22 Mężczyzna w masce

1

Była niespokojna. Bała się. Bała się po raz pierw­szy od czasu, gdy dała się wplątać w sieć półprawd i kłamstw.

Maja nie spodziewała się, że ktoś z rodziny będzie szukał u niej schronienia. Z opowieści Reijo wysnuła wniosek, że z nich wszystkich najlepiej się ułożyło Knutowi. Był tym, który zdobył złoto, dobrobyt i szczęście.

A teraz znalazł się u niej. Z żoną i dzieckiem. Nie­mal jak włóczęga.

No, może nie tak całkiem biedny, miał pieniądze. Ale nie miał ziemi, w której mógłby zapuścić korzenie.

Maja ulitowała się nad nim. Otworzyła szeroko drzwi posiadłości na wyspie Hailuoto, zadbała, by przybysze poczuli się jak w domu. Jej także było miło przebywać z rodziną. To prawda, że Knut zawsze po­zostawał w najlepszej komitywie z Idą, ale był także bratem Mai. Podobał jej się mężczyzna, na którego wy­rósł. Trudniej jej przyszło zaprzyjaźnić się z Anjo, jak zawsze zresztą z kobietami. Nie była to wina Anjo, tej miłej w obejściu, serdecznej Anjo. Maja to wiedziała.

Nie nalegała, żeby zostali na długo. Ale nie mogła ich tak po prostu wyrzucić na ląd i zabronić odwie­dzin. Knut mówił o znalezieniu czegoś własnego, ale nie spieszył się zbytnio.

Zwlekał tak długo, że Maja zaczęła się niepokoić.

Ona, pani na Hailuoto, bała się.

Tak nazywali ją ludzie.

Pani na Hailuoto.

Wiedziała lepiej niż ktokolwiek, że nie było to tyl­ko pochlebstwo. Te słowa zawierały nutę szyderstwa. Ludzie śmiali się z Williama Runefelta, że ożenił się z Panną Nikt Znikąd. Była więcej niż pewna, że do­dawali przy tym, że nawet nie jest ładna.

I mieli rację.

Po prostu tak się ułożyło, że William Runefelt, naj­lepsza partia na wschód od rzeki Torne, pokochał właśnie ją.

Obdarzył ją dostatkiem i poczuciem bezpieczeń­stwa, którego nikt inny by jej nie zapewnił. No i ochraniał jej brata.

Jej własne uczucia schodziły wobec tego na drugi plan.

Nadal przebywał w Niemczech. Zbyt gorąco ma­rzył o wolnej Finlandii. W kraju wciśniętym pomię­dzy żądnych potęgi obcych władców okazało się to niebezpieczne. Łatwo można było dowieść, że Wil­liam stoi po niewłaściwej stronie. Gdy ujawniono spi­sek, pomógł mu fakt, że jest synem Marcusa Runefelta. Ojciec uratował skórę zarówno jemu, jak i Ailo.

Z upływem lat wybaczono mu tylko częściowo. Rozważano pozwolenie na jego powrót pod warun­kiem, że będzie się trzymał w cieniu.

William pisał, że o niczym innym nie marzy. Przy­gotowany był na poniesienie ofiar po to, żeby móc uj­rzeć ją i syna. Syna, którego jeszcze nigdy nie widział.

Maja nie była przekonana, czy William dotrzyma zobowiązania, że zapomni o swoich przekonaniach.

Nie była pewna, czy ona sama jest gotowa na jego powrót do domu. Na Ailo czekała z utęsknieniem.

A mąż... równie dobrze mógłby pozostać tam, gdzie jest.

Jej dusza stwardniała z upływem czasu. Miała teraz dwadzieścia cztery lata. Była pełna gorzkich doświad­czeń, ale czuła, że przeciwności losu ją umocniły. Są­dziła, że jest wystarczająco silna, aby żyć w kłamstwie.

Ale nie wzięła pod uwagę, że będzie gościła brata pod swym dachem. Innego brata. Powoli godziła się z myślą, że przetnie ostatnie więzy łączące ją z Ruiją bez względu na to, ile bólu jej to sprawi. Równie du­żo bólu wynikało z ich podtrzymywania...

Aż nadjechał Knut.

I sprawił, że zaczęła się bać.

Knut zauważył to i podzielił się swoim spostrzeże­niem z Anjo. Jej też takie myśli przychodziły do głowy.

Oddalali się od domu, kierując w stronę zatoki. Był późny wieczór. Maja pisała list do męża. Wydawało się, że robi to cały czas. Nie byli pewni, czy wszystkie wysyłała. Ale pisała je. Co wieczór do późna w noc.

- Była taka, gdy przyjechaliśmy? - spytał Knut. - Może to nasza wina?

Anjo cofnęła się myślami wstecz, ale nie mogła znaleźć odpowiedzi. Nie wiedziała. Po prostu nie są­dziła, że kiedykolwiek zdoła zrozumieć Maję. Starsza siostra Knuta jest i pozostanie dla niej zagadką.

Gdy przybyli, pierwszym pytaniem było: „Jak się ma Reijo?”. Poza tym nie okazała szczególnego zain­teresowania losami rodziny. Na tej wyspie stworzyła sobie własny świat i wydawało się, że jest jej tu dobrze.

Anjo z lekka to przerażało. Ale właściwie rozumia­ła, dlaczego Maja tak uczyniła. Była przecież tu obca.

Ona, Anjo, chyba inaczej by tu żyła.

Ale tajemnicza Maja była interesująca. Na pewno trzymała wiele w ukryciu. Mimo że nie okazywała specjalnej serdeczności, roztaczała pewien czar.

- Maja ma wszystko - stwierdził Knut w zamyśle­niu. Usiadł na trawie porastającej pas ziemi nad pla­żą. Wiatr rozwiewał mu włosy. Zachęcająco poklepał miejsce koło siebie. - Dlaczego więc jest mi jej żal?

- Dlatego, że jesteś na tyle wrażliwy, żeby wyczuć w tym fałsz - odpowiedziała Anjo cicho. Ujęła męża pod ramię i oparła o nie policzek. Zamyślona, zapa­trzyła się przed siebie. - Maja stara się udowodnić, że się jej powiodło. Chce, żebyśmy zauważyli to, i nic po­za tym. Ale w głębi duszy jest samotna i nieszczęśliwa. Ma małe dziecko, a otoczona jest przez służbę, która dla niej pracuje. Za pieniądze. Mąż nie zdołał wciągnąć ją w swój świat, zanim odjechał. A ludzie jego stanu nie zwykli spełniać tego rodzaju dobrych uczynków, kochany Knucie. Nie zlitują się nad przebiegłą panni­cą, która oplotła jednego z nich swoją siecią.

- Maja zawsze była samotna - zauważył Knut za­myślony. - Tylko Rei jo, jako jedyny, znał ją napraw­dę. I może Heino... Tak, no i Ailo. Ich łączyło coś spe­cjalnego...

- A ty? - spytała Anjo. - Nigdy ci nie ufała?

- Dawniej tak - odparł. - Ale gdy Ida dorosła, oka­zało się, że to nasze charaktery bardziej do siebie pa­sują. Ona była pogodna. Łatwiej było z nią dzielić się tajemnicami. W Mai czaił się mrok. A to działa od­straszająco, gdy jest się tylko chłopcem. No i Maja uznała Ailo za swego najlepszego na świecie brata. Widywali się tak rzadko, że częściej rozmawiała z nim w myślach niż twarzą w twarz. Może najwy­godniej było obcować z nim w marzeniach. O wiele trudniej przychodziło jej przestawać z tym, który mógł mieć potrzebę podzielenia się z nią myślami na co dzień...

- To gorzkie słowa - rzuciła Anjo, roztrzepując Knutowi włosy. Już były trochę za długie, czas je podciąć. Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie wielmożów, do których musieli zwracać się w Oulu, szukając Mai. Nie­którzy mieli na głowach pudrowane peruki. Najwyraź­niej zaczynały obowiązywać wśród członków warstwy, do której należała teraz Maja. Anjo wyobraziła sobie męża w czymś takim i ledwo stłumiła śmiech.

- Nieładnie tak mówić, Knut. To nie tylko wina Mai. Na pewno nie było jej łatwo w życiu!

- Żadnemu z dzieci Raiji nie było łatwo w życiu - potwierdził Knut. - Jednak Ida i ja nie staliśmy się ta­cy. Maja zawsze się od nas różniła...

Wzruszył ramionami. Ciasno objął żonę. Dobrze wie­dział, że była czymś najwspanialszym, co mu się zdarzy­ło w życia Czuł, że mógłby się stać niezłym dziwakiem, gdyby los lub Najwyższy nie zesłał mu jej w porę.

- Broniłbym Mai gołymi pięściami, gdyby zaszła ta­ka potrzeba - wyznał cicho. - Gdyby ktoś jej zagroził, powiedział o niej coś obraźliwego... Ale uważam, że w rodzinie powinniśmy oceniać się uczciwie. Myślę, że byłbym w stanie jej to wszystko powiedzieć wprost.

- I zniósłbyś, gdyby ona odpłaciła ci tym samym? - spytała Anjo z nutką złośliwości. - Gdyby powiedzia­ła ci prawdę o tobie, tak jak cię widzi?

- Tak.

Zamilkł na dłuższą chwilę. Zapatrzył się w niebie­ską dal. Dalej niż mógł dostrzec, znajdował się szwedzki brzeg. Na północy było wybrzeże fińskie, wcielone do Szwecji.

- Myślę, że chcę tu mieszkać - powiedział z namysłem. - Chyba bym potrafił. Nie na tej wyspie, ale w tym kraju. Liczę się jednak z tym, że trudno będzie kupić ziemię. Przecież to właśnie dlatego tylu ucieka do Norwegii, bo w Suomi nie ma ziemi. Zgodnie z pra­wem dostaje ją najstarszy syn. - Knut nabrał powie­trza i wypuścił je powoli. Podjął decyzję. - Ale z pew­nością nie wyjadę stąd, dopóki nie zrozumiem lepiej Mai. Zanim nie zdobędę zadowalającej odpowiedzi na pytanie, o którego zadanie prosiła mnie Ida...

- O Ailo? - upewniła się Anjo cicho. Znała odpo­wiedź, napełniała ją chłodem.

Knut skinął głową.

- To nie jest takie oczywiste, jak Maja to przedsta­wia. Wiele szczegółów się nie zgadza, nie brzmi wia­rygodnie. Czuję po prostu, że ona kłamie. Na tyle ją znam, że wyczuwam u niej fałsz. Wiesz, moja Anjo, według mnie Maja zaczęła się bać dopiero wtedy, gdy się tu zjawiliśmy. Z jakiegoś powodu nie chce, żeby­śmy tu z nią byli.

- Jak możesz tak mówić? Jest gościnna jak mało kto! Knut zerwał źdźbło trawy, wsunął między zęby i zaczął gryźć w zamyśleniu.

- Nie mogła inaczej. Nie chcę powiedzieć, że nas nie lubi, bo to nieprawda. Ale się boi. I mogę się założyć o własną duszę, że to ma związek z naszą rozmową o Ailo. Oczywiście, mogła odchodzić od zmysłów, roz­paczając po ukochanym bracie. Rozumiem to. Ale to nie był ten rodzaj żalu. Nie czujesz tego, Anjo? Prze­cież zwykle świetnie wyczuwasz takie rzeczy...

Nic takiego nie zauważyła. Maja nie była wylew­na, ale to chyba też z powodu żałoby.

- Jest coś, co tu się nie zgadza - mówił dalej Knut. - Coś, o czym Maja nie chce, żebyśmy wiedzieli. Ailo nigdy nie opuściłby Idy. Wiem to na pewno. Mógłby za nią umrzeć, ale nie mógłby jej złamać serca.

- Przychodzi ci do głowy, że on mógłby żyć?! - spy­tała Anjo przerażona. - Wiesz, co mówisz, Knut? Zdajesz sobie sprawę, co to mogłoby oznaczać?

Pokiwał głową.

- Ale mam nadzieję, że to jednak nie to...

- Więc trzymajmy się tej nadziei! - oświadczyła Anjo stanowczo. - Idzie jest teraz dobrze z Sedolfem. Nie wiem, czy żyłaby tak spokojnie i zwyczajnie z Ailo. Różnił się bardzo od Sedolfa.

Knut zaśmiał się, wstając. Pomógł żonie się pod­nieść i otrzepać z trawy. Nie żeby to było konieczne. Po prostu lubił jej dotykać. Wiedział, że jej także sprawia to przyjemność.

- Ależ wy, kobiety, jesteście do siebie podobne... - naigrywał się. - Niewielu z was nie oczarowałyby ciemne oczy Sedolfa. Wystarczy ładny uśmiech i już topniejecie jak masło na słońcu!

Anjo wysunęła usta do pocałunku i otrzymała go. Przytuliła się do męża. Jakże go kochała! Miłością ci­chą i spokojną, ale mocną jak nigdy dotąd.

- Tak, jesteśmy podobne, Knut! - westchnęła. - Wystarczą ciemne oczy i młodzieńczy czar, a pada­my jak muchy!

Zawsze umieli się razem śmiać. Przeżywając coś ra­zem, mogli podwajać radości i zmniejszać smutki.

- Sedolf pasuje do Idy - twierdziła stanowczo Anjo. - Ailo był jak ogień. Ida też ma go pod dostatkiem. Mogliby się nawzajem w końcu zniszczyć. Nie twier­dzę oczywiście, że się nie kochali, ale to było tak gwałtowne. Sedolf jest mniej niebezpieczny pod tym względem. Jest do Idy niepodobny. I wyzwala w niej nowe strony. Tak jak ona wydobyła jego dobre ce­chy. Zmienił się w takim stopniu, że nigdy byśmy te­go nie podejrzewali...

- To nie do wiary, jaka ty jesteś mądra! - westchnął Knut, całując jej czoło, nos i zatrzymując się dłużej na ustach.

- Przecież jestem tak stara, że widziałam niejedno w życiu - uśmiechnęła się. Nie bała się żartów na te­mat własnego wieku po prostu dlatego, że to nie by­ło niebezpieczne.

Nagle, wśród uścisków i pocałunków, Anjo spo­ważniała.

- Nie wiem, czy mam ochotę tu zostać... - stwier­dziła z namysłem. Jej jasne oczy przesłonił jakiś cień. Knut wiedział, że w takich chwilach na nic by się nie zdało zagadywanie jej i odwracanie uwagi. - A zawsze marzyłam o Finlandii...

Uwolniła się z jego objęć. Potrzebowała przestrzeni, swobody ruchów. Zeszła nad samo morze. Stanęła na ostatnich kamieniach. Fale niemal obmywały czubki jej butów. Ogarnęła ją dziecinna ochota na zrzucenie ich, podciągnięcie spódnicy i pobrodzenie po wodzie.

Nie zrobiła tego, stała tylko i czuła gładzący ją po policzkach wiatr od morza.

- Nigdy nie będzie tak jak w marzeniach - rzekła. - Nigdy całkiem tak. O marzeniach można decydować. A życie się przeżywa. Nie jest możliwe zmienić coś poza sobą.

- Chcesz wracać? Do domu? - spytał Knut niepew­nym głosem.

Podszedł do niej blisko i położył ręce na jej ramio­nach. Tak bardzo chciał ją uszczęśliwić, ale teraz nie był pewien, czy jej marzenia zgadzały się z jego marzeniami. Czy gdzieś po drodze się nie rozdzieliły...

- Do domu? - powtórzyła jego słowa. - Nie mamy już domu. Nie możemy przecież wrócić i zażądać od Idy zwrotu gospodarstwa. Ono już jest tylko jej i Sedolfa. Do nas nie należy. Nie mamy do czego wracać, kochanie...

- Żałujesz? Wolałabyś, żeby tak się nie stało? Wtedy zaśmiała się swoim dobrym śmiechem. Podniosła kamień, zamachnęła się ręką mocno, po męsku, i rzuciła najdalej jak potrafiła. Niesprecyzowane marzenia znikają równie szybko, jak toną kamienie.

- Żałuję? - Chwyciła męża za ręce i okręciła się z nim. - Żal nic nie pomoże, Knut. Nic a nic. I nie sądzę, że­bym chciała tam wracać. Jeżeli w ogóle chciałabym gdzieś być, to w Alcie, gdzie czułam się jak w domu...

- Siedzi tam namiestnik, który niechętnie nas wi­dzi... - stwierdził Knut sztywno. - Ale było to ładne miejsce, które uważałem za swój dom. Może mógł­bym tam żyć, moja Anjo. Razem z tobą mógłbym żyć gdziekolwiek!

- Chyba chcę wrócić do Norwegii. Mimo wszyst­ko - stwierdziła Anjo. - Czy to źle?

- Wcale nie - odparł. - Niech minie kilka lat. Mo­że jednak pomieszkamy u Mai. Przecież niedługo wróci ten jej mąż. Przyznaję bez bicia, że bardzo je­stem ciekaw, jaki on jest. Jak to jest pomiędzy nimi. Może to brzydko, ale to prawda. Ciekaw jestem czło­wieka, który obdarował Maję tym wszystkim...

- A ty byś tego nie zrobił dla kobiety, którą ko­chasz? - spytała Anjo, drocząc się.

- Oczywiście - uścisnął ją znacząco. Szli plażą. - Nie o to mi chodzi. Nie rozumiem po prostu, jak mężczy­zna z jego sfery mógł się aż tak zakochać w Mai...

Anjo dała mu kuksańca w bok. Była zła za Maję.

- Ona ma coś w sobie, więcej, niż jesteś w stanie dostrzec. Czasami się zastanawiam, czy ty nie jesteś całkiem ślepy, Knucie Karlssonie Elvejord!

- Nie, no wiem, że jest ładna pod bliznami - stwier­dził Knut zrezygnowany. - Źle mnie zrozumiałaś. Jednak ona nie jest miła. Zamyka się przed ludźmi. Wysuwa kolce na wszystkie strony. Nie jest taką ko­bietą, dla której można poświęcić wszystko.

- On tego nie zrobił - stwierdziła Anjo. - Dał jej to, co miał, ale nic nie poświęcił. Rozzłościł ojca; nie on pierwszy, nie ostatni. Nawet w jego... sferze są ta­cy, którzy żenią się z miłości...

- Nie sądzę, żeby on miał być lepszy od nas - odparł Knut. Zauważył znaczącą pauzę, jaką żona zrobiła przed słowem „sfera”. Ale nie słyszał, że sam zrobił to wcześniej. - Ma po prostu więcej do stracenia niż ja...

Anjo potrząsnęła głową i pogłaskała po policzku te­go swego męża. Knut niedługo skończy dwadzieścia trzy lata, pomyślała. Chwilami wydaje się dojrzały i mądry, a chwilami niedorosły. Teraz słyszała chłopca. Ale nie powiedziała tego na głos, rozzłościłoby go to.

- On ją bardzo kocha. A wtedy nie pomaga żadne lekarstwo - stwierdziła. - W Mai jest coś szczególne­go, Knut. Nawet jako jej brat nie mogłeś tego nie za­uważyć. Sądzę, że owo coś działa mocniej na męż­czyzn, choć i ja to czuję. Ona nie jest byle kim. Już to wcześniej zauważyłam.

Kopnął kamień tak mocno, aż potoczył się w stro­nę wody.

- Tak, ona jest córką swojej matki - rzucił cierp­ko. - Mama też miała w sobie coś. Tak wszyscy mó­wili, choć nikt nie potrafił tego wyjaśnić. Ida jest równie ładna jak ona. Ja mam oczy i upór Raiji. A Maja odziedziczyła całą resztę, nawet jej moc...

- Ja widziałam twoją matkę, nie zapominaj o tym - odpowiedziała żona. - W Raiji było coś niewytłuma­czalnego. Nie drwij z tego, Knut. To było coś szcze­gólnego, mimo że trudnego do nazwania. I coś takie­go widzę też w twojej siostrze. Raija była nie tylko bar­dzo ładna. Miała w sobie więcej, zawsze tak twierdzi­łam. Maja nie jest równie uderzająco piękna, ale ma to coś. Przysięgam. Ufam tylko, że jej to nie unieszczęśliwi jak twojej matki.

Knut dotknął ostrożnie kosmyka włosów, który wysunął się z ciasno splecionego warkocza żony. Sprawił, że jej twarz jeszcze zyskała na łagodności i delikatności.

- Tyle w tobie troski o nas wszystkich, moja Anjo. Jesteś zbyt dobra jak na naszą rodzinę.

Jej śmiech zatarł wrażenie jego słów; przekonał go, jak bardzo się myli. Właśnie to jest rodzina dla niej. Knut i jego bliscy.

Knut po raz nie wiedzieć który dziękował wyższym siłom, że zesłały mu właśnie Anjo na żonę. Ciepłą, dobrą Anjo. Anjo, która uczyniła go na powrót człowiekiem.

- Powinieneś poważnie z nią porozmawiać, Knut - stwierdziła. - Mnie się to nigdy nie uda. Nie dopusz­cza mnie blisko, zamyka się w sobie, jeśli dotykam ja­kichś osobistych spraw. Ty jesteś jej bratem. Poza tym umiesz rozmawiać z kobietami, jesteś delikatny i czu­ły, gdy chcesz.

Skrzywił się.

- Stare, zapomniane sztuczki - zapewnił ją. - Coś takiego nie robi wrażenia na Mai, zapewniam cię, mo­ja Anjo.

Nie potrafił przekazać żonie, jak bardzo czuje się odrzucony przez Maję. Jakby siostra spisała go na straty dawno temu, jakby nie przedstawiał dla niej żadnej wartości ani jako człowiek, ani brat. Nikt nie umiał tak okazać obojętności jak ona. Wystarczyło, że spojrzała chłodnymi oczami pozbawionymi uczuć.

Bolało go to, bo ją kochał. Kochał od zawsze. Nic nie mogło tego zmienić.

- Pozostaniemy tu, póki co - zdecydował w koń­cu. - Nie wiem tylko, czy to będzie miły pobyt. Mam nadzieję, że mój list dotarł do Reijo i że on zdoła od­powiedzieć.

- Jeśli on zużyje tyle samo czasu na odpowiedź, ile ty na napisanie listu, możemy się spodziewać wiadomości około świąt Bożego Narodzenia - zaśmiała się Anjo.

- Pamiętasz, że Maja nic nie dopisała od siebie? Na­wet nie pozdrowiła?

Anjo pokiwała głową.

- Maja ma swoje powody - stwierdziła. Współczu­ła Mai. Pragnęła z całego serca, aby jej mąż wkrótce powrócił.

- Najbardziej drażni mnie właśnie ten jej upór - odparł Knut.

Szli skarpą ciągnącą się wzdłuż plaży. Wietrzyk przyjemnie chłodził im twarze. Byli już na tyle bli­sko domu, że nie musieli trzymać się utartych ście­żek. Dobrze poznali okolice. Były to ramy ich świa­ta. Albo świata Mai...

- Musi mieć swoje powody - twierdziła uparcie Anjo. - Łatwo jest osądzać. Trudniej starać się kogoś zro­zumieć na tyle, żeby dać mu spokój. A może wręcz zacząć podziwiać...

Knut objął żonę, oglądając się na morze. Musiał jeszcze raz na nie popatrzeć, zanim wrócą. Uświado­mił sobie, jak bardzo tęskni za fiordem Lyngen. Fior­dem otoczonym potężnymi skałami niczym strażni­kami. Zatoka Botnicka była inna. Nie miała w sobie tej dzikości, ale pozwalała uciszyć tęsknotę za do­mem choć na chwilę.

- Chyba zmierza tu jakaś łódź - zmrużył oczy, wpatrując się w kierunku północy. - Maja nie wspo­minała, że oczekuje gości.

Anjo pokręciła głową.

- Powinniśmy wrócić - oznajmił Knut. - Nigdy nie wiadomo, kogo tu niesie o tak dziwnej porze...

Anjo zebrała spódnicę i pobiegła, trzymając męża za rękę.

Nie byli przyzwyczajeni do odwiedzin na Hailuoto. Może dlatego się przestraszyli.

2

Maja zachowywała się z godnością królowej. Nie mogła się tego od nikogo nauczyć, to płynęło z jej wnętrza.

Knut i Anjo, zdyszani, powiedzieli jej o łodzi. Ba­li się, że to jacyś nieproszeni goście. Maja na służbie miała pół tuzina mężczyzn i tyle samo kobiet. Jeśli ktoś zamierzałby wyrządzić jej krzywdę, nie napot­kałby szczególnego oporu. Obecność Knuta i Anjo w niewielkim stopniu zmieniała sytuację.

Ale Maja nie okazywała strachu. Zamknęła go w sobie, jak wiele innych uczuć. Tylko ktoś, kto ją dobrze znał, mógł go u niej dostrzec.

Nie poczyniła żadnych przygotowań. Poprosiła tylko Anjo, żeby poszła na górę i zajęła się dziećmi. Knutowi pozwoliła zostać. Czekała.

Przybysz najwidoczniej dobrze znał dom, bo bez wahania odnalazł salon. Wszedł bez pukania.

Był wysokim mężczyzną. Starszym, ale nadal przy­stojnym, zauważył Knut. Miał siwe włosy, lecz coś tak żywotnego w sobie, że zapominało się o wieku. Jasne, błękitne oczy omiotły pomieszczenie. Zauwa­żyły każdy przestawiony sprzęt. Choć wzrok przyby­łego tylko na krótko zatrzymał się na Knucie, ten wiedział, że przybysz zdążył wyrobić sobie o nim zdanie. Z pewnością niezbyt wysokie.

- Witam cię, teściu - rzekła Maja. Nie dygnęła, wskazała mu tylko ręką fotel, niegdyś jego własny. Ujrzała błysk złości w spojrzeniu niespodziewanego gościa. Bawiło ją to. Tego nie mógł jej odebrać.

Marcus Runefelt nigdy nie zaakceptował wyboru partnerki dokonanego przez swego jedynego syna. Kiedyś, gdy była nieustępliwą żoną Heino Aalto, na­wet ją podziwiał. Ale nigdy by nie przypuszczał, że ta kobieta zdoła zauroczyć jego syna do tego stopnia, że poprosi ją o rękę. Według niego Maja nie była kobie­tą, z którą można się żenić. Możliwe, choć nie rozu­miał tego jako mężczyzna, że można się dać nią ocza­rować. W takim wypadku członek jego sfery zapewnia takiej kobiecie byt. Ale ożenek to gruba przesada.

Mimo to Marcus Runefelt nie obwiniał Mai o te polityczne głupstwa, jakich dopuścił się jego syn. Na­wet narzeczona, którą wybrał dla Williama i która da­ła mu kosza, też dała się w to wciągnąć. Ona, jej mąż i brat tkwili w tym po szyje. Brat w końcu poszedł po rozum do głowy. Gdyby William też tak uczynił, nie siedziałby teraz w Niemczech.

- To nie jest pewnie wizyta towarzyska - zaczęła Maja słodkim tonem - ale mogę chyba zapropono­wać ojcu coś do picia?

Usiadł ciężko. Machnął dłonią, odmawiając. Nie chciał, by go czymkolwiek podejmowała. Po raz pierwszy postawił tu swoje stopy od czasu ślubu sy­na. Gdyby nie to, że nie mógł zrzec się syna, swoje­go dziedzica, nie przybyłby i teraz. Nawet z wizytą towarzyską.

- Kto to jest? - spytał, nie patrząc na Knuta.

- To mój brat - odpowiedziała Maja, siadając na wprost teścia. Nie dała poznać, że się boi. Jej spojrze­nie nie ustępowało nawet na cal.

Knut nie zmienił miejsca. Widział ich oboje jedno­cześnie. To Marcus Runefelt musiałby się odwrócić, by na niego spojrzeć. Czego pewnie i tak nie zrobi.

- Masz wielu braci? Czuła wyraźnie ironię w głosie teścia.

- Jeszcze tylko tego - odpowiedziała z uśmiesz­kiem. - Możesz się mu przyjrzeć, ojcze! W swoim cza­sie mówiono, że oboje mamy oczy naszej matki. Mie­liśmy tę samą matkę, ale nie tego samego ojca. Ailo i ja mieliśmy tego samego ojca, ale inne matki...

Siwe, krzaczaste brwi ściągnęły się ze złością. Nie pozwoli się sprowokować.

- Utrzymujesz kontakt z Williamem? Pokiwała głową.

- Chce wrócić?

- Jeżeli będzie mógł - odparła zdecydowanie. Ma­ja, jaką widział przed sobą, była Knutowi obca. Nie przypuszczał, że może taka być. Teraz wierzył, że mogła zauroczyć każdego mężczyznę. Nie była już przygarbioną, samotną siostrą. Nie Mają, która nigdy nie miała zalotników. Mają, która niemal nienawidzi­ła swoich sióstr za ich urodę i gładkie policzki.

Anjo mówiła prawdę: w Mai było coś, czego nie da się wyrazić słowami. Coś, co wiązało jak lina, może jeszcze mocniej, niebezpieczniej. Nigdy wcześniej nie widział Mai wychodzącej naprzeciw wyzwaniom z diabelskim błyskiem w oczach, który sprawiał, że miodowa otoczka jej źrenic błyszczała jak słońce. Al­bo zorza polarna.

- Czy będzie się hamował? Trzymał język za zęba­mi? - spytał Marcus Runefelt. Użył zwrotu, którego by nigdy nie użył wobec równych sobie. Coś w Mai sprawiło, że chciał być wulgarny.

- Tak twierdzi - odparła. - Chce wrócić za wszel­ką cenę. - Uśmiechnęła się. - Ale nie za taką, którą byś pewnie zapłacił, by się mnie pozbyć, ojcze. Na tyle nie ma dosyć wygnania, żeby się na to zgodzić. Nie pozbędziesz się mnie. Mam dziecko, które jest jego synem. Ty może wolisz o tym nie pamiętać, ale William na pewno nie zapomni.

Marcus wiedział, że Maja ma rację. Bawił się tylko taką myślą, ale nie zamierzał jej tego zaproponować, nawet żeby ją zirytować.

- Nic mnie nie obchodzisz, Mario - odparł. - Chcę tylko, by mój syn powrócił do domu. Chcę, żeby był przy mnie, gdy będę umierał. Żeby przejął mój majątek.

- A twój wnuk? - spytała Maja niewinnie. Zmierzyli się spojrzeniami.

- Wtedy nie będę już żył - odpowiedział jej najpo­tężniejszy człowiek w Tornedalen.

Maja nie naciskała więcej. Też nauczyła się nie przekraczać pewnych granic.

- Możesz sprowadzić Williama do domu? - spyta­ła tylko.

- Pod warunkiem, że nie będzie angażował się w politykę - odrzekł. - To zdecydowane żądanie. Mo­że zajmować się handlem, może żyć jak chce i gdzie chce. Nic mu nie będzie odebrane, zachowa swoje przywileje. Ale nie wolno mu mieć cokolwiek do czy­nienia ze sprawami kraju.

Maja pokiwała głową. To jej odpowiadało. Tak było bezpieczniej także dla niej. I tak Finowie niewiele mogli zmienić. I tak kosztowałoby to więcej, niż było warte.

- Czy to nie jest zasadzka? - spytała nagle. - Całe życie ojciec kupował coś i sprzedawał. Czy nie jest to próba sprzedania własnego syna?

Błękitne oczy cisnęły błyskawice. Runefelt zerwał się z fotela i stanął tuż przed Mają, drżąc z tłumio­nych emocji. Knut zrobił krok do przodu, spodzie­wając się, że ten człowiek zaraz uderzy jego siostrę. Ona jednak siedziała tak samo spokojnie, z leciutkim uśmieszkiem na wargach. Wybuch teścia przekonał ją o jego uczciwych intencjach.

Marcus Runefelt wypuścił powietrze z płuc, oddy­chając ciężko. Odwrócił się od niej plecami.

- Zapomnę, że o to spytałaś - powiedział cicho. - Zapomnę, bo pytałaś z troski o niego. Udowodniłaś, że przynajmniej dobrze mu życzysz. Mam obietnicę na papierze, że William może powrócić. Nic mu się nie stanie, jeśli będzie się trzymał z dala od polityki.

Z kieszeni surduta wyjął sztywny papier i wręczył Mai.

Rozwiązała jedwabną wstążkę i rozprostowała do­kument. Dłonie jej drżały, gdy go czytała.

Ledwie rozumiała niektóre szwedzkie słowa, ale ukrywała to, by nie dać satysfakcji teściowi. Czytała, nie spiesząc się. Odcyfrowała nawet podpis: Karol Gustaw Tessin.

Napotkała spojrzeniem wzrok Runefelta.

- Obraca się ojciec w wysokich kręgach - stwier­dziła nie bez podziwu.

Karol Gustaw Tessin był jedną z potężniejszych osób w królestwie. Był przywódcą Stronnictwa Ka­peluszy. Członkiem Rady Państwa. Marszałkiem ge­neralnym i prezydentem kancelarii. I dobrym przyja­cielem następcy tronu.

Jeżeli ten człowiek złożył swój podpis pod zapew­nieniem, że nic złego nie spotka Williama, gdy wró­ci, mogła czuć się bezpiecznie.

Co więcej, pismo zawierało jeszcze jedno sformuło­wanie. Wspomniany był w nim nie tylko młody Runefelt, lecz także Ailo. „William Runefelt i jego przyjaciel.”

Marcus Runefelt wiedział o tym, lecz mówienie o jakimś tam Lapończyku byłoby poniżej jego god­ności.

Serce Mai biło tak głośno, że myślała, iż wszyscy je słyszą. Gdyby Marcus Runefelt wiedział, jak to sfor­mułowanie było dla niej ważne... Ale się nie domyślał.

Maja starannie złożyła papier i znów przewiązała go wstążką.

- Mogę mieć nadzieję, że mój syn go dostanie - oświadczył sztywno Runefelt. - Przekaż mu, że nie musi się już obawiać powrotu. Że jego ojciec też mu wybaczył.

Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi.

- Dziękuję - rzuciła Maja, gdy prawie wychodził.

Zatrzymał się na chwilę. Spojrzał jej w oczy. Na­rodziło się pomiędzy nimi zrozumienie. Nie przy­jaźń, nawet nie szacunek. Ale zrozumienie.

- William otrzyma to szybko - dodała. Mężczyzna opuścił pokój.

- Oto mój czarujący teść - oznajmiła Maja z gorz­kim uśmiechem, odkładając dokument na sekretarzyk. Knut miał wielką ochotę zobaczyć pismo, ale nie chciał prosić. A Mai najwyraźniej nie przeszło to przez myśl.

- Marcus Runefelt we własnej osobie. Ojciec Wil­liama. Miłościwie panujący nad Tornedalen...

Maja przerwała i spojrzała na Knuta z rozpaczą. Po chwili rzuciła mu się na szyję. Wtuliła twarz w je­go ramię, mocząc je łzami.

- Nawet nie spytał o Henrika! Nawet nie chciał go zobaczyć! Cóż to za człowiek, Knut? Cóż za dziadek?!

Knut nie umiał odpowiedzieć. W jego rodzinie dzieci były ważne. Poświęcano im wiele uwagi i mi­łości. Były punktem centralnym wszystkich pokoleń.

Pozwolił Mai się wypłakać. Teraz to nie była jego silna siostra. Maja, którą znał z domu. Ani ta, którą niedawno poznał. To była jeszcze jedna Maja...

- Niedługo wróci William - pocieszał ją, gładząc po wstrząsanych szlochem ramionach. - Może wtedy zmięknie...

Płakała bez słów. Wypłakała łzy, których by nikt nie zobaczył. Wobec Knuta mogła stracić opanowa­nie. Był jej bratem. Nikt inny by tego nie ujrzał.

Maja miała zapuchniętą twarz, gdy go puściła. Po­ciągnęła nosem i uśmiechnęła się.

- Wyglądasz zupełnie tak, jakbyś była dziewczyn­ką - wyrwało się Knutowi.

Maja sięgnęła do szpilek we włosach. Rozpuszczo­ne, spłynęły jej na plecy. Były nadal gęste i czarne. Otarła twarz grzbietem dłoni. Nie wyglądała już god­nie i po królewsku.

- Nikt pewnie nie widział tak pani na Hailuoto - rzuciła i opadła na fotel, który zajmował wcześniej Marcus. - Nie, on nie zmięknie - kontynuowała myśl. - Szczyci się tym, że jest surowy. Surowy, ale spra­wiedliwy. Gdyby miał więcej synów, odwróciłby się od Williama. Ale ponieważ William jest jedyny, a on sam zaczyna odczuwać swoje lata, to robi, co może.

- Ktoś wysoko postawiony? - Knut skinął głową w stronę dokumentu, krzyczącego bielą z blatu sekretarzyka.

- Tak wysoko, że kolejny to następca tronu lub sam król - odparła Maja. - To Tessin - spojrzała na Knuta, czy to nazwisko coś mu mówi. Potrząsnął głową. - Światowy człowiek - cmoknęła zamyślona. - On jest marszałkiem generalnym, a jego żona ochmistrzynią na dworze następcy tronu. Przywódca Stronnictwa Kapeluszy. Prezydent kancelarii. Jedna z bardzo waż­nych osób, Knut. Nikt mi nie powie, że mój teść nie umie się wkręcić we właściwe kręgi. Nawet nie chcę wiedzieć, jak tego dokonał. Stać go na wszystko.

- Ale oznacza to, że William naprawdę może wró­cić do domu?

Pokiwała głową.

- Jeśli zgodzi się na milczenie w sprawie polityki i porzucenie marzeń o fińskiej Finlandii.

- A czy chce wrócić? Maja długo patrzyła bratu w oczy. Na jej ustach błąkał się nieodgadniony uśmiech.

- To może zabrzmi dziwnie, Knut... To jest coś, o czym nigdy nawet nie marzyłam. O czym nigdy bym nie przypuszczała, że się mi przydarzy. To prze­cież Elise była tą piękną. Potem Ida. Ja mogłam tyl­ko marzyć, że ktoś się ze mną ożeni. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że ktoś mógłby mnie ubóst­wiać, obdarzyć miłością przesłaniającą rozsądek. A jednak spotkało mnie to. I to więcej niż jeden raz...

Oparła się wygodnie w fotelu. Jedną nogę przerzu­ciła mało po kobiecemu przez poręcz. Zaszeleścił dro­gi materiał, wykrochmalona halka.

Knut poczuł lekkie zażenowanie. Wiedział, że roz­mawia z nim w zaufaniu, że mówi więcej, niż kiedy­kolwiek wcześniej. Że się odsłania. Mimo to czuł się dziwnie. Głównie dlatego, że pozornie wiedział o niej wszystko. A teraz okazywało się, że nie wiedział nic.

- William mnie ubóstwia - rzekła Maja. Głowę miała odrzuconą na oparcie fotela. Knut nie mógł do­strzec, czy miała zamknięte oczy. - Gdyby William musiał wybierać pomiędzy mną a Finlandią, wybrałby mnie. Oczywiście, dziecko umacnia go w tej decyzji. On wróci. Wyślę ten list jutro z rana. Na pewno jakiś statek z Oulu go zabierze. A jeśli nie, są inne, które odbijają z innych portów i płyną do Niemiec czy Da­nii. Pieniądze załatwią wszystko, mój drogi Knucie.

Stała się tak pewna siebie, tak bezwzględnie pew­na swojej wartości, że aż wyrachowana. Musiała taka być, stwierdził Knut. Ale nie wiedział, czy to mu się podobało. Kobiety jego życia były łagodniejsze, przy­najmniej z pozoru.

- Szokuję cię? - spytała nagle, siadając prosto. Wy­glądała dokładnie jak dawna Maja z jego wspomnień.

Knut wziął do ręki srebrną wazę. Jego palce prze­biegały wzdłuż kwiatowego wzoru u jej podstawy. Wydawało mu się, że rozpoznaje kwiaty z domo­wych traktów, ale chyba mu się wydawało. Pewnie twórca wazy wyrzeźbił to z wyobraźni.

Oczy Mai śledziły z napięciem jego dłonie. Czyż­by waza była aż tak cenna?

- Zmieniłaś się - stwierdził i usiadł na brzegu fote­la. Nadal miał trudności w obcowaniu z tym dobro­bytem. Najlepiej mu się siedziało na skrzyni z drew­nem w domku na cyplu.

- To wszystko mnie zmieniło - odparła, obejmując gestem cały pokój. - Musiałam, żeby sobie z tym po­radzić. Inaczej wilki połknęłyby mnie ze smakiem. Musiałam stać się równie twarda jak one. A moje ma­ski są równie dobre jak te przywdziewane przez in­nych, Knut. Tutaj nie jest ważne, kim jesteś, ale ile masz pieniędzy. Wszystko się na tym opiera.

Knut nie do końca podzielał zdanie Mai. Nie był równie cyniczny. Sam miewał kontakty z przedstawi­cielami władzy, ale nadal uważał, że można żyć po swojemu. I żyć dobrze, będąc sobą.

- Pewnie chcesz, żebyśmy się wyprowadzili przed powrotem twojego męża - powiedział Knut, patrząc Mai prosto w oczy. - Długo go nie było. Nie powin­niście mieć cudzej rodziny w domu. Będziecie potrze­bować spokoju, żeby znów się zbliżyć...

Maja uśmiechnęła się krzywo. W oczach zamigo­tał jej jakiś wyzywający blask.

- William i ja nigdy nie byliśmy ze sobą blisko w ten sposób. Nawet nie wiem, czy potrafimy. Mi­łość pomiędzy nami jest nierówno podzielona, mój Knucie. William mnie ubóstwia. Ja za niego wyszłam. - Zapatrzyła się przed siebie pustym spojrzeniem. - Czasem zastanawiam się, czy chcę, żeby on wrócił. Czy nie byłoby najlepiej, gdyby tam pozostał na za­wsze. Najlepiej dla nas. Zanim zaczęlibyśmy na sie­bie źle działać. Zanim byśmy się znienawidzili...

- Przecież może się zdarzyć, że go pokochasz - za­uważył Knut ostrożnie. Starał się nie zdradzić, że do­piero teraz go zaszokowała.

- Przecież może się zdarzyć, że mama wróci z Ro­sji - zażartowała smutno Maja. - Czy nie na to Re­ijo wciąż liczył? Aż wreszcie przestał... Ja nie mam takich marzeń. To bez sensu... - Po dłuższej chwili ciszy dodała: - Sądzę, że powinniście zostać. Nie bójcie się powrotu Williama, on łatwo się zaprzy­jaźnia, lubi ludzi. A jeśli będziecie chcieli sobie ku­pić coś na własność, pewnie wam pomoże. Chyba go nie wykluczą z towarzystwa, a raczej przytulą do swej piersi. Nie ma to jak urodzić się ze srebrną łyżeczką opatrzoną herbem Runefeltów w buzi...

Maja nie wiedziała, dlaczego tak mówi. Przecież to było niemal równoznaczne ze zdemaskowaniem! Je­śli William wróci, to razem z Ailo. A przecież dla Knuta i Anjo Ailo nie żył. Sama przekazała rodzinie tę wiadomość.

Oni na pewno nie są głupi. Ukryć kogoś w domu, w którym mieszka tyle osób, graniczyło z niemożli­wością. To szaleństwo.

Ale nie cofnęła swoich słów. Nadeszły z jej wnę­trza, stamtąd, dokąd nie dotarły jeszcze kłamstwa. Czuła, że naprawdę tego chciała. Może miała nadzie­ję, że się uwolni z tej sieci, w którą się wplątała? Nie mogła sobie wyobrazić, jak mówi Anjo i Knutowi, że zostali oszukani. Ale może sami to odkryją?

Zdała się na los.

Maja nauczyła się właściwie dobierać słowa, miała na to wystarczająco dużo czasu. Napisała wiele li­stów. Nie wszystkie wysłała, skończyły w płomie­niach. Lubiła patrzeć, jak jej pismo pożera ogień, po­zostawiając popiół i dym. Uderzyła ją przy tym myśl, że ogień bardzo często nawiedzał ich rodzinę. Zasta­nowiło ją to. Ale nie przestraszyło.

Odkryła za to, że dobrą bronią - mimo swej nie­winnej postaci - może być pióro. Mogło ubarwiać, dodawać, tłumaczyć na wiele sposobów... Potrzebo­wała tylko właściwych sformułowań.

Nigdy nie było jej łatwo pisać do Williama. A on miał dar słowa. Pisał tak, że wszystko mogła sobie z łatwością wyobrazić, czuć, jakby sama to oglądała. Ona w pisanie listów musiała wkładać dodatkowy wysiłek, bo wiedziała, że mąż oczekuje od niej rów­nie prawdziwych relacji.

Nadeszła noc. Sama położyła synka spać. Nie by­ło to oczywiście niezbędne. Od kobiet ze sfery, w któ­rą weszła, nie oczekiwano, żeby zajmowały się dzieć­mi. Potomstwo traktowano jak zło konieczne. Im prędzej kobiety wydały dzieci na świat, tym szybciej mogły znów zacząć żyć beztroskim życiem. Dziećmi zajmowała się armia służących. Choroba uzależnie­nia od przyjemności dotarła z salonów Europy także na północ Skandynawii.

Dla Mai chłopiec był wszystkim. Służba nazywała go małym Williamem. Maja nazywała go Henrikiem. Nazywanie go imieniem Reijo na co dzień było po­nad jej siły. Reijo był tylko jeden...

Siedziała samotnie, z piórem, kałamarzem i kartką grubego papieru przed sobą. Obok leżał dokument od Tessina.

Zaczęła bez specjalnego wstępu.

Możesz wrócić do domu, William. Ty i Ailo. Twój ojciec tego dokonał. Przyjechał tu, pokłóciliśmy się w końcu. Nie sądzę jednak, żeby mnie nienawidził. To tylko stary człowiek, który chce odzyskać syna, a jest zbyt dumny, by powiedzieć to wprost. O wnu­ka nawet nie spytał. To mnie zraniło. Knut uważa, że jego stosunek do dziecka się zmieni, gdy wrócisz do domu. Jak widzisz, władze nie oczekują od ciebie ni­czego innego poza tym, żebyś poświęcił to, co, jak pi­sałeś, jesteś przygotowany poświęcić. Już wystarcza­jąco długo cię nie było, William. Twój syn zasługuje na ojca. Ty zasługujesz na niego.

Przerwała. Siedziała, niemal na strzępy szarpiąc pió­ro. Nie wiedziała, jak ma sformułować dalszą część...

Jest pewien problem, który dotyczy Ailo. On nie mo­że zostać w Niemczech. Chcę, żebyś go ze sobą zabrał.

On jest moim bratem, nie powinien pozostać w obcym kraju Ale są tu Knut i Anjo, i na razie nie wyjadą. Sa­ma ich o to prosiłam. Trudno jest zerwać więzy krwi. Rozumiemy się tak dobrze. Byłam taka samotna. A Henrik uwielbia mieć towarzysza zabaw. Może będziesz mógł pomóc Knutowi kupić coś własnego. Później.

Spróbuj na początek ulokować Ailo gdzieś w Oulu. Na jedną noc. Potem może mieszkać w odległym skrzydle domu albo w którymś z domów po drugiej stronie wyspy. Rozejrzę się tam. Knut pod żadnym pozorem nie może się dowiedzieć, że Ailo żyje. Knut kontaktuje się z Reijo, a on z Idą. Wygląda na to, że Ida jest szczęśliwa z Sedolfem. Ailo sam wybrał. Już jest za późno na zmianę decyzji. Wiem, że on mnie zrozumie, William. Wiem, że się postara...

Tak wiele napisała o Ailo, o bracie, dla którego miała tyle serca. Mało słodyczy oczekiwania wiązała z tym, któremu była poślubiona w obliczu Boga.

Ale Maja nie mogła oszukiwać. William zresztą te­go po niej nie oczekiwał. Wiedział doskonale, że lata rozłąki nie mogły zbudować pomiędzy nimi miłości. Mogli się tylko dzielić myślami. Miłością nie.

Zresztą miłość na papierze jest niewiele warta.

3

Mai udało się wysłać list, który oznaczał wolność dla Williama i Ailo. Już był w drodze na południe. Ona sama wciąż błąkała się niespokojnie. Coraz czę­ściej zakładała proste, jednokolorowe sukienki, któ­re Anjo bez wahania nazywała sukniami roboczymi. Ona o wiele bardziej wolała te w kwieciste wzory.

Maja znikała na całe dnie. Nie mówiła im, gdzie. Knut i Anjo niepokoili się o nią.

- Miejmy nadzieję, że to z czasem minie - powie­dział Knut.

Siedział z żoną w ogrodzie. Lato dobiegało kresu, ale nadal cieszyli się piękną pogodą.

Jeszcze kwitły kwiaty, dodając ogrodowi kolorów i uroku jak żadnemu innemu miejscu na północy Fin­landii.

Chłopcy bawili się na trawie. Dobrze było mieć to­warzysza.

Anjo uważała, że jest aż nazbyt ciepło jak na ko­niec lata. Dla niej mogłoby być już chłodniej. Czuła się ciężka i niezgrabna, mimo że lekko znosiła ciążę.

Knut uważał, że to dlatego, że porównywała się z Mają. A Maja była bardzo drobna.

- Cieszysz się na to dziecko? - spytała Anjo męża.

Knut wyciągnął się na trawie. Dłoń położył delikat­nie na wypukłym brzuchu żony, który dawał schro­nienie ich dziecku. Dziecku poczętemu z miłości.

- Oczywiście, że się cieszę - uśmiechnął się czule. Anjo za każdym razem, gdy patrzyła na Knuta, wciąż widziała w nim wiele z chłopaka. Kochała go za to z podwójną siłą. On nigdy, przenigdy się nie ze­starzeje. Zawsze będzie miał w sobie coś z dzikiej, nie­okiełznanej młodości, której sama nie zaznała. Nawet nie mogła sobie jej wyobrazić, bo nigdy czegoś takie­go nie przeżyła. Czasem Knut drażnił się z nią, mó­wiąc, że ona chyba nigdy nie była młoda. Potem śmiał się do niej tak ciepło, że mu wybaczała.

Zapominała, że jest od niego o tyle starsza. Po pro­stu wiedziała, że tylko ona z nich dwojga czasami o tym myśli.

On nigdy.

Jego uczucie nie zależało od wieku. On kochał ją, i tyle. Nigdy jej nie powiedział, dlaczego, choć tysią­ce razy błagała go o to.

I może właśnie to było wystarczającą odpowiedzią.

Może nie powinna go naciskać. Może nie powin­no się znać uczuć kochanej osoby aż tak dokładnie.

Anjo zresztą też nigdy nie udało się nazwać swo­ich uczuć do Knuta. Wyrazić tego, co czuła, a co by­ło tak wielkie i niewiarygodne. W żadnym z języków, które znała, nie znalazłaby na to słów.

Może tak samo czuł Knut?

- Powinniśmy mieć dom dla tego malca - rzekł z lekkim smutkiem.

- Dobrze nam tu - zaprotestowała Anjo, ale wie­działa, co miał na myśli.

Ona też tęskniła za czymś, własnym.

Pogładził pieszczotliwie twardy brzuch Anjo. Uwielbiała to, mówił o tym jej uśmiech. Lubiła takie leniwe, powolne pieszczoty...

Nagle brzuch zafalował, jak zawsze niespodziewa­nie.

Knut spojrzał na Anjo z szerokim uśmiechem, zachwycony tak, jakby to było coś naprawdę nie­zwykłego.

- Mój syn mocno kopie - stwierdził, przykładając ucho do brzucha żony.

Anjo pogłaskała go po jasnej czuprynie. Nie mo­gła powstrzymać uśmiechu.

- A może to twoja córka ma silne nogi? - przeko­marzała się.

Nie dał się sprowokować. Nie tym razem. Był po prostu szczęśliwy.

- Może jest podobna do pozostałych kobiet w mo­jej rodzinie - zauważył. - No właśnie, a co też Maja robi całymi dniami? Powinna się czymś zajmować, a nie ganiać nie wiadomo gdzie jak jakiś włóczęga. Jest przecież panią. Wiesz, jak nazywają ją w Oulu?

Spojrzał na Anjo.

- Pani na Hailuoto - odpowiedział sam sobie.

- No właśnie - rzekła. - To jej wyspa. Może tu ro­bić, co jej się żywnie podoba. Może chodzić ubrana jak arystokratka lub włóczęga, wszystko wedle ży­czenia.

Zerknęła na chłopców. Byli bardzo zajęci ustawia­niem zagrody z szyszek. Ciekawe, kiedy im się to znudzi...

- To musi być dla niej trudne - dodała w zamyśle­niu. Spojrzała na Knuta spod wpółprzymkniętych powiek. Zastanowiła się, czy tak naprawdę żyła, do­póki on nie stał się częścią jej życia. A nawet jeśli tak, to jak jej się to udawało? - Przecież nie wie, czy on wróci. Nie wie, kiedy. Minęło już tyle miesięcy, od kiedy się widzieli. Tylko Bóg wie, jak było wcześniej między nimi. I tylko On wie, jak się między nimi uło­ży. Na miejscu Mai też bym się włóczyła po lesie...

Nie, oni nie mogli się domyślać, co Maja robiła ca­łymi dniami, bo dobrze zacierała ślady. Znalazła to, czego szukała.

Doszła do wniosku, że głupotą byłoby ulokowanie Ailo w ich domu. Każdy dom ma tyle własnych od­głosów. Gdy się w nim mieszka, można się ich na­uczyć na pamięć.

Zauważono by obce kroki.

Usłyszano, że skrzypią inne drzwi.

Anjo i Knut nie są głupi. Maja wiedziała, że na pewno by się zorientowali, że ktoś nowy przebywa w domu. Nie potrzebowaliby na to wiele czasu.

Po zachodniej stronie wyspy stało kilka domków, niektóre z nich całkiem odosobnione. W swoim cza­sie mieszkali tam służący lub ubodzy krewni.

Jeden z tych domków był zbudowany z kamienia. W kraju drewna zbudowano kamienny dom!

Był ładny.

Miał w sobie coś wyjątkowego, czego nie miały in­ne domy, które Maja widziała. Zauważała to za każ­dym razem: coś magicznego w jego szarych ścianach obrośniętych pnączami. Nawet trudno było go za­uważyć z powodu otaczającej go roślinności. Drzewa i krzewy rosły bardzo blisko. Kamienne ściany wto­piły się w otoczenie. Dom współgrał z naturą, mimo że postawiły go ludzkie ręce.

Miał coś, co oczarowało Maję.

Na tyle znała swego brata, że wiedziała, że on od­czuje to samo.

Natura zawsze przemawiała do Ailo. Wyrósł na jej łonie, był z nią ściśle związany.

Dom miał kiedyś ogród. Maja odnalazła tu rośli­ny, których nigdy nie widziała tak daleko na półno­cy. Nawet napotkała kilka krzewów różanych!

Ułatwiło jej to wybór.

To był dom dla Ailo.

Oczywiście, mały, nie miał wielu pokoi, a na stry­chu nie można było się wyprostować.

Ale Ailo zrozumie, że nie chciała go wygnać ze swego domu. To posłuży tylko jako tymczasowe schronienie. Jak tylko znajdą coś dla Kmita i Anjo, jej dom znów stanie się jego domem. Na zawsze. Ailo zrozumie. Zrozumie bez zbędnych słów. Poza tym on nigdy nie dbał o własność.

Tam, skąd pochodził, dzielenie się z innymi było ważniejsze od posiadania. Wspólnota ważniejsza od pojedynczego człowieka.

Ailo mieszkał w gorszych warunkach niż w tym domku, stwierdziła w końcu Maja.

Ona też czasem tęskniła za prostotą i wolnością. Zamykała oczy i z lekką melancholią przywoływała w pamięci półmrok i zapach jurty gdzieś na płasko­wyżach północy.

Ailo się tu spodoba, pomyślała.

Dom był już prawie gotów. Dużo czasu i trudu kosztowało wyrzucenie niepotrzebnych sprzętów, wyszorowanie wnętrza i wniesienie mebli i innych rzeczy. Jej ludzie spędzili na tym niejeden wieczór. Ale pracowali z radością.

Obiecali milczenie.

Maja wtajemniczyła ich w sprawę.

Pomogli jej. I Ailo.

Po tym, jak poznali prawdę o jej bracie, gotowi by­li dla niego na wszystko.

Maja nie sądziła, żeby Knut i Anjo coś zauważyli. Zastanawiali się pewnie, czym zajmowała się całymi dniami, ale nie pytali. Przyzwyczaili się, że chadza własnymi drogami. Zawsze taka była.

Maja uśmiechnęła się gorzko.

Czasem wygodnie było mieć taką opinię, nawet wśród najbliższych.

Praca dobrze jej zrobiła. Z radością pracowała fi­zycznie. Dobrze było się zmęczyć. Podnosić, przesu­wać, myć, czyścić...

Od tak dawna tego nie czuła.

Maja odkryła, że jej tego brakowało! Zmęczenia.

Nigdy nie przypuszczała, że przeżyje kiedyś coś ta­kiego. Wspaniale było, klęcząc, szorować podłogę. Z jakiegoś powodu podłogi w tym kamiennym dom­ku były z drewna.

Wszystkie wyszorowała piaskiem.

Siedziała potem, oglądając swoje zaczerwienione od wody dłonie. Damy ze sfery Williama na pewno skrzywiłyby się na ich widok, może nawet wzdrygnę­ły z obrzydzenia.

Maja była szczęśliwa.

Sprawiło to nie tylko zmęczenie.

Zrozumiała, że jest jeszcze tą dawną Mają, że jest sobą. Ze potrafi jeszcze czegoś dokonać poza siedze­niem w fotelu z przyzwoleniem, żeby inni pracowa­li za nią.

Uświadomiła sobie, jak niewiele razy po przyby­ciu na wyspę czuła się potrzebna.

To przerażało.

Teraz znów była człowiekiem, prawdziwym człowiekiem, a nie jakąś ozdobą, którą stawia się na sto­le i odkurza. W dodatku ozdobą nieszczególnie pięk­ną... Z bliznami.

Maja usiadła na schodach. Przed nią roztaczał się wi­dok na Zatokę Botnicką. Sądziła, że Ailo go polubi.

W ogrodzie nic nie zmieniła. Powinien pozostać, jaki jest, przynajmniej z zewnątrz.

Nawet przychodziła tu różnymi drogami, aby nie wydeptać szczególnie jakiejś jednej ścieżki, która mo­głaby kogoś skusić.

Pomyślała o wszystkim.

Maja wsparła głowę na ręku. Była zmęczona i za­dowolona, ale także nieco przestraszona.

Oczywiście z powodu tego snu.

Jeśli to w ogóle był sen. W życiu doświadczyła już przedziwnych stanów, które nie mogły być ani snem, ani rzeczywistością.

Nigdy nie umiała ich odróżnić.

Stało się to podczas jednej z bezsennych nocy. Czę­sto się jej zdarzały.

Później Maja sądziła, że nie spała, gdy podniosła się z łóżka. Na koszulę nocną zarzuciła tylko szal. Bo­so poszła do altany.

Wtedy też uważała, że nie śpi.

Ale nie była pewna. To ją przerażało. Przerażało niemal na równi ze snem.

Bo reszty nie przeżyła na jawie, mogła przysiąc. Ale nie mogła określić, jakiego rodzaju był to sen. Mogła o nim porozmawiać tylko z Reijo. Może jeszcze z Ailo.

Bo obaj widzieli już ją w takim stanie.

Obaj umieli ją uspokoić.

Stała w obcej okolicy. Widziała otwarty krajobraz, ubogi w rośliny i dziki. Była noc.

W oddali rozciągało się morze. Niedaleko płynęła rze­ka, albo może była to zatoka. Jeżeli rzeka, musiała być bardzo szeroka. Coś jej jednak mówiło, że to rzeka.

Stała przy grobie.

Dziwnym, obcym grobie. Miał krzyż z jakby jed­nym ramieniem za dużo, krzywo przyczepionym al­bo częściowo zerwanym przez wiatr.

Bo wiało.

Krajobraz sprzyjał wiatrom.

Obróciła się nieznacznie i ujrzała dom. Duży, ze stajnią i szopą. Nie mogła dostrzec szczegółów, tyl­ko ciemne zarysy.

Jak w domu, w którym straszy.

Było zimno. Gdy się obudziła, miała przemarznię­te stopy.

Gdzieś daleko na niebie dojrzała odblask zorzy po­larnej. Zorzy, do której czuła zawsze dziwny pociąg, jakby miała ją we krwi.

Zorza rozbłysła na chwilę, przyciągając jej spojrze­nie. Otoczyła lodowym płomieniem dom. Przez krót­ką chwilę Maja przedziwnie wyraźnie widziała jedno z okien.

Nienaturalnie wyraźnie.

Zobaczyła w nim jakąś postać. Coś jej mówiło, że zna tę osobę. Coś pchało ją ku niej, ale coś innego jej tego broniło. Broniło tak mocno, że aż ją bolało.

To była kobieta.

Zorza rozjaśniła się po raz ostatni. I zgasła. Pochło­nęła ją ciemność nocy.

Maja widziała i czuła, jak to się dzieje.

Marzła i czuła, jak jej ciału odbierana jest siła. Jakby cała krew spłynęła z jej żył. Jakby uszło z niej życie.

Ale nie bała się. Po prostu stała i pozwalała na to. Bo tak musiało to być.

Stała tak w obcej okolicy, pod gwiazdami ułożo­nymi inaczej niż była przyzwyczajona, i ogarniał ją przedziwny spokój.

Wszystko, co się działo, było właściwe.

Zrozumiała to i zaakceptowała. Wiedziała, że sama była akceptowana i kochana. Że nic nie działo się na próżno.

Było częścią większej całości.

Widziała wyraźnie.

Teraz poznała pozostałe części całości.

Ale gdy się obudziła ze swojego najdziwniejszego snu, nic nie pamiętała.

Czuła się tylko odrętwiała, zmarznięta i zmęczona.

Bała się.

To niewyjaśnialne stało się częścią jej życia już dawno temu. Pogodziła się z tym, że zdarzają się jej dziwne rzeczy.

A teraz bała się, że ów dar, który tyle razy przeklina­ła, o który prosiła, żeby jej go odebrano, został jej od­jęty. Bała się, że tak się stało, choć wcześniej sama bła­gała o to na kolanach. Tajemnicze dziedzictwo ciążyło jej jak przekleństwo, mimo że dzięki niemu mogła po­magać innym. Ludziom, którzy coś dla niej znaczyli.

Nie czekała na list od Williama. Kiedy przyjedzie, to przyjedzie.

Chodziło jej o Ailo. Zawsze istniała więź pomię­dzy nią a Ailo. Dzięki temu dziedzictwu po Raiji, dzięki temu czemuś, czego nienawidziła, a jednak nie nienawidziła.

Ale teraz nie czuła nic.

Nie mogła uwierzyć, że Ailo o niej nie myślał. Że nie próbował do niej dotrzeć w myślach. On wiedział o łączącej ich więzi.

A teraz nie mogła nawiązać z nim kontaktu.

To ją przerażało.

Nie była w stanie uwierzyć, że mogła ten dar, czy przekleństwo, stracić. To tak, jakby ziemia usuwała się spod jej nóg.

Jeśli nie wyczuwała Ailo, mogło to oznaczać, że go już nie ma.

Że nie żyje.

Takie wyjaśnienie było jeszcze trudniejsze do za­akceptowania.

Dlatego pozwoliła się pochłonąć pracy. Dlatego tak często wracała do tego kamiennego domku. Chciała schować się przed wszystkimi. Nie mogła po­zwolić, aby inni odkryli jej strach. Nie mogła się nim z nikim podzielić.

Lękała się o kogoś, o kim wszyscy myśleli, że nie żyje.

Maja westchnęła. Złamała gałązkę z suchym kwia­tem róży. Była piękna, jednocześnie żywa i nieżywa. Przyprawiła ją o dreszcz.

Maja podniosła się. Zamknęła drzwi na klucz i schowała go w ścianie pomiędzy kamieniami.

Z różą w ręku poszła do domu jeszcze inną ścieżką.

Nadłożyła sporo drogi.

Potrzebowała tego. Jej dusza tylko tak mogła się uspokoić.

Bo Maja wiedziała, że inaczej będzie płakać.

Przystań ukryta była przed wzrokiem Anjo i Knu­ta. Nie zauważyli, że przybiła łódź.

Nie widzieli mężczyzny schodzącego na ląd. Mężczyzny, który jakby przytulił wzrokiem wszystko, co zobaczył na ukochanej ziemi.

Nie mogli widzieć jego uśmiechu.

Byli tak zajęci sobą i chłopcami, że nie dostrzegli go nawet wtedy, gdy zaczął biec w kierunku domu. Gdy zwolnił, przerzucił płaszcz przez ramię i zatrzy­mał się na chwilę. Popatrzył w ich stronę zmrużony­mi oczami i podjął wędrówkę stanowczym krokiem.

Nie mogli wiedzieć, że przez chwilę sądził, iż ko­bieta jest jego żoną, a mężczyzna obok jej kochan­kiem. Nie mogli wiedzieć, że jego serce przestało bić na chwilę, dopóki nie zrozumiał, że widzi brata i szwagierkę Marii.

Anjo i Knut zauważyli go dopiero, gdy usłyszeli zgrzyt kamieni pod jego butami.

Anjo nigdy nie zapomni swego pierwszego wraże­nia. Przybysz był wysokim mężczyzną. Stał chwilę w miejscu, a Knut zaraz rozpoznał w nim ojca Henrika. To nie mógł być nikt inny niż syn Marcusa Runefelta. Mąż Mai.

Knut wstał i wyszedł mu na spotkanie. Wyciągnął rękę. Przy szwagrze wydawał się niski.

- William Runefelt, prawda? - spytał.

Mężczyzna pokiwał głową. Uśmiechnął się.

Anjo spodobała się jego otwarta twarz, zauroczył uśmiech. Mężczyzna był dobrze zbudowany. Nie­trudno było to dostrzec, a raczej trudniej odwrócić od niego wzrok, przyznała sama przed sobą. Był wą­ski w biodrach i szeroki w ramionach. Miał na sobie koloru bordo spodnie do kolan, kamizelkę w kwiaty i białą koszulę rozpiętą pod szyją. Fular, o ton jaśniej­szy od koloru spodni, wisiał rozwiązany. Płaszcz przewieszony przez ramię był koloru bordo, a wstążka, którą związał włosy, koloru fulara. Białe pończo­chy i pantofle z klamrami dopełniały całości stroju.

Wyglądał jak książę z bajki, zaklęty królewicz po­wracający do pałacu.

Knut przedstawił mu Anjo.

Anjo odwzajemniła silny uścisk dłoni Williama i stwierdziła, że go lubi. Wyczuwała w nim ciepło.

- Gdzie jest Maria? - spytał przyjemnym, niskim głosem.

Małżonkowie wymienili spojrzenia.

Anjo pomyślała o tej okropnej sukience, którą Ma­ja założyła rano. Ona nie chciałaby powitać Knuta w takiej. A nie rozstawali się przecież na dłużej...

- Maja... Maria - poprawił się Knut - chadza włas­nymi drogami. Poszła gdzieś z samego rana...

Wzruszył ramionami.

Uśmiech Williama był łagodny. Oczy zdradzały zrozumienie i tęsknotę.

- Maria zawsze chadzała własnymi drogami - po­twierdził. - Ma do tego prawo. Takich ptaków jak ona nie zamyka się w klatkach...

Serce Anjo przepełniło wzruszenie. Ten mężczy­zna wiedział, co to miłość!

Spojrzenie przybysza zwróciło się w stronę mal­ców. Ci, gdy zobaczyli obcego, odsunęli się na bez­pieczną odległość. Teraz przypatrywali mu się tak ba­dawczo, jak tylko dzieci potrafią.

Twarz Williama złagodniała.

Nie spoglądając w stronę Knuta i Anjo, jakby nie mógł oderwać wzroku od małego, spytał:

- To on? Mój syn?

Anjo wstała z wysiłkiem i podeszła do Henrika. Wzięła go za rączkę i podprowadziła do obcego olbrzyma. Przytrzymała malca przed sobą i pogładziła po włosach.

William opadł na kolana. Twarz miał na wysoko­ści twarzy tego dziecka, które było jego synem, w którym rozpoznawał siebie. I Marię.

- To twój tata - powiedziała Anjo Henrikowi. - To twój tata, Henriku, który wreszcie przyjechał do ciebie!

William podniósł chłopca ostrożnie, jakby był zro­biony z delikatnej porcelany. Wpatrzył się w dziecię­cą zdziwioną twarzyczkę i przytulił małego.

Po twarzy popłynęły mu łzy.

Nawet nie próbował ich ukrywać. Pozwolił im pły­nąć.

Tak długo czekał na ten moment! Tyle razy go so­bie wyobrażał! Ale nie przewidział tej burzy uczuć, które wywołał w nim jego syn.

Była to miłość tak wielka, że Williamowi brakło słów.

Maja zauważyła jego przybycie.

Już prawie doszła do altany, gdy dostrzegła postać na drodze. Od razu go poznała.

Wyobrażała sobie, że przywita go na salonach, uro­czyście, w swej najlepszej sukni. Przygotowana na spotkanie, piękna na jego powitanie.

Stałaby, spokojnie uśmiechnięta, i pozwoliła na uścisk. Na pocałunek, który może by coś w niej obu­dził. Powitałaby go godnie, ze świadomością, że jest panią wyspy, tą, którą w kręgach Williama ze śmie­chem nazywali „panią na Hailuoto.”

Los chciał inaczej. Serce znów ścisnęło się jej ze strachu. Lodowa obręcz lęku i niepewności odebrała jej dech. Skoro William tu był, Ailo też musiał być w pobliżu. Bardzo blisko.

Ale ona tego nie wyczuła! Ani przez chwilę.

Nie wierzyła, żeby Ailo nie poświęcił jej ani jednej myśli.

Bała się.

Ale przemogła strach.

Może nie wyglądała na panią na Hailuoto, ale mo­gła się tak zachować.

Wyszła z cienia lasu. William wyczuł jej obecność, obecność kobiety, którą kochał ponad życie. Równie mocno kochał syna, ale to był inny rodzaj miłości. Nie mógł porównać go do uczucia, które żywił do Marii.

Odwrócił się w stronę altany i ujrzał ją. Ujrzał jej postać dokładnie taką, jaką wyobrażał sobie co dzień i co noc przez czas rozłąki.

I wiedział, że jest jeszcze wspanialsza, niż ją sobie wyobrażał. Jeszcze piękniejsza. Jeszcze bardziej god­na pożądania.

Kochał ją.

Wiedział to z niezachwianą pewnością.

Wiedział, że jeśli idzie o niego, rozstanie nic nie zmieniło.

Znał ją teraz lepiej dzięki listom.

Kochał ją równie mocno.

Szła ku niemu wyprostowana, taka, jaką ją zawsze pamiętał. Lekkim krokiem. Szczupła i piękna. Z ogni­stym spojrzeniem. I z oczekiwaniem w oczach.

To był jakby lęk. I pytanie.

A przecież pamiętał Marię jako kobietę pozbawio­ną uczucia strachu!

Wyszedł jej na spotkanie, nadal trzymając syna na ręku. Objął ją wolnym ramieniem.

- Jestem w domu, Mario - powiedział. Pocałował ją w usta. Wiedział całym sobą, że nic już nie zdoła ich rozłączyć.

- Ailo? - szepnęła.

- W Oulu - odparł równie cicho. Ujrzał, jak cień znika z jej oczu. A więc bała się o brata... - Kocham cię - wyszeptał. - I kocham naszego syna.

Przytulił mocno ich oboje.

- Nareszcie jestem w domu - westchnął. - W do­mu...

Anjo zdołała się odwrócić. Poczuła się jak intruz.

- Dobry Boże - szepnęła do siebie - jakże on ją uwielbia...

4

Dzień nabrał rozmachu. William przywiózł ze sobą skrzynie, które należało rozpakować, torby podróżne pełne nowości ze świata. Lata spędzone w Europie nie pozostały bez śladu. William miał pieniądze i kupował różne rzeczy. Myślał wtedy o Marii. O synu.

Wiele przedmiotów, które przywiózł, nosiło wyraź­ne znamię ręki Ailo. Maja zauważyła to i jej serce się ścisnęło. Palcami musiała dotknąć zdobień. Jednocze­śnie pilnowała się, żeby Knut tego nie zauważył. On miał bystre oko. Znał lapońskie hafty cynową nitką i rzeźby z kości równie dobrze jak ona. Może nawet le­piej. Gdyby się dokładnie przyjrzeć misom, wazom i świecznikom przywiezionym z Niemiec, można by odnaleźć wiele z tych motywów wtopionych w zdobie­nia, nie tak regularnych i kanciastych jak utarte wzory. W delikatnych wzorach kwiatowych Maja widziała hafty zdobiące odświętny kołnierz kaftana babki.

Ailo na pewno nauczył się wielu nowych rzeczy, ale nie stracił nic ze swej tożsamości w obcym kraju. Nie naśladował tamtejszych wzorów. Ailo dostrzegał pięk­no ozdób tworzonych podczas wielu zim przy nędz­nym oświetleniu w mrocznych jurtach przez spraco­wane dłonie kobiet, daleko na północy. Nie odrzucał swego dziedzictwa.

Maja była z niego dumna. Ale nie mogła tego jesz­cze okazać.

William asystował przy wieczornej kąpieli Henrika. Pierwszego wieczoru po powrocie taty nie mogła tego robić służąca. Maja zresztą zwykle sama kąpała synka. Służba przywykła do tego, że ich pani nie jest podobna do innych. Lubili ją, mimo że Maja nie by­ła serdeczna. Wszystkich trzymała na odległość, ma­ło kto mógł zajrzeć do jej serca.

William położył syna do łóżka. Stał nieruchomo w półmroku, dopóki mały nie zasnął. Gdy słychać by­ło tylko spokojny oddech śpiącego dziecka, objął Ma­ję ramieniem i przytulił. Maja czuła, że ten potężny mężczyzna płacze.

Knut i Anjo wycofali się do swoich pokoi. Wszy­scy potrzebowali odpoczynku od siebie. Pomimo że dom był przestronny, czasami zbyt często przebywa­li razem. Czuli to nawet oni, którzy wyrośli w cias­nym domku z bali.

Teraz William siedział w głębokim fotelu i patrzył, jak Maja się przebiera. Robiła to szybko, lecz i tak sprawiło mu przyjemność obserwowanie jej. Patrzył na jej ruchy, starając się przywołać je z pamięci. Oczywiście, że marzył, by ją posiąść tu i teraz. Jed­nak jego słodka tęsknota już tak długo trwała, że kil­ka godzin nie grało roli.

Rozumiał, że ich wyprawa do Oulu wiele dla niej znaczyła. Maję i Ailo łączyło coś wyjątkowego. Za­wsze tak będzie.

Splotła włosy w gruby warkocz i za pomocą szpi­lek upięła go wokół głowy. Od razu jego łagodna Ma­ria przemieniła się w surową guwernantkę. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Wstał i pomógł jej zapiąć suknię na plecach. Jego palce wydawały się zbyt du­że do tego rodzaju czynności.

- Już dawno nie miałem do czynienia z damskimi ubraniami - wyjaśnił, patrząc na odbicie Mai w lustrze.

Uśmiechnęła się do męża, napotykając jego poważ­ne spojrzenie.

- To dobrze - powiedziała. - Byłoby źle, gdybyś w Niemczech nie robił nic innego niż rozpinał kobie­ce suknie...

William obrócił ją ku sobie gwałtownie i przytrzy­mał mocno za ramiona.

- Naprawdę tak myślisz? - spytał z napięciem w glosie. - Naprawdę tak myślisz, Mario? Znaczyło­by coś dla ciebie, gdybym miał inne kobiety? Sprawi­łoby ci to ból?

Maja napotkała spojrzenie jego niebieskich, gore­jących oczu.

- Oczywiście, że sprawiłoby mi to ból - odparła. - Jesteśmy małżeństwem, Williamie. Powinniśmy do­chowywać sobie wierności.

Puścił ją równie nagle, jak złapał. Znów zajął się zapinaniem guzików.

Już więcej nie pytał. Nie była to odpowiedź, którą - jak wydawało mu się - widzi w jej oczach. To nie była odpowiedź, którą chciał usłyszeć.

Maria wymknęła mu się, zasłaniając się banałami...

Miał nadzieję, że odkryje jej uczucia, że wedrze się do jej serca, jak zawsze dobrze zamkniętego. Przez chwilę czuł, że drzwi są leciutko uchylone. Ale zatrza­snęła je przed nim.

Wyszli z domu ubrani w płaszcze i kapelusze i po­szli po konie. Gdy oddalili się od domu, pojechali wierzchem. Załoga łodzi była już na przystani. Konie miały zaczekać na pastwisku. Zamierzali powrócić, zanim się rozjaśni i ktokolwiek się obudzi.

W Oulu poszli pieszo. Maja miała spocone dłonie. Na ulicach panowała cisza, co potęgowało echo ich kroków. Mai wydawało się, że wszędzie słychać stuk jej butów do konnej jazdy.

Uścisk dłoni Williama był dobry. Zdjęła rękawice. Nigdy chyba nie przyzwyczai się do nich, a już na pewno nie w lecie. Jej skóra potrzebowała powietrza.

William zatrzymał się przy jednym z nieoświetlo­nych domów. Niczym się nie wyróżniał. Miał ze­wnętrzne schody wiodące na piętro i ciemne okna.

William poszedł pierwszy. Maja nawet nie odwa­żyła się wesprzeć na poręczy. Te schody wyglądały tak, jakby w każdej chwili miały się rozpaść.

Czuła, że serce podeszło jej do gardła. Biło głośno, jakby biegła przez dłuższy czas. Wydawało się za sła­be na takie wzruszenia.

William zapukał w solidne drzwi. Maja była pew­na, że w umówiony sposób. Długo panowała cisza. Wreszcie ktoś przekręcił klucz w zamku. Drzwi, uchylając się, zaskrzypiały przeraźliwie.

Weszli do środka.

Było ciemno. Maja stała bez tchu. Mogła dostrzec tylko zarys postaci mężczyzny. Poznała go. Poznała­by go wszędzie. Gdy William zapalał lampę, rzuciła się na szyję ukochanemu bratu. Ściskała go z całych sił i czuła, że on przeżywa powitanie równie mocno. Obojgiem wstrząsał szloch. Wypłakiwali całą czerń, którą nosili w duszy, płakali, bo byli już razem. Pła­kali z radości.

Słabe światło okazało się niemal zbyt mocne. Ma­ja położyła ręce na ramionach Ailo.

Ailo...

Ailo z lapońskiego rodu, ubrany w strój, w którym według Mai mógłby zostać przyjęty na każdym dwo­rze w Europie. Ciemne włosy zebrane wstążką na karku. Twarz zakryta czarną zamszową maską.

Maja zaczęła rozwiązywać tasiemki podtrzymujące maskę. Nie bała się widoku twarzy brata. Już wcześniej widziała jego blizny i chropowatą skórę. Jej nie przy­prawi ona o dreszcz, nie odwróci się z obrzydzeniem.

Dłonie Mai gładziły policzki Ailo. Uśmiechała się do niego poprzez zasłonę łez. On też się uśmiechał. Oczy jego wyrażały to samo ciepło co kiedyś. Radość, że ją widzi. Zaufanie. Porozumienie. To coś, co ist­niało pomiędzy nimi dlatego, że byli rodzeństwem. Na zawsze połączeni ze sobą więzami krwi, losu i... kłamstwa.

- Cieszę się, że wróciliśmy - odezwał się Ailo gło­sem tym co zawsze.

Maja ponownie go uściskała. Nie mogła się powstrzy­mać, chciała znów poczuć, że on naprawdę tu jest. Nie mogła też opanować łez. Po prostu płynęły. Nie musia­ła się ich wstydzić ani przed Ailo, ani Williamem.

- A więc Knut mieszka u was? - spytał Ailo, nie spuszczając wzroku z Mai.

Potwierdziła. W krótkich słowach opowiedziała mu, dlaczego Knut przyjechał do Finlandii. Nie wszystko była w stanie opisać w liście. Opowiedzia­ła Ailo historię Knuta z tą samą goryczą w głosie, z ja­ką on to robił. Niesprawiedliwość, której dopuszczo­no się wobec niego, bolała ich wszystkich.

- Nigdy bym nie przypuszczał, że Emil będzie do czegoś takiego zdolny - stwierdził Ailo w zadumie. - Ale Ida zawsze potrafiła wzbudzać gwałtowne emo­cje... Ida ma się dobrze?

Maja potwierdziła, przełykając ślinę. Czuła, że Ailo żałuje i że będzie żałował do końca życia. Ale wiedziała też, że nigdy nie zmieni swej decyzji.

Dla Idy był martwy.

- Idzie jest dobrze z Sedolfem - powiedziała. - Dzieciom też. Knut mówi, że Sedolf jest po uszy w nich zakochany i traktuje je jak swoje własne.

I znów ten wyraz zagubienia w oczach Ailo. Świa­domość, że gdzieś daleko ma coś własnego, ale nigdy nie wyciągnie po to ręki. Będzie tylko rozmyślał, mil­czał i... kochał. Zawsze na odległość.

Sam wydal na siebie ten wyrok.

Ailo spojrzał na swoje nadgarstki. Na jednym na­dal widoczna była blizna po cięciu nożem. Pamiętał wyraźnie ten moment. On i Knut w świetle ognia, cie­pło bijące z paleniska, trzaskający mróz na zewnątrz.

Czuli, że są razem, choć nie łączyły ich więzy krwi.

Dlatego sami je stworzyli. Nacięli cienką skórę wielkimi, ostrymi nożami. Nie poczuli bólu.

Zmieszali swoją krew. Stali się braćmi.

Rozpaczliwie tęsknił za rozmową z Knutem. Knut widział Idę, wiedział, jak żyje. Mógł mu opowiedzieć o niej dużo więcej niż Maja. Czul, że Maja, mówiąc o Idzie, celowo zachowuje obojętność.

A on chciał uczuć! Chciał patrzeć na twarz roz­mówcy i widzieć, czy płacze, czy się śmieje. Z wyra­zu twarzy innego człowieka potrafił wyczytać rów­nie dużo, jak z jego słów.

Knut tyle wiedział o Idzie! Był jego bratem krwi, ale także bratem Idy. Jej prawdziwym bratem. Wię­zy krwi więcej znaczyły od tych, które ludzie sami stworzyli. Knut na pewno silniej związany jest z sio­strą niż ze swoim najlepszym przyjacielem.

Trudno byłoby dopuścić Knuta do tajemnicy i wymagać, żeby jej dotrzymał. W ten sposób wciągnęli­by w kłamstwo także jego. Ailo uważał, że i tak wie o nim zbyt wiele osób.

- Jak długo potrwa moje odosobnienie? - spytał. - Rozumiem, że to dla mojego bezpieczeństwa, ale tęsknię za wyspą. Chciałbym móc wyjść na dwór, usiąść na plaży i patrzeć na morze. Mieć nad sobą nie­bo, powietrze...

- Knut i Anjo zostaną pewnie długo - powiedział William. - Anjo oczekuje dziecka. Nikt nie wyrzuca z domu ciężarnej...

- Mimo to możesz wrócić na wyspę - odezwała się Maja. - Będzie to wymagało od nas ostrożności. Ale tam poczujesz się lepiej. W tym domu nie możesz zo­stać! Ja bym się w nim udusiła... - Rozejrzała się wo­kół, a jej ciało przebiegł dreszcz. Pokoje były małe i niskie. - Wolę nie myśleć, jak się tu czułeś...

Ailo uśmiechnął się szeroko mimo bólu gniotące­go mu piersi.

- Zdołałem przyzwyczaić się do niejednego, moja siostro - rzekł z tęsknotą w głosie. Tęsknotą za roz­ległymi płaskowyżami daleko na północy, gdzie zie­mia należała do wszystkich i do nikogo.

Maja opisała mu kamienny domek. Ailo zareago­wał dokładnie tak, jak oczekiwała.

- Nic nie będzie dla mnie za ciasne, Maju - powie­dział. - Nie chcę niczego posiadać. Wierzę, że wol­ność wynika między innymi z tego, że się nie ma zbyt dużo na własność. Mimo że teraz posiadam więcej, niż potrzebuję, oddałbym to wszystko bez żalu. Nie płaczę za przedmiotami. Dla mnie nadal czymś naj­lepszym jest życie na północy. Tam cały twój dom mieści się na saniach. Tam ludzie wokół ciebie znaczą więcej niż twoja własność. Tam jest się biednym, gdy się nie ma rodziny, a nie pieniędzy, jak u was...

Maja spojrzała na brata z bólem. Powiedział „u was...” Wykluczył ją ze świata, który ona nadal uwa­żała za swój! Na równi z nim była dzieckiem suro­wego płaskowyżu!

- Zabierzcie mnie na Hailuoto jeszcze dziś w no­cy! - poprosił Ailo. - Potrzebuję tylko kilku rzeczy, które zmieszczą się w torbie. Wystarczy mi nóż, że­by rzeźbić w drewnie. Będę tam miał co robić. Za­wsze mam. Jeżeli zechcecie mnie czasem odwiedzić, chętnie porozmawiam. W domu chyba nadal jest ktoś, kto mnie pamięta?

Maja pokiwała głową. A więc przewiozą Ailo już dziś w nocy. Trochę na to liczyła. Bardzo chciała go zobaczyć, lecz może jeszcze ważniejsze było dopro­wadzić do tego, żeby na stałe był w pobliżu. Nie bę­dzie musiała się zastanawiać, dlaczego nie poczuła, że wraca. Przerażała ją myśl, że ich wyjątkowy kontakt może już się zerwał. A przecież istniał nawet wtedy, gdy Ailo ukrywał się w Niemczech...

Ale pewnie go teraz nie potrzebowała, gdy będą żyć tak blisko siebie.

William chciał się sprzeciwić, ale zmilczał. Może ta noc była dobra jak każda inna. Resztę rzeczy Ailo ktoś ze służby przywiezie kiedy indziej, przybijając prosto na plażę przed kamiennym domkiem.

Wiedział, ile to znaczy dla Marii. A on nieba by jej przychylił, byle ją zadowolić. Nic innego dla niego się nie liczyło. Chciał ją zdobyć za wszelką cenę. Wyszła za niego, bo nie widziała dla siebie innej możliwości. W czasie niezliczonych, pełnych tęsknoty bezsennych nocy William obiecał sobie, że zrobi wszystko, by zdobyć jej serce. Aby zdobyć zaufanie i uczucie wy­kraczające poza przyjaźń i szacunek. W końcu na pewno go pokocha. Nawet gdyby miał na to poświę­cić całe życie, dokona tego.

Ailo wrócił na wyspę. Z przystani pojechał z Mają na jednym koniu. Rozdzielili się niedaleko domu. Wil­liam zaprowadził oba konie do stajni, a Maja i Ailo ruszyli przez ciemny las. Niełatwo było dostrzec ścieżkę, ale Maja zdołała już poznać ten las na wylot.

- Najchętniej pojechałbyś do domu, prawda? - spy­tała Maja. Myśli jej krążyły wokół ostatnich słów bra­ta. O wspólnocie z pobratymcami, o życiu w wolno­ści. - Do Laponii?

- Tam nie wrócę - odpowiedział stanowczo, jakby już się nad tym zastanawiał. Z żalem w głosie, ale bez goryczy, której oczekiwała. - Finnmark jest za mały - dodał. - Sama wiesz, siostrzyczko, że słowa szybko krążą. A o mnie prędko zaczęto by mówić. Moje my­śli zawsze będą wracać tam, ale ja pozostanę tutaj. Tu mam krewnych i tu nikogo nie krzywdzę.

Nie wspomnieli Idy, ale oboje o niej pomyśleli. Maję przepełniła dziwna mieszanina miłości i niena­wiści do młodszej siostry.

Kochała ją. Tego nic nie mogło zmienić. Kochała także Ailo. Było to uczucie, którego nie dało się po­równać czy zmierzyć.

Jednocześnie czuła zarzewie nienawiści do Idy. Dlatego, że mogła tak szybko zapomnieć o Ailo. Dla­tego, że potrafiła być szczęśliwa z Sedolfem.

Maja wiedziała, że to nie miało ze sobą związku, że nie mogła oskarżać Idy. Ona żyła swoim życiem. Dla niej Ailo był martwy.

Jednak miewała takie niedobre myśli. Raz jeszcze zapragnęła zerwać wszelkie więzy łączące ją z do­mem.

Doszli do domku. Maja otworzyła drzwi kluczem. Pokazała bratu wszystkie pomieszczenia w migoczą­cym świetle lampy. Napaliła w piecu i na palenisku.

Była z siebie zadowolona. Urządziła dom tak, że stał się przytulny. Poświęciła na to wiele nocy. Knut i Anjo nic nie spostrzegli.

- Sama to zrobiłaś? Maja uśmiechnęła się z dumą. Opowiedziała Ailo, jak wszyscy służący jej pomagali. Jak się cieszyli, że mogą zrobić to dla niego. Wszyscy mieli milczeć. By­li po jego stronie.

- Jeżeli to przeciągnie się do zimy, przeniesiemy cię do domu - rzekła Maja. - Trudno ukrywać ślady na śniegu. A ten dom zimą pewnie nie jest szczegól­nie zaciszny.

- Nie mów tak - Ailo pogłaskał ścianę. - One wi­działy więcej niż ty czy ja. Te ściany potrafią dotrzy­mać tajemnic. Mają duszę. Już je kocham.

- Ty, który potrafisz obyć się bez rzeczy? - zażar­towała.

Ailo pokiwał głową. Widziała po jego oczach, że mówił poważnie. Znów zdjął maskę. Założył ją, gdy wyszli z domu w Oulu. Osłonił dodatkowo twarz rondem kapelusza. Mimo że to był środek nocy, od­wracał się od okien.

Nawet w masce przerażał, ale nieosłonięta twarz, która naprawdę nie przypominała twarzy, była trud­niejsza do zaakceptowania.

Nawet Maja, która kochała go bez zastrzeżeń, zda­wała sobie sprawę, że mógł budzić odrazę. Zarówno w masce, jak i bez niej.

- Chyba nie jest ci tu źle? - spytał, zdejmując płaszcz. Maja pokręciła głową. Jej życie mogło pójść o wie­le gorszymi ścieżkami.

- William to wspaniały człowiek - dodał. Wysta­wiał świadectwo Williamowi, który stał mu się bliski jak brat.

- Wiem - odparła Maja.

- Nie wolno ci go unieszczęśliwić - powiedział Ailo ostrożnie. - On traktuje cię jak... boską istotę. I nikt na całym świecie nie potrafiłby go zranić do­tkliwiej niż ty...

Maja wiedziała o tym.

- Nie zrobię tego - zapewniła z powagą. - Nie mog­łam dostać tego, którego najbardziej chciałam. Nie zdołałam zatrzymać tego, którego dostałam. William jest dla mnie aż za dobry. Ale nie potrafiłabym go zranić. On jest taki wrażliwy.

- Jak chowa się synek?

- Henrik? - Twarz Mai od razu złagodniała. - Wil­liam zyskał jego zaufanie. Chłopiec jest do niego po­dobny. Ma moje oczy, ale to mały Runefelt, bez wąt­pienia. Jest dobrym dzieckiem... - Zamilkła. - Szkoda, że tak daleko stąd do Lyngen - dodała. - Tak daleko do twoich...

Zacisnął dłonie w pięści.

- Mogę tylko dziękować Bogu, że to tak daleko - rzucił cicho. - Pokusa byłaby zbyt silna. Może ze­chciałbym zmartwychwstać? Nikomu nie przyniosło­by to szczęścia. Ani mnie, ani Idzie. Ani Sedolfowi.

Serce Mai ścisnęło się z bólu, ale musiała się z nim zgodzić. Pewnie wiele razy o tym myślał.

- Może uda mi się przyjść jutro - powiedziała. Mu­siała wracać. Niedługo wstanie świt.

No i pewnie czekał na nią William.

- Na pewno przyślę kogoś z jedzeniem. I... - zawa­hała się, lecz dokończyła: - ... jeśli chcesz, przychodź do altany, gdy będzie ciemno. Tam mogę się z tobą spotykać. William też. Może to ryzykowne, ale nie mogę znieść myśli, że wygnałam cię z domu!

Ailo podszedł do niej. Przyłożył swój zniszczony policzek do jej gładkiego.

- Nie czuję się jak wygnaniec, siostro - rzekł. - Uważam, że przyjęłaś mnie bardzo ciepło.

5

Dom był cichy, gdy Maja nadeszła. Ciemność przybrała niebieskawy odcień, wstawał poranek.

Popatrzyła na okno ich sypialni. Zasłony były do połowy zaciągnięte, tak jak wtedy, gdy odjeżdżali, lecz w pokoju panowała ciemność.

Maja zatrzymała się, jakby coś poczuła w powie­trzu. A może to tylko wiatr, który rozwiał jej płaszcz niczym żagiel, zmusił ją, by stanęła?

Pomyślała o dniach i nocach bez Williama. Były ni­czym długi sznur pereł.

Maja wiedziała, że właśnie to ją dręczy. Bała się no­cy. Bliskości Williama. Bała się wspólnego łoża.

Bała się, lecz jednocześnie była ciekawa.

Bo pamiętała.

Dobrze pamiętała.

William był wymagającym kochankiem, a zarazem czułym: takim, o jakim marzyły kobiety. Należał do niej. Powinna chyba czuć wyrzuty sumienia, że waha się przed wspólną nocą.

Maja chciała jej. Ale jednocześnie nie chciała.

Pora pomiędzy nocą a porankiem była szczególnie cicha. Ale cisza zawierała także dźwięki: szum gałęzi, plusk fal uderzających o brzeg, zgrzyt gałęzi ociera­jącej się o ścianę domu. Maja starała się zapamiętać, która to. Każe ją ściąć, bo może obudzić dzieci...

Wtedy dostrzegła, że drzwi altany są otwarte. Nogi same ją tam zaniosły. Wiedziała, że to musiał być William. A więc on też nie wszedł do domu. Także jego zauroczył ten moment.

To dobrze.

Altana była ich miejscem, o wiele bardziej niż po­koje. Żadne pierzyny i miękkie materace nie mogły zastąpić twardych ław tego szklanego domu.

Maja weszła do środka. Zamknęła za sobą drzwi. Ujrzała zarys postaci męża zapatrzonego w dal. Nie odwrócił się ani nie poruszył.

- Spodobało mu się?

- Tak - odparła. - Bywał tam samotny? Jego twarz musiała odstraszać...

- Zanim nauczył się języka, był samotny. Jeden człowiek nigdy nie wystarczy drugiemu. Musisz mieć jeszcze innych, aby poczuć się w pełni człowiekiem.

Usiadł. Ramię oparł o parapet. Widział Maję jako cień wśród innych cieni tej kończącej się nocy.

- Sądzę, że właśnie jego maska sprawiła, że dla wie­lu kobiet stał się atrakcyjny. Ailo odnosił większe sukcesy, niż by dokonał tego ze swoim dawnym wy­glądem! - Zaśmiał się cicho. - Niektóre przedstawi­cielki płci pięknej mają kurze móżdżki, Mario. Jakże się cieszę, że nie ożeniłem się z jedną z nich!

Maja nie posądzała Ailo o to, że pragnął zdobywać kobiety w ten sposób. Ale zrozumiała, co William chciał jej przekazać. Usłyszała pogardę w jego głosie.

- Mężczyźni także miewają kurze móżdżki - stwierdziła, zdejmując płaszcz. Nie było zimno. Szklane ściany altany zatrzymywały wiatr.

- Ailo jest inny, niż go pamiętasz, Mario - powie­dział William. - Czas spędzony w Niemczech zmie­nił go. Tak jak życie, do którego jest zmuszony.

- Przecież rozumiem - prychnęła Maja. Czyżby są­dził, że jest głupia? Ale opanowała się. Nie chciała zniszczyć tej delikatnej chwili. Zaufanie, które do sie­bie czuli, było nad wyraz kruche. Łatwo je unicestwić nieostrożnym słowem.

- Wiele mu dała nauka u znanych złotników - mó­wił dalej William. - Dla Ailo oznaczała ona o wiele więcej niż tylko możliwość zabicia czasu. Myślę, że on jest stworzony do sztuki. Ma dar w rękach. W pal­cach. Ma oko, które dostrzega wokół piękno, a on przetwarza je w niespotykany sposób. Dużo się teraz dzieje w Europie. Zmienia się styl. Przedtem wszystko miało być ciężkie, solidne: meble, obrazy, biżuteria. A teraz jest jasno. Lekko, delikatnie, miękko. Nowy styl przypomina taniec. Ailo pochwy­cił to w lot. Od razu wiedział, jak stworzyć coś, co pozostaje w zgodzie z kanonami mody, a jednocześ­nie jest całkiem odmienne. Wytwarza ozdoby jedyne w swoim rodzaju. Nikt na świecie nie zdołałby go na­śladować. Ailo jest urodzonym artystą, moja Mario! - Williamowi aż poczerwieniały policzki. - Chciałbym wiedzieć, ilu też artystów z jego narodu otrzymało od życia szansę rzeźbienia w czymś innym niż kości.

- Lub haftowania cynową nitką. Także kobiety są uzdolnione, Williamie...

Westchnął.

- Nie utrudniaj, Mario! Nie chcę się kłócić. Po pro­stu cieszę się, że Ailo miał okazję rozwinąć swoje zdolności.

Maja nie powiedziała, co myśli. Ze tak naprawdę Ailo bardziej niż ktokolwiek był przeznaczony do ho­dowania reniferów, do życia na łonie natury. Tam gdzie zima jest najdłuższą nocą, a lato dniem bez końca.

William urodził się do innego świata. Do wspania­łości stworzonych ludzką ręką. Nawet nie przeczu­wał istnienia zjawisk, które zachwycały, a nie były skalane dotykiem człowieka.

Ailo był urodzony dla świata przyrody. Ona pewnie też. Człowiek nie jest w stanie stworzyć kwiatu ucze­pionego skały tak wysoko, że można niemal dłonią do­tknąć nieba. Człowiek nie umiałby stworzyć mięciutkiego jak puch pisklęcia pardwy. Nie umiałby stworzyć pączków na suchych gałęziach, które pod wpływem pieszczot słońca i wody rozwijały się w liście.

To było wielkie.

To była sztuka.

Ale tego William nigdy nie pojmie. Dla niego czymś najwspanialszym było naśladowanie natury przez człowieka.

Ale to dobrze, że Ailo mógł wypełnić czymś swo­je życie. Gdyby postrzegał je jako pozbawione sensu, byłoby naprawdę źle.

William wstał i podszedł do Mai. Jego dłonie obej­mujące jej talię wydawały się zbyt duże. Pokręcił gło­wą, spoglądając na żonę.

- Aż nie mogę uwierzyć, że to prawda - powiedział. - Lękam się, że się obudzę i znów znajdę się tam daleko. Ale przecież wtedy nie mógłbym cię obejmować...

Maja uśmiechnęła się. Która kobieta nie pragnęła­by usłyszeć takich słów? On jest jej mężem, i tak daw­no nie byli blisko...

- Jesteś taka piękna, Mario!

Słowa Williama ogrzewały ją, bo wiedziała, że w je­go oczach jest naprawdę piękna. Jej samej nie podoba­ło się własne odbicie w lustrze. Ale William nie kła­mał. Wystarczało usłyszeć zachwyt w jego głosie. Choć raz chciałaby ujrzeć kobietę, którą w niej widział, spoj­rzeć na siebie jego oczami. Zobaczyć siebie jako ładną.

Jego wargi pieściły jej twarz. Nie całowały, tylko przesuwały się, suche, po całej powierzchni. Lekko jak piórka, jak podmuch wiatru, jak marzenia.

Aż dotarły do ust, napotkały je, wpółotwarte, i przykryły. Całowali się, rozniecając w sobie ogień.

Byli jak wulkany pełne lawy, pełne tego, co się w nich żarzyło, a czemu niebezpiecznie byłoby dać ujście od razu.

Dlatego rozłączyli się i odsunęli od siebie tak, że sty­kały się tylko ich usta. Wreszcie i one straciły kontakt.

Stali na odległość ramienia i patrzyli na siebie. Przytomni, lecz oszołomieni. Dźwięki wokół nich jakby zniknęły. Stali w ciszy miękkiej niczym obłok.

William uśmiechnął się. Złożył usta jak do poca­łunku i przesłał go Mai, która wręcz poczuła jego do­tyk. Przesunęła językiem po wargach, zwilżając je. Nie spuszczała wzroku z męża. Dostrzegła, że oddy­cha szybciej.

Nagle schwycił jej dłonie i gorejącymi wargami ca­łował każdy palec, wierzch dłoni i wreszcie wnętrze.

Krew w Mai zawrzała.

Nigdy wcześniej nie czuła takiego gorąca...

Przesunęli się ku sobie niezauważenie, a może tyl­ko się pochylili...

Twarz Mai zbliżyła się do szyi Williama, poczuła jego zapach. Pachniał niebezpiecznie kusząco.

Wreszcie pokonała dzielącą ich odległość, świado­mie i z tęsknotą. Oplotła ramionami jego plecy, po­czuła mięśnie i ciepło jego ciała.

Musiała poczuć smak jego skóry. Dotknęła warga­mi jego szyi, całowała, gryzła, lizała... Smakował obco, po męsku. Przypominał jej o ledwo pamiętanych przyjemnościach, podniecał ją...

Jej wilgotne wargi wędrowały wzdłuż linii jego szczęki, lekko uszczypnęły koniuszek ucha. Gorący oddech owionął jego ucho. Spuściła deszcz lekkich, gorących pocałunków na jego usta, a potem jej język wśliznął się pomiędzy wargi, żądając więcej.

Dłużej nie mogli się już powstrzymywać. Maja rozpięła koszulę Williama, wyszarpnęła ją ze spodni i odkryła całe obszary ciepłej skóry. Rozkoszowała się jej dotykiem i smakiem...

Rozpinała mu spodnie, a on biedził się z guzikami jej sukni. Aż musiał odwrócić Maję i wtedy mu się udało. Dłonie wsunęły się pod materiał sukni, objęły brzuch, dotarły do piersi, były ich pełne, podczas gdy zęby gryzły leciutko jej białe ramiona.

Jej dłonie bawiły się brzuchem Williama, wśliznę­ły w rozpięcie spodni i sprawiły, że niemal odszedł od zmysłów.

Jedną ręką zerwał wiązania jej bielizny. Poczuł, że opadła i że Maja z niej wyszła. Uniósł skraj jej suk­ni i przycisnął ciało do jej ciała. Wiedział, że ona też go pożąda, że kieruje go tam, dokąd oboje chcieli, by dotarł.

Jej dłonie przesunęły się do tyłu, obejmując jego biodra tak mocno, że niemal nie mógł się poruszać. Oboje pragnęli jak najdłużej powstrzymać wybuch wulkanu, by jak najpóźniej ich ogień przeszedł w żar.

Jego dłonie pieściły ją i nasłuchiwały jej sygnałów. Zachęcała go i prosiła o jeszcze.

Twarz Williama zatopiona była w jedwabistych włosach Mai, o których tyle marzył. Z zamkniętymi oczami oboje wpłynęli w rozkosz.

We wspólnym łożu mogliby obrócić się do siebie plecami, zamknąć oczy i udawać sen.

Tu było to niemożliwe. Ale nie czuli zażenowania.

Musieli spojrzeć sobie w oczy. I zrobili to z uśmie­chem pełnym tajemnic. I czułości.

Bo była między nimi czułość, delikatna i spokojna. I przyjaźń.

William szybko pocałował Maję w oba policzki, a ona musnęła jego usta.

Pieszczoty, którymi obdarzali się po akcie miłos­nym. Gdy ich ciała były znużone, leniwe i wilgotne, syte i zaspokojone. Zmęczone dobrą miłością.

- Kocham cię, Mario - powiedział z uśmiechem. Tak czuł, ale nie oczekiwał, że odpowie tak samo.

- Jesteś wspaniały, Williamie - odrzekła Maja. Wiedział, że ona nie szafuje tego rodzaju słowami, dlatego znał ich wartość.

Pomógł jej przy guzikach sukni, zapinając co dru­gi. W końcu mieli jeszcze iść spać. Maja zaśmiała się, podnosząc z ziemi koronkowe majtki.

- I tak by się nie utrzymały - stwierdziła, zwijając je i wkładając pod pachę. Narzuciła na ramiona płaszcz.

William zdjął surdut. Sięgał mu tylko do połowy uda: na południu Europy uznano by go za niemod­ny. Tam mężczyzna o jego pozycji powinien nosić surdut długi do kolan.

Ale na Hailuoto William chodził ubrany jak chciał. Wiedział jednak, że na dworze szwedzkim zaraz przejmą nową modę. Przejmą nawet biało pudrowa­ne peruki i niedługo nie będzie się można bez nich tam pokazać.

Williama mierziła ta myśl.

Złapał płaszcz i kapelusz. Rozwiązał fular pod szyją. Koszulę na piersi rozpiął już wcześniej. Spojrzał czule na żonę. Pogłaskał jej kark, zanim objął ją ra­mieniem.

- Nie sądzisz, że powinniśmy położyć się spać? - zapytał.

Poczuł wielkie znużenie. Zmęczyła go podróż na północ, mimo że nie mógł narzekać na pogodę. Poza tym ten dzień, jak mało który, dostarczył mu tyle wrażeń, że ledwo stał na nogach.

Maja pokiwała głową. Jej twarz przybrała łagodny wyraz. Gruby warkocz, uwolniony z surowej fryzu­ry, miała przerzucony przez jedno ramię. William najbardziej lubił Maję z rozpuszczonymi włosami. Zadawał sobie pytanie, czy ona o tym pamięta.

Razem wyszli z altany, z tego przeszklonego dom­ku, niemego świadka ich najwspanialszych chwil. Al­tana mogła właściwie stanowić symbol ich związku: była czymś pięknym, lecz kruchym...

Anjo nie mogła zasnąć. Dziecko, które nosiła pod sercem, było bardzo żywotne. Czuła, jakby jej brzuch wypełniały ruchliwe ramiona i nogi. Gdy tylko ona sama próbowała ułożyć się do snu, maleństwo zaczy­nało się kręcić.

Leżała wtedy cicho, wsłuchana w ten cud dziejący się w jej ciele. Składała te chwile do skarbca pamięci, aby móc kiedyś w przyszłości je wydobyć. Oczywi­ście, męczył ją brak wystarczającej ilości snu, ale dla Anjo fakt, że będzie miała jeszcze jedno dziecko, był cudem samym w sobie. Przecież jeszcze niedawno są­dziła, że spędzi życie w samotności.

Najpierw zdarzył się Knut, i był to pierwszy cud. To, że wybrał właśnie ją, nadal ją zadziwiało. Nigdy nie zrozumie, co w niej ujrzał. Ale była mu nieskoń­czenie wdzięczna, że odwzajemnił jej uczucie.

Knut dał jej nowe życie. Ofiarował więcej, niż kie­dykolwiek odważyła się zamarzyć. Widziała swoje życie jako nieskończony łańcuch dni poświęconych służbie innym. Pełnych pracy w cudzym domu, za pieniądze, z pochylonym karkiem.

Knut nadał życiu Anjo inny wymiar.

Zamiast spędzić życie w samotności, stała się czę­ścią jego rodziny. I stworzyli własną. Mały Karl był kolejnym cudem. A teraz to nowe dziecko. Było speł­nieniem marzeń, których nawet nie śmiała snuć.

Więc mimo że małe nie dawało jej zasnąć, nie od­czuwała tego jako ciężaru. Raczej jako wzbogacenie. Otrzymywała tak wiele... Kilka bezsennych nocy było niską ceną za to wszystko, co zostało jej ofiarowane.

Najczęściej leżała, nie budząc Knuta. Potrzebował snu. I nie doznawał tego cudu tak mocno jak ona. To przecież działo się w jej ciele. Oczywiście, kładł dło­nie na jej brzuchu, przykładał do niego ucho i poli­czek, ale czuł to wszystko tylko z zewnątrz.

Anjo mogła czuć dziecko i dłońmi, i od wewnątrz. To podwajało wrażenia. A i tak były mocne.

Tej nocy małe zachowywało się szczególnie nie­spokojnie. Anjo nie zmrużyła oka. Patrzyła, jak po­woli jaśnieją zasłony w oknie. Niedługo będzie już ranek. W domu panowała jeszcze cisza.

Mimo zamieszania wywołanego powrotem Willia­ma Karl nie obudził się w nocy. Henrik też nie. Zwy­kłe wiele nie potrzeba, by wybić takich szkrabów z ich ustalonego rytmu dnia.

Nie potrafiła już wymusić na sobie snu. Była cał­kiem wybudzona i nie czuła zmęczenia. Ale wiedziała, że nie jest panią domu i nie zamierzała wyręczać Mai w jej obowiązkach. Prędzej czy później będzie miała swój pęk kluczy u pasa.

Teraz starała się trzymać w cieniu.

Cicho wysunęła się z łóżka. Boso przeszła po zim­nej podłodze. Ubrała się bezszelestnie. Poszuka ko­szulki, którą zaczęła szyć dla maluszka. Taka praca pasuje do tej pory dnia.

Otworzyła ostrożnie drzwi do pokoju, który dla niej i dla Knuta był salonem. To Maja zarządziła, by jedną z sypialni przemeblować tak, by zmieniła się w przytulny salon.

Rozumiała, że potrzebowali namiastki własnego domu. Oczywiście, mogli korzystać bez ograniczeń z jej domu, ale Maja rozumiała, że dla kobiety to nie to samo.

Poranny brzask nie przeniknął jeszcze do wnętrza, Anjo jednak nie zapaliła lampy. Wciąż tkwił w niej dawny nawyk oszczędzania. Odsunęła zasłony. Z przyjemnością zważyła w dłoni gruby, sztywny ma­teriał. Wiedziała, że jest kosztowny i że pamięta jesz­cze czasy dzieciństwa Williama. Może będzie tu wi­siał także wtedy, gdy Henrik dorośnie?

Pozostała przy oknie.

Szare światło poranka zawsze zachwycało Anjo. Ale lubiła też ciemność. Oczywiście białe noce na północy miały też swój urok, ale jednak uważała, że widok księ­życa w pełni, oglądany ciepłą, letnią nocą to coś wspa­niałego. Na północy księżyc kojarzył się z zimnem.

Dostrzegła ich dopiero, gdy zamknęli za sobą drzwi altany. William szedł w samej koszuli, ze zwi­niętymi ubraniami pod pachą. Drugą ręką przytulał Maję. Miała warkocz spuszczony na plecy. Obejmowała męża w pasie. Anjo zorientowała się, że William jest w butach do konnej jazdy.

Nietrudno zgadnąć, czym zajmowali się w altanie, stwierdziła Anjo. Ale zmarszczyła w zamyśleniu brwi, przyglądając się ich strojom. Wydawało się, że tej nocy w ogóle nie spali w łóżku. Gdzie byli wcześ­niej? Na lądzie?

Dlaczego?

No i te buty do konnej jazdy...

Nie słyszała odgłosu końskich kopyt. A może mia­ła nie słyszeć?

A może... no tak! Przecież nie tak dawno usłysza­ła, jak ktoś otwiera drzwi do stajni. Sądziła, że to chłopak stajenny wybrał się na nocną przechadzkę.

Teraz mogła odrzucić to przypuszczenie.

Stała cicho przy oknie. Rozległo się słabe skrzyp­nięcie drzwi wejściowych. Po długiej chwili odgłos ich ostrożnych kroków i kolejne skrzypnięcie, tym razem drzwi sypialni Williama i Mai.

Powinni posmarować zawiasy, jeśli zamierzają kontynuować te nocne wyprawy, przemknęło Anjo przez myśl.

Zastanawiała się, co to mogło oznaczać.

Bo to nie był przypadek. Maja i William chcieli za­chować coś w tajemnicy przed nią i Knutem.

Zasiadła z robótką, a jej myśli nadal krążyły wo­kół tej sprawy.

Upewniła się w swoich podejrzeniach przed połu­dniem, gdy zobaczyła, jak mąż kucharki oliwi zawia­sy drzwi wejściowych.

6

W czasie następnych nocy Anjo bardzo się starała, by nie zasnąć, ale właśnie to podziałało na nią jak śro­dek nasenny. Nigdy jeszcze tak szybko nie zasypiała i rzadko jej sen bywał aż tak głęboki. Nie odkryła więc niczego niezwykłego.

W ciągu dnia Maja zachowywała się jak dawniej.

O Williamie trudno było Anjo coś powiedzieć, przecież wcześniej go nie znała. Ale nie wydawało się, żeby cokolwiek go niepokoiło.

Anjo uważała, że to jest zastanawiające.

Wiele razy omal nie wspomniała o swych podejrze­niach Knutowi. Wiedziała jednak, że mąż nazwie to wścibianiem nosa w nie swoje sprawy. Nie chciała, że­by uważał, iż stała się jedną z tych, które pogardliwie nazywał plotkarami. Taką, która cały czas poświęca­ła na śledzenie powodzeń i niepowodzeń - a zwłasz­cza niepowodzeń - innych.

Po prostu nie miała zbyt wiele do roboty. O dom dbała służba. Anjo tylko układała czyste ubrania na półkach. Czasami zajmowały się z Mają gotowaniem, ale po powrocie Williama robiły to coraz rzadziej.

Aż za dużo tego leniwego życia, uważała Anjo. Głów­nie opiekowała się synem, a to przecież niekłopotliwe.

Nie potrafiła być damą. Miała dłonie szorstkie od pracy. Urodziła się po to, by pracować, a nie żeby sie­dzieć bezczynnie na jedwabnych poduszkach.

W niespełna tydzień po powrocie William wybrał się do Tornio odwiedzić ojca. Nie miał na to specjal­nej ochoty, ale Maja go przekonała. Nie lubiła teścia, ale tłumaczyła Williamowi, że ojciec to ojciec. I nie­wątpliwie zasługą Marcusa było, że syn mógł wcześ­niej wrócić do domu. Maja nigdy by nie uzyskała podpisu Tessina na stosownym dokumencie.

William pojechał. Zawiózł prezenty, które nieuważ­nie wybrał spomiędzy tych, na których mu mniej zale­żało. Wziął też parę złotych świeczników roboty Ailo.

Długo ważył je w dłoni, zanim je zapakował. Nie chciał rozstawać się z dziełami Ailo. Jednak pokusa była silna. Ojciec niewątpliwie znał się na modzie, pierwszy wprowadzał nowinki. Styl Ludwika XV do­brze się przyjął w Szwecji. Wiadomo też było, że właśnie Tessin był entuzjastą sztuki francuskiej.

Rokoko, lekkie i wdzięczne, podobało się Ailo, ale nie hołdował niewolniczo temu stylowi. Był artystą w naj­lepszym tego słowa znaczeniu. Artystą i złodziejem. Podkradał po trochu z różnych motywów, a jednocześ­nie był na tyle odważny, że wplatał w wytwory swoich rąk także motywy ze świata dzieciństwa i młodości.

William zastanawiał się, czy ojciec rozpozna na świecznikach wzory lapońskie.

Maja odmówiła towarzyszenia mu w podróży. Nie naciskał jej.

Wiedział poza tym, że Ailo potrzebował kontaktu z siostrą. Mógł się czuć samotnie po latach spędzo­nych w niemieckim mieście.

Właśnie tego cichego wieczoru Anjo nie mogła już dłużej milczeć.

- Knut - zwróciła się z powagą do męża. - Coś tu się dzieje nocami.

Siedziała, jak zwykle szyjąc. Niepokój w jej spoj­rzeniu przywiódł Knutowi na myśl czasy Alty, gdy Feldt rozsiewał wokół śmierć. Uznał jednak, że Anjo czuje się nieswojo, bo ma zbyt mało zajęć.

- Oczywiście - odparł z uśmiechem. - Byłoby smutno, jeśli nic by się tu nie działo w nocy...

Anjo przewróciła oczami i odłożyła robótkę. Gdy­by była lżejsza, zerwałaby się z fotela. Wstała z tru­dem i podeszła do okna.

- Doskonale wiesz, Knucie Elvejord, że nie to mam na myśli! Czy śpisz aż tak mocno? - Odwróciła się do niego. - Naprawdę nic nie słyszysz?

Wzruszył ramionami, lecz coś w wyrazie jego twa­rzy zdradziło, że wie, o czym ona mówi. W końcu nie był ani głupi, ani głuchy.

- Widziałam ich - rzuciła Anjo i znów się odwró­ciła. Nie zniosłaby pogardy w jego spojrzeniu. - W dniu, kiedy wrócił. W nocy, już nad ranem, wyszli z altany. Maja i William.

- Widać mają stamtąd miłe wspomnienia - powie­dział Knut, stając za żoną i obejmując jej brzuch. - Przecież nie my będziemy decydować, gdzie mają się sobą cieszyć, prawda?

Rozzłościła się. Przestraszyło ją to. Właściwie nie złościła się na niego jeszcze nigdy.

- Byli w strojach podróżnych - rzekła z naciskiem. - Gdybyśmy my chcieli zafundować sobie nocną przygo­dę, nie zakładalibyśmy butów do konnej jazdy, płasz­czy i kapeluszy.

Knut milczał.

Słyszał nocą ostrożne otwieranie i zamykanie drzwi. Lekkie kroki...

- Nie raz zdarzyły się te nocne wędrówki - mówiła dalej Anjo. - Trwają od czasu powrotu Williama.

- Może coś takiego działo się też wcześniej, tylko tego nie zauważyłaś - zaoponował Knut. - Tamtej no­cy zobaczyłaś Maję i Williama i teraz wszystko z ni­mi łączysz.

Nie przekonał Anjo. Przeżywała przecież bezsen­ne noce i przed powrotem Williama. Wtedy nie sły­szała żadnych nocnych wędrowców.

- Może Maja ma romans z chłopcem stajennym - zażartował Knut.

- Maja nie jest typem kobiety, która może” mieć ro­manse - odcięła się Anjo. - To najgłupsza rzecz, jaką od ciebie usłyszałam.

Miała rację.

- No dobrze - przyznał. - Coś się tu dzieje noca­mi. No i co z tego? Czy powinniśmy się w to mie­szać? Ja uważam, że nie powinniśmy się zdradzać z naszymi domysłami przed Mają i Williamem.

- Tak uważasz? - spytała Anjo, patrząc na męża py­tająco.

- Maja wydaje się bardziej radosna niż przedtem - odparł. - Cokolwiek to jest, dobrze jej robi...

Anjo milczała długą chwilę. Wiele myśli kłębiło się jej w głowie.

- On obiecał, że nie będzie się w nic angażował po powrocie do domu, prawda?

Knut pokiwał głową.

- Czy jeszcze ktoś jest tu na wyspie? - zastanawia­ła się. - Ktoś, kto kontynuuje działalność, z której po­wodu William musiał uciekać z kraju? Ludzie, którzy pragną niepodległości Finlandii?

- Możliwe - odpowiedział. Nie zdziwiło go to przy­puszczenie. Jeszcze raz Anjo uznała, że musiał o tym wcześniej myśleć. - Można tak sądzić. Ale to wcale nie znaczy, że William jest w coś zamieszany. Zbyt wiele mógłby stracić. Niełatwo byłoby mu drugi raz wywi­nąć się od odpowiedzialności. Za pierwszym razem pomogła mu pozycja ojca. Może nazwali to szaleń­stwem młodości. Udało im się wystarczająco szybko zorganizować ucieczkę.

- Sądzisz, że właśnie o to chodzi?

- Nie wiem - odparł. Anjo jednak wyczuwała, że mąż tego nie wyklucza.

- Nie wiem - powtórzył, ocierając policzek o jej włosy. - Zresztą to nie nasza sprawa. Najlepiej będzie, jeśli nic nie będziemy wiedzieć. I najbezpieczniej...

O tym Anjo nie pomyślała. Słowa męża sprawiły, że poczuła wewnętrzne zimno. Nie bała się o siebie, lecz o Maję.

Maja łatwo zapalała się do różnych spraw. A spra­wa niepodległości kraju na pewno by ją pociągnęła. Mogłaby się dla niej poświęcić.

- On wydaje się taki szczęśliwy... - powiedziała Anjo, myśląc o Williamie. Wróciła na swój fotel. Knut pomógł jej ułożyć poduszki za plecami. Pod koniec ciąży właśnie plecy i nogi bolały ją najbardziej. - Prze­cież nie będzie ryzykował? - Pytanie skierowała za­równo do Knuta, jak i siebie. - Ma wszystko. Maję. Henrika. Wyspę. Czegóż więcej może chcieć?

- Ludzie, którzy zawsze mieli wszystko, myślą tro­chę inaczej niż ja czy ty - uważał Knut. - Ty też by­łaś gotowa wiele poświęcić, gdy deptaliśmy Feldtowi po piętach. Ty też zapaliłaś się do tej sprawy, Anjo...

Pamiętała to dobrze. Ale i tak ryzykowali mniej niż William.

- My chcieliśmy się pozbyć namiestnika, nie króla...

Knut uśmiechnął się przelotnie.

- Wszyscy mieliście wiele do stracenia. Jeżeli twier­dzisz, że to bez znaczenia, to tak, jakbyś mówiła, że Knut Olsson poszedł do Kopenhagi i z powrotem na próżno. Zdradziłabyś to, w co on wierzył. W co sa­ma wierzyłaś. Zdradziłabyś tych, którzy umarli...

- Nie mieliśmy wiele do stracenia - upierała się Anjo, zmęczona.

- Mieliście własne życie - powiedział Knut. - Jest to coś najcenniejszego. I narażaliście się o wiele bar­dziej niż William. W cokolwiek on się zamieszał.

- Prawdopodobnie byłam wtedy odważniejsza - odparła. W rękach znów trzymała robótkę, choć ani razu nie wbiła w nią igły. - No i miałam wtedy dużo mniej do stracenia. O wiele mniej, Knut...

Spojrzała mu w oczy. Prosto w jego brązowe oczy, których natarczywe spojrzenie tak ją kiedyś irytowa­ło. Teraz je kochała. W jego spojrzeniu mogła się za­nurzyć i w nim pozostać.

- Zanim się zjawiłeś, nie bardzo dbałam o Anjo - dodała z powagą. - To ty nauczyłeś mnie życia. Ży­cia i radości.

Knut potrząsnął głową. Opadł na kolana przed fo­telem i położył głowę na kolanach swej żony. Kobie­ty, która była dla niego najważniejsza spośród wszystkich ludzi.

- Nie mogłem nauczyć cię czegoś, co już umiałaś - powiedział cicho. Oparł policzek na udzie Anjo. Jej dłonie gładziły go po włosach, błądziły po skroni. Choć były to szorstkie i łatwo czerwieniejące dłonie kobiety, która całe życie ciężko pracowała, Knutowi wydawały się najpiękniejsze, a ich dotyk miękki i ła­godny. Kobieta o skórze białej jak lilie i delikatnych dłoniach, które nigdy nie trzymały uchwytu wiadra z wodą, nie poruszyłaby jego serca...

Nie wspominał już nawet tej o imieniu Anna.

To Anjo była dla niego stworzona, a on dla niej. Po prostu nie mogło być inaczej.

- Kocham cię, i już - powiedział. - Kocham. Ja cię ani trochę nie zmieniłem, moja Anjo. Jeżeli ktoś w ogóle kogoś zmienił, to ty uczyniłaś mężczyzną te­go szalonego młodzieńca. Pamiętasz, jacy byliśmy tamtej jesieni z Ailo? Bóg świadkiem, że niewiele oglądaliśmy świata poza jurtą!

Zaśmiała się ciepło.

- Obaj byliście przystojniakami. Knut podniósł głowę i spojrzał na Anjo. Wiedział, że błądzi wspomnieniami gdzieś po odległych cza­sach, że jej myśli wróciły na północ, na ścieżki wydep­tane przez nich w Finnmarku. Przez niego i Anjo.

I Heino.

I Ailo.

Których już nie ma.

Pozostali tylko on i Anjo. Tylko oni mogli wspo­minać.

- O Boże, jak ja tęsknię za Ailo! - wyrwało się Knutowi. - Zwłaszcza tu, gdzie i on przebywał. Zupełnie jakbyśmy przybyli na Hailuoto po jego śladach! Na próżno. Na tej wyspie nawet trudniej wyobrazić so­bie, że on nie żyje. Bo nic się nie wyjaśniło!

Anjo pokiwała głową.

- Może tak powinno być. Często tak się dzieje z najlepszymi. Heino też był zbyt młody, żeby umrzeć. Tak jak Ailo. To ich łączyło: byli najlepszy­mi z nas. Jakby zbyt dobrzy dla tego świata. Tacy umierają młodo...

Długo siedzieli, dzieląc ciszę i myśli. Było im nie­wypowiedzianie dobrze razem. Wiedzieli, że sprawa tajemniczych nocnych wędrówek ich nie dotyczy, ale nie mogli przestać o niej myśleć...

Maja czekała na zapadnięcie nocy. Na tę porę do­by, w której mogła dotrzymywać towarzystwa Ailo. Teraz, gdy tu był, uświadomiła sobie w pełni, jak bar­dzo jej go brakowało. Ile czasu zmarnowali.

W pewien dziwny sposób ta niezwykła sytuacja zbliżyła ją z Williamem. Łączyło ich coś więcej niż tylko dziecko. Obojgu to dobrze zrobiło, choć żadne nie wiedziało, co się stanie, gdy wszystko wróci do normy. Tego dnia, gdy już nie będzie ich jednoczyć tajemnica.

Zaufanie, jakie zrodziło się pomiędzy Mają a Knu­tem, było krótkotrwałe jak taniec jętki przed śmiercią.

To Maję bolało. Przecież byłoby dobrze mieć bli­sko swoich krewnych. Ale czasem męczyło.

Dom stał już od dawna cichy, gdy otulona szalem, z butami w ręku, schodziła ostrożnie po schodach. W duchu przeklinała każdy trzeszczący stopień.

Wierzyła jednak, że nikt jej nie słyszy. Kazała do­kładnie naoliwić wszystkie zawiasy, więc drzwi nie skrzypiały.

Skradać się tak we własnym domu...

Dla Ailo jestem gotowa na wszystko, pomyślała.

Było to dobre usprawiedliwienie. Ale nie całkiem prawdziwe.

Nie robiła tego tylko dla Ailo. Również dla siebie. Może najbardziej dla siebie samej.

Już na zewnętrznych schodach założyła buty. No­cami było bardzo zimno.

Ciemności zawsze budziły u niej tęsknotę za Nor­wegią. Za górami w różowej, letniej poświacie, za mo­rzem płonącym pod długim, letnim pocałunkiem słońca, za głębinami, które mogły skrywać wszystko.

Ale jej kraj był tutaj.

Dla Mai z racji jej pochodzenia Finlandia zawsze była ojczyzną. Stała się nią naprawdę wtedy, gdy przyjechali z Heino na południe. Wydawało się jej, że to było wieki temu. Maja utwierdziła się w decy­zji, gdy wybrała Williama, a nie powrót nad fiordy.

Norwegia. Ruija. Nadmorski kraj... Były jak echo w pamięci. Wiedziała, że Norwegię też mogła nazy­wać ojczyzną. Ale nigdy tego nie zrobi.

Suomi było jej. Nieważne, jak mocno tęskniła, jak bardzo jej marzenia ciągnęły ją na północ. Maja ni­gdy nie opuści już tego kraju.

Należała do niego.

Był jej przeznaczeniem.

Ailo pewnie już przyszedł. Na podwórzu poczuła dym, musiał mocno palić na noc. Nawet w dzień w domku było chłodno. Dziwne, że w tym kraju peł­nym drewna postawiono dom z kamieni...

Jak tylko zapadał zmierzch, Ailo rozniecał ogień w kominku.

Otworzyła drzwi altany. Siedział na ławie. Spo­strzegła, że zmienił bukiet. Jej róże z ogrodu zastąpił leśnymi kwiatami. Były równie piękne.

Mimo to ona nadal będzie kochała róże. Stanowi­ły dla niej symbol nieosiągalnego piękna, które teraz należało do niej.

Ailo by tego nie zrozumiał. On kochał wszystko, co dzikie i nieograniczone.

- Udało ci się wyjść? - spytał. Niepotrzebnie, ale to stanowiło część rytuału. - Dzisiaj zerwałem pięć gatun­ków kwiatów - mówił. Ktoś postronny mógłby sądzić, że Ailo plecie od rzeczy. - Siedziałem na łące pełnej kwiatów. Moje palce dotykały każdego z nich. Było to jak dotykanie ukochanej kobiety. Teraz znam je na pa­mięć. Ich zapach. Kolory. Kształty. Wiem, które części są miękkie jak puch, które gładkie, które zagięte, znam ich liście. Zarazem, Maju, nie znam ich wcale. Każdy kwiat jest inny. Są tak różne jak ludzie. To zadziwiają­ce, tym bardziej że nie można tego wyjaśnić. Chciał­bym robić łyżki, noże i widelce z motywami kwiatów. Półmiski o niezwykłych krawędziach. Świeczniki, ja­kich świat nie widział. Brosze dla pięknych kobiet przedstawiające kwiaty, które tylko okryły się złotem i srebrem. Chcę tworzyć, Maju! Rzeczy, których jesz­cze nikt nie widział. Takie, które już mam w głowie.

Wierzyła mu. Wierzyła, że był w stanie tego doko­nać. Ailo mógł stworzyć rzeczy, których świat nie wi­dział. Piękno, którego świat jeszcze nie mógł sobie wyobrazić.

Może po to żyli w kłamstwie?

- Ktoś mógł cię dojrzeć - powiedziała Maja z cięż­kim sercem jak zawsze, gdy uważała, że Ailo nie jest ostrożny. - Ktoś mógł cię zobaczyć na tej łące...

- Ktoś? - powtórzył żartobliwie, jakby nie czuł po­wagi sytuacji.

Maja nie rozumiała go. Przecież sam postanowił spalić za sobą mosty. Postanowił, że umrze dla świa­ta, dla tych, którzy go znali.

- Knut i Anjo - poprawił. - Inni wiedzą o mnie. Nawet przychodzą tu, by porozmawiać. Dlaczego boisz się mówić wprost, Maju? Nigdy tak nie robiłaś. To do ciebie niepodobne.

- Wiem - odparła. Była tym wszystkim zmęczona. Spoczywało na niej zbyt wiele odpowiedzialności. - Wiem o tym, Ailo. Nie jestem już dawną Mają. Nawet nie tą, która była później. Bóg jeden wie, kim jestem...

- Nie da się uciec - stwierdził cicho Ailo. - Na tym to polega.

Maja odwzajemniła jego spojrzenie na tyle, na ile pozwalała ciemność. Nie mogli zapalić nawet świecy. Zwróciłaby uwagę.

Wszystko musiało pozostać tajemnicą. Kłamstwo miało być jedyną prawdą.

- Dzieci Mikkala i Raiji nigdy nie zdołają uciec - po­wiedział. - To jakieś przekleństwo. Jesteśmy związani z przeszłością. Musimy pamiętać. Nigdy nie dostąpi­my łaski zapomnienia. Stwarzamy cierpienie sobie i przysparzamy go innym. We wszystkim jest piekiel­nie dużo cierpienia, siostro.

- Czy myślałeś o mnie w drodze tutaj? - Maja do­piero teraz zadała bratu pytanie, które gnębiło ją od dawna. Krążyła wokół niego, ale nie mogła go wypo­wiedzieć. - Próbowałeś do mnie dotrzeć, Ailo?

- Próbowałem - odparł z ociąganiem.

- Ja tego nie odebrałam. - Co?

- Nie odebrałam tego - powtórzyła, ściskając dło­nie. - Sądzę, że utraciłam te zdolności, Ailo. Zobacz, kilka dni temu się oparzyłam.

Dwoma palcami dotknęła jego dłoni. Wyczuł po­deszłe osoczem pęcherze.

- Nie mogłam ukoić bólu. Nie umiałam go stłumić ani tego wyleczyć...

- Przecież nigdy nie mogłaś kierować tej siły ku sobie™ Maja potrząsnęła głową.

- Nie o to mi chodzi. Uważam, że straciłam swą moc. Nie widzę żadnych obrazów. Żadnych głosów, światła... Nic. To minęło, Ailo. Mimo że zwykle prze­klinałam tę siłę, teraz się boję. Czuję się tak, jakby ktoś ze mnie... zrezygnował.

Dłoń Ailo odszukała jej policzek.

- Nie zrezygnował, Maju - powiedział z pewnością w głosie. Maja nie wiedziała, skąd ją czerpał. - Po prostu już tego nie potrzebujesz. Siły nigdy nie należały do cie­bie, siostro. Były pożyczką, taką jaką jest dziecko. Były czymś przemijającym, nie należącym do ciebie. Nie są ci już potrzebne. Uważam, że powinnaś się cieszyć! Zacząć żyć spokojnie i cicho. Wykonałaś swoją część dzieła. Już nie masz przed sobą wielkich zadań. Ja odbieram to ja­ko sygnał, że twoje dalsze życie będzie spokojne.

- Albo krótkie - rzuciła Maja.

- Boisz się, że umrzesz? Nie wiedziała. Te słowa po prostu jej się wymknęły.

Poczuła, że już jest niepotrzebna. I to bolało. Pozosta­ła tylko Maja, a ona nigdy nie miała o sobie wygóro­wanego zdania. Teraz uświadomiła sobie, że może ba­ła się właśnie tego: że utrata mocy znaczy utratę życia.

- Chyba tak - odparła z wahaniem. Najbardziej lę­kała się tego, że nie zobaczy, jak Henrik dorasta. - Tak - rzuciła zdecydowanie. Nie powinna kłamać Ailo. Byli rodzeństwem.

- A co mogłoby ci tu grozić? - Ailo starał się prze­mówić jej do rozsądku.

Zrozumiała, że brat ma rację. Ale zetknęła się już tyle razy ze śmiercią, że nie mogła wykluczyć, iż nie spotka jej w najmniej oczekiwanym momencie.

Oczywiście, była młoda. Młodzi nie powinni tak myśleć...

- No tak - odparła głucho. - Co mogłoby mi się przydarzyć... tutaj?

Wzrok Ailo powędrował ku oknom pokojów zaj­mowanych teraz przez Knuta i Anjo. Myśli kłębiły mu się w głowie.

Posłużenie się kłamstwem wydawało się początko­wo tak łatwe. Jednak narastało tak szybko, jakby na­wijało się grubą wełnę na kłębek.

Ailo siedział w samym środku jednego z takich kłębków. Czuł, że się dusi, że dłużej tego nie zniesie.

Podjęcie postanowienia było łatwiejsze niż sądził. Oczywiście, długo przedtem się zastanawiał. Potem tylko się śmiał i nazywał siebie głupcem.

Teraz już nie uważał się za głupca.

Czuł, że to będzie najwłaściwsze. Jedna z jego najroz­sądniejszych decyzji. Zdawał sobie sprawę, że dłużej nie może już snuć tej nici kłamstwa. To przeważyło.

Przed nimi była zima i śnieg.

Będzie pozostawiał ślady. Łatwo je odkryć. Wyspa jest mała.

Sprawiłoby to Knutowi i Ailo ogromny ból.

Dobrowolne ujawnienie swej obecności także nie będzie łatwe, ale Ailo uświadomił sobie, że winny jest prawdy nie tylko wobec Mai. Kochał jeszcze innych ludzi. Wielu uważał za swoich krewnych.

Tylko przed Idą nie mógł odkryć kłamstwa, bo ona zaczęła nowe życie. Nie chciał jej go odebrać. Na pewno zasługiwała na szczęście.

Bóg wie, że potomkom Raiji i Mikkala nie zesłał zbyt dużo szczęścia...

- Maju - rzekł. - Maju, chcę, żeby Knut się o mnie dowiedział. Weź mnie do domu. Chcę spotkać się z Knutem.

7

Nic nie dało przekonywanie go. Maja próbowała, ale na próżno. Jej zdaniem decyzja brata była nad wy­raz nierozsądna.

- Ida nie może się o tym dowiedzieć! - twierdziła. - Ty sam zacząłeś tę grę i niech Bóg broni, byś skrzyw­dził Idę! Chyba udusiłabym cię wtedy własnymi ręka­mi...

Ailo był spokojny i zdecydowany.

- Knut też kocha Idę - odrzekł. Wymawianie imie­nia żony przychodziło mu z trudem. - Knut nigdy by nie zniszczył tego, co zbudowała. Ja tym bardziej nie. A wiesz przecież, że Knut nie jest głupi. Wcześniej czy później odkryje tajemnicę. Przejrzy nasze kłam­stwo. Wtedy o wiele trudniej będzie mu zaakcepto­wać fakt, że mu nie zaufaliśmy. On jest twoim bra­tem, Maju. A w pewien sposób i moim. Oczywiście, będzie mu trudno. Ale dla mnie trudniej jest trzymać go z dala. Gdyby coś takiego wydarzyło się Knutowi, wolałbym o tym wiedzieć...

Maja westchnęła.

- A więc teraz? - spytała. Lepiej było mieć to już za sobą. Ailo najwyraźniej się nie podda. - Ale to niech Knut zdecyduje, kiedy powie o tym Anjo. Ona nie powinna cię teraz widzieć. Nie czuj urazy, ale ona niedługo będzie rodzić. Mogłoby to być zbyt dużym szokiem.

- Anjo pewnie widziała gorsze rzeczy niż moja twarz - rzucił Ailo lekko - ale przyznaję, że nie je­stem już takim przystojniakiem jak kiedyś...

Maja wykrzywiła usta w grymasie. On się nie bał żartować, to pomagało akceptować sytuację. Dzięki temu mógł żyć dalej. Gdyby kogoś innego spotkał ta­ki los, popełniłby samobójstwo.

Ona, gdy była dziewczyną, wiele razy płakała z po­wodu swojego wyglądu. Wtedy wydawało się jej, że wygląd tak wiele znaczy. Teraz nadal nie przepadała za swym odbiciem w lustrze. Starała się unikać pa­trzenia w nie.

Można by powiedzieć, że mężczyźnie łatwiej jest być brzydkim. Pewnie tak. Ale w przypadku Ailo było to coś więcej. Ailo nie był brzydki. On nie miał twarzy.

- Jesteś pewien, że tego chcesz? - spytała powtór­nie, gdy już wyszli w noc. Zatęskniła za obecnością Williama. Czuła się bezradna i samotna. Cała odpo­wiedzialność spoczywała tylko na niej. Jeśli coś pój­dzie źle, stanie się to z jej winy.

Ale Ailo był dorosły.

Mimo że nie miał ani rysów twarzy, ani nosa i ust, mimo że jego skórę pokrywały blizny i zgrubienia, nadal był czującym człowiekiem. Nie przedmiotem. Maja jako ostatnia powinna pomyśleć coś takiego.

Wewnątrz on nadal był Ailo. Miał w sobie wszyst­ko, co było udziałem dawnego Ailo, a poza tym do­bre i złe doświadczenia z czasów nowego Ailo.

Maja wiedziała już, że nie powinna się sprzeciwiać. To było jego życie.

Nie ponosiła odpowiedzialności za brata. To on odpowiadał za własne życie, jak każdy człowiek.

- Oczywiście, że tak - odpowiedziała sama sobie.

Owinęła się ciaśniej szalem, bo poczuła, że marz­nie. Zdziwiło ją to, bo pochodziła przecież z płasko­wyżów północy i znała o wiele mroźniejsze wiatry.

Poszli do domu.

Nie starała się już zachowywać ciszy. Nawet chcia­ła, żeby drzwi zaskrzypiały.

Ailo poszedł do salonu. Po drodze zdjął płaszcz i surdut i rzucił je na stojące w korytarzu krzesło.

Maja odruchowo chciała wziąć jego ubrania i ukryć w szafie, ale opanowała się.

Byłoby to tylko odsuwaniem tego, co nieuchronne.

Jednak schody wiodące na piętro wydawały jej się niebywale długie. Korytarz ciągnął się w nieskończo­ność. Musiała kilkakrotnie zaczerpnąć oddechu, za­nim zapukała do drzwi pokoju Knuta i Anjo.

Odpowiedział jej Knut. Poprosił, żeby weszła. Led­wo dała radę otworzyć drzwi, czuła, że opuściły ją siły. Wśliznęła się do pokoju, nie zamykając za sobą drzwi.

Była blada. Słyszała głośne bicie swego serca. Wi­działa wpatrzone w nią brązowe oczy brata.

Był sam. Anjo musiała się już położyć. Może to i le­piej.

- Coś się stało? - spytał Knut. Słyszał ją, gdy wy­chodziła i gdy wchodziła. Usłyszał też odgłos zamk­nięcia jeszcze jednych drzwi na dole. Coś mu mówi­ło, że Maja nie jest sama.

Pokręciła głową, nadal trzymając za klamkę.

- Chciałabym, żebyś zszedł na dół - powiedziała cicho i z powagą.

- Możemy porozmawiać tutaj - odrzekł. Maja odwróciła się i wyszła na korytarz.

- Musisz ze mną pójść, Knut! - rzuciła tylko. Nie mógł odmówić. Może to był ten moment, na który czekał? Może przekroczy te niewidzialne gra­nice, które siostra ustaliła dla niego i Anjo?

Poszedł za Mają. Zamknął cicho drzwi. Nie wie­dział, czy Anjo usłyszała Maję, ale nie przekazał żo­nie, że wychodzi.

Sam nie wiedział, dlaczego.

Zeszli na dół.

W korytarzu było ciemno, lecz w małym salonie, który Maja najbardziej lubiła, zapalono lampę. Wi­dział jej światło przez uchylone drzwi.

Maja weszła przed Knutem i zatrzymała się. Wy­minął ją, ona tymczasem zamknęła drzwi i oparła się o nie.

Jej głos dobiegł go jakby z bardzo daleka:

- Jest tu ktoś, kto pragnie się z tobą spotkać...

Przy oknie, tyłem do nich, stał mężczyzna. Ubra­ny był w koszulę i spodnie, które wcisnął do długich do kolan butów.

Włosy miał ciemne. Knut dostrzegł w jego włosach jakiś sznurek. Nie był pewien, kogo widzi, ale zaczął poznawać.

Tego kogoś poznałby wszędzie.

Stopy ciążyły mu ołowiem, ledwo mógł nimi po­ruszać. Wydawało mu się, że zbliżenie się do tego mężczyzny trwa rok. W ustach miał sucho, język był jak zwiędły liść.

Udało mu się jednak wydobyć z siebie to, co po­myślał:

- U diabła, to nie może być prawda! Ale jego dłoń opadła na ramię żyjącego człowieka, a nie tego, który miał być martwy.

- Cóż u diabła... Ailo odwrócił się powoli.

Knut puścił jego ramię, gdy ujrzał maskę. Popa­trzył na nią, potem na Maję.

Zdezorientowany, poruszał rękami, ale żadne z nich nie spieszyło z wyjaśnieniami. Żadne nie wy­powiedziało ani słowa.

- Przecież nie żyjesz - rzekł Knut bezbarwnym gło­sem. Nie mógł się ruszyć. Widział tylko tego męż­czyznę. Mógł się założyć o wszystko, że to Ailo. - Przecież, do cholery, nie żyjesz! Ida wyszła za Sedolfa! Nie możesz tak po prostu wrócić - żywy...

Knut przerwał i odwrócił się w stronę Mai. Podszedł do niej, schwycił ją za ramiona i potrząsnął jak lalką. Błagał ją spojrzeniem, by powiedziała, że to niepraw­da. Że mu się to tylko wydaje, że to nieporozumienie...

- To nie jest Ailo! Boże, Maju, powiedz mi, że to nie Ailo! To przecież ty sama mówiłaś, że on nie ży­je! Przecież nie można zmartwychwstać...

Jednak Maja milczała. Patrzyła tylko na Knuta swoimi niezwykłymi oczami: ciemnobrązowymi, z miodową otoczką wokół źrenicy.

Patrzyła.

Puścił ją, jakby parzyła jego dłonie. Odwrócił się od niej z wściekłością.

Ale to uczucie szybko minęło. Przeszło w rezygna­cję. Już wiedział.

Wiedział od razu, gdy ujrzał mężczyznę przy oknie.

Knut opadł na fotel. Oparł się i jakby otworzył na to, co musiało nastąpić.

- Nigdy nie sądziłem, że cię jeszcze spotkam, Ailo - powiedział, nadal nie będąc pewien, czy to wszystko dzieje się naprawdę. - Nieczęsto spotyka się umarłych, zanim się umrze.

Ailo nadal nie odpowiadał. Wreszcie rozwiązał tasiem­ki maski, zanim nawet Knut spytał, dlaczego ją nosi.

Gdy opadła, już nie musiał pytać.

Knut wpatrzył się w jego twarz, oniemiały. Gdzieś z głębi świadomości dobiegł go głos Elise upominają­cy go, że to nieładnie gapić się na ludzi.

Gdzież jest teraz Elise?

Ona też by się gapiła.

Przesunął się na krawędź krzesła. Zacisnął dłonie. Poczuł nagle, że ma mokre policzki, chociaż nie wie­dział, że płacze.

Otwór nad podbródkiem mężczyzny, jego usta bez warg, poruszyły się. Dobiegł go głos Ailo:

- Wiele prawdy było w relacji Mai. Choćby to, że przeżyłem. Ale miałem umrzeć. Śmierć została oszu­kana, ale ja też. W jakimś stopniu jestem umarły...

Głos Ailo...

I ta koszmarnie zniszczona twarz...

Głos Ailo...

Ailo.

Knut nie mógł już siedzieć. Nie mógł siedzieć tak i słuchać tego głosu, którego, jak sądził, nigdy nie usłyszy. Trudno było mu pogodzić się z tym, że Ailo nie żyje. Ailo był kimś więcej niż przyjacielem. Był tym bratem, którego nigdy nie miał, ale którego przez całe dzieciństwo pragnął mieć.

Ailo był jakby częścią niego samego.

Objął go ramionami i przytulił swój policzek do tego, co było teraz policzkiem Ailo. Poczuł lodowa­ty uścisk wokół serca pod wpływem dotyku jego chropawej skóry, który jednak minął.

Największa była radość.

Radość, że jego najlepszy przyjaciel, jego brat, żyje!

Było to jak zmartwychwstanie.

Czas stanął w miejscu. Nic się nie liczyło.

Maja patrzyła na nich. Zrozumiała, jak bardzo są sobie bliscy.

Poczuła się zbędna.

To bolało. Ale Maja była dorosła. Wiele się nauczyła.

Ludzi nie miało się na własność.

Nie miało się prawa wyłączności na ludzi.

Knuta i Ailo łączyła niezwykła przyjaźń. Ten mo­ment należał do nich.

Wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.

Żaden z nich tego nie zauważył.

- A więc to ty byłeś tą tajemnicą...

Knut potrząsnął głową i znów usiadł.

Ailo poruszał się lekko pomiędzy eleganckimi me­blami. Znał ten pokój. Znalazł wino w jednej z szafek. Nalał do dwóch kieliszków i podał jeden Knutowi.

- Jeszcze nie przyzwyczaiłem się do tych kryszta­łów - zaśmiał się Knut lekko zażenowany.

Zauważył, że zniszczone usta Ailo rozciągają się w czymś w rodzaju uśmiechu.

- Nie ma różnicy - stwierdził Ailo. - To tylko przy­krywka, Knut. Oni są także ludźmi...

Pociągnął łyk wina. Knut też.

- Dlaczego? - zadał wreszcie pytanie Knut. Ailo usiadł w fotelu. Rozdzielał ich tylko niski sto­lik.

- Wróciłem tutaj zamiast do domu. Zamiast do Finnmarku - powiedział, obracając kieliszek mocny­mi palcami. - Oczywiście, że powinienem był udać się do domu. Ale to los zrządził inaczej. Nie wiem...

Potrząsnął głową.

Knut zaczął przyzwyczajać się do jego wyglądu. Czuł, że widok przyjaciela nadal będzie go szokował, ale wiedział już, czego się spodziewać.

- Maja mnie potrzebowała. Czułem jej wołanie tak mocno, że nie mogłem tego zlekceważyć. No i zaan­gażowałem się w plan Williama. Może to też było i moje marzenie, choć właściwie mnie nie dotyczyło? Plan zawiódł. Wyleciał w powietrze razem ze stat­kiem, prochem i częścią mnie. Ale można uznać, że miałem szczęście. Inni stracili życie...

- Byłeś w Niemczech z Williamem? Ailo pokiwał głową.

- To mi dużo dało. Nauczyłem się sztuki złotnictwa. Wiele dla mnie znaczy, że mogę tworzyć pięk­no, gdy mam taką twarz...

- Ale dlaczego? - Knut upierał się przy swoim py­taniu. - Dlaczego, u Boga, to kłamstwo, że nie żyjesz? Miałeś przecież Idę...

Ailo pokiwał głową. Oczy wyrażały bezgraniczny smutek. Jedynie one w całej twarzy były zdolne od­zwierciedlać uczucia.

- Tak, miałem Idę. I co, zrobiłbym jej przyjemną niespodziankę? Po co jej taki mąż? Mąż, którym mogłaby straszyć dzieci? I to skutecznie...

- To nie miałoby dla Idy znaczenia! - oburzył się Knut. Tak oszukać Idę, dobrą, słodką Idę... Był zły i rozżalony w jej imieniu. Ona nie zasługiwała na ta­kie potraktowanie.

- Wiem - odparł Ailo cicho. Dolał wina z karafki. Wpatrzył się w purpurowy płyn. Zakołysał kielisz­kiem, obserwując odcienie koloru na ściankach kie­liszka. - Wiem o tym, Knut. Ale to miałoby znacze­nie dla mnie. Mężczyzna ma swoją dumę.

Zamilkł na dłuższą chwilę. Wreszcie podniósł wzrok i wpatrzył się w oczy Knuta.

- Ona jest szczęśliwa z Sedolfem, prawda? O Boże, co za historia! Knut pokiwał głową.

- Tak, jest - potwierdził. Nie mógł powiedzieć nic innego, byłoby to kłamstwo.

- Cieszę się, że nie wyszła za Emila - rzucił Ailo. - Coś mnie w nim niepokoiło już wtedy, mimo że stał się dobrym przyjacielem. A gdy Maja powiedziała mi, dlaczego tu przybyłeś... tak, nie zdziwiłem się. Można się było spodziewać czegoś takiego po Emilu...

- Ale ja nie mogę ukrywać, że żyjesz! - rzucił Knut gwałtownie, o mało co nie rozlewając wina.

- Nie możesz? - spytał Ailo ze smutkiem. Nie od­mawiał jednak Knutowi prawa do podjęcia decyzji. - Nie mogę cię do tego zmusić. To ja chciałem się z to­bą zobaczyć. Maja była przeciwna. Ale ty wiele dla mnie znaczysz, jesteś jak brat. Przecież kiedyś stara­liśmy się nimi zostać... braćmi krwi. Obiecaliśmy so­bie wzajemną uczciwość. Wsparcie. Zaufanie.

- Ale nie obiecaliśmy, że będziemy kłamać, żeby kryć drugiego!

Ailo wzruszył ramionami i upił nieco wina.

- Nie - powiedział tylko. Rozstrzygnięcie proble­mu pozostawił Knutowi.

- Dlaczego nie zostawiliście mnie w przekonaniu, że Maja ma romans z chłopcem stajennym! - wes­tchnął Knut, uśmiechając się nieoczekiwanie. - Zasta­nawiały nas nocne wycieczki Mai. Zaczęliśmy się przychylać do tej wersji...

Śmiech Ailo.

Dobry Boże, jak wspaniale było znów go usłyszeć!

Ailo zawsze miał zaraźliwy śmiech. Sprawiał, że jego radość stawała się udziałem innych. Knut niemal o tym zapomniał.

- Chciałem, żebyś wiedział - rzekł Ailo poważnie. - Prędzej czy później byś to odkrył. Gdyby mój brat krwi ukrywał coś takiego przede mną, bardzo by mnie to zabolało...

Knut z trudem przełknął ślinę. Wiedział, że w sło­wach Ailo kryła się prawda.

Obiecali sobie zaufanie.

Pomiędzy nimi leżało kłamstwo, którego Ailo na­wet nie starał się usprawiedliwić.

- Ida jest twoją żoną - próbował jeszcze Knut. - To znaczy więcej niż ten, z którym zmieszałeś krew.

- Ida jest teraz żoną Sedolfa - przypomniał Ailo. Spojrzenie miał mroczne. Knut wiedział, że uczucie Ailo do Idy nie umarło. Nadal się żarzyło.

- Nie w oczach kościoła - Knut musiał to powie­dzieć. - To ty jesteś jej mężem. Sedolf nie może nim być, dopóki ty żyjesz. Albo dopóki nie rozwiążesz te­go małżeństwa.

Ailo potrząsnął głową.

- Naprawdę nie rozumiesz? - spytał. - A co ty byś zrobił, gdyby ci się coś takiego przydarzyło?

- Anjo by mnie nadal kochała - stwierdził Knut stanowczo. - Tak, jak Ida by cię nadal kochała.

Smutek w oczach Ailo. A jednocześnie upór. Mi­łość do Idy. Ból. I chęć życia. Paląca potrzeba two­rzenia, plany na przyszłość...

- Ida jest młoda, Knut. Pewnego dnia znudziłoby się jej życie z mężczyzną bez twarzy. Pewnego dnia zako­chałaby się w młodzieńcu z gładką skórą i ustami, któ­re mogą całować i pieścić. Może zaczęłaby nienawidzić życia ze mną, mimo że kiedyś mnie kochała, mimo że postanowiła spędzić ze mną życie. Nie stawiłbym te­mu czoła. Nie byłbym w stanie znieść odrazy w jej spojrzeniu. Mieć świadomość, że jestem jej kulą u no­gi. Że zagradzam drogę jej szczęściu. Nie zniósłbym tego. Dlatego umarłem dla niej. Dlatego prosiłem Ma­ję, żeby przekazała wam kłamstwo. Nie ma w tym jej winy. Musiałem ją przekonywać. Nie pochwalała tego. Ale może ona wyraźniej widzi ciemne strony naszych duszy, Knut. Maja chciała, żeby Ida była szczęśliwa. Ja też. A ty mówisz, że jest szczęśliwa. To dobrze. Nic nie mogło sprawić mi większej radości...

- Poza tym, gdybyś to ty ją uszczęśliwił? Po dłuższej chwili Ailo skinął głową.

- Ale to już niemożliwe. Miłość nie jest dla umar­łych.

Knut przełknął ślinę. Zrozumiał, ile by zniszczył, gdyby napisał do Idy, że spotkał Ailo. Że z nim roz­mawiał.

To nie miało sensu.

- Gdy Ida wróciła z Finnmarku, powiedziała, że zostałeś naznaczony przez Roto - stwierdził Knut z bladym uśmiechem.

- Roto jest symbolem zarówno śmierci, jak i cho­roby - wyjaśnił Ailo. - Sam wyraźnie czułem, że Ro­to chciał mnie schwytać. Ale miałem być ocalony. Jeszcze nie nadszedł mój czas. Czyjaś dłoń mnie ochroniła. Ale jestem naznaczony przez Roto...

Knut uświadomił sobie, że Ailo w to wierzy. Dla niego to coś więcej niż tylko słowa o magii. Dla niego to świat równie rzeczywisty jak realny. Tylko inny.

- To dobrze, że wiem o tobie - powiedział wresz­cie suchymi ustami. Nie było łatwo mu to wyznać.

Niełatwo zapewnić, że dotrzyma tajemnicy. - Cieszę się, że mnie w to włączyłeś.

- Nie mogłem ci dać znaku życia, dopóki mieszka­łeś w Norwegii. To byłoby zbyt niebezpieczne, praw­da? Dla Idy. Dla mnie. Wolałem stracić ją w ten spo­sób, niż dać jej okazję do współczucia. Może została­by ze mną tylko z tego powodu? Przecież ją znałeś.

Tak... to też prawda. Ale nadal sprawiała ból.

- Nie rozumiem, jak mogłeś przeżyć - odezwał się Knut.

- Moja twarz przypominała kaszę - opisywał Ailo ponuro. - Reszta ciała nie wyglądała lepiej. Ale Maja mi pomogła. Ona jest w stanie ofiarować życie za tych, których kocha.

- Będę milczał - powiedział Knut. Każde słowo miało gorzki posmak.

Zdecydował się kłamać przed osobą, którą kochał. Przed Idą.

Albo kłamstwo, albo prawda, która zniszczy życie wielu osób. Jej też.

- Będę milczał. Zadowolony? Ailo pokiwał głową. Ale smutek nie zniknął z jego oczu.

- A ty? - spytał Knut. Obracał pusty kieliszek w dłoni, musiał czymś zająć ręce. Kryształ był ciężki. I zimny. - Co zamierzasz robić?

- Tworzyć. A cóż by innego? Knut nie znał innej odpowiedzi.

- Gdzie teraz mieszkasz? Ailo opowiedział mu o kamiennym domku.

- Możesz się tu przenieść. Nie masz się czego oba­wiać.

- Dobrze mi tam - odparł Ailo zamyślony. - Lubię mieć coś mojego. I niedużego. Ale z chęcią tu przyj­dę, kiedy będę miał ochotę.

Rozstali się po wielu godzinach. Ailo wyszedł z do­mu równie cicho, jak wszedł. Knut pogrążony w myś­lach poszedł na górę, do Anjo.

- Kto to był? - spytała. - Słyszałam Maję. Poznałeś jej tajemnicę?

Knut pokiwał głową. Musiał objąć żonę, poczuć jej bliskość.

- Nigdy byś nie zgadła - powiedział ochrypłym głosem. - Nigdy, Anjo. Siedziałem na dole i rozma­wiałem z Ailo. On żyje. Nie jest martwy. Stracił tyl­ko pół twarzy.

Opowiedział jej wszystko. Anjo słuchała.

Płakali, wsparci o siebie nawzajem. Oboje zgodzi­li się, że Ida nigdy nie może się o niczym dowiedzieć.

8

Ailo rozmawiał z Mają o spotkaniu z Knutem. Ro­zumiała, że nie powinna zadawać zbyt wielu pytań. To była sprawa między nimi dwoma.

- Stałoby się o wiele gorzej, gdybym go w to nie wtajemniczył - powiedział.

Maja zgodziła się z Ailo. Uścisnęła go, zmęczona. Przeszło jej przez myśl, że właśnie ona i Knut byli je­dynymi ludźmi, którzy przytulali go, gdy nie miał ma­ski na twarzy. Co prawda, opowiadał Mai nieco cynicz­nym tonem o damach z wyższych sfer tam na południu. O tych, które uważały, że noszenie przez niego maski było tak podniecające, że chętnie zadzierały przed nim spódnice. Ale żadna z nich nie widziała go bez maski.

- Chcę nadal mieszkać w domku - stwierdził. - Jest mi tam dobrze. Nie urodziłem się do życia na jedwab­nych prześcieradłach...

Śmiech Mai zabrzmiał gorzko.

- A sądzisz, że ja tak? Zaśmiał się, nadal trzymając ją w uścisku. Czuł, jak bardzo ją kocha.

- Myślisz, że bylibyśmy szczęśliwsi, gdyby dane nam było żyć tam, gdzie się urodziliśmy? - zastana­wiał się z nutką wątpliwości w głosie. - William jest dobry dla ciebie - dodał. - Nie znalazłabyś kogoś ta­kiego w domu...

- A kto będzie dobry dla ciebie? - spytała Maja, unikając odpowiedzi. Pogładziła go po policzku, po czole. Rozczochrała sztywne, czarne włosy.

- To już poza mną - stwierdził Ailo lekko. Zbyt lekko. Nadal był młody.

Anjo płakała, gdy ujrzała twarz Ailo. Potem go po­całowała. Ailo otarł jej łzy.

- Chyba płaczę także dlatego, że cię widzę żywego - powiedziała. - Dlatego, że byłeś tak bardzo przystojny, Ailo. Dlatego, że straciłeś - i my wszyscy - tak dużo. Dlatego, że Ida jest szczęśliwa, a ty samotny. Dlatego, że podobałeś mi się bardziej niż Knut, gdy was po raz pierwszy zobaczyłam...

Ailo zaśmiał się.

- Bałem się, że cię przestraszę, Anjo. Że dziecko się za wcześnie urodzi...

Poklepała się po brzuchu.

- Nie obraziłabym się, kochany Ailo! Byłby to do­bry uczynek...

Patrzyła na niego.

- Rozumiem, dlaczego wybrałeś maskę - stwierdziła w końca - Ale czy ona nie działa równie odstraszająco?

Wzruszył ramionami.

- Ona mnie osłania - powiedział cicho. Anjo zrozumiała. Knut zabrał ją ze sobą do kamiennego domku Ailo.

Łatwo trafili dzięki wskazówkom Mai. Wolał, żeby Anjo zobaczyła go tam niż w domu. Knut obawiał się reak­cji dzieci. Ailo był najmilszym człowiekiem, jakiego znał, ale jego wygląd przerażał. Malcy mogli się przestraszyć. Anjo nie chciała puścić Ailo. A tak bała się tego spotkania! Wyobrażała sobie Ailo gorzej, niż opisy­wał Knut.

A teraz nie budził w niej odrazy. Musiała go obej­mować. Czuła się tak, jakby po długiej nieobecności powrócił brat. Ailo też był dla niej bratem. Inaczej niż dla Mai, inaczej niż dla Knuta, ale wspólne przeżycia sprawiły, że stali się czymś więcej niż przyjaciółmi.

- Nie możesz mnie tak trzymać - powiedział Ailo z uśmiechem w głosie. - Zaraz Knut oskarży mnie o uwiedzenie żony. A ja po prostu działam tak na ko­biety! Wszystkie lecą tylko na urodę...

W jego głosie nie było goryczy. Anjo nie miała po­jęcia, jak udało mu się tego uniknąć. Tak łatwo było­by czuć żal do wszystkich naokoło...

Pocałowała go tam, gdzie kiedyś miał wargi. Lek­ko, jak siostra. I puściła go.

- Cieszy cię tworzenie? - spytała po chwili. - Uda­je ci się wypełnić tymi przedmiotami życie?

Anjo zawsze trafiała w sedno.

- Tak, to daje mi sens - stwierdził Ailo stanowczo. - Rzeczy nie są dla mnie ważne, ale sprawia mi przyjem­ność ich tworzenie. To śmieszne, prawda? Ale dobrze mi robi przyczynianie się do powstania czegoś piękne­go. Odtwarzanie czegoś na mój sposób. Sprawianie in­nym radości pięknymi przedmiotami. Rozumiesz to chyba?

- Mówisz trochę jak Pan Bóg - przyznała.

- Ale kobiety przecież zawsze tworzyły rzeczy - sprzeciwił się Ailo. - Robicie na drutach, tkacie, szy­jecie ubrania. Gotujecie jedzenie. To jest tworzenie. Nie sprawia ci to radości?

Anjo zastanowiła się. Chyba nigdy nie czuła takiej radości, jaką słyszała w głosie Ailo.

- My tworzymy, bo musimy - przyznała w zamyś­leniu. - Oczywiście, cieszy nas, gdy coś ładnie wyjdzie, ale czynimy to z konieczności. Twoja twórczość jest czymś innym.

Ailo przyznał Anjo racje. Ale bardzo trudno było mu wytłumaczyć, jak to odbierał. Jak bardzo czasem czuł się rozdarty, tworząc rzeczy właściwie niepotrzebne. W głębi duszy odczuwał to jako grzech. Ale mimo to musiał tworzyć. Błyszczące metale przyciągały go i od­pychały jednocześnie. Był to inny rodzaj złotego świa­tła niż to, które oblało ich wtedy w skale. Ale miało tę samą siłę. Dawało mu taką bezbrzeżną radość. Mógł przetwarzać coś, co miało wartość, ale nie było piękne samo w sobie, w coś najpiękniejszego. Może cieszyło go to tym bardziej, ponieważ sam był oszpecony.

- To jest moje życie - powiedział w końcu. Po pro­stu. To stanowiło sedno sprawy. Zawsze będzie nosił w sobie tęsknotę za tym, co było jego. Za tym, co te­raz jest nieosiągalne. Ale jego życie nie jest pozbawio­ne wartości, nikt nie powinien tak sądzić. Mimo że to mogło zabrzmieć banalnie, czuł, że lepiej było, że ko­chał Idę, a potem ją stracił, niż gdyby nigdy jej nie ko­chał. Przeżył niezwykłą bliskość drugiego człowieka. Doświadczył, co to znaczy być stworzonym dla kogoś.

Może aniołowie im pozazdrościli? Widać zbytnio do siebie pasowali...

- Powinieneś zamieszkać w domu - stwierdził Knut. Rozejrzał się wokół. Kamienny domek nie był zły, Maja, urządzając go, zrobiła kawał dobrej robo­ty. Ale Ailo nie powinien być sam. Knut odbierał to tak, jakby Ailo został skrzywdzony po raz drugi.

Ailo tylko potrząsnął głową. Dla niego sprawa by­ła zamknięta.

- Rozmawialiście z dziećmi? - spytał. Widział mal­ców z dala. Syna Knuta i syna Mai. Sam odczuwał wielką pustkę. - Ostatnią rzeczą, jaką bym chciał, to stać się postrachem dzieci.

- Nigdy nim nie będziesz! - Anjo znów go uściska­ła. Łatwo jej to przychodziło, po prostu promienio­wała ciepłem. W jej sercu było miejsce dla wszystkich, którzy tego potrzebowali. - Dzieci wszystko akceptu­ją - stwierdziła głosem pełnym czułości. - To dorośli uczą je wznosić mury, Ailo. One same tego nie potra­fią. To od nas uczą się, że coś może być dziwniejsze czy brzydsze od czegoś innego. To my odstraszamy je swoją niepewnością, swoim strachem. Dzieci chcą wiedzieć, dlaczego - a potem przyjmują to do wiado­mości. Dzieci to najwspanialsi ludzie, jacy są, Ailo. - Zamilkła. Nieświadomie gładziła się po wypukłym brzuchu. Sama nie wiedziała, jaka jest przy tym pięk­na. - Na pewno będą cię pytać. Na pewno będziesz musiał zdjąć maskę. Będą się wpatrywać. Może do­tkną. Ale nie stanie się tak, że cię nie polubią z powo­du twojej twarzy. Różnisz się od wszystkich, których widzieli, ale nie odsuną się od ciebie, chyba że dasz im powód. Ale nie sądzę, żebyś to zrobił.

- Myśleliście zapewne, co będzie dalej? - spytał Ailo. - Gdy dzieci mnie zobaczą, spalicie za sobą mosty...

Knut i Anjo wymienili spojrzenia. Rozmawiali i o tym.

Tylko duże dzieci były w stanie dotrzymać tajem­nicy. W ogóle nie należy obarczać dziecka tajemnicą. Jego świat jest prawdziwy. Dorośli nie powinni uczyć dziecka kłamstwa, nie powinni wprowadzać go w ży­cie pełne półtonów i cieni. W świat, który nie jest tak jednoznaczny jak ich, w którym było albo jasno, al­bo ciemno. Nic pomiędzy.

- Rozumiemy to, Ailo - powiedział Knut z westchnie­niem. Napotkał spojrzenie Ailo. - To boli. Nie będę kłamał, bracie. To bardzo boli. Ale musimy wybrać. A te­raz jesteś nam o wiele bliższy niż ci w Lyngen. Dla nas z Anjo nie ma żadnej przyszłości w Skibotn. Już nie. Nie mamy do czego wracać, nawet gdybyśmy chcieli. Już nie chcę zaczynać od początku. Tam. O ile wiem, nigdy nie zobaczymy żadnego z nich. To ułatwia wybór. - Knut zaczerpnął oddechu. - Chcemy mieć cię pomiędzy na­mi, Ailo. Zawsze z nami byłeś jako jeden z nas. Brat, przyjaciel. Kochamy cię i jesteśmy z ciebie dumni. Dla­tego nigdy nie powiemy całej prawdy. Zawsze będziemy milczeć. Maja już do tego przywykła. Od razu to zrozu­miała. Dla nas nie powinno być to trudniejsze...

Następnego dnia Ailo przyszedł na obiad. On też potrzebował czasu. Bał się. Bał się odrzucenia, tym bardziej, że inni mieli oparcie. On nie.

Ubrał się jak na wizytę w niemieckich salonach. To miało mu pomóc zachować równowagę psychiczną, gdyby go zawiodło poczucie własnej wartości. Wie­dział, że to tylko pozory, ale wiedział także, jak bar­dzo się boi.

Miał na sobie surdut, żółty z domieszką brązu. Do­pasowany w pasie, rozszerzał się ku dołowi i sięgał do kolan. Rękawy zakończone były szerokimi man­kietami w kolorze złotobrązowym. Długie do kolan spodnie były nieco ciemniejsze, jak kora sosny w słońcu. Stroju dopełniały biała koszula i pończo­chy, jak tego wymagała moda panująca w Europie. Włosy miał zebrane złotą wstążką.

Twarz zakrył maską. Czarną, zamszową maską, osłaniającą go jak tarcza.

Wszedł do jadalni z płaszczem przewieszonym przez ramię. Zdjął kapelusz i rzucił go w kierunku uśmiechniętej Mai. Koło niej stał Henrik. Oczy chłopca rozszerzyły się.

Oczy Karla też.

Knut trzymał syna na ręku. Czuł, jak jego ciałko sztywnieje. Wtedy Knut zrozumiał słowa Anjo.

Dzieci przyjmowały niezwykłe rzeczy bardziej na­turalnie i swobodnie niż dorośli. Dorośli zamykali swój umysł. Pozwalali, aby kierowały nimi strach i przesądy.

Karl i Henrik przyjęliby Ailo swobodnie, gdyby spotkali go sami.

A teraz otaczali ich dorośli, którzy czegoś od nich oczekiwali. Dzieci to wyczuwały.

Tylko Maja okazała, że zna tego człowieka. A dzie­ci robiły to, co dorośli. Patrzyły i naśladowały ich. Henrik złapał kapelusz obcego i ukrył za nim twarz. Ale wyglądał zza niego ciekawie.

Knut nie zastanawiał się dłużej. Zrobił to, co i tak miał zrobić. Podszedł do Ailo i uściskał go jak brata.

- Kto to jest? - spytał Karl dźwięcznym głosem. Odchylił się lekko do tyłu, żeby lepiej go widzieć. - Dlaczego nosi maskę?

- Jestem Ailo - powiedział przybysz swoim miłym, ciepłym głosem i usiadł w fotelu. - Mam maskę, bo jestem bardzo brzydki.

- Aha... Jak bardzo? Karl zaczął się gwałtownie wyrywać ojcu, aż ten wreszcie postawił go na podłodze. Malec podbiegł do Ailo i usiadł bardzo blisko, wpatrując się w maskę.

- Jak brzydki? - powtórzył. W jego głosie brzmia­ła mieszanina strachu i podniecenia, jak wtedy gdy dzieciom opowiada się straszne bajki, które jednak zawsze się dobrze kończą.

- Bardzo - wyjaśnił Ailo. - Moja twarz się kiedyś spaliła. Jest chropowata. Nie mam ust takich jak two­je, mam tylko otwór. A mój nos przypomina karto­fel. Chyba wyglądam jak... stallo.

- Ja wiem, co to jest! - obwieścił Karl z dumą. - To prawie jak troll?

Ailo potwierdził skinieniem głowy.

Mała rączka dotknęła ostrożnie podbródka Ailo. Cofnęła się. Chłopiec cały czas patrzył Ailo w oczy. Ten siedział nieruchomo jak skała.

- Możesz dotykać - zapewnił małego. Karl przysunął się bliżej. Usiadł Ailo na kolanach.

Długo i z powagą patrzył na maskę, w oczy ukryte w jej otworach.

Przyłożył obie dłonie w miejsca, gdzie maska po­krywała policzki Ailo. Długo je tak trzymał.

- Możesz ją zdjąć? Ailo rzucił bezradne spojrzenie w stronę Knuta, ten odwrócił się do Anjo. Obaj mężczyźni pytali ją niemo o radę. Byli niepewni.

Anjo pokiwała głową. Nawet mrugnęła okiem, do­dając im odwagi.

- Jeżeli się odważysz - rzucił Ailo ochryple. - Dla niektórych jest to przykry widok.

- A dla ciebie? - spytał Karl, gdy Ailo rozwiązywał tasiemkę.

- Już nie - odparł. - To przecież moja twarz. Przy­zwyczaiłem się do niej.

Maska opadła.

Chłopiec gwałtownie wciągnął powietrze.

Także Henrik uwolnił się z objęć matki i podszedł do tego dziwnego pana, który rozmawiał z Karlem. Stanął koło fotela. Złapał się poręczy i wpatrzył się w obcego.

Karl dotknął twarzy Ailo samymi opuszkami pal­ców. Bez słowa, w niemym podziwie zmieszanym ze strachem.

- To boli? - spytał. Ailo potrząsnął głową. Chłopiec cofnął dłonie. Nadal wpatrywał się w Ailo z powagą.

- Nie jesteś brzydki - orzekł w końcu. - Nie tak bardzo...

Atmosfera w pokoju od razu zelżała. Knut ode­tchnął głęboko. Ten chłopak zasłużył sobie na wielki kawałek trzcinowego cukru, to pewne!

- To dobrze. Cieszy mnie to - odparł Ailo, wsadza­jąc maskę do kieszeni. - Nie muszę jej nosić, gdy je­stem z wami, co?

Karl potrząsnął głową. Spojrzał na Henrika.

- Boisz się go? - spytał małego. - Boisz się Ailo, Henrik?

Synek Mai potrząsnął głową. Przecież nie mógł bać się tego dziwnego pana, skoro Karl się nie bał!

- Nie - odrzekł cicho. W jego głosie nie było jednak pewności. Ailo pogłaskał go po włosach. Wtedy Henrik poczuł, że ten pan o dziwnej twarzy ma miłe dłonie.

Malec dotknął jego kolana. Przyłożył do niego po­liczek, po czym schronił się w bezpieczne objęcia ma­my. Ale już się nie bal.

I Ailo został na obiedzie. Bez maski. Był wśród lu­dzi, których kochał. Z tymi, którzy znaczyli dla nie­go teraz najwięcej na świecie.

Było to dobre uczucie.

Także to mogło być szczęściem.

9

William nie wrócił do domu sam. Towarzyszyła mu młoda dziewczyna. Niewysoka, miała jasne wło­sy i szare oczy, i miłą, lecz pozbawioną wyrazu twarz. Jednak gdy Maja popatrzyła na nią, uznała, że jest w jej spojrzeniu coś znajomego.

William pociągnął dziewczynę za sobą w kierunku Mai, obejmując gościa ramieniem. Uśmiechał się tak, jak tylko on potrafił. Trzymał ją w taki sposób, jak­by była klejnotem. Przez sekundę coś zakłuło Maję w sercu. Strach. Ta dziewczyna była ładna. Maja od dawna nie przeglądała się w lustrze, ale wiedziała, że ta mała jest od niej ładniejsza...

- To Anna Kajsa, Mario. Zamieszka u nas - obwie­ścił. - Jest moją siostrą.

- Zapominasz, że poznałam twoje siostry, Willia­mie - odparła Maja lodowatym tonem. Była pewna swej porażki. Ale dlaczego jej to zrobił? Sądził, że jest taka głupia? Czy tak było przyjęte w jego kręgach? Jeszcze nie tak dawno wyznawał jej miłość. Czy to nic nie znaczyło? Czyżby nie dawała mu wszystkiego?

Czuła zimny i brzydki strach.

- To nie jest żadna z nich. Chyba nie sądzisz, że je­stem ślepa, Williamie Runefelcie!

Zaśmiał się szczerze.

- Kocham cię - rzucił po prostu. Objął ją i zanurzył twarz w jej włosach. Powtórzył to po fińsku, tak jak lubiła: - Mina rakastan sinua, Mario. Kocham cię chy­ba najbardziej wtedy, gdy jesteś zazdrosna jak teraz.

- Zazdrosna? Ja?! - Chciała się uwolnić z jego objęć, ale jej nie puszczał. Maja z irytacją zauważyła, że Wil­liam przyprawił ją o rumieniec w obecności tej dziew­czyny, która nie mogła mieć więcej niż szesnaście lat. Nie robi się takich scen przed obcymi. On powinien to wiedzieć! Była zła i czuła się trochę upokorzona.

- Ona jest moją siostrą, Mario - powtórzył z na­ciskiem.

Maja przyjrzała się dziewczynie. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że to właśnie oczy Williama roz­poznała u Anny Kajsy. A w ogóle, to kto nadaje ta­kie imię dziecku!

Maja zrozumiała. Przecież relacje w jej rodzinie też były skomplikowane. Były siostry i bracia przyrodni, przygarnięci...

- Z nieprawego łoża? - spytała. W kręgach Willia­ma używano tego określenia zamiast słowa „bękart”, ale tylko mówiąc o własnej sferze.

Zauważyła, jak Anna Kajsa skurczyła się na dźwięk jej słów. Spuściła wzrok, a na jej policzkach wykwitły gwałtownie rumieńce.

William odsunął się od Mai, a ona poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Jako ostatnia mogła mieć prawo do potępiania tej małej za to, co zrobili jej rodzice. An­na Kajsa niewątpliwie była owocem przygody Marcu­sa Runefelta, ale przecież w niczym nie zawiniła!

Objęła stojącą sztywno dziewczynę.

- Witam cię - powiedziała. - Mam nadzieję, że do­brze się u nas poczujesz.

Anna Kajsa usiadła dopiero wtedy, gdy William ją poprosił. Spojrzenie nadal nie zdradzało strachu, lecz coś w jej zachowaniu dowodziło, że od dawna nawyk­ła do ślepego posłuszeństwa.

Jej oczy omiotły wnętrze pokoju, ale tak, żeby ani Maja, ani William tego nie dostrzegli. Maja sama dłu­go trenowała takie dyskretne spojrzenia, dlatego zwróciła na to uwagę.

William zdążył polubić tę nową siostrę. Swoich urodzonych w uświęconym małżeństwem związku sióstr nigdy nie zdołał pokochać. Ale ta mała zdoby­ła jego serce. Może dlatego, że był jej potrzebny? Po prostu od razu poczuł łączące go z nią więzy krwi.

Historię Anny Kajsy opowiedział dopiero wieczo­rem, gdy zostali sami z Anjo i Knutem. Żadne z nich nie widziało Ailo w ciągu dnia. Uważali, że ma pełne prawo decydować, kiedy ich odwiedzi. Wiedzieli, że nadal potrzebował samotności i że nie lubił, gdy mu przeszkadzano w pracy.

- Jest córką tatusia - rzucił William z grymasem. - Nietrudno to dostrzec.

- Ale skąd aż taka o nią troska? - spytała Maja z pew­ną dozą sarkazmu w głosie. - Na pewno nie jest jedy­nym, przepraszam za wyrażenie, kukułczym jajem, któ­re twój ojciec podrzucił gdzieś w Szwecji i Finlandii. Nie sądzę, żeby prowadził ich rejestr. Dlaczego ona?

William popatrzył długo na Maję tym swoim spoj­rzeniem, które sprawiało, że w końcu milkła.

- Już? - spytał. - Ojciec ma pewne poczucie przy­zwoitości, Mario. Pewne... - uśmiechnął się krzywo, ale oczy miał poważne. - Matka Anny Kajsy skończy­ła piętnaście lat, gdy ją urodziła. Dziewczyna ma te­raz siedemnaście. Jej matka pochodziła z dobrej ro­dziny. Nie z tych, które obcują z następcą tronu, ale oczko niżej... - Skrzywił się. W twarzy Mai też moż­na było odczytać pogardę.

- Tata zadbał o Annę Kajsę, ale nie chciał żenić się z tak młodą dziewczyną, jaką była wtedy jej matka. Znaleziono dla niej dużo starszego męża. Wdowca. Nie brzmi to wszystko ładnie, ale takie właśnie jest życie Anny Kajsy. Pół roku temu jej matka przyje­chała z nią do ojca. Powiedziała, że teraz on musi się o nią zatroszczyć. Ze nie może już u nich mieszkać. Ojciec próbował ulokować ją u moich sióstr, ale się nie udało. Nie chciały jej, nie wiedziały, jak wytłuma­czyć jej obecność. Nie podobało im się też, że ojciec tak otwarcie się do niej przyznaje.

Maja uśmiechnęła się jadowicie.

- Więc dlaczego?

- Ładna, niemal dorosła kobieta w domu... - rzuci­ła Anjo przez zaciśnięte zęby. - Czyż nie o to cho­dzi? Czy tę małą spotkało to, czego się można domyś­lać? - spytała, utkwiwszy w Williamie oczy pełne współczucia.

- Nie ze strony męża jej matki - przyznał William z ciężkim sercem. - Ale on ma trzech synów z po­przedniego małżeństwa. Nadal mieszkają razem. By­ło tak, jak przypuszczasz, Anjo. To oni, wszyscy trzej. Nikt nie wie, od jak dawna. Anna Kajsa nie chce o tym mówić. Twierdzi, że nie pamięta. Może i to prawda. Jej matka zapewnia, że nie miała o niczym pojęcia, że nic nie wiedziała, że nie mogła sobie tego wyobrazić... Sądziła, że to diabeł opętał Annę Kajsę...

Maja aż zgrzytnęła zębami. Jej twarz ściągnęła się w nienawiści.

William otoczył ją ramieniem. Pozwoliła, żeby po­gładził ją po włosach.

- Tak już jest, że winę zrzuca się na kobiety. To one są tymi, które kuszą, wabią...

Maja wtuliła twarz w zagłębienie szyi męża i zmo­czyła łzami jego koszulę.

- Choć raz twój ojciec postąpił słusznie - rzuciła, pociągając nosem.

- Ona potrzebuje wiele ciepła - stwierdził William. - Potrzebuje nas: kogoś, komu może zaufać.

- Czy wie o Ailo? William westchnął.

- Wspomniałem tylko, że mam tu brata, który lu­bi być sam. Który był ranny. Który nie lubi, gdy lu­dzie na niego patrzą... - Wzruszył ramionami. - Prze­cież nie miałem pojęcia, że powiedziałaś o nim Anjo i Knutowi. Zmieniasz zdanie prędzej, niż wiatry zmieniają kierunek w zatoce! Podobnie Ailo. Jak ta­ki solidny człowiek jak ja może za wami nadążyć?

- Ona musi się dowiedzieć o Ailo, spotkać się z nim - stwierdziła Anjo. Instynktownie czuła, że je­go ciepło, jego los i cierpienie może poruszyć Annę Kajsę. Może obudzi w niej poczucie wspólnoty? Coś, czego nie udało się uzyskać Williamowi. Do czego ona sama była chyba za stara. Maja?

Anjo nie była pewna. Maja chciała dobrze, ale sa­ma miała tyle zahamowań. Powinna najpierw zbu­rzyć własny mur, którym odgradza się od świata, a dopiero potem cudzy...

William pokiwał głową. Chyba wiedział, co ma na myśli Anjo.

- Była traktowana jak uboga krewna - mówił da­lej. - Nie przysługiwało jej zbyt wiele praw, mimo że była córką pani domu. Dopiero po wielu latach zro­zumiała, że była jej córką... Nie spotkało ją wiele ciepła w życiu. Chciałbym, żeby doświadczyła tego tutaj. Żeby była szczęśliwa. Jeśli może. Nawet tego nie je­stem pewny.

- A co sądzi twój ojciec? - zastanawiała się Maja. - Czy też uważa, że to była wina Anny Kajsy?

William zaprzeczył.

- On ma serce, Maju, mimo że tego jeszcze nie do­świadczyłaś. Pociągnął za pewne sznurki. Jej przyrodni bracia nieoczekiwanie utracili część przywilejów. Zosta­li odsunięci przez znajomych. To też może być karą.

Maja pokiwała głową. A więc teść miał serce. Dla wszystkich ludzi oprócz swego syna. Jedynego pra­wowitego syna. Zdołał ją zadziwić.

- Szkoda, że nie ma dość wpływów, żeby móc ich skazać. Na śmierć - dodała mściwie.

- Twoja łagodna i wybaczająca natura zawsze mnie ujmowała - rzucił William z uśmiechem, odsuwając długą grzywkę z jej czoła. Pocałował je. Maja pozwo­liła na to, dało jej to poczucie dobrego ciepła. Nie­ważne, że działo się to na oczach Anjo i Knuta. Oni także nie skąpili sobie pieszczot przy innych.

- Są rzeczy, których nie można wybaczyć. - W gło­sie Mai czuć było siłę norweskich skał smaganych fa­lami morza. - Należy do nich krzywdzenie dzieci. Jest to zbrodnia tak wielka, że brak na nią słów. I nie ma kary, która mogłaby to zrównoważyć.

- Niestety, niewiele osób dzieli twe poglądy - odparł William. - Przynajmniej nie daje im wyrazu. Ale ten przypadek wzbudził reakcję u tych, którym ojciec go przedstawił. Odsunięcie ich towarzysko to oczywiście za mało. Ja też czuję jak i ty, kochana. Ale nie może­my zrobić nic innego poza obdarzeniem Anny Kajsy ciepłem. No i poza nauczeniem jej dobrych manier...

Maja obróciła się gwałtownie w stronę męża. Spiorunowała go wzrokiem.

- A więc to jest celem? To był właściwy powód? Marcus Runefelt nie robi niczego bez podtekstu, prawda? Mamy jego nieślubną córkę uczynić damą! A wtedy znajdzie dla niej odpowiednią partię. Pięk­ny odwet na jej prześladowcach, nie ma co!

William pogłaskał jej blizny na policzkach. Przesu­wał wzdłuż nich z miłością opuszkami palców. Tylko Anjo to zauważyła i gardło jej się ścisnęło, a pierś przepełniło ciepło. Ona też miała blizny na ciele. Tyl­ko ona wiedziała, jakie to ważne, że nie budziły w Knucie odrazy. I tak ją cieszyło, że Knut nie widział nic dziwnego w tym, że William czule pieścił blizny Mai. A więc można nauczyć się kochać także blizny.

- Kiedy to zaczęłaś, moja śliczna, przejmować się ukrytymi zamiarami swoich nieprzyjaciół? - zastana­wiał się William.

- A ty uważasz, że to w porządku?

- Wiem tylko, że Annie Kajsie będzie u nas lepiej niż u ojca. Lepiej niż u moich sióstr, niż u kogokol­wiek innego. Twoja opieka jest więcej warta niż chłód, którym byłaby otoczona. Wierz mi, Mario. Dlatego nie obchodzą mnie motywy, jakimi kieruje się ojciec. Chcę tylko, żeby jej było dobrze. Naresz­cie dobrze.

- William ma rację - poparła go Anjo i zaśmiała się cicho. - Choć chyba sporo czasu minie, nim pod two­ją opieką Anna Kajsa stanie się damą...

Nawet William musiał się uśmiechnąć.

Maja nie mogła tak łatwo przestać myśleć o losie Anny Kajsy. Gdy Anjo i Knut udali się na spoczynek, nie zdradzała chęci pójścia w ich ślady. Widziała, że William jest zmęczony, ale wiedziała też, że bez niej się nie położy.

- Co jeszcze mówił twój ojciec? - zapytała. - Upo­minał cię, żebyś nie rozmawiał z niewłaściwymi oso­bami?

- Jest już starym człowiekiem - rzucił William, pół­leżąc w fotelu. Rozpiął koszulę i podwinął rękawy. - Oczywiście, cieszył się, że mnie widzi w domu.

- Ale najchętniej widziałby cię tam, gdzie miałby nad tobą kontrolę. Tam, gdzie by mnie nie było... Pew­nie wysłałby mnie gdzieś daleko razem z dzieckiem...

William powoli pokręcił głową.

- Uważam, że on w pewien sposób cię podziwia, Mario. A to u niego coś nowego. Nigdy nie podziwiał żadnej kobiety za coś innego niż ładna twarz czy fi­gura. Sam tego nie rozumie. To tak go deprymuje, że wręcz się ciebie boi, moja kochana!

- Biedny Marcus Runefelt! - prychnęła Maja. - Cóż to za cios dla mężczyzny!

- No i chce poznać Henrika - dodał William z sze­rokim uśmiechem. - W czasie spotkania z tobą nie odważył się spytać. Jak mówiłem: przerażasz moje­go starego ojca!

Maja do końca w to nie uwierzyła.

- Przypuszczam, że to ty go przekonałeś...

- No i spodobały mu się świeczniki Ailo! - zaśmiał się głośno. - Sądził, że pochodzą z Niemiec, że to ostatnia moda. Nie mógł uwierzyć, gdy mu powie­działem, kto je zrobił.

Maja uśmiechnęła się. Wiele by dała, żeby zoba­czyć na własne oczy zdumienie Marcusa Runefelta, kiedy dowiaduje się, że arcydzieła niemieckiej sztuki złotniczej wyszły spod ręki Lapończyka, jej brata.

- Ale chce więcej takich. Ma do tego oko. Ailo bę­dzie miał zajęcie...

Mai przemknęło przez myśl, że w Norwegii brat nie dostałby takiej szansy.

- Położysz się? Potrząsnęła głową.

- Nie mogę.

- Przeze mnie? - Aż usiadł w fotelu. Próbował po­chwycić jej spojrzenie. - Było nam tak dobrze przed odjazdem. Dobrze nam ze sobą. Przecież jesteśmy przyjaciółmi... - Rozłożył bezradnie ręce. - Po tym, jak cię dzisiaj zobaczyłem, gdy przywiozłem Annę Kajsę, zacząłem mieć nadzieję, że pomiędzy nami obudzi się coś większego. Że to początek czegoś nowego... Do­strzegłem zazdrość. Możesz zaprzeczać, ile chcesz, ale to była zazdrość. Nie jestem głupi. Sądziłaś, że ona coś dla mnie znaczy, i nie spodobało ci się to. Nie by­łaś tego w stanie ukryć, mimo że próbowałaś, kocha­na. Miałem nadzieję, że to oznacza początek...

Maja wstała. Nie mogła usiedzieć spokojnie pod tym jego spojrzeniem. Nie mogła wytrzymać wyrazu rozpaczy i oddania w jego oczach, chciała uciec przed jego pożądaniem.

- Byłam zazdrosna - przyznała. Dłonie wbiła w oparcie fotela, a wzrok w ciemność nocy. Odwró­ciła się do niego plecami. - Byłam, William. Możliwe, że to coś znaczy. Możliwe, że nic. Nie chcę tego te­raz roztrząsać, rozumiesz?

Milczał. Maja nie odwróciła się, bała się wyczytać odpowiedź w jego twarzy.

- Nie chcesz położyć się ze mną spać?

- Tak, ale spać - odrzekła z naciskiem. - Ale ty pew­nie nie o tym myślisz?

Jego cichy śmiech wystarczył za odpowiedź.

- Na wszystko musi przyjść odpowiedni moment, William. A teraz moje myśli błądzą w bagnie niedo­brych wspomnień. Nie umiem się od nich uwolnić. A wtedy nie jestem w stanie ulec czyjemuś pożąda­niu. To budzi niechęć, wstręt...

Pochyliła głowę. Patrzyła, jak jej dłonie ugniatają oparcie fotela. Wiedziała, jakie to poniżające i nisz­czące być wykorzystaną. Jej też się to zdarzyło. W in­ny sposób niż Annie Kajsie. Ale się zdarzyło.

Dziewczynie najwyraźniej udało się usunąć najgor­sze z pamięci. Nad Mają czuwał anioł, który zatarł wszystko. Ale gdzieś głęboko tkwiło nadal. Któregoś dnia mogło powrócić. Coś, co różniło się od relacji Anjo, Heino i Reijo...

- Czy to z powodu Anny Kajsy? A więc William zrozumiał to, czego nie wyznała wprost.

Podszedł do niej. Położył swe dłonie na jej dło­niach, lecz nie narzucał się jej. Utrzymywał dystans, którego potrzebowała.

Maja pokiwała głową.

- Z powodu Anny Kajsy. Nie mogłabym teraz te­go zrobić. Stałoby się wstrętne. A ja nie chcę, żeby tak było! Jest zbyt wspaniałe...

- To przecież coś zupełnie innego! - przekonywał William cicho.

Maja spojrzała na niego przelotnie i ponownie wpatrzyła się w ciemność.

- Oczywiście, że tak. Sądzisz, że tego nie rozu­miem? Ale nie mogę oderwać myśli od tego, co ona przeszła. Widzę to w całej ohydzie. Dlatego nie znio­słabym czyichś dłoni na moim ciele. Mimo że to byłyby twoje dłonie, mimo że zrobiłbyś to z miłości... Potrafisz to zrozumieć, prawda, przyjacielu?

Obrócił ją ku sobie. Jego oczy napotkały wzrok żo­ny. Dzielił z nią jej rozpacz; w oczach Mai widział czarną otchłań.

Pożądanie znikło. W jego objęciu pozostała tylko czułość. Obejmował ją, aby podzielić z nią tę czerń. Aby odjąć jakąś część jej cierpienia, aby dać jej cie­pło. Był bardziej przyjacielem niż kochankiem.

- Jesteś niezwykłą kobietą - wyszeptał. - Czy już ci to mówiłem?

- Na pewno - odparła Maja, wsparta czołem o je­go ramię. Nie widzieli się, ale czuli swoją bliskość.

To wystarczało.

- Jesteś wspaniałym człowiekiem, William. Nie powiedziała tego dlatego, że tak należało. To była prawda.

- Jestem twoim mężem - odparł. - Świadomość, że są tacy mężczyźni jak przybrani bracia Anny Kajsy, sprawia, że wstydzę się jako mężczyzna...

- To ciebie nie dotyczy. Ich nie jest wielu. Ale i tak za dużo... - głos na chwilę odmówił Mai posłuszeństwa. - To wprawia mnie w straszną złość, ale czuję się bez­radna. To wszystko jest tak ohydne, brudne i wstrętne...

William pokiwał głową.

- Też tak czułem, gdy mi ojciec o tym opowiedział. Nie spałem dobrze tamtej nocy. Ale nie możemy o tym myśleć. Musimy myśleć o niej, wspomagać ją. Najważniejsza jest teraz Anna Kajsa. Nasz gniew jej nie pomoże. Ona jest człowiekiem, Mario. Nie tylko kimś, komu współczujemy. Musi być silna. Długo przecież z tym żyła. Długo udawała, że nic się nie dzieje. Cicho znosiła ból. Brała na siebie wstyd i grzech, bo oczywiście tak jej wmówili. Nadal pew­nie tak sądzi. Ona nawet nie czuła złości! Mam na­dzieję, że jeśli okażemy jej dość ciepła, będzie w sta­nie to z siebie wyrzucić, pozbyć się tego balastu!

Maja puściła Williama, bo musiała na niego spoj­rzeć. Z uwagą wpatrywała się w jego twarz. Jedno­cześnie wydawała jej się znajoma i obca.

- Naprawdę tak myślisz? - spytała z niedowierza­niem w głosie. - Naprawdę?

- Tak. Czy to dziwne? Maja pokiwała głową i uściskała go.

- Cieszę się, że taki jesteś, Williamie - rzekła. - Cie­szę się, że jesteś moim mężem.

Było to najbliższe słowom miłości wyznanie, jakie wy­powiedziała. William na długo zachował je w pamięci.

- Rozumiesz, dlaczego nie chcę... Dlaczego nie mogę... Pokiwał głową. Dusza ludzka jest zaiste labiryn­tem. A jego żona nie należy do nieskomplikowanych ludzi. Zresztą, William nawet nie wiedział, czy na­prawdę chciałby poznać ją do głębi. Dobrze, że były w niej obszary, do których nigdy nie uzyska dostępu. Ona nigdy mu się nie znudzi, to pewne...

- Co chcesz teraz zrobić? - spytał ostrożnie.

- Myśleć.

- Na dworze? Skinęła głową twierdząco.

- Chcę być sama - odpowiedziała na jego niezadane pytanie. Mógł to tylko zaakceptować.

- Pójdziesz do Ailo? Zaprzeczyła.

- Muszę być sama - wyjaśniła. William mógł nie czuć się odrzucony. Pocałował ją, powstrzymując swoją tęsknotę. Nie chciał, żeby skojarzyła ją z tamtymi obmierzłymi czynami.

Maja obdarzyła go jednym z tych swoich uśmie­chów, za które mógłby oddać życie. Leciutko przesu­nęła palcem po czole męża, jakby chciała zetrzeć je­go ponure myśli. William pogładził ją po włosach.

- Jesteś taka piękna, moja Mario - powiedział, za­nim ją puścił. - Jeżeli będziesz chciała ze mną poroz­mawiać albo żebym cię objął, jak wrócisz, obudź mnie!

Pokiwała głową.

I zniknęła w ciemnościach nocy.

Może on nigdy do tego nie przywyknie. Zawsze czuł się osamotniony, gdy tak znikała. Jakby ucieka­ła od niego. William wiedział jednak, że jeśli chce spę­dzić z tą kobietą resztę swych dni, to musi nauczyć się okiełznać te złe uczucia, które budziła w nim jej potrzeba samotności. Musiał to akceptować. I nie okazywać, jak bardzo czuł się wtedy opuszczony.

On po prostu chciał być razem z nią.

William nie wiedział tylko, że życie z żadną kobie­tą z rodu Alatalo nie było łatwe...

10

Ailo obudził się na długo przed świtem. Sen nie był dla niego czymś oczywistym. Miewał noce, gdy nie­mal nie spał.

Ta była jedną z nich. Nie mógł też pracować. Mar­nował kolejne godziny, siedząc i patrząc w ogień.

Ida była w Skibom. Tam gdzie być powinna. To tam jej życie wypełni się tym, co powinien jej ofiaro­wać on. Ale on nie stanie się jego częścią.

Oczywiście, że to gorzkie! Oczywiście, że piekło jak sól sypana na żywe rany. Nie oszukiwał się.

Jego los.

Jej los.

Różniło ich to, że ona mogła się śmiać. Ze mogła cieszyć się życiem. On miał tylko wspomnienia.

Ailo już nie płakał. Jakiś czas temu nie robił nic in­nego. Nie pomagało. Nie łagodziło bólu. Łzy nicze­go w nim nie oczyściły, bo przelewał je w samotno­ści. Nie mogło być inaczej. Może to było najbardziej gorzkie.

Kłamstwo, które wybrali, było najlepszym rozwią­zaniem. Śmierć niewiele się różniła od jego obecnego stanu.

Sam dokonał wyboru.

Nie pomagało mu myślenie o słuszności tej decy­zji. Po nocach takich jak ta przepełniał go ból. Od­czuwał go fizycznie, nie mógł się od niego uwolnić, a jedynie mógł odsunąć na chwilę. Wreszcie się przy­zwyczaił, uznał go za część swego losu.

Bywały jednak noce, gdy nie dawał mu rady.

Wstawał świt. Nad zatoką rozpościerała się mgła.

Ailo wepchnął koszulę do skórzanych spodni. W Niemczech zamówił kilka par z mięciutkiej skóry jelenia, z kurtkami do kompletu. Nałożył jedną z nich, bose stopy wsunął w miękkie, długie buty.

Wyglądał dobrze, ale i tak by wolał, aby jego ubra­nie było uszyte przez kogoś, kto zna się na tym le­piej niż krawcy w Europie. Przez kogoś, kto wiedział, jak je uszyć, żeby było wygodne po latach noszenia, i nadal ładne. Kto czynił z ubrania drugą skórę, a nie przedmiot mody.

Jego odzienie nie przypominało spodni i kurtek szytych przez kobiety Północy...

Było jedynie namiastką.

Ailo wyszedł w szary i wilgotny poranek. W nowy dzień, pełen nieodkrytych możliwości. W taki, jakim niegdyś było jego życie.

Kiedyś.

Skierował się w stronę plaży. Usiadł na piasku. Czuł, że jest chłodny, ale wiedział, że słońce niedłu­go wyjdzie zza chmur i rozgoni mgłę. Sprawi, że znik­nie bez śladu.

Tak jak jego przyszłość.

Przesiewał piasek przez palce. Zmuszał się, aby nie myśleć. W nocy twarz Idy stała mu tak wyraźnie przed oczami... Sedolfa też.

Czuł, jak spala go zazdrość.

To Sedolf miał być ojcem dla jego dzieci. Bolało, choć oczywiście mogły trafić gorzej. Jego myśli wa­hały się pomiędzy zadowoleniem, że to jego wybrała, a złością, że w ogóle kogoś wybrała tak szybko po... śmierci męża.

W jednej chwili był wspaniałomyślny i życzył jej wszystkiego najlepszego. Cieszył się, że potrafiła żyć, kochać, śmiać się. W następnej czuł, że mógłby ją za­bić właśnie za to.

Przecież byli dla siebie stworzeni! Nawet Reijo to przyznał. Córka Raiji i syn Mikkala: któż, jak nie oni, byli dla siebie stworzeni?

Ona była dla niego.

Nie dla Sedolfa.

Ale to ramiona Sedolfa obejmowały ją w nocy. Sedolf oznaczał życie, a jego samego Roto naznaczył czymś, co mimo wszystko nazywał twarzą.

Dlaczego nadal się tym katował? Dlaczego wciąż analizował to? Za każdym razem z innym wynikiem. Wszystko na próżno. On miał tu spędzić życie i wreszcie umrzeć. On, który już od dawna był mar­twy. Może nawet będą musieli podać dwie daty śmier­ci na jego grobie?

Ailo zaśmiał się do siebie brzydkim śmiechem.

I wtedy usłyszał nieznany kobiecy głos:

- O Boże, tu ktoś jest?!

Ailo odwrócił się gwałtownie w stronę głosu. Uj­rzał ciemną sylwetkę, zobaczył, jak unosi ręce ku twa­rzy. Usłyszał ostry krzyk przecinający ciszę. Upadla.

Nie miał maski. Spoczywała w kieszeni kurtki. Od­wrócił się i zgrzytając zębami, zaczął zawiązywać tasiem­ki. Piekło go pod powiekami, ale nie miał więcej łez.

Któż to, u diabła, był? Nowa służąca? Nic o tym nie słyszał. Ale może przywiózł ją William?

Czyżby nie ostrzegli jej, żeby nie włóczyła się po wyspie? Ze może napotkać jakiegoś potwora?

Ailo skrzywił się, podchodząc do obcej. Zemdlała. Jasne włosy rozsypane były wśród suchej trawy o tym samym kolorze.

Ułożył ją lepiej, rozluźnił kołnierzyk sukienki. Po­klepał ostrożnie po policzku.

- Hej tam - powiedział swoim miłym, ciepłym gło­sem. - Wracaj, mała!

Powoli dochodziła do siebie.

Jej ubranie było bardzo dobrej jakości, zarówno materiał, jak i wykonanie. Spojrzał na jej dłoń. Ostrożnie dotknął wnętrza. Dotyk potwierdził to, co już zauważył: była szorstka. Dziewczyna musiała zaj­mować się czymś innym niż tylko haftowaniem. By­ła to dłoń służącej. Ubranej w suknię pani.

Ailo odsunął się nieco, bo nieznajoma się poruszy­ła. Gdy zobaczyła go, uniosła dłoń do ust i ugryzła ją. Nie krzyczała, ale oczy zdradzały paniczny strach.

Ailo wyciągnął rękę. Dziewczyna chciała wstać, ale nadepnęła na brzeg sukni i znów się przewróciła.

On siedział nieporuszony.

- Nikt ci o mnie nie powiedział? Potrząsnęła głową bez słowa. Odsunęła się jeszcze dalej.

- Nie jestem niebezpieczny. Po prostu poparzyłem kiedyś twarz. Widziałaś już. Wtedy zemdlałaś. To dla­tego noszę maskę...

- Kim jesteś? - spytała, nie spuszczając z niego wzroku. Miała głos dziewczyny. Ale oczy w jej mło­dej twarzy były oczami starej kobiety.

- Bratem pani domu - odparł. - Bratem Mai... Marii. Wpatrywała się w niego, przełykając ślinę. Zwilży­ła językiem wargi. Wydawało się, że już doszła do siebie. Zacisnęła dłonie, aż zbielały kostki. Usta drżały. Nadal nie spuszczała z niego oczu.

- Jej bratem? - powtórzyła. Zaśmiała się dziwnie. - Spytaj, kim ja jestem!

- Kim jesteś? - spytał Ailo posłusznie. Nie podo­bał mu się jednak mroczny ton jej śmiechu. To, że drżał niebezpiecznie blisko granicy płaczu.

- Siostrą Williama - rzuciła. Już się nie śmiała. Po­trząsnęła głową. Jasne, gęste włosy sięgały jej do ra­mion. Ailo ucieszył się, że nie są rude. - Jestem nieślub­nym dzieckiem Marcusa Runefelta. Jednym z wielu.

- Aha.

Ailo przyjrzał się jej. Dziewczyna była młodsza niż mu się początkowo wydawało. Miała w sobie jakąś niewinność, mimo że jej słowa cięły ostro niczym nóż. W jej zachowaniu było coś bezbronnego...

- U nas tak się urodziła Maja - rzucił. - Nie po­winnaś sądzić, że jesteś jedynym nieślubnym dziec­kiem na całej Północy.

Zaśmiała się nieszczerze. Spojrzała na maskę.

- Jak się nazywasz? - spytała. Powtórzyła jego imię kilka razy, jakby je smakowała.

- Nie jest fińskie?

- Lapońskie - odparł. - Ja jestem Lapończykiem. Maja tylko w połowie. A ty, mała, masz jakieś imię?

- Anna Kajsa. Skończyłam siedemnaście lat. Ale czuję się tak, jakbym miała naraz i dwanaście, i seo.

Powiedziała to z uśmiechem, ale Ailo wyczuł po­wagę w jej głosie.

- Ja jestem dużo, dużo starszy - westchnął. - Mam dwadzieścia cztery lata. Ale czuję się stuletnim star­cem. Może więc jesteśmy rówieśnikami, gdy ty prze­żywasz ciężkie chwile?

Spojrzała na niego poważnie. Stała na sztywnej, pożółkłej trawie, stale narażonej na podmuchy wiat­ru znad zatoki. Już bez uśmiechu na bladych wargach pokiwała głową.

- Może tak - rzekła.

Młoda dziewczyna nie powinna mówić tak smut­nym tonem, przemknęło przez głowę Ailo. Ale nie chciał pytać. I wiedział, że to nie jest czas na żarty.

- Nadal się mnie boisz? - spytał.

Anna Kajsa z pewnym wahaniem potrząsnęła gło­wą. Najwyraźniej nie była całkiem pewna. Mimo to zaryzykowała zrobienie kilku kroków w jego stronę.

Stanęła w odległości ramienia. Ailo czuł, że bliżej za żadne skarby nie podejdzie.

- Mógłbyś zdjąć maskę? - spytała. Głos jej drżał, ale wzrok był stanowczy. Postanowiła, że będzie pa­trzyła prosto na to, co ją przeraziło. Chciała wyjść naprzeciw temu, czego się bała. On nie mógł jej nic zrobić, zresztą nie chciał.

Może dlatego, że jego głos był cichy jak popołu­dniowy letni deszcz, który pozostawiał po sobie pięk­ny zapach i który tylko wzmacniał życie?

Oczywiście, był mężczyzną, ale różnił się od innych.

- Nie będziesz się bala?

Potrząsnęła głową, nie spuszczając z niego wzro­ku. Postanowiła, że nie będzie się bać. Była niczym odważny żołnierz walczący w pierwszym szeregu. Szła na spotkanie przeznaczenia wyprostowana i z uniesionym czołem.

Ailo rozwiązał tasiemki. Maska opadła. Patrzył na Annę Kajsę i dostrzegł, jak pobladła. Jak jej źrenice się rozszerzyły. Jak z trudem przełykała ślinę i wal­czyła ze sobą.

- Nie stanowię pięknego zjawiska, wiem - powie­dział spokojnie. - Choć rzeczywiście kiedyś uchodzi­łem za przystojniaka... Ileś tam dziewczęcych serc bi­ło mocniej na mój widok. I żadna z nich się nie bała.

- To jest takie...

- Wina królewskiego prochu - rzucił Ailo sucho. - Pewnie o tym słyszałaś. O tych okropnych ludziach, którzy chcieli sprzeciwić się królowi i ukraść jego broń. Którzy podłożyli ogień na jego statku i wysa­dzili w powietrze znajdujący się tam proch. Jego część wypaliła w moją twarz. Pewnie tuż po tym wy­padku byłem jeszcze brzydszy, ta krew...

Dziewczynę przeszedł dreszcz.

- Boli cię to?

- Twarz nie. Ona tylko zastygła w tę maskę. Ale mam uszkodzone ramię. Boli mnie noga. Plecy nigdy nie będą zdrowe...

Anna Kajsa oddychała z trudem. Oczywiście, on był odrażający. Ta jego chropowata skóra, jakby ktoś formował jego twarz w glinie i znudził się tym, za­nim zdecydował, jakie będzie miała rysy... I ta bryła gliny zastygła tak, że nie mógł już nic z nią zrobić. Pozostawił tylko otwory na oczy, nos i usta.

Była to twarz, która się mogła przyśnić. Nie była re­alna ani człowiecza. Ale płonęły w niej oczy: miłe, me­lancholijne, zmieniające kolor, przekazujące uczucia...

No i ten głos.

Głos, który dotarł do niej, zanim otworzyła oczy i ujrzała jego maskę. Głos, który był najłagodniejszy spośród tych, jakie słyszała. Miększy od puchu.

Anna Kajsa wiedziała, że wewnątrz Ailo jest ładny.

- Nie przestraszę się ciebie już więcej - rzuciła nie­mal pewnie. Nadal drżała, ale wiedziała już, kim on jest.

Wierzyła, że Ailo nie stanowi dla niej niebezpie­czeństwa. Miała doświadczenie. Umiała przeczuć, który z mężczyzn może ją skrzywdzić. Wielu miało w sobie coś, czego się bała. Nie lubiła, gdy jej doty­kano, choćby całkiem niewinnie.

Nawet ojciec przestraszył ją swoją mocną sylwetką. William też był potężny, ale z nim czuła się bezpiecz­nie. Dla niego kobiety były ludźmi. Dla jej przyrod­niego brata istniała tylko jedna kobieta: jego żona. W jego obecności oddychała z ulgą.

Knut pewnie też był taki, ale jeszcze nie miała co do tego pewności.

Ailo był jedynym mężczyzną poza Williamem, przy którym mogła czuć się bezpiecznie.

Anna Kajsa może była jeszcze dzieckiem. Ale mia­ła doświadczenie kobiety, która żyła długo i doznała więcej cierpienia, niż mogła znieść.

Czuła wyraźnie, kiedy napotkała przyjaciela.

- To dobrze - uśmiechnął się Ailo. I Anna Kajsa dostrzegła ten uśmiech. Jako jedna z niewielu ludzi odgadła, że ten skurcz nieuformowanej twarzy oznacza uśmiech.

- Nie lubię straszyć ludzi - dodał.

- Czy to dlatego tu mieszkasz, a nie w domu? Cho­wasz się?

Ailo potrząsnął głową.

- Ja sam tak chciałem. Chyba rozumiesz, dlaczego... Dziewczyna nie odpowiedziała. Ale może rozumiała.

- Ja mam tu pozostać do czasu, aż się stanę damą - oznajmiła z ironią. Teraz, gdy go zaakceptowała, mó­wiła więcej. Jej wzrok zwrócił się na południe, w stro­nę lądu. Ailo dostrzegł cień lęku w jej młodej twarzy, która czasem wydawała się zbyt dojrzała. Nie wiedział, skąd brały mu się takie myśli. Po prostu się pojawiały.

- Nie sądzę, żeby to nastąpiło. Myślisz, że wtedy będę mogła tu zostać? Na zawsze?

W jej głosie płonęła nadzieja. Ailo uderzyła myśl, że większość dziewcząt w jej wieku załamałaby ręce z rozpaczy, gdyby miały przebywać na wyspie, odcię­te od świata. Błagałyby, żeby je stąd wywieźć.

Ale Anna Kajsa nie była zwykłą dziewczyną. Ailo czuł, że musi o niej porozmawiać z Mają.

- Naprawdę byś chciała?

Energicznie pokiwała głową, aż frunęła jej grzyw­ka. Ale dłonie nadal trzymała zaciśnięte. Ciało zdra­dzało strach. To strach ją krępował. Czegóż to mo­gła się bać Anna Kajsa? Ailo żył w przekonaniu, że tylko on wzbudza strach.

Musiało ją przerażać coś na lądzie. Ale nie wolno mu pytać!

- Maja i William na pewno pozwolą ci tu pozostać tak długo, jak będziesz chciała - powiedział Ailo z przekonaniem.

- Ale on... Marcus Runefelt...

Znów zbladła. Czyli jedna z osób, których się ba­ła, to Marcus Runefelt. Jej ojciec. Ailo mógł to zrozu­mieć. Stary Runefelt wzbudzał takie uczucia. Ailo po­dejrzewał jednak, że w gruncie rzeczy nie o to chodzi.

- On nie jest Wszechmogącym - rzucił szorstko. Dziewczyna spuściła wzrok, jakby to swobodne użycie określenia Boga ją krępowało.

- On nie może cię do niczego zmusić. Nie chce - poprawił się. Uświadomił sobie, że Runefelt jest te­raz prawnym opiekunem dziewczyny i jednak może ją zmusić. Ona też to wiedziała.

- Kiedy przyjechałaś? Wczoraj?

Pokiwała lękliwie głową.

- Z Williamem... Ailo zrozumiał, że nie mieli czasu, by mu o niej powiedzieć.

- Nie mogłam zasnąć - tłumaczyła. - Musiałam wyjść z domu. Nikt jeszcze nie wstał.

- Cieszę się, że się spotkaliśmy. Choć pewnie by­łoby lepiej, gdybyśmy poznali się w inny sposób...

Anna Kajsa uśmiechnęła się. Była taka słodka, gdy się uśmiechała. Ailo czuł, że już wkradła się w jego serce. Stała się jakby młodszą siostrą. Jego rodzina wciąż się rozrastała! I więzy krwi niewiele mają z tym wspólne­go. Więzy duchowe są ważniejsze. Są bardziej pewne.

- Mogę zobaczyć twój dom? Ailo zgodził się i poszedł pierwszy. Pozostawił na kominku płonący ogień, lecz mimo to było chłodno. Dopiero później promienie słońca wpadające przez okna pomagały w ogrzaniu wnętrza kamiennego domku.

Jej oczy dostrzegły wszystko. Meble z poprzedniej epoki, które Maja tu kazała przenieść i które nie pa­sowały do tego wnętrza. Dom zbudowany był dla grubo ciosanych mebli dla służby.

Zmarszczyła nos.

- Co, nie podoba ci się? - zdziwił się z uśmiechem.

- Tu nie jest jak w tym dużym domu. To nie ty to urządzałeś.

Miała bystre spojrzenie.

- To Maja - odpowiedział i zaśmiał się. Złapał się na myśli, że wieki całe już tak się nie śmiał, nie czuł takiej radości jak teraz. Teraz odkrył, że nadal umie się śmiać.

Wszystko dzięki tej dziewczynie, która wciąż sta­nowiła dla niego zagadkę.

- Zauważyłam. Rozglądała się, zmrużywszy oczy. Zmarszczyła brwi. Jej oczy rozjaśniły się, były jak przejrzysta woda.

- Ale nie zmieniła wszystkiego. Dużo zostało po sta­remu. To nie jest dom dla państwa. Nie chciała tak...

- Nie udałoby się - stwierdził Ailo. - Dom jest za mały.

- No i ty byś tak nie chciał? Była bystra.

- Nie chciałbym.

- Sądzę, że o tym wiedziała - rzekła Anna Kajsa. Usiadła na stole, który stał pośrodku pokoju. Ailo starał się, żeby przynajmniej on był posprzątany. Po­za tym mało się przejmował porządkiem. - Chciała, żeby on pasował do ciebie.

Skąd taka przenikliwość u tej młodej dziewczyny?

- Widzę takie rzeczy - odparła, mimo że Ailo nie zadał tego pytania. - Patrzę na to, czym ludzie się ota­czają, i wtedy rozumiem ich lepiej.

- To jest jakiś sposób - przyznał Ailo. - Ale rów­nie dużo można uzyskać, rozmawiając.

Umknęła mu spojrzeniem i nie odpowiedziała.

Ailo zrozumiał, że taka rozmowa jak ta z nim te­raz nie jest dla niej czymś zwyczajnym. Nieoczeki­wanie zdobył zaufanie dziewczyny i wiedział, że mu­si bardzo uważać, by go nie stracić. W niej było coś nieuchwytnego, coś trudnego do określenia.

- Ale i tak wiele wyczytałaś z tego pokoju - po­chwalił ją Ailo nie na tyle szybko, żeby uznała to za kłamstwo lub za zaprzeczenie wypowiedzianych słów.

Jej twarz rozjaśniła się.

Była tak młoda, że nie wyczuwała zmian nastroju.

To wiedział. Ale wiedział także, że na pewno nie by­ła przeciętna.

- Tyle tu ładnych rzeczy... Jej wzrok zatrzymał się na jednej z jego srebrnych mis, potem na innej ze zdobieniami kwiatowymi. Ailo najchętniej czerpał motywy z natury, ze świata roślin i zwierząt. Tych modeli nie odpychał jego wygląd. Za­wsze miał je pod ręką i nie musiał z nimi rozmawiać.

- Cieszę się, że tak uważasz. Spostrzegła, że jego oczy rozjaśniły się w uśmiechu.

- To ja je zrobiłem. Oczy dziewczyny rozszerzyły się w zdumieniu.

Zsunęła się ze stołu. Musiała podbiec do tych przed­miotów, dotknąć ich pieszczotliwie, pogładzić...

Ailo zrozumiał, że stworzył coś, co dawało radość.

Zrozumiał też, że Anna Kajsa umiała dostrzegać piękno, mimo że nigdy się o nim nie uczyła.

Istniało w niej, tak samo jak w nim. Miała do tego serce. Ailo poczuł nagle, że może jednak nie jest sa­motny. Ze jest ktoś, kto potrafi zrozumieć tę część jego duszy dużo lepiej niż Maja. Dla Mai jego prace nie znaczyły zbyt wiele...

- Robisz też biżuterię? - spytała.

- Rzadko - odparł. Wszystko, co próbował stworzyć, zamieniało się w figurkę odlatującego ptaka. To bolało.

- Ale umiesz? Potwierdził. Zamilkła na dłuższą chwilę. Walczyła ze sobą, aż w końcu spytała:

- Mógłbyś zrobić dla mnie ozdobę? Powinnam mieć coś takiego, skoro mam zostać damą... Bardzo bym chcia­ła, żebyś to ty ją zrobił. Czy mógłbyś zrobić coś, co...

- ... byłoby tobą? - dokończył za nią.

Anna Kajsa pokiwała głową. Jej palec błądził wzdłuż łodygi rośliny na obrzeżu misy.

- Powinnaś być kwiatem - stwierdził. Oczy jej się rozszerzyły pytająco.

- Dlaczego kwiatem?

Na pewno nie była uciekającym ptakiem, to wie­dział, ale nie mógł jej tego powiedzieć.

- Widzę ciebie jako kwiat - odparł po prostu. - Ja­ko bratek. Delikatny, ale taki, że gdy już się na nie­go spojrzy, nie można oczu oderwać.

Jej policzki lekko poróżowiały. Twarz się zamknę­ła. Uśmiech znikł.

Ailo zastanawiał się, czy w jego słowach było coś niewłaściwego.

- Zrobię dla ciebie tę ozdobę - rzucił pospiesznie. - Ten kwiat...

Nie odpowiedziała. Odstawiła misę. Spojrzała na niego tak, jakby ją zawiódł. Ailo nie mógł się domyś­lić, dlaczego.

- Muszę wracać - oznajmiła tylko. - Sądzą pewnie, że uciekłam.

I poszła.

Bez słowa wyjaśnienia.

Ailo wiedział już, że zrobi ten bratek w złocie.

Zastanawiał się, co mogło spowodować zmianę w zachowaniu dziewczyny, co przesłoniło jej twarz.

Nie wiedział jeszcze, że sprawiło to jego jedno spoj­rzenie, w którym zdradził się jako mężczyzna. Gdy spojrzał na nią tak, jak patrzy mężczyzna na ładną ko­bietę. Wtedy wzniosła mur. On na tyle odgrodził się od tej sfery życia, że tego nie spostrzegł. Nie zrozumiał.

Ailo nie znał przeżyć Anny Kajsy. Jeszcze nie.

11

To Anjo opowiedziała mu o Annie Kajsie. Dopie­ro po południu poszedł do dużego domu. Przez cały dzień starał się naszkicować idealny bratek.

Anjo napotkał w altanie. Siedziała tam i szyła, jak zwykle. Ailo zachwyciła jej bujność. Była tak ładna, promieniejąca od wewnątrz. Przypominała słońce, które dawało ciepło i światło. Wyglądała młodo, wy­dawała się szczęśliwa i spełniona.

Ailo cieszył się z jej powodu. Pamiętał, jaka była kiedyś. Pamiętał tę Anjo, która pracowała jako ku­charka namiestnika w Alcie.

Boże, jak to było dawno!

- Ależ mnie zaskoczyłeś! - zaśmiała się do niego Anjo. Jej dłonie na chwilę przerwały pracę. W altanie było chłodno, ale nie zimno. Wiatr i ziąb pozostały na zewnątrz.

Podszedł do niej i długo na nią patrzył.

- Jesteś ładna - powiedział. - Cholernie ładna!

Anjo roześmiała się z całego serca, aż musiała przy­trzymać brzuch, który falował jak morze podczas bu­rzy.

- Łatwo dałabym się oszukać - stwierdziła, gdy się uspokoiła. W oczach nadal miała ogniki. - Trochę pokołysałam małe, choć i tak jest ruchliwe, powiem ci! - Położyła jedną dłoń tam, gdzie nosiła nowe życie.

- Pozwalają ci tu samej siedzieć?

Pokiwała głową i poklepała ławkę koło siebie. Ailo posłusznie usiadł.

- Co gorsza, wszyscy odpłynęli... Anjo naprawdę wyglądała bardzo ładnie, gdy się uśmiechała. Oczami pełnymi uśmiechu napotkała za­troskane spojrzenie Ailo.

- Anna Kajsa potrzebowała ubrań - wytłumaczyła. - Poznałeś ją, prawda? Mówiła nam.

- To dziwne dziecko - pokiwał głową Ailo. Anjo nie odpowiedziała od razu.

- Popłynęli do krawcowej, która szyje dla nich od lat. Knut się przyłączył, ponieważ William dowie­dział się, że ktoś sprzedaje gospodarstwo. A Maja chce sprowadzić lekarza, żeby tu pozostał do czasu mojego rozwiązania.

- Ale postarasz się nie zrobić tego, gdy jestem tu sam ze służbą?

Śmiech Anjo jakby rozjaśnił ściany wokół nich. Spoważniała po chwili.

- Co sądzisz o Annie Kajsie? Ona nic nie powiedzia­ła o spotkaniu z tobą, poza tym że się poznaliście...

- Przyznała, że się przestraszyła? Anjo potwierdziła skinieniem głowy.

- To dziwna dziewczyna. Młoda, a zarazem nie­zwykle dojrzała. I taka zalękniona...

Spojrzał na Anjo, a potem na szklaną ścianę. Mat­ka Williama miała poczucie piękna. Altana była tego dowodem, ta kobieta pozostawiła w niej cząstkę sa­mej siebie.

- Wydawało mi się, że się zbliżyliśmy, że mówiliśmy tym samym językiem, że mnie zaakceptowała. Była ta­ka ufna! I nagle to się zmieniło, ona stała się inna, jak­by wzniosła lodową ścianę pomiędzy nami. I poszła...

Anjo odłożyła robótkę. Poczekała, aż Ailo skoń­czy. Ujęła go za rękę i ścisnęła mocno.

- Mam nadzieję, że odzyskasz jej zaufanie, Ailo. Ona potrzebuje przyjaciela, biedaczka. Ale nie wybie­rze byle kogo. Sądzę, że ty się nadajesz. Mam nadzie­ję, że to tobie okaże ufność, że do ciebie będzie mog­ła się zwrócić. Wierzę, że masz siłę, by jej pomóc.

- Co jej się stało?

Anjo nabrała powietrza i opowiedziała mu histo­rię życia Anny Kajsy tak jak ją usłyszała.

To nie była bajeczka dla grzecznych dzieci. Ailo miał 'wściekłość w spojrzeniu, gdy skończyła. Teraz on potrzebował dłoni Anjo.

- Biedna mała! - rzucił z głębi serca. Teraz ją lepiej rozumiał. Ale nadal pozostawała dla niego bratkiem. Intensywnie niebieskim bratkiem, który zapożyczył kolor od wieczornego nieba i górskich jezior. - Teraz rozumiem, dlaczego tak ją cieszyło, że może tu być. - Nadal czuł, jak szaleją w nim gniew i bezsilność. Nie mógł znaleźć dla tych uczuć ujścia, nie był w sta­nie pomóc Annie Kajsie. Ona potrzebowała teraz ko­goś godnego zaufania, kogoś, kto by mógł być dla niej rodziną. Kto potrafiłby sprawić, że odzyskałaby wia­rę w ludzi, w mężczyzn. Kogoś, kto by jej nigdy nie zawiódł, do kogo mogłaby się zawsze zwrócić.

- Postaram się - obiecał. - Ale wiele zależy od niej.

- Pewnie większa część - odparła Anjo mądrze.

Ailo pozostał jeszcze razem z nią. Patrzył, jak szy­je. Rozmawiali. O dziecku, które się miało urodzić. O Mai. O Williamie. Wrócili do czasów spędzonych na płaskowyżach północy. Odkryli, że oboje za nimi tęsknią. Ale oboje też wiedzieli, że żadne z nich nie odważy się na powrót tam.

Nie siedział długo. Nie chciał spotkać się z pozosta­łymi. Potrzebował czasu na przetrawienie historii An­ny Kajsy. Musiał to zrobić, zanim ponownie spojrzy jej w oczy, inaczej dziewczyna pozna, co on teraz czu­je. Miała bystre spojrzenie. Już rozumiał, dlaczego.

To ona musiała go zaakceptować. Wszystko opie­rało się na jej zaufaniu.

Ailo wiedział bardzo dobrze, że właśnie on powinien okazać się godny tego zaufania. Chciał zostać jej przy­jacielem. Stało się to jego nowym celem życia. Może nie najłatwiejszym, ale jego życie i tak nigdy nie było łatwe.

- Znasz miejsca, gdzie rosną bratki? - spytał nagle Anjo.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Bratki? - powtórzyła.

- Bratki.

- Wiosną zakwitło kilka przy schodach. Nie pamię­tam, czy nadal tam rosną. Ale może masz na myśli dzikie bratki?

O nich też myślał. Bujające się na długich łodyż­kach, pełne chęci życia, drobne i ładne.

- Chyba na nie też jest za późno - westchnął.

- Dlaczego bratki? - nie poddawała się Anjo.

- Nie sądzisz, że pasują do Anny Kajsy? - odparł pytaniem.

- Ty chyba widzisz zbyt dużo, mój Ailo - powie­działa w zamyśleniu. - Mam nadzieję, że znajdziesz te bratki. Ona nigdy nie dostała nic pięknego, nic, co by było zrobione z myślą o niej...

Gdy Ailo przyszedł do nich następnego dnia, zo­baczył Annę Kajsę z Henrikiem i Karłem. Pięknie wy­glądała, gdy biegła z malcami po zielonej trawie. Jej jasne włosy lśniły niczym pole pszenicy, błękitna, prosta sukienka furkotała na wietrze.

- Ma do nich podejście - zwierzyła się mu Anjo. - Obie z Mają już teraz jesteśmy jej bardzo wdzięczne. Wiem, że maluchy są słodkie, ale potrafią też mocno zmęczyć...

Zaśmiała się.

- No i stratą czasu byłoby posadzenie jej do hafto­wania. Obie z Mają zjeżyły się na samą propozycję. Dziewczyna nienawidzi tego równie mocno jak two­ja siostra.

Chłopcy dostrzegli Ailo. Nawet Anna Kajsa nie była ich w stanie utrzymać. Małe stopki popędziły do tego wujka, który wyglądał groźnie, a który był taki miły.

Ailo schwycił piszczących malców, okręcił ich na­około, aż krztusili się ze śmiechu. Na koniec cała trój­ka upadła na trawę, wyczerpana.

Anna Kajsa z wahaniem podążyła za chłopcami. W końcu pozostawali pod jej opieką. A Ailo był przy­jacielem. Żałowała, że tak wtedy zareagowała. On był miły.

Ale poczuła ten dawny, dławiący strach. Po prostu uciekła.

Ailo nie miał złych zamiarów. Wiedziała o tym. Prze­cież pozwolił jej odejść. To zawiniła jej wyobraźnia.

Ailo różnił się od innych mężczyzn.

I to czymś więcej niż tylko oszpeconą twarzą.

Anna Kajsa długo myślała w nocy. O nim też. Je­go twarz, czy nie twarz, stawała jej przed oczami. Czuła wtedy, że chce krzyczeć. Ale coś w niej zasta­nawiało się, jak on mógł wyglądać kiedyś.

Anjo mówiła, że był niezwykle przystojny. Chyba najprzystojniejszy ze wszystkich mężczyzn, jakich znała. Wtedy Knut chrząknął i spytał, dlaczego w ta­kim razie nie zagarnęła dla siebie tego pięknisia...

Zaśmiali się, ale Anna Kajsa nadal nie wiedziała, jak Ailo kiedyś wyglądał.

Patrzyła na Anjo i Knuta, na ich głowy pochylone ku sobie, na oczy niemal mówiące do siebie... Poczuła, jak zimny pot spływa jej po plecach. Musiała od nich odejść.

Podeszła teraz z wahaniem do Ailo leżącego w tra­wie z malcami na brzuchu. Był zarazem i koniem, i trollem. Miał dobry śmiech. Chłopcy go lubili. Śmia­li się i piszczeli, a ich małe rączki próbowały go ła­skotać. Nie wydawało się, żeby to specjalnie odczu­wał, ale śmiał się i podskakiwał, żeby ich nie zawieść.

Najpierw dostrzegł brzeg jej sukienki. Była jasno­niebieska jak styczniowe niebo tu, w Finlandii. Z ciemniejszym brzegiem wzdłuż dołu.

To było jedyne przybranie, ale tak młoda dziewczy­na nie potrzebowała ozdób. Była ładna sama w sobie.

Młodość była ładna.

Ailo ze śmiechem uwolnił się od natrętnych rączek. Pozwolił chłopcom zawisnąć na swojej szyi. Lubił ba­wić się z nimi. Mógł sobie wyobrażać, że naprawdę jest ojcem. Były to momenty otoczone złocistą poświatą.

Ale także Anna Kajsa promieniowała taką poświa­tą. Także Anna Kajsa była ważna.

Udało mu się usiąść, nie wypuszczając z objęć sio­strzeńca i bratanka.

Pozdrowił dziewczynę łagodnie. Zrobił to pierwszy, ponieważ ona od razu straciła całą odwagę i stała tyl­ko z płonącymi policzkami i spuszczonym wzrokiem.

- Wczoraj cały dzień szukałem bratków - powiedział.

Zerknęła na niego szybko. Dostrzegła powagę w spojrzeniu.

- Znalazłeś?

- Tak, wiele. W nocy je szkicowałem. Musiałem na­rysować wszystkie. Żaden nie jest całkiem podobny do drugiego, wiesz?

Pokręciła głową. Kąciki ust ostrożnie uniosły się w górę.

- Co teraz robisz?

- Wyrzeźbię kilka w drewnie, zobaczę, jak wyjdą. Wybiorę najładniejszego. Zrobię formę z gipsu, po­tem w glinie. W końcu wytopię najładniejszego w zło­cie - dla ciebie.

Anna Kajsa uciekła wzrokiem.

Nie mogła temu uwierzyć. Ale on potrafił wywo­łać przed jej oczami ten obraz, sprawić, żeby zaprag­nęła owego cudeńka równie mocno jak on. Mimo to nie umiała sobie wyobrazić bratka innego niż zwy­kły.

Nie mogła też uwierzyć, że dostanie prezent.

Anna Kajsa bała się doznać zawodu.

- Możesz przyjść zobaczyć rysunki...

Patrzyła w dal. Jej twarz była tak młoda, tak naga. Spojrzenie błądziło, by nie mógł go ściągnąć. Chciała. I nie chciała.

- Możesz wziąć dzieci - zaproponował. - Lubią tam przebywać. Uwielbiają bawić się w piasku. Nic nie szkodzi, jeśli coś stłuką w domku, to nieważne.

Ailo chciał stworzyć wrażenie, że to ma być zwy­kła wycieczka. I że nie chodzi tylko o nią, skoro ma wziąć ze sobą chłopców.

- Możemy poprosić o koszyk z jedzeniem i rusza­my - dodał. Gotów był odgryźć sobie język, bo wy­dało mu się, że zbytnio naciskał.

Ona jednak prawie nie słuchała. Wreszcie jej wzrok na chwilę spoczął na Ailo.

- Będę mogła wybrać kwiat, z którego zrobisz dla mnie ozdobę?

Potwierdził.

- Możemy iść teraz? Ailo z trudem podniósł się na nogi. Uśmiechnął się do malców, którzy mieli już kwaśne miny. Wujek nie zajmował się nimi od nieskończenie długiego czasu!

- Czy te dwa urwisy mają ochotę na wyprawę z Anną Kajsą i starym wujkiem Ailo?

Zachwycony wrzask powiedział mu, że z pewno­ścią mają.

Ailo pokłusował w stronę domu z jednym chłop­cem na barana, a z drugim na ręku. Anna Kajsa szła kilka kroków za nimi. Z wahaniem, ale szła.

Anjo opuściła zasłonę i odsunęła się od okna. Po­słała Mai spojrzenie pełne radosnego triumfu.

- Wiedziałam! Wiedziałam, że Ailo będzie umiał przebić się przez jej lodową powłokę.

- Nie ciesz się za wcześnie! - ostudziła ją Maja. Jed­nak i ona się radowała. Anna Kajsa potrzebowała kogoś, kto będzie ją rozumiał. Wiedziała, że sama nie potrafi do niej dotrzeć. - Byle tylko nie zbliżyli się za bardzo! - dodała cicho. - Byłoby to dla nich nieszczęście...

- Za wcześnie na smutki - stwierdziła Anjo. Ale i jej ta myśl przeszła przez głowę.

- Ailo nie pozwoli na to - oznajmiła Maja. Dobiegł ich odgłos biegnących dziecięcych stóp.

Skierowały się w stronę kuchni.

- Ailo nigdy nie dopuści, żeby znów doznać zawo­du - dodała.

- Nie, Ailo nie - odparła Anjo. - Ale nic nie wiemy o dziewczynie. To, co przeszła, pozostawiło głę­bokie ślady w jej duszy. Jak świeżo zorane bruzdy. Złe byłoby pozostawiać nowe...

Maja pokiwała głową. Szwagierki spojrzały sobie w oczy. Wiedziały to samo. Myślały to samo.

Oczywiście, doznały ulgi na myśl, że Ailo zdoby­wał zaufanie Anny Kajsy. Nie tłumiło to jednak stra­chu, który obie czuły.

Wisiał jeszcze w powietrzu, gdy Ailo wszedł do kuchni. Stanął przy drzwiach.

- Hu, hu, czuję tu chrześcijańską krew - odezwał się słowami trolla z norweskiej bajki.

Rozluźniło to atmosferę. Śmiech Anjo i Mai był jednak nieco wymuszony.

- Straszek i Ponurek mają ochotę pójść ze mną na wyprawę. I z Anną Kajsą. Bierzemy ze sobą koszyk z jedzeniem. Więc jeśli zastaniecie pustą spiżarkę, bę­dziecie wiedzieć, gdzie się to wszystko podziało.

Był tak beztroski i zadowolony. Taki, jakim go pa­miętały z bardzo, bardzo odległych czasów...

Obie kobiety na to wspomnienie poczuły ukłucie w piersi.

Może niepotrzebnie się lękały. Przecież to mogło się obrócić na dobre i dla Ailo.

- Znalazłem bratki - zwrócił się Ailo do Anjo. - Ca­łe masy. A teraz Anna Kajsa wybierze sobie jednego.

Anjo opowiedziała Mai o jego planach. Maja pode­szła do brata i potargała mu włosy.

- Postaraj się, żeby ładnie wyszedł, mój Ailo! Mo­że bratek stanie się znakiem rodowym Anny Kajsy, tak jak ptak o rozpostartych skrzydłach jest naszym...

- Zrobię dla ciebie nowego - odparł. Nie chciał roz­mawiać o dziewczynie z Mają i Anjo. Domyślał się, że jeszcze przed chwilą mówiły o nim. A w spojrzeniu Mai czaiło się coś, czego nie potrafił zdefiniować. - Gdzie Knut i William?

- Jeszcze zostali - wyjaśniła Anjo. - Oglądają go­spodarstwo, które może kupimy. Trochę się rozluź­ni na Hailuoto.

- Dobrze jest tu z wami - wymknęło się Mai szczerze. Te słowa padły tak spontanicznie, że i Ailo, i Anjo poczuli wzruszenie.

- Tak całkiem nie znikniemy - pospieszyła z odpo­wiedzią Anjo.

Ailo odwrócił się w stronę Anny Kajsy. Usłyszał słaby szelest sukni, gdy dziewczyna schodziła ze schodów.

Dzieciaki czekały w kuchni. Ailo miał nadzieję, że nie zdążą napsocić.

- Wzięłam cieplejsze kurtki dla chłopców. - Anna Kajsa pokazała je matkom, oczekując potwierdzenia.

Maję zabolała pokora, jaką dziewczyna wobec nich okazywała. Pozwoliły jej na przejęcie części odpowie­dzialności za chłopców, żeby miała się czym zająć, poczuć się potrzebna. To nie miało być tylko zabija­nie czasu jak haft.

A tymczasem ona weszła w rolę guwernantki ni­czym uboga krewna.

Nie tak miało być. Nie była przecież kimś spoza rodziny, była siostrą Williama. Jedną z nich.

Żadną służącą.

O Boże, a jakimi słowami właściwie poprosiła An­nę Kajsę o to, by się zajęła dziećmi? Czy właśnie nie tak ją potraktowała?

Maja miała nadzieję że Ailo zdoła przekonać dziewczynę, że Mai nie o to chodziło. Miała nadzieję, że przekona Annę Kajsę, że tu nikt nie oczekuje od niej uniżoności.

To nie po to u nich zamieszkała.

Ailo niósł Henrika na ramionach, w końcu syn Mai był młodszy. Karl czul się całkiem duży, gdy tak szedł pomiędzy Ailo i Anną Kajsą, trzymając ich za ręce. Nie chciał być traktowany jak maluch, ale do­brze było czuć uścisk dłoni dorosłych.

Anna Kajsa niosła koszyk z jedzeniem. Ailo chciał go od niej wziąć, ale ona zaprotestowała stanowczo, twierdząc, że kwestia jedzenia to domena kobiet. Zgodził się choćby po to, by odczuła, że ma rację.

Koszyk zresztą nie był ciężki. W końcu nie wybie­rali się na czterodniową wycieczkę...

Nie mówiła za dużo podczas drogi przez las. Nie do niego. Oboje zwracali się do chłopców. Przez ostat­ni kawałek drogi Ailo niósł już obu. Małe stopy Kar­la zmęczyły się długą wędrówką. I tak był dzielny.

Gdy dotarli do domku, chłopcom nagle wróciły si­ły. W końcu przybyli w nowe miejsce, które natych­miast musieli zbadać. Zapomnieli, że byli już tu wcześniej. Wszystko musieli zobaczyć. Musieli siadać na pieńkach, łazić na czworakach wokół kamieni, cho­wać się za rogi domu, wspinać na schody i zjeżdżać z nich na krągłych zadkach. Byli niezwykle zajęci.

Anna Kajsa usadowiła się na schodach i spojrzała na Ailo wyczekująco. Jakby nie chciała pytać o coś, o czym on sam powinien pamiętać. Jakby nie chcia­ła się narzucać.

Ailo zrozumiał w przebłysku intuicji, że ona chce zobaczyć jego szkice. Od razu.

To przecież przede wszystkim dlatego tu przyszła.

Nie powinien sądzić, że miała ku temu inne powo­dy. Przyszła tu, aby zobaczyć szkice. Aby wybrać bra­tek. Swój własny bratek.

Ailo wszedł do środka. Zostawił za sobą otwarte drzwi, choć wiedział, że ona i tak nie wejdzie. Nawet gdyby chciała, to nie mogła, bo była odpowiedzialna za Karla i Henrika. A Anna Kajsa traktowała to za­danie z powagą.

Po krótkiej chwili wyszedł z teczką pod pachą, nio­sąc wazonik z żywymi bratkami. Postawił go koło niej, uśmiechając się ostrożnie. Kwiaty były żółte i niebieskie.

Rozsznurował teczkę i położył otwartą na jej ko­lanach, aby sama mogła oglądać. Była tam niezliczo­na ilość szkiców bratków. Niektóre rysowane ostrą, grubą kreską. Inne delikatnie, niezwykle wiernie, wręcz zachęcające, by wziąć je do ręki.

Anna Kajsa skupiła całą swoją uwagę na rysun­kach. Ailo w jednej chwili poczuł się jak intruz, sto­jąc tak przed nią.

Nie musiał pytać, co o nich sądzi. Widział to wy­raźnie w twarzy dziewczyny.

Nie zawsze udawało jej się skryć uczucia. Teraz na­wet nie próbowała.

Czuł się tak, jakby ją podglądał. Odwrócił się więc.

Rzucił lekkim tonem, że pójdzie zobaczyć, co ro­bią Straszek i Ponurek. Obdarzył kiedyś tymi przy­domkami Karla i Henrika. Chłopcy byli zachwyceni, Ailo podejrzewał jednak, że Maja nie podziela ich zdania, choć rozumiała jego żart.

Dzieci odnalazł na plaży. Siedziały tam, szczęśli­we, obsypując się nawzajem piaskiem.

Zdawał sobie sprawę, że żadna z matek nie będzie zachwycona, kiedy syn wróci z piaskiem we włosach, ale uległ urokowi chwili. Pozwolił malcom obsypać piaskiem także siebie.

Gdy nadeszła Anna Kajsa, wszyscy trzej zajęci by­li budowaniem zamku. Ledwo usłyszał jej kroki. Po­ruszała się bardzo cicho.

Gdy Ailo wspominał tamten ranek, wydawało mu się, że są dwie Anny Kajsy. Jedna przepełniona gory­czą, i druga taka jak teraz.

Miała ze sobą teczkę. Usiadła na trawie.

Ailo pozostawił chłopców bez reszty pochłonię­tych budową zamku i podszedł do niej. Malcy nawet nie zauważyli jego zniknięcia. Z pełną powagą wypeł­niali swe zadanie.

Usiadł koło dziewczyny. Nie za blisko, żeby się nie przestraszyła, ale i nie za daleko.

- Znalazłaś coś, co ci się spodoba?

Anna Kajsa pokiwała głową. Palce bawiły się zło­cistymi sznurkami teczki. Lubił ten kolor. Przypomi­nał mu jesienną tundrę przybierającą złotą barwę po­między soczystą zielenią lata a płonącą czerwienią ostatnich wysiłków natury, by przezwyciężyć zimę. Ailo lubił płaskowyże północy w żółtej szacie.

Zauważył, że dziewczyna ma krótkie palce. Teraz dostrzegał takie szczegóły. Kiedyś nie. Teraz widział dużo i mało zapominał.

- Położyłam go na samym wierzchu - powiedziała.

- Mogę zobaczyć? - zapytał. Nadal znajdował się w takiej odległości od niej, że sama mogła wybierać: dać mu teczkę albo podejść bliżej. Ailo pozostał na miejscu.

Anna Kajsa zachowała teczkę.

Ailo dostrzegł tylko fragment sukni. Patrzył na dzieci, nie chciał utrudniać jej decyzji swoim spojrze­niem. To na pewno nie było dla niej łatwe.

Otworzyła teczkę.

Gdy wskazała na rysunek, zauważył, że obgryzała paznokcie. Przeszedł go dreszcz.

Ida...

Ida też obgryzała paznokcie.

Już wieki temu ustalił, że to z nudów. Ida nigdy nie była lękliwa czy nieśmiała. Ale i tak nie robiła te­go tak jak Anna Kajsa. Nie wyglądało to dobrze. Dziewczyna obgryzała paznokcie aż do krwi. Na każ­dym palcu brakowało połowy paznokcia.

Na pewno nie robiła tego z nudów...

Ale nic nie powiedział.

- To te - odezwała się cicho. - Zwłaszcza ten. - Pa­lec wskazujący jak przestraszony ptak zatoczył krąg nad jednym ze szkiców.

Zdziwił się trochę.

Nie przypuszczał, że ona wybierze któryś z tych rysunków.

To przy nich najmocniej przyciskał węgiel, szkicu­jąc gwałtownymi ruchami i grubą kreską. Kwiat nie miał wielu linii, nie były miękkie.

Ale to był bratek. I dobry wybór. Sam uważał, że w tym szkicu wydobył coś nowego i odmiennego.

Styl tego rysunku nie zgadzał się z najnowszymi tendencjami w malarstwie europejskim. Nie przypo­minał nic, co Ailo robił wcześniej.

Jeżeli nie brało się pod uwagę ptaszka...

Kwiat nie był do końca wierny naturze, ale miał si­łę i upór.

Jego samego korciło, by to ten był modelem dla jej klejnotu. Odsunął jednak tę myśl, bo zwiodła go ze­wnętrzna delikatność Anny Kajsy. Jej kobiecość. Cza­sem ukryta, czasem wyzywająca.

Ailo uświadomił sobie teraz, że od razu powinien był wybrać właśnie ten szkic. Powinien był wiedzieć, że ten kwiat to właśnie ona.

Wiedział to intuicyjnie. Dlatego go naszkicował.

Rysował niemal na oślep, jakby w napadzie wściek­łości. Myślał wtedy o niej, o jej życiu. Czuł wyraźnie, że nikt nie powinien przeżywać czegoś takiego, co przeżyła ona. Nikt nie powinien być narażony na kontakt z ludźmi pozbawionymi zasad.

Wiedział, że i tak okazała się mocna i silna, skoro przeżyła. Że zachowała istotę siebie. Pomimo tego, co zrobili z jej duszą i ciałem.

Zachowała istotę Anny Kajsy.

Łatwo byłoby jej się załamać. Była taka młoda i osamotniona. Traktowano ją nieludzko. Prześla­dowcom udało się sprawić, że wzięła na siebie winę. Ailo czuł to. Wzięła na siebie ich winę, bo jej tak wmówili. Wierzyła im.

Ale teraz zrodziła się nadzieja.

Wybrała ten właśnie kwiat. Ten szkic. Wyrażający najwięcej złości i uporu.

Oczywiście, że dobrze wybrała. To była ona.

To właśnie ten kwiat dla niej zrobi! Z najlepszego złota. Dwa razy większy niż wcześniej zamierzał. An­na Kajsa zasługiwała na to, by podarować jej coś, co każdy zauważy.

- Dostaniesz taki kwiat - powiedział głosem prze­pełnionym uczuciami.

Widać zdołała dosłyszeć, że ją rozumie, że jest jej przyjacielem.

- To jest naprawdę twój kwiat, Anno Kajso. Pokiwała głową. Wiedziała. Jej palce zaczęły przerzucać dalsze arkusze, owoce wielu bezsennych nocy i samotnych popołudni. Re­zultaty galopu jego myśli, gdy nawet nie wiedział, że rysuje.

Domek przy zatoce. Dom Mai, ogród Mai. Altana. Maja.

Statki, przystanie.

Kamieniste wybrzeże. Ubogą ziemię. Morze bar­dziej dzikie niż Zatoka Botnicka.

Jego Rui ja.

Rui ja Idy.

Naszkicował rośliny tundry. Mech i górskie kwia­ty. Wszystko z pamięci. Był pewien, że nie zrobił błę­dów. Te rośliny były częścią niemal całego jego życia. Nie mógł ich zapomnieć, mimo że już kilka lat ich nie oglądał.

Narysował osadę lapońską. Jurty. Spiralnie uno­szący się dym. Stroje. Twarze tych, których pamiętał.

Ojciec. Babka.

Raija.

Zakłuło go w sercu, gdy Anna Kajsa zatrzymała się nad rysunkiem Raiji.

Narysował ją jako dorosłą kobietę, ale w chwili, o której ojciec mu często opowiadał: gdy stała z chustą na głowie w padającym mokrym śniegu. Gdy jej czar­ne włosy porwał wiatr i szarpał nimi jak skrzydłami kruka. Wtedy, gdy opuszczała swoją Finlandię. Gdy sta­ła tak, samotna i opuszczona. Obcy ptak. Mały Kruk.

Ale Ailo nie umiał sobie wyobrazić Raiji jako dziecka. Dlatego narysował kobietę.

- Była matką Mai i Knuta - wyjaśnił dziewczynie. Cofnęła się do rysunku przedstawiającego Mikkala.

- Mój ojciec.

- Byłeś do niego podobny?

- Tak mówili.

Zastanawiał się, dlaczego o to spytała. Może chcia­ła go lepiej poznać, nie stawiając dociekliwych pytań.

Anna Kajsa zatrzymała się na dłużej nad portretem Mikkala. Narysował go w stroju lapońskim, stojącego przed jurtą. Widać było koniec sań. W ręku trzymał linę.

Twarz wyrażała siłę, ale usta miały wyraz łagodności.

Ailo był do niego podobny...

Na pewno musiał być przystojny!

Przerzucała arkusze dalej. Doszła do rysunku leżące­go na samym spodzie. Oglądała go najdłużej, siedząc na schodach. Rozumiała, że jemu poświęcił najwięcej cza­su. Narysował go, posługując się delikatnymi cieniami.

Przedstawiał kobietę o oczach tak żyjących, że An­nie Kajsie wydawało się, że na nią patrzy.

Wąska twarz. Odrobinę zadarty nos. Brwi wygięte w łuk. Włosy wychodzące poza granice rysunku. Lek­ko uśmiechnięte usta, z grymaśnie wydętą dolną war­gą. Uśmiech najwyraźniej przeznaczony dla kogoś, kogo kochała.

Ailo dostrzegł rysunek.

Do diabła! Sądził, że go wyjął...

Był owocem jednej z tych bolesnych nocy, gdy myś­li jego szybowały na północ na złocistych skrzydłach. Gdy dał się prowadzić na zakazane mu obszary.

- Ona jest podobna do tej kobiety - powiedziała Anna Kajsa. - Do matki Mai i Knuta.

- Ona też jest jej córką - odpowiedział niemal niedo­słyszalnie. - Maja i ja nie jesteśmy prawdziwym rodzeń­stwem. Mamy tego samego ojca. Ona jest jej siostrą.

- Kochasz ją? Tylko pokiwał głową. Nie zauważył, kiedy zaczął wyrywać suchą trawę.

- Ma na imię Ida - rzucił. - Ja... ją kochałem.

Anna Kajsa długo patrzyła na rysunek.

Czuła, że ta Ida musiała kochać Ailo. Było to oczy­wiste. Stanowili parę stworzoną przez bogów. Ona taka ładna, no i Ailo...

Z całą pewnością kiedyś był przystojny.

- To było przed wypadkiem?

- Przed - odparł. Nie był w stanie budować peł­nych zdań. Głos odmawiał mu posłuszeństwa. Łzy piekły tuż pod powiekami.

- Ona wie o tym? Pokręcił głową.

- Ona nigdy się o tym nie dowie. Anna Kajsa długo patrzyła na Ailo. Musiał bardzo mocno kochać tamtą kobietę. Musiał cierpieć. A teraz był jej przyjacielem.

12

Knut i William powrócili z Oulu. Mieli ze sobą list adresowany do Mai.

Nadszedł z Norwegii. Pokrętnymi drogami. Pra­wie pół roku trwała podróż tego zapieczętowanego kawałka papieru. Wiele razy niemal zaginął. Mimo że zatrzymywał się po drodze, zawsze ktoś sobie o nim przypominał. I przekazywał dalej. Może tylko do są­siedniej osady leżącej nieco dalej na południe, może trochę dalej. Wreszcie znalazł się w Tornio. Marcus Runefelt był przecież teściem Mai. Przekazał go da­lej przez kogoś, kto jechał do Oulu, zanim syn go od­wiedził. Nie wiedział nic o planach Williama. I zresz­tą zapomniał o tym liście, gdy syn u niego był.

Ale w Oulu ktoś Williama odnalazł. Z listem w dłoni.

Adresowanym do Mai Runefelt, córki Reijo, na Hailuoto przy Oulu, w Finlandii.

Pisany był silną dłonią. Knut rozpoznał charakter pisma Reijo.

Użył całej siły woli, by powstrzymać się przed zła­maniem pieczęci. Nowiny z rodzinnych stron wzbu­dziły w nim tęsknotę. Nieważne, że źle go tam po­traktowano. Nad fiordem stał jego dom. Coś w nim zawsze będzie za nim tęskniło. Tak samo jak na za­wsze pozostanie w nim coś z wychowanego bez mat­ki syna rybaka z Norwegii.

Historia jego rodu była historią ucieczek. Dopaso­wał się do tradycji. Wybrał ucieczkę zamiast pozostać i podjąć walkę.

Jednak są sprawy, od których mimo wszystko nie ma ucieczki.

Na przykład korzenie.

Uświadomił mu to list od Reijo. Sprawił, że znów poczuł zapach soli morskiej w nozdrzach i usłyszał krzyk mew.

Tęsknota.

Knut ucieszył się, że także Ailo czekał na nich w do­mu. Nie miał żadnych nowin o własnym, nowym do­mu dla Anjo i dzieci. Ten, który oglądał, okazał się zbyt duży. Spodziewano się, że nowy właściciel potra­fi prowadzić duże gospodarstwo i koordynować pra­cę wielu ludzi.

Knut nie zdecydował się na taki krok. Stwierdził, że nie tego oczekiwał. Odpowiedziano mu, że nie bę­dzie miał wielkiego wyboru, gdyż w Finlandii nie ma wystarczającej ilości ziemi uprawnej dla wszystkich.

Knut nie czuł się najlepiej w rozmowie z panami, którzy zamierzali sprzedać ów majątek. Nie żeby byli niegrzeczni, ale poruszali się na granicy uprzejmości. Właściwie nic dziwnego, nie znali go, choć z pewno­ścią miał środki na zakup gospodarstwa. Nie należał do żadnego znanego rodu.

Pomogło na pewno, że przyprowadził go William. Mimo iż wmieszał się w spisek, mimo jego małżeń­stwa, które zepchnęło go w dół towarzyskiej hierar­chii, nadal był Runefeltem.

Nie byli nieuprzejmi. Ale Knut nie czuł się z nimi dobrze.

Przeczuwał, że nie będzie mu łatwo zacząć na nowo pomimo posiadanych pieniędzy. Łatwiej byłoby wejść pomiędzy gorzej sytuowanych. Teraz był boga­ty. Ale niewystarczająco znamienity. Dobre drzewo genealogiczne pomogłoby mu o wiele bardziej niż złoto. Gdyby był biedny, ale z odpowiednimi rodzi­cami, nie zabrakłoby wokół niego towarzyszy.

Dało to Knutowi materiał do przemyśleń zabar­wionych goryczą, choć wcześniej nie zdarzało mu się nic takiego. Był dumny ze swojego ojca, rybaka. Był dumny ze swoich korzeni, które brały swój początek w biednej osadzie w Tornedalen. Był cholernie dum­ny, że wychował go taki człowiek jak Reijo. Reijo wy­dawał się jak opoka w porównaniu z wieloma ludź­mi spotkanymi w Oulu.

Czuł gorycz, ponieważ ci ludzie nie dawali mu od­czuć, że jest godny ich towarzystwa.

Jemu to nie przeszkadzało. On znał swoją wartość. Ale odbierał to jako obraźliwe w stosunku do tych, spośród których się wywodził.

Maja nie czekała, aż podróżni otrzepią kurz z ubrań. Niecierpliwymi palcami złamała pieczęć, aż rozsypała się w czerwonawy pył.

Podeszła do okna.

Nie była świadoma, że spojrzenia obecnych skie­rowały się na nią i że jej twarz odzwierciedlała to, co czytała. Nie wiedziała, że przerazili się, gdy zbladła. Czuła, jakby ze sztywnego arkusza papieru dobywał się głos Reijo. Głos z dalekiego domu.

Kolejne słowa Reijo coraz bardziej zwiększały szok, jakiego doznała. Starał się ją oszczędzać jak mógł. Maja zdołała to dostrzec.

Stała oparta o okno, z listem w dłoniach, i płakała.

Podszedł do niej Ailo i wyjął papier spomiędzy jej kurczowo zaciśniętych palców. Odłożył go na para­pet i objął siostrę.

Pocieszał ją samą bliskością, nie mając pojęcia, cze­mu rozpacza. Zastanawiał się, czy on też będzie płakać.

- Możemy przeczytać? - spytał Knut. Spojrzał Mai w oczy. W gardle rósł mu strach. Bał się o bliskich, którzy zostali w domu.

Maja pokiwała głową i wparła twarz w ramię Ailo. Palce zacisnęła na szorstkiej skórze jego kurtki, czu­ła, że niemal ją przebija.

Ailo gładził ją po włosach, przemawiając po lapońsku łagodnymi słowami. Mówił do niej w języku, któ­ry tylko oni i Knut mogli zrozumieć.

- Ty jeszcze nie wiesz... - zdołała wyszlochać Maja. Knut zaczął czytać na głos list Reijo.

- Moja córko Maju, Knucie i Anjo, chłopcy... Chciałbym móc mieć was tu teraz przy sobie. Wolał­bym opowiedzieć to, co muszę opisać.

Los nas ciężko doświadczył. Ale nawet w bólu można dostrzec promyk nadziei.

Helena i ja mieszkamy sami w domku na cyplu. Pojąłem ją za żonę w czasie trwania jarmarku i teraz oczekujemy dziecka. Tak, wasz staruszek znów zo­stanie ojcem! Nawet nie wiem, czy sam to pojąłem do końca. Dlatego, że wybrałem Helenę, a może ra­czej ona mnie wybrała, nie mogę do was pojechać. Bardzo bym chciał, przyznaję. Ale przeważył wzgląd na Helenę. Jestem pewien, że rozumiesz to, Maju.

Emil miał wypadek w górach. Poważnie się zranił i pewnie nigdy nie odzyska dawnej sprawności. Ale Sedolf i Emil znów są przyjaciółmi. Nawet Ida. Chłopcy porozumieli się i połączyli swoje gospodar­stwa. Pomagają sobie nawzajem. Myślę, że to dobrze.

Życie jest zbyt krótkie, by nosić w sercu urazę. Ja pewnie zawsze byłem zbyt łagodny.

W podobny sposób jak Knuta próbowano oszukać Sedolfa. Z zawiści. Nie będę wymieniał nazwisk, to niczemu nie posłuży. Sedolf musiał ukryć się w Finn­marku i przeczekać niebezpieczeństwo. Ida wszystko załatwiła. Pewnie nigdy nie zrozumiem, jak. Najwy­raźniej zrodziło się jakieś porozumienie pomiędzy nią a jednym z ludzi, którzy przeszukiwali dom Knu­ta. On jest teraz naczelnikiem w Bodę. Pomógł zała­twić sprawę Sedolfa. Zakończył też sprawę Knuta. Odesłał Idzie to, co mu zabrano. Jeżeli Knut zechce, może wrócić do domu.

Najsmutniejsza nowina dotyczy Idy. Wydaje się, że żadne z was nie uniknie cierpienia. Wszystkie dzie­ci Raiji muszą je poznać. Miałem nadzieję, że ból ominie moją Idę. Nie dlatego, że kocham was mniej, bo nie jesteście z mojej krwi. Po prostu myślałem, że dość już cierpień jak na naszą rodzinę. Ale także Ida musiała zapłakać.

Mała Raija usnęła na zawsze w połowie kwietnia. Nikt nie wie dlaczego. Nie była chora. Bez bólu po­żegnała się z życiem. Tyle wiemy. To się stało w no­cy. Ida ciężko to przeżyła. Chyba jeszcze się z tym w pełni nie pogodziła. Tym ciężej, że Raija była dziec­kiem Ailo. Gdyby nie Sedolf, obawiam się, że postra­dałaby zmysły. Mały Mikkal jest naszym promykiem światła. Oczywiście, najbardziej dla Idy. Ale sama mówi, że pragnęła zachować oboje...

Knut zamilkł.

Zapadła taka cisza, w której można by usłyszeć opadające płatki śniegu.

Teraz Maja obejmowała Ailo. Ich czarne włosy zmieszały się ze sobą. Połączyli się w gwałtownym szlochu.

Znów Maja okazała swoją siłę. Dziedzictwo Raiji, którego nie dostrzegało się na pierwszy rzut oka. Mia­ła siłę swojej matki. Jej zdolność zaciśnięcia zębów w najczarniejszym momencie życia. Chęć opieki nad tymi, których kochała. Stania przy nich ramię w ra­mię bez względu na własne uczucia.

Maja poprowadziła Ailo do fotela i pomogła mu usiąść. Zdjęła mu maskę i położyła na stoliku obok.

Nie pozostawiła go samego. Gdy tak siedział, zgię­ty wpół, z twarzą ukrytą w dłoniach, wstrząsany pła­czem, trzymała dłoń na jego ramieniu. Chciała, żeby czuł, że jest razem z nim. Że nie odejdzie.

Cisza stała się aż gęsta. Ściskała ich wszystkich. Ból odczuwali jak otwartą ranę.

Anjo podeszła do męża i wzięła list. Musiała go zoba­czyć na własne oczy. Ujrzeć pismo Reijo. Te straszne sło­wa. Anjo starała się wyobrazić sobie Reijo piszącego. Pew­nie siedział pochylony nad ciemnym stołem kuchennym. Spoglądał na fiord. Szukał pomocy w oczach Heleny. I formułował dalsze zdanie. Tak delikatnie, jak umiał.

Pomimo że takich nowin nie można przekazać de­likatnie.

Anjo dostrzegała nawet, kiedy robił przerwy. Wte­dy maczał pióro na nowo. Litery od razu stawały się mocniejsze, bardziej stanowcze.

Biedna Ida!

Knut w roztargnieniu głaskał żonę po plecach. Wpatrywał się w Ailo. Widział, jak jego ciałem nadal wstrząsa szloch. Słuchał nieuważnie słów Mai, jej na­gle łagodnego głosu. Słów, którymi nieomal śpiewała w swoim języku.

- Ona była tak podobna do Ailo - usłyszał Knut swój głos, jakby mówił to ktoś inny. Wiedział, że sypał sól w otwartą ranę, ale nie mógł się powstrzymać. - Była taka ładna...

- Wszystkie dzieci są ładne - rzuciła Anjo. - I wszystkie dzieci powinny żyć.

To była prawda.

Ale nie przynosiła ulgi.

William czuł się zbędny. Anna Kajsa też. Bardziej niż kiedykolwiek.

Próbowała pozbierać wszystkie fakty, lecz ciągle coś jej przeszkadzało.

Ida. To imię znała. Była to kobieta na rysunku Ailo. Najładniejsza, jaką widziała. To ją kochał.

Ale nie powiedział jej, że ma dzieci.

Wszyscy znali ich imiona, tylko nie ona.

Czuła się taka bezradna. Wcześniej czuła, że Ailo jest jej przyjacielem. Kimś bliskim.

A teraz nie. Bo nie mogła nic zrobić, by go pocie­szyć. Nawet nie rozumiała tego języka, w którym przemawiała do niego Maria. Był to jego język.

Dziwne, nigdy o tym nie myślała. Wiedziała, że jest Lapończykiem, ale nie wiedziała, co to oznacza. Mó­wił przecież tak dobrze po fińsku. Nigdy nie pomyś­lała, że to nie jest jego ojczysty język.

Teraz słowa jakby ich rozdzielały. A już zaczyna­ła sądzić, że właśnie słowa mogły ich połączyć...

William odszukał butelkę koniaku. Wiedział, że al­kohol niczego nie rozwiąże, ale przynajmniej przytę­pi pierwszy ból. Pomoże znieść szok i rozpacz.

Podał Mai kieliszek. Spojrzała na niego z wdzięcz­nością. Miała zaczerwienione powieki. Na sekundę przyłożył dłoń do policzka żony i napotkał jej smut­ne wejrzenie.

Powiedział jej, że mimo że nie zna Idy, współczu­je im. Także dlatego, że Ailo tyle dla niego znaczy. Ból Ailo odczuwał jak swój własny. Wszyscy, którzy kochali Ailo, dzielili z nim jego cierpienie.

Gdy Ailo wreszcie odchylił się na oparcie fotela, jakby nie miał już sił, William położył mu rękę na ra­mieniu i uścisnął.

Ale tamten na niego nie spojrzał. Nie patrzył na nikogo.

Maja podniosła kieliszek do ust brata. Przełknął trunek. Czuł, jak pali go w gardle i grzeje w żołądku. Pił dalej. Opróżnił kieliszek.

Trunek go oszołomił.

- Więcej - poprosił. William zawahał się.

- Więcej! - powtórzył Ailo z naciskiem. Spojrzał teraz prosto w oczy Williama z takim bólem, że ten nalał mu ponownie.

To też nie pomoże. Ale będzie jak smarowanie ra­ny maścią. Trochę znieczuli.

Tym razem Ailo sam trzymał kieliszek. Oburącz, gdyż dłonie tak mu drżały, jakby właśnie wrócił prze­marznięty z zawiei śnieżnej.

Wypił do dna, nie odejmując kieliszka od ust. Ze­brani dostrzegli grymas jego twarzy.

Maja bez słowa odstawiła kieliszek na stolik. Na­dal siedziała na poręczy fotela brata. William trzymał rękę na oparciu mebla.

Trwali przy nim.

Ailo powoli pokręcił głową.

Otaczali go sami przyjaciele. Stali wokół niego w krę­gu. Nie będzie sam, chyba że o to poprosi. To było do­bre uczucie. Dobre pomimo tego okropnego bólu.

- Nigdy jej nie widziałem - powiedział w końcu. - Nigdy. Ale czuję straszny żal. Czy można czuć żal po kimś, kogo się nie znało? Nigdy nie dotykało? Nie całowało? Czy można kochać dziecko, nigdy go wcześniej nie widząc?

- Można, Ailo - odpowiedziała mu Anjo. - Można. Ona była twoją córką. Było jej dobrze. Żyła dopóty, dopóki miała przeznaczone być promykiem słońca na ziemi.

Westchnął głęboko. Łzy nadal płynęły. Nawet nie próbował ich powstrzymywać.

Nigdy nie sądził, że jeszcze będzie mógł płakać. Uważał, że dosięgną! dna rozpaczy. Że nie mogło go spotkać nic gorszego niż to, co przeszedł.

Ależ się mylił!

Zapomniał, że jest ojcem. Może w pełni tego nie rozumiał. Nie rozumiał jeszcze, że miłość do własne­go dziecka była czymś tak wielkim, że mogła przesło­nić wszystko inne. Nie rozumiał tego, bo nigdy nie trzymał bliźniąt w ramionach. Bo nigdy nie uśmie­chał się do nich...

Dlatego, że był jedynie ojcem na odległość.

A teraz przeszywał go ból.

Jego duszę ogarnęła nieprzenikniona ciemność.

Dopiero to był prawdziwy ból.

To, co przeżył wcześniej, nie mogło znieść porów­nania z obecnym cierpieniem.

Jeszcze nie wiedział, co oznacza smutek i rozpacz...

- Biedna Ida! - powiedział. Pomyślał, że ona prze­cież jest matką. Urodziła ich oboje, a teraz zostało jej jedno. Musiało być to dla niej jak zrównanie z ziemią domu, w którym się żyło.

Powiedziała przecież, że chce zachować oboje...

Ailo wydawało się, że słyszy jej głos, widzi jej usta wymawiające te słowa. Widział jej łzy.

Ida miała Sedolfa!

- Bogu niech będą dzięki, że nie jest sama - rzekł cicho. Złożył dłonie, wydawało mu się to naturalne. Jakby nie pozostało mu nic innego.

Połowa kwietnia już dawno minęła. Zastanawiał się, jak teraz czuje się Ida. Jak długo człowiek uczy się żyć z takim bólem. Jak długo trwa, zanim przesta­je go zauważać. Nie dlatego, że znika, ale dlatego, że staje się częścią życia.

Zastanawiał się, ile czasu upłynie, zanim Ida się znów uśmiechnie.

Chciał, by się śmiała. Nie powinna zawsze nosić smutku w oczach. Nie dlatego, żeby zapomniała. Nie chciał, żeby Ida zapomniała o ich wspólnym dziecku, o ich córce. O Małej Raiji.

O tej, która była do niego podobna...

Ale Ida nie powinna mieć łez w oczach. Powinna się znów uśmiechać. Znów być szczęśliwa.

Tak, czuł, że Ida powinna mieć więcej dzieci. Wy­dawało mu się to słuszne, gdy ją sobie wyobraził. Po­mimo że oczami duszy nadal widział ją jako dziew­czynę, wiedział, że jest dobrą matką.

Przy jej spódnicy powinien rozlegać się dziecięcy śmiech. Uważał, że ona też tego chce.

Ale to już nie będą jego dzieci.

To niemożliwe.

Dzieci Sedolfa. Sedolf jest dla niej dobrym mężem. Musiał w to wierzyć. Musiał wierzyć, że Sedolf ko­cha ją równie mocno jak on sam. Musiał wierzyć, że Sedolf uszczęśliwi ją jak on.

A może bardziej...

Westchnął. Zacisnął zęby. Ujrzał wokół siebie za­smucone twarze. Poczuł, jak bardzo ich wszystkich ko­cha. Wiedział, że życie mogło się okazać dużo gorsze.

- Widzieliście umarłego, który płacze - powiedział lekko drżącym głosem. Nie wyszedł z tego przekony­wający żart. Zawierał zbyt wiele bólu, żeby ktokol­wiek mógł się uśmiechnąć.

Anna Kajsa nic nie rozumiała.

- Czy coś jeszcze pisze? - zapytał. Nie mógł roz­luźnić ściśniętego gardła ani powstrzymać łez.

Dłonie mu nadal drżały. Ale wziął Maję za rękę. Do­tyk napełnił go ciepłem. Poczuciem wspólnoty. Wiedział, że ten ból będzie długo odczuwał. Wiedział, że jutrzejszy poranek nie zatrze śladów. Według niego - żaden.

- Czy to cały list? Knut przejął kartkę od żony. Czytał lepiej od niej.

Poza tym znał charakter pisma Reijo.

- Spodziewają się z Heleną dziecka w grudniu - przekazał. Przeczytał szybko ostatnie zdania. - Dziw­nie jest wyobrazić sobie Reijo jako młodego ojca - rzu­cił od siebie i czytał dalej. - Dobre połowy. Urodzaj. Sedolf więcej spędza czasu na roli niż na morzu - do­dał i potoczył wzrokiem po zebranych. - To wszyst­ko. - Zerknął na Anjo. - Możemy tam wrócić - rzucił z krzywym uśmiechem. Jednak gorycz kapała z każde­go jego słowa. - Chciałbym wiedzieć, jak to się Idzie udało. Pamiętam tego człowieka. Nie wyglądał na ta­kiego, którego mogą zmiękczyć prośby.

Na twarz Anjo wypłynął dziwny uśmiech. Oczy nabrały wyrazu melancholii.

- On był mężczyzną - rzekła w końcu. - Nie za­uważyłeś, jak patrzył na Idę? Nie zauważyłeś, że ona przebiła się przez skorupę, w której się zamknął? Może nie był barankiem, ale pod zewnętrzną twardością był zwykłym człowiekiem. Mężczyzną, który myślał i czuł, i może chciał po prostu z kimś porozmawiać.

- On i Ida? - spytał Knut z niedowierzaniem. Za­pomniał zupełnie, że nie są sami.

Anjo nie patrzyła na męża, gdy odpowiadała. Na­potkała spojrzenie Ailo.

- Nie w ten sposób - rzuciła. - Nigdy w ten sposób. Ida nie jest łatwa. Ale łatwo jej zjednywać przyjaciół. I na szczęście nie osądza innych tak pochopnie jak reszta ro­dziny. Ja myślę, że ona zdobyła zaufanie tego człowie­ka. A on pewnie zakochał się w niej tak, jak zakochać by się mogło wielu mężczyzn, którzy spotykają kobietę taką jak Ida. Nie dlatego, że ona tego chciała czy to spro­wokowała. Po prostu dlatego, że jest, jaka jest.

- W takim razie stała się twardsza - stwierdził Ailo. Knut nie wiedział, co mówić. Nadal nie rozumiał, jak mogło do tego dojść. A już zupełnie nie miał po­jęcia, skąd Anjo mogła to wiedzieć.

- My, kobiety, wiemy o sobie więcej - odpowie­działa Anjo na nie zadane pytanie męża. - Czasem rozmawiamy. Czasem kojarzymy ze sobą fakty. I do­strzegamy więcej niż wy, mężczyźni. Wy widzicie sio­stry, żony, matki. A my jesteśmy kobietami. Wiemy, jak czują kobiety. A wy macie raz na zawsze ustalo­ne zdanie o kobietach, które kochacie.

Knut oniemiał.

- Może teraz powiesz mi - rzucił po chwili - że wo­lałaś wyjść za Ailo i że Heino był twoim sekretnym kochankiem wtedy, gdy wzdłuż i wszerz jeździliśmy po Finnmarku...

Uśmiechnęli się do siebie. Anjo odgarnęła Knutowi włosy z czoła.

- Mnie znasz - powiedziała. - Ale jesteś ślepy, jeśli chodzi o wszystkie inne.

- Cieszę się, że stała się bardziej twarda - rzucił Ailo. - Łatwiej zniesie to wszystko.

Maja uścisnęła jego dłoń.

- Myślę, że możemy być pewni, że Ida sobie pora­dzi. W razie zagrożenia zawsze stawała się twarda jak mała drzazga. Pazurami walczy o swoich...

- No i ma Sedolfa - rzucił Ailo ochryple. Nikt mu na to nie odpowiedział. Ale wszyscy myś­leli to samo.

Ze Ailo nie miał nikogo, kto mógłby być z nim tak blisko, jak Sedolf z Idą. Nikt nie mógł go tak wspie­rać. Ailo nie miał nikogo. I nie będzie miał.

Ale on też stał się twardszy. Umiał nazwać rzeczy po imieniu. I napotkać je z podniesionym czołem.

- Nie pójdziesz dziś do domku - stwierdziła Maja. - Mamy dosyć wolnych pokoi.

Ale on podniósł się z fotela. Podszedł do okna. Wyj­rzał w ciemność i wiedział, że ona na niego czeka.

- Boicie się o mnie? - spytał, nie odwracając się. Po­mimo że byli dla niego najbliższymi ludźmi na świecie, nadal czuł się źle, gdy oglądali go bez maski. Odbiera­ło mu to pewność siebie. A teraz musiał być twardy.

- Nie chcemy, żebyś był sam - rzekł Knut. - Współ­czujemy ci. Przecież ona była twoją córką...

Ailo wstrząsnął głową. Nadal wyglądał przez okno.

- Nic mi się nie stanie - rzucił, zaciskając pięści. - Ciemność nic mi nie zrobi. Często przebywałem w ciemności. Ona zawsze mnie skrywała.

Maja objęła Ailo i przytuliła policzek do jego pleców.

- Zbyt cię kocham, by pozwolić ci być samemu - powiedziała. - To wielki ból. Ja też straciłam dziecko. Nigdy go nie widziałam. Ale wiem, co przeży­wasz, Ailo. Przeszłam przez to sama. Byłam otoczo­na ludźmi, ale ich odepchnęłam. Potem bardzo żało­wałam. Bardziej niż możesz przypuszczać. To tylko pogorszyło mój stan...

Uwolnił się z jej objęć. Dłońmi objął jej policzki.

- Chcesz dobrze, Maju. Wszyscy chcecie dobrze. Doceniam to. Ale to mój ból. Muszę go przeżyć na swój sposób. I nie sądzę, że moglibyście zasnąć, gdy­bym tu został. Może bym się opanował, ale nie wy­szłoby mi to na dobre. Rozumiesz to, Maju, moja naj­ukochańsza siostro?

Maja poddała się.

W głębi duszy rozumiała go. I domyślała się, że nie tylko przedstawiciele rodu Alatalo są uparci. Ze stro­ny rodziny Mikkala Ailo też mógł sporo odziedziczyć.

- Ale przyjdę z samego rana - rzuciła.

- Po południu - odparł Ailo i puścił ją. Wciągnął kurtkę i złapał butelkę koniaku. - Wezmę ją. To bę­dzie moje towarzystwo. Może nie najlepsze, ale za­wsze jakieś...

Patrzyli, jak odchodzi w mrok. Na spotkanie naj­dłuższej nocy swego życia.

13

Dopiero nazajutrz późnym popołudniem ktoś zjawił się w jego samotni. Dla Ailo nie stanowiło to różnicy, dla niego czas stanął w miejscu. Było ciemno. Potem na­stał dzień. W butelce po koniaku ukazało się dno.

Zaczęło zmierzchać.

Nie miał pojęcia, jaka jest pogoda na zewnątrz. Nie wychodził. Zamknął się w środku. Pił. Płakał. Bił pięściami w ściany. Przewracał meble.

I rysował.

Drzwi były zamknięte na klucz. Musieli pukać. Musieli mocno walić, by Ailo to usłyszał. Żeby usiadł. Żeby zrozumiał, że dzieje się coś poza nim.

Chwiejąc się na nogach, w końcu otworzył. Dzień miał jeszcze w sobie światło, więcej niż wpadało przez okna.

Knut i William stali na progu, patrząc na niego za­troskanym wzrokiem.

- Dobry Boże, jak ty wyglądasz! - wykrzyknął Wil­liam.

Ailo wpuścił ich do środka.

- To był wypadek - wyjaśnił z grymasem Ailo, pod­nosząc przewrócony stół. Potłuczone talerze zostawił na podłodze.

Przybysze ogarnęli wzrokiem kuchnię. Spojrzeli po sobie, a potem na Ailo.

- Czy ty w ogóle spałeś tej nocy? - spytał Knut.

Ailo opadł na fotel i odgarnął włosy z czoła.

- Nie wiem - odparł zmęczonym głosem. - Nie są­dzę. W pewnej chwili byłem tak pijany, że mogło mi się tak wydawać, ale nie wiem...

- Żałujesz? - spytał William.

- Żałuję czego?

- Że tu pozostałeś. Że jesteś „umarły”.

- To i tak nie przywróciłoby życia mojemu dziec­ku - odparł Ailo. - Ale pewnie, że żałuję. Każdego dnia, choć to nie ma dla nikogo znaczenia. Nawet nie warto o tym myśleć. Na wszystko jest nieodwołalnie za późno. Już tak długo byłem umarły, że mogę ta­kim pozostać. Nie nadaję się dla żadnej kobiety. Nie jako mężczyzna. Wiesz o tym równie dobrze jak ja.

William nie odpowiedział. Rozmawiali już na ten te­mat wiele razy, I zawsze dostawał tę samą odpowiedź.

Ailo schwycił teczkę z rysunkami, przejrzał je i wy­ciągnął kilka z pliku. Gwałtownym ruchem podał je Knutowi.

- Powiedz, czy któreś jest podobne! - zażądał. Knut, zdumiony, spojrzał na pierwszy rysunek.

Czarne kreski układały się w twarzyczkę dziecka. Wydała mu się dziwnie znajoma. Ściągnął brwi. Spoj­rzał badawczo na Ailo. W jego oczach dojrzał takie napięcie, że wiedział, iż jest to sprawa wielkiej wagi. Kwestia życia lub śmierci.

Powoli zaczynał rozumieć.

Z trudem przełknął ślinę. Podniósł do oczu pierw­szy rysunek. Przejrzał następne.

Za każdym razem twarz dziecka. Ailo zmieniał, ze­stawiał inaczej rysy twarzy, ale nadal była to ta sama twarz.

Knut czuł wzbierający płacz, ale zwalczył go. Przez te szkice przezierała bezdenna, czarna rozpacz Ailo.

- Próbowałeś je narysować? - spytał w końcu, gdy był pewien, że głos go nie zawiedzie. Spojrzał na Ailo. Napotkał spojrzenie swego przyjaciela, swego brata krwi. Jakże by chciał dać mu to wszystko, co widział... Żałował, że nie potrafi dobrze rysować.

- Próbowałem... - odparł Ailo zmęczonym głosem. Zmęczonym do granic wytrzymałości. - Powiedz mi, czy któryś jest podobny. Co się zgadza, a co nie...

Pochylili się nad rysunkami, które Knut rozłożył wachlarzem na stole.

- Raija była podobna do ciebie. Choć może bar­dziej do Mikkala, twego ojca, jeśli potrafisz wyobra­zić go sobie jako dziecko. Albo siebie. Miała czarne, sztywne włosy. Brwi Mikkala. Jego podbródek. Tak mało przypominała Idę, że trudno było niemal uwie­rzyć, że to jej matka...

Ailo słuchał całym sobą.

- Tu linia jest właściwa, ale nie zgadzają się oczy. Bo narysowałeś oczy Idy, prawda?

Ailo przytaknął.

- Wyobraź sobie oczy Mai, wtedy będzie dobrze. No i te jej włosy... Zawsze wyglądała, jakby miała na główce czarny kapturek. - Knut przerzucił kilka szki­ców. - Mały Mikkal jest podobny - stwierdził stanow­czo. - Takim go pamiętam. Podobny do małej Idy. Może ma więcej uporu w spojrzeniu. Ma więcej z Ra­iji. Właściwie lepiej ją teraz pamiętam, bo Reijo od­najdywał i wskazywał nam podobieństwo małego do niej w rysach twarzy i zachowaniu. Wcześniej widzia­łem w nim tylko Idę.

- Ale jest podobny? - spytał Ailo ochrypłym głosem. Knut potwierdził.

- Poza tym tylko, że narysowałeś je trochę starszy­mi. Mikkal może będzie tak wyglądał za rok. No a Ra­ija... nie. - Po dłuższej chwili ciszy dodał: - Pod wzglę­dem wieku Mikkal jest pomiędzy Henrikiem a Karlem.

Ailo pochłaniał każde słowo Knuta. Zapamiętał, któ­re szkice Knut uznał za udane. Złożył je stanowczym ruchem. Oczy płonęły mu nadal tym samym blaskiem.

- Musiałem - wyjaśnił. - Po prostu musiałem. Wi­działem dzieci w mojej głowie, niemal dotykałem... Ale to nie wystarczyło. Chciałem je naprawdę zoba­czyć. I być pewien, że dobrze je narysowałem. Że to moje własne dzieci bawią się w moich marzeniach... - Zacisnął dłonie na teczce.

- Masz dar w palcach - rzucił Knut.

- Coś muszę mieć - odparł Ailo. - Coś. A moje dło­nie... palce... - Spojrzał na nie. - To było mi przezna­czone. Teraz, gdy moje życie jest takie, jakie jest.

W jego słowach nie było goryczy, tylko pogodze­nie się z rzeczywistością. Jego rzeczywistością.

- Dobrze, że Maja nie przyszła - stwierdził i usiadł. Rozejrzał się wokół, jakby pierwszy raz ujrzał roz­miary zniszczeń. - Ależ tu bałagan...

William zaśmiał się, choć oczy nadal miał poważne.

- Maria już dawno by tu przyszła - zdradził, spoglą­dając na Knuta - ale w drodze na Hailuoto jest nowy mieszkaniec. I dlatego nie mogła sobie pójść, bo po­trzeba wprawnych położnych. Nas wygoniły za drzwi.

Ailo spojrzał na Knuta pytająco. Ten pokiwał głową.

- Anjo chyba źle coś obliczyła - rzucił, wzruszając ramionami. Ale nie był tak spokojny, jakim się chciał wydawać.

Anjo obudziła się nad ranem. Od czasu do czasu czuła skurcze. Jednak dopiero gdy stały się regularne, wygoniła go. Ale uśmiechnęła się, mówiąc, że to pew­nie potrwa. Przecież jest taka mała...

- Sądziliśmy, że to nadejdzie później. Ale przecież nie można odesłać kogoś takiego z powrotem... I naj­gorsze jest to - rzucił gwałtownie - że wtedy mąż czu­je się zupełnie niepotrzebny! Możesz tylko chodzić i czekać, aż to się skończy. Czujesz się jak najbardziej zbędna istota pod słońcem. No i tylko nie mieści ci się w głowie, jak ona to wytrzymuje...

William i Ailo popatrzyli na niego. Obaj wiedzie­li, że z nich tylko Knut to przeżył, choć wszyscy by­li ojcami.

Ailo nigdy nie widział swoich dzieci. Nigdy ich nie dotykał. William wrócił do domu do sporego już sy­na. Ominęło go wiele miesięcy, które nigdy się nie po­wtórzą. W ciągu których on nie był częścią życia ma­łego. Nieważne, ile Maria mu opowiadała, ile chciała przekazać z tego, co czuła, co przeżywała...

Żaden z nich nie widział tego cudu. Nie wiedział, jak to jest trzymać w ramionach nowo narodzonego syna czy córkę. Nie słyszeli pierwszego krzyku doby­wającego się z głębi pomarszczonego, czerwonego ciałka.

Knut to przeżył.

Obaj zazdrościli mu tego, ale nic nie powiedzieli.

Knut jednak to wyczuł, bo nie ciągnął tematu. Do­brze jednak pamiętał narodziny Karla... Pamiętał, że tamtej nocy mieli być u Idy w domku na cyplu. No i że coś wydarzyło się wtedy między nią a Sedolfem.

Już wtedy.

To także skłoniło Knuta do milczenia. Ailo i tak bardzo cierpiał. Nie było sensu rozdrapywać ran. Mó­wić coś, czego długo by się żałowało.

- Nic tam po mnie - rzucił tylko. - Tutaj mniej się denerwuje...

- Dobrze, że sprowadziliście doktora - zauważył Ailo.

- Sara z Myra odebrała już w tym roku wiele poro­dów - wzruszył ramionami Knut. Ale na niego obec­ność lekarza też działała uspokajająco. Nie mówiąc już o Mai, która najchętniej nieba przychyliłaby Anjo.

Knut wiedział, że Anjo była w najlepszych rękach.

Jego własne się zaś pociły ze zdenerwowania.

Pomogli Ailo posprzątać. Zebrali potłuczone szkło do jednego wiadra. Na półkach się wyraźnie przerzedziło.

Ailo potrząsnął głową z niedowierzaniem. Popa­trzył na prawie pełne wiadro.

- Nie pamiętam tego - stwierdził zdziwiony. - Przysięgam, że tego nie pamiętam!

Wyciągnął kawałek szkła. Była to ocalała nóżka kieliszka.

- Jak mogłem zniszczyć coś tak ładnego? Jak? William wyjął mu z dłoni szkło i wrzucił z powro­tem do wiadra, które wystawił na schody.

- To tylko przedmioty - powiedział do Ailo. - Nie powinieneś teraz płakać nad potłuczonym szkłem. Zresztą nie najładniejszym. Maja wynalazła to na strychu. Nie miało większej wartości, jeśli to cię po­cieszy. Dostaniesz nowe...

Spojrzenie Ailo nadal było bez wyrazu.

- Po prostu tego nie rozumiem - powtarzał upar­cie. - Przecież nie byłem aż tak pijany. Powinienem to pamiętać...

Knut przyniósł wodę z pobliskiego źródła i nasta­wił kawę.

- Cierpiałeś - pocieszał szwagra William. - Nie byłeś w stanie myśleć normalnie. Musiałeś dać upust wielkiemu bólowi. I tak lepiej, że wyżyłeś się na przedmiotach. Bałem się, że...

Ailo spojrzał mu badawczo w oczy.

- Czego się bałeś? - spytał. - Że zwrócę się prze­ciwko sobie?

William pokiwał głową.

Zapadła cisza tak doskonała, że słyszeli nawzajem swoje oddechy. I syczenie kropli wody ściekających po ściance czajnika na ogień.

- Myślałem o tym - przyznał się Ailo. - Nie mogę zaprzeczyć, że o tym myślałem. Gdy od was odchodzi­łem, tylko to miałem w głowie. Chciałem końca. Koń­ca wszystkiego. Potrzebowałem twojego koniaku dla odwagi. To, że ona - moje dziecko, moja córka - umar­ła, podczas gdy ja żyłem jak umarły dla świata... to nie miało sensu. Nie widziałem żadnego celu. To było ta­kie niesprawiedliwe. Czarne. Była we mnie otchłań. I siła, która mnie tam ciągnęła, wciągała... Wydawało mi się, że to jedyna słuszna rzecz, jaką mogłem zrobić. Dla mnie i dla innych. Skończyć ze sobą.

- Widziałem nóż - rzucił Knut. Zauważył go od ra­zu, ale nic nie powiedział. Nie chciał wywoływać po­nurych tematów. Nie w dzień, w którym rodziło się jego dziecko.

Zauważył nóż, wbity w podłogę po prawej stronie fotela, na którym siedział Ailo. Wbity z taką siłą, że ostrze weszło głęboko w deski.

- Pamiętam, że siedziałem z nożem skierowanym na przegub - przyznał się niechętnie Ailo, nie patrząc na żadnego z towarzyszy. Nie sądził, że się do tego przyzna. Ale to byli jego przyjaciele. Prawdziwi przy­jaciele. Nie wszyscy mieli szczęście posiadać takich przyjaciół. - Ale coś zawiodło. Może odwaga. Boję się umrzeć. Mimo że właściwie nie mam po co żyć, coś mnie tu trzyma. Mam marzenie...

Więcej nie zdradził. Dalszą myśl zachował dla siebie. Przyszła mu do głowy niedawno. Nawet przed najlep­szymi przyjaciółmi nie wszystko należy ujawniać.

- Masz wystarczająco dużo odwagi, by żyć - po­prawił go William. Był blady, lecz stanowczy. - To nie tchórzostwo, Ailo. To największa odwaga, na ja­ką może się zdobyć człowiek.

Ailo zaśmiał się głucho.

- No, nie wiem, Williamie, czy to prawda... Kawa była mocna i gorąca. Taka, jaką zawsze robił Knut. Jeśli chodziło o kawę, był bardziej szczodry niż kobiety. Aż cierpły od niej wargi i piekło w przełyku. Knut wydobył jeszcze z kieszeni piersiówkę. Z lek­kim uśmiechem na twarzy dopełnił kubki jej zawar­tością. Bardzo chciał, by wszystko szło normalnym torem, by ten list od Reijo w ogóle nie dotarł.

- Może to odrobinę za wcześnie - rzucił - ale chy­ba nie zaszkodzi, żeby wypić zdrowie mego nowo na­rodzonego syna!

Przechylili kubki. Gardła piekły ich teraz jeszcze bardziej. Ailo poczuł, że ma skurcze żołądka. Pewnie zaraz zwymiotuję, pomyślał. Ale to nic, ból cielesny łatwiej znieść.

Ten czarny, gęsty płyn też niósł z sobą rodzaj za­pomnienia. Pomagał zepchnąć w głąb to, co najbar­dziej bolało.

- Takim pewnym siebie mężczyznom rodzą się córki - stwierdził Ailo. - Chyba będziesz musiał zadowolić się tym synem, którego masz. O ile dobrze pamiętam, masz dwie rodzone siostry. - Raija urodziła więcej córek.

- Zapominasz o tym w Rosji...

Rzeczywiście. Maja kiedyś mu o nim pisała. Krót­kie, pełne goryczy zdania o bracie, którego mieli gdzieś na wschodzie.

Zapomniał o wydarzeniu, które dawno temu zadzi­wiło ludzi w osadzie. O rosyjskim statku, na który zabrał Raiję jego kapitan. Ten, który był ojcem jej drugiego syna. I który przekazał im wiadomość, że ona nie żyje.

Ailo nigdy nie mógł się z tym pogodzić. Może dla­tego zapomniał i o chłopcu. O chłopcu, który nosi imię podobne do imienia jego własnego ojca...

- Tak, zapomniałem - potwierdził. Nie chciał o tym mówić. Tak jak o swoim dziecku, które mu umarło, a którego nie znał. Którego nigdy nawet nie pogładził po włosach.

Nie mógł tak żyć.

- No to wypijmy za twojego syna - poddał się. - Chociaż chciałbym cię zobaczyć, kiedy zalotnicy za­czną krążyć wokół twego domu...

Jego myśli w sposób nieunikniony uleciały ku domkowi na cyplu.

Knut rozmarzył się, oparłszy się o ścianę.

- Tak, pewnie przycinałaby natrętnym zalotnikom palce oknem, jak taka jedna, którą znamy... - urwał. - Przepraszam. Nie chciałem rozdrapywać starych ran. Ale nie mogę też zapomnieć o mojej siostrze! Nie takiej, jak Ida.

- Tak, niełatwo ją zapomnieć - zgodził się Ailo. Kawa w dziwny sposób stawała się coraz bardziej przejrzysta. A piersiówka Knuta w równie dziwny sposób pusta. Ból w piersi Ailo przycichł. Już nie pło­nął ogniem, lecz się żarzył.

Rozmowa zeszła na bezpieczne tory. Byli w cał­kiem dobrych humorach, gdy nadeszła zdyszana An­na Kajsa. Weszła do środka, choć wyglądała, jakby wolała pozostać na dworze.

Na ławę odstawiła kankę i próbowała uspokoić od­dech.

Rozejrzała się za Knutem, choć starannie unikała jego wzroku.

- Masz córkę - obwieściła. Nawet lęk, który za­wsze czuła, zbladł na wspomnienie tej cudownej istotki. - Jest śliczna! Ma masę jasnych włosów. I czar­ne oczy. Najczarniejsze, jakie widziałam. Ciemniej­sze nawet od węgla Ailo... - Zamilkła, przygryzając wargi. Musiała spojrzeć na Knuta.

Jego radość nie miała granic. Rozpromieniony, młócił Ailo i Williama po ramionach.

- Córka? Śliczna córka? Piękna córka? A nie mówi­łem, chłopaki? Że to będzie wspaniałe dziecko, najpięk­niejsze na świecie?! Najpiękniejsza na świecie córka!

Uśmiech Williama sięgał niemal od ucha do ucha. Na twarzy Ailo też można było odczytać to samo. Żaden z nich nie chciał przypominać Knutowi, że jeszcze całkiem niedawno był święcie przekonany, że będzie miał syna. Nie miało to teraz znaczenia.

- Blondyna, mówisz? - Knut przejechał dłonią przez włosy. Gdy Anna Kajsa popatrzyła na niego, nie dostrzegła w nim silnego mężczyzny. Był chłop­cem o śmiejących się oczach.

- Z czarnymi oczami? - Musiała mu to jeszcze raz potwierdzić.

Przez twarz Anny Kajsy przemknął ostrożny uśmiech. Pokiwała głową. Nieco silniejszym głosem powiedziała:

- Czarne jak noc. Knut ze śmiechem pochwycił jej ramiona i okręcił wokół siebie w dzikim tańcu. Podniósł ją wysoko, ściskając wąską talię, i ucałował głośno w oba policz­ki, zanim postawił ją na podłodze.

- Blondynka z czarnymi oczami! - usłyszeli jesz­cze, gdy w pląsach oddalił się ścieżką ku domowi.

Anna Kajsa stała oszołomiona, zarumieniona, ale nie przestraszona. Też chciała odejść, ale przypo­mniała sobie o kance, którą przyniosła.

- To zupa dla ciebie, Ailo. - Jemu mogła patrzeć w oczy. Nawet musiała, gdyż tylko z jego oczu mog­ła odczytać cokolwiek. Ale też chciała.

- Maja ugotowała? Potrząsnęła jasną głową.

- Ja - odparła, patrząc na swoje dłonie. - Coś tam potrafię... I tak nie mogłam wiele pomóc. Maja asysto­wała lekarzowi. Wszystko szło dobrze... - Zadrżała lek­ko i dodała: - Przynajmniej tak mówili. Ale trudno w to uwierzyć. - Spojrzała na Williama i Ailo swoim bez­bronnym spojrzeniem. - To było okropne - wyznała, blada. - Ja nigdy nie chcę mieć dzieci. Nigdy! - rzuciła z gwałtownością, której żaden z nich się nie spodzie­wał. No, ale była młoda. Nigdy wcześniej nie widziała porodu. Mimo że w domu traktowano ją niemal na równi ze służącymi, trzymano ją z dala od tych spraw. O nich tylko się szeptało.

- Kobiety zawsze rodziły dzieci - stwierdził Wil­liam. - O ile wiadomo, to jedyny sposób. I już. Ale większość przez to przechodzi. I nawet mają więcej niż jedno dziecko. Nie może być to aż tak nie do wy­trzymania...

Anna Kajsa, wcale nie przekonana, spojrzała na przyrodniego brata. Wiedziała, co mówi, bo była ko­bietą.

- To było okropne - utrzymywała. - I ja nigdy nie będę miała dzieci!

William uśmiechnął się z pobłażaniem, jakby wie­dział lepiej. Pogładził ją delikatnie po włosach.

- Mam nadzieję, że życie obejdzie się z tobą łagod­nie, Anno Kajso - powiedział. - Nie znam wielu lu­dzi, którzy zasługiwaliby na to bardziej niż ty!

Podszedł do drzwi.

- Pójdę chyba i obejrzę to cudo Knuta. Zobaczę, czy warta jest tylu pochwal, którymi ją już zasypywał...

Spojrzał na Annę Kajsę. Dziewczyna kręciła się niespokojnie. Najwyraźniej nie chciała iść. Ale nie mogła odważyć się zostać, a już na pewno sama tego zaproponować.

Ailo był jak ślepy i głuchy. Ale ona była zbyt młoda, by to rozumieć. Nadal znała Ailo zbyt mało. William żałował teraz, że nie powiedział jej całej prawdy o Ailo.

Ale tym razem jej pomógł.

- Zostań tu i podgrzej zupę dla Ailo. No i zoba­czymy, czy będzie na tyle rycerski, by odprowadzić cię do domu przez ten ciemny las...

- Ja się nie boję! - zaprotestowała szybko. William uśmiechnął się do niej.

- Idę. Będę miał na pewno okazję do wypicia za zdrowie tej dziewczynki - rzucił. - Przecież ostatnio piliśmy za niewłaściwą płeć...

Zamknął za sobą drzwi.

Anna Kajsa poszukała garnka i przelała do niego zu­pę. Robiła to wszystko, nie patrząc na Ailo. Zauważy­ła jednak każdy szczegół. Od wczoraj nie zmienił ubra­nia, nie czesał włosów. Pewnie nie spał ani chwili...

Pomimo wysiłków mężczyzn od razu zauważyła też bałagan w domu. Także wiadro ze skorupami i szkłem.

- Nie mówiłeś, że masz dzieci - powiedziała, zbyt gwałtownie mieszając zupę. Musiała coś robić z ręka­mi, na czymś skupić wzrok, by nie patrzeć na niego.

- Nie - odparł jednym słowem.

- Nigdy ich nie widziałeś?

Pamiętała, co mówili poprzedniego wieczora. Mia­ła dobrą pamięć. Ćwiczyła ją przez całe życie. Był to sposób na uniknięcie przykrych myśli. Wypełniała głowę tym, co usłyszała.

Ale nauczyła się, że to dobrze wiedzieć o wszystkim.

Dobrze było umieć słuchać.

- Nie.

Ailo wstał. Niespokojnie przeszedł po pokoju. Sta­nął koło Anny Kajsy i ścisnął krawędź stołu, aż zbie­lały mu kostki.

- Pilnie słuchałaś, prawda? Zaczerwieniła się gwałtownie.

- Nikt nie powiedział, żebym wyszła - broniła się. Czuła, jakby podłoga się pod nią uginała. Nie przy­puszczała, że on może tak zareagować. Przecież był po jej stronie, był przyjacielem...

- Nie to miałem na myśli... - Zmitygował się Ailo. - Mam dzieci. Miałem córkę. Mam syna. Były bliźnięta­mi. Nigdy ich nie widziałem. Ida jest ich matką.

- Dlaczego więc jesteś tu? - Anna Kajsa utkwiła swe wielkie oczy w oczach Ailo.

- Bo dla nich umarłem. Dlatego, że Ida sądzi, że nie żyję. I tak ma pozostać. Moje powstanie z grobu spowodowałoby zbyt dużo cierpienia. Dla mnie, dla niej, dla wszystkich.

- Ale to twoje dziecko! Pokiwał głową. Długo patrzył na Annę Kajsę.

- Ida jest moją żoną.

- Jesteś żonaty?! Westchnął, potakując.

- A kim jest ten, którego nazywali... - Anna Kajsa nie zapamiętała jego imienia. Nic dziwnego: „Sedol” brzmiało obco dla fińskiego ucha. Dziewczyna zupeł­nie zapomniała o mieszaniu zupy, chociaż z garnka już mocno parowało. - Kim on jest?

- Sedolf jest mężem Idy - wyjaśnił Ailo spokojnie i poważnie.

- Ale przecież to niemożliwe! - sprzeciwiła się An­na Kajsa, zaskoczona. - Przecież to ty jesteś jej mężem!

Ailo pogładził ją po włosach. Umieścił pasmo jej włosów za uchem. Wyglądała tak przejmująco mło­do i niewinnie, nie na swoje siedemnaście lat.

- Ale ja nie żyję, Anno Kajso. Ida była wdową. Zamilkł. Dziewczyna wyglądała na wzburzoną.

Wyjął z jej dłoni drewnianą łyżkę. Cofnęła gwałtow­nie palce, bo musnął ją przy tym leciutko.

- Wszystko stało się tak, bo tak musiało - wytłuma­czył, mieszając zupę i ratując ją przed wykipieniem. Odsunął garnek z ognia. - Ja byłem jak umarły. Mu­siałem podjąć decyzję. Nie mogłem być już mężem dla Idy. A ona jest taka młoda. W twoim wieku, może tro­chę starsza. Powinna zaznać szczęścia w życiu. Kocha­łem ją na tyle mocno, że umarłem dla niej.

- Ona kochałaby cię bez względu na wszystko! Ailo pokiwał głową.

- Pewnie tak - odparł. - Na pewno. Ale tak zdecy­dowałem. I tak będę żył. Dla Idy nie żyję.

Ale nie powiedział jej, dlaczego.

14

Fińska córeczka Knuta i Anjo była naprawdę prze­śliczna. Miała gęste, jasne włosy, dłuższe niż zwykle u noworodków. A jej oczy miały kolor głębszy niż czerń nocy czy węgla. Były iskrząco czarne.

Następnego dnia Knut napisał list do domu. Jak na niego, niezwykle długo opisywał ten ich mały cud.

Ale znalazł też słowa, w których przekazał ich żal z powodu małej Raiji. Długo zastanawiał się, jak mo­że przemycić jakąś wieść o Ailo bez wspominania te­go, czego nigdy nie powinien wspominać.

Dlatego list leżał nie skończony i nie wysłany.

Ailo poczuł, że wypełnia go coś niezwykłego, gdy pochylił się nad kołyską malutkiej. Skurcz w gardle nie ustąpił, gdy Knut podniósł ją i położył w jego ra­mionach. Długo nie mógł wykrztusić słowa.

- Ładna? - spytała Anjo. Była zmęczona, lecz na policzkach wykwitły jej rumieńce. W oczach miała blask szczęścia, który Ailo postanowił na długo zapa­miętać. Gdy będzie sam, wywoła ten blask z pamię­ci. Postara się wyobrazić go sobie, ale w oczach Idy. Nie na papierze, ale w swoich myślach. Taki obraz, który tylko on będzie w stanie widzieć.

- Prześliczna - odparł z przekonaniem. Nie musiał udawać, by zadowolić dumnych rodziców.

Ostrożnie przesunął opuszkami palców po mięciutkim policzku dziecka. Mała zamrugała powiekami. Ziewnęła szeroko, pokazując bezzębne dziąsełka. Następnie skrzywiła się lekko, rozrzuciła małe dło­nie, rozczapierzając paluszki, i znów zapadła w sen.

- Brwi Raiji - powiedział Ailo. Musiał je pogładzić. - Czarne skrzydła kruka się powtarzają.

Potrząsnął głową, zadziwiony. Czuł się niezwykle i wspaniale, stojąc tak z małym człowiekiem w ramio­nach.

To był cud.

Napełniła go melancholia, usuwając na drugi plan jego ból. Odsunęła go tam, gdzie Ailo nie tak często sięgał. Wiedział, że jeszcze nie jest z nim pogodzony. Ale najgorszy etap minął. Uroczyście wręczył dziew­czynkę matce. Obserwował, jak Anjo przykłada ją so­bie do piersi. Dostrzegł ich wspólnotę, która była czymś najpiękniejszym, co kiedykolwiek widział.

Musiał mocno mrugać oczami, by się nie rozpłakać.

Zrozumiał jasno, dlaczego tak wielu najlepszych malarzy przedstawiało ten właśnie motyw na swych obrazach. Matka i dziecko.

On też czuł potrzebę uwiecznienia tego, co zaob­serwował. Ale nie pędzel będzie jego narzędziem.

- Nadamy jej piękne imię, wiesz? - powiedziała Anjo.

Knut przysiadł na skraju posłania żony. Stanowili jedność. Ailo zazdrościł im tego, ale jednocześnie cie­szył się, że mają siebie nawzajem.

On był tak podzielony, niespójny...

- Myśleliśmy, by nazwać ją po jej ojcu chrzestnym - dodał Knut, mrugnąwszy okiem, i pozwolił Anjo do­kończyć.

- No i chcemy, by był nim jej prawie wujek. Jeże­li się zgodzisz?

Ailo zamrugał oczami. To jego mieli na myśli? Knut potwierdził skinieniem głowy.

- Nazwiemy ją Aila - mówiła Anjo. - Musi mieć fińskie imię, skoro urodziła się w Finlandii. Czy nie jest ładne? Najbliższe twojemu, Ailo...

Długo na nich spoglądał. Ukucnął koło łóżka, by napatrzeć się do syta na malutką.

- Jest śliczna - powiedział w końcu. Czul, że łzy wzruszenia pieką go pod powiekami. - Ale ja na to nie zasłużyłem...

Wtedy Anjo schwyciła go za czuprynę i pociągnę­ła w górę, aż spojrzał jej w oczy.

- Kochany Ailo - oznajmiła surowo - należysz do lu­dzi, których oboje z Knutem kochamy najbardziej na ziemi. Jesteś wspaniały i dobry. Oboje poszlibyśmy za tobą w ogień. Tak jak ty zrobiłbyś to dla nas. Czuję, jak­byś był moim bratem. Jesteś mi bliższy niż nawet kie­dyś Heino. Teraz już wiesz, niewdzięcznika I nie przy­chodź tu więcej i nie mów, że na to nie zasługujesz! Ja nazywam moje dziecko po tym, po kim chcę! A jeżeli nie będziesz grzeczny, nazwę ją Marcusina po Marcusie Runefelcie, a wiesz, że to będzie okropne dla dziecka!

Puściła jego włosy. Ailo pochylił się i pocałował ją w policzek.

Zrobił to impulsywnie. Pocałował ją ustami pozba­wionymi warg. Był tym bardziej zdumiony niż Anjo.

Teraz ona płakała. Czuła, że otrzymała z jego stro­ny największy dowód zaufania.

- Kocham cię, najmilszy Ailo - powiedziała głosem dławionym wzruszeniem. - Nie odmawiaj!

Ailo wstał. Nie umiał nazwać uczuć, jakie się w nim burzyły. W oczach Anjo nie dostrzegł odrazy! Nawet cienia!

Anjo rozumiała.

- Oczywiście, że może się nazywać Aila - rzucił. - Ja zawsze będę ją kochał. I będę dumny, że nosi mo­je imię.

I tak się stało. Dziewczynka została ochrzczona Aila, mając Maję i Ailo za rodziców chrzestnych.

Miała wtedy trzy tygodnie i czekała na swoją pierwszą zimę.

Knut wciąż nie mógł dokończyć listu. Nadal bra­kowało mu ostatnich słów.

Anjo wiele razy proponowała, że ona dokończy, ale jej nie pozwalał. Czuł, że musi to zrobić sam.

Teraz wiedział już, co napisać.

Spadł pierwszy śnieg. Pokrył ziemię jakby war­stewką cukru. Topniał, gdy w dzień świeciło słońce.

Znów dawny niepokój pochwycił Maję jak stęsk­niony kochanek. Nie udało jej się go pozbyć. Nie umiała się uspokoić. Kręciła się podenerwowana po domu, ale i to nie pomogło.

Wreszcie zarzuciła płaszcz na ramiona i wyszła. Wędrowała, pozostawiając za sobą ślady na cienkiej warstwie śniegu.

Zadrżała. Nawet nie z zimna, ale ze strachu przed zimą.

Nie lubiła tej pory roku. Nie kojarzyła się jej z od­poczynkiem, ale ze śmiercią..

Gdyby mogła, przespałaby ją jak niedźwiedź. Ale ludzie nie mogą tego zrobić. Muszą przez to przejść, aby zasłużyć na wiosnę.

Obok altany stały suche róże. Mróz zaskoczył je jak co roku.

Nikt nie lubi myśli o zimie. Zawsze ma się nadzie­ję, że jesień będzie długa i łagodna.

Co roku ten sam zawód. I co roku dla Mai trudny do przyjęcia.

Złamała jedną szarozieloną gałązkę. Kolec wbił się w jej kciuk, aż zaczęła krwawić.

Usłyszała jego kroki. Wiedziała, że jego ślady od­ciskają się na śniegu blisko jej śladów. Właśnie tak, jak będą ich wiodły razem przez życie.

Czuła, że to jest właściwe.

William podszedł do niej. Ujął jej dłoń w swoje. Miał silne, długie, szczupłe palce. Nie były to dłonie arystokraty, a raczej człowieka pracującego fizycznie.

Wyciągnął kolec. Ucałował rankę, jaką pozostawił. Zlizał jej krew ze swoich warg.

- Może trochę za późno na zrywanie kwiatów o tej porze roku - powiedział. Pochylił się jednak i ułamał ze­schnięty pączek róży. Obłamał z niego kolce i podał Mai.

- Smutno patrzeć, jak wystają spod śniegu w zimie - powiedziała. - Powinny stać w cieple. One też żyją...

William położył jej ręce na ramionach. Patrzył tyl­ko na nią.

- Ta twoja chęć opiekowania się wszystkim, co ży­je, Mario! Tym, co małe...

Pocałował ją w czoło. I puścił. Otworzył skrzypią­ce drzwi do altany. Powinno się je naoliwić przed wiosną, pomyślała.

Maja weszła za mężem do środka.

Wszystko się tu zmieniło za sprawą mrozu i śnie­gu, choć przeszklony dom był niby ten sam.

Słońce lata czyniło z niego ogród. Kolorowe szyb­ki przypominały kwiaty.

Zima miała mroźne światło. Odsłaniała wszystko to, co lato skrywało. Ostre cienie zamiast łagodnych. Biel i błękit.

Maja zadrżała.

- Czy kiedykolwiek zajmiesz się w ten sposób trochę większymi? - spytał William, stojąc zwrócony w stronę zatoki i jej niebieskiej wody. - Czy kiedykolwiek zaj­miesz się z takim ciepłem kimś tak dużym jak ja?

Pytanie zostało wypowiedziane cicho i z takim cierpieniem, że ostry ból przeszył serce Mai.

Czyżby aż tak go zaniedbywała?

Odłożyła suchy pączek róży.

Wiele czasu poświęcała Ailo. Łączyły ich mocne i nierozerwalne więzy. Byli rodzeństwem. Czuła, że jej potrzebuje. Tak za nim tęskniła...

Wiele czasu zajmowała jej Anna Kajsa. Dziewczy­na była nieszczęśliwym ptaszkiem, który także po­trzebował jej troski. Tym bardziej że broniła się przed nią. Maja starała się zdobyć jej zaufanie, okazać dziew­czynie, że jej na niej zależy. Że chce jej pomóc...

No i Henrik. Wymagał wiele uwagi i miał do tego prawo. Był ich dzieckiem. Potrzebował jej bardziej niż kogokolwiek innego. Wydawało jej się, że Wil­liam się z nią zgadza w tej kwestii...

Narodziny Aili wszystkich odmieniło. Jedno przez drugie starali się zaskarbić jej względy. Wszyscy byli zakochani w malutkiej. A jednocześnie pamiętali o Karlu i dbali, by nie czuł się odsunięty z powodu siostrzyczki.

Dokoła ktoś czegoś od Mai oczekiwał, a ona ze wszystkich sił starała się temu sprostać.

A czasami wykradała chwile tylko dla siebie, gdy uciekała do lasu, by pomyśleć. Zatopić się w myślach, całkiem sama. Był to czas dla jej duszy.

Ale gdzie w tym wszystkim był William? Jedli ra­zem, siedząc naprzeciwko siebie. Razem cieszyli się sy­nem. Leżeli we wspólnym łożu. Czasem się kochali w ciemności. Ale rzadko. Maja nie mogła sobie przy­pomnieć, kiedy stało się to ostatni raz. Zawstydziła się.

To było miejsce Williama w jej życiu?!

- Czy jest dla mnie nadzieja, Mario? - spytał. - Czy jest dla mnie miejsce w twoim życiu?

Chciało jej się płakać.

William po prostu był.

Tak to czuła. Tak było zawsze. Bo William kochał ją bez zastrzeżeń. William przeszedłby dla niej przez ogień. William ją uwielbiał.

Odbierała to jako rzecz oczywistą. Uważała, że tak będzie zawsze. Że będzie się trzymał w cieniu. Ze nic, co ona uczyni, nie zmieni jego uczuć.

Liczyła na to, że życie tak właśnie będzie wyglą­dać. Że ona będzie tęskniła za czymś, czego już na­wet nie umiała nazwać. A William będzie się do niej dostosowywał.

Naiwne?

Może.

Ale było też inne słowo, które dużo lepiej oddawa­ło tę sytuację. Gdy przyszło Mai na myśl, zadrżała.

Okrucieństwo.

Albo chłód uczuciowy.

Czy to taka miała być? Czy to tymi słowami chcia­ła siebie określać w chwilach szczerości?

- Nie rozumiem, jak ty ze mną wytrzymujesz... - powiedziała.

Może usłyszał w jej głosie, że właśnie odrzuca swą maskę, bo odwrócił się gwałtownie. Objął ją i przy­tulił mocno.

Policzek oparł o jej głowę. Ogrzewał ją.

- Ja chcę tylko móc cię kochać - rzucił zdespero­wany. - Chcę wiedzieć, że jesteś otwarta na to, co czu­ję do ciebie. Jeśli nie, to wszystko traci sens...

- Nie chciałam się od ciebie odsuwać - zapewniła sztywno. Słowa jakby raniły jej wargi. Ich wypowia­danie bolało, ale jeszcze gorsze byłoby przemilczenie. - Skrzywdziłam cię, Williamie... ale musisz wiedzieć, że nigdy tego nie chciałam. Nie robiłam tego świado­mie. To była taka bezmyślność bez serca...

Zaśmiał się głucho.

- Gdybym kiedykolwiek przypuszczał, że robisz to świadomie, udusiłbym cię własnymi rękami. A potem sam się zabił. W nadziei, że po tamtej stronie będziesz dla mnie łaskawsza. - Uśmiechnął się. - Wiem dobrze, że nie robiłaś tego świadomie, Mario. Ale to i tak strasznie boli. Bezdomnemu psu ofiarowałabyś wię­cej uwagi niż mnie.

Oparł czoło o jej czoło i spojrzał prosto w oczy.

- Potrzebuję więcej niż tylko od czasu do czasu otwartych ramion i rozsuniętych kolan...

Maja zaczerwieniła się gwałtownie.

Trafił.

To tak właśnie było. Wiedziała o tym najlepiej.

Czasami, gdy zaczynało ją gryźć sumienie, wyku­pywała się miłością fizyczną. Zamykała oczy na to, że jej samej sprawiała ona przyjemność. Każdemu fragmentowi jej ciała.

Była jego kobietą. I zapominała, że też potrzebo­wała mężczyzny.

- Wiem - odpowiedziała suchymi ustami. William pocałował ją lekko. Tak samo ciepło i uważnie jak zwykle.

Maja nie zamknęła oczu. Odsunęła myśli od ko­chanka, który był jednocześnie Reijo i Simonem, i Heino, i Williamem. Który był rycerzem, bogiem i świętym - i był równie nierzeczywisty. Oderwała się od tych rojeń, które niebezpiecznie często pochłania­ły ją, gdy obejmowały ją ramiona Williama.

Zorientowała się ze zgrozą, że tylko w altanie ko­chała się z samym Williamem. Poza tym zawsze ota­czały ją ramiona tego kochanka z marzeń. Jemu da­wała więcej z siebie niż Williamowi.

Ale teraz całowała właśnie Williama.

- Czym ja właściwie jestem dla ciebie, Mario? - Nie puścił jej. Trzymał ją mocno przy sobie. - Co we mnie lubisz? Dlaczego ze mną jesteś?

- Dajesz mi bezpieczeństwo - odpowiedziała ostrożnie. Starała się być naprawdę szczera. Nie chciała go zranić, ale też nie chciała kłamać. - Jesteś jak opoka. Jesteś ojcem mojego syna. Dałeś mi dom, otoczyłeś dobrobytem, o jakim nigdy nie śniłam. Je­steś dobry. Silny...

Uśmiechnął się smutno.

- Pożądasz mnie? Lubisz moje ciało? - spytał. Ni­gdy tak nie rozmawiał z żadną kobietą. Pragnął, by pomiędzy nimi powstało tyle zaufania, żeby byli w stanie i o tym mówić.

Maja zamrugała oczami. Przytuliła się do niego jeszcze mocniej, mimo że teraz nie mogła już na nie­go patrzeć. Był od niej o tyle wyższy.

- Tak - odparła szczerze. - Gdy nie jestem tak za­jęta wszystkim innym, gdy mam czas, by żyć i słu­chać siebie, William, wtedy ciebie pożądam...

- Czy to dlatego boisz się mieć czas? - spytał szep­tem William. - Dlatego starasz się być zawsze zajęta?

Dlatego jest tak, że mamy tak mało czasu tylko dla siebie? Boisz się być sama ze mną, Mario? Boisz się mnie pożądać?

Maja przełknęła kilkakrotnie ślinę, zanim mogła odpowiedzieć:

- Chyba tak...

Czuła, jakby dopiero teraz to sobie wyraźnie uświadomiła. Rojenia nie były już niebezpieczne.

Łatwo było zakochać się w osobach, które żyły tyl­ko w jej marzeniach. Robiły to, czego ona po nich oczekiwała. Mogła zmieniać bieg wydarzeń, aż wszystko działo się wedle jej życzenia.

Ale życie było ciągiem chwil wplątanych w siebie. Chwilami, które się właśnie przeżywa. Można je ze­psuć lub uczynić pięknymi.

Życia nie da się przeżyć jeszcze raz.

Nie można go cofnąć, mówiąc, że źle wyszło. Że się chce znów przeżyć te chwile, ale w inny sposób.

Prawdziwi ludzie byli tylko sobą. Nie mogła ich upiększyć ani zmienić, by jej pasowali.

Byli żywi. Na dobre i na złe. Także czynili dobrze i źle.

I oni stawiali jej wymagania.

Oczywiście, że trudno było kochać prawdziwego mężczyznę.

Ale zaczęła dostrzegać, że mogło to być także pięk­ne. Że w tym też było niebo. Zrozumiała to, będąc z Heino.

On nigdy nie pozwolił jej na snucie marzeń. Zmu­sił ją, by go dostrzegała. I poczuła do niego ciepło. Dużo ciepła.

Kochała Heino, pomimo że nie było to uczucie ła­twe. Było w nim dużo bólu...

William nigdy nie stawiał jej wymagań. William tylko czekał i miał nadzieję. Aż do teraz.

- Boję się pokochać cię za mocno - wyrwało się jej.

- Żeby nie zaznać cierpienia? Pokiwała głową.

Stanął jej przed oczami Reijo. Czekał ponad dzie­sięć lat na kobietę, która nigdy nie powróciła.

To była jej szkoła miłości.

- Nigdy bym nie mógł cię zranić - powiedział Wil­liam z powagą w głosie. - Wiele razy o tym myślałem, bo sprawiałaś mi taki ból. Twoje oddalenie, twój chłód... to mnie raniło, Mario. I muszę przyznać, że chciałem móc zranić cię tak samo. Zrobić ci coś takie­go, byś poczuła to samo co ja. Ale nie mogłem. Po pro­stu nie mogłem. I nie sądzę, żebym kiedykolwiek mógł.

- Dlaczego? - spytała, zagubiona. Jego wyznanie zabolało ją. - Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry, Williamie?

- Dlatego, że cię kocham. Moja miłość taka jest. Ale nie mogę bez końca tylko dawać i dawać bez na­dziei, że otrzymam coś w zamian. Coś innego niż tyl­ko czasami otwarte ramiona. To przyprawia o poczu­cie większej pustki niż bycie bez ciebie.

- Szczere słowa...

- Jesteśmy przyjaciółmi? Maja pokiwała głową.

- Oprócz Ailo ty jesteś moim najlepszym przyja­cielem - wyznała.

Musnął ustami jej czoło.

- Obiecaj mi, kochana Maju, że pozwolisz mi być swoim najlepszym przyjacielem. Ailo to twój brat. Ja jestem twoim mężem. Od tej pory będę bardzo wymagającym mężem. Chcę ciebie całej. Chcę mieć cale two­je zaufanie. Chcę, abyś to do mnie szła jako do pierw­szego. Ailo to zrozumie. Ucieszy się, gdy pomiędzy na­mi będzie więcej ciepła. Twój brat ma wielkie serce.

- Czy wiesz, że nazwałeś mnie Mają?

Spojrzał na nią zdumiony. Pamiętał, że to on właś­nie zaczął mówić na nią Maria, tak jak była ochrzczo­na. Sądził, że to do niej pasowało.

Teraz zrozumiał, że się mylił. Uśmiechnął się lekko.

- Pewnie tak. Pozostali przecież tak cię nazywają. Czy myślisz czasem o sobie jako o Marii?

Potrząsnęła głową.

- A więc zawsze już będziesz dla mnie Mają - obie­cał. - Od tej pory zacznę cię zdobywać, moja miła. Cały mój czas poświęcę na zaloty do kobiety, w któ­rej się tak szaleńczo zakochałem. Nie dam jej naj­mniejszej nawet możliwości, by się wycofała.

Maja zaśmiała się. Poczuła się znów młoda. Pomyśla­ła, że zima może nie będzie tak trudna do przetrwania.

- Przecież to nie wiosna, Williamie. Chyba pomy­liły ci się pory roku...

Potrząsnął głową.

- Nam będzie gorąco, moja piękna. Tak gorąco, że stopimy śnieg. Będzie tak gorąco, że twoje róże roz­kwitną spod śniegu. Wszyscy będą myśleć, że to noc świętojańska, a nie Nowy Rok...

- Ta kobieta, którą kochasz... - rzuciła Maja - ...czu­ję, że ona ma męża. Czy on niczego nie zauważy?

Uświadomiła sobie, że z nim flirtuje! Po raz pierw­szy w życiu.

Nigdy nie było czegoś takiego pomiędzy nią a Si­monem. Ani Heino.

To było coś całkiem nowego. Nowego i ekscytują­cego...

- Jej mąż jest tak zaślepiony miłością do tego wspa­niałego stworzenia, że nic a nic nie zauważy - wy­szeptał William.

Ich pocałunki stały się bardziej gorące. Maja nie miała nic przeciwko temu.

Przez moment spojrzały na nią inne oczy. Oczy z marzenia. Ale odgoniła je. Rzeczywistość okazała się tak cudownie podniecająca, że nie potrzebowała marzeń. William sprawiał jej więcej niespodzianek niż jakiekolwiek fantazje.

- Chciałbym się teraz z nią umówić - wyszeptał William. - Wieczorem zamierzam pójść do jej sypial­ni i dobrze napalić w kominku. Przemycę butelkę do­brego wina i dwa kryształowe kieliszki z salonu. Czy ona się tam ze mną spotka?

Maja pokiwała głową.

- A co się tam stanie? - spytała, także szeptem.

- Uwiodę ją - odparł, pewny siebie. - Sprawię, że zajdzie ze mną w ciążę.

Uściskała go, śmiejąc się gardłowo. To było szaleń­stwo - umawiać się na potajemną schadzkę z włas­nym mężem jak z sekretnym kochankiem.

Ale jeśli nawet szaleństwo, to cudowne. Cudowne i oszałamiające.

- Ona tam będzie - obiecała. - Możesz na to liczyć.

POSŁOWIE

Maja i William naprawdę zbliżyli się do siebie. Nie Maria i William.

Coś tak banalnego jak inna forma imienia mogło budować mury pomiędzy ludźmi, stwarzać różnice tam, gdzie ich być nie powinno.

Zachowywali się jak zakochani. Posyłali sobie wy­mowne spojrzenia przy innych. Potrafili uciec w środku dnia, by gdzieś pod schodami obejmować się namiętnie i. całować do utraty tchu.

Mogli iść razem wzdłuż plaży ze splecionymi dłoń­mi, gonić się jak dzieci tuż przy linii wody, by potem upaść na śnieg czy zeschłą trawę i poddać się piesz­czotom gorętszym niż słońce w środku lata.

Naprawdę się zbliżyli.

Razem omawiali kwestie interesów. Maja już wcześniej, gdy była żoną Heino, czuła, że ma do te­go smykałkę. Potem nie miała okazji wykorzystania tych zdolności. Gdy William powrócił z wygnania, przejął wszystko. Było to oczywiste. Nigdy jej nie spytał, czy może chciałaby dalej coś robić.

A Maja nigdy nie zdradziła, że brak jej zajęcia. Nie chciała go kompromitować w oczach innych. Dbała tylko o to, by wzorowo spełniać obowiązki gospodyni domu, bo myślała, że tego właśnie po niej oczekuje.

Choć nie do końca zadowoleni, żyli tak, udając, że wszystko jest w porządku.

Teraz byli szczęśliwi. Wspólna praca dawała im więcej okazji do rozmów. Łączyło ich więcej niż tyl­ko dom i syn.

Właściwie mieli ze sobą wiele wspólnego. Może to wcześniej przeczuwali. Ale tak zastygli w swoich ro­lach, że w końcu zaczęły im ciążyć jak kajdany.

Teraz wszystko się zmieniło. Dzielili ze sobą pra­cę. Razem spędzali czas z synem. Razem żartowali. Flirtowali ze sobą. Nie obchodziło ich, czy inni to za­uważają.

Nie istniało nic, czego powinni się wstydzić.

To była ich mała gra.

Ona ich związała.

I już nie mijały tygodnie pomiędzy zbliżeniami ich ciał. I to nie dlatego, że któreś z nich miało wyrzuty sumienia, ale dlatego, że oboje tego chcieli.

Coś zaczęło kiełkować w sercu Mai. Coś, o czym wprost bała się myśleć.

Był to kwiat, który długo czekał, by wychylić gło­wę z ziemi. Ostrożny, delikatny, mały kwiat.

Ale ona ochraniała go tak, jak dbała o róże, które zasadziła matka Williama.

Był równie rzadki, ale o wiele piękniejszy. Posta­nowiła, że przetrwa przez całe ich życie.

Opowiedziała o nim Williamowi tak, jakby opo­wiadała bajkę.

Zrozumiał ją i nie naciskał, by wyrzekła na koniec te słowa, na które tak czekał.

Wiedział, że przyjdą same.

Dopóki oboje będą dbali o tę delikatną roślinę w jej sercu, sama wyrośnie.

Miał czas, by czekać. Wiedział, że ona kiedyś roz­kwitnie.

Miał teraz coś więcej niż tylko nikłą nadzieję. To już się zaczęło dziać. Ale wymagało czasu. Naj­pierw w sercu Mai musiała nastąpić wiosna.

- Coś jeszcze we mnie rośnie - zdradziła mu dal­szą część bajki.

Był bardzo wczesny ranek. Nikt jeszcze nie wstał. Poza nimi wszyscy spali.

William na wpół uniósł się z posłania i oparł na łokciu. Wpatrzył się w pełną napięcia twarz żony. Uj­rzał błyszczące oczy, które teraz wydawały się bar­dziej miodowe niż brązowe.

- Będziemy mieli dziecko - powiedziała, splatając dłonie na brzuchu. - Późnym latem. Naprawdę uda­ło ci się. Wtedy w altanie obiecałeś mi, że mnie uwie­dziesz i sprawisz, że zajdę w ciążę...

- ... i wszystko mi się udało? - Uśmiechnął się sze­roko. Porwał ją w ramiona i pocałował długo i deli­katnie. - Tak, ta altana to niebezpieczne miejsce...

Zaśmiali się. To był ich cichy poranek pełen szczęścia.

Humor zepsuł im Marcus Runefelt, który przybył po południu z niespodziewaną wizytą.

Był jak zwykle pełen życia i siły. Niebezpiecznie energiczny, gotów do przestawiania ludzi jak pionki na swojej szachownicy.

Sprawa dotyczyła jego nieślubnej córki, ale nawet o nią nie spytał. Zresztą ona odmówiła z nim spotkania.

Rozmawiał z Williamem i Mają.

- Anna Kajsa powinna wyjść za mąż - oświadczył. - Ale krążą o niej plotki. Nie mogę więc się spodziewać, że znajdę odpowiednią dla niej partię, nawet jeśli uznam ją oficjalnie za córkę.

- Chcesz nawiązać nowe przyjaźnie poprzez jej małżeństwo? - spytała Maja niewinnie.

Przytaknął.

- Nie ma w tym nic złego - zapewnił. - Wszyscy tak robią, no, prawie wszyscy... - Spojrzał znacząco na syna.

Maja nie przejmowała się już opinią teścia, bo stano­wili z Williamem jedność. Ponieważ zawsze będą ra­zem, związani mocniej niż tylko przysięgą złożoną w pośpiechu z mniejszym lub większym przekonaniem.

Marcus Runefelt powiedział im, kogo ma na myśli.

Ów mężczyzna niedługo skończy pięćdziesiąt lat i już zamęczył dwie żony. Urodziły mu tylko córki, więc teraz miał nadzieję, że młodsza żona może ob­darzyć go synami.

- Anna Kajsa nie będzie klaczą rozpłodową dla ja­kiegoś starego dziada! - syknęła Maja.

William przypomniał sobie, jak Anna Kajsa z ca­łym przekonaniem zapewniała, że nigdy nie będzie miała dzieci.

Marcus Runefelt wzruszył ramionami.

- Jeżeli znajdziecie dla niej inną partię, zanim ten rok się skończy, nie będę się upierał. Jeśli tak się nie stanie, wtedy dziewczyna wyjdzie za tego, kogo ja wybiorę. Jestem jej ojcem i ja decyduję.

Porozmawiali o tym z Anną Kajsą. Płacząc, błaga­ła o litość. Wolała tego, kogo oni jej wybiorą, niż kan­dydata ojca.

Ale młodzi kandydaci na narzeczonych nie rosną na drzewach...

Anna Kajsa wzięła sprawę w swoje ręce. Zebrała całą odwagę i poszła do Ailo.

On wiedział o wszystkim. Myślał o dziewczynie z troską. Była już zabawką w rękach mężczyzn i teraz miałaby znów nią zostać? Na samą myśl o takim rozwiązaniu burzyła się w nim krew.

- Czy ożenisz się ze mną? - spytała po kilku pró­bach rozpoczęcia rozmowy na obojętne tematy.

Ailo spojrzał na nią znad roboty, potem znów na swoje dłonie. Trzymał w nich jej bratka, za którego wreszcie się zabrał.

- Najwyraźniej mówisz poważnie - stwierdził, odkła­dając pracę. Usiadł naprzeciwko dziewczyny i spojrzał jej prosto w oczy. Niewielu osobom się to udawało.

Anna Kajsa pokiwała głową.

- Dlaczego ja? - spytał.

- Bo cię lubię.

- Do małżeństwa potrzeba trochę więcej...

- Ty wiesz o mnie wszystko - rzekła z trudem. Już nie patrzyła na niego. - Opowiedzieli ci. Ja też. Wiesz o mnie wszystko, Ailo. Wiesz, że nie zniosę myśli o... Każdy inny mężczyzna by mnie do tego zmusił. A wtedy bym go znienawidziła. Ty jesteś jedyny...

- ... który by cię do niczego nie zmuszał? - Ailo schwycił ją za ręce. - Nawet nie wiesz, na ile to jest prawda, Anno Kajso!

Popatrzyła na niego pytająco.

- Nigdy bym cię nie zmusił, mała. Nie byłbym w stanie.

Niezbyt dobrze go zrozumiała.

- Po wypadku miałem kilka kobiet. To nie była mi­łość, tylko coś brutalnego i mrocznego. Byłem do te­go zdolny tylko wtedy, gdy się mocno upiłem, na gra­nicy przytomności. Te kobiety interesowały się mną jako mężczyzną bez twarzy... - Ścisnął jej dłonie. - Nie jestem z tego dumny. Nienawidzę siebie za te chwile. Prawda jest taka, moja przyjaciółko, że ja nie mogę... Jestem, jak to elegancko określają, impoten­tem. Lubię cię. Ale nigdy nie będę w stanie dać ci mi­łości fizycznej. Nigdy nie będę mógł nauczyć cię pieszczot ani cieszyć się tobą jako kobietą.

- Ja tego nie potrzebuję - odparła, nadal nie patrząc na niego. Policzki jej płonęły. - Nie potrzebuję. Nie dałabym rady. Nienawidzę samej o tym myśli, Ailo.

- Jeżeli wyjdziesz za mnie, twoje życie będzie tego pozbawione.

Pokiwała głową.

- Wiesz, że właściwie jestem żonaty?

- To nic nie znaczy. Ona ma innego męża. Ailo westchnął.

- Najgorsze, że bardzo cię lubię, mała. Chciałbym chronić cię przed całym złem tego świata. Nienawi­dzę myśli, że mogłabyś stać się zabawką dla...

- Ożenisz się ze mną?

Długo na nią patrzył. Na swoją przyszłość. Wresz­cie skinął głową.

- Tak.

Marcus Runefelt dotrzymał słowa. Pozwolił Annie Kajsie na to małżeństwo, bo nadal trwał stary rok. A może jej jednak współczuł?

A więc Knut wreszcie dokończył swój list. Opo­wiedział w nim także, że Maja i William spodziewa­ją się dziecka. Ze są szczęśliwi.

Napisał, jakie imię nadali swej córce, i po kim. I opowiedział, że niedawno wyprawiali wesele. Młod­sza siostra Williama wyszła za swego wybranka: zdol­nego złotnika, którego wszyscy bardzo lubią.

Właśnie miał zapieczętować list, gdy nadszedł Ailo. Poprosił go o dopisek.

- Namów Idę i Sedolfa, by nas odwiedzili. By wzię­li ze sobą chłopca. Napisz, że chcecie go poznać...

- Jesteś tego pewien? Ailo pokiwał głową.

- Rozmawialiśmy o tym z Anną Kajsą. Mikkal jest moim jedynym dzieckiem, bo nie będę miał ich wię­cej. Muszę go zobaczyć. Nie pokażę się im na oczy, to się jakoś da urządzić. Tylko o to proszę. Napisz, by przyjechała, Knut! Napisz tak, by nie odmówiła!

Knut usłuchał.

Nazwał to „ostatnią okazją ich spotkania”. Spotka­nia rodzeństwa.

Nie sądził, by Ida się nie zgodziła.

Starannie zapieczętował list przed jego długą po­dróżą na północ!

Powinni go dostać przy okazji wiosennego jarmarku.

86




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 22 Mężczyzna w masce
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 22 Mężczyzna w masce
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 22 Mężczyzna w masce
Pedersen Bente Cykl Raija 22 Mężczyzna w masce
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 22 Mężczyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy" Mężczyzna w masce
22 powody dla których piwo jest lepsze od mężczyzny, Różne prezentacje, Śmieszne
22 Czynność rozrodcza mężczyznyid 29487 ppt
2012 03 22 Oskarżona o włamanie i zgwałcenie mężczyzny
04 22 PAROTITE EPIDEMICA
POKREWIEŃSTWO I INBRED 22 4 10
dobrze byc mezczyzna www prezentacje org
Wykład 22
22 Choroby wlosow KONSPEKTid 29485 ppt
22 piątek
plik (22) ppt
MAKROEKONOMIA R 22 popyt polityka fiskalna i handel zagr
22 Leki stosowane w zakażeniach pasożytami skóry
PREZENTACJA UZUP 22 XII

więcej podobnych podstron