Attenborough David PRYWATNE ŻYCIE PTAKÓW

David Attenborough

PRYWATNE ŻYCIE

PTAKÓW


WPROWADZENIE

Nie trudno zrozumieć dlaczego jest tak wielu prawdziwych miłośników ptaków. Przecież one są cudowne, urocze i można je spotkać wszędzie. Zachowują się w charakterystyczny dla siebie sposób, który łatwo zidentyfikować. Są ptaki od­ważne i płochliwe, delikatne i brutalne, wierne i niewierne. Wiele z nich odgrywa swoje życiowe role na oczach nas wszystkich. Ptaki są częścią naszego świata, ale w mgnieniu oka o własnych siłach wznoszą się w powietrze i czują w nim zupeł­nie swobodnie, o czym my możemy jedynie śnić. Ptaki są także zawsze obecnym łącznikiem między naturą a naszym, zamkniętym za murami światem. Nic więc dziwnego w tym, że ludzie badali ptaki z o wiele większą uwagą niż w przypadku jakiejkolwiek innej grupy zwierząt i z ogromnym zapałem.

Pierwszym zadaniem ornitologii było nadanie ptakom nazw. Każda społeczność lub narodowość miała własne, często bardzo szczegółowe nazwy ptaków. Szwedz­ki przyrodnik Karol Linneusz zaproponował w XVIII wieku jednorodne nazewnic­two dla wszystkich istot żywych, opierając się na nazwach nadanych dawniej przez przyrodników greckich i rzymskich. System ten, rozbudowany i rozwinięty przez współczesnych biologów, obowiązuje na całym świecie po dziś dzień. Obecnie, po dwustu pięćdziesięciu latach w niektórych językach świata ustala się nazwy dla wszystkich gatunków ptaków, których jest niemal dziesięć tysięcy. Muzea i inne na­ukowe instytucje zebrały olbrzymie zbiory, w których przechowuje się tuziny, a na­wet setki okazów poszczególnych gatunków, z których każdy jest starannie sprepa­rowany i utrwalony, a także dokładnie zmierzony i opisany. Wytworzenie dosko­nałych lornetek sprawiło, że analiza szczegółów ubarwienia ptaków stała się moż­liwa także w warunkach terenowych, sprzyjał temu także rozwój fotografii. Teraz, aby dokładnie rozpoznać gatunek ptaka i obejrzeć szczegóły jego ubarwienia nie trzeba go zabijać. Współcześni ornitolodzy potrafią precyzyjnie określić obserwo­wany gatunek nawet na podstawie krótkiej zgłoski śpiewu, kilku piór, rzutu oka na detal upierzenia lub sylwetkę ptaka. Jest to sztuka, którą wielce podziwiam, ale któ­rej niestety nie udało mi się posiąść.

Książka jest jednak o czymś innym. Moja fascynaq’a ptakami wzięła się z obser­wowania ich zachowań. Ornitolodzy wcześniej niż inni zoolodzy zwracają uwagę na ten aspekt biologii badanych przez siebie zwierząt. W czasie gdy myśliwi polu­jący na grubą zwierzynę nadal strzelali do antylop i wierzyli, że zdobycie najwięk­szego trofeum jest czymś bardzo ważnym lub dyskutowali nad liczbą gatunków ży­raf wydzielanych na podstawie wzorówplam na ich skórach, ornitolodzy zacz\Tiali

badać wędrówki ptaków. Aby prowadzić takie badania, niezbędne było indywidualne rozpoznawanie poszczególnych osobników. Jedną z tech­nik, niemal nie stosowaną do innych grup zwierząt, jest zakładanie obrą­czek na nogi ptaków. Jan-Jakub Audubon już w 1820 roku zaczął zakła­dać kolorowe znaczki na nogi muchołówek gniazdujących na farmie jego rodziców w Pensylwanii. W ten sposób ustalił, że ptaki wracały z roku na rok, po odbyciu dalekiej wędrówki na południe dokładnie do tych sa­mych budek lęgowych. Było to samo w sobie bardzo interesujące, ale to dopiero początek odkrywania niezwykłych zdolności ptaków.

Takie i podobne odkrycia wymagają długotrwałych badań i pojawiały się jeszcze przez wiele lat. U ptaków osobniki tej samej płci i tego samego gatunku są do siebie bardziej podobne niż u innych grup zwierząt. Na­ukowcy pracujący ze słoniami szybko uczą się rozpoznawać poszczegól­ne osobniki na podstawie drobnych nieregulamości w kształcie ich uszu. Szympansy mają twarze tak samo różnorodne i odmienne jak ludzie. Wie­loryby można odróżniać na podstawie kształtu i układu białych i czar­nych plam na płetwach ogonowych. Agresywnie nastawione samce lwów marszczą pyski w sposób bardzo charakterystyczny dla danego osobnika i można je po tym rozpoznać, ich grzywy i brody także mają unikatowy wygląd. Patrząc na grupkę wróbli bardzo szybko przekonamy się, że od­różnienie od siebie dwóch samców jest praktycznie niemożliwe.

Gdy obserwujemy wróbla w swoim ogrodzie, mamy nieświadomą skłonność do zastanawiania się nad jego życiem rodzinnym. Wydaje się nam, że zawsze jest to ten sam wróbel, który zbierał przed chwilą robaki na trawniku. Bardzo rzadko zadajemy sobie pytanie, czy aby na pewno jest to ten sam ptak, który karmi pisklęta w gnieździe pod dachem. Zwy­czajny obserwator nie ma możliwości założenia obrączek na nogi ptaków żyjących w jego ogrodzie. Jeśli ornitolog zacznie studiować życie rodzin­ne wróbli w jakiejś lokalnej społeczności i zaobrączkuje ptaki, to szybko odkryje tak skomplikowane powiązania pomiędzy ptakami, że gdyby do­tyczyły one ludzi, to znalazłyby się na pierwszych stronach gazet.

Gdy obrączkowanie ptaków stało się popularną metodą badania wę­drówek, zaczęto stosować także inne techniki. Małe nadajniki radiowe mocowano na grzbietach większych ptaków. Nadajnik w regularnych od­stępach czasu wysyła sygnały do odbiornika zainstalowanego na satelicie krążącym wokół ziemi, a potem sygnał jest przesyłany do stacji odbiorczej na ziemi. W ten sposób można śledzić wędrówki ptaków. Dzięki tej me­todzie stwierdzono, że albatrosy wędrują wiele tysiący kilometrów w po­szukiwaniu pokarmu i potem wracają na antarktyczną wyspę, gdzie cier­pliwie czekają na nie pisklęta. Badając pingwiny zmuszano je do połknię­cia maleńkich czujników mierzących ciśnienie wody. Pracujące w żołąd­kach ptaków czujniki wykazały, że pingwiny królewskie potrafią nurko-

Wprowadzenie 9

wać w oceanie na głębokość kilkuset metrów, gdzie polują na ryby. Genetyczne ba­dania DNA pozwoliły na ustalenie rzeczywistych, rodzinnych powiązań pomiędzy ptakami. Dzięki takim badaniom wykazano, że np. u australijskich chwostków mo­gą występować tak zawikłane powiązania socjalne pomiędzy osobnikami, iż ani jedno pisklę w gnieździe nie jest potomkiem karmiącego je samca. Badania nad za­chowaniami ptaków stały się ostatnio nie tylko modne, ale także niezwykle fascy­nujące.

Fascynujące zjawiska są przedmiotem tej książki. Chociaż wiele specjalistycz­nych metod badawczych wymaga tak wielkiego zaangażowania, że może być sto­sowanych tylko przez zawodowych ornitologów, to jednak amatorzy walnie przy­czyniają się do rozwoju wiedzy o zachowaniach ptaków. Wszędobylskość ptaków i ich fascynująca biologia sprawiły, że na całym świecie działa olbrzymia armia en­tuzjastów, którzy w trudnych terenowych warunkach spędzają mnóstwo czasu na obserwowaniu ptaków i gromadzeniu danych naukowych. Literatura na temat pta­ków, opublikowana zarówno przez amatorów, jak i zawodowców jest wręcz impo­nująca, a każdy miesiąc przynosi setki nowych publikacji, które można odnaleźć w licznych specjalistycznych czasopismach gromadzonych w naukowych bibliote­kach. Bez ogromnego zasobu wiedzy zebranej w postaci surowych danych i podsu­mowujących te dane naukowych analiz nie dałoby się napisać ani jednej strony tej książki. Mój dług wdzięczności wobec autorów tych publikacji jest ogromny. Nie­stety, nie podawałem indywidualnych źródeł pochodzenia cytowanych obserwacji, aby nie przeładowywać nimi tekstu książki i ułatwić jego czytanie. Z podobnej przyczyny nie podawałem naukowych nazw gatunków, o których wspominałem w tekście. Na końcu książki można jednak znaleźć indeks nazw, w którym są wy­mienione także naukowe nazwy ptaków.

Mam nadzieję, że następne strony tej książki pokażą odrobinę głębokich fascyna- q‘i i przyjemności, jakie można znaleźć w rozpoznawaniu gatunków ptaków, odkry­wania co one robią i dlaczego to robią.

ROZDZIAŁ 1

LATAĆ, CZY NIE LATAĆ?

p\ rapieżca zatacza kręgi wysoko na niebie nad wznoszącym się stromo białym, JLJ wapiennym klifem i leżącym poniżej zielonym lasem na wyspie Borneo. Większą część dnia spędza siedząc nieruchomo w koronach drzew, gdzie niewiele zwierząt potrafi go dostrzec. Po południu, gdy słońce zmierza ku zachodowi i nie świeci już tak intensywnie, ptak z trzepotem skrzydeł, leniwie wznosi się w powie­trze i zaczyna lot patrolowy. Wpatruje się w ciemną szczelinę, która rozdziera kra­wędź jasnego klifu. W głębi miliony nietoperzy są zawieszone pod sklepieniem ja­skini tak, że z góry ich nie widać. W przeciwieństwie do jastrzębia, nie widzą za­chodzącego słońca i nie kierują się intensywnością światła. Nie kierują się także spadkiem temperatury w jaskini, gdyż jest ona tam dość stabilna. Nietoperze orien­tują się jednakże w jakiś sposób, że na zewnątrz dzień się kończy i że wkrótce bę­dą mogły wyruszyć na łowy do mrocznego lasu. Wykorzystując echolokację, przy pomocy ultradźwięków, będą poruszały się w ciemności. Potem w ciągu kilku mi­nut zorganizują się w kolumny wędrowców. Niczym zjawy przelatują tuż nad ska­łami, by zbliżyć się do szczeliny jaskini i wylecieć na zewnątrz. Poza jaskinią słoń­ce jest już niewidoczne, ale resztki jego światła pozwalają siedzącemu na krawędzi skał człowiekowi zobaczyć stada nietoperzy wylatujące na otwartą przestrzeń nad lasem.

Jastrząb obserwuje otoczenie. Nie wydaje się, aby mu się spieszyło. W jaskini jest tak wiele nietoperzy, że będą opuszczały ją jeszcze przez kilka minut. Ptak może wybrać najodpowiedniejszy dla siebie moment do ataku. Nagle podejmuje decyzję. Spada, przyspiesza szybko uderzając skrzydłami, nurkuje w chmurę nietoperzy. Jednocześnie wysuwa nogi przed siebie i chwyta jednego z nietoperzy w ostre szpony. Czasami podnosi zdobycz do dzioba, jeszcze w locie.

Kiedy indziej kieruje się ze swoją zdobyczą w miejsce, gdzie zwykł się stołować.

Drapieżnik potrafi złapać dwa lub trzy nietoperze, zanim wszystkie wydostaną się z jaskini i zapadną ciemności. Choć jastrząb ma duże oczy, to jednak po pół go­dzinie nie widzi już dobrze i nie jest w stanie powtórzyć szybkiego, precyzyjnego ataku. Ma już jednak wystarczający łup. Nietoperze są z pewnością najzwinniejszy- mi i najzręczniejszymi latającymi ssakami, ale nie dorównują gackożerowi, dalekie­mu kuzynowi jastrzębia. Jak długo trwa dzień, przestworza należą do ptaków, a nie do ssaków.

Przypuśćmy, że tego należało oczekiwać. Ptaki latały dużo wcześniej przed nietoperzami. Najstarszy nietoperz z wykopalisk pochodzi sprzed około 50

milionów lat, a ptaki latały najmniej sto milionów lat wcześniej, już w epoce dinozaurów. Nie były one jednak pierwszymi zwierzętami, które zdobyły prze­stworza. Wyprzedziły je insekty sprzed blisko dwustu milionów lat. Niektóre z pierwszych owadów były olbrzymie i posiadały skrzydła powyżej odnóży. Z upływem lat, zdolność latania ewoluowała w wiele różnych technik. Część po­tomków pionierskich lotników wyposażona była w dwie pary skrzydeł, inna tyl­ko w jedną. Niektóre wytworzyły kontrolę żyroskopową stabilności., inne ude­rzały skrzydłami szybciej niż mogły temu sprostać mięśnie, co osiągnęły przez zaczepienie skrzydeł do wibrującej ściany chitynowego pancerza. Nie mogły jed­nak mieć dużych rozmiarów. Ciała owadów skonstruowane są w taki sposób, że nie mogą funkcjonować powyżej pewnych rozmiarów i nigdy już nie dorównały wiel­kością pierwszym gigantom. Kiedy pojawiły się ptaki, owady zostały prześcignięte i ta dominacja trwa do dziś.

Jeśli nie wierzycie, przyjrzyjcie się muchołówce szarej, która latem jest częstym gościem w ogrodach całej Europy. To trudny do określenia ptak, nie ubarwiony ja­skrawo, który napewno zwróci naszą uwagę, gdy będzie w akqi. Zwykłe siedzi wy­prostowany, na odsłoniętej gałęzi drzewa i co kilka sekund zeskakuje, uderzając pa­rokrotnie skrzydłami i wracając na tę samą gałąź. Gdy się przybliżymy, to w poło­wie jego wypadu możemy usłyszeć delikatne kłapnięcie. Jest to odgłos dzioba za­mykającego się ze złapanym owadem. Ważki mogą lecieć zygzakiem i robić uniki, ale można mówić o ich dużym szczęściu, jeśli umkną, gdy ptak pojawi się w pobli­żu. Pospolite muchy i inne muchówki są łapane bez żadnego wysiłku. Ptak jest tak zręczny, że czasem powraca na swoją gałąź, zgrabnie trzymając kilka owadów w dziobie. Każdą ofiarą zajmuje się właściwie. Motyle pozbawia skrzydeł, gzy po­łyka w całości, natomiast pszczoły i osy, choć są tej samej wielkości i wyglądają po­dobnie do gzów, rozpoznaje i przed połknięciem unieszkodliwia energicznymi ude­rzeniami dzioba, tak że ich żądło zostaje oddzielone. Owady natknęły się na po­wietrznego oprawcę wiele lat temu.

Kiedy ptak po raz pierwszy zaznaczył swoją dominację w przestworzach? Od­powiedź na to pytanie znaleziono w zeszłym wieku w Bawarii, niedaleko Mona­chium. Na tym terenie jest duża liczba kopalni, w których był wydobywany, uży­wany do budowy domów już od czasów rzymskich, piękny łupek wapienny o kre­mowym zabarwieniu. Jest on gładki, jednolity, drobnoziarnisty w - XIX wieku był używany do litografii. W niektórych miejscach dzieli się na cienkie płytki. Oddzie­lanie płytek jedna po drugiej, od góry bloku skalnego, jest jak otwieranie stron książki. Najwięcej jest, trzeba przyznać, kartek pustych, ale od czasu do czasu od­słaniają się zarysy doskonale zachowanego odcisku zwierzęcia - krewetki, ryby z zachowanymi żebrami i płetwami, kraba leżącego na końcu drogi, wyznaczonej odciskami jego nóg. Czasami wokół znaleziska znajdują się słabo widoczne, brązo­wawe plamy, pokazujące pozycje miękkich części, które się rozłożyły i zniknęły wkrótce po śmierci. Nawet takie kruche stworzenia jak meduzy pozostawiają deli­katne linie.

Na podstawie skamieniałości łatwo wnioskować, w jakich warunkach przebywa­ły skały wapienie. Dawno temu błoto pokrywało dno laguny. Ląd oddalony był kil­kanaście kilometrów, na północy i na południu, a rafa koralowa oddzielała lagunę od otwartego morza. Ponieważ wymiana wody z morzem była mała, intensywne parowanie w gorących promieniach słońca powodowało coraz większe zasolenie, tak że żadne zwierzę nie było w stanie zasiedlać laguny. Jednak czasem rzadki, du­ży przypływ przedostawał się przez rafę i przynosił ze sobą morskie stworzenia.

Zdarzało się też, że jakieś zwierzę przeprawiające się od lądu wpadało do ciepłej, słonej wody. I tak, można tu odkryć szczątki owadów - jętek, ważek, szarańczy, chrząszczy, os - obszerny przegląd, jak skomplikowane i wyrafinowane były narzą­dy poruszania się w powietrzu również u owadów z tamtego, odległego okresu. Wspaniale zachował się również szkielet małego, latającego gada 1 pterozaurusa, z delikatnym zarysem skóry skrzydeł, wyraźnie widocznym wokół wydłużonych cienkich palców.

Te cenne i piękne złoża były gromadzone i skrywane przez wieki. Dopiero w 1860 roku górnik pracujący niedaleko małej miejscowości Solnhofen rozbił blok skalny i dokonał niezwykłego i zdumiewającego odkrycia. Znalazł nieduże pióro,

długości 15 cm, szerokości niespełna 6 cm i z zachowanymi wieloma szczegółami budowy. W wielu miejscach promienie pióra były oddzielone małymi kępkami od dudki. Chorągiewka po jednej stronie dudki była o połowę węższa niż po drugiej. Ta asymetria jest szczególnie ważna.

Lotki dzisiejszego ptaka mają właśnie taki kształt i układają się w skrzydle węż­szą częścią ku przodowi. Taka budowa świadczy o tym, że prastare ńóro posiada­ło własności aerodynamiczne. Niewiele różni się ono od lotki, którą żerny dziś znaleźć podczas spacerów w terenie. Jednak to pióro musiał zgubić pisk przelatu­jący nad laguną 150 milionów lat temu!

Co to było za stworzenie? Oprócz ptaków, żadne inne zwierzę nie wytwarza piór. Oczywiste więc jest, że pióra są cechą charakterystyczną ptaków i pióro zna­lezione w Solnhofen należało do ptaka. Ale co to był za ptak? Nauka nie musiała długo czekać na odpowiedź. Już w następnym roku, w 1981, w kopalni oddalonej zaledwie kilka kilometrów od miejsca znalezienia pióra, odkryto prawie komplet­ny szkielet. Był on wielkości szkieletu kurczaka, otoczony wyraźnymi odciskami piór.

Był to jednak bardzo dziwny ptak. Miał bardzo długi, złożony z kostnych krę­gów ogon; przednie kończyny posiadały po trzy nie zrośnięte palce, każdy zakoń­czony pazurem; czaszka tego ptaka, jak później odkryto, miała kościste szczęki za­opatrzone w zęby, a nie rogowy dziób. Wyraźnie był to pół gad, pół ptak. Nauko­wiec, który opisywał to zwierzę, nazwał go Archaeopteryx od greckich słów ozna­czających „pradawne skrzydło". Od tego czasu odkryto siedem nowych okazów i dzięki temu posiadamy dużą wiedzę o anatomii tych pierwotnych stworzeń. Obecnie trwa dyskusja na temat szczegółów ich życia.

Pewną wskazówką są pazury na palcach skrzydeł. Nieliczne ptaki mają jeszcze dziś podobne szpony. U niektórych łabędzi, kaczek, jakan, i kilku innych ptaków są one ukryte pod upierzeniem. Skrzydłoszpon, ptak żyjący w Ameryce Południowej, podobny do gęsi, ma dwa wyraźne i łatwo zauważalne pazury, po jednym na każ­dym skrzydle, którymi straszy rywali, a niekiedy używa ich, jako broni, podczas walk terytorialnych w stosunku do innych samców. Prawdopodobnie jednak to ho- acyny, żyjące w Wenezueli i Gujanie, posługują się pazurami podobnie jak to czy­nił Archaeopteryx.

Hoacyny są mieszkańcami bagien, odżywiają się liśćmi i niezgrabnie, ciężko la­tają. Budują niewymyślne, płaskie gniazdo z gałęzi i składają do niego dwa lub trzy jaja. Młode, po wykluciu, mają na każdym skrzydle po dwa pazury. Kiedy pisklę­ta trochę podrosną, nabierają śmiałości i wspinają się w koronach drzew tworzą­cych zarośla mangrowe, czepiając się gałęzi również pazurami skrzydłowymi. Prze­straszone, na przykład pojawieniem się drapieżnika, dają nurka i dopiero po pew­nym czasie wychodzą z wody i zaczynają się wspinać po drzewie do gniazda, uży­wając pazurów skrzydłowych. Pazury te tracą dopiero po osiągnięciu dojrzałości. Być może Archaeopteryx, który pozostawał ze szponami skrzydłowymi do końca swo­jego życia, posługiwał się nimi podobnie jak pisklęta hoacyna. Chociaż nie odkryto

w wapieniach z Solnhofen żadnych szczątków pni czy gałęzi, to czasami natrafia­no na pozostałości roślin iglastych i palm, ®> świadczy, że las znajdował się nieda- I leko. Rzadkość znajdowania Archaeopteryxa w'Wykopaliskach sugeruje, że to zwie­rzę pojawiało się nad laguną sporadycznie. Raczej przemierzało lądy i lasy, które musiały być idh prawdziwym domem.

Są również inne wskazówki, że Archaeopteryx mieszkał na drzewie. Duże palce u nóg skierowane są do tyłu, tak jak u dzisiejszych ptaków, aby ułatwiały przytrzy­mywanie się gałęzi. Jego długi ogon również wskazuje na to, że należy do ptaka mieszkającego na drzewach. Był on wspaniale zachowany w wielu okazach, bez oznak zniszczenia końcówek, jak to musiałoby nastąpić, gdyby ptak więcej czasu spędzał na ziemi. Gdyby zwierzę mieszkało na wodzie, tak długi ogon mógłby być dężarem wciągającym właściciela w toń i być przyczyną jego utonięcia.

Czy Archaeopteryx używał skrzydeł jedynie jako narzędzia pomocniczego pod­czas zeskakiwania na niższe gałęzie, czy też, uderzając skrzydłami, był zdolny wznieść się w powietrze i lecieć? Jeśli potrafił fruwać, to powinien mieć rozwinięte mięśnie poruszające skrzydłami, przyczepione do klatki piersiowej. Nie odkryto żadnej, podobnej kości, która mogłaby być miejscem przyczepu takich mięśni, ale nie świadczy to jednoznacznie, że ich na pewno nie było. Mogły one być przycze­pione do częśd chrzęstnych, które szybko ulegają rozkładowi i w kopalnych oka­zach nie pozostaje po nich ślad. Ta sprawa pozostała wtedy nie wyjaśniona. W1992 roku miało miejsce kolejne odkrycie. Znaleziono nowy okaz, siódmy, niedaleko pierwszego odkrycia, w oddalonej zaledwie o kilka kilometrów kopalni. Był mniej­szy od Archaeopteryxa i w sposób znaczny różnił się od niego, tak że przyjęto go za inny gatunek. Nazwany został Archaeopteryx bavarica. Miał coś, co nie występowa­ło u pozostałych okazów, kostny mostek. Odkryto więcej niż tylko odpowiednik przyczepu mięśni. Prawdopodobnie odnaleziono praprzodka ptaków, który nie tyl­ko potrafił podfruwać, ale również unosić się w powietrzu nad lasem i przelatywać nad laguną, w której kończyli żywot nieuważni rozbitkowie.

Praptak nie mógł być jednak pierwszym zwierzęciem kręgowym, które potrafiło wzbić się w powietrze. Jego pióra miały budowę tak skomplikowaną, że prawdo­podobnie były wynikiem długiej ewolucji, trwającej wiele tysięcy generacji.

Ale dlaczego zaczął się ten proces? Dlaczego przodkowie praptaka dążyli do wy­tworzenia piór, nawet najprostszych? Odpowiedź zależy od tego kim byli ci przod­kowie.

Jedną możliwością jest to, że były to dinozaury. Duże podobieństwo praptaka do małych dinozaurów spowodowało, że jeden okaz przeleżał w muzeum przez wie­le lat zakwalifikowany jako dinozaur i dopiero powtórne, wnikliwe badanie i od­krycie odcisków piór wokół przedniej kończyny, spowodowało przemianowanie na Archaeopteryxa, czyli praptaka. Takie małe dinozaury prawdopodobnie były dra­pieżnikami i polowały w tamtych czasach na swoje ofiary. Aby być tak aktywne, zwierzę musi utrzymywać stałą temperaturę co oznacza konieczność intensywne­go, dostarczającego energię metabolizmu. Obecne, szybko poruszające się gady, ta-

Niektórzy uważają, że małe dinozaury, takie jak Velociraptor, były zdolne genero­wać własne, wewnętrzne ciepło, tak jak to czynią ssaki. Taka energia jest kosztow­na, na wytworzenie jej potrzebne jest dostarczenie z pokarmem, proporcjonalnie dużo więcej kalorii, jednakże są przy tym poważne korzyści. Powoduje i o na przy­kład, że zwierzę może być aktywne i polować od wczesnego świtu, ki od; irme dra­pieżniki, konkurujące z nim, są jeszcze zimne i odrętwiałe. W tym prz d ku cie­pły, izolacyjny płaszcz mógłby być nieoceniony. Gady z tamtego okresu yły po­kryte łuską, podobnie jak niektóre dzisiejsze australijskie jaszczurki. Gd by takie łuski wydłużyły się, w procesie ewoluq'i, i stały pierzaste, mogłyby być zac /.ątkiem piór chroniących przed utratą ciepła.

Teraz wyobraźmy sobie takie stworzenie z bardzo dużą ilością energii, usiłujące schwytać ofiarę, np. dużego owada. Potrafi ono dobrze odbić się tylnymi nogami,

jak jaszczurka kryzowa z Australii, kiedy chce zwiększyć szybkość. Wtedy wolne są przednie kończyny. Gdyby były zakończone pierzastą łuską, takim prapiórem, mogłyby pomóc ptakowi utrzymywać się w powietrzu i łapać latające ofiary. W czasie ucieczki przed drapieżnikiem większe możliwości manewru również ma­ją duże znaczenie.

Tak więc możliwe, że to ciepłokrwisty gad robił pierwsze kroki w sztuce latania. W powyższej teorii nie zgadza się jednak to, że zwierzę podczas biegu na tylnych kończynach, gdy starało się osiągnąć jak największą szybkość, nagle rozprostowy­wało kończyny przednie, które zwiększają opór powietrza I manewr ten nie­uchronnie zwalniałby tempo biegu.

Oprócz tego, trzeba jeszcze zadać sobie pytanie, czy na pewno przodkowie Archneopteryxn byli stałocieplnymi zwierzętami? Niektórzy naukowcy tak twier­dzą. Poszukują potwierdzenia w różnych źródłach - w proporcji pomiędzy liczbą praptaków a liczbą ich potenqalnych ofiar, roślinożernych gadów; w strukturze mikroskopowej kości oraz w wielkości mózgu. Nie wszyscy jednak uważają takie dowody za wystarczające. Obecnie inni naukowcy twierdzą, że Archaeopteryx, tak jak dzisiejsze gady, nie potrafił wytwarzać samodzielnie ciepła i utrzymywać sta­łej temperatury ciała. Takie zwierzęta cechuje różne tempo wzrostu szkieletu kost­nego w różnych porach roku. W konsekwencji, kości rozwijały się wyraźne w koncentrycznie ułożone pierścienie, podobne do rocznych przyrostów pnia drzewa.

Takie przyrosty zostały zauważone w kościach znalezionych okazów. To wska­zuje, że Archaeopteryx również nie wytwarzał własnej energii utrzymującej stałą temperaturę dała. Ponieważ okazy Archaeopteryxa są rzadkie i bezcenne, dlatego żadna część znalezionych kości nie została sekqonowana w celu potwierdzenia tej teorii. Mało prawdopodobne jest jednak, aby zmiennocieplna istota, poruszająca się po ziemi, dala początek upierzonym lotnikom. Zimnokrwiste zwierzę nie rozwija­łoby izolacyjnego okrycia, jakim są pióra i w ten sposób ograniczało możliwość na­grzania swojego ciała przez promienie słoneczne.

Latać, czy nie latać? 19

Istnieje inna hipoteza. Przypuśćmy, że prastary gad stało- lub zmiennocieplny zaczął się wspinać na drzewa za pomocą swoich czterech kończyn. Istnieją powo- dla których mógł to robić: w celu ucieczki przed dużym drapieżnikiem, znale- iia bezpiecznego miejsca dla swoich jaj, dotarcia do owadów, żyjących w koro- Irzew, które były jego pożywieniem. Czasem, gdy był na jednym drzewie ał się dostać na inne, łatwiej mu było przeskoczyć na niższą gałąź sąsiedniego wa niż schodzić na ziemię, przebiec kilka czy kilkanaście metrów i wspiąć się

niektórych dzisiaj żyjących zwierząt wykształciły się mechanizmy pozwalające rzedłużenie skoku. Zwierzęta lasów na wyspie Borneo wykorzystują 4 metody uzyskiwania dłuższych skoków. Duża, przypominająca wiewiórkę lotopałanka ma luźne płaty skóry rozpostarte pomiędzy przednimi i tylnymi kończynami, które u poruszającego się po pniu zwierzęcia wyglądają jak zbyt obszerne zimowe futro. Jak wielkie są te płaty luźnej skóry, można przekonać się, gdy ujrzy się ją przeska­kującą z jednego drzewa na drugie. Zwierzę skacze z gałęzi w wolną przestrzeń po­między drzewami i szeroko rozpościera wszystkie kończyny, pomiędzy którymi napinają się rozległe fałdy skóry, spełniające funkcję spadochronu. Jest to tak efek­tywny sposób poruszania się, że zwierzę może szybować w powietrzu na odległość nawet stu metrów. Co więcej, lotopałanka może podczas lotu skutecznie sterować za pomocą długiego, pierzastego ogona i zmieniając pozyqę nóg, dzięki czemu zmienia się napięcie fałdów skórzastego spadochronu. W ten sposób zwierzak mo­że precyzyjnie wylądować w wybranym przez siebie miejscu, na gałęzi lub przy wejściu do swojej dziupli lęgowej.

Mała, nadrzewna jaszczurka, zwana drako, szybuje w inny sposób. Jej żebra są bardzo wydłużone. Podczas gdy zwierzę odpoczywa na gałęzi, żebra umocowane ruchomo do kręgosłupa przylegają równolegle i ściśle do ciała. Kiedy zeskakuje, jej mięśnie brzuszne wysuwają żebra, leżące po obu stronach ciała, do przodu. Żebra, rozkładając się, wyglądają jak szerokie skrzydła - błyszczące i kolorowe. Te małe jaszczurki czują się w powietrzu na tyle pewnie, że niemal bez ustanku szybują z gałęzi na gałąź, atakując upatrzonego owada, który usiadł w ich zasięgu lub prze­pędzając rywala ze swojego terytorium.

Następnym przykładem jest żaba zaopatrzona w szerokie płatki skóry pomiędzy palcami, które są na tyle duże, że szybujące w powietrzu zwierzę ma jakby cztery małe spadochrony łagodzące lądowanie. Znany jest nawet szybujący wąż, który skacząc w otchłań powietrzną przyciska swój brzuch do kręgosłupa, tak że powsta­je pod nim szerokie wgłębienie. Ciało węża jest przy tym skręcone w sprężysty zyg­zak, co razem daje wystarczającą powierzchnię do utrzymania ciała w powietrzu.

Wymienione stworzenia z Borneo pokazują korzyści z posiadania umiejętności wydłużania skoków. Wiele zwierząt bytujących na drzewach w innych lasach chęt­nie modyfikują swoje ciało, aby takie umiejętności posiąść. Być może przodkowie praptaka przekształcili łuski w pióra, aby mieć możliwość unoszenia się w powie­trzu?

Latać, czy nie latać? 21

Zarówno łuski, jak i pióra zbudowane są z podobnego materiału rogowego i są wytworem struktur znajdujących się w skórze. Nawet najmniejsze wydłużenie ta- > kirowej łuski mogłoby przynosić aerodynamiczne korzyści, tak więc nie trud- Vjąć, że pierwotne gady wydłużały łuski na barkach, kończynach przednich nie, aby osiągnąć dłuższe i bardziej precyzyjne skoki. Stopniowo postępowało inie i utrwalanie się tych struktur. Pojawiła się centralnie położona dudka, przedłużeniem jest stosina. Po jej obu stronach, włókniste promienie wy- ily haczyki łączące się z haczykami innych promieni w powierzchnie chorą- :, skutecznie zatrzymujących powietrze. Są one tak skonstruowane, że po przerwaniu łatwo je naprawić, łącząc dziobem dwie krawędzie, podobnie jak za­myka się zamek błys-kawiczny.

Od czasu pierwszego odkrycia praptaka, przez ponad wiek wapienne skały z Solnhofen pozostawały jedynym świadectwem początków historii ptaków. Nie­spodziewanie w 1995 roku, w północno-wschodniej części Chin, w prowincji Lia­oning, doszło do kolejnego, nadzwyczajnego odkrycia. W iłołupkach, powstałych na dnie wielkiego jeziora, znaleziono skamieniałości pochodzące sprzed około 120 milionów lat, czyli około 30 milionów lat po czasach praptaków. W prastarych po­kładach odnaleziono wiele ryb, żab, krokodyli i małych prymitywnych ssaków. Wśród gadów znajdował się jeden mały dinozaur, nazwany Sinosauropteryxem lub inaczej chińskim smoko-ptakiem. Miał on na głowie, szyi i wzdłuż kręgosłupa włóknisty meszek. Nie wszyscy naukowcy zaakceptowali interpretację, że były to prymitywne pióra. Niestety, nie wykazują one zarówno asymetrii, jak i zdolności do sczepiania się i wytwarzania powierzchni pełniącej aerodynamiczną funkcję. Czy pokrywały one ciało zwierzęcia dostatecznie grubo i obficie, aby stanowić do­brą ochronę przed utratą ciepła, istoty ciepłokrwistej, a może stanowiły tylko ozdo­bę Sinosauropteryxa? Niestety, nie ma jeszcze przekonujących odpowiedzi na te py­tania. Może zwierzę to pochodzi od pierwotnych gadów, u których wytworzyły się pierzaste łuski, pojawiło się przed Archaeopteryxem i w nie znany sposób prze­trwało dłużej niż on.

W chińskich pokładach znaleziono okazy jeszcze innego gatunku. Bardziej niż Archaeopteryx przypominały swoim wyglądem i budową prawdziwego ptaka. Były pokryte piórami, miały po trzy palce zakończone pazurem na każdej przedniej koń­czynie i były mniej więcej wielkości sroki. Część ogonowa kręgosłupa była jednak krótka, a najistotniejsze było to, że zamiast szczęk kostnych zaopatrzonych w zęby miały rogowy dziób. To było do tej pory największe ewolucyjne osiągnięcie w dro­dze do efektywnego latania, które powodowało nie tylko zmniejszenie ciężaru cia­ła, ale również przesuwało środek ciężkości ku tyłowi, co poprawiało zdolność utrzymywania równowagi przez zwierzę będące w powietrzu. Okazy te nazwano Confuciusomis, na cześć wielkiego, chińskiego filozofa Konfuqusza.

W następnych latach odkopano jeszcze kilkaset okazów tych fascynujących istot, niektóre z nich bardzo dobrze zachowane. Miały ciemną obwódkę, pokazującą roz­miary i kształt upierzonego korpusu zwierzęcia. Część z nich

Latać, czy nie latać? 23

bardzo długie ślady na piórach ogona, sugerujące, ze były to osobniki męskie i ze już wtedy widoczne było zróżnicowanie płci. Tak liczne występowanie okazów na­suwa podejrzenie, że ptaki te żyły w dużych koloniach.

Isze skały w Australii, Hiszpanii, Argentynie i Ameryce Północnej dostar- ;.un okazy bardziej zaawansowane w rozwoju. Te późniejsze gatunki miały i keję ciała redukującą ciężar, charakterystyczną dla prawdziwych ptaków, kręgowy ogon został zredukowany do trójkątnej kości, położonej z tyłu za icą. Wnętrze kości długich w skrzydłach i nogach było wypełnione powie- n, a konstrukcja kości wzmocniona ustawionymi poprzecznie beleczkami. Wie- :kazów miało grzebień na mostku, do którego mogło być przyczepione więcej ¡ni piersiowych. Wyrostki haczykowate łączyły żebra i czyniły klatkę piersiową mocniejszą. Odtąd już większość przedstawicieli gromady ptaków była wyraźnie i prawidłowo ukształtowana.

Sześćdziesiąt pięć milionów lat temu nastąpiła, niszcząca życie na Ziemi, zagad­kowa do dziś katastrofa. Uważa się, że była ona związana z ciałem pozaziemskim, asteroidem lub kometą, które na skutek zderzenia z Ziemią wywołało eksplozję tak olbrzymią, że wytworzony gruz i pył zablokował dostęp promieni słonecznych

- ziemię spowiły ciemności, trwające prawdopodobnie przez wiele miesięcy. Ta ka­tastrofa spowodowała całkowite wymarcie dinozaurów, ale już od pewnego czasu postępował spadek ich liczebności. Spotkało to również inne wielkie gady. Mosa- zaurusy i plesiozaurusy zniknęły z jezior i mórz, a pterozaurus z nieboskłonu. Skut­ki katastrofy dotknęły również zdecydowaną większość ptaków. Jednakże kilka grup przeżyło, wśród nich przodkowie kaczek i gęsi, nurów i mew, a także ptaków brodzących, jak biegusy i brodźce. Otworzyły się przed nimi wielkie możliwości. Wielkie połacie ziemi, zamieszkane jeszcze niedawno przez olbrzymie i różnorod­ne populaqe zwierząt, stały się nagle puste i gotowe do powtórnego zasiedlenia. A w szczególności niebo nie było już zajęte przez fruwające gady. Przodkowie dzi­siejszych ptaków starali się je zająć i dokonali tego w błyskawicznym tempie. W dą- gu dziesięciu milionów lat powstały wszystkie rodzaje ptaków istniejących dzisiaj, z wyjątkiem małych nadrzewnych.

Na pięknym, wschodnim brytyjskim wybrzeżu, na przylądku Walton w Essex odkryto zadziwiające dowody takiego szybkiego i bujnego rozwoju. W gliniastych złogach, które powstały przed około 50 milionami lat, zachowało się ponad sześć­set okazów pradawnych, wymarłych ptaków. Wśród nich są ptaki, które można by uznać za spokrewnione z dzisiejszymi kukułkami, papugami, sowami, jerzykami, jastrzębiami, mewami, zimorodkami i wieloma innymi rodzajami. Podobne ewo­lucyjne eksplozje miały miejsce na całym świecie. W Ameryce Północnej wielkie kolonie ptaków wodnych, uważanych za przodków dzisiejszych kaczek i gęsi, gniazdowały wzdłuż brzegów wielkich jezior, które zajmowały większą część obecnego stanu Wyoming. Kości i fragmenty skorup ich jaj, znajdujące się w tysią­cach sztuk, z biegiem lat zostały połączone z piaskiem i przekształcone w pokłady piaskowca.

Niedaleko od tych miejsc znajdują się inne pokłady, uformowane w otwartych terenach stepowych, a pochodzące z nich szczątki ptaków świadczą o całkowicie odmiennym wykorzystaniu nowych możliwości i odmiennym kierunku rozwoju występujących tam ptaków. Dinozaury, zagrażające praptakom na lądzie, wyginę­ły. Ptaki mogły po raz drugi zasiedlić lądy i dokonały tego. Jeden rodzaj osiągał wy­sokość ponad 180 cm, posiadał dużą głowę i nogi, sięgające połowy długości ciała oraz niezwykle silny dziób. Jego kości skrzydeł były delikatne, co świadczy o tym, że ptak nie potrafił latać. Od czasu jego odkrycia, tj. około wieku temu, ptak ten na­zwany diatrymą, uważany był za straszliwego drapieżnika, który żywił się małymi gadami i innymi niedużymi zwierzętami. Obecnie, niektórzy naukowcy zwrócili uwagę na brak zagięcia końca dzioba u tego ptaka, co sugeruje, że nie był on ak­tywnym myśliwym i żywił się prawdopodobnie padliną, a może nawet liśćmi. Nie był to jednak jedyny rodzaj wielkiego, nielotnego ptaka, który żył na trawiastych obszarach świata. Inne żyjące w Ameryce Południowej były na pewno drapieżnika­mi. Niektóre osiągały powyżej 2,5 m wysokości i miały głowy tak wielkie, jak koń­skie, a straszne dzioby uzbrojone były w wielkie haki. Na pewno wzbudzały one przerażenie, a nazwane zostały fororakami.

Ptaki walczące o dominacje na lądzie i w powietrzu nie wytwarzały różnorod­nych form rozwoju. Również za czasów praptaka w podszyciu leśnym biegały, w poszukiwaniu owadów, małe, podobne do rzęsorka ssaki. Były one od razu sta­łocieplne, a rolę izolacji cieplnej pełniła sierść. Przez cały okres panowania dinozau­rów były nieliczne. Podobnie jak ptakom, udało im się przeżyć wielką katastrofę i stanąć w obliczu wielkiej szansy na rozwój. Powiększyły one swoje rozmiary, a niektóre stały się bardziej drapieżne i nie różniły w sposób znaczny od dzisiej­szych hien. Byli to przodkowie ssaków, którzy mieli stoczyć, z nielotnymi ptakami, walkę o dominację na lądzie. Ssaki rozwinęły się w większe i bardziej zróżnicowa­ne formy i automatycznie wygrały; 25 milionów lat temu diatrymy i fororaki wygi- nęły.

Olbrzymie nielotne ptaki przemierzają ziemię również i dziś - strusie w Afryce, nandu w Ameryce Południowej, emu i kazuary w Australii i na Nowej Gwinei. Można by przypuszczać, że powstały jako osobne gatunki, razem z diatrymami i fo- rarakami, wkrótce po wielkiej katastrofie. W owym czasie kontynenty nie miały dzisiejszego położenia. Przed 150 milionami lat stanowiły one jeden superkonty- nent. Bardzo długo następował rozpad i dryf fragmentów w osobne, odizolowane, tak jak dzisiaj, kontynenty. Razem z nimi podróżowali prawdopodobnie przodko­wie obecnych nielotnych ptaków i w ciągu milionów lat przekształcili się w różne gatunki żyjące teraz na różnych kontynentach.

Można spróbować wyjaśnić to również w ten sposób: strusie, nandu, emu i ka­zuary powstały z różnych latających praprzodków, a wzajemne podobieństwo tych wielkich nielotnych ptaków wynika z podobieństwa warunków w jakich żyją. God­ne uwagi jest jednak to, że żaden z tych ptaków nie powstał wprost od gadów, ale miał latającego przodka. Nie są to także ewolucyjne stadia przejściowe ptaków do

pełnej lotności. Zbyt wiele szczegółów anatomicznych ich budowy świadczy o po­chodzeniu wszystkich tych ptaków od latających przodków. Kości ich małych skrzydeł są ze sobą połączone, tak jak w skrzydłach ptaków latających. Duże pióra w ich skrzydłach są umieszczone dokładnie w tych samych miejscach, co pióra ga­tunków latających. Takie ich rozmieszczenie nie miałoby sensu, gdyby pióra służy­ły tym ptakom tylko do izolacji termicznej. Dzioby tych ptaków mają lekką kon­strukcję, zbędną u ptaków, które nigdy nie latały.

Pióra tych ptaków są efektem stopniowej degeneracji wcześniejszych struktur. Zanikły w nich haczyki spinające ze sobą promyki w powierzchnie nośne chorągie­wek piór. Pióra strusia stały się miękkie i pierzaste, a nandu, które żyją w chłodniej­szym klimacie, bardzo długie i miękkie, wręcz puszyste. Współczesne nielotne ga­tunki dużych ptaków przetrwały pomimo konkurencji z ssakami, gdyż budowa ich ciała i silne nogi umożliwiają bardzo szybki bieg, pozwalający na ucieczkę przed każdym drapieżnikiem, który chciałby je zaatakować. Nie bez znaczenia jest także to, że strusie afrykańskie, nandu i emu żyją na rozległych trawiastych i dość su­chych obszarach lub na półpustyniach, gdzie w razie potrzeby ucieczki ptak może rozwinąć odpowiednią prędkość. Kazuary miały cięższą, bardziej przysadzistą bu­dowę, dostosowaną do życia w lesie, nie potrzebowały długich nóg, pozwalających na dużą szybkość w czasie ucieczki, ponieważ w północnej Australii i na Nowej Gwinei, gdzie żyły, nigdy nie było wielkich drapieżnych ssaków.

Ptaki wtórnie porzuciły latanie w czasie trwania swojej ewolucyjnej historii. Na latanie ptaki zużywają bardzo dużo energii i dlatego, jeśli jest bezpiecznie, wolą przemieszczać się lądem. Taka zmiana mogła nastąpić bardzo szybko. Wyspy Ga­lapagos, pochodzenia wulkanicznego, leżące ponad 1000 km na zachód od wybrze­ży Ekwadoru, powstały nie wcześniej niż pięć milionów lat temu. Następnie ze sta­łego lądu, w różnym czasie, przybywały na nie ptaki, zagnane prawdopodobnie przez silne wiatry i sztormy. Wśród ptaków były kormorany. Po przybyciu na wy­spy nie miały już potrzeby latania. Pokarm potrzebny do życia mogły zdobyć, nur­kując w pobliskim morzu. Żaden ssak, mogący stanowić zagrożenie, nie dotarł na te wyspy. Również do poruszania się pod wodą nie potrzebowały pierwotne kor­morany skrzydeł, robiły to za pomocą nóg. Z pokolenia na pokolenie nie używane skrzydła stopniowo ulegały redukcji. Skrzydłom dzisiejszych kormoranów z Wysp Galapagos możemy się przyjrzeć, gdy są rozpostarte, aby się wysuszyć po połowie ryb. Zauważamy, że są karłowate i mają wystrzępione pióra. Takie skrzydła na pewno nie utrzymałyby ptaka w powietrzu, gdyby próbował teraz pofrunąć.

Nowa Kaledonia na zachodnim Pacyfiku jest domem dla innego nielotnego pta­ka, nazwanego kagu. Jest on wielkości domowej kury, wyglądem przypomina cza­plę, ma krępą budowę dała. Jego upierzenie jest bladoszare. I co dziwne w przy­padku leśnych ptaków, spędza swoje żyde na ziemi, polując na owady i inne małe ofiary. Większość ptaków w tych warunkach byłaby ochronnie ubarwiona. Jasno ubarwione, natychmiast zauważalne kagu byłoby łatwą zdobyczą dla naziemnego

drapieżnika, ale takich drapieżników w Nowej Kaledonii nie ma. Skrzydła kagu są normalnie upierzone i na pierwszy rzut oka są odpowiednie do unoszenia ptaka w powietrzu. Jednak mięśnie skrzydeł nie są dostatecznie rozwinięte, aby nimi ude­rzać. Ptaki te wykorzystują aerodynamiczne właściwości skrzydeł, najczęściej w utrzymaniu równowagi w czasie poruszania się po ziemi, ale gdy trafią na spa­dek terenu, to po rozłożeniu skrzydeł mogą szybować nawet kilka metrów. Skrzy­dła służą tym ptakom również do popisów przed partnerką i do przepędzania ry­wala. Gdy ptak otworzy je szeroko, można się przekonać, że jednak nie jest on jed­nolicie jasnoszary. Jego lotki dłoniowe, które normalnie są ukryte, mają na sobie szeregi szerokich prążków. Nie wiemy od jak dawna ptak ten czerpał korzyści z braku polujących na niego drapieżników i utracił zdolność latania. Najstarsze szczątki kopalne znalezione na wyspie i pochodzące od tego gatunku są datowane na zaledwie 2 tysiące lat. Być może dlatego skrzydła kagu nie są tak bardzo zredu­kowane jak w przypadku nielotnych kormoranów z Galapagos, gdyż Nowa Kale­donia jest o wiele krócej izolowania od stałego lądu.

Zauważono, że chruściele, cała rodzina, stawały się często nielotne. Jest z nimi spokrewniona kokoszka, znana niektórym jako kurka wodna, żyjąca w bujnej ro­ślinności wokół bagien i jezior, występująca w wielu miejscach na świede.

Przodkowie chruścieli musieli posiadać zdolność przemieszczania się drogą powietrzną i w ten sposób docierali na małe wyspy na morzach i oceanach, tam

osiedlali. Na skutek izolacji każda populacja rozwijała się w sposób dla siebie cha­rakterystyczny i zaczynała różnić nieznacznie od innych. Powyżej 25% gatunków, które przemieściły się na wyspy utraciło lotność. Wyspy Gouh i pobliska Tristan da Cunha na wschodnim Atlantyku, jak również Laysan na Pacyfiku, mają swoje spe­cyficzne, nielotne chruściele. Wszystkie trzy wyspy powstały na skutek erupcji wul­kanów znajdujących się na dnie oceanicznym, w okresie podobnym, jak wyspy Ga­lapagos. Inny przedstawiciel rodziny chruścieli dotarł na Nową Zelandię. On rów­nież utracił zdolność latania; nie wykazuje wielkiej bojaźni przed innymi, bytujący­mi na ziemi zwierzętami, a nawet przed ssakami, które pojawiły się w ich otocze­niu. Ptak ten nazywa się weka i pojawi na brzegu wkrótce, gdy przybijemy łódką do jednej | wielu małych przybrzeżnych wysp, wyraźnie oczekując, że będziemy w jakiś sposób źródłem pokarmu i nie krępując się nami, poszukuje go.

Nowa Zelandia różni się znacznie od innych porównywalnych wysp, na których również pojawiły się chruściele. Jest ona starym fragmentem lądu, częścią pradaw­nego superkontynentu, który oddzielił się od Australii i Antarktydy w okresie, gdy wymarły już dinozaury, a ssaki się jeszcze nie rozprzestrzeniły. Nowa Zelandia jest wyspą, gdzie ptaki, od początku swojej historii, stały się nielotne, gdyż nie miały konkurentów ze strony ssaków.

Wśród nich były, dziś wymarłe, ptaki moa. Przedstawicie tej rodziny osiągali naj­większe rozmiary wśród ptaków kiedykolwiek istniejących. Ptaki te przypominały strusie i dlatego przypuszcza się, że były z nimi spokrewnione. Jeżeli jest to praw­da, to przodkowie moa musieli przemierzać tereny Nowej Zelandii jeszcze wtedy,

Latać, czy nie latać? 31

gdy była ona częścią superkontynentu i pozostali na niej jako pasażerowie, kiedy oddzieliła się i zaczęła swoją długą podróż na południe. Inna teoria mówi, że

przodkowie moa potrafili latać i dostali się na wyspę, wkrótce, po odizolowaniu się Nowej Zelandii. Brak konkurencji ze strony ssaków i gadów sprawił, że utraciły lot­ność,. przystosowały się do bytowania w terenie sawannowym, upodabniając budo­wą strusi, które wiodły podobny styl życia. Do tej pory nie odnaleziono dowo­dów > wierdzających którąkolwiek z tych teorii.

y jednak, że około tysiąca lat temu żyło na Nowej Zelandii jedenaście róż­ny cl . odzajów ptaków. Moa zredukowały skrzydła najbardziej ze wszystkich, nie posiadały nawet skrzydeł szczątkowych, tak jak pierwotne strusie, emu i inne nie­lotne ptaki. Nie miały nawet śladu kości skrzydłowych w swoim ciele. Największe z nich, ważące nawet powyżej 200 kg, uważane są za najwyższe ptaki jakie kiedy­

kolwiek istniały. Nie zapewniło to im jednak bezpieczeństwa. W przeszłości wiele szkieletów tych zwierząt złożono w muzeach, a sprzedający muzeom swe zbiory kolekcjonerzy chcieli dostarczać rekordowe okazy i przekazywali szkielety zawie­rające kręgi kilku okazów. W efekcie poskładane z takich elementów okazy były du­żo dłuższe i smuklejsze niż jakikolwiek moa za życia. Poza tym, błędnie rozumia­no naturalną postawę tego ptaka i szkielety składano w nienaturalnej dla żywych ptaków pozycji. Olbrzymie moa były zwierzętami leśnymi, tak jak dzisiejsze kazu- ary, przemierzające wilgotne, tropikalne lasy Australii i Nowej Gwinei. Kazuary podczas przedzierania się przez las, trzymają szyję w pozycji bardziej poziomej niż pionowej, wyciągając ją do przodu. Budowa połączeń kręgów szyjnych moa po­twierdziła, że miały one podobną postawę. Znajdujący się z tyłu czaszki otwór po­tyliczny, przez który rdzeń kręgowy wnika do głowy i łączy się z mózgiem, po­twierdza te spostrzeżenia. U ptaka z pionowo ustawioną szyją, jak np. struś afry­kański, otwór potyliczny znajduje się u dołu czaszki. U żyjących w lasach moa le­ży on z tyłu czaszki. Dlatego też prawdopodobnie prawdziwe jest stwierdzenie, że gigantyczny moa, jeśli tylko chciał, mógł sięgać w górę wyżej niż każdy inny ptak kiedykolwiek żyjący na ziemi. Była to więc istota ze wszech miar wyjątkowa.

Dlaczego jednak moa osiągał tak duże rozmiary? Prawdopodobnie z powodu die­ty. Wszystkie moa były roślinożerne. W skład diety leśnych moa, jak wynika z tre­ści zachowanych żołądków, wchodziły bogate w błonnik gałązki i skórzaste liście drzew. Takie pożywienie jest trudne do strawienia i dlatego musi długo przebywać w przewodzie pokarmowym. Chcąc to osiągnąć, zwierzę potrzebuje dużego żołąd­ka, który może się zmieścić tylko w bardzo dużym i solidnie zbudowanym ciele.

Najmniejszy z rodziny, zamieszkujący wysokogórskie mszary, ważył tylko 1/10 tego, co olbrzymie moa i był niewiele większy od dużego indyka.

Ten mały moa prawdopodobnie był odporny na dotkliwe zimno w wysokich gó­rach, o czym świadczy pokrycie ciała włochatymi, podobnymi do włosów, piórami, sięgającymi na nogach aż do palców. Występował również średnich rozmiarów moa, o wysokości około 120-150 cm. Rozmiarami przypominał dzisiaj żyjące kazu­ary i na ich podstawie możemy domyślać się kształtów i budowy ciał moa. W czasie

sezonu lęgowego kazuary syczą, mruczą, a gdy zjawi się rywal, wydobywają z siebie nieprzeciętne wrzaski. Jeżeli zaalarmuje się jednego z nich, nawet jeszcze go nie ujrzawszy, przeganiać będzie intruza z lasu, z taką energią, że spod jego nóg będą wydobywały się głuche dźwięki, podobne do odgłosów bębna. Może się zda­rzyć, że będą przy nim młode i wtedy nie ma żartów, należy szybko się wycofać. Rozdrażniony kazuar może jednym kopnięciem nogi rozpruć brzuch człowiekowi.

Dopóki nie występowały na Nowej Zelandii lwy, tygrysy, cz\ inne drapieżne ssaki, można by przypuszczać, że nic nie zagrażało moa. Okazało się j dnak, że pta­ki same mogą ewoluować w drapieżców i tak powstał tutaj największy orzeł wszechczasów Harpagomis. Rozpiętość skrzydeł wynosiła powyżej 2,5 m, ważył prawie 15 kg. Prawdopodobnie mógł upolować nawet największe moa. Znaleziono kilka średniej wielkości szkieletów mających w kościach miednicy otwory mogące być śladami po szponach drapieżnego orła. By złowić moa, drapieżny Harpagomis musiał posiadać pazury, które zagłębiałby w mięśnie, co najmniej na 5 cm. Można wyobrazić sobie wielkiego orła czepiającego się z tyłu przerażonego moa, który da­je nurka w las, próbując zrzucić drapieżcę.

Jednak największymi wrogami moa, takimi z którymi nie zetknął się wcześniej i którzy doprowadzili zaledwie przez kilka tysiącleci do wymarcia tych ptaków, by­ły ssaki. Pierwszymi ssakami, które przedostały się na wyspę, oprócz występują­cych tu wcześniej nietoperzy, byli ludzie. Polinezyjczycy, przybywający z północy, z bardziej tropikalnej części Pacyfiku. Dla nich te olbrzymie ptaki były cennym źró­dłem mięsa, polowali więc na nie z wielkim zapałem. Trzysta lat temu zabito ostat­nich przedstawicieli tych niezwykłych ptaków.

Przeżył jeden nieduży i trochę podobny do wymarłych moa ptak, nazwany kiwi. Istniała hipoteza, że jest on małym moa, ale obecnie się uważa, że jest bliżej spo­krewniony z australijskim emu. Jeżeli moa są uważane za odpowiedniki płowej zwierzyny na Nowej Zelandii, to kiwi można porównać do borsuków. Zamieszku­je nory; prowadzi prawie całkowicie nocny tryb życia. W jego diecie znajdują się bezkręgowce, drobne kręgowce i pokarm roślinny, ale najchętniej pożywia się dżdżownicami i innymi, żyjącymi w glebie bezkręgowcami. Swój teren znakuje wy­jątkowo cuchnącymi odchodami. Te cechy charakteryzują zarówno ptaka kiwi, jak i borsuka. Nawet pióra tego ptaka upodobniły się do włosia ssaków. Promyki utra­ciły haczyki, przez co pióra stały się bardziej puszyste, a zarazem twardsze i sku­teczniej chroniące przed wilgocią.

Ponadto, niektóre pióra u podstawy dzioba stały się szczeciniaste i wrażliwe na dotyk, co ułatwia poruszanie w ciemnościach. Są one odpowiednikiem borsuczych wąsów.

Ptaki kiwi nie są łatwym obiektem do obserwacji w naturze. Są coraz rzadsze, ponadto mają bardzo czuły słuch i najczęściej usuwają z drogi w ciemną gęstwinę, zanim się je zobaczy. Dobrym miejscem do obserwacji tych ptaków jest wyspa Ste­warta. Jest to jedna z wysp przybrzeżnych na południu Nowej Zelandii, gdzie kiwi wychodzą z krzaków i żerują przy brzegu morza.

Najlepiej przybyć na plażę wcześniej, zanim nadejdą ptaki, usiąść spokojnie i czekać. Po zapadnięciu zmroku można usłyszeć nieziemski gwizd, powtarzany nawet kilkanaście razy, dochodzący spomiędzy drzew, rosnących nieopodal plaży.

Samiec kiwi oznajmia w ten sposób, że ten teren należy do niego. Po chwili, z ciemności wyłania się z krzaków ledwo widoczna mała postać. Porusza się cicho i powoli zmierza w kierunku brzegu. W ciemnej postaci trudno rozpoznać ptaka. Sylwetka kiwi jest prawie okrągła, niewidoczne są skrzydła i ogon. Gdyby żyły skrzaty, to pewnie by tak wyglądały. Kształt ten przemieszcza się ko okwentnie ku linii wyznaczonej przez przypływ, ułożonej z wyrzuconych prze norze glo­nów. Dotarłszy do niej ptak, zagłębiając swój dziób w piasek, rozpo aa poszu­kiwanie owadów i małych skorupiaków. Teraz należy się podkraść bardzo cicho do linii z zielskiem, jakieś 20 lub 30 m przed żerującym kiwi. Ptak będzie podcho­dził coraz bliżej, aż można będzie usłyszeć, całkiem wyraźnie, odgłosy przypomi­

nające sapanie. Kiwi ma znakomicie rozwinięty zmysł węchu, za pomocą którego potrafi wyczuć małe skorupiaki zakopane w ziemi, nawet w odległości około 2,5 cm pod powierzchnią. Nozdrza, co jest wyjątkowe wśród ptaków, leżą na sa­mym końcu dzioba. W czasie gdy ptak zagłębia dziób w ziemi, jego nozdrza zaty­kają się piaskiem. Po wyjęciu dzioba ptak energicznym wydmuchem udrażnia ka­nały. Kiwi przybliża się coraz bardziej, gdy mamy szczęście, nawet na odległość około pół metra. Z tak bliska możemy zobaczyć małe, podobne do paciorków oczy, wpatrzone w nas nieruchomo. Ale jego wzrok jest bardzo słaby, chyba najsłabszy w królestwie ptaków. Prawdopodobnie ptak widzi w ciemności tylko na odległość kilkunastu centymetrów. W końcu ptak zorientuje się, że ten kształt leżący na jego drodze nie jest zwykłym głazem, ale czymś obcym i nie znanym i wielkimi kroka­mi popędzi w krzaki.

Ptaki, które dawno temu przyleciały na Nową Zelandię z innych kontynentów, przekształciły się w odmienne, charakterystyczne gatunki. Proces ten jest kontynu­owany i dziś. Niedawno z Australii przybyły tu siewki. Im wcześniej przybyły, tym większe różnice, w porównaniu do przodków, są widoczne w ich wyglądzie. Nie­które utraciły zdolność latania, jako czynność zbędną w warunkach, gdy drapieżne ssaki nie występują. Gdzie indziej na świecie, zwierzęciem skaczącym po gałęziach drzew i zbierającym pączki i nasiona są wiewiórki. Tu na Nowej Zelandii nie było wiewiórek i dlatego kakapo, przedstawiciel najstarszego ptasiego rodu na wyspie przejął ich rolę.

Jest on wielkości gołębia, jaskrawo ubarwiony, błękitnoszary z dwoma wyraźny­mi koralami u nasady dzioba, które u podgatunku z Wyspy Północnej są kobalto- woniebieskie, a u podgatunku z Wyspy Południowej - ciemnopomarańczowe. Ka­kapo potrafi słabo latać. Na szczyt drzewa nie dostaje się dzięki skrzydłom, ale ska­cząc na muskularnych nogach, czasem pokonując zadziwiający dystans, przeskaku­jąc z gałęzi na gałąź w poszukiwaniu owoców i owadów. Dopiero, gdy osiągnie wierzchołek, rozkłada skrzydła i lotem ślizgowym opada, jak to czynią latające wie­wiórki w wielu kompleksach leśnych na świecie.

Weka nie jest jedynym przedstawicielem chruścieli, które dotarły na Nową Ze­landię i utraciły zdolność latania. Pewien rodzaj łyski również przestał latać i szyb­ko zwiększył swoje rozmiary. Występował na trawiastych terenach w wysoko po­łożonych górskich dolinach. Ptak ten podobny jest do kokoszki, tylko dużo więk­szy i subtelniej ubarwiony, ma ciemnoniebieskie upierzenie, wpadające w zieleń na grzbiecie i posiada jaskrawoczerwony dziób.

Taki ciężki, umięśniony ptak był łakomym kąskiem dla Maorysów, którzy nazy­wali go takahe. Był on już wielką rzadkością, gdy na wyspie pojawili się pierwsi Europejczycy. Od połowy XIX wieku uważano tego ptaka za gatunek wymarły.

W1948 roku, nastąpiło sensacyjne odkrycie małej populaqi, żyjącej w najbardziej odległej dolinie w południowo-zachodniej części Południowej Wyspy, na terenach dzikich i jeszcze nie zniszczonych, zwanych krainą fiordów. Obecność ptaków ta­kahe można poznać po rozrzuconych źdźbłach trawy podobnej do naszej kupków­ki, które ptaki wybierają z kępy i obcinają przy korzeniach, a następnie przesuwając

w dziobie, wybierają i zjadają dolną część, bogatą w witaminy, minerały i składni­ki odżywcze. Ale to bogactwo jest względne. Trawa, nawet najlepsza, jest niezbyt pożywna i ptak musi jeść praktycznie bez przerwy przez cały dzień. Dlatego też charakterystyczne są duże ilości pozostawionych źdźbeł trawy, znaczących miejsca żerowania ptaków. Przy odrobinie szczęścia taka ścieżka może zaprowadzić nas do ptaka. Gdy zastaniemy go na gnieździe, będzie trudno dostrzegalny, ponieważ nie- bieskozielone upierzenie jest prawie niewidoczne w cieniu kęp traw, gdzie ptak ma swoje gniazdo. Należy szukać jaskrawoczerwonego dzioba, ale gdy ptak zauważy naszą obecność, to schowa swój łatwo zauważalny znak pod skrzydło. Taka reakcja rozwinęła się prawdopodobnie nie w obronie przed ludźmi, ale przed jastrzębiami, które wybierają jaja i polują na młode ptaki. Największym zagrożeniem dzisiaj jest dla nich jeleń, ssak przywieziony z Europy.

Jelenie również odżywiają się tą trawą, ale zamiast delikatnego obcinania poje­dynczych źdźbeł, pożerają całe kępy. To często powoduje zamieranie roślin, coraz mniej pożywienia pozostaje dla ptaków. Dyskusyjne jest również, czy te trawy by­ły zawsze jedynym pożywieniem takahe, czy stały się nim dopiero po przeniesie­niu się ptaków, co miało miejsce w zeszłym wieku, na tereny mniej żyzne i trudniej dostępne, jakimi są pastwiska wysokogórskie.

Najbardziej niezwykłym ze wszystkich nielotnych ptaków Nowej Zelandii jest papuga kakapo, która także przetrwała w wysokich górach. Podobnie jak takahe i moa, jej pożywieniem są rośliny i osiąga duże rozmiary, zapewniające podtrzymanie

rozbudowanego przewodu pokarmowego. Jest to największa z papug. W celu unik­nięcia spotkań z groźnymi drapieżnikami, takimi jak błotniaki czy orły, stała się zwierzęciem nocnym, w ciągu dnia przebywającym w ukryciu. W nocy patroluje swoje terytorium, strzygąc świeże odrosły i tworząc w ten sposób przycięte pasy wśród zieleni. Jest ona na Nowej Zelandii odpowiednikiem naszego kn Nowa Zelandia jest przykładem dostarczającym przekonujących dowodów na to, że skoro ptaki czuły się bezpiecznie gdziekolwiek, powracały na ziemię w po­szukiwaniu pokarmu i stopniowo traciły zdolność latania. Mimo długotrwałej ewo- luqi, nielotne ptaki w końcu nie osiągnęły sukcesu i uległy dominującym na lądzie ssakom, Stało się to nie tylko z diatrymą i fororakami przed 70 milionami lat, rów­nież i obecnie nielotne ptaki Nowej Zelandii są zagrożone ze strony przywiezio­nych przez człowieka drapieżnych ssaków, takich jak koty, szczury i gronostaje, przed którymi nie wykazują dostatecznej bojaźni. Na Nowej Zelandii, przed poja­wieniem się tam człowieka, występowało co najmniej osiemnaście gatunków całko­wicie lub częściowo nielotnych ptaków. Dzisiaj jedenaście z tych gatunków uważa się za wymarłe, a pozostałe są zagrożone wyginięciem i zredukowane do bardzo małych populagi. Przyszłość potomków pierzastych gadów, sprzed 150 milionów lat, leżała w przestworzach, gdzie ptaki stały się i pozostały do dziś nie kwestiono­wanymi panami.

ROZDZIAŁ 2

SZTUKA LATANIA

7 nocy, na małej przybrzeżnej wyspie w Japonii, ptaki czekają w kolejce, aby V wspiąć się na pień drzewa. Tak zachowują się burzyki kreskowane, ptaki rskie wielkości gołębia. Gniazdują one w zagłębieniach w miękkim podłożu, a jeżeli nie będziemy dostatecznie ostrożni i wybierzemy drogę wśród pochylonych drzew, możemy potknąć się na nierównościach lub o niezgrabnie chodzącego po ziemi ptaka. Zaalarmowane ptaki, nieudolnie człapiąc, zawsze schowają się w ciemnym podszyciu. Tak jak u innych ptaków morskich, ich nogi znajdują się da­leko z tylu ciała. Jest to najlepsze położenie przy poruszaniu się w wodzie, ale rów­nocześnie stwarza problemy z zachowaniem równowagi na lądzie. Jedyną możli­wością poruszania się po lądzie dla tych ptaków jest niezgrabne czołganie się, nie­mal dotykając ziemi przednią częścią ciała. Aby zerwać się do lotu, wykorzystują nadające się do tego celu pochyłe pnie kasztanowców. Ptaki czekają na ziemi na swoją kolej, następnie wspinają się na górę po pochyłym pniu grubości słupa tele­graficznego, odpychając się nogami i podciągając na złożonych skrzydłach. Drzewo jest używane do tego celu już od dłuższego czasu, gdyż jego czerwony pień został prawie pozbawiony kory.

Pień drzewa ma głęboką dziuplę. Na nieszczęście dla burzyków otwór dziupli jest około 3 m nad ziemią. Coraz któryś ze wspinaczy wpada do dziupli i ześlizgu­je się na jej dno. Nie zniechęca to jednak pechowców, gdyż zaraz zaczynają wspi­naczkę od nowa i starają się przyłączyć do innych ptaków, oczekujących na drze­wie na swoją kolej. Większości wspinaczy udaje się jednak uniknąć tej pułapki i centymetr po centymetrze wdrapują się coraz wyżej, aż na wysokość około 6 m nad ziemię, gdzie jest gruba, pozioma gałąź. Tam zatrzymują się i rozglądają na bo- M' Ptaki są nad koronami innych drzew w okolicy i poprzez luki wśród koron drzew mogą zobaczyć powierzchnię morza oświetloną blaskiem księżyca. Jeden za drugim rozkładają swe długie i wąskie skrzydła, skaczą i wznoszą się w powietrze. Ptaki nagle z nieporadnych lądowych istot przekształciły się w doskonałych lotni­ków żeglujących po nocnym niebie nad morzem w poszukiwaniu pokarmu w po­staci ryb.

Kształt skrzydeł dostosowany jest do funkqi utrzymywania ptaka w powie­trzu. Na przekroju poprzecznym każdego skrzydła można zauważyć, że przednia krawędź jest grubsza i bardziej owalna, po czym skrzydło stopniowo zwęża się i krawędź tylna jest już grubości samych tylko piór. Tald kształt podobny jest do piata nośnego samolotu, z przodu widoczny tylko jako wąska kreska. W czasie

I#1

szybowaraa powietrze przesuwa się nad górną krawędzią i zakręca na dół po płaszczyznie skrzydła, co zmniejsza ciśnienie powietrza działającego na skrzydło od góry. Przepływające od dołu powietrze nabiera impetu i zwiększa nacisk wy­wierany na skrzydło od dołu. Z małym ciśnieniem od góry i z dużym od dołu, skrzydło wykazuje tendenq'ę do wznoszenia się. Kiedy burzyki kreskowane skaczą ze swojej gałęzi w przestrzeń, siła grawitaqi pociąga je w dół i nadaje odpowiednią szybkość, potrzebną do wykorzystania skrzydeł jako płatów nośnych i utrzymania ptaka w powietrzu. Mozolne wdrapywanie się na drzewo zostaje wynagrodzone.

Większość burzyków gnieździ się na nadmorskich skałach, gdzie mogą łatwo znaleźć się na krawędzi, skoczyć i polecieć. Często również wiatr przybrzeżny uła­twia im lot. Gatunek z Japonii niespotykanie rozwinął zdolność wspinaczki po pniu, która umożliwia mu zajęcie miejsc lęgowych nawet z dala od morza, na co nie może sobie pozwolić większość przedstawicieli tej grupy ptaków. Wędrujące al­batrosy, największe morskie ptaki, rozmnażają się na wyspach oceanicznych, gdzie rzadko można spotkać klify i odpowiednie drzewa. Dlatego też znalazły inny spo­sób na podrywanie się z ziemi do lotu.

Robią to podobnie jak samoloty. Kolonie tych ptaków, tak jak lotniska, posiada­ją długie, szerokie pasy startowe. Przechodzą one ścieżką, zgodną z kierunkiem wiania wiatrów, przez środek kolonii. Wzdłuż tego pasa startowego, po obu stro­nach, jest największe zagęszczenie gniazd. Aby wystartować, albatros biegnie w dół po ścieżce, pod wiatr, na dużych, zaopatrzonych w płetwy nogach. W trak­cie biegu zaczyna uderzać skrzydłami. Powietrze opływające skrzydło zwiększa

po leu1

coraz bardziej swoją szybkość i w końcu ptak wznosi się nad ziemię. Do tego celu niezbędny jest jednak, nawet najsłabszy, ale wiejący w stronę przeciwną do ich bie­gu wiatr. W rzadkich przypadkach bezwietrznej pogody albatrosy pozostają na ziemi.

Jednym z najcięższych ptaków jest łabędź. Dorosły osobnik może osiągać ciężar powyżej 15 kg. Do wzniesienia się w powietrze ptak ten potrzebuje długiego i bar­dzo równego rozbiegu jakim jest gładka powierzchnia jeziora. Pomimo takiego trudnego startu, ptak ten rozprzestrzenił się na świecie. Łabędzie biegną po po­wierzchni wody, najszybciej jak mogą, na swych krótkich nogach, jednocześnie ma­chając energicznie skrzydłami. Spod nóg i skrzydeł unoszą się fontanny wody. W miarę jak rośnie ciśnienie powietrza unoszącego skrzydła, ptak wznosi się coraz wyżej nad wodą. Nadal jeszcze biegnie, ale jego nogi, zaopatrzone w płetwy, coraz delikatniej i rzadziej dotykają tafli jeziora, aż w końcu tracą kontakt z wodą. Łabędź przesuwa wtedy nogi do tyłu, pod ogon, podobnie jak startujący samolot chowa podwozie i unosi się w powietrze.

Siła nośna działająca na skrzydło jest wprost proporcjonalna do prędkości po­wietrza nad skrzydłem, dlatego też prędkość, jaką ptak może osiągnąć w czasie startu limituje dopuszczalny ciężar jego dała. Łabędź, aby wznieść się w powie­trze, musi rozwinąć prędkość około 14biegnąc po powierzchni jeziora. Obser-

Sztuka latania 43

wując go, trudno zrozumieć, w jaki sposób taki wielki ptak może osiągać potrzeb­ną do startu szybkość. Być może żaden ptak cięższy od łabędzia nie mógłby wy­startować.

:ki jak na latającego ptaka łabędź jest zadziwiająco lekki w porównaniu do . Podobnej wielkości ssak, na przykład! buldog, waży około cztery razy wię­cej. Ptaki mają taką lekkość w wyniku adaptacji, która trwała przez lata, od czasów praptaka, który jako pierwszy wzniósł się w powietrze około 150 milionów lat te- iany te dotyczą przede wszystkim: kośd długich i ich pneumatyzaqi, lek­kiego, zastępującego dężki kostny ogon steru, złożonego z piór zaopatrzonych w mocne dudki przechodzące w stosiny oraz rogowy dziób, zamiast kostnych, za­opatrzonych w zęby szczęk. Obok tych przystosowań, ptaki wykształciły jeszcze in­ną cechę budowy. Znaczną część ciała zajmuje powietrze, znajdujące się w specjal­nych workach powietrznych. Większość ptaków ma ich dziewięć. Leżą one na szyi, w przedniej części klatki piersiowej i z tyłu, na wysokośd brzucha. Niektóre mają również połączenia z kośćmi skrzydeł i nóg. Służą one nie tylko do zmniejszenia dężaru dała. Do unoszenia się w powietrzu ptaki zużywają wiele energii i dlatego muszą pobierać dużo tlenu. Worki powietrzne spełniają ważną rolę w układzie od­dechowym i umożliwiają pobieranie większej ilośd tlenu, której tej samej wielkośd ssaki nie byłyby w stanie uzyskać.

Płuca ssaków są workami z powietrzem, wdychanym i wydychanym tą samą drogą.

W <yasjp wydechu płuca nie są opróżniane całkowicie z powietrza, co w efekcie powoduje, że tylko 20% tlenu znajdującego się w pobieranym powietrzu zostaje za­absorbowane przez płuca ssaków. Układ oddechowy ptaków jest bardziej wydajny. Przy wdechu powietrze dostaje się najpierw do płuc. Płuca ptaków są stosunkowe małe i leżą pod kręgosłupem, a ich kształt jest modyfikowany przez znajdujące się obok żebra. Powietrze przechodzi tu przez wiele malutkich rurek (kat-Iików) i do­staje się do worków powietrznych, leżących daleko z tyłu ciała. Podczas wydechu powietrze 1 tych worków powietrznych znów przechodzi do płuc. W trakcie na­stępnego oddechu to samo powietrze trafia dó worków powietrznych leżących w przedniej części dała i podczas wydechu jest usuwane na zewnątrz. W ten spo­sób powietrze, krążąc po układzie oddechowym ptaka, zostaje niemal pozbawione tlenu.

Cechy zmniejszające dężar dała są charakterystyczne dla wszystkich latających ptaków. Gatunki mniejsze od łabędzi, posiadające silniejsze nogi niż burzyki, są na tyle lekkie i sprawne, że potrafią wznieść się w powietrze z pozycji stojącej. Sier- pówka rozpoczyna start od lekkiego przysiadu i jednoczesnego uniesienia szeroko rozłożonych skrzydeł. Potem napina nogi i podskakuje, jednocześnie pchając w dół szeroko rozpostarte skrzydła z taką siłą, że całe dało ptaka jest popychane ku przo­dowi i w górę. Teraz ptak składa skrzydła i przygotowuje je do drugiego uderze­nia. Końce skrzydeł lekko się przy tym skręcają na końcach, tak że powietrze bez oporu przedska się pomiędzy rozpostartymi końcami najdłuższych lotek. Ptak kon­tynuuje podnoszenie skrzydeł, aż znajdą się zupełnie nad jego grzbietem. Są wtedy znów całkowide rozłożone i zderzają się ze sobą końcami, co wypycha powietrze spomiędzy nich i zasysa dało ptaka nieco ku górze. Jednocześnie skrzydła rozpo­czynają trzede uderzenie ku dołowi, jeszcze mocniej popychające ciało ptaka ku gó­rze i do przodu. Ptak zaczyna ledeć.

Teraz dopiero można zaobserwować wielką ruchomość skrzydeł. Dzięki odpo­wiedniemu ułożeniu piór jednego na drugim, powierzchnia pozostaje równa i gład­ka w każdej pozycji, zarówno gdy skrzydło jest złożone, jak i rozłożone. Gołąb, gdy uderza skrzydłami, nie tylko pcha swe dało do przodu, ale także przezwydęża si­łę grawitacji. Nabiera rozpędu i zaczyna poruszać się do przodu. Podczas tych wszystkich ruchów skrzydeł nie ma ani chwili, aby przepływ powietrza poprzez powierzchnię skrzydeł był zaburzony przez jakiekolwiek zawirowania lub turbu­lencje. Gdyby miało to miejsce, to dąg powietrza pozwalający na lot byłby w dużej mierze zmniejszony lub wręcz przestałby istnieć.

Pióra na dele ptaka także biorą udział w zmniejszaniu zawirowań powietrza. Nadają one opływowy kształt dału ptaka, od głowy, przez szyję po grzbiet, tak że powietrze podczas lotu łagodnie owiewa całe dało, bez zbędnych zakłóceń i zawi­rowań. Jak bardzo jest to ważne, można łatwo zademonstrować. Zwróćmy uwagę na polującego rybołowa. Gdy led on nad jeziorem, jest udeleśnieniem gracji i sprawnośd lotniczej, uderza skrzydłami lekko i elegancko. Gdy dojrzy rybę i za­nurkuje za nią, to chwyta ją swymi silnymi szponami. Unosząc rybę częśdej

i mocniej uderza skrzydłami. Musi dać z siebie więcej nie tylko dlatego, że unosi w powietrze ciężką rybę, ale także dlatego, że dało ryby zakłóca przepływ powie­trza wokół aerodynamicznego ciała ptaka. Aby zminimalizować opór stawiany przez ciało ryby, rybołów tak nim manipuluje trzymając je w szponach, aby ryba miała głowę skierowaną ku przodowi, zgodnie z kierunkiem lotu ptaka. Opływo­wy kształt ciała ryby jest wykorzystywany przy jej transportowaniu w powietrzu. Zmiana liłożenia nóg rybołowa także powoduje zakłócenia przepływu powietrza, dlatego pomimo ułatwień lot rybołowa transportującego rybę jest ciężki i związany / wielkim wysiłkiem. Ptak musi silniej i częściej uderzać skrzydłami tylko po to, aby utrzymać się w powietrzu.

Głuptaki i nurniki, które także łowią ryby, rozwiązują ten problem inaczej. Swą zdobycz przetrzymują wewnątrz ciała, w wolu, będącym workowatym rozszerze­niem przełyku. Taki sposób transportowania nawet dużej ryby nie powoduje więk­szych zakłóceń w przepływie powietrza wokół ciała ptaka.

Uderzenia skrzydeł są pod względem wydatków energetycznych bardzo kosz­towne, dlatego z oczywistych względów warto ograniczać te wydatki w jak naj­większym stopniu. Jedną z prostych metod jest wstrzymywanie ruchów skrzydeł, gdy tylko jest to możliwe, nawet podczas lotu. Lecący dzięcioł regularnie przerywa Serie uderzeń skrzydeł na krótkie chwile i składa je ciasno przy ciele. W efekcie, bez wysiłku związanego z pracą skrzydeł, leci w powietrzu niczym wystrzelony pocisk. Oczywiście ta faza lotu nie może trwać długo. Ptak traci prędkość i wysokość lotu, straciwszy napęd uzyskany dzięki pracy skrzydeł, dlatego już za chwilę znów za-

Sztuka latania 47

:zyna nimi pracować. Taka taktyka owocuje lotem falistym, charakterystycznym ila wielu dzięciołów.

Tylko mały ptak może wykorzystywać taki oszczędzający energię trick. Jeśli cszy i cięższy ptak spróbuje tej sztuczki, może opaść jak kamień. Pomimo to na- duży ptak może ograniczać wysiłek związany z pracą skrzydeł. Jeśli przestanie ać skrzydłami i pozostawi je rozłożone, to ich powierzchnia będzie na tyle du- i' umożliwi ptakowi długi lot ślizgowy. Regularnie robią to pelikany. Długość ‘go ślizgu zależy od prędkości lotu, wysokości, na której się znajdują ptaki i te­lle wysokości mogą wytracić.

elikany posiadają dodatkową umiejętność oszczędzania energii. Wykorzystują wirowania powietrza wytworzone przez ich towarzyszy lotu. Wysokie ciśnienie p i wietrzą wytworzone pod skrzydłem przez aerodynamiczny kształt ptaka, powo­duje, że przez końce skrzydeł przeciska się powietrze ku górze w kierunku obsza­ru o obniżonym ciśnieniu. Ten niewielki wstępujący prąd pozostaje na moment za ptakiem. Pelikany lecące w grupie wykorzystują to i dlatego lecą jeden za drugim w ślad za końcówkami skrzydeł, a nie za ogonem poprzednika.

Ta pozyqa lotu za skrzydłem poprzednika oznacza również, że ptaki mają lep­szą widoczność. Dlatego też grupa pelikanów układa się w locie w literę V. Ponad­to, ponieważ turbulenqe na końcach skrzydeł są największe tuż po ruchu skrzydła ku dołowi, potem raptownie zanikają, pelikany nie tylko lecą w takiej formaqi, ale również wzlatują, uderzając skrzydłami blisko siebie w wielkiej harmonii, jak do­brze wyćwiczony zespół baletowy. Tylko ptak prowadzący eskadrę nie czerpie ko­rzyści z takiego powietrznego układu, ale i on po pewnym, określon ym czasie swo­jego dyżuru usuwa się, dając miejsce następnemu towarzyszowi, aby poprowadził dalej stado. Gęsi również wędrują w podobny sposób, formując ogromne i niezapo­mniane, biegnące w poprzek nieba sznury.

Wszystkie ptaki muszą jednak kiedyś wylądować na ziemi, choć czasem tylko po to, aby złożyć jaja lub nakarmić pisklęta. Przy lądowaniu ptaki muszą najpierw wytracić prędkość. Jest to możliwe w prosty sposób poprzez rozłożenie i opusz­czenie ogona i tylnych krawędzi skrzydeł. Ptaki wodne mające błony pławne po­między palcami lądują, wyciągając nogi przed siebie i w ten sposób, ślizgając się po powierzchni wody, wyhamowują impet. Łabędź jest tak dużym ptakiem, że nie może lecieć powoli bez utracenia siły nośnej i kontroli nad lotem. Na stałym grun­cie niemal nie ląduje, zawsze stara się znaleźć do tego celu fragment lustra wody.

Lądując na wodzie dotyka powierzchni swymi łapami z takim impetem, że aż roz­pryskuje ją wokół siebie. Potem kładzie się na wodzie, składa skrzydła, trzymając je tylko lekko uniesione i z typową dla łabędzi godnością sunie po powierzchni.

Albatros, lądując w jednej z wielkich kolonii na wyspie, używa tego samego pa­sa startowego, co przy starcie. Gdy zbliży się do powierzchni ziemi, wysuwa do przodu nogi zaopatrzone w szerokie płetwy, które działają jak hamulce i zaczyna nimi wiosłować w powietrzu. Zwykle jego prędkość w powietrzu nie jest wtedy większa niż gdy biegnie po ziemi. W efekcie minimalizowana jest siła uderzenia

o ziemię, gdy ptak styka się z nią swoją piersią. Potem szybko otrząsa się i bez szwanku dociera do swojego gniazda.

Kaczki i gęsi używają speqalnej techniki, która umożliwia im szybkie i precyzyj­ne lądowanie na niewielkim nawet oczku wodnym. Podczas takiego wodowania ptak szeroko rozpościera końce skrzydeł, rozcapierzając najdłuższe lotki, dzięki czemu powietrze, przeciskając się między nimi, wydaje świst. Niektóre gatunki mo­gą nawet dokonać obrotu na grzbiet, dzięki czemu siła nośna skrzydeł jest całkowi­cie niwelowana, ale wzrasta impet spadania. Dopiero, gdy znajdują się kilka me­trów nad wybranym zbiornikiem wodnym, rozprostowują skrzydła w taki sposób, aby służyły im jako hamulec i umożliwiły powolne i bezpieczne lądowanie.

Ptaki nadrzewne muszą się wykazywać większą precyzją przy siadaniu na ga­łąź niż ptaki lądujące na ziemi lub na wodzie. Z pewnością pomaga w tym mniej­szy ciężar ciała. Zwykle ważą dużo mniej, np. harpia z tropikalnej Ameryki, jeden

z największych orłów, jest o połowę lżejsza od łabędzia. Pomimo to jest ona potęż­nym ptakiem i dużą trudnością utrzymuje równowagę przy lądowaniu. Jej pręd­kość musi być zmniejszona do zera w momencie dotknięcia gałęzi. To wymaga bar­dzo dokładnej koordynagi ruchów.

Jeśli ptak wytraci prędkość zbyt szybko, wpadnie pod gałąź, a jeżeli nie wytraci sprawnie całej prędkości to, gdy już złapie gałąź, straci równowagę i spadnie do przodu. Orzeł przed lądowaniem rozkłada ogon, kierując go do dołu w celu reduk­cji prędkości i kontroli kierunku lotu. Opuszcza tylne krawędzie skrzydeł, aby słu­żyły jako dodatkowy hamulec. W trakcie wytracania prędkości istnieje niebezpie­czeństwo, że powstaną zawirowania powietrza nad górną powierzchnią skrzydła, powodujące utratę równowagi przez ptaka. Aby temu zapobiec, ptak rozkłada skrzydełko, tzw. allulę. Jest to grupa złożona z trzech lub czterech piór wykształco­na u wielu latających ptaków, leżąca na krawędzi skrzydła i przytwierdzona do karłowatych, zredukowanych kości kciuka. Skrzydełka przepuszczają strumienie powietrza biegnące w poprzek skrzydła i w ten sposób umożliwiają gładki, nie za­burzony przepływ powietrza wokół płata nośnego, jakim jest powierzchnia skrzy­dła. Gdy ptak wytraci już prawie zupełnie prędkość, wysuwa do przodu swoje wielkie szpony, chwyta gałąź i w końcu ląduje.

. Ptak po wylądowaniu najpierw poprawia swoje upierzenie - dzięki niemu prze­cież może przebywać w powietrzu. Prawie wszystkie ptaki, gdyby miały szansę wy­kąpać się w tym momencie, zrobiłyby to, aby zmyć ze swoich piór całodzienny brud.

W kąpieli ptaki stroszą pióra, energicznie zanurzają głowę w wodę i rozpryskują ją,

trzepocąc skrzydłami. Gdy są już całkowicie mokre, zaczynają układać swoje upie­rzenie. Najwięcej uwagi poświęcają długim piórom w skrzydłach (lotkom pierw- szorzędowym). To one pozwalają ptakom na lot. Przesuwają dziobem po każdym piórze z osobna, usuwając brud, a jeśli są przerwania chorągiewki, łączą promienie ze sobą na zasadzie zamykania zamka błyskawicznego. Niektóre kolibry mają nie­codzienny problem. Jako jedyne spośród ptaków mają dziób dłuższy od reszty da­ła. W efekcie nie mogą go używać do układania piór.

Ptaki te nie mają innego wyjścia niż robić to na przemian jedną nogą, podpiera­jąc się niepewnie drugą. Na szczęście proces ewolucyjny, który doprowadził do po­wstania tak niezwykłego dzioba, służącego do pobierania nektaru z dna kielicha kwiatowego, wyposażył jego właśdcieli w nieproporq'onalnie długie nogi, aby mo­gły dosięgnąć do piór głowy.

Inne ptaki, takie jak: grzebiące, penelopy, skowronki, strzyżyki i wróble używa­ją do kąpieli suchego piasku. Po takiej kąpieli ptaki energicznie otrząsają się w ce­lu uwolnienia od pasożytów, które zwykle występują w dużej ilości - piórojady niszczące pióra, pchły, pluskwy, roztocza, muchy i kleszcze ssące ich krew.

Czaple i papugi produkują puder dla utrzymania higieny. Pochodzi on ze spe- q'alnych piór, które się strzępią na końcach. U niektórych gatunków gołębi i papug pióra te są rozproszone po całym ciele, a u innych, np. u czapli, występują w małych

grupkach. Rola tego pudru nie jest jeszcze do końca wyjaśniona, ale prawdopodob­nie zabezpiecza on upierzenie przed przemoczeniem. Niektóre czaple, pelikany i inne ptaki wodne namaszczają swoje pióra olejem, który wyciskają z gruczołu, znajdującego się na grzbiecie u podstawy ogona. Po kąpielach wodnych, piasko­wych i czynnościach związanych z rozprowadzeniem pudru czy oleju, ptaki w koń­cu układają pióra, aby znalazły się one w prawidłowym położeniu.

Mimo najlepszej pielęgnacji, pióra ulegają niszczeniu i muszą być wymienione. U większości gatunków proces wymiany upierzenia trwa stosunkowo długo. Poje­dyncze lotki czy sterówki wypadają i są zastępowane przez nowe pióra, tak że ptak przez cały czas jest zdolny do lotu. Tylko niektóre ptaki czujące się bezpiecznie na wodzie, takie jak kaczki i ptaki morskie, wymieniają równocześnie i szybko całe upierzenie w ciągu trzech, czterech tygodni i w tym czasie są całkowicie nielotne.

Warunki środowiskowe, jak również sposób zdobywania pokarmu determinują styl lotu i kształt skrzydeł. Albatrosy wędrowne spędzają większość życia na otwar­tym oceanie, gdzie wiatr wieje prawie bez przerwy. Wyprostowane skrzydła alba­trosów, gdy tylko złapią wiatr, z łatwością utrzymują ptaka w powietrzu. Do wy­tworzenia dużej siły aerodynamicznej, przy nawet małym wietrze, końcówki skrzy­deł muszą być jak najbardziej oddalone od ciała. To może być osiągnięte poprzez wydłużenie skrzydła, Faktycznie, albatrosy wędrowne mają największą rozpiętość skrzydeł ze wszystkich ptaków - powyżej 3,5 m. Przy względnie silnym wietrze te wielkie skrzydła mogą unosić ptaka w powietrzu, nawet gdy jest on ustawiony pod kątem do wiatru. Wiatr smaga powierzchnię morza i powoduje powstawanie fal, na końcach których tworzą się słabe, wstępujące prądy powietrzne. Albatrosy

wykorzystują je i poruszają się zygzakiem z jednej fali do kolejnej. Ta umiejętność umożliwia albatrosom żeglowanie po niebie godzinami, nawet bez jednego uderze­nia skrzydłami. Trzymanie skrzydeł wyprostowanych, z naprężonymi mięśniami, wymaga u większości ptaków nakładów energetycznych.

Albatrosy jednak nie muszą używać mięśni. Posiadają mechanizm zatrzaskowy na kościach skrzydeł umożliwiający trzymanie skrzydeł w pozycji rozłożonej. W ten sposób albatrosy latają wiele dni, tygodni, a nawet miesiący, tracąc minimal­ne ilości energii. Nie muszą pić, ponieważ wystarczającą ilość wody uzyskują z po­żywienia - unoszących się na powierzchni morza martwych mątw i ryb.

Padlina, znaleziona na lądzie jest źródłem pokarmu dla innych, niezwykłych lot­ników, jakimi są sępy. Nie czerpią one korzyści z wiejących wiatrów, ale wykorzy­stują prądy wstępujące gorącego powietrza. Takie prądy termalne powstają na ob­szarach o zróżnicowanej reakcji powierzchni ziemi na promienie słoneczne. Po­wierzchnie pokryte bujną trawą pochłaniają duże ilości energii cieplnej, a obszary z nagimi skałami oddają ciepło do otaczającego powietrza. Słupy gorącego powie­trza wznoszą się od powierzchni skał wysoko ku niebu. Gdy sęp znajdzie taki ter­malny prąd powietrza, wznosi się na nim spiralnie, czasem nawet na kilka tysięcy metrów nad ziemię, aż prąd powietrza odda większość swojej energii cieplnej do otoczenia i nie będzie już miał wystarczającej mocy.

Gdy sęp dostanie się tak niezwykle wysoko, może już krążyć godzinami w gó­rze, patrolując obszary znajdujące się pod nim, w poszukiwaniu pokarmu. Skrzy­dła ptaków drapieżnych nie są tak długie i wąskie jak skrzydła bardzo szybkich al-

/ -

i mew ■

batrosów, które rzadko napotykają przeszkody na otwartym oceanie i nie muszą precyzyjnie lądować. Ptaki drapieżne mają bardzo szerokie skrzydła, o dużej po­wierzchni, umożliwiające im wykorzystanie w pełni prądów powietrza wznoszą­cych się od dołu, jednocześnie rozpiętość ich skrzydeł jest stosunkowo niewielka, co umożliwia manewry przy omijaniu drzew i krzewów i precyzyjne lądowanie.

Osiąganie dużych prędkości lotu wymaga specjalnego kształtu skrzydła. Naj­szybszym spośród ptaków, jak również najszybszym zwierzęciem w powietrzu, jest sokół wędrowny. Kiedy nurkuje on za zdobyczą, którą jest zazwyczaj inny ptak, najpierw zwiększa swoją szybkość uderzając skrzydłami, a potem przesuwa je do tyłu w ostatniej fazie spadania tak, że jego sylwetka przypomina ponaddźwiękowy samolot odrzutowy i ptak osiąga prędkość do 320 km/h.

Blisko spokrewniona z sokołem wędrownym pustułka prezentuje inną taktykę łowiecką. Ptak ten pozornie nieruchomo wisi w powietrzu, lustrując obszar znajdu­jący się pod nim. W rzeczywistości ptak ten, wisząc w powietrzu, bardzo intensyw­nie pracuje skrzydłami, zwykle ustawiając się pod wiatr. Szeroko rozciąga przy tym swój długi ogon, aby jeszcze wzmocnić opór powietrza powstający dzięki rozpo­startym skrzydłom. Jednocześnie rozchyla skrzydełka (allule), aby zapobiec zawi­rowaniom powietrza, utrudniającym utrzymanie równowagi w locie. Przy takim locie końce lotek dłoniowych są szeroko rozczapierzone, co dodatkowo zabezpie­cza przed turbulencjami powstającymi nad powierzchniami nośnymi skrzydeł. Ptak, precyzyjnie wykorzystując różne możliwości kontrolowania lotu, może po­woli poruszać się do przodu, patrolując większy obszar, a w razie potrzeby może

Sztuka latania 59

zatrzyn ia; nad dowolnym skrawkiem ziemi i dokładnie przyjrzeć się mu w poszu­kiwaniu zdobyczy.

aków tylko jedna rodzina potrafi zawisać w powietrzu, które nie wyka­zuje ja’ -i )kolwiek ruchu. Są to kolibry. Ta umiejętność jest im niezbędna do zasy­sania im, delikatnym, cienkim dziobem nektaru z dna kwiatów. Ich cienkie skrzydła mają małe powierzchnie nośne i ich technika lotu różni się znacznie od wykor, stywanej przez większość innych gatunków ptaków. Bardziej przypomina zasadę poruszania się helikoptera.

Kości w skrzydle uległy skróceniu, a stawy przedramienia i nadgarstka utraci­

ły prawie zupełnie swą ruchliwość. W rzeczywistości skrzydła kolibrów wyglą­dają jak łopatki przymocowane do stawu barkowego. Każde skrzydło zatacza po­ziome ósemki. Podczas ruchu w przód i do dołu pierwszej pętli skrzydło wytwa­rza siłę unoszącą ciało ptaka, ta sama siła powstaje, gdy skrzydło przesuwa się do góry i do tyłu, przekręcając się o 180". Jeżeli siły unoszące ptaka, powstające na każdej z pętli ósemki są stosunkowo duże, to ptak zawiesza się w powietrzu. Ma­ła korekcja skrętu skrzydeł i ustawienie ich pod innym kątem, kiedy przesuwają się do dołu wystarcza, aby ptak poruszył się do przodu lub nawet do tyłu.

Ten sposób latania wymaga dość dużych nakładów energii. Nektar kwiatowy jest dla kolibrów biologicznym odpowiednikiem wysokooktanowego paliwa, którego zapasy muszą one uzupełniać około 2 tysięcy razy na dobę. Duże ilości energii są pochłaniane także do wytwarzania wysokiej temperatury mięśni skrzydeł i utrzy­mania ich w gotowości. Jednakże, kiedy zapadają ciemności i kolibry nie mogą la­tać, mięśnie skrzydeł nie są już używane i nie potrzebne jest utrzymanie ich wyso­kiej temperatury. Dlatego też wieczorem, na noclegowisku kolibry stroszą swoje pióra i pozwalają sobie na powolne ochłodzenie ciała. W ciągu dnia ich serce ude­rza 500 - 1200 razy na minutę. W nocy jego uderzenia są ledwo wyczuwalne, rów­nież niezauważalne są ruchy klatki piersiowej ptaka. W praktyce kolibry przecho­dzą w stan podobny do tego, który nietoperze osiągają, gdy nadejdzie zima - w hi­bernację. Jednakże kolibry w tym stanie znajdują się 365 razy w ciągu roku.

Technika latania kolibrów posiada wiele ograniczeń. Mniejsze skrzydła muszą uderzać szybciej, aby wytworzyć wystarczającą siłę unoszącą. Średniej wielkości koliber uderza około 25 razy na sekundę. Mały koliber z Kuby, niewiele większy od trzmiela, długości zaledwie 5 cm, musi uderzać skrzydłami niewiarygodnie szybko

- 200 uderzeń na sekundę. Osiągana jest tu bariera szybkości przekazania impulsu nerwowego do wywołania skurczu mięśni. Nie istnieje i nie mógłby istnieć już mniejszy latający ptak.

Występują oczywiście mniejsze owady latające. One jednak wytworzyły inny mechanizm szybkiego uderzania skrzydłami. Mają one zewnętrzny chitynowy pan­cerz, do którego przyczepione są skrzydła.

Owady są zdolne do wprawiania skrzydeł w wibracje poprzez proste skurcze mięśni, podobnie jak uderzenie w struny. W ten sposób nie potrzebują przesyłać osobnych impulsów nerwowych, powodujących pojedyncze uderzenie skrzydłami.

Umiejętność latania uczyniła z ptaków najszybciej poru szające się stworzenia na ziemi. Gepard, najszybszy ssak, nie osiąga większej prędki :i niż 80 km/h, nawet na krótkich odcinkach pościgu. Najszybsza ryba mórz, marli]i, siąga prędkość powy­żej 100 km/h. Natomiast jerzyk może lecieć z prędkością n i et powyżej 160 km/h. Umiejętność latania umożliwia ptakom pokonywanie barie i przestrzennych, czego nie zawsze mogą dokonać lądowe ssaki. Ptaki, w stopniu ni«, porównywalnym do innych grup zwierząt, są zdolne do dalekich podróży w celu odnalezienia dobrych warunków do egzystenqi i unikania w dogodnym czasie złych warunków pogodo­wych. Mogą odwiedzać miejsca, gdzie dostęp do pożywienia pojawia się nagle i krótkotrwale.

Takim miejscem jest daleka Arktyka. Przez ponad sześć miesięcy panują tam trudne warunki do utrzymania życia. Przez większą część tego okresu słońce nie pokazuje się ponad horyzontem, a nawet jeżeli na krótki okres ukaże się, to jego promienie są za słabe, by ogrzać skutą lodem krainę. Bez światła nie mogą rosnąć rośliny, a bez roślin nie mogą żyć zwierzęta roślinożerne, a przy braku tych zwie­rząt nie mają na co polować drapieżniki. Jednakże niektóre zwierzęta i rośliny przystosowały się do życia w tych skrajnie trudnych warunkach. Osiągnęły to po­przez redukcję czynności życiowych do niezbędnego minimum w czasie ciem­nych, zimowych miesięcy i skoncentrowaniu całej swojej aktywności w miesiącach letnich. Na wiosnę słońce pojawia się coraz dłużej nad horyzontem i temperatura powietrza zaczyna wzrastać. Śniegi zaczynają topnieć i pojawiają się ukryte pod zimną czapą karłowate wierzby, trawy i mchy. Lemingi, które odbywały hiberna­cję w głębokich norach pod śniegiem, wychodzą na powierzchnię i zaczynają in­tensywnie odżywiać się świeżymi liśćmi, uzupełniając niedostatki zimowej diety. W bajorach lęgną się niezliczone masy owadów i roją w powietrzu wielkimi, brzę­czącymi chmarami. W pełni lata dzień trwa tu 24 godziny i zwierzęta Arktyki są aktywne przez całą dobę, inaczej niż zwierzęta żyjące w pozostałych szerokościach geograficznych.

Tutaj jest pożywienie dostępne dla ptaków. Kraina ubóstwa zamienia się w kra­inę przesytu. Ptaki przylatują tu z południa, aby czerpać korzyści z tego bogac­twa. Wśród nich są gęsi śnieżne. Tworzą one kolonie złożone z setek tysięcy par gnieżdżących się pomiędzy kępami szorstkich traw. Na południu, skąd przylatu­ją, byłyby atrakcyjnym łupem gronostajów, łasic, lisów, rosomaków i innych dra­pieżników. Tacy czworonożni myśliwi nie docierają do Arktyki, ponieważ nie są w stanie przebyć tak dużej odległości, tak szybko i łatwo jak ptaki. Jedynym ssa­kiem drapieżnym, którego obawiają się tu gęsi śnieżne jest lis arktyczny, wystę­pujący w niedużej i nie zwiększającej liczebności populacji. Przy dużej liczebno­ści gniazdujących par gęsi na każdego lisa przypada dużo większa ilość jaj niż byłby w stanie skonsumować. Nadmiar jaj, których nie mogą zjeść od razu, zosta­je zakopany przez lisy na później. To jednak, z powodu małej liczebności lisów, powoduje mało widoczne straty w wielkiej ilości jaj składanych przez liczne gęsi

Pod koniec lata większość par ma cztery lub pięć podchowanych młodych. W odróżnieniu od prawie całkowicie białych rodziców, młode ptaki mają szare upierzenie. Występujące w tundrze gęsi bardzo aktywnie żerują całymi rodzinami. Dorosłe ptaki wykopują korzenie sitowia, a młode skubią bagienne trawy. Wszyst­kie osobniki szybko przybierają na wadze. Muszą zdążyć przed zimą przygotować się do długiej podróży.

W leżących 3000 km na południe lasach kanadyjskich koliberki zwyczajne zacho­wują się podobnie jak gęsi śnieżne, choć różnią się od nich znacznie rozmiarem i sposobem latania. Koliberki wędrują na północ, aby skorzystać z intensywnie kwit­nących tam letnich kobierców. Dostępność nektaru jest tak duża, że mogą nasycić nie tylko siebie, ale wykarmić nim również pisklęta. Pod koniec krótkiego lata rośliny więdną, tracą kwiaty i przygotowują się do zimy. Wtedy koliberki razem ze swoim potomstwem muszą ruszać w daleką podróż na południe.

Ptaki drapieżne - jastrzębie, myszołowy i orły - odwiedzają te same lasy, aby po­lować na nornice i inne gryzonie, jak również na małe ptaki i ich młode, świeżo wy­klute pisklęta. Pod koniec lata drobne ssaki zaczynają chować się do norek, gdzie w stanie hibernacji przeczekają zimę, drobne ptaki natomiast rozpoczynają swoją

wędrówkę na południe. Ptaki drapieżne nie mają innego wyjścia, muszą podążać w ślad za swoimi potencjalnymi ofiarami. Na terenach Ameryki Północnej 650 gatun­ków ptaków żeruje i rozmnaża się latem, a 520 z nich gotuje do drogi z nadejściem jesieni i wycofuje przed nadejściem zimowych chłodów.

Różne grupy ptaków, odmienne pod względem umiejętności latania, wykształci­ły różne strategie przemieszczania. Gęsi śnieżne, aby utrzymać się w powietrzu muszą lecieć bardzo szybko, ponieważ są stosunkowo dużymi i ciężkimi ptakami. Dodatkowo muszą one nawet podczas krótkich przelotów przewozić w sobie pali­wo, jakim jest pożywienie. Także w najbardziej sprzyjających okolicznościach stara­ją się zaoszczędzić nieco energii. Podczas wędrówki wielokrotnie zatrzymują się, czasem nawet na kilka dni, aby intensywnie żerować i gromadzić zapasy energii na dalszą wędrówkę.

Ptaki drapieżne są w lepszej sytuacji. Szybowanie wymaga zaledwie dwudziestej części energii zużywanej przy aktywnym locie. Wznoszą się one w kominach po­wietrznych tworzonych przez strumienie ciepłego powietrza, by po osiągnięciu du­żej wysokości bez wysiłku szybować w dowolnie wybranym kierunku.

W okresie wędrówek ptaki drapieżne czekają na ciepły dzień, by wznieść się wy­soko w powietrze. Znają one miejsca, gdzie wstępujące prądy powietrza są najsil-

niejsze i powstają najczęściej. W górach stanu Pensylwania jest wiele takich miejsc, gdzie jesienią, jeszcze zanim liście drzew staną się czerwone, wędrują tysiące pta­ków drapieżnych.

Brodźce i biegusy wydają się małe i słabe, ale są to jedni z najwytrwalszych i naj­bardziej długodystansowych wędrowców. Nie są one zależne od ciepłej pogody, jak ptaki drapieżne, i w przeciwieństwie do gęsi mogą gromadzić duże zasoby energii w postaci rezerw tłuszczu. W okresie wędrówki żerują tak intensywnie na błotni­stych płyciznach wybrzeża, że w ciągu kilku tygodni niemal podwajają ciężar swo­jego ciała. Nagromadzone rezerwy energetyczne są nawet większe niż można to teoretycznie oszacować, gdyż tłuszcz jest gromadzony również w wielu narządach wewnętrznych, w tym także w mózgu i jelitach.

Tak więc na całym kontynencie północnoamerykańskim rozpoczyna się masowa, sezonowa wędrówka. Przelot w ciągu dnia w ciepłych promieniach słońca może się wiązać z poważnym ryzykiem przegrzania ciała ptaka, gdy ten non stop porusza skrzydłami. Gęsi są w stanie unikać tego zagrożenia, wędrując nocą. Ich rodziny trzymają się razem dzięki nawoływaniu podczas przelotu. Mniejsze ptaki, jak droz­dy, muchołówki i inne także wędrują nocą. Ptaki drapieżne, niestety, nie mają takiej możliwości. Muszą lecieć w ciągu dnia, gdy tworzą się wstępujące prądy ciepłego

u góry: Stada wędrujących śnieżyc, Ameryka Północna

powietrza. Jednak pomimo wielogodzinnego przelotu nie grozi im przegrzanie da­ła, gdyż głównie szybują i nie poruszają skrzydłami.

Koliberek zwyczajny także migruje w ciągu dnia, gdyż tylko wtedy są otwarte i dostępne dla niego źródła energii w postaci kwiatów. Tradycyjna trasa przelotu tych koliberków jest przestrzegana z zadziwiającą precyzją. Jeden z zaobrączkowa­nych ptaków, wędrując jesienią z północy, z roku na rok pił nektar z kwiatów tego samego krzewu.

Biegusy i brodźce większość swojego pokarmu znajdują na morskich plażach

i błotnistych płyciznach. Te, które opuszczają arktyczną tundrę i lecą na południe wzdłuż wschodnich wybrzeży kontynentu, tak długo jak tylko mogą, trzymają się brzegów Zatoki Hudsona. Potem dokonują długiego przelotu nad lądem, w po­przek południowej Kanady, na południe, do wybrzeży Nowej Anglii. Tam odpo­czywają, uzupełniają rezerwy tłuszczu, a w wielu przypadkach odbywają pierze­nie. Potem w nowym upierzeniu lecą dalej, przez ocean do Ameryki Południowej. Chociaż spędzają żyde blisko wody nie są w stanie na niej usiąść i nie potrafią pły­wać. Dlatego przelot nad oceanem wynoszący ponad 3 tysiące kilometrów odbywa się bez przerwy.

Te ptaki, które wędrowały w poprzek lądu na południe, do wnętrza kontynentu, osiągają szeroką dolinę Missisipi lub nawet dolatują do Zatoki Meksykańskiej. Naj­krótsza droga z Teksasu na Jukatan wynosi prawie tysiąc kilometrów. Lecąc wzdłuz zachodnich wybrzeży musiałyby pokonać trzy razy dłuższy dystans. Wybierając

odm szlak, przez Florydę i Kubę, ptaki mogą w czasie przelotu nad morzem /mywać się na Wyspach Karaibskich.

ki drapieżne i tym razem nie mają alternatywy. Muszą wybierać dłuższą dro- ehodnią nad lądem, gdyż nad oceanem nie występują prądy termalne. Kacz- wki, lelki i jaskółki obierają drogę wschodnią, wzdłuż Wysp Karaibskich, tki koliberek zwyczajny wyrusza w bardzo trudną do pokonania drogę, do- iie w poprzek morza. Średnia prędkość jego lotu wynosi około 45 >™/h, tak w sprzyjających okolicznościach może pokonać dystans lecąc nonstop 18 godz.

Ii estety, ta podróż jest bardzo trudna i wymaga od ptaka wielkiego wysiłku i wy­trwałości. Nawet łagodne wiatry wiejące w przeciwną stronę mogą skutecznie przeszkodzić koliberkom w osiągnięciu odległego brzegu i spowodować ich uto­nięcie w morzu.

W jaki sposób ptaki odnajdują drogę podczas tych dalekich wędrówek? Odpo­wiedź nie jest prosta. Każdy gatunek prawie na pewno wypracował swoje odrębne techniki orientacji. Niektóre ptaki posługują się znakami topograficznymi i charak­terystycznym ukształtowaniem terenu - Góry Appalachy, dolina rzeki Missisipi, li­nia brzegowa Zatoki Hudsona. Ptaki wędrujące nocą rozpoznają kierunki po gwiazdach, prawdopodobnie identyfikując gwiazdę polarną jako punkt, wokół któ­rego obraca się nieboskłon. Tylko podczas pochmurnej nocy, gdy nieboskłon zosta­je przesłonięty, mogą zboczyć z trasy, a czasem również całkiem się zgubić. Ptaki wędrujące za dnia orientują się po słońcu, jednak jest to bardziej skomplikowana technika, ponieważ słońce w ciągu dnia. stale zmienia swoje położenie względem ziemi. Ptaki posługujące się tą metodą muszą mieć wewnętrzny zegar, który dostar­cza im informacji o aktualnej porze dnia. Bardziej tajemnicza jest zdolność ptaków do rozpoznawania pola magnetycznego Ziemi. To zjawisko można obserwować w doświadczeniu z cienkimi, żelaznymi prętami. Jeśli grupę ptaków wyposażymy w żelazne, namagnesowane druty przesłaniające magnetyzm własny Ziemi, to pta­ki te się gubią. W grupie zaopatrzonej w nie namagnesowane druty, ptaki z łatwo­ścią odnajdowały prawidłową drogę. W mózgach niektórych ptaków odkryto zia­renka magnetytu z tlenkiem żelaza mikroskopijnej wielkości. Być może są one czę­ścią mechanizmu odczuwania pól magnetycznych przez ptaki. Niektóre ptaki, mię­dzy innymi gęsi, odbywają wędrówki całymi rodzinami i niewątpliwie młode pta­ki uczą się od rodziców przebiegu tradycyjnych tras wędrówek, a następnie prze­kazują te informage, przykładem wspólnego lotu, swojemu potomstwu. Młodym europejskim kukułkom podczas migragi nie towarzyszą rodzice, a jednak zupełnie samodzielnie potrafią znaleźć drogę na południe, do afrykańskiej sawanny. Taką umiejętność muszą dziedziczyć genetycznie.

W październiku ptaki kończą okres wędrówek. Gęsi śnieżne nie przeprawiają się przez Zatokę Meksykańską, osiedlają się na zimę w delcie rzeki Missisipi, jak rów­nież w północnej i zachodniej części Meksyku. Koliberki zwyczajne docierają do po­łudniowego Meksyku i Panamy. Jastrzębie, pokrzewki i lelki, kaczki, siewki i lybi- twy przybywają do swoich ciepłych zimowisk w Ameiyce Południowej. Ryżojady,

podobnie jak wilgi, odbywają najdłuższe wędrówki ze wszystkich ptaków Amery­ki Północnej. Ptaki te lęgną się w północnej Kanadzie i migrują nie tylko wzdłuż Ka­raibów, ale dalej na południe, gdzie po przebyciu 8 tysięcy kilometrów docierają na miejsca zimowisk w pampasach argentyńskich.

Wszystkie ptaki przebywają na południu tak długo, jak długo ich letnie tereny lęgowe pokryte są śniegiem i skute lodem. Po kilku miesiącach ich biologiczny ze­gar, jak również zmiany zachodzące w otoczeniu, sygnalizują im, że nadszedł czas powrotu na północ do terenów obfitujących w pokarm.

Mechanizm migracji ptaków na terenach Ameryki Północnej i Południowej jest wyraźnie widoczny i zrozumiały, ale ten fenomen występuje również na innych kontynentach, praktycznie na całym świecie. Europejskie jaskółki gniazdujące w Anglii, przelatują w poprzek Europy, przez Morze śródziemne dwoma drogami albo przez Cieśninę Gibraltar, albo przez Włochy do Sycylii, następnie przebywają odludne i niedostępne tereny gorącej pustyni Sahary do terenów zielonych Afryki Południowej. Gniazdująca w Azji na Wyżynie Tybetańskiej gęś indyjska wędruje, przecinając Himalaje w poprzek, lecąc czasem na wysokości 750 m nad ziemią do zimowisk na terenie Indii, a grupa ptaków z Arktyki migruje wzdłuż wybrzeży Ja­ponii i Wietnamu, i czasem może nawet wędrować poprzez Morze Południowo- chińskie i docierać do południowych i zachodnich wybrzeży Australii. Na półkuli

tudniowej jesienne wędrówki ptaków odbywają się oczywiśde w odwrotną stro- Największy koliber, pochodzący z Patagonii, migruje z nieprzychylnych gór na nach Chile do bujnych lasów w Ekwadorze, a jedna z kukułek wędruje z Nowej andii, poprzez Morze Tasmana, do tropików australijskich, arzyść z mozolnych, niejednokrotnie pełnych trudów wędrówek jest wymier- Podejmując je ptaki zyskują dostęp do zasobów pożywienia w miejscach trud- h do zasiedlenia przez cały rok. Skąd jednak ptaki dowiedziały się o istnieniu \, tak oddalonych i trudnych do osiągnięcia, zasobów pokarmu nie jest tak oczy- ste. Wyjaśnienia należy szukać w zamierzchłej przeszłości.

Ziemia była od czasu do czasu pod wpływem niskich temperatur. W ostatnich 50 000 lat były dwa zlodowacenia na Ziemi. W okresie zlodowaceń obszar, na któ­rym ptaki mogłyby egzystować, znacznie się zmniejszył i do wąskiego pasma w okolicach równika. Kiedy okres zlodowacenia ustępował, stopniowe ocieplenie powodowało powiększanie się obszarów możliwych do zasiedlenia w kierunku północnym i południowym» Ptaki podążały za tym ociepleniem. Każdego roku wę­drówki do terenów obfitujących latem w pokarm stopniowo się wydłużały, w spo­sób umożliwiający ptakom na dostosowanie się i rozwinięcie technik nawigacji. Gdy w następnych stuleciach klimat nadal będzie się ocieplał, to prawdopodobnie gęsi śnieżne i ryżojady będą musiały pokonywać jeszcze dłuższe trasy swych sezo­nowych wędrówek.

Sztuka latania umożliwiła ptakom zajęcie każdego zakątka naszej planety w spo­sób, który nie może być powtórzony przez jakąkolwiek inną grupę zwierząt. Nie ma fizycznych przeszkód uniemożliwiających ptakom dotarcie do dowolnych miejsc na ziemi. Przekraczają one nawet najwyższe pasma górskie i najszersze oce­any. Najdłuższa trasa corocznych wędrówek jest pokonywana przez rybitwy popie­late. Każdego sierpnia opuszczają one swe letnie lęgowiska na północy i rozpoczy­nają wędrówkę na południe. Osobniki pochodzące z arktycznych regionów Kana­dy i Grenlandii przekraczają Atlantyk i stykają się z pobratymcami wędrującymi z arktycznych regionów Rosji. Dalej lecą razem wzdłuż morskich wybrzeży Euro­py, potem wzdłuż zachodnich wybrzeży Afryki. Niektóre kończą wędrówkę na Przylądku Dobrej Nadziei, a inne lecą dalej, ponownie przekraczają Atlantyk, kie­rując się na wschodnie wybrzeża Ameryki Południowej. Trzecia grupa lybitw wę­druje z północno-zachodnich wybrzeży Kanady na południe przez Kalifornię, Peru i Chile, do Przylądka Horn. Wszystkie trzy grupy rybitw kończą wędrówkę w An­tarktyce, przekraczając rozległe wody oceanu. Na lęgowiskach, podczas północne­go lata korzystają one z 24-godzinnego dnia świetlnego, a potem mają taką samą możliwość na Antarktydzie, podczas tamtejszego lata. Rybitwy popielate widzą więc więcej słońca niż jakiekolwiek inne zwierzęta na naszej planecie. Ich doroczna wędrówka może osiągać nawet 40 tysięcy kilometrów.

Rybitwy mogą na krótko usiąść na wodzie lub na górze lodowej i odpocząć Je- rzyk niestety nie może tego zrobić. Jego nogi są jeszcze mniejsze niż nogi burzyków i zredukowane do czteropalczastych, krótkich łapek, zakończonych małymi, ostrymi

pazurkami. Jerzykowi, który wyląduje na ziemi, niesłychanie trudno jest ponownie wzbić się w powietrze. Dawniej gniazdował on w szczelinach skalnych, ale obecnie licznie występuje w miastach i zakłada gniazda w szczelinach murów i pod dacha­mi budynków. Aby zbudować swoje niewielkie gniazdo, chwyta piórka i źdźbła traw unoszące się w powietrzu, które skleja swą lepką śliną. Pragnienie gasi także w powietrzu - zniża lot do powierzchni wody i chwyta dziobem pojedyncze krople.

Odżywia się także w powietrzu, łowiąc latające owady. W powietrzu także śpi, wznosząc się na wysokość do 2,5 tysiąca metrów, gdzie szybuje z wiatrem i tylko z rzadka porusza rozpostartymi skrzydłami. Nawet kopulacje odbywa w powie­trzu. Samiec zbliża się do grzbietu samicy, łączy z nią i przez kilka sekund para szybuje z rozpostartymi czterema skrzydłami. Gdy jerzyk, młody czy stary, opusz­cza swoje gniazdo na początku sierpnia, kieruje do Afryki i może nie stykać się z ziemią przez następnych dziewięć miesięcy, czyli do czasu powrotu do swojego gniazda.

Pewien jerzyk żył przez osiemnaście lat. W czasie swego życia przeleciał około 6,5 miliona kilometrów. Jest to odpowiednik ośmiokrotnego przelotu na księżyc i z powrotem. Tak więc jerzyk jest rzeczywiście najbardziej powietrznym ze wszyst­kich zwierząt.

ROZDZIAŁ 3

NIEZASPOKOJONY APETYT

\T zniesienie się w przestworza i utrzymanie się w nich wymaga energii. Poży­li wienie jest paliwem dostarczającym ptakom potrzebną energię. W czasie lo­tu korzystne jest ograniczenie do minimum objętości i wagi takiego paliwa. Dla­tego też najlepszy dla ptaków jest pokarm skondensowany i wysokoenergetycz­ny. Takim pokarmem są nasiona. To ze składników odżywczych zawartych w na­sionach są w stanie rozwinąć się łodygi i liście roślin, które następnie zdolne są do samodzielnego wydania następnego pożywienia w postaci nasion. Są one bar­dzo wysokoenergetyczne i składniki odżywcze w nich zawarte są bardzo skon­centrowane, dlatego też dla wielu ptaków nasiona stanowią podstawę odżywia­nia. Rośliny nie czerpią korzyści z tego, że ich nasiona są zjadane i niszczone w żołądkach ptaków, dlatego też wiele roślin otacza swoje nasiona zewnętrznym pancerzem ochronnym. W odpowiedzi, ptaki wykształciły speqalne narzędzia i techniki umożliwiające im kontynuacje rabunku tego cennego i bardzo im odpo­wiadającego pożywienia.

Zróżnicowanie i zmienność narzędzi, którymi ptaki mogłyby się posługiwać, zo­stało zredukowane i zmodyfikowane już wiele milionów lat temu, wraz z wykształ­caniem zdolności do lotu. Kończynami przednimi przekształconymi w skrzydła ptaki nie są już w stanie chwytać i rozrywać pokarmu, rogowy dziób nie jest już tak dobry w żuciu i miażdżeniu jak wcześniejsze kostne szczęki zaopatrzone w mocne zęby, a wykształcony dziób może otwierać się tylko i zamykać.

Mimo to niezwykłe jest jak zmienny i efektywny może być dziób. Keratyna, z której jest zbudowany, jest budulcem łatwo ulegającym modyfikaqom w procesie ewolucyjnym. Popatrzmy na zięby. Posiadają one dziób wielofunkcyjny. Zamknię­ty ma kształt ostro zakończonego stożka, nie jest ani zbyt długi, ani zbyt krótki. Umożliwia właścicielowi chwytanie owadów, pająków, gąsienic i jagód. Bardzo do­brze służy również, jako szczypce, do wyłuskiwania nasion.

Nie może on jednak poradzić sobie z nasionami zabezpieczonymi grubą łuską. Dawno temu w rodzinie łuszczaków musiała pojawić się populacja ptaków mają­cych nieznacznie mocniejsze dzioby, którymi były one w stanie rozłupywać nawet twardsze nasiona. Niektóre rośliny w odpowiedzi wytwarzały jeszcze grubsze za­bezpieczenie.

Ale zięby z większym dziobem wolały się skoncentrować na tych właśnie ziar­nach, których nie zbierali inni przedstawiciele tej rodziny, obdarzeni słabszym dziobem. Specjalizując się w ten sposób wytworzyły bardzo mocny dziób.

Dlatego też dzwońce mają mocniejszy dziób niż zięby. Potrafią one rozłupać na­siona, z którymi nie poradziłyby sobie zięby. Bez większych trudności łuskają pest­ki słonecznika. Pestki wiśni są jednak zbyt twarde. Najmocniejszy dziób z wybrzu­szeniami na krawędziach u podstawy, którymi potrafi rozłupać pestkę wiśni ma in­ny przedstawiciel łuszczaków - grubodziób. Mięśnie zamykające taki dziób są uło­żone wokół czaszki i są wyjątkowo silnie rozwinięte. Gdy zostaną naprężone, mogą wytworzyć silę nacisku przekraczającą nawet 50 kg i umożliwić w ten sposób łatwe rozłupanie twardej pestki wiśni na dwie części i zjedzenie smakowitego wnętrza.

Szczygły, jedne z najmniejszych przedstawicieli łuszczaków, wyspeq’alizowały się w czymś innym. Osty ochraniają swoje nasiona długimi ostrymi kolcami. Szczy­gły wykształciły dłuższy i bardziej smukły dziób, który umożliwia im wydobywa­nie nasion ostów bez ryzyka, że ukłują się w głowę lub oczy. Nasiona sosny znaj­dują się pomiędzy łuskami w szyszce. Gdy szyszki dojrzewają, stają się twarde i zdrewniałe, a nasiona spadają na ziemię, gdzie mogą być zjedzone przez myszy, wiewiórki lub wiele gatunków ptaków. Krzyżodzioby mogą wyłuskiwać nasiona z szyszek zanim to jeszcze nastąpi. Górna część ich dzioba jest skrzyżowana z dol­ną, stąd pochodzi ich nazwa. Przekrzywiając głowę krzyżodziób wkłada swój dziwny przyrząd pomiędzy łuski znajdujące się w szyszce. Zadarta dolna część dzioba rozchyla łuski na bok tak, że ptak może chwycić nasionka haczykiem gór­nej części dzioba lub wyciągnąć je językiem.

Ptak pracuje tak szybko i sprytnie, że aż trudno dokładnie podpatrzeć w jaki spo­sób wydobywa on nasionko spomiędzy łusek. Jest to dowód na to, że bez skrzy­wionego dzioba ptak ten nie mógłby wyjmować nasion z zamkniętych szyszek. Ta­ki dziób, podobnie jak wiele specjalistycznych narzędzi, niesie ze sobą inne ograni­czenia. Krzyżodzioby nie potrafią dziobać nasion z ziemi, jak to czynią inne ptaki.

Żołędzie, nasiona dębu są szczególnym pokarmem. Są otoczone łupiną, która jest za gruba dla zięb. Są również bardzo duże i żaden z łuszczaków nie jest w stanie ich połknąć. Nawet niewiele większa sójka nie może go zjeść w całości. Musi prze­nieść go w odpowiednie miejsce na kamień lub grubszą gałąź, przytrzymać łapami, a następnie, używając dzioba jak dłuta, najpierw odłupać łuskę żołędzia, a potem pokruszyć zawartość na mniejsze kawałki. Obroną dębów przed zjadaczami nie jest jednak twardość nasion, ale ich liczba. Pod koniec lata dorosłe drzewo może wy­tworzyć nawet 90 tysięcy żołędzi. To o wiele więcej niż ilość żołędzi jaką mogą zjeść ich amatorzy z okolicy. Niektóre nasiona z całą pewnością przetrwają. Sójki starają się jednak zjeść ich jak najwięcej.

Dziki i jelenie, które także lubią żołędzie, starają się jesienią jeść ich jak najwię­cej, a nadmiar substancji odżywczych przechowują w postaci tłuszczu. Ptaki nie mogą sobie na to pozwolić, gdyż nie mogłyby latać, dźwigając dodatkowy ciężar. Musiały wykształcić odmienną metodę przechowywania zapasów. Sójka zakopuje żołędzie w ziemi, chowa w dziuplach lub w innych miejscach. Przyniesione przez siebie żołędzie umieszcza w dołkach zrobionych w ziemi i starannie je przykrywa, tak aby inne zwierzęta nie mogły ich znaleźć.

Potem ptak stara się zapamiętać szczegóły otoczenia, aby móc odnaleźć ukryte przysmaki. Większe drzewa, leżące gałęzie, pnie i wykroty mogą być dla niej wska­zówkami. Ptak może nawet przynosić kawałki drewna lub kamienie, które praw­dopodobnie spełniają funkcję punktów orientacyjnych.

Wiele gatunków ptaków w taki sam sposob przechowuje różne nasiona, a ich uzdolnienia i pamięć są wręcz zadziwiające. Sikora czamogłówka jest rekordzistą pod względem ilości nasion zgromadzonych przez jednego ptaka w ciągu dnia. Może ich ukryć nawet ponad tysiąc. Orzechówka, bliska krewniaczka wrony, w cią­gu sezonu potrafi zgromadzić nawet ponad sto tysięcy nasion. Cechuje ją także wy­jątkowo długa pamięć. Badacze obserwowali jedną z nich wydobywającą nasiona po dziewięciu miesiącach od ich ukrycia.

Jednak nawet najlepsza pamięć nie jest doskonała. Sójki nie są w starue zapamię­tać każdego zakopanego żołędzia. A to w oczywisty sposób sprzyja dębom, gdyż ich nasiona, czyli żołędzie są dzięki sójkom roznoszone po lesie i zakopywane w ziemi. Dzięki ptakom żołędzie są ukryte przed wzrokiem innych smakoszy i ma­ją zapewnione dogodne warunki do wykiełkowania.

Dzięcioły, które są głównie owadożeme także potrafią zjadać i przechowywać żołędzie. Zupełnie wyjątkowy jest pod tym względem północnoamerykański gatu­nek zwany dzięciurem żołędziowym i jak sugeruje nazwa żywi się prawie wyłącz­nie żołędziami.

Sposób przechowywania żołędzi przez tego dzięcioła jest niezwykły, bardzo efektywny i nie przyczyniający się do rozwoju nasion. Dzięciury żołędziowe wybierają wysokie, bardzo często już martwe drzewa. Czasem nawet korzysta­ją ze słupów telefonicznych. W ciągu lata wiele czasu spędzają, wykuwając w nich małe otwory w kształcie lejków. Pod koniec lata ptaki przynoszą żołędzie,

jeden po drugim i wbijają je w przygotowane wcześniej zagłębienia w drze­wach, wybierając każdemu odpowiednie miejsce. Przygotowane zagłębienia, jak również żołędzie mają różne rozmiary i znalezienie odpowiedniego miejsca dla każdego z nich nie jest proste. Jeśli zagłębienia będą za małe, to nasiona mogą zostać uszkodzone w trakcie osadzania, co spowoduje ich gnicie, a jeśli otwory będą za duże, to żołędzie będą osadzone za luźno i mogą zostać łatwo skradzione. Dlatego też znalezienie i umieszczenie żołędzi w odpowiednich miejscach nie jest łatwe i wymaga wielu prób. Ale na tym nie koniec. Żołędzie w trakcie przechowywania wysychają i zmniejszają swoje rozmiary i dlatego muszą być przenoszone co jakiś czas w inne bardziej odpowiednie zagłębienia. Bardzo duży magazyn może zawierać nawet 50 tysięcy nasion. Przegląd takiej kolekcji, jak również jej ochrona są ponad siły jednego, a nawet jednej pary pta­ków. Dlatego o takie bogate zbiory troszczy się cała rodzina dzięciura żołędzio­wego.

Brak uzębienia u ptaków nie tylko limituje sposób pobierania pokarmu. Również zmniejsza możliwość obróbki pokarmu przed połknięciem. Ziamojady potrafią od­rzucić niejadalne łuski, a nawet połamać pestkę na mniejsze fragmenty, ale rozgry­zanie i żucie jest dla nich czynnością nieosiągalną. Dlatego rozdrabnianie pokarmu odbywa się w inny sposób i w innym miejscu. Żołądki ptaków posiadają dwie czę­ści. W przedniej znajdują się ujścia gruczołów, których wydzielina trawi pokarm chemicznie. W drugiej, tylnej części, zwanej żołądkiem mięśniowym, zachodzi ob­róbka mechaniczna pokarmu.

Jest on kształtu okrągłego, spłaszczony z dwóch stron. Posiada grube, umięśnio­ne ściany i poprzecinaną żłobieniami, pofalowaną powierzchnię wewnętrzną. Jego mięśnie kurczą się rytmicznie, przybliżając ściany do siebie i prze.-.; • \ ając je wzdłuż naprzemiennie, miażdżąc i rozgniatając w ten sposób znajdujący się w środku za­wartość. Tu następuje również wymieszanie z sokami trawienny! a ydziełanymi w pierwszej części, w żołądku gruczołowym. Wszystkie ptaki Łosi dają taki we­wnętrzny młyn, ale ziamojady potrzebują szczególnie silnego żołądka mięśniowe­go, mogącego rozgnieść nawet bardzo twarde osłony nasion, aby zwiększy! jego efektywność, uzupełniają go drobnymi kamykami.

Mała ilość kamyków znajdująca się w żołądku nie jest tak ciężka, jak pełne uzę­bienie, a ponadto jest lepiej usytuowana z aerodynamicznego punktu widzenia, po­nieważ leży w centralnej części ciała i nie powoduje przedniego przeciążenia. Nie­stety, powoduje ogólne powiększenie ciężaru ciała. Dlatego też niektóre ptaki odży­wiające się nasionami tylko okresowo, pozbywają tego balastu przy przejściu na in­ną dietę. Dla wąsatki nasiona są pokarmem przez krótką część roku. Na wiosnę zmienia pokarm i odżywia się owadami, które nie wymagają tak silnej obróbki i dlatego usuwa żwir z żołądka mięśniowego i zmniejsza jego rozmiary.

Kury, czy indyki nie spędzają wiele czasu w powietrzu i nie przywiązują więk­szej uwagi do masy swojego ciała. Potrafią zgromadzić w żołądku mięśniowym sto­sunkowo spore kamienie, obok stale uzupełnianego drobniejszego żwiru. W żołąd­kach gęsi domowych znajduje się średnio około 30 g kamyków. Mając przez cały czas taki dodatkowy ciężar, gęsi domowe praktycznie przestały fruwać. Struś bywa uważany za niezbyt mądrego, z tego powodu, że połyka duże i niejadalne przed­mioty, szczególnie gdy są jasne i połyskujące. Tak naprawdę uzupełnia on tylko za­pasy gastrolitów w żołądku mięśniowym. Największy żołądek mięśniowy, czyli mielec, miały prawdopodobnie moa, gigantyczne wymarłe ptaki, które żyły na No­wej Zelandii. W zachowanym szkielecie moa, w przestrzeni pomiędzy żebrami, znaleziono liczne kamyki. Różniły się one wielkością - od ziaren piasku do kamie­ni o średnicy kilkunastu centymetrów. Ich kulisty kształt i wypolerowana po­wierzchnia dobitnie świadczą, że znajdowały się w żołądku i spełniały funkcję ga­strolitów. Grupa kamieni, które pochodziły z żołądka jednego ptaka osiągała ciężar około 5 kg.

Grube łuski nie są jedyną ochroną jaką rośliny otaczają swe nasiona. Niektóre z nich posługują się substancjami trującymi. Jedną z najsilniejszych znanych trucizn roślinnych jest strychnina. Pochodzi z pewnej południowoamerykańskiej liany. Inne nasiona, chociaż ich trucizny nie są śmiertelne dla zwierząt, w razie spożycia dają na tyle nieprzyjemne objawy, że nie są chętnie zjadane. Wiele drzew w amazońskiej dżungli wydziela właśnie takie toksyny. Ary i inne duże papugi są jednak wyspecja­lizowane w zjadaniu nasion, nawet tych chronionych groźnymi toksynami. Potężny­mi hakowatymi dziobami są zdolne kruszyć nawet najtwardsze orzechy, a przed poł­knięciem ich zawartości nie chroni nasion to, że mogą u papug spowodować nie­strawność. Po spożyciu takich nasion ptaki lecą do określonych miejsc, gdzie na brze-

gach rzek zostały odkryte pokłady iłów. Tam papugi zjadają pokaźne ilości takiej gli­ny, która podobnie jak glinka kaolinowa pochłania toksyny zawarte w trujących czę­ściach roślin i chroni ptaki przed bolesnymi skutkami zatrucia pokarmowego.'

Nasiona nie są jedynymi częściami roślin, którymi odżywiają się ptaki. Niektóre z nich wyspeqalizowały się w spijaniu soków roślinnych, zawierających głównie węglowodany. Płyny te są produkowane przez liście i krążą wiązkami przewodzą­cymi po całej roślinie. Podobne do dzięciołów oskony wyspecjalizowały się w po­bieraniu takiego pokarmu. Wydłubują one dołki w korze żywego drzewa, dostają się do leżących pod nią wiązek przewodzących i uszkadzają je. Wyżłobione dołki są rozszerzone na dole i tam gromadzą się skapujące soki roślinne. Ptaki pobierają te płyny za pomocą grubych i szorstkich języków. Również owady przylatują, aby napić się wypływających soków i duża ich ilość siada dookoła zagłębień. Stanowią one źródło białka dla oskon, które zjadając je uzupełniają w ten sposób swoją wę­glowodanową dietę.

u góry: Konury, piony i ararauny

Drzewa bronią się przed wypływem soków, wytwarzając zasklepiającą twardnie­jącą wydzielinę wokół zranienia. Bardzo możliwe, że ślina oskon zawiera antykoagu- lanty, utrudniające zasklepianie się ran, ale i tak po około dziesięciu dniach soki prze­stają wypływać i ptaki muszą drążyć nowe otwory. W okresie wychowywania mło­dych, kiedy oskony muszą nie tylko żywić się same, ale również dostarczać pokarm pisklętom każdy dorosły ptak wydłubuje około czterech dołków dziennie, umiesz­czając je coraz wyżej, tak że po pewnym czasie rzędy dołków otaczają ściśle cały pień. Wyciek soków może być przy tym tak duży, że drzewo zaczyna powoli obumierać.

Niektóre ptaki z kolei odżywiają się liśćmi, które nie są jednak najbardziej odpo­wiednim dla nich pokarmem. Liście są pokarmem objętościowym i zawierają o wie­le mniej składników odżywczych niż nasiona, czy sok roślinny. Ssaki specjalizujące się w jedzeniu liści, jak krowy, antylopy, konie i króliki mają szczególnie duży układ pokarmowy, w którym pokarm jest trawiony przez długi okres. Króliki tra­wią pożywienie po raz drugi, poprzez jedzenie swoich, zwykle nocnych, odcho­dów, które połknięte przechodzą powtórnie przez żołądek i jelita. Konie korzystają z pomocy bakterii. Duża liczba mikroorganizmów zasiedlająca jelita, zwłaszcza je­lito ślepe, pomaga sfermentować rozdrobnione liście i bakterie te rozkładają celulo­zę na prostsze węglowodany. Krowy korzystają z bardziej kompleksowej metody. Pobierane liście, głównie traw, wędrują do specjalnej części przedżołądków, po wstępnym rozdrobnieniu w jamie gębowej, i tam zostają zmagazynowane.

onafciaby,

Następnie w ciągu dnia, kiedy krowy odpoczywają po trudach wcześniejszego popasu, każdy połknięty kęs powraca do jamy gębowej i jest przeżuwany powtór­nie.

Żaden ptak nie posługuje się podobną techniką. Żaden nie zjada swoich nocnych odchodów i nie przeżuwa powtórnie połkniętego pokarmu. Mimo to niektóre pta­ki odżywiają się liśćmi, np gęsi. Ich technika jest całkowicie odmienna od stosowa­nej przez króliki czy krowy. Zamiast utrzymywać pokarm przez długi czas w prze­wodzie pokarmowym, aby wykorzystać maksymalną ilość składników pokarmo­wych, gęsi pobierają tylko najprostsze, najłatwiej i najszybciej dostępne składniki. Miękkie końcówki rosnących źdźbeł traw przechodzą bardzo szybko przez prze­wód pokarmowy, pozostawiając w nim tylko proste składniki odżywcze. Ujemną stroną takiego sposobu odżywiania jest to, że aby uzyskać odpowiednią ilość skład­ników odżywczych, konieczne jest intensywne pobieranie pokarmu non stop przez długi okres. Gęsi potrafią skubać około stu źdźbeł traw na minutę. Pasą się ranka­mi i popołudniami, a nawet nocą, gdy intensywne światło księżyca umożliwia im obserwację terenu i ochronę przed drapieżnikami. Wypróżniają się przy tym bar­dzo często.

Pewne ptaki spróbowały wykorzystać więcej składników odżywczych z liści niż to robią gęsi. Te ptaki to hoacyny, żyjące w Ameryce Południowej, których pisklę­ta mają pazury na skrzydłach. Hoacyny żyją na bagnach wśród mangrowe i wy­stępujących tam licznie moka-moka, rodzaju gigantycznej wodnej rośliny arum.

Przedpołudnia spędzają na odrywaniu dziobem kawałków liści i połyk," • ich. Gro­madzą je w wolu, wielkim muskularnym worku, będącym uchyłkiem , - łyku. Po dokładnym napełnieniu wola ptaki ciężko podrywają się do lotu izmc . , trzepo­cąc skrzydłami kierują na swoje miejsca spoczynku, gdzie przysiadają Jęziach, umieszczając wypchaną pierś pomiędzy nogami. Teraz bakterie i inne mj organi­zmy fermentują liście znajdujące się w wolu, a muskularne ściany wcnieszają i przekształcają liście w tłustą, cuchnącą papkę. Po 48 godz. pozostające pożywienie wydziela zapach rzadki dla ptaków, podobny do zapachu odchodów bydła. Nic

dziwnego, że hoacyny w języku tubylców nazywały się „śmierdzącymi ptakami".

Liście, nasiona i soki roślinne są ważnymi częściami ciała roślin i zjadanie ich przez ptaki przynosi roślinom duże straty. Jednak rośliny produkują także substan­cje przeznaczone na pokarm, głównie dla ptaków. Nie są one wówczas ukrywane, czy zabezpieczane w inny sposób albo chronione substancjami toksycznymi. Są one ostentacyjne demonstrowane, a ich smak jest atrakcyjny dla ptaków. Jest to rodzaj smakowitego wabika, który rekompensuje ptakom przysługę robioną roślinie. Taką przysługą może być przenoszenie pyłku z jednej rośliny na drugą lub transporto­wanie nie uszkodzonych nasion w miejsca leżące z dala od macierzystej rośliny.

Ptaki nie dysponują czułym zmysłem smaku. Papuga ma tylko około 350 kub­ków smakowych na swym języku, podczas gdy królik ma ich niemal 17 tysięcy. Pta­ki jednak wyraźnie stawiają jedne smaki nad innymi i zwykle preferują smak słod­ki. Rośliny mogą więc wabić ptaki za pomocą roztworu cukru, nawet bardzo roz­cieńczonego. Czymś takim jest nektar wydzielany przez małe gruczoły znajdujące się w kwiatach. Barwne kielichy kwiatowe wskazują na obecność nektaru, a kwia­ty są tak zbudowane, aby ptak sięgający po nektar zebrał z pręcików porcję pyłku. Potem, gdy ptak zbliży się po nektar do innego kwiatu, przeniesie pyłek z jednej rośliny na drugą, co umożliwi zapłodnienie krzyżowe pomiędzy różnymi osobni­kami.

Wiele ptaków w krajach o klimacie umiarkowanym na północy lubi smak nekta­ru, ale podczas zimy w ich ojczyznach nie kwitną kwiaty, dlatego żaden z ptaków w tej strefie nie może odżywiać się tylko nektarem. W tropikach sytuacja wygląda jednak zupełnie inaczej. Tam kwitnące rośliny można znaleźć przez cały rok, a więc ptaki mogą specjalizować się w jego pobieraniu i dostosowywać do tego celu swo­ją budowę anatomiczną. W Australii żyją lorysy, przedstawiciele rodziny papug, które mają języki zaopatrzone w szczoteczkowate pędzelki ułatwiające im odżywia­nie się nektarem. Afrykańskie nektamiki używają długich języków w długich, cien­kich i zagiętych dziobach, którymi sięgają w głąb kielichów kwiatowych, skąd wy­dobywają słodki nektar.

Tak, jak ptakom opłaca się specjalizacja w jednym rodzaju pokarmu, tak roślinom przynosi korzyści posiadanie wyspecjalizowanych pomocników, którzy podczas kwitnienia krążą tylko pomiędzy kwiatami określonego gatunku rośliny. Pyłek prze­niesiony na inne gatunki kwiatów jest stracony. Sens ma tylko przenoszenie pyłku na inne kwiaty tego samego gatunku rośliny. Dlatego powstały wyspecjalizowane

układy partnerskie. Wiele kwiatów ma kształt kielichów umożl :ający sięganie po ich nektar tylko określonym gatunkom ptaków, o odpowiedz i dowie dzio­ba. Nektamik złocisty występuje w górach Kenii i posiada długi ¡cno zagięty dziób, który pasuje jak ulał do kwiatów dzikiej mięty, z których > ten nektar- nik może wydobywać słodki nektar. Roślina nie jest jednak rozrz. W każdym kwiatku mieści się tylko odrobina nektaru. Gdyby było go więcej, ptak posilił­by się na kilku kwiatach i zrobił sobie odpoczynek. Skoro jednak . Jaru w jed­nym kwiecie jest niewiele, to ptak musi odwiedzić wiele z nich zanim zaspokoi apetyt. W ten sposób udaje się roślinie rozprzestrzenić swoje pyłki na dużą odle­głość i do wielu innych roślin. Każdego dnia ten niewielki nektarnik odwiedza nie mniej niż 1600 kwiatków mięty.

Niewiele roślin kwitnie bez przerwy, tak więc w ciągu roku nektamik musi prze­nosić się na różne gatunki roślin. Nieliczne osobniki próbują pobierać nektar z kwiatów tych gatunków roślin, z którymi nie mają swoistego partnerskiego ukła­du. Te, które to robią nie są w stanie zbierać nektaru dostatecznie szybko lub wy­starczająco efektywnie. Nektamik żółtoboczny, który zwykle żywi się nektarem kwiatów aloesu, ma prosty dziób i może sięgnąć po nektar mięty, gdy wepchnie na silę swój dziób do zakrzywionego kielicha kwiatowego, wykonując serię pchnięć. Nawet wówczas nie zawsze udaje mu się osiągnąć maleńki zbiorniczek z nektarem ukryty w głębi kwiatu. Nektamik złocisty zwykle przepędza takiego konkurenta ze swego terytorium. Odpowiada to mięcie, gdyż nektamik żółtoboczny mógłby prze­nieść jej pyłek na inne gatunki roślin, gdzie nie spełniałby on swojej roli.

Nektarnik fioletowy, który także występuje w górach i poszukuje pokarmu ra­czej w płytkich kwiatach, ma jeszcze większe trudności z dostaniem się do nektaru kwiatów mięty, jego dziób i język są razem zbyt krótkie. Jedynym możliwym dla niego sposobem pozyskania nektaru jest wydłubanie od zewnątrz otworu w nasa­dzie kwiatu. Dla mięty jest to duża strata, gdyż roślina traci nektar, ma zniszczony kwiat, a skoro ptak nie wkładał głowy do kielicha kwiatowego, to nie mógł prze­nieść pyłku z jakiegokolwiek kwiatu mięty. Na szczęście dla mięty, współpracują­cy z nią nektamik złocisty przepędza ze swojego rewiru wszelkich tego typu szkod­ników i rabusiów.

W Ameryce Południowej współzależność ptaków i zaopatrujących je w nektar roślin jest jeszcze bardziej ścisła i rozbudowana. Kolibry, które są najliczniejszymi i najbardziej wyspecjalizowanymi w odżywianiu się nektarem ptakami na świecie, na pierwszy rzut oka podobne są do afrykańskich nektamików. Przedstawiciele obydwóch rodzin są mniej więcej tej samej wielkości; mają jaskrawe, błyszczące upierzenie przecudnej urody; odżywiają się nektarem kwiatowym, dla zdobycia którego zagłębiają swoje cienkie, długie dzioby w kielichy kwiatów i wypijają nek­tar, posługując się nitkowatym językiem. Opisane dwie rodziny nie są blisko spo­krewnione, a podobieństwa pomiędzy nimi wynikają ze stylu życia.

Ale są również różnice. Rośliny południowoamerykańskie wymagają od partne­rów wyższych umiejętności. Afrykańskie rośliny, zapylane przez nektamiki mają

kwiaty osadzone na grubej lub sztywnej łodydze, tak że ptaki mogą usiąść obok bądź na samych kwiatach. Czasem może się również zdarzyć, że do takich kwia­tów dostają się większe zwierzęta, takie jak małpy i wiewiórki, mające apetyt na smaczne, osłodzone nektarem płatki.

Natomiast rośliny z Ameryki Południowej umieszczają swoje kwiaty na długich, de­likatnych łodygach, tak że łatwo można się do nich dostać tylko drogą powietrzną.

W odpowiedzi kolibry wykształciły swoją unikatową technikę latania, dzięki której mo­gą one zawisać w powietrzu, naprzeciwko kwiatów, prawie nieruchomo i z wielką do­kładnością wkładać swój dziób głęboko do kielicha kwiatowego. Takiej zręczności nie posiadają afrykańskie ptaki. Układ partnerski pomiędzy roślinami i ptakami może osią­gnąć jeszcze bardziej wyrafinowany poziom. Niektóre kolibry mają dzioby ostro za­krzywione do dołu, inne wzniesione do góry, a jeszcze inne bardzo proste, cienkie i dłu­gie, podobne do igieł. Dłuższy od korpusu, około 8 cm dziób ma mieczodzióbek andyj­ski i dzięki niemu, jako jedyny przedstawiciel swojej rodziny, może dostać się do nek­taru znajdującego się w długich kielichach kwiatów bielunia.

Transport pyłku kwiatowego nie jest bardzo ciężką pracą. Ptaki wykonujące ją nie wykazują żadnych oznak zmęczenia z powodu obciążenia pyłkiem, którego wa­ga jest minimalna. Rośliny wykorzystują ptaki do innych, trudniejszych zadań - do przenoszenia nasion. Wynagrodzenie za tę pracę ma kluczowe znaczenie w roz-

I przestrzenianiu się roślin.

I ptaki czerpią z tego korzyści. Awokado oferuje bogaty, oleisty miąższ otaczający solidną pestkę. Jest ono ulubionym pokarmem najbardziej efektownego w Ameryce

i

I

| u góry: Koliberek bahamsl

nv

Środkowej ptaka, kwezala. Ptak ten jest wielkości dużego gołębia, ale posiada nie­słychanie długi i piękny ogon. Samiec ma błyszczące, mieniące się zielenią, upierze­nie na piersi i brzuchu szkarłatne. Samica jest podobna, ale jej upierzenie nie jest tak jaskrawe i ogon tak długi. Nic dziwnego, że to wspaniałe stworzenie było uważa­ne przez tubylców za święte i do dzisiaj jest narodowym ptakiem Gwatemali. W czasie sezonu lęgowego, kiedy potrzebne są duże ilości pożywienia do wykar- mienia młodych, para kwezali specjalnie wybiera miejsce na gniazdo w pobliżu drzew awokado, z których codziennie może zbierać bogaty pokarm.

Owoce awokado zwisają na długich ogonkach. Kwezal nadlatując upatruje sobie owoc, chwyta go w powietrzu, zawiesza się na nim całym ciężarem i szybko odry­wa go od gałęzi. Następnie ptak udaje się w ulubione miejsce, w którym połyka zdobycz. Owoc awokado jest tak duży, że ptak jest w stanie przesunąć go tylko w dół jamy dziobowej do wola. Tam następuje oddzielenie pożywnego miąższu od twardej, niestrawnej pestki. Jest ona za ciężka, by ptak mógł długo z nią latać. Jest również za duża, aby przejść przez cały układ pokarmowy i być normalnie wyda­lona. Dlatego ptak zwraca pestkę awokado z powrotem przez dziób. W czasie se­zonu lęgowego robi to często na gnieździe i te nasiona są stracone dla rośliny. Ale poza sezonem lęgowym zwracane pestki mogą upaść na ziemię, a ponadto mogą być przeniesione daleko od rośliny rodzicielskiej. Na takie odległości owoce nie ma­ją szans spaść bez pomocy czynnika zewnętrznego, sama roślina nie jest w stanie tak się rozprzestrzeniać.

Mniejsze nasiona są inaczej traktowane przez ptaki. Tukan borykający się z du­żym, mięsistym owocem papai, droidzik obżerający się jagodami, jemiołuszka

zbierająca różowe owoce z krzaków głogu, wszystkie połykają owoce w całości lub dużymi kęsami. Względnie nieduże nasiona, razem z miąższem, nie zatrzymywa- ne przechodzą przez układ pokarmowy i wydalane są z innymi od ci, lami. Moż­na by sądzić, że ten dłuższy proces jest bardziej korzystny dla roślin i pozwala na przenoszenie przez ptaki nasion na znaczne odległości od miejsca sp ycia owo­ców. Jednak oszczędność wielu roślin prowadzi do niekorzystnych zjawisk. Więk­szość owoców zawiera dużo wody i mało substancji odżywczych, co przyspiesza

proces trawienny i czyni go łatwiejszym - wiele owocożemych ptaków może wy­dalać nasiona już po 2 min od ich połknięcia.

Oczywiście, rośliny są pokarmem nie tylko dla ptaków, ale również dla wielu in­nych zwierząt. Na roślinach mogą występować owady jedzące liście, spijające soki, świdrujące drewno, drążące kanały w owocach i nasionach, czy żujące korzenie, je­żeli im się na to tylko pozwoli. Takie owady stają się następnie pożywieniem dla ptaków.

Małe śpiewające strzyżyki z Ameryki Południowej większość czasu spędzają na podnoszeniu i odrzucaniu opadłych liści w poszukiwaniu owadów, uważnym za­glądaniu, co znajduje się pod nimi, w ziemi. Czasami, podnosząc leżące coraz głę­biej warstwy ściółki, całkowicie znikają, tak że tylko od czasu do czasu ponad liść­mi ukazują się ich głowy. Wygląda to tak, jakby ptaki brały kąpiel.

Europejski pełzacz leśny, przeglądając korę drzew, poluje na skorki, karaluchy, muchy, żuki. Zjada on nie tylko dorosłe formy owadów, ale także gąsienice i czerw. Poszukiwania zaczyna od dołu pnia - bada korę małym, zakrzywionym dziobem, następnie porusza się spiralnie wokół pnia do góry, wykonując czasem małe pod­skoki. Ptak ten wspina się na szeroko rozstawionych, mocnych nogach, podpierając się jednocześnie sztywnymi piórami ogona. Jest tak dobrze przystosowany i zwin­ny, że przeszukuje odchodzące od pnia gałęzie, poruszając się również po ich spodniej stronie. Gdy już przejrzy całe drzewo, przelatuje na następne i zaczyna od nowa swoją wędrówkę zawsze od dołu pnia do góry.

Dzięcioły szukają owadów, które są poza zasięgiem pełzaczy, znajdujących się pod korą, a nawet głębiej w samym drewnie pnia. Dziób dzięcioła jest narzędziem w rodzaju dłuta nie szczypiec. Ptak potrafi nim uderzać w drzewo z prędkością 40 km/h. Przy takiej szybkości szczęki mogłyby pracować osobno, ale tak nie jest, po­nieważ dzięcioły w czasie stukania w drzewo wykorzystują łączące obydwie szczę­ki zabezpieczenie. Wstrząsy jakie powstają przy uderzeniach są tak silne, że ptak straciłby przytomność, gdyby mózg jego leżał na linii tych wstrząsów. Tak nie jest, mózg dzięciołów leży powyżej, dodatkowo jeszcze warstwa mięśni leżąca u nasa­dy dzioba amortyzuje uderzenia.

Po wykuciu otworu i odsłonięciu korytarzy larw owadów, dzięcioł musi w jakiś sposób wydobyć swoją zdobycz.

Jest to możliwe za pomocą niezwykle długiego języka, jaki posiadają. U niektó­rych gatunków jest on czterokrotnie dłuższy od dzioba. Aby było możliwe schowa­nie języka w dziobie, musi on zawijać się od końca dzioba przez tył czaszki, szczyt

głowy aż do czoła. Pochwa, w której znajduje się język jest pokryw lepkim śluzem z gruczołów ślinowych, który razem ze szczoteczkowatą powierzchnią języka umożliwia dzięciołowi przyklejanie owadów i ich larw znaleziony ■ korytarzach w drewnie. To wyposażenie znajdujące się na głowie dzięciołów niewidoczne i możemy go nie zauważyć, ale z pewnością zasługuje ono na u u / o najbardziej niezwykłego urządzenia do pobierania pokarmu, w jakie wyposażone są ptaki.

Dzięcioły nie zdołały dotrzeć do Wysp Galapagos. Tylko niektórym ptakom uda­ło się pokonać odległość około 10 tysięcy kilometrów dzielącą wyspy od Ameryki Południowej. Wśród nich nie było dzięciołów. Dotarły za to owady, których larwy drążą kanały w drzewach, tak jak w innych częściach świata. Zięby nie pozwalają jednak, aby to bogate źródło pokarmu pozostawało nie spożyte. Nie czekają aż w procesie ewolucji zostaną wyposażone w mocne dzioby i długie języki, tak jak dzięcioły; one improwizują.

Darwinki z Wysp Galapagos poszukują jedzenia, skacząc wzdłuż gałęzi małych krzaczastych drzew. Przekrzywiając głowę wsłuchują się w cichutkie odgłosy zdra­dzające obecność larw żuków, wygryzające w drewnie korytarze. Gdy już jakąś od­najdą, to dziobem, niewiele ostrzejszym i mocniejszym od dzioba wróbla domowe­go, wydłubują dziurkę. Następnie poszukują kolca kaktusa, który byłby odpowied­niego rozmiaru. Trzymając kolec w dziobie, ptak wkłada go w powiększony przez siebie otwór i manipuluje nim, przesuwając do przodu, do tyłu i na boki. Gdy nie uda mu się dotrzeć w ten sposób do pędraka, decyduje się na powiększenie otwo­ru. Nie odrzuca jednak narzędzia, jakim jest długi kolec, ale przytrzymuje go jedną nogą bądź umieszcza w zrobionej wcześniej dziurze, podobnie jak odkłada się pió­ro do kałamarza. Gdy mu się już uda dotrzeć do larwy i nadziać ją na kolec, wycią­ga powoli zdobycz, a następnie, przekładając kolec znowu pod nogę, zdejmuje po­żywienie dziobem, tak jakby był to ostatni, pyszny kęs szaszłyka.

Dzięki swojej inwencji i skutecznej manipulacji darwinki zasłużyły na miano ptaków świadomie wykorzystujących narzędzia, podobnie jak ludzie z epoki ka­mienia łupanego i przyniosło to tym ziębom światową sławę. Niedawno został zaobserwowany inny ptak, który jest nawet bardziej biegły w użytkowaniu wy­konanych przez siebie narzędzi i posługuje się nie jednym, a trzema narzędzia­mi. Tym ptakiem jest przedstawiciel jednego gatunku wron, który występuje, po­dobnie jak prawie nielotne kagu, na Wyspie Nowa Kaledonia na Pacyfiku. Pierw­szym narzędziem jest ostry ogonek liściowy w kształcie pogrzebacza, o długości kilkunastu centymetrów. Za jego pomocą rozgrzebuje resztki liści zgromadzone u podstaw rozet palm w poszukiwaniu ukrytych tam mięsistych pędraków. Cza­sem udaje się mu nadziać takiego smacznego owada, podobnie jak to czyni dar- winka z Wysp Galapagos. Wrona z Nowej Kaledonii nauczyła się jeszcze innej metody, zaobserwowała ona mianowicie, że jeśli parę razy poszturcha pędraka, to on i irytacji łapie swoimi szczękami za koniec ogonka liściowego tak mocno, że ptak może go z łatwością wyciągnąć na zewnątrz. Drugie narzędzie, którym się posługuje w podobnym celu jest bardziej skomplikowane. Jest ono rodzajem

haczyka. Wrona uważnie wybiera zakrzywioną na końcu gałązkę, odłamuje ją od pnia i zabiera ze sobą. Gałązkę pozbawia kory i liści, a następnie przez pewien czas, za pomocą dzioba, zwiększa jej zakrzywienie na końcu. Trzecim narzę­dziem jest harpun zrobiony z długich, sztywnych liści pandanusa. Liście te ma­ją ostre, postrzępione krawędzie, podobne do zębów piły. Wrona odrywa koń­cówkę takiego liścia i trzymając ją w dziobie ostrymi krawędziami skierowany­mi do góry, dźga pędraki w taki sposób, że ostre krawędzie liścia zagłębiają się w miękkim ciele owadów.

Owady są wspaniałymi lotnikami, ale w rywalizacji z dużo większymi ptaka­mi, zwłaszcza tymi, które speq’alizują się w polowaniu na owady ich szanse są niewielkie. Jaskółki ścigają pojedyncze osobniki, manewrują w powietrzu, ude­rzając nieregularnie skrzydłami, składając i rozcapierzając ogon, wykonując nie­zwykłe akrobaq'e w pogoni za swoją małą zdobyczą. Jerzyki nie poświęcają tyle uwagi pojedynczym ofiarom. Ptaki te przecinają powietrze z szeroko otwartymi dziobami.

Jerzyki w czasie polowania zużywają małe ilości energii. Jednocześnie jednak ich zdobycz jest mniejsza, składa się głównie z małych muszek i komarów uno­szących się prawie bezwładnie w powietrzu, natomiast ofiarami jaskółek padają

często dużo większe owady, takie jak muchy, żuki, a nawet mc!', ¡e. W rezultacie stosunek ilości zdobytego pokarmu do ilości zużytej w tym celu norgii jest pra­wie cztery razy większy u jaskółek.

Również w nocy owady nie są bezpieczne. Lelki polują na duJ. . y i żuki, sto­sując taką samą technikę jak w ciągu dnia jaskółki. Dzioby lelków ... ótkie i jedno­cześnie szerokie u podstawy. Dodatkowo specjalne połączenia u :<_■ w połowie długości dolnej części dzioba pozwalają na bardzo szerokie jego rozw ¿rcie. Po obu stronach dzioba grupa piór została przekształcona w szczeciniaste wąsy. Początko­wo sądzono, że służą one do naganiania owadów do jamy dziobowej, jednak obec­nie ten pogląd został podważony. Niektórzy naukowcy uważają, że ochraniają one oczy lelka przed owadami. Inni twierdzą, że są one rodzajem narządów zmysłu, podobnie jak kocie wąsy.

Owady, podobnie jak rośliny, starają się bronić. Jedne posiadają groźne żądła, drugie zawierają w tkankach truciznę. Jednakże niektóre ptaki nauczyły się obcho­dzić te „pułapki". Żołny, wspaniale ubarwione, szybko poruszające się ptaki żyją­ce w Afryce i Azji są ekspertami w łowach na groźnie uzbrojone osy i szerszenie. Ptaki te siadają na gałęziach znajdujących się przy otwartej przestrzeni, używanej regularnie przez owady jako korytarza powietrznego i czekają. Pszczoły i osy ma­ją wyraźne żółte i czarne pasy. W świecie zwierząt są one sygnałem ostrzegaw­czym. Dla żołny nie oznaczają one jednak niebezpieczeństwa, tylko zaproszenie. Gdy tylko taki owad się pojawi, zeskakuje ona z gałęzi i rzuca w pogoń. Jeśli owad szybko spostrzeże pościg, co się często zdarza, i poszuka ochrony wśród liści drzew, ma szansę na przeżycie. Żołna tam się nie zapuści. Jeżeli jednak nie znajdzie szybko schronienia, jest zgubiony. Ptak szybko go dogania, chwyta w powietrzu i trzymając owada poprzecznie w końcówce wąskiego dzioba powraca na gałąź. Tam zabija ofiarę energicznie, uderzając jej głową o gałąź. Następnie przekrzywia głowę w drugą stronę i wyciera o gałąź brzuch owada, usuwając w ten sposób / niego jad. Zabity i unieszkodliwiony owad jest już bezpiecznym pokarmem.

Północnoamerykański jadowity świerszcz nie jest zaopatrzony w żądło. Ma rów­nież ograniczone możliwości ucieczki z powodu braku skrzydeł. Posiada natomiast silną, palącą truciznę wewnątrz ciała, o czym oznajmia jego ubarwienie w czarne i szkarłatne pasy. Nie wszystkie młode ptaki instynktownie rozpoznają te oznaki niebezpieczeństwa. Niekiedy próbują zjeść tego owada, ale bardzo szybko go zwra­cają z niesmakiem. Po takiej lekcji rzadko robią to drugi raz. Dzierzba siwa nato­miast potrafi sobie z tym problemem poradzić. Tak, jak jej europejski kuzyn sro­kosz, łapie najróżniejsze owady i przechowuje je nabite na kolce drzewa, na którym znajduje się jej ulubione miejsce spoczynku. Tak, jak doświadczony kucharz, który zna różne sztuczki i wie, że strawa smakuje lepiej, gdy pozwoli się, aby przez jakiś czas dojrzewała, dzierzba zjada jadowitego świerszcza, gdy pobędzie w jej spiżar­ni co najmniej dzień. W tym czasie trucizna z ciała owada słabnie i traci swoją moc. Europejska dzierzba, srokosz, ma w swoim jadłospisie małe ptaki i małe gryzonie, takie jak nornice i myszy.

Inne zwierzęta często pomagają ptakom świadomie bądź nieświadomie w ich polowaniach. Niektórzy właściciele ogródków mają szansę na zawarcie bliższej znajomości z rudzikiem, gdy ten zbliża się zwabiony łatwym łupem, jakim są dżdżownice i pędraki odkrywane w czasie kopania ziemi, które trudno by mu by­ło wyciągnąć samemu.

Niewątpliwie taka współpraca trwa już od dawna i rozpoczęła się, gdy pierwot­ni ludzie zaczęli uprawiać ziemię. Wcześniej ptaki mogły polegać na ryjących, dzi­kich świniach i ten układ zachował się jeszcze w niektórych częściach Europy. Lel­ki, dawniej zwane kozodojami, prawdopodobnie wykorzystywały pomoc dzikiego bydła i kóz, które płoszyły kopytami ćmy i żuki. Do tej pory nocami krążą dooko­ła bydła i owiec, a ponieważ robią to regularnie, sądzono kiedyś, że ptaki te wypi­jają mleko zwierząt i dlatego nazwano je całkowicie bezzasadnie kozodojami.

W Afryce czapelki złotawe podążają w ślad za pasącymi się antylopami, słonia­mi lub nosorożcami i łapią owady uciekające spod ich nóg. Gdyby nie pomoc du­żych ssaków owady te mogłyby pozostać w trawie lub glebie niezauważone przez ptaki.

Na współpracy z dużymi ssakami jeszcze więcej korzystają bąkojady. Są one spo­krewnione ze szpakami i zbliżone do nich wielkością, a pokarmu szukają na ciałach antylop, żyraf, bawołów i nosorożców. Mogą go tam znaleźć niemało. Kleszcze i wszy pełzają wśród sierści na skórze antylop, ssąc ich krew. Larwy wyklute z jaj złożonych przez muchy w świeżych ranach obżerają się uszkodzonymi tkankami

ssaków. Zaatakowane przez pasożyty zwierzę nie potrafi samodzielnie się ich po­zbyć. Niektóre pasożyty mogą znajdować się w nozdrzach lub głęboko w małżowi­nach isznych. Dlatego też bezsilne zwierzę toleruje przeszukiwania nawet tych wra : wych miejsc przez bąkojady.

związek trwa już bardzo długo i bąkojady przystosowały się do niego w nie- ym stopniu. Palce i pazury tych ptaków są bardzo długie i ostre, umożliwia­ją itt utrzymanie równowagi na gospodarzu, w czasie ruchu. Ich ogony są krótkie i sztywne, posługują się nimi podobnie jak dzięcioły. Dzioby mają spłaszczone bocznie, dzięki czemu mogą łatwiej wnikać w głąb sierści i wydobywać ukryte bli­sko skóry kleszcze. Mogłyby zbudować gniazdo na swoim żywicielu, ale nie robią tego - używają do jego budowy sierści tych zwierząt, a gniazdują na pobliskich drzewach.

Być może to zewnętrze pasożyty przyciągnęły uwagę przodków bąkojadów do dużych ssaków, ale dzisiaj te owady nie stanowią głównego pokarmu tych ptaków. Jedno z przeprowadzonych ostatnio badań wykazuje, że wosk i naskórek pocho­dzący z uszu ssaków stanowią czwartą część diety, tyle samo stanowi łupież ukry­ty w sierści. Pokarmem najbardziej poszukiwanym przez bąkojady jest krew. Pobie­rają ją razem z połkniętymi kleszczami, gdy te już zdążyły wyssać ją z ciała zwie­rząt, ale również zdarza się, że dziobiąc rany żywiciela pobudzają jej wypływ. Wy­gląda na to, że bąkojady wyrządzają duże szkody ssakom, narażając na infekcje nie zasklepiających się ran. Tkanki i krew ssaków są najbardziej pożywnym z pokar­mów. Bąkojady ocierają się tylko o nie. Inne ptaki znalazły sposób, aby pożerać du­że ilości tego pożywienia. Ale do tego potrzebują speq'alnej broni, aby zabić ofiarę i specjalnych narzędzi, aby ją podzielić.

ROZDZIAŁ 4

MIĘSOŻERCY

Ojczyzną papugi kea jest Nowa Zelandia i chociaż nie posiada ona jaskrawego upierzenia, tak jak jej krewniacy z Australii, jest ładnym ptakiem o czerwo­nym spodzie skrzydeł i brązowozielonym wierzchu ciała. Tak, jak wszystkie papu­gi posiada mocny, zakończony ostrym haczykiem dziób, którego używa do rozłu­pywania orzechów, zjadania miąższu owoców i skubania wszystkiego, co znajduje się w pobliżu i wygląda na nadające się do zjedzenia. Jest rzadkim ptakiem, lepiej znoszącym chłody niż inne papugi i dobrze przystosowanym do ostrego klimatu górskiego. Występuje na halach w wysokich górach, gdzie wspina się wśród pokry­tych śniegiem głazów i przelatuje nad głębokimi przepaściami.

Jedna niewielka populacja kea zajmuje nie zaludnioną dolinę na Wyspie Połu­dniowej Nowej Zelandii, w miejscu gdzie góry schodzą ostro do morza. Tam znaj­duje się również kolonia burzyków szarych. Ptaków z tej kolonii nie widać tu za dnia, ponieważ polują na ryby w morzu, ale na noc wracają do nor, które same wy­kopały w darni obok głazów. Ludność lokalna nazywa je ptakami-baranami z po­wodu wyglądu ich młodych, karmionych do czterech miesięcy przyniesionymi przez rodziców, częściowo strawionymi rybami, tak dobrze, że te nieopierzone pi­sklęta są bardzo tłuste i ważą nawet do kilku kilogramów. Pierwsi ludzie, zasiedla­jący wyspę zbierali je w dużej ilości. Tak też robią papugi kea.

Kea, mająca ochotę na taki posiłek, skrada się wśród gniazd burzyków, od czasu do czasu przekrzywiając głowę i nasłuchując. W ciemnościach skulone pisklęta burzyków siedzą cicho pomiędzy głazami. Czasem jednak się odzywają. Być może biorą papugę za swojego rodzica powracającego z jedzeniem. Gdy jedno z piskląt wyda głos, kea re­aguje błyskawicznie. Zaczyna kopać. Używając dzioba jak motyki, odrzuca darń wokół wejścia do nory. Dostaje się do środka, ale nory burzyków szarych potrafią być bardzo długie. Kea czasem musi kopać kilka minut, odrzucając brązową ziemię do tyłu i po­szerzając dojście do swojej zdobyczy. Pisklęta nie są jednak całkowicie bezbronne. Ich żołądki mogą być jeszcze wypełnione tłustym, rybim pokarmem, przyniesionym przez rodziców, którym strzykają prosto w twarz intruzowi. Nie odstrasza to jednak papugi.

Uparcie powraca do jamy, aż w końcu jest w stanie złapać pisklę za szyję lub no­gę i wyciągnąć je na zewnątrz. Młode ptaki są częściowo opierzone - mają pióra tyl­ko na spodniej części ciała. Wyglądają jak tłuste, bezbronne, oskubane kaczki i krzy­czą z bólu. Ale nie długo. Ten sam dziób, który efektywnie służył do kopania, jak motyka, staje się teraz dziobem rozrywającym młodego burzyka na kawałki. Kea co prawda jest papugą, ale polującą.

Spożywanie mięsa przynosi jedną, wielką korzyść. Mięso jest bardziej odżywcze w porównaniu do nasion czy owoców, zawiera wystarczającą ilość składników po­karmowych i umożliwia mięsożernym zwierzętom spędzanie niewielkiej części dnia na posiłku. Jednakże zdobycie takiego pokarmu nie jest rzeczą tak łatwą, jak zrywanie owoców, nasion, czy nawet liści z otaczających roślin. Papugi kea praw­dopodobnie stały się łowcami stosunkowo niedawno. Mięso nie jest głównym składnikiem ich diety. W celu znalezienia ofiary posługują się słuchem, który nie jest tak dobry jak u innych ptaków; ich dziób, przystosowany do rozłupywania na­sion, prawdopodobnie stał się przypadkiem również odpowiedni do kopania. Wy- speqalizowane drapieżniki, odżywiające się tylko mięsem, muszą mieć bardziej rozwinięte zmysły i posługiwać lepszą bronią, w celu złapania i rozprawienia się ze swoimi ofiarami.

Puszczyk mszarny, żyjący w ciemnych, zimnych, północnych lasach iglastych ma doskonały słuch. Zakres fal, które są dla niego słyszalne jest podobny do ludzkie­go, ale wrażliwość na ich poziom tak wielka, że słyszy on cichutkie, całkowicie nie­słyszalne dla nas odgłosy. Posiada on szlarę z przodu głowy, utworzoną przez pió­ra podobne do włosów, które zbierają fale głosowe i przekazują je do uszu, podob­nie jak małżowiny uszne. Szlara przysłania i oddziela uszy jednocześnie tak, że

odgłosy z prawej strony wpadają prawie całkowicie do prawe: ha i na odwrót. Otwory uszne znajdujące się na głowie nie są umieszczone sy /nie. Leżą je­

den nad drugim. Dzięki temu sowa może słyszeć superstereo i ie, co umożli­wia jej dokładną lokalizaq'ę najmniejszego nawet szmeru, jeżel i : i w stanie zo­baczyć zwierzęcia, które jest jego sprawcą.

Jest to bardzo ważne w zimie, kiedy śnieg przykrywa ziemię gi. varstwą. So­wa siedząca na gałęzi sosny, 6 metrów nad ziemią, słyszy nagle odgk na który cze­kała. W odległości 45 metrów i 0,5 metra pod śniegiem, nornica gryzie przemrożony liść, cichuteńko przy tym szeleszcząc. Puszczyk obraca głowę w kierunku odgłosu

i dokładnie go lokalizuje. Po ustaleniu skąd dochodzi odgłos, pochyla się do przodu i lotem ślizgowym przemieszcza na dół. Robi to niewiarygodnie cicho dzięki speq'al- nym wypustkom, podobnym do grzebienia, znajdującym się na krawędziach lotek pierwszego rzędu, które tłumią hałas przepływającego przez nie powietrza. Mały ssak znajdujący się pod śniegiem niczego nie zauważa i nie wyczuwa nadchodzące­go niebezpieczeństwa. Przez cały ten czas puszczyk wsłuchuje się w szelest, który wzbudził jego zainteresowanie. Po kilku sekundach unosi się nad śniegiem i scho­dząc w dół przystępuje do ataku. Nie kieruje się sygnałami przekazywanymi przez wzrok, niczego nie może jeszcze zobaczyć. Skupia się na odgłosach. Uderzając skrzy­dłami wznosi do góry tumany śniegu. Ptak z wyciągniętymi przed siebie nogami ata­kuje niewidzialną ofiarę. Silnym uderzeniem skrzydeł unosi się z powrotem, trzyma­jąc mocno w szponach nornice, szamocącą się jeszcze. Cicho, kilkoma uderzeniami skrzydeł przenosi ją na swoją ulubioną gałąź. Następnie unosi małego gryzonia do góry i tak jak wszystkie sowy, połyka posiłek w całości.

Nornica zaspokaja ptasi apetyt na jakiś czas. Przez resztę nocy i cały następny dzień jjuszczyk mszamy może siedzieć nieruchomo, trawiąc swój posiłek, syty i wypoczęty. W środku jego żołądka następuje maceracja ciała nornicy. Mięśnie i wnętrzności są oddzielane od sierści i kości, które są zbędnym balastem. Te nie- przyswajalne składniki zostają zgniecione przez muskularne ściany żołądka mię­śniowego i uformowane w wypluwkę. Ptak zwraca ją przez dziób i pozwala, aby spadła na ziemię, nie interesuje się nią więcej.

Puszczyk mszamy musi polegać przede wszystkim na swoim słuchu nie tylko dlatego, że jego ofiary znajdują się pod śniegiem, ale również dlatego, że las ark- tyczny jest co najmniej przez połowę roku pogrążony w całkowitych ciemnościach. Bardziej na południu sowy mogą już polować, używając do tego celu oczu. Wszyst­kie ptaki muszą mieć dobry wzrok do kontrolowania swojego lotu. Ponadto polu­jące ptaki musi cechować zdolność do wyjątkowo ostrego widzenia. Im większe są oczy, tym więcej mogą zgromadzić światła i dlatego sowy polujące zwykle o zmro­ku lub tylko przy blasku księżyca mają wyjątkowo wielkie oczy.

Syczek, polujący w lasach Europy i Azji, ma je tak wielkie, że nie jest w stanie poruszać gaikami ocznymi. Gdy zamierza popatrzeć w bok, musi przekręcić w tym kierunku całą głowę. Sowy robią to niezwykle sprawnie. Połączenie głowy z szyją umożliwia im duży obrót - potrafią przekręcić głowę o 180*, a niektóre nawet o 270‘.

Ekranem, znajdującym się z tyłu oka, na który pada światło pr. chodzące przez soczewkę, jest siatkówka. W niej znajdują się dwa różne rodzaje w r. ■ liwych tworów, pomieszane. Jedne z nich są pręcikami rejestrującymi kształt; po/c te, to czopki od­powiedzialne za widzenie kolorów. Zwierzęta aktywne w więks;.. w ciągu dnia, śpiące w nocy, posiadają zarówno pręciki, jak i czopki. Zwierzętor; ornym widze­nie barw nie jest tak potrzebne i dlatego w ich siatkówce znajdują si prawie same prędki. Możemy być więc słusznie przekonani, że większość sów widzi świat pozba­wiony niektórych kolorów, ale za to w przytłumionym świetle może widzieć tak do­brze, jak żadne inne zwierzę. W półmroku większą uwagę zwierząt przyciąga ruch niż kształt. Mysz bezszelestnie przycupnięta w podszyciu leśnym jest dla sowy pra­wie niewidoczna. Ale gdy się poruszy, natychmiast zdradza swoją obecność. I gdy tylko mysz poruszy się, aby zbierać pożywienie, nie jest już bezpieczna - zagraża jej sowa, polująca w cichym, spowitym nocnymi ciemnościami lesie.

Ptaki polujące za dnia pozbawione są zdolności ostrego widzenia w przytłumio­nym świetle na rzecz widzenia kolorów; w siatkówkach swoich oczu posiadają za­równo czopki, jak i pręciki. Tym niemniej ostrość obrazu na siatkówce jest czasem niezwykła i w przypadku niektórych ptaków drapieżnych dużo większa niż u lu­dzi. Mają one dużo większą liczbę pręcików. Siatkówka oka ludzkiego zawiera ich 200 tysięcy, a myszołowów około miliona. Spostrzegawcze oko ludzkie może do­strzec zająca strzygącego uszami z odległości stu metrów, a myszołów jest w stanie dojrzeć go z odległości 3 km.

Niektóre gatunki ptaków mogą rozpoznawać znacznie więcej barw niż ludzie. Posiadamy w siatkówce trzy rodzaje czopków i odbieramy barwy w kombinacjach sygnałów pochodzących z tych wszystkich trzech rodzajów czopków. Ptaki nato­miast posiadają pięć lub nawet sześć rodzajów czopków i niektóre na pewno widzą ultrafioletowe pasmo światła. Pustułka je widzi i nawet niedawno odkryto, jaką może przynosić jej to korzyść. Nornice stanowią jej główny pokarm. Te małe ssaki poruszają się wzdłuż wytyczonych szlaków, zbierając pokarm roślinny. Ścieżki te zaznaczają swoim moczem, co pomaga im odnajdować drogę i jest zarazem sygna­łem przekazującym informacje innym nornicom, między innymi o gotowości roz­rodczej osobnika. Taka ścieżka jest widoczna również dla pustułki, ponieważ mo­czany odbijają promienie ultrafioletowe. Dlatego też zawisa ona nad tymi miejsca­mi, wiedząc gdzie może spodziewać się ofiary i czeka.

Broń używana przez ptaki w łowach jest niezwykła i śmiercionośna. Wiele ptaków, gdy tylko ma ku temu okazję, zabija inne zwierzęta. Sójki i sroki zjadają pisklęta in­nych ptaków, a mewa srebrzysta łapie myszy, gdy te nie zdążą się w porę schować. Takie wszystkożeme ptaki zabijają uderzeniami dzioba. Wyspecjalizowani łowcy - so­wy i orły, jastrzębie i sokoły - zabijają długimi, mocno zakrzywionymi, ostrymi szpo­nami. Są one bardzo skuteczną bronią i gdy zagłębią się w ciało ofiary, bardzo trudno jest jej się uwolnić. Trzy pazury są zwrócone ku przodowi, a jeden, najdłuższy, do ty­łu. Jastrząb łapiąc głowę zdobyczy, często zatapia tylny pazur w tyle czaszki i dociera do mózgu. Dlatego też tylny pazur nazywany jest czasami śmiercionośnym szponem.

Szpony ortów żyjących w tropikalnych lasach są tak duże i os Lr . że mogą prze­szyć ciało małpy na wylot. Harpijnik szary z powodzeniem poltr. ■ małpy ważą­ce niekiedy więcej niż on sam. Atakując przenosi nogi i miednicę d v.odu i zada­je cios z taką siłą, że czasem zabija zwierzę samym uderzeniem. Je? , to nie nastą­pi od razu, wtedy ofiara ginie, gdy wielkie szpony zagłębiają się w jej dało i prze­bijają narządy wewnętrzne. Harpia z Ameryki Południowej poluje nawet na leniw­ce, ssaki wielkości dużego psa. Atakuje je, gdy sennie wiszą wśród gałęzi drzew la­sów tropikalnych. Harpie są jedynymi drapieżnikami, które potrafią skutecznie po­lować na te dziwne zwierzęta, jakimi są leniwce. Na Wyspach Galapagos endemicz­nie występuje myszołów galapagoski. Poluje on na legwany morskie, czarne gady długości około 60 cm. Chwyta je w szpony, a następnie zabija, po długich zmaga­niach, rozszarpując dziobem.

Ptaki drapieżne wykorzystują podczas polowań inne metody. Orzeł przedni po­lujący na zające nie może liczyć na sukces, gdy zaatakuje ofiarę prosto z dużej wy­sokości. Zwierzę na pewno zauważy atak i szybko schroni się do swojej nory, za­nim jeszcze ptak się zbliży. Dlatego orzeł stosuje inną taktykę. Wzbija się wysoko ponad swoim terenem łowieckim i patroluje go, przyglądając się bacznie temu, co dzieje się na ziemi. Gdy zauważy pasącego się zająca, odlatuje i spokojnie obniża lot na wysokość kilku metrów nad ziemią. Następnie nadlatuje szybko, nie wiado­mo skąd, i łapie zająca zanim ten zdąży się ukryć w norze. Również krogulec ata­kuje z niskich wysokości. Potrafi szybko lecieć wzdłuż żywopłotu i nagle zrobić woltę w powietrzu, przelecieć na drugą stronę krzaków i złapać niczego nie spo-

dziewającego się, małego, odpoczywającego na gałęzi ptaka. Drzemlik atakuje swo­je ofiary w powietrzu. Usiłuje upolować skowronka, ulubiony cel łowów, spadając na niego z góry. Skowronek, gdy tylko zauważy niebezpieczeństwo, stara się rato­wać ucieczką. Zapamiętale uderza skrzydłami, wznosząc się prawie pionowo. Drzemlik wykonuje zakręt i zaczyna pościg. Jak długo skowronek wznosi się do gó­ry, tak długo jest bezpieczny, kiedy jednak prześladowca zaczyna go doganiać, mu­si on zmienić taktykę. Nagle skowronek składa skrzydła i spada jak kamień. Jeżeli spadnie w krzaki lub wysoką trawę i pozostanie tam nieruchomy, będzie już bez­pieczny.

Sokół wędrowny jest spokrewniony z drzemlikiem, lecz dużo od niego większy. Posługuje się podobną taktyką spadania na ofiarę z wysokości, z tym że osiąga du­żo większe prędkości w czasie ataku niż jego krewniak. Przy tak dużej szybkości bardzo ważna jest precyzja i kontrola lotu. Niekiedy sokół musi nie spuszczać z oka swojej ofiary, aby dopasować szybkość i kierunek i modyfikować w zależno­ści od potrzeby tor lotu. Oko ludzkie nie jest w stanie nadążyć za tym, co się dzie­je pod koniec takiego ataku. Można to jedynie zobaczyć na filmie oglądanym w zwolnionym tempie. Pod koniec pościgu sokół lekko zwalnia lot. Na ułamek se­kundy poprzedzającej atak wysuwa nogi i szpony do przodu i uderza. Ściganego dosięga najpierw tylny, śmiercionośny pazur. Rozrywa on ciało ofiary wzdłuż grzbietu do szyi, łamie kręgosłup i odrzuca pozwalając, aby zdobycz spadała w dół.

Czasami sokół wędrowny chybia celu. Wtedy, w niewiarygodny sposób potra­fi dać nurka i uderzyć na ofiarę, gdy ta jest tuż nad ziemią i wznieść się z nią. Tak szybki i energiczny manewr musi wiązać się z ogromnymi przeciążeniami działającymi na ptaka. Doświadczony pilot zdziwiłby się jednak widząc, że so­kół nie wykazuje objawów zamroczenia czy utraty przytomności. Łowienie w ta­ki sposób wymaga dużych umiejętności i precyzji działania. Nieprecyzyjne wy­liczenie, co do jednej mikrosekundy, może być przyczyną niepowodzenia. Sku­teczność ataków polujących sokołów wędrownych jest mniejsza niż jeden na dziesięć.

U wielu polujących gatunków ptaków występuje duże zróżnicowanie płci (dy­morfizm płciowy). Samiec krogulca jest prawie o połowę mniejszy od samicy. Jest to związane z okresem lęgowym, kiedy to samica musi najpierw zakumulować składniki, z których wyprodukuje jaja. Jej jajnik obrzmiewa, a waga zwiększa się nawet o 13%. Ten zwiększony ciężar ciała utrudnia osiąganie dużych prędkości i ogranicza sprawność potrzebną na złapanie wróbli czy innych małych ptaków. Dlatego też jest u tych ptaków podział pracy. Ona ze swoim zwiększonym obciąże­niem zasiada na gnieździe, broniąc je jednocześnie przed drapieżnikami. On I ma­ły, szybki i zwinny - poluje z powodzeniem i przynosi zdobycz samicy, a później również i pisklętom. Gdy pisklęta trochę podrosną i wzrośnie ich apetyt, samica

moż< omóc w dostarczaniu im pożywienia. Zajmuje się pokarmem trudnym do zdób i przez samca z racji jego mniejszych rozmiarów. Może ona między innymi wybr z gniazd pisklęta gołębie.

y, jastrzębie i orły nie połykają ofiary w całości, tak jak sowy. Często jest ona luża, aby to zrobić. Sokół wędrowny może upolować głuszca, a orzeł zają­ca. ły mają na krawędzi górnej części dzioba wyrostek rogowy, zwany sokolim zęb Używają go do zadania śmiertelnego ciosu. Wbijają ząb pomiędzy kręgi szyj' ofiar Jednak większość polujących ptaków wykorzystuje dziób tylko do roz­rywania zdobyczy. Przenoszą one swoją zdobycz w szponach na gałąź, gdzie

w spokoju wyszarpują i zjadają mięso, jak również cenne dla nich organy we­wnętrzne, pozostawiając kości, pióra i sierść. Dlatego też nie potrzebują, w przeci­wieństwie do sów, robić wypluwek.

Niektóre drapieżne ptaki mają odwagę atakować zwierzęta lądowe z ziemi. Eu­ropejski gadożer poluje na niezwykle niebezpieczną zwierzynę 1 węże. Atakuje swoją ofiarę z rozpostartymi skrzydłami, które służą mu, podobnie jak torreadorom peleryny - do zmylenia przeciwnika. Napastowanemu trudno jest ustalić, gdzie znajduje się ciało łowcy i z której strony padnie cios. Zaskroniec, jak również i żmi­ja, zadają ciosy na oślep, trafiając tylko w pióra, a wystrzelony jad żmii jest już stra­cony. Może się zdarzyć, że szczęśliwym trafem cios dosięgnie nóg gadożera. Nie wyrządzi mu jednak krzywdy, ponieważ są one pokryte twardymi łuskami i mają niewiele naczyń krwionośnych, którymi trujący jad mógłby się przedostać do na­rządów wewnętrznych. Napastnik doskakuje i odskakuje, odpierając ciosy węża, aż wyczuwa szansę i w mgnieniu oka atakuje, wbijając w ciało ofiary swoje szpony. Ptak znajduje się teraz w zasięgu rażenia jadowitego węża, który ma jeszcze dość swobody, by ugodzić napastnika zębem jadowym. Gadożer musi szybko działać i użyć następnej broni - dzioba. Jednym zabójczym uderzeniem przerywa rdzeń kręgowy w pobliżu głowy węża. Walka jest skończona.

Gdy ptak ma pisklęta musi zanieść zdobycz do gniazda. Jest to problemem. Dłu­gi wąż zwisający ze szponów ptaka znajdującego się w powietrzu nie tylko utrud­nia lot, ale stanowi zaproszenie dla innych do kradzieży.

Rozwiązanie jest proste. Wąż jest połykany. Centymetr po centymetrze gadożer przełyka wijące się jeszcze ciało, aż wreszcie tyko kawałek węża wystaje z dzioba. W gnieździe ptak pozbywa się zdobyczy praktycznie tak samo długo, jak ją poły­kał. Próbuje pomagać sobie nogami, ale i to sprawia mu trudności. Jedno pisklę sta­ra się pomóc. Łapie za koniec węża i ciągnie. W końcu cały wąż wychodzi na ze­wnątrz. Pisklę nie wygląda na przestraszone i zaraz zabiera się za połykanie węża, który wygląda na większego niż ono samo.

Dwa gatunki ptaków wyspecjalizowały się w łapaniu węży tak bardzo, że stały się prawie nielotne. Kariama czerwononoga z Ameiyki Południowej, daleka kuzyn­ka żurawia, podnosi węże dziobem za ogon i uderzając nimi energicznie o ziemię, zabija je. Afrykański sekretarz odżywiający się różnymi lądowym zwierzętami od owadów do szczurów, uśmierca swoje ofiary zadeptując je.

Nie wszystkie mięsożerne ptaki same zabijają swoje ofiary. Niektóre czekają na pokarm przy stole innego myśliwego. Afrykański marabut, ptak łysy na głowie i z chropowatym dziobem, stoi spokojnie obok uczty lwa, wyczekując na dogodny moment, by samemu oderwać kawałek mięsa i je zjeść; w Antarktyce, pochwodziób szybko przebiega przez kolonie pingwinów, szukając martwych piskląt i żółtek z potłuczonych jaj; na Falklandach, gdzie jest bardzo trudno o pożywienie, rożeniec zbiera odpadki wyrzucone na plażę przez przypływ morza; czasem znajdują się tam padłe duże zwierzęta, takie jak foki. Ale prawdziwymi padlinożercami są sępy i kondory.

Ptaki żywiące się nektarem żyjące w Afryce i w Ameryce Południowej są do siebie podobne, chociaż nie są ze sobą blisko spokrewnione. Również podobne do siebie są żyjące na różnych kontynentach ptaki padlinożerne. Afrykańskie sę­py są spokrewnione z jastrzębiami i orłami w odróżnieniu do amerykańskich kondorów, krewniaków bociana, zwanych czasem sępami Nowego Świata. Do­wodzi tego budowa szkieletu kostnego i układ mięśni. Obie grupy ptaków mają bardzo szerokie skrzydła umożliwiające im wykorzystywanie wstępujących prą­dów gorącego powietrza, powstających nad trawiastymi sawannami i unoszenie się dzięki nim. I sępy, i kondory mają nieopierzone głowy, co jest bardzo funkcjonalne,

eh

ponieważ ptaki te często wkładają głowę do jam ciała swoich zdobyczy, aby wy­jeść pożywne narządy wewnętrzne. Brak piór chroni je przed infekcjami, do któ­rych by dochodziło, gdyby miały je na głowie i brudziłyby je krwią lub treścią jelit.

Brak upierzenia na głowie przynosi im również inne korzyści. Temperatura po­wietrza wysoko nad ziemią jest bardzo niska, dlatego upierzenie ptaków jest bar­dzo gęste, co chroni je przed utratą ciepła w czasie szybowania. W dole, na po­wierzchni ziemi może być bardzo gorąco. Wiele sępów chłodzi się, wykorzystując zjawisko parowania wody zawartej w wodnistym kale, którym spryskują sobie no­gi. Woda parując odbiera ciepło z powierzchni nóg, co chłodzi ciało ptaka, który może czasem wyglądać jakby brodził w białej farbie. Na nagrzanej powierzchni zie­mi, naga skóra głowy przydaje się jako dodatkowa powierzchnia do oddawania nadmiaru ciepła z organizmu.

Bardzo długo dyskutowano, w jaki sposób sęp lub kondor krążący wysoko w powietrzu znajduje padlinę leżącą wśród traw na ziemi. Robi to za pomocą wzro­ku czy węchu? To, zdawałoby się naiwne pytanie było powodem głębokiego sporu wśród zoologów. Zaczął się on w 1825 roku, kiedy to Karol Waterton, ziemianin z Yorkshire, zapalony przyrodnik, opublikował relacje ze swych wypraw do lasów Gujany. Zawarł w nich, nie mający związku z prawdą pogląd, że kondory różowo-

glowe zna dują padlinę za pomocą węchu. Te relacje przyniosły mu sławę. Następ­nego rol> ; ¡ my przyrodnik z Ameryki, Jan-Jakub Audubon, przebywał w Wielkiej Brytanii ijąc ze sobą maszynopis dzieła o ptakach Ameryki, dla którego poszu­kiwał w a vcy. On również zrobił duże wrażenie na Brytyjczykach: nosił skórza­ną kurt: miał niezwykłe, długie włosy opadające na ramiona, a przy tym opo­wiadał niezwykłe historie o swoich przygodach na krańcach Ameryki. Takie dwa wyjątkowe i ekstrawaganckie charaktery zabierające głos na temat przyrody Nowe­go Świata nie mogły uniknąć otwartego konfliktu. Audubon uczepiwszy się opisu życia kondorów autorstwa Watertona wystąpił z wykładem krytykującym „nie­zwykłe zdolności węchowe" tych ptaków. Waterton natychmiast opublikował list w którym stwierdził, że poglądy Audubona są „opłakanie błędne w niemal każ­dym punkcie".

Rozpoczęła się istna batalia. Każda strona wysuwała argumenty mające przeko­nać osoby śledzące dyskusję. W Ameryce, zarówno naukowcy, jak i amatorzy stawa­li po stronie Audubona. Jeden z nich przeprowadził eksperyment w ogrodzie, gdzie pokazywał ptakom namalowaną martwą owcę i leżące obok niej, przysypane ziemią mięsne odpadki. Kondory atakowały wizerunek padłej owcy, a nie interesowały się miejscem, gdzie były ukryte mięsne resztki, co wspierało pogląd, że orientowały się na podstawie wzroku, a nie węchu. Wtedy do ataku przystąpił Waterton i stwierdził, że Audubon powinien być zlinczowany za swoje „wielkie błędy w ornitologii".

Kontrowersje wokół tej sprawy, co wydaje się wręcz niewiarygodne, trwały aż do końca stulecia. Gdy teraz czyta się te argumenty, to wydaje się, że większość nie­porozumień brała się stąd, że nie doceniano podstawowych różnic pomiędzy sępa­mi Starego i Nowego Świata. Nie zwracano uwagi, że nawet blisko ze sobą spo­krewnione kondory mogą mieć różną wrażliwość zmysłów. Zwolennicy Audubona byli skłonni poprzeć każdy argument dotyczący jakiegokolwiek zmysłu, jeśli tylko nie miał on związku z węchem jakiegokolwiek sępa lub kondora. Jeden z nich twierdził, że kondory są zwabiane brzęczeniem much kręcących się wokół padliny, inny, że uwagę ptaków przyciąga widok małych, mięsożernych gryzoni, które gro­madzą się koło padliny. Jeszcze inny wskazywał na „tajemniczy zmysł", którego, jak naiwnie dowodził, nie można eksperymentalnie wykazać.

Pode. , gdy zoologowie się spierali, inni bardziej pragmatyczni ludzie docho­dzili di swoich własnych wniosków. W latach trzydziestych XX wieku inżyniero­wie w i ‘ifomii mieli poważne kłopoty z wyciekami gazu ziemnego, który był transp. /any 50 km rurociągiem przez niezamieszkane okolice. Niektórzy z nich zauwa:? fi, że kondory różogłowe nie tylko wyczuwały chemiczne substancje

o ostry;, zapachu, które były w celach bezpieczeństwa dodawane do bezwonnego gazu, ale również były przez nie zwabiane. Kiedy zwiększano zawartość substancji

zapachowych w gazie przesyłanym rurociągiem, to nad miejscem uszkodzenia i wycieku gromadziły się kondory, wskazując inżynierom, gdzie naprawa była ko­nieczna.

Mimo to ornitolodzy nie rozstrzygnęli sporu do końca, aż do 1964 roku, kiedy to przeprowadzono z kondorami różowogłowymi dokładne i wnikliwe eksperymen­ty, w wyniku których wykluczono inne możliwości niż ta, że ptaki te odnajdują po­karm za pomocą węchu.

Dzięki wnikliwej sekcji okazało się, że kondor różowogłowy należy do wyjąt­ków, że w odróżnieniu od innych swoich krewniaków, jego nozdrza są większe, a małżowiny nosowe bardziej rozwinięte. Ten ptak posiada również bardziej roz­budowaną część mózgu odpowiedzialną za przetwarzanie sygnałów węcho­wych. Kondor czarny, bardzo podobny z wyglądu poza tym, że jego naga szyja jest czarna, a nie szkarłatna jak u kondora różowogłowego, prawdopodobnie nie ma zmysłu węchu. Również nie posiadają go dwa inne południowoamerykań­skie gatunki, kondor królewski i kondor wielki. W efekcie kondory różowogło- we niemal zawsze odkrywają padlinę jako pierwsze. Jedzą wtedy najszybciej jak mogą, gdyż obawiają się, że zostaną wykryte przez kondory czarne. Te przyby­wają szybko, zwykle w dużej liczbie i są tak agresywne, że przepędzają kondo­ry różowogłowe. Przybysze wkładają swoje długie, nagie szyje do naturalnych otworów ciała padłego zwierzęcia i tą drogą wydobywają wnętrzności. Jednak ani kondory czarne, ani różowogłowe nie mają dość sił, by zrobić otwór w skó­rze padłego zwierzęcia, takiego np. jak krowa. Dość szybko kłębiąca się masa czarnych ptaków jest zauważana przez kondory królewskie. Gdy te wylądują, mniejsze kondory ustępują im miejsca, pozwalając silniejszym dobrać się do zdo­byczy. Na końcu przybywają kondory wielkie. Natychmiast przepędzają mniej­szych rywali. Padlina jest rozrywana, jej wnętrzności wypływają i biesiada nabie­ra tempa.

Żaden z afrykańskich sępów nie ma zmysłu powonienia porównywanego z wę­chem kondora różowogłowego. One polegają głównie, jeśli nie wyłącznie, na zmy­śle wzroku i to nie tylko po to, by wypatrywać padlinę leżącą gdzieś na ziemi wśród roślin. Z uwagą obserwują także zachowanie się innych ptaków krążących w kominach ciepłego powietrza. Gdy tylko jakiś ptak przestanie krążyć i zacznie obniżać lot, spodziewając się, że znalazł pokarm, inne zaczynają szybować ku nie­mu długim ślizgiem lub też pośrednio, ze szczytu jednego komina termalnego szy­bują do podstawy drugiego, którym wznoszą się, krążąc, by znów ślizgiem opaść

ku podstawie następnego komina powietrznego. W ten sposób, wznosząc się i opa­dając, sępy przemierzają znaczne odległości.

Taki sam porządek, w jakim różne gatunki pożywiają się padliną w Ameryce Po­łudniowej, można obserwować w Afryce. Sępy plamiste i bengalskie z reguły poja­wiają się przy padlinie jako pierwsze. Największy z afrykańskich sępów, sęp usza- ty, z reguły nie pojawia się zanim przy padlinie nie rozpocznie się uczta, ale jest tak wielki i silny, że mniejsze gatunki schodzą mu z drogi. Po wylądowaniu sęp usza- ty z wypiętą piersią, na sztywnych nogach prezentuje ucztującym swoją siłę i agre­sywne zamiary, zbliża się do padliny, rozpędza biesiadników i rozpoczyna ucztę. W rzeczywistości zjada on głównie skórę i mięśnie, a nie wnętrzności. Najmniejsi padlinożercy, w tej grupie ścierwniki białe i brunatne, czekają na uboczu pożywia­jącej się czeredy, skubiąc resztki i czekając, aż większe ptaki najedzą się do syta. Wtedy przystąpią do ostatecznego uprzątnięcia resztek.

Jednak afrykańskie sępy niekoniecznie muszą mieć padlinę wyłącznie dla siebie. Padlinożercami są także hieny. Uważnie obserwują one ptaki na niebie i natych­miast zauważają, gdy te zaczną opadać ku ziemi. Ptaki szybują szybciej ku zdoby­czy niż hieny potrafią przebiec po ziemi, dlatego to ptaki są zwykle pierwsze przy padlinie. Sępy jedzą tak szybko i łapczywie, napychając swe ogromne wola kawał­kami mięsa i wnętrznościami, że większość padliny znika zanim zjawią się hieny.

Nie oznacza to jednak, że hieny obejdą się smakiem. Sępy zjadły tak wiele, że na­wet nie mogą poderwać się do lotu. Hieny płoszą ptaki, zmuszając je do odfrunię- cia, a gdy te nie mogą wystartować, wymiotują część zgromadzonego pokarmu. Hieny zatrzymują się, aby połknąć te resztki, a w tym czasie sępy z nieco mniej­szym balastem zrywają się do lotu i siadają na pobliskich drzewach.

W krótkim czasie z padliny pozostanie niewiele oprócz kości. Te zostaną zjedzo­ne przez hieny obdarzone potężnymi szczękami, którymi kruszą kości i dostają się do soczystego szpiku. W strefach Afryki o bardziej umiarkowanym klimacie i na południu Europy są ptaki, które także potrafią skorzystać z pokarmu, jaki oferują kości. Są to orłosępy, zwane też orłosępami brodatymi. Szarpiąc szkielet orłosęp wyciąga kości długie kończyn. Zawierają one szpik kostny, który jest bardzo boga­ty w składniki odżywcze i dlatego stanowi 70% diety tych ptaków. Szacuje się, że taka dieta dostarcza o 15% więcej energii niż taka, która składa się z wnętrzności i mięsa.

Orłosęp nie ma możliwości kruszenia kości tak, jak hieny swoimi mocnymi szczękami. Ptak problem ten rozwiązał w inny sposób. Podnosi on kość do dzioba i wzlatuje z nią wysoko nad nagą skałę. Następnie zrzuca ją. Często czynność tę po­wtarza wiele razy, aż kość odpowiednio upadnie na skałę i się połamie. Orłosęp podnosi dziobem odłamany kawałek. Trzymając go poziomo stara się go połknąć, podobnie jak cyrkowcy połykają noże. Kość przesuwa się do dołu, aż zacznie być

trawiona przez bardzo silne kwasy żołądkowe. Może się nawet zdarzyć, że dolna część kości jest już rozpuszczana i trawiona, gdy ptak połyka jeszcze jej górny ko­niec. W taki sposób orłosęp może przetrawić bydlęce żebra w ciągu dwóch dni.

Jest niewiele zasobów pokarmu, które nie byłyby wykorzystywane przez ptaki, tak na ziemi, jak i w powietrzu.

ROZDZIAŁ 5

RYBOŁÓWSTWO DLA PRZETRWANIA

Woda stanowi nie tylko większą część powierzchni kuli ziemskiej, ale również miejscami i to zarówno słodka, jak i słona, jest bogatszym źródłem pokarmu niż porównywalnej wielkości zasoby lądowe. Nic też dziwnego, że niektóre zwie­rzęta, które przystosowały się w procesie ewolucyjnym do życia na lądzie, powra­cają do środowiska wodnego w poszukiwaniu pożywienia. Uczyniło to niewiele gadów 1 krokodyle i żółwie. Jak również niewielka część ssaków - wydry, foki i wieloryby. Najwięcej w tym zakresie, spośród zwierząt lądowych, zrobiły ptaki i to zarówno pod względem liczby, jak i zróżnicowania.

Budowa ptaków musiała ulec pewnym modyfikacjom, dzięki którym możliwe było dostanie się do smakowitego pokarmu znajdującego się w wodzie. Jaskrawo, turkusowoniebiesko ubarwiony, mały europejski zimorodek siada na gałęziach znajdujących się nad ciekami wodnymi. Ma krótki ogon i długi, mocny dziób. Gdy ujrzy poniżej w wodzie małą rybkę, natychmiast rzuca się do ataku. Jeżeli startuje z gałęzi znajdującej się blisko lustra wody, to najpierw podfruwa do góry, aby zna­leźć się na odpowiedniej wysokości do osiągnięcia dużej prędkości w czasie ataku. W celu zwiększenia impetu, gdy już spada, pomaga sobie uderzeniami skrzydeł. Z rozpostartymi, ale jednocześnie zagiętymi i przesuniętymi do tyłu skrzydłami wbija się w lustro wody. Celem ataku ptaka może być płotka lub okoń. Nawet jeśli znajdują się metr pod powierzchnią, to zimorodek jest w stanie do nich dotrzeć

i złapać dziobem. Uderzając skrzydłami w wodzie ptak płynie ku powierzchni, wy­skakuje z wody i podlatuje na gałąź. Tam zabija swoją ofiarę, uderzając jej głową

o twarde przedmioty i jednym przełknięciem zjada ją. Cały ten proces ukazuje wspaniałe umiejętności tego ptaka, który potrafi w ciągu kilku sekund, bez zbęd­nych ruchów i opieszałości, wykonać wszystkie opisane czynności.

Afrykański zimorodek karłowaty kształtem i kolorem jest bardzo zbliżony do eu­ropejskiego gatunku. W czasie zdobywania pokarmu wykonuje podobne czynno­ści. Jest w nich jednak ważna różnica. Ptak ten nie żeruje nad strumieniami, ale w lasach tropikalnych i nie łapie małych rybek tylko owady. W rzeczywistości jest to bardziej typowe dla zimorodków i około 2/3 przedstawicieli tej rodziny żyje z da­la od cieków wodnych.

W Australii występuje kukabura, zimorodek osiągający spore rozmiary i polują­cy na stosunkowo duże zwierzęta, takie jak jaszczurki i węże. Wydaje się więc, że zimorodki, które potrafią tak wspaniale przeprowadzać swój atak w wodzie, wcześ­niej wykształciły zdolność do polowania na lądową zwierzynę. Pierwsze ptaki

nurkujące w celu zdobycia ryb musiały nauczyć się w jaki sposób dotrzeć do celu znajdującego się w wodzie, jak się zanurzać i wydostać z powrotem w bezpieczne miejsce. U niektórych gatunków wykształciły się mocne mięśnie skrzydeł, zdolne unosić ptaki podczas polowania w powietrzu, nad lustrem wody. Osiągnęły to bez dużych modyfikacji w budowie szkieletu, jak to miało miejsce u kolibrów. Zimo­rodki jednak nie potrafią tak dobrze unosić się w powietrzu w jednym miejscu i ich zdolność do zawisania nad jednym punktem nie jest tak doskonała jak u kolibrów. Większość wymaga do tego celu obecności niewielkiego wiatru, który by opływał ich rozpostarte skrzydła. Tylko jednemu z nich, rybaczkowi srokatemu, udaje się zawisać nawet w bezwietrznych warunkach. To daje mu przewagę nad innymi krewniakami. Nie musi ograniczać się do polowania z gałęzi, znajdujących się nad wodą, ale może swobodnie unosić się w powietrzu nad miejscami, gdzie połów jest najbardziej obiecujący.

Niektóre inne ptaki przemierzają obszar wzdłuż linii brzegowej w poszukiwaniu pożywienia. Skrętodziób popielaty, ptak z rodziny siewkowatych, penetruje miej­sca wokół otoczaków nad brzegiem rzeki w Nowej Zelandii. Ma on niezwykły

dziób zagięty bocznie z jakiegoś powodu, zawsze w prawą stronę. Przekrzywiając głowę w lewo, ptak może wsunąć swój asymetryczny przyrząd pod duży, ciężki otoczak. Następnie, przesuwając dolną część dzioba, zeskrobuje z powierzchni ka­mienia ikrę rybią, larwy owadów i wszystko inne, co jest tam przyczepione i jadal­ne. Zadziwiające jest to, dlaczego właśnie ten ptak, jedyny pośród całej gromady, wykształci! taką niecodzienną technikę pobierania pokarmu. Być może jest to zwią­zane z tym, że na Nowej Zelandii przez bardzo długi okres nie było drapieżników. Niebezpieczeństwo, w postaci jastrzębia, dla skrętodzioba popielatego nadchodziło tylko z powietrza. Pobieranie pokarmu głową skręconą w bok, a nie do dołu, umoż­liwia jednoczesną obserwację nieba lewym okiem.

Czaple polują na ryby również w płytkiej wodzie przy brzegu. Brodząc, porusza­ją się niezwykle cicho, a gdy zauważą błysk w wodzie, który dla nich oznacza je­dzenie, na moment zamierają w bezruchu. Mala czapla czarna, zamieszkująca Afry­kę i Madagaskar, ocienia swoje oczy w czasie polowań. Gdy już stoi w wodzie się­gającej do połowy wysokości jej nóg, przesuwa skrzydła do przodu i tworzy przy ich pomocy rodzaj parasola nad swoją głową. Tak przycupnięta potrafi wytrzymać bez ruchu długi okres. Czasami, nie zmieniając pozycji skrzydeł, wychyla głowę

i rozgląda się wokoło, aby zobaczyć co się dzieje, po czym chowa głowę z powro­tem i kontynuuje obserwację wody. Nieodparcie obserwatorowi nasuwa się wtedy skojarzenie z osłanianiem oczu przed padającymi promieniami słonecznymi. Czyżby czapla zapobiegała w ten sposób odbijaniu promieni od powierzchni wody

i powstawaniu refleksów? Zachowanie ptaka nie musi być związane ze zjawiskami optycznymi, ale z zachowaniem się ryb. One często szukają cienistych miejsc, aby być mniej widoczne dla rybaków. Być może czaple, poprzez tworzenie cienistego miejsca, zwabiają w ten sposób ryby.

Czaple są bardzo zmyślnymi rybakami z wielką inwenq'ą. W Japonii czapla zie- lonawa potrafiła przywabić swoje ofiary. Niedawno obserwowano kilka osobników tego gatunku zamieszkujących w pobliżu jeziora znajdującego się w parku. Ten park często odwiedzali ludzie i karmili ozdobne rybki w jeziorze. Jedna spostrze­gawcza bądź kreatywna czapla przyglądała się temu. Po jakimś czasie sama zaczę­ła zbierać kawałki chleba i inny pokarm, którym się nie odżywia, ale jedzą go ryby. Przenosiła ten pokarm w inne miejsce przy brzegu jeziora i tam umieszczała na po­wierzchni wody. Ryby podpływały do niego i zostawały złapane przez pomysłową czaplę. Dobry pomysł przynosi korzyści.

W miarę upływu czasu techniki łowienia ryb się udoskonalały. Rybacy od daw­na Wiedzieli, że ryby są ciekawskie. By je zainteresować, obiekt niekoniecznie mu­si być jadalny. Połyskujący w toni kawałek metalu ze spinningu rzucanego z łodzi wywołuje u ryb natychmiastową reakcję. Podobną ciekawość wywołuje kawałek ja­snego pióra. Nie tylko ludzie, ale również ptaki wykorzystują od dawna te reakcje, ułatwiające im wabienie ryb. Mała czapla nadobna ma czarne nogi zakończone ja­skrawo ubarwionymi, żółtymi palcami. Podczas polowania stoi na jednej nodze, a palcami drugiej potrząsa pod powierzchnią wody niby wiotką, żółtą rękawiczką, wabiąc w ten sposób ryby. Czapla zielonawa w Japonii, po sukcesie z kawałkami chleba, zaczęła używać do tego samego celu małych piórek. To także przyniosło oczekiwane efekty.

Brzytwodziób, ptak również żywiący się rybami, poluje na nie w niezwykły spo­sób. Ma on przystosowany do tego celu dziób. Jego dolna część jest prawie dwa ra­zy dłuższa od górnej. Brzytwodziób ma biało-czarne upierzenie i jest wielkości me­wy, przebywa w stadach na piaszczystych wybrzeżach. W Afryce żyje wzdłuż rzek. W Ameryce Północnej gatunek ten można obserwować w pobliżu przybrzeżnych lagun. Brzytwodzioby wybierają tylko miejsca nad spokojnymi wodami, których powierzchnia nie jest często poprzecinana falami. Gdy ptaki te chcą zapolować na ryby, to nadlatują nisko nad taflę wody, prawie dotykając jej końcówkami skrzydeł. Następnie otwierają dziób tak, że jego dolna, wydłużona część jest zanurzona i tnie powierzchnię wody. Kiedy dotknie czegoś twardego, stara się to złapać, unosząc

dziób. Szczęśliwym trafem może być to ryba. Zdarza się jednak, że napotyka twar­dy, unoszący się na wodzie przedmiot. W niektórych przypadkach uderzenie szyb­ko lecącego ptaka jest bardzo silne i tylko dzięki solidnym mięśniom głowy i szyi udaje się mu je zamortyzować.

Brzytwodziób rzadko osiąga sukces w trakcie pierwszego przelotu. Gdy znajdzie się już na końcu swojego odcinka rzeki, robi nawrót i przelatuje z powrotem, do­kładnie po swoich śladach. Widoczne są jeszcze poruszające się zmarszczki na wo­dzie, powstałe w czasie pierwszego przelotu. Wabią one ryby, które z ciekawości podpływają pod powierzchnię. Dlatego też często drugi przelot brzytwodzioba jest bardziej owocny od pierwszego.

Nurkowanie w celu zdobycia pokarmu stanowi o wiele większy problem niż płytkie zanurzanie dzioba, ponieważ niesie ze sobą niebezpieczeństwo nadmierne­go oziębienia ciała stałocieplnych ptaków. Wodne ssaki, takie jak wieloryby i foki wykształciły dookoła swojego ciała grubą warstwę tłuszczu chroniącą bardzo do­brze przed utratą ciepła. Ptaki nie mogą sobie pozwolić na tak znaczne zwiększe­nie ciężaru ciała, gdyż muszą utrzymać zdolność do lotu. Mają one jednak inną uni­katową i efektywną cechę - są upierzone. Pióra umożliwiają ptakom latanie, jedno­cześnie powietrze znajdujące się między nimi zabezpiecza je przed utratą ciepła na lądzie. Ptaki są chronione przez pióra również pod wodą, jednocześnie dzięki od­powiedniemu zabezpieczeniu ich przed skutkami działania wody mają możliwość powrotu w przestworza.

126 Rybołówstwo dla przetrwania

Europejski pluszcz jest małym ptakiem wielkości drozda, brą -owym z białym ślimakiem i piersią. Występuje nad wartkimi, zimnymi rzekami bądź potokami. Wyposażony jest on w niezwykle duży gruczoł kuprowy leżąc\ a grzbiecie u na­sady ogona. Wydzielina tego gruczołu jest oleista, bardzo dóbr ■ chroniąca upie­rzenie przed wodą i tą wydzieliną ptak namaszcza swoje pióra. CIdy pluszcz zde­cyduje się na posiłek, schodzi z brzegu w dół do wody i po prostu wskakuje do niej, całkowicie się zanurzając.

Nawet w czasie niepogody pluszcz może spacerować wzdłuż strumienia, wkła­dając dziób pod duże otoczaki i przewracając nim małe kamienie w poszukiwa­niu larw chruścików i innych owadów. Kiedy musi podpłynąć, robi to, uderzając swoimi krótkimi, zaokrąglonymi skrzydłami. Dla zabezpieczenia oczu, jak rów­nież w celu lepszej widoczności pod wodą wyposażony jest w ekwiwalent gogli - w przezroczystą błonę mogącą przesłaniać oczy. Dzięki piórom zabezpieczonym oleistą wydzieliną gruczołu kuprowego nie widać po pluszczu oznak przemocze­nia i przemarznięcia, nawet jeśli ptak często i długo nurkuje - czasem powyżej 10 s pozostaje pod wodą.

Wykorzystanie powietrza w celu izolacji cieplnej ma jednak swoją wadę - powie­trze jest wypychane przez wodę. Pluszcz musi trzymać nogi i palce u nóg wypro­

stowane do góry, aby nie zostać samemu wypchniętym do góry przez bąbelki po­wietrza. Wężówka, ptak zamieszkujący cieplejsze niż pluszcz obszary na ziemi, nie ma takich problemów. Posiada jedynie bardzo niewielki gruczoł kuprowy i jej pió­ra łatwo nasiąkają wodą, toteż gdy tylko znajdzie się w wodzie, natychmiast prze­maka. Posiada duży ciężar właściwy i kiedy płynie, całe ciało zanurzone jest w wo­dzie, a nad powierzchnię wystaje tylko mała głowa na długiej, cienkiej szyi. Pod­czas pływania szyja ta wykonuje ruchy podobne do ruchów płynącego węża. Stąd nazwa ptaka - wężówka. Duży ciężar właściwy ptaka może też przynosić pewne korzyści. Wężówka może płynąć z nurtem rzeki nie poruszając się, a zaskoczone ry­by atakuje w taki sam sposób jak inne czaple stojąc nad wodą.

Może nawet stosować podwodną wersję techniki polowania czapli czarnej, roz­kładać skrzydła pod wodą i w ten sposób wabić małe rybki do cienia. Udany atak kończy się nadzianiem ryby na dziób, jak na ostry sztylet. Energicznym potrząsa­niem głowy zrzuca rybę z dzioba, podrzucając ją do góry, a następnie chwyta w dziób i połyka głową ofiary skierowaną do przodu. Przemoczone upierzenie, tak jak mokry kostium kąpielowy trzeba szybko wysuszyć, aby organizm nie uległ nadmiernemu wychłodzeniu. Tak więc, wężówka po powrocie z łowienia ryb sie­dzi na gałęzi z rozpostartymi skrzydłami.

Wężówki, pluszcze, czaple i zimorodki żyją w pobliżu wody. Kaczki żyją na niej. Są one tak zżyte z wodą, że zapominamy jaką trudną drogę ewolucji musiały prze­być, by to osiągnąć. One odpoczywają, żerują, łączą się w pary i wychowują swoje potomstwo na powierzchni wody. Aby to robić, muszą się sprawnie poruszać w tym środowisku i dlatego ich palce u nóg połączone są skórnym fałdem, zwanym

błoną pławną. Najbardziej efektywnym umiejscowieniem śruby okrętowej na stat­ku jest jego tył, dlatego też nogi u kaczek są umieszczone z tyłu korpusu. W rezul­tacie, niezwykle zwinne w wodzie i w powietrzu kaczki, na lądzie poruszają się bardzo ociężale i niezgrabnie.

Niektóre kaczki, takie jak krzyżówki, cyraneczki i rożeńce znajdują pożywienie na powierzchni wody. Ich język i wnętrze dzioba pokryte jest stożkowatymi bro­dawkami, a na krawędziach, zarówno górnej, jak i dolnej części dzioba, umiejsco­wione są miękkie płytki, zwane blaszkami. Ptaki te wciągają wodę do jamy dziobo­wej, a następnie zatrzymują znajdujące się w niej skorupiaki i drobne części roślin poprzez filtrację - wypuszczają wodę pomiędzy blaszkami. Inne kaczki nurkują i zdobywają pokarm znajdujący się na dnie.

Głowienka zbiera korzenie i inne części roślin. Edredony szukają mięczaków. Czernica jest wszystkożema i żywi się skorupiakami, owadami i nasionami w za­leżności od miejsca, w którym przebywa i pory roku. Tracz bielaczek i nurogęś nie tylko zjadają krewetki i robaki, ale bardzo dobrze przystosowały się do łapania ryb. Ich ciało jest bardziej wydłużone niż innych kaczek, co ułatwia aktywną pogoń za ofiarą. Wewnętrzna powierzchnia dolnej część dzioba traczy jest drobno karbowa­na i przypomina tarkę, co umożliwia łapanie i przytrzymanie małych, śliskich ry­bek.

Nury żywią się tylko rybami. Ich palce z błonami pławnymi przesunięte są da­leko do tyłu ciała, dzięki czemu mogą pod wodą szybko się poruszać. Jednocześnie mogą ułożyć skrzydła wzdłuż ciała i mocno je przycisnąć, tak że ich obłe ciało ukła­da się w jednej linii z ogonem. To wszystko przyczynia się do dużej zwinności tych

ptaków w wodzie. Potrafią one często przechytrzyć ryby, które są w swoim natu­ralnym żywiole. Żyjący na północy nur lodowiec regularnie nurkuje poniżej 20 m pod wodę i pozostaje pod powierzchnią przez minutę lub nawet dłużej. Po wyjściu z wody jest jednak równie niezgrabny, jak w niej zwinny. Ptak ten praktycznie nie może chodzić, opada na pierś i do przodu, może się tylko przesuwać, trzymając no­gi razem i robiąc drobne niezdarne podskoki.

W dłuższym okresie jeziora mogą zniknąć z krajobrazu. Rzeki zasilające je w wo­dę niosą ze sobą muł i piasek. W ciągu stuleci woda z jezior wyparowuje. Trzcina porastająca ich brzegi zostaje zastąpiona przez krzaki i małe drzewa. Powoli jezio­ra zamieniają się w bagna. Są zasiedlane przez nowe ryby i nowe, polujące na nie ptaki.

W gorących rejonach świata cała woda z jeziora corocznie może wyparowywać. Gdy to się zdarzy, ptaki mogą odlecieć w inne miejsce, natomiast ryby znajdują się w pułapce. Muszą znaleźć sposób na przetrwanie pory suchej. Afrykański prapłe- twiec już na początku suchej pory roku przezornie zagrzebuje się na dnie mułu, owija ogon wokół głowy i wydziela śluz. Gdy woda całkowicie wysycha, a muł twardnieje, ryba ta może przetrwać w stanie odrętwienia. Tlen potrzebny do pod­trzymania niezbędnych czynności życiowych prapłetwiec wchłania z dwóch pal- czastych uchyłków jelita. Wielu rybom w osiągnięciu tego stanu przeszkadza jed­nak trzewikodziób, naprawdę dziwaczny ptak. Jego mocny, masywny dziób jest tak wielki, że uzasadniona jest nazwa tego ptaka w innych językach, w dosłow­nym tłumaczeniu brzmiąca „wielorybi dziób". Jego wysokość przekracza nawet 120 cm. Podczas brodzenia w wodzie pośród bujnej roślinności trzewikodziób

134 Rybołówstwo dla przetrwania

trzyma dziób skierowany pionowo do dołu, tak że może ; pić wzrok na toni. Gdy dostrzeże rybę przyczajoną w mule przy dnie, przechyla ię całym ciałem do przodu i zanurza dziób w wodzie. Pomagając sobie skrzydłami, ptak wyprostowu­je się z powrotem, trzymając w wielkim dziobie wijącą się rybę, np. 30 cm

Podczas trwania pory suchej zbiorniki wodne stają się coraz płytsze. Ryby, które wcześniej pływały swobodnie i były prawie niezagrożone, teraz są w coraz więk­szym niebezpieczeństwie ze strony ptaków przylatujących tu z odległych stron świata, w nadziei na wzięcie udziału we wspaniałej uczcie. Teraz najlepiej wiedzie się ptakom, które mają długie nogi. Krocząc po mulistej wodzie dławigady afrykań­skie i czaple starają się odnaleźć i połknąć wijącą się zdobycz. Znajdują się tam nie tylko ryby, ale również żaby, ślimaki i inne słodkowodne mięczaki.

Jest to ulubiony pokarm dławigadów afrykańskich. Mają one górną część dzioba zakrzywioną w taki sposób, że po jego zamknięciu pozostaje w środkowej części szpara. Nie używają jednak dzioba do kruszenia skorup ślimaków, tak jak gdy roz­łupuje się twarde orzechy za pomocą dziadka do orzechów. Zamiast tego unieru­chamia on skorupę ze ślimakiem górną częścią dzioba, a dolną, ostro zakończoną, odcina jak nożem mięsistą nogę ofiary w miejscu jej przyczepu do muszli. Teraz może już z łatwością wyjąć smakowity kąsek, pozostawiając skorupkę nie naruszo­ną.

Zmniejszanie się ilości wody w zbiornikach powoduje, że organizmy, które wcześniej bujnie rozwijały się głęboko na dnie stają się łatwo dostępne dla stad pta­ków poszukujących pokarmu w mulistej, płytkiej wodzie. Warzęchy odcedzają ma­łe rybki i krewetki, wykonując w wodzie ruchy dziobem przypominające koszenie trawy. Często żerują one w grupie, krocząc blisko obok siebie, tak że gdy jedno

małe stworzonko umknie jednej, to wpadnie do dzioba następnej. Warzęcha jest zdolna połknąć również całkiem dużą rybę. Ibisy szukają zakrzywionymi do dołu dziobami pożywienia głęboko w mule. Natomiast ptaki siewkowate zbierają z po­wierzchni rojące się owady.

Wzdłuż linii brzegowej mórz na całej kuli ziemskiej podobne warunki panują nie tylko raz w ciągu roku, ale co 24 godz. Za każdym razem, gdy następuje przypływ, słona woda przynosi ze sobą bogactwo pożywienia i regularnie pozostawia je na brzegu w czasie odpływu. Wiele gatunków ptaków wyspeq’alizowało się w pobie­raniu takiego pokarmu i nie szuka go już gdzie indziej. W rywalizującej ze sobą

o jedzenie społeczności nie ma miejsca dla ogólnej, rozsądnej zasady zbierania du­żej ilości różnego rodzaju pożywienia. Tutaj, jeśli ptaki nie chcą głodować, muszą być szybsze i bardziej efektywne w zbieraniu jakiegoś konkretnego pokarmu niż ja­kiekolwiek inne, będące w pobliżu gatunki ptaków. Dlatego też każda grupa pta­ków faworyzuje jeden rodzaj pożywienia i rozpoczyna jego zbiór niezwłocznie, gdy zaczyna być dostępny podczas trwania odpływu.

Biegusy zmienne i piaskowce w dużych stadach szybko przemierzają piaszczy­ste plaże, poruszając się drobnymi kroczkami wzdłuż linii brzegowej. Kiedy woda odpływa od brzegu, podążają w ślad za nią w poszukiwaniu pokarmu. Szybko po­wracają wyżej na brzeg, gdy tylko fala zawraca i płynie w stronę lądu. Na bardziej kamienistych plażach, za pomocą swoich względnie krótkich i prostych dziobów

o kształcie klina, przewracają otoczaki znajdujące się wzdłuż linii brzegowej, w po­szukiwaniu krewetek i innych skorupiaków.

Kiedy odpływ morza jest już w pełni, odsłonięte zostaje płaskie i muliste dno. Ostrygojady traktują to miejsce jako swój rewir. Gdy tylko zacznie się odpływ i od­kryty zostanie pierwszy wąski skrawek dna, ostrygojady, krzycząc na inne ptaki i rozpychając się, usiłują znaleźć dla siebie trochę wolnego miejsca. Dopiero po pewnym czasie, gdy odkryta zostanie większa część dna, mogą przesunąć się do przodu i nie przeszkadzając innym poszukiwać pożywienia. W mule przy dnie można znaleźć robaki i okryte skorupą mięczaki. Niektóre grupy ostrygojadów przebiegają szybko przez błoto, a gdy tylko zauważą wystające robaki, przystają aby je wyciągnąć. Muszą się spieszyć, by złapać robaka zanim on spostrzeże grożą­ce mu niebezpieczeństwo i zagrzebie się głębiej. Inne rody ostrygojadów zachowu­ją się spokojniej. Posuwają się wolno, wkładając swoje dzioby głęboko w muł w po­szukiwaniu omułków i innych mięczaków. Po znalezieniu zdobyczy, wydostają ją na powierzchnię i tak długo uderzają dziobem w jej skorupę, aż ją roztrzaskają i do­staną się do smakowitego środka.

Młode ostrygojady szybko uczą się jak polować na robaki - ich wijące się do gó­ry, przednie części są wyraźnym celem. Szybkie, precyzyjne uderzenie zostaje na­tychmiast nagrodzone zdobyciem pokarmu. Po sześciu lub siedmiu tygodniach młode ptaki z tych rodzin już łapią robaki samodzielnie.

Nauka zdobywania omułków zabiera znacznie więcej czasu. Dorosłe ptaki poka­zują technikę i cierpliwie pomagają swoim młodym w pozyskiwaniu tego pokarmu

138f Rybołówstwo dla przetrwania

przez mniej więcej rok, aż do momentu, kiedy ich latorośl nabędzie odpowiednie umiejętności. Ptaki posługują się dwiema metodami wydostawania ciała omułków z muszli. Część ostrygojadów uderza dziobem w muszlę i miażdży ją. Inne, mają­ce niezwykle ostre dzioby, wciskają je do środka, odcinają mięśnie zaciskające muszlę i w ten sposób dostają się do mięsistego środka. Ta ostatnia metoda jest trudniejsza, ale zarazem, gdy ptak opanuje ją, wymaga mniejszego wysiłku. Pta­kom nauczonym miażdżenia skorup niełatwo zrezygnować z tego sposobu. Uży­wanie dzioba jak młotka powoduje jego stępienie i muszą upłynąć co najmniej dwa tygodnie, by zmienił się w ostre narzędzie do podważania muszli. Mimo że ostry- gojady odżywiają się jako rodzaj speq‘alnym pokarmem, występują tu grupy i kla­ny ptaków różniące się sposobem jego przygotowania.

Ptaki mogą żerować również w kilkucentymetrowej, płytkiej wodzie. Tak robią ohary, posuwając się powoli do przodu i przekrzywiając głowę raz na jedną stronę, raz na drugą. Szablodzioby również znajdują tutaj pożywienie. Żerują one jednak inaczej niż ohaiy. Szablodzioby mają wygięty do góry dziób i trzymając go lekko rozchylony przesuwają nim jak kosą, tam i z powrotem, poszukując w ten sposób małych robaków i innych bezkręgowców.

Głębsza woda tuż za linią odpływu należy do najbogatszych stref morza. Sub­stancje odżywcze, spłukiwane z lądów, rzekami wędrują do mórz i przyczyniają się do bujnego rozwoju glonów i fitoplanktonu, pokarmu małych ryb, które stanowią następnie pokarm dla większych, drapieżnych ryb. Na nie wszystkie polują ptaki nadlatujące ze strony wybrzeża.

Nurniki i głuptaki stosują podobną technikę jak zimorodki w wodzie słodkiej, nurkują. Wczesnym rankiem grupy głuptaków opuszczają swoje noclegowiska na skałach klifowych, które są przez nie dokładne pobielone odchodami i, skacząc w dół, zbliżają się do powierzchni morza. Potem w grupach kilku, kilkunastu osob­ników lecą w głąb morza, trzymając się tuż nad falami. Gdy grupa w czasie takie­go przelotu wykryje pojedynczą rybę, to jeden z wędrowców wzbije się wysoko i zanurkuje za nią, ale głównym celem grupy ptaków są ogromne stada małych ryb, których długość srebrzystego dała czasem nie przekracza kilkunastu centymetrów.

Poruszanie się w grupie jest dla ryb sposobem ochrony przed drapieżnikami. Po­jedynczy osobnik ma większą szansę przeżycia ataku drapieżcy, gdy przebywa w grupie tysięcy podobnych do siebie niż gdy porusza się pojedynczo. Z drugiej strony, wielkie stada ryb są łatwe do wykrycia i ułatwiają polowanie drapieżniko­wi, który je wykryje. Duże drapieżne ryby wskakują w takie stado z otwartym py­skiem i zagarniają to, co do niego wpadnie. Masa drobnych srebrzystych ciał ryb tworzy na powierzchni błękitnego morza bladozieloną plamę. Jest to sygnał jakie­go poszukują lecące nad morzem głuptaki. Jeden za drugim nurkują, wpadając z impetem w stado ryb. Inne głuptaki nadlatują, gdy zobaczą taką akcję. Rozpoczy­na się wielkie żerowanie.

W ciągu kilku minut nad ławicą ryb formuje się niespokojne stado polujących na nie ptaków. Gdy głuptak wzbije się nieco wyżej, rozpoczyna nurkowanie, składając

skrzydła i spadając z wyciągniętą szyją i dziobem skierowanym w stronę morza. I Ciało ptaka przypomina wtedy strzałę, stawia niewielki opór powietrzu, ale jest I trudne do sterowania. W ostatnim momencie, tuż nad wodą, ptak jeszcze mocniej przyciska skrzydła do dała i wpada w wodę z prędkośdą prawie 100 ^/h. Przy ta­kiej prędkośd zderzenie z powierzchnią wody musi być dość bolesne, ale ciało głuptaka w przedniej częśd ma pod skórą liczne worki powietrzne łagodzące siłę uderzenia. Woda nie dostaje się do nozdrzy ptaka, gdyż te są na stałe zamknięte, a głuptak oddycha przez szczeliny w kątach dzioba. Taki sposób nurkowania umożliwia głuptakowi zanurzenie się na kilka metrów pod wodę. Tam ptak chwy­ta rybę, z reguły gdy zaczyna się wynurzać, i połyka ją jeszcze pod wodą. Potem ptak wypływa na powierzchnię, gdzie są już inne głuptaki, które zakończyły nur­kowanie i odpoczywają przez kilka chwil.

Do ławicy ryb naddągają coraz to inne ptaki. Prawdopodobnie są one w stanie dojrzeć polujące głuptaki z odległości kilku kilometrów i przyłączają się do nich. Ptaki naddągają z różnych stron oceanu tak szybko i w tak dużej liczbie, że wyda­je się, iż dysponują one jakimś dodatkowym zmysłem ułatwiającym im wykrywa­nie ryb i polujących na nie głuptaków. Ławica ryb, atakowana z dołu i góry, przy­spiesza i znika w odmętach oceanu. Gdy tylko jednak znów pojawi się przy po­wierzchni wody, natychmiast jest atakowana przez wzrastającą liczbę ptaków, wpa­dających w wodę niczym pociski karabinowe. Każdy atakujący ptak zostawia za so­bą fontannę spienionej wody. Takie intensywne polowanie może trwać pół godziny,

czasem dłużej, do czasu gdy stado ryb rozproszy się lub, w celu uniknięcia dra­pieżników, zanurzy głębiej, gdzie będzie bezpieczne przynajmniej od ataków z gó- ry.

Wśród ptaków biorących udział w takich zbiorowych polowaniach na ryby w wodach Pacyfiku i Atlantyku na wybrzeżach Ameryki Północnej i Południowej są także pelikany brunatne. Są to najcięższe nurkujące ptaki. One także atakują ry­by, spadając po nie do wody z wysokości kilkunastu metrów. Nurkowanie tych pta­ków jest bardzo widowiskowe. Przygotowujący się do nurkowania pelikan składa skrzydła do tyłu podobnie jak głuptak, nie może jednak lywalizować z nim pod względem głębokości nurkowania. Ciała pelikanów są zbyt duże, lekkie i owalne, tak więc nie zanurzają się głęboko, chociaż ptak może sięgnąć dziobem na głębo­kość około metra. Gdy pelikan wynurzy się na powierzchnię, jego workowaty dół dzioba jest pełen wody, w której mogą znajdować się ryby. Aby odcedzić złowione ryby z dużej objętości wody w dziobie, pelikan musi lekko rozchylić potężny dziób. Na ten moment czekają inne rybożeme ptaki, które same nie potrafią głęboko nur­kować, jak mewy i rybitwy. Niektóre z nich siadają na głowie pelikana, wiedząc, że ten będzie musiał otworzyć dziób. Gdy tylko to zrobi, rabusie zaraz będą próbować ukraść złowioną przez pelikana rybę.

Inny gatunek pelikana, amerykański pelikan różowy, także w poszukiwaniu ryb patroluje płycizny przybrzeżne południowych wybrzeży Stanów Zjednoczonych. Po­luje on jednak w grupie. Zespół około tuzina ptaków płynie po powierzchni wody, tworząc układ przypominający podkowę. Wszystkie ptaki poruszają się w jednym kierunku, co jakiś czas uderzając skrzydłami i zanurzając w wodę swe przepastne dzioby. Perfekcyjne współdziałanie grupy pelikanów można obserwować, gdy lecą one w grupie lub wspólnie polują na ryby. Spłoszone ryby są otoczone ze wszystkich stron, gdyż wolne ramiona podkowy zaczynają zbliżać się do siebie, a polujące peli­kany tworzą okrąg wokół oszołomionej ławicy lyb. Teraz ptaki wszystkie razem za­nurzają dzioby i zagarniają nimi wodę z rybami znajdującymi się w matni.

Ani spadający z nieba nurkowie, ani zagamiacze wody nie są jednak w stanie podczas polowania na lyby przebywać pod wodą zbyt długo. Inaczej ptaki alkowa- te, w tym nurzyki, nurniki i maskonuiy - mogą one pływać pod wodą i to na spo­rej głębokości. Jako siły napędu nie wykorzystują one zaopatrzonych w płetwy nóg niczym wioseł i jak czynią to kaczki i kormorany w wodach słodkich, ale skrzydeł, którymi, płynąc pod wodą, poruszają tak, jak podczas latania w powietrzu. Woda jest jednak o wiele gęstsza niż powietrze i można w niej poruszać skrzydłami tylko wtedy, gdy są one krótkie i owalne. Skrzydła o takim kształcie nie są jednak bardzo efektywne podczas latania, dlatego ptaki muszą poruszać nimi bardzo szybko, gdyż tylko wówczas mogą utrzymać się w powietrzu. Nurniki są więc dość słabymi lotni­kami. Muszą one niezwykle szybko machać skrzydłami, aby zerwać się do lotu z wo­dy, ale nawet gdy wzniosą się w powietrze, ich lot nie ma wiele wspólnego z gracją.

I48 Rybołówstwo dla przetrwania

Pingwiny nie poszły jednak na kompromis. Całkowicie zr< mowały 1 latania. Są jednak bez wątpienia najlepszymi pływakami wśród pt; Są przy tym tak sprawne, że bywają nawet szybsze od ryb, na które poluj;;. iększy, pingwin królewski, może przebywać pod wodą nawet przez 15 min. ować na głębo­

kość 500 m i polować na ryby, goniąc je z prędkością do 20

Wydaje się nam, że środowiskiem, w którym żyją pingwir >d owe kry. Sto­jąc na krach ptaki te nurkują w lodowatych wodach Antarkt inak wiele ga­tunków tych ptaków żyje w ciepłych wodach wokół wybrzeży ' .istralii i Afryki Południowej, a jeden żyje nawet w strefie równika, na Wyspać n alapagos. Biorąc pod uwagę geograficzne rozmieszczenie tych ptaków, typowe pingwiny wcale nie zamieszkują wyjątkowo chłodnych regionów. Warto pamiętać o tym, że praprzod­kowie pingwinów byli stosunkowo niewielkimi ptakami. Z całą pewnością były to ptaki latające, które jednocześnie potrafiły pływać pod wodą, tak jak czynią to dzi­siaj nurniki. Jednak płetwowatego kształtu skrzydła stały się całkowicie nieprzydat­ne do latania, gdy zwiększyły się rozmiary tych ptaków i zaczęły one ważyć około kilograma. Tak więc praprzodek pingwina miał raczej rozmiary gatunku żyjącego na Galapagos, a nie wielkiego pingwina królewskiego żyjącego na Antarktydzie.

Niektóre gatunki pingwinów spędzają w wodzie aż 85% swego życia, nic więc dziwnego, że nie są im przydatne przystosowania umożliwiające latanie. Ich kości nie są już wypełnione powietrzem i lekkie, ale solidne i ciężkie, dzięki temu pin­gwiny osiągają wagę umożliwjającą im swobodne nurkowanie. Pióra, normalnie mające szerokie chorągiewki ze spiętych ze sobą promieni, także straciły swoją ty­pową formę. Zawsze istnieje ryzyko przechłodzenia ciała ptaka, który większość czasu spędza w wodzie, nawet jeśli jest to gatunek żyjący w stosunkowo ciepłym regionie świata i ma upierzenie przypominające futro. Pióra pingwinów nie rosną na pasach skóry zwanych pterylami, jak to ma miejsce u większości ptaków, ale po­krywają równo całe ciało. Każde pióro jest krótkie i sztywne, ale ma drugą krótką stosinę pokrytą bardzo gęstym puchem, tworzącym wewnętrzną warstwę upierze­nia. Na lądzie, gdzie temperatury bywają o wiele niższe niż pod wodą, pingwiny mogą nastroszyć upierzenie, zatrzymując w nim grubszą warstwę izolującego przed mrozem powietrza, znajdującego się tuż przy skórze. Pod wodą pióra ściśle przylegają do ciała, ukrywając pod zewnętrzną warstwą gęsty puch, doskonale za­impregnowany tłuszczową wydzieliną, co sprawia, że woda nie może przez niego przenikać. Skoro pingwiny zrezygnowały z latania, mogą sobie pozwolić na wzrost ciężaru ciała. Dlatego niektóre antarktyczne gatunki mają pod skórą 2-, 3-centyme- trową warstwę tłuszczu, dodatkowo izolującego ciało przed utratą ciepła.

Ogon pingwinów nie pełni już roli steru, tak jak u innych ptaków, i jest zreduko­wany do niewielkiego wyrostka. Tę rolę przejęły krzepkie, podobne do płetw nogi, które są jeszcze bardziej przesunięte do tyłu niż u nurów. Dlatego też pingwiny nie mogą wykonywać nawet drobnych, niezdarnych podskoków. Mogą natomiast wy­korzystywać dwa inne sposoby poruszania się po lądzie. Mogą opaść do przodu na brzuch i posuwać ciało po śniegu lub gładkim gruncie, do przodu, odpychając się

nogami. Mogą również, i robią tak najczęściej, stanąć pionowo do góry, używając swojego szczątkowego ogona jako podpory. Powoli przechylając się z boku na bok postępują dostojnie do przodu, wzbudzając swoimi ruchami naszą sympatię.

Duże pingwiny zamieszkujące na dalekim południu robią bardzo dalekie wypa­dy w poszukiwaniu pożywienia. Pingwiny królewskie byiy widywane w odległości kilkunastu kilometrów od swojej kolonii lęgowej, a pingwiny cesarskie, o których są­dzono, że nie opuszczają zimnych wód antarktycznych, wypuszczają się w poszuki­waniu pokarmu na samotne wędrówki wynoszące nawet do stu kilometrów. Niektó­re ptaki przelatują nad otwartym oceanem o wiele dalej. Oceanniki krótkodziobe, ptaki niewiele większe od jaskółki, odżywiają się planktonem, prawie niewidocz­nym dla oka ludzkiego, znajdującym się przy powierzchni wody Zbierają go, usta­wiając się pod wiatr i przez cały czas machając skrzydłami, aby utrzymywać się nad wodą. Jednocześnie zanurzają swoje długie, delikatne nogi w wodzie, przeciwdzia­łając w ten sposób przesuwaniu się do tyłu pod wpływem wiatru.

Wyglądają przy tym jak baletmistrze wykonujący taniec na wodzie, czasem wspinając się na palce, to znów podskakując lub wykonując kilka kroków po wo­dzie, cały czas zbierając plankton z powierzchni wody przed sobą. Z pewnej odle­głości wyglądają jakby szły na palcach po wodzie, co z całą pewnością bywało przyczyną złudzeń wielu żeglarzy.

Pomimo dość regularnego rozmieszczenia planktonu w oceanach, odżywiające się nim p«ki nie mogą polegać tylko na szczęściu, gdy chcą go znaleźć. Dlatego ro­dzina petr ii, w skład której wchodzą między innymi oceanniki, burzyki i albatro­sy, ma . <onały, unikatowy w świecie ptaków, nie licząc kondora różowogłowe- go, zmyj ł węchu.

Prze 'wiciele tej rodziny posiadają przy podstawie dzioba nozdrza w kształ­cie rurt W nocy, w czasie trwania sezonu lęgowego odnajdują za pomocą węchu swoje gniazda w norach. Również za pomocą tego zmysłu odnajdują pokarm na otwartym oceanie. Drobny plankton wydziela chemiczne substancje, gdy staje się pożywieniem ryb lub krewetek. Te substancje, nawet w bardzo małym stężeniu są rozpoznawane i wywołują zainteresowanie ptaków.

Największymi oceanicznymi wędrowcami są albatrosy. Nie nurkują one, tak jak głuptaki, ani nie biegają truchtem po wodzie, tak jak oceanniki. Siadają na wodzie i tam łapią większe wodne stworzenia, na przykład wędrujące nocą mątwy. Nie gardzą również padliną. Wspaniałe umiejętności szybownicze albatrosów pozwala­ją im na unoszenie się w powietrzu ponad falami, praktycznie bez wysiłku. Mogą one, śpiąc na wietrze, pozostawać w powietrzu wiele miesięcy. Są w stanie okrążyć kulę ziemską, wokół Antarktydy, wykorzystując przeważające wiatry i wędrując samotnie tysiące kilometrów w poszukiwaniu pożywienia.

Ale nawet albatrosy nie są w stanie zerwać więzów łączących je z lądem. Tym ogniwem jest gniazdowanie i odchów potomstwa. Zmusza je to do regularnego po­wrotu na ląd. Pisklęta największego z nich - albatrosa wędrownego, pozostają za­leżne od rodziców przez okres około dwunastu miesięcy, tak więc pomimo swych oceanicznych podróży dorosłe albatrosy muszą stale wracać na ląd, aby raz na kil­ka dni nakarmić swoje młode.

Jeden ptak spróbował jednak zerwać więzi łączące go z lądem i naziemnym gniaz­dem z pisklętami. Oczywiście nie przystosował się on do składania jaj na powierzchni morza ani też w powietrzu, chociaż w przypadku jednego z cudowronków wierzono, że samica składa jaja na grzbiecie wiecznie latającego samca. U tego gatunku rodzice nie muszą wracać na ląd do swojego pisklęcia, ale zabierają je ze sobą w morze. Z tego względu jest to najbardziej oceaniczny gatunek ptaka, a jest nim morzyk sędziwy.

Morzyki są małymi ptakami, spokrewnionymi z nurzykarru, występującymi w Europie i gniazdującymi na nadmorskich klifach. Nazwa sędziwy bierze się stąd, że w przeciwieństwie do pokrewnych gatunków ma on szary nalot na barkach i skroniach, co przypomina nieco siwiznę. Gniazduje na wyspach na północnych krańcach Pacyfiku. Niewielka grupa morzyków gniazduje także w Japonii i na Kamczatce, ale główne lęgowiska znajdują się na wyspach wzdłuż zachodniego wybrzeża Ameryki Północnej.

Na jednej z wysp w Kolumbii Brytyjskiej znajduje się największa kolonia lęgowa tego gatunku. Gdy uda się nam dotrzeć na tę wyspę w ostatnim tygodniu maja lub na początku czerwca, to zobaczymy tam zaledwie kilka ostrygojadów, mew, a tak­że bieliki białogłowe i sokoły wędrowne. Gdy wejdzie się w głąb wyspy, można

dotrzeć do mrocznych lasów składających się z gigantycznych świerków, cedrów i sosen. Opady deszczu są tutaj tak obfite, że całe dno lasu jest pokryte dywanem mchów. Pokrywa on wszystko - skały, gołą ziemię, powalone pnie i zaokrągla wszelkie kształty tak, jak puszysta poducha głębokiego śniegu. W tym lesie widać jeszcze mniej ptaków. Czasem zaśpiewa miejscowy strzyżyk lub usłyszymy ponu­re krakanie wrony lub kruka. Ta pustka jest jednak tylko pozorna. Wokół nas, ukry­te w małych podziemnych norach, w wykrotach i pod korzeniami drzew, a także w skalnych szczelinach przebywa co najmniej 80 tysięcy morzyków sędziwych wy­siadujących swe jaja lub chroniących świeżo wyklute pisklęta.

Ptaki te mają ważne powody, aby się ukrywać. Sokoły i orły, nawet w tym sto­sunkowo gęstym lesie, nie mają większych trudności ze złapaniem morzyków nie będących w ukryciu. Z tego powodu dorosłe morzyki sędziwe starają się opuszczać swoje schronienia i wracać do nich, pod osłoną ciemności. Gniazdują one jednak da­leko na północy, gdzie letnie noce są krótkie i rzadko bardzo ciemne. W konse­kwencji sokoły wędrowne i orły mogą polować przez całą dobę. Siadają one na pniach drzew lub niskich gałęziach i czekają. Morzyki sędziwe, wracając z poło­wów, lecą szybko i wysoko. Ich krótkie skrzydła, które doskonale spisują się w wo­dzie, są niedoskonałe aerodynamicznie. Ptaki muszą poruszać nimi często i lecieć | dużą prędkością, aby utrzymać się w powietrzu. Dlatego też nie potrafią precy­zyjnie lądować i rozbijają się o gałęzie, znajdujące się nad norą, gramoląc się spada­ją | nich na ziemię, po której również nie poruszają się zgrabnie. Ich nogi znajdują

się całkiem z tyłu korpusu, ptaki nie potrafią więc podnieść się i poruszać bez gwał­towne m ) ::epotania skrzydłami.

Jedna para sokołów wędrownych gniazdująca w tym lesie, może upolować na­wet c t iąca morzyków sędziwych w ciągu sezonu.

Di morzyła sędziwe zmieniają się przy wysiadywaniu jaj co trzy dni. Cała inku1 t rwa około trzydziestu dni. Każdego roku ginie 5-10% popukcji. Doro­słe p: ■ / norach nie są również całkowicie bezpieczne. Na tej wyspie występuje gatur całkiem dużych gryzoni. Jaja morzyków sędziwych są prawdopodobnie przed nimi zabezpieczone grubą skorupą, przez którą zęby gryzoni nie mogą się przebić. Świeżo wyklute pisklę jest jednak całkowicie bezbronne i dlatego dorosłe ptaki nie pozostawiają w gnieździe, ani wokół niego, jakichkolwiek odchodów. Gryzonie polują za pomocą węchu.

W końcu wykluwają się, z pomocą wyrostka na dziobie, dwa puszyste, czamo- -białe pisklęta. Siedzą w gnieździe przytulone do siebie. Jaja, z których się wydo­stały, są względnie duże, żołądki piskląt są więc wypełnione dużą ilością żółtka, za­wierającego potrzebne składniki odżywcze. Wystarcza ono na około dzień, dostar­cza również potrzebną energię do wzięcia udziału w swoistym rodzaju maratonie, który jest jeszcze przed nimi.

Po dwóch nocach spędzonych w gnieździe - lub tylko jednej, gdy wykluły się wczesnym rankiem 1 w godzinę po zachodzie słońce, rodzice wychodzą z nory i za­czynają nawoływać charakterystycznym głosem swoje młode. Pisklęta wybiegają z nory. Gramolą się na gładkie powierzchnie otoczaków, biegną poprzez dywany zielonych mchów, przeciskają pod zwalonymi pniami. Ich nogi przez cały ten czas nie przestają się poruszać. Gdy podniesiemy jedno pisklę, to nie przestaje ono zapa­miętale poruszać nogami, podobnie jak chodząca, mechaniczna zabawka. Rodzice podążają do przodu, zachęcając i prowadząc głosem swoje młode, w dół do plaży.

Wydostanie się z lasu może trwać nawet i 10 min. Przez cały ten czas ptaki na­rażone są na ataki gryzoni, sokołów i orłów. Przedostają się na plażę, gdzie są jesz­cze bardziej widoczne i bezbronne. Dorosłe morzyki sędziwe unoszą się już na wo­dzie z dala od brzegu, ale nie zaprzestają nawoływania. Pisklęta rzucają się w mo­rze, nie przestając energicznie poruszać nogami, ślizgają się więc po powierzchni wody, podobnie jak poduszkowce. Rodzice i młode rozpoznają się po głosie. Wreszcie płyną razem, obok siebie, i dorosłe ptaki podają dzielnym małym biega­czom pierwszy posiłek, niewielką, nadtrawioną rybę. Następnego ranka młode i ich rodzice nie są już widoczne z lądu. Przez sześć lub siedem miesięcy pływają razem, aż młode urosną i nauczą się samodzielnego zdobywania pokarmu.

Mimo że wędrujące albatrosy wypuszczają się w dłuższe wędrówki nad otwar­tym oceanem, a pingwiny cesarskie nurkują głębiej, to morzyki sędziwe są gatun­kiem ptaków, który najbardziej zbliżył się do zerwania ostatniego ogniwa łączące­go ptaki z lądem.

ROZDZIAŁ 6

SYGNAŁY I ŚPIEW

Niewiele zwierząt używa swego głosu w sposób tak wyrafinowany jak ptaki. Nasz głos powstaje w krtani dzięki strunom głosowym, a miejsce jest łatwe do określenia na szyi, gdyż jest potocznie nazywane jabłkiem Adama. Ptaki także ma­ją krtań, ale nie służy im ona do wydawania dźwięków. Spełnia jedynie funkqę za­woru zabezpieczającego przed dostaniem się wody lub pokarmu do tchawicy i da­lej do płuc. Głosy ptaków pochodzą z innej struktury, leżącej dużo głębiej w ciele i nie mającej swojego odpowiednika w naszej anatomii. Tworem tym jest krtań dol­na, czyli śpiewna, po łacinie zwana syrinx.

Ten organ, mający postać pudełka i dość sztywny, jest napinany przez zewnętrz­ne mięśnie. Leży w dolnym rozwidleniu tchawicy, w miejscu, gdzie rozdziela się ona na dwa oskrzela prowadzące do obu płuc. W obrębie krtani dolnej każde z oskrzeli może być zamykane całkowicie lub częściowo za pomocą mięsistych za­stawek. Przy wydechu podmuch powietrza przechodzi przez każdą parę zastawek, powodując w ten sposób powstanie dźwięków. Mięśnie znajdujące się w krtani śpiewnej umożliwiają niezależne od siebie drgania obu zastawek, co daje odmien­ne wysokości i częstotliwości powstających w nich dźwięków. Tchawica, przez któ­rą następnie przechodzi powietrze, także wpływa na wydobywający się z krtani dolnej dźwięk. Im tchawica jest dłuższa, tym silniejszy rezonans i głębszy dźwięk emitowany przez ptaka. Żurawie, które wydają trąbiące okrzyki zwane klangorem, mają szczególnie długie tchawice, przechodzące swymi pętlami przez mostek i grzebień mostka, a nawet przez kostne struktury. Jeden z gatunków cudowron- ków, zwany trębaczem ma tchawicę przechodzącą tuż pod skórą w okolicy piersi i tworzącą rodzaj pudła rezonansowego. Wraz z wiekiem rezonansowe struktury tego cudowronka stają się coraz większe, ale dotyczy to tylko samców, gdyż tylko one mają takie rezonatory i tylko one wydają bardzo charakterystyczne dźwięki, przypominające głębokie tony wielkich trąb.

Niektóre ptaki potrafią w kontrolowany sposób dowolnie skrócić swoją tchawi­cę. Podobnie jak krtań dolna, tchawica jest wzmocniona chrzęstnymi pierścieniami. Są one połączone ze sobą mięśniami, które umożliwiają ptakowi zbliżanie do siebie pierścieni tchawicy, jak zwojów w sprężynie. Gdy zmienia się długość tchawicy, zmienia się także wysokość tonów emitowanych przez ptaka. Pingwiny mają tcha­wicę podzieloną na dwie nierówne części, przebiegające na sporej długości tuż obok siebie. W efekcie odzywający się pingwin, ryczący lub trąbiący 1 gdyż jego głos trud­no nazwać śpiewem - wydaje z siebie dwa dźwięki o odmiennych wysokościach.

Ptak potrafi śpiewać bez przerwy, o wiele dłużej niż jest w stanie śpiewać nawet najlepiej wyszkolony śpiewak z naszego gatunku. Jest to możliwe dzięki krótkim i szybkim oddechom, doskonale skoordynowanym z wydawanymi głosami. Każda z dwu par strun głosowych w krtani dolnej może emitować dźwięki w niezależny od siebie sposób. Kanarek podczas trelowania 90% swoich dźwięków wytwarza le­wą częścią krtani dolnej i tchawicy, drugiej części używając w tym samym czasie głównie do oddychania. Kardynały wygwizdujące strofy swojej pieśni zaczynają śpiew, emitując niskie dźwięki jedną częścią krtani dolnej i tchawicy, potem prze­chodzą do dźwięków powstających w obu częściach układu oddechowego, a na­stępnie zaczynają śpiewać wysokimi tonami wydobytymi z drugiej części aparatu głosowego. Dźwięki powstające w obu częściach układu oddechowego mogą być dowolnie ze sobą mieszane i przeplatane, co daje w efekcie dość urozmaicony śpiew. Taki mechanizm powstawania dźwięków wyjaśnia, w jaki sposób niektóre ptaki, jak papugi, czy gwarki, mogą niemal doskonale naśladować ludzką mowę, chociaż brakuje im mięsistego języka i warg niezbędnych człowiekowi do wytwa­rzania dźwięków.

Ptaki komunikują się ze sobą także za pomocą sygnałów wizualnych. Ich pióra mogą, w mało kosztowny dla ptaka sposób, być w dość urozmaicony sposób ubar­wione i pokiyte wzorzystymi rysunkami. Mięśnie skórne umożliwiają ptakom stra­szenie części upierzenia i unoszenie niektórych piór, i przesyłanie w ten sposób ważnych sygnałów, np. godowych. W razie zagrożenia ptak może szybko składać pióra i ukrywać sygnały godowe, a pokazywać jednocześnie sygnały ostrzegawcze.

Te same partie upierzenia mogą przekazywać odmienne informacje o różnych po­rach roku i w różnych okresach życia ptaka, gdyż ptaki regularnie wymieniają pió­ra w procesie pierzenia, który umożliwia im zastępowanie zniszczonych piór no­wy mi.

Niektóre barwy piór powstają za sprawą określonych barwników. Najpospolit­szym z nich jest melanina, która jest produkowana przez ludzi i odpowiedzialna za opaleniznę w efekcie ekspozycji na światło słoneczne. Barwnik ten nadaje czarną barwę upierzeniu kosa, ale w mniejszym stężeniu może brać udział w powstawa­niu barwy brązowej lub żółtej. Odcienie czerwone i pomarańczowe pochodzą z barwników zwanych karotenoidami. Te nie mogą być, niestety, produkowane sa­modzielnie przez organizm ptaka i muszą pochodzić z pokarmu. Ptak musi pobrać je, bezpośrednio lub pośrednio, z tkanek roślinnych. Flamingi i ibisy czerwone po­bierają karotenoidy, zjadając drobne skorupiaki, które uzyskują, odżywiając się pewnymi niebieskozielonymi glonami. Takie ptaki w ogrodach zoologicznych nie mające dostępu do naturalnego pokarmu, mogą tracić swoje ubarwienie, jeśli nie otrzymają karotenoidów w innej postaci. Turaki, zwane także bananojadami, po­chodzące z afrykańskich tropikalnych lasów, mają specyficzny barwnik miedziowy, który nie występuje u innych zwierząt. Barwnik ten jest nazwany turacyną.

Inne barwy upierzenia powstają nie za sprawą barwników, ale specyficznych struktur w piórach. Niebieska barwa piór sójki powstaje w mikroskopijnej wielko­ści pęcherzykach w keratynie piór, w których dochodzi do rozszczepienia światła. Dlatego pióra sójki wydają się zaledwie brązowe, gdy światło przechodzi przez nie, a nie odbija się od ich odblaskowych struktur.

Te dwa źródła barw, chemiczne i fizyczne, czasem łączą się ze sobą w jednym piórze. Zielona barwa dzikich papużek falistych pochodzi z żółtego barwnika oraz

niebieskiej barwy powstającej w efekcie rozszczepienia światła w wewnętrznych strukturach piór.

Metaliczne połyski widziane wiosną na głowie samca krzyżówki, „oczka" na ogo­nie pawia i lśniące barwy samca olśniaka, czy wielu gatunków kolibrów, to efekt dzia­łania specyficznych struktur znajdujących się w elementach budowy piór. Struktury te działają jak rozpraszające światło pryzmaty, ustawione szerszą stroną do zewnętrznych powierzchni piór. Metalicznie lśniące pióra są zwykle nieco sztywniejsze niż inne, ale mogą mieć specyficzne struktury pryzmatyczne tylko wtedy, gdy poszczególne pióra nie zachodzą na siebie, a promienie piór są pozbawione maleńkich haczyków, spinają­cych je w chorągiewki. Dlatego metalicznych połysków z reguły nie spotyka się na lot­kach, gdyż mogą one spełniać swoją funkcję tylko wówczas, gdy promienie ich chorą­giewek są dokładnie ze sobą spięte. Mikroskopijnej grubości warstwa drobin melaniny wyściełająca pryzmatyczne struktury piór o metalicznym połysku odbija i rozszczepia światło w taki sam sposób, jak plamy oleju na powierzchni wody. Dlatego barwa ta­kich piór zmienia się w zależności od kąta padania światła i pozycji patrzącego.

Przy komunikowaniu się ze swoimi partnerami płciowymi ptaki używają zarów­no sygnałów głosowych, jak i optycznych; mogą te sygnały łączyć lub posługiwać się każdym z osobna. Każdy gatunek robi to w charakterystyczny dla siebie sposób, a dzięki tym sygnałom ptak może porozumieć się z przedstawicielami własnego lub obcego gatunku, a nawet z innymi zwierzętami. Ptaki wydają okrzyki bojowe, wysyłają sygnały ostrzegawcze, wabią partnerów płciowych, zapowiadają wojnę lub pokój, a czasem nawet kłamią.

Komunikowanie się ze zwierzęciem zupełnie odmiennego rodzaju, które daje

0 sobie znać w sposób przez nas nie do powtórzenia i które postrzega świat w zu­pełnie odmienny od nas sposób, musi być nie lada problemem. Są jednak ptaki, któ­re pomimo tych trudności są w stanie komunikować się z niektórymi ssakami

1 w ten sposób zdobywać pożywienie. Tymi ptakami są miodopełźce. Większość ich gatunków zasiedla Azję, a dwa żyją w Afryce. Zjadają wiele różnorodnych owa­dów, ale wszystkie mają wielki apetyt na larwy, poczwarki i wosk pszczeli. Są je­dynymi kręgowcami trawiącymi wosk. Uważa się, że są w stanie temu sprostać dzięki bakteriom żyjącym w ich jelitach.

Dzikie pszczoły mogą zbudować gniazda w bardzo zróżnicowanych warunkach. Te, które żyją w Himalajach, swe gniazda budują pod nawisami skał. Wiszą one ni­czym stalaktyty nad przepaścią. Takie gniazda nie są jednak agresywnie bronione

i azjatyckie miodopełźce nie mają większych problemów z ich rabowaniem. Podob­nie jak u innych przedstawicieli rzędu dzięciołowych, noga miodopełźca ma dwa palce skierowane do przodu i dwa do tyłu, tak więc ptak może z łatwością zawisać na pionowych powierzchniach. Afrykańskie pszczoły budują gniazda w miejscach

o wiele lepiej chronionych - w dziuplach drzew, głębokich jamach lub w szczeli­nach skalnych.

Ratel bardzo przypomina znanego z naszych lasów borsuka. Odżywia się mały­mi zwierzętami - żabami, myszami, termitami, rybami i jaszczurkami, jego ulubio­ną pasją jest dobieranie się do miodu i larw pszczół. O określonej porze roku, gdy pszczoły mają dużo miodu, odżywia się on głównie nim i czerwiem. Ratel jest

koczownikiem, który przemierza rozległe przestrzenie w poszukiwaniu ulubione­go pokarmu. Gdy wejdzie na terytorium miodopełźca, ten zbliża się do ssaka, sia­da na gałęzi tuż przed nim i odzywa się charakterystycznym dla siebie głosem. Ra- tel odpowiada pomrukami i zbliża się do ptaka. Ten odlatuje, a ssak podąża za nim. Co jakiś czas ptak zatrzymuje się i nawołuje, rozpościerając przy tym ogon, przez co widoczne stają się białe plamy na jego bokach. Po jakimś czasie ptak podskaku­je do wyższych gałęzi i odzywa się odmiennym głosem. Oznacza to, że pszczoły są blisko, a ich gniazdo znajduje się w dziupli drzewa,jGdy zostanie ono znalezione przez ratela, zaczyna się wspólna uczta.

Pszczoły zaczynają bronić swego gniazda, ale ratel wydaje się być obojętny na ich użądlenia. Wyrywa dziurę w pniu i wtyka do niej swój. ryj, jednocześnie wyrzuca z gruczołów znajdujących się koło ogona silnie cuchnącą substancję. Pszczoły opusz­czają gniazdo. Teraz zwierzak, mniej napastowany przez chmary wściekłych owa­dów krążących wokół jego głowy, odrywa kawał drewna i powiększa otwór prowa­dzący do gniazda pszczół. Potem odrywa kawał plastra kapiącego od ciemnobrązo­wego miodu i oddala się z nim do miejsca konsumpcji. Teraz miodopełziec mą swo­ją szansę i zeskakuje na dół, aby pochwycić fragment zrabowanego gniazda. Takie partnerstwo może przetrwać tylko dzięld sygnałom przekazywanym ssakowi przez ptaka.

Nie wiemy, kiedy po raz pierwszy rozwinęła się taka współpraca, ale wysoko wy­specjalizowany układ trawienny ptaka świadczy o tym, że było to bardzo dawno te­mu. Nie wiemy także, czy pierwotnie ratel był partnerem ptaka. Obecnie nie jest on jedynym partnerem miodopełźców. Miejscowe ludy z północnej Kenii okazują wdzięczność ptakom za ich pomoc. Tubylczy zbieracze miodu dobrze wiedzą jak

przywabić ptaka i zachędć go do współpracy. Aby tego dokonać, gwiżdżą przez otwór w pestce, łusce lub przez szczelinę w charakterystycznie złożonych dłoniach. Potem ma miejsce taka sama procesja, a ptak pokazuje ludziom kierunek wędrówki swym głosem i sposobem zachowania się. Gdy ludzie już wybiorą miód z gniazda pszczół zostawiają na widocznym miejscu kawałek plastra, aby ich pomocnik - ptak otrzyir. il swoją część wynagrodzenia i mógł się spokojnie posilić.

są jednak częściej wrogami niż partnerami ptaków. Ptasie sygnały przeka­zywane wrogom są prostsze i bardziej bezpośrednie. Słonecznica używa sygnałów optycznych. Ptak ten buduje swe gniazda na mokradłach w południowoamerykań­skich tropikalnych lasach. Gdy słonecznica siedzi spokojnie, trudno ją zauważyć, gdyż ma ubarwienie maskujące, brązowe z szarym nieregularnym prążkowaniem oraz nieregularnymi, białymi i oliwkowymi plamami, przez co zlewa się z otocze­niem. Gdy jednak zostanie wykryta i zaniepokojona, dezorientuje intruza nagle, sze­roko rozpościerając skrzydła i ogon, ukazując pstry, dość skomplikowany rysunek. Na każdym skrzydle ujawniają się wtedy kasztanowobrunatne i czarne plamy na złocistym tłe. Wielkie plamy na skrzydłach wyglądają jak pary olbrzymich oczu. Gdy intruz zatrzyma się, ptak zacznie się zbliżać z szeroko rozpostartymi skrzydła­mi. Efekt jest wręcz piorunujący, a ptak zachowuje się tak przekonywająco, że nawet nie obeznanemu z nim człowiekowi może wydawać się, że jest on rzeczywiście groź­ny. Wiadomość jaką przekazuje ptak nie jest jednak prawdziwa, a więc ptak kłamie.

Pisklęta sów wysyłają sygnały, które są w podobny sposób mylące. Gdy wspina­my się do gniazda płomykówki umieszczonego wysoko, w zakamarku pod dachem stodoły, siedzący w gnieździć ptak rozpościera szeroko skrzydła i opuszcza je, a jednocześnie stroszy upierzenie, przez co wydaje się o wiele większy niż jest

w rzeczywistości. Dodatkowo groźnie otwiera dziób. Mniej więcej co 10 s spogląda pod siebie i potrząsa głową. Jest to zadziwiający sposób zachowania się zagrożone­go ptaka, gdyż spuszcza on oczy z intruza, co może ułatwiać mu ik. Poza i dziw­ne zachowanie ptaka mają przekonać intruza, że sowa jest bat j r.iebezpieczna niż jest to w rzeczywistości.

Najczęściej uprawianym przez ptaki rodzajem oszustwa ni-.' - nawianie in­truzowi „jestem tutaj i jestem niebezpieczny", ale „jestem tutaj, alf m czymś in­nym". Wiele ptaków, w tym siedząca nieruchomo słonecznica, wykorzystuje ma­skujące ubarwienie swojego upierzenia. Słonka siedząca na gnieździć na dnie euro­pejskiego lasu, otoczona brązowymi, opadłymi liśćmi, kawałkami kory i roślinami, tak zlewa się z otoczeniem, że staje się praktyczne niewidoczna, nie tylko dla czło­wieka, ale nawet dla lisa. Kamuflaż tego ptaka jest uzupełniany-jego bezruchem. Wiele lelków wykorzystuje swe maskujące ubarwienie w bardzo podobny sposób, przymykając nawet swe wielkie oczy. Siedzący na gnieździe lub odpoczywający ptak do złudzenia przypomina kawałek drewna. W Brazylii jeden z lelków żyją­cych w trawiastych sawannach swym wyglądem bardzo przypomina krowie łajno. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że krowy zostały tam sprowadzone z Europy stosunkowo niedawno, zaledwie przed kilkoma stuleciami. Żaden ptak nie jest w stanie wykształcić maskującego ubarwienia w tak krótkim czasie, a w bra­zylijskiej ojczyźnie tego lelka nie ma innych dużych ssaków pasących się na rozle­głych trawiastych terenach. Nie jest to jednak cała prawda. Jeszcze przed kilkom ty­siącami lat na terenach obecnego występowania tego lelka żyły wielkie ssaki, wiel­kością zbliżone do małych samochodów, które pasły się na rozległych łąkach. Po­tem wszystkie wymarły, ale najprawdopodobniej współczesny wygląd brazylijskie­go lelka bardzo przypomina odchody tych dawno wymarłych ssaków.

Nocolot szary wspomaga maskujące ubarwienie swego upierzenia specyficznym sposobem zachowania. Jest to dość spory ptak. Gdy odpoczywa, siada w specyficzny sposób na pniu drzewa. Jego matowe upierzenie o skomplikowanym, maskującym wzorze, doskonale pasuje do wyglądu pokrytych porostami pędów drzew. Gdy zbli­ża się intruz, ptak przyjmuje taką pozycję, że do złudzenia przypomina suchy sęk lub obumarłą gałąź. Opuszczony ku dołowi i przylegający do gałęzi ogon sprawia, że na­stępuje optyczne zlanie się ciała ptaka i gałęzi drzewa. Potem ptak bardzo powoli uno­si głowę i ustawia ją tak, że dziób kieruje pionowo ku górze, przez co nie zostawia on cienia na ciele ptaka. Dla pełnego kamuflażu ptak przymyka oczy i staje się niewidocz­ny. Takie zachowanie wydaje się podobnie ryzykowne jak odwracanie oczu od prze­ciwnika przez wspomnianą wcześniej płomykówkę. Nocolot w pozycji maskującej nie może śledzić ruchów intruza i pozostaje w bezruchu, nawet gdy zbliżymy się do nie­go na odległość kroku. Jednak ptak nadal nas widzi, gdyż powieki ma tylko przy­mknięte i jest w stanie obserwować otoczenie, gdyż wrażliwe na światło oczy zado­walają się niewielką jego ilością wpadającą przez wąziutkie szczeliny. Gdy zbliżymy się na odległość ręki, ptak straci panowanie nad sobą i odleci. Może to zaskoczyć in­truza, a ptak z całą pewnością wykorzysta chwilę zaskoczenia i się oddali.

Na dalekiej północy, w arktycznej tundrze, ptakom o wiele trudniej udawać ja­kiś element naturalnego krajobrazu, gdyż wszystko wokół ba szybko zmienia się wraz z porami roku. Pardwy potrafią to jednak, żyjąc w .dnych warun­

kach przez cały rok. Nawet zimą stają się niemal niewidoc/n opierzenie jest wtedy tak białe jak śnieg wokół, gdy wędrują w poszukiwać, tających spod śniegowej czapy roślin, które mogą posłużyć za choćby baru miny posiłek. Na białym tle widoczne są jedynie czarne oczy i dzioby pan w otwartym

krajobrazie łatwo pomylić je ze sterczącymi spod śniegu fragnu" ¡i skał.

Gdyby z nadejściem wiosny białe ptaki nie zmieniły barwy upierzenia, to stały­by się bardzo widoczne, wręcz rzucające w oczy potencjalnym wrogom. Wymiana upierzenia na inaczej ubarwione odbywa się powoli i stopniowo, tak że wraz z top­nieniem śniegu ptak także staje się coraz mniej biały. Samice kończą pierzenie przed samcami i zaraz oddalają się w zaciszne miejsca porośnięte krzewami, gdzie budują gniazda. Potem, pokryte maskującym je brązowym upierzeniem zaczynają wysiadywać jaja. W tym samym czasie samce nadal konkurują ze sobą o domina­cję w okolicy. Samiec, którego samica rozpoczęła wysiadywanie, musi być w stanie obronić terytorium przed rywalami. Wydaje się, że samiec, który nosi brązową let­nią szatę, nie może efektywnie bronić terytorium przed rywalami. Białe lub jeszcze biało plamkowane samce zaczynają swoje gody pod koniec zimy i kontynuują je pomimo wzrostu temperatury, przenosząc się na płaty topniejącego śniegu. Nie mogą one zacząć pierzenia zaraz po samicach, chociaż wiosna jest już w pełni. Jed­nak potrzeba zlania się z otoczeniem staje się coraz pilniejsza. Nawet bardzo szyb­kie pierzenie będzie wymagało trzech do czterech tygodni, a jest to niebezpiecznie

długo. Samce pardw znalazły sposób na zmianę białego upierzenia na brązowe w ciągu kilku zaledwie minut. Lecą w znane sobie miejsca, gdzie tarzają się w py­le, aż ich białe pióra staną się brązowe i dopasują do barw otoczenia.

Ptak może także mieć potrzebę komunikowania się z innym gatunkiem ptaka. Każdy gatunek ma własny zespół głosów i sygnałów, ale podobnie jak ludzie rozu­miejący sygnał SOS, bez względu na to jakim językiem porozumiewają się na co dzień i jakiej są narodowości, ptaki także mają głosy rozumiane przez przedstawi­cieli różnych gatunków, czyli w pewnym sensie uniwersalne.

Pojawienie się krogulca polującego na skrajach śródpolnych zadrzewień jest sy­tuacją alarmową dla wszystkich ptaków w okolicy. Pierwszy, który zobaczy dra­pieżnika, wszczyna alarm. Jest to nieco ryzykowne dla alarmującego, gdyż zwraca na siebie uwagę, ale głos ostrzegawczy jest z reguły krótki, miękki i wysoki. Taki dźwięk bardzo trudno precyzyjnie zlokalizować. Głos ostrzegawczy wielu ptaków bywa dość często opisywany jako „tsiiit". Wydając z siebie ostrzeżenie czujny ob­serwator natychmiast milknie i znika w gąszczu. Podobnie postępują wszystkie in­ne ptaki, które go usłyszały. Sikory, drozdy i zięby mają własne głosy ostrzegaw­cze, wszystkie bardzo do siebie podobne i wzajemnie rozumiane. Wielogatunkowa społeczność ptaków wykształciła więc swój międzynarodowy język.

Na dnie amazońskiej dżungli tropikalnej, ptaki owadożeme tworzą podobne spo­łeczności i razem polują, przetrząsając gąszcze listowia i przewracając kawałki kory. Gdy któryś ptak wypłoszy owada i ten mu umknie spod dzioba, to złapie go inny członek grupy. Dwa rodzaje ptaków, które zwykle biorą udział w takich zbiorowych

u tóru: Atakujący krogulec,

polowaniach, spełniają w nich rolę wartowników. Są to mrówkowody, przebywają­cy głównie w dnie lasu, i tanagry, polujące w koronach drzew. Gdy któryś zauważy niebezpieczeństwo, zaraz wydaje z siebie głos ostrzegawczy i wszystkie ptaki polu­jące w jednej grupie błyskawicznie szukają ukrycia. Wartownicy swoją spostrzegaw­czością sprawiają, że inne ptaki nie muszą rozpraszać uwagi na rozglądanie się za niebezpieczeństwem i mogą skupić na poszukiwaniu pokarmu. Sami czerpią z tego korzyści, chwytając owady wypłoszone przez innych członków grupy. Jednak war­townicy nie zawsze oznajmiają prawdę. Istnieją dokładne obserwacje, które wskazu­ją na to, że gdy jakiś pokaźny lub smakowity owad pojawi się wypłoszony przez po­szukujące żeru ptaki, to jeden z wartowników wydaje głos ostrzegawczy, nawet gdy nie ma zagrożenia i korzystając z zamieszania chwyta przekąskę.

Głos ostrzegawczy „tsiiit" nie jest jedynym sposobem alarmowania o zagrożeniu. Zupełnie odmienny głos wydają zaniepokojone ptaki, gdy zauważą ssaka polujące­go na ziemi. Jeśli zagrożeniem jest kot, a nie krogulec, atakujący ptaki ukrywające się w gęstwinie krzewów, wartownicy nie wydają z siebie trudnego do zlokalizo­wania, krótkiego ostrzeżenia, lecz głośny i długi alarm, będący wyrazem złości. W ten sposób ptaki nękają naziemnego drapieżnika. Taki alarm oczywiście ostrze­ga także inne ptaki w okolicy i ma taką samą funkcje, jak głos ostrzegawczy „tsiiit". Jeśli byłaby to jednoznaczna wiadomość ostrzegawcza, to ptaki powinny wzlecieć ku górze, aby być jak najdalej zagrożenia. Jednak tego nie robią. Zamiast tego pod­latują do swego wroga, siadają na gałęziach w pobliżu i dają złośliwy koncert. Na-

wołujii teraz głośno, długo i stosunkowo niskimi tonami, przez co zlokalizowanie nawołi' c ego ptaka nie jest trudne.

W! przypadku ptaki nie są bardzo zagrożone. Technika łowiecka kota po­lega n tym zbliżeniu się do ofiary i zaatakowaniu jej znienacka. Gdy kot zo- stanii ty, nie może liczyć na sukces. Głośne nawoływania ptaków dają mu

znać, st widziany przez wszystkich w okolicy i kontynuowanie polowania w tyn: cu nie ma sensu. W takim przypadku kot z reguły przerywa łowy i od­dala s niepyszny, jak najdalej od swych prześladowców.

Kwic. iy, jedne z największych przedstawicieli rodziny drozdów, czasem podej­mują jeszcze śmielsze ataki na swoich prześladowców. Są to bardzo energiczne pta­ki, często gniazdujące w koloniach. Gdy jakiś rabuś jaj czy porywacz piskląt poja­

wi się w pobliżu gniazd i zostanie wykryty przez kwiczoła, ten podnosi alarm i gło­śno nawołuje. Zaraz za nim zaczynają wołać inni członkowie kolonii. Gdy rabusiem jest sroka lub wrona, to szybko zaczyna się niepokoić i denerwować. O jej obecno­ści wie już cała kolonia lęgowa kwiczołów. Głosy ostrzegawcze kwiczołów są jed­nocześnie ich nawoływaniem do walki i zebrania się przeciw wrogowi. Ciągle na­wołując, kwiczoły wzbijają się w powietrze, a potem zaczynają kolejno nurkować za intruzem, pozorując zdecydowane ataki. Zbliżywszy się do wroga na kilkadzie­siąt centymetrów kwiczoł wykonuje zwrot i wydala na rabusia porcję mazistego ka­łu. Sroka szybko zostanie zbombardowana odchodami, a jej upierzenie poważnie zanieczyszczone. Czasem atak kwiczołów jest tak udany i skuteczny, że sroka spa­da na ziemię i oddala się, podskakując, starając się jednocześnie oczyścić swoje upierzenie.

Jeśli ptaki tego samego gatunku tworzą trwałe pary lub w inny sposób żyją ra­zem, zwykle komunikują się ze sobą nie tylko głosami ostrzegawczymi i alarmowy­mi, ale także przekazują inne informacje. Jedną z najważniejszych wiadomości jest wzajemna identyfikacja partnerów. Zajmujący rewir samiec musi dokładnie wie­dzieć, czy ptak pojawiający się w pobliżu należy do takiego samego jak on gatun­ku. Jeśli tak nie jest, a nie jest to gatunek groźny, to może być zignorowany. Jednak jeśli jest to przedstawiciel tego samego gatunku, może to być rywal do tego same­go pokarmu, terytorium, miejsca na gniazdo i tej samej samicy. Dlatego reakqa mu­si być natychmiastowa. Dlatego większość ptaków nosi na swym upierzeniu sygna­ły przynależności gatunkowej, wyjaśniającej, kto jest kim.

Ludzie, którzy także chcą rozpoznawać gatunki ptaków, zwracają baczną uwagę na barwy i wzory na ptasim upierzeniu. O tym, że barwy są brane przez ptaki pod uwagę we wzajemnym rozpoznawaniu można najłatwiej przekonać się, obserwując samce wyznaczające granice swoich rewirów. W tym czasie rudzik samiec ekspo­nuje swą czerwoną pierś, samiec kapturki demonstruje czarną czapeczkę, a każdy samiec zięby stara się pokazać w eksponowanym miejscu, aby irytujący go intruz mógł dobrze przyjrzeć się wszystkim barwnym plamom na jego upierzeniu.

Porównanie do stosunków międzyludzkich nasuwa się samo, gdy przypomni­my sobie wojny, kiedy bardzo ważne było jednoznaczne rozpoznanie czy nagle

pojawiający się wojownik to sprzymierzeniec, czy wróg. Dlatego walczące ze sobą ar­mie miały jaskrawe mundury o łatwo rozpoznawalnych cechach. Odmienne stroje walczących armii ułatwiały rozpoznanie obu stronom konfliktu. Jednak nawet w ob­rębie jednej armii jest bardzo ważne, aby indywidualnie rozpoznawać różne cechy żoł­nierzy. Gdy pojawia się nowy osobnik, to na pewno warto o nim wiedzieć nie tylko to, czy jest on po naszej stronie, ale czy jest małolatem, czy seniorem, czy będzie on po­żądał orderów, czy też sam będzie je rozdawał? Symbole oznaczające stopnie wojsko­we lub inne insygnia władzy nie są tak jaskrawo prezentowane i wymagają dokład­niejszego rozpoznania i przyjrzenia się obcemu osobnikowi. Ile belek ma on na pago­nach? A może ma jakieś gwiazdki? Podobnie jest z komunikowaniem się ptaków.

Samiec wróbla domowego ma czarny śliniak, ale gdy przyjrzymy się wróblom dokład n o okaże się, że ta ozdoba może mieć różną wielkość. Samiec bogatki ma czarny 1 swat przechodzący przez pierś aż do brzucha, ale niektóre samce mają krawat \ rsze od innych. Muchołówka białoszyja ma białe plamki na czole, ale u różn jmców mogą mieć one odmienną wielkość. We wszystkich tych przy­padki) < ta kże u wielu innych gatunków, tego typu barwne ozdoby są symbolem wieku. . są one większe, tym starszy jest noszący je samiec. Gdy spotkają się ze sobą dv ptaki, np. przy smakowitym kąsku lub na granicy rewiru, młodszy zwy­kle ustępuje miejsca starszemu.

Dlaczego takie ptaki ze sobą nie walczą? Wielkość tego typu ozdób ma często pod­

łoże genetyczne. Im bardziej witalny osobnik, tym większa szansa, że dochowa się on licznego potomstwa, które będzie równie witalne. Dobrze odżywiony młody samiec wróbel, silny i pełen wigoru, będzie miał większy śliniak niż słabowity i niedożywio­ny. Podobnie z bogatkami - silniejsze samce mają szersze krawaty. Młode muchołów- ki białoszyje po opuszczeniu gniazd w europejskich lęgowiskach i rozpoczęciu swo­jej pierwszej wędrówki na południe, nie mają typowych dla samców ozdób, w tym białych plam na czole. Uzyskają je dopiero po pierzeniu na zimowiskach w Afryce. Wielkość tych ozdób będzie zależała od tego, jak będą się one tam odżywiały. Gdy samce powrócą do Europy w celu odbycia lęgów, będą miały na czołach widoczne dowody swojej kondycji. Gdy dojdzie do fizycznej konfrontacji z innym samcem, le­piej odżywiony samiec z dużymi białymi plamkami na czole prawdopodobnie zwy­cięży rywala, który będzie miał mniejsze ozdoby. Tak więc, wczesne rozpoznanie sił przeciwnika zapobiega walkom i oszczędza siły samców. Gdy słabszy widzi, że nie ma szans na wygraną, po prostu oddala się i nie naraża na obrażenia.

Takie symbole siły i pozycji społecznej nie muszą być pokazywane bez przerwy. Samiec dzikiego indyka, najwspanialszy i najbardziej niezwykły ptak leśnych tere­nów Ameryki Północnej, poza bardzo ozdobnym upierzeniem i dziwnym kosmy­kiem włosowatych piór zwisających z piersi, ma jeszcze na nagiej szyi i głowie barwne płatki skórne w postaci korali i sopli. Ich wielkość jest zmienna. Ptak, któ­ry nie czuje się najlepiej, gdy np. jest zarażony wewnętrznymi pasożytami, ma te ozdoby wyraźnie mniejsze niż samiec, który jest u szczytu formy. Wraz z wiekiem te skórne ozdoby stają się coraz większe. Mogą one także dość szybko zmieniać ubarwienie. Zwykle są purpurowoczerwone, lecz gdy samiec odbywa konfrontaqę z innym, a zwłaszcza gdy w grę wchodzi staranie o samicę, jego ozdoby staną się nagle jaskrawoszkarłatne. I takie są demonstrowane rywalowi. Podczas bezpośred­niej konfrontaqi różnice w wielkości ozdób stają się najwyraźniejsze. Samiec o słab­szych ozdobach zdominowany przez silniejszego rywala nagle nisko przysiada, a z jego jaskrawych ozdób odpływa krew, przez co z intensywnie czerwonych sta­ją się różowe.

Sygnały wizualne mają jednak swoje ograniczenia. Mogą być przekazywane i od­bierane tylko ze stosunkowo niewielkiej odległości. Dźwięk jest o wiele efektywniej­szy w przekazywaniu sygnałów na większą odległość. Niektóre ptaki wytwarzają

dźwięki mechanicznie. Dzięcioły robią to, bębniąc dziobem w rezonujący dźwięki sęk, wykorzystując dziób w podobny sposób jak podczas kucia w drewnie w poszu­kiwaniu pożywienia. Powstające przy tym bębniące werble szybkich uderzeń są cha­rakterystyczne dla każdego gatunku dzięcioła. Samce bębnią najchętniej w puste w środku sęki, które najlepiej wzmacniają dźwięki powstające przy uderzaniu dzio­bem. Niektóre osobniki nauczyły się wykorzystywać w tym celu blaszane rynny i in­ne elementy konstrukcyjne budynków. Charakterystyczny sposób bębnienia ma nie tylko każdy gatunek dzięcioła, ale także odrębne płcie. Najbardziej charakterystycz­ną dla dzięciołów cechą bębnienia jest częstotliwość z jaką są powtarzane poszcze­gólne uderzenia dziobem, a także siła tych uderzeń. Uderzenia dziobem podczas bębnienia są zwykle tak szybkie, że ucho ludzkie nie jest w stanie ich policzyć. Moż­na to zrobić jedynie z wykorzystaniem nagrań magnetofonowych.

Dzięki zastosowaniu urządzeń technicznych wykazano, że dzięcioł duży, bęb­niąc, uderza około dwudziestu razy w ciągu sekundy. Dla kontrastu, dzięcioł ma- gellański, którzy żyje w nadmorskich lasach na południu Ziemi Ognistej, najbar­dziej południowym krańcu Ameryki Południowej, ma głos bardzo prosty, gdyż składa się tylko z dwóch uderzeń. Bardzo ważny jest jednak odstęp pomiędzy ty­mi uderzeniami. Jeśli będzie się je naśladowało prawidłowo - a następują one po sobie tak szybko, że trzeba to robić dwoma patykami, a nie jednym - to okazały dzięcioł o czerwonej głowie pojawi się bardzo szybko i zacznie odpowiadać bardzo rozzłoszczony tuż obok nas, a może nawet na szczycie drzewa, w które sami ude­rzaliśmy.

i vV

Wiele innych ptaków wytwarza dźwięki mechanicznie, nawet jeśli nie są to ga­tunki tak wyspecjalizowane w bębnieniu jak dzięcioły. Przykładem może być duża papuga, żałobnica palmowa, występująca m.in. na północy Australii. Samiec odła- muje solidny patyk i, trzymając go w łapie, uderza nim w pusty pień, często w po­bliżu swojej dziupli. Są i takie ptaki, które do wydawania dźwięków używają swo­ich piór. Wśród nich są afrykańskie skowronki klaszczące skrzydłami uderzanymi

o siebie, miodopełźce dokonujące powietrznych ewolucji w taki sposób, aby powie­trze przeciskające się między skrzydłami powodowało powstanie gwizdu, czy eu­ropejskie kszyki, zwane bekasami, beczące podczas lotów godowych, gdy wpra­wiają w wibraq‘e skrajne pióra szeroko rozpostartego ogona.

Oczywiście, ptaki najczęściej emitują dźwięki za pomocą własnego aparatu gło­sowego. Odległości na jakie może docierać informacja głosowa i siła tej informacji są w dużym stopniu zależne od typu środowiska w jakim głos się rozchodzi. Drze­wa ograniczają odległość na jaką głos może docierać. Liście, zwłaszcza gdy są gład­kie i sztywne, jak to ma często miejsce w tropikalnych lasach, odbijają fale głosowe we wszystkich kierunkach, przez co głos szybko ulega zniekształceniu i wycisze­niu. Ptaki żyjące w koronach drzew w lasach tropikalnych mają z reguły głosy

o mało skomplikowanej strukturze, powtarzają w kółko, niemal bezustannie te sa­me frazy, a przy tym bardzo głośno, co zapobiega ich zniekształcaniu. Przykładem ptaka o takim głosie może być dzwonnik pochodzący z lasów Ameryki Południo­wej. Jest on niewiele większy od sójki, ale ma głos o wprost niezwykłej przenikli­wości i sile. Zwykle siada na samym szczycie drzew, dzięki czemu jego głos może

rozchodzić się najdalej jak to możliwe i bezustannie, przez cały dzień powtarza gło­śne, dwusylabowe okrzyki. Wędrowiec, przedzierając się przez dżunglę, przecho­dzi | jednego terytorium dzwonnika do drugiego, a donośny głos towarzyszy mu przez cały dzień. Bardzo szybko sprawia to, że ludzie przestają lubić tego ptaka

i zamiast dzwonnikiem nazywają go hałaśnikiem lub nadają mu nazwy pochodzą­ce od bólu głowy lub gorączki.

Głosy o tonach niskich w takim środowisku docierają dalej niż głosy wysokie. Niewielkie rozmiary dzwonnika uniemożliwiają mu emitowanie niskich dźwię­ków, ale żyjący w europejskich trzcinowiskach bąk ma posturę wystarczającą do wydawania bardzo niskich i donośnych dźwięków. Ptak ten jest prawdopodobnie rekordzistą pod względem donośnośd głosu. W terenie otwartym jego głos można usłyszeć nawet z odległośd 5 km.

Znanych jest też sporo przypadków, gdy głos ptaka jest jedynym sposobem na odróżnienie od siebie podobnych gatunków. Posłużę się przykładem europejskich świstunek. Dwa gatunki szarooliwkowych ptaków, bardzo do siebie podobne, moż­na zobaczyć w ogrodzie. Oba mają żółtawe brewki i żółtawy nalot na piersi. Pod­czas obserwacji z bliska w dogodnych warunkach świetlnych, można zauważyć, że jeden gatunek ma nogi jaśniejsze niż drugi. Oba gatunki są łudząco do siebie po­dobne. Jedyną pewną różnicą jest ich śpiew. Jeden śpiewa podobnie jak zięba, wią­że ze sobą melodyjne tony i całą strofkę kończy fletową kaskadą szybkich tonów. Tym śpiewakiem jest piecuszek. Drugi ptak, o demniejszych, niemal czarnych no­gach, śpiewa zupełnie inaczej. Jego strofka składa się z monotonnych, dwusylabo- wych tonów, bezustannie, rytmicznie powtarzanych przez cały dzień. Tym ptakiem jest pierwiosnek. Oba gatunki nauczono się odróżniać od siebie dopiero przed dwu­stu laty. Podobne, bliźniacze gatunki występują także w Nowym Swiede. Są one bardzo do siebie podobne pod względem wyglądu, a jedynym sposobem ich odróż­niania jest nauczenie się brzmienia ich głosów, gdyż są one zupełnie odmienne. Ty­mi ptakami są dwa gatunki empidonek - empidonka olchowa i mała. Pierwsza za­siedla północne regiony kontynentu amerykańskiego, a druga - południowe i za­chodnie. Ich zasięg zachodzi na siebie w strefie przechodzenia lasów w otwarte tra­wiaste prerie. W tamtym regionie obserwatorzy ptaków mogą odróżnić od siebie te dwa gatunki ptaków tylko na podstawie ich głosów, które w przewodnikach do oznaczania ptaków są opisywane jako „łej-bii" w pierwszym przypadku i „fic-bił" w drugim.

Podobnie jak sygnały wizualne, głosy informują nie tylko o gatunku ptaka, ale także umożliwiają indywidualne rozpoznanie osobnika. Rudziki żyjące w europej­skich lasach na zachodzie i południu kontynentu, przez cały rok przebywają w swoich rewirach. Obie płde odzywają się w bardzo charakterystyczny sposób. Samiec, a w mniejszym stopniu także samica, regularnie okrąża swój rewir i śpie­wa z ulubionych stanowisk. Gdy tylko śpiewający ptak zakończy strofkę, od razu zaczyna bacznie nasłuchiwać. Z reguły śpiew jednego ptaka stymuluje najbliższego sąsiada do odezwania się w odpowiedzi na zaczepkę. Każdy rudzik zna osobiście

swoich sąsiadów i rozpoznaje ich po śpiewie. Gdy na śpiew odpowie znany już pta­kowi sąsiad, ten nie reaguje i kontynuuje rundę wzdłuż gran rewiru. Gdy jednak śpiewakowi odtworzy się głos innego rudzika, z innego la:- zareaguje w zu­pełnie odmienny sposób. Natychmiast powtórzy swój śpiew <szą werwą i pe­łen agresji napuszy czerwoną pierś, przygotowując się do ko tacji z intruzem, którym często bywa młody samiec, próbujący zająć terytoriw. między dwoma zajętymi rewirami lub obejmujący w posiadanie rewir po same ory zszedł z te­go świata. Konkurenci śpiewają raz po raz, w końcu siedzą nap. iwko siebie gło­śno śpiewając. Gdy są oni równi siłami, to takie duety powtórzą się jeszcze wiele razy, zanim oba samce zaakceptują nową sytuaqę i nowego sąsiada. Nowy samiec może objąć w posiadanie terytorium zajęte przez innego samca tylko wtedy, gdy re­zydent jest dużo słabszy od intruza lub choiy.

Repertuar głosowy ptaków jest częściowo wrodzony, a częściowo wyuczony od rodziców. Można to w łatwy sposób wykazać drogą eksperymentu. Pisklęta zięby wychowane w ciszy wydają głosy, które dają się rozpoznać jako uproszczona wer­sja typowego głosu tego gatunku. Mogą one odzywać się charakterystycznym gło­sem zięb tylko wówczas, gdy będą miały okazję uczyć się od swoich rodziców. Każ­dy ptak ma jednak własną strofkę śpiewu, nieco różniącą się od śpiewu sąsiadów. Skoro głos rodzica ma wpływ na śpiew potomstwa, to po wielu generacjach mogą się utrwalić w populacji drobne zmiany w śpiewie i powstać lokalne dialekty śpie­wu zięb. To samo może wydarzyć się w przypadku wielu innych gatunków ptaków śpiewających. Wprawne ucho łatwo wychwyci różnice w śpiewie zięb w różnych krajach Europy. Do odróżnienia dialektów śpiewu w mniej oddalonych popula­cjach zięb potrzebny jest specjalista lub specjalistyczna aparatura. Kosy, które w XIX wieku były zabrane przez europejskich osadników do Australii, aby cieszyły ucho stęsknionych za dawną ojczyzną ludzi, teraz śpiewają z własnym, australijskim ak­centem.

Kurobród siodłaty jest jednym z najbardziej wytrwale i melodyjnie śpiewających ptaków Nowej Zelandii. Jest on wielkością zbliżony do szpaka, czarny, z kasztano- wobrązowymi plamami na grzbiecie i pokrywach skrzydłowych. Gdy ptak spokoj­nie siedzi, brązowe plamy zlewają się w jedną, przypominającą kształtem brązowe siodło. Samce tego gatunku mają małe, czerwone płatki skórne, zwisające im po bo­kach nasady dzioba. Lokalne grupy nie mają własnych dialektów śpiewu, gdyż każdy ptak wprowadza do śpiewu tyle nowych, zasłyszanych dźwięków, że wła­sny dialekt mają nawet małe grupy samców żyjących obok siebie. Każdy członek takiej grupy ma własne terytorium w lesie i utrzymuje je przez cały rok, broniąc go przed intruzami, śpiewając ze stałych stanowisk na granicach rewiru. Gdy tylko je­den kurobród zaśpiewa, to natychmiast odpowiada mu sąsiad, podobnie jak ma to miejsce u rudzików.

Młode samce kurobroda siodłatego rozpoczynają koczowniczą wędrówkę po la­sach zaraz po opuszczeniu gniazda. Trzymają się niższych pięter lasu i często żeru­ją na ziemi, aby nie spotkać się z jakimkolwiek posiadającym rewir samcem własne­

go gatunku. Podczas wędrówki samce uczą się rozpoznawania wszystkich okolicz­nych dialektów śpiewu swojego gatunku. Zwykle większość czasu spędzają z dala od rodzimych rewirów, gdzie samce śpiewają innym dialektem niż w ich rodzin­nych stronach. W tym czasie młode samce poszukują wdów.

Gdy stary samiec zginie, młody kawaler zaskakująco szybko odkrywa jego brak

i zaczyna śpiewać. Jeden z młodych samców zaczął śpiewać już w 10 min po znik­nięciu właściciela rewiru. Śpiew takiego kawalera nie jest jednak śpiewem jego oj­ca. Zamiast tego młody samiec śpiewa lokalnym dialektem, w którym udało mu się zdobyć rewir i który jest znany (a także łubiany) przez owdowiałą samicę, która mu przypadła w udziale. Gdy zaakceptuje ona nowego samca, może on objąć w posia­danie właśnie zwolniony rewir. Jako efekt takiego zwyczaju gniazdujące ze sobą

i obok siebie kurobrody nie są spokrewnione.

W przypadku gdy para ptaków razem utrzymuje terytorium przez cały rok, dwa ptaki dzielą się obowiązkami, broniąc rewiru za pomocą śpiewu. Pogwizdywania

i pohukiwania puszczyków są jednym z najbardziej charakterystycznych nocnych głosów w każdym osiedlu, gdzie są choćby grupki drzew. Zimą są one częściej

słyszalne, bo nikt i nic nie zakłóca ptakom życia rodzinne-: >, a inne ptaki o tej po­rze roku milczą. Głos puszczyka jest łatwy do naśladow.;, opisania, podobnie jak głos kukułki, czy pierwiosnka, ale faktycznie jest on i v'ej skomplikowany niż to się nam wydaje. Zwykle to, co słyszymy nocą nie j.. -m jednego ptaka,

ale pary. Z reguły rozpoczyna samica, wołając „tu-łit", a poi a-toruje jej samiec, często siedzący dość daleko od niej i odzywający się gwiżc . „uu-uu". Te dwa głosy tak perfekcyjnie uzupełniają się, że niejednemu nie ob< nemu obserwato­rowi wydaje się, że słyszy głos jednego ptaka.

Wiele ptaków żyjących razem przez wiele lat używa takiej metody do zacieśnia­nia związku. Afrykańskie brodacze tworzące duet siadają obok siebie, na jednej ga­łęzi. Ich współdziałanie jest tak precyzyjne, że gdy tylko jeden partner przestanie nawoływać, drugi natychmiast, w ułamku sekundy zaczyna. Może się wydawać, że takie porozumienie pomiędzy ptakami jest bardzo przydatne w praktyce i trudne do osiągnięcia, ale gdy tylko posiadacz rewiru zniknie, choćby na chwilkę, zaraz pojawi się drugi samiec, który z miejsca zaczyna nawoływać w identyczny sposób, co szybko prowadzi do ponownego zsynchronizowania pary.

Należy jednak wyznaczyć granicę pomiędzy głosem ptaka a jego śpiewem, cho­ciaż w pewnych okolicznościach różne dźwięki mogą zmieniać swoją funkcję. Gło­sy, które zawierają ostrzeżenia lub inne sygnały alarmowe, zwykle są krótkie, pro­ste i wspólne zarówno dla samca, jak i samicy. Ptaki nie uczą się ich, gdyż są wro­dzone. Z drugiej strony, śpiew jest z reguły dużo dłuższy, bardziej złożony i zwy­kle emitowany tylko przez samca. Chociaż nawet indory i dzięcioły wydają z sie­bie głosy godowe, to o śpiewie możemy zwykle mówić tylko w przypadku ptaków śpiewających, czyli wróblowych. Do tego rzędu należy większość żyjących dzisiaj gatunków ptaków.

W strefach o klimacie umiarkowanym, w Europie i Ameryce Północnej, każdej wiosny samce ptaków śpiewających dają istny koncert, śpiewając o wschodzie słoń­ca. Przez lasy i zadrzewienia niesie się echo ptasich śpiewów. Czasem śpiewa tak wiele gatunków ptaków jednocześnie, że trudno rozróżnić głosy poszczególnych z nich. Dla każdego obserwatora zaskakujące jest, że tak wiele ptaków śpiewa w tym samym czasie i o tej samej porze. Czy nie byłoby bardziej efektywnie, gdy­by poszczególni członkowie chóru śpiewali o odmiennych porach dnia, jako soliści? Przypuszczalnie ta pora dnia tak bardzo odpowiada śpiewakom, gdyż o wschodzie słońca jest zbyt ciemno na polowanie na owady, a już zbyt jasno na spanie. Poza tym z powodu zimna owady są mało ruchliwe i polowanie na nie byłoby trudne, nie tylko z powodu ciemności. Być może samce lubią śpiewać rankiem także dlate­go, że o tej porze dnia często jest bezwietrznie i nic nie zakłóca śpiewu, przez co może być on słyszalny o wiele dalej.

Faktem jest także, że głos rozchodzi się wczesnym rankiem wyjątkowo dobrze. Wstające słońce najpierw ogrzewa powietrze, a dopiero potem powierzchnię grun­tu. Dzięki temu powstaje warstwa zimnego powietrza pomiędzy ziemią a ogrza­nym przez słońce powietrzem w wyższych partiach atmosfery. Jedną z cech fal gło­

sowych jest to, że raczej nie przechodzą one przez tego typu bariery, a odbijają się od nich i mkną dalej. Fale głosowe, zamiast znikać w nieskończoności nieba, odbi­jają się od warstw powietrza i przemieszczają pomiędzy ziemią a barierą, od której się odbiły. Fenomen ten był badany na afrykańskiej sawannie. Okazało się, że ni­skie tony emitowane przez słonie rozchodzą się aż pięciokrotnie dalej o wschodzie słońca niż o późniejszych porach dnia. To samo zjawisko występuje także w północ­nych lasach i chociaż nie jest ono tak wyraźne jak na sawannie, to jednak sprawia, że rankiem ptasie śpiewy docierają dalej.

Jednak pierwotna przyczyna, dla której ptaki najwytrwalej śpiewają wiosną jest inna. Śpiew jest sposobem przekazywania najważniejszej wiadomości w życiu pta­ków. Jest on adresowany do samic i mówi: przybądź i zostań moją partnerką.

ROZDZIAŁ 7

SZUKANIE PARTN

Z reguły samice dokonują wyboru partnera. Najpierw samica musi zyskać pew­ność, że dany samiec należy do tego samego, co ona gatunku. Zapobiega to tra­ceniu czasu na wiązanie się z partnerem, który nie zapewni owocnego związku. To zadanie nie powinno sprawiać samicy trudności, gdyż dla samca także jest bardzo ważne, aby był on identyfikowany przez swoich rywali, a sygnały przeznaczone dla innych samców mogą być rozpoznawalne także przez samicę. Głuptak niebieskono- gi, który gniazduje na zachodnich, tropikalnych wybrzeżach Ameryki Południowej

i na Wyspach Galapagos, w niektórych regionach dzieli swoje lęgowiska z głupta­kiem czerwononogim. Oba gatunki są do siebie bardzo podobne, za wyjątkiem ko­loru nóg, które nadały im nazwy w wielu językach. Gdy samiec głuptaka niebiesko- nogiego stara się zdobyć samicę, daje wyraźnie znać do jakiego gatunku należy i wy­konuje taniec, którym w bardzo pokazowy i groteskowy sposób unosi nogi.

Gdy ryzyko pomyłki zostanie usunięte, samica zaczyna zmierzać ku temu, aby sprawdzić czy dany samiec jest w stanie zaspokoić jej potrzeby i zapewnić pomoc niezbędną do wychowania potomstwa. Samica naszego strzyżyka oczekuje od sam­ca, że ten zaopatrzy rodzinę w odpowiedni dom i zbuduje gniazdo. Zdarza się, że samiec buduje tuzin gniazd, zanim jedno z nich spodoba się samicy. Afrykańskie wikłacze budują gniazda w koloniach, a samica poszukuje samca, który zbudował gniazdo w najlepszej części kolonii, przy czym jest to zwykle gniazdo zwisające z końca wysoko położonej gałęzi, przez co jest ono trudno osiągalne dla rabujących gniazda węży. Samica wymaga także, aby gniazdo było dokładnie utkane, tak aby jaja nie wypadły przez jego dno, a także by było ono wystarczająco mocne, by wy­trzymać ciężar piskląt. Samiec wikłacza, zanim zdobędzie partnerkę musi się wy­kazać niezwykłymi uzdolnieniami jako budowniczy. Gdy już ukończy gniazdo, za­wisa nad nim z rozpostartymi, złociście ubarwionymi skrzydłami i porusza nimi energicznie, gdy w pobliżu pojawi się samica. Gdy ta zaakceptuje jego budowlę, to przyłączy się do niego. Młode samce mają niewielkie szanse w porównaniu ze star­szymi i bardziej doświadczonymi, które są w stanie szybciej i lepiej ukończyć swo­je gniazda. Pierwsze gniazda budowane przez młode samce są zwykle nieudane. Nieudolnie budujące samce są odrzucane przez samice tak wiele razy, że w danym sezonie w ogólne nie mogą liczyć na sukces lęgowy. Jeśli zielona barwa świeżych pędów, z których zbudowane jest gniazdo, zamieni się na brązową, to samice cał­kowicie rezygnują z inspekcji takich budowli. Po pewnym czasie, nie odniósłszy oczekiwanego sukcesu, samiec niszczy dzieło, aby przystąpić do budowy jeszcze

raz w tym samym miejscu. Zwykle samce uczą się na swoich błędach przy budo­wie pierwszego gniazda, ale często popełniają one błędy także przy budowie na­stępnych, tak że zwykle nie udaje się im zwabić jakiejko; samicy podczas pierwszego w swym życiu sezonu lęgowego.

Pingwiny budują zaledwie symboliczne gniazda. Pingwin órewy, który tak jak wiklacze gniazduje w dużych koloniach, zadowala się nie im dołkiem wy­grzebanym na nagim, antarktycznym wybrzeżu. Zarówno sa; ak i samice lubią mieć dołki otoczone małymi otoczakami. Gdy samiec pokazuj /ój dołek samicy, to bierze w dziób jeden z otoczaków i pokazuje go jako symbol tt go, co jeszcze mo­że dostarczyć, jeśli ona się do niego przyłączy. Efekt takiego upodobania jest taki, że wszystkie dołki gniazdowe mają nie tylko tę samą wielkość i kształt, ale też wszystkie są tak samo przyozdobione otoczakami. Pingwiny adeli robią mniej wię­cej to samo. Budują swe gniazda na dalekim południu Antarktydy i mają bardzo podobne rytuały z tym związane, ale zamiast kamyków używają kawałków lodu.

Wiele samic potrzebuje pomocy partnera przy zdobywaniu pożywienia, wysia­dywaniu jaj lub zaraz po wykluciu się piskląt. Samce rybitw rozpoczynają rytuał godowy od pokazania zdolności do zdobywania pokarmu i przynoszą samicy pre­zenty w postaci małych rybek trzymanych w poprzek dzioba i w ten sposób ofia­rowanych. Nie przerywają pokazów nawet wtedy, gdy samica już wybierze partne­ra - każda kopulacja jest poprzedzana tego typu prezentem. Tak więc, chociaż na początku prezent w postaci rybki był tylko elementem ceremoniału zalotów, to po-

tem takie podarunki są znaczącym dodatkiem w wyżywieniu samicy, gdy ta musi gromadzić rezerwy niezbędne do wyprodukowania jaj.

Samica sokoła wędrownego ma w stosunku do swojego partnera bardzo podob­ne oczekiwania. Samiec, aby nadawał się na partnera lęgowego, musi być doskona­łym lotnikiem, gdyż tylko wtedy może efektywnie polować. Dlatego samiec soko­ła wędrownego wykonuje powietrzne akrobacje w czasie, gdy samica siedzi na ska­le wybranej jako przyszłe miejsce lęgu. Samiec w tym czasie wznosi się spiralnie najwyżej jak potrafi, a potem spada nagle z ogromną prędkością. Tuż nad ziemią wykonuje woltę i znów wznosi się, czasem wykonując nagłe zwroty na boki. Sami­ca czasem towarzyszy samcowi w czasie tych powietrznych popisów. W czasie ich trwania ptaki mogą zbliżać się do siebie tak bardzo, że aż oderają się o siebie, sty­kają piersiami lub dziobami w powietrznym pocałunku. Fregaty także wykonują powietrzne popisy podczas zalotów.

Umiejętności budowy gniazda, łowienia ryb lub polowania są oczywistymi wa­lorami mówiącymi o jakości partnera, ale u wielu gatunków samica dokonuje wy­boru na podstawie bardziej ogólnych cech, zapewniając swojemu potomstwu ojca, który być może przekaże mu swoje cechy związane z wigorem i siłami życiowymi, w tym odporność na choroby. Jeżeli dotyczy to gatunku wykonującego podczas za­lotów popisy śpiewackie, to jakość i intensywność śpiewu będzie sprawdzianem ja­kości samca. Śpiewanie wymaga, przede wszystkim, dużych nakładów energetycz­nych. Naraża ono także samca na jego potenq'alnych wrogów, co może okazać się fatalne w skutkach dla słabszych osobników. Poza tym samiec, który jest w stanie

spędzać dużo czasu na śpiewaniu, prawdopodobnie z dużą łatwością zdobywa po­karm lub jest właścicielem bardzo zasobnego terytorium. W każdym z tych przy­padków jest on dobrym kandydatem na partnera lęgowego.

Samica może także ocenić jakość samca na podstawie cech jego upierzenia, uży­wając tych samych kryteriów, co samce podczas ustalania hierarchii na tokowisku. U gili oznaką jakości samca jest intensywnie czerwona pierś, u muchołówek biało- szyich są to białe plamy na czole czarno ubarwionego samca, a u kosa jakość śpie­wu, połysk czarnego upierzenia i intensywność żółtej barwy dzioba.

Wiosną samce są najbardziej kolorowe i aktywne. Samice, które wybierają part­nera, nie muszą być tak strojne, a nawet lepiej, gdy nie będą się rzucały w oczy dra­pieżnikom. Zapewni to im bezpieczeństwo podczas wysiadywania jaj.

U tych gatunków, u których obie płcie są do siebie bardzo podobne lub wręcz identycznie ubarwione, ptaki mogą dokonywać wyboru partnera podczas wspólne­go tańca. Taki rytuał ma miejsce u wszystkich żurawi. Zbierają się w one w grupki złożone z kilkunastu osobników i zaczynają wzajemnie obtańcowywać, wykonując podskoki, skłony i skomplikowane ruchy skrzydłami. Czasem chwytają w dziób ja­kiś patyk i podrzucają go w powietrze niczym zabawkę.

Perkozy wykonują długie serie rytualnych tańców na rzekach i jeziorach, które zasiedlają jako swe tereny lęgowe. Para perkozów dwuczubych rozpoczyna swe gody od płynięcia ku sobie, aż do zetknięcia się piersiami. Odbywa się to w zupeł­nej ciszy. Ptaki przechylają szyje to w jedną, to w drugą stronę, stroszą swe pierza­ste kryzy wokół szyi i udające uszy czuby na głowie. Całość odbywa się w zgod­nym rytmie, a jeden ptak dokładnie naśladuje ruchy drugiego. Po kilku dniach rozpoczyna się inny ceremoniał. Samica zaczyna płynąć z szyją wyciągniętą ku przodowi, trzymając dziób tuż nad wodą, nawołując za swoim samcem. Gdy nieco zbliży się do niego, ten zgrabnie nurkuje i wynurza się tuż przed nią, przyjmując

postawę wyprostowaną z dziobem skierowanym do dołu. Przez następne kilka dni związek perkozów dojrzewa do następnego stadium zalotów. Ptaki płyną w pew­nej odległości od siebie, a potem powoli i z graq'ą zanurzają się całkowicie w wo­dzie. Po kilku sekundach partnerzy znów pojawiają się na powierzchni, a każdy z nich trzyma w dziobie pęk podwodnych roślin. W dalszym ciągu ceremonii ptaki powoli płyną ku sobie, aż staną twarzą w twarz, niemal stykając się ze sobą. Potem wznoszą swe ciała ku górze, przyjmując postawę prawie pionową, szybko przebie­rają nogami i kiwają głowami na boki, stale trzymając w dziobach wydobyte spod wody pęki roślin. Perkoz wielki, który występuje na zachodzie Stanów Zjednoczo­nych, kończy ceremonię zalotów w jeszcze bardziej spektakularny sposób. Zamiast unoszenia się nad wodą naprzeciwko siebie, para zaczyna szalony bieg po wodzie, podczas którego oba ptaki biegną tuż obok siebie z esowato wygiętymi szyjami, ni­czym sportowcy na nartach wodnych pędzący w poprzek jeziora za niewidzialną łódką, by potem nagle zanurkować i zniknąć pod powierzchnią spienionej wody.

Samce i samice maskonurów mają spegalne, identyczne u obu płci ozdoby po­trzebne im w czasie godów. Wiosną na zewnętrznej powierzchni ich dziobów nara­sta warstwa tkanki rogowej, tworząca pasiasty, żółty, czerwony i niebieski wzór. Po skończonych lęgach ta ekstrawagancka ozdoba znika i ptakom znów będzie nieco łatwiej prowadzić podwodne łowy na drobne ryby.

Jaskrawe barwy zdobiące ptaki na początku sezonu lęgowego są z jednej strony sygnałem dla samicy, że ma do czynienia z osobnikiem przeciwnej płci, a z drugiej

świadczą o zdrowiu i kondycji samca, co jest dodatkowo podkreślane intensywnym i urozmaiconym śpiewem. Niektóre ptaki noszą na stałe >le swojej płci. Sam­ce i samice kakadu żółtoczubej są ubarwione tak samo, ' imiec ma wyraźnie ciemniejsze tęczówki oczu. Samiec europejskiego dzięcioła • ma jaskrawoczer-

woną plamkę na potylicy, której nie ma samica. Gołąbek ■ ..i ko wy cechuje się tym, że samce mają czarną maskę na przedniej części głów;- • mice jej nie mają.

Samce większości afrykańskich nektamików są jaskraw . dzo intensywnie ubarwione, mienią się wszelkimi barwami tęczy. Ale tylko sai ics mają tak piękne upierzenie, gdyż samice większości gatunków są skromnie, sza ro, zielono i oliwko­wo ubarwione. Samiec australijskiej papugi, szkarłatki królewskiej jest jaskrawo- szkarłatny, podczas gdy samica jest skromnie zielona. Obie płcie u innej australijskiej papugi, pseudolory wielkiej są tak odmiennie ubarwione, że dawniej ornitolodzy uważali je za odrębne gatunki. W pewnym ogrodzie zoologicznym odkryto, że w grupie soczyście zielonych ptaków mających szkarłatne boki wszystkie osobniki są samcami, a w drugiej grupie ptaków, pochodzących z tego samego regionu, które by­ły intensywnie czerwone za wyjątkiem fioletowoniebieskich brzuchów, wszystkie osobniki są samicami. Gdy ptaki z obu grup umieszczono razem, okazało się, że po­łączyły się w pary.

Samce fregat oznajmiają swoją gotowość godową, nadymając jaskrawoczerwone skórne worki na szyi. Są to ptaki morskie, wędrujące przez oceany w strefach tro­pikalnych, a pojawiające się na wyspach tylko w celu odbycia godów i wychowa­

nia potomstwa. W tym celu wybierają odlegle wyspy. Jako pierwsze w miejscach lęgowych pojawiają się samce i zajmują odpowiednie miejsca na gniazda. Potem już ich nie opuszczają, gdyż dobrych miejsc na ich gniazda nie ma w pobliżu zbyt wie­lu, a dłuższa nieobecność sprawi, że inny samiec zajmie dogodne terytorium. Dla­tego właściciel gniazda siedzi na nim wytrwale i z tego miejsca stara się jak najsku­teczniej zwabić jakąś samicę, nadymając w tym celu czerwony worek skórny na szyi. Przez kilka minut napełnia swe płuca, a następnie pompuje powietrze do te­go ogromnego worka skórnego. Gdy ogląda się takiego samca, to od razu przycho­dzi na myśl skojarzenie z kimś nadmuchującym kolorowe balony na przyjęcie uro­dzinowe. Zwisający pod dziobem samca jaskrawoczerwony balon staje się coraz większy i większy, aż w końcu jest niemal bliski pęknięcia. Samiec dodatkowo na­wołuje przelatujące w pobliżu samice i zwraca na siebie uwagę, intensywnie ma­chając skrzydłami.

Wiele ptasich samców przed sezonem lęgowym stroi się w zdobne pióra. Sam­com czapli białych tuż przed okresem godów w dolnej części grzbietu wyrastają długie pióra o filigranowym kształcie, które ptak stroszy podczas tokowania. Sam­ce kaczek przygotowują się do godów całkowicie zmieniając szatę. Różnice w ich wyglądzie w porównaniu z letnią szatą spoczynkową są ogromne. Mandarynki i cyraneczki, krzyżówki, gągoły i edredony, wszystkie wiosną zamieniają się ze skromnych szaraczków w strojnych, pstro ubarwionych tancerzy. Za miesiąc lub

dwa, w środku lata, gdy skończą się lęgi, samce rozpoczną pierzenie i znów staną się skromnie ubarwionymi, statecznymi kaczorami.

Efektem godów i tokowania samców jest łączenie się ich w pary z samicami. Nie­które ptaki corocznie znajdują nowego partnera, ale takie, jak łabędzie i albatrosy łączą się w pary na całe życie. Niektóre pary mają mniej więcej tyle samo obowiąz­ków wynikających z konieczności budowy gniazda i wychowywania potomstwa, ale niektóre samce opuszczają samice, gdy te tylko rozpoczną wysiadywanie. Są wśród ptaków poligamiczne samce, ale także takie, które w jednym sezonie kontak­tują się z wieloma partnerami. Jednak mimo wszystko, około 90% gatunków pta­ków to monogamiści.

Niektóre samce z grupy pozostałych 10% gatunków są nie tylko poligamiczne, ale w ogóle nie biorą udziału w życiu rodzinnym,i wychowywaniu potomstwa. Ich związek z samicą ogranicza się do kilku sekund niezbędnych do odbycia kopulacji. Aby taki sposób rozmnażania się miał szansę powodzenia, dany gatunek ptasi mu­si zasiedlać bardzo bogate środowisko, gdzie pokarm jest tak łatwo dostępny i sa­

mica jest w stanie sama wyżywić potomstwo. Jednak jeśli samica nie potrzebuje po­mocy samca ani przy budowie gniazda, aru do obrony terytorium, czy karmienia młodyd i, to na jakiej podstawie wybiera ona ojca dla przyszłego potomstwa? Jakie cechy s- la niej ważne? Pozostaje jedynie ocena wigoru i zdrowia samca, gdyż ist­nieje s/ isa, że takie cechy będą przekazane potomstwu. Podobnie jak u ptaków mono; o cznych ocena może być dokonywana na podstawie jakości i barw upie­rzenia o i/, intensywności tokowania samca. Okazuje się, że wiele samic dokonuje wyboru samca na podstawie właśnie takich kryteriów.

Samce długoogonowych gatunków wdówek zamieszkujących mokradła i bagna Afryki Wschodniej w sezonie godowym są intensywnie czarne i mają niezwykle długie pióra w ogonie, osiągające u większych gatunków nawet ponad 0,5 m dłu­gości. Podczas lotów godowych, jakie samce wykonują przelatując nad trzcinami od drzewa do drzewa, pokazywane są długie pióra w całej krasie. Podczas ekspe­rymentu skracano niektórym samcom te ozdoby o połowę i doklejano je innym samcom, którym w ten sposób wydłużano ogon. Potem porównywano liczbę samic zwabionych przez poszczególne samce. Okazało się, że samce ze skróconymi ogo­nami przywabiały tylko połowę samic w porównaniu z samcami o normalnej dłu­gości ogona. Natomiast samce o przedłużonych ogonach miały aż dwa razy więcej samic niż normalnie.

Wykorzystywanie do rozmnażania tylko tych nielicznych osobników, u których występują pożądane cechy fizyczne w najlepszej formie, a odrzucanie większości osobników, u których te cechy nie są należycie rozwinięte, jest normalnym sposo­bem prowadzenia hodowli zwierząt przez ludzi. Wiele nowych i niezwykłych ras pojawiło się tylko w ciągu kilku ostatnich dekad. A u dzikich ptaków samice doko­nują selekqi samców przez tysiąclecia, dobierając partnerów na podstawie sobie tyl­ko znanych cech. W efekcie powstało wiele fonn, które nie mogą się już ze sobą krzyżować, a wynikająca z tego izolacja genetyczna jest przyczyną wyodrębnienia się wielu nowych form, podgatunków i gatunków ptaków.

Nigdzie ten proces nie zaowocował powstaniem tak wielu efektownych samców jak na Nowej Gwinei. Lasy i moczary tej górzystej wyspy są bardzo atrakcyjnymi środowiskami dla wielu ptaków. Jak większość tropikalnych regionów, lasy te są bogate w licznie rojące się owady zjadane przez ptaki, a także we wszelkiego typu owoce i inne pokarmy mogące służyć ptakom. W ewolucyjnym sensie jest to wyspa młoda, która powstała przed około 10 milionami lat w efekcie erupq'i wulkanu znajdującego się gdzieś na dnie Pacyfiku. Jedynymi ssakami jakie zdołały zasiedlić tę wyspę są torbacze i nietoperze wywodzące się z Australii. Nie ma tu małp prze­trząsających korony drzew w poszukiwaniu owoców lub soczystych liści, ani wie­wiórek zjadających wszelkie nasiona i orzechy. Tak więc ptaki mają tutaj bardzo niewielu konkurentów, z którymi miałyby dzielić obfite zasoby pokarmowe, a sa­mice mogą bez żadnych trudności samodzielnie wychowywać swoje potomstwo. Również zapamiętanie się w tokowaniu lub posiadanie ekstrawaganckich ozdób nie jest dla samców związane z ryzykiem narażania się na ataki drapieżców.

Samce cudowronków, dawnie] zwanych ptakami rajskimi, skorzystały z tej sposob­ności i rozwinęły ozdoby godowe do niespotykanych nigdzie indziej rozmiarów.

Cudowronki są rodziną ptaków blisko spokrewnionych : naszymi wronami stąd ich nazwa. Jeden z gatunków nawet bardzo przypomin- onę. Cudowron- kiem tym jest platkook czarny. Zamieszkuje wysokogórskie i. . hodnich regio­nów Nowej Gwinei, gdzie bywa czasem tak zimno, że trop 1 ■ i.isy deszczowe ustępują miejsca borom iglastym i trawiastym płaskowyżom, u iaiconym kępa­mi drzewiastych paproci. W tych zakątkach jest stosunkowo mai pokarmu, dlate­go w wychowywaniu potomstwa muszą brać udział zarówno samica, jak i samiec. Tak więc, płatkook czarny jest gatunkiem monogamicznym, co jest wyjątkiem wśród cudowronków. Różnice pomiędzy wyglądem samca i samicy są minimalne, a jedyną ozdobą tego gatunku są żółte płatki skórne wokół oczu i podobnie ubar­wione plamy na skrzydłach. Poza tym są one całkiem czarne.

Pozostałe, ponad czterdzieści gatunków cudowronek, które żyją w łagodniej­szym klimacie, nie tak wysoko w górach, mają wielkość od rozmiarów rudzika do sroki. U większości gatunków samice i młode samce wyglądają bardzo podobnie, co podkreśla ich przynależność do jednej rodziny. Mają one brązowawy grzbiet, dość blado ubarwioną pierś, lekko prążkowaną, a czasem plamkowaną. Dorosłe samce mają jednak tak niezwykłe i różnorodne barwy i kształty piór oraz inne eks­trawaganckie ozdoby, że aż trudno uwierzyć, że należą do tej samej rodziny co te skromnie ubarwione ptaki. Niektóre gatunki mają pęki puchowych piór wystające na boki, a u innych z karku, potylicy lub na czole. Do tego dochodzą różnobarwne kryzy, loczki, wypustki, a także intensywnie ubarwione nagie powierzchnie skóry. Trudno sobie wyobrazić takie udziwnienia w samczych ozdobach, a jeszcze trud­niej je opisać.

Pyszałek ozdobny, największy z cudowronków, jest głęboko czarny, ale ma ozdobne kryzy otoczone jaskrawymi, metalicznie błękitnymi piórami na bokach piersi. Gatunek ten żyje w tak niedostępnych i dzikich lasach, że do niedawna nikt nie widział tokujących samców tego ptaka, tak że tylko przypuszczano w jaki spo­sób mogą one stroszyć swoje ozdoby. Podczas zalotów samiec zmienia się tak bar­dzo, że nie przypomina ptaka: siada na ulubionej żerdzi w centrum swego rewiru i nagle stroszy swe kryzy tak, że zakrywają one jego głowę, a przy tym rozszerza czarny ogon i wygina się w pałąk. Następny etap tokowania to niemal poziome ustawienie ciała i większości piór. Najmniejszy cudowronek, latawiec królewski, jest ubarwiony szkarłatnie, ma kremowobiały spód ciała i dwie anteny sterczące nad jego ogonem, przy czym na każdej znajdują się lśniące zielone dyski. Zaczyna on tokowanie od nastroszenia puchowych pęczków, a następnie nagle zawisa z ga­łęzi, na której siedział, szeroko rozpościera skrzydła i zaczyna wprawiać je w wi­bracje. Pozostaje w takiej pozycji przez kilka sekund, a następnie składa skrzydła i silnym ruchem nóg rozkołysuje swoje ciało, tak że anteny sterczące z ogona kiwa­ją się na boki. Wstęgogtów rajski ma dwa pióra, o tak niezwykłej strukturze, że gdy były badane przez ornitologów, zanim ci dostali w swe ręce całego ptaka, zostały

uznane za sfałszowane i podrobione. U samca zwisają one z czoła i są dwukrotnie dłuższe niż jego ciało. Ich stosiny nie mają promieni, jak normalne pióra, ale z jed­nej strony są pokryte małymi błękitnymi płytkami, które są tak twarde i błyszczą­ce, że przypominają lakier lub emalię. Ulubiona gałąź, na której tokuje samiec jest cienką, zwisającą pomiędzy drzewami witką liany. Podczas toków samiec straszy ku przodowi swe dwa niezwykłe pióra, a następnie mocno trzymając się witki za­czyna przykucać podobnie jak dziecko pragnące rozkołysać huśtawkę, co w efekcie powoduje coraz wyższe rozkołysanie witki z ptakiem. Niezwykły strój tego artysty i jego ruchy sprawiają, że przychodzi nam od razu skojarzenie z artystą cyrkowym dającym pokaz na trampolinie.

Nie wszystkie cudowronki tokują jednak na drzewach. W związku z brakiem na­ziemnych drapieżników, tokujące samce mogą być bezpieczne także na ziemi i nie­które to wykorzystują. W tym celu oczyszczają arenę, na której będą dawać swój pokaz, zbierając z kawałka ziemi wszystkie liście i drobne gałązki. Gdy w lesie znaj­dzie się taką oczyszczoną do gołej ziemi arenę, to zwykle nietrudno będzie wykryć także tancerza, gdyż ten musi być gdzieś w pobliżu i na pewno jest aktywny. Aby go zwabić, wystarczy wrzucić na jego arenę kilka liści i ukryć się w pobliżu. Gdy właściciel tokowiska jest blisko, wkrótce usłyszymy kilka ostrych głosów i za chwilę

pojawi się ptak lądując na swej arenie. Od razu chwyci w dziób zanieczyszczający tokowisko liść i odrzuci go energicznym ruchem głowy.

Różnorodność ozdób samców i sposobów ich tokowania j ka sama jak u ga­tunków tokujących na drzewach. Ptak z błękitną łysiną na g ■ a ta wiec czerwo- nogrzbiety, ma zgodnie ze swoją nazwą jaskrawoczerwon \ n także siarko-

wożółtą plamę na karku, a poza tym błyszcząco zieloną pic /as tokowania

samiec przytrzymuje się pionowego, niezbyt grubego pędu i .o stroszy zielo­ne pióra piersi, aż utworzą one jaskrawe płaty odstające pod pe nym kątem od cia­ła, a ptak jednocześnie prezentuje pstro ubarwiony grzbiet. Samiec sześciopióra czarnego na pierwszy rzut oka może się wydawać jednym ze skromniej ubarwio­nych członków rodziny cudowronków, gdyż poza piórami na głowie zdobi go tyl­ko jasna plamka na czole. Reszta upierzenia jest niemal jednolicie czarna. Ptak ten wykonuje jednak jeden z najbardziej widowiskowych popisów godowych. Zanim zacznie z dużą skrupulatnością sprawdzać miejsce przyszłego popisu, usuwając każdy kawałek liścia lub drobny patyczek, który mógłby spaść na tokowisko w cza­sie, który upłyną od poprzedniej wizyty tancerza. Potem wykonuje serię nerwo­wych biegów w poprzek tokowiska, wydając z siebie wibrujące dźwięki. Po takiej zapowiedzi w pobliżu tokowiska zaraz pojawia się kilka samic chcących obejrzeć samca, które zajmują miejsca na poziomej gałęzi, siadając obok siebie. Gdy tylko te zajmą miejsca, samiec wykonuje pantomimę, udając zbieranie i energiczne odrzu­canie wyimaginowanych listków na terenie tokowiska.

Teraz zaczyna się właściwy taniec. Samiec unosi ciało i szeroko rozczapierza dłu­gie ozdobne pióra, co w połączeniu z koliście ułożonymi skrzydłami tworzy jakby spódnicę z krynoliny. Jednocześnie stroszy pióra na piersi i ustawia w taki sposób, aby odbijały promienie słoneczne. Widać wtedy wyraźnie, że chociaż wydawały się one czarne, to w rzeczywistości lśnią metalicznie i tworzą powierzchnię odblaskową i po części zielonkawoniebieską, a po części złocistą. Czując, że jest obserwowany, samiec tańczy z boku na bok. Nagle przerywa pląsy i przez chwilę stoi zesztywnia­ły bez ruchu. Potem, stojąc w jednym miejscu z rozkraczonymi nogami zaczyna krę­cić głową tak szybko, że ozdobne pióra z diademu stają się niewidoczne. Następnie wzbija się w powietrze, ląduje tuż za jedną z obserwujących go samic i pokrywa ją.

Samice cudowronków dokonują przeglądów poszczególnych tokowisk i tańczą­cych na nich samców, a potem wybierają partnera, który najbardziej im odpowia­da. Człowiek obserwujący te ptaki i pragnący zrozumieć na jakiej podstawie sami­ce dokonują wyboru zaczyna rozumieć, że jest on oparty na praktycznych cechach. Intensywność pokazu tanecznego i jaskrawość barw samca są dokładnymi wskaź­nikami jego wigoru, a co za tym idzie także genetycznej jakości jako przyszłego oj­ca. Są i tacy, którzy doszukują się u samic cudowronków zmysłu estetycznego, skoro potrafią one wybrać pomiędzy mniej i bardziej jaskrawymi barwami upierze­nia samców lub ocenić jakość ich ozdób.

Inna grupa ptaków pochodzących z Nowej Gwinei potwierdza istnienie zmysłu piękna u niektórych gatunków. Altanniki występują mniej więcej w tych samych

regionach geograficznych co cudowronki. Dawniej uważano, że są one z nimi spo­krewnione, ale nowsze badania genetyczne tego nie potwierdziły. Jeden z gatun­ków ma upierzenie złocistożółte, inny częściowo żółte, a częściowo czarne, a wielu przedstawicieli tej rodziny ma upierzenie skromnie brązowe, co najwyżej z kilko­ma żółtymi piórkami na czubku. Są to jednak ptaki wykonujące jedne z najbardziej ekstrawaganckich pokazów godowych, ale nie używają w nich własnych piór, tyl­ko samodzielnie zebrane kolorowe przedmioty, jak jagody, muszelki, płatki kwia­tów, a nawet kawałki szkła lub plastiku. Zebrane przedmioty prezentują światu i samicom w specjalnych konstrukcjach zwanych altankami.

Zębatek oliwkowy pochodzący z tropikalnych deszczowych lasów na północy Au­stralii ma bardzo prosty rytuał godowy. Oczyszcza on niewielki obszar na dnie lasu, a potem obrywa wielkie liście z pewnego gatunku drzewa, używając w tym celu dzioba o piłowatych krawędziach. Obcięte liście transportuje do oczyszczonej przez siebie areny i układa je bladą stroną ku górze. Inne gatunki, w tym altannik lśniący, budują półmetrowej długości tunele o ścianach zbudowanych z patyków. Na każdym końcu takiego tunelu samiec gromadzi sporą kolekcję muszelek, kości i jagód. Jest to już wystarczająco dziwne dla ptaka, ale inna grupa altanników, pochodzących z No-

wej Gwinei, ma jeszcze bardziej niezwykłe zwyczaje godowe. Płatkook czarny wy­szukuje w lesie cienki pionowy pęd i buduje wokół niego wieżę z patyków. Może ona osiągnąć wysokość nawet do 3 m. Wokół podstawy takiej konstrukcji ptak oczyszcza pierścień, po którym biega. Zewnętrzne krawędzie bieżni wykłada mchem, tworząc wał. Posiadacz takiej budowli przywabia samice, wydając długie dźwięki. Gdy jakaś pojawi się w pobliżu, samiec chwyta w dziób kwiat i rozpoczyna taniec wokół swo­jej budowli, biegając raz w jedną raz w drugą stronę. Jeden z podgatunków tworzy jeszcze bardziej skomplikowaną konstrukgę z rozbudowanym na boki szczytem i sporą jamą mającą boczne wejście. Na dnie tej jaskini ptak układa płatki kwiatów.

Najbardziej rozbudowane altanki, będące jednocześnie najbardziej skompliko­wanymi konstrukcjami wykonanymi przez ptaki, buduje ogrodnik brunatny.

Wydaje się oczywiste, że altanki i zgromadzone w nich ozdoby spełniają w ży­ciu altanników taką samą rolę jak niezwykłe barwy i strojne pióra u cudowronków. Potwierdza to fakt, że u altanników stwierdzono wyraźną, ale odwrotną zależność pomiędzy intensywnością ubarwienia samców a ekstrawagangą w budowie alta­nek. Im skromniej ubarwiony samiec, tym bardziej niezwykła zbudowana przez niego altana. Widać to na przykładzie wspomnianego płatkooka czarnego, który

choć sam jest dość strojny, buduje jedynie skromną wieżę z patyk ów, podczas gdy ogrodnik brunatny, bardzo skromnie ubarwiony wznosi jecir. najbardziej nie­zwykłych ptasich budowli.

Wydaje się, że pod względem ekonomicznym o wiele bar wadniony jest

sposób tokowania altanników niż wytwarzanie wielu udziw : pierzeniu, co

jest charakterystyczne dla cudowronków. Taka rozrzutność si' i, który musi wytwarzać wiele kosztownych ozdób wymagających coroc .. ymiany jest ogromna, gdyż te ozdoby ograniczają zdolność latania i u trud -oszukiwanie pokarmu. Z drugiej jednak strony, patrząc na altanniki, także odno się wrażenie, że wznoszenie takiej budowli i jej ciągłe odświeżanie musi być sporym wysiłkiem dla samca. Ogrodnik brunatny pracuje przy swojej altance przez cały dzień, przy­nosząc nowe patyki i ozdoby i wymieniając je na nowe, aby uzyskać jak najlepszy efekt. Taki samiec nie przerywa starań o swoją altankę aż do śmierci, spędzając przy jej budowaniu i ozdabianiu każdy dzień swego dorosłego życia. Chwila nieuwagi budowniczego sprawia, że sąsiad z najbliższej altanki pojawi się i wykradnie ozdo­by. Niektóre gatunki intensywnie użytkowują swoje altanki przez co najmniej dzie­więć miesięcy w roku. Prawdopodobnie wielkość i strojność tych budowli świad­czą o sile i wigorze samca, a tym samym jego jakości i atrakcyjności jako ojca przy­szłych pokoleń. Jednak fakt, że poszczególne altanki różnią się sposobem wykoń­czenia i zawartością może sugerować, że samce dostosowują je do swoich potrzeb i upodobań odwiedzających je samic. To znów sugeruje, że samice altanników ma­ją różne upodobania estetyczne i dość różnorodny zmysł piękna, nieco odmienny u różnych osobników. Poza tym samice altanników odwiedzają wiele altanek z są­siedztwa, podobnie jak samice cudowronków wizytują tokowiska różnych samców, dzięki czemu są zorientowane w atrakcyjności samców z okolicy, gdyż dokonują oceny ich budowli, a także nagradzają zwycięzców.

Jedna z grup cudowronków, która jako pierwsza stała się znana biologom i po dziś dzień jest najlepiej poznana, uprościła samicom wybór partnera. U tych gatun­ków samce tokują zbiorowo, a samice odwiedzają tokowiska i dokonują bezpośred­niej oceny tańczących obok siebie samców. Samce cudowronek krasnopiórych pod­czas tokowania przyjmują niezwykłe pozy, otaczając się pękami luźnych piór zwi­sających im na boki, nad skrzydłami i nad ogonem. Cudowronka krasnopióra ucho­dzi za jedną z najpiękniejszych. U pokrewnych gatunków pęki ozdobnych piór są złociste, ale wszystkie gatunki z rodzaju Paradisaea tokują grupowo, a samce w licz­bie nawet ponad dziesięciu gromadzą się na szczytach kilku sąsiadujących ze sobą drzew, które bywają używane w tym celu nawet przez wiele pokoleń. Taniec godo­wy tych ptaków składa się z potrząsania skrzydłami i puszenia pęków miękkich piór, co może trwać przez niemal cały dzień. Przybycie samicy na tokowisko spra­wia, że samce zastygają w swych niezwykłych pozach. Potem schylają głowy i co­raz bardziej puszą swe ozdobne pęki piór, aż zaczną wyglądać jak zastygła w po­wietrzu barwna fontanna. Każdy samiec trzyma się jednak swojej ulubionej gałęzi, której pilnuje każdego dnia. Poszukująca partnera samica podlatuje do wybranka.

Skrupulatne obserwacje prowadzone na takich tokowiskach pokazują, że dość często wszystkie samice z sąsiedztwa wybierają tylko jednego i zawsze tego same­go samca. Czy one dokonały analizy wszystkich samców z tokowiska, które wyglą­dają praktycznie identycznie, a potem wszystkie podjęły decyzje o połączeniu się tylko z tym jednym? A może podejmują decyzję, gdyż samiec tokuje właśnie w tym, a nie innym miejscu? Jeśli by tak było, to by oznaczało, że samce tokując i zajmując określone miejsca na tokowisku dają te pokazy nie samicom, ale sobie nawzajem i na tej podstawie organizują socjalną hierarchię tokowiska. Najstarsze i najsilniej­sze samce zajmowałyby najlepsze i najatrakcyjniejsze dla samic stanowiska i tylko one byłyby przez nie używane jako dawcy genów dla następnych pokoleń.

Inny tokujący na drzewach gatunek cudowronek, zwany flagowcem moluckim, także odbywa gody w podobny sposób. Samiec posiada smukły purpurowy krawat zaczynający się na bokach piersi i sięgający mu aż do ogona. Zdobią go także dwa długie białe pióra, które zwisają w połowie przednich krawędzi skrzydeł. Samce gromadzą się na tokowisku w jeszcze większej liczbie niż w przypadku cudowron- ki krasnopiórej. Gatunek ten jest jednak tak rzadki i słabo znany, że przez sto lat, od czasu gdy był po raz pierwszy poznany w połowie XIX wieku, nie był przez ni­kogo widziany. Dopiero ostatnio odkryto jedno z drzew, na których odbywa on swoje zbiorowe gody. Stoi ono w środku tropikalnego lasu i gdy je kiedyś odwie­dziłem, było na nim tak wiele tokujących samców, że niektóre musiały się zadowo­lić tokowiskami na niższych drzewach w sąsiedztwie. Było tam około trzydzie- stu-czterdziestu samców. Tokowały one do siebie, pokazując sobie nawzajem

jaskrawoczerwone krawaty, ustawiając je poziomo, tak aby odbijały światło i ich purpurowy kolor błyszczał na zielono. Jednocześnie potrząsały białymi piórami zwisającymi im ze skrzydeł. Samce z peryferiów tego tokowis' w racały na siebie uwagę, wykonując loty tokowe, wzbijając się pionowo energie ni uderzeniami skrzydeł, a potem szybując przez kilka sekund z szeroko rozpos mi skrzydłami opadały ku swoim miejscom, by towarzyszyć innym tokującyn. ncom. Trudno było ustalić czy na tokowisku była jakaś samica, a przy intenss. m poruszaniu się tak wielu ptaków zawsze łatwo można pomylić samicę z miociym, jeszcze po­zbawionym ozdób samcem. Jednak nawet gdy większość skromnie ubarwionych ptaków byłaby samicami, to i tak trudno sobie wyobrazić w jaki sposób mogą one dokonywać oceny jakości samców, skoro na tokowisku dzieje się tak wiele i tak szybko. W przypadku także tego gatunku kopulaqe odbywają się głównie na jed­nej, zawsze tej samej gałęzi drzewa i prawdopodobnie dotyczą tylko jednego sam­ca. Jeśli ta gałąź jest podstawą dokonywania wyboru partnera przez samice, to eks­trawaganckie upierzenie samców nie służy demonstrowaniu go samicom, ale sam­com. Taki wniosek może zaszokować nie jednego biologa.

Wiele innych rodzin ptaków, nie tylko cudowronki odbywa zbiorowe gody na tokowiskach, gdzie samce demonstrują swoje walory grupowo lub też tańczą poje­dynczo, w pewnym oddaleniu od siebie, ale na tyle blisko, aby samice mogły łatwo dokonywać wyboru i porównać samce przechodząc pomiędzy nimi. Fenomen zwa­ny tokowiskiem kojarzy się ludziom z flirtowaniem i był po raz pierwszy opisany przez norweskiego ornitologa obserwującego bataliony. Samce tego gatunku siew- kowców przywdziewają niezwykle ekstrawaganckie stroje godowe, które nie tylko są zadziwiająco barwne, ale jednocześnie połączone z fantazyjnymi krezami na szyi. Każdy samiec ma niepowtarzalny strój. Jedne są raczej białe, a inne bardzo ciemne, rude z ciemnym plamkowaniem lub niemal czarne. Tuzin takich samców gromadzi się na otwartej przestrzeni i tokuje, a skromnie ubarwione samice para­dują pomiędzy nimi i dokonują wyboru.

Biegus płowy gniazduje na dalekiej kanadyjskiej północy. Są to dość skromnie ubarwione ptaki, a samce imponują samicom, pokazując im białe powierzchnie pod skrzydłami. Gdy samica zbliży się do tokowiska samiec nagle otworzy jedno ze skrzydeł. Gdy ten ruch i błysk bieli przykuje uwagę samicy, ta zbliży się i zatrzy­ma dokładnie przed samcem, czekając na powtórzenie sygnału. Samiec może otwo­rzyć skrzydło ponownie, ale gdy jest bardzo podekscytowany, to unosi oba, co zda­rza się, gdy w jego sąsiedztwie pojawi się kilka samic. Te czasem w ostentacyjny sposób ignorują inne samce z sąsiedztwa, chociaż są one gotowe wyskoczyć ze skó­ry, byleby zwrócić na siebie ich uwagę.

Wiele rodzin ptaków jest szczególnie przystosowana do takiego typu poligamii. W Europie i Azji występują bażanty, dość blisko spokrewnione z cietrzewiami i głuszcami, zwanymi także kurakami leśnymi. Paw należy także do rodziny bażan­tów i jest niewątpliwie jednym z najbardziej ekstrawagancko ubarwionych ptaków, chociaż mamy kilka gatunków blisko spokrewnionych ze znanym wszystkim pa-

wiem. Kiściec modrolicy ma ultramarynowe płatki skórne zwisające mu po bokach głowy. Gdy taki samiec zostanie pobudzony, to górna część płatka skórnego, znaj­dująca się nad okiem, napełni się krwią i przybierze postać sterczących ku górze ostrzy. W tym samym czasie płatki skórne znajdujące się pod okiem czterokrotnie zwiększą swoją długość i będą zwisały pod policzkami. Samiec argusa jest w okre­sie godowym wyposażony w silnie wydłużone lotki, które szeroko rozpościera na kształt pionowego wachlarza i imponuje samicy okrągłymi wzorami, którymi po­łyskuje w jej kierunku. Kupidyn, zwany przepiómikiem preriowym, szeroko roz­pościera ogon, tak że ostro zakończone sterówki tworzą za nim płaską miotłę,

(«S

a przy tym opuszczą rozpostarte skrzydła i napełnia przestronny worek powietrz­ny na piersi. Gdy ten wystarczająco zwiększy swoje rozmiary, ukazują się na pier­si koguta dwa nagie pola pokryte oliwkowozieloną skórą, lepiej widoczne, gdy ptak zadrze głowę ku górze i odchyli do tyłu.

W Ameryce Południowej możemy zobaczyć istne kostiumowe popisy godowe w wykonaniu bławatników. Samiec strojnoczuba nagoszyjego ma pierzasty kosmyk zwisający mu z piersi, który w zależności od gatunku może być czerwony lub czarny, a także czarne pióra na głowie mające wszystkie taką samą długość z każdej strony głowy, tak że wyglądają jak ile uczesana fiyzura. Nastrojony godowo strojnoczub od­zywa się głębokim fletowym głosem, siedząc na samym szczycie wysokiego drzewa. Samice przelatują od jednego samca do drugiego. Samce kapucyna łysego, podobnie jak bataliony, tokują w sporych grupach, ale na szczytach drzew. Na pierwszy rzut oka

wyglądają nieco ponuro z jednolicie brązowym upierzeniem, czarnymi lotkami i ste­rówkami oraz łysiną na głowie. Jednak gdy zaczynają tokować ich wygląd zmienia się dramatycznie. Przyjmują wówczas prawie pionową postawę, trzymają się gałęzi i uka­zują po dwa pęki puszystych, kremowopomarariczowych piór wystających im po bo­kach ogona, a jednocześnie wydają z siebie nieoczekiwane głosy. Jedni słyszą w nich muczenie cielaka, a inni miauczenie, które jest urozmaicone dziwacznymi elektronicz­nymi efektami dźwiękowymi. Taki niezwykły głos jest wydawany z nadętych piersio­wych worków powietrznych, które nadymają się tak bardzo, że rozpychają pokrywa­jące je pióra; odsłania się naga skóra z przezroczystymi workami powietrznymi.

Jednym z najbardziej niezwykłych bławatników są jednak skalikurki, których samce mogą być pomarańczowe lub czerwone z pionowym pióropuszem sterczą­cym płasko od dzioba po tył głowy. Gdy samce zgromadzą się na tokowisku i ocze­kują przybycia samic, zajmują pozyqe około 3 m nad ziemią w raczej ciemnej czę­ści dna lasu i kłócą się lub przepychają pomiędzy sobą. Jednak gdy tylko pojawi się samica, natychmiast wszystkie lądują na ziemi, każdy na swoim własnym skraw­ku, puszą się i zaczynają wykonywać niskie podskoki. Szaro ubarwiona samica do­konuje wyboru partnera i ląduje tuż za wybrańcem, następnie ostro skubie go w kuper. Ten jak porażony przez kilka sekund stoi w bezruchu, tak jakby nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Potem nagle odwraca się i skacze na jej grzbiet, do­konując błyskawicznej kopulacji.

Wydaje si że ptaki mają zbyt małe zasoby energetyczne by inwestować je i w strojne u; rżenie, i w głos. Upierzenie skalikurka jest niezwykle barwne i peł­ne dodatk h ozdób, ale jego głos jest raczej prosty i przykry dla ucha. Jest jed­nak pewier łątek od tej ogólnej reguły. Jest nim australijski lirogon. Ptak ten po­siada bard- i ugie i delikatne pióra w ogonie, otoczone z boków esowato wygię­tymi, bard długimi piórami o bogatym brązowym i białym wzorze. Każdy sa­miec ma v ; ■jiudniowoaustralijskich lasach własny placyk, na którym tokuje. Ta­kie miejsca są kolejno odwiedzane przez poszukujące odpowiedniego partnera sa­mice. Gdy samiec tokuje, wygina swój ogon ku przodowi, przekładając go nad grzbietem, lekko rozszerzając i tworząc z niego ażurową przesłonę, dając w efek­

cie jedno z bardziej niezwykłych ptasich widowisk. W tym samym czasie tokujący samiec wyśpiewuje także jedną z najdłuższych, najbardziej melodyjnych i muzycz­nie złożonych ptasich pieśni. Oznacza to, że szukająca partnera samica dokonuje wyboru nie tylko na podstawie wyglądu kandydata, ale także na bazie czystości i muzycznej poprawności jego śpiewu. Samce mając potrzebę wydłużenia śpiewu i urozmaicenia go tak, aby nie być gorszym od rywali z sąsiedztwa, stały się do­skonałymi naśladowcami. W swych strofach zawierają najbardziej efektowne pta­sie trele z całego sąsiedztwa swojego rewiru. Nawet niezbyt obeznany z głosami ptaków przyrodnik będzie potrafił odróżnić w śpiewie lirogona śmiech kukabury, ale dobry znawca ptasich głosów może w recitalu lirogona odróżnić głosy jeszcze co najmniej tuzina innych gatunków śpiewaków. Niektóre samce mają rewiry po­łożone blisko ludzkich domostw i do swoich śpiewackich popisów wplatają to, co zasłyszą, a więc odgłosy pracujących maszyn, dźwięk budzika lub samochodowe­go alarmu. Samica lirogona, jak się wydaje, jest skrajną estetką. Podobnie jak nad­miernie wymagający reżyser opery, który chciałby, aby jego tenor miał smukłą syl­wetkę i jednocześnie głęboki i mocny głos, ona szuka samca, który pięknie wyglą­da i pięknie śpiewa.

Większość ptasich poligamistów to samce, ale w kilku nielicznych przypadkach mogą być nimi także samice, parzące się z wieloma samcami. Płatkonóg szydło- dzioby, mały brodziec, gniazduje na ziemi w otwartej arktycznej tundrze. W takim środowisku jaja składane na ziemi są bardzo łatwym łupem dla drapieżników. Sa­mice wielu gatunków po stracie jaj przystępują do następnego lęgu. Tak czynią tak­że samice płatkonogów, ale u nich składanie jaj do następnego lęgu jest rutynowe. Gdy połączą się one w parę z jednym partnerem, porzucają go zaraz po złożeniu jaj, a opiekę nad lęgiem powierzają samcowi, oddalając się w poszukiwaniu następ­nego kandydata, z którym postępują w identyczny sposób. W jednym sezonie sa­mica może w taki sposób połączyć się aż z czterema samcami i dzięki temu zostać matką czterech gromadek piskląt. Dla ptaka wysiadującego jaja bardzo ważne jest maskujące ubarwienie. Nic więc dziwnego, że samce płatkonogów są dużo skrom­niej ubarwione niż samice. Samice są za to nie tylko bardziej kolorowe, ale i więk­sze od samców, a poza tym to one tokują i wybierają miejsce odpowiednie do gniaz­dowania.

Amerykańska jakana, zwana także długoszponem, ma także niezbyt bezpieczne zwyczaje lęgowe. Na rzekach lub jeziorach, gdzie ona żyje, i- ile duże zagroże­nie ze strony krokodyli, węży i nie tylko drapieżnych ptak także takich, jak większe chruściele, które mogą zjadać jaja lub pisklęta mniej: itunków. Sami­ca dlugoszpona w swoich wędrówkach po tak niebezpiec/¡ ytorium odwie­dza nawet do trzech samców, którzy pod jej wpływem buduj da, a ona skła­da im do nich jaja. Z każdym samcem przebywa przez kilk,: odbywa z nim gody, a potem zostawia mu jaja i zwykle więcej się z nim nie iy ka. Przez cały okres godowy obserwuje jednak swoje terytorium i w razie potrzeby przepędza in­truzów. Do dziś nie wiadomo dlaczego i w jaki sposób doszło do takiego odwróce­nia ról płciowych u płatkonogów i długoszponów.

Skomplikowane zachowania godowe, monogamia i poligamia, są tylko wstępem do właściwego aktu płciowego, jakim jest kopulacja. Jest to zwykle bardzo krótki, ale bardzo ważny akt. Wiele osób, które go zobaczą i tak będzie miało wątpliwości czy rzeczywiste zbliżenie miało miejsce. Samiec nagle i nerwowo wskakuje na grzbiet samicy, ona odchyla ogon na jeden bok, a on na drugi, kloaki lekko rozchy­lają się i ujścia narządów rozrodczych stykają się ze sobą przez krótki moment. Sa­miec energicznie trzepoce skrzydłami i po wszystkim.

Samce ptaków, poza bardzo nielicznymi wyjątkami, nie mają właściwego orga­nu kopulacyjnego w formie penisa, który mógłby być wsuwany w drogi rodne sa­micy w celu zdeponowania w nich nasienia. Ale dlaczego ptaki miałyby mieć taki narząd? Być może został on utracony w ramach ogólnego trendu do zmniejszania ciężaru ciała. Może ma to związek z tym, że gdy dochodzi do zbliżenia płciowego | partnerem siedzącym na ruchomej gałęzi i trzeba przy tym być na jego grzbiecie i poruszać skrzydłami dla zachowania równowagi, to lepiej nie mieć narządu, któ­rego użycie wymagałoby wydłużenia czasu trwania aktu płciowego. Poza tym, pta­ki mają wielu wrogów, a długo trwający akt miłosny byłby ryzykowny, gdyż mu­szą one być gotowe do ucieczki w każdej chwili. Tak więc dla pary ptaków byłoby lepiej, gdyby partnerzy nie łączyli się na zbyt długi czas i w razie potrzeby byli zdolni do rozdzielenia natychmiast. Jakby na to nie patrzeć, kopulacja ptaków i tak jest skuteczna, a nasienie przechodzi od samca do samicy w czasie trwania zgodne­go, skoordynowanego aktu. Ptaki mają tylko jeden narząd, zwany kloaką, do któ­rego uchodzą zarówno drogi płciowe, jak i przewód pokarmowy oraz układ mo­czowy. Obie płcie są jednak w stanie nieco wynicować swe kloaki w celu ukazania ujść swoich układów rozrodczych i robią to podczas kopulacji. Jerzyki są nawet w stanie odbyć kopulację w powietrzu, podczas lotu.

Niewielkiej grupie ptaków taka delikatność aktu płciowego nie jest potrzebna, a nawet jest niepraktyczna. Te, które żyją głównie na powierzchni ziemi nie mają trudności z zachowaniem równowagi podczas kopulacji. Dlatego mogą sobie po­zwolić na dłuższą kopulację i mają wydłużony fałd kloaki przypominający wyglą­dem penis. Narząd tego typu mają strusie, bociany i kazuary. U strusi narząd ten jest intensywnie czerwony i ma około 30 cm długości. Kaczki, gęsi i łabędzie mają

inny próbie ■ dbywają one kopulaqę na wodzie i w czasie, gdy samiec wgramo- li się na san ta jest już niemal cała pod wodą. W takich warunkach nasienie sam­ca może b' iukane i stracone, jeśli nie zostanie wprowadzone głęboko do dróg rodnych s. . Dlatego te wodne ptaki także mają odpowiedni organ kopulacyj­ny ułatwia głębokie wprowadzenie nasienia.

Przenie nasienia do organizmu samicy niekoniecznie musi zagwarantować samcowi, h y je wyprodukował, że będzie on ojcem potomstwa, które następnie spłodzi da samica. Nasienie wymaga czasu, by dotrzeć w górę jajowodu i połą­czyć się z komórką jajową. U niektórych gatunków taka droga może się jednak od­być już w czasie nie dłuższym niż pół godziny. U innych nasienie żyje w jajowodzie

przez kilka dni, a nawet tygodni i w tym czasie plemniki zapładniają jaja wyprodu­kowane przez jajnik samicy. Dlatego samce wielu gatunków podejmują kroki w ce­lu zapewnienia, że żaden samiec nie zbliży się do samicy, z którą oczekują potom­stwa. W taki sposób samce chcą mieć gwarancję ojcostwa. Zachowanie samca płochacza pokrzywicy przebywającego z samicą zależy od zasobności posiadanego przez niego terytorium. Gdy jest w nim dużo pokarmu, to samica będzie w stanie wychować potomstwo bez znaczącego udziału samca, a pełen sił witalnych samiec będzie w stanie zwabić nawet dwie lub trzy samice, z których każda zbuduje gniaz­do w jego rewirze. Z drugiej jednak strony, jeśli terytorium jest mało zasobne w po­karm, to samica będzie potrzebowała więcej pomocy ze strony samca, gdyż tylko wówczas będzie mogła wychować potomstwo. Może się nawet okazać, że pomoc jed­nego samca nie będzie wystarczająca. W takim przypadku pomocne dla niej okaże się posiadanie dodatkowego samca. Starszy samiec, który pierwotnie był posiadaczem

rewiru, nadal pozostanie jej faworytem, będzie pięknie śpiewa-' i bronił rewiru przed intruzami, a także często z nią kopulował. Dodatkowy samiec ma o wiele mniej cie­kawe żyde. Starszy go toleruje w rewirze, gdyż ten pomaga w karmieniu po­tomstwa. Powodem jego pozostania na tym terytorium jest je, ;amica. Gdy ta na chwilę umknie uwadze dominującego samca, korzysta z tego y samiec i szyb­ko kopuluje z nią w gąszczu krzewów, tak aby rywal tego nu Dominujący samiec pokrzywnicy stara się zapobiec sytuac której karmiłby swoje dzieci i bronił ich, i dosłownie nie spuszcza samicy z oki: iy samica zade­cyduje o podjęciu następnych kroków, lekko przysiada i stroszy pióra, jednocześnie znacząco opuszczając skrzydła. Samiec w tym czasie krąży wokół niej wyraźnie podekscytowany. Potem ona nagle unosi ogon i eksponuje mu swoją kloakę, która wygląda jak mały, różowy guziczek. Samiec szczypie go dziobem. W efekcie kloaka samicy zaczyna się kurczyć i może wydalić maleńką białawą kropelkę, na którą oczekiwał samiec. Jest to porcja nasienia z ostatniej kopulacji. Tylko gdy samiec ją usunie będzie w pełni zadowolony i zakończy cały akt kopulaqą, wprowadzając do jej dróg rodnych własne nasienie.

Nielojalność pomiędzy tworzącymi parę samcem i samicą prowadzi do jeszcze bardziej ekstremalnych zachowań w populacji chwostki szafirowej. Samiec tego ga­tunku ma błyszczącą, szafirowoniebieską plamę na głowie i policzkach oraz głębo­ko czarny tył głowy i kark, przechodzący w czarny pasek oczny. Samica, jak u większości ptaków, jest skromnie brunatnawa. Krzewiaste zarośla zamieszkiwa­ne przez te chwostki są ubogie nie tylko pod względem ilości pokarmu, ale także miejsc odpowiednich na gniazdo. Młode ptaki mają tendencję do pozostawania w rewirach, w których przyszły na świat i w przypadku śmierci jednego z rodzi­ców przejmowania w posiadanie gniazda. Tak więc pary chwostek składają się z blisko ze sobą spokrewnionych osobników - ojców i córek lub matek i synów. Ta­kie pokrewieństwo jest zagrożeniem dla genetycznej różnorodności i żywotności potomstwa. Chwostki zapobiegają temu, utrzymując dość luźny związek pomiędzy partnerami tworzącymi parę. Zarówno samce, jak i samice stale poszukują okazji odbycia kontaktów płciowych poza parą. Samce regularnie odwiedzają sąsiednie terytoria i pokazując swe jaskrawe ubarwienie flirtują z samicami. Czasem dla wzmocnienia pokazu kolorowy samczyk bierze w dziób barwny kwiat. Takie bukie­ty są pokazywane tylko tym samicom, z którymi dany samiec nie jest związany trwa­łym partnerstwem i nie ma z nimi gniazda. Dzięki takim godowym pokazom, w jed­nym sezonie lęgowym samiec może kopulować z około dziesięcioma partnerkami. Podobnie zachowują się samice, kontaktując się w sezonie nawet z sześcioma sam­cami, a stałego partnera zadowalając akurat na tyle, aby był zainteresowany pomo­cą przy wychowie młodych w ich wspólnym gnieździe. Bywa jednak, że żadne | piskląt w tym gnieździe nie jest jego.

Dla pewnego małego ptaka wróblowego instytucja pary w ogóle nie istnieje. Wodniczka zasiedla mokradła we wschodnich regionach Europy. W czasie wiosny i lata ptaki zajmują niskie trawiaste łąki otaczające większe rzeki lub jeziora. Tam

samica wodniczki poszukuje partnera. Gdy go znajdzie, kopuluje z nim niekiedy nawet ponad pół godziny. Samce wodniczki mają ogromne jądra i zasobne zbiorni­ki na nasienie, a podczas takiej długiej kopulacji są w stanie wprowadzić nasienie do układu rozrodczego samicy nawet siedem lub osiem razy. W efekcie jej układ rozrodczy jest wręcz zalany nasieniem takiego samca, co gwarantuje, że jaja przez nią złożone będą zapłodnione właśnie przez niego. Po rozłączeniu się partnerów sa­mica wraca do budowanego przez siebie gniazda i w ciągu najbliższych kilku go­dzin składa w nim pierwsze jajo. Następnego dnia znów uda się ona w poszukiwa­niu, ale tym razem już innego samca. Takie zachowania kontynuuje codziennie, aż do złożenia wszystkich jaj w lęgu. Każde z nich może być zapłodnione przez inne­go samca.

Wytworzenie jaja wymaga wysiłku i ze strony organizmu samicy i samca. Każ­dy z partnerów starał się jak najlepiej wybrać przedstawiciela przeciwnej płci i wy­produkować lub zapłodnić jak najwięcej jaj. Jednak o wiele więcej wysiłku będzie kosztowało inkubowanie jaj i wychowywanie potomstwa.

ROZDZIAŁ 8

SKŁADANIE JA

Tylko jedna gromada kręgowców nie wykształciła żyworodnych przedstawicie­li. Jest to gromada ptaków i wszyscy jej przedstawiciele na całym świecie, w ce­lu wydania potomstwa, składają jaja.

Powód jest wyraźny. Każde latające zwierzę musi stale redukować swoją wagę do niezbędnego minimum. Jajo musiałoby pozostawać w ciele ptaka przez kilka dni bądź tygodni, aby rozwinął się embrion zdolny do przeżycia w środowisku ze­wnętrznym. Byłoby to jednak za dużym obciążeniem, upośledzającym lot. Dlate­go też samice ptaków pozbywają się jaj ze swojego organizmu tak szybko jak tyl­ko jest to możliwe.

Dojrzała komórka jajowa opuszcza jajnik samicy w połączeniu z kulą żółtko­wą, która ma za zadanie dostarczenie wszystkich niezbędnych substancji odżyw­czych potrzebnych do rozwoju pisklęcia. Wpada do jajowodu poprzez lejek, w którym następuje zwykle zapłodnienie w wyniku połączenia komórki jajowej z pojedynczym plemnikiem. U jednych gatunków plemnik ten pochodzi z kopu­lacji, odbytej kilka godzin wcześniej z samcem cieszącym się względami u sami­cy. U innych pochodzi z kopulacji wcześniejszej, sprzed kilku dni bądź tygodni. Ten ostatni, razem z milionami innych, jest przechowywany w rurkowatych uchyłkach jajowodu, do czasu, kiedy doczeka się udziału w zapłodnieniu kolej­nego jaja.

Do prawidłowego rozwoju embrionu potrzebna jest woda, która jest dostarcza­na z białek otaczających kulę żółtkową. Przechodząc przez następne odcinki jajo­wodu, całe jajo otaczane jest błoną podskorupkową. Następnie dociera do odcinka z gruczołami wydzielającymi wapń.

Tam tworzy się wapienna skorupa otaczająca jajo. Nieco dalej może ona być udekorowana plamkami pigmentu, pochodzącego od barwników krwi lub żółci i znajdującego się w wydzielinie specjalnych gruczołów. Przesuwające się w dół ja­jo obraca się jednocześnie. Dlatego powstające kropki lub plamki mają zwykle nie­regularne kształty, co wyraźnie widać na jajach nurników ochockich. W końcu, wypychane dzięki skurczom mięśni jajo wydostaje się na zewnątrz.

Jest ono teraz całkiem bezbronne. Skorupa nie może być bardzo mocna i gruba, aby rozwinięte już pisklę mogło swobodnie się z niej oswobodzić. Musi być poro­wata i umożliwiać wymianę gazową: do środka przepuszczać tlen, potrzebny pi­sklęciu do oddychania, a na zewnątrz wypuszczać dwutlenek węgla, gazowy pro­dukt przemiany materii. Dlatego jest ona stosunkowo krucha.

Składanie jaj 219

Jaja siewec rzecznej leżą nie osłonięte wśród nadmorskich kamyków. Ptaki te nie mają duż wyboru. Na nadmorskich plażach, które są miejscem ich żerowa­nia, nie ma r :c, gdzie można by je łatwo ukryć, aby były niewidoczne dla zło­dziei. Jaja ' zki rzecznej zabezpieczone są w inny sposób. Są one ubarwione w taki spost rabuś nie dostrzega ich pośród kamieni, nawet gdy na nie patrzy. Są one brąz- z ciemnymi kropkami i plamkami, pasującymi swoim odcieniem do otoczenia tak bardzo, że są nie do odróżnienia od kamyków. Mają one groszko­waty kształt i w naturalny sposób układają się ostrymi końcami do środka gniazda, co ułatwia wysiadującemu ptakowi zakrycie swym ciałem całego lęgu złożonego z czterech jaj. Ubarwienie ptaka i jego jaj jest tak doskonale maskujące, że najwięk­szym niebezpieczeństwem jest to, że nie zauważony zostanie rozdeptany.

Rybitwy czarnogrzbiete także składają swoje jaja na plażach, ale ma to miejsce na odległych, piaszczystych wysepkach, gdzie nie mogą dotrzeć jakiekolwiek lą­dowe drapieżniki. Jednak rybitwy, w przeciwieństwie do sieweczek, nie gniazdu­ją pojedynczo. Ich żerowiska nie znajdują się wzdłuż morskich plaż, ale na otwar­tym oceanie, a miejsca odpowiadające im do gniazdowania są na tyle nieliczne, że na niewielkiej przestrzeni może założyć swe gniazda bardzo wiele rybitw. Na jed­nej z seszelskich wysp gniazduje aż około pół miliona par tych ptaków, tworząc rozległe i niezwykle hałaśliwe kolonie lęgowe. Rybitwy nie mogą więc gniazdo­wać nie zauważone, tak jak czynią to sieweczki. Dorosłe rybitwy nie mają ochron­nego ubarwienia. Mają śnieżnobiały spód ciała, podobnie jak wiele innych mor­skich ptaków. Górna część ich ciała jest bladoczama, a jedynie czapeczka na głowie

jest intensywnie błyszcząca i czarna. Rybitwy łatwo zauwrżyć na lęgowiskach, gdyż poszczególne pary gniazdują w bardzo niewielkiej od 'ości od siebie. Dy­stans dzielący od siebie gniazda ptaków jest zaledwie ta k wysiadujące obok siebie ptaki nie mogły się dosięgnąć swymi ostrymi jak s; i ziobami. Dlacze­go jednak tak wiele ptaków gniazduje tak blisko siebie?

Chociaż wyspy są poza zasięgiem lądowych rabusiów g , j przecież mogą na nie dotrzeć skrzydlaci drapieżcy. Gniazdowanie tuż pr .idach daje rybi- twom lepszą ochronę przez atakami z powietrza. Pojedynczy ik o wiele bardziej przyciąga uwagę drapieżnika niż gdy jest on wśród tysiąca je. u podobnych. Jeśli pojawi się latający rabuś jaj, to przebywanie w kolonii, zwiększa szansę, że porwie on jajo jednego z sąsiadów. Poza tym sąsiedzi mogą pomóc przepędzić intruza. Do­datkowo kolonia jest pod stałą presją czapelek złotawych. Nie są one w stanie wy­rządzić szkód tam, gdzie gniazda są zbudowane ciasno obok siebie, gdyż rybitwy bronią tam każdej piędzi ziemi. Na skraju kolonii, gdzie gniazda rozrzucone są

o wiele luźniej, czapelki są w stanie spacerować pomiędzy gniazdami i czatować na okazje porwania jakiegoś jaja z chwilowo nie pilnowanego i nie bronionego gniaz-

da. Wystarcza tylko chwila, by czapelka szybkim ruchem dzioba rozbiła skorupkę i dobrała się do smakowitej zawartości rybitwiego jaja. Gdy czapelka ma trochę szczęścia, może trafić na rozwinięty zarodek rybitwy, co zapewni jej jeszcze solid­niejszy posiłek.

Rybitwa biała nie ryzykuje składania jaj na ziemi. Swoje jedyne jajo stara się zło­żyć w jak najbezpieczniejszym miejscu i zakłada gniazdo na gałęzi drzewa. Gniazda jako takiego jednak nie buduje, a jajo składa wprost w zagłębieniu gałęzi drzewa, dość często w miejscu jej rozwidlenia lub w szczelinie powstałej w wyniku pęknię­cia kory. Wysiadywanie jaja w tych warunkach bez jego uszkodzenia graniczy z cu­dem. Dla innych ptaków jest ono niezwykle łatwym łupem. Wikłacze, ptaki podob­ne do wróbli, jeżeli tylko mają okazję, to starają się wypchnąć je dziobem. Strącone jajo spada na ziemię i roztrzaskuje się, a rabusie podążają za nim, aby spić żółtko.

Podobnie, jak na małych, piaszczystych wysepkach, również i na klifach drapież­niki lądowe nie stanowią zagrożenia. Wielkie, prawie prostopadłe ściany znajdujące się na Hebrydach i Orkandach, wysokie nawet na 3 tysiące metrów, są zasiedlone przez miliony ptaków morskich. Ptaki te dokonują wyczynów akrobatycznych, by pozostać i złożyć swe jaja na wąskich półkach skalnych. Jaja nurzyków i alek mają jeszcze bardziej gruszkowaty kształt niż jaja sieweczek, z jednej strony są tępo, a z drugiej ostro zakończone. Przyczyną takiego kształtu nie jest konieczność zajmo­wania jak najmniejszej powierzchni w gnieździe, jak u sieweczek, ponieważ samice

muzyków i alek składają tylko po jednym jaju. Jest to podyktowane względami bez­pieczeństwa. Przedmiot takiego kształtu, gdy zostanie pop ięty, nie przesunie się daleko, ale będzie obracać wokół ostrego końca. Ma to ochr'. . przed sturlaniem się z nagiej półki skalnej, gdzie zostaje złożone i jest wysiad Jedyną drogą do­

stania się do takich półek skalnych jest droga powietrzna i jed , taki przylatują tu, by złożyć jaja, a inne, by je ukraść. Mewa siodłata podlatu ;t < > klifu, a gdy któ­ryś z wysiadujących ptaków przestraszy się i pozostawi nie osh uete jajo, wtedy ona szybko je porywa.

Jeden rodzaj klifów wygląda na niedostępny nawet z powietrza. W jaki sposób ptak może się przedostać na pionową ścianę skalną, przesłoniętą wielkim wodospa­dem? Pewien gatunek jerzyka z Ameryki Południowej potrafi to zrobić. Jest on tak mały i przelatuje z taką prędkością, że przebija się przez strumień wody jak strza­ła i dostaje na występy skalne, leżące za wodospadem, gdzie gnieździ się całkowi­cie bezpieczny.

Jednak jerzyki mają duże problemy, gdy nadchodzi okres zbierania materiału na gniazda. Ich palce u nóg są tak małe, że ptaki nie mogą lądować na ziemię i zbie­rać tu materia! na gniazda tak, jak to robią inne ptaki. Zamiast tego łapią pióra, frag­menty suchych traw i inny nadający się materiał unoszący się w powietrzu. Następ­nie przyczepiają go do powierzchni skały za pomocą śliny, pochodzącej z ich nie­zwykle dużych gruczołów ślinowych. Pióro za piórem, warstwa po warstwie, bu­dują aż powstanie małe, kształtu filiżanki gniazdo.

Na wyspie Borneo niektóre gatunki jerzyków gnieżdżą się w jaskiniach. Te, któ­re budują swoje delikatne gniazda w półmroku, blisko wejścia do jaskini, używają dużej ilości piór. Natomiast te, które gniazdują głębiej, gdzie panują zupełne ciem­ności, używają tylko śliny i w konsekwencji ich gniazda są kremowobiałe. Są to ja­dalne ptasie gniazda, wysoko cenione przez chińskich smakoszy.

Jerzyki palmowe, jedne z większych jerzyków, też używają śliny do budowy gniazda. Umieszczają je na spodniej stronie zwisających liści palm oraz na piono­wych strukturach wybudowanych przez człowieka, np. filarach mostów. Swoją pracę jerzyki rozpoczynają od przylepienia pierwszej warstwy z mieszaniny śliny i piór na spodniej, pionowo wiszącej części liścia. Powiększając swój twór, formują gniazdo w kształcie półki, z niewielkim zagłębieniem. Każdej nocy para śpi na po­większającej się konstrukqi, przytrzymując się niepewnie malutkimi pazurkami. Tutaj też para kopuluje ze sobą. W czasie znoszenia jaja samica usadawia się na gór­nym występie gniazda, utrzymując postawę pionową. Wydostające się ostrym koń­cem jajo wysuwa się i wpada do gniazda. Oswobodzona od niego samica, utrzymu­jąc tę samą pozyqę, przesuwa się do dołu. Przez cały czas przytrzymuje jajo na pó­łeczce, najpierw ogonem, później częścią brzuszną i piersiową swojego ciała. Teraz, za pomocą dzioba, oblepia jajo śliną, przesuwając ciało z jednej strony na drugą tak, aby mocno przylegało do liścia. Z reguły powtarza te czynności i rozpoczyna skła­danie następnego jaja, tuż obok pierwszego.

Dziuple są zwykle dobrym miejscem do bezpiecznego wysiadywania jaj. Wiele ptaków ma dziób przystosowany do wydłubywania jam. Dzięcioły wykuwają je, stosując podobne czynności, jak przy poszukiwaniu robaków drążących korytarze

w drzewie. Zimorodki, za pomocą dzioba, kopią nory nad brzegiem rzeki. Papugi odlupują kawałki czerwonej kory zakrzywionym dziobem. Nawet żołny, których dziób jest wąski i wygląda, że mógł się łatwo przy takiej pracy złamać, rzucają się

dziobem na ścianę piaszczystego klifu. Powtarzają one tę czynność, aż zrobią w niej małe zagłębienie, które umożliwi im dalszą pracę w pozycji stojącej. Wydawałoby się, że najlepszymi specjalistami od drążenia jam muszą być tukany : oborożce, ponieważ gnieżdżą się w dziuplach i mają wyjątkowo duże dzioby. ' -ioby jed­nak nie są utworzone z masywnego materiału. Warstwa rogowa twe i a teczko- wą strukturę, co powoduje, że takim dziobem nie można mocno uder robić za jego pomocą jakiekolwiek jamy. Radzą sobie inaczej - wykorzystują >le natu­ralne lub wydrążone przez inne ptaki.

Samica dzioborożca jest bardzo wybredna przy wyborze odpowiedniego miejsca na gniazdo. Aby jej odpowiadało, dziupla musi być niezwykle obszerna. Musi też

mieć wylot u góry, który służyć jej może do ucieczki w przypadku, gdy została za­atakowana. Gdy się wreszcie na dziuplę zdecyduje, stale ją naprawia, zatykając szczeliny i mniejsze dziury. Używany materiał różni się w zależności od gatunku ptaka. Afrykańskie dzioborożce stosują wilgotną ziemię, dioborożec żałobny z Bor­neo 1 żywicę, a dzioborożec wielki z Indii, największy ze wszystkich dzioborożców, posługuje się najczęściej przeżutą korą, trocinami i nadtrawionym pokarmem. Kie­dy dodatkowe otwory są już zatkane, samica przenosi swoje zainteresowanie na główny otwór wejściowy. Siedząc w środku zaczyna zmieniać jego owalny kształt w wąską szczelinę. W czasie, gdy ona to wykonuje, samiec donosi w dziobie poży­wienie dla niej i dodatkowy materiał do utykania. Szybko otwór wejściowy staje się tak wąski, że samica nie może się już wydostać z dziupli. Ale również żaden dra­pieżnik nie może się do niej dostać.

jaja dzioborożców, podobnie jak jaja prawie wszystkich gnieżdżących się w dziu­plach ptaków, są białe. Kolorowe ubarwienie i pokrycie ich plamkami nie ma żad­nego zastosowania w ciemnym gnieździe.

Ponadto łatwiej wysiadującemu ptakowi rozpoznać, gdzie leżą białe jaja, żeby uniknąć nadepnięcia na nie i uszkodzenia ich. Są one również znacznie bardziej okrągłe niż jaja sieweczek czy nurzyków. Ma to kilka zalet. Przede wszystkim spra­wia to, że są mocniejsze od jaj ostro zakończonych. Ponadto bardziej równomiernie i skuteczniej się nagrzewają. Dodatkowo są łatwe do obracania, co zapobiega skle­janiu się błon zarodka.

Samica dzioborożca pozostaje w dziupli, przez siebie samą uwięziona, przez okres ponad trzech miesięcy, aż młode wyklują się i trochę podrosną. Dopiero wte­dy powiększa, czasem z pomocą samca, otwór wejściowy i opuszcza gniazdo.

Poszerzanie otworu i robienie wyłomu, a nawet samo wykuwanie dziupli nie wymaga dużej zręczności. Budowa gniazda z gałązek, włosia, liści, czy owadzich oprzędów wymaga bardziej wyrafinowanych umiejętności. To, że takie zwierzęta, jak ptaki, które nie mają chwytnych palców u rąk służących do manipulowania ma­teriałem na gniazdo, potrafią utworzyć wspaniałe konstrukcje, graniczy z cudem.

tmm

Zrobienie nawet najprostszej platformy z gałązek wymaga podjęcia trafnej decyzji, co do miejsca ich ułożenia. Jak duże ma to znaczenie, możemy się sami przekonać,

budując samodzielnie taką konstrukqę, która leżałaby stabilnie na gałęzi drzewa lub w gęstwinie żywopłotu. Ptak musi siedzieć na gałęzi, trzymając się jedną lub dwiema nogami i jednocześnie budować gniazdo, mając do dyspozycji jedynie na­rzędzie przypominające cęgi, jakim jest dziób. Gawron musi dopasować kilkaset patyków, zanim uformuje gniazdo z głęboką niecką, a następnie w) ■ . je trawą, liśćmi i sierścią. Trzciniak plecie zgrabną czarkę, używając traw i paski . wyrwa­nych z długich liści trzcin. Orły zajmują te same gniazda przez wiele lat każdego roku dodając do nich kolejną warstwę gałęzi i patyków, przez co wraz >. upływem czasu takie gniazdo staje się potężną konstrukq’ą. Waruga, afrykański ptak przypo­

minający wyglądem małą brązową czaplę, buduje jedno z największych gniazd, ja­kie jest w stanie wykonać jedna para ptaków. Ukończone, może ważyć ponad 50 kg, mając nawet ponad 1,5 m wysokości, od podstawy do szczytu dachu. Takie gniaz­do może się składać z około 8 tysięcy różnej wielkości elementów. Waruga zajęta budową gniazda używa z pasją bardzo różnorodnych naturalnych materiałów, w tym ciężkich polan, gałęzi, trzciny, liści, piór, kości, kęp sierści, a także kawałków plastiku, jeśli znajdą się one w pobliżu. Jako miejsce pod przyszłe gniazdo zwykle wybiera rozwidlenie konarów drzewa, często w pobliżu rzeki. Budową tej pokaź­nej konstrukcji zajmuje się zarówno samiec, jak i samica, poświęcając temu zajęciu po kilka godzin rano i wieczorem. W ciągu tygodnia ptaki te są w stanie zbudować przestronną platformę. Potem wznoszą ściany, zostawiając z boku małą szczelinę, która będzie wejściem do gniazda. Następnie przystępują do wykonania dachu, opierając gałęzie na ścianach i wplatając w nie materiał, aż utworzy się płaska po­wierzchnia. Na koniec duża ilość dodatkowego materiału jest układana na szczycie dachu tak, że może on mieć nawet metr grubości i utrzymać ciężar człowieka. Wy­kończenie polega na wykonaniu tunelu przy wejściu i niecki gniazdowej wysłanej wilgotną ziemią. Całość prac budowlanych nie zajmuje ptakom więcej niż sześć ty­godni. Ta wielka konstrukcja wydaje się przekraczać wymogi bezpieczeństwa. Przypuszczalnie może być to jednak także sygnałem dła innych warug z sąsiedz­twa, że dane terytorium jest zajęte. Jeśli jest tak w rzeczywistości, to byłby to bar­dzo pracochłonny i kosztowny sposób przekazywania informacji.

Koliberki zbierają oprzędy pająków, których używają do kształtowania swojego gniazda, małej czarki. Czasem, frunąc, robią okrążenia wokół częściowo wybudo­wanego gniazda i owijają je od zewnątrz oprzędem, trzymając w dziobie koniec ni­ci pajęczej. W zwyczaju raniuszka jest dekorowanie porostami zewnętrznej po­wierzchni ukończonego gniazda i wypełnianie wnętrza ponad 2 tysiącami małych, puchowych piór.

Niektóre ptaki budują gniazda z gliny i wtedy nie używają dzioba jako szczy­piec, ale jako cebrzyka murarskiego i kielni. W materiał do budowy zaopatrują się przy brzegach oczek wodnych lub większych zbiorników o gliniastym podłożu. Czasem zebrany materiał dokładnie mieszają z suchymi źdźbłami traw, czasem ze

HN

swoją śliną. Technika budowy z gliniastego błota jest bardziej podobna do technik stosowanych w murarstwie niż w garncarstwie, ponieważ każdą porcję przyniesio­nej gliny kładą osobno, tak jak kładzie się cegły przy budowie domu. Świeżo poło­żony element obsycha przed powrotem ptaka z następną partią błota. Jaskółki i ja- skółczaki są ekspertami w tym fachu. Przymocowują swoje gniazda, w kształcie czarki, do ścian pod okapami. Wyściełają je tylko kilkoma piórami i kawałkami su­chej trawy. Sępowronka, rzadki i zarazem niezwykły ptak zamieszkujący zachod- nioafrykańskie wilgotne lasy podzwrotnikowe, buduje podobną czarkę, tylko więk­szą, szerokości około 30 cm i przyczepia ją od spodu na wiszącej skale.

Najbardziej zręczny w budowie gniazda z gliny jest garncarz, ptak żyjący w Para­gwaju i Argentynie. Corocznie poświęca on wiele czasu, nawet kilka miesięcy, na bu­dowę zadaszonego pomieszczenia, przypominającego swoją konstrukq'ą piece uży­wane przez ludzi z tego terenu. Z wielką uwagą miesza materiał budulcowy z suchy­mi źdźbłami traw, a często nawet z krowim łajnem. To, co powstanie zostaje wypalo­ne w słońcu, świecącym mocno w Ameryce Południowej i staje się twarde jak skała. Żaden dziób, czy łapa, należące do drapieżnych sąsiadów, nie rozbije tego gniazda. Drapieżniki nie mogą się także dostać do środka, ponieważ naprzeciwko wejścia znajduje się przegroda przedzielająca w poprzek wewnętrzną komorę i do środka można się dostać tylko przez wąski, zagięty tunel. Stanowi ona nie tylko ochronę przed złodziejami, ale prawdopodobnie ma również znaczenie w zabezpieczeniu przed nadmiernym przewiewem. Bez środkowej przegrody gniazdo byłoby narażo­ne na przeciągi, mimo że garncarze budują wejście od strony, z której najmniej wie­je. Garncarze wierzą, że ich budowla jest dobrze zabezpieczona, nie starają się więc

jej maskować. W związku z tym, że corocznie budują one nowe gniazdo, a stare są bardzo trwałe, prawie każdy płot i słup telegraficzny w niektórych południowych re­jonach Ameryki Południowej jest ozdobiony taką konstrukcją nową lub starą.

Indyjskiemu krawczykowi dziób służy jako igła. Jako nici używa on oprzędu pa­jąków, bawełny z nasion i włókien z kory. Wyszukuje on liście, które jeszcze rosną

i nagina je do takiej pozycji, aby ich końce zachodziły na siebie. Potem wykonuje otwór na krawędzi liścia i, trzymając włókno w dziobie, przeciąga je przez otwór w liściu. Następnie zwija koniec włókna w węzełek, który jest wystarczająco duży, by zabezpieczał przed wysunięciem się włókna z otworu liścia. Potem to samo ro­bi z drugim liściem, dzięki czemu łączy dwa liście razem. Do połączenia ze sobą dwóch liści lub skręcenia jednego w rodzaj czarki ptak potrzebuje z pół tuzina ta­kich węzełków. Następny etap budowy polega na wypełnieniu tej delikatnej kon­strukcji włóknami traw. Na innych kontynentach także występują gatunki spo­krewnione z krawczykiem indyjskim, które budują gniazda w nieco inny sposób. W Australii chwastówka złotogłowa, a w Afryce beczak szarogrzbiety, budują po­dobne, choć nie tak kunsztowne gniazda.

Najbardziej eleganckie są gniazda przez ptaki utkane. W tym celu dziób jest uży­wany jako czółenko przeciskające cienkie włókno urwane z liścia lub innej części ro­śliny. Nie są to jedyne umiejętności, którymi ptak musi się wykazać. Musi on pra­widłowo ocenić, jak bardzo naprężać włókno, mając na uwadze zamierzony, koń­cowy kształt gniazda i kontrolować jego krzywiznę, aby nie była ani za duża, ani za mała. W przypadku większości gatunków ptaków, to samica wykonuje gro prac

związanych z budową gniazda. Tak jest również w przypadku ptaków z Ameryki

Południowej, które posiadły sztukę tkania - wilg, kacykowców i kacyków.

Samica kacykowca rozpoczyna pracę nad budową gniazda od owinięcia końcem długiego włókna, urwanego z liścia, wokół zwisającej z drzewa gałęzi Może ona przytrzymywać włókno jedną nogą, w czasie gdy manipuluje woln końcem za pomocą dzioba. Następnie zabezpiecza ona konstrukqę przez pr/t, ęcie krót­szego końca włókna na powstałej pętli i zaciśnięcie węzła. Potem bie; 1 iższy ko­niec i, wyginając go, powraca do miejsca tego pierwszego zabezpie . Samica może powtarzać te czynności jeszcze z kilkoma innymi włóknami u m samym miejscu. Powstały w ten sposób pierścień będzie stanowić wejście do przyszłego gniazda. Gdy jest on już uformowany, samica rozpoczyna tkanie ścian, zwisając do dołu i pracując od środka budowli. Posługuje się ona dziobem do przetykania jed­

nego włókna pod drugim i delikatnego pociągania wolnego końca i naciągania tka­nej konstrukcji tak, że powstaje splot zgrabny i jednolity. Pracując w ten sposób sa­mica formuje gniazdo w kształcie tuby, zwisające, od zrobionego na początku wej­ścia, w dół. Kiedy wybiera się po następny materiał budulcowy, wydostaje się ze środka gniazda, nie przez nie dokończoną konstrukcję na dole, ale wspina i wyska­kuje przez obręcz, która będzie właściwym otworem wejściowym uformowanego gniazda. W czasie wydłużania tuby samica rozszerza ją, nadając kształt maczugi. Dopiero wtedy, gdy budowla osiągnie około 2 m długości, samica zawija brzegi ścian do środka i zamyka dół gniazda.

W Afryce dominują wikłacze, pochodzące z odrębnej rodziny, które dawniej zali­czano do rodziny wróbli, ale ostatnio wydzielono je w osobną jednostkę systematycz­ną. Wśród wiklaczy obserwujemy pewną rzadkość - to samce zajmują się budową gniazda. U wielu gatunków, w tym wikłaczy maskowych i złotogrzbietych, samce używają swoich uzdolnień do tkania gniazd jako atraktanta płciowego zwabiającego samice. Samiec brunatnicy białoczełnej buduje wyróżniającą się kształtem, zgrabną konstrukcję. Za materiał do budowy służą mu twarde włókna pewnej trawy, której końce kunsztownie zawija na krawędziach gniazda. Inny gatunek, zwany wróblem towarzyskim, jest bardziej budowniczym stogów niż wikłaczem. Buduje on olbrzy­mie zbiorowe gniazdo przypominające kształtem i rozmiarami mały stóg siana. W ta­kiej konstrukcji znajduje się nie jedno, a niekiedy setka gniazd zajmowanych przez odrębne ptasie rodziny nie tylko na czas jednego sezonu lęgowego, ale przez cały rok.

Tkacze towarzyskie żyją na terenach pustynnych w południowo-wschodniej Afryce. Ich domem są masywne stosy grubych i suchych traw, które pochodzą na­wet sprzed stu lat, a waga ich dochodzi do kilku ton. Niektóre są tak wielkie i cięż­kie, że łamią gałęzie, które podpierają te budowle i całe gniazdo spada, roztrzasku­jąc się o ziemię. Ptaki zamieszkują tunele, które mają wejścia od dołu konstrukcji. Niektóre z tych tuneli prowadzą do komór lęgowych, a inne są ślepo zakończone i służą tylko do nocowania. Górna część takiego zbiorowego gniazda jest pokryta grubą warstwą siana ułożonego w nieładzie. Wszyscy mieszkańcy takiego gniazda biorą udział w budowie i naprawach tej konstrukcji, z której czerpią korzyści.

Taka budowla może przetrwać tylko na pustyni, gdzie jest niewiele opadów. Gdy

nasiąknie ona po obfitym deszczu, może zgnić i się rozpaść. Ochroną dla mieszkań­ców gniazda jest jednak klimat pustyni, a gniazdo chroni ptaki przed jego skrajno­ściami. Podczas dnia gruba warstwa dachu chroni gniazda przed przegrzaniem przez palące słońce, a w czasie nocy - co jest być może jeszcze ważniejs, konstrukcja za­trzymuje ciepło nagromadzone w ciągu dnia, chroniąc ptaki przed 'dem.

Nie ma znaczenia sposób wykonania gniazda, to czy są niedbałe zy też kunsz­townie wyplecione i zwisają z gałęzi wysokich drzew - niewiele z nich jest poza za­sięgiem wszystkich drapieżników. Kacykowce korzystają z ochron v owadów bro­niących ich gniazd i budują je w bliskim sąsiedztwie gniazd os, które zwisają z ga­

łęzi drzew, jak wielkie, papierowe grzyby. Takie osy mają bardzo solidne żądła i po­trafią nimi boleśnie żądlić, co skutecznie zniechęca, nawet ludzi, do przebywania w ich sąsiedztwie. Na początku, gdy kacykowce rozpoczynają budowę gniazd, mo­gą być atakowane przez zaniepokojone osy, ale po kilku dniach owady przyzwy­czajają się do swych nowych sąsiadów i chociaż ptaki zajęte budową gniazd lub później karmieniem młodych stale spotykają na swej drodze osy, te ignorują je. Atak zdarza się jednak, gdy pojawi się intruz w postaci oposa lub węża poszuku­jącego sposobu dostania do ptasich gniazd lub gdy tukan próbuje zrabować jakieś gniazdo i rozdrażni osy. Tylko bardzo odważny i głodny rabuś może zaryzykować i spróbować odnieść sukces. Nie jest do końca wyjaśnione, w jaki sposób osy odróż­niają kacykowce od innych ptaków pojawiających się w kolonii, ale faktem jest, że ptaki gniazdujące w koloniach razem z osami mają dość silny i charakterystyczny zapach, którego brakuje nawet blisko spokrewnionym gatunkom ptaków, jeśli te mają inne zwyczaje lęgowe. Z takich powiązań z ptakami owady także mogą czer­pać pewne korzyści. Karakary, gatunek ptaków drapieżnych, regularnie atakują gniazda os, podobnie jak mrówkojad tamandua. Jednak gdy ci rabusie pojawią się w pobliżu kolonii lęgowej kacykowców, te tak zaciekle atakują drapieżników, że jednocześnie chronią gniazda os.

Górnik czubaty występujący na australijskich pustyniach także wykorzystuje owady do ochrony swoich gniazd, ale nie jest dla nich tak miły jak kacykowce. Przyozdabia on zewnętrzną powierzchnię swojego gniazda pewnymi gąsienicami, których włoski mają przykry zapach. Aby zapobiec rozpełznięciu się tych larw, każ­dą z nich częściowo paraliżuje, zgniatając precyzyjnym ruchem dzioba. Prawdą jest także, że gdy młode gómiki wyklują się i podrosną zjadają gąsienice zgromadzone przez rodziców na brzegach gniazda, a więc korzystają ze zgromadzonych przez nich zapasów pokarmowych. Jednak uważa się, że upływa zbyt dużo czasu od mo­mentu, gdy dorosłe ptaki przynosiły gąsienice do gniazda a zjedzeniem ich przez wyrośnięte młode gómiki czubate. Dlatego przeważa pogląd, że larwy są przyno­szone w celu odstraszania intruzów, którzy wsuną swe nosy zbyt blisko gniazda te­go niezwykłego ptaka.

Włoski gąsienicy drażnią, a osy żądlą. Obie metody stosowane przez ptaki są skuteczną strategią obrony przed drapieżnikami. Występują również ptaki, które

wymyśliły inny sposób ochrony własnego gniazda. One oszukują drapieżców. Ku- rawonga, zuchwały i agresywny ptak australijskiego buszu jest częstym złodziejem jaj. Potrafi on zniszczyć dziewięć z dziesięciu lęgów chwostki szafirowej. Chwostki nie stosują żadnej metody ochrony gniazda przed drapieżnikami. Zamiast tego przystępują, po nieudanych próbach, do kolejnych lęgów z tak wie! letermina- cją, że pozwala im to na dochowanie się w końcu potomstwa i utr ńe stabil­nej wielkości populacji. Buszówka żółtorzytna, ptak o podobnych r arach, ale nie tak barwny jak chwostka szafirowa, zamieszkujący te same co o; reny, sto­suje bardzo przemyślną taktykę obrony. Ptak ten, po uformowaniu ] go gniaz­da o mocnym dachu, dobudowuje na jego szczycie drugie gniazdo w ks taicie czar-

Składanie jaj 239

ki. Jest to atrapa. Polujące kurawongi mogą je nawet zauważyć, ale po stwierdze­niu, że jest puste, lecą dalej. Dzięki temu lęg buszówki żółtorzytnej pozostaje nie­tknięty przez !;■ drapieżniki.

Australijsk i rtaczek tęczowy ma innego wroga i inną taktykę obrony przed nim. Żyje on ilgotnych, bardziej tropikalnych rejonach kontynentu. W tych la­sach wiele ja ują brązowe węże nadrzewne. Do poszukiwań gniazd, które mają charakterysU ny zapach, węże używają głównie węchu. Kurtaczek tęczowy regu­larnie co jaki czas zbiera odchody kangurów i umieszcza je w swoim okrągłym gnieździe. Nie jest to dziwaczny pomysł jednego zwariowanego ptaka, co najmniej połowa populacji kurtaczka tęczowego, występująca na tym terenie, stosuje zapa­chową metodę ochrony lęgu, poprzez zbieranie odchodów kangurzych i dekorowa­nie nimi miejsca swojego gniazdowania.

Jednak najbardziej rozpowszechnioną, a zarazem ryzykowną taktyką ochrony gniazda jest wabienie przez dorosłego ptaka i udawanie, że jest ranny lub upośle­dzony i stanowi łatwy łup. W ten sposób rodzic odciąga uwagę rabusia od gniaz­da pełnego jaj lub piskląt. Stosowanie tej sztuczki jest najbardziej rozpowszechnio­ne u ptaków gnieżdżących się na ziemi, gdyż właśnie takie gniazda są najbardziej zagrożone. Najbardziej znane z takiego sposobu ochrony gniazd są małe gatunki sieweczek. Gdy przypadkiem lub celowo znajdziemy się w pobliżu gniazda sie- weczki obrożnej lub amerykańskiej sieweczki krzykliwej, wysiadujący ptak zwykle zauważy nas wcześniej i skrycie opuści gniazdo. Gdy oddali się od niego, nagle za­cznie zwracać na siebie uwagę, opuszczając ku ziemi jedno lub dwa skrzydła i gło­śno popiskując, co wyraźnie sugeruje, że jest ranny. Lis lub gronostaj zwabiony obietnicą łatwego łupu jest w ten sposób odciągany od gniazda. Zdarza się to tak­że ludziom, gdy nie poinformowani o taktyce stosowanej przez te ptaki, zaczynają interesować się niezwykle zachowującym osobnikiem. Gdy drapieżnik lub czło­wiek oddali się od gniazda na bezpieczną odległość, następuje cudowne ozdrowie- nie ptaka, który wznosi się w powietrze i odlatuje. Gdy rewir ptaka jest jednorod­ny i nagi, jak na przykład piaszczysta polana lub plaża, to nawet człowiekowi mo­że być trudno powrócić do miejsca, gdzie pierwszy raz zauważył ptaka wykonują­cego ten sprytny trick, a nawet gdy mu się uda, to nie będzie łatwo zauważyć ma- skująco ubarwione jaja.

Udawanie, że się ma złamane skrzydło nie jest jedynym rodzajem teatralnego po­kazu stosowanym przez ptaki gniazdujące na ziemi. Każdy gatunek ma własne sposoby odciągania uwagi trapiących go drapieżników. Piaskowce z arktycznej tundry mają własną wersję takiego pokazu, dostosowaną do zmysłów najgroźniej­szego dla nich drapieżnika, którym jest piesiec. Te niewielkie ptaki szybkim truch­tem odbiegają od gniazda z szeroko rozpostartym ogonem skierowanym ku ziemi oraz lekko rozwartymi i drżącymi skrzydłami. Wydają przy tym dźwięki niepodob­ne do swojego naturalnego głosu. Odbiegają po linii zygzakowatej, zatrzymując się co kilka metrów i oglądając za siebie, aby upewnić się, że są zauważone i śledzo­ne przez drapieżnika. Wyglądają przy tym jak biegnące lemingi lub inne drobne

gryzonie, które są normalnym pokarmem pieśców. Pipil rudogłowy, zamieszkują­cy turzycowiska na zachodzie Stanów Zjednoczonych, wykonuje ten bieg z opusz­czonym ogonem i swym wyglądem bardzo przypomina wtedy biegnącego burun­duka, który jest ulubioną ofiarą występujących tam kojotów. Wszystkie te tricki na pierwszy rzut oka wydają się ryzykowne dla dorosłych ptaków, ale zdolność lata­nia wydaje się zawsze ratować je przed utratą życia.

Jaja wymagają jednak nie tylko ochrony, ale także ogrzewania. Ciała ptaków są nieco cieplejsze od naszych, prawdopodobnie dlatego, że wymagają one wiele za­sobów energetycznych umożliwiających im wysiłek związany z lataniem. Zarodek w jaju, zanim stanie się pisklęciem, nie wymaga aż tak wysokiej temperatury, ale i tak musi być stale ogrzewany. Spadek temperatury jaja o kilka stopni może mieć dla niego fatalne skutki. Zarodek nie potrafi ani wytwarzać, ani kontrolować swe­go ciepła. Jest pod tym względem całkowicie zależny od rodziców.

Opieka rodzicielska jest najważniejsza w chłodnych rejonach świata. Sowa śnież­na ze strefy arktycznej północnej Europy gniazduje na ziemi i może znieść nawet tuzin jaj. Gdy zostanie zniesione pierwsze jajo, samica nie pozwala mu się oziębić, co byłoby bezpieczne w łagodniejszym klimacie, ale rozpoczyna wysiadywanie od razu. Jej upierzenie jest grube i gęste, aby mogło izolować przed zimnem ciało do­rosłego ptaka, ale jednocześnie utrudnia przechodzenie ciepła z ciała samicy do ja­ja. Dlatego każdego roku, tuż przed sezonem lęgowym samicom sowy śnieżnej wy­padają pióra puchowe znajdujące się na brzuchu, przez co tworzy się tzw. plama lęgowa. Podczas lotu, sąsiadujące z tym nagim miejscem pióra są na tyle długie, że

Składanie jaj 241

zakrywają nagie miejsce i staje się ono niewidoczne. Gdy samica zasiada na gnieź­dzie, szeroko rozkłada pióra i odsłania plamę lęgową, którą zakrywa jaja podczas inkubacji, dzięki czemu mają one ułatwiony kontakt z ciepłem ciała matki. Ta po­wierzchnia nagiej skóry jest dodatkowo wzbogacona licznymi naczyniami krwio­nośnymi. 1 tak zimnym regionie świata byłoby dużym zagrożeniem dla jaj wysta­wianie ich . ■ surowe warunki klimatyczne, a dzięki plamie lęgowej ich temperatu­ra jest nie n \1 laka sama jak ciała matki. Dotyczy to przynajmniej tej części jaja, któ­ra styka się z ciałem inkubującej samicy. Dolna część jaja może być wtedy nawet

o 9°C chłodniejsza. Wysiadująca samica regularnie obraca jaja, dzięki czemu każda część jest ogrzewana co jakiś czas do właściwej temperatury. Zarodek znajduje się jednak zawsze na górnej powierzchni żółtka, gdyż przy obracaniu jaja dzięki spe­cjalnym strukturom w jaju układa się tak, aby być jak najbliżej ciepła matki. Poza tym część żółtka, na której znajduje się zarodek jest lżejsza niż reszta żółtka, dzięki czemu zawsze wypływa na jego górną stronę. Samica wysiaduje od zniesienia pierwszego jaja aż do wyklucia się piskląt, co nastąpi po czterech 1 pięciu tygo­dniach. W tym czasie jej partner co kilka godzin przynosi pokarm, aby nie musiała ona opuszczać gniazda, gdyż jest to ważne do odniesienia sukcesu łęgowego oby­dwu ptaków tworzących parę.

Kaczki i gęsi kumulują ciepło przekazywane poprzez plamę lęgową do jaj, wy­ściełając gniazdo piórami wyrwanymi z własnego ciała. Pióra puchowe edredonów są tak miękkie i delikatne, że ludzie od wieków zbierali wyściółki gniazd tych pta­ków, aby wykonać z nich luksusowe kołdry. Głuptaki ogrzewają jaja, stojąc na nich swoimi zaopatrzonymi w płetwy nogami. Głuptaki białobrzuche znoszą po dwa ja­ja, kładą nogę na każdym z nich i przysiadają tak, że ciężar ich ciała spoczywa na dolnej krawędzi międzystopia opierającej się o gniazdo. Niektóre gatunki głupta­ków znoszą tylko po jednym jaju i stają na nim jednocześnie obiema nogami, co mo­że tłumaczyć fakt, że skorupki ich jaj są wyjątkowo grube.

Nogale, ptaki wielkości kury zamieszkujące tereny tropikalne Australii i wyspy zachodniego Pacyfiku, wkładają swoje jaja do inkubatorów. Tak, jak kury spędzają one większość czasu na ziemi i znajdują pożywienie, grzebiąc nogami w ściółce w poszukiwaniu nasion, owoców i małych, znajdujących się w ziemi robaków i śli­maków. Jeden gatunek, nogal pomarańczowonogi, przygotowując się do sezonu lę­gowego rozgrzebuje ziemię na niewielkim obszarze. Inne nogale pracują w gru­pach, układając olbrzymi kopiec, około 5 m wysoki, o średnicy u podstawy około 10 m. Zawiera on w większości różnorodny materiał pochodzenia roślinnego. Kie­dy zawartość zaczyna gnić, we wnętrzu wzrasta temperatura. Samice, które poma­gały przy budowie kopca gniazdowego, drążą w nim tunele głębokości około me­tra i tam składają swoje jaja, każde w osobnym zagłębieniu. Następnie światło tu­neli zostaje wypełnione, a ptaki mogą przestać interesować się kopcem. Temperatu­ra, jaka panuje na głębokości, na której ptaki złożyły jaja, jest bardzo stabilna i wynosi 35°-39°C. Sześć do dziewięciu tygodni później, termin zależy od prze­ciętnej temperatury panującej w kopcu gniazdowym, wykluwają się pisklęta,

które wyposażone są od razu w wielkie, jak u ich rodziców, nogi. Tymi nogami to­rują sobie drogę na zewnątrz. Po upływie dwudziestu czterech godzin są już na ty­le sprawne, by latać.

Nogale potrafią mądrze wykorzystać różne sprzyjające okoliczności. Inne popu­lacje tego samego nogala pomarańczowonogiego, które zamieszkują tereny w po­bliżu brzegu morskiego, zamiast budować kopce gniazdowe w zaroślach, schodzą na plaże i drążą nory w gorącym piasku. Jedna populacja występująca na wyspie Nowa Brytania odkryła, że na jednym obszarze aktywnym wulkanicznie ziemia po­zostaje przez cały czas ciepła i tam właśnie samice zakopują swoje jaja. Inni przed­stawiciele tej rodziny, wśród nich również brunatne i pręgoskrzydłe nogale, nie opuszczają swoich kopców gniazdowych, ale w specjalny sposób kontynuują opie­kę nad inkubowanymi jajami. Samce nogala pręgoskrzydłego, pomagając sobie dziobem dostają się do wnętrza kopca i językiem kontrolują temperaturę tam panu­jącą, a samce nogala brunatnego sprawdzają tę ciepłotę głową i szyją, które są u nich z tego powodu pozbawione piór. Kiedy jest ona za niska, przynoszą nowy materiał roślinny i przykrywają nim kopiec od góry, a gdy jest za wysoka, usuwa­ją zewnętrzne warstwy.

Przegrzanie jaj, podobnie jak i przeziębienie, uszkadza rozwijający się w nim za­rodek. Dlatego też ptaki, które gniazdują na nieosłoniętym terenie w tropikalnych częściach świata, muszą osłaniać jaja przed palącymi promieniami słońca. Ciepło ciała ptaka, który jest całkowicie opierzony i nie posiada plamy lęgowej, nie ogrze­wa jaj, gdy siedzi na nich na gnieździe. Rodzic osłaniający jaja sam wystawia się na ostre słońce. Jedyną możliwością zmniejszenia działania tego czynnika jest takie ustawienie się ptaka, przy którym jak najmniejsza powierzchnia jego ciała narażo-

Składanie jaj 243

na jest na bezpośrednie działanie promieni słonecznych. Na Wyspach Galapagos głuptaki niebie konogie gniazdują na zastygłej, nagiej i czarnej lawie. Tak, jak słoń­ce przesuwa si, ; -o widnokręgu, tak i one zmieniają pozycję - chcą zawsze być usta­wione głową Jońca. Ponieważ mają zwyczaj defekować bez opuszczania gniaz­da, ich zmia pozycji są wyraźnie uwiecznione, jako białe linie na czarnym tle, przebiegając okół gniazda. Wygląda to jak tarcza zegara słonecznego.

Jeżeli robi się naprawdę gorąco, wyjściem z sytuacji może być zajęcie przez do­rosłego ptaka pozycji stojącej i ocienianie własnym ciałem jaj 1 ptak osłania w ten

sposób jaja i pozwala jednocześnie na chłodzenie ich przez wiatr. Egipska siewka chroni swoje jaja nie tylko w taki sposób. Ona posypuje je piaskiem, a następnie le­ci do najbliższej rzeki lub innego zbiornika wodnego i nabiera wody do dzioba. Tą wodą skrapia następnie piasek przykrywający jaja. Kiedy woda paruje, zabiera cie­pło z powierzchni jaj i chłodzi je. Trzewikodziób napełnia swój wielki dziób dużą ilością wody i polewa nią jaja w gnieździe.

Ochrona jaj przed drapieżnikami i w tym celu wicie, lepienie, czy kopanie gniaz­da, jak również dbanie o utrzymanie stałej temperatury w czasie inkubacji jaj, wy­magają dużego wysiłku od rodziców. Na koniec stają przed jeszcze większym

i trudniejszym zadaniem, jakim jest ochrona i wykarmienie piskląt. Nic dziwnego więc, że ptaki unikają tych obowiązków.

Próba zrzucenia z siebie obowiązku opieki nad potomstwem może być przyczy­ną rywalizacji pomiędzy samcem i samicą. Remizy zamieszkują większość terenów wschodniej i południowej Europy. Samiec przyciąga do siebie samicę, wijąc kuliste, wiszące gniazdo. Gdy skończy budowę zewnętrznych ścian, zaczyna przekrzywiać głowę to w jedną, to w drugą stronę i nawołwać, aż przywabi do siebie samicę. Po­dobnie, jak czynią to afrykańskie gatunki wikłaczy, samice odwiedzają gniazda zbu­dowane przez samców z sąsiedztwa i oceniają jakość ich wykonania. Prawie zawsze wybierają większe, bardziej obszerne gniazda i sygnalizują swój wybór, siadając na gnieździe z dziobem pełnym materiału do wyściełania jego wnętrza. Za wyborem dużego gniazda przemawiają względy praktyczne. W większym gnieździe można umieścić grubszą wyściółkę. To spowoduje, że jaja pozostaną dłużej ciepłe w czasie nieobecności samicy na gnieździe, co z kolei umożliwi jej spędzanie większej ilości czasu poza nim, na zbieraniu pożywienia dla siebie.

Samica, która dokona już wyboru gniazda, zabiera się do jego wykończenia. Bu­duje korytarz wejściowy w kształcie tuby, zwrócony ku dołowi, a następnie przy­nosi więcej materiału do wyściełania gniazda wewnątrz. Kiedy gniazdo jest już ukończone, samica kopuluje z samcem, który rozpoczął jego budowę i składa jaja. Teraz jednak partnerzy stają się rywalami. Gdyby ona zmusiła samca do wysiady­wania jaj i wykarmienia piskląt, mogłaby sama odlecieć i założyć gdzie indziej no­wą rodzinę. On również by poleciał, gdyby był pewien, że partnerka zajmie się ja­jami i młodymi, których jest ojcem.

Zwykle samica znosi sześć jaj. Gdy samiec zorientuje się, że jego partnerka za­kończyła składanie jaj, opuszcza gniazdo, jeśli tylko może, i zaczyna wić następne,

aby zwabić następną samicę i założyć drugą rodzinę. W początkowym okresie se­zonu lęgowego udaje się to wielu samcom. Jednak samica ma także swoją strategię. Po złożeniu dwóch jaj, przynosi więcej materiału gniazdowego i układa go nad ja­jami. Samiec kontynuuje kopulację z tą samicą, a ona składa następne jaja i znów, ukrywa je pod dodatkową warstwą wy ściółki. Dopiero, gdy złoży wszystkie jaja, przebudowuje wyściółkę tak, że cały lęg jest wyeksponowany, a jaja gotowe do in­kubami. Po dokonaniu tego, opuszcza gniazdo. Samiec po powrocie do gniazda sta­je nagle w obliczu pełnego, gotowego do wysiadywania lęgu i nie pozostaje mu nic innego, jak rozpoczęcie inkubaq'i. Samica nigdy nie wróci, aby mu w tym pomóc. Jeśli samiec w tym momencie porzuciłby gniazdo, straciłby całą swą genetyczną in­westycję z tego sezonu. Mogłoby być już za późno na rozpoczęcie budowy następ­nego gniazda. Stojąc przed taką alternatywą samiec musi dać z siebie jak najwięcej, aby samodzielnie wychować potomstwo. Samicę można w tym czasie zobaczyć przy innym, na wpół zbudowanym gnieździe, gdzie wabi ją już inny samiec. Sami­ca może wkrótce przystąpić do składania jaj w następnym lęgu i w efekcie docze­kać się dwukrotnie więcej potomstwa niż gdyby zachowywała się tradycyjnie.

Samica głowienki preriowej z Ameryki Północnej znalazła dość prosty sposób na zwiększenie liczby własnych młodych. Nie może ona zmusić samca do opiekowa­nia się samotnie lęgiem, gdyż jej samiec, podobnie wielu innych gatunków kaczek jest poligamistą i nigdy nie pomaga przy wysiadywaniu jaj ani w opiece nad po­tomstwem. Zamiast tego, zanim samica rozpocznie wysiadywanie jaj we własnym gnieździe, odwiedza gniazda innych głowienek w sąsiedztwie i podrzuca im swe

jaja. Nie jest jednak zbyt ostrożna w wyborze odpowiedniego gniazda. Na tych sa­mych jeziorach co głowienki preriowe gniazdują także głowienki długodziobe. Te rozpoczynają lęgi nieco wcześniej, dlatego samica głowienki preriowej musi pod­płynąć do wysiadującej samicy głowienki długodziobej i zepchnąć ją z gniazda, by na krótko na nim usiąść i złożyć jajo. Właścicielka gniazda nie oddala się jednak zbyt daleko i prawie natychmiast powraca. Czy może jednak rozpoznać, że w jej lę­gu pojawiło się obce jajo? Kacze jaja nie mają różnych wzorów lub plamek pozwa­lających samicom rozpoznawać własne jaja, dlatego podrzucone jajo prawdopodob­nie nie zostanie rozpoznane. Gdy jednak samica rozpozna obce jajo, to je ze swoje­go gniazda wyrzuca. Zwykle jednak nie jest w stanie odróżnić go od innych. Zda­rza się, że głowienki preriowe aż3 A jaj wyprodukowanych przez siebie w sezonie lęgowym podrzucają do innych gniazd.

Na pierwszy rzut oka może się to wydawać nieopłacalne, jeśli składa się jaja do gniazd innych niż własny gatunków. W tym samym czasie inny ptak może zro­bić to samo i złożyć jaja do gniazda podrzucającego. Okazuje się jednak, że taka

strategia może być jednak opłacalna. Głowienki preriowe budują swe owalne gniazda na granicy wody i lądu, na brzegach wód, zwykle ukryte wśród trzcin, ale pomimo tego dość łatwe do wykrycia przeż drapieżniki. Szopy i inni rabusie gniazd mogą penetrować takie miejsca bez większych trudności. Dlatego dla kacz­ki może być opłacalne składanie jaj do różnych gniazd w okolicy, a dopiero potem rozpoczęcie wysiadywania własnego lęgu.

Kukułki składają swe jaja do gniazd ptaków, które w żaden sposób nie są z nimi spokrewnione. Europejczycy, którzy kojarzą charakterystyczny, rozlegający się wio­sną głos kukułki z symbolem rodzicielskiej nieodpowiedzialności są zdania, że ku­kułka jest jedynym takim ptakiem na świede. W rzeczywistości członków rodziny kukułek można znaleźć na wszystkich kontynentach za wyjątkiem Antarktydy. Opi­sano łącznie sto trzydzieści sześć gatunków kukułek. Czterdzieści pięć z nich jest pa­sożytami gniazdowymi, składającymi jaja do gniazd innych gatunków ptaków.

Niektóre ptaki, zwłaszcza gdy nie mają doświadczenia z pasożytami gniazdowy­mi, dają się przez nie dość łatwo oszukać. Waćhlarzówka posępna występująca w Australii jest małym owadożemym ptakiem, budującym zgrabne czarkowate gniazda, w których samica składa dwa małe jaja. Są one jasnożółto ubarwione z de­likatnym czerwonawym plamkowaniem na tępym końcu. Pasożytująca na tych pta­kach kukułeczka jarzębata podlatuje nagle, gdy samica wachlarzówki oddali się w poszukiwaniu pożywienia i składa swoje jajo do jej gniazda. Podrzucone jajo jest dużo większe niż jąjo wachlarzówki. Jest także odmiennie ubarwione - białe z sze­rokim czerwonawym pierścieniem na tępym końcu. Gdy się zajrzy do gniazda wa­chlarzówki, można od razu zauważyć różnicę w wyglądzie jaj gospodarza i paso­żyta. Mogłoby się wydawać, że takie wyraźne różnice zauważy także wachlarzów- ka. Jednak tak nie jest. Może dlatego, że kukułeczka jarzębata dopiero od niedaw­na pasożytuje na lęgach wachlarzówek i te jeszcze nie mają odpowiednich mecha­nizmów obronnych i nie umieją rozpoznawać podrzucanych jaj. Nie jest prawdo­podobne, aby taka sytuacja trwała wiecznie. Młode kukułeczki są zaborcze i duże, pisklęta wachlarzówki mają więc małe szanse na przeżycie. Te wachlarzówki, któ­re nauczą się rozpoznawać podrzucone im jaja i opanują sztukę zabezpieczania się przed pasożytami gniazdowymi, będą mogły liczyć na to, że ich wysiłek zakończy się wychowaniem własnych piskląt. Gdy wachlarzówki nauczą się wyrzucać ze swych gniazd obce jaja, to dość szybko, po pewnej liczbie pokoleń staną się oporne na tego pasożyta lęgowego. Gdy kukułeczki jarzębate będą miały nadal pasożyto­wać na wachlarzówkach, to będą musiały wykonać następny ruch i przystosować się do nowej sytuacji.

Takim ruchem będzie prawdopodobnie umiejętność odróżniania jaj. Afrykańska kukułeczka pstra nauczyła się tego. Taki sam proces doboru naturalnego, jaki po­zwala wachlarzówkom odróżniać obce jaja w ich gniazdach spowodował, że kuku­łeczka pstra nauczyła się składać jaja do takich gniazd, w których są jaja podobne do jej własnych. Jednak kukułeczka pstra, podobnie jak inni przedstawiciele jej ro­dziny, pasożytuje na więcej niż jednym gatunku ptaka. Składa ona jaja głównie

w gniazdach wikłaczy ognistych i białoskrzydłych, a także jeszcze kilku innych wi- klaczy. Jaja wiklacza ognistego są niebieskawe, białoskrzydłego - plamkowane, a innych wiklaczy - białe i nieco ciemno nakrapiane. Każda samica kukułki może składać jaja tylko jednego kolom. Tak więc poszukuje ona gniazd ga: unku do któ­rego podobne są jej własne jaja. Doprowadziło to do powstania od eh grup ku­kułeczek pstrych, pasożytujących na odmiennych gatunkach Itak Jedna z ofiar pasożytnictwa gniazdowego odpowiedziała na za; nie. Wikła- cze żółtogrzbiete gniazdują w małych koloniach liczących średnio < tuzina par. Wszystkie samice składają jaja o nieco odmiennym wyglądzie. Jed; iją jaja bia­łe, inne niebieskie, a jeszcze inne w różnym stopniu plamkowane. Samica kukułecz­ki pstrej przemyka się pomiędzy gniazdami, oczekując na okazję podrzucenia jaja do nie pilnowanego gniazda. Gniazda wikłaczy są kuliste i mają jedynie wąskie wejścia z boku, co sprawia, że samica kukułeczki nie może zobaczyć ubarwienia jaj znajdujących się w gnieździe. W efekcie nie może ona wybrać gniazda, w którym jaja są najbardziej podobne do jej własnych. Różnorodność ubarwienia jaj w po­szczególnych gniazdach kolonii lęgowej jest tak wielka, że szansa złożenia przez kukułeczkę jaja pasującego barwą do jaj w gnieździe wikłacza jest bardzo niewiel­ka i większość jaj pasożyta jest odrzucanych. Tak więc wikłacz odpowiedział na wy­zwanie stawiane przez kukułeczkę.

Wikłacz sawannowy także bywa ofiarą pasożytnictwa gniazdowego kukułeczki pstrej. Jego wygląd tylko nieznacznie różni się od ubarwienia wikłacza żółto- grzbietego. Oba gatunki mają czarną czapeczkę na głowie, ale u większego wikła­cza żółtogrzbietego sięga ona dalej ku tyłowi i poniżej oczu. Wikłacz sawannowy jest nieco mniejszy od żółtogrzbietego, a także od kukułeczki pstrej. To pozwoliło mu na rozwinięcie jeszcze innego sposobu obrony przed pasożytem.

Wikłacze sawannowe budują nieco bardziej skomplikowane gniazda, z otworem wejściowym w kształcie długiego, zwisającego tunelu. Jaja tego gatunku są prawie zawsze tak samo ubarwione, a jedna z populacji kukułeczki pstrej składa jaja o identycznym jak u tego wikłacza ubarwieniu. Jednak gdy z zespołem staraliśmy się sfilmować kukułeczkę składającą jaja do gniazd wikłaczy, nigdy nie odnieśliśmy sukcesu. Kilka samic kukułeczki pstrej penetrowało wybraną przez nas kolonię wi­kłaczy sawannowych i obserwowaliśmy, jak próbują one wejść do ich gniazd i nie mogą. Później słyszeliśmy opowiadania o samicach kukułeczki, które zaklinowy- wały się w tunelach prowadzących do gniazd tych wikłaczy i w taki sposób koń­czyły życie. Wydaje się, że w procesie doboru naturalnego wikłacz sawannowy zmniejszył swoje rozmiary i średnicę tunelu wejściowego do gniazda, co przynaj­mniej na razie chroni go przed pasożytnictwem gniazdowym kukułeczki pstrej.

Pasożytami gniazdowymi są także starzyki, które wykorzystują lęgi trznadli, wdówki, robiące to samo z lęgami astryldów i miodopełźców, szkodzące lęgom szamików. Dość łatwo znaleźć tego przyczynę. Gdy z jaj wyklują się pisklęta, ro­dzice muszą im poświęcić swój czas i siły, co pochłania sporą część ich życia.

ROZDZIAŁ 9

PROBLEMY RODZICIELSKIE

CH zasem zdarza się, że jedno jajo rozmawia z innymi jajami będącymi w tym sa-

Hmym gnieździe. Gniazda ptaków spędzających większość czasu na ziemi, np. przepiórek, ukryte są pośród bujnej roślinności. Pierwsze dźwięczne popiskiwania pochodzące z gniazda są oznaką zbliżającego się wylęgu. Wcześniej, małe pisklę musi przebić dziobem błonę podskorupkową i dostać do komory powietrznej znaj­dującej się pod skorupką na tępym końcu jaja, aby zrobić pierwszy wdech. Popi­skuje ono z bardzo dużą częstotliwością 1 ponad sto razy na sekundę 1 i jest słysza­ne przez kilkanaście innych piskląt, znajdujących się w pozostałych jajach. Te, któ­re są bardziej zaawansowane w rozwoju, tuż przed kłuciem, spowalniają. One rów­nież zaczynają popiskiwać, ale wolniej - sześćdziesiąt lub mniej razy na sekundę. Te odgłosy zachęcają inne do szybszego rozwoju. Kiedy te wiadomości obiegną ca­łe gniazdo i pisklęta ustalą między sobą termin wylęgu, w końcu wszystkie zaczy­nają się wykluwać równocześnie, mimo że samica przepiórki składa jaja z przerwa­mi 24-godzinnymi przez okres około dwóch tygodni. Równoczesna dojrzałość i wy­klucie mają duże znaczenie dla przeżycia piskląt.

Gniazdo, w którym leżą może stać się bardziej widoczne. Może powstać delikat­na ścieżka przez otaczającą gniazdo roślinność utworzona przez samicę, która bę­dzie schodziła z gniazda i powracała do młodych. Czynności towarzyszące wyklu­waniu się piskląt, białe wnętrza pustych skorup jaj, nawet gdy będą szybko usuwa­ne z gniazda przez rodziców, są przyczyną zamieszania, które z pewnością nie umknie bystremu wzrokowi drapieżnika. Gdyby proces wykluwania trwał wiele dni, to cały lęg byłby w niebezpieczeństwie. Bardziej korzystne jest to, że pisklęta wykluwają się jednocześnie i rodzice mogą wyprowadzić całą rodzinę, tak szybko jak to tylko możliwe, daleko od niebezpiecznego gniazda.

Wydostanie się z wnętrza skorupy nie jest łatwe. Ledwo wykształcony dziób uwięzionego pisklęcia jest jeszcze miękki i niewystarczająco mocny, by używać go jako młotka. Ponadto, pisklę ma za mało miejsca w jaju, aby cofnąć głowę i uderzać dziobem w skorupę. To, co może zrobić najlepszego, to mocno naciskać na nią od środka. Dziób każdego malucha wyposażony jest w mały, jasny wyrostek, zwany zębem jajowym, umożliwiający skupienie całego nacisku na małym punkcie. Umieszczony jest on najczęściej na powierzchni górnej części dzioba, w niewielkiej odległości od jej końca, a tylko czasem występuje na samym koniuszku dzioba. Pi­sklę posiada również dobrze rozwinięte mięśnie z tyłu szyi dające mu dodatkową siłę w momencie, gdy przesuwa głowę do tyłu i naciska z całej mocy na skorupę.

W wyniku tego działania, a czasem również dzięki pomocy nóg, skorupa najpierw pęka, a następnie rozpada się na kawałki, tak że pisklę staje się wolne.

Jaja przepiórki, tak jak jaja wszystkich gnieżdżących się na ziemi ptaków, zawie­rają bardzo dużą ilość żółtka, a znajdujące się w nim składniki pokarmowe umoż­liwiają prawidłowy rozwój zarodka w czasie, gdy znajduje się on jeszcze w skorup­ce jaja. Aby to nastąpiło, dorosłe ptaki bardzo długo wysiadują jaja. W rezultacie

nowo wyklute pisklęta są już prawie samodzielne. Mają otwarte oczy, pokryte są puchem, który dobrze chroni przed utratą ciepła tak długo, jak długo pozostaje su­chy. Pisklęta bo rdzo szybko zaczynają utrzymywać stałą temperaturę ciała. Nie ma­ją jednak rozi ętych mięśni piersiowych, aby móc za ich pomocą uderzać skrzy­dłami, ani s:/ kich piór, które utrzymałyby je w powietrzu. A więc są nielotne. Za to ich nogi są y starczająco dobrze umięśnione, aby małe ptaszki mogły biegać. Żo­łądek takich ; skląt ciągle jeszcze zawiera spore ilości żółtka 1 u niektórych gatun­ków około 1/3 całej początkowej ilości - i to wystarcza mniej więcej na dzień (tłu­maczy to, dlaczego jednodniowe pisklęta kury domowej mogą przeżyć, kiedy za­pakowane w pudełka są przewożone na spore odległości bez podawania im pokar­mu). Pisklęta przepiórki po upływie około godziny od wyklucia się pierwszego z nich, są ruchliwe i gotowe do opuszczenia gniazda w poszukiwaniu pokarmu.

Takie pisklęta nazywane są zagniazdownikami, ale nawet one wymagają opieki ze strony rodziców, gdyż muszą być osłaniane przed zbyt ostrym słońcem lub desz­czem i dlatego sporo czasu spędzają ukryte pod skrzydłami jednego z rodziców. Przez pierwsze dni życia są ogrzewane przez dorosłe ptaki, podobnie jak jaja w cza­sie inkubacji. W razie zagrożenia dorosły ptak ostrzega głosem, a wtedy pisklęta za­mierają w bezruchu lub szybko kryją się pod opiekuńczymi skrzydłami jednego z rodziców.

Samica przepiórki, podobnie jak domowa kura, pomaga pisklętom w znalezieniu odpowiedniego pokarmu, rozgrzebując podłoże i poszukując czegoś jadalnego. Po­tem podtyka smaczniejsze kąski pisklętom, pokazując je końcem swego dzioba. W taki sposób zachowują się strusie i wiele bażantów. Pisklęta żurawi skrajnie nie­udolnie poszukują pokarmu i muszą być karmione przez rodziców, którzy dają im bezpośrednio do dzioba co smakowitsze kąski. Świeżo wyklute kiwi i wiele ptaków morskich nie jest w stanie znaleźć pożywienia bez pomocy rodziców. Jednak w ta­ki czy inny sposób, wszystkie pisklęta ptaków gniazdujących na ziemi bardzo szyb­ko uczą się same poszukiwać pożywienia.

Ptaki wodne starają się również jak najszybciej opuścić gniazdo wraz z całą ro­dziną. Długoszpony zabierają swoje świeżo wyklute pisklęta z pływającej roślinno­ści, na której gniazdują, niosąc je pod skrzydłami tak, że długie cienkie nogi piskląt zwisają po bokach ciała rodziców. Maszerują tak po pływających liściach w poszu­kiwaniu miejsca, gdzie znajduje się dużo owadów mogących stać się pokarmem pi­skląt. Perkozy, które budują podobne, pływające gniazda, stosują inną metodę transportu swojego potomstwa. Pisklęta gramolą się na grzbiet jednego z rodziców. Gdy już się tam dostaną, dorosły ptak nieznacznie rozkłada skrzydła w taki sposób, aby małe nie mogły wypaść i płynie po tafli jeziora, mając na swoim grzbiecie cie­kawie rozglądające się na boki pisklęta. Dorosły perkoz karmi swoje pisklęta, od­wracając w ich stronę głowę i podając trzymany w dziobie pokarm. Na początku nie podaje małym pożywienia tylko pióra zebrane z powierzchni wody lub wyrwa­ne ze swojej piersi. Każde z piskląt połyka je w dużej ilości i choć nie są trawione w przewodzie pokarmowym, spełniają w nim bardzo ważną rolę. Pióra gromadzą

się w żołądku. Niektóre tworzą czop zamykający wejście do jelit. Ma to za zadanie chronić delikatne śdany jelit przed ostrymi ośdami ryb bądź twardymi częściami owadów, które niedługo zostaną połknięte przez pisklęta. Inne zbijają się w klusko- wate twory, w których ości są przetrzymywane do czasu aż zostaną w większości rozpuszczone. Połykanie piór można obserwować także w późniejszych etapach żyda tych ptaków, ale we wczesnej młodości zwyczaj ma największe znaczenie.

Perkołyska amerykańska pochodząca z odrębnej rodziny perkołysek, ma najbar­dziej niezwykłą metodę stosowaną przez ptaki do transportu swojego potomstwa. Samce tego gatunku mają torby skórne, podobne do juków, znajdujące się pod skrzydłami, po jednym z każdego boku dała. Ich młode lęgną się we wczesnej fa­zie rozwoju, po dziesiędu lub jedenastu dniach inkubacji. Są mało rozwinięte, jesz­cze ślepe i nagie, zupełnie niepodobne do piskląt jakichkolwiek innych ptaków wodnych. W jakiś sposób, nikt nie wie na pewno jak, te małe niezaradne młode pta­ki dostają się do samczych skórnych zagłębień po jednym z każdej strony. Samiec jest zdolny do lotu z pisklętami na pokładzie. Nie jest znany żaden inny ptak, któ­ry by to potrafił.

Pisklęta kaczek i gęsi są jeszcze bardziej samodzielne niż pisklęta kury domowej lub przepiórki. W Grenlandii bemikle białolice gniazdują na wysokich klifach, gdzie są poza zasięgiem lisów. Kiedy młode się wylęgną, dorosłe ptaki przelatują na dół do podnóża klifu i stamtąd nawołują. Młode zjeżdżają w dół, ślizgając się |? I koziołkując pomiędzy głazami. Spadają szybko z prawie pionowej skały aż, co

graniczy z cudem, dotrą do jej podnóża, a następnie gramolą się w ślad za rodzica- mi do wody. Pierwsza podróż małych zdrojówek, gniazdujących nad rzekami w wysokich Ar dach, jest bardzo dramatyczna i wygląda prawie jak samobójstwo. Małe, puszyste '- uleczki wyskakują z gniazda wprost do szybko płynącej wody. Nurkują, a na pnie, po kilku sekundach, wypływają na powierzchnię, a ich małe nogi, zaopatrz e w błonę pławną, szybko wiosłują. Ich nieprzemakalny puch czy­ni je trudno z?:apialnymi. Świetnie potrafią omijać przeszkody, płynąc w dół stru­mienia. Są tak lekkie, że potrafią pływać na powierzchni fali, na pianie. Wykorzy­stują prąd wody, szukają schronienia przed dużymi wirami pod osłoną kamieni i z jakiegoś powodu nie opuszczają terytorium, należącego do ich rodziców.

Tak samodzielne pisklęta muszą od razu potrafić rozróżniać, co jest jadalne, a co nie. Nie potrafią jednak samodzielnie bronić się przed zagrożeniami, dlatego ich matka musi być w pobliżu i mieć na nie baczenie, i w miarę swych możliwości tak­że bronić przed drapieżnikami. Dlatego tak ważne jest, aby pisklęta trzymały się w pobliżu matki i przychodziły do niej, gdy ona zawoła. Taki związek młodych z matką zawiązuje się bardzo wcześnie i często trwa nawet przez całe żyde. W wie lu przypadkach kontakt głosowy matki i potomstwa zaczyna się jeszcze przed wy­kluciem piskląt z jaj, gdyż te mogą doskonale słyszeć dźwięki dochodzące do wnę­trza jaja ze świata zewnętrznego, nawet zanim rozbiją skorupkę. Młode uczą się głosu matki jeszcze przed wykluciem. Kaczęta i gęsięta uczą się rozpoznawania swoich rodziców i brzmienia ich głosów po opuszczeniu skorup jaj, w czasie zaledwie

kilku godzin, a najwyżej kilku dni. Pamięć tych obrazów i dźwięków będzie u nich trwała przez cale życie i miała wpływ na przyszły wybór partnera.

Związek rodziców i potomstwa jest testowany niezwłocznie. Ptaki dorosłe, do­tychczas pilnujące gniazda i ogrzewające jaja, teraz są głodne i pragną jak najszyb­ciej udać się na swe żerowiska. Wędrówka może jednak okazać się dość długa. Mło­de ptaki jeszcze nie potrafią latać, więc musi się ona odbyć na piechotę. Pisklęta wę­drują za rodzicami, śledząc ich głosy i patrząc na ich nogi. Rodzina oharów z pi­sklętami, które wykluły się w głębi króliczej nory lub w dziupli drzewa, z uporem maszeruje do najbliższego cieku wodnego, gdzie może znaleźć odpowiedni po­karm. Tam łączą się w grupę z innymi rodzinami. Młode są zagrożone przez me­wy, które wykorzystują każdą okazję, by porwać jedno z nich. Dorosłe ohary pilnu­jące piskląt reagują jednak gwałtownie i przepędzają mewy ze swego sąsiedztwa. Robią to tak dobrze i skutecznie, że do pilnowania gromadki piskląt w zupełności wystarczają zaledwie dwa dorosłe ptaki. Gdy pojawiają się następne rodziny oha­rów, dorosłe ptaki pilnujące stadka młodych przez ostatnie dni oddalają się na bar­dziej odległe żerowiska, by móc lepiej zaspokoić głód.

Młody ohar, dzięki takiej ochronie, może poświęcić się tylko poszukiwaniu po­karmu. Młode rybitwy, flamingi i pingwiny królewskie, które także są pozostawia­ne przez rodziców w stadkach zwanych przedszkolami, nie potrafią jednak samo­dzielnie poszukiwać pokarmu. Dlatego dorosłe ptaki tych gatunków muszą regu­larnie powracać do piskląt, aby je nakarmić. Dla takich piskląt bardzo ważna jest umiejętność rozpoznawania głosów swoich rodziców. W potężnej i hałaśliwej kolo­

nii pingwinów królewskich dla ludzkiego ucha wydaje się niemożliwe indywidu­alne rozpoznawanie głosu jakiegokolwiek ptaka. Znakując pisklęta i ptaki dorosłe wykazano jednak jednoznacznie, że zarówno pisklęta, jak i rodzice nie mają kłopo­tów ze wzajemnym rozpoznawaniem się. Nie oznacza to jednak, że młody pingwin nie będzie próbował swego szczęścia. Dorosły ptak powracający z pełnym wolem do grupy piskląt jest od razu przez nie otaczany i zachęcany do oddania przynie­sionego pokarmu, choćby tylko w postaci jednej lub dwóch rybek. Dorosłe ptaki znają jednak doskonale swoje młode i niemal bez wyjątku oddają przyniesiony po­karm tylko im.

Pisklęta strusia są także trzymane w grupie, ale z zupełnie innego powodu. Do­rosłe są zaangażowane w opiekę nad młodymi. Gdy spotkają się dwie paiy każda mniej więcej z tuzinem piskląt, często dochodzi między nimi do sprzeczki. Jedna para przepędza drugą, a zwycięzcy zagarniają pisklęta pokonanych i przyłączają do swojego stada. Może się to zdarzyć wiele razy w ciągu sezonu i w efekcie szcze­gólnie silna i agresywna para może zgromadzić przy sobie stadko liczące nawet kil­kaset piskląt. Różne rodziny mają pisklęta w odmiennym wieku, gdyż te przycho­dzą na świat niemal równocześnie. Para, która zagarnia młode z innych rodzin wo­dzi pisklęta różniące się wiekiem i wielkością. Takie zachowanie może dawać ko­rzyści prawdziwym pisklętom danej pary, gdyż te, otoczone innymi młodymi, są

o wiele bezpieczniejsze niż gdyby były same.

Ze wszystkich ptaków gniazdujących na ziemi najszybciej niezależne od swoich rodziców stają się młode nogale. Okres inkubacji u tych ptaków jest niezwykłe

długi i wynosi 60-80 dni. Jaja zagrzebane w kopcu gniazdowym nie muszą być ob­racane i przewracane co pewien czas, jak jaja w gniazdach innych ptaków. Jaja no­gali mają za to najcieńsze skorupy ze wszystkich ptasich jaj, a pisklę tych ptaków jest w stanie je rozbić bez większego wysiłku. W trakcie rozwoju takiego pisklęcia w jaju, na trzy tygodnie przed terminem kłucia, pojawia się ząb jajowy na dziobie, ale już wkrótce całkowicie zanika. Pisklę nogala jest jedynym ptasim pisklęciem, które potrafi rozbić skorupę jaja bez użycia zęba jajowego. Potem musi ono sobie jednak poradzić z jeszcze jednym problemem. W momencie przyjścia na świat jest nad nim kilkudziesięciocentymetrowa warstwa ziemi. Leżąc na grzbiecie, pisklę ko­pie ziemię nogami, które są nieproporcjonalnie duże, podobnie jak u rodziców. Gdy pisklę rozluźni ziemię nad sobą, podnosi grzbiet i zaczyna powoli przeciskać się przez rozluźnioną warstwę ku jej powierzchni. Krótkie okresy dużej aktywności pi­sklęcia są przerywane długimi okresami spokoju, gdy odpoczywa ono i gromadzi siły do dalszej pracy. Wysiłek jest możliwy dzięki dużym rezerwom żółtka zatrzy­manym w brzuchu pisklęcia. Wykopywanie się pisklęcia na powierzchnię kopca gniazdowego może trwać nawet kilka dni, ale po wyjściu z ziemi młody ptak jest już całkowicie samodzielny i niezależny od rodziców, a jego upierzenie jest na tyle rozwinięte, że może on od razu latać.

Ptaki, które gniazdują na drzewach lub w dziuplach nie muszą tak szybko opuszczać swoich gniazd, jak gatunki składające jaja na ziemi, gdyż nie są aż tak bardzo narażone na niebezpieczeństwa. Mogą one wychowywać swoje potomstwo w odmienny sposób. Pisklęta takich ptaków wykluwają się z jaj, będąc na o wiele wcześniejszym etapie rozwoju. Są one nagie i mają zamknięte oczy. Ich nogi są le­dwie rozwinięte, tak że pisklę nie może nawet na nich stać. Takie pisklęta nie przy-

pominająptak. a raczej jakiś rodzaj larwy. Ich najlepiej rozwiniętym organem jest jelito, żołądel ątroba, gdyż główne życiowe zadanie takich piskląt to zjadanie i trawienie pi nu. Szybkie wykluwanie się piskląt z jaj i ich wczesny etap roz­woju sprawi. e samica nie musi zaopatrywać jaj w bogate zasoby pokarmowe zmagazynov v żółtku, jak to ma miejsce u piskląt nogali posiadających zapasy nawet na ki!1 erwszych dni życia po wykluciu z jaj. Zamiast tego rodzice muszą karmić niepc ne pisklęta zaraz od momentu ich przyjścia na świat, a te rosną

o wiele szyb. ej niż młode ptaków gniazdujących na ziemi.

Niektóre dorosłe ptaki podają swoim młodym specjalny, nadtrawiony pokarm Pelikany przygotowują rodzaj zupy rybnej, a burzyki zamieniają plankton i małe rybki w oleistą masę, którą zwracają następnie dla swoich piskląt. Gołębie produ­kują w wolu specjalną wydzielinę, która jest bogata w białko i tłuszcz, znaną jako mleczko gołębie. W przeciwieństwie do ssaków jest ono wytwarzane zarówno przez samicę, jak i przez samca. Jednak większość ptaków zaopatruje swoje młode w taki sam pokarm jakim same się żywią, podając im odpowiednio małe porcje. Ptaki, które mają mieszaną dietę, zmieniają ją na bardziej bogatą w białko, które ma duże znaczenie w rozwoju piskląt.

Młode ptaki żebrzą o pokarm. Pisklęta mewy srebrzystej siedzące w dołku wy­grzebanym w ziemi, który spełnia funkcję gniazda, kierują rozwarte dzioby w stronę

czerwonych plamek na dziobach rodziców. Nawet bardzo młode pisklęta drozdów, które jeszcze nie mają otwartych oczu, nagle wyciągają szyje do góry, otwierają dzio­by i wprawiają swoje głowy w delikatną wibraq'ę. Oznacza to, że prawdopodobnie któryś z rodziców przybył do gniazda z jedzeniem. Wnętrze dzioba iskląt w ich wie­ku jest jaskrawożółte z wyraźnym brzegiem i wskazuje rodzicon ¡tnie, gdzie na­leży zostawić pokarm. Brzegi dzioba są niezwykle wrażliwe i dl, nawet najdeli­katniejsze dotknięcie tych miejsc powoduje podniesienie się pisk : szerokie roz­warcie dzioba. Ten sygnał jest bardzo ważny dla rodziców, których isklęta znajdują się w oddaleniu od wejścia, w głębokich i ciemnych gniazdach. Arna dyny wspaniałe gniazdują w ten sposób. Są one ptakami najbardziej jaskrawo i kolorowo ubarwiony­mi z całej rodziny i prawdopodobnie są również bardzo wrażliwe na kolory. Wyko­rzystują to ich pisklęta. Mają one duże brodawki, umieszczone w kątach dzioba od środka, fosforyzujące na niebiesko, odbijające światło, które wpada do wnętrza gniaz­da tak efektywnie, że wyglądają jakby same świeciły.

Ubarwienie jamy dziobowej nie tylko informuje rodziców, gdzie są ich pisklęta. Może również być wskazówką, które pisklęta zostały już nakarmione, a które nale­ży nakarmić. Wnętrze dzioba młodych makolągw jest czerwone, ponieważ blisko, pod błoną śluzową przebiega dużo wypełnionych naczyń krwionośnych. Kiedy pi­sklę jest już nakarmione, większość krwi odpływa do naczyń żołądka i jelit, aby za­brać z tych miejsc strawione substancje odżywcze. Wnętrze dzioba piskląt, które są nadal głodne, wyróżniają się bardziej czerwonym zabarwieniem. Zostało ekspery­mentalnie udowodnione, że rodzice wybierają na podstawie intensywności barwy, do którego dzioba dostarczą pokarm.

Pisklęta ptaków, które składają swoje jaja do gniazd innych gatunków, tak jak kukułki, muszą być przystosowane, aby nie głodować, do przekazywania podob­nych sygnałów, jak otaczające je pisklęta. Świeżo wyklute pisklę wdówki, które ja­ko jajo zostało podrzucone przez matkę do gniazda astryldów, jest wyraźnie wi­docznym intruzem, ponieważ młode astryldy są nagie i różowe, ono jest pokryte fioletowawym puchem. Dorosłe astryldy nie widzą tego jednak. Gdy któreś z przybranych rodziców usiądzie na gnieździe, pisklę wdówki podnosi się i otwie­ra szeroko dziób, którego kolor wnętrza i kształt jest bardzo podobny do tego, ja­kie mają młode astryldy. Pisklęta wdówek mają nawet podobne jak u astryldów plamki we wnętrzu dzioba. Starzyk krótkodzioby, jeden ze starzyków występują­cych w Argentynie z takiego upodobnienia czerpie jeszcze większe korzyści. Pod­rzuca on swoje jaja do gniazd innych, nie pasożytujących starzyków. Pisklęta wszystkich jego ofiar mają wnętrza jamy dziobowej zabarwione bladoczerwono. Natomiast jego pisklęta cechuje nie zmieniające się w czasie, intensywne czerwo­ne zabarwienie. W rezultacie jego pisklęta są stale karmione jako pierwsze, przed pisklętami z lęgu gospodarzy.

Makolągwy pi fezpoczynają inkubaqi zanim nie zniosą wszystkich jaj i dlatego ich pisklęta klują się w krótkich odstępach czasu. W okresie karmienia rodzice roz­poznają na podstawie intensywności koloru wnętrza jamy dziobowej piskląt, w ja­kiej kolejności należy podawać im pokarm. Rozelle, papugi au> -''jskie, stoją przed bardziej złożonym problemem. Rozpoczynają one inkubację zaraz po zniesieniu pierwszego jaja, a niosą ich około sześciu sztuk. Z tego powoci u ich jaj wykluwa­ją się pisklęta co najmniej przez okres ośmiu dni. To powoduje, // po wykluciu się wszystkich piskląt są one bardzo zróżnicowane pod względem wielkości. Zdarza się, że najstarsze waży pięć razy więcej niż najmłodsze. Rodzice jednak dostarczają pokarm swoim młodym w równej ilości i w ten sposób pisklęta są gotowe do wy­lotu będąc podobnej wielkości.

Młode łyski europejskiej są traktowane przez rodziców jeszcze bardziej stanowczo. Gdy któreś z nich piszczy bardzo głośno, jest za bardzo żarłoczne i odpycha rodzeń­stwo, dorosły ptak podnosi dziobem takiego malucha i kard go, potrząsając nim ener­gicznie. Pisklę może być nawet całe zanurzane przy tym pod wodę. Te kary są bardzo stresujące dla młodych ptaków i mogą być tak bolesne, że poddane takiej próbie pi­sklę ucieka i chowa się w trzciny w czasie, gdy rodzice karmią pozostałe rodzeństwo. Może ono nawet już nie powródć więcej do stada. Takie zachowanie rodziców zdarza się bardzo często i dlatego większość stad rodzidelskich łysek składających się na po­czątku zwykle z siedmiu młodych ptaków zostaje zredukowana do trzech.

Łyska amerykańska, należąca do odrębnego gatunku, zachowuje się w inny spo­sób. Pisklęta łysek amerykańskich mają jasnopomarańczowy puch na głowie w okolicy nagiej skóry na czubku głowy, która ma zabarwienie jaskrawoczerwone. Kiedy żebrzą o jedzenie, wysuwają jaskrawą głowę do przodu i potrząsają nią ener­gicznie przed rodzicami. Jako pierwsze karmione są pisklęta najbardziej jaskrawo ubarwione. Są one najsilniejsze i najbardziej energiczne z całego lęgu i mają naj­większą szansę na przeżyde. Wynika z tego, że korzystniejsze jest w tym przypad­ku dostarczanie częśd piskląt dużej ilośd pokarmu niż dzielenie go na częśd, któ­re mogą być niewystarczające do wykarmienia całego lęgu. W rezultade rodziny ły­sek amerykańskich szybko zmniejszają swoją liczebność. Prawie 1/3 wyklutych pi­skląt ginie z głodu.

Taka strategia zróżnicowanego żywienia piskląt jest praktykowana przez kilka różnych grup ptaków. Głuptaki zaadaptowały się w ten sposób do zmiennych wa­runków środowiskowych. Głuptaki niebieskonogie składają dwa lub trzy jaja, z których wykluwają się pisklęta w odstępach około czterodniowych. W konse­kwencji występuje duże zróżnicowanie ich wielkośd. W latach, kiedy jest wokół dużo ryb, rodzice są w stanie wykarmić wszystkie trzy młode. Kiedy jednak jest mało ryb, młodsze ptaki nie są w stanie nadążyć w rozwoju za starszymi. Kiedy te stają się coraz silniejsze, młodsze słabną. Czasem są wypychane z gniazda i giną. Wygląda to na niepotrzebne okrudeństwo. Głuptaki jednak podczas składania jaj nie potrafią przewidzieć jaki będzie urodzaj ryb kilka tygodni później. Gdyby dożyły tylko jedno jajo, a okazałoby się następnie, że obfitość ryb umożliwiłaby

wykarmienie większej liczby piskląt, straciłyby okazję do wychowania licznej gro­madki potomstwa. Drugie, czy nawet trzecie jajo jest niewielką stawką w grze, w której może zostać podwojona albo nawet potrojona liczba wychowanych piskląt od jednej pary w danym sezonie lęgowym.

Większość ptaków drapieżnych również składa więcej jaj niż może wychować po­tomstwa. Karmią one przede wszystkim starsze pisklęta, skazując tym samym na śmierć młodsze, mniej rozwinięte. Pozostałe przy życiu pisklęta zjadają martwe rodzeń­stwo, dzięki czemu inwestycja jaką dorosłe ptaki wniosły w rozwój takiego pisklęcia nie jest całkiem stracona. Pingwin zlotoczuby stosuje jeszcze inny wariant takiej strategii. Składa on także dwa jaja, ale pierwsze jest mniejsze niż drugie, wykluwa się później i rzadko przeżywa. Jaką funkcję może mieć takie odwrócenie szans przeżycia pierw­szego jaja nie jest jeszcze wyjaśnione. Być może jaja i pisklęta tego pingwina są najbar­dziej zagrożone na początku sezonu lęgowego, gdy kolonia lęgowa jest w trakcie orga­nizowania się. W tym czasie dorosłe ptaki wrzeszczą na siebie i kłócą się, więc wydrzy- ki wielkie penetrujące kolonię mają większą szansę porwania jakiegoś jaja lub świeżo wyklutego pisklęcia. W efekcie około połowy pierwszych jaj w lęgach pingwinów zło- toczubych jest tracona. Taki jest skutek doboru naturalnego. Lepiej będzie zainwesto­wać więcej w późniejszą rozgrywkę niż stracić zbyt dużo na początku.

Pisklęta innych ptaków, nawet te, które klują się mniej lub bardziej równocze­śnie, także walczą między sobą o szansę przetrwania. Młode azjatyckiej żołny mo- drogardłej mają do tego przeznaczoną specjalną broń. Na początku może być ich

nawet siedemnaście w jednym lęgu. Każde pisklę ma ostry, zagięty ku dołowi hak na końcu dzioł którym w ciemnościach nory lęgowej kaleczą swe jeszcze nagie rodzeństwo, i ub trzy są zwykle tak pokiereszowane, że wkrótce giną. Taka jat­ka trwa prze ■ iej więcej dwa tygodnie, a później pisklęta pozostałe przy życiu zaczynają ob : w pióra. Zabezpiecza je to przed dalszymi urazami. Haki na dziobach pi*- w tym wieku odpadają, a to rodzeństwo, które przeżyło, zwykle w liczbie nie ększej niż trzy, siedzi teraz zgodnie przytulone do siebie.

Niebezpiet . ństwo zagrażające większości piskląt nie pochodzi jednak od ro­dzeństwa, ale od drapieżników. W Europie sroki regularnie rabują gniazda modra­szek i innych ptaków zasiedlających ogrody. Tukany w Ameryce Południowej wzbogacają swoją owocową dietę o bezbronne pisklęta, które uda się im znaleźć. Afrykański gadojad ma wbrew swojej nazwie wielki apetyt na pisklęta i jest świet­nie przystosowany do zdobywania takiego pokarmu. Jego nogi są niezwykle dłu­gie i ruchliwe. Dlatego potrafi sięgać nimi do wnętrza gniazd wikłaczy i porywać z nich pisklęta nawet wówczas, gdy są one chronione długimi korytarzami łączący­mi wejście z komorą lęgową.

Wiele węży doskonale wspina się na drzewa, używając łusek na spodzie ciała do zaczepiania o nierówności kory lub owijając się wokół gałęzi, by dotrzeć do ptasich gniazd i zrabować z nich pisklę. Na ziemi groźne dla ptaków są szczury i łasice, ko­ty i wiewiórki, lisy i szopy, dla których pisklęta są doskonałym posiłkiem bogatym w substancje odżywcze. Ulokowanie gniazda w bezpiecznym miejscu ma wielkie znaczenie dla ptaków.

Rodzice mogą podejmować starania, by ich gniazda nie były łatwe do wykrycia. Wiele piskląt w pierwszych dniach żyda wydala swoje odchody zamknięte w śluzo­wych woreczkach. Dorosłe ptaki mogą je połykać, a niektórym wyraźnie to służy. Być może takie pakunki zawierają jakieś pozostałośd substancji odżywczych, które mogą być trawione przez sprawnie działające przewody pokarmowe dorosłych ptaków. Dorosły ptak po karmieniu swych piskląt bardzo często czeka, aż któreś z nich unie­sie swój kuper i wydali porcję kału. Gdy to zrobi, rodzic chwyd w dziób biały paku­nek otoczony śluzem i się oddali. Gdy pisklęta staną się starsze, a ich przewody po­karmowe będą pracowały efektywniej, dorosłe ptaki przestaną zjadać ich odchody i będą je tylko brać w dziób, aby wynieść poza gniazdo. Lirogony robią to jeszcze sprytniej, gdyż wynoszone odchody piskląt wrzucają do wody lub zakopują. Pisklę

nocolota jest tak samo maskująco ubarwione jak jego rodzice, ale byłoby łatwe do wy­krycia, gdyby zanieczyściło odchodami gałąź, na której siedzi. Zostało ono jednak wyposażone pi rez naturę w fenomenalną siłę swego odbytu. Odchody takiego pi­sklęcia nie sa - prostu wydalane, ale wystrzeliwane jak pociski na odległość do kil­ku metrów. ' gniazdujące w dziuplach także często wystrzeliwują swoje odcho­dy na zewną: Młode zimorodki i dzioborożce wypinają kupry w stronę otworu wejściowego dziupli lub nory i z tak dużą siłą wystrzykują strumień białych odcho­dów, że wylatują one daleko, nie zanieczyszczając pnia drzewa gniazdowego, czy skarpy nadrzecznej. Takie usuwanie odchodów z gniazda nie tylko chroni przed dre pieżnikami, ale także przed możliwością infekcji bakteryjnej, czy inwazji pasożytów.

W miarę wzrostu pisklęta są coraz większym obciążeniem dla rodziców. Młode bo­ciany i żurawie, siedząc na płaskich platformach gniazd, w tropikach wystawione na

działanie gorących promieni słońca, są poważnie zagrożone możliwością przegrza­nia się, dlatego ich rodzice przynoszą im wodę w wolach i robią chłodzące prysz­nice. Czaple postępują podobnie, ale w mniej przyjemny sposób - spryskują swoje młode wodnistymi odchodami. Największy wysiłek ze strony rodziców jest jednak związany z dostarczaniem pisklętom pokarmu.

Apetyt piskląt może być ogromny i nieograniczony. Bogatka karmiąca swe po­tomstwo owadami przynoszonymi w dziobie, może w ciągu dnia wykonać nawet dziewięćset kursów z pokarmem. Przybrani rodzice młodej kukułki popadają w obłęd, dostarczając wielkich ilości pokarmu ogromnemu podrzutkowi, którego jaskrawo ubarwione wnętrze dzioba jest dla nich bardzo silnym bodźcem zmusza­jącym do wysiłku. W efekcie, w ciągu trzech tygodni mała kukułka zwiększy ciężar swego ciała aż prawie pięćdziesiąt razy. Gdy oba ptaki tworzące parę dzielą mię­dzy siebie obowiązki rodzicielskie, to nie są one dla nich nadmiernym obciążeniem. W bardzo sprzyjających warunkach i przy obfitości pokarmu to ogromne zadanie jest możliwe do wykonania nawet przez tylko jednego ptaka. W takim przypadku jest to zwykle samica. Zdarza się to u gatunków, u których samce nie zajmują się potomstwem, a jedynie tokują i przywabiają kolejne samice, jak to ma miejsce u cu- dowronków, bażantów, skalikurków i wielu innych poligamicznych ptaków.

Jednak nie wszystkie ptaki zasiedlają tak bogate siedliska. Niektóre gatunki żyją w rejonach tak ubogich w pokarm, że mogą wychować potomstwo tylko wówczas, gdy będzie im zapewniona pomoc. Ta często przychodzi ze strony młodych wycho­wanych w poprzednich lęgach.

Taka pomoc nie jest jednak demonstracją całkiem bezinteresownego altruizmu niektórych mion \ h ptaków. W okolicy może nie być wolnych terytoriów odpo­wiednich dla da o gatunku. Gdy młody ptak będzie się starał jakieś zająć, rezy­denci z okolic oko go stamtąd przepędzą jako konkurenta. Lepiej więc pozo­stać tam, gd/i się mile widzianym, nawet jeśli w tym czasie rodzice są zajęci wychowywani'.: następnego lęgu. Co więcej, młody ptak pomagając rodzicom w wykarmianiu innych piskląt, zwiększa szansę przetrwania genów, takich samych jak jego własne. W pewnych sytuaq'ach może to być skuteczniejszy sposób wspie­rania swoich genów niż rozmnażanie się. Gdy kiedyś jeden z dorosłych ptaków za­kończy życie, młody będzie mógł łatwo zająć jego miejsce, gdyż będzie zaprzyjaź­niony z pozostałym przy życiu partnerem. Taki sposób funkcjonowania ptasiej ro­dziny jest znany od niedawna i jeszcze słabo zbadany, chociaż uważany za popu­larny wśród wielu gatunków.

Sójki zasiedlające suche i ubogie krzaczaste zarośla na Florydzie zachowują się w taki sposób. Podobnie żyją także występujące na pustyni tymale arabskie i żoł­ny białoczelne w Afryce, gdzie warunki środowiskowe są tak zmienne z roku na rok, że uzyskanie pokarmu w wystarczającej ilości może okazać się bardzo trudne.

Podobnie postępuje także około połowy gatunków ptaków zasiedlających lasy eu­kaliptusowe południowo-wschodniej Australii. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że życie w takich zaroślach niemal zamarło. Wynika to z tego, że warunki klima­tyczne są tutaj niemal takie same przez cały rok. Nie ma tutaj nagłej wiosny powo­dującej szybki wzrost młodych liści i masowe pojawianie się owadów, którymi można by się odżywiać, jak to ma miejsce w lasach na półkuli północnej. Nie ma tutaj nadmiaru pokarmu o jakiejkolwiek porze roku. Osiadłe tutaj ptaki nie mają trudności z wyżywieniem się, ale gdy przystąpią do lęgów i nagle będą miały czte­ry lub pięć dodatkowych dziobów do nakarmienia, mogą mieć trudności ze zdo­byciem odpowiednich ilości pokarmu. Kukabury są jednymi z mieszkańców tych australijskich lasów. Odżywiają się wężami, jaszczurkami i małymi gryzoniami. Wychowane pisklęta nie tylko pozostają z rodzicami, ale także pomagają im w do­starczaniu pożywienia młodym z następnych lęgów, a nawet wspierają rodziców w obronie wspólnego terytorium żerowiskowego. Odbywa się to za pomocą gło­su, który brzmi jak głośny histeryczny śmiech i jest chóralnie powtarzany wielo­krotnie przez wszystkich członków rodziny.

Skałowrony także zasiedlają te australijskie lasy. Nie osiągają dojrzałości płcio­wej zanim nie osiągną czterech lat i do tego czasu wiele z tych niedojrzałych pta­ków pozostaje z rodzicami. Ich dieta składa się głównie z pędraków, których wyszu­kiwanie jest bardzo pracochłonne. W tym celu muszą kopać dołki w ziemi, czasem

dochodzące nawet do 20 cm. Starsze ptaki są w tym bardzo wprawione i szybko rozpoznają miejsca, gdzie można natrafić na pędraki. Młode ptaki nie potrafią sku­tecznie polować i zdobywają tę umiejętność dopiero po jakimś czasie. Dlatego są za­leżne od pokarmu zdobytego przez rodziców do wieku około i u miesięcy.

Niedostatek i trudność w zdobyciu pokarmu prowadzą szyb1 i euchronnie do kryzysu w rodzinie skałowronów. Jedna para składa zwykle ry jaja. Jedyną szansą rozwoju każdego pisklęcia jest pomoc ze strony innych pta! w. Dwoje opie­kunów może być w stanie zebrać pożywienie dla jednego młori Zaspokojenie apetytu wszystkich czterech piskląt jest możliwe dzięki pomocy o > najmniej ośmiu pomocników. Taka silna grupa może następnie rozszerzyć swoje terytorium. Taki rodzinny gang | para i około dwunastu niedojrzałych płciowo młodych - może za­jąć terytorium sąsiadów i, jeśli tylko im się uda, zniszczyć sąsiedni lęg, wyrzucając jaja lub pisklęta i rozbijając na kawałki piękną, mocną glinianą czarę. Wojna nie kończy się na tym. Jeśli później, gdy młode już opuszczą gniazda, spotkają się ze sobą dwie rodziny, to nastąpi wielki pokaz agresji. W czasie, gdy jedne z dorosłych ptaków tylko wrzeszczą, inne mogą przystąpić do kidnapingu. Oddzielają od obcej rodziny jedno z młodych, które niedawno opuściło gniazdo i odciągają je, oferując mu pokarm. Gdy podstęp się uda, młody ptak bardzo szybko zaakceptuje dotych­czasowych wrogów jako swoją rodzinę. Prawdopodobnie na tak wczesnym etapie życia młody skałowron nie potrafi jeszcze rozpoznać członków swojej rodziny. Po upływie miesiąca taki kidnaping nie będzie już możliwy. Rodzinie, która zyskała nowego członka, przybył także nowy pomocnik do karmienia młodych w następ­nym lęgu.

Po zakończeniu rozwoju gniazdowego pisklęta zaczynają opuszczać rodzinne gniazda. Młodzieńcze pióra zaczynają wypierać dotychczasowy puch. Każde pióro wyrasta ze skóry z odrębnego rurkowatego mieszka, zwanego potocznie pałką. Na początku jest to niewielki czerwonawy twór wystający z rogowej pochewki. Rośnie on jednak bardzo szybko, zaraz zaczyna się uwalniać z otoczki i rozszerzać. Zakoń­czenia naczyń krwionośnych i inne żywe tkanki zaczynają w piórze zanikać, w koń­cu cofają się do skóry także z dudki pióra, która staje się rurowatym, pustym w środku tworem. Przedłużeniem dudki jest stosina, na której bokach znajdują się chorągiewki. Wyrośnięte pióro jest martwe jak paznokieć w palcu.

Większość młodych ptaków w tym wieku nie osiąga jeszcze ciężaru ciała doro­słych ptaków i nie uda się im to przed upływem kilku tygodni od opuszczenia gniazda, 1/5 gatunków ma jednak w tym wieku pisklęta wyraźnie cięższe niż ich rodzice. Młody pelikan różowy zaraz po opuszczeniu gniazda ma rozmiary takie same jak ptak dorosły, jest jednak w porównaniu z nim o około 40% cięższy. Wyni­ka to z tego, że rosnące tkanki zawierają więcej wody niż tkanki dojrzałe. Nielicz­ne ptaki - wśród nich albatrosy, papugi, sowy i zimorodki - są cięższe także z in­nej przyczyny. W czasie rozwoju gniazdowego zgromadziły one wielkie zapasy energetyczne, dzięki troskliwej opiece rodziców i obfitemu karmieniu. Albatrosy | przybrzeżnych wód Nowej Zelandii są nawet dwukrotnie cięższe niż ptaki doro­

słe. Ogromne za; y tłuszczu są u nich zgromadzone pod skórą, dlatego takie tłu­ste pisklęta nazyv się tam baranimi ptakami.

Młody ptak, voim nowym, ale jeszcze nie wypróbowanym upierzeniu roz­gląda się uważr dookoła, siedząc przy wejściu do komory gniazdowej, inny nie­pewnie przysiad na gnieździe znajdującym się wysoko na drzewie, przygotowu­jąc do pierwszego, wielkiego kroku do uzyskania niezależności. Młode ptaki z re­guły wymagają zachęty do opuszczenia gniazda, które jest teraz bardzo zatłoczone. U takich ptaków, jak drozdy, kosy i rudziki, które szukają pożywienia w ziemi lub ściółce, młode sfruwają niezgrabnie na podszycie lub przysiadają niepewnie na ga­łęziach krzaków. Podloty żebrzą o pokarm. Nie potrafią jeszcze dobrze latać i dla­tego są łatwą zdobyczą dla drapieżników, np. kotów. Wiele młodych ptaków ginie w tym okresie rozwoju.

Te, które siedzą w gniazdach wysoko na drzewach lub na półkach skalnych klifów, jeśli chcą uniknąć śmiertelnego rozbicia się, muszą już dobrze latać w momencie, gdy

opuszczają gniazdo. Młode orły spędzają wiele godzin każdego dnia na machaniu skrzydłami i unoszeniu się trochę w górę i opadaniu na gniazdo. Wzmacniają w ten sposób mięśnie skrzydeł i zaczynają się przygotowywać do unos ->n ia w powietrzu. Młode koliberki również ćwiczą, z tym, że przytrzymują się mi krawędzi gniazda, aby się zabezpieczyć przed wzlotem do góry, zanim jc krzydła nie będą odpowiednio przygotowane do lotu.

Niektóre młode ptaki są tak bojailiwe, że trzeba je mobilizow v wzbiły się w powietrze. Dorosłe burzyki, zakładające swe gniazda w norach nią pisklęta bardzo pilnie przez sześćdziesiąt dni, a następnie nagłe przestają. ściu dniach głodówki, w ciągu których zużywały swoje zapasy tłuszczu, młode burżj pod­chodzą do wyjścia z nory i ćwiczą tam machanie skrzydłami, czego nie mogły ro­bić w ciasnej komorze lęgowej. Dopiero po dwunastu dniach głodówki są na tyle sprawne bądź głodne, aby rozłożyć skrzydła i wznieść się w powietrze.

Rodzice młodych sokołów wędrownych używają marchewki zamiast bata, obie­cują pokarm i nie zmuszają do głodowania. Z reguły zajmuje się tym samica. Za­miast przynieść do gniazda świeżo upolowaną zdobycz, siada na gałęzi obok gniaz­da i, trzymając w szponach pokarm, wołaniem zachęca swoje trzy lub cztery pisklę­ta. Gdy już zwróci na siebie ich uwagę, przelatuje z drzewa na drzewo, trzymając cały czas zdobycz. Młode wodzą za nią oczyma i popiskują. W końcu jedno odważ­nie podrywa się do lotu. Machając gwałtownie skrzydłami, młody ptak niezgrabnie leci do jedzenia i czasem osiąga cel.

Jest to jednak dopiero pierwsza lekcja. Najpierw każde pisklę wybiera sobie swo­ją gałąź, na której się pożywia. Kiedy staną się silniejsze i sprawniejsze w powie­trzu, samica czyni zdobycie pokarmu jeszcze trudniejszym. Przytrzymując złapaną zdobycz, zachęca młode do przejęcia pokarmu w powietrzu. Kiedy młody ptak podleci, przewraca się ona na grzbiet, umożliwiając w ten sposób potomkowi za­branie pożywienia prosto z jej szponów. Następna lekcja wymaga jeszcze więk­szych umiejętności poruszania się w powietrzu. Polega na łapaniu spadającej zdo­byczy. Samica leci przed młodym ptakiem i upuszcza pokarm tak, że ma on moż­liwość chwycenia i zabrania zdobyczy. Kiedy jednak pisklę chybi, ona lub obserwu­jący uważnie to szkolenie jej partner, spada i łapie pokarm zanim znajdzie się na ziemi, po czym daje swojemu potomkowi następną szansę.

W końcu młode wszystkich gatunków ptaków stają się samodzielne. Wysiłek związan\' z poszukiwaniem najlepszego partnera, złożeniem jaj w najbardziej bez­piecznym miejscu, jakie uda się znaleźć, z wyszukiwaniem pokarmu i karmieniem nieustannie przez wiele dni kilku dodatkowych dziobów w końcu zostaje nagro­dzony. Nowa generacja unosi się w przestworzach.

ROZDZIAŁ 10

BARI <Y ROZPRZESTRZENIANIA

ZMadna inna grupa zwierząt kręgowych nie skolonizowała Ziemi w takim stop-

Mniu jak ptaki. Płazy, ze swą stale wilgotną skórą, muszą przebywać w środowi­skach bogatych w wodę. Gady uwolniły się od tego ograniczenia i w większości stały się lądowe, ale nie mając zdolności wytwarzania ciepła własnego ciała nie mo­gą przeżyć w regionach, gdzie stale panuje chłód. Ssaki, jako zwierzęta ciepłokrwi- ste okryte gęstą sierścią mogły odnieść sukces i skolonizować obszary wiecznie po­kryte śniegiem i lodem, a niektóre z nich zajęły nawet wodne środowisko mórz i oceanów. Jednak nawet one mają pewne ograniczenia. Nie mogą skolonizować odległych oceanicznych wysp. Takie skrawki lądu, płodne i bogate w zasoby pokar­mowe, nie były zajęte nawet przez ludzi, którzy zasiedlili je dopiero po rozwinię­ciu żeglugi dalekomorskiej, co stało się zaledwie przed kilkoma stuleciami. Ptaki już dawno przełamały tę barierę i zajęły wszystkie dogodne dla siebie miejsca. Mo­gą one znosić nawet największe zimno, gdyż temperatura ich ciała jest stale wyso­ka, doskonale regulowana i chroniona przed zimnem przez upierzenie. Niektóre gatunki stały się doskonałymi pływakami i nurkami, mogącymi nurkować na głę­bokość kilkuset metrów. Większość stała się mistrzami latania i może zasiedlać na­wet najbardziej odległe zakątki świata, wzbijając się w górę niemal po granice ziem­skiej atmosfery.

Jednak jest pewien element środowiska, bez którego ani ptaki, ani ssaki nie mo­gą przetrwać. Jest nim płynna woda. Bez niej organizmy tych zwierząt nie mogą trawić pokarmu, rozprowadzać po ciele substancji odżywczych i ulegają zatruciu toksynami przez siebie wyprodukowanymi. Niektóre, np. gatunki rybo- i owoco- żeme, są w stanie czerpać niezbędną dla siebie wodę tylko z pokarmu. Jednak w większości środowisk lądowych pokarm ptaków zawiera zbyt mało wody. Dla­tego dostępność wody jest jednym z ograniczeń rozprzestrzenienia ptaków na Zie­mi. Pustynie Afryki i Środkowego Wschodu są największymi obszarami na tyle su­chymi, że nie posiadają trwałej wegetacji roślinnej. Nie ma tam niczego poza nagi­mi skałami, uformowanymi przez wiatry ogromnymi wydmami i oszlifowanymi przez nie głazami. Deszcz przychodzi tu czasem, ale zdarza się to sporadycznie i nieregularnie. Gdy się pojawi, to w cudowny sposób pustynia przeobraża się i za­czyna na niej panować wiosenny nastrój. Nasiona, które być może przez dziesięcio­lecia ukryte w suchym piasku czekały na odpowiednią chwilę, teraz zaczynają kieł­kować. Rosną bardzo szybko. W ciągu tygodnia rośliny zaczynają kwitnąć, lecz jeśli opady deszczu nie utrzymają się, muszą zginąć. Lecz w tym krótkim czasie

produkują one tysiące nasion, które u niektórych gatunków są tak drobne jak pył.

Są one głównym pokarmem stepówek.

Chociaż stepówki przypominają nieco ptaki grzebiące, to są spokrewnione raczej z gołębiami, do których także są podobne. Nasiona, którymi odżywi . się te ptaki są tak drobne, że aby się najeść do syta, każdy z nich musi w ciągu lia znaleźć około 8 tysięcy sztuk. Jednak tak wielka liczba nasion i tak nie waży ue więcej niż || g. Zbierający nasiona ptak wykonuje szybkie ruchy głową. . jak wy­myślna maszyna, zbiera dziobem po kilka nasion na sekundę. Na zjadane przez stepówki są jednak bardzo suche i nie mogą w pełni zaspoko' lotrzebo- wania ptaków na wodę. Dlatego co dwa lub trzy dni stepówki muszą . zerwać że­rowanie i udać się w poszukiwaniu wody. Przy wyjątkowych upałach ptaki muszą ugasić pragnienie przynajmniej raz dziennie. W środowisku zamieszkiwanym

przez te ptaki źródła wody są jednak nieliczne, dlatego dla ugaszenia pragnienia stepówki muszą pokonywać dystans wynoszący nawet 70 km.

Deszcz na pustyni pojawia się nieregularnie i sporadycznie, co sprawia, że po­dobnie waha się dostępność nasion zjadanych przez stepówki. Dlatego na wielu pustyniach nie występują one stale lub nie rozmnażają się. Są to typowi, wieczni wędrowcy przemierzający pustynne obszary i przystępujący do lęgów, gdy nada­rzy się ku temu sposobność, bez względu na miejsce, gdzie się to wydarzy. Swe ja­ja, zwykle w liczbie trzech, składają w niewielkim zagłębieniu w piasku. Zaraz po

wykluciu się 5 ’-dęta opuszczają gniazdo i zaczynają samodzielnie poszukiwać na­sion. Pisklęta ;>ówek muszą pić wodę, a przecież nie mogą jeszcze latać. Woda musi być in dostarczona, co jest zadaniem samca.

Dorosłe £ niektórych gatunków transportują wodę dla piskląt w swoich wo­lach. Jednał ;ice stepówek całą wodę, która zmieści się w wolu potrzebują dla siebie, gdyż niej nie będą mogły przeżyć. Dlatego mają one inną, zupełnie uni­katową met; ę transportowania wody dla piskląt. Pióra na piersi i brzuchu samca są w swojej wewnętrznej części pokryte specyficznymi płytkami. Gdy ptak przyby­

wa do wodopoju, najpierw bierze kąpiel piaskową I czyści spód swego ciała, abv w pyle pozbawić pióra warstwy tłuszczu chroniącej je przed nasiąkaniem. Potem wchodzi do wody i gasi pragnienie. Wkłada do wody dziób, zasysa spory łyk i od­chyla głowę ku tyłowi, aby przełknąć życiodajny płyn. Potem wchodzi jeszcze głę­biej, unosząc skrzydła i ogon, aby je uchronić przed zamoczeniem, a następnie ko­łysze się aż pióra na brzuchu nasiąkną wodą. Płytki znajdujące się na piórach spra­wiają, że upierzenie chłonie wodę jak gąbka. Samiec mógłby stać w wodzie nawet przez kilka minut, korzystając z jej ochłody, ale do wodopoju przybywają coraz to nowe stada spragnionych stepówek.

Płynny ładunek znajdujący się pomiędzy piórami a ciałem ptaka jest doskonale chroniony przed wyparowaniem, ale pomimo tego większość wody zniknie zanim samiec przemierzy dystans dzielący go od gniazda z młodymi, który może wynosić nawet 30 km. Gdy samiec w końcu wyląduje przy pisklętach, które w bezkresach pia­sku poszukują nasion, te zaraz biegną ku niemu. Samiec przyciska do dała upierze­nie i odsącza je z wody. Spływające krople są spijane przez pisklęta. Taki ładunek starcza na cały dzień. Potem samiec oddala się i jeszcze raz wyciera brzuch w suchym piasku. Taki rytuał odbywa się każdego dnia, przez co najmniej dwa miesiące, zanim pisklęta podrosną na tyle, że będą mogły latać i samodzielnie gasić pragnienie.

Znalezienie wody może nie być większym problemem dla ptaków żyjących w Dolinie Ryftowej na wschodzie Afryki, gdyż wiele jezior leży właśnie wzdłuż kontynentalnego uskoku. Nie wszystkie jeziora są jednak odpowiednie jako wodo­poje. Wiele strumieni spływających do tych jezior płynie przez tereny pokryte lawą lub wulkanicznymi popiołami, gdzie wypłukują się znaczne ilości soli. Woda wy­parowuje z jezior, a w efekcie w resztkach ich wód wzrasta stężenie soli, przekra­czając czasem zasolenie wód morskich. Przy jednym z jezior, o szczególnie dużym stężeniu soli, dochodzi nawet do wykiystalizowywania się jej na brzegach. Jezioro to nazwano Magadi. Sól w jego wodach pochodzi nie tylko ze strumieni, ale także z podziemnych złóż. Potężne siły działające w głębi ziemi i sprawiające, że wielkie płyty kontynentalne są wpychane na siebie i tworzą głęboki uskok, objawiają się także w inny sposób. W tym regionie jest sieć wulkanów, a niektóre z nich dają o so­bie znać gorącymi źródłami wytiyskującymi z dna ryftu. Jedno z nich znajduje się na jeziorze Magadi. Gdy przegrzana woda przeciska się przez skalne szczeliny, roz­puszcza w nich siarczany i węglany. Gdy osiągnie ona powierzchnię ziemi i ochło­dzi się, nadmiar soli zaczyna się wykrystalizowywać i osadzać na brzegu, tworząc

białe złogi lśniące w słońcu. Dla strudzonego wędrowca poruszającego się na pie­chotę przez te gorące regiony, widok tego jeziora musi być czymś niezwykłym, gdyż wygląda ono jakby było pokryte lodem. Gdy zbliży się i dotknie białej po­wierzchni brzegów, przekona się, że biały osad jest żrący i powoduje oparzenia skó­ry. Gdy mimo to jakiś ryzykant spróbuje napić się gęstej i cuchnące, >dy z tego je­ziora, natychmiast ją zwymiotuje.

Flamingi żerują na wszystkich słonych jeziorach znajdujących si: dłuż afry­kańskiego ryftu kontynentalnego, a znajdujące się tam zasoby pok a >owe dzielą z wieloma innymi ptakami. Jednak zasolenie wód jeziora Magadi tolei iją tylko fla­mingi. Nie ma w nim ryb. Można je spotkać jedynie przy niektórych gorących źró­dłach, gdzie woda jest bardzo ciepła, ale mniej słona niż w innych miejscach.

Glony i skorupiaki mogą jednak przeżyć w takich warunkach, a skoro nie ma w tych wodach innych organizmów mogących z nimi konkurować, to rozmnażają się one szybko i w ogromnych ilościach. To one są głównym pokarmem flamingów. Żyją tutaj dwa gatunki tych ptaków: flaming mały i czerwonak. Ten ostatni ma oko­ło ’/s m wysokości. Flaming mały jest o połowę mniejszy, ale dużo liczniejszy. Oba gatunki mają nogi o palcach spiętych płetwami, co sprawia, że ciężar ciała ptaka rozkłada się na większą powierzchnię, dzięki czemu flamingi mogą chodzić po mu- listych brzegach nie zapadając się głęboko w błoto. Nogi flamingów są pokryte gru­bą skórą, co sprawia, że nie są wrażliwe na żrące działanie soli. Czerwonak zdoby­wa pokarm, odcedzając z wody krewetki i inne bezkręgowce, zanurzając przy tym w wodę nie tylko dziób, ale także głowę i szyję, sięgając w głębsze partie wody i krocząc przy tym, aby ją zmącić. Jednak do życia w tym nieprzyjaznym innym ptakom rejonie o wiele lepiej przystosowany jest flaming mały.

Odżywia się on przede wszystkim zielonymi glonami. Te mikroskopijne rośliny pływają w przypowierzchniowych warstwach wody, a flaming mały odcedza je za pomocą jednego z najbardziej niezwykłych ptasich dziobów. Podczas żerowania ptak nachyla swą długą szyję i ustawia dziób w taki sposób, aby dolna część zna­lazła się u góry, a koniec dzioba był skierowany ku tyłowi i znajdował się tuż pod powierzchnią wody, gdzie jest największe zagęszczenie glonów. Dolna część dzio­ba jest dużo większa od górnej, wypełniona gąbczastą strukturą zawierającą powie­trze, dzięki czemu pływa po powierzchni wody i utrzymanie jej w pozycji dogod­nej do żerowania nie wymaga większego wysiłku ze strony mięśni. Zgięcie dzioba sprawia, że profil flamingów przypomina kształtem rzymski nos. Gdy pod po­wierzchnią wody dziób jest otwierany i zamykany, to szczelina pomiędzy dolną i górną częścią poszerza się od kąta do końca dzioba. Przy lekko otwartym dziobie ta szczelina jest niemal równej szerokości na całej swojej długości. Dzięki temu nie ma ryzyka, że do dzioba ptaka wpadnie jakiś obiekt większej średnicy niż normal­nie spożywany przez flamingi. Od wewnątrz obie części dzioba są pokryte liczny­mi blaszkami rogowymi. Język ptaka podczas żerowania pracuje jak pompa, poru­szając się niezwykle szybko do przodu i do tyłu. Gdy język wykonuje ruch do ty­łu, pokryte włoskami płytki rogowe układają się płasko, a woda jest zasysana do

wnętrza dzioba. Przy ruchu języka do przodu, płytki unoszą się, woda przeciska się pomiędzy nimi, a na ich włoskach pozostają odfiltrowane w ten sposób glony i sko­rupiaki. Rogowe grzebienie skierowane skośnie do wnętrza dzioba ułatwiają ptako­wi zciąganie językiem pokarmu w kierunku gardła. Tak więc ptak może połykać pokarm, pobierając przy tym tylko niezbędne minimum słonej wody. Pompowanie wody we wnętrzu dzioba odbywa się do dwudziestu razy na sekundę. Flaming mały może w ten sposób przefiltrować około 201 wody w ciągu dnia i uzyskać do 60 g pokarmu.

Gdy nadejdzie pora sucha, robi się coraz goręcej. Poziom wody w jeziorze zaczy­na opadać i zmniejsza się przestrzeń dostępna do żerowania. Co gorzej, drapieżni­ki lądowe, takie jak szakale, hieny, a nawet lwy mogą teraz penetrować coraz roz- leglejsze połacie jeziora. W tym czasie zmienia się sposób żerowania ptaków. Za­czynają się wstępne zachowania godowe, a ptaki tworzą kroczące szeregami od­działy, w których każdy osobnik wykonuje takie same ruchy jak pozostałe, z pre­cyzją godną pokazów wojskowych, od czasu do czasu potrząsając głową na boki. Ptaki salutują sobie nawzajem, unosząc skrzydła i odsłaniając partie upierzenia najintensywniej ubarwione na czerwono. Potem nagle, po jednej nocy, cale stado znika. Nie zdarza się to każdego roku. Nie można nawet dokładnie przewidzieć,

kiedy w danym roku może się to zdarzyć. Ptaki odlatują, aby przystąpić do lęgów. Podobne zjawisko zachodzi jednocześnie także na innych jeziorach w tym rejonie Afryki.

Przez wiele lat było tajemnicą dokąd udają się flamingi. W 1954 roku odkryto jednak, że odlatują one na jedno z najbardziej, oceniając w kategoriach ludzkich, nieprzyjaznych żywym istototom jezior w rejonie - na jezioro Natron. Podobnie jak Magadi, jest mocno zasolone - sól pochodzi z podziemnych pokładów i krystalizu­je się na jego brzegach. Jednak jest ono ogromne - ma kilkanaście kilomerów szero­kości i około 60 km długości. Błotniste płycizny na jego środku są niedostępne dla lądowych drapieżników. Jest w nim tak wiele glonów, że zabarwiają wodę na ko­lor różowy. W porze suchej może być tutaj tak gorąco, że temperatura powierzch­ni ziemi może dochodzić do 65°C.

Trzy miliony par flamingów tworzy tutaj niezwykłych rozmiarów stado, przeby­wające w niedostępnej części jeziora - tak daleko od brzegów, że jest niemal niewi­doczne. Tutaj ptaki budują kopce z błota, na których szczycie wykonują niewielkie wgłębienie, gdzie jest składane jedyne jajo każdej pary. Jaja muszą być umieszczo­ne na tyle wysoko i osłonięte przed wiatrem, aby nie mogły być przezeń spryska­ne zawiesiną z powierzchni jeziora. Gdy jajo zostanie spryskane żrącą wodą z jezio­ra, to bez żadnych wątpliwości znajdujący się w nim zarodek będzie musiał zginąć. Rodzice karmią swoje dzieci podobnie jak gołębie, mlekowatą wydzieliną produko­waną w wolu, którą przekazują do otwartego dzioba pisklęcia. W miarę postępo­wania pory suchej i opadania powierzchni wody w jeziorze, szakale i inne lądowe

drapieżniki mo ocierać przez płycizny do gniazd na skraju kolonii lęgowej. Te­raz jednak pisk są już na tyle silne, że mogą chodzić. Już wkrótce zaczną gro­madzić się w si ' wędrować w kierunku głębszych części jeziora, gdzie będą mo­gły rozpocząć dzielne zdobywanie pożywienia. Droga może być daleka.

W lata, gdy dy deszczu są niewielkie, głębokość wody nie przekracza kilku­nastu centymetrów i staje się ona tak słona, że nadmiar soli krystalizującej na no­gach ptaków tworzy wokół nich solne pierścienie. Niektóre z nich stają się tak cięż­kie, że uniemożliwiają pisklętom poruszanie się i te zwierzęta muszą zginąć. W ta­kie lata może się zdarzyć, że stracony zostanie cały przychówek flamingów. Jest to koszt skolonizowania przez te ptaki jednego z najgorętszych miejsc na ziemi.

Najzimniejszym miejscem na ziemi jest Antarktyda. Pingwiny niemalże stały się symbolem odporności na mróz. W rzeczywistości aż jedenaście z siedemnastu ga­tunków pingwinów zasiedla regiony o raczej umiarkowanym klimacie, gdzie jeśli stykają się z lodem, to tylko sporadycznie, a więc na wybrzeżach Australii, Afryki Południowej, na plażach Peru, a nawet na równiku, gdzie zasiedliły wyspy Galapa­gos. Niektóre gatunki zasiedliły jednak bardzo mroźne miejsca. Na Południowej Georgii leżącej tuż za kręgiem polarnym, światło słoneczne jest widoczne nawet w środku zimy. Górzyste brzegi są zimą pokryte lodowcami schodzącymi bezpo­średnio do morskich zatok, gdzie, pękając, wpadają wprost do morza. Podczas zi­my pokrywa śnieżna może sięgać nawet 2 m, a temperatura powietrza spada do -15°C. Pingwiny złotoczube przybywają na tę nieprzyjazną wyspę około połowy

października, gdy na południu panuje wiosna i tworzą kolonię lęgową liczącą oko­ło dwustu tysięcy osobników. Samce przybywają wcześniej i zajmują dogodne re­wiry. Kilka dni później pojawiają się samice i po kilkanastu dniach rozpoczynają składanie jaj. Samce i samice na zmianę wysiadują jaja, zmieniając się co dziesięć dni, a po okresie niewiele dłuższym niż miesiąc z jaj wykluwają się pisklęta. Teraz oba ptaki tworzące parę zaczynają ciężką pracę polegającą na dostarczaniu pisklę­tom pokarmu. Sześćdziesiąt dni od wyklucia, w połowie lutego, pisklęta pierzą się i zamieniają puch na wodoodporne upierzenie. Cały cykl rozrodczy zajmuje pta­kom tylko cztery miesiące i kończy się przed nadejściem zimy.

Pingwiny królewskie także gniazdują na wyspach. Są to duże ptaki, osiągające prawie metr wysokości. Dlatego ich pisklęta potrzebują dużo więcej czasu, aby się w pełni rozwinąć. Niektóre dorosłe ptaki przybywają na lęgowiska już w listopa­dzie. Jaja tych pingwinów, prawie dwa razy większe niż pingwinów złotoczubych, wymagają o trzy tygodnie dłuższej inkubacji. Pod koniec lata, gdy w pełni wyro-

śnięte młode pingwiny złotoczube opuszczają kolonię, pisklęta pingwinów królew­skich, chociaż ważą już tyle co dorosłe ptaki, są jeszcze za słabe, aby wejść do mo­rza, a na dodatek są pokryte jedynie gęstym puchem. Zbierają się w tym czasie w grupy złożone z kilkuset osobników. Rodzice regularnie przybywają do kolonii, aby nakarmić swoje pisklęta, rozpoznając je po wydawanych przez nie głosach. Jed­nak wraz z przechodzeniem lata w zimę, dni stają się coraz mroczniejsze, a tempe­ratura powietrza spada. Na dodatek ławice kryla, głównego pokarmu tych pingwi­nów, rozpraszają się i zanikają. Dorosłym ptakom coraz trudniej zdobyć pokarm niezbędny dla piskląt. Dlatego karmienia stają się nieregularne. Gdy nadejdzie zi­ma, pisklęta rozpoczynają długą głodówkę. Te, które wykluły się najpóźniej - a nie­którym zdarzyło się to nawet dopiero w połowie kwietnia - nie mają szans na prze­życie. Setki młodych ptaków giną z głodu.

Następnej wiosny rodzice powracają do kolonii lęgowej i przyłączają się do tych piskląt, którym udało się przeżyć zimę. Zaczyna się ich ponowne karmienie. Latem,

gdy młode są już w wieku od czternastu do szesnastu miesięcy, rozpoczyna się wy­miana ich upierzenia z puchowego na wodoodporne. Potem młode ptaki odpływa­ją z wyspy. Dla dorosłych ptaków jest już zbyt późno, aby ponownie złożyć jaja, więc odpływają one w kierunku obfitych żerowisk, by zregenerować siły. Konse­kwencją takiego kalendarza lęgów jest to, że pingwiny królewskie mogą składać ja­ja tylko raz na dwa lata.

Bardziej na południe, na wybrzeżu Antarktydy, lato jest jeszcze krótsze, a zima jeszcze sroższa. Pingwiny królewskie nie rozmnażają się w tych regionach, ale mo­gą to czynić ich więksi kuzyni, pingwiny cesarskie. Są one dwa razy cięższe od pin­gwinów królewskich. Może to być efektem adaptacji do zimnego środowiska, w którym żyją. Ciało może tracić ciepło tylko ze swojej powierzchni. Im większe jest zwierzę, tym mniejsza jest powierzchnia jego ciała w stosunku do objętości i cię­żaru. Tak więc pokaźne rozmiary ciała pozwalają zatrzymać w nim więcej ciepła niż w podobnym, ale mniejszym organizmie. Gdy pingwin cesarski przystępuje do roz­mnażania, jego wielkie ciało w połączeniu z długim okresem rozwoju młodych i bardzo krótkim antarktycznym latem naraża go na poważny problem.

Ptak radzi sobie jednak dzięki specyficznej strategii, która pozwala przetrwać w najbardziej ekstremalnych warunkach w jakich żyje jakiekolwiek zwierzę ciepło- krwiste - ssak lub ptak. Zamiast rozpoczynać swój cykl rozrodczy na początku an- tarktycznego lata, pingwin cesarski robi to na samym jego końcu. W tym czasie, w marcu lub kwietniu, lodowa otoczka wokół wybrzeży Antarktydy jest najwęższa. Pingwiny lądują na jej skraju, wyskakując spod wody jak rakiety i zaczynają pieszą

wędrówkę na południe. Czasem kroczą dostojnie, a czasem zjeżdżają na brzuchu, wymachując przy tym skrzydłami przekształconymi w płetwy. Taka wędrówka od­bywa się w kierunku stałego lądu Antarktydy, który może być oddalony od brze­gu nawet o kilkanaście kilometrów. Wędrowcy nigdy do niego nie dotrą. Po kilku kilometrach pingwiny zatrzymują się na powierzchni wiecznego lodu, gdzie odby­wały lęgi przez wiele lat. W jednym miejscu może zgromadzić się nawet 25 000 pin­gwinów, tworząc ogromne stado, od razu rozpoczynające przygotowania do go­dów. Samiec staje nieruchomo, pochyla głowę ku piersi, bierze głęboki oddech i wydaje z siebie serię trąbiących ryków. Głosy te, powtarzane wiele razy w ciągu dnia, służą do przywabienia samicy. Gdy ta nadejdzie, oba ptaki ustawiają się na­przeciwko siebie, kierują dzioby ku niebu i stoją tak bez ruchu przez kilka minut. Od tej chwili dwa pingwiny tworzą parę. Potem oba ptaki spacerują razem aż do chwili, gdy nadejdzie moment odpowiedni na kopulację. Jeden z ptaków skieruje wtedy głowę do ziemi, drugi zrobi to samo i nastąpi zbliżenie.

W tym czasie szybko nadchodzi zima. Temperatura powietrza gwałtownie spa­da, a otoczka lodowa wokół kontynentu powiększa się o około 3 km dziennie. W maju lub na początku czerwca samica zniesie jedno ogromne jajo. Para nie po­dejmuje żadnych czynności związanych z przygotowaniem gniazda, gdyż nie ma go z czego zbudować - wokół jest tylko śnieg. Samica nie może złożyć jaja na śnie­gu, gdyż wówczas by zamarzło. Zamiast tego składa je na górnej powierzchni swo­ich łap. Po kilku godzinach zbliża się do niej samiec i oba ptaki stają naprzeciwko siebie, pierś w pierś. Samiec przystępuje do przejęcia jaja od samicy - wysuwa w jej

stronę łapę i dotyka jajo palcami. Samica nie zawsze umie przekazać je bezpośred­nio na łap samca, ale nawet gdy jej się to nie uda, to upuści je na śnieg i potoczy w kierunk 1 artnera. Wtedy, w czasie zaledwie kilku sekund samiec wkłada swe palce poci i umieszcza je na górnej powierzchni swoich łap, a następnie natych­miast za' ■ a obficie opierzonym fałdem skóry znajdującej się na brzuchu. Wypro- dukowa »ja w znacznym stopniu zubożyło rezerwy energetyczne ciała samicy. Dlatego n ;i ona szybko je uzupełnić, oddala się więc w kierunku morza.

Od tej wili samiec staje się odpowiedzialny za wysiadywane jajo. W tym cza­sie porusza się jedynie na niewielkim obszarze, w miarę przemieszczania sąsiadów.

Nie musi jednak nigdzie chodzić, a właściwie nie ma dokąd pójść. Pingwiny innych gatunków podczas wysiadywania jaj są dość niezgodne, ale pingwiny cesarskie za­chowują się inaczej. Gdy nadejdzie mroźny zimowy wiatr, dni skryje półmrok, a temperatura powietrza spadnie, pingwiny cesarskie zaczną zbijać się w coraz cia- śniejsze stado. Wysiadujące ptaki używają ostro zakończonego ogona jako trzeciej nogi statywu i odpoczywają oparte na piętach z uniesionymi palcami nóg. Dzięki temu kontakt ciała z lodem jest najmniejszy i cenne jajo jest zabezpieczone przed chłodem w ciepłej otoczce fałdu skórnego, a jego temperatura jest nawet o 80°C wy­ższa niż temperatura otoczenia. Zima staje się coraz sroższa, mroźny wiatr wieje przez kontynent z prędkością ponad 100 km/h, a samce pingwina cesarskiego zbi­jają się w jeszcze ciaśniejszą gromadę, dzioby przyciskają do piersi, tak że pochy­lone karki tworzą nad stadem żywy dach z zaledwie niewielkimi szczelinami

pomiędzy poszczególnymi osobnikami. Ptaki stojące na skraju stada przyjmują na siebie uderzenia wiatru. Nie trwa to jednak długo. Stado jest bowiem w ciągłym ru­chu i osobniki z zewnątrz przemieszczają się do środka, gdzie korzystają z osłony innych, a w tym czasie są zastępowane przez inne samce. Ptaki w tym czasie nie mają nic dojedzenia. Gdy nadejdzie środek zimy, zapanuje całkowita demność, za wyjątkiem jasnej poświaty na południowym horyzoncie.

Po sześćdziesięciu dniach z jaja wykluwa się pisklę. Samiec, tera ■ bliski śmierci głodowej, jest jednak w stanie w swym przełyku wyprodukować jesz« ze odrobinę mlecznej wydzieliny dla pisklęcia. W tym krytycznym momencie powraca samica. Wędrowała bardzo długo, gdyż lodowa otoczka wokół kontynentu jest teraz dużo szersza niż latem, gdy samica przybyła do kolonii by złożyć jajo. Zdarza się, że w drodze powrotnej do kolonii ptaki muszą pokonać dystans ponad 100 km. Pary rozpoznają się po głosach, które zapamiętały z czasu godów, chociaż od tego czasu minęły trzy miesiące. W momencie powrotu do kolonii samica ma wole pełne po­karmu i zwraca go swemu pisklęciu, które po raz pierwszy spożywa prawdziwy posiłek. Mogłoby się wydawać, że samce są bardzo zniecierpliwione długim ocze­kiwaniem, ale one jeszcze mniej więcej przez dziesięć dni ogrzewają swoje pisklę­ta. Potem rozpoczynają długą wędrówkę do morza, gdzie spożyją pierwszy od czte­rech miesięcy posiłek.

Trzy lub cztery tygodnie później samce wracają do kolonii i przejmują opiekę nad pisklętami. Samice znów mogą udać się do morza. Pisklęta w tym czasie nie są jesz­cze w stanie samodzielnie produkować ciepła. Gdyby zostały bez opieki na lodzie, to zginęłyby z zimna w ciągu 2 min. Ich rodzice wymieniają się w zdobywaniu po­karmu lub pilnowaniu młodych. Pomimo troskliwej opieki jedno z czterech piskląt w stadzie ginie w pierwszym miesiącu życia. Gdy zima nieco złagodnieje, a lodo­wy ocean zacznie pękać, droga od morza do kolonii lęgowej stanie się krótsza i do­rosłe ptaki będą w stanie nieco częściej karmić swoje potomstwo. Pisklęta z czasem zaczną samodzielnie wytwarzać ciepło w listopadzie przystąpią do wymiany pu­chowej okrywy na prawdziwe upierzenie, a po stu pięćdziesięciu dniach od wyklu­cia się osiągną samodzielność. W tym czasie rodzice przestają karmić swoje dzieci i prowadzą długi korowód młodzieży w kierunku morza, gdzie jest odpowiedni dla nich pokarm.

Nikt nie wie, jak dawno temu jakaś gałąź wydzielona w procesie ewolucji z pra­dawnych pingwinów królewskich zmieniła swe zwyczaje rozrodcze, powiększyła rozmiary i dzięki temu mogła skolonizować skute lodem obszary Antarktydy, sta­jąc się pingwinami cesarskimi. Ptaki potrafią jednak zadziwiająco szybko zmieniać swoje zachowania w celu powiększenia areału występowania i lepszego dostoso­wania się do nowych okoliczności. Przed około stu pięćdziesięcioma laty pojawił się wokół nas zupełnie nowy rodzaj środowiska. Ludzie zaczęli wznosić swe domo­stwa nie tylko z kamieni i betonu, ale także ze stali i szkła. Ulice znajdujące się po­między nowymi budowlami nie były już pokryte błotem, ale oddzielone od ziemi warstwą betonu lub asfaltu. Pojazdy, którymi poruszali się ludzie i ich dobytek już

nie były napędzane siłą mięśni koni, których odchody były dawniej źródłem pokar­mu dla niektórych ptaków, ale mechanicznymi silnikami, uwalniającymi wiele tru­jących gazów. W najbardziej przekształconych przez ludzi miejscach nie można już było spotkać choćby jednego zielonego listka. Dzienny rytm dnia i nocy został za­burzony przez sztuczne światła. Bardziej obce dla żywych istot środowisko jest wręcz trudne do wyobrażenia. Jednak ptaki skolonizowały je niemal natychmiast.

W centrum nowoczesnych miast praktycznie nic jadalnego dla ptaków nie rośnie, jest w nim jednak dużo pokarmu, który został już odrzucony przez ludzi. Takie resztki, gromadzone w pojemnikach, są zbierane na ciężarówki i wywożone na wiel­kie wysypiska śmieci poza miastami. Tam ciężkie maszyny jeżdżą tam i z powrotem, ubijając wielkie masy odpadków, stałe dowożonych przez sznury podjeżdżających na wysypisko ciężarówek. Powietrze jest ciężkie od przykrych zapachów. Resztki plastikowych toreb i siatek wiszą na okolicznych ogrodzeniach i krzakach, niczym wynaturzone, wielobarwne liście. Z małych ognisk sączy się cuchnący dym. Poza trującymi chemikaliami, potłuczonym szkłem, resztkami urządzeń kuchennych i stertami plastiku, jest tutaj także sporo odpadków z pożywienia ludzi.

Tylko kilka gatunków ptaków wykazuje odporność na tego typu środowisko i ma odpowiednio wytrzymałe przewody pokarmowe, by zjadać znajdowane tutaj resztki. Jednak dla tych nielicznych śmietnisko oferuje niewyczerpywalne zasoby

294 Bariery'rozprzestrzeniania

ch, gdyż tyl- kilka gatun- vbko zwięk- w Europie,

/eniu bu­li praprzo­dkach wy- ;te na pół- rowadzone

dzi, a gołę­bie znajdowały w miastach dość resztek pokarmowych z ludzkich posiłków, by się wyżywić. Zimą, gdy było trudniej o pokarm, gołębie stanowiły dla ludzi doskona­łą rezerwę świeżego mięsa. Dlatego już Egipcjanie i Rzymianie pielęgnowali gołę­bie w specjalnie dla nich urządzanych wysokich wieżach z półkami, na których pta­ki mogły zakładać gniazda. W ten sposób gołąb stał się pierwszym ptakiem udo­mowionym przez ludzi.

Niektóre linie hodowlane były trzymane w określonym celu. Bardziej krępe jako pokarm, a smuklejsze do wyścigów lub przenoszenia wiadomości, w czym wykorzy­stywano zdolność gołębi do powracania do swoich gniazd. Pojawiły, się także linie hodowlane o niezwykłym ubarwieniu lub kształcie ciała. Nowe rasy udomowionych gołębi uciekały czasem z hodowli i krzyżowały się z dzikimi gołębiami. Tak więc współczesne gołębie miejskie są z jednej strony efektem hodowli, a z drugiej miesza-

pokarmowe. Tak, jak flamingi tworzą ogromne stada na słonych jezioi ko niewiele innych ptaków jest w stanie zasiedlać takie miejsca, tak t ków ptaków, które nauczyły się życia na wysypiskach śmieci bard z i szyło swoją liczebność. Dość wspomnieć o śmieszkach i innych m. sępach w Ameryce Południowej, kaniach w Indiach i marabutach Inne gatunki ptaków zasiedliły centralne regiony miast, by żyć dynków. Gołębie miejskie są wśród nich najpospolitsze i najliczniej, dek, dziki gatunek gołębia skalnego, żyje na skalnych ścianach i v brzeży Europy Południowej, podobnie jak kormorany i mewy trój} nocy. Gołębie zostały jednak dość dawno udomowione przez ludzi i do miast. Młode i dorosłe gołębie, a także ich jaja były zjadane przez

nia się ras udomowionych i dzikiej formy. Tym tłumaczy się różnorodność ubarwie­nia gołębi jskich, które swe mało starannie wykończone gniazda budują na balko­nach, pai ich i gzymsach, podobnie jak ich dzicy praprzodkowie na półkach skal­nych. N re z miejskich gołębi tak oswoiły się z ludźmi, że siadają na głowach i ra- mionacl »b, które oferują im pokarm. Są i takie, które nauczyły się wykorzystywać środki ! unikacji miejskiej. W Londynie można dość łatwo zobaczyć gołębie wska­kujące 11 etra tuż przed zamknięciem się drzwi i czekające na podłodze kolejki do chwili, gdy syk powietrza oznajmi o rychłym ich otwarciu się i możliwości opuszcze­nia wagonika. Są doniesienia nawet o takich mądralach, które czekały na kolejkę ra­

zem z pasażerami i regularnie wędrowały w ten sposób do najbliższej stacji.

Miasta oferują także inny rodzaj pokarmu i miejsca odpoczynku. Pustułka może być łatwo zauważona w mieście, gdy lecąc zawisa w miejscu, by wypatrzyć prze­biegającą mysz. Sokół wędrowny, który polował na dzikie gołębie gniazdujące na skałach, teraz także towarzyszy swym ofiarom. Niektóre nauczyły się nawet czato­wać na gołębie, siedząc na wysokich wieżach katedr lub kościołów, by potem sko­czyć za ofiarą w dół, w głąb kanionu tworzonego przez wysokie budowle stojące po bokach ulic.

W wielu miastach jasne światła świecące przez całą noc zwabiają chmary ciem, świerszczy i innych owadów. Jerzyki alpejskie, które zbudowały gniazda w zaka­markach budynków w jednym ze szwajcarskich miast, w Genewie, zmieniły swe zwyczaje i kontynuowały aktywność także po zapadnięciu ciemności, gdyż zagęsz­czenie owadów przy lampach jest wtedy o wiele większe niż w jakimkolwiek miej­scu w ciągu dnia.

Samiec puchacza, urodzony w ramach programu hodowlanego w sztokholm­skim zoo, znany jako Karol-Edward, został wypuszczony na wolność z nadajnikiem pozwalającym śledzić jego ruchy. Zamiast polecieć w tereny odludne, osiadł w cen­trum miasta, gdzie spotkał dziką samicę. Para połączyła się i osiedliła na dachu głównego dworca w mieście. Gniazdo założyła w pozbawionym okien budynku ruinie dawnej elektrowni i tam wychowywała młode. Karol-Edward karmił swe po­tomstwo szczurami, które łowił na pobliskich terenach rekreacyjnych i regularnie składał kurtuazyjne wizyty swoim rodzicom przebywającym nadal w wolierze w zoo. Raz nawet otrzymał pomoc z państwowego ośrodka weterynaryjnego, gdy zachorował na zapalenie płuc i osłabiony trafił w ręce ludzi. Był wówczas leczony antybiotykami. Potem, prawdopodobnie w efekcie pierzenia, stracił sterówki, do których był przymocowany nadajnik i mógł chronić swoją prywatność. Nadajnik znaleziono na dachu jednego z budynków.

Prawdopodobnie jednymi z najbardziej pomysłowych eksploratorów środowi­ska miejskiego są wrony zamieszkujące japońskie miasta. Zasiedlają one obficie la­sy i góry Japonii, ale coraz liczniej pojawiają się także w miastach. W1990 roku pta­ki w jednym z miast odkryły, że zielone kule wiszące na niektórych drzewach kry­ją w sobie smakowite orzechy włoskie. Skorupy tych orzechów są jednak zbyt so­lidne dla wronich dziobów i samodzielnie ptaki nie mogą ich rozłupać. Orzech

pęka jednak, gdy spada z dużej wysokości. Tę technikę rozbijania twardych przy­smaków znają także ptaki zjadające morskie ślimaki. Rozwiązaniem dla wron oka­zały się jednak samochody licznie przejeżdżające ulicami miasta. Niektóre z ptaków czekały na skrzyżowaniach świetlnych z orzechami włoskimi trzymanymi w dzio­bach. Gdy tylko światła zamieniały się na czerwone, wrony podlatywały do samo­chodów i kładły orzechy przed nimi. Potem światła zamieniały się na zielone i sa­mochody ruszały, krusząc orzechy leżące na jezdni, a gdy znów były czerwone, wrony spokojnie wyjadały smakowitą, chociaż zmiażdżoną zawartość orzechów i odlatywały zanim światła znów zamieniły się na zielone.

Zycie w mieście może dawać ptakom jeszcze inne profity, nie tylko związane z pokarmem. W Anglii, w jesienne wieczory, szpaki gromadzą się w stada. Setki ptaków wzbijają się w powietrze i wykonują skomplikowane manewry czasem tworząc zwartą chmurę i na moment zasłaniając słońce, by potem rozciągnąć się w luźniejszym szyku. Wszystko odbywa się w zadziwiająco skoordynowany spo­sób, tak jakby ptaki otrzymywały jednoznaczne wskazówki choreograficzne. Takie widowisko może trwać nawet pół godziny. Gdy jedno stado wyląduje na budynku i osiądzie na jego gzymsach i parapetach, zaraz pojawia się następne i wykonuje powietrzne akrobacje trwające aż do zmierzchu, gdyż dopiero wtedy niebo pusto­szeje, a budynki są ozdobione i upstrzone zapadającymi w sen ptakami. Jednym z powodów nocowania szpaków w miastach jest to, że jest tutaj nieco cieplej niż po­za nim. Budynki dają osłonę przed wiatrem, a wszelkie, nawet najlepiej izolowane,

ogrzewane pomieszczenia i lampy uliczne emitują nieco ciepła. Korzyścią z noco­wania w dużych stadach jest możliwość wymiany informacji pomiędzy ptakami. Te, które poi rzedniego dnia trafiły na obfite żerowiska, polecą ku nim także następ­nego rani-a i .robią to od razu, obierając właściwy kierunek przelotu. Te ptaki, któ­rym braki >w ało pokarmu i nie mają motywacji do wędrówki w określonym kierun­ku, będą mogły w łatwy sposób przyłączyć się do grup lecących zdecydowanie na znane sobie żerowiska. Nie wiadomo jednak dlaczego stada szpaków łączą się w ogromne chmary i dają pokaz przypominający powietrzny balet.

Faktem jest, że na całym świecie ludzie z prowincji dążą do osiedlania się w mia­stach, nawet gdy nie mogą znaleźć w nich domu lub pracy. Podobny trend obser­wuje się także u ptaków. Nigdzie nie widać tego wyraźniej niż w centrum Manaus, wielkiego brazylijskiego miasta, które leży nad brzegami Amazonki i jej bocznych odgałęzień i posiada rafinerię ropy naftowej. Podobnie jak wszystkie tego typu in­stalacje, także ta emituje nieznośny hałas. Na kominach widać buchające płomienie spalających się gazów. Cała fabryka jest zadymiona, cuchnąca i hałaśliwa. Wiele rur i instalacji jest tak gorących, że dotknięcie ich sprawia ból. W innych odbywają się niebezpieczne dla otoczenia procesy chemiczne. Trudno sobie wyobrazić inne miej­sce bardziej odmienne od zacisznych lasów deszczowych odległych jeszcze o kilka kilometrów, leżących na drugim brzegu mętnej rzeki. Jednak każdej nocy dziesiąt­ki tysięcy krewniaków naszych jaskółek, zwanych jaskółczakami modrymi, opusz­cza las i leci do tej rafinerii. Przez 10 min stada ptaków przybywają z ciemniejące­go, wieczornego nieba, dokonując akrobatycznych wyczynów pomiędzy metalowy­mi konstrukcjami, by usiąść na plątaninie przewodów, kabli i rurek. Potem nalot się

kończy, a rafineria pęka w szwach od nadmiaru ptaków. W gorącym, wilgotnym klimacie Amazonii trudno uwierzyć, by ptaki przylatywały tutaj w poszukiwaniu ciepła. Trudno też uwierzyć, że wokół rafinerii jest mniej drapieżników niż w tro­pikalnym lesie, gdyż często można tutaj zobaczyć krążące ptaki drapie Być mo­że ptaki, podobnie jak ryby, czy antylopy poszukują bezpieczer a, które gwarantuje im duża liczba osobników w stadzie.

Jakakolwiek byłaby przyczyna wnikania ptaków do miast, wszei 'dla na

całym świecie wabią je do siebie. Wiele jaskółczaków modrych noc u i w rafi­nerii w Manaus, każdej wiosny migruje do Ameryki Północnej. Tuta; t-dnymi z najbardziej rozpieszczanych dziko żyjących ptaków. Kiedyś osiedlały się one w dziuplach drzew, ale później ludzie zaczęli przygotowywać im specjalne miejsca do gniazdowania. Kilka grup Indian od dawna oferowało ptakom niepotrzebne

dzbany i inne pojemniki, w których chętnie gnieździły się te ptaki, przybywające każdej wiosny do ludzkich osiedli. Teraz ta tradycja została bardzo rozwinięta i spopularyzowana. Miłośnicy jaskółczaków budują dla nich specjalne budki lęgo­we, a nawet całe ich osiedla, mogące pomieścić nawet po kilkaset par. Niektóre ma­ją formę ozdobnych budowli z licznymi wejściami. Są i takie, które mają kształt chińskich świątyń, wagonów kolejowych lub fragmentów miasteczek z dawnego Dzikiego Zachodu. Wiele konstrukcji jest zawieszanych na słupach lub palach, ale

zawsze w taki sposób, aby człowiek mógł się do nich dostać i wyczyścić po lęgach lub sprav. rić stan zaawansowania lęgów w kolonii. Wszystkie te sztuczne miejsca na gniazc muszą mieć jednak pewną, ściśle określoną średnicę - nie mogą być zbyt ma by mogły do nich wejść jaskółczaki, ale też nie mogą być zbyt duże, aby nie kor/ iły z nich szpaki. Za otworami wejściowymi wielu budek dla jaskółcza- ków są ( grody chroniące gniazdo przed zrabowaniem przez sowy lub szopy. Nie mu i; • niż pół miliona osób wzdłuż wschodnich regionów Stanów Zjednoczo­nych pomaga jaskółczakom w taki sposób, co sprawia, że nie ma tam ani jednego ptaka tego gatunku, który nie korzystałby z ludzkiej pomocy przy budowie gniaz­

da. W efekcie liczebność tych ptaków jest o wiele większa niż gdyby korzystały one tylko z naturalnych miejsc do gniazdowania w dziuplach drzew.

Sympatia ludzi do ptaków sprawiła, że w ciągu kilku ostatnich stuleci niektóre ga­tunki znacznie zmieniły areały swego występowania. Osobniki przywiezione z za­morskich krajów w celu pielęgnacji ich w klatkach, czy to przez prywatnych hodow­ców, czy też w ogrodach zoologicznych, czasem uciekają z niewoli i uczą się życia na wolności w nowym dla siebie środowisku. W XVII wieku król Karol II miał własną kolekcję egzotycznych ptaków trzymanych w jednym z londyńskich parków. Wśród nich były bemikle kanadyjskie. W połowie XVIII wieku te obce w Europie pta­ki mieszkały już na brytyjskich mokradłach obok łabędzi niemych i trafiały pod lufy tutejszych myśliwych. Niektóre z tych ptaków mogły być migrantami z Arktyki, któ­rzy zabłądzili w te regiony podczas wędrówki przez Atlantyk na południe, ale więk­szość stanowili uciekinierzy z niewoli. Klimat w Wielkiej Brytanii i północnej Euro­pie bardzo odpowiada bemiklom. Dzisiaj są one stałym elementem brytyjskiej awi- fauny i są tak liczne, że w oczach wielu farmerów uchodzą za główną plagę trapiącą pola obsiane pszenicą i zanieczyszczającą odchodami pastwiska. Jedne z najpiękniej­szych kaczek, mandarynki, były w połowie XIX wieku licznie hodowane przez bry­tyjskich miłośników ptaków i wypuszczane na wolność przez właścicieli ziemskich, którzy chcieli widzieć stada tych kaczek na swych jeziorach. Upłynęło trochę czasu, zanim zadomowiły się one w nowych warunkach i znalazły miejsce dla siebie, ale obecnie skolonizowały wiele regionów południowej Anglii i są tutaj bezpieczniejsze niż w swej ojczyźnie - Chinach. Jednym z ostatnich egzotycznych gatunków jakie osiedliły się w Wielkiej Brytanii jest aleksandretta obrożna pochodząca z Azji. Od dawna jest ona znana jako popularny ptak ozdobny trzymany w klatkach wielu eu­ropejskich hodowców i prawdopodobnie czasem uciekała z niewoli, by żyć w no­wych dla siebie warunkach. Ku zaskoczeniu wielu przyrodników okazało się, że bry­tyjskie zimy nie są zbyt surowe dla tego pięknie ubarwionego, tropikalnego ptaka. Te­raz mamy wiele sporych kolonii lęgowych tych papug, zarówno na południu Anglii, jak i w innych europejskich krajach, a ostatnio mnożą się doniesienia o pomyślnym zimowaniu tego gatunku także w Polsce. Tam gdzie pojawiły się te papugi, zimą od­wiedzają karmniki w towarzystwie sikor, dzięciołów i kowalików.

W XIX wieku Europejczycy, którzy wyemigrowali w inne regiony świata i na in­ne kontynenty, zabierali ze sobą znane sobie i łubiane ptaki pochodzące z dawnej

ojczyzny. Nie wystarczały im nowe i niezwykle ubarwione ptaki w miejscach, gdzie się osiedlali. W latach 50 XIX wieku europejski wróbel domowy był wypuszczony w Brooklynie i setce innych miast Stanów Zjednoczonych i Kanady, w nadziei, że pomoże zwalczyć plagę owadów. Nikt w tym czasie nie zastanawiał się, że prze­cież wróbel jest ziamojadem. Pod koniec stulecia wróble gniazdowały już w każ­dym rejonie Stanów Zjednoczonych. Europejskie szpaki były wypuszczone w jed­nym i parków Nowego Jorku. W ciągu pięćdziesięciu lat rozprzestrzeniły się na całym kontynencie i dotarły do Kalifomi na zachodnim wybrzeżu, Alaski na półno­cy i na południe do granicy z Meksykiem.

Europejscy osadnicy w Australii i Nowej Zelandii byli szczególnymi entuzjasta­mi sprowadzania do swej nowej ojczyzny wielu zwierząt i roślin, które miały im przypominać rodzinne strony, a także wzbogacać lokalną faunę i florę. Każdy stan w Australii miał swoje własne Towarzystwo Aklimatyzacyjne, które czuwało nad prawidłowym wsiedlaniem kolejnych gatunków. Opuncja, sukulent przywieziony tutaj z Ameryki Południowej rozprzestrzenił się na ogromne obszary i sprawił, że stały się one niedostępne dla upraw rolniczych, był na początku zaimportowany do osiedla w Nowej Południowej Walii jako pokarm dla owadów, które hodowano w celu produkowania z nich czerwonego barwnika niezbędnego do barwienia żoł­nierskich mundurów. Króliki sprowadzono ze względu na mięso i futro, a gdy ich liczba zaczęła wzrastać do wręcz astronomicznych rozmiarów, sprowadzono z In­dii mangusty, które miały je zjadać, ale jednak nie miały na ich liczebność większe­

go wpływu. Koty przywieziono jako ulubione zwierzęta domowe, a lisy sprowadzi! jakiś miłośnik galopowania za rudzielcem przez gaje eukaliptusowe lub entuzjasta lisiego futra na kołnierz.

Sekretarze, ptaki drapieżne z Afryki, importowano w nadziei, że zmniejszą li­czebność węży w Australii. Jednak nie odniesiono sukcesu, a ptaki przeżyły niezbyt długo. Szpaki i wróble przywożono w dużych ilościach, gdyż podobnie jak w Stanach Zjednoczonych miały one zwalczać plagę owadów. Rozprzestrzeniły się szeroko, ale nie miały wpływu na liczebność owadów. Wypuszczano także wiele in­nych europejskich ptaków, w celu, który w prospekcie Towarzystwa Aklimatyza­cyjnego był określony następującymi słowami: „By ożywić pozbawione melodyj­nych odgłosów nasze góry i lasy i dać im melodię i harmonię brytyjskich lasów". Tak więc wśród australijskich zarośli wypuszczano na wolność setki drozdów śpie­waków, kosów, makolągw, rudzików, czeczotek, skowronków, szczygłów, dzwoń­ców, gili, zięb, rzepołuchów i trznadli. Jedne gatunki nie potrafiły przeżyć w no­wych warunkach, inne rozmnożyły się w wielkiej ilości i w niektórych regionach stały jednymi z najpospolitszych ptaków.

Australijskie ptaki były narażone na szkodliwy wpływ takich nowych osiedleń­ców, a zwłaszcza tych, którzy odnieśli sukces i stali się liczni. Przed przybyciem eu­ropejskich osadników, jedynym mięsożernym ssakiem, który mógł być groźny był bardzo nielicznie występujący diabeł tasmański, który i tak zjadał głównie padlinę, a także jamraj, zwany przez osadników „dzikim kotem". Oswojone koty domowe, które uciekły z domów i nauczyły się żyć na wolności, były o wiele groźniejszymi drapieżnikami polującymi na ptaki. Sprowadzone łasice i gronostaje miały zwal­czać plagę królików, ale ptaki były dla nich łatwiejszą zdobyczą. Szczury, których nikt nie planował sprowadzać, ale które przybyły w ładowniach statków i wyszły na ląd w australijskich portach, rabowały ptasie gniazda i zjadały bezbronne pisklę­ta. Sprowadzane z Europy gatunki ptaków zabierały ptakom australijskim pokarm i miejsca do gniazdowania.

Największe spustoszenie miało miejsce na Nowej Zelandii. Brak jakichkolwiek lądowych ssaków na wyspach sprawił, że występujące tam ptaki straciły umiejęt­ność bronienia się przed drapieżnikami aż do takiego stopnia, że nie szukały bez­piecznych miejsc do zakładania gniazd i utraciły zdolność lotu. Problem tych pta­ków rozpoczął się, gdy przed około dwunastoma stuleciami na wyspy dotarli lu­dzie. Byli to Polinezyjczycy, którzy dopłynęli tutaj łodziami z cieplejszych regionów na północy. Spotkali tutaj nielotne moa, kilka gatunków pasących się na łąkach i kil­ka żerujących w lasach. Wszystkie nadawały się do jedzenia i były łatwe do upolo­wania. Wraz ze wzrostem liczby ludności na wyspach znikały tutejsze lasy, a polo­wania na nielotne olbrzymy stały się intensywniejsze. Były one na wszelkie sposo­by tropione i łowione w pułapki, zapędzane w bagna i zabijane. Przed około trzy­stu laty moa przestały istnieć. Przybycie Europejczyków i obcych w tych regionach ssaków i ptaków, które zabrali oni ze sobą, znacznie przyspieszyło dewastację tu­tejszej fauny. Teraz były zagrożone nie tylko te ptaki, na które polowano dla mięsa.

Było zagrożone wszystko, co mogło być złowione przez kota, szczura lub łasicę. Eu­ropejscy osadnicy przystąpili także do wycinania lasów, gdyż potrzebowali więcej miejsca dla swoich owiec i krów. Tylko nieliczne z ptaków potrafiły przetrwać w tak zmieniających się warunkach. Co najmniej 50% nowozelandzkich gatunków ptaków zniknęło, z czego osiemnaście gatunków w ciągu ostatniego stulecia.

Nielotnym ptakom na innych wyspach w różnych regionach świata groziło wymarcie z podobnych przyczyn. Pierwszym zwierzęciem poddanym ekstermina­cji ze strony Europejczyków w czasach historycznych, które zostało wybite tak szybko, że stało się symbolem wymierania, był dront dodo. Żył on na wyspie Mau­ritius na Oceanie Indyjskim. Był to jeden z przedstawicieli rzędu gołębi, który po­dobnie jak wiele innych ptaków zasiedlających wyspy, stał się nielotnym olbrzy­mem. Wyspowa ostoja tego ptaka nie była odkryta przez ludzi aż do początku XVI wieku. Do XVII wieku statki zawijające na Mauritius zabierały ze sobą mięso tych ptaków, gdyż żeglarzom nie sprawiało jakichkolwiek trudności uśmiercanie tych wielkich i bezbronnych ptaków. Ostatniego dronta zabito w 1681 roku, mniej niż w dwieście lat od czasu wylądowania pierwszego człowieka na wyspie będącej oj­czyzną tego gatunku.

Wielki nielotny ptak morski, alka olbrzymia, która miała wysokość około 80 cm, występowała w północnych regionach Atlantyku. W morzu był to doskonały i wy­trwały pływak, mogący prześcignąć niejedną łódź, ale na lądzie, gdzie alki wycho­dziły z morza, by złożyć jaja, poruszały się niezdarnie i były łatwym łupem. Żeglarze cenili ich mięso. Gdy ludzie zaczęli coraz liczniej pojawiać się na północ­nych morzach i interesowali tym, co było dla nich przydatne na wyspach, alka sta­wała się coraz rzadsza. Jedną z ostatnich złowiono na wysepce położonej w archi­

pelagu Hebrydów i zabito w przekonaniu, że była to czarownica. Ostatnia zginęła na Islandii w 1844 roku.

Produk > anie przez ludzi coraz doskonalszych modeli broni palnej sprawiło, że w zasięg'.! nyśliwych znalazły się także dobrze latające ptaki. Jednym z najliczniej­szych pta v świata, który wymarł, był gołąb wędrowny. Jeszcze przed dwustu la­ty niebo n i preriami centralnych regionów Stanów Zjednoczonych było regular­nie zaciemniane przez ogromne stada tych ptaków. Jedno ze stad zostało oszacowa­ne na 2 miliardy osobników i przelatywało na niebie przez trzy dni. Sto lat temu lu­dzie zaczęli zauważać, że gołębie wędrowne przestały być tak liczne jak dawniej. Nie wiadomo dokładnie jak to się stało, że wymarły one całkowicie. Niszczenie la­sów z powodu zamiany ich na pola uprawne było jedną z przyczyn, ale z całą pew­nością intensywne polowania także przspieszyły zagładę tego ptaka. Nikt nie mar­twił się możliwością wyginięcia tego gatunku, aż do momentu, gdy rzeczywiście był on bliski wymarcia. Było jednak wówczas za późno. Ostatniego dzikiego gołę­bia wędrownego widziano w 1889 roku, a ostatnim żyjącym egzemplarzem była sa­mica o imieniu Marta, która skończyła życie w zoo w Cincinnati w 1914 roku.

W połowie XX wieku ludzie zaczęli martwić się z powodu zniszczeń jakich do­konali wśród żywej przyrody na całym świecie i rozpoczęto wiele działań na rzecz ochrony dzikiej przyrody. Nie brakowało gatunków ptaków wymagających szyb­kiej pomocy. Gęś hawajska, żyjąca na polach lawy na Hawajach, zachowała się w liczbie zaledwie 35 osobników na wolności i 15 w niewoli. Grupa zaangażowanych

ornitologów, a wśród nich sir Peter Scott, rozpoczęła program intensywnej hodow­li tego gatunku. Osiągnięto tak wielki sukces, że w 1960 roku było możliwe zabra­nie stadka z powrotem na Hawaje i wypuszczenie go do naturalnych warunków.

Na Nowej Zelandii ornitolodzy także rozpoczęli prace zmierzające do oszacowa­nia liczebności najbardziej zagrożonych gatunków lokalnej awifauny. W 1970 roku naukowcy odwiedzili mały archipelag wysp Chatham leżący około 550 km od głównej wyspy Nowej Zelandii. Było to miejsce znane jako jedyne zachowane lęgo­wisko ginącego skalinka czarnego. Pokrewny gatunek występujący na głównej wy­spie ma upierzenie ciemnoszare i białe. Gatunek z wysp Chatham jest całkowicie czarny. Naukowcy stwierdzili, że na skutek zawleczenia drapieżników i zniszcze­nia lokalnej wegetacji skalinek czarny przetrwał tylko na jednej skalistej wysepce zwanej Mangere. Wykryto tam zaledwie osiemnaście osobników tego gatunku. One były także zagrożone wymarciem. Las, który zamieszkiwany był niemal doszczęt­nie zniszczony - powstało lądowisko dla helikopterów obsługujących statki rybac­kie. Resztki lasu były niszczone przez licznie tu gniazdujące burzyki szare, które kopały nory, przez co wywracały się karłowate drzewa na wysepce. W miarę nisz­czenia resztek lasu dla skalinków było coraz mniej miejsca. W 1976 roku pozostało już tylko siedem ptaków, z czego tylko dwa były samicami. Z całą pewnością były to wówczas najrzadsze ptaki świata.

Nowozelandzkie Towarzystwo Przyrodnicze zadecydowało, że należy podjąć wszelkie starania, aby gatunek całkowicie nie wyginął. Spory kawałek naturalnego

lasu był jeszcze zachowany na sąsiedniej, większej wyspie Mangere. Zespół dowo­dzony przez Dona Mertona podjął trud odłowienia pozostałych przy życiu skalin- ków i przetransportowania ich na oddaloną o kilkaset metrów wyspę w celu osie­dlenia ich w najdalszym zakątku lasu. Operacja, która była ryzykowna zarówno dla łapiących, jak i dla łapanych, została przeprowadzona, co jest wręcz zdumiewające, bez utraty choćby jednego ptaka. Jedna z samic gniazdowała jeszcze w tym samym roku, a w następnych sezonach przybyło kilka kolejnych piskląt. Jednak większość przesiedlonych ptaków zginęła wkrótce z powodu zaawansowanego wieku. W ro­ku 1978 przy życiu pozostało już tylko pięć skalinków, a z tej liczby nadal tylko dwie samice. Znaleziono sposób dla zwiększenia liczby jaj produkowanych przez samice, zanim zginęłyby one lub padły z powodu podeszłego wieku. Upływający czas nie sprzyjał ludziom ratującym ptaki. Wiedziano, że gdy samica straci pierw­szy lęg, to zniesie jaja ponownie. W 1981 roku podbierano kolejne jaja z gniazda skalinka czarnego i podkładano je do gniazd innego, blisko spokrewnionego, ale liczniej występującego gatunku. Sposób okazał się skuteczny. Samice znosiły jaja ponownie. Były straty i problemy przy wychowie piskląt, ale w 1985 roku popula­ra tego rzadkiego gatunku wzrosła do 38 osobników. Teraz jest ich około 150, a ga­tunek, chociaż jest skrajnie rzadki w skali świata, to na swej rodzimej wyspie nie jest już tak bardzo zagrożony jak dawniej. Analizy podjęte przez badaczy tych pta­ków wykazały, że cała populacja tego gatunku pochodzi tylko od jednej samicy. By­ła ona znana z powodu kolorowej obrączki na nodze, jako „stara niebieska". Żyła trzynaście lat, dwa razy dłużej niż spodziewano się w przypadku tego gatunku. Skalinki nie mogły być bliżej całkowitej zagłady.

Merton ze swoją grupą zachęcony tym sukcesem, postanowił spróbować pomóc innemu, bardzo nielicznemu i dramatycznie zagrożonemu ptakowi na jednej | wysp Nowej Zelandii, którym była wielka, aktywna nocą papuga o nazwie kaka- po. W 1960 roku uważano, że gatunek ten jest już stracony, ale tego roku ślady jej znaleziono w krainie fiordów, jednym z najbardziej niedostępnych miejsc Nowej Zelandii, na południowo-zachodnim krańcu Wyspy Południowej. Pięć ptaków zło­wiono i przeniesiono do zamkniętych pomieszczeń w celu obserwaq'i. Okazało się, że wszystkie osobniki są samcami. Obserwowanie tego gatunku w naturalnych wa­runkach było ekstremalnie trudne, gdyż jedynym sposobem dotarcia do miejsca, gdzie on jeszcze występował, było użycie helikoptera. W 1974 roku jednego samca i jednego małego osobnika, który mógł być samicą, odłowiono i przesiedlono do re­zerwatu na wyspie w celu dokonania próby lęgu tego gatunku w niewoli. Jednak ptaki nie wykazywały oznak zainteresowania lęgami, a gdy oba zginęły, okazało się, że osobnik podejrzewany że jest samicą był jednak samcem. Następne wypra­wy wykryły jednak jeszcze osiemnaście osobników żyjących w dzikich ostępach wyspy, ale żyły one w rozproszeniu i nie mogły się ze sobą kontaktować. Wszyst­kie rozpoznano jako samce. Utracono więc nadzieję na uratowanie papugi kakapo.

Potem, w 1977 roku, na wyspie Stewarda wykryto jednak populację tego gatun­ku liczącą około dwustu osobników. Była to wyspa oddalona zaledwie o 80 km na

południe od Wyspy Południowej. Populaqa ta wydawała się dość stabilna i wital­na, znajdowały się w niej samice. Odzyskano więc nadzieję. Jednak w 1982 roku w jakiś sposób na wyspę dotarły koty. Znaleziono resztki co najmniej szesnastu ka- kapo zabitych przez te zwierzęta. Podjęto więc kroki w celu eksterminacji kotów i okolic rezerwatu kakapo, ale było oczywiste, że nie da się ich usunąć z tak dużej i zamieszkanej przez ludzi wyspy. Tak więc kakapo z wyspy Stewarda tak ? e groziło wymarcie.

Jednak jeszcze raz przystąpiono do radykalnych działań. Merton i je; , zespół uzyskał zgodę na odłowienie populacji kakapo z wyspy Stewarda i przeniesienie ptaków na cztery małe wyspy, które były całkowicie pozbawione drapieżników. Złowiono sześćdziesiąt jeden ptaków, ale ku zdumieniu badaczy, większość okazała się samcami. Ptaki jednak bezproblemowo osiedliły się w nowych miej­scach, chociaż okazało się, że warunki wymagane przez kakapo do rozmnażania są bardzo specyficzne.

Samce są poligamiczne. Każdy ma swoje własne terytorium, w którym wyko­nuje pewną liczbę płytkich dołków, w których nocą przesiaduje, puszy się i wy­daje dudniące dźwięki. Samice, zwabione takim głosem, wybierają jednego sam­ca, odbywają z nim gody i oddalają się w celu złożenia jaj i więcej nie korzystają z jakiejkolwiek pomocy z jego strony. W czasie godów ptaki muszą mieć dostęp do ogromnych, wcześniej zgromadzonych zapasów. Samce większość nocy spę­dzają na dudnieniu w dołkach, a samice potrzebują zapasów na okres wysiady­wania jaj i samotnego wychowywania potomstwa przez kilka miesięcy. Nawet w najbardziej sprzyjających warunkach nie mogą jednak przystępować do lęgów corocznie. W miejscu swego naturalnego występowania ptaki odżywiały się owo­cami pewnego drzewa, które dominowało liczebnie w nizinnych lasach i umożli­wiało papugom rozpoczynanie lęgów. We wspomnianych miejscach występowa­nia kakapo, naturalne lasy zostały jednak podzielone na małe fragmenty, o wiele łatwiej penetrowane przez wszelkie drapieżniki. W wielu miejscach ptaki żyły wysoko w górach, gdzie brakowało im pokarmu niezbędnego do uzyskania kon­dycji rozrodczej. Mogło to wyjaśniać brak młodych ptaków w tych populacjach. Jeśli te fakty są prawdziwe, to na wyspach pozbawionych drapieżników ptaki mogły osiągać niemal biologiczną granicę swej długowieczności, ale nadal nie mieć warunków sprzyjających przystępowaniu do lęgów, z powodu braku odpowiedniej roślinności. Biorąc to pod uwagę, kakapo powinna szybko wy­mrzeć.

Sposobem na rozwiązanie problemu mogło być dostarczenie papugom dodatko­wego pokarmu. Zaczęto to robić w 1993 roku. Niestety, pozostało tylko dziewiętna­ście samic. W roku 1995 znaleziono piętnaście gniazd, ale z trzydziestu dwóch jaj, które znajdowały się w nich, tylko trzynaście było zapłodnionych i wykluły się z nich pisklęta. Jednak w 1997 roku dudnienie samców słychać było o wiele częściej niż kiedykolwiek przedtem i w styczniu 1998 roku wykluło się siedem młodych ka­kapo. A więc jest szansa przeżycia tego niezwykłego ptaka.

W Stanach Zjednoczonych coraz to nowe gatunki ptaków stają się zagrożone wy­marciem, gdyż po eksterminacji gołębi wędrownych ludzie nadal zagarniali dla sie­bie coraz to nowe połacie tego dzikiego kraju. Największy z amerykańskich pta­ków, żuraw ki /.ykliwy, osiągający 1,5 m wysokości kiedyś był dość pospolity. Jed­nak osuszanie bagien, na których poszukiwał on pokarmu, powodowało spadek je­go liczebność • z roku na rok. W1945 roku pozostało już tylko szesnaście osobników.

I w tym przypadku ochroniarze podjęli trud ratowania gatunku w ostatnim momencie. Założono rezerwaty dla ochrony lęgowisk. Myśliwi, którzy wszystko co lata traktowali jako zwierzynę łowną, byli informowali o nadchodzącej katastrofie tego gatunku. Uczono ich odróżniania tego rzadkiego ptaka od spokrewnionego z nim, ale pospolitszego żurawia kanadyjskiego, w nadziei że oszczędzą oni giną­cy gatunek. Pomimo wszystko liczebność żurawi krzykliwych była bardzo niska. W tym czasie Georg Archibald przystąpił do działań. Założył stado hodowlane w niewoli w centrum badań w Wisconsin. Rozpoczął prace nad metodą, która póź­niej była z powodzeniem stosowana przez Dona Mertona w Nowej Zelandii i pole­gała na odbieraniu ptakom jaj z pierwszego lęgu i podkładaniu ich do gniazd inne­go, spokrewnionego gatunku. Żurawie kanadyjskie, dużo liczniejsze, doskonale nadawały się do roli przybranych rodziców.

Stosując tę metodę Archibald wychował osiemdziesiąt cztery pisklęta tego rzad­kiego gatunku. Pojawiły się jednak nowe problemy. Pisklęta miały wdrukowany obraz swoich przybranych rodziców i czuły się żurawiami kanadyjskimi. Potem, gdy osiągały dojrzałość płciową, jako swych partnerów akceptowały tylko żurawie kanadyjskie i nie rozumiały sposobu tokowania żurawi krzykliwych. Należało opracować nowy sposób. Teraz Archibald ze swoim zespołem rozpoczął wylęganie

31O Bariery rozprzestrzeniania

żurawi w inkubatorze. Pisklę zaraz po wykluciu z jaja trafiało do woliery we­

wnętrznej. Zaraz potem pojawiała się z bocznej ściany sztuczna głowa żurawia z czarnymi paskami po bokach dzioba i czarną plamką na tyle głowy, co jest cha­rakterystyczną cechą żurawia krzykliwego. Głowa pochylała się nad pisklętami, chwytała w dziób kawałeczki pokarmu i podtykała je pisklętom. Głowa była ręką opiekuna zakrytą lalką imitującą głowę żurawia krzykliwego naturaln■ .umia­rów i naturalnie ubarwioną. Przez następne dwa tygodnie, gdy pisklęta nagały najtroskliwszej opieki, ta głowa była jedynym ruchomym obiektem jaki .działy. Ludzki opiekun piskląt pozostawał dla nich niewidoczny, a sam obserwował wszystko przez lustrzane szyby, dające obraz tylko z jego strony. Gdy pó iniej pi­sklęta wychodziły na zewnętrzne wybiegi, towarzyszył im nie żuraw, ale przebra­ny za żurawia człowiek.

Był jednak jeszcze jeden problem. Żurawie krzykliwe odbywają wędrówki. Od­latują na południe, by spędzić zimę w Nowym Meksyku i na wybrzeżach Teksasu, wędrując w grupach rodzinnych, którym przewodzą dorosłe ptaki. Gdyby sztucz­nie wychowane młode żurawie zostały wypuszczone do swego naturalnego środo­wiska, co było przecież celem wychowujących je ludzi, odleciałyby w kierunku po­łudniowym, gdyż tak nakazywałby im instynkt, ale jak odnalazłyby rezerwaty przyrody, gdzie mogłyby być bezpieczne podczas zimy?

Ten problem został rozwiązany przez farmera z Idaho, Kenta Clegga. Jego pasją były nie tylko ptaki, ale także samoloty. Pomagał przy wychowywaniu młodych żurawi, ale stosował odmienną technikę niż Georg Archibald. Wykluwał i wycho­wywał grupę żurawi, wierząc, że trzymane razem nie będą miały później proble­mów wynikających z błędnego wdrukowania obrazu przyszłego partnera lęgowe­go. Od wczesnego dzieciństwa uczył swe żurawie powracania na sygnał dźwięko­wy i chodzenia za sobą. Gdy młode żurawie osiągały rozmiary dorosłych, były przez swego opiekuna zabierane na całodzienne wycieczki z dala od motoryzacji

i cywilizacji. Potem zabierał je jeszcze dalej, lecąc przed nimi swym miniaturowym samolotem. Gdy Kent startował do lotu, nawoływał żurawie i te leciały za nim, tworząc typowy klucz zaczynający się z boku jednego ze skrzydeł aeroplanu, tak jakby był to przewodzący im dorosły ptak.

Rezerwat w Nowym Meksyku jest oddalony o ponad 1200 km na południe od farmy Kenta. W ciągu dwu poprzedzających lat Kent pilotował w ten sposób gru­py wychowanych przez siebie żurawi kanadyjskich i dokładnie znał problemy z ja­kimi mógł się po drodze zetknąć. Towarzyszył mu inny doświadczony pilot moto­lotniowy, którego zadaniem była obrona stadka przed atakami orłów. Współpra­cownicy Kenta towarzyszyli mu, jadąc naziemnymi drogami i mając ze sobą sprzęt umożliwiający szybkie zmontowanie zagród, w których żurawie mogły bezpiecz­nie nocować w czasie postojów.

W dniu 13 października cała karawana była gotowa do wędrówki. Stadko nie by­ło duże - osiem żurawi kanadyjskich i tylko cztery cenne żurawie krzykliwe. Cała dwunastka miała zainstalowane nadajniki radiowe umożliwiające wykrycie ptaka

w razie jeg< aginięcia. Kent Clegg wzbił się w powietrze swym minisamolotem, a stado pod ,/yło za nim. Lecz gdy skierował się na południe, ptaki zawróciły na północ i lądowały na swych rodzimych polach. Kent spróbował ponownie, ale bez po w 'i a - Przywiązanie młodych ptaków do ich rodzinnych stron było zbyt silne. Wii «stanowiono zapakować je w samochód i wywieźć w inne, nie znane im stron- ddalone o 20 km od miejsca wychowywania się ptaków. Tym razem wszystk-. przebiegało sprawnie i Kent, z dwunastoma lecącymi z nim ptakami, udał się na południe.

W środku dnia ptaki wylądowały dla odpoczynku i odświeżenia się. Wieczorem

Kent zmusił je znów do lotu i tego dnia przeleciał z nimi aż 150 km. Trzeciego dnia nastąpił niespodziewany krach. Orzeł przedni zaatakował stado. Eskortujący stad­ko dodatkowy samolot przepędził drapieżnika ale ten zdążył uderzyć w jednego żurawia krzykliwego i strącić go na ziemię. Na szczęście rany zadane przez orła nie były bardzo poważne i głębokie, a zespół naziemny odnalazł żurawia i zapewnił mu opiekę weterynaryjną. Ranę zaszyto, paqent otrzymał antybiotyki, a przez na­stępne kilka dni odbywał podróż samochodem. Siódmego dnia lecące stadko zosta­ło niemal rozpędzone przez szwadron myśliwców, który przeleciał obok nich na bardzo niewielkiej wysokości. Żurawie, jak zwykle, gdy walczą w powietrzu, oto­czyły ciasnym pierścieniem motolotnię Kenta, tak że o mały włos by się z nią zde­rzyły. Jednak dziewiątego dnia opiekun sprowadził ptaki na ziemię, do rezerwatu nad rzeką Rio Grandę. Przez dwa dni Kent pozostawał ze stadkiem żurawi, prowa­dzając je na mokradła i zachęcając do przyłączenia się do żyjących tam żurawi ka­nadyjskich. Potem je tam pozostawił.

Obserwując poczynania Kenta Clegga zmierzające do nauczenia żurawi od­najdywania drogi w powietrzu, z jednej strony jest się zachwyconym, ale z drugiej ma się wrażenie, że jest to sytuacja paradoksalna. Ptaki latały przecież z kontynen­tu na kontynent przez co najmniej ostatnie sto milionów lat, a my dopiero zaczęli­śmy to robić. Jest to jednak tylko jeden z przykładów, jak bardzo dominujemy na tym świecie. Ptaki, już bardzo dawno temu osiedliły się w Antarktyce, w najzim­niejszych zakątkach świata, na których my postawiliśmy swe stopy przed zaledwie dwustu laty. Ptaki żyją i rozmnażają się na pustyniach, na których bez pomocy z ze­wnątrz człowiek nie potrafi przeżyć choćby chwili. Ptaki mogą przebywać w po­wietrzu przez rok lub dłużej i latają dookoła ziemi, co nam udaje się dopiero od kil­ku dziesięcioleci.

Obecnie jesteśmy najliczniejszymi i najbardziej rozpowszechnionymi konkuren­tami, z jakimi kiedykolwiek przyszło ptakom się stykać.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Attenborough David ŻYCIE NA ZIEMI
1 Zycie prywatne a zycie publiczneid 10168 ppt
01 Zycie prywatne a zycie publiczne
Zycie prywatne a zycie publiczne ppt
Cawthorne Nigel ?rdzo prywatne życie papieży
Życie ptaków (Life of Birds, The) (1998)(1)
Cawthorne Nigel Bardzo prywatne życie papieży
Prywatne życie łąki Lewis Stempel John
1 Zycie prywatne a zycie publiczne
Lewis Marcia Prywatne Zycie Trzech Tenorow
Attenborough David ŻYJĄCA PLANETA
Attenborough David NA ŚCIEŻKACH ŻYCIA
Iwona Kurz Przestrzeń prywatna i życie rodzinne

więcej podobnych podstron