Michalkiewicz: „Poruszyć znieczulone sumienia”
Dominik Venner – samobójca z Notre Dame
21
maja po południu do paryskiej katedry Notre Dame wszedł 78-letni
Dominik Venner, wyjął pistolet i na oczach licznych jak zwykle
turystów – zastrzelił się. Dominik Venner był pisarzem,
historykiem, laureatem prestiżowych nagród, a w przeszłości –
również członkiem OAS (Organisation de l`Armee Secrete) utworzonej
w 1961 roku przez generała Raula Salana, nazywanego „le plus
decore de tous les generaux”, po stłumieniu powstania algierskich
Francuzów, wspomaganych przez Arabów tzw.”Harkis”. OAS
sprzeciwiała się niepodległości Algierii i uważała generała de
Gaulle`a za zdrajcę. Motywem samobójstwa Dominika Vennera był
sprzeciw wobec instytucjonalizowania we Francji par sodomitów, a
zwłaszcza – umożliwienia im adoptowania cudzych dzieci. „Z
pewnością dziś potrzeba nowych, spektakularnych i symbolicznych
gestów, żeby poruszyć znieczulone sumienia i pobudzić pamięć o
naszych korzeniach” – napisał w pożegnalnym liście.
Dominik
Venner dołączył w ten sposób do grona ideowych samobójców, w
osobach Szmula Zygelbojma, Jana Palacha, czy Ryszarda Siwca. Być
może, że zwłaszcza dzisiaj potrzeba takich gestów, niewątpliwie
„spektakularnych i symbolicznych”. Czy jednak będą one w stanie
„poruszyć znieczulone sumienia”? To już nie jest takie pewne,
bo po pierwsze – ludzie, a nawet całe środowiska pragnące raz na
zawsze zatrzeć pamięć europejskich narodów o własnych korzeniach
– nie czynią tego przez roztargnienie, czy mimowolnie. Przeciwnie
– zacieranie narodowej pamięci, czy zasypywanie źródeł
narodowej tożsamości jest ich przemyślanym celem, bo liczą, że w
ten sposób doprowadzą te narody do stanu duchowej, a w perspektywie
– również fizycznej bezbronności i w ten sposób przerobią na
„ludzi sowieckich”, czyli „nawóz historii”. Oni nie mają
sumień „znieczulonych”, tylko zdeprawowane albo przez szowinizm
nakazujący im uważać się za prawdziwy „Herrenvolk” w skali
wszechświatowej, albo przez socjalistyczne doktrynerstwo, nakazujące
przerabianie normalnych ludzi na „ludzi sowieckich”, którzy od
normalnych różnią się tym, że wyrzekli się wolnej woli. Jednym
ze sposobów realizacji tego strategicznego celu jest destrukcja
cywilizacyjnego porządku spontanicznego w postaci rodziny, religii,
własności, rynku, różnorodności i wolności – i zastąpienie
go porządkiem zadekretowanym, w którym króluje urawniłowka, ale
niektóre zwierzęta są jednak równiejsze od innych. Jest bardzo
mało prawdopodobne, by samobójstwo popełnione przez Dominika
Vennera właśnie te sumienia poruszyło. Bardziej prawdopodobne jest
to, że posiadacze tych sumień zareagują na ten rozpaczliwy gest
pogardą i radością na widok skuteczności obranej strategii.
Cóż
zatem mogłoby poruszyć ich sumienia? Najlepiej objaśnić to na
konkretnym przykładzie. Oto wśród Umiłowanych Przywódców jest
pan poseł Roman Kotliński z dziwnie osobliwej trzódki posła
Palikota. Pan poseł Kotliński bardzo się angażuje w modernizację
naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, z niepojętych
powodów uważając się za przedstawiciela jakiejś awangardy. Ani
kwalifikacje moralne, ani żadne szczególne umiejętności, ani
nawet „zalety fizjologiczne”, które tak wychwalał Lech Wałęsa
u pana dra Andrzeja Olechowskiego, tego przekonania w jego przypadku
nie uzasadniają, więc musimy uznać je za aroganckie uroszczenie.
Patrząc na pana posła Romana Kotlińskiego nie podobna nie docenić
trafności spostrzeżenia Roberta Penn Warrena, który w powieści
„Gubernator” zauważa, że jeśli człowiek politykuje, to jego
sumienie także. Czy zatem samobójcza śmierć Dominika Vennera
byłaby w stanie poruszyć sumienie pana posła Romana
Kotlińskiego?
Żeby cokolwiek się poruszyło, musi najpierw
istnieć. Zatem – czy pan poseł Roman Kotliński ma sumienie?
Posiadanie sumienia musi się jakoś manifestować zewnętrznie, a w
przypadku pana posła Romana Kotlińskiego takiej zewnętrznej
manifestacji sumienia sobie nie przypominam. Nie jest zatem pewne,
czy w ogóle ma on sumienie, a w tej sytuacji pytanie, co byłoby w
stanie jego sumienie poruszyć może być bezprzedmiotowe. Utrzymuje
on, że nie wierzy on nawet w to, że ma duszę, a któż w końcu
może takie rzeczy wiedzieć lepiej od niego? Wobec tego spróbujmy z
innej beczki: co mogłoby zrobić na nim wrażenie? Myślę, że na
pośle Romanie Kotlińskim wrażenie mogłaby zrobić śmierć, to
znaczy – jego własna śmierć. Oczywiście oczekiwanie, że pan
poseł Roman Kotliński popełni samobójstwo z pobudek ideowych
wydaje się absolutnym niepodobieństwem i to nawet nie tyle z powodu
utraty zdolności do ich odczuwania, co zwyczajnie – ze strachu.
Wprawdzie pan poseł Roman Kotliński twierdzi, iż utracił wiarę w
życie pozagrobowe, ale czego to dzisiaj ludzie nie mówią dla
miłego grosza, a już specjalnie – Umiłowani Przywódcy? Ja w
każdym razie w te deklaracje nie wierzę i w tym właśnie upatruję
główną przyczynę niechęci pana posła Kotlińskiego do
samobójstwa, wszystko jedno z jakich pobudek. Pomyślmy tylko;
perspektywa spędzenia wieczności wśród szatanów, nie tylko
znacznie inteligentniejszych od pana posła, ale również –
stokroć bardziej wyrafinowanych w czynieniu zła również jemu, nie
może nie wzbudzać w nim przerażenia. A jeśli dodamy do tego
towarzystwo posła Biedronia, który wespół z panem Jackiem
Poniedziałkiem będą panu posłowi Kotlińskiemu kilka razy
dziennie robili lewatywę ze smoły zmieszanej z dymiącym kwasem
azotowym, to nic dziwnego, że podobnie jak wielu innych zwolenników
nieubłaganego postępu, również on chciałby żyć przynajmniej
długo. Ale co się odwlecze, to przecież nie uciecze – zatem nie
ulega wątpliwości, że na panu pośle Romanie Kotlińskim wrażenie
mogłaby zrobić perspektywa rychłej śmierci.
Jaka szkoda, że
człowiek tak wartościowy, człowiek tak ideowy, jak Dominik Venner
nie pomyślał w ten sposób, zanim zastrzelił się w katedrze Notre
Dame. Nie umniejszając w niczym wymowy jego gestu, wydaje się
oczywiste, że zagrożonej cywilizacji łacińskiej nie uratują
przed wrogami samobójstwa jej zwolenników i obrońców. Wrogowie
mogą się tylko cieszyć z tego ułatwienia. A przecież zwolennikom
i obrońcom łacińskiej cywilizacji chyba nie chodzi o to, by jak
najlepiej udelektować jej wrogów. Obrona cywilizacji wymaga
skonfrontowania się z jej wrogami, a logika podpowiada, że im mniej
tych wrogów będzie, tym mniejsze będzie zagrożenie. Zatem zamiast
eliminować siebie spośród żyjących, obrońcy łacińskiej
cywilizacji powinni eliminować jej wrogów. Taka perspektywa mogłaby
poruszyć ich „znieczulone sumienia”, a gdyby nawet okazało się,
że sumień już nie mają, to przynajmniej oddziaływać na instynkt
samozachowawczy.
Stanisław Michalkiewicz