Madelski: Narodowa dojarka lotnicza im. „prof.” Bartoszewskiego
LOT do szmalu podatnika. O to chodzi w tej firmie
Narodowa
dojarka lotnicza
Maciej Madelski
Wśród wielu różnych zabaw, jakim od lat oddają się nasi dobroczyńcy, gra w „narodowego przewoźnika lotniczego” (NPL) cieszy się niesłabnącą popularnością. Jedyną regułą tej zabawy jest brak zasad, czyli każdy bawi się po swojemu.
Menedżerowie
mają frajdę z zarządzania NPL (im więcej drogich samolotów
wyleasingują, tym większy ubaw). Eksperci w radzie nadzorczej
symulują kontrolę NPL, działacze związkowi bronią praw
pracowniczych, a sami urzędnicy Ministerstwa Skarbu Państwa
koordynują, monitorują oraz przygotowują plany prywatyzacji, co
wiąże się ze zlecaniem kosztownych analiz i audytów,
organizowaniem przetargów i innymi finansowymi uciechami.
Dookoła
całego widowiska kręcą się politycy, którzy zawsze potrafią
przekonująco uzasadnić, że w razie pozbycia się „narodowego
przewoźnika lotniczego” na Polskę spadnie dziesięć plag
egipskich. Dodatkowo gdzieś w tle majaczą sylwetki z „policji
jawnych, tajnych i dwupłciowych”, co gwarantuje, że wszystko
odbywa się z należytym finansowym rozmachem, a zarazem nie wyjdzie
poza granice scenariusza zabawy. Oczywiście gra w NPL kosztuje – i
to niemało. Jak nakazuje obyczaj, całość sponsorują podatnicy –
w ostatnich kilku latach NPL wykazywał 150-200 mln złotych strat
rocznie.
Plątanina rur i rurek
Można
powiedzieć, że od 1989 roku, z niewielkimi wyjątkami, Polskie
Linie Lotnicze „LOT” były trwale nierentownym przedsięwzięciem
biznesowym. W ciągu ostatnich kilkunastu lat podatnicy wsparli tę
firmę kwotą około 1,8 mld złotych. Część pieniędzy trafiła
bezpośrednio do kasy firmy, a reszta pochodziła z wyprzedaży
majątku (w wielu przypadkach państwowym podmiotom po nie do końca
rynkowych cenach). Obecnie własnością LOT-u pozostał znak
firmowy, ponad 300 mln złotych długów i w zasadzie nic więcej, bo
samoloty są leasingowane, a nieruchomości wynajmowane.
W ciągu
ostatniej dekady stanowisko prezesa firmy pełniło 10 osób,
zazwyczaj bez doświadczenia w branży lotniczej. Stąd milionowe
wydatki na doradztwo biznesowe i prawne (rekordziści przeznaczali na
ten cel nawet 30 mln złotych), olbrzymie koszty wynagrodzeń,
obsługi i odpraw władz przedsiębiorstwa oraz zatrudnianie
prokurentów wykonujących obowiązki zarządu (rzecznik prasowy
odmówił ustosunkowania się do krążącej pogłoski o miesięcznych
zarobkach prokurentów w wysokości 60 tys. złotych, tłumacząc to
„tajemnicą spółki”). Nieudolne zabezpieczenia opcji zakupu
paliwa spowodowały zaś w 2008 roku straty w wysokości ponad 400
mln złotych.
Niektóre dziwne posunięcia kierownictwa firmy
sprzyjały snuciu domysłów o związkach LOT-u z ludźmi ze służb
specjalnych. Jeden z komentatorów zwrócił uwagę, że liczba
pracowników personelu pokładowego jest zbliżona do liczby
zatrudnionych na zapleczu: „ten narzut administracyjny jest wciąż
pod jakąś nie do końca uzasadnioną ochroną”. Z kolei „Nasz
Dziennik” zrelacjonował spotkanie odbyte w siedzibie Aeroklubu
Warszawskiego, podczas którego Gromosław Czempiński miał wskazać
przyszłego prezesa LOT-u. Rozmówcy generała potraktowali jego
wypowiedź jako żart – ale tylko do czasu aż nominowany
rzeczywiście przejął stery tej spółki.
Renacjonalizacja poprzez prywatyzację
Fachowość
nadzorców nie odbiegała znacząco od profesjonalizmu zarządców. W
radzie nadzorczej LOT-u znalazł się m.in. specjalista ds. bydła i
tytułów naukowych Władysław Bartoszewski oraz prezes oddziału
niemieckiej firmy turystycznej Marek Andryszak. Ten drugi po
uzyskaniu nominacji oświadczył, że do tej pory spółkę lotniczą
znał z mediów, ale obiecał jednocześnie, że zgłębi jej
problemy, aby potem dołączyć do dyskusji, jak ją naprawić.
Do
poziomu profesjonalistów z zarządów i rad nadzorczych równali
urzędnicy odpowiedzialni za nadzór nad państwowym majątkiem. W
2004 roku powołali spółkę Centralwings, która miała być
odpowiedzią na ekspansję tanich linii lotniczych (po pięciu latach
firma zbankrutowała). Od 17 lat działa przynosząca straty
państwowa spółka Eurolot, obsługująca połączenia krajowe i
dublująca działalność LOT-u w połączeniach międzynarodowych
(umowa Eurolotu z LOT-em ma być ponoć bardzo niekorzystna dla tego
drugiego, ale porozumienie pozostaje tajne ze względu na „tajemnicę
handlową”). Z kolei przeprowadzona w 1999 roku prywatyzacja LOT-u,
polegająca na sprzedaży mniejszościowego pakietu akcji
Swissairowi, skończyła się po kilku latach bankructwem
szwajcarskiej spółki i renacjonalizacją LOT-u (odkupieniem
udziałów od syndyka).
Nikt za nic nie odpowiada
Ubiegły
rok miał być udany dla spółki lotniczej. Zarząd prognozował
osiągnięcie 50 mln złotych zysku. Po wakacjach władze spółki
zaczęły wysyłać pierwsze sygnały o narastających problemach
finansowych. Na posiedzeniu sejmowej Komisji Skarbu Państwa prezes
Marcin Piróg poinformował, że LOT wykaże niewielką stratę, ale
„radzi sobie coraz lepiej”. W listopadzie przyleciał do Polski
pierwszy zamówiony Boeing 787 („dreamliner”), co zostało
wykorzystane do zorganizowania gigantycznej akcji promocyjnej LOT-u.
Wkrótce potem prezes firmy wystąpił o pomoc publiczną w wysokości
miliarda złotych. Oburzenie w mediach trwało jednak krótko i nie
pociągnęło za sobą poważniejszych skutków.
„Trzeba doić,
strzyc to bydło” – tak postrzegał ludzi towarzysz Szmaciak w
poemacie Janusza Szpotańskiego. Obserwując zachowanie ludzi
odpowiedzialnych za majątek państwowy w LOT-cie trudno nie odnieść
wrażenia, że ich stosunek do podatników jest dość podobny. Po
ujawnieniu opinii publicznej stanu, w jakim znajduje się spółka
lotnicza, praktycznie nikt nie poniósł konsekwencji. Co prawda
prezes firmy stracił pracę, ale nic nie wiadomo, by rada nadzorcza
lub Ministerstwo Skarbu Państwa zamierzali podjąć w stosunku do
niego jakieś kroki prawne, nie mówiąc już w ogóle o odebraniu
odprawy. Zarówno minister Mikołaj Budzanowski, jak i bezpośrednio
nadzorujący LOT wiceminister Rafał Baniak (PSL) nie ponieśli
odpowiedzialności za brak kontroli nad spółką (ten pierwszy
został później odwołany ze względu na zamieszanie wokół
memorandum podpisanego przez EuRoPol Gaz w sprawie gazociągu
jamalskiego).
Z wyjątkiem trzech osób z rady nadzorczej, które
same zrezygnowały w niejasnych okolicznościach (media spekulowały,
że w ten sposób ludzie ci zaprotestowali przeciw nieudolnemu
zarządzaniu LOT-em), reszta członków tego organu zachowuje dobre
samopoczucie. Tego pogodnego nastroju nie zepsuł im nawet fakt, iż
kandydat na nowego prezesa wybrany w procesie rekrutacji przez radę
nadzorczą został odrzucony i zastąpiony człowiekiem wskazanym
przez ministra Budzanowskiego.
Udawanie głupiego – poziom mistrzowski
W
obecnej sytuacji rynkowej branży lotniczej przy przerostach
zatrudnienia, nieudolnym zarządzaniu i braku nadzoru
właścicielskiego LOT był, jest i będzie trwale nierentowny.
Stwierdzenie tego oczywistego faktu nie wymaga ani wiedzy tajemnej,
ani eksperckiej. Są tego świadomi politycy, urzędnicy z MSP oraz
zarządzający LOT-em. Ich publiczne wypowiedzi trudno interpretować
inaczej jak obrazę inteligencji podatników, którzy finansują
zabawę w „narodowego przewoźnika lotniczego”. Były prezes
spółki oznajmił: „To, co stało się we wrześniu [ubiegłego
roku], zaskoczyło wszystkich. Nikt nie przewidywał, że nastąpi
tak dramatyczny spadek przewozowy w całej Europie. (…) uważam, że
nagonka medialna, która była po 12, 13 grudnia – była
nieuczciwa. Jestem tym zniesmaczony. (…) W tej chwili jest unikalna
okazja. Plan, który zarząd przedstawił i który został
zaakceptowany przez właściciela, pozwala na to, żeby w 2014 roku
LOT w sposób stały był firmą dochodową”.
Przewodniczący
organu kontrolnego zadeklarował: „Wiedza rady nadzorczej bazuje na
informacjach przedstawianych przez zarząd. Nie dostaliśmy w
odpowiednim czasie wyraźnego sygnału od prezesa, że sytuacja
finansowa LOT odbiega tak znacznie od tego, co było prezentowane na
posiedzeniach rady”. Minister skarbu państwa ogłosił z kolei:
„Tak, byłem tym bardzo zaskoczony [że LOT wykazał stratę pod
koniec ubiegłego roku], tym bardziej że faktycznie po ośmiu
miesiącach 2012 roku były powody do tego, aby sądzić, że
zakończy ten rok z dodatnim wynikiem finansowym”. Minister był
tak bardzo zaskoczony i poruszony całą sytuacją, że aż udzielił
radzie nadzorczej absolutorium. Próbował ponadto wmówić
podatnikom, że kwota 400 mln złotych, jaką LOT otrzymał w
grudniu, to pożyczka, a nie dotacja, choć w obecnej tragicznej
sytuacji finansowej „narodowego przewoźnika lotniczego”
absolutnie nic nie wskazuje, że będzie on w stanie zwrócić te
pieniądze.
Nowa zabawa naszych dobroczyńców
Bardzo
pouczająca pod tym względem była również sejmowa debata o
problemach LOT-u sprzed dwóch miesięcy. W dyskusji nie zabrakło
humoru (minister Budzanowski: „Opracowaliśmy inicjatywy
oszczędnościowe – 131 bardzo konkretnych inicjatyw, punktów,
które już zostały uruchomione zgodnie z harmonogramem. Mają
przynieść oszczędności powyżej 150 mln zł jeszcze w tym roku,
jeszcze w 2013 r.”) i żenady (posłowi z P. starczyło
inteligencji i ambicji, żeby zadać pytanie o przyszłość połączeń
LOT-u w jego mieście).
Najważniejsze wystąpienia polityków,
w tym szczególnie Ruchu Palikota (Bartłomiej Bodio) i Polskiego
Stronnictwa Ludowego (Jan Bury), potwierdziły ich niezłomną wolę
kontynuowania zabawy w „narodowego przewoźnika lotniczego”, co w
połączeniu z nieopłacalnością ekonomiczną oznacza kolejne
wydatki z pieniędzy podatników. Przedstawiciel RP stwierdził
m.in., że „transport lotniczy jest narzędziem rozwoju kraju w
warunkach gospodarki globalnej, jednym z najważniejszych” i
dlatego wiele państw decyduje się na dopłacanie do tej
działalności. Poseł mówił o 37 tys. miejsc pracy „w sektorach
okołolotniczych”, o zwrocie pomocy finansowej dla LOT-u w
płaconych przez tę firmę podatkach i o zarobkach innych, w tym
państwowych firm na współpracy z tą spółką.
Przy okazji
podatnicy mieli okazję dowiedzieć się, że oprócz dotychczasowej
gry w „narodowego przewoźnika lotniczego” będą prawdopodobnie
finansować nową zabawę naszych dobroczyńców – „warszawski
port przesiadkowy” („hub”): „Komisja Infrastruktury odbyła
wyjazdowe posiedzenie w Przedsiębiorstwie Państwowym »Porty
Lotnicze«. Został nam przedstawiony projekt Chopin City w
Warszawie, hub, port przesiadkowy, a muszę przypomnieć, że LOT to
2 mln pasażerów w ruchu transferowym, 25 tys. ton cargo i poczty.
Piękna inicjatywa, ale bez przewoźnika narodowego nie będzie w
Polsce hubu. (…) hub w Warszawie to 90 minut bliżej z Warszawy do
świata (…)”.
Poseł Jan Bury z PSL też okazał zamiłowanie
do zabawy w NPL: „LOT to nie tylko zwykła spółka prawa
handlowego, to jest taka wysunięta na wszystkie rynki świata polska
placówka, bo tam, gdzie dociera LOT, tam dociera polska flaga, tam
dociera logo polskiej linii lotniczej, która ma już
kilkudziesięcioletnią tradycję”. Poseł wyraził przekonanie, że
nie jest możliwa prywatyzacja firmy poprzez sprzedaż większości
udziałów zagranicznemu inwestorowi branżowemu. Stwierdził, że
wokół LOT-u „trzeba zbudować dobre wsparcie” ze strony państwa
i samorządów, choć jednocześnie wyraził obawę, że
dotychczasowa pomoc finansowa może nie wystarczyć: „Przecież
mamy PKO BP, dużą publiczną firmę, mamy PZU, dużą publiczną
firmę. (…) jeśli stać dzisiaj nas na to, żeby PKO i PZU
zakupywały aktywa na różnych rynkach, poza Polską też, to stać
nas również na to, żeby zainteresować dobrym programem
naprawczym, dobrą strategią rozwoju tej spółki dla przyszłości
polskie podmioty finansowe i, być może, udziałem w akcjonariacie
takiej spółki jak LOT”.
Poseł Bury zaprezentował
zapierającą dech w piersiach wizję rozwoju „narodowego
przewoźnika lotniczego”: „Wierzę w to, że (…) możemy stać
się linią, która dla LOT-u i dla hubu w Warszawie stworzy nie
tylko warszawski czy polski rynek, ale za 2-3 lata wybierze się sama
na zakupy i akwizycję. (…) Jeśli na rynku lotniczym dzisiaj są
upadłości, to wiele małych linii lotniczych będzie można za
nieduże pieniądze kupić, nabyć, a wtedy może być tak, że
stworzymy środkowoeuropejską dużą linię lotniczą i będziemy
się na tym rynku jako poważni gracze liczyć. Mam takie marzenia i
chciałbym, żeby takie marzenia miał też minister skarbu, bo LOT
na to zasługuje”. Tak jak w znanym dowcipie. Teraz dobroczyńcy
mają marzenia, a podatnicy pieniądze. Za chwilę dobroczyńcy będą
mieli pieniądze, a podatnicy – marzenia.
Na koniec drobiazg,
ale bardzo wymowny. Losy Biuletynu Informacji Publicznej LOT-u są
dość symboliczne dla stanu, w jakim znajduje się ta spółka oraz
państwowy nadzór nad nią. Kilka miesięcy temu Fundacja
Republikańska wytknęła w swoim raporcie dotyczącym „narodowego
przewoźnika lotniczego”, że ten łamie prawo, nie udostępniając
na swojej stronie internetowej aktualnych informacji w Biuletynie
Informacji Publicznej. Pytanie o BIP, które zadałem miesiąc temu
rzecznikowi prasowemu LOT-u, pozostało bez jakiejkolwiek odpowiedzi.
Z kolei po zapytaniu Ministerstwa Skarbu Państwa, czy podjęło
jakieś działania mające na celu wyegzekwowanie od nadzorowanej
spółki wypełniania obowiązku prowadzenia BIP, zostałem odesłany
do LOT-u.