Poznański Wielki przekręt

Kazimierz Z. Poznański:
Wielki Przekręt
Klęska Polskich Reform
Towarzystwo Wydawnicze i Literackie, Warszawa 2000
==============================================
Cytuję wybrane fragmenty ( strona w budowie ):
==============================================
SPIS TREŚCI
Wstęp
Część pierwsza
BŁĘDNE KOŁO ......... 9
1. Wątpliwa transformacja ......... 10
2. Niekompletny kapitalizm ......... 25
3. Rachunek wywłaszczenia ......... 37
Część druga
HANDLARZE ZŁOMEM ......... 52
4. Sztuczna nierównowaga ......... 53
5. Mechanizmy korupcyjne ......... 69
6. Polityczne powinowactwa ......... 83
Część trzecia
STREFA KRYZYSÓW ......... 96
7. Bezmyślność zniewolona ......... 97
8. Niemiecki prototyp ......... 112
9. Historyczne przestrogi ......... 128
Zakończenie ......... 140
Załączniki ......... 148
Bibliografia ......... 152
----------------------------------------------------------------------------------
Z okładki książki
-------------------------------------------------------------------------------------------
Powinno się zaczynać lekturę tej zdumiewającej książki od Posłowia - które ujawnia pozytywny ideał autora, jakże bliski Ukrainie i Białorusi, pozwalający zrozumieć jego histeryczny atak na zdradziecką politykę polskich, węgierskich i czeskich liberałów.
Janusz Lewandowski,
poseł Unii Wolności,
b. minister przekształceń własnościowych
----------------------------------------------------------------------------------------------------
Tę książkę powinna przeczytać przede wszystkim POLSKA INTELIGENCJA! Najbardziej profesjonalnie przedstawiony systemowy i nieodwracalny rabunek finansów państwa polskiego. Proces ten jest prezentowany w fałszywym świetle przez władze i większość mediów, celem wprowadzenia w błąd polskiego społeczeństwa.
Bogdan Pęk,
poseł PSL
----------------------------------------------------------------------------------------------------
Kazimierz Poznański prowokuje i szokuje. Krytykując z pasją kolejne polskie rządy za wyprzedaż majątku narodowego zagranicznym inwestorom, stawia polską transformację w całkowicie nowym, nieoczekiwanym świetle. Można się z nim zgadzać lub nie, ale na pewno nie można zignorować. Książka jest fascynującą lekturą dla wszystkich, którzy interesują się polskimi przemianami.
Dariusz Rosati,
członek Rady Polityki Pieniężnej
----------------------------------------------------------------------------------------------------

Nota Biograficzna
----------------------------------------------------------------------------------------------------
Kazimierz Z. Poznański jest profesorem zwyczajnym Uniwersytetu Waszyngtońskiego w Seattle, Stany Zjednoczone. Doktoryzował się na Wydziale Ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego. Jego praca doktorska ukazała się drukiem w Państwowym Wydawnictwie Naukowym pt. "Innowacje w kapitalizmie". Kilka lat po uzyskaniu doktoratu, w 1980 r., wyjechał na roczne stypendium na Uniwersytet Princeton. Rok później zaczął wykładać ekonomię na Uniwersytecie Cornell, Ithaca, New York. Wyniki badań na tej uczelni zostały włączone do dwóch zbiorowych publikacji Kongresu Stanów Zjednoczonych. To był pierwszy przypadek zaproszenia polskiego ekonomisty do udziału w tej prestiżowej serii. Wykładał na kilku uczelniach, w tym na Uniwersytecie Northwestern, Evanston, Illinois, oraz zdobył kolejne stypendia (m.in. roczne stypendium na Uniwersytecie Stanford, California). Pierwszą amerykańską książkę, zatytułowaną "Technologia i konkurencja: blok sowiecki w gospodarce światowej", opublikował w 1987 r. na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. W 1992 r. wydał pracę zbiorową pt. "Konstruowanie kapitalizmu", jedną z pierwszych publikacji nt. transformacji postkomunistycznej (m.in. z Kołakowskim oraz Kornaiem). W 1997 r. ukazała się jego kolejna książka pt. "Przewlekła transformacja: zmiany instytucjonalne a wzrost gospodarczy w Polsce, 1970 - 1994", nakładem Cambridge University Press. Gotowa do druku jest jego najnowsza książka: "Śladami Poppera: społeczna obojętność i upadek społeczny", podejmująca wątki, które poruszył ostatnio Soros w książce "Kryzys współczesnego kapitalizmu globalnego". Już jako profesor Uniwersytetu Waszyngtońskiego zorganizował kilka corocznych tzw. okrągłych stołów nt. transformacji z udziałem polskich i amerykańskich ekonomistów. Wyniki tych konferencji zebrał w dwóch książkowych edycjach pod swoją redakcją (m.in. "Prywatyzacja oraz stabilizacja w Polsce", wydana przez Kluwer Academic Press, m.in. z rozdziałami Sachsa oraz McKinnona). Od 1996 r. jest współredaktorem głównego amerykańskiego periodyku poświęconego sprawom Europy Wschodniej: "East European Politics and Societies". Wydrukował ponad trzydzieści artykułów w różnych periodykach amerykańskich i brytyjskich.
----------------------------------------------------------------------------------------------------
Wstęp - str. 5
----------------------------------------------------------------------------------------------------
Przedmiotem książki jest proces półdarmowej wyprzedaży większości polskiego majątku obcym inwestorom. Nazywam tę operację "wielkim przekrętem", gdyż zwrot ten najlepiej oddaje sposób wyzbycia się majątku. Jedni twierdzą, że groził koniec świata, więc szybko trzeba było sprzedać obcym, bo mieli środki. Argument ten, podobnie jak opinia, że kapitał poszedł tanio, bo był niewiele wart, jest niepoważny. W istocie spieszono się, gdyż urzędnicy odpowiedzialni za sprzedaż mieli mało czasu na ukartowane przetargi. Chodzi o transakcje, w których obcych nabywców przyciąga się głównie na przynętę zaniżonych cen w zamian za osobiste korzyści, w tym zwłaszcza, prowizje.
Ponieważ - jak wyliczam - majątek banku i przemysłu jest sprzedawany za najwyżej dziesięć procent jego wartości, Polska po drodze do kapitalizmu gubi pozostałe dziewięćdziesiąt procent. Te dziewięćdziesiąt procent wycieka do nabywców za granicę, zamiast zasilić słabowitą gospodarkę, którą zostawił komunizm. Za niezrealizowane wpływy można było powiększyć majątek dokładnie o te dziewięćdziesiąt procent, co pociągnęłoby za sobą proporcjonalny wzrost globalnej produkcji. Na taką ogromną stratę narażono społeczeństwo, żeby osiągnąć prowizje, stanowiące tylko ułamek wartości kapitału.
Jest to tym bardziej niepokojące, że nawet te dziesięć procent, które po "wielkim przekręcie" trafia do budżetu państwa, nie jest wykorzystywane na rozbudowę majątku. Budżet został właściwie wyłączony z procesów inwestycyjnych, nawet nie wspomaga produkcji, która jest w pilnej potrzebie naprawy. Jest on przede wszystkim konsumpcyjny, tyle że nie chodzi głównie o tzw. spożycie zbiorowe. W sferze budżetowej ma miejsce "mały przekręt", w wyniku którego znaczna część wpływów przechwytywana jest przez urzędników na osobisty użytek (np. w lokalnych samorządach, kasach chorych czy państwowych spółkach).
Przyszłość gospodarki wydaje się jednak bardziej ponura niż smutna teraźniejszość tej wyprzedaży, jak po pożarze. Nawet gdyby gospodarka rosła, trudno będzie już skompensować poniesione na sprzedaży straty. Co ważniejsze, przez tę wyprzedaż Polska skazuje się na coroczny wyciek zysków z kapitału, który szacuję na dziesięć procent dochodu narodowego. Innymi słowy, sprzedający narazili Polskę na wieczne straty, wielokrotnie przerastające jednorazowe prowizje zarobione na pośrednictwie. Chodzi więc o "wielki przekręt" nie w sensie korzyści dla mniejszości, ale raczej w sensie strat dla większości.
Pozbawiona zysków, należnych zagranicznym właścicielom, gospodarka zostaje tylko z dochodem z pracy - czyli płacami. Innymi słowy, już kapitalistyczna, ale z obcym kapitałem i lokalną pracą, Polska staje się krajem, który niejako żyć musi z "gołej" pensji. Możliwości zakumulowania własnego kapitału wyłącznie w oparciu o zarobki pracownicze są nikłe, tak że szansa na wyrwanie się z tej sytuacji, gdzie praca jest własna, a kapitał nie, są równie małe. To jest szczególny przypadek, który, sięgając do starej retoryki, można by określić mianem "robotniczego" kapitalizmu, bez szansy na inną, "nierobotniczą" przyszłość.
W robotniczym kapitalizmie - a nie komunizmie - siła robocza staje się odpowiednikiem migrantów, którzy udają się za chlebem za granicę. W tym przypadku jednak jest to migracja za chlebem we własnym kraju, gdyż jego fabryki i banki są zagraniczne. Nie są więc gośćmi w obcym kraju, ale - paradoksalnie - u samych siebie. Jest oczywiście jedna wielka różnica między tymi dwoma rodzajami migracji zawodowej. Przy tej zewnętrznej, gdy jedzie się do zamożnego kraju - jak Niemcy - oferowane są wysokie płace. Przy tej wewnętrznej migracji trzeba zadowolić się niższymi, polskimi płacami, i to być może nawet na zawsze.
Jak widać, mój krytycyzm wobec transformacji nie bierze się stąd, że - tak jak marksiści - nie lubię kapitalizmu, a więc otwartego rynku i prywatnej własności, na których on się opiera. Nigdy nie miałem nic wspólnego z marksizmem ani wtedy, gdy był w modzie, ani teraz, gdy stał się niemodny. Lubię kapitalizm, tyle że budzi moje obawy wyłaniający się w Polsce rodzaj kapitalizmu bez własnych kapitałów. Jest to sprzeciw liberalnego ekonomisty, wychowanego w duchu tzw. ekonomii ewolucyjnej, za którą stoją austriaccy ekonomiści: Hayek (1988) oraz Schumpeter (1942).
Przekonani o "naturalności" wolnych rynków oraz prywatnej własności, ewolucyjni ekonomiści widzą kapitalizm jako niezastępowalną ostoję ludzkiej cywilizacji. Ta naturalność nie bierze się z wrodzonej potrzeby wymiany towarowej oraz osiągania zysków. Wolne rynki oraz prywatna własność, tak jak wszystkie inne instytucje, są ludzkim wynalazkiem. Nie powstają odruchowo, ale na bazie reguł moralnych, gdyż zdolność przetrwania zależy od przestrzegania ustalonych przez społeczność zasad moralnych. Stąd prywatny rynek, tak jak kapitalizm, od którego zależy nasza egzystencja, jest odbiciem tych reguł.
Nikt poza szkołą ewolucyjną z taką pasją nie podjął się obrony kapitalizmu przed zakusami przeciwników. W tym obrony przed komunizmem, z jego ideą gospodarki bez rynków i własności. Szczególne zasługi miał w tym Hayek, wskazując na praktyczną niemożność zrealizowania komunistycznego ideału tutaj, na ziemi. Schumpeter, choć uważał, że być może komunizm da się wprowadzić w czyn, dowodził, że byłby to regres. Ale niezwykle ważne były też polemiki innego austriackiego ewolucjonisty, filozofa Poppera (1943). Z tegoż powodu ci austriaccy konserwatyści uważani są, zwłaszcza w obecnej ekonomii amerykańskiej, za opokę liberalizmu.
To samookreślenie może zdziwić wielu tych, którzy w Europie Wschodniej określają się dzisiaj mianem liberałów. Włączając w to znaczną część polskiego środowiska intelektualnego, gdzie nie wypada być po innej stronie. Nie mówią oni o żadnej klęsce transformacji. Przeciwnie, egzaltują się, jak twierdzą, jej wielkim triumfem w budowie kapitalizmu. Taki kapitalizm już ponoć powstał w większości krajów Wschodniej Europy. Być może kraje te potrzebują tylko jakiejś korekty. Dla nich krytyczne uwagi na temat transformacji, szczególnie w takich krajach, jak Polska czy Węgry, są zaprzeczeniem liberalnej myśli. Więcej - są antyliberalne.
Być może ta różnica w ocenie wynika stąd, że ich liberalizm wywodzi się z nurtu tzw. neoklasycznej ekonomii. Moim zdaniem przyczyny są jednak inne. Nawet ludzie myślący w neoklasycznej tradycji nie mogliby nie dostrzec ułomności rodzącego się w regionie kapitalizmu. To nie jest sprawa tej czy innej tradycji liberalnej. Jest to raczej niechęć do nazywania rzeczy po imieniu, ze względu na różnego rodzaju pozamerytoryczne względy. Liberalizm, w dowolnej postaci, nie wyklucza krytycznego spojrzenia na kapitalizm, gdyż ma bardzo wyraźną wizję "dobrych" instytucji.
Liberalizm stoi tak samo murem za rynkami, jak i przeciw złym rynkom. Jest też świadom tego, że nie każda własność prywatna jest "dobra". Kryterium oceny jest przy tym absolutnie jednoznaczne - jest nim stopień wolności. Tak jak liberalizm, ewolucyjna szkoła uważa, że moralną bazą kapitalizmu jest wolność, stanowiąca o sile kapitalizmu. A bazą dla wolności jest własność czynników wytwórczych, siły roboczej oraz fizycznego kapitału. Im szerszy zakres własności, tym lepsze warunki dla efektywnego wykorzystania czynników produkcji oraz pomnażania dobrobytu.
Ponieważ moc kapitalizmu bierze się z szerokiego zasięgu własności, zrozumiała staje się liberalna negacja feudalizmu, w którym kapitał - w zasadzie ziemia - jest w rękach niewielu. Jednocześnie, ze względu na taką strukturę posiadania, siła robocza jest kontrolowana przez niewielu. Z tych samych powodów ewolucyjni ekonomiści odrzucili komunizm, czego wyrazem jest słynna książka Hayeka pt. "Droga do poddaństwa" (1944). Widząc, jak Wschodnia Europa czyni wysiłki by zbudować komunizm, stwierdził on, że komunizm odtwarza struktury feudalne.
Komunizm to oczywiście nie feudalizm, bo żadne kompletne powroty do przeszłości nie są możliwe - tego zresztą uczy ewolucyjna ekonomia. Chodzi raczej o ogólne zbieżności, zwłaszcza w jednym wymiarze, mianowicie wolności jednostki. W komunizmie liczy się nie tyle własność ziemi, co raczej kontrola nad maszynami jako kapitałem. W warunkach agrarnego feudalizmu zakres własności kapitału ogranicza się do arystokracji, a w przemysłowym komunizmie do kadry partyjnej. Przy czym, z racji tej szczególnej pozycji, jedna i druga warstwa "przypisuje" siłę roboczą do miejsca pracy.
Jeśli się przyjrzeć Europie Wschodniej po komunizmie, to rodzą się wątpliwości, czy kraje te istotnie schodzą z drogi, o której pisał Hayek. Nie nastąpiło prawdziwe upowszechnienie własności kapitału, gdyż elity partyjne zostały po prostu wymienione na obcych inwestorów. Trudno sobie wyobrazić, żeby przy tak ułomnej strukturze własności siła robocza nie pozostała "przypisana" do warsztatu pracy. Być może obecna transformacja ustrojowa to inne wydanie "drogi do poddaństwa", archaicznego porządku, w którym jednostkom, w najlepszym razie, ofiarowuje się namiastkę wolności.
----------------------------------------------------------------------------------------------------

Komentarz1 | KERM | Literatura | Strona główna |

----------------------------------------------------------------------------------------------------
Część Pierwsza
Błędne Koło - str. 9

Transformacja ustrojowa ruszyła szybko, tyle że równie szybko doszło do katastrofy, najpierw w formie gwałtownej recesji, a potem wyprzedaży majątku na rzecz obcych inwestorów. Przejmowanie fabryk czy banków przez zagranicznych właścicieli jest dzisiaj w świecie normą, ale nie jest normą przejmowanie całej gospodarki jakiegoś kraju. Jeszcze bardziej odległe od norm jest przyzwolenie, żeby gospodarka danego kraju została przechwycona za półdarmo. Tak się niestety stało w Polsce, gdzie zamiast uratować to, co zostało z komunizmu, dla przyszłych pokoleń - zmarnowano ten spadek. W zamian za skromne prowizje, właściwie napiwki, decydenci upłynnili kapitał za ułamek jego wartości. Większość tego kapitału oddano w ręce obcych inwestorów - nie w sensie etniczności, ale rezydencji. Widać, jak złudne okazały się deklaracje takich jak Balcerowicz sztandarowych tzw. liberałów, że w imię rynków - efektywności wykorzystania kapitału - należy zlikwidować subsydia. Ich zdaniem subsydia niszczyły patrymonialną za komunizmu gospodarkę. Po jego upadku odcięli więc krajowy przemysł czy banki od pomocy budżetowej. Ale sprzedając kapitał za bezcen, ci sami ludzie uruchomili inny, nieporównywalnie większy kanał subsydiowania. Utrzymał się patrymonializm, tyle że pomoc budżetową skierowano do kieszeni zagranicznych nabywców. Jest to dokładna odwrotność utopijnej idei powszechnej prywatyzacji przez rozdanie majątku państwa obywatelom. Chodzi o głoszoną od początku transformacji ideę tzw. demokratycznego kapitalizmu, w którym wszyscy mają trochę kapitału. Zamiast tego właściwie rozdaje się publiczny majątek cudzoziemcom. Powstaje równie nierealny system, w którym nieliczni obywatele mają tylko nieco kapitału, a więc jest to kapitalizm "nienarodowy".

Rozdział Pierwszy
Wątpliwa transformacja - str. 10

Polska próba odbudowy kapitalizmu, podobnie jak cała transformacja ustrojowa w Europie Wschodniej, jest porażką. To stwierdzenie może zdziwić tych, którzy przyzwyczaili się, że zachodni eksperci chwalą śmiałe reformy oraz ogrom zmian. Dla nich sam fakt, że odchodzi się od komunizmu, a wchodzi w kapitalizm, oznacza sukces. Ja też właściwie jestem stamtąd, ale nie podzielam zdania tych apologetów transformacji. Dla mnie liczy się, jakiego to rodzaju kapitalizm wyłania się po komunizmie. Zmieniono bowiem zwyrodniały komunizm na kapitalizm w jego wynaturzonej wersji.
Jest tak, gdyż kapitalizm powstaje w Polsce, podobnie jak w innych częściach Europy Wschodniej, przez oddanie większości kapitału zagranicznym właścicielom. Nie rodzi się więc własna klasa kapitalistyczna, a tym samym rozpoznawalny gołym okiem kapitalizm. Ten brak klasy to nie jest bowiem jakaś kosmetyczna różnica, ale wrodzony defekt, który pociąga za sobą ogromne, ujemne skutki dla gospodarki. Mało kto jednak zdaje sobie z tego sprawę, gdyż brak jest rzetelnej dyskusji na ten temat. Właściwie to żaden aspekt transformacji nie jest poddany porządnej analizie, bo to jest "niema" transformacja.

Utrwalenie patologii - str. 10

Nie bez udziału zachodnich apologetów pozytywne, czy wręcz euforyczne, spojrzenie na przebieg transformacji przyjęło się jako główna wykładnia również w Europie Wschodniej. W Polsce reprezentuje to podejście Balcerowicz (1995) i krąg jego zwolenników, określających się jako "liberałowie". W Czechach ich odpowiednikiem jest też ekonomista Klaus oraz związana z nim partia, choć polscy tzw. liberałowie nie uważają ich za “prawdziwych”. W Rosji prym wiodą w tej dziedzinie osoby w rodzaju, jak ich chętnie określa prasa zachodnia, “młodego reformatora” – Gajdara.
Według tej szkoły myślenia, po latach komunistycznego błądzenia z "bezcelowymi" reformami, Europa Wschodnia znalazła się na właściwej drodze. Buduje się wszędzie zdrowy kapitalizm oparty na prywatnej własności i otwartych rynkach. Wszystko to odbywa się bez prawdziwych kosztów gospodarczych, choć po drodze usuwa się zbędny balast niepotrzebnych produktów. Wyrugowaniu tych produktów służy nieuchronna recesja, po której przychodzi szybkie ożywienie. Przy okazji dochody indywidualne ulegają rozwarstwieniu, ale taki jest ponoć kapitalizm, więc trzeba się z tym pogodzić.
Zdaniem tych ekonomistów po dziesięciu latach proces budowy kapitalizmu jest prawie zakończony, szczególnie w radykalnej Polsce. Gdy Węgry w 1995 r. zdecydowały się radykalny program, transformacja została też szybko sfinalizowana. Więcej wątpliwości budzą kraje, które zawahały się przed przyjęciem “polskiej” medycyny, takie jak Rosja. Gdzie “młodzi reformatorzy” musieli się szybko wycofać z radykalnych pomysłów. Doszło tutaj do drastycznego spadku produkcji, ale jako poza państwowym radarem, nieuchwytna statystycznie dla budżetu kwitnie ogromna “szara strefa” kapitalizmu (Aslund 1995).
Ta pochlebna perspektywa, w którą chętnie uwierzyłbym, gdyż chciałbym, żeby transformacja w stronę kapitalizmu się udała, nie jest jednak prawdziwa. Jeszcze parę lat temu, w latach swoistego przełomu, gdy było wiele naturalnego zamieszania, można było naiwnie żywić takie złudzenia. Dzisiaj takie poglądy świadczą nie tyle o braku kontaktu z rzeczywistością, co niechęci do przyznania się do plajty reform. Trudno bowiem uwierzyć, żeby zwolennicy tej euforycznej wizji nie dostrzegali ogromnych zagrożeń płynących dla gospodarki z przyjętej formy transformacji ustrojowej.
Z wizją euforyczną od początku ściera się wizja, którą nazwałbym sceptyczną czy umiarkowaną. Ma ona znacznie mniejsze poparcie wśród zachodnich ekspertów. W polskim środowisku reprezentują ją m. in. Kołodko (1999) oraz Rosati (1998). Ich zdaniem, gospodarka postkomunistyczna istotnie zmierza w stronę normalnego kapitalizmu. Nie mają oni jednak tyle pewności co apologetyczna grupa, że jest to liniowy proces, który jednym szlakiem prowadzi do takiego celu (definitywnie uznają Rosję za dowód braku takiego automatyzmu oraz widzą wiele "dróg" wiodących do kapitalizmu, w tym tę, którą obrały Chiny.
Jeszcze bardziej różnią się oni od "szkoły" euforycznej w ocenie społecznych kosztów reform. Ich zdaniem są one znaczące, gdyż recesje, także w Polsce, wykroczyły ponad to, co można było przypisać eliminacji zbytniego balastu. W przypadku Polski recesja lat 1990 - 1992 była zbyt głęboka, gdyż Balcerowicz popełnił poważne błędy gospodarcze. Przyjął bowiem nadmiernie radykalne tempo reform, na dodatek bez dostatecznych osłon socjalnych. Stąd recesja uderzyła bardzo mocno w niektóre grupy społeczne, prowadząc do niedopuszczalnego rozwarstwienia dochodów.
Sceptyczna perspektywa na transformację, mimo że jest bardziej realistyczna, wciąż jest nieadekwatna. Nie miałem tej świadomości parę lat temu, gdy byłem jeszcze sceptykiem wśród amerykańskich ekonomistów (jak np. Murrel, 1992). Dzisiaj jestem zdania, że lepiej oddaje rzeczywistość wizja negatywna, według której transformacja rodzi chory kapitalizm. Wiążą się z nim raczej stałe, niż przejściowe, wysokie koszty, które uderzają, choć nierówno, w całe społeczeństwo. Z chorym kapitalizmem wiążą się bowiem chore rynki, zatem w ogóle nie można mówić o wygranych.
Kiedy zaczęła się transformacja, pojawiło się wiele spekulacji na temat, jaki kształt przybierze kapitalizm. Mało komu wtedy przyszło do głowy, że cokolwiek innego może czekać te kraje niż zwykły kapitalizm. Ogólny nastrój, zgodnie z pozytywną wizją był taki, że reformatorzy mają nieomal wolny wybór, którą formę kapitalizmu, wypróbowaną już przez rozwinięte kraje, wprowadzić w życie. W większości przypadków, podobnie jak w Polsce, zastanawiano się, czy wybrać model tzw. anglosaski czy tzw. kontynentalny, taki jak np. system tradycyjnie działający w Niemczech.
Pamiętam, że w pierwszym roku transformacji sam zabrałem się do rozważań nad tym, jaki jest najbardziej prawdopodobny kierunek zmian ustrojowych. Nie zakładałem jednak, że reformy doprowadzić mogą tylko do zdrowego kapitalizmu. Zdecydowałem się zarysować kilka możliwych rozwiązań, w tym różne rodzaje wypaczonego kapitalizmu. Intuicja mówiła mi, iż skoro nie tak dawno „przytrafił” się Europie Wschodniej taki „niewypał” jak komunizm, nie można wykluczyć, że kraje tego regionu znowu mogą odejść od normy, nawet w sposób zupełnie skrajny.
W swojej prognozie uznałem, że jednym z możliwych niepożądanych wariantów byłby tzw. kapitalizm polityczny, w którym władza wykorzystywana jest do zdobycia kontroli nad kapitałem (Staniszkis 1992). W ten sposób doszłoby do uwłaszczenia byłej nomenklatury, co zresztą zaczęło się dziać w końcowych latach komunizmu.
Sądziłem wtedy także, że możliwy jest inny patologiczny wariant kapitalizmu, taki, w którym majątek państwa będzie głównie przejęty przez zagranicznych inwestorów.
Dzisiaj już dokładnie widać, że transformacja nie poszła głównie drogą politycznego kapitalizmu. Wszędzie, choć w różnym tempie, kapitał przejmowany jest przede wszystkim nie przez byłe czy nowe elity, ale przez zagranicznych inwestorów. Transformacja skierowała się niejako na drogę tzw. zależnego kapitalizmu, gdzie obcy kapitał dominuje, jak to często ma miejsce właśnie w krajach zacofanych. Tyle że w Europie Wschodniej chodzi o dominację na znacznie większą skalę. Nigdzie w zacofanej części świata nie można spotkać podobnie wysokich udziałów zagranicznej własności (z wyjątkiem niektórych krajów latynoskich, jak np. Chile).
Z pewnością nie można znaleźć w świecie takich stosunków własnościowych, jakie właśnie stworzyły Węgry, gdzie w 1999 r. 75 procent przemysłu oraz 70 procent banków należało, prawie w całości, do zagranicznych właścicieli. Tylko niewiele w tyle jest Polska, w której zagraniczna kontrola banków zbliżyła się do 70 procent, podczas gdy w przemyśle udział ten kształtuje się na poziomie 35 - 40 procent. Trend wzrostowy jest tak silny, że można założyć, że w ciągu kilku najbliższych lat stan zagranicznego posiadania w polskim przemyśle z pewnością osiągnie taki poziom jak na Węgrzech.
Koncentrując się na fakcie upowszechnienia prywatnej własności oraz kilku innych tego rodzaju oczywistych obszarach instytucjonalnej nieciągłości (np. uwolnienie cen, liberalizacji handlu), kręgi tzw. liberalne twierdzą, że w Polsce rodzi się system, który być może odbiega od normy, ale nie jest wynaturzeniem. Odwrotnie, można nawet uznać ten system za wyznacznik najnowszych trendów, gdyż buduje się "najwyższy etap kapitalizmu". To jest kapitalizm globalny, gdzie granice narodowe oraz narodowość właścicieli są bez znaczenia. Ponieważ kapitał jest rozproszony i anonimowy, narzekanie na brak własnych kapitałów jest bezpodstawne.
Żeby zrozumieć naiwność czy wręcz obłudę takiego punktu widzenia, będącego swoistym wcieleniem ideału "gospodarczego internacjonalizmu", należałoby zapomnieć o ideale tzw. liberałów. Zamiast tego trzeba by wziąć za punkt odniesienia dobrze znane realia z przeszłości. Najlepiej byłoby zastanowić się, czy wyłaniający się kapitalizm ma coś wspólnego z takim odchyleniem od kapitalizmu, jak na przykład niedawno upadły komunizm. Gdyby okazało się, że kapitalizm bez własnego kapitału reprodukuje główne cechy komunizmu, jako patologii, należałoby go również uznać za patologię.
Dla przeprowadzenia takiego porównania trzeba zdać sobie sprawę, że likwidacja prywatnej własności na rzecz publicznej nie była główną cechą komunistycznego "przełomu". Nie chodziło przede wszystkim o zmianę prawnego, formalnego tytułu własności kapitału. Komunizm był głównie eksperymentem typu inżynierii społecznej.
Chodziło o zupełnie nową socjologię z odrębną strukturą społeczną opartą na jednolitym wzorcu człowieka. Z likwidacją prywatnej własności nastąpiło coś ważniejszego, mianowicie likwidacja klasy kapitalistycznej , zwłaszcza tej dużej i średniej (mierzonej wartością posiadanego kapitału).
Ten zabieg był zgodny z przesłanką komunistycznej rewolucji, mówiącą, że możliwe jest stworzenie, niejako aktem woli, zuniformizowanego społeczeństwa takich samych ludzi. W tym się zawierał totalitarny rdzeń tej koncepcji, gdyż ze swej natury świat społeczny, tak jak poszczególne jednostki, jest zróżnicowany. Stąd każdy początek oparty na założeniu jednolitości musi być narzucony siłą, w przypadku komunizmu przez likwidację prywatnej własności. Gdyż wedle jego ideologii podstawowe, najbardziej niszczące są różnice klasowe, które biorą się z tego, że jedni - kapitaliści - są właścicielami kapitału, a inni, czyli robotnicy - nie.
Jeśli przyjąć ten opis komunizmu za punkt wyjścia moich porównań, to rodzący się obecnie porządek musi być uznany za patologię, gdyż przekazując kapitał w obce ręce wykluczono "rewolucję" kapitalistyczną w dosłownym znaczeniu. W wyniku oddania zagranicy większości kapitału nie odradza się bowiem zniszczona kiedyś przez komunizm silna burżuazja. Zachowana jest więc jego spłaszczona - niekompletna - struktura społeczna (patrz tabela 1). A ponieważ ta, wprowadzona przez komunizm, socjologia to patologia, przeto utrzymując tę strukturę społeczną, nowy kapitalizm musi być też uznany za patologię.
Dzięki ostatnim reformom pojawia się oczywiście drobny kapitał, ale jego obecność nie stanowi istoty kapitalizmu - jego istotą jest średni i duży kapitał. Drobny kapitał występował przecież przed kapitalizmem, czyli w okresie feudalnym. Drobna własność prywatna nie jest też sprzeczna z logiką komunizmu. Co najwyżej była ona solą w oku najbardziej zagorzałych doktrynerów, którzy nalegali na pełną czystość systemu. Z pewnością nie stanowiła ona jakiegoś większego zagrożenia dla komunizmu (jak np. w Polsce, gdzie przez cały czas istniało silne rolnictwo prywatne).

Negatywny postęp - str. 15

Porażka transformacji polega jednak nie tylko na tym, że podstawowa cecha komunistycznej patologii została w gruncie rzeczy utrwalona, ale również na tym, że tego rodzaju kapitalizm, bez własnych kapitalistów, nazwijmy go "niekompletnym" (lub - "niepełnym"), pogłębia wady komunizmu. Jest to przynajmniej teoretycznie możliwe, mimo że kapitalizm, jako "naturalny" ład, jest oczywiście bardziej sprawny niż komunizm. To znaczy jedynie tyle, że kapitalizm w jego najlepszej wersji jest bezsprzecznie efektywniejszy niż komunizm w swej najlepszej formie. Ale nie jest już prawdą, że w swej całkowicie wypaczonej wersji kapitalizm góruje nad każdą formą komunizmu.
Tak jest w przypadku "niekompletnego kapitalizmu", nawet w tym wymiarze, w którym mogłoby się to wydawać najmniej prawdopodobne - właśnie braku własnej klasy kapitalistycznej. Przekazanie większości kapitału w ręce zagraniczne wprowadza bowiem pewną zmianę w odziedziczonych relacjach własności. Żeby uchwycić ten aspekt transformacji, trzeba znowu przyjrzeć się dokładniej ale bez uprzedzeń komunistycznej przeszłości. Należałoby ustalić, kto miał władzę nad kapitałem, bo jak był kapitał, to musiał przecież do kogoś należeć (przynajmniej w sensie prawa dysponowania o sposobie jego wykorzystania).
Choć formalnie własność kapitału w komunizmie była publiczna, to faktycznie znajdowała się ona w rękach partii. Zapewniał to monopol władzy politycznej, której partia nie dzieliła ze społeczeństwem. Partia komunistyczna, a właściwie podporządkowane jej państwo, była jedynym najemcą, a społeczeństwo podporządkowaną siłą roboczą.
Wraz z dokonującym się przejściem od „realnego” komunizmu do „niepełnego” kapitalizmu partia, jako ciesząca się monopolem władzy siła polityczna w drodze prywatyzacji ustępuje miejsca innym. Ściślej, w procesie tej transformacji partia jest zastępowana w funkcjach kontrolnych wobec kapitału przez siłę ekonomiczną, którą są zagraniczni inwestorzy. Jak widać, istotą przekształceń własnościowych w postkomunistycznych gospodarkach jest wymiana - czy lepiej substytucja - między aparatczykami władzy, jako nieformalnym właścicielem, oraz obcymi - formalnymi - właścicielami w roli zarządzających kapitałem.
Wraz z substytucją w zakresie kontroli kapitału dokonuje się jednak istotna zmiana, która sprawia, że "niekompletny kapitalizm" pogarsza patologię komunizmu. Komunizm wywłaszczył rządzonych na rzecz rządzących - partii, ale postkomunistyczne reformy idą dalej. Ponieważ władze, które zastąpiły partię, oddają kontrolę nad kapitałem, wywłaszczeniu ulega cały naród, łącznie z rządzącymi. Powinno się zaprzestać mówienia o prywatyzacji, co brzmi pozytywnie, a zacząć mówić o masowym wywłaszczaniu całego społeczeństwa na rzecz obcych inwestorów - albo o "prywatyzacji poprzez wywłaszczenie".
Takie stwierdzenie mogłoby zostać odebrane jako przejaw nacjonalizmu, postrzeganego dzisiaj jako naganne zjawisko. Szczególnie łatwo czynią taki zarzut ci, którzy chcą uniemożliwić każdą debatę na temat kontroli kapitału. Obecny dyskurs przypomina czasy, gdy łatwo zamykano usta ludziom, wysuwając zarzut antykomunizmu. Taką samą siłę zastraszania, zmuszającą do autocenzury, miało wtedy słowo "reakcjonista", używane wobec tych, którzy upominali się o narodowe prawa. Oprócz słów działał oczywiście przymus policyjny, nie był by jednak skuteczny, gdyby nie "terror" nietolerancji pokrętnych pomówień.
Kwestia, którą poruszam, jest narodowa tylko w tym sensie, że dotyczy losu całych narodów. Jest to narodowy problem, ponieważ w trakcie budowy kapitalizmu kraje Europy Wschodniej zostają pozbawione własnego kapitału. Nie da się inaczej dyskutować o tym zjawisku niż w kategoriach narodowych. Zwłaszcza, że kapitalizm oraz państwo są nierozerwalne, w każdym razie powstały jednocześnie. Nie ma narodu bez pewnej formy nacjonalizmu, jako pojęcia interesu narodowego, cementującego ludzi w koherenty twór zwany państwem narodowym.
Ten oczywisty aspekt kapitalizmu znajduje dobitne odzwierciedlenie w teorii ekonomii, przynajmniej europejskiej, szczególnie we Francji i Niemczech. Odbiega ona od anglosaskiej, często zbyt liberalnej i pozbawionej niuansów ekonomii, ja w Wielkiej Brytanii. Ze względu na głębsze wejrzenie w sensie historii oraz pełniejsze zrozumienie istoty państwa, w tych dwóch innych krajach ekonomię uważa się za naukę o „gospodarce narodowej”. Stąd też we Francji oraz Niemczech istnieje znacznie większe zrozumienie dla czynników integrujących gospodarkę narodową, takich właśnie jak nacjonalizm, rozumiany jako poczucie współodpowiedzialności.
Brak nacjonalizmu, czy tego w wersji francuskiej (obywatelskiej wspólnoty wobec ogólnego prawa), czy tego w wydaniu niemieckim (świadomość własnej historii), jest źródłem powstających wypaczeń.
Nie można sobie wyobrazić żeby jakieś społeczeństwo wyzbyło się większości majątku trwałego na rzecz zagranicy przy rozbudowanej świadomości interesu publicznego. Istnieje wrażenie, że np. transformacja ustrojowa w Polsce zaczęła się od zrywu narodowego, ale stało się inaczej. W rzeczywistości główną siłą napędową tego procesu musiało być raczej zaprzeczenie takiej świadomości, wręcz zwrot w stronę prywaty.
Gdy następuje tego typu osłabienie interesu publicznego, rodzi się poważne zagrożenie nie dla wybranych jednostek, ale dla ogółu, a więc zagrożenie dla porzuconego czy niezrozumianego - interesu publicznego.
W tym przypadku, ze względu na wprowadzone stosunki własności, to zagrożenie wiąże się z tym, co można by nazwać „autonomicznością” – czy też alienacją kapitału.
Autonomiczność kapitału pociągnęła za sobą dokładnie takie konsekwencje w komunizmie, gdzie kapitał był własny, a nie obcy. Niepodzielna kontrola kapitału pozwalała partii na drenowanie społeczeństwa, czynnika pracy, na rzecz tzw. nadwyżki. Można powiedzieć, że w tym zachowaniu wyrażała się rola partii jako wspomnianego substytutu klasy kapitalistycznej. Gdyż w ten właśnie sposób rosło "wynagrodzenie" kapitału, a także baza, na której można było oprzeć jego pomnażanie. Ta nadwyżka bowiem, choć niezbyt efektywnie, była inwestowana przez kadry głównie w dobra kapitałowe.
W wyniku roszady między kadrami partyjnymi a obcymi właścicielami, ci ostatni utrwalają teraz sytuację autonomiczności kapitału. Zachowując tę kolejną ciągłość z komunizmem (patrz tabela 1), zyskują tym samym kontrolę nad podziałem dochodu narodowego, którą cieszyła się partia/państwo.
(...) W warunkach komunizmu przerzucanie "niezasłużonej" wartości (czyli - rent) dokonywało się między rywalizującymi czynnikami produkcji, kapitałem i pracą, w danym kraju. Natomiast w rodzącym się kapitalizmie bez kapitalistów tego rodzaju "niezasłużona" wartość, premiująca kapitał kosztem pracy, jest przerzucana między grupami społecznymi, lub czynnikami produkcji, w różnych krajach.

Niestabilność systemu - str. 19

Ze względu na odziedziczone patologie "niepełny kapitalizm" nie może być trwałym systemem. Podobny w strukturze własności do gospodarki komunistycznej, może podzielić los swego poprzednika. Tak jak w przypadku komunizmu siłą rozkładową "niepełnego" kapitalizmu może okazać się nacjonalizm, prawdziwy lub hasłowy. Oparty na negacji narodu, z wizją "międzynarodówki" pracy, komunizm, paradoksalnie, wyzwolił destrukcyjny nacjonalizm (czego przykładem są polskie tzw. niezależne związki). Bazując na swej alternatywnej wizji "międzynarodówki" kapitału, wyłaniający się system może wyzwolić podobne, niszczące nastroje społeczne.
Oparty bardziej na logice ekonomicznej, faktycznej własności niż na logice politycznej, gołej władzy, "niepełny kapitalizm" może okazać się bardziej wydajny. Nawet gdyby tak się stało, taka poprawa może się jednak okazać niewystarczająca dla utrzymania systemu. Warto przypomnieć, że w latach komunistycznych bunty robotnicze nasilały się po okresie poprawy ekonomicznej (np. późne lata Gierka). Co więcej, komunizm został odrzucony, mimo że do końca jego politycznego istnienia dochód narodowy Europy Wschodniej rósł, często nawet znacznie (z wyjątkiem Węgier, które cieszyły się jednak najlepiej zaopatrzonym rynkiem konsumpcyjnym w "obozie").
Tak się bowiem składa, że o ocenie każdego systemu gospodarczego decydują nie tyle opinie na temat stanu gospodarki, co na temat podziału dochodu narodowego. W okresie komunizmu niezadowolenie przybierało przynajmniej otoczkę nacjonalizmu, gdyż atakowano partię za to, że dławiła płace na rzecz radzieckich mocodawców (np. sprzedając, jak mówiono, za bezcen statki). Ten zarzut, choć być może bezpodstawny (w każdym razie nigdy nie udokumentowany), wystarczył, by rozniecić protesty w sprawie zagranicznej eksploatacji. Przed podobną groźbą stoi "niepełny kapitalizm". Pomówienie o eksploatację może pojawić się w każdej chwili, niezależnie od faktów.
Wyłaniający się "niepełny kapitalizm" może spowodować też, że mechanizm redystrybucji stanie się odporniejszy na społeczną rewizję. Obcy kapitał jest bowiem bardziej mobilny, gdyż, ze względu na jego międzynarodowy charakter, nie tylko jest bardziej doświadczony w transferze kapitału, ale ma też do dyspozycji wiele łatwych opcji, w tym swe, rozsiane po świecie, filie.
Większa odporność na presję ze strony lokalnej prasy bierze się również stąd, że korporacje międzynarodowe są w pewnym sensie niepolityczne. Ta apolityczność nie wyraża się w tym, że – jak sugerują zwolennicy „międzynarodówki” kapitału - korporacje takie nie mieszają się do wewnętrznej polityki. Kapitał to pieniądze, a pieniądze, zwłaszcza w gorzej funkcjonującej demokracji, to przecież władza. Chodzi o apolityczność wynikającą stąd, że korporacje, ściślej – ich właściciele, znajdują się z oczywistych względów poza formalnymi strukturami politycznymi danego kraju, jakiekolwiek by one były, demokratyczne lub nie.
Dochodzi do tego jeszcze jeden element umacniający pozycję kapitału, mianowicie to, że ze względu na uzewnętrznienie jego kontroli wszelki konflikt o warunki płacowe łatwo może ulec umiędzynarodowieniu. Wbrew mrzonkom o kapitalizmie bez narodów, gospodarki są wciąż jeszcze narodowe. Nawet tzw. ponadnarodowe struktury, jak biurokracja Unii Europejskiej, działają na zasadzie proporcjonalności głosów, zgodnie ze skalą kraju.
Jako solidniej osadzony w prawie, „niepełny kapitalizm” może okazać się dodatkowo bardziej odporny na ewentualny protest społeczny. W komunizmie partia komunistyczna sprawowała kontrolę nad kapitałem, ale nie właścicielską. Była to funkcja powiernicza, gdyż kapitał został niejako powierzony partii przez rządzonych. Ta sytuacja opierała się nie tylko na przewadze partii w zakresie środków przemocy, ale też, a raczej głównie, na umowie społecznej. Gdy społeczeństwo zerwało tę umowę, partia nie mogła się chronić prawem jako następną linią obrony. Została przemoc, ale ta okazała się w końcu nieskuteczna.
Paradoksalnie, ustalenie tytułu właścicielskiego dokonało się dopiero z chwilą upadku komunistycznej partii jako ośrodka władzy. Bez uporządkowania sytuacji prawnej , która zostawiła majątek bez formalnego właściciela, nie było możliwe rozpoczęcie przez państwo prywatyzacji tego majątku. Dzisiaj, z perspektywy dziesięciu lat prywatyzacji, można powiedzieć, ze tę sytuację naprawiono konkretyzując tytuły własności (resortów centralnych, władz wojewódzkich czy urzędów gminnych), by umożliwić przelanie większościowych tytułów na inwestorów zagranicznych.
Ponieważ "niepełny kapitalizm" może z jednej strony wywołać silniejszą frustrację społeczną na tle podziału, a z drugiej jest on trudniejszy do podważenia, wydaje się, że ewentualne konflikty mogą przybrać raczej skrajną formę. Z pewnością, gdyby doszło do konfrontacji z obcym kapitałem, konflikt polityczny mógłby łatwo przerosnąć napięcia, które towarzyszyły upadkowi komunizmu. Komunizm właściwie upadł bezgłośnie, wręcz banalnie, ale być może, że potężny wstrząs oraz ostateczne rozstanie się z komunizmem, czyli jego przedłużeniem w postaci "niepełnego kapitalizmu", dopiero nadejdzie.
(...)
Zarówno faszyzm jak i komunizm stanowią jednocześnie przykład tego, w jaki sposób nastroje nacjonalistyczne mogą stać się okazją do wprowadzenia ekstremalnych koncepcji społecznych. W przypadku faszyzmu zyskały aprobatę koncepcje rasistowskiego państwa oraz uznanie dla wojny – nawet totalnej – jako instrumentu polityki zewnętrznej. Jeśli chodzi o komunizm, to nacjonalistyczne sentymenty ułatwiły społeczne przyzwolenie dla innej formy agresji, tzw. walki klasowej, oraz szeroką akceptację dla polityki nadzwyczajnych środków w stosunkach wewnętrznych (tj. rewolucyjnego państwa w rękach jednej partii).
Różnice, ideowe czy taktyczne, idą głębiej, gdyż faszyzm, jak widać, wykorzystał wyrosły z poczucia upokorzenia (np. jak w Niemczech, że gospodarka jest łupem silniejszych konkurentów) nacjonalizm do wykreowania bardziej skrajnych, chorobliwych nastrojów nacjonalistycznych. Wyrosły też z poczucia upokorzenia komunizm (np. w zdominowanej przez obcy kapitał Rosji) był, przynajmniej doktrynalnie, przeciwny nacjonalizmowi, snując wizję uniwersalnego porządku, nie tylko bez klas, ale i bez narodów (kierując się obrazem jednolitej szczęśliwej masy “równych” ludzi, a nie, jak w faszyzmie, uniwersalizmu jednej rasay).

Podsumowanie - str. 23

To, że komunizm zaoferował odpowiedź na te narodowe nastroje bezsilności, staje się jasne, gdy uwzględni się fakt, że wraz z likwidacją własności prywatnej za jednym zamachem usunięto obcy kapitał. Nacjonalizacja dokonana przez pierwsze powojenne władze była, ni mniej, ni więcej, tylko wywłaszczeniem obcych właścicieli, ale również etnicznych mniejszości. Przynajmniej w Polsce czy w Czechach zmiany te były w dużym stopniu konsekwencją przymusowej deportacji ludności niemieckiej w ramach podyktowanego przez Związek Radziecki podziału terenów (ale, w przypadku Polski, za zgodą pozostałych aliantów).
W tym świetle transformacja postkomunistyczna jawi się jako coś całkowicie odwrotnego niż to, czego dokonał komunizm. Podczas gdy komunizm dokonał wywłaszczenia obcego kapitału jako ważnej, ale nie dominującej sfery własności, postkomunizm oznacza prawie pełne uwłaszczenie zagranicznych podmiotów.
Przewrotność obecnej - drugiej w ciągu zaledwie dwóch pokoleń - transformacji ustrojowej polega na tym, że, dokonując takiego transferu kapitału, zachowano jednak podstawowy układ struktury własności, który wprowadził komunistyczny porządek. Ciągle brak jest bowiem silnie rozwiniętej własnej klasy kapitalistycznej, która by stała za rodzimym kapitałem. Nie oznacza to, wschodnioeuropejskie kraje są ciągle w objęciach komunizmu, choć czasem trochę z przekory, mam ochotę nazwać nowe realia jeśli nie "późnym", to może "najpóźniejszym" komunizmem.

Rozdział drugi
Niekompletny kapitalizm - str. 25

Pierwszy rozdział zarysował tylko główne wątki mojej analizy "wielkiego przekrętu". Kolejne rozdziały rozwijają je krok po kroku. Zaczynam od podstawowej kwestii, tj. udokumentowania, na ile wyłaniający się polski kapitalizm jest rzeczywiście niekompletny, a także jak dalece odbiega on od światowych norm. Ponieważ znajomość faktów jest słaba, mało kto sobie uświadamia, że skutkiem reform nie jest jednak zwykły kapitalizm. Jeśli bowiem przyjąć za normę Europę Zachodnią, to stosunki własnościowe, które wyłaniają się w Europie Wschodniej, są rzeczywiście absolutną anomalią.
Są one anomalią nie tylko dlatego, że takich struktur własnościowych, gdzie dominuje obcy kapitał, nie spotyka się w świecie, przynajmniej tym rozwiniętym. Odchyleniem jest również sposób, w jaki powstają takie silne koncentracje zagranicznej własności. Najkorzystniejszym sposobem dopuszczenia obcego kapitału jest "warunkowa" zgoda na nowe inwestycje w kapitał, a nie inwestycje w zakup starego kapitału. Stąd jeszcze do niedawna te ostatnie stanowiły margines i dalej odbywają się na mniejszą skalę niż nowe inwestycje w świecie. W Europie Wschodniej stały się one prawie wyłączną drogą napływu obcych inwestycji.

Fatalizm prywatyzacji - str. 25

Kiedy zaczęły się reformy, pogląd na sprawę stosunków własności był bardzo prosty. Uznano, że konieczne jest zwiększenie roli sektora prywatnego. Nikt nie miał też wątpliwości, że w tym celu należy umożliwić obywatelom zakładanie własnych biznesów. Przyjęto również, że należy zezwolić obcym inwestorom budowanie nowych obiektów pod tzw. klucz. Również jeśli chodzi o sprawę tego, co zrobić z sektorem państwowym, panowała jasność. Mianowicie, że należy go przekształcić w sektor prywatny, jeśli nie wyłącznie, to głównie przez przekazanie majątku własnym obywatelom.
Skoro zdecydowano się nie na reformę sektora państwowego, ale na jego prywatyzację, pojawił się zasadniczy problem, jak to zrobić, skoro zgromadzony przez parę dekad zasób kapitału wielokrotnie przerasta zakumulowane oszczędności prywatne. Pierwszą odpowiedzią na ten dylemat stała się koncepcja równego rozdania obywatelom kuponów na majątek. Jedni zwolennicy sądzili, że obdarowani utrzymają swoje udziały, tak że pojawi się sprawiedliwy system nazwany „demokratycznym kapitalizmem”. Inni uznali, że to mrzonka, gdyż poprzez wtórny obrót majątek, tak jak powinien, trafi do nielicznych.
Pomysły te nie znalazły większego uznania w Polsce, w to miejsce wprowadzono, podobnie jak na Węgrzech, program prywatyzacji w sposób, jak się wydawało, rynkowy – w drodze sprzedaży, bezpośrednio lub przez tzw. ofertę publiczną. Z myślą o odtworzeniu warstwy kapitalistycznej uznano w Polsce, ale nie na Węgrzech, że główmy strumień akcji będzie kierowany do inwestorów wewnętrznych. Obok tego głównego kanału uruchomiono, na mniejszą skalę, prywatyzację tzw. likwidacyjną w drodze ratalnego wykupu przedsiębiorstwa przez ich pracowników pod przyszłe zyski.
Chociaż sprzedaż majątku państwa miała być skierowana głównie do wewnętrznych inwestorów, natychmiast stała się ona okazją do przejęcia go przez obcych inwestorów. Świadczy o tym już pierwsza transza, w latach 1990 – 1992, kiedy większość wystawionych na sprzedaż wyselekcjonowanych obiektów trafiła do zagranicznych właścicieli. Wybór najlepszych fabryk uzasadniono wtedy tym, że chodzi o to, by dobrze wystartować, tak aby zachęcić następnych nabywców. Twierdzono też, że przekazanie tych fabryk w obce ręce może zapewnić pozytywny efekt „propagandowy” w sensie przyciągnięcia zagranicznych inwestycji pod klucz.
Mimo to w wyjściowych latach polskiej prywatyzacji, głównie ze względu na kroki podjęte przez ostatniego lidera komunistycznego Rakowskiego, sprzedaż majątku stworzyła też okazję do powstania zalążków kapitału krajowego na dużą skalę, tzw. holdingów. Powstało ich kilka, głównie na bazie byłych państwowych przedsiębiorstw handlu zagranicznego, którym udało się zgromadzić pokaźne nadwyżki finansowe dzięki dewaluacji złotówki w 1990 r. Ponieważ w ten sposób ich zapasy dolarowe zwiększyły swoją wartość, centrale uzyskały środki nie tylko na wykup samych siebie, ale i na dokupienie innych biznesów.
To co wyglądało na polską specjalność, nie spotykaną w innych krajach postkomunistycznych, okazało się bez większego znaczenia, gdyż holdingi stały się niezdolne do sprostania konkurencji ze strony rozrastającego się sektora zagranicznego (nawet tak duże grupy kapitałowe jak np. Elektrim). W ostatnich latach zaczęły się pozbywać swych aktywów korporacje sprywatyzowane na rzecz lokalnych inwestorów, w dużym stopniu ze względu na konieczność finansowania ich potrzeb przez tzw. wymienne obligacje zagraniczne (dające kredytodawcom prawo do zmiany długu na akcje).
Jeszcze bardziej zaskakujący jest fakt, że pod kontrolę zagraniczną w końcu przeszły też zasoby przekazane w 1995 r. na rzecz tzw. funduszy inwestycyjnych, wprowadzonych jako namiastka – kuponowej – prywatyzacji. W przeciwieństwie do holdingów, stan posiadania tych funduszy nie był wielki, gdyż weszły do nich głównie małe i średnie, słabsze kondycyjnie, obiekty. Ciągle były to niebagatelne zasoby, szacowane na przynajmniej 2,5 miliarda dolarów. Dwa-trzy lata zajęło funduszom skonsolidowanie udziałów na tyle, by znaleźć nabywców wśród zagranicznych inwestorów.
Obok krajowych grup kapitałowych w ostatnich latach pojawiły się też setki tysięcy drobnych prywatnych biznesów, ale i one też stają się często przedmiotem przejęcia. Można było spekulować, że rodzima klasa powoli się rekonstruuje. Ale w wielu wypadkach ci biznesmeni stają się parawanem dla zagranicznych inwestorów.
Przy całym swym rozmachu, nawet po pierwszych kilku latach prywatyzacji, procentowy udział obcego kapitału był jednak ciągle ograniczony. W 1997 r. udział ten wynosił 15 procent w przemyśle, ale w następnym roku nastąpiła już akceleracja, po której przyszła prawdziwa lawina sprzedaży w roku 1999. Stało się tak głównie dlatego, że po raz pierwszy pokazały się w sprzedaży spore ilości obiektów o bardzo dużej skali, polskie giganty. Na skutki tego przyspieszenia prywatyzacji nie trzeba było długo czekać. W 1999 r. udział obcego kapitału przekroczył 35 procent, być może zbliżył się nawet do 40 procent.
Bez względu na to, co się dzieje z lokalnym prywatnym kapitałem, w wyniku zaplanowanych dalszych sprzedaży publicznego majątku udział obcego kapitału może łatwo przekroczyć 50% w roku 2000, aby dojść do 60 - 70 procent przed rokiem 2003 (...)
(...) Jeszcze bardziej dramatyczne zmiany zaszły w bankowości, która na początku reform była praktycznie wyłączona z zagranicznych przejęć. W 1997 r., po dalszych sprzedażach, udział sektora zagranicznego wciąż jeszcze wynosił poniżej 20 procent, ale już pod koniec 1999 r. kontrola zagraniczna banków sięgnęła 70 procent...
Wolniej odbywa się przejmowanie przez zagranicę sektora ubezpieczeniowego, gdyż dopiero w 1999 r. sprzedano pierwsze państwowe udziały.
Ponieważ na początku 2000 r. władze ogłosiły, że pozostałe dwa duże banki państwowe, Bank Żywnościowy i PKO BP, oraz resztki PZU nie będą prywatyzowane na rzecz zagranicy... Ale to nie jest pewne, gdyż - przynajmniej w przypadku banków - mamy do czynienia ze słabymi organizacjami, obciążonymi poważnymi tzw. złymi długami. Mogą one okazać się niezdolne do odparcia zagranicznej konkurencji bez stałego budżetowego wsparcia...
(...) Tak jak w bankowości, to, co zostało do sprzedania, jest w gorszym stanie finansowym niż obiekty już sprzedane w obce ręce.
(...) Do takiego wzrostu udziałów nie jest potrzebne, żeby obcy kapitał tworzył na większą skalę nowe - świeże obiekty. Zresztą nie było to dotąd potrzebne, gdyż budowa zagranicznych fabryk pod klucz jest od początku minimalna.

Jednolity trend - str. 29

W ten sposób Polska powtarza drogę, którą przeszły już Węgry, gdzie w 1999 r. zagraniczne banki miały pod swoją kontrolą 70% sektora bankowego (patrz załącznik 1). Ten wskaźnik jest jednak zaniżony, gdyż już w tym roku zagraniczne banki opanowały właściwie wszystkie zdrowe finansowo banki na Węgrzech.
Żeby uniknąć wątpliwości, prawie wszystkie byłe kraje komunistyczne w Europie Wschodniej podążają tą samą ścieżką co Polska czy Węgry, w szczególności byłe republiki bałtyckie, które również nastawiły się na sprzedaż majątku. W najbardziej rozwiniętej Estonii udział obcego kapitału jest bliski 80 procent tak w przemyśle, jak i w bankach.
Tam gdzie prywatyzację oparto na kuponowym rozdawnictwie, przejmowanie zasobów przez zagranicę okazało się wolniejsze niż na Węgrzech czy w Polsce. Tak stało się w Czechach... Kuponowa metoda okazała się zbyt słabą zaporą dla zagranicznych inwestorów. Choć powolniejszy, czeski trend jest taki sam, tak że w 1999 r. obcy kapitał miał pod kontrolą 35 procent przemysłu oraz 45 procent banków.
Podobny, choć słabszy trend można wykryć w Rosji, gdzie w ramach wzorowanego na czeskim programie fabryki oraz banki zostały przejęte głównie przez kierownictwo oraz załogi, zostawiając większość obywateli z niczym. Więcej, podstawowa cześć kapitałów została wyprowadzona z tych obiektów, by zasilić nowe biznesy otwarte przez wąską lokalną grupę, tzw. oligarchów, powiązaną ze światem kryminalnym. Pomimo swojej władzy, dającej im faktyczną kontrolę nad rządem, oligarchia musiała wesprzeć się na zagranicy ze względu na nielegalny czy półlegalny charakter wielu ich operacji (np. prania pieniędzy w obcych bankach).
W gąszczu prawnym, jaki powstał w Rosji, trudno jest zorientować się w obecnym zasięgu obcej własności, ale z pewnością weszła ona do sektora motoryzacyjnego, stalownictwa, przemysłu papierniczego oraz do telekomunikacji (m.in. przynajmniej 25 procent akcji w byłym państwowym monopoliście telefonicznym). Podobnie jest w sektorze wydobywczym, zwłaszcza w eksploatacji ropy i gazu, ale też – niklu, gdzie wytwarza się główną część dochodu narodowego w objętej depresją Rosji. Banki, zwłaszcza po załamaniu w 1998 r., również zostały spenetrowane (m.in. poprzez ich wysokie zadłużenie zagraniczne).
Podczas gdy w Rosji wyłonił się „nomenklaturowy kapitalizm”, w Bułgarii czy Rumunii była nomenklatura utrzymała kontrolę produkcji, ale nie uzyskała prawa własności. Podobnie jak na Ukrainie, przemysł i banki pozostały państwowe, tyle że skończyła się kontrola państwowa nad kierownictwem. W ten sposób stały się one „własnymi” domenami kierownictwa. Ale nie na długo, gdyż słabsza od swych rosyjskich odpowiedników była nomenklatura też musiała sięgnąć po obcą pomoc…
Najtrudniejszy do spenetrowania przez obcy kapitał powinien być wariant prywatyzacyjny przyjęty w byłej Jugosławii, gdzie postanowiono zmodyfikować tzw. samorządowy model przez zdyskontowaną sprzedaż akcji pracownikom. Tą drogą poszła Chorwacja, ale ze względu na wojnę oraz ogólne zubożenie ludności transfer zasobów tym kanałem nie posunął się zbyt daleko. Władze wykorzystały tę sytuację dla stopniowego uwłaszczenia kręgów partii rządzącej do 1999 r. Równolegle zaangażowały się też w intensywną sprzedaż majątku zagranicznym inwestorom, w tym banków oraz ubezpieczeń.
Bośnia stanowi inny przykład byłej republiki jugosłowiańskiej, gdzie powyżej wspomniana droga przekształcenia modelu samorządowego również zmieniła swój kierunek, tyle że bardziej drastycznie. W wyniku działań wojennych kraj ten przeszedł pod okupację i stał się międzynarodowym protektoratem. W ramach te półkolonialnej struktury dano preferencje zagranicznym nabywcom majątku (głównie – kopalni). Podobnie stało się w innym protektoracie, Kosowie, mimo że formalnie kapitał należy ciągle do Serbii. To może zabrzmieć drastycznie, ale tworzenie protektoratów jawi się jako alternatywna metoda prywatyzacji.
W zasadzie ten sam proceder prywatyzacyjny dotyczy innego bałkańskiego narożnika - Albanii. Gdy upadły władze komunistyczne, zaczęła się grabież publicznego mienia, jak w pewnej wsi, w której działał kołchoz. W dniu, w którym ogłoszono koniec partii oraz jej wodza, przestało działać państwo i jego przemoc, ale nie zaczął wcale działać rynek oraz wolność, tylko odruch i chaos. W okamgnieniu chłopi rozgrabili wszystko, rozebrano nawet budynek szkoły i lecznicę. Ponieważ każdemu udało się zebrać po parę cegieł – zostali z tym gruzem, bez szkoły i lecznicy.
Tym samym ludziom, po niedługim czasie, dały lekcję resztki albańskiego państwa, które w miejsce państwowych banków wprowadziły system nazywany piramidą. Gdy i ten system się załamał - nastąpiło ostateczne bankructwo gospodarki, której głównymi sektorami stały się nagle przerzut narkotyków i prostytucja. To było tylko preludium do dalszej zatraty typowych atrybutów państwa. W trakcie miniwojny domowej, czy raczej klanowej, wprowadzona została włoska policja. Później, w okresie konfliktu o Kosowo, doszło do zainstalowania obcych wojsk. Albania stała się kolejnym protektoratem oraz rajem dla zagranicznych inwestorów.
Poza Serbią tylko w jednym przypadku na Bałkanach, ściślej - w dawnej Jugosławii, prywatyzacja nie zmieniła się w masowe przekazanie kapitału obcym właścicielom. Chodzi o Słowenię, gdzie prywatyzacja jest już właściwie na ukończeniu, ale udział zagranicy w przemyśle jest w granicach 15 procent, a reszta jest przeważnie w rękach załóg i dyrekcji. W bankowości udział ten jest jeszcze niższy i wynosi około 10%, z tym że spora część tego sektora jest ciągle państwowa, więc sytuacja może ulec zmianie (choć na to nie wskazują intencje rządu, który zamierza rozproszyć akcje dalszych banków, głównie wśród obywateli).
Inny przypadek reform bez wyprzedaży zagranicy stanowią Chiny, tyle że tutaj nie doszło do prywatyzacji. Chiny uczyniły swoją gospodarkę nie mniej prywatną niż Europa Wschodnia, prawie wyłącznie przez zezwolenie obywatelom na otwieranie biznesów. Te biznesy okazały się tak prężne, że ich ekspansja całkowicie przyćmiła sektor publiczny. Zamiast przyspieszać zmiany własnościowe przez dławienie sektora publicznego, utrzymano jego rozwój, w dużym stopniu z pomocą zagraniczną. Zezwolono bowiem na zagraniczne inwestycje przez wkłady rzeczowe w istniejące większe fabryki, których znaczna część jest państwowa.
Tzw. liberałowie przemilczają przypadek Słowenii, ale tego co się dzieje w Chinach, nie da się przemilczeć. Ich zdaniem jednak Chiny to wielki kraj, podczas gdy kraje Wschodniej Europy, nawet Polska, są małe. Miałoby stąd wynikać, że bez względu na to, jak skuteczne jest chińskie podejście do reform nie nadaje się ono do zastosowania w warunkach wschodnioeuropejskich.
Pada też argument, że Chiny są inne, gdyż nie przechodzą politycznej transformacji. Nie ma jednak dowodów, że „uwolnieni” wyborcy w Europie Wschodniej parli na prywatyzację, w tym na sprzedaż zagranicy. Nigdzie nie doszło do referendum w sprawie prywatyzacji. W Chinach, gdzie ciągle działa monopartia, też nikt nie pytał rządzonych. Ale w odróżnieniu od Polski czy Czech władze chińskie nie starały się narzucać gotowych programów. Zamiast „terapii wstrząsowej”, opatrzonej imieniem jakiegoś lidera, przyjęto, że zmiany są oddolne. Mniej demokratyczne Chiny wybrały więc bardziej demokratyczną drogę reform.

Wyjątkowa struktura - str. 33

Żeby lepiej zrozumieć zmiany we własności kapitału w Polsce oraz reszcie Europy Wschodniej, warto jest przyjrzeć się, czy podobne zmiany mają miejsce również w innych częściach świata.
Można zacząć takie międzynarodowe porównania od przemysłu Irlandii, gdzie około 50 procent kapitału jest w rękach zagranicznych, głównie amerykańskich. Z kolei w Austrii udział ten wynosi w granicach 30 procent i podobnie jak w Irlandii nie zmienia się od bardzo dawna...
Poza Europą Zachodnią wysoki udział obcego kapitału w przemyśle notuje Kanada – na poziomie 50 procent. Chodzi przede wszystkim o sektor motoryzacyjny oraz kopalnictwo, przy czym obca własność jest przeważnie w rękach amerykańskich. W samych Stanach Zjednoczonych zagraniczna penetracja jest na znacznie niższym poziomie, poniżej 18 procent przemysłu...
Przechodząc do bankowości – Irlandia znowu ma wysoki wskaźnik, stanowiący około 55 procent, ale podobnie wysoki jest poziom penetracji przez obcy kapitał w Belgii. W tym ostatnim przypadku większość napływowego kapitału pochodzi z dwóch sąsiednich krajów, Francji oraz Holandii. Przy czym kapitał francuski operuje w części walońskiej, francuskojęzycznej, a holenderski kapitał we flamandzkiej (stanowiąc wyraz nieuchronnie zbliżającego się łagodnego – w czechosłowackim stylu – rozpadu tego państwa według linii etnicznych).

Wymienione kraje to absolutne wyjątki, ale polscy tzw. liberałowie traktują powyższe wskaźniki jako normalność. Gdyby jednak przyjrzeć się średniej dla Unii Europejskiej, to udział obcego kapitału w przemyśle nie wykracza poza 15 procent (w Niemczech jest on poniżej 10 procent). W bankach stanowi on średnio tylko 13 procent (we Francji 12 - procent, w Austrii - 4 procent, a w Niemczech nie jest znacznie wyższy). W Hiszpanii oraz Portugalii, bardziej zbliżonych gospodarczo do poziomu Europy Wschodniej, udział zagraniczny w bankach wynosi poniżej 15 procent (przy czym żaden większy bank nie należy do zagranicznych właścicieli).
Jeszcze większy kontrast między Europą Wschodnią a Zachodnią można dostrzec w niebankowych finansach, jak np. w ubezpieczeniach. W krajach zachodnioeuropejskich w tej dziedzinie panuje własny kapitał, często publiczny. Jednak w Europie Wschodniej bez przeszkód wpuszcza się obcy kapitał do tego sektora, nie tylko w Polsce, ale jeszcze na większą skalę na Węgrzech.

Prawdziwym ewenementem jest rynek emerytalny, który w Europie Zachodniej opiera się głównie na państwowych systemach składkowych. Mimo różnych dyskusji ten system, na którym opiera się tzw. państwo dobrobytu, nie został zmieniony (ostatnio upadła próba reformy tego systemu w Niemczech).
Sytuacja w finansach Europy Wschodniej jest zbliżona do Ameryki Łacińskiej, chociaż nadal nie w największych krajach regionu. Np. w Brazylii udziały obce w bankach są względnie niskie. W latach 1996 – 1998 szybko jednak wzrosły z 10 do 15 procent, a dalsze przejęcia są w drodze.
Jednakże w niektórych innych latynoamerykańskich krajach udziały zagranicznego kapitału w bankowości są już znacznie wyższe. Na przykład wynoszą one około 35 procent w Chile oraz w granicach 40 procent w Argentynie, gdzie trwa dalsza ekspansja obcych banków (przy dale


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kazimierz Poznański Wielki przekręt (2000)
wielki przekręt-T.Poznański, T. Poznański
Wielki przekręt na majtkach Windykatorzy gnębią tysiące kobiet
Kazimierz z wielki przekret
Wielkie Księstwo Poznańskie
System partyjny Wielkiej Brytanii, Bezpieczeństwo narodowe - UAM Poznań, I rok (2012-2013), WSP - T.
TEATR WIELKI (OPERA) W POZNANIU, ♥♥♥WIELKOPOLSKA♥♥♥
51 Wielkie Księstwo Poznańskie 1815 1830 , Władze pruskie, namiestnik, landtag prowincjonalny
Wielkie Księstwo Poznańskie
Franciszek bezczelnie przekręca Ewangelię na poniedziałek Wielkiego Tygodnia
5 tydzień, V Niedziela Wielkiego postu C
S up prezentacja 1 dobˇr przekroju
6 Wielki kryzys 29 33 NSL
Wykł BADANIA KLINICZNO KONTROLNE I PRZEKROJOWE
6 tydzień, VI Wielki Poniedziałek
Wielkie katastrofy ekologiczne

więcej podobnych podstron