MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 9 (2)




MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T.J.ALIEN vol 9





Tu jest rozdział POPRZEDNIMiasto
Złotego Gryfa Rozdział
9Autor - T.J.AlienHTML :
ArgailROZDZIAŁ 9    Sam nie
wiedział jak długo błądził w labiryncie przepełnionych fetorem kanałów. Nie znał
właściwej drogi. Znalazłszy się w pobliżu skalnej twierdzy, postanowił zejść do
podziemi, ponieważ jedyne znane mu wejście do kryjówki Bractwa Antyzakonnego
znajdowało się właśnie tam.     Miał nadzieję, że spotka
któregoś ze sprzymierzeńców i zapyta go o drogę, ale w kanałach nie było nikogo.
Pojawiło się za to coś, czego wcześniej z pewnością nie było: trudny do
zniesienia smród rozkładających się ludzkich ciał, o które Abel potykał się co
chwilę. Po pewnym czasie zupełnie stracił nadzieję. Panująca w podziemnym
mieście, obecna na każdym kroku śmierć, była najprawdopodobniej efektem
działania trującego gazu, którego użyli policjanci tamtej pamiętnej nocy. Ale co
stało się z tymi, którzy zdołali wydostać się na powierzchnię?Abel westchnął
ciężko i oparł się o ścianę. Czuł coraz większe zmęczenie, pogłębione przez brak
tlenu i nieznośny odór. Przymknął powieki, usiłując zebrać resztkę sił, by
ruszyć w dalszą, beznadziejną podróż.-     Nie ruszaj
się - usłyszał cichy szept. Zastygł w bezruchu, bynajmniej nie dlatego, że
przestraszył się czyjegoś słabego głosu, lecz z powodu bolesnego szturchnięcia w
szyję. Poczuł chłód metalu napierającego na tętnicę. Nie był to żaden ostry
przedmiot, a zatem nieznany napastnik trzymał go w szachu za pomocą broni
palnej. Abel z niemałym zdumieniem stwierdził, iż po raz pierwszy w życiu dotyk
lufy sprawił mu radość.-     Nie strzelaj - powiedział.
- Nie jestem zakonnikiem.-     Więc kim jesteś? -
zapytał nieco głośniej ukryty w ciemności napastnik. Abel rozpoznał ten głos i
roześmiał się. Rozpacz i zdenerwowanie zniknęły nagle, jak gdyby w ogóle nie
istniały, a ich miejsce zajęła powracająca
nadzieja.-     To ja, Mario - Abel odwrócił głowę,
usiłując dostrzec jej twarz. Niestety, w kanale panowały ciemności rozpraszane
jedynie smużkami światła wpadającego poprzez kratki ulicznych studzienek. Nie
widział nawet jej sylwetki.-     Co za ja?! - ucisk lufy
miast zelżeć, powiększył się.-     Abel. Pamiętasz mnie
jeszcze?    Przez chwilę panowało milczenie. Dziewczyna
wahała się najwyraźniej, nie wiedząc jak ma
zareagować.-     Bzdura! - stwierdziła w końcu. - Abla
złapała policja...-     Zgadza się! - wpadł jej w słowo.
- Zaraz po tym jak wysiadłem z policyjnego wozu.-    
Skąd wiesz?-     Nie wygłupiaj się. Masz
latarkę?-     Nie mam. Ruszaj przed siebie i zatrzymaj
się przy najbliższej studzience.    Powoli przebyli
kilkanaście metrów. W wybranym przez Abla miejscu było nieco jaśniej, mimo iż na
zewnątrz wciąż panowała noc.     Najwidoczniej
studzienka znajdowała się tuż pod uliczną latarnią.-    
Odwróć się - rozkazała Maria.    Abel pokazał jej swoją
twarz.-     To ty? - spytała z niedowierzaniem. - To
naprawdę... ty? Co ty tutaj robisz?! Skąd masz te ciuchy?! Uciekłeś?! Wypuścili
cię?!    Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, podbiegła i
przylgnęła do niego całym ciałem, obejmując go za szyję. Usłyszał jej cichy
szloch.-     Oni nie żyją... Rozumiesz? Wszyscy
umarli... Myślałam, że zostałam zupełnie sama. Modliłam
się...-     Dobrze już, dobrze - delikatnie pogładził ją
po jej długich włosach. Nie starał się jej uspokajać, pozwalając, by przez
krótką chwilę była po prostu zwykłą, zagubioną dziewczyną. Miała do tego prawo
po kilku dniach obcowania z rozkładającymi się zwłokami...   
Nie trwało to długo. Po upływie minuty, może dwóch, na powrót stała się sobą,
twardą, uzbrojoną bojowniczką. Energicznym ruchem starła z policzków resztkę
łez, najwyraźniej wstydząc się swojej słabości.-    
Zadałam ci pytanie - przypomniała, zabezpieczając
karabinek.-     Zadałaś dużo pytań - zauważył Abel. -
Ale wolałbym odpowiedzieć na nie w jakimś przytulniejszym miejscu. Co z
twierdzą? Byłaś tam?-     Byłam... - Maria opuściła
głowę, starając się ukryć wyraz swojej twarzy.-     No i
co? Czy policjanci znaleźli wejście?-     Oni nie. Ale
gaz tak...-     Cholera... - Abel wyobraził sobie ogrom
ludzkiej tragedii, jaka musiała mieć miejsce tamtej nocy. - To przeze mnie.
Dałem się złapać zbyt szybko.-     Nieprawda! -
zaprotestowała. - Gdyby wszyscy wyszli za zewnątrz, tak jak nakazał Maestro...
Widocznie zmieniono rozkazy ale nigdy już nie dowiemy się
dlaczego.-     Idziemy - rzucił Abel, starając się nie
myśleć o tragedii. - Prowadź.-     Do
twierdzy?-     Do twierdzy.-    
Ale tam... Tam są trupy, dziesiątki trupów...-     Trupy
nic nam nie zrobią. Bardziej należy się bać zakonników. Widziałaś co się dzieje
w mieście?    Maria wzruszyła
ramionami.-     Nie wychodziłam na powierzchnię od
trzech dni. Tamtej nocy, kiedy cię złapali, uciekałam i uciekałam. W końcu
miałam dość i powróciłam do kanału, ale tu już nie było nikogo
żywego.-     A gaz? Co z
gazem?-     Nie wiem. Myślałam, że umrę, ale nic mi się
nie stało. Może ten gaz działał tylko przez chwilę. Nigdy wcześniej nie
stosowali czegoś takiego. To było... ohydne, takie
nieludzkie...-     Wiem, wiem - mruknął Abel,
przypominając sobie osadzoną pod kloszem głowę Adama.   
Wejście do twierdzy zatarasowane było stosem martwych ciał tych, którzy nie
zdążyli opuścić twierdzy. Na zniekształconych twarzach umarłych dało się jeszcze
dostrzec wyraz przerażenia. Z wielkim trudem, pokonując wstręt, odgarnęli trupy
i przedostali się do środka. Smród był tutaj jeszcze intensywniejszy niż w
kanale.-     Musimy przewietrzyć korytarze - stwierdził
Abel z przekonaniem. Maria bez słowa podeszła do najbliższej wykutej w skale
szczeliny i zerwała zasłaniający ją kawałek czarnej tkaniny. Zrobiło się nieco
jaśniej. Teraz dopiero Abel dostrzegł, iż podłoga usiana jest setkami martwych
szczurów. Gaz użyty przez ludzi Bronowskyego musiał być niezwykle skuteczny w
działaniu, skoro nawet mali królowie podziemi nie zdołali ujść z
życiem.-     Co robimy? - zapytała dziewczyna - Nie damy
rady usunąć tych ciał.-     Chodźmy do klubu. Muszę się
czegoś napić, a potem opowiem ci o wszystkim, co mnie spotkało. Jest o czym
opowiadać...    Pomieszczenie, w którym jeszcze niedawno Abel
zasiadał przy jednym stoliku wraz z Marią i ojcem Janem, było zupełnie puste. Za
to butelki z trunkami znajdowały się na swoich miejscach. Abel sięgnął po jedną
z nich. Kilka łyków mocnego napoju przywróciło mu wewnętrzną równowagę na tyle,
iż mógł rozpocząć swoje opowiadanie. Maria słuchała, patrząc na niego szeroko
otwartymi oczami, nie przerywając mu ani na moment. Chwilami na jej twarzy
malował się wyraz niedowierzania, ale nie zadawała dodatkowych pytań. Dopiero
kiedy skończył, zacisnęła pięść i z całej siły uderzyła nią o blat
stolika.-     To suka! - wycedziła przez zęby. -
Sprzedała się... Ciężka idiotka, skończony kurwiszon...
Przepraszam.-     Nie musisz - Abel machnął ręką i
pociągnął kolejny łyk napoju. - Już mi na niej nie zależy. Po prostu, nie ma jej
i już. Mogłem jej pomóc. Byłem gotów dla niej zabijać! Gdyby tylko powiedziała,
że potrzebuje pomocy... Ale ona wolała tamtych... Cholera!   
Ciśnięta ręką Abla butelka z brzękiem uderzyła o ścianę i rozpadła się na
tysiące kawałków. Wstał i sięgnął po następną.-     I co
teraz? - zapytała Maria po chwili. - Wrócisz tam?    Abel
prychnął nerwowym śmiechem.-     Zwariowałaś?! Cholera,
to nie są ludzie!-     Więc co? Co masz zamiar
zrobić?-     A ty?-     Ja?
Wszystko mi jedno. Miałam zamiar zabijać ich, jednego po drugim, a ostatnią kulę
zostawić dla siebie... Ale teraz, kiedy znowu się pojawiłeś... Jesteś przecież
taki zdolny, może wymyślisz coś ciekawszego.-     Nie
jestem zdolny!-     Ależ tak! Skoro oni chcą cię dla
siebie...-     Nie wiedzą o wszystkim! Nie powiedziałem
im w jaki sposób wyłączałem te cholerne telewizory! Gdyby
wiedzieli...-     To niczego nie zmienia. Znałam co
najmniej kilku, którzy uważali się za geniuszy, ale żaden z nich nie umiałby
wyłączyć telewizora.    Abel westchnął ciężko. Wiedział, że
nie jest w stanie przekonać dziewczyny. Ze słów i zachowania Marii wynikało, że
wierzy mu ślepo i obdarza go nieskończenie wielkim zaufaniem. A on wcale nie
czuł się mądry, ani silny... Patrzyła na niego z ufnością, była chyba
szczęśliwa, bo odzyskała nadzieję, którą wcześniej utraciła, a on... nie
wiedział co począć. Patrzył tępym wzrokiem na brunatny płyn w butelce i starał
się nie myśleć o niczym. Znał dobrze ten stan umysłu, w którym świadomość
ulegała pozornemu otępieniu, ale za to pewna cząstka umysłu wszechstronnie
analizowała postawiony przed nią problem, starając się wybrać najlepsze
rozwiązanie. Patrzył i patrzył, a przez jego głowę przelatywały w błyskawicznym
tempie miliony myśli, zapamiętanych obrazów, wypowiedzianych
słów...    Brunatny płyn łagodnie falował w butelce,
przypominając mu spienione morskie bałwany. Morze...   
"...tam, gdzie były skały magmowe, nigdy nie było morza..." - usłyszał raz
jeszcze słowa ojca Jana. Zaraz, ojciec Jan...-    
Ojciec Jan! - zawołał nagle. Maria podskoczyła na swoim
stołku.-     Co ojciec Jan? - spytała
zdezorientowana.-     Co się z nim
stało?    Maria wzruszyła
ramionami.-     Nie wiem - mruknęła. - Pewnie nie żyje,
jak wszyscy.-     Wiesz gdzie jest jego
pokój?-     Wiem, ale po
co...-     Nie pytaj! Zaprowadź mnie
tam.    Pomieszczenie będące osobistą kwaterą byłego
zakonnika znajdowało się na przeciwległym krańcu twierdzy, na jej najwyższym
poziomie. Wnętrze pokoiku tonęło w ciemnościach. Abel odsłonił wąskie okienko,
stwierdzając, że na zewnątrz nastał dzień.-     Nie ma
nikogo - stwierdziła Maria. - Może udało mu się uciec. Ale gdyby żył, pewnie
powróciłby tutaj.-     To nie ma w tej chwili znaczenia
- powiedział Abel, zabierając się do przeszukiwania pomieszczenia. Nie było zbyt
wielu miejsc, w których ojciec Jan mógłby ukryć swoje bezcenne skarby. W kącie
leżało kilka tekturowych pudeł, a oprócz nich jedynym schowkiem mógł być
materac.-     Czego ty właściwie szukasz? -
zniecierpliwiła się Maria.-     Dziedzictwa -
odpowiedział Abel, nie przerywając poszukiwań.-    
Czego?-     Skarbów ojca Jana. Starych książek,
atlasów...-     Ach, rzeczywiście... Chyba wspominał, że
ma coś takiego. Ale nikomu tego nie pokazywał. Właściwie to dziwne, że wspomniał
o tym przy tobie. Znał cię przecież bardzo krótko. A w ogóle, po co ci
to?-     To nasza szansa.-    
Szansa? Nie rozumiem. W jaki sposób mogą nam pomóc stare
papiery?-     Nie gadaj, tylko pomóż mi szukać. Nie mamy
zbyt wiele czasu. Maria nie protestowała dłużej. W milczeniu zaczęła się
przyglądać posłaniu kapłana.-     Mam! - zawołała po
chwili.-     Co?    Dziewczyna
pokazała Ablowi długie rozcięcie w dnie materaca. Powoli wsunęła w nią dłoń, a
następnie szperała przez chwilę wśród trocin i stalowych
sprężyn.-     Chyba coś jest! - stwierdziła. - To może
być to.-     Pokaż!    Dziewczyna
ostrożnie wydobyła starą, pożółkłą książkę. Abel rzucił okiem na jej
tytuł.-     To na pewno te materiały, o których mówił
ojciec Jan - stwierdził z przekonaniem. - Szukaj atlasu. Musimy mieć atlas,
jakąś mapę. Prawdziwą mapę...    Maria wznowiła swoje
poszukiwania. Stosik książek rósł z każdą chwilą, ale wciąż nie było wśród nich
tej, na którą czekał Abel. W końcu, kiedy zaczął już tracić nadzieję, Maria
wydobyła z przepastnych czeluści posłania coś, co przypominało zeszyt.
Obejrzawszy pobieżnie jego zawartość, Abel wydał okrzyk triumfu. Jego umysł
pracował nadal, a rozwiązanie stawało się coraz wyraźniejsze i bardziej
oczywiste...-     To chyba wszystko - powiedziała
dziewczyna, otrzepując dłonie.-     W porządku. Mamy
wszystko, czego nam potrzeba.-     Wspaniale. W takim
razie może byś mi wyjaśnił o co ci chodzi, do cholery!    W
odpowiedzi Abel objął ramieniem jej szyję i ucałował dziewczynę w
usta.-     Jest wyjście - oznajmił, nim zdążyła
cokolwiek powiedzieć. - Muszę ci zadać tylko jedno
pytanie.-     Słucham - mruknęła, wzruszając
ramionami.-     Czy jesteś gotowa na
śmierć?    Słowa Abla zabrzmiały niczym złowieszczy szelest,
nie mający nic wspólnego z jego dotychczasowym
zachowaniem.-     Głupie pytanie - stwierdziła. -
Zaufałam ci.-     To dobrze, to bardzo dobrze...
Słuchaj, możemy zrobić jedno. Spróbować ucieczki...-    
Ucieczki?! Dokąd?! Czy ty przypadkiem nie
oszalałeś?-     Jeszcze nie, zapewniam cię. Mamy tylko
dobę. Później zakonnicy zaczną mnie szukać, tylko że tym razem będą chcieli mnie
zabić. Pewnie zaczną od ponownego użycia gazu... Ale jest szansa! Znalazłem
drogę, dzięki której wydostaniemy się stąd, a potem spróbujemy walczyć, ale
zupełnie inaczej niż dotychczas! Nie będziemy strzelać, zabijać, ani łamać
kości! To nie jest wyjście! Mario, czy w twierdzy znajdziemy długą, mocną
linę?-     Linę? - powtórzyła. - Nic nie
rozumiem...-     Zaufaj mi, proszę. Skoro ufałaś mi do
tej pory... Oczywiście to, co chcę zrobić nie jest bezpieczne. Możemy zginąć.
Najprawdopodobniej właśnie tak się stanie, ale jest szansa... Prawdziwa szansa,
której nie mogę zmarnować. Jeżeli chcesz, możesz zostać tutaj. Wybór należy
do...-     Nie pieprz - przerwała mu. - Znajdę linę,
jeżeli jest nam potrzebna. Słyszysz? N A M ! Nie tobie, tylko nam! Zaczekaj tu,
zaraz wrócę.Nie protestował, kiedy dziewczyna przekraczała próg drzwi. Znała
teren i mogła się po nim poruszać o wiele szybciej, niż gdyby towarzyszył jej
ktoś, komu musiałaby wskazywać drogę. Postanowił wykorzystać czas oczekiwania.
Spojrzał na książki ocalone przez ojca Jana, być może jedyny ślad, jaki pozostał
po historii i kulturze narodu, którego dziećmi byli mieszkańcy Miasta Złotego
Gryfa... Pośpiesznie przeszukał wzrokiem pomieszczenie. Zasłona, tekturowe
pudła, materac... Materac! Gorączkowo, jak gdyby zależało od tego jego życie
zaczął pruć pokrycie posłania. Po chwili dysponował odpowiednio dużym kawałkiem
mocnej tkaniny, z którego uformował zawiniątko kryjące w sobie to, co za wszelką
cenę należało ocalić dla wszystkich tych, którzy właśnie ulegali gwałtowi ze
strony Zakonu. Sporządzony w pośpiechu plecak był ciężki i niewygodny, ale Abel
nie przejmował się tym. Fakt, iż los dał mu szansę ocalenia tego, co Zakon
chciał za wszelką cenę zniweczyć, przepełniał go radością. Po kilku minutach
Maria powróciła, niosąc ze sobą zwój liny.-     Nie
zmieniłaś zdania? - upewnił się, spoglądając jej w
oczy.-     Jesteś jak dziecko - westchnęła. - Szkoda że
nie spotkałam cię wcześniej. Zawsze chciałam mieć kogoś, kogo mogłabym co chwilę
wyprowadzać z błędu... Lepiej powiedz co mam robić. Mimo wszystko ufam ci
bezgranicznie. Chyba zresztą nie mam wyboru.-     Teraz?
- uśmiechnął się. - Teraz idziemy spać.-     W tym
smrodzie?-     Aha, rozumiem. Skoro przeszkadza ci
smród, to znaczy, że nie spałaś od trzech dni. Czy mam
rację?-     Owszem, dlaczego nie. To
normalne.-     Wiesz co, wrócimy teraz do klubu. Mam
pewien pomysł. Rozlejmy litr, a może dwa najbardziej śmierdzącej wódy. Co ty na
to?    Dziewczyna uśmiechnęła się, po raz pierwszy tego
dnia.-     To jest myśl - mruknęła z uznaniem. Właściwie
nie mam nic przeciwko spaniu.* * *    Wzburzone
morskie fale jak każdego dnia z wściekłością uderzały o podnóże skalnej
twierdzy. Abel spoglądał w spienioną otchłań usiłując znaleźć w jej głębi
najdrobniejszy chociaż znak, który mógłby potwierdzić jego nową teorię.
Niestety, wilgotny chłód zaprzeczał temu wszystkiemu, co stwarzało iluzję szansy
ocalenia. Było jednak za późno na odwrót. O północy Ugler pojawi się wraz ze
swym bolidem nieopodal targowego placu, aby zabrać ze sobą swojego nowego
partnera...-     Dawaj linę! - zawołał Abel,
przekrzykując szum fal.-     Co chcesz zrobić, do
cholery?! - odkrzyknęła Maria.-     Przywiąż koniec liny
do czegoś, co wytrzyma nasz ciężar!-     Jesteś
szalony?! Było już kilku, którzy próbowali tędy uciec! Nikt ich więcej nie
zobaczył! Skoczyli do morza i...-     Czy ja mówiłem o
skakaniu?! Przywiąż linę!    Dziewczyna przez chwilę szukała
wzrokiem czegoś, co mogłoby się stać oparciem dla węzła mocującego linę. Jej
wzrok padł na wystające ze skalnego bloku szpony wykutej w nim rzeźby złotego
gryfa. Kilkoma wprawnymi ruchami przymocowała do jednej z nich koniec liny, a
potem uwiesiła się na niej całym swoim ciężarem.-    
Gotowe! - zameldowała.-     No to możemy zaczynać! -
odpowiedział Abel.    Dziewczyna wciąż jeszcze nie pozbyła
się wątpliwości.-     Zauważą nas -
stwierdziła.    Abel pokręcił głową
przecząco.-     Nie ma obawy! Są zajęci czymś innym! To
miasto ma dzisiaj sporo zupełnie nietypowych problemów...   
Zacisnął spocone dłonie na linie i zaczął powoli zjeżdżać na dół, w sam środek
rozwścieczonej gardzieli oceanu. Zadrżał, czując dotyk wody. Spodziewał się
ataku morskich fal, ale powierzchnia wody była gładka. Cierpliwie poczekał na
Marię. Ruszył przed siebie dopiero wtedy, gdy poczuł ciepły dotyk jej dłoni.
Granatowe bałwany przewalały się nad nimi, usiłując obezwładnić ich swoim
rykiem, a oni szli, czując pod stopami twardy, gładki grunt, wpatrując się w
dal, w głębi której znajdowała się niewidzialna linia horyzontu. Po chwili woda
sięgała im już tylko do kolan, a następnie zniknęła. Przed dwojgiem piechurów
rozciągała się rozległa równina, usiana nieregularnie rozrzuconymi wypukłościami
pagórków.     Ponad nimi wyciągały ku niebu swoje długie
szyje strzeliste wieże, ze szczytów których padały na równinę wiązki światła
tworzące stereoskopową iluzję sinych chmur, mgły i morskiej głębiny. Ryk
wzburzonych fal wydawany przez rząd potężnych głośników wciąż atakował ich swoją
bezduszną potęgą, ale oni szli dalej, nie zwalniając kroku, uparcie wpatrując
się w daleką przestrzeń, kryjącą w sobie tajemnice nowego, nieznanego
jutra...KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 2 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 6
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 7 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 7 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 8 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol I
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol I
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 3 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 4
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 5

więcej podobnych podstron