MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 2 (2)




MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T.J.ALIEN vol 2





Tu jest rozdział Trzeci , tu poprzedniMiasto
Złotego Gryfa część
2Autor - T.J.AlienHTML :
ArgailROZDZIAŁ 2    Apartament
Wielkiego Mistrza ani trochę nie przypominał innych. Niemal w całości wypełniony
był drogimi, aczkolwiek nie zawsze użytecznymi przedmiotami, wzbudzającymi
zachwyt i zazdrość tych, którzy dostąpili zaszczytu prywatnej audiencji u
najważniejszej w mieście osoby.     Mieszkanie składało
się z dwunastu pokoi, z których każdy otrzymał inny, niepowtarzalny wystrój.
Sypialnia była największym z pomieszczeń. Znaczną jej część zajmowało potężne,
owalne łoże, obok którego znajdował się barek zawierający kilkadziesiąt butelek
wypełnionych wyszukanymi trunkami. Wzdłuż ścian ciągnęły się rzędy szaf, których
zawartość stanowiły najbardziej osobiste części garderoby dostojnika, oraz
tajemnicze przedmioty, których nie wolno było oglądać nawet osobistej służbie.
Na blacie niskiego stołu spoczywało kilkanaście złotych statuetek, oraz wielki,
wsparty na trzech odnóżach, błyszczący zegar, który znalazł się w tym miejscu
wyłącznie ze względu na niebagatelną wartość muzealną, jaką niewątpliwie
posiadał. Aksamitne zasłony stanowiły jedynie ozdobę okien, ponieważ dzienne
oświetlenie sypialni regulowały zdalnie sterowane, samoprzyciemniające się szyby
okien. Ważnym szczegółem wyposażenia wnętrza był pękaty, na ogół nieruchomo
stojący w kącie, niewielki robot - osobisty sługa właściciela mieszkania. Robot
nosił wdzięczne imię "Atari", co potwierdzał czerwono-biały napis na plakietce
znamionowej przytwierdzonej do jego korpusu. Kapłan przez długi czas zastanawiał
się jak nazwać swojego pupila. Do głowy przychodziły mu dziesiątki pomysłów,
które jednak gdzieś ulatywały, nim dostojnik zdążył podjąć decyzję. Po kilku
dniach bezowocnego wysiłku intelektualnego, Pierwszy Rycerz zdecydował, że imię
"Atari" jest bardzo oryginalne i w dodatku łatwe do wymówienia, co również miało
swoje znaczenie. Atari spełniał bardzo różnorodne funkcje, z których
najważniejszą było serwowanie drinków znudzonemu kapłanowi. Oprócz tego robot
włączał i wyłączał ściankę wizyjną, sprzątał, recytował wiersze, śpiewał
kołysanki, oraz wypełniał wszelkie inne, typowe i nietypowe polecenia swego
właściciela. Przede wszystkim jednak Atari był znakomitym strażnikiem,
wyposażonym przez swoich konstruktorów w kilkanaście rodzajów
broni.    Pierwszy Kapłan leżał na owalnym łożu, wsłuchując
się w ciszę nastającego dnia. Nie miał ochoty wstać, ani nawet otworzyć ust, by
wydać jakikolwiek rozkaz swojemu elektronicznemu lokajowi. Każda czynność
wiązała się ze zbyt dużym wysiłkiem. Kiedy w sypialni zrobiło się zupełnie
jasno, postanowił ruszyć nogą. Serwomechanizm zadziałał posłusznie, wydając
cichy warkot. Zza chmur wyjrzało słońce, a jego światło złośliwie dotarło do
źrenic Wielkiego Mistrza. Tego było już za wiele.-    
Atari - wymamrotał Pierwszy Rycerz.    Pękaty robot ocknął
się ze swej zwykłej zadumy.-     Słucham, panie -
zaskrzeczał zwyczajnym, roboczym głosem.-     Ciemniej -
rozległ się głos pana. - Jest za jasno.    Atari uruchomił
gąsienicowe odnóża i podjechał do stołu, na którym spoczywał uniwersalny
sterownik. Natężenie światła zmalało. Półmrok przyniósł starcowi
ulgę.-     Panie, przyleciał pełnomocnik Kriga -
nieśmiało odezwał się robot.    Pierwszy Kapłan westchnął
ciężko i usiadł na posłaniu.-     Czego chce? - zapytał,
przecierając oczy.-     Brak informacji - padła
natychmiastowa odpowiedź.-     Dobrze już, dobrze.
Poinformuj go, że będę gotowy za pół godziny.-     Tak
jest.-     Atari!-     Słucham,
panie.-     Mała dawka rozruchowa - wysapał kapłan,
bezsilnie opadając na poduszki.-     Tak
jest!    Robot zbliżył się do posłania poleceniodawcy. W
jednym z manipulatorów trzymał błyszczącą, pneumatyczną strzykawkę. Operacja
była bardzo nieprzyjemna, wręcz bolesna, ale Pierwszy Kapłan zniósł ją po męsku.
Pozostało jedynie poczekać, aż niezawodny środek zacznie działać. Po chwili
kapłan poczuł, że krew w jego żyłach zaczyna krążyć nieco intensywniej. Miłe
ciepło rozchodziło się po całym ciele. Po kilku kolejnych minutach Jego
Świetlistość był już tym samym co zwykle, energicznym mężczyzną w sile wieku.
Podniósł się z łoża i wykonał kilka skłonów. Z zadowoleniem stwierdził, że jego
organizm funkcjonuje poprawnie.-     Jaki dzień dzisiaj
mamy? - zapytał, uśmiechając się do siebie.-    
Czwartek, dwudziesty drugi kwietnia, dwa tysiące sto sześćdziesiątego szóstego
roku. Słońce wzeszło o godzinie...-     Zamknij się,
idioto! - serwomechanizm prawego ramienia zaskowyczał ostrzegawczo. Ruch okazał
się zbyt gwałtowny.-     Tak jest! - warknął robot, nie
obrażając się. Jego elektroniczny mózg w ogóle nie znał uczuć, toteż nie był w
stanie mieć swojemu panu za złe czegokolwiek. Ta cecha lokaja była z punktu
widzenia jego użytkownika bardzo praktyczna i pożyteczna, albowiem
uniemożliwiała powstawanie jakichkolwiek konfliktów pomiędzy panem, a
sługą.-     Która godzina? - padło kolejne
pytanie.-     Szósta dziesięć - odpowiedział
Atari.    Kapłan pokręcił głową z dezaprobatą. Zwykle, nie
mogąc spać, znajdował całkowicie osobiste sposoby spędzania wolnego czasu.
Niestety, tym razem musiał wstać i stawić czoła niecodziennym okolicznościom.
Wizyta pełnomocnika Kriga nie była wydarzeniem, które mógłby
zlekceważyć.-     Daj mi drinka - mruknął, przystępując
do zakładania bielizny.-     Alkohol nie jest wskazany -
zauważył Atari - Narkotyk może...-     Dobra, dobra, -
uciszył go kapłan - nie gadaj, tylko dawaj drinka.-    
Tak jest!    Złoty płyn zmieszany z wodą nie smakował mu tego
ranka tak samo jak zwykle. Wiedział co jest tego powodem: wizyta... Na samą
myśl, iż będzie musiał się poniżyć przed jednym z zarozumialców zza Bariery,
robiło mu się nieswojo.-     Kto tym razem przyleciał? -
zapytał, stwierdzając równocześnie, że nie bardzo ma ochotę znać odpowiedź na to
pytanie.-     Terry Pickok - bezlitośnie zazgrzytał
robot.    Whisky straciła cały swój smak. kapłan poczuł
nieprzyjemny ciężar w żołądku.-     Niech go diabli... -
wymamrotał z irytacją. - Niech ich wszystkich szlag...    Nie
dokończył zdania, uświadamiając sobie, iż zawarł w nim nie byle jakie
bluźnierstwo. Agenci Kriga musieli istnieć, tak samo jak inni ludzie zza
Bariery, by on sam mógł być Wielkim Mistrzem i Pierwszym Rycerzem. Niezbyt
częste wizyty mieszkańców Tamtej Strony nie były ostatecznie zbyt wysoką ceną za
absolutną władzę nad Rajską Republiką. Osłoniwszy większą część pomarszczonego
ciała, Pierwszy Rycerz udał się do łazienki. Ze wstrętem popatrzył na
szczerozłotą wannę.-     Brrr... - otrząsnął się. -
Woda... Co by było gdyby dostała się do wnętrza którejś z protez, albo, co
gorsze, do mikrokomputera...    Wolał nie wyobrażać sobie
ogromu tragedii, jaka mogłaby go spotkać, gdyby zanurzył się w niesympatycznej,
przeźroczystej cieczy.     Odrzucając nieprzyjemne
myśli, wszedł do wnętrza niewielkiej, oszklonej kabiny. Strumień orzeźwiającego,
czyszczącego gazu poprawił mu nieco humor. Po chwili czysty i pachnący powrócił
do sypialni, by dokończyć porannego drinka.-     Zawołaj
Jana - rozkazał.-     Jan już czeka w garderobie -
oświadczył Atari.    Jan był zupełnie zwyczajnym człowiekiem
i nie posiadał nawet małej części zalet, jakimi obdarzony był jego elektroniczny
kolega. Jedyną jego funkcją było ubieranie i rozbieranie swojego pana. Pierwszy
Kapłan korzystał z usług żywego lokaja bardziej ze snobizmu niż z rzeczywistej
potrzeby. Jan, niewielki, chudy, zawsze wystraszony osobnik, zaspokajał jego
pragnienie posiadania prawdziwego, żywego niewolnika.   
Garderoba, jako pomieszczenie leżące na uboczu, urządzona została w stylu
znacznie bardziej konserwatywnym niż sypialnia. Nie było tutaj ani jednego
mebla, który można byłoby określić mianem nowoczesnego. Komody, szafy, fotele i
inne sprzęty wykonane były z mocnego, dębowego drewna. Nie posiadały zbyt wielu
ozdób. Będąc człowiekiem szalenie praktycznym, Jego Świetlistość doszedł do
wniosku, iż nie ma sensu przyozdabiać pomieszczenia, które najczęściej oglądają
zwyczajni lokaje.    Jan, jak zwykle, taktownie milczał,
pomagając swemu panu przywdziać ciężkie, kolorowe szaty. Kapłan również nie
odzywał się, toteż skomplikowana operacja przebiegała w całkowitym milczeniu. Po
upływie dalszych kilkunastu minut, Wielki Mistrz był gotów do podjęcia ważnego
gościa. W ostatniej chwili Jan posmarował oblicze swojego pana złotym,
błyszczącym kremem, a następnie Jego Świetlistość udał się na miejsce
spotkania.    Sala audiencyjna była najszykowniejszym ze
wszystkich pomieszczeń. Centralną jej część zajmował złoty, okrągły stół,
symbolizujący skromność kapłana, polegającą na niewywyższaniu się ponad innych.
Krzesła również były złote. Wymagały tego kanony estetyczne, jakimi kierowali
się dekoratorzy. Obok stołu, na niewielkim, marmurowym cokole, spoczywała figura
Złotego Gryfa, ponad którą zawieszono otoczone aureolą z pęków złotych promieni,
Oko Inteligencji, ozdobione błękitną szarfą.    Pierwszy
Kapłan usiadł przy stole z miną skazańca, któremu jest już wszystko jedno. Po
chwili do wnętrza sali wszedł energicznym krokiem wysłannik Kriga, eskortowany
przez czujnego robota. Terry Pickok był wysokim, młodym mężczyzną o pogodnej
twarzy i jasnych włosach. Jego kremowy, doskonale skrojony garnitur lśnił
czystością i wydawał się szczytem elegancji.    Ciekawe buty
- pomyślał kapłan, przyglądając się obuwiu gościa. - Nie skrzypią w czasie
chodzenia. Będę musiał sobie takie sprawić...-    
Witaj, Julio! - rzucił przybysz, uśmiechając się. - Jesteś chory? Minę masz nie
najweselszą.-     Witaj, Terry - mruknął kapłan,
przyozdabiając twarz służbowym grymasem wyrażającym życzliwość. - Co cię
sprowadza?    Pickok usiadł, nie czekając na zaproszenie.
Bezczelnie oparł łokcie na blacie stołu i obrzucił gospodarza podejrzliwym
spojrzeniem.-     Co jest? - mruknął. - Nie cieszysz
się, że mnie widzisz?    Julio Pierwszy odruchowo wzruszył
ramionami.-     Dlaczego tak sądzisz? - zapytał,
usiłując zatuszować niezręczny gest.-     Ja nie s ą d z
ę - odparł Pickok. - Pytam tylko.-     Ależ cieszę się,
przyjacielu - fałszywie zapewnił go dostojnik. - Oczywiście, że się cieszę. Jaki
miałeś lot?-     Nic rewelacyjnego. Poszumiałem sobie
trochę nad miastem.-     Po
co?-     Tak sobie, dla
rozrywki.-     Niepotrzebnie - odważnie stwierdził
kapłan.-     Dlaczego? - Pickok
spoważniał.-     Nie ma sensu się afiszować.
Doprowadzicie w końcu do nieszczęścia.-     Bzdura -
zauważył Pickok. - Nie latam przecież grawilotem, tylko zwykłą, staroświecką
patrolówką, w dodatku przyozdobioną waszymi barwami. Wszyscy, którzy mnie
widzieli, myśleli, że mają do czynienia z twoimi
ludźmi.-     W takim razie kto dwa dni temu przefrunął
nad jedną z peryferyjnych dzielnic miasta? To były dwa nowoczesne grawiplany
osobowe z niebieskimi promiennikami. Moi poddani myślą, że to jacyś Obcy i
czekają na Cud, a co za tym idzie, zaczynają mieć N a d z i e j ę! A to, jak ci
zapewne wiadomo, nie sprzyja utrzymaniu porządku.    Pickok
podrapał się po skroni, popadając w krótkotrwałą
zadumę.-     To musieli być jacyś turyści - stwierdził
po chwili. - Znajdziemy ich i ukarzemy.-     Gówno im
zrobicie... - mruknął Julio pod nosem.-    
Słucham?-     Mówiłem, że nic im nie zrobicie. Nie w
waszym świecie. Tutaj, to co innego...-     Nie martw
się o nas, Julio. Martw się o siebie. Mam dla ciebie smutne
wieści.-     O co chodzi? - zaniepokoił się
kapłan.-     O to, że kilkanaście kamer nagle przestało
działać.-     Niemożliwe! - Julio poderwał się z
krzesła.-     Spokojnie dziadku, spokojnie - Pickok
łagodnym ruchem dłoni zachęcił go do przyjęcia poprzedniej
pozycji.    Kapłan nerwowo zacisnął w dłoni purpurową połę
swojej szaty. Stan podniecenia nie trwał zbyt długo. Wszyty pod skórą, na karku
dostojnika mikrokomputer wielkości pastylki, natychmiast wysłał do mózgu sygnał
neutralizujący nadmiar stresu. Starzec opadł na krzesło i westchnął
ciężko.-     Przecież sami zainstalowaliście system
kontroli - zauważył. - To nie moja wina, że coś się
zepsuło.-     Zgadza się, nie twoja, - przyznał Pickok -
ale nasza również nie.-     A zatem wszystkiemu winne są
krasnoludki...    Z twarzy agenta Kriga zniknął wyraz
cynicznej łagodności. Jego miejsce zajęły bruzdy
irytacji.-     Nie mędrkuj, starcze - rozległo się
suche, ostrzegawcze warknięcie. - Nie jestem tutaj po to, żeby wysłuchiwać
twoich płaskich dowcipów.-     Nie żartowałem -
stwierdził kapłan. - Nie mam pojęcia o zasadach funkcjonowania tych waszych
wymyślnych urządzeń. Sam mówiłeś, że są
niezawodne...-     Bo są! Chyba, że dobierze się do nich
ktoś sprytny.    Kapłan wzruszył ramionami. Ciągle tłumił w
sobie złość. Czuł się upokorzony i zdezorientowany.-    
Nic nie rozumiem - wysapał, spoglądając spode łba na swojego
rozmówcę.-     Wcale się nie dziwię - prychnął
pogardliwie Pickok. - Gdybyś zbyt wiele rozumiał, nie zajmowałbyś tak
odpowiedzialnego stanowiska. Pozwól, że ci wytłumaczę o co mi chodzi - głos
agenta stał się sztucznie ugrzeczniony, wręcz przymilny. Julio czuł, że
nienawidzi coraz bardziej tego lalusiowatego drania. Gdyby tylko mógł stać się
trochę młodszy, trochę sprawniejszy,
energiczniejszy...-     Twierdzę, mój drogi Julio, -
kontynuował Pickok - że nie powiedziałeś nam całej prawdy o tym
mieście.-     A pytaliście mnie o
coś?-     Owszem, pytaliśmy. Twoja rola tutaj polega
przede wszystkim na ciągłym udzielaniu odpowiedzi na nasze pytania. My, to
znaczy ludzie żyjący po "tamtej stronie", uważamy wasze społeczeństwo za pewien
symbol. Czy wiesz co to jest symbol? Myślę, że wiesz. Wy przecież kochacie się w
różnego rodzaju symbolach. Czy byłbyś zadowolony gdyby ktoś nagle zapragnął dać
po paszczy twojemu złotemu gryfowi?-     Nadal nic nie
rozumiem - nieśmiało odezwał się Julio. Wypowiedział te słowa z prawdziwym
wstrętem, ale przecież musiał mieć pewność, że będzie mógł ściśle wypełnić
przekazane mu polecenia, a nie mógłby tego zrobić nie rozumiejąc ich
sensu.-     W umysłach większości z was, złoty gryf
utożsamiany jest z honorem, poczuciem godności, pięknem, tradycjami i wielkością
narodu - stwierdził Pickok, rzucając kapłanowi twarde, a jednocześnie pełne
politowania spojrzenie. - Dla nas, natomiast, jest on symbolem ludzkiej nędzy,
poniżenia, głupoty i braku logiki. Robimy na tym świetny interes, jak ci zapewne
wiadomo. Zawarliśmy z tobą pewien układ, a każdy układ nakłada na każdą ze stron
określone obowiązki. My dotrzymujemy swoich obietnic, a ty? Zastanów się nad
sobą. Masz absolutną władzę, fizyczną sprawność i tak przez ciebie upragnioną
potencję... W zamian za to wszystko miałeś posterować wydarzeniami w taki
sposób, by ta szara społeczność odpowiadała nakreślonemu przez nas wzorcowi. To
chyba zrozumiałeś, prawda? A może mówię za szybko?    Kapłan
bez słowa przyjął kolejną falę upokorzenia, kiwając głową
potakująco.-     A jednak wśród tych ciemnych marionetek
znalazł się ktoś, kto posiada umysł tak jasny, jak umysły naszych
wyspecjalizowanych konstruktorów - dokończył
Pickok.-     Ach, teraz rozumiem - mruknął kapłan. -
Upierasz się więc, że nie było awarii, lecz...-    
Właśnie! Nie było awarii.-     I uważasz, że twoje
kamery zepsuł ktoś z naszych, czy tak?    Pickok uśmiechnął
się z udanym zadowoleniem.-     Może jednak nie jesteś
aż tak ograniczony - mruknął. - Jestem pełen uznania.   
Julio postanowił nie dostrzegać kolejnych docinków pełnomocnika Kriga. W gruncie
rzeczy poczuł nawet pewną ulgę, mając przed sobą pełny obraz sytuacji.
Najbardziej nie cierpiał wszelkiego rodzaju niejasności i niedomówień. W jego
umyśle tliły się jeszcze resztki dawnej precyzji, która nie tolerowała braku
danych. Teraz miał do rozwiązania konkretny problem i wiedział w jaki sposób
pokierować dalszym przebiegiem konwersacji. Pickok przestał być
groźny.-     Cieszę się - mruknął Julio. - Ale od razu
muszę cię zmartwić. Wygląda na to, że jesteś w błędzie. To, co sugerujesz, jest
zupełnie niemożliwe. Może jakieś trzydzieści, czterdzieści lat temu znalazłby
się ktoś taki, ale teraz?.. Przy tej izolacji?.. Przecież prawdziwych naukowców
zniszczyliśmy w pierwszej kolejności. A przynajmniej dołożyliśmy wszelkich
starań...-     Może za słabo się starałeś, Julio -
wycedził Pickok. - Wiem co mówię. Mnie też początkowo wydawało się to
niemożliwe, ale sprawdziliśmy wszelkie możliwości i doszliśmy do tego właśnie,
jedynego wniosku. Jest ktoś, kto zna się na kamerach i wie do czego one służą.
Czy zdajesz sobie sprawę z zagrożenia?-     Jakiego
zagrożenia?-     Jak to jakiego? Uszkodzenie kamer
dowodzi, że twoje panowanie nad duszami i ciałami tych nieszczęsnych stworzeń,
jest bardzo iluzoryczne. Znalazł się ktoś, kto myśli samodzielnie i nie
stereotypowo, rozumiesz?-     A może po prostu ten ktoś
po prostu rozbija kamery, rzucając w nie po pijanemu czymś ciężkim... Do tego
przecież nie byłby potrzebny geniusz.-     Nic z tego -
Pickok pokręcił głową. - Opisane przez ciebie zachowanie również byłoby
niebezpieczne, ponieważ świadczyłoby o skłonnościach do czynnego sprzeciwu. Ale
nie, to nie jest to. Te uszkodzenia są na tyle nietypowe, że nie zarejestrował
ich komputer kontrolujący sprawność kamer. To oznacza, że kombinacja sygnałów
zwrotnych jest prawidłowa, a jednak kamery nie przekazują obrazu.
Zorientowaliśmy się, że nie działają dopiero wtedy, gdy otrzymaliśmy informacje
od widzów.-     Co zatem
proponujesz?    Pickok wstał i zaczął nerwowo przechadzać się
po pokoju. Przez chwilę milczał, zastanawiając się nad najwłaściwszą
odpowiedzią.-     Musimy mieć tego człowieka -
powiedział w końcu.-     Mamy go
zabić?-     Nie! W żadnym razie! Na razie musisz ustalić
kto to jest i sprowadzić go tutaj. Jest cenny, a cennych osobników nie wolno tak
po prostu unicestwiać. Damy mu szansę. Pokażemy go naszym widzom... Zresztą
kiedy już będziesz go miał, otrzymasz od nas dodatkowe
instrukcje.-     Macie jego
adres?-     Mamy szesnaście adresów. Pod jednym z nich
mieszka sprawca naszych kłopotów. Oczywiście jeżeli założymy, że uszkodził
również kamerę we własnym mieszkaniu. A jeżeli nawet tego nie zrobił, to i tak
masz wystarczająco wyraźny ślad. Kiedy będziesz coś miał, natychmiast daj nam
znać. Pamiętaj, że na razie masz go tylko tu sprowadzić. Jeżeli stanie mu się
krzywda, odpowiesz za to głową.-     Od kiedy to moja
głowa przedstawia dla ciebie jakąś wartość?    Pickok
zatrzymał się, a następnie podszedł do stołu i oparł obie dłonie na jego blacie,
wpatrując się w pozbawioną wyrazu, pozłacaną twarz
kapłana.-     Julio, ja nie żartuję - powiedział,
ostrzegawczo kręcąc głową. - Sprawa jest bardzo poważna. Pamiętaj, nikt nie jest
niezastąpiony...    Kapłan głośno przełknął
ślinę.-     Będę pamiętał - wychrypiał bezbarwnym
głosem.-     To już lepiej - na twarz Pickoka powrócił
uśmiech. - A teraz, mój staruszku, mam dla ciebie kilka miłych
niespodzianek.    Wysłannik Kriga sięgnął dłonią do
przepastnej kieszeni marynarki, skąd wydobył niewielki kawałek błyszczącej
folii. Podał ją kapłanowi, który z uwagą począł studiować utrwaloną na niej
informację.-     Trzy miliony - mruknął z wyraźnym
zadowoleniem. - Za co to? - Twój udział w zyskach ze sprzedaży środków
antykoncepcyjnych na terenie Rajskiej Republiki. Wpłynęły wczoraj na twoje
konto. Rozchmurz się dziadku. Interes idzie lepiej niż przypuszczaliśmy. Ponadto
przywiozłem ze sobą coś, z czego na pewno się
ucieszysz.-     Co to takiego? - zainteresował się
Julio.- Hmmm. Właściwie nie wymagasz jeszcze poważniejszej reperacji, ale
mam dla ciebie mały prezent - Pickok wydobył z kieszeni prostokątne pudełko. -
To jest to, o co prosiłeś.    W oczach kapłana pojawił się
błysk radości.-     Pokaż! -
zażądał.    Pickok powoli, z namaszczeniem uniósł wieczko
pudełka. W jego wnętrzu spoczywał podłużny, walcowaty, złoty przedmiot, któremu
towarzyszyło kilka niewielkich, czarnych kostek.-     To
zestaw skonstruowany specjalnie dla ciebie, na koszt firmy - uśmiech wysłannika
Kriga stał się jeszcze bardziej promienny. - Przyleciał ze mną chirurg.
Zamontujemy ci ten przyrządzik jeszcze dzisiaj, choćby
zaraz.    Kapłan uśmiechnął się.-    
Doskonale - mruknął. - Ale najpierw muszę się pojawić na obradach Izby
Jawnych.-     Coś ważnego?-    
Owszem. Ja również mam dla ciebie miłą niespodziankę. Przygotowujemy niezwykle
spektakularne widowisko. Twoi widzowie na pewno będą
zadowoleni.-     Co to
takiego?-     Zobaczysz.    Pickok
wsunął ręce do kieszeni i usiadł na krześle.-     Rób
jak uważasz - powiedział. - Tylko nie przesadzaj.-    
Nie przesadzać? To śmieszne. Udowodnię ci, że mogę zrobić z tymi istotami to, co
uważam za stosowne. I nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych.   
Kapłan wstał i podszedł do ściany, naprzeciwko której siedział Pickok. Jednym
ruchem dłoni włączył olbrzymi ekran, na którym ukazało się wnętrze sali obrad
Izby Jawnych. Na mównicy stał właśnie jakiś niski, gruby i mocno spocony członek
parlamentu. Mówiąc, wymachiwał groźnie rękami.    "To
nieetyczne, Dostojna Izbo!" - krzyczał, ocierając chusteczką pot z wysokiego
czoła - "To hańba!".    "Hańba, hańba, hańba!!!" -
odpowiedziało mu kilkanaście głosów z sali.    "Godność
narodu wymaga," - kontynuował mówca - "byśmy zgodnie stwierdzili, że koń króla
Pirysa nie był koniem, lecz klaczą, a zatem król musi siedzieć na klaczy, a nie
na koniu, jak niesłusznie sugeruje artysta! To hańba!!!"   
"Hańba!!! Hańba!!! Hańba!!!"-     O co chodzi? - zapytał
Pickok z zainteresowaniem.-     O pomnik - odpowiedział
Julio. - O pomnik jednego z naszych królów. Ten król używał klaczy, a koń z
pomnika... No cóż, nawet dziecko zorientowałoby się że to ogier.... Izba
rozstrzyga właśnie czy zostawić pomnik taki jaki jest, czy zamówić nowy.
Dyskusja trwa już od czterech dni.-     A czy ten koń ma
jakieś znaczenie?- Oczywiście, że nie, ale musiałem ich czymś zająć. Mam
dzisiaj do przeforsowania ważną ustawę, a to najłatwiej zrobić wtedy, kiedy
myśli tych kretynów pochłonięte są czymś zupełnie innym. Gdyby byli w stanie
myśleć, na pewno zaczęliby pytać, a ja nie zamierzam z nimi dyskutować. Poczekaj
tu na mnie. Zajmie się tobą mój Atari.-     Robot? Ach,
właśnie. Jak on się spisuje?-     Doskonale. To na
prawdę wspaniały wynalazek. No, nie gniewaj się, ale muszę już iść. To nie
potrwa długo. Będziesz wszystko widział na ekranie.    Kapłan
ruszył w stronę drzwi, które otworzyły się przed nim usłużnie. Przemaszerował
przez obszerny hall, w którym jak zwykle czaił się uzbrojony
wartownik.-     Witaj, o panie - powiedział, zginając
grzbiet w głębokim ukłonie.-     Chodź ze mną - polecił
kapłan. - Przydasz mi się.-     Tak jest, o panie -
goryl ukłonił się po raz drugi.    Wielki Mistrz opuściwszy
swój apartament, znalazł się w olbrzymiej, ozdobionej drewnem i złotem klatce
schodowej. Dostojnym krokiem zszedł na niższą kondygnację, która zajmowana była
przez innych, mniej ważnych kapłanów. Skierował się w stronę oszklonych drzwi,
prowadzących na taras, spełniający funkcję lądowiska. Kiedy znalazł się na jego
płycie, natychmiast otoczyło go kilkanaście odzianych w czarne, jednoczęściowe
kombinezony postaci. Każdy z mężczyzn miał około dwóch metrów wzrostu. Wszyscy,
bez wyjątku, uzbrojeni byli w miotacze, przeźroczyste tarcze przyozdobione
emblematem Zakonu oraz krótkie miecze. Pośrodku tarasu stał lekki, czerwony
śmigłowiec, na którego burtach złociły się kapłańskie emblematy. Julio wgramolił
się do jego kabiny, a następnie usadowił w głębokim fotelu. Miejsce obok niego
zajął goryl. Jeden z ubranych na czarno strażników zatrzasnął drzwi. Rozległ się
cichy łopot wirnika połączony z narastającym piskiem
turbiny.-     Dokąd lecimy, o panie? - zapytał
pilot.- Nie poinformowano cię jeszcze? - pytanie kapłana było podchwytliwe,
ponieważ zgodnie z ustalonymi przez niego samego regułami, nikt z obsługi
środków transportu nie miał prawa znać przedwcześnie celu
podróży.-     Oczywiście, że nie - odparł
pilot.-     Leć na północny
parking.    Pilot zwiększył obroty silnika. Po chwili maszyna
oderwała się od płyty lądowiska i zaczęła nabierać wysokości. Wielki Mistrz
spojrzał przez okno. W dole, pod nimi złociła się dumna sylwetka pałacu
kapłańskiego, dookoła którego rozpościerał się równo przystrzyżony trawnik,
przyozdobiony kępami krzewów i drzew. Pałacowy ogród był olbrzymi, ale
śmigłowiec leciał dość szybko, toteż po chwili miejsce zielonej płaszczyzny
zajęła kolorowa dzielnica wykwintnych willi. Domostwa dostojników państwowych
miały bardzo różne kształty, przeważały jednak budowle, które swoją architekturą
przypominały nieco pałac kapłański. Wśród nich bielił się wysoki budynek
telewizji, a obok niego potężny parking dla setek pojazdów. Ze względu na dość
wczesną porę, wszędzie było jeszcze pusto.-     Hołota -
pomyślał kapłan. - Zwierzęta wylegujące się w swoich barłogach. Trzeba będzie
kiedyś zrobić z tym porządek.    Śmigłowiec tymczasem zaczął
podchodzić do lądowania.-     Ostatnie lądowisko przed
murem, o panie - zameldował pilot.    Niewielki wstrząs
wyrwał Wielkiego Mistrza z zamyślenia. Obroty wirnika zmniejszyły się
gwałtownie. Szczęknął zamek otwieranych drzwi i do wnętrza kabiny zajrzała twarz
szefa Korpusu Usłużnego, Ariela, numer ewidencyjny: zero, zero, dwa, trzy,
dwa.-     Witaj, o panie - rzekł Ariel. - Limuzyna już
czeka na Waszą Świetlistość.    Goryl pierwszy opuścił
śmigłowiec. Zeskoczył na beton lądowiska i rozejrzał się uważnie, przestrzegając
reguł, które wpojono mu w trakcie specjalnego
przeszkolenia.-     Nie ma niebezpieczeństwa, o panie -
stwierdził.-     Nie dziwię się - westchnął kapłan,
wstając z fotela.    Nieopodal miejsca, w którym wylądował
śmigłowiec, czekał już długi, czarny pojazd. Przy jego otwartych drzwiach stał
już zgięty w ukłonie Ariel. Wielki Mistrz usadowił się na tylnym siedzeniu
limuzyny, a w następnej chwili drzwi zostały zatrzaśnięte. Goryl zajął miejsce
obok kierowcy, ciągle rozglądając się na wszystkie
strony.-     Dość tego przedstawienia! - zbeształ go
kapłan. - Ruszajmy, szkoda czasu.    Zapiszczały opony.
Limuzyna zaczęła gwałtownie przyśpieszać. Błyskawicznie pokonała kilkusetmetrowy
odcinek gładkiej, betonowej trasy dzielącej lądowisko od muru. Szara, jednolita
ściana miała około dwustu metrów wysokości. Przed maską samochodu rozwarła się
nagle niewidzialna dotychczas brama. Oczom pasażerów ukazał się szeroki,
brunatny pas zaoranej ziemi. Gładkiemu betonowi ustąpił miejsca bity, wyboisty
trakt. Natychmiast dały znać o sobie niewygody podróży. Kapłan raz po raz
podrygiwał na swoim siedzeniu, przeklinając w duchu bezwzględne reguły,
ustanowione przez ludzi Kriga. Mieszkańcy miasta nie mogli ujrzeć kapłańskiego
śmigłowca. Musieli być przekonani, iż czarna limuzyna jest wszystkim, na co może
sobie pozwolić Wielki Mistrz.-     Najwyższy czas, by
Wasza Świetlistość zaczął podróżować lepszym samochodem - nieśmiało odezwał się
goryl. - Wyboje nie byłyby wtedy groźne.    Kapłan westchnął
ciężko. Jak tu wytłumaczyć tak prymitywnemu osobnikowi dlaczego mieszkańcy
miasta nie mogą ujrzeć Pierwszego Rycerza Zakonu podróżującego czymś innym niż
staroświecka limuzyna?.. Jak powiedzieć bezgranicznie oddanemu słudze, że jego
wielki i nieomylny pan ma również swojego pana...-    
Wiesz co, Karl? - mruknął, gładząc białe futro kołnierza. - Lubię cię. Jesteś
durniem, ale lubię cię. A wiesz dlaczego?    Goryl wzruszył
ramionami.-     Nie mam pojęcia, o
panie.-     Ja też nie mam pojęcia - stwierdził Julio po
chwili. - Może właśnie dlatego, że jesteś durniem...   
Majaczące w oddali, ponure, bezbarwne klocki miejskich budynków, rosły z każdą
chwilą. Wkrótce limuzyna mknęła już ulicą miasta. Wciąż jeszcze było bardzo
wcześnie, toteż Pierwszy Rycerz nie dostrzegł zbyt wielu przechodniów.
Oczywiście zdawał sobie sprawę, iż między budynkami czai się niejedna banda
rzezimieszków, ale tych mógł się nie obawiać. Karoseria samochodu mogła stawić
czoła nawet najsilniejszej wiązce promieni ręcznego miotacza, oraz kulom
dowolnego kalibru.    Pałac Najwyższych Zgromadzeń był wbrew
swojej szumnej nazwie zupełnie zwyczajnym, staroświeckim budynkiem, o kształcie
prostopadłościanu. Miano pałacu zawdzięczał jedynie swym rozmiarom. Wielkość
jego wnętrz była doprawdy imponująca.    Limuzyna skręciła
gwałtownie i wjechała w jedną z bram. Znaleźli się w szerokim korytarzu,
prowadzącym do podziemi gmachu. Minąwszy kilkanaście uzbrojonych, policyjnych
patroli, wjechali do obszernego, jasno oświetlonego
garażu.-     Jesteśmy na miejscu - oznajmił kierowca,
zatrzymując pojazd.    Kapłan zaczekał, aż jeden z członków
Korpusu otworzy drzwi i wykona zapraszający gest. Następnie bez pośpiechu
opuścił wnętrze kabiny.-     Idziemy prosto do sali
obrad - poinformował otaczający go tłumek. Goryl Karl stanął na czele
niewielkiego pochodu. Droga do wielkiej sali wiodła poprzez sieć wąskich,
nieprzytulnych korytarzy. Pierwszy Kapłan nie lubił tego miejsca. Naprawdę
bezpieczny czuł się wyłącznie w swoim pałacu, który opuszczał tylko w razie
absolutnej konieczności.    Po chwili znaleźli się na sali
obrad. Było tu duszno i gorąco, a w powietrzu unosiła się nieprzyjemna
mieszanina zapachów potu i siarkowodoru. Najwyraźniej urządzenia wentylacyjne
nie wykonywały należycie swojego zadania, zresztą zgodnie z zaleceniami kapłana.
Julio, pokonując wstręt, wspiął się na mównicę. Goryl Karl stanął tuż obok
niego.-     Drodzy Poddani - zaczął kapłan. - Mmmmmmm...
Bądźcie pozdrowieni, a dusze wasze niech zaznają rozkoszy wszelakich tutaj i w
zaświatach.    Na sali rozległy się gromkie brawa. Członkowie
parlamentu jak na komendę powstali ze swoich miejsc, jeden przez drugiego
wiwatując na cześć Wielkiego Mistrza. Kilka osób padło na kolana, a niektórzy
wznieśli dłonie w geście symbolizującym pojednanie człowieka z Wszechwładną
Inteligencją Wszechświata. W oczach większości zgromadzonych zabłysły łzy
szczęścia.-     Prowadź nas, prowadź, o panie! -
rozległo się z tłumu.-     Bądź z nami, o dobry
pasterzu! Świeć na firmamencie i miej w swej opiece Rajską
Republikę!-     Niech żyje Jego
Świetlistość!-     Niech żyje! Niech żyje! Niech
żyje!    Julio przybrał pełną skromności postawę, czekając
cierpliwie, aż fala ekstazy nieco opadnie. W końcu uciszył tłum łagodnym, lecz
zdecydowanym ruchem dłoni.-     Jestem z wami! -
kontynuował. - Przybyłem tutaj, aby dać wam światło i szczęście! Pokażę wam
słuszną drogę i wyprowadzę was z ciemności!    Sala ponownie
zawrzała. Coraz więcej zgromadzonych padało na kolana, podnosząc ręce w
teatralnym geście.-     To ja jestem waszym światłem! -
zawołał Julio, a jego wzmocniony przez aparaturę głos zagłuszył ryk tłumu. -
Jestem z wami, bo lud pozbawiony pasterza błądzi! Mmmmmm... Słuchajcie mnie, bo
ja jestem prawdą!-     Bądź pozdrowiony, o panie! Świeć
nam, świeć, o Świetlisty!!!    Julio uśmiechnął się z
zadowoleniem. Jak dotąd, wszystko przebiegało po jego myśli. Otumaniony tłum
stracił wszelki rozsądek. Kolejny, ostateczny ruch był już tylko
formalnością.-     Gaz - rozkazał cicho, zasłaniając
dłonią mikrofon. - Wpuścić gaz.    Goryl Karl zszedł ze
swojego posterunku i zniknął za kurtyną zasłaniającą najbliższy otwór wejściowy.
Po chwili podłoga delikatnie zadrżała. Uruchomione zostały napędy potężnych
dmuchaw, tłoczących do wnętrza sali specjalną, oszołamiającą mieszaninę gazów.
Tłum falował monotonnie, wznosząc coraz głośniejsze okrzyki. Kapłan dyskretnie
wydobył z kieszeni buteleczkę z preparatem neutralizującym działanie
gazu.-     Zapewne zastanawiacie się co mnie tutaj
sprowadza! - zawołał do mikrofonu - Mmmmmm... Wiedzcie, że ujrzałem we śnie
wielkie, złote oko i usłyszałem głos nakazujący przekazanie wam wielkiego
posłania! Musicie dziś uchwalić ustawę, która stanie się początkiem nowego
porządku i nowego prawa w świecie ludzi!    Wyczerpany tłum
ostygł nieco, oszołomiony potężną dawką gazu. Niektórzy ze zgromadzonych
zataczali się, ten i ów upadł na ziemię, nie mogąc utrzymać równowagi. Na sali
natychmiast pojawiły się służby porządkowe i przystąpiły do wynoszenia
omdlałych.-     Musimy definitywnie zniszczyć zło, jakim
jest oszukiwanie natury, a co za tym idzie, również Wszechwładnej Inteligencji
Wszechświata - głos kapłana stał się nieco spokojniejszy. - Izba Zakapturzonych,
która jako pierwsza poznała moją wizję, proponuje, aby od tej chwili stosowanie
wszelkich środków zapobiegających zapłodnieniu niewiasty przez mężczyznę, karane
było poprzez spalenie winnych kobiet na stosie ofiarnym. Oczyszczający ogień
wymaże ich winy i otworzy przed nimi bramy krainy Cielesnego Niebytu. Ponadto
takoż na stosie spalone zostaną wszystkie kobiety próbujące spędzać płód.
Uformowane zostaną specjalne oddziały zakonne, których prawem będzie dokonywanie
rewizji w domach podejrzanych o używanie lub posiadanie zakazanych środków.
Nakazujemy równocześnie, aby w czasie trwania aktu miłosnego, oboje partnerzy
mieli na sobie koszule z białej tkaniny. Każda kobieta, której udowodnione
zostanie bezwstydne kopulowanie bez białej koszuli, spalona zostanie na stosie
ofiarnym. Każdy mężczyzna, któremu zostanie udowodnione kopulowanie bez białej
koszuli, pozbawiony zostanie męskości, a na jego czole wypalony będzie znak
symbolizujący bezwstydnego Szatana. Wszyscy, którzy uprawiać będą pozamałżeńską
miłość cielesną, spaleni będą na stosie ofiarnym! Mmmmmmm... Czy ktoś ze
zgromadzonych sprzeciwia się treści ustawy?    Tłum nie
zareagował. W szklanych oczach zgromadzonych dostrzec można było wyłącznie
zmęczenie i obojętność.-     Nie widzę - stwierdził
Julio z zadowoleniem. - Ustawa przeszła. Oddaję głos Przewodniczącemu
Izby.    Kapłan opuścił mównicę, ustępując miejsca niskiemu,
grubemu, śmiertelnie znużonemu jegomościowi. Był to Wielce Szanowny
Przewodniczący Izby Jawnych, Amadeusz, numer ewidencyjny: jeden, dwa, zero,
zero, sześć, trzy, dwa. Przewodniczący oparł drżącą dłoń na podstawce
mikrofonu.-     Wobec braku sprzeciwu, - wykrztusił z
wysiłkiem - ustawa numer cztery, dwa, dwa, łamane przez sześćdziesiąt sześć,
zaczyna obowiązywać od dnia dzisiejszego, z mocą od godziny zero, zero zero. Czy
są pytania?    Julio nie był zainteresowany obserwacją
dalszego przebiegu obrad. Był pewien, że żadnych pytań nie będzie. Żaden z
członków parlamentu nie był w tej chwili zdolny do logicznego
myślenia.-     Byłeś wspaniały, o panie - stwierdził
Karl, gdy kapłan wyszedł z sali obrad.-     To miło, że
tak uważasz... Wyłączcie dmuchawy... Albo nie, dajcie im trochę tlenu, niech
oprzytomnieją. Wracamy, Karl.    Po chwili znajdowali się już
w wygodnej, bezpiecznej i przytulnej kabinie
samochodu.-     Jedziemy! - rozkazał Julio. - Jestem
wykończony...    Przez całą niemal drogę, gadatliwy zazwyczaj
goryl, zachowywał całkowite milczenie. Ponadto wyglądał na zamyślonego, co nie
było w jego przypadku typowym obrazem.-     Co cię
gryzie, Karl? - zapytał Julio z zaciekawieniem.-    
Chciałbym, panie... - westchnął nieśmiało goryl. - Chciałbym wiedzieć czy... No,
czy ten zakaz z tymi koszulami... Hm mmm, no... Czy ja też mam pieprzyć w
koszuli, o panie?    Kapłan nie mógł powstrzymać nagłego
wybuchu śmiechu. Goryl patrzył na niego ze zdumieniem, nie mogąc dociec co może
oznaczać ten nagły przypływ wesołości u zazwyczaj śmiertelnie poważnego
pana.- J    esteś durniem, Karl - wykrztusił Julio po
dłuższej chwili, kiedy udało mu się nieco wyrównać oddech. - Jakim ty jesteś
wzorcowym, fantastycznym durniem... No, co tak patrzysz? Przestań się
zamartwiać. Możesz pieprzyć jak i kiedy ci się podoba, byle nie w godzinach
pracy.-     To znaczy, że ten
zakaz...-     Zakaz obowiązuje większość! Ale wybitnie
zasłużone, lub wybitnie durne jednostki mogą otrzymać dyspensę. Właśnie ją
otrzymałeś.-     Otrzymałem co? - Karl wybałuszył
oczy.-     Otrzymałeś moje zezwolenie na kopulowanie w
każdej pozycji, w każdym stroju i przy użyciu wszelkich dostępnych pomocy.
Rozumiemy się?-     Tak jest, o panie! - ucieszył się
goryl.    Kiedy znaleźli się za murem, kapłan stwierdził, że
jego humor pomimo nieoczekiwanej wizyty Pickoka jest o wiele lepszy niż
zazwyczaj. Był dumny z własnej zdolności postępowania z tłumem. Cieszył się
również z faktu, iż Krig będzie musiał docenić jego geniusz, kiedy pozna jego
plany...    Samochód zatrzymał się tuż obok oczekującego
śmigłowca. Julio pośpiesznie przesiadł się do jego wnętrza, popędzając goryla.
Wkrótce wznieśli się w powietrze.    Ciekawe co powie Pickok
- myślał kapłan, usiłując wyobrazić sobie minę wysłannika Kriga w chwili, gdy
poznał treść nowego zarządzenia. Na pewno był mocno zaskoczony, może nawet
wściekły, ale Julio nie bał się jego gniewu. Był pewien, że będzie umiał
logicznie uzasadnić swoje decyzje i udowodnić ich słuszność. Równocześnie
odczuwał niemałą satysfakcję na myśl o wściekłości
Pickoka.    Dobrze mu tak - myślał, uśmiechając się do
siebie. - Niech się dowie z kim ma do czynienia. Niech wie jak bardzo przerasta
go ten, którego uważa za swojego podwładnego. Bezczelny
smarkacz...    Śmigłowiec zbliżał się do platformy pałacowego
lądowiska. Czarni wartownicy ustawili się w taki sposób, by wskazać pilotowi
punkt przyziemienia, oraz sposób ustawienia maszyny. Samo lądowanie nie było
zbyt przyjemne ze względu na dość częste, porywiste podmuchy wiatru. Wstrząs
towarzyszący zetknięciu podwozia z płytą tarasu był nieco silniejszy niż
zazwyczaj. Julio poczuł się przez moment nieswojo, mimowolnie wyobrażając sobie
katastrofę śmigłowca. Nie, to nie było możliwe - odgonił natrętne, nieprzyjemne
myśli - gdyby istniało jakiekolwiek niebezpieczeństwo, pilot nie lądowałby na
tarasie, lecz skierował maszynę na jedno z absolutnie bezpiecznych, osłoniętych
lądowisk w głębi pałacowego ogrodu.    Pomimo optymistycznego
głosu rozsądku, Julio poczuł niemałą ulgę, opuściwszy kabinę śmigłowca. Dlaczego
Krig uparł się, by osobistym statkiem powietrznym Pierwszego Rycerza był zwykły
śmigłowiec? Dlaczego nie dano mu do dyspozycji śmigacza grawitacyjnego, lub
choćby rakietoplanu, równocześnie dając komuś takiemu jak policja
najnowocześniejsze środki? Dlaczego nie pozwolono mu używać lepszego samochodu,
kiedy udawał się za mur? Dlaczego na każdym kroku ci zza Bariery musieli go
upokarzać?...    Kiedy Julio ponownie znalazł się w pokoju
audiencyjnym, Pickok spokojnie siedział na swoim krześle, paląc długie cygaro. W
powietrzu unosiły się kłęby gryzącego, błękitnego dymu - klimatyzacja
apartamentu nie uwzględniała niestety obecności
palaczy.-     Wróciłem - powiedział
kapłan.    Pickok zmierzył go lodowatym
spojrzeniem.-     Widzę - mruknął, nie wyciągając cygara
z ust. - Mam nadzieję, że potrafisz udowodnić słuszność i celowość swojego
postępowania. Usiądź, Julio. Czeka nas długa
rozmowa.-     Nie tak długa jak sądzisz - kapłan zajął
miejsce na złoconym krześle. - Atari, popraw wentylację! Nie ma czym
oddychać...-     Co chciałeś przez to powiedzieć? -
Pickok ostrzegawczo uniósł brwi.-     Tylko to, że
wszystkie moje decyzje były przemyślane i logiczne.-    
Ale nie uzgodnione z nami!-     Nie było takiej
potrzeby!-     W takim razie słucham. Mów, Julio,
mów...    Kapłan nerwowo zatarł
ręce.-     Zacznijmy od efektu w postaci płonącego
stosu...-     Właśnie. Czy ty naprawdę chcesz
zrealizować tę groźbę?-     Oczywiście. Obydwaj wiemy w
jaki sposób to miasto zarabia na siebie - Julio mówił szybko, nie dając dojść
Pickokowi do słowa. - Od czasu do czasu widzowie muszą zobaczyć coś absolutnie
niekonwencjonalnego, coś mrożącego krew w żyłach. Jeżeli zamierzasz
zaprotestować, to pozwól, że najpierw przytoczę kilka danych. Według moich
najświeższych informacji nasza oglądalność spadła w ciągu trzech ostatnich lat o
blisko czternaście procent, w tym o sześć procent w ciągu ostatniego roku. Są to
dane w najwyższym stopniu niepokojące. Stos będzie widowiskiem, które
przyciągnie uwagę niemal wszystkich widzów, nawet tych, którzy dotychczas w
ogóle nie przyglądali się miastu. Planuję kilka małych spektakli, a następnie
przedstawienie kulminacyjne. Egzekucja nie pochłonie zbyt wielu ofiar, ale
będzie trwała co najmniej kilka godzin. W tym czasie, dzięki reklamom, Sieć
zarobi tyle, ile w ciągu ostatnich trzech
kwartałów.-     Widzę, że wszystko dokładnie obliczyłeś
- Pickok pokiwał głową z uznaniem - A co z trupami?-    
Sprzątaniem zajmą się automaty, które zakupimy za gotówkę pochodzącą z budżetu
miasta. Towarzystwo może, a nawet powinno być pośrednikiem w tej transakcji. Nie
wykluczam również prywatnego pośrednictwa...    Pickok
uśmiechnął się w sposób prawie niedostrzegalny. Julio wiedział, że ma już w
kieszeni groźnego i cynicznego wysłannika Kriga.-    
Nie obliczałem jeszcze kosztów zakupu, - kontynuował - ale według wstępnych
oszacowań nie powinny być zbyt wysokie w porównaniu z zyskiem z tytułu
spektaklu. Tak, czy inaczej, ostatecznie miasto będzie
bogatsze.-     Bardzo sprytnie - mruknął Pickok. - A
straty wynikające ze spadku podaży środków
antykoncepcyjnych?-     Nie będzie żadnego znaczącego
spadku.-     Jak to?!-     Zaraz
ci wytłumaczę. Karę za używanie antykoncepcji wprowadziłem po to, by zebrać
trochę ofiar. Poza tym umocnię swoją władzę.-     W jaki
sposób?    Julio rozparł się wygodniej na swoim
krześle.-     Już dawno udowodniono, że związek
uczuciowy pomiędzy kobietą i mężczyzną, poparty współżyciem, wytwarza pomiędzy
nimi określoną, specyficzną więź. Wyobrażasz sobie? Dwie dusze, nad którymi nie
mam władzy. Mogę ich uwięzić, zabić lub torturować, ale to będzie tylko zemsta
na ich ciałach. Do ich małego, prywatnego świata nie ma wstępu absolutnie nikt,
oprócz nich samych, rozumiesz? Takiego związku opartego na pozytywnym uczuciu i
orgazmie nie jest w stanie zniszczyć żaden zakaz, z wyjątkiem takiego, który
wyzwoli obawę o życie partnera. Wielu będzie się bało kopulować bez
antykoncepcji, bo to w sposób naturalny wiąże się z ciążą, a dołożyliśmy
przecież wszelkich starań, by wychowywanie dzieci w tym mieście stało się
prawdziwym koszmarem. Dodatkowe obawy wyzwoli perspektywa kary za usuwanie płodu
i współżycie bez zgody Zakonu. Zmniejszy się zatem ilość kopulacji, a co za tym
idzie wiele ze związków, o których mówiłem, po prostu umrze śmiercią naturalną,
a przynajmniej osłabnie. Kara za stosunki pozamałżeńskie spowoduje, że wielu
wykupi zezwolenia na zawarcie związku, przez co znowu zgarniemy sporo gotówki.
Wszystko to pozwoli nam zwiększyć kontrolę nad umysłami obywateli miasta, a na
tym i wam powinno zależeć. Nie twierdzę wcale, że te wszystkie zakazy będą
trwały wiecznie. Zaraz po transmisji z uroczystości całopalenia ofiar, złagodzę
nieco przepisy. Wygłodniałe społeczeństwo rzuci się na środki antykoncepcyjne,
dzięki czemu obrót powinien się zwiększyć ponad dwukrotnie, a potem powrócić do
zwykłej normy. Z moich obliczeń wynika, że sumaryczny bilans będzie porównywalny
z bilansami z lat poprzednich. W ostatecznym efekcie naszych poczynań uzyskamy
spory zysk, a przy tym zwiększymy miejską populację o kilka procent, bo
niektórzy będą kopulować tak, czy inaczej.-     W
koszulach? - kolejne pytanie Pickoka przesycone było cynizmem. Kapłan jednak nie
dał się zaskoczyć.-     Ze sprzedaży specjalnych koszul
uzyskamy przynajmniej drugie tyle, co ze sprzedaży antykoncepcji. Wydam
dodatkowe, szczegółowe przepisy, które będą nakładały na każdego obywatela
obowiązek zakupu koszuli w określonym punkcie sprzedaży. Do was należy jak
najszybsze uruchomienie produkcji tych fatałaszków. Czy masz jeszcze jakieś
pytania?    Uspokojony Pickok zaklaskał w
dłonie.-     Brawo Dziadku! - zawołał. - Chyba jednak
nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz. Cóż, wydaje mi się, że zasłużyłeś
na prezent. Proponuję zejść do gabinetu zabiegowego. Co ty na
to?    Julio westchnął ciężko, rozkładając
ręce.-     Przyjemności wymagają poświęceń - stwierdził.
- Chodźmy.    Pomieszczenie noszące skromną nazwę gabinetu
zabiegowego było olbrzymią, sterylną halą, wypełnioną wszelkiego rodzaju
aparaturą medyczną. Na Julia czekał już zespół lekarzy, któremu przewodniczył
sam Jonatan Wilson, wybitny chirurg, pojawiający się na terenie Rajskiej
Republiki tylko w razie absolutnej konieczności. Wilson nie był związany z
Towarzystwem i nie interesowały go powiązania pomiędzy Krigiem a Pierwszym
Rycerzem. Był po prostu najemnikiem, doskonałym profesjonalistą, któremu bardzo
dobrze płacono za wykonywanie zabiegów w kapłańskim pałacu. Wilson był dyskretny
i elastyczny. Potrafił być miły i usłużny, a zarazem szczery i wymagający. Umiał
również milczeć, chociaż w istocie nie miał innego wyjścia. Ręce Towarzystwa
potrafiły być długie i bezlitosne...-     Niech Wasza
Świetlistość rozbierze się - zażądał.    Kapłan bez słowa
przystąpił do zrzucania z siebie elementów niezbyt wygodnego stroju. Po chwili
stał przed lekarzami nagi jak niemowlę. Czuł się mocno skrępowany, ponieważ
wśród lekarzy znajdowały się dwie kobiety. Zacisnął zęby i przybrał kamienną,
obojętną minę.-     Proszę się tutaj położyć - poleciła
jedna z lekarek.    Julio posłusznie wyciągnął się na
długiej, białej leżance. Po chwili wraz z nią został wsunięty do przeźroczystej
rury tomografu.-     Zobaczymy co tutaj mamy - mruknął
Wilson, spoglądając na monitor. - No cóż, wygląda na to, że diagnoza postawiona
przez minisondę osobistą była zgodna z prawdą. W zasadzie Wasza Świetlistość nie
wymaga jeszcze poważniejszych napraw. Organizm jest całkowicie sprawny. Może
tylko ten lewy staw biodrowy... No, ale cóż, wiek robi swoje.Pierwszy Kapłan
ze złością zazgrzytał zębami.-     Bez urazy, Wasza
Świetlistość - mruknął Wilson z zakłopotaniem. - Nie miałem na myśli niczego
złego. Faktem jest jednak, że Wasza Świetlistość ma już sto siedem lat
i...-     Nie wysilaj się, lekarzu! - warknął Julio. -
Mam sto osiem lat!    Chirurg wzruszył
ramionami.-     Nigdy nie byłem zbyt mocny w rachunkach
- stwierdził pojednawczo. - No, Wasza Świetlistość, myślę, że ten staw na razie
zostawimy w spokoju. Za rok, albo dwa zamontujemy Waszej Świetlistości dwie
kompletne nogi. O ile wiem, nasi konstruktorzy-genetycy pracują właśnie nad
klonem zupełnie nowego modelu. Jeżeli zaś chodzi o... hmmm... pewną intymną
część ciała Waszej Świetlistości, to rzeczywiście, nie jest ona w najlepszym
stanie. Bioprzeszczep wprawdzie przyjął się, ale części biologiczne są jednak
dość zawodne. Narząd, który zamontujemy jest urządzeniem najnowszej generacji,
wyposażonym w sześć tysięcy sensorów termiczno-dotykowych. Jego sterowanie
odbywa się za pośrednictwem czterech układów mikroprocesorowych, symulujących
system naturalny. Umieścimy je pod skórą na karku, obok
mikrokomputera.-     Nie gadaj tyle, lekarzu -
zniecierpliwił się Julio. - Do roboty.-     Tak jest, do
roboty.    Leżanka wraz z pacjentem opuściła wnętrze rury. Po
chwili jeden z lekarzy przystawił drapieżnie wygięty dziób strzykawki do
ramienia kapłana.-     Niech Wasza Świetlistość oddycha
głęboko - polecił Wilson.    Pierwszy Kapłan rozluźnił
mięśnie i rozpoczął w myślach odliczanie. Świat powoli zaczynał wirować, stracić
swoją ostrość, a po chwili jego miejsce zajęła nieprzenikniona
ciemność.    Chirurg przystąpił do operacji. W zasadzie jego
rola ograniczała się do wydawania poleceń robotowi operacyjnemu, ale i to
zajęcie było bardzo męczące. Na czole Wilsona perliły się krople potu, które co
kilkanaście sekund ocierał białą chusteczką. Operacja była niezwykle żmudna i
trwała ponad dwie godziny. W końcu wszystkie montowane elementy znalazły się na
swoich miejscach.-     Zasklepić rany! - rozkazał
Wilson.    Jedno z licznych ramion robota wyposażone było w
instrument przypominający nieco strzykawkę. Był to rozpylacz substancji
przyśpieszającej krzepnięcie krwi. Kiedy spryskane zostały wszystkie miejsca, w
których dokonano przecięć, miejsce rozpylacza zajął emiter
bioenergetyczny.     Rany na ciele kapłana zaczęły
zanikać, a po kilku minutach pozostały po nich ledwo dostrzegalne
blizny.-     Budzimy go - westchnął Wilson z wyraźną
ulgą.-     Czy to coś na pewno będzie działać? - spytała
nieśmiało jedna z kobiet.-     Oczywiście, że tak. To
model seryjny, tyle, że pozłacany.    Proces przywracania
kapłanowi przytomności trwał nieco dłużej niż się tego początkowo spodziewano.
Wysłużony organizm starca nie chciał reagować w sposób typowy dla większości
pacjentów. Dopiero kolejny wstrząs bioenergetyczny przywołał go do
rzeczywistości.-     Czy już po wszystkim? -
zapytał.-     Tak, Wasza Świetlistość, już po wszystkim
- odpowiedział Wilson, wykonując głęboki ukłon.-     Czy
mogę już wstać?-     Ależ oczywiście. Tylko
powoli.    Pierwszy Kapłan uniósł głowę i wciągnąwszy brzuch,
obrzucił badawczym spojrzeniem swoje intymne miejsce. Uśmiechnął się z
zadowoleniem. Złoty instrument wyglądał doprawdy
imponująco.-     Pomóc Waszej Świetlistości? - usłużnie
zapytał Wilson.-     Zamilcz, lekarzu! - padła
natychmiastowa odpowiedź. Julio z trudem zwlókł się z leżanki. Był jeszcze mocno
otumaniony, a w dodatku odczuwał ból głowy i lekkie mdłości. Wiele wysiłku
kosztowało go założenie kapłańskich szat. Kiedy skończył, obok niego ni stąd ni
zowąd pojawił się Pickok.-     Chodź, Julio! - zawołał
wesoło. - Wracamy!-     Dokąd? - spytał kapłan niezbyt
przytomnie.-     Do twojego apartamentu,
oczywiście.    Kapłan bez słowa podążył za wysłannikiem
Kriga. Kiedy znaleźli się w sali audiencyjnej, ku swojemu zaskoczeniu ujrzał
siedzącą na jednym z krzeseł młodą, ciemnowłosą, dość skąpo odzianą dziewczynę.
Na widok przybyłych, nieznajoma powstała i uśmiechnęła się. Był to bardzo
wyzywający uśmiech, nie mający nic wspólnego z tak zwaną
skromnością.-     To jeszcze jeden prezent, Julio -
oznajmił Pickok. - Zdaje się, że lubisz brunetki.    Kapłan
wzruszył ramionami.-     Mam dość własnych - prychnął
pogardliwie.    Pickok z dezaprobatą pokręcił głową.- Źle
mnie zrozumiałeś, Julio. Przedstawiam ci piękną panią Susan Rainolds, specjalną
wysłanniczkę firmy SEXTOP LTD, która jest producentem twojego nowego atrybutu.
Pani Rainolds jest specjalistką kontroli jakości i pozostanie tutaj przez
najbliższy tydzień, by sprawdzić poprawność działania zamontowanego urządzenia.
Nie masz wyboru, Julio. Musisz być dla niej miły i wykonywać jej polecenia. W
przeciwnym wypadku firma nie udzieli ci gwarancji. Rozumiemy
się?    Pierwszy Kapłan odruchowo skinął
głową.-     To świetnie - ucieszył się Pickok. - W takim
razie zostawię was samych. Już późno, a chciałbym wystartować zaraz po
zapadnięciu ciemności. Bywaj Julio i pamiętaj o swoim zadaniu. Czekamy na twoje
raporty.    Nim Kapłan zdążył wyrazić sprzeciw, Pickok
opuścił salę. Julio wysłał w ślad za nim rozpaczliwe spojrzenie, ale drzwi
bezlitośnie zamknęły się z cichym trzaskiem.    Susan
Rainolds przysiadła na brzegu stołu i zapaliła
papierosa.-     No i co, staruszku? - mruknęła ciepłym
głosem. - Nie zaprosisz mnie do swojej sypialni?Julio obrzucił badawczym
spojrzeniem swój nowy "prezent". Dziewczyna była wysoka, perfekcyjnie zbudowana
i wyzywająca. Miała na sobie jedynie krótką, skórzaną sukienkę z głębokim
dekoltem, oraz czarne buty z wysokimi obcasami. Na jej pełnych piersiach
błyszczał złoty naszyjnik wysadzany diamentami. Długie, falujące, gęste włosy
opadały jej na ramiona w pozornym nieładzie.-     Po co
tu przyszłaś? - spytał Julio drewnianym głosem.    Dziewczyna
uśmiechnęła się po raz wtóry.-     Słyszałeś przecież.
Jestem specjalistą kontroli jakości w firmie SEXTOP LTD. Przybyłam tu
służbowo.-     Nie wyglądasz na specjalistę - stwierdził
Julio. - Nie sądzę by szanująca się firma zatrudniała takie
siksy.-     Nie daj się zwieść pozorom - zaprotestowała
Susan. - Jestem bardzo doświadczoną kobietą.-     W
takim razie musiałaś zacząć zbierać doświadczenia już w
przedszkolu.-     Mylisz się, skarbie. Do czternastego
roku życia byłam dziewicą. Nie wierzysz?-     Dlaczego
nie? Ale to się kłóci z tym, co powiedziałaś poprzednio.   
Susan roześmiała się cicho.-     Jesteś pocieszny,
staruszku. Dowiedz się zatem, że mam już pięćdziesiąt pięć
lat.-     Oczywiście - prychnął kapłan. - A ja tysiąc
dwieście...-     Nie kpij. Przeszłam złożoną kurację
odmładzającą. Większość mojego ciała to klon oryginału. Organicznie jestem
osiemnastolatką.-     W takim razie musisz zarabiać
majątek. O ile wiem, takie kuracje są bardzo drogie. Sam przeszedłem
trzy.-     Zarabiam dużo, ale nie aż tyle. Za moją
kurację zapłaciła firma. Jestem wybitną specjalistką, nie chcieli więc ze mnie
rezygnować. Wyobrażasz sobie jaka muszę być dobra, mój słodki dziadziu? Założę
się, że nigdy nie miałeś w łóżku prawdziwej wybitnej specjalistki. No to co,
zaczynamy?    Nie mając innego wyjścia, Julio powiódł
dziewczynę do swojej luksusowej sypialni. Ujrzawszy olbrzymie, pokryte różową
pościelą, owalne łoże, Susan wydała cichy okrzyk.-    
Ale bajer! - zawołała. - Nieźle sobie żyjesz, staruszku. Byłam przygotowana na
zimną, wilgotną celę i stary siennik.-     Nie
rozumiem... - na twarzy Wielkiego Mistrza pojawił się wyraz lekkiego
zakłopotania.-     Jak to? - zdziwiła się. - Przecież
jesteś kapłanem. O ile mi wiadomo, prawdziwi kapłani ślubują ubóstwo i żyją w
ubóstwie. Nie wiedziałeś o tym?-     Jestem Wielkim
Mistrzem Zakonu - chłodno zauważył Julio. - Naczelnik tak potężnej instytucji
nie może sypiać ze szczurami.-     Tak, tak, rozumiem,
Wielki Mistrzu. A swoją drogą teraz już wiem dlaczego tylu młodych, dobrze
zapowiadających się przystojniaków wstępuje do twojego Zakonu. Dopiero mając na
sobie te śmieszne ubranka mogą sobie do woli używać, nie ponosząc za to żadnej
odpowiedzialności...-     Milcz! - Julio spiorunował ją
wzrokiem. - Co ty możesz wiedzieć? A w ogóle, mamy drugą połowę dwudziestego
drugiego wieku i...-     Dobrze już, dobrze - przerwała
mu Susan, kładąc się na łożu i przyjmując ponętną pozycję. - Nie płacą mi za
dyskusje z tobą. Na co jeszcze czekasz? Zrzucaj z siebie te złote
ciuchy.-     Wiesz co, nie wyglądasz na przedstawicielkę
wielkiej firmy - powiedział Julio, przystępując do pozbywania się krępującej
ruchy odzieży. - Raczej na lafiryndę.-     Nie gadaj
tyle, koteczku - mruknęła, nieznacznie rozchylając opalone uda. Julio chciał
jeszcze coś powiedzieć, ale po krótkim namyśle porzucił ten zamiar, czując
gwałtowny przypływ fali pożądania. Drżącymi dłońmi zerwał z siebie ostatnie
elementy ubioru, a następnie rzucił się na dziewczynę z zapałem dwudziestolatka.
Susan objęła ramionami jego białe, pomarszczone, porośnięte czarnym zarostem
ramiona i wydała z siebie cichy jęk, który w uszach Julia mógł z powodzeniem
uchodzić za jęk rozkoszy. Susan była bowiem nie byle jaką
profesjonalistką.-     A masz... a masz... a masz...
dziwko... - stękał Julio, sapiąc z wysiłku.-     Nie...
nie... nie... nie jestem... dziwką...-     Taaak...
taaak... taaaaaak... lafiryndo... Oooooooo taaak...   
Trzymający tacę z drinkami robot Atari, po cichu wycofał się do swojego kąta, a
następnie taktownie wyłączył skanery.Tu jest rozdział
Trzeci , tu poprzedni


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 9 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 6
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 7 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 7 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 8 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol I
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol I
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 3 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 4
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 5

więcej podobnych podstron