MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 8 (2)




MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T.J.ALIEN vol 8





Tu jest rozdział POPRZEDNI a TU
następnyMiasto Złotego Gryfa
Rozdział
8Autor - T.J.AlienHTML :
ArgailROZDZIAŁ 8    Pierwszym
uczuciem, którego Abel doznał po opuszczeniu bezkształtnej nicości, był tępy
ból, któremu nie towarzyszyło zupełnie nic. Cały świat przesycony był bólem,
który jednak nie był najgorszą rzeczą, jaka mogła się pojawić w takiej sytuacji.
Abel spodziewał się czegoś znacznie gorszego. Wciąż był człowiekiem, całym i
żywym. Pozostawiono mu jego ziemską, materialną otoczkę, tego był absolutnie
pewien. Nie wiedział jednak, czy ma być z tego powodu szczęśliwy. Celując do
swoich nieprzyjaciół, nie chowając się przed ich kulami, miał nadzieję, że
któryś z nich zdobędzie się na akt łaski i pozbawi go życia, z którym nie wiązał
już żadnych nadziei. A jednak nie zabili go. To znaczyło, że jego życie z
nieznanych mu przyczyn znaczyło dla nich więcej, niż dla niego samego.
Dlaczego?... Wciąż rozbrzmiewało mu w głowie pytanie Marii nie mogącej zrozumieć
motywów jego działania. A jednak zaufała mu. Zaakceptowała jego rację, nie
starając się go ukształtować według własnego
wzorca...-     Obudź się - usłyszał tuż nad sobą. -
Słyszysz? Obudź się. Dość tego leniuchowania.    Z trudem
podniósł opuchnięte, nadwerężone działaniem żrącego gazu powieki. Twarz
przyglądającego mu się człowieka była najpierw bezkształtną plamą, która z wolna
zaczęła przybierać realną postać. Kiedy stała się tym, czym była w istocie, Abel
stwierdził, że patrzy w twarz odzianemu w luksusowe szaty kapłanowi. Znał tę
twarz. Pamiętał jej wodnisty wyraz, maskowany nieco czarnymi kółkami oprawek
okularów.     Oglądał tego człowieka tysiące razy, nim
udało mu się wyłączyć telewizor. To był kapłan Burbacher... Abel nienawidził go
prawie tak samo, jak zasiadającego na tronie
starca.-     Witaj w kapłańskim pałacu - zamruczał
Burbacher, starając się nadać swojej zwierzęcej twarzy ludzki wyraz. - Miło cię
gościć w miejscu, gdzie wszyscy, którzy nie są częścią tego motłochu mogą
znaleźć godne siebie schronienie. Oczywiście jeżeli
chcą...    Abel nie odzywał się, czekając na dalszy rozwój
wydarzeń. Z każdą sekundą czuł się lepiej, co najprawdopodobniej zawdzięczał
nieznanym farmaceutykom. Równocześnie obecność Burbachera stawała się coraz
bardziej realna i nieznośnie dokuczliwa. Człowiek będący prawą ręką Pierwszego
Rycerza nie mógł oczekiwać, iż zyska sympatię
Abla...-     No, odezwij się, nasz czcigodny gościu i...
więźniu.    Wreszcie słowo prawdy. Abel ani przez chwilę nie
przypuszczał, iż mógłby się znaleźć w kapłańskim pałacu jako gość, lub chociażby
ofiara czyjejś pomyłki. Był więźniem i czuł się jak stuprocentowy więzień,
szczególnie wtedy, gdy usiłował unieść dłoń, przymocowaną do leżanki, na której
spoczywał, za pomocą wrzynających się w skórę więzów. Czuł dotkliwe pragnienie,
ale nie był w stanie poprosić o wodę. Burbacher spacerował dookoła jego leżanki,
co chwilę zacierając dłonie, jak gdyby był z czegoś bardzo
zadowolony.-     Widzę, że masz jeszcze trudności z
mówieniem - zauważył. - To normalne po takiej dawce gazu. Ale nie martw się,
jeszcze dzisiaj poczujesz się znacznie lepiej, na tyle dobrze, by opuścić
szpital. Mamy sobie tak wiele do powiedzenia...    Abel nie
miał pojęcia co może chcieć usłyszeć od niego ktoś taki, jak Burbacher. Czy w
ogóle istniał temat mogący zainteresować ich obu? Był prawie pewien, że celem
polowania miał być ktoś zupełnie inny, być może podobny do
niego...    Burbacher opuścił pokój, kiwając mu dłonią na
pożegnanie. Abel pozostał sam, ale nie na długo. Po kilku minutach ujrzał nad
sobą twarze dwóch kolejnych intruzów. Jednym z nich był nie kto inny, tylko...
Pierwszy Rycerz. Abel mimo woli napiął mięśnie, czując, że jego serce zaczyna
łomotać jak szalone. Po raz pierwszy w życiu stykał się twarzą w twarz z
najbardziej znienawidzonym przez siebie człowiekiem. Wystająca krtań starca,
okryta pomarszczoną skórą, była tuż tuż... Wystarczyło sięgnąć dłonią i...
Gdybyż mógł być teraz wolny, chociaż na krótką chwilę.   
Starzec przyglądał mu się uważnie przez długą chwilę, a następnie przeniósł
spojrzenie na swojego towarzysza. Abel nie znał tego drugiego człowieka, ale
domyślał się, że musi to być ktoś zajmujący wysokie miejsce w hierarchii
państwowej, chociażby dlatego, iż zwracał się do kapłana w sposób bardzo
poufały.-     No i jak, podoba ci się? -
zapytał.-     Nie wygląda jakoś nadzwyczajnie - odparł
Julio. - Może jego twarz jest trochę inteligentniejsza od przeciętnej, ale nigdy
bym nie powiedział, że to geniusz.    Abel drgnął na swoim
twardym posłaniu. Geniusz? O czym mówił ten bezwzględny, stary człowiek? Teraz
Abel był już zupełnie pewien, iż stał się ofiarą czyjejś pomyłki. Ale czy
pozwolą mu ją wyjaśnić? Czy zdąży? A jeżeli nawet zrobi to, czy pozwolą mu
odejść?...-     Dobrze, że w końcu go mamy - powiedział
kapłan. - Słuchaj mnie dobrze, Bronowsky. Wykonałeś swoją robotę, doceniam to.
Ale ostrzegam cię, jeżeli spróbujesz prowadzić z tym facetem jakieś rozmowy za
moimi plecami, to... No, chyba wiesz co. Opiekę nad nim przejmuje Burbacher,
rozumiesz?    Abel uważnie przyjrzał się rozmówcy Wielkiego
Mistrza. A więc to był ten sławny Bronowsky, człowiek bez twarzy - jak nazywano
go w mieście. Okrutny, zimny profesjonalista, odpowiedzialny za
podporządkowywanie obywateli miasta zakonnemu reżimowi. Człowiek dysponujący
całą rządową policją, nowoczesną bronią i ludźmi gotowymi w zamian za pieniądze
poderżnąć gardło własnemu ojcu, lub bratu...-    
Rozumiem, rozumiem - odpowiedział Bronowsky głosem świadczącym, iż zna już na
pamięć treść przemowy, którą właśnie dane mu było usłyszeć. - Gówno mnie
obchodzi co z nim zrobicie, chociaż jestem prawie pewien, że twój Burbacher
spieprzy absolutnie wszystko, co jest do
spieprzenia.-     No jasne. A ty najchętniej zrobiłbyś z
niego swojego agenta operacyjnego, prawda? Oj, Bronowsky,
Bronowsky...    Obydwaj rozmówcy zniknęli Ablowi z oczu.
Trzasnęły drzwi i ich głosy gwałtownie umilkły. Nikt więcej nie nadchodził. Abel
uspokajał się bardzo powoli i z wielkim trudem. Wciąż miał przed sobą twarz
znienawidzonego starca, twarz nie osłoniętą szybą ekranu telewizora. Po pewnym
czasie zapadł w drzemkę, którą przerwało dopiero pojawienie się lekarza i
pielęgniarki. Lekarz zachowywał się jak pozbawiona życia, gumowa, zdalnie
sterowana lalka. Jego twarz była blada, niemal przeźroczysta. Przyglądał się
Ablowi przez jakiś dziwny aparat, który przyniósł ze
sobą.-     Zatrucie spada do czterech procent - odezwał
się ni stąd ni zowąd, pozbawionym wyrazu głosem.   
Pielęgniarka była młodą, niezwykle atrakcyjną dziewczyną. Smukłość jej długich
nóg podkreślał krótki, sięgający do połowy ud, biały kitel, o dość sporym
dekolcie. Abel gotów był się założyć, że dziewczyna nie ma na sobie niczego
więcej, ale na razie nie mógł jej o to zapytać.    
Stanowiła całkowite przeciwieństwo lekarza, wręcz tryskając życiem i
energią.-     Zdrowieje! - ucieszyła się, poprawiając
poduszkę. - To dobrze, bo już się bałam, że coś takiego się zmarnuje... -
dodała, zaglądając pod okrywającą Abla tkaninę.-     Daj
mu pół grama trichosanodriotinozonu - polecił lekarz.    W
ręku dziewczyny pojawił się niewielki pistolet. Abel domyślił się, iż jest to
rodzaj strzykawki. Pielęgniarka zbliżyła wylot jego lufy do szyi pacjenta.
Rozległo się krótkie, ciche cmoknięcie. Zastrzyk nie trwał dłużej niż ułamek
sekundy i był niemal bezbolesny. Po chwili Abel stwierdził, że czuje się dużo
lepiej. Ustąpił ból głowy i nieznośne pieczenie w
przełyku.-     Pić - jęknął cicho, z zadowoleniem
stwierdzając, że wydawanie głosu nie sprawia mu
bólu.-     Zatroszcz się o niego - powiedział lekarz,
kierując się w stronę wyjścia. Pielęgniarka skinęła
głową.-     Ale ci się oberwało - mruknęła, kiedy
zostali sami. - To musiała być prawdziwa chmura gazu. Jak się czujesz? Możesz
mówić?-     Mogę - odpowiedział Abel, nieco jeszcze
zmienionym głosem. - Gdzie jesteśmy? Gdzie jest ten
pałac...-     Jak to gdzie? - zdziwiła się. - Tam, gdzie
zwykle, na swoim miejscu.-     To znaczy gdzie? Jak
daleko od miasta?    Dziewczyna przyłożyła mu do ust szklane
naczynie z wodą. Wchłaniając życiodajny płyn, Abel poczuł ulgę. Z każdą chwilą
odzyskiwał swoje dawne siły.-     To sam środek miasta -
stwierdziła, uśmiechając się. - Tylko że ty pochodzisz
stamtąd...-     Skąd?-     No...
zza muru. Potrzeba ci czegoś? - pośpiesznie zmieniła temat. - Mogę ci w czymś
pomóc?-     Owszem, możesz mnie odwiązać. Nie mogę się
poruszyć.-     Nie mogę cię uwolnić. O tym decydują
kapłani.-     Ach, kapłani. W takim razie powiedz mi
kiedy zostanę uwolniony. Przecież możecie mnie zamknąć w tym pokoju, nie ucieknę
wam.    Abel odniósł wrażenie, że dziewczyna nagle straciła
część swojej energii i optymizmu. Wyglądała na lekko przestraszoną, lub
przynajmniej speszoną.-     Dlaczego nic nie mówisz? -
zapytał po chwili. - Zabroniono ci ze mną rozmawiać? Przecież twój szef kazał ci
się mną opiekować.    Dziewczyna popatrzyła mu głęboko w
oczy. W jej wzroku dał się dostrzec wyraz ciekawości zmieszanej z lekką dozą
zdziwienia.-     To dziwne, że chcesz ze mną rozmawiać -
stwierdziła.-     Dziwne? A cóż w tym może być
dziwnego?    Na twarzy pielęgniarki pojawił się lekki
rumieniec.-     Nie mam doświadczenia z takimi jak ty -
powiedziała, uśmiechając się mimo woli. - Gdybyś zażądał, żebym się rozebrała
i... no, wiesz co...-     Wtedy wiedziałabyś co ze mną
zrobić, tak? To chciałaś powiedzieć? Czy na tym właśnie miała polegać ta
opieka.-     Między innymi - dziewczyna po raz kolejny
zabrała się do energicznego poprawiania poduszki. - Moim zadaniem jest zapewnić
pacjentowi maksimum zadowolenia. Najczęściej chcą tego jednego... Oczywiście
jeżeli mają dość siły.-     A jeżeli będę chciał
porozmawiać?    Pielęgniarka wzruszyła
ramionami.-     Sama nie wiem - mruknęła. - Nie wiem co
powinnam... Nie wiem co mogę ci powiedzieć.-     Powiedz
mi gdzie ja właściwie jestem i o co tu chodzi. Polowała na mnie cała armia
uzbrojonych facetów, więc chyba mam prawo wiedzieć czemu zawdzięczam ten
zaszczyt! - Abel z trudem dokończył zdanie. Jego głos załamał się, przerwany
silnym atakiem suchego kaszlu.     Dziewczyna na moment
zniknęła z jego pola widzenia, a następnie pojawiła się znowu, niosąc w dłoni
niewielkie naczynie.-     Pij - rozkazała krótko,
przystawiając je do ust Abla. Płyn zielonej barwy miał dziwny, nie znany mu
wcześniej smak. Wraz z przełknięciem ostatniej jego kropli, ustąpiła
nieprzyjemna suchość w ustach.-     Jesteś
cudotwórczynią - stwierdził z podziwem. - No więc, wracając do przerwanego
wątku, gdzie ja właściwie jestem?-     To żadna
tajemnica - odpowiedziała. - Jesteś w pałacowym
szpitalu.-     To już słyszałem. Nie o to mi
chodzi.-     Więc o co?-    
Powiedziałaś przedtem, że jestem człowiekiem zza muru. Więc jak nazwałabyś
miejsce, w którym się znajdujemy? Miasto przed murem, czy też może jakoś
inaczej?-     To jest miasto. Po prostu
miasto.-     Jakie miasto?   
Dziewczyna patrzyła na Abla z rosnącym zdziwieniem.-    
Jak to jakie? Rajska Republika, zwana również Miastem Złotego Gryfa. Ale
przecież...-     A tamto? - przerwał jej. - Tamto za
murem? Jak nazwałabyś tamto miejsce? Czy to też
miasto?-     Oczywiście. To miasto za
murem...-     I tylko tyle wiesz o
nim?    Pielęgniarka spuściła
wzrok.-     Wolałaby o tym nie rozmawiać - szepnęła. -
Tutaj wszystkie pomieszczenia...    Abel nie pytał o nic
więcej. Uzyskana informacja była wystarczająca. Nie byli zatem sami w szpitalnej
izolatce. Ktoś pilnie przysłuchiwał się ich rozmowie, może nawet obserwował ich.
Nie było sensu kontynuować dialogu z pielęgniarką, chociażby ze względu na
ewentualne, czekające ją przykre tego konsekwencje. Abel postanowił, że zaczeka
na właściwego rozmówcę, to znaczy na Burbachera. Skoro nie został zabity
dotychczas, to należało sądzić, iż kapłani mieli jakieś związane z jego osobą
plany. Potwierdzały to słowa wypowiedziane przez Pierwszego Rycerza. W tej
sytuacji najrozsądniejszym wyjściem było poskromienie ciekawości i poddanie się
biernemu oczekiwaniu.    Pielęgniarka wyszła po chwili,
widząc, że jej pomoc chwilowo nie jest pacjentowi potrzebna. Abel został sam.
Usiłował zasnąć, ale pozycja wymuszona krępującymi go więzami uniemożliwiała
zrelaksowanie się. Rozmyślał więc, z niecierpliwością czekając na dalszy rozwój
wydarzeń. Cierpliwość Abla została poddana poważnej próbie, bowiem dopiero po
upływie godziny szczęknął zamek drzwi. Do izolatki wszedł Burbacher w
towarzystwie dwóch drabów odzianych w uniformy rycerzy
zakonnych.-     Rozwiążcie go - rozkazał. Po chwili Abel
był wolny. Powoli, z trudem przybrał siedzącą pozycję. Jeden z zakonników podał
mu zawiniątko z czarnej, błyszczącej tkaniny. Jak się okazało, był to
jednoczęściowy, elastyczny kombinezon.-     Ubieraj się
- zabrzmiał piskliwy głos Burbachera. - To już koniec rekonwalescencji. I od
razu dokonajmy pewnych ustaleń, synku...-     Nie jestem
twoim synkiem, kapłanie - warknął Abel, wciągając na siebie kombinezon. -
Chociaż pewnie dorobiłeś się już kilku...-     Zamknąć
mu tę niewyparzoną jadaczkę? - zapytał zakonnik stojący bliżej Abla, zaciskając
wielkie jak bochny chleba pięści.-     Nie trzeba -
uspokoił go Burbacher, który wcale nie wyglądał na obrażonego. - Sam nad nim
popracuję. No więc, drogi gościu, umawiamy się, że nie będziesz próbował żadnych
głupich sztuczek, z kanału rodem. Poza tym masz dokładnie wykonywać moje
polecenia. Potrafię cię zresztą do tego zmusić...-    
Najlepiej zastrzel mnie od razu - odpowiedział Abel, usiłując przyjąć pionową
pozycję. Dręczyło go uczucie mdłości, miał kłopoty z utrzymaniem równowagi, a
jego mięśnie gwałtownie protestowały przy każdym ruchu.   
Burbacher uśmiechnął się, ukazując dwa równe rzędy zębów. Zbyt
równe...-     Gdybym cię chciał zastrzelić, chłopcze,
zrobiłbym to już dawno - powiedział ze spokojem. - Czy sądzisz, że zadaliśmy
sobie tyle trudu tylko po to, żeby zobaczyć jak umierasz? Wybij sobie z głowy
śmierć fizyczną. Ale obiecuję ci, że w czasie pobytu w tym pałacu, coś w tobie
umrze...    Abel wsunął stopy w lekkie buty na miękkich
podeszwach, spoczywające obok leżanki i stanął przed kapłanem, spoglądając
prosto w jego ukryte za szkłami okularów oczy.-     Już
umarło - odparł prawie szeptem. - Nie musisz się wysilać, żałosny strojnisiu.
Możesz tracić z mojego powodu tyle cennego czasu, ile tylko zechcesz, ale na
twoim miejscu zająłbym się raczej własną twarzą. Wstydziłbym się paradować z
czymś takim...-     Zamknij się, chłopcze! - Burbacher
przestał się uśmiechać, a w jego głosie zabrzmiała nuta ostrzeżenia. -
Wprowadzam małą poprawkę do naszej umowy. Od tej chwili nie powiesz ani słowa na
temat mojej twarzy. Dobrze ci radzę, przestrzegaj naszej
umowy...-     Bo co, kapłanie? - Abel prychnął
pogardliwie. - Zastrzelisz mnie?-     Idziemy - rzucił
Burbacher.    Opuścili izolatkę i ruszyli długim korytarzem.
Abel kroczył pomiędzy dwoma drabami, którzy trzymali go za ramiona. Burbacher
otwierał pochód, dumnie szeleszcząc długimi, kolorowymi
szatami.    Pałacowy szpital był potężny i wywarł na Ablu
ogromne wrażenie. Zaskakiwała go wszechobecna czystość, oraz obecność
różnorodnej, skomplikowanej aparatury medycznej, o której nie mogły marzyć
szpitale w mieście, które znał. Świat, w którym się znalazł był inny, bo zapewne
przeznaczony dla innych, uprzywilejowanych
obywateli.-     Tutaj kończy się szpital - powiedział
Burbacher, kiedy doszli do podwójnych, szklanych drzwi, tworzących rodzaj
powietrznej śluzy. - Pojedziemy teraz na małą przejażdżkę. Co ty na to? Lubisz
wycieczki?    Odpowiedzią Abla było milczenie. Idąc wraz ze
swoimi prześladowcami, uważnie przyglądał się pałacowym korytarzom, nie mogąc
uwierzyć, że to, co ogląda jest rzeczywistością. Posadzki z białego,
błyszczącego kamienia, drewniane i złote wykończenia ścian, szeregi obrazów
oprawionych w ozdobne, wysadzane drogimi kamieniami ramy, oraz sufity, z których
sączyło się ciepłe, łagodne światło, były czymś tak odmiennym od tego, co
dotychczas widywał... Czym jeszcze miał go zaskoczyć ten dziwny, obcy i
niewiarygodnie piękny świat.    Burbacher zauważył jego
zdziwienie. Uśmiechnął się i poklepał go po
ramieniu.-     To dopiero początek, mój drogi. Zobaczysz
tu jeszcze dużo, bardzo dużo ciekawych rzeczy.    Abel
wkrótce stracił rachubę korytarzy, które przemierzyli, kondygnacji, które
pokonali, oraz wind, którymi podróżowali. Za ostatnimi drzwiami znajdował się
rozległy taras, otoczony rzędem kamiennych donic z przybierającymi
najprzeróżniejsze formy roślinami. W kryształowo przejrzystym powietrzu unosił
się dziwny, odurzający zapach. Nieco poniżej rozciągał się szeroki pas soczystej
zieleni poprzecinanej jasnymi wstęgami żwirowych ścieżek. Abel dostrzegł kilku
przechodniów wystrojonych w szykowne garnitury, bądź kapłańskie, kolorowe
szaty.-     Ładnie tu, prawda? - odezwał się Burbacher.
Z tonu jego głosu wynikało, że wcale nie oczekuje odpowiedzi na swoje pytanie.
Abel nie potrafił zaprzeczyć. W porównaniu z widokami, które oglądał dotychczas,
to miejsce wydało mu się najpiękniejszym zakątkiem na Ziemi.  Czyżby
legendarny, leżący za Barierą świat wyglądał właśnie tak, jak otoczenie
kapłańskiego pałacu?    Z zamyślenia wyrwało go szarpnięcie
za ramię. Posłusznie, nie stawiając oporu dał się poprowadzić w stronę szerokich
kamiennych schodów. Kiedy zeszli na dół, bezgłośnie zbliżył się do nich niski,
pękaty pojazd, przypominający nieco policyjne bolidy, lecz nieporównywalnie
większy od nich. Drzwi uniosły się powoli, odsłaniając wnętrze luksusowo
wyposażonej kabiny. Jeden ze strażników wskoczył do
środka.-     Wsiadaj - rzucił
drugi.    Abel usadowił się na kanapie samochodu, pomiędzy
zakonnikami z narastającym uczuciem niepewności. O co mogło im chodzić? Dokąd
zamierzali go zawieźć?    Burbacher zajął miejsce obok
kierowcy, a następnie odwrócił głowę i obdarzył Abla jednym ze swych
uśmiechów.-     Podoba ci się ten samochód? - spytał. -
Fajny, co? Po tamtej stronie muru nie ma takich. I nigdy nie
będzie.    Ubrany w uniform zakonnika kierowca wyszczerzył
żółte kły, jak gdyby usłyszał jakiś dobry dowcip. Najwyraźniej podlizywanie się
swojemu pryncypałowi było częścią jego natury.    Samochód
ruszył bardzo delikatnie, bez najmniejszego
wstrząsu.-     Zapewne jesteś bardzo ciekaw dlaczego
znalazłeś się tutaj, w miejscu, do którego żaden mieszkaniec twojego miasta nie
ma prawa wstępu - zaczął Burbacher, nie przestając się
uśmiechać.    Abel skinął głową, ciesząc się, że wreszcie
nadeszła pora na wyjaśnienia.-     Sprawiłeś nam mnóstwo
kłopotów, mój drogi - kontynuował kapłan. - Byłeś powodem nie byle jakiego
zamieszania. Cała policja uganiała się za tobą po mieście. Ale wszystko dobre,
co się dobrze kończy. Otóż, mój drogi, fakt, iż jesteś teraz właśnie tutaj,
zawdzięczasz swojemu niezwykłemu umysłowi. Dziwisz się? Jeszcze dzisiaj wszystko
zrozumiesz, obiecuję ci. Na razie chcę ci tylko pokazać, że świat może być o
wiele piękniejszy, niż byłeś w stanie to sobie
wyobrazić...-     Po co? - przerwał mu Abel. - Po co to
wszystko, kapłanie?-     Zamierzamy dać ci szansę. Ale
najpierw musisz wiedzieć ile stracisz, jeżeli powiesz
"nie".-     A więc chcecie mnie przekupić? Zrobić ze
mnie waszego konfidenta...-     Spokojnie, spokojnie,
młodzieńcze. Nie używajmy zbyt ostro brzmiących słów. Musisz najpierw wiele,
bardzo wiele zrozumieć, a ja będę twoim nauczycielem. Nie podejmuj pochopnych
decyzji. Rozejrzyj się dookoła i zobacz jak piękne może być życie, o ile żyje
się we właściwym miejscu. Popatrz tylko!    Za oknami była
zieleń, przystrojona kolorami ulica, porośnięte trawą ogrody, białe domki z
błyszczącymi dachami... Abel patrzył, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to co widzi,
istnieje naprawdę. Przez krótką chwilę udało mu się wyobrazić siebie i Annę w
progu jednego z tych domków...    Tak, życie mogłoby być
piękne, gdyby nie było okrutne.    Samochód przemykał po
węższych, lub szerszych, bardziej, lub mniej ruchliwych ulicach, a Abel patrzył
i parzył, nie mogąc oderwać wzroku od fascynującego świata. Przejażdżka trwała
długo, bardzo długo. Zapadał zmierzch, kiedy zatrzymali się przed wejściem do
pałacu.-     Myślę, że na dziś wystarczy - powiedział
Burbacher. - Twoi strażnicy pokażą ci twój apartament. Zjedz coś, wykąp się i
pomyśl...    Zakonnicy ani na moment nie dali Ablowi swobody
ruchów. Uwolnili jego ramiona dopiero wtedy, gdy doprowadzili go do miejsca, w
którym miał spędzić noc. Widok luksusowego apartamentu zaskoczył Abla nie mniej,
niż wszystko, co oglądał tego dnia.-     Tylko nie
próbuj żadnych sztuczek - ostrzegł go wyższy z zakonników, grożąc mu ogromną
pięścią. - I pamiętaj, że gdyby to ode mnie zależało, złamałbym ci kark. Jasne?
I jeżeli tylko będę mógł to zrobić...-     Dobra, dobra
- mruknął Abel. - Możecie już odejść.    Zakonnik
poczerwieniał, ale nie powiedział nic więcej. Szczęknął zamek i Abel został
zupełnie sam. Nie wiedząc co ma ze sobą zrobić, zaczął przyglądać się
apartamentowi. W szafie znalazł jasny garnitur z delikatnego i cienkiego jak
papier, lecz bardzo mocnego materiału. Na stole czekała na niego kolacja złożona
z kilkunastu, nie znanych mu rodzajów potraw. Abel nie był głodny. Czuł tylko
pragnienie, które zaspokoił kilkoma szklankami pomarańczowego soku. Nie zadając
sobie więcej trudu, ułożył się na potężnym, kwadratowym tapczanie. Był
przekonany, że nie będzie mógł zasnąć, ale zmęczenie zweryfikowało słuszność
tych przewidywań. Kiedy rankiem podniósł powieki, za oknem świeciło słońce.
Przez dłuższą chwilę przypominał sobie gdzie się znajduje. Raz jeszcze
przemknęły mu przed oczami obrazy, które poprzedniego dnia najbardziej utkwiły
mu w pamięci. Wraz z nimi powróciła fala niepokoju. Pośpiesznie zrzucił z siebie
kombinezon i wszedł pod gorący prysznic.    
Odświeżywszy ciało, poczuł się nieco lepiej. Z pewną niechęcią sięgnął po
wiszący w szafie garnitur. Czuł się nieswojo w swoim nowym ubraniu, było ono
jednak lepsze od kombinezonu, który kazano mu założyć poprzedniego dnia. Zmusił
się do przełknięcia kilku kęsów pożywienia, nie zwracając uwagi na to co je.
Kiedy skończył, do apartamentu wtargnęło dwóch znanych mu już
zakonników.-     Idziemy - padło krótkie polecenie. Abel
poddał się im niczym automat. Nie miał w sobie woli stawiania oporu, nie miało
to zresztą żadnego sensu.    Pokój, do którego zaprowadzono
Abla różnił się zdecydowanie od wszystkich, które widział dotychczas. Wszystkie
jego ściany pokryte były regularnymi rzędami monitorów. Wszystkie ekrany były
ciemne i milczące.-     Siadaj - rzucił wyższy z
zakonników.    Abel posłusznie zajął miejsce na jednym z
trzech obrotowych foteli. Zakonnicy wyszli, zostawiając go samego, nie
zostawiono mu jednak zbyt wiele czasu na rozmyślania. Po chwili drzwi rozsunęły
się bezszelestnie i przed Ablem stanął niewysoki mężczyzna o włosach
przyprószonych siwizną. Ubrany był w nienagannie skrojony garnitur, podobny do
tego, który obecnie nosił Abel. Mężczyzna usiadł w fotelu, wyciągając z kieszeni
przedmiot przypominający zminiaturyzowany pulpit
sterowniczy.-     Znasz mnie? - zapytał dźwięcznym
głosem.    Abel pokręcił głową przecząco. Nie widział tej
twarzy nigdy dotąd.-     Wcale się nie dziwię -
powiedział nieznajomy. - Nazywam się Allan Brown, co zapewne również nic ci nie
mówi. Zanim zaczniemy rozmowę, coś ci pokażę.    Brown
dotknął kolejno kilku przycisków. Na ekranie jednego z monitorów pojawił się
obraz przedstawiający wnętrze niezbyt dużego, dość skromnie umeblowanego pokoju.
W jego głębi znajdował się stół, przy którym zasiadały dwie osoby, kobieta i
mężczyzna. Obydwoje zajęci byli spożywaniem porannego posiłku, od czasu do czasu
jednak spoglądali wprost w obiektyw obserwującej ich kamery, najwyraźniej
zupełnie nie zdając sobie sprawy, iż są obserwowani. Dochodzące z będącego na
wizji pomieszczenia odgłosy pochodziły najprawdopodobniej z głośnika telewizora.
Posiłek odbywał się w milczeniu, które po dłuższej chwili przerwał
mężczyzna.-     Znowu pieprzą, cholerne bezmózgowce -
odezwał się, rzucając kamerze pełne nienawiści spojrzenie. - Myślą, że dam się
zawlec na jakiś stos. Kretyni, jedna wielka
paranoja.-     Jak zechcą, to zawloką - odpowiedziała
kobieta.-     Gówno! Żywych nas nie
wezmą!    Znowu zapadło milczenie, przerywane tylko
zniekształconym bełkotem telewizora.-     Czy wiesz co
to jest? - zapytał Brown.    Abel wzruszył ramionami. Czuł
się całkowicie zdezorientowany, nie mając pojęcia czemu miało służyć to
dziwaczne przedstawienie.-     W takim razie pooglądamy
jeszcze chwilę. Może poszukam czegoś bardziej pikantnego.Obrazy na monitorze
zaczęły się zmieniać co sekundę. Każdy z nich przedstawiał wnętrze czyjegoś
mieszkania. W końcu Brown znalazł to, czego szukał, czyli pokój z łóżkiem, na
którym spoczywała para złączona w miłosnym uścisku.-    
Lubisz kino akcji, kolego? - na twarzy Browna pojawił się cyniczny uśmiech. -
Mogę ci jej dostarczyć tyle, ile zechcesz.    Abel nie
odpowiedział na tę kpinę. Patrzył w monitor szklanym wzrokiem, powoli zaczynając
rozumieć... Patrzył, nie mogąc uwierzyć, miotany uczuciami, które nie pozwalały
mu pogodzić się z tym, co podpowiadał mu zdrowy rozsądek. Całe jego
człowieczeństwo, wszystko to, co sprawiało, że czuł i pragnął, że kochał i
nienawidził, gwałtownie protestowało przeciwko przyswojeniu informacji
ukształtowanej przez chłodną logikę, na podstawie obserwacji. Nie chciał
pogodzić się z rzeczywistością, chociaż to, co zobaczył w pewnym stopniu
zaspokoiło jego ciekawość. Obrazy przekazywane mu przez monitor wiele
wyjaśniały...    Brown uśmiechał się coraz radośniej, widząc
minę Abla i pojmując, że ten zrozumiał dopiero teraz... To oznaczało, że
dotychczas nie wiedział o niczym.-     Tylko mi tu nie
zwariuj, kolego - mruknął, wygaszając ekran. W jego oczach pojawił się wyraz
niepokoju będącego reakcją na minę Abla, - Tak, tak, kamery zainstalowane są w
telewizorach, a właściwie telewizory są kamerami. To dość skomplikowane, ale...
chyba nie dla ciebie. Jesteś przecież taki genialny... Wyłączałeś tylko
telewizory, co? Wyłączałeś je, nie wiedząc co się w nich
kryje?!    Abel westchnął ciężko. Patrząc w oczy Browna, z
trudem powstrzymywał się przed rzuceniem się mu do gardła. Pragnienie odwetu
walczyło w nim z poczuciem słabości i bezsilności. Trwało to dobrą chwilę, w
końcu jednak zwycięstwo odniósł chłodny, chociaż zraniony umysł
Twórcy.-     Dlaczego? - zapytał. - Po
co...    Przerwał, nie mogąc sformułować dalszej części
pytania. Brown uśmiechnął się, jak zwykle.-     To jest
interes, kolego. Interes jak każdy inny, tylko o wiele lepszy... Słyszałeś o
wolnym świecie za Barierą? Myślę, że słyszałeś, skoro oni wszyscy słyszeli -
Brown wskazał monitor, na którym przed chwilą przewijały się obrazy. - Otóż tam,
za Barierą jest mnóstwo chętnych do oglądania tego, co ci biedacy robią w swoich
mieszkaniach i nie tylko w mieszkaniach. Znając spektakularne posunięcia
tutejszych władz, widzowie z wielkim zainteresowaniem obserwują reakcje tych,
których dotyczą aktualne zarządzenia. To bardzo ciekawe, nie sądzisz? A im
bardziej rygorystyczne są te zarządzenia, im więcej ograniczeń nakładają na
obywateli tego biednego miasta, tym ciekawsze staje się widowisko. Jest
oczywiście jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć. Ludzie za Barierą zarabiają
pieniądze... To brzmi trochę banalnie, ale tak właśnie jest. Mówię oczywiście o
prawdziwych pieniądzach, których ilość uzależniona jest od wielu czynników,
przede wszystkim jednak od kwalifikacji... A zresztą, to nieważne. Tak, czy
inaczej widzowie m a j ą p i e n i ą d z e , którymi bardzo chętnie dzielą się z
tymi, którzy dostarczają im tak wspaniałego widowiska. Istnieje specjalna sieć
telewizyjna, która powstała już wtedy, gdy tworzyło się wasze miasto...
Zapamiętaj jej nazwę: "Krig". To od nazwiska jej twórcy, bardzo
przedsiębiorczego twórcy. To nazwisko jest w tej chwili potęgą, nawet tam, za
Barierą.    Brown przerwał na chwilę, aby przyjrzeć się
reakcji Abla.-     No, co jest kolego? - zapytał,
zniecierpliwiony jego milczeniem. - Może teraz ty wyjaśnisz mi co nieco?
Chciałbym na przykład wiedzieć w jaki sposób wyłączałeś telewizory. Każdy z nich
ma przecież procesorowy układ kontrolny. W przypadku jakiejkolwiek ingerencji,
do sieci przesyłany jest sygnał alarmowy, więc nie próbuj mi wmówić, że
przecinałeś jakieś kable, czy coś w tym rodzaju. Każdy z tych telewizorów ma
certyfikat doskonałości. No więc w jaki sposób oszukałeś
komputer?    Abel ze zdumieniem popatrzył na swojego
rozmówcę. Przez chwilę zastanawiał się czy przemowa Browna nie jest przypadkiem
kolejnym z jego cynicznych żartów, ale tym razem jego mina była poważna. Za to
Abel zaczął się śmiać. Głośno i wesoło, wręcz
histerycznie.     Zdezorientowany Brown usiłował coś
powiedzieć, ale odpowiedzią Abla była kolejna fala śmiechu, wypełniającego całe
pomieszczenie i rozbrzmiewającego gromkim echem po korytarzach kapłańskiego
pałacu...* * *    Pokój, w którym rozmowę z Ablem
postanowił odbyć Burbacher, urządzony był z niezwykłym przepychem, godnym
kapłańskiego majestatu.     Abel posadzony został za
ciężkim, dębowym, zdobionym złotymi akcentami biurkiem. Naprzeciw niego
znajdował się jeden z monitorów, które były chyba najczęściej spotykanymi w
pałacu przedmiotami. Burbacher usadowił się w wygodnym fotelu, w odległości
kilku metrów od krzesła Abla.-     No i jak ci się
spodobał nasz specjalista od telewizji? - zapytał, usiłując odgadnąć miotające
więźniem uczucia - Nic nadzwyczajnego, prawda? A swoją drogą gratuluję, nieźle
mu dołożyłeś. Strasznie się zdenerwował... No, skoro wiesz już coś niecoś, nasza
rozmowa będzie łatwiejsza. Domyśliłeś się już chyba, że cała Rajska Republika
zarabia na swoje utrzymanie poprzez współpracę z siecią telewizyjną Kriga. To
bardzo dobra i owocna współpraca. Ale pewnie chciałbyś wiedzieć więcej,
prawda?-     Chciałbym - przyznał
Abel.-     Więc pytaj.-     Chcę
wiedzieć skąd się wzięło to miasto, jaki szaleniec wpadł na ten obłąkany
pomysł...-     Spokojnie, spokojnie, młodzieńcze! Nie
mów czegoś, czego musiałbyś później żałować. Widzisz... nie mogę ci powiedzieć
wszystkiego. Przynajmniej jeszcze nie teraz.-     Więc
po co ta rozmowa, kapłanie?-     Poczekaj. Nie
powiedziałem, że nic nie powiem. Owszem, musisz dysponować pewnymi informacjami,
żeby... No, ale to później. Wracając do sprawy miasta. Otóż miejsce, w którym
ono leży było kiedyś częścią znacznie większego państwa. To był bardzo zabawny i
dziwny kraj. Nigdy nie był taki jak inne, otaczające go... Jego społeczeństwo
wręcz idealnie nadawało się do sterowania. Przynajmniej co trzeci obywatel gotów
był sprzedać swoją duszę za kilka ochłapów spadających ze stołu, przy którym
zawsze ucztowała nieomylna władza. Władze się zmieniały, ale społeczeństwo było
wciąż takie samo: pogrążone w biedzie, z zawiścią patrzące na dobrobyt poza
granicami państwa i... dające się łatwo podporządkować temu, kto miał w sobie
dość sprytu i fantazji. Było również coś, o czym warto wspomnieć. Niezależnie od
tego komu podporządkowani byli mieszkańcy państwa, wszyscy posłuszni byli
Zakonowi, który zawsze potrafił manipulować informacjami na tyle sprytnie, by
wyzwolić u nich podświadomy lęk przed czymś, co spotkać ich miało ze strony
Inteligencji Wszechświata, w przypadku
nieposłuszeństwa.     Ale był pewien problem. Po złotym
okresie kapłańskiej władzy nad posłusznym motłochem nastąpiły czasy, w których
kapłani musieli przejść do opozycji. Ten okres trwał zbyt długo. Przez ten czas
uległy zmianie prawa rządzące epoką, tłum stał się nieco inteligentniejszy...
Zwykła ewolucja społeczeństwa, chociaż mocno opóźniona wskutek działalności
kolejnych dyktatur. Koniec końców Zakon ponownie doszedł do władzy. Początkowo
była to władza niemal absolutna, ale potem... To bardzo smutna historia. Lokalna
nędza w zestawieniu z dostatkiem u sąsiadów spowodowała powstanie silnych ognisk
opozycji antyzakonnej. W dodatku obca propaganda podsycała społeczne
niezadowolenie i po pewnym czasie stało się jasne, że Zakon nie będzie w stanie
utrzymać władzy. Czy możesz to sobie wyobrazić, młody człowieku? Po latach
luksusu kapłani mieli zostać skazani na nędzę, może na banicję... To okropne. I
wtedy pojawił się Rudolf Krig. Po naradach z panującym już wówczas Wielkim
Mistrzem, Jego Świetlistością Juliem, ustalono, że sieć telewizyjna Kriga odkupi
od bankrutującego państwa pewną niewielką część jego terytorium. Pewnie się
domyślasz, że był to początek Rajskiej Republiki. Terytorium podzielono na dwie
odrębne, oddzielone murem strefy. W jednej z nich wybudowano betonowe miasto, w
którym sieć Kriga zainstalowała swoje kamery. Druga strefa, to ta, w której się
obecnie znajdujemy: upragniony raj dla Zakonu.-    
Rozumiem - mruknął Abel. - Tamci podglądają pogrążonych w nędzy i strachu
mieszkańców miasta, a w zamian wy dostajecie wszystko, czego
zapragniecie...-     Masz rację - zgodził się Burbacher.
- Chociaż nie całkowitą. Mieszkańcy miasta mają zapewniony byt. Zostawiliśmy im
nawet skrawek wolności. Weźmy szesnastą
dzielnicę...-     To nie dzielnica - zauważył Abel. - To
więzienie.-     Nie musisz mnie przekonywać, że
stworzenie czegoś takiego było błędem. Osobiście jestem zwolennikiem
wszechobecnego porządku, ale skoro ludzie Kriga chcą mieć siedlisko szczurów...
No cóż, jeżeli zaś chodzi o nas, kapłanów, to wcale nie jesteśmy tak bogaci
jak...-     I po co te kłamstwa, kapłanie? Widzę, że
masz to we krwi... Powiedz lepiej co stało się z tymi, którzy nie mieli ochoty
uczestniczyć w tej zbrodni. Nie wmówisz mi przecież, że absolutnie wszyscy
kapłani byli żądnymi władzy szaleńcami.-     Masz
skłonności do przesady. Będę musiał cię z tego wyleczyć. Jeżeli chodzi o tych,
którzy nie chcieli zamieszkać w Rajskiej Republice, to po prostu poszli swoją
drogą. Wszędzie mogli znaleźć zajęcie, tyle że uciążliwe i wymagające
poświęcenia.-     A Bariera? Co to właściwie
takiego?-     Ach, rzeczywiście, o tym jeszcze nie
mówiłem - Burbacher dotknął dłonią czoła w spektakularnym geście. - Otóż Bariera
była i jest czymś, co daje nam gwarancję całkowitej izolacji miasta od jego
otoczenia. Wyciągnęliśmy wnioski z przeszłości, mój młodzieńcze. Gdyby
mieszkańcy zimnego, betonowego molocha mogli ujrzeć to, co znajduje się za
Barierą, na pewno nie zechcieliby żyć tak, jak żyją. Prędzej oddaliby życie... A
my nie chcemy żadnych kłopotów. Krążące po mieście legendy o wolnym świecie
niczego nie zmieniają. Pierwsi mieszkańcy miasta zostali poddani prostemu
zabiegowi, po prostu przestali pamiętać to, co mogłoby wywoływać w nich tęsknotę
za innym światem.    Stworzyliśmy dla nich nową, lepszą
historię, nowe odwieczne tradycje i nową, lepszą moralność. Dla nich nasze
miasto było jedynym możliwym do zaakceptowania miejscem, niezdrowe plotki
zaczęły się rozprzestrzeniać dużo, dużo później. Oczywiście wszelkie stare
książki i inne źródła zostały zniszczone. Nie można naprawdę pożądać czegoś,
czego się nigdy nie widziało, nie słyszało, nie dotknęło i tak dalej... I nikt
nie będzie uciekał, żeby popatrzeć, dotknąć lub powąchać, bo nie można przecież
przepłynąć morza, ani przeskoczyć przez dwustumetrowy mur. Izolacja od świata na
zewnątrz jest szczelna, nie do pokonania.-     Bzdura! A
przemyt? Skąd przemytnicy braliby swój towar?-    
Przemyt? Ależ nie. To, co nazywasz przemytem, jest przez nas bardzo ściśle
kontrolowane. Sami sprowadzamy te towary, a wasi przemytnicy zabierają je tylko
z określonych miejsc.-     Nawet te
zakazane?-     Oczywiście. Nie łudź się. Tamten świat
jest dla ciebie zamknięty, mój drogi. Ale możesz żyć tutaj, nie gorzej niż
tam... Wiesz teraz bardzo dużo, zbyt dużo. Znasz prawdę o ukrytych kamerach,
znasz mechanizmy... Wiesz o rzeczach, o których dotychczas wiedziały tylko
nieliczne osoby...    Kapłan przerwał na chwilę swój monolog,
dając więźniowi czas na uporządkowanie wchłoniętych informacji. Nie musiał się
śpieszyć. Mógł rozmawiać z niesfornym młokosem choćby do końca życia. Miał go na
własność, na zawsze. Mógł powoli wstrzykiwać w niego swój jad, obserwując męki
wpadającej w obłęd ofiary, lub oszczędzić więźnia, dając mu szansę. Pierwsze z
tych dwóch wyjść było kuszące, ale drugie mogło przynieść w efekcie więcej
korzyści. Mając oddanego sobie geniusza można wiele dokonać, nawet w miejscu tak
zdominowanym przez jednego człowieka jak Rajska
Republika.-     Dam ci szansę - powiedział Burbacher,
nie przestając się uśmiechać. - Jeżeli z niej skorzystasz, twoje życie może stać
się piękne. Rozumiesz? Piękne.-     A jeżeli nie? - Abel
spojrzał na niego spode łba.-     No, cóż... Chyba nie
wyobrażasz sobie, że pozwolę ci powrócić do dawnego życia. Jesteś zbyt zdolny.
Pracując dla nas, mógłbyś te zdolności wykorzystać, natomiast pozostając tam, za
murem, byłbyś dla nas bardzo niebezpieczny. Musielibyśmy cię zlikwidować. Czy
wyrażam się jasno?-     Proponowałem ci coś, kapłanie -
Abel spojrzał mu prosto w oczy, czekając, aż pojawi się w nich wyraz
ciekawości.-     Co
takiego?-     Żebyś mnie od razu
zastrzelił.    W oczach Burbachera nie było w tej chwili nic
oprócz zła. Kapłan gwałtownie spoważniał. Wstał z fotela i zaczął przechadzać
się od ściany do ściany, szeleszcząc swoją długą
szatą.-     Czy to jest twoja odpowiedź? - zapytał w
końcu.    Abel bez słowa skinął
głową.-     Mylisz się, chłopcze... - na twarzy
Burbachera znowu pojawił się uśmiech. - Pokażę ci teraz coś. Patrz uważnie, bo
to gwóźdź programu, który dla ciebie przygotowałem. Szczerze mówiąc, myślałem,
że obejdzie się bez tego, ale skoro jesteś taki głupi... Patrz na
monitor.    Abel popatrzył. Ekran stopniowo ożywał, ukazując
coś, co przypominało szklaną kopułę. Przyjrzawszy się uważnie dziwnemu
przedmiotowi, Abel stwierdził, iż jest to rodzaj klosza osadzonego na grubej
podstawie, wykonanej z nieznanego, matowoczarnego materiału. Do czubka klosza
podłączony był pęk kolorowych przewodów różnej
grubości.-     Na pewno jesteś ciekaw - odezwał się
kapłan - skąd wiedzieliśmy gdzie cię szukać. Miasto jest przecież duże, a ty
miałeś taką świetną kryjówkę... Wiedzieliśmy, bo był ktoś, kto nam o tym
powiedział.    Ablowi stanęła przed oczami dobroduszna twarz
Adama. Czyżby to on...-     Pewnie już wiesz kto. Wiesz,
prawda? No, nie osądzaj zbyt surowo swojego przyjaciela. On nie chciał
mówić...    Abel zerwał się na równe
nogi.-     Co mu zrobiliście?! - zawołał. W tej samej
chwili poczuł, że niewidzialna igła przebija mu płuca. Odpowiedzią był uśmiech
kapłana.-     Nie ruszaj się, chłopcze, bo będzie
bolało. Wiesz, w tym pokoju rozmawiałem z wieloma więźniami. Wszystkie te meble,
wszystko, co się tutaj znajduje, zostało tu umieszczone po to, by mi pomóc.
Jestem oczywiście chroniony, mój chłopcze. Nie jesteś w stanie zrobić niczego,
co mogłoby sprawić mi przykrość. Ale przejdźmy do rzeczy. Na czym to
skończyliśmy? Aha, pytałeś co zrobiliśmy twojemu kumplowi. No, cóż...
Odpowiedzią na twoje pytanie jest to, co widzisz na
monitorze.-     Co to jest?-    
Nie poznajesz? To właśnie twój kumpel. Ach, rozumiem, mógł się trochę zmienić od
chwili waszego ostatniego spotkania. Powiększymy troszeczkę obraz... Popatrz
teraz.    We wnętrzu szklanej kopuły, na czarnym postumencie,
spoczywała głowa... Z szyi wystawały pęki rurek, którymi dostarczane były
niezbędne do życia płyny. Kikut kręgosłupa zanurzony był w naczyniu wypełnionym
wodnistą galaretą. Na pooranej zmarszczkami, nieruchomej twarzy wykuty był na
stałe wyraz cierpienia. Powieki niekiedy unosiły się, odsłaniając gałki oczne, a
wzrok skazańca błądził gdzieś w przestrzeni wytyczonej przez ścianki szklanego
naczynia. Abel poczuł gwałtowny skurcz żołądka. Miotany gwałtownymi torsjami,
schował głowę pomiędzy kolana.-     Niegrzeczny
chłopczyk - łagodnie zbeształ go Burbacher. - Żeby rzygać na widok
przyjaciela...    Obraz zniknął. Kapłan na powrót usadowił
się w fotelu. Uśmiech nie znikał z jego twarzy.-     Sam
rozumiesz, że twój kumpel nie mógł przed nami niczego zataić. W tych warunkach
tak wzniosłe słowa jak przyjaźń, honor, solidarność, tracą swoje znaczenie.
Facet poddawany zabiegowi chce mówić, bardzo chce... Najczęściej nie może, bo
wydaje mu się, że nie wie... Ale często wie, a wtedy potrafimy to z niego
wyciągnąć. I co ty na to?-     Zdegenerowany zbrodniarz
- mruknął Abel, z trudem łapiąc oddech.-     Rozumiem,
rozumiem... - Burbacher pokiwał głową. - Może wymyślisz coś
ciekawszego?-     Zboczony skurwysyn o twarzy... - Abel
nie dokończył, czując kolejną falę przeszywającego
bólu.-     Nie próbuj mnie obrazić, bo w końcu ci się to
uda, a wtedy nie będę mógł dać ci szansy! - zawołał kapłan. - Czy widzisz co
mogę z ciebie zrobić, jeżeli będę chciał?! Widzisz?! Twój kumpel już nie jest
człowiekiem! Jest tylko prymitywną, pogrążoną w cierpieniu formą życia, modlącą
się o śmierć, która nie nadejdzie jeszcze tak prędko! Mogę go utrzymywać przy
życiu przez całe lata! Chcesz do niego dołączyć, ty
głupcze?!-     Idź się pieprzyć... - wychrypiał Abel,
pokonując ból.-     Dobrze! Skoro wybrałeś... - twarz
Burbachera przeszła kolejną metamorfozę. Pojawił się na niej znany już Ablowi
uśmiech.-     Szkoda - westchnął po chwili. - Myślałem,
że chciałbyś mieć jeden z tych pięknych, otoczonych zielenią domków. Wyobraź
sobie tylko. Domek, pieniądze, praca odpowiadająca twoim kwalifikacjom, kochana
żoneczka u twojego boku... Może nawet twoja Anna...    Abel
zesztywniał, wlepiając spojrzenie w twarz kapłana.-    
Gdzie jest Anna? - zapytał, zaciskając pięści. - Gdzie jest Anna,
kapłanie?!-     Chcesz wiedzieć? Dobrze, powiem ci. Jest
tutaj. A co, myślałeś, że rozpłynęła się? Jeżeli chcesz, możesz ją
zobaczyć.-     Chcę!-     Jesteś
pewien?-     Tak!-     Dobrze,
pokażę ci ją. Chociaż myślę, że i tego będziesz żałował...   
Monitor znowu ożył. Abel ujrzał wnętrze luksusowo umeblowanej sypialni. Na
potężnym łożu, paląc papierosa, spoczywała rozebrana do naga Anna. W obrębie
kadru nie było nikogo więcej, ale dziewczyna rozmawiała z kimś, z jakimś
mężczyzną.-     Długo jeszcze, kochanie? -
spytała.-     Już idę - padła nieco przytłumiona
odpowiedź.    Po chwili Abel ujrzał nieznajomego. Był to
wysoki, wątły młodzieniec o twarzy wyrażającej absolutny brak intelektu.
Człowiek ten jednak nie zamierzał imponować Annie intelektem, lecz raczej innym
z darów natury... Nie miał zamiaru prowadzić wstępnej gry miłosnej. Kazał
dziewczynie zgasić papierosa, a następnie położył się na niej i gwałtownym
ruchem bioder wdarł się w jej ciało. To samo ciało, które Abel tak
ubóstwiał...-     Dość... - westchnął Abel, odwracając
spojrzenie od ekranu.-     Wiedziałem, że ci się to nie
spodoba. Ten wyrośnięty małpiszon, to syn jednego z ministrów. Miał na nią
ochotę, a ona miała duże kłopoty. Sama dokonała wyboru. Znalazła się po tej
stronie muru i prowadzi luksusowe życie, a jej chora matka została otoczona
opieką. Wszystko to w zamian za ciało... Czy to nie dobry interes? Słuchaj,
jeżeli będziesz chciał, mogę ci ją dać. Tamtemu nastoletniemu niedorozwojowi
jest prawie wszystko jedno gdzie wsadza swoje przyrodzenie. Zastanów się, dobrze
się zastanów...    Abel nie mógł myśleć. Czuł potworny ból i
paraliżującą całe ciało rozpacz. Przez dłuższą chwilę siedział na swoim krześle
zupełnie nieruchomo, aż poczuł, że ból zaczyna go rozsadzać, przepełniać każdą
komórkę jego ciała, bulgocząc jak budzący się do życia wulkan. Abel panował nad
sobą tak długo jak potrafił, a kiedy brakło mu sił, uniósł zalaną łzami twarz i
wydał z siebie okrzyk, niczym bestia, w którą złe siły zamieniły pełnego uczuć
człowieka, potwór, zdający sobie sprawę, iż na zawsze już pozostanie
potworem.    Burbacher spojrzał na niego z
uśmiechem.-     Powiedziałem ci przecież, że coś w tobie
umrze - powiedział, kiwając głową - I umarło, mój chłopcze. Już
umarło...* * *-     Ja bym cię nie
wypuszczał - mruknął Ugler, kiedy razem znaleźli się w dwuosobowym bolidzie. -
Ci kapłani są dziwaczni, nie sądzisz, kolego? Powiem ci w tajemnicy, że to było
polecenie tamtych zza Bariery. Cieszysz się?    Abel nie
odpowiedział. Nie miał ochoty na pogawędki z kimkolwiek, co zresztą wcale nie
zniechęcało Uglera.-     Pamiętaj, masz dwadzieścia
cztery godziny. Jutro będę na ciebie czekał w tym samym miejscu, w którym cię
dzisiaj wysadzę, rozumiesz? Nie próbuj sztuczek, bo i tak cię
dopadniemy.    Abel odruchowo pokiwał głową. Nie miał pojęcia
dlaczego Pierwszy Kapłan, a właściwie tajemniczy Krig podjął decyzję o
wypuszczeniu go na wolność. Dlaczego dali mu te dwadzieścia cztery godziny, o
które prosił? Abel rozważał różne ewentualności, ale tylko jedna z odpowiedzi
wydawała się prawidłowa. Kapłani chcieli jego l o j a l n o ś c i. Decyzję o
przystąpieniu do pracy dla Zakonu miał podjąć dobrowolnie. Doba wolności miała
być rodzajem sprawdzianu.-     Dlaczego nic nie mówisz?
- zapytał Ugler. - Czy ty w ogóle umiesz mówić?    Bolid
ruszył gwałtownie i pomknął szerokim, jasno oświetlonym korytarzem. Po kilku
minutach znajdująca się na jego końcu winda wyniosła ich na powierzchnię.
Znajdowali się w samym centrum miasta, nieopodal targowego placu. Kopuła kabiny
uniosła się, otwierając Ablowi drogę do darowanej mu na krótki moment
wolności.-     Pamiętaj, jutro o tej samej porze, w tym
samym miejscu - raz jeszcze przypomniał mu Ugler. W jego dłoni nagle pojawił się
rewolwer. Abel od razu rozpoznał swoją własność.-    
Oddajecie mi broń? - zdziwił się.    Ugler uśmiechnął się od
ucha do ucha.-     Bez tego grata zginąłbyś marnie,
koleś - stwierdził. - A my chcemy cię mieć żywego.    Abel
schował rewolwer do kieszeni marynarki, sprawdziwszy przedtem zawartość komór
nabojowych.-     A reszta amunicji? -
zapytał.    Ugler podał mu garść
pocisków.-     Umiesz się troszczyć o siebie - zauważył.
- To dobrze, bardzo dobrze. Wiesz co, nawet cię polubiłem. Nie wiem czym się
będziesz zajmował, ale mój szef powiedział mi w tajemnicy, że będzie próbował
zrobić z ciebie agenta operacyjnego. Może nawet zostaniemy partnerami? Jak ci
się to podoba?    Abel nie wyraził na głos swojej
dezaprobaty, chociaż cisnęły mu się na usta słowa pogardy. Bez słowa wysiadł z
kabiny wolnym krokiem ruszył pogrążoną w mroku ulicą. Po chwili usłyszał za sobą
pisk opon ruszającego pojazdu. Przez moment usiłował wyobrazić sobie, że znowu
jest zwykłym obywatelem miasta, posiadającym nadzieje i uczucia zwykłym, szarym
człowiekiem. Rzeczywistość przerastała jednak jego wyobraźnię. Czuł niepokój
pogłębiany przez dobiegające z betonowych bloków okrzyki ludzi, których dosięgły
mściwe, bezduszne ręce Zakonu. W pewnej chwili, wiedziony desperacją wszedł do
jednego z mijanych budynków, usiłując zlokalizować najbliższe mieszkanie, z
którego dochodziły nawoływania i jęki. Nie sprawiło mu to zbyt wiele trudu.
Zakonnicy byli wszędzie. Wydobywszy rewolwer, z całej siły kopnął najbliższe
drzwi. Niczym rozjuszona bestia, wtargnął do mieszkania, wypatrując czarnych
uniformów prześladowców. Ujrzał ich prawie natychmiast.   
Dwóch uzbrojonych po zęby szturmowców pochylało się nad leżącym na podłodze,
młodym mężczyzną. Dwaj pozostali trzymali walczącą rozpaczliwie dziewczynę. Abel
przez chwilę przyglądał im się ze zdumieniem i niedowierzaniem. Ich twarze
pokryte były gorączkowymi rumieńcami, będącymi efektem fanatyzmu zmieszanego z
nie dającym się usprawiedliwić okrucieństwem. Jeden z pochylających się nad
mężczyzną zakonników trzymał w dłoni dziwny, nie znany Ablowi przyrząd. Na widok
intruza, zawahali się, oczekując usprawiedliwienia z jego strony. Abel wciąż
miał na sobie elegancki garnitur, bardzo różniący się od zwyczajnego stroju
przeciętnego mieszkańca miasta, toteż żaden z nich nie wiedział jak ma
zareagować.-     Co to jest? - zapytał Abel, wskazując
przyrząd w dłoni oprawcy.-     Jak to co? - warknął
zakonnik. - Kastrator. A co, nie wiedziałeś... Kim ty właściwie
jesteś?    Abel nie odpowiedział. Zaspokoiwszy swoją
ciekawość, błyskawicznie sięgnął po broń. Naciskając spust, ze zdumieniem
stwierdził, że zabijanie sprawia mu przyjemność. Kilkoma pociskami rozłupał
czaszki zakonników, a następnie pochylił się nad leżącym i wyciągnął do niego
rękę.-     Możesz wstać? -
zapytał.    Mężczyzna z trudem stanął na drżących
nogach.-     Dziękuję - wyszeptał, z niedowierzaniem
patrząc na zwłoki tych, którzy mieli się stać jego
katami.-     Uciekajcie. - rzucił Abel - schowajcie się
gdzieś.-     Spróbujemy - westchnął nieznajomy. - Ale
oni i tak nas dopadną. Kochaliśmy się bez koszul... Cholera, nie mam pojęcia jak
oni się o tym dowiedzieli!-     W waszym telewizorze
jest kamera - poinformował go Abel, opuszczając mieszkanie. Jęki i okrzyki
rozlegały się nadal, ale walka z rozjuszonymi zakonnikami wydawała się
bezsensowna.    Krocząc mroczną ulicą, co chwilę spotykał
uzbrojone patrole, ale dzięki swojemu strojowi nie zwracał ich uwagi. Na placu
targowym piętrzyła się olbrzymia, stalowa konstrukcja, której podstawa składała
się z kilkudziesięciu rzędów potężnych, gazowych palników. Ponad ich wylotami
znajdowała się specjalna kratownica. Do jej poziomych elementów pomysłowy
konstruktor przymocował kilka tysięcy łańcuchów zakończonych szerokimi
bransoletami. Abel przez dłuższą chwilę obserwował ponurą budowlę, nim zrozumiał
do czego była przeznaczona. Miał przed sobą S T O S !   
Ruszył dalej, tłumiąc drżenie dłoni, walcząc z uczuciem obezwładniającego
przerażenia, starając się nie słyszeć okrzyków ludzi, dla których stało się
jasne, iż nadszedł dzień, w którym podobny do nich człowiek odbierze im życie...
Miasto krzyczało, ciągnąc się w nieskończoność, wyciągając w jego stronę swoje
betonowe ramiona, każdy budynek pochylał się nad nim, demonstrując przed
samotnym piechurem swoją betonową potęgę, a on wciąż szedł, zmierzając do
miejsca, w którym pozostawił ostatnią ze swoich nadziei, gdzie spienione morskie
fale rytmicznie uderzały o granitową skałę, na której dumnie piętrzył się
kamienny posąg Złotego Gryfa.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 9 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 2 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 6
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 7 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 7 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol I
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol I
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 3 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 4
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 5

więcej podobnych podstron