plik


MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T.J.ALIEN vol 7 Tu jest rozdział POPRZEDNI a TU następnyMiasto Złotego Gryfa Rozdział 7Autor - T.J.AlienHTML : ArgailROZDZIAŁ 7    Służbowy pokój szefa rządowej policji wypełniony był, jak zwykle w ostatnich dniach, kolorowym tłumem wybitnych osobistości. Szczególnie rzucały się w oczy jaskrawe uniformy kapłanów, wśród których znajdował się również dostojny starzec Julio. Wielki Mistrz pojawiał się w biurze kilka razy dziennie, ale nie przebywał w nim nigdy dłużej niż było to konieczne. Za to jajowatogłowy Burbacher spędzał w nim większość czasu, co doprowadzało Bronowskyego do prawdziwej rozpaczy. Burbacher był głównym pełnomocnikiem Pierwszego Rycerza do spraw związanych z operacją "Geniusz w Zasadzce", a biuro Bronowskyego stało się centrum dowodzenia. Kolejny dzień operacji zaczął się jak wszystkie inne, ale wszyscy zebrani w pokoju zdawali sobie sprawę z jego odmienności. Zgodnie z harmonogramem, o godzinie dziesiątej trzydzieści, więzień o kryptonimie PS-24 miał opuścić szpital i zostać przekazany Specjalnej Służbie Badawczej. Szefem tej niezbyt popularnej, nawet wśród mieszkańców pałacu komórki był Norbert Bekas, zwany przez wszystkich Rezajłą, siwowłosy, lekko przygarbiony mężczyzna w średnim wieku o łagodnej, ciepłej i pospolitej twarzy. Rezajło stał właśnie pośrodku biura, z uwagą wpatrując się w ekran monitora, na którym za chwilę miał się pojawić wizerunek jego kolejnej ofiary.    Kiedy nadeszła wyznaczona pora, otworzyły się białe, szpitalne wrota i więzień eskortowany przez dwóch wartowników wyszedł na korytarz, opuszczając jedyne miejsce w pałacu, w którym mógł się czuć względnie bezpieczny. Twarz Adama była nieco wychudzona, ale zgodnie z orzeczeniem lekarzy, dawny przemytnik przeszedł pełną rekonwalescencję połączoną ze specjalną kuracją wzmacniającą, dzięki czemu całkowicie odzyskał siły.    Rezajło z uśmiechem zadowolenia patrzył na obiekt swoich przyszłych badań.-     To kawał chłopa - stwierdził. - Prawdziwy osiłek. Taki rubaszny, duży, uparty chłopek. Jak ja takich uwielbiam...-     Tylko nie przesadź, Bekas - upomniał go Burbacher, udzielając mu ostrzeżenia swoim wypielęgnowanym, różowym palcem wskazującym prawej dłoni.-     To jedyny ślad - dodał Bronowsky grobowym głosem. Szefowi policji specjalnie zależało na uzyskaniu od więźnia odpowiednich informacji, ponieważ marzył o chwili, w której operacja zostanie uznana za zakończoną i Burbacher wyniesie się do wszystkich diabłów...-     Nie bójcie się, panowie - uspokoił ich Rezajło. W jego słowach było tyle ciepła i nadziei, że wszyscy zebrani poczuli nagle przypływ nieco lepszego nastroju.    Tymczasem PS-24 szedł sobie spokojnie korytarzem, nie zdając sobie sprawy z tego, co może go czekać i nie mając pojęcia jakie figle może człowiekowi płatać rzeczywistość. Czuł lęk, ale jego życiowy optymizm nie pozwalał mu ulegać panice.-     Niech go zaprowadzą tam, gdzie zwykle, to znaczy do sali wstępnych badań - powiedział Rezajło, zacierając dłonie. - Panowie, zapraszam na pierwszy akt naszego spektaklu. Przygotowałem już wszystko, co potrzeba, to znaczy moje narzędzia, luksusowy apartament dla naszego drogiego gościa i w ogóle... Tego się nie da opowiedzieć. To trzeba zobaczyć.-     Nie truj, Rezajło, nie truj - westchnął Julio, pomiędzy jednym ziewnięciem, a drugim. - Bierz się do roboty. Niech się coś wreszcie zacznie dziać, do jasnej cholery!-     Tak jest, Wasza Świetlistość - ciepło odpowiedział Rezajło, kierując się w stronę wyjścia.-     Z nim nie sposób rozmawiać - stwierdził Burbacher, kiedy szef Służby Badawczej zniknął za drzwiami. - On jest jakiś taki... usypiający, nieprawdaż? Miałem mu tyle powiedzieć, udzielić instrukcji, poinformować o możliwych wariantach...-     To on mógłby ci udzielić instrukcji i poinformować o tym i owym - przerwał mu Bronowsky.-     Chciałeś coś powiedzieć? - warknął ze złością Burbacher. - Nie odzywałeś się do niego prawie w ogóle, jak gdyby zupełnie ci nie zależało na powodzeniu tej operacji.-     Oj zależy, zależy... - westchnął cicho Bronowsky. - Słuchaj. On jest prawdziwym specjalistą - dodał głośniej. - To znaczy, że potrafi coś zrobić i dokładnie wie jak. Rozumiesz? Twoje instrukcje są mu potrzebne jak trzecie jajo na czubku głowy...-     Licz się ze słowami! - zawołał Burbacher, czerwieniejąc.-     Spokój! - rozległ się donośny okrzyk Julia. - Zamknij się, Burbacher, on ma rację. A ty, Bronowsky, przestań mu dogryzać. Nie mamy czasu na kłótnie. Popatrzcie, mamy obraz z sali wstępnych badań.    Monitor ukazał wnętrze maleńkiego pokoiku, którego wyposażenie stanowiło na pozór tylko ciężkie, staroświeckie, dębowe biurko oraz dwa równie stare i niewygodne krzesła. Tylko uważny obserwator dostrzegłby spoczywający w jednym z kątów, miniaturowy rejestrator akustyczny. Oprócz tego sala wstępnych badań wyposażona była w nowoczesny system oświetleniowy, udoskonalony przez samego Rezajłę. Wbudowane w ściany reflektory o niewielkich średnicach sterowane były przez mikrokomputer umieszczony w biurku. Sterowanie odbywało się w oparciu o sygnały emitowane przez mózg prowadzącego przesłuchanie, nałożone na krzywą strachu, jaką tworzyła podświadomość badanego. Na oparciu każdego z krzeseł zawieszony był specjalny kask, uzbrojony w cieć elektrod.    Przez dłuższą chwilę kamery przekazywały obraz pustego pomieszczenia. Dopiero kiedy Julio zaczął tracić cierpliwość, do pokoiku wprowadzono więźnia PS-24. W ciągu kilku sekund ofiara Rezajły została przymocowana do krzesła za pomocą specjalnej uprzęży. Jeden z wartowników założył więźniowi na głowę kask. W następnej chwili łagodne światło sączące się z mlecznych lamp na suficie zaczęło gwałtownie przygasać. Po upływie kilkunastu sekund, w pomieszczeniu zapanowała absolutna ciemność.    Więzień początkowo nie zdradzał niepokoju, ale po pewnym czasie zaczął się nerwowo wiercić na swoim krześle. Zapewne było mu bardzo niewygodnie.-     Co oni wyprawiają, do cholery? - zniecierpliwił się Julio. - Chcę rozmawiać z Rezajłą.-     To niepotrzebne, a nawet niemożliwe - burknął Bronowsky.-     Kwestionujesz moje decyzje? - Pierwszy Kapłan zmarszszczył brwi.-     Nie o to chodzi. Znam tę metodę przesłuchania.-     Więc oświeć mnie, z łaski swojej.-     To proste. Facet przebywający w całkowicie ciemnym pomieszczeniu traci poczucie upływu czasu. Jest zdezorientowany i po pewnym czasie zaczyna się bać. To jest od niego niezależne. Musimy chwilę poczekać.-     A co będzie potem?    Bronowsky uniósł brwi.-     Mogę wam powiedzieć, - mruknął - ale wtedy widowisko przestanie być ciekawe. Radzę jeszcze chwilę poczekać. Opłaci się, zapewniam was.    Po kilkunastu kolejnych minutach kapłani przekonali się, że Bronowsky miał rację. Spektakl rozpoczął się równie efektownie, co niespodziewanie. Ni stąd, ni zowąd, zapłonęły ukryte reflektory. Kilka różnobarwnych, skoncentrowanych snopów światła utkwiło w oczach przerażonego więźnia, który odruchowo usiłował odwrócić twarz. Niestety, źródła światła rozmieszczone były w taki sposób, by przesłuchiwany nie mógł wymknąć się spod ich kontroli. Po drugiej stronie biurka siedział Rezajło, na którego głowie osadzony był przezroczysty kask, zupełnie inny od tego, który założono więźniowi.-     To drugi, zasadniczy etap badania - komentował Bronowsky. - Komputer steruje światłem w sposób maksymalnie osłabiający siłę woli przesłuchiwanego. Zobaczycie zresztą sami.    Śmiertelnie przerażony więzień usiłował rozerwać krępujące go więzy, wydając przy tym na przemian mobilizujące okrzyki, oraz jęki bólu.     Rezajło spoglądał na niego z wyraźnym zadowoleniem. Widok upokorzonej ofiary sprawiał mu olbrzymią przyjemność. Więzień szamotał się w uprzęży tylko przez krótką chwilę. Dość szybko zrozumiał, że jego wysiłki są całkowicie pozbawione jakiegokolwiek sensu.-     Witaj, Adamie - rzucił przyjaźnie Rezajło. - Będziemy musieli przez chwilę porozmawiać.    Więzień usiłował przebić wzrokiem palącą go w oczy, świetlną łunę. W odpowiedzi reflektory zaczęły świecić jeszcze jaśniej.-     Nie wysilaj się, mój drogi - powiedział Rezajło. - Właśnie o to chodzi żebyś mnie nie widział. Masz ochotę opowiedzieć mi o sobie?-     Odwal się, skurwielu! - warknął Adam. Reflektory natychmiast zareagowały, zadając mu dodatkowy ból.-     No, opowiedz mi o sobie, mój drogi - zachęcił go Rezajło. - Musisz chcieć mi o sobie opowiedzieć. Musisz chcieć. Musisz chcieć. Musisz chcieć...    Głos przesłuchującego uległ zmianie. Z każdą wymawianą głoską stawał się donośniejszy i bardziej piskliwy.-     Co to? - spytał Pierwszy Kapłan.-     Nic nadzwyczajnego - odpowiedział Bronowsky. - Komputer powtarza frazę mającą utrwalić się w podświadomości badanego. Zmiana brzmienia głosu znacznie przyśpiesza ten proces. Oczywiście odpowiednia zmiana. Tylko komputer może to zrobić tak, jak należy. Bez jego pomocy człowiek mógłby wszystko spieprzyć.    Po chwili więzień zaczął jęczeć, a potem krzyczeć. Znowu zaczął nerwowo podrygiwać i szarpać uprząż.-     Popatrzcie jak szybko Rezajło osiąga swój cel - mruknął z zadowoleniem Bronowsky. - W tym momencie ten facet nie myśli. Jego świadomość jest tak osłabiona, że jej funkcjonowanie sprowadza się do czuwania w pewnego rodzaju letargu. Ten facet nie jest człowiekiem, rozumiecie? Przedstawiam wam zwierzę. To właśnie jest zwierzę.-     Wystarczyłoby teraz tylko troszeczkę prądu, żeby go przerobić na bekon, cha, cha, cha... - zażartował kapłan Burbacher.-     Zamknij się - bezlitośnie uciszył go Julio. - Sprawa jest poważna, ty idioto.    Światła zgasły równie nagle, jak się pojawiły. W pomieszczeniu na powrót zapanowała ciemność.-     Opowiedz mi o sobie - łagodnym głosem poprosił Rezajło.    Więzień milczał, dysząc ciężko. Kilka razy zakaszlał, z trudem usiłując dojść do siebie.-     Co chcesz wiedzieć? - zapytał.-     Wszystko. Chcę znać historię twojego życia, od chwili poczęcia, aż do dzisiaj. Wszystko, co tylko pamiętasz...-     To sukces - zauważył Bronowsky. - Zauważcie, moi panowie, że przesłuchiwany jest już gotów pójść na pewne ustępstwa. Ale to jeszcze nie wystarczy. Rezajło musi go doprowadzić do stanu, w którym komputer wyciągnie wszystko z jego mózgu. Potrzebne nam informacje muszą być nam podane jak na talerzu. Ten biedak nie wie jeszcze co go czeka...-     Jak długo to potrwa? - zainteresował się Julio.-     Około tygodnia.-     Tygodnia? - powtórzył Pierwszy Kapłan. - Czy ty słyszysz sam siebie?!-     Doskonale. Przesłuchiwanie, to proces bardzo skomplikowany. Ten facet na pewno nie wie gdzie znajduje się nasz podejrzany. To znaczy, może mu się wydawać, że nie wie. W trakcie wstępnego przesłuchania może nam przekazać jedynie to, co zostało zapisane w jego świadomości, w postaci jawnej. Słowa, obrazy... Rozumiecie o czym mówię?-     No to dlaczego nie podłączycie go od razu do tego komputera?-     To nic nie da. Potrzebne nam informacje mogą kryć się głębiej, tam, gdzie w tej chwili nie jesteśmy jeszcze w stanie sięgnąć. Zadanie Rezajły polega na przestawieniu psychiki badanego. Musi sprawić, by jedynym pragnieniem tego biedaka stało się przypomnienie sobie tego wszystkiego, co mogłoby nam pomóc. On musi c h c i e ć.-     To znaczy, że jeszcze nie chce?-     Oczywiście, że nie. To dopiero początek. Na razie nasz więzień pragnie, by Rezajło dał mu święty spokój, a to za mało. Poczekajcie chwilę, zobaczycie jaki efekt mogą przynieść nowoczesne metody przesłuchiwania.    Więzień zaczął mówić. Jego życiorys był typowy, nie odbiegający od życiorysów większości mieszkańców miasta. Adam nie wiedział nic o otaczającym go świecie. Znał tylko te prawdy, które musiał znać, by przetrwać w betonowym lesie. Wychowywany w atmosferze drobnego cwaniactwa, szybko wchłonął zasady, którymi karmiono go od dzieciństwa. Gdzieś jednak został popełniony błąd, ponieważ Adam miał w sobie zbyt wiele poczucia honoru i osobistej godności. To było niepotrzebne i szkodliwe. W dodatku, biorąc pod uwagę, iż był on typowym przedstawicielem określonej warstwy społecznej, należało przypuszczać, iż cechy jego charakteru były reprezentatywne dla większej grupy.     Kapłan Julio gorączkowo szukał w myślach usterki, jaką musiał zawierać w sobie system propagandowy Rajskiej Republiki. Gdzie został popełniony błąd?...    Rezajło przyjaźnie spoglądał na swoją ofiarę, radując się w głębi ducha wizją bólu, jaki mógłby jej zadać, gdyby tylko zechciał. Więzień dość szybko stał się rozmowny, zapewne przypuszczając, iż jego prześladowcy zwrócą mu wolność, gdy tylko powie co ma do powiedzenia. Zdawał sobie sprawę z tego co wie i prawdopodobnie dlatego właśnie mówił. Gdyby wiedział więcej, usiłowałby milczeć. Byłby bardzo trudnym pacjentem...-     Nie rozumiem - odezwał się Burbacher. - Jeżeli on nie wie, to skąd te wszystkie cenne informacje miałyby się wziąć w jego podświadomości?-     To proste - odrzekł Bronowsky. - Słyszałeś kiedyś o telepatii?-     Słyszałem. I co z tego? Co to może mieć wspólnego z...-     A może, może. Wyobraź sobie, że do kontaktu telepatycznego dochodzi podczas każdej rozmowy. Nasilenie przepływu informacji nie kontrolowanej przez świadomość zależy od bardzo wielu czynników, ale przede wszystkim od indywidualnej podatności.-     A jeżeli ten facet nie jest podatny?-     To i tak odbiera część informacji przekazywanych przez umysł rozmówcy, przy czym dostęp do nich jest o wiele trudniejszy. Poprzez zmianę stanu jego świadomości, ułatwimy ten dostęp. Niestety, to dość brutalny i czasochłonny proces.    Kiedy Adam skończył, światła zapłonęły ponownie. Więzień skulił się na swoim krześle, jak smagnięty niewidzialnym biczem.-     Co robiłeś tego dnia, kiedy zostałeś ujęty przez policję ? - zapytał Rezajło.-     Powiem. - warknął więzień. - Powiem, tylko zgaś to światło, do cholery!-     Dobrze - zgodził się Rezajło.    Wraz z ciemnością zapadła cisza, przerywana tylko ciężkim oddechem przesłuchiwanego.-     Wstałem około dziewiątej - zaczął. - Zjadłem śniadanie i przez pewien czas oglądałem telewizję.-     Jak długo?-     Nie pamiętam. Może dwie godziny, może dłużej.-     A potem?-     Potem przyszło tamtych czterech. Wleźli do mieszkania i zaczęli mnie bić. Chcieli mnie okraść, albo...-     Albo co?-     Nie wiem, nie mam pojęcia. A potem wpadli policjanci i...    Zapłonęły światła. Więzień wydał okrzyk bólu.-     Niegrzeczny z ciebie chłopczyk - stwierdził Rezajło. - Bardzo niegrzeczny. Twierdzisz, że tak sobie siedziałeś i oglądałeś telewizję? A jak to zrobiłeś, skoro twój telewizor był wyłączony.-     Zepsuł się w czasie strzelaniny...-     Bzdura! Uważasz nas za idiotów?! Miałeś gościa, kolego! Obydwaj dobrze o tym wiemy! A twój gość miał na imię Abel i to on wyłączył twój telewizor! No tak... Skoro ustaliliśmy kto to zrobił, możemy przejść do konkretów. Chcę wiedzieć dokąd on poszedł, a ty bardzo chcesz mi to powiedzieć. Słyszysz? Chcesz powiedzieć. Chcesz powiedzieć. Chcesz powiedzieć. Chcesz powiedzieć...-     Akurat wam powie - Burbacher prychnął pogardliwie. - To drobny, zakochany w sobie, uliczny cwaniaczek, ale na pewno nie idiota. Śmiechu warte.-     Dobraaaa! - zawołał Adam. - Zabrali go, do cholery! Słyszycie skurwiele? Zabrali go i nie oddadzą!-     Kto go zabrał? No? Kto? Powiedz grzecznie, to może wyłączę światła.-     Dwóch facetów i jedna dziewczyna z Bractwa Antyzakonnego!-     Imiona!-     Maria, Andreas i Jan. Ojciec Jan.-     Ojciec Jan? Kto to taki?-     Wyłącz światła, skurwielu! Słyszysz?! Wyłącz światła!-     Zaraz, zaraz, kto to taki ten ojciec Jan?-     To jakiś były zakonnik! Tyle wiem! Zgaś to światło. Proszę...-     To już lepiej. Ale jeszcze nie całkiem dobrze. Co oni u ciebie robili? Jakie masz z nimi powiązania?-     Sprzedawałem im amunicję! Nic więcej nie wiem! Zgaś...-     Zaraz! Dokąd go zabrali?-     Nie wiem. Pewnie do swojej kryjówki!-     A gdzie jest ta kryjówka?-     Nie wiem. Naprawdę nie wiem.    Rezajło wyłączył reflektory. Intuicja podpowiadała mu, że nie będzie w stanie dowiedzieć się niczego więcej od więźnia.-     Procedura szesnaście - powiedział głośno. Więzień nie zrozumiał o co chodziło jego oprawcy, lecz czekający na polecenia szefa członkowie Specjalnej Służby Badawczej zrozumieli doskonale. Dwaj potężnie zbudowani mężczyźni wpadli do pokoju wstępnych przesłuchań i błyskawicznie przywrócili Adamowi pionową pozycję, uwalniając go z uprzęży. Zaraz potem w ich dłoniach pojawiły się gumowe pałki. Na głowę i plecy Adama posypał się grad ciosów, na tyle silnych by zadać dotkliwy ból, lecz jednocześnie na tyle słabych, by nie uszkodzić wewnętrznych organów ofiary. Więzień wił się z bólu i krzyczał rozpaczliwie, a Rezajło uśmiechał się dobrodusznie, wciąż siedząc na krześle.-     Zabierzcie go do jego pokoju - rozkazał po chwili.    Oprawcy złapali Adama za ramiona i wyprowadzili go z sali.-     Dokąd teraz? - zapytał Julio.-     Odstawią go do jego apartamentu.-     Apartamentu? A więc ten błazen, Rezajło nie żartował?-     Oczywiście, że nie. Nasz więzień jest w tej chwili przekonany, że zostanie wtrącony do zimnego, ciemnego i wilgotnego lochu, gdzie będzie mógł użalać się nad sobą w spokoju. Ale my go rozczarujemy. Damy mu coś, co pogłębi stan jego dezorientacji. Pozwolimy mu trochę odpocząć, nakarmimy go, a potem przyjdzie czas na kolejną niespodziankę. On musi przeżyć coś, co nim wstrząśnie do głębi, coś, czego w tej chwili nie jest sobie nawet w stanie wyobrazić...-     Co takiego?-     To też niespodzianka...    Więzień został wprowadzony do swojej "celi". Był to luksusowo urządzony, dwupokojowy apartament. Kiedy Adam znalazł się w jego wnętrzu, jego strażnicy zniknęli. Drzwi zasunęły się bezszelestnie za plecami więźnia, który przez dłuższą chwilę stał nieruchomo, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Zaraz potem podszedł do stołu, na którym obok przezroczystych półmisków z kolorowymi, pachnącymi potrawami, leżała paczka papierosów. Więzień otworzył ją drżącymi dłońmi. Po chwili z rozkoszą zaciągnął się niebieskawym dymem.-     To normalna, bardzo typowa reakcja - poinformował zebranych Bronowsky. - Prawie wszyscy zaczynają od papierosa. Nawet tacy, którzy nigdy nie palili.    Więzień rozglądał się uważnie, nerwowo poszukując wzrokiem obiektywów kamer. Na jego bladej, pryszczatej twarzy perliły się ogromne krople potu.-     Boi się - zauważył Julio. - Jest podejrzliwy. Popatrzcie, to cwaniak. Nie wykiwacie go tak łatwo.-     Nie musimy go kiwać - Bronowsky uśmiechnął się sztucznie, od ucha do ucha. - A on nie jest w stanie kiwać nas...    Adam zgasił niedopałek w salaterce wypełnionej szatkowanymi warzywami. Bez chwili wahania ruszył w stronę łazienki. Nastąpiła zmiana prowadzącej kamery i zebrani w centrum dowodzenia ujrzeli wnętrze pomieszczenia wyłożonego błyszczącymi, różowymi kafelkami. Więzień pośpiesznie zrzucił z siebie ubranie i wszedł pod natrysk, zaciągając za sobą zasłonę.-     I co teraz? - zapytał Burbacher. - Może sobie tam podciąć żyły, a wy nic na to nie poradzicie...-     Spokojnie, kapłanie - uspokoił go Bronowsky. - Nic sobie nie zrobi. Chyba, że odgryzie sobie język, co jest raczej niemożliwe. Poza tym... o, już jest.    Obiektyw kolejnej z kamer umieszczony był za jedną z kafelek, pomiędzy pokrętłami zaworów natrysku, w związku z czym obraz był nieco zniekształcony z powodu spływających strug wody. Więzień był jednak widoczny i nie był w stanie niczego ukryć przed obserwatorami.-     No i co, kapłanie? - triumfował Bronowsky, patrząc z politowaniem na Burbachera. - Masz jeszcze coś do powiedzenia?-     Dość! - zawarczał Julio, starając się nie dopuścić do kolejnej ostrej wymiany zdań. Więzień tymczasem dokładnie masował swoje ciało, które niewątpliwie odczuwało skutki lania sprawionego mu przez podwładnych Rezajły. Minęło blisko pół godziny, nim zdecydował się opuścić wnętrze kabiny. Osuszywszy się jednym z pasiastych ręczników, założył na powrót ubranie.-     Chyba jednak wie co jest grane - Burbacher nie mógł się powstrzymać od wyrażenia kolejnej wątpliwości. - Gdyby nie był podejrzliwy, to poszedłby teraz spać i to bez ubrania. Skoro założył swoje łachy oznacza, że jest przygotowany na wszystko.-     On wcale nie miał przestać być podejrzliwy - wyjaśnił ze spokojem Bronowsky. - Ma być tylko zdezorientowany. Zapewniam panów, że wszystko idzie jak najlepiej.    Więzień wyszedł z łazienki i skierował się w stronę łóżka. Po chwili zasnął.-     I co teraz? - zapytał Julio - Jak długo będzie spał?-     Jakieś dziesięć minut - pośpieszył z odpowiedzią Bronowsky.-     Tylko tyle?-     Wystarczy. Nie zazdroszczę mu przebudzenia, które go czeka.-     To jedna z waszych niespodzianek?-     Właśnie - Bronowsky zatarł ręce z zadowoleniem.    W biurze zapanowała atmosfera podniecenia. Minuty dłużyły się niemiłosiernie, ale, jak się okazało, widowisko, które przyszło obejrzeć zgromadzonym, było rzeczywiście niezwykłe. W momencie, który Rezajło uznał za odpowiedni, jego ludzie wpadli do apartamentu więźnia i brutalnie wywlekli go z łóżka. Kiedy znaleźli się na korytarzu, ponownie zaczęli okładać pałkami swoją przerażoną ofiarę. Adam upadł na posadzkę, usiłując zasłaniać się przed ciosami, ale jego oprawcy byli bezwzględni. Drogę do miejsca, w którym miał się odbyć dalszy ciąg spektaklu, więzień przebył przebył na plecach, wleczony za nogi. Celem jego podróży okazało się pomieszczenie przypominające szpitalną salę operacyjną. Zgromadzono w nim kompletne wyposażenie niezbędne chirurgowi do wykonywania prostych zabiegów.-     Co to ma znaczyć? - zapytał Julio, rzucając Bronowskyemu podejrzliwe spojrzenie. - Co to jest? Co chcecie z nim zrobić?-     Wszystko jest w porządku. Rezajło wie co robi. To prawdziwy fachowiec.    Szamotający się i wyjący z przerażenia więzień został przymocowany do stołu operacyjnego. Na widok podchodzącego do niego chirurga zbladł i zaczął wydawać z siebie dziwne, nieludzkie jęki. W tej samej chwili na planie widowiska pojawił się uśmiechnięty Rezajło. Podszedł do stołu i popatrzył w wylęknione oczy Adama.-     Nie powiedziałeś nam jeszcze wszystkiego, synku - powiedział, głaszcząc go pieszczotliwie po policzku - Uspokój się. Ten pan obetnie ci teraz prawą nóżkę. Nie martw się. Na razie zostanie ci jeszcze lewa, nie jest tak źle.-     Powiedziałem wszystko! - jęknął więzień. - Przysięgam, absolutnie wszystko!    Rezajło cmokając pokręcił przecząco głową.-     Ależ nie. Widzisz, musimy mieć tego twojego kumpla, który wyłącza telewizory. Chyba rozumiesz, że ktoś taki nie może tak po prostu chodzić sobie po ulicach. Musimy dokładnie wiedzieć gdzie on jest.-     Ale ja nie wiem...-     Wiesz, wiesz, syneczku. Tylko nie chcesz nam powiedzieć.    Rezajło odsunął się nieco, ustępując miejsca chirurgowi. Mężczyzna w zielonkawym stroju uniósł do góry prawą dłoń uzbrojoną w dziwny przyrząd.-     Co to jest? - spytał Julio.-     Laserowa piła amputacyjna - poinformował go Bronowsky. - Bardzo sprytne urządzenie. Nie zostawia krwi. Zasklepia wszystkie naczynia.Przyrząd w ręku chirurga zajaśniał, emitując świetlną tarczę. Więzień wrzeszczał jak opętany, wijąc się na stole.-     Będzie ciął na żywo? - zdziwił się Burbacher. - Przecież ten facet przekręci się z bólu.-     Nic podobnego - w głosie Bronowskyego dało się wyczuć niezachwiany optymizm. - Dostanie miejscowe znieczulenie. Nie będzie nic czuł. Popatrzy sobie tylko jak mu obcinają nogę.-     Nie powiem, żeby podobały mi się te wasze metody - stwierdził Julio. - To mi przypomina średniowieczną salę tortur.-     Nie szkodzi. Nasz pacjent w ogóle nie wie, że było jakieś średniowiecze. Skutecznie skasowaliśmy przeszłość...    Pierwszy Kapłan z dezaprobatą pokręcił głową. Nie miał ochoty oglądać dalszego ciągu widowiska, ale nie chciał być przez nikogo posądzony o brak odporności na tego rodzaju widoki. Obserwował więc ze spokojem chirurga, który odłożył na moment piłę i sięgnął po pneumatyczny dozownik. Zastrzyk nie mógł być bolesny, ale więzień zaczął krzyczeć jeszcze głośniej. Najwyraźniej zaczął zdawać sobie sprawę z absolutnej nieuchronności czekającej go operacji.    Chirurg powoli zbliżył swoje świetlne narzędzie do uda pacjenta. Wprawnym ruchem naciął nogawkę spodni i obnażył owłosioną skórę. Rozpoczęła się amputacja. Po kilku minutach więzień przestał krzyczeć, ponieważ krtań całkowicie odmówiła mu posłuszeństwa. Tylko od czasu do czasu wydawał ciche jęki.-     No i co, syneczku? - zapytał Rezajło. - Przypomniałeś sobie coś? Nie chcesz powiedzieć? Dobrze, wrócimy jeszcze do naszej rozmowy...    Chirurg skończył i odłożył narzędzie. W zasięgu obiektywu pojawili się dwaj pomocnicy Rezajły, "opiekujący się" więźniem.-     No i co teraz? - mruknął Julio. - Obcięliście mu nogę, więc nie może chodzić...-     Wcale nie musi - zauważył Bronowsky. - Dostanie pielęgniarkę i to taką, że ho ho... Facet będzie żałował, że nie może jej pogonić...-     A więc kiedy można się spodziewać konkretnych efektów tej waszej komedii?-     Za sześć dni. Wcześniej nie jesteśmy w stanie nic zrobić.-     W takim razie przyjdę tutaj za sześć dni. Mam dość was i waszych pysków - to powiedziawszy Pierwszy Kapłan wstał z fotela i opuścił biuro Bronowskyego.    Kiedy powrócił do swojego apartamentu, w pokoju audiencyjnym oczekiwał go młody, muskularny mężczyzna, odziany w uniform rycerza zakonnego. Ujrzawszy Julia, wykonał przepisowy ukłon, niemal dotykając czołem kolan.-     Wszystko przygotowane, o panie - zameldował. - Przy każdym z monitorów posadziłem jednego z naszych ludzi. Łączność działa bez zarzutu. Podkład stosu prawie gotowy. Czekamy jeszcze tylko na paliwo, które mają dostarczyć ludzie Kriga. Powiedzieli, że o szóstej po południu na placu wylądują dwa tankowce z naszymi barwami.-     Doskonale - ucieszył się Julio. - A co z tym facetem, który mnie znieważył w obecności Browna?-     Ujęliśmy go, razem z żoną. Czeka na twój wyrok, o panie.-     Wtrąćcie go do lochu razem z tymi, którzy mają zostać spaleni.-     Tak jest, o panie. A co z kobietą?-     Hmmm... Była całkiem niezła. Myślę, że może zostać poddana adaptacji. Chyba że będzie bardzo uparta... Coś jeszcze?-     Czekamy na rozkaz rozpoczęcia akcji.-     Ilu mamy w lochu?-     Kilkadziesiąt osób.-     W takim razie zaczynajcie, ale powoli i dyskretnie. Wielką łapankę urządzimy za kilka dni.-     Tak jest! - młody zakonnik ukłonił się raz jeszcze i sprężystym krokiem wyszedł z pokoju.* * *    Zgodnie z obietnicą Pierwszy Rycerz ponownie odwiedził biuro Bronowskyego dopiero po upływie sześciu dni. Wszedł bez zapowiedzi i bez pukania, co najwyraźniej zdenerwowało szefa rządowej policji, bowiem na jego policzkach pojawiły się nagle rumieńce, nie będące zapewne efektem fizycznego wysiłku, ani też zmiany temperatury otoczenia. Za to Burbacher obdarzył go promiennym uśmiechem. Julio doskonale wiedział, że ten uśmiech mógł być oznaką zarówno zadowolenia, jak i skrywanej nienawiści.-     No i co? - rzucił Julio już od progu.-     Dzisiaj dowiemy się wszystkiego - odpowiedział Burbacher.-     Przyszedłeś w samą porę - dorzucił Bronowsky. - Za jakieś pół godziny Rezajło podepnie naszego gościa do "wysysacza myśli". I to będzie ostatni akt przedstawienia.-     Znakomicie, zaczekam - Julio rozsiadł się w fotelu. Po chwili na ekranie monitora ukazało się wnętrze dziwacznie umeblowanego pokoju. Centralnym jego punktem był potężny fotel, ponad którym, na specjalnym wysięgniku, zamocowana była półprzezroczysta kopuła. Pod jej zewnętrzną otoczką krzyżowały się tysiące ledwo widocznych przewodów.-     Pokażcie mi to dokładniej - rozkazał Julio. - Co to w ogóle jest?-     To właśnie wysysacz, o którym wspominałem - wyjaśnił szef policji. - Facet zostanie przytwierdzony do tego fotela, a potem zajmie się nim komputer sprzężony z tą czaszą.    Julio przyjrzał się uważnie powiększonemu wizerunkowi kopuły. Dostrzegał teraz bez trudu, że jej wewnętrzna powierzchnia najeżona była setkami długich, cienkich igieł, które wyrastały ze srebrzystych punktów, znajdujących się w miejscach połączeń niektórych z przewodów. Cała konstrukcja swoją komplikacją przypominała mózg zatopiony w bezbarwnym tworzywie. Było w niej coś pięknego i zarazem mrożącego krew w żyłach. Julio poczuł, że jego serce zaczyna uderzać częściej i silniej. Był pewien, że za chwilę ujrzy coś, na widok czego każdy przeciętny śmiertelnik postradałby zmysły. Równocześnie odczuwał niemały podziw dla anonimowych konstruktorów tego niezwykłego urządzenia. Jakaż potężna wiedza musiała się kryć za tym dziełem... Pierwszy Kapłan w głębi ducha uznawał prawdziwość twierdzenia, iż kształt cywilizowanego świata jest dziełem Twórców Techniki, chociaż w oficjalnych wystąpieniach konsekwentnie temu zaprzeczał. W mieście Złotego Gryfa nie mogło być prawdziwych Twórców. Mogli istnieć tylko zniewoleni, drobni handlarze, przekonani o własnej życiowej mądrości, oraz zupełnie prości wyrobnicy, będący statystami, manekinami, których jedynym zajęciem było przysłowiowe przelewanie z pustego w próżne. Oni z kolei musieli nosić w sobie głębokie przekonanie, iż stanowią prawdziwy trzon społeczeństwa, najsilniejszy i najmądrzejszy. Gdyby dysponowali chociaż odrobiną swobody, mogliby być naprawdę niebezpieczni, ale zastraszeni, wstający przed świtem, umęczeni życiem przedstawiciele warstwy pracującej byli niewolnikami. Po prostu niewolnikami... Wszyscy razem stanowili doskonałą, pozbawioną woli i osobowości mieszaninę, przesyconą jarmarczno-bazarową atmosferą, od lat panującą w mieście. A jednak zdarzały się wyjątki... Pierwszemu Rycerzowi wciąż trudno było w to uwierzyć, ale fakty świadczyły same za siebie.    Z zamyślenia wyrwał go zgiełk, którego źródło stanowiła grupka osób ukazywana właśnie przez kamerę. Julio od razu rozpoznał Rezajłę i jego dwóch pomocników. Oprócz nich dostrzegł dwóch nieznanych mężczyzn. Elementem najbardziej przyciągającym uwagę było coś, co ludzie Rezajły nieśli na ramionach, przy użyciu czegoś w rodzaju kosza. Dziwny przedmiot składał się z głowy połączonej z czymś większym, obciągniętym purpurową tkaniną. Minęło dobrych kilkanaście sekund, nim Pierwszy Kapłan zorientował się, iż ową dziwaczną rzeczą był... więzień PS-24. Przemytnik nie posiadał obecnie ani jednej kończyny, a jego korpus wyglądał na mocno spreparowany, jak gdyby brakowało w nim czegoś, co zwykle znajduje się w ludzkich tułowiach. Julio wolał nie pytać czego nie ma drogocenny więzień. Nie ulegało wątpliwości, że najważniejsza jest jego głowa, oraz kryjące się w niej informacje.-     Fajny, co? - mruknął Burbacher.-     Podoba ci się? - odpowiedział pytaniem Julio.-     Pewnie, że tak - jajowatogłowy wzruszył ramionami, przybierając niewinną minę. - Z punktu widzenia nauki to prawdziwe arcydzieło. Coś fantastycznego...-     Zamknij się, Burbacher! - warknął Bronowsky, po raz pierwszy w życiu tracąc panowanie nad sobą. - Gdyby ci go tutaj przynieśli, to pewnie z miłą chęcią zajrzałbyś mu do dupy. Oczywiście gdyby jeszcze miał dupę...    Julio był pewien, że jego prawa ręka rzuci się szefowi policji prosto do gardła, ale ze zdumieniem stwierdził, że był w błędzie. Burbacher zachował spokój. Po prostu puścił złośliwą uwagę mimo uszu.    Pierwszy kapłan z niedowierzaniem pokręcił głową.-     No, no... - mruknął. - Wyrabiacie się, trzeba wam to przyznać. I jeden i drugi...    W tym samym momencie wszystko, co pozostało z Adama, zostało przymocowane do fotela. Najeżona igłami kopuła przylgnęła do jego głowy.-     Po co są te igły? - spytał Julio.-     To elektrody kontaktowe. Sygnały odbierane przez zwykłą elektrodę są mocno zniekształcone i przytłumione przez czaszkę i resztę tego, co znajduje się pomiędzy nią, a miejscem będącym źródłem emisji. Te igiełki wnikają bezpośrednio do mózgu i odbierają dokładnie to, co jest potrzebne komputerowi.-     Ciekawe. Wiesz, Bronowsky, czy ty czasem nie jesteś za mądry?    Szef policji machnął ręką, skupiając całą swoją uwagę na ekranie monitora.-     Staram się jak mogę - mruknął.-     W takim razie powiedz mi jeszcze czy pacjent przeżyje tę operację.    Bronowsky wzruszył ramionami.-     Dlaczego miałby nie przeżyć? Ale przecież już nie będzie potrzebny. A w ogóle, wszystkie nowoczesne teorie przesłuchań zakładają śmierć przesłuchiwanego, nawet gdyby istniała możliwość darowania mu życia. Zresztą gdyby dać takiemu jakiś wybór... Czy miałbyś ochotę żyć, będąc czymś takim jak ten tam?...-     A jednak chciałbym, żeby coś z niego zostało - mruknął Burbacher. - Głowa - dodał po chwili namysłu. - Zostawcie mi jego głowę. Zobaczycie, że się przyda.    Ku zdumieniu Pierwszego Rycerza, więzień nie zdradzał niepokoju. Zachowywał się spokojnie, nie krzycząc i nie usiłując w żaden sposób przeszkadzać oprawcom.-     Pamiętaj co ci powiedziałem - rzucił Rezajło. - Jeżeli dowiemy się tego, co chcemy, odzyskasz wszystko, co straciłeś. Musisz teraz wysilić całą świadomość, rozumiesz?    Więzień pokiwał głową.-     No to zaczynamy.    Kopuła gwałtownie obniżyła się o kilka centymetrów. Twarz więźnia zamarła, przyjąwszy wyraz przerażenia i zdziwienia zarazem. Igły wśliznęły się do wnętrza jego mózgu, odbierając mu wszystko, co jeszcze było jego własnością. Realizacja programu wymagała tylko trzydziestu sekund, a zatem operacja nie mogła się nie udać. Kiedy przekazany został ostatni bajt, kopuła powróciła na swoje miejsce. Na fotelu pozostał niepotrzebny, zhańbiony strzęp biologicznego tworu, z którego powoli uchodziło życie.-     Zabierzcie to do krematorium - polecił Rezajło. - Mamy już wszystko...-     A głowa?! - zaprotestował Burbacher.-     Dobra, dobra, będziesz ją miał - uspokoił go Julio.    Obraz zniknął, ustępując miejsca widokowi korytarza sąsiadującego z biurem Bronowskyego.-     Kiedy będziemy coś wiedzieć? - zapytał Julio ze zniecierpliwieniem. - Znowu mam czekać?-     Tylko kilka minut - zapewnił go Burbacher. - Rezajło zaraz przyniesie kompletne wyniki przesłuchania.    Szef Specjalnej Służby Badawczej nie dał na siebie czekać zbyt długo. Już po kilku minutach wpadł do biura jak bomba, wymachując plikiem kartek. Jego twarz, jak zwykle, okrywał służbowy, dobroduszny uśmiech.-     No i co? - zapytał Julio, podrywając się ze swojego fotela.-     Mamy bardzo dużo - stwierdził Rezajło.-     Dużo? - powtórzył kapłan. - Czy to znaczy, że nie masz wszystkiego, mój ty wybitny specjalisto od nowoczesnych metod przesłuchań? - w jego głosie czaiła się groźba, wyczuwalna nawet dla niezwykle opanowanego Rezajły.-     Mamy bardzo dużo - powtórzył szef SSB, poważniejąc. - Problem polega na tym, że ten facet nie wiedział zbyt wiele.-     Naprawdę? Doszliście do tego sami, czy też ktoś was oświecił? Przecież tamten nieszczęśnik starał się przekazać wam tę oczywistą prawdę od samego początku. Niech szlag trafi te wszystkie wasze urządzenia! Durnie, patentowani durnie! Z kim ja muszę pracować? O Inteligencjo...-     Nie denerwuj się, o panie - Rezajło nie tracił spokoju. - Mamy naprawdę bardzo dużo. Wiemy gdzie go szukać.-     Wiecie? Naprawdę? No więc gdzie?-     Jest kilka możliwości, ale tylko kilka...-     Właśnie, tego się spodziewałem. Dokładnie tego. Tylko kilka... Błazen!-     Ależ nie, o panie. Komputer wyłowił z jego mózgu obraz falującego morza. To informacja, którą przekazał mu któryś z tamtych, albo wszyscy razem. To by oznaczało, że ich kryjówka mieści się gdzieś w pobliżu wybrzeża. Równocześnie mamy informację, że poruszali się kanałami. To by było logiczne, nieprawdaż? Tacy degeneraci najczęściej kryją się w kanałach. Jeżeli dodatkowo założymy, że ten ich kanał leży w pobliżu brzegu, to strefa, którą musimy przeszukać znacznie się zawęża. To już jest możliwe, o panie. To już jest możliwe...    Zapanowała cisza. Wszyscy z napięciem wpatrywali się w twarz Wielkiego Mistrza, usiłując odgadnąć treść jego myśli, by przewidzieć jego reakcję i jej możliwe skutki.-     Durnie - rzucił w końcu Julio głosem pełnym nieskrywanej pogardy. - Zrobicie teraz dokładnie to, co wam powiem. Celem tej ich zasranej organizacji jest walka z moimi rycerzami. Umożliwię im to dzisiaj w nocy. Rozpoczynamy akcję "Łapanka", rozumiecie? Przyszedł czas, aby groźby i obietnice zamienić w czyny. Tamci oczywiście będą próbowali nam przeszkodzić, a zatem będą musieli wyleźć ze swoich nor.    Bronowsky, zorganizujesz specjalną grupę operacyjną, która będzie ich obserwować, rozumiesz? Obstawicie całe wybrzeże, a kiedy już wylezą, wpuścicie do kanałów trochę gazu paraliżującego. Nie będą mogli wam uciec, czy to nie proste? Pójdziecie oczywiście za nimi i wyłowicie z tłumu naszego winowajcę. Potem załatwicie pozostałych. Możecie użyć gazu po raz drugi, tylko tym razem trochę mocniejszego... Czy wszystko jasne?    Bronowsky skinął głową. Nie spodziewał się tak zdecydowanych i jednoznacznych instrukcji ze strony Pierwszego Rycerza, toteż czuł się mocno zdezorientowany. Nim zdążył przemyśleć wydane mu polecenia i znaleźć ich słabe punkty, kapłan odezwał się ponownie.-     Tylko nie spieprz niczego, Bronowsky - zasyczał. - Słyszysz mnie dobrze? Masz niczego nie spieprzyć. Jeżeli jutro nie będę miał tego psuja telewizorów, to zrobię z tobą to samo, co stało się z tamtym... No, wiesz o czym mówię. I wcale nie żartuję. Zapamiętaj to sobie, dobrze ci radzę. A ty, Rezajło, przekaż Burbacherowi głowę tego przemytnika.    Pierwszy Kapłan opuścił biuro wolnym, majestatycznym krokiem. Stojąc w progu drzwi odwrócił się i raz jeszcze spojrzał na Bronowskyego.-     Masz czas do wieczora - rzucił. - pośpiesz się.    Na jego starczej twarzy dało się dostrzec złośliwy, szatański uśmiech.* * *    Mocne szarpnięcie za ramię wyrwało Abla ze snu. Było ciemno, toteż nie mógł zidentyfikować intruza, na wszelki jednak wypadek sięgnął po spoczywający pod materacem rewolwer.-     To ja - usłyszał kobiecy głos. - Nie zastrzel mnie.-     Maria? - zapytał, usiłując pozbyć się resztek senności.-     Tak, Maria. Wstawaj.-     Co się stało?-     Musimy na jakiś czas opuścić twierdzę. Zakonnicy dostali szału, łapią ludzi na ulicach, włażą do mieszkań, mordują kogo popadnie. Oprócz tego w naszym rejonie kręci się sporo tajniaków. Mogą znaleźć wejście.    Abel pośpiesznie założył na siebie brakujące części garderoby. Wprawnym ruchem dłoni odryglował i otworzył magazynek. Przesuwając palcem po wylotach komór nabojowych, sprawdził stan jego załadowania. Drugą ręką sięgnął do kieszeni. Poczuł twardy dotyk zapasowej amunicji.-     Możemy iść - mruknął.    Na korytarzu było nieco jaśniej, na tyle, by Abel mógł dostrzec swoją przewodniczkę.-     Chodź za mną - rzuciła dziewczyna. - Zgodnie z rozkazami, mamy się rozproszyć i działać w małych grupkach.-     A gdzie Andreas?-     Stęskniłeś się za nim? Bez obaw, dołączy do nas wkrótce.    We wnętrzu skalnej twierdzy panował niespotykany ruch i gwar. Abel co chwilę zderzał się z przemykającymi korytarzem, uzbrojonymi po zęby członkami Bractwa.-     Co się właściwie dzieje? - zapytał, biegnąc za dziewczyną.-     Świetlisty wprowadza w życie swoje groźby - odpowiedziała. - Ten szaleniec naprawdę chce podpalić swój stos.-     I nikt nie próbuje go powstrzymać?-     W jaki sposób? W mieście grasuje prawdziwa armia zakonników. Musimy znaleźć jakieś miejsce, w którym przeczekamy tę zawieruchę.-     Więc nie zamierzacie przyjść z pomocą tamtym ludziom?-     Nie ja wydaję rozkazy! - zdenerwowała się dziewczyna. - Przestań ględzić! Mamy mało czasu.    To powiedziawszy, Maria zwiększyła tempo biegu. Po chwili znaleźli się w kanale. Przy jednej ze studzienek czekał na nich Andreas.-     Po co nam ten bubek? - zapytał, rzucając Ablowi nieufne spojrzenie.-     Mamy go wziąć ze sobą - odpowiedziała, z trudem łapiąc oddech.-     No to cześć. Tylko tego było nam trzeba. Jakie są rozkazy?-     Mamy się przebić przez centrum i znaleźć kryjówkę w jednej z peryferyjnych dzielnic.-     Ciekawe gdzie. Ta hołota grasuje wszędzie.-     Chyba znam takie miejsce. - wtrącił Abel.-     Gdzie? - Maria spojrzała na niego ze zdumieniem - Skąd ty...-     Cicho. Musimy dotrzeć do szesnastej dzielnicy.-     Do szesnastej? Zwariowałeś?-     Tak jest, do szesnastej. Schronimy się w knajpie, tam gdzie miałem sprzeczkę z wyznawcami Zła. Pracuje tam pewna dziewczyna...-     Dziewczyna? Jeszcze jedna? Masz powodzenie.-     Nie wygłupiaj się! Jeżeli nie chcecie...-     Dobra. Możemy spróbować - Maria złapała dolny szczebel drabinki.-     Zaczekaj - zaprotestował Abel. - Pójdę pierwszy.-     Mowy nie ma. Nie masz doświadczenia...-     Skąd wiesz? Jeżeli chcesz mnie traktować jak ciężar, to lepiej od razu mnie tutaj zostaw. Nigdy się nie przekonasz czy można mi zaufać, jeżeli nie dasz mi spróbować.-     Dobra, niech idzie - prychnął Andreas. Maria wahała się przez chwilę, ale w końcu ustąpiła.    Abel zaczął się wspinać po wąskiej drabince. Dotarłszy do wylotu studzienki, wychylił się nieznacznie, lustrując wzrokiem okolicę. Niewiele mógł dostrzec. Miasto tonęło w ciemnościach, nieprzyjaciel mógł się czaić za każdym rogiem. Nie miał jednak wyboru. Wypełznął z otworu i całym ciałem przylgnął do zimnego bruku. Wkrótce ujrzał wychylającą się z kanału twarz Marii.-     Wychodź - szepnął. - Teren czysty. Chyba...    Dziewczyna kocim ruchem wyśliznęła się ze studzienki i położyła się obok niego, wydobywając z kabury karabinek. Po chwili dołączył do nich Andreas.-     I co dalej? - zapytał szeptem Abel. - Gdzie my w ogóle jesteśmy?-     Do końca tej ulicy - odpowiedziała Maria. - A potem w lewo. Ale tam już na pewno są zakonnicy.-     Cholera, mogliśmy jeszcze kawałek podejść kanałem - westchnął Andreas z żalem.-     Nie mogliśmy - zaprotestowała dziewczyna. - Następne wyjścia są jeszcze bardziej widoczne. Teraz podrywamy się i biegniemy. Przy następnym bloku robimy przystanek. Pośpieszcie się. Andreas, ty pierwszy.    Ablowi przemknęło przez myśl, że być może Andreas zaprotestuje, ale on poderwał się ochoczo do biegu. Najwyraźniej przyzwyczajony był do wykonywania poleceń dziewczyny. Jego ciemna, prawie nie odcinająca się od mrocznego tła sylwetka bezszelestnie przemknęła do wyznaczonego miejsca, po czym zniknęła.-     Zapamiętałeś dokąd dobiegł? - spytała Maria.-     Tak sądzę.-     No to ruszaj.-     Nie, najpierw ty. Nie zostawię cię bez osłony.-     Zamknij się - zasyczała. - Ja tutaj dowodzę.-     A ja nie należę do twojej armii.-     Gówno mnie to obchodzi! Ruszaj!    Abel nie protestował dłużej. Zrozumiał, że dziewczyna tym razem nie zmieni zdania. Błyskawicznie powstał i starając się wywoływać jak najmniej hałasu, pobiegł w ślad za swoim poprzednikiem. Przywarł do ziemi dokładnie tam, gdzie wydawało mu się, że zniknął Andreas.-     To ty? - usłyszał jego przytłumiony głos.-     Tak, to ja - odpowiedział.    Po kilku sekundach usłyszał obok siebie oddech Marii. Dziewczyna poruszała się całkowicie bezgłośnie.-     No i co? - jej szept był bardzo cichy, ale wyraźny.-     Trzeba się podczołgać do załamania muru. Ten spokój jest podejrzany. Albo mamy szczęście, albo ktoś zostawia nas sobie na deser.    Maria w milczeniu zaczęła pełznąć w kierunku rogu najbliższego z budynków. Abel bez wahania ruszył za nią. Ostrożnie wychylili głowy poza załom muru. Ciągnąca się przed nimi, pogrążona w mroku ulica wydawała się pusta i bezpieczna, a jednak w głębi umysłu Abla odezwało się ciche, nieśmiałe ostrzeżenie. Nie podobała mu się ta cisza, ten zadziwiający spokój w głębi ogarniętego krwawą walką miasta.-     Próbujemy? - odezwał się Andreas. - Chyba jest bezpiecznie.-     Nie mamy wyboru - zgodziła się Maria.    Abel próbował zaprotestować, ale Andreas zlekceważył jego szept. Poderwał się do biegu i ruszył w głąb ciemności. Przez pierwszych kilka sekund nadal nic nie zwiastowało niebezpieczeństwa. Wciąż panowała cisza. Dopiero kiedy Andreas spróbował się zatrzymać, w samym środku czarnej pustki rozległ się odgłos wystrzału. Andreas upadł, ale nie był to kontrolowany upadek człowieka szukającego schronienia przed kulami nieprzyjaciół. Chaotyczny bezwład, z jakim jego ciało osunęło się na ziemię, był zwiastunem pocałunku śmierci.-     Wycofujemy się - syknęła Maria, ciągnąc Abla za ramię.-     Dokąd? - spytał niezbyt przytomnie, usiłując wypatrzyć niewidzialnego strzelca.-     Z powrotem, głupi!    Abel czołgał się w ślad za przewodniczką, zdając się całkowicie na jej zwiadowczy instynkt. Kiedy przebrnęli około dziesięciu metrów, powietrze przeszył świst serii pocisków. Tuż obok nich, od ściany bloku odpadło kilka kawałów tynku. Abel znieruchomiał, przywierając mocniej do ziemi.-     Cholera - mruknęła Maria. - Mają nas jak na talerzu. Musimy spróbować dobiec do kanału.-     Nie będziemy nigdzie biec - zaprotestował Abel. - Czołgaj się spokojnie dalej. Przy następnej serii udawaj, że oberwałaś, po prostu przestań się ruszać.    Maria posłusznie ruszyła naprzód po kilku kolejnych metrach karabin odezwał się po raz wtóry. Maria drgnęła i znieruchomiała. Abel wykonał podobny aktorski gest, najlepiej jak umiał.-     Żyjesz? - zapytał na wszelki wypadek.-     A jak myślisz? - odpowiedziała.-     Dobra, jesteśmy nieżywi. Trzymaj broń w pogotowiu.    Przez kilkanaście następnych minut nie wydarzyło się zupełnie nic. Najwidoczniej niewidzialny napastnik przyglądał im się uważnie. Ablowi coraz trudniej przychodziło trwanie w tej samej pozycji. Jego lewa noga zaczęła cierpnąć, a w dodatku czuł niemiłosierne swędzenie w okolicach łopatki. Zdając sobie sprawę, iż nie ma żadnego wyboru, zaciskał zęby i nadal pozostawał w bezruchu, powtarzając sobie, że za chwilę jego męka się skończy. I rzeczywiście, napastnicy nie mieli czasu, bądź po prostu nie chcieli czekać zbyt długo. Ni stąd ni zowąd ulicę wypełnił niezbyt głośny, lecz odbijający się echem od ścian budynków metaliczny gwizd turbinowego silnika. W następnej chwili Abel dostrzegł wyłaniającą się z ciemności smukłą, drapieżną sylwetkę policyjnego bolidu.-     Co teraz? - spytała Maria, niemal nie poruszając ustami.-     W środku na pewno jest dwóch - odszepnął Abel. - Jeden musi wysiąść, żeby nas sprawdzić. Kiedy osłona się podniesie, wal do tego, który wstanie. Ja biorę kierowcę.    Bolid powoli zbliżył się do leżących i zatrzymał w odległości nie większej niż cztery metry. Rozległo się charakterystyczne cmoknięcie zamka i kopuła kabiny zaczęła się unosić.-     Załatwiłeś go - usłyszeli czyjś głos, dobiegający z wnętrza pojazdu. - Niech cię szlag trafi! I co teraz zrobimy?-     Niemożliwe - padła odpowiedź. - W ogóle w nich nie celowałem.-     Więc co, leżą i odpoczywają?    Kopuła unosiła się coraz wyżej i wyżej, ukazując sylwetki schowanych za nią postaci. Kiedy uniosła się całkowicie, jeden z mężczyzn wstał i zeskoczył na ziemię.    Abel nie wydał żadnej komendy. Odgłosy dwóch wystrzałów zlały się w jeden tylko dlatego, iż Maria, podobnie jak Abel, wybrała ten jeden jedyny, najodpowiedniejszy moment. Kierowca pojazdu opadł bezwładnie do przodu, opierając czoło o kierownicę. Jego towarzysz również nie wydał żadnego dźwięku, ponieważ pocisk wystrzelony przez dziewczynę przeszył mu krtań.-     Do samochodu! - rzucił krótko Abel, podrywając się z ziemi i modląc się w duchu, by strzelec, który uśmiercił Andreasa nie miał ich w zasięgu swojego wzroku. Jednym, energicznym ruchem ramienia usunął z kabiny ciało kierowcy.-     Nieźle - powiedziała z podziwem Maria, sadowiąc się na prawym fotelu. - Strzał w nasadę nosa. Czy to ten twój stryj cię tego nauczył?-     Jasne! - odpowiedział, szukając wzrokiem dźwigni, lub przełącznika sterującego kopułą.-     Zamieńmy się! - zawołała dziewczyna.-     Znasz się na wozach policyjnych?-     Zwiadowca musi się znać na wszystkim.    Abel pośpiesznie ustąpił jej miejsca, a następnie usiadł na fotelu pasażera. Maria dotknęła jednego z przycisków na kierownicy. Kopułka kabiny opadła bezgłośnie, odcinając ich od świata na zewnątrz. Abel ze zdumieniem stwierdził, że ciemności zniknęły niemal całkowicie.     Widoczność była znakomita, prawie jak w pochmurny dzień. Abel ulegając odruchowi zaczął się zastanawiać nad zasadą działania kopuły, ale jego rozmyślania prawie natychmiast przerwała Maria.-     Cholera, mieliśmy szczęście, że nikt więcej nie miał nas na oku! - zawołała ze złością - Czemu nie mówiłeś, że nie znasz się na tych...-     A niby skąd miałbym się znać?! - Abel nie pozostał jaj dłużny. - Nie jestem waszym cholernym zwiadowcą i nie mam takiego wielkiego, cholernego karabinu maszynowego jak twój!...-     Zamknij się!    Abel zamilkł posłusznie. Powoli uspokajał rozdygotane nerwy, starając się zapanować nad drżeniem rąk. Nie mieli czasu na kłótnie. Musieli współdziałać, kierując się wyłącznie rozsądkiem.    Bolid ruszył do przodu z piskiem szerokich pneumatyków. Niewidzialna siła wgniotła Abla w głęboki fotel.-     To typowy dwuosobowy pojazd patrolowy - odezwała się Maria, zupełnie spokojnym głosem. - Ja kieruję, a ty operujesz uzbrojeniem. Widzisz tę dźwignię wystającą z pulpitu?-     Widzę - potwierdził.-     Połóż na niej obie dłonie... o, tak, dobrze. W zasięgu palców masz przyciski, za pomocą których wybierasz rodzaj uzbrojenia. Po zaktywizowaniu jednego z nich, na szybie przed tobą pojawi się znak celownika. Poruszając dźwignią, naprowadzasz go na cel. Rodzaj znaku zależy od rodzaju wybranej broni. Niektóre naprowadzają się prawie zupełnie automatycznie, a nad innymi musisz trochę bardziej popracować. Pierwszy przycisk z prawej, to karabin szybkostrzelny. Znak celownika ma kształt krzyża i wymaga ręcznego sterowania. Dalej masz działko do kruszenia murów, potem kolejno trzy rodzaje rakiet, wyrzutnię granatów odłamkowych do walki z tłumem, miotacz gazu paraliżującego i na koniec lasery. Ale uwaga, energii wystarcza tylko na sześć strzałów z lasera. Informacje o stanie arsenału masz w prawym dolnym rogu przedniej szyby...    Maria recytowała jednym tchem, jak gdyby wyrzucała z siebie nagraną informację, a Abel usiłował zapamiętać jak najwięcej z tego wykładu. Bolid zatrzymał się obok martwego Andreasa.-     Co chcesz zrobić? - zapytał Abel.    Maria przez chwilę przyglądała się trupowi.-     Dostał w plecy - stwierdziła. - Jego zabójca jest gdzieś tam...    Silnik zaskowyczał. Bolid mieląc oponami zawrócił w miejscu.-     Widzę go - mruknął Abel, dostrzegając w jednym z otwartych okien człowieka uzbrojonego w długi, snajperski karabin. Nie zastanawiając się długo, postąpił zgodnie z instrukcjami dziewczyny, dokonując selekcji broni. Przed jego oczami pojawiły się dwie skrzyżowane nitki celownika. Operując dźwigienką, naprowadził krzyżyk na stojącego w oknie strzelca.-     Spust masz pod prawym kciukiem - poinformowała go dziewczyna. - Pośpiesz się. Oni już wiedzą, że porwaliśmy ten pojazd.    Długa seria przeszyła powietrze, rozszarpując również stojącego w oknie wyborowego strzelca.-     Skąd wiesz? - zapytał Abel.-     Wiem, bo już kiedyś uprowadziłam coś takiego. Prawie od razu miałam towarzystwo.-     To ciekawe. Szkoda, że o takich rzeczach nie mówią w tej ich telewizji...-     Uważaj, jedziemy!    Bolid znowu zawrócił i ruszył, błyskawicznie nabierając prędkości. Wkrótce ich oczom ukazało się ogromne skupisko ludzi i rozmaitej wielkości pojazdów.-     To policja - stwierdziła Maria, zwalniając nieco. - Te cysterny, to pojemniki z gazem do ich miotaczy. Dołożymy im?-     Jasne, jasne... - Abel zastanawiał się przez chwilę nad wyborem najodpowiedniejszej broni. W końcu zdecydował się na pierwszy z trzech rodzajów rakiet.-     Zobaczymy jak to wali - mruknął, przyciskając spust.    Jasna smuga rozświetliła przestrzeń przed nimi, powodując potężną eksplozję. Bolid drgnął, muśnięty uderzeniem powietrznej fali.-     Ale fajerwerk - westchnęła Maria z zachwytem.    W tej samej chwili ujrzeli przed sobą rząd bolidów, które pojawiły się nie wiadomo skąd.-     Zawracaj! - krzyknął Abel, posyłając w ich kierunku kolejne trzy rakiety. Maria błyskawicznie zareagowała na jego okrzyk. Pojazd pomknął przez miasto z oszołamiającą prędkością. Dziewczyna prowadziła pojazd dość pewnie i bardzo odważnie. Abel nie odzywał się, nie chcąc jej dekoncentrować, chociaż w głębi duszy marzył, by nieco zwolniła. W końcu jego marzenia spełniły się, chociaż nie tak jakby sobie tego życzył.     Gwałtowna korekta prędkości została wymuszona pojawieniem się kolejnego szeregu bolidów. Maria nacisnęła pedał hamulca, zmuszając pojazd do zatrzymania się.-     Na co oni czekają, do cholery? - spytała głosem pełnym irytacji, świadczącym, iż wcale nie oczekuje odpowiedzi.    Abel zmusił swój mózg do wysiłku, błyskawicznie analizując przebieg wydarzeń. Po chwili doszedł do rozwiązania, które wydało mu się bardzo realne.-     Musisz ich zgubić - powiedział. - Chociaż na moment. Słuchasz mnie, dziewczyno?! Musimy opuścić pojazd!    Maria popatrzyła na niego ze zdziwieniem.-     Dlaczego?-     Musimy opuścić ten pojazd, słyszysz?! A potem rozdzielić się. Szybko, nie mamy czasu.    Opony zapiszczały raz jeszcze. Dziewczyna wybrała jedną z wąskich, bocznych uliczek, łączących główne arterie komunikacyjne. Ściany budynków uciekały w błyskawicznym tempie, pochylając się nad bolidem i zaglądając w najdalsze kąty ciasnej kabiny. Abel doskonale wiedział, że każdy błędny ruch kierownicą może się zakończyć katastrofą. Ufał jednak Marii. Nie mogła być doświadczonym kierowcą, ale miała w sobie coś, co pozwalało sądzić, iż wywiąże się z powierzonego jej zadania.-     Gonią nas - stwierdziła dziewczyna, spoglądając w szerokie, panoramiczne lusterko. Abel zdziwił się, widząc tak prymitywny przyrząd w kabinie tak skomplikowanego, nowoczesnego pojazdu. Czy to możliwe, aby jego konstruktorzy nie byli w stanie wymyślić czegoś lepszego?...-     Obudź się, do cholery! - głos Marii przywrócił go rzeczywistości. - Dlaczego chcesz uciec z pojazdu?-     Bo chcę ci dać szansę ucieczki - odpowiedział. - Dopóki jesteś ze mną, nie dadzą ci spokoju...-     Dlaczego? Nic z tego nie rozumiem...-     To proste. Pamiętasz, co powiedział kierowca tego wózka do swojego kumpla? Powiedział: "Załatwiłeś g o". Brzmiało to jak wyrzut, nagana, lub nawet wyrok śmierci. Czy wiesz co to oznacza? Oni chcą m n i e ! I to żywego. Inaczej już dawno dali by sobie z nami spokój...-     Ale dlaczego?-     Nie wiem. Może biorą mnie za kogoś innego... Tak, czy inaczej, musimy wysiąść z tego pudła. Ja odwrócę ich uwagę, a ty uciekniesz.-     Nie zostawię cię!-     A właśnie, że zostawisz! Nie chcę widzieć twojego fantastycznego ciała rozerwanego przez ich kule!    Bolid gwałtownie zwolnił, skręcając w kolejną wąską uliczkę.-     Podobało ci się? - spytała Maria.-     Co?-     Moje ciało... Widzisz, ja... nie pokazuję się nago byle komu. Nie chciałabym, żebyś sobie pomyślał...-     Nie pomyślę. Wiem od ojca Jana, że wybijałaś zęby podglądaczem... Wiesz, chwilami żałuję, że... A zresztą, nie ma o czym gadać. Zatrzymaj się, chyba ich na chwilę zgubiłaś.    Wieko kabiny zaczęło się unosić jeszcze w biegu. Kiedy się zatrzymali, natychmiast wyskoczyli z kokpitu i ruszyli uliczką. Kiedy dobiegli do kolejnego skrzyżowania, Abel nagle zatrzymał się.-     Uciekaj - powiedział, ściskając jej chłodne dłonie. - I nie myśl o mnie źle. Wiesz, ja jestem... więźniem siebie samego. To moje tchórzostwo...-     Nie jesteś tchórzem - przerwała mu, uwalniając jedną rękę i kładąc wskazujący palec na jego ustach. - Trzeba mieć w sobie wiele odwagi, żeby być takim tchórzem jak ty... Takim więźniem siebie samego...-     Uciekaj - ponaglił ją. - Oni są bardzo blisko!    Dziewczyna z ociąganiem puściła jego dłoń, a potem powoli rozpłynęła się w mroku. Abel poczuł, że wraz z utratą jej dotyku opuściła go resztka energii dającej ciepło tak bardzo potrzebne, by walczyć, by przetrwać i zwyciężyć... Powoli ruszył wąską uliczką, patrząc w twarz swoim wrogom, wyobrażając sobie ich pełne triumfu twarze. Nie czuł nienawiści. Spróbował nawet uśmiechnąć się na myśl, iż Maria jest już daleko, daleko, dalej, niż sięgają ramiona sług Zakonu... Ze spokojem obserwował jadący w jego stronę, najbliższy z bolidów, celując do niego ze swojego rewolweru. A kiedy byli już blisko, tak blisko, że niemal mógł dotknąć ich dłonią, wystrzelił kolejno pięć razy i cisnął swój rewolwer na ziemię.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 9 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 2 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 6
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 8 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol I
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol I
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 3 (2)
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 4
MIASTO ZŁOTEGO GRYFA by T J ALIEN vol 5

więcej podobnych podstron