Bąba S, Walczak B Na końcu języka Poradnik leksykalno gramatyczny

 
STANISŁAW BĄBA
 
BOGDAN WALCZAK
 
Na końcu języka
PORADNIK
LEKSYKALNO-GRAMATYCZNY
PRZEDMOWA

 
Zależy nam nie tylko na tym,
żeby język polski żył, ale i na tym,
żeby się rozwijał i żebyśmy z tym rozwojem w miarę możności
współdziałali.
Witold Doroszewski
 

 
Na końcu języka. Poradnik leksykonalno-gramatyczny - to książka, na którą złożyły się felietony kulturalnojęzykowe publikowane w takich czasopismach jak “Tydzień" (1977-1981), “Głos Wielkopolski" (1982-1991), “Życie i Myśl" (1984-1989), “Język Polski" (1988-1991). W “Tygodniu" pojawiały się one w stałej rubryce “Nasz język", w “Głosie Wielkopolskim" - w rubryce “Na końcu języka", w “Życiu i Myśli" - w rubryce “Ojczyzna polszczyzna", a w “Języku Polskim" - w rubryce “Ze zjawisk współczesnego języka".
Skomponowanie z nich zwartej całości o charakterze poradnika przeznaczonego dla szerokiego kręgu odbiorców, wymagało licznych zabiegów redakcyjnych, które nie zawsze kończyły się pomyślnie. Przyjęta konwencja poradnika językowego narzuciła dwa wymogi: nadania książce charakteru popularnonaukowego oraz zamknięcia rozważań rejestrem omówionych wyrazów, form i konstrukcji. Pierwszy z nich staraliśmy się spełnić w ten sposób, by uprzystępniając tok wykładu, nie obniżyć wartości poznawczej i dydaktycznej książki, drugi zaś w ten sposób, by przygotowując indeks, mieć na uwadze wygodę czytelnika, tj. żeby ułatwić mu możność korzystania z książki w dowolnej chwili, w zależności od odczuwanych potrzeb.
Poradnik składa się z dwóch zasadniczych części. W pierwszej - zgromadziliśmy felietony dotyczące takich kwestii ogólnych, jak tendencje rozwojowe współczesnej polszczyzny i dynamizm jej zmienności, puryzm językowy, moda leksykalna, snobizm w języku, kultura języka na co dzień, agresja w języku, polszczyzna współczesnej elity humanistycznej, wreszcie kryteria oceny innowacji językowych oraz literatura a poprawność języka. W drugiej - skoncentrowaliśmy się na konkretnych przejawach naruszania norm cząstkowych, tj. normy leksykalno-semantycznej, normy frazeologicznej, normy składniowej i normy fleksyjnej. Materiał zgrupowaliśmy w czterech działach tematycznych:
1. Poprawność leksykalna,
2. Poprawność frazeologiczna,
3. Poprawność składniowa,
4. Poprawność fleksyjna.
Taki układ zdecydował o przyjęciu dla książki podtytułu Poradnik leksykalno-gramatyczny. Zarazem układ ten różni nasz poradnik od innych tego rodzaju publikacji, w których zwykle przeważają zagadnienia poprawności gramatycznej (wymawianiowej, fleksyjnej, składniowej), a sprawom poprawności leksykalnej i frazeologicznej, trudniejszym do rozpatrywania i oceniania, poświęca się mniej miejsca, choć dobrze wiadomo, że zmiany w słownictwie i frazeologii przebiegają znacznie szybciej niż na przykład w składni czy morfologu - i to one właśnie decydują o dynamizmie zmienności współczesnej polszczyzny.
Omawiane w poradniku innowacje językowe pochodzą najczęściej z tekstów prasowych i artystycznych. Wiele spośród nich można by już uznać za typowe elementy normy realnej (naturalnej), kształtującej się spontanicznie i obejmującej jednostki i konstrukcje upowszechnione i ustabilizowane w uzusie, przyjęte przez wykształconych użytkowników polszczyzny, ale dotychczas nie skodyfikowane, na przykład modyfikacje treści takich wyrazów, jak epatować, deficytowy, opcja, autor, serwować, edycja oraz konstrukcje typu napotykać na co, ryzykować życiem, optyka patrzenia czy ulec poprawie. Uznanie ich za poprawne uwolniłoby wzorcowych użytkowników dzisiejszej polszczyzny od stawianego im dość często zarzutu ignorowania normy skodyfikowanej, którą upowszechnia wydany w 1973 roku Słownik poprawnej polszczyzny pod redakcją Witolda Doroszewskiego i Haliny Kurkowskiej. Byłoby to zgodne z postulatem sformułowanym przez Danutę Buttler w artykule Norma realna a kodyfikacja (na przykładzie rozstrzygnięć Słownika poprawnej polszczyzny PWN) (“Poradnik Językowy" 1986, z. 9-10, s. 607-611), a także - z postulatem wysuniętym przez Danutę Buttler i Halinę Satkiewicz w artykule Dynamizm zmienności współczesnej polszczyzny a polityka kodyfikacyjna (“Poradnik Językowy" 1990, z. 9-10, s. 672-679).
Oceniając zgromadzone innowacje językowe, opowiadamy się po stronie kodyfikacji deskryptywnej, tj. kodyfikacji ukazującej obiektywny stan współczesnego uzusu i formułującej wszelkie zalecenia w ten sposób, by z jednej strony chronić elastyczną stabilność normy skodyfikowanej, a z drugiej - w miarę możności zapobiegać wytwarzaniu się niebezpiecznego rozstępu między uzusem a normą. Sądzimy bowiem, że w działalności kodyfikacyjnej trzeba, na ile to tylko możliwe, godzić postawę konserwatywną z postawą progresywną, a za naczelne kryterium oceny innowacji - uznać kryterium funkcjonalne.
ZAGADNIENIA OGÓLNE

 
 
DWIE TENDENCJE

 
1. Współczesny język ogólnopolski (narodowy, kulturalny) jest względnie jednolity, zwarty i ustabilizowany. W jego upowszechnianiu wielką rolę odgrywa szkoła, a także środki masowego przekazu, urzędy i instytucje państwowe oraz współczesna i dawniejsza literatura, a w jego scalaniu i ujednolicaniu - wzrastający wciąż krąg ludzi czynnie uczestniczących w kulturze i życiu społeczno-politycznym kraju. Całokształt powojennych przemian ustrojowych, politycznych i kulturalnych (w tym wytworzenie się nowej polskiej inteligencji, przenikanie kultury miejskiej na wieś, powstanie wielkich ośrodków przemysłowych i dużych skupisk ludności) pociągnął za sobą nie tylko zmiany w stylu życia polskiego społeczeństwa, lecz także w dużym stopniu oddziałał na język, spowodował w nim liczne przeobrażenia.
W powojennym języku polskim tendencje unifikacyjne występowały z taką samą siłą jak pewne dążności “odśrodkowe", stale bowiem powiększający się krąg użytkowników polszczyzny kulturalnej wnosił do niej coraz to inne cechy swego dawnego języka, a więc cechy regionalne, środowiskowe i gwarowe. Niektóre z nich, trudne do pogodzenia z normą polszczyzny ogólnej, po pewnym czasie odpadały; inne natomiast, odporniejsze na działalność kodyfikacyjną językoznawców i z jakichś względów atrakcyjne dla użytkowników, żywiołowo upowszechniały się w szerokich kręgach społecznych i w końcu uzyskiwały sankcje normatywne: stawały się formami nienagannymi pod względem poprawnościowym. Za przykład może posłużyć gwarowa konstrukcja składniowa z tzw. liczbą mnogą grzecznościową typu koleżanko, czy byliście powiadomieni o zebraniu? Konstrukcja ta jest dziś przykładem na rozchwianie normy w tzw. związku zgody, ale jest wierna tradycji gwarowej. W gwarach forma grzecznościowa wy łączy się zawsze z postacią męskoosobową orzeczenia (niezależnie od tego, czy odnosi się do kobiety, czy mężczyzny): mama ugotowali obiad, tata pojechali w pole orać, mamo, ugotowaliście obiad? Z podobną tolerancją odnosi się dzisiejsza kultura języka do tzw. regionalizmów (wyrazów i znaczeń zróżnicowanych lokalnie, lecz używanych w mowie ludzi wykształconych). Formy te, aczkolwiek związane z danym regionem, nie stanowią przeszkody w porozumiewaniu się, ponadto same się z języka ogólnego wycofują. Tu można by przytoczyć krakowskie regionalizmy typu krawatka 'krawat', kantka 'kant na spodniach', a z poznańskich choćby pyry 'ziemniaki', kawiorek//kawiorka 'bułka wrocławska', miałki talerz 'talerz płytki', modrakowy 'chabrowy, niebieski', deska 'wielki blok mieszkalny'. Ten ostatni poznański regionalizm jest niezgodny z konwencją nazewniczą w dziedzinie budownictwa, wyraźnie odstaje od takich upowszechnionych już w potocznym języku ogólnopolskim nazw, jak wieżowiec, punktowiec, wysokościowiec, klockowiec, mrowiskowiec, mrówkowiec, jałowiec, galeriowiec, dolarowiec, jamnikowiec itp. Można przypuszczać, że żywot tego wyrazu będzie krótki.
Ujednolicanie współczesnego języka wspierają dwie główne tendencje: dążność do skrótu i dążność do precyzji wypowiedzi. Pierwsza z nich wiąże się z prawem upraszczania języka, tendencją do ekonomiczności, elastyczności i przystępności; druga - z prawem wystarczalności języka i prawem różnicowania elementów językowych. Za idealny uznalibyśmy taki język, w którym można bez trudu wszystko wyrazić, a więc język wystarczalny, prosty, ekonomiczny, poręczny, precyzyjny. Wspomniane tendencje są ze sobą sprzeczne: zbyt daleko posunięta skrótowość burzy precyzję wypowiedzi, i odwrotnie - troska o precyzję przekazu przeciwstawia się skrótowości i nadmiernej kondensacji. Spróbujmy tę antynomię zilustrować dwoma przykładami:
1) Polski czasownik dotknąć w zależności od znaczenia ma schemat składniowy dotknąć kogo 'urazić, obrazić kogo' albo dotknąć czego 'wyczuć dotykiem'; w pierwszym schemacie czasownik rządzi biernikiem (dotknąć matkę), w drugim - dopełniaczem (dotknąć ściany, stołu, liścia, okna). Współcześnie, zgodnie z tendencją do skrótu, uogólnia się tylko jeden z tych schematów, dotknąć kogo, co, ale nie honoruje on różnicy znaczeń ('urazić' - 'wyczuć dotykiem'). Zlekceważył tę różnicę autor następującego tekstu: Ponadto w dość głupi sposób straciliśmy dwie pierwsze bramki, obie z winy Maculewicza, który najpierw dotknął piłkę ręką, a w drugim wypadku fatalnie ją odbił (EP 1977/114/2).
2) Zdanie: Piastowie zasiadali bowiem i byli spokrewnieni z wieloma tronami nie wyraża precyzyjnie treści, gdyż nie wiadomo, na czym to Piastowie zasiadali i z kim naprawdę byli skoligaceni. W ramach tendencji do uproszczenia toku składniowego dziennikarz połączył jedno dopełnienie z dwoma różnymi orzeczeniami, gdyż wydawało mu się, że oba wymagają dopełnienia w tym samym przypadku, tymczasem zasiadać łączy się z formą miejscownika (zasiadać na czym), natomiast być spokrewnionym - z formą narzędnika (być spokrewnionym z kim). Ponadto nie dostrzegł istotnej różnicy znaczeniowej: zasiadać wymaga dopełnienia przedmiotowego, a być spokrewnionym - dopełnienia osobowego. Z tronem mogą być “spokrewnione" jedynie przedmioty (ława, krzesło, fotel, stołek), nie zaś ludzie panujący (władca, król, cesarz), choć pod względem semantycznym wyrazy władca i tron są ze sobą styczne. Podobnie nieudanym skrótem jest konstrukcja polec o co, gdyż jest skrótem zdania polec walcząc o co. Wyrazy walka i polec pozostają w semantycznej styczności, ale każdy z nich ma inną rekcję (walka o co; polec za co, od czego).
3. Dążność do precyzji semantycznej środków językowych ujawnia się dziś przede wszystkim w słownictwie i w składni. W słownictwie doprowadza do różnicowania znaczeń wyrazów pierwotnie synonimicznych, w składni - do ekspansji form analitycznych typu mścić się za co (dawniej: mścić się czego), dożyć do pierwszego oraz do wyodrębniania się i upowszechniania nowych schematów syntaktycznych, np. cieszyć się na co (por. cieszyć się czym i cieszyć się z czego).
Współczesne słownictwo obfituje w synonimy, tj. wyrazy bliskoznaczne typu jeść, pałaszować, spożywać, konsumować, żreć, pochłaniać, ćpać itp. Są wśród nich tzw. dublety znaczeniowe, a więc pary wyrazów o tożsamym znaczeniu. Wyrazów takich można używać zamiennie dopóty, dopóki nie zaczną się indywidualizować ich znaczenia. Tak było kiedyś z parą inteligentny - inteligencki czy różnicować - różniczkować, ale dziś wiadomo, że bez narażenia się na nieścisłości wypowiedzi nie można ich używać wymiennie w tych samych kontekstach. Dziś inteligentny wskazuje na cechę psychiczną danego osobnika (bystrość umysłu), inteligencki zaś - na cechę społeczną (przynależność do określonej warstwy społecznej). Jeszcze w niektórych kontekstach wymieniają się ze sobą przymiotniki dziecięcy i dziecinny, ale w większości wypowiedzi każdy z nich występuje w indywidualnym odcieniu semantycznym: dziecięcy 'odnoszący się do dziecka': literatura dziecięca, szpital dziecięcy, ubranko dziecięce; dziecinny 'taki jak u dziecka': dziecinny pomysł, dziecinne wykręty. W znaczeniu wyrazu dziecinny krystalizuje się treść zbliżona do tego, co wyraża przymiotnik infantylny. W stadium różnicowania znaczeń weszły takie pary wyrazowe, jak stylowy - stylistyczny, kulturalny - kulturowy, wiejski - wsiowy, pszenny - pszeniczny, machina - maszyna, mglisto - mgliście; na razie proces ten nie objął pary jabłeczny - jabłkowy, choć już zarysowuje się różnica w częstotliwości występowania tych wyrazów w tekstach (częściej jabłkowy niż jabłeczny). W kolizję z dążnością do precyzji wchodzą pewne tendencje nazewnicze, doprowadzające do pojawiania się homonimów typu: maluch 'dziecko' - maluch 'fiat 126p', wieżowiec 'budynek' - wieżowiec 'bardzo wysoki koszykarz', wóz 'pojazd konny' - wóz 'auto', kieszonkowiec 'złodziej' - kieszonkowiec 'książka', upiór 'zjawa' - upiór 'upiór dzienny w pralni'.
We współczesnej składni w funkcji określników czasownika rywalizują ze sobą formy syntetyczne i formy analityczne (wyrażenia przyimkowe): mścić się czego - mścić się za co, pomrzeć głodem - pomrzeć z głodu (ale wyłącznie: przymierać głodem), prosić wsparcia - prosić o wsparcie, dyskutować co - dyskutować nad czym, nadepnąć co - nadepnąć na co (ale wyłącznie: nadepnąć komu na odcisk) itp. Formy analityczne wynikają z troski o precyzję wypowiedzi; uogólniają się tam, gdzie chodzi o wyodrębnienie znaczenia kresu czynności lub znaczenia przyczyny; tak np. znaczenie kresu czynności może być wyrażone dwiema konstrukcjami: dopaść drzwi i dopaść do drzwi. W starszej konstrukcji syntetycznej dopaść drzwi znaczenie to wynika pośrednio z treści czasownika i formy dopełniacza wyrazu drzwi, w nowszej analitycznej dopaść do drzwi to samo znaczenie jest zasygnalizowane bezpośrednio przyimkiem kierunkowym do. Dążność do precyzji przesądza dziś o dopuszczalności używania takich dubletów syntaktycznych, jak przypomnieć co 'przywołać na pamięć' i przypomnieć o czym 'zwrócić na co czyjąś uwagę', wspomnieć co 'odświeżyć w pamięci' i wspomnieć o czym 'napomknąć'. Polski czasownik cieszyć się 'radować się, weselić się' występuje zarówno w schemacie syntetycznym cieszyć się czym (zwykle na oznaczenie przyczyny aktualnej, trwałej): cieszyć się życiem, zdrowiem, uznaniem, dobrą opinią, szacunkiem itp., jak i w schemacie analitycznym cieszyć się z czego (zwykle na oznaczenie przyczyny uprzedniej lub doraźnej): cieszyć się z prezentu, ze spotkania. Na oznaczenie treści: 'odczuwać radość z powodu czegoś przewidywanego, mającego nastąpić' zaczęto używać nowej konstrukcji analitycznej cieszyć się na co: A przecież lubiła szybką jazdą i odkąd Konrad miał wóz, cieszyła się razem z nim na każdy wyjazd poza miasto, na szalone gonitwy po drogach, które w końcu prowadziły do lasu albo nad brzeg Zalewu czy Wisły! (H. Auderska, Szmaragdowe oczy, Warszawa 1977, s. 30). Przez pewien czas podejrzewano, że jest to składniowy germanizm (sich auf etwas freuen), lecz może to być schemat wyodrębniony ze zwrotu cieszyć się na myśl o czym, mający wsparcie w takich polskich konstrukcjach, jak liczyć na co, mieć nadzieją na co, ostrzyć sobie zęby na co. Jedno jest pewne - konstrukcja cieszyć się na co precyzyjnie sygnalizuje treść: 'odczuwać radość z powodu czegoś, co dopiero nastąpi'. Treści tej nie da się przekazać ani konstrukcją cieszyć się czym, ani konstrukcją cieszyć się z czego.
4. Przejawy tendencji do skrótu widać dziś przede wszystkim w produktywności określonych typów słowotwórczych, w żywiołowym upowszechnianiu się we współczesnym języku przymiotników na -owy, rzeczowników na -owiec, -ówka, -ka i tzw. rzeczowników bezformantowych typu zwis, siad, pad, osiąg, skrótowców (np. WOIT, GOK, WSiP) i złożeń.
Wspomniane formacje słowotwórcze są poręczne w użyciu z dwu względów: po pierwsze - zastępują wyrazy dłuższe od siebie (unikanie - unik, odsiewanie - odsiew), po drugie - zastępują wielowyrazowe połączenia jednym wyrazem (ogólniak - liceum ogólnokształcące, półetatowiec - pracujący na pół etatu). Szczególną rolę odgrywają tu skrótowce zastępujące wielowyrazowe nazwy różnych instytucji, zakładów produkcyjnych, organizacji i stowarzyszeń.
Przymiotniki na -owy są ekwiwalentami wyrażeń przyimkowych np. płaszcz ortalionowy - płaszcz z ortalionu. Mogą być również odpowiednikami dłuższych ciągów słownych, czasem bardzo rozbudowanych: książeczka samochodowa - książeczka PKO, na którą się składa pieniądze przeznaczone na zakup samochodu i która bierze udział w losowaniu samochodów.
Rzeczowniki z -owiec, -otoka, -ka powstają w wyniku tzw. uniwerbizacji, tj. zastępowania dwu lub kilkuwyrazowych nazw określeniem jednowyrazowym. Następuje wtedy podwójna kondensacja: formalna (z kilku wyrazów powstaje jeden) i semantyczna (treść, oznaczaną dotychczas grupą wyrazową, sygnalizuje jeden wyraz). Żywiołem konstrukcji zuniwerbizowanych jest język potoczny, w którym funkcjonują one jako nieoficjalne odpowiedniki nazw urzędowych przestrzeganych w języku pisanym. Stąd np. zasadnicza różnica między nazwami ogólniak i liceum ogólnokształcące, poprawczak i dom poprawczy, czasówka i jazda na czas, mieszkaniówka i budownictwo mieszkaniowe, urazówka i szpital urazowy, plenarka i posiedzenie plenarne, przegubowiec i autobus przegubowy jest różnicą nie tylko natury formalnej i semantycznej, lecz także stylistycznej. Podobnie jest z nazwami typu zwis, siad, pad, przegon, wyskok, podryw, osiąg, wykon, upiór. Szerzą się one w środowiskowych i zawodowych odmianach języka.
Upowszechnia się nowy typ złożeń rzeczownikowych o dwóch członach współrzędnych: lasostep (to, co jest i lasem, i stepem jednocześnie), marszobieg, klubokawiarnia, kluboferie, kursokonferencja, wczasokonferencja, płucoserce, chłoporobotnik, płaszczopeleryna, klubostołówka, klasopracownia, garażoparking, lekcjozbiórka. Stale przybywa skrótowców typu WOIT (Wojewódzki Ośrodek Informacji Turystycznej), GOK (Gminny Ośrodek Kultury), WSiP (Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne). Nazwy wielu zakładów przemysłowych przybierają postać nie tyle skrótowców, co typowych “zlepkowców": Metalchem, Meprozet, Pol-kat, Domgos, Stolbud, Budrem, Kambud, Lubmor, Sportfilm, Stokbet, Dolmed, Transbud, Mera-Zap-Mont itp.
W każdym z omówionych typów słowotwórczych pojawiają się konstrukcje zbyt syntetyczne, semantycznie zamazane lub fonicznie udziwnione. Tak np. zamachy plastykowe można odczytać jako zamachy dokonywane za pomocą plastyku, gdy tymczasem chodzi tu o zamachy dokonywane za pomocą bomb plastykowych. Mylące są również wyrażenia upiór dzienny w pralni i odczyt licznika. Natomiast konstrukcje typu kluboferie, chłoporobotnik, stropodach (coraz częściej zapisywane z kreseczką w środku, np. klubo-ferie, chłopo-robotnik) są niezgodne z polską tradycją słowotwórczą. Skrótowce takie, jak choćby WOIT i WSiP w wymowie brzmią dość dziwnie i chyba nawet obco. Zlepki w postaci Domgos, Stolbud czy Budrem i Dolmed są tak egzotyczne, że mogłyby uchodzić za wyrazy typowe dla gwar tajnych.
Żywiołowa tendencja do skrótu nie zawsze liczy się z polską tradycją słowotwórczą. Na przekór tej tradycji upowszechniają się zupełnie nowe wzorce słowotwórcze (według nich powstają karykaturalne “zlepkowce"), a istniejące już modele realizowane są niezgodnie z ich przeznaczeniem (płaszczopeleryna zamiast płaszcz-peleryna, kluboferie zamiast sensowniejszego: ferie spędzane w klubie, kawokonferencja - trudno z budowy tego wyrazu odczytać jego znaczenie). Powstają wyrazy udziwnione fonicznie: WSiP - wsip? II ws'ip? II wsyp?
 
MODA JĘZYKOWA

 
1. Moda językowa jest zjawiskiem szerokim, które może się przejawiać w rozmaity sposób i dotyczyć zarówno elementów w językach obcych, jak i rodzimych. Modne mogą być cytaty, zapożyczenia, konstrukcje gramatyczne, nawet zwyczaje wymawianiowe pochodzące z jakiegoś obcego języka, cieszącego się specjalnym prestiżem. Tak rozumianą modę językową przeżywaliśmy w przeszłości niejednokrotnie - była to kolejno moda czeska, włoska, łacińska, francuska. Jeszcze i dziś nie brak osób, które ze względów snobistycznych, dla efektu i “ozdoby" stylu, nadużywają wyrazów obcego pochodzenia. Charakterystyczne przy tym, że takie popisywanie się nie pozostaje bynajmniej w zależności wprost proporcjonalnej do faktycznej znajomości obcych języków. Witold Doroszewski pisze: “Jest regułą, która nigdy nie zawodzi, że popisujący się obcymi wyrazami nie zna dobrze tego obcego języka, z którego je bierze, a często żadnego obcego języka" (Wśród słów, wyrażeń i myśli, Warszawa 1966).
Modne mogą być także określone techniki (np. kompozycja - by wspomnieć tylko wzorowane na grecko-łacińskich złożone epitety w poezji renesansowej i klasycystycznej) i typy słowotwórcze, określone formanty, konstrukcje składniowe itp. Mogą być wreszcie modne poszczególne wyrazy i związki frazeologiczne. W tym miejscu trzeba się zastrzec, iż mianem wyrazów modnych nie obejmujemy takich jednostek leksykalnych, których wielka częstość użycia pozostaje w ścisłym związku z realiami pozajęzykowymi (np. sputnik w okresie pierwszych lotów kosmicznych). Wydaje się też, że odrębnie trzeba rozpatrywać i oceniać modne ekspresywizmy. W samej naturze tych wyrazów, w ich emocjonalnym ładunku zawiera się niejako ich skłonność do ekspansji, do coraz częstszego występowania w mowie, a to z kolei prowadzi do ich wytarcia, zużycia i zastąpienia nowymi eksporesywizmami. Przypatrzmy się choćby ekspresywnym synonimom wyrazu bardzo: w XVII wieku można było okrutnie kogoś miłować, okrutnie się uradować lub srodze zafrasować, potem pojawiły się nowe określenia: strasznie, szalenie, niesamowicie itd. Można oczywiście ubolewać, że fajny (w dodatku barbaryzm), wdechowy, bombowy itp. panoszą się nad miarę - niemniej jednak jest to zjawisko w rozwoju języka naturalne i wyrazy takie mogą być traktowane z pewną tolerancją.
Mówiąc o wyrazach modnych mamy tutaj na myśli przede wszystkim wyrazy takie, jak np. bumelant - słowo niegdyś niesłychanie częste i popularne, dziś nie używane, choć postawa określana mianem bumelanctwa bynajmniej nie należy do przeszłości. Przykładami wyrazów nie tak dawno modnych mogą być: eskalacja, kontestacja, kontestator itp., a wyrazów modnych dzisiaj - wiodący, unikalny czy serwować. Moda nie uwarunkowana czynnikami pozajęzykowymi czy ekspresywnymi jest zjawiskiem negatywnym. Musimy ją traktować jako przejaw inercji myślowej, prowadzącej do językowego szablonu, do zubożenia możliwości komunikatywnych języka - ekspansja bowiem wyrazu modnego dokonuje się kosztem jego bliższych lub dalszych synonimów. Tak np. wiodący wypiera całą grupę bardziej precyzyjnych określeń: główny, czołowy, przodujący; unikalny wyparł poprawną formę unikatowy i teraz wypiera dobre, rodzime przymiotniki rzadki, niezwykły, niecodzienny itp. W ten sposób kolejne fale mody prowadzą do zubożenia językowych środków wyrazu. Moda jest też potencjalnym źródłem oczywistych błędów językowych, ponieważ nadmierne używanie modnego wyrazu prowadzi z reguły do przekroczenia granic jego stosowalności, burząc w ten sposób ustalone relacje między synonimami w obrębie określonych pól semantycznych.
2. Moda językowa polega na dawaniu przez użytkowników języka pierwszeństwa pewnym wyrazom uchodzącym w ich mniemaniu za poręczniejsze, ekspresywniejsze i elegantsze od innych, którymi można wyrazić tę samą treść. Na tej podstawie zwykle tylko jeden wyraz z całej grupy bliskoznaczników cieszy się szczególnymi względami mówiących, a pozostałe są niejako przez nich odtrącane. Ten faworyzowany wyraz gwałtownie zwiększa nie tylko częstość pojawiania się w różnych wypowiedziach, lecz także przejmuje semantyczne odcienie wszystkich pozostałych, przez co staje się nadmiernie wieloznaczny, nieprecyzyjny, czasem - wręcz znaczeniowo pusty. Wypierając z kontekstów swoje bliskoznaczniki, powoduje zubożenie słownictwa. Wypowiedziom nadaje znamiona szablonowości i pretensjonalnej napuszoności.
Ważnym czynnikiem kształtującym modę na pewne wyrazy i połączenia wyrazowe jest przekonanie o podwyższaniu rangi społecznej zjawiska przez nazwanie go wyrazem należącym do odmiany stylistycznej o pewnym prestiżu społecznym. W praktyce modne stają się wyrazy ze stylu naukowego, urzędowego i publicystycznego, a także takie, które występują w języku dyplomacji, polityki i propagandy.
We współczesnym języku polskim wyrazami modnymi są np. takie słowa, jak problem, system, akcja, akcent, akcentować, na odcinku, na szczeblu, atmosfera, klimat, chałtura, posiadać, przeprowadzać (w kontekstach typu: suszenia bielizny na strychu nie można przeprowadzać), inicjatywa, szeroki (w wyrażeniach: szeroki odbiorca, szeroki asortyment towarów, szerokie rezultaty, najszersze zacieśnianie kontaktów), poważny, zabezpieczyć 'zapewnić', pełny, kompetentny, konfrontacja i wiele innych. Przyjrzyjmy się bliżej jednemu z nich.
Wyraz problem ma według najnowszego Słownika wyrazów obcych (1978) następujące znaczenie: 'poważne zagadnienie, zadanie wymagające rozwiązania, rozstrzygnięcia; sprawa trudna do rozwiązania'. W polszczyźnie ogólnej problem wiąże się znaczeniowo z całą grupą rzeczowników: kwestia, sprawa, szkopuł, trudność, kłopot, zagadnienie, ale ma nad nimi tę przewagę, że w odczuciu społecznym jest słowem lepszym: nazywając nim dane zjawisko, tym samym jakoby podnosimy jego rangę. W świadomości użytkowników języka problem kojarzy się ze stylem naukowym i wypowiedziami oficjalnymi polityków, działaczy, ekspertów w różnych dziedzinach wiedzy. Dlatego wyraz ten coraz częściej występuje nie tylko wtedy, gdy istotnie jest mowa o zjawiskach wysokiej rangi, trudnych, wymagających konkretnych rozstrzygnięć, lecz także wówczas, gdy mowa o rzeczach powszednich i zwykłych, jak np. suszenie bielizny czy pielęgnowanie trawy na boisku sportowym. Wzrastająca częstość pojawiania się tego wyrazu w różnych wypowiedziach doprowadza do tego, że może on zastępować wszystkie swoje bliskoznaczniki. Tak też się dzieje. A przekonuje o tym współczesna prasa. W gazetach można bez trudu znaleźć takie połączenia wyrazowe, jak załatwić problem (zamiast załatwić sprawą), mieć z czym problemy (zamiast mieć z czym kłopoty, trudności), coś komu sprawia problemy, coś dla kogo nie stanowi problemu, to żaden problem (zamiast to żaden kłopot), załatwić co bez problemu, zdać maturą bez problemu, borykać się z problemami (zamiast starego polskiego zwrotu: borykać się z trudnościami), problem w tym, że ... (zamiast rzecz w tym... lub w tym szkopuł ...) czy wreszcie takie sformułowania, jak problemy intymne, problemy rodzinne, problemy mieszkaniowe, problemy podeszłego wieku, uzdrawiać problemy, problem nr 1 'sprawa najważniejsza' itp. W prasie pojawiają się również sformułowania typu wachlarz problemów, pakiet problemów, węzeł problemów, artykułować problemy, nabolały problem. Są to wyrażenia pretensjonalne i szablonowe. Ale są jeszcze gorsze od nich, np. poważny problem (problemów niepoważnych nie ma), ważny problem (nieważnych problemów nie ma), mieć swoje niebłahe problemy (błahych problemów nie ma), coś stanowi dla kogo poważny problem. Wyrażenia te są świadectwem oporu wyrazów kłopot, sprawa, rzecz przeciw zastępowaniu ich wyrazem problem. Sprawa może być błaha lub niebłaha, ważna lub nie, poważna lub niepoważna, łatwa lub trudna, ale problem jest - jak wynika z zacytowanej definicji znaczeniowej - zawsze czymś ważnym i trudnym. Przytoczone wyżej połączenia typu poważny problem zawierają w sobie logiczną sprzeczność. Są przejawem bezmyślnego ulegania modzie.
3. Moda językowa - jak wszelka moda - ma to do siebie, że się szybko zmienia. Wyrazy dziś modne i natrętnie cisnące się na usta i pod pióro, jutro mogą się okazać nieatrakcyjne jak znoszony ubiór. Lecz każda fala mody pozostawia po sobie jakieś ślady: w języku utrwalają się niektóre modne wyrazy w nowych znaczeniach i kontekstach. Dziś nie pamiętamy już takich kiedyś natrętnych wyrażeń, jak eskalacja pokoju, wlec się w ogonie, uczeń odstający, szkoła wiodąca itp. Pojawiły się za to nowe, z których najżywotniejszymi są chyba takie, jak siła przebicia, (robić co) w ciemno, póki co, co jest grane, iść za ciosem, nie ma sprawy i mieć co z głowy.
Siła przebicia jest tak modna, że niektórzy z naszych publicystów wprost nie mogą się bez niej obyć. Co więcej - ten natręt frazeologiczny przenika również do języka potocznego i do tekstów artystycznych.
Podobnie jest z wyrażeniem w ciemno. Z naszych obserwacji wynika, że w ciemno można dziś nie tylko kupować i sprzedawać oraz składać zamówienia handlowe, lecz także akceptować cudze pomysły, przyklaskiwać komu lub czemu, brać kogo w opieką, jeździć na wycieczki, a nawet przewidywać przyszłość, jak w następującym cytacie z jednego z poznańskich dzienników: Zadaniem zupełnie nowym, a które rozsławiło poznańskich meblarzy w całym kraju, to pojedyncze meble w paczkach. Rzecz całkiem nowa, a w ciemno wszyscy jej przewidują wielką przyszłość (EP 1979/83/2).
Wyrażenie póki co dawno już przekroczyło ramy wypowiedzi prasowych, stało się niemal potoczne, przez wszystkich używane. Nic też dziwnego, że nawet Maria Wróblewska popisywała się nim, zapowiadając wykonawców galowego koncertu na XV Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu.
Prawdopodobnie gwara sportowców upowszechniła bardzo dziś modny zwrot iść za ciosem i niesłychanie popularne wyrażenie nowa twarz. Zacytujmy dwa konteksty: Dodajmy, że w reprezentacji przeciwko drużynie Cypru zabraknie Lubańskiego, natomiast z nowych twarzy powołani zostali pod broń dodatkowo Mazur i Ludyga (T 1977/27/6) i Ponieważ tegoroczne starty [...] były raczej obiecujące, sądzę, że zawodnicy - jak to się popularnie mówi - pójdą za ciosem .. . (T 1977/41/5).
Wszędzie dziś można się zetknąć z powiedzonkiem co jest grane. Może ono znaczyć tyle, co tradycyjny polski zwrot co się dzieje, ale może być też synonimem takich zwrotów, jak na co się zanosi, co się święci. Wiedzieć, co jest grane - to tyle, co trzymać rękę na pulsie, orientować się w danej sytuacji. To ostatnie znaczenie aktualizuje się choćby w następującej żartobliwej maksymie: Dobry tancerz na linie, gdy wie, co jest grane, nie podskakuje (EP 1976/246/7).
Zwrot nie ma sprawy funkcjonuje w tych kontekstach, w których kiedyś używaliśmy takich tradycyjnych zwrotów, jak nic się nie stało, nie ma o czym mówić, to żaden kłopot. W reportażu z “Życia Literackiego" (1977/13/8) czytamy: Spóźniłem się 5 minut, ale nie ma sprawy, bo na budowie przez pierwszą godzinę nic się nie dzieje.
 
Szerzy się w różnych wypowiedziach zwrot mieć co z głowy w znaczeniu 'pozbyć się kłopotu, załatwić co, uwolnić się od czego'. Występuje on nie tylko w języku potocznym i stylu dziennikarskim, lecz także w literaturze pięknej. Nawet w tekstach takich pisarzy, jak Roman Bratny, Bohdan Czeszko, Andrzej Kuśniewicz, Stanisław Grochowiak.
 
Prawie wszystkie z rozpatrywanych tu frazeologizmów są pożyczkami z języków obcych (np. z rosyjskiego: póki co, z angielskiego: non stop) lub gwar środowiskowych (co jest grane?, niema sprawy). I choć mamy literackie wyrażenia, którymi do nie dawna wyrażaliśmy te same treści, wolimy używać tych zapożyczeń, bo chcemy być na bieżąco z modą. Trudno nam się zdobyćna refleksję, że są to pożyczki najzupełniej zbędne.
 
SNOBIZM W JĘZYKU

 
1. Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego w następujący sposób definiuje znaczenie wyrazu snob: 'człowiek udający przynależność do środowiska, które mu imponuje (np. artystów, naukowców, ludzi zamożnych), popisujący się swym rzekomym znawstwem, miłośnictwem w jakiejś dziedzinie' (t. VIII, s. 466); snobizm zaś to 'właściwości, postawa charakteryzująca snoba' (tamże). Snobizm przejawia się w różnych dziedzinach, na różnych płaszczyznach, między innymi również w języku. Pamiętamy wszyscy z Lalki hrabiego Licińskiego, powtarzającego wciąż swoje teksty - klasyczny okaz snoba, pozującego na angielskiego dżentelmena, naśladującego zatem typowo angielski (według obiegowych przekonań) sposób zachowania się i mówienia. Angielszczyzna była wtedy modna w kręgach arystokracji. Na przykładzie hrabiego widzimy, jak ściśle tego rodzaju snobizm, także w dziedzinie języka, związany jest z panującą modą. Nie można jednak tych zjawisk utożsamiać. Uleganie modzie często bywa mimowolne, uwarunkowane brakiem samodzielnego osądu świata; snobizm zaś jest zawsze postawą świadomą, wypracowaną, a wzorcowe zachowania osiągane niejednokrotnie kosztem niemałego wysiłku. W zakresie języka przynajmniej wzajemny stosunek mody i snobizmu można przedstawić tak, że snobizm z jednej strony bywa wywołany modą, z drugiej zaś sam tę modę podtrzymuje i utrwala, stając się jednym ze źródeł jej żywotności.
Hrabia Liciński jako reprezentant tej odmiany snobizmu językowego miał u nas wielu antenatów. Nie bez podstaw pisał Górnicki w Dworzaninie: Albowiem nasz Polak, by jedno kęs z domu wyjechał, wnet nie chce inaczej mówić, jedno tym językiem, gdzie troszkę zamieszał; jeśli był we Włoszech, to za każdym słowem Signor, jeśli we Francyjej, to per ma foi, jeśli w Hiszpanijej, to nos otro cavaglieros; a czasem drugi, chocia nie będzie w Czechach, jedno iż granicę śląską przejedzie, to już inaczej nie będzie chciał mówić, jedno po czesku, a czeszczyzna, wie to Bóg, jaka będzie (s. 62, wyd. Biblioteki Narodowej z r. 1928). , Po modzie czeskiej nastąpiła włoska, po niej z kolei zapanował w języku wszechwładnie zwyczaj wtrącania wyrazów i zwrotów łacińskich.
Melanż polsko-łaciński kwitł jeszcze w najlepsze na prowincji, gdy w Warszawie zaczynała już święcić tryumfy moda francuska. Że z czasem rozlała się ona po całym kraju, niemały w tym udział snobizmu drobnoszlacheckiego i naśladujących z kolei szlachtę górnych warstw mieszczańskich. Dość przypomnieć choćby dom państwa Płachtów z Kollokacji Korzeniowskiego i panujący tam kult francuszczyzny, w wydaniu pani Płachciny i jej córek, zresztą dość lichej.
W miarę jak moda francuska zataczała coraz szersze kręgi, docierając na szlachecką prowincję i do środowisk bogatszego mieszczaństwa, ulegała ona pewnemu naturalnemu w tej sytuacji spospolitowaniu. Paplanie po francusku stawało się zbyt powszechne, by mogło być oznaką wysokiego urodzenia i specjalnej pozycji społecznej. Wtedy wśród arystokracji zrodziła się moda angielska i pojawili się hrabiowie Licińscy.
I dziś jeszcze, rozejrzawszy się trochę uważniej wokół siebie, usłyszymy niemało wysilonych, podyktowanych snobizmem, często bardzo lichej próby, barbaryzmów.
2. Wśród wielu przyswojonych nazw geograficznych obcego pochodzenia była w polszczyźnie w użyciu nazwa Grenobla. Dzisiaj jednak używamy formy Grenoble. Jak się to stało? Po prostu ktoś zrobił “odkrycie", że Francuzi mówią nie Grenobla, lecz Grenoble i aby tę swoją wiedzę zamanifestować, zaczął takiej formy używać i ją rozpowszechniać. Innowacja się przyjęła. Jaki stąd zysk dla języka i jego komunikatywnej sprawności? Starsza forma była wygodniejsza, gdyż można ją było odmieniać: Grenobla, Grenobli itd. - a ponadto takie przyswojone nazwy obce są jakimś elementem naszej narodowej tradycji kulturalnej: świadczą, iż noszące takie nazwy kraje czy miasta nie były nam obce, świadczą, krótko mówiąc, o naszej obecności w świecie i stanowią legitymację obywatelstwa ogólnoludzkiej wspólnoty.
Inny przykład, jeszcze bardziej znamienny, bo dotyczący nazwy miasta, które powinno nam być pod każdym względem bliskie, gdyż leży w kraju naszego słowiańskiego sąsiada. Do niedawna jeszcze stolica Moraw nazywała się po polsku Berno. Forma była tak w języku zadomowiona, że nawet wywarła wpływ na inną, upodobniając do siebie nazwę stolicy Szwajcarii (Bern), która też ustaliła się w polszczyźnie w postaci Berno. Nieporozumień to nie wywoływało, gdyż albo kontekst wskazywał, o które Berno chodzi, albo w razie potrzeby dodawało się bliższe określenie (Berno Szwajcarskie, Berno Morawskie). I znowu ktoś zrobił odkrycie, że Czesi nie mówią Berno, lecz Brno. Rezultat znany - młodsi spośród nas już może nawet nie wiedzą, że stolica Moraw nazywała się po polsku Berno. Tymczasem twórcy i propagatorzy formy Brno (najogólniej mówiąc - ludzie związani ze środkami masowego przekazu informacji, gdyż to one tę formę wylansowały) dokonali “odkrycia" tylko połowicznego, gdyż Czesi istotnie nie mówią Berno, lecz nie mówią również Brno - tak jak my to wymawiamy, jednozgłoskowo, z akcentem na o. W języku czeskim jest to nazwa dwusylabowa, Br-no, z tzw. r zgłoskotwórczym w pierwszej sylabie, na którą, jak zawsze w języku czeskim, pada akcent. Podobnie w dalszych formach odmiany: Br-na, v Br-ne itp. Rozpatrywana od tej strony nasza jednosylabowa, z akcentem na o forma Brno jest absolutnym dziwolągiem i dla Czechów brzmi zgoła zabawnie, nie identyfikując się bynajmniej z ich własną nazwą stolicy Moraw. Wprowadzając formę Brno nie staliśmy się więc bardziej komunikatywni wobec Czechów (co mogłoby ewentualnie za taką zmianą Przemawiać), natomiast niepotrzebnie naruszyliśmy jakiś wycinek naszej ciągłości kulturalnej, która jest rzeczywistą, istotną wartością, wymagającą troski i ochrony. Snobistyczna chęć zamanifestowania pseudoznajomości czeszczyzny wyrządziła językowi szkodę, której nie da się już raczej naprawić, gdyż forma Brno zbyt się już zakorzeniła, by miały sens jakiekolwiek próby jej usuwania. Można tylko mieć nadzieję, że nie znajdą się kolejni snobi-reformatorzy, którzy “odkryją", iż Francuzi mówią Paris, Anglicy London, a Włosi Roma, i zechcą z tego odkrycia zrobić użytek (choć np. formę Italia zamiast Włochy słyszy się ostatnio coraz częściej).
Nie zawsze jednak snobizm musi mieć skutki dla języka negatywne. Może on być jednym ze źródeł podniesienia kultury językowej. Trzeba tylko, żeby środowiska najwyżej społecznie oceniane i najbardziej ogółowi imponujące, dostarczały mu zarazem najlepszych wzorów w dziedzinie językowej.
 
PURYZM JĘZYKOWY

 
1. Puryzm językowy jest przesadną, niejednokrotnie karykaturalną, wynaturzoną formą troski o czystość języka. Czystość języka to pojęcie szerokie, nieprecyzyjne, wieloznaczne - w związku z czym i puryzm może występować w różnych odmianach. Utożsamianie czystości języka z wiernością wobec tradycji językowej wywołuje puryzm tradycjonalistyczny. Rozumienie tejże czystości jako zgodności z uzusem językowym określonej, elitarnej grupy społecznej jest źródłem puryzmu elitarnego. Najczęściej jednak spotykamy się w dziejach języka z utożsamianiem czystości języka z rodzimością językowych środków wyrazu. Takie rozumienie czystości języka leży u podstaw puryzmu nacjonalistycznego, który cel swój widzi w usuwaniu z języka elementów obcego pochodzenia i jego obronie przed nowymi zapożyczeniami.
Konkretne przejawy puryzmu nacjonalistycznego mogą być wywołane bardzo różnymi okolicznościami dziejowymi. Klasycznego przykładu dostarcza puryzm niemiecki XIX wieku i pierwszej połowy wieku XX z jednej, a puryzm czeski doby czeskiego odrodzenia narodowego z drugiej strony. Niemieckie dążności purystyczne, w XIX wieku przejawiające się głównie w zwalczaniu i usuwaniu wpływów francuskich, były wyrazem pogardy dla innych narodów, kultur, języków, wyrazem przekonania o wyższości narodu, kultury, języka niemieckiego. W wieku XX, zwłaszcza po dojściu do władzy Hitlera, puryzm ten przybrał oblicze wyraźnie już szowinistyczne, rasistowskie, co się przejawiało w usuwaniu ogólnoeuropejskich internacjonalizmów, jak Radio (zastąpione przez Rundfunk) czy Telephon (wyparty przez Fernsprecher). U Czechów natomiast u podstaw puryzmu leżało poczucie zagrożenia. W początkach doby czeskiego odrodzenia na rodowego język czeski był w użyciu tylko u ludu, dla zgermanizowanych warstw wyższych był to język niemal zupełnie nieznany. Puryzm, przejawiający się w konsekwentnym usuwaniu obcych elementów językowych, głównie zapożyczeń niemieckich, był więc po prostu formą walki z przemożną germanizacją, walki o utrwalenie bytu narodowego. A że w atmosferze dominacji czynników emocjonalnych, ideologicznych trudno o umiar i zdrowy rozsądek - doszło i w Czechach, choć z innych niż w Niemczech pobudek, do usuwania rozpowszechnionych i zadomowionych we wszystkich językach internacjonalizmów; stąd dziś po czesku muzyka to hudba (etymologiczny odpowiednik staropolskiego wyrazu gądzba) a teatr to divadlo.
A jak było z tym puryzmem u nas? Trzeba powiedzieć, że skrajnych przejawów programowego i konsekwentnego puryzmu na większą skalę w dziejach naszego języka nie obserwowaliśmy. W wieku XVII i w pierwszej połowie XVIII, kiedy do szczytu doszła szlachecka megalomania narodowa, w osobliwy i specyficznie polski sposób współistniała ona z kultem łaciny, podziwem dla rzymskiej cnoty, męstwa, obyczaju itd., a nieco później z modą francuską (“pawiem narodów byłaś i papugą"). Reakcją na melanż polsko-łaciński i modę francuską były pewne itendencje purystyczne epoki Oświecenia, nie przybrały one jednak karykaturalnych form i nie odegrały większej roli w dziejach polszczyzny (np. spośród wielu neologizmów stworzonych przez Jacka Przybylskiego dla zastąpienia wyrazów obcych tylko pomnik wyrugował zupełnie dawniejszy, łacińskiej proweniencji monument, a wszechnica, która miała zastąpić uniwersytet, ustaliła się w języku obok niego, w nieco innym znaczeniu).
Podobnie nie odegrały większej roli, dość zresztą słabe, przejawy puryzmu w wieku XIX. Obiektywne okoliczności dziejowe, położenie, w jakim znalazła się polszczyzna pod zaborami - zdawały się sprzyjać tendencjom purystycznym. Trzeba jednak stwierdzić, że mimo nasilonej germanizacji i rusyfikacji, prowadzonej przez państwa zaborcze, nigdy nie doszło na ziemiach polskich do sytuacji, która by się dała porównać z tym poczuciem zagrożenia narodowego, jakie było udziałem Czechów. Język polski, o kilkuwiekowej już tradycji literackiej, wzmocniony i odrodzony w dobie Oświecenia, oparł się zwycięsko germanizacji i rusyfikacji, a w niektórych swoich odmianach, jak np. odmiana artystyczna, właśnie w XIX wieku przeżył okres najwspanialszego rozwoju.
Wiemy już, co sądzić o puryzmie z punktu widzenia właściwej, rozsądnej troski o poprawność i kulturę języka. Jaki pożytek mają Czesi z tego, że zamiast powszechnie znanych i rozumianych wyrazów, jak muzyka czy teatr, używają swej hudby i divadla? Tłumaczy się to jednak przynajmniej warunkami historycznymi, a takie uwarunkowanie odpada zupełnie, gdy rozpatrujemy (rzadkie na szczęście) przejawy puryzmu w niektórych odmianach współczesnej polszczyzny.
2. Przystępując do rozpatrzenia przejawów puryzmu we współczesnej polszczyźnie przypomnijmy, że kwestia wyrazów obcego pochodzenia jest zagadnieniem praktycznym, sprowadzającym się do takiego doboru środków wyrazu, który by gwarantował możliwie najsprawniejsze funkcjonowanie języka jako narzędzia społecznej komunikacji. Stąd konieczna jest postawa racjonalna i rzeczowa, a najbardziej szkodliwe - wszelkiego rodzaju emocje, zwłaszcza o charakterze nacjonalistycznym lub skrajnie tradycjonalistycznym, zrodzone z ducha zaściankowości i parafiańszczyzny.
Wszystko sprowadza się do obiektywnej i wyważonej oceny, czy w konkretnym wypadku lepiej będzie pełnił swoją funkcję komunikatywną wyraz zapożyczony, czy jego rodzimy odpowiednik, najczęściej specjalnie w tym celu stworzony neologizm. Nie zawsze usuwanie elementów obcego pochodzenia jest przejawem puryzmu językowego. Ukażemy to na przykładzie polskiego słownictwa technicznego.
Jak wiadomo, słownictwo to jest bardzo silnie nasycone wyrazami pochodzenia obcego, przede wszystkim niemieckiego, w mniejszym stopniu, gdy chodzi o terminy nowsze, francuskiego i angielskiego. Nie ulega wątpliwości, że zapożyczenia mniej specjalistyczne, funkcjonujące już w polszczyźnie ogólnej, a równocześnie od dawna utarte, powszechnie znane i zrozumiałe - dobrze spełniają swoją funkcję komunikatywną i próby zastępowania ich rodzimymi neologizmami byłyby niecelowe i nierozsądne. Do takich zapożyczeń należą: rura, śruba, kielnia, huta, szyb, kilof itp. (wszystkie z pochodzenia germanizmy). Inaczej natomiast musimy potraktować wąskospecjalistyczne terminy obcego pochodzenia, najczęściej niemieckiego, w jakie obfituje słownictwo rzemieślnicze, zwłaszcza terminologia niektórych gałęzi rzemiosła. Z humoreski Juliana Tuwima Ślusarz możemy wynotować następujące germanizmy z zakresu słownictwa ślusarskiego: ferszlus, roztrajbować, droselklapa, blindować, ryksztosować, pufer, lochować i inne. Z pełnym uzasadnieniem można powiedzieć, że nie wypełniają one dobrze swojej funkcji w komunikacji językowej. Dla osób nie znających języka niemieckiego są kompletną chińszczyzną. Trudno też by było mówić o ich szerszym rozpowszechnieniu poza środowiskiem zawodowym ślusarzy, i to raczej starszego pokolenia, dla którego język niemiecki na skutek oczywistych warunków historycznych był lepiej lub gorzej znany. W tej sytuacji celowe wydają się dążności do spolszczenia tego rodzaju kręgów słownictwa technicznego. Trzeba bowiem pamiętać, że rodzimy neologizm ma tę wyższość nad zapożyczeniem, że już samą swoją budową słowotwórczą wskazuje na ramowe potencjalne znaczenie - jest więc od pierwszej chwili przynajmniej częściowo zrozumiały i łatwo utrwala się w pamięci. Stąd wyższość np. imadła nad śrubsztakiem czy tarnika nad raszplą, stąd tendencja do polonizacji naszego słownictwa technicznego jest z punktu widzenia funkcji komunikatywnej języka uzasadniona i, generalnie biorąc, nie może być traktowana jako przejaw puryzmu.
Dobrego natomiast przykładu dążności purystycznych dostarcza słownictwo medyczne. Lansuje się tutaj ostatnio polskie neologizmy w miejsce doskonale już ustalonych i zadomowionych w języku terminów obcego pochodzenia (np. zimnica zamiast malaria, krztusiec zamiast koklusz, płonica zamiast szkarlatyna, błonica zamiast dyfteryt, ustrój zamiast organizm). Oto co pisze o tej tendencji Witold Doroszewski: “Społeczne powołanie lekarza polega na zwalczaniu chorób, a nie na wynajdywaniu dla nich rodzimych nazw - ten swojski chrzest nie zmienia samej rzeczy, nie łagodzi przebiegu cierpienia, nie «oswaja» choroby. Można przypuszczać, że ojcowie chrzestni różnych zimnie, płonic, błonic nie należą do tych lekarzy, którzy najwięcej zaszkodzili samym chorobom w Polsce i najwięcej pomogli chorym Polakom [...]. Po co, dla czyjego pożytku odcinać się ekskluzywnymi terminami od całej reszty cywilizowanego świata? Świat zna nas mało. Po co jeszcze wznosić sztuczne przegrody między światem a nami?" (Wśród słów, wyrażeń i myśli, Warszawa 1966, s. 394 i 435).
 
GRAMATYKA A UZUS JĘZYKOWY

 
1. Niedawno, prowadząc lektorat języka polskiego dla Francuzów, przy objaśnianiu reguły, iż w wypadku podmiotu szeregowego, składającego się z rzeczowników męskich i żeńskich, orzeczenia używa się w formie męskoosobowej (np. Jan i Paweł przyszli, Anna i Maria przyszły: Jan i Anna przyszli) - spotkałem się z charakterystycznym komentarzem jednej ze słuchaczek: “Oto kolejne świadectwo faktu, że gramatykę uprawiali mężczyźni". Komentarz był na poły żartobliwy, niemniej jednak wydaje się on znamienny jako wyraz powszechnego u osób nie obeznanych bliżej z językiem poglądu, jakoby zasady gramatyki tego czy innego języka narodowego były dziełem uczonych danym językiem się zajmujących. Przekonanie takie jest wprawdzie dość naturalne u użytkownika francuszczyzny, języka o długiej tradycji świadomej uprawy i normatywnej ingerencji (przynajmniej od XVII wieku język literacki we Francji rozwija się przy poważnym udziale wpływu instytucjonalnych czynników normatywnych, z których najważniejszym jest słynna Akademia Francuska) - niemniej jednak jest to przekonanie z gruntu fałszywe.
Fałszywe, ale nienowe. Jego źródła tkwią w osiemnastowiecznych wyobrażeniach o roli gramatyków w rozwoju i funkcjonowaniu języka. Oświecenie ze swoim racjonalizmem i trochę naiwną - z naszego punktu widzenia - wiarą w postęp w każdej dziedzinie ludzkiej działalności skłonne było przyjmować, iż uczony-gramatyk, najlepiej zorientowany we właściwościach “ducha języka", władny jest stanowić normy, zmierzające do jego udoskonalenia, a rozumna społeczność użytkowników języka normy te przyjmie i do nich nakłoni swój uzus.
Takie rozumienie roli gramatyka znalazło swój wyraz w dziełach skądinąd wielce zasłużonego pijara, rodem z Wielkopolski (urodził się w Czerniejewie pod Gnieznem), Onufrego Kopczyńskiego (1735 - 1817). Jeden charakterystyczny przykład. W staropolszczyźnie obok liczby pojedynczej i mnogiej istniała jeszcze liczba podwójna: mówiono więc jeden stół, jedna ława, jedno okno, trzy stoły, trzy ławy, trzy okna - ale dwa stoła, dwie ławie, dwie oknie. Liczba podwójna istniała do XVI wieku; dziś pozostały tylko jej ślady w postaci izolowanych form o znaczeniu liczby mnogiej (wyjątkowo pojedynczej) w rodzaju ręce (jak ławie; liczba mnoga była kiedyś regularnie ręki, jak nogi, ławy itp.), w ręku (miejscownik liczby podwójnej, a więc pierwotne znaczenie 'w obu rękach'), rękoma (dawniej poprawnie rękama, celownik i nadrzędnik liczby podwójnej), a także oczy, uszy; oczu, uszu; oczyma, uszyma (regularne formy liczby mnogiej oka, ucha; ok, uch; okami, uchami funkcjonują dziś w innym znaczeniu); zachowały się również formy liczby podwójnej w przysłowiach i porzekadłach, które zwykle cechują się skostnieniem formalnym, np. Mądrej głowie dość dwie słowie. Na przełomie XVIII i XIX wieku, w czasach Kopczyńskiego, liczba podwójna była już kategorią gramatyczną od dawna i całkowicie martwą. Przekonany o swoim posłannictwie i roli pośrednika między “duchem języka" a społeczeństwem, Kopczyński usiłował wskrzesić liczbę podwójną, tzn. narzucić ją użytkownikom języka polskiego, co - rzecz jasna - musiało skończyć się fiaskiem.
2. Z trudem pokonując liczne opory, torowało sobie drogę w polskiej gramatyce przekonanie, iż przepisy poprawnościowe należy formułować na podstawie zaobserwowanego uzusu. Z wolna zaczynali to rozumieć lepiej przygotowani czy inteligentniejsi autorzy, natomiast wśród konserwatystów czy po prostu dyletantów, których w tej dziedzinie nie brakowało, długo jeszcze w wieku XIX utrzymywał się pogląd, że można społeczeństwu dowolnie narzucać przepisy, choćby nawet daleko odbiegały od rzeczywistości. Liczby podwójnej bronili jeszcze J. N. Deszkiewicz-Kundzicz w roku 1843 i F. Żochowski w 1852. Były propozycje jeszcze naiwniejsze, dla nas już brzmiące wręcz anegdotycznie. Niejaki Wyszomirski w 1808 roku wystąpił z projektem ograniczenia ilości “świstów" w języku polskim przez zastąpienie grup scze, trze, prze, brze, grze, wrze itp. grupami sce, tre, pre itd. Inny maniak, K. Wiesiołowski, zgłosił w 1822 roku wniosek, by usunąć z języka wyrazy na -arz, gdyż przypominają one pewien nieprzyzwoity wyraz niemiecki (Arsch). Jeszcze w 1862 roku F. Betlejczyk wystąpił przeciwko rozróżnianiu w liczbie mnogiej rodzaju męskoosobowego i niemęskoosobowego: “Zarzucę jeszcze temu dualizmowi zły stosunek dźwiękowy: jakoż płeć męska, płeć grubsza posiadła formę miękką (mieli, pisali, padli), płeć zaś żeńska, płeć delikatniejsza skazana jest na formę twardą (miały, posiadały, pisały, padły). Może też kobiety ujmą się za sobą, upomną się o swoją krzywdę w języku i dopomogą do przeprowadzenia zmiany" (cytuję za S. Urbańczykiem, Szkice z dziejów języka polskiego, Warszawa 1968, s. 384). Więcej takich zabawnych szczegółów podaje J. Siwkowska w cyklu artykułów Gramatykalne sprawy zeszłowiecznej Warszawy, drukowanych w “Poradniku Językowym".
Podobnego rodzaju maniakalne projekty nie wymagają komentarza - pozostaje jednak do rozważenia pytanie, jaka jest właściwa rola językoznawstwa normatywnego w rozwoju i funkcjonowaniu języka, jaki jest możliwy zakres skutecznych interwencji normatywnych. Nie ulega wątpliwości, że językoznawca, który by chciał formułować prawidła poprawnościowe wbrew powszechnemu uzusowi, nie może liczyć na powodzenie swoich przedsięwzięć. Dzieje językoznawstwa normatywnego dostarczają w tym względzie licznych przykładów. Czy to oznacza, że uczeni-językoznawcy skazani są na bierność i pozbawieni jakichkolwiek możliwości oddziaływania na bieg spraw językowych? Bynajmniej. Językoznawca z racji swojej wiedzy teoretycznej i znajomości systemu danego języka i dokonujących się w nim zmian orientuje się w tendencjach rozwojowych języka, w stopniu nasilenia i rozpowszechnienia aktualnych innowacji, co mu pozwala udzielać poparcia innowacjom pożądanym, funkcjonalnie uzasadnionym, a przeciwstawiać się niepożądanym, niepotrzebnym, nieraz wręcz szkodliwym, które żadnym uzasadnieniem funkcjonalnym wylegitymować się nie mogą. Oczywiście uzus jest przy ocenie innowacji kryterium najważniejszym, absolutyzować go jednak też nie można - istnieje bowiem zjawisko mody językowej, której objawem jest gwałtowny wzrost częstości użycia pewnych wyrazów czy ich połączeń, wynikający z żywiołowego, nieraz wprost bezmyślnego naśladowania jakichś atrakcyjnych wzorów. Kariera takich wyrazów i frazeologizmów bywa często krótkotrwała, toteż natychmiastowa aprobata normatywna dla nich byłaby decyzją pochopną.
Rzecz jasna, nie zawsze poparcie językoznawców prowadzi do utrwalenia się innowacji pożądanej, i nie zawsze ich potępiająca ocena zdolna jest zahamować szerzenie się i utrwalenie innowacji niepożądanej. Najogólniej można powiedzieć, że na skuteczność normatywnych interwencji językoznawców ma wpływ stopień kultury językowej społeczeństwa, z kolei w niemałej mierze zależny od tradycji świadomej działalności kulturalno-językowej i stopnia jej zinstytucjonalizowania, a dalej językowe oddziaływanie szkoły i, w epoce dzisiejszej, środków masowego przekazu informacji. Szkoła i środki masowego przekazu informacji są dziś najbardziej wpływowymi krzewicielami wzorów językowych i od jakości egzekwowanej (w przypadku szkoły) i lansowanej (w przypadku prasy, radia i telewizji) przez nie polszczyzny w największym stopniu zależy piękno i poprawność naszych codziennych wypowiedzi. A jak z tą jakością bywa, to już oddzielny temat.
 
LITERATURA A POPRAWNOŚĆ JĘZYKOWA

 
1. W dyskusjach na temat poprawności językowej często się zdarza, iż ich uczestnicy, szukając argumentów przemawiających za danym elementem językowym (wyrazem, formą fleksyjną itp.), odwołują się do autorytetu wybitnych pisarzy, którzy tego elementu w swojej twórczości używali. Stanowisko takie opiera się na przekonaniu, że wielcy pisarze są najbardziej świadomymi i wrażliwymi na wartość słowa użytkownikami języka. Czy jest to stanowisko słuszne w każdym wypadku?
Przede wszystkim musimy stwierdzić, że język pisarzy jest - tak jak każdy inny język indywidualny, osobniczy - uwarunkowany historycznie i geograficznie. Gdy chodzi o pisarzy dawniejszych, uświadamiamy to sobie bardzo wyraźnie: Rej używał form wizerunk, w ogródkoch, w sadkoch - dzisiaj natomiast mówimy wizerunek, w ogródkach, w sadkach i nikomu nie przyszłoby do głowy bronić tych pierwszych form powoływaniem się na autorytet Reja. Natomiast w wypadku pisarzy i dzieł nie tak już odległych w czasie nie zawsze zdajemy sobie sprawę ze wszystkich różnic, jakie zachodzą między ich językiem a dzisiejszą normą - różnic licznych zwłaszcza w dziedzinie semantyki, frazeologii, składni. Wszyscy chyba, którzy otrzymali średnie wykształcenie (w niedalekiej przyszłości już przecież powszechne), słyszeli o oświeceniowym czasopiśmie “Zabawy Przyjemne i Pożyteczne", lecz mało kto wie, że wyraz zabawy nie oznacza tutaj tego, co dzisiaj, znaczy natomiast tyle co - 'zajęcia' (staropolskie bawić się czymś - zajmować się czymś, zabawa = zajęcie). Nawet Prus, tak zdawałoby się już bliski nam językowo, pisał o akompaniowaniu komuś na spacerach w Ogrodzie Saskim. Oczywiście błędem by było dowodzić na tej podstawie, że wyraz akompaniować znaczy dziś tyle co 'towarzyszyć komuś'. Podobnie dla współczesnej normy językowej nic nie wynika z faktu, że tenże Prus pisał o subiektach gumowych czy o metalowym głosie pani Wąsowskiej.
Jeśli chodzi o uwarunkowanie geograficzne języka pisarzy, doskonałego przykładu dostarcza twórczość Mickiewicza. Witold Doroszewski (Kryteria poprawności językowej, Warszawa 1950, s. 68 -100) wskazał wiele charakterystycznych właściwości regionalnych w tekście Pana Tadeusza, np. czasem (= przypadkiem), światły (= jasny), oczki, białek (= oka), zrucić (= zrzucić), wymowa typu kączyć, panieka (o czym świadczą rymy: kończył - złączył, panienką - w ręką).
Ponadto nie można zapominać, że pisarze często celowo, ze względów artystycznych, wykraczają poza normę współczesnego im języka ogólnego. I znowu: uświadamiamy to sobie doskonale, gdy chodzi o teksty konsekwentnie i w całości stylizowane na język dawny, ludowy itp. Nikt zapewne nie zechce w sporach poprawnościowych przywoływać w sukurs archaicznych form z Krzyżaków czy gwarowych z Chłopów. Jednak i w tekstach bardziej neutralnych pod względem stylistycznym musimy się liczyć z możliwością pojawienia się form “pozaliterackich", np. w partiach dialogowych - form środowiskowych, żargonowych, użytych dla scharakteryzowania postaci, zindywidualizowania ich języka i tym samym zapewnienia utworowi realizmu językowego. Żeromski w Popiołach dla wywołania obrazu wielkich, spracowanych rąk bohatera z ludu, użył w narracji autorskiej formy racami; oczywiście nie wynika z tego, aby to była forma poprawna i tym samym godna naśladowania. Wiadomo, ile wyrazów i form gwarowo-miejskich, żargonowych itp. pojawia się w twórczości niektórych pisarzy współczesnych, np. Marka Nowakowskiego, Janusza Głowackiego, Ireneusza Iredyńskiego. Wiadomo też, że niektóre nurty współczesnej literatury oskarżane są wręcz o sankcjonowanie i rozpowszechnianie obscenów, wulgaryzmów i w ogóle chamstwa językowego.
2. Zastanawialiśmy się nad zasadnością odwoływania się do uzusu językowego wybitnych pisarzy jako do argumentu w dyskusjach na temat poprawności i kultury języka. Takie stanowisko dyskutantów opiera się na przekonaniu, że wielcy pisarze są najbardziej świadomymi i wrażliwymi na wartość słowa użytkownikami języka. Nie kwestionując bynajmniej zasadniczej słuszności tego stanowiska i leżącego u jego podstaw przekonania, wskazaliśmy niektóre ograniczenia tej wzorcowej funkcji literatury pięknej w dziedzinie językowej. Przypomnieliśmy i pokazaliśmy na przykładach, że język pisarzy jest, jak każdy inny język osobniczy, uwarunkowany historycznie i geograficznie; ponadto pisarze często celowo, ze względów artystycznych, wykraczają poza normę współczesnego im języka ogólnego.
Wreszcie należy podkreślić, że nie każdy wybitny twórca literacki jest autorytetem w dziedzinie języka. “Uznany społecznie wzorzec stanowi najczęściej język tych ludzi pióra, których mistrzostwo polega nie tyle na inwencji językowej, ile na doskonałym używaniu środków w języku danych, istniejących" (D. Buttler, H. Kurkowska, H. Satkiewicz, Kultura języka polskiego, Warszawa 1976, s. 40). Takiemu właśnie mistrzostwu w posługiwaniu się językiem zastanym i ogólnie rozpowszechnionym zawdzięczali swój autorytet językowy Sienkiewicz, Prus, Dąbrowska. Powoływanie się w dyskusjach poprawnościowych na uzus takich właśnie pisarzy jest najbardziej zasadne i najbardziej przekonywa jako argument. Zdecydowanie natomiast mniejszą rolę pod tym względem odgrywa język pisarzy-nowatorów, eksperymentatorów w rodzaju Leśmiana, Zegadłowicza, Przybosia, nie mówiąc już o Białoszewskim, Karpowiczu czy w ogóle tzw. poetach-lingwistach.
Na koniec trzeba stwierdzić, że rola literatury pięknej jako wzorca w zakresie poprawności i kultury języka bardzo dzisiaj zmalała. Do niedawna jeszcze niezastąpionym wzorem językowym była klasyczna literatura polska. Dziś jednak obniżył się bardzo jej prestiż językowy (podobnie jak i autorytet moralny i w ogóle wpływ społeczny), głównie na skutek postępującego zmniejszania się jej poczytności. Częściej już czytywana jest literatura współczesna, ta jednak mniejsze ma tutaj możliwości oddziaływania, gdyż współcześnie “brak pisarza, którego osobista praktyka językowa stanowiłaby autorytet w tej dziedzinie" (K. Wyka, Łowy na kryteria, Warszawa 1965, s. 116), a ponadto we współczesnej literaturze w szerokim zakresie dochodzi do głosu właśnie inwencja i eksperyment językowy, szeroko się stosuje różnego rodzaju stylizacje, narrację z pozycji bohatera określonego społecznie i środowiskowo - co wszystko powoduje, że język artystyczny w różnych swoich przejawach daleko nieraz odbiega od wzorca współczesnej standardowej polszczyzny kulturalnej. Ze względu na zasięg i siłę oddziaływania rolę literatury mogłyby przejąć środki masowego przekazu informacji, z wielu jednak względów ich języka nie można zalecić jako wzorca poprawnej polszczyzny. Wielokrotnie w tej książce różne typy błędów językowych będziemy ilustrować przykładami z prasy, radia i telewizji. Społeczna ranga zjawiska wymagałaby zajęcia się w przyszłości językiem środków masowego przekazu informacji w sposób bardziej usystematyzowany.
 
LOGIKA W JĘZYKU

 
Czy język jest logiczny? Bardzo długo sądzono, że jest - a w każdym razie powinien być. Dawni gramatycy dopatrywali się w formach językowych prostego odbicia logicznych kategorii myślenia ludzkiego, a to, co pozostawało w sprzeczności z postulatami logiki, uważali za wynik skażenia, zepsucia spowodowanego bezrefleksyjnym posługiwaniem się językiem przez niewykształcony gmin. Na przekonaniu o prymacie logiki w języku opierała się cała koncepcja tzw. gramatyki powszechnej, panująca w językoznawstwie XVII i XVIII wieku. Ową gramatykę powszechną rozumiano jako ogólne, powszechnie obowiązujące zasady, jakby logiczny kościec wszystkich języków, do którego powinien się stosować zwyczaj językowy poszczególnych języków narodowych. Tym zaś, kto w wypadku rozbieżności miał ten zwyczaj językowy podporządkować regułom gramatyki powszechnej, był gramatyk. Stąd wiele arbitralnych ustaleń i przepisów, formułowanych przez dawnych gramatyków, których najwybitniejszym reprezentantem u nas był ksiądz Onufry Kopczyński. W spadku po owych gramatykach przetrwało przekonanie, że na podstawie przesłanek logicznych można wyrokować o poprawności bądź niepoprawności form językowych. Czy istotnie logika może stanowić kryterium poprawności językowej? Czy język jest logiczny?
Nawet potoczne doświadczenie językowe każe przecząco odpowiedzieć na to pytanie. Jeśli przymiotnik zaprzeczony oznacza coś wręcz przeciwnego niż jego nie zaprzeczony odpowiednik (wielki - niewielki, dobry - niedobry itd.), to skoro widomy znaczy tyle co 'widzialny, taki, którego można widzieć' (widomy znak, widomy objaw itp.) - niewidomy winien znaczyć 'niewidzialny, taki, którego nie można widzieć', a tymczasem znaczy 'taki, który nie widzi'; skoro pozorny znaczy tyle co 'z pozoru tylko będący jakimś, a w istocie inny', to niepozorny winien znaczyć 'przeciwstawny pozornemu, czyli istotny', a tymczasem znaczy 'niepokaźny, nieokazały'. Złodziej to, wydawałoby się, 'ktoś, kto dzieje (to znaczy czyni) zło', a więc to samo, co złoczyńca - tymczasem w istocie złodziej oznacza tylko pewien rodzaj złoczyńcy. Wprawdzie niewidomy mógł dawniej znaczyć tyle co 'niewidzialny' (jeszcze Krasiński, nazywał Boga Niewidomym), a złodziej oznaczał pierwotnie 'złoczyńcę', lecz wyrazy zmieniają znaczenie i protest żadnego logika nie jest w stanie zahamować tego zjawiska. Inna sprawa: między budową wyrazu a jego znaczeniem zachodzi często taki stosunek, iż faktyczne znaczenie stanowi tylko część znaczenia potencjalnego, wynikającego z budowy wyrazu. Biegacz to, mogłoby się zdawać, 'ktoś, kto biega' - tymczasem choćbym niejednokrotnie gonił odjeżdżający mi z przystanku autobus, nie staję się przez to biegaczem. Nauczyciel to, jak wynika z budowy tego wyrazu, 'ktoś, kto naucza'; choćbym wielu rzeczy nauczył moje dzieci, nikt z tego tylko powodu nie nazwie mnie nauczycielem. Ponadto język odzwierciedla często dawną, nieaktualną już dziś wiedzę o świecie. Jak przed wiekami tak i dziś mówimy wschód słońca, zachód słońca - choć w świetle teorii kopernikańskiej właściwsze by były określenia wschód ziemi, zachód ziemi. Atom znaczy tyle co 'niepodzielny'; mimo że dokonano już rozbicia atomu, nikomu nie przychodzi do głowy nazwanie go tomem, choć właśnie taka nazwa by była bardziej logiczna.
Brak logiki w języku przejawia się jednak nie tylko w budowie i znaczeniu poszczególnych wyrazów. Irracjonalność i alogiczność leży u podstaw wielu kategorii gramatycznych, np. kategorii rodzaju w odniesieniu do rzeczowników nieżywotnych. Na jakiej podstawie stołowi przypisujemy cechy męskie, zaś ławie żeńskie? Na jakiej podstawie Francuzi czynią to akurat odwrotnie (w języku francuskim table 'stół' jest rodzaju żeńskiego, zaś banc 'ławka' męskiego)? I cóż by mogła (i na jakiej podstawie) logika zawyrokować w kwestiach spornych, budzących wątpliwości użytkowników języka (np. ten magiel czy ta magiel, ten goleń czy ta goleń, ten przerębel czy ta przerabia)?
Witold Doroszewski w popularnej książce Kryteria poprawności językowej na pierwszym miejscu wymienia kryterium formalno-logiczne. Autor się wprawdzie zaraz na wstępie zastrzega, że nie chodzi tu o zgodność z postulatami logiki formalnej, lecz o logiczną interpretację formy językowej. Dla uniknięcia wszelkich możliwych nieporozumień warto jednak nazywać to kryterium inaczej, a mianowicie kryterium systemowym lub ściślej kryterium zgodności z systemem językowym. Zakończymy niniejsze rozważania choć jednym przykładem zastosowania tego kryterium. W języku polskim czasowniki odrzeczownikowe motywowane są co do znaczenia przez podstawowy rzeczownik (kształtować 'nadawać kształt'). Zatem niepoprawne jest zdanie Dzisiejsza polszczyzna różniczkuje znaczenia przymiotników dziecinny i dziecięcy. Błąd polega na użyciu niewłaściwego czasownika. Poprawny byłby w tym kontekście czasownik różnicować, który pochodzi od rzeczownika różnica i znaczy 'wprowadzać różnicę'; różniczkować natomiast pochodzi od rzeczownika różniczka 'termin matematyczny' i poprawnie może być używany tylko w matematyce.
 
AGRESJA W JĘZYKU

 
Kultura osobista, kultura życia codziennego obejmuje między innymi nakaz uprzejmości, grzeczności i taktu w obcowaniu z bliźnimi. Służą temu specjalne formy językowe - od elementarnych proszę i dziękuję po “grzecznościowe" konstrukcje gramatyczne w rodzaju czy mógłbym prosić o .. . np. Czy mógłbym prosić o drugą filiżanką kawy? [forma pytajna (czy mogą prosić) brzmi uprzejmiej niż prośba w postaci twierdzącej (proszę), tryb warunkowy (czy mógłbym prosić) - uprzejmiej niż tryb orzekający (czy mogę prosić) itd., czy byłby (byłaby) pan (pani) tak uprzejmy (uprzejma) i... (np. Czy byłby pan tak uprzejmy i pomógł mi wnieść wózek?), czy państwo pozwolą, że ... (np. Czy państwo pozwolą, że otworzę na chwilę okno?), czy nie przeszkadzałoby państwu, jeśli... (np. Czy nie przeszkadzałoby państwu, jeślibym zapalił?)]. Język każdego cywilizowanego społeczeństwa dysponuje tego typu środkami (zwanymi czasem regułami socjolingwistycznymi), których sprawne funkcjonowanie jest ważnym współczynnikiem zdrowia i komfortu psychicznego w wymiarze społecznym.
Tymczasem wystarczy wyjść na ulicę, wejść do sklepu, przejechać się tramwajem czy autobusem, by się przekonać, jak sprawa wygląda u nas w rzeczywistości, w codziennej praktyce społecznej. Jakże rzadko już się słyszy, by ktoś robiąc zakupy w sklepie czy kiosku zwracał się do sprzedawczyni słowami: Proszę (o) kostkę masła (kilo jabłek, “Głos Wielkopolski", dwie widokówki itp.) czy choćby krótko: Popularne, proszę; by prosząc o dodatkową usługę, np. zapakowanie czegoś, czego nie ma u nas w zwyczaju pakować (a to już całkiem inna kwestia, spoza sfery komunikacji językowej), używał zwrotów w rodzaju: Czy pani byłaby uprzejma mi to zapakować? lub choćby (jeśli powyższą formę uznamy za zbyt ceremonialną w stosunkach klient - sprzedawca): Czy mogłaby pani mi to zapakować?; by na propozycję sprzedawczyni (inna rzecz, iż raczej nietypową): Może panu (pani) to zapakować? reagował słowami: Bardzo proszę albo też: Dziękuję, proszę się nie trudzić lub choćby: Dziękuję, nie trzeba; by kończył zakupy słowami: Dziękuję, to (już) wszystko. Oczywiście brak uprzejmości cechuje nie tylko klientów. Jakże często sprzedawczyni, dla której przecież uprzejmość winna być nie tylko, jak dla wszystkich, nakazem kultury, lecz ponadto także obowiązkiem zawodowym, zwraca się do nas w niezbyt uprzejmej formie, posługując się wyrażeniami i zwrotami w rodzaju: Co dać? Co jeszcze?, Nie ma! (dobrze że nie - choć i to można już usłyszeć - Czego?). I tak wygląda to nasze codzienne obcowanie językowe - nacechowane niechęcią, niegrzecznością, brakiem kultury, a w najlepszym wypadku obojętne i nijakie. Dla pełności obrazu trzeba jeszcze sobie przypomnieć nie poddającą się tutaj opisowi, a towarzyszącą naszym słowom intonację - oschłą, nieuprzejmą, nieraz wręcz wrogą. (A przecież od intonacji tyle zależy! Nie darmo Francuzi zwykli mawiać: Cest le ton qui fait la chanson, czyli: Od tonu wypowiedzi zależy jej sens i zabarwienie emocjonalne).
Tak jest w sytuacjach całkiem neutralnych. A już każde, najdrobniejsze nawet spięcie, każdy najbłahszy incydent (o który jakże łatwo zwłaszcza w wielkim mieście, gdzie na ograniczonej przestrzeni ocierają się o siebie nieustannie tłumy ludzi) przeradza się natychmiast w ostry konflikt słowny i “pyskówkę". W zatłoczonym tramwaju czy autobusie od czasu do czasu dobiega naszych uszu dialog w rodzaju: - Co się pan tak na mnie pcha? - Wysiada pan czy nie? Jak się nie wysiada, to się nie stoi w przejściu jak .. . na weselu! - Ładnie cię matka wychowała! I gdzie ci stoję w przejściu? Mało masz miejsca? Hrabia! Jak ci tu ciasno, to sobie weź taksówką! - itd., itd. Zwykle w pewnym momencie takiego dialogu pęka ostatnia cieniutka osłonka kultury, pryska ostatni pozór przestrzegania konwencji społecznych wyrażający się w użyciu usankcjonowanych tradycją form pan, pani. Pojawia się ty - i otwiera drogę dla wszelkiego rodzaju najordynarniejszych obelg i wyzwisk. A już w słownych starciach między kierowcami i pieszymi to chyba w ogóle się nie uświadczy dzisiaj form pan, pani: Jak leziesz, stara krowo!, Oczu nie masz, idioto ciężki! Gdzie się pchasz? Uważaj, bo ci z dupy garaż zrobię! - to dziś już chyba najłagodniejsze “apostrofy" kierowców do pieszych, którzy na skutek swej nieostrożności znajdą się niespodzianie przed maską samochodu. Piesi też zresztą nie pozostają dłużni. Nie znając na ogół zasad ruchu drogowego, kierowców całkiem prawidłowo skręcających w prawo przy czerwonym świetle i zielonej strzałce obrzucają epitetami w rodzaju: Jak jedziesz, bandyto!, Cham, pirat drogowy! itp. Wariacie! idioto!, glupolu!, kretynie!, bucu!, chamie!, ćwoku!, kmiocie!, łajzo jedna!, krowo!, klępo! (że już pominiemy rozmaite epitety “seksualne") - rozbrzmiewa bez przerwy w miejscach publicznych jak smutny i przykry akompaniament naszego codziennego społecznego obcowania językowego.
Oczywiście naiwnością i uproszczeniem byłoby dopatrywanie się przyczyn tego zjawiska tylko i wyłącznie w niskiej kulturze językowej społeczeństwa. Język zazwyczaj odzwierciedla tylko zjawiska i tendencje, których źródła tkwią poza nim samym, w realiach życia społecznego. Tak jest i z agresją przejawiającą się w zachowaniach językowych, których przykłady cytowaliśmy wyżej. Źródła tej agresji tkwią poza językiem - w warunkach naszego codziennego bytowania. Składają się na nie: niepokój, zmęczenie i znerwicowanie w skali społecznej, wywołane - najogólniej mówiąc - niską i wciąż się obniżającą jakością naszego życia. Komuś, kto jest wiecznie zabiegany, zmordowany kolejkami, tłokiem w środkach komunikacji miejskiej itp. - trudno się zdobyć na uprzejmość i życzliwość wobec bliźniego. Rzecz jednak w tym, iż agresywne zachowania językowe bynajmniej nie łagodzą skutków społecznych stresów, lecz wręcz przeciwnie - pogłębiają depresję społeczną w sferze psychicznej. I to musimy sobie jasno uświadomić. Musimy zrozumieć, że do najważniejszych źródeł dobrego samopoczucia należą harmonijne stosunki z bliźnimi. A najważniejszą (bo najczęstszą) formą tych stosunków jest obcowanie językowe. Miło nam, gdy ktoś się do nas odezwie uprzejmie i życzliwie. By jednak móc oczekiwać językowej uprzejmości i elegancji od drugich, musimy sami postarać się o to, by także nasze wypowiedzi cechowała uprzejmość, życzliwość, takt i kultura językowa. Prawda - w niełatwych warunkach naszego życia zbiorowego trudno się na to zdobyć. Trudno, ale warto. Tym bardziej, że jest to jedna z nielicznych rzeczy, na które jeszcze nas dzisiaj stać. Warunków życia codziennego w najbliższej przyszłości nie zmienimy, spróbujmy więc sobie zafundować choć trochę psychicznego komfortu wypływającego z “bezkolizyjnych", harmonijnych międzyludzkich stosunków językowych.
Czy taka “rewolucja" jest w ogóle w wymiarze społecznym możliwa? Ideału w tym zakresie zapewne nie osiągniemy, coś by się jednak chyba dało zrobić. Na myśl tu przychodzą szeroko, swego czasu publikowane wrażenia i wspomnienia z pierwszego pobytu papieża w Polsce. Świadectwa uczestników uroczystości zgodnie podkreślają powszechnie podówczas panującą atmosferę wzajemnej uprzejmości, życzliwości i serdeczności - już od wieczora poprzedzającego przyjazd Jana Pawła II. Nie było scysji, konfliktów, “pyskówek" - a przecież przez ulice i place przewalały się nigdy przedtem nie oglądane tłumy ludzi. Coś z tej atmosfery obserwujemy corocznie w wigilię Bożego Narodzenia i w przeddzień innych wielkich świąt. Powszechna uprzejmość i życzliwość, także na płaszczyźnie obcowania językowego, jest więc możliwa. Oczywiście we wspomnianych wyżej wypadkach działają szczególne przyczyny i okoliczności. Na co dzień nie uda się nam osiągnąć, a tym bardziej utrzymać, tak wysokiego pułapu harmonii i kultury obcowania językowego. Dla własnego zdrowia psychicznego musimy jednak zrobić wszystko, co możliwe, by choć w części poprawić dzisiejszy smutny stan rzeczy w tej dziedzinie.
 
O POPRAWNĄ WYMOWĘ

 
Współczesna polszczyzna literacka jest pod względem fonetycznym dość ujednolicona. Nieliczne różnice, które się w niej zachowały, świadczą o dawnych tradycjach regionalnych i są akceptowane przez dzisiejszą normę. Takie np. połączenia, jak las anten, brat ojca, gniew ludu, kształt miłości, noc letnia, wróg ludu inaczej są wymawiane w Krakowie i Poznaniu (laz anten, brad ojca, gniew ludu, kształd miłości, nodz letnia, wróg ludu), a inaczej w Warszawie (las anten, brat ojca, gnief ludu, kształt miłości, noc letnia, wrók ludu). Podobnie jest z wyrazami typu okienko, sanki, sukienka, śmietanka, Sienkiewicz, które w Krakowie i Poznaniu słyszy się z tzw. n tylnojęzykowym, a w Warszawie z n przedniojęzycznym.
Wszelkie inne różnice podlegają surowej ocenie normatywnej. Z punktu widzenia normy ogólnopolskiej są błędami np. takie fakty fonetyczne, jak mazowieckie twarde l w wyrazach typu lypa, lyna, lystopad, malyna, lytość, lyść, dyscyplyna, ulyca, Lublyn, Dęblyn, miękkie k, g w formach rękie, nogie, mogię, na Pragie 'na Pragę', twarde k w wyrazach kyjek, kełbasa, kerunek, wymowa wygłosowego -ą jako -o (chodzo, śpio, czytajo, jędzo) lub -om (chodzom, śpiom, czytajom, jędzom), czeba (trzeba), przeszczegać (przestrzegać), czymać (trzymać), szczelać (strzelać), dugo (długo), gupi (głupi), czonek (trzonek) (stąd np. w gwarach Wielkopolski utożsamienie wyrazu trzonek z wyrazem członek np. członek do łopaty).
Jednolitość dzisiejszej polskiej wymowy kulturalnej jest nieustannie naruszana przez tę część polskiej inteligencji, która świadomie lub nieświadomie przechowuje w swoim języku rozmaite pozostałości gwarowe. Lokalne przyzwyczajenia są tak silne, że trudno się ich wyzbyć nawet ludziom gruntownie wykształconym i kulturowo zasymilowanym z ludnością miejską. Odzywają się one w wypowiedziach ludzi wybitnych, twórców kultury i nauki. Kto oglądał telewizyjną audycję “Piórkiem i węglem", zauważył zapewne, jak profesor Zin wymawia: widzimy te mure (mury). Słuchacze “Czterech pór roku" usłyszeli 17 lutego 1979 roku, jak współautorka Słownika poprawnej polszczyzny po warszawsku wymawiała wyraz tutaj i dzisiaj (a więc: tutej i dzisiej).
Warszawscy spikerzy radiowi i telewizyjni stale mówią lyst, lytość, inwalyda, choć przecie chyba zdają sobie sprawę z tego, że słucha ich cała Polska, a nie tylko Warszawa. Nasi piosenkarze nie potrafią na tyle opanować poprawnej polszczyzny, by nie śpiewać bywają take dni, że się na jawie śni, ze zmęczonych oczu przeczeć blask czy dżewa, dżewa nad Wisłą. Czasem trudno rozpoznać wyrazy wchodzące w skład tekstu piosenki. Wielu słuchaczy zastanawiało się zapewne nad tym, o jakie to szalcienki chodzi bohaterce przeboju Dla ciebie, miły. Ostatnio w radiowej audycji “Fakty i piosenka" Krzysztof Dzikowski przypomniał fragment z listu słuchacza o tym, że najbardziej mu się spodobała piosenka Ireny Jarockiej o Gondolu Jerzym znad Wisły. Ilekroć słyszę piękną piosenkę Krzysztofa Krawczyka Jak minął dzień, zawsze mam wątpliwości, czy ten dzień zwiał, czy wiał od nas, aż się kurzy.
Należałoby się zastanowić nad tym, czy dzisiejszą wymowę kulturalną nadal ujednolicać, czy też różnicować zgodnie z lokalnymi zwyczajami mówienia. Współczesna norma wymowy jest dość liberalna. Honoruje stare różnice regionalne, a odrzuca wszelkie współczesne cechy gwarowe (wiejskie i miejskie). Dlatego w Słowniku wymowy polskiej (Warszawa 1977) za równouprawnione uznano m.in. formy las anten i laz anten, gnief ludu i gniew ludu, a za niepoprawne - takie, jak mazowieckie lyst, lypa, lytość, wielkopolskie czeba, czeci, leko (lekko), wyszy (wyższy), wila (willa), dugo (długo) oraz warszawskie gwarowo-miejskie na Pragie i chiba.
 
O CUDZYSŁOWIE

 
Jednym z najbardziej nadużywanych znaków interpunkcyjnych we współczesnych tekstach prasowych jest cudzysłów. Bez potrzeby opatruje się nim zarówno całe utarte zwroty frazeologiczne, jak i ich części. W intencji twórcy wypowiedzi ma to ostrzegać czytelnika, by danych zwrotów nie rozumiał dosłownie, lecz odczytał je jako przenośne. Tymczasem ostrzeżenie to jest całkowicie zbędne, gdyż wszelkie frazeologizmy typu biały kruk, mieć głowę na karku, zapominać języka w gębie, mieć duszę na ramieniu, szukać dziury w całym, bujać w obłokach, strzelać bez prochu, szewska pasja, niewierny Tomasz, mieć nóż na gardle, nosić koszulę w zębach, chować głowę w piasek, cienko prząść - są na tyle upowszechnione i utarte w świadomości językowej Polaków, że nie może być najmniejszej obawy o to, by ktokolwiek rozumiał je dosłownie. Wyrażenie biały kruk nie oznacza wcale ptaka, lecz rzadkość bibliofilską, wiercić komu dziurę w brzuchu to tyle, co być wobec niego nachalnym, naprzykrzać mu się ze swoimi prośbami, dręczyć go, szukać dziury w całym to tyle, co szukać pretekstu, doszukiwać się czegoś, czego naprawdę nie ma. Cudzysłów świadczy chyba o tym, że to twórca wypowiedzi opacznie rozumie dane zwroty i boi się, by czytelnik nie odczytał w nich tego, czego istotnie nie zawierają. To w świadomości językowej piszącego frazeologizmy rysują się jako dosłownie odczytywane przypadkowe połączenia wyrazów. Stosując cudzysłów, chce zarazem podkreślić, że jest także twórcą danego zwrotu, a więc przyznaje się niejako do stworzenia czegoś, co jedynie przejął z tradycji, odtworzył z pamięci. I tym naraża się na śmieszność. Wszak wydrwilibyśmy zapewne tego, kto wypowiadając informację pada śnieg podkreślałby równocześnie, że to on stworzył wyrazy śnieg i padać.
Współcześnie dziennikarze i publicyści coraz częściej używają w zastępstwie cudzysłowu przymiotnika przysłowiowy, doczepiając ów wyraz do frazeologizmu. Chcą w ten sposób podkreślić - także bez potrzeby - że dany frazeologizm skądś zacytowali, np.: Wczoraj mogliśmy się przekonać, że poznańscy drogowcy ze ZDiM nie zasypiają przysłowiowych gruszek w popiele (GZ 1977/62/4); Innymi słowy goście nie mają przysłowiowego noża na gardle i nie muszą traktować swego występu jako ostatniej szansy utrzymania się na wysokiej fali (T 1977/24/5); Debiutujący w Intertoto łodzianie spisali się na przysłowiowy medal odnosząc sześć zwycięstw [...] (Sp 1976/149/7). Również dla potencjalnych kandydatów łysienia zaświtała nadzieja, że nie spadnie im z głowy przysłowiowy włos, a w miejsce tych, które już utracili, odrosną inne - bujniej na przekór naturze i złośliwości losu (GZ 1977/108/6).
Co gorsze, przymiotnik przysłowiowy dodaje się do wyrazu, który akurat wcale nie występuje we frazeologizmie będącym niby punktem odniesienia zawartej w tekście aluzji: Tylko w piosenkach założenie rodziny wygląda na wielką sielanką. On ją “będzie nosił na rękach", a ona będzie mu wierna aż po przysłowiowy grób (DB 1976/290/8); Zlokalizowano tu (w Tarnowskich Górach) największy w kraju towarowy węzeł kolejowy i stację rozrządową, przysłowiową bramę na świat przemysłowego Śląska (EP 1977/36/7); Przysłowiową “pieśnią przyszłości" będzie chyba długo marzenie o zorganizowaniu w Sopocie obcojęzycznej wypożyczalni (DB 1977/246/5). Mówimy i piszemy: wierny do grobowej deski, okno na świat, melodia przyszłości lub muzyka przyszłości, nie zaś wierny po grób, brama na świat, pieśń przyszłości. Jest to pozorna wynalazczość językowa dziennikarzy, silenie się na dowcip, oryginalność i aluzyjność wypowiedzi, a w gruncie rzeczy tuszowanie oczywistych potknięć językowych.
 
O POPRAWNOŚCI TERMINÓW

 
W średniowieczu językiem nauki była wyłącznie łacina. Pierwsze prace naukowe w języku polskim pojawiły się w okresie Odrodzenia. Było ich jednak jeszcze zbyt mało, aby na szerszą skalę mógł się już wtedy zarysować problem polskiej terminologii naukowej. Pozycja łaciny została zaledwie nieco uszczuplona - dość przypomnieć, że dwa największe ówczesne osiągnięcia naszej nauki, dzieło Kopernika w zakresie nauk ścisłych i dzieło Frycza Modrzewskiego w dziedzinie nauk społecznych, zostały ujęte w formę łacińską. Dopiero w okresie Oświecenia kilkuwiekowa walka z łaciną na gruncie piśmiennictwa naukowego przyniosła zwycięstwo. Z całą jaskrawością pojawił się też wówczas problem polskiej terminologii naukowej. Zarysowały się dwa stanowiska: jedni chcieli zachować w spolszczonej postaci dotychczasowe terminy pochodzenia grecko-łacińskiego (“[...] czemuż przykładem innych narodów nie mamy ich z tego źródła czerpać, skąd wypłynęły nauki? Jeżeli teologija, filozofija, fizyka, gramatyka zostały przyswojone, za cóż inne mają się odmieniać?" - pisał M. D. Krajewski), inni uważali za właściwsze stworzenie nowych terminów z polskiego materiału językowego. Pod koniec XVIII i w pierwszej połowie XIX wieku rośnie liczba takich nowo tworzonych terminów rodzimych: ziemiopisarstwo (geografia), dziejopisarstwo (historia), tlen (oxygenium), chowanna (pedagogika), myślinia (logika), gminowładztwo (demokracja) itp. niektóre z nich zgrabne i poprawnie zbudowane, zachowały się do dziś (jak tlen).
W wieku XIX, który na całym świecie był okresem największego rozkwitu nauki, na ziemiach polskich pod obcą okupacją, w warunkach narastającego ucisku narodowego, nie było możliwości nieskrępowanego rozwoju polskiej nauki. Nauka uprawiana przez Polaków na obcych uniwersytetach, w obcych językach, osiągnięcia polskiej myśli technicznej realizowane w obcych krajach, nieraz na innych kontynentach - wszystkie te czynniki pociągały za sobą wpływ obcej terminologii.
Po pierwszej wojnie światowej i odzyskaniu niepodległości, w ramach prac nad normalizacją słownictwa technicznego i zawodowego, część terminów obcego pochodzenia została zastąpiona rodzimymi. W szczegółach wyglądało to różnie w obrębie różnych dyscyplin nauki i techniki. Zrozumiała w ówczesnych warunkach tendencja do usuwania obcych naleciałości przybierała nieraz przesadne rozmiary. Tak np. w dziedzinie słownictwa elektrycznego usiłowano (jak widać ze stanu dzisiejszego, bezskutecznie) zastąpić izolator odosobniakiem, a korek - przemocnikiem (“Korek - dobrze, a gdzie butelka?" - pytał jeden z uczestników ówczesnych dyskusji terminologicznych, przeciwnik korka).
Sprawa stosunku żywiołu rodzimego do obcego w terminologii jest aktualna do dziś. Trzeba stwierdzić, że ze stanowiska ściśle językoznawczego nie da się dowieść ogólnej wyższości lub niższości terminów jednego czy drugiego rodzaju. Dylemat: rodzimy neologizm czy zapożyczenie trzeba rozstrzygać w każdym konkretnym wypadku, opierając się na tzw. zasadach słowotwórstwa technicznego, których lista w ujęciu I. Bajerowej (Językoznawca wobec tzw. zasad słowotwórstwa technicznego, “Poradnik Językowy" 1973, s. 127 - 138) przedstawia się następująco: 1. zasada poprawności (zgodności z systemem językowym, zwłaszcza z wymogami słowotwórstwa), 2. zasada powszechności (wymóg wspólnych terminów dla tych samych pojęć na gruncie różnych dyscyplin naukowych i technicznych), 3. zasada zrozumiałości etymologicznej, 4. zasada logiczności (trafności, stosowności), 5. zasada jednoznaczności, 6. zasada zwięzłości, 7. zasada systematyczności (wymóg, by terminom pojęć równorzędnych odpowiadał termin pojęcia bezpośredniego nadrzędnego), 8. zasada pokrewności (wymóg pokrewieństwa językowego terminów określających pokrewne pojęcia) i 9. zasada łatwości (fonetycznej, wymawianiowej). Spośród czynników zewnętrznych trzeba przede wszystkim uwzględniać fakt, iż terminy stosowane powszechnie, w różnych językach, ułatwiają międzynarodową wymianę myśli naukowej i technicznej. Trzeba także pamiętać o roli uzusu terminologicznego, czyli tradycji i praktyki w tym względzie. Doświadczenie uczy, że próby usuwania zakorzenionego już terminu najczęściej kończą się fiaskiem lub połowicznym tylko, a raczej zgoła pozornym sukcesem. Tak np. w terminologii drukarskiej próba zastąpienia nazwy winkielak (przyrząd do układania pojedynczych czcionek w druku typograficznym) terminami wierszownik, kątownik i kątnik dała taki rezultat, iż obecnie w słownictwie poligraficznym funkcjonują wszystkie te wyrazy w identycznym znaczeniu i chcąc dobrze operować terminologią drukarską, trzeba je wszystkie znać, co jest stanem ze wszech miar niepożądanym.
 
STYL KWIECISTY

 
1. Metaforyka prasowa ma u nas niedobrą opinię. W opracowaniach poświęconych stylowi współczesnej publicystyki wielokrotnie już wskazywano na takie zasadnicze przyczyny pojawiania się błędnych metafor, jak pogoń za oryginalnością przy jednoczesnym uleganiu modzie językowej, silenie się na błyskotliwość i aluzyjność bez poczucia troski o precyzję przekazywanych treści, kokietowanie czytelnika tanimi konceptami, których budulcem jest szablon leksykalny, wreszcie nadużywanie neosemantyzmów, tj. wyrazów o narzuconych im nowych znaczeniach niezgodnych z utrwalonymi w zwyczaju jako własność wszystkich użytkowników polszczyzny.
Metafora ma ożywiać styl wypowiedzi, potęgować jego obrazowość i sugestywność. Tymczasem liczne przenośnie prasowe są na tyle niedorzeczne, że z obrazowością i sugestywnością nie mają nic wspólnego, a co gorsze - skutecznie zaciemniają sens wypowiedzi i tym samym utrudniają jej odbiór.
Przyjrzyjmy się wybranym metaforom powielającym konstrukcyjny schemat coś jest (staje się) czymś, w którym pierwsze “puste miejsce" przeznaczone jest dla nazw pojęć (rzeczowniki abstrakcyjne), drugie - dla nazw przedmiotów (rzeczowniki konkretne). Oto ich konteksty: Dzieckiem tej właśnie lewicowej ideologii drobnej burżuazji, zrodzonym w wyniku fiaska dotychczasowych prób modernizacji systemu społecznego drogą buntów studenckich [...] i etyczno-moralizatorskich postulatów jest współczesny terroryzm zachodni (Polit 1979/3/1); Ale nie udało się doprowadzić do aktywizacji rad teatru i organizacji zawodowych, działających w zespole. Dlatego organizacja partyjna stała się piorunochronem zbierającym wszystkie problemy i napięcia w zespole, który stawia sobie ambitne nietypowe zadania (TL 1979/57/ 3); Festiwal jarociński jest tyglem, w którym mieszają się najrozmaitsze zdarzenia, postawy, przeżycia i realizują się różne potrzeby (K 1987/19/12); Nie jest to, jak wiadomo, teza nowa [...] Nieraz już stanowiła wytrych do różnych ślepych zaułków wypełnionych pokracznymi koncepcjami (Polit 1979/6/3); Dzięki możliwości swobodnej artykulacji politycznych poglądów historia przestała być kostiumem, pod którego postacią prowadzi się rozmowę o teraźniejszości (RP 1987/1/12); Każdy sięgający daleko plan jest poniekąd pobożnym życzeniem, fabrykacją dzieci, które zostaną aniołkami, jak życie powie swoje racje (N 1979/4/3); Czy PRON - “proteza do przejścia przez błoto" - jest jeszcze potrzebny? (SM 1985/248/3); PRON jest dobrą szkołą demokracji i kultury politycznej. Głosy krytyczne są “szczepionką" przeciwko triumfalizmowi i samozadowoleniu, przeciwko fasadowości lub “usługowemu" pojmowaniu roli i funkcji naszego ruchu (GP 1987/167/3); Godność osoby ludzkiej i rozumność ludzkiej natury to dwa rumaki z jednego zaprzęgu chrześcijańskiej antropologii i za brak rozumu musiałaby uchodzić wszelka próba ich rozdzielenia (SiL 1987/28/6).
W cytowanych kontekstach mamy kwieciste metafory polegające na utożsamieniu zjawisk: terroryzm - dziecko (zrodzone w wyniku fiaska prób modernizacji systemu społecznego), organizacja partyjna - piorunochron (zbierający napięcia i problemy), teza - wytrych (do ślepych zaułków wypełnionych pokracznymi koncepcjami), plan - fabrykacja dzieci (które zostaną aniołkami), festiwal - tygiel (w którym mieszają się zdarzenia, postawy, przeżycia i realizują się potrzeby), historia - kostium (pod którego postacią prowadzi się rozmowę o teraźniejszości), PRON - proteza do przejścia przez błoto, glosy krytyczne - szczepionka (przeciwko triumfalizmowi i samozadowoleniu), godność osoby ludzkiej i rozumność ludzkiej natury - dwa rumaki z jednego zaprzęgu chrześcijańskiej antropologii.
Ich zasadniczą funkcją miało być zastąpienie pojęć obrazami, a zarazem nadanie tym pojęciom cech przedmiotów i zjawisk znanych czytelnikowi z doświadczenia, z realiów codzienności. Niestety, nie spełniają jej m.in. dlatego, że niefrasobliwie i wbrew zdrowemu rozsądkowi utożsamiono w nich zarówno takie zjawiska, których nie łączy żadne podobieństwo, np. teza i wytrych, plan i fabrykacja dzieci, jak i takie, które nie pozostają ze sobą nawet w relacji styczności, np. skojarzenie wytrychu ze ślepym zaułkiem, planu z aniołkami, piorunochronu z problemami, tygla z realizującymi się w nim potrzebami, protezy z błotem, szczepionki z triumfalizmem i samozadowoleniem, chrześcijańskiej antropologii z zaprzęgiem.
W każdym z takich określeń, jak fabrykacja dzieci, które zostaną aniołkami, wytrych do ślepych zaułków z pokracznymi koncepcjami, dziecko zrodzone w wyniku fiaska, prowadzić rozmową pod postacią kostiumu, w tyglu realizują się różne potrzeby - tkwi zalążek niedorzeczności. Nie mówimy przecież o produkowaniu czy wytwarzaniu dzieci, aktu tworzenia nie upatrujemy w niepowodzeniu i klęsce, ślepego zaułka nie otwieramy wytrychem. Pod kostiumem można to i owo nosić, ale w żadnym wypadku rozmawiać, w tyglu może się coś stapiać, ale żeby się w nim realizowały czyjeś potrzeby - to już czysty nonsens! Do przejścia przez błoto służą kalosze, a na upartego - szczudła, ale żeby zaraz protezy? Przecież to nie kładka!
Niefortunne są również metafory ze szczepionką i zaprzęgiem. Jeśli już przyrównujemy np. głosy krytyczne do szczepionki przeciwko triumfalizmowi, samozadowoleniu, fasadowości i usługowej funkcji jakiejś organizacji, to wypada koniecznie wspomnieć czy szczepionka ta jest skuteczna; nie wystarczy bowiem poprzestać na efektownym skojarzeniu odległych zjawisk, trzeba jeszcze przewidzieć i przemyśleć jego konsekwencje. Rumak nie jest koniem pociągowym, lecz wierzchowcem; do zaprzęgu pasuje jak wół do karety. Toteż misterne porównanie chrześcijańskiej antropologii do zaprzęgu z rumakami, którymi są godność osoby ludzkiej i rozumność ludzkiej natury, razi brakiem poczucia rzeczywistości. Geneza tej metafory jest jednak bardzo prosta. Chodziło bowiem o to, by zastąpić nasuwający się pod pióro niestosowny tu zwrot Janusowe oblicze 'dwie różne sprawy czego' jakimś innym określeniem o podobnej treści. Na pozór się udało. Ale tylko na pozór, bo kosztem sensu całej wypowiedzi.
Sztuka pięknego pisania musi być również sztuką myślenia. “Konstruowanie indywidualnych metafor jest - jak pisze profesor Danuta Buttler w Kulturze języka polskiego - sztuką szczególnie trudną, wymagającą i dużej inwencji językowej, i znajomości tradycji dotychczasowych użyć wyrazów, i liczenia się z realiami, i wreszcie - dobrego smaku stylistycznego".
2. Ostatnio w tekstach publicystycznych ukształtowała się charakterystyczna maniera udowcipniania wypowiedzi przez uzupełnianie stałych związków frazeologicznych takimi wyrazami, które mają niejako ukonkretnić ich przenośne znaczenie, a tym samym jakby ściślej dopasować do opisywanej sytuacji czy zdarzenia. Piszący najczęściej nie zdają sobie sprawy z tego, jak ryzykowne jest takie odświeżanie frazeologizmów i jakie pociąga za sobą skutki. Zwykle dodanie jakiegoś wyrazu do ustalonego zwyczajowo zespołu komponentów wyrażenia czy zwrotu powoduje rozluźnienie związków treściowych między tymi komponentami i wyodrębnianie się takich połączeń, które można odczytać jako absurdalne przenośnie lub po prostu - sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem zbitki słowne. Zamiast zamierzonego żartu powstaje wówczas błąd, a sama wypowiedź nie tyle śmieszy, ile wzbudza raczej politowanie nad nieudolnością słowną twórcy. Oto kilka przykładów takich chybionych żartów słownych: Gdyby tak w to - przepraszam - babskie mrowisko wsadzić kij problemu nieudacznic, gdyby tak zapytać o sensy i nonsensy “dziewczyn nie do życia", czy choćby zweryfikować to pojęcie? (ŻL 1977/39/6); I na koniec o samym Zbigniewie Bonku. Obawiam się, że podjęta w jego sprawie decyzja jest ostatnim gwoździem wbitym do trumny demoralizacji młodego zawodnika (GWyb. 1979/92/7); Obudzono się więc nagle w budowlanym wąskim gardle, istniejącym obiektywnie, niezależnie od dobrej woli resortu budownictwa i wszystkich podległych mu jednostek (GW 1977/ 111/4); Mieszczące się w Warszawie władze PZPN skwapliwie jednak rezygnują z honoru goszczenia u siebie drużyn finalistów i hojną ręką podrzucają kukułcze, pucharowe jajo komu się da (T 1979/31/4); Czy raził ją (= publiczność) Wojciech Siemion przebrany za starą kobietą, czy też Tadeusz Różewicz, nie owijający wełny w bawełną i posługujący się dosadnym słowem? (DB 1978/ 279/4); Bezsprzecznie zręczny dyplomata sterował ku niezaangażowaniu w kraju, który znajdował się między młotem wojny rozpalającej się w Wietnamie i Laosie, a kowadłem wrogości Tajlandii oraz amerykańską zaborczością a chińską zachłannością w dążeniu do opanowania Indochin (DL 1979/16/3); Natomiast Szombierki uważały, że remis w meczu wyjazdowym jest przysłowiowym wróblem w garści, po co więc uganiać się za kanarkiem na dachu? (T 1979/33/2); Dla jasności: nie chodzi tu jedynie o zarobki piłkarzy, czy fakty notorycznego przekupstwa. W mętnej wodzie lewych interesów i finansów łowią dziś różni ludzie, mając możliwość nie kontrolowanego pasożytnictwa na społecznych funduszach (L 1979/12/16).
W przytoczonych kontekstach bez potrzeby rozbudowano następujące frazeologizmy: wsadzić kij w mrowisko 'wywołać poruszenie', coś jest ostatnim gwoździem do trumny 'ostatecznie pogarsza sytuację', wąskie gardło 'odcinek pracy hamujący tempo pracy całego zakładu', kukułcze jajo 'podrzutek', nie owijać w bawełnę 'mówić co wprost, bez osłonek', być między młotem i kowadłem 'znajdować się w sytuacji trudnego wyboru', łowić ryby w mętnej wodzie 'ciągnąć korzyści z nieuczciwych źródeł', lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu, przez co powstały choćby takie udziwnione i karykaturalne zbitki słowne, jak wsadzić kij problemu w babskie mrowisko, obudzić się w wąskim gardle budowlanym, hojną ręką podrzucać komu kukułcze jajo, być między młotem wojny i kowadłem wrogości, uganiać się za kanarkiem na dachu, łowić w mętnej wodzie lewych interesów itp. W tych zbitkach nastąpiło swoiste przegrupowanie związków między wyrazami, co doprowadziło do powstania bezsensownych metafor typu trumna demoralizacji, kij problemu, młot wojny, kowadło wrogości, woda interesów. Widać z tego wyraźnie, że frazeologizmy jako utarte przenośnie nie mogą być budulcem nowych i zaskakujących metafor; naruszając ich skład leksykalny, przyczyniamy się do powstawania nowych zbitek słownych, które w przeciwieństwie do swych pierwowzorów tchną bezsensem.
3. Przesadna kwiecistość stylu może być równie szkodliwa dla wyrażenia treści wypowiedzi, jak jego toporność i ubóstwo. Tym bardziej, gdy jest wynikiem nieudolnego odświeżania starych zwrotów lub mocno już wyeksploatowanej metaforyki.
Oto w reportażu z festiwalu w Opolu czytamy: Kiksem było połączenie nurtu kabaretowego z częstokroć odmienną w nastroju piosenką aktorską. Wrzucenie tego wszystkiego do wspólnego garnka spowodowało wygotowanie rzeczy niestrawnej, o czym zaświadczał apatyczny nastrój na widowni, co zdarza się rzadko podczas kontaktów publiki z kabaretową twórczością (GT 1986/177/5). Chodzi o pomieszanie różnych rzeczy, w tym wypadku piosenki kabaretowej z piosenką aktorską. Spostrzeżenie to wyrażono konstrukcją wrzucić wszystko do wspólnego garnka. Z łatwością odnajdujemy w niej aluzję do trzech zwrotów: wrzucić co z czym do jednego worka, sprowadzić do wspólnego mianownika i coś wrze jak w garnku. Uogólnione w nich obserwacje nie układają się w jakiś ciąg skojarzeniowy i dlatego nie dają się podporządkować przyjętej koncepcji metafory “kuchennej": wrzucić co do garnka - wygotować - rzecz niestrawna.
W najnowszej powieści Romana Bratnego Cdn (Warszawa 1986) mamy tak oto zapisaną obserwację: Boi się. Co za radość! Bał się jej! No tak, między młotem opozycyjnego przywódcy-kochanka a kowadłem reżimowego ministra-tatusia poczuł się zagrożony (s. 200). Wyziera z niej stary zwrot być między młotem a kowadłem. Jest jednak tak rozbudowany, że ten młot opozycyjnego przywódcy-kochanka i kowadło reżimowego ministra-tatusia pewnie się nigdy ze sobą nie zetkną, w związku z czym redaktor Jerycki nie ma powodu do czucia się zagrożonym. Oba straszaki są z papieru!
Z artykułu informującego o sposobach reagowania kaliskiej wojewódzkiej instancji partyjnej na skargi obywateli (GP 1986/198/ 3) dowiaduję się m.in. następującej rzeczy: Z całą konsekwencją realizowane są wnioski kadrowe wobec winnych. Niejedna już “głowa" spadła ze stołka za łamanie prawa, protekcyjność, arogancję. Nawet ubezpieczający cudzysłów, którym opatrzono wyraz głowa, nie jest w stanie zatrzeć absurdalnego obrazu spadającej ze stołka głowy. Ukarany czy odwołany ze stanowiska urzędnik nie daje przecież głowy, czyli nie ponosi kary śmierci.
Podobnie absurdalną wymowę ma następujący fragment artykułu poświęconego pamięci Jerzego Putramenta: Temperament pisarza i jego przekonania ideowe dojrzewały w tyglu tragicznych wydarzeń okresu okupacji i walk o wyzwolenie (TL 1986/146/2). Ta “kuchenna" metafora wyjątkowo szkodzi wymowie artykułu, szpeci jego styl.
Żeby metafora nie 'była tylko wyznacznikiem kwiecistości stylu, musi spełniać dwa warunki: być oryginalna i niesprzeczna ze zdrowym rozsądkiem, czyli nie kryć w sobie zalążków niedorzeczności.
4. We współczesnej prasie upowszechnia się dziś swoista maniera odświeżania utartych przenośni, w skład których wchodzą nazwy części ciała, np. zachodzić w głowę, nie zawracać sobie czym głowy, zaprzątać sobie czym głowę, nie mieć głowy do czego, bić się w piersi, odczuć co na własnej skórze, patrzeć komu na ręce. Są to zwroty, których naturalnym tłem kontekstowym są nazwy osób, na co wyraźnie wskazują ich schematy łączliwości leksykalnej, np. kto + zachodzi w głowę, kto + nie ma głowy do czego, kto + patrzy na ręce + komu. Tymczasem nagminnie łączy się je z nazwami zakładów przemysłowych, działów gospodarki uspołecznionej, instytucji, organizacji itp. Oto wybrane konteksty zwrotów z wyrazami głowa, piersi i skóra: Ani jedna cegielnia w kraju, ani jeden zakład ceramiki nie zawraca sobie głowy trocinami, gdy ma zagwarantowane dostawy miału węglowego i drewna (EP 1983/209/2); Spółdzielnia nie ma głowy dla flądry w dobie węgorza (TL 1984/254/3); Handel i zakłady mięsne zachodzą w głowę, jak bezkonfliktowo załatwić 300-tysięczną społeczność zarejestrowanych od piątku (EP 1981/73/1); Z jakiej racji zreformowane przedsiębiorstwo ma sobie zaprzątać głowę obniżką kosztów [...], skoro w większości wypadków nie skłaniają go do tego żadne istotne przyczyny (GP 1985/115/4); Ale - jak powiedziano - partia, która nieustannie bije się w piersi i sypie popiół na swoją głowę - taka partia nikomu w Polsce nie jest potrzebna (TL 1983/54/4); Brakuje włókien sztucznych importowanych z Zachodu, co na własnej skórze odczuł już “Marchlewski" i “Pamotex" (TL 1982/53/3).
O tego rodzaju praktykach stylizacyjnych piszą autorki Kultury języka polskiego (1982) następująco: “Odbiorowi tak odświeżonej metafory zaczynają towarzyszyć wyobrażenia groteskowe, karykaturalne lub świadomość alogizmu tekstu. Często [...] następuje zjawisko nie zamierzonej personifikacji przedmiotów, o których mowa w tekście".
 
JAK MÓWI ELITA?

 
Podstawową kwestią w rozwijanej dziś teorii kultury języka jest wybór środowiska wzorcowych użytkowników polszczyzny. Za takie uznaje się inteligencję, a zwłaszcza środowisko intelektualistów, w tym zaś współczesną elitę humanistyczną. W opracowaniach socjolingwistycznych cytuje się wypowiedzi Aleksandra Gieysztora o tym, że właśnie to środowisko “ma do dyspozycji i świadomie rozwija narzędzie zupełnie podstawowe - język", “tworzy język jako narzędzie poznawania świata". Rozwijając te myśli, Halina Kurkowska doszła do przekonania, że elitarna inteligencja humanistyczna spełnia w dziedzinie języka trzy zasadnicze funkcje: twórczą, wzorotwórczą i przechowawczą, a więc twórczo rozwija język, tworzy jego model wzorcowy i pielęgnuje tradycję językową. Warto zatem przyjrzeć się wzorcowi językowemu dostarczanemu przez współczesną elitę intelektualną w Polsce.
Wyzyskując wnioski płynące z badań socjolingwistycznych przeprowadzonych przez Halinę Kurkowską w Warszawie, można by powiedzieć, że charakteryzują ten wzorzec takie cechy, jak stale zwiększający się w nim zasób zapożyczeń wyrazowych z języków zachodnioeuropejskich (tzw. okcydentalizmy), pokaźna warstwa neosemantyzmów (w tym akurat wypadku nadawanie nowych odcieni znaczeniowych starym i zasiedziałym w polszczyźnie pożyczkom z łaciny), obecność archaizmów (starych polskich wyrazów typu tudzież, tedy, aliści, onegdaj, nader, jakoż, wszakże, w rzeczy samej, miast, godzi się, jak mniemam itp.) i wyrazów potocznych (których notabene wystrzega się w mowie nowa polska inteligencja, obstając przy wzorcu polszczyzny oficjalnej). Jak z tego widać, nie jest to wzorzec doskonały, ale i tak prawdziwe jest dość rozpowszechnione przekonanie, że elita intelektualna najlepiej pisze i mówi po polsku. Istotnie, badania żywych wypowiedzi intelektualistów pozwoliły odkryć w ich języku to, czego zwykle brak, np. nowej inteligencji wywodzącej się z ludu - panowania nad sztuką składnego i sugestywnego formowania wypowiedzi “wielotorowej", tzn. takiej, w której oprócz informacji o rzeczywistości zawarte są również informacje o stosunku mówiącego do sposobu ujęcia treści i formy wypowiedzi, jak również - o stosunku do wygłaszanych sądów.
Wyraźnie negatywną cechą języka intelektualistów jest jego scudzoziemszczenie, ów nadmiar zapożyczeń, przesadna okcydentalizacja. Lecz okcydentalizmy nadają wypowiedziom ludzi pokroju Aleksandra Gieysztora, Bogdana Suchodolskiego, Józefa Tischnera, Andrzeja Grzegorczyka, Jana Szczepańskiego, Teodora Parnickiego, Karola Wojtyły, Marii Janion zabarwienie erudycyjne, czasem walor staroświeckości albo też wręcz przeciwnie - ultranowoczesności. Dlatego intelektualista daje pierwszeństwo wyrazowi partycypacja przed polskim wyrazem udział, użyje przymiotnika mentalny, a nie posłuży się jego polskim odpowiednikiem - umysłowy, woli translacją od przekładu, kreować od tworzyć, artykułować od wypowiadać itp. Neosemantyzmy natomiast są zwykle uzasadnione pewną nadwyżką treści wobec pożyczek już zadomowionych. Tak np. manipulować da niedawna znaczyło tyle, co 'wykonywać coś ręcznie', dziś używa się tego wyrazu w zupełnie innym znaczeniu: 'kierować ludźmi bez ich wiedzy i często ze szkodą dla nich'. To znaczenie przenieśli na nasz grunt socjologowie, a upowszechnili dziennikarze. Warto na koniec zaznaczyć, że w języku polskich intelektualistów funkcjonują dwa wzorce językowe: fachowo-biurokratyczny i naukowo-intelektualny. W tym rozdziale skupiliśmy się na drugim z nich.
 
KRYTERIA POPRAWNOŚCI JĘZYKOWEJ

 
Z naszych doświadczeń wyniesionych z poznańskiej telefonicznej poradni językowej i z audycji radiowych, w których odpowiadaliśmy na pytania słuchaczy, wynika, że są dwie grupy użytkowników języka szczerze zainteresowanych poprawnością własnych wypowiedzi i ogólnym poziomem poprawności językowej, naszego społeczeństwa. Jednym wystarcza sama odpowiedź - byle autorytatywna i jednoznaczna - na postawione pytanie, tzn. informacja, czy dana forma językowa jest poprawna, czy nie (a jeśli nie, to jaka jest forma poprawna) - natomiast nie obchodzi już ich, dlaczego ta forma jest poprawna (lub niepoprawna) i często w ogóle nie chcą słuchać wyjaśnienia czy uzasadnienia w tym względzie. Zupełnie inaczej zachowują się drudzy - ci właśnie chcieliby wiedzieć, na jakiej podstawie orzeka się o poprawności lub niepoprawności danej formy. Uważają, że uzasadnienie jest konieczne, by przekonać oponentów (jako że w wielu kwestiach zdania ogółu są podzielone i nieraz dochodzi do żywych dyskusji na tematy poprawnościowe). Ponadto, znając podstawy orzekania o poprawności lub niepoprawności form językowych, chcieliby sami próbować rozstrzygać nasuwające się kwestie sporne. Nie zawsze bowiem są możliwości, by się zwrócić z prośbą o kompetentną poradę, a w wypadku “najświeższych" spornych zagadnień odpowiedzi nie dostarczą również drukowane poradniki językowe i słowniki poprawnościowe. Wydawnictwa te bowiem, przy naszym bardzo długim wydawniczym “cyklu produkcyjnym" i znanych trudnościach w tej dziedzinie, nie są w stanie odpowiednio szybko reagować na dziesiątki i setki pojawiających się nowych form językowych, które wymagają oceny poprawnościowej.
Jakkolwiek każda forma troski o poprawność własnych wypowiedzi zasługuje na uznanie i szacunek, nie ulega przecież wątpliwości wyższość tej drugiej postawy nad pierwszą. I właśnie do tych aktywnych, dociekliwych miłośników pięknej polszczyzny kierujemy poniższe uwagi. Sądzimy jednak, że i pierwsi wynieśliby z ich lektury pewną korzyść, a w każdym razie uświadomiliby sobie, jak często nie na miejscu są ich żądania odpowiedzi absolutnie jednoznacznej. Zrozumieliby, że częste rozstrzygnięcia “kompromisowe" nie są wynikiem niekompetencji językoznawców, lecz złożoności samej materii, której dotyczą.
Język to zmagazynowany w naszej pamięci zasób środków służących społecznemu porozumiewaniu się, tzn. wzajemnemu komunikowaniu sądów o rzeczywistości, wyrażaniu własnych uczuć i pragnień, wpływaniu na zachowanie odbiorcy komunikatu językowego. Porozumiewając się za pomocą języka stale i o wszystkim, stosujemy ten zasób środków językowych do ciągle nowych - przynajmniej w jakimś stopniu nowych - sytuacji. Ta ciągła nowość sytuacji nie pozwala na mechaniczne powielanie wcześniejszych wypowiedzi, lecz zmusza do indywidualnego kształtowania każdej następnej. W wyniku tego zdarza się od czasu do czasu, że w kształcie językowym wypowiedzi pojawia się coś nowego, nietradycyjnego, co na skutek tej swojej nowości zwraca natychmiast naszą uwagę. Językoznawcy nazywają takie nowe elementy innowacjami językowymi.
Konserwatyści i tradycjonaliści językowi skłonni są potępić każdą innowację, uważając za poprawne, godne społecznej aprobaty i zalecenia tylko to wszystko, co zostało przekazane tradycją, zwłaszcza jeśli jest to usankcjonowane praktyką wybitnych użytkowników języka, przede wszystkim wielkich pisarzy. Jakże często spotykamy się z argumentem, że dana forma językowa jest poprawna, gdyż użył jej, na przykład, Henryk Sienkiewicz! Jesteśmy jak najdalsi od negowania wielkiego i zasłużonego autorytetu językowego Sienkiewicza - wypada jednak zapytać, dlaczego zdeklarowani przeciwnicy wszelkich innowacji nie odwołają się do Reja lub Kochanowskiego, pierwszych naszych wielkich pisarzy. Odpowiedź jest prosta: odwołanie do Reja lub Kochanowskiego w sposób nieuchronny ujawnia rozmiary przemian, jakim uległ nasz język w ciągu kilku ostatnich wieków. Jak zmieniał się w przeszłości, tak samo musi zmieniać się i dziś, by móc funkcjonować jako środek komunikowania o nieustannie zmieniającej się rzeczywistości.
Tak więc uznanie każdej innowacji za niepożądaną prowadzi do absurdalnego wniosku, że niepożądany jest rozwój języka. Czy z tego by należało wnosić, że trzeba każdą nowość w języku aprobować? I tutaj odpowiedź musi być przecząca. Aprobata każdej innowacji oznaczałaby w praktyce rezygnację z próby jakiegokolwiek wpływu na bieg spraw językowych, a więc rezygnację ze świadomej uprawy języka ojczystego. W tej podstawowej sprawie oceny innowacji językowych językoznawcy-normatywiści zajmują dziś stanowisko następujące: pożądane, zasługujące na aprobatę i poparcie są te innowacje, które są językowi potrzebne, przydatne, które korzystnie wpływają na spełnianie jego podstawowych funkcji, czyli - jak mówią językoznawcy - są uzasadnione funkcjonalnie; natomiast innowacje, które nie mogą się wylegitymować tym funkcjonalnym uzasadnieniem, są błędami językowymi.
Pojęcie zasadności funkcjonalnej jest jednak zbyt ogólne i wymaga dalszych uściśleń. Nasuwa się bowiem pytanie, w jaki sposób można stwierdzić istnienie lub brak owego uzasadnienia funkcjonalnego.
Kryteriów, które pozwalają tę kwestię rozstrzygać, jest wiele. Gdyby uwzględnić całą literaturę językoznawczą na ten temat, można by się ich doliczyć przynajmniej kilkunastu. Co gorsza, często wyniki uzyskiwane przy stosowaniu poszczególnych kryteriów są ze sobą wzajemnie sprzeczne - tzn. ta sama forma językowa jawi się nam jako poprawna przy użyciu jednego kryterium, zaś jako niepoprawna przy użyciu innego. Z wielu względów trudno też ustalić jakąś jedną hierarchię wszystkich stosowanych kryteriów. W tej sytuacji nadmiar kryteriów jest zjawiskiem niekorzystnym, gdyż dodatkowo komplikuje rzecz i tak już dostatecznie skomplikowaną, jaką jest właściwy werdykt w sprawach poprawności językowej. Z drugiej zaś strony tylko wszechstronna ocena danej formy językowej pozwala na właściwe rozstrzygnięcie normatywne. Niektóre funkcjonujące w literaturze językoznawczej kryteria poprawnościowe mają jednak bardzo ograniczony zakres stosowalności, jeszcze inne w ogóle nie zasługują na to miano. Są też i takie, bardzo szczegółowe, które można połączyć w jedno nadrzędne, ogólniejsze. Biorąc to wszystko pod uwagę chcielibyśmy tutaj zaproponować zestaw trzech najważniejszych kryteriów, minimalny na tle innych tego rodzaju zestawów, lecz jednocześnie w naszym przekonaniu wystarczający: stosowanie tych kryteriów umożliwia i gwarantuje właściwe rozstrzygnięcie wszelkich w zasadzie wątpliwości i kontrowersji poprawnościowych.
Dwa pierwsze kryteria z tego zestawu są kryteriami wewnętrznojęzykowymi, tzn. odwołują się do faktów samego języka, trzecie natomiast jest kryterium zewnętrznojęzykowym, tzn. odwołuje się do relacji między językiem a jego użytkownikami.
Dwa kryteria wewnętrzne językowe - to kryterium wystarczalności języka i kryterium ekonomiczności języka.
Stosując pierwsze kryterium pytamy, czy rozpatrywana forma językowa jest uzasadniona w świetle istniejącego zasobu środków językowych, tzn. czy nazywa ona coś nowego (językoznawca powie: nowy desygnat), a więc czy wypełnia jakąś lukę w zasobie środków językowych. Na podstawie tego kryterium pozytywnie ocenimy wyrazy anilana, kruszarka 'maszyna do kruszenia brył', laser, sputnik, tranzystor itp., gdyż wszystkie one nazywają nowe desygnaty, które pojawiwszy się w otaczającej nas rzeczywistości, musiały znaleźć sobie nazwy. W tym miejscu należy zwrócić uwagę na fakt, iż nowy desygnat niekoniecznie musi oznaczać coś obiektywnie nowego. Może to być także coś, co obiektywnie istniało od dawna, lecz dopiero teraz zostało wyodrębnione jako pojęcie przez myśl człowieka. Rowery, motocykle, samochody itp. istnieją już ładnych parę dziesiątków lat, ale dopiero niedawno pojawiły się wyrazy jednośladowy i dwuśladowy (o pojeździe): rosnące wraz z rozwojem motoryzacji skomplikowanie zasad ruchu drogowego zrodziło potrzebę podzielenia klasy pojazdów na dwie podklasy i nazwania tych podklas. I tutaj nasza ocena wyrazów jednośladowy i dwuśladowy będzie w świetle kryterium wystarczalności języka pozytywna.
Wreszcie nie możemy zapominać, że język pełni nie tylko funkcję komunikatywną, ale i ekspresywną. Potrzebuje zatem nie tylko środków nazywających elementy rzeczywistości, lecz również takich, które wyrażają stosunek emocjonalny jego użytkowników do tych elementów. Dotyczy to zwłaszcza odmiany potocznej. Wyraz nasiadówka nie nazywa nic nowego, gdyż to samo nazywają już wyrazy posiedzenie czy zebranie - sygnalizuje jednak dodatkowo stosunek użytkowników języka do desygnatu (zebrania uważanego za zbyt długie, nudne czy niepotrzebne). Także więc i nasiadówka uznamy - na gruncie odmiany potocznej - za innowację potrzebną, pożądaną, funkcjonalnie uzasadnioną.
Natomiast za błędy językowe uznamy w świetle tego kryterium niepotrzebnie wskrzeszony germanizm kurort (gdyż istnieje doskonale w tej funkcji wystarczające rodzime uzdrowisko), szerzący się rusycyzm zabezpieczyć 'zapewnić, zagwarantować' (gdyż istnieją już w tym znaczeniu wyrazy wyżej wymienione), czy wreszcie zalewające nasz rynek nowe nazwy od dawna znanych artykułów (np. zbijak zamiast młotek, zwis nocny zamiast kinkiet, podgardle dziecięce zamiast śliniak). Inna sprawa, że niektóre z tych nazw są tak nieodparcie komiczne, iż trudno uwierzyć, by był to komizm nie zamierzony.
Drugim kryterium wewnętrznojęzykowym jest kryterium ekonomiczności języka. W świetle tego kryterium za pożądane uznamy to wszystko, co czyni nasz język bardziej ekonomicznym. Np. obok wspomnianych wyżej dość długich określeń pojazd jednośladowy, pojazd dwuśladowy pojawiły się potoczne określenia jednoślad i dwuślad. Jako krótsze, na co dzień poręczniejsze, zyskują one aprobatę normatywną na podstawie kryterium ekonomiczności języka. Takie samo uzasadnienie ma aprobata dla form przegubowiec (zamiast autobus przegubowy), ogólniak (zamiast liceum ogólnokształcące), podstawówka (zamiast szkoła podstawowa) itp.
Kryterium ekonomiczności języka preferuje także regularne formy gramatyczne (jako każdorazowo w miarę potrzeby tworzone, a więc nie obciążające naszej pamięci) kosztem nieregularnych, wyjątkowych (których musimy się specjalnie nauczyć i w całości przechowywać je w pamięci). Tak więc w świetle tego kryterium bardziej ekonomiczna i z tego względu godna zalecenia jest regularna na tle systemu językowego forma tą (czytam tą książkę, jak tamtą, moją, twoją, ciekawą, interesującą itd.) niż nieregularna forma tę (czytam tę książką), która na tle współczesnego systemu fleksyjnego jest jedynym wyjątkiem w swojej kategorii.
Ostatni przykład zbulwersuje zapewne sporą część czytelników, których uczono, że jedynie poprawną formą jest tą, i którzy do dziś sami tak mówią. Użyliśmy jednak tego przykładu celowo, gdyż dobrze on ilustruje ograniczoność kryteriów wewnętrznojęzykowych. Są one przy ocenie normatywnej bez wątpienia ważne, niemniej ważne jest jednak ze wnętrznojęzykowe kryterium, stopnia rozpowszechnienia (uzusu) i autorytetu kulturalnego - do którego teraz przechodzimy. Według słusznej opinii Haliny Kurkowskiej: “Innowacja może uzyskać zdecydowaną ocenę pozytywną wtedy, kiedy nie tylko «legitymuje się» swoją przydatnością dla funkcji komunikatywnej języka, ale jest już także [..] dostatecznie rozpowszechniona. I więcej nawet: niekiedy trzeba się «pogodzić» z innowacją funkcjonalnie «nieopłacalną», jeżeli zmusza do tego ustalający się i niemal powszechny zwyczaj językowy". O ile kryteria wewnętrznejęzykowe zakładają racjonalność i celowość funkcjonowania wewnętrznych mechanizmów językowych, o tyle kryterium uzusu (uzualne) niejako sankcjonuje swego rodzaju politykę faktów dokonanych, prowadzoną niekiedy przez użytkowników języka. To, co jest już dostatecznie rozpowszechnione, z reguły nie daje się już cofnąć: najgruntowniej uzasadnione sprzeciwy językoznawców byłyby w takiej sytuacji klasycznym przejawem walki z wiatrakami. A po pewnym czasie - taka już jest zwykła kolej rzeczy (z przeszłości można by przytoczyć w tym względzie setki przykładów) - inkryminowana forma przestaje razić i ustala się jako neutralny składnik zasobu środków językowych.
Komentarza wymaga tu jeszcze tylko pojęcie dostatecznego rozpowszechnienia. Nie jest to kwestia czysto ilościowa. Jak pisze Halina Kurkowska: “W grę wchodzi - i to może przede wszystkim - autorytet kulturalny użytkowników akceptujących dany element językowy i siła oddziaływania wytwarzanych przez nich tekstów w dziedzinie kultury". Właśnie dlatego omawiane teraz kryterium nosi nazwę kryterium stopnia rozpowszechnienia i autorytetu kulturalnego. We współczesnej Polsce środowiskiem o największym prestiżu językowym jest środowisko starej inteligencji, tzn. inteligencji pochodzenia inteligenckiego, która znajomość poprawnej polszczyzny wyniosła z domu, nie zaś przyswoiła ją sobie w szkole lub w trakcie pracy zawodowej czy działalności społecznej. Uzus tego środowiska można uznać za wzorzec poprawności językowej. Właśnie dlatego, że stara inteligencja do dziś podtrzymuje formę tę, rywalizująca z nią postać tą mimo przewagi ilościowej w uzusie i przemawiających za nią względów wewnętrznojęzykowych (por. wyżej) jest wciąż jeszcze uważana za niepoprawną bądź przynajmniej za gorszą (najnowszy Słownik poprawnej polszczyzny ostrzega: tę (nie: tą), aczkolwiek są językoznawcy, którzy by byli skłonni uznać tą za formę równouprawnioną wobec tę przynajmniej w języku mówionym).
 
O KULTURĘ JĘZYKA NA CO DZIEŃ

 
Kultura życia codziennego nie należy zapewne do pojęć o ostro i precyzyjnie zarysowanym zakresie znaczeniowym. Niemniej jednak wszyscy intuicyjnie rozumiemy, co to określenie oznacza, i chyba w dużym stopniu bylibyśmy zgodni co do tego, jakie elementy się na nie składają. Nie ulega chyba wątpliwości, że kultura osobista przejawiająca się w życiu codziennym musi obejmować czystość ciała (a więc regularne porządne mycie, codzienne golenie itp.), schludny ubiór, grzeczność i takt w obcowaniu z bliźnimi. A że najczęstszą i najważniejszą formą obcowania międzyludzkiego jest komunikacja językowa - kultura życia codziennego musi obejmować także kulturę języka.
Tymczasem wystarczy przejść się ulicą, posiedzieć na ławce w parku czy na skwerze, przejechać się tramwajem, autobusem czy pociągiem, zwłaszcza podmiejskim - by stwierdzić, że pod tym względem jest u nas bardzo źle. Konstatując ten fakt, nie odkrywamy tu oczywiście Ameryki: rzecz jest znana i stanowi od dość dawna przedmiot troski językoznawstwa normatywnego i wszystkich miłośników ojczystego języka.
Spośród wielu nasuwających się spraw ograniczymy się tu do jednej. Jest nią panoszenie się językowego chamstwa (a chamstwo jest zawsze przeciwieństwem kultury), wyrażającego się w nagminnym używaniu w miejscach publicznych wyrazów nieprzyzwoitych, obscenicznych (pornofemizmów, jak się je niekiedy nazywa) - i to nawet nie na oznaczenie odpowiednich desygnatów, lecz w funkcji “przerywników" czy “przecinków", tzn. tak samo, jak używa się takich “pustych" znaczeniowo wyrazów jak prawda, nieprawdaż, wiesz, rozumiesz itp. Najczęstszym - i dziś już chyba, niestety, stosunkowo najłagodniejszym - z tych “przerywników" jest wyraz kurwa.
Jesteśmy dalecy od tego, żeby - jak się tego niektórzy w przesadnej gorliwości domagają - próbować usunąć ten wyraz z naszego języka. Skoro istnieje desygnat, musi istnieć i wyraz, a potrzeby ekspresywne języka wymagają, żeby - niezależnie od istnienia i przydatności różnego rodzaju eufemizmów, omówień, określeń oględnych i złagodzonych - był także wyraz nazywający rzecz wprost i bez ogródek. No bo jakże w końcu nazwać kobietę, której postępowanie kwalifikuje ją do takiego określenia, zwłaszcza jeśli w grę wchodzi silne zaangażowanie emocjonalne (gniew, oburzenie, wściekłość itp.) - jeśli nie kurwą? Przecież nie prostytutką, bo to nie to samo (prostytutka to zawód, a kurwa to charakter - według powszechnie znanego celnego powiedzenia) i nie osobą lekkich obyczajów, podejrzanej konduity, złego prowadzenia itp., bo te eufemistyczne określenia pozbawione są zupełnie ładunku ekspresywnego zawartego w wyrazie kurwa. Na marginesie już dodajmy, że wyraz nie jest bynajmniej wynalazkiem naszych czasów: ma on bogatą dokumentację źródłową od średniowiecza, okraszoną niejednym wielkim nazwiskiem naszej literatury.
Najzwięźlej rzecz ujmując - z kurwą jest podobnie jak z wielu innymi tego rodzaju wyrazami, które same w sobie nie są grzechem przeciw kulturze języka, jest takim grzechem natomiast ogromna większość wypadków ich użycia.
Wciąż jeszcze stanowczo za mało do powszechnej świadomości przenika zrozumienie faktu, iż nie wykraczając przeciw zasadom kultury języka można użyć bez mała wszystkich wyrazów i form istniejących w zasobie środków językowych - trzeba tylko wiedzieć, kiedy i w jakich okolicznościach. Co w jednej sytuacji uchodzi, w drugiej jest absolutnie nie do przyjęcia. Jest to trochę tak, jak z ubraniem czy sposobem jedzenia. W domu, w kręgu najbliższej rodziny, bez specjalnych wyjaśnień, przepraszania czy pytania o pozwolenie zdejmuję marynarkę; podobnie postępuję w gronie bliskich przyjaciół, dobrych znajomych; w sytuacjach uroczystych czy bardziej oficjalnych pytam o zgodę, a w najbardziej uroczystych i oficjalnych, np. na uroczystości nadania mojemu Profesorowi doktoratu honoris causa, w ogóle mi do głowy nie przyjdzie myśl, by zdjąć marynarkę, choćbym nawet spływał potem. Inaczej ubieram się do teatru, inaczej na spacer, inaczej na rajd czy wycieczkę, a jeszcze inaczej do kopania ogrodu. Podobnie na harcerskim biwaku, na szlaku turystycznym itp. nikogo nie razi jedzenie przypieczonych nad ogniem kiełbasek wprost z patyka lub zgoła rękami - niechbym jednak spróbował jeść rękami kiełbaskę w eleganckiej restauracji lub na uroczystym przyjęciu!
Jak więc widzimy, nasze zachowanie podlega pewnym konwencjom, zależnym od sytuacji. Zespół tych konwencji zdeterminowany jest właśnie przez kulturę. W określonych sytuacjach konwencja przewiduje określone rodzaje zachowań. Dotyczy to także naszych zachowań językowych. Dające się niekiedy słyszeć żądanie, abyśmy zawsze, w każdej sytuacji mówili jednakowo (w intencji autorów takiego postulatu, jednakowo poprawnie, tzn. bardzo poprawnie, “sterylnie") - jest nie do przyjęcia i równie niemożliwe, jak niemożliwe byłoby żądanie, abyśmy zawsze jednakowo się ubierali (a więc np. w elegancki garnitur, modną koszulę i krawat - na wycieczkę) czy zawsze jednakowo ceremonialnie jedli.
Są sytuacje, w których użycie dobitnego, nawet obscenicznego wyrazu czy określenia jest nie tylko dopuszczalne, ale wręcz wydaje się stylistycznie najwłaściwsze. Ostatecznie, o ile mi wiadomo, nikt nie potępił ani nie potępia generała Cambronne'a. Nie może jednak ulegać najmniejszej wątpliwości, że są to wypadki szczególne i rzadkie. Nagminne używanie pornofemizmów, zwłaszcza w funkcji ekspresywnych wykrzykników i “pustych" znaczeniowo “przerywników", w miejscach publicznych: na ulicy, w parku, w tramwaju, autobusie, pociągu, kinie, na koncercie itp., w obecności ludzi nieznajomych, starszych, kobiet, młodzieży i dzieci - jest oczywistym i ciężkim wykroczeniem przeciw kulturze językowej i tym samym w ogóle kulturze życia codziennego. Skazuje to przecież na wysłuchiwanie wytworów chamstwa językowego ludzi, którzy nie mają na to najmniejszej ochoty, więcej: których takie pornofemizmy krępują, obrażają czy wręcz znieważają; wystawia na nie młodzież i dzieci, które w żadnym wypadku słuchać tego rodzaju “wiązanek" nie powinny. Słowem, zadaje gwałt wszystkim, którzy mają pełne prawo - także prawo w sensie instytucjonalnym, zagwarantowane przez obowiązujące ustawodawstwo - oczekiwać, że w miejscach publicznych na takie seanse wulgarności i chamstwa nie będą narażeni.
Historyk języka jest z natury rzeczy ostrożny w swoich sądach. Pamięta, że narzekania na stan kultury językowej społeczeństwa mają długą tradycję. Właściwie żadna epoka - odkąd źródła pozwalają wyrobić sobie w tej kwestii jakieś zdanie - nie była zadowolona ze współczesnego jej stanu społecznej praktyki językowej. Prawdą jest i to, że o dziejach języka mówionego - w przeciwieństwie do pisanego - mamy na skutek szczupłości źródeł bardzo niedoskonałe wyobrażenie. Mimo to wydaje się nie ulegać wątpliwości, że takiego jak dziś zalewu prymitywizmu, prostactwa i chamstwa w codziennym języku mówionym nie znała na tę skalę żadna epoka dziejów polszczyzny. Deprymujący i niepokojący jest fakt, iż w języku osobniczym wielu Polaków najczęstsze wyrazy to pornofemizmy, używane w najrozmaitszych kontekstach i funkcjach. Ich statystyczna dominacja niesłychanie uboży język, który winien być przecież cenionym dobrem kulturalnym, przedmiotem troski i opieki, dziedzictwem przekazywanym w nienaruszonym stanie z pokolenia na pokolenie, zapewniającym trwałość i ciągłość narodowej tradycji.
Przy okazji trzeba podać w wątpliwość dość szeroko rozpowszechnione przekonanie o szkodliwym wpływie współczesnej literatury, rzekomo propagującej prymitywizm językowy i pornofemizmy. Oczywiście, lubowanie się niektórych pisarzy w pornofemizmach pozbawionych jakiejkolwiek motywacji artystycznej, wręcz epatowanie nimi czytelnika - jest bez wątpienia społecznie szkodliwe. Ze względów wychowawczych nie może być dla nich miejsca w literaturze dla dzieci i młodzieży. Uogólnienia pod tym względem są jednak krzywdzące. Nie można zapominać, że indywidualizacja języka postaci czy - szerzej - zasada realizmu językowego została powitana z uznaniem przez krytyków i czytelników jako dużej miary osiągnięcie artystyczne i zdążyła już sobie zdobyć niekwestionowane prawo obywatelstwa w literaturze. Trudno dziś wymagać od dbałego o realizm językowy autora opowiadania czy powieści, aby - by użyć skrajnego przykładu - lumpowi spod budki z piwem kazał się wyrażać po wersalsku. Lump z powieści czy opowiadania po prostu mówi jak lump autentyczny. Poza tym nie można dziś - przy obecnym stanie czytelnictwa i stopniu poczytności współczesnych tekstów literackich - przeceniać wpływu literatury na życie społeczne. Wydaje się więc, że nie dlatego zalewa nas fala wulgarności i chamstwa w języku, że falę tę wywołuje czy choćby w zauważalnym stopniu potęguje literatura - lecz dlatego mamy pornofemizmy w literaturze, że mamy je w życiu, w codziennym uzusie językowym, że taka jest po prostu rzeczywistość. Wolno wierzyć, że jeśli podniesie się poziom kultury językowej społeczeństwa, jeśli pornofemizmy jako zjawisko masowe znikną z naszego obcowania językowego - znikną one także z literatury, gdyż zgodnie z zasadą realizmu językowego stracą w niej artystyczną rację bytu. Czy jednak znikną z naszego codziennego życia? W roku 1965 pisał Zenon Klemensiewicz: “Na koniec musimy z ubolewaniem stwierdzić szerzenie się społecznej w tej dziedzinie znieczulicy. Gdyby bowiem w różnych ludzkich skupiskach znalazły się odważne jednostki albo grupy, które by chciały i umiały podjąć walkę z chuligaństwem językowym, udałoby się bodaj częściowo i stopniowo łagodzić jego objawy. Niestety, nie ma ich. [...] Czego to dowodzi? Przeważnie zobojętnienia, częściowo niewiary w skuteczność obronnych wysiłków". Powyższe słowa są niestety nadal aktualne. Sformułowano wiele apeli, które nie odniosły żadnego widocznego skutku. Nie łudzimy się także, rzecz jasna, co do praktycznego oddźwięku przedstawionych tu refleksji. Milczeć jednak w tej sprawie nie wolno. Dopóki istnieje i trwa wewnętrzny sprzeciw choćby części użytkowników języka wobec opisanego wyżej zjawiska, bitwa nie jest przegrana.
ZAGADNIENIA SZCZEGÓŁOWE

 
 
1. POPRAWNOŚĆ LEKSYKALNA

 
O WYRAZACH OBCYCH

 
Zapożyczanie wyrazów z języków obcych jest często przez język wykorzystywanym sposobem wzbogacania słownictwa. Polszczyzna nie stanowi pod tym względem wyjątku. Od najdawniejszych czasów zapożyczaliśmy obce wyrazy jako rezultat kontaktów gospodarczych, militarnych i kulturalnych z sąsiadami, a czasem i bardzo odległymi narodami. Zapożyczaliśmy je z języka czeskiego, niemieckiego, łacińskiego, włoskiego, węgierskiego, ruskiego, francuskiego, z języków Wschodu, a dziś zapożyczamy głównie z angielskiego i rosyjskiego.
Zapożyczanie może następować dwojako: można przejąć wyraz w jego oryginalnej postaci, dostosowując ją tylko do rodzimej wymowy i zasad odmiany (w ten sposób zapożyczaliśmy np. francuskie garconne jako garsonka czy angielskie manager jako menadżer), albo też można obcy wyraz przetłumaczyć, jeżeli ma on przejrzystą budowę słowotwórczą (w ten sposób przyswoiliśmy np. francuskie demimonde jako półświatek czy niemieckie Weltanschauung jako światopogląd).
Zapożyczanie obcych wyrazów tak długo jest uzasadnione i dla rozwoju języka korzystne, jak długo wypływa z rzeczywistych potrzeb języka jako narzędzia społecznej komunikacji. Język potrzebuje wciąż nowych wyrazów dla nazwania nowych pojęć, przedmiotów i zjawisk, a niejednokrotnie - każdy się chyba z tym zgodzi - wyraz obcego pochodzenia lepiej pełni swoją funkcję komunikatywną niż rodzimy, lecz nieudany nowotwór. Tak np. lepsza jest powszechnie znana i zrozumiała szkarlatyna od lansowanej oficjalnie (choć raczej bezskutecznie) płonicy, którą w dodatku łatwo pomylić z błonicą. Krótko mówiąc, z pożytkiem dla precyzji i estetyki wypowiedzi używamy takich wyrazów obcego pochodzenia, które bądź nie mają polskich odpowiedników, bądź też różnią się od swoich rodzimych odpowiedników jakimś odcieniem znaczeniowym lub wartością stylistyczną.
Niestety, jak w wielu innych dziedzinach życia, i tutaj moda i snobizm często dają znać o sobie. Przeżyliśmy w przeszłości językową modę czeską, włoską, łacińską, francuską - a i dziś nie brak przejawów niepotrzebnego i nadmiernego używania wyrazów obcego pochodzenia. Wciąż aktualna jest także prawidłowość zaobserwowana już przez Łukasza Górnickiego w Dworzaninie polskim – ‘im kto słabiej zna języki obce, tym chętniej posługuje się obcymi wyrazami'. Oczywiście, skutki są wtedy opłakane. Zapamiętajmy więc przynajmniej najniezbędniejszy i najbardziej elementarny wymóg związany z używaniem wyrazów obcego pochodzenia, jakim jest dokładna znajomość ich znaczenia w języku polskim. Nie popełnimy wtedy błędu, jaki przytrafił się osobie z której ust usłyszeliśmy niedawno wyrażenie kawalkada pieszych. Kawalkada jest zapożyczeniem francuskiego cavalcade, a to z kolei włoskiego cavalcata, wyrazu pochodzącego od cavallo = koń. Stąd pierwotne, etymologiczne znaczenie odnotowane w Słowniku języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego = grupa osób na koniach, orszak złożony z jeźdźców albo powozów, towarzyska, gromadna przejażdżka konna. Wszystkie przykłady zgromadzone w tym słowniku ilustrują tylko to znaczenie. Dopiero artykuł hasłowy w Słowniku, poprawnej polszczyzny PWN świadczy o rozszerzeniu znaczenia tego wyrazu w najnowszej polszczyźnie. Czytamy tam: “kawalkada [...] = pierwotnie: grupa jeźdźców konnych; dziś także grupa motocyklistów lub samochodów w ruchu". A zatem autorzy słownika dopuszczają użycie tego wyrazu w takim poszerzonym znaczeniu choć, naszym zdaniem, przynajmniej dla wielu osób znających języki romańskie wyrażenie kawalkada samochodów brzmi jeszcze dysonansowo i zabawnie. Natomiast kawalkada pieszych jest już jaskrawym wypadkiem przekroczenia społecznie aprobowanych granic stosowalności tego wyrazu i wspomniany wyżej słownik wyraźnie przed takimi wypadkami ostrzega, stwierdzając: “niepoprawne w zn. = grupa ludzi idących pieszo".
Tylko dokładna znajomość znaczenia wyrazów obcego pochodzenia ustrzeże nas przed takimi błędami.
 
ZAPOŻYCZENIA FRANCUSKIE

 
Wpływy francuskie na język polski datują się od XVI wieku. Pozostaje to w związku z podróżami do Francji polskich artystów (Kochanowski) i magnatów (Zamoyski), z osiedlaniem się w Polsce Francuzów (np. Piotr Statorius, autor pierwszej gramatyki języka polskiego), najczęściej imigrantów na tle wyznaniowym (Rzeczpospolita słynęła podówczas w Europie z tolerancji religijnej), wreszcie z wyborem Henryka Walezego na króla Polski i wzmożonymi na skutek tego wyboru kontaktami dyplomatycznymi. Wszystko to pozostawiło ślad w języku w postaci kilkunastu, najwyżej kilkudziesięciu zapożyczonych wyrazów francuskich: bracelet 'bransoletka', fatyga, galant, kamizela, kompanija 'towarzystwo', muszkiet, paszport, perfumy, prezent, rapier, sala, tafta itp.
W wieku XVII, głównie za sprawą dwu królowych francuskiego pochodzenia, Marii Ludwiki i Marysieńki Sobieskiej oraz na skutek prób profrancuskiej polityki, przedsiębranych przez ostatnich Wazów i Jana III, wpływy francuskie na język polski znacznie się wzmogły. Oto przykłady zapożyczeń siedemnastowiecznych: kompliment, metresa, kwef, peruka, brygada, dragon, fort, garnizon, konwój, mina, parol, pistolet, reduta itd.
Wiek XVIII, a zwłaszcza jego druga połowa, w całej Europie pozostaje pod znakiem kulturalnej dominacji Francji oraz szerokiej ekspansji i wielkiej popularności języka francuskiego. Również Polska w tym wieku przeżywa już prawdziwy zalew francuszczyzny: aleja, bal, bilet, bukiet, fryzjer, kaprys, pawilon, promenada itd.
Okres największego nasilenia językowych wpływów francuskich przypada jednak na pierwszą połowę XIX wieku. Moda francuska, dość jeszcze elitarna w wieku ubiegłym, teraz rozlewa się szeroko na prowincji, a z drugiej strony dochodzą nowe źródła oddziaływania francuszczyzny, przede wszystkim wojny napoleońskie i Wielka Emigracja. Dziewiętnastowieczne zapożyczenia dotyczą już właściwie wszystkich dziedzin życia: antrakt, etykieta, hamak, kabaret, kinkiet, konwenans, nonszalancja, werwa, batyst, bluza, reżyser, uwertura, wodewil, drogeria, grypa, tampon, monter, plomba, retusz, ankieta, biuletyn, raport, asortyment, magazyn itd.
Od połowy XIX wieku część zapożyczeń francuskich wychodzi z użycia (najczęściej wraz z przedmiotami, które oznaczały), nowych przybywa coraz mniej. Zasadniczy przełom stanowi w tym względzie druga wojna światowa i przemiany socjalne, które w jej wyniku w Polsce nastąpiły (awans społeczny i kulturalny tych warstw i grup, którym francuska tradycja językowa była całkowicie obca). Nie oznacza to jednak zupełnego zahamowania dopływu nowych zapożyczeń. Z okresu powojennego trzydziestopięciolecia możemy tu jeszcze przytoczyć m.in. następujące wyrazy: alert, aranżacja, atrapa, ekler, kaskader, milanez, mini (-spódniczka, -sukienka), pejzanka, solejka, szmizjerka, tergal, żakard; trzeba by też wspomnieć o wyrazach utworzonych od francuskich nazwisk, jak bardotka '1. rodzaj stanika odsłaniającego górną część piersi, 2. rodzaj szyfonowej chustki na głowę' czy degolówka 'czapka wzorowana na francuskim kepi, modna w okresie popularności generała de Gaulle'a'.
W dziejach polszczyzny od XVI wieku do dziś zapożyczyliśmy łącznie ponad 4 tys. wyrazów francuskich (część z nich, jak wspomnieliśmy, nie jest już dziś używana). Pod względem liczby z francuskimi mogą się tylko równać zapożyczenia niemieckie, a jedne i drugie ustępują łacińskim (wraz z tzw. zapożyczeniami sztucznymi, czyli wyrazami utworzonymi od rdzeni łacińskich - typu noktowizor, astronauta - liczba latynizmów w polszczyźnie sięga około 10 tys.).
Zapożyczenia francuskie funkcjonują w różnych odmianach współczesnej polszczyzny. Ta specjalizacja znaczeniowa umożliwia funkcjonowanie zapożyczeń francuskich w różnych odmianach i stylach językowych.
Charakter literacki, książkowy mają np. wyrazy bulwersować, dezawuować, egalitarny, ekskluzywny, ewenement, frapować, konstatacja i konstatować, kontrowersja, minoderia, negliżować, notable, preferencja, sytuować i wiele innych. Przeciętny wykształcony Polak zna i rozumie te wyrazy, nie użyje ich jednak poza wypowiedzią na piśmie i tzw. wypowiedzią wtórnie mówioną (chodzi tu o teksty, które są wprawdzie wygłaszane, nie reprezentują jednak właściwie języka mówionego, gdyż zostały uprzednio napisane: przemówienia, referaty, wykłady, nieraz głosy dyskusyjne itp.).
W języku środków masowego upowszechniania informacji (prasa, radio, telewizja) pojawiają się zarówno galicyzmy uwarunkowane samą tematyką przekazywanych informacji, np. w wiadomościach politycznych wyrazy aide-memoire, ambasador, attache, charge d'affaires, debata, demarche, dementi i dementować, expose, parlament, suwerenny, jak i galicyzmy modne, przez te środki przekazu informacji lansowane (np. w różnych okresach eskalacja, kontestacja i kontestować, a także zawsze mocno nadużywane - jak gdyby wyraz ten nie miał żadnych synonimów - zaangażowanie).
W galicyzmy obfituje też styl urzędowy. W tekstach tej odmiany języka pojawiają się nader często, potrzebne lub niepotrzebne, właściwie lub niewłaściwie użyte takie wyrazy, jak asortyment, branża, etat, funkcjonariusz, parafa i parafować, personel, resort, teren itp.
Jedną z najważniejszych odmian językowych jest odmiana potoczna. W jej obrębie funkcjonuje podstawowy trzon niewyspecjalizowanych znaczeniowo galicyzmów, a także część powszechniej znanych terminów specjalnych, co się wiąże z obserwowanym dziś procesem przenikania słownictwa specjalnego do języka potocznego - procesem określanym mianem terminologizacji leksyki ogólnej. Odmiana potoczna nie jest jednak jednolita - już tylko w jej wariancie najbardziej swobodnym, kolokwialnym, mieszczą się wyrazy blaga, blagier i blagować, (z)blamować się, galimatias, kretyn, krewa i skrewić (nieco już przestarzałe), makabra, nygus (o ile jest to galicyzm), pisuar, ramol, zblazowany, żigolak itp. Są też wśród galicyzmów wyrazy same w sobie całkowicie literackie, ale nazywające desygnaty z zakresu życia tzw. marginesu społecznego (alfons, sutener itp.). To nas prowadzi do warstwy słownictwa pośredniego między kolokwializmami a wyraźnymi argotyzmami, gdzie też funkcjonuje sporo zapożyczeń francuskich, np. burdel, dycha (fr. dix 'dziesięć', wyraz zapożyczono w postaci dyska w znaczeniu 'dziesiątka w kartach', później pojawiła się formacja zgrubiała, augmentatywna dycha, a znaczenie uległo rozszerzeniu na dziesiątkę w ogóle; dziś najczęściej używane jako 'moneta dziesięciozłotowa' i 'dziesiątka w kartach'), filować, forsa, granda, wyranżerować itp.
Wreszcie funkcjonują galicyzmy w różnych odmianach środowiskowo-zawodowych polszczyzny, wchodzą w skład terminologii różnych dziedzin nauki, techniki, technologii i życia społecznego, na co wskazywaliśmy, omawiając specjalistyczne grupy znaczeniowe zapożyczeń francuskich.
Na ogół im bardziej wyspecjalizowany wyraz, tym mniej nastręcza wątpliwości normatywnych, poprawnościowych. Najwięcej błędów zdarza się w używaniu odmiany potocznej, a także francuskich wyrażeń, powiedzeń i cytatów.
W miarę jak moda francuska zataczała coraz szersze kręgi, docierając na szlachecką prowincję, obniżał się poziom francuszczyzny, nauczanej po prowincjonalnych dworkach przez liche guwernantki, często w ogóle nie-Francuzki (Szwajcarki, Niemki). Rezultatem takiej edukacji była np. pani Płachcina z Kollokacji: Krzywiła się, jeśli nie adresowano listów: A Madame la comtesse Płachcina; do męża nie mówiła inaczej, jak Monsieur Płachta, imitując jedną z dam, która świeżo wróciła z zagranicy; od biedy mogła się trochę rozmówić po francusku, ale dawała wszystkim frazesom polski obrót, przemieniała co chwilę rodzaj rzeczowników, przeciągała wiecznie wszystkie wyrazy na przedostatniej zgłosce i używała najniewłaściwiej i najdziwaczniej partykuł en i y, które pasjami lubiła (J. Korzeniowski, Kollokacja, Wrocław - Kraków 1958, s. 67 - 68).
Jak widać, błędy w posługiwaniu się galicyzmami mają już dość długą tradycję. Jednak moment przełomowy w historii wpływów francuskich na język polski stanowi druga wojna światowa i przemiany społeczne, jakie się w Polsce w jej wyniku dokonały. Przeobrażenia te odsunęły od wpływów na życie polskie warstwy i grupy społeczne najbardziej związane z tradycją językową francuską, a wysunęły na czoło życia społecznego i kulturalnego klasy uczuciowo wobec tej tradycji obojętne. Znajomość języka francuskiego w Polsce zaczęła dość szybko maleć i maleje w dalszym ciągu. Toteż jeśli nawet snobizm dyktuje posługiwanie się francuskimi wyrazami, nierzadkie są wypadki błędów i nieporozumień wypływających z nieznajomości tych wyrazów. Szereg takich wypadków przedstawił W. Doroszewski (Kryteria poprawności językowej, Warszawa 1950): częste w mowie i piśmie charge d'affaires zamiast charge d'affaires; powszechne en deux (co faktycznie znaczy 'na dwoje (np. rozciąć)' zamiast a deux 'we dwoje'); Procesy językowe nie odbywają się tak rapide (wyraz rapide 'szybki' jest przymiotnikiem i nie może być użyty przysłówkowo w znaczeniu 'szybko'); Naczelną magistralą sportu polskiego jest Związek Polskich Związków Sportowych; O narciarstwie nasza naczelna magistrala sportowa dziwnie zapomniała (magistrala, z fr. (voie) magistrale, to 'główna droga, arteria komunikacyjna, linia kolejowa'); W takim obozie, proszę pana, to jest różna elita: od złodzieja do dyrektora (elita, z fr. elitę, to 'grupa ludzi najlepszych pod jakimś względem w środowisku; wybrani'); Nie będę dziś tych klusek jadła, bo coś mnie intryguje w dołku (intrygować, z fr. intriguer, znaczy 'robić intrygi, działać podstępnie i przebiegle' lub 'dawać do myślenia; zaciekawiać, interesować'); Niech pani nie robi takiego mezliansu! (w trakcie sprzeczki, w przedziale kolejowym, z zamiarem użycia wyrazu oznaczającego 'zamieszanie, zamęt'; faktycznie mezalians, z fr. mesalliance, to 'zawarcie małżeństwa z osobą niższego stanu lub pochodzącą ze środowiska niżej ocenianego w społeczeństwie'); Zniwelowany nie był (o domu warszawskim w okresie okupacji, z zamiarem użycia wyrazu oznaczającego 'zburzony'; tymczasem niwelowoć, z fr. niveler, to 'doprowadzać do jednego poziomu, zrównywać, wyrównywać, równać' lub 'robić pomiary wysokościowe w terenie').
Ilustrację tego typu błędów, wynikających z niedostatecznej orientacji w znaczeniu przejętych do polszczyzny galicyzmów na skutek braku znajomości lub słabej znajomości języka francuskiego, zamkniemy trzema nowymi przykładami: Apanaże pobierane przez prezesów, dyrektorów i innych wpływowych ludzi na wysokich stanowiskach otwierają wszystkie drogi, usuwają wszelkie przeszkody wydawałoby się nie do usunięcia (z kontekstu wynika jasno, że chodzi o łapówki, tymczasem apanaż, z fr. apanage, to 'w ustroju monarchicznym nieruchomość, dochód, pensja wyznaczona przez państwo na utrzymanie członków rodu panującego'); Takie się tu potworzyły komeraże, że człowiek uczciwy i nie chcący wchodzić w istniejące “układy" jest zupełnie bezsilny (autorowi tego zdania chodziło zapewne o kliki, tymczasem komeraże, z fr. commerage, to 'złośliwe plotki, obgadywanie'); Zebrała się na tym wernisażu sama koteria statecznych sfer artystycznych (zapewne chodziło o elitę, śmietankę; koteria, z fr. coterie, to 'grupa osób związana wspólnymi, ciasno pojmowanymi interesami; klika, stronnictwo, ugrupowanie, dawniej także: towarzystwo').
Zebrane tu przykłady dowodzą, że w miarę jak maleje w Polsce znajomość francuszczyzny, rośnie liczba błędów w posługiwaniu się wyrazami zapożyczonymi z tego języka. Czy jednak dobra znajomość francuskiego zawsze nas ustrzeże od błędów w tym zakresie?
Pokazaliśmy, jak wraz ze spadkiem popularności języka francuskiego w Polsce, wraz z kurczeniem się liczby użytkowników polszczyzny władających jednocześnie dobrze językiem francuskim - rośnie liczba błędów w posługiwaniu się wyrazami z tego języka zapożyczonymi. Czasem jednak bywa i tak, że właśnie dobra znajomość francuskiego (dodajmy: przy równoczesnej słabej znajomości normy leksykalnej współczesnej polszczyzny) prowadzi do błędów w posługiwaniu się galicyzmami wyrazowymi. Dzieje się tak wtedy, gdy autorzy wypowiedzi bezpodstawnie utożsamiają zakresy znaczeniowe zapożyczeń francuskich z zakresami wyrazów, które stanowią podstawę pożyczki. Zjawisko to ilustrują m.in. następujące przykłady: wersja kilku stron Dickensa (fr. version znaczy także 'przykład z języka obcego na język francuski'), komisarz prowadzi ankietę (fr. enquete to nie tylko 'ankieta', lecz również 'badanie, poszukiwanie, dochodzenie, śledztwo'), dzielnica Marais, pełna starych hoteli (w istocie chodzi tu nie o hotele, lecz o pałace - fr. hotel znaczy nie tylko 'hotel', lecz także 'gmach, pałac'), konferansjerzy prowadzący w Centrum Kultury działalność odczytową (konferansjerzy zamiast prelegenci, wykładowcy, bo fr. conferencier to również 'prelegent, wykładowca').
Zjawisko, o którym mowa, polegające na wpływie wyrazów francuskich na znaczenie zapożyczonych i utrwalonych już w polszczyźnie galicyzmów, w ostatnich latach wydatnie się nasila. Ma ono zresztą charakter szerszy i dotyczy nie tylko relacji między pożyczkami francuskimi a ich oryginalnymi “pierwowzorami", lecz w większym lub mniejszym stopniu wszystkich rodzajów wyrazów obcego pochodzenia, a w szczególności latynizmów. Na gruncie polskim mianowicie zapożyczenia łacińskie w wyniku ewolucji semantycznej uległy na ogół wyraźnemu zwężeniu znaczenia, podczas gdy ich odpowiedniki, latynizmy w językach zachodnioeuropejskich (też we francuskim), zachowały znaczenie o wiele szersze. Wpływ tego szerszego znaczenia powoduje pojawienie się utartych pożyczek w takich np. kontekstach: Konferencję na temat dojrzałego rozwoju życia wiary i osobowości człowieka wygłosił ks. dr W. Okoński (konferencja w znaczeniu 'odczyt, prelekcja' pod wpływem fr. conference 'odczyt, wykład, prelekcja'); Zakonnicy autochtoni [...] otrzymują uprzednio formację w klasztorach europejskich (por. fr. formation m.in. 'wykształcenie'); Zmierzenie się z tym, czego szukałem na gruncie teatru (szukałem w mojej optyce i w optyce ludzi bliskich mi) już się stało (por. fr. optique m.in. 'sposób widzenia, wizja' np. świata); Struktura powierzchniowa reflektuje odpowiednią strukturę głęboką (por. ang. reflect, fr. refleter 'odbijać, odzwierciedlać'); Praktycznie cała ludność tego regionu znajduje się w areszcie (por. ang. practically, fr. pratiqument m.in. 'prawie, niemal'), itd. (powyższe przykłady podajemy za H. Kurkowską, Zapożyczenia semantyczne we współczesnej polszczyźnie, w: Z problemów współczesnych języków i literatur słowiańskich, Warszawa 1976, s. 99 - 109).
Przykłady przywołane w pierwszej części naszych rozważań mają charakter indywidualnych wykolejeń znaczeniowych, indywidualnych wykroczeń przeciwko normie leksykalnej współczesnej polszczyzny. Użycia przytoczone za Haliną Kurkowską mają już nieraz charakter ponadindywidualny, powtarzają się u wielu autorów; w kilku wypadkach są to użycia prawie już powszechne (np. aktualny 'obecny, teraźniejszy' pod wpływem fr. actuel, praktycznie 'prawie, niemal'). Ponieważ jednak takie rozszerzanie zakresu znaczeniowego wyrazów od dawna funkcjonujących i utrwalonych w polszczyźnie w znaczeniu węższym nie ma żadnego uzasadnienia funkcjonalnego, mimo wzrastającej frekwencji użycia i te wypadki musimy uznać za błędy językowe.
Tendencje purystyczne w stosunku do zapożyczeń francuskich nigdy w dziejach języka polskiego nie dochodziły silniej do głosu. W okresie zalewu francuszczyzny w drugiej połowie XVIII wieku i w wieku XIX toczono wprawdzie kampanię przeciwko galicyzmowi, ale skierowana ona była przede wszystkim przeciw galicyzmom gramatycznym, głównie składniowym, a w zakresie słownictwa - przeciwko zapożyczeniom zbędnym, wywołanym modą i snobizmem językowym. Inna rzecz, iż w szczegółach rozstrzygnięcia ówczesnych miłośników czystości polszczyzny są dyskusyjne i historia nie zawsze przyznawała im rację. Pisał np. Franciszek Bohomolec: ,,[...] czym lepsze jest słowo awizy niż nowiny, wiadomości [...], awantaż niż pożytek [...] faworyzuję niż sprzyjam, pobłażam [...], wyperfekcyjonować niż wydoskonalić [...]?". (Rozmowa o języku polskim, w: Ludzie Oświecenia o języku i stylu, t. I, Warszawa 1958, s. 308). Albo autor nie dość trafnie i precyzyjnie określił znaczenie wchodzących wtedy w użycie zapożyczeń, albo z upływem czasu zmodyfikowały one swoje znaczenie, dość, że dzisiaj awizy to nie to samo, co nowiny, wiadomości, awantaż różni się znaczeniem od pożytku, a faworyzować od sprzyjać czy pobłażać. Właśnie tej różnicy znaczeniowej, która czyniła je użytecznymi z punktu widzenia sprawności komunikatywnej języka, zawdzięczają wspomniane wyrazy swoje przetrwanie w polszczyźnie. Natomiast wyperfekcyjonować, które istotnie znaczyło dokładnie to samo, co udoskonalić, zostało zapomniane i zarzucone jako niepotrzebne.
Również w wieku XX nie obserwujemy tendencji purystycznych wobec zadomowionych już w polszczyźnie galicyzmów - jak to się np. daje zauważyć w stosunku do nowszych, dziewiętnastowiecznych germanizmów czy do rusycyzmów. Zjawisko to tłumaczy się oczywiście odmiennością płaszczyzny wzajemnych międzyjęzykowych kontaktów: zapożyczenia niemieckie i rosyjskie, jako wynik brutalnej germanizacji i rusyfikacji, budziły niechęć i napotykały świadomy sprzeciw użytkowników dyskryminowanego przez zaborcę języka polskiego; zapożyczenia francuskie, rezultat wpływów głównie kulturalnych, tak silnych emocji budzić nie mogły, natomiast z pożytkiem dla sprawności komunikatywnej języka wypełniały “puste miejsca" w polskim systemie leksykalnym, dostarczając nazw nowych przedmiotów i pojęć.
Powiedzieliśmy wyżej, że współcześnie nie obserwuje się tendencji purystycznych w stosunku do galicyzmów. Jest tak w ogóle, natomiast do wyjątków pod tym względem należy słownictwo medyczne i po części techniczne. Twórcy, czy raczej “reformatorzy" terminologii medycznej znani są ze swoich purystycznych zapędów, które nie ominęły i zapożyczeń francuskich. Rezultaty tych wysiłków są jednak co najmniej połowiczne: mimo zaleceń oficjalnej terminologii w dalszym ciągu mówi się raczej dyfteryt, a nie błonica, częściej koklusz niż krztusiec, szkarlatyna niż płonica, trokar niż trójgraniec ('narzędzie chirurgiczne służące do wypuszczania płynów z jam ciała; składa się z rurki metalowej i włożonej w nią igły o trójkątnym ostrzu'). Na chorobliwy puryzm polskiej terminologii medycznej wskazywał wielokrotnie Witold Doroszewski.
Terminologia techniczna stanowi odmienny przypadek. Do niedawna była ona straszliwie zachwaszczona germanizmami i przeciwko nim głównie skierowana była akcja jej polonizacji. Galicyzmy (niektóre tylko) zastępowano polskimi odpowiednikami niejako mimochodem. I tak zamiast dragi pojawiła się pogłębiarka, zamiast kabestanu - winda kotwiczna, zamiast karburatora - gaźnik, zamiast magneta - prądnica, obok kultywatora (wciąż jeszcze chyba częstszego) - spulchniacz, obok karoserii (niewątpliwie częstszej) - nadwozie itp. Większość terminów technicznych francuskiego pochodzenia trzyma się jednak bardzo dobrze, a niektóre rozpowszechniają się coraz bardziej.
W terminologii innych dziedzin usuwanie galicyzmów należy do wyjątków (tak np. w słownictwie chemicznym tylko epruwetkę zastąpiono probówką, która jest zresztą kalką tego pierwszego wyrazu; tak więc właściwie galicyzm pozostał, tyle że w innej postaci).
 
ANIMOWAĆ

 
Dawne pożyczki łacińskie przeżywają dziś drugą młodość. Stały się modne w wielu dziedzinach życia kulturalnego, a zwłaszcza w krytyce literackiej i filmowej. Zdarza się, że piszący używa ich tylko z tego względu, iż uważa je za sensowniejsze i atrakcyjniejsze od wyrazów polskich.
Oto np. Kazimierz Koźniewski w opublikowanym w TiT (1983/ 5/9) artykule o Wandzie Wasilewskiej pisze: Z wyjątkiem “Oblicza dnia" - wszystkie pozostałe powieści Wandy Wasilewskiej, i “Ojczyzna", i “Ziemia w jarzmie", i “Pieśń nad wodami", i “Tęcza" dzieją się na wsiach. Los chłopa bardziej widać animował Wasilewską niż los robotnika.
Spróbujmy zamiast animować użyć w tym kontekście któregoś z jego polskich odpowiedników. Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego i Słownik wyrazów obcych pod red. J. Tokarskiego zgodnie podają, że animować znaczy tyle, co ożywiać, zabawiać; zagrzewać, podniecać, zachęcać. A zatem czy los chłopa bardziej ożywiał czy też zabawiał, a może nawet podniecał i zachęcał (do czego?) pisarkę niż los robotnika? Każdy przyzna, że żaden z tych wyrazów nie przystaje do treści tego stwierdzenia, niektóre wręcz mogłyby je uczynić dwuznacznym lub nawet wulgarnym. Najtrafniejszy byłby tu wybór słowa ożywiać, ale i zamiast niego lepiej pasowałby tu wyraz interesować albo nawet zwrot przyciągać uwagę.
Jak widać, kierowanie się emocją w wyborze odpowiedniego słowa nie wyszło tu na dobre przekazywanej treści, a nawet podważyło intencję krytyka. Wyrazy modne mają to do siebie, że stale rozszerzając swój zakres znaczeniowy, stają się słowami na wszelką okazję, ale wtedy są już tak enigmatyczne w swej treści, że czasem trudno odgadnąć, co naprawdę znaczą. Posługiwanie się nimi w komunikatywnej odmianie języka narusza dobre obyczaje, nakazujące pisać tak, by czytelnik nie miał trudności ze zrozumieniem danego tekstu.
 
AUTOR SENSACJI

 
W ostatnim piętnastoleciu upowszechniły się w prasie połączenia wyrazu autor z takimi wyrazami, z którymi go przedtem raczej nie łączono: autor zwycięstwa, autor rekordu, autor triumfu, autor sukcesu, autor niespodzianki, autor sensacji, autor bramki, autor zaskoczenia, autor zabójstwa, autor pobicia, autor potrawy, autor placków, autor wojny, autor pulpetów, autor operacji chirurgicznej itp.
Przytoczone połączenia wyrazowe przekonują o tym, że wyraz autor rozszerzył swoje znaczenie. Trudno jednak orzec, czy nastąpiło to pod wpływem języków zachodnioeuropejskich, w których miał on zawsze szersze znaczenie niż w języku polskim, czy też jest to rodzima innowacja semantyczna.
Łaciński wyraz autor miał znaczenie dość szerokie. Mieściły się w nim znaczenia takich wyrazów, jak sprawca, pisarz, inicjator, twórca, założyciel, wynalazca, a nawet świadek, poręczyciel, doradca itp. W języku polskim utrwalił się przede wszystkim w znaczeniu 'twórca dzieła literackiego, naukowego lub dzieła sztuki'; znaczenie 'sprawca, wynalazca' realizowało się na ogół rzadko, ale stale niemal było w polszczyźnie obecne. Pojęcie autora jako tylko określonego sprawcy, a więc twórcy dzieł literackich, naukowych, technicznych i dzieł sztuki utrwaliło się w polskiej tradycji językowej w takich połączeniach, jak autor dzieła, autor książki, autor powieści, autor dramatu, autor komedii, autor tragedii, autor wiersza, autor satyry, autor fraszki, autor sielanki, autor ody, autor sonetu, autor scenariusza, autor felietonu, autor reportażu, autor artykułu, autor rozprawy, autor podręcznika, autor symfonii, autor szlagieru, autor rzeźby, autor obrazu itp. Jak z tego widać, w polu łączliwości leksykalnej wyrazu autor mieszczą się nazwy dzieł literackich, naukowych i nazwy dzieł sztuki.
Ostatnio w związku z rozszerzeniem się znaczenia tego wyrazu (autor - 'wszelki twórca'), w jego polu łączliwości pojawiły się nazwy realiów gastronomicznych (potrawa, placki, pulpety), sportowych (bramka, gol, rekord, zwycięstwo, niespodzianka, sukces, triumf, sensacja, zaskoczenie), szpitalnych (autor operacji), przestępczych (pobicie, zabójstwo, morderstwo), estradowych (sukces, niespodzianka, zwycięstwo) i innych, np. autor wojny. Połączenia te wskazują na nowy sposób ujmowania istoty autorstwa.
To nowe rozumienie autorstwa jest niezgodne z polską tradycją językową. Rażą zwłaszcza te połączenia, w których autor ma znaczenie 'sprawca, zdobywca, wykonawca czego'. Dotychczas mówiliśmy o sprawcy pobicia, napadu, gwałtu, włamania, zabójstwa, mordu, rabunku, przestępstwa, a także o sprawcy zaskoczenia, niespodzianki, sensacji. Zamiast wyrażeń typu autor gola,autor bramki, autor rekordu, autor zwycięstwa używaliśmy połączeń zdobywca gola, zdobywca bramki, zdobywca rekordu lub rekordzista, zwycięzca. Dzisiejszego autora operacji chirurgicznej nazywało się w realiach szpitala po prostu operatorem. Były to określenia uświęcone tradycją i utrwalone w zwyczaju językowym. Zatem nie należałoby dziś tej tradycji burzyć tylko po to, by rzeczy dawno i trafnie nazwane ponazywać ponownie, i to w sposób pretensjonalny, niezgodny z utrwalonym rozumieniem pojęcia autorstwa. Wyrażenia typu autor zwycięstwa, autor pobicia, autor niespodzianki, autor sensacji brzmią tak samo śmiesznie, jak niektóre nowatorskie nazwy od dawna produkowanych artykułów rynkowych pierwszej potrzeby, np. nabrzusznik (pasek do spodni), trójkąt męski elegancki z wkładem (slipy) czy osławiony już całodobowy pstrykacz migotliwy.
Podobnie rzecz przedstawia się z połączeniami wyrazu autor z nazwami realiów gastronomicznych. Nie wydaje się potrzebne ani sensowne wprowadzenie do języka określeń typu autor placków, autor pulpetów w sosie orientalnym, bo niedługo zaczęlibyśmy mówić o autorach zup bądź dań tak u nas pospolitych, jak bigos czy schabowy i flaki. Każdy przyzna, że określenia autor flaków, autor kul mięsnych w cieście, autor golonki, autor karpia po żydowsku, autor jaj faszerowanych - bądź jaj po wiedeńsku brzmią dość absurdalnie, niezgodnie ze zdrowym rozsądkiem.
Należałoby zatem wrócić do dobrej dawnej tradycji i zakresem pojęcia autorstwa objąć tylko to, co kojarzy się z twórczością na polu literatury, nauki i sztuki.
 
SOLENIZANTKA, INSYNUACJA, EMISARIUSZ

 
Jedną z charakterystycznych cech współczesnej polszczyzny jest upowszechnianie się nowych znaczeń: stare wyrazy zaczynają funkcjonować w zupełnie nowych znaczeniach. Spójrzmy na następujące konteksty: Wojciech Jaruzelski wśród solenizantek (GP 1986/57/1) - tytuł artykułu o wizycie przewodniczącego Rady Państwa w Tarchomińskich Zakładach Farmaceutycznych w przededniu Międzynarodowego Święta Kobiet; Zanim się jeszcze gra rozpoczęła, po mieście przetoczyła się “wiadomość", iż do Poznania przyjechali emisariusze z Lublina z kufrem pełnym forsy i biżuterii z Jablonexu z zamiarem podkupienia kilku graczy poznańskich (tamże, s. 6). Trener Jakubowski, działacze Lecha niedwuznacznie sugerowali brak lojalności swoich piłkarzy. Uwieńczeniem tych oskarżeń było sprawozdanie Marka Lubawińskiego zamieszczone w “Przeglądzie Sportowym", który na głowy lechitów wylał kubeł insynuacji (tamże, s. 6). Co znaczą w nich wyrazy solenizantka, emisariusz i insynuacja?
Wymienione rzeczowniki są starymi pożyczkami z łaciny. Solenizantka pochodzi od solenizant, ten zaś nawiązuje do dawnego czasownika solenizować 'obchodzić uroczyście, świętować' mającego związek z łacińskim solennis lub solemnis 'uroczysty'. Insynuacja wywodzi się z łacińskiego insinuatio 'przenikanie do wnętrza', emisariusz - z łacińskiego emissarius 'wysłannik'. W języku polskim wyraz solenizantka oznaczał do niedawna kobietę obchodzącą w danym dniu imieniny lub urodziny, a zatem nie nazywało się solenizantkami np. pielęgniarek w dniu służby zdrowia ani nauczycielek w dniu edukacji narodowej, nie mówiło się o kobietach w dniu ich święta, tzn. ósmego marca, że są solenizantkami. Rzeczownika insynuacja używało się w znaczeniu: 'złośliwe podsuwanie komuś myśli krzywdzących kogoś, budzenie podejrzenia', a także jako synonimów takich wyrazów, jak podejrzenie, zarzut, wymysł. W przytoczonym kontekście posłużono się nim tak, jak by on był synonimem pomówienia, oszczerstwa, obelgi. Zważmy, że zastąpiono nim wyraz pomyje w stałym zwrocie wylać kubeł pomyj na czyją głowę ze znaczeniem: 'oczernić, oszkalować, zniesławić kogo'. Wprawdzie innowacja wylać kubeł insynuacji na głowy lechitów jest frazeologicznym nadużyciem, lecz dobrze świadczy o zmianie znaczenia wyrazu insynuacja. Rzeczownik emisariusz oznaczał tylko tajnego wysłannika politycznego; w cytowanym kontekście nazwano nim wysłannika, który z polityką nie ma żadnej styczności.
Wyrazy solenizantka, insynuacja i emisariusz rozszerzyły swoje znaczenie. Nowe znaczenia solenizantki i emisariusza bezpośrednio nawiązują do łacińskich znaczeń ich pierwowzorów. W rozwoju znaczenia wyrazu insynuacja już tego czynnika nie ma. Witold Doroszewski sformułował kiedyś tezę, że wyrazy łacińskie, przechodząc do polszczyzny, zwężały swoje znaczenia, stąd emisariusz oznaczał u nas tajnego wysłańca politycznego, a nie jak w łacinie - jakiegokolwiek wysłańca. Dziś stare pożyczki łacińskie powracają do swych źródeł. To, co wydaje się nam nowe, jest stare jak świat, a historia ironizuje sobie z tych nowatorów, którzy nieświadomie upowszechniają starzyznę.
Skoro przez ileś tam wieków obywaliśmy się bez tych nowych znaczeń, to chyba nie są one tak nagle i teraz potrzebne. Nie musimy czwartego grudnia nazywać górników solenizantami, nie musimy ósmego marca nazywać solenizantkami kobiet. Nie musimy też ujmować sportu w kategoriach walki politycznej, bo byłaby to gruba przesada. Ani też wypisywać o wylaniu na czyjeś głowy kubłów insynuacji, bo brzmi to śmiesznie, a co gorsze - zniekształca treści i intencje.
 
DEFICYTOWY

 
Michał Głowiński w artykule Czy nowa polszczyzna? (P 1980/ 25/9) pisze na temat zmiany znaczenia przymiotnika deficytowy następująco: Dawniej znaczył on 'przynoszący straty'; dzisiaj zaś odnosi się do przedmiotów poszukiwanych, niedostępnych jednak lub dostępnych w małej liczbie. Dawniej deficytowe były przedsiębiorstwa, dzisiaj - deficytowe są towary. Spostrzeżenie to, choć niewątpliwie słuszne, wymaga jednak pewnych uzupełnień. Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego podaje, że wyraz deficytowy ma dwa znaczenia: 'przynoszący większe straty niż zyski' i 'taki, którego brak, którego jest za mało'. To drugie znaczenie ilustruje cytatem ze “Stolicy" (1954): Do produkcji można używać płyt spilśnionych co pozwala na zaoszczędzenie drewna, będącego artykułem deficytowym. Wynika stąd jasno, że to znaczenie, o którym pisze profesor Głowiński, nie jest nowością ostatnich lat, skoro występowało już w latach pięćdziesiątych. Rzecz w tym, że teraz wysunęło się na pierwsze miejsce i stało się - w świadomości mówiących - znaczeniem głównym tego wyrazu. Mamy tu zatem przykład takiej zmiany znaczeniowej, która polega na przegrupowaniu odcieni semantycznych wyrazu. Nadal bowiem istnieją oba znaczenia słowa deficytowy, ale wyraźnie zmienił się ich status: teraz znaczeniem pierwszoplanowym jest to, które kiedyś było drugorzędne i mniej upowszechnione. Znaczenie to nieco się zmieniło, gdyż dziś deficytowy - to nie tylko 'taki, którego jest za mało', ale również 'taki, którego stale się poszukuje, bo jest niezbędny'. Widać to wyraźnie w takich utrwalonych połączeniach, jak artykuły deficytowe w handlu, materiał deficytowy, surowiec deficytowy itp.
Porównując Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego (1960) ze Słownikiem języka polskiego pod red. M. Szymczaka (1978), można dojść do wniosku, że albo w latach 1960 -- 1978 w układzie znaczeń wyrazu deficytowy nic się nie zmieniło, albo nowy słownik bezkrytycznie powtórzył to, co odnotował jego wielki poprzednik. Brak cytatów w słowniku M. Szymczaka nie pozwala rozwiać tej wątpliwości, a co gorsze - raczej ją w nas utrwala.
W ostatnich latach, gdy dały o sobie znać niedobory rynkowe, wyraz deficytowy stał się bardzo popularny. Oto kilka przykładów jego użycia w prasie z 1980 roku: Gdy mówimy o rybach, sprawa ma jeszcze jeden niezwykle ważny społeczno-gospodarczy aspekt: zawierają one przecież tak cenne i tak deficytowe w naszej aktualnej sytuacji białko (DB 1980/178/3); Przyjęto, że w sklepach Pewexu nie będzie prowadzona sprzedaż deficytowych artykułów powszechnego użytku produkcji krajowej (C 1980/36/20); Te boczne odpływy dotyczą przede wszystkim deficytowych i atrakcyjnych towarów, które są następnie przeznaczane do sprzedaży protekcyjnej lub za odpowiednio wyższą ceną (EP 1980/194/1); Niżej podpisany wszedł kiedyś w upalne przedpołudnie do SHD na piętrze, by kupić tak deficytowy artykuł jak pasta do obuwia i jeszcze nie przekroczył barierki z kasami, a już spocił się jak chory szczur (N 1980/20/1). W każdym z tych cytatów deficytowy znaczy tyle, co '(towar) trudno dostępny, usilnie poszukiwany, bo nie sposób się bez niego obejść'. Jak widać, deficytowe są również artykuły pierwszej potrzeby.
Zmiana w układzie odcieni znaczeniowych przymiotnika deficytowy świadczy o wpływie rzeczywistości społeczno-ekonomicznej na rozwój języka. Dziś wszystko przemawia za tym, że przeobrażenie semantyczne tego wyrazu stało się już faktem nieodwracalnym.
 
EDYCJA CIUCHÓW

 
Wyraz edycja do niedawna oznaczał tyle, co 'ogłoszenie, wydanie dzieła drukiem' i pełnił funkcję terminu z zakresu edytorstwa. Wraz z takimi wyrazami, jak edytor 'wydawca dzieł', edytorski, edytorstwo odnosił się do jednej sfery rzeczywistości - sztuki edytorskiej. Od pewnego czasu zaczął się pojawiać w odniesieniu do zupełnie innych realiów, mianowicie zaczęto go kojarzyć ze sportem, estradą i modą. Oto przykładowo wybrane konteksty, w których edycja występuje w znaczeniu niezgodnym z polską tradycją: Z drużyn, które w tej edycji rozgrywek oglądaliśmy na naszym terenie, właśnie łodzianie zaprezentowali najsolidniejszy futbol (GWyb 1977/58/8); Po drugie - wprowadzenie spotkań rewanżowych byłoby równoznaczne z przedłużeniem czasu rozgrywania kolejnych edycji Pucharu, co nie jest bez znaczenia wobec kalendarzowych trudności PZPN (TL 1978/286/10); W IX edycji challange'u PZLA i redakcji “Sportu" na najlepszych polskich lekkoatletów zwyciężyli: Grażyna Rabsztyn i Jan Omoch (WS 1978/48/1); Czytam w dwutygodniku “Metalowiec" o wynikach piątej edycji konkursu na klub służący najlepiej załodze w nurcie potrzeb rekreacyjno-sportowych (T 1979/12/5); Naszym największym sukcesem były bez wątpienia występy w Rzymie w ramach siódmej edycji największego włoskiego festiwalu muzyki współczesnej, organizowanego co dwa lata (GZ 1979/25/5); Piosenka [.. .] pochodzi z listopadowej edycji Studia Gama (Polskie Radio, 1978); Pracuje w zespole sześciu pań. Przez cały dzień na każdą z nich przypada nie więcej niż po godzinie rzeczywistej pracy, a przez resztę dnia okrutnie się nudzą, bo już wszystko a wszystko, co mogły sobie powiedzieć i opowiedzieć, dawno powiedziały i opowiedziały. Więc dla zabicia nudy urządzają między sobą konkursy na rozwiązywanie krzyżówek, malują paznokcie, “wyskakują" do miasta, żeby postać w kolejce i obejrzeć nowe edycje ciuchów, czytają kryminały itp. (WTK 1979/29/10). W przytoczonych kontekstach pojawiły się następujące wyrażenia: edycja rozgrywek (sportowych), edycja pucharów, edycja konkursu, edycja challange'u, edycja festiwalu (muzyki współczesnej), nowe edycje ciuchów. Wyraźnie wskazują one na to, że wyraz edycja poprzez zmianę odnośności realnej rozszerzył swój zakres znaczeniowy. Jest to oczywiście zjawisko dobrze znane z życia wielu wyrazów i nikogo dziwić nie powinno. A jednak dziwi. Zwłaszcza to, że edycję odniesiono do sfery mody, gdzie “zderzyła" się prawdopodobnie z kolekcją, i gdzie zestawiono ją z wyrazem potocznym ciuchy. Edycja ciuchów jest typowym oksymoronem z wyraźnie ujawnioną dysharmonią barw: wyraz o zabarwieniu terminologicznym połączony został z wyrazem potocznym i żartobliwym.
Nieco inaczej się rzecz kształtuje z odniesieniem edycji do sfery działalności sportowej i estradowej. Łaciński wyraz oznaczał zarówno wydawcę dzieł literackich, jak i organizatora igrzysk sportowych. Przechodząc do polszczyzny, zwęził zakres znaczeniowy i utrwalił się jako nazwa wydawcy. Teraz nadchodzi czas powrotu do dawnych znaczeń. Spoza nowatorstwa przeziera jednak tradycja. W tej sytuacji powstaje pytanie: czy w imię fałszywego nowatorstwa należy operować słowem edycja w odniesieniu do tych realiów, z którymi go u nas przez dobre kilka wieków nie łączono?
 
MANIPULOWAĆ

 
Dawne pożyczki łacińskie pod wpływem języków zachodnioeuropejskich na współczesną polszczyznę gwałtownie rozszerzają swoje znaczenia, a tym samym odzyskują to, co kiedyś musiały utracić wskutek semantycznej polonizacji. Ten pozorny powrót do punktu wyjścia burzy polską tradycję językową, staje się czynnikiem sprawczym licznych błędów leksykalnych. Odrzucone niegdyś odcienie znaczeniowe latynizmów od wieków są w polszczyźnie wyrażane słowami rodzimymi. Ponadto dzisiejsze wyrazy łacińskie przejmowane z angielskiego czy francuskiego mają również zmienione znaczenia w stosunku do tych, które były ich własnością na gruncie łaciny, funkcjonując bowiem w oderwaniu od swojej ojczyzny, musiały się dostosować do zmienionych warunków życia. Nic przeto dziwnego, że znaczenia tych wtórnych latynizmów zderzają się dziś ze znaczeniami wyrazów polskich albo też zbyt radykalnie modyfikują treści wyrazów polskich, co z kolei doprowadza do takiej paradoksalnej sytuacji, w której formalna pożyczka z łaciny jest faktycznie kalką semantyczną z języka angielskiego lub francuskiego.
Tak właśnie funkcjonują obecnie choćby takie wyrazy, jak autor (autor pobicia, autor napadu, autor gwałtu), serwować (serwować uśmiech, serwować pomoc), trywialny 'banalny', dysydent (w znaczeniu politycznym), kontestacja, kontestator, edycja, inskrypcja, kreacja, mediacja, korupcja, konfrontacja 'starcie zbrojne' i wiele innych.
Od pewnego czasu dawna pożyczka łacińska manipulować zaczęła pojawiać się w polskich wypowiedziach w takich odcieniach znaczeniowych, których darmo by szukać w naszych słownikach wyrazów obcych i słownikach ogólnych. W polszczyźnie bowiem wyraz manipulować utrwalił się w dwóch znaczeniach: 'wykonywać za pomocą rąk jakąś czynność, zwłaszcza precyzyjną, wymagającą zręczności; majstrować' i 'posługiwać się, operować czym'. Oba te odcienie wiązały się ściśle ze znaczeniem całej rodziny wyrazowej opartej na łacińskim rdzeniu manus 'ręka': manipulować, manipulacja, manipulowanie, manipulant itp. Prawdopodobnie angielski odpowiednik polskiego manipulować przybrał znaczenie, które bliskie jest treści wyrażonej przez polski czasownik kierować, z tym jednak uściśleniem, że chodzi tu o kierowanie kimś bez jego wiedzy. To angielskie znaczenie upowszechniło się najpierw w funkcji terminu naukowego z zakresu socjologii, po czym przeszło do języka ogólnopolskiego i dziś staje się centralnym odcieniem znaczeniowym całej wspomnianej już rodziny wyrazów, o czym świadczyć mogą następujące teksty: Pazerny jest dobry w zakładzie pracy, pazernym można manipulować, dobierając odpowiednie środki prowadzące do celu (ŻL 1979/17/16); Sala kina “Czajka" wypełniona całkowicie, na scenie prowizoryczna trybuna, zebrani żywiołowo reagują zdenerwowanie, podniecenie, ale nie na tyle jednak, aby nie stwierdzić, że można manipulować tłumem (M. Jagiełło, Hotel klasy lux, Warszawa 1978, s. 74); Dzisiaj sport to wielki interes i jednocześnie wielka mistyfikacja, na którą zgadzają się miliony kibiców. Obejrzane filmy podziałały na mnie przygnębiająco: cynizm, manipulowanie żywymi ludźmi, brak w nich piękna sportowej rywalizacji (PS 1978/15/5); Dzwonią do Zenka Laskowika, którego importować chce już na gwałt Śląsk, ciągnie Koszalin, wzywają inne ośrodki krajowe i zagraniczne, ale który tymczasem przytrzymywany jest za poły przyciasnawej marynarki przez bossa poznańskiej Estrady, który wolałby, aby jego podopieczny był mniej sławny, bardziej manipulowany i by miał przeciwwagą (S 1979/6/20).
Niewątpliwie wyraz manipulować 'kierować ludźmi bez ich wiedzy i ze szkodą dla nich' jest udanym terminem naukowym, a w języku ogólnym także zapełnia lukę, gdyż polszczyzna nie miała nazwy na taką sytuację, w której ktoś kieruje (steruje) kimś bez jego wiedzy. Nie bez znaczenia jest tu również fakt, że wyraz manipulować jest poręczniejszy w użyciu niż jego opisowy ekwiwalent.
 
SERWOWAĆ POMOC

 
Wyrażenie serwować pomoc razi nasze poczucie językowe zarówno pod względem formalnym (w języku polskim wyraz pomoc nie łączy się z czasownikiem serwować znaczącym tyle, co 'podawać do stołu'), jak i znaczeniowym (nie mówimy bowiem, że ktoś komuś podał lub przedstawił pomoc, lecz że mu pomógł lub pośpieszył, przyszedł z pomocą). Ale wyrażenia tego typu nie są w dzisiejszej polszczyźnie rzadkością, stale ich bowiem przybywa, w czym dużą rolę odgrywa moda i bierne uleganie jej kaprysom. W wypowiedziach prasowych, radiowych i telewizyjnych roi się od takich wyrażeń, jak serwować oklaski, serwować uśmiech, serwować propozycją itp. Zacytujmy wybrane konteksty, w których te nowe i zaskakujące połączenia funkcjonują: Serwuje kawą, piwo, fasolkę, bigos... uśmiech, dobrą radą, współczucie .. . jedno za drogie pieniądze, drugie gratis, ale zawsze wie, czego komu trzeba (ŻL 1978/5/10); Ktoś komuś się nie odkłonił [...], ktoś mający pilną pracą nie przejawił ochoty na luźną pogawądką z koleżanką, ktoś inny wreszcie ofuknął życzliwego serwującego najnowsze plotki (SP 1977/57/6); Takiej ilości oklasków, jaką wykonawcom zaserwowała [...] publiczność, dawno nie pamiętają mury Poznańskiej Opery (GZ 1977/281/4); Opinia o nim w środowisku jest taka, że to co pomyśli, powie w oczy, nieraz serwując porównania czy anegdotą [...] (EP 1977/97/3);Lepiej przyjąć na siebie to wstydliwe zajęcie niż serwować oszołomionej publiczności skandaliczne popisy (P 1977/21/8); Przedsiębiorstwo serwuje wszystkim [...] niemałą niespodziankę w postaci zamknięcia ... w godzinach otwarcia, z powodu przyjęć towaru (GWyb 1977/70/4). Czasownik serwować występuje w nich wbrew polskiemu zwyczajowi językowemu i na przekór utrwalającemu się w polszczyźnie znaczeniu, które by można objaśnić za pomocą wspomnianego już połączenia podawać do stołu. W języku polskim znaczenie 'podawać do stołu' złączyło się z wyrazem serwować zaledwie w parę lat po roku 1960. W ósmym tomie Słownika języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego (1966) pod hasłem serwować odnotowano jedynie jego znaczenie sportowe: 'w tenisie i siatkówce: wybijać ręką lub rakietą piłkę zza linii boiska na pole przeciwnika; podawać'. Dopiero w Suplemencie do tego Słownika (1969) do wspomnianego hasła serwować dodano drugie, już niesportowe, znaczenie 'podawać do stołu', a dokumentujące je cytaty zaczerpnięto z “Dookoła świata" (1965) i “Życia Warszawy" (1966). Każde z tych znaczeń (sportowe i odsyłające do realiów jedzenia) nawiązuje do łacińskiego wyrazu servire (=służyć), lecz przez inne medium. Znaczenie sportowe nawiązuje do angielskiego serve, a znaczenie podawać do stołu do francuskiego servir (podobnie jak od dawna zadomowiony w polszczyźnie wyraz serwis w obu znanych odcieniach semantycznych).
Z chwilą wyjścia poza użycia sportowe czasownik serwować stał się wyrazem bardzo popularnym i zaczął funkcjonować jako elegancki i subtelny synonim słowa podawać. Dopóki jednak łączono go z wyrazami odnoszącymi się do realiów jedzenia, nic mu nie można było zarzucić prócz tego, że pojawiał się wśród nich z pobudek raczej snobistycznych niż z rzeczywistej potrzeby, bo tę bez zarzutu spełniał polski czasownik podawać. Sprawa się skomplikowała w momencie, gdy serwować zaczęto używać w sposób niby to odświeżający i oryginalny, a w gruncie rzeczy zupełnie niezrównoważony, naruszając przy tym polski zwyczaj językowy i zarysowane już wyraźnie normy łączliwości tego wyrazu w tekstach. Wówczas powstały i upowszechniły się połączenia typu serwować plotki, serwować pomoc, serwować śmiech. Tylko patrzeć, a pojawią się nowe dziwolągi w stylu serwować donosy, oszczerstwa, obelgi, przyjaźń, życzliwość, wyrozumienie itp.
Od biedy można by się pogodzić z serwować w znaczeniu 'przedstawiać widzowi lub słuchaczowi', o czym niedawno pisała profesor Halina Kurkowska, ale i tak za nadużycie językowe przyjdzie nam uznać takie połączenia, jak serwować uśmiech czy oklaski i współczucie. Żywiołowy rozwój łączliwości tego wyrazu dyktowany jedynie modą i snobizmem doprowadza do swoistego rodzaju zaburzeń semantycznych w polskich wypowiedziach, a to z kolei rzuca cień na poczucie językowe ich twórców. Trudno sobie wyobrazić, by ktoś dobrze znający znaczenie serwować, użył tego wyrazu w połączeniu ze słowem współczucie, bo przecież chyba nie powiedziałby po polsku: podawać, przedstawiać współczucie.
 
TRYWIALNY

 
Od pewnego czasu w pracach naukowych, w prasie i literaturze pięknej przymiotnik trywialny pojawia się jako synonim wyrazu banalny. Takie znaczenie ma on w następujących kontekstach: Poprawny, literacki pod wzglądem formy język służyć może banałowi, treściom trywialnym, zaś daleki od poprawności sposób wyrażania się nieść może myśli ważne i ciekawe (Z. Bokszański, A. Piotrowski, M. Ziółkowski, Socjologia języka, Warszawa 1977, s. 170); Siedzisz sobie na pisemnym, mozolnie smarujesz całkę lub starasz się podejść trywialny zdaniem pana docenta “telewizor" (nie wtajemniczonych informuję, że telewizor to taki schemat z elektroniki, do którego nie wiadomo jak się zabrać, chociaż wiadomo co należy w nim policzyć) (Polit 1978/12/7); Nietrudno odkryć, że ukazane “prawdy" są trywialnymi bzdurami, lecz są one wystarczające dla Jaśków Prostaczków i Stefć Gąseczek, czyli ogólnie rzecz biorąc dla “ludu prostego" (S 1978/ 4/16); Nasz instynkt poetycki [...] daje świadectwo przemożnemu dążeniu do przezwyciężania trywialnych pozorów przypadkowości, do wpisywania chaotycznych zdarzeń naszej egzystencji w wyższy porządek sprawiedliwości, piękna, ładu - czy nawet tragedii (J. J. Szczepański, Kipu, Kraków 1978, s. 35); W całej iluzji rzeczywiste cierpienie dotknęło jedynie kilkunastu lek pomyślnych intruzów, którzy nie oparli się pokusie fizycznego wtargnięcia w krainę złudy. Ich intencje były trywialne, ale zgoła naiwne, a jednak spotkała ich kara godna świętokradców [...] (tamże, s. 81). Znaczenie to nie jest wcale nowością, ponieważ przymiotnik trywialny od dawna objaśniano w polskich słownikach wyrazami ordynarny, wulgarny, nieprzyzwoity, pospolity, oklepany, banalny, niewyszukany itp. Jednak w tradycji utrwaliły się tylko trzy znaczenia: 'ordynarny', 'wulgarny' i 'nieprzyzwoity'. Natomiast w obecnych czasach upowszechnia się w polszczyźnie to znaczenie, które niegdyś pozostawało na uboczu semantycznych przemian łacińskiej pożyczki trivialis w języku polskim. Dzieje się tak pod wyraźnym wpływem współczesnego języka angielskiego, w którym trivial znaczy tyle, co 'banalny'. Jednakże w powszechnym odczuciu językowym użytkowników polszczyzny treści przymiotnika trywialny nie kojarzą się wcale za znaczeniami wyrazów typu oklepany, oczywisty, banalny. Dlatego redaktorzy Słownika poprawnej polszczyzny (1973), broniąc tradycji, wyraźnie ostrzegają przed posługiwaniem się tym wyrazem w znaczeniu 'oczywisty', 'banalny', zwłaszcza jeśli chodzi o formułowanie ocen intelektualnych typu: To twierdzenie jest trywialne; Teza pracy jest trywialna.
Ten nowy odcień semantyczny przymiotnika trywialny ujawnia się już również w czasowniku trywializowac (i pochodnym od niego rzeczowniku trywializacja), który do niedawna znaczył w polszczyźnie tyle, co 'czynić co płaskim, niesmacznym'. Dziś zaczyna on funkcjonować jako synonim czasownika banalizować, np. Umrze kiedyś każdy z nas. Ale czy ta powszechność śmierci ma ją strywializować, czy przeciwnie - wywyższyć? (ŻL 1978/ 29/8); Nie twierdzę, że są to tematy tabu dla radia. Chodzi o sposób ich podjęcia, o to, aby rzeczy poważnych nie trywializować, a rzeczy przyziemnych nie sakralizować, gdyż w jednym i drugim przypadku jest to śmieszne (S 1978/8/12); Nie znam powieści [Nikosa Kazantzakisa O telejteos pirasmos - S.B., B.W.]. Być może film [Martina Scorsese Ostatnie kuszenie Chrystusa - S.B., B.W.] jej zasadniczą kwestię trywializuje i upraszcza (K 1989/ 3/3); Istotnie autor ma niezwykły talent do wulgarnej trywializacji. Mimo pewnej mechanicznej sprawności narracyjnej [...] jego powieści są po prostu nudne (K 1989/4/15).
Łacińskie pożyczki w polszczyźnie zwężały swoje znaczenia. Świadczą o tym losy choćby takich wyrazów, jak autor, transfuzja, konotacja, kreacja, kreatura, repetycja i wiele innych. Dziś pod wpływem języków zachodnioeuropejskich powracają one do punktu wyjścia - rozszerzając znaczenia, burzą tradycję, zaskakują pozorną nowością swych treści. Jak wykazała w swych pracach profesor Halina Kurkowska, czasem dochodzi do takiej paradoksalnej sytuacji, w której ci, co stylizują się na językową nowoczesność, przez jakąś “ironię historii" nieświadomie archaizują.
 
ZDJĄĆ ZE STANOWISKA

 
Upowszechnione w powojennej polszczyźnie konstrukcje typu zdjąć kogo ze stanowiska, zdjąć kogo z urzędu, zdjąć kogo z funkcji są rusycyzmami tak ekspansywnymi, że niemal zupełnie wyparły z użycia ich rodzime odpowiedniki pozbawić kogo stanowiska, zwolnić kogo ze stanowiska, usunąć kogo ze stanowiska, złożyć kogo z urzędu, pozbawić kogo urzędu itp. Już dawno wypowiadał się o nich negatywnie Witold Doroszewski. Oto w pierwszym tomie poradnika językowego O kulturę słowa (Warszawa 1962, s. 216 - 217) pisał: “Zdejmuje się but z nogi, obraz ze ściany, czapkę z głowy - we wszystkich tych wyrażeniach mowa o pewnej czynności fizycznej, polegającej na uchwyceniu, ujęciu czegoś ręką. Zdejmować z czegoś można tylko przedmioty martwe, np. kapelusz z wieszaka, a jeżeli powiemy zdjąć w zastosowaniu do człowieka, to chyba tylko wtedy, gdy jest on bezwładny albo niezdolny do wydostania się skądś o własnych siłach: gdyby ktoś wlazł na drzewo i bał się zejść, można by było go zdjąć z gałęzi, ale poza takimi dość szczególnymi sytuacjami czasownika zdjąć do ludzi się nie stosuje. Pozbawienie kogoś prawa wykonywania funkcji urzędowej określamy za pomocą wyrażeń: delikatniejszego - zwolnienie ze stanowiska i bardziej kategorycznego - usunięcie ze stanowiska. Zdjęcie kojarzy się już z jakimś rękoczynem, o który tu nie chodzi. [...] Pewna korespondentka pisze, że spotkała się ze wzmiankami w pismach o zdjęciu jakiegoś dyrektora ze stanowiska i mogła to sobie jeszcze wytłumaczyć: przykry dla dyrektora fakt musiał polegać na tym, że ktoś wziął go za kołnierz i zdjął z dyrektorskiego krzesła. Taka przenośnia rozwiewa wszelki nimb, który by mógł otaczać postać dyrektora, ale za to może budzić respekt wobec siły tak konkretnie przenoszącej dyrektora z miejsca na miejsce. Niedawno korespondentka przeczytała o zdjęciu kogoś z produkcji i wydaje się jej, że tu już przenośnia przestaje się tłumaczyć, bo produkcja nie jest czymś takim, z czego można by było kogoś zdejmować. [...] Należało poniechać związków frazeologicznych, w których ludzi zdejmuje się czy to z posad, czy z czego innego; już usunięcie z posady jest wyrażeniem nie owijającym sprawy w bawełnę, ale zdjęcie pracownika ze stanowiska jest stylizacją wyraźnie rażącą".
Ten rosyjski sposób określania zmian kadrowych gorliwie upowszechniali nasi działacze partyjni. O tym, że robili to skutecznie, przekonuje nie tylko cytowana w “Gazecie Poznańskiej" (1990/82/7) wypowiedź Jerzego Łukaszewicza: Materiały kierowane do premiera i niektóre materiały kierowane do tego gmachu, w czasie kontroli po zdjęciu Szczepańskiego z prezesa Radiokomitetu, z adnotacjami premiera znalazły się w szafie u Szczepańskiego, lecz także kontekst z “Gazety Wyborczej" (1990/175/2): Nie jest to pierwsza przygoda z odejściem gen. Hu-pałowskiego z tego stanowiska. W czerwcu 1988 r. próbowano go zdjąć, ale posłowie się nie zgodzili.
 
NEGATYWNA KOREKTA

 
Wyraz korekta (z łacińskiego correctus - poprawiony) używany jest w polszczyźnie od dawna i w co najmniej kilku znaczeniach (podstawowe - Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego definiuje jako 'poprawianie, usuwanie nieprawidłowości, wad, usterek'). Współcześnie coraz częściej pojawiają się konteksty, w których korekta znaczy tyle, co 'zmiana'. Oto w wywiadzie “Twarz bez korekty" (Nt 1988/4/14) Marek Obarski pyta Ryszarda Daneckiego: Czy jednak tak długa i owocna droga nie zmusza poety do korekty ideowej i rewizji marzeń, nadziei i ostatecznych spełnień?, a autor Patrolu poetyckiego odpowiada: Sądzę, że w miarę lat, zdobywanego doświadczenia - każdy, nie tylko poeta, dokonuje korekty swoich poglądów, traci wiele złudzeń. Ale nie wierzą w nagle i radykalne zmiany postaw. W pytaniu korekta sąsiaduje z rewizją, w odpowiedzi - ze zmianą, a więc jest ich kontekstowym synonimem. Jeszcze wyraźniej utożsamił ją ze zmianą Tomasz Miłkowski w recenzji z powieści Tadeusza Siejaka Pustynia: Czy jednak [Zandecki - S. B.] takim bohaterem pozostanie? Czy i na jego postawę wywrze niszczące piętno negatywna korekta rzeczywistości? (TL 1988/3/ 11). Negatywna korekta - to już zupełnie coś zaskakującego, bo zaiste trudno mówić o poprawianiu czegoś na gorsze!
Upowszechnia się również modna konstrukcja ulec korekcie: Później sami założyliśmy gospodarstwa-modele, zaś nasz stosunek do milionerów uległ pewnej korekcie, nie tyle klasowej, co personalnej i dialektycznej (P 1984/5/16); Lokal [“Mieszko" - S.B.] jest kategorii II i jak dowiedzieliśmy się z informacji w karcie oferującej dość urozmaicone menu, pracuje od 9-tej do 21-ej (chociaż godziny otwarcia zależnie od lokalnych potrzeb, mogą ulec pewnej korekcie) (EP 1988/102/2). W pierwszym cytacie ulec korekcie użyto jakby w zastępstwie błędnej konstrukcji ulec poprawie (nasz stosunek do milionerów zmienił się na ich korzyść), w drugim - zamiast utrwalonej już konstrukcji ulec zmianie (godziny otwarcia baru mogą się zmienić w zależności od lokalnych potrzeb). Bez żadnego wahania możemy orzec, że i tu korektę utożsamiono ze zmianą.
Omówione konteksty świadczą o modyfikacji znaczenia wyrazu korekta pod wpływem rzeczownika zmiana. Narusza ona współczesną normę semantyczną, w której zakresy znaczeniowe korekty i zmiany nie pokrywają się, a tylko częściowo na siebie nachodzą: wspólnym elementem treści obu tych wyrazów jest 'zmiana na lepsze'. Wyrażenie negatywna korekta jest nadużyciem, ponieważ przypisuje korekcie cechę, której w istocie nie ma i mieć nie może. Konstrukcja ulec korekcie także jest błędem, ponieważ ulegać można czemuś złemu, a korekta złem przecież nie jest.
 
OPTYKA WIDZENIA

 
Upowszechniają się konstrukcje typu optyka patrzenia, optyka widzenia. Pierwszą znaleźliśmy w recenzji z akademickiego podręcznika historii literatury polskiej, drugą - w artykule prasowym. Oto ich konteksty: Uległa wówczas zmianie sama optyka patrzenia: pozytywizm zaczęto oglądać z perspektywy kasandrycznej, nie w świetności zapowiedzi, lecz w ułomności spełnień, w bolesnej klęsce autonegacji (2L 1979/5/7); W dyskusji rozwijając myśli referatu Biura Politycznego naświetlono z wielu stron relacje: administracja - organizacja partyjna. Wypowiedziano wiele bardzo interesujących, w tym kontrowersyjnych poglądów. Niewątpliwie [...] określiła to własna sytuacja, optyka widzenia, zależna od funkcji, środowiska, nawet regionu (TL 1987/121/3).
Wyraz optyka ma tu zupełnie inne znaczenie niż odnotowane w polskich słownikach wyrazów obcych. Nie jest bowiem ani terminem fizycznym, ani wyrazem potocznym, uwięzionym np. w zwrocie na optykę w znaczeniu 'na oko, na pozór'. Użyto go tu jakby z francuska, albowiem francuskie optique znaczy m.in. tyle, co 'wizja świata, sposób widzenia czego'.
To zapożyczone znaczenie sprawia, że w polszczyźnie wyraz optyka zaczyna funkcjonować jako synonim takich konstrukcji, jak wizja czego, spojrzenie na co, punkt widzenia, sposób ujęcia czego itp. Jednakże w świadomości językowej współczesnych Polaków rzeczownik optyka kojarzy się nadal z nazwami zjawisk wzrokowych. Dlatego każdorazowe połączenie go z jakimś słowem pozostającym w semantycznej styczności z okiem, światłem, patrzeniem, widzeniem, wzrokiem odczuwane jest jako nadużycie stylistyczne w postaci pleonazmu. Tak właśnie należy ocenić optykę widzenia i optykę patrzenia.
Wyraz optyka jest słowem modnym. Nadużywają go zwłaszcza krytycy i dziennikarze. Oto Tomasz Miłkowski pisze w recenzji z powieści Józefa Łozińskiego, że Sceny myśliwskie z Dolnego Śląska zanurzone są w optyce metafizycznej (TL 1986/232/ 6), a z kolei w recenzji z Wesela informuje, że Adam Hanuszkiewicz zamiast marzeń o Polsce, marzeń w szyderczej optyce daje pędzącą kawalkadę rojeń (K 1987/21/16). Natomiast Stanisław Zawiśliński w recenzji z filmu Fala wypomina reżyserowi P. Łazarkiewiczowi tendencyjność polegającą na eksponowaniu zjawisk i wydarzeń związanych z jarocińskim festiwalem w optyce części kontestującej młodzieży (TL 1987/119/8).
Najgorsze z przytoczonych sformułowań jest to pierwsze, mówiące o zanurzeniu powieści W optyce metafizycznej. W niczym mu nie ustępuje wyrażenie kawalkada rojeń. Taka ekwilibrystyka słowna jest bełkotem.
 
CO DZIŚ ZNACZY ‘EPATOWAĆ’!

 
Wyraz epatować (z francuskiego epater) polskie słowniki ogólne zaliczają do słów przestarzałych i książkowych, tj. takich, które są używane w piśmiennictwie, a w mowie potocznej nabierają zabarwienia patetycznego. Według Słownika wyrazów obcych pod red. J. Tokarskiego w polszczyźnie znaczy tyle, co 'zdumiewać, wprawiać w podziw, w osłupienie' według innych słowników może również znaczyć tyle, co 'zadziwiać, oszałamiać', Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego ilustruje jego znaczenie tylko dwoma cytatami, z których wynika, że epatować ma wyraźnie ograniczoną odnośność realną do rzeczywistości literackiej i teatralnej: pisarz epatuje czytelników chwytami artystycznymi, aktor epatuje widzów wspaniałą grą.
Dziś epatować jest słowem modnym i przez to nadużywanym nie tylko w wypowiedziach dotyczących literatury, teatru, filmu, lecz także obyczajów, języka, sportu, ekonomii. W wielu z nich znaczy już przede wszystkim tyle, co 'szokować, bulwersować, drażnić, podniecać'. Tak przynajmniej wynika z zebranych kontekstów jego użyć w prasie z 1988 roku. W “Kulturze" Jan Marx pisze o skłonności młodych ludzi do szokowania i epatowania pomysłami (nr 14, s. 5), recenzent Krótkiego filmu o zabijaniu zarzuca reżyserowi K. Kieślowskiemu epatowanie okrucieństwem, brudem, szarością, złem (nr 13, s. 16), J. W. Gadomski wmawia nam, że epatujemy się blaskiem set-jet society (nr 22, s. 2), a M. Miklaszewski w felietonie Etuja na jaja stwierdza, że współczesna literatura wyszła z wieży z kości słoniowej, epatuje turpizmem, chłonie język potoczny i nie aspiruje do roli Westalki pilnującej ognia czystości językowej (nr 22, s. 16). KTT w jednym z felietonów ujawnia, że nie znosi we współczesnej powieści wulgaryzmów, obscenów na pokaz, epatowania chamstwem (P 1988/7/16). R. Niemiec, przypominając zdeprawowanym sportowcom postać Stanisławy Walasiewiczówny, zastrzega się, że nie chce ich nią epatować (ŻL 1988/23/16). Publicyści z “Wprost" używają takich połączeń, jak epatować czytelników zdarzeniami (15/10) i epatowanie opinii publicznej szczegółami przestępstw (22/22).
Wszystkie te nowe odcienie treści czasownika epatować świadczą o swoistym przewartościowaniu jego znaczenia: okrucieństwo, chamstwo, przestępstwo, brud nie mogą przecież wprawiać w podziw, a jeśli zdumiewają, to na pewno tylko w sensie negatywnym. Niegdyś epatowało się kogoś czymś pozytywnym, dziś częściej epatuje się go czymś negatywnym niż pozytywnym.
Wyrazy obce na gruncie polszczyzny podlegają tej samej zmienności znaczeń, co wyrazy rodzime. Jeśli o tej zmienności decyduje moda językowa, trudno przewidzieć, czy nowe znaczenie utrwali się w zwyczaju, czy wraz z nią przeminie. W tej sytuacji można jedynie sformułować apel o nienadużywanie modnego dziś czasownika epatować.
 
CIENKOSC CZY SUBTELNOŚĆ?

 
Od pewnego czasu coraz częściej zdarza się nam napotykać w tekstach publicystycznych, artystycznych i naukowych wyrażenia cienki dowcip, cienka ironia, cienki humor, cienka aluzja, w których przymiotnik cienki ma rosyjskie znaczenie 'subtelny, finezyjny', podczas gdy po polsku znaczy na ogół tyle, co 'nie-gruby' albo 'rozwodniony, rzadki' (gdy chodzi o pokarmy), 'wysoki, piskliwy' (gdy chodzi o dźwięki).
Z przymiotnikiem cienki wiąże się słowotwórczo rzeczownik cienkość, używany jako np. składnik wyrażeń typu cienkość papieru, jedwab nadzwyczajnej cienkości, cienkość zupy, cienkość głosu. Ale już pojawiają się także użycia tego słowa, w których nawiązuje ono do rosyjskiego znaczenia przymiotnika cienki. Oto Piotr Kuncewicz w jednym z odcinków swej historii literatury polskiej (PT 1987/38/13) tak pisze o znakomitej poetce Ewie Lipskiej z Krakowa: Lipska czytała przede wszystkim Szymborską, ale czytała po swojemu. Szymborskiej zawdzięcza muzykę wiersza [...], intelektualne cienkości, paradoks, skłonności "neantyczne". Intelektualne cienkości - co by to mogło być? Skoro nie chodzi ani o pokarm, ani o dźwięk, to na pewno te cienkości to nic innego, jak subtelności, finezje. Czyli jeszcze jeden komplement pod adresem poetki. Tyle tylko że wyrażony nie po polsku, choć polskimi słowami. Nie wiemy, jak to Ewa Lipska przyjęła, ale sądząc po znakomitej polszczyźnie jej wierszy, można przypuszczać, że nie była tym zachwycona.
Zarówno cienki 'subtelny, finezyjny', jak i cienkość 'subtelność, finezja, finezyjność' - to dwa zupełnie niepotrzebne neo-semantyzmy. Ich znaczenia dawno w polszczyźnie istniały i sprawnie można je było wyrażać bez sięgania po rosyjskie pożyczki.
 
ZABEZPIECZYĆ

 
Język rosyjski silnie oddziałuje na współczesną polszczyznę. Rusycyzmy przenikają zarówno do słownictwa, jak i do gramatyki, zwłaszcza do składni (szyk wyrazów, sposoby zespalania zdań, odwzorowywanie rosyjskich związków rządu), a sporadycznie nawet do fleksji (formy typu plenumy, technikumy). Jednak w słownictwie i frazeologii ujawniają się z większą wyrazistością, mają szerszy zakres występowania, pojawiają się w wypowiedziach potocznych, mówionych, np.: chałtura, to mnie nie urządza, nieudacznik, podłożyć komu świnię, barachło, pierepałki, sieriozny, skolko ugodno, wydumany, wsio rawno.
Pod wpływem języka rosyjskiego kształtuje się dziś styl wypowiedzi działaczy politycznych, publicystów, pracowników administracji i inteligencji technicznej. Obserwujemy w nim tak powszechnie znane rusycyzmy, jak zdjąć ze stanowiska, burzliwy rozwój, głębokie rozwarstwienie, rozpracować, wiodący 'główny, naczelny, kierowniczy', odstający, brakoróbstwo, stosunki dobrosąsiedzkie, okazać pomoc, zimna wojna, miękkie lądowanie, cienki dowcip, prawidłowy, nachalny, przerastać 'przekształcać się', unikalny 'niespotykany, rzadki' itp.
Zapożyczenia z języka rosyjskiego upowszechniają się w polszczyźnie łatwo i szybko z tego m.in. względu, że przypominają one rdzennie polskie wyrazy o odmiennych niż rosyjskie znaczeniach. Większość rosyjskich pożyczek to tzw. kalki semantyczne, czyli dosłowne tłumaczenia wyrazów rosyjskich dodawane do wyrazów polskich, które brzmią podobnie. Rozpatrzmy przykładowo bardzo dziś rozpowszechniony i modny czasownik zabezpieczyć w takich kontekstach, jak następujące: zabezpieczyć potrzeby w zakresie części zamiennych, zabezpieczyć bilety do teatru, zabezpieczyć materiały budowlane, zabezpieczyć szkołą w opał, zabezpieczyć powodzenie akcji, zabezpieczyć środki finansowe na inwestycją, zabezpieczyć paszę dla bydła itp. Konteksty wyraźnie sugerują, że czasownik zabezpieczyć ma w nich to znaczenie, które wyrażają czasowniki typu zagwarantować, zaspokoić, zapewnić, zaopatrzyć, gdy tymczasem w rdzennej polszczyźnie zabezpieczyć to tyle, co 'uczynić bezpiecznym, strzec przed uszkodzeniem, zniszczeniem'. Wszystkie zatem wskazane odcienie semantyczne są niezgodne z polskim znaczeniem tego czasownika, ale za to ściśle odpowiadają znaczeniom rosyjskiego wyrazu obiespiecziwat'. Polskie zabezpieczać i rosyjskie obiespiecziwat' w podstawowym znaczeniu wiernie sobie odpowiadają - oba znaczą tyle, co 'strzec przed zniszczeniem', ale rosyjski czasownik jest semantycznie bogatszy od polskiego, gdyż ma on jeszcze znaczenia przenośne 'zaopatrzyć', 'zapewnić', 'zagwarantować', 'zaspokoić', czego polskiemu czasownikowi brak. Zapożyczyliśmy te rosyjskie znaczenia i zaczęliśmy używać czasownika zabezpieczyć w nowych odcieniach semantycznych. Czy było to zapożyczenie potrzebne? Zapewne nie, ponieważ wszystkie te odcienie, które teraz z rosyjska przypisujemy polskiemu wyrazowi, nie były wcale naszemu językowi obce, tylko że wiązały się z innymi wyrazami niż zabezpieczyć.
Skojarzenie rosyjskich znaczeń z polskim czasownikiem zabezpieczyć pociągnęło za sobą pewne zakłócenia semantyczne w naszym języku: wyraz zabezpieczyć stał się wieloznacznym, wypierającym z niektórych kontekstów samoistne czasowniki ze znaczeniem 'zapewnić', 'zagwarantować', 'zaspokoić', 'zaopatrzyć', a więc wchłonął w siebie te znaczenia, które wyrażaliśmy zupełnie odrębnymi czasownikami. Dlatego np. wypowiedź: Należy zabezpieczyć paszę dla bydła może być odczuwana przez Polaka jako dwuznaczna (chronić paszę czy ją bydłu zapewnić?).
Czasownik zabezpieczyć jest wyrazem modnym, funkcjonującym w oficjalnych wypowiedziach prasowych, z których przedostaje się do języka potocznego, zastępując w nim cały szereg wspomnianych wyrazów typu zapewnić, zaspokoić, zagwarantować, zaopatrzyć. W ten sposób swoiście pomniejsza zasób słownikowy polszczyzny i niepotrzebnie zamazuje semantyczną wyrazistość wielu wypowiedzi.
 
DACZA

 
Podczas VII Tygodnia Kultury Języka (14-20 IV 1980) do Rozgłośni Polskiego Radia w Poznaniu i Telefonicznej Poradni Językowej UAM napłynęły pytania o pochodzenie i znaczenie wyrazu dacza. Jeden z rozmówców chciał się - również upewnić, czy poprawne jest wyrażenie jadę na daczę?
Wyraz dacza jest rusycyzmem. W języku polskim pojawił się już dość dawno, ale używano go tylko w odniesieniu do realiów życia w Rosji. Tak właśnie posługuje się nim w Panu Tadeuszu Telimena: “Latem świat petersburski zwykł mieszkać na daczy, To jest w pałacach wiejskich (dacza wioskę znaczy). Mieszkałam w pałacyku tuż nad Newą rzeką. Niezbyt blisko od miasta i niezbyt daleko, Na niewielkim, umyślnie sypanym pagórku.”
Wydawca Pana Tadeusza Stanisław Pigoń objaśnił daczę następująco: 'właściwie nie wioska, ale letnisko, położone niedaleko miasta i zabudowane willami', a redaktorzy Słownika języka Adama Mickiewicza pod hasłem dacza umieścili: 'rosyjska nazwa letniska'. Oba te objaśnienia nie zadowoliły Witolda Doroszewskiego, który stwierdził, że w języku rosyjskim dacza “to nie jest letnisko zabudowane willami, ale dom, willa poza miastem". Wielki słownik rosyjsko-polski (Warszawa 1970) przyznaje rację W. Doroszewskiemu, ale jednocześnie informuje, że współcześnie dacza ma dwa znaczenia: 'willa' i 'letnisko (miejscowość letniskowa)'. Prawdopodobnie już wówczas, gdy dzieje się akcja Pana Tadeusza, daczę odnoszono zarówno do willi, jak i letniska, zresztą Telimena posługuje się tym wyrazem w obu jego znaczeniach: spędziła lato w wiejskim pałacyku.
Rzeczownika dacza nie ma w Słowniku języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego (1960). Widocznie w czasach przygotowywania tego dzieła należał on już do archaicznej warstwy zapożyczeń, które się rozumie tylko w pewnych kontekstach. W najnowszym Słowniku języka polskiego pod red. M. Szymczaka (1978) dacza jest wprawdzie odnotowana, ale w jej objaśnieniu wyraźnie wskazano na związek z realiami rosyjskimi: 'podmiejska willa, letni domek mieszkańców miast, zwłaszcza w Rosji'. Nie wiadomo czy by się na taką definicję zgodziła Telimena, bo przecież wyraźnie mówi, że mieszkała nie w letnim domku, lecz “w pałacyku tuż nad Newą rzeką". Zresztą definicja ta jest już nieaktualna z innego jeszcze powodu: dacza jest dziś wyrazem związanym z polskimi realiami i rzeczywiście odnosi się raczej do wytwornej willi niż do letniego domku. W znanej sztuce Ireneusza Iredyńskiego Dacza (1979) chodzi właśnie o daczę-willę.
Wyrażenia: jeździć na daczę, powrócić na daczę wydają się niepoprawne, bo przecież nie powiemy jeździć na willę, powrócić na willę. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że powstały one przez analogię do jeździć na działkę, powrócić na działkę, a wiadomo, że dzisiejsze dacze (w obu znaczeniach: willa, letni domek) wznoszone są na specjalnie wydzielonych działkach rekreacyjnych. Jeśli uwzględnimy, że nazwą dacza obejmuje się zarówno budynek, jak i działkę, to oczywiście wyrażenia te okażą się najzupełniej poprawne i zapewne lepsze od: jeździć do daczy, powracać do daczy itp. Za poprawne należałoby również przyjąć wyrażenie mieszkać na daczy (=spędzać wolny czas na działce), bo i w tym połączeniu wyrazowym dacza ma znaczenie lokatywne, choć oczywiście inne od tego, w którym występuje w cytowanym fragmencie Pana Tadeusza - Telimena utożsamia daczę z wsią: “dacza wioskę znaczy".
 
SPRAWDZIĆ SIĘ W PRACY

 
Zarówno redaktorzy Słownika poprawnej polszczyzny (1973), jak; W. Pisarek w Słowniku języka niby-polskiego (Wrocław 1978) słusznie podkreślają, że szerzące się dziś wyrażenia typu sprawdzić się w pracy, sprawdzić się w działaniu, sprawdzić się na scenie są niepoprawne, gdyż naruszają nie tylko uświęcone tradycją znaczenie czasownika sprawdzić się, lecz także zakres jego łączliwości leksykonalnej.
Wyraz sprawdzić się znaczy tyle, co 'znaleźć w czymś potwierdzenie, okazać się uzasadnionym; spełnić się, potwierdzić się, natomiast w wyrażeniach sprawdzić się w pracy, sprawdzić się w działaniu zaczyna znaczyć tyle, co 'okazać się dobrym, właściwym, odpowiednim; nie zawieść; dowieść swojej wartości'. Czasownik sprawdzić się ma schemat łączliwości: co + sprawdzi się, przy czym w miejsce zaimka co mogą wejść tylko rzeczowniki abstrakcyjne typu podejrzenie, przewidywanie, przeczucie, obawa, prognoza, oczekiwanie, sen itp., a więc nazwy zjawisk, które mogą okazać się prawdziwe lub fałszywe, znaleźć swe potwierdzenie w czymś, spełnić się lub nie. W zakres łączliwości tego czasownika nie wchodzą ani rzeczowniki konkretne, ani rzeczowniki osobowe: jednym słowem - nie łączymy tego wyrazu z nazwami typu program, audycja, sztuka, aktor, nauczyciel, pisarz, działacz, organizator, bo osoba w danej roli może jedynie dowieść lub nie swojej wartości, a rzecz typu program czy audycja - okazać się dobrą lub złą.
Oto kilka wybranych kontekstów z błędnym użyciem tego czasownika: W dodatku panuje dość powszechne przekonanie, że prymusi na studiach nie sprawdzają się (P 1980/17/14); Sprawdza się w bramce Piotr Mowlik (O 1980/18/15); Sprawdził się. Chcą go do aparatu w Radomsku. Ale Chobot jest uparty - tylko na kurs szkolenia partyjnego można go namówić (ŻL 1980/21/8); No wiąc jaki będzie inżynier przyszłości? W moim przekonaniu powinien przede wszystkim zdać egzamin w praktyce, tzn. sprawdzić się w pracy, niezależnie od rodzaju pracy i niezależnie od stanowiska, jakie zajmuje (S 1980/10/3). W każdym z nich czasownik sprawdzić się występuje w połączeniu z nazwą osobową. Należało go zatem zastąpić innymi czasownikami albo posłużyć się konstrukcjami peryfrastycznymi. I tak w pierwszym zdaniu zamiast prymusi na studiach nie sprawdzają się napisać: prymusi na studiach zawodzą; drugie - przeredagować na: Nie zawiódł w bramce Piotr Mowlik; w trzecim - zamiast: sprawdził się napisać: Dowiódł swej wartości lub Okazał się dobrym działaczem; w czwartym - poprzestać tylko na powszechnie zrozumiałym zwrocie: zdać egzamin w praktyce.
Modzie na czasownik sprawdzić się ulegają nawet wielcy mistrzowie pióra, o czym świadczyć może następująca wypowiedź Jana Dobraczyńskiego: Przede wszystkim wskazałbym na jakieś sprawdzenie się człowieka w najtrudniejszym momencie. Właściwie najważniejszą rzeczą w życiu są owe momenty (S 1980/10/ 4). Nie uniknął go również Mieczysław Maliński w pięknej książce Wezwano mnie z dalekiego kraju (Poznań 1980, s. 224): To była dla niego [Karola Wojtyły - S. B., B. W.] nowa próba. Nowe sprawdzenie się. On, który był dotąd profesorem filozofii i filozofem, niewątpliwie na Soborze odczuwał braki zarówno gdy chodzi o metodę myślenia teologicznego, jak i o ostatnie osiągnięcia wiedzy teologicznej.
Zdaje się, że trudno będzie zahamować uwidocznione tu zmiany semantyczne czasownika sprawdzić się, ale dopóki można, trzeba się upierać przy tradycji, preferować znaczenie utrwalone w społecznym zwyczaju językowym.
 
ODPARTYJNIĆ, ODPOLITYCZNIĆ

 
Przemiany zachodzące w różnych dziedzinach naszej rzeczywistości żłobią rysy w strukturze słownictwa: w użyciu pojawia się coraz więcej neosemantyzmów, jak choćby unita (członek PUS), drogowiec (członek ugrupowania ROAD), udecja, dekomunizacja, lewica laicka, oraz neologizmów strukturalnych, jak np. odpolitycznić, odpartyjnić, odtajnić, odmitycznić, odkomunizować i odfeminizować i in.
Wspomnianych czasowników użyto w następujących kontekstach: [...] musi nastąpić odpartyjnienie czy - jak kto woli - odpolitycznienie naszych służb. Dotąd - jako MO - byliśmy integralną częścią PZPR i realizowaliśmy wyłącznie politykę tej partii (Dz 1990/70/3 - z wypowiedzi funkcjonariusza MO); PKP trzeba odkomunizować i zdemilitaryzować. To naprawdę nie przypadek, że do PKP pasuje jak ulał terminologia wojskowa (Dz 1990/138/5); Doktor Korczak, któremu poświęcił pan film - to postać obrosła legendą. Piedestał czasem szkodzi jego bohaterowi. Czy swym obrazem odmitycznia pan doktora Korczaka? (EP 1990/ 94/3 - pytanie skierowane do reżysera Andrzeja Wajdy); Leszek Mazan pisze, jak Vaclav Havel dzięki właściwej humanistom ciekawości odtajnił podziemne schrony pod prezydenckim zamkiem na Hradczanach (Dz 1990/80/5); Całkiem serio Pracownia Urbanistów Polskich w Warszawie zajmowała się ostatnio koncepcją odcentralizowania stołeczności (GW 1990/134/6). Powielają one ten sam wzorzec strukturalny i należą do jednej kategorii semantycznej. Ich słowotwórczymi podstawami są czasowniki kauzatywne pochodne od przymiotników lub rzeczowników, np. upartyjnić (=spowodować, że coś stanie się partyjne) od partyjny; upolitycznić (=spowodować, że coś stanie się polityczne) od polityczny; skomunizować (=uczynić coś czymś takim, jak w komunizmie, zgodnym z ideologią komunizmu) od komunizm; utajnić ( = spowodować, że coś stanie się tajne) od tajny. Formantem jest natomiast przedrostek od- ze znaczeniem wskazującym na likwidację rezultatu akcji nazwanej przez podstawę. Czasowniki typu odpartyjnić, odtajnić wyrażają znaczenie przeciwstawne wobec swoich podstaw upartyjnić, utajnić. Pary czasowników upartyjnić - odpartyjnić, utajnić - odtajnić są antonimami: utajnić (=spowodować, że coś stanie się tajne) - odtajnić (=spowodować, że coś utajnione stanie się z powrotem jawne).
W jaki sposób te wyrazy powstają? Najprościej byłoby powiedzieć, że mamy tu do czynienia z tzw. derywacją wymienną. Różnica między derywatem (odtajnić) a jego podstawą (utajnić) sprowadza się do wymiany przedrostka: w podstawie jest przedrostek u-, w derywacie przedrostek od-. Ten sposób tworzenia nowych czasowników istnieje w polszczyźnie od dawna. Wyczerpująco opisał go prof. Witold Śmiech w książce Derywacja prefiksalna czasowników polskich (Łódź 1986).
Czasowniki odpolitycznić, odpartyjnić, odtajnić, odmitycznić, odkomunizować mają wspólny odcień semantyczny nadany im przez przedrostek od-: oznaczają likwidację rezultatu jakiejś uprzedniej czynności. W klasyfikacji semantycznej czasowników mieszczą się w grupie derywatów anulatywnych. Liczebność tej grupy stale dziś wzrasta.
 
WYBÓR OPCJI

 
Władysław Kopaliński w Słowniku wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych (Warszawa 1989) objaśnia dawną łacińską pożyczkę opcja następująco: 'prawo powzięcia decyzji (np. wydania książki przez wydawcę; zmiany ładunku albo portu przeznaczenia statku przez armatora) lub dokonania wyboru (np. obywatelstwa zwłaszcza na terytorium przechodzącym pod nową władzę w określonym terminie'. Podobne objaśnienie tego słowa zawiera Słownik języka polskiego pod red. Mieczysława Szymczaka (t. II, 1979). Tylko Słownik języka polskiego pod red. Witolda Doroszewskiego przypomina o szerokim znaczeniu opcji: 'możliwość wyboru, wybór między wielu rzeczami przedstawionymi do wybierania'; zaznacza jednak, iż jest to znaczenie dawne i dokumentuje je cytatem z tekstu z 1903 r.
Obecnie wyraz opcja jest jednym z częściej używanych przez polityków, publicystów, twórców nowych partii i ugrupowań. Ale pojawia się w dość zaskakujących kontekstach, które świadczą, że posługujący się nim nadają mu nieco inne znaczenie niż ma w istocie, albo że właściwe mu znaczenie znane im jest tylko w przybliżeniu. Przypatrzmy się następującym kontekstom: Lech Wałęsa [...] wyszedł z koncepcją silnej prezydentury nie po to, żeby demokrację wyhamować, ale żeby przyspieszyć przemiany gospodarcze. Nie sprzyja im natomiast rozchwianie opcji i nastrojów w parlamencie, gdzie zbyt często rządzą partykularne interesy i animozje (GP 1990/268/10); Mieliście być obiektywni, a tymczasem wybijając na czoło wczorajszej kolumny oświadczenie A. Michnika z “Gazety Wyborczej", mimowolnie stajecie się tubą określonych opcji (GP 1990/240/2); Bez względu bowiem na opcje personalne czy polityczne wszystkie osoby zasiadające w Radzie Miejskiej łączy wspólny interes: dobro naszego miasta i jego mieszkańców (GP 1990/240/1). W każdym z nich opcja ma znaczenie “polityczne"; można by je określić jako “wybór polityczny, opowiedzenie się za programem danej partii czy orientacji". W cytowanym słowniku W. Kopalińskiego opcji przypisano tylko znaczenie “prawnicze".
A oto kolejne nietypowe przykłady użycia wyrazu opcja: [...] apolityczność rozumiem jako opór przeciw staniu się narzędziem jednej, choćby najsilniejszej czy najmądrzejszej partii. “Solidarność", owszem, może wybierać jakąś opcję, ale oceniając programy partii (W 1990/50/11 - z wypowiedzi A. Słowika); Przy okazji ostatnich dyskusji [...] na temat projektu ustawy o ochronie poczętego życia tu i ówdzie dochodziło nawet do głosu mniemanie, według którego sama już specyfikacja płciowa miałaby stanowić wystarczającą przesłankę [...] uzasadniającą wybór określonej opcji, anty- lub proaborcyjnej (W 1990/202/2); I cały ten spór sprowadza się do tego, czy chcemy prezydenta, który nie będzie poddawał się prawu, stojąc ponad nim, czy też mamy wybrać prezydenta, który pójdzie drogą umiarkowania, dialogu i prawa. Jestem przekonany, że większość społeczeństwa wybierze tę drugą opcję, czyli Tadeusza Mazowieckiego (W 1990/45/10 - z wypowiedzi Adama Michnika). Wspólnym elementem ich treści jest to, że opisują sytuację, w której ktoś może dokonać wyboru: stronić od polityki czy nie stronić od niej, opowiedzieć się po stronie ustawy czy przeciw niej, głosować na Lecha Wałęsę czy na Tadeusza Mazowieckiego. Pojawiają się w nich konstrukcje: wybrać opcję, wybierać opcję, wybór opcji. W zestawieniu ze słownikowymi definicjami słowa opcja każda z nich jest klasycznym pleonazmem, bo w każdej człon podrzędny dubluje treść członu nadrzędnego: wybrać opcję = wybrać wybór, wybór opcji = wybór wyboru. Aż trudno w to uwierzyć, by np. A. Michnik nie pamiętał, co naprawdę znaczy opcja. A jednak z całą pewnością można powiedzieć, że pomylił opcję z możliwością, jak niegdyś niektórzy działacze partyjni nagminnie mylili możliwość z alternatywą.
Przypomnijmy zatem, że aczkolwiek opcjo nabrała dziś znaczenia “politycznego", to jednak nie powinno się jej utożsamiać z możliwością, alternatywą czy jeszcze gorzej - jak to jest w cytacie z “Dzisiaj" - z wyrazem postawa (opcja proaborcyjna, opcja antyaborcyjna) albo też z wyrazami typu koncepcja, wizja, idea, kierunek: W kraju odbyła się walka polityczna i zwyciężyła pewna opcja (GP 1991/19/3).
 
BIEŻĄCZKA I INNE

 
W żarliwych dyskusjach nad obecną sytuacją w kraju raz po raz pojawiają się takie wyrazy i zwroty, których przedtem w wypowiedziach oficjalnych nie używano, gdyż uchodziły za zbyt potoczne, środowiskowe czy wreszcie za zbyt ekspresywne.
Słowem potocznym, które od kilku miesięcy bije rekordy popularności na łamach gazet, jest niewątpliwie czasownik dogadać się, użyty - jak pamiętamy - w wystąpieniu wicepremiera Mieczysława Jagielskiego w Stoczni Gdańskiej 31 sierpnia 1980 roku. Wyrazu tego używają dziś zwierzchnicy pertraktujący z załogami robotniczymi, rzadko zaś pada on w przemówieniach robotników: Mam więc i ja do was postulat, może się dogadamy. (WM 1980/45/21 - wypowiedź wiceministra); To coś nowego - konkluduje Kołodziej. - Dobrze, jesteśmy dogadani (TL 1980/ 269/3) - wypowiedź działacza).
W przeciwieństwie do dogadać się takie wyrazy, jak bieżączka, autobusiarz, kaskader 'niedoświadczony kierowca autobusu', twarzówka 'premia otrzymywana tylko za to, że się miało zaufanie u kierownictwa zakładu', złodziejówka czy Akwarium 'skupisko domków jednorodzinnych w Lesznie budowanych przez tamtejsze grube ryby' nie mają zasięgu ogólnopolskiego, są elementami gwar socjalnych lub ekspresywnych, ale pojawiają się w prasie centralnej, gdy dziennikarze relacjonują wypowiedzi robotników. Warto tu przytoczyć konteksty wyrazu bieżączka, gdyż ma on wszelkie dane, by na dłużej pozostać w zasobie leksykalnym polszczyzny ogólnej: Realia te nie mogłyby zarazem usprawiedliwiać wąskiego programu zajmowania się “bieżączka" rozumianą jako jednostronne apelowanie i nakłanianie do aktywności społeczno-produkcyjnej, co występowało jakże wyraźnie w ciągu ponad 4 lat istnienia Związku. Bieżączka zadysponowaną z góry, która często kładła na łopatki ambitniejsze plany działalności wychowawczej (WM 1980/45/2) W tę bieżączkę, dysputy i spory wciska się reporter ze swoim pytaniem o węgiel na dziś i na jutro (TL 1980/269/3). Wydaje się, że wyrażenie postulaty wrzutkowe także się w nim zadomowi. Pojawiło się ono na łamach ,,Trybuny Ludu'' (nr 260, s. 1) w następującym kontekście: Rozmowy rwą się. Co chwila odbiegają od ustalonego porządku. Siedzący na sali są tym trochę zmęczeni. Przewodniczący co jakiś czas oddaje komuś glos bądź zgłasza dodatkowe, jak sam je nazywa, “wrzutkowe" postulaty.
Z gwary działaczy politycznych przenikają do prasy takie wyrazy i wyrażenia, jak wydumany 'wymyślony, urojony', sprawdzić się (w odniesieniu zarówno do osób, jak i do maszyn i narzędzi), alternatywa 'możliwość', urobotniczyć 'uczynić robotniczym', klęskowy (w wyrażeniach: klęskowe warunki atmosferyczne, klęskowy nieurodzaj ziemniaków), narada strefowa, wychodzić naprzeciw kłopotom, przerwy w pracy 'strajki' itp. Z tej serii wyrazów na uwagę zasługują wydyskutować i miałki 'ograniczony, powierzchowny'.
O czymś, co ustalono w trakcie dyskusji, mówi się dziś, że zostało to wydyskutowane: Zastanówmy się tu jedynie, czy wydyskutowane w pierwszej połowie dekady przesłanki, które stanowiły podstawą decyzji powołania ZSMP, uległy dezaktualizacji? (WM 1980/45/2). Wyraz wydyskutować powstał niewątpliwie przez analogię do wynegocjować, ponieważ przesłanki, o których mowa w cytacie, sformułowano w podsumowaniu dyskusji, były przeto jej rezultatem.
Wyraz miałki w polszczyźnie ogólnej jest synonimem sypkiego, natomiast w Wielkopolsce używany bywa także w dawnym, archaicznym znaczeniu: 'niegłęboki, płytki' (por. poznańskie: miałki talerz - płytki talerz). Refleksem tego dawnego sensu przymiotnika miałki jest znaczenie przenośne: 'ograniczony, powierzchowny'. I zapewne w tym znaczeniu użył go w swoim artykule minister oświaty i wychowania, skoro nauczyciele w liście otwartym do tegoż ministra, opublikowanym na łamach “Trybuny Ludu" z dnia 12 listopada 1980, podnieśli również i tę kwestię, tym samym dając do zrozumienia swemu zwierzchnikowi, że poczuli się obrażeni sformułowaniem “miałcy ludzie". W odpowiedzi na list minister gęsto się tłumaczył z tego, pod czyim adresem użył wyrażenia “miałcy ludzie" w sensie: 'niedojrzali społecznie'.
 
ROZBIÓRKA CZY ROZBIERANKA?

 
W recenzji z filmu Radosława Piwowarskiego Pociąg do Hollywood czytamy m.in.: “Pociąg do Hollywood" powstał z myślą o Katarzynie Figurze, aktorce młodej i urodziwej, obdarzone dość bujnymi kształtami, kontrastującymi intrygująco z jej iście dziewczęcą buzią. Panna Figura nie objawia przy tym zbyt wielkich chęci do rozbiórki, chętnie natomiast występuje w kusych i poszarpanych szatkach albo po prostu w buciorach, kufajce i czapce-uszatce, co wypada dość perwersyjnie (EP 1987/172/4).
I zastanawiamy się nad użyciem słowa rozbiórka, bo według Słownika języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego wcale nie oznacza ono zdejmowania z siebie ubioru (rozbierania się), lecz rozbieranie starych, zniszczonych budynków albo też rozbieranie na części urządzeń mechanicznych.
Rzeczownik rozbiórka jest nazwą czynności utworzoną za pomocą formantu -ka (jak zbiórka, powtórka, przepiórka) i choć ogólnie znaczy to samo, co rozbieranie (się), to jednak różni się od nazw na -anie (czytanie, pisanie, zamiatanie) zakresem łączliwości leksykalnej. Mówimy o zbiórce złomu, zbiórce makulatury, ale nie o zbiórce grzybów, zbiórce jagód, zbiórce owoców. Podobnie - o rozbiórce domu, rozbiórce budynku, rozbiórce maszyny, ale nie o rozbiórce choinki, rozbiórce dziecka czy rozbiórce aktorki na scenie.
Czynność rozbierania się (dla publiczności) określa się także wyrazem rozbieranka (jak przebieranka, odsłanianka, przepychanka, nawalanka), ale jest to wyraz środowiskowy. W cytowanym kontekście byłby on jednak lepszy nie tylko od nieszczęsnej rozbiórki, lecz także od rozbierania się, bo idealnie harmonizowałby z wyrazami buzia, szatki, buciory.
Rzeczownikowe nazwy czynności można tworzyć za pomocą różnych formantów, najczęściej wyzyskując takie, jak -anie, -enie, -cie, -ka, -ańka albo tzw. formant zerowy (wylew, wyjazd, wysyp np. truskawek, grzybów). Od czasownika rozbierać (się) można utworzyć: rozbieranie (się), rozbiórka i rozbieranka. Społeczny zwyczaj językowy różnicuje je pod względem semantycznym, stylistycznym i dystrybucyjnym (chodzi o narzucane zwyczajowo różnice w łączliwości z innymi wyrazami). Dlatego rozbiórką nie możemy już zastąpić rozbierania (się) ani rozbieranki. Katarzyna Figura w wywiadzie udzielonym tygodnikowi “Wprost" powiedziała: U mnie niechęć do obnażania się przed kamerą wynika przede wszystkim z wewnętrznych oporów, a poza tym rozbieranki w polskich filmach zwykle nie mają żadnego uzasadnienia. Poza chęcią wywołania taniego efektu (W 1987/39/27).
 
WYKONY I OSIĄGI

 
We współczesnej polszczyźnie nazwy czynności tworzy się na kilka sposobów. Trzema z nich posługujemy się najczęściej. Są to: dodawanie do czasowników przyrostków -anie, -enie, -cie (czytanie, odchylenie, rycie), przyrostka -ka zrzutka) i wreszcie odrzucanie od czasowników cząstki -ać, -ić, -eć itp. (zwis, skłon, nasyp).
Nazwy na -anie, -enie, -cie nie budzą zastrzeżeń, są znane od najdawniejszych czasów i stanowią jedną z najbardziej wyrazistych kategorii słowotwórczych. Teoretycznie można je tworzyć od każdego czasownika, w praktyce jednak nie powstają od słów typu móc, woleć itp., a od innych, jak np. walczyć, możliwa jest tylko nazwa czynności na -ka (walka).
Nazwy bezprzyrostkowe typu skłon, wylew są także znane od dawna, ale w świadomości językowej dzisiejszych Polaków kojarzą się z terminologią sportową i techniczną albo ze słownictwem ekspresywnym. Niektóre z nich nie przekraczają granicy gwar profesjonalnych, np. pojaw, wschód (w rolniczych wyrażeniach pojaw gryzoni, wschody nasion) i środowiskowych, np. wykon, osiąg (w wypowiedziach robotników), podryw, wygłup (w gwarze młodzieżowej).
Nazwy z przyrostkiem -ka są także znane od dawna (ucieczka, pomyłka, składka), ale dziś pojawiają się coraz częściej. Wiele z nich nie należy do zasobu słownictwa polszczyzny ogólnej, lecz do słownictwa środowiskowego. Takie zabarwienie mają wyrazy typu zwałka, zrzutka, harówka, pyskówka itp. Niektóre z nazw na -ka są dubletami nazw na -anie, -enie, -cie, ale tylko w pewnych kontekstach. Po polsku mówi się o rozbiórce domu, ale o rozbieraniu choinki i podobnie - o wysyłce bagażu, ale o wysyłaniu dzieci na kolonie, o zbiórce złomu, ale o zbieraniu grzybów.
 
STACZ

 
Przed kilkoma laty wszedł w obieg nowy rzeczownik kolejkowicz oznaczający tego, kto stoi w kolejce w sklepie. Obecnie upowszechnia się wyraz stacz oznaczający takiego kolejkowicza, który nabywa atrakcyjne towary tylko po to, żeby je z zyskiem odsprzedać innym, a więc spekulanta. Wyraz ten pojawił się w “Trybunie Ludu", w następujących kontekstach: Funkcjonariusze MO zaczęli więc obserwować sklepy, wykonano wielokrotnie dokumentację fotograficzną kolejek i zaczęto ustalać, kto spośród stałych staczy jest kim, czym się poza tym zajmuje, z czego żyje (1983/199/4) i Handlowcy zdążyli już poznać ciągle te same twarze kolejkowych staczy dobrze się orientujących, w którym sklepie warto stać (1983/262/5). Ostatnio użył go wicepremier Zenon Komender w wywiadzie opublikowanym na łamach “Głosu Wielkopolskiego": Powstał wreszcie, jako objaw zupełnie krańcowy, zawód kolejkowego stacza (1983/227/1). Czy jest to innowacja poprawna?
Wyraz stacz jest nazwą zjawiska, które ujawniło się w polskich realiach społecznych. A to już wystarczająco motywuje powołanie go do życia. Został utworzony od czasownika stać za pomocą formantu -acz. Z jego budowy wynika znaczenie, które można zamknąć w formule: 'ten, kto stoi'. Związanie stacza z realiami handlu precyzuje je następująco: stacz - to 'ten, kto stoi w kolejce, by kupić towar w celach spekulacyjnych'. Dla tego typu spekulantów stanie w kolejce jest tym samym, czym dla innych praca. Dlatego rzeczownik stacz można uznać za nazwę wykonawcy czynności i zaliczyć do serii takich wyrazów, jak tkacz, spawacz, wytapiacz, rozlewacz itp. Jednak stacz jest nie tylko nazwą wykonawcy czynności, lecz także nazwą nosiciela cechy, którą jest skłonność do wystawania w kolejkach. Pod tym względem bliski jest on wyrazom typu krętacz, rozrabiacz, szperacz itp. To “skłonnościowe" rozumienie stacza nastawia nas do wszelkich staczy tak samo nieżyczliwie, jak do spekulantów.
Wyraz stacz jest zbudowany poprawnie. I jest potrzebny. Czy na długo? O tym zadecyduje przyszłość.
 
FLUKTUANT I INNI

 
Odczasownikowe nazwy wykonawców czynności tworzy się współcześnie za pomocą takich formantów, jak: -iciel (krzywdziciel), -ca (kierowca), -acz (zbieracz), -nik (kierownik), -ak (pływak), -arz (łgarz), -ec (jeździec), -ek (skoczek). Lecz wśród najnowszych rzeczowników z tej kategorii zdecydowanie przeważają te, które utworzono za pomocą obcych formantów -ent i -ant (decydent, dyskutant). Przyjrzyjmy się kilku nowym rzeczownikom z formantem -ant. Będą to takie wyrazy, jak fluktuant, manipulant, ścigant, weryfikant, macant. Oto ich konteksty: Model fluktuanta ze środowiska robotniczego wygląda następująco: wiek 25 lat, wykształcenie zawodowe, staż pracy w zakładzie z którego odchodzi - do jednego roku (SM 1986/1/3); Jasno i rzeczowo, ale z małym - że tak powiem oszustwem - opisał Zygmunt Szeliga w warszawskiej “Polityce" charakter przemian i tendencji rozwojowych ZSRR przed XXVII Zjazdem KPZR. W kwestii “jak" realizowanego przyspieszenia w ZSRR stołeczny manipulant wspomina i reformy, i samodzielność przedsiębiorstw, konkursy na dyrektorów i konsultacje, kontrakty rodzinne i system bodźcowych motywacji [...] pomija tylko pewien drobiazg: rolę mocnego centrum i strategiczne znaczenie planu, o czym nawet nie pisnął (SiL 1986/9/16); Tak więc wkrótce po rozpoczęciu produkcji pierwsze sportowe “maluchy" pojawiły się na rajdowych i wyścigowych trasach [...]. Z każdym rokiem przybywało ścigantów na Fiatach 126p (TL 1984/242/8); Słowem, problem polityczno-kadrowy w dziennikarstwie istniał. Ani Urban, ani weryfikanci go nie wymyślili (D. Passent, Zdanie odrębne, Kraków 1985, s. 69). Rzeczownik macant upowszechniła “Polityka", cytując swego czasu wywieszkę sklepową: Pieczywo dotknięte należy do macanta. Wyrazem reklamant do dziś posługuje się poczta.
Z przytoczonych cytatów wynika, że fluktuant - to ktoś często zmieniający pracę, manipulant - to ktoś manipulujący czymś (lub kimś), ścigant - to sportowiec biorący udział w wyścigach samochodowych, weryfikant - to ktoś weryfikujący czyjeś kwalifikacje, reklamant - to ktoś, kto składa reklamację, wreszcie macant - to klient macający chleb w sklepie, żeby się upewnić o jego świeżości.
Najśmieszniejszym wyrazem z tej serii jest macant. Zamiast ściganta wolelibyśmy zapewne ścigacza, ale ten już istnieje jako nazwa okrętu bojowego. Rzeczowniki reklamant, weryfikant, manipulant można by z powodzeniem zastąpić odpowiednimi imiesłowami na -ący (reklamujący, weryfikujący, manipulujący), bo określają one wykonującego daną czynność tylko w określonej sytuacji, raz na jakiś czas, a zatem nie jest ona jego cechą stałą.
Rzeczownik fluktuant jest nazwą wykonawcy czynności tylko formalnie, bo w istocie rzeczy nazywa nosiciela cechy, w tym wypadku kogoś, kto często zmieniając pracę, staje się poniekąd sprawcą zmienności i chwiejności kadr w zakładach pracy. W znaczeniu fluktuanta jest coś ze zmiennika i zarazem coś ze “zmieniacza". Przy czym zmiennik to dla nas 'ktoś niestały, zmienny', a nie jak w pewnych środowiskach - 'ten, kto wymienia się z kimś w pracy, zmienia kogoś, np. na warcie, pełni jakąś funkcję na zmianę z kimś innym'.
Rzeczowniki na -ant są tak ekspansywne, że zdarza się już niektórym publicystom “stworzyć" niejako ponownie takie spośród nich, jak np. protestant 'ten, kto protestuje' i grasant 'ten, kto grasuje'. Oczywiście oba te wyrazy już kiedyś w polszczyźnie istniały, po czym wyszły z użycia, a dziś powracają jako nowość. Jest to nowość pachnąca starzyzną.
 
DIALOGOWAĆ I WYWIADOWAĆ

 
Nadmiar publicznych rozmów w radiu i telewizji oraz wywiadów w prasie skłonił polskich satyryków i felietonistów do puszczenia w obieg dwóch wyrazów dialogować i wywiadować oraz form pochodnych dialogujący i wywiadowany. Oto wybrane konteksty użycia tych wyrazów: Nie wiem, o czym panowie dialogowali, lecz temat konwersacji nie nadawał się widać do tego, by go roztrząsać w mundurowej gali i przy orderach (P 1985/21/ 15); Wydawać by się mogło, że dialogującym panom zależało raczej na nakłonieniu do powrotu gwiazd międzywojennej literatury [...] lub autorów mniejszej rangi, lecz popularnych i lubianych przez czytelników (P 1985/41/15); Wywiad jest gatunkiem dziennikarskim, w którym za treść współodpowiedzialność ponosi dziennikarz i rozmówca (czytaj: wywiadowany) (K 1985/13/14). W przeciwieństwie do uprzednio znanych, ale także nowych wyrazów dialogista 'opracowujący dialogi filmowe', wyżej przytoczone charakteryzują się zabarwieniem żartobliwym, sprawiają wrażenie słów poręcznych, salonowych i wytwornych. Czasownik dialogować zastępuje bowiem potoczny wyraz rozmawiać, a wywiadować - oficjalne wyrażenie przeprowadzać z kimś wywiad, natomiast dialogujący i wywiadowany - potoczny rzeczownik rozmówca. Są poprawnie zbudowane, ich znaczenia nie nasuwają żadnych zastrzeżeń.
Obawy budzi jedynie to, co się z nimi stanie, gdy spłowieje ich barwa, a użytkownicy języka zaczną je traktować serio. Na razie używa się ich w konwencji żartu. Tak właśnie, jak to czyni Krystyna Janda w wywiadzie udzielonym “Sztandarowi Młodych". Na pytanie, dlaczego aktorzy udzielają wywiadów, odpowiada następująco: Robimy to tylko dlatego, aby przypomnieć ludziom o sobie. Na zasadzie dam głos, że żyję .., I nie ma się co łudzić, że “wywiadowany" w tej rozmowie bądzie interesujący, prawdziwy, szczery. Nie wiadomo, czy za kilka miesięcy nie przeczytamy np., że jakiś znany dziennikarz wywiadował wybitnego profesora, a dwie wczesne emerytki (to także nowość!) zawzięcie dialogowały w kolejce na tematy oderwane. Wtedy zrobi nam się naprawdę smutno.
 
CHODOWICZ CZY “CHODOWCA"?

 
Janusz Korwin-Mikke w artykule pt. Spisek chodowców (W 1987/41/11 - 13) kokieteryjnie posługuje się nowym wyrazem “chodowca". Nazywa nim tego, kto ma gdzieś chody, czyli ma znajomości, protekcję, możliwość załatwienia czegoś drogą nieurzędową. O takim rozumieniu “chodowcy" przekonuje następujący fragment artykułu “Polska jest społeczeństwem »chodowców«. Układnych »chodowców«. »Chodowcą« w naszym kraju jest każdy. Jeśli nawet nie chce - to musi. Takie układy - napisałem: jesteśmy układnymi »chodowcami«. Ty też, drogi Czytelniku, jesteś »chodowca_«. Czy zaprzeczysz, że gdzieś tam masz »diody«? (s. 11).
“Chodowca" ma znaczenie atrybutywne według formuły: ktoś mający coś ... wskazuje na cechę swego desygnatu. Takie znaczenie wiąże się jednak nie z formantem -owca (chodowca od chody), lecz z formantem -owicz, np. działkowicz (od działka), daczowicz (od dacza), samochodowicz (od samochód), azylowicz (od azyl), teczkowicz (od teczka). Zatem poprawnie utworzoną nazwą “posiadacza" chodów, tj. korzystającego ze znajomości i protekcji, byłby nie chodowca, lecz chodowicz.
Istnieją wprawdzie takie rzeczowniki z formantem -owca, jak kontrwywiadowca (od kontrwywiad), wywiadowca (od wywiad), zwiadowca (od zwiad), ale ich znaczeń nie da się zawrzeć w formule: ktoś mający coś ... Nie mogą być strukturalnym wzorcem “chodowej".
Janusz Korwin-Mikke posługuje się wyrazem “chodowca" dla żartu, bo mu się “chodowca" kojarzy z hodowcą (to samo brzmienie, treść zupełnie różna). Jest to jednak żart dość prymitywny. Przypomina upowszechnioną w pewnych środowiskach parę homonimiczną: hamulec w znaczeniu “narzędzie" i chamulec w znaczeniu “cham".
A swoją drogą to ciekawe, czym zastąpiłby autor Spisku chodowców takie zwroty, jak mieć plecy, szukać pleców, mieć dojście, bo przecież one także określają kogoś z tej samej parafii, co jego niefortunny “chodowca". Z góry sobie zastrzegamy, że nie rozśmieszy nas forma ani plecowca, ani dojściowca.
O tym, że “chodowca" jest tworem nieudanym, świadczy anons 41. numeru “Wprost" w “Gazecie Poznańskiej" (1987/234/4): Spisek hodowców - co zyskujemy, a co tracimy na chodach i układach. Roztargniony twórca reklamy napisał jednak hodowca, nie chodowca!
 
NOWE ZNACZENIE WYRAZU BEZPIECZNIK

 
Funkcjonariuszy dawnego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (czyli Bezpieki) nazywano potocznie bezpieczniakami, co odnotowały polskie słowniki, ale bez podania cytatów. Wyraz bezpieczniak pojawia się w wypowiedziach rozmówców Teresy Torańskiej (autorki znanej książki Oni), np. w wyznaniu Romana Werfla: Ja też znałem po wojnie wielu innych naszych bezpieczniaków i każdy mógł do mnie przyjść (Warszawa 1989, s. 302). W mianowniku liczby mnogiej przyjmował dwie formy: bezpieczniacy - bezpieczniaki.
Obecnie funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa przywykło się nazywać bezpiecznikami, co znajduje potwierdzenie w języku prasowym: Jak reforma to reforma. Bezpiecznicy wszystkich krajów rozwiązują się lub są rozwiązywani. Co z bezpiecznikami rodzimego chowu? Może potajemnie coś knują i szykują się do nowej nocy św. Bartłomieja? (Dz 1990/16/4); Filozof Leopold Koprziva, czeski dysydent i bohater sztuki V. Havla “Largo desolato" (1984) siedzi w domu i boi się, że lada moment przyjdą “oni". [...] W końcu “oni", czyli czeskie “bezpieczniki" przychodzą (W 1990/7/29). Z form bezpiecznicy - bezpieczniki ta druga jest intensywnie zabarwiona ujemnie. Wynika to z celowego utożsamienia osoby z rzeczą.
Dotychczas wyraz bezpiecznik obejmował swoim zakresem semantycznym urządzenie zabezpieczające, np. przed skutkami nadmiernego obciążenia instalacji elektrycznej (potocznie: korek), urządzenie w broni palnej zabezpieczające przed mimowolnym strzałem. Był również nazwą chodnika oddzielającego trawnik uliczny od jezdni, a zatem nazwą miejsca. Teraz staje się nazwą osoby. Impuls nowemu znaczeniu dało uświadomienie sobie podobieństwa funkcji korka, urządzenia w broni palnej, chodnika - i funkcjonariusza SB: zabezpieczanie przed czymś, co może komuś lub czemuś zagrozić.
Używając wyrazu bezpiecznik w odniesieniu do człowieka, nadajemy mu sens ironiczny. Przypisując osobie cechy narzędzia, swoiście ją deprecjonujemy. Ujawnia się to również w wyborze formy fleksyjnej mianownika l.m. bezpieczniki (jak młotki, paliki, stoliki, słoiki). Rzeczowniki osobowe przybierają tu formę z końcówkami: -owie (stryjowie, senatorowie, profesorowie), -e (sekretarze, żołnierze, rycerze), -i(-y): chłopi, biskupi, siostrzeńcy, rzecznicy, nie zaś formę z końcówką -y(-i): słupy, dachy, druty, doły, progi, kołki, stoki.
 
UNICI, DROGOWCY, SZCZĄTKI

 
Wymienione w tytule wyrazy istnieją w polszczyźnie od dawna. Zgodnie z definicjami słownikowymi unita - to katolik obrządku unickiego, drogowiec - to ten, kto pracuje przy budowie i naprawie dróg, a szczątek - to drobna reszta czegoś zniszczonego, rozbitego; ułamek, okruch, ostatek. Znaczenia te są utrwalone w świadomości językowej współczesnych Polaków.
Obecnie nadaje się tym wyrazom nowe znaczenia. Oto Bernard Perlak (członek-założyciel Unii Socjaldemokratycznej) w polemice z dr. Stanisławem Mikołajczakiem na łamach “Dzisiaj" (1990/ 45/4) pisze: [...] jest faktem, że Unia Socjaldemokratyczna powstała przed rozwiązaniem PZPR (co prawda jedynie kilkanaście godzin), a więc proszą nie identyfikować “socjaldemokratów" Kwaśniewskiego z “unitami" - przypominam, że członkowie SdRP i kręgi zbliżone do tej partii czynią wszystko, by wykazać, że są to różnice mało istotne. Dla B. Perlaka unita - to członek jego partii, nie mającej chyba nic wspólnego ani z katolicyzmem, ani z obrządkiem greckim.
Członków niedawno powstałego ugrupowania Ruch Obywatelski - Akcja Demokratyczna (ROAD) już zaczyna się nazywać drogowcami. Tak przynajmniej określił ich pewien dziennikarz, pisząc: Drogowcy (road to droga po angielsku) chcą stać się jego [Porozumienia Centrum - uzp. moje S.B.] przeciwwagą, zwłaszcza programową (Dz 1990/146/2).
Unita i drogowiec są celnymi aluzjami do swoich semantycznych podstaw. Inaczej rzecz się przedstawia z pozornym neosemantyzmem, jakim jest szczątek, włożony przez dziennikarza w usta Lecha Wałęsy: Wyrażając swój stosunek do słowa “Solidarność", Wałęsa odwołał się do genezy tego ruchu. W 80 roku “Solidarność" nie zawsze w sposób demokratyczny, ale jednak świadomy, zbudowała szczątki organizacji, która przecież nie tak dawno zlikwidowała najgorszy z panujących w świecie systemów (Dz 1990/59/1). Wyrazowi szczątek nadano tu to znaczenie, które ma wyraz podstawa albo wyraz początek, choć wyrażenie: zbudować początki organizacji nie byłoby zbyt udane. Tak czy owak nie chodzi tu o koniec czegoś, lecz początek.
Wyraz szczątek (szcządek) wiąże się z prasłowiańskim rzeczownikiem czędo (=dziecko), w XV wieku znaczył tyle, co potomek (potomstwo); obecnie - jak odnotowuje to prof. Danuta Buttler w znakomitej pracy Rozwój semantyczny wyrazów polskich (Warszawa 1978) - znaczy tyle, co resztka, niedobitek, ostatek. To przesunięcie znaczenia dokonało się w takich związkach, jak wybić, wytracić, wytępić do szczędu, do szczątka, tj. do małych dzieci włącznie, a więc całkowicie, zupełnie, do reszty. W cytowanym kontekście z “Dzisiaj" użyto go niepoprawnie, pomylono bowiem początek z końcem, podstawę czegoś z drobną resztą, jaka po tym czymś pozostaje.
Zmiany znaczeń wyrazów są dopuszczalne, dopóki nie naruszają sensu wypowiedzi.
 
KAWALKADA DZIENNIKARZY

 
W reportażu z listopadowych wyborów z ubiegłego roku, opublikowanym we “Wprost" (1990/49/14), czytamy m.in. o tym, jak to po oddaniu głosu przez Tadeusza Mazowieckiego do domu przy ul. Wspólnej odprowadziła premiera kawalkada dziennikarzy, którzy cisnęli się wokół i biegali po dachach samochodów, robiąc przy tym efektowne zdjęcia. Użyto w nim konstrukcji kawalkada dziennikarzy, choć dziennikarze ci szli pieszo, nie jechali ani w samochodach, ani konno. Czy jest to określenie poprawne?
Współczesne słowniki wyjaśniają, że kawalkada - to pierwotnie: “grupa jeźdźców konnych, dziś również - grupa motocyklistów lub samochodów w ruchu", zatem na pewno nie grupa pieszych. Napotkać dziś grupę jeźdźców konnych jest już chyba bardzo trudno, motocykliści też tłumnie pojawiają się rzadko, za to sznury samochodów w ruchu widujemy stale. Nic przeto dziwnego, że utrwaliło się wyrażenie kawalkada samochodów, choć jak wiadomo kawalkada wywodzi się z włoskiego cavalcata “jazda albo przejażdżka konna" od cavalcare “jechać konno", a oba te wyrazy z łacińskiego caballus “koń, szkapa". W zapożyczeniu kawalkady do polszczyzny pośredniczył język francuski, dlatego mamy kawalkadę, a nie kawalkatę. W konstrukcji kawalkada samochodów wyraz kawalkada nie ma już w swej treści elementu “końskiego", ale ma nadal pozostałe jej składniki, tj. “jeździec" jako kierowca, “zbiorowość", “bycie w ruchu", “jazda". Witold Doroszewski tłumaczył niegdyś, że ta zmiana znaczeniowa jest czymś naturalnym, gdyż zmienił się tylko “środek lokomocji": jeźdźcy przesiedli się z koni do samochodów. Ale zastrzegał się, że nigdy by nie nazwał kawalkadą ludzi idących pieszo, choć zdarzyło mu się napotkać wyrażenie kawalkada pieszych w tekście jednej ze współczesnych powieści.
Przed przypisywaniem kawalkadzie znaczenia: “grupa osób idących pieszo" ostrzega Słownik poprawnej polszczyzny pod red. W. Doroszewskiego i H. Kurkowskiej (1973). Stanowisko to jest o tyle słuszne, że ma niejako zapobiec całkowitemu zatarciu się pierwiastków etymologicznych tkwiących w treści tej dawno przyswojonej pożyczki z włoskiego. O ile bowiem samo przesunięcie semantyczne: “grupa jeźdźców konnych" - “grupa samochodów (motocyklistów) w ruchu" ma swoje uzasadnienie w tym, że zachowany jest nadal element treści “jeździec" (przy zmianie “środka lokomocji"), o tyle w kolejnych przesunięciach już ten element znika, a z dawnego znaczenia utrzymują się już tylko takie składniki drugorzędne jak “grupowość" i “ruch". Słowem - kawalkada w wyrażeniach kawalkada pieszych, kawalkada dziennikarzy ma ze swego dawnego znaczenia tylko tyle, że oznacza grupę ludzi będących w ruchu. Być może, że takie znaczenie kiedyś się utrwali. A widomym znakiem tego utrwalenia stanie się utożsamienie kawalkady z przesuwającym się tłumem, ale wówczas wyraz ten przestanie oznaczać zbiór pojazdów w ruchu, bo zatrzymany tłum będzie nadal tłumem, ale zatrzymane pojazdy - korkiem.
W cytowanym kontekście z “Wprost" kawalkada dziennikarzy to bezładna grupa żurnalistów towarzysząca premierowi w jego drodze powrotnej z lokalu wyborczego do domu. Grupa ta nie zażywa przejażdżki konnej (motocyklowej, samochodowej), lecz zażywa przechadzki. Taka kawalkada nie ma zatem nic wspólnego z koniem, jeźdźcem i jazdą, oznacza natomiast grupę ludzi, którzy są w ruchu, ale z miejsca na miejsce przemieszczają się o własnych siłach.
 
KOLEJKOWICZ

 
Jak nazwać człowieka stojącego w kolejce po towar?
Powinien to być wyraz z serii nazw nosicieli cech, a więc nazywający kogoś ze względu na cechę sytuacyjną, w tym wypadku - stanie w kolejce, czyli według określenia “Trybuny Ludu" (1981/27/4) “kolejkowanie".
W prasie pojawiły się trzy nowe rzeczowniki: kolejkarz, kolejkowiec i kolejkowicz. Który z nich wybrać?
Względy znaczeniowe przemawiają za wyrazem kolejkowicz, choć nie jest to rzeczownik całkiem nowy, odnotowany bowiem został w Słowniku Doroszewskiego (1964), ale ze znaczeniem: 'ten, kto jeździ kolejką (górską)'. Dziś kolejkowicz sprzed lady może być tym samym człowiekiem, co turysta, ale za każdym razem znajdzie się on w zupełnie innej sytuacji, przez co nikt klienta z turystą nie pomyli.
Pozostałe wyrazy: kolejkarz i kolejkowiec są także nazwami nosicieli cech. W przeciwieństwie do kolejkowicza wskazują nie na cechę sytuacyjną, lecz na cechę stałą, którą jest swoistego rodzaju skłonność do stania w kolejce, wykorzystywanie każdej z nadarzających się okazji, by “kolejkować". Takiej skłonności nikt z nas nie ma. W kolejkach stajemy przecież z musu, nie z przyjemności, i traktujemy je jak prawdziwy dopust boży. Rzeczowniki z -arz, -owiec mogą odnosić się zarówno do ludzi, jak i do przedmiotów, podczas gdy rzeczowniki z -owicz zawsze są nazwami osób, np. saneczkowicz, wycieczkowicz, urlopowicz, targowicz.
 
TARGOWICZ

 
Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego zawiera 94 rzeczowniki z formantem -owicz, z czego aż 27 to nowości z ostatnich lat sprzed ukazania się drukiem Suplementu do tego Słownika (1969). Są wśród nich takie, jak obiadowicz, kursowicz, koncertowicz, biwakowicz, trójkowicz, poprawkowicz, grypowicz, klikowicz, mankowicz, totkowicz, postępowicz, ale nie ma jeszcze bankietowicza, odpadowicza, sylwestrowicza i targowicza, zaś kolejkowicz figuruje tam w innym znaczeniu niż to, które się dziś upowszechnia.
Warto podkreślić, że wszystkie rzeczowniki na -owicz są nazwami osób, nie oznaczają zaś zwierząt, przedmiotów i pojęć abstrakcyjnych. Dawniejsze spośród nich nazywały danego osobnika w ten sposób, że wskazywały na jego skłonność lub przesadne zamiłowanie do czego. Ten sposób nazywania przetrwał do dziś w takich wyrazach, jak zabytkowicz 'miłośnik architektury zabytkowej walczący o jej ochronę', gapowicz 'człowiek, który lubi się gapić', majsterkowicz 'ten, którego hobby jest majsterkowanie' itp. Najnowsze rzeczowniki z -owicz nazywają już w nieco inny sposób, wskazują bowiem nie na cechę stałą, lecz doraźną, przypadkową, np. weekendowicz, plażowicz, autostopowicz, urlopowicz, poprawkowicz, bankietowicz, grypowicz, kursowicz, sylwestrowicz.
Co w takim razie znaczy targowicz? Z kontekstu, w którym się pojawił w jednej z poznańskich gazet, wynika, że to ktoś, kto uczestniczy w Międzynarodowych Targach Poznańskich, a więc handlowiec zawierający odpowiednie transakcje handlowe, jak i każdy, kto przybył do Poznania, żeby zwiedzić tereny targowe. A oto ów kontekst: Do dobrej tradycji należy bowiem pokazać gościom z kraju i ze świata, jak z roku na rok wzbogaca się Poznań o nowe obiekty, jak się upiększa, jak ułatwia i uprzyjemnia pobyt targowiczom. Robimy to z myślą o przyjezdnych, lecz trwałość poczynań sprawia, że korzystają z nich także poznaniacy (EP 1977/107/6).
Rzeczownik targowicz wchodzi do grupy rzeczowników atrybutywnych: nazywa daną osobę ze względu na jej cechę sytuacyjną. Dlatego obejmuje swym znaczeniem zarówno zawodowych handlowców, jak i wycieczkowiczów masowo odwiedzających Poznań, by popatrzeć na wystawione na targach eksponaty. Targowicz - to osoba mająca określoną styczność z Targami, ale na czym innym zasadza się styczność handlowca z MTP, a na czym innym - zwiedzającego Targi. Raz więc targowicz oznacza kogoś ze względu na jego cechę stałą (wtedy jest synonimem handlowca), innym razem nazywa kogoś ze względu na cechę doraźną (wówczas oznacza zwiedzających Targi). Wyraz targowicz łączy w swoim znaczeniu obie techniki nazywania osób za pomocą konstrukcji słowotwórczych z formantem -owicz: dawniejszą (polegającą na wskazaniu cechy stałej danego osobnika) i współczesną (polegającą na wskazaniu cechy przypadkowej, sytuacyjnej). Elementem wspólnym obu znaczeń targowicza jest to, że zarówno handlowcy, jak i przygodni obserwatorzy wystaw handlowych są przecież uczestnikami MTP.
Pozostałe najnowsze wyrazy z formantem -owicz nazywają tylko przez wskazywanie na cechę sytuacyjną. Tak właśnie znaczą rzeczowniki typu kubełkowicz, sylwestrowicz i odpadowicz. Oto konteksty ich użycia: Ulica Targowa była zupełnie pusta o tej porze rannego ostrzału. Po wszystkich prawie bramach stały taborowe wozy najróżniejszych jednostek. Dopiero przed piekarnią kłębił się tłumek, a studnię na podwórzu oblegali kubełkowicze: życiem ryzykować warto było tylko dla chleba i wody (J. S. Stawiński, Młodego warszawiaka zapiski z urodzin, Warszawa 1977, s. 21); Co piąty uczeń z miasta, co trzeci [...] z miasteczka rolniczego i co drugi [...] ze wsi reprezentował wiedzę na poziomie zbliżonym do poziomu wiadomości posiadanych przez odpadowiczów z dziewiątych klas (ŻL 1978/12/4); Podczas gdy jedni zabijają się o bilety na Sylwestra w hotelu Kasprowy (1500 zł bez alkoholu), inni pukają się w czoło, ponieważ rezygnując przez dwa lata z takiej imprezy mogą uskładać sobie na wiązania narciarskie za 3 tys., do których dokupią buty za 4600, narty wedle uznania za kilka tysięcy i będą mogli złamać nogę na oczach pijanych sylwestrowiczów, którzy będą pukać się w czoło i zataczać, ale nie w gipsie (P 1978/6/16).
2. POPRAWNOŚĆ FRAZEOLOGICZNA

 
BRAĆ SIĘ ZA BARY

 
W początkach stycznia 1987 roku, tuż przed odlotem do Grecji, w Poznaniu zjawił się trener Wojciech Łazarek, by przyjrzeć się testom konsultacyjnym kadry olimpijskiej. Znalazł kilka minut na spotkanie z pięcioma piłkarzami Lecha, do których następująco przemówił: Każdy zimowy okres przygotowawczy jest okresem nadziei. Nadzieja zawsze wychodzi od trenera. Musicie zdać sobie sprawę, że przyszedł czas, by wziąć się za łeb z wielkim futbolem. Od was zależy, czy staniecie się reprezentantami kraju, czy też pozostanie wam tylko klubowa piłka. Tworzę szansę dla 59 piłkarzy. Jeżeli z niej skorzystacie, będzie to z pożytkiem nie tylko dla reprezentacji, ale także dla klubu (EP 1987/7/3).
W cytowanej wypowiedzi interesuje nas to, co dziennikarz umieścił w tytule notatki: “Wziąć się za łeb z wielkim futbolem". Rozpoznajemy tu innowację powstałą ze skrzyżowania zwrotów: wziąć się za bary z czym (zmagać się, mocować z czym) i wziąć kogo za łeb (= podporządkować go sobie). Kontynuuje ona znaczenie pierwszego z nich: trener stwarza piłkarzom Lecha szansę wejścia do reprezentacji kraju, ale jednocześnie stawia warunek solidnej pracy, zmagań z futbolem i ostrej rywalizacji w grupie 59 wybranych zawodników. Jeśli nasze dociekania są trafne, to innowacja wziąć się za łeb z wielkim futbolem nie wzbogaca istniejącego zasobu zwrotów, lecz sztucznie go komplikuje, jak zresztą wszelkie pozorne nowości frazeologiczne. Wystarczyło bowiem posłużyć się pierwszym zwrotem, drugi na pewno się tu nie nadawał do użycia, gdyż odnosimy go zwykle do osób: wziąć kogo za łeb, nie zaś wziąć co za łeb.
Mieszanie wspomnianych zwrotów ma już swoją tradycję. Oto Halina Kurkowska i Stanisław Skorupka w Stylistyce polskiej (1959) cytują podobną konstrukcję: brać się za łeb z trudnościami i interpretują ją jako wynik kontaminacji brać kogo za łeb i brać się za bary z trudnościami. Natomiast Daniel Passent pisze: Walicki zwraca uwagę na moralną postać opozycji w Polsce, na podkreślenie, że duch narodu nie został złamany. Tu sam autor wydaje się lekceważyć antynomię ducha i rozumu. O ile krzepkość ducha jest Cenniejsza niż załamywanie rąk, to nie wystarczy ona, by brać się za łby z historią i realiami (P 1986/23/16). Innowacja brać się za łby z historią i realiami - to również wynik skrzyżowania dwóch zwrotów, tyle że nie brać kogo za łeb i brać się za bary, lecz - brać kogo za łeb i wodzić się za łby. I podobnie jak obie poprzednie - tak samo błędna.
 
CHOWAĆ COS POD KORCEM

 
Zwrot chować coś pod korcem wywodzi się z polskich przekładów Ewangelii według św. Mateusza. W niej to bowiem czytamy: "Wy jesteście światłem dla całego świata. Nie można ukryć miasta położonego na szczycie góry. Nie zapala się też lampy po to, by ją schować pod korcem. Przeciwnie, umieszcza się ją na świeczniku, aby dawała światło tym wszystkim, którzy są w domu" (Ewangelie i Dzieje Apostolskie, oprac. ks. Kazimierz Romaniuk, Poznań 1982, s. 18).
Jego znaczenie słowniki definiują następująco: 'ukrywać coś, starać się zataić, utrzymać w tajemnicy'. W tradycji ukształtował się w kilku postaciach (chować coś pod korzec, chować coś pod korcem, kryć coś pod korzec, kryć coś pod korcem, trzymać coś pod korcem). Oto współczesne przykłady jego użyć: Konieczne jest, aby w partii mogły ujawniać się rozbieżności w poglądach, aby nikt nie mógł się schować za parawanem pustych frazesów. Aby nie można było chować pod korcem nadużyć władzy (ND 1980/10-11/123); Rozliczenie dotyczy wielu członków KC. Żadne sprawy nie są chowane pod korzee (Pł 1981/17/5); Kadra kierownicza, legitymująca się wysokimi kwalifikacjami, musi mieć określone preferencje, nie może to jednak być sprawa wstydliwa i trzymana pod korcem (S 1981/4/2); A teraz raptem ze zjeżonym włosem przypominam sobie dopiero co napisaną powieść, którą trzymam pod korcem, bo coś mi mówi, że ten płód warto by było utopić w najbliższej rzece (T. Konwicki, Nowy Świat i okolice, Warszawa 1986, s. 75).
Wariant chować coś pod korcem ma następujący schemat łączliwości: kto + trzyma pod korcem + co; jego “puste miejsce" markowane zaimkiem co przeznaczone jest w nim dla rzeczownika abstrakcyjnego typu talent, sprawa, nadużycie. Dlatego razi np. konstrukcja chować głowy pod korcem: Przestańmy się bać i chować głowy pod korcem, gdyż dostaniemy w łeb i nawet nie będziemy wiedzieli od kogo (P 1981/15/16). Nie chodzi tu o nadużycie łączliwości, lecz o mylne utożsamienie dwóch różnych zwrotów: chować głowę w piasek i chować coś pod korcem.
Wariant trzymać coś pod korcem ma następujący schemat łączliwości: kto + trzyma pod korcem + co; jego “puste miejsce" markowane zaimkiem co może być wypełnione zarówno rzeczownikiem abstrakcyjnym, np. sprawa, nowoczesność, jak i rzeczownikiem konkretnym, np. powieść, nowela, ale nie rzeczownikiem osobowym. Dlatego razi konstrukcja trzymać kogo pod korcem: Co z Fatygą, Geppertówną, Bajorem? Dlaczego nagle tak cicho o nich i ich samych nie słyszymy? Dlaczego są trzymani pod korcem, z dala od radia i telewizji, nagrań płytowych i życia koncertowego? (K 1985/23/13). Tylu osób nie dałoby się nakryć korcem. Nie zmieściłyby się ani w nim, ani pod nim, bo korzec - to dawne naczynie o pojemności około 120 litrów.
 
COS JEST NA USTACH WSZYSTKICH

 
O AIDS pisze się coraz więcej. W wielu publikacjach dużo miejsca poświęca się informacjom o środkach zapobiegawczych. Oto we “Wprost" (1987/27/17 - 18) czytamy: Obecnie w dobie psychozy związanej z nieuleczalnym wirusem AIDS, kondom przeżywa wspaniały comeback na rynkach po obu stronach Atlantyku. Jak bowiem zauważono, prezerwatywa jest nie tylko środkiem zapobiegającym powstawaniu nowego życia, ale może być jednocześnie skutecznym środkiem zapobiegającym chorobie niszczącej życie “stare"[...] W ten sposób kondom, jeśli można tak rzec, trafił tej wiosny na usta wszystkich.
W cytowanym kontekście zwraca naszą uwagę innowacja coś trafiło na usta wszystkich. Jej pierwowzorem jest zwrot coś jest na ustach wszystkich ze znaczeniem: 'wszyscy o tym mówią; coś jest przedmiotem rozmów', np. Powrót Sobieskiego poprzedziła sława, imię jego było na wszystkich ustach (A. Śliwiński, Jan Sobieski, Warszawa 1924, s. 176); Po Bastylii nie ma już prawie śladu. Na placu, na którym stała złowroga forteca, pozostał tylko zarysowany brukową kostką kontur murów. [...] Mimo owych “zatartych śladów" Bastylia jest znów na wszystkich ustach i powiada się zgryźliwie, iż rozgorzał nowy bój o nią (GP 1987/170/11). Charakteryzuje się on wymiennością czasownika (być, pojawiać się) i swobodnym szykiem pozostałych członów (na wszystkich ustach i na ustach wszystkich).
Innowacja coś trafiło na usta wszystkich powstała w wyniku rozszerzenia wymienności czasownika. Wybrany czasownik narzucił składnię pozostałym członom (trafić na co), ale nie zmienił sensu pierwowzoru. Jest to innowacja poprawna, a jednak w połączeniu z wyrazem kondom sprawia wrażenie żartu, co zresztą zasygnalizował jej twórca, dystansując się od jej treści uwagą: jeśli można tak rzec. Rzec to tak można, tylko po co takie żarty stwarzać, gdy treść artykułu nie daje podstaw do dowcipkowania?
Ten sam zwrot stał się źródłem dowcipu w znanej fraszce Lecha Konopińskiego pt. Powód sławy
 
Jest na ustach wszystkich pań, bo całusy lubi drań.
 
Występuje on tu bowiem w takim otoczeniu leksykalnym, które nie tylko przywraca mu znaczenie dosłowne, lecz także wskazuje, w jaki sposób bohater fraszki zdobył popularność wśród znanych sobie pań. Jest to żart subtelny, umotywowany treścią całego utworu.
 
GWÓŹDŹ DO TRUMNY

 
Jednym z przejawów charakterystycznego dla dzisiejszej polszczyzny rozchwiania normy językowej są wypadki naruszania ustabilizowanego przenośnego znaczenia utartych związków frazeologicznych. Sygnałem takiego naruszenia jest (coraz częstszy ostatnio) zbędny cudzysłów, w który ujmuje się cały frazeologizm lub jego część. O takich wypadkach pisał W. Doroszewski (O funkcjach cudzysłowu, “Studia z Filologii Polskiej i Słowiańskiej" t. 5, 1965, s. 45): “Branie w cudzysłów idiomatyzmów polskich - zjawisko dość często dające się dziś obserwować - jest jak gdyby objawem tego, że piszący wypadają z nurtu historii języka polskiego, tradycyjne związki wyrazowe zaczynają dla nich stawać się czymś obcym, konwencjonalnym i to odczucie znajduje swój wyraz w używaniu cudzysłowu". W intencji piszącego cudzysłów ma ostrzegać odbiorcę wypowiedzi, aby nie odczytał frazeologizmu w sposób dosłowny. Jest to ostrzeżenie całkowicie zbędne, wskazujące na to, że w poczuciu językowym twórcy wypowiedzi frazeologizmy rysują się jako związki wyrazowe, których znaczenie równe jest sumie znaczeń ich części składowych.
Podobną funkcję pełni poprzedzanie frazeologizmów wyrazem przysłowiowy. I to ma na celu - zbędne oczywiście - ostrzeżenie odbiorcy przed rozumieniem dosłownym, niejako przypomnienie i podkreślenie, że oto używa się stałego, zidiomatyzowanego związku frazeologicznego. W najlepszym razie, jeśli związek frazeologiczny poprzedzony wyrazem przysłowiowy jest istotnie przysłowiem, mamy tutaj do czynienia ze swego rodzaju pleonazmem. Najczęściej jednak określeniem przysłowiowy poprzedza się frazeologizmy nie będące przysłowiami (wyrażenia, zwroty, frazy), a więc przysłowiowy jest tutaj nie tylko zbędny, ale i - ściśle rzecz biorąc - błędnie użyty. Być może świadczy też, że w poczuciu ogółu mówiących granice między przysłowiami a innymi idiomatyzmami nie rysują się zbyt wyraźnie.
Oto przykłady (wszystkie pochodzą z programów radiowych i telewizyjnych): Trwało to tak długo, że gdyby rzeczywiście coś się zdarzyło, wszystko, co nastąpiłoby później, byłoby przysłowiową musztardą po obiedzie; Jest to przysłowiowy gwóźdź do trumny; Nie odkładać na przysłowiowe “za pięć dwunasta"; Problematyka każdej z nich to przysłowiowa kopalnia tematów na tzw. godziny wychowawcze; Liczyć trzeba bardziej na przysłowiowy łut szczęścia, niż zbytnio kierować się receptami.
W powyższych przykładach mamy do czynienia nie z przysłowiami, lecz z utartymi, idiomatyczmymi wyrażeniami i zwrotami; musztarda po obiedzie, gwóźdź do trumny, (jest) za pięć dwunasta, kopalnia tematów, lut szczęścia. Wyraz przysłowiowy, poprzedzający te frazeologizmy, jest całkowicie zbędny, a w dodatku nieściśle użyty. Nadużywany w ten sposób, staje się wyrazem modnym i niejako siłą rozpędu, inercyjnie, pojawia się w kontekstach, w których już absolutnie nic nie usprawiedliwia jego użycia. Przykłady: Na dole, w Zakopanem, na przysłowiowych Krupówkach, mówi się już tylko o Sylwestrze (nie ma żadnego przysłowia o Krupówkach, ani żadnego stałego wyrażenia czy zwrotu z udziałem tej nazwy); Mamy gospodarstwa różnej wielkości - od przysłowiowej działki aż do gospodarstw 15-, 30-, 100-hektarowych (nie ma przysłowia ani porzekadła o działce) itd. Przykłady można by, niestety, mnożyć. Oto jak bezmyślne uleganie magii modnego wyrazu prowadzi prostą drogą od pleonazmu aż do absurdu.
 
KŁASC GŁOWĘ POD EWANGELIĘ

 
W 1987 roku Adam Hanuszkiewicz wystawił w Łodzi Wesele w obsadzie studentów z PWST. Spektakl zbulwersował zarówno widzów, jak krytyków teatralnych, którzy dali temu wyraz w licznych recenzjach prasowych. “Życie Literackie" (1988/1/11) opublikowało obszerny wywiad z reżyserem niemal w całości poświęcony scenicznej realizacji arcydzieła Wyspiańskiego. Na pytanie Agaty Tuszyńskiej: “Czy nie zmienił pan zdania o swoim przedstawieniu po usłyszeniu tych negatywnych opinii?" Adam Hanuszkiewicz odpowiada następująco: Przykro mi, ale nie. [...] Każdy z nas robi swoje “Wesele", w ramach swojej głupoty, swoich możliwości, sił, nadziei, talentu wreszcie. Na własną odpowiedzialność, zrobiłem zgodnie z moim przekonaniem, głowę pod ewangelię kładę, że jest to z wszystkich interpretacji tego dramatu najbliższa Wyspiańskiemu.
Co w tym kontekście znaczy: głową pod ewangelią kładę? Z pewnością tyle, co głową dają, przysięgam, zapewniam. Nie jest to zgodne ze znaczeniem, jakie zwrotowi kłaść głowę pod ewangelię przypisują polskie słowniki i w jakim się on utrwalił w tradycji. Naprawdę znaczy on bowiem: 'niepotrzebnie narażać się na przykrości, niebezpieczeństwo' albo jak to zasugerował Witold Doroszewski w poradniku językowym O kulturę słowa (1968, t. II, s. 57 - 58) - 'bez wystarczających powodów narażać się na niebezpieczeństwo'. Jak widać, Adam Hanuszkiewicz utożsamił go ze zwrotem głową dawać za co, a są to dwa zupełnie różne frazeologizmy.
Rzadko dziś używany zwrot kłaść głową pod ewangelią wywodzi się z dawniejszego zdrową głowę kłaść pod ewangelię. We współczesnych wypowiedziach pojawia się raczej sporadycznie i jak świadczy cytowany przykład, nie zawsze tam, gdzie powinien, i nie w takim znaczeniu, jakie ma naprawdę. Młode pokolenie użytkowników polszczyzny już go prawie nie zna. Przekonaliśmy się o tym zarówno na ćwiczeniach z kultury języka polskiego, które prowadzimy ze studentami IV roku polonistyki na UAM, jak i analizując wypowiedzi bohaterów powieści Romana Bratnego Losy (Warszawa 1973) i Rok w trumnie (Warszawa 1983). Otóż w Losach Kacper mówi do ojca: Umieliście głupie głowy kłaść pod ewangelią, chociaż twoja głowa, na przykład, była na pewno na tyle mądra, że widziałeś nonsens powstania. A poszedłeś. A w Roku w trumnie Julian Patryk stwierdza: I myślą nawet, że z tego zazdrosnego zamroczenia zrodził się potem ten gorliwy zetempowski akces. Bo dowiedzieliśmy się, że oni byli głupi. Że głupią głowę kładli pod fałszywą ewangelią.
Wprawdzie dni tego zwrotu są już policzone, ale może jeszcze warto starać się go ocalić od zapomnienia? A przynajmniej nie mylić z innymi.
 
KŁASC (POŁOŻYĆ) USZY PO SOBIE

 
Znanemu felietoniście “Polityki" sprzedano w sklepie śmierdzącego kurczaka. Odniósł go zaraz i oddał kierowniczce, a całe to zdarzenie opisał następująco: Wychodząc ze sklepu po oddaniu kierowniczce na zapleczu niefortunnego kurczaka, widziałem, iż te kurczaki sprzedaje się dalej i nie wiedziałem, czy krzyknąć: “Ludzie, bądźcie czujni!", stać przed sklepem i odpędzać klientów, czy też spuścić uszy po sobie i trzymać język za zębami (P 1985/12/16). Miał zatem do wyboru: albo ostrzegać klientów, żeby nie dawali się nabierać na nieświeże kurczaki, albo chwilowo zrezygnować z tego zamiaru, na razie nic nie mówić, a dopiero w przyszłości powrócić do tej sprawy na łamach swego pisma. Co wybrał, wiadomo z “Polityki".
Ten sam felietonista przeżył i opisał kolejną, podobną do tamtej, sytuację, gdy chodziło o ustosunkowanie się do podwyżek płac: Chciałem nawet wystąpić sam z tą propozycją, lecz sparaliżował mnie strach, że zostanę uznany za dziennikarskiego maharadżę, który w imieniu pariasów zrzeka się podwyżki, żeby zyskać tani poklask za kilkaset złotych miesięcznie. Spuściłem więc uszy po sobie i w rezultacie wszyscy autorzy artykułów przeciwko inflacji, i ja z nimi, nadstawiliśmy kieszenie (D. Passent, Bitwa pod wersalikami, Warszawa 1984, s. 320).
W opisie wspomnianych rozterek felietonista użył konstrukcji spuścić uszy po sobie. Bez trudu można w niej rozpoznać elementy dwóch zwrotów synonimicznych: kłaść (położyć) uszy po sobie i spuścić z tonu, które łączy wspólny odcień znaczeniowy 'spokornieć', a różni to, że pierwszy z nich znaczy jeszcze tyle, co 'stchórzyć, przyczaić się'. Wobec tego innowacja spuścić uszy po sobie jest wynikiem nieświadomego skrzyżowania obu przytoczonych zwrotów. Ponieważ nie informuje o niczym innym niż każdy z nich z osobna, trzeba ją uznać za nadużycie frazeologiczne.
Innowację spuścić uszy po sobie można również interpretować jako wynik przeróbki zwrotu kłaść (położyć) uszy po sobie. Wiadomo bowiem, że charakteryzuje go wymienność członu czasownikowego. W jej zakres wchodzą wyrazy kłaść i położyć, ale nigdy nie wchodził czasownik spuścić, o czym przekonują cytowane w słownikach przykłady użycia tego frazeologizmu.
Bez względu na to, czy innowację spuścić uszy po sobie uznamy za wynik kontaminacji dwóch zwrotów, czy też za wynik rozszerzenia wymienności czasownika w jednym z nich - pozostanie ona zbędną nowością, która tylko pozornie wzbogaca zasób frazeologii. Nie ma bowiem potrzeby tworzenia nowych zwrotów po to tylko, by wyrażać nimi te same treści, które sprawnie przekazują od dawna już istniejące.
Podobne do omówionych nadużycia mamy w następujących kontekstach: Stuliłem uszy po sobie, ale nie dałem za wygraną (SP 1977/48/4); Żeby sprowokować bramkarza, wystarczy nie stulić uszu po sobie, kiedy powie: wynoś się z klubu, no już! (K 1979/ 35/9). Innowacja stulić uszy po sobie powstała ze skrzyżowania kłaść (położyć) uszy po sobie i stulić uszy 'bać się'. Przypomnijmy, że zwrot (s)tulić uszy ma ściśle ograniczony zakres użycia - odnosi się go bowiem do zwierzęcia, które się w danej sytuacji boi, a nie do odczuwającego strach człowieka. Zlekceważono to ograniczenie w następującym zdaniu: Kto uważa, że kontrrewolucja w Polsce jest rozbita, myli się. Stuliła uszy, chce przeczekać zły dla siebie czas (Rz 1982/29/2). Kontrrewolucjonistami nie są zwierzęta, lecz ludzie!
 
KŁUĆ W OCZY

 
Zbigniew Menes opisał na łamach “Trybuny Ludu" (1987/43/3), jak to przez dwie godziny [...] ekipy społecznych kontrolerów IRCH- wspomagane przez funkcjonariuszy Wojewódzkiego i Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Kaliszu - dyskretnie obserwowały wybrane kaliskie placówki handlowe, które prowadzą sprzedaż wyrobów alkoholowych. W czasie akcji pod sklepy zajechało 26 wozów służbowych, zakupiono 52 butelki wódki i 4 butelki wina. Przyłapani na gorącym uczynku przedstawiciele kilkunastu firm z Kalisza [...] okazywali wielkie zdziwienie i zaskoczenie. Nic jednak nie mogli wskórać, gdyż butelki alkoholu i wina aż nadto kłuły w oczy. Kontrolerzy sporządzili notatki, które trafić miały do zakładów pracy i Wojewódzkiej Komisji Kontrolno-Rewizyjnej PZPR. Nabywcom alkoholu groziły kary.
W streszczonej notatce absorbuje nas użycie zwrotu kłuć w oczy. Współczesne słowniki objaśniają jego znaczenie następująco: 'wywoływać zawiść, niechęć, denerwować, złościć', nie zaś - jak to zdaje się wynikać z cytowanego kontekstu - 'rzucać się w oczy' czy 'zwracać na siebie uwagę'. Na pewno nie może tu być mowy o tym, że zakup wódki wywołał zawiść czy niechęć u kontrolerów, bo taka interpretacja czyniłaby całe zdarzenie śmiesznym, podważałaby intencje przedstawicieli IRCh i milicjantów. Amatorzy zakupionych napojów nie tylko okazywali zdziwienie i zaskoczenie, lecz zapewne starali się jakoś swój czyn wytłumaczyć, natomiast rzucające się w oczy butelki skutecznie podważały zarówno wiarygodność ich zachowań w nieprzyjemnej sytuacji, jak i wszelkie próby wyjaśnienia czynu. Kontrolerzy spisali notatki nie dlatego, że się zirytowali samym kupnem alkoholu, lecz dlatego, że przedstawiciele kilkunastu firm z Kalisza, w godzinach pracy, służbowymi wozami wybrali się po wódkę, kupili ją i mieli przy sobie w momencie kontroli.
Wydaje się, że należało tu użyć zwrotu rzucać się w oczy lub zwracać na siebie uwagę, nie zaś kłuć w oczy. Konstrukcje rzucać się w oczy i zwracać na siebie uwagę są synonimiczne względem zwrotu kłuć w oczy, ale - jak to zwykle między synonimami bywa - różnią się od niego tym, że nie mają zabarwienia ujemnego, nie wartościują określonej czynności, nie osądzają jej.
W notatce Służbowym po pół litra użyto zwrotu kłuć w oczy w zmienionym znaczeniu. Dokonało się to pod wpływem jego synonimów. Wybór niewłaściwego synonimu zawsze szkodzi treści wypowiedzi. Najczęściej sugeruje jej odbiorcy dodatkowe podteksty, których autor nie przewidział i o których wcale nie myślał w chwili formułowania wypowiedzi.
 
KOŃ TROJAŃSKI

 
W dyskusji na temat statusu przyszłego rzecznika praw obywatelskich w Polsce zorganizowanej przez Radę Wojewódzką PRON i opublikowanej w “Gazecie Poznańskiej" (1986/299/3) pt. Trybun ludu czy koń trojański - jeden z mówców wyraził taką oto refleksję: Obawiam się, czy to nie będzie koń trojański. Bywa przecież, że skarżący się, mówiąc na przykład o bałaganie w przedsiębiorstwie, chce wygrać swoją, nie zawsze słuszną sprawę.
W jakim znaczeniu użyto tutaj starego zwrotu koń trojański? I czy rzeczywiście nadawał się on do umieszczenia w tytule?
Władysław Kopaliński w Słowniku mitów i tradycji kultury (Warszawa 1985) pod hasłem koń trojański wyjaśnia: “ogromny, drewniany koń z ukrytymi wewnątrz wojownikami, pozostawiony pod Troją w 10. roku wojny przez Greków, którego Trojanie wprowadzili do miasta, co stało się powodem ich klęski". I dalej informuje, że w przenośni zwrot ten znaczy tyle, co 'zdobycz przynosząca zgubę, złowrogi, niebezpieczny podarunek'. Nieco inaczej objaśnia jego znaczenie Mieczysław Szymczak w Słowniku języka polskiego: 'zdrada, rozłam dokonany przez wroga, który dostał się podstępem do obozu przeciwnika; zdobycz przynosząca zgubę, ukryte niebezpieczeństwo'. Jak widać, żadne z tych znaczeń nie pasuje do tytułu Trybun ludu czy koń trojański, chyba żebyśmy go odczytali jako dylemat: rzecznik praw obywatelskich - trybun ludu czy niebezpieczny podarunek dany temu ludowi przez władzę, co zresztą nie miałoby sensu w tym kontekście, w którym się właśnie dyskutuje nad uprawnieniami tegoż rzecznika.
Lecz i dyskutant także niedokładnie znał znaczenie zwrotu, którym się efektownie posłużył w starciu ze swoim przedmówcą. Ten jego przedmówca powiedział: Rzecznik jako instytucja wymaga wsparcia. Siłę moralną powinien czerpać z władztwa sejmowego. Ważne jest umacnianie roli Sejmu i budowanie jego autorytetu. Rzecznik musi zyskać bardzo wysoki autorytet społeczno-moralny. Przedstawiciele praktyki obawiają się, że nie będzie mógł zbyt dużo załatwić. Ale jeśli zrezygnujemy ze spraw indywidualnych i zostawimy go tylko z ogólnymi, to osłabimy jego rolę. Otóż obstaje on przy tym, by rzecznik zajmował się również sprawami indywidualnymi, a jego oponent opowiada się za tym, żeby rzecznika od tych właśnie spraw indywidualnych uwolnić. I w swojej wypowiedzi wyraża obawę, że obywatele będą traktować rzecznika tak, jak konia trojańskiego, tzn. podstępnie wyzyskiwać jego autorytet we własnych rozgrywkach z zakładami pracy. W ich rękach rzecznik może stać się ślepym narzędziem w nieuczciwej walce, gwarantującym zwycięstwo.
Lecz i taka interpretacja nie upoważnia tu do użycia zwrotu koń trojański, bo ów drewniany koń to przecież nie to samo.
co żywy człowiek. Drewniany koń mógł zostać ślepym narzędziem w rękach podstępnych Greków, ale rzecznik praw obywatelskich, podzielając jego los, od razu stanąłby na straconej pozycji. Utraciłby autorytet!
 
KRECIA ROBOTA

 
Czyjeś podstępne, skryte działanie skierowane przeciwko komuś lub czemuś możemy określić potocznym zwrotem krecia robota, np. Niedawno rekreacyjnie byłem w jednej wsi województwa pilskiego. Spotkałem tam 19-letniego młodzieńca, który od. dwóch lat trenuje podnoszenie ciężarów. Ponieważ nie znoszę tej konkurencji, zacząłem krecią robotę, pytając chłopaka, czy dostrzega zagrożenia, jakie niesie uprawianie ciężarów (GP 1987/ 107/6); Jak wam nie wstyd tak bezczelnie obrażać i wręcz poniżać swych czytelników, którzy w swej zdrowej i uczciwej większości oddani są sprawie socjalizmu i pomyślności ludowej Ojczyzny, nie jak te wyrzutki i męty społeczne, które upodobaliście sobie dopuszczać do głosu na swoich łamach dla naszego upodlenia i upokorzenia. Nie przypadkiem za znak swej kreciej roboty i dywersji ideologicznej przyjęliście hasło “Konfrontacji"' (Kon 1988/10/31).
W dziejach polszczyzny pojawił się on późno, bo dopiero pod koniec XIX wieku. Nowa księga przysłów i wyrażeń przysłowiowych polskich pod red. J. Krzyżanowskiego (1969 - 1978) przytacza jego pierwsze poświadczenie z tekstu z 1901 roku, a Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego cytuje go z utworów wydanych w latach 1936 - 1954. Był bardzo popularny w powojennej publicystyce jako obrazowe określenie podstępnych działań wrogów nowego ustroju. Obecnie nie przekracza sfery języka potocznego, w prasie pojawia się rzadko i nie zawsze we właściwym znaczeniu.
Oto Paweł Szpecht w artykule Figura z szatni (W 1988/28/18-19), opisując karierę zdegradowanego działacza ZMW, przywołuje następującą wypowiedź jednego z jego byłych podwładnych: Organizacja młodzieżowa [...] jest jak szatnia. Chodzi w niej o to, by dostać jak najwyższy numerek i cierpliwie czekać, aż jakaś życzliwa dłoń sięgnie do szatni i zabierze gdzieś wyżej. Osób naprawdę zaangażowanych w codzienną, krecią robotę z młodzieżą jest bardzo niewiele (s. 19). Dopuszczony do głosu przedstawiciel młodzieży nie odróżnia kreciej roboty od mrówczej pracy, jego wypowiedź nie grzeszy precyzją, a poza tym jest wysoce nietaktowna wobec tych działaczy ZMW, którzy swej organizacji nie utożsamiają z szatnią ani pracy w niej nie traktują jako przepisu na zrobienie kariery politycznej. Autor artykułu w pełni podziela racje swego rozmówcy, a zatem i dla niego krecia robota ma sens pozytywny. Nic dziwnego, że obaj jako żywo przypominają anegdotycznego dyrektora z awansu, który, wręczając odznaczenie swej długoletniej pracownicy, powiedział: dziękujemy wam, koleżanko, za krecią robotę.
 
LISTEK FIGOWY

 
Współczesne polskie słowniki informują, że zwrot listek figowy 'wstydliwa przesłona', 'symbol wstydliwości' wywodzi się z Biblii i zawiera w sobie aluzję do sytuacji, w której Adam i Ewa po zjedzeniu zakazanego owocu okryli swą nagość figowym liściem.
W Słowniku języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego zilustrowano jego znaczenie cytatem z pracy Franciszka Bujaka pt. Studia historyczne i społeczne (Lwów 1924): Listkiem figowym, którym zaborcze monarchie najchętniej zakrywały wobec świata swój bezwstyd rozbójniczy, było wyzwolenie ludu z niewoli szlachty, a w Słowniku frazeologicznym języka polskiego Stanisława Skorupki - cytatem z Dziejów kultury polskiej Aleksandra Brucknera (Warszawa 1939): Zapolska poodrzucała listki figowe i prawiąc bez osłonek o rzeczach szczelnie (przynajmniej w beletrystyce) zasłanianych [...] wywołała zarzuty niemoralności.
Współcześnie zwrotu listek figowy używa się w nieco innym znaczeniu. Można by je zdefiniować jako 'pretekst, pozór' czy nawet 'parawan' (w przenośnym znaczeniu), np. Wszystkie aluzyjnie podawane interpretacje niektórych wydarzeń historycznych świadczą o tym, że w wielu miejscach mamy do czynienia nie tyle z tygodniami kultury - wszystko jedno, chrześcijańskiej czy innej - ile z tygodniami polityki. [...] Dla tych, niestety dosyć licznych imprez, zarówno kultura, jak i chrześcijaństwo [...]. służyć mają jedynie za listek jigowy (TL 1987/6/4); Obiektywnie rzecz biorąc, S. Bratkowski jest po prostu komentatorem Wolnej Europy, który w swoim domowym warszawskim studio nagrywa audycje dla Monachium. [...] Współpraca z RWE przykryta jest wstydliwie figowym listkiem niezależności, zasłoną prywatnych gazetek dźwiąkowych (EP 1986/219/2); [...] obecnie administracja Reagana sobie przypisuje zasługi za powrót Gwatemali do cywilnych rządów. W istocie ten powrót został wymuszony prozaicznymi okolicznościami [...] Zadłużenie, niekorzystna relacja cen w handlu zagranicznym, gospodarczy zastój, rosnące bezrobocie, [...] niedostatek środków utrzymania armii i modernizowanie uzbrojenia - oto właśnie te okoliczności, a na ich tle rachuby na wzmocnienie amerykańskiej przemocy [...]. Dla jej odblokowania armia usunęła się w polityczny cień, zezwalając na wybór cywila, reformisty. Potrzebny był figowy listek demokracji (TL 1987/173/4 - z artykułu Z. Antosa pt. Gwatemalski listek figowy).
W cytowanych kontekstach figowy listek nie kojarzy się już z wstydliwą zasłoną, lecz w ogóle z ukrywaniem czegoś pod czymś. Ukrywanie to nie musi dotyczyć rzeczy wstydliwych. “Wyjściowe" znaczenie zwrotu zostało niejako rozszerzone i “przesunięte" w nieco innym kierunku. Czy zatem nie narusza normy semantycznej? Wydaje się, że nie, choć lepiej byłoby w niektórych kontekstach użyć zwrotu robić coś pod płaszczykiem czegoś, bo - przyznajmy - dość dziwne sprawiają wrażenie innowacje typu figowy listek niezależności i figowy listek demokracji.
 
MIEĆ Z KIMŚ NA PIEŃKU

 
Stary polski zwrot mieć z kimś na pieńku znaczy tyle, co 'mieć z kimś porachunki, mieć urazę do kogo' albo po prostu - 'być z kimś w konflikcie, mieć do kogo pretensje'. Przez całe wieki jego odnośność realna nie przekraczała sfery stosunków międzyludzkich, o czym dotychczas świadczy schemat jego łączliwości
leksykalnej: kto + ma na pieńku + z kim, np. Z dwoma utalentowanymi marszałkami Richelieu miał na pieńku: pana de Bassompierre trzymał od 1631 r. w Bastyłii, pana de Toiras usunął na boczny tor [...] (J. Baszkiewicz, Richelieu, Warszawa 1984, s, 315); Lokatorzy mają na pieńku z właścicielem, on z nimi (GW 1987/170/6); Zenon Kliszko [...] ze mną specjalnie miał na pieńku; gdy mówiłem, że jestem przeciwnikiem socjalizmu, replikował, że owszem widział takich, ale we Wronkach, nie w Sejmie (W 1987/51 - 52/6 - w wypowiedzi Stefana Kisielewskiego).
Współcześnie jest on modyfikowany na różne sposoby. Przede wszystkim występuje w takich kontekstach, w których mówi się o porachunkach między osobą i np. rzeczą, zjawiskiem: To jest jakiś dysydent? Nie. Chyba nie. Oni wszyscy mają trochę na pieńku z reżimem [...] (K. T. Toeplitz, Gorący kartofel, Łódź 1986, s. 44) albo o tym, że jakieś dwie rzeczy, dziedziny są ze sobą w konflikcie: Teologia [...] zawsze miała z nauką na pieńku i małe są szanse na ich porozumienie [...] (GP 1988/21/7 - cytat z “Trybuny Ludu"). Obie te innowacje: ktoś ma na pieńku z czym i coś ma na pieńku z czym, choć znaczeniowo niezbyt odbiegają od swego pierwowzoru, rażą jednak jako przenośnie drugiego stopnia: sam ich pierwowzór jest już przecież metaforą!
Witold Doroszewski przytoczył w jednym ze swych artykułów fragment listu nadesłanego do redakcji “Przekroju": Znajomy jest na pieńku ze swoją żoną. Nienawidzą jej, twierdzi i szykuje się do rozwodu. I tak go skomentował: “gdy się chce powiedzieć, że ktoś ma do kogo pretensje, że jest powaśniony z kimś, to się mówi: ma z kimś na pieńku, nie że jest z kimś na pieńku. Zwrot jest na pieńku ze swoją żoną, śmieszy, bo w tej stylizacji odżywa dosłowna treść połączenia wyrazowego: osoby będące na pieńku - mogą być ze sobą w najlepszej komitywie" (W. Doroszewski, Język, myślenie, działanie, Warszawa 1982, s. 409). Zmiana mieć z kim na pieńku na być z kim na pieńku zniweczyła sens tego frazeologizmu.
Zdarzyło nam się znaleźć jeszcze jedną innowację: mieć się z kimś osobiście na pieńku; Jeszcze tylko wyraźna odmowa wypowiedzi - na pytanie dotyczące Stefana Bratkowskiego: “Nie będę się wypowiadał, wiecie przecież, że mam się z nim osobiście na pieńku, więc nie mogę" (TL 1981/260/3 - w wypowiedzi A. Siwaka). Tu z kolei bez potrzeby zmieniono strofę czasownika mieć i uzupełniono zwrot wyrazem osobiście. Jakże inaczej niż osobiście można mieć do kogoś o coś pretensje, żywić do niego urazę?
Witold Doroszewski na marginesie rozważań o mieć z kimś na pieńku pisał: “Żeby dobrze operować idiomatyzmami językowymi, trzeba mocno tkwić w tradycji językowej". Święte słowa!
 
NIE MIEĆ O CZYMŚ ZIELONEGO POJĘCIA

 
Zwrot nie mieć o czym zielonego pojęcia funkcjonuje w polszczyźnie od dawna i na ogół znaczy tyle, co 'zupełnie się w czymś nie orientować, nic o czymś nie wiedzieć', np. Profesorów ekonomistów, wybitnych specjalistów poszczególnych dziedzin życia gospodarczego i społecznego w kołach rządowych uważa się za napuszonych mędrców, którzy nie mają zielonego pojęcia o praktyce, mądrzą się tak, jakby zjedli wszystkie rozumy (M. F. Rakowski, Rzeczpospolita na progu lat osiemdziesiątych, Warszawa 1981, s. 42); Ale o tych przepisach Michalina P. nie miała zielonego pojęcia [...] (EP 1986/5/2); Człowiek ze stadionu opowiada o ludziach, którzy tam pracowali. Najczęściej nie mieli zielonego pojęcia o tym, co i po co mają robić (K 1987/11/16); Totalny bałagan w przemyśle rozrywkowym, niejasne przepisy, o których ludzie odpowiedzialni za funkcjonowanie tego biznesu nie mają często zielonego pojęcia [...] - sprzyjają powstawaniu poważnych machinacji finansowych (GP 1988/23/2); Niektórzy ludzie sięgają do łaciny na zasadzie ni przypiął, ni przyłatał, znów dając dowód, że nie mają zielonego pojęcia o właściwym znaczeniu słów [...] (SiL 1988/1/14).
Polskie słowniki odnotowują go również w postaci: nie mieć o czymś najmniejszego pojęcia. Żaden natomiast nie poda je, by używano go w postaci: nie mieć o czymś bladego pojęcia. A ta właśnie innowacja jest ostatnio modna, zwłaszcza w wypowiedziach publicystów. Oto wybrane przykłady jej użycia: [...] instruktor dobiera repertuar, jest inscenizatorem, reżyserem [...] autorem muzyki, kostiumów i całej reszty. A przede wszystkim nie zadaje sobie trudu, by wytłumaczyć swym poddanym, w co ich pakuje i po co [...]. Po prostu on sam nie ma bladego pojęcia, co można i należy powiedzieć, wystawiając spektakl na motywach [...] “Łysej śpiewaczki" E. Ionesco (W 1987/11/27); Krzysztof Tyszkiewicz był dla tych izolacjonistów wcieleniem zdumiewającego esprit, o którego istnieniu nad Wisłą nie mieli bladego pojęcia (SiL 1987/27/14); Bohdan Zadura, pupil “Twórczości", pokazał kiedyś, i to na łamach “Literatury na Świecie", że nie ma najbledszego pojęcia o rosyjskim [...] (SiL 1987/44/14); -[...] dziatwa szkolna nadal nie wie, jakim cudem przeżyli ich rodzice, nie ma bladego pojęcia, skoro wapniaki nie byli bikiniarzami [...] (W 1987/27/23).
Innowacja ta dała początek kolejnej: mieć blade pojęcie o czymś: Myślę, że o siłowym baskecie [...] koszykarki mają blade pojęcie [...] (Sp 1987/80/4).
Obie innowacje (nie mieć o czymś bladego pojęcia, mieć o czymś blade pojęcie) nie są poprawne, bo zielony to przecież nie blady. Wprawdzie przymiotnik blady może przenośnie znaczyć tyle co 'nikły, słaby', ale wtedy staje się określeniem światła, nie pojęcia. Nie ma też wówczas nic wspólnego ze znaczeniem, 'niedojrzały', a właśnie do tego znaczenia odnosi się aluzja zawarta w zwrocie nie mieć o czym zielonego pojęcia. Wymieniając przymiotnik zielony na blady, mimowolnie tę aluzję zacieramy. Wymiana przymiotnika zielony na blady mogła powstać pod wpływem niemieckiego: keinen blasse Ahnung von etwas haben.
Z naszych rozważań usunęliśmy spostrzeżenia dotyczące błędów zawartych w cytatach z “Wprost": błąd gramatyczny dziatwa - ich. rodzice oraz błąd leksykalny autor kostiumów.
 
NOGA SIĘ KOMUŚ POWINĘŁA

 
Tygodnik “Wprost" (1988/47/3) w stałej rubryce “Notatnik kulturalny" podaje, co następuje: 35-letnia Polka Teresa Orłowska (mieszkanka Dębicy, od 7 lat przebywająca w RFN) zrobiła błyskotliwą karierę w zachodnioniemieckim przemyśle pornograficznym. Jest ona właścicielką najlepiej prosperującej w tym kraju wytwórni rejestrujących na kasetach magnetowidowych obrazy porno. Jej firma - Teresa Orłowski Video – sprzedaje miesięcznie ok. 8 tys. kaset. Roczny zysk -firmy szacowany jest na 15 mln marek. Ostatnio jednak pani Teresie noga się potknęła, bowiem policja, która od dłuższego już czasu śledziła jej poczynanie - oskarżyła ją o naruszenie przepisów celno-skarbowych, tzn. nieuiszczenie odpowiednich opłat (tą drogą zaoszczędziła 43 tys. marek). Gwiazdą porno ukarano grzywną w wysokości 50 tys. marek, ale interes rozwija się nadal świetnie.
Notatka zawiera sensacyjną wiadomość o przykrej przygodzie Teresy Orłowskiej z policją i urzędem skarbowym. Producentce filmów porno nie udało się bowiem ich przechytrzyć - za oszustwo podatkowe została przykładnie ukarana grzywną. Autor notatki wyraża tę treść za pomocą obrazowej konstrukcji: pani Teresie noga się potknęła.
Konstrukcja komuś noga się potknęła - to nic innego, jak wynik niefortunnej modyfikacji zwrotu noga się komuś powinęła, który znaczy mniej więcej tyle, co 'komuś się nie powiodło, nie udało; ktoś doznał niepowodzenia'. Słownik poprawnej polszczyzny (1973) ostrzega przed wymienianiem w nim czasownika powinąć się na podwinąć się, tymczasem - jak się okazuje - należałoby również przestrzegać przed wymianą powinąć się na potknąć się, gdyż i ona stać się może nieodpartą pokusą dla propagatorów fałszywej wynalazczości frazeologicznej.
Czasowniki potknąć się i powinąć się są wprawdzie synonimami, ale w omawianym zwrocie utrwalił się tylko len drugi, do dziś wymienny nie z potknąć się, lecz z pośliznąć się, o czym świadczy odnotowywana w słownikach para wariantów: nogo się komuś powinęła - noga się komuś pośliznęła. Drobna różnica w treści czasowników potknąć się i powinąć się spowodowała to, że każdy z nich inaczej ukształtował swoją łączliwość leksykalną. Dziś czasownik potknąć się ma łączliwość swobodną, może pojawiać się w różnych kontekstach, natomiast czasownik powinąć się - ściśle ograniczoną do kontekstu zwrotu noga się komuś powinęła i poza nim w ogóle się nie pojawia. Utknąwszy w zwrocie, stał się archaizmem leksykalnym. Pozwólmy mu tam pozostawać jak najdłużej. Niech nadal świadczy o bogactwie naszej mowy.
W treści zwrotu noga się komuś powinęła (pośliznęła) nie wyczuwamy dziś żadnej nielogiczności, w treści innowacji noga się komuś potknęła - natychmiast ją wyczuwamy, bo przecież nie noga się komuś potyka, lecz ktoś się potyka. Jest to zarazem drugi argument przeciw niefrasobliwemu przetwarzaniu noga się komuś powinęła na noga się komuś potknęła.
W naszych rozważaniach pominęliśmy rażący błąd składniowy w cytowanej notatce: jest ona właścicielką najlepiej prosperującej [...] wytwórni rejestrujących [...] obrazy.
 
PAKOWAĆ COS DO JEDNEGO WORKA

 
Umieszczony w tytule zwrot jest jednym z wariantów frazeologizmu wrzucać co do jednego worka, czyli 'pomieszać różne sprawy, mylnie je uprościć, zignorować istniejące między nimi różnice'. Czy poprawnie go użyto w następującym kontekście: Uznawanie każdego, kto ma styczność z piórem, instrumentem muzycznym, deską rysowniczą, sceną, sztalugami albo kamerą - za twórcę, to po prostu myślowy schemat. Jest też takie pakowanie do wspólnego worka uznanych pisarzy i poetów oraz malarzy i rzeźbiarzy, kompozytorów i artystów, ludzi projektujących znamienite budowle, jak też związanych z kinematografią - z tymi, co ledwo zapoczątkowują działalność, grubym nieporozumieniem (GW 1986/285/3)?
Zanim na to pytanie odpowiemy, podkreślmy, że całkowicie podzielamy wyrażony tu pogląd autora broniącego wartości i statusu twórcy. Zastrzeżenia budzi natomiast sformułowanie tego sądu, w tym deformacja utartego zwrotu pakować coś (kogoś) do jednego worka. Innowacja pakować kogoś z kimś do wspólnego worka jest wynikiem skrzyżowania dwóch zwrotów o podobnym znaczeniu: wspomnianego już z pakowaniem do worka i sprowadzać coś do wspólnego mianownika w znaczeniu: 'wyrównać różnice', 'umieszczać co z czym na wspólnej płaszczyźnie'. Podobieństwo znaczeń zasadza się na tym, że oba informują o wyrównywaniu różnic między dwoma zjawiskami. Lecz każdy w trochę inny sposób: w zwrocie wrzucać coś (kogoś) do jednego worka aktualizuje się to, że znoszeniu różnic nie towarzyszy żadna refleksja, zastanowienie się, namysł; w sprowadzać coś do wspólnego mianownika - chodzi właśnie o to, że wyrównywanie różnic jest z góry założone, a zatem jest działaniem świadomym, przemyślanym i celowym.
Do cytowanego kontekstu lepiej pasowałoby użycie pakować kogoś z kimś do jednego worka niż sprowadzać coś do wspólnego mianownika. Nie byłoby to również sprzeczne z intencją piszącego, albowiem podejmuje on walkę z samorzutnie utrwaloną tradycją deprecjonującą twórczość i twórców. Ktoś, kto ją zapoczątkował, na pewno nie zakładał sobie takiego celu, żeby jego działanie doprowadziło po jakimś czasie do zmiany obu wspomnianych pojęć. Tradycji zaplanować się chyba nie da.
 
POŁKNĄĆ BAKCYLA

 
Jednym z upowszechniających się dziś zwrotów jest połknąć bakcyla 'zainteresować się czymś namiętnie, stać się gorącym zwolennikiem czegoś, polubić coś'. Nie ma go jeszcze ani w Słowniku języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego, ani w Słowniku frazeologicznym S. Skorupki, a wszedł dopiero do Słownika języka polskiego pod red. M. Szymczaka (1979 - 1981).
W różnych wypowiedziach pojawia się w zmienionej postaci, np. połknąć bakcyl: Osiedlili się w Trzebieży. Rybołówstwa nauczył ją mąż. Przebrnęła przez trudne początki, połknęła bakcyl męskiego zawodu. Łowi od pięćdziesiątego czwartego roku (MiZ 1983/22/3); Wielu połknęło bakcyl... (EP 1984/229/3 - tytuł artykułu); Dzięki pracy w poznańskim KDS (Klub Dziennikarzy Studenckich) wielu połknęło bakcyl dziennikarstwa (EP 1984/229/ 3); Hanna Juszczyc miała dwie pasje: podróże i interesy. Bakcyl podróżowania połknęła była najprawdopodobniej, gdy odwiedziła małżonka. Piaski Libii, słońce, wielbłądy, egzotyczni tubylcy - wszystko to mocno utkwiło w pamięci pani Hanny i zrodziło określone marzenia na przyszłość (W 1986/7/14); złapać bakcyl: Adam Zyguła ma dwie pasje - samochody i wiersze. Bakcyl poezji złapał jeszcze w szkole - w Technikum Samochodowym w Poznaniu (GP 1986/51/4); złapać bakcyla: Wydaje mi się jednak, że Chochlik skaczący po numerach pewnych tytułów prasowych wchłonął w siebie atmosferę panującą w redakcjach. Złapał bakcyla - jak pięknie mówią w telewizji panie i panowie pytani przez reporterów, dlaczego np. malują na szkle czy uprawiają ogródek (P 1984/43/15); chwycić bakcyla: Rozdania wypadły remisowo. Kiedy Zbyszek uznał, że frajer jest już gotowy, że chwycił bakcyla gry, wróciła z kuchni (W 1985/26/12) i spróbować bakcyla: Było pięknie, chociaż deszczowo i nie ciepło. Czar jezior przyciągnie każdego, kto chociaż raz spróbował bakcyla Mazur (TL 1984/180/8). Czy te innowacje są poprawne?
Słowniki podają, że bakcyl - to bakteria, zarazek. Przenośne znaczenie konstrukcji połknąć bakcyla rozwinęło się z obserwacji nad zarażaniem się niektórymi chorobami: może ono nastąpić przez połknięcie zarazka. Tradycja nie wspomina tu o spróbowaniu, chwyceniu czy złapaniu bakcyla, lecz tylko o połknięciu go. Zmieniając czasownik potknąć na spróbować, chwycić, złapać, wyraźnie się jej sprzeniewierzamy. Tworzymy konstrukcje bezsensowne, jak spróbować bakcyla i chwycić bakcyla, albo takie, którym nieświadomie nadajemy sens ironiczny (złapać bakcyla), tym samym dyskredytując czyjeś szlachetne pasje. O tym, że czasownik złapać w połączeniu z nazwami niektórych chorób tworzy konstrukcje wulgarne, dyskretnie wspomniał R. M. Groński w felietonie, z którego pochodzi cytowana wyżej innowacja złapać bakcyla.
Zmiana połknąć bakcyla na połknąć bakcyl powstała zapewne pod wpływem zwrotu połknąć haczyk 'dać się zwieść, oszukać; uwierzyć pozorom, pięknym słowom itp.' Oba mają bowiem ten sam schemat składniowy: czasownik + rzeczownik w bierniku. Lecz bakcyl jako rzeczownik żywotny przybiera w bierniku l.p. końcówkę dopełniacza, czyli -a (bakcyla), a haczyk jako rzeczownik nieżywotny ma w bierniku l.p. końcówkę mianownika, czyli zerową (haczyk). Konstrukcje potknąć bakcyl, złapać bakcyl naruszają utrwaloną normę gramatyczną. Świadczą o tym, że w poczuciu językowym wielu użytkowników dzisiejszej polszczyzny pojęcie żywotności czy nieżywotności takich rzeczowników, jak bakcyl, wirus i zarazek nie rysuje się zbyt jasno. Normatywiści opowiadają się za dwiema równouprawnionymi formami bierninika l.p. od wirus: wirusa//wirus (oglądać wirusa - oglądać wirus), natomiast nie przewidują tej możliwości w odniesieniu do obu pozostałych rzeczowników. Bakcylowi przypisują cechę nieżywotności. Dlatego mamy: połknąć bakcyla, ale wykryć zarazek.
 
PORYWAĆ SIĘ Z MOTYKĄ NA SŁONCE

 
O kimś, kto w jakiejś sytuacji podejmuje się zadań niemożliwych do wykonania, zadań ponad jego siły, mawiamy, że porywa się z motyką na słońce. Ten zwrot istnieje w polszczyźnie od końca XVI wieku. Dziś charakteryzuje się wymiennością członu czasownikowego (porywać się, zrywać się, rzucać się, iść, wybierać się) oraz tym, że oba jego człony rzeczownikowe (motyka, słońce) nie przybierają formy liczby mnogiej ani nie mogą być zastępowane innymi rzeczownikami.
Najczęściej spotyka się go w postaci porywać się (porwać się) z motyką na słońce: Jeszcze przed dwoma laty wydawało się że młodzi mieszkańcy Lubrza [...] porywają się z [...] motyką na słońce (GP 1986/236/4); Szef Monaru [...] zapowiada następną akcją młodzieży: doprowadzenie do porządku szaletów w całym kraju. Naszym zdaniem akcja musi spalić na panewce. W Polsce łatwiej porwać się z motyką na słońce niż ze ścierką na... (P 1986/46/16 - w rubryce “Coś z życia")- Czasem pojawia się również w postaci wybierać się z motyką na słońce, np. w wypowiedzi profesora Macieja Wiewiórowskiego: Byli nawet tacy, którzy mówili, że wybieram się z motyką na słońce, że robią krzywdą młodym ludziom, że niszczą ich, wpuszczając, w dziedziną, w której sam nie mam wielkiego doświadczenia (W 1986/ 44/5). Trudno natomiast znaleźć jego warianty z czasownikami rzucać się, zrywać się itp.
Odnajdujemy za to takie konteksty, w których wymienia się człon słońce na księżyc, np.: Na jednym zebraniu ktoś, zresztą bez złości, powiedział: Ossowski porywa się z motyką na księżyc! - To co z tego, jeśli się nam to uda? - odpalił przewodniczący (EP 1979/62/5); Kiedy podejmowaliśmy w naszej gminie walką ze złem i niepraworządnością [...] tzw. doświadczeni towarzysze odradzali nam to, mówiąc, iż z własnej praktyki wiedzą, że nigdy się to dotychczas w partii nikomu nie opłaciło. Z kolei mądrzy ludzie bezpartyjni mówili nam, że porywamy się z motyką na księżyc (TL 1986/247/3). Innowacja porywać się z motyką na księżyc niewiele zmienia sens swego pierwowzoru, ale narusza tradycję jego użyć. Lepiej zatem być z tą tradycją w zgodzie.
Natomiast niewątpliwym błędem jest innowacja polegająca na nadaniu członowi motyka formy liczby mnogiej: Może więc nasza historia była rzeczywiście historią ludzi nierozważnych, wariatów, co szli z motykami na słońce i wołali: “Polska"! (Polon 1978/1/4). Forma motykami ma znaczenie konkretniejsze od formy motyką, co kłóci się z ogólnym, metaforycznym znaczeniem całego zwrotu. Nie chodzi przecież o to, że ktoś naprawdę idzie (porywa się) z motyką na słońce, lecz o to, że postępuje nierozważnie, nie liczy się z rozsądkiem, brakuje mu poczucia rzeczywistości. Zmiana formy członu motyka tak silnie konkretyzuje znaczenie całości, że pozbawia cały zwrot sensu albo inaczej mówiąc - udosłownia go.
 
ODDAĆ KOMUŚ OSTATNIĄ POSŁUGĘ

 
Autor notatki “Zwłoki ofiar UB pod śródmiejskim parkingiem" (GW 1990/31/6) przypomina, że podczas wyburzania domów przy ul. 27 Grudnia w Poznaniu zatarto ślady po więzieniu śledczym Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, w którym wielu więźniów straciło życie i zostało pochowanych w tym miejscu, gdzie obecnie jest parking. Z inicjatywy Związku Więźniów Politycznych na tym parkingu ma zostać umieszczona tablica pamiątkowa, ale nie można jednak wykluczyć, że w przypadku potwierdzenia hipotezy o grzebaniu w tym miejscu zamordowanych Polaków, stosowne instytucje zarządzą rozkopanie terenu i ekshumację szczątków ofiar UB, którym - chociaż bezimiennym - będziemy mogli oddać ostatnią przysługę.
Czy treść “pochować, pogrzebać kogoś, wziąć udział w czyim pogrzebie" wyrażamy dziś zwrotem oddać komuś ostatnią przysługę, czy zwrotem oddać komuś ostatnią posługę? Słownik poprawnej polszczyzny (1973) wyraźnie ostrzega przed użyciem oddać komuś ostatnią przysługę i opowiada się jednoznacznie za oddać komuś ostatnią posługę. Werdykt ten nawiązuje do opinii wyrażonej przez Witolda Doroszewskiego w poradniku językowym O kulturze słowa (Warszawa 1962, s. 122): “Wyraz posługa w liczbie pojedynczej poza tym zwrotem nie jest dziś używany, istnieje on w języku tylko jako część składowa zwrotu oddać komu ostatnią posługę, który należy do tzw. idiomatyzmów, czyli zwrotów mających znaczenie konwencjonalne, nie będące sumą znaczeń składających się na nie wyrazów. Oddać albo spełnić ostatnią posługę znaczy 'wziąć udział w czyimś pogrzebie', można to rozumieć jako spełnienie czegoś, co się należy pamięci zmarłego, ale nie jest to przysługa oddana nieboszczykowi, bo przysługa to czynność przynosząca komuś pożytek', jeżeli nie jest przysługą niedźwiedzią. Nieboszczyk jest poza zasięgiem przysług i użycie tej formy w zwrocie [...] byłoby niewłaściwe".
Cytowana notatka o ofiarach prześladowań zawiera w sobie rażący zgrzyt semantyczny: zapowiedź uczczenia ich pamięci jest tak sformułowana, jakby chodziło również o przyniesienie im pożytku, gdy tymczasem są już oni poza zasięgiem wszelkich przysług.
 
PRZY CUDZYM OGNIU UPIEC WŁASNĄ PIECZEŃ

 
We wrocławskim tygodniku “Sprawy i Ludzie" (1987/8/15) ukazał się artykuł Ryszarda Niemca pt. Kiedy balast bierze górą ... Autor porusza w nim sprawę przygotowań znanego żeglarza Henryka Jaskuły do ponownego wyruszenia w rejs dookoła świata na jachcie “Dar Przemyśla". Przemyscy działacze żeglarstwa robili wszystko, by do tej wyprawy nie dopuścić. Przypomnieli wydarzenia z 1979 roku, kiedy to powracającego z rejsu Henryka Jaskułę fetowano w Gdańsku, a potem w telewizji. Odbywało się to co prawda bez specjalnego przyzwolenia żeglarza, ale zgodnie z ówczesną propagandą sukcesu. Teraz działacze twierdzą, że jacht jest własnością społeczną, mają do niego prawo również inni żeglarze. I oni to właśnie, już bez Henryka Jaskuły zaplanowali rejs po Morzu Śródziemnym. Wiadomo, że nie można ich przyrównywać do mistrza, którego przy okazji pomawiają o nieudolność i błędy w żeglowaniu w przerwanej przez niego wyprawie z 1984 roku.
Ryszard Niemiec tak pisze o działaniach żeglarzy z Przemyśla: Na tej atmosferze swoistego zawstydzenia piecze swoją zaściankową pieczeń grupa nieszczęśników mieniących się “rywalami" Jaskuły do jachtu. Rozpoznajemy tu aluzję do starego zwrotu przy cudzym ogniu upiec swoją pieczeń, 'korzystając z tego, że ktoś załatwia swoją sprawę, załatwić własną; skorzystać z okazji nadarzającej się komuś innemu' - albo jak krótko informuje Nowa księga przysłów polskich (Warszawa 1970): 'skorzystać z cudzej pracy'. Autor rozumie ten zwrot dość osobliwie. Używa go tak, jak by znaczył tyle, co 'skorzystać z nadarzającej się okazji, by komuś zaszkodzić'. Działacze z Przemyśla nie korzystają bowiem z cudzej pracy ani nie wyzyskują dla swoich celów nadarzającej się komuś innemu okazji. Sami przecież najpierw wytworzyli pewną atmosferę wokół Henryka Jaskuły i jego wyczynu z 1979 roku, przypomnieli nieudany rejs z 1984 roku, by przeszkodzić zamiarom wielkiego żeglarza. Szukali pretekstów, znaleźli je i chcą wyzyskać dla własnych celów. Dla wyrażenia tej treści zwrot z pieczenia wcale się nie nadaje. W ogóle nie powinno się go tu przywoływać.
Innowacja na atmosferze [...] piecze swoją zaściankową pieczeń grupa nieszczęśników [...] - jest tworem nieudanym zarówno pod względem formy, jak i pod względem treści. Przypomina sprzedaż bubla w atrakcyjnym opakowaniu. Silenie się na oryginalność wypowiedzi opłacone ceną najwyższą: zniekształceniem jej treści. Cały ten kontekst jest nieporadny, nielogiczny i żenujący.
 
ROZPĘDZIĆ NA CZTERY WIATRY

 
Na łamach tygodnika “Wprost" (1988/16/20-22) ukazał się artykuł Błażeja Baraniaka-Leszczyńskiego pod kokieteryjnym tytułem Teatr w zbyt ciasnych reformach, poświęcony współczesnemu życiu teatralnemu i sytuacji teatru w Polsce. Podobno teatr ma być zreformowany, ponieważ państwa jako mecenasa nie stać już na dopłacanie do biletów ani na utrzymywanie “zetatyzowanych" aktorów. Wyjściem z impasu byłoby pozamykanie niektórych scen, ale obecnie nie jest to takie proste, jak by się mogło wydawać. Tę myśl wyraża autor następująco: Wątpię, czy znajdzie się urzędnik, który podejmie decyzję o zamknięciu tej czy innej, choćby najpodlejszej, najbardziej niepotrzebnej i niechcianej sceny. Pewnie, że byłoby lepiej, gdyby ministerstwo finansowało tylko kilka państwowych teatrów. A jeszcze idealniej - gdyby bogatsze miasta utrzymywały swoje sceny, traktując je jako wizytówką własnych ambicji i możliwości. Całą resztą nieudanych scen można by rozpuścić na cztery wiatry, radząc życzliwie, aby troszczyły się same o siebie. Ale kto dokona takiej brutalnej rewolucji? (s. 21).
Odsuńmy na bok dylematy autora, a zatrzymajmy uwagę na tym, w jaki sposób posłużył się starym polskim zwrotem, który słowniki definiują jako 'rozpędzić na wszystkie strony, gwałtownie, brutalnie i bezpowrotnie'. W polskiej tradycji utrwaliły się trzy jego warianty: rozpadzie na cztery wiatry, rozproszyć na cztery wiatry i wygnać na cztery wiatry. Niestety, wymienność czasownika nie obejmuje tu wyrazu rozpuścić, a autor artykułu o to właśnie słowo ją rozszerzył, stwarzając innowację rozpuścić na cztery wiatry. Czy jest poprawna?
Na pewno nie i to z paru powodów. Po pierwsze - czasownik rozpuścić (bez względu na to, w którym ze swoich znaczeń został tu użyty) nie ma w swej treści nic, co by wskazywało na gwałtowność i brutalność oznaczonego nim działania, a ponadto w odniesieniu do realiów teatru może znaczyć tyle, co 'rozwiązać jakiś zespół'. Nietrudno zauważyć, że nie można go wtedy uzupełniać wyrażeniem na cztery wiatry, gdyż cała konstrukcja staje się bezsensowna i wypacza intencje twórcy wypowiedzi. Po drugie - innowacja rozpuścić na cztery wiatry nie jest semantycznie zestrojona z kontekstem. W jej otoczeniu pojawiają się słowa życzliwie, brutalna, rewolucja, które sugerują, że działanie nią oznaczone jest życzliwe i zarazem brutalne. Ta swoista ekwilibrystyka słowna demaskuje nieudolność stylistyczną piszącego, któremu łatwiej zwrot przetworzyć niż zapamiętać, co naprawdę znaczy. Po trzecie wreszcie - innowacja rozpuścić na cztery wiatry jest tzw. metaforą drugiego stopnia, czyli nadużyciem schematu łączliwości leksykalnej jej pierwowzoru. Zwrot rozpędzić na cztery wiatry ma odnośność realną ograniczoną do stosunków międzyludzkich (w Biblii, skąd pochodzi, do relacji: Bóg - człowiek), a tym samym jedynie poprawny schemat jego łączliwości ma postać: kto + rozpędził na cztery wiatry + kogo. W cytowanym kontekście mamy jednak: kto + rozpuścił na cztery wiatry + co. Wprawdzie wyrazy teatr, scena, aktor są semantycznie styczne, ale ich desygnaty nie są tożsame: aktor pracuje na scenie, lecz sam sceną nie jest.
 
SPOCZĄĆ NA LAURACH

 
W “Gazecie Poznańskiej" (1988/236/4) ukazała się notatka pt. Bez osiadania na laurach. Jej treść dotyczy pewnego wydarzenia w życiu wsi Lubrze w gminie Krzykosy. Otóż młodzi mieszkańcy tej wsi wyremontowali starą oborę i przeznaczyli ją na swój klub. Naczelnik gminy z początku im ten pomysł odradzał, nie wierzył bowiem, że tego dokonają. Młodzi się jednak uparli, dziś mają już klub, a w planie - budowę boiska i placu zabaw dla dzieci. Nie poprzestali więc na tym, czego dokonali, czekają tylko na sposobną chwilę, by ten plan zrealizować. Autor notatki tak to ujmuje: Nie zrezygnowali z niczego. Nie osiedli na laurach i gdy tylko w kasie gminnej będzie nieco bogaciej, natychmiast zabiorą się do pracy. Wszak udowodnili sobie i innym, że słów na wiatr nie rzucają.
W stylizacji tej wypowiedzi jest pewien zgrzyt, mianowicie - innowacja nie osiąść na laurach, z którą łączy się również tytuł: bez osiadania na laurach. Rozpoznajemy w niej wynik skrzyżowania dwóch polskich zwrotów: spocząć na laurach i osiąść na mieliźnie. Pierwszy znaczy tyle, co 'zaprzestać jakiejś działalności zadowoliwszy się dotychczasowymi osiągnięciami', drugi - wywodzący się z przenośni “morskiej" - tyle, co 'zaprzestać działalności, nie osiągnąć celu; zrezygnować z pierwotnych zamiarów'. Jak widać, mają one wspólny element treści: 'zaprzestać działalności', ale każdy z nich ujawnia inny powód tego zaprzestania. I właśnie to je różni. I trzeba o tym pamiętać, by ich nie utożsamiać i nie krzyżować. By nie tworzyć absurdów.
Innowacja osiąść (osiadać) na laurach wyraża treść zgoła odmienną od zamierzonej przez jej twórcę. Czasownik osiąść (osiadać) znaczy m.in. tyle, co 'zająć (zajmować) miejsce, obsiąść (obsiadać) co'. I właśnie to znaczenie aktualizuje się w zwrocie osiąść na mieliźnie. Pierwotnie odnoszono ów zwrot do takiej sytuacji, w której statek ugrzązł czy utknął na mieliźnie, czyli niejako “usiadł" na piasku. Dlatego osiąść na laurach znaczy dosłownie, tj. usiąść na nich tak, jak się siada na trawie, krześle czy kanapie. Ładny to komplement dla młodych ludzi z Lubrza!
Zwrot spocząć na laurach bywa też przekształcany na siąść na laurach, co jest takim samym nadużyciem, jak wyżej omówione. Innowację siąść na laurach odnalazłem w monologu bohatera powieści Jerzego Wawrzaka Patron dla bocznej ulicy (Warszawa 1980, s. 106): W każdym razie spotkało się w tym mieście [...] kilku ludzi z charakterem i coś z tego wynikało. A że nie są nadwrażliwcami pokornego serca, istnieją wszystkie przesłanki, że nadal coś będzie wynikać, że tak łatwo nie popuszczą danej im szansy i nie siądą na laurach.
Słownik poprawnej polszczyzny pod red. W. Doroszewskiego i H. Kurkowskiej (1973) podaje tylko: spocząć na laurach. Słownik języka polskiego pod red. M. Szymczaka (1978 - 1981) dopuszcza również usiąść na laurach, ale jest to na pewno błąd w sztuce redaktorskiej. Szkoda, że upowszechniony przez popularny słownik!
 
WYJŚĆ OBRONNĄ RĘKĄ

 
Jesienią 1988 roku w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej “Studio" wystawiono w postaci monodramu znany utwór Tadeusza Różewicza Stara kobieta wysiaduje. W recenzji z tego przedstawienia (W 1988/46/28 - 29) Jan Janusz Tycner pochwalił autorów przeróbki dramatu za sprawną kompilację różnych tekstów T. Różewicza oraz za to, że potraktowali didaskalia sztuki jako materiał sceniczny i wyszli z tego pomysłu obronną ręką (s. 29). Ich zabiegi redakcyjne pozwoliły bowiem zredukować liczbę osób dramatu Stara kobieta wysiaduje do jednej i tym samym przekształcić go w monodram, który świetnie wykonała Irena Jun. Zastanówmy się nad użyciem zwrotu wyjść obronną ręką. Znaczy on tyle, co 'mimo niebezpieczeństwa nie doznać szwanku, szczęśliwie uniknąć szkody, straty', a wchodząc do kontekstów, realizuje następujący schemat łączliwości leksykalnej: kto + wyszedł obronną ręką + z czego. Czy jednak można go łączyć z wyrazem pomysł i pisać, że ktoś wyszedł obronną ręką z pomysłu?
Wydaje się, że innowacja wyjść z pomysłu obronną ręką jest tu nadużyciem. Sam pomysł przeróbki sztuki Stara kobieta wysiaduje na monodram w niczym jeszcze nie zagrażał aktorce Irenie Jun i reżyserowi Markowi Chojnackiemu, na jego realizację mieli bowiem zgodę samego Różewicza, a więc osoby najbardziej w tym zainteresowanej. Natomiast realizacja tego pomysłu mogła zagrozić wartościom sztuki Stara kobieta wysiaduje i tym samym dobremu imieniu jej twórcy, gdyby reżyser i aktorka dokonali jej niesprawnie i nieudolnie. Tymczasem przeróbka w pełni się udała, wystawiony monodram spotkał się z życzliwym przyjęciem zarówno ze strony publiczności, jak i ze strony krytyki teatralnej, o czym świadczy m.in. recenzja J. J. Tycnera.
Irena Jun i Marek Chojnacki, przekształcając sztukę T. Różewicza w monodram, wpadli na pomysł, by didaskalia przesunąć do tekstu głównego. Zrealizowali go szczęśliwie. I tak właśnie, bez silenia się na przesadną oryginalność, należało tę sytuację określić.
Innowacja wyjść obronną ręką z pomysłu jest w równym stopniu oryginalna w kształcie, co niedorzeczna w treści. To samo trzeba powiedzieć o innowacji wychodzić obronną ręką wobec oczekiwań i zadań, którą wynotowałem z artykułu o aktorstwie Piotra Fronczewskiego: Wobec tych wszystkich, często bardzo sprzecznych oczekiwań i zadań aktor wychodzi najczęściej nie tylko obronną ręką, ale z pełnym, wiarygodnym sukcesem (TL 1988/269/7). Obie należy zaliczyć do typowych środków “stylu kwiecistego".
 
WYTRZĄSNĄĆ COŚ Z RĘKAWA

 
W jednym z programów telewizyjnych z czerwca 1984 roku usłyszeliśmy: [...] to przecież nie zawsze tak jest, robić wiersze z rękawa to nie każdy, nie każdy, bardzo niewielu artystów... Dla nikogo nie ulega wątpliwości, że w przytoczonym fragmencie tkwi błąd, każdy odczuwa nie zamierzony efekt komiczny tego robienia wierszy z rękawa; zastanówmy się jednak, jak do tego błędu doszło, jaki mechanizm leży u jego podstaw. Po chwili zastanowienia dojdziemy do wniosku, że nastąpiło tutaj skrzyżowanie dwu zwrotów o podobnym znaczeniu: robić coś na poczekaniu i wytrząsnąć coś z rękawa. Z pierwszego pochodzi robić coś (tu: wiersze), z drugiego - z rękawa; oba te ucięte fragmenty zostały zestawione razem i utworzyły nowy związek frazeologiczny o znaczeniu - w intencji mówiącego - zbliżonym do, dwu poprzednich (robić wiersze z rękawa ma tu znaczyć 'tworzyć wiersze improwizując, na poczekaniu, bez przygotowania, itp.). Nasza ocena tej innowacji jest negatywna, gdyż przy braku uzasadnienia funkcjonalnego razi nas ona i śmieszy swoją nietradycyjnością oraz brakiem wzajemnego zharmonizowania członów. Pierwszy ze zwrotów, robić coś na poczekaniu, odznacza się, wprawdzie ograniczoną, możliwością wymiany członków (zamiast robić możemy użyć tutaj czasowników napisać, ugotować, naprawić; na poczekaniu możemy zastąpić przez jakiś synonim tego wyrażenia), drugi natomiast zwrot, wytrząsnąć coś z rękawa, jest stałym związkiem frazeologicznym, w którym norma nie pozwala zastępować innym elementem żadnego z członów (nie możemy więc powiedzieć, bez zmiany znaczenia na dosłowne, wyjąć coś z rękawa, wytrząsnąć coś z kieszeni czy jeszcze jakoś inaczej).
Omówiony wyżej wypadek jest klasycznym przykładem zjawiska zwanego kontaminacją. Kontaminacja polega na skrzyżowaniu dwu podobnych znaczeniowo (często też formalnie) elementów językowych, w którego wyniku powstaje nowy, trzeci element.
Na co dzień natomiast obserwujemy bardzo wiele innowacji spowodowanych kontaminacja (w przeważającej większości są to innowacje pozbawione funkcjonalnego uzasadnienia, a więc błędy językowe) we frazeologii i składni. Zaczęliśmy nasze uwagi od przykładu z zakresu frazeologii, zakończymy je przykładami z tej samej dziedziny: Rozmawiamy o utworzonym od niedawna towarzystwie jazzowym (skrzyżowanie wyrażeń: niedawno utworzony i działający od niedawna); Wersja ta poddawana jest coraz większym wątpliwościom (kontaminacja związków: poddawać sprawdzianom, weryfikacjom itp. i podawać w wątpliwość); Dużą pomoc w pracy wychowawczej z młodzieżą wojskową odgrywają,.. (nieść pomoc i odgrywać rolę); Wojna wyzwalała najpiękniejsze pokłady najpiękniejszych cech w człowieku ... (wojna odkrywała pokłady... i wojna wyzwalała w człowieku najpiękniejsze cechy ...).
 
WYWRZEĆ WPŁYW

 
We współczesnej polszczyźnie funkcjonują dwa bliskoznaczne zwroty odcisnąć (wycisnąć) piętno i wywrzeć wpływ. Różnią się jednak nie tylko ubocznymi odcieniami treści, lecz także składnią wewnętrzną: odcisnąć piętno - odcisnąć co na czymś, na kimś, wywrzeć wpływ - wywrzeć co na co, na kogo. W świadomości wielu użytkowników języka podobieństwo treści tych zwrotów góruje nad odmiennością ich formy, czego następstwem są liczne kontaminacje typu wywrzeć piętno na co: Czy jednak takim bohaterem pozostanie? Czy i na jego postawę wywrze niszczące piętno negatywna korekta rzeczywistości [...]? (K 1988/3/11 - w recenzji T. Miłkowskiego z powieści Tadeusza Siejaka Pustynia) i wywrzeć piętno na czym: Jest rzeczą wręcz zdumiewającą, jak silne piętno wywarła twórczość tych kilkudziesięciu zaledwie lat na dziejach, kształcie i samej istocie europejskiej kultury w ciągu dwóch następnych stuleci (A. Krawczuk, Poczet cesarzy rzymskich, Warszawa 1986, s. 26); Na spękanym torsie czcigodnego zabytku wywarły piętno dziesiątki wieków jego istnienia [...] (T. Kotula, Septymiusz Sewerus. Cesarz z Lepcis Magna, Wrocław 1986, s. 53); Obecność Rzymian na południowo-zachodnich rubieżach germańskiej wspólnoty etnicznej wywarła mocne piętno na kulturze ludności miejscowej [...] (K 1987/18/6 - cytat z pracy zbiorowej Historia Niemiec, 1981); “Popioły" i “Próchno" wywarły duże piętno na ewolucji polskiej prozy XX wieku (J. Paszek, Sztuka aluzji literackiej. Zeromski-Berent-Joyce, Katowice 1984, s. 7); Wydaje się, że na przebiegu wizyty wywarła przede wszystkim swe piętno chilijska rzeczywistość (TL 1987/83/6 - o wizycie Jana Pawła II w Chile); Kto wywarł w XX wieku indywidualne piętno na losach kraju? (PT 1987/ 51 - 52/20).
Obie te innowacje są bez sensu, obie też w równym stopniu świadczą o rozregulowanej pamięci frazeologicznej ich twórców.
Polskie słowniki wyjaśniają bowiem, że piętno - to znak, znamię odbite, odciśnięte, wyciśnięte, wypalone na czymś jako znak rozpoznawczy. Nie można zatem mówić o wywarciu znaku czy znamienia na czymś, czy na coś, bo byłby to czysty absurd. A jednak tak się mówi i pisze! Na przekór rozsądkowi i tradycji! Błędnie!
Na koniec zacytujmy wybrane przykłady poprawnych użyć obu omawianych zwrotów: Przybrany ojciec, człowiek o wysokiej kulturze i wspaniałym charakterze, wywarł nań wpływ ogromny (A. Krawczuk, Poczet, s. 208); Prymasem został wreszcie ks. Wyszyński, człowiek, który na Kościele polskim odcisnął ogromne i silne piętno [...] (TP 1987/50/1); Wiadomo, że arcybiskup Wojtyła odegrał na Soborze bardzo ważną rolę, brał udział w redagowaniu “Gaudium et Spes". Ale i na nim Sobór wycisnął głębokie piętno (TP 1987/50/2).
 
ZDZIERAĆ GARDŁO

 
Znakomity felietonista “Polityki" udzielił wywiadu tygodnikowi “Wprost". Powiedział w nim m.in. o tym, że jako dziennikarz i pisarz nie spotyka się ze swoimi czytelnikami. Sformułował to zaś następująco: Ja sam nigdy nie biorę udziału w tak zwanych spotkaniach z czytelnikami, ponieważ uważam, że strzępi się na nich gardło mówiąc w kółko to samo w odpowiedzi na wciąż te same pytania w rodzaju: “skąd pan bierze tematy do felietonów?" i “dlaczego Kałużyński się drapie?" (W 1986/19/6).
Zdaniem felietonisty na spotkaniach z czytelnikami mówi się dużo i niepotrzebnie, a dość często nie o tym, co się ma istotnie do powiedzenia, bo czytelnicy pytają wciąż o te same sprawy, tylko ich interesujące. Pytania są stereotypowe, odpowiedzi także. Zapewne tak bywa, tylko że po polsku treść: 'mówić dużo a niepotrzebnie' wyraża się nie za pomocą konstrukcji strzępić gardło, lecz zwrotu zdzierać gardło i jego synonimów: strzępić język, strzępić gębę po próżnicy. Konstrukcja strzępić gardło jest innowacją powstałą ze skrzyżowania zwrotów strzępić język i zdzierać gardło. Nie różni się od nich znaczeniem, nie wzbogacą języka, gdyż dubluje jedynie treść tych zwrotów, z których się wywodzi. Jest przeto wyznacznikiem pozornego nadmiaru środków językowych. Tworem nieoryginalnym i zupełnie niepotrzebnym.
 
ZŁAPAĆ NA GORĄCYM UCZYNKU

 
Arkady Radosław Fiedler, mistrz krawiecki, geograf i znany podróżnik, opublikował we “Wprost" (1987/4/19-21) bardzo interesujący artykuł, w którym opisał swoje przygody związane z poszukiwaniem śladów pisma hieroglificznego panamskich Indian Kuna. Oto fragment jego wspomnień z pobytu w Boliwii: Z Peru wyjeżdżam do stolicy Boliwii La Paz. Jej nazwa w tłumaczeniu z hiszpańskiego brzmi - Pokój. W Pokoju nie ma spokoju. W powietrzu wisi groźba masowych strajków i demonstracji ciągle niezadowolonej ludności. Pieniądz tutejszy, peso, leci w dół na łeb, na szyję. W kieszeni mam miliony warte groszy. Ale mam nadzieją, że w La Paz złapię na gorącym uczynku starodawne pismo Andów, które w tym mieście, roztrzęsionym politycznie, znalazło cichy azyl (s. 20).
W tym sprawnie skonstruowanym zapisie wrażeń z podróży zaskakuje nas swoista nonszalancja stylu, zgrzyt wywołany niewłaściwym użyciem starego zwrotu kłapać na gorącym uczynku. Przypomnijmy od razu, że złapać na gorącym uczynku znaczy tyle, co zaskoczyć kogoś w chwili popełniania uczynku traktowanego jako naganny. Odnośność realna tego frazeologizmu nie przekracza sfery stosunków międzyludzkich, o czym informuje jego schemat łączliwości leksykalnej: kto + złapał na gorącym uczynku + kogo, nie zaś kto + złapał na gorącym uczynku + co, jak mamy u A. R. Fiedlera.
Autor Utalentowanych analfabetów posłużył się wspomnianym zwrotem tak, jakby wcale nie znał jego znaczenia albo też usiłował je radykalnie zmienić. Stworzył innowację: złapać na gorącym uczynku starodawne pismo Andów, która sprawia wrażenie zaskakującej metafory. I jest nią, dopóki nie wmyślimy się w jej treść. Wtedy się okaże, że to twór bez sensu. Przejaw nieporadności stylistycznej piszącego.
3. POPRAWNOŚĆ SKŁADNIOWA

 
SKRÓTY SKŁADNIOWE

 
W rozwoju współczesnej polszczyzny ujawniły się dwie sprzeczne ze sobą tendencje: dążność do skrótu i dążność do precyzji. Pierwsza zgodna jest z prawem upraszczania systemu językowego, druga - z prawem różnicowania jego elementów składowych. Zbyt daleko posunięta skrótowość zaciera precyzję wypowiedzi i utrudnia jej odbiór, a dość często narusza także tradycję użycia danych środków językowych. Oba te względy przekonują o “nieopłacalności" skrótów, zwłaszcza jeśli chodzi o nadmiernie uproszczone konstrukcje składniowe.
Z funkcjonalnie uzasadnionym skrótem składniowym mamy do czynienia w konstrukcjach składających się z dwóch zdań współrzędnych, których orzeczenia występują z dopełnieniami tożsamymi leksykalnie i wyrażonymi tym samym przypadkiem. Prostym przykładem takiej konstrukcji może być zdanie: Zenek poznał i pokochał piękną dziewczynę. Oba orzeczenia (poznać, pokochać) występują tu z dopełnieniami wyrażonymi tym samym przypadkiem (biernik) i tożsamymi leksykalnie: poznać dziewczynę, pokochać dziewczynę. Nic przeto dziwnego, że z pełnej konstrukcji: Zenek poznał piękną dziewczynę i pokochał piękną dziewczynę powstał skrót w postaci dwóch orzeczeń połączonych z jednym dopełnieniem: poznał i pokochał dziewczynę. Oto kolejne przykłady takich skrótów: Staje przed nami zasadnicze pytanie: co powinniśmy czynić i jakie przedsięwziąć środki, aby opanować i przezwyciężyć zaistniały kryzys społeczno-polityczny (GZ 1980/214/4); I sekretarz KC stwierdził, że docenia i popiera te formy działalności “Solidarności", które świadczą o jej chęci mądrej, efektywnej i konstruktywnej pracy dla Polski (TL 1980/ 238/2); Prymas doceniał i podnosił rangę stolicy duchowej Opolszczyzny (PK 1980/25/2). W przytoczonych konstrukcjach mamy następujące skróty: opanować i przezwyciężyć kryzys, docenia i popiera formy działania, doceniał i podnosił rangę. Występowanie jednego dopełnienia przy dwóch czasownikach nie budzi tu żadnych zastrzeżeń normatywnych, ponieważ oba czasowniki mają tę samą rekcję: opanować co i przezwyciężyć co, doceniać co i popierać co, doceniać co i podnosić co.
Za niepoprawne uznamy takie skróty składniowe, w których jedno dopełnienie łączy się z dwoma czasownikami o odmiennej rekcji. Tego typu skróty nie tylko naruszają tradycyjnie ustaloną rekcję czasowników, lecz także w znacznym stopniu komplikują odbiór przekazywanej treści. Rozpatrzmy przykłady takich błędnych uproszczeń: Dzieci codziennie dowiadują się i poznają czegoś nowego (Polskie Radio 9 VII 1980); Zwracając się do Edwarda Gierka podkreślił, że podobnie myśli i czuje sprawy związane z rozwojem Polski i jej pozycji w świecie (GZ 1979/39/2); Może jednak powinniśmy zastanowić się nad tym, czy nie warto zaufać i uwierzyć w normalną ludzką uczciwość i chęć do rzetelnej pracy (ŻL 1980/37/19). W konstrukcji myśli i czuje sprawy utożsamiono rekcję obu czasowników, gdy tymczasem każdy z nich rządzi innym przypadkiem dopełnienia: myśleć o czym II II nad czym i czuć co. Podobnie uczyniono w pozostałych zdaniach.
O wiele częstsze od przytoczonych są skróty polegające na utożsamianiu rekcji dwóch czasowników, z których jeden ma tzw. rekcję rozchwianą. W języku potocznym czasowniki typu szukać, strzec i bronić na przekór normie łączy się nie z dopełniaczem, lecz z biernikiem. Rozchwianie to staje się podłożem niepoprawnych uproszczeń składniowych zwłaszcza wtedy, gdy np. strzec lub szukać wystąpi w połączeniu z takim czasownikiem, który ma rekcję biernikową. Oto przykłady takich nadużyć syntaktycznych: To przecież Statut PZPR mówi, że obowiązkiem członka partii jest strzec i chronić pozytywną krytykę (S 1978/21/5); Trzeba szukać i zgłębić naturę wszystkich deformacji [...] (TL 1980/265/2); Ale wszyscy musimy jasno sobie uświadomić, że reprezentują one i bronią interesy pracowników [...] (TL 1980/268/3 - mowa o związkach zawodowych). Narzucono w nich rekcję biernikową czasownikom strzec, szukać i bronić, podczas gdy zgodnie z normą i tradycją powinny być one połączone z dopełniaczem: strzec czego, szukać czego, bronić czego.
 
KONTAMINACJA W SKŁADNI

 
W jednym z poprzednich rozdziałów była mowa o kontaminacji. Określiliśmy ją jako skrzyżowanie dwu elementów językowych o podobnym znaczeniu (często i o podobnej formie, zwłaszcza w wypadkach kontaminacji słowotwórczej i wyrazowej); w wyniku tego skrzyżowania powstaje nowy, trzeci element. Przypomnijmy, że kontaminacja jako żywy współcześnie proces językowy przejawia się głównie w dziedzinie frazeologii i składni. Innowacje spowodowane w tym zakresie przez kontaminację najczęściej nie mają uzasadnienia funkcjonalnego i są uznawane za błędy językowe. Dzisiaj zajmiemy się przejawami kontaminacji w składni.
Zacznijmy od przykładu: Jedną ze spraw, która będzie także dzisiaj omawiana, to problem ruchu wynalazczego i racjonalizatorskiego. Zdanie to zawiera tzw. orzeczenie złożone, składające się z łącznika i orzecznika. Taki schemat składniowy jest realizowany we współczesnym języku polskim głównie przez dwa szablony, wzorce składniowe: A jest B oraz A to B. W pierwszym wypadku, jeśli orzecznik (B) jest rzeczownikiem, musi on wystąpić w narzędniku (wieloryb jest ssakiem); w wypadku drugim orzecznik występuje w mianowniku (wieloryb to ssak). Reguła ta nie budzi wątpliwości i w prostych, nie rozbudowanych zdaniach jest przez wszystkich przestrzegana (świadomie lub nie - to w tej chwili nie ma znaczenia). Sprawa się jednak komplikuje, gdy łącznik jest od rzeczownika oddalony w tekście, oddzielony od niego innymi składnikami zdania, całym wtrąconym zdaniem podrzędnym (jak w naszym przykładzie), a ponadto gdy podstawowa kolejność, podstawowy szyk członów (podmiot-łącznik-orzeczenie) ulega odwróceniu (też jak w naszym przykładzie). Stosunkowo łatwo, przy dekoncentracji uwagi mówiącego czy piszącego, dochodzi wtedy do skrzyżowania obu przedstawionych wyżej wzorców składniowych; w wyniku tego skrzyżowania orzecznik w mianowniku pojawia się przy łączniku jest, a orzecznik w narzędniku przy łączniku to. Tak się właśnie stało w cytowanym zdaniu: jedną ze spraw ... to problem. Poprawnie treść tego zdania można ukształtować dwojako pod względem formalnym, albo: Jedną ze spraw, które będą także dzisiaj omawiane, jest problem ruchu wynalazczego i racjonalizatorskiego, albo: Jedna ze spraw, które będą także dzisiaj omawiane, to problem ruchu racjonalizatorskiego i wynalazczego.
Najczęstsze bodaj są błędy wywołane skrzyżowaniem podobnych znaczeniowo i funkcjonalnie zwrotów złożonych z czasownika i rządzonego przez ten czasownik dopełnienia: Niektóre miasta uznają Hitlera swoim honorowym obywatelem (skrzyżowanie uznać kogo za kogo, np. uznać Hitlera za honorowego obywatela i mianować kogo kim); W tym samym dniu w sprzedaży znajdzie się koperta zaopatrzona okolicznościowym datownikiem (kontaminacja opatrzyć czym, np. opatrzyć kopertę datownikiem, a więc i koperta opatrzona datownikiem oraz zaopatrzyć w co); Benzyna kosztuje osiem forintów za litr (skrzyżowanie dwu poprawnych konstrukcji: litr benzyny kosztuje osiem forintów i za litr benzyny płaci się osiem forintów).
Ogólną wskazówkę normatywną można sformułować następująco: tak jak, posługując się związkami frazeologicznymi, musimy pamiętać o tym, że część z nich ma charakter stały i że ta stabilność ich postaci objęta jest obowiązującą normą językową - tak samo, używając określonych schematów składniowych, musimy stosować odpowiednie wzorce składniowe, wymagające odpowiednich kategorii gramatycznych, np. odpowiedniego przyimka, przypadka. Wszelkie nie umotywowane względami funkcjonalnymi odstępstwa od tych zasad prowadzą do błędów językowych.
 
SKŁADNIA ZGODY

 
1. W komunikatach prasowych o obronach prac doktorskich na poznańskich uczelniach dość często pojawiają się sformułowania typu Dziekan i Rada Wydziału [...] zawiadamia [...]; Dziekan i Rada Wydziału [...] podaje do wiadomości [...]. Kryje się w nich błąd wynikający z naruszenia związku zgody między podstawowymi członami zdania: podmiotem (Dziekan i Rada Wydziału) i orzeczeniem (zawiadamia, podaje do wiadomości). Sygnalizowana przez podmiot mnogość nie znajduje swego odpowiednika w orzeczeniu użytym w liczbie pojedynczej, jakby podmiot był jednostkowy.
Chcąc być w zgodzie z polską normą składniową, trzeba te zdania tak przeredagować, żeby orzeczenie przybrało w nich liczbę mnogą. Wówczas poprawnie zrealizujemy zasadę zgody realnoznaczeniowej: podmiot szeregowy + orzeczenie w liczbie mnogiej. Tak właśnie mamy w następujących zdaniach: Na ulicy Andrzej i Amelia milczeli (P. Gojawiczyńska, Rajska jabłoń, Warszawa 1960, s. 71); Ogień i zgiełk pogromu oddalały się (O 1978/ 12/4); Swoboda i radość wymagają zaufania, to ich fundament (EP 1978/68/6); Wiatr i śnieg utrudniały grą (GP 1978/68/4); Gniew na męża i troska o syna miotały sercem Klementyny (T. Łopalewski, Ostatni z pierwszych, Warszawa 1976, s. 198); Zmrok i cisza ogarnęły go natychmiast (J. Iwaszkiewicz, Nowele włoskie, Warszawa 1947, s, 205). Jeśli zaś pozostawimy zdanie z ogłoszeń prasowych w niezmienionej formie, to tym samym zgodzimy się niejako na nieprecyzyjność jego sensu lub na uboczne jego treści, których wcale nie chcieliśmy w nim zawrzeć. Czytając między wierszami, można by dojść do wniosku, że dziekan nie bierze pod uwagę zdania rady wydziału albo że rada wydziału, podejmując określone decyzje, nie liczy się ze zdaniem dziekana, który tylko formalnie stoi na jego czele.
Orzeczenie może wystąpić w liczbie pojedynczej wówczas, gdy podmiot szeregowy składa się z podmiotu właściwego i podmiotu towarzyszącego, a więc konstrukcji z wyraźnie zasygnalizowaną nierównorzędnością członów szeregu, np. Karol z bratem, wiatr z deszczem, deszcz ze śniegiem. Tak mamy w następujących zdaniach: Stefan z psem wyszedł na spacer; Deszcz ze śniegiem, pada od rana; Ojciec z dzieckiem, wszedł do pokoju. Jeśli oba człony są wyrażane rzeczownikami osobowymi, orzeczenie może pojawić się zarówno w liczbie pojedynczej (Ojciec z matką wracał do domu), jak i w liczbie mnogiej (Ojciec z matką wracali do domu). W obu wypadkach będą to konstrukcje poprawne.
Inaczej rzecz się przedstawia, gdy mamy do czynienia z układem: orzeczenie + podmiot szeregowy. Wtedy orzeczenie powinno wystąpić w liczbie pojedynczej. Tak właśnie mamy w następujących zdaniach: Zza okna dochodził szum i gwar (J. Korczak, Jak na niebie, tak i na ziemi, Poznań 1972, s. 13); Siedzibą króla cechował spokój i powaga (P. Jasienica, Rzeczpospolita Obojga Narodów, Warszawa 1972, 1.1, s. 236); Pachniał wiatr i morze (W. Kubacki, Smutna Wenecja, Warszawa 1967, s. 119). Odstępstwa od tej zasady nie zawsze są błędami, a już na pewno nimi nie są, gdy w skład podmiotu wchodzą dwa rzeczowniki konkretne, np. Ale sekundują mu traktor i kombajn, a w pewnych wypadkach wkracza do akcji helikopter (J. J. Szczepański, Świat wielu czasów, Warszawa 1967, s. 167).
Rozpatrując składnię zgody realnoznaczeniowej, nie sposób nie wspomnieć o tym, że w języku mówionym coraz wyraźniej krystalizuje się tendencja do uzgadniania formy orzeczenia z bezpośrednio z nim sąsiadującym członem podmiotu, np. Zmęczenie i pot zalewał mu policzki (ŻL 1976/42/8); Papież i Baldwin rycerzy naglił, aby tureckich emirów bili, aby potęga krzyża znów rosła (EP 1978/110/4). Gdyby ta tendencja stała się kiedyś normą, polska składnia byłaby o wiele prostsza niż dziś. Wtedy też nie mielibyśmy pretensji do prasowych anonsów o obronach prac doktorskich.
2. Jak uzgodnić pod względem liczby orzeczenie przy podmiocie szeregowym składającym się z formy mianownikowej i wyrażenia przyimkowego w narzędniku (ojciec z matką, Karol z psem, brat z siostrą, profesor ze studentami)?
Z logicznego punktu widzenia odpowiedź jest prosta: sygnalizowana przez taki podmiot mnogość powinna zaleźć swoje odbicie w formie liczby mnogiej orzeczenia. W praktyce zasada ta nie jest wszak bezwyjątkowa, skoro nie należą do rzadkości takie zdania, w których orzeczenie występuje jednak w liczbie pojedynczej, np.: Ojciec z matką szedł do domu; Karol z psem wyszedł na spacer; Profesor ze studentami wyjechał w góry. Od czego zatem zależy użycie orzeczenia w formie liczby pojedynczej przy podmiocie - szeregu, którego jednym z członów jest tzw. narzędnikowy podmiot towarzyszący?
Liczba pojedyncza orzeczenia jest tu motywowana względami semantycznymi i konstrukcyjnymi, jak wspominają bowiem autorki Kultury języka polskiego - orzeczenie ma formę liczby pojedynczej, jeśli podmiot towarzyszący jest traktowany przez mówiącego jako znaczeniowo nierównorzędny podmiotowi mianownikowemu, co wyraźnie widać wówczas, gdy “owa podrzędność członu narzędnikowego zostanie zaakcentowana jakimś środkiem leksykalnym, np. przysłówkiem łącznie, wspólnie, np. Przewód sądowy łączenie z zeznaniami świadków potwierdził winę oskarżonego". Na motywację konstrukcyjną wskazują redaktorzy Słownika poprawnej polszczyzny (1973) pisząc, że jeżeli orzeczenie rozdziela człony takiego podmiotu, to może ono mieć tylko formą liczby pojedynczej, np. Ojciec wyjechał z matką na wczasy. Pewien wpływ na postać orzeczenia ma także szyk zdania, zwłaszcza wówczas, gdy orzeczenie stoi przed podmiotem, którego człon mianownikowy jest rzeczownikiem osobowym rodzaju męskiego, np. Wrócił Mikołaj z panem Adamem (E. Pietryk, Chilijska ostroga, Warszawa 1970, s. 240); Do kuchni wszedł Jędrzej z niskiego wzrostu chłopem (S. Piętak, Młodość Jasia Kunefała. Ucieczka z miejsc ukochanych, Warszawa 1975, s. 22). Zlekceważenie tej zasady doprowadza do powstawania takich niezręcznych zdań, jak: Pod stodołą stali ksiądz Olszewski z sekretarzem (ŻL 1978/37/8); Tutaj zamieszkali Andrzej z Teklą [...] (J. Putrament, Wybrańcy, Warszawa 1978, t. I, s. 219). W zdaniach tych mimowolnie wyodrębniają się związki stali ksiądz Olszewski i zamieszkali Andrzej, które wyraźnie przypominają gwarowe konstrukcje składniowe typu przyjechali ojciec z pola, ugotowali matka obiad.
Dość często spotyka się takie konstrukcje, w których mimo sygnalizowania nierównorzędności członów podmiotu wyrazami typu łącznie, wspólnie, wraz z ..., orzeczenie pojawia się w liczbie mnogiej. Dochodzi wówczas do wewnętrznej sprzeczności treściowej, swoistego niezdecydowania w postawie mówiącego: z jednej strony wyraźnie wskazuje on na nierównorzędność semantyczną członów podmiotu, z drugiej - poprzez wybór formy orzeczenia sam temu zaprzecza. Oto wybrane przykłady: Obecna Rada Zakładowa wspólnie z dyr. Syroką usiłują ingerować w nowy, wolny ruch związkowy [...] (P 1980/39/3); Wałęsa wraz z całym komitetem strajkowym pokazali, że można walczyć w obronie praw pracowniczych inaczej (GPr 1980/268/3); Są to sprawy tak samo wieczne, jak i współczesne, a Różewicz wraz z Mrożkiem załatwiają dla teatrów problem całej polskiej dramaturgii (ZL 1980/10/16); Księgowa wspólnie z sekretarką odwiedziły Zarząd Krajowy ZMW (W 1988/28/18). Być może, w zdaniach tych kryje się zamierzony fałsz treściowy lub chęć zakamuflowania właściwej postawy mówiącego wobec zjawisk, o których orzeka. Bez względu na te “podskórne" intencje mówiącego uznać je trzeba za rażące błędy składniowe.
3. We współczesnym zdaniu polskim zaimek zastępujący jakiś rzeczownik musi być z nim uzgodniony pod względem liczby i rodzaju, natomiast to, w jakim przypadku wystąpi, uzależnione jest albo od rekcji czasownika, którego jest dopełnieniem, albo od rekcji innego rzeczownika, którego jest przydawką. Zaimek zastępujący rzeczownik może wchodzić w dwa związki składniowe jednocześnie: wraz z zastępowanym rzeczownikiem tworzyć związek zgody, a z czasownikiem bądź innym rzeczownikiem - związek rządu. W obu tych związkach pełni funkcję podrzędnika - określa wyraz nadrzędny, uzupełniając go treściowo. O ile w związkach rządu pomyłki składniowe na ogół się nie zdarzają, o tyle w związkach zgody są one stosunkowo częste; pojawiają się nie tylko w potocznym języku mówionym, lecz również w wypowiedziach prasowych i artystycznych.
Przyczyną wykolejeń w związku rządu jest zwykle konflikt między formą a znaczeniem rzeczownika, ale nie tylko. Tak na przykład rzeczowniki typu młodzież, pokolenie, szlachta, załoga, tłum, motłoch, rzesza mają formę liczby pojedynczej, ale realnie odnoszą się do zespołu osób, a więc mają znaczenie mnogości. Chcąc zastąpić taki rzeczownik zaimkiem, musimy kierować się zasadą zgody formalnogramatycznej, tj. dostosować ów zaimek do formy, a nie do treści rzeczownika. Wszelkie odstępstwa od tej zasady uchodzą za rażące błędy składniowe. Takie właśnie omyłki popełniono w następujących kontekstach: Informowaliśmy już o przystąpieniu młodzieży Osiedla Słowiańskiego do naszej akcji. Wczoraj odwiedziliśmy ich przy pracy (SP 1977/68/6) i Rośnie nowe pokolenie, które - jeśli nawet ich rodzice mieszkali w nędznych [...] czworakach zwanych famułami - nie zawsze z chęcią do owych famuł [...] się przyznaje (K 1980/11/8). W pierwszym powinno być: młodzież - (odwiedziliśmy) ją, w drugim: pokolenie - jego (rodzice), choć wyrażenie rodzice pokolenia jest na tyle niezręczne, że trzeba by je zastąpić jakimś omówieniem.
Bardziej skomplikowane podłoże mają odstępstwa od składni zgody w następujących zdaniach: Przemawiać przeciwko złu można do skończenia świata, lecz przezwyciężać go samymi tylko słowami nie sposób (P. Jasienica, Rzeczpospolita, t. III, s. 479); Jedno stanowisko w oborze kosztuje dziś 100 - 150 tys. zł. Nie może być nam obojętne [...] czy krowa, która go zajmuje daje 10 czy 30 litrów mleka (GL 1980/63/3); Kolarstwo w Polsce jest sportem powszechnym. Uprawiają go tysiące młodzieży (PS 1977/8/3) oraz Dajemy wiarę, że można przeżyć życie bez chwili nudy, że można go wypełnić pożyteczną pracą (TK 1976/42/8). Chodzi tu o formę zaimka zastępującego rzeczowniki zło, stanowisko, kolarstwo i życie. Są to rzeczowniki rodzaju nijakiego. Dzięki zaimkowi uniknięto ich powtórzenia w bierniku liczby pojedynczej w wyrażeniach: przezwyciężyć zło, zajmować stanowisko, uprawiać kolarstwo, wypełnić życie pracą. Zastępujący je zaimek powinien mieć rodzaj nijaki i wystąpić również w bierniku liczby pojedynczej. Tym zaimkiem jest wyraz ono. W bierniku liczby pojedynczej wyraz ten ma formę je, a nie go, jak mylnie jej użyto we wszystkich przytoczonych wyżej kontekstach. Powinno zatem być: złu - przezwyciężyć je, stanowisko - zajmuje je, kolarstwo - uprawiają je, życie - wypełnić je pożyteczną pracą. Zaimek ono wchodzi tu wszędzie w związek zgody z rzeczownikiem (życie - ono) i w związek rządu z czasownikiem (wypełnić życie - wypełnić je).
4. Która z konstrukcji jest poprawna: głowa rodziny starała się wyjaśnić czy głowa rodziny starał się wyjaśnić, głowa Kościoła skrytykowała czy głowa Kościoła skrytykował?
Zanim na to pytanie odpowiemy, wyjaśnijmy, że konstrukcje głowa rodziny starała się i głowa Kościoła skrytykowała realizują składnię zgody formalnogramatycznej (rzeczownik głowa narzuca tu swój rodzaj orzeczeniu), natomiast konstrukcje: głowa rodziny starał się i głowa Kościoła skrytykował realizują składnię zgody realnoznaczeniowej (głowa rodziny i głowa Kościoła - to mężczyźni, zatem orzeczenie przybiera rodzaj męski). Oba te sposoby uzgodnienia orzeczenia z podmiotem rażą, obie przytaczane konstrukcje są niepoprawne. Co w takim razie zrobić, żeby być w zgodzie z polską normą składniową? Przeredagować zdanie w taki sposób, by wyrażenia głowa rodziny, głowa Kościoła przestały być podmiotami, a zajęły miejsce tzw. dopowiedzenia. Wówczas dostosowujemy orzeczenie nie do dopowiedzenia, lecz do podmiotu: starał się to wyjaśnić Kowalski, głowa rodziny..., skrytykował to Jan Paweł II, głowa Kościoła ...
O tym, że nie są to rozważania czysto teoretyczne, przekonują następujące konteksty: Głowa niemieck-języcznej rodziny starał się wyjaśnić, na czym polega problem (GP 1983/195/5) oraz Głowa Kościółek rzymsko-katolickiego skrytykował “gwałt, niesprawiedliwość i brak szacunku dla tradycji Indian" (TL 1983/57/ 7) i Głowa Kościoła wskazała, odnosząc się do sytuacji Haitańczyków, że głód, analfabetyzm i bezrobocie powinny zostać natychmiast zlikwidowane (GW 1983/50/1). W każdej z tych wypowiedzi mamy wykolejenie związku zgody.
 
PRZYPADEK DOPEŁNIENIA

 
1. We współczesnej składni polskiej ostro się zarysowała rywalizacja między biernikiem a dopełniaczem jako przypadkami dopełnienia bliższego. Zwycięsko z niej wychodzi biernik, a dopełniacz utrzymuje się tylko w ściśle określonych kontekstach bądź jako wymienny ze swoim rywalem, np. dozorować co lub dozorować czego, unieść co lub unieść czego, bądź jako niewymienny, np. pilnować czego, próbować czego, nabyć czego w sensie 'przyswoić sobie': nabyć ogłady, wiedzy, doświadczenia, dotknąć czego w znaczeniu 'wyczuć dotykiem': dotknąć stołu, liścia, płotu, dotrzymać czego (ale tylko w połączeniach typu dotrzymać słowa, obietnicy, przyrzeczenia, terminu itp.), dostarczyć czego (także tylko w połączeniach: dostarczyć emocji, wrażeń).
Warto się zastanowić nad tym, w jakich konstrukcjach utrzymuje się dziś dopełniacz jako jedyna poprawna forma dopełnienia. Z badań Danuty Buttler opublikowanych w pracy Innowacje składniowe współczesnej polszczyzny jasno wynika, że dopełniacz jest jedynym przypadkiem dopełnienia zarówno czasowników wchodzących w skład określonych grup semantycznych, jak i czasowników jednostkowych, izolowanych, które funkcjonują jako zbiór wyjątków. Dopełniacz trwa również w stałych zwrotach frazeologicznych typu dać czemu ucha, nadłożyć drogi, zażyć świeżego powietrza, dolewać oliwy do ognia, dopełnić formalności, przytrzeć komu rogów, popuścić cugli itp.
Spójną grupę czasowników o rekcji dopełniaczowej stanowią tzw. czasowniki ujemne typu zakazać, zabronić, zaniechać, zaprzestać, pozbyć się, zrzec się, odmówić, unikać i zaniedbać. Jest to grupa bardzo zwarta i zarazem odporna na wszelkie tendencje uogólniania się dopełnienia biernikowego: przy żadnym z nich biernik nie może się pojawić nawet jako forma oboczna. Podobnie jest z grupą tzw. verba optandi, w skład której wchodzą czasowniki o ogólnym znaczeniu 'życzyć sobie czego', a więc żądać, wymagać, domagać się, żebrać, pragnąć, prosić i pożądać (por. pożądać kobiety, snu, spokoju itp.). Tutaj jednak przy niektórych z nich może się pojawić dopełnienie w formie wyrażenia przyimkowego w bierniku, np. prosić czego i prosić o co, żebrać czego i żebrać o co, błagać czego i błagać o co.
Mało wyrazista jest dziś grupa tzw. czasowników partytywnych oznaczających czynność cząstkową, nie obejmującą całego przedmiotu jako dopełnienia. W zasadzie grupę tę tworzą tylko czasowniki typu próbować, spróbować, skosztować, nasypać, dolać, dosypać, zaczerpnąć, ukroić, przysporzyć, udzielić i zażyć (ale tylko w połączeniach zażyć świeżego powietrza i zażyć tabaki). Natomiast wycofały się z niej już takie, jak dopowiedzieć, dopić, napocząć, dokończyć itp. Dziś rządzą one biernikiem.
Także grupa tzw. verba tuendi, tzn. czasowników z ogólnym znaczeniem 'brać w opiekę', a więc typu pilnować, bronić, doglądać, strzec jest już raczej na pozycji straconej. Wycofały się z niej takie czasowniki, jak asekurować, osłaniać, chronić, zabezpieczać, które regularnie wchodzą w związki z biernikiem. Pozostałe coraz rzadziej występują z dopełniaczem, choć norma składniowa zaleca tu tylko składnię dopełniaczową. Dodajmy, że jedynie poprawne są połączenia: pilnować czego, strzec czego i doglądać czego.
W konstrukcjach typu słuchać czego, szukać czego, potrzebować czego, dotyczyć czego dopełniacz występuje tylko jako przejaw tradycji, a więc niejako prawem zasiedzenia, brak tu bowiem zarówno motywacji semantycznej, jak i strukturalnej. Tradycję tę uszanowała współczesna norma składniowa, która zdecydowanie potępia pojawiające się połączenia słuchać co, szukać co, potrzebować co i dotyczyć co.
2. Czy poprawnie użyto dopełnienia biernikowego w następujących zdaniach: Tak myślę, czy to zdjęcie nie zrobiono na narożniku Roosevelta i Dąbrowskiego? (EP 1976/53/3); Musimy zaprzestać wyścig zbrojeń (“Wieczór z dziennikiem" TV, 16 IV 1978); Pracownik obowiązany jest [...] przestrzegać dyscyplinę pracy (EP 1975/256/5); Dwa, trzy błędy pozbawiły zespól polski szanse zwycięstwa (Polskie Radio); Poszukuję kulturalną, samotną panią w średnim wieku do prowadzenia domu (GW 1978/279/ 8); Nawet podczas treningów muszę chłopców hamować, aby oszczędzali swe siły (EP 1978/126/6); Każdy szuka smaczne jabłko (P 1979/36/7); Broniono więc nurt i Henryka Berezę przed [...] czyimiś atakami (P 1977/42/10)?
Bez wahania trzeba odpowiedzieć, że niepoprawny jest biernik przy czasowniku zaprzeczonym (to zdjęcie nie zrobiono) oraz przy czasownikach zaprzestać (zaprzestać wyścig zbrojeń), pozbawić (pozbawić szanse), poszukiwać (poszukiwać panią) i szukać (szukać jabłko).
Nieco inaczej ma się sprawa z biernikiem przy czasowniku przestrzegać, choć w tym kontekście także użyty jest niepoprawnie, gdyż przestrzegać w znaczeniu: 'honorować co, być w zgodzie z czym' rządzi dopełniaczem, a więc przestrzegać dyscypliny, przestrzegać przepisów drogowych, przestrzegać norm prawa, przestrzegać zasad interpunkcji itp. W innych znaczeniach, np. 'ostrzegać kogo przed czym', czasownik ten wymaga po sobie biernika. Podobnie jest z czasownikiem oszczędzać. Jeśli ma on znaczenie: 'chronić przed zbyt szybkim zużyciem', to - zgodnie z obecną normą składniową - wymaga dopełnienia w bierniku. Zatem połączenie oszczędzać siły jest poprawne. Użyty w innych znaczeniach wymaga dopełnienia w dopełniaczu, np. oszczędzać komu zmartwień, trosk, kłopotów, przykrości, a więc sprawiać, by ktoś ich nie doznał.
Czasownik bronić ma tzw. rekcję rozchwianą, ale współczesny zwyczaj językowy daje tu pierwszeństwo konstrukcji z dopełniaczem przed konstrukcją z biernikiem, a więc poprawne: bronić czego (bronić nurtu i Henryka Berezy). Wahania w łączliwości składniowej tego wyrazu mają tradycję sięgającą czasów Piotra Skargi (XVI wiek), w tekstach Mickiewicza dość często pojawiały się połączenia bronić Litwą, bronić ojczyzną; dziś także w niestarannym języku potocznym konstrukcja bronić co nie należy do sfery faktów wyjątkowych. Dlaczego w takim razie zaleca się jako jedynie poprawne bronić czego? Stanowisko to ma swoje uzasadnienie w tym, że czasownik bronić jest reprezentantem semantycznej grupy tzw. verba tuendi, tj. czasowników z ogólnym znaczeniem: 'brać w opiekę' (pilnować, strzec, doglądać, chronić). Wszystkie czasowniki z tej grupy miały nie tylko wspólny odcień znaczeniowy, lecz także ujednoliconą rekcję, tzn. rządziły dopełniaczem. Ale wypadły z niej już takie wyrazy, jak asekurować, osłaniać, zabezpieczać, które dziś łączą się tylko z biernikiem. Pozostałe, np. poza doglądać i pilnować, coraz częściej wchodzą w związek z biernikiem niż z dopełniaczem. Współczesna norma składniowa jest jednak konserwatywna i chce ten proces uogólniania się biernika powstrzymać.
Sądzimy, że ten konserwatyzm normy nie polega tylko na ślepym uporze gramatyków, dopóki bowiem istnieją czynniki semantyczne i konstrukcyjne podtrzymujące zwartość grupy verba tuendi, dopóty warto walczyć z biernikiem przy czasownikach strzec, bronić, pilnować i doglądać. To prawda, że proces uogólniania się biernika stale tu postępuje, ale jeszcze się nie zakończył, bo tradycja użyć dopełniacza jest wciąż żywa w świadomości językowej współczesnych Polaków.
 
DAJ BANAN CZY DAJ BANANA?

 
W pewnym środowisku powstał spór na temat, która z dwu konstrukcji jest poprawna: daj banan czy daj banana? Zaznaczmy, że nie chodziło o roślinę banan, lecz o owoc tej rośliny.
Żeby spór rozstrzygnąć, trzeba ustalić, którym przypadkiem rządzi czasownik dać: biernikiem czy dopełniaczem, a więc czy czynność dawania obejmuje cały przedmiot, czy tylko jego część. Czasownik dać, podobnie jak np. spróbować, skosztować, może łączyć się z dopełniaczem partytywnym (dać czego = dać trochę czego), a może też łączyć się z biernikiem (dać co = dać coś w całości). Subtelna różnica znaczeniowa między dać czego i dać co na ogół nie jest dziś wyczuwana, a wyjątek stanowią takie konstrukcje, jak dać chleb (cały bochenek) i dać chleba (jakąś część bochenka, np. kawałek). Wobec tego można od razu wykluczyć rząd dopełniaczowy (dać czego) i uznać, że spór dotyczył rządu biernikowego (dać co). Teraz rozstrzygnąć go łatwo, ponieważ banan w bierniku przybiera dwie równouprawnione postacie: banan (jak w mianowniku) i banana (jak w dopełniaczu). Obie zatem konstrukcje: daj banan i daj banana są poprawne.
Dla poparcia tego stanowiska przypomnijmy, że Słownik poprawnej polszczyzny (1973) pod hasłem banan 'owoc' podaje obie formy biernikowe banan i banana jako równouprawnione oraz przytacza przykłady: zjeść banana i zjeść banan, przekroić banan i przekroić banana. Skoro nie podaje przykładu konstrukcji z dopełniaczem, tym samym potwierdza, że współczesny zwyczaj językowy nie wyczuwa różnicy między dać banana i dać banan.
Przy okazji warto wspomnieć, że znaczenie wyrazu banan (nazwa rośliny i nazwa owocu tej rośliny) ma wpływ na jego odmianę. Otóż banan 'roślina' ma w dopełniaczu formy: bananu i banana, a w bierniku - tylko banan (np. hodować banan), natomiast banan 'owoc' ma w dopełniaczu formę banana, a w bierniku - formy: banana i banan.
 
POTRZEBOWAĆ CZEGO CZY POTRZEBOWAĆ CO?

 
We współczesnej polszczyźnie przybiera na sile proces uogólniania się biernika w funkcji dopełnienia tych czasowników, które wymagały (i wymagają) po sobie dopełnienia w dopełniaczu. Jednym z nich jest czasownik potrzebować. Oto wybrane konteksty, w których połączono go z biernikiem, a nie z dopełniaczem: Rolnik też ma dzieci i też coś je i potrzebuje mleko na karmę (P 1981/6/5); Michalski potrzebuje dużą zamrażarkę [...] (GP 1981/228/4); Mówiąc najprościej: nie wszyscy potrzebują benzynę [...] (GP 1986/158/6); Jak klient pochodzi za tym, co potrzebuje, stanie się mniej wybredny i grzeczny (EP 1986/195/2); Telewizja potrzebuje obiekt odpowiadający określonym wymogom (GW1987/102/3); W ten sam sposób można dowieść, że bocian potrzebuje tylko jedną nogą, bo drugiej prawie wcale nie używa (W 1988/44/20); Działacz klubu potrzebującego punkty musi znaleźć do niego [zawodnika - uzup. moje S. B.] dojście i doprowadzić do rozmowy w cztery oczy (W 1988/45/20).
Mamy w nich połączenia: potrzebować mleko (zamiast mleka), potrzebować zamrażarką (zamiast zamrażarki), potrzebować benzyną (zamiast benzyny), potrzebować co (zamiast czego), potrzebować obiekt (zamiast obiektu), potrzebować jedną nogą (zamiast jednej nogi), potrzebujący punkty (zamiast punktów). Każde z nich narusza normę, którą Słownik poprawnej polszczyzny (1973) formułuje następująco: potrzebować kogo, czego (nie: co), a więc wyraźnie zaleca składnię dopełniaczową tego czasownika. Podaje też przykłady poprawnych połączeń składniowych: potrzebować pomocy, potrzebować swobody, potrzebować całych zastępów ludzi do pracy, roślina potrzebuje światła do rozwoju.
Tę samą dopełniaczową składnię czasownika potrzebować propaguje wydawany obecnie Słownik syntaktyczno-generatywny czasowników polskich. W jego trzecim tomie (wyszedł w 1988 roku) zamieszczono następujące przykłady połączeń potrzebować z dopełniaczem: Pies potrzebuje opieki. - Róże potrzebują słońca i wilgoci. - Potrzebują twojej pomocy. - Miłość potrzebuje swobody i czasu do wydawania najpiękniejszych kwiatów. - Zosia znów potrzebuje nowej sukni. - Zosia znów potrzebuje pieniędzy. Przytoczyliśmy je tutaj po to, żeby raz jeszcze podkreślić, iż czasownik potrzebować wymaga po sobie dopełnienia w dopełniaczu, nie w bierniku. Tej zasady należy bezwzględnie przestrzegać w języku pisanym, który musi być staranniejszy i poprawniejszy od potocznego języka mówionego.
 
REGULOWAĆ CO CZY REGULOWAĆ CZYM?

 
Coraz częściej pojawia się w różnych wypowiedziach konstrukcja regulować ruchem, np. W odpowiednim czasie przed uroczystościami na obrzeżach miasta zostaną zlokalizowane punkty informacyjne i regulujące ruchem (GP 1983/139/8); Spowodowane tym komplikacje mają być w jakimś stopniu łagodzone pracą funkcjonariuszy MO działających na odcinku ruchu drogowego. W newralgicznych więc miejscach będą oni regulować ruchem (GP 1983/197/5). Czy jest poprawna?
Redaktorzy Słownika poprawnej polszczyzny (1973) opiniują ją negatywnie i wyraźnie stwierdzają: regulować ruch, nie: regulować ruchem (ale: kierować ruchem). Profesor Danuta Buttler w pracy Innowacje składniowe współczesnej polszczyzny uważa, że konstrukcja regulować ruchem ma szansę ustabilizowania się w normie, ponieważ spotyka się ją nagminnie nawet w wypowiedziach ludzi z wyższym wykształceniem. Na razie jest jednak niepoprawna.
Konstrukcja regulować ruchem powstała przez analogię do kierować ruchem. Wyraz kierować należy do grupy czasowników mających rząd narzędnikowy: dowodzić, kierować, rządzić, rozporządzać, zarządzać, administrować itp. (por. dowodzić plutonem, kierować zespołem, rządzić państwem, rozporządzać swoim czasem, zarządzać hotelem, administrować parafią). W odniesieniu do ruchu na drogach kierować i regulować mają wspólny odcień znaczeniowy. Nic przeto dziwnego, że upodobniły się pod względem rekcji.
O ile konstrukcja regulować ruchem jest może do przyjęcia, o tyle inne połączenia tego czasownika z narzędnikiem byłyby czymś zupełnie absurdalnym. Nie mówimy bowiem regulować płacami, regulować zegarkiem, regulować długami, lecz regulować płace, regulować zegarek, regulować długi. Dlatego połączenia regulować ruchem nie warto popierać.
 
RYZYKOWAĆ CO CZY RYZYKOWAĆ CZYM?

 
We współczesnej polszczyźnie szerzy się niepoprawna konstrukcja składniowa ryzykować czym zamiast ryzykować co. Występuje w tekstach prasowych, radiowych, w języku potocznym, a także w utworach znanych i cenionych pisarzy. Najczęściej w połączeniu z takimi wyrazami, jak życie (ryzykować życiem), zdrowie (ryzykować zdrowiem), stanowisko (ryzykować stanowiskiem), sława (ryzykować sławą) itp. Oto kilka przykładów:
Nie ma absolutnie żadnej wartości w systemie sportowej rywalizacji, dla której godzi się ryzykować życiem, szczególnie życiem nie swoim (T 1981/2/3); Oszczędź swoich pouczeń i mądrości tym, którzy taplają się w Karlinie w błocie i ryzykują zdrowiem (Tydz. 1981/4/13); Jednakże dla informatyki w Polsce [...] zrobił wiele, ryzykując nieraz stanowiskiem (ŻW 1981/ 43/3); Dyrektorzy spokojnie sobie urzędują, a sklepikarze ryzykują swoim kapitałem (GW 1983/59/3); I ryzykuje głową oraz sławą (H. Malewska, Przemija postać świata, Warszawa 1975, s. 470).
Konstrukcja ryzykować co ma znaczenie: 'narażać co na niebezpieczeństwo, zniszczenie, liczyć się ze stratą czego', ale może też znaczyć: 'narażać się na co', np. ryzykować kalectwo. W języku rosyjskim znaczenie to wyraża konstrukcja riskovat' czem, choć podobnie,. jak w polskim, wyraz ryzykować jest także oparty na włoskim risico. Zatem niepoprawna w polskim konstrukcja ryzykować czym jest składniowym rusycyzmem. Na jej obcość wskazywał swego czasu Witold Doroszewski, pisząc: “Ryzykuje się coś tak samo, jak się coś stawia na kartę. Konstrukcje z narzędnikiem ukazują się pod wpływem odpowiedniego zwrotu w języku rosyjskim". Świadomość językowa dzisiejszych Polaków nie wyczuwa tej obcości. Dlatego ryzykować czym szybko się upowszechnia.
 
UŻYWAĆ CZEGO CZY UŻYWAĆ CO?

 
Czasownik używać ma kilka znaczeń. Podstawowe - definiują słowniki jako 'posługiwać się czymś, użytkować, stosować coś'. Użyty w tym znaczeniu, wymaga po sobie dopełnienia w dopełniaczu, co wyraźnie zaleca Słownik poprawnej polszczyzny (1979), podając przykłady takich połączeń, jak używać okularów, używać leków, a także - użyć perswazji, użyć pretekstu. Zasada ta jest przestrzegana, gdy używać łączy się z rzeczownikiem abstrakcyjnym, np. Przypomnijmy tylko, że wobec kierowników Studium Wojskowego obu uczelni, którzy próbowali wytłumaczyć studentom bezsensowność podjęcia bojkotu zajęć wojskowych, użyto siły (GP 1988/285/3). Odstępstwa zdarzają się tu rzadko i każde z nich jest błędem składniowym, np. Przytacza autor obelżywe określenia, jakie wobec króla i jego zwolenników użyli w swych pracach o insurekcji Kołłątaj i Zajączek (A. Zahorski, Spór o Stanisława Augusta, Warszawa 1988, s. 397).
Jeśli zaś używać łączy się z rzeczownikiem konkretnym, to coraz częściej ten rzeczownik przybiera formę biernika, nie dopełniacza. Oto kilka przykładów tej nowej składni: Ja proszę panów jestem konserwatorem hydraulikiem. Ci nasi dzisiejsi mistrzowie mają za dużo siły albo nie wiedzą, jak się na przykład taki prysznic używa (SM 1983/90/11); Haftowała tak pięknie, że wprost żal taką poduszkę używać zgodnie z przeznaczeniem, chciałoby się raczej oprawić, zakryć szybą i powiesić, by zdobiła ścianę (GP 1987/57/4); Przeświadczenie rolników, iż woda, którą używają, stanie się całkiem niezdatna do użytku, znajduje potwierdzenie w negatywnych opiniach, jakie budowie lagun wystawiły dwie instytucje (TL 1987/223/3); Niestety, ten bat słowny używano czy nawet nadużywano w przeszłości, a trzódka i tak chodziła na boki (W 1988/50/31); Nie miał na sobie swego tabaczkowego garnituru, który używał jedynie na bardziej uroczyste okazje (K. T. Toeplitz, Gorący kartofel, Łódź 1986, s. 69). Jak ocenić te konstrukcje?
Zgodnie z zaleceniami Słownika poprawnej polszczyzny należałoby je zdyskwalifikować. Pojawiają się jednak głosy, by odnosić się do nich liberalnie. Profesor Danuta Buttler w pracy Innowacje składniowe współczesnej polszczyzny pisze: “Uznając więc jeszcze pierwszeństwo konstrukcji dopełniaczowej można zalecić już w tej chwili umiarkowaną tolerancję wobec związków z biernikiem, mianowicie dopuszczenie ich w polszczyźnie mówionej" (s. 118). Sądzimy, że dopuszczenie ich w polszczyźnie mówionej byłoby równoznaczne z dopuszczeniem ich w polszczyźnie pisanej. A skoro tak, to może od razu wyraźnie powiedzieć, że składnia czasownika używać (użyć) zależy od tego, z jakim rzeczownikiem wchodzi on w połączenie: łącząc się z rzeczownikiem abstrakcyjnym, ma składnię dopełniaczową, łącząc się z rzeczownikiem konkretnym, może mieć składnię dopełniaczową lub biernikową.
 
WSIĄŚĆ DO POCIĄGU CZY WSIĄŚĆ W POCIĄG?

 
Na oznaczenie czynności wejścia do wnętrza jakiegoś pojazdu (środka lokomocji), zajęcia w nim miejsca współcześni Polacy używają jednej z dwóch równoznacznych konstrukcji: wsiąść do czego i wsiąść w co, ale za poprawną uznaje się do dziś tylko pierwszą z nich.
Zasadnicza różnica między tymi konstrukcjami nie sprowadza się do odmienności znaczeń, lecz barwy. Otóż konstrukcją starszą i południowopolską jest wsiąść do czego, a młodszą i centralnopolską - wsiąść w co. Redaktorzy Słownika poprawnej polszczyzny (1973) opowiedzieli się za tym, co starsze i niewarszawskie. Jednak popularność zwrotu wsiąść w co stale wzrasta. Pojawia się on w wypowiedziach radiowych, telewizyjnych i prasowych, występuje w tekstach tak wybitnych i cenionych pisarzy, jak Andrzej Kuśniewicz, Marian Brandys, Ryszard Kapuściński. Oto w Witrażu Kuśniewicza czytamy: poszedł pieszo i wsiadł w pociąg o jedenastej; w Końcu świata szwoleżerów Brandysa: można w każdej chwili wsiąść w tramwaj, autobus lub taksówką i pojechać na historyczne pobojowisko na Pradze, a w Wojnie futbolowej Kapuścińskiego - wsiadłem w samolot i poleciałem na Kaukaz.
Wobec tego można już dziś przewidywać, że wsiąść w co zostanie z czasem zaakceptowane przez normę. Wtedy obie konstrukcje będą poprawne, a użytkownicy języka, wybierając jedną z nich, tym samym znajdą się w sytuacji, w której “mowa będzie ich zdradzać", tzn. wskazywać skąd pochodzą.
 
NAPOTYKAĆ NA CO

 
Do redakcji “Głosu Wielkopolskiego" nadszedł list, w którym Czytelniczka sformułowała zarzut, że w jednym z felietonów użyto błędnej konstrukcji napotykać na coś zamiast poprawnej napotykać coś w następującym kontekście: [...] w obu tych wypowiedziach skoncentrowano się na wyliczeniu trudności, na jakie napotykają w swej pracy szkoły i uczelnie Poznania [...]. Rzeczywiście, Słownik poprawnej polszczyzny (1973) potępia tę konstrukcję i cytuje poprawne: napotykać trudności, napotykać przeszkody. Redaktorzy Słownika powołują się na opinię Witolda Doroszewskiego, lecz trochę ją modyfikują, gdyż autor O kulturę słowa nie wyraził się aż tak rygorystycznie. Wręcz przeciwnie, pisał: “Konstrukcja napotykać na co jest przez gramatyków określana jako niepoprawna, ale liczba osób odczuwających tę konstrukcję jako rażącą, stale, jak gdyby, maleje". Rozpatrywał ją na tle takich poprawnych konstrukcji, jak natrafić na co, dobiec do mety, wejść w posiadanie, zajrzeć za szafę, przepłynąć przez rzekę - w każdej z nich jest powtórzony przyimek, dzięki czemu są precyzyjniejsze pod względem treści. Radził jednak przestrzegać reguły składniowej i nie dopuszczać do upowszechnienia się naprawdę rażących konstrukcji typu napotkał w lesie na domek.
Konstrukcje napotykać co i napotykać na co rozpatrzyła profesor Danuta Buttler w Innowacjach składniowych współczesnej polszczyzny. Zrewidowała rozstrzygnięcia Witolda Doroszewskiego. Oto jej opinia: “Ta zwłaszcza konstrukcja [napotykać na co - uzup. moje S.B.] była w wielu wydawnictwach normatywnych kwalifikowana jako błąd. Wydaje się, że czas już zrewidować te rozstrzygnięcia, nie odpowiadające współczesnemu uzusowi, i uznać omawiany związek za poprawny wariant połączenia biernikowego, zwłaszcza że i dawniej opinie na jego temat były podzielone; np. “Poradnik Językowy" z 1930 roku pisze: “Błędem to być nie może, skoro mówimy już przejść przez most, dojść do celu, nabić na widelec" (s. 131).
Z ogólnych rozważań autorki wynika, że czasowniki z przedrostkami przestrzennymi prze- (przepłynąć, przebiec) i na- (natrafić, najechać) zmieniają składnię biernikową na przyimkową: przepłynąć rzekę - przepłynąć przez rzekę, przebiec jezdnię - przebiec przez jezdnię, nadepnąć kwiat - nadepnąć na kwiat (ale tylko nadepnąć komu na odcisk), wreszcie tylko natrafić na co, choć dawniej było natrafić co. Konstrukcje analityczne (przyimkowe) są precyzyjniejsze od syntetycznych (wyrażonych formą biernika bez przyimka).
Wydaje się, że konstrukcje napotykać co i napotykać na co dzieli pewna różnica: syntetyczną można uzupełnić zarówno rzeczownikiem konkretnym, jak i abstrakcyjnym, np. napotykać domy, mosty, drzewa - napotykać trudności, przeszkody, opór przeciwnika, natomiast analityczną - chyba tylko abstrakcyjnym, np. napotykać na trudności, na przeszkody, na opór przeciwnika. I może dlatego Witold Doroszewski potępiał konstrukcję napotkał w lesie na domek.
 
POSTULOWAĆ CO

 
Jednym z wyrazów nadużywanych w wypowiedziach oficjalnych (prasowych i urzędowych) jest czasownik postulować 'domagać się, żądać czego, zabiegać o co, wysuwać co jako postulat'. Pod względem znaczenia bliski jest on tzw. verba optandi, tj. czasownikom o wspólnym odcieniu treści 'życzyć sobie czego', a więc domagać się, żądać, wymagać, prosić, błagać, żebrać itp. Ale pod względem składniowym jest od nich całkowicie odmienny: verba optandi wymagają po sobie dopełniacza (żądać czego, domagać się czego), a postulować - biernika (postulować co).
Czasowniki z grupy verba optandi łączyły się również z wyrażeniami przyimkowymi: prosić o co, błagać o co, żądać o co (do XVII wieku). Dziś, jak wiadomo, jedne z nich mają po dwa równouprawnione schematy składniowe, np. prosić czego i prosić o co, błagać czego i błagać o co, żebrać czego i żebrać o co, inne - tylko jeden schemat, np. domagać się czego, żądać czego, życzyć sobie czego, wymagać czego. Ponieważ postulować nie może się łączyć z dopełniaczem, a jego podobieństwo semantyczne do verba optandi jest nadal wyraźnie odczuwane, użytkownicy współczesnej polszczyzny przypisują mu składnię biernikową: postulować o co (czasem narzędnikową: postulować za czym).
Oba schematy składniowe postulować o co i postulować za czym nie zyskały aprobaty normy. Słownik poprawnej polszczyzny (1973) za poprawny uznaje tylko schemat postulować co. Lecz nadużywanie schematu postulować o co wcale nie słabnie. Oto dwa przykłady użycia tej błędnej konstrukcji: MPK postuluje, i chyba słusznie, o pomoc przedsiębiorstw specjalistycznych przede wszystkim w zakresie robót inwestycyjnych (EP 1984/42/5) i: Mieszkańcy postulują o podjęcie prób przynajmniej prowizorycznego uruchomienia nowej linii autobusowej (EP 1984/244/5). Gdyby w obu tych zdaniach użyto zamiast postulować czasownika mniej oficjalnego prosić, nie byłoby błędu.
 
ROKOWAĆ CO

 
Czasownik rokować ma kilka znaczeń, m.in. 'stanowić zapowiedź czego; zapowiadać, przewidywać, wróżyć' itp., ale wtedy występuje zawsze z dopełnieniem: rokować co, np. rokować poprawę, powodzenie, zyski, nadzieję i rokować komu co, np. rokować komu długie życie, wspaniałą przyszłość, rozgłos, sławę. Jeśli zaś posłużymy się nim bez dopełnienia, to albo stworzymy żart językowy, albo popełnimy błąd gramatyczny.
Profesor Danuta Buttler w pracy Polski dowcip językowy cytuje ze “Szpilek" następujący żart: Kłyś nie jest debiutantem i rokuje już od dawna, co znaczy, że ten autor nic wielkiego nie stworzył, choć wciąż się dobrze zapowiada. Skrót składniowy rokuje (zamiast: rokuje co) wyostrzył tu przytyk pod adresem pisarza i z tego względu nie możemy go uznać za błąd składniowy.
Zgoła odmiennie jest w następującym kontekście: Oziminy siane z opóźnieniem, w bardzo wysuszoną ziemię, nawet te najpóźniejsze, odrobiły dystans, a niekiedy rokują nawet lepiej niż siane w czasie optymalnym, które - jak wynika z obserwacji - zanadto w tej ciepłej aurze wyrosły (GP 1983/33/3). Pominąwszy rozwlekłą stylizację tego zdania, zwróćmy uwagę na sformułowanie: oziminy rokują. Nie ma ono sensu, gdyż nie wiadomo, co rokują, co zapowiadają. Jeśli autor użył tu rokować w znaczeniu 'zapowiadać się', to i tak naruszył utrwalone znaczenie tego czasownika, ponieważ nie znaczy on 'zapowiadać się', lecz 'zapowiadać'. Wystarczyło zatem napisać: oziminy zapowiadają się [...] lepiej niż... Wynalazczość leksykalną autora trzeba uznać za chybioną.
 
ROBIĆ W BIUSTONOSZACH

 
Już od kilku lat upowszechniają się dość zaskakujące konstrukcje typu robić w kulturze, robić w sporcie, robić w polityce, a ostatnio również takie, jak robić w nafcie, robić w bieliźnie, robić w goździkach, robić w biustonoszach: Tak w ogólnym zarysie przedstawia się coraz powszechniejsze zjawisko “przebranżawiania", które dotyczy nie tylko inżynierów, a polega najogólniej biorąc na tym, że archeolog hoduje bobik albo warchlaki, a historyk sztuki robi... w biustonoszach (GW 1985/95/3). Przypominają one gwarowe określenia typu robić w polu, robić w fabryce, ale niewiele mają z nimi wspólnego poza tym, że istotnie w gwarach czasownik robić łączy się z rzeczownikiem konkretnym, tworząc konstrukcję oznaczającą konkretne miejsce pracy. Rodowód innowacji robić w kulturze, robić w biustonoszach jest zgoła odmienny. Wydaje się, że w jakimś stopniu nawiązują one do sposobów przekręcania polszczyzny przez zasymilowanych Żydów. Do ich upowszechnienia przyczyniły się dialogi z filmu Ziemia obiecana, a zwłaszcza te z nich, w których się wypowiadają łódzcy bankierzy, np. Grosglik. To on, dowiedziawszy się o śmierci Wiktora Hugo, pyta swego pracownika: W czym robił?, na co Blumenfeld odpowiada: - W literaturze. W powieści Reymonta są jednak tylko konstrukcje: robić w etyce, robić w literaturze i robić w placach. W dialogach filmowych podobnych konstrukcji jest znacznie więcej, o co postarali się autorzy scenariusza. Widzowie odbierali je ze śmiechem i traktowali na równi z pytaniem: W co pan wkłada swój interes? W powieści były wyznacznikami charakteryzacji językowej bohaterów, w filmie spełniały funkcję komiczną. Od czasu wyświetlania Ziemi obiecanej stale ich przybywa, a ich twórcy nie zdają sobie sprawy z tego, że istnieje dość wyraźna różnica między połączeniami czasownika robić z rzeczownikami abstrakcyjnymi (robić w nauce, robić w kulturze), a połączeniami tegoż z rzeczownikami konkretnymi (robić w bieliźnie, robić w goździkach, robić w kartoflach). W połączeniach robić + rzeczownik konkretny odżywa “fizjologiczne" znaczenie tego czasownika.
 
PYTAĆ SIĘ MATCE

 
Ukryta w tytule konstrukcja pytać się (spytać się) komu jest jedną z osobliwości składniowych gwary miejskiej Poznania. Ostatnio sporo o niej pisano, lecz niezbyt trafnie. To właśnie skłoniło nas do zabrania głosu na jej temat.
O pytać się matce trzykrotnie wspominają autorki Mowy mieszkańców Poznania (Poznań 1986). Monika Gruchmanowa w szkicowej charakterystyce polszczyzny poznańskiej pisze: “W składni wskazuje się na odmienne użycie przypadków, jak: pytać się matce (zamiast: pytać się matki), rodzice cieszyli się memu przybyciu (zamiast: z mojego przybycia), jest podobny ojcu (zamiast: do ojca)" (s. 26). Dwa razy przywołuje ją w swych rozważaniach Małgorzata Witaszek-Samborska, widząc w niej jedną z cech języka starszej inteligencji poznańskiej (s. 58), a zarazem poznański regionalizm składniowy (s. 147). Obie autorki nie podają, skąd się ta konstrukcja wzięła ani w jaki sposób powstała, a jedynie stwierdzają jej obecność w mowie poznaniaków.
Z tego natomiast, że wymieniają jednym tchem pytać się komu, cieszyć się czemu, podobny komu, pośrednio wynika, że pytać się matce uważają za archaizm składniowy, czyli coś, co kiedyś było własnością języka ogólnopolskiego, a do dziś zachowało się tylko w jednej z jego odmian regionalnych. Konstrukcje cieszyć się czemu (żywe w języku poetyckim: cieszyć się wiośnie, cieszyć się słońcu), podobny komu (zachowane do dziś w zwrotach: i temu podobne, i tym podobne; żywe np. w znanej piosence ptakom podobni też mamy gniazda) - to istotnie archaizmy składniowe, lecz związane nie tylko z Wielkopolską. Odnotowuje je bowiem Słownik poprawnej polszczyzny (1973), gruntownie omawia je Danuta Buttler w pracy Innowacje składniowe współczesnej polszczyzny. Zupełnie odmienny jest natomiast status konstrukcji pytać się komu (spytać się komu), bo żaden słownik ogólny ani poprawnościowy jej nie odnotował. Brak jej też w słownikach historycznych, np. w Słowniku staropolskim, w Słowniku polszczyzny XVI wieku, w Słowniku języka polskiego S. B. Lindego, co pośrednio prowadzi do wniosku, że jest to rzeczywista cecha polszczyzny lokalnej, w tym akurat wypadku - wielkopolskiej.
Za tym, że pytać się komu nie jest przechowanym w gwarze poznańskiej śladem dawnej polszczyzny, przemawia historia składni czasownika pytać się. Otóż Z. Klemensiewicz, T. Lehr-Spławiński i S. Urbańczyk w Gramatyce historycznej języka polskiego (Warszawa 1955, s. 420) podają, że dopełnienie bliższe przy czasowniku pytać się nie było wyrażane formą celownika, nie istniał przeto schemat pytać się komu. Jak dziś, tak i kiedyś było kto + pyta się + kogo: pytała się siostry (o radę), czyli dopełnienie bliższe miało postać dopełniacza. Natomiast dopełnienie dalsze wyrażane było różnymi konstrukcjami z przyimkiem, np. na co (Którzy się pana boją, pytać się będą na te rzeczy, XVI wiek), o czym (Anioł odpowiedział: czemu się o moim imieniu pytasz, XVI wiek), o kogo (Cesarz się o nich od ojców ich pytał, XVI wiek), o co (Posła o to tam było pytać, XVII wiek). Dziś pytać się ma następujący schemat składniowy: kto + pyta się + kogo (dopełniacz) + o kopo, o co, czyli dopełnienie bliższe ma formę dopełniacza, dopełnienie dalsze - postać wyrażenia przyimkowego w bierniku. Czasownik spytać ma schemat: kto + spytał + kogo (dopełniacz lub biernik) + o kogo, o co: Zosia spytała siostry (siostrę) o drogę do lasu.
Konstrukcji pytać się komu używają również poznańskie dzieci. Halina Zgółkowa w pracy Czym język za młodu nasiąknie (Poznań 1986) zalicza ją do kategorii błędów składniowych, po czym stwierdza, co następuje: “Bardzo charakterystyczny i często powtarzany przez dzieci (choć nie tylko przez nie) jest zwrot pytać się komu, czemu (zapewne przez analogię do zwrotu powiedzieć komu, czemu), na przykład: tata nieraz pyta się Beacie czy stopnie poprawione [...], a mama pytała mi się skąd mam loda [...], on nawet spytał się słoniowi [...], przecież pytałem się tacie, czy mogę iść do ciebie [...] (s. 69). Trudno się z tą opinią zgodzić. Regionalizmów nie zalicza się do błędów. Ponadto pytać się komu nie jest żadnym zwrotem, lecz konstrukcją składniową. Upatrywanie zaś jej genezy w analogii do powiedzieć komu, czemu jest bezzasadne, ponieważ znaczenia obu czasowników nie mają żadnej cechy wspólnej, co najwyżej można je kojarzyć tylko sytuacyjnie. Dzieci tej konstrukcji na pewno nie stworzyły. Powtarzają ją za dorosłymi, jak za panią matką, bo jak świat światem w mowie dzieci przegląda się mowa dorosłych. Ci zaś przenieśli pytać się komu z okolicznych gwar podmiejskich.
Nie ulega kwestii, że konstrukcja pytać się komu jest wielkopolskim gwaryzmem, który awansował w mowie poznańskiej inteligencji do rangi regionalizmu. O ten gwaryzm pytali w terenie redaktorzy i autorzy powstającego w Poznaniu Atlasu języka i kultury ludowej Wielkopolski, o czym świadczy opracowany przez profesora Zenona Sobierajskiego Kwestionariusz do tego Atlasu (Poznań 1972, cz. II, pytania 1312 i 1313). Z łaskawie udostępnionych nam zebranych już materiałów wynika, że w okolicach Poznania jest to konstrukcja powszechnie używana (jedyna), natomiast im dalej od tego ośrodka, tym częściej zastępuje ją literacka konstrukcja pytać się kogo albo też są w użyciu obie: pytać się komu i pytać się kogo.
Konstrukcja pytać się matce, podobnie jak wiele innych regionalizmów, świadczy o gwarowym podłożu mowy mieszkańców Poznania. Nie wiadomo jednak, od jak dawna istnieje w gwarach Wielkopolski ani od kiedy zadomowiła się w Poznaniu (może jest tu od zawsze?). Nie jest refleksem dawnej polszczyzny kulturalnej, nie jest też literacką pożyczką z języka niemieckiego. Pewnie jest rdzenna i swojska.
 
NA AKTYWIE

 
Upowszechnianie się przyimka na w konstrukcjach typu na hali produkcyjnej, na kopalni, na fabryce, na poczekalni ma zdaniem badaczy współczesnej polszczyzny dwie przyczyny. Pierwszej upatruje się w oddziaływaniu składni gwarowej na język literacki, drugiej - w żywiołowej dążności do skrótu w języku środowiskowym.
Przyimek na ma w gwarach szerszy zakres użycia niż w polszczyźnie literackiej, występuje bowiem również tam, gdzie w języku literackim pojawia się regularnie przyimek w, np. gwarowe na kościele 'w kościele', na karczamie 'w karczmie', na piwnicy 'w piwnicy'. Chyba właśnie pod wpływem takich konstrukcji zaczęły się pojawiać połączenia typu na fabryce, na kopalni, na sklepie, na jadalni, na stołówce, na mieszkaniu, a także - na grupie, na kolektywie, na komitecie, na organizacji itp. Te ostatnie równie dobrze można tłumaczyć dążnością do skrótu, a więc referować co na zarządzie jest zapewne skrótem od: referować co na posiedzeniu zarządu, a przedstawić sprawą na komitecie - skrótem od przedstawić sprawą na posiedzeniu komitetu. Między skrótem a jego podstawą istnieje wyraźna różnica stylistyczna. Podstawę charakteryzuje odcień oficjalności, skrót - odcień nieoficjalności, potoczności. W języku środowiskowym skróty są konstrukcjami ekonomiczniejszymi od swoich podstaw.
Przenoszeniu tych środowiskowych skrótów do języka ogólnopolskiego sprzyjają środki masowego przekazu: dziennikarze dość często cytują wypowiedzi swoich rozmówców, a przedstawiając sprawy związane z danym środowiskiem, celowo przemawiają jego językiem. Działacze polityczni, przemawiając w radiu czy telewizji, nie rezygnują z elementów profesjonalnych swego środowiska, choć słuchają ich przecież ludzie spoza ich kręgów.
Rozpatrzmy następujące przykłady: Dzisiaj przyjęliśmy na prezydium propozycją, jak dzielić podwyżki i jeżeli plenum zatwierdzi, to z nią wystąpimy (P 198/44/6); To prawda, tow. Wrzaszczyk składał na Biurze Politycznym informacje o sytuacji gospodarczej (GZ 1980/214/7); W dyskusjach na prezydium i na komisji ustalono [...] (Polskie Radio 1981, 28 stycznia - w wypowiedzi posła); [...] postulaty zgłoszono na komórce (TV 1980, 6 listopada - w wypowiedzi działacza partyjnego). Ten sam sposób wypowiadania się zachował również J. Putrament w swoich wspomnieniach Pół wieku. W ostatnim tomie pt. Zmierzch (Warszawa 1980) czytamy: 9 Grudnia dwa zebrania: w KC i w KW. Na aktywie na stu zaproszonych stawiło się osiemdziesięciu, czyli wcale nieźle (s. 194).
Cytowane powyżej wyrażenia przyimkowe naruszają normę składniową współczesnej polszczyzny kulturalnej. Niektóre z nich zdążono już usankcjonować i w opinii gramatyków nie budzą żadnych zastrzeżeń. Tak jest choćby z wyrażeniem na fabryce, gdy występuje w znaczeniu 'na jej rozległej przestrzeni' (w przeciwieństwie do wyrażenia w fabryce 'w budynku, w konkretnym pomieszczeniu'). Natomiast te, w których przyimek na łączy się z nazwami zespołów ludzi (kolektyw, grupa, organizacja, koło, zarząd, komórka), nadal traktowane są jako elementy gwar socjalnych i środowiskowych, a więc konstrukcje spoza normy języka kulturalnego. Normatywiści nie negują ich wartości komunikatywnej w potocznym języku środowiskowym, bronią im jednak wstępu do języka oficjalnego. Jest to stanowisko słuszne, demokratyzacja języka nie polega bowiem jedynie na sankcjonowaniu przez normę wszelkich elementów gwarowych.
Od wspomnianych tu konstrukcji przyimkowych należy odróżnić takie, jak na plenum, na kolegium. Są to już konstrukcje poprawne. Występujące w nich rzeczowniki plenum i kolegium mają znaczenia przenośne: plenum - 'zebranie członków organu kolegialnego w pełnym składzie', kolegium - 'zebranie, narada zespołu osób nad czymś pracujących'.
 
SKŁADNIA RZECZOWNIKA SZEREG

 
We współczesnej polszczyźnie używa się wyrazu szereg w funkcji rzeczownika i w funkcji liczebnika nieokreślonego ze znaczeniem 'wiele, sporo, niemało', np. zwiedzić szereg krajów, szereg ludzi odchodziło z niczym. Właśnie w tej drugiej funkcji nie tylko się go nadużywa, lecz przy tym także zapomina, że bez względu na to, w którym wystąpi przypadku, zawsze rządzi dopełniaczem: szereg osób, szeregu osób, szeregowi osób, szeregiem osób, o szeregu osób. Słownik poprawnej polszczyzny (1973) ostrzega przed składnią typu szeregu osobom, z szeregiem osobami, o szeregu osobach.
Nie honoruje wspomnianej zasady autor następującej wypowiedzi: Teraz nasze czasopisma satyryczne raczej od tego rodzaju dowcipów są wolne. Ale przed szeregu laty sporo tam się widywało rysunków, których negatywnymi bohaterami byli kelnerzy i urzędnicy (GW 1985/162/1).
Wyrażenie przed szeregu laty znaczy niewątpliwie to samo, co przed wieloma laty (przed wielu laty). Przyimek przed rządzi narzędnikiem, wobec tego wyraz szereg powinien mieć formę szeregiem, a z kolei jego określenia - formę dopełniacza (lat). Całe wyrażenie musi tu mieć formę: przed szeregiem lat, co oczywiście brzmi sztucznie i pretensjonalnie. Zamiast przed szeregiem lat lepiej by tu pasował któryś z wyrazów typu kiedyś, dawniej, niedawno albo utarte połączenie przed laty. Konstrukcja przed szeregu laty jest rażącym błędem składniowym. Wyraz szereg bez względu na to czy oznacza przedmiot, czy liczbę przedmiotów zachowuje odmianę i składnię rzeczownikową.
 
SKŁADNIA RZECZOWNIKÓW ODCZASOWNIKOWYCH

 
Z okazji wojewódzkich i okręgowych eliminacji konkursu “Milicjant służby ruchu drogowego 1986" pojawiły się notatki prasowe, w których czytamy o regulacji ruchem ulicznym (GP 1986/106/5), regulowaniu ruchem drogowym (GW 1986/90/8); regulowaniu ruchem ulicznym (GP 1986/90/5) i wreszcie - o kierowaniu ruchem (EP 1986/88/1). Interesuje nas tu rekcja (rząd) rzeczownika pochodnego od czasowników regulować i kierować.
Czasownik regulować rządzi biernikiem: regulować co (regulować ruch, rzekę, rachunek), czasownik kierować - narzędnikiem lub biernikiem, co uzależnione jest od tego, w jakim znaczeniu go użyjemy: kierować (= regulować ruch; rządzić, zarządzać, sterować) łączy się z narzędnikiem, kierować ( = zwracać co w odpowiednim kierunku, w określone miejsce) rządzi biernikiem, np. kierować rozmową na problemy gospodarcze, kierować sprawą do sądu, kierować konie do lasu.
Pochodne od regulować rzeczowniki regulacja i regulowanie rządzą jednak nie biernikiem, lecz dopełniaczem, tworzą schematy regulacja czego (regulacja urodzin, regulacja rzeki, regulacja rachunku, regulacja ruchu) i regulowanie czego (regulowanie cen, regulowanie ruchu, regulowanie rzeki). Pochodny od kierować rzeczownik kierowanie rządzi dopełniaczem albo narzędnikiem, tworzy schematy: kierowanie czego (kierowanie koni do lasu, kierowanie sprawy do sądu), kierowanie czym (kierowanie resortem, kierowanie tramwajem, kierowanie zaprzęgiem, kierowanie ruchem ulicznym). Rzeczowniki regulacja i regulowanie nie dziedziczą rekcji swojej podstawy słowotwórczej - łączą się z rzeczownikiem w dopełniaczu. Inaczej jest z rekcja rzeczownika kierowanie. Jeśli nawiązuje on do znaczenia 'regulować czynność; rządzić, zarządzać, sterować czym' - wymaga w swoim sąsiedztwie narzędnika: kierowanie ruchem, kierowanie resortem, kierowanie gospodarką; jeśli zaś nawiązuje do znaczenia 'zwracać co w odpowiednim kierunku, w określone miejsce' - rządzi dopełniaczem: kierowanie sprawy do sądu, kierowanie koni do lasu. Zatem użyty w pierwszym znaczeniu, dziedziczy rekcję czasownika, użyty w drugim znaczeniu, ma składnię typową dla rzeczowników, tzn. łączy się z dopełniaczem, a nie jak jego podstawa - z biernikiem.
W cytowanych notatkach prasowych mamy błędne konstrukcje składniowe regulacja ruchem i regulowanie ruchem oraz poprawną konstrukcję kierowanie ruchem, bo rzeczownik kierowanie znaczy w tym kontekście to samo, co jego podstawa słowotwórcza, czyli czasownik kierować (= regulować ruch).
Rekcja rzeczowników pochodnych od czasowników jest jednym z trudniejszych zagadnień poprawnościowych. Na ogół bywa tak, że te rzeczowniki w przeciwieństwie do czasowników rządzą nie biernikiem ani narzędnikiem, lecz tworzą schematy z dopełniaczem. Od tej ogólnej zasady istnieje jednak wiele odstępstw, stąd np. kierowanie ruchem, kierowanie resortem, kierowainie gospodarką. Niestety, rekcji rzeczowników odczasownikowych na -anie, -enie, -cie, -acja nie odnotowują polskie słowniki poprawnościowe. Wszechstronnie rozpatruje ją profesor Danuta Buttler w niezwykle interesującej pracy Innowacje składniowe współczesnej polszczyzny.
 
SKŁADNIA LICZEBNIKÓW ZBIOROWYCH

 
W “Głosie Wielkopolskim" (1984/278/3) czytamy m.in. takie oto uwagi o losie młodszych pracowników naukowych: Znam otóż jednego docenta. Co on ma? Ma do docentury faktycznej, a nie towarzyskiej, jeszcze kilka lat. Ma żoną, ongiś uzdolnionego i świetnie zapowiadającego się młodego pracownika nauki - obecnie “przy mężu" i trojgu dzieci, równie dobrze zapowiadających się jak rodzice, tyle że bardzo małych.
Nie będziemy się tu wypowiadać o życiu “docentostwa", lecz o błędnie użytym wyrażeniu: (przy) trojgu dzieci. W wyrażeniu tym nadużyto składni liczebnika zbiorowego troje. Słownik poprawnej polszczyzny (1973) podaje, że liczebniki zbiorowe łączą się z rzeczownikiem związkiem rządu we wszystkich przypadkach z wyjątkiem celownika i miejscownika, w których zachodzi związek zgody.
Składnię rządu liczebnika zbiorowego najlepiej widać na przykładzie narzędnika: sam liczebnik przybiera tu formę narzędnika, ale jednocześnie wymaga, by łączący się z nim rzeczownik przybrał formę dopełniacza, np. troje dzieci - z trojgiem dzieci, pięcioro dzieci - z pięciorgiem dzieci, dziewięcioro dzieci - z dziewięciorgiem dzieci, czworo nauczycieli - z czworgiem nauczycieli.
W cytowanym tekście mamy właśnie do czynienia z formą miejscownika. Zatem liczebnik troje ma tu składnię zgody, czyli wymaga, by łączący się z nim rzeczownik (dziecko) przyjął również formę miejscownika (liczby mnogiej). Liczebnik troje w miejscowniku przybiera formę trojgu, rzeczownik dziecko - formę dzieciach, a wyrażenie troje dzieci - formę trojgu dzieciach. Jak widać, oba człony występują w tym samym przypadku, ich formy są uzgodnione.
Oto poprawna wersja zdania o rodzime młodego docenta: Ma żonę, ongiś uzdolnionego i świetnie zapowiadającego się pracownika nauki - obecnie “przy mężu" i trojgu dzieciach, równie dobrze zapowiadających się jak rodzice, tyle że bardzo małych.
4. POPRAWNOŚĆ FLEKSYJNA

 
DIABŁU CZY DIABŁOWI?

 
W notatce o gwiazdkowym spotkaniu Pro Sinfoniki w Pałacu Kultury czytamy m.in.: Pasterze coś sobie tłumaczą. Anioł poprawia strój diabłowi [...] Piękna pasterka tęsknie gra na skrzypcach. Diabeł poprawia skrzydło aniołowi. Trzej Królowie są bardzo poważni, wyraźnie przejęci (GW 1988/294/8). I nie mamy żadnej wątpliwości, że jej autor użył błędnej formy celownika 1. p. od wyrazu diabeł- diabłowi, podczas gdy poprawna brzmi - diabłu.
W cytowanym kontekście forma diabłowi pojawiła się przez analogię do formy aniołowi, co wcale nie umniejsza “winy" autora, który powinien wiedzieć, że takie wyrównanie fleksyjne jest sprzeczne z normą. Wypada mu zatem przypomnieć, że celownik 1. p. rzeczowników rodzaju męskiego realizuje dwa modele, tj. temat fleksyjny rzeczownika + końcówka -owi (robotnik-owi, urzędnik-owi, koni-owi, muł-owi, dąb-owi, kwiat-owi, koni-owi, ptak-owi, drut-owi, dym-owi, wiatr-owi, strach-owi, kryzys-owi, stres-owi) lub temat fleksyjny rzeczownika + końcówka -u (np. ojc-u, pan-u, brat-u, ksiądz-u). Modele te różnią się intensją, czyli zasięgiem ich realizacji w tekstach. Intensja modelu z końcówką -owi ma charakter względnie kategorialny, obejmuje bowiem zasadniczo całą klasę rzeczowników, oprócz kilku wyjątków takich, jak pan, brat, chłop, kot, pies, lew, łeb, Bóg, ksiądz, ojciec, chłopiec, świat i diabeł, które obejmuje intensja modelu z końcówką -u. Jest ona niekategorialna, gdyż wymienione rzeczowniki nie stanowią odrębnej klasy czy kategorii, nie mają bowiem żadnej cechy wspólnej. Trzeba je zapamiętać i nie mylić z tymi, które mają celownik 1. p. z końcówką -owi.
Poza tymi rzeczownikami, które przybierają w celowniku l.p. tylko końcówkę -owi, oraz tymi rzeczownikami, które przybierają w celowniku 1. p. tylko końcówkę -u, istnieją jeszcze takie, których forma celownika jest wariantywna, np. człek - człe-k-u II człek-owi, bez - bz-u II bz-owi, kat - kat-u II kat-owi, osioł - osł-u II osł-owi, dech - tch-u II tch-owi, mech - mch-u II mch-owi, sen - sn-u II snv-owi. Warianty te są równouprawnione pod względem poprawnościowym i pozostają do wyboru mówiącego.
Analogia fleksyjna jest przejawem upraszczania języka, gdyż przyczynia się do usuwania wyjątków. Te zaś z kolei chroni konserwatywna norma. Chroni je, gdyż akurat formy typu diabłu, psu, kotu, chłopu, panu itp. świadczą o ciągłości tradycji języka literackiego. Były w nim od samego początku. Przeto należy je tak samo uszanować, jak szanuje się tradycję przedświątecznych spotkań.
 
BIERNIK L.P. RZECZOWNIKA BOŻYSZCZE

 
Rzeczownik bożyszcze ma dwa znaczenia: podstawowe odnosi się do bożka, przenośne - do bezkrytycznie uwielbianego (czczonego) człowieka, a nawet rzeczy uważanych za nienaruszalne i wymagające czci. Jest rzeczownikiem rodzaju nijakiego, na co wyraźnie wskazuje forma mianownika l.p.: bożyszcze (jak lepiszcze, dworzyszcze, zgliszcze itp.). W przenośni może jednak oznaczać istotę żywą wyróżniającą się rodzajem naturalnym, całkowicie niezgodnym z rodzajem gramatycznym. Tak np. w następującej wypowiedzi: Jest przeto wyraźnie niekonsekwentny. Bowiem jeśli prawdziwie wierzy w skuteczność reformizmu własnego pomysłu i pióra, w takim razie należałoby odrzucić obliczoną na poklask historiografię czyniącą bożyszcza z jednego człowieka, choćby nosił okazałe wąsy i był obsypany zaszczytami przez zamorskie uczelnie (GP 1984/230/3) wyraz ten oznacza mężczyznę. Użyto go w bierniku, na co wskazuje związek z czasownikiem (czynić co). Czy jest to forma poprawna? Z gramatycznego punktu widzenia na pewno nie, gdyż rzeczowniki rodzaju nijakiego w bierniku l.p. mają tę samą formę, co w mianowniku. Zatem powinno tu być: czynić bożyszcze. Z formy bożyszcza można wnosić, że jest to biernik od wyrazu bożyszcz. Naturalnie, w polszczyźnie nie ma rzeczownika bożyszcz, jest bożyszcze. Przeto poprawna wersja przytoczonego zdania powinna brzmieć: ... należałoby odrzucić obliczoną na poklask historiografię czyniącą bożyszcze z jednego człowieka, choćby nosił okazałe wąsy... Bez względu na to, czy rzeczownika bożyszcze użyjemy w odniesieniu do osoby czy przedmiotu, poprawna forma biernika I. p. brzmi tak samo - bożyszcze. Nawet nadanie mu zgryźliwego ironicznie zabarwienia nie wpływa na jego odmianę.
 
BIERNIK L.P. OD RZECZOWNIKA KOTLET

 
Autor artykułu zatytułowanego Bliższa koszula cielcowi (W 1988/ 38/19 - 21) przedstawił swój program uzdrowienia polskiej kultury. Nie mamy nic przeciwko fantazjom reformatorskim redaktora “Wprost", lecz wydaje nam się, że trudno je traktować poważnie, skoro sam reformator jest na bakier z kulturą języka. Oto jeden ze swych postulatów formułuje następująco: Wychodząc z założenia, że koszula bliższa ciału, choćby zbyt luźna albo za ciasna, dobrze więc się stanie, gdy nie będzie jej szył krawiec w ogóle nie znający modela, a tym bardziej jego wymiarów. Trzeba przy tym jednak dopilnować, aby na pewno owe kilkanaście procent odpisu od funduszu wynagrodzeń wydatkowano zgodnie z przeznaczeniem - na koszulą właśnie, a nie na przykład na kotleta schabowego (s. 20). Jest w nim błąd gramatyczny: wydatkowano na kotleta schabowego.
Czasownik wydatkować rządzi biernikiem (wydatkować co na co). Forma biernika od wyrazu kotlet jest tożsama z formą mianownika, bo ten rzeczownik nie oznacza przecież istoty żywej, jak np. wyrazy koń, rekin, baran, motyl, nietoperz, których biernik równy jest dopełniaczowi (widzą konia, rekina, barana, motyla, nietoperza). Powinno zatem być: wydatkowano na kotlet schabowy. Niepodobna przypuszczać, aby autor artykułu mawiał: zjadłem w barze ryża ze śmietaną, a w restauracji - wydatkowałem całe honorarium za kilka felietonów na steka wieprzowego, bigosa hultajskiego i bryzola z frytkami.
Żenujący jest również sam tytuł artykułu. Razi prymitywizmem zawartej w nim aluzji: koszula ma się do złotego cielca akurat jak pięść do nosa!
 
BIERNIK L.P. OD RZECZOWNIKA SYFILIS I MIEJSCOWNIK L.P. OD RZECZOWNIKA SYN

 
Błędy fleksyjne pojawiają się w gazetach rzadko. Zawsze świadczą o rozbieżnościach między konserwatywną normą a społecznym zwyczajem językowym. Pośrednio informują o tendencjach rozwojowych języka.
Oto w krótkim artykule ogłoszonym na łamach “Gazety Poznańskiej" (1985/285/6) napotkaliśmy dwa potknięcia fleksyjne: błędną formę miejscownika l.p. synie i błędną formę biernika l.p. syfilisa. Konteksty tych błędów są następujące: Tak pisał wielki piewca feudalnego rycerstwa Froisart o jednym z “bohaterów" wojny stuletniej, synie króla Anglii, zwanym Czarnym Księciem: Z wyprawy do Hiszpanii Czarny Książę przywiózł nie tylko sławę zwycięzcy, ale także i syfilisa.
Rzeczownik syn (podobnie jak pan i dom) przybiera w miejscowniku l.p. końcówkę -u, nie zaś -e. Formy syn-u, pan-u, dom-u są wyjątkami od ustalonej zasady, że rzeczowniki rodzaju męskiego zakończone w mianowniku l.p. na spółgłoskę twardą (ale nie na -k, -g, -eh) przybierają w miejscowniku końcówkę -e: stole, papierosie, papierze, wozie, snopie, dębie, grzybie, młocie, płocie, maszcie, złomie, wykopie itp. W żywym języku występuje dążność do objęcia tą regułą również rzeczowników typu syn, dom, pan. Pozbywanie się wyjątków upraszcza język, ale kłóci się z tradycyjną normą. Dlatego formy synie, panie, domie uznaje się za błędy.
Rzeczownik syfilis w bierniku l.p. przybiera tę samą formę co w mianowniku. Dzieje się tak dlatego, że jest on rzeczownikiem nieżywotnym, abstrakcyjnym, a ponadto w dopełniaczu l.p. ma końcówkę -u (syfilisu). W cytowanym kontekście mamy konstrukcję: przywiózł sławę i syfilisa. Nie ulega wątpliwości, że czasownik przywieźć rządzi tu biernikiem (przywieźć co). Wobec tego powinno być: przywiózł syfilis, tak jak przywiózł katar, kaszel, tyfus, koklusz, dyfteryt itp. Wszystkie te wyrazy są nazwami chorób, w dopełniaczu l.p. przybierają końcówkę -u {kataru, tyfusu). Błędna forma syfilisa powstała przez analogię do biernikowej postaci rzeczownika tryper, bo ten przybiera w bierniku l.p., tak samo jak w dopełniaczu - końcówkę -a (przywieźć trypra). Ponadto mogła tu również oddziałać analogia z odmianą rzeczownika rak (jako nazwy choroby): przywieźć raka.
Jak widać, jedne rzeczowniki rodzaju męskiego w funkcji nazw chorób mają formy biernika l.p. równe mianownikowi (katar, tyfus, koklusz), inne - równe dopełniaczowi: tryper i rak. W żywym języku istnieje znacznie więcej rzeczowników z formą biernika l.p. na -a. W pamięci użytkowników polszczyzny potocznej automatyzują się te formy, które przeważają ilościowo, stąd syfilisa, nie tylko jak raka, lecz również, jak: fioła, świra, szmergla, hysia, hopla, zajoba itp. Na razie jednak konstrukcja przywieźć syfilisa jest sprzeczna z normą.
 
NIEDOBITKOWIE CZY NIEDOBITKI?

 
Jak brzmi forma mianownika l.m. od wyrazu niedobitek funkcjonującego jako nazwa osoby: niedobitki czy niedobitkowie?
Bohdan Urbankowski w studium o współczesnej poezji W rozdartym świecie dwukrotnie użył formy niedobitkowie: [...] w czołówce powojennych twórców znaleźli się - drugorzędni przecież - niedobitkowie pokolenia Baczyńskiego [...] (Poezja 1986/3/6) i: Pierwszą grupę [...] tworzyli niedobitkowie pokolenia Baczyńskiego - od Bratnego i Borowskiego po Różewicza, Szymborską [...] (Poezja 1986/3/9). W polemice z Urbankowskim ogłoszonej w “Trybunie Ludu" (1986/148/4) pt. Niebezpieczeństwo scalania świata mamy także formę niedobitkowie: A właściwie to w ogóle nie ma polskiej kultury, bowiem najlepsi - poeci związani z nacjonalistyczno-prawicową grupą “Sztuka i Naród" - polegli, a ich miejsce zajęli “drugorzędni" niedobitkowie pokolenia, Baczyńskiego: Bratny, Borowski, Różewicz, Białoszewski, Bartelski.
Przed tą właśnie formą ostrzega Słownik poprawnej polszczyzny (1973), podając: te niedobitki, nie ci niedobitkowie. Lecz przecież wyraz ten nie nazywa rzeczy, lecz ludzi (kilku poetów, w tym jedną kobietę), a forma niedobitki ma rodzaj niemęsko-osobowy. Jak z nią uzgodnić rodzaj orzeczenia? Konstrukcje niedobitki znaleźli się w czołówce, niedobitki tworzyły pierwszą grupę, niedobitki zajęły miejsce. Choć Witold Doroszewski pisał, że “naturalną formą liczby mnogiej wydaje się forma niedobitki", to jedynie poprawnymi konstrukcjami są te, których użył Urbankowski i jego polemista z “Trybuny Ludu": niedobitkowie znaleźli siłę w czołówce, niedobitkowie tworzyli pierwszą grupę, niedobitkowie zajęli miejsce byłyby tak samo niedorzeczne jak niedobitki znalazły się w czołówce, niedobitki tworzyły pierwszą grupę, niedobitki zajęły miejsce.
Opinia zawarta w Słowniku poprawnej polszczyzny jest zbyt rygorystyczna, traktuje wyraz niedobitek w oderwaniu od jego funkcji składniowych, przez co przysparza kłopotu użytkownikom języka. Zresztą forma niedobitkowie ma długą tradycję w polszczyźnie. Sam Witold Doroszewski zarówno w poradniku O kulturę słowa, jak i w Słowniku języka polskiego (1958 - 1969) cytuje ją z pracy Adama Naruszewicza Historia narodu polskiego: Pozostali od klęski niedobitkowie, nie ustając w swym uporze, biegali po Kujawach, kupami, palili lub rabowali włości. To dlaczego obstaje się dziś przy formie niedobitki?
Zapewne dlatego, że do niedawna wydawało się, iż końcówka -owie - jak pisał Witold Doroszewski - “ma charakter głównie godnościowy", tzn. łączy się z takimi rzeczownikami, które są nazwami osób zajmujących wysokie stanowiska albo pełniących zaszczytne funkcje (królowie, monarchowie, wodzowie, posłowie, kardynałowie, generałowie, profesorowie). Było to jednak złudzeniem, bo przecież takie formy, jak prezydenci, biskupi, docenci, premierzy, rektorzy, przywódcy, sekretarze także mają charakter godnościowy, ale ich wyróżnikiem są końcówki -i(-y) oraz -e, nie zaś -owie. Zdaniem Haliny Satkiewicz, współautorki Kultury języka polskiego (1971), wzgląd na znaczenie rzeczownika nie stanowi tu o nadawaniu mu formy z końcówką -owie. Czynnikiem decydującym jest bowiem budowa wyrazu. I tak właśnie rzeczowniki osobowe z cząstką -ek (świadek, skrzypek, ziomek, nurek, giermek, małżonek, rozbitek, prostaczek itp.) mają w mianowniku l.m. końcówkę -owie: świadkowie, skrzypkowie itd. Do tej grupy należy wyraz niedobitek. Nie może nas przeto dziwić forma niedobitkowie, choćby w danym kontekście próbowano nadać jej odcień pogardliwy lub ironiczny. Zresztą wyraz niedobitek (podobnie jak rozbitek) nie ma zabarwienia ujemnego. Wyraźnie się różni od takich, jak gagatek, chłystek, typek, wyrzutek, wyrobek, wymoczek, niedonosek i in.
 
BALÓW CZY BALI?

 
We współczesnej polszczyźnie istnieją pary rzeczowników mających identyczną postać, a różne znaczenie, np. zamek 'budowla' i zamek 'urządzenie do zamykania', bal 'kloc' i bal 'zabawa', powód 'skarżący w sądzie' i powód 'przyczyna', geniusz 'niezwykły talent' i geniusz 'człowiek genialnych zdolności'. Utożsamianiu tych rzeczowników zapobiegają m.in. różnice w ich odmianie, co widać zwłaszcza w formach dopełniacza l.p.: zamek (=budowla) - zamk-u, zamek ( = urządzenie do zamykania) - zamk-a; a czasem także w formach dopełniacza obu liczb.
W artykule W operze, na balach, wśród bliskich powitaliśmy Nowy Rok 1985 (GP 1985/1/4) umieszczono zdjęcie z zabawy i podpisano je następująco: Szampańskie nastroje podczas bali w DK Trojka. Razi w nim forma dopełniacza l.m. bali, ponieważ bal ( = zabawa) przybiera w dopełniaczu l.p. formę balu, a w dopełniaczu l.m. - balów, natomiast bal (=kloc) ma w l.p. formę bala, a w l.m. - bali.
Wyraz bal należy do klasy rzeczowników miękkotematycznych, te zaś w języku ogólnopolskim przybierają w dopełniaczu 1. m. końcówkę -i(-y) lub -ów. W Poznaniu, podobnie jak w Krakowie, częściej występuje pierwsza z nich. Wyraźnie to widać zwłaszcza wtedy, gdy z dwóch form równouprawnionych, np. goli i golów, cykli i cyklów, lokali i lokalów poznaniacy wybierają tę z końcówką –i: goli, cykli, lokali). Końcówka -i jest tak ekspansywna, że wkracza do odmiany tych rzeczowników, które ze względów znaczeniowych muszą mieć formę dopełniacza liczby mnogiej z -ów. Formy bali (=zabaw) w żaden sposób popierać nie możemy, gdyż w wielu kontekstach trudno byłoby odróżnić jeden bal od drugiego, czyli kloc od zabawy.
 
PIECÓW CZY PIECY?

 
Chodzi o ustalenie poprawnych form dopełniacza l.m.: od rzeczowników miękkotematowych rodzaju męskiego typu koc, piec, deszcz, znicz, słój, pokój, żal. Jak wiadomo, męskie rzeczowniki miękkotematowe mogą przyjmować w tym przypadku jedną z dwu końcówek: -i(-y) bądź -ów; istnieją również takie, które mogą urabiać formy oboczne, np. forteli i fortelów, cykli i cyklów, pupili i pupilów, bólów i boli, bagaży i bagażów, witraży i witrażów, słuchaczy i słuchaczów. W Warszawie ekspansywne są formy z -ów, w Krakowie, Lesznie, Poznaniu - formy z -i(y)), zatem tradycyjniejsze. Na ogół bywa tak, że gdy poznaniak ma do wyboru równouprawnione formy z -i(-y) oraz -ów, to wybiera pierwszą z nich. Nie popełnia błędu, używając form deszczy, zniczy, słoi, pokoi, rodzai, choć Słownik poprawnej polszczyzny (1973), ułożony w Warszawie, preferuje tu akurat formy z -ów (deszczów, zniczów, słojów, pokojów, rodzajów). Taki stan rzeczy obrazują przykłady wynotowane z gazet poznańskich:
Seria ulewnych deszczy [...] wywołała w Wojewódzkim Urzędzie Telekomunikacji sporo perturbacji (GW 1986/136/8); Przed Świętem Zmarłych handel przygotował 150 mln zniczy (GP 1986/253/3); Z każdym rokiem przed Wszystkimi Świętymi kupujemy więcej zniczy i świec, kwiatów i wiązanek (EP 1986/ 200/5).
Gorzej jest, gdy poznaniak upiera się przy formie z -i(-y), która wcale nie jest do wyboru, gdyż zwyczaj zaakceptował tylko formę z -ów. Tak właśnie jest z rzeczownikami zakończonymi na spółgłoskę c: piec, spec, materac, korzec, fachowiec, kolec, widelec, szewc, kupiec itp., które mają tylko formy dopełniacza z końcówką -ów: pieców, speców, materaców, korców, fachowców, kolców, widelców, szewców, kupców. Zatem w następujących kontekstach popełniono błąd gramatyczny: Ludzie skarżą się, że im cieknie na głowy, że nie mają piecy, a wspólne ubikacje straszą potłuczonymi sedesami (GP 1986/252/4); W panice sama zaczęła nieumiejętnie gasić dobytek, przez co przykro poparzyła sobie dłonie. Niestety, nie uratowała przed zniszczeniem kołder i kocy (EP 1986/221/2). Z tej serii wyrazów z tematem zakończonym na -c wyłamuje się jedynie miesiąc, zachowując poprawną tradycyjną formę dopełniacza na -i(-y): miesięcy.
Rzeczowniki na -l typu knedel, właściciel, hol, szpital, hotel, serial, badyl mają albo wyłącznie formę z -i(y), np. knedli, właścicieli, szpitali, albo formy oboczne: holów i holi, hoteli i hotelów, badyli i badylów, seriali i serialów. Wyjątkiem jest tu wyraz żal, który w dopełniaczu przyjmuje końcówkę -ów: żalów. Dlatego razi forma żali: Wychodzi na to, że klienci zwątpili w skuteczność urzędowych żali (PL 1984/43/1).
 
TŁUSZCZÓW CZY TŁUSZCZY?

 
Dopełniacz liczby mnogiej rzeczowników męskich miękkotematowych (zakończonych na spółgłoskę miękką, np. pień, cień, liść, koń, słoń, niedźwiedź, lub stwardniałą, np. żołnierz, ratusz, mecz, miesiąc, bluszcz, tłuszcz) może być urabiany za pomocą dwóch końcówek fleksyjnych: -ów albo -i(y), np. więźniów, przechodniów, zięciów, mężów, palców, bojów, marszów - i gości, metali, niedźwiedzi, pieniędzy, żołnierzy. Społeczny zwyczaj językowy zaaprobował od jednych rzeczowników wyłącznie formy z -ów (palców, teściów, zięciów, mężów, marszów), od innych - formy z -i(-y): liści, słoni, węgorzy, pieniędzy itp. Istnieje wiele takich rzeczowników, od których można urabiać zarówno formę z -ów, jak i z -i(-y) - i obie są na równi poprawne: złodziejów - złodziei, gilów - gili, pokojów - pokoi, słojów - słoi, symboli - symbolów, koszy - koszów, działaczy - działaczów, słuchaczy - słuchaczów, bluszczy - bluszczów, cierni - cierniów, hoteli - hotelów itp. W rozwoju form dopełniacza ujawniają się dziś tendencje regionalne: w polszczyźnie warszawskiej zyskują przewagę formy z -ów, w polszczyźnie krakowskiej i poznańskiej - formy z -i(-y). Z form równouprawnionych typu pokojów - pokoi, złodziejów - złodziei krakowiacy i poznaniacy częściej wybierają pokoi, złodziei. Ta tendencja przybiera na sile. Zaczynają jej ulegać również te rzeczowniki, od których urabia się tylko jedną formę, w dodatku z końcówką - ów. Tak na przykład od rzeczowników marsz, bój, kil, mecz, wieniec, palec, turniej, tramwaj, tłuszcz możemy utworzyć tylko jedną poprawną formę: marszów, bojów, kilów, meczów, wieńców, palców, turniejów, tramwajów, tłuszczów. Używane w Poznaniu formy marszy, wieńcy, palcy, tramwai, tłuszczy itp. musimy traktować jako odchylenia od normy, czyli błędy fleksyjne. Norma ogólnopolska nie toleruje tych odchyleń, gdyż ma na uwadze nie to, co Polaków dzieli, lecz to, co ich łączy. Nie toleruje zatem takich faktów, jak śląskie czego po mnie chcesz? widza ta krowa, mazowieckie rękamy, nogamy, oknamy.
 
KOŃMI CZY KONIAMI?

 
W recenzji z amerykańskiego filmu Błękitny grom czytamy m.in. o idealnym kowboju, którego w wielu westernach ucieleśniał wybitny aktor John Wayne. Autor przytacza różne opinie o tym aktorze odnotowane w albumie Jubileusz gwiazd. Z tego albumu cytuje m.in. wypowiedź Sophii Loren o tym, że John Wayne bardzo lubił konie. Po czym dodaje już od siebie: Poza koniami John Wayne lubił amerykańskich komandosów. Tych oczywiście, którzy udali się do południowo-wschodniej Azji, by zrobić porządek z Wietnamczykami (GP 1984/251/4).
W wypowiedzi autora tkwi rażący błąd fleksyjny. Niepoprawna forma narzędnika 1. m. - koniami. Wyraz koń jest rzeczownikiem miękkotematowym (temat fleksyjny zakończony spółgłoską miękką -ń). Polskie rzeczowniki miękkotematowe (bez względu na rodzaj gramatyczny) przybierają w narzędniku 1. m. końcówkę -ami albo -mi. W zasadzie niemal wszystkie mają formę narzędnika 1. m. z końcówką -ami, np.: struś - strusiami, cień - cieniami, dzień - dniami, leń - leniami, śledź - śledziami, mąż - mężami, kolec - kolcami, wódz - wodzami, mieśią0 - miesiącami i pieśń - pieśniami, linia - liniami, kiść - kiściami, sieć - sieciami, ciecz - cieczami, noc - nocami, mysz - myszami oraz marzenie - marzeniami, zagłębie - zagłębiami, morze - morzami. Tylko nieliczne spośród nich przybierają formę narzędnika z końcówką -mi, np.: koń - końmi, liść - liśćmi, gość - gośćmi, pieniądz - pieniędzmi i kość - kośćmi, nić - nićmi, skroń - skrońmi oraz dziecko - dziećmi. Są to wyjątki, które trzeba opanować pamięciowo. Do wyjątków zaliczamy również te rzeczowniki, które mają tzw. formy oboczne, równouprawnione, np.: dłoń - dłoniami i dłońmi, gęś - gęsiami i gęśmi, gałąź - gałęziami i gałęźmi, gwóźdź - gwoździami i gwoźdźmi, sanie - saniami i sańmi.
Formy typu koniami, liściami, dzieciarni pojawiają się w żywym języku mówionym dość często (w gwarach wiejskich chyba nawet nagminnie); są zgodne z tendencją do upraszczania języka, ale nie akceptuje ich współczesna norma polszczyzny kulturalnej.
 
ODMIANA LICZEBNIKÓW ZBIOROWYCH

 
Czytelniczka “Głosu Wielkopolskiego" zwróciła się do Redakcji z prośbą o odpowiedź na pytanie, jak odczytać zapis 29 dzieci: dwadzieścia dziewięcioro dzieci czy dwadzieścioro dziewięcioro dzieci? W przytoczonym kontekście liczebnik 29 jest tzw. liczebnikiem zbiorowym wielowyrazowym - odnosi się do zbioru istot żywych. W takich liczebnikach najczęściej tylko ostatni człon ma postać liczebnika zbiorowego, pozostałe - są liczebnikami głównymi. Dlatego np. zapis 120 dzieci odczytamy jako sto dwadzieścioro dzieci, a w dopełniaczu jako stu dwadzieściorga dzieci, w miejscowniku - o stu dwadzieściorgu dzieciach itp. Zapis 29 dzieci odczytamy zatem poprawnie jako dwadzieścia dziewięcioro dzieci. Odmienimy następująco: dwadzieścia dziewięcioro dzieci, dwudziestu dziewięciorga dzieci, dwudziestu dziewięciorgu dzieciom, dwadzieścia dziewięcioro dzieci, z dwudziestu dziewięciorgiem dzieci, o dwudziestu dziewięciorgu dzieciach.
Warto tu dodać, że w dzisiejszej polszczyźnie liczebniki zbiorowe odmieniają się tak, jak rzeczowniki rodzaju nijakiego typu oko, podwórko, biurko, przy czym w odmianie występują dwa tematy: dwoj-e, ośmior-o, dziewięcior-o - dwojga, ośmiorga, dziewięciorg-a (a więc dwój-, dwojg- itp.). Ich łączliwość z rzeczownikami jest ściśle ograniczona, gdyż odnoszą się do zbioru osób różnej płci (pięcioro studentów, dwoje rodzeństwa, ośmioro nauczycieli, oboje rodzice) niektórych rzeczowników, używanych tylko w liczbie mnogiej (dwoje drzwi, pięcioro drzwi) i do rzeczowników rodzaju nijakiego na -ę (troje piskląt, siedmioro prosiąt). Ponadto tradycyjnie łączą się z takimi rzeczownikami, jak oczy (dwoje oczu) i uszy (dwoje uszu) oraz dziecko (troje dzieci). Występują również w takich utartych zwrotach, jak na dwoje babka wróżyła, dzielić włos na czworo, na dwoje skrzypiec grać, z dwojga złego, z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz.
Liczebnik zbiorowy oboje (odpowiadający liczbie 2) przetrwał do dziś w tytule doktor obojga praw (tzn. kanonicznego i cywilnego), w nazwie Królestwo Obojga Sycylii, w tytule pięknej książki Pawła Jasienicy Rzeczpospolita Obojga Narodów.
 
ODMIANA SKRÓTÓW

 
Która z form jest poprawna: o drze Kowalskim czy o dr. Kowalskim?
Z informacji podanych w Słowniku ortograficznym języka polskiego pod red. M. Szymczaka (Warszawa 1975) wynika, że dwa typy polskich skrótów mogą się odmieniać: są to takie skróty, które powstały z opuszczenia liter środkowych wyrazu, np. dr=doktor, nr=numer, wg-według oraz takie, które się składają z pierwszej i ostatniej oraz jednej z środkowych liter wyrazu, np. mgr=magister, płk = pułkownik. Skróty te piszemy w mianowniku bez kropki, a w przypadkach zależnych możemy je odmieniać tak, jak rzeczowniki (z wyjątkiem skrótu wg), tj. zapisywać w postaci fleksyjnej, np. przypomniałem drowi Kowalskiemu o zebraniu, oddałem list drowi Nowakowi, rozmawiałem z Janem o drze Nowaku, przeczytałem w pierwszym nrze “Tu i Teraz", na uroczystość przybyli płcy Mrożek i Lipiec, ale czytamy je jako pełne wyrazy, czyli formę mgrowi odczytujemy jako magistrowi, drze jako doktorze, płcy jako pułkownicy itp. 'Zamiast dodawać do skrótu końcówki fleksyjne możemy odmianę skrótów zaznaczać kropką, a więc przypomniałem dr. Kowalskiemu o zebraniu, oddałem list mjr. Nowakowi, rozmawiałem z Janem o dr. Nowaku, przeczytałem w pierwszym nr. “Tu i Teraz", na uroczystość przybyli płk. Mrożek i Lipiec. Tak więc obie formy: o drze Kowalskim i o dr. Kowalskim są poprawne.
Nie odmieniają się natomiast skróty powstałe przez odrzucenie końcowej części wyrazu, a więc typu gen. (=generał), doc. (=docent), hab. (=habilitowany), os. (=osiedle) itp. Zarówno w mianowniku, jak i w przypadkach zależnych stawiamy po nich kropkę. Niepoprawne byłoby więc zdanie: Nie było na zebraniu gena doca dra haba Lipca ani profa dra haba Stępnia.
 
CZAS ZAPRZESZŁY

 
Utarła się opinia, że w polszczyźnie współczesnej nie używa się czasu zaprzeszłego, tj. czasu, który wyraża albo czynność dawno minioną, albo wcześniejszą od innej czynności przeszłej. Nie jest to opinia ścisła, ponieważ w wypowiedziach publicystycznych, naukowych i literackich czas zaprzeszły pojawia się wcale często, jak choćby np. w pierwszym numerze “Kultury" z 1985 roku, w którym Stefan Kozicki swoją Ścieżką zdrowia rozpoczyna następująco: Felietonista sportowy “Przeglądu Tygodniowego" przedstawił był niedawno dowcipny i ponury zarazem obraz zmagań “osiedlowych chłopaków" z osiedlową biurokracją (s. 15), a M. Kasz w felietonie Dzień, w którym przemówiła Isaura pisze m.in.: Jerzy Trunkwalter schował się był na zapleczu (s. 16). Obie konstrukcje przedstawił był i schował się był wyrażają to samo, co zwykły czas przeszły: przedstawił i schował się (czynność miniona w stosunku do chwili mówienia), ale w intencji autorów mają nadać wypowiedzi odcień archaiczności. W tej samej funkcji używa czasu zaprzeszłego Jerzy Waldorff: Arystoteles sformułował był tezą o muzyce, która łagodzi obyczaje, nie dodając, że wyjątek od tej zasady stanowią sami muzycy, których obyczaje bywają fatalne! (P 1984/46/11). Konstrukcja sformułował był nazywa wprawdzie czynność dawno minioną, lecz równie dobrze można ją zastąpić zwykłą formą czasu przeszłego sformułował. Jerzemu Waldorffowi jest ona jednak potrzebna do tych samych celów, co jego słynne aliści, tudzież i albowiem - nadaje wypowiedzi ton uroczysty i staroświecki.
Czas zaprzeszły wyszedł z użycia jedynie z potocznego języka mówionego, natomiast w języku pisanym funkcjonuje nadal. Ale używa się go nie tyle ze względów znaczeniowych, co stylistycznych. A kto wie, czy nie mamy tu do czynienia ze swoistą manierą, próbą stylistycznego dowartościowania wypowiedzi zwłaszcza wówczas, gdy wcale nie chodzi o czynność dawno minioną ani o dwie czynności przeszłe, z których jedna jest wcześniejsza od drugiej. Użyta przez Kozickiego konstrukcja przedstawił był niedawno jest przecież wewnętrznie sprzeczna.
 
OBJAŚNIENIE SKRÓTÓW I WYBRANE PRACE Z DZIEDZINY KULTURY JĘZYKA POLSKIEGO

 
C.
“Czas"
Polit
“Politechnik"
DB
“Dziennik Bałtycki"
Polon
“Polonistyka"
DL
“Dziennik Ludowy"
PS
“Przegląd Sportowy"
DP
“Dziennik Polski"
PT
“Przegląd Tygodniowy"
EP
“Expres Poznański"
RP
“Res Publica"
GL
“Gazeta Lubuska"
Rz
“Rzeczpospolita"
GP
“Gazeta Poznańska"
S
“Student"
GPr
“Glos Pracy"
SiL
“Sprawy i Ludzie"
GT
“Gazeta Toruńska"
SM
“Sztandar Młodych"
GW
“Glos Wielkopolski"
SP
“Słowo Polskie"
GWyb
“Głos Wybrzeża"
Sp
“Sport"
GZ
“Gazeta Zachodnia"
T
“Tempo"
K
“Kultura"
TiT
“Tu i teraz"
Kon
“Konfrontacje"
TK
“Tygodnik Kulturalny"
L
“Literatura"
TL
“Trybuna Ludu"
MiZ
“Morze i Ziemia"
TP
“Tygodnik Powszechny"
N
“Nadodrze"
Tydz
“Tydzień"
ND
“Nowe Drogi"
W
“Wprost"
Nt
“Nurt"
WM
“Walka Młodych"
O
“Odgłosy"
WS
“Wiadomości Sportowe"
P
“Polityka"
WTK
“WTK-Tygodnik Katolików"
PK
“Przewodnik Katolicki"
ŻL
“Życie Literackie"
PL
“Panorama Leszczyńska"
Żw
“Życie Warszawy"
 
Aktualne problemy kultury języka, red. Antoni Furdal, Zielona Góra 1991.
I. Bartmińska, J. Bartmiński, Nazwiska obce w języku polskim. Problemy poprawnościowe. Słownik wymowy i odmiany, Warszawa 1978.
S. Baba, Kultura języka polskiego. Zagadnienia poprawności językowej w zakresie frazeologii, Poznań 1978.
S. Baba, Innowacje frazeologiczne współczesnej polszczyzny, Poznań 1989.
S. Baba, Twardy orzech do zgryzienia, czyli o poprawności frazeologicznej, Poznań 1986.
D. Buttler, Innowacje składniowe współczesnej polszczyzny. Walencja wyrazów, Warszawa 1976.
D. Buttler, H. Kurkowska, H. Satkiewicz, Kultura języka polskiego. Zagadnienia poprawności gramatycznej, Warszawa 1971.
D. Buttler, H. Kurkowska, H. Satkiewicz, Kultura języka polskiego. Zagadnienia poprawności leksykalnej (słownictwo rodzime). Warszawa 1982.
A. Cegieła, A. Markowski, Z polszczyzną za pan brat, Warszawa 1982.
W. Cienkowski, Język dla wszystkich, Warszawa 1978; cz. II, Warszawa .1980.
W. Doroszewski, Kryteria poprawności językowej, Warszawa 1950. W. Doroszewski, O kulturę słowa. Poradnik językowy, Warszawa 1962;t. II, Warszawa 1968; t. III, Warszawa 1979.
B. Klebanowska, W. Kochański, A. Markowski, O dobrej i złej polszczyźnie, Warszawa 1985.
M. Kniagininowa, W. Pisarek, Poradnik językowy. Podręcznik dla pracowników prasy, radia i telewizji, Kraków 1965. 'Kultura językowa uczniów oraz inne zagadnienia z zakresu poprawności językowej. Materiały z sesji, Koszalin 1978.
H. Kurkowska, Polszczyzna ludzi myślących, wybór i opracowanie Hanna Jadacka i Andrzej Markowski, Warszawa 199i.
W. Lubas, Rzeczy, słowa i formy. Rozważania o języku, Katowice 1973.
W. Lubas, S. Urbańczyk, Podręczny słownik poprawnej wymowy polskiej, Warszawa 1990.
J. Miodek, Kultura języka w teorii i praktyce, Wrocław 1983.
J. Miodek, Odpowiednie dać rzeczy słowo. Szkice o współczesnej polszczyźnie, Wrocław 1987.
J. Miodek, Ojczyzna polszczyzna dla uczniów, Warszawa 1990.
J. Miodek, Przez lata ze słowem polskim, Wrocław 1991.
J. Miodek, Rzecz o języku. Szkice o współczesnej polszczyźnie, Wrocław .. 1983.
Mówimy poprawnie. Wybór artykułów z dziedziny kultury języka, red.., Michał Jaworski, Kielce 1979.
W. Pisarek, Słowa między ludźmi, Warszawa 1985.
W. Pisarek, Słownik języka niby-polskiego, czyli błędy językowe w prasie, Wrocław 1978. !
Polszczyzna piękna i poprawna. Porady językowe, wybrał i opracował Stanisław Urbańczyk, Wrocław 1966.
S. Reczek, Nasz język powszedni, Wrocław 1957.
S. Reczek, Słowo się rzekło, czyli monolog o kulturze języka, Rzeszów 1988.
S. Reczek, W rzecz polską wstąpić, Wrocław 1988.
Słownik ortograficzny języka polskiego wraz z zasadami pisowni i interpunkcji, red. nauk. prof. dr Mieczysław Szymczak, Warszawa 1975.
Słownik poprawnej polszczyzny, red. Witold Doroszewski i Halina Kurkowska Warszawa 1973.
B. Walczak, Między snobizmem i modą a potrzebami języka, czyli o wyrazach obcego pochodzenia w polszczyźnie, Poznań 1987.
AJ Wierzbicka, P. Wierzbicki, Praktyczna stylistyka, Warszawa 1968.
Współczesna polszczyzna. Wybór zagadnień, praca zbiorowa, red. Halina Kurkowska, Warszaw 1981.
















SPIS TREŚCI
PRZEDMOWA. 3
ZAGADNIENIA OGÓLNE
Dwie tendencje 5
Moda językowa 11
Snobizm w języku 17
Puryzm językowy 20
Gramatyka a uzus językowy 24
Literatura a poprawność języka 28
Logika w języku 31
Agresja w języku 33
O poprawną wymowę 37
O cudzysłowie 38
O poprawności terminów 40
Styl kwiecisty 42
Jak mówi elita? 49
Kryteria poprawności językowej 51
O kulturę języka na co dzień 57
ZAGADNIENIA SZCZEGÓŁOWE
1. Poprawność leksykalna
O wyrazach obcych 62
Zapożyczenia francuskie 64
Animować 72
Autor sensacji 73
Solenizantka, insynuacja, emisariusz 75
Deficytowy 77
Edycja ciuchów 79
Manipulować 80
Serwować pomoc 82
Trywialny · 84
Zdjąć ze stanowiska 86
Negatywna korekta . 87
Optyka widzenia 88
Co dziś znaczy epatować? 90
Poprawność frazeologiczna Brać się za bary Chować coś pod korcem Coś jest na ustach wszystkich Gwóźdź do trumny . Kłaść głowę pod ewangelię . Kłaść (położyć) uszy po sobie Kłuć w oczy . Koń trojański . Krecia robota . Listek figowy . Mieć z kimś na pieńku Nie mieć o czymś zielonego pojęcia Noga się komuś powinęła . Pakować co do jednego worka Połknąć bakcyla Porywać się z motyką na słońce Oddać komuś ostatnią posługę Przy cudzym ogniu upiec własną pieczeń Rozpędzić na cztery wiatry Spocząć na laurach Wyjść obronną ręką Wytrząsnąć coś z rękawa Wywrzeć wpływ Zdzierać gardło Złapać na gorącym uczynku
Cienkość czy subtelność? 91
Zabezpieczyć 92
Dacza 94
Sprawdzić się w pracy 95
Odpartyjnić, odpolitycznić 97
Wybór opcji 93
Bieżączka i inne 100
Rozbiórka czy rozbieranka? 102
Wykony i osiągi 103
Stacz 104
Fluktuani i inni 105
Dialogować i wywiadować 107
Chodowicz czy “chodowca'"! 108
Nowe znaczenie wyrazu bezpiecznik 109
Unici, drogowcy, szczątki 110
Kawalkada dziennikarzy 112
Kolejkowicz 113
Targowicz 114
3 poprawność składniowa
Skróty składniowe 149
Kontaminacja w składni 151
Składnia zgody 152
Przypadek dopełnienia 158
Daj banan czy daj banana? 161
Potrzebować czego czy potrzebować co? 162
Regulować co czy regulować czym? 163
Ryzykować co czy ryzykawać czym? 164
Używać czego czy używać co? 165
Wsiąść do pociągu czy wsiąść w pociąg? 167
Napotykać na co 167
Postulować co 169
Rokować co 170
Robić w biustonoszach 171
Pytać się matce 172
Na aktywie 174
Składnia rzeczownika szereg 176
Składnia rzeczowników odczasownikowych 177
Składnia liczebników zbiorowych 78
4. Poprawność fleksyjna
Diabłu czy diabłowi? 179
Biernik l.p. od rzeczownika bożyszcze 181
Biernik l.p. od rzeczownika kotlet 181
Biernik l.p. od rzeczownika syfilis i miejscownik l.p. od rzeczownika syn 182
Niedobitkowie czy niedobitki? 184
Balów czy bali? 185
Pieców czy piecy? 186
Tłuszczów czy tłuszczy? 187
Końmi czy kontami? 188
Odmiana liczebników zbiorowych 189
Odmiana skrótów 190
Czas zaprzeszły 191
OBJAŚNIENIE SKRÓTÓW I WYBRANE PRACE Z DZIEDZINY
KULTURY JĘZYKA POLSKIEGO 193
INDEKS 196


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bąba S, Walczak B Na końcu języka Poradnik leksykalno gramatyczny
Test leksykalno gramatyczny na Konkurs Języka Rosyjskiego
Test centralny odpowiedzi na końcu testu, XXVII Ogólnopolski Turniej Wiedzy Pożarniczej
ZastosowanieKomputera na lekcji języka polskiego
Ankieta WJP (od dr B. Taras; na temat języka rzeszowskich studentów), Magisterka WSPÓŁCZESNY JĘZYK P
Zabytki języka polskiego, Polonistyka, Gramatyka historyczna
Podział leksemów na części mowy - kryteria klasyfikacji, Gramatyka opisowa
Drama na lekcjach języka polskiego, Polonistyka
Czy polscy najemnicy walczą na Ukrainie w ramach tajnej operacji, Polityka globalna
Metody aktywizujace na lekcjach jezyka polskiego
100% gramatyki języka francuskiego Tablice gramatyczne
Cząstka na końcu Wszechświata
Nazwij rysunki głoska o na końcu wyrazu
Głoska m na końcu wyrazu

więcej podobnych podstron