STANISŁAW BĄBA
BOGDAN WALCZAK
Na końcu języka
PORADNIK
LEKSYKALNO-GRAMATYCZNY
PRZEDMOWA
Zależy nam nie tylko na tym,
żeby język polski żył, ale i na tym,
żeby się rozwijał i żebyśmy z tym rozwojem w miarę możności
współdziałali.
Witold Doroszewski
Na końcu języka. Poradnik leksykonalno-gramatyczny - to książka, na którą złożyły się
felietony kulturalnojęzykowe publikowane w takich czasopismach jak “Tydzień" (1977-1981),
“Głos Wielkopolski" (1982-1991), “Życie i Myśl" (1984-1989), “Język Polski" (1988-1991). W
“Tygodniu" pojawiały się one w stałej rubryce “Nasz język", w “Głosie Wielkopolskim" - w
rubryce “Na końcu języka", w “Życiu i Myśli" - w rubryce “Ojczyzna polszczyzna", a w “Języku
Polskim" - w rubryce “Ze zjawisk współczesnego języka".
Skomponowanie z nich zwartej całości o charakterze poradnika przeznaczonego dla
szerokiego kręgu odbiorców, wymagało licznych zabiegów redakcyjnych, które nie zawsze
kończyły się pomyślnie. Przyjęta konwencja poradnika językowego narzuciła dwa wymogi:
nadania książce charakteru popularnonaukowego oraz zamknięcia rozważań rejestrem
omówionych wyrazów, form i konstrukcji. Pierwszy z nich staraliśmy się spełnić w ten sposób,
by uprzystępniając tok wykładu, nie obniżyć wartości poznawczej i dydaktycznej książki, drugi
zaś w ten sposób, by przygotowując indeks, mieć na uwadze wygodę czytelnika, tj. żeby ułatwić
mu możność korzystania z książki w dowolnej chwili, w zależności od odczuwanych potrzeb.
Poradnik składa się z dwóch zasadniczych części. W pierwszej - zgromadziliśmy
felietony dotyczące takich kwestii ogólnych, jak tendencje rozwojowe współczesnej polszczyzny
i dynamizm jej zmienności, puryzm językowy, moda leksykalna, snobizm w języku, kultura
języka na co dzień, agresja w języku, polszczyzna współczesnej elity humanistycznej, wreszcie
kryteria oceny innowacji językowych oraz literatura a poprawność języka. W drugiej -
skoncentrowaliśmy się na konkretnych przejawach naruszania norm cząstkowych, tj. normy
leksykalno-semantycznej, normy frazeologicznej, normy składniowej i normy fleksyjnej.
Materiał zgrupowaliśmy w czterech działach tematycznych:
1. Poprawność leksykalna,
2. Poprawność frazeologiczna,
3. Poprawność składniowa,
4. Poprawność fleksyjna.
Taki układ zdecydował o przyjęciu dla książki podtytułu Poradnik
leksykalno-gramatyczny. Zarazem układ ten różni nasz poradnik od innych tego rodzaju
publikacji, w których zwykle przeważają zagadnienia poprawności gramatycznej
(wymawianiowej, fleksyjnej, składniowej), a sprawom poprawności leksykalnej i
frazeologicznej, trudniejszym do rozpatrywania i oceniania, poświęca się mniej miejsca, choć
dobrze wiadomo, że zmiany w słownictwie i frazeologii przebiegają znacznie szybciej niż na
przykład w składni czy morfologu - i to one właśnie decydują o dynamizmie zmienności
współczesnej polszczyzny.
Omawiane w poradniku innowacje językowe pochodzą najczęściej z tekstów prasowych i
artystycznych. Wiele spośród nich można by już uznać za typowe elementy normy realnej
(naturalnej), kształtującej się spontanicznie i obejmującej jednostki i konstrukcje
upowszechnione i ustabilizowane w uzusie, przyjęte przez wykształconych użytkowników
polszczyzny, ale dotychczas nie skodyfikowane, na przykład modyfikacje treści takich wyrazów,
jak epatować, deficytowy, opcja, autor, serwować, edycja oraz konstrukcje typu napotykać na co,
ryzykować życiem, optyka patrzenia czy ulec poprawie. Uznanie ich za poprawne uwolniłoby
wzorcowych użytkowników dzisiejszej polszczyzny od stawianego im dość często zarzutu
ignorowania normy skodyfikowanej, którą upowszechnia wydany w 1973 roku Słownik
poprawnej polszczyzny pod redakcją Witolda Doroszewskiego i Haliny Kurkowskiej. Byłoby to
zgodne z postulatem sformułowanym przez Danutę Buttler w artykule Norma realna a
kodyfikacja (na przykładzie rozstrzygnięć Słownika poprawnej polszczyzny PWN) (“Poradnik
Językowy" 1986, z. 9-10, s. 607-611), a także - z postulatem wysuniętym przez Danutę Buttler i
Halinę Satkiewicz w artykule Dynamizm zmienności współczesnej polszczyzny a polityka
kodyfikacyjna (“Poradnik Językowy" 1990, z. 9-10, s. 672-679).
Oceniając zgromadzone innowacje językowe, opowiadamy się po stronie kodyfikacji
deskryptywnej, tj. kodyfikacji ukazującej obiektywny stan współczesnego uzusu i formułującej
wszelkie zalecenia w ten sposób, by z jednej strony chronić elastyczną stabilność normy
skodyfikowanej, a z drugiej - w miarę możności zapobiegać wytwarzaniu się niebezpiecznego
rozstępu między uzusem a normą. Sądzimy bowiem, że w działalności kodyfikacyjnej trzeba, na
ile to tylko możliwe, godzić postawę konserwatywną z postawą progresywną, a za naczelne
kryterium oceny innowacji - uznać kryterium funkcjonalne.
ZAGADNIENIA OGÓLNE
DWIE TENDENCJE
1. Współczesny język ogólnopolski (narodowy, kulturalny) jest względnie jednolity,
zwarty i ustabilizowany. W jego upowszechnianiu wielką rolę odgrywa szkoła, a także środki
masowego przekazu, urzędy i instytucje państwowe oraz współczesna i dawniejsza literatura, a w
jego scalaniu i ujednolicaniu - wzrastający wciąż krąg ludzi czynnie uczestniczących w kulturze i
życiu społeczno-politycznym kraju. Całokształt powojennych przemian ustrojowych,
politycznych i kulturalnych (w tym wytworzenie się nowej polskiej inteligencji, przenikanie
kultury miejskiej na wieś, powstanie wielkich ośrodków przemysłowych i dużych skupisk
ludności) pociągnął za sobą nie tylko zmiany w stylu życia polskiego społeczeństwa, lecz także w
dużym stopniu oddziałał na język, spowodował w nim liczne przeobrażenia.
W powojennym języku polskim tendencje unifikacyjne występowały z taką samą siłą jak
pewne dążności “odśrodkowe", stale bowiem powiększający się krąg użytkowników polszczyzny
kulturalnej wnosił do niej coraz to inne cechy swego dawnego języka, a więc cechy regionalne,
środowiskowe i gwarowe. Niektóre z nich, trudne do pogodzenia z normą polszczyzny ogólnej,
po pewnym czasie odpadały; inne natomiast, odporniejsze na działalność kodyfikacyjną
językoznawców i z jakichś względów atrakcyjne dla użytkowników, żywiołowo upowszechniały
się w szerokich kręgach społecznych i w końcu uzyskiwały sankcje normatywne: stawały się
formami nienagannymi pod względem poprawnościowym. Za przykład może posłużyć gwarowa
konstrukcja składniowa z tzw. liczbą mnogą grzecznościową typu koleżanko, czy byliście
powiadomieni o zebraniu? Konstrukcja ta jest dziś przykładem na rozchwianie normy w tzw.
związku zgody, ale jest wierna tradycji gwarowej. W gwarach forma grzecznościowa wy łączy
się zawsze z postacią męskoosobową orzeczenia (niezależnie od tego, czy odnosi się do kobiety,
czy mężczyzny): mama ugotowali obiad, tata pojechali w pole orać, mamo, ugotowaliście
obiad? Z podobną tolerancją odnosi się dzisiejsza kultura języka do tzw. regionalizmów
(wyrazów i znaczeń zróżnicowanych lokalnie, lecz używanych w mowie ludzi wykształconych).
Formy te, aczkolwiek związane z danym regionem, nie stanowią przeszkody w porozumiewaniu
się, ponadto same się z języka ogólnego wycofują. Tu można by przytoczyć krakowskie
regionalizmy typu krawatka 'krawat', kantka 'kant na spodniach', a z poznańskich choćby pyry
'ziemniaki', kawiorek//kawiorka 'bułka wrocławska', miałki talerz 'talerz płytki', modrakowy
'chabrowy, niebieski', deska 'wielki blok mieszkalny'. Ten ostatni poznański regionalizm jest
niezgodny z konwencją nazewniczą w dziedzinie budownictwa, wyraźnie odstaje od takich
upowszechnionych już w potocznym języku ogólnopolskim nazw, jak wieżowiec, punktowiec,
wysokościowiec, klockowiec, mrowiskowiec, mrówkowiec, jałowiec, galeriowiec, dolarowiec,
jamnikowiec itp. Można przypuszczać, że żywot tego wyrazu będzie krótki.
Ujednolicanie współczesnego języka wspierają dwie główne tendencje: dążność do skrótu
i dążność do precyzji wypowiedzi. Pierwsza z nich wiąże się z prawem upraszczania języka,
tendencją do ekonomiczności, elastyczności i przystępności; druga - z prawem wystarczalności
języka i prawem różnicowania elementów językowych. Za idealny uznalibyśmy taki język, w
którym można bez trudu wszystko wyrazić, a więc język wystarczalny, prosty, ekonomiczny,
poręczny, precyzyjny. Wspomniane tendencje są ze sobą sprzeczne: zbyt daleko posunięta
skrótowość burzy precyzję wypowiedzi, i odwrotnie - troska o precyzję przekazu przeciwstawia
się skrótowości i nadmiernej kondensacji. Spróbujmy tę antynomię zilustrować dwoma
przykładami:
1) Polski czasownik dotknąć w zależności od znaczenia ma schemat składniowy dotknąć
kogo 'urazić, obrazić kogo' albo dotknąć czego 'wyczuć dotykiem'; w pierwszym schemacie
czasownik rządzi biernikiem (dotknąć matkę), w drugim - dopełniaczem (dotknąć ściany, stołu,
liścia, okna). Współcześnie, zgodnie z tendencją do skrótu, uogólnia się tylko jeden z tych
schematów, dotknąć kogo, co, ale nie honoruje on różnicy znaczeń ('urazić' - 'wyczuć dotykiem').
Zlekceważył tę różnicę autor następującego tekstu: Ponadto w dość głupi sposób straciliśmy dwie
pierwsze bramki, obie z winy Maculewicza, który najpierw dotknął piłkę ręką, a w drugim
wypadku fatalnie ją odbił (EP 1977/114/2).
2) Zdanie: Piastowie zasiadali bowiem i byli spokrewnieni z wieloma tronami nie wyraża
precyzyjnie treści, gdyż nie wiadomo, na czym to Piastowie zasiadali i z kim naprawdę byli
skoligaceni. W ramach tendencji do uproszczenia toku składniowego dziennikarz połączył jedno
dopełnienie z dwoma różnymi orzeczeniami, gdyż wydawało mu się, że oba wymagają
dopełnienia w tym samym przypadku, tymczasem zasiadać łączy się z formą miejscownika
(zasiadać na czym), natomiast być spokrewnionym - z formą narzędnika (być spokrewnionym z
kim). Ponadto nie dostrzegł istotnej różnicy znaczeniowej: zasiadać wymaga dopełnienia
przedmiotowego, a być spokrewnionym - dopełnienia osobowego. Z tronem mogą być
“spokrewnione" jedynie przedmioty (ława, krzesło, fotel, stołek), nie zaś ludzie panujący
(władca, król, cesarz), choć pod względem semantycznym wyrazy władca i tron są ze sobą
styczne. Podobnie nieudanym skrótem jest konstrukcja polec o co, gdyż jest skrótem zdania polec
walcząc o co. Wyrazy walka i polec pozostają w semantycznej styczności, ale każdy z nich ma
inną rekcję (walka o co; polec za co, od czego).
3. Dążność do precyzji semantycznej środków językowych ujawnia się dziś przede
wszystkim w słownictwie i w składni. W słownictwie doprowadza do różnicowania znaczeń
wyrazów pierwotnie synonimicznych, w składni - do ekspansji form analitycznych typu mścić się
za co (dawniej: mścić się czego), dożyć do pierwszego oraz do wyodrębniania się i
upowszechniania nowych schematów syntaktycznych, np. cieszyć się na co (por. cieszyć się czym
i cieszyć się z czego).
Współczesne słownictwo obfituje w synonimy, tj. wyrazy bliskoznaczne typu jeść,
pałaszować, spożywać, konsumować, żreć, pochłaniać, ćpać itp. Są wśród nich tzw. dublety
znaczeniowe, a więc pary wyrazów o tożsamym znaczeniu. Wyrazów takich można używać
zamiennie dopóty, dopóki nie zaczną się indywidualizować ich znaczenia. Tak było kiedyś z parą
inteligentny - inteligencki czy różnicować - różniczkować, ale dziś wiadomo, że bez narażenia się
na nieścisłości wypowiedzi nie można ich używać wymiennie w tych samych kontekstach. Dziś
inteligentny wskazuje na cechę psychiczną danego osobnika (bystrość umysłu), inteligencki zaś -
na cechę społeczną (przynależność do określonej warstwy społecznej). Jeszcze w niektórych
kontekstach wymieniają się ze sobą przymiotniki dziecięcy i dziecinny, ale w większości
wypowiedzi każdy z nich występuje w indywidualnym odcieniu semantycznym: dziecięcy
'odnoszący się do dziecka': literatura dziecięca, szpital dziecięcy, ubranko dziecięce; dziecinny
'taki jak u dziecka': dziecinny pomysł, dziecinne wykręty. W znaczeniu wyrazu dziecinny
krystalizuje się treść zbliżona do tego, co wyraża przymiotnik infantylny. W stadium
różnicowania znaczeń weszły takie pary wyrazowe, jak stylowy - stylistyczny, kulturalny -
kulturowy, wiejski - wsiowy, pszenny - pszeniczny, machina - maszyna, mglisto - mgliście; na
razie proces ten nie objął pary jabłeczny - jabłkowy, choć już zarysowuje się różnica w
częstotliwości występowania tych wyrazów w tekstach (częściej jabłkowy niż jabłeczny). W
kolizję z dążnością do precyzji wchodzą pewne tendencje nazewnicze, doprowadzające do
pojawiania się homonimów typu: maluch 'dziecko' - maluch 'fiat 126p', wieżowiec 'budynek' -
wieżowiec 'bardzo wysoki koszykarz', wóz 'pojazd konny' - wóz 'auto', kieszonkowiec 'złodziej' -
kieszonkowiec 'książka', upiór 'zjawa' - upiór 'upiór dzienny w pralni'.
We współczesnej składni w funkcji określników czasownika rywalizują ze sobą formy
syntetyczne i formy analityczne (wyrażenia przyimkowe): mścić się czego - mścić się za co,
pomrzeć głodem - pomrzeć z głodu (ale wyłącznie: przymierać głodem), prosić wsparcia - prosić
o wsparcie, dyskutować co - dyskutować nad czym, nadepnąć co - nadepnąć na co (ale
wyłącznie: nadepnąć komu na odcisk) itp. Formy analityczne wynikają z troski o precyzję
wypowiedzi; uogólniają się tam, gdzie chodzi o wyodrębnienie znaczenia kresu czynności lub
znaczenia przyczyny; tak np. znaczenie kresu czynności może być wyrażone dwiema
konstrukcjami: dopaść drzwi i dopaść do drzwi. W starszej konstrukcji syntetycznej dopaść drzwi
znaczenie to wynika pośrednio z treści czasownika i formy dopełniacza wyrazu drzwi, w nowszej
analitycznej dopaść do drzwi to samo znaczenie jest zasygnalizowane bezpośrednio przyimkiem
kierunkowym do. Dążność do precyzji przesądza dziś o dopuszczalności używania takich
dubletów syntaktycznych, jak przypomnieć co 'przywołać na pamięć' i przypomnieć o czym
'zwrócić na co czyjąś uwagę', wspomnieć co 'odświeżyć w pamięci' i wspomnieć o czym
'napomknąć'. Polski czasownik cieszyć się 'radować się, weselić się' występuje zarówno w
schemacie syntetycznym cieszyć się czym (zwykle na oznaczenie przyczyny aktualnej, trwałej):
cieszyć się życiem, zdrowiem, uznaniem, dobrą opinią, szacunkiem itp., jak i w schemacie
analitycznym cieszyć się z czego (zwykle na oznaczenie przyczyny uprzedniej lub doraźnej):
cieszyć się z prezentu, ze spotkania. Na oznaczenie treści: 'odczuwać radość z powodu czegoś
przewidywanego, mającego nastąpić' zaczęto używać nowej konstrukcji analitycznej cieszyć się
na co: A przecież lubiła szybką jazdą i odkąd Konrad miał wóz, cieszyła się razem z nim na każdy
wyjazd poza miasto, na szalone gonitwy po drogach, które w końcu prowadziły do lasu albo nad
brzeg Zalewu czy Wisły! (H. Auderska, Szmaragdowe oczy, Warszawa 1977, s. 30). Przez pewien
czas podejrzewano, że jest to składniowy germanizm (sich auf etwas freuen), lecz może to być
schemat wyodrębniony ze zwrotu cieszyć się na myśl o czym, mający wsparcie w takich polskich
konstrukcjach, jak liczyć na co, mieć nadzieją na co, ostrzyć sobie zęby na co. Jedno jest pewne -
konstrukcja cieszyć się na co precyzyjnie sygnalizuje treść: 'odczuwać radość z powodu czegoś,
co dopiero nastąpi'. Treści tej nie da się przekazać ani konstrukcją cieszyć się czym, ani
konstrukcją cieszyć się z czego.
4. Przejawy tendencji do skrótu widać dziś przede wszystkim w produktywności
określonych typów słowotwórczych, w żywiołowym upowszechnianiu się we współczesnym
języku przymiotników na -owy, rzeczowników na -owiec, -ówka, -ka i tzw. rzeczowników
bezformantowych typu zwis, siad, pad, osiąg, skrótowców (np. WOIT, GOK, WSiP) i złożeń.
Wspomniane formacje słowotwórcze są poręczne w użyciu z dwu względów: po pierwsze
- zastępują wyrazy dłuższe od siebie (unikanie - unik, odsiewanie - odsiew), po drugie - zastępują
wielowyrazowe połączenia jednym wyrazem (ogólniak - liceum ogólnokształcące, półetatowiec -
pracujący na pół etatu). Szczególną rolę odgrywają tu skrótowce zastępujące wielowyrazowe
nazwy różnych instytucji, zakładów produkcyjnych, organizacji i stowarzyszeń.
Przymiotniki na -owy są ekwiwalentami wyrażeń przyimkowych np. płaszcz ortalionowy
- płaszcz z ortalionu. Mogą być również odpowiednikami dłuższych ciągów słownych, czasem
bardzo rozbudowanych: książeczka samochodowa - książeczka PKO, na którą się składa
pieniądze przeznaczone na zakup samochodu i która bierze udział w losowaniu samochodów.
Rzeczowniki z -owiec, -otoka, -ka powstają w wyniku tzw. uniwerbizacji, tj.
zastępowania dwu lub kilkuwyrazowych nazw określeniem jednowyrazowym. Następuje wtedy
podwójna kondensacja: formalna (z kilku wyrazów powstaje jeden) i semantyczna (treść,
oznaczaną dotychczas grupą wyrazową, sygnalizuje jeden wyraz). Żywiołem konstrukcji
zuniwerbizowanych jest język potoczny, w którym funkcjonują one jako nieoficjalne
odpowiedniki nazw urzędowych przestrzeganych w języku pisanym. Stąd np. zasadnicza różnica
między nazwami ogólniak i liceum ogólnokształcące, poprawczak i dom poprawczy, czasówka i
jazda na czas, mieszkaniówka i budownictwo mieszkaniowe, urazówka i szpital urazowy,
plenarka i posiedzenie plenarne, przegubowiec i autobus przegubowy jest różnicą nie tylko
natury formalnej i semantycznej, lecz także stylistycznej. Podobnie jest z nazwami typu zwis,
siad, pad, przegon, wyskok, podryw, osiąg, wykon, upiór. Szerzą się one w środowiskowych i
zawodowych odmianach języka.
Upowszechnia się nowy typ złożeń rzeczownikowych o dwóch członach współrzędnych:
lasostep (to, co jest i lasem, i stepem jednocześnie), marszobieg, klubokawiarnia, kluboferie,
kursokonferencja, wczasokonferencja, płucoserce, chłoporobotnik, płaszczopeleryna,
klubostołówka, klasopracownia, garażoparking, lekcjozbiórka. Stale przybywa skrótowców typu
WOIT (Wojewódzki Ośrodek Informacji Turystycznej), GOK (Gminny Ośrodek Kultury), WSiP
(Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne). Nazwy wielu zakładów przemysłowych przybierają
postać nie tyle skrótowców, co typowych “zlepkowców": Metalchem, Meprozet, Pol-kat,
Domgos, Stolbud, Budrem, Kambud, Lubmor, Sportfilm, Stokbet, Dolmed, Transbud,
Mera-Zap-Mont itp.
W każdym z omówionych typów słowotwórczych pojawiają się konstrukcje zbyt
syntetyczne, semantycznie zamazane lub fonicznie udziwnione. Tak np. zamachy plastykowe
można odczytać jako zamachy dokonywane za pomocą plastyku, gdy tymczasem chodzi tu o
zamachy dokonywane za pomocą bomb plastykowych. Mylące są również wyrażenia upiór
dzienny w pralni i odczyt licznika. Natomiast konstrukcje typu kluboferie, chłoporobotnik,
stropodach (coraz częściej zapisywane z kreseczką w środku, np. klubo-ferie, chłopo-robotnik) są
niezgodne z polską tradycją słowotwórczą. Skrótowce takie, jak choćby WOIT i WSiP w
wymowie brzmią dość dziwnie i chyba nawet obco. Zlepki w postaci Domgos, Stolbud czy
Budrem i Dolmed są tak egzotyczne, że mogłyby uchodzić za wyrazy typowe dla gwar tajnych.
Żywiołowa tendencja do skrótu nie zawsze liczy się z polską tradycją słowotwórczą. Na
przekór tej tradycji upowszechniają się zupełnie nowe wzorce słowotwórcze (według nich
powstają karykaturalne “zlepkowce"), a istniejące już modele realizowane są niezgodnie z ich
przeznaczeniem (płaszczopeleryna zamiast płaszcz-peleryna, kluboferie zamiast
sensowniejszego: ferie spędzane w klubie, kawokonferencja - trudno z budowy tego wyrazu
odczytać jego znaczenie). Powstają wyrazy udziwnione fonicznie: WSiP - wsip? II ws'ip? II
wsyp?
MODA JĘZYKOWA
1. Moda językowa jest zjawiskiem szerokim, które może się przejawiać w rozmaity
sposób i dotyczyć zarówno elementów w językach obcych, jak i rodzimych. Modne mogą być
cytaty, zapożyczenia, konstrukcje gramatyczne, nawet zwyczaje wymawianiowe pochodzące z
jakiegoś obcego języka, cieszącego się specjalnym prestiżem. Tak rozumianą modę językową
przeżywaliśmy w przeszłości niejednokrotnie - była to kolejno moda czeska, włoska, łacińska,
francuska. Jeszcze i dziś nie brak osób, które ze względów snobistycznych, dla efektu i “ozdoby"
stylu, nadużywają wyrazów obcego pochodzenia. Charakterystyczne przy tym, że takie
popisywanie się nie pozostaje bynajmniej w zależności wprost proporcjonalnej do faktycznej
znajomości obcych języków. Witold Doroszewski pisze: “Jest regułą, która nigdy nie zawodzi, że
popisujący się obcymi wyrazami nie zna dobrze tego obcego języka, z którego je bierze, a często
żadnego obcego języka" (Wśród słów, wyrażeń i myśli, Warszawa 1966).
Modne mogą być także określone techniki (np. kompozycja - by wspomnieć tylko
wzorowane na grecko-łacińskich złożone epitety w poezji renesansowej i klasycystycznej) i typy
słowotwórcze, określone formanty, konstrukcje składniowe itp. Mogą być wreszcie modne
poszczególne wyrazy i związki frazeologiczne. W tym miejscu trzeba się zastrzec, iż mianem
wyrazów modnych nie obejmujemy takich jednostek leksykalnych, których wielka częstość
użycia pozostaje w ścisłym związku z realiami pozajęzykowymi (np. sputnik w okresie
pierwszych lotów kosmicznych). Wydaje się też, że odrębnie trzeba rozpatrywać i oceniać modne
ekspresywizmy. W samej naturze tych wyrazów, w ich emocjonalnym ładunku zawiera się
niejako ich skłonność do ekspansji, do coraz częstszego występowania w mowie, a to z kolei
prowadzi do ich wytarcia, zużycia i zastąpienia nowymi eksporesywizmami. Przypatrzmy się
choćby ekspresywnym synonimom wyrazu bardzo: w XVII wieku można było okrutnie kogoś
miłować, okrutnie się uradować lub srodze zafrasować, potem pojawiły się nowe określenia:
strasznie, szalenie, niesamowicie itd. Można oczywiście ubolewać, że fajny (w dodatku
barbaryzm), wdechowy, bombowy itp. panoszą się nad miarę - niemniej jednak jest to zjawisko w
rozwoju języka naturalne i wyrazy takie mogą być traktowane z pewną tolerancją.
Mówiąc o wyrazach modnych mamy tutaj na myśli przede wszystkim wyrazy takie, jak
np. bumelant - słowo niegdyś niesłychanie częste i popularne, dziś nie używane, choć postawa
określana mianem bumelanctwa bynajmniej nie należy do przeszłości. Przykładami wyrazów nie
tak dawno modnych mogą być: eskalacja, kontestacja, kontestator itp., a wyrazów modnych
dzisiaj - wiodący, unikalny czy serwować. Moda nie uwarunkowana czynnikami
pozajęzykowymi czy ekspresywnymi jest zjawiskiem negatywnym. Musimy ją traktować jako
przejaw inercji myślowej, prowadzącej do językowego szablonu, do zubożenia możliwości
komunikatywnych języka - ekspansja bowiem wyrazu modnego dokonuje się kosztem jego
bliższych lub dalszych synonimów. Tak np. wiodący wypiera całą grupę bardziej precyzyjnych
określeń: główny, czołowy, przodujący; unikalny wyparł poprawną formę unikatowy i teraz
wypiera dobre, rodzime przymiotniki rzadki, niezwykły, niecodzienny itp. W ten sposób kolejne
fale mody prowadzą do zubożenia językowych środków wyrazu. Moda jest też potencjalnym
źródłem oczywistych błędów językowych, ponieważ nadmierne używanie modnego wyrazu
prowadzi z reguły do przekroczenia granic jego stosowalności, burząc w ten sposób ustalone
relacje między synonimami w obrębie określonych pól semantycznych.
2. Moda językowa polega na dawaniu przez użytkowników języka pierwszeństwa
pewnym wyrazom uchodzącym w ich mniemaniu za poręczniejsze, ekspresywniejsze i elegantsze
od innych, którymi można wyrazić tę samą treść. Na tej podstawie zwykle tylko jeden wyraz z
całej grupy bliskoznaczników cieszy się szczególnymi względami mówiących, a pozostałe są
niejako przez nich odtrącane. Ten faworyzowany wyraz gwałtownie zwiększa nie tylko częstość
pojawiania się w różnych wypowiedziach, lecz także przejmuje semantyczne odcienie wszystkich
pozostałych, przez co staje się nadmiernie wieloznaczny, nieprecyzyjny, czasem - wręcz
znaczeniowo pusty. Wypierając z kontekstów swoje bliskoznaczniki, powoduje zubożenie
słownictwa. Wypowiedziom nadaje znamiona szablonowości i pretensjonalnej napuszoności.
Ważnym czynnikiem kształtującym modę na pewne wyrazy i połączenia wyrazowe jest
przekonanie o podwyższaniu rangi społecznej zjawiska przez nazwanie go wyrazem należącym
do odmiany stylistycznej o pewnym prestiżu społecznym. W praktyce modne stają się wyrazy ze
stylu naukowego, urzędowego i publicystycznego, a także takie, które występują w języku
dyplomacji, polityki i propagandy.
We współczesnym języku polskim wyrazami modnymi są np. takie słowa, jak problem,
system, akcja, akcent, akcentować, na odcinku, na szczeblu, atmosfera, klimat, chałtura,
posiadać, przeprowadzać (w kontekstach typu: suszenia bielizny na strychu nie można
przeprowadzać), inicjatywa, szeroki (w wyrażeniach: szeroki odbiorca, szeroki asortyment
towarów, szerokie rezultaty, najszersze zacieśnianie kontaktów), poważny, zabezpieczyć
'zapewnić', pełny, kompetentny, konfrontacja i wiele innych. Przyjrzyjmy się bliżej jednemu z
nich.
Wyraz problem ma według najnowszego Słownika wyrazów obcych (1978) następujące
znaczenie: 'poważne zagadnienie, zadanie wymagające rozwiązania, rozstrzygnięcia; sprawa
trudna do rozwiązania'. W polszczyźnie ogólnej problem wiąże się znaczeniowo z całą grupą
rzeczowników: kwestia, sprawa, szkopuł, trudność, kłopot, zagadnienie, ale ma nad nimi tę
przewagę, że w odczuciu społecznym jest słowem lepszym: nazywając nim dane zjawisko, tym
samym jakoby podnosimy jego rangę. W świadomości użytkowników języka problem kojarzy się
ze stylem naukowym i wypowiedziami oficjalnymi polityków, działaczy, ekspertów w różnych
dziedzinach wiedzy. Dlatego wyraz ten coraz częściej występuje nie tylko wtedy, gdy istotnie jest
mowa o zjawiskach wysokiej rangi, trudnych, wymagających konkretnych rozstrzygnięć, lecz
także wówczas, gdy mowa o rzeczach powszednich i zwykłych, jak np. suszenie bielizny czy
pielęgnowanie trawy na boisku sportowym. Wzrastająca częstość pojawiania się tego wyrazu w
różnych wypowiedziach doprowadza do tego, że może on zastępować wszystkie swoje
bliskoznaczniki. Tak też się dzieje. A przekonuje o tym współczesna prasa. W gazetach można
bez trudu znaleźć takie połączenia wyrazowe, jak załatwić problem (zamiast załatwić sprawą),
mieć z czym problemy (zamiast mieć z czym kłopoty, trudności), coś komu sprawia problemy, coś
dla kogo nie stanowi problemu, to żaden problem (zamiast to żaden kłopot), załatwić co bez
problemu, zdać maturą bez problemu, borykać się z problemami (zamiast starego polskiego
zwrotu: borykać się z trudnościami), problem w tym, że ... (zamiast rzecz w tym... lub w tym
szkopuł ...) czy wreszcie takie sformułowania, jak problemy intymne, problemy rodzinne,
problemy mieszkaniowe, problemy podeszłego wieku, uzdrawiać problemy, problem nr 1 'sprawa
najważniejsza' itp. W prasie pojawiają się również sformułowania typu wachlarz problemów,
pakiet problemów, węzeł problemów, artykułować problemy, nabolały problem. Są to wyrażenia
pretensjonalne i szablonowe. Ale są jeszcze gorsze od nich, np. poważny problem (problemów
niepoważnych nie ma), ważny problem (nieważnych problemów nie ma), mieć swoje niebłahe
problemy (błahych problemów nie ma), coś stanowi dla kogo poważny problem. Wyrażenia te są
świadectwem oporu wyrazów kłopot, sprawa, rzecz przeciw zastępowaniu ich wyrazem problem.
Sprawa może być błaha lub niebłaha, ważna lub nie, poważna lub niepoważna, łatwa lub trudna,
ale problem jest - jak wynika z zacytowanej definicji znaczeniowej - zawsze czymś ważnym i
trudnym. Przytoczone wyżej połączenia typu poważny problem zawierają w sobie logiczną
sprzeczność. Są przejawem bezmyślnego ulegania modzie.
3. Moda językowa - jak wszelka moda - ma to do siebie, że się szybko zmienia. Wyrazy
dziś modne i natrętnie cisnące się na usta i pod pióro, jutro mogą się okazać nieatrakcyjne jak
znoszony ubiór. Lecz każda fala mody pozostawia po sobie jakieś ślady: w języku utrwalają się
niektóre modne wyrazy w nowych znaczeniach i kontekstach. Dziś nie pamiętamy już takich
kiedyś natrętnych wyrażeń, jak eskalacja pokoju, wlec się w ogonie, uczeń odstający, szkoła
wiodąca itp. Pojawiły się za to nowe, z których najżywotniejszymi są chyba takie, jak siła
przebicia, (robić co) w ciemno, póki co, co jest grane, iść za ciosem, nie ma sprawy i mieć co z
głowy.
Siła przebicia jest tak modna, że niektórzy z naszych publicystów wprost nie mogą się
bez niej obyć. Co więcej - ten natręt frazeologiczny przenika również do języka potocznego i do
tekstów artystycznych.
Podobnie jest z wyrażeniem w ciemno. Z naszych obserwacji wynika, że w ciemno można
dziś nie tylko kupować i sprzedawać oraz składać zamówienia handlowe, lecz także akceptować
cudze pomysły, przyklaskiwać komu lub czemu, brać kogo w opieką, jeździć na wycieczki, a
nawet przewidywać przyszłość, jak w następującym cytacie z jednego z poznańskich
dzienników: Zadaniem zupełnie nowym, a które rozsławiło poznańskich meblarzy w całym kraju,
to pojedyncze meble w paczkach. Rzecz całkiem nowa, a w ciemno wszyscy jej przewidują wielką
przyszłość (EP 1979/83/2).
Wyrażenie póki co dawno już przekroczyło ramy wypowiedzi prasowych, stało się niemal
potoczne, przez wszystkich używane. Nic też dziwnego, że nawet Maria Wróblewska popisywała
się nim, zapowiadając wykonawców galowego koncertu na XV Festiwalu Polskiej Piosenki w
Opolu.
Prawdopodobnie gwara sportowców upowszechniła bardzo dziś modny zwrot iść za
ciosem i niesłychanie popularne wyrażenie nowa twarz. Zacytujmy dwa konteksty: Dodajmy, że
w reprezentacji przeciwko drużynie Cypru zabraknie Lubańskiego, natomiast z nowych twarzy
powołani zostali pod broń dodatkowo Mazur i Ludyga (T 1977/27/6) i Ponieważ tegoroczne
starty [...] były raczej obiecujące, sądzę, że zawodnicy - jak to się popularnie mówi - pójdą za
ciosem .. . (T 1977/41/5).
Wszędzie dziś można się zetknąć z powiedzonkiem co jest grane. Może ono znaczyć tyle,
co tradycyjny polski zwrot co się dzieje, ale może być też synonimem takich zwrotów, jak na co
się zanosi, co się święci. Wiedzieć, co jest grane - to tyle, co trzymać rękę na pulsie, orientować
się w danej sytuacji. To ostatnie znaczenie aktualizuje się choćby w następującej żartobliwej
maksymie: Dobry tancerz na linie, gdy wie, co jest grane, nie podskakuje (EP 1976/246/7).
Zwrot nie ma sprawy funkcjonuje w tych kontekstach, w których kiedyś używaliśmy
takich tradycyjnych zwrotów, jak nic się nie stało, nie ma o czym mówić, to żaden kłopot. W
reportażu z “Życia Literackiego" (1977/13/8) czytamy: Spóźniłem się 5 minut, ale nie ma sprawy,
bo na budowie przez pierwszą godzinę nic się nie dzieje.
Szerzy się w różnych wypowiedziach zwrot mieć co z głowy w znaczeniu 'pozbyć się
kłopotu, załatwić co, uwolnić się od czego'. Występuje on nie tylko w języku potocznym i stylu
dziennikarskim, lecz także w literaturze pięknej. Nawet w tekstach takich pisarzy, jak Roman
Bratny, Bohdan Czeszko, Andrzej Kuśniewicz, Stanisław Grochowiak.
Prawie wszystkie z rozpatrywanych tu frazeologizmów są pożyczkami z języków obcych
(np. z rosyjskiego: póki co, z angielskiego: non stop) lub gwar środowiskowych (co jest grane?,
nie
ma sprawy). I choć mamy literackie wyrażenia, którymi do nie dawna wyrażaliśmy te same
treści, wolimy używać tych zapożyczeń, bo chcemy być na bieżąco z modą. Trudno nam się
zdobyć
na refleksję, że są to pożyczki najzupełniej zbędne.
SNOBIZM W JĘZYKU
1. Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego w następujący sposób definiuje
znaczenie wyrazu snob: 'człowiek udający przynależność do środowiska, które mu imponuje (np.
artystów, naukowców, ludzi zamożnych), popisujący się swym rzekomym znawstwem,
miłośnictwem w jakiejś dziedzinie' (t. VIII, s. 466); snobizm zaś to 'właściwości, postawa
charakteryzująca snoba' (tamże). Snobizm przejawia się w różnych dziedzinach, na różnych
płaszczyznach, między innymi również w języku. Pamiętamy wszyscy z Lalki hrabiego
Licińskiego, powtarzającego wciąż swoje teksty - klasyczny okaz snoba, pozującego na
angielskiego dżentelmena, naśladującego zatem typowo angielski (według obiegowych
przekonań) sposób zachowania się i mówienia. Angielszczyzna była wtedy modna w kręgach
arystokracji. Na przykładzie hrabiego widzimy, jak ściśle tego rodzaju snobizm, także w
dziedzinie języka, związany jest z panującą modą. Nie można jednak tych zjawisk utożsamiać.
Uleganie modzie często bywa mimowolne, uwarunkowane brakiem samodzielnego osądu świata;
snobizm zaś jest zawsze postawą świadomą, wypracowaną, a wzorcowe zachowania osiągane
niejednokrotnie kosztem niemałego wysiłku. W zakresie języka przynajmniej wzajemny stosunek
mody i snobizmu można przedstawić tak, że snobizm z jednej strony bywa wywołany modą, z
drugiej zaś sam tę modę podtrzymuje i utrwala, stając się jednym ze źródeł jej żywotności.
Hrabia Liciński jako reprezentant tej odmiany snobizmu językowego miał u nas wielu
antenatów. Nie bez podstaw pisał Górnicki w Dworzaninie: Albowiem nasz Polak, by jedno kęs z
domu wyjechał, wnet nie chce inaczej mówić, jedno tym językiem, gdzie troszkę zamieszał; jeśli
był we Włoszech, to za każdym słowem Signor, jeśli we Francyjej, to per ma foi, jeśli w
Hiszpanijej, to nos otro cavaglieros; a czasem drugi, chocia nie będzie w Czechach, jedno iż
granicę śląską przejedzie, to już inaczej nie będzie chciał mówić, jedno po czesku, a czeszczyzna,
wie to Bóg, jaka będzie (s. 62, wyd. Biblioteki Narodowej z r. 1928). , Po modzie czeskiej
nastąpiła włoska, po niej z kolei zapanował w języku wszechwładnie zwyczaj wtrącania wyrazów
i zwrotów łacińskich.
Melanż polsko-łaciński kwitł jeszcze w najlepsze na prowincji, gdy w Warszawie
zaczynała już święcić tryumfy moda francuska. Że z czasem rozlała się ona po całym kraju,
niemały w tym udział snobizmu drobnoszlacheckiego i naśladujących z kolei szlachtę górnych
warstw mieszczańskich. Dość przypomnieć choćby dom państwa Płachtów z Kollokacji
Korzeniowskiego i panujący tam kult francuszczyzny, w wydaniu pani Płachciny i jej córek,
zresztą dość lichej.
W miarę jak moda francuska zataczała coraz szersze kręgi, docierając na szlachecką
prowincję i do środowisk bogatszego mieszczaństwa, ulegała ona pewnemu naturalnemu w tej
sytuacji spospolitowaniu. Paplanie po francusku stawało się zbyt powszechne, by mogło być
oznaką wysokiego urodzenia i specjalnej pozycji społecznej. Wtedy wśród arystokracji zrodziła
się moda angielska i pojawili się hrabiowie Licińscy.
I dziś jeszcze, rozejrzawszy się trochę uważniej wokół siebie, usłyszymy niemało
wysilonych, podyktowanych snobizmem, często bardzo lichej próby, barbaryzmów.
2. Wśród wielu przyswojonych nazw geograficznych obcego pochodzenia była w
polszczyźnie w użyciu nazwa Grenobla. Dzisiaj jednak używamy formy Grenoble. Jak się to
stało? Po prostu ktoś zrobił “odkrycie", że Francuzi mówią nie Grenobla, lecz Grenoble i aby tę
swoją wiedzę zamanifestować, zaczął takiej formy używać i ją rozpowszechniać. Innowacja się
przyjęła. Jaki stąd zysk dla języka i jego komunikatywnej sprawności? Starsza forma była
wygodniejsza, gdyż można ją było odmieniać: Grenobla, Grenobli itd. - a ponadto takie
przyswojone nazwy obce są jakimś elementem naszej narodowej tradycji kulturalnej: świadczą,
iż noszące takie nazwy kraje czy miasta nie były nam obce, świadczą, krótko mówiąc, o naszej
obecności w świecie i stanowią legitymację obywatelstwa ogólnoludzkiej wspólnoty.
Inny przykład, jeszcze bardziej znamienny, bo dotyczący nazwy miasta, które powinno
nam być pod każdym względem bliskie, gdyż leży w kraju naszego słowiańskiego sąsiada. Do
niedawna jeszcze stolica Moraw nazywała się po polsku Berno. Forma była tak w języku
zadomowiona, że nawet wywarła wpływ na inną, upodobniając do siebie nazwę stolicy
Szwajcarii (Bern), która też ustaliła się w polszczyźnie w postaci Berno. Nieporozumień to nie
wywoływało, gdyż albo kontekst wskazywał, o które Berno chodzi, albo w razie potrzeby
dodawało się bliższe określenie (Berno Szwajcarskie, Berno Morawskie). I znowu ktoś zrobił
odkrycie, że Czesi nie mówią Berno, lecz Brno. Rezultat znany - młodsi spośród nas już może
nawet nie wiedzą, że stolica Moraw nazywała się po polsku Berno. Tymczasem twórcy i
propagatorzy formy Brno (najogólniej mówiąc - ludzie związani ze środkami masowego
przekazu informacji, gdyż to one tę formę wylansowały) dokonali “odkrycia" tylko
połowicznego, gdyż Czesi istotnie nie mówią Berno, lecz nie mówią również Brno - tak jak my
to wymawiamy, jednozgłoskowo, z akcentem na o. W języku czeskim jest to nazwa
dwusylabowa, Br-no, z tzw. r zgłoskotwórczym w pierwszej sylabie, na którą, jak zawsze w
języku czeskim, pada akcent. Podobnie w dalszych formach odmiany: Br-na, v Br-ne itp.
Rozpatrywana od tej strony nasza jednosylabowa, z akcentem na o forma Brno jest absolutnym
dziwolągiem i dla Czechów brzmi zgoła zabawnie, nie identyfikując się bynajmniej z ich własną
nazwą stolicy Moraw. Wprowadzając formę Brno nie staliśmy się więc bardziej komunikatywni
wobec Czechów (co mogłoby ewentualnie za taką zmianą Przemawiać), natomiast niepotrzebnie
naruszyliśmy jakiś wycinek naszej ciągłości kulturalnej, która jest rzeczywistą, istotną wartością,
wymagającą troski i ochrony. Snobistyczna chęć zamanifestowania pseudoznajomości
czeszczyzny wyrządziła językowi szkodę, której nie da się już raczej naprawić, gdyż forma Brno
zbyt się już zakorzeniła, by miały sens jakiekolwiek próby jej usuwania. Można tylko mieć
nadzieję, że nie znajdą się kolejni snobi-reformatorzy, którzy “odkryją", iż Francuzi mówią
Paris, Anglicy London, a Włosi Roma, i zechcą z tego odkrycia zrobić użytek (choć np. formę
Italia zamiast Włochy słyszy się ostatnio coraz częściej).
Nie zawsze jednak snobizm musi mieć skutki dla języka negatywne. Może on być jednym
ze źródeł podniesienia kultury językowej. Trzeba tylko, żeby środowiska najwyżej społecznie
oceniane i najbardziej ogółowi imponujące, dostarczały mu zarazem najlepszych wzorów w
dziedzinie językowej.
PURYZM JĘZYKOWY
1. Puryzm językowy jest przesadną, niejednokrotnie karykaturalną, wynaturzoną formą
troski o czystość języka. Czystość języka to pojęcie szerokie, nieprecyzyjne, wieloznaczne - w
związku z czym i puryzm może występować w różnych odmianach. Utożsamianie czystości
języka z wiernością wobec tradycji językowej wywołuje puryzm tradycjonalistyczny.
Rozumienie tejże czystości jako zgodności z uzusem językowym określonej, elitarnej grupy
społecznej jest źródłem puryzmu elitarnego. Najczęściej jednak spotykamy się w dziejach języka
z utożsamianiem czystości języka z rodzimością językowych środków wyrazu. Takie rozumienie
czystości języka leży u podstaw puryzmu nacjonalistycznego, który cel swój widzi w usuwaniu z
języka elementów obcego pochodzenia i jego obronie przed nowymi zapożyczeniami.
Konkretne przejawy puryzmu nacjonalistycznego mogą być wywołane bardzo różnymi
okolicznościami dziejowymi. Klasycznego przykładu dostarcza puryzm niemiecki XIX wieku i
pierwszej połowy wieku XX z jednej, a puryzm czeski doby czeskiego odrodzenia narodowego z
drugiej strony. Niemieckie dążności purystyczne, w XIX wieku przejawiające się głównie w
zwalczaniu i usuwaniu wpływów francuskich, były wyrazem pogardy dla innych narodów,
kultur, języków, wyrazem przekonania o wyższości narodu, kultury, języka niemieckiego. W
wieku XX, zwłaszcza po dojściu do władzy Hitlera, puryzm ten przybrał oblicze wyraźnie już
szowinistyczne, rasistowskie, co się przejawiało w usuwaniu ogólnoeuropejskich
internacjonalizmów, jak Radio (zastąpione przez Rundfunk) czy Telephon (wyparty przez
Fernsprecher). U Czechów natomiast u podstaw puryzmu leżało poczucie zagrożenia. W
początkach doby czeskiego odrodzenia na rodowego język czeski był w użyciu tylko u ludu, dla
zgermanizowanych warstw wyższych był to język niemal zupełnie nieznany. Puryzm,
przejawiający się w konsekwentnym usuwaniu obcych elementów językowych, głównie
zapożyczeń niemieckich, był więc po prostu formą walki z przemożną germanizacją, walki o
utrwalenie bytu narodowego. A że w atmosferze dominacji czynników emocjonalnych,
ideologicznych trudno o umiar i zdrowy rozsądek - doszło i w Czechach, choć z innych niż w
Niemczech pobudek, do usuwania rozpowszechnionych i zadomowionych we wszystkich
językach internacjonalizmów; stąd dziś po czesku muzyka to hudba (etymologiczny odpowiednik
staropolskiego wyrazu gądzba) a teatr to divadlo.
A jak było z tym puryzmem u nas? Trzeba powiedzieć, że skrajnych przejawów
programowego i konsekwentnego puryzmu na większą skalę w dziejach naszego języka nie
obserwowaliśmy. W wieku XVII i w pierwszej połowie XVIII, kiedy do szczytu doszła
szlachecka megalomania narodowa, w osobliwy i specyficznie polski sposób współistniała ona z
kultem łaciny, podziwem dla rzymskiej cnoty, męstwa, obyczaju itd., a nieco później z modą
francuską (“pawiem narodów byłaś i papugą"). Reakcją na melanż polsko-łaciński i modę
francuską były pewne itendencje purystyczne epoki Oświecenia, nie przybrały one jednak
karykaturalnych form i nie odegrały większej roli w dziejach polszczyzny (np. spośród wielu
neologizmów stworzonych przez Jacka Przybylskiego dla zastąpienia wyrazów obcych tylko
pomnik wyrugował zupełnie dawniejszy, łacińskiej proweniencji monument, a wszechnica, która
miała zastąpić uniwersytet, ustaliła się w języku obok niego, w nieco innym znaczeniu).
Podobnie nie odegrały większej roli, dość zresztą słabe, przejawy puryzmu w wieku XIX.
Obiektywne okoliczności dziejowe, położenie, w jakim znalazła się polszczyzna pod zaborami -
zdawały się sprzyjać tendencjom purystycznym. Trzeba jednak stwierdzić, że mimo nasilonej
germanizacji i rusyfikacji, prowadzonej przez państwa zaborcze, nigdy nie doszło na ziemiach
polskich do sytuacji, która by się dała porównać z tym poczuciem zagrożenia narodowego, jakie
było udziałem Czechów. Język polski, o kilkuwiekowej już tradycji literackiej, wzmocniony i
odrodzony w dobie Oświecenia, oparł się zwycięsko germanizacji i rusyfikacji, a w niektórych
swoich odmianach, jak np. odmiana artystyczna, właśnie w XIX wieku przeżył okres
najwspanialszego rozwoju.
Wiemy już, co sądzić o puryzmie z punktu widzenia właściwej, rozsądnej troski o
poprawność i kulturę języka. Jaki pożytek mają Czesi z tego, że zamiast powszechnie znanych i
rozumianych wyrazów, jak muzyka czy teatr, używają swej hudby i divadla? Tłumaczy się to
jednak przynajmniej warunkami historycznymi, a takie uwarunkowanie odpada zupełnie, gdy
rozpatrujemy (rzadkie na szczęście) przejawy puryzmu w niektórych odmianach współczesnej
polszczyzny.
2. Przystępując do rozpatrzenia przejawów puryzmu we współczesnej polszczyźnie
przypomnijmy, że kwestia wyrazów obcego pochodzenia jest zagadnieniem praktycznym,
sprowadzającym się do takiego doboru środków wyrazu, który by gwarantował możliwie
najsprawniejsze funkcjonowanie języka jako narzędzia społecznej komunikacji. Stąd konieczna
jest postawa racjonalna i rzeczowa, a najbardziej szkodliwe - wszelkiego rodzaju emocje,
zwłaszcza o charakterze nacjonalistycznym lub skrajnie tradycjonalistycznym, zrodzone z ducha
zaściankowości i parafiańszczyzny.
Wszystko sprowadza się do obiektywnej i wyważonej oceny, czy w konkretnym wypadku
lepiej będzie pełnił swoją funkcję komunikatywną wyraz zapożyczony, czy jego rodzimy
odpowiednik, najczęściej specjalnie w tym celu stworzony neologizm. Nie zawsze usuwanie
elementów obcego pochodzenia jest przejawem puryzmu językowego. Ukażemy to na
przykładzie polskiego słownictwa technicznego.
Jak wiadomo, słownictwo to jest bardzo silnie nasycone wyrazami pochodzenia obcego,
przede wszystkim niemieckiego, w mniejszym stopniu, gdy chodzi o terminy nowsze,
francuskiego i angielskiego. Nie ulega wątpliwości, że zapożyczenia mniej specjalistyczne,
funkcjonujące już w polszczyźnie ogólnej, a równocześnie od dawna utarte, powszechnie znane i
zrozumiałe - dobrze spełniają swoją funkcję komunikatywną i próby zastępowania ich rodzimymi
neologizmami byłyby niecelowe i nierozsądne. Do takich zapożyczeń należą: rura, śruba, kielnia,
huta, szyb, kilof itp. (wszystkie z pochodzenia germanizmy). Inaczej natomiast musimy
potraktować wąskospecjalistyczne terminy obcego pochodzenia, najczęściej niemieckiego, w
jakie obfituje słownictwo rzemieślnicze, zwłaszcza terminologia niektórych gałęzi rzemiosła. Z
humoreski Juliana Tuwima Ślusarz możemy wynotować następujące germanizmy z zakresu
słownictwa ślusarskiego: ferszlus, roztrajbować, droselklapa, blindować, ryksztosować, pufer,
lochować i inne. Z pełnym uzasadnieniem można powiedzieć, że nie wypełniają one dobrze
swojej funkcji w komunikacji językowej. Dla osób nie znających języka niemieckiego są
kompletną chińszczyzną. Trudno też by było mówić o ich szerszym rozpowszechnieniu poza
środowiskiem zawodowym ślusarzy, i to raczej starszego pokolenia, dla którego język niemiecki
na skutek oczywistych warunków historycznych był lepiej lub gorzej znany. W tej sytuacji
celowe wydają się dążności do spolszczenia tego rodzaju kręgów słownictwa technicznego.
Trzeba bowiem pamiętać, że rodzimy neologizm ma tę wyższość nad zapożyczeniem, że już
samą swoją budową słowotwórczą wskazuje na ramowe potencjalne znaczenie - jest więc od
pierwszej chwili przynajmniej częściowo zrozumiały i łatwo utrwala się w pamięci. Stąd
wyższość np. imadła nad śrubsztakiem czy tarnika nad raszplą, stąd tendencja do polonizacji
naszego słownictwa technicznego jest z punktu widzenia funkcji komunikatywnej języka
uzasadniona i, generalnie biorąc, nie może być traktowana jako przejaw puryzmu.
Dobrego natomiast przykładu dążności purystycznych dostarcza słownictwo medyczne.
Lansuje się tutaj ostatnio polskie neologizmy w miejsce doskonale już ustalonych i
zadomowionych w języku terminów obcego pochodzenia (np. zimnica zamiast malaria, krztusiec
zamiast koklusz, płonica zamiast szkarlatyna, błonica zamiast dyfteryt, ustrój zamiast organizm).
Oto co pisze o tej tendencji Witold Doroszewski: “Społeczne powołanie lekarza polega na
zwalczaniu chorób, a nie na wynajdywaniu dla nich rodzimych nazw - ten swojski chrzest nie
zmienia samej rzeczy, nie łagodzi przebiegu cierpienia, nie «oswaja» choroby. Można
przypuszczać, że ojcowie chrzestni różnych zimnie, płonic, błonic nie należą do tych lekarzy,
którzy najwięcej zaszkodzili samym chorobom w Polsce i najwięcej pomogli chorym Polakom
[...]. Po co, dla czyjego pożytku odcinać się ekskluzywnymi terminami od całej reszty
cywilizowanego świata? Świat zna nas mało. Po co jeszcze wznosić sztuczne przegrody między
światem a nami?" (Wśród słów, wyrażeń i myśli, Warszawa 1966, s. 394 i 435).
GRAMATYKA A UZUS JĘZYKOWY
1. Niedawno, prowadząc lektorat języka polskiego dla Francuzów, przy objaśnianiu
reguły, iż w wypadku podmiotu szeregowego, składającego się z rzeczowników męskich i
żeńskich, orzeczenia używa się w formie męskoosobowej (np. Jan i Paweł przyszli, Anna i Maria
przyszły: Jan i Anna przyszli) - spotkałem się z charakterystycznym komentarzem jednej ze
słuchaczek: “Oto kolejne świadectwo faktu, że gramatykę uprawiali mężczyźni". Komentarz był
na poły żartobliwy, niemniej jednak wydaje się on znamienny jako wyraz powszechnego u osób
nie obeznanych bliżej z językiem poglądu, jakoby zasady gramatyki tego czy innego języka
narodowego były dziełem uczonych danym językiem się zajmujących. Przekonanie takie jest
wprawdzie dość naturalne u użytkownika francuszczyzny, języka o długiej tradycji świadomej
uprawy i normatywnej ingerencji (przynajmniej od XVII wieku język literacki we Francji rozwija
się przy poważnym udziale wpływu instytucjonalnych czynników normatywnych, z których
najważniejszym jest słynna Akademia Francuska) - niemniej jednak jest to przekonanie z gruntu
fałszywe.
Fałszywe, ale nienowe. Jego źródła tkwią w osiemnastowiecznych wyobrażeniach o roli
gramatyków w rozwoju i funkcjonowaniu języka. Oświecenie ze swoim racjonalizmem i trochę
naiwną - z naszego punktu widzenia - wiarą w postęp w każdej dziedzinie ludzkiej działalności
skłonne było przyjmować, iż uczony-gramatyk, najlepiej zorientowany we właściwościach
“ducha języka", władny jest stanowić normy, zmierzające do jego udoskonalenia, a rozumna
społeczność użytkowników języka normy te przyjmie i do nich nakłoni swój uzus.
Takie rozumienie roli gramatyka znalazło swój wyraz w dziełach skądinąd wielce
zasłużonego pijara, rodem z Wielkopolski (urodził się w Czerniejewie pod Gnieznem), Onufrego
Kopczyńskiego (1735 - 1817). Jeden charakterystyczny przykład. W staropolszczyźnie obok
liczby pojedynczej i mnogiej istniała jeszcze liczba podwójna: mówiono więc jeden stół, jedna
ława, jedno okno, trzy stoły, trzy ławy, trzy okna - ale dwa stoła, dwie ławie, dwie oknie. Liczba
podwójna istniała do XVI wieku; dziś pozostały tylko jej ślady w postaci izolowanych form o
znaczeniu liczby mnogiej (wyjątkowo pojedynczej) w rodzaju ręce (jak ławie; liczba mnoga była
kiedyś regularnie ręki, jak nogi, ławy itp.), w ręku (miejscownik liczby podwójnej, a więc
pierwotne znaczenie 'w obu rękach'), rękoma (dawniej poprawnie rękama, celownik i nadrzędnik
liczby podwójnej), a także oczy, uszy; oczu, uszu; oczyma, uszyma (regularne formy liczby
mnogiej oka, ucha; ok, uch; okami, uchami funkcjonują dziś w innym znaczeniu); zachowały się
również formy liczby podwójnej w przysłowiach i porzekadłach, które zwykle cechują się
skostnieniem formalnym, np. Mądrej głowie dość dwie słowie. Na przełomie XVIII i XIX wieku,
w czasach Kopczyńskiego, liczba podwójna była już kategorią gramatyczną od dawna i
całkowicie martwą. Przekonany o swoim posłannictwie i roli pośrednika między “duchem
języka" a społeczeństwem, Kopczyński usiłował wskrzesić liczbę podwójną, tzn. narzucić ją
użytkownikom języka polskiego, co - rzecz jasna - musiało skończyć się fiaskiem.
2. Z trudem pokonując liczne opory, torowało sobie drogę w polskiej gramatyce
przekonanie, iż przepisy poprawnościowe należy formułować na podstawie zaobserwowanego
uzusu. Z wolna zaczynali to rozumieć lepiej przygotowani czy inteligentniejsi autorzy, natomiast
wśród konserwatystów czy po prostu dyletantów, których w tej dziedzinie nie brakowało, długo
jeszcze w wieku XIX utrzymywał się pogląd, że można społeczeństwu dowolnie narzucać
przepisy, choćby nawet daleko odbiegały od rzeczywistości. Liczby podwójnej bronili jeszcze J.
N. Deszkiewicz-Kundzicz w roku 1843 i F. Żochowski w 1852. Były propozycje jeszcze
naiwniejsze, dla nas już brzmiące wręcz anegdotycznie. Niejaki Wyszomirski w 1808 roku
wystąpił z projektem ograniczenia ilości “świstów" w języku polskim przez zastąpienie grup
scze, trze, prze, brze, grze, wrze itp. grupami sce, tre, pre itd. Inny maniak, K. Wiesiołowski,
zgłosił w 1822 roku wniosek, by usunąć z języka wyrazy na -arz, gdyż przypominają one pewien
nieprzyzwoity wyraz niemiecki (Arsch). Jeszcze w 1862 roku F. Betlejczyk wystąpił przeciwko
rozróżnianiu w liczbie mnogiej rodzaju męskoosobowego i niemęskoosobowego: “Zarzucę
jeszcze temu dualizmowi zły stosunek dźwiękowy: jakoż płeć męska, płeć grubsza posiadła
formę miękką (mieli, pisali, padli), płeć zaś żeńska, płeć delikatniejsza skazana jest na formę
twardą (miały, posiadały, pisały, padły). Może też kobiety ujmą się za sobą, upomną się o swoją
krzywdę w języku i dopomogą do przeprowadzenia zmiany" (cytuję za S. Urbańczykiem, Szkice
z dziejów języka polskiego, Warszawa 1968, s. 384). Więcej takich zabawnych szczegółów
podaje J. Siwkowska w cyklu artykułów Gramatykalne sprawy zeszłowiecznej Warszawy,
drukowanych w “Poradniku Językowym".
Podobnego rodzaju maniakalne projekty nie wymagają komentarza - pozostaje jednak do
rozważenia pytanie, jaka jest właściwa rola językoznawstwa normatywnego w rozwoju i
funkcjonowaniu języka, jaki jest możliwy zakres skutecznych interwencji normatywnych. Nie
ulega wątpliwości, że językoznawca, który by chciał formułować prawidła poprawnościowe
wbrew powszechnemu uzusowi, nie może liczyć na powodzenie swoich przedsięwzięć. Dzieje
językoznawstwa normatywnego dostarczają w tym względzie licznych przykładów. Czy to
oznacza, że uczeni-językoznawcy skazani są na bierność i pozbawieni jakichkolwiek możliwości
oddziaływania na bieg spraw językowych? Bynajmniej. Językoznawca z racji swojej wiedzy
teoretycznej i znajomości systemu danego języka i dokonujących się w nim zmian orientuje się w
tendencjach rozwojowych języka, w stopniu nasilenia i rozpowszechnienia aktualnych innowacji,
co mu pozwala udzielać poparcia innowacjom pożądanym, funkcjonalnie uzasadnionym, a
przeciwstawiać się niepożądanym, niepotrzebnym, nieraz wręcz szkodliwym, które żadnym
uzasadnieniem funkcjonalnym wylegitymować się nie mogą. Oczywiście uzus jest przy ocenie
innowacji kryterium najważniejszym, absolutyzować go jednak też nie można - istnieje bowiem
zjawisko mody językowej, której objawem jest gwałtowny wzrost częstości użycia pewnych
wyrazów czy ich połączeń, wynikający z żywiołowego, nieraz wprost bezmyślnego naśladowania
jakichś atrakcyjnych wzorów. Kariera takich wyrazów i frazeologizmów bywa często
krótkotrwała, toteż natychmiastowa aprobata normatywna dla nich byłaby decyzją pochopną.
Rzecz jasna, nie zawsze poparcie językoznawców prowadzi do utrwalenia się innowacji
pożądanej, i nie zawsze ich potępiająca ocena zdolna jest zahamować szerzenie się i utrwalenie
innowacji niepożądanej. Najogólniej można powiedzieć, że na skuteczność normatywnych
interwencji językoznawców ma wpływ stopień kultury językowej społeczeństwa, z kolei w
niemałej mierze zależny od tradycji świadomej działalności kulturalno-językowej i stopnia jej
zinstytucjonalizowania, a dalej językowe oddziaływanie szkoły i, w epoce dzisiejszej, środków
masowego przekazu informacji. Szkoła i środki masowego przekazu informacji są dziś
najbardziej wpływowymi krzewicielami wzorów językowych i od jakości egzekwowanej (w
przypadku szkoły) i lansowanej (w przypadku prasy, radia i telewizji) przez nie polszczyzny w
największym stopniu zależy piękno i poprawność naszych codziennych wypowiedzi. A jak z tą
jakością bywa, to już oddzielny temat.
LITERATURA A POPRAWNOŚĆ JĘZYKOWA
1. W dyskusjach na temat poprawności językowej często się zdarza, iż ich uczestnicy,
szukając argumentów przemawiających za danym elementem językowym (wyrazem, formą
fleksyjną itp.), odwołują się do autorytetu wybitnych pisarzy, którzy tego elementu w swojej
twórczości używali. Stanowisko takie opiera się na przekonaniu, że wielcy pisarze są najbardziej
świadomymi i wrażliwymi na wartość słowa użytkownikami języka. Czy jest to stanowisko
słuszne w każdym wypadku?
Przede wszystkim musimy stwierdzić, że język pisarzy jest - tak jak każdy inny język
indywidualny, osobniczy - uwarunkowany historycznie i geograficznie. Gdy chodzi o pisarzy
dawniejszych, uświadamiamy to sobie bardzo wyraźnie: Rej używał form wizerunk, w
ogródkoch, w sadkoch - dzisiaj natomiast mówimy wizerunek, w ogródkach, w sadkach i nikomu
nie przyszłoby do głowy bronić tych pierwszych form powoływaniem się na autorytet Reja.
Natomiast w wypadku pisarzy i dzieł nie tak już odległych w czasie nie zawsze zdajemy sobie
sprawę ze wszystkich różnic, jakie zachodzą między ich językiem a dzisiejszą normą - różnic
licznych zwłaszcza w dziedzinie semantyki, frazeologii, składni. Wszyscy chyba, którzy
otrzymali średnie wykształcenie (w niedalekiej przyszłości już przecież powszechne), słyszeli o
oświeceniowym czasopiśmie “Zabawy Przyjemne i Pożyteczne", lecz mało kto wie, że wyraz
zabawy nie oznacza tutaj tego, co dzisiaj, znaczy natomiast tyle co - 'zajęcia' (staropolskie bawić
się czymś - zajmować się czymś, zabawa = zajęcie). Nawet Prus, tak zdawałoby się już bliski nam
językowo, pisał o akompaniowaniu komuś na spacerach w Ogrodzie Saskim. Oczywiście błędem
by było dowodzić na tej podstawie, że wyraz akompaniować znaczy dziś tyle co 'towarzyszyć
komuś'. Podobnie dla współczesnej normy językowej nic nie wynika z faktu, że tenże Prus pisał
o subiektach gumowych czy o metalowym głosie pani Wąsowskiej.
Jeśli chodzi o uwarunkowanie geograficzne języka pisarzy, doskonałego przykładu
dostarcza twórczość Mickiewicza. Witold Doroszewski (Kryteria poprawności językowej,
Warszawa 1950, s. 68 -100) wskazał wiele charakterystycznych właściwości regionalnych w
tekście Pana Tadeusza, np. czasem (= przypadkiem), światły (= jasny), oczki, białek (= oka),
zrucić (= zrzucić), wymowa typu kączyć, panieka (o czym świadczą rymy: kończył - złączył,
panienką - w ręką).
Ponadto nie można zapominać, że pisarze często celowo, ze względów artystycznych,
wykraczają poza normę współczesnego im języka ogólnego. I znowu: uświadamiamy to sobie
doskonale, gdy chodzi o teksty konsekwentnie i w całości stylizowane na język dawny, ludowy
itp. Nikt zapewne nie zechce w sporach poprawnościowych przywoływać w sukurs archaicznych
form z Krzyżaków czy gwarowych z Chłopów. Jednak i w tekstach bardziej neutralnych pod
względem stylistycznym musimy się liczyć z możliwością pojawienia się form “pozaliterackich",
np. w partiach dialogowych - form środowiskowych, żargonowych, użytych dla
scharakteryzowania postaci, zindywidualizowania ich języka i tym samym zapewnienia
utworowi realizmu językowego. Żeromski w Popiołach dla wywołania obrazu wielkich,
spracowanych rąk bohatera z ludu, użył w narracji autorskiej formy racami; oczywiście nie
wynika z tego, aby to była forma poprawna i tym samym godna naśladowania. Wiadomo, ile
wyrazów i form gwarowo-miejskich, żargonowych itp. pojawia się w twórczości niektórych
pisarzy współczesnych, np. Marka Nowakowskiego, Janusza Głowackiego, Ireneusza
Iredyńskiego. Wiadomo też, że niektóre nurty współczesnej literatury oskarżane są wręcz o
sankcjonowanie i rozpowszechnianie obscenów, wulgaryzmów i w ogóle chamstwa językowego.
2. Zastanawialiśmy się nad zasadnością odwoływania się do uzusu językowego
wybitnych pisarzy jako do argumentu w dyskusjach na temat poprawności i kultury języka. Takie
stanowisko dyskutantów opiera się na przekonaniu, że wielcy pisarze są najbardziej świadomymi
i wrażliwymi na wartość słowa użytkownikami języka. Nie kwestionując bynajmniej zasadniczej
słuszności tego stanowiska i leżącego u jego podstaw przekonania, wskazaliśmy niektóre
ograniczenia tej wzorcowej funkcji literatury pięknej w dziedzinie językowej. Przypomnieliśmy i
pokazaliśmy na przykładach, że język pisarzy jest, jak każdy inny język osobniczy,
uwarunkowany historycznie i geograficznie; ponadto pisarze często celowo, ze względów
artystycznych, wykraczają poza normę współczesnego im języka ogólnego.
Wreszcie należy podkreślić, że nie każdy wybitny twórca literacki jest autorytetem w
dziedzinie języka. “Uznany społecznie wzorzec stanowi najczęściej język tych ludzi pióra,
których mistrzostwo polega nie tyle na inwencji językowej, ile na doskonałym używaniu
środków w języku danych, istniejących" (D. Buttler, H. Kurkowska, H. Satkiewicz, Kultura
języka polskiego, Warszawa 1976, s. 40). Takiemu właśnie mistrzostwu w posługiwaniu się
językiem zastanym i ogólnie rozpowszechnionym zawdzięczali swój autorytet językowy
Sienkiewicz, Prus, Dąbrowska. Powoływanie się w dyskusjach poprawnościowych na uzus takich
właśnie pisarzy jest najbardziej zasadne i najbardziej przekonywa jako argument. Zdecydowanie
natomiast mniejszą rolę pod tym względem odgrywa język pisarzy-nowatorów,
eksperymentatorów w rodzaju Leśmiana, Zegadłowicza, Przybosia, nie mówiąc już o
Białoszewskim, Karpowiczu czy w ogóle tzw. poetach-lingwistach.
Na koniec trzeba stwierdzić, że rola literatury pięknej jako wzorca w zakresie
poprawności i kultury języka bardzo dzisiaj zmalała. Do niedawna jeszcze niezastąpionym
wzorem językowym była klasyczna literatura polska. Dziś jednak obniżył się bardzo jej prestiż
językowy (podobnie jak i autorytet moralny i w ogóle wpływ społeczny), głównie na skutek
postępującego zmniejszania się jej poczytności. Częściej już czytywana jest literatura
współczesna, ta jednak mniejsze ma tutaj możliwości oddziaływania, gdyż współcześnie “brak
pisarza, którego osobista praktyka językowa stanowiłaby autorytet w tej dziedzinie" (K. Wyka,
Łowy na kryteria, Warszawa 1965, s. 116), a ponadto we współczesnej literaturze w szerokim
zakresie dochodzi do głosu właśnie inwencja i eksperyment językowy, szeroko się stosuje
różnego rodzaju stylizacje, narrację z pozycji bohatera określonego społecznie i środowiskowo -
co wszystko powoduje, że język artystyczny w różnych swoich przejawach daleko nieraz odbiega
od wzorca współczesnej standardowej polszczyzny kulturalnej. Ze względu na zasięg i siłę
oddziaływania rolę literatury mogłyby przejąć środki masowego przekazu informacji, z wielu
jednak względów ich języka nie można zalecić jako wzorca poprawnej polszczyzny.
Wielokrotnie w tej książce różne typy błędów językowych będziemy ilustrować przykładami z
prasy, radia i telewizji. Społeczna ranga zjawiska wymagałaby zajęcia się w przyszłości językiem
środków masowego przekazu informacji w sposób bardziej usystematyzowany.
LOGIKA W JĘZYKU
Czy język jest logiczny? Bardzo długo sądzono, że jest - a w każdym razie powinien być.
Dawni gramatycy dopatrywali się w formach językowych prostego odbicia logicznych kategorii
myślenia ludzkiego, a to, co pozostawało w sprzeczności z postulatami logiki, uważali za wynik
skażenia, zepsucia spowodowanego bezrefleksyjnym posługiwaniem się językiem przez
niewykształcony gmin. Na przekonaniu o prymacie logiki w języku opierała się cała koncepcja
tzw. gramatyki powszechnej, panująca w językoznawstwie XVII i XVIII wieku. Ową gramatykę
powszechną rozumiano jako ogólne, powszechnie obowiązujące zasady, jakby logiczny kościec
wszystkich języków, do którego powinien się stosować zwyczaj językowy poszczególnych
języków narodowych. Tym zaś, kto w wypadku rozbieżności miał ten zwyczaj językowy
podporządkować regułom gramatyki powszechnej, był gramatyk. Stąd wiele arbitralnych ustaleń
i przepisów, formułowanych przez dawnych gramatyków, których najwybitniejszym
reprezentantem u nas był ksiądz Onufry Kopczyński. W spadku po owych gramatykach
przetrwało przekonanie, że na podstawie przesłanek logicznych można wyrokować o
poprawności bądź niepoprawności form językowych. Czy istotnie logika może stanowić
kryterium poprawności językowej? Czy język jest logiczny?
Nawet potoczne doświadczenie językowe każe przecząco odpowiedzieć na to pytanie.
Jeśli przymiotnik zaprzeczony oznacza coś wręcz przeciwnego niż jego nie zaprzeczony
odpowiednik (wielki - niewielki, dobry - niedobry itd.), to skoro widomy znaczy tyle co
'widzialny, taki, którego można widzieć' (widomy znak, widomy objaw itp.) - niewidomy winien
znaczyć 'niewidzialny, taki, którego nie można widzieć', a tymczasem znaczy 'taki, który nie
widzi'; skoro pozorny znaczy tyle co 'z pozoru tylko będący jakimś, a w istocie inny', to
niepozorny winien znaczyć 'przeciwstawny pozornemu, czyli istotny', a tymczasem znaczy
'niepokaźny, nieokazały'. Złodziej to, wydawałoby się, 'ktoś, kto dzieje (to znaczy czyni) zło', a
więc to samo, co złoczyńca - tymczasem w istocie złodziej oznacza tylko pewien rodzaj
złoczyńcy. Wprawdzie niewidomy mógł dawniej znaczyć tyle co 'niewidzialny' (jeszcze
Krasiński, nazywał Boga Niewidomym), a złodziej oznaczał pierwotnie 'złoczyńcę', lecz wyrazy
zmieniają znaczenie i protest żadnego logika nie jest w stanie zahamować tego zjawiska. Inna
sprawa: między budową wyrazu a jego znaczeniem zachodzi często taki stosunek, iż faktyczne
znaczenie stanowi tylko część znaczenia potencjalnego, wynikającego z budowy wyrazu. Biegacz
to, mogłoby się zdawać, 'ktoś, kto biega' - tymczasem choćbym niejednokrotnie gonił
odjeżdżający mi z przystanku autobus, nie staję się przez to biegaczem. Nauczyciel to, jak wynika
z budowy tego wyrazu, 'ktoś, kto naucza'; choćbym wielu rzeczy nauczył moje dzieci, nikt z tego
tylko powodu nie nazwie mnie nauczycielem. Ponadto język odzwierciedla często dawną,
nieaktualną już dziś wiedzę o świecie. Jak przed wiekami tak i dziś mówimy wschód słońca,
zachód słońca - choć w świetle teorii kopernikańskiej właściwsze by były określenia wschód
ziemi, zachód ziemi. Atom znaczy tyle co 'niepodzielny'; mimo że dokonano już rozbicia atomu,
nikomu nie przychodzi do głowy nazwanie go tomem, choć właśnie taka nazwa by była bardziej
logiczna.
Brak logiki w języku przejawia się jednak nie tylko w budowie i znaczeniu
poszczególnych wyrazów. Irracjonalność i alogiczność leży u podstaw wielu kategorii
gramatycznych, np. kategorii rodzaju w odniesieniu do rzeczowników nieżywotnych. Na jakiej
podstawie stołowi przypisujemy cechy męskie, zaś ławie żeńskie? Na jakiej podstawie Francuzi
czynią to akurat odwrotnie (w języku francuskim table 'stół' jest rodzaju żeńskiego, zaś banc
'ławka' męskiego)? I cóż by mogła (i na jakiej podstawie) logika zawyrokować w kwestiach
spornych, budzących wątpliwości użytkowników języka (np. ten magiel czy ta magiel, ten goleń
czy ta goleń, ten przerębel czy ta przerabia)?
Witold Doroszewski w popularnej książce Kryteria poprawności językowej na pierwszym
miejscu wymienia kryterium formalno-logiczne. Autor się wprawdzie zaraz na wstępie zastrzega,
że nie chodzi tu o zgodność z postulatami logiki formalnej, lecz o logiczną interpretację formy
językowej. Dla uniknięcia wszelkich możliwych nieporozumień warto jednak nazywać to
kryterium inaczej, a mianowicie kryterium systemowym lub ściślej kryterium zgodności z
systemem językowym. Zakończymy niniejsze rozważania choć jednym przykładem zastosowania
tego kryterium. W języku polskim czasowniki odrzeczownikowe motywowane są co do
znaczenia przez podstawowy rzeczownik (kształtować 'nadawać kształt'). Zatem niepoprawne jest
zdanie Dzisiejsza polszczyzna różniczkuje znaczenia przymiotników dziecinny i dziecięcy. Błąd
polega na użyciu niewłaściwego czasownika. Poprawny byłby w tym kontekście czasownik
różnicować, który pochodzi od rzeczownika różnica i znaczy 'wprowadzać różnicę';
różniczkować natomiast pochodzi od rzeczownika różniczka 'termin matematyczny' i poprawnie
może być używany tylko w matematyce.
AGRESJA W JĘZYKU
Kultura osobista, kultura życia codziennego obejmuje między innymi nakaz uprzejmości,
grzeczności i taktu w obcowaniu z bliźnimi. Służą temu specjalne formy językowe - od
elementarnych proszę i dziękuję po “grzecznościowe" konstrukcje gramatyczne w rodzaju czy
mógłbym prosić o .. . np. Czy mógłbym prosić o drugą filiżanką kawy? [forma pytajna (czy mogą
prosić) brzmi uprzejmiej niż prośba w postaci twierdzącej (proszę), tryb warunkowy (czy
mógłbym prosić) - uprzejmiej niż tryb orzekający (czy mogę prosić) itd., czy byłby (byłaby) pan
(pani) tak uprzejmy (uprzejma) i... (np. Czy byłby pan tak uprzejmy i pomógł mi wnieść wózek?),
czy państwo pozwolą, że ... (np. Czy państwo pozwolą, że otworzę na chwilę okno?), czy nie
przeszkadzałoby państwu, jeśli... (np. Czy nie przeszkadzałoby państwu, jeślibym zapalił?)].
Język każdego cywilizowanego społeczeństwa dysponuje tego typu środkami (zwanymi czasem
regułami socjolingwistycznymi), których sprawne funkcjonowanie jest ważnym
współczynnikiem zdrowia i komfortu psychicznego w wymiarze społecznym.
Tymczasem wystarczy wyjść na ulicę, wejść do sklepu, przejechać się tramwajem czy
autobusem, by się przekonać, jak sprawa wygląda u nas w rzeczywistości, w codziennej praktyce
społecznej. Jakże rzadko już się słyszy, by ktoś robiąc zakupy w sklepie czy kiosku zwracał się
do sprzedawczyni słowami: Proszę (o) kostkę masła (kilo jabłek, “Głos Wielkopolski", dwie
widokówki itp.) czy choćby krótko: Popularne, proszę; by prosząc o dodatkową usługę, np.
zapakowanie czegoś, czego nie ma u nas w zwyczaju pakować (a to już całkiem inna kwestia,
spoza sfery komunikacji językowej), używał zwrotów w rodzaju: Czy pani byłaby uprzejma mi to
zapakować? lub choćby (jeśli powyższą formę uznamy za zbyt ceremonialną w stosunkach klient
- sprzedawca): Czy mogłaby pani mi to zapakować?; by na propozycję sprzedawczyni (inna
rzecz, iż raczej nietypową): Może panu (pani) to zapakować? reagował słowami: Bardzo proszę
albo też: Dziękuję, proszę się nie trudzić lub choćby: Dziękuję, nie trzeba; by kończył zakupy
słowami: Dziękuję, to (już) wszystko. Oczywiście brak uprzejmości cechuje nie tylko klientów.
Jakże często sprzedawczyni, dla której przecież uprzejmość winna być nie tylko, jak dla
wszystkich, nakazem kultury, lecz ponadto także obowiązkiem zawodowym, zwraca się do nas w
niezbyt uprzejmej formie, posługując się wyrażeniami i zwrotami w rodzaju: Co dać? Co
jeszcze?, Nie ma! (dobrze że nie - choć i to można już usłyszeć - Czego?). I tak wygląda to nasze
codzienne obcowanie językowe - nacechowane niechęcią, niegrzecznością, brakiem kultury, a w
najlepszym wypadku obojętne i nijakie. Dla pełności obrazu trzeba jeszcze sobie przypomnieć
nie poddającą się tutaj opisowi, a towarzyszącą naszym słowom intonację - oschłą, nieuprzejmą,
nieraz wręcz wrogą. (A przecież od intonacji tyle zależy! Nie darmo Francuzi zwykli mawiać:
Cest le ton qui fait la chanson, czyli: Od tonu wypowiedzi zależy jej sens i zabarwienie
emocjonalne).
Tak jest w sytuacjach całkiem neutralnych. A już każde, najdrobniejsze nawet spięcie,
każdy najbłahszy incydent (o który jakże łatwo zwłaszcza w wielkim mieście, gdzie na
ograniczonej przestrzeni ocierają się o siebie nieustannie tłumy ludzi) przeradza się natychmiast
w ostry konflikt słowny i “pyskówkę". W zatłoczonym tramwaju czy autobusie od czasu do
czasu dobiega naszych uszu dialog w rodzaju: - Co się pan tak na mnie pcha? - Wysiada pan czy
nie? Jak się nie wysiada, to się nie stoi w przejściu jak .. . na weselu! - Ładnie cię matka
wychowała! I gdzie ci stoję w przejściu? Mało masz miejsca? Hrabia! Jak ci tu ciasno, to sobie
weź taksówką! - itd., itd. Zwykle w pewnym momencie takiego dialogu pęka ostatnia cieniutka
osłonka kultury, pryska ostatni pozór przestrzegania konwencji społecznych wyrażający się w
użyciu usankcjonowanych tradycją form pan, pani. Pojawia się ty - i otwiera drogę dla
wszelkiego rodzaju najordynarniejszych obelg i wyzwisk. A już w słownych starciach między
kierowcami i pieszymi to chyba w ogóle się nie uświadczy dzisiaj form pan, pani: Jak leziesz,
stara krowo!, Oczu nie masz, idioto ciężki! Gdzie się pchasz? Uważaj, bo ci z dupy garaż zrobię!
- to dziś już chyba najłagodniejsze “apostrofy" kierowców do pieszych, którzy na skutek swej
nieostrożności znajdą się niespodzianie przed maską samochodu. Piesi też zresztą nie pozostają
dłużni. Nie znając na ogół zasad ruchu drogowego, kierowców całkiem prawidłowo skręcających
w prawo przy czerwonym świetle i zielonej strzałce obrzucają epitetami w rodzaju: Jak jedziesz,
bandyto!, Cham, pirat drogowy! itp. Wariacie! idioto!, glupolu!, kretynie!, bucu!, chamie!,
ćwoku!, kmiocie!, łajzo jedna!, krowo!, klępo! (że już pominiemy rozmaite epitety “seksualne") -
rozbrzmiewa bez przerwy w miejscach publicznych jak smutny i przykry akompaniament
naszego codziennego społecznego obcowania językowego.
Oczywiście naiwnością i uproszczeniem byłoby dopatrywanie się przyczyn tego zjawiska
tylko i wyłącznie w niskiej kulturze językowej społeczeństwa. Język zazwyczaj odzwierciedla
tylko zjawiska i tendencje, których źródła tkwią poza nim samym, w realiach życia społecznego.
Tak jest i z agresją przejawiającą się w zachowaniach językowych, których przykłady
cytowaliśmy wyżej. Źródła tej agresji tkwią poza językiem - w warunkach naszego codziennego
bytowania. Składają się na nie: niepokój, zmęczenie i znerwicowanie w skali społecznej,
wywołane - najogólniej mówiąc - niską i wciąż się obniżającą jakością naszego życia. Komuś,
kto jest wiecznie zabiegany, zmordowany kolejkami, tłokiem w środkach komunikacji miejskiej
itp. - trudno się zdobyć na uprzejmość i życzliwość wobec bliźniego. Rzecz jednak w tym, iż
agresywne zachowania językowe bynajmniej nie łagodzą skutków społecznych stresów, lecz
wręcz przeciwnie - pogłębiają depresję społeczną w sferze psychicznej. I to musimy sobie jasno
uświadomić. Musimy zrozumieć, że do najważniejszych źródeł dobrego samopoczucia należą
harmonijne stosunki z bliźnimi. A najważniejszą (bo najczęstszą) formą tych stosunków jest
obcowanie językowe. Miło nam, gdy ktoś się do nas odezwie uprzejmie i życzliwie. By jednak
móc oczekiwać językowej uprzejmości i elegancji od drugich, musimy sami postarać się o to, by
także nasze wypowiedzi cechowała uprzejmość, życzliwość, takt i kultura językowa. Prawda - w
niełatwych warunkach naszego życia zbiorowego trudno się na to zdobyć. Trudno, ale warto.
Tym bardziej, że jest to jedna z nielicznych rzeczy, na które jeszcze nas dzisiaj stać. Warunków
życia codziennego w najbliższej przyszłości nie zmienimy, spróbujmy więc sobie zafundować
choć trochę psychicznego komfortu wypływającego z “bezkolizyjnych", harmonijnych
międzyludzkich stosunków językowych.
Czy taka “rewolucja" jest w ogóle w wymiarze społecznym możliwa? Ideału w tym
zakresie zapewne nie osiągniemy, coś by się jednak chyba dało zrobić. Na myśl tu przychodzą
szeroko, swego czasu publikowane wrażenia i wspomnienia z pierwszego pobytu papieża w
Polsce. Świadectwa uczestników uroczystości zgodnie podkreślają powszechnie podówczas
panującą atmosferę wzajemnej uprzejmości, życzliwości i serdeczności - już od wieczora
poprzedzającego przyjazd Jana Pawła II. Nie było scysji, konfliktów, “pyskówek" - a przecież
przez ulice i place przewalały się nigdy przedtem nie oglądane tłumy ludzi. Coś z tej atmosfery
obserwujemy corocznie w wigilię Bożego Narodzenia i w przeddzień innych wielkich świąt.
Powszechna uprzejmość i życzliwość, także na płaszczyźnie obcowania językowego, jest więc
możliwa. Oczywiście we wspomnianych wyżej wypadkach działają szczególne przyczyny i
okoliczności. Na co dzień nie uda się nam osiągnąć, a tym bardziej utrzymać, tak wysokiego
pułapu harmonii i kultury obcowania językowego. Dla własnego zdrowia psychicznego musimy
jednak zrobić wszystko, co możliwe, by choć w części poprawić dzisiejszy smutny stan rzeczy w
tej dziedzinie.
O POPRAWNĄ WYMOWĘ
Współczesna polszczyzna literacka jest pod względem fonetycznym dość ujednolicona.
Nieliczne różnice, które się w niej zachowały, świadczą o dawnych tradycjach regionalnych i są
akceptowane przez dzisiejszą normę. Takie np. połączenia, jak las anten, brat ojca, gniew ludu,
kształt miłości, noc letnia, wróg ludu inaczej są wymawiane w Krakowie i Poznaniu (laz anten,
brad ojca, gniew ludu, kształd miłości, nodz letnia, wróg ludu), a inaczej w Warszawie (las anten,
brat ojca, gnief ludu, kształt miłości, noc letnia, wrók ludu). Podobnie jest z wyrazami typu
okienko, sanki, sukienka, śmietanka, Sienkiewicz, które w Krakowie i Poznaniu słyszy się z tzw. n
tylnojęzykowym, a w Warszawie z n przedniojęzycznym.
Wszelkie inne różnice podlegają surowej ocenie normatywnej. Z punktu widzenia normy
ogólnopolskiej są błędami np. takie fakty fonetyczne, jak mazowieckie twarde l w wyrazach typu
lypa, lyna, lystopad, malyna, lytość, lyść, dyscyplyna, ulyca, Lublyn, Dęblyn, miękkie k, g w
formach rękie, nogie, mogię, na Pragie 'na Pragę', twarde k w wyrazach kyjek, kełbasa, kerunek,
wymowa wygłosowego -ą jako -o (chodzo, śpio, czytajo, jędzo) lub -om (chodzom, śpiom,
czytajom, jędzom), czeba (trzeba), przeszczegać (przestrzegać), czymać (trzymać), szczelać
(strzelać), dugo (długo), gupi (głupi), czonek (trzonek) (stąd np. w gwarach Wielkopolski
utożsamienie wyrazu trzonek z wyrazem członek np. członek do łopaty).
Jednolitość dzisiejszej polskiej wymowy kulturalnej jest nieustannie naruszana przez tę
część polskiej inteligencji, która świadomie lub nieświadomie przechowuje w swoim języku
rozmaite pozostałości gwarowe. Lokalne przyzwyczajenia są tak silne, że trudno się ich wyzbyć
nawet ludziom gruntownie wykształconym i kulturowo zasymilowanym z ludnością miejską.
Odzywają się one w wypowiedziach ludzi wybitnych, twórców kultury i nauki. Kto oglądał
telewizyjną audycję “Piórkiem i węglem", zauważył zapewne, jak profesor Zin wymawia:
widzimy te mure (mury). Słuchacze “Czterech pór roku" usłyszeli 17 lutego 1979 roku, jak
współautorka Słownika poprawnej polszczyzny po warszawsku wymawiała wyraz tutaj i dzisiaj (a
więc: tutej i dzisiej).
Warszawscy spikerzy radiowi i telewizyjni stale mówią lyst, lytość, inwalyda, choć
przecie chyba zdają sobie sprawę z tego, że słucha ich cała Polska, a nie tylko Warszawa. Nasi
piosenkarze nie potrafią na tyle opanować poprawnej polszczyzny, by nie śpiewać bywają take
dni, że się na jawie śni, ze zmęczonych oczu przeczeć blask czy dżewa, dżewa nad Wisłą. Czasem
trudno rozpoznać wyrazy wchodzące w skład tekstu piosenki. Wielu słuchaczy zastanawiało się
zapewne nad tym, o jakie to szalcienki chodzi bohaterce przeboju Dla ciebie, miły. Ostatnio w
radiowej audycji “Fakty i piosenka" Krzysztof Dzikowski przypomniał fragment z listu słuchacza
o tym, że najbardziej mu się spodobała piosenka Ireny Jarockiej o Gondolu Jerzym znad Wisły.
Ilekroć słyszę piękną piosenkę Krzysztofa Krawczyka Jak minął dzień, zawsze mam wątpliwości,
czy ten dzień zwiał, czy wiał od nas, aż się kurzy.
Należałoby się zastanowić nad tym, czy dzisiejszą wymowę kulturalną nadal ujednolicać,
czy też różnicować zgodnie z lokalnymi zwyczajami mówienia. Współczesna norma wymowy
jest dość liberalna. Honoruje stare różnice regionalne, a odrzuca wszelkie współczesne cechy
gwarowe (wiejskie i miejskie). Dlatego w Słowniku wymowy polskiej (Warszawa 1977) za
równouprawnione uznano m.in. formy las anten i laz anten, gnief ludu i gniew ludu, a za
niepoprawne - takie, jak mazowieckie lyst, lypa, lytość, wielkopolskie czeba, czeci, leko (lekko),
wyszy (wyższy), wila (willa), dugo (długo) oraz warszawskie gwarowo-miejskie na Pragie i
chiba.
O CUDZYSŁOWIE
Jednym z najbardziej nadużywanych znaków interpunkcyjnych we współczesnych
tekstach prasowych jest cudzysłów. Bez potrzeby opatruje się nim zarówno całe utarte zwroty
frazeologiczne, jak i ich części. W intencji twórcy wypowiedzi ma to ostrzegać czytelnika, by
danych zwrotów nie rozumiał dosłownie, lecz odczytał je jako przenośne. Tymczasem
ostrzeżenie to jest całkowicie zbędne, gdyż wszelkie frazeologizmy typu biały kruk, mieć głowę
na karku, zapominać języka w gębie, mieć duszę na ramieniu, szukać dziury w całym, bujać w
obłokach, strzelać bez prochu, szewska pasja, niewierny Tomasz, mieć nóż na gardle, nosić
koszulę w zębach, chować głowę w piasek, cienko prząść - są na tyle upowszechnione i utarte w
świadomości językowej Polaków, że nie może być najmniejszej obawy o to, by ktokolwiek
rozumiał je dosłownie. Wyrażenie biały kruk nie oznacza wcale ptaka, lecz rzadkość bibliofilską,
wiercić komu dziurę w brzuchu to tyle, co być wobec niego nachalnym, naprzykrzać mu się ze
swoimi prośbami, dręczyć go, szukać dziury w całym to tyle, co szukać pretekstu, doszukiwać się
czegoś, czego naprawdę nie ma. Cudzysłów świadczy chyba o tym, że to twórca wypowiedzi
opacznie rozumie dane zwroty i boi się, by czytelnik nie odczytał w nich tego, czego istotnie nie
zawierają. To w świadomości językowej piszącego frazeologizmy rysują się jako dosłownie
odczytywane przypadkowe połączenia wyrazów. Stosując cudzysłów, chce zarazem podkreślić,
że jest także twórcą danego zwrotu, a więc przyznaje się niejako do stworzenia czegoś, co
jedynie przejął z tradycji, odtworzył z pamięci. I tym naraża się na śmieszność. Wszak
wydrwilibyśmy zapewne tego, kto wypowiadając informację pada śnieg podkreślałby
równocześnie, że to on stworzył wyrazy śnieg i padać.
Współcześnie dziennikarze i publicyści coraz częściej używają w zastępstwie cudzysłowu
przymiotnika przysłowiowy, doczepiając ów wyraz do frazeologizmu. Chcą w ten sposób
podkreślić - także bez potrzeby - że dany frazeologizm skądś zacytowali, np.: Wczoraj mogliśmy
się przekonać, że poznańscy drogowcy ze ZDiM nie zasypiają przysłowiowych gruszek w popiele
(GZ 1977/62/4); Innymi słowy goście nie mają przysłowiowego noża na gardle i nie muszą
traktować swego występu jako ostatniej szansy utrzymania się na wysokiej fali (T 1977/24/5);
Debiutujący w Intertoto łodzianie spisali się na przysłowiowy medal odnosząc sześć zwycięstw
[...] (Sp 1976/149/7). Również dla potencjalnych kandydatów łysienia zaświtała nadzieja, że nie
spadnie im z głowy przysłowiowy włos, a w miejsce tych, które już utracili, odrosną inne - bujniej
na przekór naturze i złośliwości losu (GZ 1977/108/6).
Co gorsze, przymiotnik przysłowiowy dodaje się do wyrazu, który akurat wcale nie
występuje we frazeologizmie będącym niby punktem odniesienia zawartej w tekście aluzji: Tylko
w piosenkach założenie rodziny wygląda na wielką sielanką. On ją “będzie nosił na rękach", a
ona będzie mu wierna aż po przysłowiowy grób (DB 1976/290/8); Zlokalizowano tu (w
Tarnowskich Górach) największy w kraju towarowy węzeł kolejowy i stację rozrządową,
przysłowiową bramę na świat przemysłowego Śląska (EP 1977/36/7); Przysłowiową “pieśnią
przyszłości" będzie chyba długo marzenie o zorganizowaniu w Sopocie obcojęzycznej
wypożyczalni (DB 1977/246/5). Mówimy i piszemy: wierny do grobowej deski, okno na świat,
melodia przyszłości lub muzyka przyszłości, nie zaś wierny po grób, brama na świat, pieśń
przyszłości. Jest to pozorna wynalazczość językowa dziennikarzy, silenie się na dowcip,
oryginalność i aluzyjność wypowiedzi, a w gruncie rzeczy tuszowanie oczywistych potknięć
językowych.
O POPRAWNOŚCI TERMINÓW
W średniowieczu językiem nauki była wyłącznie łacina. Pierwsze prace naukowe w
języku polskim pojawiły się w okresie Odrodzenia. Było ich jednak jeszcze zbyt mało, aby na
szerszą skalę mógł się już wtedy zarysować problem polskiej terminologii naukowej. Pozycja
łaciny została zaledwie nieco uszczuplona - dość przypomnieć, że dwa największe ówczesne
osiągnięcia naszej nauki, dzieło Kopernika w zakresie nauk ścisłych i dzieło Frycza
Modrzewskiego w dziedzinie nauk społecznych, zostały ujęte w formę łacińską. Dopiero w
okresie Oświecenia kilkuwiekowa walka z łaciną na gruncie piśmiennictwa naukowego
przyniosła zwycięstwo. Z całą jaskrawością pojawił się też wówczas problem polskiej
terminologii naukowej. Zarysowały się dwa stanowiska: jedni chcieli zachować w spolszczonej
postaci dotychczasowe terminy pochodzenia grecko-łacińskiego (“[...] czemuż przykładem
innych narodów nie mamy ich z tego źródła czerpać, skąd wypłynęły nauki? Jeżeli teologija,
filozofija, fizyka, gramatyka zostały przyswojone, za cóż inne mają się odmieniać?" - pisał M. D.
Krajewski), inni uważali za właściwsze stworzenie nowych terminów z polskiego materiału
językowego. Pod koniec XVIII i w pierwszej połowie XIX wieku rośnie liczba takich nowo
tworzonych terminów rodzimych: ziemiopisarstwo (geografia), dziejopisarstwo (historia), tlen
(oxygenium), chowanna (pedagogika), myślinia (logika), gminowładztwo (demokracja) itp.
niektóre z nich zgrabne i poprawnie zbudowane, zachowały się do dziś (jak tlen).
W wieku XIX, który na całym świecie był okresem największego rozkwitu nauki, na
ziemiach polskich pod obcą okupacją, w warunkach narastającego ucisku narodowego, nie było
możliwości nieskrępowanego rozwoju polskiej nauki. Nauka uprawiana przez Polaków na
obcych uniwersytetach, w obcych językach, osiągnięcia polskiej myśli technicznej realizowane w
obcych krajach, nieraz na innych kontynentach - wszystkie te czynniki pociągały za sobą wpływ
obcej terminologii.
Po pierwszej wojnie światowej i odzyskaniu niepodległości, w ramach prac nad
normalizacją słownictwa technicznego i zawodowego, część terminów obcego pochodzenia
została zastąpiona rodzimymi. W szczegółach wyglądało to różnie w obrębie różnych dyscyplin
nauki i techniki. Zrozumiała w ówczesnych warunkach tendencja do usuwania obcych
naleciałości przybierała nieraz przesadne rozmiary. Tak np. w dziedzinie słownictwa
elektrycznego usiłowano (jak widać ze stanu dzisiejszego, bezskutecznie) zastąpić izolator
odosobniakiem, a korek - przemocnikiem (“Korek - dobrze, a gdzie butelka?" - pytał jeden z
uczestników ówczesnych dyskusji terminologicznych, przeciwnik korka).
Sprawa stosunku żywiołu rodzimego do obcego w terminologii jest aktualna do dziś.
Trzeba stwierdzić, że ze stanowiska ściśle językoznawczego nie da się dowieść ogólnej
wyższości lub niższości terminów jednego czy drugiego rodzaju. Dylemat: rodzimy neologizm
czy zapożyczenie trzeba rozstrzygać w każdym konkretnym wypadku, opierając się na tzw.
zasadach słowotwórstwa technicznego, których lista w ujęciu I. Bajerowej (Językoznawca wobec
tzw. zasad słowotwórstwa technicznego, “Poradnik Językowy" 1973, s. 127 - 138) przedstawia
się następująco: 1. zasada poprawności (zgodności z systemem językowym, zwłaszcza z
wymogami słowotwórstwa), 2. zasada powszechności (wymóg wspólnych terminów dla tych
samych pojęć na gruncie różnych dyscyplin naukowych i technicznych), 3. zasada zrozumiałości
etymologicznej, 4. zasada logiczności (trafności, stosowności), 5. zasada jednoznaczności, 6.
zasada zwięzłości, 7. zasada systematyczności (wymóg, by terminom pojęć równorzędnych
odpowiadał termin pojęcia bezpośredniego nadrzędnego), 8. zasada pokrewności (wymóg
pokrewieństwa językowego terminów określających pokrewne pojęcia) i 9. zasada łatwości
(fonetycznej, wymawianiowej). Spośród czynników zewnętrznych trzeba przede wszystkim
uwzględniać fakt, iż terminy stosowane powszechnie, w różnych językach, ułatwiają
międzynarodową wymianę myśli naukowej i technicznej. Trzeba także pamiętać o roli uzusu
terminologicznego, czyli tradycji i praktyki w tym względzie. Doświadczenie uczy, że próby
usuwania zakorzenionego już terminu najczęściej kończą się fiaskiem lub połowicznym tylko, a
raczej zgoła pozornym sukcesem. Tak np. w terminologii drukarskiej próba zastąpienia nazwy
winkielak (przyrząd do układania pojedynczych czcionek w druku typograficznym) terminami
wierszownik, kątownik i kątnik dała taki rezultat, iż obecnie w słownictwie poligraficznym
funkcjonują wszystkie te wyrazy w identycznym znaczeniu i chcąc dobrze operować
terminologią drukarską, trzeba je wszystkie znać, co jest stanem ze wszech miar niepożądanym.
STYL KWIECISTY
1. Metaforyka prasowa ma u nas niedobrą opinię. W opracowaniach poświęconych
stylowi współczesnej publicystyki wielokrotnie już wskazywano na takie zasadnicze przyczyny
pojawiania się błędnych metafor, jak pogoń za oryginalnością przy jednoczesnym uleganiu
modzie językowej, silenie się na błyskotliwość i aluzyjność bez poczucia troski o precyzję
przekazywanych treści, kokietowanie czytelnika tanimi konceptami, których budulcem jest
szablon leksykalny, wreszcie nadużywanie neosemantyzmów, tj. wyrazów o narzuconych im
nowych znaczeniach niezgodnych z utrwalonymi w zwyczaju jako własność wszystkich
użytkowników polszczyzny.
Metafora ma ożywiać styl wypowiedzi, potęgować jego obrazowość i sugestywność.
Tymczasem liczne przenośnie prasowe są na tyle niedorzeczne, że z obrazowością i
sugestywnością nie mają nic wspólnego, a co gorsze - skutecznie zaciemniają sens wypowiedzi i
tym samym utrudniają jej odbiór.
Przyjrzyjmy się wybranym metaforom powielającym konstrukcyjny schemat coś jest
(staje się) czymś, w którym pierwsze “puste miejsce" przeznaczone jest dla nazw pojęć
(rzeczowniki abstrakcyjne), drugie - dla nazw przedmiotów (rzeczowniki konkretne). Oto ich
konteksty: Dzieckiem tej właśnie lewicowej ideologii drobnej burżuazji, zrodzonym w wyniku
fiaska dotychczasowych prób modernizacji systemu społecznego drogą buntów studenckich [...] i
etyczno-moralizatorskich postulatów jest współczesny terroryzm zachodni (Polit 1979/3/1); Ale
nie udało się doprowadzić do aktywizacji rad teatru i organizacji zawodowych, działających w
zespole. Dlatego organizacja partyjna stała się piorunochronem zbierającym wszystkie problemy
i napięcia w zespole, który stawia sobie ambitne nietypowe zadania (TL 1979/57/ 3); Festiwal
jarociński jest tyglem, w którym mieszają się najrozmaitsze zdarzenia, postawy, przeżycia i
realizują się różne potrzeby (K 1987/19/12); Nie jest to, jak wiadomo, teza nowa [...] Nieraz już
stanowiła wytrych do różnych ślepych zaułków wypełnionych pokracznymi koncepcjami (Polit
1979/6/3); Dzięki możliwości swobodnej artykulacji politycznych poglądów historia przestała być
kostiumem, pod którego postacią prowadzi się rozmowę o teraźniejszości (RP 1987/1/12); Każdy
sięgający daleko plan jest poniekąd pobożnym życzeniem, fabrykacją dzieci, które zostaną
aniołkami, jak życie powie swoje racje (N 1979/4/3); Czy PRON - “proteza do przejścia przez
błoto" - jest jeszcze potrzebny? (SM 1985/248/3); PRON jest dobrą szkołą demokracji i kultury
politycznej. Głosy krytyczne są “szczepionką" przeciwko triumfalizmowi i samozadowoleniu,
przeciwko fasadowości lub “usługowemu" pojmowaniu roli i funkcji naszego ruchu (GP
1987/167/3); Godność osoby ludzkiej i rozumność ludzkiej natury to dwa rumaki z jednego
zaprzęgu chrześcijańskiej antropologii i za brak rozumu musiałaby uchodzić wszelka próba ich
rozdzielenia (SiL 1987/28/6).
W cytowanych kontekstach mamy kwieciste metafory polegające na utożsamieniu
zjawisk: terroryzm - dziecko (zrodzone w wyniku fiaska prób modernizacji systemu
społecznego), organizacja partyjna - piorunochron (zbierający napięcia i problemy), teza -
wytrych (do ślepych zaułków wypełnionych pokracznymi koncepcjami), plan - fabrykacja dzieci
(które zostaną aniołkami), festiwal - tygiel (w którym mieszają się zdarzenia, postawy, przeżycia
i realizują się potrzeby), historia - kostium (pod którego postacią prowadzi się rozmowę o
teraźniejszości), PRON - proteza do przejścia przez błoto, glosy krytyczne - szczepionka
(przeciwko triumfalizmowi i samozadowoleniu), godność osoby ludzkiej i rozumność ludzkiej
natury - dwa rumaki z jednego zaprzęgu chrześcijańskiej antropologii.
Ich zasadniczą funkcją miało być zastąpienie pojęć obrazami, a zarazem nadanie tym
pojęciom cech przedmiotów i zjawisk znanych czytelnikowi z doświadczenia, z realiów
codzienności. Niestety, nie spełniają jej m.in. dlatego, że niefrasobliwie i wbrew zdrowemu
rozsądkowi utożsamiono w nich zarówno takie zjawiska, których nie łączy żadne podobieństwo,
np. teza i wytrych, plan i fabrykacja dzieci, jak i takie, które nie pozostają ze sobą nawet w relacji
styczności, np. skojarzenie wytrychu ze ślepym zaułkiem, planu z aniołkami, piorunochronu z
problemami, tygla z realizującymi się w nim potrzebami, protezy z błotem, szczepionki z
triumfalizmem i samozadowoleniem, chrześcijańskiej antropologii z zaprzęgiem.
W każdym z takich określeń, jak fabrykacja dzieci, które zostaną aniołkami, wytrych do
ślepych zaułków z pokracznymi koncepcjami, dziecko zrodzone w wyniku fiaska, prowadzić
rozmową pod postacią kostiumu, w tyglu realizują się różne potrzeby - tkwi zalążek
niedorzeczności. Nie mówimy przecież o produkowaniu czy wytwarzaniu dzieci, aktu tworzenia
nie upatrujemy w niepowodzeniu i klęsce, ślepego zaułka nie otwieramy wytrychem. Pod
kostiumem można to i owo nosić, ale w żadnym wypadku rozmawiać, w tyglu może się coś
stapiać, ale żeby się w nim realizowały czyjeś potrzeby - to już czysty nonsens! Do przejścia
przez błoto służą kalosze, a na upartego - szczudła, ale żeby zaraz protezy? Przecież to nie
kładka!
Niefortunne są również metafory ze szczepionką i zaprzęgiem. Jeśli już przyrównujemy
np. głosy krytyczne do szczepionki przeciwko triumfalizmowi, samozadowoleniu, fasadowości i
usługowej funkcji jakiejś organizacji, to wypada koniecznie wspomnieć czy szczepionka ta jest
skuteczna; nie wystarczy bowiem poprzestać na efektownym skojarzeniu odległych zjawisk,
trzeba jeszcze przewidzieć i przemyśleć jego konsekwencje. Rumak nie jest koniem
pociągowym, lecz wierzchowcem; do zaprzęgu pasuje jak wół do karety. Toteż misterne
porównanie chrześcijańskiej antropologii do zaprzęgu z rumakami, którymi są godność osoby
ludzkiej i rozumność ludzkiej natury, razi brakiem poczucia rzeczywistości. Geneza tej metafory
jest jednak bardzo prosta. Chodziło bowiem o to, by zastąpić nasuwający się pod pióro
niestosowny tu zwrot Janusowe oblicze 'dwie różne sprawy czego' jakimś innym określeniem o
podobnej treści. Na pozór się udało. Ale tylko na pozór, bo kosztem sensu całej wypowiedzi.
Sztuka pięknego pisania musi być również sztuką myślenia. “Konstruowanie
indywidualnych metafor jest - jak pisze profesor Danuta Buttler w Kulturze języka polskiego -
sztuką szczególnie trudną, wymagającą i dużej inwencji językowej, i znajomości tradycji
dotychczasowych użyć wyrazów, i liczenia się z realiami, i wreszcie - dobrego smaku
stylistycznego".
2. Ostatnio w tekstach publicystycznych ukształtowała się charakterystyczna maniera
udowcipniania wypowiedzi przez uzupełnianie stałych związków frazeologicznych takimi
wyrazami, które mają niejako ukonkretnić ich przenośne znaczenie, a tym samym jakby ściślej
dopasować do opisywanej sytuacji czy zdarzenia. Piszący najczęściej nie zdają sobie sprawy z
tego, jak ryzykowne jest takie odświeżanie frazeologizmów i jakie pociąga za sobą skutki.
Zwykle dodanie jakiegoś wyrazu do ustalonego zwyczajowo zespołu komponentów wyrażenia
czy zwrotu powoduje rozluźnienie związków treściowych między tymi komponentami i
wyodrębnianie się takich połączeń, które można odczytać jako absurdalne przenośnie lub po
prostu - sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem zbitki słowne. Zamiast zamierzonego żartu powstaje
wówczas błąd, a sama wypowiedź nie tyle śmieszy, ile wzbudza raczej politowanie nad
nieudolnością słowną twórcy. Oto kilka przykładów takich chybionych żartów słownych: Gdyby
tak w to - przepraszam - babskie mrowisko wsadzić kij problemu nieudacznic, gdyby tak zapytać
o sensy i nonsensy “dziewczyn nie do życia", czy choćby zweryfikować to pojęcie? (ŻL
1977/39/6); I na koniec o samym Zbigniewie Bonku. Obawiam się, że podjęta w jego sprawie
decyzja jest ostatnim gwoździem wbitym do trumny demoralizacji młodego zawodnika (GWyb.
1979/92/7); Obudzono się więc nagle w budowlanym wąskim gardle, istniejącym obiektywnie,
niezależnie od dobrej woli resortu budownictwa i wszystkich podległych mu jednostek (GW 1977/
111/4); Mieszczące się w Warszawie władze PZPN skwapliwie jednak rezygnują z honoru
goszczenia u siebie drużyn finalistów i hojną ręką podrzucają kukułcze, pucharowe jajo komu się
da (T 1979/31/4); Czy raził ją (= publiczność) Wojciech Siemion przebrany za starą kobietą, czy
też Tadeusz Różewicz, nie owijający wełny w bawełną i posługujący się dosadnym słowem? (DB
1978/ 279/4); Bezsprzecznie zręczny dyplomata sterował ku niezaangażowaniu w kraju, który
znajdował się między młotem wojny rozpalającej się w Wietnamie i Laosie, a kowadłem wrogości
Tajlandii oraz amerykańską zaborczością a chińską zachłannością w dążeniu do opanowania
Indochin (DL 1979/16/3); Natomiast Szombierki uważały, że remis w meczu wyjazdowym jest
przysłowiowym wróblem w garści, po co więc uganiać się za kanarkiem na dachu? (T
1979/33/2); Dla jasności: nie chodzi tu jedynie o zarobki piłkarzy, czy fakty notorycznego
przekupstwa. W mętnej wodzie lewych interesów i finansów łowią dziś różni ludzie, mając
możliwość nie kontrolowanego pasożytnictwa na społecznych funduszach (L 1979/12/16).
W przytoczonych kontekstach bez potrzeby rozbudowano następujące frazeologizmy:
wsadzić kij w mrowisko 'wywołać poruszenie', coś jest ostatnim gwoździem do trumny
'ostatecznie pogarsza sytuację', wąskie gardło 'odcinek pracy hamujący tempo pracy całego
zakładu', kukułcze jajo 'podrzutek', nie owijać w bawełnę 'mówić co wprost, bez osłonek', być
między młotem i kowadłem 'znajdować się w sytuacji trudnego wyboru', łowić ryby w mętnej
wodzie 'ciągnąć korzyści z nieuczciwych źródeł', lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu,
przez co powstały choćby takie udziwnione i karykaturalne zbitki słowne, jak wsadzić kij
problemu w babskie mrowisko, obudzić się w wąskim gardle budowlanym, hojną ręką podrzucać
komu kukułcze jajo, być między młotem wojny i kowadłem wrogości, uganiać się za kanarkiem na
dachu, łowić w mętnej wodzie lewych interesów itp. W tych zbitkach nastąpiło swoiste
przegrupowanie związków między wyrazami, co doprowadziło do powstania bezsensownych
metafor typu trumna demoralizacji, kij problemu, młot wojny, kowadło wrogości, woda
interesów. Widać z tego wyraźnie, że frazeologizmy jako utarte przenośnie nie mogą być
budulcem nowych i zaskakujących metafor; naruszając ich skład leksykalny, przyczyniamy się
do powstawania nowych zbitek słownych, które w przeciwieństwie do swych pierwowzorów
tchną bezsensem.
3. Przesadna kwiecistość stylu może być równie szkodliwa dla wyrażenia treści
wypowiedzi, jak jego toporność i ubóstwo. Tym bardziej, gdy jest wynikiem nieudolnego
odświeżania starych zwrotów lub mocno już wyeksploatowanej metaforyki.
Oto w reportażu z festiwalu w Opolu czytamy: Kiksem było połączenie nurtu
kabaretowego z częstokroć odmienną w nastroju piosenką aktorską. Wrzucenie tego wszystkiego
do wspólnego garnka spowodowało wygotowanie rzeczy niestrawnej, o czym zaświadczał
apatyczny nastrój na widowni, co zdarza się rzadko podczas kontaktów publiki z kabaretową
twórczością (GT 1986/177/5). Chodzi o pomieszanie różnych rzeczy, w tym wypadku piosenki
kabaretowej z piosenką aktorską. Spostrzeżenie to wyrażono konstrukcją wrzucić wszystko do
wspólnego garnka. Z łatwością odnajdujemy w niej aluzję do trzech zwrotów: wrzucić co z czym
do jednego worka, sprowadzić do wspólnego mianownika i coś wrze jak w garnku. Uogólnione
w nich obserwacje nie układają się w jakiś ciąg skojarzeniowy i dlatego nie dają się
podporządkować przyjętej koncepcji metafory “kuchennej": wrzucić co do garnka - wygotować -
rzecz niestrawna.
W najnowszej powieści Romana Bratnego Cdn (Warszawa 1986) mamy tak oto zapisaną
obserwację: Boi się. Co za radość! Bał się jej! No tak, między młotem opozycyjnego
przywódcy-kochanka a kowadłem reżimowego ministra-tatusia poczuł się zagrożony (s. 200).
Wyziera z niej stary zwrot być między młotem a kowadłem. Jest jednak tak rozbudowany, że ten
młot opozycyjnego przywódcy-kochanka i kowadło reżimowego ministra-tatusia pewnie się
nigdy ze sobą nie zetkną, w związku z czym redaktor Jerycki nie ma powodu do czucia się
zagrożonym. Oba straszaki są z papieru!
Z artykułu informującego o sposobach reagowania kaliskiej wojewódzkiej instancji
partyjnej na skargi obywateli (GP 1986/198/ 3) dowiaduję się m.in. następującej rzeczy: Z całą
konsekwencją realizowane są wnioski kadrowe wobec winnych. Niejedna już “głowa" spadła ze
stołka za łamanie prawa, protekcyjność, arogancję. Nawet ubezpieczający cudzysłów, którym
opatrzono wyraz głowa, nie jest w stanie zatrzeć absurdalnego obrazu spadającej ze stołka głowy.
Ukarany czy odwołany ze stanowiska urzędnik nie daje przecież głowy, czyli nie ponosi kary
śmierci.
Podobnie absurdalną wymowę ma następujący fragment artykułu poświęconego pamięci
Jerzego Putramenta: Temperament pisarza i jego przekonania ideowe dojrzewały w tyglu
tragicznych wydarzeń okresu okupacji i walk o wyzwolenie (TL 1986/146/2). Ta “kuchenna"
metafora wyjątkowo szkodzi wymowie artykułu, szpeci jego styl.
Żeby metafora nie 'była tylko wyznacznikiem kwiecistości stylu, musi spełniać dwa
warunki: być oryginalna i niesprzeczna ze zdrowym rozsądkiem, czyli nie kryć w sobie zalążków
niedorzeczności.
4. We współczesnej prasie upowszechnia się dziś swoista maniera odświeżania utartych
przenośni, w skład których wchodzą nazwy części ciała, np. zachodzić w głowę, nie zawracać
sobie czym głowy, zaprzątać sobie czym głowę, nie mieć głowy do czego, bić się w piersi, odczuć
co na własnej skórze, patrzeć komu na ręce. Są to zwroty, których naturalnym tłem
kontekstowym są nazwy osób, na co wyraźnie wskazują ich schematy łączliwości leksykalnej,
np. kto + zachodzi w głowę, kto + nie ma głowy do czego, kto + patrzy na ręce + komu.
Tymczasem nagminnie łączy się je z nazwami zakładów przemysłowych, działów gospodarki
uspołecznionej, instytucji, organizacji itp. Oto wybrane konteksty zwrotów z wyrazami głowa,
piersi i skóra: Ani jedna cegielnia w kraju, ani jeden zakład ceramiki nie zawraca sobie głowy
trocinami, gdy ma zagwarantowane dostawy miału węglowego i drewna (EP 1983/209/2);
Spółdzielnia nie ma głowy dla flądry w dobie węgorza (TL 1984/254/3); Handel i zakłady mięsne
zachodzą w głowę, jak bezkonfliktowo załatwić 300-tysięczną społeczność zarejestrowanych od
piątku (EP 1981/73/1); Z jakiej racji zreformowane przedsiębiorstwo ma sobie zaprzątać głowę
obniżką kosztów [...], skoro w większości wypadków nie skłaniają go do tego żadne istotne
przyczyny (GP 1985/115/4); Ale - jak powiedziano - partia, która nieustannie bije się w piersi i
sypie popiół na swoją głowę - taka partia nikomu w Polsce nie jest potrzebna (TL 1983/54/4);
Brakuje włókien sztucznych importowanych z Zachodu, co na własnej skórze odczuł już
“Marchlewski" i “Pamotex" (TL 1982/53/3).
O tego rodzaju praktykach stylizacyjnych piszą autorki Kultury języka polskiego (1982)
następująco: “Odbiorowi tak odświeżonej metafory zaczynają towarzyszyć wyobrażenia
groteskowe, karykaturalne lub świadomość alogizmu tekstu. Często [...] następuje zjawisko nie
zamierzonej personifikacji przedmiotów, o których mowa w tekście".
JAK MÓWI ELITA?
Podstawową kwestią w rozwijanej dziś teorii kultury języka jest wybór środowiska
wzorcowych użytkowników polszczyzny. Za takie uznaje się inteligencję, a zwłaszcza
środowisko intelektualistów, w tym zaś współczesną elitę humanistyczną. W opracowaniach
socjolingwistycznych cytuje się wypowiedzi Aleksandra Gieysztora o tym, że właśnie to
środowisko “ma do dyspozycji i świadomie rozwija narzędzie zupełnie podstawowe - język",
“tworzy język jako narzędzie poznawania świata". Rozwijając te myśli, Halina Kurkowska
doszła do przekonania, że elitarna inteligencja humanistyczna spełnia w dziedzinie języka trzy
zasadnicze funkcje: twórczą, wzorotwórczą i przechowawczą, a więc twórczo rozwija język,
tworzy jego model wzorcowy i pielęgnuje tradycję językową. Warto zatem przyjrzeć się
wzorcowi językowemu dostarczanemu przez współczesną elitę intelektualną w Polsce.
Wyzyskując wnioski płynące z badań socjolingwistycznych przeprowadzonych przez
Halinę Kurkowską w Warszawie, można by powiedzieć, że charakteryzują ten wzorzec takie
cechy, jak stale zwiększający się w nim zasób zapożyczeń wyrazowych z języków
zachodnioeuropejskich (tzw. okcydentalizmy), pokaźna warstwa neosemantyzmów (w tym
akurat wypadku nadawanie nowych odcieni znaczeniowych starym i zasiedziałym w
polszczyźnie pożyczkom z łaciny), obecność archaizmów (starych polskich wyrazów typu
tudzież, tedy, aliści, onegdaj, nader, jakoż, wszakże, w rzeczy samej, miast, godzi się, jak
mniemam itp.) i wyrazów potocznych (których notabene wystrzega się w mowie nowa polska
inteligencja, obstając przy wzorcu polszczyzny oficjalnej). Jak z tego widać, nie jest to wzorzec
doskonały, ale i tak prawdziwe jest dość rozpowszechnione przekonanie, że elita intelektualna
najlepiej pisze i mówi po polsku. Istotnie, badania żywych wypowiedzi intelektualistów
pozwoliły odkryć w ich języku to, czego zwykle brak, np. nowej inteligencji wywodzącej się z
ludu - panowania nad sztuką składnego i sugestywnego formowania wypowiedzi “wielotorowej",
tzn. takiej, w której oprócz informacji o rzeczywistości zawarte są również informacje o stosunku
mówiącego do sposobu ujęcia treści i formy wypowiedzi, jak również - o stosunku do
wygłaszanych sądów.
Wyraźnie negatywną cechą języka intelektualistów jest jego scudzoziemszczenie, ów
nadmiar zapożyczeń, przesadna okcydentalizacja. Lecz okcydentalizmy nadają wypowiedziom
ludzi pokroju Aleksandra Gieysztora, Bogdana Suchodolskiego, Józefa Tischnera, Andrzeja
Grzegorczyka, Jana Szczepańskiego, Teodora Parnickiego, Karola Wojtyły, Marii Janion
zabarwienie erudycyjne, czasem walor staroświeckości albo też wręcz przeciwnie -
ultranowoczesności. Dlatego intelektualista daje pierwszeństwo wyrazowi partycypacja przed
polskim wyrazem udział, użyje przymiotnika mentalny, a nie posłuży się jego polskim
odpowiednikiem - umysłowy, woli translacją od przekładu, kreować od tworzyć, artykułować od
wypowiadać itp. Neosemantyzmy natomiast są zwykle uzasadnione pewną nadwyżką treści
wobec pożyczek już zadomowionych. Tak np. manipulować da niedawna znaczyło tyle, co
'wykonywać coś ręcznie', dziś używa się tego wyrazu w zupełnie innym znaczeniu: 'kierować
ludźmi bez ich wiedzy i często ze szkodą dla nich'. To znaczenie przenieśli na nasz grunt
socjologowie, a upowszechnili dziennikarze. Warto na koniec zaznaczyć, że w języku polskich
intelektualistów funkcjonują dwa wzorce językowe: fachowo-biurokratyczny i
naukowo-intelektualny. W tym rozdziale skupiliśmy się na drugim z nich.
KRYTERIA POPRAWNOŚCI JĘZYKOWEJ
Z naszych doświadczeń wyniesionych z poznańskiej telefonicznej poradni językowej i z
audycji radiowych, w których odpowiadaliśmy na pytania słuchaczy, wynika, że są dwie grupy
użytkowników języka szczerze zainteresowanych poprawnością własnych wypowiedzi i ogólnym
poziomem poprawności językowej, naszego społeczeństwa. Jednym wystarcza sama odpowiedź -
byle autorytatywna i jednoznaczna - na postawione pytanie, tzn. informacja, czy dana forma
językowa jest poprawna, czy nie (a jeśli nie, to jaka jest forma poprawna) - natomiast nie
obchodzi już ich, dlaczego ta forma jest poprawna (lub niepoprawna) i często w ogóle nie chcą
słuchać wyjaśnienia czy uzasadnienia w tym względzie. Zupełnie inaczej zachowują się drudzy -
ci właśnie chcieliby wiedzieć, na jakiej podstawie orzeka się o poprawności lub niepoprawności
danej formy. Uważają, że uzasadnienie jest konieczne, by przekonać oponentów (jako że w wielu
kwestiach zdania ogółu są podzielone i nieraz dochodzi do żywych dyskusji na tematy
poprawnościowe). Ponadto, znając podstawy orzekania o poprawności lub niepoprawności form
językowych, chcieliby sami próbować rozstrzygać nasuwające się kwestie sporne. Nie zawsze
bowiem są możliwości, by się zwrócić z prośbą o kompetentną poradę, a w wypadku
“najświeższych" spornych zagadnień odpowiedzi nie dostarczą również drukowane poradniki
językowe i słowniki poprawnościowe. Wydawnictwa te bowiem, przy naszym bardzo długim
wydawniczym “cyklu produkcyjnym" i znanych trudnościach w tej dziedzinie, nie są w stanie
odpowiednio szybko reagować na dziesiątki i setki pojawiających się nowych form językowych,
które wymagają oceny poprawnościowej.
Jakkolwiek każda forma troski o poprawność własnych wypowiedzi zasługuje na uznanie
i szacunek, nie ulega przecież wątpliwości wyższość tej drugiej postawy nad pierwszą. I właśnie
do tych aktywnych, dociekliwych miłośników pięknej polszczyzny kierujemy poniższe uwagi.
Sądzimy jednak, że i pierwsi wynieśliby z ich lektury pewną korzyść, a w każdym razie
uświadomiliby sobie, jak często nie na miejscu są ich żądania odpowiedzi absolutnie
jednoznacznej. Zrozumieliby, że częste rozstrzygnięcia “kompromisowe" nie są wynikiem
niekompetencji językoznawców, lecz złożoności samej materii, której dotyczą.
Język to zmagazynowany w naszej pamięci zasób środków służących społecznemu
porozumiewaniu się, tzn. wzajemnemu komunikowaniu sądów o rzeczywistości, wyrażaniu
własnych uczuć i pragnień, wpływaniu na zachowanie odbiorcy komunikatu językowego.
Porozumiewając się za pomocą języka stale i o wszystkim, stosujemy ten zasób środków
językowych do ciągle nowych - przynajmniej w jakimś stopniu nowych - sytuacji. Ta ciągła
nowość sytuacji nie pozwala na mechaniczne powielanie wcześniejszych wypowiedzi, lecz
zmusza do indywidualnego kształtowania każdej następnej. W wyniku tego zdarza się od czasu
do czasu, że w kształcie językowym wypowiedzi pojawia się coś nowego, nietradycyjnego, co na
skutek tej swojej nowości zwraca natychmiast naszą uwagę. Językoznawcy nazywają takie nowe
elementy innowacjami językowymi.
Konserwatyści i tradycjonaliści językowi skłonni są potępić każdą innowację, uważając
za poprawne, godne społecznej aprobaty i zalecenia tylko to wszystko, co zostało przekazane
tradycją, zwłaszcza jeśli jest to usankcjonowane praktyką wybitnych użytkowników języka,
przede wszystkim wielkich pisarzy. Jakże często spotykamy się z argumentem, że dana forma
językowa jest poprawna, gdyż użył jej, na przykład, Henryk Sienkiewicz! Jesteśmy jak najdalsi
od negowania wielkiego i zasłużonego autorytetu językowego Sienkiewicza - wypada jednak
zapytać, dlaczego zdeklarowani przeciwnicy wszelkich innowacji nie odwołają się do Reja lub
Kochanowskiego, pierwszych naszych wielkich pisarzy. Odpowiedź jest prosta: odwołanie do
Reja lub Kochanowskiego w sposób nieuchronny ujawnia rozmiary przemian, jakim uległ nasz
język w ciągu kilku ostatnich wieków. Jak zmieniał się w przeszłości, tak samo musi zmieniać się
i dziś, by móc funkcjonować jako środek komunikowania o nieustannie zmieniającej się
rzeczywistości.
Tak więc uznanie każdej innowacji za niepożądaną prowadzi do absurdalnego wniosku,
że niepożądany jest rozwój języka. Czy z tego by należało wnosić, że trzeba każdą nowość w
języku aprobować? I tutaj odpowiedź musi być przecząca. Aprobata każdej innowacji
oznaczałaby w praktyce rezygnację z próby jakiegokolwiek wpływu na bieg spraw językowych, a
więc rezygnację ze świadomej uprawy języka ojczystego. W tej podstawowej sprawie oceny
innowacji językowych językoznawcy-normatywiści zajmują dziś stanowisko następujące:
pożądane, zasługujące na aprobatę i poparcie są te innowacje, które są językowi potrzebne,
przydatne, które korzystnie wpływają na spełnianie jego podstawowych funkcji, czyli - jak
mówią językoznawcy - są uzasadnione funkcjonalnie; natomiast innowacje, które nie mogą się
wylegitymować tym funkcjonalnym uzasadnieniem, są błędami językowymi.
Pojęcie zasadności funkcjonalnej jest jednak zbyt ogólne i wymaga dalszych uściśleń.
Nasuwa się bowiem pytanie, w jaki sposób można stwierdzić istnienie lub brak owego
uzasadnienia funkcjonalnego.
Kryteriów, które pozwalają tę kwestię rozstrzygać, jest wiele. Gdyby uwzględnić całą
literaturę językoznawczą na ten temat, można by się ich doliczyć przynajmniej kilkunastu. Co
gorsza, często wyniki uzyskiwane przy stosowaniu poszczególnych kryteriów są ze sobą
wzajemnie sprzeczne - tzn. ta sama forma językowa jawi się nam jako poprawna przy użyciu
jednego kryterium, zaś jako niepoprawna przy użyciu innego. Z wielu względów trudno też
ustalić jakąś jedną hierarchię wszystkich stosowanych kryteriów. W tej sytuacji nadmiar
kryteriów jest zjawiskiem niekorzystnym, gdyż dodatkowo komplikuje rzecz i tak już
dostatecznie skomplikowaną, jaką jest właściwy werdykt w sprawach poprawności językowej. Z
drugiej zaś strony tylko wszechstronna ocena danej formy językowej pozwala na właściwe
rozstrzygnięcie normatywne. Niektóre funkcjonujące w literaturze językoznawczej kryteria
poprawnościowe mają jednak bardzo ograniczony zakres stosowalności, jeszcze inne w ogóle nie
zasługują na to miano. Są też i takie, bardzo szczegółowe, które można połączyć w jedno
nadrzędne, ogólniejsze. Biorąc to wszystko pod uwagę chcielibyśmy tutaj zaproponować zestaw
trzech najważniejszych kryteriów, minimalny na tle innych tego rodzaju zestawów, lecz
jednocześnie w naszym przekonaniu wystarczający: stosowanie tych kryteriów umożliwia i
gwarantuje właściwe rozstrzygnięcie wszelkich w zasadzie wątpliwości i kontrowersji
poprawnościowych.
Dwa pierwsze kryteria z tego zestawu są kryteriami wewnętrznojęzykowymi, tzn.
odwołują się do faktów samego języka, trzecie natomiast jest kryterium zewnętrznojęzykowym,
tzn. odwołuje się do relacji między językiem a jego użytkownikami.
Dwa kryteria wewnętrzne językowe - to kryterium wystarczalności języka i kryterium
ekonomiczności języka.
Stosując pierwsze kryterium pytamy, czy rozpatrywana forma językowa jest uzasadniona
w świetle istniejącego zasobu środków językowych, tzn. czy nazywa ona coś nowego
(językoznawca powie: nowy desygnat), a więc czy wypełnia jakąś lukę w zasobie środków
językowych. Na podstawie tego kryterium pozytywnie ocenimy wyrazy anilana, kruszarka
'maszyna do kruszenia brył', laser, sputnik, tranzystor itp., gdyż wszystkie one nazywają nowe
desygnaty, które pojawiwszy się w otaczającej nas rzeczywistości, musiały znaleźć sobie nazwy.
W tym miejscu należy zwrócić uwagę na fakt, iż nowy desygnat niekoniecznie musi oznaczać
coś obiektywnie nowego. Może to być także coś, co obiektywnie istniało od dawna, lecz dopiero
teraz zostało wyodrębnione jako pojęcie przez myśl człowieka. Rowery, motocykle, samochody
itp. istnieją już ładnych parę dziesiątków lat, ale dopiero niedawno pojawiły się wyrazy
jednośladowy i dwuśladowy (o pojeździe): rosnące wraz z rozwojem motoryzacji
skomplikowanie zasad ruchu drogowego zrodziło potrzebę podzielenia klasy pojazdów na dwie
podklasy i nazwania tych podklas. I tutaj nasza ocena wyrazów jednośladowy i dwuśladowy
będzie w świetle kryterium wystarczalności języka pozytywna.
Wreszcie nie możemy zapominać, że język pełni nie tylko funkcję komunikatywną, ale i
ekspresywną. Potrzebuje zatem nie tylko środków nazywających elementy rzeczywistości, lecz
również takich, które wyrażają stosunek emocjonalny jego użytkowników do tych elementów.
Dotyczy to zwłaszcza odmiany potocznej. Wyraz nasiadówka nie nazywa nic nowego, gdyż to
samo nazywają już wyrazy posiedzenie czy zebranie - sygnalizuje jednak dodatkowo stosunek
użytkowników języka do desygnatu (zebrania uważanego za zbyt długie, nudne czy
niepotrzebne). Także więc i nasiadówka uznamy - na gruncie odmiany potocznej - za innowację
potrzebną, pożądaną, funkcjonalnie uzasadnioną.
Natomiast za błędy językowe uznamy w świetle tego kryterium niepotrzebnie
wskrzeszony germanizm kurort (gdyż istnieje doskonale w tej funkcji wystarczające rodzime
uzdrowisko), szerzący się rusycyzm zabezpieczyć 'zapewnić, zagwarantować' (gdyż istnieją już w
tym znaczeniu wyrazy wyżej wymienione), czy wreszcie zalewające nasz rynek nowe nazwy od
dawna znanych artykułów (np. zbijak zamiast młotek, zwis nocny zamiast kinkiet, podgardle
dziecięce zamiast śliniak). Inna sprawa, że niektóre z tych nazw są tak nieodparcie komiczne, iż
trudno uwierzyć, by był to komizm nie zamierzony.
Drugim kryterium wewnętrznojęzykowym jest kryterium ekonomiczności języka. W
świetle tego kryterium za pożądane uznamy to wszystko, co czyni nasz język bardziej
ekonomicznym. Np. obok wspomnianych wyżej dość długich określeń pojazd jednośladowy,
pojazd dwuśladowy pojawiły się potoczne określenia jednoślad i dwuślad. Jako krótsze, na co
dzień poręczniejsze, zyskują one aprobatę normatywną na podstawie kryterium ekonomiczności
języka. Takie samo uzasadnienie ma aprobata dla form przegubowiec (zamiast autobus
przegubowy), ogólniak (zamiast liceum ogólnokształcące), podstawówka (zamiast szkoła
podstawowa) itp.
Kryterium ekonomiczności języka preferuje także regularne formy gramatyczne (jako
każdorazowo w miarę potrzeby tworzone, a więc nie obciążające naszej pamięci) kosztem
nieregularnych, wyjątkowych (których musimy się specjalnie nauczyć i w całości przechowywać
je w pamięci). Tak więc w świetle tego kryterium bardziej ekonomiczna i z tego względu godna
zalecenia jest regularna na tle systemu językowego forma tą (czytam tą książkę, jak tamtą, moją,
twoją, ciekawą, interesującą itd.) niż nieregularna forma tę (czytam tę książką), która na tle
współczesnego systemu fleksyjnego jest jedynym wyjątkiem w swojej kategorii.
Ostatni przykład zbulwersuje zapewne sporą część czytelników, których uczono, że
jedynie poprawną formą jest tą, i którzy do dziś sami tak mówią. Użyliśmy jednak tego
przykładu celowo, gdyż dobrze on ilustruje ograniczoność kryteriów wewnętrznojęzykowych. Są
one przy ocenie normatywnej bez wątpienia ważne, niemniej ważne jest jednak ze
wnętrznojęzykowe kryterium, stopnia rozpowszechnienia (uzusu) i autorytetu kulturalnego - do
którego teraz przechodzimy. Według słusznej opinii Haliny Kurkowskiej: “Innowacja może
uzyskać zdecydowaną ocenę pozytywną wtedy, kiedy nie tylko «legitymuje się» swoją
przydatnością dla funkcji komunikatywnej języka, ale jest już także [..] dostatecznie
rozpowszechniona. I więcej nawet: niekiedy trzeba się «pogodzić» z innowacją funkcjonalnie
«nieopłacalną», jeżeli zmusza do tego ustalający się i niemal powszechny zwyczaj językowy". O
ile kryteria wewnętrznejęzykowe zakładają racjonalność i celowość funkcjonowania
wewnętrznych mechanizmów językowych, o tyle kryterium uzusu (uzualne) niejako sankcjonuje
swego rodzaju politykę faktów dokonanych, prowadzoną niekiedy przez użytkowników języka.
To, co jest już dostatecznie rozpowszechnione, z reguły nie daje się już cofnąć: najgruntowniej
uzasadnione sprzeciwy językoznawców byłyby w takiej sytuacji klasycznym przejawem walki z
wiatrakami. A po pewnym czasie - taka już jest zwykła kolej rzeczy (z przeszłości można by
przytoczyć w tym względzie setki przykładów) - inkryminowana forma przestaje razić i ustala się
jako neutralny składnik zasobu środków językowych.
Komentarza wymaga tu jeszcze tylko pojęcie dostatecznego rozpowszechnienia. Nie jest
to kwestia czysto ilościowa. Jak pisze Halina Kurkowska: “W grę wchodzi - i to może przede
wszystkim - autorytet kulturalny użytkowników akceptujących dany element językowy i siła
oddziaływania wytwarzanych przez nich tekstów w dziedzinie kultury". Właśnie dlatego
omawiane teraz kryterium nosi nazwę kryterium stopnia rozpowszechnienia i autorytetu
kulturalnego. We współczesnej Polsce środowiskiem o największym prestiżu językowym jest
środowisko starej inteligencji, tzn. inteligencji pochodzenia inteligenckiego, która znajomość
poprawnej polszczyzny wyniosła z domu, nie zaś przyswoiła ją sobie w szkole lub w trakcie
pracy zawodowej czy działalności społecznej. Uzus tego środowiska można uznać za wzorzec
poprawności językowej. Właśnie dlatego, że stara inteligencja do dziś podtrzymuje formę tę,
rywalizująca z nią postać tą mimo przewagi ilościowej w uzusie i przemawiających za nią
względów wewnętrznojęzykowych (por. wyżej) jest wciąż jeszcze uważana za niepoprawną bądź
przynajmniej za gorszą (najnowszy Słownik poprawnej polszczyzny ostrzega: tę (nie: tą),
aczkolwiek są językoznawcy, którzy by byli skłonni uznać tą za formę równouprawnioną wobec
tę przynajmniej w języku mówionym).
O KULTURĘ JĘZYKA NA CO DZIEŃ
Kultura życia codziennego nie należy zapewne do pojęć o ostro i precyzyjnie
zarysowanym zakresie znaczeniowym. Niemniej jednak wszyscy intuicyjnie rozumiemy, co to
określenie oznacza, i chyba w dużym stopniu bylibyśmy zgodni co do tego, jakie elementy się na
nie składają. Nie ulega chyba wątpliwości, że kultura osobista przejawiająca się w życiu
codziennym musi obejmować czystość ciała (a więc regularne porządne mycie, codzienne
golenie itp.), schludny ubiór, grzeczność i takt w obcowaniu z bliźnimi. A że najczęstszą i
najważniejszą formą obcowania międzyludzkiego jest komunikacja językowa - kultura życia
codziennego musi obejmować także kulturę języka.
Tymczasem wystarczy przejść się ulicą, posiedzieć na ławce w parku czy na skwerze,
przejechać się tramwajem, autobusem czy pociągiem, zwłaszcza podmiejskim - by stwierdzić, że
pod tym względem jest u nas bardzo źle. Konstatując ten fakt, nie odkrywamy tu oczywiście
Ameryki: rzecz jest znana i stanowi od dość dawna przedmiot troski językoznawstwa
normatywnego i wszystkich miłośników ojczystego języka.
Spośród wielu nasuwających się spraw ograniczymy się tu do jednej. Jest nią panoszenie
się językowego chamstwa (a chamstwo jest zawsze przeciwieństwem kultury), wyrażającego się
w nagminnym używaniu w miejscach publicznych wyrazów nieprzyzwoitych, obscenicznych
(pornofemizmów, jak się je niekiedy nazywa) - i to nawet nie na oznaczenie odpowiednich
desygnatów, lecz w funkcji “przerywników" czy “przecinków", tzn. tak samo, jak używa się
takich “pustych" znaczeniowo wyrazów jak prawda, nieprawdaż, wiesz, rozumiesz itp.
Najczęstszym - i dziś już chyba, niestety, stosunkowo najłagodniejszym - z tych “przerywników"
jest wyraz kurwa.
Jesteśmy dalecy od tego, żeby - jak się tego niektórzy w przesadnej gorliwości domagają -
próbować usunąć ten wyraz z naszego języka. Skoro istnieje desygnat, musi istnieć i wyraz, a
potrzeby ekspresywne języka wymagają, żeby - niezależnie od istnienia i przydatności różnego
rodzaju eufemizmów, omówień, określeń oględnych i złagodzonych - był także wyraz
nazywający rzecz wprost i bez ogródek. No bo jakże w końcu nazwać kobietę, której
postępowanie kwalifikuje ją do takiego określenia, zwłaszcza jeśli w grę wchodzi silne
zaangażowanie emocjonalne (gniew, oburzenie, wściekłość itp.) - jeśli nie kurwą? Przecież nie
prostytutką, bo to nie to samo (prostytutka to zawód, a kurwa to charakter - według powszechnie
znanego celnego powiedzenia) i nie osobą lekkich obyczajów, podejrzanej konduity, złego
prowadzenia itp., bo te eufemistyczne określenia pozbawione są zupełnie ładunku
ekspresywnego zawartego w wyrazie kurwa. Na marginesie już dodajmy, że wyraz nie jest
bynajmniej wynalazkiem naszych czasów: ma on bogatą dokumentację źródłową od
średniowiecza, okraszoną niejednym wielkim nazwiskiem naszej literatury.
Najzwięźlej rzecz ujmując - z kurwą jest podobnie jak z wielu innymi tego rodzaju
wyrazami, które same w sobie nie są grzechem przeciw kulturze języka, jest takim grzechem
natomiast ogromna większość wypadków ich użycia.
Wciąż jeszcze stanowczo za mało do powszechnej świadomości przenika zrozumienie
faktu, iż nie wykraczając przeciw zasadom kultury języka można użyć bez mała wszystkich
wyrazów i form istniejących w zasobie środków językowych - trzeba tylko wiedzieć, kiedy i w
jakich okolicznościach. Co w jednej sytuacji uchodzi, w drugiej jest absolutnie nie do przyjęcia.
Jest to trochę tak, jak z ubraniem czy sposobem jedzenia. W domu, w kręgu najbliższej rodziny,
bez specjalnych wyjaśnień, przepraszania czy pytania o pozwolenie zdejmuję marynarkę;
podobnie postępuję w gronie bliskich przyjaciół, dobrych znajomych; w sytuacjach uroczystych
czy bardziej oficjalnych pytam o zgodę, a w najbardziej uroczystych i oficjalnych, np. na
uroczystości nadania mojemu Profesorowi doktoratu honoris causa, w ogóle mi do głowy nie
przyjdzie myśl, by zdjąć marynarkę, choćbym nawet spływał potem. Inaczej ubieram się do
teatru, inaczej na spacer, inaczej na rajd czy wycieczkę, a jeszcze inaczej do kopania ogrodu.
Podobnie na harcerskim biwaku, na szlaku turystycznym itp. nikogo nie razi jedzenie
przypieczonych nad ogniem kiełbasek wprost z patyka lub zgoła rękami - niechbym jednak
spróbował jeść rękami kiełbaskę w eleganckiej restauracji lub na uroczystym przyjęciu!
Jak więc widzimy, nasze zachowanie podlega pewnym konwencjom, zależnym od
sytuacji. Zespół tych konwencji zdeterminowany jest właśnie przez kulturę. W określonych
sytuacjach konwencja przewiduje określone rodzaje zachowań. Dotyczy to także naszych
zachowań językowych. Dające się niekiedy słyszeć żądanie, abyśmy zawsze, w każdej sytuacji
mówili jednakowo (w intencji autorów takiego postulatu, jednakowo poprawnie, tzn. bardzo
poprawnie, “sterylnie") - jest nie do przyjęcia i równie niemożliwe, jak niemożliwe byłoby
żądanie, abyśmy zawsze jednakowo się ubierali (a więc np. w elegancki garnitur, modną koszulę
i krawat - na wycieczkę) czy zawsze jednakowo ceremonialnie jedli.
Są sytuacje, w których użycie dobitnego, nawet obscenicznego wyrazu czy określenia jest
nie tylko dopuszczalne, ale wręcz wydaje się stylistycznie najwłaściwsze. Ostatecznie, o ile mi
wiadomo, nikt nie potępił ani nie potępia generała Cambronne'a. Nie może jednak ulegać
najmniejszej wątpliwości, że są to wypadki szczególne i rzadkie. Nagminne używanie
pornofemizmów, zwłaszcza w funkcji ekspresywnych wykrzykników i “pustych" znaczeniowo
“przerywników", w miejscach publicznych: na ulicy, w parku, w tramwaju, autobusie, pociągu,
kinie, na koncercie itp., w obecności ludzi nieznajomych, starszych, kobiet, młodzieży i dzieci -
jest oczywistym i ciężkim wykroczeniem przeciw kulturze językowej i tym samym w ogóle
kulturze życia codziennego. Skazuje to przecież na wysłuchiwanie wytworów chamstwa
językowego ludzi, którzy nie mają na to najmniejszej ochoty, więcej: których takie
pornofemizmy krępują, obrażają czy wręcz znieważają; wystawia na nie młodzież i dzieci, które
w żadnym wypadku słuchać tego rodzaju “wiązanek" nie powinny. Słowem, zadaje gwałt
wszystkim, którzy mają pełne prawo - także prawo w sensie instytucjonalnym, zagwarantowane
przez obowiązujące ustawodawstwo - oczekiwać, że w miejscach publicznych na takie seanse
wulgarności i chamstwa nie będą narażeni.
Historyk języka jest z natury rzeczy ostrożny w swoich sądach. Pamięta, że narzekania na
stan kultury językowej społeczeństwa mają długą tradycję. Właściwie żadna epoka - odkąd
źródła pozwalają wyrobić sobie w tej kwestii jakieś zdanie - nie była zadowolona ze
współczesnego jej stanu społecznej praktyki językowej. Prawdą jest i to, że o dziejach języka
mówionego - w przeciwieństwie do pisanego - mamy na skutek szczupłości źródeł bardzo
niedoskonałe wyobrażenie. Mimo to wydaje się nie ulegać wątpliwości, że takiego jak dziś
zalewu prymitywizmu, prostactwa i chamstwa w codziennym języku mówionym nie znała na tę
skalę żadna epoka dziejów polszczyzny. Deprymujący i niepokojący jest fakt, iż w języku
osobniczym wielu Polaków najczęstsze wyrazy to pornofemizmy, używane w najrozmaitszych
kontekstach i funkcjach. Ich statystyczna dominacja niesłychanie uboży język, który winien być
przecież cenionym dobrem kulturalnym, przedmiotem troski i opieki, dziedzictwem
przekazywanym w nienaruszonym stanie z pokolenia na pokolenie, zapewniającym trwałość i
ciągłość narodowej tradycji.
Przy okazji trzeba podać w wątpliwość dość szeroko rozpowszechnione przekonanie o
szkodliwym wpływie współczesnej literatury, rzekomo propagującej prymitywizm językowy i
pornofemizmy. Oczywiście, lubowanie się niektórych pisarzy w pornofemizmach pozbawionych
jakiejkolwiek motywacji artystycznej, wręcz epatowanie nimi czytelnika - jest bez wątpienia
społecznie szkodliwe. Ze względów wychowawczych nie może być dla nich miejsca w literaturze
dla dzieci i młodzieży. Uogólnienia pod tym względem są jednak krzywdzące. Nie można
zapominać, że indywidualizacja języka postaci czy - szerzej - zasada realizmu językowego
została powitana z uznaniem przez krytyków i czytelników jako dużej miary osiągnięcie
artystyczne i zdążyła już sobie zdobyć niekwestionowane prawo obywatelstwa w literaturze.
Trudno dziś wymagać od dbałego o realizm językowy autora opowiadania czy powieści, aby - by
użyć skrajnego przykładu - lumpowi spod budki z piwem kazał się wyrażać po wersalsku. Lump
z powieści czy opowiadania po prostu mówi jak lump autentyczny. Poza tym nie można dziś -
przy obecnym stanie czytelnictwa i stopniu poczytności współczesnych tekstów literackich -
przeceniać wpływu literatury na życie społeczne. Wydaje się więc, że nie dlatego zalewa nas fala
wulgarności i chamstwa w języku, że falę tę wywołuje czy choćby w zauważalnym stopniu
potęguje literatura - lecz dlatego mamy pornofemizmy w literaturze, że mamy je w życiu, w
codziennym uzusie językowym, że taka jest po prostu rzeczywistość. Wolno wierzyć, że jeśli
podniesie się poziom kultury językowej społeczeństwa, jeśli pornofemizmy jako zjawisko
masowe znikną z naszego obcowania językowego - znikną one także z literatury, gdyż zgodnie z
zasadą realizmu językowego stracą w niej artystyczną rację bytu. Czy jednak znikną z naszego
codziennego życia? W roku 1965 pisał Zenon Klemensiewicz: “Na koniec musimy z
ubolewaniem stwierdzić szerzenie się społecznej w tej dziedzinie znieczulicy. Gdyby bowiem w
różnych ludzkich skupiskach znalazły się odważne jednostki albo grupy, które by chciały i
umiały podjąć walkę z chuligaństwem językowym, udałoby się bodaj częściowo i stopniowo
łagodzić jego objawy. Niestety, nie ma ich. [...] Czego to dowodzi? Przeważnie zobojętnienia,
częściowo niewiary w skuteczność obronnych wysiłków". Powyższe słowa są niestety nadal
aktualne. Sformułowano wiele apeli, które nie odniosły żadnego widocznego skutku. Nie
łudzimy się także, rzecz jasna, co do praktycznego oddźwięku przedstawionych tu refleksji.
Milczeć jednak w tej sprawie nie wolno. Dopóki istnieje i trwa wewnętrzny sprzeciw choćby
części użytkowników języka wobec opisanego wyżej zjawiska, bitwa nie jest przegrana.
ZAGADNIENIA SZCZEGÓŁOWE
1. POPRAWNOŚĆ LEKSYKALNA
O WYRAZACH OBCYCH
Zapożyczanie wyrazów z języków obcych jest często przez język wykorzystywanym
sposobem wzbogacania słownictwa. Polszczyzna nie stanowi pod tym względem wyjątku. Od
najdawniejszych czasów zapożyczaliśmy obce wyrazy jako rezultat kontaktów gospodarczych,
militarnych i kulturalnych z sąsiadami, a czasem i bardzo odległymi narodami. Zapożyczaliśmy
je z języka czeskiego, niemieckiego, łacińskiego, włoskiego, węgierskiego, ruskiego,
francuskiego, z języków Wschodu, a dziś zapożyczamy głównie z angielskiego i rosyjskiego.
Zapożyczanie może następować dwojako: można przejąć wyraz w jego oryginalnej
postaci, dostosowując ją tylko do rodzimej wymowy i zasad odmiany (w ten sposób
zapożyczaliśmy np. francuskie garconne jako garsonka czy angielskie manager jako menadżer),
albo też można obcy wyraz przetłumaczyć, jeżeli ma on przejrzystą budowę słowotwórczą (w ten
sposób przyswoiliśmy np. francuskie demimonde jako półświatek czy niemieckie
Weltanschauung jako światopogląd).
Zapożyczanie obcych wyrazów tak długo jest uzasadnione i dla rozwoju języka
korzystne, jak długo wypływa z rzeczywistych potrzeb języka jako narzędzia społecznej
komunikacji. Język potrzebuje wciąż nowych wyrazów dla nazwania nowych pojęć,
przedmiotów i zjawisk, a niejednokrotnie - każdy się chyba z tym zgodzi - wyraz obcego
pochodzenia lepiej pełni swoją funkcję komunikatywną niż rodzimy, lecz nieudany nowotwór.
Tak np. lepsza jest powszechnie znana i zrozumiała szkarlatyna od lansowanej oficjalnie (choć
raczej bezskutecznie) płonicy, którą w dodatku łatwo pomylić z błonicą. Krótko mówiąc, z
pożytkiem dla precyzji i estetyki wypowiedzi używamy takich wyrazów obcego pochodzenia,
które bądź nie mają polskich odpowiedników, bądź też różnią się od swoich rodzimych
odpowiedników jakimś odcieniem znaczeniowym lub wartością stylistyczną.
Niestety, jak w wielu innych dziedzinach życia, i tutaj moda i snobizm często dają znać o
sobie. Przeżyliśmy w przeszłości językową modę czeską, włoską, łacińską, francuską - a i dziś
nie brak przejawów niepotrzebnego i nadmiernego używania wyrazów obcego pochodzenia.
Wciąż aktualna jest także prawidłowość zaobserwowana już przez Łukasza Górnickiego w
Dworzaninie polskim – ‘im kto słabiej zna języki obce, tym chętniej posługuje się obcymi
wyrazami'. Oczywiście, skutki są wtedy opłakane. Zapamiętajmy więc przynajmniej
najniezbędniejszy i najbardziej elementarny wymóg związany z używaniem wyrazów obcego
pochodzenia, jakim jest dokładna znajomość ich znaczenia w języku polskim. Nie popełnimy
wtedy błędu, jaki przytrafił się osobie z której ust usłyszeliśmy niedawno wyrażenie kawalkada
pieszych. Kawalkada jest zapożyczeniem francuskiego cavalcade, a to z kolei włoskiego
cavalcata, wyrazu pochodzącego od cavallo = koń. Stąd pierwotne, etymologiczne znaczenie
odnotowane w Słowniku języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego = grupa osób na koniach,
orszak złożony z jeźdźców albo powozów, towarzyska, gromadna przejażdżka konna. Wszystkie
przykłady zgromadzone w tym słowniku ilustrują tylko to znaczenie. Dopiero artykuł hasłowy w
Słowniku, poprawnej polszczyzny PWN świadczy o rozszerzeniu znaczenia tego wyrazu w
najnowszej polszczyźnie. Czytamy tam: “kawalkada [...] = pierwotnie: grupa jeźdźców konnych;
dziś także grupa motocyklistów lub samochodów w ruchu". A zatem autorzy słownika
dopuszczają użycie tego wyrazu w takim poszerzonym znaczeniu choć, naszym zdaniem,
przynajmniej dla wielu osób znających języki romańskie wyrażenie kawalkada samochodów
brzmi jeszcze dysonansowo i zabawnie. Natomiast kawalkada pieszych jest już jaskrawym
wypadkiem przekroczenia społecznie aprobowanych granic stosowalności tego wyrazu i
wspomniany wyżej słownik wyraźnie przed takimi wypadkami ostrzega, stwierdzając:
“niepoprawne w zn. = grupa ludzi idących pieszo".
Tylko dokładna znajomość znaczenia wyrazów obcego pochodzenia ustrzeże nas przed
takimi błędami.
ZAPOŻYCZENIA FRANCUSKIE
Wpływy francuskie na język polski datują się od XVI wieku. Pozostaje to w związku z
podróżami do Francji polskich artystów (Kochanowski) i magnatów (Zamoyski), z osiedlaniem
się w Polsce Francuzów (np. Piotr Statorius, autor pierwszej gramatyki języka polskiego),
najczęściej imigrantów na tle wyznaniowym (Rzeczpospolita słynęła podówczas w Europie z
tolerancji religijnej), wreszcie z wyborem Henryka Walezego na króla Polski i wzmożonymi na
skutek tego wyboru kontaktami dyplomatycznymi. Wszystko to pozostawiło ślad w języku w
postaci kilkunastu, najwyżej kilkudziesięciu zapożyczonych wyrazów francuskich: bracelet
'bransoletka', fatyga, galant, kamizela, kompanija 'towarzystwo', muszkiet, paszport, perfumy,
prezent, rapier, sala, tafta itp.
W wieku XVII, głównie za sprawą dwu królowych francuskiego pochodzenia, Marii
Ludwiki i Marysieńki Sobieskiej oraz na skutek prób profrancuskiej polityki, przedsiębranych
przez ostatnich Wazów i Jana III, wpływy francuskie na język polski znacznie się wzmogły. Oto
przykłady zapożyczeń siedemnastowiecznych: kompliment, metresa, kwef, peruka, brygada,
dragon, fort, garnizon, konwój, mina, parol, pistolet, reduta itd.
Wiek XVIII, a zwłaszcza jego druga połowa, w całej Europie pozostaje pod znakiem
kulturalnej dominacji Francji oraz szerokiej ekspansji i wielkiej popularności języka
francuskiego. Również Polska w tym wieku przeżywa już prawdziwy zalew francuszczyzny:
aleja, bal, bilet, bukiet, fryzjer, kaprys, pawilon, promenada itd.
Okres największego nasilenia językowych wpływów francuskich przypada jednak na
pierwszą połowę XIX wieku. Moda francuska, dość jeszcze elitarna w wieku ubiegłym, teraz
rozlewa się szeroko na prowincji, a z drugiej strony dochodzą nowe źródła oddziaływania
francuszczyzny, przede wszystkim wojny napoleońskie i Wielka Emigracja.
Dziewiętnastowieczne zapożyczenia dotyczą już właściwie wszystkich dziedzin życia: antrakt,
etykieta, hamak, kabaret, kinkiet, konwenans, nonszalancja, werwa, batyst, bluza, reżyser,
uwertura, wodewil, drogeria, grypa, tampon, monter, plomba, retusz, ankieta, biuletyn, raport,
asortyment, magazyn itd.
Od połowy XIX wieku część zapożyczeń francuskich wychodzi z użycia (najczęściej
wraz z przedmiotami, które oznaczały), nowych przybywa coraz mniej. Zasadniczy przełom
stanowi w tym względzie druga wojna światowa i przemiany socjalne, które w jej wyniku w
Polsce nastąpiły (awans społeczny i kulturalny tych warstw i grup, którym francuska tradycja
językowa była całkowicie obca). Nie oznacza to jednak zupełnego zahamowania dopływu
nowych zapożyczeń. Z okresu powojennego trzydziestopięciolecia możemy tu jeszcze
przytoczyć m.in. następujące wyrazy: alert, aranżacja, atrapa, ekler, kaskader, milanez, mini
(-spódniczka, -sukienka), pejzanka, solejka, szmizjerka, tergal, żakard; trzeba by też wspomnieć
o wyrazach utworzonych od francuskich nazwisk, jak bardotka '1. rodzaj stanika odsłaniającego
górną część piersi, 2. rodzaj szyfonowej chustki na głowę' czy degolówka 'czapka wzorowana na
francuskim kepi, modna w okresie popularności generała de Gaulle'a'.
W dziejach polszczyzny od XVI wieku do dziś zapożyczyliśmy łącznie ponad 4 tys.
wyrazów francuskich (część z nich, jak wspomnieliśmy, nie jest już dziś używana). Pod
względem liczby z francuskimi mogą się tylko równać zapożyczenia niemieckie, a jedne i drugie
ustępują łacińskim (wraz z tzw. zapożyczeniami sztucznymi, czyli wyrazami utworzonymi od
rdzeni łacińskich - typu noktowizor, astronauta - liczba latynizmów w polszczyźnie sięga około
10 tys.).
Zapożyczenia francuskie funkcjonują w różnych odmianach współczesnej polszczyzny.
Ta specjalizacja znaczeniowa umożliwia funkcjonowanie zapożyczeń francuskich w różnych
odmianach i stylach językowych.
Charakter literacki, książkowy mają np. wyrazy bulwersować, dezawuować, egalitarny,
ekskluzywny, ewenement, frapować, konstatacja i konstatować, kontrowersja, minoderia,
negliżować, notable, preferencja, sytuować i wiele innych. Przeciętny wykształcony Polak zna i
rozumie te wyrazy, nie użyje ich jednak poza wypowiedzią na piśmie i tzw. wypowiedzią wtórnie
mówioną (chodzi tu o teksty, które są wprawdzie wygłaszane, nie reprezentują jednak właściwie
języka mówionego, gdyż zostały uprzednio napisane: przemówienia, referaty, wykłady, nieraz
głosy dyskusyjne itp.).
W języku środków masowego upowszechniania informacji (prasa, radio, telewizja)
pojawiają się zarówno galicyzmy uwarunkowane samą tematyką przekazywanych informacji, np.
w wiadomościach politycznych wyrazy aide-memoire, ambasador, attache, charge d'affaires,
debata, demarche, dementi i dementować, expose, parlament, suwerenny, jak i galicyzmy modne,
przez te środki przekazu informacji lansowane (np. w różnych okresach eskalacja, kontestacja i
kontestować, a także zawsze mocno nadużywane - jak gdyby wyraz ten nie miał żadnych
synonimów - zaangażowanie).
W galicyzmy obfituje też styl urzędowy. W tekstach tej odmiany języka pojawiają się
nader często, potrzebne lub niepotrzebne, właściwie lub niewłaściwie użyte takie wyrazy, jak
asortyment, branża, etat, funkcjonariusz, parafa i parafować, personel, resort, teren itp.
Jedną z najważniejszych odmian językowych jest odmiana potoczna. W jej obrębie
funkcjonuje podstawowy trzon niewyspecjalizowanych znaczeniowo galicyzmów, a także część
powszechniej znanych terminów specjalnych, co się wiąże z obserwowanym dziś procesem
przenikania słownictwa specjalnego do języka potocznego - procesem określanym mianem
terminologizacji leksyki ogólnej. Odmiana potoczna nie jest jednak jednolita - już tylko w jej
wariancie najbardziej swobodnym, kolokwialnym, mieszczą się wyrazy blaga, blagier i
blagować, (z)blamować się, galimatias, kretyn, krewa i skrewić (nieco już przestarzałe),
makabra, nygus (o ile jest to galicyzm), pisuar, ramol, zblazowany, żigolak itp. Są też wśród
galicyzmów wyrazy same w sobie całkowicie literackie, ale nazywające desygnaty z zakresu
życia tzw. marginesu społecznego (alfons, sutener itp.). To nas prowadzi do warstwy słownictwa
pośredniego między kolokwializmami a wyraźnymi argotyzmami, gdzie też funkcjonuje sporo
zapożyczeń francuskich, np. burdel, dycha (fr. dix 'dziesięć', wyraz zapożyczono w postaci dyska
w znaczeniu 'dziesiątka w kartach', później pojawiła się formacja zgrubiała, augmentatywna
dycha, a znaczenie uległo rozszerzeniu na dziesiątkę w ogóle; dziś najczęściej używane jako
'moneta dziesięciozłotowa' i 'dziesiątka w kartach'), filować, forsa, granda, wyranżerować itp.
Wreszcie funkcjonują galicyzmy w różnych odmianach środowiskowo-zawodowych
polszczyzny, wchodzą w skład terminologii różnych dziedzin nauki, techniki, technologii i życia
społecznego, na co wskazywaliśmy, omawiając specjalistyczne grupy znaczeniowe zapożyczeń
francuskich.
Na ogół im bardziej wyspecjalizowany wyraz, tym mniej nastręcza wątpliwości
normatywnych, poprawnościowych. Najwięcej błędów zdarza się w używaniu odmiany
potocznej, a także francuskich wyrażeń, powiedzeń i cytatów.
W miarę jak moda francuska zataczała coraz szersze kręgi, docierając na szlachecką
prowincję, obniżał się poziom francuszczyzny, nauczanej po prowincjonalnych dworkach przez
liche guwernantki, często w ogóle nie-Francuzki (Szwajcarki, Niemki). Rezultatem takiej
edukacji była np. pani Płachcina z Kollokacji: Krzywiła się, jeśli nie adresowano listów: A
Madame la comtesse Płachcina; do męża nie mówiła inaczej, jak Monsieur Płachta, imitując
jedną z dam, która świeżo wróciła z zagranicy; od biedy mogła się trochę rozmówić po
francusku, ale dawała wszystkim frazesom polski obrót, przemieniała co chwilę rodzaj
rzeczowników, przeciągała wiecznie wszystkie wyrazy na przedostatniej zgłosce i używała
najniewłaściwiej i najdziwaczniej partykuł en i y, które pasjami lubiła (J. Korzeniowski,
Kollokacja, Wrocław - Kraków 1958, s. 67 - 68).
Jak widać, błędy w posługiwaniu się galicyzmami mają już dość długą tradycję. Jednak
moment przełomowy w historii wpływów francuskich na język polski stanowi druga wojna
światowa i przemiany społeczne, jakie się w Polsce w jej wyniku dokonały. Przeobrażenia te
odsunęły od wpływów na życie polskie warstwy i grupy społeczne najbardziej związane z
tradycją językową francuską, a wysunęły na czoło życia społecznego i kulturalnego klasy
uczuciowo wobec tej tradycji obojętne. Znajomość języka francuskiego w Polsce zaczęła dość
szybko maleć i maleje w dalszym ciągu. Toteż jeśli nawet snobizm dyktuje posługiwanie się
francuskimi wyrazami, nierzadkie są wypadki błędów i nieporozumień wypływających z
nieznajomości tych wyrazów. Szereg takich wypadków przedstawił W. Doroszewski (Kryteria
poprawności językowej, Warszawa 1950): częste w mowie i piśmie charge d'affaires zamiast
charge d'affaires; powszechne en deux (co faktycznie znaczy 'na dwoje (np. rozciąć)' zamiast a
deux 'we dwoje'); Procesy językowe nie odbywają się tak rapide (wyraz rapide 'szybki' jest
przymiotnikiem i nie może być użyty przysłówkowo w znaczeniu 'szybko'); Naczelną magistralą
sportu polskiego jest Związek Polskich Związków Sportowych; O narciarstwie nasza naczelna
magistrala sportowa dziwnie zapomniała (magistrala, z fr. (voie) magistrale, to 'główna droga,
arteria komunikacyjna, linia kolejowa'); W takim obozie, proszę pana, to jest różna elita: od
złodzieja do dyrektora (elita, z fr. elitę, to 'grupa ludzi najlepszych pod jakimś względem w
środowisku; wybrani'); Nie będę dziś tych klusek jadła, bo coś mnie intryguje w dołku
(intrygować, z fr. intriguer, znaczy 'robić intrygi, działać podstępnie i przebiegle' lub 'dawać do
myślenia; zaciekawiać, interesować'); Niech pani nie robi takiego mezliansu! (w trakcie
sprzeczki, w przedziale kolejowym, z zamiarem użycia wyrazu oznaczającego 'zamieszanie,
zamęt'; faktycznie mezalians, z fr. mesalliance, to 'zawarcie małżeństwa z osobą niższego stanu
lub pochodzącą ze środowiska niżej ocenianego w społeczeństwie'); Zniwelowany nie był (o
domu warszawskim w okresie okupacji, z zamiarem użycia wyrazu oznaczającego 'zburzony';
tymczasem niwelowoć, z fr. niveler, to 'doprowadzać do jednego poziomu, zrównywać,
wyrównywać, równać' lub 'robić pomiary wysokościowe w terenie').
Ilustrację tego typu błędów, wynikających z niedostatecznej orientacji w znaczeniu
przejętych do polszczyzny galicyzmów na skutek braku znajomości lub słabej znajomości języka
francuskiego, zamkniemy trzema nowymi przykładami: Apanaże pobierane przez prezesów,
dyrektorów i innych wpływowych ludzi na wysokich stanowiskach otwierają wszystkie drogi,
usuwają wszelkie przeszkody wydawałoby się nie do usunięcia (z kontekstu wynika jasno, że
chodzi o łapówki, tymczasem apanaż, z fr. apanage, to 'w ustroju monarchicznym nieruchomość,
dochód, pensja wyznaczona przez państwo na utrzymanie członków rodu panującego'); Takie się
tu potworzyły komeraże, że człowiek uczciwy i nie chcący wchodzić w istniejące “układy" jest
zupełnie bezsilny (autorowi tego zdania chodziło zapewne o kliki, tymczasem komeraże, z fr.
commerage, to 'złośliwe plotki, obgadywanie'); Zebrała się na tym wernisażu sama koteria
statecznych sfer artystycznych (zapewne chodziło o elitę, śmietankę; koteria, z fr. coterie, to
'grupa osób związana wspólnymi, ciasno pojmowanymi interesami; klika, stronnictwo,
ugrupowanie, dawniej także: towarzystwo').
Zebrane tu przykłady dowodzą, że w miarę jak maleje w Polsce znajomość
francuszczyzny, rośnie liczba błędów w posługiwaniu się wyrazami zapożyczonymi z tego
języka. Czy jednak dobra znajomość francuskiego zawsze nas ustrzeże od błędów w tym
zakresie?
Pokazaliśmy, jak wraz ze spadkiem popularności języka francuskiego w Polsce, wraz z
kurczeniem się liczby użytkowników polszczyzny władających jednocześnie dobrze językiem
francuskim - rośnie liczba błędów w posługiwaniu się wyrazami z tego języka zapożyczonymi.
Czasem jednak bywa i tak, że właśnie dobra znajomość francuskiego (dodajmy: przy
równoczesnej słabej znajomości normy leksykalnej współczesnej polszczyzny) prowadzi do
błędów w posługiwaniu się galicyzmami wyrazowymi. Dzieje się tak wtedy, gdy autorzy
wypowiedzi bezpodstawnie utożsamiają zakresy znaczeniowe zapożyczeń francuskich z
zakresami wyrazów, które stanowią podstawę pożyczki. Zjawisko to ilustrują m.in. następujące
przykłady: wersja kilku stron Dickensa (fr. version znaczy także 'przykład z języka obcego na
język francuski'), komisarz prowadzi ankietę (fr. enquete to nie tylko 'ankieta', lecz również
'badanie, poszukiwanie, dochodzenie, śledztwo'), dzielnica Marais, pełna starych hoteli (w
istocie chodzi tu nie o hotele, lecz o pałace - fr. hotel znaczy nie tylko 'hotel', lecz także 'gmach,
pałac'), konferansjerzy prowadzący w Centrum Kultury działalność odczytową (konferansjerzy
zamiast prelegenci, wykładowcy, bo fr. conferencier to również 'prelegent, wykładowca').
Zjawisko, o którym mowa, polegające na wpływie wyrazów francuskich na znaczenie
zapożyczonych i utrwalonych już w polszczyźnie galicyzmów, w ostatnich latach wydatnie się
nasila. Ma ono zresztą charakter szerszy i dotyczy nie tylko relacji między pożyczkami
francuskimi a ich oryginalnymi “pierwowzorami", lecz w większym lub mniejszym stopniu
wszystkich rodzajów wyrazów obcego pochodzenia, a w szczególności latynizmów. Na gruncie
polskim mianowicie zapożyczenia łacińskie w wyniku ewolucji semantycznej uległy na ogół
wyraźnemu zwężeniu znaczenia, podczas gdy ich odpowiedniki, latynizmy w językach
zachodnioeuropejskich (też we francuskim), zachowały znaczenie o wiele szersze. Wpływ tego
szerszego znaczenia powoduje pojawienie się utartych pożyczek w takich np. kontekstach:
Konferencję na temat dojrzałego rozwoju życia wiary i osobowości człowieka wygłosił ks. dr W.
Okoński (konferencja w znaczeniu 'odczyt, prelekcja' pod wpływem fr. conference 'odczyt,
wykład, prelekcja'); Zakonnicy autochtoni [...] otrzymują uprzednio formację w klasztorach
europejskich (por. fr. formation m.in. 'wykształcenie'); Zmierzenie się z tym, czego szukałem na
gruncie teatru (szukałem w mojej optyce i w optyce ludzi bliskich mi) już się stało (por. fr. optique
m.in. 'sposób widzenia, wizja' np. świata); Struktura powierzchniowa reflektuje odpowiednią
strukturę głęboką (por. ang. reflect, fr. refleter 'odbijać, odzwierciedlać'); Praktycznie cała
ludność tego regionu znajduje się w areszcie (por. ang. practically, fr. pratiqument m.in. 'prawie,
niemal'), itd. (powyższe przykłady podajemy za H. Kurkowską, Zapożyczenia semantyczne we
współczesnej polszczyźnie, w: Z problemów współczesnych języków i literatur słowiańskich,
Warszawa 1976, s. 99 - 109).
Przykłady przywołane w pierwszej części naszych rozważań mają charakter
indywidualnych wykolejeń znaczeniowych, indywidualnych wykroczeń przeciwko normie
leksykalnej współczesnej polszczyzny. Użycia przytoczone za Haliną Kurkowską mają już nieraz
charakter ponadindywidualny, powtarzają się u wielu autorów; w kilku wypadkach są to użycia
prawie już powszechne (np. aktualny 'obecny, teraźniejszy' pod wpływem fr. actuel, praktycznie
'prawie, niemal'). Ponieważ jednak takie rozszerzanie zakresu znaczeniowego wyrazów od dawna
funkcjonujących i utrwalonych w polszczyźnie w znaczeniu węższym nie ma żadnego
uzasadnienia funkcjonalnego, mimo wzrastającej frekwencji użycia i te wypadki musimy uznać
za błędy językowe.
Tendencje purystyczne w stosunku do zapożyczeń francuskich nigdy w dziejach języka
polskiego nie dochodziły silniej do głosu. W okresie zalewu francuszczyzny w drugiej połowie
XVIII wieku i w wieku XIX toczono wprawdzie kampanię przeciwko galicyzmowi, ale
skierowana ona była przede wszystkim przeciw galicyzmom gramatycznym, głównie
składniowym, a w zakresie słownictwa - przeciwko zapożyczeniom zbędnym, wywołanym modą
i snobizmem językowym. Inna rzecz, iż w szczegółach rozstrzygnięcia ówczesnych miłośników
czystości polszczyzny są dyskusyjne i historia nie zawsze przyznawała im rację. Pisał np.
Franciszek Bohomolec: ,,[...] czym lepsze jest słowo awizy niż nowiny, wiadomości [...],
awantaż niż pożytek [...] faworyzuję niż sprzyjam, pobłażam [...], wyperfekcyjonować niż
wydoskonalić [...]?". (Rozmowa o języku polskim, w: Ludzie Oświecenia o języku i stylu, t. I,
Warszawa 1958, s. 308). Albo autor nie dość trafnie i precyzyjnie określił znaczenie
wchodzących wtedy w użycie zapożyczeń, albo z upływem czasu zmodyfikowały one swoje
znaczenie, dość, że dzisiaj awizy to nie to samo, co nowiny, wiadomości, awantaż różni się
znaczeniem od pożytku, a faworyzować od sprzyjać czy pobłażać. Właśnie tej różnicy
znaczeniowej, która czyniła je użytecznymi z punktu widzenia sprawności komunikatywnej
języka, zawdzięczają wspomniane wyrazy swoje przetrwanie w polszczyźnie. Natomiast
wyperfekcyjonować, które istotnie znaczyło dokładnie to samo, co udoskonalić, zostało
zapomniane i zarzucone jako niepotrzebne.
Również w wieku XX nie obserwujemy tendencji purystycznych wobec zadomowionych
już w polszczyźnie galicyzmów - jak to się np. daje zauważyć w stosunku do nowszych,
dziewiętnastowiecznych germanizmów czy do rusycyzmów. Zjawisko to tłumaczy się
oczywiście odmiennością płaszczyzny wzajemnych międzyjęzykowych kontaktów: zapożyczenia
niemieckie i rosyjskie, jako wynik brutalnej germanizacji i rusyfikacji, budziły niechęć i
napotykały świadomy sprzeciw użytkowników dyskryminowanego przez zaborcę języka
polskiego; zapożyczenia francuskie, rezultat wpływów głównie kulturalnych, tak silnych emocji
budzić nie mogły, natomiast z pożytkiem dla sprawności komunikatywnej języka wypełniały
“puste miejsca" w polskim systemie leksykalnym, dostarczając nazw nowych przedmiotów i
pojęć.
Powiedzieliśmy wyżej, że współcześnie nie obserwuje się tendencji purystycznych w
stosunku do galicyzmów. Jest tak w ogóle, natomiast do wyjątków pod tym względem należy
słownictwo medyczne i po części techniczne. Twórcy, czy raczej “reformatorzy" terminologii
medycznej znani są ze swoich purystycznych zapędów, które nie ominęły i zapożyczeń
francuskich. Rezultaty tych wysiłków są jednak co najmniej połowiczne: mimo zaleceń oficjalnej
terminologii w dalszym ciągu mówi się raczej dyfteryt, a nie błonica, częściej koklusz niż
krztusiec, szkarlatyna niż płonica, trokar niż trójgraniec ('narzędzie chirurgiczne służące do
wypuszczania płynów z jam ciała; składa się z rurki metalowej i włożonej w nią igły o
trójkątnym ostrzu'). Na chorobliwy puryzm polskiej terminologii medycznej wskazywał
wielokrotnie Witold Doroszewski.
Terminologia techniczna stanowi odmienny przypadek. Do niedawna była ona straszliwie
zachwaszczona germanizmami i przeciwko nim głównie skierowana była akcja jej polonizacji.
Galicyzmy (niektóre tylko) zastępowano polskimi odpowiednikami niejako mimochodem. I tak
zamiast dragi pojawiła się pogłębiarka, zamiast kabestanu - winda kotwiczna, zamiast
karburatora - gaźnik, zamiast magneta - prądnica, obok kultywatora (wciąż jeszcze chyba
częstszego) - spulchniacz, obok karoserii (niewątpliwie częstszej) - nadwozie itp. Większość
terminów technicznych francuskiego pochodzenia trzyma się jednak bardzo dobrze, a niektóre
rozpowszechniają się coraz bardziej.
W terminologii innych dziedzin usuwanie galicyzmów należy do wyjątków (tak np. w
słownictwie chemicznym tylko epruwetkę zastąpiono probówką, która jest zresztą kalką tego
pierwszego wyrazu; tak więc właściwie galicyzm pozostał, tyle że w innej postaci).
ANIMOWAĆ
Dawne pożyczki łacińskie przeżywają dziś drugą młodość. Stały się modne w wielu
dziedzinach życia kulturalnego, a zwłaszcza w krytyce literackiej i filmowej. Zdarza się, że
piszący używa ich tylko z tego względu, iż uważa je za sensowniejsze i atrakcyjniejsze od
wyrazów polskich.
Oto np. Kazimierz Koźniewski w opublikowanym w TiT (1983/ 5/9) artykule o Wandzie
Wasilewskiej pisze: Z wyjątkiem “Oblicza dnia" - wszystkie pozostałe powieści Wandy
Wasilewskiej, i “Ojczyzna", i “Ziemia w jarzmie", i “Pieśń nad wodami", i “Tęcza" dzieją się na
wsiach. Los chłopa bardziej widać animował Wasilewską niż los robotnika.
Spróbujmy zamiast animować użyć w tym kontekście któregoś z jego polskich
odpowiedników. Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego i Słownik wyrazów
obcych pod red. J. Tokarskiego zgodnie podają, że animować znaczy tyle, co ożywiać, zabawiać;
zagrzewać, podniecać, zachęcać. A zatem czy los chłopa bardziej ożywiał czy też zabawiał, a
może nawet podniecał i zachęcał (do czego?) pisarkę niż los robotnika? Każdy przyzna, że żaden
z tych wyrazów nie przystaje do treści tego stwierdzenia, niektóre wręcz mogłyby je uczynić
dwuznacznym lub nawet wulgarnym. Najtrafniejszy byłby tu wybór słowa ożywiać, ale i zamiast
niego lepiej pasowałby tu wyraz interesować albo nawet zwrot przyciągać uwagę.
Jak widać, kierowanie się emocją w wyborze odpowiedniego słowa nie wyszło tu na
dobre przekazywanej treści, a nawet podważyło intencję krytyka. Wyrazy modne mają to do
siebie, że stale rozszerzając swój zakres znaczeniowy, stają się słowami na wszelką okazję, ale
wtedy są już tak enigmatyczne w swej treści, że czasem trudno odgadnąć, co naprawdę znaczą.
Posługiwanie się nimi w komunikatywnej odmianie języka narusza dobre obyczaje, nakazujące
pisać tak, by czytelnik nie miał trudności ze zrozumieniem danego tekstu.
AUTOR SENSACJI
W ostatnim piętnastoleciu upowszechniły się w prasie połączenia wyrazu autor z takimi
wyrazami, z którymi go przedtem raczej nie łączono: autor zwycięstwa, autor rekordu, autor
triumfu, autor sukcesu, autor niespodzianki, autor sensacji, autor bramki, autor zaskoczenia,
autor zabójstwa, autor pobicia, autor potrawy, autor placków, autor wojny, autor pulpetów,
autor operacji chirurgicznej itp.
Przytoczone połączenia wyrazowe przekonują o tym, że wyraz autor rozszerzył swoje
znaczenie. Trudno jednak orzec, czy nastąpiło to pod wpływem języków zachodnioeuropejskich,
w których miał on zawsze szersze znaczenie niż w języku polskim, czy też jest to rodzima
innowacja semantyczna.
Łaciński wyraz autor miał znaczenie dość szerokie. Mieściły się w nim znaczenia takich
wyrazów, jak sprawca, pisarz, inicjator, twórca, założyciel, wynalazca, a nawet świadek,
poręczyciel, doradca itp. W języku polskim utrwalił się przede wszystkim w znaczeniu 'twórca
dzieła literackiego, naukowego lub dzieła sztuki'; znaczenie 'sprawca, wynalazca' realizowało się
na ogół rzadko, ale stale niemal było w polszczyźnie obecne. Pojęcie autora jako tylko
określonego sprawcy, a więc twórcy dzieł literackich, naukowych, technicznych i dzieł sztuki
utrwaliło się w polskiej tradycji językowej w takich połączeniach, jak autor dzieła, autor książki,
autor powieści, autor dramatu, autor komedii, autor tragedii, autor wiersza, autor satyry, autor
fraszki, autor sielanki, autor ody, autor sonetu, autor scenariusza, autor felietonu, autor
reportażu, autor artykułu, autor rozprawy, autor podręcznika, autor symfonii, autor szlagieru,
autor rzeźby, autor obrazu itp. Jak z tego widać, w polu łączliwości leksykalnej wyrazu autor
mieszczą się nazwy dzieł literackich, naukowych i nazwy dzieł sztuki.
Ostatnio w związku z rozszerzeniem się znaczenia tego wyrazu (autor - 'wszelki twórca'),
w jego polu łączliwości pojawiły się nazwy realiów gastronomicznych (potrawa, placki, pulpety),
sportowych (bramka, gol, rekord, zwycięstwo, niespodzianka, sukces, triumf, sensacja,
zaskoczenie), szpitalnych (autor operacji), przestępczych (pobicie, zabójstwo, morderstwo),
estradowych (sukces, niespodzianka, zwycięstwo) i innych, np. autor wojny. Połączenia te
wskazują na nowy sposób ujmowania istoty autorstwa.
To nowe rozumienie autorstwa jest niezgodne z polską tradycją językową. Rażą
zwłaszcza te połączenia, w których autor ma znaczenie 'sprawca, zdobywca, wykonawca czego'.
Dotychczas mówiliśmy o sprawcy pobicia, napadu, gwałtu, włamania, zabójstwa, mordu,
rabunku, przestępstwa, a także o sprawcy zaskoczenia, niespodzianki, sensacji. Zamiast wyrażeń
typu autor gola,autor bramki, autor rekordu, autor zwycięstwa używaliśmy połączeń zdobywca
gola, zdobywca bramki, zdobywca rekordu lub rekordzista, zwycięzca. Dzisiejszego autora
operacji chirurgicznej nazywało się w realiach szpitala po prostu operatorem. Były to określenia
uświęcone tradycją i utrwalone w zwyczaju językowym. Zatem nie należałoby dziś tej tradycji
burzyć tylko po to, by rzeczy dawno i trafnie nazwane ponazywać ponownie, i to w sposób
pretensjonalny, niezgodny z utrwalonym rozumieniem pojęcia autorstwa. Wyrażenia typu autor
zwycięstwa, autor pobicia, autor niespodzianki, autor sensacji brzmią tak samo śmiesznie, jak
niektóre nowatorskie nazwy od dawna produkowanych artykułów rynkowych pierwszej
potrzeby, np. nabrzusznik (pasek do spodni), trójkąt męski elegancki z wkładem (slipy) czy
osławiony już całodobowy pstrykacz migotliwy.
Podobnie rzecz przedstawia się z połączeniami wyrazu autor z nazwami realiów
gastronomicznych. Nie wydaje się potrzebne ani sensowne wprowadzenie do języka określeń
typu autor placków, autor pulpetów w sosie orientalnym, bo niedługo zaczęlibyśmy mówić o
autorach zup bądź dań tak u nas pospolitych, jak bigos czy schabowy i flaki. Każdy przyzna, że
określenia autor flaków, autor kul mięsnych w cieście, autor golonki, autor karpia po żydowsku,
autor jaj faszerowanych - bądź jaj po wiedeńsku brzmią dość absurdalnie, niezgodnie ze
zdrowym rozsądkiem.
Należałoby zatem wrócić do dobrej dawnej tradycji i zakresem pojęcia autorstwa objąć
tylko to, co kojarzy się z twórczością na polu literatury, nauki i sztuki.
SOLENIZANTKA, INSYNUACJA, EMISARIUSZ
Jedną z charakterystycznych cech współczesnej polszczyzny jest upowszechnianie się
nowych znaczeń: stare wyrazy zaczynają funkcjonować w zupełnie nowych znaczeniach.
Spójrzmy na następujące konteksty: Wojciech Jaruzelski wśród solenizantek (GP 1986/57/1) -
tytuł artykułu o wizycie przewodniczącego Rady Państwa w Tarchomińskich Zakładach
Farmaceutycznych w przededniu Międzynarodowego Święta Kobiet; Zanim się jeszcze gra
rozpoczęła, po mieście przetoczyła się “wiadomość", iż do Poznania przyjechali emisariusze z
Lublina z kufrem pełnym forsy i biżuterii z Jablonexu z zamiarem podkupienia kilku graczy
poznańskich (tamże, s. 6). Trener Jakubowski, działacze Lecha niedwuznacznie sugerowali brak
lojalności swoich piłkarzy. Uwieńczeniem tych oskarżeń było sprawozdanie Marka
Lubawińskiego zamieszczone w “Przeglądzie Sportowym", który na głowy lechitów wylał kubeł
insynuacji (tamże, s. 6). Co znaczą w nich wyrazy solenizantka, emisariusz i insynuacja?
Wymienione rzeczowniki są starymi pożyczkami z łaciny. Solenizantka pochodzi od
solenizant, ten zaś nawiązuje do dawnego czasownika solenizować 'obchodzić uroczyście,
świętować' mającego związek z łacińskim solennis lub solemnis 'uroczysty'. Insynuacja wywodzi
się z łacińskiego insinuatio 'przenikanie do wnętrza', emisariusz - z łacińskiego emissarius
'wysłannik'. W języku polskim wyraz solenizantka oznaczał do niedawna kobietę obchodzącą w
danym dniu imieniny lub urodziny, a zatem nie nazywało się solenizantkami np. pielęgniarek w
dniu służby zdrowia ani nauczycielek w dniu edukacji narodowej, nie mówiło się o kobietach w
dniu ich święta, tzn. ósmego marca, że są solenizantkami. Rzeczownika insynuacja używało się
w znaczeniu: 'złośliwe podsuwanie komuś myśli krzywdzących kogoś, budzenie podejrzenia', a
także jako synonimów takich wyrazów, jak podejrzenie, zarzut, wymysł. W przytoczonym
kontekście posłużono się nim tak, jak by on był synonimem pomówienia, oszczerstwa, obelgi.
Zważmy, że zastąpiono nim wyraz pomyje w stałym zwrocie wylać kubeł pomyj na czyją głowę
ze znaczeniem: 'oczernić, oszkalować, zniesławić kogo'. Wprawdzie innowacja wylać kubeł
insynuacji na głowy lechitów jest frazeologicznym nadużyciem, lecz dobrze świadczy o zmianie
znaczenia wyrazu insynuacja. Rzeczownik emisariusz oznaczał tylko tajnego wysłannika
politycznego; w cytowanym kontekście nazwano nim wysłannika, który z polityką nie ma żadnej
styczności.
Wyrazy solenizantka, insynuacja i emisariusz rozszerzyły swoje znaczenie. Nowe
znaczenia solenizantki i emisariusza bezpośrednio nawiązują do łacińskich znaczeń ich
pierwowzorów. W rozwoju znaczenia wyrazu insynuacja już tego czynnika nie ma. Witold
Doroszewski sformułował kiedyś tezę, że wyrazy łacińskie, przechodząc do polszczyzny,
zwężały swoje znaczenia, stąd emisariusz oznaczał u nas tajnego wysłańca politycznego, a nie
jak w łacinie - jakiegokolwiek wysłańca. Dziś stare pożyczki łacińskie powracają do swych
źródeł. To, co wydaje się nam nowe, jest stare jak świat, a historia ironizuje sobie z tych
nowatorów, którzy nieświadomie upowszechniają starzyznę.
Skoro przez ileś tam wieków obywaliśmy się bez tych nowych znaczeń, to chyba nie są
one tak nagle i teraz potrzebne. Nie musimy czwartego grudnia nazywać górników
solenizantami, nie musimy ósmego marca nazywać solenizantkami kobiet. Nie musimy też
ujmować sportu w kategoriach walki politycznej, bo byłaby to gruba przesada. Ani też
wypisywać o wylaniu na czyjeś głowy kubłów insynuacji, bo brzmi to śmiesznie, a co gorsze -
zniekształca treści i intencje.
DEFICYTOWY
Michał Głowiński w artykule Czy nowa polszczyzna? (P 1980/ 25/9) pisze na temat
zmiany znaczenia przymiotnika deficytowy następująco: Dawniej znaczył on 'przynoszący straty';
dzisiaj zaś odnosi się do przedmiotów poszukiwanych, niedostępnych jednak lub dostępnych w
małej liczbie. Dawniej deficytowe były przedsiębiorstwa, dzisiaj - deficytowe są towary.
Spostrzeżenie to, choć niewątpliwie słuszne, wymaga jednak pewnych uzupełnień. Słownik
języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego podaje, że wyraz deficytowy ma dwa znaczenia:
'przynoszący większe straty niż zyski' i 'taki, którego brak, którego jest za mało'. To drugie
znaczenie ilustruje cytatem ze “Stolicy" (1954): Do produkcji można używać płyt spilśnionych
co pozwala na zaoszczędzenie drewna, będącego artykułem deficytowym. Wynika stąd jasno, że
to znaczenie, o którym pisze profesor Głowiński, nie jest nowością ostatnich lat, skoro
występowało już w latach pięćdziesiątych. Rzecz w tym, że teraz wysunęło się na pierwsze
miejsce i stało się - w świadomości mówiących - znaczeniem głównym tego wyrazu. Mamy tu
zatem przykład takiej zmiany znaczeniowej, która polega na przegrupowaniu odcieni
semantycznych wyrazu. Nadal bowiem istnieją oba znaczenia słowa deficytowy, ale wyraźnie
zmienił się ich status: teraz znaczeniem pierwszoplanowym jest to, które kiedyś było
drugorzędne i mniej upowszechnione. Znaczenie to nieco się zmieniło, gdyż dziś deficytowy - to
nie tylko 'taki, którego jest za mało', ale również 'taki, którego stale się poszukuje, bo jest
niezbędny'. Widać to wyraźnie w takich utrwalonych połączeniach, jak artykuły deficytowe w
handlu, materiał deficytowy, surowiec deficytowy itp.
Porównując Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego (1960) ze Słownikiem
języka polskiego pod red. M. Szymczaka (1978), można dojść do wniosku, że albo w latach 1960
-- 1978 w układzie znaczeń wyrazu deficytowy nic się nie zmieniło, albo nowy słownik
bezkrytycznie powtórzył to, co odnotował jego wielki poprzednik. Brak cytatów w słowniku M.
Szymczaka nie pozwala rozwiać tej wątpliwości, a co gorsze - raczej ją w nas utrwala.
W ostatnich latach, gdy dały o sobie znać niedobory rynkowe, wyraz deficytowy stał się
bardzo popularny. Oto kilka przykładów jego użycia w prasie z 1980 roku: Gdy mówimy o
rybach, sprawa ma jeszcze jeden niezwykle ważny społeczno-gospodarczy aspekt: zawierają one
przecież tak cenne i tak deficytowe w naszej aktualnej sytuacji białko (DB 1980/178/3); Przyjęto,
że w sklepach Pewexu nie będzie prowadzona sprzedaż deficytowych artykułów powszechnego
użytku produkcji krajowej (C 1980/36/20); Te boczne odpływy dotyczą przede wszystkim
deficytowych i atrakcyjnych towarów, które są następnie przeznaczane do sprzedaży protekcyjnej
lub za odpowiednio wyższą ceną (EP 1980/194/1); Niżej podpisany wszedł kiedyś w upalne
przedpołudnie do SHD na piętrze, by kupić tak deficytowy artykuł jak pasta do obuwia i jeszcze
nie przekroczył barierki z kasami, a już spocił się jak chory szczur (N 1980/20/1). W każdym z
tych cytatów deficytowy znaczy tyle, co '(towar) trudno dostępny, usilnie poszukiwany, bo nie
sposób się bez niego obejść'. Jak widać, deficytowe są również artykuły pierwszej potrzeby.
Zmiana w układzie odcieni znaczeniowych przymiotnika deficytowy świadczy o wpływie
rzeczywistości społeczno-ekonomicznej na rozwój języka. Dziś wszystko przemawia za tym, że
przeobrażenie semantyczne tego wyrazu stało się już faktem nieodwracalnym.
EDYCJA CIUCHÓW
Wyraz edycja do niedawna oznaczał tyle, co 'ogłoszenie, wydanie dzieła drukiem' i pełnił
funkcję terminu z zakresu edytorstwa. Wraz z takimi wyrazami, jak edytor 'wydawca dzieł',
edytorski, edytorstwo odnosił się do jednej sfery rzeczywistości - sztuki edytorskiej. Od pewnego
czasu zaczął się pojawiać w odniesieniu do zupełnie innych realiów, mianowicie zaczęto go
kojarzyć ze sportem, estradą i modą. Oto przykładowo wybrane konteksty, w których edycja
występuje w znaczeniu niezgodnym z polską tradycją: Z drużyn, które w tej edycji rozgrywek
oglądaliśmy na naszym terenie, właśnie łodzianie zaprezentowali najsolidniejszy futbol (GWyb
1977/58/8); Po drugie - wprowadzenie spotkań rewanżowych byłoby równoznaczne z
przedłużeniem czasu rozgrywania kolejnych edycji Pucharu, co nie jest bez znaczenia wobec
kalendarzowych trudności PZPN (TL 1978/286/10); W IX edycji challange'u PZLA i redakcji
“Sportu" na najlepszych polskich lekkoatletów zwyciężyli: Grażyna Rabsztyn i Jan Omoch (WS
1978/48/1); Czytam w dwutygodniku “Metalowiec" o wynikach piątej edycji konkursu na klub
służący najlepiej załodze w nurcie potrzeb rekreacyjno-sportowych (T 1979/12/5); Naszym
największym sukcesem były bez wątpienia występy w Rzymie w ramach siódmej edycji
największego włoskiego festiwalu muzyki współczesnej, organizowanego co dwa lata (GZ
1979/25/5); Piosenka [.. .] pochodzi z listopadowej edycji Studia Gama (Polskie Radio, 1978);
Pracuje w zespole sześciu pań. Przez cały dzień na każdą z nich przypada nie więcej niż po
godzinie rzeczywistej pracy, a przez resztę dnia okrutnie się nudzą, bo już wszystko a wszystko, co
mogły sobie powiedzieć i opowiedzieć, dawno powiedziały i opowiedziały. Więc dla zabicia nudy
urządzają między sobą konkursy na rozwiązywanie krzyżówek, malują paznokcie, “wyskakują"
do miasta, żeby postać w kolejce i obejrzeć nowe edycje ciuchów, czytają kryminały itp. (WTK
1979/29/10). W przytoczonych kontekstach pojawiły się następujące wyrażenia: edycja
rozgrywek (sportowych), edycja pucharów, edycja konkursu, edycja challange'u, edycja festiwalu
(muzyki współczesnej), nowe edycje ciuchów. Wyraźnie wskazują one na to, że wyraz edycja
poprzez zmianę odnośności realnej rozszerzył swój zakres znaczeniowy. Jest to oczywiście
zjawisko dobrze znane z życia wielu wyrazów i nikogo dziwić nie powinno. A jednak dziwi.
Zwłaszcza to, że edycję odniesiono do sfery mody, gdzie “zderzyła" się prawdopodobnie z
kolekcją, i gdzie zestawiono ją z wyrazem potocznym ciuchy. Edycja ciuchów jest typowym
oksymoronem z wyraźnie ujawnioną dysharmonią barw: wyraz o zabarwieniu terminologicznym
połączony został z wyrazem potocznym i żartobliwym.
Nieco inaczej się rzecz kształtuje z odniesieniem edycji do sfery działalności sportowej i
estradowej. Łaciński wyraz oznaczał zarówno wydawcę dzieł literackich, jak i organizatora
igrzysk sportowych. Przechodząc do polszczyzny, zwęził zakres znaczeniowy i utrwalił się jako
nazwa wydawcy. Teraz nadchodzi czas powrotu do dawnych znaczeń. Spoza nowatorstwa
przeziera jednak tradycja. W tej sytuacji powstaje pytanie: czy w imię fałszywego nowatorstwa
należy operować słowem edycja w odniesieniu do tych realiów, z którymi go u nas przez dobre
kilka wieków nie łączono?
MANIPULOWAĆ
Dawne pożyczki łacińskie pod wpływem języków zachodnioeuropejskich na współczesną
polszczyznę gwałtownie rozszerzają swoje znaczenia, a tym samym odzyskują to, co kiedyś
musiały utracić wskutek semantycznej polonizacji. Ten pozorny powrót do punktu wyjścia burzy
polską tradycję językową, staje się czynnikiem sprawczym licznych błędów leksykalnych.
Odrzucone niegdyś odcienie znaczeniowe latynizmów od wieków są w polszczyźnie wyrażane
słowami rodzimymi. Ponadto dzisiejsze wyrazy łacińskie przejmowane z angielskiego czy
francuskiego mają również zmienione znaczenia w stosunku do tych, które były ich własnością
na gruncie łaciny, funkcjonując bowiem w oderwaniu od swojej ojczyzny, musiały się
dostosować do zmienionych warunków życia. Nic przeto dziwnego, że znaczenia tych wtórnych
latynizmów zderzają się dziś ze znaczeniami wyrazów polskich albo też zbyt radykalnie
modyfikują treści wyrazów polskich, co z kolei doprowadza do takiej paradoksalnej sytuacji, w
której formalna pożyczka z łaciny jest faktycznie kalką semantyczną z języka angielskiego lub
francuskiego.
Tak właśnie funkcjonują obecnie choćby takie wyrazy, jak autor (autor pobicia, autor
napadu, autor gwałtu), serwować (serwować uśmiech, serwować pomoc), trywialny 'banalny',
dysydent (w znaczeniu politycznym), kontestacja, kontestator, edycja, inskrypcja, kreacja,
mediacja, korupcja, konfrontacja 'starcie zbrojne' i wiele innych.
Od pewnego czasu dawna pożyczka łacińska manipulować zaczęła pojawiać się w
polskich wypowiedziach w takich odcieniach znaczeniowych, których darmo by szukać w
naszych słownikach wyrazów obcych i słownikach ogólnych. W polszczyźnie bowiem wyraz
manipulować utrwalił się w dwóch znaczeniach: 'wykonywać za pomocą rąk jakąś czynność,
zwłaszcza precyzyjną, wymagającą zręczności; majstrować' i 'posługiwać się, operować czym'.
Oba te odcienie wiązały się ściśle ze znaczeniem całej rodziny wyrazowej opartej na łacińskim
rdzeniu manus 'ręka': manipulować, manipulacja, manipulowanie, manipulant itp.
Prawdopodobnie angielski odpowiednik polskiego manipulować przybrał znaczenie, które bliskie
jest treści wyrażonej przez polski czasownik kierować, z tym jednak uściśleniem, że chodzi tu o
kierowanie kimś bez jego wiedzy. To angielskie znaczenie upowszechniło się najpierw w funkcji
terminu naukowego z zakresu socjologii, po czym przeszło do języka ogólnopolskiego i dziś staje
się centralnym odcieniem znaczeniowym całej wspomnianej już rodziny wyrazów, o czym
świadczyć mogą następujące teksty: Pazerny jest dobry w zakładzie pracy, pazernym można
manipulować, dobierając odpowiednie środki prowadzące do celu (ŻL 1979/17/16); Sala kina
“Czajka" wypełniona całkowicie, na scenie prowizoryczna trybuna, zebrani żywiołowo reagują
zdenerwowanie, podniecenie, ale nie na tyle jednak, aby nie stwierdzić, że można manipulować
tłumem (M. Jagiełło, Hotel klasy lux, Warszawa 1978, s. 74); Dzisiaj sport to wielki interes i
jednocześnie wielka mistyfikacja, na którą zgadzają się miliony kibiców. Obejrzane filmy
podziałały na mnie przygnębiająco: cynizm, manipulowanie żywymi ludźmi, brak w nich piękna
sportowej rywalizacji (PS 1978/15/5); Dzwonią do Zenka Laskowika, którego importować chce
już na gwałt Śląsk, ciągnie Koszalin, wzywają inne ośrodki krajowe i zagraniczne, ale który
tymczasem przytrzymywany jest za poły przyciasnawej marynarki przez bossa poznańskiej
Estrady, który wolałby, aby jego podopieczny był mniej sławny, bardziej manipulowany i by miał
przeciwwagą (S 1979/6/20).
Niewątpliwie wyraz manipulować 'kierować ludźmi bez ich wiedzy i ze szkodą dla nich'
jest udanym terminem naukowym, a w języku ogólnym także zapełnia lukę, gdyż polszczyzna
nie miała nazwy na taką sytuację, w której ktoś kieruje (steruje) kimś bez jego wiedzy. Nie bez
znaczenia jest tu również fakt, że wyraz manipulować jest poręczniejszy w użyciu niż jego
opisowy ekwiwalent.
SERWOWAĆ POMOC
Wyrażenie serwować pomoc razi nasze poczucie językowe zarówno pod względem
formalnym (w języku polskim wyraz pomoc nie łączy się z czasownikiem serwować znaczącym
tyle, co 'podawać do stołu'), jak i znaczeniowym (nie mówimy bowiem, że ktoś komuś podał lub
przedstawił pomoc, lecz że mu pomógł lub pośpieszył, przyszedł z pomocą). Ale wyrażenia tego
typu nie są w dzisiejszej polszczyźnie rzadkością, stale ich bowiem przybywa, w czym dużą rolę
odgrywa moda i bierne uleganie jej kaprysom. W wypowiedziach prasowych, radiowych i
telewizyjnych roi się od takich wyrażeń, jak serwować oklaski, serwować uśmiech, serwować
propozycją itp. Zacytujmy wybrane konteksty, w których te nowe i zaskakujące połączenia
funkcjonują: Serwuje kawą, piwo, fasolkę, bigos... uśmiech, dobrą radą, współczucie .. . jedno za
drogie pieniądze, drugie gratis, ale zawsze wie, czego komu trzeba (ŻL 1978/5/10); Ktoś komuś
się nie odkłonił [...], ktoś mający pilną pracą nie przejawił ochoty na luźną pogawądką z
koleżanką, ktoś inny wreszcie ofuknął życzliwego serwującego najnowsze plotki (SP 1977/57/6);
Takiej ilości oklasków, jaką wykonawcom zaserwowała [...] publiczność, dawno nie pamiętają
mury Poznańskiej Opery (GZ 1977/281/4); Opinia o nim w środowisku jest taka, że to co
pomyśli, powie w oczy, nieraz serwując porównania czy anegdotą [...] (EP 1977/97/3);Lepiej
przyjąć na siebie to wstydliwe zajęcie niż serwować oszołomionej publiczności skandaliczne
popisy (P 1977/21/8); Przedsiębiorstwo serwuje wszystkim [...] niemałą niespodziankę w postaci
zamknięcia ... w godzinach otwarcia, z powodu przyjęć towaru (GWyb 1977/70/4). Czasownik
serwować występuje w nich wbrew polskiemu zwyczajowi językowemu i na przekór
utrwalającemu się w polszczyźnie znaczeniu, które by można objaśnić za pomocą wspomnianego
już połączenia podawać do stołu. W języku polskim znaczenie 'podawać do stołu' złączyło się z
wyrazem serwować zaledwie w parę lat po roku 1960. W ósmym tomie Słownika języka
polskiego pod red. W. Doroszewskiego (1966) pod hasłem serwować odnotowano jedynie jego
znaczenie sportowe: 'w tenisie i siatkówce: wybijać ręką lub rakietą piłkę zza linii boiska na pole
przeciwnika; podawać'. Dopiero w Suplemencie do tego Słownika (1969) do wspomnianego hasła
serwować dodano drugie, już niesportowe, znaczenie 'podawać do stołu', a dokumentujące je
cytaty zaczerpnięto z “Dookoła świata" (1965) i “Życia Warszawy" (1966). Każde z tych znaczeń
(sportowe i odsyłające do realiów jedzenia) nawiązuje do łacińskiego wyrazu servire (=służyć),
lecz przez inne medium. Znaczenie sportowe nawiązuje do angielskiego serve, a znaczenie
podawać do stołu do francuskiego servir (podobnie jak od dawna zadomowiony w polszczyźnie
wyraz serwis w obu znanych odcieniach semantycznych).
Z chwilą wyjścia poza użycia sportowe czasownik serwować stał się wyrazem bardzo
popularnym i zaczął funkcjonować jako elegancki i subtelny synonim słowa podawać. Dopóki
jednak łączono go z wyrazami odnoszącymi się do realiów jedzenia, nic mu nie można było
zarzucić prócz tego, że pojawiał się wśród nich z pobudek raczej snobistycznych niż z
rzeczywistej potrzeby, bo tę bez zarzutu spełniał polski czasownik podawać. Sprawa się
skomplikowała w momencie, gdy serwować zaczęto używać w sposób niby to odświeżający i
oryginalny, a w gruncie rzeczy zupełnie niezrównoważony, naruszając przy tym polski zwyczaj
językowy i zarysowane już wyraźnie normy łączliwości tego wyrazu w tekstach. Wówczas
powstały i upowszechniły się połączenia typu serwować plotki, serwować pomoc, serwować
śmiech. Tylko patrzeć, a pojawią się nowe dziwolągi w stylu serwować donosy, oszczerstwa,
obelgi, przyjaźń, życzliwość, wyrozumienie itp.
Od biedy można by się pogodzić z serwować w znaczeniu 'przedstawiać widzowi lub
słuchaczowi', o czym niedawno pisała profesor Halina Kurkowska, ale i tak za nadużycie
językowe przyjdzie nam uznać takie połączenia, jak serwować uśmiech czy oklaski i
współczucie. Żywiołowy rozwój łączliwości tego wyrazu dyktowany jedynie modą i snobizmem
doprowadza do swoistego rodzaju zaburzeń semantycznych w polskich wypowiedziach, a to z
kolei rzuca cień na poczucie językowe ich twórców. Trudno sobie wyobrazić, by ktoś dobrze
znający znaczenie serwować, użył tego wyrazu w połączeniu ze słowem współczucie, bo przecież
chyba nie powiedziałby po polsku: podawać, przedstawiać współczucie.
TRYWIALNY
Od pewnego czasu w pracach naukowych, w prasie i literaturze pięknej przymiotnik
trywialny pojawia się jako synonim wyrazu banalny. Takie znaczenie ma on w następujących
kontekstach: Poprawny, literacki pod wzglądem formy język służyć może banałowi, treściom
trywialnym, zaś daleki od poprawności sposób wyrażania się nieść może myśli ważne i ciekawe
(Z. Bokszański, A. Piotrowski, M. Ziółkowski, Socjologia języka, Warszawa 1977, s. 170);
Siedzisz sobie na pisemnym, mozolnie smarujesz całkę lub starasz się podejść trywialny zdaniem
pana docenta “telewizor" (nie wtajemniczonych informuję, że telewizor to taki schemat z
elektroniki, do którego nie wiadomo jak się zabrać, chociaż wiadomo co należy w nim policzyć)
(Polit 1978/12/7); Nietrudno odkryć, że ukazane “prawdy" są trywialnymi bzdurami, lecz są one
wystarczające dla Jaśków Prostaczków i Stefć Gąseczek, czyli ogólnie rzecz biorąc dla “ludu
prostego" (S 1978/ 4/16); Nasz instynkt poetycki [...] daje świadectwo przemożnemu dążeniu do
przezwyciężania trywialnych pozorów przypadkowości, do wpisywania chaotycznych zdarzeń
naszej egzystencji w wyższy porządek sprawiedliwości, piękna, ładu - czy nawet tragedii (J. J.
Szczepański, Kipu, Kraków 1978, s. 35); W całej iluzji rzeczywiste cierpienie dotknęło jedynie
kilkunastu lek pomyślnych intruzów, którzy nie oparli się pokusie fizycznego wtargnięcia w krainę
złudy. Ich intencje były trywialne, ale zgoła naiwne, a jednak spotkała ich kara godna
świętokradców [...] (tamże, s. 81). Znaczenie to nie jest wcale nowością, ponieważ przymiotnik
trywialny od dawna objaśniano w polskich słownikach wyrazami ordynarny, wulgarny,
nieprzyzwoity, pospolity, oklepany, banalny, niewyszukany itp. Jednak w tradycji utrwaliły się
tylko trzy znaczenia: 'ordynarny', 'wulgarny' i 'nieprzyzwoity'. Natomiast w obecnych czasach
upowszechnia się w polszczyźnie to znaczenie, które niegdyś pozostawało na uboczu
semantycznych przemian łacińskiej pożyczki trivialis w języku polskim. Dzieje się tak pod
wyraźnym wpływem współczesnego języka angielskiego, w którym trivial znaczy tyle, co
'banalny'. Jednakże w powszechnym odczuciu językowym użytkowników polszczyzny treści
przymiotnika trywialny nie kojarzą się wcale za znaczeniami wyrazów typu oklepany, oczywisty,
banalny. Dlatego redaktorzy Słownika poprawnej polszczyzny (1973), broniąc tradycji, wyraźnie
ostrzegają przed posługiwaniem się tym wyrazem w znaczeniu 'oczywisty', 'banalny', zwłaszcza
jeśli chodzi o formułowanie ocen intelektualnych typu: To twierdzenie jest trywialne; Teza pracy
jest trywialna.
Ten nowy odcień semantyczny przymiotnika trywialny ujawnia się już również w
czasowniku trywializowac (i pochodnym od niego rzeczowniku trywializacja), który do
niedawna znaczył w polszczyźnie tyle, co 'czynić co płaskim, niesmacznym'. Dziś zaczyna on
funkcjonować jako synonim czasownika banalizować, np. Umrze kiedyś każdy z nas. Ale czy ta
powszechność śmierci ma ją strywializować, czy przeciwnie - wywyższyć? (ŻL 1978/ 29/8); Nie
twierdzę, że są to tematy tabu dla radia. Chodzi o sposób ich podjęcia, o to, aby rzeczy
poważnych nie trywializować, a rzeczy przyziemnych nie sakralizować, gdyż w jednym i drugim
przypadku jest to śmieszne (S 1978/8/12); Nie znam powieści [Nikosa Kazantzakisa O telejteos
pirasmos - S.B., B.W.]. Być może film [Martina Scorsese Ostatnie kuszenie Chrystusa - S.B.,
B.W.] jej zasadniczą kwestię trywializuje i upraszcza (K 1989/ 3/3); Istotnie autor ma niezwykły
talent do wulgarnej trywializacji. Mimo pewnej mechanicznej sprawności narracyjnej [...] jego
powieści są po prostu nudne (K 1989/4/15).
Łacińskie pożyczki w polszczyźnie zwężały swoje znaczenia. Świadczą o tym losy
choćby takich wyrazów, jak autor, transfuzja, konotacja, kreacja, kreatura, repetycja i wiele
innych. Dziś pod wpływem języków zachodnioeuropejskich powracają one do punktu wyjścia -
rozszerzając znaczenia, burzą tradycję, zaskakują pozorną nowością swych treści. Jak wykazała
w swych pracach profesor Halina Kurkowska, czasem dochodzi do takiej paradoksalnej sytuacji,
w której ci, co stylizują się na językową nowoczesność, przez jakąś “ironię historii"
nieświadomie archaizują.
ZDJĄĆ ZE STANOWISKA
Upowszechnione w powojennej polszczyźnie konstrukcje typu zdjąć kogo ze stanowiska,
zdjąć kogo z urzędu, zdjąć kogo z funkcji są rusycyzmami tak ekspansywnymi, że niemal
zupełnie wyparły z użycia ich rodzime odpowiedniki pozbawić kogo stanowiska, zwolnić kogo ze
stanowiska, usunąć kogo ze stanowiska, złożyć kogo z urzędu, pozbawić kogo urzędu itp. Już
dawno wypowiadał się o nich negatywnie Witold Doroszewski. Oto w pierwszym tomie
poradnika językowego O kulturę słowa (Warszawa 1962, s. 216 - 217) pisał: “Zdejmuje się but z
nogi, obraz ze ściany, czapkę z głowy - we wszystkich tych wyrażeniach mowa o pewnej
czynności fizycznej, polegającej na uchwyceniu, ujęciu czegoś ręką. Zdejmować z czegoś można
tylko przedmioty martwe, np. kapelusz z wieszaka, a jeżeli powiemy zdjąć w zastosowaniu do
człowieka, to chyba tylko wtedy, gdy jest on bezwładny albo niezdolny do wydostania się skądś
o własnych siłach: gdyby ktoś wlazł na drzewo i bał się zejść, można by było go zdjąć z gałęzi,
ale poza takimi dość szczególnymi sytuacjami czasownika zdjąć do ludzi się nie stosuje.
Pozbawienie kogoś prawa wykonywania funkcji urzędowej określamy za pomocą wyrażeń:
delikatniejszego - zwolnienie ze stanowiska i bardziej kategorycznego - usunięcie ze stanowiska.
Zdjęcie kojarzy się już z jakimś rękoczynem, o który tu nie chodzi. [...] Pewna korespondentka
pisze, że spotkała się ze wzmiankami w pismach o zdjęciu jakiegoś dyrektora ze stanowiska i
mogła to sobie jeszcze wytłumaczyć: przykry dla dyrektora fakt musiał polegać na tym, że ktoś
wziął go za kołnierz i zdjął z dyrektorskiego krzesła. Taka przenośnia rozwiewa wszelki nimb,
który by mógł otaczać postać dyrektora, ale za to może budzić respekt wobec siły tak konkretnie
przenoszącej dyrektora z miejsca na miejsce. Niedawno korespondentka przeczytała o zdjęciu
kogoś z produkcji i wydaje się jej, że tu już przenośnia przestaje się tłumaczyć, bo produkcja nie
jest czymś takim, z czego można by było kogoś zdejmować. [...] Należało poniechać związków
frazeologicznych, w których ludzi zdejmuje się czy to z posad, czy z czego innego; już usunięcie
z posady jest wyrażeniem nie owijającym sprawy w bawełnę, ale zdjęcie pracownika ze
stanowiska jest stylizacją wyraźnie rażącą".
Ten rosyjski sposób określania zmian kadrowych gorliwie upowszechniali nasi działacze
partyjni. O tym, że robili to skutecznie, przekonuje nie tylko cytowana w “Gazecie Poznańskiej"
(1990/82/7) wypowiedź Jerzego Łukaszewicza: Materiały kierowane do premiera i niektóre
materiały kierowane do tego gmachu, w czasie kontroli po zdjęciu Szczepańskiego z prezesa
Radiokomitetu, z adnotacjami premiera znalazły się w szafie u Szczepańskiego, lecz także
kontekst z “Gazety Wyborczej" (1990/175/2): Nie jest to pierwsza przygoda z odejściem gen.
Hu-pałowskiego z tego stanowiska. W czerwcu 1988 r. próbowano go zdjąć, ale posłowie się nie
zgodzili.
NEGATYWNA KOREKTA
Wyraz korekta (z łacińskiego correctus - poprawiony) używany jest w polszczyźnie od
dawna i w co najmniej kilku znaczeniach (podstawowe - Słownik języka polskiego pod red. W.
Doroszewskiego definiuje jako 'poprawianie, usuwanie nieprawidłowości, wad, usterek').
Współcześnie coraz częściej pojawiają się konteksty, w których korekta znaczy tyle, co 'zmiana'.
Oto w wywiadzie “Twarz bez korekty" (Nt 1988/4/14) Marek Obarski pyta Ryszarda
Daneckiego: Czy jednak tak długa i owocna droga nie zmusza poety do korekty ideowej i rewizji
marzeń, nadziei i ostatecznych spełnień?, a autor Patrolu poetyckiego odpowiada: Sądzę, że w
miarę lat, zdobywanego doświadczenia - każdy, nie tylko poeta, dokonuje korekty swoich
poglądów, traci wiele złudzeń. Ale nie wierzą w nagle i radykalne zmiany postaw. W pytaniu
korekta sąsiaduje z rewizją, w odpowiedzi - ze zmianą, a więc jest ich kontekstowym
synonimem. Jeszcze wyraźniej utożsamił ją ze zmianą Tomasz Miłkowski w recenzji z powieści
Tadeusza Siejaka Pustynia: Czy jednak [Zandecki - S. B.] takim bohaterem pozostanie? Czy i na
jego postawę wywrze niszczące piętno negatywna korekta rzeczywistości? (TL 1988/3/ 11).
Negatywna korekta - to już zupełnie coś zaskakującego, bo zaiste trudno mówić o poprawianiu
czegoś na gorsze!
Upowszechnia się również modna konstrukcja ulec korekcie: Później sami założyliśmy
gospodarstwa-modele, zaś nasz stosunek do milionerów uległ pewnej korekcie, nie tyle klasowej,
co personalnej i dialektycznej (P 1984/5/16); Lokal [“Mieszko" - S.B.] jest kategorii II i jak
dowiedzieliśmy się z informacji w karcie oferującej dość urozmaicone menu, pracuje od 9-tej do
21-ej (chociaż godziny otwarcia zależnie od lokalnych potrzeb, mogą ulec pewnej korekcie) (EP
1988/102/2). W pierwszym cytacie ulec korekcie użyto jakby w zastępstwie błędnej konstrukcji
ulec poprawie (nasz stosunek do milionerów zmienił się na ich korzyść), w drugim - zamiast
utrwalonej już konstrukcji ulec zmianie (godziny otwarcia baru mogą się zmienić w zależności
od lokalnych potrzeb). Bez żadnego wahania możemy orzec, że i tu korektę utożsamiono ze
zmianą.
Omówione konteksty świadczą o modyfikacji znaczenia wyrazu korekta pod wpływem
rzeczownika zmiana. Narusza ona współczesną normę semantyczną, w której zakresy
znaczeniowe korekty i zmiany nie pokrywają się, a tylko częściowo na siebie nachodzą:
wspólnym elementem treści obu tych wyrazów jest 'zmiana na lepsze'. Wyrażenie negatywna
korekta jest nadużyciem, ponieważ przypisuje korekcie cechę, której w istocie nie ma i mieć nie
może. Konstrukcja ulec korekcie także jest błędem, ponieważ ulegać można czemuś złemu, a
korekta złem przecież nie jest.
OPTYKA WIDZENIA
Upowszechniają się konstrukcje typu optyka patrzenia, optyka widzenia. Pierwszą
znaleźliśmy w recenzji z akademickiego podręcznika historii literatury polskiej, drugą - w
artykule prasowym. Oto ich konteksty: Uległa wówczas zmianie sama optyka patrzenia:
pozytywizm zaczęto oglądać z perspektywy kasandrycznej, nie w świetności zapowiedzi, lecz w
ułomności spełnień, w bolesnej klęsce autonegacji (2L 1979/5/7); W dyskusji rozwijając myśli
referatu Biura Politycznego naświetlono z wielu stron relacje: administracja - organizacja
partyjna. Wypowiedziano wiele bardzo interesujących, w tym kontrowersyjnych poglądów.
Niewątpliwie [...] określiła to własna sytuacja, optyka widzenia, zależna od funkcji, środowiska,
nawet regionu (TL 1987/121/3).
Wyraz optyka ma tu zupełnie inne znaczenie niż odnotowane w polskich słownikach
wyrazów obcych. Nie jest bowiem ani terminem fizycznym, ani wyrazem potocznym,
uwięzionym np. w zwrocie na optykę w znaczeniu 'na oko, na pozór'. Użyto go tu jakby z
francuska, albowiem francuskie optique znaczy m.in. tyle, co 'wizja świata, sposób widzenia
czego'.
To zapożyczone znaczenie sprawia, że w polszczyźnie wyraz optyka zaczyna
funkcjonować jako synonim takich konstrukcji, jak wizja czego, spojrzenie na co, punkt
widzenia, sposób ujęcia czego itp. Jednakże w świadomości językowej współczesnych Polaków
rzeczownik optyka kojarzy się nadal z nazwami zjawisk wzrokowych. Dlatego każdorazowe
połączenie go z jakimś słowem pozostającym w semantycznej styczności z okiem, światłem,
patrzeniem, widzeniem, wzrokiem odczuwane jest jako nadużycie stylistyczne w postaci
pleonazmu. Tak właśnie należy ocenić optykę widzenia i optykę patrzenia.
Wyraz optyka jest słowem modnym. Nadużywają go zwłaszcza krytycy i dziennikarze.
Oto Tomasz Miłkowski pisze w recenzji z powieści Józefa Łozińskiego, że Sceny myśliwskie z
Dolnego Śląska zanurzone są w optyce metafizycznej (TL 1986/232/ 6), a z kolei w recenzji z
Wesela informuje, że Adam Hanuszkiewicz zamiast marzeń o Polsce, marzeń w szyderczej
optyce daje pędzącą kawalkadę rojeń (K 1987/21/16). Natomiast Stanisław Zawiśliński w
recenzji z filmu Fala wypomina reżyserowi P. Łazarkiewiczowi tendencyjność polegającą na
eksponowaniu zjawisk i wydarzeń związanych z jarocińskim festiwalem w optyce części
kontestującej młodzieży (TL 1987/119/8).
Najgorsze z przytoczonych sformułowań jest to pierwsze, mówiące o zanurzeniu powieści
W optyce metafizycznej. W niczym mu nie ustępuje wyrażenie kawalkada rojeń. Taka
ekwilibrystyka słowna jest bełkotem.
CO DZIŚ ZNACZY ‘EPATOWAĆ’!
Wyraz epatować (z francuskiego epater) polskie słowniki ogólne zaliczają do słów
przestarzałych i książkowych, tj. takich, które są używane w piśmiennictwie, a w mowie
potocznej nabierają zabarwienia patetycznego. Według Słownika wyrazów obcych pod red. J.
Tokarskiego w polszczyźnie znaczy tyle, co 'zdumiewać, wprawiać w podziw, w osłupienie'
według innych słowników może również znaczyć tyle, co 'zadziwiać, oszałamiać', Słownik języka
polskiego pod red. W. Doroszewskiego ilustruje jego znaczenie tylko dwoma cytatami, z których
wynika, że epatować ma wyraźnie ograniczoną odnośność realną do rzeczywistości literackiej i
teatralnej: pisarz epatuje czytelników chwytami artystycznymi, aktor epatuje widzów wspaniałą
grą.
Dziś epatować jest słowem modnym i przez to nadużywanym nie tylko w wypowiedziach
dotyczących literatury, teatru, filmu, lecz także obyczajów, języka, sportu, ekonomii. W wielu z
nich znaczy już przede wszystkim tyle, co 'szokować, bulwersować, drażnić, podniecać'. Tak
przynajmniej wynika z zebranych kontekstów jego użyć w prasie z 1988 roku. W “Kulturze" Jan
Marx pisze o skłonności młodych ludzi do szokowania i epatowania pomysłami (nr 14, s. 5),
recenzent Krótkiego filmu o zabijaniu zarzuca reżyserowi K. Kieślowskiemu epatowanie
okrucieństwem, brudem, szarością, złem (nr 13, s. 16), J. W. Gadomski wmawia nam, że
epatujemy się blaskiem set-jet society (nr 22, s. 2), a M. Miklaszewski w felietonie Etuja na jaja
stwierdza, że współczesna literatura wyszła z wieży z kości słoniowej, epatuje turpizmem, chłonie
język potoczny i nie aspiruje do roli Westalki pilnującej ognia czystości językowej (nr 22, s. 16).
KTT w jednym z felietonów ujawnia, że nie znosi we współczesnej powieści wulgaryzmów,
obscenów na pokaz, epatowania chamstwem (P 1988/7/16). R. Niemiec, przypominając
zdeprawowanym sportowcom postać Stanisławy Walasiewiczówny, zastrzega się, że nie chce ich
nią epatować (ŻL 1988/23/16). Publicyści z “Wprost" używają takich połączeń, jak epatować
czytelników zdarzeniami (15/10) i epatowanie opinii publicznej szczegółami przestępstw (22/22).
Wszystkie te nowe odcienie treści czasownika epatować świadczą o swoistym
przewartościowaniu jego znaczenia: okrucieństwo, chamstwo, przestępstwo, brud nie mogą
przecież wprawiać w podziw, a jeśli zdumiewają, to na pewno tylko w sensie negatywnym.
Niegdyś epatowało się kogoś czymś pozytywnym, dziś częściej epatuje się go czymś
negatywnym niż pozytywnym.
Wyrazy obce na gruncie polszczyzny podlegają tej samej zmienności znaczeń, co wyrazy
rodzime. Jeśli o tej zmienności decyduje moda językowa, trudno przewidzieć, czy nowe
znaczenie utrwali się w zwyczaju, czy wraz z nią przeminie. W tej sytuacji można jedynie
sformułować apel o nienadużywanie modnego dziś czasownika epatować.
CIENKOSC CZY SUBTELNOŚĆ?
Od pewnego czasu coraz częściej zdarza się nam napotykać w tekstach publicystycznych,
artystycznych i naukowych wyrażenia cienki dowcip, cienka ironia, cienki humor, cienka aluzja,
w których przymiotnik cienki ma rosyjskie znaczenie 'subtelny, finezyjny', podczas gdy po
polsku znaczy na ogół tyle, co 'nie-gruby' albo 'rozwodniony, rzadki' (gdy chodzi o pokarmy),
'wysoki, piskliwy' (gdy chodzi o dźwięki).
Z przymiotnikiem cienki wiąże się słowotwórczo rzeczownik cienkość, używany jako np.
składnik wyrażeń typu cienkość papieru, jedwab nadzwyczajnej cienkości, cienkość zupy,
cienkość głosu. Ale już pojawiają się także użycia tego słowa, w których nawiązuje ono do
rosyjskiego znaczenia przymiotnika cienki. Oto Piotr Kuncewicz w jednym z odcinków swej
historii literatury polskiej (PT 1987/38/13) tak pisze o znakomitej poetce Ewie Lipskiej z
Krakowa: Lipska czytała przede wszystkim Szymborską, ale czytała po swojemu. Szymborskiej
zawdzięcza muzykę wiersza [...], intelektualne cienkości, paradoks, skłonności "neantyczne".
Intelektualne cienkości - co by to mogło być? Skoro nie chodzi ani o pokarm, ani o dźwięk, to na
pewno te cienkości to nic innego, jak subtelności, finezje. Czyli jeszcze jeden komplement pod
adresem poetki. Tyle tylko że wyrażony nie po polsku, choć polskimi słowami. Nie wiemy, jak to
Ewa Lipska przyjęła, ale sądząc po znakomitej polszczyźnie jej wierszy, można przypuszczać, że
nie była tym zachwycona.
Zarówno cienki 'subtelny, finezyjny', jak i cienkość 'subtelność, finezja, finezyjność' - to
dwa zupełnie niepotrzebne neo-semantyzmy. Ich znaczenia dawno w polszczyźnie istniały i
sprawnie można je było wyrażać bez sięgania po rosyjskie pożyczki.
ZABEZPIECZYĆ
Język rosyjski silnie oddziałuje na współczesną polszczyznę. Rusycyzmy przenikają
zarówno do słownictwa, jak i do gramatyki, zwłaszcza do składni (szyk wyrazów, sposoby
zespalania zdań, odwzorowywanie rosyjskich związków rządu), a sporadycznie nawet do fleksji
(formy typu plenumy, technikumy). Jednak w słownictwie i frazeologii ujawniają się z większą
wyrazistością, mają szerszy zakres występowania, pojawiają się w wypowiedziach potocznych,
mówionych, np.: chałtura, to mnie nie urządza, nieudacznik, podłożyć komu świnię, barachło,
pierepałki, sieriozny, skolko ugodno, wydumany, wsio rawno.
Pod wpływem języka rosyjskiego kształtuje się dziś styl wypowiedzi działaczy
politycznych, publicystów, pracowników administracji i inteligencji technicznej. Obserwujemy w
nim tak powszechnie znane rusycyzmy, jak zdjąć ze stanowiska, burzliwy rozwój, głębokie
rozwarstwienie, rozpracować, wiodący 'główny, naczelny, kierowniczy', odstający,
brakoróbstwo, stosunki dobrosąsiedzkie, okazać pomoc, zimna wojna, miękkie lądowanie, cienki
dowcip, prawidłowy, nachalny, przerastać 'przekształcać się', unikalny 'niespotykany, rzadki' itp.
Zapożyczenia z języka rosyjskiego upowszechniają się w polszczyźnie łatwo i szybko z
tego m.in. względu, że przypominają one rdzennie polskie wyrazy o odmiennych niż rosyjskie
znaczeniach. Większość rosyjskich pożyczek to tzw. kalki semantyczne, czyli dosłowne
tłumaczenia wyrazów rosyjskich dodawane do wyrazów polskich, które brzmią podobnie.
Rozpatrzmy przykładowo bardzo dziś rozpowszechniony i modny czasownik zabezpieczyć w
takich kontekstach, jak następujące: zabezpieczyć potrzeby w zakresie części zamiennych,
zabezpieczyć bilety do teatru, zabezpieczyć materiały budowlane, zabezpieczyć szkołą w opał,
zabezpieczyć powodzenie akcji, zabezpieczyć środki finansowe na inwestycją, zabezpieczyć paszę
dla bydła itp. Konteksty wyraźnie sugerują, że czasownik zabezpieczyć ma w nich to znaczenie,
które wyrażają czasowniki typu zagwarantować, zaspokoić, zapewnić, zaopatrzyć, gdy
tymczasem w rdzennej polszczyźnie zabezpieczyć to tyle, co 'uczynić bezpiecznym, strzec przed
uszkodzeniem, zniszczeniem'. Wszystkie zatem wskazane odcienie semantyczne są niezgodne z
polskim znaczeniem tego czasownika, ale za to ściśle odpowiadają znaczeniom rosyjskiego
wyrazu obiespiecziwat'. Polskie zabezpieczać i rosyjskie obiespiecziwat' w podstawowym
znaczeniu wiernie sobie odpowiadają - oba znaczą tyle, co 'strzec przed zniszczeniem', ale
rosyjski czasownik jest semantycznie bogatszy od polskiego, gdyż ma on jeszcze znaczenia
przenośne 'zaopatrzyć', 'zapewnić', 'zagwarantować', 'zaspokoić', czego polskiemu czasownikowi
brak. Zapożyczyliśmy te rosyjskie znaczenia i zaczęliśmy używać czasownika zabezpieczyć w
nowych odcieniach semantycznych. Czy było to zapożyczenie potrzebne? Zapewne nie,
ponieważ wszystkie te odcienie, które teraz z rosyjska przypisujemy polskiemu wyrazowi, nie
były wcale naszemu językowi obce, tylko że wiązały się z innymi wyrazami niż zabezpieczyć.
Skojarzenie rosyjskich znaczeń z polskim czasownikiem zabezpieczyć pociągnęło za sobą
pewne zakłócenia semantyczne w naszym języku: wyraz zabezpieczyć stał się wieloznacznym,
wypierającym z niektórych kontekstów samoistne czasowniki ze znaczeniem 'zapewnić',
'zagwarantować', 'zaspokoić', 'zaopatrzyć', a więc wchłonął w siebie te znaczenia, które
wyrażaliśmy zupełnie odrębnymi czasownikami. Dlatego np. wypowiedź: Należy zabezpieczyć
paszę dla bydła może być odczuwana przez Polaka jako dwuznaczna (chronić paszę czy ją bydłu
zapewnić?).
Czasownik zabezpieczyć jest wyrazem modnym, funkcjonującym w oficjalnych
wypowiedziach prasowych, z których przedostaje się do języka potocznego, zastępując w nim
cały szereg wspomnianych wyrazów typu zapewnić, zaspokoić, zagwarantować, zaopatrzyć. W
ten sposób swoiście pomniejsza zasób słownikowy polszczyzny i niepotrzebnie zamazuje
semantyczną wyrazistość wielu wypowiedzi.
DACZA
Podczas VII Tygodnia Kultury Języka (14-20 IV 1980) do Rozgłośni Polskiego Radia w
Poznaniu i Telefonicznej Poradni Językowej UAM napłynęły pytania o pochodzenie i znaczenie
wyrazu dacza. Jeden z rozmówców chciał się - również upewnić, czy poprawne jest wyrażenie
jadę na daczę?
Wyraz dacza jest rusycyzmem. W języku polskim pojawił się już dość dawno, ale
używano go tylko w odniesieniu do realiów życia w Rosji. Tak właśnie posługuje się nim w Panu
Tadeuszu Telimena: “Latem świat petersburski zwykł mieszkać na daczy, To jest w pałacach
wiejskich (dacza wioskę znaczy). Mieszkałam w pałacyku tuż nad Newą rzeką. Niezbyt blisko od
miasta i niezbyt daleko, Na niewielkim, umyślnie sypanym pagórku.”
Wydawca Pana Tadeusza Stanisław Pigoń objaśnił daczę następująco: 'właściwie nie
wioska, ale letnisko, położone niedaleko miasta i zabudowane willami', a redaktorzy Słownika
języka Adama Mickiewicza pod hasłem dacza umieścili: 'rosyjska nazwa letniska'. Oba te
objaśnienia nie zadowoliły Witolda Doroszewskiego, który stwierdził, że w języku rosyjskim
dacza “to nie jest letnisko zabudowane willami, ale dom, willa poza miastem". Wielki słownik
rosyjsko-polski (Warszawa 1970) przyznaje rację W. Doroszewskiemu, ale jednocześnie
informuje, że współcześnie dacza ma dwa znaczenia: 'willa' i 'letnisko (miejscowość letniskowa)'.
Prawdopodobnie już wówczas, gdy dzieje się akcja Pana Tadeusza, daczę odnoszono zarówno
do willi, jak i letniska, zresztą Telimena posługuje się tym wyrazem w obu jego znaczeniach:
spędziła lato w wiejskim pałacyku.
Rzeczownika dacza nie ma w Słowniku języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego
(1960). Widocznie w czasach przygotowywania tego dzieła należał on już do archaicznej
warstwy zapożyczeń, które się rozumie tylko w pewnych kontekstach. W najnowszym Słowniku
języka polskiego pod red. M. Szymczaka (1978) dacza jest wprawdzie odnotowana, ale w jej
objaśnieniu wyraźnie wskazano na związek z realiami rosyjskimi: 'podmiejska willa, letni domek
mieszkańców miast, zwłaszcza w Rosji'. Nie wiadomo czy by się na taką definicję zgodziła
Telimena, bo przecież wyraźnie mówi, że mieszkała nie w letnim domku, lecz “w pałacyku tuż
nad Newą rzeką". Zresztą definicja ta jest już nieaktualna z innego jeszcze powodu: dacza jest
dziś wyrazem związanym z polskimi realiami i rzeczywiście odnosi się raczej do wytwornej willi
niż do letniego domku. W znanej sztuce Ireneusza Iredyńskiego Dacza (1979) chodzi właśnie o
daczę-willę.
Wyrażenia: jeździć na daczę, powrócić na daczę wydają się niepoprawne, bo przecież nie
powiemy jeździć na willę, powrócić na willę. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że powstały one
przez analogię do jeździć na działkę, powrócić na działkę, a wiadomo, że dzisiejsze dacze (w obu
znaczeniach: willa, letni domek) wznoszone są na specjalnie wydzielonych działkach
rekreacyjnych. Jeśli uwzględnimy, że nazwą dacza obejmuje się zarówno budynek, jak i działkę,
to oczywiście wyrażenia te okażą się najzupełniej poprawne i zapewne lepsze od: jeździć do
daczy, powracać do daczy itp. Za poprawne należałoby również przyjąć wyrażenie mieszkać na
daczy (=spędzać wolny czas na działce), bo i w tym połączeniu wyrazowym dacza ma znaczenie
lokatywne, choć oczywiście inne od tego, w którym występuje w cytowanym fragmencie Pana
Tadeusza - Telimena utożsamia daczę z wsią: “dacza wioskę znaczy".
SPRAWDZIĆ SIĘ W PRACY
Zarówno redaktorzy Słownika poprawnej polszczyzny (1973), jak; W. Pisarek w Słowniku
języka niby-polskiego (Wrocław 1978) słusznie podkreślają, że szerzące się dziś wyrażenia typu
sprawdzić się w pracy, sprawdzić się w działaniu, sprawdzić się na scenie są niepoprawne, gdyż
naruszają nie tylko uświęcone tradycją znaczenie czasownika sprawdzić się, lecz także zakres
jego łączliwości leksykonalnej.
Wyraz sprawdzić się znaczy tyle, co 'znaleźć w czymś potwierdzenie, okazać się
uzasadnionym; spełnić się, potwierdzić się, natomiast w wyrażeniach sprawdzić się w pracy,
sprawdzić się w działaniu zaczyna znaczyć tyle, co 'okazać się dobrym, właściwym,
odpowiednim; nie zawieść; dowieść swojej wartości'. Czasownik sprawdzić się ma schemat
łączliwości: co + sprawdzi się, przy czym w miejsce zaimka co mogą wejść tylko rzeczowniki
abstrakcyjne typu podejrzenie, przewidywanie, przeczucie, obawa, prognoza, oczekiwanie, sen
itp., a więc nazwy zjawisk, które mogą okazać się prawdziwe lub fałszywe, znaleźć swe
potwierdzenie w czymś, spełnić się lub nie. W zakres łączliwości tego czasownika nie wchodzą
ani rzeczowniki konkretne, ani rzeczowniki osobowe: jednym słowem - nie łączymy tego wyrazu
z nazwami typu program, audycja, sztuka, aktor, nauczyciel, pisarz, działacz, organizator, bo
osoba w danej roli może jedynie dowieść lub nie swojej wartości, a rzecz typu program czy
audycja - okazać się dobrą lub złą.
Oto kilka wybranych kontekstów z błędnym użyciem tego czasownika: W dodatku panuje
dość powszechne przekonanie, że prymusi na studiach nie sprawdzają się (P 1980/17/14);
Sprawdza się w bramce Piotr Mowlik (O 1980/18/15); Sprawdził się. Chcą go do aparatu w
Radomsku. Ale Chobot jest uparty - tylko na kurs szkolenia partyjnego można go namówić (ŻL
1980/21/8); No wiąc jaki będzie inżynier przyszłości? W moim przekonaniu powinien przede
wszystkim zdać egzamin w praktyce, tzn. sprawdzić się w pracy, niezależnie od rodzaju pracy i
niezależnie od stanowiska, jakie zajmuje (S 1980/10/3). W każdym z nich czasownik sprawdzić
się występuje w połączeniu z nazwą osobową. Należało go zatem zastąpić innymi czasownikami
albo posłużyć się konstrukcjami peryfrastycznymi. I tak w pierwszym zdaniu zamiast prymusi na
studiach nie sprawdzają się napisać: prymusi na studiach zawodzą; drugie - przeredagować na:
Nie zawiódł w bramce Piotr Mowlik; w trzecim - zamiast: sprawdził się napisać: Dowiódł swej
wartości lub Okazał się dobrym działaczem; w czwartym - poprzestać tylko na powszechnie
zrozumiałym zwrocie: zdać egzamin w praktyce.
Modzie na czasownik sprawdzić się ulegają nawet wielcy mistrzowie pióra, o czym
świadczyć może następująca wypowiedź Jana Dobraczyńskiego: Przede wszystkim wskazałbym
na jakieś sprawdzenie się człowieka w najtrudniejszym momencie. Właściwie najważniejszą
rzeczą w życiu są owe momenty (S 1980/10/ 4). Nie uniknął go również Mieczysław Maliński w
pięknej książce Wezwano mnie z dalekiego kraju (Poznań 1980, s. 224): To była dla niego
[Karola Wojtyły - S. B., B. W.] nowa próba. Nowe sprawdzenie się. On, który był dotąd
profesorem filozofii i filozofem, niewątpliwie na Soborze odczuwał braki zarówno gdy chodzi o
metodę myślenia teologicznego, jak i o ostatnie osiągnięcia wiedzy teologicznej.
Zdaje się, że trudno będzie zahamować uwidocznione tu zmiany semantyczne czasownika
sprawdzić się, ale dopóki można, trzeba się upierać przy tradycji, preferować znaczenie
utrwalone w społecznym zwyczaju językowym.
ODPARTYJNIĆ, ODPOLITYCZNIĆ
Przemiany zachodzące w różnych dziedzinach naszej rzeczywistości żłobią rysy w
strukturze słownictwa: w użyciu pojawia się coraz więcej neosemantyzmów, jak choćby unita
(członek PUS), drogowiec (członek ugrupowania ROAD), udecja, dekomunizacja, lewica laicka,
oraz neologizmów strukturalnych, jak np. odpolitycznić, odpartyjnić, odtajnić, odmitycznić,
odkomunizować i odfeminizować i in.
Wspomnianych czasowników użyto w następujących kontekstach: [...] musi nastąpić
odpartyjnienie czy - jak kto woli - odpolitycznienie naszych służb. Dotąd - jako MO - byliśmy
integralną częścią PZPR i realizowaliśmy wyłącznie politykę tej partii (Dz 1990/70/3 - z
wypowiedzi funkcjonariusza MO); PKP trzeba odkomunizować i zdemilitaryzować. To naprawdę
nie przypadek, że do PKP pasuje jak ulał terminologia wojskowa (Dz 1990/138/5); Doktor
Korczak, któremu poświęcił pan film - to postać obrosła legendą. Piedestał czasem szkodzi jego
bohaterowi. Czy swym obrazem odmitycznia pan doktora Korczaka? (EP 1990/ 94/3 - pytanie
skierowane do reżysera Andrzeja Wajdy); Leszek Mazan pisze, jak Vaclav Havel dzięki
właściwej humanistom ciekawości odtajnił podziemne schrony pod prezydenckim zamkiem na
Hradczanach (Dz 1990/80/5); Całkiem serio Pracownia Urbanistów Polskich w Warszawie
zajmowała się ostatnio koncepcją odcentralizowania stołeczności (GW 1990/134/6). Powielają
one ten sam wzorzec strukturalny i należą do jednej kategorii semantycznej. Ich słowotwórczymi
podstawami są czasowniki kauzatywne pochodne od przymiotników lub rzeczowników, np.
upartyjnić (=spowodować, że coś stanie się partyjne) od partyjny; upolitycznić (=spowodować,
że coś stanie się polityczne) od polityczny; skomunizować (=uczynić coś czymś takim, jak w
komunizmie, zgodnym z ideologią komunizmu) od komunizm; utajnić ( = spowodować, że coś
stanie się tajne) od tajny. Formantem jest natomiast przedrostek od- ze znaczeniem wskazującym
na likwidację rezultatu akcji nazwanej przez podstawę. Czasowniki typu odpartyjnić, odtajnić
wyrażają znaczenie przeciwstawne wobec swoich podstaw upartyjnić, utajnić. Pary czasowników
upartyjnić - odpartyjnić, utajnić - odtajnić są antonimami: utajnić (=spowodować, że coś stanie
się tajne) - odtajnić (=spowodować, że coś utajnione stanie się z powrotem jawne).
W jaki sposób te wyrazy powstają? Najprościej byłoby powiedzieć, że mamy tu do
czynienia z tzw. derywacją wymienną. Różnica między derywatem (odtajnić) a jego podstawą
(utajnić) sprowadza się do wymiany przedrostka: w podstawie jest przedrostek u-, w derywacie
przedrostek od-. Ten sposób tworzenia nowych czasowników istnieje w polszczyźnie od dawna.
Wyczerpująco opisał go prof. Witold Śmiech w książce Derywacja prefiksalna czasowników
polskich (Łódź 1986).
Czasowniki odpolitycznić, odpartyjnić, odtajnić, odmitycznić, odkomunizować mają
wspólny odcień semantyczny nadany im przez przedrostek od-: oznaczają likwidację rezultatu
jakiejś uprzedniej czynności. W klasyfikacji semantycznej czasowników mieszczą się w grupie
derywatów anulatywnych. Liczebność tej grupy stale dziś wzrasta.
WYBÓR OPCJI
Władysław Kopaliński w Słowniku wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych
(Warszawa 1989) objaśnia dawną łacińską pożyczkę opcja następująco: 'prawo powzięcia decyzji
(np. wydania książki przez wydawcę; zmiany ładunku albo portu przeznaczenia statku przez
armatora) lub dokonania wyboru (np. obywatelstwa zwłaszcza na terytorium przechodzącym pod
nową władzę w określonym terminie'. Podobne objaśnienie tego słowa zawiera Słownik języka
polskiego pod red. Mieczysława Szymczaka (t. II, 1979). Tylko Słownik języka polskiego pod
red. Witolda Doroszewskiego przypomina o szerokim znaczeniu opcji: 'możliwość wyboru,
wybór między wielu rzeczami przedstawionymi do wybierania'; zaznacza jednak, iż jest to
znaczenie dawne i dokumentuje je cytatem z tekstu z 1903 r.
Obecnie wyraz opcja jest jednym z częściej używanych przez polityków, publicystów,
twórców nowych partii i ugrupowań. Ale pojawia się w dość zaskakujących kontekstach, które
świadczą, że posługujący się nim nadają mu nieco inne znaczenie niż ma w istocie, albo że
właściwe mu znaczenie znane im jest tylko w przybliżeniu. Przypatrzmy się następującym
kontekstom: Lech Wałęsa [...] wyszedł z koncepcją silnej prezydentury nie po to, żeby
demokrację wyhamować, ale żeby przyspieszyć przemiany gospodarcze. Nie sprzyja im natomiast
rozchwianie opcji i nastrojów w parlamencie, gdzie zbyt często rządzą partykularne interesy i
animozje (GP 1990/268/10); Mieliście być obiektywni, a tymczasem wybijając na czoło
wczorajszej kolumny oświadczenie A. Michnika z “Gazety Wyborczej", mimowolnie stajecie się
tubą określonych opcji (GP 1990/240/2); Bez względu bowiem na opcje personalne czy polityczne
wszystkie osoby zasiadające w Radzie Miejskiej łączy wspólny interes: dobro naszego miasta i
jego mieszkańców (GP 1990/240/1). W każdym z nich opcja ma znaczenie “polityczne"; można
by je określić jako “wybór polityczny, opowiedzenie się za programem danej partii czy
orientacji". W cytowanym słowniku W. Kopalińskiego opcji przypisano tylko znaczenie
“prawnicze".
A oto kolejne nietypowe przykłady użycia wyrazu opcja: [...] apolityczność rozumiem
jako opór przeciw staniu się narzędziem jednej, choćby najsilniejszej czy najmądrzejszej partii.
“Solidarność", owszem, może wybierać jakąś opcję, ale oceniając programy partii (W
1990/50/11 - z wypowiedzi A. Słowika); Przy okazji ostatnich dyskusji [...] na temat projektu
ustawy o ochronie poczętego życia tu i ówdzie dochodziło nawet do głosu mniemanie, według
którego sama już specyfikacja płciowa miałaby stanowić wystarczającą przesłankę [...]
uzasadniającą wybór określonej opcji, anty- lub proaborcyjnej (W 1990/202/2); I cały ten spór
sprowadza się do tego, czy chcemy prezydenta, który nie będzie poddawał się prawu, stojąc
ponad nim, czy też mamy wybrać prezydenta, który pójdzie drogą umiarkowania, dialogu i
prawa. Jestem przekonany, że większość społeczeństwa wybierze tę drugą opcję, czyli Tadeusza
Mazowieckiego (W 1990/45/10 - z wypowiedzi Adama Michnika). Wspólnym elementem ich
treści jest to, że opisują sytuację, w której ktoś może dokonać wyboru: stronić od polityki czy nie
stronić od niej, opowiedzieć się po stronie ustawy czy przeciw niej, głosować na Lecha Wałęsę
czy na Tadeusza Mazowieckiego. Pojawiają się w nich konstrukcje: wybrać opcję, wybierać
opcję, wybór opcji. W zestawieniu ze słownikowymi definicjami słowa opcja każda z nich jest
klasycznym pleonazmem, bo w każdej człon podrzędny dubluje treść członu nadrzędnego:
wybrać opcję = wybrać wybór, wybór opcji = wybór wyboru. Aż trudno w to uwierzyć, by np. A.
Michnik nie pamiętał, co naprawdę znaczy opcja. A jednak z całą pewnością można powiedzieć,
że pomylił opcję z możliwością, jak niegdyś niektórzy działacze partyjni nagminnie mylili
możliwość z alternatywą.
Przypomnijmy zatem, że aczkolwiek opcjo nabrała dziś znaczenia “politycznego", to
jednak nie powinno się jej utożsamiać z możliwością, alternatywą czy jeszcze gorzej - jak to jest
w cytacie z “Dzisiaj" - z wyrazem postawa (opcja proaborcyjna, opcja antyaborcyjna) albo też z
wyrazami typu koncepcja, wizja, idea, kierunek: W kraju odbyła się walka polityczna i
zwyciężyła pewna opcja (GP 1991/19/3).
BIEŻĄCZKA I INNE
W żarliwych dyskusjach nad obecną sytuacją w kraju raz po raz pojawiają się takie
wyrazy i zwroty, których przedtem w wypowiedziach oficjalnych nie używano, gdyż uchodziły
za zbyt potoczne, środowiskowe czy wreszcie za zbyt ekspresywne.
Słowem potocznym, które od kilku miesięcy bije rekordy popularności na łamach gazet,
jest niewątpliwie czasownik dogadać się, użyty - jak pamiętamy - w wystąpieniu wicepremiera
Mieczysława Jagielskiego w Stoczni Gdańskiej 31 sierpnia 1980 roku. Wyrazu tego używają dziś
zwierzchnicy pertraktujący z załogami robotniczymi, rzadko zaś pada on w przemówieniach
robotników: Mam więc i ja do was postulat, może się dogadamy. (WM 1980/45/21 - wypowiedź
wiceministra); To coś nowego - konkluduje Kołodziej. - Dobrze, jesteśmy dogadani (TL 1980/
269/3) - wypowiedź działacza).
W przeciwieństwie do dogadać się takie wyrazy, jak bieżączka, autobusiarz, kaskader
'niedoświadczony kierowca autobusu', twarzówka 'premia otrzymywana tylko za to, że się miało
zaufanie u kierownictwa zakładu', złodziejówka czy Akwarium 'skupisko domków
jednorodzinnych w Lesznie budowanych przez tamtejsze grube ryby' nie mają zasięgu
ogólnopolskiego, są elementami gwar socjalnych lub ekspresywnych, ale pojawiają się w prasie
centralnej, gdy dziennikarze relacjonują wypowiedzi robotników. Warto tu przytoczyć konteksty
wyrazu bieżączka, gdyż ma on wszelkie dane, by na dłużej pozostać w zasobie leksykalnym
polszczyzny ogólnej: Realia te nie mogłyby zarazem usprawiedliwiać wąskiego programu
zajmowania się “bieżączka" rozumianą jako jednostronne apelowanie i nakłanianie do
aktywności społeczno-produkcyjnej, co występowało jakże wyraźnie w ciągu ponad 4 lat istnienia
Związku. Bieżączka zadysponowaną z góry, która często kładła na łopatki ambitniejsze plany
działalności wychowawczej (WM 1980/45/2) W tę bieżączkę, dysputy i spory wciska się reporter
ze swoim pytaniem o węgiel na dziś i na jutro (TL 1980/269/3). Wydaje się, że wyrażenie
postulaty wrzutkowe także się w nim zadomowi. Pojawiło się ono na łamach ,,Trybuny Ludu'' (nr
260, s. 1) w następującym kontekście: Rozmowy rwą się. Co chwila odbiegają od ustalonego
porządku. Siedzący na sali są tym trochę zmęczeni. Przewodniczący co jakiś czas oddaje komuś
glos bądź zgłasza dodatkowe, jak sam je nazywa, “wrzutkowe" postulaty.
Z gwary działaczy politycznych przenikają do prasy takie wyrazy i wyrażenia, jak
wydumany 'wymyślony, urojony', sprawdzić się (w odniesieniu zarówno do osób, jak i do maszyn
i narzędzi), alternatywa 'możliwość', urobotniczyć 'uczynić robotniczym', klęskowy (w
wyrażeniach: klęskowe warunki atmosferyczne, klęskowy nieurodzaj ziemniaków), narada
strefowa, wychodzić naprzeciw kłopotom, przerwy w pracy 'strajki' itp. Z tej serii wyrazów na
uwagę zasługują wydyskutować i miałki 'ograniczony, powierzchowny'.
O czymś, co ustalono w trakcie dyskusji, mówi się dziś, że zostało to wydyskutowane:
Zastanówmy się tu jedynie, czy wydyskutowane w pierwszej połowie dekady przesłanki, które
stanowiły podstawą decyzji powołania ZSMP, uległy dezaktualizacji? (WM 1980/45/2). Wyraz
wydyskutować powstał niewątpliwie przez analogię do wynegocjować, ponieważ przesłanki, o
których mowa w cytacie, sformułowano w podsumowaniu dyskusji, były przeto jej rezultatem.
Wyraz miałki w polszczyźnie ogólnej jest synonimem sypkiego, natomiast w
Wielkopolsce używany bywa także w dawnym, archaicznym znaczeniu: 'niegłęboki, płytki' (por.
poznańskie: miałki talerz - płytki talerz). Refleksem tego dawnego sensu przymiotnika miałki jest
znaczenie przenośne: 'ograniczony, powierzchowny'. I zapewne w tym znaczeniu użył go w
swoim artykule minister oświaty i wychowania, skoro nauczyciele w liście otwartym do tegoż
ministra, opublikowanym na łamach “Trybuny Ludu" z dnia 12 listopada 1980, podnieśli również
i tę kwestię, tym samym dając do zrozumienia swemu zwierzchnikowi, że poczuli się obrażeni
sformułowaniem “miałcy ludzie". W odpowiedzi na list minister gęsto się tłumaczył z tego, pod
czyim adresem użył wyrażenia “miałcy ludzie" w sensie: 'niedojrzali społecznie'.
ROZBIÓRKA CZY ROZBIERANKA?
W recenzji z filmu Radosława Piwowarskiego Pociąg do Hollywood czytamy m.in.:
“Pociąg do Hollywood" powstał z myślą o Katarzynie Figurze, aktorce młodej i urodziwej,
obdarzone dość bujnymi kształtami, kontrastującymi intrygująco z jej iście dziewczęcą buzią.
Panna Figura nie objawia przy tym zbyt wielkich chęci do rozbiórki, chętnie natomiast występuje
w kusych i poszarpanych szatkach albo po prostu w buciorach, kufajce i czapce-uszatce, co
wypada dość perwersyjnie (EP 1987/172/4).
I zastanawiamy się nad użyciem słowa rozbiórka, bo według Słownika języka polskiego
pod red. W. Doroszewskiego wcale nie oznacza ono zdejmowania z siebie ubioru (rozbierania
się), lecz rozbieranie starych, zniszczonych budynków albo też rozbieranie na części urządzeń
mechanicznych.
Rzeczownik rozbiórka jest nazwą czynności utworzoną za pomocą formantu -ka (jak
zbiórka, powtórka, przepiórka) i choć ogólnie znaczy to samo, co rozbieranie (się), to jednak
różni się od nazw na -anie (czytanie, pisanie, zamiatanie) zakresem łączliwości leksykalnej.
Mówimy o zbiórce złomu, zbiórce makulatury, ale nie o zbiórce grzybów, zbiórce jagód, zbiórce
owoców. Podobnie - o rozbiórce domu, rozbiórce budynku, rozbiórce maszyny, ale nie o
rozbiórce choinki, rozbiórce dziecka czy rozbiórce aktorki na scenie.
Czynność rozbierania się (dla publiczności) określa się także wyrazem rozbieranka (jak
przebieranka, odsłanianka, przepychanka, nawalanka), ale jest to wyraz środowiskowy. W
cytowanym kontekście byłby on jednak lepszy nie tylko od nieszczęsnej rozbiórki, lecz także od
rozbierania się, bo idealnie harmonizowałby z wyrazami buzia, szatki, buciory.
Rzeczownikowe nazwy czynności można tworzyć za pomocą różnych formantów,
najczęściej wyzyskując takie, jak -anie, -enie, -cie, -ka, -ańka albo tzw. formant zerowy (wylew,
wyjazd, wysyp np. truskawek, grzybów). Od czasownika rozbierać (się) można utworzyć:
rozbieranie (się), rozbiórka i rozbieranka. Społeczny zwyczaj językowy różnicuje je pod
względem semantycznym, stylistycznym i dystrybucyjnym (chodzi o narzucane zwyczajowo
różnice w łączliwości z innymi wyrazami). Dlatego rozbiórką nie możemy już zastąpić
rozbierania (się) ani rozbieranki. Katarzyna Figura w wywiadzie udzielonym tygodnikowi
“Wprost" powiedziała: U mnie niechęć do obnażania się przed kamerą wynika przede wszystkim
z wewnętrznych oporów, a poza tym rozbieranki w polskich filmach zwykle nie mają żadnego
uzasadnienia. Poza chęcią wywołania taniego efektu (W 1987/39/27).
WYKONY I OSIĄGI
We współczesnej polszczyźnie nazwy czynności tworzy się na kilka sposobów. Trzema z
nich posługujemy się najczęściej. Są to: dodawanie do czasowników przyrostków -anie, -enie,
-cie (czytanie, odchylenie, rycie), przyrostka -ka zrzutka) i wreszcie odrzucanie od czasowników
cząstki -ać, -ić, -eć itp. (zwis, skłon, nasyp).
Nazwy na -anie, -enie, -cie nie budzą zastrzeżeń, są znane od najdawniejszych czasów i
stanowią jedną z najbardziej wyrazistych kategorii słowotwórczych. Teoretycznie można je
tworzyć od każdego czasownika, w praktyce jednak nie powstają od słów typu móc, woleć itp., a
od innych, jak np. walczyć, możliwa jest tylko nazwa czynności na -ka (walka).
Nazwy bezprzyrostkowe typu skłon, wylew są także znane od dawna, ale w świadomości
językowej dzisiejszych Polaków kojarzą się z terminologią sportową i techniczną albo ze
słownictwem ekspresywnym. Niektóre z nich nie przekraczają granicy gwar profesjonalnych, np.
pojaw, wschód (w rolniczych wyrażeniach pojaw gryzoni, wschody nasion) i środowiskowych,
np. wykon, osiąg (w wypowiedziach robotników), podryw, wygłup (w gwarze młodzieżowej).
Nazwy z przyrostkiem -ka są także znane od dawna (ucieczka, pomyłka, składka), ale dziś
pojawiają się coraz częściej. Wiele z nich nie należy do zasobu słownictwa polszczyzny ogólnej,
lecz do słownictwa środowiskowego. Takie zabarwienie mają wyrazy typu zwałka, zrzutka,
harówka, pyskówka itp. Niektóre z nazw na -ka są dubletami nazw na -anie, -enie, -cie, ale tylko
w pewnych kontekstach. Po polsku mówi się o rozbiórce domu, ale o rozbieraniu choinki i
podobnie - o wysyłce bagażu, ale o wysyłaniu dzieci na kolonie, o zbiórce złomu, ale o zbieraniu
grzybów.
STACZ
Przed kilkoma laty wszedł w obieg nowy rzeczownik kolejkowicz oznaczający tego, kto
stoi w kolejce w sklepie. Obecnie upowszechnia się wyraz stacz oznaczający takiego
kolejkowicza, który nabywa atrakcyjne towary tylko po to, żeby je z zyskiem odsprzedać innym,
a więc spekulanta. Wyraz ten pojawił się w “Trybunie Ludu", w następujących kontekstach:
Funkcjonariusze MO zaczęli więc obserwować sklepy, wykonano wielokrotnie dokumentację
fotograficzną kolejek i zaczęto ustalać, kto spośród stałych staczy jest kim, czym się poza tym
zajmuje, z czego żyje (1983/199/4) i Handlowcy zdążyli już poznać ciągle te same twarze
kolejkowych staczy dobrze się orientujących, w którym sklepie warto stać (1983/262/5). Ostatnio
użył go wicepremier Zenon Komender w wywiadzie opublikowanym na łamach “Głosu
Wielkopolskiego": Powstał wreszcie, jako objaw zupełnie krańcowy, zawód kolejkowego stacza
(1983/227/1). Czy jest to innowacja poprawna?
Wyraz stacz jest nazwą zjawiska, które ujawniło się w polskich realiach społecznych. A
to już wystarczająco motywuje powołanie go do życia. Został utworzony od czasownika stać za
pomocą formantu -acz. Z jego budowy wynika znaczenie, które można zamknąć w formule: 'ten,
kto stoi'. Związanie stacza z realiami handlu precyzuje je następująco: stacz - to 'ten, kto stoi w
kolejce, by kupić towar w celach spekulacyjnych'. Dla tego typu spekulantów stanie w kolejce
jest tym samym, czym dla innych praca. Dlatego rzeczownik stacz można uznać za nazwę
wykonawcy czynności i zaliczyć do serii takich wyrazów, jak tkacz, spawacz, wytapiacz,
rozlewacz itp. Jednak stacz jest nie tylko nazwą wykonawcy czynności, lecz także nazwą
nosiciela cechy, którą jest skłonność do wystawania w kolejkach. Pod tym względem bliski jest
on wyrazom typu krętacz, rozrabiacz, szperacz itp. To “skłonnościowe" rozumienie stacza
nastawia nas do wszelkich staczy tak samo nieżyczliwie, jak do spekulantów.
Wyraz stacz jest zbudowany poprawnie. I jest potrzebny. Czy na długo? O tym
zadecyduje przyszłość.
FLUKTUANT I INNI
Odczasownikowe nazwy wykonawców czynności tworzy się współcześnie za pomocą
takich formantów, jak: -iciel (krzywdziciel), -ca (kierowca), -acz (zbieracz), -nik (kierownik), -ak
(pływak), -arz (łgarz), -ec (jeździec), -ek (skoczek). Lecz wśród najnowszych rzeczowników z tej
kategorii zdecydowanie przeważają te, które utworzono za pomocą obcych formantów -ent i -ant
(decydent, dyskutant). Przyjrzyjmy się kilku nowym rzeczownikom z formantem -ant. Będą to
takie wyrazy, jak fluktuant, manipulant, ścigant, weryfikant, macant. Oto ich konteksty: Model
fluktuanta ze środowiska robotniczego wygląda następująco: wiek 25 lat, wykształcenie
zawodowe, staż pracy w zakładzie z którego odchodzi - do jednego roku (SM 1986/1/3); Jasno i
rzeczowo, ale z małym - że tak powiem oszustwem - opisał Zygmunt Szeliga w warszawskiej
“Polityce" charakter przemian i tendencji rozwojowych ZSRR przed XXVII Zjazdem KPZR. W
kwestii “jak" realizowanego przyspieszenia w ZSRR stołeczny manipulant wspomina i reformy, i
samodzielność przedsiębiorstw, konkursy na dyrektorów i konsultacje, kontrakty rodzinne i
system bodźcowych motywacji [...] pomija tylko pewien drobiazg: rolę mocnego centrum i
strategiczne znaczenie planu, o czym nawet nie pisnął (SiL 1986/9/16); Tak więc wkrótce po
rozpoczęciu produkcji pierwsze sportowe “maluchy" pojawiły się na rajdowych i wyścigowych
trasach [...]. Z każdym rokiem przybywało ścigantów na Fiatach 126p (TL 1984/242/8); Słowem,
problem polityczno-kadrowy w dziennikarstwie istniał. Ani Urban, ani weryfikanci go nie
wymyślili (D. Passent, Zdanie odrębne, Kraków 1985, s. 69). Rzeczownik macant upowszechniła
“Polityka", cytując swego czasu wywieszkę sklepową: Pieczywo dotknięte należy do macanta.
Wyrazem reklamant do dziś posługuje się poczta.
Z przytoczonych cytatów wynika, że fluktuant - to ktoś często zmieniający pracę,
manipulant - to ktoś manipulujący czymś (lub kimś), ścigant - to sportowiec biorący udział w
wyścigach samochodowych, weryfikant - to ktoś weryfikujący czyjeś kwalifikacje, reklamant - to
ktoś, kto składa reklamację, wreszcie macant - to klient macający chleb w sklepie, żeby się
upewnić o jego świeżości.
Najśmieszniejszym wyrazem z tej serii jest macant. Zamiast ściganta wolelibyśmy
zapewne ścigacza, ale ten już istnieje jako nazwa okrętu bojowego. Rzeczowniki reklamant,
weryfikant, manipulant można by z powodzeniem zastąpić odpowiednimi imiesłowami na -ący
(reklamujący, weryfikujący, manipulujący), bo określają one wykonującego daną czynność tylko
w określonej sytuacji, raz na jakiś czas, a zatem nie jest ona jego cechą stałą.
Rzeczownik fluktuant jest nazwą wykonawcy czynności tylko formalnie, bo w istocie
rzeczy nazywa nosiciela cechy, w tym wypadku kogoś, kto często zmieniając pracę, staje się
poniekąd sprawcą zmienności i chwiejności kadr w zakładach pracy. W znaczeniu fluktuanta jest
coś ze zmiennika i zarazem coś ze “zmieniacza". Przy czym zmiennik to dla nas 'ktoś niestały,
zmienny', a nie jak w pewnych środowiskach - 'ten, kto wymienia się z kimś w pracy, zmienia
kogoś, np. na warcie, pełni jakąś funkcję na zmianę z kimś innym'.
Rzeczowniki na -ant są tak ekspansywne, że zdarza się już niektórym publicystom
“stworzyć" niejako ponownie takie spośród nich, jak np. protestant 'ten, kto protestuje' i grasant
'ten, kto grasuje'. Oczywiście oba te wyrazy już kiedyś w polszczyźnie istniały, po czym wyszły z
użycia, a dziś powracają jako nowość. Jest to nowość pachnąca starzyzną.
DIALOGOWAĆ I WYWIADOWAĆ
Nadmiar publicznych rozmów w radiu i telewizji oraz wywiadów w prasie skłonił
polskich satyryków i felietonistów do puszczenia w obieg dwóch wyrazów dialogować i
wywiadować oraz form pochodnych dialogujący i wywiadowany. Oto wybrane konteksty użycia
tych wyrazów: Nie wiem, o czym panowie dialogowali, lecz temat konwersacji nie nadawał się
widać do tego, by go roztrząsać w mundurowej gali i przy orderach (P 1985/21/ 15); Wydawać
by się mogło, że dialogującym panom zależało raczej na nakłonieniu do powrotu gwiazd
międzywojennej literatury [...] lub autorów mniejszej rangi, lecz popularnych i lubianych przez
czytelników (P 1985/41/15); Wywiad jest gatunkiem dziennikarskim, w którym za treść
współodpowiedzialność ponosi dziennikarz i rozmówca (czytaj: wywiadowany) (K 1985/13/14).
W przeciwieństwie do uprzednio znanych, ale także nowych wyrazów dialogista 'opracowujący
dialogi filmowe', wyżej przytoczone charakteryzują się zabarwieniem żartobliwym, sprawiają
wrażenie słów poręcznych, salonowych i wytwornych. Czasownik dialogować zastępuje bowiem
potoczny wyraz rozmawiać, a wywiadować - oficjalne wyrażenie przeprowadzać z kimś wywiad,
natomiast dialogujący i wywiadowany - potoczny rzeczownik rozmówca. Są poprawnie
zbudowane, ich znaczenia nie nasuwają żadnych zastrzeżeń.
Obawy budzi jedynie to, co się z nimi stanie, gdy spłowieje ich barwa, a użytkownicy
języka zaczną je traktować serio. Na razie używa się ich w konwencji żartu. Tak właśnie, jak to
czyni Krystyna Janda w wywiadzie udzielonym “Sztandarowi Młodych". Na pytanie, dlaczego
aktorzy udzielają wywiadów, odpowiada następująco: Robimy to tylko dlatego, aby przypomnieć
ludziom o sobie. Na zasadzie dam głos, że żyję .., I nie ma się co łudzić, że “wywiadowany" w tej
rozmowie bądzie interesujący, prawdziwy, szczery. Nie wiadomo, czy za kilka miesięcy nie
przeczytamy np., że jakiś znany dziennikarz wywiadował wybitnego profesora, a dwie wczesne
emerytki (to także nowość!) zawzięcie dialogowały w kolejce na tematy oderwane. Wtedy zrobi
nam się naprawdę smutno.
CHODOWICZ CZY “CHODOWCA"?
Janusz Korwin-Mikke w artykule pt. Spisek chodowców (W 1987/41/11 - 13)
kokieteryjnie posługuje się nowym wyrazem “chodowca". Nazywa nim tego, kto ma gdzieś
chody, czyli ma znajomości, protekcję, możliwość załatwienia czegoś drogą nieurzędową. O
takim rozumieniu “chodowcy" przekonuje następujący fragment artykułu “Polska jest
społeczeństwem »chodowców«. Układnych »chodowców«. »Chodowcą« w naszym kraju jest
każdy. Jeśli nawet nie chce - to musi. Takie układy - napisałem: jesteśmy układnymi
»chodowcami«. Ty też, drogi Czytelniku, jesteś »chodowca_«. Czy zaprzeczysz, że gdzieś tam
masz »diody«? (s. 11).
“Chodowca" ma znaczenie atrybutywne według formuły: ktoś mający coś ... wskazuje na
cechę swego desygnatu. Takie znaczenie wiąże się jednak nie z formantem -owca (chodowca od
chody), lecz z formantem -owicz, np. działkowicz (od działka), daczowicz (od dacza),
samochodowicz (od samochód), azylowicz (od azyl), teczkowicz (od teczka). Zatem poprawnie
utworzoną nazwą “posiadacza" chodów, tj. korzystającego ze znajomości i protekcji, byłby nie
chodowca, lecz chodowicz.
Istnieją wprawdzie takie rzeczowniki z formantem -owca, jak kontrwywiadowca (od
kontrwywiad), wywiadowca (od wywiad), zwiadowca (od zwiad), ale ich znaczeń nie da się
zawrzeć w formule: ktoś mający coś ... Nie mogą być strukturalnym wzorcem “chodowej".
Janusz Korwin-Mikke posługuje się wyrazem “chodowca" dla żartu, bo mu się
“chodowca" kojarzy z hodowcą (to samo brzmienie, treść zupełnie różna). Jest to jednak żart
dość prymitywny. Przypomina upowszechnioną w pewnych środowiskach parę homonimiczną:
hamulec w znaczeniu “narzędzie" i chamulec w znaczeniu “cham".
A swoją drogą to ciekawe, czym zastąpiłby autor Spisku chodowców takie zwroty, jak
mieć plecy, szukać pleców, mieć dojście, bo przecież one także określają kogoś z tej samej
parafii, co jego niefortunny “chodowca". Z góry sobie zastrzegamy, że nie rozśmieszy nas forma
ani plecowca, ani dojściowca.
O tym, że “chodowca" jest tworem nieudanym, świadczy anons 41. numeru “Wprost" w
“Gazecie Poznańskiej" (1987/234/4): Spisek hodowców - co zyskujemy, a co tracimy na chodach
i układach. Roztargniony twórca reklamy napisał jednak hodowca, nie chodowca!
NOWE ZNACZENIE WYRAZU BEZPIECZNIK
Funkcjonariuszy dawnego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (czyli Bezpieki)
nazywano potocznie bezpieczniakami, co odnotowały polskie słowniki, ale bez podania cytatów.
Wyraz bezpieczniak pojawia się w wypowiedziach rozmówców Teresy Torańskiej (autorki
znanej książki Oni), np. w wyznaniu Romana Werfla: Ja też znałem po wojnie wielu innych
naszych bezpieczniaków i każdy mógł do mnie przyjść (Warszawa 1989, s. 302). W mianowniku
liczby mnogiej przyjmował dwie formy: bezpieczniacy - bezpieczniaki.
Obecnie funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa przywykło się nazywać bezpiecznikami,
co znajduje potwierdzenie w języku prasowym: Jak reforma to reforma. Bezpiecznicy wszystkich
krajów rozwiązują się lub są rozwiązywani. Co z bezpiecznikami rodzimego chowu? Może
potajemnie coś knują i szykują się do nowej nocy św. Bartłomieja? (Dz 1990/16/4); Filozof
Leopold Koprziva, czeski dysydent i bohater sztuki V. Havla “Largo desolato" (1984) siedzi w
domu i boi się, że lada moment przyjdą “oni". [...] W końcu “oni", czyli czeskie “bezpieczniki"
przychodzą (W 1990/7/29). Z form bezpiecznicy - bezpieczniki ta druga jest intensywnie
zabarwiona ujemnie. Wynika to z celowego utożsamienia osoby z rzeczą.
Dotychczas wyraz bezpiecznik obejmował swoim zakresem semantycznym urządzenie
zabezpieczające, np. przed skutkami nadmiernego obciążenia instalacji elektrycznej (potocznie:
korek), urządzenie w broni palnej zabezpieczające przed mimowolnym strzałem. Był również
nazwą chodnika oddzielającego trawnik uliczny od jezdni, a zatem nazwą miejsca. Teraz staje się
nazwą osoby. Impuls nowemu znaczeniu dało uświadomienie sobie podobieństwa funkcji korka,
urządzenia w broni palnej, chodnika - i funkcjonariusza SB: zabezpieczanie przed czymś, co
może komuś lub czemuś zagrozić.
Używając wyrazu bezpiecznik w odniesieniu do człowieka, nadajemy mu sens ironiczny.
Przypisując osobie cechy narzędzia, swoiście ją deprecjonujemy. Ujawnia się to również w
wyborze formy fleksyjnej mianownika l.m. bezpieczniki (jak młotki, paliki, stoliki, słoiki).
Rzeczowniki osobowe przybierają tu formę z końcówkami: -owie (stryjowie, senatorowie,
profesorowie), -e (sekretarze, żołnierze, rycerze), -i(-y): chłopi, biskupi, siostrzeńcy, rzecznicy,
nie zaś formę z końcówką -y(-i): słupy, dachy, druty, doły, progi, kołki, stoki.
UNICI, DROGOWCY, SZCZĄTKI
Wymienione w tytule wyrazy istnieją w polszczyźnie od dawna. Zgodnie z definicjami
słownikowymi unita - to katolik obrządku unickiego, drogowiec - to ten, kto pracuje przy
budowie i naprawie dróg, a szczątek - to drobna reszta czegoś zniszczonego, rozbitego; ułamek,
okruch, ostatek. Znaczenia te są utrwalone w świadomości językowej współczesnych Polaków.
Obecnie nadaje się tym wyrazom nowe znaczenia. Oto Bernard Perlak
(członek-założyciel Unii Socjaldemokratycznej) w polemice z dr. Stanisławem Mikołajczakiem
na łamach “Dzisiaj" (1990/ 45/4) pisze: [...] jest faktem, że Unia Socjaldemokratyczna powstała
przed rozwiązaniem PZPR (co prawda jedynie kilkanaście godzin), a więc proszą nie
identyfikować “socjaldemokratów" Kwaśniewskiego z “unitami" - przypominam, że członkowie
SdRP i kręgi zbliżone do tej partii czynią wszystko, by wykazać, że są to różnice mało istotne. Dla
B. Perlaka unita - to członek jego partii, nie mającej chyba nic wspólnego ani z katolicyzmem,
ani z obrządkiem greckim.
Członków niedawno powstałego ugrupowania Ruch Obywatelski - Akcja Demokratyczna
(ROAD) już zaczyna się nazywać drogowcami. Tak przynajmniej określił ich pewien
dziennikarz, pisząc: Drogowcy (road to droga po angielsku) chcą stać się jego [Porozumienia
Centrum - uzp. moje S.B.] przeciwwagą, zwłaszcza programową (Dz 1990/146/2).
Unita i drogowiec są celnymi aluzjami do swoich semantycznych podstaw. Inaczej rzecz
się przedstawia z pozornym neosemantyzmem, jakim jest szczątek, włożony przez dziennikarza
w usta Lecha Wałęsy: Wyrażając swój stosunek do słowa “Solidarność", Wałęsa odwołał się do
genezy tego ruchu. W 80 roku “Solidarność" nie zawsze w sposób demokratyczny, ale jednak
świadomy, zbudowała szczątki organizacji, która przecież nie tak dawno zlikwidowała najgorszy
z panujących w świecie systemów (Dz 1990/59/1). Wyrazowi szczątek nadano tu to znaczenie,
które ma wyraz podstawa albo wyraz początek, choć wyrażenie: zbudować początki organizacji
nie byłoby zbyt udane. Tak czy owak nie chodzi tu o koniec czegoś, lecz początek.
Wyraz szczątek (szcządek) wiąże się z prasłowiańskim rzeczownikiem czędo (=dziecko),
w XV wieku znaczył tyle, co potomek (potomstwo); obecnie - jak odnotowuje to prof. Danuta
Buttler w znakomitej pracy Rozwój semantyczny wyrazów polskich (Warszawa 1978) - znaczy
tyle, co resztka, niedobitek, ostatek. To przesunięcie znaczenia dokonało się w takich związkach,
jak wybić, wytracić, wytępić do szczędu, do szczątka, tj. do małych dzieci włącznie, a więc
całkowicie, zupełnie, do reszty. W cytowanym kontekście z “Dzisiaj" użyto go niepoprawnie,
pomylono bowiem początek z końcem, podstawę czegoś z drobną resztą, jaka po tym czymś
pozostaje.
Zmiany znaczeń wyrazów są dopuszczalne, dopóki nie naruszają sensu wypowiedzi.
KAWALKADA DZIENNIKARZY
W reportażu z listopadowych wyborów z ubiegłego roku, opublikowanym we “Wprost"
(1990/49/14), czytamy m.in. o tym, jak to po oddaniu głosu przez Tadeusza Mazowieckiego do
domu przy ul. Wspólnej odprowadziła premiera kawalkada dziennikarzy, którzy cisnęli się wokół
i biegali po dachach samochodów, robiąc przy tym efektowne zdjęcia. Użyto w nim konstrukcji
kawalkada dziennikarzy, choć dziennikarze ci szli pieszo, nie jechali ani w samochodach, ani
konno. Czy jest to określenie poprawne?
Współczesne słowniki wyjaśniają, że kawalkada - to pierwotnie: “grupa jeźdźców
konnych, dziś również - grupa motocyklistów lub samochodów w ruchu", zatem na pewno nie
grupa pieszych. Napotkać dziś grupę jeźdźców konnych jest już chyba bardzo trudno,
motocykliści też tłumnie pojawiają się rzadko, za to sznury samochodów w ruchu widujemy
stale. Nic przeto dziwnego, że utrwaliło się wyrażenie kawalkada samochodów, choć jak
wiadomo kawalkada wywodzi się z włoskiego cavalcata “jazda albo przejażdżka konna" od
cavalcare “jechać konno", a oba te wyrazy z łacińskiego caballus “koń, szkapa". W
zapożyczeniu kawalkady do polszczyzny pośredniczył język francuski, dlatego mamy kawalkadę,
a nie kawalkatę. W konstrukcji kawalkada samochodów wyraz kawalkada nie ma już w swej
treści elementu “końskiego", ale ma nadal pozostałe jej składniki, tj. “jeździec" jako kierowca,
“zbiorowość", “bycie w ruchu", “jazda". Witold Doroszewski tłumaczył niegdyś, że ta zmiana
znaczeniowa jest czymś naturalnym, gdyż zmienił się tylko “środek lokomocji": jeźdźcy
przesiedli się z koni do samochodów. Ale zastrzegał się, że nigdy by nie nazwał kawalkadą ludzi
idących pieszo, choć zdarzyło mu się napotkać wyrażenie kawalkada pieszych w tekście jednej ze
współczesnych powieści.
Przed przypisywaniem kawalkadzie znaczenia: “grupa osób idących pieszo" ostrzega
Słownik poprawnej polszczyzny pod red. W. Doroszewskiego i H. Kurkowskiej (1973).
Stanowisko to jest o tyle słuszne, że ma niejako zapobiec całkowitemu zatarciu się pierwiastków
etymologicznych tkwiących w treści tej dawno przyswojonej pożyczki z włoskiego. O ile
bowiem samo przesunięcie semantyczne: “grupa jeźdźców konnych" - “grupa samochodów
(motocyklistów) w ruchu" ma swoje uzasadnienie w tym, że zachowany jest nadal element treści
“jeździec" (przy zmianie “środka lokomocji"), o tyle w kolejnych przesunięciach już ten element
znika, a z dawnego znaczenia utrzymują się już tylko takie składniki drugorzędne jak
“grupowość" i “ruch". Słowem - kawalkada w wyrażeniach kawalkada pieszych, kawalkada
dziennikarzy ma ze swego dawnego znaczenia tylko tyle, że oznacza grupę ludzi będących w
ruchu. Być może, że takie znaczenie kiedyś się utrwali. A widomym znakiem tego utrwalenia
stanie się utożsamienie kawalkady z przesuwającym się tłumem, ale wówczas wyraz ten
przestanie oznaczać zbiór pojazdów w ruchu, bo zatrzymany tłum będzie nadal tłumem, ale
zatrzymane pojazdy - korkiem.
W cytowanym kontekście z “Wprost" kawalkada dziennikarzy to bezładna grupa
żurnalistów towarzysząca premierowi w jego drodze powrotnej z lokalu wyborczego do domu.
Grupa ta nie zażywa przejażdżki konnej (motocyklowej, samochodowej), lecz zażywa
przechadzki. Taka kawalkada nie ma zatem nic wspólnego z koniem, jeźdźcem i jazdą, oznacza
natomiast grupę ludzi, którzy są w ruchu, ale z miejsca na miejsce przemieszczają się o własnych
siłach.
KOLEJKOWICZ
Jak nazwać człowieka stojącego w kolejce po towar?
Powinien to być wyraz z serii nazw nosicieli cech, a więc nazywający kogoś ze względu
na cechę sytuacyjną, w tym wypadku - stanie w kolejce, czyli według określenia “Trybuny Ludu"
(1981/27/4) “kolejkowanie".
W prasie pojawiły się trzy nowe rzeczowniki: kolejkarz, kolejkowiec i kolejkowicz. Który
z nich wybrać?
Względy znaczeniowe przemawiają za wyrazem kolejkowicz, choć nie jest to rzeczownik
całkiem nowy, odnotowany bowiem został w Słowniku Doroszewskiego (1964), ale ze
znaczeniem: 'ten, kto jeździ kolejką (górską)'. Dziś kolejkowicz sprzed lady może być tym samym
człowiekiem, co turysta, ale za każdym razem znajdzie się on w zupełnie innej sytuacji, przez co
nikt klienta z turystą nie pomyli.
Pozostałe wyrazy: kolejkarz i kolejkowiec są także nazwami nosicieli cech. W
przeciwieństwie do kolejkowicza wskazują nie na cechę sytuacyjną, lecz na cechę stałą, którą jest
swoistego rodzaju skłonność do stania w kolejce, wykorzystywanie każdej z nadarzających się
okazji, by “kolejkować". Takiej skłonności nikt z nas nie ma. W kolejkach stajemy przecież z
musu, nie z przyjemności, i traktujemy je jak prawdziwy dopust boży. Rzeczowniki z -arz,
-owiec mogą odnosić się zarówno do ludzi, jak i do przedmiotów, podczas gdy rzeczowniki z
-owicz zawsze są nazwami osób, np. saneczkowicz, wycieczkowicz, urlopowicz, targowicz.
TARGOWICZ
Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego zawiera 94 rzeczowniki z
formantem -owicz, z czego aż 27 to nowości z ostatnich lat sprzed ukazania się drukiem
Suplementu do tego Słownika (1969). Są wśród nich takie, jak obiadowicz, kursowicz,
koncertowicz, biwakowicz, trójkowicz, poprawkowicz, grypowicz, klikowicz, mankowicz,
totkowicz, postępowicz, ale nie ma jeszcze bankietowicza, odpadowicza, sylwestrowicza i
targowicza, zaś kolejkowicz figuruje tam w innym znaczeniu niż to, które się dziś upowszechnia.
Warto podkreślić, że wszystkie rzeczowniki na -owicz są nazwami osób, nie oznaczają
zaś zwierząt, przedmiotów i pojęć abstrakcyjnych. Dawniejsze spośród nich nazywały danego
osobnika w ten sposób, że wskazywały na jego skłonność lub przesadne zamiłowanie do czego.
Ten sposób nazywania przetrwał do dziś w takich wyrazach, jak zabytkowicz 'miłośnik
architektury zabytkowej walczący o jej ochronę', gapowicz 'człowiek, który lubi się gapić',
majsterkowicz 'ten, którego hobby jest majsterkowanie' itp. Najnowsze rzeczowniki z -owicz
nazywają już w nieco inny sposób, wskazują bowiem nie na cechę stałą, lecz doraźną,
przypadkową, np. weekendowicz, plażowicz, autostopowicz, urlopowicz, poprawkowicz,
bankietowicz, grypowicz, kursowicz, sylwestrowicz.
Co w takim razie znaczy targowicz? Z kontekstu, w którym się pojawił w jednej z
poznańskich gazet, wynika, że to ktoś, kto uczestniczy w Międzynarodowych Targach
Poznańskich, a więc handlowiec zawierający odpowiednie transakcje handlowe, jak i każdy, kto
przybył do Poznania, żeby zwiedzić tereny targowe. A oto ów kontekst: Do dobrej tradycji
należy bowiem pokazać gościom z kraju i ze świata, jak z roku na rok wzbogaca się Poznań o
nowe obiekty, jak się upiększa, jak ułatwia i uprzyjemnia pobyt targowiczom. Robimy to z myślą o
przyjezdnych, lecz trwałość poczynań sprawia, że korzystają z nich także poznaniacy (EP
1977/107/6).
Rzeczownik targowicz wchodzi do grupy rzeczowników atrybutywnych: nazywa daną
osobę ze względu na jej cechę sytuacyjną. Dlatego obejmuje swym znaczeniem zarówno
zawodowych handlowców, jak i wycieczkowiczów masowo odwiedzających Poznań, by
popatrzeć na wystawione na targach eksponaty. Targowicz - to osoba mająca określoną styczność
z Targami, ale na czym innym zasadza się styczność handlowca z MTP, a na czym innym -
zwiedzającego Targi. Raz więc targowicz oznacza kogoś ze względu na jego cechę stałą (wtedy
jest synonimem handlowca), innym razem nazywa kogoś ze względu na cechę doraźną (wówczas
oznacza zwiedzających Targi). Wyraz targowicz łączy w swoim znaczeniu obie techniki
nazywania osób za pomocą konstrukcji słowotwórczych z formantem -owicz: dawniejszą
(polegającą na wskazaniu cechy stałej danego osobnika) i współczesną (polegającą na wskazaniu
cechy przypadkowej, sytuacyjnej). Elementem wspólnym obu znaczeń targowicza jest to, że
zarówno handlowcy, jak i przygodni obserwatorzy wystaw handlowych są przecież uczestnikami
MTP.
Pozostałe najnowsze wyrazy z formantem -owicz nazywają tylko przez wskazywanie na
cechę sytuacyjną. Tak właśnie znaczą rzeczowniki typu kubełkowicz, sylwestrowicz i
odpadowicz. Oto konteksty ich użycia: Ulica Targowa była zupełnie pusta o tej porze rannego
ostrzału. Po wszystkich prawie bramach stały taborowe wozy najróżniejszych jednostek. Dopiero
przed piekarnią kłębił się tłumek, a studnię na podwórzu oblegali kubełkowicze: życiem
ryzykować warto było tylko dla chleba i wody (J. S. Stawiński, Młodego warszawiaka zapiski z
urodzin, Warszawa 1977, s. 21); Co piąty uczeń z miasta, co trzeci [...] z miasteczka rolniczego i
co drugi [...] ze wsi reprezentował wiedzę na poziomie zbliżonym do poziomu wiadomości
posiadanych przez odpadowiczów z dziewiątych klas (ŻL 1978/12/4); Podczas gdy jedni zabijają
się o bilety na Sylwestra w hotelu Kasprowy (1500 zł bez alkoholu), inni pukają się w czoło,
ponieważ rezygnując przez dwa lata z takiej imprezy mogą uskładać sobie na wiązania
narciarskie za 3 tys., do których dokupią buty za 4600, narty wedle uznania za kilka tysięcy i
będą mogli złamać nogę na oczach pijanych sylwestrowiczów, którzy będą pukać się w czoło i
zataczać, ale nie w gipsie (P 1978/6/16).
2. POPRAWNOŚĆ FRAZEOLOGICZNA
BRAĆ SIĘ ZA BARY
W początkach stycznia 1987 roku, tuż przed odlotem do Grecji, w Poznaniu zjawił się
trener Wojciech Łazarek, by przyjrzeć się testom konsultacyjnym kadry olimpijskiej. Znalazł
kilka minut na spotkanie z pięcioma piłkarzami Lecha, do których następująco przemówił: Każdy
zimowy okres przygotowawczy jest okresem nadziei. Nadzieja zawsze wychodzi od trenera.
Musicie zdać sobie sprawę, że przyszedł czas, by wziąć się za łeb z wielkim futbolem. Od was
zależy, czy staniecie się reprezentantami kraju, czy też pozostanie wam tylko klubowa piłka.
Tworzę szansę dla 59 piłkarzy. Jeżeli z niej skorzystacie, będzie to z pożytkiem nie tylko dla
reprezentacji, ale także dla klubu (EP 1987/7/3).
W cytowanej wypowiedzi interesuje nas to, co dziennikarz umieścił w tytule notatki:
“Wziąć się za łeb z wielkim futbolem". Rozpoznajemy tu innowację powstałą ze skrzyżowania
zwrotów: wziąć się za bary z czym (zmagać się, mocować z czym) i wziąć kogo za łeb (=
podporządkować go sobie). Kontynuuje ona znaczenie pierwszego z nich: trener stwarza
piłkarzom Lecha szansę wejścia do reprezentacji kraju, ale jednocześnie stawia warunek solidnej
pracy, zmagań z futbolem i ostrej rywalizacji w grupie 59 wybranych zawodników. Jeśli nasze
dociekania są trafne, to innowacja wziąć się za łeb z wielkim futbolem nie wzbogaca istniejącego
zasobu zwrotów, lecz sztucznie go komplikuje, jak zresztą wszelkie pozorne nowości
frazeologiczne. Wystarczyło bowiem posłużyć się pierwszym zwrotem, drugi na pewno się tu nie
nadawał do użycia, gdyż odnosimy go zwykle do osób: wziąć kogo za łeb, nie zaś wziąć co za
łeb.
Mieszanie wspomnianych zwrotów ma już swoją tradycję. Oto Halina Kurkowska i
Stanisław Skorupka w Stylistyce polskiej (1959) cytują podobną konstrukcję: brać się za łeb z
trudnościami i interpretują ją jako wynik kontaminacji brać kogo za łeb i brać się za bary z
trudnościami. Natomiast Daniel Passent pisze: Walicki zwraca uwagę na moralną postać
opozycji w Polsce, na podkreślenie, że duch narodu nie został złamany. Tu sam autor wydaje się
lekceważyć antynomię ducha i rozumu. O ile krzepkość ducha jest Cenniejsza niż załamywanie
rąk, to nie wystarczy ona, by brać się za łby z historią i realiami (P 1986/23/16). Innowacja brać
się za łby z historią i realiami - to również wynik skrzyżowania dwóch zwrotów, tyle że nie brać
kogo za łeb i brać się za bary, lecz - brać kogo za łeb i wodzić się za łby. I podobnie jak obie
poprzednie - tak samo błędna.
CHOWAĆ COS POD KORCEM
Zwrot chować coś pod korcem wywodzi się z polskich przekładów Ewangelii według św.
Mateusza. W niej to bowiem czytamy: "Wy jesteście światłem dla całego świata. Nie można
ukryć miasta położonego na szczycie góry. Nie zapala się też lampy po to, by ją schować pod
korcem. Przeciwnie, umieszcza się ją na świeczniku, aby dawała światło tym wszystkim, którzy
są w domu" (Ewangelie i Dzieje Apostolskie, oprac. ks. Kazimierz Romaniuk, Poznań 1982, s.
18).
Jego znaczenie słowniki definiują następująco: 'ukrywać coś, starać się zataić, utrzymać
w tajemnicy'. W tradycji ukształtował się w kilku postaciach (chować coś pod korzec, chować
coś pod korcem, kryć coś pod korzec, kryć coś pod korcem, trzymać coś pod korcem). Oto
współczesne przykłady jego użyć: Konieczne jest, aby w partii mogły ujawniać się rozbieżności
w poglądach, aby nikt nie mógł się schować za parawanem pustych frazesów. Aby nie można było
chować pod korcem nadużyć władzy (ND 1980/10-11/123); Rozliczenie dotyczy wielu członków
KC. Żadne sprawy nie są chowane pod korzee (Pł 1981/17/5); Kadra kierownicza, legitymująca
się wysokimi kwalifikacjami, musi mieć określone preferencje, nie może to jednak być sprawa
wstydliwa i trzymana pod korcem (S 1981/4/2); A teraz raptem ze zjeżonym włosem przypominam
sobie dopiero co napisaną powieść, którą trzymam pod korcem, bo coś mi mówi, że ten płód
warto by było utopić w najbliższej rzece (T. Konwicki, Nowy Świat i okolice, Warszawa 1986, s.
75).
Wariant chować coś pod korcem ma następujący schemat łączliwości: kto + trzyma pod
korcem + co; jego “puste miejsce" markowane zaimkiem co przeznaczone jest w nim dla
rzeczownika abstrakcyjnego typu talent, sprawa, nadużycie. Dlatego razi np. konstrukcja chować
głowy pod korcem: Przestańmy się bać i chować głowy pod korcem, gdyż dostaniemy w łeb i
nawet nie będziemy wiedzieli od kogo (P 1981/15/16). Nie chodzi tu o nadużycie łączliwości, lecz
o mylne utożsamienie dwóch różnych zwrotów: chować głowę w piasek i chować coś pod
korcem.
Wariant trzymać coś pod korcem ma następujący schemat łączliwości: kto + trzyma pod
korcem + co; jego “puste miejsce" markowane zaimkiem co może być wypełnione zarówno
rzeczownikiem abstrakcyjnym, np. sprawa, nowoczesność, jak i rzeczownikiem konkretnym, np.
powieść, nowela, ale nie rzeczownikiem osobowym. Dlatego razi konstrukcja trzymać kogo pod
korcem: Co z Fatygą, Geppertówną, Bajorem? Dlaczego nagle tak cicho o nich i ich samych nie
słyszymy? Dlaczego są trzymani pod korcem, z dala od radia i telewizji, nagrań płytowych i życia
koncertowego? (K 1985/23/13). Tylu osób nie dałoby się nakryć korcem. Nie zmieściłyby się ani
w nim, ani pod nim, bo korzec - to dawne naczynie o pojemności około 120 litrów.
COS JEST NA USTACH WSZYSTKICH
O AIDS pisze się coraz więcej. W wielu publikacjach dużo miejsca poświęca się
informacjom o środkach zapobiegawczych. Oto we “Wprost" (1987/27/17 - 18) czytamy:
Obecnie w dobie psychozy związanej z nieuleczalnym wirusem AIDS, kondom przeżywa
wspaniały comeback na rynkach po obu stronach Atlantyku. Jak bowiem zauważono,
prezerwatywa jest nie tylko środkiem zapobiegającym powstawaniu nowego życia, ale może być
jednocześnie skutecznym środkiem zapobiegającym chorobie niszczącej życie “stare"[...] W ten
sposób kondom, jeśli można tak rzec, trafił tej wiosny na usta wszystkich.
W cytowanym kontekście zwraca naszą uwagę innowacja coś trafiło na usta wszystkich.
Jej pierwowzorem jest zwrot coś jest na ustach wszystkich ze znaczeniem: 'wszyscy o tym
mówią; coś jest przedmiotem rozmów', np. Powrót Sobieskiego poprzedziła sława, imię jego było
na wszystkich ustach (A. Śliwiński, Jan Sobieski, Warszawa 1924, s. 176); Po Bastylii nie ma już
prawie śladu. Na placu, na którym stała złowroga forteca, pozostał tylko zarysowany brukową
kostką kontur murów. [...] Mimo owych “zatartych śladów" Bastylia jest znów na wszystkich
ustach i powiada się zgryźliwie, iż rozgorzał nowy bój o nią (GP 1987/170/11). Charakteryzuje
się on wymiennością czasownika (być, pojawiać się) i swobodnym szykiem pozostałych członów
(na wszystkich ustach i na ustach wszystkich).
Innowacja coś trafiło na usta wszystkich powstała w wyniku rozszerzenia wymienności
czasownika. Wybrany czasownik narzucił składnię pozostałym członom (trafić na co), ale nie
zmienił sensu pierwowzoru. Jest to innowacja poprawna, a jednak w połączeniu z wyrazem
kondom sprawia wrażenie żartu, co zresztą zasygnalizował jej twórca, dystansując się od jej treści
uwagą: jeśli można tak rzec. Rzec to tak można, tylko po co takie żarty stwarzać, gdy treść
artykułu nie daje podstaw do dowcipkowania?
Ten sam zwrot stał się źródłem dowcipu w znanej fraszce Lecha Konopińskiego pt.
Powód sławy
Jest na ustach wszystkich pań, bo całusy lubi drań.
Występuje on tu bowiem w takim otoczeniu leksykalnym, które nie tylko przywraca mu
znaczenie dosłowne, lecz także wskazuje, w jaki sposób bohater fraszki zdobył popularność
wśród znanych sobie pań. Jest to żart subtelny, umotywowany treścią całego utworu.
GWÓŹDŹ DO TRUMNY
Jednym z przejawów charakterystycznego dla dzisiejszej polszczyzny rozchwiania normy
językowej są wypadki naruszania ustabilizowanego przenośnego znaczenia utartych związków
frazeologicznych. Sygnałem takiego naruszenia jest (coraz częstszy ostatnio) zbędny cudzysłów,
w który ujmuje się cały frazeologizm lub jego część. O takich wypadkach pisał W. Doroszewski
(O funkcjach cudzysłowu, “Studia z Filologii Polskiej i Słowiańskiej" t. 5, 1965, s. 45): “Branie w
cudzysłów idiomatyzmów polskich - zjawisko dość często dające się dziś obserwować - jest jak
gdyby objawem tego, że piszący wypadają z nurtu historii języka polskiego, tradycyjne związki
wyrazowe zaczynają dla nich stawać się czymś obcym, konwencjonalnym i to odczucie znajduje
swój wyraz w używaniu cudzysłowu". W intencji piszącego cudzysłów ma ostrzegać odbiorcę
wypowiedzi, aby nie odczytał frazeologizmu w sposób dosłowny. Jest to ostrzeżenie całkowicie
zbędne, wskazujące na to, że w poczuciu językowym twórcy wypowiedzi frazeologizmy rysują
się jako związki wyrazowe, których znaczenie równe jest sumie znaczeń ich części składowych.
Podobną funkcję pełni poprzedzanie frazeologizmów wyrazem przysłowiowy. I to ma na
celu - zbędne oczywiście - ostrzeżenie odbiorcy przed rozumieniem dosłownym, niejako
przypomnienie i podkreślenie, że oto używa się stałego, zidiomatyzowanego związku
frazeologicznego. W najlepszym razie, jeśli związek frazeologiczny poprzedzony wyrazem
przysłowiowy jest istotnie przysłowiem, mamy tutaj do czynienia ze swego rodzaju pleonazmem.
Najczęściej jednak określeniem przysłowiowy poprzedza się frazeologizmy nie będące
przysłowiami (wyrażenia, zwroty, frazy), a więc przysłowiowy jest tutaj nie tylko zbędny, ale i -
ściśle rzecz biorąc - błędnie użyty. Być może świadczy też, że w poczuciu ogółu mówiących
granice między przysłowiami a innymi idiomatyzmami nie rysują się zbyt wyraźnie.
Oto przykłady (wszystkie pochodzą z programów radiowych i telewizyjnych): Trwało to
tak długo, że gdyby rzeczywiście coś się zdarzyło, wszystko, co nastąpiłoby później, byłoby
przysłowiową musztardą po obiedzie; Jest to przysłowiowy gwóźdź do trumny; Nie odkładać na
przysłowiowe “za pięć dwunasta"; Problematyka każdej z nich to przysłowiowa kopalnia
tematów na tzw. godziny wychowawcze; Liczyć trzeba bardziej na przysłowiowy łut szczęścia, niż
zbytnio kierować się receptami.
W powyższych przykładach mamy do czynienia nie z przysłowiami, lecz z utartymi,
idiomatyczmymi wyrażeniami i zwrotami; musztarda po obiedzie, gwóźdź do trumny, (jest) za
pięć dwunasta, kopalnia tematów, lut szczęścia. Wyraz przysłowiowy, poprzedzający te
frazeologizmy, jest całkowicie zbędny, a w dodatku nieściśle użyty. Nadużywany w ten sposób,
staje się wyrazem modnym i niejako siłą rozpędu, inercyjnie, pojawia się w kontekstach, w
których już absolutnie nic nie usprawiedliwia jego użycia. Przykłady: Na dole, w Zakopanem, na
przysłowiowych Krupówkach, mówi się już tylko o Sylwestrze (nie ma żadnego przysłowia o
Krupówkach, ani żadnego stałego wyrażenia czy zwrotu z udziałem tej nazwy); Mamy
gospodarstwa różnej wielkości - od przysłowiowej działki aż do gospodarstw 15-, 30-,
100-hektarowych (nie ma przysłowia ani porzekadła o działce) itd. Przykłady można by, niestety,
mnożyć. Oto jak bezmyślne uleganie magii modnego wyrazu prowadzi prostą drogą od
pleonazmu aż do absurdu.
KŁASC GŁOWĘ POD EWANGELIĘ
W 1987 roku Adam Hanuszkiewicz wystawił w Łodzi Wesele w obsadzie studentów z
PWST. Spektakl zbulwersował zarówno widzów, jak krytyków teatralnych, którzy dali temu
wyraz w licznych recenzjach prasowych. “Życie Literackie" (1988/1/11) opublikowało obszerny
wywiad z reżyserem niemal w całości poświęcony scenicznej realizacji arcydzieła
Wyspiańskiego. Na pytanie Agaty Tuszyńskiej: “Czy nie zmienił pan zdania o swoim
przedstawieniu po usłyszeniu tych negatywnych opinii?" Adam Hanuszkiewicz odpowiada
następująco: Przykro mi, ale nie. [...] Każdy z nas robi swoje “Wesele", w ramach swojej
głupoty, swoich możliwości, sił, nadziei, talentu wreszcie. Na własną odpowiedzialność, zrobiłem
zgodnie z moim przekonaniem, głowę pod ewangelię kładę, że jest to z wszystkich interpretacji
tego dramatu najbliższa Wyspiańskiemu.
Co w tym kontekście znaczy: głową pod ewangelią kładę? Z pewnością tyle, co głową
dają, przysięgam, zapewniam. Nie jest to zgodne ze znaczeniem, jakie zwrotowi kłaść głowę pod
ewangelię przypisują polskie słowniki i w jakim się on utrwalił w tradycji. Naprawdę znaczy on
bowiem: 'niepotrzebnie narażać się na przykrości, niebezpieczeństwo' albo jak to zasugerował
Witold Doroszewski w poradniku językowym O kulturę słowa (1968, t. II, s. 57 - 58) - 'bez
wystarczających powodów narażać się na niebezpieczeństwo'. Jak widać, Adam Hanuszkiewicz
utożsamił go ze zwrotem głową dawać za co, a są to dwa zupełnie różne frazeologizmy.
Rzadko dziś używany zwrot kłaść głową pod ewangelią wywodzi się z dawniejszego
zdrową głowę kłaść pod ewangelię. We współczesnych wypowiedziach pojawia się raczej
sporadycznie i jak świadczy cytowany przykład, nie zawsze tam, gdzie powinien, i nie w takim
znaczeniu, jakie ma naprawdę. Młode pokolenie użytkowników polszczyzny już go prawie nie
zna. Przekonaliśmy się o tym zarówno na ćwiczeniach z kultury języka polskiego, które
prowadzimy ze studentami IV roku polonistyki na UAM, jak i analizując wypowiedzi bohaterów
powieści Romana Bratnego Losy (Warszawa 1973) i Rok w trumnie (Warszawa 1983). Otóż w
Losach Kacper mówi do ojca: Umieliście głupie głowy kłaść pod ewangelią, chociaż twoja
głowa, na przykład, była na pewno na tyle mądra, że widziałeś nonsens powstania. A poszedłeś.
A w Roku w trumnie Julian Patryk stwierdza: I myślą nawet, że z tego zazdrosnego zamroczenia
zrodził się potem ten gorliwy zetempowski akces. Bo dowiedzieliśmy się, że oni byli głupi. Że
głupią głowę kładli pod fałszywą ewangelią.
Wprawdzie dni tego zwrotu są już policzone, ale może jeszcze warto starać się go ocalić
od zapomnienia? A przynajmniej nie mylić z innymi.
KŁASC (POŁOŻYĆ) USZY PO SOBIE
Znanemu felietoniście “Polityki" sprzedano w sklepie śmierdzącego kurczaka. Odniósł go
zaraz i oddał kierowniczce, a całe to zdarzenie opisał następująco: Wychodząc ze sklepu po
oddaniu kierowniczce na zapleczu niefortunnego kurczaka, widziałem, iż te kurczaki sprzedaje się
dalej i nie wiedziałem, czy krzyknąć: “Ludzie, bądźcie czujni!", stać przed sklepem i odpędzać
klientów, czy też spuścić uszy po sobie i trzymać język za zębami (P 1985/12/16). Miał zatem do
wyboru: albo ostrzegać klientów, żeby nie dawali się nabierać na nieświeże kurczaki, albo
chwilowo zrezygnować z tego zamiaru, na razie nic nie mówić, a dopiero w przyszłości powrócić
do tej sprawy na łamach swego pisma. Co wybrał, wiadomo z “Polityki".
Ten sam felietonista przeżył i opisał kolejną, podobną do tamtej, sytuację, gdy chodziło o
ustosunkowanie się do podwyżek płac: Chciałem nawet wystąpić sam z tą propozycją, lecz
sparaliżował mnie strach, że zostanę uznany za dziennikarskiego maharadżę, który w imieniu
pariasów zrzeka się podwyżki, żeby zyskać tani poklask za kilkaset złotych miesięcznie. Spuściłem
więc uszy po sobie i w rezultacie wszyscy autorzy artykułów przeciwko inflacji, i ja z nimi,
nadstawiliśmy kieszenie (D. Passent, Bitwa pod wersalikami, Warszawa 1984, s. 320).
W opisie wspomnianych rozterek felietonista użył konstrukcji spuścić uszy po sobie. Bez
trudu można w niej rozpoznać elementy dwóch zwrotów synonimicznych: kłaść (położyć) uszy
po sobie i spuścić z tonu, które łączy wspólny odcień znaczeniowy 'spokornieć', a różni to, że
pierwszy z nich znaczy jeszcze tyle, co 'stchórzyć, przyczaić się'. Wobec tego innowacja spuścić
uszy po sobie jest wynikiem nieświadomego skrzyżowania obu przytoczonych zwrotów.
Ponieważ nie informuje o niczym innym niż każdy z nich z osobna, trzeba ją uznać za nadużycie
frazeologiczne.
Innowację spuścić uszy po sobie można również interpretować jako wynik przeróbki
zwrotu kłaść (położyć) uszy po sobie. Wiadomo bowiem, że charakteryzuje go wymienność
członu czasownikowego. W jej zakres wchodzą wyrazy kłaść i położyć, ale nigdy nie wchodził
czasownik spuścić, o czym przekonują cytowane w słownikach przykłady użycia tego
frazeologizmu.
Bez względu na to, czy innowację spuścić uszy po sobie uznamy za wynik kontaminacji
dwóch zwrotów, czy też za wynik rozszerzenia wymienności czasownika w jednym z nich -
pozostanie ona zbędną nowością, która tylko pozornie wzbogaca zasób frazeologii. Nie ma
bowiem potrzeby tworzenia nowych zwrotów po to tylko, by wyrażać nimi te same treści, które
sprawnie przekazują od dawna już istniejące.
Podobne do omówionych nadużycia mamy w następujących kontekstach: Stuliłem uszy
po sobie, ale nie dałem za wygraną (SP 1977/48/4); Żeby sprowokować bramkarza, wystarczy
nie stulić uszu po sobie, kiedy powie: wynoś się z klubu, no już! (K 1979/ 35/9). Innowacja stulić
uszy po sobie powstała ze skrzyżowania kłaść (położyć) uszy po sobie i stulić uszy 'bać się'.
Przypomnijmy, że zwrot (s)tulić uszy ma ściśle ograniczony zakres użycia - odnosi się go
bowiem do zwierzęcia, które się w danej sytuacji boi, a nie do odczuwającego strach człowieka.
Zlekceważono to ograniczenie w następującym zdaniu: Kto uważa, że kontrrewolucja w Polsce
jest rozbita, myli się. Stuliła uszy, chce przeczekać zły dla siebie czas (Rz 1982/29/2).
Kontrrewolucjonistami nie są zwierzęta, lecz ludzie!
KŁUĆ W OCZY
Zbigniew Menes opisał na łamach “Trybuny Ludu" (1987/43/3), jak to przez dwie
godziny [...] ekipy społecznych kontrolerów IRCH- wspomagane przez funkcjonariuszy
Wojewódzkiego i Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Kaliszu - dyskretnie obserwowały
wybrane kaliskie placówki handlowe, które prowadzą sprzedaż wyrobów alkoholowych. W czasie
akcji pod sklepy zajechało 26 wozów służbowych, zakupiono 52 butelki wódki i 4 butelki wina.
Przyłapani na gorącym uczynku przedstawiciele kilkunastu firm z Kalisza [...] okazywali wielkie
zdziwienie i zaskoczenie. Nic jednak nie mogli wskórać, gdyż butelki alkoholu i wina aż nadto
kłuły w oczy. Kontrolerzy sporządzili notatki, które trafić miały do zakładów pracy i
Wojewódzkiej Komisji Kontrolno-Rewizyjnej PZPR. Nabywcom alkoholu groziły kary.
W streszczonej notatce absorbuje nas użycie zwrotu kłuć w oczy. Współczesne słowniki
objaśniają jego znaczenie następująco: 'wywoływać zawiść, niechęć, denerwować, złościć', nie
zaś - jak to zdaje się wynikać z cytowanego kontekstu - 'rzucać się w oczy' czy 'zwracać na siebie
uwagę'. Na pewno nie może tu być mowy o tym, że zakup wódki wywołał zawiść czy niechęć u
kontrolerów, bo taka interpretacja czyniłaby całe zdarzenie śmiesznym, podważałaby intencje
przedstawicieli IRCh i milicjantów. Amatorzy zakupionych napojów nie tylko okazywali
zdziwienie i zaskoczenie, lecz zapewne starali się jakoś swój czyn wytłumaczyć, natomiast
rzucające się w oczy butelki skutecznie podważały zarówno wiarygodność ich zachowań w
nieprzyjemnej sytuacji, jak i wszelkie próby wyjaśnienia czynu. Kontrolerzy spisali notatki nie
dlatego, że się zirytowali samym kupnem alkoholu, lecz dlatego, że przedstawiciele kilkunastu
firm z Kalisza, w godzinach pracy, służbowymi wozami wybrali się po wódkę, kupili ją i mieli
przy sobie w momencie kontroli.
Wydaje się, że należało tu użyć zwrotu rzucać się w oczy lub zwracać na siebie uwagę,
nie zaś kłuć w oczy. Konstrukcje rzucać się w oczy i zwracać na siebie uwagę są synonimiczne
względem zwrotu kłuć w oczy, ale - jak to zwykle między synonimami bywa - różnią się od niego
tym, że nie mają zabarwienia ujemnego, nie wartościują określonej czynności, nie osądzają jej.
W notatce Służbowym po pół litra użyto zwrotu kłuć w oczy w zmienionym znaczeniu.
Dokonało się to pod wpływem jego synonimów. Wybór niewłaściwego synonimu zawsze
szkodzi treści wypowiedzi. Najczęściej sugeruje jej odbiorcy dodatkowe podteksty, których autor
nie przewidział i o których wcale nie myślał w chwili formułowania wypowiedzi.
KOŃ TROJAŃSKI
W dyskusji na temat statusu przyszłego rzecznika praw obywatelskich w Polsce
zorganizowanej przez Radę Wojewódzką PRON i opublikowanej w “Gazecie Poznańskiej"
(1986/299/3) pt. Trybun ludu czy koń trojański - jeden z mówców wyraził taką oto refleksję:
Obawiam się, czy to nie będzie koń trojański. Bywa przecież, że skarżący się, mówiąc na przykład
o bałaganie w przedsiębiorstwie, chce wygrać swoją, nie zawsze słuszną sprawę.
W jakim znaczeniu użyto tutaj starego zwrotu koń trojański? I czy rzeczywiście nadawał
się on do umieszczenia w tytule?
Władysław Kopaliński w Słowniku mitów i tradycji kultury (Warszawa 1985) pod hasłem
koń trojański wyjaśnia: “ogromny, drewniany koń z ukrytymi wewnątrz wojownikami,
pozostawiony pod Troją w 10. roku wojny przez Greków, którego Trojanie wprowadzili do
miasta, co stało się powodem ich klęski". I dalej informuje, że w przenośni zwrot ten znaczy tyle,
co 'zdobycz przynosząca zgubę, złowrogi, niebezpieczny podarunek'. Nieco inaczej objaśnia jego
znaczenie Mieczysław Szymczak w Słowniku języka polskiego: 'zdrada, rozłam dokonany przez
wroga, który dostał się podstępem do obozu przeciwnika; zdobycz przynosząca zgubę, ukryte
niebezpieczeństwo'. Jak widać, żadne z tych znaczeń nie pasuje do tytułu Trybun ludu czy koń
trojański, chyba żebyśmy go odczytali jako dylemat: rzecznik praw obywatelskich - trybun ludu
czy niebezpieczny podarunek dany temu ludowi przez władzę, co zresztą nie miałoby sensu w
tym kontekście, w którym się właśnie dyskutuje nad uprawnieniami tegoż rzecznika.
Lecz i dyskutant także niedokładnie znał znaczenie zwrotu, którym się efektownie
posłużył w starciu ze swoim przedmówcą. Ten jego przedmówca powiedział: Rzecznik jako
instytucja wymaga wsparcia. Siłę moralną powinien czerpać z władztwa sejmowego. Ważne jest
umacnianie roli Sejmu i budowanie jego autorytetu. Rzecznik musi zyskać bardzo wysoki
autorytet społeczno-moralny. Przedstawiciele praktyki obawiają się, że nie będzie mógł zbyt dużo
załatwić. Ale jeśli zrezygnujemy ze spraw indywidualnych i zostawimy go tylko z ogólnymi, to
osłabimy jego rolę. Otóż obstaje on przy tym, by rzecznik zajmował się również sprawami
indywidualnymi, a jego oponent opowiada się za tym, żeby rzecznika od tych właśnie spraw
indywidualnych uwolnić. I w swojej wypowiedzi wyraża obawę, że obywatele będą traktować
rzecznika tak, jak konia trojańskiego, tzn. podstępnie wyzyskiwać jego autorytet we własnych
rozgrywkach z zakładami pracy. W ich rękach rzecznik może stać się ślepym narzędziem w
nieuczciwej walce, gwarantującym zwycięstwo.
Lecz i taka interpretacja nie upoważnia tu do użycia zwrotu koń trojański, bo ów
drewniany koń to przecież nie to samo.
co żywy człowiek. Drewniany koń mógł zostać ślepym narzędziem w rękach podstępnych
Greków, ale rzecznik praw obywatelskich, podzielając jego los, od razu stanąłby na straconej
pozycji. Utraciłby autorytet!
KRECIA ROBOTA
Czyjeś podstępne, skryte działanie skierowane przeciwko komuś lub czemuś możemy
określić potocznym zwrotem krecia robota, np. Niedawno rekreacyjnie byłem w jednej wsi
województwa pilskiego. Spotkałem tam 19-letniego młodzieńca, który od. dwóch lat trenuje
podnoszenie ciężarów. Ponieważ nie znoszę tej konkurencji, zacząłem krecią robotę, pytając
chłopaka, czy dostrzega zagrożenia, jakie niesie uprawianie ciężarów (GP 1987/ 107/6); Jak
wam nie wstyd tak bezczelnie obrażać i wręcz poniżać swych czytelników, którzy w swej zdrowej i
uczciwej większości oddani są sprawie socjalizmu i pomyślności ludowej Ojczyzny, nie jak te
wyrzutki i męty społeczne, które upodobaliście sobie dopuszczać do głosu na swoich łamach dla
naszego upodlenia i upokorzenia. Nie przypadkiem za znak swej kreciej roboty i dywersji
ideologicznej przyjęliście hasło “Konfrontacji"' (Kon 1988/10/31).
W dziejach polszczyzny pojawił się on późno, bo dopiero pod koniec XIX wieku. Nowa
księga przysłów i wyrażeń przysłowiowych polskich pod red. J. Krzyżanowskiego (1969 - 1978)
przytacza jego pierwsze poświadczenie z tekstu z 1901 roku, a Słownik języka polskiego pod red.
W. Doroszewskiego cytuje go z utworów wydanych w latach 1936 - 1954. Był bardzo popularny
w powojennej publicystyce jako obrazowe określenie podstępnych działań wrogów nowego
ustroju. Obecnie nie przekracza sfery języka potocznego, w prasie pojawia się rzadko i nie
zawsze we właściwym znaczeniu.
Oto Paweł Szpecht w artykule Figura z szatni (W 1988/28/18-19), opisując karierę
zdegradowanego działacza ZMW, przywołuje następującą wypowiedź jednego z jego byłych
podwładnych: Organizacja młodzieżowa [...] jest jak szatnia. Chodzi w niej o to, by dostać jak
najwyższy numerek i cierpliwie czekać, aż jakaś życzliwa dłoń sięgnie do szatni i zabierze gdzieś
wyżej. Osób naprawdę zaangażowanych w codzienną, krecią robotę z młodzieżą jest bardzo
niewiele (s. 19). Dopuszczony do głosu przedstawiciel młodzieży nie odróżnia kreciej roboty od
mrówczej pracy, jego wypowiedź nie grzeszy precyzją, a poza tym jest wysoce nietaktowna
wobec tych działaczy ZMW, którzy swej organizacji nie utożsamiają z szatnią ani pracy w niej
nie traktują jako przepisu na zrobienie kariery politycznej. Autor artykułu w pełni podziela racje
swego rozmówcy, a zatem i dla niego krecia robota ma sens pozytywny. Nic dziwnego, że obaj
jako żywo przypominają anegdotycznego dyrektora z awansu, który, wręczając odznaczenie swej
długoletniej pracownicy, powiedział: dziękujemy wam, koleżanko, za krecią robotę.
LISTEK FIGOWY
Współczesne polskie słowniki informują, że zwrot listek figowy 'wstydliwa przesłona',
'symbol wstydliwości' wywodzi się z Biblii i zawiera w sobie aluzję do sytuacji, w której Adam i
Ewa po zjedzeniu zakazanego owocu okryli swą nagość figowym liściem.
W Słowniku języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego zilustrowano jego znaczenie
cytatem z pracy Franciszka Bujaka pt. Studia historyczne i społeczne (Lwów 1924): Listkiem
figowym, którym zaborcze monarchie najchętniej zakrywały wobec świata swój bezwstyd
rozbójniczy, było wyzwolenie ludu z niewoli szlachty, a w Słowniku frazeologicznym języka
polskiego Stanisława Skorupki - cytatem z Dziejów kultury polskiej Aleksandra Brucknera
(Warszawa 1939): Zapolska poodrzucała listki figowe i prawiąc bez osłonek o rzeczach szczelnie
(przynajmniej w beletrystyce) zasłanianych [...] wywołała zarzuty niemoralności.
Współcześnie zwrotu listek figowy używa się w nieco innym znaczeniu. Można by je
zdefiniować jako 'pretekst, pozór' czy nawet 'parawan' (w przenośnym znaczeniu), np. Wszystkie
aluzyjnie podawane interpretacje niektórych wydarzeń historycznych świadczą o tym, że w wielu
miejscach mamy do czynienia nie tyle z tygodniami kultury - wszystko jedno, chrześcijańskiej czy
innej - ile z tygodniami polityki. [...] Dla tych, niestety dosyć licznych imprez, zarówno kultura,
jak i chrześcijaństwo [...]. służyć mają jedynie za listek jigowy (TL 1987/6/4); Obiektywnie rzecz
biorąc, S. Bratkowski jest po prostu komentatorem Wolnej Europy, który w swoim domowym
warszawskim studio nagrywa audycje dla Monachium. [...] Współpraca z RWE przykryta jest
wstydliwie figowym listkiem niezależności, zasłoną prywatnych gazetek dźwiąkowych (EP
1986/219/2); [...] obecnie administracja Reagana sobie przypisuje zasługi za powrót Gwatemali
do cywilnych rządów. W istocie ten powrót został wymuszony prozaicznymi okolicznościami [...]
Zadłużenie, niekorzystna relacja cen w handlu zagranicznym, gospodarczy zastój, rosnące
bezrobocie, [...] niedostatek środków utrzymania armii i modernizowanie uzbrojenia - oto
właśnie te okoliczności, a na ich tle rachuby na wzmocnienie amerykańskiej przemocy [...]. Dla
jej odblokowania armia usunęła się w polityczny cień, zezwalając na wybór cywila, reformisty.
Potrzebny był figowy listek demokracji (TL 1987/173/4 - z artykułu Z. Antosa pt. Gwatemalski
listek figowy).
W cytowanych kontekstach figowy listek nie kojarzy się już z wstydliwą zasłoną, lecz w
ogóle z ukrywaniem czegoś pod czymś. Ukrywanie to nie musi dotyczyć rzeczy wstydliwych.
“Wyjściowe" znaczenie zwrotu zostało niejako rozszerzone i “przesunięte" w nieco innym
kierunku. Czy zatem nie narusza normy semantycznej? Wydaje się, że nie, choć lepiej byłoby w
niektórych kontekstach użyć zwrotu robić coś pod płaszczykiem czegoś, bo - przyznajmy - dość
dziwne sprawiają wrażenie innowacje typu figowy listek niezależności i figowy listek demokracji.
MIEĆ Z KIMŚ NA PIEŃKU
Stary polski zwrot mieć z kimś na pieńku znaczy tyle, co 'mieć z kimś porachunki, mieć
urazę do kogo' albo po prostu - 'być z kimś w konflikcie, mieć do kogo pretensje'. Przez całe
wieki jego odnośność realna nie przekraczała sfery stosunków międzyludzkich, o czym
dotychczas świadczy schemat jego łączliwości
leksykalnej: kto + ma na pieńku + z kim, np. Z dwoma utalentowanymi marszałkami
Richelieu miał na pieńku: pana de Bassompierre trzymał od 1631 r. w Bastyłii, pana de Toiras
usunął na boczny tor [...] (J. Baszkiewicz, Richelieu, Warszawa 1984, s, 315); Lokatorzy mają na
pieńku z właścicielem, on z nimi (GW 1987/170/6); Zenon Kliszko [...] ze mną specjalnie miał na
pieńku; gdy mówiłem, że jestem przeciwnikiem socjalizmu, replikował, że owszem widział takich,
ale we Wronkach, nie w Sejmie (W 1987/51 - 52/6 - w wypowiedzi Stefana Kisielewskiego).
Współcześnie jest on modyfikowany na różne sposoby. Przede wszystkim występuje w
takich kontekstach, w których mówi się o porachunkach między osobą i np. rzeczą, zjawiskiem:
To jest jakiś dysydent? Nie. Chyba nie. Oni wszyscy mają trochę na pieńku z reżimem [...] (K. T.
Toeplitz, Gorący kartofel, Łódź 1986, s. 44) albo o tym, że jakieś dwie rzeczy, dziedziny są ze
sobą w konflikcie: Teologia [...] zawsze miała z nauką na pieńku i małe są szanse na ich
porozumienie [...] (GP 1988/21/7 - cytat z “Trybuny Ludu"). Obie te innowacje: ktoś ma na
pieńku z czym i coś ma na pieńku z czym, choć znaczeniowo niezbyt odbiegają od swego
pierwowzoru, rażą jednak jako przenośnie drugiego stopnia: sam ich pierwowzór jest już przecież
metaforą!
Witold Doroszewski przytoczył w jednym ze swych artykułów fragment listu
nadesłanego do redakcji “Przekroju": Znajomy jest na pieńku ze swoją żoną. Nienawidzą jej,
twierdzi i szykuje się do rozwodu. I tak go skomentował: “gdy się chce powiedzieć, że ktoś ma do
kogo pretensje, że jest powaśniony z kimś, to się mówi: ma z kimś na pieńku, nie że jest z kimś na
pieńku. Zwrot jest na pieńku ze swoją żoną, śmieszy, bo w tej stylizacji odżywa dosłowna treść
połączenia wyrazowego: osoby będące na pieńku - mogą być ze sobą w najlepszej komitywie"
(W. Doroszewski, Język, myślenie, działanie, Warszawa 1982, s. 409). Zmiana mieć z kim na
pieńku na być z kim na pieńku zniweczyła sens tego frazeologizmu.
Zdarzyło nam się znaleźć jeszcze jedną innowację: mieć się z kimś osobiście na pieńku;
Jeszcze tylko wyraźna odmowa wypowiedzi - na pytanie dotyczące Stefana Bratkowskiego: “Nie
będę się wypowiadał, wiecie przecież, że mam się z nim osobiście na pieńku, więc nie mogę" (TL
1981/260/3 - w wypowiedzi A. Siwaka). Tu z kolei bez potrzeby zmieniono strofę czasownika
mieć i uzupełniono zwrot wyrazem osobiście. Jakże inaczej niż osobiście można mieć do kogoś o
coś pretensje, żywić do niego urazę?
Witold Doroszewski na marginesie rozważań o mieć z kimś na pieńku pisał: “Żeby dobrze
operować idiomatyzmami językowymi, trzeba mocno tkwić w tradycji językowej". Święte słowa!
NIE MIEĆ O CZYMŚ ZIELONEGO POJĘCIA
Zwrot nie mieć o czym zielonego pojęcia funkcjonuje w polszczyźnie od dawna i na ogół
znaczy tyle, co 'zupełnie się w czymś nie orientować, nic o czymś nie wiedzieć', np. Profesorów
ekonomistów, wybitnych specjalistów poszczególnych dziedzin życia gospodarczego i
społecznego w kołach rządowych uważa się za napuszonych mędrców, którzy nie mają zielonego
pojęcia o praktyce, mądrzą się tak, jakby zjedli wszystkie rozumy (M. F. Rakowski,
Rzeczpospolita na progu lat osiemdziesiątych, Warszawa 1981, s. 42); Ale o tych przepisach
Michalina P. nie miała zielonego pojęcia [...] (EP 1986/5/2); Człowiek ze stadionu opowiada o
ludziach, którzy tam pracowali. Najczęściej nie mieli zielonego pojęcia o tym, co i po co mają
robić (K 1987/11/16); Totalny bałagan w przemyśle rozrywkowym, niejasne przepisy, o których
ludzie odpowiedzialni za funkcjonowanie tego biznesu nie mają często zielonego pojęcia [...] -
sprzyjają powstawaniu poważnych machinacji finansowych (GP 1988/23/2); Niektórzy ludzie
sięgają do łaciny na zasadzie ni przypiął, ni przyłatał, znów dając dowód, że nie mają zielonego
pojęcia o właściwym znaczeniu słów [...] (SiL 1988/1/14).
Polskie słowniki odnotowują go również w postaci: nie mieć o czymś najmniejszego
pojęcia. Żaden natomiast nie poda je, by używano go w postaci: nie mieć o czymś bladego
pojęcia. A ta właśnie innowacja jest ostatnio modna, zwłaszcza w wypowiedziach publicystów.
Oto wybrane przykłady jej użycia: [...] instruktor dobiera repertuar, jest inscenizatorem,
reżyserem [...] autorem muzyki, kostiumów i całej reszty. A przede wszystkim nie zadaje sobie
trudu, by wytłumaczyć swym poddanym, w co ich pakuje i po co [...]. Po prostu on sam nie ma
bladego pojęcia, co można i należy powiedzieć, wystawiając spektakl na motywach [...] “Łysej
śpiewaczki" E. Ionesco (W 1987/11/27); Krzysztof Tyszkiewicz był dla tych izolacjonistów
wcieleniem zdumiewającego esprit, o którego istnieniu nad Wisłą nie mieli bladego pojęcia (SiL
1987/27/14); Bohdan Zadura, pupil “Twórczości", pokazał kiedyś, i to na łamach “Literatury na
Świecie", że nie ma najbledszego pojęcia o rosyjskim [...] (SiL 1987/44/14); -[...] dziatwa
szkolna nadal nie wie, jakim cudem przeżyli ich rodzice, nie ma bladego pojęcia, skoro wapniaki
nie byli bikiniarzami [...] (W 1987/27/23).
Innowacja ta dała początek kolejnej: mieć blade pojęcie o czymś: Myślę, że o siłowym
baskecie [...] koszykarki mają blade pojęcie [...] (Sp 1987/80/4).
Obie innowacje (nie mieć o czymś bladego pojęcia, mieć o czymś blade pojęcie) nie są
poprawne, bo zielony to przecież nie blady. Wprawdzie przymiotnik blady może przenośnie
znaczyć tyle co 'nikły, słaby', ale wtedy staje się określeniem światła, nie pojęcia. Nie ma też
wówczas nic wspólnego ze znaczeniem, 'niedojrzały', a właśnie do tego znaczenia odnosi się
aluzja zawarta w zwrocie nie mieć o czym zielonego pojęcia. Wymieniając przymiotnik zielony
na blady, mimowolnie tę aluzję zacieramy. Wymiana przymiotnika zielony na blady mogła
powstać pod wpływem niemieckiego: keinen blasse Ahnung von etwas haben.
Z naszych rozważań usunęliśmy spostrzeżenia dotyczące błędów zawartych w cytatach z
“Wprost": błąd gramatyczny dziatwa - ich. rodzice oraz błąd leksykalny autor kostiumów.
NOGA SIĘ KOMUŚ POWINĘŁA
Tygodnik “Wprost" (1988/47/3) w stałej rubryce “Notatnik kulturalny" podaje, co
następuje: 35-letnia Polka Teresa Orłowska (mieszkanka Dębicy, od 7 lat przebywająca w RFN)
zrobiła błyskotliwą karierę w zachodnioniemieckim przemyśle pornograficznym. Jest ona
właścicielką najlepiej prosperującej w tym kraju wytwórni rejestrujących na kasetach
magnetowidowych obrazy porno. Jej firma - Teresa Orłowski Video – sprzedaje miesięcznie ok. 8
tys. kaset. Roczny zysk -firmy szacowany jest na 15 mln marek. Ostatnio jednak pani Teresie
noga się potknęła, bowiem policja, która od dłuższego już czasu śledziła jej poczynanie -
oskarżyła ją o naruszenie przepisów celno-skarbowych, tzn. nieuiszczenie odpowiednich opłat (tą
drogą zaoszczędziła 43 tys. marek). Gwiazdą porno ukarano grzywną w wysokości 50 tys. marek,
ale interes rozwija się nadal świetnie.
Notatka zawiera sensacyjną wiadomość o przykrej przygodzie Teresy Orłowskiej z
policją i urzędem skarbowym. Producentce filmów porno nie udało się bowiem ich przechytrzyć
- za oszustwo podatkowe została przykładnie ukarana grzywną. Autor notatki wyraża tę treść za
pomocą obrazowej konstrukcji: pani Teresie noga się potknęła.
Konstrukcja komuś noga się potknęła - to nic innego, jak wynik niefortunnej modyfikacji
zwrotu noga się komuś powinęła, który znaczy mniej więcej tyle, co 'komuś się nie powiodło, nie
udało; ktoś doznał niepowodzenia'. Słownik poprawnej polszczyzny (1973) ostrzega przed
wymienianiem w nim czasownika powinąć się na podwinąć się, tymczasem - jak się okazuje -
należałoby również przestrzegać przed wymianą powinąć się na potknąć się, gdyż i ona stać się
może nieodpartą pokusą dla propagatorów fałszywej wynalazczości frazeologicznej.
Czasowniki potknąć się i powinąć się są wprawdzie synonimami, ale w omawianym
zwrocie utrwalił się tylko len drugi, do dziś wymienny nie z potknąć się, lecz z pośliznąć się, o
czym świadczy odnotowywana w słownikach para wariantów: nogo się komuś powinęła - noga
się komuś pośliznęła. Drobna różnica w treści czasowników potknąć się i powinąć się
spowodowała to, że każdy z nich inaczej ukształtował swoją łączliwość leksykalną. Dziś
czasownik potknąć się ma łączliwość swobodną, może pojawiać się w różnych kontekstach,
natomiast czasownik powinąć się - ściśle ograniczoną do kontekstu zwrotu noga się komuś
powinęła i poza nim w ogóle się nie pojawia. Utknąwszy w zwrocie, stał się archaizmem
leksykalnym. Pozwólmy mu tam pozostawać jak najdłużej. Niech nadal świadczy o bogactwie
naszej mowy.
W treści zwrotu noga się komuś powinęła (pośliznęła) nie wyczuwamy dziś żadnej
nielogiczności, w treści innowacji noga się komuś potknęła - natychmiast ją wyczuwamy, bo
przecież nie noga się komuś potyka, lecz ktoś się potyka. Jest to zarazem drugi argument przeciw
niefrasobliwemu przetwarzaniu noga się komuś powinęła na noga się komuś potknęła.
W naszych rozważaniach pominęliśmy rażący błąd składniowy w cytowanej notatce: jest
ona właścicielką najlepiej prosperującej [...] wytwórni rejestrujących [...] obrazy.
PAKOWAĆ COS DO JEDNEGO WORKA
Umieszczony w tytule zwrot jest jednym z wariantów frazeologizmu wrzucać co do
jednego worka, czyli 'pomieszać różne sprawy, mylnie je uprościć, zignorować istniejące między
nimi różnice'. Czy poprawnie go użyto w następującym kontekście: Uznawanie każdego, kto ma
styczność z piórem, instrumentem muzycznym, deską rysowniczą, sceną, sztalugami albo kamerą
- za twórcę, to po prostu myślowy schemat. Jest też takie pakowanie do wspólnego worka
uznanych pisarzy i poetów oraz malarzy i rzeźbiarzy, kompozytorów i artystów, ludzi
projektujących znamienite budowle, jak też związanych z kinematografią - z tymi, co ledwo
zapoczątkowują działalność, grubym nieporozumieniem (GW 1986/285/3)?
Zanim na to pytanie odpowiemy, podkreślmy, że całkowicie podzielamy wyrażony tu
pogląd autora broniącego wartości i statusu twórcy. Zastrzeżenia budzi natomiast sformułowanie
tego sądu, w tym deformacja utartego zwrotu pakować coś (kogoś) do jednego worka. Innowacja
pakować kogoś z kimś do wspólnego worka jest wynikiem skrzyżowania dwóch zwrotów o
podobnym znaczeniu: wspomnianego już z pakowaniem do worka i sprowadzać coś do
wspólnego mianownika w znaczeniu: 'wyrównać różnice', 'umieszczać co z czym na wspólnej
płaszczyźnie'. Podobieństwo znaczeń zasadza się na tym, że oba informują o wyrównywaniu
różnic między dwoma zjawiskami. Lecz każdy w trochę inny sposób: w zwrocie wrzucać coś
(kogoś) do jednego worka aktualizuje się to, że znoszeniu różnic nie towarzyszy żadna refleksja,
zastanowienie się, namysł; w sprowadzać coś do wspólnego mianownika - chodzi właśnie o to, że
wyrównywanie różnic jest z góry założone, a zatem jest działaniem świadomym, przemyślanym i
celowym.
Do cytowanego kontekstu lepiej pasowałoby użycie pakować kogoś z kimś do jednego
worka niż sprowadzać coś do wspólnego mianownika. Nie byłoby to również sprzeczne z
intencją piszącego, albowiem podejmuje on walkę z samorzutnie utrwaloną tradycją
deprecjonującą twórczość i twórców. Ktoś, kto ją zapoczątkował, na pewno nie zakładał sobie
takiego celu, żeby jego działanie doprowadziło po jakimś czasie do zmiany obu wspomnianych
pojęć. Tradycji zaplanować się chyba nie da.
POŁKNĄĆ BAKCYLA
Jednym z upowszechniających się dziś zwrotów jest połknąć bakcyla 'zainteresować się
czymś namiętnie, stać się gorącym zwolennikiem czegoś, polubić coś'. Nie ma go jeszcze ani w
Słowniku języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego, ani w Słowniku frazeologicznym S.
Skorupki, a wszedł dopiero do Słownika języka polskiego pod red. M. Szymczaka (1979 - 1981).
W różnych wypowiedziach pojawia się w zmienionej postaci, np. połknąć bakcyl:
Osiedlili się w Trzebieży. Rybołówstwa nauczył ją mąż. Przebrnęła przez trudne początki,
połknęła bakcyl męskiego zawodu. Łowi od pięćdziesiątego czwartego roku (MiZ 1983/22/3);
Wielu połknęło bakcyl... (EP 1984/229/3 - tytuł artykułu); Dzięki pracy w poznańskim KDS (Klub
Dziennikarzy Studenckich) wielu połknęło bakcyl dziennikarstwa (EP 1984/229/ 3); Hanna
Juszczyc miała dwie pasje: podróże i interesy. Bakcyl podróżowania połknęła była
najprawdopodobniej, gdy odwiedziła małżonka. Piaski Libii, słońce, wielbłądy, egzotyczni
tubylcy - wszystko to mocno utkwiło w pamięci pani Hanny i zrodziło określone marzenia na
przyszłość (W 1986/7/14); złapać bakcyl: Adam Zyguła ma dwie pasje - samochody i wiersze.
Bakcyl poezji złapał jeszcze w szkole - w Technikum Samochodowym w Poznaniu (GP
1986/51/4); złapać bakcyla: Wydaje mi się jednak, że Chochlik skaczący po numerach pewnych
tytułów prasowych wchłonął w siebie atmosferę panującą w redakcjach. Złapał bakcyla - jak
pięknie mówią w telewizji panie i panowie pytani przez reporterów, dlaczego np. malują na szkle
czy uprawiają ogródek (P 1984/43/15); chwycić bakcyla: Rozdania wypadły remisowo. Kiedy
Zbyszek uznał, że frajer jest już gotowy, że chwycił bakcyla gry, wróciła z kuchni (W 1985/26/12)
i spróbować bakcyla: Było pięknie, chociaż deszczowo i nie ciepło. Czar jezior przyciągnie
każdego, kto chociaż raz spróbował bakcyla Mazur (TL 1984/180/8). Czy te innowacje są
poprawne?
Słowniki podają, że bakcyl - to bakteria, zarazek. Przenośne znaczenie konstrukcji
połknąć bakcyla rozwinęło się z obserwacji nad zarażaniem się niektórymi chorobami: może ono
nastąpić przez połknięcie zarazka. Tradycja nie wspomina tu o spróbowaniu, chwyceniu czy
złapaniu bakcyla, lecz tylko o połknięciu go. Zmieniając czasownik potknąć na spróbować,
chwycić, złapać, wyraźnie się jej sprzeniewierzamy. Tworzymy konstrukcje bezsensowne, jak
spróbować bakcyla i chwycić bakcyla, albo takie, którym nieświadomie nadajemy sens ironiczny
(złapać bakcyla), tym samym dyskredytując czyjeś szlachetne pasje. O tym, że czasownik złapać
w połączeniu z nazwami niektórych chorób tworzy konstrukcje wulgarne, dyskretnie wspomniał
R. M. Groński w felietonie, z którego pochodzi cytowana wyżej innowacja złapać bakcyla.
Zmiana połknąć bakcyla na połknąć bakcyl powstała zapewne pod wpływem zwrotu
połknąć haczyk 'dać się zwieść, oszukać; uwierzyć pozorom, pięknym słowom itp.' Oba mają
bowiem ten sam schemat składniowy: czasownik + rzeczownik w bierniku. Lecz bakcyl jako
rzeczownik żywotny przybiera w bierniku l.p. końcówkę dopełniacza, czyli -a (bakcyla), a
haczyk jako rzeczownik nieżywotny ma w bierniku l.p. końcówkę mianownika, czyli zerową
(haczyk). Konstrukcje potknąć bakcyl, złapać bakcyl naruszają utrwaloną normę gramatyczną.
Świadczą o tym, że w poczuciu językowym wielu użytkowników dzisiejszej polszczyzny pojęcie
żywotności czy nieżywotności takich rzeczowników, jak bakcyl, wirus i zarazek nie rysuje się
zbyt jasno. Normatywiści opowiadają się za dwiema równouprawnionymi formami bierninika l.p.
od wirus: wirusa//wirus (oglądać wirusa - oglądać wirus), natomiast nie przewidują tej
możliwości w odniesieniu do obu pozostałych rzeczowników. Bakcylowi przypisują cechę
nieżywotności. Dlatego mamy: połknąć bakcyla, ale wykryć zarazek.
PORYWAĆ SIĘ Z MOTYKĄ NA SŁONCE
O kimś, kto w jakiejś sytuacji podejmuje się zadań niemożliwych do wykonania, zadań
ponad jego siły, mawiamy, że porywa się z motyką na słońce. Ten zwrot istnieje w polszczyźnie
od końca XVI wieku. Dziś charakteryzuje się wymiennością członu czasownikowego (porywać
się, zrywać się, rzucać się, iść, wybierać się) oraz tym, że oba jego człony rzeczownikowe
(motyka, słońce) nie przybierają formy liczby mnogiej ani nie mogą być zastępowane innymi
rzeczownikami.
Najczęściej spotyka się go w postaci porywać się (porwać się) z motyką na słońce:
Jeszcze przed dwoma laty wydawało się że młodzi mieszkańcy Lubrza [...] porywają się z [...]
motyką na słońce (GP 1986/236/4); Szef Monaru [...] zapowiada następną akcją młodzieży:
doprowadzenie do porządku szaletów w całym kraju. Naszym zdaniem akcja musi spalić na
panewce. W Polsce łatwiej porwać się z motyką na słońce niż ze ścierką na... (P 1986/46/16 - w
rubryce “Coś z życia")- Czasem pojawia się również w postaci wybierać się z motyką na słońce,
np. w wypowiedzi profesora Macieja Wiewiórowskiego: Byli nawet tacy, którzy mówili, że
wybieram się z motyką na słońce, że robią krzywdą młodym ludziom, że niszczą ich, wpuszczając,
w dziedziną, w której sam nie mam wielkiego doświadczenia (W 1986/ 44/5). Trudno natomiast
znaleźć jego warianty z czasownikami rzucać się, zrywać się itp.
Odnajdujemy za to takie konteksty, w których wymienia się człon słońce na księżyc, np.:
Na jednym zebraniu ktoś, zresztą bez złości, powiedział: Ossowski porywa się z motyką na
księżyc! - To co z tego, jeśli się nam to uda? - odpalił przewodniczący (EP 1979/62/5); Kiedy
podejmowaliśmy w naszej gminie walką ze złem i niepraworządnością [...] tzw. doświadczeni
towarzysze odradzali nam to, mówiąc, iż z własnej praktyki wiedzą, że nigdy się to dotychczas w
partii nikomu nie opłaciło. Z kolei mądrzy ludzie bezpartyjni mówili nam, że porywamy się z
motyką na księżyc (TL 1986/247/3). Innowacja porywać się z motyką na księżyc niewiele zmienia
sens swego pierwowzoru, ale narusza tradycję jego użyć. Lepiej zatem być z tą tradycją w
zgodzie.
Natomiast niewątpliwym błędem jest innowacja polegająca na nadaniu członowi motyka
formy liczby mnogiej: Może więc nasza historia była rzeczywiście historią ludzi nierozważnych,
wariatów, co szli z motykami na słońce i wołali: “Polska"! (Polon 1978/1/4). Forma motykami
ma znaczenie konkretniejsze od formy motyką, co kłóci się z ogólnym, metaforycznym
znaczeniem całego zwrotu. Nie chodzi przecież o to, że ktoś naprawdę idzie (porywa się) z
motyką na słońce, lecz o to, że postępuje nierozważnie, nie liczy się z rozsądkiem, brakuje mu
poczucia rzeczywistości. Zmiana formy członu motyka tak silnie konkretyzuje znaczenie całości,
że pozbawia cały zwrot sensu albo inaczej mówiąc - udosłownia go.
ODDAĆ KOMUŚ OSTATNIĄ POSŁUGĘ
Autor notatki “Zwłoki ofiar UB pod śródmiejskim parkingiem" (GW 1990/31/6)
przypomina, że podczas wyburzania domów przy ul. 27 Grudnia w Poznaniu zatarto ślady po
więzieniu śledczym Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, w którym wielu więźniów straciło
życie i zostało pochowanych w tym miejscu, gdzie obecnie jest parking. Z inicjatywy Związku
Więźniów Politycznych na tym parkingu ma zostać umieszczona tablica pamiątkowa, ale nie
można jednak wykluczyć, że w przypadku potwierdzenia hipotezy o grzebaniu w tym miejscu
zamordowanych Polaków, stosowne instytucje zarządzą rozkopanie terenu i ekshumację
szczątków ofiar UB, którym - chociaż bezimiennym - będziemy mogli oddać ostatnią przysługę.
Czy treść “pochować, pogrzebać kogoś, wziąć udział w czyim pogrzebie" wyrażamy dziś
zwrotem oddać komuś ostatnią przysługę, czy zwrotem oddać komuś ostatnią posługę? Słownik
poprawnej polszczyzny (1973) wyraźnie ostrzega przed użyciem oddać komuś ostatnią przysługę
i opowiada się jednoznacznie za oddać komuś ostatnią posługę. Werdykt ten nawiązuje do opinii
wyrażonej przez Witolda Doroszewskiego w poradniku językowym O kulturze słowa (Warszawa
1962, s. 122): “Wyraz posługa w liczbie pojedynczej poza tym zwrotem nie jest dziś używany,
istnieje on w języku tylko jako część składowa zwrotu oddać komu ostatnią posługę, który należy
do tzw. idiomatyzmów, czyli zwrotów mających znaczenie konwencjonalne, nie będące sumą
znaczeń składających się na nie wyrazów. Oddać albo spełnić ostatnią posługę znaczy 'wziąć
udział w czyimś pogrzebie', można to rozumieć jako spełnienie czegoś, co się należy pamięci
zmarłego, ale nie jest to przysługa oddana nieboszczykowi, bo przysługa to czynność przynosząca
komuś pożytek', jeżeli nie jest przysługą niedźwiedzią. Nieboszczyk jest poza zasięgiem przysług
i użycie tej formy w zwrocie [...] byłoby niewłaściwe".
Cytowana notatka o ofiarach prześladowań zawiera w sobie rażący zgrzyt semantyczny:
zapowiedź uczczenia ich pamięci jest tak sformułowana, jakby chodziło również o przyniesienie
im pożytku, gdy tymczasem są już oni poza zasięgiem wszelkich przysług.
PRZY CUDZYM OGNIU UPIEC WŁASNĄ PIECZEŃ
We wrocławskim tygodniku “Sprawy i Ludzie" (1987/8/15) ukazał się artykuł Ryszarda
Niemca pt. Kiedy balast bierze górą ... Autor porusza w nim sprawę przygotowań znanego
żeglarza Henryka Jaskuły do ponownego wyruszenia w rejs dookoła świata na jachcie “Dar
Przemyśla". Przemyscy działacze żeglarstwa robili wszystko, by do tej wyprawy nie dopuścić.
Przypomnieli wydarzenia z 1979 roku, kiedy to powracającego z rejsu Henryka Jaskułę fetowano
w Gdańsku, a potem w telewizji. Odbywało się to co prawda bez specjalnego przyzwolenia
żeglarza, ale zgodnie z ówczesną propagandą sukcesu. Teraz działacze twierdzą, że jacht jest
własnością społeczną, mają do niego prawo również inni żeglarze. I oni to właśnie, już bez
Henryka Jaskuły zaplanowali rejs po Morzu Śródziemnym. Wiadomo, że nie można ich
przyrównywać do mistrza, którego przy okazji pomawiają o nieudolność i błędy w żeglowaniu w
przerwanej przez niego wyprawie z 1984 roku.
Ryszard Niemiec tak pisze o działaniach żeglarzy z Przemyśla: Na tej atmosferze
swoistego zawstydzenia piecze swoją zaściankową pieczeń grupa nieszczęśników mieniących się
“rywalami" Jaskuły do jachtu. Rozpoznajemy tu aluzję do starego zwrotu przy cudzym ogniu
upiec swoją pieczeń, 'korzystając z tego, że ktoś załatwia swoją sprawę, załatwić własną;
skorzystać z okazji nadarzającej się komuś innemu' - albo jak krótko informuje Nowa księga
przysłów polskich (Warszawa 1970): 'skorzystać z cudzej pracy'. Autor rozumie ten zwrot dość
osobliwie. Używa go tak, jak by znaczył tyle, co 'skorzystać z nadarzającej się okazji, by komuś
zaszkodzić'. Działacze z Przemyśla nie korzystają bowiem z cudzej pracy ani nie wyzyskują dla
swoich celów nadarzającej się komuś innemu okazji. Sami przecież najpierw wytworzyli pewną
atmosferę wokół Henryka Jaskuły i jego wyczynu z 1979 roku, przypomnieli nieudany rejs z
1984 roku, by przeszkodzić zamiarom wielkiego żeglarza. Szukali pretekstów, znaleźli je i chcą
wyzyskać dla własnych celów. Dla wyrażenia tej treści zwrot z pieczenia wcale się nie nadaje. W
ogóle nie powinno się go tu przywoływać.
Innowacja na atmosferze [...] piecze swoją zaściankową pieczeń grupa nieszczęśników
[...] - jest tworem nieudanym zarówno pod względem formy, jak i pod względem treści.
Przypomina sprzedaż bubla w atrakcyjnym opakowaniu. Silenie się na oryginalność wypowiedzi
opłacone ceną najwyższą: zniekształceniem jej treści. Cały ten kontekst jest nieporadny,
nielogiczny i żenujący.
ROZPĘDZIĆ NA CZTERY WIATRY
Na łamach tygodnika “Wprost" (1988/16/20-22) ukazał się artykuł Błażeja
Baraniaka-Leszczyńskiego pod kokieteryjnym tytułem Teatr w zbyt ciasnych reformach,
poświęcony współczesnemu życiu teatralnemu i sytuacji teatru w Polsce. Podobno teatr ma być
zreformowany, ponieważ państwa jako mecenasa nie stać już na dopłacanie do biletów ani na
utrzymywanie “zetatyzowanych" aktorów. Wyjściem z impasu byłoby pozamykanie niektórych
scen, ale obecnie nie jest to takie proste, jak by się mogło wydawać. Tę myśl wyraża autor
następująco: Wątpię, czy znajdzie się urzędnik, który podejmie decyzję o zamknięciu tej czy innej,
choćby najpodlejszej, najbardziej niepotrzebnej i niechcianej sceny. Pewnie, że byłoby lepiej,
gdyby ministerstwo finansowało tylko kilka państwowych teatrów. A jeszcze idealniej - gdyby
bogatsze miasta utrzymywały swoje sceny, traktując je jako wizytówką własnych ambicji i
możliwości. Całą resztą nieudanych scen można by rozpuścić na cztery wiatry, radząc życzliwie,
aby troszczyły się same o siebie. Ale kto dokona takiej brutalnej rewolucji? (s. 21).
Odsuńmy na bok dylematy autora, a zatrzymajmy uwagę na tym, w jaki sposób posłużył
się starym polskim zwrotem, który słowniki definiują jako 'rozpędzić na wszystkie strony,
gwałtownie, brutalnie i bezpowrotnie'. W polskiej tradycji utrwaliły się trzy jego warianty:
rozpadzie na cztery wiatry, rozproszyć na cztery wiatry i wygnać na cztery wiatry. Niestety,
wymienność czasownika nie obejmuje tu wyrazu rozpuścić, a autor artykułu o to właśnie słowo
ją rozszerzył, stwarzając innowację rozpuścić na cztery wiatry. Czy jest poprawna?
Na pewno nie i to z paru powodów. Po pierwsze - czasownik rozpuścić (bez względu na
to, w którym ze swoich znaczeń został tu użyty) nie ma w swej treści nic, co by wskazywało na
gwałtowność i brutalność oznaczonego nim działania, a ponadto w odniesieniu do realiów teatru
może znaczyć tyle, co 'rozwiązać jakiś zespół'. Nietrudno zauważyć, że nie można go wtedy
uzupełniać wyrażeniem na cztery wiatry, gdyż cała konstrukcja staje się bezsensowna i wypacza
intencje twórcy wypowiedzi. Po drugie - innowacja rozpuścić na cztery wiatry nie jest
semantycznie zestrojona z kontekstem. W jej otoczeniu pojawiają się słowa życzliwie, brutalna,
rewolucja, które sugerują, że działanie nią oznaczone jest życzliwe i zarazem brutalne. Ta
swoista ekwilibrystyka słowna demaskuje nieudolność stylistyczną piszącego, któremu łatwiej
zwrot przetworzyć niż zapamiętać, co naprawdę znaczy. Po trzecie wreszcie - innowacja
rozpuścić na cztery wiatry jest tzw. metaforą drugiego stopnia, czyli nadużyciem schematu
łączliwości leksykalnej jej pierwowzoru. Zwrot rozpędzić na cztery wiatry ma odnośność realną
ograniczoną do stosunków międzyludzkich (w Biblii, skąd pochodzi, do relacji: Bóg - człowiek),
a tym samym jedynie poprawny schemat jego łączliwości ma postać: kto + rozpędził na cztery
wiatry + kogo. W cytowanym kontekście mamy jednak: kto + rozpuścił na cztery wiatry + co.
Wprawdzie wyrazy teatr, scena, aktor są semantycznie styczne, ale ich desygnaty nie są tożsame:
aktor pracuje na scenie, lecz sam sceną nie jest.
SPOCZĄĆ NA LAURACH
W “Gazecie Poznańskiej" (1988/236/4) ukazała się notatka pt. Bez osiadania na laurach.
Jej treść dotyczy pewnego wydarzenia w życiu wsi Lubrze w gminie Krzykosy. Otóż młodzi
mieszkańcy tej wsi wyremontowali starą oborę i przeznaczyli ją na swój klub. Naczelnik gminy z
początku im ten pomysł odradzał, nie wierzył bowiem, że tego dokonają. Młodzi się jednak
uparli, dziś mają już klub, a w planie - budowę boiska i placu zabaw dla dzieci. Nie poprzestali
więc na tym, czego dokonali, czekają tylko na sposobną chwilę, by ten plan zrealizować. Autor
notatki tak to ujmuje: Nie zrezygnowali z niczego. Nie osiedli na laurach i gdy tylko w kasie
gminnej będzie nieco bogaciej, natychmiast zabiorą się do pracy. Wszak udowodnili sobie i
innym, że słów na wiatr nie rzucają.
W stylizacji tej wypowiedzi jest pewien zgrzyt, mianowicie - innowacja nie osiąść na
laurach, z którą łączy się również tytuł: bez osiadania na laurach. Rozpoznajemy w niej wynik
skrzyżowania dwóch polskich zwrotów: spocząć na laurach i osiąść na mieliźnie. Pierwszy
znaczy tyle, co 'zaprzestać jakiejś działalności zadowoliwszy się dotychczasowymi
osiągnięciami', drugi - wywodzący się z przenośni “morskiej" - tyle, co 'zaprzestać działalności,
nie osiągnąć celu; zrezygnować z pierwotnych zamiarów'. Jak widać, mają one wspólny element
treści: 'zaprzestać działalności', ale każdy z nich ujawnia inny powód tego zaprzestania. I właśnie
to je różni. I trzeba o tym pamiętać, by ich nie utożsamiać i nie krzyżować. By nie tworzyć
absurdów.
Innowacja osiąść (osiadać) na laurach wyraża treść zgoła odmienną od zamierzonej
przez jej twórcę. Czasownik osiąść (osiadać) znaczy m.in. tyle, co 'zająć (zajmować) miejsce,
obsiąść (obsiadać) co'. I właśnie to znaczenie aktualizuje się w zwrocie osiąść na mieliźnie.
Pierwotnie odnoszono ów zwrot do takiej sytuacji, w której statek ugrzązł czy utknął na
mieliźnie, czyli niejako “usiadł" na piasku. Dlatego osiąść na laurach znaczy dosłownie, tj.
usiąść na nich tak, jak się siada na trawie, krześle czy kanapie. Ładny to komplement dla
młodych ludzi z Lubrza!
Zwrot spocząć na laurach bywa też przekształcany na siąść na laurach, co jest takim
samym nadużyciem, jak wyżej omówione. Innowację siąść na laurach odnalazłem w monologu
bohatera powieści Jerzego Wawrzaka Patron dla bocznej ulicy (Warszawa 1980, s. 106): W
każdym razie spotkało się w tym mieście [...] kilku ludzi z charakterem i coś z tego wynikało. A że
nie są nadwrażliwcami pokornego serca, istnieją wszystkie przesłanki, że nadal coś będzie
wynikać, że tak łatwo nie popuszczą danej im szansy i nie siądą na laurach.
Słownik poprawnej polszczyzny pod red. W. Doroszewskiego i H. Kurkowskiej (1973)
podaje tylko: spocząć na laurach. Słownik języka polskiego pod red. M. Szymczaka (1978 -
1981) dopuszcza również usiąść na laurach, ale jest to na pewno błąd w sztuce redaktorskiej.
Szkoda, że upowszechniony przez popularny słownik!
WYJŚĆ OBRONNĄ RĘKĄ
Jesienią 1988 roku w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej “Studio" wystawiono
w postaci monodramu znany utwór Tadeusza Różewicza Stara kobieta wysiaduje. W recenzji z
tego przedstawienia (W 1988/46/28 - 29) Jan Janusz Tycner pochwalił autorów przeróbki
dramatu za sprawną kompilację różnych tekstów T. Różewicza oraz za to, że potraktowali
didaskalia sztuki jako materiał sceniczny i wyszli z tego pomysłu obronną ręką (s. 29). Ich zabiegi
redakcyjne pozwoliły bowiem zredukować liczbę osób dramatu Stara kobieta wysiaduje do
jednej i tym samym przekształcić go w monodram, który świetnie wykonała Irena Jun.
Zastanówmy się nad użyciem zwrotu wyjść obronną ręką. Znaczy on tyle, co 'mimo
niebezpieczeństwa nie doznać szwanku, szczęśliwie uniknąć szkody, straty', a wchodząc do
kontekstów, realizuje następujący schemat łączliwości leksykalnej: kto + wyszedł obronną ręką +
z czego. Czy jednak można go łączyć z wyrazem pomysł i pisać, że ktoś wyszedł obronną ręką z
pomysłu?
Wydaje się, że innowacja wyjść z pomysłu obronną ręką jest tu nadużyciem. Sam pomysł
przeróbki sztuki Stara kobieta wysiaduje na monodram w niczym jeszcze nie zagrażał aktorce
Irenie Jun i reżyserowi Markowi Chojnackiemu, na jego realizację mieli bowiem zgodę samego
Różewicza, a więc osoby najbardziej w tym zainteresowanej. Natomiast realizacja tego pomysłu
mogła zagrozić wartościom sztuki Stara kobieta wysiaduje i tym samym dobremu imieniu jej
twórcy, gdyby reżyser i aktorka dokonali jej niesprawnie i nieudolnie. Tymczasem przeróbka w
pełni się udała, wystawiony monodram spotkał się z życzliwym przyjęciem zarówno ze strony
publiczności, jak i ze strony krytyki teatralnej, o czym świadczy m.in. recenzja J. J. Tycnera.
Irena Jun i Marek Chojnacki, przekształcając sztukę T. Różewicza w monodram, wpadli
na pomysł, by didaskalia przesunąć do tekstu głównego. Zrealizowali go szczęśliwie. I tak
właśnie, bez silenia się na przesadną oryginalność, należało tę sytuację określić.
Innowacja wyjść obronną ręką z pomysłu jest w równym stopniu oryginalna w kształcie,
co niedorzeczna w treści. To samo trzeba powiedzieć o innowacji wychodzić obronną ręką wobec
oczekiwań i zadań, którą wynotowałem z artykułu o aktorstwie Piotra Fronczewskiego: Wobec
tych wszystkich, często bardzo sprzecznych oczekiwań i zadań aktor wychodzi najczęściej nie
tylko obronną ręką, ale z pełnym, wiarygodnym sukcesem (TL 1988/269/7). Obie należy zaliczyć
do typowych środków “stylu kwiecistego".
WYTRZĄSNĄĆ COŚ Z RĘKAWA
W jednym z programów telewizyjnych z czerwca 1984 roku usłyszeliśmy: [...] to przecież
nie zawsze tak jest, robić wiersze z rękawa to nie każdy, nie każdy, bardzo niewielu artystów...
Dla nikogo nie ulega wątpliwości, że w przytoczonym fragmencie tkwi błąd, każdy odczuwa nie
zamierzony efekt komiczny tego robienia wierszy z rękawa; zastanówmy się jednak, jak do tego
błędu doszło, jaki mechanizm leży u jego podstaw. Po chwili zastanowienia dojdziemy do
wniosku, że nastąpiło tutaj skrzyżowanie dwu zwrotów o podobnym znaczeniu: robić coś na
poczekaniu i wytrząsnąć coś z rękawa. Z pierwszego pochodzi robić coś (tu: wiersze), z drugiego
- z rękawa; oba te ucięte fragmenty zostały zestawione razem i utworzyły nowy związek
frazeologiczny o znaczeniu - w intencji mówiącego - zbliżonym do, dwu poprzednich (robić
wiersze z rękawa ma tu znaczyć 'tworzyć wiersze improwizując, na poczekaniu, bez
przygotowania, itp.). Nasza ocena tej innowacji jest negatywna, gdyż przy braku uzasadnienia
funkcjonalnego razi nas ona i śmieszy swoją nietradycyjnością oraz brakiem wzajemnego
zharmonizowania członów. Pierwszy ze zwrotów, robić coś na poczekaniu, odznacza się,
wprawdzie ograniczoną, możliwością wymiany członków (zamiast robić możemy użyć tutaj
czasowników napisać, ugotować, naprawić; na poczekaniu możemy zastąpić przez jakiś
synonim tego wyrażenia), drugi natomiast zwrot, wytrząsnąć coś z rękawa, jest stałym związkiem
frazeologicznym, w którym norma nie pozwala zastępować innym elementem żadnego z członów
(nie możemy więc powiedzieć, bez zmiany znaczenia na dosłowne, wyjąć coś z rękawa,
wytrząsnąć coś z kieszeni czy jeszcze jakoś inaczej).
Omówiony wyżej wypadek jest klasycznym przykładem zjawiska zwanego kontaminacją.
Kontaminacja polega na skrzyżowaniu dwu podobnych znaczeniowo (często też formalnie)
elementów językowych, w którego wyniku powstaje nowy, trzeci element.
Na co dzień natomiast obserwujemy bardzo wiele innowacji spowodowanych
kontaminacja (w przeważającej większości są to innowacje pozbawione funkcjonalnego
uzasadnienia, a więc błędy językowe) we frazeologii i składni. Zaczęliśmy nasze uwagi od
przykładu z zakresu frazeologii, zakończymy je przykładami z tej samej dziedziny: Rozmawiamy
o utworzonym od niedawna towarzystwie jazzowym (skrzyżowanie wyrażeń: niedawno utworzony
i działający od niedawna); Wersja ta poddawana jest coraz większym wątpliwościom
(kontaminacja związków: poddawać sprawdzianom, weryfikacjom itp. i podawać w wątpliwość);
Dużą pomoc w pracy wychowawczej z młodzieżą wojskową odgrywają,.. (nieść pomoc i
odgrywać rolę); Wojna wyzwalała najpiękniejsze pokłady najpiękniejszych cech w człowieku ...
(wojna odkrywała pokłady... i wojna wyzwalała w człowieku najpiękniejsze cechy ...).
WYWRZEĆ WPŁYW
We współczesnej polszczyźnie funkcjonują dwa bliskoznaczne zwroty odcisnąć
(wycisnąć) piętno i wywrzeć wpływ. Różnią się jednak nie tylko ubocznymi odcieniami treści,
lecz także składnią wewnętrzną: odcisnąć piętno - odcisnąć co na czymś, na kimś, wywrzeć
wpływ - wywrzeć co na co, na kogo. W świadomości wielu użytkowników języka podobieństwo
treści tych zwrotów góruje nad odmiennością ich formy, czego następstwem są liczne
kontaminacje typu wywrzeć piętno na co: Czy jednak takim bohaterem pozostanie? Czy i na jego
postawę wywrze niszczące piętno negatywna korekta rzeczywistości [...]? (K 1988/3/11 - w
recenzji T. Miłkowskiego z powieści Tadeusza Siejaka Pustynia) i wywrzeć piętno na czym: Jest
rzeczą wręcz zdumiewającą, jak silne piętno wywarła twórczość tych kilkudziesięciu zaledwie lat
na dziejach, kształcie i samej istocie europejskiej kultury w ciągu dwóch następnych stuleci (A.
Krawczuk, Poczet cesarzy rzymskich, Warszawa 1986, s. 26); Na spękanym torsie czcigodnego
zabytku wywarły piętno dziesiątki wieków jego istnienia [...] (T. Kotula, Septymiusz Sewerus.
Cesarz z Lepcis Magna, Wrocław 1986, s. 53); Obecność Rzymian na południowo-zachodnich
rubieżach germańskiej wspólnoty etnicznej wywarła mocne piętno na kulturze ludności
miejscowej [...] (K 1987/18/6 - cytat z pracy zbiorowej Historia Niemiec, 1981); “Popioły" i
“Próchno" wywarły duże piętno na ewolucji polskiej prozy XX wieku (J. Paszek, Sztuka aluzji
literackiej. Zeromski-Berent-Joyce, Katowice 1984, s. 7); Wydaje się, że na przebiegu wizyty
wywarła przede wszystkim swe piętno chilijska rzeczywistość (TL 1987/83/6 - o wizycie Jana
Pawła II w Chile); Kto wywarł w XX wieku indywidualne piętno na losach kraju? (PT 1987/ 51 -
52/20).
Obie te innowacje są bez sensu, obie też w równym stopniu świadczą o rozregulowanej
pamięci frazeologicznej ich twórców.
Polskie słowniki wyjaśniają bowiem, że piętno - to znak, znamię odbite, odciśnięte,
wyciśnięte, wypalone na czymś jako znak rozpoznawczy. Nie można zatem mówić o wywarciu
znaku czy znamienia na czymś, czy na coś, bo byłby to czysty absurd. A jednak tak się mówi i
pisze! Na przekór rozsądkowi i tradycji! Błędnie!
Na koniec zacytujmy wybrane przykłady poprawnych użyć obu omawianych zwrotów:
Przybrany ojciec, człowiek o wysokiej kulturze i wspaniałym charakterze, wywarł nań wpływ
ogromny (A. Krawczuk, Poczet, s. 208); Prymasem został wreszcie ks. Wyszyński, człowiek, który
na Kościele polskim odcisnął ogromne i silne piętno [...] (TP 1987/50/1); Wiadomo, że
arcybiskup Wojtyła odegrał na Soborze bardzo ważną rolę, brał udział w redagowaniu
“Gaudium et Spes". Ale i na nim Sobór wycisnął głębokie piętno (TP 1987/50/2).
ZDZIERAĆ GARDŁO
Znakomity felietonista “Polityki" udzielił wywiadu tygodnikowi “Wprost". Powiedział w
nim m.in. o tym, że jako dziennikarz i pisarz nie spotyka się ze swoimi czytelnikami.
Sformułował to zaś następująco: Ja sam nigdy nie biorę udziału w tak zwanych spotkaniach z
czytelnikami, ponieważ uważam, że strzępi się na nich gardło mówiąc w kółko to samo w
odpowiedzi na wciąż te same pytania w rodzaju: “skąd pan bierze tematy do felietonów?" i
“dlaczego Kałużyński się drapie?" (W 1986/19/6).
Zdaniem felietonisty na spotkaniach z czytelnikami mówi się dużo i niepotrzebnie, a dość
często nie o tym, co się ma istotnie do powiedzenia, bo czytelnicy pytają wciąż o te same sprawy,
tylko ich interesujące. Pytania są stereotypowe, odpowiedzi także. Zapewne tak bywa, tylko że
po polsku treść: 'mówić dużo a niepotrzebnie' wyraża się nie za pomocą konstrukcji strzępić
gardło, lecz zwrotu zdzierać gardło i jego synonimów: strzępić język, strzępić gębę po próżnicy.
Konstrukcja strzępić gardło jest innowacją powstałą ze skrzyżowania zwrotów strzępić język i
zdzierać gardło. Nie różni się od nich znaczeniem, nie wzbogacą języka, gdyż dubluje jedynie
treść tych zwrotów, z których się wywodzi. Jest przeto wyznacznikiem pozornego nadmiaru
środków językowych. Tworem nieoryginalnym i zupełnie niepotrzebnym.
ZŁAPAĆ NA GORĄCYM UCZYNKU
Arkady Radosław Fiedler, mistrz krawiecki, geograf i znany podróżnik, opublikował we
“Wprost" (1987/4/19-21) bardzo interesujący artykuł, w którym opisał swoje przygody związane
z poszukiwaniem śladów pisma hieroglificznego panamskich Indian Kuna. Oto fragment jego
wspomnień z pobytu w Boliwii: Z Peru wyjeżdżam do stolicy Boliwii La Paz. Jej nazwa w
tłumaczeniu z hiszpańskiego brzmi - Pokój. W Pokoju nie ma spokoju. W powietrzu wisi groźba
masowych strajków i demonstracji ciągle niezadowolonej ludności. Pieniądz tutejszy, peso, leci w
dół na łeb, na szyję. W kieszeni mam miliony warte groszy. Ale mam nadzieją, że w La Paz złapię
na gorącym uczynku starodawne pismo Andów, które w tym mieście, roztrzęsionym politycznie,
znalazło cichy azyl (s. 20).
W tym sprawnie skonstruowanym zapisie wrażeń z podróży zaskakuje nas swoista
nonszalancja stylu, zgrzyt wywołany niewłaściwym użyciem starego zwrotu kłapać na gorącym
uczynku. Przypomnijmy od razu, że złapać na gorącym uczynku znaczy tyle, co zaskoczyć kogoś
w chwili popełniania uczynku traktowanego jako naganny. Odnośność realna tego frazeologizmu
nie przekracza sfery stosunków międzyludzkich, o czym informuje jego schemat łączliwości
leksykalnej: kto + złapał na gorącym uczynku + kogo, nie zaś kto + złapał na gorącym uczynku +
co, jak mamy u A. R. Fiedlera.
Autor Utalentowanych analfabetów posłużył się wspomnianym zwrotem tak, jakby wcale
nie znał jego znaczenia albo też usiłował je radykalnie zmienić. Stworzył innowację: złapać na
gorącym uczynku starodawne pismo Andów, która sprawia wrażenie zaskakującej metafory. I jest
nią, dopóki nie wmyślimy się w jej treść. Wtedy się okaże, że to twór bez sensu. Przejaw
nieporadności stylistycznej piszącego.
3. POPRAWNOŚĆ SKŁADNIOWA
SKRÓTY SKŁADNIOWE
W rozwoju współczesnej polszczyzny ujawniły się dwie sprzeczne ze sobą tendencje:
dążność do skrótu i dążność do precyzji. Pierwsza zgodna jest z prawem upraszczania systemu
językowego, druga - z prawem różnicowania jego elementów składowych. Zbyt daleko posunięta
skrótowość zaciera precyzję wypowiedzi i utrudnia jej odbiór, a dość często narusza także
tradycję użycia danych środków językowych. Oba te względy przekonują o “nieopłacalności"
skrótów, zwłaszcza jeśli chodzi o nadmiernie uproszczone konstrukcje składniowe.
Z funkcjonalnie uzasadnionym skrótem składniowym mamy do czynienia w
konstrukcjach składających się z dwóch zdań współrzędnych, których orzeczenia występują z
dopełnieniami tożsamymi leksykalnie i wyrażonymi tym samym przypadkiem. Prostym
przykładem takiej konstrukcji może być zdanie: Zenek poznał i pokochał piękną dziewczynę. Oba
orzeczenia (poznać, pokochać) występują tu z dopełnieniami wyrażonymi tym samym
przypadkiem (biernik) i tożsamymi leksykalnie: poznać dziewczynę, pokochać dziewczynę. Nic
przeto dziwnego, że z pełnej konstrukcji: Zenek poznał piękną dziewczynę i pokochał piękną
dziewczynę powstał skrót w postaci dwóch orzeczeń połączonych z jednym dopełnieniem: poznał
i pokochał dziewczynę. Oto kolejne przykłady takich skrótów: Staje przed nami zasadnicze
pytanie: co powinniśmy czynić i jakie przedsięwziąć środki, aby opanować i przezwyciężyć
zaistniały kryzys społeczno-polityczny (GZ 1980/214/4); I sekretarz KC stwierdził, że docenia i
popiera te formy działalności “Solidarności", które świadczą o jej chęci mądrej, efektywnej i
konstruktywnej pracy dla Polski (TL 1980/ 238/2); Prymas doceniał i podnosił rangę stolicy
duchowej Opolszczyzny (PK 1980/25/2). W przytoczonych konstrukcjach mamy następujące
skróty: opanować i przezwyciężyć kryzys, docenia i popiera formy działania, doceniał i podnosił
rangę. Występowanie jednego dopełnienia przy dwóch czasownikach nie budzi tu żadnych
zastrzeżeń normatywnych, ponieważ oba czasowniki mają tę samą rekcję: opanować co i
przezwyciężyć co, doceniać co i popierać co, doceniać co i podnosić co.
Za niepoprawne uznamy takie skróty składniowe, w których jedno dopełnienie łączy się z
dwoma czasownikami o odmiennej rekcji. Tego typu skróty nie tylko naruszają tradycyjnie
ustaloną rekcję czasowników, lecz także w znacznym stopniu komplikują odbiór przekazywanej
treści. Rozpatrzmy przykłady takich błędnych uproszczeń: Dzieci codziennie dowiadują się i
poznają czegoś nowego (Polskie Radio 9 VII 1980); Zwracając się do Edwarda Gierka
podkreślił, że podobnie myśli i czuje sprawy związane z rozwojem Polski i jej pozycji w świecie
(GZ 1979/39/2); Może jednak powinniśmy zastanowić się nad tym, czy nie warto zaufać i
uwierzyć w normalną ludzką uczciwość i chęć do rzetelnej pracy (ŻL 1980/37/19). W konstrukcji
myśli i czuje sprawy utożsamiono rekcję obu czasowników, gdy tymczasem każdy z nich rządzi
innym przypadkiem dopełnienia: myśleć o czym II II nad czym i czuć co. Podobnie uczyniono w
pozostałych zdaniach.
O wiele częstsze od przytoczonych są skróty polegające na utożsamianiu rekcji dwóch
czasowników, z których jeden ma tzw. rekcję rozchwianą. W języku potocznym czasowniki typu
szukać, strzec i bronić na przekór normie łączy się nie z dopełniaczem, lecz z biernikiem.
Rozchwianie to staje się podłożem niepoprawnych uproszczeń składniowych zwłaszcza wtedy,
gdy np. strzec lub szukać wystąpi w połączeniu z takim czasownikiem, który ma rekcję
biernikową. Oto przykłady takich nadużyć syntaktycznych: To przecież Statut PZPR mówi, że
obowiązkiem członka partii jest strzec i chronić pozytywną krytykę (S 1978/21/5); Trzeba szukać i
zgłębić naturę wszystkich deformacji [...] (TL 1980/265/2); Ale wszyscy musimy jasno sobie
uświadomić, że reprezentują one i bronią interesy pracowników [...] (TL 1980/268/3 - mowa o
związkach zawodowych). Narzucono w nich rekcję biernikową czasownikom strzec, szukać i
bronić, podczas gdy zgodnie z normą i tradycją powinny być one połączone z dopełniaczem:
strzec czego, szukać czego, bronić czego.
KONTAMINACJA W SKŁADNI
W jednym z poprzednich rozdziałów była mowa o kontaminacji. Określiliśmy ją jako
skrzyżowanie dwu elementów językowych o podobnym znaczeniu (często i o podobnej formie,
zwłaszcza w wypadkach kontaminacji słowotwórczej i wyrazowej); w wyniku tego skrzyżowania
powstaje nowy, trzeci element. Przypomnijmy, że kontaminacja jako żywy współcześnie proces
językowy przejawia się głównie w dziedzinie frazeologii i składni. Innowacje spowodowane w
tym zakresie przez kontaminację najczęściej nie mają uzasadnienia funkcjonalnego i są uznawane
za błędy językowe. Dzisiaj zajmiemy się przejawami kontaminacji w składni.
Zacznijmy od przykładu: Jedną ze spraw, która będzie także dzisiaj omawiana, to
problem ruchu wynalazczego i racjonalizatorskiego. Zdanie to zawiera tzw. orzeczenie złożone,
składające się z łącznika i orzecznika. Taki schemat składniowy jest realizowany we
współczesnym języku polskim głównie przez dwa szablony, wzorce składniowe: A jest B oraz A
to B. W pierwszym wypadku, jeśli orzecznik (B) jest rzeczownikiem, musi on wystąpić w
narzędniku (wieloryb jest ssakiem); w wypadku drugim orzecznik występuje w mianowniku
(wieloryb to ssak). Reguła ta nie budzi wątpliwości i w prostych, nie rozbudowanych zdaniach
jest przez wszystkich przestrzegana (świadomie lub nie - to w tej chwili nie ma znaczenia).
Sprawa się jednak komplikuje, gdy łącznik jest od rzeczownika oddalony w tekście, oddzielony
od niego innymi składnikami zdania, całym wtrąconym zdaniem podrzędnym (jak w naszym
przykładzie), a ponadto gdy podstawowa kolejność, podstawowy szyk członów
(podmiot-łącznik-orzeczenie) ulega odwróceniu (też jak w naszym przykładzie). Stosunkowo
łatwo, przy dekoncentracji uwagi mówiącego czy piszącego, dochodzi wtedy do skrzyżowania
obu przedstawionych wyżej wzorców składniowych; w wyniku tego skrzyżowania orzecznik w
mianowniku pojawia się przy łączniku jest, a orzecznik w narzędniku przy łączniku to. Tak się
właśnie stało w cytowanym zdaniu: jedną ze spraw ... to problem. Poprawnie treść tego zdania
można ukształtować dwojako pod względem formalnym, albo: Jedną ze spraw, które będą także
dzisiaj omawiane, jest problem ruchu wynalazczego i racjonalizatorskiego, albo: Jedna ze spraw,
które będą także dzisiaj omawiane, to problem ruchu racjonalizatorskiego i wynalazczego.
Najczęstsze bodaj są błędy wywołane skrzyżowaniem podobnych znaczeniowo i
funkcjonalnie zwrotów złożonych z czasownika i rządzonego przez ten czasownik dopełnienia:
Niektóre miasta uznają Hitlera swoim honorowym obywatelem (skrzyżowanie uznać kogo za
kogo, np. uznać Hitlera za honorowego obywatela i mianować kogo kim); W tym samym dniu w
sprzedaży znajdzie się koperta zaopatrzona okolicznościowym datownikiem (kontaminacja
opatrzyć czym, np. opatrzyć kopertę datownikiem, a więc i koperta opatrzona datownikiem oraz
zaopatrzyć w co); Benzyna kosztuje osiem forintów za litr (skrzyżowanie dwu poprawnych
konstrukcji: litr benzyny kosztuje osiem forintów i za litr benzyny płaci się osiem forintów).
Ogólną wskazówkę normatywną można sformułować następująco: tak jak, posługując się
związkami frazeologicznymi, musimy pamiętać o tym, że część z nich ma charakter stały i że ta
stabilność ich postaci objęta jest obowiązującą normą językową - tak samo, używając
określonych schematów składniowych, musimy stosować odpowiednie wzorce składniowe,
wymagające odpowiednich kategorii gramatycznych, np. odpowiedniego przyimka, przypadka.
Wszelkie nie umotywowane względami funkcjonalnymi odstępstwa od tych zasad prowadzą do
błędów językowych.
SKŁADNIA ZGODY
1. W komunikatach prasowych o obronach prac doktorskich na poznańskich uczelniach
dość często pojawiają się sformułowania typu Dziekan i Rada Wydziału [...] zawiadamia [...];
Dziekan i Rada Wydziału [...] podaje do wiadomości [...]. Kryje się w nich błąd wynikający z
naruszenia związku zgody między podstawowymi członami zdania: podmiotem (Dziekan i Rada
Wydziału) i orzeczeniem (zawiadamia, podaje do wiadomości). Sygnalizowana przez podmiot
mnogość nie znajduje swego odpowiednika w orzeczeniu użytym w liczbie pojedynczej, jakby
podmiot był jednostkowy.
Chcąc być w zgodzie z polską normą składniową, trzeba te zdania tak przeredagować,
żeby orzeczenie przybrało w nich liczbę mnogą. Wówczas poprawnie zrealizujemy zasadę zgody
realnoznaczeniowej: podmiot szeregowy + orzeczenie w liczbie mnogiej. Tak właśnie mamy w
następujących zdaniach: Na ulicy Andrzej i Amelia milczeli (P. Gojawiczyńska, Rajska jabłoń,
Warszawa 1960, s. 71); Ogień i zgiełk pogromu oddalały się (O 1978/ 12/4); Swoboda i radość
wymagają zaufania, to ich fundament (EP 1978/68/6); Wiatr i śnieg utrudniały grą (GP
1978/68/4); Gniew na męża i troska o syna miotały sercem Klementyny (T. Łopalewski, Ostatni z
pierwszych, Warszawa 1976, s. 198); Zmrok i cisza ogarnęły go natychmiast (J. Iwaszkiewicz,
Nowele włoskie, Warszawa 1947, s, 205). Jeśli zaś pozostawimy zdanie z ogłoszeń prasowych w
niezmienionej formie, to tym samym zgodzimy się niejako na nieprecyzyjność jego sensu lub na
uboczne jego treści, których wcale nie chcieliśmy w nim zawrzeć. Czytając między wierszami,
można by dojść do wniosku, że dziekan nie bierze pod uwagę zdania rady wydziału albo że rada
wydziału, podejmując określone decyzje, nie liczy się ze zdaniem dziekana, który tylko formalnie
stoi na jego czele.
Orzeczenie może wystąpić w liczbie pojedynczej wówczas, gdy podmiot szeregowy
składa się z podmiotu właściwego i podmiotu towarzyszącego, a więc konstrukcji z wyraźnie
zasygnalizowaną nierównorzędnością członów szeregu, np. Karol z bratem, wiatr z deszczem,
deszcz ze śniegiem. Tak mamy w następujących zdaniach: Stefan z psem wyszedł na spacer;
Deszcz ze śniegiem, pada od rana; Ojciec z dzieckiem, wszedł do pokoju. Jeśli oba człony są
wyrażane rzeczownikami osobowymi, orzeczenie może pojawić się zarówno w liczbie
pojedynczej (Ojciec z matką wracał do domu), jak i w liczbie mnogiej (Ojciec z matką wracali do
domu). W obu wypadkach będą to konstrukcje poprawne.
Inaczej rzecz się przedstawia, gdy mamy do czynienia z układem: orzeczenie + podmiot
szeregowy. Wtedy orzeczenie powinno wystąpić w liczbie pojedynczej. Tak właśnie mamy w
następujących zdaniach: Zza okna dochodził szum i gwar (J. Korczak, Jak na niebie, tak i na
ziemi, Poznań 1972, s. 13); Siedzibą króla cechował spokój i powaga (P. Jasienica,
Rzeczpospolita Obojga Narodów, Warszawa 1972, 1.1, s. 236); Pachniał wiatr i morze (W.
Kubacki, Smutna Wenecja, Warszawa 1967, s. 119). Odstępstwa od tej zasady nie zawsze są
błędami, a już na pewno nimi nie są, gdy w skład podmiotu wchodzą dwa rzeczowniki konkretne,
np. Ale sekundują mu traktor i kombajn, a w pewnych wypadkach wkracza do akcji helikopter (J.
J. Szczepański, Świat wielu czasów, Warszawa 1967, s. 167).
Rozpatrując składnię zgody realnoznaczeniowej, nie sposób nie wspomnieć o tym, że w
języku mówionym coraz wyraźniej krystalizuje się tendencja do uzgadniania formy orzeczenia z
bezpośrednio z nim sąsiadującym członem podmiotu, np. Zmęczenie i pot zalewał mu policzki
(ŻL 1976/42/8); Papież i Baldwin rycerzy naglił, aby tureckich emirów bili, aby potęga krzyża
znów rosła (EP 1978/110/4). Gdyby ta tendencja stała się kiedyś normą, polska składnia byłaby o
wiele prostsza niż dziś. Wtedy też nie mielibyśmy pretensji do prasowych anonsów o obronach
prac doktorskich.
2. Jak uzgodnić pod względem liczby orzeczenie przy podmiocie szeregowym
składającym się z formy mianownikowej i wyrażenia przyimkowego w narzędniku (ojciec z
matką, Karol z psem, brat z siostrą, profesor ze studentami)?
Z logicznego punktu widzenia odpowiedź jest prosta: sygnalizowana przez taki podmiot
mnogość powinna zaleźć swoje odbicie w formie liczby mnogiej orzeczenia. W praktyce zasada
ta nie jest wszak bezwyjątkowa, skoro nie należą do rzadkości takie zdania, w których orzeczenie
występuje jednak w liczbie pojedynczej, np.: Ojciec z matką szedł do domu; Karol z psem
wyszedł na spacer; Profesor ze studentami wyjechał w góry. Od czego zatem zależy użycie
orzeczenia w formie liczby pojedynczej przy podmiocie - szeregu, którego jednym z członów jest
tzw. narzędnikowy podmiot towarzyszący?
Liczba pojedyncza orzeczenia jest tu motywowana względami semantycznymi i
konstrukcyjnymi, jak wspominają bowiem autorki Kultury języka polskiego - orzeczenie ma
formę liczby pojedynczej, jeśli podmiot towarzyszący jest traktowany przez mówiącego jako
znaczeniowo nierównorzędny podmiotowi mianownikowemu, co wyraźnie widać wówczas, gdy
“owa podrzędność członu narzędnikowego zostanie zaakcentowana jakimś środkiem
leksykalnym, np. przysłówkiem łącznie, wspólnie, np. Przewód sądowy łączenie z zeznaniami
świadków potwierdził winę oskarżonego". Na motywację konstrukcyjną wskazują redaktorzy
Słownika poprawnej polszczyzny (1973) pisząc, że jeżeli orzeczenie rozdziela człony takiego
podmiotu, to może ono mieć tylko formą liczby pojedynczej, np. Ojciec wyjechał z matką na
wczasy. Pewien wpływ na postać orzeczenia ma także szyk zdania, zwłaszcza wówczas, gdy
orzeczenie stoi przed podmiotem, którego człon mianownikowy jest rzeczownikiem osobowym
rodzaju męskiego, np. Wrócił Mikołaj z panem Adamem (E. Pietryk, Chilijska ostroga, Warszawa
1970, s. 240); Do kuchni wszedł Jędrzej z niskiego wzrostu chłopem (S. Piętak, Młodość Jasia
Kunefała. Ucieczka z miejsc ukochanych, Warszawa 1975, s. 22). Zlekceważenie tej zasady
doprowadza do powstawania takich niezręcznych zdań, jak: Pod stodołą stali ksiądz Olszewski z
sekretarzem (ŻL 1978/37/8); Tutaj zamieszkali Andrzej z Teklą [...] (J. Putrament, Wybrańcy,
Warszawa 1978, t. I, s. 219). W zdaniach tych mimowolnie wyodrębniają się związki stali ksiądz
Olszewski i zamieszkali Andrzej, które wyraźnie przypominają gwarowe konstrukcje składniowe
typu przyjechali ojciec z pola, ugotowali matka obiad.
Dość często spotyka się takie konstrukcje, w których mimo sygnalizowania
nierównorzędności członów podmiotu wyrazami typu łącznie, wspólnie, wraz z ..., orzeczenie
pojawia się w liczbie mnogiej. Dochodzi wówczas do wewnętrznej sprzeczności treściowej,
swoistego niezdecydowania w postawie mówiącego: z jednej strony wyraźnie wskazuje on na
nierównorzędność semantyczną członów podmiotu, z drugiej - poprzez wybór formy orzeczenia
sam temu zaprzecza. Oto wybrane przykłady: Obecna Rada Zakładowa wspólnie z dyr. Syroką
usiłują ingerować w nowy, wolny ruch związkowy [...] (P 1980/39/3); Wałęsa wraz z całym
komitetem strajkowym pokazali, że można walczyć w obronie praw pracowniczych inaczej (GPr
1980/268/3); Są to sprawy tak samo wieczne, jak i współczesne, a Różewicz wraz z Mrożkiem
załatwiają dla teatrów problem całej polskiej dramaturgii (ZL 1980/10/16); Księgowa wspólnie z
sekretarką odwiedziły Zarząd Krajowy ZMW (W 1988/28/18). Być może, w zdaniach tych kryje
się zamierzony fałsz treściowy lub chęć zakamuflowania właściwej postawy mówiącego wobec
zjawisk, o których orzeka. Bez względu na te “podskórne" intencje mówiącego uznać je trzeba za
rażące błędy składniowe.
3. We współczesnym zdaniu polskim zaimek zastępujący jakiś rzeczownik musi być z
nim uzgodniony pod względem liczby i rodzaju, natomiast to, w jakim przypadku wystąpi,
uzależnione jest albo od rekcji czasownika, którego jest dopełnieniem, albo od rekcji innego
rzeczownika, którego jest przydawką. Zaimek zastępujący rzeczownik może wchodzić w dwa
związki składniowe jednocześnie: wraz z zastępowanym rzeczownikiem tworzyć związek zgody,
a z czasownikiem bądź innym rzeczownikiem - związek rządu. W obu tych związkach pełni
funkcję podrzędnika - określa wyraz nadrzędny, uzupełniając go treściowo. O ile w związkach
rządu pomyłki składniowe na ogół się nie zdarzają, o tyle w związkach zgody są one stosunkowo
częste; pojawiają się nie tylko w potocznym języku mówionym, lecz również w wypowiedziach
prasowych i artystycznych.
Przyczyną wykolejeń w związku rządu jest zwykle konflikt między formą a znaczeniem
rzeczownika, ale nie tylko. Tak na przykład rzeczowniki typu młodzież, pokolenie, szlachta,
załoga, tłum, motłoch, rzesza mają formę liczby pojedynczej, ale realnie odnoszą się do zespołu
osób, a więc mają znaczenie mnogości. Chcąc zastąpić taki rzeczownik zaimkiem, musimy
kierować się zasadą zgody formalnogramatycznej, tj. dostosować ów zaimek do formy, a nie do
treści rzeczownika. Wszelkie odstępstwa od tej zasady uchodzą za rażące błędy składniowe.
Takie właśnie omyłki popełniono w następujących kontekstach: Informowaliśmy już o
przystąpieniu młodzieży Osiedla Słowiańskiego do naszej akcji. Wczoraj odwiedziliśmy ich przy
pracy (SP 1977/68/6) i Rośnie nowe pokolenie, które - jeśli nawet ich rodzice mieszkali w
nędznych [...] czworakach zwanych famułami - nie zawsze z chęcią do owych famuł [...] się
przyznaje (K 1980/11/8). W pierwszym powinno być: młodzież - (odwiedziliśmy) ją, w drugim:
pokolenie - jego (rodzice), choć wyrażenie rodzice pokolenia jest na tyle niezręczne, że trzeba by
je zastąpić jakimś omówieniem.
Bardziej skomplikowane podłoże mają odstępstwa od składni zgody w następujących
zdaniach: Przemawiać przeciwko złu można do skończenia świata, lecz przezwyciężać go samymi
tylko słowami nie sposób (P. Jasienica, Rzeczpospolita, t. III, s. 479); Jedno stanowisko w oborze
kosztuje dziś 100 - 150 tys. zł. Nie może być nam obojętne [...] czy krowa, która go zajmuje daje
10 czy 30 litrów mleka (GL 1980/63/3); Kolarstwo w Polsce jest sportem powszechnym.
Uprawiają go tysiące młodzieży (PS 1977/8/3) oraz Dajemy wiarę, że można przeżyć życie bez
chwili nudy, że można go wypełnić pożyteczną pracą (TK 1976/42/8). Chodzi tu o formę zaimka
zastępującego rzeczowniki zło, stanowisko, kolarstwo i życie. Są to rzeczowniki rodzaju
nijakiego. Dzięki zaimkowi uniknięto ich powtórzenia w bierniku liczby pojedynczej w
wyrażeniach: przezwyciężyć zło, zajmować stanowisko, uprawiać kolarstwo, wypełnić życie
pracą. Zastępujący je zaimek powinien mieć rodzaj nijaki i wystąpić również w bierniku liczby
pojedynczej. Tym zaimkiem jest wyraz ono. W bierniku liczby pojedynczej wyraz ten ma formę
je, a nie go, jak mylnie jej użyto we wszystkich przytoczonych wyżej kontekstach. Powinno
zatem być: złu - przezwyciężyć je, stanowisko - zajmuje je, kolarstwo - uprawiają je, życie -
wypełnić je pożyteczną pracą. Zaimek ono wchodzi tu wszędzie w związek zgody z
rzeczownikiem (życie - ono) i w związek rządu z czasownikiem (wypełnić życie - wypełnić je).
4. Która z konstrukcji jest poprawna: głowa rodziny starała się wyjaśnić czy głowa
rodziny starał się wyjaśnić, głowa Kościoła skrytykowała czy głowa Kościoła skrytykował?
Zanim na to pytanie odpowiemy, wyjaśnijmy, że konstrukcje głowa rodziny starała się i
głowa Kościoła skrytykowała realizują składnię zgody formalnogramatycznej (rzeczownik głowa
narzuca tu swój rodzaj orzeczeniu), natomiast konstrukcje: głowa rodziny starał się i głowa
Kościoła skrytykował realizują składnię zgody realnoznaczeniowej (głowa rodziny i głowa
Kościoła - to mężczyźni, zatem orzeczenie przybiera rodzaj męski). Oba te sposoby uzgodnienia
orzeczenia z podmiotem rażą, obie przytaczane konstrukcje są niepoprawne. Co w takim razie
zrobić, żeby być w zgodzie z polską normą składniową? Przeredagować zdanie w taki sposób, by
wyrażenia głowa rodziny, głowa Kościoła przestały być podmiotami, a zajęły miejsce tzw.
dopowiedzenia. Wówczas dostosowujemy orzeczenie nie do dopowiedzenia, lecz do podmiotu:
starał się to wyjaśnić Kowalski, głowa rodziny..., skrytykował to Jan Paweł II, głowa Kościoła ...
O tym, że nie są to rozważania czysto teoretyczne, przekonują następujące konteksty:
Głowa niemieck-języcznej rodziny starał się wyjaśnić, na czym polega problem (GP 1983/195/5)
oraz Głowa Kościółek rzymsko-katolickiego skrytykował “gwałt, niesprawiedliwość i brak
szacunku dla tradycji Indian" (TL 1983/57/ 7) i Głowa Kościoła wskazała, odnosząc się do
sytuacji Haitańczyków, że głód, analfabetyzm i bezrobocie powinny zostać natychmiast
zlikwidowane (GW 1983/50/1). W każdej z tych wypowiedzi mamy wykolejenie związku zgody.
PRZYPADEK DOPEŁNIENIA
1. We współczesnej składni polskiej ostro się zarysowała rywalizacja między biernikiem
a dopełniaczem jako przypadkami dopełnienia bliższego. Zwycięsko z niej wychodzi biernik, a
dopełniacz utrzymuje się tylko w ściśle określonych kontekstach bądź jako wymienny ze swoim
rywalem, np. dozorować co lub dozorować czego, unieść co lub unieść czego, bądź jako
niewymienny, np. pilnować czego, próbować czego, nabyć czego w sensie 'przyswoić sobie':
nabyć ogłady, wiedzy, doświadczenia, dotknąć czego w znaczeniu 'wyczuć dotykiem': dotknąć
stołu, liścia, płotu, dotrzymać czego (ale tylko w połączeniach typu dotrzymać słowa, obietnicy,
przyrzeczenia, terminu itp.), dostarczyć czego (także tylko w połączeniach: dostarczyć emocji,
wrażeń).
Warto się zastanowić nad tym, w jakich konstrukcjach utrzymuje się dziś dopełniacz jako
jedyna poprawna forma dopełnienia. Z badań Danuty Buttler opublikowanych w pracy Innowacje
składniowe współczesnej polszczyzny jasno wynika, że dopełniacz jest jedynym przypadkiem
dopełnienia zarówno czasowników wchodzących w skład określonych grup semantycznych, jak i
czasowników jednostkowych, izolowanych, które funkcjonują jako zbiór wyjątków. Dopełniacz
trwa również w stałych zwrotach frazeologicznych typu dać czemu ucha, nadłożyć drogi, zażyć
świeżego powietrza, dolewać oliwy do ognia, dopełnić formalności, przytrzeć komu rogów,
popuścić cugli itp.
Spójną grupę czasowników o rekcji dopełniaczowej stanowią tzw. czasowniki ujemne
typu zakazać, zabronić, zaniechać, zaprzestać, pozbyć się, zrzec się, odmówić, unikać i
zaniedbać. Jest to grupa bardzo zwarta i zarazem odporna na wszelkie tendencje uogólniania się
dopełnienia biernikowego: przy żadnym z nich biernik nie może się pojawić nawet jako forma
oboczna. Podobnie jest z grupą tzw. verba optandi, w skład której wchodzą czasowniki o
ogólnym znaczeniu 'życzyć sobie czego', a więc żądać, wymagać, domagać się, żebrać, pragnąć,
prosić i pożądać (por. pożądać kobiety, snu, spokoju itp.). Tutaj jednak przy niektórych z nich
może się pojawić dopełnienie w formie wyrażenia przyimkowego w bierniku, np. prosić czego i
prosić o co, żebrać czego i żebrać o co, błagać czego i błagać o co.
Mało wyrazista jest dziś grupa tzw. czasowników partytywnych oznaczających czynność
cząstkową, nie obejmującą całego przedmiotu jako dopełnienia. W zasadzie grupę tę tworzą tylko
czasowniki typu próbować, spróbować, skosztować, nasypać, dolać, dosypać, zaczerpnąć,
ukroić, przysporzyć, udzielić i zażyć (ale tylko w połączeniach zażyć świeżego powietrza i zażyć
tabaki). Natomiast wycofały się z niej już takie, jak dopowiedzieć, dopić, napocząć, dokończyć
itp. Dziś rządzą one biernikiem.
Także grupa tzw. verba tuendi, tzn. czasowników z ogólnym znaczeniem 'brać w opiekę',
a więc typu pilnować, bronić, doglądać, strzec jest już raczej na pozycji straconej. Wycofały się z
niej takie czasowniki, jak asekurować, osłaniać, chronić, zabezpieczać, które regularnie wchodzą
w związki z biernikiem. Pozostałe coraz rzadziej występują z dopełniaczem, choć norma
składniowa zaleca tu tylko składnię dopełniaczową. Dodajmy, że jedynie poprawne są
połączenia: pilnować czego, strzec czego i doglądać czego.
W konstrukcjach typu słuchać czego, szukać czego, potrzebować czego, dotyczyć czego
dopełniacz występuje tylko jako przejaw tradycji, a więc niejako prawem zasiedzenia, brak tu
bowiem zarówno motywacji semantycznej, jak i strukturalnej. Tradycję tę uszanowała
współczesna norma składniowa, która zdecydowanie potępia pojawiające się połączenia słuchać
co, szukać co, potrzebować co i dotyczyć co.
2. Czy poprawnie użyto dopełnienia biernikowego w następujących zdaniach: Tak myślę,
czy to zdjęcie nie zrobiono na narożniku Roosevelta i Dąbrowskiego? (EP 1976/53/3); Musimy
zaprzestać wyścig zbrojeń (“Wieczór z dziennikiem" TV, 16 IV 1978); Pracownik obowiązany
jest [...] przestrzegać dyscyplinę pracy (EP 1975/256/5); Dwa, trzy błędy pozbawiły zespól polski
szanse zwycięstwa (Polskie Radio); Poszukuję kulturalną, samotną panią w średnim wieku do
prowadzenia domu (GW 1978/279/ 8); Nawet podczas treningów muszę chłopców hamować, aby
oszczędzali swe siły (EP 1978/126/6); Każdy szuka smaczne jabłko (P 1979/36/7); Broniono więc
nurt i Henryka Berezę przed [...] czyimiś atakami (P 1977/42/10)?
Bez wahania trzeba odpowiedzieć, że niepoprawny jest biernik przy czasowniku
zaprzeczonym (to zdjęcie nie zrobiono) oraz przy czasownikach zaprzestać (zaprzestać wyścig
zbrojeń), pozbawić (pozbawić szanse), poszukiwać (poszukiwać panią) i szukać (szukać jabłko).
Nieco inaczej ma się sprawa z biernikiem przy czasowniku przestrzegać, choć w tym
kontekście także użyty jest niepoprawnie, gdyż przestrzegać w znaczeniu: 'honorować co, być w
zgodzie z czym' rządzi dopełniaczem, a więc przestrzegać dyscypliny, przestrzegać przepisów
drogowych, przestrzegać norm prawa, przestrzegać zasad interpunkcji itp. W innych
znaczeniach, np. 'ostrzegać kogo przed czym', czasownik ten wymaga po sobie biernika.
Podobnie jest z czasownikiem oszczędzać. Jeśli ma on znaczenie: 'chronić przed zbyt szybkim
zużyciem', to - zgodnie z obecną normą składniową - wymaga dopełnienia w bierniku. Zatem
połączenie oszczędzać siły jest poprawne. Użyty w innych znaczeniach wymaga dopełnienia w
dopełniaczu, np. oszczędzać komu zmartwień, trosk, kłopotów, przykrości, a więc sprawiać, by
ktoś ich nie doznał.
Czasownik bronić ma tzw. rekcję rozchwianą, ale współczesny zwyczaj językowy daje tu
pierwszeństwo konstrukcji z dopełniaczem przed konstrukcją z biernikiem, a więc poprawne:
bronić czego (bronić nurtu i Henryka Berezy). Wahania w łączliwości składniowej tego wyrazu
mają tradycję sięgającą czasów Piotra Skargi (XVI wiek), w tekstach Mickiewicza dość często
pojawiały się połączenia bronić Litwą, bronić ojczyzną; dziś także w niestarannym języku
potocznym konstrukcja bronić co nie należy do sfery faktów wyjątkowych. Dlaczego w takim
razie zaleca się jako jedynie poprawne bronić czego? Stanowisko to ma swoje uzasadnienie w
tym, że czasownik bronić jest reprezentantem semantycznej grupy tzw. verba tuendi, tj.
czasowników z ogólnym znaczeniem: 'brać w opiekę' (pilnować, strzec, doglądać, chronić).
Wszystkie czasowniki z tej grupy miały nie tylko wspólny odcień znaczeniowy, lecz także
ujednoliconą rekcję, tzn. rządziły dopełniaczem. Ale wypadły z niej już takie wyrazy, jak
asekurować, osłaniać, zabezpieczać, które dziś łączą się tylko z biernikiem. Pozostałe, np. poza
doglądać i pilnować, coraz częściej wchodzą w związek z biernikiem niż z dopełniaczem.
Współczesna norma składniowa jest jednak konserwatywna i chce ten proces uogólniania się
biernika powstrzymać.
Sądzimy, że ten konserwatyzm normy nie polega tylko na ślepym uporze gramatyków,
dopóki bowiem istnieją czynniki semantyczne i konstrukcyjne podtrzymujące zwartość grupy
verba tuendi, dopóty warto walczyć z biernikiem przy czasownikach strzec, bronić, pilnować i
doglądać. To prawda, że proces uogólniania się biernika stale tu postępuje, ale jeszcze się nie
zakończył, bo tradycja użyć dopełniacza jest wciąż żywa w świadomości językowej
współczesnych Polaków.
DAJ BANAN CZY DAJ BANANA?
W pewnym środowisku powstał spór na temat, która z dwu konstrukcji jest poprawna: daj
banan czy daj banana? Zaznaczmy, że nie chodziło o roślinę banan, lecz o owoc tej rośliny.
Żeby spór rozstrzygnąć, trzeba ustalić, którym przypadkiem rządzi czasownik dać:
biernikiem czy dopełniaczem, a więc czy czynność dawania obejmuje cały przedmiot, czy tylko
jego część. Czasownik dać, podobnie jak np. spróbować, skosztować, może łączyć się z
dopełniaczem partytywnym (dać czego = dać trochę czego), a może też łączyć się z biernikiem
(dać co = dać coś w całości). Subtelna różnica znaczeniowa między dać czego i dać co na ogół
nie jest dziś wyczuwana, a wyjątek stanowią takie konstrukcje, jak dać chleb (cały bochenek) i
dać chleba (jakąś część bochenka, np. kawałek). Wobec tego można od razu wykluczyć rząd
dopełniaczowy (dać czego) i uznać, że spór dotyczył rządu biernikowego (dać co). Teraz
rozstrzygnąć go łatwo, ponieważ banan w bierniku przybiera dwie równouprawnione postacie:
banan (jak w mianowniku) i banana (jak w dopełniaczu). Obie zatem konstrukcje: daj banan i
daj banana są poprawne.
Dla poparcia tego stanowiska przypomnijmy, że Słownik poprawnej polszczyzny (1973)
pod hasłem banan 'owoc' podaje obie formy biernikowe banan i banana jako równouprawnione
oraz przytacza przykłady: zjeść banana i zjeść banan, przekroić banan i przekroić banana. Skoro
nie podaje przykładu konstrukcji z dopełniaczem, tym samym potwierdza, że współczesny
zwyczaj językowy nie wyczuwa różnicy między dać banana i dać banan.
Przy okazji warto wspomnieć, że znaczenie wyrazu banan (nazwa rośliny i nazwa owocu
tej rośliny) ma wpływ na jego odmianę. Otóż banan 'roślina' ma w dopełniaczu formy: bananu i
banana, a w bierniku - tylko banan (np. hodować banan), natomiast banan 'owoc' ma w
dopełniaczu formę banana, a w bierniku - formy: banana i banan.
POTRZEBOWAĆ CZEGO CZY POTRZEBOWAĆ CO?
We współczesnej polszczyźnie przybiera na sile proces uogólniania się biernika w funkcji
dopełnienia tych czasowników, które wymagały (i wymagają) po sobie dopełnienia w
dopełniaczu. Jednym z nich jest czasownik potrzebować. Oto wybrane konteksty, w których
połączono go z biernikiem, a nie z dopełniaczem: Rolnik też ma dzieci i też coś je i potrzebuje
mleko na karmę (P 1981/6/5); Michalski potrzebuje dużą zamrażarkę [...] (GP 1981/228/4);
Mówiąc najprościej: nie wszyscy potrzebują benzynę [...] (GP 1986/158/6); Jak klient pochodzi
za tym, co potrzebuje, stanie się mniej wybredny i grzeczny (EP 1986/195/2); Telewizja
potrzebuje obiekt odpowiadający określonym wymogom (GW1987/102/3); W ten sam sposób
można dowieść, że bocian potrzebuje tylko jedną nogą, bo drugiej prawie wcale nie używa (W
1988/44/20); Działacz klubu potrzebującego punkty musi znaleźć do niego [zawodnika - uzup.
moje S. B.] dojście i doprowadzić do rozmowy w cztery oczy (W 1988/45/20).
Mamy w nich połączenia: potrzebować mleko (zamiast mleka), potrzebować zamrażarką
(zamiast zamrażarki), potrzebować benzyną (zamiast benzyny), potrzebować co (zamiast czego),
potrzebować obiekt (zamiast obiektu), potrzebować jedną nogą (zamiast jednej nogi),
potrzebujący punkty (zamiast punktów). Każde z nich narusza normę, którą Słownik poprawnej
polszczyzny (1973) formułuje następująco: potrzebować kogo, czego (nie: co), a więc wyraźnie
zaleca składnię dopełniaczową tego czasownika. Podaje też przykłady poprawnych połączeń
składniowych: potrzebować pomocy, potrzebować swobody, potrzebować całych zastępów ludzi
do pracy, roślina potrzebuje światła do rozwoju.
Tę samą dopełniaczową składnię czasownika potrzebować propaguje wydawany obecnie
Słownik syntaktyczno-generatywny czasowników polskich. W jego trzecim tomie (wyszedł w
1988 roku) zamieszczono następujące przykłady połączeń potrzebować z dopełniaczem: Pies
potrzebuje opieki. - Róże potrzebują słońca i wilgoci. - Potrzebują twojej pomocy. - Miłość
potrzebuje swobody i czasu do wydawania najpiękniejszych kwiatów. - Zosia znów potrzebuje
nowej sukni. - Zosia znów potrzebuje pieniędzy. Przytoczyliśmy je tutaj po to, żeby raz jeszcze
podkreślić, iż czasownik potrzebować wymaga po sobie dopełnienia w dopełniaczu, nie w
bierniku. Tej zasady należy bezwzględnie przestrzegać w języku pisanym, który musi być
staranniejszy i poprawniejszy od potocznego języka mówionego.
REGULOWAĆ CO CZY REGULOWAĆ CZYM?
Coraz częściej pojawia się w różnych wypowiedziach konstrukcja regulować ruchem, np.
W odpowiednim czasie przed uroczystościami na obrzeżach miasta zostaną zlokalizowane punkty
informacyjne i regulujące ruchem (GP 1983/139/8); Spowodowane tym komplikacje mają być w
jakimś stopniu łagodzone pracą funkcjonariuszy MO działających na odcinku ruchu drogowego.
W newralgicznych więc miejscach będą oni regulować ruchem (GP 1983/197/5). Czy jest
poprawna?
Redaktorzy Słownika poprawnej polszczyzny (1973) opiniują ją negatywnie i wyraźnie
stwierdzają: regulować ruch, nie: regulować ruchem (ale: kierować ruchem). Profesor Danuta
Buttler w pracy Innowacje składniowe współczesnej polszczyzny uważa, że konstrukcja
regulować ruchem ma szansę ustabilizowania się w normie, ponieważ spotyka się ją nagminnie
nawet w wypowiedziach ludzi z wyższym wykształceniem. Na razie jest jednak niepoprawna.
Konstrukcja regulować ruchem powstała przez analogię do kierować ruchem. Wyraz
kierować należy do grupy czasowników mających rząd narzędnikowy: dowodzić, kierować,
rządzić, rozporządzać, zarządzać, administrować itp. (por. dowodzić plutonem, kierować
zespołem, rządzić państwem, rozporządzać swoim czasem, zarządzać hotelem, administrować
parafią). W odniesieniu do ruchu na drogach kierować i regulować mają wspólny odcień
znaczeniowy. Nic przeto dziwnego, że upodobniły się pod względem rekcji.
O ile konstrukcja regulować ruchem jest może do przyjęcia, o tyle inne połączenia tego
czasownika z narzędnikiem byłyby czymś zupełnie absurdalnym. Nie mówimy bowiem
regulować płacami, regulować zegarkiem, regulować długami, lecz regulować płace, regulować
zegarek, regulować długi. Dlatego połączenia regulować ruchem nie warto popierać.
RYZYKOWAĆ CO CZY RYZYKOWAĆ CZYM?
We współczesnej polszczyźnie szerzy się niepoprawna konstrukcja składniowa ryzykować
czym zamiast ryzykować co. Występuje w tekstach prasowych, radiowych, w języku potocznym,
a także w utworach znanych i cenionych pisarzy. Najczęściej w połączeniu z takimi wyrazami,
jak życie (ryzykować życiem), zdrowie (ryzykować zdrowiem), stanowisko (ryzykować
stanowiskiem), sława (ryzykować sławą) itp. Oto kilka przykładów:
Nie ma absolutnie żadnej wartości w systemie sportowej rywalizacji, dla której godzi się
ryzykować życiem, szczególnie życiem nie swoim (T 1981/2/3); Oszczędź swoich pouczeń i
mądrości tym, którzy taplają się w Karlinie w błocie i ryzykują zdrowiem (Tydz. 1981/4/13);
Jednakże dla informatyki w Polsce [...] zrobił wiele, ryzykując nieraz stanowiskiem (ŻW 1981/
43/3); Dyrektorzy spokojnie sobie urzędują, a sklepikarze ryzykują swoim kapitałem (GW
1983/59/3); I ryzykuje głową oraz sławą (H. Malewska, Przemija postać świata, Warszawa 1975,
s. 470).
Konstrukcja ryzykować co ma znaczenie: 'narażać co na niebezpieczeństwo, zniszczenie,
liczyć się ze stratą czego', ale może też znaczyć: 'narażać się na co', np. ryzykować kalectwo. W
języku rosyjskim znaczenie to wyraża konstrukcja riskovat' czem, choć podobnie,. jak w polskim,
wyraz ryzykować jest także oparty na włoskim risico. Zatem niepoprawna w polskim konstrukcja
ryzykować czym jest składniowym rusycyzmem. Na jej obcość wskazywał swego czasu Witold
Doroszewski, pisząc: “Ryzykuje się coś tak samo, jak się coś stawia na kartę. Konstrukcje z
narzędnikiem ukazują się pod wpływem odpowiedniego zwrotu w języku rosyjskim".
Świadomość językowa dzisiejszych Polaków nie wyczuwa tej obcości. Dlatego ryzykować czym
szybko się upowszechnia.
UŻYWAĆ CZEGO CZY UŻYWAĆ CO?
Czasownik używać ma kilka znaczeń. Podstawowe - definiują słowniki jako 'posługiwać
się czymś, użytkować, stosować coś'. Użyty w tym znaczeniu, wymaga po sobie dopełnienia w
dopełniaczu, co wyraźnie zaleca Słownik poprawnej polszczyzny (1979), podając przykłady
takich połączeń, jak używać okularów, używać leków, a także - użyć perswazji, użyć pretekstu.
Zasada ta jest przestrzegana, gdy używać łączy się z rzeczownikiem abstrakcyjnym, np.
Przypomnijmy tylko, że wobec kierowników Studium Wojskowego obu uczelni, którzy próbowali
wytłumaczyć studentom bezsensowność podjęcia bojkotu zajęć wojskowych, użyto siły (GP
1988/285/3). Odstępstwa zdarzają się tu rzadko i każde z nich jest błędem składniowym, np.
Przytacza autor obelżywe określenia, jakie wobec króla i jego zwolenników użyli w swych
pracach o insurekcji Kołłątaj i Zajączek (A. Zahorski, Spór o Stanisława Augusta, Warszawa
1988, s. 397).
Jeśli zaś używać łączy się z rzeczownikiem konkretnym, to coraz częściej ten rzeczownik
przybiera formę biernika, nie dopełniacza. Oto kilka przykładów tej nowej składni: Ja proszę
panów jestem konserwatorem hydraulikiem. Ci nasi dzisiejsi mistrzowie mają za dużo siły albo
nie wiedzą, jak się na przykład taki prysznic używa (SM 1983/90/11); Haftowała tak pięknie, że
wprost żal taką poduszkę używać zgodnie z przeznaczeniem, chciałoby się raczej oprawić, zakryć
szybą i powiesić, by zdobiła ścianę (GP 1987/57/4); Przeświadczenie rolników, iż woda, którą
używają, stanie się całkiem niezdatna do użytku, znajduje potwierdzenie w negatywnych
opiniach, jakie budowie lagun wystawiły dwie instytucje (TL 1987/223/3); Niestety, ten bat
słowny używano czy nawet nadużywano w przeszłości, a trzódka i tak chodziła na boki (W
1988/50/31); Nie miał na sobie swego tabaczkowego garnituru, który używał jedynie na bardziej
uroczyste okazje (K. T. Toeplitz, Gorący kartofel, Łódź 1986, s. 69). Jak ocenić te konstrukcje?
Zgodnie z zaleceniami Słownika poprawnej polszczyzny należałoby je zdyskwalifikować.
Pojawiają się jednak głosy, by odnosić się do nich liberalnie. Profesor Danuta Buttler w pracy
Innowacje składniowe współczesnej polszczyzny pisze: “Uznając więc jeszcze pierwszeństwo
konstrukcji dopełniaczowej można zalecić już w tej chwili umiarkowaną tolerancję wobec
związków z biernikiem, mianowicie dopuszczenie ich w polszczyźnie mówionej" (s. 118).
Sądzimy, że dopuszczenie ich w polszczyźnie mówionej byłoby równoznaczne z dopuszczeniem
ich w polszczyźnie pisanej. A skoro tak, to może od razu wyraźnie powiedzieć, że składnia
czasownika używać (użyć) zależy od tego, z jakim rzeczownikiem wchodzi on w połączenie:
łącząc się z rzeczownikiem abstrakcyjnym, ma składnię dopełniaczową, łącząc się z
rzeczownikiem konkretnym, może mieć składnię dopełniaczową lub biernikową.
WSIĄŚĆ DO POCIĄGU CZY WSIĄŚĆ W POCIĄG?
Na oznaczenie czynności wejścia do wnętrza jakiegoś pojazdu (środka lokomocji), zajęcia
w nim miejsca współcześni Polacy używają jednej z dwóch równoznacznych konstrukcji: wsiąść
do czego i wsiąść w co, ale za poprawną uznaje się do dziś tylko pierwszą z nich.
Zasadnicza różnica między tymi konstrukcjami nie sprowadza się do odmienności
znaczeń, lecz barwy. Otóż konstrukcją starszą i południowopolską jest wsiąść do czego, a
młodszą i centralnopolską - wsiąść w co. Redaktorzy Słownika poprawnej polszczyzny (1973)
opowiedzieli się za tym, co starsze i niewarszawskie. Jednak popularność zwrotu wsiąść w co
stale wzrasta. Pojawia się on w wypowiedziach radiowych, telewizyjnych i prasowych,
występuje w tekstach tak wybitnych i cenionych pisarzy, jak Andrzej Kuśniewicz, Marian
Brandys, Ryszard Kapuściński. Oto w Witrażu Kuśniewicza czytamy: poszedł pieszo i wsiadł w
pociąg o jedenastej; w Końcu świata szwoleżerów Brandysa: można w każdej chwili wsiąść w
tramwaj, autobus lub taksówką i pojechać na historyczne pobojowisko na Pradze, a w Wojnie
futbolowej Kapuścińskiego - wsiadłem w samolot i poleciałem na Kaukaz.
Wobec tego można już dziś przewidywać, że wsiąść w co zostanie z czasem
zaakceptowane przez normę. Wtedy obie konstrukcje będą poprawne, a użytkownicy języka,
wybierając jedną z nich, tym samym znajdą się w sytuacji, w której “mowa będzie ich zdradzać",
tzn. wskazywać skąd pochodzą.
NAPOTYKAĆ NA CO
Do redakcji “Głosu Wielkopolskiego" nadszedł list, w którym Czytelniczka sformułowała
zarzut, że w jednym z felietonów użyto błędnej konstrukcji napotykać na coś zamiast poprawnej
napotykać coś w następującym kontekście: [...] w obu tych wypowiedziach skoncentrowano się
na wyliczeniu trudności, na jakie napotykają w swej pracy szkoły i uczelnie Poznania [...].
Rzeczywiście, Słownik poprawnej polszczyzny (1973) potępia tę konstrukcję i cytuje poprawne:
napotykać trudności, napotykać przeszkody. Redaktorzy Słownika powołują się na opinię Witolda
Doroszewskiego, lecz trochę ją modyfikują, gdyż autor O kulturę słowa nie wyraził się aż tak
rygorystycznie. Wręcz przeciwnie, pisał: “Konstrukcja napotykać na co jest przez gramatyków
określana jako niepoprawna, ale liczba osób odczuwających tę konstrukcję jako rażącą, stale, jak
gdyby, maleje". Rozpatrywał ją na tle takich poprawnych konstrukcji, jak natrafić na co, dobiec
do mety, wejść w posiadanie, zajrzeć za szafę, przepłynąć przez rzekę - w każdej z nich jest
powtórzony przyimek, dzięki czemu są precyzyjniejsze pod względem treści. Radził jednak
przestrzegać reguły składniowej i nie dopuszczać do upowszechnienia się naprawdę rażących
konstrukcji typu napotkał w lesie na domek.
Konstrukcje napotykać co i napotykać na co rozpatrzyła profesor Danuta Buttler w
Innowacjach składniowych współczesnej polszczyzny. Zrewidowała rozstrzygnięcia Witolda
Doroszewskiego. Oto jej opinia: “Ta zwłaszcza konstrukcja [napotykać na co - uzup. moje S.B.]
była w wielu wydawnictwach normatywnych kwalifikowana jako błąd. Wydaje się, że czas już
zrewidować te rozstrzygnięcia, nie odpowiadające współczesnemu uzusowi, i uznać omawiany
związek za poprawny wariant połączenia biernikowego, zwłaszcza że i dawniej opinie na jego
temat były podzielone; np. “Poradnik Językowy" z 1930 roku pisze: “Błędem to być nie może,
skoro mówimy już przejść przez most, dojść do celu, nabić na widelec" (s. 131).
Z ogólnych rozważań autorki wynika, że czasowniki z przedrostkami przestrzennymi
prze- (przepłynąć, przebiec) i na- (natrafić, najechać) zmieniają składnię biernikową na
przyimkową: przepłynąć rzekę - przepłynąć przez rzekę, przebiec jezdnię - przebiec przez jezdnię,
nadepnąć kwiat - nadepnąć na kwiat (ale tylko nadepnąć komu na odcisk), wreszcie tylko
natrafić na co, choć dawniej było natrafić co. Konstrukcje analityczne (przyimkowe) są
precyzyjniejsze od syntetycznych (wyrażonych formą biernika bez przyimka).
Wydaje się, że konstrukcje napotykać co i napotykać na co dzieli pewna różnica:
syntetyczną można uzupełnić zarówno rzeczownikiem konkretnym, jak i abstrakcyjnym, np.
napotykać domy, mosty, drzewa - napotykać trudności, przeszkody, opór przeciwnika, natomiast
analityczną - chyba tylko abstrakcyjnym, np. napotykać na trudności, na przeszkody, na opór
przeciwnika. I może dlatego Witold Doroszewski potępiał konstrukcję napotkał w lesie na
domek.
POSTULOWAĆ CO
Jednym z wyrazów nadużywanych w wypowiedziach oficjalnych (prasowych i
urzędowych) jest czasownik postulować 'domagać się, żądać czego, zabiegać o co, wysuwać co
jako postulat'. Pod względem znaczenia bliski jest on tzw. verba optandi, tj. czasownikom o
wspólnym odcieniu treści 'życzyć sobie czego', a więc domagać się, żądać, wymagać, prosić,
błagać, żebrać itp. Ale pod względem składniowym jest od nich całkowicie odmienny: verba
optandi wymagają po sobie dopełniacza (żądać czego, domagać się czego), a postulować -
biernika (postulować co).
Czasowniki z grupy verba optandi łączyły się również z wyrażeniami przyimkowymi:
prosić o co, błagać o co, żądać o co (do XVII wieku). Dziś, jak wiadomo, jedne z nich mają po
dwa równouprawnione schematy składniowe, np. prosić czego i prosić o co, błagać czego i
błagać o co, żebrać czego i żebrać o co, inne - tylko jeden schemat, np. domagać się czego, żądać
czego, życzyć sobie czego, wymagać czego. Ponieważ postulować nie może się łączyć z
dopełniaczem, a jego podobieństwo semantyczne do verba optandi jest nadal wyraźnie
odczuwane, użytkownicy współczesnej polszczyzny przypisują mu składnię biernikową:
postulować o co (czasem narzędnikową: postulować za czym).
Oba schematy składniowe postulować o co i postulować za czym nie zyskały aprobaty
normy. Słownik poprawnej polszczyzny (1973) za poprawny uznaje tylko schemat postulować co.
Lecz nadużywanie schematu postulować o co wcale nie słabnie. Oto dwa przykłady użycia tej
błędnej konstrukcji: MPK postuluje, i chyba słusznie, o pomoc przedsiębiorstw specjalistycznych
przede wszystkim w zakresie robót inwestycyjnych (EP 1984/42/5) i: Mieszkańcy postulują o
podjęcie prób przynajmniej prowizorycznego uruchomienia nowej linii autobusowej (EP
1984/244/5). Gdyby w obu tych zdaniach użyto zamiast postulować czasownika mniej
oficjalnego prosić, nie byłoby błędu.
ROKOWAĆ CO
Czasownik rokować ma kilka znaczeń, m.in. 'stanowić zapowiedź czego; zapowiadać,
przewidywać, wróżyć' itp., ale wtedy występuje zawsze z dopełnieniem: rokować co, np.
rokować poprawę, powodzenie, zyski, nadzieję i rokować komu co, np. rokować komu długie
życie, wspaniałą przyszłość, rozgłos, sławę. Jeśli zaś posłużymy się nim bez dopełnienia, to albo
stworzymy żart językowy, albo popełnimy błąd gramatyczny.
Profesor Danuta Buttler w pracy Polski dowcip językowy cytuje ze “Szpilek" następujący
żart: Kłyś nie jest debiutantem i rokuje już od dawna, co znaczy, że ten autor nic wielkiego nie
stworzył, choć wciąż się dobrze zapowiada. Skrót składniowy rokuje (zamiast: rokuje co)
wyostrzył tu przytyk pod adresem pisarza i z tego względu nie możemy go uznać za błąd
składniowy.
Zgoła odmiennie jest w następującym kontekście: Oziminy siane z opóźnieniem, w bardzo
wysuszoną ziemię, nawet te najpóźniejsze, odrobiły dystans, a niekiedy rokują nawet lepiej niż
siane w czasie optymalnym, które - jak wynika z obserwacji - zanadto w tej ciepłej aurze wyrosły
(GP 1983/33/3). Pominąwszy rozwlekłą stylizację tego zdania, zwróćmy uwagę na
sformułowanie: oziminy rokują. Nie ma ono sensu, gdyż nie wiadomo, co rokują, co
zapowiadają. Jeśli autor użył tu rokować w znaczeniu 'zapowiadać się', to i tak naruszył
utrwalone znaczenie tego czasownika, ponieważ nie znaczy on 'zapowiadać się', lecz
'zapowiadać'. Wystarczyło zatem napisać: oziminy zapowiadają się [...] lepiej niż...
Wynalazczość leksykalną autora trzeba uznać za chybioną.
ROBIĆ W BIUSTONOSZACH
Już od kilku lat upowszechniają się dość zaskakujące konstrukcje typu robić w kulturze,
robić w sporcie, robić w polityce, a ostatnio również takie, jak robić w nafcie, robić w bieliźnie,
robić w goździkach, robić w biustonoszach: Tak w ogólnym zarysie przedstawia się coraz
powszechniejsze zjawisko “przebranżawiania", które dotyczy nie tylko inżynierów, a polega
najogólniej biorąc na tym, że archeolog hoduje bobik albo warchlaki, a historyk sztuki robi... w
biustonoszach (GW 1985/95/3). Przypominają one gwarowe określenia typu robić w polu, robić
w fabryce, ale niewiele mają z nimi wspólnego poza tym, że istotnie w gwarach czasownik robić
łączy się z rzeczownikiem konkretnym, tworząc konstrukcję oznaczającą konkretne miejsce
pracy. Rodowód innowacji robić w kulturze, robić w biustonoszach jest zgoła odmienny. Wydaje
się, że w jakimś stopniu nawiązują one do sposobów przekręcania polszczyzny przez
zasymilowanych Żydów. Do ich upowszechnienia przyczyniły się dialogi z filmu Ziemia
obiecana, a zwłaszcza te z nich, w których się wypowiadają łódzcy bankierzy, np. Grosglik. To
on, dowiedziawszy się o śmierci Wiktora Hugo, pyta swego pracownika: W czym robił?, na co
Blumenfeld odpowiada: - W literaturze. W powieści Reymonta są jednak tylko konstrukcje: robić
w etyce, robić w literaturze i robić w placach. W dialogach filmowych podobnych konstrukcji
jest znacznie więcej, o co postarali się autorzy scenariusza. Widzowie odbierali je ze śmiechem i
traktowali na równi z pytaniem: W co pan wkłada swój interes? W powieści były wyznacznikami
charakteryzacji językowej bohaterów, w filmie spełniały funkcję komiczną. Od czasu
wyświetlania Ziemi obiecanej stale ich przybywa, a ich twórcy nie zdają sobie sprawy z tego, że
istnieje dość wyraźna różnica między połączeniami czasownika robić z rzeczownikami
abstrakcyjnymi (robić w nauce, robić w kulturze), a połączeniami tegoż z rzeczownikami
konkretnymi (robić w bieliźnie, robić w goździkach, robić w kartoflach). W połączeniach robić +
rzeczownik konkretny odżywa “fizjologiczne" znaczenie tego czasownika.
PYTAĆ SIĘ MATCE
Ukryta w tytule konstrukcja pytać się (spytać się) komu jest jedną z osobliwości
składniowych gwary miejskiej Poznania. Ostatnio sporo o niej pisano, lecz niezbyt trafnie. To
właśnie skłoniło nas do zabrania głosu na jej temat.
O pytać się matce trzykrotnie wspominają autorki Mowy mieszkańców Poznania (Poznań
1986). Monika Gruchmanowa w szkicowej charakterystyce polszczyzny poznańskiej pisze: “W
składni wskazuje się na odmienne użycie przypadków, jak: pytać się matce (zamiast: pytać się
matki), rodzice cieszyli się memu przybyciu (zamiast: z mojego przybycia), jest podobny ojcu
(zamiast: do ojca)" (s. 26). Dwa razy przywołuje ją w swych rozważaniach Małgorzata
Witaszek-Samborska, widząc w niej jedną z cech języka starszej inteligencji poznańskiej (s. 58),
a zarazem poznański regionalizm składniowy (s. 147). Obie autorki nie podają, skąd się ta
konstrukcja wzięła ani w jaki sposób powstała, a jedynie stwierdzają jej obecność w mowie
poznaniaków.
Z tego natomiast, że wymieniają jednym tchem pytać się komu, cieszyć się czemu,
podobny komu, pośrednio wynika, że pytać się matce uważają za archaizm składniowy, czyli coś,
co kiedyś było własnością języka ogólnopolskiego, a do dziś zachowało się tylko w jednej z jego
odmian regionalnych. Konstrukcje cieszyć się czemu (żywe w języku poetyckim: cieszyć się
wiośnie, cieszyć się słońcu), podobny komu (zachowane do dziś w zwrotach: i temu podobne, i
tym podobne; żywe np. w znanej piosence ptakom podobni też mamy gniazda) - to istotnie
archaizmy składniowe, lecz związane nie tylko z Wielkopolską. Odnotowuje je bowiem Słownik
poprawnej polszczyzny (1973), gruntownie omawia je Danuta Buttler w pracy Innowacje
składniowe współczesnej polszczyzny. Zupełnie odmienny jest natomiast status konstrukcji pytać
się komu (spytać się komu), bo żaden słownik ogólny ani poprawnościowy jej nie odnotował.
Brak jej też w słownikach historycznych, np. w Słowniku staropolskim, w Słowniku polszczyzny
XVI wieku, w Słowniku języka polskiego S. B. Lindego, co pośrednio prowadzi do wniosku, że
jest to rzeczywista cecha polszczyzny lokalnej, w tym akurat wypadku - wielkopolskiej.
Za tym, że pytać się komu nie jest przechowanym w gwarze poznańskiej śladem dawnej
polszczyzny, przemawia historia składni czasownika pytać się. Otóż Z. Klemensiewicz, T.
Lehr-Spławiński i S. Urbańczyk w Gramatyce historycznej języka polskiego (Warszawa 1955, s.
420) podają, że dopełnienie bliższe przy czasowniku pytać się nie było wyrażane formą
celownika, nie istniał przeto schemat pytać się komu. Jak dziś, tak i kiedyś było kto + pyta się +
kogo: pytała się siostry (o radę), czyli dopełnienie bliższe miało postać dopełniacza. Natomiast
dopełnienie dalsze wyrażane było różnymi konstrukcjami z przyimkiem, np. na co (Którzy się
pana boją, pytać się będą na te rzeczy, XVI wiek), o czym (Anioł odpowiedział: czemu się o
moim imieniu pytasz, XVI wiek), o kogo (Cesarz się o nich od ojców ich pytał, XVI wiek), o co
(Posła o to tam było pytać, XVII wiek). Dziś pytać się ma następujący schemat składniowy: kto
+ pyta się + kogo (dopełniacz) + o kopo, o co, czyli dopełnienie bliższe ma formę dopełniacza,
dopełnienie dalsze - postać wyrażenia przyimkowego w bierniku. Czasownik spytać ma schemat:
kto + spytał + kogo (dopełniacz lub biernik) + o kogo, o co: Zosia spytała siostry (siostrę) o
drogę do lasu.
Konstrukcji pytać się komu używają również poznańskie dzieci. Halina Zgółkowa w
pracy Czym język za młodu nasiąknie (Poznań 1986) zalicza ją do kategorii błędów
składniowych, po czym stwierdza, co następuje: “Bardzo charakterystyczny i często powtarzany
przez dzieci (choć nie tylko przez nie) jest zwrot pytać się komu, czemu (zapewne przez analogię
do zwrotu powiedzieć komu, czemu), na przykład: tata nieraz pyta się Beacie czy stopnie
poprawione [...], a mama pytała mi się skąd mam loda [...], on nawet spytał się słoniowi [...],
przecież pytałem się tacie, czy mogę iść do ciebie [...] (s. 69). Trudno się z tą opinią zgodzić.
Regionalizmów nie zalicza się do błędów. Ponadto pytać się komu nie jest żadnym zwrotem, lecz
konstrukcją składniową. Upatrywanie zaś jej genezy w analogii do powiedzieć komu, czemu jest
bezzasadne, ponieważ znaczenia obu czasowników nie mają żadnej cechy wspólnej, co najwyżej
można je kojarzyć tylko sytuacyjnie. Dzieci tej konstrukcji na pewno nie stworzyły. Powtarzają
ją za dorosłymi, jak za panią matką, bo jak świat światem w mowie dzieci przegląda się mowa
dorosłych. Ci zaś przenieśli pytać się komu z okolicznych gwar podmiejskich.
Nie ulega kwestii, że konstrukcja pytać się komu jest wielkopolskim gwaryzmem, który
awansował w mowie poznańskiej inteligencji do rangi regionalizmu. O ten gwaryzm pytali w
terenie redaktorzy i autorzy powstającego w Poznaniu Atlasu języka i kultury ludowej
Wielkopolski, o czym świadczy opracowany przez profesora Zenona Sobierajskiego
Kwestionariusz do tego Atlasu (Poznań 1972, cz. II, pytania 1312 i 1313). Z łaskawie
udostępnionych nam zebranych już materiałów wynika, że w okolicach Poznania jest to
konstrukcja powszechnie używana (jedyna), natomiast im dalej od tego ośrodka, tym częściej
zastępuje ją literacka konstrukcja pytać się kogo albo też są w użyciu obie: pytać się komu i pytać
się kogo.
Konstrukcja pytać się matce, podobnie jak wiele innych regionalizmów, świadczy o
gwarowym podłożu mowy mieszkańców Poznania. Nie wiadomo jednak, od jak dawna istnieje w
gwarach Wielkopolski ani od kiedy zadomowiła się w Poznaniu (może jest tu od zawsze?). Nie
jest refleksem dawnej polszczyzny kulturalnej, nie jest też literacką pożyczką z języka
niemieckiego. Pewnie jest rdzenna i swojska.
NA AKTYWIE
Upowszechnianie się przyimka na w konstrukcjach typu na hali produkcyjnej, na kopalni,
na fabryce, na poczekalni ma zdaniem badaczy współczesnej polszczyzny dwie przyczyny.
Pierwszej upatruje się w oddziaływaniu składni gwarowej na język literacki, drugiej - w
żywiołowej dążności do skrótu w języku środowiskowym.
Przyimek na ma w gwarach szerszy zakres użycia niż w polszczyźnie literackiej,
występuje bowiem również tam, gdzie w języku literackim pojawia się regularnie przyimek w,
np. gwarowe na kościele 'w kościele', na karczamie 'w karczmie', na piwnicy 'w piwnicy'. Chyba
właśnie pod wpływem takich konstrukcji zaczęły się pojawiać połączenia typu na fabryce, na
kopalni, na sklepie, na jadalni, na stołówce, na mieszkaniu, a także - na grupie, na kolektywie, na
komitecie, na organizacji itp. Te ostatnie równie dobrze można tłumaczyć dążnością do skrótu, a
więc referować co na zarządzie jest zapewne skrótem od: referować co na posiedzeniu zarządu, a
przedstawić sprawą na komitecie - skrótem od przedstawić sprawą na posiedzeniu komitetu.
Między skrótem a jego podstawą istnieje wyraźna różnica stylistyczna. Podstawę charakteryzuje
odcień oficjalności, skrót - odcień nieoficjalności, potoczności. W języku środowiskowym skróty
są konstrukcjami ekonomiczniejszymi od swoich podstaw.
Przenoszeniu tych środowiskowych skrótów do języka ogólnopolskiego sprzyjają środki
masowego przekazu: dziennikarze dość często cytują wypowiedzi swoich rozmówców, a
przedstawiając sprawy związane z danym środowiskiem, celowo przemawiają jego językiem.
Działacze polityczni, przemawiając w radiu czy telewizji, nie rezygnują z elementów
profesjonalnych swego środowiska, choć słuchają ich przecież ludzie spoza ich kręgów.
Rozpatrzmy następujące przykłady: Dzisiaj przyjęliśmy na prezydium propozycją, jak
dzielić podwyżki i jeżeli plenum zatwierdzi, to z nią wystąpimy (P 198/44/6); To prawda, tow.
Wrzaszczyk składał na Biurze Politycznym informacje o sytuacji gospodarczej (GZ 1980/214/7);
W dyskusjach na prezydium i na komisji ustalono [...] (Polskie Radio 1981, 28 stycznia - w
wypowiedzi posła); [...] postulaty zgłoszono na komórce (TV 1980, 6 listopada - w wypowiedzi
działacza partyjnego). Ten sam sposób wypowiadania się zachował również J. Putrament w
swoich wspomnieniach Pół wieku. W ostatnim tomie pt. Zmierzch (Warszawa 1980) czytamy: 9
Grudnia dwa zebrania: w KC i w KW. Na aktywie na stu zaproszonych stawiło się
osiemdziesięciu, czyli wcale nieźle (s. 194).
Cytowane powyżej wyrażenia przyimkowe naruszają normę składniową współczesnej
polszczyzny kulturalnej. Niektóre z nich zdążono już usankcjonować i w opinii gramatyków nie
budzą żadnych zastrzeżeń. Tak jest choćby z wyrażeniem na fabryce, gdy występuje w znaczeniu
'na jej rozległej przestrzeni' (w przeciwieństwie do wyrażenia w fabryce 'w budynku, w
konkretnym pomieszczeniu'). Natomiast te, w których przyimek na łączy się z nazwami
zespołów ludzi (kolektyw, grupa, organizacja, koło, zarząd, komórka), nadal traktowane są jako
elementy gwar socjalnych i środowiskowych, a więc konstrukcje spoza normy języka
kulturalnego. Normatywiści nie negują ich wartości komunikatywnej w potocznym języku
środowiskowym, bronią im jednak wstępu do języka oficjalnego. Jest to stanowisko słuszne,
demokratyzacja języka nie polega bowiem jedynie na sankcjonowaniu przez normę wszelkich
elementów gwarowych.
Od wspomnianych tu konstrukcji przyimkowych należy odróżnić takie, jak na plenum, na
kolegium. Są to już konstrukcje poprawne. Występujące w nich rzeczowniki plenum i kolegium
mają znaczenia przenośne: plenum - 'zebranie członków organu kolegialnego w pełnym składzie',
kolegium - 'zebranie, narada zespołu osób nad czymś pracujących'.
SKŁADNIA RZECZOWNIKA SZEREG
We współczesnej polszczyźnie używa się wyrazu szereg w funkcji rzeczownika i w
funkcji liczebnika nieokreślonego ze znaczeniem 'wiele, sporo, niemało', np. zwiedzić szereg
krajów, szereg ludzi odchodziło z niczym. Właśnie w tej drugiej funkcji nie tylko się go
nadużywa, lecz przy tym także zapomina, że bez względu na to, w którym wystąpi przypadku,
zawsze rządzi dopełniaczem: szereg osób, szeregu osób, szeregowi osób, szeregiem osób, o
szeregu osób. Słownik poprawnej polszczyzny (1973) ostrzega przed składnią typu szeregu
osobom, z szeregiem osobami, o szeregu osobach.
Nie honoruje wspomnianej zasady autor następującej wypowiedzi: Teraz nasze
czasopisma satyryczne raczej od tego rodzaju dowcipów są wolne. Ale przed szeregu laty sporo
tam się widywało rysunków, których negatywnymi bohaterami byli kelnerzy i urzędnicy (GW
1985/162/1).
Wyrażenie przed szeregu laty znaczy niewątpliwie to samo, co przed wieloma laty (przed
wielu laty). Przyimek przed rządzi narzędnikiem, wobec tego wyraz szereg powinien mieć formę
szeregiem, a z kolei jego określenia - formę dopełniacza (lat). Całe wyrażenie musi tu mieć
formę: przed szeregiem lat, co oczywiście brzmi sztucznie i pretensjonalnie. Zamiast przed
szeregiem lat lepiej by tu pasował któryś z wyrazów typu kiedyś, dawniej, niedawno albo utarte
połączenie przed laty. Konstrukcja przed szeregu laty jest rażącym błędem składniowym. Wyraz
szereg bez względu na to czy oznacza przedmiot, czy liczbę przedmiotów zachowuje odmianę i
składnię rzeczownikową.
SKŁADNIA RZECZOWNIKÓW ODCZASOWNIKOWYCH
Z okazji wojewódzkich i okręgowych eliminacji konkursu “Milicjant służby ruchu
drogowego 1986" pojawiły się notatki prasowe, w których czytamy o regulacji ruchem ulicznym
(GP 1986/106/5), regulowaniu ruchem drogowym (GW 1986/90/8); regulowaniu ruchem
ulicznym (GP 1986/90/5) i wreszcie - o kierowaniu ruchem (EP 1986/88/1). Interesuje nas tu
rekcja (rząd) rzeczownika pochodnego od czasowników regulować i kierować.
Czasownik regulować rządzi biernikiem: regulować co (regulować ruch, rzekę,
rachunek), czasownik kierować - narzędnikiem lub biernikiem, co uzależnione jest od tego, w
jakim znaczeniu go użyjemy: kierować (= regulować ruch; rządzić, zarządzać, sterować) łączy
się z narzędnikiem, kierować ( = zwracać co w odpowiednim kierunku, w określone miejsce)
rządzi biernikiem, np. kierować rozmową na problemy gospodarcze, kierować sprawą do sądu,
kierować konie do lasu.
Pochodne od regulować rzeczowniki regulacja i regulowanie rządzą jednak nie
biernikiem, lecz dopełniaczem, tworzą schematy regulacja czego (regulacja urodzin, regulacja
rzeki, regulacja rachunku, regulacja ruchu) i regulowanie czego (regulowanie cen, regulowanie
ruchu, regulowanie rzeki). Pochodny od kierować rzeczownik kierowanie rządzi dopełniaczem
albo narzędnikiem, tworzy schematy: kierowanie czego (kierowanie koni do lasu, kierowanie
sprawy do sądu), kierowanie czym (kierowanie resortem, kierowanie tramwajem, kierowanie
zaprzęgiem, kierowanie ruchem ulicznym). Rzeczowniki regulacja i regulowanie nie dziedziczą
rekcji swojej podstawy słowotwórczej - łączą się z rzeczownikiem w dopełniaczu. Inaczej jest z
rekcja rzeczownika kierowanie. Jeśli nawiązuje on do znaczenia 'regulować czynność; rządzić,
zarządzać, sterować czym' - wymaga w swoim sąsiedztwie narzędnika: kierowanie ruchem,
kierowanie resortem, kierowanie gospodarką; jeśli zaś nawiązuje do znaczenia 'zwracać co w
odpowiednim kierunku, w określone miejsce' - rządzi dopełniaczem: kierowanie sprawy do sądu,
kierowanie koni do lasu. Zatem użyty w pierwszym znaczeniu, dziedziczy rekcję czasownika,
użyty w drugim znaczeniu, ma składnię typową dla rzeczowników, tzn. łączy się z dopełniaczem,
a nie jak jego podstawa - z biernikiem.
W cytowanych notatkach prasowych mamy błędne konstrukcje składniowe regulacja
ruchem i regulowanie ruchem oraz poprawną konstrukcję kierowanie ruchem, bo rzeczownik
kierowanie znaczy w tym kontekście to samo, co jego podstawa słowotwórcza, czyli czasownik
kierować (= regulować ruch).
Rekcja rzeczowników pochodnych od czasowników jest jednym z trudniejszych
zagadnień poprawnościowych. Na ogół bywa tak, że te rzeczowniki w przeciwieństwie do
czasowników rządzą nie biernikiem ani narzędnikiem, lecz tworzą schematy z dopełniaczem. Od
tej ogólnej zasady istnieje jednak wiele odstępstw, stąd np. kierowanie ruchem, kierowanie
resortem, kierowainie gospodarką. Niestety, rekcji rzeczowników odczasownikowych na -anie,
-enie, -cie, -acja nie odnotowują polskie słowniki poprawnościowe. Wszechstronnie rozpatruje ją
profesor Danuta Buttler w niezwykle interesującej pracy Innowacje składniowe współczesnej
polszczyzny.
SKŁADNIA LICZEBNIKÓW ZBIOROWYCH
W “Głosie Wielkopolskim" (1984/278/3) czytamy m.in. takie oto uwagi o losie
młodszych pracowników naukowych: Znam otóż jednego docenta. Co on ma? Ma do docentury
faktycznej, a nie towarzyskiej, jeszcze kilka lat. Ma żoną, ongiś uzdolnionego i świetnie
zapowiadającego się młodego pracownika nauki - obecnie “przy mężu" i trojgu dzieci, równie
dobrze zapowiadających się jak rodzice, tyle że bardzo małych.
Nie będziemy się tu wypowiadać o życiu “docentostwa", lecz o błędnie użytym
wyrażeniu: (przy) trojgu dzieci. W wyrażeniu tym nadużyto składni liczebnika zbiorowego troje.
Słownik poprawnej polszczyzny (1973) podaje, że liczebniki zbiorowe łączą się z rzeczownikiem
związkiem rządu we wszystkich przypadkach z wyjątkiem celownika i miejscownika, w których
zachodzi związek zgody.
Składnię rządu liczebnika zbiorowego najlepiej widać na przykładzie narzędnika: sam
liczebnik przybiera tu formę narzędnika, ale jednocześnie wymaga, by łączący się z nim
rzeczownik przybrał formę dopełniacza, np. troje dzieci - z trojgiem dzieci, pięcioro dzieci - z
pięciorgiem dzieci, dziewięcioro dzieci - z dziewięciorgiem dzieci, czworo nauczycieli - z
czworgiem nauczycieli.
W cytowanym tekście mamy właśnie do czynienia z formą miejscownika. Zatem
liczebnik troje ma tu składnię zgody, czyli wymaga, by łączący się z nim rzeczownik (dziecko)
przyjął również formę miejscownika (liczby mnogiej). Liczebnik troje w miejscowniku przybiera
formę trojgu, rzeczownik dziecko - formę dzieciach, a wyrażenie troje dzieci - formę trojgu
dzieciach. Jak widać, oba człony występują w tym samym przypadku, ich formy są uzgodnione.
Oto poprawna wersja zdania o rodzime młodego docenta: Ma żonę, ongiś uzdolnionego i
świetnie zapowiadającego się pracownika nauki - obecnie “przy mężu" i trojgu dzieciach, równie
dobrze zapowiadających się jak rodzice, tyle że bardzo małych.
4. POPRAWNOŚĆ FLEKSYJNA
DIABŁU CZY DIABŁOWI?
W notatce o gwiazdkowym spotkaniu Pro Sinfoniki w Pałacu Kultury czytamy m.in.:
Pasterze coś sobie tłumaczą. Anioł poprawia strój diabłowi [...] Piękna pasterka tęsknie gra na
skrzypcach. Diabeł poprawia skrzydło aniołowi. Trzej Królowie są bardzo poważni, wyraźnie
przejęci (GW 1988/294/8). I nie mamy żadnej wątpliwości, że jej autor użył błędnej formy
celownika 1. p. od wyrazu diabeł- diabłowi, podczas gdy poprawna brzmi - diabłu.
W cytowanym kontekście forma diabłowi pojawiła się przez analogię do formy aniołowi,
co wcale nie umniejsza “winy" autora, który powinien wiedzieć, że takie wyrównanie fleksyjne
jest sprzeczne z normą. Wypada mu zatem przypomnieć, że celownik 1. p. rzeczowników rodzaju
męskiego realizuje dwa modele, tj. temat fleksyjny rzeczownika + końcówka -owi (robotnik-owi,
urzędnik-owi, koni-owi, muł-owi, dąb-owi, kwiat-owi, koni-owi, ptak-owi, drut-owi, dym-owi,
wiatr-owi, strach-owi, kryzys-owi, stres-owi) lub temat fleksyjny rzeczownika + końcówka -u
(np. ojc-u, pan-u, brat-u, ksiądz-u). Modele te różnią się intensją, czyli zasięgiem ich realizacji w
tekstach. Intensja modelu z końcówką -owi ma charakter względnie kategorialny, obejmuje
bowiem zasadniczo całą klasę rzeczowników, oprócz kilku wyjątków takich, jak pan, brat, chłop,
kot, pies, lew, łeb, Bóg, ksiądz, ojciec, chłopiec, świat i diabeł, które obejmuje intensja modelu z
końcówką -u. Jest ona niekategorialna, gdyż wymienione rzeczowniki nie stanowią odrębnej
klasy czy kategorii, nie mają bowiem żadnej cechy wspólnej. Trzeba je zapamiętać i nie mylić z
tymi, które mają celownik 1. p. z końcówką -owi.
Poza tymi rzeczownikami, które przybierają w celowniku l.p. tylko końcówkę -owi, oraz
tymi rzeczownikami, które przybierają w celowniku 1. p. tylko końcówkę -u, istnieją jeszcze
takie, których forma celownika jest wariantywna, np. człek - człe-k-u II człek-owi, bez - bz-u II
bz-owi, kat - kat-u II kat-owi, osioł - osł-u II osł-owi, dech - tch-u II tch-owi, mech - mch-u II
mch-owi, sen - sn-u II snv-owi. Warianty te są równouprawnione pod względem
poprawnościowym i pozostają do wyboru mówiącego.
Analogia fleksyjna jest przejawem upraszczania języka, gdyż przyczynia się do usuwania
wyjątków. Te zaś z kolei chroni konserwatywna norma. Chroni je, gdyż akurat formy typu
diabłu, psu, kotu, chłopu, panu itp. świadczą o ciągłości tradycji języka literackiego. Były w nim
od samego początku. Przeto należy je tak samo uszanować, jak szanuje się tradycję
przedświątecznych spotkań.
BIERNIK L.P. RZECZOWNIKA BOŻYSZCZE
Rzeczownik bożyszcze ma dwa znaczenia: podstawowe odnosi się do bożka, przenośne -
do bezkrytycznie uwielbianego (czczonego) człowieka, a nawet rzeczy uważanych za
nienaruszalne i wymagające czci. Jest rzeczownikiem rodzaju nijakiego, na co wyraźnie
wskazuje forma mianownika l.p.: bożyszcze (jak lepiszcze, dworzyszcze, zgliszcze itp.). W
przenośni może jednak oznaczać istotę żywą wyróżniającą się rodzajem naturalnym, całkowicie
niezgodnym z rodzajem gramatycznym. Tak np. w następującej wypowiedzi: Jest przeto
wyraźnie niekonsekwentny. Bowiem jeśli prawdziwie wierzy w skuteczność reformizmu własnego
pomysłu i pióra, w takim razie należałoby odrzucić obliczoną na poklask historiografię czyniącą
bożyszcza z jednego człowieka, choćby nosił okazałe wąsy i był obsypany zaszczytami przez
zamorskie uczelnie (GP 1984/230/3) wyraz ten oznacza mężczyznę. Użyto go w bierniku, na co
wskazuje związek z czasownikiem (czynić co). Czy jest to forma poprawna? Z gramatycznego
punktu widzenia na pewno nie, gdyż rzeczowniki rodzaju nijakiego w bierniku l.p. mają tę samą
formę, co w mianowniku. Zatem powinno tu być: czynić bożyszcze. Z formy bożyszcza można
wnosić, że jest to biernik od wyrazu bożyszcz. Naturalnie, w polszczyźnie nie ma rzeczownika
bożyszcz, jest bożyszcze. Przeto poprawna wersja przytoczonego zdania powinna brzmieć: ...
należałoby odrzucić obliczoną na poklask historiografię czyniącą bożyszcze z jednego człowieka,
choćby nosił okazałe wąsy... Bez względu na to, czy rzeczownika bożyszcze użyjemy w
odniesieniu do osoby czy przedmiotu, poprawna forma biernika I. p. brzmi tak samo - bożyszcze.
Nawet nadanie mu zgryźliwego ironicznie zabarwienia nie wpływa na jego odmianę.
BIERNIK L.P. OD RZECZOWNIKA KOTLET
Autor artykułu zatytułowanego Bliższa koszula cielcowi (W 1988/ 38/19 - 21) przedstawił
swój program uzdrowienia polskiej kultury. Nie mamy nic przeciwko fantazjom reformatorskim
redaktora “Wprost", lecz wydaje nam się, że trudno je traktować poważnie, skoro sam reformator
jest na bakier z kulturą języka. Oto jeden ze swych postulatów formułuje następująco:
Wychodząc z założenia, że koszula bliższa ciału, choćby zbyt luźna albo za ciasna, dobrze więc
się stanie, gdy nie będzie jej szył krawiec w ogóle nie znający modela, a tym bardziej jego
wymiarów. Trzeba przy tym jednak dopilnować, aby na pewno owe kilkanaście procent odpisu od
funduszu wynagrodzeń wydatkowano zgodnie z przeznaczeniem - na koszulą właśnie, a nie na
przykład na kotleta schabowego (s. 20). Jest w nim błąd gramatyczny: wydatkowano na kotleta
schabowego.
Czasownik wydatkować rządzi biernikiem (wydatkować co na co). Forma biernika od
wyrazu kotlet jest tożsama z formą mianownika, bo ten rzeczownik nie oznacza przecież istoty
żywej, jak np. wyrazy koń, rekin, baran, motyl, nietoperz, których biernik równy jest
dopełniaczowi (widzą konia, rekina, barana, motyla, nietoperza). Powinno zatem być:
wydatkowano na kotlet schabowy. Niepodobna przypuszczać, aby autor artykułu mawiał: zjadłem
w barze ryża ze śmietaną, a w restauracji - wydatkowałem całe honorarium za kilka felietonów na
steka wieprzowego, bigosa hultajskiego i bryzola z frytkami.
Żenujący jest również sam tytuł artykułu. Razi prymitywizmem zawartej w nim aluzji:
koszula ma się do złotego cielca akurat jak pięść do nosa!
BIERNIK L.P. OD RZECZOWNIKA SYFILIS I MIEJSCOWNIK L.P. OD
RZECZOWNIKA SYN
Błędy fleksyjne pojawiają się w gazetach rzadko. Zawsze świadczą o rozbieżnościach
między konserwatywną normą a społecznym zwyczajem językowym. Pośrednio informują o
tendencjach rozwojowych języka.
Oto w krótkim artykule ogłoszonym na łamach “Gazety Poznańskiej" (1985/285/6)
napotkaliśmy dwa potknięcia fleksyjne: błędną formę miejscownika l.p. synie i błędną formę
biernika l.p. syfilisa. Konteksty tych błędów są następujące: Tak pisał wielki piewca feudalnego
rycerstwa Froisart o jednym z “bohaterów" wojny stuletniej, synie króla Anglii, zwanym
Czarnym Księciem: Z wyprawy do Hiszpanii Czarny Książę przywiózł nie tylko sławę zwycięzcy,
ale także i syfilisa.
Rzeczownik syn (podobnie jak pan i dom) przybiera w miejscowniku l.p. końcówkę -u,
nie zaś -e. Formy syn-u, pan-u, dom-u są wyjątkami od ustalonej zasady, że rzeczowniki rodzaju
męskiego zakończone w mianowniku l.p. na spółgłoskę twardą (ale nie na -k, -g, -eh) przybierają
w miejscowniku końcówkę -e: stole, papierosie, papierze, wozie, snopie, dębie, grzybie, młocie,
płocie, maszcie, złomie, wykopie itp. W żywym języku występuje dążność do objęcia tą regułą
również rzeczowników typu syn, dom, pan. Pozbywanie się wyjątków upraszcza język, ale kłóci
się z tradycyjną normą. Dlatego formy synie, panie, domie uznaje się za błędy.
Rzeczownik syfilis w bierniku l.p. przybiera tę samą formę co w mianowniku. Dzieje się
tak dlatego, że jest on rzeczownikiem nieżywotnym, abstrakcyjnym, a ponadto w dopełniaczu l.p.
ma końcówkę -u (syfilisu). W cytowanym kontekście mamy konstrukcję: przywiózł sławę i
syfilisa. Nie ulega wątpliwości, że czasownik przywieźć rządzi tu biernikiem (przywieźć co).
Wobec tego powinno być: przywiózł syfilis, tak jak przywiózł katar, kaszel, tyfus, koklusz, dyfteryt
itp. Wszystkie te wyrazy są nazwami chorób, w dopełniaczu l.p. przybierają końcówkę -u
{kataru, tyfusu). Błędna forma syfilisa powstała przez analogię do biernikowej postaci
rzeczownika tryper, bo ten przybiera w bierniku l.p., tak samo jak w dopełniaczu - końcówkę -a
(przywieźć trypra). Ponadto mogła tu również oddziałać analogia z odmianą rzeczownika rak
(jako nazwy choroby): przywieźć raka.
Jak widać, jedne rzeczowniki rodzaju męskiego w funkcji nazw chorób mają formy
biernika l.p. równe mianownikowi (katar, tyfus, koklusz), inne - równe dopełniaczowi: tryper i
rak. W żywym języku istnieje znacznie więcej rzeczowników z formą biernika l.p. na -a. W
pamięci użytkowników polszczyzny potocznej automatyzują się te formy, które przeważają
ilościowo, stąd syfilisa, nie tylko jak raka, lecz również, jak: fioła, świra, szmergla, hysia, hopla,
zajoba itp. Na razie jednak konstrukcja przywieźć syfilisa jest sprzeczna z normą.
NIEDOBITKOWIE CZY NIEDOBITKI?
Jak brzmi forma mianownika l.m. od wyrazu niedobitek funkcjonującego jako nazwa
osoby: niedobitki czy niedobitkowie?
Bohdan Urbankowski w studium o współczesnej poezji W rozdartym świecie dwukrotnie
użył formy niedobitkowie: [...] w czołówce powojennych twórców znaleźli się - drugorzędni
przecież - niedobitkowie pokolenia Baczyńskiego [...] (Poezja 1986/3/6) i: Pierwszą grupę [...]
tworzyli niedobitkowie pokolenia Baczyńskiego - od Bratnego i Borowskiego po Różewicza,
Szymborską [...] (Poezja 1986/3/9). W polemice z Urbankowskim ogłoszonej w “Trybunie Ludu"
(1986/148/4) pt. Niebezpieczeństwo scalania świata mamy także formę niedobitkowie: A
właściwie to w ogóle nie ma polskiej kultury, bowiem najlepsi - poeci związani z
nacjonalistyczno-prawicową grupą “Sztuka i Naród" - polegli, a ich miejsce zajęli “drugorzędni"
niedobitkowie pokolenia, Baczyńskiego: Bratny, Borowski, Różewicz, Białoszewski, Bartelski.
Przed tą właśnie formą ostrzega Słownik poprawnej polszczyzny (1973), podając: te
niedobitki, nie ci niedobitkowie. Lecz przecież wyraz ten nie nazywa rzeczy, lecz ludzi (kilku
poetów, w tym jedną kobietę), a forma niedobitki ma rodzaj niemęsko-osobowy. Jak z nią
uzgodnić rodzaj orzeczenia? Konstrukcje niedobitki znaleźli się w czołówce, niedobitki tworzyły
pierwszą grupę, niedobitki zajęły miejsce. Choć Witold Doroszewski pisał, że “naturalną formą
liczby mnogiej wydaje się forma niedobitki", to jedynie poprawnymi konstrukcjami są te, których
użył Urbankowski i jego polemista z “Trybuny Ludu": niedobitkowie znaleźli siłę w czołówce,
niedobitkowie tworzyli pierwszą grupę, niedobitkowie zajęli miejsce byłyby tak samo
niedorzeczne jak niedobitki znalazły się w czołówce, niedobitki tworzyły pierwszą grupę,
niedobitki zajęły miejsce.
Opinia zawarta w Słowniku poprawnej polszczyzny jest zbyt rygorystyczna, traktuje wyraz
niedobitek w oderwaniu od jego funkcji składniowych, przez co przysparza kłopotu
użytkownikom języka. Zresztą forma niedobitkowie ma długą tradycję w polszczyźnie. Sam
Witold Doroszewski zarówno w poradniku O kulturę słowa, jak i w Słowniku języka polskiego
(1958 - 1969) cytuje ją z pracy Adama Naruszewicza Historia narodu polskiego: Pozostali od
klęski niedobitkowie, nie ustając w swym uporze, biegali po Kujawach, kupami, palili lub
rabowali włości. To dlaczego obstaje się dziś przy formie niedobitki?
Zapewne dlatego, że do niedawna wydawało się, iż końcówka -owie - jak pisał Witold
Doroszewski - “ma charakter głównie godnościowy", tzn. łączy się z takimi rzeczownikami,
które są nazwami osób zajmujących wysokie stanowiska albo pełniących zaszczytne funkcje
(królowie, monarchowie, wodzowie, posłowie, kardynałowie, generałowie, profesorowie). Było
to jednak złudzeniem, bo przecież takie formy, jak prezydenci, biskupi, docenci, premierzy,
rektorzy, przywódcy, sekretarze także mają charakter godnościowy, ale ich wyróżnikiem są
końcówki -i(-y) oraz -e, nie zaś -owie. Zdaniem Haliny Satkiewicz, współautorki Kultury języka
polskiego (1971), wzgląd na znaczenie rzeczownika nie stanowi tu o nadawaniu mu formy z
końcówką -owie. Czynnikiem decydującym jest bowiem budowa wyrazu. I tak właśnie
rzeczowniki osobowe z cząstką -ek (świadek, skrzypek, ziomek, nurek, giermek, małżonek,
rozbitek, prostaczek itp.) mają w mianowniku l.m. końcówkę -owie: świadkowie, skrzypkowie itd.
Do tej grupy należy wyraz niedobitek. Nie może nas przeto dziwić forma niedobitkowie, choćby
w danym kontekście próbowano nadać jej odcień pogardliwy lub ironiczny. Zresztą wyraz
niedobitek (podobnie jak rozbitek) nie ma zabarwienia ujemnego. Wyraźnie się różni od takich,
jak gagatek, chłystek, typek, wyrzutek, wyrobek, wymoczek, niedonosek i in.
BALÓW CZY BALI?
We współczesnej polszczyźnie istnieją pary rzeczowników mających identyczną postać, a
różne znaczenie, np. zamek 'budowla' i zamek 'urządzenie do zamykania', bal 'kloc' i bal 'zabawa',
powód 'skarżący w sądzie' i powód 'przyczyna', geniusz 'niezwykły talent' i geniusz 'człowiek
genialnych zdolności'. Utożsamianiu tych rzeczowników zapobiegają m.in. różnice w ich
odmianie, co widać zwłaszcza w formach dopełniacza l.p.: zamek (=budowla) - zamk-u, zamek (
= urządzenie do zamykania) - zamk-a; a czasem także w formach dopełniacza obu liczb.
W artykule W operze, na balach, wśród bliskich powitaliśmy Nowy Rok 1985 (GP
1985/1/4) umieszczono zdjęcie z zabawy i podpisano je następująco: Szampańskie nastroje
podczas bali w DK Trojka. Razi w nim forma dopełniacza l.m. bali, ponieważ bal ( = zabawa)
przybiera w dopełniaczu l.p. formę balu, a w dopełniaczu l.m. - balów, natomiast bal (=kloc) ma
w l.p. formę bala, a w l.m. - bali.
Wyraz bal należy do klasy rzeczowników miękkotematycznych, te zaś w języku
ogólnopolskim przybierają w dopełniaczu 1. m. końcówkę -i(-y) lub -ów. W Poznaniu, podobnie
jak w Krakowie, częściej występuje pierwsza z nich. Wyraźnie to widać zwłaszcza wtedy, gdy z
dwóch form równouprawnionych, np. goli i golów, cykli i cyklów, lokali i lokalów poznaniacy
wybierają tę z końcówką –i: goli, cykli, lokali). Końcówka -i jest tak ekspansywna, że wkracza do
odmiany tych rzeczowników, które ze względów znaczeniowych muszą mieć formę dopełniacza
liczby mnogiej z -ów. Formy bali (=zabaw) w żaden sposób popierać nie możemy, gdyż w wielu
kontekstach trudno byłoby odróżnić jeden bal od drugiego, czyli kloc od zabawy.
PIECÓW CZY PIECY?
Chodzi o ustalenie poprawnych form dopełniacza l.m.: od rzeczowników
miękkotematowych rodzaju męskiego typu koc, piec, deszcz, znicz, słój, pokój, żal. Jak wiadomo,
męskie rzeczowniki miękkotematowe mogą przyjmować w tym przypadku jedną z dwu
końcówek: -i(-y) bądź -ów; istnieją również takie, które mogą urabiać formy oboczne, np. forteli i
fortelów, cykli i cyklów, pupili i pupilów, bólów i boli, bagaży i bagażów, witraży i witrażów,
słuchaczy i słuchaczów. W Warszawie ekspansywne są formy z -ów, w Krakowie, Lesznie,
Poznaniu - formy z -i(y)), zatem tradycyjniejsze. Na ogół bywa tak, że gdy poznaniak ma do
wyboru równouprawnione formy z -i(-y) oraz -ów, to wybiera pierwszą z nich. Nie popełnia
błędu, używając form deszczy, zniczy, słoi, pokoi, rodzai, choć Słownik poprawnej polszczyzny
(1973), ułożony w Warszawie, preferuje tu akurat formy z -ów (deszczów, zniczów, słojów,
pokojów, rodzajów). Taki stan rzeczy obrazują przykłady wynotowane z gazet poznańskich:
Seria ulewnych deszczy [...] wywołała w Wojewódzkim Urzędzie Telekomunikacji sporo
perturbacji (GW 1986/136/8); Przed Świętem Zmarłych handel przygotował 150 mln zniczy (GP
1986/253/3); Z każdym rokiem przed Wszystkimi Świętymi kupujemy więcej zniczy i świec,
kwiatów i wiązanek (EP 1986/ 200/5).
Gorzej jest, gdy poznaniak upiera się przy formie z -i(-y), która wcale nie jest do wyboru,
gdyż zwyczaj zaakceptował tylko formę z -ów. Tak właśnie jest z rzeczownikami zakończonymi
na spółgłoskę c: piec, spec, materac, korzec, fachowiec, kolec, widelec, szewc, kupiec itp., które
mają tylko formy dopełniacza z końcówką -ów: pieców, speców, materaców, korców,
fachowców, kolców, widelców, szewców, kupców. Zatem w następujących kontekstach
popełniono błąd gramatyczny: Ludzie skarżą się, że im cieknie na głowy, że nie mają piecy, a
wspólne ubikacje straszą potłuczonymi sedesami (GP 1986/252/4); W panice sama zaczęła
nieumiejętnie gasić dobytek, przez co przykro poparzyła sobie dłonie. Niestety, nie uratowała
przed zniszczeniem kołder i kocy (EP 1986/221/2). Z tej serii wyrazów z tematem zakończonym
na -c wyłamuje się jedynie miesiąc, zachowując poprawną tradycyjną formę dopełniacza na
-i(-y): miesięcy.
Rzeczowniki na -l typu knedel, właściciel, hol, szpital, hotel, serial, badyl mają albo
wyłącznie formę z -i(y), np. knedli, właścicieli, szpitali, albo formy oboczne: holów i holi, hoteli i
hotelów, badyli i badylów, seriali i serialów. Wyjątkiem jest tu wyraz żal, który w dopełniaczu
przyjmuje końcówkę -ów: żalów. Dlatego razi forma żali: Wychodzi na to, że klienci zwątpili w
skuteczność urzędowych żali (PL 1984/43/1).
TŁUSZCZÓW CZY TŁUSZCZY?
Dopełniacz liczby mnogiej rzeczowników męskich miękkotematowych (zakończonych na
spółgłoskę miękką, np. pień, cień, liść, koń, słoń, niedźwiedź, lub stwardniałą, np. żołnierz,
ratusz, mecz, miesiąc, bluszcz, tłuszcz) może być urabiany za pomocą dwóch końcówek
fleksyjnych: -ów albo -i(y), np. więźniów, przechodniów, zięciów, mężów, palców, bojów,
marszów - i gości, metali, niedźwiedzi, pieniędzy, żołnierzy. Społeczny zwyczaj językowy
zaaprobował od jednych rzeczowników wyłącznie formy z -ów (palców, teściów, zięciów,
mężów, marszów), od innych - formy z -i(-y): liści, słoni, węgorzy, pieniędzy itp. Istnieje wiele
takich rzeczowników, od których można urabiać zarówno formę z -ów, jak i z -i(-y) - i obie są na
równi poprawne: złodziejów - złodziei, gilów - gili, pokojów - pokoi, słojów - słoi, symboli -
symbolów, koszy - koszów, działaczy - działaczów, słuchaczy - słuchaczów, bluszczy - bluszczów,
cierni - cierniów, hoteli - hotelów itp. W rozwoju form dopełniacza ujawniają się dziś tendencje
regionalne: w polszczyźnie warszawskiej zyskują przewagę formy z -ów, w polszczyźnie
krakowskiej i poznańskiej - formy z -i(-y). Z form równouprawnionych typu pokojów - pokoi,
złodziejów - złodziei krakowiacy i poznaniacy częściej wybierają pokoi, złodziei. Ta tendencja
przybiera na sile. Zaczynają jej ulegać również te rzeczowniki, od których urabia się tylko jedną
formę, w dodatku z końcówką - ów. Tak na przykład od rzeczowników marsz, bój, kil, mecz,
wieniec, palec, turniej, tramwaj, tłuszcz możemy utworzyć tylko jedną poprawną formę:
marszów, bojów, kilów, meczów, wieńców, palców, turniejów, tramwajów, tłuszczów. Używane w
Poznaniu formy marszy, wieńcy, palcy, tramwai, tłuszczy itp. musimy traktować jako odchylenia
od normy, czyli błędy fleksyjne. Norma ogólnopolska nie toleruje tych odchyleń, gdyż ma na
uwadze nie to, co Polaków dzieli, lecz to, co ich łączy. Nie toleruje zatem takich faktów, jak
śląskie czego po mnie chcesz? widza ta krowa, mazowieckie rękamy, nogamy, oknamy.
KOŃMI CZY KONIAMI?
W recenzji z amerykańskiego filmu Błękitny grom czytamy m.in. o idealnym kowboju,
którego w wielu westernach ucieleśniał wybitny aktor John Wayne. Autor przytacza różne opinie
o tym aktorze odnotowane w albumie Jubileusz gwiazd. Z tego albumu cytuje m.in. wypowiedź
Sophii Loren o tym, że John Wayne bardzo lubił konie. Po czym dodaje już od siebie: Poza
koniami John Wayne lubił amerykańskich komandosów. Tych oczywiście, którzy udali się do
południowo-wschodniej Azji, by zrobić porządek z Wietnamczykami (GP 1984/251/4).
W wypowiedzi autora tkwi rażący błąd fleksyjny. Niepoprawna forma narzędnika 1. m. -
koniami. Wyraz koń jest rzeczownikiem miękkotematowym (temat fleksyjny zakończony
spółgłoską miękką -ń). Polskie rzeczowniki miękkotematowe (bez względu na rodzaj
gramatyczny) przybierają w narzędniku 1. m. końcówkę -ami albo -mi. W zasadzie niemal
wszystkie mają formę narzędnika 1. m. z końcówką -ami, np.: struś - strusiami, cień - cieniami,
dzień - dniami, leń - leniami, śledź - śledziami, mąż - mężami, kolec - kolcami, wódz - wodzami,
mieśią0 - miesiącami i pieśń - pieśniami, linia - liniami, kiść - kiściami, sieć - sieciami, ciecz -
cieczami, noc - nocami, mysz - myszami oraz marzenie - marzeniami, zagłębie - zagłębiami,
morze - morzami. Tylko nieliczne spośród nich przybierają formę narzędnika z końcówką -mi,
np.: koń - końmi, liść - liśćmi, gość - gośćmi, pieniądz - pieniędzmi i kość - kośćmi, nić - nićmi,
skroń - skrońmi oraz dziecko - dziećmi. Są to wyjątki, które trzeba opanować pamięciowo. Do
wyjątków zaliczamy również te rzeczowniki, które mają tzw. formy oboczne, równouprawnione,
np.: dłoń - dłoniami i dłońmi, gęś - gęsiami i gęśmi, gałąź - gałęziami i gałęźmi, gwóźdź -
gwoździami i gwoźdźmi, sanie - saniami i sańmi.
Formy typu koniami, liściami, dzieciarni pojawiają się w żywym języku mówionym dość
często (w gwarach wiejskich chyba nawet nagminnie); są zgodne z tendencją do upraszczania
języka, ale nie akceptuje ich współczesna norma polszczyzny kulturalnej.
ODMIANA LICZEBNIKÓW ZBIOROWYCH
Czytelniczka “Głosu Wielkopolskiego" zwróciła się do Redakcji z prośbą o odpowiedź na
pytanie, jak odczytać zapis 29 dzieci: dwadzieścia dziewięcioro dzieci czy dwadzieścioro
dziewięcioro dzieci? W przytoczonym kontekście liczebnik 29 jest tzw. liczebnikiem zbiorowym
wielowyrazowym - odnosi się do zbioru istot żywych. W takich liczebnikach najczęściej tylko
ostatni człon ma postać liczebnika zbiorowego, pozostałe - są liczebnikami głównymi. Dlatego
np. zapis 120 dzieci odczytamy jako sto dwadzieścioro dzieci, a w dopełniaczu jako stu
dwadzieściorga dzieci, w miejscowniku - o stu dwadzieściorgu dzieciach itp. Zapis 29 dzieci
odczytamy zatem poprawnie jako dwadzieścia dziewięcioro dzieci. Odmienimy następująco:
dwadzieścia dziewięcioro dzieci, dwudziestu dziewięciorga dzieci, dwudziestu dziewięciorgu
dzieciom, dwadzieścia dziewięcioro dzieci, z dwudziestu dziewięciorgiem dzieci, o dwudziestu
dziewięciorgu dzieciach.
Warto tu dodać, że w dzisiejszej polszczyźnie liczebniki zbiorowe odmieniają się tak, jak
rzeczowniki rodzaju nijakiego typu oko, podwórko, biurko, przy czym w odmianie występują
dwa tematy: dwoj-e, ośmior-o, dziewięcior-o - dwojga, ośmiorga, dziewięciorg-a (a więc dwój-,
dwojg- itp.). Ich łączliwość z rzeczownikami jest ściśle ograniczona, gdyż odnoszą się do zbioru
osób różnej płci (pięcioro studentów, dwoje rodzeństwa, ośmioro nauczycieli, oboje rodzice)
niektórych rzeczowników, używanych tylko w liczbie mnogiej (dwoje drzwi, pięcioro drzwi) i do
rzeczowników rodzaju nijakiego na -ę (troje piskląt, siedmioro prosiąt). Ponadto tradycyjnie
łączą się z takimi rzeczownikami, jak oczy (dwoje oczu) i uszy (dwoje uszu) oraz dziecko (troje
dzieci). Występują również w takich utartych zwrotach, jak na dwoje babka wróżyła, dzielić włos
na czworo, na dwoje skrzypiec grać, z dwojga złego, z tym największy jest ambaras, żeby dwoje
chciało naraz.
Liczebnik zbiorowy oboje (odpowiadający liczbie 2) przetrwał do dziś w tytule doktor
obojga praw (tzn. kanonicznego i cywilnego), w nazwie Królestwo Obojga Sycylii, w tytule
pięknej książki Pawła Jasienicy Rzeczpospolita Obojga Narodów.
ODMIANA SKRÓTÓW
Która z form jest poprawna: o drze Kowalskim czy o dr. Kowalskim?
Z informacji podanych w Słowniku ortograficznym języka polskiego pod red. M.
Szymczaka (Warszawa 1975) wynika, że dwa typy polskich skrótów mogą się odmieniać: są to
takie skróty, które powstały z opuszczenia liter środkowych wyrazu, np. dr=doktor, nr=numer,
wg-według oraz takie, które się składają z pierwszej i ostatniej oraz jednej z środkowych liter
wyrazu, np. mgr=magister, płk = pułkownik. Skróty te piszemy w mianowniku bez kropki, a w
przypadkach zależnych możemy je odmieniać tak, jak rzeczowniki (z wyjątkiem skrótu wg), tj.
zapisywać w postaci fleksyjnej, np. przypomniałem drowi Kowalskiemu o zebraniu, oddałem list
drowi Nowakowi, rozmawiałem z Janem o drze Nowaku, przeczytałem w pierwszym nrze “Tu i
Teraz", na uroczystość przybyli płcy Mrożek i Lipiec, ale czytamy je jako pełne wyrazy, czyli
formę mgrowi odczytujemy jako magistrowi, drze jako doktorze, płcy jako pułkownicy itp.
'Zamiast dodawać do skrótu końcówki fleksyjne możemy odmianę skrótów zaznaczać kropką, a
więc przypomniałem dr. Kowalskiemu o zebraniu, oddałem list mjr. Nowakowi, rozmawiałem z
Janem o dr. Nowaku, przeczytałem w pierwszym nr. “Tu i Teraz", na uroczystość przybyli płk.
Mrożek i Lipiec. Tak więc obie formy: o drze Kowalskim i o dr. Kowalskim są poprawne.
Nie odmieniają się natomiast skróty powstałe przez odrzucenie końcowej części wyrazu,
a więc typu gen. (=generał), doc. (=docent), hab. (=habilitowany), os. (=osiedle) itp. Zarówno w
mianowniku, jak i w przypadkach zależnych stawiamy po nich kropkę. Niepoprawne byłoby
więc zdanie: Nie było na zebraniu gena doca dra haba Lipca ani profa dra haba Stępnia.
CZAS ZAPRZESZŁY
Utarła się opinia, że w polszczyźnie współczesnej nie używa się czasu zaprzeszłego, tj.
czasu, który wyraża albo czynność dawno minioną, albo wcześniejszą od innej czynności
przeszłej. Nie jest to opinia ścisła, ponieważ w wypowiedziach publicystycznych, naukowych i
literackich czas zaprzeszły pojawia się wcale często, jak choćby np. w pierwszym numerze
“Kultury" z 1985 roku, w którym Stefan Kozicki swoją Ścieżką zdrowia rozpoczyna następująco:
Felietonista sportowy “Przeglądu Tygodniowego" przedstawił był niedawno dowcipny i ponury
zarazem obraz zmagań “osiedlowych chłopaków" z osiedlową biurokracją (s. 15), a M. Kasz w
felietonie Dzień, w którym przemówiła Isaura pisze m.in.: Jerzy Trunkwalter schował się był na
zapleczu (s. 16). Obie konstrukcje przedstawił był i schował się był wyrażają to samo, co zwykły
czas przeszły: przedstawił i schował się (czynność miniona w stosunku do chwili mówienia), ale
w intencji autorów mają nadać wypowiedzi odcień archaiczności. W tej samej funkcji używa
czasu zaprzeszłego Jerzy Waldorff: Arystoteles sformułował był tezą o muzyce, która łagodzi
obyczaje, nie dodając, że wyjątek od tej zasady stanowią sami muzycy, których obyczaje bywają
fatalne! (P 1984/46/11). Konstrukcja sformułował był nazywa wprawdzie czynność dawno
minioną, lecz równie dobrze można ją zastąpić zwykłą formą czasu przeszłego sformułował.
Jerzemu Waldorffowi jest ona jednak potrzebna do tych samych celów, co jego słynne aliści,
tudzież i albowiem - nadaje wypowiedzi ton uroczysty i staroświecki.
Czas zaprzeszły wyszedł z użycia jedynie z potocznego języka mówionego, natomiast w
języku pisanym funkcjonuje nadal. Ale używa się go nie tyle ze względów znaczeniowych, co
stylistycznych. A kto wie, czy nie mamy tu do czynienia ze swoistą manierą, próbą
stylistycznego dowartościowania wypowiedzi zwłaszcza wówczas, gdy wcale nie chodzi o
czynność dawno minioną ani o dwie czynności przeszłe, z których jedna jest wcześniejsza od
drugiej. Użyta przez Kozickiego konstrukcja przedstawił był niedawno jest przecież wewnętrznie
sprzeczna.
OBJAŚNIENIE SKRÓTÓW I WYBRANE PRACE Z DZIEDZINY KULTURY
JĘZYKA POLSKIEGO
C.
“Czas"
Polit
“Politechnik"
DB
“Dziennik Bałtycki"
Polon
“Polonistyka"
DL
“Dziennik Ludowy"
PS
“Przegląd Sportowy"
DP
“Dziennik Polski"
PT
“Przegląd Tygodniowy"
EP
“Expres Poznański"
RP
“Res Publica"
GL
“Gazeta Lubuska"
Rz
“Rzeczpospolita"
GP
“Gazeta Poznańska"
S
“Student"
GPr
“Glos Pracy"
SiL
“Sprawy i Ludzie"
GT
“Gazeta Toruńska"
SM
“Sztandar Młodych"
GW
“Glos Wielkopolski"
SP
“Słowo Polskie"
GWyb
“Głos Wybrzeża"
Sp
“Sport"
GZ
“Gazeta Zachodnia"
T
“Tempo"
K
“Kultura"
TiT
“Tu i teraz"
Kon
“Konfrontacje"
TK
“Tygodnik Kulturalny"
L
“Literatura"
TL
“Trybuna Ludu"
MiZ
“Morze i Ziemia"
TP
“Tygodnik Powszechny"
N
“Nadodrze"
Tydz
“Tydzień"
ND
“Nowe Drogi"
W
“Wprost"
Nt
“Nurt"
WM
“Walka Młodych"
O
“Odgłosy"
WS
“Wiadomości Sportowe"
P
“Polityka"
WTK
“WTK-Tygodnik Katolików"
PK
“Przewodnik Katolicki"
ŻL
“Życie Literackie"
PL
“Panorama Leszczyńska"
Żw
“Życie Warszawy"
Aktualne problemy kultury języka, red. Antoni Furdal, Zielona Góra 1991.
I. Bartmińska, J. Bartmiński, Nazwiska obce w języku polskim. Problemy
poprawnościowe. Słownik wymowy i odmiany, Warszawa 1978.
S. Baba, Kultura języka polskiego. Zagadnienia poprawności językowej w zakresie
frazeologii, Poznań 1978.
S. Baba, Innowacje frazeologiczne współczesnej polszczyzny, Poznań 1989.
S. Baba, Twardy orzech do zgryzienia, czyli o poprawności frazeologicznej, Poznań 1986.
D. Buttler, Innowacje składniowe współczesnej polszczyzny. Walencja wyrazów,
Warszawa 1976.
D. Buttler, H. Kurkowska, H. Satkiewicz, Kultura języka polskiego. Zagadnienia
poprawności gramatycznej, Warszawa 1971.
D. Buttler, H. Kurkowska, H. Satkiewicz, Kultura języka polskiego. Zagadnienia
poprawności leksykalnej (słownictwo rodzime). Warszawa 1982.
A. Cegieła, A. Markowski, Z polszczyzną za pan brat, Warszawa 1982.
W. Cienkowski, Język dla wszystkich, Warszawa 1978; cz. II, Warszawa .1980.
W. Doroszewski, Kryteria poprawności językowej, Warszawa 1950. W. Doroszewski, O
kulturę słowa. Poradnik językowy, Warszawa 1962;t. II, Warszawa 1968; t. III, Warszawa 1979.
B. Klebanowska, W. Kochański, A. Markowski, O dobrej i złej polszczyźnie, Warszawa
1985.
M. Kniagininowa, W. Pisarek, Poradnik językowy. Podręcznik dla pracowników prasy,
radia i telewizji, Kraków 1965. 'Kultura językowa uczniów oraz inne zagadnienia z zakresu
poprawności językowej. Materiały z sesji, Koszalin 1978.
H. Kurkowska, Polszczyzna ludzi myślących, wybór i opracowanie Hanna Jadacka i
Andrzej Markowski, Warszawa 199i.
W. Lubas, Rzeczy, słowa i formy. Rozważania o języku, Katowice 1973.
W. Lubas, S. Urbańczyk, Podręczny słownik poprawnej wymowy polskiej, Warszawa
1990.
J. Miodek, Kultura języka w teorii i praktyce, Wrocław 1983.
J. Miodek, Odpowiednie dać rzeczy słowo. Szkice o współczesnej polszczyźnie, Wrocław
1987.
J. Miodek, Ojczyzna polszczyzna dla uczniów, Warszawa 1990.
J. Miodek, Przez lata ze słowem polskim, Wrocław 1991.
J. Miodek, Rzecz o języku. Szkice o współczesnej polszczyźnie, Wrocław .. 1983.
Mówimy poprawnie. Wybór artykułów z dziedziny kultury języka, red.., Michał Jaworski,
Kielce 1979.
W. Pisarek, Słowa między ludźmi, Warszawa 1985.
W. Pisarek, Słownik języka niby-polskiego, czyli błędy językowe w prasie, Wrocław 1978.
!
Polszczyzna piękna i poprawna. Porady językowe, wybrał i opracował Stanisław
Urbańczyk, Wrocław 1966.
S. Reczek, Nasz język powszedni, Wrocław 1957.
S. Reczek, Słowo się rzekło, czyli monolog o kulturze języka, Rzeszów 1988.
S. Reczek, W rzecz polską wstąpić, Wrocław 1988.
Słownik ortograficzny języka polskiego wraz z zasadami pisowni i interpunkcji, red. nauk.
prof. dr Mieczysław Szymczak, Warszawa 1975.
Słownik poprawnej polszczyzny, red. Witold Doroszewski i Halina Kurkowska Warszawa
1973.
B. Walczak, Między snobizmem i modą a potrzebami języka, czyli o wyrazach obcego
pochodzenia w polszczyźnie, Poznań 1987.
AJ Wierzbicka, P. Wierzbicki, Praktyczna stylistyka, Warszawa 1968.
Współczesna polszczyzna. Wybór zagadnień, praca zbiorowa, red. Halina Kurkowska,
Warszaw 1981.
SPIS TREŚCI
PRZEDMOWA. 3
ZAGADNIENIA OGÓLNE
Dwie tendencje 5
Moda językowa 11
Snobizm w języku 17
Puryzm językowy 20
Gramatyka a uzus językowy 24
Literatura a poprawność języka 28
Logika w języku 31
Agresja w języku 33
O poprawną wymowę 37
O cudzysłowie 38
O poprawności terminów 40
Styl kwiecisty 42
Jak mówi elita? 49
Kryteria poprawności językowej 51
O kulturę języka na co dzień 57
ZAGADNIENIA SZCZEGÓŁOWE
1. Poprawność leksykalna
O wyrazach obcych 62
Zapożyczenia francuskie 64
Animować 72
Autor sensacji 73
Solenizantka, insynuacja, emisariusz 75
Deficytowy 77
Edycja ciuchów 79
Manipulować 80
Serwować pomoc 82
Trywialny · 84
Zdjąć ze stanowiska 86
Negatywna korekta . 87
Optyka widzenia 88
Co dziś znaczy epatować? 90
Poprawność frazeologiczna Brać się za bary Chować coś pod korcem Coś jest na ustach
wszystkich Gwóźdź do trumny . Kłaść głowę pod ewangelię . Kłaść (położyć) uszy po sobie Kłuć
w oczy . Koń trojański . Krecia robota . Listek figowy . Mieć z kimś na pieńku Nie mieć o czymś
zielonego pojęcia Noga się komuś powinęła . Pakować co do jednego worka Połknąć bakcyla
Porywać się z motyką na słońce Oddać komuś ostatnią posługę Przy cudzym ogniu upiec własną
pieczeń Rozpędzić na cztery wiatry Spocząć na laurach Wyjść obronną ręką Wytrząsnąć coś z
rękawa Wywrzeć wpływ Zdzierać gardło Złapać na gorącym uczynku
Cienkość czy subtelność? 91
Zabezpieczyć 92
Dacza 94
Sprawdzić się w pracy 95
Odpartyjnić, odpolitycznić 97
Wybór opcji 93
Bieżączka i inne 100
Rozbiórka czy rozbieranka? 102
Wykony i osiągi 103
Stacz 104
Fluktuani i inni 105
Dialogować i wywiadować 107
Chodowicz czy “chodowca'"! 108
Nowe znaczenie wyrazu bezpiecznik 109
Unici, drogowcy, szczątki 110
Kawalkada dziennikarzy 112
Kolejkowicz 113
Targowicz 114
3 poprawność składniowa
Skróty składniowe 149
Kontaminacja w składni 151
Składnia zgody 152
Przypadek dopełnienia 158
Daj banan czy daj banana? 161
Potrzebować czego czy potrzebować co? 162
Regulować co czy regulować czym? 163
Ryzykować co czy ryzykawać czym? 164
Używać czego czy używać co? 165
Wsiąść do pociągu czy wsiąść w pociąg? 167
Napotykać na co 167
Postulować co 169
Rokować co 170
Robić w biustonoszach 171
Pytać się matce 172
Na aktywie 174
Składnia rzeczownika szereg 176
Składnia rzeczowników odczasownikowych 177
Składnia liczebników zbiorowych 78
4. Poprawność fleksyjna
Diabłu czy diabłowi? 179
Biernik l.p. od rzeczownika bożyszcze 181
Biernik l.p. od rzeczownika kotlet 181
Biernik l.p. od rzeczownika syfilis i miejscownik l.p. od rzeczownika syn 182
Niedobitkowie czy niedobitki? 184
Balów czy bali? 185
Pieców czy piecy? 186
Tłuszczów czy tłuszczy? 187
Końmi czy kontami? 188
Odmiana liczebników zbiorowych 189
Odmiana skrótów 190
Czas zaprzeszły 191
OBJAŚNIENIE SKRÓTÓW I WYBRANE PRACE Z DZIEDZINY
KULTURY JĘZYKA POLSKIEGO 193
INDEKS 196