CAROL WOOD
Zdążyć
przed jesienią
- 1 -
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Doktor Kate Ross spojrzała nerwowo na zegarek, a potem na mały zegar
cyfrowy umieszczony w desce rozdzielczej samochodu. Trzynasta dwadzieścia.
Jeszcze tylko dziesięć minut. Za godzinę będzie po rozmowie wstępnej w
sprawie nowej pracy. Wieczorem, wiedząc już, na czym stoi, spokojnie pomyśli
o przyszłości.
Westchnęła cicho.
To westchnienie nie uszło uwagi Angeli Lawrence prowadzącej małego
niebieskiego fiata główną ulicą Milchester, niewielkiego miasteczka pod
Londynem.
- Wyglądasz wspaniale, Kate - powiedziała, żeby podnieść koleżankę na
duchu. - Odpręż się.
Kate uśmiechnęła się, choć jej wielkie błękitne oczy nadal zdradzały
zdenerwowanie. Jakie to szczęście, pomyślała po raz nie wiadomo który, mieć
taką oddaną przyjaciółkę jak Angie.
Przyjaźniły się od lat szkolnych i choć ich drogi życiowe jakiś czas temu
się rozeszły, wciąż pozostawały w ścisłym kontakcie.
Angie, mając osiemnaście lat, poznała i poślubiła Nicka. Wkrótce potem
na świat przyszedł ich synek, Philip, i Angie, chcąc nie chcąc, poprzestała na
dyplomie szkoły pielęgniarskiej.
Kate poszła na studia medyczne i od czasu ich ukończenia pracowała w
południowym Londynie, gdzie obie się wychowywały.
Angie, dyplomowana pielęgniarka, mieszkała wraz z rodziną w
Oxfordshire. Kiedy ośrodek zdrowia w Milchester, w którym pracowała, zaczął
szukać kogoś na zastępstwo, napisała do Kate, bo wiedziała, że ta nosi się od
jakiegoś czasu z zamiarem zmiany klimatu.
R S
- 2 -
- Mówisz, że lekarz, który ma zająć miejsce doktora Withycombe'a,
przyjeżdża z tej Afryki Południowej jesienią? - spytała Kate. - A więc
potrzebują kogoś na sześć miesięcy?
Angie skinęła głową.
- Tak. Od maja do października.
Kate zamyśliła się. Od zerwania zaręczyn upłynęły już dwa lata i czasami
dziwiła się sama sobie, że chce jej się jeszcze myśleć o przyszłości - o
przyszłości bez Juliana. Ja nie uciekam, wmawiała sobie, chcę tylko odciąć się
definitywnie od tego, co było, i zacząć wszystko od początku.
Milchester miało być pierwszym krokiem na tej nowej drodze. Byleby
tylko korzystnie wypaść na rozmowie wstępnej. Pełny etat w ośrodku zdrowia
na pewno przywróciłby jej wiarę w siebie.
- Doktor Buchan przeprowadził już rozmowy z kilkoma kandydatami -
podjęła Angie - i żaden nie przypadł mu jakoś do gustu. Ale nie przejmuj się, na
niego dzisiaj nie trafisz. Z tobą będzie rozmawiał Glyn Withycombe, a to równy
facet.
- No to chwała Bogu! - Kate odetchnęła z ulgą. Angie roześmiała się.
- Nie, doktor Buchan też jest w porządku, kiedy go się bliżej pozna, tylko
że świata nie widzi poza pracą... no i chłopcami.
- Chłopcami? - Kate ściągnęła brwi.
- Mhm - mruknęła Angie, skupiona w tym momencie na prowadzeniu
samochodu. - Bliźniaki. Mają po trzynaście lat.
Doktor Buchan jest wdowcem i praktycznie sam ich wychowywał.
Niektórzy uważają go za pracoholika... Nie da się ukryć, że bardzo się angażuje
w pracę. - Angie wzruszyła ramionami i zmieniła temat. - Słuchaj, jeśli Glyn cię
zatrudni, to pokój Philipa jest do twojej dyspozycji, dopóki nie znajdziesz sobie
odpowiedniego lokum.
- Dzięki, Angie, to bardzo miło z twojej strony.
R S
- 3 -
Kate uśmiechnęła się ciepło do przyjaciółki. Dom Angie był zawsze pełen
dzieci. Nawet jej mało wymagający mąż, Nick, narzekał często na zbytnie
zagęszczenie. Philip miał trzynaście lat, a jego siostra Miriam dziewięć. Kate nie
widziała tam jakoś miejsca dla siebie, ale tym będzie się martwiła, jeśli
przebrnie przez rozmowę wstępną i posadę będzie miała zapewnioną.
Kilka minut później podjeżdżały już pod ośrodek zdrowia. Był to
nowoczesny, murowany budynek sąsiadujący z dużym parkingiem należącym
do wznoszącego się nieopodal hotelu „Pod Czerwonym Lwem".
Angie zaparkowała samochód na jednym z wolnych miejsc
zarezerwowanych dla pracowników ośrodka.
- Wszystko pójdzie dobrze - zapewniła jeszcze raz przyjaciółkę, gasząc
silnik. - Z doktorem Withycombe'em można się dogadać, jest solą tej ziemi. No,
idź już. Ja pozbieram tylko swoje manatki i zaraz do ciebie dołączę.
Kate kiwnęła głową, wzięła głęboki oddech i pchnęła duże szklane drzwi
ośrodka. Czy doktor Withycombe okaże wyrozumiałość dla przypadłości, na
którą ostatnio cierpiała? Lekarze nadal nie przyjmowali do wiadomości istnienia
jednostki chorobowej o nazwie myalgic encephalomyelitis - w skrócie ME -
zwanej popularnie syndromem chronicznego zmęczenia.
Wygładziła nerwowo kremową bawełnianą spódnicę średniej długości i
poprawiła niebieską bluzkę. Lśniące włosy koloru miodu miała ściągnięte do
tyłu i splecione w warkocz, w uszach połyskiwały dwa maleńkie kolczyki
wysadzane perłami.
- Muszę lecieć! Dzisiaj piątek i mam zajęcia z rzucającymi palenie -
wysapała Angie, przebiegając obok niej. - Wyglądasz uroczo, Kate.
Powodzenia... I pamiętaj o uśmiechu - dorzuciła, i już jej nie było.
Kate została sama pośrodku wielkiej poczekalni. Rozejrzała się wokół
ciekawie. Naprzeciwko głównych drzwi znajdowała się rejestracja podzielona
przepierzeniami na cztery wyposażone w komputery boksy. Do każdego
okienka stała kolejka, zaś pacjenci, którzy zapisali się już do lekarzy, siedzieli
R S
- 4 -
pod ścianami na kolorowych, tapicerowanych ławeczkach i krzesełkach, roz-
mawiając między sobą półgłosem albo przeglądając barwne czasopisma.
Kate zaczęła właśnie liczyć drzwi odchodzące od poczekalni, kiedy ktoś
dotknął jej łokcia. Obejrzała się. Za nią stał wysoki, ciemnowłosy, gładko
ogolony mężczyzna w eleganckiej szarej koszuli i o kilka tonów ciemniejszym,
bezpretensjonalnym krawacie. Patrzył na nią z góry szarymi oczami, trochę
skonsternowany jej przedłużającym się milczeniem.
- Doktor Ross? - zapytał głębokim głosem.
- Doktor Withycombe? - wybąkała i natychmiast zdała sobie sprawę, że to
nie może być Glyn Withycombe.
Ten mężczyzna miał trzydzieści kilka lat i daleko mu było do wieku
emerytalnego.
- Nie, jestem Buchan, jego wspólnik. Glyn jest dzisiaj niedysponowany. -
Wyciągnął rękę i Kate uścisnęła ją machinalnie, przypominając sobie z
przerażeniem niezbyt entuzjastyczną opinię Angie o człowieku, który teraz
przed nią stał. - Na imię mi Ben. Pani ma na imię Kate, o ile się nie mylę?
Kiwnęła głową.
- Tak. - Wyswobodziła palce z silnego uścisku jego dłoni i przekrzywiła
pytająco głowę. - Przykro mi z powodu doktora Withycombe'a. Mam nadzieję,
że to nic poważnego?
- Nie, nie w tym rzecz - zapewnił ją czym prędzej Ben Buchan. -
Glynowie od tygodnia opiekują się wnukami. Nigel zabawiał się dziś rano
wbijaniem gwoździ w parkiet i jednym z nich przedziurawił biegnącą pod
podłogą rurę centralnego ogrzewania, co spowodowało małą powódź.
- Oto uroki bycia dziadkiem - skomentowała z uśmiechem Kate.
- Dzięki Bogu, mnie to w najbliższym czasie nie grozi... - Urwał, bo w
tym momencie zawołała go jedna z rejestratorek. Spojrzał w jej kierunku i
uniósł rękę na znak, że już idzie. - To nie potrwa długo - zwrócił się znowu do
Kate. - Proszę usiąść, zaraz wracam.
R S
- 5 -
Kate była jednak zbyt zdenerwowana, by siadać. Rozejrzała się po pełnej
pacjentów poczekalni i napotkała wzrok kobiety w pięknym czerwono-złotym
sari. Uśmiechnęły się do siebie. Dwoje studentów w kącie sali rozmawiało w
jakimś obcym języku, chyba po japońsku. Kilka kobiet w średnim wieku za-
jmujących jedną z ławeczek prowadziło przyciszonymi głosami ożywioną
konwersację; bez wątpienia wymieniały się plotkami.
- To może oprowadzę panią po ośrodku - zaproponował doktor Buchan,
stając znowu obok niej. Gdy kiwnęła głową, dodał: - Mamy tu sześć gabinetów
lekarskich, po jednym na każdego członka zespołu - oznajmił, otwierając przed
nią drzwi prowadzące do długiego, wyłożonego dywanem korytarza. - W tym
pierwszym po prawej przyjmuje Glyn.
Kate zajrzała do dużego, dobrze wyposażonego, tonącego w zieleni
gabinetu. Zrobił na niej wrażenie.
- Kiedy siedem lat temu kupowaliśmy z Glynem ten budynek - podjął
doktor Buchan, prowadząc ją dalej korytarzem - był o wiele za duży jak na
nasze potrzeby. Potem jednak miasto się rozrosło. Rok później dołączyła do nas
Meg James, niedługo potem Damian Stewart. Bal Chandra i Rupert Greaves
zostali naszymi wspólnikami stosunkowo niedawno. Pracują tu od około półtora
roku.
Zwiedzili jeszcze piętro, gdzie mieściły się pomieszczenia biurowe, salka
przeznaczona na spotkania personelu oraz magazyn, po czym doktor Buchan
zaprosił Kate do swojego gabinetu. Usiadła na krześle przeznaczonym dla
pacjentów, a on za biurkiem.
- Glyn mówił mi, że zna pani Angie Lawrence jeszcze z czasów
szkolnych - powiedział - i że pracowała pani dotychczas głównie w
wielkomiejskich przychodniach. Jak zrozumiałem, miała pani też przerwę w
pracy zawodowej z powodu złego stanu zdrowia.
Kate skinęła głową.
R S
- 6 -
- Trzy lata temu, wkrótce po skończeniu dwudziestu ośmiu lat,
stwierdzono u mnie ME - oznajmiła.
- To musiał być dla pani cios - rzekł, marszcząc brwi.
- Tak - przyznała - zwłaszcza że miałam właśnie zostać wspólniczką w
przychodni, w której pracowałam. Jednak uznałam, że w zaistniałej sytuacji
uczciwiej będzie odrzucić tę ofertę i zamiast zostać wspólniczką, złożyłam
wymówienie.
- Kiedy ponownie podjęła pani pracę?
- Wiosną zeszłego roku. Wzięłam pół etatu w zastępstwie znajomej, która
poszła na urlop macierzyński.
- Ale to było tylko pół etatu? - upewnił się.
- Tak - przyznała - chociaż często pracowałam dłużej, zastępując innych
członków zespołu, kiedy ci szli na urlop albo na zwolnienie.
Doktor Buchan zamyślił się głęboko i atmosfera w gabinecie zauważalnie
się ochłodziła.
- Innymi słowy - podjął w końcu wyraźnie niepewnym tonem - Milchester
byłby pani pierwszym pełnym etatem od stwierdzenia ME. Nie sądzi pani, że za
wcześnie na objęcie takiego odpowiedzialnego stanowiska?
Cisza, jaka zapadła, wydała się Kate ogłuszająca. Odniosła wrażenie, że
grunt pali jej się pod nogami. Ten mężczyzna uważa, że ona nie nadaje się do tej
pracy i wcale nie próbuje tego ukrywać.
Zmusiła się do spojrzenia mu w oczy i energicznie potrząsnęła głową.
- Należę do nielicznego grona szczęśliwców - odparła stanowczym tonem
- którym w stosunkowo krótkim czasie udało się pokonać ME. Jestem teraz
zupełnie zdrowa i zapewniam pana, że gdybym miała co do tego jakiekolwiek
wątpliwości, nie byłoby mnie tutaj.
Lekarz zacisnął usta i zmierzył ją wzrokiem.
- Praca w naszym ośrodku jest bardzo wyczerpująca - powiedział chłodno.
- Zapewniamy naszym pacjentom całodobową opiekę i staramy się to robić jak
R S
- 7 -
najsolidniej. Wierzę, że czuje się pani w pełni wyleczona i podziwiam panią za
chęć tak szybkiego powrotu do zawodu, ale wątpię, żeby Milchester było teraz
dla pani miejscem najodpowiedniejszym. No i... - odchylił się na oparcie fotela -
szkoda zdrowia dla posady, która nie gwarantuje pani większych perspektyw. Za
pół roku przyjeżdża z Afryki mój kolega, który przejmie obowiązki doktora
Withycombe'a. Potrzebujemy kogoś na zastępstwo tylko do października.
Kate była zdruzgotana. Wyglądało to na grzeczną, lecz zdecydowaną
odmowę. Skinęła powoli głową.
- Tak, wiem, Angie mi mówiła.
Żałowała teraz, że dała się namówić Angie do starania się o tę posadę.
Wstała i wyciągnęła rękę.
- Dziękuję, że poświęcił mi pan swój czas, doktorze Buchan - rzekła
sztywno.
- Mam na imię Ben - przypomniał, podnosząc na nią wzrok.
- Już pani wychodzi?
- Wydaje mi się, że niewiele zostało do dodania. Jego uśmiech wprawił ją
w zdumienie.
- Proszę siadać. Przepraszam, jeśli panią czymś uraziłem, ale chyba lepiej,
żebyśmy na początek wyjaśnili sobie szczerze, na czym stoimy.
- Na początek? - powtórzyła zdezorientowana. Zaczekał, aż usiądzie, a
potem podjął:
- Wiem, że ze swoimi kwalifikacjami przydałaby się nam pani bardzo,
niepokoi mnie tylko ten ME, z którego dopiero niedawno się pani wyleczyła.
- Od świąt Bożego Narodzenia nie miałam żadnych nawrotów! -
zaprotestowała. Nie wiedziała już, czy doktor Buchan proponuje jej pracę, czy
chce tylko podyskutować o ME. - Czuję się teraz zupełnie dobrze.
Milczał przez chwilę, gładząc dłonią podbródek. Gdy Kate uznała, że nie
zniesie tego dłużej i chciała znowu wstać, odezwał się:
- Jest jeszcze jeden problem - powiedział. - Mieszkanie.
R S
- 8 -
Kate oniemiała.
Czyżby to oznaczało, że jednak jest skłonny ją zatrudnić? Zdobyła się na
wysiłek i wzięła się w garść.
- Mieszkanie? Cóż... - zająknęła się - są chyba w Milchester jakieś
agencje wynajmu mieszkań?
Wzruszył bez przekonania ramionami.
- Solidna jest tylko jedna. Lassiterowie... - Zawiesił na chwilę głos. -
Może coś by pani u nich znalazła, ale wszystko, co jest w Milchester do
wynajęcia, wygląda tak, jakby najlepsze czasy miało już za sobą. No nic, dam
pani ich adres - westchnął i sięgnął po pióro.
Oszołomiona Kate odetchnęła głęboko.
- Mam przez to rozumieć, że przyjmuje mnie pan na to zastępstwo?
Spojrzał na nią, przekrzywiając głowę.
- Chyba się pani nie rozmyśliła? Kate na chwilę zaniemówiła.
- Nnno... nie - wykrztusiła, kręcąc głową. Uśmiechnął się i podał jej
karteczkę z adresem agencji.
- Witamy w naszym ośrodku w Milchester, doktor Ross.
Zamrugała zaskoczona.
Dopiero po chwili dotarło do niej znaczenie tych słów. Przełknęła z
trudem ślinę i chciała podziękować, ale w tym momencie zadzwonił telefon.
Mężczyzna odebrał, a ona miała okazję ochłonąć i oswoić się z myślą, że jest
teraz lekarzem ośrodka zdrowia w Milchester.
- To mój syn - wyjaśnił Ben, odkładając słuchawkę. - Znowu zapomniał
kluczy. - Otworzyły się drzwi. - Wejdź, Toby. To doktor Ross. - Wskazał na
Kate. - Będzie zastępowała doktora Withycombe'a do przyjazdu doktora
Neilsona.
Toby Buchan miał takie same jak ojciec lśniące czarne włosy i
srebrzystoszare oczy. Był mniej więcej wzrostu Kate, lecz przykrótkie rękawy
kurtki świadczyły, że wciąż jeszcze rośnie.
R S
- 9 -
- Cześć - mruknął i wyciągnął rękę.
- Cześć, Toby! - rzekła Kate, ściskając dłoń chłopca. Ben sięgnął do
kieszeni, wyjął breloczek z kluczami i odczepił od niego jeden.
- Proponuję, żeby pierwsze kroki skierowała pani do Lassiterów -
powiedział, spoglądając na Kate. - To niedaleko, jakieś piętnaście minut
spacerkiem stąd.
- Idę w tamtą stronę - wtrącił Toby, biorąc od ojca klucz. - To po drodze
do domu. Mogę pani pokazać, gdzie to jest.
Dwadzieścia minut później Kate, wciąż podniecona pozytywnym
wynikiem rozmowy wstępnej, wychodziła w towarzystwie Toby'ego z budynku
ośrodka. Załatwienie formalności odbyło się nadzwyczaj sprawnie. Nie chciało
jej się wierzyć, że wszystko już ma poza sobą i w poniedziałek o ósmej rano za-
czyna pracę.
- Na pewno masz czas, Toby? - spytała idącego obok chłopca. - To nie
takie pilne. I tak na jakiś czas zatrzymam się u pani Lawrence. Wizytę u
Lassiterów mogę odłożyć do jutra.
- U mamy Phila Lawrence'a? - ożywił się Toby. - Znam Phila.
Chodziliśmy razem do podstawówki.
- No proszę, jaki ten świat mały.
Lody zostały chyba przełamane, bo Kate, nim się obejrzała, odpowiadała
już na grad pytań. Nie, nie jest zamężna, do tej pory mieszkała i pracowała w
Londynie, nie ma dzieci. Ta ostatnia informacja najbardziej zaintrygowała
chłopca.
- A pani rodzice? - spytał, kiedy zbliżali się do centrum miasteczka. - Oni
też mieszkają w Londynie?
Kate spoważniała i pokręciła głową.
- Nie, Toby. Od dawna nie żyją. Zginęli w wypadku samochodowym,
kiedy miałam pięć lat.
- Pani też była w tym samochodzie?
R S
- 10 -
- Nie. Zostawili mnie wtedy u sąsiadki.
Zatrzymali się i odwrócili do siebie. Toby upuścił szkolny plecak na
ziemię i zmarszczył czoło. Jego następne pytanie trochę ją zaskoczyło.
- A pamięta pani, jak wyglądali?
Nie odpowiedziała od razu. Spróbowała przywołać z pamięci twarze
matki i ojca.
- Przyznam, że nie bardzo - powiedziała w końcu. - To było tak dawno,
Toby, że nie jestem nawet pewna, czy pamiętam ich z natury, czy z fotografii.
Wiem, że ojciec był bardzo wysoki i szczupły, a matka miała jasne włosy i
niebieskie oczy.
- Jak pani?
- Tak - przyznała z uśmiechem. - Chyba tak.
Toby podniósł z ziemi plecak, przerzucił go sobie przez ramię i ruszyli
dalej.
- A co było po wypadku? - spytał po paru krokach.
- Nie miałam żadnej rodziny, trafiłam więc do sierocińca. Po jakimś
czasie adoptowało mnie pewne małżeństwo lekarzy, którzy nie mogli mieć
własnych dzieci.
Toby słuchał jej w milczeniu i odezwał się dopiero kiedy zatrzymali się
przed agencją Lassiterów.
- Nasza mama też zginęła w wypadku - powiedział. - Na żaglówce. Bom
uderzył ją w głowę, straciła przytomność i już jej nie odzyskała. Ja i Tom
mieliśmy wtedy po cztery lata, a więc też nie bardzo pamiętamy, jak wyglądała.
- Wzruszył ramionami i zerknął na oszkloną witrynę agencji. - Jeśli pani chce, to
zaczekam tu na panią.
Kate skinęła głową i weszła do agencji. Urzędniczka zapisała jej dane i
dała dwa adresy, uprzedzając jednak z góry, że jej zdaniem żadna z tych kwater
raczej nie będzie Kate odpowiadała.
R S
- 11 -
Dwadzieścia minut później okazało się, że miała rację. Stali przed
okropną ruderą o obłażących z farby ramach okiennych i drzwiach.
- Rany, ale ruina - orzekł Toby.
Kate przemknęło przez myśl, że w porównaniu z posesjami, jakie spotkać
można w niektórych dzielnicach Londynu, dom nie jest jeszcze taki straszny, ale
też nie wyobrażała sobie mieszkania w czymś takim, choćby tylko przez sześć
miesięcy.
Drugi dom proponowany przez agencję był w jeszcze bardziej opłakanym
stanie i Kate zaczęła tracić nadzieję. Może Ben Buchan miał jednak rację i
znalezienie odpowiedniego lokum okaże się niemożliwe. Tymczasem nie mogła
przecież mieszkać u Angie przez cały okres swojego pobytu w Milchester. Nie
wypada.
Z tych niewesołych refleksji wyrwał ją głos Toby'ego.
- Pić mi się chce - oznajmił chłopiec. - Tu zaraz za rogiem jest boisko do
krykieta i pawilon. Może wstąpimy?
- Chętnie.
Kate westchnęła i ruszyła za Tobym wąską uliczką. Widok ładnego
edwardiańskiego pawilonu i ludzi wygrzewających się w słońcu na trawniku
obok poprawił jej humor. Kupiła dwie mrożone lemoniady i wraz z Tobym
usiedli na trawie w cieniu rozłożystego drzewa.
Toby'emu rozwiązał się język. Opowiedział jej o pani Howard,
gospodyni, która zajmowała się ich domem i mieszkała w przybudówce.
Poinformował, że on sam, jego brat bliźniak Tom, Philip Lawrence i jeszcze
jeden chłopiec nazwiskiem Peter Frost tworzyli w podstawówce nierozłączną
grupkę przyjaciół, i że na boisku do krykieta, przy którym teraz siedzą, od-
bywało się kiedyś wiele meczów szkolnych drużyn.
- Tom poszedł dzisiaj na trening squasha - ciągnął Toby, popijając
lemoniadę - i zabrał klucz od domu. A pani Howard pojechała w odwiedziny do
wnuków i wróci dopiero wieczorem. Ostatnio zgubiliśmy trzy klucze i tata
R S
- 12 -
trochę się zezłościł. Zapowiedział, że od teraz za każdy nowy klucz będziemy
musieli płacić.
Kate roześmiała się. Ten chłopiec dał się lubić i dobrze się czuła w jego
towarzystwie. Rozstała się z Tobym na głównej ulicy i po paru minutach była
już z powrotem na parkingu przed ośrodkiem. Angie wychodziła właśnie z
budynku.
Spotkały się przy samochodzie.
- Zaczynam w poniedziałek - pochwaliła się Kate przyjaciółce, nie kryjąc
podniecenia.
Angie uściskała ją.
- A nie mówiłam? Glyn to równy facet!
- Wierzę na słowo, ale go dzisiaj nie było. Rozmawiałam z doktorem
Buchanem.
Angie gwizdnęła przez zęby.
- No i jak było?
Kate wsiadła do fiata i z westchnieniem ulgi zatrzasnęła za sobą
drzwiczki.
- No więc zatrudnił mnie, ale dał do zrozumienia, że jego zdaniem mogę
nie podołać.
- Coś takiego! - Angie, unosząc brwi, zapaliła silnik. - Wyobraź sobie, że
jest starszym wspólnikiem, a my mimo to niewiele wiemy o jego przeszłości.
Tyle tylko, że był kiedyś żonaty i żona umarła, kiedy chłopcy byli mali. Aha,
jest jeszcze ten romans z Mary Graham!
- Mary Graham? - powtórzyła powoli Kate. Angie kiwnęła głową.
- Doktor Mary Graham. Pracuje w przychodni po drugiej stronie
Milchester. Znają się od lat. Wszyscy mówią, że ślub za pasem.
Kate poczuła dziwny ucisk w żołądku.
- Czyli to coś poważnego?
Angie uśmiechnęła się i zerknęła na nią spod oka.
R S
- 13 -
- A co? Spodobał ci się? Kate spłonęła rumieńcem.
- Skąd - zaprzeczyła, lecz chyba zbyt pośpiesznie, bo brwi Angie znowu
powędrowały w górę. - Pytam z ciekawości.
- No to witaj w klubie! - Angie zachichotała i ku wielkiej uldze Kate
skupiła się na prowadzeniu samochodu.
ROZDZIAŁ DRUGI
W poniedziałek Kate ruszyła spod domu Angie o siódmej trzydzieści i za
piętnaście ósma była już pod ośrodkiem. Zaparkowała między mercedesem a
vauxhallem kombi.
Lesley Shore, rejestratorka, którą poznała w piątek, otwierała właśnie
główne drzwi. Była mniej więcej rówieśniczką Kate i miała rade, krótko obcięte
włosy. Na widok Kate uśmiechnęła się serdecznie.
- Dzień dobry, doktor Ross. Proszę wejść. Kawa już się parzy.
- Dziękuję, Lesley. Jestem pierwsza? - Kate podeszła za Lesley do
okienek rejestracji.
- Nie, są już rejestratorki z porannej zmiany i Maureen Day, nasza
dyrektorka, a z lekarzy doktor Buchan, bo miał przez cały weekend dyżur pod
telefonem. Pan doktor Greaves i pani doktor James przychodzą dopiero o ósmej
trzydzieści.
Kate kiwnęła głową.
- Czy potrafisz mi powiedzieć, jak wygląda mój rozkład dyżurów na ten
tydzień?
Lesley pokręciła głową.
- Maureen nie wywiesiła jeszcze harmonogramu. Gdy to zrobi, przyniosę
pani kopię.
- Dziękuję, Lesley.
R S
- 14 -
Kate przeszła wolnym krokiem przez pustą o tej porze poczekalnię,
otworzyła znajome drzwi i ruszyła ciągnącym się za nimi korytarzem.
Zatrzymała się przed gabinetem Bena i zapukała cicho. Kiedy zza drzwi dobiegł
jego głos, wzięła głęboki oddech i weszła do środka.
Ben siedział za biurkiem i wpatrzony w monitor komputera przebierał
palcami po klawiaturze.
- Dzień dobry, Kate - powiedział, nie podnosząc na nią wzroku. - Usiądź,
zaraz kończę.
Gdy się uśmiechnął, w kącikach jego oczu pojawiła się siateczka
drobnych zmarszczek. Kate trochę nerwowo wygładziła spódnicę
bladobłękitnego letniego kostiumu i usiadła na krześle.
Ben jeszcze przez chwilę stukał w klawisze, a potem odwrócił się od
komputera i spojrzał na nią.
- Toby mówił mi, że nic nie załatwiłaś u Lassiterów - powiedział.
- Na razie nic - przyznała - ale dali mi jeszcze jeden adres. - Sięgnęła do
torebki i wyjęła notes. - Wolnostojący dom z dwiema sypialniami w Hillsend.
Ben ściągnął brwi.
- Nie zawracałbym sobie tym głowy. W Hillsend nie jest ostatnio
spokojnie. Połowa domów stoi pusta.
- Naprawdę? - spytała z rozczarowaniem w głosie. - A więc miałeś rację.
Trudno tu wynająć coś porządnego. Może spróbuję pod miastem.
Pokręcił z powątpiewaniem głową.
- Będziesz miała trudności z dojazdem do Milchester, kiedy wypadnie ci
dyżur pod telefonem. - Zamilkł na chwilę i zamyślił się. Potem wstał powoli i
wskazał na drzwi. - No nic, chodźmy teraz do gabinetu Glyna. Dzisiaj możesz w
nim przyjmować, bo doktor Withycombe przez te dwa tygodnie, jakie pozostały
mu do odejścia, będzie tak zwanym „wolnym strzelcem".
Wprowadził ją do gabinetu przechodzącego na emeryturę lekarza i
wskazał ruchem głowy biurko.
R S
- 15 -
- Znajdziesz tu chyba wszystko, co ci potrzebne - powiedział, wysuwając
kolejno szuflady i przeglądając ich zawartość.
- Rzuciłem okiem na listę twoich pacjentów, którzy zapisali się na wizytę
w piątek i w sobotę.
- Czy wiedzą, że trafią do mnie, a nie do doktora Withycombe'a? -
spytała.
- O, tak. Byli o tym informowani w rejestracji.
Kate rozejrzała się z podziwem po dużym pokoju. Szerokie, zaopatrzone
w pionowe żaluzje okna, wygodny, skórzany fotel obrotowy za biurkiem, w
rogu nieodłączna kozetka.
- Jeśli wszystko dobrze pójdzie... - Zawahał się. - To znaczy, jeśli na
koniec powiedzmy przyszłego tygodnia uznasz, że praca u nas ci odpowiada...
- Zapewniam cię, że ani mi w głowie dezercja - przerwała mu w pół słowa
Kate, rumieniąc się. Najwyraźniej nadal wątpił, że da sobie radę. - Jestem
przekonana, że się tutaj odnajdę - dorzuciła spokojniejszym już tonem. - Daj mi
tylko trochę czasu i okaż nieco zaufania.
- No więc dobrze... - wybąkał, odwracając wzrok. - Jeśli podoba ci się
gabinet Glyna, to oczywiście możesz w nim pracować. Aha, w przerwie na
lunch czeka cię spotkanie personelu. Będziesz miała okazję poznać cały zespół.
Kate kiwnęła głową i odprowadziła wzrokiem wychodzącego Bena.
Kiedy drzwi się za nim zamknęły, odetchnęła głęboko.
Bez względu na to, co Ben Buchan o niej teraz myśli, postara się dowieść
swojej wartości.
Odczytała wskazanie termometru i spojrzała na siedzącego przed nią
siedmiolatka. Był trzecim z długiej listy zapisanych do niej na ten dzień
pacjentów.
- Przestań się drapać, Sean! - Denise Markham rzuciła gniewne spojrzenie
synkowi, który małymi paluszkami pocierał wysypkę na rękach.
R S
- 16 -
Kate podciągnęła koszulkę Seana i jej oczom ukazały się kolejne kolonie
czerwonych plamek.
- Od dawna to ma? - spytała, zerkając na matkę. Denise Markham
wzruszyła ramionami.
- Od jakichś czterech, pięciu dni. Najpierw pomyślałam, że to od słońca,
bo ostatnio było gorąco. Ale dzisiaj rano zauważyłam, że ma te krostki również
za uszami. Rozdrapał je w nocy. Może to pchły od kota?
- Masz kotka? - spytała Kate, spoglądając z uśmiechem na Seana. - Jak się
nazywa?
- Kopeć - odparł malec. - Ale on nie ma pcheł. Kate kiwnęła głową i
opuściła koszulkę chłopca.
- Tak, Kopeć tu nie zawinił - zapewniła go, wracając za biurko. - Sean ma
wietrzną ospę, pani Markham...
Przerwało jej pogardliwe prychnięcie kobiety.
- Przecież nie jest chory!
- Owszem, może to tak wyglądać, ale ma podwyższoną temperaturę.
Przepiszę mu paracetamol na zbicie gorączki. Swędzenie powinny złagodzić
chłodne kąpiele i nacieranie roztworem galmanu.
- I mówi pani, że to wietrzna ospa? - spytała z powątpiewaniem matka
chłopca. - Nie słyszałam, żeby w szkole ktoś na nią ostatnio chorował.
Kate skończyła wypisywać potrzebne recepty, wstała i wyszła zza biurka.
- Proszę nie posyłać Seana do szkoły, dopóki nie odpadnie ostatni strupek.
A więc przez siedem do dziesięciu dni.
- Dziesięć dni?! Aż tyle? A co z moim młodszym synem, Markiem? Ma
sześć lat. Czy mógł się od niego zarazić?
- Całkiem możliwe. Dla bezpieczeństwa proszę obu położyć na tydzień do
łóżek.
- A nie może im pani przepisać jakichś antybiotyków? Kate zawahała się.
R S
- 17 -
- Jest lek o nazwie acyclovir, ale podaje się go tylko w wyjątkowych
przypadkach.
Matka chłopca ściągnęła brwi.
- To mówi pani, że nie może, albo nie chce, przepisać mi lekarstwa na
wysypkę Seana?
- Proszę pani, wietrzną ospę przechodzi w dzieciństwie większość ludzi i
jest to zupełnie normalne. O wiele groźniejsza jest dla osób, które zapadają na
nią w późniejszym wieku, zwłaszcza dla kobiet w ostatnim okresie ciąży.
- No a gdybym była w ciąży? - zapytała wyzywająco Denise. - Wtedy by
im coś pani przepisała?
- A jest pani w ciąży?
- Nie. Ale pracuję i nie mogę brać zwolnień. Kate pokiwała głową.
- Tak, rozumiem...
- Nic pani nie rozumie - przerwała jej kobieta. - Łatwo pani doradzać,
żebym ich nie posyłała do szkoły, a z kim ja ich zostawię?
W tym momencie zadzwonił telefon. Gdy Kate sięgała po słuchawkę,
Denise Markham wstała, chwyciła Seana za rękę i bez słowa ruszyła do drzwi.
- Proszę chwileczkę zaczekać! - zawołała za nią Kate, zasłaniając
mikrofon dłonią, ale Denise wyszła, trzaskając głośno drzwiami.
W słuchawce rozległ się głos Lesley. Poinformowała Kate, że następny
dyżur ma dzisiaj o czwartej po południu, a co do kolejnych to nie wiadomo, bo
Maureen nie skończyła jeszcze harmonogramu. Kate podziękowała i odłożyła
słuchawkę. Incydent z Denise Markham wyprowadził ją trochę z równowagi.
Następną pacjentką była Sheila Dobson. Skarżyła się, że puchną jej stopy
i ma przez to trudności z włożeniem butów, a kiedy już je włoży, cisną ją. Kate
obejrzała stopy kobiety. Nie stwierdziła opuchlizny, zauważyła za to zaczątki
tworzących się odcisków.
- Może powinna pani zmienić numer obuwia - poradziła.
R S
- 18 -
- Całe życie noszę siódemkę i dotychczas mnie nie uwierały - obruszyła
się pani Dobson. - Jeszcze kilka miesięcy temu były idealne. Może to przez te
upały.
- Skieruję panią do pedikiurzystki, może ona coś doradzi. Czy poza tym
nic pani nie dolega?
- Nie, tylko czasami boli mnie głowa. Chyba muszę zmienić okulary. Bo
ja jestem księgową, pani doktor, i wzrok mi się coraz bardziej psuje od tego
ślęczenia nad papierami.
- Wie pani co? - rzekła Kate po chwili zastanowienia. - Proszę przyjść do
mnie jeszcze raz po skonsultowaniu się z pedikiurzystką. Zobaczymy, czy
czegoś nie przeoczyłyśmy.
Zadzwoniła do Lesley i poprosiła ją o zapisanie pani Dobson na następną
wizytę. Sama nie wiedziała, dlaczego to robi, ale coś jej się tu nie podobało i
chciała jeszcze raz zobaczyć tę pacjentkę.
O pierwszej zadzwoniła druga rejestratorka, Tina Wyle, z informacją, że
nikt już nie czeka i że za chwilę rozpoczyna się spotkanie personelu.
W sali posiedzeń Ben przedstawił jej Meg James, wysoką, dobrze
zbudowaną, zadbaną kobietę w wieku około pięćdziesięciu lat. Podały sobie
ręce. Meg zrobiła na Kate korzystne wrażenie, tak samo Rupert Greaves,
rudowłosy kawaler po trzydziestce. Na sali byli też Angie, Glyn Withycombe i
ciemnoskóry Bal Chandra. Maureen Day wniosła kanapki dostarczone z po-
bliskiej restauracji.
Jako ostatni wszedł wysoki blondyn. Angie ścisnęła Kate za rękę.
- To Damian - szepnęła jej na ucho. - Pamiętasz? Opowiadałam ci o nim.
Straszny z niego kobieciarz. Założę się, że zaraz tu podejdzie.
I rzeczywiście, Damian od razu do nich podszedł, by się przedstawić.
Zaczęli rozmawiać, ale Kate zerkała co chwila ponad jego ramieniem na Bena
Buchana gawędzącego w drugim końcu sali z kolegami.
R S
- 19 -
I nagle ich oczy się spotkały. Kate zaczerwieniła się jak nastolatka, serce
zabiło jej szybciej. Nie była w stanie uciec ze wzrokiem w bok, trwało to całą
wieczność.
W końcu jej się udało. Spojrzała na Damiana, który patrzył na nią
wyczekująco. Pewnie zadał przed chwilą jakieś pytanie i chciał usłyszeć
odpowiedź. Z kłopotu wybawiła ją Angie, odpowiadając za nią.
Kilka minut później podszedł do nich Ben i zwracając się do Kate,
powiedział:
- Wyjeżdżam zaraz na wizyty domowe - zerknął na zegarek - między
innymi do dwojga pacjentów z przewlekłymi dolegliwościami. Dobrze by było,
gdybyś pojechała ze mną. Jeśli zostaniesz kiedyś do nich wezwana, będziesz
przynajmniej miała jakieś pojęcie o historii ich chorób.
Czas do następnego dyżuru, który wypadał jej o czwartej, Kate zamierzała
spędzić w swoim gabinecie na przeglądaniu notatek i organizowaniu sobie
miejsca pracy, ale ton, jakim Ben wygłosił swą uprzejmą przemowę, nie
pozostawiał wątpliwości, że propozycja jest z gatunku tych nie do odrzucenia.
Pięć minut później stała już obok Angie w toalecie i patrzyła w lustro nad
umywalką, zżymając się, że daje tak sobą dyrygować. Mimo wszystko był to jej
pierwszy dzień i powinna mieć czas na przygotowanie się do popołudniowego
dyżuru.
Napotkała w lustrze wzrok Angie.
- No i co myślisz o naszym Pięknym Damianie? - spytała Angie z
przekornym uśmiechem. - Tylko bez wykrętów!
- Tak go nazywacie? Piękny Damian? Angie kiwnęła głową.
- Musisz przyznać, że przystojniak z niego. Kate roześmiała się.
- Dla mnie wygląda nieszkodliwie, Angie.
- Jego dwie byłe żony też tak myślały - powiedziała Angie i zachichotała -
zanim się z nim rozwiodły.
- Dwie? - Kate zrobiła wielkie oczy, udając przerażenie.
R S
- 20 -
- To ile on ma lat, na miłość boską?
- Dobija do czterdziestki, dasz wiarę? Jest o dwa lata starszy od doktora
Buchana. No ale Buchan ma bliźniaków na wychowaniu, a dzieci odciskają się
na twarzy - jak to widać na załączonym obrazku.
Słuchając jednym uchem trajkoczącej Angie, Kate poprawiła sobie
makijaż.
- Jest trochę podobny do Michaela Douglasa, nie uważasz? - spytała
Angie, kiedy Kate chowała kosmetyczkę do torebki.
- Tak, chyba tak - mruknęła Kate bez przekonania.
Nie przyjrzała się dobrze twarzy Damiana, bo zbyt absorbował ją ktoś
inny!
- Ty mnie w ogóle nie słuchasz. - Angie znowu zachichotała, lecz szybko
spoważniała. - Chyba nie myślisz wciąż o tym mydłku Julianie?
- O Julianie? Skąd! - Dopiero teraz Kate uświadomiła sobie, że przez całe
trzy ostatnie dni ani razu nie pomyślała o Julianie. Coś niebywałego!
- Znajdziesz sobie kogoś innego, zobaczysz - powiedziała Angie. - Byleby
to nie był Damian Stewart.
Kate uśmiechnęła się.
- Bez obawy, mężczyźni mi teraz nie w głowie. Angie położyła jej rękę na
ramieniu.
- Masz za sobą trudny okres, Kate. Nie doszłaś jeszcze do siebie. Bądź
ostrożna, dobrze?
- Dobrze, mamusiu - odparła Kate z udawaną powagą.
Roześmiały się obie, lecz Kate musiała przyznać w duchu, że Angie ma
rację. Nie doszła jeszcze do siebie po zerwaniu z Julianem, który był mężczyzną
jej życia. Czuły, dobrze zarabiający, elokwentny. I chyba ją kochał. Kiedy się
zaręczyli i zamieszkali razem, myślała, że ślub już niedługo. Jakże się myliła!
Julian był prawnikiem i prowadził bogate życie towarzyskie. Kate przywykła do
roli hostessy na wystawnych przyjęciach i wieczornych koktajlach, które
R S
- 21 -
wydawał. Z początku imponowało jej nawet i pochlebiało, że taki ktoś chce się z
nią pokazywać publicznie. Szybko jednak okazało się, że ten tryb życia koliduje
z jej pracą.
Najbardziej obawiała się weekendów na łodzi motorowej Juliana
zacumowanej na Tamizie. Pracowała w dużej przychodni zdrowia i często
wypadały jej dyżury pod telefonem. Coraz częściej dochodziło do kłótni.
Gwoździem do trumny stała się jej choroba. Nie mogła już błyszczeć na
przyjęciach Juliana i ich związek zaczął się powoli rozpadać.
Wzdrygnęła się, wspominając dzień, w którym Julian ni z tego, ni z
owego oznajmił, że się wyprowadza. Od tamtego czasu minęły już dwa lata i
dopiero teraz zaczynała dochodzić do siebie. W Milchester widziała szansę na
powrót do zawodu. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie perspektywa spędzenia
tego popołudnia pod krytycznym okiem Bena Buchana.
Kate ściągnęła brwi, kiedy Ben skręcił w długą ulicę, przy której po obu
stronach stały brzydkie i zaniedbane budynki mieszkalne.
- To Gower Estate, niezbyt okazała dzielnica - powiedział. - Sanjay i
Maneka Sarkarowie spodziewają się pierwszego dziecka. Maneka jest w
szesnastym tygodniu ciąży, a dwa razy już poroniła. Mieszkają w fatalnych
warunkach. Winda w ich budynku jest przeważnie popsuta, a strome i
zniszczone schody to istny koszmar.
Pomazane sprayem ściany i stojące przy krawężnikach wraki
samochodów robiły przygnębiające wrażenie.
- Jest szansa, że Sanjay dostanie wkrótce mieszkanie w okolicach
Heathrow - ciągnął Ben, kiedy zatrzymywali się pod wysokościowcem w
północnej części dzielnicy. - Pracuje na lotnisku i złożył podanie o przydział
lokalu służbowego.
Nie zwracając uwagi na bezczelne zaczepki kilku wyrostków palących
papierosy i pociągających piwo z puszek, weszli do budynku. Winda, jak to
wykrakał Ben, nie działała. Wdrapali się cuchnącą klatką schodową na piąte
R S
- 22 -
piętro i zatrzymali przed pomalowanymi na niebiesko drzwiami mieszkania
państwa Sarkarów.
Ben zapukał i po chwili drzwi otworzył im młody mężczyzna, który
szeroko uśmiechnął się na ich widok.
- Doktor Buchan! Zapraszam, zapraszam.
- To jest doktor Ross, panie Sarkar - wyjaśnił Ben. - Przyszła do nas na
zastępstwo.
- Bardzo mi miło, pani Ross. Może pozwolą państwo do sypialni...
Na ścianach wąskiego korytarzyka, którym szli, Kate zauważyła
egzotyczne wschodnie ryciny, niektóre naprawdę piękne. Maneka Sarkar,
opatulona w szlafrok, leżała na podwójnym łóżku w małej sypialni. Nogi
trzymała na poduszkach, na stopach miała gustownie wyszywane bambosze.
- Dzień dobry, doktorze Buchan - powiedziała i zerknęła niepewnie na
Kate. - Przepraszam, że nie otworzyłam państwu drzwi. Odpoczywałam.
- Nic nie szkodzi - odparł Ben i wskazał na Kate. - To moja
współpracowniczka, doktor Ross. - Przysiadł na łóżku i wyjął stetoskop.
- Proszę usiąść, pani doktor. - Mąż Maneki podsunął Kate krzesło.
- Państwo Sarkarowie od pięciu lat starają się powiększyć rodzinę -
wyjaśnił Ben, dokładnie osłuchując przez stetoskop brzuch Maneki.
- Pobraliśmy się, kiedy miałam siedemnaście lat i od początku chciałam
mieć dzieci - dodała Maneka, spoglądając czule na męża. - Ale dotychczas nie
mieliśmy jakoś szczęścia. Już dwa razy poroniłam i bardzo dbam o tę ciążę. Ma
pani dzieci, doktor Ross?
Kate pokręciła głową.
- Niestety nie.
Maneka spojrzała na lewą dłoń Kate.
- O, przepraszam. Nie jest pani zamężna? Kate znowu pokręciła głową.
- Nie.
R S
- 23 -
- Co cię zaniepokoiło, Maneko? - wtrącił szybko Ben, rzucając Kate
przelotne spojrzenie.
- Miałam straszne torsje, a wczoraj chwytały mnie kurcze - poskarżyła się
Maneka. - Dziś rano odwiedził mnie doktor Chandra i powiedział, że dobrze by
było, gdyby dla pewności i pan mnie zbadał.
- Doktor Chandra jest z ciebie bardzo zadowolony - zapewnił ją Ben - ale
uważa, że musiałaś się nadwerężyć, wymiotując. Po osłuchaniu cię jestem
skłonny się z nim zgodzić.
Maneka kiwnęła głową.
- To całkiem możliwe. Tak mnie mdliło przez cały zeszły tydzień, że nic
nie mogłam robić.
Ben zakończył badanie i wstał.
- Miejmy nadzieję, że te nudności same z czasem ustąpią - powiedział - a
na razie spróbuj każdego ranka, jeszcze przed wstaniem z łóżka, zjeść suchy
herbatnik i wypić filiżankę herbaty. To może pomóc.
- Dziękuję, doktorze Buchan. - Maneka zerknęła na Kate.
- Miło mi było panią poznać, pani doktor. Mam nadzieję, że jeszcze się
zobaczymy.
- Z pewnością. - Kate uśmiechnęła się i uścisnęła delikatną dłoń kobiety.
Kiedy znaleźli się w samochodzie, Ben skreślił kilka notatek w karcie
zdrowia pacjentki, a potem spojrzał pytająco na Kate.
- Jakie są, według ciebie, szanse na to, że Maneka donosi tę ciążę?
Zaskoczona pytaniem Kate chciała w pierwszej chwili odpowiedzieć, że
ma za mało danych, aby wydać taką opinię, a w zgadywanki nie będzie się
bawiła. Jednak napotkawszy wzrok Bena uświadomiła sobie, że on naprawdę
czeka na jej opinię.
- Gdyby warunki środowiskowe były lepsze, powiedziałabym, że bardzo
duże - odparła z lekkim wahaniem. - Z tego, co zdążyłam dzisiaj zauważyć, jest
zdrowa i dba o siebie, gorzej, że z powodu tej popsutej windy jest praktycznie
R S
- 24 -
uwięziona w domu. Niewiele tu można zaradzić, chyba żeby wcześniej położyć
ją na oddział, co już pewnie rozważałeś.
Ben pokiwał powoli głową.
- Tak, próbowałem ją do tego namówić. Ale Maneka nie chce iść do
szpitala.
Kate wzruszyła ramionami.
- Dziwne, jednak często przekonywałam się, że w takich przypadkach
intuicja podpowiada pacjentkom najlepsze wyjście. Stres związany z pobytem w
szpitalu może się okazać groźny dla ciąży.
Ben wsunął kluczyk do stacyjki, ale go nie przekręcił.
- Aha, jeszcze jedno - powiedział. - Nigdy nie wybieraj się do Gower
Estate sama. Gdyby zdarzyło ci się odebrać stąd wezwanie, zawsze zadzwoń do
mnie albo do któregoś z kolegów z zespołu.
Kate zmarszczyła czoło.
- To naprawdę konieczne?
- Bezwzględnie - odparł krótko.
- Skoro tak, to się dostosuję.
Kate przyznawała w duchu, że owszem, zapuszczanie się do tej dzielnicy
po zmroku mogłoby być ryzykowne, ale za dnia? Wolała jednak nie dyskutować
na ten temat ze swym nowym kolegą.
- Jedziemy teraz do Splinters Cottage - powiedział Ben, kiedy ruszyli. -
Mieszka tam Hugh Conway z żoną Sarą. Hugh jest byłym wojskowym i cierpi
na powstrząsowy rozstrój nerwowy, ale nigdy nie udało nam się ustalić
przyczyny jego dolegliwości. Służył jako oficer w siłach specjalnych. Został
przeniesiony w stan spoczynku, kiedy zaczął zdradzać objawy silnego stresu.
- A więc nie pracuje? - spytała Kate, podczas gdy Ben wyjeżdżał wąską
uliczką z Gower Estate.
- Nie, zajmuje się teraz hodowaniem róż. Szczęśliwy człowiek. - Ben
uśmiechnął się. - Za to pracuje Sara. W Londynie, w agencji reklamowej. Hugh
R S
- 25 -
leczy się u miejscowego psychiatry, Davida Brighta. Wydawało się, że zaczyna
już dochodzić do siebie, dzisiaj rano Sara zamówiła telefonicznie wizytę. Nie
mam pojęcia, o co chodzi.
Zatrzymali się przed małym domkiem i wysiedli z samochodu. Ben
zapukał. Otworzyła im atrakcyjna, trzydziestokilkuletnia kobieta o krótko
przyciętych, jasnych włosach, ubrana w bawełnianą koszulkę i dżinsy.
Weszli za Sarą Conway do małego, pełnego książek gabinetu, gdzie w
fotelu siedział jej mąż. Zasłony w oknach były zaciągnięte, jednak nawet w
panującym tu półmroku Kate zauważyła, że Hugh Conway wygląda źle.
Miał na sobie brudną, rozchełstaną pod szyją koszulę, był nie ogolony i co
chwila drżącą ręką przecierał wilgotne od potu czoło.
- Przepraszam, że cię fatygowałem, Ben - powiedział, zdając się nie
zauważać Kate - ale nie mogę w takim stanie prowadzić.
Ben usiadł obok niego i zaczęli rozmawiać. Sara skinęła na Kate. Wyszły
przez kuchnię do ogrodu za domem, w którym rosło mnóstwo róż.
- Jakie piękne! - zachwyciła się Kate. - Jak cudownie pachną! Sara skinęła
głową.
- Hugh je pielęgnuje, to jego pasja i terapia. Kocha kwiaty i umie z nimi
postępować.
Ruszyły ścieżką biegnącą wśród róż.
- Chciałam panią prosić o przekazanie tego Benowi - rzekła nagle Sara,
zatrzymując się i wręczając Kate małą brązową buteleczkę. - Znalazłam to
dzisiaj rano w szufladzie Hugh. To chyba tabletki nasenne, przynajmniej tak
wyglądają. Ma ich w łazience spory zapas i myślałam do dzisiaj, że to jedyne
tabletki nasenne w domu. Przez ostatnie kilka lat Hugh zażywał rozmaite leki.
Mogę się mylić, ale zazwyczaj wiem o każdym lekarstwie, jakie jest w domu.
Kate obróciła buteleczkę w rękach.
- Nie ma etykiety. Czy przepisał je doktor Buchan? - Odkręciła zakrętkę i
wysypała kilka tabletek na dłoń.
R S
- 26 -
- Nie. Leki na bezsenność Hugh dostaje od psychiatry. Kilka tygodni temu
śnił mu się jakiś straszny koszmar, straszniejszy od tych, które zwykle miewa.
Od tamtego czasu nie może się uspokoić. Poci się bez przerwy i ma dreszcze.
Widać gołym okiem, że jest w głębokiej depresji i... - Sara szukała odpo-
wiednich słów. - Chyba nie myśli racjonalnie. Naturalnie, nie chodzę teraz do
pracy.
Kate przyjrzała się tabletkom i uznała, że Sara ma prawdopodobnie rację,
podejrzewając, że to jakiś lek nasenny.
- Mąż wie, że je pani znalazła? - spytała. Sara pokręciła głową.
- Nie. Widzi pani, boję się, że on może zrobić coś głupiego, kiedy
dostanie ataku.
Kate schowała buteleczkę do kieszeni i obiecała Sarze, że jak najszybciej
porozmawia w jej imieniu z Benem. Gdy wróciły do domu, Ben czekał w
kuchni.
- Dałem Hugh środek uspokajający - poinformował Sarę. - Chyba już
zasnął. Ale zadzwonię do Davida Brighta i poproszę go, żeby jak najszybciej do
was zajrzał.
Sara kiwnęła głową i próbowała się uśmiechnąć.
- Dziękuję ci, Ben. Rozmawiałyśmy właśnie z doktor Ross o... - Urwała,
bo w tym momencie z gabinetu doleciał jakiś hałas.
Drzwi otworzyły się i w progu stanął na chwiejnych nogach Hugh. Ben
podszedł i poprosił go, by się położył, lecz Hugh uparł się, że nie zrobi tego,
dopóki nie wyjdą.
- Był dzisiaj bardzo rozkojarzony - oznajmił Ben, kiedy znaleźli się z
powrotem w mercedesie i zapinali pasy bezpieczeństwa. - Obawiam się, że to
nawrót choroby. A było już tak dobrze.
Zaniepokojona Kate pokazała mu buteleczkę i powtórzyła to, co usłyszała
od Sary. Po wyrazie twarzy Bena widać było, że się zdenerwował.
R S
- 27 -
Jechali jakiś czas w milczeniu. Przed zjazdem na Milchester Kate
zerknęła na zegarek.
- Mam jeszcze pół godziny do dyżuru - mruknęła. - Może wpadnę po
drodze do Lassiterów spytać, czy mają mi coś nowego do zaproponowania.
Wysadzisz mnie pod agencją? Wrócę do ośrodka pieszo.
Pokręcił głową.
- Mam lepszy pomysł. Nie czas teraz wdawać się w szczegóły. Spotkajmy
się, kiedy skończysz dyżur. O szóstej, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Była tak zaskoczona tą propozycją, że się zgodziła.
ROZDZIAŁ TRZECI
Ostatni pacjent wyszedł z jej gabinetu za pięć szósta. Kate zebrała karty
choroby i odniosła je do rejestracji.
- Doktor Buchan wziął jeszcze dwóch dodatkowych pacjentów -
poinformowała ją Hilly Lang, młoda rejestratorka z popołudniowej zmiany. -
Skończy za jakieś piętnaście minut.
Kate wróciła więc do swego gabinetu, żeby poprawić makijaż. Kiedy po
piętnastu minutach weszła znowu do poczekalni, w rejestracji nikogo już nie
było. Postanowiła zaczekać na zewnątrz. Usiadła na drewnianej ławeczce w
ogródku, przymknęła powieki i wystawiła twarz na działanie ciepłego
popołudniowego słońca.
- Przepraszam, że cię tak długo przetrzymałem - usłyszała czyjś głos.
Drgnęła i otworzyła oczy. Przy ławeczce stał Ben.
- Jak minął dyżur?
Uśmiechnęła się i zrobiła mu miejsce obok siebie.
- Bez większych problemów.
Pokiwał głową, usiadł i uśmiechnął się do niej.
- Zastanawiasz się pewnie, o co chodzi.
R S
- 28 -
- Owszem, trochę mnie zaintrygowałeś.
- Szczerze mówiąc, Kate, wątpię, żeby u Lassiterów znalazło się coś
odpowiedniego dla ciebie - zaczął. - A nie chcę, żebyś brała byle co.
Zdążyła już dojść do tego samego wniosku i pogodzić się z faktem, że
przyjdzie jej chyba zadowolić się czymś w rodzaju domu, który oglądali z
Tobym jako pierwszy. Milczała jednak.
- Wydaje mi się również - ciągnął Ben - że nie ma sensu szukać czegoś do
wynajęcia pod miastem. Miałabyś daleko do pracy i traciłabyś dużo czasu na
dojazdy. - Urwał i popatrzył na nią. - W związku z tym - podjął po namyśle -
chcę ci coś zaproponować, ale - podkreślam - ostateczna decyzja należy do
ciebie...
Spojrzała na niego z uwagą. Nie miała pojęcia, co to może być za
propozycja.
- A więc... - urwał znowu - jest pewne wyjście. Gołębnik. Spojrzała na
niego zdezorientowana.
- Gołębnik? Kiwnął głową.
- To tylko dwa pokoiki z kuchnią i łazienką, pałacem tego nazwać nie
można, ale...
- Zaraz - przerwała mu ze śmiechem - trochę się pogubiłam. Co za
gołębnik? Gdzie to jest?
- Jak to, nie powiedziałem? Gołębnik to mieszkanko nad warsztatem na
terenie mojej posesji. Przepraszam, powinienem był od razu wyjaśnić.
Zawahała się. Nie miała pewności, czy dobrze zrozumiała.
- Mieszkanko? Pewnie do czegoś je wykorzystujesz.
- No, w pewnym sensie - przyznał. - Chłopcy trzymają tam swoje rzeczy.
A ja korzystam z warsztatu na dole, ale ostatnio coraz rzadziej. - Wzruszył
ramionami. - Jak już zaznaczyłem, jeśli cię to nie interesuje...
R S
- 29 -
- Ależ naturalnie, że interesuje. - Kate próbowała otrząsnąć się ze
zdumienia. - To cudowna propozycja. Myślałam już, że będę musiała
zamieszkać w którejś z tych ruder w pobliżu centrum miasta.
- Gołębnik to też nic specjalnego, ale ciepło tam, przytulnie i stosunkowo
nowocześnie. - Ściągnął brwi. - Będziesz go jednak musiała najpierw obejrzeć.
Wpadnij w weekend, jeśli chcesz. Mam wolną sobotę.
Umówili się na pierwszą po południu. Kate byłą ciekawa, ile czasu i
wysiłku kosztowało go przemyślenie tej oferty, zanim ją złożył.
Ben wstał, podniósł z ziemi torbę lekarską, lecz zaraz usiadł z powrotem.
- Aha, jeszcze jedno. Dzwoniłem do Davida Brighta. Wpadnie do
Conwayów jutro z samego rana. - Uśmiechnął się jakoś niepewnie. - No to do
widzenia, Kate.
- Do widzenia, Ben.
Oddalił się w kierunku parkingu, a ona siedziała jeszcze kilka minut na
ławeczce, zastanawiając się, co to wszystko może znaczyć.
- Zaraz za starym miastem skręcisz na pierwszym skrzyżowaniu w lewo,
w Deer Lane - tłumaczyła Angie w sobotni poranek, lustrując fachowym
wzrokiem błękitną letnią sukienkę, którą na tę okazję włożyła Kate. - Ale
uważaj, ulice odchodzą tam we wszystkich kierunkach i bardzo łatwo przeoczyć
tę właściwą.
- Nie martw się, trafię. - Kate uśmiechnęła się. - Doktor Buchan
naszkicował mi trasę.
Brwi Angie powędrowały w górę.
- To do niego jedziesz?
Kate zaczerwieniła się, odwróciła i szybko wyszła z domu z przykrą
świadomością, że nieopatrznie obudziła ciekawość przyjaciółki. Jednak Angie
nie dała się tak łatwo zbyć. Dogoniła ją przy furtce.
- Wiesz, coś ci powiem - podjęła z całą powagą. - Doktor Buchan to
straszny odludek. To do niego zupełnie niepodobne, że cię zaprosił.
R S
- 30 -
- Pewnie zrobiło mu się mnie żal. - Kate próbowała zbagatelizować całą
sprawę, jednak Angie nie wyglądała na przekonaną.
Jadąc później przez stare miasto, mimowolnie przyznała w duchu, że
propozycją doktora Buchana jest tak samo zaskoczona jak Angie. Do głosu
zaczynały dochodzić wątpliwości. Na przykład ten warsztat. Może Ben będzie
się krępował z niego korzystać, kiedy ona zamieszka w Gołębniku? No i kwestia
plotek, jakie niechybnie zaczną krążyć, kiedy się tam wprowadzi...
Zatopiona w tych rozważaniach, zamiast zgodnie ze wskazówkami Angie
na pierwszym skrzyżowaniu za starym miastem skręcić w lewo, pojechała
prosto. Zorientowała się poniewczasie i zła na siebie zjechała na przydrożny
parking, żeby pozbierać myśli. Jeszcze raz przeanalizowała mapkę, którą
narysował jej Ben. Fakt, nie tędy droga. Zawróciła i na zaznaczonym na mapce
skrzyżowaniu skręciła w prawo. Odetchnęła z ulgą na widok na wpół
przesłoniętej liśćmi tabliczki z nazwą Deer Lane.
Wkrótce potem skręcała już w wąski, wysadzany starymi drzewami
podjazd posesji numer trzydzieści dziewięć. Nagle z krzaków wyskoczyli jej
przed maskę dwaj chłopcy, wymachując rękami i wrzeszcząc:
- Tędy, pani Ross! Tędy! - wołał ten w granatowej koszulce, chyba Toby,
pewności jednak nie miała, bo obaj byli do siebie podobni jak dwie krople
wody, tyle że drugi był w koszulce czerwonej.
Kate opuściła szybę swojego volkswagena, żeby się z nimi przywitać, ale
oni pobiegli ze śmiechem przed siebie. Pojechała za nimi.
Po chwili na końcu podjazdu zobaczyła dom Buchanów. Była to
zaniedbana, ale sprawiająca solidne wrażenie budowla w stylu wiktoriańskim.
Przed frontowymi drzwiami leżało ogromne, zziajane czarne psisko.
- Cezar jest zupełnie nieszkodliwy - usłyszała, zatrzymując samochód, i z
ulgą uśmiechnęła się do podchodzącego Bena. Był w dżinsach i kraciastej
koszuli. - Najwyżej będzie ci się plątał pod nogami. Widzę, że nas jednak
R S
- 31 -
znalazłaś. - Schylił się i zajrzał do środka przez otwarte okno. - Baliśmy się już,
że zabłądziłaś. Chłopcy pobiegli cię szukać. - Otworzył drzwiczki.
- Lepiej późno niż wcale - odparła ze śmiechem. - Jaki piękny dom!
- Zmieniamy zdanie jesienią, kiedy toniemy pod stertami liści -
powiedział i błysnął w uśmiechu równymi, białymi zębami.
Kate wysiadła i ogarnęła dom wzrokiem. Ściany były obrośnięte gęstym,
zielonym teraz bluszczem, który jesienią przybierał pewnie czerwoną barwę.
- Myślę, że warto się przemęczyć te kilka tygodni - powiedziała cicho i
Ben kiwnął głową.
- Chodź, pokażę ci najpierw Gołębnik - zaproponował.
Ruszyła za nim wysypaną drobnym żwirem ścieżką, która biegła pod
zwisającymi nisko gałęziami buków.
- Poprzedni właściciel zbudował ten garaż z kwaterą dla swojego szofera -
wyjaśnił, kiedy ich oczom ukazał się miniaturowy domek ze spadzistym dachem
i dwoma kwadratowymi oknami nad bramą garażu. - Musiał być z niego kawał
ekscentryka. Miał klasycznego bentleya, który był miłością jego życia. Do
mieszkania wchodzi się od tyłu. Za rogiem patrz pod nogi... Muszę wyrównać tę
ścieżkę.
Za węgłem Kate stanęła oko w oko z bliźniakami, ale nie potrafiła
stwierdzić, który z nich to Toby. Ben dokonał natychmiast prezentacji i ledwie
otworzył drzwi domu, chłopcy wpadli do środka i popędzili przodem schodami.
Kate weszła za Benem na górę.
- Kanapa, komódka, telefon... - wyliczał Ben, prowadząc ją przez mały,
jasny salonik z oknem wychodzącym na korony drzew. - Mieszkanko jest
niewielkie... - wzruszył ramionami - ale dobrze wyposażone.
- Wynieśliśmy stąd wszystkie nasze bambetle - pochwalił się Toby,
wysuwając kolejno wszystkie szuflady, by nie pozostać gołosłownym.
- Prysznic nie działa! - obwieścił Tom, kiedy zajrzeli do łazienki. - I korek
od wanny gdzieś się zapodział.
R S
- 32 -
- Trzeba tu jeszcze to i owo naprawić - sarknął Ben, łypiąc spode łba na
syna - ale dzięki, że mi przypomniałeś o tym korku.
Kate roześmiała się serdecznie.
- Zapraszam cię teraz na lunch - powiedział Ben, kiedy schodzili na dół. -
Zjemy na tarasie i będziesz sobie mogła przemyśleć, w co się pakujesz,
wprowadzając się do domu, po którym buszuje dwójka przemądrzałych
smarkaczy.
Dziesięć minut później Kate siedziała już przy dużym, białym stole
ogrodowym z kutego żelaza i raczyła się gorącymi ziemniakami w mundurkach
z zimnym sosem serowym, które podsuwał jej Tom, oraz lemoniadą, której
dolewał Toby. Nie spodziewała się takiego przyjęcia. Lunch upływał w sielskiej
atmosferze, pośród żartów i wybuchów śmiechu.
Po skończonym posiłku pomogła poznosić naczynia do kuchni.
Załadowali wszystko do zmywarki i wrócili na taras. Chłopcy zaczęli grać w
tenisa na trawiastym korcie, a Kate rozglądała się z podziwem po ogrodzie.
- Od dawna tu mieszkasz? - zapytała. Przez twarz Bena przemknął cień.
- Od kiedy chłopcy skończyli sześć lat - odparł po chwili milczenia. - Po
powrocie z Afryki Południowej, gdzie moja żona i ja pracowaliśmy jako lekarze
na rzecz pewnej organizacji charytatywnej, przez dwa lata mieszkaliśmy w
Surrey. Po śmierci Pauli postanowiłem zacząć wszystko od nowa. Rozglądałem
się za jakimś miejscem, gdzie chłopcy dobrze by się czuli i gdzie sam mógłbym
praktykować. Milchester spełniało oba te warunki.
- Toby i Tom urodzili się w Afryce Południowej?
- Tak, to przepiękny kraj. Ale zbyt tęskniliśmy z Paulą za Anglią, żeby
tam zostać na stałe. Po wypadku moi rodzice, którzy są na emeryturze i
mieszkają w Christchurch, przyjechali do Surrey, żeby zająć się Tobym i
Tomem. Chłopcy spędzają teraz po kilka tygodni w roku u dziadków w
Christchurch. Ojciec zabiera ich na ryby, a mama strasznie rozpuszcza.
R S
- 33 -
- Toby mówił mi, że jego matka zginęła w wypadku na jachcie - rzekła
cicho Kate.
Ben pokiwał głową.
- Bom spowodował pęknięcie czaszki. Zmarła w drodze do szpitala. -
Przeciągnął się i wzruszył ramionami. - No, ale dość o nas. Opowiedz mi o
sobie.
Kate zaczęła opowiadać o swym nieudanym związku z Julianem. Ben
słuchał z uwagą, nie odrywając oczu od jej twarzy.
- Ojej, przepraszam - zreflektowała się w pewnej chwili, zerknąwszy
odruchowo na zegarek. - Nie wiedziałam, że już tak późno. Zajęłam ci całe
popołudnie.
Uśmiechnął się.
- Uratowałaś mnie. Gdyby nie ty, ganiałbym od paru godzin z rakietą po
korcie.
Kate wstała.
- Tak czy owak, dziękuję ci jeszcze raz za propozycję zamieszkania w
Gołębniku. Z chęcią ją przyjmę!
- Bardzo się cieszę.
Ben również wstał i spojrzał na nią srebrzystoszarymi oczami. Nie
wiedzieć czemu Kate przeszedł dreszcz.
Pożegnała się z nim i z bliźniakami, po czym wsiadła do volkswagena.
Kiedy ruszała, przed dom zajechał land-rover i zaparkował po drugiej stronie
mercedesa. We wstecznym lusterku Kate zobaczyła wysiadającą z niego
atrakcyjną, ciemnowłosą kobietę w białym stroju tenisowym.
Ben wyszedł jej na spotkanie.
Po powrocie Kate podzieliła się z Lawrence'ami dobrą nowiną. Uczcili to
uroczystą kolacją. Kiedy rodzina poszła spać, Kate i Angie usiadły w kuchni, by
jeszcze chwilę porozmawiać. Kate napomknęła mimochodem o ciemnowłosej
kobiecie, którą widziała u Bena.
R S
- 34 -
- Och, to była pewnie Mary Graham - orzekła Angie. - Efektowna,
prawda?
Kate kiwnęła obojętnie głową. Nie chciała, by Angie pomyślała sobie, że
ją to interesuje. Angie jednak sama zaczęła opowiadać o Mary Graham, która,
jak się okazało, była częstym gościem w przychodni.
W końcu Kate zmieniła temat, lecz kładąc się spać, wciąż myślała o Mary
Graham.
W niedzielę rano spakowała się, pożegnała serdecznie z Angie, Nickiem i
dziećmi, i ruszyła w drogę do posiadłości doktora Buchana. Bena nie było w
domu. Pani Howard, która otworzyła drzwi, zaprosiła ją na filiżankę herbaty dla
nabrania sił przed rozpakowywaniem.
Usiadły przy kuchennym stole.
- Pan Buchan zatrudnił mnie zaraz po tym, jak umarł mój mąż -
opowiadała pani Howard, stawiając przed Kate talerzyk z ciastkiem
ponczowym. - Szukał kogoś, kto zaopiekowałby się chłopcami, kiedy on będzie
w pracy, i akurat ja się nawinęłam. Jeśli mam być szczera, to ta posada spadła
mi jak z nieba. Co prawda córka, która ma czteroletnią dziewczynkę, namawia
mnie od dawna, żebym przeniosła się do niej, do Oxfordu, jednak ja lubię być
niezależna.
Do kuchni wpadli jak burza bliźniacy, ale wystarczyło jedno spojrzenie
pani Howard, by się uspokoili. Usiedli bez szemrania przy stole i zaczęli
pałaszować ciastka. Pani Howard mrugnęła porozumiewawczo do Kate.
- Pomożemy pani zanieść walizki - zaoferował się Tom, skończywszy
swoje ciastko.
- Chciałeś chyba powiedzieć: poprzeszkadzamy - mruknęła z uśmiechem
pani Howard.
Toby z Tomem wnieśli walizki Kate do Gołębnika, po czym wrócili we
trójkę do kuchni na jeszcze jedną filiżankę herbaty i ciastko.
R S
- 35 -
- Niech pani przyjdzie na kolację - powiedział Toby, kiedy Kate w końcu
wstała od stołu.
- Tak, tak - poparła go pani Howard - to pani pierwszy wieczór tutaj i
jestem pewna, że doktor Buchan sam by panią zaprosił.
Kate jednak uprzejmie im podziękowała, wyjaśniając, że musi się jeszcze
rozpakować, a to trochę potrwa. Nie chciała nadużywać gościnności
gospodarzy. Pożegnawszy się z nie kryjącymi rozczarowania bliźniakami,
wróciła do Gołębnika i zaczęła się urządzać w nowym domu.
Gdy nazajutrz rano rozsunęła zasłony, mały salonik zalała złota powódź
słonecznego światła. Zamrugała zaspanymi jeszcze oczami i nucąc pod nosem,
poszła do kuchni zrobić sobie śniadanie.
Tak dobrze nie czuła się od miesięcy. Włożyła obcisłą granatową
spódnicę i brzoskwiniową bluzkę, a świeżo umyte włosy upięła w złocisty kok.
W opalonej na jasny brąz twarzy błyszczały błękitne oczy.
Zadowolona ze swego wyglądu, wzięła torebkę i torbę lekarską i poszła
do zaparkowanego na podjeździe volkswagena. Mercedesa już nie było. W
domu zaszczekał Cezar, z okna na piętrze pomachała do niej pani Howard.
Chłopcy wyszli już pewnie do szkoły.
W pracy była o wpół do dziewiątej. Ben już przyjmował. Nalała sobie
kawy i poszła z filiżanką do swojego gabinetu. Pierwszą pacjentką okazała się
Sara Conway. Wyglądała strasznie, miała podkrążone oczy i ziemistą, zmęczoną
twarz. Nawet nie wspomniała o mężu. Przyszła w swojej sprawie. Uskarżała się
na silne bóle miesiączkowe promieniujące aż do krzyża.
Kate zbadała ją i stwierdziła, że Sara cierpi prawdopodobnie na
endometriozę.
- A cóż to takiego? - zapytała Sara, naciągając sweter.
- Nie wiadomo, co dokładnie jest przyczyną tej choroby, ale przyjmuje
się, że część upławów miesiączkowych, zamiast naturalną drogą opuszczać
organizm, przedostaje się poprzez jajowody do miednicy.
R S
- 36 -
- I stąd te bóle? - spytała Sara. Kate kiwnęła głową.
- Tak. Zalecałabym ci poddać się laparoskopii - badaniu jamy brzusznej.
Przeprowadza się je pod znieczuleniem.
Sara zachmurzyła się.
- A jeśli wykaże, że to rzeczywiście endometrioza?
- Cóż, specjalista może ci zalecić zażywanie leków hormonalnych albo
nawet doustnych środków antykoncepcyjnych, żeby zapobiec menstruacji.
Kobiety, które nie planują dzieci albo które zbliżają się do menopauzy, mogą też
rozważyć poddanie się histerektomii.
Sara zamyśliła się.
- Z oczywistych przyczyn nie chcę mówić o tym Hugh. Ma swoje
problemy.
Kate pokiwała powoli głową.
- Jak on się czuje?
- W zeszłym tygodniu był u niego David Bright. - Sara wzruszyła
niepewnie ramionami. - Zmienił mu lekarstwo i Hugh chyba się lepiej poczuł...
ale po znalezieniu tych tabletek niczego już nie jestem pewna. David zapytał o
nie Hugh i ten powiedział mu, że to jakieś przeterminowane tabletki nasenne
sprzed lat. Mam nadzieję, że nie kłamał.
Kate wolała tego nie komentować.
- Postaram się jak najszybciej załatwić ci skierowanie na badania -
powiedziała.
- Dziękuję. - Sara wstała. - Cieszę się, że trafiłam wreszcie do lekarza
kobiety.
Kate uśmiechnęła się.
- Jestem zawsze do twojej dyspozycji.
Przed południem przyjęła też trzynastoletniego Petera Frosta. Był to
chyba ten kolega, o którym mówił jej Toby. Towarzyszyła mu ciotka, Betty
R S
- 37 -
Mowbray, kobieta po czterdziestce. Kate dowiedziała się od niej, że rodzice
Petera rozwiedli się przed rokiem.
- Matka Petera, czyli moja siostra, przeprowadziła się z córką do Oxfordu
- wyjaśniła Betty Mowbray, siadając obok siostrzeńca. - Starszy brat Petera
mieszka z ojcem w Londynie, a Peter na razie z nami, ale ostatnio coraz częściej
opuszcza szkołę. Wciąż jest taki zmęczony.
Kiedy Kate spytała chłopca, jak się czuje, ten wzruszył tylko ramionami.
Jego ciotka uniosła brwi i westchnęła znacząco.
- Jestem jakiś obolały - mruknął w końcu Peter, pokazując na swoje nogi.
- Często boli mnie też głowa i robi mi się niedobrze - dodał.
- Mógłby spać na okrągło - dorzuciła ciotka. - Byliśmy u szkolnej
pielęgniarki, ale nic to nie dało. Poradziła mu, żeby zajął się sportem.
Kate przejrzała całą dokumentację chłopca. Nie znalazła w nich niczego
niepokojącego, jeśli nie liczyć faktu, że w trakcie sprawy rozwodowej rodziców
skierowano go do psychologa dziecięcego.
- Peter, wyjdź i zaczekaj na mnie w poczekalni - rzekła pani Mowbray do
siostrzeńca. - Chcę jeszcze zamienić parę słów z panią doktor. - Kiedy za
chłopcem zamknęły się drzwi, kobieta pochyliła się nad biurkiem i zniżając
konfidencjonalnie głos, powiedziała: - Uważamy z mężem, że to przez ten roz-
wód. Peter wyszedł na nim najgorzej z rodzeństwa. Jest bardzo wrażliwy.
Kochamy go z mężem i nie mamy nic przeciwko temu, żeby mieszkał z nami,
ale on przecież ma rodziców i powinien być z nimi. Według mnie całe to
zmęczenie i obolałość biorą się z głowy.
- Ma pani na myśli zaburzenia o podłożu psychosomatycznym? - spytała
Kate.
Pani Mowbray kiwnęła głową.
- Coś w tym rodzaju. To się ciągnie od jakiegoś czasu.
- A jest jakaś nadzieja, że Peter zamieszka z którymś z rodziców? -
spytała Kate.
R S
- 38 -
- Na razie się na to nie zanosi. Jego siostra mieszka z matką, a starszy brat
z ojcem gdzieś w Londynie.
Kate, ściągając brwi, zajrzała znowu do dokumentów.
- Czytam tutaj, że Peter przechodził ciężką grypę, kiedy miał jedenaście
lat.
Pani Mowbray pokiwała głową.
- Owszem, i to od tamtego czasu tak z nim jest. Chłopiec, który nie ugania
się za piłką i z byle powodu zalewa się łzami, nie jest, według mnie, zdrowy.
Wcześniej miał fioła na punkcie piłki nożnej.
- I mówi pani, że problemy zaczęły się od tej grypy?
- Tak, chyba tak, chociaż przyznam szczerze, że dopiero teraz mi się to
skojarzyło.
Kate podjęła już decyzję.
- Pani Mowbray, chciałabym przebadać dokładnie Petera i zapoznać się
szczegółowo z jego historią choroby. Czy mogłaby pani przyprowadzić go do
mnie jutro?
Pani Mowbray zasępiła się.
- No dobrze, ale po południu, bo dopiero o trzeciej kończę pracę.
- W takim razie jesteśmy umówione. - Kate odprowadziła panią Mowbray
do rejestracji i zapisała ją na wizytę na następny dzień. Wracając do gabinetu,
natknęła się na Bena.
- Chciałbym z tobą porozmawiać - burknął jakoś chłodno, nieprzyjaźnie.
- To się dobrze składa, bo nie mam teraz żadnego pacjenta... - Urwała na
widok kobiety w czerwonej bluzce, która w tym momencie pojawiła się w
drzwiach korytarza. - Dzień dobry, pani Pearce! - zawołała do niej.
Ben kiwnął głową pacjentce, mruknął do Kate, że wpadnie później, i
zawrócił do swojego gabinetu.
Pani Pearce rozsiadła się przed biurkiem Kate i wyśpiewała litanię swych
dolegliwości.
R S
- 39 -
O pierwszej Kate postanowiła wyjaśnić, o co chodziło Benowi. Drzwi
jego gabinetu były zamknięte, zapytała więc o niego w rejestracji. Jocylyn
poinformowała ją, że pojechał odwiedzić chorego. Kiedy wrócił, dochodziła już
trzecia.
Siedział w swoim gabinecie i kiedy zapukała, podniósł wzrok.
- Wejdź - rzucił krótko, i Kate już wiedziała, że przeczucie ją nie myliło.
Coś się stało.
Usiadła.
- Jest taka sprawa... - zaczął Ben. - Jedna z naszych pacjentek, pani
Denise Markham, poskarżyła się na ciebie Rupertowi Greavesowi, który w
piątek wieczorem był z wizytą domową u jej młodszego syna, Marka. Stwierdził
u niego wietrzną ospę i przepisał mu antybiotyk. Wtedy pani Markham powie-
działa, że przed tygodniem badałaś Seana, jej starszego syna, który też miał
wietrzną ospę, i odmówiłaś przepisania mu antybiotyku.
- Czy doktor Greaves zbadał również Seana? - zapytała Kate.
- Nie, tylko młodszego z braci.
- I po wizycie u mnie nie badał już Seana żaden inny lekarz?
- O ile mi wiadomo, nie.
- A więc świadczy to o tym, że Sean wyzdrowiał, tak jak się tego
spodziewałam. Kiedy go badałam, miał tylko lekko podwyższoną temperaturę i
na pewno nie kwalifikował się do podania antybiotyku. Powiedziałam pani
Markham, że Mark mógł się już od niego zarazić i poradziłam, żeby przez jakiś
czas nie posyłała chłopców do szkoły. Ta sugestia nie przypadła jej chyba do
gustu, bo wstała i wyszła bez słowa, kiedy rozmawiałam przez telefon z Lesley.
Ben siedział ze zwieszoną głową.
- Porozmawiam z nią, kiedy przyjdzie tu następnym razem - mruknął w
końcu. - Wygląda mi na to, że Rupert wysłuchał wersji tylko jednej strony. -
Westchnął i odłożył długopis. - Ty twierdzisz, że Sean zgodnie z twoimi
oczekiwaniami wyzdrowiał...
R S
- 40 -
Kate kiwnęła głową i wstała z krzesła. Była już przy drzwiach, kiedy coś
jej się przypomniało.
- Aha, jeszcze jedno... - zaczęła, odwracając się i spoglądając na Bena. -
Miałam dzisiaj pacjenta, trzynastoletniego chłopca... Nazywa się Peter Frost.
Zdaje się, że jest szkolnym kolegą Toby'ego.
Ben poprawił się w fotelu.
- Tak, zgadza się.
- Jego ciotka twierdzi, że Peter od pewnego czasu wykazuje objawy
nienormalnego zmęczenia, ma trudności z koncentracją i napady nudności.
Podobno płacze z byle powodu i zasypia na stojąco. Zaczęło się to od grypy,
którą przeszedł w wieku jedenastu lat.
- Miał ostatnio robione badanie krwi? - spytał Ben, marszcząc brwi.
Kate pokręciła głową.
- Od tej grypy ani razu. Skieruję go na nie, kiedy jutro do mnie przyjdzie.
- Masz jakieś podejrzenia? Kate kiwnęła głową.
- Tak. To typowe symptomy ME. - Zawiesiła głos, ale widząc, że Ben
czeka na ciąg dalszy, podjęła: - Według mnie Peter powinien się poddać
długofalowej kuracji. Odchodząc stąd, chciałabym przekazać opiekę nad nim
komuś, kto dalej go poprowadzi.
- Na którą zapisany jest jutro Peter?
- Na czwartą piętnaście po południu. Twoje godziny przyjęć kończą się o
czwartej, więc będziesz mógł...
- Obejrzeć twojego pacjenta? - podchwycił, i Kate skinęła głową.
- Dobrze, postaram się wpaść - powiedział i wstał. Z ulgą dostrzegła na
jego wargach cień uśmiechu. - A po zbadaniu tego Petera Frosta zrobimy sobie
małą przerwę na herbatę - mruknął, kiedy wychodzili razem na korytarz.
R S
- 41 -
ROZDZIAŁ CZWARTY
Pierwszym z wieczornych pacjentów Kate był mężczyzna, któremu
kosiarka do trawy o mało nie obcięła palców. Kate założyła mu prowizoryczny
opatrunek i posłała go do szpitala na prześwietlenie. Ledwie wyszedł, do
gabinetu zajrzała Lesley, anonsując kolejne poszkodowane.
- Te dwie młode damy doznały poparzeń słonecznych - oznajmiła z
kpiącym uśmieszkiem, podając Kate karty zdrowia dziewczyn - a jedna z nich
twierdzi, że dodatkowo padła ofiarą osy.
Kate uśmiechnęła się do nastolatki, która podtrzymywana przez koleżankę
wkuśtykała do gabinetu. Okazało się, że dziewczyny spędziły cały dzień na
miejskim basenie. Obie miały jasną karnację i w gorącym południowym słońcu
spiekły się na raka.
- I jeszcze osa mnie użądliła - poskarżyła się płaczliwie ta utykająca,
osuwając się ze zbolałą miną na krzesło. Kate obejrzała spuchniętą kostkę. -
Trochę loda skapnęło mi na nogę i osa się do niego przylepiła. Oj, jak boli!
Kate zlokalizowała żądło tkwiące nadal pod pokrytą pęcherzami skórą.
Usunęła je delikatnie pęsetką, uważając, by nie wycisnąć do rany zawartości
woreczka jadowego. Dziewczyna przysięgała, że już nigdy, przenigdy nie
spojrzy na lody.
Co do poparzeń słonecznych, to Kate zaleciła obu nastolatkom obfite
stosowanie galmanu i radziła kupić paracetamol na złagodzenie katuszy, jakie
niechybnie przyjdzie im cierpieć przez całą noc.
Po ich wyjściu spojrzała na zegarek i z zaskoczeniem stwierdziła, że już
prawie za kwadrans ósma. Było po ósmej, kiedy wreszcie wyszła z ośrodka.
Gdy dotarła do domu, była tak zmęczona, że tylko wzięła prysznic, nastawiła
budzik i od razu położyła się spać.
Po południu następnego dnia w jej gabinecie zjawił się znowu Peter Frost
z ciotką. Pani Mowbray, do tej pory próbująca sobie radzić sama z problemem
R S
- 42 -
przechodzącego trudny okres siostrzeńca, była mile zaskoczona, że chłopcem
zainteresowało się aż dwoje lekarzy.
Badając Petera, Ben stwierdził lekko przyspieszone tętno. Ucisnął mięsień
czwórgłowy. Peter jęknął i skrzywił się z bólu. Kate była już niemal pewna, że
chłopiec padł ofiarą ME.
Kiedy Peter z ciotką wyszli, Ben potarł brodę i marszcząc czoło, spojrzał
na Kate.
- Zgadzam się z tobą, że występujące u Petera symptomy mogą
sugerować ME - mruknął. - Ustawiczne zmęczenie, zaburzenia neurologiczne i
podwyższona wrażliwość na ból: tak, to by pasowało, ale weź też pod uwagę, że
chłopiec jest w okresie dojrzewania, który u części nastolatków ma przebieg
bardziej burzliwy niż u innych.
- Przecież to zmęczenie nie jest normalne - zaprotestowała Kate. - Nawet
w okresie dojrzewania.
- Owszem, ale psycholog dziecięcy, u którego chłopiec się leczył,
wysunął przypuszczenie, że jego stan może być skutkiem stresu wywołanego
rozpadem rodziny.
- To utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że Petera trzeba posłać na
specjalistyczne badania - zaperzyła się Kate, rozczarowana sceptyczną postawą
Bena.
Milczał przez chwilę, a potem spojrzał jej w oczy.
- Jak rozumiem, jesteś pewna, że występujące u Petera objawy
usprawiedliwiają takie podejście.
Kiwnęła zdecydowanie głową.
- Tak, jestem.
Ku jej zdziwieniu wzruszył lekko ramionami.
- Dobrze. Rób jak uważasz. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. - Podszedł do
drzwi, ale w progu odwrócił się jeszcze. - Aha, czy Maureen mówiła ci, że
wyznaczyliśmy już datę przyjęcia pożegnalnego Glyna? Druga sobota czerwca.
R S
- 43 -
- Nie, nie mówiła mi - odparła Kate, zaskoczona nagłą zmianą tematu.
- Mam zamiar urządzić je u siebie, w ogrodzie, jeśli pogoda na to
pozwoli. Jeszcze jedno. Chłopcy zauważyli wczoraj wieczorem, jak podjeżdżasz
samochodem pod dom i chcieli do ciebie wpaść, ale było już późno, więc im to
odradziłem. Oni chyba coś kombinują. Nie daj im sobie wejść na głowę.
Kate uśmiechnęła się.
- Dzięki za ostrzeżenie.
- Masz moje pozwolenie na spuszczenie ich ze schodów - dodał z
uśmiechem.
Napięcie, jakie się między nimi wytworzyło, wyraźnie opadło. Kate
wyszła zza biurka i odprowadziła Bena do rejestracji. Zastali tam Damiana
rozmawiającego z Maureen.
- O, nasza piękna Kate! - Uśmiechnięty od ucha do ucha Damian ruszył
ku niej z wyciągniętą ręką. - Co byś powiedziała na kieliszeczek czegoś
mocniejszego w Czerwonym Lwie? Po pracy? - zapytał, nie próbując nawet
zniżyć głosu.
Jego protekcjonalny ton skojarzył się jej niemile z Julianem. Odmówiła
uprzejmie i wróciła do gabinetu.
W piątkowy wieczór ostatni pacjent wyszedł od Kate o wpół do siódmej.
Dobrze się składało, bo od soboty wypadał jej dyżur pod telefonem. Wsunęła do
kieszeni pager i wyszła pospiesznie z ośrodka z zamiarem wykorzystania reszty
wieczoru na konieczne zakupy.
Dziesięć minut później podjeżdżała już pod supermarket. Od wejścia do
środka odstraszyły ją ogromne kolejki do kas i doszła do wniosku, że przeżyje
jakoś na kanapkach. Nie zatrzymując się, wyjechała z parkingu i skierowała się
w stronę domu.
Miała już skręcić na podjazd, ale w ostatniej chwili przyhamowała, żeby
przepuścić samochód wyjeżdżający z niego na drogę. Był to land-rover. Na
R S
- 44 -
tylnej kanapie siedzieli Toby i Tom. W kobiecie za kierownicą rozpoznała Mary
Graham. Ich oczy na chwilę się spotkały.
Kate podjechała pod dom i zaparkowała obok mercedesa. Przelotne
spotkanie z Mary Graham wytrąciło ją trochę z równowagi. Próbowała
pozbierać myśli. Może by jednak wrócić do supermarketu i zadać sobie trud
zrobienia tych zakupów? Miała już z powrotem uruchomić silnik, kiedy zza
domu wyszedł Ben. Sprawiał wrażenie rozluźnionego, miał na sobie lekką
zieloną koszulę bez kołnierza i jasne letnie spodnie. Ręce trzymał w kie-
szeniach.
- Cześć! - zawołał do niej, kiedy otwierała drzwiczki. - Minęłaś się z
chłopcami. Zadzwoniła przyjaciółka rodziny i zaproponowała im przejażdżkę
nowym land-roverem... Nie mogli przepuścić takiej okazji.
Kate wysiadła z auta, rezygnując ostatecznie z zakupów na rzecz długiej
kąpieli z dodatkiem pachnących olejków.
- Wiem, widziałam ich - odparła obojętnie i uśmiechnęła się. - Nic się nie
stało, na pewno spotkam się z nimi jutro.
Ben wzruszył ramionami.
- Nie dasz się skusić na kieliszek zimnego wina na tarasie? Słońce jeszcze
dosyć mocno grzeje; moglibyśmy posiedzieć pół godzinki w spokoju, zanim
wrócą.
Kate odmówiła pod pretekstem, że chce się wykąpać i coś zjeść.
Wycofała się pospiesznie do swego Gołębnika, gdzie zła na siebie samą stanęła
pośrodku maleńkiego saloniku, zapatrzona w piękny letni wieczór za oknem. A
mogła teraz siedzieć na tarasie i delektować się winem...
Po raz pierwszy od miesięcy czuła ten specyficzny rodzaj zmęczenia.
Była taka pewna, że po ME pozostało już tylko wspomnienie i z ufnością może
patrzeć w przyszłość! Jednak siadając na kanapie uświadomiła sobie, że nie jest
to chorobliwe zmęczenie, lecz uczucie zawodu, które ogarnęło ją, kiedy przed
kilkoma minutami mijała się z land-roverem.
R S
- 45 -
Przywołała z pamięci twarz Mary Graham - ciemne, przenikliwe oczy,
lśniące włosy i pewny siebie uśmiech. Odpędziła od siebie ten obraz, zrzuciła z
nóg pantofle i zaczęła się rozbierać. Pięć minut później leżała już w pienistej
kąpieli z nadzieją, że ciepła woda wyciągnie z niej przygnębienie.
W weekendowy dyżur telefoniczny miała pełne ręce roboty. Wzywali ją
przeważnie pacjenci z sensacjami żołądkowymi.
Chłopcy wpadli do niej w poniedziałek wieczorem z pytaniem, czy nie
zechciałaby wystąpić w roli sędziego w turnieju tenisowym, jaki chcieli
urządzić dla dzieci, które przyjdą na przyjęcie Glyna Withycombe'a. Zgodziła
się, a potem nie wytrzymała i spytała, jak było na przejażdżce. Tom zaczął jej
opisywać całą wycieczkę.
- Doktor Graham miała kiedyś męża - wtrącił Toby, kiedy brat urwał dla
zaczerpnięcia oddechu - ale rok temu się z nim rozwiodła.
- I teraz chyba podrywa tatę - dorzucił Tom z wymownym uśmiechem.
Kate szybko zmieniła temat, zapowiadając sobie w duchu, że więcej nie
poruszy kwestii znajomych i przyjaciół ich ojca. Resztę tygodnia postanowiła
spędzić, koncentrując się na pracy.
We wtorek jej uwagę przykuły znowu objawy występujące u Sheili
Dobson.
- Pedikiurzystka powiedziała, że z moimi stopami nic złego się nie dzieje
- oznajmiła Sheila. - Po prostu mam sobie kupić większe buty. Ale proszę
spojrzeć na moje dłonie. Musiałam przeciąć obrączkę ślubną, bo nie mogłam jej
ściągnąć, a wrzynała mi się już w ciało. Najwyraźniej i palce mi się
powiększyły.
Kate obejrzała palce pani Dobson, ale te wyglądały całkiem normalnie.
- A czy bóle głowy po zmianie okularów ustąpiły? - spytała. Sheila
pokręciła głową.
- Nie, wciąż mnie męczą. Powiedziałabym nawet, że są teraz jeszcze
silniejsze.
R S
- 46 -
Zaniepokojona tą uwagą Kate skierowała pacjentkę na tomografię
komputerową. Jeszcze tego samego dnia skonsultowała ten przypadek z Benem.
- Wydaje mi się, że pani Dobson może cierpieć na akromegalię -
powiedziała, sącząc kawę.
Ben uniósł brwi.
- Coś takiego! Kate kiwnęła głową.
- Widziałam już taki przypadek, kiedy byłam na praktyce. Wyraźne
powiększenie dłoni, stóp i szczęki.
- Powiedziałaś jej to? - zapytał. Kate zawahała się.
- Nie, jeszcze nie. Na razie skierowałam ją na tomografię. Zobaczymy, co
wykaże.
- Zobaczymy. Aha, z góry przepraszam za wszelkie hałasy, jakie mogą
dochodzić jutro z domu - zmienił temat Ben. - Zaczynamy z chłopcami
przygotowania do przyjęcia.
- Mogę wam w czymś pomóc? - spytała odruchowo. Ku jej zaskoczeniu
skwapliwie przyjął tę ofertę.
- Ale nie chciałbym zajmować ci całej soboty - dodał po chwili
zastanowienia.
Wzruszyła ramionami.
- Och, nie ma sprawy. I tak muszę dokonać inspekcji kortu, bo wybrano
mnie na sędziego turnieju tenisowego juniorów.
Roześmiali się oboje.
W sobotni poranek słońce przesłaniała leciutka mgiełka, co zwiastowało
upalny dzień. Kate odsunęła zasłony i otworzyła na oścież okna. Ogarniało ją
coraz większe podniecenie.
Z głównego domu od ósmej rano dobiegał łomot i stukanie młotków.
Ledwie zdążyła włożyć szorty i górę od opalacza, kiedy do drzwi zapukał Toby.
Przyszedł zapytać, czy nie ma czasem granatowej bawełnianej nitki, bo rozpruł
sobie dżinsy.
R S
- 47 -
Po chwili siedział już na kanapie w samych spodenkach, a Kate zszywała
rozdarte spodnie na swojej maszynie.
- O dziesiątej przychodzą goście - oznajmił Toby. - Tata stawia już
namiot, pod którym będą stoły z jedzeniem. Ale pani Howard nie wróciła
jeszcze od córki i on nie wie, gdzie co ma stanąć. Pyta, czy nie przyszłaby pani
pomóc...
Kate kiwnęła głową, urwała nitkę i oddała chłopcu dżinsy.
- Pozmywam tylko naczynia i zaraz z tobą pójdę.
- Ekstra! - wykrzyknął Toby, wciągając spodnie. - Tata ma dwie lewe
ręce, jeśli chodzi o przygotowywanie jedzenia i tego rodzaju rzeczy. Powiedział,
że jeśli straci głowę, to ja z Tomem będziemy musieli robić kanapki.
Kate roześmiała się.
- W takim razie lepiej chyba będzie, jeśli pierwsze kroki skierujemy do
kuchni.
Wkrótce potem szli już razem przez trawnik. Kiedy wkraczali na ścieżkę
prowadzącą w stronę głównego domu, o mało nie potrąciła ich dziewczynka na
rowerze, za którą pędził, również na rowerze, Tom.
- To Lisa - ożywił się Toby. - Mówiła, że może wpadnie dzisiaj rano. - I
już go nie było.
Kate została sama pośrodku ścieżki. Słysząc głośne walenie młotkiem
dobiegające zza domu, postanowiła zajrzeć najpierw na taras. Ben, ubrany w
szorty i bawełnianą koszulkę, mocował się z masztem namiotu.
- Cześć... - sapnął na jej widok, i w tym momencie wielki kawał
płóciennej płachty spadł mu na głowę.
Kate, starając się ukryć uśmiech, pospieszyła na ratunek.
- Pomóc ci w czymś? - zapytała, spoglądając na niego niewinnie, kiedy
wydostał się spod fałd materiału. - Czy to może męska robota?
Roześmiał się.
- Bynajmniej. Zapał chłopców chyba trochę ostygł.
R S
- 48 -
Kate kiwnęła głową.
- Mają gościa, i to ładnego. Ben przewrócił oczami.
- Lisa Charwood, koleżanka ze squasha. Obawiam się, że rywalizują o jej
względy. - Wskazał ruchem głowy na oklapły namiot. - Mogłabyś przytrzymać
ten maszt, żeby się do końca nie zawaliło? Ja skoczę do domu po jakiś
mocniejszy sznurek.
Stanął tuż za nią, żeby pokazać jej, gdzie ma chwycić. Poczuła na karku
jego oddech i przeszedł ją dreszcz.
- Dasz radę? - spytał cicho, dotykając lekko jej pleców.
- Dam... - wykrztusiła. - Idź już.
Popatrzył na nią jakoś dziwnie, a potem odwrócił się i ruszył szybkim
krokiem w kierunku domu.
Oparła się czołem o maszt i oddychała głęboko. Co to ma znaczyć? Musi
się opanować, zanim on wróci.
- Gdzie tata? - zawołał zdyszany głos. Kate aż drgnęła, gdy zza węgła
domu wypadł Tom.
- W środku. Szuka sznurka do umocowania namiotu - powiedziała,
usiłując zapanować nad drżącym głosem.
Tom posłał jej zaintrygowane spojrzenie i wbiegł do domu. W chwilę
potem w drzwiach pojawił się Ben z kłębkiem grubego sznurka w dłoni.
- Dzwonili właśnie pierwsi goście. Są już w drodze, a pani Howard wciąż
nie ma - powiedział, wyraźnie zdenerwowany.
- To może ja ją na razie zastąpię - zaproponowała.
- Byłbym ci bardzo wdzięczny - powiedział z westchnieniem ulgi. - W
kuchni jest straszny bałagan...
Uśmiechnęła się.
- Spokojnie. Gdybyś tylko przejął ode mnie ten... - wskazała ruchem
głowy na maszt.
R S
- 49 -
- Och, rzeczywiście! - Podskoczył i jego bliskość znowu przyprawiła Kate
o dreszczyk. Puściła maszt i wbiegła przez tarasowe drzwi do kuchni.
Kilka minut później zjawiła się Polly Glyn z dwiema kilkunastoletnimi
córkami, Annabellą i Lindą. Pomogła Kate wynieść tace z daniami do
zaimprowizowanego bufetu pod stojącym już namiotem, zaś dziewczynki zajęły
się rozkładaniem na drewnianych stołach sztućców, talerzyków i serwetek.
Pod dom zajechała taksówka, z której wysiadła czerwona ze
zdenerwowania pani Howard. Przepraszała za spóźnienie i wyjaśniała, że
autobus utknął w korku. Kate poradziła jej, by usiadła i ochłonęła przy herbacie.
Kobieta, widząc, że poradzili sobie bez niej, odetchnęła z wyraźną ulgą.
Kiedy wszystko było już gotowe, Kate wymknęła się do swego
Gołębnika, żeby się przebrać. Włożyła długą do pół łydki, błękitną sukienkę bez
rękawów, a lśniące złote włosy upięła w kok. Kiedy przeglądała się w lustrze,
ktoś zapukał do drzwi.
To był Toby, umyty, uczesany, w czystych dżinsach i białej koszulce.
Uśmiechnął się nieśmiało, kiedy mu otworzyła.
- Pomyślałem sobie, że po ciebie wpadnę. - Wzruszył ramionami. -
Wszyscy już są.
Kiedy szli przez trawnik, z głośników, które Ben wyniósł na taras,
popłynęła muzyka. Goście stali w małych grupkach, rozmawiając z ożywieniem
w promieniach słońca.
Toby poszedł z Philipem i Miriam po rakiety tenisowe. Do Kate
podbiegła Angie.
- Wspaniale wyglądasz! - Przyjaciółka oglądała z podziwem sukienkę
Kate. - Nowa?
- Tak, kupiłam na wyprzedaży. - Kate uśmiechnęła się szelmowsko. - Kim
jest ta ładna rudowłosa dziewczyna, która stoi z Rupertem? - spytała, wskazując
ruchem głowy na grupę pod namiotem.
R S
- 50 -
- Ach, to Tessa Chandler - odrzekła Angie. - Dziewczyna, a raczej
narzeczona Ruperta. Pracuje w Londynie i rzadko ma okazję się tu wyrwać.
Zaręczyli się w Boże Narodzenie.
- I kiedy przypada ten wielki dzień?
- W październiku... tak mi mówiła Maureen. Urocza para, prawda? -
Angie trąciła nagle Kate łokciem w ramię. - Spójrz tam... Widzisz to samo co
ja?
Kate pobiegła wzrokiem za spojrzeniem Angie i zobaczyła Bena ubranego
w brązową koszulę i jasnobeżowe bawełniane spodnie. Rozmawiał z kimś, kogo
zasłoniło na moment kilka osób idących przez trawnik. Kiedy odeszli, oczom
Kate ukazała się atrakcyjna rozmówczyni Bena. Mary Graham miała na sobie
obcisłe białe spodnie i białą jedwabną górę od opalacza na wąskich
ramiączkach.
- To doktor Mary Graham - mruknęła Angie. - Opowiadałam ci o niej.
Kate pokiwała powoli głową.
- Wiem... Ładna, prawda?
- To oczywiste, że zagięła parol na Bena. Wystarczy na nich popatrzeć.
Ale... - Angie przygryzła wargi i zmarszczyła czoło - wydaje mi się, że ona nie
ma szans. Czy ktokolwiek, nawet ktoś tak ładny jak Mary, może konkurować ze
wspomnieniem idealnej żony? - Widząc pytającą minę Kate, dodała: - No bo z
jakiego innego powodu mężczyzna pozostawałby przez siedem lat samotny? Ja
myślę, że on wciąż żyje przeszłością.
Kate nie miała na to odpowiedzi. Patrzyła na Bena i Mary i zastanawiała
się, czy Angie właściwie ocenia sytuację. Czy naprawdę nie ma kobiety, która
zastąpiłaby Benowi Paulę?
Otrząsnęła się z tych rozważań, kiedy z domu, wymachując rakietami
tenisowymi, wybiegli bliźniacy i dzieci Angie. Wkrótce potem była już na
korcie i wspomagana przez Annabellę i Lindę, sędziowała jak potrafiła mecz
tenisowy.
R S
- 51 -
W godzinę później osunęła się na ogrodowe krzesło, by wysłuchać
pożegnalnej mowy Glyna. Po skończonym przyjęciu pomogła pani Howard
posprzątać. Dochodziła szósta, a ona wciąż tkwiła w kuchni, ładując coraz to
nowe porcje brudnych naczyń do zmywarki.
- Nie widać końca tego zmywania - powiedział Ben, stając obok niej z
tacą wypełnioną filiżankami. Kate obejrzała się zaskoczona. Nie usłyszała, jak
wchodził. Był, o dziwo, sam, bez Mary. Myślała, że Mary zostanie po przyjęciu.
- Wszyscy już poszli - dorzucił, przestępując niepewnie z nogi na nogę.
- Daj, pomogę ci...
Gdy odebrała od niego tacę, ich oczy się spotkały. Nie patrząc na tacę,
odstawiła ją na kuchenny blat, a wtedy Ben, jakby pod wpływem impulsu, wziął
ją w ramiona i przyciągnął do siebie. Nie opierała się. Pochylił się bez słowa i
pocałował ją.
- Kate...? - mruknął, gładząc delikatnie palcami jej policzek. - Kate, ja...
W tym momencie z korytarza dobiegł odgłos kroków i Kate odskoczyła
od niego jak oparzona. W samą porę, bo kilka sekund później do kuchni
wmaszerowała pani Howard.
R S
- 52 -
ROZDZIAŁ PIĄTY
Tego samego wieczoru, kiedy Kate zamierzała już położyć się do łóżka,
zadzwonił telefon. Nie rozebrała się jeszcze, ale włosy miała rozpuszczone.
- To ja - rozległ się w słuchawce głos Bena. - Nie obudziłem cię?
- Nie, nie spałam jeszcze - odparła z wahaniem.
- Mógłbym wpaść do ciebie na moment? Obiecuję, że nie zabawię długo.
Od chwili, kiedy pani Howard o mały włos nie zaskoczyła ich w kuchni,
nie mieli okazji porozmawiać w cztery oczy. Ona wymknęła się od razu do
Gołębnika, a Ben wyszedł do ogrodu, by rozebrać namiot.
- Dobrze, wpadnij - powiedziała i puls jej przyśpieszył. - Zaraz zejdę
otworzyć ci drzwi.
Ogarnęła szybko wzrokiem salonik, poprawiła poduszki na kanapie i
zbiegła na dół, próbując pozbierać myśli. Odsunęła zasuwkę i uchyliła drzwi. W
ciemnościach majaczyła sylwetka nadchodzącego Bena. Był w tych samych
spodniach i koszuli co na przyjęciu.
Spojrzał na nią niepewnie.
- Przepraszam, że tak późno - mruknął, zamykając za sobą drzwi.
Uśmiechnęli się do siebie i weszli na górę. Ben opadł na kanapę i
przeczesał palcami włosy.
- Napijesz się kawy albo czegoś innego? - spytała niepewnie Kate.
- Dziękuję, opiłem się i objadłem dzisiaj za wszystkie czasy - powiedział
z uśmiechem, nie odrywając wzroku od jej lśniących, spływających na ramiona
włosów. - Chodź, usiądź przy mnie. Muszę z tobą porozmawiać.
Wyciągnął rękę, i Kate serce o mało nie wyskoczyło z piersi. Podeszła
powoli do kanapy, podała mu dłoń i usiadła.
- Po pierwsze - zaczął z głębokim westchnieniem - nie podziękowałem ci
jeszcze jak należy za to, co dla nas dzisiaj zrobiłaś. Bóg jeden wie, co by było z
bufetem, gdyby nie ty.
R S
- 53 -
- Dobrze się bawiłam - mruknęła.
Czyżby pocałował ją pod wpływem impulsu i teraz przyszedł za to
przeprosić? Spróbowała wyczytać coś z jego oczu. Uśmiechał się, zupełnie
jakby wiedział, o czym myśli.
- A po drugie - podjął - chcę cię przeprosić za moje zachowanie w kuchni.
Bóg mi świadkiem, nie zrobiłem tego z premedytacją... Wybaczysz mi?
- Co mam ci wybaczyć?
- Ślicznie dzisiaj wyglądasz, Kate. - Odchylił się na oparcie kanapy i
przymknął oczy. - Wcale mi się nie chce stąd wychodzić.
- Chłopcy wiedzą, gdzie jesteś? - spytała. Uśmiechnął się.
- O dziesiątej poszli spać. Padali z nóg.
- Jesteś z nich pewnie bardzo dumny. Kiwnął głową.
- Owszem, jestem - przyznał - chociaż miewam chwile zwątpienia -
dorzucił, wzruszając lekko ramionami. - Może jestem za mało stanowczy.
Czasami wydaje mi się, że brak im kobiecej ręki. - Zawiesił głos. - Toby mówił
mi, że twoi rodzice również zginęli.
- W wypadku samochodowym, kiedy miałam pięć lat. Na szczęście
adoptowali mnie wspaniali ludzie. Nie żyją już oboje. Moja przybrana matka
umarła, kiedy miałam dziesięć lat, a ojciec niedawno, tuż przed moim
rozstaniem z Julianem.
- Z Julianem?
- To mój były narzeczony.
- Aha, mówiłaś mi o nim. To przykre.
- Stare dzieje. - Zamilkła i patrzyła przez chwilę na Bena.
- No a ty? - spytała z wahaniem. - Nigdy nie myślałeś o ponownym
małżeństwie?
Uniósł brwi.
- Nie miałem na to czasu. Po śmierci Pauli poświęciłem się całkowicie
wychowaniu chłopców.
R S
- 54 -
- Pewnie ci było ciężko.
- To była świadoma decyzja - powiedział po chwili milczenia. - I nie
żałuję.
Niespodziewanie ujął jej twarz w dłonie.
- Och, Kate, pragnę cię, nawet nie wiesz jak - wyszeptał.
- To silniejsze ode mnie.
Zanim zdążyła zareagować, już ją namiętnie całował. Nie opierała się.
Nagle drgnął, cofnął głowę i popatrzył na nią zamglonymi oczami.
- Kate... to wariactwo!
- Wiem - wyszeptała. - Wiem.
- Bo co by było jutro? - zapytał cicho. - Jak spojrzelibyśmy sobie w oczy?
Miał rację. Żałowaliby nazajutrz, gdyby teraz posunęli się za daleko,
gdyby pod wpływem chwili zrobili coś szalonego.
- Jesteśmy oboje zmęczeni - powiedział i wstał z kanapy. Spojrzał na nią z
góry. W jego oczach malował się żal, gdy dodał:
- Cholera, Kate, zapewniam cię, że w tej chwili niczego tak nie pragnę,
jak zostać tu z tobą...
Kate również wstała. Kolana miała jak z waty. Wygładziła machinalnie
sukienkę.
- Tak, lepiej już idź - wykrztusiła.
- Zacznijmy jutro od początku - zaproponował, dotykając delikatnie jej
włosów. - Krok po kroczku... Dobrze?
Kiwnęła głową.
- Dobrze.
Uśmiechnął się i ruszył do drzwi.
- Nie odprowadzaj mnie - rzucił przez ramię. - Sam trafię. Śpij dobrze,
Kate.
- Nawzajem, Ben.
R S
- 55 -
Kiedy trzasnęły drzwi na dole, Kate opadła na kanapę. Kręciło jej się w
głowie. Nie zdawała sobie do tej pory sprawy, jak bardzo pragnie tego
mężczyzny. Ale on dał dzisiaj wyraźnie do zrozumienia, że jest zadowolony ze
swego dotychczasowego życia, że nie chce go zmieniać. Pewnie nawet dla
kogoś takiego jak Mary Graham.
Najrozsądniej byłoby zapomnieć o dzisiejszym incydencie i skupić się na
pracy.
Tak byłoby najrozsądniej...
Następnego dnia, w niedzielę, miała dyżur pod telefonem. Kiedy przed
południem, wezwana do pacjenta, wsiadała do swojego samochodu, w głównym
domu panowała cisza, a mercedesa na podjeździe nie było. Najwyraźniej Ben
pojechał gdzieś z chłopcami.
Z wizyt u pacjentów wróciła późnym popołudniem. Dom zastała cichy, a
samochodu Bena nadal nie było.
Wieczorem wydawało jej się, że słyszy chłopców grających w tenisa, ale
kiedy po jedenastej wyjeżdżała wezwana do gorączkującego dziecka, w domu
było ciemno.
W poniedziałek wcześniej niż zwykle wyruszyła do pracy, bo nie chciała
spotkać się z Benem przed dyżurem. Nie była jeszcze do tego gotowa,
potrzebowała trochę czasu na dojście do siebie. Pacjentów miała tego dnia bez
liku. Szerzyła się jakaś infekcja wirusowa, a Rupert był na urlopie, zaś Bal
Chandra, który sam padł ofiarą wirusa, leżał w łóżku.
Tak więc na placu boju pozostali tylko Meg James, Ben i Kate. Z Benem
spotkała się w poczekalni, kiedy zasłabła tam jakaś kobieta. Posadzili pacjentkę
wspólnymi siłami z powrotem na krześle i Kate podała jej szklankę wody.
- Tak tu duszno - tłumaczyła się słabym głosem kobieta.
- Może wyprowadzić panią na powietrze - zaproponował Ben,
uśmiechając się do Kate, kiedy na moment spotkały się ich oczy.
R S
- 56 -
Pod Kate ugięły się nogi, ogarnęło ją dziwne podniecenie. Żeby je jakoś
zamaskować, podjęła się wyjść z pacjentką do ogrodu. Sama potrzebowała
powietrza!
Bena spotkała ponownie dopiero następnego dnia. Rejestracja przeżywała
istne oblężenie, do każdego okienka stała długa kolejka pacjentów. Uśmiechnęli
się do siebie w przelocie i rozeszli do swoich gabinetów.
Toby odwiedzał ją w tym tygodniu dzień w dzień. Przychodził zaraz po
szkole i gawędzili na rozmaite tematy, a najczęściej o Tomie i Lisie, z którą
Tom spędzał ostatnio więcej czasu niż ze swoim bratem.
- Co ojciec na to, że Tom spotyka się z Lisą? - spytała go pewnego dnia,
zastanawiając się jednocześnie, czy to tylko urojenie, czy Ben rzeczywiście jej
unika.
- Nie wiem - burknął siedzący na skórzanym pufie Toby.
- Rzadko go ostatnio widuję. - Przesunął małą glinianą figurkę na
szachownicy.
- Jest teraz bardzo zapracowany - powiedziała, bez powodzenia szukając
ratunku dla swojego zaszachowanego króla.
- To nie nowina - mruknął ponuro Toby. - Tak jest zawsze. Kate zerknęła
na niego, zaskoczona tonem, jakim to powiedział. Czy jej się tylko wydawało,
czy chłopiec rzeczywiście ma za złe ojcu, że poświęca mu zbyt mało czasu?
Był piękny, letni poranek, kiedy spotkała się ponownie z Benem.
Zamknęła Gołębnik i szła do volkswagena, a on wyłonił się zza rogu głównego
domu i pomachał do niej.
- Za wcześnie będziesz w pracy - zawołał wesoło.
- A ty się spóźnisz - odparowała.
Serce zabiło jej mocniej, kiedy stanął za nią, kładąc dłoń na dachu
samochodu. Odruchowo poprawiła sobie fryzurę.
- Powiedz mi, dlaczego nosisz je zawsze upięte do góry? - spytał z
uśmiechem.
R S
- 57 -
- Co? Włosy? - Opuściła rękę i wzruszyła ramionami. - Sama nie wiem.
Zawsze się tak czesałam.
- Mnie podoba się bardziej, kiedy masz je rozpuszczone, kiedy spływają
ci na ramiona... - Patrzył na nią rozbawiony jej zmieszaniem. - Tak jak wtedy, w
sobotę, po przyjęciu pożegnalnym Glyna.
Zaczerwieniła się.
- Wydaje się, że to było tak dawno. Kiwnął głową.
- Właśnie. Znowu spojrzeli sobie w oczy. Zrozumieli się bez słów.
- Kate... - Chciał już wziąć ją za rękę, ale w tym momencie z okna domu
wychyliła się pani Howard, żeby wytrzepać ścierkę do kurzu.
Kate cofnęła się gwałtownie.
- Czy Rupert dzisiaj wraca? - spytała szybko, by ukryć zakłopotanie.
Ben skinął głową.
- Tak. Może wreszcie wszystko wróci do normy.
- Toby się ucieszy.
- Tak? Z czego? - Spojrzał na nią zdziwiony.
- Z tego, że zobaczy dziadków. Mówił mi, że zabierasz ich wkrótce na
wakacje.
- Ach, rzeczywiście. - Ben przeciągnął się. - Tak sobie pomyślałem... -
Urwał. - W piątek jadę do Hugh Conwaya, a o ile wiem, ty masz wizytę u Sary.
Może zabierzesz się ze mną?
Kate nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Dobrze.
- No to... do piątku?
Kiwnęła głową. Ben wsiadł do mercedesa i trąbiąc na pożegnanie, ruszył.
Kate wśliznęła się za kierownicę volkswagena i spojrzała we wsteczne lusterko.
Zobaczyła tam czyjś roziskrzony wzrok.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że są to jej własne oczy.
R S
- 58 -
W piątek zrobiło się jeszcze cieplej. Meteorolodzy zapowiadali rekordowe
upały.
Na porannym dyżurze Kate miała komplet pacjentów. Przeważały
oparzenia słoneczne, ukąszenia, użądlenia i krwotoki z nosa. O jedenastej
trzydzieści Hilly przyniosła jej kawę.
- Doktor Buchan chce się upewnić, czy po dyżurze jedzie z nim pani do
chorego - powiedziała Hilly, spoglądając na nią dziwnie. - Do Conwayów.
Podobno się umawialiście.
- Tak, jadę.
Po wyjściu Hilly Kate dłuższą chwilę nie mogła się skoncentrować.
Wyraz oczu rejestratorki mówił sam za siebie.
W końcu pozbierała jakoś myśli i do dwunastej przyjęła jeszcze kilku
pacjentów. Potem sprzątnęła biurko i wyszła z gabinetu.
Ben czekał już na nią na zewnątrz. Był w jasnej płóciennej marynarce i w
ciemnych spodniach, czarne włosy miał zaczesane do tyłu.
- No, nareszcie - rzekł z westchnieniem, otwierając przed nią drzwiczki
mercedesa.
- Trudny miałeś dyżur? - Kate, usadowiwszy się w wygodnym skórzanym
fotelu, wygładziła spódniczkę. Odnosiła wrażenie, że są obserwowani z okien
biura.
- Lepiej nie pytaj.
Wkrótce pędzili już szosą, zostawiając za sobą centrum miasteczka.
- Wiesz - zaczął Ben, zerkając na nią - ostatnio czuję się nikomu
niepotrzebny. Tom przy każdej okazji wymyka się z domu, żeby spotykać się z
Lisą, a Toby przesiaduje wieczorami u ciebie.
Kate roześmiała się cicho.
- Przecież możesz przychodzić do mnie z Tobym.
Kiwnął głową i nie odrywając oczu od drogi, powiedział:
- Toby jest ostatnio jakiś przygaszony. Zauważyłaś?
R S
- 59 -
Wolała nie powtarzać mu treści swoich rozmów z Tobym, z których
wynikało, że chłopiec czuje się odtrącony.
- Może przechodzi trudny okres - odrzekła wymijająco.
- A więc zauważyłaś? Zastanawiam się, czy to nie przez to, że Tom
większość czasu spędza teraz z Lisą. A jeszcze niedawno byli nierozłączni.
- Rozmawiałeś z Tobym? - spytała. Ben ściągnął brwi.
- Nie było ostatnio czasu na rozmowę. No ale to w końcu mój problem.
Nie będę ci nim zawracał głowy.
Kate chciała powiedzieć, że chętnie by pomogła, ale nie zdążyła.
Zatrzymywali się już przed domem Conwayów. Drzwi otworzyła im
uśmiechnięta jak zwykle Sara, jednak Kate zauważyła od razu, że jest
zdenerwowana i blada. Ben wszedł do Hugh, a Sara wyprowadziła Kate do
ogrodu. Usiadły na ławeczce otoczonej wonnymi różami.
- W przyszłym tygodniu idę na laparoskopię - oznajmiła Sara. - Nie
powiedziałam jeszcze Hugh. Ostatnio lepiej się czuje i nie chcę go denerwować.
- Chodzisz już do pracy? - zapytała Kate.
- Boję się jeszcze zostawiać Hugh samego. To dziwne, że o tej porze roku
ma zawsze skłonności do popadania w depresję.
Kate wiedziała, że powstrząsowy stres, na jaki cierpi Hugh Conway, ma
przypuszczalnie związek z którąś z jego zagranicznych misji wojskowych, ale
dotychczas nie udało się ustalić, co konkretnie go wywołało.
- Ben pierwszy rozpoznał u Hugh stres powstrząsowy - dodała Sara cicho.
- To było z dziesięć lat temu. Mieszkaliśmy wówczas w Surrey, gdzie
stacjonował Hugh, a Buchanowie wrócili właśnie z Afryki Południowej. Ben
pracował w przychodni, w której leczył się Hugh. Hugh skarżył się wtedy na
bóle żołądka. Lekarze wojskowi przebadali go na wszystkie strony i stwierdzili,
że to wrzody.
- Ale to nie były wrzody? - ni to spytała, ni stwierdziła Kate.
R S
- 60 -
- Nie. W końcu trafił do Bena i dopiero ten ustalił, że to szok
powstrząsowy. Skierował go na terapię do swojego kolegi i dzięki Bogu
koszmary zaczęły ustępować. Tak więc znamy się od lat, bardzo przeżyliśmy
śmierć Pauli... - Sara urwała, bo w tym momencie dał się słyszeć pisk
hamulców, a zaraz potem głośny łomot. - Boże, chyba wypadek na szosie!
Obie kobiety zerwały się z ławeczki i przebiegły przez dom do
frontowego ogródka. Ben już tam był. Osłaniając dłonią oczy, spoglądał w
kierunku pobliskiego wiaduktu.
- Nic stąd nie widać - powiedział do Kate. - Podjedźmy tam może i
sprawdźmy, co się stało.
Wsiedli szybko do mercedesa, a Sara wbiegła z powrotem do domu, by
zadzwonić na pogotowie i na policję. Oglądając się, Kate zobaczyła jeszcze
przez tylną szybę poszarzałą twarz Hugh wpatrzonego w wiadukt.
Przy wjeździe na autostradę ruchem kierował już policjant. Ben zwolnił,
opuścił szybę i zawołał do niego, że są oboje lekarzami.
Zaparkowali na utwardzonym poboczu, tuż za wozem policyjnym. W
poprzek jezdni stały dwa rozbite samochody.
- Ty bierz biały! - krzyknął Ben, kiedy wysiadali z mercedesa. - Ja zajmę
się tym po prawej.
Kate kiwnęła głową i w tym momencie zauważyła, że daje jej znaki
policjant stojący na skraju porośniętej trawą skarpy. Gdy podbiegła do niego,
wskazał jej czerwoną furgonetkę, która stoczyła się w dół i wpadła na drzewo.
Szybko zsunęła się tam po stromym zboczu. Z roztrzaskanego silnika
wydobywała się z sykiem para, podłoże zasłane było okruchami szkła. Siła
uderzenia wyrzuciła kierowcę, młodego mężczyznę, przez przednią szybę. Leżał
na wznak, straszliwie pokaleczony, kilka metrów od swojego pojazdu. Chyba
nie można mu już było pomóc.
Kate, walcząc z podchodzącym do gardła żołądkiem, uklękła jednak przy
nim, by poszukać oznak życia.
R S
- 61 -
- Nie zapiął pasa - westchnął stojący za nią policjant, kiedy otwierała
torbę lekarską. - Czy oni kiedyś zmądrzeją?
Kate zbadała mężczyznę i pokręciła powoli głową. Nie żył. Gdy wspinała
się z powrotem na skarpę, słychać już było zawodzenie syren. To nadjeżdżały
karetki pogotowia i wozy straży pożarnej. Podbiegła do białego samochodu.
- Drzwiczki od strony kierowcy są zaklinowane - wysapał inny policjant,
szarpiąc z całej siły za klamkę drzwiczek od strony pasażera.
Kate zajrzała do środka. Za kierownicą siedziała młoda kobieta. Była
nieprzytomna. Odrzucona do tyłu głowa opierała się o zagłówek.
- Wcisnę się tam - rzuciła Kate do policjanta, któremu udało się wreszcie
otworzyć drzwiczki.
Nie zważając na jego ostrzeżenia i okruchy roztrzaskanej przedniej szyby
na fotelu, wpełzła do środka.
Szukając pulsu na nadgarstku, zauważyła krew tryskającą z uda kobiety.
Zgarnęła z zakrwawionych dżinsów odłamki szkła, ściągnęła z siebie bluzkę,
zwinęła ją w prowizoryczny tampon i ucisnęła nim ranę, by przyhamować
upływ krwi. Dopiero teraz uważniej przyjrzała się twarzy kobiety i zmartwiała.
To była Tessa, narzeczona Ruperta, którą poznała na przyjęciu pożegnalnym
Glyna.
Zaczekała, aż strażacy zdejmą z zawiasów pogięte drzwiczki i wytną
deskę rozdzielczą przygniatającą nogi dziewczyny, po czym wstrzyknęła jej
środek przeciwbólowy i zrobiła miejsce sanitariuszom, by wydobyli ranną z
wraku samochodu.
Kiedy patrzyła, jak nosze z nieprzytomną Tessą znikają we wnętrzu
ambulansu, podszedł Ben i zarzucił jej na ramiona swoją płócienną marynarkę.
- Dziękuję - mruknęła, spoglądając na niego z wdzięcznością. - Co z
ludźmi z tamtego szarego samochodu?
- Dwoje pasażerów ciężko rannych - powiedział posępnie. - Urazy głowy
i kręgosłupa. Kierowca jest w szoku, ale chyba wyszedł z tego bez szwanku.
R S
- 62 -
Kate dotknęła jego ramienia.
- Ben, ta kobieta w karetce to Tessa, narzeczona Ruperta. Wstrzymał
oddech i popatrzył z niedowierzaniem na zatrzaskujące się drzwiczki
ambulansu.
- Tessa? Tessa Chandler? Jesteś pewna? Kate kiwnęła głową.
- Tak.
- Co jej jest?
Kate przestąpiła niepewnie z nogi na nogę.
- Ma paskudnie rozharatane udo i rozbitą głowę. Nie jest też wykluczone,
że doszło do krwotoku wewnętrznego.
- Trzeba ją jeszcze dzisiaj przetransportować do Londynu. Zaraz
zadzwonię do Bala... Ma teraz dyżur z Rupertem.
Wrócili do mercedesa i Ben zatelefonował do ośrodka. Kate słuchała w
milczeniu, jak przekazuje złe wieści. W końcu odłożył z westchnieniem
słuchawkę.
- Jeśli Rupert będzie chciał jechać do szpitala, przejmę jego pacjentów.
Ale to, niestety, nie koniec złych wiadomości... - Urwał i ze stężałą twarzą
przekręcił kluczyk w stacyjce. - U Conwayów odebrałem telefon. Toby pobił się
z kimś w szkole. - Wzruszył ramionami i spojrzał na Kate. - Dyrektor go za-
wiesił.
R S
- 63 -
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Co zamierzasz w sprawie Toby'ego? - zapytała, kiedy wracali do
Milchester.
Milczący dotąd Ben wzruszył ramionami.
- Naturalnie chcę się dowiedzieć, co dokładnie zaszło w szkole, ale za
parę minut, o drugiej, zaczyna się dyżur Ruperta i muszę go zastąpić.
Zadzwonię do dyrektora i powiem, że wpadnę, kiedy tylko będę mógł.
Kate spróbowała się postawić na miejscu Toby'ego. Cokolwiek chłopiec
przeskrobał - a nie wierzyła, by przyczyną zawieszenia była sama bójka - to
czekanie na ojca jeszcze bardziej pogłębi jego frustrację.
- Chętnie przejmę pacjentów Ruperta - oznajmiła. - Ty jedź po Toby'ego.
Ben, nie odrywając oczu od drogi, pokręcił głową.
- Dziękuję, ale zostaw to mnie.
Kate westchnęła. Nie rozumiała, dlaczego Ben odrzuca takie oczywiste
rozwiązanie, wolała jednak nie naciskać. Przez resztę drogi nie odzywali się do
siebie. W ośrodku Bal poinformował ich, że Rupert, dowiedziawszy się o
wypadku Tessy, pojechał natychmiast do szpitala. Kate weszła do swojego
gabinetu, a w chwilę potem wpadła tam Lesley i wręczyła jej coś owiniętego w
celofanową torebkę.
- To zapasowa bluzka, którą na wszelki wypadek zawsze tu trzymam.
Pomyślałam sobie, że się pani przyda.
Kate spojrzała na siebie. Była w marynarce Bena.
- Och, dziękuję, zupełnie zapomniałam... Swoją bluzkę zostawiłam na
miejscu wypadku. Jak przyjął to Rupert? - spytała.
Lesley wzruszyła ramionami.
- Nic nie powiedział, tylko zbladł jak ściana. Wszyscy byliśmy
wstrząśnięci.
Kate westchnęła.
R S
- 64 -
- Dziękuję za bluzkę, Lesley.
Po wyjściu Lesley Kate wróciła myślami do sprawy Toby'ego, który
pewnie czekał teraz w szkole na ojca. To bez sensu, żeby Ben przejmował
pacjentów Ruperta, skoro ona jest wolna.
Przerzuciła marynarkę przez rękę, wybiegła na korytarz, zapukała do
drzwi gabinetu Bena i nie czekając na zaproszenie, weszła do środka. Ben
zdążył się już przebrać w czystą białą koszulę i uczesać. Podnosił właśnie
słuchawkę telefonu.
- O co chodzi, Kate? - spytał zaskoczony, a widząc na jej ręce swoją
marynarkę, wskazał ruchem głowy na krzesło. - Powieś ją tam, dobrze?
Kate przewiesiła marynarkę przez oparcie krzesła i wyrzuciła z siebie:
- Czy mogę zamienić z tobą parę słów, zanim wybierzesz numer?
Nie odłożył słuchawki, przycisnął ją tylko do ramienia.
- Chodzi o Toby'ego - dodała, odetchnąwszy głęboko.
- Właśnie dzwonię do szkoły - powiedział.
- Mógłbyś rozważyć to jeszcze raz? - spytała. - Chętnie zastąpię Ruperta.
Zdążyłbyś odebrać Toby'ego ze szkoły i porozmawiać z nim.
Ben odłożył w końcu słuchawkę i odchylił się na oparcie fotela.
- Wiem, że chcesz dobrze, Kate, ale Toby na własne życzenie wpędził się
w kłopoty i sam jest sobie winien. Nie zaszkodzi, jeśli to sobie przez te dwie
godziny przemyśli. A co do Ruperta, to ja mam obowiązek go zastąpić, nie ty.
Kate wzruszyła ramionami.
- Możesz mieć mi za złe, że wtrącam się w nie swoje sprawy, nie
rozumiem jednak twojego uporu.
Patrzył na nią przez chwilę, mocno zaciskając zęby.
- Posłuchaj, Kate, nie mam ci niczego za złe, ale to sprawa rodzinna. -
Zawahał się. - Od kiedy przenieśliśmy się do Milchester i Toby poszedł tu do
szkoły, coś zaczęło się między nami psuć. On nie może oczekiwać ode mnie, że
R S
- 65 -
z byle powodu rzucę wszystko i pośpieszę mu na ratunek. Rozegram tę sprawę
tak, jak to uważam za stosowne.
- Dobrze, ale może dzisiaj nadarza się idealna okazja, żebyście się
wreszcie do siebie zbliżyli.
- Jak to sobie wyobrażasz? - Zmarszczył czoło. - Przecież ja nie mogę
przejść nad tym zawieszeniem do porządku dziennego.
- Wcale nie każę ci tego robić. Powinieneś jednak dać mu chociaż szansę
wytłumaczenia się. Siedząc przez dwie godziny w szkole, dojdzie do wniosku,
że już go osądziłeś. Jeśli pojedziesz po niego teraz, zabierzesz do domu i
pokażesz, że masz dla niego czas...
Ben westchnął.
- Czas... Chciałbym go mieć więcej. Kate kiwnęła głową.
- Toby chyba też by tego chciał.
- Ale ja jestem lekarzem, Kate. Chłopcy muszą to zrozumieć. Tom już
chyba zrozumiał.
- I prawdopodobnie to jest właśnie przyczyną, dla której Toby zachowuje
się tak, a nie inaczej. - Zaczerwieniła się. - Tomowi wszystko przychodzi
łatwiej. Bez problemów odnalazł się w nowej szkole, interesuje się
dziewczętami. - Wzruszyła ramionami. - To musi być bardzo deprymujące,
kiedy dostrzegasz nagle, że ktoś, kogo zawsze uważałeś za swoje
odzwierciedlenie, jest jednak od ciebie inny. Towarzyszy temu pewnie poczucie
osamotnienia, zagubienia... Dorastanie to trudny okres w życiu człowieka, nawet
jeśli nie traci najlepszego przyjaciela i brata.
Ben nie odzywał się przez dłuższy czas, wodził tylko wzrokiem po jej
twarzy. W końcu wstał, podszedł do okna i znowu wrócił za biurko. Sięgnął po
słuchawkę, wystukał numer i czekał na połączenie, patrząc Kate w oczy.
Wytrzymywała to spojrzenie, choć w ciszy, jaka zaległa w pokoju, jej
serce wyprawiało przedziwne harce.
R S
- 66 -
- Zmiana planów, Lesley - rzucił do słuchawki. - Doktora Greavesa
zastąpi dziś doktor Ross. Informujcie o tym każdego zgłaszającego się pacjenta.
Gdyby ktoś upierał się przy Rupercie, przenieście mu wizytę na przyszły
tydzień.
Odłożył słuchawkę i zerknął na Kate.
- Wrócę na wieczorny dyżur... taką mam nadzieję. - Posłał jej ponure
spojrzenie. - W porządku?
Kiwnęła głową.
- Powodzenia.
Wziął torbę lekarską pod pachę i wyszedł z gabinetu. Usłyszała jeszcze,
jak żegna się z rejestratorkami. Odetchnęła z ulgą, bo zupełnie nie spodziewała
się takiego obrotu rzeczy.
Na szczęście pierwszych troje pacjentów Ruperta nie miało nic przeciwko
temu, że przyjmie ich ona. Ale jako czwarta do gabinetu weszła Denise
Markham i Kate aż wzdrygnęła się wewnętrznie.
- Powiedziano mi w rejestracji, że nie ma mojego lekarza
- oznajmiła wyniosłym tonem Denise.
- Tak - przyznała Kate. - Przykro mi, doktor Greaves musiał wyjść w
ważnej sprawie i ja go zastępuję. Jeśli jednak woli pani widzieć się z nim, to
możemy przepisać wizytę - dorzuciła szybko.
Denise Markham westchnęła.
- Nie warto. Przyszłam teraz, bo tylko o tej porze mam trochę czasu dla
siebie.
Kate wskazała na krzesło.
- W takim razie proszę siadać. Jak chłopcy?
- W porządku - mruknęła młoda kobieta, siadając i nie kryjąc swojego
niezadowolenia z faktu, że trafiła do Kate.
- W czym mogę pomóc? - spytała Kate, udając, że tego nie dostrzega.
R S
- 67 -
- Podejrzewam, że pani nie może. Albo nie będzie chciała - padła szorstka
odpowiedź.
- Pani Markham - rzekła spokojnie Kate. - Postaram się pomóc pani
najlepiej, jak potrafię, ale skoro ma pani do mnie jakieś zastrzeżenia, to lepiej
chyba będzie, jeśli się pożegnamy.
- Ja mam zastrzeżenia do wszystkich lekarzy - warknęła Denise. - Co wy
możecie wiedzieć o wychowywaniu dwójki dzieci, opłacaniu wszystkich
rachunków i zapewnianiu im dachu nad głową? Wy, lekarze, zarabiacie krocie...
Nie macie pojęcia, z czym muszą się borykać niektóre samotne matki.
Kate przeglądała już akta Denise Markham, lecz nie pamiętała, by
wyczytała w nich, że Denise Markham jest rozwiedziona albo pozostaje w
separacji z mężem. Miała już ponownie otworzyć jej teczkę, gdy Denise
podjęła:
- Tam nic pani nie znajdzie. - Głos jej drżał. - Przyszłam tylko po coś na
sen. Chyba tyle pani może.
- Cierpi pani na bezsenność?
- Coś w tym rodzaju. Najgorzej jest nad ranem. Budzę się o czwartej albo
piątej i nie mogę już zasnąć. Da mi pani coś czy nie? - Jej głos podniósł się do
krzyku i zerwała się z krzesła. - A zresztą, po co ja tu strzępię sobie język?
Wybuchnęła płaczem i zasłaniając twarz rękami, ruszyła do drzwi, ale
Kate była tam przed nią. Tym razem nie pozwoli jej wyjść!
- Chcę pani pomóc - powiedziała spokojnie. - Wiem, że ma pani do mnie
pretensje o Seana, proszę się jednak opanować i usiąść. Spróbujemy
przeanalizować wspólnie pani problemy z zasypianiem i znaleźć jakieś
rozwiązanie.
Objęła kobietę i doprowadziła ją z powrotem do krzesła. Denise usiadła
posłusznie.
Kate wróciła za biurko, wysunęła z podajnika świeżą chusteczkę
higieniczną i podała ją Denise.
R S
- 68 -
- Może opowie mi pani, co ją trapi? - zaczęła ostrożnie i Denise Markham
powoli, zacinając się, zrelacjonowała jej swoją niewesołą sytuację.
Okazało się, że jej mąż Gareth nie tylko utrzymuje od dawna romans z
inną kobietą, ale również ma z nią dwuletnią córkę. Ani myśli zerwać z
kochanką i prowadzi podwójne życie. Pomimo nacisków ze strony Denise, żeby
się w końcu zdecydował, on uparcie odmawia rezygnacji z którejkolwiek z
kobiet.
Denise udawało się dotychczas zatajać przed krewnymi i przyjaciółmi
fakt istnienia drugiej rodziny Garetha, ale układ ten staje się nie do zniesienia,
również ze względów finansowych. Wskutek zwolnienia, które zmuszona była
wziąć, kiedy obaj chłopcy zachorowali na wietrzną ospę, Denise straciła pracę.
Najwyraźniej winą za to obarczała Kate.
Kate przepisała jej w końcu łagodny środek nasenny i doradziła wizytę u
specjalisty, lecz Denise dumnie pokręciła głową.
- Nie chcę, żeby ktoś jeszcze się o tym dowiedział - oświadczyła. - Pani
też nie zamierzałam się zwierzać... Sama nie wiem, czemu to zrobiłam.
- Chciałabym, żeby pani do mnie jeszcze przyszła - powiedziała Kate. - A
jeśli nie ma pani z kim zostawić dzieci, to może ja wpadnę do pani.
Ku jej zaskoczeniu Denise zgodziła się.
Dochodziła czwarta, kiedy z gabinetu wyszedł ostatni pacjent, młody
mężczyzna, który przewrócił się na rowerze i zwichnął sobie nadgarstek. Kate
zrobiła mu opatrunek, zaleciła zimne okłady z lodu i odprowadziła do
rejestracji.
Nie dane jej jednak było odpocząć ani chwili przed własnym dyżurem,
który zaczynała o czwartej, bo do poczekalni wszedł, kuśtykając, Peter Frost w
towarzystwie ciotki.
- Byliśmy na tej tomografii komputerowej i na badaniu krwi - oznajmiła z
westchnieniem ciotka, kiedy Kate wprowadzała ich do gabinetu. - A dzisiaj
wrócił ze szkoły cały potłuczony. Przewrócił się na boisku i chyba nie obejdzie
R S
- 69 -
się bez szwów. Szczerze mówiąc, odetchnę z ulgą, jeśli te badania wykażą, że
cierpi na ME. Zupełnie nie ma w nim życia.
Kate obejrzała pościerane kolana chłopca i stwierdziła, że zakładanie
szwów nie jest konieczne. Posadziła go na kozetce, przemyła obtarcia i
przystąpiła do usuwania chirurgiczną pęsetą drobin asfaltu, które powbijały się
Peterowi w kolana. W pewnej chwili Peter wybuchnął płaczem. Zdumiona Kate
przerwała swoją pracę.
- Co się stało, Peter? - spytała z troską. - Za bardzo boli?
Pokiwał głową, ocierając oczy przedramieniem.
Kate, choć nie bardzo mu wierzyła, obiecała, że postara się robić to deli-
katniej. Po usunięciu wszystkich okruchów zdezynfekowała rany i założyła
sterylny opatrunek.
Podejrzewała, że te łzy to raczej objaw ME niż reakcja na ból. Pamiętała z
własnego doświadczenia, jak niewiele było trzeba, by napływały jej do oczu.
Ale nie mogła pomóc Peterowi, dopóki nie nadejdą wyniki badań.
Jeszcze raz doradziła ciotce, żeby przez jakiś czas nie posyłała chłopca do
szkoły.
Po skończonym dyżurze odniosła karty pacjentów do rejestracji i oddała
je Lesley.
- Doktor Buchan wrócił o czwartej i zaraz pognał do gabinetu -
poinformowała ją Lesley. - O Tobym nawet się nie zająknął. Zastanawiam się, o
co ten cały szum.
Kate wzruszyła ramionami. Sama nie wiedziała. Rozejrzała się po
poczekalni.
- Jest jeszcze ktoś do mnie? - spytała. Lesley uśmiechnęła się
szelmowsko.
- Mało pani na dzisiaj?
Kate spojrzała na nią z rozbawieniem.
- Naturalnie, chciałam od ciebie usłyszeć, że nie.
R S
- 70 -
- Jest tylko to, od Angie.
Lesley podała Kate karteczkę. Angie proponowała spotkanie na basenie.
Pływanie było zapewne pretekstem. Nie ulegało wątpliwości, że Angie chce
poplotkować o dzisiejszych wydarzeniach, i to spotkanie mogło się przeciągnąć
do późnego wieczoru.
Kiedy wróciła do Gołębnika po kostium kąpielowy, mercedes stał na
podjeździe i chociaż w oknach domu paliły się światła, ze środka, nie
dochodziły żadne odgłosy.
W sobotę rano Kate wypatrzyła Toma spacerującego z Cezarem. W
niedzielę mignął jej Ben wybiegający z domu i wsiadający do mercedesa. Chyba
wezwano go do pacjenta. Najwyraźniej jej unikał.
W poniedziałek przyszły pierwsze wieści o Tessie, która leżała na
oddziale intensywnej terapii. Jej stan się ustabilizował, jednak nadal był ciężki.
Rupert nie odstępował od jej łóżka.
Zamieniła z Benem kilka słów przed dyżurem, ale przez resztę tygodnia
znowu jakby jej unikał. Podejrzewała, że nie chce rozmawiać z nią o Tobym.
W tym tygodniu miała wiele wezwań do pacjentów i do domu wracała
późno, a więc nie było okazji spotkania się z Tobym, bo chłopcy już wtedy
spali.
Bena zobaczyła znowu w sobotni poranek, kiedy szła z Gołębnika do
samochodu. Spacerował z Cezarem. Gdy ją ujrzał, posłał jej spłoszony uśmiech
i pociągnął psa w stronę domu. Wydał jej się jakiś zmęczony i przybity,
kosmyki włosów opadały mu na czoło.
Bliska łez, dotknięta takim traktowaniem, wsiadła do volkswagena.
Czyżby obraził się na nią, że wstawiła się za Tobym? Że wtrąca się w sprawy
rodziny?
Miała już przekręcić kluczyk w stacyjce, kiedy padł na nią czyjś cień.
Odwróciła głowę i zdumiała się. Przy samochodzie stał Ben.
- Dzień dobry - powiedział cicho, gdy opuściła szybę.
R S
- 71 -
- Cześć. - Kate zamrugała zaskoczona i zarumieniła się. - Jak chłopcy?
Zdobył się na uśmiech.
- Dziękuję, dobrze. Miałem właśnie... wpaść do ciebie, do Gołębnika...
Milczała, wstrzymując oddech.
- Bo z tą szkołą... no... sprawa jest poważniejsza.
- W jakim sensie? - wykrztusiła. Wzruszył ramionami.
- Wiesz, nie chcę cię zatrzymywać... Widzę, że się śpieszysz. Będziesz u
siebie po południu?
Kate kiwnęła głową.
- Tak... chyba tak. Wpadnij, jeśli chcesz. Uśmiechnął się.
- Wpadnę.
Odwrócił się i przygarbiony ruszył w stronę domu. Odprowadzała go
wzrokiem. Wstępując na ganek, przeczesał palcami włosy.
W drodze do pracy Kate zachodziła w głowę, co też mogło go tak
przygnębić. Bo chyba nie to, że Toby się z kimś pobił. Wszyscy chłopcy wdają
się w bójki. Dziwne, że dyrektor go za to zawiesił.
Hilly wręczyła Kate listę zapisanych do niej pacjentów. Bolące gardła,
alergie oraz jak zwykle sensacje żołądkowe i różne dolegliwości związane z
upałem. W połowie dyżuru zadzwonił telefon.
- Chodzi o Hugh - rozległ się w słuchawce przygaszony głos Sary
Conway. - Od środy nie odezwał się do mnie ani słowem. Dzisiaj nie wyszedł
nawet ze swojego pokoju. Nie przypuszczam, żeby miał tam jeszcze jakieś
pastylki, ale pewna nie jestem.
Kate zerknęła na zegarek. Ciekawe, czy Ben jest teraz w domu. Może
zatelefonować? Wahała się przez chwilę, a potem podjęła decyzję i powiedziała
Sarze, że zaraz oddzwoni. Miała już wybrać numer domowy Bena, kiedy w
drzwiach stanęła Hilly.
- Przyszli państwo Sarkar - oznajmiła. - Pani Sarkar źle się czuje. Nie jest
zapisana, ale może ją pani przyjmie?
R S
- 72 -
Kate skinęła głową.
- Za momencik, Hilly. Zadzwonię tylko i zaraz do niej przyjdę.
Gdy Hilly wyszła, Kate wybrała numer Bena. Odebrał prawie
natychmiast.
- Już tam jadę - powiedział, kiedy poinformowała go o telefonie od Sary. -
Dobrze zrobiłaś, że mnie zawiadomiłaś. Nie dzwoń do Sary, sam to zrobię.
Kate z ulgą odłożyła słuchawkę. Sarkarowie siedzieli w poczekalni.
- Dzień dobry, doktor Ross - rzekła na powitanie Maneka. - Chcieliśmy
kupić trochę ubranek dla dziecka. Tak dobrze się ostatnio czułam i nagle w
sklepie zakręciło mi się w głowie i zrobiło niedobrze. Przestraszyłam się.
Jej mąż pokiwał potwierdzająco głową. Ze ściągniętą twarzą pomógł
Manece wstać.
- W naszym budynku działa wreszcie winda i pomyślałem sobie, że mały
spacer dobrze żonie zrobi. To moja wina.
- Nic złego się nie stało - zapewniła ich Kate - ale rozsądnie państwo
zrobili, przychodząc tutaj.
Wprowadziła Manekę do swojego gabinetu, pomogła jej położyć się na
kozetce i posłuchała pracy serca płodu. Nie stwierdziła niczego niepokojącego.
Poradziła Manece, żeby wróciła teraz do domu i przez resztę dnia wypoczywała.
Po wyjściu Sarkarów Kate odniosła karty swoich dzisiejszych pacjentów
do rejestracji, pożegnała się z Hilly i pojechała do domu.
Mercedesa nie było na podjeździe, co oznaczało, że Ben nie wrócił
jeszcze z wizyty u Conwayów. Za to pod ścianą warsztatu stały dwa rowery
górskie. Skręciła za róg i zobaczyła Toma i Lisę siedzących na progu Gołębnika.
- Cześć! - zawołała. - Co za miła niespodzianka.
- Dzień dobry, doktor Ross - powiedzieli równocześnie, spojrzeli po sobie
i zamilkli.
Kate uśmiechnęła się zachęcająco.
- Napijecie się czegoś? - spytała.
R S
- 73 -
Propozycja została skwapliwie przyjęta. Dziesięć minut później Kate
podawała już gościom wysokie szklanki ze schłodzonymi napojami.
- Przyszliśmy w sprawie Toby'ego - wyjaśniła Lisa, siadając obok Toma
na kanapie. - Spotkała go wielka niesprawiedliwość. On nie wywołał tej bójki,
stanął tylko w obronie kolegi.
Kate zmarszczyła czoło.
- No dobrze, ale dlaczego Toby nie powie tego ojcu?
- Bo nie może - odezwał się Tom. - Nie może, bo... no, tato każe mu
opowiedzieć wszystko dyrektorowi, a dyrektor mu nie uwierzy, bo...
Lisa trąciła Toma łokciem i ten się zaczerwienił.
- Moim zdaniem Toby powinien się bronić - powiedziała Kate. - A
dyrektor na pewno go wysłucha.
- Może i tak - mruknął bez przekonania Tom. - W każdym razie
pomyśleliśmy sobie, że może pani będzie wiedziała, co robić.
Kate westchnęła.
- Nie bardzo sobie wyobrażam, jak mogłabym pomóc Toby'emu, skoro
przysiągł sobie i wszystkim, że dotrzyma tajemnicy. Ale - dodała, patrząc na
dwie zawiedzione twarze - dajcie mi trochę czasu na zastanowienie.
Wyszła z Lisą i Tomem z Gołębnika i spojrzała na główny dom. Kolejna
ingerencja w osobiste sprawy Buchanów może sprawić, że Ben jeszcze bardziej
się do niej zrazi. No ale kto się wstawi za Tobym, jeśli nie ona?
Okazja do rozmowy z Benem nadarzyła się szybciej, niż przypuszczała.
Popołudniowe słońce przyjemnie przygrzewało, rozstawiła więc leżak,
wyciągnęła się na nim i wkrótce zmorzył ją sen. Kiedy się obudziła, słońce stało
już nisko, a drzewa rzucały na trawę długie cienie. Leżała jeszcze przez chwilę
nieruchomo, wsłuchując się w ptasie trele, i nagle serce zabiło jej żywiej na
widok zbliżającej się postaci.
R S
- 74 -
- Nie przeszkadzam? - spytał Ben, zatrzymując się przy leżaku i
spoglądając na nią z góry. - Wydawało mi się, że śpisz. - Był w bermudach i
granatowej koszulce, a jego stalowe oczy były posępne.
Uśmiechnęła się i usiadła.
- Chyba się zdrzemnęłam. Tak tu pięknie i spokojnie.
Usiadł na trawie, wyciągając przed siebie długie, opalone nogi i
podpierając się rękami.
- Nie miałaś żadnych problemów na dyżurze? - zapytał.
- Nie. A co u Hugh?
Ben westchnął.
- Zamknął się na klucz w pokoju i musiałem wyważyć drzwi, bo nie
chciał otworzyć. Siedział tam i patrzył w przestrzeń. Zupełnie stracił kontakt z
rzeczywistością. - Przeczesał ręką włosy i spojrzał na Kate. - Nie potrafię
dociec, co wywołuje u niego tę depresję.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Kate wróciła myślami do dnia, w
którym doszło do wypadku na szosie, i przypomniała sobie, jak obejrzała się,
kiedy odjeżdżali spod domu Conwayów, i zobaczyła Hugh stojącego w ogrodzie
i patrzącego z poszarzałą twarzą na wiadukt.
Miała już powiedzieć o tym Benowi, ale nagle przypomniała sobie
rozmowę z Lisą i Tomem, i sprawa Hugh Conwaya zeszła na dalszy plan.
- Byli dzisiaj u mnie Tom z Lisą - powiedziała i zerknęła na niego
niepewnie.
- Złowieszczo to brzmi.
- Przyszli w sprawie Toby'ego - podjęła, biorąc głęboki oddech. - Prosili
mnie o pomoc, nie zdołałam jednak wyciągnąć od nich żadnych szczegółów na
temat tej bójki w szkole.
- A powiedzieli ci, że zarzuca mu się kradzież pewnej sumy pieniędzy
chłopcu, którego pobił? - spytał Ben.
Na twarzy Kate odmalowało się niedowierzanie.
R S
- 75 -
- Toby złodziejem?! - zaprotestowała. - To jakaś wierutna bzdura.
Ben westchnął ciężko.
- Niestety, dowody świadczą przeciwko niemu. To była tylko garść
drobniaków, ale, jak podkreśla dyrektor szkoły, nie ilość się tu liczy. Kradzież
pozostaje kradzieżą, obojętne, czy w grę wchodzi pięć funtów, czy pięćdziesiąt
pensów. To zaś oznacza... - dodał z wahaniem - że znaleźliśmy się w niewesołej
sytuacji, a koniec roku szkolnego za pasem. Nie wiadomo jeszcze, czy zostanie
powiadomiona policja ani czy rodzice tego poszkodowanego chłopca złożą
oficjalną skargę. Miałem zamiar wybrać się z chłopcami do Christchurch, ale w
tych okolicznościach chyba nic z tego nie wyjdzie.
Kate ściągnęła brwi.
- Nie wierzę, żeby Toby przywłaszczył sobie cudzą własność! - wyrzuciła
z siebie. - I jeśli ktoś...
Urwała, bo oburzenie odebrało jej mowę. Spojrzała na Bena i zdębiała.
Ben się śmiał...
R S
- 76 -
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Przepraszam - powiedział, usiłując zapanować nad rozbawieniem.
Pochylił się i wziął ją za rękę. - Widzę, że ufasz Toby'emu.
Dotyk jego dłoni zaparł jej dech w piersiach.
- A ty nie?
Mocniej ścisnął jej rękę.
- Posłuchaj, jedyne, co mu doskwiera od czasu, kiedy nałożyłem na niego
areszt domowy, to fakt, że bardzo chce z tobą porozmawiać, a nie może.
Kate uśmiechnęła się.
- Tak, mnie też brakuje tych partii szachów.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to w domu też mamy szachownicę, ale nikt z niej
jakoś nie korzysta.
Spojrzała mu w oczy i wstrzymała oddech. Nie potrafiłaby powiedzieć,
jak długo to trwało; płynęły po prostu sekundy, a oni zdawali się unosić poza
czasem we własnym, odizolowanym świecie.
Milczenie, jakie zapadło, zmąciły głosy dobiegające z ogrodu. Ben cofnął
rękę i obejrzał się przez ramię. Kate, oszołomiona, zaczęła machinalnie
masować palce, które przed chwilą tak mocno ściskał.
Kiedy znowu na nią spojrzał, wyczuła, że między nimi coś się zmieniło,
choć nie potrafiłaby powiedzieć co. Od dawna ją pociągał, ale teraz było to coś
więcej - coś nieuchwytnego, trudniejszego do nazwania.
Zza rogu domu wypadli podnieceni Toby, Tom i Lisa.
- Pani Howard mówi, że do herbaty będą dzisiaj racuszki ze śmietaną -
wysapał Toby. - I pyta, czy pani doktor Ross nie mogłaby przynieść z sobą
lemoniady, bo nam się właśnie skończyła.
Ben uśmiechnął się do Kate.
- No i masz swoje spokojne popołudnie w ogrodzie. Do Kate dopiero
teraz dotarło, że jest zaproszona.
R S
- 77 -
- Butelka lemoniady stoi w lodówce - zawołała do dzieci. - Przynieście ją.
Ale oni już wbiegali z tupotem po schodach. Kate spojrzała na Bena i
oboje roześmiali się. Wstali i ruszyli ramię w ramię w stronę głównego domu.
W następnym tygodniu przyszły wyniki badań Petera Frosta. Kate
zatelefonowała do pani Mowbray i ta w piątek przyprowadziła bladego Petera
na wizytę.
- Jak już mówiłam przez telefon, wyniki badań zdają się potwierdzać
moje podejrzenie, że Peter cierpi na ME.
- I co teraz? - spytała pani Mowbray. - Co zrobimy?
- ME charakteryzuje się chronicznym zmęczeniem. Peter nie powinien
uczęszczać na razie na zajęcia wychowania fizycznego. A kiedy poczuje się
szczególnie źle, proszę nie posyłać go w ogóle do szkoły; najlepiej niech
pozostanie w łóżku. Przepiszę mu witaminy A, B complex, C i E oraz cynk.
Tego wieczora w drodze do domu Kate wstąpiła do Denise Markham,
która mieszkała w małym budyneczku na peryferiach miasteczka.
Denise otworzyła drzwi i bez słowa wprowadziła Kate do saloniku.
- Chłopcy grają w piłkę na boisku po drugiej stronie ulicy - powiedziała
szorstko. - Za chwilę przyjdą na kolację, a więc długo nie porozmawiamy.
Kate rozejrzała się dyskretnie po schludnym, wysprzątanym pokoju i nie
czekając na zaproszenie, usiadła na nowoczesnej, obitej skórą sofie. Denise
dalej stała.
- Przykro mi, że na darmo się pani fatygowała - podjęła ostro Denise. -
Wolałabym, żebyśmy zapomniały o tym, co mówiłam. Czuję się już teraz
całkiem dobrze. Po prostu miałam wtedy zły dzień.
- Jak pani sypia? - zapytała Kate, nie dając się zbić z tropu.
- Te tabletki pomogły - odparła wymijająco Denise. - W każdym razie nie
budzę się już nad ranem.
Kate pokiwała głową.
R S
- 78 -
- A problemy, o których rozmawiałyśmy... Jest jakaś nadzieja na ich
rozwiązanie?
Denise odwróciła się do okna, udając, że wypatruje wracających z boiska
synów.
- Powiedziałam już, że wszystko jest w porządku - oświadczyła po chwili.
- Ja wiem, że Gareth wróci. To tylko kwestia czasu.
Kate wolała nie rozwijać tego tematu.
- Znalazła już pani nową pracę? - spytała.
Denise wzruszyła ramionami i odwróciła się od okna.
- Jeszcze nie. Może we wrześniu dostanę posadę szkolnej intendentki.
- A co robiła pani do tej pory?
- Byłam rejestratorką w przychodni stomatologicznej.
Kate wstała.
- Pójdę już - powiedziała. - Gdyby te kłopoty z zasypianiem powróciły,
proszę się zgłosić do mnie albo do doktora Greavesa.
Otwierając drzwiczki samochodu, zobaczyła Seana i Marka
przebiegających przez ulicę.
- Dobry wieczór, pani doktor! - zawołał Sean. - Była pani u mamy?
Kate kiwnęła głową.
- Pogawędziłyśmy sobie trochę. Jakiej drużynie kibicujecie?
- Arsenalowi - odparł z przekonaniem Mark.
Sean przytaknął i spojrzał jakoś smutno na swój dom.
- Mama dobrze się czuje? - spytał niespokojnie.
- Tak - zapewniła go Kate. - Przygotowała już kolację, a więc nie będę
was zatrzymywała.
Słysząc to, Mark puścił się biegiem w stronę domu, ale Sean jeszcze się
ociągał. Przygryzał wargi, wyraźnie coś go gnębiło.
- Jutro przyjeżdża po nas tato - rzekł z wahaniem. - Ma nam pokazać
nową siostrzyczkę. Czy to dlatego mama jest taka zdenerwowana?
R S
- 79 -
Kate pokręciła głową.
- Nie, Sean, nawet mi o tym nie wspomniała. Mówiła, że czuje się o wiele
lepiej.
- Aha - mruknął chłopiec, popatrzył na nią uważnie i wzruszył ramionami.
- No to ja już pójdę.
Kate odprowadzała go wzrokiem z poczuciem bezradności. Nie mogła
pomóc Denise, skoro ta nie chciała z nią rozmawiać o swych problemach.
W sobotę wpadli do niej Toby, Tom i Lisa. Przynieśli kilka łubianek
truskawek, które zebrali na farmie ojca Lisy.
- Wyglądają pięknie - ucieszyła się Kate. - Zjemy trochę od razu?
Ale dzieci wybierały się na wycieczkę do miejscowego klubu sportowego
i nie miały czasu, bo kierowca mikrobusu, którym miały jechać, trąbił już na
podjeździe. Tom z Lisą zbiegli po schodach, Toby zatrzymał się w progu.
- Nie mam już aresztu domowego - powiedział. - Tata uznał, że tydzień
wystarczy.
- No to możemy znowu grać w szachy.
- Właśnie. I dzwoniła babcia. Powiedziała, że się obrazi, jeśli nie
przyjedziemy do niej w lecie, a więc chyba mimo wszystko się tam wybierzemy.
Mikrobus znowu zatrąbił. Toby uśmiechnął się przepraszająco i zbiegł na
dół. Kate westchnęła i wsunęła sobie w usta dorodną truskawkę.
Niedzielę spędziła u Lawrence'ów.
Bez wahania przyjęła zaproszenie Angie. Chciała zmienić chociaż na ten
jeden dzień otoczenie i pozbierać myśli. Z jednej strony czuła, że za bardzo
angażuje się w życie rodzinne Buchanów, z drugiej trudno było pozostać
obojętnym. Mimo wszystko często widywała się z chłopcami i ich ojcem. Co tu
ukrywać, o tym ostatnim myślała niemal cały czas.
Do domu wróciła o wpół do szóstej wieczorem. Parkując samochód obok
mercedesa, dostrzegła Bena idącego ku niej przez trawnik. Ogarnęła ją panika.
R S
- 80 -
- Cześć. Gdzie byłaś cały dzień? - Uśmiechnął się i oparł biodrem o
volkswagena.
- U Angie. Zjadłyśmy razem lunch, a później wybrałyśmy się z dziećmi
na ryby.
- To może przywiozłaś coś smacznego na kolację? - zapytał.
- Niestety, nic nie złowiłam. - Spojrzała na niego niepewnie. - Ale mogę
zaprosić ciebie i chłopców na coś do picia...
Wzruszył ramionami.
- Chłopców nie ma, spędzają noc u kolegi. Jeśli jednak podtrzymujesz
swoją ofertę...
Uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
- Mam chyba zimne piwo w lodówce.
- Wspaniale. - Wziął ją za rękę. - Brakowało mi ciebie. Wstrzymała
oddech.
- Naprawdę?
- Cieszę się, że już wróciłaś.
Ruszyli przez trawnik w stronę Gołębnika. Wieczór był ciepły, ptaki
śpiewały, wiał lekki wietrzyk. Kate wydawało się, że śni.
Zamknęli za sobą drzwi i wstąpili na schody. Kate szła pierwsza, czując
Bena tuż za sobą. Bała się obejrzeć, żeby nie zobaczyć w jego oczach tego,
czego nie chciała zobaczyć.
- Zaraz przyniosę to piwo - obiecała, nie patrząc na niego, kiedy znaleźli
się w pokoju, ale chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- Nie odchodź - wyszeptał. Poczuła, jak jego palce rozplątują tasiemkę,
którą miała związane włosy. - Och, Kate, tak ślicznie dziś wyglądasz.
Wiedziała już, co się za chwilę wydarzy. I chciała tego. On też o tym
wiedział...
- Nie chcę piwa - powiedział cicho, ujmując jej twarz w dłonie. - Chcę
ciebie.
R S
- 81 -
- Nie tutaj... - wyszeptała i pociągnęła go do sypialni.
Obudziła się i spojrzała na śpiącego obok Bena. Musiał wyczuć jej wzrok,
bo otworzył oczy. Musnął palcami jej wargi, pogładził po policzkach, po
włosach. Znowu przytulili się do siebie. Tym razem kochali się bez pośpiechu, z
rosnącą pewnością siebie. Potem wtuliła się w niego. Na dworze zapadał
zmierzch, ponad koronami drzew rozlewały się wieczorne zorze.
- Chłopcy dzisiaj nie wrócą? - spytała niespokojnie.
- Nie. Dopiero jutro. Toma podwiozą prosto do szkoły, Toby'ego tutaj.
- To niesprawiedliwe - wymruczała Kate. - Biedak musi się strasznie
czuć.
- Dlatego właśnie puściłem go dzisiaj z Tomem.
Kate spojrzała Benowi w oczy. Nurtowało ją pytanie, czy myśli o
dzieciach... czy nie miałby nic przeciwko temu, żeby znowu zostać ojcem. Jeśli
w swym związku z Mary Graham posunął się kiedyś aż tak daleko...
- O czym myślisz? - spytał cicho, łaskocząc ją w nos koniuszkiem palca. -
Nie żałujesz tego, co zaszło?
Kate potrząsnęła głową.
- Ani trochę, ale nie uważaliśmy... Dobrze mówię? - Uniosła pytająco
brwi. - W każdym razie ja nie uważałam.
Przymknął powieki i westchnął.
- Boże, Kate. Przepraszam. Nie pomyślałem. - Przygarnął ją do siebie. -
Nie bierzesz pigułek?
- Nie. Nie spodziewałam się, że dojdzie do czegoś takiego... tutaj... z tobą.
Czy rzeczywiście był taki skruszony, na jakiego wyglądał? I jak się
zachowa, jeśli swoją bezmyślnością naprawdę skomplikują sobie życie?
- Wierzyć mi się nie chce, że naraziłem nas na takie ryzyko - powiedział
cicho.
Objęła go i wtuliła głowę w jego pierś. Pogłaskał ją po włosach i
westchnął.
R S
- 82 -
- Słuchaj, muszę skoczyć na chwilę do domu i wyprowadzić psa. Mogę tu
jeszcze wrócić?
Uniosła głowę i spojrzała na niego.
- Tak... Jeśli tego chcesz. Przytulił ją mocno.
- Naturalnie, że chcę. I... tym razem się przygotuję. Kate...
- W porządku - wyszeptała. - Naprawdę. Wstał i ubrał się szybko.
- Zaraz wracam! - zawołał od progu i zbiegł na dół.
Usłyszała trzask zamykających się drzwi. Została sama. Zapatrzyła się w
sufit i zamyśliła. Co się z nią, na miłość boską, dzieje? Dziecko na tym etapie
znajomości byłoby szczytem nieodpowiedzialności i Ben najwyraźniej nie mógł
sobie darować, że naraził ich oboje na takie ryzyko.
Ona sama nie miała nic przeciwko dzieciom, wręcz przeciwnie, pragnęła
dziecka, ale nie w obecnej sytuacji. Ogarnęło ją poczucie winy.
Po powrocie Bena weszli razem pod natrysk i potem znowu się kochali.
Później, siedząc obok siebie na kanapie, zjedli kolację. Mieli przed sobą całą
noc na rozmowy i miłość - tym razem bezpieczną.
Nastawili budzik na szóstą, żeby Ben zdążył do domu przed powrotem
Toby'ego. Kiedy zadzwonił, wzięli prysznic i usiedli do śniadania. Ben wyszedł
przed ósmą.
Zajrzał do niej, do gabinetu, koło południa. Wziął ją bez słowa w ramiona
i pocałował żarliwie. Odepchnęła go lekko, kiedy w korytarzu rozległy się kroki.
- Ktoś może wejść - powiedziała ze śmiechem.
- To... kiedy się spotkamy? Powiedz mi i już sobie idę.
Nie zważając ani trochę na jej protesty, przysiadł na biurku i wyciągnął
strategicznie ulokowaną szpilkę z włosów, które opadły jej falami na ramiona.
Nie potrafiła się na niego gniewać.
- Porozmawiamy później - obiecała - kiedy będę się mogła
skoncentrować.
Popatrzył na nią wygłodniałym wzrokiem.
R S
- 83 -
- Co tam masz? - spytał w końcu.
Spuściła wzrok na teczkę, którą trzymała w rękach.
- To wyniki badań Sheili Dobson, tej kobiety cierpiącej na akromegalię.
- I co?
- Okazuje się, że to nowotwór. - Kate podała mu z westchnieniem teczkę.
- Skieruję ją do chirurga.
Ben, marszcząc brwi, przebiegł wzrokiem dokument i spojrzał na Kate.
- A co z Sarą Conway? Kiedy idzie na tę laparoskopię?
- Zdaje się, że w przyszłym tygodniu.
Pochylił się niespodziewanie i znowu ją pocałował. Potem wstał, i
zmieniając temat, powiedział:
- Postanowiłem, że mimo wszystko pojadę z chłopcami do Christchurch. -
Wsunął dłonie w kieszenie spodni. - Nie będę robił dziadkom przykrości.
Wyruszamy w piątek w porze lunchu. Spędzę sobie długi, leniwy weekend nad
morzem.
Kate zdobyła się na uśmiech.
- No to życzę wam wszystkim dobrej zabawy - rzekła. - I dobrej pogody -
dorzuciła. - Bez deszczu.
- Tak - mruknął, popatrując na nią dość dziwnie. - Byle nie padało.
- A co z Cezarem? Może ja się nim zaopiekuję?
- Nie trzeba. - Wzruszył ramionami. - Załatwiliśmy mu miejsce w
eleganckim psim hotelu, a poza tym... - uśmiechnął się szeroko - mamy
nadzieję, że zabierzesz się z nami. To znaczy, jeśli nie masz nic przeciwko
temu, żeby zamieszkać nad urwiskiem, w wielkim starym domu, słynącym z
przeciągów i skrzypiących podłóg. Za to widok stamtąd wspaniały. Chyba by ci
się spodobało.
- Przecież twoi rodzice nie wiedzą nawet o moim istnieniu! - żachnęła się
Kate.
R S
- 84 -
- Och, dobrze wiedzą, że istniejesz. Od kiedy wprowadziłaś się do
Gołębnika, co tydzień rozmawiamy o tobie przez telefon.
- Ale ja nie pamiętam, czy nie mam w tym czasie dyżuru w ośrodku albo
pod telefonem...
- Tym będziemy się martwić w swoim czasie - przerwał jej.
- Jeśli jednak masz jakieś inne plany...
- Nie, nie mam żadnych. - Uśmiechnęła się. - Zaskoczyłeś mnie tylko.
- A więc załatwione?
- No... tak, chyba tak.
- Bardzo się cieszę. A teraz do roboty.
Nie było to jednak takie proste, jak się Benowi wydawało.
Kate wypadał dyżur pod telefonem, a do Meg, która mogłaby ją zastąpić,
przyjeżdżała rodzina. Ostatecznie przesunęli wyjazd na następny weekend.
W ten piątek Kate wróciła do domu o drugiej po południu. Ben, przebrany
już w lekkie, jasne spodnie i kremowe polo z krótkimi rękawkami, pakował
właśnie walizki do bagażnika mercedesa.
- Cześć! - zawołał. Otworzył przed nią drzwiczki volkswagena i pochylił
się, jakby chciał ją pocałować.
- Gdzie chłopcy? - Spojrzała niespokojnie na dom.
- Pewnie nas teraz podglądają - przyznał, ale i tak ją pocałował.
Wysiadła, mrucząc, że musi iść do siebie po bagaże. Roześmiał się.
- Pójdę z tobą. Nie będziesz przecież sama taszczyła walizek przez
trawnik.
Ruszyli w stronę Gołębnika.
- Jesteś niepoprawny - powiedziała.
- Jeśli chodzi o ciebie, to owszem. - Objął ją w talii. - Spokojnie, nie
denerwuj się, Tom gada przez telefon z wybranką swojego serca, a Toby
uspokaja panią Howard. Jest przerażona, że zostawiamy ją z uszkodzonym
systemem alarmowym - dodał ze śmiechem.
R S
- 85 -
Kiedy znaleźli się w mieszkaniu, Ben wziął Kate w ramiona i pocałował
jak należy.
- Zobaczysz, ktoś nas kiedyś nakryje - rzekła z westchnieniem, kiedy się
od siebie oderwali.
- Zaryzykuję - wyszeptał. - Nie śpiesz się. Muszę jeszcze odwieźć psa do
hotelu. Aha, i nie zapomnij zabrać kostiumu plażowego. Chłopcy chcą ci
pokazać swoją ulubioną zatoczkę.
Po jego wyjściu Kate wzięła prysznic, a potem ubrała się w białe letnie
spodnie i granatową bluzkę. Była zbyt podniecona, by coś zjeść. Nie mogła
jeszcze uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
Kiedy wróciła z torbą pod główny dom, Ben z chłopcami już na nią
czekali. Toby i Tom usiedli z tyłu, Kate obok kierowcy. Czuła się wspaniale,
mając obok siebie przystojnego, uśmiechniętego mężczyznę o szarych oczach,
których spojrzenie działało na nią w sposób tak cudowny.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Ben wytarł do sucha wnętrze maski, wytrząsnął piasek z płetw i
przewiesił skafander przez oparcie turystycznego krzesełka.
- To chyba twój rozmiar - powiedział, przesuwając pełen uznania wzrok
po smukłym, brązowiejącym z wolna ciele Kate. - Całe szczęście, że
zachowaliśmy ten sprzęt. Chłopcy rosną tak szybko, że co rok trzeba im
sprawiać nowy, ale to powinno na ciebie pasować.
Po południu słońce przesłoniła lekka mgiełka i już tak nie paliło. Nie
można jednak było powiedzieć tego o spojrzeniu, którym pożerał ją Ben.
Chłopcy pognali znowu do wody i baraszkowali w spienionym przyboju,
który wygładzał piasek na brzegu odludnej zatoczki niedaleko Christchurch.
Kate została z Benem, który miał jej udzielić pierwszej lekcji nurkowania w
masce.
R S
- 86 -
Byli na plaży od rana. Laura Buchan zapakowała im prowiant na piknik i
zaopatrzyła Kate w krem do opalania. Rodzice Bena byli wspaniali i Kate
natychmiast poczuła się u nich jak w domu. Chłopców umieścili, jak zwykle, w
wielkiej sypialni na poddaszu, Kate przypadła gościnna sypialnia na piętrze
sąsiadująca z sypialnią Bena, oczywiście ku rozbawieniu tego ostatniego.
W sobotę obudziła się skoro świt. Przez okno wlewały się promienie
nieco zamglonego słońca, w powietrzu wisiał zapach morskiej soli. Śniadanie
zjedli wcześnie, o siódmej, i zaraz potem wyszli na plażę. Woda była
przeraźliwie zimna, lecz zarazem cudownie orzeźwiająca. Kate wypłynęła
daleko w morze, a po powrocie do upadłego grała z chłopcami i z Benem w
piłkę na płyciźnie.
Później rozłożyli się na plaży pod parasolem i chłopcy zaczęli raczyć Kate
opowieściami o długiej na dwa metry, żarłocznej rybie, która żyje w zatoczce.
Zorientowała się, że ją podpuszczają, dopiero wtedy, kiedy Ben odrzucił w tył
głowę i wybuchnął śmiechem.
Po lunchu Tom z Tobym wrócili do wody ze sprzętem do nurkowania.
Pociągnęli za sobą Kate, żeby zademonstrować jej swoje umiejętności. Śmigali
pod powierzchnią niczym węgorze. Kate nałożyła maskę i zanurzyła na próbę
głowę. Oddychanie pod wodą nie bardzo jej wychodziło, wróciła więc do Bena
na instruktaż.
- Szybko się tego nauczysz - obiecał, pomagając jej włożyć skafander.
Wygładził dłońmi zmarszczki i cofnął się parę kroków, by ocenić efekt.
Zadowolony, zbliżył się do niej znowu i sięgnął do zamka błyskawicznego. -
Ależ mnie korci - wyszeptał.
Kate zachichotała.
- Ani mi się waż!
- A co byś zrobiła, gdybym go jednak rozsunął?
- Więcej bym się do ciebie nie odezwała - zapewniła go szybko.
Uśmiechnął się i cofnął rękę.
R S
- 87 -
- No i co? Wygodnie?
- Chyba... tak. A to? - Pokazała na płetwy.
- Fakt, niezbyt eleganckie - przyznał - ale niezbędne. Są cięższe, niż
przypuszczasz. Ale nie martw się. Zaniosę cię na sam brzeg.
Pomógł jej założyć płetwy i wziął na ręce.
- Jesteś pewien, że w ten sposób płetwonurkowie wchodzą do wody? -
zapytała ze śmiechem, obejmując go za szyję.
- To zależy od stosunków łączących instruktora z uczniem - wymruczał,
zerkając na nią łobuzersko. - Trzymaj się mocno.
Postawił ją nad samą wodą, zdjął z głowy swoją maskę i przetarł szybkę
poślinionym palcem.
- To zapobiega zaparowywaniu - wyjaśnił. Kate poszła za jego
przykładem.
- A ty nie wkładasz skafandra? - spytała, kiedy wchodzili do wody.
- Włożyłbym, gdybyśmy wypływali dalej w morze, ale tu przy brzegu
woda jest spokojna i stosunkowo ciepła. Zobaczysz ryby, wodorosty i mnóstwo
rzeczy, których istnienia nawet byś nie podejrzewała, pływając na powierzchni.
Włóż teraz ustnik wężyka do ust i przygryź go mocno. Gdyby do rurki dostała
się woda, dmuchnij. I pamiętaj, żeby przebierać nogami, nie zginając ich w
kolanach. - Uśmiechnął się. - Będę cały czas przy tobie. Słowo.
Tego właśnie najbardziej się obawiała. Trudno jej było skoncentrować się
w jego obecności na suchym lądzie, a co dopiero pod wodą. Wziął ją za rękę i
popłynęli. Z początku serce waliło jej jak młotem, ale kiedy znaleźli się pod
powierzchnią, szybko zapomniała o zdenerwowaniu.
Ben nie przesadzał. Rozciągał się tu inny świat. Przed jej maską
przepłynęła malutka, srebrzysta rybka. Kolory były świetliste, z jasnożółtego
piasku na dnie wyrastały satynowozielone głazy. Płaszczki i kraby umykały do
swych norek. Nic dziwnego, że chłopcy przepadają za tą zatoczką, pomyślała
oczarowana.
R S
- 88 -
I naraz z falujących wodorostów, strojąc miny, wyprysnęli wprost na nią
Tom z Tobym. O mało nie wypuściła ustnika. Jej maska napełniła się wodą.
Zachłysnęła się, ale para silnych ramion wyciągnęła ją szybko na powierzchnię.
Stojąc po pachy w wodzie, z trudem łapała powietrze.
- Myślałam, że utonę! - wykrztusiła.
- Kretyńskie kawały! - warknął Ben na chłopców. Odpłynęli ze
śmiechem. Kate przeszła już nad całym incydentem do porządku dziennego.
- Ale się opiłam wody! - powiedziała, mrugając oczami.
- Nie pozwól się im zniechęcić. Ochłoń trochę i nurkujemy znowu.
Tak też zrobili. Tym razem natrafili na kolonię srebrzysto-zielonych ryb.
- Miejscowi nazywają je rybami księżycowymi, bo świecą - wyjaśnił Ben,
kiedy się wynurzyli. - W taki dzień jak dzisiaj, kiedy woda jest przejrzysta,
zawsze można je tu spotkać.
Wyszli z wody i wyciągnęli się na piasku.
- Coś wspaniałego! - westchnęła Kate. - Mogłabym tu spędzić cały dzień.
Cudownie się bawiłam.
Ich oczy się spotkały.
- A to jeszcze nie koniec. - Ben podparł się na łokciu i dotknął jej długich,
mokrych włosów. - Ale masz rację. To był wspaniały dzień.
Kolacja z Laurą i Edwardem upłynęła w rodzinnej atmosferze.
Jedli na tarasie z widokiem na urwiska. Laura upiekła kurczaka w ostrym
sosie. Chłopcy zachowywali się poprawnie, a tak odprężonego Bena Kate
jeszcze nie widziała.
Siedemdziesięcioletni, ale wciąż przystojny Edward Buchan,
emerytowany położnik, był starszą wersją swojego syna. Miał siwe włosy i
ogorzałą skórę. Matka Bena była kobietą drobnej kości i elegancką. To ona
podpowiedziała Benowi, żeby zabrał Kate do Christchurch i pokazał jej port
nocą.
R S
- 89 -
I tak znaleźli się sami na nabrzeżu. Obejmując się, szli powoli, zapatrzeni
w wody portu, do którego wpływały na noc ostatnie łodzie. Kiedy dotarli do
rzeki, Ben zaczął jej opowiadać o swoim bracie Milesie.
- Miles z żoną, Kay, mieszkają w Szkocji. Miles jest, jak kiedyś tato,
położnikiem. Mają dwie córki, Emmę i Sashę, obie trochę starsze od moich
bliźniaków.
- Jesteś w dobrych stosunkach z Milesem? - spytała Kate. Ben kiwnął
głową.
- Ale od kiedy się ożeniłem, rzadko się widujemy - przyznał. - Miles i
Paula nie przepadali za sobą. - Wzruszył ramionami. - Paula pracowała dla tej
samej co ja organizacji charytatywnej w Afryce Południowej. Tak się
poznaliśmy. Miles przyjeżdżał tam do mnie kilkakrotnie, jednak od razu było
widać, że nie przypadli sobie do gustu. - Ben zniżył głos. - Paula uwielbiała ten
kraj. Nie chciała stamtąd wyjeżdżać. Ale kiedy na świat przyszli chłopcy,
uznałem, że lepiej dla nich będzie, jeśli wrócimy do Anglii.
- Jestem pewna, że dobrze zrobiłeś - powiedziała Kate, wyczuwając w
jego głosie zwątpienie.
Znowu wzruszył ramionami.
- Paula tęskniła za Afryką i przyjaciółmi, których tam zostawiła. - Doszli
do samochodu. Ben oparł się o niego i z pociemniałą twarzą zapatrzył w ziemię.
- Gdybym nie namówił jej na powrót, może by żyła.
- Przecież to był wypadek - zaprotestowała. - Wypadku nie da się
przewidzieć.
Spojrzał na nią.
- To ja byłem odpowiedzialny za podjęcie decyzji, w wyniku której
chłopcy stracili matkę.
- Bzdura, Ben. - Kate pokręciła głową. - Zadręczasz sam siebie,
obwiniając o coś, czemu nie jesteś winien. Nikt nie wie, co może się wydarzyć
jutro - samo przechodzenie przez jezdnię niesie z sobą ryzyko.
R S
- 90 -
Po chwili milczenia objął ją i przyciągnął do siebie. Stali przytuleni,
wsłuchując się w śpiew wiatru na wantach i krzyki ostatnich mew unoszących
się jeszcze nad wodą.
I nagle Kate zrozumiała, dlaczego po śmierci Pauli Ben nie ożenił się po
raz drugi - bliźniacy wypełnili mu całe życie, a on nie czuł się na siłach dźwigać
brzemienia odpowiedzialności za następny związek. Nie dziwiła mu się. Julian
nie był jej mężem, a przecież bardzo przeżyła rozstanie. Do dzisiaj nie może się
pozbierać. I chociaż dobrze jej było z Benem, to teraz zdała sobie sprawę, że ta
znajomość nie ma przed sobą przyszłości...
- Wracajmy lepiej do domu - powiedział Ben, muskając ustami jej włosy.
Kiwnęła głową.
- Jak myślisz, będą jeszcze na nogach?
- Moi rodzice? Nie. Poszli już spać. Chłopców też chyba sen zmorzył. -
Zniżył głos. - Kate, chcę być dzisiaj z tobą.
Podniosła na niego wzrok.
- Myślisz, że to dobry pomysł? Uśmiechnął się.
- Dom jest duży, a my mieszkamy po sąsiedzku. - Zawiesił głos. - Ale
tobie to nie odpowiada, prawda? - spytał.
Pokiwała powoli głową.
- Lepiej... lepiej się wstrzymajmy.
Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, a potem ich usta spotkały się w
namiętnym, gorącym pocałunku. Gdzieś krzyknęła przeszywająco mewa.
Ilekroć później usłyszała krzyk mewy, zawsze przypominał się jej ten wieczór.
W niedzielę rano znowu pojechali na plażę. Starali się udawać przed
chłopcami radość i pogodę ducha, lecz Kate wyczuwała, że coś się między nimi
zmieniło. Usiłowała o tym nie myśleć.
Po południu wrócili do domu i Laura z Edwardem zabrali ich na
przechadzkę po starym mieście. Wieczorem jedli znowu na tarasie. Laura podała
R S
- 91 -
sałatkę i chleb domowego wypieku, a na deser było wino, kawa i czekoladki. Po
kolacji Ben z Kate pojechali na plażę i wędrowali brzegiem, zbierając muszelki.
Kate zasnęła tej nocy ledwie przyłożyła głowę do poduszki. Nic jej się nie
śniło.
Nazajutrz obudziła się już o szóstej, gdy chłopcy jeszcze smacznie spali.
Ona i Ben spakowali się szybko i pożegnali z Laurą i Edwardem.
Oboje o jedenastej zaczynali dyżur, a Kate musiała jeszcze wpaść do
domu po swój samochód. Ben powiedział, że przywita się z panią Howard i jeśli
zdąży, odbierze Cezara z psiego hotelu.
Kiedy Kate wchodziła do swojego gabinetu, właśnie zadzwonił telefon.
- O co chodzi, Hilly? - rzuciła do słuchawki.
- Dzwoni Denise Markham. Jest w okropnym stanie. Porozmawia pani z
nią przez telefon, czy mam ją poprosić, żeby wpadła osobiście?
Kate zawahała się.
- Przełącz ją, Hilly - zadecydowała, siadając. - Denise? Skąd pani
dzwoni?
- Z... z domu - odpowiedział jej stłumiony głos.
- Jest ktoś z panią? Chłopcy?
- Nie... Są z ojcem i... i z nią.
- Co się stało?
Denise łamiącym się głosem zrelacjonowała ostatnie wydarzenia. Otóż
Gareth wreszcie się zdecydował i poprzedniego dnia rano, kiedy ona była w
supermarkecie, zabrał chłopców.
- Po powrocie - szlochała Denise - znalazłam tylko list, w którym Gareth
pisał, że odchodzi na dobre i zabiera chłopców. Nie wiem, co mam robić.
- Do pierwszej mam dyżur - rzekła spokojnie Kate. - Potem wpadnę do
pani albo, jeśli pani woli, proszę wziąć taksówkę i przyjechać teraz do ośrodka.
- Nie - odparła Denise. - Zaczekam na panią w domu.
Rozłączyły się.
R S
- 92 -
Kilka minut później Hilly znowu zadzwoniła z informacją, że na liście
pacjentów Ruperta figuruje Gareth Markham.
Kate skontaktowała się z Rupertem. Powiedział, że kłopoty rodzinne
Garetha Markhama są mu znane, ale nie miał pojęcia, że synowie są teraz z nim.
Zaoferował się, że jeśli to konieczne, spróbuje z nim porozmawiać. Potem
zakomunikował jej weselszą wiadomość. Tessa czuła się już na tyle dobrze, że
wypisywano ją ze szpitala. Rupert nie posiadał się ze szczęścia.
Kate miała już zaprosić do gabinetu pierwszego pacjenta, kiedy znowu
zadzwonił telefon.
- Posłuchaj - rozległ się w słuchawce podniecony głos Bena. -
Zamieniłem się z Balem na dzisiejszy nocny dyżur pod telefonem, co oznacza,
że do wtorku jestem wolny. A przed chwilą dzwoniła pani Howard. Zostaje jakiś
czas u córki, bo wnuczki zachorowały na grypę. Z tego wynika, że mamy dzisiaj
cały dom dla siebie.
- Wspaniale. - Kate zawahała się. - Zajmę się kuchnią, jeśli chcesz.
- Miałem nadzieję, że to zaproponujesz.
Roześmiali się. Kate odłożyła słuchawkę i siedziała przez chwilę
nieruchomo, nie wierząc własnemu szczęściu.
O pierwszej wyszła z pracy i pojechała do Denise Markham.
Drzwi frontowe były lekko uchylone, Denise siedziała sama w kuchni. W
ogródku, obok roweru, leżała na trawie porzucona piłka futbolowa.
- Wykorzystał moją nieuwagę i zabrał ich - powiedziała drętwym głosem
Denise. - Ona się pewnie ze mnie śmieje. Ma swoje dziecko... a teraz również
moich synów.
Kate usiadła przy stole i wzięła Denise za rękę. Kobieta była blada, miała
podkrążone oczy.
- Co tu się wyprawia? - spytał ktoś. W progu stała kobieta z dwiema
wyładowanymi plastykowymi torbami. - A pani to kto? - Spojrzała
nieprzychylnie na Kate.
R S
- 93 -
- To moja lekarka - wyjaśniła Denise.
- Chora jesteś? - zdziwiła się kobieta. - Jestem jej matką - wyjaśniła,
zwracając się do Kate. - Horgan się nazywam. Przychodzę tu co poniedziałek.
Gdzie chłopcy?
Kate zerknęła na Denise.
- Zrobię herbatę - zaproponowała - a pani opowie może mamie, co się
stało.
Po kilku minutach z pokoju frontowego zaczęły dobiegać podniesione
głosy. Denise krzyczała, że wyszła za Garetha tylko dlatego, żeby wynieść się z
domu rodzinnego. Matka wytykała jej, że Gareth Markham był od początku
człowiekiem nieodpowiedzialnym i nie nadawał się na męża.
Rozlewając wrzątek do kubków, Kate usłyszała tupot stóp na schodach.
Do kuchni weszła matka Denise.
- Nareszcie się na nim poznała - oznajmiła.
- Jeśli ma pani na myśli Garetha - odparła ostrożnie Kate - to owszem.
- Kłopot w tym, że straszny z niego czaruś. - Pani Horgan wzięła kubek z
herbatą i postawiła go na stole. - Wiedzieliśmy z mężem, co to za ziółko, jak
tylko go zobaczyliśmy, ale ona nie chciała, oczywiście, słuchać. A cierpieć będą
teraz dzieci. Denise myśli, że nie wiem o kochance jej mężulka, a ja widziałam
ich razem parę tygodni temu... z małą dziewczynką.
- Będzie pani mogła zostać z córką, jeśli podam jej coś na uspokojenie? -
zapytała Kate.
Pani Horgan kiwnęła głową.
- Ta druga młoda dama przekona się teraz, co to znaczy wychowywać
dwójkę małych chłopców - powiedziała. - Idę o zakład, że oczy się jej otworzą!
Osobiście Kate była zdania, że Denise nie jest teraz w stanie zajmować się
dziećmi, i fakt, że nie ma ich przy sobie, może jej tylko wyjść na dobre.
R S
- 94 -
- A czy mogłaby pani porozmawiać w imieniu córki z Garethem? -
zapytała. - Spróbować ustalić z nim datę ewentualnego powrotu chłopców do
matki?
- Nie chcę się do tego mieszać - żachnęła się pani Horgan. - Dla Denise
zrobię, co w mojej mocy, ale z nim rozmawiać nie będę. Postąpił haniebnie i
powinien za to odpokutować.
Kate podała Denise środek uspokajający i posiedziała przy niej, dopóki
nie zadziałał. Wychodząc, zajrzała jeszcze do kuchni, w której urzędowała pani
Horgan. Obiecała, że wpadnie znowu w tygodniu i poprosiła o kontakt, gdyby w
międzyczasie coś się wydarzyło.
Znalazłszy się z powrotem w swoim gabinecie, zjadła kanapkę i zaczęła
przyjmować popołudniowych pacjentów. Skończyła dyżur o piątej. Pani Horgan
nie zatelefonowała, z czego wynikało, że Denise jeszcze się nie obudziła.
Przez całą drogę powrotną do domu myślała o Denise, ale dzisiaj niewiele
mogła jej pomóc, a poza tym sama czuła się zmęczona.
Przed wizytą w głównym domu wzięła prysznic i włożyła czystą bieliznę.
Włosy umyła szamponem z odżywką, a kiedy wyschły, rozczesała je starannie i
pozostawiła rozpuszczone, spływające falami na ramiona.
Włożyła letnią sukienkę i przejrzała się w lustrze. Czy naprawdę dobrze
to przemyślała? Czy doświadczenie z Julianem niczego jej nie nauczyło?
Zadzwonił telefon.
- Kate? - rozległ się w słuchawce cichy głos Bena. - Coś nie tak? Co się
stało?
- Nie, nic... Co się miało stać?
- Przyjdziesz?
- Tak...
- A już myślałem, że się rozmyśliłaś - rzekł powoli.
- Ależ skąd! - skłamała.
Ku jej zaskoczeniu roześmiał się.
R S
- 95 -
- Kate, przecież zdążyłem cię już poznać.
Czyżby? Jak mogli się poznać przez tak krótki czas? Owszem, pragnęli
siebie, mało tego, pożądali, ale co będzie potem, kiedy przyjdzie jej stąd
wyjechać?
- Kate - dodał cicho Ben - nie mam prawa do niczego cię zmuszać. Nie
mogę ci niczego obiecać. Jeśli chcesz na tym poprzestać, zrozumiem. Będę
zawiedziony, ale zrozumiem.
- Już idę - wyszeptała wbrew samej sobie. - Będę za dwie minuty.
Gdyby wiedziała z góry, jak przebiegnie ten wieczór, nie wahałaby się ani
chwili. Zjedli kolację, a potem kochali się spontanicznie i bez zahamowań.
Zasnęli nad ranem.
Obudziły ją usta Bena muskające twarz, szyję i piersi, i dłoń błądząca po
łagodnych krągłościach jej bioder. Świtało.
- Jestem tutaj - wymruczał. - Mówiłem ci już, jaka jesteś piękna? -
Przyciągnął ją do siebie. - Chcę cię jeszcze raz.
Leżeli potem obok siebie rozdygotani, wyczerpani spełnieniem. Za oknem
błękitniało niebo.
R S
- 96 -
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Śniadanie zjedli na tarasie. Ben przyrządził grzanki i zaparzył kawę. Było
dopiero po siódmej, ale słońce przesłaniane raz po raz przez małe strzępiaste
obłoczki porządnie już przygrzewało. Czegóż można było pragnąć więcej?
Kate siedziała przy ozdobnym żelaznym stoliku naprzeciwko Bena i
rozkoszowała się aromatem kawy. Ben wyciągnął rękę.
- Jak w niebie - powiedziała z westchnieniem, czując jego palce
zaciskające się na swojej dłoni.
Uśmiechnął się. W błękitnej koszulce z krótkimi rękawkami i w ciemnych
płóciennych spodniach wyglądał oszałamiająco. Kate z trudem przełknęła ślinę.
Na jednym z ogrodowych krzeseł leżała nietknięta przez żadne z nich gazeta.
- Zobaczymy się wieczorem? - Ben spoglądał na nią przekornie, jego
szare oczy skrzyły się wesołością.
- Myślę, że znajdę chwilkę czasu - odparła.
- Po dyżurze muszę odebrać Cezara, ale o siódmej powinienem być w
domu.
- Mamy coś w lodówce? Może trzeba uzupełnić zapasy?
- Nie - mruknął. - Wiem, co chcę na kolację. Coś smakowitego i
słodkiego... Zauważyłaś, że naszła mnie ostatnio ochota na słodycze?
Kate zaczerwieniła się i roześmiała.
Pod nieobecność chłopców zwyczajowe rytuały rodzinnego życia uległy
zawieszeniu. Czas, jaki spędzali z sobą, ograniczały jedynie godziny pracy.
Bliźniacy telefonowali niemal codziennie i zapewniali, że bawią się
wspaniale, choć Tomowi brakowało trochę towarzystwa Lisy. Pani Howard
opiekowała się chorymi wnukami w Oxfordzie, a więc Ben z Kate byli w domu
sami.
W pewien upalny sierpniowy poniedziałek do gabinetu Kate weszła Sara
Conway. Była blada i wyglądała na zmęczoną. Opadła ciężko na krzesło.
R S
- 97 -
- Coraz gorzej ze mną - oznajmiła od razu na wstępie, po czym
westchnęła i znużonym gestem odgarnęła z czoła jasne krótkie włosy. -
Strasznie dokucza mi kręgosłup, a każdy okres to koszmar.
- Mamy już wyniki laparoskopii - poinformowała ją Kate, zaniepokojona
pogarszającym się stanem zdrowia pacjentki. - Wskazują na cystę jajnikową,
nazywaną przez niektórych „cystą czekoladową" z powodu jej koloru. To
pewnie ona jest przyczyną twoich dolegliwości.
Sara ściągnęła brwi.
- Można ją usunąć? Kate zawahała się.
- Tak, można. Rodzaj kuracji zależy jednak od wielu czynników i
będziesz się musiała skonsultować w tej sprawie ze swoim ginekologiem.
- Mam przez to rozumieć, że może mi grozić zabieg histerotomii?
Kate kiwnęła głową.
- Istnieje taka możliwość.
- Zawsze chciałam mieć dzieci - wybuchnęła Sara. Kate, wyczuwając, że
kobieta pragnie wyrzucić z siebie to, co od dawna leży jej na sercu, nie
odzywała się. - Poświęciłam się całkowicie Hugh. - Sarze głos się załamał, była
bliska łez. - Kiedy zachorował i odszedł z wojska, musiałam przejąć obowiązki
głowy rodziny. Było mi bardzo ciężko. - Wzięła głęboki oddech, żeby się
opanować, i ciągnęła już spokojniej: - Ale żyłam nadzieją, że Hugh w końcu
wyzdrowieje, że do naszej rodziny powróci normalność. - Spuściła wzrok na
swoje splecione dłonie. - Wiele kobiet powiedziałoby, że w głowie mi się
przewraca. Mam ładny dom, dobrą pracę. Nie muszę się martwić o pieniądze... -
Urwała i spojrzała na Kate. - Nie obrazisz się, jeśli spytam, ile masz lat?
- Trzydzieści jeden.
- I nigdy nie myślałaś o założeniu rodziny?
- Ależ myślałam - odrzekła, przypominając sobie swój niefortunny
związek z Julianem - ale niestety nie wyszło.
Sara westchnęła ciężko i przygarbiła się.
R S
- 98 -
- Hugh ma czterdzieści siedem lat, ja za parę miesięcy kończę trzydzieści
osiem. Czy mogę myśleć o macierzyństwie, kiedy Hugh jest w takim stanie?
Nawet gdybym zaszła w ciążę, to jak podzieliłabym swój czas pomiędzy
chorego męża a dziecko? W tej sytuacji, Kate, histerotomia byłaby dla mnie
błogosławieństwem.
I Sara wyznała Kate, że kiedy Hugh służył jeszcze w wojsku, zaszła z nim
w ciążę. Poroniła jednak, a poza tym zbiegło się to w czasie z pierwszym z serii
napadów głębokiej depresji męża. Kate przemknęło przez myśl, że po tej
tragedii Sarze mógł pozostać uraz na całe życie.
Po wyjściu Sary Kate zamyśliła się. Szczerze współczuła tej kobiecie.
Postanowiła, że wieczorem porozmawia o tym z Benem, ale kiedy zmywali w
kuchni naczynia po kolacji, wynikł temat natury bardziej osobistej.
- Ciężki miałaś dzień? - spytał, obejmując ją. Kiwnęła głową i wsparła się
czołem o jego pierś.
- A do tego mam dzisiaj w nocy dyżur pod telefonem - powiedziała z
westchnieniem.
- Cholera. - Uśmiechnął się. - Zastanawiam się, czy nie przekupić
Maureen, żeby zastąpiła cię na te dwa tygodnie, jakie pozostały do powrotu
chłopców.
- Ani mi się waż! - Kate roześmiała się cicho. - Już o nas plotkują.
- Naprawdę ci to przeszkadza? - spytał, poważniejąc. Wzruszyła
ramionami.
- Jakoś przeżyję.
Ujął jej twarz w dłonie i spojrzał głęboko w oczy.
- Kate, nigdy cię nie prosiłem... nigdy nie chciałem na ciebie naciskać.
Wiem, że wiele przeżyłaś, i współczuję ci. Nie chcę, żebyś znowu cierpiała.
- Chcesz przez to powiedzieć, że mi to grozi? Przyciągnął ją do siebie.
- Och, Kate, czasami zastanawiam się, co ja zrobiłem... Pokręciła
zdecydowanie głową.
R S
- 99 -
- Może jest nam tak dobrze dlatego, że... że...
- Że to się musi skończyć? To chciałaś powiedzieć? - szepnął ze
smutkiem.
Patrzyła mu w milczeniu w oczy.
- Jesteś dla mnie kimś szczególnym, Kate. Chyba o tym wiesz?
Kiwnęła głową i odetchnęła głęboko. Widziała, że Ben toczy z sobą jakąś
wewnętrzną walkę.
- Cieszę się z tego... co mamy - wyszeptała. - Jestem wdzięczna losowi za
każdą chwilę, jaką z sobą spędzamy.
Milczał przez chwilę, a potem zapytał:
- Kate... jakie są twoje plany na przyszłość? Spojrzała na niego ze
zdziwieniem.
- Na przyszłość? - Wyswobodziła się z jego objęć i wzruszyła ramionami.
- Czuję się już dobrze. Czasami nie chce mi się wierzyć, że aż tak dobrze.
Potrafię wreszcie skupić się na medycynie, na swojej pracy.
- A rodzina? - Przyglądał się jej badawczo. - Chyba chcesz mieć dzieci?
- Tak, naturalnie, chcę założyć rodzinę.
Wydało jej się, że dostrzega w jego oczach rozczarowanie. Wiedziała, co
to oznacza. Miał już dwóch wspaniałych chłopców. Ich wychowanie musiało go
kosztować wiele trudu i pewnie nie uśmiechało mu się przechodzić przez to po
raz wtóry.
- Będziesz kiedyś miała cudowną rodzinę - powiedział. - Tak bym chciał,
żebyśmy to my nią byli... - Wzruszył ramionami i spojrzał na nią bezradnie. -
Jaka szkoda, że nie spotkałem cię wcześniej, Kate. Jaka szkoda... Tam do
cholery! - Rozłożył szeroko ramiona. - Chodź do mnie! - Wziął ją w objęcia i
pocałował.
Kate serce pękało z bólu. Usłyszała przed chwilą prostą prawdę.
Wiedziała, czym ryzykuje, zakochując się w tym mężczyźnie. Wiedziała, że
R S
- 100 -
przyjdzie jej za to zapłacić. I teraz płaciła, chociaż nigdy jej niczego nie
obiecywał, ani nigdy nie okłamywał. Przynajmniej za to była mu wdzięczna.
Kilka dni potem do ośrodka zajrzała Tessa.
Pierwsze kroki skierowała do gabinetu Kate, od której wyszedł właśnie
ostatni tego ranka pacjent. Zamknąwszy za sobą drzwi, wręczyła Kate białą
kopertę.
- Mam wobec ciebie ogromny dług wdzięczności - powiedziała. - Z
samego wypadku niewiele pamiętam. Seria jakby eksplozji, szarpnięcie, cała
przednia szyba poszła w drobny mak i pociemniało mi w oczach. Nie czułam
nawet bólu. Policjant powiedział mi później, że wcisnęłaś się do samochodu, nie
czekając, aż przyjedzie straż pożarna. Gdyby nie ty, mogłoby mnie tu dzisiaj nie
być.
Kate wzruszyła ramionami.
- To zwyczajny przypadek, że akurat wtedy byliśmy z doktorem
Buchanem u pacjenta w tamtej okolicy. - Rozerwała kopertę i przeczytała treść
ozdobnej kartki. Oczy jej się rozszerzyły. - Och, Tesso, to cudowna wiadomość.
A więc pobieracie się w grudniu.
- Zawsze marzyłam o ślubie w Boże Narodzenie. Rupert puka się w czoło,
ale ja wiem, że ten wypadek uświadomił nam nareszcie, czego najbardziej w
życiu pragniemy. Gdyby nie to... - Wzruszyła ramionami. - Czy ja wiem, może
byśmy się nawet rozeszli.
Kate uśmiechnęła się i pocałowała Tessę w oba policzki.
- Gratuluję wam obojgu - powiedziała, wsuwając zaproszenie na ślub do
szuflady. - Niestety, w grudniu nie będzie mnie już w Milchester, ale postaram
się wpaść.
- O! - zdumiała się Tessa. - Nie wiedziałam, że wyjeżdżasz. Kate
pokiwała głową.
- Wypełniam tylko lukę, jaka powstała po odejściu doktora Withycombe'a
na emeryturę. Jesienią przyjeżdża z Afryki jego następca i moja rola się kończy.
R S
- 101 -
Tessa westchnęła.
- Wielka szkoda. Tak tu pasujesz.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i wszedł Ben. Na widok
Tessy twarz mu się rozjaśniła. Porozmawiali chwilę i Tessa, wręczając Benowi
zaproszenie na ślub, napomknęła, jak bardzo jest wdzięczna Kate za udzielenie
pierwszej pomocy po wypadku, i jak jej przykro, że Kate odchodzi.
Ben kiwnął bez słowa głową i spojrzał na Kate. Na chwilę zapadło
niezręczne milczenie. Przerwała je Tessa, oświadczając, że musi już się
pożegnać, bo w Oxfordzie czekają na nią rodzice.
Kiedy wyszła, Ben usiadł na krześle dla pacjentów.
- Ona ma rację - powiedział, spoglądając na Kate. - Prawdopodobnie
ocaliłaś jej życie.
Zażenowana Kate postanowiła zmienić temat.
- Słuchaj, Ben, kiedy Hugh Conway miał ostatnio nawrót choroby?
Ben zmarszczył czoło.
- Chyba w maju. Zaraz po tym, jak zaczęłaś u nas pracować.
- Sara powiedziała mi kiedyś, że on każdej wiosny gorzej się czuje. -
Zawiesiła głos i przygryzła wargę. - Zwierzyła mi się również, że przed laty
poroniła. I też w maju. Zbiegło się to z pierwszym atakiem depresji Hugh.
- Chcesz przez to powiedzieć, że objawy jego choroby nasilają się w
określonej porze roku? - spytał Ben.
- To Tessa podsunęła mi nieświadomie tę myśl, wspominając, co
zapamiętała z kraksy. Nawet ja słyszałam ten huk i łomot, chociaż siedziałyśmy
wtedy z Sarą Conway w ogródku, a więc spory kawałek od miejsca wypadku.
Aż szyby w oknach zadrżały. Może to dlatego, że wiadukt biegnie górą i
wszelkie dochodzące z niego odgłosy zwielokrotnia echo rozchodzące się
sztuczną doliną, która się pod nim rozciąga.
Ben kiwnął głową.
R S
- 102 -
- Tak, to prawda. Hugh zerwał się wtedy z krzesła jak oparzony i obaj
wybiegliśmy przed dom.
- A kiedy odjeżdżaliśmy spod ich domu, obejrzałam się i zobaczyłam go
zastygłego i wpatrzonego w wiadukt...
- Co sugerujesz, Kate?
- Prawdę mówiąc, nie jestem pewna. Ale Tessa użyła określenia
„eksplozja". To rzeczywiście brzmiało jak seria wybuchów. Hugh był, jak
wiesz, w depresji, jego umysł znajdował się w stanie nadpobudliwości. Może
jego choroba ma związek z jakimiś wybuchami?
Ben zmarszczył czoło, a potem pokiwał powoli głową.
- Masz na myśli jakieś konkretne wydarzenie, które odcisnęło się trwale
na jego psychice?
- Całkiem możliwe. Czy wiadomo, w jakich misjach brał udział w czasie
służby?
Ben pokręcił głową.
- Nie. Davidowi Brightowi niewiele udało się z niego wyciągnąć.
- Uważam, że David powinien się dowiedzieć o tym poronieniu i o reakcji
Hugh na te eksplozje. To chyba ważna informacja, Ben.
- Dobrze, zaraz do niego zadzwonię. I jeszcze jedno, Kate... Wstał z
krzesła i okrążając biurko, podszedł do niej. Podniósł ją z fotela i przyciągnął do
siebie.
- Gdzie chciałabyś zjeść kolację w tę sobotę?
Kate przemknęło przez myśl pytanie, co zrobią, jeśli ktoś teraz wejdzie do
gabinetu, ale zaraz uświadomiła sobie, że ma to w nosie. Radośnie uśmiechnięta
podniosła na niego wzrok.
- Wszystko mi jedno - odparła szeptem.
Pochylił się i pocałował ją.
- No to West End. - Uśmiechnął się. - Kolacja i w ogóle. Zdążymy wrócić
do domu przed przyjazdem chłopców.
R S
- 103 -
- Załatwione. - Westchnęła i znowu się pocałowali, nie zważając na kroki
za drzwiami.
Weekend w Londynie był wspaniały. Zjedli obiad w przytulnej włoskiej
restauracyjce, potem długo spacerowali nad rzeką i rozmawiali. Wracając w
niedzielę do domu, zjedli lunch w jakimś pubie, później odebrali Cezara z
psiego hotelu i kochali się w wąskim łóżku Kate w Gołębniku. O północy,
trzymając się za ręce, poszli spacerkiem do głównego domu.
Przyświecał im srebrzysty księżyc w pełni.
W poniedziałek rano obudził ich dzwonek telefonu. Zaspany Ben odebrał.
- Chodzi o Hugh - wyjaśnił, odkładając słuchawkę i pochylając się, żeby
pocałować Kate na dzień dobry. - Zniknął ze szpitala i nikt nie wie, gdzie teraz
jest. Szukają go.
Kate usiadła.
- Zawiadomili już Sarę?
- Nie. Za wcześnie, nie ma jeszcze szóstej. Wstrzymują się z tym do
mojego przybycia. A potem, jeśli go nie znajdziemy...
- Wzruszył ramionami.
- Pojadę do niej - zadecydowała Kate, wkładając szlafrok.
- Zadzwonisz, że zaraz tam będę?
Kiwnął głową i przyciągnął ją do siebie.
- Już za tobą tęsknię.
- Ja za tobą też. To był cudowny weekend. Hugh był już w domu, kiedy
Kate tam dojechała.
- Miałam właśnie telefonować do Bena - tłumaczyła się Sara,
wprowadzając Kate do małego saloniku, gdzie w fotelu siedział nie ogolony
Hugh. Sara była jeszcze w szlafroku, a Hugh miał na sobie koszulę i spodnie tak
wymięte, jakby przeleżały wiele dni w szpitalnej szafce. - Ale krępowałam się.
Nie chciałam go budzić.
R S
- 104 -
Kate złapała Bena telefonicznie w szpitalu miejskim w Milchester, dokąd
pojechał, by zasięgnąć bliższych informacji u Davida Brighta. Na wieść, że
Hugh się znalazł, wyraźnie poweselał. Obiecał, że zaraz będzie u Conwayów.
- Co z nim? - spytał, zjawiając się tam kwadrans później. Spotkali się z
Kate w sieni domku Conwayów.
- Fizycznie ma się nieźle. - Kate wzruszyła ramionami. - Co do stanu
psychicznego wolę się nie wypowiadać. Ni z tego, ni z owego wstał z łóżka,
przebrał się w toalecie, wyszedł ze szpitala i przyjechał taksówką do domu.
- Cóż, nie leżał na oddziale zamkniętym... Poszedł do szpitala na własne
życzenie. - Ben westchnął i przesunął dłonią po zmierzwionych włosach. - Nic
jednak nie wskazywało, że chce wracać do domu. Ciekawe, co go do tego
skłoniło?
Kate pokręciła głową.
- Nie mam pojęcia.
- Jak to przyjęła Sara?
- Rozmawiałam z nią, już się uspokoiła. Ale nie na żarty się przestraszyła,
widząc o piątej rano taksówkę zatrzymującą się pod domem i wysiadającego z
niej Hugh.
Ben westchnął i uśmiechnął się.
- No dobrze, wejdę tam. Kate kiwnęła głową,
- Do zobaczenia w ośrodku.
Rozejrzał się, czy nikt ich nie obserwuje, a potem wziął ją pod brodę.
- Zjedz śniadanie - powiedział. - Dzień dobry, doktor Ross. - I pocałował
ją czule.
Usta paliły ją po tym pocałunku przez całą drogę do domu. Dotarłszy tam,
wyprowadziła Cezara na spacer, zjadła na jednej nodze śniadanie, przebrała się i
przed dziewiątą była w pracy.
Nie zdążyła jeszcze dobrze usiąść, kiedy do gabinetu głowę wsunęła
Jocylyn, a zaraz potem do środka zajrzał uśmiechnięty Julian.
R S
- 105 -
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Ten pan twierdzi... - Jocylyn sprawiała wrażenie zirytowanej i
zdezorientowanej zarazem - że pani... że on...
- Wszystko w porządku, Jocylyn. - Kate podeszła do drzwi. - Przekaż,
proszę, mojemu pierwszemu pacjentowi, że za chwileczkę go przyjmę.
Jocylyn kiwnęła bez słowa głową i wycofała się, rzucając Julianowi
niechętne spojrzenie.
Julian przysunął się do Kate, żeby ją pocałować. W ostatniej chwili
odwróciła głowę i jego usta musnęły tylko jej policzek.
- Tak się cieszę, że znowu cię widzę, Kate.
- Witaj, Julianie. Przypatrywał jej się z uznaniem.
- Wyglądasz szałowo. Widać służy ci tutejszy klimat. Kate trzymała
ostentacyjnie dłoń na klamce otwartych drzwi.
- Przepraszam cię, Julianie, ale pacjenci czekają.
- No, tak, oczywiście. - Zerknął za siebie. - Wpadłem tylko, żeby zaprosić
cię na lunch. - Widząc jej zaskoczenie, dodał szybko: - Bo widzisz, jestem tu
przejazdem. Niedaleko stąd, w Altshot, mieszka jeden z moich klientów.
Kate pokręciła głową.
- Nie mam czasu, Julianie...
- Ten Czerwony Lew po drugiej stronie parkingu wygląda obiecująco -
wpadł jej w słowo. - Jest tam taki mały pub. Na pewno znajdziesz w przerwie
między dyżurami godzinkę dla starego przyjaciela.
Może dlatego, że chciała się go jak najszybciej pozbyć, a może dlatego, że
była ciekawa, w jaki sposób Julian odnalazł ją w Milchester, umówiła się z nim
w końcu na pierwszą.
Przed pierwszą, kiedy szykowała się już do wyjścia, do gabinetu wkroczył
uśmiechnięty Ben.
R S
- 106 -
- Słyszałem od Jocylyn, że miałaś rano gościa - powiedział. - Jakiegoś
starego znajomego.
- To był Julian - odparła cicho.
- Ach, rozumiem. - Uniósł brwi. - Spodziewałaś się go?
- Nie. Nie mam pojęcia, skąd wziął mój adres. Ja mu go nie podawałam.
- I czego chciał? - Ben silił się na swobodny ton, ale wyczuła w jego
głosie chłód.
- Podobno jest tu przejazdem, ma w okolicy klienta...
- A może przyjechał specjalnie do ciebie? Kate zarumieniła się.
- Może, ale to mało prawdopodobne. - Westchnęła i usiadła w fotelu. -
Zaprosił mnie na lunch, a ja, sama nie wiem czemu, zgodziłam się.
Ben spochmurniał.
- Cóż, chyba wiesz, co robisz. Posłuchaj, mam dla ciebie dobre
wiadomości - zmienił temat. - Hugh czuje się o wiele lepiej. Jest tylko trochę
oszołomiony, jak to po szpitalu, a wrócił do domu, bo poczuł nieprzepartą
potrzebę odbycia z Sarą szczerej rozmowy.
Kate dopiero teraz przypomniała sobie o Hugh. Z lekkimi wyrzutami
sumienia słuchała Bena opowiadającego o przeprowadzonych przez Davida
Brighta sesjach terapeutycznych, w wyniku których Hugh zaczął odzyskiwać
równowagę psychiczną.
- A co na to Sara? - spytała Kate, wstając i sięgając po torebkę.
Wyszli na korytarz.
- Nie miała jeszcze czasu przywyknąć do myśli, że Hugh może w końcu
wyzdrowieje, ale wkrótce to do niej dotrze. - Ben urwał nagle i patrzył w głąb
korytarza. - Czy to nie twój adorator?
Kate podążyła za jego wzrokiem. W ich stronę szedł przystojny, nieco
niższy od Bena blondyn w eleganckim garniturze.
- Ben - powiedziała - przedstawiam ci Juliana Francisa. Julianie, to jest
doktor Buchan.
R S
- 107 -
- Miło mi. - Głos Juliana był wesoły i przyjacielski.
Ben kiwnął głową, uścisnął Julianowi rękę, a potem pożegnał się szybko i
oddalił. Kate odprowadzała go wzrokiem zaniepokojona tą szorstkością.
- Wracam o drugiej - zawołała do siedzącej w rejestracji Hilly, kiedy
przechodzili z Julianem przez poczekalnię.
- Widzę, że długo sobie nie pogadamy - poskarżył się Julian, kiedy
znaleźli się na zewnątrz.
Kate uśmiechnęła się.
- Zupełnie jak za starych dobrych czasów, prawda? - mruknęła z
przekąsem.
Wyszli z Czerwonego Lwa tuż przed drugą. Przez całą godzinę Kate, nie
tknąwszy ani kanapki, ani soku pomarańczowego, słuchała jednym uchem
perorującego Juliana.
Spotkanie to tylko ją zirytowało. Co ją obchodzi, że Julian zerwał ze swą
dziewczyną albo że nie spędza już weekendów na pokładzie swojej ukochanej
łajby? Nie mogła zrozumieć, jak to się stało, że w ogóle przyjęła jego
zaproszenie. Gdyby się dobrze zastanowiła, sama wpadłaby na to, że Julian
wydobył jej adres od kierownika przychodni, w której ostatnio pracowała.
Zatrzymali się przy czerwonym sportowym samochodzie i Julian wziął ją za
rękę.
- Chyba przenocuję w Milchester - oznajmił. - Może zjedlibyśmy razem
kolację? Opowiedziałabyś mi, jak ci się teraz żyje.
- Julianie, my nie mamy już sobie absolutnie nic do powiedzenia - odparła
gniewnie, zdając sobie sprawę, że Julian nie zamierza jej puścić.
- Wiem, że postąpiłem nieelegancko - przyznał kwaśno. - Ale teraz wiele
się zmieniło i uświadomiłem sobie, jak bardzo mi ciebie brakuje. - Spojrzał na
nią spod przymrużonych powiek. - Masz kogoś?
Ścisnął ją za nadgarstek tak mocno, że skrzywiła się z bólu.
- Puść mnie.
R S
- 108 -
Zaczynała ją już ogarniać panika, kiedy nagle czyjaś dłoń opadła na ramię
Juliana.
- Co tu, u diabła, się dzieje? - warknął gniewnie Ben. Kate wyrwała się
Julianowi.
- Julian właśnie odjeżdża - powiedziała, oddychając głęboko. - Między
nami wszystko skończone.
Julian, rzuciwszy jej wściekłe spojrzenie, wsiadł do samochodu i z
hukiem zatrzasnął za sobą drzwi. Ryknął zapuszczany silnik. Ben chwycił Kate
za łokieć i odciągnął od ruszającego z piskiem opon auta.
- Nic ci nie jest? - spytał, przyglądając się jej bacznie.
- Nic - wykrztusiła, rozcierając obolały nadgarstek. - Przepraszam za to
wszystko. - Była teraz zła na siebie samą. - Co mnie, u licha, podkusiło, żeby iść
z nim na ten lunch? Ben spojrzał na nią przenikliwie.
- Widocznie miałaś swoje powody.
Zanim zdążyła coś odpowiedzieć, odwrócił się gwałtownie i ruszył w
kierunku ośrodka. Kate poszła za nim. W rejestracji siedziały Hilly i Lesley, ale
nawet na nie nie spojrzała. Znalazłszy się w swoim gabinecie, usiadła na chwilę,
by się uspokoić. Nie wiedziała, co myśleć o zachowaniu Bena. Miała nadzieję,
że niefortunna wizyta Juliana szybko ulegnie zapomnieniu.
I uległa - do pewnego stopnia. Wieczorem przy kolacji rozmawiali o
Conwayach i o powrocie chłopców z Christchurch, tak jakby incydent z
Julianem w ogóle się nie zdarzył. Jednak unikanie tego tematu sprawiało, że cała
konwersacja stawała się jakaś sztuczna. Tej nocy spali z sobą, ale Kate przez
cały czas miała świadomość istnienia Pauli.
- Telefonowano do mnie z jednej z przychodni w Yorkshire - oznajmiła
Kate, kiedy podczas popołudniowej przerwy pili kawę w salce dla personelu. -
Proponują mi pracę. Mam zacząć jeszcze przed Bożym Narodzeniem.
Ben podniósł na nią wzrok.
- Rozumiem.
R S
- 109 -
Kate już pożałowała, że o tym wspomniała. Nie trzeba było tego robić
tutaj, pośród gwaru rozmów innych członków zespołu.
- Oczywiście, nie odejdę stąd przed przyjazdem twojego kolegi z Afryki
Południowej - podjęła formalnym tonem, choć serce jej się ściskało.
Ale czy miała jakiś wybór? W końcu i tak ma odejść. Oboje o tym
wiedzieli.
- Dowiem się, kiedy dokładnie przyjeżdża, i dam ci znać.
- Wpatrywał się w swój kubek, twarz miał ściągniętą.
- Byłabym wdzięczna.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Pierwsza przerwała je Kate.
- Ben, w końcu musiało do tego dojść.
Znowu podniósł na nią wzrok. Twarz miał postarzałą, wymizerowaną.
Kate ścisnęło się serce.
- Tak, ale chciałbym, żeby to nie było już teraz - powiedział. - Dziwna
rzecz. Odsuwałem od siebie dotychczas tę myśl. - Roześmiał się gorzko. -
Przeszłość jednak nas w końcu dopadła, prawda?
Kiwnęła głową, łzy napłynęły jej do oczu. Wiedziała bardzo dobrze, co
chciał przez to powiedzieć.
W piątek poprzedzający powrót chłopców z wakacji u dziadków Kate
przygotowała specjalną kolację przy świecach. Był pieczony kurczak i wino.
Ben wrócił do domu dopiero o wpół do siódmej.
Cezar powitał go radośnie, a Kate zawołała, że jest w kuchni. Włożyła na
tę okazję niebieską cygańską sukienkę do kostek, włosy przewiązała opaską.
Ben wziął ją bez słowa w ramiona.
- Pięknie wyglądasz - wyszeptał. - Pragnę cię, Kate... - Zsunął jej opaskę z
czoła i zanurzył twarz we włosach. - Och, Kate, jak ten czas szybko leci.
- Tak, kochany, zbyt szybko - przyznała łamiącym się głosem.
R S
- 110 -
Czuła bicie jego serca, czuła promieniujące od niego ciepło. Chciała mu
już wyznać, co przeżywa, co ukrywała przed nim od początku ich związku,
kiedy odsunął ją łagodnie.
- Kate, muszę ci coś powiedzieć, coś wyjaśnić - mruknął.
- Wcześniej nie widziałem takiej potrzeby, ale teraz... Bez tego nie
pozwolę ci odejść.
- Powiesz mi później - wyszeptała. Kiwnął głową i przytulił ją mocno.
Kochali się zachłannie, niemal brutalnie. Spełnienie przyniosło obojgu
niewysłowioną rozkosz.
- Och, Kate - westchnął, kiedy wyczerpani leżeli potem w ciemnościach. -
Myślałem, że wszystko samo się jakoś ułoży. Nie wiem teraz, co powiedzieć.
- To nie mów nic - doradziła.
- Paula miała romans - zaczął i pocałował ją w czoło. - Zginęła, będąc z
nim. Oboje uwielbiali żeglować. Myślałem, że ten związek sam się jakoś wypali
albo że ona się opamięta. Rozmawialiśmy o rozwodzie. Wypłynęła, żeby
wszystko sobie przemyśleć...
- Och, Ben, tak mi przykro. - Pocałowała go. - Czy chłopcy o tym
wiedzą?
Przypomniało jej się, jak Toby w pierwszym dniu ich znajomości zapytał
ją, czy pamięta swoich rodziców. Czyżby pamiętał Paulę lepiej, niż się
wszystkim wydawało?
Ben wahał się przez chwilę.
- Wydaje mi się, że wyczuwali, że coś jest nie w porządku - powiedział w
końcu. - Byli wtedy mali, mieli po cztery latka, ale coś już tam musieli
rozumieć. - Ścisnął jej rękę. - To było takie niesprawiedliwe, takie tragiczne. Po
wypadku postanowiłem sobie, że nigdy już nie narażę ich na tego rodzaju
przeżycia.
Rozumiała go teraz. I serce jej pękało.
- Oni cię kochają, Ben. Jesteś cudownym ojcem.
R S
- 111 -
- Starałem się - mruknął - czuję jednak, że zawiodłem. Nie mogę zastąpić
im Pauli i otoczyć prawdziwie kobiecą miłością. Ale robiłem wszystko, żeby
byli szczęśliwi.
Kiwnęła głową. Wiedziała, że to prawda. Wiedziała, że chociaż tak
bardzo go kocha, ich drogi muszą się rozejść.
- Przepraszam, kochanie - wyszeptał, muskając ustami jej włosy. - Gdyby
nie chłopcy, inaczej by się między nami ułożyło. Ale ty to chyba wiesz...
Pocałowała go gorąco w usta.
Obudzili się równocześnie nad ranem. Czarne niebo za oknem skrzyło się
gwiazdami.
- O czym myślisz? - spytał schrypniętym głosem. Uśmiechnęła się.
- O świecach. Chyba już się wypaliły. Roześmiał się cicho i pocałował ją.
- Zapalimy nowe.
- Kiedy?
- Za chwilę, jak tylko zejdziemy na dół i zobaczymy, co zostało z naszej
kolacji. Albo może lepiej zostańmy tutaj...
Ben wybrał się po chłopców w pochmurną sobotę. Kiedy ruszał spod
domu, deszcz wisiał w powietrzu. Kate pocałowała go na pożegnanie. Ciekawa
była, jak zmieni się ich życie po powrocie Toma i Toby'ego. Ben zapewniał, że
będzie ją odwiedzał w Gołębniku, lecz Kate wiedziała, że to wcale nie takie
proste.
Tego dnia miała dyżur pod telefonem. Wyprowadziła na spacer Cezara, a
potem poszła do Gołębnika, by otworzyć okna i przewietrzyć mieszkanie. Przed
południem zadzwoniła pani Horgan, matka Denise Markham, z prośbą, żeby
Kate przyjechała do córki.
- Jest w łóżku - oznajmiła z ciężkim westchnieniem pani Horgan,
otwierając Kate drzwi. - Kazałam jej się położyć, ale nie wiem już, co z nią
robić. Bez przerwy zalewa się łzami, nic jej nie interesuje, nawet sprzątać jej się
nie chce.
R S
- 112 -
Denise leżała nieruchomo na łóżku w małym pokoiku, oczy miała
spuchnięte i zaczerwienione. Kate usiadła przy niej. Na ładnej twarzy kobiety
malowała się rozpacz i rezygnacja. Dopiero po długich perswazjach dała się
namówić na rozmowę.
Okazało się, że Gareth nie chce oddać chłopców i że o tym, któremu z
rodziców przyznane zostanie prawo do opieki nad nimi, zadecyduje sąd.
- Ja... ja już nie mogę - wyszlochała Denise. - Po odejściu Garetha czułam
się strasznie, a teraz nie ma też chłopców... - Spojrzała bezradnie na Kate.
Kate, choć niechętnie, przepisała jej środek antydepresyjny, a potem
umówiła się z panią Horgan, która miała samochód, że nazajutrz przywiezie
córkę do ośrodka na rozmowę z psychologiem. Zamierzała poprosić Ruperta, by
skontaktował się z Garethem Markhamem. Nie traciła nadziei, że możliwy jest
jeszcze jakiś kompromis między małżonkami i obejdzie się bez stresującej
sprawy sądowej.
Wracając do domu, usłyszała natarczywy dzwonek telefonu dobiegający z
mieszkania. Wbiegła szybko na górę i podniosła słuchawkę.
- Myśleliśmy, że ty też przyjedziesz - powiedział Toby. -
Ponurkowalibyśmy sobie.
- Ktoś musiał zostać z psem - zażartowała.
- Widziałaś może Lisę? - zapytał Tom, wyrywając bratu słuchawkę. -
Obiecywała, że do mnie napisze.
- Nie, nie widziałam - skłamała Kate.
Niedawno spotkała Lisę na mieście w towarzystwie jakiegoś nie znanego
jej chłopaka. W końcu słuchawkę przejął Ben.
- Będziemy około jedenastej rano - powiedział, a potem, upewniwszy się,
że chłopcy nie podsłuchują, dorzucił ściszonym głosem: - Brakuje mi ciebie.
R S
- 113 -
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Rano, zaraz po przyjściu do pracy, Kate spytała Ruperta, czy wie coś o
sytuacji dzieci Markhamów. Powiedział jej, że według niego Gareth Markham
będzie współpracował z pracownikiem socjalnym. Zachęcona tym Kate
wykonała kilka telefonów, czyniąc pierwszy krok na drodze do porozumienia
stron konfliktu.
W porannej poczcie znalazła list, w którym szpital informował ją, że tylko
dzięki wczesnemu wykryciu guza u pani Sheili Dobson operacja jego usunięcia
zakończyła się sukcesem. Kate odetchnęła z ulgą.
Parę minut po jedenastej do gabinetu wszedł Ben. Cicho zamknął za sobą
drzwi, wziął ją w ramiona i pocałował.
- Dobrą mieliście podróż? - wykrztusiła zdławionym głosem, uwalniając
się z jego objęć.
Kiwnął głową.
- Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
- Jak chłopcy?
- W porządku. Nie mogą się już doczekać, kiedy cię zobaczą.
- Stęskniłam się za nimi - przyznała. - Zostawiłeś ich samych w domu?
Kiwnął głową i odgarnął z jej czoła małe niesforne pasemko włosów.
- W południe wraca z Oxfordu pani Howard. Już ona ich okiełzna.
- Czy Toby wspominał coś o tej szkolnej aferze? - spytała. Ben westchnął.
- Nie, ale znalazłem dzisiaj w skrzynce list od dyrektora. Jeśli Toby nie
przedstawi przekonującego wyjaśnienia swojego zachowania, to przed
rozpoczęciem nowego roku szkolnego trzeba będzie zastosować wobec niego
odpowiednie środki.
- Czy w grę wchodzi wydalenie ze szkoły? - Kate ściągnęła brwi.
Ben wzruszył ramionami.
R S
- 114 -
- Niewykluczone. Milczenie Toby'ego jest, niestety, uznawane za
przyznanie się do winy. Dałem mu ten list do przeczytania, żeby wiedział, w
jakiej jest sytuacji. Ale on jakby się zamknął w skorupie. Jeśli mi nie powie, jak
to naprawdę było, będę miał związane ręce.
- Musi być jakieś wyjście, Ben - rzekła Kate. - Jestem przekonana, że
Toby kogoś kryje.
Ben westchnął.
- No dobrze, ale kogo? - Uśmiechnął się i ścisnął ją za rękę. - Wiesz,
chyba już sobie pójdę. Przyjdź dziś wieczorem na kolację. Obiecałem chłopcom,
że będziesz.
Ku zaskoczeniu Kate Denise przyszła na umówioną wizytę i zaraz po
przekroczeniu progu gabinetu oświadczyła, że podjęła już decyzję: Zgadza się
na wizytę u psychologa i spotka się z pracownikiem socjalnym.
Wracając tego wieczoru do domu, Kate zaczęła się stopniowo odprężać.
We wszystkich oknach paliły się światła, drzwi frontowe były otwarte, a pod
ogrodzeniem stał rower.
Kiedy wysiadała z samochodu, podbiegli do niej Tom i Toby. Powitanie
było tak entuzjastyczne, że omal się nie przewróciła.
Opowieściom o wakacyjnych przygodach nie było końca. Zdominowały
całą kolację. Ben uśmiechał się do niej z drugiego krańca stołu. W jego oczach
było coś, co przyprawiało ją o gęsią skórkę.
Temat szkoły i ewentualnego skreślenia Toby'ego z listy uczniów
dyskretnie omijano. Po kolacji Kate usiadła z Benem na tarasie, Tom poszedł
dzwonić do Lisy, a Toby oglądać telewizję. Pani Howard położyła się już spać,
tak więc zostali sami. Towarzyszył im tylko Cezar, który ułożył się u ich stóp.
Kiedy zgasła ostatnia zorza, Ben przechylił się przez stolik i wziął Kate za
obie ręce.
- Będzie mi cię brakowało dziś w nocy, Kate. Nieswojo mi będzie
samemu w łóżku...
R S
- 115 -
Kiwnęła głową.
- Mnie też będzie ciebie brakowało. Uniósł brwi.
- A jak byś zareagowała, słysząc, że rzucam kamyczkami w twoje okno?
Roześmiała się cicho.
- Nic z tego. Jutro musisz wstać o szóstej. Mina mu zrzedła.
- No to odkładamy to na sobotnią noc...
Podniósł jej dłoń do ust i zaczął całować czule palce, a potem spojrzał na
nią z taką tęsknotą w oczach, że wzruszenie ścisnęło jej krtań.
Pod koniec tygodnia przyszedł faks z Afryki Południowej. Josh Neilson
informował w nim, że za miesiąc będzie w Anglii.
Oznaczało to, że dni pracy Kate w ośrodku zdrowia w Milchester są już
policzone.
Stan zdrowia Hugh Conwaya wciąż się poprawiał. Okazywało się, że
Kate miała rację, podejrzewając, iż jego choroba ma swoje źródło w jakimś
konkretnym wypadku, w którym doszło do wybuchu. Podczas
przeprowadzanych z Hugh sesji terapeutycznych David Bright ustalił, co to był
za wypadek, i od tej pory kuracja zaczęła dawać wreszcie wyniki. Sara zaś
zdecydowała się na histerotomię, dochodząc do wniosku, że tak będzie lepiej i
dla niej, i dla męża.
Pewnego wrześniowego wieczoru, tuż przed końcem dyżuru, do Kate
zadzwonił Peter Frost.
- Jestem u taty, w Londynie - zaczął niepewnie. - Tata kazał mi zadzwonić
i opowiedzieć, co zaszło w szkole. Mówi, że skoro zostaję z nim i nie wracam
już do Milchester, to nie muszę tego dłużej ukrywać.
- Czy w szkole ktoś ci dokuczał, Peter? - spytała Kate, przypominając
sobie, co usłyszała kiedyś od Toma i Lisy.
Przez dłuższy czas w słuchawce panowało milczenie. Kate myślała już, że
Peter się rozłączył, ale w końcu chłopiec odezwał się znowu:
R S
- 116 -
- Tak, jeden chłopak ze starszej klasy - powiedział. - Toby stanął w mojej
obronie i ten chłopak rzucił się wtedy na niego, a wyszło tak, jakby to Toby
zaczął. Pieniądze temu chłopakowi zabrałem ja, bo tylko tak mogłem się na nim
odegrać, wszystko się jednak poplątało i obwiniono o to Toby'ego. Już dawno
chciałem opowiedzieć, jak z tym naprawdę było, ale się bałem.
Słuchawkę przejął ojciec Petera. Potwierdził, że zabiera syna do siebie, i
powiedział, że zamierza wyjaśnić wreszcie całą sprawę z dyrekcją szkoły, że jest
wdzięczny Toby'emu za jego postawę i nie chce, by chłopiec cierpiał za coś,
czego nie zrobił.
Kate odłożyła słuchawkę i pobiegła do gabinetu Bena, żeby przekazać mu
tę dobrą wiadomość. Drzwi były uchylone, weszła więc bez pukania. Ben
podniósł na nią wzrok znad rozłożonych na biurku dokumentów i uśmiechnął
się. Serce żywiej zabiło jej w piersi.
Usiadła i zrelacjonowała mu rozmowę z Peterem i jego ojcem. Na twarzy
Bena odmalowała się wielka ulga. Wyraźnie się odprężył.
- O Boże, Kate, to cudowna wiadomość. Kamień spada mi z serca.
- Byłam pewna, że chodziło właśnie o coś takiego - powiedziała.
- Ale dlaczego Toby to przede mną ukrywał? - Szare oczy Bena szukały u
niej odpowiedzi. - Dlaczego trzeba było ciebie, żeby zakończyć cały ten
cholerny koszmar? Gdzie popełniłem błąd?
Wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia.
- Nie popełniłeś żadnego błędu, kochanie. To stara prawda, że dzieci są
często bardziej otwarte wobec osób spoza rodziny. Peter zwierzył się w końcu
swojemu ojcu, ale tylko dlatego, że nie widział go od paru lat. Nie miałeś w
młodości jakiegoś starszego od siebie powiernika, któremu zwierzałeś się ze
wszystkiego, co cię gnębiło?
Ben wzruszył ramionami.
- Może i miałem. Ale przecież Toby wiedział, że grozi mu wydalenie ze
szkoły. - Pokręcił z niedowierzaniem głową. - To już nie są żarty, Kate.
R S
- 117 -
Kiwnęła głową.
- Tym bardziej należy podziwiać jego lojalność. Ben milczał przez
chwilę, potem zmarszczył czoło.
- Chłopcy prześladowani przez rówieśników nie są zazwyczaj skorzy do
mówienia o tym komukolwiek. Być może ten typek nadal terroryzuje kolegów.
Ale jego rządy się kończą. Osobiście tego dopilnuję! - Spojrzał na nią pobladły
ze złości.
- Och, Kate, przepraszam, że się tak uniosłem, ale to takie
niesprawiedliwe. Ta przeklęta afera rzuciła cień nawet na nasz związek. A tak
mało mieliśmy czasu...
- Na szczęście dla Toby' ego wszystko dobrze się skończyło - powiedziała
cicho Kate.
W pewien mglisty wrześniowy poranek, na trzy tygodnie przed terminem,
Maneka Sarkar urodziła w szpitalu miejskim w Milchester zdrowe,
trzyipółkilogramowe dziecko. Kate rozmawiała właśnie w rejestracji z Balem
Chandrą, kiedy uradowany Sanjay wpadł do ośrodka.
- I dostaliśmy jeszcze zawiadomienie o przyznaniu nam nowego
mieszkania w pobliżu Heathrow - oznajmił uroczyście młody ojciec.
Kate i Bal uścisnęli mu rękę i pogratulowali.
- Maneka żałuje tylko, że nie mogła rodzić w basenie porodowym - dodał
z szerokim uśmiechem Sanjay. - Był akurat zajęty.
- Może następnym razem będzie miała więcej szczęścia - zażartował Bal,
szczerząc w uśmiechu śnieżnobiałe zęby.
- Nigdy więcej, doktorze Chandra! A już na pewno nie w najbliższej
przyszłości! - Sanjay z udawanym przerażeniem na twarzy wyrzucił w górę
ręce. - Jestem po tym wszystkim jednym kłębkiem nerwów.
Roześmiali się wszyscy i w tym momencie do poczekalni wkroczyła
Mary Graham. Skinęła im wyniośle głową i skierowała się prosto do gabinetu
Bena.
R S
- 118 -
Jakiś czas potem do gabinetu Kate wpadła Angie z informacją, że
widziała właśnie na parkingu, jak Mary Graham i Ben wsiadają do mercedesa.
Kate sądziła, że podczas przerwy na lunch porozmawia z Benem. Ostatnio
spotykali się tylko głuchą nocą, kiedy wszyscy w domu twardo już spali. Ben
przychodził do Gołębnika i kochali się ze świadomością grożącego im
zdemaskowania oraz upływających szybko godzin. I chociaż Ben przed świtem
wracał do domu, to istniało przecież niebezpieczeństwo, że któryś z chłopców
się obudzi.
Dzisiaj, w poniedziałek, kiedy ona rozpoczynała swój dyżur, jego nie było
jeszcze w pracy. Zaniepokoiło ją to. Czyżby coś się stało?
A tu proszę, Ben jak gdyby nigdy nic jedzie sobie gdzieś z Mary Graham.
Kate poczuła ukłucie zazdrości. Czy to możliwe, że po jej wyjeździe Mary
odzyska dawną pozycję w życiu Bena?
Angie przekrzywiła głowę i przyglądała się z zaciekawieniem twarzy
Kate.
- Kiedy się zorientowałaś? - spytała cicho i Kate, wyrwana z zadumy,
powróciła do rzeczywistości.
- Zorientowałam? W czym się zorientowałam? Angie uśmiechnęła się
porozumiewawczo.
- Że się w nim zakochałaś. Czy była to miłość od pierwszego wejrzenia,
czy może przyszła dopiero po wprowadzeniu się do Gołębnika albo rozkwitła po
tym wspólnym weekendzie w Christchurch, który miał być tajemnicą, a o
którym wszystkie wróble na dachu ćwierkają?
Kate spłonęła rumieńcem.
- To ty wiesz?
Angie, wciąż się uśmiechając, kiwnęła głową.
- Phil spotkał w mieście Toby'ego. Chłopcy jak to chłopcy, lubią pogadać.
Dowiedział się, że Toby i Tom uważają cię za trwały element w życiu ich ojca.
Kate oniemiała.
R S
- 119 -
- Nie miałam pojęcia, że tak myślą... - wykrztusiła po chwili. - Nie, to
nieprawda, Angie. Wyjeżdżam z Milchester. Pod koniec tego miesiąca.
Angie zrobiła wielkie oczy.
- Ależ Kate, przecież widzę, że ty go kochasz, i chyba się nie mylę,
prawda?
Kate znowu zabrakło słów. Zdawała sobie jednak sprawę, że ani Angie,
ani siebie nie oszuka. Pokiwała powoli głową. Angie oparła się łokciami o
biurko i ściągnęła brwi.
- No to w czym problem, Kate? Boisz się, że powtórzy się to, co z
Julianem?
- Owszem, między innymi. - Spojrzała na Angie bezradnie.
- Ale im bliższa jest data wyjazdu, tym bardziej nie chce mi się
wyjeżdżać.
- To zostań! - wykrzyknęła Angie. - Prosta sprawa. Skoro się kochacie...
- Angie, ty nic nie rozumiesz. - Kate westchnęła. - On ma wszystko, czego
mu do szczęścia potrzeba. Rodzinę, dom, pracę... przyjaciół. I Mary Graham.
- Ona się nie liczy, od kiedy tu jesteś - żachnęła się Angie.
- Słuchaj, czy Ben wie o twojej rozterce?
Kate przygryzła wargi.
- Nie... Tak... Och, Angie, sama nie wiem.
- Innymi słowy myśli, że nie możesz się doczekać, kiedy się stąd
wyrwiesz?
Kate wzruszyła ramionami.
- Wie, że mam już załatwioną pracę w Dales.
- No więc sama widzisz! - triumfowała Angie. - To zupełnie jasne, że
jemu duma nie pozwala prosić cię, żebyś nie wyjeżdżała, a tobie duma nie
pozwala powiedzieć mu, że najchętniej byś została.
- Tu nie chodzi tylko o dumę, Angie. - Kate odwróciła wzrok. - W grę
wchodzą również inne względy. Na przykład, chłopcy...
R S
- 120 -
- Przecież przepadasz za nimi. A oni za tobą - przerwała jej Angie. -
Mówię ci, Kate, nie wyjeżdżaj z Milchester, zanim nie przeprowadzisz z Benem
szczerej rozmowy.
Kate spojrzała na przyjaciółkę i westchnęła.
- Dziękuję, że mnie wysłuchałaś - powiedziała z wdzięcznością.
- Ale nie przekonałam cię do zmiany decyzji? - Angie uniosła pytająco
brwi.
Kate pokręciła z uśmiechem głową.
- Nie - rzekła cicho. - To już postanowione, Angie. Przykro mi, ale
wyjeżdżam.
Miała wyjechać w najbliższą sobotę. W nocy ze środy na czwartek matka
Bena powiadomiła go telefonicznie, że ojciec miał atak serca i leży w szpitalu.
Ben z chłopcami wsiedli natychmiast do samochodu i ruszyli w drogę do
Christchurch, nie budząc Kate. Ben prosił przed wyjazdem panią Howard o
przekazanie jej, że oczywiście zadzwoni, kiedy tylko będzie wiedział coś
konkretnego.
Zadzwonił w piątek z wiadomością, że ojciec czuje się już lepiej. A potem
poprosił Kate, by wstrzymała się z wyjazdem do jego powrotu.
Obiecała mu, że zaczeka, ale po odłożeniu słuchawki naszły ją
wątpliwości. Nie czuła się na siłach przechodzić przez dramat pożegnania. W
końcu postanowiła, że jednak wyjedzie w sobotę, tak jak to planowała, a
Benowi zostawi pożegnalny list. Oczywiście nie ułatwiało to w niczym sprawy,
ale przynajmniej nikt nie zobaczy jej łez.
R S
- 121 -
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Przychodnia w Klysdale szczyciła się zespołem czterech lekarzy. Kate
powitano tam z otwartymi ramionami. Szybko zyskała sobie sympatię oraz
uznanie personelu i pacjentów. Nikt nie podejrzewał, co naprawdę dzieje się w
duszy tej na pozór miłej, pogodnej pani doktor.
Po dwóch miesiącach od wyjazdu z Milchester przestała wreszcie
wyczekiwać listu od Bena i podbiegać z zapartym tchem do telefonu, ilekroć ten
zadzwonił.
Do tej pory nie snuła żadnych planów na przyszłość, teraz jednak zaczęła
przemyśliwać o osiedleniu się w Klysdale na stałe. Pewnego jesiennego ranka
postanowiła odwiedzić miejscowego agenta obrotu nieruchomościami. Miała
upatrzone dwa odrestaurowane domy, chciała zapytać o ich cenę. Włożyła dżin-
sy i sweter, włosy związała w koński ogon, włożyła mokasyny i powędrowała
pieszo do Klysdale.
Zatrzymała się na chwilę na szczycie wzgórza, by popatrzeć na scenerię,
która ukazała się jej oczom. Nie miała pewności, czy kiedykolwiek przywyknie
do widoku poruszających się w ślimaczym tempie samochodów, rowerów i
przechodniów. Wspomniała rojne ulice Milchester i ogarnęła ją nostalgia. Stała
tak przez jakiś czas bez ruchu, wybiegając myślami do Gołębnika, chłopców na
rowerach i Bena idącego od strony domu przez trawnik.
Potem otrząsnęła się z tego nastroju, wzięła głęboki oddech i zaczęła
schodzić ze wzgórza.
Nie wiedzieć czemu, zamiast skręcić w prawo, jak wcześniej zamierzała,
skręciła w lewo. Klysdale było małą wioską z labiryntem wąskich uliczek, w
których łatwo się było zgubić. No i zabłądziła.
Przypomniała sobie jednak, że agencja obrotu nieruchomościami
wciśnięta jest między sklepik z pamiątkami a piekarnię. Zawróciła i ruszyła po
własnych śladach, kierując się zapachem gorącego chleba.
R S
- 122 -
I nagle zatrzymała się jak wryta na widok twarzy, którą uznała zrazu za
wytwór swej wyobraźni. Ale nie, to nie była halucynacja. Znowu zawróciła,
sama nie wiedząc dlaczego. Chyba nie miała odwagi przechodzić obok obcego
mężczyzny tak uderzająco podobnego do Bena.
I wtedy usłyszała swoje imię. Odwróciła się szybko i puściła biegiem.
Biegła najszybciej jak potrafiła, serce jej mocno waliło, łzy płynęły z oczu. Już
wiedziała.
To rzeczywistość. Nie ma mowy o żadnej halucynacji ani omamie
wzrokowym.
Biegła ku niemu, a on wybiegał jej na spotkanie. Krew tętniła jej w
uszach, rozsadzała głowę. Płakała i śmiała się jednocześnie. W końcu padła mu
w ramiona, a on przytulił ją z całych sił. Uniosła głowę, wystawiając usta na
pocałunki, Obejmowała za szyję wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę, który
poderwał ją w powietrze i kręcił się z nią w kółko pośrodku wąskiej uliczki.
Pierwszy odezwał się Ben. Odsunął ją od siebie na długość wyciągniętych
ramion i pożerał wzrokiem.
- Och, Kate... Kate.
Znowu porwał ją w objęcia. Stali tak kilka minut, tuląc się do siebie, a
świat wokół wirował. Nie chciała, żeby widział jej twarz, wciskała ją więc w
jego pierś i z zamkniętymi oczami wsłuchiwała się w tak znajome bicie jego
serca.
Odzyskiwała powoli równowagę. Ben przesunął ręką po jej włosach i
zmusił, żeby na niego spojrzała. Zaczął ocierać mokre od łez policzki.
- Przepraszam - mruknęła zawstydzona.
- I masz za co.
- Beksa ze mnie. - Przełknęła z trudem ślinę, ciepłe łzy wciąż napływały
do oczu.
- Płacz, ile chcesz. Bylebyś więcej przede mną nie uciekała - powiedział
cicho.
R S
- 123 -
Kręcąc głową, spojrzała w jego szare, smutne oczy.
- Myślałam, że tak będzie dla nas najlepiej.
- I tu się pomyliłaś. - Potrząsnął nią lekko, patrząc jej przy tym głęboko w
oczy. - Och, Kate, tak bardzo mi ciebie brakowało. Te miesiące były dla mnie
piekłem. Że też pozwoliłem ci odejść! Chyba rozum mi odebrało! - Pocałował ją
znowu zachłannie.
- Nie rozumiem - wykrztusiła bez tchu, cofając głowę. - Nie słyszałam...
Myślałam, że tego chcesz. Myślałam...
- Skąd! Jak mogłem tego chcieć!? - Patrzył jej błagalnie w oczy. - Pragnę,
żebyś zawsze przy mnie była. Pragnę, żebyś związała ze mną swoje życie i
przyszłość. Słono zapłaciłem za to, że wcześniej ci tego nie powiedziałem.
Zapłaciłem za swoją ślepotę, za głupotę. Kocham cię, Kate.
Patrzyła na niego oniemiała, bała się poruszyć w obawie, że czar pryśnie i
okaże się, że to tylko sen.
- Posłuchaj mnie, Kate. - Położył dłonie na jej ramionach i ścisnął mocno,
jakby się obawiał, że mu ucieknie. Z jego piersi wyrwało się spazmatyczne
westchnienie.
- Kocham cię, Kate. Kocham cię całym sercem i oddałbym wszystko, byle
tylko cofnąć wskazówki zegara. Po śmierci Pauli byłem oślepiony, ogłuszony,
zraniony i nie potrafiłem... nie chciałem... z nikim się wiązać. I to nie tylko
przez wzgląd na chłopców. To była jedynie wymówka. Bałem się, że znowu się
zawiodę. A potem poznałem ciebie. Zaimponowałaś mi swoim hartem ducha.
Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia. I trzeba było dopiero twojego
wyjazdu, żebym to sobie wreszcie uświadomił. - Odetchnął głęboko. - Czy
wybaczysz mi, Kate, że pozwoliłem ci odejść?
- Kocham cię, Ben - wyszeptała.
- Naprawdę? - Patrzył na nią z niedowierzaniem. - Nie wiedziałem, nie
miałem pewności. Myślałem, że ułożyłaś tu sobie życie, że cię straciłem.
Pokręciła głową.
R S
- 124 -
- Ani na chwilę nie przestałam o tobie myśleć. O chłopcach też. Bardzo
was wszystkich kocham.
- To dlaczego mi nie powiedziałaś? - Przyciągnął ją do siebie. - Och,
Kate. Gdybym ja to wiedział...
Stłumiła szloch, który wzbierał jej w piersi.
- Chodź do domu - wyszeptała.
Gdy się roześmiał, spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Nie - odrzekł z uśmiechem. - Ty chodź do domu, kochana. Wracaj tam,
gdzie twoje miejsce.
Padli sobie w ramiona, ledwie zamknęły się za nimi drzwi małego domku
Kate. Kochali się z pasją zrodzoną z długiej . rozłąki i ponownego połączenia.
Później odpoczywali, leżąc obok siebie, rozgrzani, zadowoleni. Ben
przeciągnął się leniwie i przekręcił na bok. Spojrzeli sobie w oczy.
- Jak mnie dzisiaj znalazłeś? - spytała Kate. Uśmiechnął się.
- Najpierw byłem tutaj. Nie zastałem cię. Potem obszedłem wzdłuż i
wszerz całą wioskę. Nie wierzyłem własnym oczom, kiedy cię zobaczyłem...
Myślałem, że to sen.
Roześmiała się.
- Rzadko tamtędy chodzę.
- W takim razie dzisiaj przeznaczenie pokierowało twoimi krokami.
Widocznie pisane mi było spotkać kobietę, którą kocham, mimo że skręciła nie
w tę co zwykle uliczkę. - Zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie. - Myślisz, że po
tym wszystkim cię puszczę? - Spoważniał i spojrzał jej w oczy. - Wrócisz ze
mną do domu, Kate?
Wstrzymała oddech.
- Och, Ben...
- Nie odpowiadaj mi teraz, zwłaszcza jeśli ma to być odpowiedź
odmowna. Wiele przeszłaś. Nie wiem, czy chcesz wdowca z dwójką
dorastających dzieci, ale ja nie mogę bez ciebie żyć. Tak bałem się ponownie
R S
- 125 -
zakochać, a teraz nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. A jeśli chcesz mieć
własne dzieci...
- Czy to twoja ostateczna oferta? - Kate zarzuciła mu ręce na szyję.
Zadrżał.
- Mówię poważnie, Kate. Wtuliła się w niego.
- I zanim mi odpowiesz, muszę ci coś powiedzieć - ciągnął.
- Muszę ci się do czegoś przyznać. Pamiętasz tamten dzień, kiedy do
ośrodka przyjechał Julian? Zżerała mnie zazdrość. Cały w środku płonąłem.
Boże, nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Potrafisz kochać człowieka
pokaranego taką beznadziejną samokontrolą? Kate roześmiała się.
- Ja też byłam zazdrosna - przyznała - ilekroć zobaczyłam ciebie w
towarzystwie Mary Graham.
- Mary? - Ben zmarszczył brwi. - Ależ, Kate, Mary ma bzika na punkcie
Damiana. Jest w nim zakochana po uszy. - Pocałował ją w czubek nosa. -
Myślałem, że poczta pantoflowa już ci o tym doniosła.
- W Damianie? - Kate patrzyła na niego z niedowierzaniem. - Nigdy bym
nie pomyślała.
- To trzeba było mnie zapytać - odparł z radosnym śmiechem. - Naprawdę
byłaś zazdrosna?
Kiwnęła głową.
- Strasznie.
- No to prawidłowo. - Przytulił ją mocno. - Dobrze wiedzieć, że nie tylko
ja cierpiałem. Ale teraz porozmawiajmy poważnie. - Spojrzał jej głęboko w
oczy. - Świata poza tobą nie widzę, Kate. Chłopcy też. Nie mogą się ciebie
doczekać. Od kiedy wyjechałaś, wszyscy chodzimy jak struci. Wyjdź za mnie,
Kate. Wróć do domu i pracuj razem ze mną. Budujmy wspólnie naszą
przyszłość.
Nie wierzyła własnym uszom. Milczała przez chwilę mile zaskoczona i
bardzo szczęśliwa.
R S
- 126 -
- Przecież nie potrzebujecie w ośrodku jeszcze jednego lekarza -
wykrztusiła wreszcie.
- Właśnie że potrzebujemy. Meg wybiera się na emeryturę.
Nikt nie zastąpi jej lepiej niż ty. - Pochylił się i wyszeptał jej do ucha: -
No więc jak, Kate? Zostaniesz moją żoną? Zamknęła oczy.
- Tak, tak...
Ujął ją pod brodę, oczy mu promieniały.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, co dla mnie znaczysz... Uśmiechnęła się.
- No to mi pokaż. I nie pozostawiaj niczego mojej wyobraźni.
R S