Zelazny Roger Kraina Przemian

background image

Roger Zelazny

Kraina Przemian

( Przełożyła Małgorzata Pacyna )

background image

ROZDZIAŁ I

Siedmiu mężczyzn pobrzękiwało kajdankami, do

których przymocowano łańcuchy. Każdy łańcuch

przytwierdzony był do osobnego kołka wystającego z

wilgotnej ściany kamiennej komnaty. W maleńkiej

niszy, na prawo od wejścia płonęła słabo lampka

oliwna. Tu i ówdzie z wysokich ścian zwisały puste

łańcuchy i kajdany. Podłogę pokrywała brudna

słoma, zewsząd dolatywał silny odór. Wszyscy

mężczyźni nosili długie brody, ubrania ich były w

strzępach. Blade twarze żłobiły głębokie bruzdy.

Oczy utkwili w drzwiach. Przed nimi tańczyły lub

migotały w powietrzu jaskrawe kształty, przenikały

przez potężne mury i pojawiały się w przeróżnych

miejscach. Niektóre z nich były czystą abstrakcją,

inne przypominały przedmioty naturalne - kwiaty,

węże, ptaki, liście - stając się w zasadzie ich

niedoskonałą kopią. Z końca lewego rogu uniósł się i

odpadł bladozielony wir strząsając na podłogę tabuny

karaluchów. W chwilę potem rozległo się w słomie

chrobotanie i mysia gromada przystąpiła pędem do

background image

uczty. Gdzieś zza drzwi doleciał niski śmiech, ktoś

zbliżał się do nich nieregularnym krokiem.

Młody mężczyzna o imieniu Hodgson, który -

gdyby nie brud i wychudzenie byłby nawet

przystojny, strząsnął z oczu długie, kasztanowe włosy,

oblizał wargi i wbił wzrok w błękitnookiego

mężczyznę po prawej stronie.

- Tak szybko? - mruknął chraphwie.

- Trwało to dłużej niż ci się zdaje - odparł

ciemnowłosy mężczyzna. - Obawiam się, że nadszedł

czas na jednego z nas.

Jasnowłosy młodzieniec zaszlochał cicho. Dwaj

pozostali rozmawiali szeptem.

W drzwiach pojawiła się wielka, purpurowo-

szara, szponiasta dłoń. Kroki umilkły, rozległ się

ciężki oddech przerywany głośnym chichotem. Otyły,

łysy mężczyzna stojący po lewej stronie Hodgsona

wydał z siebie przeraźliwy wrzask.

Ogromna, niewyraźna postać wśliznęła się przez

drzwi, jej oczy - lewe w kolorze żółtym, prawe w

kolorze czerwieni - chłonęły światło migoczącej

lampy. Chłodne powietrze komnaty oziębiło się

background image

jeszcze bardziej, gdy stwór pochylił się, uderzając

kopytem wykręconej do tyłu lewej nogi w przykrytą

słomą kamienną posadzkę, podczas gdy szeroka,

płetwowata stopa ciężkiej, pokrytej łuskami nogi

prawej przekroczyła próg. Wyciągnięte do przodu

długie, silnie umięśnione ramiona dotknęły podłogi,

szpony przesunęły się po posadzce. Monstrum

spojrzało na skazańców, a otwór w prawie trójkąt-

nym pysku przybrał kształt uśmiechu, odsłaniając

szereg żółtawych zębów.

Stwór przeszedł na środek komnaty i zatrzymał

się. Spadł na niego deszcz kwiatów, a on udając

irytację odsunął je na bok. Był całkowicie po-

zbawiony owłosienia, miał twarde jak skóra ciało

pokryte łuskami w najbardziej nieoczekiwanych

miejscach. Nie sposób było określić jego płci. Jego

język wysunięty do przodu miał ciemnoczerwoną

barwę i rozwidlone końce.

Zakuci w kajdany mężczyźni zamilkli i zamarli

w nienaturalnym bezruchu, kiedy zaczął błądzić po

nich swymi dziwacznymi oczami - raz, i drugi...

Nagie poruszył się z niezwykłą szybkością. Sko-

background image

czył do przodu, a jego prawa łapa wysunęła się

gwałtownie, chwytając grubasa, który wrzasnął przed

chwilą. Paszcza potwora zacisnęła się na jego szyi,

krzyk umilkł. Mężczyzna próbował walczyć przez

chwilę, ale stracił siły i zginął w uścisku.

Podnosząc głowę potwór zarechotał i oblizał

wargi. Jego wzrok spoczął na miejscu, z którego

pochwycił swą ofiarę. Wolnym ruchem przeniósł swój

ciężar na lewą stronę, a prawą łapą sięgnął po rękę,

która wciąż wisiała w kajdanach przy ścianie. Na

leżące na podłodze szczątki nie zwrócił najmniejszej

uwagi.

Odwrócił się i powlókł się w kierunku wyjścia

pogryzając po drodze kość. Zdawał się nie zauważać

błyszczącej ryby, która płynęła w powietrzu, ani też

innych obrazów pojawiających się, to znów

znikających nad nim, pod nim, obok niego ścian

ognia, smukłych jak igła drzew, potoków błotnistej

wody, połaci topniejącego śniegu...

Pozostali więźniowie przysłuchiwali się głuchym,

miarowym odgłosom jego kroków. W końcu Hodgson

odchrząknął.

background image

- Oto mój plan... - zaczął.

* * *

Semirama przykucnęła na kamiennej krawędzi

lochu i opierając się na jej brzegu pochyliła się do

przodu. Długie, czarne włosy miała starannie upięte,

a dziesiątki złotych bransoletek błyszczało na jej

bladych rękach w nikłym świetle. Miała na sobie

żółty, skąpy strój. Pomieszczenie wypełnione było

ciepłem i wilgocią. Z wydętych ust wydobyła się seria

szczebiotów. W różnych miejscach lochu niewolnicy

wsparli się na swych łopatach i wstrzymali oddech.

Kilka kroków za nią, po prawej stronie stał Baran o

Trzech Dłoniach - wysoki, pękaty mężczyzna; kciuki

wsunął za wysadzany ćwiekami pas, a obrośniętą

głowę pochylił na bok, jakby nie zrozumiał znaczenia

wydanego dźwięku. Utkwił wzrok w jej na wpół

obnażonych pośladkach, tam też koncentrowały się

jego myśli.

Jaka szkoda, że jest ona tak niezbędna przy tej

operacji i ani trochę nie zwraca na mnie uwagi

pomyślał. - Szkoda, że muszę traktować ją z sza-

background image

cunkiem i uprzejmością, zamiast, powiedzmy, zuch-

wale i z przemocą. Praca z nią byłaby o wiele

łatwiejsza, gdyby była brzydka. Tak czy inaczej,

przyjemnie na nią popatrzeć, a być może pewnego

dnia...

Zakołysała się na piętach i przerwała szczebiot,

który wypełnił cuchnącą komnatę. Baran zmarszczył

nos, gdy wraz z ciągiem powietrza dotarł do niego

nieprzyjemny zapach. Wszyscy trwali w oczekiwaniu.

Loch wypełniły głębokie odgłosy pluskania, a

głuchy łomot wstrząsnął podłogą. Niewolnicy cofnęli

się pod ścianę. Spod sklepienia zaczęły opadać ogniste

płatki. Otrzepując swój strój, Semirama zanuciła

wysokim głosem. Ognisty deszcz ustał natychmiast i

coś w głębi lochu zaćwierkało w odpowiedzi.

Komnata oziębiła się wyraźnie. Baran westchnął.

- Nareszcie... - wymamrotał.

Przez długi czas dźwięki dochodzące z lochu nie

ustawały. Semirama natężyła się, by odpowiedzieć lub

je przerwać. Jednak starania jej okazały się daremne,

gdyż obce dźwięki unosiły się nadal, zagłuszając

odgłosy, które wydawała. W ciągu kilku chwil

background image

przyszło kolejne uderzenie, nad lochem uniósł się

jęzor ognia, zamigotał i zgasł. W złocistej poświacie

pojawiła się na moment twarz - długa, skręcona,

przepełniona bólem. Semirama wycofała się z lochu.

Komnatę wypełnił dźwięk przypominający uderzenie

wielkiego dzwonu. Nagle spadły na nich setki żywych

ropuch, skacząc wpychały się do lochu i wdrapywały

się na wysokie kopce ekskrementów, w których

pracowali niewolnicy, a następnie umykały odległym

wyjściem. Tuż obok spadła na ziemię bryła lodu

wielkości dwóch mężczyzn.

Semirama uniosła się powoli, zrobiła krok w tył i

odwróciła się w stronę niewolników.

- Nie przerywajcie pracy - nakazała.

Mężczyźni zawahali się. Baran rzucił się do

przodu i chwycił za najbliższe ramię i udo. Uniósł

jednego z łudzi do góry i pchnął go z całej siły przed

siebie, w głąb lochu. Krzyk, który nastąpił, nie trwał

długo.

- Zakopcie to ścierwo! - ryknął Baran.

Pozostali w pośpiechu wracali do roboty, kopiąc

gwałtownie w cuchnących hałdach i wyrzucając

background image

odchody na brzeg mrocznego otworu.

Baran odwrócił się nagłe, gdy poczuł na

ramieniu dłoń Semiramy.

- W przyszłości panuj nad sobą! - napomniała go.

- Siła robocza jest kosztowna.

Otworzył usta, zamknął je i skinął głową.

Kiedy mówiła, zanikały ciężkie pluski, milkły

trele.

- Z drugiej strony, on prawdopodobnie z

zadowoleniem przyjął tę zmianę. - Na jej pełnych

ustach pojawił się uśmiech. Poprawiła strój.

- Co tym razem miał do powiedzenia?

- Chodź - nakazała.

Okrążyli loch, minęli stertę topniejącego lodu i

sklepionym przejściem dostali się do niskiej galerii.

Dziewczyna podeszła do szerokiego okna i zatrzymała

się, podziwiając błyszczący we mgłę poranek. Podążył

za nią, stanął obok splatając na plecach dłonie.

- I co? - spytał w końcu. - Co Tualua miał do

powiedzenia?

Ale ona nadał przypatrywała się migocącym

kolorom i zmieniającym się w serpentynach mgły

background image

skałom.

- On jest całkowicie irracjonalny - odezwała się.

- A nie wściekły?

- Od czasu do czasu. To przychodzi i odchodzi.

Ale nie w tym rzecz. To cecha jego natury. Ten

gatunek zawsze miał żyłkę do szaleństwa.

- Przez wszystkie te miesiące tak naprawdę nie

próbował nas ukarać?

Uśmiechnęła się.

- Nie bardziej niż zwykłe - powiedziała. - Ale jego

podopieczni zawsze dbali o jego zwyczajową niechęć

do gatunku ludzkiego.

- Jak mu się udało ich złamać?

- Szaleństwo wyzwała jakąś siłę i zmienia pogląd

na sprawę.

Baran postukał nogą.

- Jesteś ekspertem, jeśli chodzi o Starszych

Bogów i ich krewnych - stwierdził. - Jak długo to

może potrwać?

Potrząsnęła głową.

- Trudno powiedzieć. To może trwać bez końca.

Może skończyć się w tej chwili albo za jakiś czas.

background image

- A my nic nie jesteśmy w stanie zrobić, by...

przyśpieszyć jego regenerację?

- Może uświadomi sobie swój własny stan i

zaproponuje jakieś lekarstwo. To się czasami zdarza.

- W dawnych czasach miewałaś z nimi podobne

problemy?

- Tak, i sposób postępowania był taki sam.

Muszę regularnie z nim rozmawiać, próbując dotrzeć

do jego drugiego ja.

- A tymczasem - odezwał się Baran - on może

nas wszystkich zabić samą swą magiczną

wściekłością.

- Niewykluczone. Musimy mieć się na baczności.

Baran prychnął.

- Na baczności? Jeśli obróci się przeciwko nam,

nie będziemy w stanie niczego zrobić, nawet stąd

czmychnąć. - Tu wykonał posuwisty gest w kierunku

okna. - Co mogłoby przedostać się przez tak

opustoszałą krainę?

- Więźniowie.

- To było kiedyś, gdy działanie nie było tak silne.

Czy chciałabyś się tam dostać?

background image

- Gdyby nie było innego wyjścia - odparła.

- A lustro - podobnie jak pozostała magia - nie

działa właściwie - ciągnął. - Nawet Jelerak nie może

nas dosięgnąć.

- Może ma w tej chwili inne zmartwienia. Któż to

wie?

Baran wzruszył ramionami.

- Tak czy inaczej - powiedział - skutek jest taki

sam. Nic się stąd nie wydostanie, nic tu nie dotrze.

- Ale założę się, że wielu próbuje się dostać. Dla

każdego czarownika to miejsce jest prawdziwą

gratką.

- Byłoby, gdyby można było przejąć nad nim

kontrolę. Oczywiście nikt z zewnątrz nie ma pojęcia,

gdzie tkwi błąd. To byłby ryzykowny krok.

- Jednak mniej ryzykowny dla tych

znajdujących się w środku, prawda?

Oblizał wargi i utkwił w niej wzrok.

- Nie jestem pewien, czy cię rozumiem...

W tej chwili ze stajni wyszedł jeden z

niewolników i minął ich pchając taczki wypełnione

końskim nawozem. Semirama zaczekała, aż zniknie.

background image

- Obserwuję cię - rzekła. - Potrafię czytać w

twoich myślach, Baran. Czy naprawdę uważasz, że

mógłbyś otrzymać to miejsce wbrew swemu panu?

- Semiramo, on się kończy. Już stracił część swej

mocy, a Tualua jest tego kolejnym przykładem.

Jestem przekonany, że jest to możliwe, ale nie mógł-

bym uczynić tego w pojedynkę. Od wieków nie był

tak osłabiony.

Zaśmiała się.

- I ty mówisz o wiekach? O jego sile? Chodziłam

po tym świecie, gdy był o wiele młodszy. Panowałam

na Głównym Dworze Zachodu w Jandarze. Znałam

Jeleraka, kiedy walczył z Bogiem. Czym wobec tego

są te twoje stulecia?

- Ale Bóg przeklął go i oszpecił...

- On jednak przeżył. Nie, realizacja twego

marzenia nie byłaby łatwym zadaniem.

- Widzę - powiedział - że cię to nie interesuje. W

porządku. Pamiętaj tylko, że istnieje ogromna

różnica między marzeniem a czynem. A ja nigdy

przeciwko niemu nie wystąpiłem.

- Nie ma potrzeby, bym informowała go o każ-

background image

dym błahym słowie, które wypowiadamy - odrzekła.

Odpowiedział westchnieniem.

- Dzięki ci za to szepnął. - Ale byłaś królową. Czy

nie pragniesz raz jeszcze takiej władzy?

- Władza mnie znudziła. Wdzięczna jestem

za to, że żyję po raz drugi. Jemu to zawdzięczam.

- Wezwał cię tytko dlatego, bo potrzebował

kogoś, kto potrafi rozmawiać z Tualuą.

- Wszystko jedno...

Stali tak przez chwilę wyglądając przez okno.

Mgły zniknęły, a ich oczom ukazały się mroczne

kształty samousuwające się nad jaśniejącym, piasz-

czystym gościńcem. Baran przesunął dłonią w prawą

stronę okna, a obraz przysunął się ku nim, aż znalazł

się w odległości kilku kroków: dwóch ludzi z jucznym

koniem zapadało się w ziemię.

- Ciągle nadchodzą - zauważył Baran. - To

czarownik i jego uczeń, mogę się założyć...

Na ich oczach chmara czerwonych skorpionów,

każdy wielkości ludzkiego kciuka, pomknęła po

piasku w kierunku poruszających się postaci. Widząc

je zatapiający się mężczyzna na przedzie wykonał

background image

powolny, posuwisty gest. Wokół postaci wyłonił się

krąg płomieni. Pająki zwolniły, cofnęły się i zaczęły

krążyć po jego obwodzie.

- Tak. Teraz zaklęcie się udało - pokiwał głową.

- Czasami się udaje - odrzekła. - Siły Tualui

układają się w bardzo dziwaczne wzory.

Po chwili skorpiony rzuciły się w kierunku pło-

mieni, a ciała tych, które spłonęły, utworzyły mosty

dla pozostałych. Tonący czarownik raz jeszcze uniósł

dłoń i w płomiennym kręgu pojawił się drugi krąg. Po

raz wtóry skorpiony poniechały na krótko ataku. I

znów ruszyły na ogień pokonując kolejną przeszkodę.

Tymczasem większość z nich przedzierała się przez

piach, by dołączyć do pierwszej fali. Czarownik

podniósł rękę i wykonał następny gest. Płomienie

buchnęły na obrzeżach trzeciego kręgu. W tym

momencie falujące mgły zaćmiły cały widok.

- Do diabła! - rzucił Baran. - Akurat wtedy, gdy

zaczynało być ciekawie. Jak myślisz, ile kręgów zdoła

utworzyć?

- Pięć odpowiedziała. - Takie były jego

możliwości.

background image

- Sam pomyślałem o czterech, ale być może masz

rację. Nastąpiło małe zakłócenie.

Gdzieś z oddali dochodził cichy, głuchy odgłos

człapania.

- Jak to wyglądało? - zapytał po chwili.

- Co?

- Śmierć. A potem powrót do życia po tak

długim czasie. Nigdy o tym nie mówisz...

Odwróciła wzrok.

- Może myślisz, że ten czas spędziłam w jakimś

straszliwym piekle? A może w miejscu radości? śe to

wszystko jest teraz dla mnie tajemnicze, nierealne?

śe nic się nie wydarzyło? Po prostu pusta ciemność?

- Wszystko to przyszło mi kiedyś do głowy. A

więc jak to było naprawdę?

- W rzeczywistości było inaczej - odparła.

Uległam licznym reinkarnacjom. Niektóre były

bardzo ciekawe, inne raczej nudne.

- Naprawdę?

- Tak. W przeszłości byłam służką w królestwie

położonym daleko na wschodzie i tam wkrótce

zostałam sekretną faworytą króla. Kiedy Jelerak

background image

przywrócił do życia moje prochy i natchnął je

duchem, tamta biedna dziewczyna postradała zmysły.

Mogę jedynie dodać, że stało się to w najmniej

odpowiednim momencie - gdy radowała się piesz-

czotami władcy.

Przerwała na moment.

- Ale on nigdy tego nie zauważył - zakończyła.

Baran przesunął się, aby spojrzeć jej w twarz.

Śmiała się.

- Zauważyłeś to. Tak. Cieszę się, że jestem tu być

może jedyną osobą, która wie coś na temat tych

złożonych spraw.

- Dziwka! - parsknął. - Zawsze pełna drwin.

Nigdy nie dajesz jasnych odpowiedzi!

Odgłos nadchodzących kroków wzmógł się.

- Patrz! Widać teraz wyraźnie! Zakreśla już

szósty krąg!

Baran zaśmiał się po cichu.

- Oto i on. Z trudem porusza ręką. Nie wiem, czy

uda mu się wpisać w kolejny krąg. Możliwe, że

zapadnie się, zanim do niego dotrą. Zdaje się, że

grzęźnie teraz szybciej.

background image

- Raz jeszcze spowija go mgła! Nigdy się nie

dowiemy...

Odgłos stąpania wzmógł się, a oni zdążyli obrócić

się, by ujrzeć purpurowego stwora o przekrzywio-

nych oczach i z łapami wyciągniętymi w kierunku

komnaty, którą przed chwilą opuścił.

- Nie wchodź tam! - krzyknęła w mabrahoring. -

Baran! Zatrzymaj go! Nie będę odpowiedzialna za to,

co się stanie, jeśli demon przeszkodzi Tualui! Jeśli to

miejsce zostanie oderwane...

- Stop! - wrzasnął Baran wykonując obrót.

Ale demon trzymając przy pysku podejrzany

przedmiot pochylił się nad kupą nawozu i popędził w

głąb jaskini.

Moment później tuż przed nim otwarła się pusta

przestrzeń wydając dźwięk przypominający roz-

rywające się sukno, odkrywając niewielki skrawek

absolutnej ciemności. Demon zatrzymał się i przypadł

do ziemi.

W ciemnym otworze coś się poruszyło. Wynurzy-

ła się z niego niezwykłe biada dłoń. Demon drgnął, by

zrobić unik i wycofać się, ale dłoń była szybsza.

background image

Wystrzeliła w górę, chwyciła go za szyję i uniosła nad

podłogą. Wykonała kolejny ruch, a ciemna przestrzeń

popłynęła nad kopcem, przez jaskinię, za wrota i

wzdłuż galerii.

Zbliżyła się do Barana i Semiramy opuszczając

stwora u stóp mężczyzny. Następnie Dłoń zniknęła w

ciemnościach, a towarzyszył temu rozdzierający

dźwięk. Po chwili powietrze znowu było spokojne.

Semirama z trudem chwytała powietrze. Nie

mogła znieść widoku ludzkiej nogi, zżartej do połowy,

którą demon trzymał w swej łapie.

- Znowu był u więźniów! - wrzasnęła. - Poznaję

ten tatuaż! To Joab, gruby czarownik ze Wschodu.

Baran kopnął skulonego potwora w zadek.

- Nie wchodź do tej komnaty! Trzymaj się z

dala od lochu! - krzyknął w języku mabrahoring,

grożąc pięścią. - Jeśli po raz wtóry zbliżysz się do tego

miejsca, spadnie na ciebie gniew Dłoni!

Kopnął ponownie, powalając potężnego stwora

na ziemię. Potwór zaczął łkać, ściskając kurczowo

nogę.

- Rozumiesz?

background image

- Tak - zaskomlał w tym samym języku.

- Zatem pamiętaj moje słowa - i znikaj mi z

oczu!

Demon pognał w kierunku, z którego przybył.

- Ale więźniowie... -wtrąciła Semirama.

- Co z nimi? - zapytał Baran.

- On nie może uważać ich za swoją prywatną

spiżarnię.

- A dlaczego nie?

- W ręce Jeleraka muszą być oddani bez usz-

czerbku, by osobiście wymierzył im sprawiedliwość.

- Wątpię. Nie są aż tak ważni. A jeśli chodzi o

ścisłość, to trudno mu będzie wymierzyć gorszą karę.

- Mimo wszystko... oni są praktycznie jego

więźniami. Nie należą do nas.

Baran wzruszył ramionami.

- Wątpię, aby kiedykolwiek wyznaczył nam

takie zadanie. A jeśli do tego dojdzie, biorę na siebie

pełną odpowiedzialność.

Przerwał, a po chwili dodał:

- Nie jestem pewny, czy w ogóle powróci. A ty?

Odwróciła się, by ponownie spojrzeć na mroczny

background image

krajobraz za oknem.

- Nie mam pojęcia. A jeśli o to chodzi, nie

wydaje mi się, by miało to jakieś znaczenie, przy-

najmniej w tej chwili.

- A czym ta chwila różni się od pozostałych?

- Jest zbyt wcześnie. Tym razem nie ma go

dłużej niż poprzednio.

- Oboje wiemy, że coś przytrafiło mu się w Ark-

tyce.

`

- Bywał już w gorszych opałach. Jestem

pewna. Byłam tam wcześniej, pamiętasz?

- Przypuśćmy, że nigdy nie powróci?

- To akademickie pytanie, o ile Tualua nie

odzyska świadomości.

Oczy Barana zabłysły i zamrugały.

- A jeśli jutro twój pupilek wróci do zdrowia?

- Zaczekaj zatem do jutra!

Baran prychnął, odwrócił się na pięcie i maje-

statycznie podążył tam, gdzie zniknął potwór. W tym

czasie Semirama zaczęła liczyć na palcach.

Zatrzymała się na sześciu. W jej oczach pojawiły się

łzy.

background image

* * *

Kraj był górzysty, dokoła roztaczała się bujna,

wiosenna roślinność. Meliash siedział na niewielkim

pagórku, oparty o stok piecami. Przed nim stała

wbita w ziemię hebanowa różdżka. Patrzył

nieruchomo w dal. tam gdzie mgły, zaróżowione

światłem porannego słońca, przepływały nad za-

czarowaną krainą, odsłaniając coraz to nowy widok.

Był barczystym mężczyzną o brązowych włosach.

Jego pomarańczowe szaty były zadziwiająco bogate

jak na miejsce i okoliczności. Szyję zdobił złoty

łańcuch, na którym wisiał błękitny kamień w kolorze

jego oczu. Za nim kręcili się po obozowisku dwaj

słudzy przygotowując poranny posiłek. Wolno

pochylił się do przodu i położył patce na różdżce.

Nadał patrzył bezmyślnie w przestrzeń. Raz po raz

przenosił wzrok na wirujące mgły i kołyszące się fale

cieni. W końcu zamarł w bezruchu i nasłuchiwał. Po

chwili szepnął coś cicho i czekał. Odegrał tę scenę

kitka razy, a następnie wstał i ruszył w stronę

obozowiska.

background image

- Przygotuj dodatkowe nakrycie do śniadania -

nakazał służącemu ale jadła ma być dla kilku osób.

Niech będzie gorące. Zapowiada się ciekawy dzień.

Mężczyzna odburknął coś, ale wysypał warzywa

z worka i zaczął je obierać. Potem podał je drugiemu,

który wkroił je do rondla.

- Dodaj trochę mięsa.

- Ale zapasy się kończą - odezwał się mały

człowieczek z wyblakłą brodą.

- Zatem któryś z was musi dziś zapolować.

- Nie podobają mi się te lasy - zabrał głos drugi -

chudy mężczyzna o ostrych rysach i bardzo ciemnych

oczach można tu pewnie spotkać wilkołaka albo

jakiegoś zabłąkanego złoczyńcę.

- Te lasy są bezpieczne - zapewnił Meliash.

Niższy mężczyzna zaczął kroić mięso.

- Kiedy przybędzie twój gość? - zapytał.

Meliash wzruszył ramionami i odszedł, kierując

się ku wzgórzu za obozowiskiem.

- Nie potrafię ocenić, ile czasu zajmie mu podróż.

Ja...

Coś się poruszyło i tuż przed nim, obok

background image

krzywego drzewa pojawił się zielony but. Potem

drugi...

Stanął i podniósł głowę. Wysoka postać odwró-

cona była tyłem do słońca...

- Dzień dobry - powiedział, zasłaniając przed

słonecznym blaskiem oczy. Jestem Meliash,

strażnik Zakonu w tym sektorze.

- Wiem - padła odpowiedź. - Witam cię,

Meliashu!

Postać ruszyła bezszelestnie. Szczupła kobieta o

jasnych włosach i jasnej cerze, o zielonych oczach i

delikatnych rysach, odziana była w płaszcz, pas,

czarną bluzę i bryczesy. Miała na sobie skórzaną

kamizelkę, a głowę jej zdobiła przepaska w kolorze

butów. U pasa wisiały czarne, ciężkie rękawice,

krótki miecz i długi sztylet. W lewej ręce trzymała

lekki łuk bez cięciwy, wykonany z czerwonego

drzewa, którego Meliash nie był w stanie nazwać.

Rozpoznał jednak ciężki, czarny pierścień z zielonym

deseniem, który miała na drugim palcu. Nie czekając

na rozpoznawczy znak Zakonu, klęknął na jedno

kolano i pochylił głowę.

background image

- Pani Marinty... - szepnął.

- Wstań, Meliashu - odezwała się. - Jestem tu w

sprawie, w której posłużysz za świadka. Mów do mnie

Arlata.

- Chciałbym cię od tego odwieść, Arlato - rzekł,

podnosząc się - ryzyko jest ogromne.

- Podobnie jak i zysk - odpowiedziała.

- Zjedz ze mną śniadanie - zaproponował - a coś

ci o tym opowiem.

- Już jadłam - powiedziała, kierując się ku

obozowisku - ale chętnie z tobą porozmawiam.

Dotarli do drewnianego stołu po południowej

stronie ogniska i usiedli na ławie.

- Czy mogę już podawać? - spytał młodszy

sługa.

- Napijesz się herbaty? - zaproponował Meliash.

- O, tak.

Kiwnął na służącego.

- Dwie herbaty.

Zanim napój zaparzono, nalano do filiżanek i

przyniesiono, siedzieli w milczeniu, patrząc na zachód

i obserwując spowitą w mgły Krainę Przemian.

background image

Gdy delektowała się herbatą, on również pod-

niósł swą filiżankę i pociągnął łyk.

- Dobra, zwłaszcza w tak chłodny poranek.

- Świetna na każdy poranek. Doskonały napar.

Dziękuję. Dlaczego chcesz udać się do tego miejsca,

pani?

- Dlaczego? W nim tkwi moc.

- O ile wiem, posiadasz już znaczną moc, nie

mówiąc już o bogactwach o bardziej przyziemnym

charakterze.

Na jej twarzy pojawił się uśmiech.

- Myślę, że masz rację. Ale moc zaklęta w tym

niezwykłym miejscu jest ogromna. Przejąć władzę

Starszego... Możesz nazwać mnie idealistką, ale to

mogłoby dać tyle dobra. Byłabym w stanie uwolnić

świat od wielu nieszczęść.

Meliash westchnął.

- Dlaczego nie możesz być tak samolubna jak

pozostali? - zapytał. - Wiesz przecież, że część mojej

pracy tutaj polega na zniechęcaniu do takich wypraw.

Ale w tym przypadku twoja determinacja nie ułatwia

mi zadania.

background image

- Znam stanowisko Zakonu. Twierdzisz, że

Jelerak może powrócić w każdej chwili. Obecność

intruzów może wywołać incydent, w który zamie-

szany zostanie cały Zakon. Jesteś świadkiem bez

skazy, podobnie jak czterech innych przypisanych do

tego miejsca. Aby zadowolić Zakon składam

przysięgę, że działam na własną odpowiedzialność.

Czy to wystarczy?

- Technicznie, tak. Ale nie do tego zmierzałem.

Nawet jeśli uda ci się przedrzeć, zamek ma swój

własny system obronny. Agenci władcy są praw-

dopodobnie postawieni w stan pogotowia. A poza

wszystkim, poważnie wątpię, aby ktoś ze Starszych

zmuszony został do czynienia dobra, kiedy uda ci się

przejąć nad zamkiem kontrolę. Są zepsuci do szpiku

kości i najlepiej zostawić ich w spokoju. Pani, wróć

do Krainy Elfów. Okazuj miłosierdzie w prostszy

sposób. Uważam, że nawet jeśli ci się uda, przegrasz.

- Wszystko to słyszałam już wcześniej - stwie-

rdziła - i dokładnie to przemyślałam. Dzięki za twą

troskę, ale jestem zdecydowana.

Meliash pociągnął łyk herbaty.

background image

- Próbowałem odezwał się w końcu. - Jeśli

cokolwiek ci się tutaj stanie, pośpieszę ci z pomocą.

Ale niczego nie mogę obiecać.

- O nic nie prosiłam.

Dokończyła herbatę i wstała.

- Ruszam.

Meliash podniósł się z miejsca.

- Po co ten pośpiech? Jeszcze wcześnie. Później

będzie ciepłej i widniej. A może nadejdzie jeszcze

jakiś śmiałek. We dwójkę będziecie mieli większą

szansę.

- O nie! Bez względu na to, co to jest, nie mam

zamiaru się z nikim dzielić.

- Jak sobie życzysz. Chodź, odprowadzę cię na

skraj kręgu.

Ruszyli przez obozowisko w kierunku miejsca,

gdzie trawa była coraz rzadsza. Kilka kroków dalej

listowie bieliło się trupią bielą.

- Proszę - rzekł wykonując gest dłonią. - Około

dwóch mil szerokości, prawie w kształcie koła.

Najwyższe miejsce w zamku, gdzieś pośrodku. Pięciu

przedstawicieli Zakonu stacjonuje na jego obwodzie

background image

w równych odległościach od siebie - ich zadaniem jest

badanie skutków, udzielanie porad i obserwacja. Jeśli

będziesz musiała użyć czarów, przekonasz się, że nie

osiągniesz zamierzonego efektu. Moc ich będzie rosła

i malała, może całkowicie zaniknie, może coś ją

zakłócić. Być może otoczą cię stwory nieszkodliwe lub

przeciwne, może pochłonie cię sam krajobraz.

Trudno przewidzieć, jak wyglądać będzie twoja

podróż. Nie wierzę jednak, aby komukolwiek się to

udało. A gdyby nawet tak było, nic się przez to nie

zmieniło.

- Przypisujesz to wewnętrznym obrońcom?

- To bardzo prawdopodobne. Wydaje się, że sam

zamek pozostaje nienaruszony.

- Oczywiście - odpowiedziała, patrząc mu w oczy

- ale nie można wyciągać żadnych wniosków, patrząc

jedynie na stan zamku. W niczym nie przypomina on

innych budowli.

- Nigdy nie miałem pewności, choć być może

tkwi w tym jakaś prawda. Bractwo, a właściwie

Zakon, właśnie to sprawdza.

- Cóż, doskonale to wiem. Mogłam oszczędzić ci

background image

kłopotów. Czy wiesz, kto nim zawiadywał, kiedy to się

stało?

- Tak. Ktoś o imieniu Baran o Trzech Dłoniach.

Był członkiem Zakonu i cieszył się poważaniem do

chwili, kiedy przeszedł na stronę Jeleraka.

- Słyszałam o nim. Wydaje się, że jest jednym z

tych, którzy sami sięgają po władzę, gdy tylko

nadarzy się okazja.

- Być może próbował i taki był tego skutek. Sam

nie wiem.

- Myślę, że wkrótce się tego dowiem. Masz dla

mnie jakąś radę?

- Nie bardzo. Przede wszystkim, musisz za-

stosować jakieś zaklęcie ochronne.

- To już zostało zrobione.

- W czasie swej podróży zwracaj uwagę na fale

zakłóceń. Będą krążyć wokół ciebie, na zewnątrz,

nabierając siły. W zależności od intensywności mogą

przepływać obok od jednego do trzech razy. Ich

tempo to tempo przybrzeżnych fal oceanu w

pogodnym dniu. Wraz z nimi wszystko będzie się

zmieniać, a największe zagrożenie ich czarów przy-

background image

płynie na ich grzbiecie.

- Jak długo mogą trwać?

- Nie byliśmy w stanie tego określić. Mogą

zdarzyć się długie okresy ciszy, mogą pojawić się

gwałtownie jedna po drugiej. Zjawiają się bez

ostrzeżenia.

Zamilkł, a ona rzuciła mu ukradkowe spojrzenie.

Odwrócił głowę.

- Tak? - spytała.

- Gdybyś została pokonana - odezwał się - gdybyś

nie mogła się wycofać tub posunąć się naprzód, gdyby

nie udała ci się przeprawa, byłbym wdzięczny, gdybyś

zechciała skorzystać z jednego ze środków

pozostających do dyspozycji Zakonu i poinformowała

mnie o wszystkich szczegółach.

Spojrzał na stojącą obok różdżkę.

- Kiedy śmierć zajrzy mi w oczy, a będę mieć

jeszcze siłę, w twoich archiwach pozostanie jakiś ślad

- odrzekła. - A może wykorzystasz to w inny sposób, o

ile dotrze do ciebie moje przesłanie.

- Dziękuję - ich oczy spotkały się. - Mogę jedynie

życzyć ci dużo szczęścia.

background image

Odwróciła się tyłem do Krainy Przemian i za-

gwizdała cicho trzy razy.

Meliash odwrócił się i ujrzał białego konia ze

złotą grzywą, który wybiegł z lasu za obozowiskiem.

Z wysoko uniesionym łbem ruszył w ich stronę.

Meliash wstrzymał oddech na widok przepięk-

nego stworzenia.

Kiedy koń podbiegł do dziewczyny, przytuliła się

do jego łba i przemówiła doń w języku Elfów. Potem

szybko wskoczyła na jego grzbiet i po raz wtóry

spojrzała na Krainę Przemian.

- Ostatnia fala pojawiła się przed wschodem

słońca - rzucił - przez jakiś czas wszystko widać było

bardzo wyraźnie za tymi dwoma pomarańczowymi

szczytami po prawej stronie. Za chwilę ujrzysz je, tak

mi się przynajmniej zdaje.

Zaczekali, aż lekki wiatr rozwiał mgły, a ich

oczom ukazały się wyraźnie pierwsze skaliste wierz-

chołki.

- Spróbuję - zadecydowała.

- Lepiej ty niż ktokolwiek inny.

Pochyliła się do przodu i szepnęła coś cicho. Koń

background image

zatopił się w bladej krainie. Po kilku chwilach

zniknęli z pola widzenia.

Meliash zawrócił w kierunku obozu, dotykając

po drodze ciemnej różdżki. Zatrzymał się nagle,

przeciągnął po niej palcami, zmarszczył brwi i przy-

kucnął.

Otworzył skórzany mieszek przywiązany do pa-

sa, wyciągnął zeń mały, żółtawy kryształ, uniósł go ku

górze i wypowiedział kilka słów. Z jego głębi

wydobyła się twarz starca z długą brodą.

- Tak, Meliashu? - dotarły do niego słowa.

- Mam dziwne wibracje - oświadczył. - A ty? Czy

nadchodzi kolejna fala?

Stary mężczyzna potrząsnął głową.

- Nic takiego nie ma u mnie miejsca. Nie.

- Dziękuję. Wywołam Tarbę.

Wypowiedział jeszcze jakieś słowa, twarz starca

zniknęła, a na jej miejscu pojawiła się głowa ciemno-

skórego mężczyzny w turbanie.

- Co słychać w twoim sektorze? - zapytał.

- Spokojnie - odparł Tarba.

- Czy sprawdzałeś ostatnio swoją różdżkę?

background image

- Mam ją tu przy sobie. I nic.

Porozumiał się jeszcze z pozostałymi strażnikami

- starszym mężczyzną o wystających szczękach i

jasnobłękitnych oczach oraz młodzieńcem o pooranej

zmarszczkami twarzy. Ich odpowiedzi były takie

same.

Wkładając kryształ do sakiewki, po raz wtóry

ogarnął wzrokiem Krainę Przemian, ale żadna nowa

fala nie nadpłynęła. Dotknął swej różdżki i doszedł do

wniosku, że wibracje, które tak go niepokoiły,

zniknęły.

Wrócił do obozowiska, zasiadł za stołem, podparł

się pięściami i przymknął oczy.

- Czy zjesz teraz śniadanie? - spytał młodszy

sługa.

- Niech się jeszcze gotuje - odrzekł Meliash. -

Przynieś mi jednak więcej herbaty.

Po chwili rozlał trochę napoju na blat stołu i

palcami zaczął nakreślać jakieś wzory. Zamek, a

więc... Wokół niego pentagram strażników, zatem...

Wydobywające się na zewnątrz spiralne fale,

powstające przede wszystkim na zachodzie...

background image

Na rysunku pojawił się cień, więc podniósł

wzrok. Obok niego stał ciemnowłosy młodzieniec

średniego wzrostu, o ciemnych oczach i uśmiechu

przylepionym do ust. Miał na sobie żółtą tunikę i

czarne, futrzane getry. Pas i klamra jego płaszcza

wykonane były z brązu. Nosił krótką i starannie

przystrzyżoną brodę. Gdy napotkał wzrok Meliasha,

kiwnął głową i uśmiechnął się.

- Wybacz. Nie słyszałem twoich kroków -

odezwał się Meliash.

Spojrzał na służących, ale ich uwaga skupiona

była na czymś innym.

- Ale wiedziałeś o mym przybyciu?

- Z grubsza. Zwą mnie Meliash. Jestem tu

strażnikiem Zakonu.

- Wiem. Jestem Weleand z Murcave. Pragnę

przemierzyć Krainę Przemian i uzyskać prawo do

Zamku Wieczności, który leży w jej środku.

- Wieczności...?

- Niektórzy z nas znają jego nazwę.

Wymienili między sobą znak Zakonu.

- Usiądź - poprosił Meliash. - Zjedz ze mną

background image

śniadanie. Ciepły posiłek dobrze ci zrobi.

- Dziękuję, ale nie. Jadłem już.

- Czarkę herbaty?

- Wolę nie tracić czasu. Wybrałem długą drogę.

- Obawiam się, że niewiele ci o niej mogę

opowiedzieć.

- Wiem wszystko, co na ten temat wiedzieć

powinienem - odpowiedział Weleand. - Chciałbym

jedynie zasięgnąć wieści, jak duży panuje na niej

ruch.

- Jesteś dziś drugi. Pełnię tu służbę od dwóch

tygodni. Będziesz dwunastym, który chce przemie-

rzyć ten szlak. Nasze archiwa mówią o trzydziestu

dwóch takich śmiałkach.

- Czy któremuś z nich się udało?

- Nie wiem.

- Świetnie.

- Przypuszczam, że nie uda mi się zmienić twoich

planów?

- Jestem pewien, że zobowiązany jesteś do

takiego postępowania. Ale czy ktokolwiek cię po-

słuchał?

background image

- Nie.

- Masz zatem odpowiedź.

- Doszedłeś do wniosku, że moc, którą można

zdobyć, warta jest ryzyka. Co byś z nią zrobił, gdyby

ci się udało?

Weleand pochylił głowę.

- Co bym zrobił? - szepnął. - Naprawiłbym

wszystkie krzywdy. Przemierzyłbym cały świat

wzdłuż i wszerz, walcząc z niesprawiedliwością i

nagradzając cnotę. Uczyniłbym z tej krainy lepsze

miejsca do życia.

- A jaki miałbyś z tego zysk?

- Satysfakcję.

- No, cóż. Myślę, że o to chodzi. Tak, oczywiście.

Naprawdę nie chcesz herbaty?

- Nie. Muszę już ruszać. Chcę zdążyć przed

zapadnięciem mroku.

- A zatem powodzenia.

- Dzięki. Ale chwileczkę, czy wśród tych trzy-

dziestu dwóch, o których wspomniałeś, znajdował się

wysoki mężczyzna w zielonych butach, podróżujący

na metalowym rumaku?

background image

Meliash pokręcił przecząco głową.

- Nie. Nikt taki się tu nie pojawił. Jedyne buty

Elfów jakie widziałem, nosiła kobieta - i to nie tak

dawno.

- A któż to mógł być?

- Arlata z Marinty. Naprawdę? To ciekawe.

- Zapomniałem, skąd pochodzisz.

- Murcave.

- Obawiam się, że nie znam.

- To małe hrabstwo, daleko na wschodzie. Mam

swój mały udział w uczynieniu tego miejsca

szczęśliwym.

- Oby takim pozostało - stwierdził Meliash. -

Metalowy rumak, mówisz?

- Tak.

- Nigdy takiego nie widziałem. Myślisz, że może

tu nadjechać?

- Wszystko jest możliwe.

- A czym jeszcze się on wyróżnia?

- Jestem pewien, że to jeden z naszych tajemnych

braci, biegły w Sztuce. Gdyby mu się udało, trudno

sobie wyobrazić, jakie szkody mógłby wyrządzić.

background image

- Zakon nie będzie decydował, kto może podjąć

się tej próby.

- Wiem. Ale nikomu nie wolno rezygnować z

udzielenia dobrych rad wskazówek, jeśli wiesz, o co

mi chodzi.

- Myślę, że wiem, Weleandzie.

- ... a na imię ma Dilvish.

- Będę pamiętał.

Na twarzy Weleanda pojawił się uśmiech.

Sięgnął po bogato zdobioną laskę, która stała oparta o

drzewo. Meliash nie zauważył jej wcześniej.

- Muszę już ruszać. śyczę ci dobrego dnia,

strażniku.

- Nie masz żadnego wierzchowca ani zwierzęcia

pociągowego?

- Moje potrzeby są niewielkie.

- Szczęśliwej podróży. Weleandzie. Mężczyzna

odwrócił się i pośpieszył w stronę

Krainy Przemian. Nie spojrzał za siebie. Po

chwili Meliash wstał i popatrzył, jak znika we mgle.

background image

ROZDZIAŁ II

Hodgson naprężył łańcuchy. Wrzynały się w jego

dłonie i kostki, choć w ciągu miesiąca, który spędził w

więzieniu, stracił na wadze odpowiednią ilość

kilogramów. Dużym palcem prawej nogi rysował linię

na piaszczystej posadzce, łącząc ją z linią wyrytą

przez sąsiada z boku. Następnie wygiął się i zawisł w

łańcuchach, z trudem chwytając oddech.

Po przeciwnej stronie, obok wejścia, Odil - który

był niższy od pozostałych - w podobny sposób starał

się namalować figurę w swojej części diagramu.

- Pośpiesz się! - krzyknął czarnoksiężnik Derkon,

który wisiał po prawej stronie Hodgsona. - Chyba

zbliża się jeden z nich.

Dwaj pomniejsi magowie, przykuci do tej samej

ławy pod ścianą z lewej pokiwali głowami.

- Być może powinniśmy to ukryć - zasugerował

jeden z nich. - Odil wie, dokąd prowadzi jego część

diagramu.

- Tak - potwierdził Hodgson, naciągając po-

nownie mięśnie. - Ukryjcie to diabelstwo!

background image

Wyciągnął stopę i lekko wsunął kępkę słomy w

środek diagramu.

- Ale delikatnie! Niczego nie zniszczcie! Pozostali

przyłączyli się do niego, wkopując wiązki słomy

pokrywające podłogę do swoich sektorów. Odil

narysował kolejną kreskę w swej figurze. Komnata

wypełniła się niesamowitym, błękitnym blaskiem, a

blady ptak, którego nie było tam wcześniej, miotał się

między ścianami, aż w końcu znalazł wyjście i

odleciał.

Blask złagodniał, Derkon mruczał coś pod no-

sem, a Odil wyrysował kolejny znak.

- Chyba coś słyszę - odezwał się ktoś stojący po

lewej stronie, blisko drzwi.

Wszyscy zamilkli, nasłuchując; zza komnaty do-

biegł cichy brzęk.

- Odil - odezwał się szeptem Hodgson - błagam

cię...

Mały człowieczek szarpnął ponownie. Pozostali

ruszyli się, by ukryć wzór. Na zewnątrz usłyszeli

sapanie. Odil namalował parę równoległych linii,

druga była dłuższa od pierwszej, a potem ostrożnie

background image

nakreślił linię prostopadłą. Gdy skończył, opuściły go

siły, a twarz zraszały mu kropelki potu.

- Zrobione! - oświadczył Derkon. - Jeśli znaki nie

zostały zamazane, możemy spróbować.

- Dasz sobie z tym radę? - spytał go Hodgson.

- To będzie moja pierwsza przyjemność od

chwili, gdy tu przybyłem - odparł i zaczął cicho

intonować wstępne zaklęcie.

Dużo czasu upłynęło, zanim cokolwiek się

wydarzyło. Wszyscy wpatrywali się w puste łańcuchy,

w których zakuty był wcześniej mężczyzna imieniem

Joab, a za nimi rozciągała się mroczna ściana.

Derkon zakończył pierwszy etap swego dzieła i nie

mrużąc nawet swych jasnych oczu wpatrywał się

nieprzytomnie w jakiś niewidoczny punkt. Hodgson

pochylił się w jego stronę, mrucząc coś pod nosem,

jakby próbował przekazać mu część swej energii.

Pozostali przyjęli podobną postawę.

W drzwiach pojawił się niespodziewanie potwór,

który natychmiast rzucił się na przywiązanego

naprzeciwko Hodgsona. Miał czerwone ciało, gruby

ogon, kościstą posturę; łeb wieńczyły mu jelenie rogi,

background image

czerwone oczy miotały błyskawice, ciemne szczęki

miał szeroko rozwarte.

Gdy tylko dotknął środka ukrytej płaszczyzny,

wydał z siebie przeszywający ryk i cisnął się naprzód,

jakby zmagając się z niewidzialną ściana. Lśniące

zęby widoczne w stałym grymasie zazgrzytały głośno.

Derkon wypowiedział tylko jedno słowo, zdecy-

dowanie, bez emocji.

Potwór zajęczał i pogrążył się w ciemności. Jego

ciało zaczęło marszczyć się, jakby trawiły je niewi-

doczne płomienie. Wykrzywiając twarz w przera-

źliwym grymasie, zmagał się sam z sobą. Nagle

pojawił się oślepiający błysk i stwór zniknął.

Wszyscy odetchnęli zgodnym chórem. Po chwili

pojawiły się uśmiechy.

- Udało się... - rozległ się szept.

Derkon odwrócił się do Hodgsona i skinął głową,

jakby oddawał mu dworski hołd.

- Całkiem niezłe jak na białego maga. Nie

myślałem, że to może się udać.

- Sam nie byłem tego pewny - odparł Hodgson.

- Świetne widowisko - odezwał się ktoś po jego

background image

lewej stronie.

- Mamy skuteczną pułapkę na demona - rzekł

drugi.

- Skoro teraz zapewniliśmy sobie na jakiś czas

przetrwanie - powiedział Hodgson -musimy

opracować plan ucieczki i zadecydować, co potem.

- Ja chcę się jedynie stąd wydostać, zerwać z tym

wszystkim i wrócić do domu - zabrał głos Vane

stojący bliżej ławy. - Wciąż próbuję zaklęć, które

znam, by wydostać się z kajdan i wyjść na wolność.

Ale żadne z nich tu nie działa.

Siedzący po jego lewej stronie Galt pokiwał

twierdząco głową.

- Podobnie jak wy, od tygodni miażdżę najsłab-

sze ogniwo w mym łańcuchu, bo nic innego się nie

udaje - stwierdził Galt. - Zrobiłem już pewien postęp,

ale zanosi się na to, że potrzeba jeszcze kilku tygodni,

by całkowicie pękł. Rozumiem, że nikt nie zna

lepszego rozwiązania?

- Ja nie - odpowiedział Odil.

- Zdaje się, że jesteśmy ograniczeni do metod

fizycznych - doszedł do wniosku Derkon. - Wszyscy

background image

musimy nadał trzeć łańcuchy, dopóki nie przyjdzie

nam do głowy jakiś lepszy pomysł.

- A jeśli wymyślimy coś albo uda nam się zerwać

kajdany, co potem? - zauważył słusznie Hodgson. -

Czy powinniśmy uciekać? Czy może mamy pozostać

tutaj?

Czarnoksiężnik Lorman - najstarszy - milczał

przez długą chwilę w ciemnym rogu komnaty. W

końcu przemówił, a jego głos przypominał rechot

żaby.

- Tak. Musimy spróbować wyzwolić się z łań-

cuchów metodami fizycznymi. Fale Tualui niweczą

działanie magii. Nadal jednak musimy stosować

czary, bo od czasu do czasu Tualua odpoczywa i

wtedy powstają krótkie przerwy, w których może

nam się udać. Nasze położenie względem jego lochu

nie jest korzystne. Jego moc dociera tutaj, zanim

zaczyna się wirowanie. Są jednak miejsca w tym

zamczysku wolne od jego ingerencji - na przykład

długa galeria obok lochu.

- Skąd o tym wiesz? - zapytał Derkon.

- Moc, która blokuje nasze czary, nie pozbawiła

background image

mnie zdolności wyczuwania pewnych rzeczy na

innych płaszczyznach - odparł starzec. - Tyle właśnie

dostrzegłem - a nawet więcej.

- To dlaczego nic nie mówiłeś wcześniej?

- A co by nam to dało? Nie potrafię przewidzieć,

kiedy nastąpi przerwa w przypływie, ani jak długo

będzie trwała.

- Gdybyś ostrzegł nas, kiedy nastąpi przerwa,

moglibyśmy przynajmniej wypróbować naszych za-

klęć - mruknął Hodgson.

- A co potem? Wydawało mi się, że tak czy

inaczej jesteśmy potępieni.

- Mówisz o tym w czasie przeszłym - zauważył

Derkon.

-Tak.

- A zatem ujrzałeś coś, co pozwała ci mieć

nadzieję?

- Może.

- Lormanie, twoja zdolność widzenia jest o wiele

lepsza od naszej - oświadczył Hodgson. - Będziesz

musiał nam o tym opowiedzieć.

Stary mag uniósł głowę. Jego żółtawe oczy

background image

utkwione były w niewidzialnym punkcie.

- Jest takie mistrzowskie zaklęcie bardzo

skuteczne od wieków - które poniekąd scala to

miejsce.

- Zaklęcie Tualui? - zapytał Vane.

Lorman pokiwał przecząco głową.

- Nie. To nie jego dzieło. Być może wymyślił je

sam Jelerak. Tego nie wiem. Nie rozumiem go.

Przeczuwam po prostu jego istnienie. Jest bardzo

stare i w jakiś sposób wiąże to miejsce.

- Jak może nam pomóc, skoro nie jesteś pewien,

jaką spełnia funkcję?

- Nieważne, czyje rozumiemy. Co byście zrobili,

gdyby w tej chwili opadły z was kajdany?

- Poszlibyśmy do domu - odpowiedział Vane.

- Tak po prostu przez bramę? Pieszo? A iłu

strażników, niewolników, zombich i demonów za-

mieszkuje to miejsce? Nawet gdy uda wam się ich

ominąć, czy sprawi wam przyjemność spacer przez

Krainę Przemian?

- Raz ją przemierzyłem - stwierdził Vane.

- Jesteś teraz słabszy.

background image

- To prawda. Wybacz. Ciągnij dalej. Jak to

mistrzowskie zaklęcie może nam pomóc?

- Nie może. Ale jego brak - tak.

- Złamać zaklęcie, którego nie jestem pewien -

zaklęcie, które wszystko wiąże? - spytał Derkon.

- Tak właśnie.

- Jeśli się uda, może zniszczyć nas wszystkich.

Może, ale nie musi. Jeśli nie uczynimy niczego, to

zginiemy z pewnością.

- Jak mamy się do tego zabrać? - zagadnął

Derkon. - Aby je zniszczyć, musimy poznać jego

charakter.

- Wystarczy prosty, lecz zdecydowany czar.

Gdybyśmy przedarli się do tej galerii i połączyli nasze

wysiłki...

- A co właściwie przeciw niemu skierujemy? -

zadał pytanie Hodgson.

- Coś, co tuż obok przepływa z niezwykłą mocą -

emanację samego Tualui.

- Powiedzmy, że się uda - zabrał głos Derkon - i

że mistrzowskie zaklęcie zostanie przekreślone. Czy

zdajesz sobie sprawę, jakie mogą być tego skutki?

background image

- Miejsce to znane jest w starych przekazach

jako Zamek Wieczności - odezwał się Lorman. -

śaden człowiek nie zna jego pochodzenia ani wieku.

Podejrzewam, że to jest właśnie to zaklęcie ochronne.

Gdy zostanie złamane, czuję, że to miejsce rozpadnie

się wokół nas, przemieni się w kurz i żwir.

- A jak nam to pomoże? - spytał Galt.

- Nie byłoby już zamku, z którego trzeba uciekać

-jedynie gruzy i zamęt. Tualua przyjąłby na siebie

cały podmuch zwrotny, gdyż to właśnie jego moc

byłaby skierowana przeciw mistrzowskiemu zaklęciu.

Może go to wystarczająco osłabić, a emanacje znikną.

Kraina Przemian wróciłaby do dawnej świetności, a

nasze czary zadziałałyby znowu. Ruszymy,

przygotowani, by stawić czoła normalnym

wyzwaniom.

- Przypuśćmy zagadnął Hodgson że zamiast

ogłuszyć Tualuę, doprowadzimy go do wściekłości? A

jeśli zacznie niszczyć wszystko wokół siebie?

Na twarz Lormana zawitał niewyraźny uśmiech.

Wzruszył ramionami.

- Świat uboższy będzie o sześciu czarowników-

background image

rzekł. - Oczywiście, ryzyko istnieje. Pomysł o innym

rozwiązaniu.

- Używasz liczby pojedynczej - ciągnął Derkon. -

Istnieje kilka rozwiązań.

- Jeśli masz jakiś lepszy plan, zapoznaj mnie z

nim.

- W tej chwili nie mogę zaoferować niczego

lepszego - oświadczył Derkon. - Gdybyśmy mieli się

uwolnić, możemy użyć zaklęcia, o którym wspo-

mniałeś, by złamać zaklęcie mistrzowskie. Załóżmy,

że wszystko potoczy się tak, jak myślisz - przeżyjemy,

a Tualua zostanie pozbawiony mocy - wtedy ucieczka

nie ma sensu. Zdobędziemy godną pozazdroszczenia

pozycję - pół tuzina czarowników, zjednoczonych i

pełnych sił z bezradnym Starszym u naszych stóp.

Bylibyśmy głupcami, gdybyśmy nie skrępowali go

przy pierwszej okazji, tak jak każdy z nas pierwotnie

planował. Faktycznie nasze szansę na sukces byłyby

całkiem niezłe.

Lorman przeżuwał w ustach kosmyk wąsa.

- Sam też myślałem o takim toku wydarzeń -

odezwał się w końcu - i nie mam żadnych racjonal-

background image

nych zastrzeżeń. A mimo to mam silne przeczucie, że

najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić, jest czmychnąć

stąd, gdzie pieprz rośnie. Nie potrafię przewidzieć

natury zagrożenia, jeśli tu pozostaniemy, ale pewien

jestem, że będzie ono bardzo poważne.

- Przyznajesz jednak, że to tylko przeczucie,

obawa...

- Bardzo silna.

Derkon spojrzał na pozostałych.

- Co wy na to? - spytał - jeśli się wydostaniemy -

sięgamy po nagrodę czy uciekamy?

Odil oblizał wargi.

- Jeśli spróbujemy i przegramy - odezwał się -

zginiemy, albo jeszcze gorzej.

- Prawda odparł Derkon. Ale kiedyś wszyscy

staliśmy w obliczu tej samej decyzji, kiedy

indywidualnie rozważaliśmy przybycie w to miejsce i

wszyscy tu dotarliśmy. Zgodnie z moim planem nasza

pozycja będzie silniejsza, kiedy się zjednoczymy.

- Do chwili obecnej nie zdawałem sobie sprawy z

wielkości mocy Tualui - odrzekł Odil.

- To tylko zwiększa nagrodę, gdy nam się uda.

background image

- Racja...

Spojrzał na Vane'a.

- To nie jest warte takiej próby - oświadczył

Vane.

Gdy to mówił, Galt pokiwał głową.

- Hodgson?

Hodgson popatrzył na każdego z nich, zdając

sobie sprawę Jak istotny będzie jego wybór. Derkon

był uznanym uczniem najciemniejszych faz sztuki.

Podobnie było kiedyś z Lormanem, ale ten w star-

szym wieku coraz częściej się wahał. Pozostali

stanowili szary, obojętny tłumek, który nie pojmował

istoty Sztuki. Jedynie Hodgson określił się jako

wyznawca białego trendu.

- Plan twój ma zalety - zwrócił się do Derkona. -

Ale jeśli nam się uda, cele nasze będą odmienne.

Inaczej będziemy chcieli wykorzystać tę moc.

Następna walka rozpęta się między nami samymi.

Derkon uśmiechnął się.

- Konflikty między nami mogą wystąpić w każ-

dej sytuacji - zauważył. - A przynajmniej teraz mamy

okazję wszystko omówić, by nie działać pochopnie.

background image

- Wcześniej czy później pojawi się jakaś kwestia

sporna.

- Takie jest życie - rzucił Derkon, wzruszając

ramionami. - Musimy rozwiązywać nasze problemy,

jak tylko się pojawią.

- Co oznacza, że jeśli przejmiemy kontrolę, tylko

jeden z nas będzie się nią wystarczająco długo cieszyć.

- To nie musi się wydarzyć...

- Ale się wydarzy. Wiesz, że tak będzie.

- Cóż... Co należy uczynić?

- Są bardzo wiążące przysięgi, które mogą

chronić nas przed sobą oświadczył Hodgson.

Gdy wypowiadał te słowa zauważył, że twarz

Odila pojaśniała podobnie zareagowali Vane i

Lorman. Obserwując te reakcje Derkon powstrzymał

się od szyderstwa.

- Zanosi się na to. że jest to jedyny sposób, by

zapewnić pełną współpracę - odezwał się po chwili. -

śycie będzie przez to mniej ciekawe, ale z drugiej

strony, może nieco dłuższe.

Zaśmiał się.

- Dobrze. Zgadzam się, jeśli taka będzie wola

background image

pozostałych.

Galt skinął głową.

- A zatem zaczynajmy, zadecydował.

* * *

Semirama weszła do Komnaty Lochu. Brązowe

kopce były o wiele mniejsze. Łopaty stały oparte o

najbliższą ścianę. Niewolnicy opuścili wcześniej

Komnatę. Baran przebywał w gabinecie Jeleraka,

próbując odtworzyć ze zbutwiałych tomów zapom-

niane zaklęcie.

Wolno ruszyła na skraj lochu. Tuż pod nim

błyszczała nieruchoma talia wody. Raz jeszcze

rozejrzała się po komnacie. Potem pochyliła się do

przodu i wydała z siebie ostry, wibrujący dźwięk.

Z mrocznej powierzchni wynurzyły się ostrożnie

długie macki. Po chwili coś odpowiedziało jej w tym

samym, egzotycznym języku.

Zaśmiała się cichutko i przysiadła na skraju

szczeliny, spuszczając w dół nogi. Zanuciła serię

ćwierkotów, milknąc od czasu do czasu, nadsłuchując

odpowiedzi. Długa macka uniosła się ku górze,

background image

opierając się delikatnie na jej nodze. Pieszcząc ją,

wynurzyła się coraz bardziej.

* * *

Arlata z Marinty wolno jechała na swym wierz-

chowcu. Gdy tylko minęła pomarańczowe szczyty,

wzmógł się wiatr i od czasu do czasu ze wzmożoną

siłą zarzucał jej płaszcz na twarz i krępował ruchy

ramion. W końcu ściągnęła go pasem. Kaptur

nasunęła nisko na twarz, osłaniając oczy, i przewią-

zała go mocno. Wokół niej rozwiewały się mgły, ale

widoczność, zamiast się poprawiać, stawała się coraz

gorsza, gdyż tumany kurzu i piachu unosiły się ku

górze. Kraina zaczęła nabierać brązowej barwy, więc

postanowiła znaleźć schronienie pod niską krawędzią

pomarańczowej skały.

Oczyściła swój strój z ziaren piachu. Jej wierz-

chowiec parsknął i pogrzebał nogą w ziemi. Wokół

rozległa się seria delikatnych dźwięków dzwonka.

Spojrzała w dół i dostrzegła coś błyszczącego u

podnóża skały. Zaintrygowana zeskoczyła z konia i

sięgnęła po kawałek, który tężał najbliżej końskiego

background image

kopyta. Podniosła złamany kwiat z żółtego szkła i

utkwiła w nim wzrok.

W tym momencie zawodzenie wiatru przeszło w

śmiech. Podnosząc wzrok Arlata ujrzała ogromną

twarz uformowaną z piaskowego wiru unoszącego się

tuż przed jej kryjówką. Wielkie, przepastne usta

wykrzywione były w niezwykłym grymasie. Oczodoły

wypełniała czarna pustka. Wstając zauważyła, że

twarz od podbródka do czoła zmieszanego z

wirującym kurzem przewyższała ją znacznie.

Wypuściła z rąk szklany kwiat, który rozbił się u jej

stóp.

- Kim jesteś? - zapytała.

W odpowiedzi wycie wiatru wzmogło się jeszcze

bardziej, oczy zwęziły się, a usta przybrały kształt

koła. Wydawało się, że teraz wszystkie dźwięki

wydobywają się z nich niczym z komina.

Chciała zakryć uszy, ale coś ją powstrzymało.

Twarz ruszyła w jej kierunku. Była całkiem prze-

zroczysta. Zostawiła za sobą coś błyszczącego. Arlata

przywołała swe zakiecie ochronne i zaczęła

przepędzać stwora.

background image

Twarz rozpadła się na kawałki i został po niej

tylko wiatr.

Arlata wsiadła na konia i zaczerpnęła łyk napoju

ze srebrnej flaszki, która zwisała z prawej strony

delikatnego, zielonego siodła. W chwilę później była

już w drodze. Minęła drucianą klatkę, z której wy-

stawała prawa ręka i głowa skrystalizowanego

szkieletu wystawionego na działanie szalonych

wichrów.

Przedarła się przez rzekę ognia i ponownie za-

trzymała się u podnóża żelaznej ściany.

* * *

- Podaj do stołu! - zażądał Meliash. - Jestem

głodny.

Sam zasiadł na ławie i zaczął spisywać wydarze-

nia minionego ranka w swym dzienniku. Słońce stało

już wysoko, dzień był upalny. Tuż nad jego głową

para brązowych ptaszków wiła swe gniazdo. Kiedy

przyniesiono strawę, odsunął dziennik i zabrał się do

jedzenia.

Kończył właśnie drugi półmisek, gdy poczuł

background image

wibracje. Ponieważ w Krainie Przemian nie były one

niczym niezwykłym, nie przerwał jedzenia i zanurzył

kawał zwykłego chleba w tłustym sosie. Dopiero gdy

ptaki uciekły w popłochu, a wibracje przeszły w serię

regularnych dźwięków, podniósł wzrok, otarł wąsy i

popatrzył w tym kierunku. Na wschód. Zbyt mocne

jak na końskie kopyta, a jednak...

To były uderzenia kopyt. Wstał. Pozostali

podeszli cicho do obozowiska, ale taka dyskrecja nie

była konieczna. Ktokolwiek to był, przedzierał się

przez leśne poszycie niczym ślepa niszczycielka siła.

śadnej delikatności, ani krzty finezji...

Dostrzegł mroczną postać między drzewami,

która zbliżając się do obozowiska, zwolniła kroku.

Ogromna. Bardzo potężna jak na konia...

Dotknął kamienia zawieszonego na szyi i zrobił

krok naprzód.

Nagłe mroczna postać zatrzymała się, nadal

pozostając w ukryciu drzew. Kiedy Meliash zobaczył

jeźdźca zeskakującego z cienistego rumaka, ruszył ku

niemu w ciszy. Mężczyzna kierował się dużymi

krokami w stronę obozu, bezszelestnie...

background image

Meliash stanął i zaczekał, aż wynurzy się z lasu.

Był wysoki, szczupły, jasnowłosy; płaszcz i buty miały

kolor zieleni. Gdy się zbliżył, na rozpoznawczy znak

odpowiedział przeciw-gestem, który nie był w użyciu

od stuleci. Meliash rozpoznał go tylko dlatego, że

jedną z jego pasji była historia.

- Zwą mnie Meliash - odezwał się.

- A mnie Dilvish. Jesteś strażnikiem na zakaza-

nym terenie?

Meliash uniósł brew i uśmiechnął się.

- Nie wiem, skąd przybywasz - rzekł- ale nikt nas

tak nie nazywa od pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu

łat.

- Naprawdę? - zdziwił się jego rozmówca. - Czym

teraz jesteśmy?

- Zakonem.

- Zakonem?

- Tak. Krąg Czarodziejów, Czarowników i

Czarnoksiężników spowodował takie zamieszanie, że

w końcu nazwa została zmieniona. Obecnie nie

wypada używać starych określeń.

- Będę pamiętał.

background image

- Czy chciałbyś zjeść ze mną posiłek?

- Cudownie - wykrzyknął Dilvish. - To była

długa podróż.

- Skąd? - zapytał Meliash, gdy ruszyli w kie-

runku obozu i stołu.

- Z wielu miejsc. Ostatnio z dalekiej Północy.

Przysiedli na ławie, a wkrótce podano strawę.

Meliash zabrał się ochoczo do jedzenia, jakby od

dawna nie miał nic w ustach. Dilvish nie pozostawał

w tyle.

- Twoje słowa, twój strój i wygląd - odezwał się

Meliash, kiedy skończyli - świadczą o rodowodzie

Elfów. Wiem jednak, że twoi rodacy nie mieszkają na

Północy.

- Sporo podróżuję.

- ... i zdecydowałeś się tu przyjechać, by sięgnąć

po moc.

- Jaką moc?

Meliash opuścił łyżkę i bacznie przyglądał się

jego twarzy.

- Nie żartujesz? - szepnął po chwili.

-Nie.

background image

Meliash zmarszczył brwi i podrapał się po skro-

niach.

- Obawiam się, że nie całkiem cię rozumiem -

rzekł. - Czy przybyłeś tu, aby odbyć podróż do zamku

znajdującego się - wykonał gest ręką -w środku tego

pustkowia?

- Zgadza się - odpowiedział Dilvish, odłamując

kolejny kawałek chleba. Meliash wyprostował się.

- Czy wiesz, po co tu jestem?

- Myślę, że po to, by zahamować działanie

zaklęcia, które wywołało to zjawisko - padła

odpowiedź. - By powstrzymać działanie zaklęcia.

- Dlaczego uważasz, że to wszystko przez

zaklęcie?

Teraz zakłopotał się Dilvish. W końcu wzruszył

ramionami.

- A czy może być coś innego? - odparł. - Jelerak

został ranny już wcześniej - na Północy. Przybył tu,

by wylizać swe rany. Ukuł to zaklęcie, by broniło go,

aż odzyska pełnię sił. To może być nieśmiertelne

zaklęcie. Bractwo - o, przepraszam - Zakon nie chce,

aby wymknęło się spod kontroli, gdyby miał tam

background image

wyzionąć ducha. I to dlatego tu jesteśmy. Tak

przynajmniej myślę.

- To ma sens - odparł Meliash. - Ale jesteś w

błędzie. Rzeczywiście to miejsce jest jedną z jego

warowni. Gdzieś w środku żyje jeden ze Starszych -

pradawny krewny Starszych Bogów o długich

mackach. Na imię ma Tualua. Jelerak przez długi

czas sprawował nad nim kontrolę, wykorzystując

jego moc do swych własnych celów. Nie wiemy, czy

Jelerak jeszcze tam przebywa. Wiemy tylko, że

Tualua najwyraźniej postradał zmysły a jeśli wierzyć

tradycji, stan ten nie jest niczym niezwykłym dla jego

rodzaju. Obecnie jego zajęcie stanowi wpatrywanie

się w Krainę Przemian.

- Jak możesz być tego tak pewny?

- Zakon zdołał ustalić, stosując wyrafinowane

środki, że zjawisko, którego byłeś świadkiem, wynika

z emanacji istoty magicznej samej w sobie, a nie z

jakiegoś określonego zaklęcia. W dzisiejszych czasach

zdarza się to bardzo rzadko, dlatego powołaliśmy te

placówki.

- Nie jesteś tu po to, by je kontrolować w razie,

background image

gdyby się uwolniło i stało się zagrożeniem na szerszą

skalę?

- Oczywiście, to także.

- Nie jesteś tu po to, aby użyć go jako pułapki na

Jeleraka?

Meliash poczerwieniał.

- Zakon zawsze zajmował neutralne stanowisko

w stosunku do Jeleraka - oświadczył.

- A jednak nie pozwoliłeś mu na powrót do

Lodowej Wieży, trzymając przeciwko niemu w re-

zerwie Ridleya.

Meliash przybrał srogą minę i uważnie spojrzał

na Dilvisha. Nagle zanurzył prawą dłoń w przepast-

nych szatach i wydobył garść złotego pyłu, którym

cisnął w kierunku Dilvisha. Ten, rozpoznawszy ową

substancję, stał nieruchomo, uśmiechając się.

- Aż tak bardzo się denerwujesz? - zauważył. -

Widzisz, że zachowuję mą postać. Jestem tym, kim

jestem a nie Jelerakiem w przebraniu.

- A zatem skąd wiesz o wydarzeniach w Lodowej

Wieży?

- Jak już wspomniałem, bawiłem ostatnio na

background image

Północy.

- To zdarzyło się na Północy - ciągnął Meliash -

działo się bez wiedzy Zakonu. Było dziełem grupy

indywidualnych jego członków, którzy działali na

własną rękę. W tej sprawie również pozostajemy

neutralni.

Dilvish parsknął śmiechem.

- Oszczędzając siły na coś poważniejszego? -

spytał.

- Niezwykłe trudno jest zorganizować grupę

pełnych temperamentu indywidualistów, którzy

zajęliby stanowisko w jakiejś sprawie. Mówisz tak,

jakbyś sam nie należał do nas. No właśnie, przeka-

załeś mi bardzo stary znak - znak, który wyszedł już z

obiegu.

- Nie było mnie przez długi czas. Ale kiedyś

natężałem do Bractwa, zajmując dobre, choć po-

mniejsze stanowisko.

- Nadał mnie zadziwiasz. Chcesz przejechać

przez ten niebezpieczny teren, by dotrzeć do niebez-

piecznego miejsca. Każdy, kto wybrał się w tę podróż,

uczynił to w nadziei, że może uda mu się pokonać

background image

Tualuę - bo nie panuje już nad swymi zmysłami, bo

Jeleraka tam nie ma lub jest zbyt słaby, aby się

bronić. Władza nad tym magicznym jestestwem

rzeczywiście dałaby ogromną moc. A jednak nie o to

ci chodzi?

- Nie - padła odpowiedź.

- To już coś. Czy obrażę cię, pytając, jaki jest

twój cel? Prowadzę takie badania...

- Przybyłem, by zabić Jeleraka.

Meliash utkwił w nim wzrok.

- Jeśli nie chcesz odpowiadać, nie będę, oczywi-

ście, cię zmuszał - zaczął.

- Już odpowiedziałem rzekł Dilvish, podnosząc

się z miejsca. - Jeśli on tam jest, stawię mu czoła. Jeśli

nie, wyśledzę jego miejsce pobytu i spróbuję znowu.

Odwrócił się w stronę lasu.

- Dzięki za posiłek - rzekł.

Poczuł na ramieniu dłoń Meliasha.

- Wierzę ci - usłyszał. - Ale nie jestem pewien, czy

zdajesz sobie sprawę, co cię czeka. Załóżmy, że uda ci

się przedrzeć, znajdziesz się w środku i gdzieś go

dopadniesz. Nawet osłabiony, jest

background image

najniebezpieczniejszym czarownikiem na świecie.

Rozerwie cię na strzępy, zamieni w pył, zaczaruje,

wypędzi. Nikt, kto stanął w obliczu jego gniewu, nie

przeżył.

- Już doświadczyłem jego gniewu, teraz chcę,

żeby on doświadczył mojego.

- Trudno mi w to uwierzyć.

Dilvish strząsnął dłoń Meliasha.

- Wierz lub nie. Wiem, co mam robić.

- Myślisz, że magia Elfów okaże się wystar-

czająca?

- Być może mam coś silniejszego.

- Co? - zapytał Meliash, ruszając za nim.

- Powiedziałem wszystko, co było konieczne -

odparował Dilvish. - Raz jeszcze dziękuję za

poczęstunek. Muszę już ruszać.

Meliash zatrzymał się, patrząc, jak gość znika w

lesie. Wydawało się, że dobiegło stamtąd kilka słów -

poznał głos Dilvisha. Odpowiedzi, które padły, miały

o wiele niższy ton. Z lewej strony usłyszał ciężki

tupot, a przez moment dostrzegł Dilvisha

dosiadającego wielkiej, czarnej bestii. W tej właśnie

background image

chwili padł na nią promień światła - zdała się być cała

ze stali.

Uderzenia stały się bardziej gwałtowne. Otoczyli

obozowisko i ruszyli w kierunku Krainy Przemian.

Wróciwszy do stołu Meliash pogrzebał w skó-

rzanej sakiewce. Zasiadł na ławie, wyciągnął kryształ

i położył go przed sobą na woreczku. Mówił coś cicho

i zdecydowanie. Zaczekał chwilę, potem powtórzył te

same słowa. Po chwili przerwy zaczął od nowa.

Zanim skończył, kryształ pojaśniał, ukazując

długą, chudą twarz pokrytą zmarszczkami, przy-

ozdobioną bielą z góry i dołu. Czarne, przebiegłe oko

mrugało obok martwego bielma. Twarz przybrała

srogą minę. Usta poruszyły się. Meliash usłyszał:

Tak?

- Czy przeszkodziłem ci, Rawk?

- W rzeczy samej - odezwał się jego rozmówca,

oglądając się za siebie. - Czego chcesz?

- Sprawa Zakonu. To, czym się teraz zajmuję...

- Wymaga sprawdzenia archiwów.

- Obawiam się, że tak. Rawk westchnął.

- W porządku. Ona to sprawdzi. Co chcesz

background image

wiedzieć?

Meliash uniósł dłonie. Wykonał gest.

- Był kiedyś przeciw-znak na nasz sygnał roz-

poznawczy - powiedział.

- Wszystko było wtedy o wiele młodsze - padła

odpowiedź. - Pamiętam...

- Jeśli przypomnisz sobie dokładnie, kiedy ten

znak był używany, chcę, abyś sięgnął do archiwum i

sprawdził listę wszystkich członków z tego okresu.

Sprawdź, czy mieliśmy brata o imieniu Dilvish -Elfa. -

Jednego z niższych kręgów. Jeśli tak, czy popadł w

jakąś skrajność? Czy jest tam jakaś wzmianka o

metalowym koniu czy podobnej bestii? Chciałbym

wiedzieć o nim wszystko.

Rawk wyczarował gęsie pióro, zamachał nim i

coś pośpiesznie zapisał.

- Dobrze. Zrobię to i wrócę do ciebie.

- Jeszcze coś.

- Tak.

- Jeśli już się za to bierzesz, sprawdź przy

okazji, co mamy na temat naszego obecnego członka -

Weleanda z Murcave.

background image

Znów gęsie pióro.

- Zrobię to. Ten pierwszy zabrzmiał jakoś

znajomie. Nie wiem dlaczego.

- Dowiedzmy się zatem.

- Jak wygląda sytuacja na zewnątrz?

- Nic się nie zmieniło.

- Świetnie. Może się ustabilizuje.

- Mam wrażenie, że nie.

- Zatem powodzenia.

Kryształ pociemniał.

Meliash schował go i podążył przed siebie, by

spojrzeć na krainę spowitą mgłami, które prze-

słaniały zamek. Samotny jeździec na jakimś ciężkim i

czarnym zwierzęciu odjeżdżał w dal, znikając za

horyzontem.

background image

ROZDZIAŁ III

Black zatrzymał się. Dilvish wyjrzał spod

zielonego szala, który okalał połowę jego twarzy,

położył prawą dłoń na rękojeści miecza i odwrócił

głowę.

- Co się stało? - zapytał.

- Nic. To coś mniej namacalnego - odpowiedział

rumak.

- Czy to coś, czym powinienem się zająć.

- Nie. Wykryłem drobne fale rzeczywistości

napływające w naszym kierunku. Musimy zaczekać.

To szybko przejdzie obok nas.

- Co by się stało, gdybyśmy nie zaczekali?

- Pozostałby z ciebie jedynie popiół.

- Zaczekamy. To dobrze, że wyczuwasz takie

rzeczy.

- W takim miejscu jak to moje umiejętności nie

muszą być przecież doskonałe. Wiesz przecież, że to

nie są zwyczajne czary.

- A zatem Meliash miał rację?

- Tak. To emanacje istoty magicznej.

background image

- Tytko jedna osoba może je poznać?

- Tak mówią...

Dilvish poczuł nagły przypływ ciepła, a

krajobraz przed nim zafalował i zachwiał się. Po

chwili wiatr ucichł, a powietrze stało się bardziej

przejrzyste. Dilvish dostrzegł błyszczące iglice,

ciemne, przesuwające się kształty, skrawki błękitnej

ziemi tub skały, szybujące w powietrzu piaskowe

stwory, fontanny krwi - wszystko w oddali, wszystko

w ułamkach sekund - i nie był w stanie stwierdzić, czy

było to złudzenie czy rzeczywistość. Po chwili fala

minęła. Wiatry ciągnące za sobą tumany kurzu

zatarły cały widok.

- Przytul się do mnie mocno! - wykrzyknął

Black.

Pomknęli naprzód z niewyobrażalną szybkością.

- Po co ten pośpiech? - zawołał Dilvish, gdy

przemierzali martwą z gorąca krainę, ale jego słowa

pochwycił wiatr i poniósł gdzieś dalej.

Nabierali prędkości, aż Dilvish musiał przechylić

się nisko i zacisnąć z całej siły oczy. Wiatr był teraz

jednym potężnym ryzykiem. Po jakimś czasie zupe-

background image

łnie ucichł.

Dilvish zaczął wspominać wcześniejsze przygody,

które przeżył od chwili powrotu - od piekielnych ogni

do wilgotnej, zielonej krainy, w której zmierzch

zmagał się z tęczą. Zdawało mu się, że słyszy śpiew

przy akompaniamencie starego instrumentu,

pradawną pieśń, którą zapomniał dawno temu.

Śpiewała drobna, jasnowłosa kobieta o zielonych

oczach. Dookoła roztaczał się zapach dzikich

kwiatów...

Wycie wiatru wdarło się w jego myśli. Zwalniali.

Podniósł głowę. Po chwili otworzył oczy.

Wspinali się pod górę, a kroki Blacka stawały się

coraz wolniejsze. Wkrótce przystanęli na szczycie

wzgórza pod świecącym niebem. Wiatr ucichł.

Dookoła przesuwała się mgła, tworząc w niektórych

miejscach białą kipiel. Wydawało im się, że stoją na

wyspie otoczonej morzem piany. Daleko przed nimi

wznosił się Zamek Wieczności, maleńki jak szkic w

różu, lawendzie, szarości i półcieniach - w ukośnym

świetle poranka.

- Po co ten pośpiech? - zapytał Dilvish.

background image

- Fal było więcej - padła odpowiedź. - Musiałem

się przedostać, zanim kolejna z nich dotarła do tej

strefy.

- Ach tak. Zatem możemy tu chwilę odpocząć i

wybrać najlepszą trasę.

- Ale nie za długo. Ten wierzchołek może zaraz

wybuchnąć, stając się błotnistym wulkanem. Wy-

brałem już kolejny etap naszej podróży, niezbyt

jednak długi. Myślę, że podczas schodzenia trzeba się

trzymać prawej strony. Tam będzie najjaśniej.

Dilvish poczuł wibracje dochodzące z dołu.

- Lepiej będzie, jak zaraz ruszymy.

- Przyjrzyj się Zamkowi Wieczności - odparł

Black, patrząc przed siebie.

Dilvish ponownie skierował wzrok w tamtą stro-

nę.

- Miejsce wyrwane z czasu - ciągnął Black. -

Zawsze pragnąłem go zobaczyć.

Podziemne wstrząsy stały się coraz silniejsze.

- Och... Black...

- Zbudowany przez Starszych Bogów w jakimś

tajemniczym celu; ma, jak powiadają, okrążać cały

background image

czas; zmienny, tak słyszałem, ale niezniszczalny...

- Black?

- Co takiego?

- Ruszaj!

- Wybacz mi - powiedział. - Zachwyciłem się.

Estetyka.

Opuszczając łeb, Black zanurzył się we mgłę

otaczającej stok. Jego oczy żarzyły się niczym węgle.

Ziemia trzęsła się teraz miarowo, a przed sobą Dilvish

spostrzegł pojawiające się szczeliny, które poszerzały

się w mgnieniu oka. Wydobywały się z nich słupy

dymu i mieszały z mgłą. Dokoła nich znów hulał

wiatr, ale nie był tak silny jak poprzednio.

Skacząc między potężnymi głazami w kształcie

kostek, w sposób bardzo niezwykły jak na konia,

Black zjechał wolno na prawą stronę, tam gdzie teren

był bardziej płaski, a mgła opadała miarowo. Dotarł

do nich huk potężnej eksplozji, a z nieba spadł deszcz

gorącego błota. Jednak tytko nieliczne krople zdołały

ich dosięgnąć.

- W przyszłości - zauważył Dilvish - wołałbym

trzymać się z data od takich rzeczy.

background image

- Przepraszam - bąknął Black. - Przerwano mi w

tak pięknym momencie.

Przeskoczył przez płot z płomieni, które wy-

strzeliły w górę tuż przed nim, i przez jakiś czas

galopował wzdłuż czarnej, wrzącej rzeki, przez

kanion, w którym wrzaski, zbyt przeraźliwe, by

uznać je za ludzkie, wypełniały powietrze. Nad

brzegiem rzeki kołysały się czarne kwiaty, sycząc i

prychając. Drobiny światła unosiły się nad czarną

wodą i odpływały w dat, by eksplodować cichymi

trzaskami i wydobywać z siebie niezdrowy odór

pośród fontanny iskier. Ziemia drżała nieprzerwanie,

a ciemna woda wylewała się z brzegów, plamiąc skały

i piasek smolistą powłoką. Jakiś skrzydlaty stwór o

małpiej twarzy przeleciał nad nimi. Był wielkości

ogromnego ptaka, wydobywał z siebie przedziwne

piski, szpony miał rozcapierzone. Dilvish ciął go

kilkakrotnie, ale stwór wymykał się spod ostrza. W

końcu zbyt blisko podleciał do łba Blacka. Ten zionął

weń ogniem, rzucił ofiarę na ziemię i rozdeptał.

Rzeka zniknęła w wypełnionej parą grocie, którą

przeszywało echo szlochów. Ziemia rozstąpiła się

background image

niespodziewanie, Black przeskoczył rozpadlinę. Ze

zgrzytem zwarła się tuż za nimi, a z lewej strony

spadła na nich lawina piachu i kamieni. W odległej

gardzieli kanionu jarzyły się błękitne ognie. Dilvish

owinął się szczelnie płaszczem, a Black przyśpieszył

kroku. Gdy tak pędzili, Dilvish trząsł się z zimna, a

nie z upału, którego oczekiwał. Spojrzał w dół.

zauważył, że zarówno on, jak i Black przybrali

intensywną kobaltową barwę. Poczuł, jak jego

zesztywniałe kończyny stają się coraz bardziej kru-

che.

- To minie! Za chwilę będzie po wszystkim! -

krzyknął Black.

I rzeczywiście, wszystko minęło gdzieś na

wysokości spowitego w żółtej chmurze nasypu, ale

chwila ta trwała dość długo. Stali teraz trzęsąc się w

ochronnym kręgu, wzniesionym przez Blacka.

Zarówno barwa, jak i poczucie odrętwienia powoli

mijały. Wiatr w tym miejscu był bardzo słaby.

Dilvish poruszał palcami i pomasował ręce i ramiona.

- To była ta łatwiejsza część - odezwał się Black.

- Mam nadzieję, że to żart.

background image

Black zarysował ziemię kopytem.

- Nie odparł. Obawiam się, że bliżej środka

emanacje są silniejsze.

- Czy masz jakiś specjalny plan ataku w tej

strefie?

- Nałożyłem na nas wszystkie zaklęcia ochronne,

jakie znam - powiedział - i jest to jedyna linia obrony.

Tualua jest znacznie silniejszy ode mnie i każde

bezpośrednie z nim zetknięcie może je stłumić. Muszę

liczyć na mój refleks, szybkość oraz naszą wspólną

siłę i pomysłowość.

- Tego właśnie się obawiałem.

- Jak dotąd służyły nam dobrze.

- Zatem dlaczego kręcimy się dookoła?

- Nie kręcimy się.

- Myślę, że tak.

Black uniósł łeb i spojrzał przez mgły. Ziemia

pod nimi wydawała się wystarczająco twarda, ale...

- Chyba coś się dzieje - przyznał w końcu. -

Wydaje mi się, że skała, która jest najdalej, zmienia

swe położenie. Zaryzykuję maleńkie zaklęcie. Być

może nie zadziała, może zemści się na nas albo jego

background image

skutek będzie odwrotny od zamierzonego. Chciałbym

wzniecić wiatr, aby rozjaśnić krajobraz - muszę

spojrzeć na naszą sytuację z lepszej perspektywy.

- Ruszaj!

Dilvish przywiązał się i czekał. Black mruczał coś

w mabrahoring. Błędna lawina, która ich zalewała,

ucichła, na parę chwil obrała jednolity kierunek i

zniknęła. Minęło kilka minut i z prawej strony

nadleciał silny wicher. Black zamilknął. Teraz obaj

stali nieruchomo wpatrzeni przed siebie.

Powoli pogrążony we mgle nasyp zaczął

poruszać się w lewą stronę. W jego głębi pojawiło się

słabe, migające światełko. Migocące plamy stawały

się coraz cieńsze, ale płynąca para natychmiast je

pochłaniała.

Na ich oczach wszystko to zerwało się z uwięzi i

odpłynęło w dal, odsłaniając ciemny krajobraz pod

słonecznym niebem...

Zdawało się, że porusza się wszystko wokół

odległego zamku, który stał odsłonięty, cały w

łososiowych i pomarańczowych barwach. Tylko

niektóre rzeczy poruszały się szybciej od pozosta-

background image

łych...

Posuwali się w prawo. Krajobraz roztaczający

się tuż przed nimi również płynął w prawą stronę,

wzniesienia znajdujące się dalej dryfowały szybciej.

Jednak widniejące na horyzoncie błyszczące skały i

szkliste drzewa gnały w stronę lewą.

- Nie rozumiem - zaczął Black.

Ziemia zmarszczyła się. Teren, na którym od-

poczywali, niski i płaski, wznosił się teraz ku górze.

Dilvish, będąc wyżej od Blacka, zauważył to pierwszy

i zrozumiał.

- O Boże! - wykrzyknął.

Przed nimi w oddali pojawił się ogromny,

okrągły otwór. Dokoła niego owijał się krajobraz i

tworząc spiralę wkręcał się do środka; obdarzone

niezwykłą plastycznością skały i krzaki, kłody

drewniane i odpadki ciągnęły do tej potężnej, czarnej

dziury, wirowały nad nią, by w końcu zniknąć nad jej

brzegami wraz z całą powierzchnią ziemi.

- To wygląda jak wodny wir... - zauważył

Dilvish, odwracając głowę i spoglądając za siebie.

Tam także wszystko poruszało się w przeciwnym

background image

kierunku. Tylko...

- Przynajmniej jesteśmy bliżej zewnętrznej kra-

wędzi niż środka - stwierdził. - Ale zmykajmy stąd

szybko.

Black cofnął się i wzniósł przednie nogi. Po

chwili opadł ciężko na ziemię i zwrócił łeb ku północy.

Ruszył, przełamując krąg, który ich osłaniał.

- To może nam pomóc - odezwał się. - Unosimy

się na zachód w kierunku obracającego się brzegu. Do

czasu, kiedy opuścimy ten niespokojny teren,

zbliżymy się nieco do naszego celu.

Przyśpieszył kroku.

- Brzmi to obiecująco - zauważył Dilvish ale

zastanawiam się...

- Nad czym?

- Kiedy zbliżymy się do krawędzi, do miejsca,

gdzie kończy się ta platforma, a zaczyna twardy

grunt...

- Tak. Wiem, o czym myślisz.

Black poruszał się jeszcze szybciej.

- Ta czarna, kręta linia przed nami... - zauważył

Black, przyśpieszając. - Wydaje się, że ziemia tam

background image

wrze.

Popędzili w kierunku ciemnej wstęgi. Mijały ich

pojedyncze pasma mgieł. Do ich uszu dotarł niski,

przeszywający ryk.

- To chyba jest wystarczająco szerokie.

- Tak.

Dosięgały ich wibracje. Przed nimi kipiała rzeka

kruszonych skał i ziemi, skwiercząc jak wrząca fosa.

Gdy podjechali bliżej, dźwięki stawały się coraz

głośniejsze. Teren zaczął się obniżać, kołysać się i

Black zatrzymał się w odległości piętnastu kroków od

miejsca, w którym zaczynało się wrzenie.

Dilvish zeskoczył z konia i wolno ruszył naprzód.

Zachwiał się, ale odziane w elfie buty stopy poruszały

się z niesamowitą precyzją, pomagając mu utrzymać

równowagę. Przez centrum turbulencji przemknęła

wielka kłoda, poruszając się na szczycie

horyzontalnej lawiny. Uderzyła w wolno posuwający

się kamień. Z głuchym łoskotem ustawiła się pionowo

i na jego oczach rozpadła się w drzazgi. Dilvish

pochylił się i podniósł kamień wielkości ludzkiej

głowy. Rzucił go przed siebie. Podskoczył kilka razy,

background image

zanim wyładował na grzbiecie silnej fali powietrza.

Dilvish odczekał chwilę, dopasowując swój krok do

wyniosłości terenu. Potem chwycił kolejny głaz i z

tym samym efektem powtórzył swój wyczyn. Zrobił

krok naprzód. Obok niego przeleciało kilka

większych kamieni. Spojrzał w górę, w lewą stronę,

tam, gdzie wzdłuż horyzontu przesunął się z lewa na

prawo zamek. Po dwóch kolejnych krokach

przystanął.

- Może ci się uda - zawołał Black - jeśli

wybierzesz odpowiedni moment. Ja będę uważał na

kamienie, które ułatwią ci przejście i zawołam cię.

Elfie buty poniosą cię same.

Dilvish kiwnął głową i odwrócił się.

- Nie - odezwał się, dosiadając rumaka. -Musimy

trzymać się razem.

- To za daleko, abym zdołał przeskoczyć.

- Zatem poczekamy, aż pojawi się coś więk-

szego.

- To ryzykowne. Ale to chyba jedyne wyjście.

Niech będzie.

Black ponownie stanął na tylnych nogach i spoj-

background image

rzał w górę rzeki.

- Nie widzę nic odpowiedniego.

Zrobił pełen obrót.

- Widzę teren, który opuściliśmy. Znajduje się

znacznie bliżej tego otworu.

- A ja widzę, jak zbliża się wielki głaz.

Black obrócił się i stanął na czterech nogach.

Zamek pojawił się teraz przed nimi i przesunął się

powoli w prawą stronę.

- Chwyć mnie mocno - polecił Black. - Jeśli

upadnę, spróbuj zeskoczyć ze mnie i idź pieszo!

Black ustawił się naprzeciw ciemnej i mruczącej

rzeki gruzu. Ziemia pod nimi wznosiła się, to znów

opadała. Dilvish pochylił się i aż do bólu zacisnął nogi.

Odwrócił głowę w lewą stronę. Usłyszał z daleka

potężny grzmot przypominający śmiech olbrzyma.

Dostrzegł spadający z nieba deszcz płomieni,

znikający gdzieś za horyzontem. Teraz Zamek

Wieczności lśnił niczym ametyst. Ziemia zakołysała

się łagodnie. Rozległ się dźwięk potężnego gongu

uderzonego kilkakrotnie. Po nim nastąpił głośny

trzask, jak gdyby rozpadła się ściana pełna okien.

background image

Ciemna rzeka płynęła z łoskotem i hukiem.

- Oto jest - obwieścił Black.

Dilvish dojrzał na wpół wynurzony głaz, z tru-

dem pokonujący zakręt, posuwający się w ich

kierunku...

Spróbował ocenić jego szybkość. Zamknął oczy i

otworzył je po chwili. Obok przewinęło się pasemko

mgły.

- Teraz! - wrzasnął Black.

Po chwili gnali przed siebie. Dilvish pomyślał, że

ruszyli za wcześnie. Wydawało się, że kamień pojawił

się na moment, by za chwilę zanurzyć się jeszcze

bardziej. Jego powierzchnia nie gwarantowała

punktu oparcia nawet najbardziej zręcznym

stopom...

Szybowali w powietrzu.

Podświadomie Dilvish ponownie przymknął

oczy. Zaszczekał zębami. Czuł, jak ciało Blacka

skręca się, miał wrażenie, że zsuwają się, spadają.

Otworzył oczy i zdał sobie sprawę, iż raz jeszcze

szybują w powietrzu. Zacisnął szczękę.

Uderzyli w twardą powierzchnię i pędzili dalej.

background image

Dilvish wyprostował się i odetchnął, zdając sobie

sprawę, że przez cały czas wstrzymywał oddech.

Znajdowali się na południowy zachód od zamku i

gnali przez skalistą równinę, wśród dymiących

szczelin.

Black przystanął, gdy wspięli się na kamienisty

pagórek, i spojrzał za siebie.

- Nieźle - rzekł. - Nie byłem pewien.

Za moment ruszył w stronę dalszych stoków,

trzymając się prawej strony.

- Zastanawiam się, gdzie to wszystko przepada -

mruknął Dilvish.

- Co?

- Te śmieci wciągane w dziurę.

- Myślę, że zostaną wyrzucone w innym miejscu -

odparł Black, przyśpieszając kroku, gdy dotarli na

piaszczysty teren.

- Pokrzepiająca myśl.

Gdy tytko dotknęli piaszczystej przestrzeni, roz-

legł się jakiś szelest. Małe, czarne, ruchliwe istoty

pojawiły się niespodziewanie; Dilvish dostrzegł je

podświadomie. Wyrastały wokół niczym nieprze-

background image

rwane chwasty. Piasek przed nimi zakołysał się, a na

jego powierzchni pojawiły się większe i zwinniejsze

wersje tych istot, wijąc się ku górze.

- To pałce! - wykrzyknął Dilvish, sam do siebie.

Black nie zareagował, pędząc dalej, kiedy potęż-

ne, purpurowe dłonie próbowały ich dosięgnąć,

kołysząc się i wysuwając się wyżej. Deptał po nich, a

jego metalowe kończyny wyrywały się z ich uścisków,

podczas gdy stawały się coraz wyższe, dłuższe,

pokryte włosami niczym łodygi. Dilvish poczuł, jak

coś ociera się o jego prawą stopę. Chwycił miecz i

zaczął wymachiwać nim w dół, obcinając zachłanne

palce, które podeszły za blisko. Black spuścił łeb i

zionął ogniem, paląc przed sobą ziemię. W kotlinach

unosiła się mgła, ale zatrzymywała się przy gruncie.

Pod jasnobłękitnym niebem powietrze było czyste,

jedynie na zachodzie unosiło się kilka kłębów chmur.

Zamek, stojący teraz nieco bliżej, błyszczał, jak

gdyby ogień słonecznego światła odbijał się we

wszystkich szybach.

Dilvish spływał kroplistym potem, tnąc mieczem

na obie strony i ścinając dłonie, które wyrastały

background image

przed nim jak las. Zbliżyli się do skraju pola, gdzie

ziemia zapadała się gwałtownie za niską, wydmową

granicą. Kiedy podjechali bliżej, ziemia napęczniała,

a najpotężniejsza dłoń próbowała się z niej uwolnić.

Dilvish zauważył, że kroki Blacka stają się coraz

dłuższe, a kości pod jego kopytami chrupią i pękają z

trzaskiem. Ostatni odcinek przelecieli prawie w

powietrzu. Black trzymał łeb wysoko w górze, a jego

ognie straciły na siłę. Ogromna dłoń wyrosła na

środku drogi.

Dilvish wiedział, co się stanie, zanim opuścili

ziemię i zatoczyli łuk w powietrzu. Black przy-

szykował się do skoku, a dłoń ogromniała. Dilvish ciął

w najbliższe palce, czując jak ostrze napotyka opór i

zatapia się głęboko. Ręka zacisnęła się nagle w zwartą

pięść, ustępując im całkowicie z drogi. Krwawiący

kikut palca upadł na ziemię i potoczył się w dół

wydmy.

Zjeżdżali ze stoku. Jego krawędź była bardziej

stroma niż się spodziewali. Dilvish zesztywniał,

widząc twardą, gładką i lśniącą powierzchnię, zanim

kopyta Blacka stuknęły w ziemię. Był to bok

background image

wielkiego, kulistego zagłębienia, na dnie którego

parowała spokojna sadzawka. Powietrze wypełniały

opary siarki, a w żółtawej wodzie pływało coś, co

przypominało rozkładający się ludzki tułów i inne

skrawki, niegdyś prawdopodobnie wypełnione

życiem.

Kiedy uderzyli w połyskującą powierzchnię, ko-

pyta Blacka wyśliznęły się spod niego i Dilvish

przewrócił się na lewą stronę. Podskoczył unikając

zmiażdżenia, cofnął się i stoczył w dół, trzymając w

dłoni miecz.

Elfie buty dotknęły powierzchni. Dilvish odzy-

skał równowagę. Wysunął lewą rękę i przerzucił ją

nad prawym ramieniem, obejmując lewy bok Blacka.

Black zsuwał się nadał, Dilvish poczuł, że za

chwilę pękną mu golenie. Zaparł się stopami, schował

miecz do pochwy, przekręcił się i obiema dłońmi

chwycił Blacka. Ten pociągnął go za sobą i Dilvish

zwalił się jak długi.

Raz jeszcze poruszył stopami, odzyskując czucie,

przykucnął, nie wypuszczając Blacka z uścisku.

Tymczasem przednie kopyta Blacka poruszyły się

background image

gwałtownie, tworząc wyżłobienia. Głową naprzód

wierzchowiec ześlizgiwał się w stronę sadzawki.

Dilvish przesuwał swój uścisk, zmieniając kolej-

no dłonie, po lewym boku i grzbiecie Blacka, aż

wreszcie złapał go za szyję. Nie zatrzymał się do

momentu, kiedy znalazł się przed swym zsuwającym

się ogierem. Jego elfie buty zaciskały się przy każdym

kroku, gdy tylko próbował podtrzymać napierający

ciężar. Ramiona i uda napięły się do granic

wytrzymałości, kości trzeszczały, ale Black zaczął

zwalniać, ruchy jego przednich kończyn stały się

bardziej stabilne, a siła każdego nacisku staranniej

ukierunkowana.

Odór sadzawki narastał drażniąc jego nozdrza.

Dilvish spojrzał za siebie i dostrzegł, że przebyli

większą część stoku. Nie obejrzał się ponownie, lecz

podwoił swe wysiłki na rzecz utrzymania równowagi.

Prawe przednie kopyto Blacka zapadło się i

utknęło, rysując głęboko gładką powierzchnię, z

której wydobył się potężny deszcz szklanych

cząsteczek. Po chwili utknęło jego lewe kopyto, a

Dilvish dźwignął się z całej siły. Black stanął na obu

background image

nogach, choć jego zad wlókł się po ziemi. Próbował

ruszyć się, grzebiąc ostatecznie w podłożu. Dilvish

chwycił go za szyję, zaparł się nogami, naprężając się

to w przód, to ku górze.

Black zatrzymał się, podniósł zad i zastygł w bez-

ruchu. Dilvish powoli odpoczywał, złapał głęboki

oddech i zakasłał, gdy niezdrowe opary wdarły się do

płuc.

- Nie rób ani jednego kroku w tył - ostrzegł

Black.

- Dilvish spojrzał za siebie.

W miejscu oddalonym o krok zachlupotały cicho

pieniste wody. Dilvish wzdrygnął się. Zauważył, że na

środku sadzawki rzeczywiście unosiły się resztki

ludzkiego ciała. Tu i ówdzie widać było gołe kości. Tu

woda była nieco ciemniejsza. Widział, jak ciało

rozkłada się na jego oczach. Odwrócił wzrok.

- Co teraz? - spytał Black. - Nie znam żadnego

zaklęcia, które pomogłoby w sytuacji takiej jak ta.

Dilvish uśmiechnął się słabo i rzucił okiem na

szlak, który przebyli.

background image

- Nie możemy się zastanawiać. Musimy wybrać

trudniejszy wariant - zauważył. - Pozwól mi zbadać tę

gładką powierzchnię.

Oderwał powoli dłoń od szyi Blacka, wypros-

tował się i wyciągnął miecz. Zrobił kilka kroków w

lewo, uniósł miecz i zamachnął się, przeszywając

gładką, pochyłą taflę. Ostrze zagłębiło się na kilka

cali, a wokół pojawiły się liczne rysy na szerokość

dłoni.

- To może się udać - obwieścił Dilvish - jeśli

zrobię kilka punktów oparcia, może zdołasz się

obrócić i podnieść.

- Uczyń to - odezwał się Black - a ja postaram się

znaleźć własne punkty oparcia. W tej chwili czuję się

lekko zawieszony w powietrzu.

- Tak - odparł Dilvish, kaszląc. - Nie rób nic, co

wymaga ruchu.

Odwrócił się i ponownie zaatakował stok. Posy-

pały się odpadki.

Po kilku minutach posiekał torowisko długości

ośmiu stóp, kierując się w prawo od Blacka.

- I jak to wygląda? - zapytał.

background image

- Kiedy się wydostanę, poczuję się podniesiony

na duchu i ciele - odparł Black. - Przypuszczam, że

najlepiej będzie, jeśli ruszymy po linii prostej, w

prawo.

- Chyba masz rację - odpowiedział Dilvish,

chowając miecz i stając po lewej stronie Blacka. -

Będę wypychał cię ku górze. Najpierw prawe kopyto.

Chwycił Blacka i otoczył ramieniem jego szyję.

- Powiedz, kiedy będziesz gotów!

Bardzo ostrożnie Black uniósł prawe kopyto i

wyciągnął je, powoli obracając ciało. Postawił nogę

na odległej ścieżce i przeniósł nań cały ciężar swego

ciała.

- Teraz kolej na prawdziwy test.

Podniósł lewą nogę. W mgnieniu oka Dilvish

poczuł narastający opór. Kiedy Black wyprostował

kończynę, Dilvish napiął wszystkie mięśnie. Oddech

palił mu nozdrza. Powoli kończyna lądowała na

pobliskiej ścieżce. Ciężar jednak nie ustawał. Black

unosił właśnie tylnią lewą nogę i próbował postawić

ją w pustym zagłębieniu. Gdy tylko mu się udało,

poruszył prawą nogą.

background image

- Jeszcze dwa kroki... - szepnął, przesuwając

prawą tylną nogę na ścieżkę.

- Teraz...

Dilvish podtrzymywał ześlizgującego się rumaka,

próbującego stanąć na ścieżce. Black zrobił kilka

kroków naprzód, a Dilvish westchnął, zakasłał i

wyciągnął się.

- Dobrze - powiedział Black. - Dobrze.

Dilvish obwiązał szalem nos i usta, stając z boku

Blacka, między nim a sadzawką. Black przesuwał się

w stronę ścieżki.

- Co teraz? - spytał Dilvish.

- Nie bój się! Patrz.

Prawe przednie kopyto Blacka mignęło w

powietrzu, drążąc potężną dziurę w lśniącej tafli.

Lewe kopyto wylądowało nieco wyżej. Podciągnął się

i znowu poruszył lewą nogą. Wkrótce jego tylne nogi

znalazły się w wyżłobionych zagłębieniach.

- Muszę ci podziękować - odezwał się, przesu-

wając w przód kopyto.

Dilvish oparł prawą dłoń na grzbiecie Blacka

i dopasował się do jego wolnego kroku.

background image

- Chyba niebo pociemniało podczas naszego

pobytu na dole - zauważył.

- Emanacje są teraz bardzo silne - stwierdził

Black. - Ale nie czuję, aby w tę stronę płynęły jakieś

zmienne fale.

- Co to znaczy?

- Prawie wszystko.

Gdy tak posuwali się ku górze, niebo stawało się

coraz ciemniejsze, oblane szarzejącym światłem. Po

kilku minutach usłyszeli krótki, przeraźliwy pisk

dochodzący z góry, a po krawędzi zsuwała się

mroczna postać, wysoko, po lewej stronie.

- Ależ to człowiek! - wykrzyknął Black.

Palce Dilvisha wylądowały na biodrach.

- Tutaj! - wrzasnął.

Zerwał pas i rzucił przed siebie, a dzięki

ciężarowi masywnej sprzączki pas wylądował

dokładnie na drodze spadającego człowieka. Obok

przeleciał długi kij, uderzając Dilvisha w ramię.

- Łap! - ryknął.

Mężczyzna obrócił się i chwycił lewą ręką za pas

tuż nad sprzączką. Dilvish zebrał siły i przekręcił się,

background image

podczas gdy ten drugi ześlizgiwał się obok.

- Nie puszczaj! - krzyknął mężczyzna, ściskając

pas, gdy jego ciało zatoczyło łuk.

- Nie mam zamiaru tracić dobrego pasa po to

tylko, by ujrzeć człowieka w kwaśnym dole - odparł

Dilvish przez zaciśnięte zęby, czując teraz ciężar tego

drugiego. - Poza tym ściemnia się i niewiele bym

zobaczył - stwierdził, wyciągając mężczyznę i

chwytając go za rękę.

W dole, nad sadzawką pojawił się zielonkawy

błysk, a po chwili uniosła się oślepiająca fontanna

iskier.

- Moja laska! - zajęczał mężczyzna, spoglądając

przez ramię. - Moja laska! Nie masz pojęcia, ile

zawierała sztuczek, jakie siły w sobie mieściła!

- Założę się, że twoje życie jest więcej warte -

zauważył Dilvish, zawiązując sobie na szyi pas i

chwytając mężczyznę za rękę.

Na powierzchni sadzawki, która przybrała teraz

zieloną barwę, pojawiły się ogromne bąble, a opary

przyprawiały o zawrót głowy.

Mężczyzna zdobył się na uśmiech.

background image

- Oczywiście masz rację - stwierdził, a jego buty

zsuwały się w dół, gdy tylko próbował odzyskać

równowagę. W jednej chwili z jego ust posypał się

stek wyzwisk. Dilvish słuchał z podziwem, gdyż nawet

w czasach swej służby wojskowej nie znał nikogo, kto

mógłby mu dorównać.

- Zdołałeś przekląć bogów, o których zapomnieli

nawet kapłani zauważył z trwogą w głosie, w czasie

gdy mężczyzna zrobił małą przerwę i zakasłał. -

Tylko Sztuce zawdzięczam to, że mogę cię stąd

wyciągnąć. Nie próbuj się podnosić. Pociągnę cię tam,

gdzie czeka mój rumak.

Dilvish przeciągnął mężczyznę przez stok; uno-

sząc jego rękę okrytą żółtą materią i przerzucając ją

przez ramię, pomógł mu dosiąść Blacka. Tuż za nimi,

w zmąconej sadzawce, rozległa się seria drobnych

eksplozji.

- Nie próbuj szukać jakiegoś oparcia - poradził

Dilvish. - Pochył się, a my cię zawieziemy. Niech

twoje stopy wloką się po ziemi.

Mężczyzna patrzył przez chwilę na Dilvisha i

skinął głową.

background image

Dilvish i Black przystąpili do wspinaczki. Po

ciemnym niebie przesuwały się pasemka mgieł. Stok

pod ich stopami zadrżał łagodnie, a w sadzawce

nastąpił kolejny wybuch. Black zatrzymał się w po-

łowie drogi i zaczekał do końca eksplozji.

- To właśnie twoja laska - zwrócił uwagę Dilvish.

Mężczyzna zazgrzytał zębami i coś mruknął.

Kopyta Blacka zazgrzytały na szklistej powierz-

chni.

- To było jak umowa z uczciwym bankierem

odezwał się w końcu mężczyzna. Przez łata

inwestowałem w nią moc, nawet gdy nie było takiej

potrzeby. Zdawałem sobie sprawę, że bez niej zamek

będzie trudniejszy do zdobycia.

- To smutne - stwierdził Dilvish. - Dlaczego tak

bardzo zależy ci na zamku?

Mężczyzna rzucił mu krótkie spojrzenie.

Podchodzili do granic, przystając kilkakrotnie

po drodze i czekając, aż miną sporadyczne wstrząsy

dochodzące z dołu. Kiedy Dilvish spojrzał za siebie,

ujrzał jedynie deszcz zielonej piany, która sięgała

jednej trzeciej zagłębienia. Tu powietrze było bar-

background image

dziej przejrzyste, a z północnego zachodu wiał lekki

wiatr.

Równym krokiem przeszli ostatni odcinek i

dotarli do grani. Kiedy stanęli na trwałym gruncie,

Dilvish opuścił szał na szyję i odpiął pas. Black

wypuścił smugę dymu. Mężczyzna, którego uratowali,

czyścił swe czarne, futrzane sztylpy. Stali teraz

naprzeciw zamku, który wyglądał niczym atramen-

towa statuetka na tle ciemnego nieba. Słońce świeciło

słabym blaskiem jak unoszący się w przestworzach

księżyc.

- Jeśli nie stłukłem lub nie zgubiłem moich

manierek, napijemy się wina i wody - powiedział

Dilvish, obchodząc Blacka z prawej strony.

- Doskonale.

- Zwą mnie Dilvish.

- A ja jestem Weleand z Murcave i zaczynam

zastanawiać się nad tym miejscem.

- Co masz na myśli?

- Myślałem, że Tualua, który tam żyje, dostał

kolejnego ataku szaleństwa - tu zrobił gest ręką - i

dokonał tego wszystkiego dzięki swej nieokiełznanej

background image

energii i marzeniom.

- Chyba tak.

- Nie.

- A zatem?

- Nie wszystkie urojenia są śmiertelne - nawet

jego. Nie wszystkie są wyrafinowane. Ten pas wokół

zamku wydaje się być starannie zaplanowaną serią

śmiertelnych pułapek ochronnych, a nie pijanym

urojeniem ograniczonego pół-boga.

Dilvish podał mu manierkę, a ten pociągnął z

niej długi łyk.

- Dlaczego i jak jest to możliwe? - zapytał.

Weleand opuścił manierkę i zaśmiał się.

- Znaczy to, przyjacielu, że ktoś przejął już tam

władzę. Stworzył to wszystko, by trzymać nas z

daleka do czasu, kiedy umocni swe panowanie.

Dilvish uśmiechnął się.

- Albo gdy odzyska swą moc - rzekł. - Zmęczony,

ranny Jelerak również mógł zbudować taką obronę,

by osaczyć swych wrogów.

Weleand pociągnął kolejny łyk i przekazał

manierkę. Otarł usta dłonią i pogłaskał się po

background image

brodzie. Być może jest tak, jak mówisz, ale...

- Co?

- Ale ja uważam inaczej. To prastare sztuczki.

Zaczerpnąłby mocy i wrócił do zdrowia. Potem nie

miałby potrzeby takich szaleństw.

Dilvish napił się z butelki i powoli skinął głową.

- To może być prawda, o ile nie jest krańcowo

wyczerpany albo nie stracił panowania nad rzeczy-

wistością. To nic nowego, że uczeń występuje przeciw

swemu mistrzowi.

Weleand utkwił wzrok w zamku.

- Znam tytko jeden sposób, aby dowiedzieć się,

kto w nim panuje - odezwał się w końcu.

Wsunął dłonie w kieszenie sztylp i zaczął

wędrówkę w kierunku zamczyska. Dilvish wsiadł na

Blacka i wolno ruszył za nim. Pochylił się do przodu i

szepnął jedno słowo:

- Wrażenia.

-Ten człowiek - odparł cicho Black - może być

bardzo potężnym białym czarownikiem udającym

kogoś groźnego. Z drugiej strony, może być tak

czarny jak moja skóra nie wierzę, aby był kimś

background image

pośrednim. Pewny jestem jego mocy.

Gdy tak jechali, wzmógł się wiatr, a z ziemi

uniosły się mgły. Posuwali się w kierunku skalnego

lasu pełnego wysokich, bielonych kamieni o

nieregularnych kształtach. Kiedy do niego wjechali,

umilkły odgłosy na sypkim proszku pokrywającym

ziemię, który od czasu do czasu unosił się wokół nich

niczym śnieżna zamieć. Szalejący wśród skalistych

wież wiatr śpiewał wysokim, drżącym tonem. W cie-

niach monolitów dzwoniły szklane kwiaty. Weleand

ciężkim krokiem posuwał się naprzód, lekko

przygarbiony. Dookoła szczytów wiły się serpentyny

bladych mgieł. Gdzieś w powietrzu pojawiły się małe

punkciki białego i pomarańczowego światła, które

wirowały i przeszywały przestrzeń lotem strzały. To

wszystko przypomniało Dilvishowi jego ostatnią

wyprawę ku dalekiej północy, choć tu temperatura

nie była tak niska. Dwadzieścia kroków przed nim

powiewał brązowy płaszcz Weleanda. Nagle

mężczyzna zatrzymał się, obrócił się w prawą stronę i

wybuchnął śmiechem.

Dilvish podjechał bliżej i wybałuszył oczy. W gó-

background image

rze kamiennej ścieżki, pokrytej częściowo rzadkim

pyłem, widniała zawilgocona, człekopodobna postać

wsparta na obu kolanach i prawej ręce; lewa dłoń

była uniesiona, a na pociągłej twarzy malowało się

zdumienie. Dilvish zbliżył się nieco i zauważył, że

pozorna wilgoć była w rzeczywistości jednolitym,

szklanym połyskiem z delikatnym odcieniem błękitu.

Dostrzegł też, że spodnie tej postaci spuszczone były

do kolan.

Dilvish pochylił się do przodu i dotknął wyciąg-

niętej dłoni.

- Szklany monument człowieka załatwiającego

swą naturalną potrzebę? - odezwał się.

W odpowiedzi usłyszał chichot Weleanda.

- On nie był kiedyś szklanym pomnikiem - rzekł

Weleand. - Spójrz na jego twarz! Gdybyśmy mieli

kawałek mosiężnej płytki, moglibyśmy wyryć napis:

,,Złapany z opuszczonymi spodniami, kiedy powiały

wichry".

- Znane ci są te zjawiska? - spytał Dilvish.

- Eliminacja czy wichry?

- Mówię poważnie. Co się tu wydarzyło?

background image

- Zdaje się, że Tualua - lub jego pan - włączył do

swych zapasów bardziej kruche aspekty trans-

formującego wichru. Na początku świata wichry

takie były zjawiskiem powszechnym - oddech

pijanego bóstwa? - i pozostawiły tak osobliwe

artefakty, które czasami odkopywane są na pus-

tyniach Południa. Bywają niekiedy zabawne - jak ten

lub jak para odkryta pod Kaladeshem, obecnie

znajdująca się w kolekcji Lorda Hyelmota z

Kubadabu. Napisano o tym kilka książek - dziś nie

ma ich w obiegu - które katalogują...

- Dość! - wykrzyknął Dilvish. - Czy można coś

zrobić dla tego biedaka?

- Nie, zaraz powieje kolejny wicher i

retransformuje go. To mało prawdopodobne. Jeśli

chcesz mieć jakąś pamiątkę, nie krępuj się. On jest

bardzo kruchy. O tu, pokażę ci.

Wyciągnął dłoń w kierunku ucha postaci. Dilvish

złapał go za przegub.

- Nie. Niech tak zostanie.

Weleand wzruszył ramionami i opuścił rękę.

- Przynajmniej pocieszający jest fakt, że ktoko-

background image

lwiek za tym stoi, ma poczucie humoru zauważył.

Odwrócił się na pięcie, wsunął ręce do kieszeni i

ruszył przed siebie.

Dilvish i Black kroczyli za nim. Mijały długie

chwile, wokół dryfowały światła wiatr nieprzerwanie

ciągnął swą pieśń.

- Black! Skręcaj w lewo!

- Co się stało?

- Rób, co mówię!

Black skręcił natychmiast, prześlizgując się mię-

dzy dwiema bladymi iglicami, okrążając trzecią.

Stanął.

- W którą stronę?

- W lewo. Jeszcze bardziej. Ujrzałem to w blasku

światełka. Chyba to widziałem... Teraz prosto przed

siebie, potem w prawo. Z powrotem.

Przemykali się wśród cieni. Weleand zniknął im

z oczu. Z góry spłynęło światło, minęło ich, tran-

sformując groteskowy, skalisty stos w coś innego,

lśniącego i jasnego...

- Na Boga! - wrzasnął Dilvish, zeskakując na

ziemię i rzucając się w tamtym kierunku. - To

background image

niemożliwe...

Pochylił się jeszcze bardziej, wbijając wzrok w

cień, który okalał postać.

- To...

Wyciągnął dłoń i ostrożnie, niezwykle delikatnie

dotknął twarzy i przesunął po niej palcami.

Przepłynęło koło nich następne światełko, skacząc to

w górę, to w dół, drgając bez końca. Black, który

prawie zawsze w takich momentach stał nieruchomo,

przestępował teraz z nogi na nogę.

Światełko uspokoiło się i raz jeszcze poszybowało

ku górze.

- ...ona! - złapał oddech Dilvish, kiedy blask padł

na pieszczoną przez niego twarz.

Upadł na kolana i kilkakrotnie pokłonił się.

Potem uniósł wzrok, zmarszczył brwi i zmrużył oczy.

- Ale jak to możliwe tutaj - po tyłu tatach?

Black mruknął coś niewyraźnie i posunął się

w przód.

- Dilvishu - powiedział - co to takiego? Co się

stało?

- W poprzednim życiu, zanim rzucono na mnie

background image

klątwę - zaczął swą opowieść Dilvish -zanim...

Kochałem elfią damę - Feverę z Miraty. Stoi tu przed

nami. Ale jak to możliwe? Minęło tyle czasu, a ta

Kraina Przemian jest świeżej daty... A ona się nie

zmieniła. Ja... Nie rozumiem. Co to za szalony

wybryk losu spotkać kogoś, wobec kogo porzuciło się

wszelką nadzieję właśnie tutaj, zamarzniętą na wieki?

Zrobiłbym wszystko, by ją odzyskać.

Kiedy tak mówił, punkcik światła odpłynął, choć

tuż obok padł snop bladego, księżycowego blasku.

Pozostałe światła dryfowały w oddali, a w ich stronę

posuwał się przedziwny cień.

- Wszystko? Czy powiedziałeś wszystko? -

usłyszał głęboki, znajomy głos Weleanda.

Mężczyzna podszedł bliżej, w pół-świetle wydał

się jeszcze wyższy. Stanął w środku trójkąta utwo-

rzonego przez Dilvisha, Blacka i posąg.

- Myślałem, że powiedziałeś kiedyś, iż nic nie

można uczynić - odezwał się Dilvish.

- To prawda, w normalnych warunkach - od-

powiedział Weleand i dotknął zamarzniętego ra-

mienia kobiety, która stała, trzymając rękę na uździe

background image

lśniącego rumaka, i patrzyła przed siebie. - Ale biorąc

pod uwagę twą niezwykłą ofertę...

Jego lewa dłoń wystrzeliła w powietrze i wylądo-

wała na szyi Blacka.

Black wydał z siebie jęk, stanął dęba, a w oczach

rozpaliły się ognie. Ręka Weleanda przesunęła się po

jego piersi i zatrzymała się na drżącej nodze.

- Znam cię! - wrzasnął Black, a z jego pyska

wystrzeliła mała błyskawica, padła z dala od

Weleanda i zwęgliła kawałek ziemi.

Black zamarł w bezruchu, a ognie w jego oczach

wygasły. Skórę pokrywał mu teraz szklisty blask.

Dziewczyna westchnęła i upadła obok konia. Rumak

zarżał cicho i poruszył kopytem.

Weleand natychmiast minął Blacka, spojrzał na

żywy obraz i chwytając rogi swego płaszcza pochylił

się w ukłonie.

- Według życzenia - odezwał się z uśmiechem. -

Jeden może zająć miejsce drugiego. Lordzie Dilvishu

- a w tym przypadku byłem w stanie dorzucić konia

tej damy. Sam tego chciałeś. Jak mówią, przysługa za

przysługę...

background image

Dilvish rzucił się ku niemu, ale mężczyzna uniósł

się nagle w górę, niczym na wietrze i pofrunął w

stronę skalistych wież. Jego rozłożony płaszcz

przypominał wielkie, ciemne skrzydło. Weleand

skierował się na północny wschód i zniknął z widoku.

Dilvish podszedł do Blacka, który stał na tylnych

nogach niczym posąg z czarnego lodu, i wyciągnął ku

niemu dłoń. Black zakołysał się i runął.

background image

ROZDZIAŁ IV

Baran z Blackwold przechadzał się po małej

komnacie. Na stole pod ścianą leżało kilka starych

ksiąg. Wszystkie przedmioty osobistego użytku leżały

rozrzucone na podłodze, a on spacerując nie

spoglądał na ziemię.

W wykutej z żelaza misternej ramie wisiało

długie zwierciadło o szarawym blasku. Rama pokryta

była figurkami ludzi i zwierząt zmagających się z

dziką naturą. W głębi zwierciadła unosił się

wydłużony, złoto-pomarańczowy kształt, niczym ryba

w cienistym stawie. Nie było to odbicie żadnego z

przedmiotów znajdujących się w pokoju.

- Nakazuję ci mówić odezwał się niskim głosem

Baran. - Miałeś wielką szansę zbadać mechanizm

działania zwierciadła. Opowiedz mi o tym!

Zza szkła doleciał go dźwięczny, prawie radosny

głos.

- To jest bardzo skomplikowane.

- Wiedziałem o tym wcześniej.

- Chcę powiedzieć, że wiem, jak działa, ale nie

background image

rozumiem jego skutków, użyte zaklęcia są niezwykle

wyrafinowane.

Zdawało się, jakby postać wypływała na

powierzchnię. Stawała się coraz większa. Odwróciła

się. Ciało przesłonięte miała lśniącą, wydłużoną

głową, która wyciągała się tak, by wypełnić całe

lustro trójkątne oczy, skóra pokryta złotą łuską, małe

usta nad drobnym, szpiczastym podbródkiem; pod

szerokim czołem wyrastały trzy niewielkie różki,

ukryte nieco w miękkiej, falującej grzywie piór i pło-

mieni.

- Proszę, uwolnij mnie! - padła prośba. - To

przechodnia brama z jednego miejsca w drugie. Nic

więcej nie mogę ci powiedzieć.

Baran stanął, podniósł głowę i splótł ręce na

plecach. Popatrzył i uśmiechnął się.

- Spróbuj - rzekł. - Spróbuj opisać mi jego

mechanizm obronny. Każdy strażnik, którego w nim

osadziłem, by strzegł jego działania, znikał po kilku

dniach. Dlaczego?

- Trudno mi nawet przypuszczać. Obecnie za-

klęcia znajdują się w stanie uśpienia, czekając na

background image

właściwy klucz. A jednak wydaje się, że z jego głębi

dobywa się jakiś ruch, jakby poruszono coś bardzo

lodowatego, by oczyściło zablokowaną drogę.

- Czy ty potrafisz ją zablokować?

- Tak.

- Co byś zrobił, gdyby pojawiła się taka lodowa

istota?

- Gdybym tu był, broniłbym się przed nią

własnym ogniem.

- Czy taka obrona byłaby skuteczna?

- Nie mam pojęcia.

- Proszę, nie wnikaj już w ten aspekt zaklęcia i

powiedz mi, jak je zniszczyć.

- Niestety! To za głęboko.

- Zaklinam cię na wszystkie imiona, które cię tu

sprowadzają, pozostań w głębi zwierciadła. Nie

pozwól, aby ktokolwiek lub cokolwiek dotarło do tego

miejsca lub je opuściło. Broń się z całych sił i mocy

przed lodową istotą, gdyby tylko chciała cię zniszczyć

albo wypędzić.

- A zatem nie uwolnisz mnie?

- Jeszcze nie tym razem.

background image

- Błagam cię: rozważ swą decyzję. Tu jest bardzo

niebezpiecznie. Nie chcę skończyć tak jak inni, którzy

już nie żyją.

- Chcesz mi powiedzieć, że zwierciadło nie może

być blokowane przez dłuższy czas?

- Boję się, że tak właśnie jest.

- A zatem wytłumacz mi pewną zagadkę, jako że

uważają cię za mędrca: nie tak dawno temu, w

Lodowej Wieży, ktoś o imieniu Ridley zdołał

zablokować zwierciadło, takie jak to, na zawsze. W

jaki sposób udało mu się pokonać jego moc?

- Nie wiem. Może wykorzystał strażnika o wiele

potężniejszego ode mnie, aby użył swej energii

przeciwko działaniu lustra.

- To niewykonalne. Użyta moc musiałaby być

przeogromna a jego umiejętności niezwykle

wyrafinowane.

- A jednak tak się mogło stać. Nawet w moim

królestwie słyszy się o kimś takim.

Baran potrząsnął głową.

- Nie wierzę, by takie zdolności i moc były w jego

zasięgu. Kiedyś go znałem.

background image

- Ja nie.

Baran wzruszył ramionami.

- Słyszałeś mój rozkaz. Pozostań we wnętrzu i

blokuj działanie klucza. Jeśli zginiesz, zadanie to

przejmie twój następca. Może brakuje mi takich

zdolności lub mocy, lecz w nadmiarze znajdę takich

jak ty.

- Nie możesz tego zrobić! - zaskomlał.

Dookoła rozległo się ogłuszające łkanie.

- Milcz! Wracaj w głąb i rób, co ci nakazałem.

Twarz zawirowała, skurczyła się i zniknęła,

stając się punkcikiem zwierciadła. Baran zaczął

zbierać swe magiczne instrumenty i chować je do

skrzyń, komód i szuflad.

Kiedy pokój został uprzątnięty, przyniósł kosz i

nocnik z ozdobnej szafy stojącej przy małym okienku.

Umieścił oba przedmioty przed lustrem i jednym

kopnięciem ustawił przy nich niewielką ławkę.

Przeszedł przez komnatę i odryglował drzwi.

- Ty - odezwał się, otwierając je. - Wchodź!

Młody niewolnik odziany w bezbarwną tunikę,

sztylpy i sandały wszedł bokiem do pokoju, roz-

background image

glądając się niepewnie.

Kiedy Baran dotknął jego ramienia, skulił się ze

strachu.

- Nie skrzywdzę cię, jeśli wykonasz zadanie.

Przygotowałem wszystko dla twej wygody.

Pociągnął go w stronę ławki.

- W koszu znajdziesz jedzenie i wodę. Jest też

nocnik, gdyż pod żadnym pozorem nie wolno ci

opuszczać tego miejsca.

Młody mężczyzna pokiwał szybko głową.

- Spójrz w to lustro i powiedz mi, co widzisz.

- Pokój, panie. I nas...

- Spójrz głębiej. Jest tam coś, czego nie ma tutaj.

- Masz na myśli ten mały, jasny punkcik,

poruszający się w tyle?

- Dokładnie. Nie możesz spuścić go z oka. Gdy

tylko zniknie, musisz przyjść do mnie i powiedzieć mi

o tym natychmiast. Nie wolno ci zasnąć - później

przyślę drugiego niewolnika, aby cię zastąpił, zanim

dopadnie cię zmęczenie. Rozumiesz?

- Tak, panie.

- Masz jakieś pytania?

background image

- A jeśli nie będzie cię w komnatach?

- Zostawię tam swojego człowieka. On będzie

wiedział, gdzie mnie szukać. Jeszcze coś?

- Nie, panie.

Baran podszedł do szafy i wyjął szczotkę i

naręcze dywaników. Wracając rzucił je na ziemię,

pod stopy sługi.

- A teraz, młodzieńcze, wbij sobie w głowę moje

słowa, jeśli marzy ci się dożyć starości i umrzeć we

śnie. Mało prawdopodobne, aby przechodziła tędy

królowa. Gdyby jednak tak się stało, w żadnym

wypadku nie wolno ci zdradzić, po co tu jesteś i kto

cię tu zostawił. Chwyć te dywaniki, szczotkę, udawaj

zmieszanego. Powiedz, że wyznaczono cię do

sprzątania tego miejsca. Gdyby zadawała więcej

pytań, odpowiedz, że znalazłeś tu jedzenie i nie

mogłeś opanować głodu. Jasne?

Mężczyzna ponownie kiwnął głową.

- Ale czy ona nie ukarze mnie za to, panie?

- Wszystko jest możliwe - odparł Baran - ale to

nic w porównaniu z cierpieniem, które cię czeka, jeśli

piśniesz choć słówko. Jeśli spełnisz moje polecenie,

background image

nagrodzę cię, oferując lepsze zajęcie.

Panie!

Baran poklepał go po ramieniu.

- Niczego się nie bój! Wątpię, by tędy prze-

chodziła.

Baran podszedł do stołu, zamknął księgi, wsadził

je pod pachę i wyszedł, gwiżdżąc pod nosem.

* * *

Semirama, zastanawiając się, jak wygląda świat

za murami Zamku Wieczności, za granicami Krainy

Przemian, przechadzała się po komnatach i

krużgankach, by w końcu powrócić do własnych

apartamentów. Usadowiła się na futrzanym kopcu

pokrywającym stertę poduszek i utkwiła wzrok w

gmatwaninie płaskorzeźb wyrytych w hebanowej

ścianie po drugiej stronie pokoju. Z kosza ustawio-

nego po lewej stronie wydobywał się aromatyczny

dym. Większość ścian pokryta była arrasami obra-

zującymi sceny dworskie i myśliwskie. Okna kom-

naty, a było ich sześć, charakteryzowały się wąskim,

podłużnym kształtem. Na kamiennej posadzce leżały

background image

skóry zwierzęce. Ogromne, baldachimowe łoże z

ciemnego drzewa ozdobione było licznymi rzeźbami.

Semirama przesunęła palcami po naszyjniku

i oblizała dolną wargę. Usłyszała szuranie sanda-

łów ktoś nadchodził z komnaty ukrytej za ciemnym

parawanem.

Z prawej strony parawanu wyjrzała tęga, prosta

kobieta o siwych włosach będących świadectwem jej

średniego wieku.

- Pani? - zapytała. - Zdawało mi się, że słyszę twe

kroki.

- Rzeczywiście, Lisho.

- Czy mogę ci coś przynieść tub zrobić coś dla

ciebie?

Przez kilka chwil Semirama zastanawiała się w

ciszy.

- Mały kieliszek czerwonego wina z... Bildeshu?

Nigdy nie pamiętam, skąd ono pochodzi. Wiesz, które

lubię - rzekła.

Lisha weszła do komnaty i podeszła do kredensu

ustawionego przy przeciwległej ścianie. Rozległ się

brzęk szkła. Wkrótce powróciła z umieszczonym na

background image

srebrnej tacy kieliszkiem, który postawiła na małym

stoliku, z prawej strony Semiramy.

- Coś jeszcze, pani? - zapytała.

- Nie. Myślę, że to wszystko.

Podniosła kieliszek i pociągnęła zeń łyk.

- Lisho, czy byłaś kiedyś zakochana?

Kobieta zaczerwieniła się i spuściła oczy.

- Chyba tak. Raz. To było bardzo dawno temu.

- Co się wydarzyło?

- Zabrali go na wojnę. Zginął podczas swej

pierwszej bitwy.

- Co zrobiłaś?

- Pamiętam, że długo płakałam. Postarzałam się.

- Czy wiesz, że dawno, dawno temu byłam

królową w mieście, które już nie istnieje? śe Jelerak

wezwał mnie z krainy umarłych, gdyż moja rodzina

poznała język Starszych, a on potrzebował tłumacza,

kiedy jeden z jego poddanych zaczął postępować w

nieco dziwny sposób?

- Słyszałam o tym. Byłam tu w dniu, kiedy cię

wezwał. Tego wieczoru zobaczyłam cię po raz

pierwszy. Przyprowadzili cię do mnie, wciąż po-

background image

grążoną we śnie, abym się tobą zaopiekowała. Minęły

trzy dni, zanim otworzyłaś oczy, zanim przemówiłaś.

- Tak długo? Nie miałam o tym pojęcia. Po

tygodniu biedny Jelerak odjechał i zostawił nas na

pastwę losu. Minęło tyle miesięcy...

- Biedny Jelerak?

Semirama obróciła się i marszcząc czoło uważnie

przyjrzała się swej służącej.

- Twoja reakcja jest dla mnie zagadką. To już

nie po raz pierwszy. On zawsze był dobrym człowie-

kiem. Zachowujesz się, jakbyś nie była tego pewna.

Lisha dotknęła palcami swojej szarfy. Jej oczy

błądziły gdzieś w przestrzeni.

- Jestem tu tytko sługą.

- Ale dlaczego wszyscy reagują podobnie? Po-

wiedz mi.

- Ja... słyszałam, że przed laty był, jak już

powiedziałaś...

- Ale już nie jest?

Lisha skinęła głową.

- Dziwne... co czas potrafi zrobić z nami - sze-

pnęła Semirama. - Wiele o nim słyszałam, nawet

background image

przed śmiercią. Jednak nigdy w to nie wierzyłam.

Byłam zbyt zajęta myślami o innym mężczyźnie, aby

zwracać uwagę na takie rzeczy. Mój małżonek

zajmował się swymi konkubinami, a moje serce

należało do kogoś innego...

Lisha pojaśniała na twarzy i spojrzała w oczy

swojej pani.

- Tak... - odezwała się Semirama, spoglądając na

wzór zdobiący hebanowy parawan i podniosła do ust

kieliszek.

- Kochałam mężczyznę z rodu Elfów - tego, który

udał się do Shoredan i pokonał potężnego Pierwszego,

Hohorgę. Nawet Jelerak nie był w stanie stawić mu

czoła. Na imię miał Selar. Zginął po wykonaniu

zadania...

- Pani, ja... słyszałam o nim.

- Powinnam była również się zabić, ale nie

zrobiłam tego. śyłam potem przez kitka lat.

Znalazłam pocieszenie w ramionach innych

kochanków. Umarłam we śnie. Gdy teraz o tym

myślę, zdaje mi się, że nie była to czysta gra.

Podejrzewam mojego męża, Randela. Byłam słaba -

background image

zaśmiała się. - Gdybym wiedziała, że powrócę na ten

świat, z pewnością bym to uczyniła.

Przeciągnęła się i westchnęła.

- Możesz odejść, Lisho.

Kobieta nie poruszyła się.

- Pani, chyba nie... nie myślisz o zrobieniu sobie

jakiejś krzywdy, prawda?

Semirama uśmiechnęła się.

- Na Boga, nie. Minęło zbyt wiele czasu, aby taki

gest miał jakieś znaczenie. Już nie jestem tamtą

dziewczyną. Zmęczyły mnie nieco inne sprawy i

dlatego przypomniałam sobie głupie, młodzieńcze

tata. Idź już i niczego się nie bój. Chciałam się tytko

komuś zwierzyć. To wszystko.

Lisha skinęła głową i odwróciła się.

- Wezwij mnie, gdy będziesz czegoś potrzebować!

- Dobrze.

Odprowadziła wzrokiem wychodzącą kobietę. Po

chwili raz jeszcze dotknęła naszyjnika, unosząc mały,

oktagonalny medalion o niebieskawym odcieniu,

inkrustowany ciemnym srebrem. Otworzyła go i

popatrzyła na wyryty wewnątrz portret.

background image

Przedstawiał on twarz młodego mężczyzny

długie, jasne włosy, ostre rysy, przenikliwe oczy,

krótka broda. Biła z niego siła lub determinacja

widoczna w układzie brwi i ust.

Przez moment wodziła po nim wzrokiem, przyło-

żyła do ust, zamknęła i opuściła na szyję. Dopiła wino.

Wstała, przeszła po komnacie, zbierając po dro-

dze drobne przedmioty i przekładając je w inne

miejsce. Skierowała się ku drzwiom, wyszła na

korytarz i po krótkim wahaniu ruszyła przed siebie.

Ponad godzinę włóczyła się po komnatach i

wzdłuż krużganków, schodami w górę, schodami w

dół, nie spotykając żywej duszy. Od czasu do czasu

trafiała na pozostawione pod jej pieczą chwilowe

wizje - jak w jednej z komnat, która zamieniona

została w podwodną grotę, sala, przez którą

przewalał się huragan, korytarz zablokowany lodową

bryłą, ciemna dziura w powietrzu prowadząca

donikąd i wytwarzająca dźwięki egzotycznej muzyki.

W pewnym miejscu jej droga usłana była kwiatami,

innym razem pokrywały ją stada ropuch. W głównej

sali szalała burza, w przedsionku padał delikatny,

background image

błękitny deszcz.

Krok po kroku czuła, jak jej stopy zmieniają

kierunek, prowadząc ją w stronę komnaty Lochu.

Nie miała jednak nastroju do rozmowy z Tualuą,

nawet o czasach, które już minęły.

- Czy jestem ostatnią osobą na tym świecie

zastanowiła się, nie po raz pierwszy - która potrafi z

nim rozmawiać?

Przeszła wzdłuż krużganków otaczających jego

komnatę. Stanęła, spoglądając w górę i w dół. Z

prawej strony dostrzegła jedynie ciemną przestrzeń,

jak gdyby noc przedwcześnie pokryła kopułą odległe,

skaliste pola. Po stronie lewej ziemia była w ciągłym

ruchu, falowała niczym gorący wulkan, unosiła się ku

górze, zmieniała barwy. Mgły gromadziły się na

wschodzie, tworząc wielką, żółtą ścianę.

Podeszła bliżej i siadła na szerokim parapecie,

plecy wsparła na poduszce. W dole nie widać było

żadnych oznak życia.

- Jak wyglądają teraz miasta? - zadumała się. -

Jak bardzo się zmieniły?

background image

* * *

Meliash, pogrążony nad swymi zapiskami, bar-

dziej poczuł, niż usłyszał, że ktoś zawołał jego imię.

Odłożył pióro i wygrzebał swój kryształ.

Ten rozjaśnił się natychmiast, a w jego wnętrzu

ukazała się twarz Rawka, na której matował się nikły

uśmiech.

- Czy przeszkadzam? - zapytał starzec.

- Nie.

- Szkoda. Mam coś dla ciebie. W naszej Księdze

Znaków znalazłem datę rozpoznania tego sygnału.

Było to ponad dwieście łat temu. Sprawdzając akta z

tego samego okresu, natrafiłem jedynie na jedną

osobę o imieniu Dilvish, która natężała do Bractwa -

był pół-Elfem, z Rodu Selara, pomniejszy adept,

zdaje się, że był żołnierzem. Myślę, że kiedyś go

spotkałem. Wysoki mężczyzna.

- Mam przeczucie, że to on. Co jeszcze?

- Kilka lat później zniknął z naszych kronik.

Bez przyczyny. Z pewnością coś się za tym kryje. Nie

mogę sobie jednak przypomnieć co.

- Spróbuj.

background image

- Starałem się. Ale to poza moim zasięgiem.

- A co z tym drugim?

Współczesne archiwa mówią o niejakim

Weleandzie z małego zachodniego miasteczka

Murcave. Drugorzędny mag. Cieszy się poważaniem.

- O niezwykłej sile perswazji, w jedną tub drugą

stronę.

- Nie. Jest szary.

- A Dilvish?

- Też.

- Czy masz jeszcze coś na temat któregoś z nich?

- Jedynie moją ciekawość. Czy mógłbyś mi

wyjaśnić, o co właściwie chodzi?

Meliash przechylił się w tył i zaczął porządkować

swe uczucia, wrażenia i idee. Potem rzekł powoli:

- Moim zadaniem jest sprawdzenie wszystkiego

niezwykłego, a typowego dla... poprzedniego

gospodarza tego zamku. A teraz, ten Dilvish jest

jedyną osobą, która tędy przejechała, mówiąc, że nie

pragnie ukrytej tam mocy. Tak naprawdę

oświadczył, że jego jedynym celem jest zabicie...

byłego pana zamczyska. Przecież nie zmyślał.

background image

- Wielu chciałoby się na nim zemścić.

- Oczywiście. Ale Dilvish był jedynym, który

mówił o tym głośno. Wiedział też, co wydarzyło się w

Lodowej Wieży...

- To w naszym Zakonie nie jest już sekretem.

- Prawda. Ale wspomniał o swej ostatniej wy-

prawie na daleką Północ.

Rawk potargał swą brodę.

- Nie rozumiem, do czego zmierzasz. Nie wydaje

mi się, abym słyszał o kimś trzecim zamieszanym w tę

sprawę.

- Ależ czyż Ridley nie miał siostry?

- Tak. Ślicznotka. O imieniu Reena. Sama jest

członkiem Zakonu.

- Chyba dotarły do mnie wieści, iż uciekła, nie

sama...

- To brzmi logicznie.

- Czy możemy to jakoś sprawdzić?

- Tak. Wielu naszych członków obserwowało ten

konflikt z zacisza własnych kryjówek. Być może

niektórzy wiedzą coś więcej.

- Czy zechcesz to dla mnie zbadać?

background image

- Nie potrafię sobie wyobrazić, czego to dowie-

dzie.

- Ani ja, w tej chwili. Mam jednak przeczucie, że

coś się za tym kryje.

- W porządku. Przepytam kitka osób i przekażę

ci wszystkie informacje. Ale jaką rolę odgrywa w tym

Weleand?

- Nie wiem. Przybył tu wcześniej i ostrzegł mnie

przed przyjazdem Dilvisha, insynuując, że jest więcej

niż szary i nie należy mu ufać.

- Najprawdopodobniej porachunki osobiste.

Wrócę, kiedy coś będę wiedział. Jego wizerunek

zniknął.

Meliash wyczyścił kryształ rękawem i schował

go. Wstał i przeszedł po obwodzie Krainy Przemian.

Zatrzymał się, splótł ręce na piecach i utkwił wzrok w

czarnej powierzchni, która pojawiła się na

południowym-zachodzie.

* * *

Dilvish skoczył w bok, podtrzymując ramieniem

Blacka i chroniąc go przed upadkiem na ziemię.

background image

- Co to? Co się dzieje? - usłyszał cichy, prawie

znajomy, kobiecy głos.

- Pomóż mi! - wrzasnął Dilvish, napinając

mięśnie i nie spoglądając na dziewczynę, która

właśnie odgarniała włosy z twarzy. - On nie może

upaść! Pospiesz się!

Za moment stała już przy nim, opierając się

plecami o lewy bok Blacka.

- Stormbird, podejdź tu spokojnie - odezwała się

w języku Elfów.

Biały koń ruszył w ich kierunku.

- Dookoła - wskazała głową, przesuwając się ku

Dilvishowi.

Rumak podszedł od tyłu i obrócił się.

- Twój grzbiet, tam gdzie było moje ramię oprzyj

się!

Koń poruszył się i wziął na siebie część ciężaru

Blacka. Dziewczyna spojrzała na Dilvisha i przeszła

na wspólny język:

- I co teraz? - spytała.

- W dół, na ziemię, bardzo ostrożnie, żeby nie

rozbił się na kawałki odpowiedział Dilvish w języku

background image

Elfów, po raz pierwszy od wielu lat.

Przyglądała mu się bacznie przez moment i

skinęła głową.

Minęło kilka minut i Black legł na ziemi.

- Nie rozumiem, co się dzieje szepnęła

dziewczyna. Jeszcze przed chwilą stałam tam, teraz

jest noc, a ty pojawiasz się znikąd, podpierając

posąg... to chyba nie jest koń?

- Nie odpowiedział Dilvish, obracając ku niej

głowę. - Nie. Fevero. To nie jest koń w dokładnym

tego słowa znaczeniu.

Podniosła wzrok i zmrużyła oczy.

- Kim jesteś? - spytała.

- Nie poznajesz mnie?

- Jestem Arlata z Marinty. Fevera to imię mojej

babki.

- ... z Rodu Mirata? - padło kolejne pytanie.

- Zgadza się. Kim jesteś?

- Czy ona jeszcze żyje?

- Być może. Odjechała kitka łat temu do krainy

Twilitów. Zdaje się, że znasz mój ród, ale...

- Wybacz mi. Jestem Dilvish z Rodu Selara.

background image

- Ty? Jesteś tym, o którym powiadają, że przed

wiekami zamieniony został w kamień? - Ten sam.

- Czy to prawda?

- śe byłem kamieniem? Moje ciało, tak. Ale moja

dusza była gdzie indziej. Sama jeszcze przed chwilą

byłaś posągiem. Nie z kamienia, lecz z jakiejś szklistej

substancji - jak mój rumak.

- Nie rozumiem.

- Ja też nie. Czarnoksiężnik imieniem Weleand

przywrócił cię do życia, przenosząc w jakiś sposób

czar na Blacka. Czy znasz tego maga?

- Weleand? Nie, nigdy o nim nie słyszałam.

Byłam więc posągiem?

- Ty i twój rumak. Staliście tam - wskazał ręką. -

Nie pamiętasz, jak to się stało?

- Nic a nic - pokręciła głową. - Pamiętam jedynie,

że zsiadłam tu z konia, by chwilę odpocząć przed

dalszą podróżą. Dotknęłam ziemi, kiedy wiatr zawył

na osobliwą nutę. Uderzył we mnie jak fala i

przypomniałam sobie, że zrobiło się niezwykłe zimno.

Potem usłyszałam twój głos i wydało mi się, iż budzę

się z omdlenia lub głębokiego snu. Przykro mi, że to

background image

twój rumak zapłacił cenę za moje przebudzenie.

- Nie było większego wyboru.

- Gdybym mogła coś zrobić...

- Nie mów tak! Ja też użyłem podobnych słów i

wywołałem to całe zamieszanie. Gadaj tak dalej, a

pojawi się Weleand i przywróci ci poprzednią

postać. Spojrzał w niebo. Śledziła jego wzrok.

- Jaki dziwny księżyc - odezwała się.

- To słońce.

- Co?

- To nie jest prawdziwa noc. Ciemność jest

nienaturalna - wyciągnął dłoń. - A zamek stoi po tej

stronie.

Odwróciła się.

- Nic nie widzę.

- Wierz mi na słowo.

- Co teraz zrobimy? - spytała. - Studiowałam

Sztukę, ale nie znam sposobu, aby przywrócić... to do

życia - wskazała na Blacka. - Co to takiego?

- To długa historia - odparł Dilvish. - Stało się.

Nie mam pojęcia, co czynić. Nie mogę go tutaj

zostawić i nie mogę pozwolić, abyś odjechała sama.

background image

W tym momencie z zamrożonego gardła Blacka

odbiło się echem jedno słowo:

- Jedź! - parsknął.

Dilvish obrócił się, klęknął i położył głowę obok

głowy Blacka.

- Słyszysz! Potrafisz mówić! - krzyknął. - Czy jest

coś, co mogę dla ciebie zrobić?

Serce uderzyło mu kilkanaście razy i głos Blacka

rozległ się ponownie:

- Jedź!

Dilvish podniósł się z ziemi i podszedł do Arlaty.

- Zazwyczaj myśli to, co mówi - oświadczył ale

teraz ja sam czuję się paskudnie. Trudno przewidzieć,

jakie nieszczęścia mogą się wydarzyć i zagrozić mu

jeszcze bardziej.

- Ale skoro mówi, znaczy, że posiada inteligencję

- i jakąś moc, nieznaną naszemu rodowi, pozwalającą

mu przemawiać w tych warunkach.

-I jedno i drugie - odrzekł Dilvish. - To magiczna

istota. Wie o rzeczach, które są mi nieznane. Potrafi

wykryć emanacje Tualui, zanim uderzy fala - teraz

zastanawiam się, czy właśnie przed tym mnie

background image

ostrzegał.

- A zatem co powinniśmy zrobić?

- Myślę, że powinniśmy postąpić tak, jak mówi -

opuścić to miejsce.

Dilvish odwrócił się i wyciągnął rękę.

- Wsiadaj na konia i ruszaj w kierunku zamku.

Podążę za tobą pieszo.

- Jestem pewna, że Stormbird udźwignie nas

oboje - przemówiła łagodnie do konia, który podszedł

bliżej. - Wskakuj!

- Opóźnię twą podróż - rzucił Dilvish.

Potrząsnęła głową.

- Razem mamy większe szansę. Jestem pewna.

Wskakuj!

Dilvish wykonał polecenie, Arlata usiadła za nim.

Poprowadziła Stormbirda na północny-zachód, a gdy

odjeżdżali, Dilvish popatrzył w tył na Blacka, który

leżał niczym bryła lodu.

Niebo zaczęło ciemnieć, a blade słońce świeciło

coraz słabszym blaskiem. Pędzili przez kilka minut,

mijając w biegu dwa lśniące posągi ludzkie. Dilvish

nie poświęcił im zbyt wiele czasu, zdążył jednak

background image

stwierdzić, że żaden z nich nie był Weleandem.

Odległości między upiornymi skamielinami sta-

wały się coraz większe. Warstwa pyłu grubiała, a do

ich uszu docierały odgłosy kopyt Stombirda.

Niespodziewanie śpiewy wiatru umilkły. Przed

nimi, w oddali, pojawił się ogromny, otwarty teren,

na którym ziemia była ciemniejsza i lekko prąż-

kowana. Stormbird przyśpieszył kroku, a po chwili

poczuli ostrą wibrację, po której nastąpiła potężna

eksplozja. Na kilka sekund niebo rozjaśniło się jak w

dzień, i znowu pociemniało.

Dalej droga pojaśniała po raz wtóry, tym razem

dzięki małym, ognistym płatkom, które spadały

niczym śnieg.

Najpierw opadały tylko przed nimi i po prawej

stronie, ale po chwili były już wszędzie, więc Dilvish

rozpostarł swój płaszcz, okrywając nim siebie i

Arlatę. Stormbird zarżał radośnie, skulił uszy i

pogalopował w stronę ostatnich szczytów.

- Te błyski przed nami! - wykrzyknął

Dilvish. - Czy to woda?

Odpowiedź Arlaty zatopiła się w serii eksplozji,

background image

które rozległy się z tyłu i nad nimi. Spadające płatki

były coraz liczniejsze i coraz większe.

- Te ostatnie dźwięki przypominały jakiś śmiech

- zawołała Arlata.

Dilvish, uważając na płaszcz, odwrócił się. Płoną-

ca figura człowieka z grzywą płomiennych włosów

wyrosła przed bladą, kamienną krainą, którą właśnie

opuścili. Postać ta trzymała w prawej dłoni,

uniesionej wysoko ku górze, ogromny puchar ognia, z

którego spadały świecące liście.

- Masz rację! - wrzasnął Dilvish. - To żywioł -

największy, jaki kiedykolwiek widziałem!

- Czy możesz coś z tym zrobić?

- Nigdy nie byłem dobry w żywiołach, z wyją-

tkiem tych ziemskich. Wygląda jednak na to, że przed

nami jest woda.

- To prawda.

Skręcili w prawo. Płaszcz Dilvisha tlił się ze

wszystkich stron. Poczuł, jak pali się końskie włosie.

Stormbird wydał kilka ostrych, przeciągłych dźwię-

ków.

- Bóg jeden wie, co jest w tej wodzie - zauważyła

background image

dziewczyna, kiedy podjechali bliżej. Woda była

ciemna i migocąca, odbijała odległe światła. - Ale nie

może być nic gorszego niż spalenie żywcem.

Dilvish nie odezwał się ani słowem, ale deptał

płatki, które spadały dokoła nich. Tuż obok rozległa

się kolejna seria salw śmiechu. Dilvish spojrzał w

górę i zauważył, że żywioł unosił się dokładnie nad

nimi. Kiedy tak patrzył, żywioł ustawił puchar

pionowo i wylał z niego nieprzerwany strumień ognia

niczym złocisty miód.

- Na koń! On to wszystko wyrzuca! Prosto na

nas! - zawołał.

Arlata wezwała Stormbirda, a koń zmobilizował

swe wszystkie siły, skacząc niczym wielki, biały kot ze

śnieżnych pól. Ognie spadały już poza nimi i

rozpryskiwały się. Dilvish chwycił swe długie

rękawice i zaczął okładać Stormbirda po ogonie, w

miejsca, gdzie pojawiły się płomienie.

Wokół nich rozbryzgiwała się woda, koń zwolnił

kroku, a Dilvish poczuł, że ma nogi mokre aż do

kolan. Wsadził rękawice za pas, pochylił się do

przodu i narzucił na plecy płaszcz. Ognisty deszcz

background image

ustał.

Przejeżdżali przez wodę, która nie zmieniała

swej głębokości, a nawet stawała się coraz płytsza,

choć dno było coraz ohydniejsze. Nie zmącone i

bardzo zimne. Kiedy Dilvish obejrzał się, zauważył,

że żywioł wycofał się do nieruchomego kamiennego

lasu i tylko jego falista, płonąca grzywa i świecące

ramiona widoczne były z oddali.

Nie potrafił zrozumieć odczucia, że coś jest nie w

porządku, dopóki nie zauważył, że choć ognie zgasły,

świat nie był ciemniejszy niż przedtem. Zdawało się

nawet, że jaśnieje. Popatrzył na niebo i dostrzegł, że

księżycowe słońce rozjaśniło się. Spojrzał przed siebie

i zauważył, że teren przed nim błyszczał pełnym

światłem. Powierzchnia wody pokryta była perłową

zasłoną. Świat przy każdym zapadającym się kroku

rozwidniał się. Spowity w mgłach Zamek Wieczności

wynurzył się w całej swej okazałości przed nim, a

jego okna przypominały ciemne oczy potężnego

owada.

- Widzę brzeg! - obwieściła Arlata. - To już

niedaleko. Stormbird może odpocząć...

background image

Po raz pierwszy Dilvish zdał sobie sprawę z

bliskości ich ciał.

- Byłeś żołnierzem, prawda? - spytała.

- Przez pewien czas.

- Nie tylko w dawnych czasach. W ostatnich

kilku latach miałeś pewne zadanie do wykonania.

- Tak, wygraliśmy i to mnie zadowoliło. Po

ostatniej bitwie wypowiedziałem osobistą wojnę.

Czasami ją przerywam, zabieram się do

jakiejkolwiek pracy, uzupełniam swe zapasy i

zaczynam od nowa.

- Czego poszukujesz?

- Człowieka, który zamienił mnie w kamień i

zesłał do Piekieł.

- A któż to taki?

Dilvish wybuchnął śmiechem.

- A po co podróżowałbym przez ten koszmar? To

człowiek, którego zamek stoi tuż przed nami.

- Jel... stary czarownik? Słyszałam, że nie żyje.

- śyje - jeszcze.

- A zatem nie walczymy o moc Tualui?

- Możesz mieć Tualuę. Zostaw mi jedynie jego

background image

pana.

- Oczywiście chcesz go zabić.

- Oczywiście.

- Być może tracisz czas. Zanim tu przybyłam,

zasięgnęłam informacji. Zdaniem Wishlara z

Marshes, nie ma go tutaj. Może nawet nie żyje.

- Wishlar nadal żyje? Znałem go, gdy byłem

chłopcem. Czy nadal przebywa w Ban-Selar?

- Tak, choć tereny te przejęte zostały przez

Orleta Vargesha i nie nazywa się ich dawnym

imieniem. Och... to była twoja rodzina, prawda?

- Tak. Kiedy uporam się z tym problemem,

chciałbym wyjaśnić jego pretensje. Jeśli spotkasz tego

- Orleta - przede mną, przekaż mu moje słowa.

- Dilvish, jeśli ten, którego szukasz, znajduje się

w zamku, możesz już nigdy nie powrócić do domu.

- Z pewnością masz rację. Ale będę szczęśliwy,

jeśli uda mi się zabrać go ze sobą.

- Często słyszałam, że nienawiść jest samobójs-

twem. Teraz w to uwierzyłam.

- Jeśli mi się powiedzie, jestem pewien, że

przyniesie to wiele dobrego innym ludziom i mnie

background image

samemu.

- A jeśli nie, czy nadal jesteś zdecydowany? Tak.

- Jasne.

Stormbird zwolnił kroku, gdy zbliżyli się do

brzegu.

- Czarownik o takiej mocy mógłby zniszczyć cię

jednym spojrzeniem - stwierdziła.

- Black był po to, by mi pomagać. Spotkałem go

w Piekle. Ale nawet bez niego wiem, że Jelerak jest

teraz słabszy niż kiedykolwiek. Mam ze sobą broń,

która wystarczy do wykonania zadania.

Stormbird wydał długi, rżący dźwięk i stanął, z

trudem chwytając powietrze.

- Zamęczyliśmy go do granic wytrzymałości -

odezwała się zeskakując na ziemię. - Poprowadźmy

go do brzegu.

- Oczywiście - odparł Dilvish. Przerzucił nogę i

zsunął się z siodła. - Trzeba go natrzeć, dam mu swój

płaszcz. Możemy odpocząć przez chwi...

Rżenie nie ustawało. Koń szamotał się teraz, a na

pysku pojawiła się piana.

- Ja...

background image

Dilvish zapadł się w muł. Próbował wyciągnąć

stopę, na darmo.

- O, nie! Przebyłam taki szmat drogi -

powiedziała, wpatrując się w jasne słońce

oświetlające wyraźny, piaszczysty brzeg, nad którym

kołysały się trawy, gdzie w polu falowały zagony

niebieskich i czerwonych kwiatów.

Pochyliła głowę i Dilvish posłyszał jej szłoch.

- To nieuczciwe - szepnęła.

Dilvish szarpnął swym ciałem, schylił się do

przodu i oplótł ją ramionami.

- Co robisz?

Pociągnął, podniósł się. Powoli zaczęła wstawać.

Woda wokół nich zamuliła się. Na jej powierzchni

pojawiły się bąble. Zapadał się coraz bardziej, ale

unosił ją nad sobą.

- Złap Stormbirda - nakazał, robiąc skręt ciałem.

- Wchodź na niego!

Wyciągnęła ramiona, złapała rumaka za grzywę

lewą ręką, prawą przerzuciła przez grzbiet. Tonąc

Dilvish wypchnął ją w górę i przed siebie. Wciągnęła

się na koński grzbiet, przerzuciła nad nim zabłoconą i

background image

mokrą nogę, wyprostowała się.

- Odpocznij. Zregeneruj swe siły - nakazał

Dilvish - a potem płyń do brzegu!

Powiedziała coś do Stormbirda i pogłaskała go.

Szamotanina ustała. Stanął nieruchomo. Dziewczyna

przechyliła się nieco i chciała dotknąć Dilvisha.

Odległość jednak była zbyt duża.

- Nie da rady - westchnął. - W ten sposób mi nie

pomożesz. Ale gdy znajdziesz się na brzegu... widzisz

te drzewa po lewej stronie? Użyj miecza. Obetnij

długą gałąź. Rzuć ją w moim kierunku.

- Dobrze - zgodziła się, rozpinając płaszcz.

Zamilkła, przyglądając mu się przez chwilę.

- Być może, gdybyś złapał jeden róg, mogłabym

cię stąd wyciągnąć.

- Albo ja wciągnąłbym cię do środka. Nie. Zrób

to z brzegu. Chyba mam pod sobą stały grunt.

- Czekaj... A jeśli potnę płaszcz i powiążę jego

kawałki? Mógłbyś chwycić jeden koniec i zawiązać go

pod pachami. Popłynęłabym do brzegu z drugim

końcem, a potem wyciągnęłabym cię na powierz-

chnię.

background image

Dilvish wolno skinął głową.

- To może się udać.

Dobyła miecza i pocięła długi płaszcz na pasy.

- Przypominam sobie teraz, że już o tobie

słyszałam - rzekła - o człowieku, który żył dawno,

dawno temu. To dziwne uczucie widzieć cię tutaj,

pamiętając, że kochałeś moją babkę.

- Co o mnie słyszałaś?

- Śpiewałeś, tworzyłeś poezję, tańczyłeś, polo-

wałeś. Nikt by nie przypuszczał, że zostaniesz

pułkownikiem w Armiach Wschodu. Dlaczego od-

szedłeś, wybierając takie życie? Czy to przez moją

babkę?

Dilvish uśmiechnął się lekko.

- A może to było zamiłowanie do włóczęgi? Albo

jedno i drugie? - stwierdził. - To było tak dawno.

Pamięć mnie zawodzi. Dlaczego pragniesz mocy,

która kryje się w tym skalnym gmachu przed nami?

- Dzięki niej mogłabym uczynić wiele dobra.

Świat pełen jest zła, które musi być naprawione.

Skończyła cięcie i schowała miecz. Zaczęła wią-

zać pasy materii.

background image

- Ja też tak kiedyś myślałem - odezwał się

Dilvish. - Próbowałem nawet naprawiać wyrządzone

zło. Ale świat się nie zmienił.

- Jesteś tu, by znowu spróbować.

- Może... Ale nie mogę okłamywać sam siebie.

Moje uczucia nie są tak szlachetne. Jest to bardziej

sprawa zemsty niż chęć oczyszczenia tego świata ze

wszelkiego zła.

- Zemsta może być słodsza, jeśli pomyślisz o tym

drugim.

Dilvish zaśmiał się chrapliwie.

- Nie. Moje uczucia nie są tak łagodne. Nie chcesz

nawet ich poznać. Słuchaj, gdyby udało ci się zdobyć

moc, której szukasz, to to, co spróbujesz z nią zrobić,

odmieni cię...

- Tak myślę. Mam nadzieję.

- Ale nie całkiem tak, jak się spodziewasz. Jestem

tego pewien. Niełatwo jest odróżnić dobro od zła lub

je rozdzielić. Popełnisz wiele błędów.

- A ty jesteś pewien tego, co robisz?

- To co innego. I nie zawsze mi się to podoba.

Czuję jednak, że muszę to zrobić, choć nie wpływa to

background image

na mnie najlepiej. Być może chciałbym śpiewać i

tańczyć - kiedy się stąd wydostaniemy. Zawrócić i

pognać do domu.

- Pojedziesz ze mną?

Dilvish odwrócił głowę.

- Nie mogę.

Uśmiechnęła się, zwijając skrawki materiału.

- W porządku. Wszystko powiązane. Łap za

koniec.

Rzuciła mu węzełek. Chwycił go, przeciągnął pod

pachą, wokół pleców i pod drugą pachą. Związał go

na piersiach.

- Dobrze - pochwaliła, splatając drugi koniec na

talii i przewieszając miecz przez plecy. - Kiedy oboje

znajdziemy się na brzegu, jedno z nas może popłynąć

z powrotem i założyć linę na Stormbirda. Wtedy

wyciągniemy go oboje. Mam nadzieję.

Pochyliła się do przodu i po raz wtóry przemówi-

ła do konia, gładząc go po szyi. Rumak parsknął,

podrzucił głowę, ale nie ruszył z miejsca.

- W porządku - rzekła, podciągając stopy i

przykucając na grzbiecie Stormbirda. Aby utrzymać

background image

równowagę, jedną ręką chwyciła go za grzywę.

Zwolniła uścisk i wyprostowała ramiona.

- Teraz! - krzyknęła.

Ręce poleciały do przodu, nogi wyprostowały się.

Przecięła wodę w potężnym skoku, sięgając prawie

brzegu, zanim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch.

Po chwili zamachała rękoma. Podniosła głowę i

zaczęła wstawać. Nagłe wrzasnęła: - -- Tonę!

Dilvish pociągnął za słabo napiętą linę, która ich

łączyła, wciągając dziewczynę do wody. Stała już po

kolana w błocie, zapadając się gwałtownie.

- Nie ruszaj się - nakazał Dilvish, naprężając linę.

- Chwyć koniec obiema rękami.

Złapała linię i pochyliła się w przód. Miarowym,

wolnym ruchem, Dilvish zaczął ją holować. Przestała

tonąć i jeszcze bardziej schyliła głowę.

Nagłe rozległ się krótki, ostry dźwięk. Lina pękła

i dziewczyna upadła na twarz.

- Arlata!

Próbowała wydostać się na powierzchnię. Włosy

i twarz umazane miała w błocie. Dilvish usłyszał jej

szloch, kiedy zaczęła tonąć ponownie. Zaklął cicho,

background image

trzymając w dłoniach zerwaną linę.

background image

ROZDZIAŁ V

- Panie, proszę, jak mogę odpoczywać, skoro

wskakujesz i wyskakujesz z łóżka z tak irytującą

częstotliwością? - powiedziała ciemnooka dziewczyna

o jasnych włosach.

- Wybacz mi - poprosił Rawk, odgarniając jej

włosy i głaszcząc po policzku. - To znowu sprawa tego

przeklętego Zakonu. Ciągle myslę o archiwach, które

muszę sprawdzić. Zaglądam do nich i niczego nie

znajduję, rezygnuję, i tak od nowa.

- A co to za problem?

- Mhm. Nic takiego, w czym mogłabyś mi pomóc,

kochanie - położył szponiastą dłoń na jej ramieniu. -

Próbuję dowiedzieć się czegoś więcej o facecie

imieniem Dilvish.

- Dilvish Oswobodziciel, bohater spod Portaroy?

- spytała. - Ten, który wezwał zaginione legiony z

Shoredan do ponownej obrony miasta?

- Co? Co ty mówisz? Kiedy to było?

- Ponad rok temu, tak myślę. Znany też jako

Dilvish Przeklęty w ludowej balladzie - ten, którego

background image

Jelerak zamienił w posąg na kilkaset lat?

- Na Boga!

Rawk wyprostował się.

- Teraz przypominam sobie sprawę posagu

stwierdził. - To właśnie ten fakt nie dawał mi

spokoju! Oczywiście...

Szarpnął za brodę, przeciągnął językiem po pień-

kach zębów.

- Nie do wiary! - odezwał się w końcu. - Ta

sprawa jest bardziej złożona niż mi się zdawało.

Zastanawiam się zatem, co taki Weleand mógł mieć

przeciwko takiemu człowiekowi. Jeśli można

nawiązać z nim jakiś kontakt, muszę go o to zapytać.

Być może uda mi się wszystko wyjaśnić, zanim złożę

ostateczny raport.

Przechylił się i przeciągnął ustami po policzku

dziewczyny.

- Dziękuję ci, gołąbeczku.

Wstał z łoża powiewając nocną koszulą i wyszedł

z komnaty.

Popędził w stronę wielkiej biblioteki Zakonu, ku

bliżej nieokreślonemu meblowi. Zaczął gmerać w je-

background image

dnej z szuflad. Po chwili wstał, trzymając w dłoniach

kopertę z wypisanym napisem ,,Weleand".

Otwierając ją zauważył, iż zawiera pasmo

siwych włosów złączonych kroplą czerwonego wosku.

Wyjął je i przeniósł na stojący w rogu czarny

stół. Tam położył je obok żółtej, kryształowej kuli.

Usiadł i spojrzał przed siebie. Poruszając ustami,

dotknął palcami białych kosmyków.

Po chwili kryształ pokrył się mgłą. Jakiś czas się

to utrzymywało. Rawk zaczął powtarzać imię „We-

leand". W końcu kuła rozjaśniła się. Z wnętrza

przyglądał mu się łysiejący mężczyzna o żylastej

twarzy. Zdawało się, że brakuje mu tchu.

- Tak? - zapytał.

- Jestem Rawk, Archiwista Zakonu - przedstawił

się Rawk. - Przepraszam, że niepokoję cię w trakcie

tak żmudnego przedsięwzięcia, ale jest coś, co

mógłbyś nam wytłumaczyć.

Mężczyzna zmarszczył brwi.

- śmudnego przedsięwzięcia - zdziwił się. - To

tylko maleńkie zaklęcie...

- Nie musisz być taki skromny.

background image

- ... interesujące głównie tych, którzy praktykują

czary zwierzęce. Oczywiście, jestem dumny z efektów,

jakie wywiera na świerzb.

- Świerzb?

- Świerzb.

- Ja... Czyż nie przebywasz teraz u podnóża

Kannais w zmiennej strefie, obok Zamku Wieczno-

ści?

- Leczę teraz chore konie w stajni, tu - w

Murcave. Czy to jakiś żart?

- Jeśli tak, to my padliśmy jego ofiarą, a nie ty.

Czy wiesz coś o człowieku imieniem Dilvish, dosia-

dającym metalowego rumaka?

- Znam tylko jego dobre imię - odparł Weleand. -

Mówi się, że odegrał istotną rolę w jednej z

granicznych wojen pod Portaroy, o ile dobrze

pamiętam. Nigdy go nie spotkałem.

- I nie rozmawiałeś ostatnio z przedstawicielem

Zakonu o imieniu Meliash?

Mężczyzna zaprzeczył głową.

- Wiem, kto to taki, ale i jego nigdy nie

widziałem.

background image

- Ach, zatem nas oszukano. Nie wiem, kto to

zrobił. Dzięki, że poświęciłeś mi swój czas. Prze-

praszam za kłopot.

- Zaczekaj! Chcę przynajmniej wiedzieć, o co

chodzi.

- Ja też. Ktoś - jakiś człowiek biegły w Sztuce -

wykorzystał ostatnio twe imię. Daleko na Południu.

Nie jest zbyt przychylnie nastawiony do Dilvisha,

który także tam przebywa. Nie mogę powiedzieć,

abym rozumiał, o co tu chodzi.

Weleand pokiwał głową.

- Najprawdopodobniej są rywalami - stwierdził -

a ten, który wykorzystuje moje imię, nie ma z

pewnością uczciwych zamiarów. Daj mi znać, co z

tego wyniknie, dobrze? Cieszę się dobrą sławą i nie

chcę, by cokolwiek ją splamiło.

- Uczynię to z pewnością. Powodzenia ze świe-

rzbem.

- Dzięki.

Kryształ pociemniał znowu, ale Rawk wciąż

wpatrywał się w jego głębiny, próbując uporząd-

kować swe myśli. W końcu wstał i wrócił do łóżka.

background image

* * *

Wspominając minione czasy i marząc o jasnym

świecie na zewnątrz, Semirama obserwowała Krainę

Przemian. Nadchodził czas kolejnej fali o ogromnej

siłę niszczenia - która się miała przez nią przetoczyć.

Semirama uśmiechnęła się. Wszystko odbywało się

zgodnie z planem. Gdyby się udało, mogłaby wyrwać

się stąd, by podziwiać nowe wcielenie świata. Jakie

stroje są teraz w modzie? - zastanowiła się.

W dole ujrzała dwie postaci na koniu wynurzają-

ce się z ciemności i rozbryzgujące niemrawe wody

zdradliwej sadzawki.

Po co tu jadą? - pomyślała. - Nic się tu nie

zmieniło, a zatem muszą wiedzieć, że wszyscy ich

poprzednicy przegrali. Skąpstwo i głupota - doszła do

wniosku. Już za jej życia zanikły wszelkie szlachetne

odruchy. A jednak...

Koń stanął, tuż przy brzegu. Dwaj żądni mocy

poszukiwacze o mało co nie opuścili na zawsze tego

świata.

Leniwie pochyliła się do przodu i przesunęła

background image

dłonią po oknie, wypowiadając zaklęcie pobudzenia,

kierując je w stronę pary na koniu.

Scena zmieniła się gwałtownie, a Semirama zro-

biła kitka dziwacznych min. Po raz kolejny dotknęła

okna i szepnęła kitka słów w melodyjnej tonacji.

Elfia dziewczyna była dość pospolitej urody.

Smukła blondynka z Marinty lub Miraty. Ale

mężczyzna...

- Selar! - z trudem zaczerpnęła powietrze,

dotykając gardła. Szeroko otworzyła oczy. - Selar...

Dziewczyna zsiadła z konia. Mężczyzna uczynił

to samo.

- Nie!

Semirama podniosła się. Pięści miała mocno

zaciśnięte. Obie postacie stały teraz w wodzie,

szarpiąc się. I jeszcze coś...

Zmienna fala! Nadchodziła!

Odwróciła się i pobiegła w stronę Komnaty

Lochu, ćwierkając po drodze frazy w języku Star-

szych. Kiedy weszła do zadymionego pokoju, za-

uważyła, że demon Barana, którego poskromiła już

wcześniej, czaił się w rogu ogryzając kość.

background image

Rzuciła kilka pojedynczych słów w mabrahoring,

a on skulił się. Dotarła do skraju lochu i wydała z

siebie trzy wibrujące nuty. Po kilku chwilach

powtórzyła je. Z mrocznej powierzchni wyłonił się

ciemny, niewyraźny kształt i skręcił się powoli.

Wydobył z siebie jedną, dźwięczną nutę. Odpowie-

działa złożoną arią, a usłyszała bardzo krótki ton.

Westchnęła, a na jej twarzy zawitał uśmiech.

Wymienili jeszcze kilka nut. Po chwili obok niej

pojawiła się długa macka, a ona wzięła ją w ramiona.

Stała tak przez moment, nieruchomo, a jej ciało

zaświeciło delikatnym blaskiem.

Kiedy z pożegnalnym dźwiękiem wypuściła ją z

rąk i odwróciła się, wyglądała na wyższą i silniejszą,

wzrok miała dziki. Gdy zbliżyła się do demona, jej

oczy miotały błyskawice. Demon wypuścił kość i

przykucnął, kiedy wskazała na niego palcem. Jego

krzywe oczy były w ciągłym ruchu.

- Tam - powiedziała, wskazując na galerię, którą

właśnie opuściła. - Chodź ze mną!

Wykonał polecenie, ale gdy tylko minęli bramę,

zaczął biec susami. Po raz drugi podniosła palec, z

background image

którego wystrzelił ogień i otoczył demona. W tej

chwili jej niezwykła emanacja osłabła.

Demon stanął i zaszlochał. Skrzywiła palec i pło-

mienie zniknęły.

- Rób to, co ci każę - krzyknęła, podchodząc

bliżej. - Jasne?

Demon padł przed nią na twarz, chwycił ja

delikatnie za prawą kostkę i postawił jej stopę na

swojej głowie.

- Doskonale - stwierdziła. - Już na początku

należy dokładnie zdefiniować wzajemne zależności.

Postawiła stopę na ziemi.

- Wstawaj. Chcę, abyś towarzyszył mi do samego

okna. Jest tam coś, co musisz zobaczyć.

Wróciła na swój dawny punkt obserwacyjny i

spojrzała w dół. Dziewczyna grzęzła teraz na brzegu,

a mężczyzna nadal pozostawał w wodzie, przy koniu,

zanurzonym po szyję. Dziewczyna zapadła się po pas.

- Czy widzisz tego człowieka w zielonej chuście,

obok konia? - spytała.

Kiedy demon chrząknął twierdząco, rzekła:

- Chcę go.

background image

Wyciągnęła dłoń i położyła ją na głowie po-

tworka.

- Pamiętaj, nie wolno ci spocząć, zanim nie

uratujesz go i sprowadzisz tutaj, żywego i bez jednej

rany.

Demon zrobił krok w tył.

- Ale... ja... też utonę - burknął, drżąc na całym

ciele. - Ja... nie lubię... wody - dodał. Wybuchnęła

śmiechem.

- Współczuję ci - rzekła. - Ale zdaje się, że

potrzeba nam czegoś trwalszego.

Ruszyła w głąb galerii, po której przesuwały się

taczki i wózki wypełnione odchodami ze stajni.

Zlustrowała wzrokiem komnatę i skierowała się na

łewo.

Machając chusteczką, schyliła się, rozłożyła ją na

ziemi i wypełniła garściami zeschniętej gleby. Kiedy

w środku chusteczki wyrósł pokaźny kopiec, położyła

na jego czubku swój palec. Upiorne światło opuściło

ją. Ponownie nabrała ludzkiego wyglądu, była teraz

mniejsza, bardziej zwyczajna. Z piaszczystej

piramidy wypływało słabe światełko.

background image

Uniosła rogi chusteczki i zawiązała je na supeł.

Wstała i pokazała zawiniątko demonowi.

- Słuchaj - nakazała. - Musisz to zabrać ze sobą.

Gdy dotrzesz do miejsca, w którym zaczynają się

ruchome piaski, rzuć to przed siebie. Zastygną na

znaczną głębokość, więc przejdziesz po nich bez

trudu. Zrób to samo z wodą, a pojawi się lodowy

most, który ułatwi ci drogę. Nie obawiaj się, nic się

nie stanie, o ile będziesz działał szybko. Proszek nie

będzie tak skuteczny w przypadku istot żywych. A

jednak roztropniej mieć go przy sobie. Trzymaj!

Szponiasta dłoń chwyciła węzełek.

- Jeśli będzie się opierał i nie zechce ci towarzy-

szyć - dodała - możesz pozbawić go przytomności

ostrym uderzeniem o tutaj, w kość tuż za uchem.

Uważaj, abyś nie roztrzaskał mu czaszki. Pamiętaj, że

chcę go żywego i bez obrażeń.

Odwróciła się.

- A teraz chodź ze mną! Wyruszysz z małego

saloniku przy głównej komnacie. Ten teren musi być

pusty o tej porze dnia. Spieszmy się.

W zamku i jego otoczeniu nie działo się teraz nic

background image

osobliwego. Semirama straciła swój blask.

* * *

Baran zamówił potężny posiłek do swych apar-

tamentów i czekając nań, przechadzał się wolnym

krokiem. Raz jeszcze pomyślał o Semiramie, tym

razem jak o swej powiernicy i źródle informacji o

Jeleraku niż jak o swej przyszłej kochance. Wspiął się

na trzecie piętro, postał przez moment pod drzwiami,

poprawił szaty i zapukał.

Drzwi otworzyła Lisha.

- Czy jest twa pani? - zapytał.

Lisha zaprzeczyła głową.

- Wyszła. Nie jestem pewna dokąd i kiedy wróci.

Baran zastanowił się przez chwilę.

- Gdy wróci - odezwał się powtórz jej, że

wpadłem, aby dokończyć dyskusję, która może

okazać się pożyteczna.

- Zrobię to, panie.

Wyszedł. Na posiłek trzeba było jeszcze trochę

poczekać.

Wspiął się po schodach, docierając do sali, w któ-

background image

rej przed zwierciadłem siedział wyprostowany nie-

wolnik.

- Jakieś zmiany? - zapytał.

- Nie, panie. To wciąż tam jest.

- Bardzo dobrze. Zamknął za sobą drzwi,

doszedł do schodów i ruszył w dół. Zachichotał przez

chwilę, a potem zmarszczył czoło.

Jeśli zdołam zagrodzić dostęp draniowi na wy-

starczająco długi czas i przejmę kontrolę nad Tualuą,

to potem wpuszczę go i rzucę mu wyzwanie. Jeśli się

nie pojawi, sam go znajdę. Kiedy już go pokonam,

nawet Zakon drżeć będzie na widok mego cienia.

Przypuszczam, że mógłbym ich wszystkich zetrzeć na

proch. Choć może nie... Nawet on tego nie próbował.

Z drugiej strony, oni mają swe zwyczaje. Może o to

chodzi. Zastanawiam się, czy polubiłbym rządzenie tą

grupą...?

Zatrzymał się i oparł o balustradę. Rozejrzał się

po przestronnym pokoju o wysokich ścianach. Wokół

pełno było drzwi różnej wielkości, prowadzących

donikąd; przedsionków zatapiających się w nicości, a

pośrodku sterczała wyschnięta fontanna. Podobnie

background image

jak w przypadku wielu innych rzeczy w tym zamku,

nigdy nie zdołał odgadnąć jej przeznaczenia. Zdał

sobie sprawę, że Jelerak wie o sprawach, o których

on, Baran, nigdy się nie dowie. W tym momencie

przeraził się, poczuł zawrót głowy i cofnął się od

balustrady.

A jeśli ona już wie? Jeśli Semirama posiada już

klucz, panuje nad mocą i jedynie bawi się moim

kosztem - udając, że istnieje jakaś przeszkoda w

nawiązaniu kontaktu?

Zaczął schodzić po schodach, opierając się dłonią

o ścianę, z odwróconą od balustrady twarzą.

Któż to mógł wiedzieć? Ona jest z pewnością

jedyną istotą na tym świecie, która potrafi zrozumieć

tę mowę. Nawet Jelerak nie znał jej zbyt dobrze. Nie

miał takiej potrzeby. Zawsze korzystał ze swych

zaklęć, by kontrolować potwora. Aż ten wpadł w szał.

Gdyby go rozumiał, potrafił z nim rozmawiać, nie

musiałby używać potężnych, skomplikowanych

czarów, aby ją tu sprowadzić. Wstrętny, śliski potwór

babrający się w odchodach. Z pewnością się nimi

żywi. To rodzinne. Kapłani i kapłanki Starszych.

background image

Musieli wiedzieć coś, o czym my nie mamy pojęcia,

nawet czarownicy. Podstępni i nikczemni, jak ich

pupilki. I ich moce też. Nie doprowadzaj jej do szału,

zanim nie będziesz pewien. Może rzucić cię

potworowi na pożarcie.

Przylgnął do ściany.

A jeśli już wie, przejęła kontrolę, to na co

czekać? Jeśli tak się stało, to gra idzie o wysoką

stawkę. Czy była ostatnią z rodu? Muszę to

sprawdzić. Ogarniają mnie dziwne myśli... Dlaczego

ona, skoro mógł wezwać każdego z tej rodziny? Znał

ją w dawnych czasach, dlatego. Zastanawiam się, jak

dobrze ją znał. Nigdy nie myślałem, aby ten staruch

mógł dosiąść czegoś innego niż miotły, ale przecież

kiedyś i on był młody... Teraz ona udaje się we

wszystkie właściwe miejsca. Musiała sprawować silną

władzę. Chciałbym ją kiedyś zadziwić Dłonią... A

może to kiedyś razem robili i dlatego wybrał ją...?

Trafił na podest, skręcił, stanął i wzruszył ramio-

nami.

Jakie strome schody. Ciemno. Od lat nie byłem

w takiej sytuacji, choć...

background image

Przysiadł na górnym schodku, spuścił w dół

stopy, opuścił się niżej, znów obsunął stopy. Twarz

miał mokrą, zęby mocno zaciśnięte.

Nie mogę, od kiedy spadłem z drzewa, matko!

Dlaczego teraz? Minęło tyle czasu... Nie chcę, aby

ktoś się teraz pojawił i zobaczył mnie... Och, nie

chcę!

Cal po calu zsuwał się w dół po schodach.

Pomysł o czymś innym, to pomoże...

Poruszał nogami, rękami, siedzeniem; i jeszcze

raz w dół...

Załóżmy, że to prawda? Przypuśćmy, że przejęła

kontrolę i teraz czeka tylko na powrót starego ,

kochanka? śe te wszystkie działania to bzdura? Dla

mojego dobra? Codziennie coraz dalej wysuwam

szyję. Ona się uśmiecha, kiwa głową i bałamuci mnie.

Ale kiedy wróci Jelerak, wyć będę w otchłaniach

Piekieł... A jeśli...

Następny krok. I jeszcze jeden. Dotknął

policzkiem ściany. Oddychał z trudem.

Nie mogę go wpuścić, póki jestem silny. Ale jak?

Postawić podwójne straże przy zwierciadle? Zastawić

background image

pułapki i nastraszyć go? Wpuścić go, a potem

natychmiast zniszczyć? To może się nie udać. W ten

sposób ja też przegram. Musi być jakieś inne

wyjście... Co za wspaniały czas na jedno z tych

zaklęć! Minęło tyle lat...

Wciąż posuwał się w dół. Oczom jego ukazał się

kolejny podest.

Oczywiście, to nie takie proste. Mogę jedynie

zgadywać. Mógł wybrać ją spośród królowych

Piekieł... Prawdopodobnie tak było... Z drugiej strony

wzgardziła mną kilkakrotnie. Nie zrobiłaby tego,

gdyby nie była mu wierna.

Trzy szybkie kroki. Krótka przerwa na odpoczy-

nek.

Gdybym wiedział, że tai jakąś tajemnicę,

zmusiłbym ją do mówienia. Potem dostałbym wszyst-

ko... Jakie to dziwne! To miejsce jest tak spokojne!

Dopiero teraz to zauważyłem... Co to może być?

W pośpiechu pokonał ostatnie stopnie, wstał,

wspierając się na balustradzie.

Pójdę spojrzeć na ten wielki, ohydny loch - za-

decydował. - Jelerak zdaje się być wszędzie.

background image

Puścił barierkę i słaniając się na nogach ruszył w

stronę galerii.

A potem smaczna kolacja. Muszę sobie to wszy-

stko poukładać.

* * *

Meliash przysiadł na szczycie pagórka w

znacznej odległości od obozowiska i podziwiał

roztaczający się widok. Kraina Przemian przestała się

przeobrażać. Mgły rozpłynęły się, ucichł wicher, a

krajobraz zamarł w bezruchu. Widział teraz rozległy,

pusty teren, zamarznięte, wykrzywione kształty.

Gdzieś w oddali wyrastał zamek jego ostra sylwetka

lśniła w zachodzącym słońcu. Bezskutecznie starał się

dostrzec jakikolwiek ślad ruchu.

Zadecydował, iż należy powiadomić o tym prze-

łożonego - Holruna - a gdyby był nieobecny, innego

członka Rady. Jednak warto by mieć coś więcej do

przekazania, a nie goły fakt, że zawirowania ustały.

Gdyby tylko potrafił wytłumaczyć tę ciszę...

Niechętny był wyprawie w pojedynkę, w obawie,

aby nawałnica nie rozpoczęła się nagle od nowa. Nie

background image

była to kwestia tchórzostwa lub przesadnej ostroż-

ności. Do tych zadań nigdy nie wybierano ludzi

bojaźliwych, impulsywnych ani zbyt ostrożnych.

Najważniejsze było utrzymanie posterunków. Wła-

ściwy dobór strażników pomagał powstrzymać

najgwałtowniejsze ataki z zewnątrz i hamować

wszelkie próby przekroczenia granic, które utworzyli

wokół posiadłości. Strażników dobierano pod

względem ich poczucia obowiązku i gotowości

wykonywania najtrudniejszych zadań. Meliash nie

miał ochoty odjeżdżać zbyt daleko od miejsca, w

którym umieszczono czarną różdżkę.

Westchnął i sięgnął po kryształ. Nadszedł czas,

by poinformować Holruna. Być może coś zasugeruje.

Być może sama Rada ruszy się, by spenetrować

to miejsce, na tym czy innym poziomie, i dokona

szybkiego rozpoznania. Wątpił jednak, aby

przystąpili do tego natychmiast. Nadal pozostali

przewrażliwieni na punkcie wszystkiego, co pachniało

Jelerakiem...

Polerując kryształ zastanawiał się, co stało się z

tymi, których przepuścił do środka. Być może jeden z

background image

nich przedarł się i wywołał ten... bezruch.

Ułożył bursztynową kute na kolanach i spojrzał

w nią. Wnętrze jej było już zmącone. Próbował

oczyścić swój umysł i skoncentrować się, ale to było

bardzo trudne. Poczuł ból głowy. Porzucił próbę

nawiązania kontaktu. W jednej chwili kryształ

rozjaśnił się i stary Rawk wyszczerzył zęby do

Meliasha.

- Masz bardzo zatroskaną minę, synu. Coś cię

trapi?

- Być może - padła odpowiedź. - Tak czy inaczej

widzę wszystko w krysztale. Czy masz coś dla mnie?

- Chyba tak, bo moja pani wykopała mnie

właśnie z łoża, abym ci o tym powiedział. Czy musimy

się na to godzić?

- Mądry człowiek może zmienić utarty bieg

rzeczy, ale to nie musi dać dobrego efektu. Jaka jest

jej wiadomość?

- Po pierwsze, muszę ci przekazać, że człowiek,

który przejeżdżał przez twój posterunek i rzekomo

nazywał się Weleand, kłamał. Rozmawiałem z pra-

wdziwym Weleandem wcześniej. Jest stajennym w

background image

Murcave i zajmuje się chorymi końmi. Po drugie,

istnieje prawdopodobieństwo, iż twój Dilvish jest tym,

którego Jelerak przemienił w głaz w czasach, których

nie sięgają nasze stare archiwa. Przypuszcza się, że

ostatnio powrócił do życia, odznaczając się w

granicznej bitwie pod Portaroy i budząc legiony z

Shoredan, by w ten sposób pomóc miastu. Krąży

nawet o nim pieśń. Zaśpiewała mi ją, zanim wyrzuciła

mnie z pościeli. Pieśń wspomina o metalowym

rumaku i napomyka o nieustającej walce z

czarownikiem.

- Cieszę się, że jej wysłuchałeś.

- To była porywająca pieśń. A teraz, jeśli

pozwolisz...

- Czekaj. Co o tym myślisz?

- Och, chyba ma rację. Zazwyczaj się nie myli.

Choć jej podejrzenia są troszeczkę melodramatyczne.

- Chciałbym je jednak usłyszeć.

Rawk wytarł ślinę z kącika ust.

- Cóż, jestem pewien, że się uśmiejesz. Mnie to

rozbawiło. Ona uważa, że Weleand to Jelerak w

przebraniu, który próbuje przedrzeć się do własnego

background image

zamku, bo jest zbyt osłabiony obrażeniami, których

doznał na Północy. Nie pozwalają mu one na użycie

potężnej siły.

- A skąd ona wie, co wydarzyło się na Północy?

- Mówię przez sen. Wszystko jedno - dziewczyna

twierdzi, że Jelerak wie o pościgu Dilvisha. Dlatego

cię przed nim ostrzegał, mając nadzieję, że

zatrzymasz jego wroga. I co byś zrobił z taką

dziewczyną?

- Zaproponuj jej swą pracę - zasugerował

Meliash.

- Myślisz, że coś w tym jest?

Takiej możliwości nie można odrzucić. Jeśli

rzeczywiście coś w tym jest, to uważam, że... Cóż. Kto

wie? Podziękuj jej w moim imieniu. Tobie też

dziękuję.

- Cieszę się, że się na coś przydałem. A propos...

- Tak?

- Jeśli spotkasz tego Dilvisha, powiedz mu, że

zalega z płatnościami.

Rawk zakończył rozmowę, a Meliash odwrócił

wzrok w kierunku wież Zamku Wieczności. Teraz

background image

potrzebował informacji o tym miejscu. Choć w tej

chwili nie było na to czasu.

* * *

Melbriniononsadsazzersteldregandishfeltselior

rzadko wykorzystywany był przez ziemskich adep-

tów, gdyż użycie imienia demona niezbędne było w

obrzędach zobowiązujących go do niewolniczej pracy.

Wystarczyło przeoczyć jedną sylabę a magik

opuszczający z uśmiechem krąg odkrywał, że demon

uśmiecha się również.

Potem, zostawiając artystycznie rozrzucone

szczątki wokół magicznego kręgu, demon powracał

do piekielnej krainy, ciągnąc za sobą małą pamiątkę

po zabawnym interludium.

Jednak na nieszczęście

Melbriniononsadsazzersteldregandishfeltseliora,

Baran o Trzech Dłoniach pochodził z Blackwold, w

którym posługiwano się skomplikowanym,

aglutynacyjnym językiem. Dlatego znalazł się na

służbie mieszkańców Zamku Wieczności -

niebezpiecznie osadzonego artefaktu ziemskiego,

background image

który przerażał go bardziej niż cokolwiek w jego

własnej ojczyźnie. To dlatego teraz schodził ostrożnie

w dół stoku przez wypaczony krajobraz, z misją, w

kierunku tego lepkiego terenu, którego do tej pory

unikał, na żądanie kobiety, której bał się nade

wszystko, ze względu na towarzystwo, w którym

przebywała. Dlatego tym bardziej obawiał się

porażki, bardziej niż wywrotki i nadwerężenia swych

krzywych nóżek, zadziwiająco dopasowanych do

osobliwych warunków jego małego legowiska w tym

niezwykłym miejscu. Jego przekleństwa brzmiały jak

najpobożniejsze strofy przetłumaczone na

mabrahoring. I właśnie teraz miotał przekleństwa,

gdyż droga stała się skalista i stroma. Ścisnął mocniej

chusteczkę, powtarzając otrzymane instrukcje.

Zbliżył się do spokojnej już sadzawki, na powierzchni

której sterczeli jacyś ludzie i koń niczym szachy na

błękitnym blacie stołu.

Miał przyprowadzić jej człowieka. Tak.

Mężczyznę. Trochę dalej...

Minął drzewa i miejsce, gdzie zaczynała się

plaża. Ruszył jej brzegiem. Gdy znalazł się

background image

naprzeciwko uwięzionych ludzi, stanął, by rozwiązać

chusteczkę. Ludzie dostrzegli go i zaczęli krzyczeć coś

do siebie. Zastanowił się, kogo będzie mógł pożreć

człowieka czy konia.

Przypomniał sobie niecierpliwy głos Semiramy i

doszedł do wniosku, że rozsądniej będzie zrezyg-

nować z tej przyjemności.

Wygrzebał garść lodowego pyłu i rzucił go przed

siebie na plażę. Piasek zmarszczył się i pękł. Zbadał

teren, stwierdził, że utrzyma jego ciężar i ruszył

przed siebie.

Zbliżając się do dziewczyny wyszczerzył zęby i

stanął. Nie był w stanie jej ominąć. Drogę zagradzał

mu jakiś niewidzialny mur. Wyciągnął swe czułki w

kilku kierunkach i w końcu zrozumiał, że chronią ją

zaklęcia skuteczne w promieniu sześciu stóp. Przeklął

w mabrahoring i chwycił kolejną garść piachu, by

znaleźć okrężne przejście. Pragnął jedynie

maleńkiego kąska z jej prawego ramienia. Rzucił

przed siebie ziarenka, minął dziewczynę, posypał

piachem wodę i wsłuchał się w gwałtowne trzaski.

Tuż przed nim pojawił się lodowy most. Zatrzymał się

background image

niespodziewanie, wysuwając czułki. Zaniepokoiło go

położenie ramion mężczyzny. Choć wiedział, że to

niemożliwe, jego twarz zdała mu się dziwnie

znajoma...

Aha! Wykrył metal. Mężczyzna trzymał ukryty

pod wodą miecz.

Chwycił następną porcję piachu i zawahał się.

Gdyby zamroził mężczyznę w tej pozycji, musiałby go

potem rozmrozić. Nie warto było próbować,

zwłaszcza, że pani czekała na szybką dostawę.

Sypnął garść lśniących ziaren w lewą stronę, a te

zakreśliwszy w powietrzu łuk, spadły obok męż-

czyzny, poza zasięgiem jego dłoni uzbrojonej w ost-

rze. Przesunął się do przodu, ostrożnie stąpając po

twardej już powierzchni, raz jeszcze rzucił piachem,

tym razem za plecy mężczyzny. Patrzyli sobie w oczy,

w tej twarzy...

- Ciesz się, hieno! - powiedział mężczyzna w

mabrahoring. - Czołgaj się dalej. Jestem prawie twój,

ale to nie koniec. Jeszcze nie. Jedno potknięcie, a

poślę cię tam, gdzie twe miejsce. Spójrz w dół! Lód

pęka!

background image

Demon zatrzepotał gwałtownie kończynami,

przechylił się i upadł, podparł się wyciągniętą łapą,

rzucił mężczyźnie pełne wściekłości spojrzenie i wstał.

- Dobra robota - przyznał. - Z radością

pożarłbym twe serce. Świetnie władasz językiem. Czy

znasz Tel Talionis?

- Owszem.

Tym bardziej szkoda. Z przyjemnością bym z

tobą pokonwersował.

Powiedziawszy to, przeskoczył na koniec lodowe-

go mostu i znalazł się za plecami mężczyzny. Zgodnie

z instrukcją, walnął go rogiem w kość za uchem.

Gdy ten osunął się w przód, demon chwycił go za

włosy, a potem złapał go pod pachami i pociągnął ku

górze. Woda pociemniała, a na jej powierzchni

pojawiły się bańki powietrza. Przerzucił ciało przez

plecy, odwrócił się i ruszył brzegiem płazy, wciąż

szczerząc zęby.

Dziewczyna, posługując się językiem Elfów, rzu-

cała za nim błagania i przekleństwa. Mijając ją,

demon pożądliwie spojrzał na jej ramię. Było tak

blisko, a jednocześnie tak bardzo daleko...

background image
background image

ROZDZIAŁ VI

Gdy tylko demon wyszedł, by wykonać zadanie,

Semirama zadzwoniła po służących. Kiedy pierwszy z

nich pojawił się w przedsionku głównej komnaty,

posłała go po pozostałych i nakazała wrócić im ze

ścierkami, dzbanami wody, opatrunkami, jadłem,

winem, suchymi szatami i łękami na zimny kompres,

zwracając baczną uwagę na pośpiech oraz dyskrecję.

Wszystko to niebawem wniesiono i ułożono na

kanapie pokrytej jasnymi jedwabiami Wschodu,

kiedy wszedł demon, trzymając na ramieniu Dilvisha.

Słudzy wycofali się w popłochu.

- Ułóż go na kanapie - nakazała, a potem

zwróciła się do służby: - Ty oczyścisz jego buty i

spodnie z błota. Ty przyniesiesz mi kompres, a ty

otworzysz wino.

Demon opuścił Dilvisha na sofę i stanął po

drugiej stronie komnaty. Semirama wpatrywała się w

twarz mężczyzny, potem wolno siadła przy nim i

położyła jego głowę na kolanach. Nie odwracając

wzroku, wyciągnęła prawą rękę i rzekła:

background image

- Przynieś mi wilgotną ściereczkę.

Prawie natychmiast polecenie zostało wykonane.

Zaczęła obmywać mu twarz, przesuwając opuszkami

palców po jego brwiach, policzkach, brodzie.

- Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę - sze-

pnęła - a jednak wróciłeś.

- Kompres - dodała głośniej, rzucając ściereczkę

na podłogę.

Sługa podał opatrunek.

Odwracając głowę Dilvisha, znalazła miejsce, w

które został uderzony. Rzuciła demonowi wściekłe

spojrzenie, rozłożyła i ponownie złożyła opatrunek,

przykładając go za uchem.

- Oczyść jego pochwę miecza i sprzączkę u pasa.

A ty polej ten opatrunek winem i podaj mi.

Ocierała usta ściereczką, kiedy do komnaty

wszedł Baran.

- Co tu się dzieje? - zażądał wyjaśnień. - Kim jest

ten człowiek?

Semirama podniosła gwałtownie wzrok; oczy

miała szeroko otwarte. Służba odsunęła się. W stra-

chu przed językowymi umiejętnościami Barana,

background image

Melbriniononsadsazzersteldregandishfeltselior

przykucnął w rogu pokoju.

- Dlaczego pytasz, to jeden z wielu, którzy tu

przybyli - rzekła - w poszukiwaniu, przypuszczam,

mocy.

Baran parsknął chrapliwym śmiechem i zrobił

krok naprzód. Rękę położył na rękojeści sztyletu

wsadzonego za pas.

- Dobrze, pokażmy mu tę moc, wyrzucając go

stąd i pozbywając się kolejnego kłopotu.

- Przybył do nas żywy - oświadczyła stanowczo. -

Należy go zachować dla twego pana. Niech on

zdecyduje.

Baran stanął w miejscu, analizując własne myśli.

Ale za moment znów wybuchnął śmiechem.

- Dlaczego demon nie może pożreć go teraz? -

zaproponował. - Po co męczyć tego biedaka spacerem

do izby tortur?

- Co masz na myśli? - spytała.

- Z pewnością musisz wiedzieć, skąd oni biorą te

smakołyki, którymi tak się delektują?

Zakryła usta dłonią.

background image

- Nigdy o tym nie myślałam. Więźniowie?

- Właśnie.

- Ale tak być nie powinno. My jesteśmy ich

strażnikami.

Baran wzruszył ramionami.

- To ogromny zamek w tym brutalnym świecie.

- Demony należą do ciebie - zauważyła. -

Przemów do nich.

Ogarnął go śmiech, ale gdy dostrzegł wyraz jej

oczu, momentalnie poczuł dotknięcie mocy, której nie

był w stanie pojąć. Pomyślał o niej i Jeleraku, co

przyprawiło go o kolejny zawrót głowy.

- Zrobię to - obiecał, spoglądając raz jeszcze na

mężczyznę.

- Wiesz, dlaczego tu jestem? - zapytał. - Spa-

cerowałem przez galerię. Zostawiłaś okno nakiero-

wane na sadzawkę. Dziwię się, dlaczego ratowałaś

mężczyznę, pozostawiając na pastwę losu dziewczynę.

Jest przystojny, prawda?

Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów

Semirama zaczerwieniła się. Widząc to, Baran uśmie-

chnął się.

background image

- To wstyd tak ich marnować - dodał.

Zwrócił się do demona.

- Wracaj nad sadzawkę polecił w mabrahoring.

Przyprowadź mi kobietę. Mnie też przyda się trochę

relaksu.

Demon uderzył się w piersi i skłonił się, aż jego

łeb dotknął posadzki.

- Panie, chroni ją przed takimi jak ja pewne

zaklęcie - oświadczył. - Nie mogłem się do niej zbliżyć.

Baran zmarszczył czoło. Po raz pierwszy

przywołał w myślach obraz Arlaty.

- Dobrze. A zatem sam po nią pójdę - rzekł.

Przeszedł przez komnatę i gwałtownym ruchem

otworzył drzwi. Na ścieżkę prowadziło siedem

płaskich stopni. Szybkim krokiem zszedł na dół i

ruszył w stronę skraju zbocza, po którym wcześniej

schodził demon.

Słońce kryło się na zachodzie i tuż przed nim

pojawiły się długie cienie, układające się w wielki

płaszcz zmierzchu na stromej, skalistej drodze. Baran

przeszedł kilka kroków, do miejsca, w którym stok

opadał gwałtownie.

background image

Od zawietrznej strony dotarł do potężnej skały,

stanął do niej tyłem i spojrzał w dół. Patrzył jak w

hipnozie. Zamruczał zaklęcie, ale nie zadziałało.

Zdawało mu się, że krajobraz przed nim faluje.

- To nie był dobry pomysł - burknął, dysząc

ciężko - ...nie. Do diabła z nią. Nie jest tego warta.

A jednak stał tam nadał, przylepiony do skały.

Kamienie przybrały teraz ostrzejsze rysy, wydawały

się sięgać po niego.

Na co czekam? Wracaj i powiedz, że szkoda

zachodu...

Prawa stopa drgnęła mu nerwowo. Zamknął

oczy i wciągnął głęboko powietrze. Jego pożądanie i

wściekłość minęły. Raz jeszcze pomyślał o dziew-

czynie uwięzionej w dole. Jej twarz napawała go

niepokojem. I to nie dlatego, że była piękna...

Mała iskierka szlachetności, która, mógłby przy-

siąc, była mu obca lub zgasła przed wieloma laty,

zamigotała w jego sercu. Otworzył oczy i wzdrygnął

się, spoglądając w dół.

- W porządku, do diabła! Wydostanę ją.

Stanął na ścieżce i ruszył.

background image

Nie jest tak złe, jak wygląda. A jednak...

Zszedł około czterdziestu stóp, zanim skręcił w

bok; stanął, oparł się na skale z lewej strony i z tej

pozycji mógł dokładnie obserwować sadzawkę.

Patrzył przez kilka chwil w tym kierunku, zanim

zanotował w pamięci widoczną przed nim scenę.

Dziewczyna zniknęła. Koń też.

Parsknął śmiechem. Nagle umilkł. No cóż... cóż...

Zawrócił i ciężkim krokiem ruszył w górę.

- ... do diabła z nią.

* * *

Kiedy Baran powrócił do bawialni, dostrzegł, że

prawie nic się nie zmieniło. Mężczyzna pozostawał

nieprzytomny, ale jego twarz nie była już taka blada.

Semirama odwróciła głowę i uśmiechnęła się.

- Szybko wróciłeś, Baran.

Kiwnął głową.

- Było już za późno. Zniknęła. Wraz z koniem,

jeśli o to chodzi...

- Pociesz się jakąś niewolnicą.

Podszedł bliżej.

background image

- Ten człowiek pójdzie teraz do lochów -

stwierdził. - Masz rację. Musimy go tu przetrzymać,

czekając na decyzję mistrza.

- Najpierw chciałabym się upewnić, że ją podej-

mie - rzekła.

W tej chwili Dilvish wydał ciche westchnienie.

- Proszę - odezwał się z uśmiechem Baran. - On

żyje. Wy tam, osły, postawcie go na nogi i za mną.

Semirama podniosła się i stanęła bliżej Barana

niż zazwyczaj.

- Doprawdy, Baran, może będzie lepiej, jeśli

zaczekamy nieco dłużej.

Uniósł prawą dłoń na wysokość jej piersi i nagłe

pstryknął palcami.

- Lepiej dla kogo? - spytał. - Nie, kochanie. Jest

więźniem jak pozostali. Musimy wypełnić naszą

powinność i przechować go w bezpiecznym miejscu.

To był twój pomysł.

Spojrzał na służących, którzy wzięli Dilvisha pod

pachy i podnieśli go. Głowa zwisała mu nieprzyto-

mnie, stopy ciągnęły się po ziemi.

- Tędy - krzyknął, ruszając ku drzwiom. - Sam

background image

będę czynił honory domu.

Semirama podreptała za nim.

- Pójdę z tobą - odezwała się - aby upewnić się, że

sobie poradzi.

- Nie możesz oderwać od niego oczu, co?

Nie odpowiedziała i wyszła za nimi z pokoju,

przechodząc przez wielką komnatę. Jej oczy błądziły

przez moment po dziwacznych ozdobach i meblach

nadających sali unikalny wygląd - potężne, szklane

drzewo, które zwisało odwrócone z sufitu; gobeliny

przedstawiające młodzieńców o białych włosach

spiętych z tyłu, damy z niemożliwie wysokimi

kokami, w pofalowanych spódniczkach; bogato

zdobione i inkrustowane stoły; rzeźbione krzesła,

wyściełane tylko w nielicznych miejscach, z

kolorowymi medalionami zdobiącymi materię; długie

zwierciadła; kafelki układające się na posadzce w

niezwykły wzór; długie, ciężkie zasłony; przedziwny

mebel z klawiaturą, wydający muzyczne dźwięki przy

każdym naciśnięciu klawisza.

W tej komnacie było coś nienaturalnego, mimo

że całe miejsce było przedziwne. Przechodząc przez

background image

nią czasami, Semirama dostrzegała w głębi

zwierciadeł odbicia ludzi lub przedmiotów, których

nie było - przemykały, zanikały - widziała je zbyt

krótko, aby je rozpoznać. Pewnej nocy usłyszała

dochodzące z tej sali odgłosy muzyki, śmiech i

paplaninę w obcym języku, którego nie potrafiła

rozpoznać. Zamierzając przyłączyć się do zabawy

albo zniszczyć hordę nadprzyrodzonych intruzów za

pomocą dwóch wyciągniętych palców, zbiegła po

schodach, wzdłuż korytarza i wkroczyła do komnaty.

Muzyka umilkła. Sala była pusta. Ale w

zwierciadłach stali w pół-ruchu ludzie ubrani w

piękne, różnorodne stroje. Wszyscy odwrócili ku niej

wzrok. Uwagę jej przyciągnął wysoki, prawie

znajomy mężczyzna w jasnym mundurze, z barwną

szarfą przewieszoną przez pierś. Porzucił swą

partnerkę i posłał Semiramie uśmiech. Ta zawahała

się przez moment, a potem spróbowała przejść przez

lustro, by stanąć obok niego. W mgnieniu oka żywy

obraz zniknął, lustro opustoszało, podobnie jak

komnata, jej wyciągnięte ramiona i umysł wróżki.

Gdy zapytała Tualuę, ten albo nie wiedział, co się

background image

stało, albo zupełnie się tym nie przejął. Ten zamek -

powiedział jej - wznoszący się dostojnie nad cudowną

sadzawką, istniał zawsze i zawsze istnieć będzie. Jest

w nim wiele osobliwych rzeczy, wiele niezwykłych

rzeczy się tu wydarzyło. Nie robiło to na Tualui

żadnego wrażenia.

Kiedy opuścili wielką komnatę, z klawiatury

wydobyły się cztery dźwięki, choć nikogo przy niej

nie było. Baran stanął, spojrzał za siebie, rzucił okiem

na klawisze, wzruszył ramionami i poszedł dalej.

Semirama kroczyła za nimi aż do przedsionka.

Nieprzytomny mężczyzna jęknął znowu, a ona

wyciągnęła rękę i chwyciła go za przegub, stwier-

dzając z ulgą, że puls był teraz mocny.

- ...nie rusz go - nakazał Baran, dostrzegając jej

gest.

Znajdujący się za nimi

Melbriniononsadsazzersteldregandishfeltselior

wrzasnął i rzucił się w kierunku drugiego wyjścia. W

lustrze zauważył coś, co go przeraziło.

Skierowali się ku klatce schodowej prowadzącej

w dół, do komnaty pod zamkiem. Przy wejściu Baran

background image

postawił latarnię i zapalił ją od najbliższej pochodni.

Następnie trzymając ją w górze wkroczył w mroczną

niszę, nie zważając na sporadyczne zawroty głowy.

Gdy stąpali po schodach, więzień zaczął wyka-

zywać oznaki przebudzenia, kręcąc głową i próbując

stanąć na nogi. Semirama pochyliła się, by dotknąć

jego policzka.

- Wszystko będzie dobrze, Selarze - szepnęła. -

Wszystko będzie dobrze.

Usłyszała chichot Barana.

- Czy potrafisz wywiązać się z takiej obietnicy,

kochanie? - spytał.

Może on tylko udaje? - przeszło jej przez myśl.

Doszedł do siebie, zbiera siły, aby wyrwać się i

przepaść w ciemnościach? Baran jest silny i uzbro-

jony, a Selar nawet nie wie, gdzie jest. A jeśli ucieknie

teraz, Baran rozpocznie poszukiwania, które go

zabiją. Jak mu powiedzieć, aby zaczekał, aby trzymał

się podstępu i pozostał więźniem?

Schody skończyły się i skręcili w lewo. Wokół

panowała mroczna ciemność przesycona lodowatym,

wilgotnym powietrzem. W świetle latarni szara,

background image

kamienna ściana migotała łagodnie, a po jej

powierzchni spływały kropelki wody.

W jej czasach znana była historia Corbryanta i

Thyseldy - dziewczyny, która musiała udawać

strażniczkę swego ukochanego, by uratować mu

życie.

Zastanowiła się, czy historia ta nadal jest popu-

larna, czy Baran w ogóle o niej słyszał. Była to

opowieść z krainy Elfów... Czy Baran rozumiał ich

język - mowę niezwykłe trudną, nie podobną do tych,

które znała, lub o których wiedziała?

Wyciągnęła dłoń i dotknęła prawego ramienia

Dilvisha. Ramię naprężyło się.

- Znasz losy Corbryanta? - zapytała szybko i

cicho w tym języku.

Zapanowało długie milczenie.

- Tak - odezwał się.

- To ja i ty - rzekła.

Poczuła, jak jego mięśnie wiotczeją. Miała na-

dzieję, że liczył kroki i zakręty. Uścisnęła mu ramię i

puściła je.

Minęli serię poprzecznych korytarzy, z głębi

background image

których wydobywały się gwałtowne mlaski i

chrząkania. W jednym z nich odgłosy dochodzące z

prawej strony stawały się coraz głośniejsze. Baran

podniósł głowę i zatrzymał się. Opuścił latarnię na

ziemię.

Tak szybko, że nie była pewna, co się stało.

Gromada ryjkowatych, świniopodobnych istot słu-

sznego wzrostu, przebiegła obok nich na tylnych

łapach, sapiąc i dysząc ciężko. Niektóre z nich

dźwigały poduszki i gliniane dzbany. Gdy zniknęły w

oddali, zaintonowały monotonny śpiew.

- Te małe bękarty są teraz w pełnym składzie -

zauważył Baran. - Niektórym zawsze się udaje

przedrzeć się na górę i zakłócić mój spokój w

bibliotece.

- Mnie nigdy nie przeszkadzały - odpowiedziała.

- Ale kiedyś czytałam w pokoju. Małe, groteskowe

stworki...

- Założę się, że są bardzo smakowite. A to

przypomina mi, że właśnie stygnie moja kolacja.

Chodź...

Ruszył dalej, w końcu dotarł do obszernej kom-

background image

naty, w której płonęła jedna pochodnia, jedna topiła

się, a z dwóch innych pozostał jedynie popiół w

ściennych zagłębieniach. Podniósł dwie świeże

pochodnie z wiązki stojącej przy murze, zapalił je i

zawiesił w pustych zagłębieniach. Skierował swe

kroki do przejścia po lewej stronie.

- Podaj mi kajdany! - nakazał.

Przy stercie pochodni stał stojak z kajdanami i

półka z kłódkami. Niewolnik stojący po lewej stronie

Dilvisha wyciągnął rękę i ściągnął pęto łańcuchów.

Semirama podeszła do niego i wybrała z półki kilka

kłódek.

- Poniosę je - oświadczyła. - Masz już pełne ręce.

Mężczyzna kiwnął głową, przewiesił kajdany

przez lewe ramię i ruszył dalej. Podążyła za nimi, do

komnaty, w której do krzywych ścian przykuci byli

Hodgson, Derkon, Odil, Vane, Galt i Lorman.

Zdawało się, że wcześniej był tu jeszcze jeden...

Baran uniósł latarnię i schylił się w stronę

pustych łańcuchów i pokrytej zakrzepłą krwią ściany,

w stronę miejsca, w którym wisiał gruby czarownik

trawiony właśnie przez demona.

background image

- Tam - polecił. - Przykujcie go do tego koła.

Pozostali więźniowie obserwowali tę scenę w mil-

czeniu, zamarli w bezruchu po wejściu Barana.

Niewolnicy na wpół nieśli, na wpół prowadzili

Dilvisha do wskazanego miejsca przy ścianie.

Przeciągnęli łańcuchy przez potężną obręcz przykutą

do muru, nie zwracając zupełnie uwagi na tych,

którzy już wisieli wzdłuż wilgotnych kamieni.

- Teraz dokładnie wiesz, gdzie go szukać w razie

potrzeby - zakpił Baran - jeśli nie masz nic przeciw

takiej widowni.

Odwróciła się i jednym spojrzeniem przeszyła

Barana.

- Już dawno temu przestałeś być zabawny -

stwierdziła. - Stałeś się wulgarny i więcej niż

odrażający.

Powiedziawszy to, podeszła do miejsca, w

którym niewolnicy opasywali ciało Dilvisha

łańcuchami. Podała im kłódki, a oni umocowali je we

właściwym miejscu. Semirama zamknęła każdą z

nich, a Baran poszedł jej śladem sprawdzając ich

zatrzaski.

background image

Kiedy sprawdził ostatnią, mruknął z zadowole-

niem. Wstając potrząsnął kajdanami, rzucił

Semiramie ukradkowe spojrzenie i uśmiechnął się

chytrze.

- Robią sporo hałasu - zauważył. - Jeśli tu

przyjdziesz, cały zamek będzie wiedział, gdzie cię

szukać.

Semirama przykryła usta dłonią i ziewnęła.

- Zapiera ci dech, co?

Dziewczyna uśmiechnęła się i odwróciła głowę w

stronę Dilvisha.

- Czy to chciałeś zobaczyć? - rzekła do Barana.

Objęła Dilvisha i pocałowała w usta,

przyciskając się doń całym ciałem.

Mijały sekundy, Baran zaczął krążyć nerwowo.

Niewolnicy odwrócili wzrok.

W końcu puściła go ze śmiechem.

- Oczywiście, jestem namiętnie do niego przy-

wiązana, do tego nieznajomego, który przybył tu jako

intruz, aby nas okraść - oznajmiła.

Odwróciła się gwałtownie i poklepała Dilvisha.

- Bezczelny drań! - stwierdziła z wściekłością.

background image

Dumnym krokiem opuściła celę, nie oglądając się

za siebie.

Baran rzucił spojrzenie Dilvishowi i wyszczerzył

zęby. Podniósł latarnię ze skalnego występu i wyszedł

z komnaty, za nim podążyli niewolnicy.

Semirama krążyła wokół wylotu korytarza.

- Wiedziałem, że zaczekasz na światło - zauważył

Baran, podchodząc bliżej.

Nie odpowiedziała.

- Nie masz pojęcia, jakie to było dziwne - po-

wiedział, dotrzymując jej kroku.

- Pocałunek? - spytała zakłopotana. - Naprawdę,

Baran...

- Sposób, w jaki pielęgnowałaś tego prostaka -

odparł.

- Nie chciałam, by umarł - odpowiedziała.

- Teraz czy potem? Dlaczego nie?

- Jest zagadką... pierwszym Elfem, który tu

dotarł. To niezwykli ludzie. Zazwyczaj trzymają się

razem. Niektórzy mówią o nich „aroganci". Myś-

lałam, że twój pan ubawi się, poznając cel jego

podróży.

background image

- Niektórzy mówią o nich „pechowcy"

oświadczył Baran. - Mogą być niebezpieczni.

- Też o tym słyszałam. Ten jest pod dobrym

zamknięciem.

- Kiedy wszedłem i zobaczyłem, w jaki sposób

zajmujesz się tym intruzem - oczywiście, zdener-

wowałem się...

- Czy starasz się przeprosić mnie za te wszystkie

złośliwe uwagi?

Baran wolnym krokiem ruszył wzdłuż korytarza,

a jego ciało migotało w świetle łatami.

- Tak - zabrzmiał jego głos.

- Świetnie - powiedziała, podążając za nim. - Nie

tak, jak zasługuje na to królowa, ale niewątpliwie nie

potrafisz zrobić tego lepiej.

Baran chrząknął, nie przerywając marszu. I do

tej pory nie wiadomo, czy zamierzał rozwinąć swe

przeprosiny, bo zatrzymał się gwałtownie, a jego

pomruki zatopiły się w fali głośniejszych dźwięków.

Obniżył latarnię i przywarł plecami do ściany.

Semirama i niewolnicy poszli w jego ślady. Hałas w

poprzecznym korytarzu narastał.

background image

Nagłe obok nich przebiegły niewyraźne postaci.

Jedenaście świniopodobnych stworów z błyszczącymi

kłami zatopiło się w mroku. Odziane były w tuniki z

długimi rękawami ozdobione dziwacznymi cyframi.

Jeden z nich trzymał pod prawą łapą ludzką czaszkę.

- Stygnie moja kolacja - oznajmił Baran,

podnosząc latarnię. - Wyjdźmy stąd!

Kilka minut potem wchodzili po długich scho-

dach. Tuż przy szczycie pojawiła się mroczna postać.

Baran podniósł latarnię.

Jak tylko ukazała się twarz, Baran wrzasnął:

- Myślałem, że zostawiam cię po to, abyś

obserwował lustro. Co tu robisz?

- Drugi sługa powiedział mi, że jesteś w pod-

ziemiach, panie. Światełko, które miałem śledzić,

zniknęło!

- Co takiego? Tak szybko? Muszę natychmiast

znaleźć zastępstwo. Doskonale. Jesteś wolny.

- Czekaj! - nakazała Semirama.

Niewolnik spojrzał na nią i serce jego przepełniło

się przerażeniem.

- O którym lustrze mówisz? - spytała, wchodząc

background image

na ostatni stopień. - Z pewnością nie o tym z

północnego pokoju na górze, w żelaznej ramie?

Mężczyzna zbladł.

- Tak, Wasza Wysokość - bąknął - o tym samym.

Baran zgasił latarnię i postawił ją na półce.

Odwrócił się do Semiramy z niewyraźnym uśmie-

chem. Dziewczyna wyprostowała się, a w jej oczach

płonęły ognie. Zdawał sobie sprawę ze znaczenia

gestu, jaki właśnie wykonywała jej lewa ręka, choć

nigdy nie podejrzewał jej o taką moc.

- Zaczekaj, Pani! Powstrzymaj się! - krzyknął. -

To nie to, co myślisz! Pozwól mi wszystko wyjaśnić!

Zastanowił się, czy zdąży przywołać Trzecią

dłoń, zanim dokończy swój gest. Zawahała się.

- A zatem mi powiedz.

Odetchnął.

- Próbując rozwiązać zagadkę zablokowanego

lustra - zaczął - wysłałem do jego wnętrza ducha, by

zbadał uszkodzenia astralne. Miałem zamiar

porozmawiać z nim, by poznać rozmiar zniszczeń.

Kazałem temu człowiekowi prowadzić obserwacje,

gdyby zdarzyło się coś niezwykłego. Właśnie usły-

background image

szałaś jego raport. Powinienem natychmiast się tam

udać i ustalić, co się dzieje. To może być niezbędna

wskazówka, jeśli chcemy otworzyć lustro raz jeszcze.

Opuściła dłoń.

- Tak - rzekła - musisz iść. Daj mi znać, czego się

dowiedziałeś.

- Oczywiście. Zrobię to.

Odwrócił się i zaczął biec.

Semirama obrzuciła wzrokiem dwóch

niewolników, którzy prowadzili Dilvisha, i

niewolnika, który przyniósł wiadomość dla Barana.

- Co tak sterczycie? - warknęła. - Wracajcie do

swych zajęć albo do swoich kwater.

Odeszli w pośpiechu. Patrzyła za nimi, aż

zniknęli jej z oczu. Wtedy zawróciła i ruszyła przez

ogromną komnatę, kierując się do przejścia

wychodzącego na północno-południowy korytarz.

Komnata topiła się w mroku, gdyż zachodziło

słońce, a jej jedyne okna umieszczone były wysoko,

na zachodniej ścianie. Przechodząc przez salę, do-

strzegła z lewej strony nieznaczny ruch. W lustrze

ujrzała postać jasnowłosego mężczyzny stojącego

background image

przy białym filarze. Ani mężczyzny, ani filaru nie by-

ło w komnacie. Zatrzymała się i wybałuszyła oczy.

Był to mężczyzna, którego widziała tamtej nocy

podczas niewidzialnego przyjęcia. Stał teraz samo-

tnie, w zielonych szatach i z uśmiechem na twarzy.

Wtedy zdawała się nie dostrzegać, jak bardzo był

przystojny, jak bardzo przypominał...

Uniósł dłoń i skinął na nią. Szkło zalśniło i od-

niosła wrażenie, że może przez nie przejść i stanąć

obok niego.

Wzruszyła ramionami, pokręciła głową, odwza-

jemniając uśmiech. Niestety, śpieszyła się...

Opuszczając komnatę, pobiegła korytarzem, mi-

jając przypadkowego sługę, który zapałał światło w

lichtarzyku i wysokich świecznikach. Posuwała się w

cieniu, aż dotarła do galerii, która prowadziła wzdłuż

budynku i do Komnaty Lochu. Przystanęła, by raz

jeszcze spojrzeć przez okna, na miejsce, w którym

zauważyła go po raz pierwszy.

Sadzawkę widać było bardzo wyraźnie, a dziew-

czyna i koń rzeczywiście zniknęli. Czy ona coś dla

niego znaczyła? Semirama zdumiała się, wyciągając

background image

dłoń, by odwrócić zaklęcie.

W sadzawce przeglądały się góry, część zamku i

zachodzące słońce. Gładki pas plaży jaśniał bielą; na

stoku wyrastały pojedyncze, ciemne skały.

Przez moment zdawało jej się, że widziała szybki

ruch w dole, daleko z prawej strony.

Zawahała się, a następnie zmieniła ogniskową

okna, przesuwając ją nieco i przybliżając tym samym

stok. Przyglądała mu się uważnie przez chwilę, ale

ruch nie powtórzył się.

Uśmiechnęła się delikatnie, zadowolona, że nie

zaskoczyła kolejnego poszukiwacza przygód. Jej

przedsięwzięcie wymagało pośpiechu - do takiego

wniosku doszła przestawiając szybę. Krajobraz

odpłynął w dal.

Odeszła od okna i popędziła wzdłuż galerii.

Piasek chrupał pod jej sandałami. Poczuła

charakterystyczny odór tego miejsca. Kiedy weszła

do sali, otoczyło ją wilgotne ciepło lochu.

Podeszła bliżej, siadła na krawędzi i wydała

głośny okrzyk. Mijały minuty i choć powtórzyła go

kilkakrotnie, nie otrzymała odpowiedzi.

background image

Nie było w tym nic dziwnego, gdyż często od-

dawał się medytacjom, wyłączając część swej świa-

domości ze świata zewnętrznego. Miała jednak

nadzieję, że nie wpadał właśnie w jeden ze swych

okresowych stanów uśpienia. Nie byłaby to od-

powiednia dla niego pora na takie przedsięwzięcie.

Powtórzyła swój okrzyk. Istniały jeszcze inne

wytłumaczenia, ale wołała o nich nie myśleć.

Pochyliła się do przodu i dodała nutę usilnej prośby.

W pewnej chwili poczuła jego obecność w swym

umyśle - zbliżał się, zbierał siły i był bardzo

zaniepokojony. Zdecydowała się na czysto psychiczne

porozumienie, ale nic się nie wydarzyło. Jedynie woda

zmętniała jeszcze bardziej. Czekała, czas mijał, a on

się nie pojawiał. Spływały po niej fale różnych wrażeń

zmysłowych czarne, wrogie istoty niczym nietoperze

unosiły się z lochu - muskały ją delikatnie, bardziej

dla zabawy i z ciekawości, która typowa była dla tego

miejsca.

- Co się dzieje? - spytała, wydając ćwierkające

dźwięki, jak to zwykłe czyniła.

Nie otrzymała odpowiedzi, ale fale wrażeń i emo-

background image

cji narastały. Atmosfera tego miejsca stawała się

coraz bardziej posępna i groźna. Nagłe wszystko

zmieniło się w mgnieniu oka, zapanował radosny

nastrój przeszyty nutą triumfu. Dźwięk ten stawał się

coraz głośniejszy, potworki zostały zmiecione i

zepchnięte na dalszy plan. Woda zawirowała

ponownie i kawałek bezkształtnej, mrocznej istoty

przebił powierzchnię, a wokół niego unosiła się

mglista, perłowa poświata. Przewijały się przez nią

rozmazane wzory, zniekształcając poruszające się pod

nimi cielsko.

- Siostro, kochanko i kapłanko, pozdrawiam cię

ze wszystkich miejsc, w których żyję - usłyszała

zwyczajowe powitanie w tym samym języku.

- Ja ciebie też, ta, która przebywa w tym

miejscu. Tualuo, bracie Starszych. Jesteś zatroskany.

Jaka jest tego przyczyna? Powiedz mi.

- Królowo tego miejsca, Semiramo, to bolesny

cykl wzrostu właściwy memu rodowi. Jestem spok-

rewniony z ciemnością i światłem, posiadam obie

natury.

- My także, Tualuo.

background image

- Ach, ale ludzie potrafią łączyć je ze sobą w

ciągu życia. śycie jest przez to o wiele prostsze.

- Nie jest wolne od problemów.

- Ale nasze przynosi eony rekryminacji; wzaje-

mnego obwiniania się za miniony cykl, w którym

rządziła przeciwstawna natura - aż do czasu, kiedy

nadejdzie ten oczekiwany, niemożliwy dzień połą-

czenia obu natur i będziemy gotowi na spotkanie z

naszymi bliskimi, daleko od tego piekła polaryzacji.

Ogarnął ją głęboki smutek i nie mogła powstrzy-

mać się od łez. Z wody wysunęła się macka, bardzo

nieśmiało, a jej koniuszek musnął stopę dziewczyny.

- Nie użalaj się nade mną, dziecino. Zapłacz

raczej nad losem ludzkości. Bo gdy zapadnie nade

mną ciemność, a już żałuję tych dni, moc moja

opanuje tę krainę, przydając cierpienia ludziom -

ratuj się, gdyż jesteś moją sługą. Musisz nabrać sił i

być bystra, twarda i chłodna jak poranna gwiazda - i

ja będę silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Cały

świat zadrży w posadach jak dawniej, gdy moi

przodkowie z alternatywnego cyklu walczyli o duszę

człowieka.

background image

- Czy można jakoś temu zaradzić? - spytała.

- Mogę to powstrzymać i zrobię to, tak długo jak

potrafię.

- A co z Jelerakiem i długiem, który wszyscy z

twego rodu wobec niego zaciągnęli?

- Dług został spłacony, Semiramo, dawno temu.

A on nie jest już tym samym mężczyzną, którego

kiedyś znałaś.

- O czym ty mówisz?

- Zmienił się. Być może i on ma swą jasną i

ciemną naturę.

- Trudno mi w to uwierzyć, choć dotarły do mnie

liczne pogłoski. Już dawno temu słyszałam, że był

chory przez długi czas, przez łata po upadku

Hohorgi...

- Może najuprzejmiej byłoby powiedzieć, że

nigdy nie powrócił do zdrowia.

- Kiedy mnie tu wezwał, traktował z całym

szacunkiem...

- Oczywiście. Potrzebował cię. Posiadasz nie-

zwykłe umiejętności - jak na istotę ludzką. I jest

jeszcze coś...

background image

- Bardzo żałuję - ciągnął - że wkrótce będzie nas

tyle łączyć, mnie i jego.

- Przewróciłeś mój świat do góry nogami -

rzekła.

- Przykro mi, ale nie potrafię przewidzieć, kiedy

nastąpi we mnie przemiana. Nadal będę ci pomagał

we wszystkim, czego zechcesz, najlepiej jak potrafię i

tak długo, jak to będzie możliwe.

Wyciągnęła dłoń i pogłaskała jedną z macek.

- Czyja mogłabym ci jakoś pomóc...

- Nie - odpowiedział. - śaden śmiertelnik nie

może mi pomóc. To śmieszne, ale w okresie

przejściowym zwariuję na jakiś czas. Odeślę cię z

powrotem, zanim to nastąpi, do miejsca, które

przeznaczyłem dla ciebie - poza czasem i przestrzenią,

pełnego radości. Moje drugie ,,ja" niewątpliwie

przywoła cię, kiedy potrzebne będą twe usługi.

- Zasmuca mnie to, co mówisz.

- Mnie także. Porozmawiajmy zatem o tym, co

cię tutaj sprowadziło.

- Sprawa jeszcze bardziej się zagmatwała - po-

wiedziała - przez to, co od ciebie usłyszałam. Baran

background image

majstruje coś przy zwierciadle. Umieścił w jego

wnętrzu co najmniej jednego ducha. Drugiego

prawdopodobnie instaluje w nim teraz...

- Nie zważam na przyziemne sprawy, o ile ty mi

nie każesz. Powiedz mi zatem, kim jest Baran i

dlaczego niepokoi cię to, co wyczynia z lustrem.

- Baran to ciemny, ciężki mężczyzna, który

czasami mi towarzyszy.

- Ten, który robi sztuczki dłonią?

- Tak, rządca Jeleraka w tym zamku. A lustro - z

komnaty w północnej wieży jest środkiem transportu

dla Jeleraka, i przenosi go z jednej posiadłości do

drugiej. Pewien czas temu Jelerak został ranny w

pojedynku z drugim czarownikiem. Myśleliśmy, że tu

przybędzie, a wtedy błagałabym cię o moc, która go

uzdrowi. Kiedy oczekiwaliśmy na jego przybycie,

wielu innych, którzy uznali go za zmarłego lub

wyczerpanego, próbowało szturmować to miejsce, by

potem wykorzystać cię do własnych celów.

Obok dziewczyny przepłynęła drobna fala roz-

bawienia.

- To właśnie wtedy zrozumiałam powód, dla

background image

którego Jelerak przywrócił mnie do życia - abym

pomogła ci w czasie letniego osłabienia...

- Mój pierwszy, od wieków, moment szaleństwa.

Do tego czasu przekazywałem mu moc, zawsze, kiedy

o to prosił, by mógł wyświadczyć przysługi, o których

wspomniałaś. Nie zdawał sobie sprawy, co się dzieje.

Ja też nie.

- I ja nie. Choć przypomniałam sobie kilka

starych, mrocznych zaklęć, nigdy nie byłam w takiej

sytuacji. Ale gdy przybyło tu kilku intruzów,

pomyślałam, że będzie lepiej, jeśli w pełnej

świadomości ponownie zaczarujesz tę krainę, by ich

odstraszyć. Wiedziałam, że nie powstrzyma to

Jeleraka, który zawsze mógł wykorzystać do podróży

swe lustro. Przedstawiłam Baranowi plan działania,

ale jego intencje były irytujące. Dałam mu do

zrozumienia, że sytuacja jest trudniejsza niż zeszłego

tata i tytko ja potrafię się z nią uporać. Ten podstęp

dał mi nad nim większą władzę. Przez cały czas

byłam pewna, że lustro znajduje się w dobrym stanie.

Teraz nie jestem tego pewna. Uważam, że mógł je

blokować przez cały ten czas.

background image

- Dlaczego miałby to zrobić?.

- Kiedy wprowadziłeś tę krainę w stan wrzenia,

całkowicie zagrodzony został dostęp do zamku,

pozostało jedynie lustro. Gdy znalazł sposób na

blokadę zwierciadła, byliśmy odizolowani od świata,

a Jelerak nie mógł wrócić, by zregenerować swe siły.

Jestem przekonana, iż Baran upodobnił się do

najeźdźców. Pragnął zatrzymać to miejsce dla siebie,

szukając sposobów, aby przejąć nad tobą kontrolę.

- Czy nie zdaje sobie sprawy, że służyłem

Jelerakowi z własnej woli, a nie pod przymusem - że

przez te lata ludzkie poczynania nic dla mnie nie

znaczyły?

- Nie, nigdy mu tego nie powiedziałam. Im mniej

wie, tym lepiej.

- A zatem na czym potęga problem?

- Nie jestem pewna. Na początku przychodziłam,

by prosić cię o otwarcie lustra i zabezpieczenie go

przed wszelkimi próbami jego zamknięcia. Chodziło o

to, aby powrócił Jelerak, pokrzepił się i we właściwy

sposób zajął się Baranem. Ale teraz, po tym, co

opowiedziałeś mi o Jeleraku, brakuje mi słów.

background image

- Odblokowanie lustra jest proste, ale nie mógł-

bym obiecać, że pozostanie otwarte, gdyby opętało

mnie kolejne szaleństwo.

- ... a potem chciałam cię prosić, abyś wznowił

emanacje i raz jeszcze wstrząsnął tą krainą - by

utrzymać z dala nieproszonych gości i dać Jelerakowi

szansę powrotu przez zwierciadło. Miało to

przekonać Barana, że nadal nie dajesz się kont-

rolować. Wtedy zostawiłby mnie w spokoju, nie

żądając, abym uczestniczyła w tym bezowocnym

przedsięwzięciu.

- A teraz?

- A teraz muszę wybierać między jednym złem a

drugim. Sama nie wiem. Baran nie jest tak mądry i

lubi mnie. Z pewnością mogłabym go kontrolować. A

jednak nadal mam poczucie lojalności względem

Jeleraka. Nieważne, co o nim myślisz - zawsze

traktował mnie z szacunkiem.

- Bez względu na sytuację, wszystko będzie od

ciebie zależeć.

- Oczywiście, z wyjątkiem respektowania mojej

pozycji. Na dworze w Jandarze nie był obcym

background image

przybyszem.

- Może to prawda, a może nie, ale ja myślałem o

czymś bardziej osobistym.

Zesztywniała. Potem wybuchnęła śmiechem.

- Nie, w to nie mogę uwierzyć. Jelerak? Zawsze

postępował jak mnich. Oddawał się wyłącznie Sztuce.

- Mógł wezwać każdego z twego znakomitego

rodu, aby ze mną porozmawiał.

- Prawda.

- Jego pierwsza miłość to władza i dominacja nad

ludzką duszą. A mimo to istnieją dwa ludzkie uczucia,

których nie zdołał się pozbyć - braterskie

przywiązanie do kapłanów z Babrigore i miłość do

samego siebie. Ty zawsze byłaś niedostępną królową i

kapłanką.

- Dobrze to ukrywał.

- Ale nie przed Tualuą - ja przejrzałem jego

serce i pragnienia - nawet te, z których sam nie zdaje

sobie sprawy. Jest powód, dla którego ci o tym

opowiadam. Moja energia kruszy się i chciałbym

zaspokoić własne potrzeby, zanim rozpadnie się w

proch. Kiedy tak ze sobą rozmawiamy, jednym okiem

background image

spoglądam na linie przeszłości. Widzę czarną plamę,

której nie potrafię rozszyfrować. Myślę, że jest w coś

wmieszany poza tym punktem. Moim pierwszym

zamiarem było wysłanie cię w miejsce, które

specjalnie przygotowałem dla twego bezpieczeństwa.

Jej myśli skupiły się wokół mężczyzny w kaj-

danach.

- Nie pójdę.

- Ja też to wiedziałem. Dlatego opowiedziałem ci

o ludzkiej słabości czarownika. W najlepszym razie to

rzecz bardzo ulotna. Nawet on jest jej tylko częściowo

świadomy i nie do końca ją rozumie. Przestrzegam

cię, abyś na to nie liczyła, choć w czarnej godzinie

wiedza ta może być przydatna.

Przytuliła się do macki.

- Tualua! Tualua! Być może jesteś silniejszy niż

myślisz. Czy nie możesz stanąć do walki z ciemną

mocą i pokonać jej?

Atmosfera stała się ponura i pełna zamyślenia.

- To, według mego rozumienia - odezwał się w

końcu Tualua - nie jest mój model. Próbuję i będę

próbował. Obawiam się jednak, że moje starania

background image

wytwarzają jeszcze większą siłę.

- Nie poddawaj się. Wytrzymaj tak długo, jak

potrafisz. Wezwij Starszych Bogów, swych krewnych,

jeśli będziesz musiał!

Piwnicą wstrząsnął wybuch śmiechu.

- Miejsce, do którego jestem przykuty, już

dawno zostało opuszczone przez mych znakomitych

przodków. Tam, wysoko, nie usłyszą mnie. Nie,

musimy przygotować się do próby, a ja powinienem

znowu zająć się ludzkimi sprawami- gdyż spłatają się

z moimi. Słuchaj mnie uważnie, bo czuję nad-

chodzący atak szaleństwa...

* * *

Parująca woda w wyłożonym jaskrawymi płyt-

kami stawie Holruna sięgała mu do ramienia, a

powietrze wypełniał aromat egzotycznych kadzideł.

Jego twarz była kanciasta, a oczy - na wpół zamknięte

- ciemne, ciekawe świata i pełne wyrazu. Usta, nawet

zamknięte, układały się w lekko złowieszczy uśmiech.

Pochylił się do przodu, kiedy jedna z jego nałożnic

klęknęła za nim i zaczęła masować mu ramiona.

background image

Druga faworyta podała mu chłodny napój w

rzeźbionym, zakrzywionym rogu wymarłego

drapieżnika. Pociągnął łyk, oddał róg, przeciągając

koniuszkami palców po dłoni dziewczyny.

Gdy usłyszał wezwanie kryształu, zaklął cicho i

przesunął ręką po czuprynie niesfornych, brązowych

włosów, rezygnując z posług drugiej kobiety.

Odwrócił się w stronę ogromnej kuli umieszczonej w

ścianie i ozdobionej mozaiką delikatnych płytek w

formie potężnego oka. Skupił całą swą uwagę i w

źrenicy pojawił się obraz Meliasha.

- Przepraszam, że cię niepokoję - zaczął Meliash.

- Tak to bywa, gdy jest się najmłodszym człon-

kiem Rady. Przypuszczam, że ma to swe zalety, jeśli

chcesz coś zdobyć. Te stare, trzęsące się mumie nie

mogą się nawet zdecydować na załatwienie własnych

potrzeb. Ktoś musi im od czasu do czasu wsadzić w

tyłek gorący pogrzebacz, a wówczas wybór pada na

mnie. Jak sprawy w Sangaris? Ja...

- W Kannais.

- Tak, Kannais. Wiesz, zazdroszczę ci tej pracy

na świeżym powietrzu. No cóż, sprawy administ-

background image

racyjne też muszą być nadzorowane.

Zatrzymał się nagłe i błysnął uśmiechem.

- Tak - odezwał się Meliash. - Zaszło tu ostatnio

sporo zmian i Rada powinna zdawać sobie z nich

sprawę. Dotarliśmy też do bardzo ciekawej

informacji. Prawdę mówiąc, jestem pewien, iż nad-

szedł czas, aby Rada podjęła działania w sprawie

bezpośrednio dotyczącej Jel...

- Pomału! Pomału! - Holrun stał już z pod-

niesioną dłonią, a jego masażystka w pośpiechu

poprawiała szaty na jego ramionach. - Czasem

wydaje mi się, że nawet sklepienie niebieskie ma uszy

oraz inne przydatki. Pozwól mi przenieść się na drugi

kryształ. Nie uwierzyłbyś, jakie zaklęcia ochronne

posiada. Niebawem wezwę cię znów. Pomachał ręką i

Meliash zniknął.

Holrun wolno opuścił basen i założył sandały.

Wyszedł z groty i ruszył w dół spadzistego tunelu,

podnosząc dwa pałce do ust, wygwizdując głośny,

piskliwy dźwięk. Po obu stronach tunelu, na pasie z

białego kamienia zabłyszczało blade światełko.

Z uśmiechem skręcił za rogiem i wszedł do

background image

komnaty w kształcie litery L wykutej w kamieniu na

dwóch poziomach. Pstryknął palcami, a w niszy

zatliły się kłody drewna, przez szczelinę unosił się

dym, osłonięty nieco pomarańczowymi stalaktytami,

wokół których długie łańcuchy wyrzeźbionych figur

transmitowały erotyczne impulsy w postaci potężnych

spiral. Grube świece w wysokich stojakach

zamigotały pełnią życia, odsłaniając ładny tęcz

zagracony pokój pełen magicznego sprzętu używa-

nego przez ponad trzydzieści narodów i plemion.

Każde widoczne miejsce na posadzce, sklepionym

suficie i beczkowych ścianach pokryte było magicz-

nymi symbolami.

Natychmiast skierował się ku półce po lewej

stronie, zdjął małą szkatułkę z cytrynowego drzewa i

przeniósł ją na stojak w rogu, obok kominka.

Posuwając nogą po dywaniku w geometryczne wzory,

przyciągnął niski stołek przykryty szarym futrem.

Otworzył szkatułkę i wyjął zadymiony, prawie czarny

kryształ i postawił go obok. Usadowił się na stołku,

zaczerpnął powietrza, wypuścił je i powiedział jedno

słowo:

background image

- Meliash!

Kryształ rozjaśnił się nieco i w jego głębi

pojawiła się niewyraźna sylwetka Meliasha. - I jak? -

zapytał.

- Twój głos jest bardzo oddalony - padła cicha,

ćwierkająca odpowiedź.

- Nic na to nie poradzę. Zaklęcia ochronne gniotą

nas ze wszystkich stron, jak wierzyciele na pogrzebie.

Ale mów swobodnie. Cóż takiego ma zrobić Rada w

sprawie Jeleraka?

- Jestem pewien, że tego ranka przejeżdżał tędy

w przebraniu, a teraz próbuje przedrzeć się do

zamku.

- O, cholera. To przecież jego dom. Jeśli powrót

do domu jest czymś najgorszym, na co go stać, nie

rozumiem gdzie...

- Nie rozumiesz. Jest teraz słabszy niż kiedykol-

wiek wcześniej. Gwarantuję ci, że próbuje się tam

dostać, by wykorzystać jedno ze swych największych

źródeł mocy, by odzyskać siły. Ale jego szansę są

nikłe - zwłaszcza jeśli Tualua przechodzi właśnie

kolejny atak szaleństwa, typowy dla jego rodu. A tak

background image

właśnie jest. Potem...

Holrun pomachał dłonią.

- Czekaj. Wszystko to brzmi bardzo interesująco,

ale nie mam pojęcia, do czego zmierzasz. Nawet

wyczerpany, może być groźnym przeciwnikiem.

Przeprowadzono szereg sekretnych badań i wróżb na

temat skutków, jakie mogą przynieść starcia i

konflikty z tym magiem.

- Wiesz, czego są warte - zauważył Meliash. -

Prędzej czy później ten człowiek zniszczy albo obali

całą organizację, tak jak uczynił to z niektórymi

czarownikami. Wiem, że ma wśród nas całą rzeszę

popleczników. Ty też to wiesz. Wkrótce będziemy

musieli się nim zająć, a uważam, że teraz jest po temu

najlepsza sposobność. Sam słyszałem, jak mówiłeś, że

chcesz, aby stało się to za twego życia.

- Tak, nie przeczę. Ale powiedziałem to nieofic-

jalnie i prywatnie. Rada jest ciałem bardzo konser-

watywnym. Dlatego przez lata prowadziła względem

niego politykę uników.

- Jest coś jeszcze - oświadczył Meliash.

- Mianowicie...

background image

- Dziś rano przybył tu jakiś człowiek z wyraźnym

zamiarem zabicia Jeleraka.

Holrun prychnął.

- To wszystko? - zapytał. - A wiesz, ilu już

próbowało? Jak niewielu zdołało się do niego zbliżyć?

Nie, tak czy inaczej, ta informacja nie jest wiele

warta.

- Na imię miał Dilvish i dosiadał metalowego

rumaka. Niedawno dowiedziałem się, kim jest.

- Dilvish Przeklęty? On tam jest? Jesteś tego

pewien? Pół-Elf? Wysoki? Jasny? W zielonych bu-

tach?

- Tak. Kiedyś należał do Zakonu...

- Wiem, wiem! Dilvish! Na Boga! Nie chcę, aby

zginął, będąc tak blisko celu. Był moim bohaterem z

dzieciństwa Pułkownik Wschodu. A kiedy powrócił z

Piekła... On go dostanie, wiesz? Gdybym sam miał

wybierać zamachowca, nie szukałbym dalej. Dilvish...

- Więc pomyślałem, że jeśli Zakon chce uniknąć

bezpośredniej konfrontacji, mógłby po prostu pomóc

temu człowiekowi, trzymając się z dala konfliktu.

Holrun nie patrzył na niego. Oczy jego wpat-

background image

rywały się w przestrzeń.

- Co o tym sądzisz? - spytał Meiiash.

- Opowiedz mi o tym miejscu. Jak wygląda?

- Zakłócenia ustały. Kraina wokół niego jest

spokojna. Widzę z oddali zamek. W jego murach

płoną pochodnie. Mapa wnętrz powinna znajdować

się w archiwum. Muszę to sprawdzić u Rawka.

Rządcą Jeleraka w tym zamczysku jest Baran z

Blackwold, nie najgorszy czarownik...

- Czy jest w tym miejscu coś osobliwego. Stare

zamczyska mają swe historie.

- Historia tego zlewa się z legendą. Uważany jest

za najstarszą budowlę na świecie, starszą od rodzaju

ludzkiego. Podobno jest nawiedzony. Przypuszcza się,

że ma jakieś powiązania ze Starszymi Bogami.

- Jeden z tych, co? W porządku, słuchaj. Wzbu-

dziłeś me zainteresowanie. Zatrzymaj to dla siebie i

nie rób nic głupiego. Natychmiast przedstawię to na

nadzwyczajnej sesji Rady. Spróbuję przekonać ich do

zmiany polityki. Ale nie oczekuj zbyt wiele.

Większość z nich nie spostrzegłaby szansy, nawet

gdyby ta podeszła i ugryzła ich w siedzenie. Wrócę do

background image

ciebie, gdy czegoś się dowiem, a potem zastanowimy

się, co dalej.

Zerwał połączenie, wstał, popatrzył przez chwilę

w ogień i przeszedł przez komnatę.

- Cholernie gorąco!

Pstryknął palcami i światła zgasły.

background image

ROZDZIAŁ VII

Dilvish słyszał ich śmiech, ich dowcip. „Pocału-

nek śmierci" - te słowa przewijały się najgłośniej. Nie

zwracał na nie uwagi, ale drżał cały, wisząc w

kajdanach. Jego myśli pogrążone były w chaosie

odrodzonych wspomnień. Ból głowy minął. Wszystko,

co zrobiła ta kobieta, zadziałało z zaskakującą

sprawnością. Ból, który mu teraz dokuczał, miał

charakter psychiczny, wywołany dotknięciem de-

mona. Wrócił myślami do Krainy Cierpienia i

wspomnienia, które kiedyś wyrzucił z siebie na

zawsze, spłynęły na niego niczym wrząca lawa.

Po jakimś czasie zrozumiał, gdzie jest i dlaczego,

i miejsce bólu zajął gniew. Starał się skoncentrować

swą uwagę; powiodło się. Dotarły do niego ich słowa:

- ...trzeba ratować tego łowcę demonów. Kiedy

go tu wciągali, prawie wszystko starli.

- Czy zdołasz go dosięgnąć? Przez jakiś czas nie

możemy na niego liczyć.

- Spróbuję.

- Odil, będziesz musiał wyciągnąć się raz jeszcze.

background image

Przez lekko domknięte oczy Dilvish przyjrzał się

współwięźniom. Nie rozpoznał żadnego z nich, ale

przysłuchując się ich rozmowie i widząc wzór, który

rysowali, zrozumiał, że wszyscy byli czarownikami,

ich wygląd sprawiał wrażenie, iż przebywali tu jako

więźniowie dosyć długo.

Całkowicie otworzył oczy. śaden z nich tego nie

zauważył; tak bardzo pochłonięci byli swą pracą.

Baczniej przyjrzał się rysunkowi. Okazał się on

prostą odmianą bardzo podstawowego wzoru, po-

znawanego przez większość uczniów w pierwszym

roku nauki. Z rozpędem wyciągnął stopę w zielonym

bucie i uzupełnił brakujący motyw.

- Patrzcie! Kochaś odzyskał świadomość! -

zawołał jeden z nich. Kiedy głowy zaczęły obracać się

w jego stronę, dodał:

- Jestem Galt, a to Vane.

Dilvish kiwnął głową, a pozostali ciągnęli:

- ...Hodgson.

- ...Derkon - usłyszał z lewej.

- ...Lorman - padło z prawej.

- ...Odil.

background image

- A ja jestem Dilvish - przedstawił się.

Derkon obrócił gwałtownie głowę w jego kierun-

ku i spojrzał mu w oczy.

- Pułkownik Dilvish? Byłeś pod Portaroy? -

spytał.

- Ten sam.

- Ja też tam byłem.

- Przykro mi, ale nie przypominam sobie...

Derkon wybuchnął śmiechem.

- Byłem po przeciwnej stronie, w Korpusie

Czarowników - rzucając silne zaklęcia, które miały

doprowadzić do twej porażki. Okazałeś się

niewdzięczny i wygrałeś, a ja straciłem swą prowizję.

- Nie mogę powiedzieć, abym tego żałował. Po co

rysujecie te pułapki na całej podłodze?

- Demony myślą, że to przeklęte miejsce jest

spiżarnią. Przychodzą tu od czasu do czasu i pożerają

nas,

- A zatem to dobra myśl. Czy wszyscy jesteście

tutaj za to samo?

- Tak - rzekł Derkon.

- Nie - odezwał się Hodgson.

background image

Dilvish uniósł brew.

- On jedynie stawia metafizyczną tezę - wyjaśnił

Derkon.

- Moralną - poprawił Hodgson. - Z różnych

powodów pragnęliśmy mocy tego miejsca.

- Ale wszyscy jej pragnęliśmy - zauważył Derkon

z uśmiechem. - Wszyscy byliśmy na tyle dobrzy lub

po prostu sprzyjało nam szczęście, że przedarliśmy się

do zamku, i na tym koniec. - Tu uniósł dłoń,

dramatycznie szczękając kajdanami. - Moje zaklęcia

wyrwały się spod kontroli i stanąłem twarzą w twarz

z Baranem. Wtedy zaatakował mnie swą trzecią

dłonią.

- Trzecią ręką?

- Tak. Wyhodował sobie na drugiej płaszczyźnie

dodatkowy mechanizm. W razie potrzeby sprowadzi

go tutaj. Jeśli się stąd wydostaniesz i napotkasz go,

pamiętaj, że ta dłoń może być szybsza niż wzrok.

- Będę pamiętał.

- A gdzie twój metalowy rumak?

Dilvish zadumał się.

- Niestety, spotkało go to, co mnie kiedyś.

background image

Zamienił się w posąg.

Skinął głową w nieokreślonym kierunku.

- Gdzieś tam...

Hodgson chrząknął.

- Który kraniec Sztuki preferujesz? - zapytał.

- Moje zainteresowanie Sztuką ograniczało się

ostatnio do minimum było bardziej praktyczne niż

techniczne - padła odpowiedź.

Hodgson zaśmiał się po cichu.

- A zatem mogę spytać, w jakim celu masz

zamiar wykorzystać moc Starszych, jeśli przejmiesz

nad nią kontrolę?

- Nie przyjechałem tu w poszukiwaniu mocy -

odparł Dilvish.

- A więc po co? - spytał Lorman.

- Po Jeleraka z krwi i kości - żeby raz na zawsze

się z nimi pożegnał.

W piwnicy rozległy się ciężkie westchnienia.

- Naprawdę? - odezwał się Derkon.

Dilvish kiwnął głową.

- Dzielny lub głupi albo jedno i drugie. Jest

jednak coś niezwykłego w tym wygórowanym i da-

background image

remnym przedsięwzięciu. Podziwiam cię. Niestety, nie

będziesz miał okazji spróbować.

- To się jeszcze okaże burknął Dilvish.

- Powiedz mi - nalegał Hodgson - gdzie leży twa

największa moc w Sztuce. Potężne czary musisz

pokonywać czymś więcej niż groźnym spojrzeniem i

mieczem. Jaki kolor ma twa podstawowa siła?

Dilvish pomyślał o Straszliwych Zaklęciach, któ-

re prawdopodobnie jako jedyny na ziemi znał

wszystkie.

- Czarny jak Loch, z którego się wywodzi,

niestety - odpowiedział.

Derkon i Lorman zachichotali, gdy to mówił.

- Zatem jest nas trzech wśród siedmiu, nie-

którzy reprezentują kolor szary - rzucił Derkon. - Nie

jest źle.

- Nie uważam się w pełni za czarownika - szepnął

Dilvish.

W tym momencie zaśmiali się wszyscy.

- To tak, jakbyś był trochę nieżywy, trochę w

ciąży, co?

- Kto obudził legiony z Shoredan?

background image

- Gdzie zdobyłeś tego metalowego wierzchowca?

- Jak dotarłeś do zamku?

- Czy te elfie buty nie są czarodziejskie?

- Dzięki za pomoc przy budowie pułapki na

demona.

Dilvish wyglądał na zmieszanego.

- Nigdy nie postrzegałem tego w ten sposób -

bąknął. - Być może prawdą jest to, co mówicie...

Znowu parsknęli śmiechem.

- Jesteś rzeczywiście niezwykły - oświadczył w

końcu Derkon. - Ale jak można inaczej pokonać

czarną magię, jak nie tym samym?

- Białą magią! - krzyknął Hodgson.

Szarzy wyśmiali obu.

- Wołałbym skorzystać z naturalnej broni, jeśli

to możliwe.

Zaśmiali się wszyscy.

- Przeciw niemu?

- Nigdy nie podejdziesz wystarczająco blisko.

- Przede wszystkim należy myśleć o własnej

wygodzie.

- Jak mucha na ogiera...

background image

- Kropla wody na wielkiej pustyni...

- ...wyprawiłby cię na tamten świat.

- Może tak - stwierdził Dilvish - a może nie.

- Po raz pierwszy od naszego pojmania -

oświadczył Derkon - dostarczyłeś nam trochę uciechy.

Podobnie jak większość naszych dyskusji i ta

niewątpliwie pozostanie dyskusją akademicką.

- Idźmy dalej w tym kierunku - zaproponował

Dilvish. - Co planujecie po wydostaniu się stąd?

- A dlaczego uważasz, że mamy jakiś plan -

spytał Galt.

- Cicho! - ostrzegł go Vane.

- W każdym więzieniu, w którym przebywałem,

zawsze były jakieś plany - odparł Dilvish.

- Skąd mamy wiedzieć, że nie jesteś zama-

skowanym Jelerakiem bawiącym się z nami w ciu-

ciubabkę?

- Pół tuzina czarowników, wszystkich odcieni, nie

potrafi stwierdzić, czy ktoś uległ transformacyjnemu

zaklęciu?

- W tym miejscu nasze czary nie działają - a w

tym przypadku przebranie może nie mieć nic

background image

wspólnego z magią.

- Spokój! - nakazał Derkon. - Ten człowiek nie

jest Jelerakiem.

- Skąd to wiesz? - spytał Odil.

- Bo spotkałem Jeleraka i żadne ziemskie prze-

branie nie jest w stanie go zmienić. A jeśli chodzi o

przebranie magiczne - pewnych rzeczy nie da się

zmienić. Jestem nie tylko czarownikiem, pozostaję

również wrażliwy na wpływy psychiczne. Lubię tego

człowieka. Jeleraka nigdy nie lubiłem.

- Opierasz się na odczuciach?

- Osoby wrażliwe ufają swym odczuciom.

Jelerak praktykuje Czarną Sztukę - rzucił

Hodgson. - A mimo to nie lubiłeś go?

- A czy wszyscy pisarze muszą się lubić? Wszyscy

żołnierze? Wszyscy kapłani? Czy lubisz wszystkich

białych magów? To tak jak wszędzie. Doceniam jego

talent i dokonania, ale osobiście mnie denerwuje.

- W jaki sposób?

- Nigdy nie spotkałem człowieka, który kochałby

zło dla samego zła.

- To dziwne, że potępia to ktoś taki, jak ty.

background image

- Dla mnie Sztuka jest celem, a nie środkiem. Ja

jestem niezależny.

- To splami twą reputację.

- To już mój problem. Dilvish zadał pytanie. Czy

ktoś na nie odpowie?

- Ja - zabrał głos Hodgson. - Nie, nie ma planu

wydostania się stąd. Ale jeśli nam się uda, ceł mamy

wspólny. Zamierzamy udać się do nienaruszonej

strefy i połączyć nasze moce, aby skanalizować

emanacje Tualui i przerwać obronne zaklęcie wiszące

nad tym miejscem. Jesteś mile widziany w naszym

gronie.

- Jakie będą tego skutki? - spytał Di!vish.

- Nie mamy pewności. Być może miejsce to

rozpadnie się w proch i w zamieszaniu zdołamy się

stąd wydostać.

- Kamienie na kamieniach przetrwają - rzekł

Dilvish. - Najprawdopodobniej miejsce to zestarzeje

się w sposób naturalny. Muszę odrzucić wasze

zaproszenie, gdyż gdy tytko opuszczę to miejsce,

czekają na mnie inne sprawy.

Galt parsknął.

background image

- Przypuszczam, że stanie się to niebawem? -

mruknął.

- Tak, ale muszę wiedzieć, czy któryś z was

widział Jeleraka. Czy on tu jest? Gdzie mieszka?

Zapanowało milczenie. Dilvish rozejrzał się po

pokoju, ale każdy z mężczyzn pokręcił przecząco

głową.

- Gdyby tu był - oświadczył Odil - nikt z nas by

już nie żył, albo jeszcze gorzej.

- Jeśli chodzi o jego mieszkanie - odezwał się Galt

- nasza wiedza w tym względzie jest nieco

ograniczona.

- Kim była ta kobieta - spytał Dilvish. - Kto mnie

tu przyprowadził? Znowu rozległ się śmiech.

- Nawet jej nie znasz? - zdziwił się Vane. - To

Królowa Semirama - pani starego Jandaru -

poinformował go Hodgson - przywołana z prochów

przez samego Jeleraka, aby mu służyć.

- Słyszałem ballady i legendy o jej urodzie,

przebiegłości... - powiedział Dilvish. - Trudno

uwierzyć, że naprawdę tu jest, żywa, dzięki mocy tego

człowieka. Mówiono, że jeden z moich przodków był

background image

jej kochankiem.

- Któż to mógł być? - zastanawiał się Hodgson.

- Sam Sełar.

W tym momencie Lorman zaczął łkać i potrząsać

łańcuchami.

- Niestety! Niestety! To znów się zaczyna, a ja nie

wiedziałem, że się skończyło! Jesteśmy przeklęci

podwójnie. Mieć taką szansę i wypuścić ją z rąk! Jaka

szkoda.

- O co chodzi? - zapytał go Hodgson.

- Przegraliśmy! Jesteśmy zrujnowani! A to było

takie proste!

- Co, co takiego?

- Ale stary czarownik pogrążył się w rozpaczy, a

następnie zaczął przeklinać. Tuż nad nimi, w mro-

cznej przestrzeni pojawiła się chmura i spadł z niej

jasnoniebieski śnieg.

- Czy ktoś wie, o czym on opowiada?

Pokręcili przecząco głowami.

Lorman uniósł kościsty palec, wskazując na

nienaturalną zamieć śnieżną.

- Tam! Tam! - wrzasnął. - Znowu się zaczęło!

background image

Czułem, jak zaczynają się emanacje! Ustały na

pewien czas, a my nie zwróciliśmy na to uwagi!

- Mogliśmy wtedy wykorzystać nasze czary!

Mogliśmy się stąd wydostać!

Zazgrzytał resztkami swych zębów.

* * *

Drzwi saloniku wychodzące na główną komnatę

otworzyły się wolno na oblany szarzejącym światłem

świat. Pod górną framugą pojawiła się potężna głowa

pokryta czarnymi, kręconymi włosami i potężnie

umięśniony mężczyzna wkroczył do pokoju.

Obnażony do połowy, miał na sobie krótki

niebiesko-czarny zwój spięty skórzanym pasem, z

którego zwisał potężny miecz. Wolno obrócił głowę,

podniósł ją i poruszył nozdrzami. Bezszelestnie

stąpając na koturnach, podszedł do pokrytego

smugami błota łoża, a następnie ruszył w głąb

komnaty. Jego oczy miały kolor rozżarzonego

błękitu; broda, podobnie jak włosy, zwijała się w

długie loki.

Stanął przed drzwiami z prawej strony i wolno je

background image

uchylił. Zajrzał do głównej sali. Zwisające z sufitu

szklane drzewo płonęło czymś, co nie było ogniem.

Posadzka lśniła jak tafla stawu. Gdzieś z bliska

dobiegało tykanie. Lustrzane ściany odbijały nie-

skończoność. Kichnął, wdychając stęchłe powietrze, i

wkroczył do środka. W komnacie nie było nikogo.

Kiedy wchodził, z lewej strony usłyszał dźwięk

kurantów. Rzucił się w przód z ogromną szybkością,

niezwykłą jak na człowieka jego postury, skręcił,

zrobił duży krok i wyciągnął miecz.

Dźwięk kurantów powtórzył się, a dochodził z

wysokiej, wąskiej szkatuły stojącej w niszy, z prawej

strony drzwi, które właśnie otworzył. W górnej swej

części szkatuła posiadała okrągłą tarczę z wy-

malowanymi dwunastoma liczbami, a umieszczone na

niej dwie strzałki rozchodziły się w przeciwnych

kierunkach. Kuranty dzwoniły nadał. Podszedł bliżej,

przyglądając się badawczo mechanizmowi

widocznemu przez zdobioną szybę. Liczył uderzenia,

a jego duże usta wykrzywiły się w uśmiechu. Po

siedmiu uderzeniach nastąpiła cisza i wtedy pojął, co

było źródłem tykania. Dostrzegł, że mniejsza strzałka

background image

znajduje się na liczbie siedem. Przyjrzał się

wizerunkom słońca i księżyca we wszystkich fazach,

wyrytym i wymalowanym na tarczy. Nagle zrozumiał

funkcję konstrukcji i z trudem opanował zachwyt nad

jej prostotą i elegancją. Wsunął cicho ostrze do

pochwy i odszedł.

Komnata zmieniła się, a może zmieniło się tytko

oświetlenie? Zdawała się teraz ciemniejsza, bardziej

groźna i miał wrażenie, że niewidoczne oczy obser-

wują jego ruch po wypolerowanej posadzce. Zapach,

który poczuł jeszcze w bawialni, zmieszał się z jakimś

innym, a tego nie mógł już wytrzymać.

Nad jego głową trzasnęło i zamigotało ogromne

światło. Wokół tańczyły cienie, a w lustrach...

Lustra. Grubą, owłosioną dłonią przetarł oczy.

Przez chwilę zdawało się, że w lustrze po prawej

stronie pojawiło się coś, czego nie było w komnacie -

wielka, czarna plama o dziwnym kształcie.

Zniknęła, ale kiedy posuwał się do przodu, oczy

miał utkwione w miejscu, w którym ją ujrzał.

Nieprzyjemny zapach stawał się coraz intensyw-

niejszy...

background image

Wydawało się, że cały zamek zatrząsł się lekko

nad jego głową...

Światło zakołysało się, a cienie raz jeszcze zatań-

czyły wokół...

W pewnej chwili z przedziwnego mebla stojącego

po drugiej stronie sali wydobyły się dźwięki muzyki...

Czarna plama pojawiła się ponownie, ukryta

częściowo za kolumną, która po tej stronie lustra

niczego nie zakrywała...

Ruszył zawzięcie przed siebie, ignorując

wszystko z wyjątkiem zapachu. (Czy gobelin w

tamtym rogu nie zatrzepotał lekko?)

Czarna postać wysunęła się zza odbitej w lustrze

kolumny. Stanął i utkwił w niej wzrok.

Była to potężna bestia w kształcie konia, o ciele z

metalu, która stanęła dęba, wyrzuciła głowę i

spojrzała na niego. Miał wrażenie, że słyszy jej

śmiech.

Wybałuszył oczy ze zdumienia, a na jego twarzy

oszołomienie mieszało się z niewiarą, gdyż bestia

zbliżała się w jego kierunku. Skręciła jednak gwał-

townie i zaczęła naśladować jego wejście do komnaty,

background image

zatrzymując się nawet przy zegarze umieszczonym w

niszy. Kiedy stanęli ramię przy ramieniu, spojrzała

mu w twarz.

Nagle jej oczy zamigotały i rozżarzyły się, a z

nozdrzy uniosła się smuga dymu.

Bestia pochyliła łeb i skłoniła się. Z pyska buch-

nęły płomienie, rozlewając się po całej komnacie i

wypełniając lustrzaną ścianę.

Mężczyzna uniósł dłoń i odwrócił się.

Lustra na przeciwległej ścianie również stanęły

w ogniu. Jasność stała się oślepiająca. A jednak nie

było gorąco, nie rozległ się żaden dźwięk...

Czarna bestia zniknęła za ścianą ognia, a jednak

mężczyzna miał dziwne przeczucie, że szkło pęknie w

każdej chwili i metalowy potwór wyłoni się ponownie

i rzuci się do ataku.

Duszna atmosfera starej magii panowała dokoła.

Nie był w stanie stwierdzić, czy tworzył ją jeden ze

Starszych, ukryty gdzieś w pobliżu, czy też była

częścią samej struktury zamczyska.

Odrywając wzrok od ściany, ruszył przed siebie.

Gobeliny zafalowały ponownie. Wiedział już, że kryje

background image

się za nimi coś wielkiego. Udał się w ich kierunku.

Nie zdążył jednak do nich dojść, kiedy coś je

odsunęło, a spod materii wyjrzały nań krzywe oczy

demona.

- Patrząc na te ognie pomyślałem, że wysyłają

mnie do domu - zamruczał. - A to tylko zwykły

śmiertelnik - nawet nie jeden z tych, których nie

wolno mi skrzywdzić.

Wysunął długi, rozwidlony język i oblizał wargi.

- Kolacja! - mlasnął.

Mężczyzna stanął jak wryty i pochwycił rękojeść

miecza.

- Mylisz się - odpowiedział w tym samym języku

- Melbriniononsadsazzersteldregandishfeltseliorze. Te

płomienie były już tu w dniu, w którym się wyklułeś.

- Jak to jest, bracie małp, że znasz moje imię, a

ja nawet nie wiem, kim jesteś?

- Mylisz się - powtórzył mężczyzna - i wrócisz do

domu. Ale zanim odejdziesz, szepnę ci odpowiedź na

twe ostatnie pytanie, a wtedy mnie poznasz.

Rozpiął pas i opuścił go wraz z pochwą i

mieczem na podłogę.

background image

Kiedy demon zbliżył się, muzyka stała się bar-

dziej szalona, a płomienie kontynuowały swój taniec.

Wyszedł mu na spotkanie z szerokim uśmiechem na

ustach.

- Załóżmy, że na imię ci człowiek - powiedział

demon i skoczył na niego.

- Mylisz się - odparł mężczyzna, - uskakując

przed kłapiącymi kłami, powstrzymując ostre pazury

i chwytając demona.

W mgnieniu oka stali się złożoną plątaniną

kończyn. Upadli na podłogę i zaczęli się toczyć. Z

płomieni spoglądały na nich szeroko otwarte oczy.

* * *

Holrun zawiesił zwierciadło na gołej ścianie,

między biurkiem a kominkiem, zakrywając tym

samym sześćdziesiąt osiem tajemniczych ruchów i

symboli. Potem wsparł się na stosie poduszek,

wyciągnął swą wodną fajkę, zwolnił rytm serca,

napiął i rozluźnił mięśnie. Mijały chwile. Odłożył na

bok ustnik i pomyślał o tym, czego dowiedział się na

posiedzeniu Rady, kiedy wszyscy unosili się

background image

bezcieleśnie w powietrzu nad Kannais, rozprawiając

o Zamku Wieczności. Jelerak zainstalował system

zwierciadeł, który ułatwiał przemieszczanie między

warowniami. Należałoby zdobyć dostęp do któregoś z

luster i dokładnie poznać jego zaklęcie, aby, tak jak

on, wykorzystać ten system. Sam zamek otoczony był

twardą, ciemną aurą, która całkowicie chroniła go

przed psychiczną penetracją. Był zbyt daleko i

bezpośredni dostęp fizyczny nie był możliwy. Ponadto

kraina roztaczająca się wokół mogła w każdej chwili

rozpocząć swój szalony taniec. Holrun zanotował w

pamięci widok i atmosferę tego miejsca. Gdy

powrócił do powłoki cielesnej zostawionej w

komnacie, sprawdził w swych opasłych tomach

wszelkie wzmianki o działaniu luster.

Po raz wtóry uwolnił swą duszę, by powrócić w

to samo miejsce. Na moment Zamek Wieczności

zamigotał w dole, potężny i złowrogi. Jego psychiczna

osłona była wciąż bardzo mocna, ale pojawiały się

miejsca za miejscami - płaszczyzny, gdzie rzeczy-

wistość ograniczała się do zwykłej wizji... Przesunął

się na płaszczyznę czystej energii, ale droga została

background image

zablokowana. Nie miał też dostępu do pierwotnego

miejsca czystych form. Z większym niż wcześniej

wysiłkiem dostał się na płaszczyznę esencji.

Nareszcie...

Cała konstrukcja zamku była bardzo osobliwa,

jedna z najdziwaczniejszych rzeczy, jakie kiedykol-

wiek widział. Nie marnował jednak czasu na spisy-

wanie cudów. Postanowił zlokalizować zwierciadło,

które stało gotowe do przeglądu w miejscu zwanym w

ziemskim świecie wieżą północną.

Zbliżył się doń ostrożnie, wyszukując w jej po-

bliżu nienaturalnych esencji.

Natknął się na samotnego mężczyznę, a z tej

płaszczyzny dostrzec można było esencję trzeciej

dłoni. A więc to był Baran. No! Dobrze!...

Ujrzał zaklęcie i przeniósł się na płaszczyznę

struktur. Tam czuł się swobodniej. Nagle przemieniła

się w serie połączonych linii o różnych barwach.

Wszystkie z nich pulsowały, a krople energii prze-

skakiwały na chybił trafił ze złącza na złącze.

Ciekawe. Ktoś jeszcze, ukryty na płaszczyźnie

energii, obserwował to zjawisko.

background image

Holrun cofnął się nieco i przyjrzał się intruzowi.

Gdyby tak mógł zlokalizować dla niego punkt wyjścia

- ile czasu i wysiłku - nie mówiąc już o ryzyku, można

by zaoszczędzić. Nie podobało mu się to niewyraźne

niebieskie zjawisko zwinięte w spiralę, schowane za

rogiem. Sprawdził je ostrożnie i stwierdził, że stykało

się z czymś, a jednak pozostawało niezależne...

* * *

Po dokładniejszym zbadaniu okazało się, że jego

współtowarzysz w poznawaniu zaklęcia był jednym z

tych nieuchwytnych, cislunarnych pierwiastków o

bezkształtnej, ognistej postaci, gdy tylko znajdą się na

jego płaszczyźnie. Tym razem był to pulsujący na

czerwono badawczy haczyk. Kilkakrotnie zlustrował

krańce zaklęcia, nie nawiązując kontaktu z klatką

linii. Jednak widać było, że za każdym razem

zwalniał swą prędkość w tym samym ostrym kącie.

Każda linia, którą postrzegał, przedstawiała oso-

bną część zaklęcia, wyrażoną słowem lub gestem.

Moc, która je wypełniała, znajdowała się oczywiście

w posiadaniu samego Jeleraka i pochodziła albo z

background image

jego istoty albo ze świętej ofiary. Holrun miał

trudności z określeniem sekwencji, w jakiej od-

twarzała się struktura na jego własnej płaszczyźnie -

to trudne zadanie, gdyż początek struktury nie był

dostrzegalny; nie tak jak w pracy neofity lub

czeladnika, którym obce byłoby zamiłowanie do

tajemnicy. Było to niezwykle złożone dzieło i Holrun z

trudem krył podziw dla technicznej sprawności tego

człowieka.

Haczyk zwolnił w innym miejscu w kącie

poniżej, jakby nagle przyciągnięty przez nieznaną siłę

- potem ruszył dalej i ponownie zatrzymał się w

ostrym rogu. Holrun obserwował biernie, co się

dzieje. Mógł wyrwać się już teraz, nie zważając na

zastosowane zaklęcie. Niebezpieczeństwo miało

przyjść później. Lepiej pozwolić pierwiastkowi na

wstępne ryzyko.

Ten znów zalśnił w jednym z kątów, prawie się

zatrzymując, a wtedy Holrun skoncentrował całą swą

uwagę na tym miejscu.

Tak. W czasie odpływu jednej z pulsacji był

pewien, że wykrył cienką jak pajęczyna linię niena-

background image

turalnego spoiwa, przez które można by przepro-

wadzić mikrolin percepcji. Jednakże pierwiastek nie

wziął tego pod uwagę i powrócił do ostrego kąta, w

którym skończył swą wędrówkę.

Obserwował uważnie, pewny tego, co nastąpi.

Haczyk wyciągnął swój ostry koniec, nawiązał

kontakt i przesłał w to miejsce psychiczne naciski.

Niczym rozwinięta sprężyna jasnoniebieski strażnik

przeskoczył do przylegającego kąta. Haczyk walczył

przez moment o swą wolność, a następnie zamarł w

bezruchu. Zaczął się kurczyć, a po chwili został

całkowicie pochłonięty.

Błękitna sprężyna odpłynęła i zatrzymała się,

pulsując teraz jeszcze jaskrawszą barwą. Po kilku

uderzeniach przyłączyła się do innego kąta i dodat-

kowa światłość, jaką z niego wyssała, odprowadzona

została do struktury samego zaklęcia. Oddaliła się

ponownie i znieruchomiała niewyraźne, błękitne

zjawisko.

Holrun podkradł się bliżej. Widział wcześniej,

jak pierwiastek blokował zaklęcie i dokładnie je

analizował. Rysy, które na początku uznał za część

background image

konstrukcji, zamigotały i zgasły w otwarte obszary

wprowadzone zostały kliny, które ograniczały wszelki

dostęp, gdy tylko zaklęcie wezwane było do działania.

Obserwując ich przemieszczenia, pomyślał o

osobniku, który wprowadził pierwiastek na arenę.

Kiedy tylko zorientował się, że pierwiastek zniknął,

już stwarzał odpowiednie warunki, aby przywołać

następny, by mógł kontynuować badania i blokadę.

Na powierzenie nowego zadania potrzebował

dodatkowego czasu. A to umożliwiało Holrunowi

swobodę działania bez żadnych zakłóceń.

O ile, oczywiście, ktoś inny nie użyłby zaklęcia w

tym samym czasie. Wtedy Holrun byłby zniszczony.

Przesunął się na niższy kąt. Jedyne, co mu

pozostało, to określenie kierunku, w którym podążało

zaklęcie. Stanął przed dwoma wyborami.

Wybór błędny przekreśliłby wszystko,

całkowicie unieruchamiając lustro - pomyślał,

filtrując ponownie czar.

Jedna linia była cieńsza od drugiej i wskazywała

na wysoki ton głosu czarownika, który wydał ten

dźwięk. Zazwyczaj zaklęcie rozpoczynało się niskim

background image

tonem, a kończyło się wysokim. Były jednak wyjątki.

W tym przypadku każda z linii mogła reprezentować

przygotowawczy gest. Zbliżył się jeszcze bardziej i

nawiązał chwilowy kontakt z grubszą linią.

Niebieska spirala zaświeciła w jego stronę, ale

zanim nadleciała, zdążył się wycofać, zabierając ze

sobą cenną informację: linia odpowiedziała na

połączenie! A zatem, to było słowo, a nie gest.

Patrzył i czekał, aż spirala uspokoi się. Tym

razem opadała bardzo powoli, aż w końcu odpłynęła

badając po drodze większe kąty.

Gdyby wszedł do zaklęcia z właściwej strony,

byłby bezpieczny, gdyż na czas operacji strukturalnej

jej czujność zostałaby osłabiona. Pozostało tylko

jedno zagrożenie - ktoś uruchomiłby zaklęcie w

chwili, gdy Holrun badał je od środka.

Spirala osunęła się ponownie, a on zagrał na

cieńszej linii, cofając się natychmiast.

Niebieskie zjawisko zareagowało w przewidywa-

ny sposób, ale zignorował to, przetwarzając dodat-

kową informację, którą właśnie zdobył: było jeszcze

jedno echo, zaczynało się i kończyło słowem.

background image

Wciąż nie mógł stwierdzić z całą pewnością,

które ramię kąta oznaczało początek, a które koniec -

poza przypuszczeniem dotyczącym niższego tonu.

Cofnął się i ogarnął wzrokiem całe zaklęcie, starając

się zapamiętać ogólne wrażenie całej konstrukcji.

Poszukał w pamięci podobnych zjawisk, rozważył je i

doszedł do końcowego wniosku, że musi polegać

wyłącznie na subiektywnych uczuciach, które właśnie

w nim narastały.

Ruszył do przodu i spenetrował końcówkę cień-

szej linii. Nie dostrzegł uderzenia jasnoniebieskiego

zjawiska, gdyż poruszał się już w obrębie systemu

zaklęcia.

Gdy usłyszał pierwsze słowo zrozumiał, że jego

przypuszczenie było słuszne. Wszędzie rozbrzmiewał

typowy dźwięk.

Rozpoczął wędrówkę po zaklęciu, notując wraże-

nia każdego gestu zawartego w każdym słowie,

zapisując je wszystkie w pamięci. Gdy dotarł do

końca, przeskoczył nad przepaścią i rozpoczął kolejne

okrążenie. Tym razem chodziło o wrażenie ogólne, a

nie szczegóły. I jeszcze raz...

background image

Podziwiał pomysłowość konstrukcji, zdając sobie

sprawę, iż któregoś dnia sam będzie potrzebował

podobnego środka transportu. W tych czasach nie

widywało się takich magicznych statków...

Jeszcze jedno okrążenie...

Teraz obserwował wszystko niezwykle uważnie,

szukając precyzyjnie właściwego miejsca do ataku...

Aha!

Siódmy człon zakończył się twardą spółgłoską i

od niej też zaczął się człon ósmy. Podobnie było w

przypadku dwudziestego trzeciego i dwudziestego

czwartego słowa. Przeszedł przez nie po raz drugi.

Cezura między parą siedem-osiem była trochę

dłuższa.

Podczas kolejnej rundy stanął i wprowadził w

szczelinę miękkie ,,t". Nawet gdyby Jelerak zechciał

sprawdzić własne żakiecie, dźwięk ten nie zostałby

wykryty między parami spółgłosek. Następnie

odpłynął od swego osobliwego pierwiastka, tworząc

prosty system pod-zaklęć, w którym wszystkie linie

były równoległe i nakładały się na istniejące elementy

czaru. Skończył, po raz kolejny przemierzył zaklęcie,

background image

niczego nie skreślając. W czasie następnego okrążenia

uaktywnił „t" i przeniknął przez swój własny system.

Doskonale. Pod-zaklęcie wykorzystało rdzeń systemu

Jeleraka, ale połączenie powinno działać.

Przesączył energię z własnej istoty przez skon-

struowany system, ożywił go i w myślach zagrał na

nosie niebieskiemu zjawisku. Nagle cała konstrukcja

znikła, a Holrun znalazł się we własnym zwierciadle,

obserwując swą leżącą postać.

Opuścił lustro, zmniejszył tempo swych wibracji

i otworzył oczy. Przeciągnął się, a na jego twarzy

pojawił się uśmiech. Udało się - bez pozostawienia

żadnych śladów.

Wstając, przeciągnął się raz jeszcze, pomasował

czoło i skronie, przetarł oczy. Ziewnął, sięgnął po

czarny kryształ i postawił go przed sobą. Zdołał

jednak zebrać swe siły, skupić uwagę i wypowiedzieć

imię Meliasha.

Obraz pojawił się natychmiast.

- Witaj - powiedział. - Jak leci?

- Holrun! Co się stało? To trwało tak długo!

- Pracowałem nad tą cholerną konstrukcją.

background image

Opowiem ci teraz o zwierciadle Jeleraka...

- Jego transportowym zwierciadle?

- Dokładnie. Właśnie założyłem pułapkę na

zaklęcie chroniące to lustro w zamku.

- Pułapkę?

- Tak. Jeśli na drodze nie pojawi się ten diabelski

pierwiastek, lustro zadziała tak, jak on zechce, tyle

razy, ile sobie zażyczy. Nie będzie nawet wiedział, że

mam dostęp do zaklęcia, zwierciadła, zamku w każdej

chwili.

- Nigdy o czymś takim nie słyszałem.

- To sekretna technika mojego pomysłu.

- Co zamierzasz z tym zrobić?

Holrun ziewnął.

- Będę wiedział, kiedy się obudzę. Teraz muszę

wziąć kąpiel i zdrzemnąć się. Umieram ze zmęczenia.

- Ale to oznacza, że przekonałeś Radę do

podjęcia pewnych działań.

- Daj spokój, Meliashu! Przecież wiesz dosko-

nale. Wszystko, co od nich uzyskałem - zresztą

przypadkowo - to informacja, że istnieją jakieś lustra.

Oni nie tknęliby Jeleraka nawet uzbrojoną rękawicą.

background image

- A zatem, kto upoważnił cię do założenia

pułapki na zaklęcie?

- Nikt. Zrobiłem to z własnej woli.

- Nie będziesz miał kłopotów, jeśli się dowiedzą?

- Nie jako osoba prywatna. Pod koniec posie-

dzenia, na znak protestu zrezygnowałem z uczest-

nictwa w Radzie.

- Przykro mi.

- Och, to nie po raz pierwszy. Wybacz, muszę

odpocząć, zanim zacznę działać. Do widzenia.

Wyłączył kryształ, włożył go do szkatułki i pod-

szedł do drzwi. Wychodząc, pstryknął palcami, nie

oglądając się za siebie.

* * *

W pierwszej chwili Semirama zignorowała puka-

nie do drzwi. Ale kiedy się powtórzyło, a Lisha nie

pojawiła się, aby je otworzyć, wstała ze swej hałdy

futer i poduszek, i przeszła przez pokój.

- Kto tam?

Uchyliła drzwi i nie widząc nikogo, otworzyła je

na całą szerokość. Korytarz był pusty.

background image

Zamknęła drzwi i wróciła do swego miękkiego,

wonnego gniazdka, ze starym winem i wspomnie-

niami. Przez chwilę zdawało się, że zamigotało

powietrze, a gobeliny i zasłony zatrzepotały, jakby

przez zamknięty pokój powiał lekki wiatr.

- Pani moja, Semiramo, królowo. Jestem tutaj.

Rozejrzała się wkoło, nikogo nie widząc.

- Tutaj.

Ciemnowłosy mężczyzna w żółtej tunice i fu-

trzanych sztylpach patrzył na nią z prawej strony

łoża. Głowę miał pochyloną. Uniósł ją i uśmiechnął

się.

- Kim, kim jesteś? - odezwała się.

- Twoim sługą - Jelerakiem. - Musiałem założyć

przebranie, aby się tu dostać. Mam nadzieję, że je

aprobujesz. Ten strój bawi mnie.

- Rzeczywiście - rzekła, uśmiechając się szybko. -

Kiedy przybyłeś?

- Przed chwilą - odparł. - Przyszedłem tu od

razu, by przekazać wyrazy szacunku i poznać naturę

trudności z naszym Starszym.

- W tej chwili - stwierdziła - trudność polega na

background image

tym, że całkowicie postradał zmysły.

- Aha! A jak długo ten stan się utrzymuje? -

spytał, obserwując ją bacznie.

- Od około pół godziny. Przewidział to i poin-

formował mnie. Byłam z nim, kiedy zaczął się atak.

- Rozumiem. Ale kraina wokół jest wzburzona

jego emanacjami od dłuższego czasu. Jak można to

załagodzić?

- Och podniosła kielich, pociągnęła łyk, a głową

wskazała na kredens. Proszę, poczęstuj się, jeśli masz

ochotę.

- Dziękuję. Rzadko sobie folguję.

Skinęła głową na znak zrozumienia.

- Zrobił to na moje polecenie.

- To wyjaśnia zastosowaną technikę. Tak my-

ślałem, że stoi za tym ludzki umysł. Czy możesz mi

wyjaśnić, dlaczego?

- By powstrzymać śmiałków, którzy chcieli się tu

przedrzeć w czasie twej nieobecności. Zaczęli być

nieznośni.

- Uderzyło to także we mnie.

- Przecież miałeś lustro.

background image

- Lustro nie funkcjonowało.

- Dopiero dziś wieczorem zaczęłam coś podej-

rzewać po rozmowie z Baranem. Nakazałam Tualui

wyjaśnić wszystko, zanim oszalał. Czyż nie w ten

sposób się tu dostałeś?

Zaprzeczył z uśmiechem na ustach.

- Musiałem wybrać trudniejszy sposób. Czy

chcesz powiedzieć, że Baran planuje coś, co jest

niezgodne z moim interesem?

- Nie jestem pewna. Być może próbuje naprawić

je dla ciebie i usunąć zakłócenia.

- Zobaczymy. Czy problem Tualui oznacza to, co

myślę?

- Do głosu dochodzi ciemna strona jego natury,

ale próbuje ją pokonać.

- Hmm. Ma pecha, w takim stanie będzie musiał

się bardzo starać. Zbyt duży egotyzm będzie

towarzyszył skądinąd godnym pochwały sentymen-

tom. Moim pierwszym zadaniem musi być przy-

wrócenie go do zdrowia, a potem on pomoże mi

zebrać utracone siły.

- Czy w ogóle możesz mu pomóc - nie mówię o

background image

tymczasowej uldze?

- Niestety, pani, nie. Bo kto może odnieść

zwycięstwo nad jego ciemniejszą stroną natury? Nie

wiesz, gdzie mógłbym szybko znaleźć jakąś dziewicę?

- Nie... Może któraś z młodszych sług... Po co ci

ona?

- Aby doprowadzić naszego Starszego do po-

rządku, potrzebna jest jakaś nudna, ludzka ofiara.

Gdybym był w lepszej formie, nie myślałbym o tym,

ale teraz jest to konieczne. Nie martw się, mogę użyć

zaklęcia lokalizującego dziewice. Właściwie powi-

nienem już się do tego zabrać. Odchodzę, pani.

- Adieu, Jeleraku.

- Być może później będę cię potrzebował jako

tłumacza.

- Zostaję tutaj. Doskonale.

Podszedł do drzwi, otworzył je, uśmiechnął się,

skinął głową i wyszedł.

Semirama bawiła się kielichem, zastanawiając

się, czy zwierciadło jest już czyste i jak daleko

mogłoby zabrać jedną osobę lub kilka osób.

background image

* * *

Dilvish popatrzył na współwięźniów i kiedy

Lorman przestał łkać, zapytał:

- Czy któryś z was wie, gdzie mógłbym zdobyć

broń, jak tylko się stąd wydostanę?

Niektórzy zachichotali, ale Hodgson potrząsnął

głową.

- Nie. Nie mam pojęcia, gdzie jest zbrojownia -

rzekł.

- Będziesz musiał się rozejrzeć - poradził Derkon.

- Powodzenia. A propos, mogę wiedzieć, jak

zamierzasz się stąd wyrwać?

Dilvish uniósł dłoń do ust i opuścił ją. Dotknął

kłódki. Usłyszeli chrobot, a potem trzask.

- Klucz! - wrzasnął Galt. - On ma klucz!

- I za chwilę będzie o tym wiedział cały zamek,

jeśli się nie uciszysz! - skarcił go Hodgson. - Skąd go

masz, Dilvishu?

- Podarunek od damy - odpowiedział. - Był to

najbardziej pamiętny pocałunek, jaki kiedykolwiek

otrzymałem.

Otworzył drugą kłódkę i zrzucił kajdany.

background image

- Czy myślisz - zapytał Derkon - że ten klucz

może pasować do innych zamków?

- Trudno powiedzieć - rzucił Dilvish i schylił się,

rozwiązując spętane nogi. Wyprostował się i kopnął

łańcuchy.

- Masz, spróbuj!

Derkon chwycił klucz i włożył go do jednego z

zamków.

- Nic z tego, psiakrew. Może ten...

- Daj go tutaj, Derkon! Może pasuje do mojego!

- Tutaj!

- Pozwól mi spróbować!

Derkon wypróbował go we wszystkich zamkach

po kolei, podczas gdy Dilvish masował nadgarstki i

kostki. W końcu burknął coś i podał klucz

Hodgsonowi.

Na półce w korytarzu było kilka kluczy zauważył

Dilvish, kiedy Hodgson próbował bezskutecznie

otworzyć kłódkę.

Dilvish odwrócił się i ruszył do drzwi.

- Czekaj! Czekaj!

- Nie odchodź!

background image

- Przynieś je!

- Przynieś je!

Opuścił piwnicę, a ich krzyki przeszły w

przekleństwa.

Na środku pokoju unosił się bladożółty wir

powietrza, a całe miejsce przepełnione było wonią

różnorodnych, aromatycznych zapachów. W po-

wietrzu zmaterializowała się gromada żab, które

spadły na wyściełaną słomą posadzkę i rozpoczęły

swe harce.

Wir przepłynął przez komnatę i zawisł w

drzwiach.

Po chwili pojawiła się za nim jakaś postać, która

przerzuciła przez niego pęk kluczy. Spadły na skalny

stopień między Vane'em a Galtem. Zapadła krótka

cisza, potem nastąpiły ostre szepty. Postać wycofała

się. Wir nabrał zielonej barwy. śaby rozpoczęły swój

śpiew.

Dilvish wyciągnął ze ściennego kinkietu pochod-

nię i ruszył, odtwarzając w pamięci szlak, po którym

go ciągnęli. Nie zwracał uwagi na poprzeczne tunele,

pełne interesującego ruchu, choć zdawało mu się, że

background image

w jednym z nich usłyszał z daleka swoje imię,

wypowiedziane niskim, grzmiącym głosem. W końcu

dotarł do właściwej przecznicy, skręcił w lewo.

Pochodnia migotała w ciemności, po ścianach spły-

wała woda, a coś ciężkiego i twardego jak skóra

sterczało z sufitu, pulsując cicho jak oddech. Skręcił

ponownie w korytarz prowadzący na prawo. Nagle

stanął przy kolejnym skrzyżowaniu i spojrzał w obie

strony. Czy ta przecznica była tu wcześniej?

Wszystko do tej pory się zgadzało, ale gdy wtedy

schodzili ze schodów, był na wpół przytomny, a

później...

Zwilżył w ustach lewy palec, odkładając pochod-

nię.

Podniósł palec do góry i poczuł chłodny prąd

powietrza przesuwający się z lewej strony w prawo.

Chwycił pochodnię i ruszył w tym kierunku.

Dwadzieścia kroków i znów musiał wybierać

między lewą odnogą a prawą. Lewa zdała się być

znajoma, poszedł więc w tę stronę.

Wkrótce znalazł się u podstawy schodów. Tak.

To była właściwa droga.

background image

Skręcił.

Wspinał się wolno przez mrok, gdy w górze

ukazały się rozświetlone drzwi. Po lewej stronie miał

ścianę, po stronie prawej nie było nic.

Zanim dotarł na szczyt, zgasił pochodnię o ścianę

i wyrzucił, gdyż widoczny pokój jaśniał pełnym

blaskiem. Z prawego rogu dobiegała cicha muzyka.

Ruszył wolno, spojrzał w tamtą stronę. Nikogo

nie było, ale...

Coś tężało obok rozdartego gobelinu. Kafelki

wokół lśniły ciemną wilgocią.

Przyjrzał się dokładnie ścianom, mając nadzieję

na znalezienie jakiejkolwiek broni.

Nic. Tylko lustra, odbijające komnatę i jej od-

bicia jedno w drugim.

Istota na podłodze nie drgnęła. Mokra plama

wokół niej wydawała się większa.

Podszedł bezgłośnie do ciemnej kupy. I zamarł.

Był to demon ten sam, który przyszedł po niego do

obrzydliwej pułapki w sadzawce jego ciało było

zgniecione niczym miękki owoc, skręcone i połamane.

Nie zbliżył się. Stał tak patrząc i zastanawiając

background image

się. Po chwili zrobił krok do tyłu. Do jego nozdrzy

dotarł odór posoki demona. Spojrzał przez ramię na

komnatę. Wzdłuż niej widać było szerokie wejście, po

stronie prawej stały małe drzwi, a na jej końcu -

potężne, podwójne wrota. Poczuł się nieswojo. Nie

miał ochoty przejść przez komnatę.

Tuż przed nim, obok demonicznych szczątków

po lewej stronie gobelinu, dostrzegł wyjście i częś-

ciowo otwarte drzwi. Okrążając z dala martwego

potwora, ruszył w tym kierunku.

Za drzwiami panowała cisza i mrok. Pchnął je

mocno, przeszedł, a one powoli wróciły do dawnej

pozycji. Wydały przy tym skrzypiący dźwięk.

Przeszedł przez wąski korytarz. Obok niego

przepływały welony fioletowych mgieł, którym to-

warzyszył dźwięk szklanych kurantów i zapach

skoszonej trawy. Minął pomywalnię, spiżarnię, małą

sypialnię i oktagonalną komnatę, w której płonął

błękitny ogień nad gwieździstą płytą z różowego

kamienia. Wszystkie pomieszczenia były puste.

W końcu korytarz rozwidlał się. Z lewej strony

usłyszał jakieś odgłosy, zatrzymał się i nadsłuchiwał.

background image

Słowa były niewyraźne i przytłumione. Zaryzykował

spojrzenie w tamtą stronę.

Nikogo nie dojrzał. Dźwięki dobiegały praw-

dopodobnie zza otwartych drzwi, których wiele było

wzdłuż korytarza.

Ruszył w tym kierunku, trzymając się blisko

ściany, szukając jakiegoś przedmiotu, jakiejś kryjó-

wki, gdyby nagle ktoś wyszedł z pokoju. Nic się

jednak nie wydarzyło, choć teraz odgłosy były

wyraźne i odniósł wrażenie, że zbliża się do pomie-

szczeń dla służby.

Minęło kilka minut, zanim usłyszał coś cieka-

wego.

- ...mówię ci, że wrócił - odezwał się gruby męski

głos.

- Tylko dlatego, że na jakiś czas ustały zawiro-

wania? - spytał kobiecy głos.

- Właśnie. Dlatego mógł przejść.

- To dlaczego nikt go nie widział?

- A dlaczego ma się pokazywać takim jak my?

Jest teraz zapewne na górze z Baranem lub królową,

albo z obojgiem.

background image

Choć podsłuchiwał jeszcze przez kilka dobrych

minut, nie usłyszał nic, co miałoby dodatkową

wartość. Z pewnością mówili o Jeleraku, a „na

górze" oznaczało wyższe piętro. Dilvish przesunął się

bokiem, zawrócił i ruszył w drugim kierunku.

Przez piętnaście minut krążył ostrożnie wokół,

zanim wszedł na pierwszy stopień. Odczekał długą

chwilę, posłuchał, a następnie popędził na górę.

Korytarz na piętrze był szeroki, wyściełany dy-

wanami i obwieszony wystawnymi gobelinami.

Dilvish ruszył w poszukiwaniu broni, jakiegoś

odgłosu. Doszedł do okna. Stanął.

Na zewnątrz przewijały się żółte mgły, odsłania-

jąc to skrywając wzburzony krajobraz oświetlony

światłem księżyca i sporadycznymi jęzorami ognia,

nad którym unosiły się i opadały niebiesko-białe

diamentowe kształty, niczym bezskrzydłe,

nieopierzone ptaki szybujące na falach powietrza. W

mgnieniu oka wyrastały ciemne, potężne wzgórza,

inne opadały gwałtownie. Od czasu do czasu migotały

błyskawice, potem nastąpiły grzmoty. Teraz miejsce

to wyglądało o wiele groźniej niż podczas jego

background image

wędrówki. Pomyślał o Blacku, Arlacie i czarowniku

Weleandzie. Zdawało się, że z nich wszystkich przeżył

jedynie przeklęty mag.

Odwrócił wzrok od widoku drżącego świata i

podążył korytarzem, dochodząc do następnej klatki

schodowej wyłożonej dywanami. Ciągnęła się z dołu

ku górze. Dilvish skręcił i zaczął wspinaczkę. Na

ścianie przy podeście wisiała para potężnych

halabard. Zbliżył się, chwycił dwiema rękami ręko-

jeść jednej z nich, podniósł, potrząsnął głową i

ostrożnie odłożył broń.

Za ciężka. Zmęczyłby się, taszcząc taki ciężar ze

sobą.

Ruszył dalej. Ciepły wiatr owiał mu twarz, a

ściany zachwiały się lekko. Tuż przed nim zawirował

błotnisty potok i w jego stronę popędziła ściana wody.

Rzucił się do ucieczki, ale woda znikła, zanim zdążyła

go dosięgnąć. Ściany i podłoga były suche, kiedy

dotarł do końca korytarza, jedynie kilka ryb

trzepotało dokoła.

Za rogiem jednak ujrzał kałuże. Z jednej z nich

wyrosła upiorna ręka trzymająca miecz, ale Dilvish

background image

zrobił duży krok naprzód i odepchnął ją. Ramię

natychmiast znikło, a miecz zaczął topnieć. Wyko-

nany był z lodu. Dilvish wrzucił go do kałuży i

odszedł.

Wzdłuż korytarza dostrzegł wiele drzwi - nie-

które były częściowo uchylone, niektóre były za-

mknięte. Przy każdych zatrzymywał się, nadsłuchu-

jąc. Zaglądał przez te, które stały otworem. Następnie

powrócił do pierwszych, które były zamknięte, i

nacisnął klamkę. Nie drgnęły, podobnie jak drugie i

trzecie.

Przeszedł na koniec korytarza, gdzie niskie scho-

dy skręcały ukośnie w lewą stronę. Szybko wspiął się

po stopniach. Tam sufit był bardzo niski, ale dywany

i arrasy znacznie wystawniejsze. Z wąskiego okienka

rozchodził się widok na część zamczyska. Zdawało

się, że na blankach murów obronnych przesuwają się

upiorne postacie. W tym korytarzu nie zauważył

żadnych drzwi, pobiegł więc schodami w górę. Skręcił

w lewo i dotarł do wysokiego hallu, mocniej

oświetlonego i umeblowanego z większym

przepychem niż te poprzednie.

background image

Pierwsze drzwi na prawo zamknięte były na

klucz, ale drugie okazały się otwarte. Zawahał się,

kiedy lekko puściły pod jego naporem. Był intuicyjnie

przekonany, że ktoś za nimi stoi.

Zastanowił się przez moment i podjął stanowczą,

decyzję. Gdyby Jelerak był w środku, a wszystko inne

by zawiodło, Dilvish zdecydowany był użyć swej

ostatecznej broni - Straszliwych Zaklęć, które

zniszczyłyby zamek i wszystko, co znajdowało się w

nim wraz z nim samym. Płomienie nie zgasłyby, póki

wszystko w zasięgu zaklęcia nie obróciłoby się w

proch i popiół.

Otworzył jednym pchnięciem drzwi i wszedł do

środka.

- Selarze! Przyszedłeś! - krzyknęła Semirama i

padła mu w ramiona.

background image

ROZDZIAŁ VIII

Potężny mężczyzna o kręconych włosach i bro-

dzie, z otwartą raną na lewym ramieniu, ciągnącą się

przez klatkę piersiową aż do żeber, skradał się

tunelami pod Zamkiem Wieczności, trzymając w

dłoniach ogromny miecz. Pokonując ciemności

odrąbał w jednym z przejść ohydne, twarde jak skóra

monstrum, które spadło na niego cicho z góry. Nadal

poruszał się w mroku, a źrenice jego oczu rozszerzyły

się do nienaturalnych rozmiarów. Jego przekleństwa

dziwnie przypominały przekleństwa

Melbriniononsadsazzersteldregandishfeltseliora,

którego napotkał w hallu na górze. Były znacznie

głośniejsze, choć dawały ten sam efekt. Klął, gdyż z

powodzeniem szedł za zapachem w głąb tuneli, aż do

momentu kiedy natknął się na hordy

świniopodobnych istot, które całkowicie pogmatwały

zapachowy wzór. Zgubił się i zaczął wędrować bez

celu w nadziei, iż znowu trafi na właściwy szlak.

Najbardziej rozwścieczyło go to, że z pewnością

widział przed chwilą swego pana, przemykającego się

background image

chodnikiem. Wykrzyknął nawet jego imię, ale

odpowiedzi nie usłyszał. Gdy dotarł do tego miejsca,

mężczyzna zniknął z widoku. Przez jakiś czas

udawało mu się iść jego tropem, ale napotkany

świński zapach zmieszał się z jego zapachem i cał-

kowicie go pochłonął.

Dotarł do poprzecznego tunelu, skręcił w lewo, i

jeszcze raz w lewo. Wybór taki nie miał żadnego

znaczenia. Chodziło o to, by posuwać się do przodu.

Wcześniej czy później...

Głosy!

Odwrócił się. Nie. Dochodziły z przodu, a nie z

tyłu.

Ruszył szybkim krokiem, a one stawały się coraz

głośniejsze. Wypatrzył kolejne skrzyżowanie tuneli i

stanął pośrodku. Obracał się powoli, aż dostrzegł

chodnik prowadzący na prawo.

Tak.

Był tam zakręt, załamanie. Stamtąd dochodziły

odgłosy, poruszali się tam jacyś ludzie. Bez większego

pośpiechu szedł za dźwiękiem. Przed nim zamigotało

małe światełko.

background image

Ominął zakręt i zobaczył łudzi. Nadchodzili z

lewej strony poprzecznym chodnikiem, a prowadzący

ich mężczyzna trzymał w górze pochodnię. Było ich z

pół tuzina, łącznie ze staruszkiem. Nie rozumiał ich

słów, ale wyglądali na szczęśliwych. Wszyscy mieli na

sobie łachmany, a gdy podszedł bliżej, poczuł, że

bijący od nich odór był bardzo intensywny, jakby

przebywali przez długi czas w zamknięciu, bez

urządzeń sanitarnych.

Skrył się w mroku, czekając, aż przejdą. Stał w

tym tunelu przez długi czas, a następnie ruszył w

kierunku, z którego przyszli.

Po chwili znalazł się w dużej komnacie, w której

dopalała się ostatnia pochodnia. Z lewej strony, na

półce, wisiały kajdany i kłódki. W rogach poutykane

były zakurzone narzędzia tortur.

Przeszedł przez izbę, dotarł do otwartych drzwi.

W unoszącym się w powietrzu zapachu poczuł ten,

którego szukał. Towarzyszył mu już od jakiegoś

czasu, ale w tym miejscu był silniejszy, a za drzwia-

mi...

Zatrzymał się w progu i spojrzał dokoła. Kom-

background image

nata była pusta. W środku dopalały się pochodnie. Z

obręczy zawieszonych na ścianach zwisały kajdany.

Na posadzce leżały kłódki.

Ruszył naprzód i znowu stanął.

Podłoga...

Wyciągając miecz, rozgarniał kępki sitowia i sło-

my. Pod nimi rozciągało się coś dziwnie znajomego...

Zaparło mu dech i zaszokowany cofnął się. Na

czoło wystąpił mu pot, a z ust wydobyły się

przekleństwa.

Szarpnął ostrzem i wsadził je do pochwy.

Zawrócił i skierował swe kroki w stronę koryta-

rza, idąc za silnym zapachem pozostawionym przez

ludzi. Wątpił, aby świniopodobne potworki mogły go

całkowicie stłumić.

* * *

Jelerak stanął przed małą, mosiężną miseczką

umieszczoną na trójnogu. Tliło się w niej siedem-

naście składników o różnym stopniu przykrego

zapachu. Wstęgi gryzącego dymu unosiły się w górę,

zwijały się, a jego aromat był całkiem przyjemny.

background image

Wypowiedział kitka słów, a potem zaczął powtarzać

je w szybkim tempie. Miseczka zatrzeszczała i

wystrzeliła z niej przypadkowa iskra.

Więź została nawiązana, a między nim i

obiektem jego zainteresowania zaczęło się tworzyć

subtelne napięcie psychiczne.

Gdy doszedł do końca, powtórzył swą mowę,

jeszcze głośniejszym tonem i w szybszym tempie,

skrzenie i trzaski w miksturze ustały. Gdy ponownie

zbliżył się do końca, rozłożył szeroko ramiona, zamarł

w bezruchu i wyrzucił z siebie ostatnie słowa tonem

zbliżonym do wrzasku.

Dym zawirował przez chwilę, a substancja w mi-

seczce, która nabrała jednolitego, wiśniowego blasku,

zamigotała jaskrawym światłem i wyemitowała

świetlany puls. Światełko zawisło w powietrzu,

przyjmując kształt szkarłatnej litery początku runi-

cznego słowa ,,dziewica".

Gdy się uspokoiło, Jelerak wydał krótkie

polecenie i błyszczący znak odpłynął powoli. Opuścił

ramiona, napięcie minęło. Przykrył miseczkę i po-

dążył za światełkiem, przez bramę, korytarzem w dół.

background image

Płynęło na wysokości oczu, niczym jasny promyk

na wędrownym wietrze, słoneczko różowy żagiel na

ciemnym morzu. Jelerak kroczył za nim, z uśmie-

chem w lewym kąciku ust.

Wiło się w labiryncie korytarzy w kierunku

południowym, zapadając się w pierwszą napotkaną

klatkę schodową. Z rękoma w kieszeniach, Jelerak

zbiegł po schodach na parter. Bez wahania światełko

skręciło w lewą stronę. Jelerak ruszył za nim.

Minęli enklawy jasności i dotarli do miejsca, w

którym paliło się słabe światło. Jego cień malał i rósł,

podwajał się i skręcał - od wielkoluda do rogatego

karła. Ziewnął dyskretnie, mijając cebrzyk z

niewyrośniętym, poskręcanym drzewem był to jego

rywal, czarownik, którego zamienił już dawno temu i

zesłał na niego robactwo. Przechodząc zerwał liść. Na

łodydze pojawiła się kropla krwi.

Obok przeleciał nietoperz, nurkując w pobliżu w

geście powitania. Na skalnych występach kołysały się

pająki, a szczury dotrzymywały mu towarzystwa.

W końcu litera minęła sklepione przejście i wpły-

nęła do głównej komnaty, gdzie jej blask został

background image

odbity, zanim wkroczył Jelerak. Po chwili wszystkie

zwierciadła nabrały czarnej barwy.

Poprowadziło go przez salę i zatrzymało się

przed głównym wejściem. Jelerak zmarszczył brwi i

stanął za nim. Wypowiedział hasło, a litera

przesunęła się na prawo i przepłynęła przez drzwi

bocznego pokoiku. Przez moment Jelerak słyszał

głośne tykanie wielkiego zegara.

Przeszedł przez pogrążony w mroku pokój i

przystanął przed mniejszymi drzwiami we frontowej

ścianie.

Wciąż zachmurzony, Jelerak otworzył drzwi i

wyjrzał na zewnątrz. Litera odpłynęła. Teren wokół

zamku pozostawał nieruchomy, ale w oddali ziemia

falowała i skręcała się, słychać było ostre wybuchy a

wśród siarkowych mgieł dryfowały złowrogie ognie.

Księżyc stał już wysoko, w topazowej masce.

Rozproszone gwiazdy były teraz mniejsze, bardziej

odległe...

Jelerak wyszedł na zewnątrz; ziemia trzęsła się

lekko pod stopami. Litera sunęła już w kierunku

iluzorycznego szlaku wiodącego wśród skał, do

background image

miejsca, gdzie była kiedyś sadzawka, a teraz wznosiło

się małe wzgórze.

Zimny wiatr rozwiewał mu płaszcz, gdy pędził

żwawym krokiem aleją wyłożoną głazami.

U podnóża stoku litera poszybowała na prawo,

przez nieregularne, ostro ukształtowane zbocze.

Jelerak wahał się przez moment i rozpoczął wspina-

czkę.

Trzymając się blisko stoku światełko posuwało

się na południe. Po chwili niespodziewanie zniknęło.

Jelerak przyśpieszył kroku i ujrzał je ponownie.

Poruszało się wokół wielkiego głazu, a potem zawisło

w powietrzu przed skalną rozpadliną. Z otworu

wynurzyło się nikłe światło.

Podszedł bliżej i w jego blasku widział wszystko

dokładniej. Jeszcze kilka kroków i żar złowrogiego

ognia oślepił go. Lśniący run krążył dokoła, jakby

obawiał się wejść do środka. Jelerak wypowiedział

kolejne słowo i litera zniknęła w otworze.

Ruszył jej śladem, ale run zaginął ponownie za

zakrętem z lewej strony. Jelerak skręcił również, ale

gwałtownie zatrzymał się i wytrzeszczył oczy.

background image

Drogę zagradzała mu ściana ognia - ciemno-

czerwone płomienie, prawie oleiste, splatały i roz-

platały się ze sobą, ciche, trawiące pustkę, roz-

taczające wokół słaby odór siarki. Run znieruchomiał

powtórnie, kilka kroków przed ogniem. Jelerak

posunął się w przód, uniósł ręce i rozłożył dłonie.

Zatrzymał się w odległości stopy od kurtyny ognia i

zaczął kreślić nimi małe kręgi, w górę i w dół, w lewo

i w prawo.

- To nie czar Starszego, kochanie - zwrócił się do

litery. - Nie emanacja, ale zaklęcie wypowiedziane w

dobrej wierze, czar niezwykle osobliwy. A jednak...

Wszystko ma jakieś słabości, prawda? - dodał,

zaginając gwałtownie palce i wyrzucając przed siebie

dłonie. W jednej chwili rozsunął je na boki, a

płomienie rozstąpiły się jak rozdarty gobelin. Po kolei

poruszał każdą ręką, pokręcił nadgarstkami i

pstryknął palcami.

Ognie pozostały na miejscu. Litera przemknęła

obok niego.

Ruszając do przodu, Jelerak ujrzał śpiącego

białego konia i złotowłosą dziewczynę pogrążoną we

background image

śnie. To właśnie ją wyrwał dla Dilvisha ze szklanej

pułapki. Litera przysiadła na brwiach dziewczyny i

zgasła.

Klęknął, pochylił głowę, by przyjrzeć się jej

baczniej. Następnie wyciągnął dłoń i poklepał ją po

twarzy.

Otworzyła oczy.

- Co...? Kto...?

Napotkała spojrzenie Jeleraka i znieruchomiała.

- Odpowiedz na moje pytanie - rzekł.- Po raz

ostatni widziałem cię wśród lśniących wież z

mężczyzną o imieniu Dilvish. Jak się tu dostałaś?

- Gdzie ja jestem? - szepnęła.

- W jaskini, na stoku przy zamku. Droga do niej

została zagrodzona przez bardzo interesujące zaklęcie

ochronne. Kto je nałożył?

- Nie wiem - odparła. - Nie mam pojęcia, skąd się

tu wzięłam.

Spojrzał jej głęboko w oczy.

- Czy jest coś, co pamiętasz, zanim się przebu-

dziłaś?

- Tonęliśmy w błocie - przy brzegu sadzawki.

background image

- My? Kto jeszcze był z tobą?

- Mój koń Stormbird - odpowiedziała, wycią-

gając rękę i głaszcząc śpiące zwierzę po szyi.

- Co się stało z Dilvishem?

- Przechodził przez sadzawkę razem z nami i tam

też utknął - ciągnęła. - Ale pojawił się demon i uwolnił

go. Potem zniknęli za wzgórzem.

- Wtedy widziałaś go po raz ostatni?

- Tak.

- Czy zabrano go do zamku?

Potrząsnęła głową.

- Tego nie widziałam.

- Co stało się potem?

- Nie wiem. Obudziłam się tutaj. Przed chwilą.

- To zaczyna być nudne - oznajmił Jelerak,

podnosząc się. - Wstawaj i chodź ze mną.

- Kim jesteś?

Wybuchnął śmiechem.

- Kimś, kto potrzebuje twych specjalnych usług.

Tędy!

Wskazał kierunek, z którego przybył.

Zacisnęła usta i wstała.

background image

- Nie - oświadczyła. - Nie ruszę się stąd, dopóki

nie powiesz mi, kim jesteś i czego ode mnie chcesz.

- Nudzisz mnie - rzucił i uniósł dłoń.

W tym samym czasie podniosła swoją w geście

przypominającym jego gest.

- Ach! Więc znasz się trochę na Sztuce.

- Jestem pewna, że przygotowałam się dobrze.

- Śpij! - nakazał nieoczekiwanie, a dziewczyna

zamknęła oczy. Zakołysała się. - Teraz otwórz oczy i

rób dokładnie, co ci każę: Idź za mną!

- Wystarczy tej demokracji - dodał i odwrócił się.

Dziewczyna ruszyła za nim.

Wyprowadził ją w noc, stromą dróżką do szlaku,

w świetle zmiennej krainy.

* * *

Szli za Lormanem, a Lorman śledził emanacje.

Przeszli przez zaciemnioną klatkę schodową i tylną

część komnaty. Zatrzymali się, by spojrzeć z przera-

żeniem i zachwytem na szczątki martwego, demoni-

cznego dręczyciela, a potem ruszyli wzdłuż wąskiego

przejścia, skręcając na jego końcu w prawo.

background image

Minęli klatkę schodową i udali się na front

budowli, kierując się na północ.

- Zaczynam to czuć - szepnął Derkon do

Hodgsona.

- Co? - spytał Hodgson.

- Nastrój ogromnego szaleństwa. Uczucie po-

tężnej mocy, którą to coś wyrzuca z siebie, wstrząsa-

jąc całą krainą. Ja... to jest przerażające.

- Przynajmniej to uczucie mogę z tobą dzielić.

Odil nie odzywał się. Galt i Vane, trzymając się

za ręce, zamykali pochód. Ściany zamigotały, w nie-

których miejscach stały się przezroczyste, a w ich

głębi wiły się upiorne kształty. Wokół nich unosiły się

kłęby zielonego dymu, doprowadzając ich do

wymiotów. Z otworu w suficie obserwowała ich

ogromna, owłosiona twarz. Zniknęła po chwili w

błysku ognia i salwie śmiechu.

Przez pierwsze okno, do którego dotarli, ujrzeli

Krainę Przemian, w której szkielety jeźdźców dosia-

dały szkieletów końskich w oparach dymu wirującego

na niebie.

- Zbliżamy się! - zakrakał Lorman zbyt głośno.

background image

Dotarli w końcu do galerii, w której długi szereg

okien pozwalał na postrzeganie różnorodnych

aspektów zmieniającego się krajobrazu. Sama galeria

była pusta i cicha, wolna od nienaturalnych zakłóceń,

których byli świadkami podczas długiej wędrówki.

Kiedy się w niej znaleźli, ogarnęło ich specyficzne

uczucie, którego Derkon doznał już wcześniej.

- To tu, prawda? - zapytał.

- Nie - odparł Lorman. - Trochę dalej. Tam śpi

szalony Tualua, wysyłając swe koszmary senne, by

niszczyły świat. Zdaje się, że istnieją jeszcze dwie

boczne galerie. Ta, wysunięta bardziej na północ,

może być najlepsza dla celów naszej operacji.

Oznacza to, że musimy przejść przez jego komnatę,

aby tam dotrzeć. Jeśli nam się uda, droga przed nami

będzie wolna.

- Jeśli nam się uda i przeżyjemy - zapytał Odil -

czy spróbujemy go zabić w czasie wstrząsu, który

nastąpi?

- Nie chciałbym zmarnować takiej mocy... - rzekł

Vane.

- ...skoro tyle już przeszliśmy - dodał Galt.

background image

- Przysięgaliśmy uczciwość - zachichotał Lor-

man.

- Oczywiście - potwierdził Derkon.

Hodgson pokiwał głową.

- Jak długo mam coś do powiedzenia - rzucił -

część z niej będzie właściwie wykorzystana.

- W porządku - oświadczył drżącym głosem Odil.

Ruszyli galerią, zwalniając przy oknach, by rzu-

cić okiem na ognisty zamęt. Dotarli do Komnaty

Lochu i trzymając się przy ścianie ruszyli w głąb. Z

dala usłyszeli pojedynczy plusk.

Spojrzeli po sobie, przesuwając się tyłem do

ściany. Nikt się nie odezwał. Dopiero, gdy minęli

Komnatę i doszli do wejścia odległej galerii, uświa-

domili sobie, że przez cały czas wstrzymywali oddech.

W pośpiechu przeszli przez nią i skryli się za

pierwszym napotkanym rogiem, tracąc Komnatę z

widoku. Znaleźli się w mrocznej, obszernej alkowie,

której okna wychodziły na wypełniony lawą

krajobraz Krainy Przemian.

- Dobrze - obwieścił Lorman, krążąc wokół. - Tu

emanacje są silne. Musimy utworzyć krąg. Chodzi o

background image

ich zogniskowanie. Ja zajmę się jego

ukierunkowaniem. Nie. Hodgson - stań tam! Ty

wypowiesz ostatnie słowa Odczarowania. Najlepiej,

jeśli zrobi to biały czarownik. Derkon, tam! Każdy z

nas wykona jakieś zadanie. Przydzielę je za chwilę.

Staniemy się soczewką. W tamtą stronę, Odil.

Jeden za drugim, sześciu czarowników zajęło

swoje miejsca w blasku płonącej krainy. Bezgłowe

widmo i pięć innych upiorów wleciało przez okno, a

ostatni z nich walił w bęben w takt erupcji

dobiegających z dołu.

- Czy to dobry omen czy zły? - zapytał Vane'a

Galt.

- Podobnie jak w przypadku większości omenów

- odparł Vane - trudno to stwierdzić, a potem jest już

za późno.

- Bałem się, że to powiesz.

- Słuchajcie mnie uważnie - nakazał Lorman. -

Oto wasze zadania...

* * *

Dilvish podparł się na ramieniu. Nad nim uśmie-

background image

chała się Semirama.

- Synu Selara - rzekła - bez względu na wszystko,

warto było cię spotkać i poznać. Jesteś tak do niego

podobny.

Poprawiła pościel i ciągnęła:

- Nie znoszę myśli, że muszę wierzyć w to

wszystko o Jeleraku, który zawsze był przyjacielem.

Ale na długo przed twym przybyciem zaczęłam coś

podejrzewać. Tak, okrucieństwa były na porządku

dziennym, nawet w moich czasach i przywykłam do

nich. Nic mnie nie wiąże z tym czasem i miejscem.

- Teraz - usiadła. - Teraz czuję, że nadszedł czas,

aby wyjechać i rzucić go na pastwę losu. Niebawem i

Starszy zwróci się przeciwko niemu. Będzie zbyt

zajęty, aby nas ścigać. Transportowe zwierciadło jest

już czyste. Chodź, uciekniemy przez nie. Z twoim

mieczem i mocą, którą posiadam, wkrótce

zdobędziemy całe królestwo.

Dilvish wolno pokiwał głową.

- Mam spór z Jelerakiem, który musi być

rozstrzygnięty, zanim opuszczę to miejsce - odezwał

się. - A mówiąc o mieczach, mógłbym z któregoś

background image

skorzystać?

Pochyliła się, obejmując go ramionami.

- Dlaczego musisz być tak podobny do swego

przodka?- szepnęła. - Ostrzegałam Selara, by nie

jechał do Shoredan. Wiedziałam, co się stanie. A teraz

ty... W ten sam sposób pędzisz na spotkanie śmierci...

Czy cały twój ród jest przeklęty, czy to ja mam

pecha?

Uścisnął ją i rzekł:

- Muszę.

- On powiedział to samo, w podobnej sytuacji. To

tak, jakbym czytała tę samą, starą książkę.

- Mam nadzieję, że obecne wydanie będzie miało

lepsze zakończenie. Nie utrudniaj mi zadania.

- To zawsze mogę zrobić - odparła z uśmiechem -

jeśli będziemy razem. A gdy już ci się uda, czy

zabierzesz mnie ze sobą?

Popatrzył na nią w blasku niezwykłego światła,

które wpadało przez tylne okna i jak jego przodek

sprzed stu lat obiecał:

- Tak.

Kiedy wstali z łoża i poprawili stroje, Semirama

background image

posłała Lishę po broń. Wypili wina, a myśli dziew-

czyny znów skierowały się ku Jelerakowi.

- Spadł - odezwała się - z bardzo wysoka. Nie

proszę cię o przebaczenie dla niego, ale pamiętaj, że

nie zawsze był taki jak teraz. Przez jakiś czas

przyjaźnił się nawet z Selarem.

- Przez jakiś czas?

- Pokłócili się później. O co - nigdy się nie

dowiedziałam. Ale wtedy tak właśnie było.

Dilvish oparł się o słupek baldachimu i utkwił

wzrok w kielichu.

- Przychodzą mi do głowy dziwne myśli - po-

wiedział.

- Jakie?

- Gdy się spotkaliśmy, pokonał mnie na miejscu,

uśpił, zabrał ze sobą moją duszę-jakby go tam nie

było. Zastanawiam się... Czy to moje podobieństwo

do Selara spowodowało, że był wyjątkowo okrutny?

Potrząsnęła głową.

- Któż to może wiedzieć? Zastanawiam się, czy

on potrafi wytłumaczyć wszystkie swoje postępki.

Pociągnęła łyk wina i potrzymała je w ustach.

background image

- A ty potrafisz? - spytała, połknąwszy napój.

Dilvish uśmiechnął się.

- A czy ktokolwiek to potrafi? Wiem wystar-

czająco dużo, aby uspokoić swe sumienie. Wiedzę

doskonałą pozostawiam bogom.

- Jesteś wspaniałomyślny - zauważyła.

Ktoś zastukał cicho do drzwi.

- Tak? - zawołała.

- To ja. Lisha.

- Wejdź!

Kobieta weszła do komnaty, trzymając pakunek

owinięty zielonym szalem.

- Znalazłaś?

- Kilka. W pokoju na górze, który pokazał mi

jeden ze służących.

Rozwinęła szal i ich oczom ukazały się trzy

miecze.

Dilvish skończył pić i odstawił kielich. Podszedł

bliżej i po kolei podniósł każdy z nich.

- Ten jest dobry do zabawy.

Odłożył go na bok.

- Ten ma dobrą rękojeść, ale tamten jest cięższy,

background image

a jego czubek jest lepszy. Ten natomiast jest

ostrzejszy...

Zamachał obydwoma mieczami, włożył oba do

pochwy i zdecydował się na drugie ostrze. Odwrócił

się i przytulił Semiramę.

- Zaczekaj - polecił. - Przygotuj wszystko na

szybką podróż. Kto wie, jak się to wszystko potoczy?

Pocałował ją i ruszył ku drzwiom.

- śegnaj - rzekła.

Kiedy wyszedł na korytarz, ogarnęło go osobliwe

uczucie. Do jego uszu nie dotarł żaden trzask ani

drapanie, które słyszał tu wcześniej. Wokół panowała

nienaturalna cisza i bezruch - napięcie i drganie, jak

milczenie między uderzeniami potężnego dzwonu.

Zagrożenie i niebezpieczeństwo przemykały obok

niego niczym elektryczne istoty; wpadł w panikę, ale

pokonał ją podświadomie, wyciągając do połowy

nowy miecz i zaciskając na nim dłoń.

* * *

Baran po raz siódmy wymówił zaklęcie i usiadł

na podłodze między swymi przyrządami i instrumen-

background image

tami. Z oczu spłynęły mu łzy rozpaczy, pociekły po

obu stronach nosa i zatopiły się w wąsach.

Dlaczego dziś mu nic nie wychodziło? Siedem

razy przywołał pierwiastki, ładował je i wysyłał w

lustro Jeleraka. Prawie natychmiast każdy z nich

ginął. Coś nie pozwalało zapieczętować zwierciadła.

Czy to był sam Jelerak, przygotowujący się do

powrotu? Czyż nie miał zamiaru pojawić się nagle,

wyjść z ram, wpatrując się w niego swymi starymi,

nieruchomymi oczami, odczytując każdy sekret jego

duszy, przenikając ją na wylot?

Baran zaszlochał. To niesprawiedliwe dać się

złapać na zdradzie, tuż przed pomyślnym zakoń-

czeniem. W każdej chwili...

Ale Jelerak nie pojawił się za szkłem. A zatem

nie był to koniec świata. Być może to jakaś inna siła

odpowiedzialna była za zniszczenie jego pierwiast-

ków.

Ale jaka?

Wyrzucił z umysłu wszelkie uczucia i zmusił się

do myślenia. Jeśli to nie Jelerak, to ktoś inny. Kto?

Oczywiście, inny czarownik. Potężny. Ten, który

background image

stwierdził, że nadszedł czas, aby tu przybyć i przejąć

władzę...

Mimo to z lustra wciąż spoglądała tylko jego

twarz. Na co czekał ten drugi?

Intrygujące. Irytujące. Jeśli to obcy, czy można z

nim ubić interes? - zastanawiał się. Znał to miejsce.

Sam był znakomitym czarownikiem... Dlaczego nic

się nie wydarzyło?

Przetarł oczy. Wstał. To był bardzo nieudany

dzień.

Podszedł do małego okienka i wyjrzał na ze-

wnątrz. Minęło kilka chwil, zanim zdał sobie sprawę,

że coś nie jest w porządku; i kilka następnych, zanim

zrozumiał co. Kraina Przemian przestała się

zmieniać. Ziemia tliła się, ale trwała nieruchomo pod

pędzącym księżycem. Kiedy to nastąpiło? Z pew-

nością niedawno...

Taka przerwa oznaczała kolejny zastój w

świadomości Tualui. Odpowiedni czas, by wkroczyć i

przejąć kontrolę. Musiał zejść na dół, złapać tę

dziwkę-królową i zaciągnąć ją do Lochu - zanim ktoś

przejdzie przez lustro i uprzedzi go. Pędząc przez

background image

pokój, zerknął na wiążące zaklęcie, które naszkico-

wał.

Gdy dotarł do drzwi, poczuł dziwne napięcie, a

wraz z nim zawrót głowy, tak silny jak nigdy dotąd.

- Nie teraz! Nie!

Ale gdy szeroko otworzył drzwi i pobiegł w kie-

runku schodów, wiedział, że tym razem było to coś

innego. Coś więcej niż powrót starych lęków, coś -

ostrzegawczego, do czego szykowały się nawet jego

wcześniejsze zaklęcia. Zdawało się, że cały zamek

wstrzymywał oddech przed monumentalnym

zjawiskiem, które miało lada moment nastąpić. śe to

przeczucie nadchodzącego zła nawiązało kontakt z

potężnym Tualuą, doprowadzając go do chwilowego

spokoju. śe...

Stanął na ostatnim stopniu, spojrzał w dół i za-

drżał. W tej sekundzie coś w nim pękło.

Zacisnął zęby, wyciągnął rękę i zrobił pierwszy

krok...

* * *

Olbrzymie, pradawne budowle o wspaniałym

background image

wyglądzie nie są zazwyczaj dziełem człowieka. Zamek

Wieczności nie był pod tym względem wyjątkiem,

jako że większość sędziwych grodów wiąże swe

powstanie z architektoniczną działalnością bogów i

pół-bogów. Masywna struktura Kannais przerastała

je wszystkie i przez wieki spełniała wszelkie możliwe

funkcje - królewskiego pałacu i więzienia, burdelu i

uniwersytetu, klasztoru i porzuconego legowiska

wampirów. Mówiono, że zamek zmieniał swój kształt,

aby przystosować się do potrzeb swych

użytkowników - natchniony był duchem minionych

wieków, niektórzy, odwracając oczy i wykonując gest

odpędzający złe siły, szeptali, że stanowił relikt z

czasów, kiedy Starsi Bogowie stąpali po ziemi,

miejsce ich kontaktu ze światem, zabawką,

instrumentem, lub może nawet dziwnie żyjąca istotą,

ukształtowaną przez te siły wyższe, których

przenikliwość umysłu przerastała rozum ludzkości -

którą błogosławili lub przeklinali z nutą zażenowania

i ciekawości, która stała się zalążkiem duszy - ród

ludzki prześcignął włochatych mieszkańców drzew,

uważanych przez niektórych za jego krewnych.

background image

Zamek zaadaptowany został do celów znanych

najlepiej temu genialnemu ludowi, któremu służył za

siedzibę, zanim te istoty nie poznały szczęścia

wyższego rzędu, zostawiając za sobą niedojrzałe

owoce własnej ingerencji w sprawy zadowolonych

małp. Według niektórych metafizyków gmach został

ukształtowany na bezczasowej płaszczyźnie, z

substancji duchowej, toteż nie stanowił części tego

prostackiego świata, do którego został

przetransportowany. W równej mierze składał się z

dobra i zła oraz ich bardziej interesujących

odpowiedników, miłości i nienawiści, połączonych z

pięknem, które było zarówno złowrogie, jak i

radosne. Zawładnął aurą tak chłonną jak psychiczna

gąbka i równie wnikliwą; żywy, tak jak może być

żywy człowiek z funkcjonującą jedynie częścią prawej

półkuli mózgowej, zawieszony w przestrzeni i czasie

aktem woli, niedoskonałej, bo podzielonej, a jednak

przewyższający wszystkie ziemskie niestałości, z

wszystkich pozaziemskich przyczyn, których

metafizyk nie miałby ochoty wymieniać po raz drugi.

W opinii bardziej pragmatycznych teoretyków

background image

wszystko to było błędne. Stare budowle mogły

pokrywać się patyną czasu, nawet te wyjątkowo

dobrze skonstruowane, a atmosfera panująca w nich

zależała od fizycznych lub psychicznych wrażeń

dominujących w ich murach - zwłaszcza tych

usytuowanych na terenach górskich i wystawionych

na działanie czynników meteorologicznych.

Oczywiście, jeśli tacy ludzie zamieszkiwali to miejsce,

zachowywało się ono zgodnie z ich oczekiwaniami,

podobnie jak zewnętrzny świat. Taka była jego

wrażliwość.

Wypełniony czarownikami i demonami, stano-

wiąc rezydencję Starszego, zamek zmienił się pono-

wnie. Wywołano inne aspekty jego natury.

Stanął teraz przed próbą obnażenia swej praw-

dziwej natury, gdyż rzucono wyzwanie niedoskonałej

woli, na której bazował. Rozpoczęła się walka między

dobrem a złem.

background image

ROZDZIAŁ IX

Nucąc pod nosem, Jelerak pochylił się głęboko

do przodu, pchając na niskiej pochylni taczkę,

zważając, by nie wyrzucić po drodze jej zawartości.

Pogrążona w transie Arlata z Mariny leżała rozciąg-

nięta w wózku. Jej nogi przywiązane były rzemie-

niami do drążków, a ręce zwisały swobodnie po obu

stronach, ściągnięte w dół, przymocowane do po-

stronków przy kole. Pod ramionami upchane miała

liczne worki, które zapewniały właściwe ułożenie

żeber. Suknia jej była rozpięta, a na ciele widniała

czerwona, przerywana linia, rozdzielająca na pół

górną część brzucha w okolicach mostka. Na

wierzchu leżała grzechocząca torba z przyrządami.

Poruszał się wzdłuż korytarza wschodnio-

zachodniego, prowadzącego do Komnaty Lochu, a za

nim gnała jazgocąca wesoło gromada gryzoni.

Powietrze stawało się coraz cieplejsze i bardziej

wilgotne, a odór tego miejsca był już intensywny. Z

uśmiechem na twarzy przepchnął taczkę przez

ostatnie metry cienia i mijając niskie wrota, wszedł

background image

do komnaty.

Przemierzył pokrytą odchodami podłogę, usta-

wiając taczkę dokładnie przy wschodnim krańcu

lochu. Wyprostował się, przeciągnął i ziewnął, zanim

otworzył torbę i wyciągnął z niej trzy długie drążki i

klamrę, które pośpiesznie złożył w trójnóg. Postawił

go na podłodze, przed taczką, a na jego szczycie

umieścił swą ulubioną miseczkę mosiężną. Z

zawieszonego na prawym drążku małego, dziur-

kowanego wiadra wyjął tlący się węgiel drzewny i

wrzucił go do środka. Dmuchnął, aż jego oczom

ukazał się radosny blask, a następnie dorzucił z kilku

woreczków jakiś proszek i zioła, które wytworzyły

gęsty, mdły dym o słodkawym zapachu, wolno

unoszący się dokoła.

Kiedy zanucił ponownie, ze swych kryjówek

wyszły szczury i rozpoczęły na bruku swój taniec.

Jelerak wydobył z torby krótki, szeroki, trójstronny

nóż i sprawdził jego czubek i ostrza kciukiem.

Przystawił ostrze na początku linii zaczynającej się

między różowymi piersiami Arlaty, uśmiechnął się,

skinął głową i położył go na brzuchu dziewczyny.

background image

Następnie wyciągnął pędzel i kilka maleńkich,

zaplombowanych naczynek. Potrząsnął torbą, ułożył

ją na posadzce, otworzył jedno naczyńko i przy-

klęknął.

Nietoperze przelatywały obok i pikowały w dół,

podobnie jak ręka Jeleraka, która pewnym, do-

świadczonym ruchem zaczęła malować

skomplikowany wzór o czerwonej barwie.

W pewnej chwili ogarnął go niespodziewany

chłód, a szczury przerwały swój taniec. Piski i jazgot

umilkły. Nastąpił moment głębokiej ciszy,

wprowadzający straszne napięcie. Zdawało się, że

jakiś dźwięk, wysoko ponad granicą słyszalności,

wolno obniżał swój ton, by wkrótce przejść w krzyk

nie do zniesienia.

Uniósł głowę i nadsłuchiwał. Spojrzał na loch.

Oczywiście, kolejne, nienaturalne deklamacje Star-

szego. Wszystko przebiegnie pomyślnie, kiedy wyrwie

serce dziewczyny i niczym oliwę przeleje jej siły

życiowe w mętne wody umysłu Starszego - przy-

najmniej na jakiś czas. Wystarczy, aby uzyskać

pomoc, której sam potrzebował w postaci stałej i

background image

ukierunkowanej energii. Potem...

Zastanowił się, w jaki sposób mógłby zginąć taki

potwór jak ten. Biorąc pod uwagę stan rzeczy,

zajęłoby to trochę czasu. Wkrótce Tualua miał stać

się niebezpieczny, nie tylko dla reszty świata, ale dla

niego, Jeleraka, szczególnie.

Oblizał wargi na myśl o bitwie, która wkrótce się

rozpocznie. Wiedział, że nie wyjdzie z niej bez

szwanku, ale zdawał sobie sprawę, że jeśli zdoła

pozbawić Starszego energii życiowej, jego moc

osiągnie poziom, jakiego nigdy nie miała - na miarę

bogów. Wtedy mógłby stawić czoło samemu

Hohordze...

Oblicze pociemniało mu na myśl o

wcześniejszym wrogu, a potem panu i władcy. Przez

sekundę pomyślał o Selarze, który oddał swe życie w

walce z tą potężną istotą.

Niezwykłe jego rysy przetrwały przez wieki na

twarzy człowieka, którego posłał do Piekła, czło-

wieka, który w jakiś sposób zdołał wyrwać się z tego

odrażającego miejsca, człowieka, który uratował go

przed Krainą Przemian, podobnie jak Selar, który

background image

wyciągnął go z Przepaści Nungen - Selar, który

zdobył względy Semiramy... A Dilvish mógł przeby-

wać gdzieś w pobliżu Jeleraka dlatego potrzebował

pełni swych sił natychmiast. W żyłach Dilvisha

płynęła krew bohaterów i po raz pierwszy doznał

uczucia strachu.

Nie przerwał pracy nad budową rytualnego dia-

gramu. Przerwał jednak nucenie i otworzył kolejne

naczyńko z pigmentem, kiedy pierwsze zostało

wyczerpane.

Po chwili usłyszał słaby dźwięk unoszony w nie-

naturalnej ciszy przez błądzący prąd powietrza.

Przypominał męski chór intonujący nieznośnie zna-

jomą pieśń. Zatrzymał się w połowie ruchu, usilnie

starając się uchwycić, jeśli nie słowa, to przynajmniej

ogólny motyw.

Zogniskowane zaklęcie. Bardzo standardowe...

Ale kim byli? I na czym próbowali się zogni-

skować?

Spojrzał na prawie ukończony diagram. Nad-

miar magicznych operacji na tym samym terenie nie

przynosił korzyści. Czasami nakładały się na siebie.

background image

Jednak w tym momencie z bólem serca zostawiał swe

niedokończone dzieło, tak bliskie zakończenia.

Wykonał szybką mentalno-duchową sztuczkę,

przeprowadził kalkulację potencjału, dokonał bilansu

sił.

To nie powinno mieć żadnego znaczenia. W tym

miejscu przepływ energii byłby tak niewielki, że nie

miałby żadnego wpływu na jego dzieło, nawet w

najbliższej odległości.

Zaczął malować ponownie, z wściekłością zacis-

kając usta. Po zakończeniu dzieła chciał nauczyć ten

przeklęty chór, że istnieje los gorszy od śmierci.

Wyliczył kilka takich przypadków, by się uspokoić i

nieco rozbawić. Kiedy wymalował ostatnią część,

wstał, przyjrzał się swemu dziełu i stwierdził, że było

dobre.

Cofnął się, odłożył przybory do malowania i

wkroczył we właściwy sposób na malunek. Poruszał

się w kierunku południowym od taczki na prawo od

Arlaty. Z miseczki unosiły się dym i para. Przetarł

czoło, wypowiedział kilka magicznych słów, schylił się

i podniósł rytualny sztylet.

background image

Nietoperze i szczury wznosiły swe pląsy, a

Jelerak zaczął wydawać instrukcje tworzące zaklęcie

i poświęcił nóż, który miał natchnąć je życiem. W

komnacie rozległy się grzmoty, a po suficie przebiegł

jakiś trzask.

Uniósł ostrze i wypowiedział kilka słów, za-

głuszając brzmiące w oddali głosy - - a może zamilkły

z własnej woli?

Smuga dymu spłaszczyła się nieco i przepłynęła

przez jego wzór jak wścibski wąż. Ze ścian dochodziło

potężne skrzypienie. Supersłyszalny przypływ, który

wyczuł wcześniej, zdawał się wybuchać pełnym

głosem. Ścisnął mocniej ostrze i wygłosił jedenaście

słów jękliwym tonem.

Po chwili znieruchomiał i zadrżał, słysząc własne

imię wypowiedziane przez brodatego mężczyznę,

który przechodząc przez sklepione przejście musiał

pochylić głowę.

- Tu jesteś, Jeleraku, powinienem wiedzieć,

gdzie cię szukać znalazłem cię w otoczeniu ropuch,

nietoperzy, węży, pająków, szczurów i obrzydliwych

oparów, przy ogromnej sadzawce odchodów, kiedy

background image

szykujesz się do wyrwania serca tej dziewczynie!

Jelerak opuścił sztylet.

- To są moi ulubieńcy - odezwał się z uśmiechem

- a ty, prostaku, do nich się nie zaliczasz!

Gdy skierował ostrze w stronę stojącego w

drzwiach wielkoluda, sztylet zaczął żarzyć się

piekielnym światłem.

Po chwili ognie na nożu zgasły, a jedyne światło

w komnacie ściemniało, gdy wycie osiągnęło stopień

słyszalności - przeszywający dźwięk, który trwał i

trwał, rzucając obu mężczyzn na podłogę. Nawet

potężny Tualua musiał walczyć z tym hałasem w

swym lochu. Wycie osiągnęło takie stadium, w

którym wszyscy, którzy je słyszeli, ogłuchli, zanim

padli nieprzytomni.

W końcu w martwej komnacie pojawiło się blade

światełko. Promieniało coraz bardziej, potem zgasło i

odpłynęło.

Za moment zajaśniało ponownie...

* * *

Hodgson obudził się z silnym bólem głowy. Leżał

background image

przez jakiś czas, przypominając sobie zaklęcie, które

mogłoby mu pomóc. Jednak jego urządzenie myślowe

było nieco powolne. Usłyszał jęk i ciche łkanie.

Otworzył oczy.

Alkowę wypełniało łagodne światło. Rozjaśniło

się wyraźnie, gdy rozejrzał się dokoła. Obok leżał

stary Lorman. Głowę miał odwróconą, a z jego

otwartych ust spływała kałuża kiwi. Nie oddychał.

Derkon leżał rozwalony kilka metrów dalej. To jego

jęk usłyszał Hodgson. Odil oddychał, ale był wyraźnie

nieprzytomny.

Odwrócił głowę w lewą stronę, skąd dobiegało

łkanie.

Vane siedział oparty o ścianę i trzymał na ko-

lanach głowę Galta. Twarz Galta stężała w agonii.

Jego bezsilne mięśnie świadczyły o niedawnej śmierci.

Vane spojrzał na niego, kołysząc się lekko. Ciężko

oddychał, a oczy miał pełne łez.

Blask nabrał intensywności światła dziennego.

Ponieważ nie mógł zrobić już nic dla Lormana i

Galta, przeczołgał się obok pierwszego i przycupnął

przy Derkonie. Obejrzał jego głowę i znalazł

background image

czerwoną opuchliznę na czole, z lewej strony.

Przyszło mu do głowy krótkie, lecznicze zaklęcie.

Powtórzył je trzykrotnie nad swym towarzyszem, aż

ustały jego jęki. Własny ból głowy również minął

wraz z zaklęciem. Światło stawało się coraz słabsze.

Derkon otworzył oczy.

- Udało się? - zapytał.

- Nie wiem - odparł Hodgson. - Nie jestem

pewien, jakie będą skutki.

- Mam pomysł - oświadczył Derkon podnosząc

się, przecierając głowę i szyję. -Możemy sprawdzić to

w ciągu minuty.

Rozejrzał się wokół. Przeszedł na drugą stronę i

kopnął Odila w bok.

Odil przekręcił się na plecy i spojrzał na niego.

- Obudź się, póki masz jeszcze szansę - nakazał

Derkon.

- Co... Co się stało?

- Nie wiem. Galt i Lorman nie żyją. Spojrzał w

kierunku okna, wytrzeszczył oczy, potarł je dłonią i

pędem ruszył w jego kierunku.

- Chodźże tutaj! - wrzasnął.

background image

Hodgson rzucił się za nim. Odil wciąż próbował

się podnieść.

Hodgson dotarł do okna właśnie wtedy, gdy

słońce znikało za górami na zachodzie. Niebo

wypełniały krążące drobiny światła.

- Najszybszy zachód słońca, jaki kiedykolwiek

widziałem - zauważył Derkon.

- Zdaje się, że kręci się całe niebo. Popatrz na

gwiazdy!

Derkon wychylił się na zewnątrz.

- Ziemia się już uspokoiła - oznajmił.

Z nieba za wzgórzami wytoczyła się pęknięta

biała kula.

- Czy mi się przywidziało? Przypomniało mi to

księżyc - stwierdził Hodgson.

- Nie do wiary! - krzyknął Odil, zataczając się i

przechylając się przez parapet. Przestworza wypeł-

niły się bladym światłem, a gwiazdy zniknęły w od-

dali.

- Nie czuję się najlepiej.

- Z pewnością - przerwał mu Derkon. - Po-

trzebowałeś całej nocy, aby się podnieść.

background image

- Nie rozumiem.

- Spójrz - Derkon wykonał ruch dłonią i wskazał

na cienie, które wirowały wokół każdego wzniesienia

terenu, a pęczniejące chmury rozpadały się na

kawałki.

Po niebie przemknęła jak kometa kula ognista.

- Myślisz, że nabiera szybkości? - spytał

Hodgson.

- Prawdopodobnie. Tak. Tak myślę. Słońce

skryło się za wzniesieniami i znów zapanowała

ciemność.

- Stoimy tu przez cały dzień - powiedział do

Odila Hodgson.

- Na Boga! Co myśmy zrobili? - spytał Odil, nie

odrywając oczu od wirujących przestworzy.

- Przerwaliśmy zaklęcie zabezpieczające Zamek

Wieczności - odpowiedział Hodgson. - Teraz już

wiemy, co to było.

- I dlaczego to miejsce zwane było Zamkiem

Wieczności - dodał Derkon.

- Co zrobimy? Spróbujemy połączenia?

- Później. Najpierw poszukam czegoś do jedzenia

background image

- oświadczył Derkon, odchodząc. - Już od wielu dni...

Po chwili pozostali odwrócili się i ruszyli za nim.

Vane wciąż kołysał się lekko, głaszcząc czoło Galta.

Minęła kolejna noc.

* * *

Dilvish przebudził się na ciężkim, jaskrawym

dywanie, ściskając w prawej dłoni miecz. Nie mógł jej

otworzyć. Wolno wsadził ostrze do pochwy i potarł

rękę. Wytężył umysł, by przypomnieć sobie, co się

stało.

Usłyszał jakiś wrzask. Tak. Zawodzenie z bólu i

złości. Przystanął przed na wpół otwartymi drzwiami

komnaty - tej komnaty? - kiedy usłyszał lament.

Wyprostował się i przez otwarte drzwi obser-

wował zachodnie okno holu i okno wschodnie, na

odległej ścianie pokoju, po prawej stronie. Dostrzegł

bardzo osobliwe zjawisko. Okno po stronie prawej

zajaśniało, podczas gdy okno lewe pogrążone było w

mroku. Po chwili okno prawe pociemniało, a

rozbłysło lewe. Za moment lewe okno zaciemniło się

znowu. W chwilę później rozjarzyło się okno prawe i

background image

sekwencja powtórzyła się. Siedział nieruchomo,

zginając od czasu do czasu rękę. Zjawisko powtórzyło

się jeszcze kilkakrotnie.

Nagle podniósł się i podszedł do okna wschod-

niego, by ujrzeć niebo ozdobione niezliczoną ilością

koncentrycznych kręgów. Po paru minutach zniknęły

przed wieżą ognia, która wyrosła na wschodzie

między niebem a ziemią.

Potrząsnął głową. Zdawało mu się, że sama

ziemia już się uspokoiła. Co to była za sztuczka?

Dzieło jego wroga? A może coś innego?

Odwrócił się, przeszedł przez drzwi i znowu

znalazł się w holu. Z lewej strony za rzędem okien

zabawa w jasność-ciemność trwała dalej. Kiedy

spojrzał za siebie, nie widział już drzwi, które właśnie

minął, a jedynie pusty kawałek muru.

Szedł dalej, kierując się do kolejnego przejścia

skręcającego na prawo od korytarza, którym się

posuwał. Znalazł się u podnóża schodów wyściełanych

ciemnowiśniowym dywanem i ogrodzonych po obu

stronach drewnianymi poręczami.

Wolno ruszył w dół. Pokój wypełniały wyściełane

background image

meble, a obrazy, jakich w życiu nie widział, opra-

wione były w szerokie, zdobione złotem ramy.

Zrobił kilka kroków. Kiedy położył dłoń na

oparciu jednego z krzeseł, w górę uniosły się tumany

kurzu.

Skręcił w prawo i przeszedł pod drewnianym

sklepieniem. Drugi pokój podobny był do pierwszego;

wyłożony boazerią, tak samo umeblowany. Kiedy

wchodził, usłyszał cichy syk.

Mały kominek zapłonął lekkim ogniem. Na

niskim, okrągłym stoliku obok paleniska stała butelka

wina, kawałek sera, bochenek chleba i kosz z

owocami. Może zatrute? Kolejna sztuczka nie-

przyjaciela?

Podszedł bliżej, ułamał odrobinę sera, powąchał i

wziął do ust. Następnie zasiadł za stołem i rozpoczął

ucztę.

Jedząc, rozglądał się bacznie dokoła, ale nikogo

nie zauważył, nic niepokojącego. A jednak czuł w

komnacie czyjąś obecność, dobroczynną, chroniącą

go i życzącą mu jak najlepiej. Uczucie to było tak

silne, że wyszeptał „Dzięki ci", przegryzając kolejny

background image

kęs. Nagle płomienie skoczyły wysoko w górę,

zaskwierczał ogień. Ogarnęła go przyjemna fala

gorąca.

Podniósł się, spojrzał za siebie i z przerażeniem

stwierdził, że przejście, przez które dostał się do

pokoju zniknęło. Ściana ta pokryta była teraz

boazerią, a na niej wisiał jeden z tych dziwacznych

obrazów - zatopiony w słońcu las - na którym

wszelkie detale zamazane były pędzlem umoczonym

w ciężkich barwnikach.

- W porządku - odezwał się - kimkolwiek jesteś,

myślę, że jesteś nastawiony do mnie przyjacielsko.

Nakarmiłeś mnie i mam przeczucie, że jest takie

miejsce, do którego chciałbyś mnie zaprowadzić. W

tych murach muszę być bardzo ostrożny, ale skłonny

jestem ci zaufać. Wyjdę przez jedyne drzwi, które

widzę. Prowadź, a ja pójdę za tobą!

Skierował się do drzwi i opuścił pokój. Znalazł

się w długim, mrocznym i wysokim holu. Dostrzegł

wiele drzwi, ale delikatne światełko zamigotało tylko

w jednych. Ruszył w tę stronę, a światełko oddaliło

się. Minął krótki korytarz i dotarł do podobnego, jak

background image

poprzedni, holu. Tym razem ognik zabłyszczał w

przejściu daleko po lewej stronie. Przeciął hol i

pomaszerował jego śladem.

Napotkał korytarz prowadzący z prawa na lewo.

Światełko zawisło w oddali, po lewej stronie. Ruszył

za nim.

Po kilku zakrętach, jego droga przeszła w

szeroki, niski korytarz z regularnym szeregiem

wąskich okien wzdłuż bliższej ściany. Zawahał się

przez moment, spoglądając na boki.

Nikłe światełko przemknęło obok i wzięło kurs

na prawo. Gdy tylko pognał za nim, zamrugało z

dala. Ruszył jego śladem, ale gdy znalazł trop, ognik

zgasł.

Z okien obserwował scenę, w której płynące

chmury zatraciły swą wyrazistość, a niebo przybrało

zielonkawą barwę. Wąska wstęga jaskrawej żółci

utworzyła łuk nad horyzontem niczym uchwyt

gorejącego kosza.

Dilvish popędził do przodu, a światło za oknami

zapulsowało nieśmiało.

To był bardzo długi korytarz łączący się z

background image

następnym galerią o szerokich oknach z prawej

strony, które dawały pełniejszy obraz osobliwego

nieba nad krainą, w której długotrwałe burze

przeszły niczym migotanie, drzewa pulsowały

zielenią, złotem, ziemia - bielą i czernią, a

gdzieniegdzie trzepotały skrawki zieleni. Znów była

to Kraina Przemian, ale w sposób całkowicie

odmienny od swych poprzednich wcieleń. To, co

kiedyś było rozpoznawalnym zgrzytem, teraz

stanowiło jednostajny szum.

Poczuł jakiś dziwny odór i zdumiał się na widok

brudnego szlaku, który biegł środkiem podłogi. Przed

sobą dostrzegł ogromną, wysoką komnatę i zbliżając

się doń, mimowolnie zwolnił kroku. Ogarnęło go

przeczucie czegoś złego. Miał wrażenie, że

pomieszczenie to przepojone jest mroczną, złowrogą

aurą, jakby żyło w nim coś nostalgicznego, ponurego i

zawiedzionego, czekając i czekając na moment użycia

swego unikalnego zła. Zadrżał i dotknął rękojeści

miecza, coraz bardziej zwalniając kroku w pobliżu

sklepionego przejścia.

Poczuł, że kieruje się w lewą stronę. Przywarł do

background image

ściany i posuwał się bokiem, aż dotarł do ciemnego

rogu, tuż przed wejściem.

Prześliznął się do przodu, ściskając broń i zajrzał

do komnaty. W pierwszej chwili, w mroku nie

zobaczył nic, ale gdy oczy przyzwyczaiły się do

wewnętrznego światła, odkrył w środku wielkie,

mroczne zagłębienie. Na skraju, po lewej stronie

dostrzegł coś; mały przedmiot, którego nie był w

stanie rozpoznać. Przez sekundę zamigotało nad nim

światełko, które śledził wcześniej, ale zgasło w

mgnieniu oka i nadal nie wiedział, na co wskazywało.

Przesłanie jednak było wyraźne i miało formę

nakazu.

Wahał się przez moment, gdy z mroku uniosła

się smukła macka i zaczęła szukać czegoś na skraju

krawędzi, w miejscu, które obserwował. Oblał go

zimny pot, ale zmusił się do wejścia. Zielone buty

bezgłośnie dotykały bruku.

* * *

Baran potrząsnął głową, wypluł kawałek zęba,

przełknął. Ślina miała smak krwi. Splunął jeszcze

background image

kilka razy i zakasłał. Jego lewe oko było częściowo

przymknięte. Kiedy je potarł, zaczęła opadać z niego

ciemna, mazista substancja. Uważnie przyjrzał się

swej dłoni. Zaschnięta krew. I jeszcze to głucho

tętniące, na wpół odrętwiałe miejsce...

Podniósł palce i przyłożył ich koniuszki do czoła.

Ból rozpoczął się od nowa. Pokręcił głową w obie

strony. Leżał na boku, na szczycie schodów. A więc

tak to wygląda, gdy cię wreszcie dorwie...

Przesunął swe cielsko, gotując się do powstania,

ale natychmiast przewrócił się z bólu w tył, opadając

na lewe ramię i nogę. Do diabła! - pomyślał. Lepiej,

żebym się nie połamał! Nie znam żadnego zaklęcia na

połamane kości...

Próbując jeszcze raz, wyprostował się na prawej

dłoni i zdołał usiąść, wyprostowując nogi przed siebie.

Lepiej, coraz lepiej...

Wolno masował nogę, aż wróciło mu czucie. Ból

nie minął, ale kości nie były połamane. I dopiero

wtedy spróbował wykorzystać swe czarodziejskie

sztuczki. Po kilku ruchach nóg ból stał się coraz

słabszy, aż w końcu przeszedł w sporadyczne rwanie.

background image

Następnie skoncentrował się na skórze głowy,

powtarzając działanie z tym samym skutkiem.

Przesunął dłonią po ramieniu i gdy ścisnął

delikatnie lewe przedramię, poczuł przepływający

przezeń ból.

W porządku.

Ostrożnie, bardzo ostrożnie, wcisnął swą lewą

dłoń między szeroki pas a opasły brzuch. Powtórzył

ćwiczenie i ból zniknął. Wstał uważnie z podłogi,

opierając się prawą ręką o ścianę. Opuścił głowę i

przez dobrą minutę dyszał ciężko.

W końcu wyprostował się, przeszedł kilka kro-

ków, stanął i rozejrzał się dokoła. Coś było nie tak. Po

lewej stronie powinna być ściana, a nie marmurowa

balustrada. Zmierzył ją wzrokiem. Ciągnęła się na

odległość ośmiu-dziesięciu kroków, aż do szczytu

szerokiej klatki schodowej. Dalej zaczynała się

znowu.

Spojrzał przez poręcz. Oczom jego ukazał się

wielki, długi pokój o kamiennych ścianach, po-

grążony w mroku. Zdobiły go fantazyjne gzymsy i

rzeźbione kapitele na szczycie żłobionych pilastrów.

background image

W niektórych miejscach stały jakieś meble, a

pośrodku leżał ciemny, wąski, lecz długi chodnik.

Przechylił się jeszcze bardziej, opierając się o

balustradę. Po wcześniejszym zawrocie głowy nie

było śladu. Być może wyleczył go upadek. Być może

ostrzegał przed upadkiem...

Dziwne, jakie to dziwne... Poruszał oczami. Kie-

dyś nie było tu tego pokoju. Nigdy nie widział takiej

komnaty, ani w Zamku Wieczności, ani gdziekolwiek

indziej. Co się stało?

Jego wzrok zawędrował w odległy róg po lewej

stronie. Zamarł. Za szeregiem wysokich krzeseł, w

mroku, stało coś potężnego, nieruchomego i czarnego,

wbijając weń spojrzenie. Widział wyraźnie, gdyż

utkwione weń oczy lśniły czerwienią w ciemności.

Gardło miał ściśnięte. Tłumił w sobie krzyk,

który mógł lada moment przerodzić się w histerię.

Bez względu na to, co to było stało przed wielkim

czarownikiem.

Podniósł dłoń i wezwał ciszę, która miała poprze-

dzić nadchodzącą burzę.

Kiedy powtarzał zaklęcie, wypowiadając tylko

background image

kluczowe jego słowa, między koniuszkami palców

zaczęło skakać słabe światełko. Ściągnął palce, a jego

ręka przybrała kształt stożka w świetle, które wokół

rozprowadzała. Kiedy rozciągnął palce, utworzyła się

między nimi pofalowana ku dołowi płaszczyzna

iluminacji, jaśniejąca ku górze i poruszająca się po

łuku. Wróciła do pierwotnej pozycji, tworząc

jaśniejącą ogniem kulę. Baran wpuścił do niej słowo-

hasło i rzucił nią prosto w mrocznego intruza.

Siejąc iskry i płonąc w locie, kula płynęło wolno

do celu.

Ciemna postać ani drgnęła, nawet gdy kula

podpłynęła bliżej. Zanim osiągnęła swój cel, światło

rozbiło się na kawałki i zgasło. Baran usłyszał

melodyjny głos dobiegający z tamtej strony:

- Tak postępują wrogowie. Nieładnie.

Po chwili postać obróciła się i zniknęła za bocz-

nymi drzwiami z pośpiesznym stukotem.

Baran wolno opuścił dłoń, a potem uniósł ją

natychmiast do ust i zakaszlał. Nędzna kreatura! Kto

go tu wezwał? Czy to możliwe, że powrócił sam

Jelerak?

background image

Odszedł od balustrady i podążył ku schodom.

Kiedy był już na dole, zbadał dokładnie tajem-

niczy róg. Na pokrytej kurzem posadzce dostrzegł

ślad kopyta.

* * *

Holrun zaklął i przewrócił się na brzuch,

naciągając na głowę poduszkę i mocno ją

przyciskając.

- Nie! - wrzasnął. - Nie! Mnie tu nie ma! Precz!

Leżał nieruchomo, przysłuchując się biciu włas-

nego pulsu. Stopniowo napięcie mijało. Ręka spadła

mu z poduszki. Odzyskał miarowy oddech.

Niespodziewanie ciało zesztywniało ponownie.

- Nie! - zapiszczał. -Jestem tylko biednym, nic nie

znaczącym czarownikiem, który próbuje zasnąć!

Zostaw mnie w spokoju, do diabła!

Potem nastąpił pomruk i zgrzytanie zębów. Na-

gle wysunął szybko rękę i wyciągnął inkrustowaną

kością słoniową szufladę wbudowaną w łoże. Po-

szperał przez chwilę i wyjął z niej mały kryształ.

Ułożył się na plecach, podparł poduszką i zastygł

background image

w pozycji półleżącej. Przetoczył kilkakrotnie lśniącą

kulę po brzuchu i popatrzył na nią na wpół otwar-

tymi, spuchniętymi oczyma. Minęło sporo czasu,

zanim pojawił się w niej jakiś obraz.

- Niech się to skończy - zamamrotał. - Niech

pozna ryzyko transformacji na niższy poziom życia,

najgorsze choroby, swędzące hemoroidy i taniec

świętego Wita. Niech pozna demonicznych oprawców,

plagę szarańczy i sól w ropiejących ranach. Niech...

- Holrunie - odezwał się Meliash - to ważne.

- Mam nadzieję. Jestem bardziej zmęczony niż

królewska kurtyzana w czasie rewolucji. Czego

chcesz?

- Jego już nie ma.

- Świetnie. Komu był potrzebny? Podniósł rękę,

aby przerwać połączenie i zatrzymał się.

- Czego już nie ma?

- Zamku.

- Zamku? Całego przeklętego zamku? Tak.

Milczał przez chwilę. Potem podniósł się,

przetarł oczy i przeczesał włosy.

- Opowiedz mi o tym - poprosił - najprościej, jak

background image

potrafisz.

- Kraina Przemian jakiś czas przestała się zmie-

niać. Ale potem wszystko zaczęło się od nowa,

bardziej szalenie niż kiedykolwiek wcześniej. Zająłem

dogodne miejsce do obserwacji. Po chwili wszystko

się uspokoiło. Zamek zniknął. Kraina pogrążona jest

w bezruchu, a wzgórze świeci pustką. Nie wiem, co się

stało. Nie wiem, jak się to stało. I na tym koniec.

- Czy myślisz, że Jel... że to on mógł go poruszyć?

Jeśli tak, dlaczego? A może to sprawka Starszego?

Meliash pokręcił głową.

- Znów rozmawiałem z Rawkiem. Zebrał więcej

danych. Istnieje stara tradycja, że dane miejsce jest

wieczne, jeśli zakotwiczone jest w czasie i porusza się

razem z nim. Gdyby kotwica została podniesiona,

odpłynęłoby rzeką wieczności.

- Poetyczne jak diabli, ale co to oznacza?

- Nie mam pojęcia.

- Myślisz, że tak właśnie się stało?

- Nie wiem. Może.

- Do diabła!

Holrun pomasował skronie, westchnął, podniósł

background image

kryształ i zsunął nogi na brzeg łoża.

- W porządku - burknął. - W porządku. Muszę

się tym zająć. Zaszliśmy już tak daleko. Wpierw

jednak muszę się umyć i coś zjeść. Rozmawiałeś z

innymi strażnikami?

- Tak. Ale nie mają nic do dodania ponad to, co

sam zobaczyłem.

- Dobrze. Obserwuj to miejsce. Wezwij mnie

natychmiast, gdy stanie się coś niezwykłego.

- Z pewnością. Czy zamierzasz poinformować o

tym Radę?

Holrun wykrzywił twarz i przerwał połączenie,

zastanawiając się, czy i Radę można by odkotwiczyć i

rzucić w fale wieczności.

* * *

Vane przestał łkać, ale przez długi czas siedział

zamyślony. Nie patrzył na Galta, lecz na kalejdoskop

jasności i ciemności na niebie za oknem. W końcu

drgnął.

Ułożył delikatnie Galta na podłodze i wstał.

Nachylił się i przerzucił nieruchome ciało przyjaciela

background image

przez ramię.

Ruszył przed siebie, wyszedł z alkowy, spojrzał

na prawo, skrzywił się i skręcił w lewo. Wolno

poruszał się wzdłuż galerii, aż dotarł do niskich

schodów prowadzących ku górze, w lewo. Wspiął się

po nich, badając ukradkiem krótki korytarz

wypełniony otwartymi drzwiami.

Idąc wolniej i ostrożniej, sprawdzał pokoje. Nie

było w nich nikogo. Drugi i trzeci były sypialniami,

pierwszy - bawialnią.

Wszedł do trzeciego i pochylając się, szarpnął

jedną ręką narzutę. Ułożył Galta na łożu i poprawił

ciało. Nachylił się nad nim, pocałował i zakrył zwłoki.

Odwrócił się i nie patrząc w tył, opuścił komnatę,

zamykając drzwi.

Skierował się na prawo, dotarł do końca koryta-

rza, gdzie niskie sklepienie wychodziło na wąskie

schody wijące się w dół.

Ruszył nimi, by za moment znaleźć się w jadalni

- po jednej stronie długiego stołu leżały cztery

nakrycia. Na przodzie stał koszyk z chlebem. Chwycił

go i zaczął jeść. Na tacy, pod serwetą leżały kawałki

background image

mięsa. Rzucił się na nie z wilczym apetytem. Gliniany

garnek pełen był wina, które wypił prosto z naczynia.

Po skończonym posiłku okrążył stół i odwrócił się w

stronę, z której przybył.

Schody zniknęły. W miejscu przejścia widniała

solidna ściana. Przeżuwając resztki jedzenia, pod-

szedł bliżej i postukał w mur. Ściana nie wydała

głuchego dźwięku. Wzdrygnął się i odszedł kilka

kroków. To miejsce...

Odwrócił się i pognał przez podwójne drzwi w

końcu pokoju. Korytarz był szeroki, podobnie jak

schody, do których prowadził. Ozdobiony był

jedwabiem i stalą, na podłodze leżał zielony dywan.

Sięgnął po najlepsze, na pozór, ostrze wiszące na

ścianie; krótki, nieco ciężki, obosieczny miecz o pro-

stej rękojeści. Kiedy wziął go w dłonie i zamachnął

się, stwierdził, że drzwi, którymi wyszedł z jadalni,

zniknęły również, a w ich miejscu pojawiło się okno,

przez które wpadało delikatne, perłowe światło.

Zawrócił z obranej drogi i spojrzał przez szybę.

W miejscu, gdzie nigdy wcześniej nie wznosiło się

żadne wzgórze, zapadał się masyw górski. Niebo

background image

przybrało teraz jednostajną, trupio białą barwę. Nie

było na nim ani słońca, ani gwiazd, jakby różnorodne

odcienie iluminacji zlały się w jedną całość.

Srebrzysta masa poruszała się w przód i w tył,

zatrzymywała się i znów rozpoczynała swój ruch.

Minęło nieco czasu, zanim zorientował się, że była to

nadpływająca woda. Oderwał się od okna i poszedł

ku schodom.

Zwalczył panikę, której się poddał, a jej miejsce

zajęła nienawiść do zamku i wszystkiego, co się w nim

znajdowało. Gdy znalazł się już na dole, przeszedł

przez przedpokój urządzony w stylu, którego nie

rozpoznał, a przecież szczycił się wiedzą w tej

dziedzinie. Jego wędrówka skończyła się na progu

głównej komnaty.

Pomieszczenie było puste. Pamiętał je, gdyż tu go

przyprowadzili niewolnicy zamku po pojmaniu na

zboczach. Ciągnęli go i Galta przed rządcą, Baranem,

obrzucali obelgami, by na koniec uwięzić w

podziemiach. Wspominając ten dzień, zacisnął dłoń

na rękojeści miecza. Pomaszerował dalej, minął hol,

przekroczył ciężkie wrota i skierował się ku bawialni

background image

z małym przejściem do zewnętrznego świata.

Podszedł, zwolnił, a na jego twarzy odmalowało

się zdumienie. Wysoki, drewniany przedmiot z

okrągłą tarczą otoczoną cyframi wydawał przenik-

liwy, kwilący dźwięk. Chcąc przyjrzeć się mu do-

kładniej dostrzegł, iż w okręgu znajduje się kuliste,

pulsujące pole. Nie potrafił określić jego charakteru

ani mechanizmu, choć nie wydawało się groźne.

Postanowił nie wtrącać się do nieznanej magii i

przeszedł obok, wkraczając do bawialni.

Podbiegł do drzwi, położył na nich dłoń i

zawahał się. Na zewnątrz działy się osobliwe rzeczy.

Ale to samo można było powiedzieć o zjawiskach za-

chodzących wewnątrz.

Poruszył klamką i otworzył drzwi.

Do jego uszu dotarł wrzask, niczym wycie silnego

wiatru. Wszędzie, gdzie okiem sięgnął, płynęła woda.

Nie było jednak widać fal i kręgów, które pojawiają

się w wartkim nurcie. Być może była to delikatnie

rozpylona mgiełka, unosząca się w powietrzu...

Wyciągnął miecz i wbił go w wilgotny tuman. Po

kilku sekundach wyszarpnął go z powrotem.

background image

Jego koniuszek całkowicie pokrywała mgła. Kie-

dy dotknął rudawego brzegu, który wciąż trzymał się

metalu, ten zamienił się w proch pod dotykiem

palców i opadł. Ogłuszający pisk nie ustawał. Niebo

nadal stanowiło nieprzerwaną, opalizującą prze-

strzeń.

Zamknął drzwi i przekręcił klamkę. Odwrócił się

do nich tyłem. Opanowało go drżenie.

* * *

Semirama spakowała klejnoty i stroje, w których

ją pochowano, do małego zawiniątka stojącego przy

łóżku. Przeszła się po sypialni, zastanawiając się, co

jeszcze warto zabrać ze sobą? Kosmetyki?

Ktoś zapukał do drzwi. Była blisko, więc ot-

worzyła je sama.

W progu uśmiechał się do niej Jelerak.

- Och!

Poczerwieniała.

- Potrzebuję twojej pomocy językowej

oświadczył.

Z szyi zwisała mu para różowych okularów. Z

background image

długiej, wąskiej torby zawieszonej u pasa wystawał

grzbiet szkarłatnej różdżki. Skłonił się i gestem

wskazał drogę na lewo, w kierunku holu.

- Proszę, chodź ze mną!

- Tak... Oczywiście.

Zrobiła krok i ruszyła z nim we wskazanym

kierunku. Spojrzała przez okno na perłowe niebo nad

nie kończącym się morzem.

- Jakieś kłopoty? - zapytała po chwili.

- Tak. Było zakłócenie - odparł.

Nagle w górze coś poruszyło się gwałtownie i dał

się słyszeć stukot kopyt.

- Potężny, ciemnowłosy mężczyzna przerwał mi

w środku dzieła - wyjaśnił.

- Czy to spowodowało ten ...spazm? I wszystkie

pozostałe efekty?

Potrząsnął głową.

- Nie, ktoś uwolnił zaklęcie zabezpieczające i nie

jesteśmy już częścią normalnego przepływu czasu.

- Myślisz, że uczynił to Tualua? A może ktoś

obcy?

Zatrzymał się, by wyjrzeć przez kolejne okno.

background image

Morze wycofało się całkowicie, a na ich oczach

wyrastały pasma gór.

- Nie wierzę, aby Tualua był w stanie to zrobić.

Myślę, że ten przybysz był tak samo zdziwiony jak ja.

Ale zanim straciłem przytomność, wejrzałem w jego

duszę. Był czymś pierwiastkowym, demonicznym, a

jego ludzka postać przybrana została tylko na chwilę.

Dlatego uciekłem od razu, kiedy wróciła mi

przytomność - aby odzyskać pewne ukryte narzędzia.

Przesunął kciukiem po różdżce.

- To moja broń w walce z takimi, jak on. Jestem

pewien, że już coś takiego widziałaś, dawno temu...

Straciła oddech. Całe niebo zapłonęło lśniącą

purpurą i przeszło w oślepiającą biel. Zakryła oczy i

spojrzała w bok, ale już zaczęło się ściemniać.

- Co... co to było?

Jelerak odsunął dłoń od oczu.

- Prawdopodobnie koniec świata - mruknął.

Patrzyli, jak niebo ciemnieje, aż w końcu

nabrało przydymionego, żółtawego koloru. Taka

barwa utrzymała się. Jelerak odwrócił się.

- W każdym razie - ciągnął ten drugi zniszczył

background image

moje oryginale metody uspokojenia Tualui. Dlatego -

tu dotknął okularów - potrzebuję ich. Kiedyś

potrafiłem oczarować go wzrokiem, głosem, ale teraz

muszę zasilać swe spojrzenie. Wezwij go, każ mu się

podnieść, abyśmy przez moment mogli na siebie

popatrzeć!

- A co z tym, który dokonał zniszczenia? Muszę

odzyskać pełnię sił, znaleźć go i wyrównać rachunki!

Ruszył, a Semirama starała się dotrzymać mu

kroku.

- A zatem jesteśmy w pułapce - szepnęła. -Nawet

jeśli ci się uda, co stanie się z nami?

Zaśmiał się chrapliwie.

- Nawet wiedza ma swe granice - rzekł. - Z

drugiej strony wierzę, że wszelka pomysłowość jest

niezmierzona. Zobaczymy.

Sunęli dalej, weszli na schody, skręcili.

- Jeleraku - zapytała. - Skąd wzięło się to

miejsce?

- I tego też się dowiemy - padła odpowiedź. - Nie

wiem tego na pewno, choć zaczynam wierzyć, że ono -

niejako - żyje.

background image

Skinęła głową.

- Sama miałam niezwykłe przeczucia. Jak myś-

lisz, po czyjej stronie to stoi?

- Chyba po własnej.

- Jest potężne, prawda?

- Wyjrzyj przez jakiekolwiek okno. Tam działa

zbyt wiele potężnych mocy. Nie podoba mi się to.

Kiedyś moja wola uzależniła się od większej mocy...

- Wiem.

- ...i nie pozwolę, aby się to powtórzyło. To byłby

koniec nas obojga i wielu innych.

- Nie rozumiem.

- Jeśli moja wola zostanie złamana, twoje ciało

obróci się w proch, z którego cię stworzyłem. Inne

rzeczy, które zależą ode mnie, zginą również.

Wzięła go pod ramię.

- Musisz być ostrożny.

Wybuchnął śmiechem.

- Walka ledwie się zaczęła.

Ścisnęła go mocniej.

- Ale podróż może dobiegać końca. Patrz!

Wskazała na okno, przez które widać było bardzo

background image

blady słoneczny łuk na oblanym szarzejącym

światłem niebie.

Poczuła, jak Jelerak sztywnieje.

- Pośpiesz się! - nakazał.

Przy kolejnym zakręcie spojrzała za siebie i zo-

baczyła jedynie gładki mur.

background image

ROZDZIAŁ X

Kiedy Dilvish przemykał się po północno-

wschodnim skraju komnaty, obraz stał się

wyraźniejszy - przewrócone palenisko, czarny kształt,

ruchoma macka, pół-naga dziewczyna na taczce,

blado lśniące ślady kopyt...

Najciszej jak potrafił, schował miecz do pochwy,

czując, że i tak byłby bezużyteczny wobec posiadacza

takiej macki. Lepiej mieć swobodne ręce, zdecydował

i chwycił szybko za taczkę. W tej samej chwili macka

przesunęła się po kole. Dilvish uniósł taczkę i odjechał

na bok. Macka umknęła po cichu. W wodach poniżej

pojawiły się fale. Dilvish wycofał się.

Nagle macka wyskoczyła nad krawędź lochu i

uniosła się na wysokość dwukrotnie przewyższającą

jego wzrost. Dilvish obrócił się gwałtownie. Macka z

głośnym plaśnięciem wylądowała w miejscu, w

którym znajdowałby się Dilvish, gdyby nie zmienił

kierunku. Zaczęła dziko kołysać się wokół. Był jednak

poza jej zasięgiem i stał już blisko wschodniego

przejścia. Obrócił taczkę i popędził w tym kierunku.

background image

Plaśnięcia nie ustały.

Dopiero teraz, uciekając, miał możliwość przyj-

rzeć się swemu pasażerowi. Wciągnął powietrze i

stanął, opuszczając pojazd i obchodząc go dookoła.

Pierś Arlaty unosiła się wolno. Przykrył ją suknią i

przyjrzał się jej twarzy.

- Arlata?

Nie drgnęła. Głośniejszym tonem powtórzył jej

imię. Nie zareagowała. Lekko poklepał ją po policzku.

Głowa obsunęła się na bok i tam pozostała.

Podźwignął taczkę i ruszył. Pierwsze pomiesz-

czenie, do którego dotarł, było rupieciarnią pełną

różnych narzędzi. Przeszedł dalej, sprawdzając na-

stępne. Pokój czwarty był bieliźniarką, pełną po-

składanych zasłon, narzut, kołder, dywaników i rę-

czników. Wepchnął Arlatę do środka i rozwiązał

rzemienie. Za samotnym, maleńkim oknem zami-

gotała czerwona smuga. Przeniósł dziewczynę na stos

bielizny i przykrył ją rozłożonym kocem.

Zamknął za sobą drzwi, wpadł na korytarz i

wybałuszył oczy. Był doskonale oświetlony, a cała

jasność dochodziła zaledwie z kilku małych okienek.

background image

W blasku raz jeszcze spostrzegł ślady kopyt. Poszedł

za nimi i dotarł do miejsca, w którym szlak przecinał

się z wyściełanym korytarzykiem. Tu ślady się

urywały. Stał przez moment niezdecydowany.

Wzruszył ramionami i skręcił w lewo. Przed sobą

miał długą, prostą i oświetloną drogę, ale nagle

zdarzyło się coś dziwnego. Sześć kroków przed nim

powietrze zamigotało, pociemniało i nastąpiła dymna

fuzja. Nieoczekiwanie wyrosła przed nim kamienna

ściana.

Parsknął śmiechem.

- W porządku - mruknął.

Zrobił w tył zwrot i pomaszerował w stronę

drugiej części korytarza, sprawdzając po drodze swój

miecz.

* * *

Odil, Hodgson i Derkon obżerali się w spiżarni,

którą spotkali po drodze.

- Co to jest, u diabła? - zapytał Derkon,

wskazując na udziec barani wiszący w świetliku,

który niespodziewanie przybrał kolor płonącej czer-

background image

wieni.

Pozostali spojrzeli w tym kierunku, ale czerwień

zgasła, pozostawiając za sobą lekką poświatę.

- Czy to pożar? - zastanowił się Odil. Jasność

zniknęła, a po niej przyszedł mrok.

- Mniej więcej - odparł Hodgson.

- Nie rozumiem - powiedział Odil.

- Wszystko na zewnątrz dzieje się niezliczoną

ilość razy szybciej niż normalnie.

- I jakoś nam się udało - zerwaliśmy zaklęcie

zabezpieczające? '

- Chyba tak.

- A ja myślałem, że to tylko rozwali mury lub coś

w tym rodzaju.

Derkon zaśmiał się.

- Opuszczając to miejsce teraz, z pewnością

zginiemy! Znajdziemy się na odludnej pustyni

pozostawieni na pożarcie potworom - albo jeszcze

gorzej...

Derkon wybuchnął śmiechem raz jeszcze i podał

mu butelkę.

- Trzymaj. Musisz się napić. Zaczynasz fanta-

background image

zjować...

Odil odetkał flaszkę i pociągnął głęboki łyk.

- Co mamy robić? - spytał. - Jeśli nie możemy się

stąd wydostać...

- Dokładnie. Jest jakieś inne wyjście? Czy pa-

miętasz nasz pierwotny zamiar?

Odil, który właśnie podnosił butelkę, by po-

ciągnąć następny łyk, opuścił ją i szeroko otworzył

oczy.

- Mamy udać się do tego stwora i spróbować go

związać? Tylko nas trzech? W takim stanie?

Hodgson pokiwał głową.

- Jeśli nie uda nam się wyleczyć Vane'a - lub

znaleźć Dilvisha - pozostanie nas trzech.

- Nawet gdy zwyciężymy, co nam to da?

Hodgson spuścił wzrok. Derkon zamruczał.

- Być może nic - odezwał się - ale zanosi się na to,

że jedynie Starszy posiada moc, która jest w stanie

odwrócić to, co się dzieje - i odesłać nas z powrotem.

- Jak to zrobimy?

Derkon wzruszył ramionami i spojrzał na

Hodgsona, prosząc go wzrokiem o radę. Kiedy jednak

background image

jej nie otrzymał, oświadczył:

- Cóż, pomyślałem, że modyfikacja i kombinacja

kilku najsilniejszych zaklęć wiążących, jakie znam...

- One są przeznaczone dla demonów, prawda? -

dociekał Odil. - A ten stwór nie jest demonem.

- Nie, ale zasada wiązania jest taka sama w

każdym przypadku.

- Zgadza się. Ale normalne Imiona Mocy nie

zadziałałyby w przypadku Starszego. Musiałbyś

cofnąć się do Starszych Bogów po niezbędną ter-

minologię.

Derkon poklepał się po udzie.

- Świetnie! Zmusiłem cię do myślenia! - krzy-

knął. - Opracuj stosowną listę Imion, podczas gdy ja

zajmę się modyfikacjami. Połączymy je ze sobą, gdy

tylko się tam dostaniemy i zwiążemy staruszka na

supły.

Odil potrząsnął głową.

- To nie takie proste...

- Spróbuj!

- Ja pomogę - odezwał się Hodgson, dostrzegając

zwątpienie Odila. - Nie widzę innego wyjścia.

background image

Porozmawiali jeszcze przez moment, kończąc

jedzenie, a Derkon poskładał zaklęcie. W końcu

stwierdził:

- Nie warto odkładać tego na później.

Pozostali przytaknęli.

Opuścili spiżarnię i stanęli.

- Przyszliśmy z tej strony - rzekł Hodgson,

marszcząc brwi i kładąc rękę na ścianie po prawej

stronie. - Prawda?

- Tak mi się wydawało - szepnął Derkon,

spoglądając na Odila, który skinął głową.

- Racja. Jednak - tu odwrócił się w lewo. -

Pozostało nam teraz tylko to przejście.

Ruszyli w tę stronę.

Hodgson odkaszlnął.

- Coś wyraźnie odsuwa nas od wyznaczonego

celu - odezwał się, kiedy przechodzili przez szeroki,

niski hali. - Albo wrócił Jelerak i zabawia się naszym

kosztem, albo Starszy jest świadom naszych intencji i

próbuje nas od siebie oddalić. W tym przypadku...

- Nie - zaprotestował Derkon. - Jestem

wystarczająco wrażliwy, by czuć, że kryje się za tym

background image

coś innego.

- Co?

- Nie mam pojęcia, ale nie jest do nas przychylnie

nastawione.

Opuszczając hali i biorąc kolejny zakręt, doszli

do małej niszy. Tam, na ciężkim, drewnianym stole

leżały trzy miecze różnej długości, każdy z pochwą i

pasem.

- Coś takiego - zdziwił się Derkon. - Założę się, że

każdy z nas będzie miał z nich pożytek.

- Takie miecze zawsze są przydatne - zauważył

Odil. Podszedł do stołu i zebrał je.

* * *

Czarna postać przedarła się przez mury

obronne, błyszcząc oczami pod bladym, pokrytym

sadzą, żółtawym niebem. Wyciągnęła głowę i

zmierzyła wzrokiem pulsujący krajobraz piachu i

kamieni. Dokoła wyły surowe wichry.

- Przybyłem - odezwał się głos o dziwnym

brzmieniu - do tego miejsca, gdzie możemy poroz-

mawiać. Pomogę ci.

background image

- Może... - rozległo się dokoła.

- Jak to „może"?

- Ten człowiek myśli, że jesteś demonem, braci-

szku.

- Niech tak myśli. My mamy inne problemy.

- Prawda. Poprzestańmy na Sforze Psów Goń-

czych.

- Nie rozumiem.

- Tym bardziej musisz uważać.

* * *

Baran zbliżył się do progu głównej komnaty

lekko kulejąc. Wszystkie przejścia za nim zamknęły

się, a żadne inne nie stało otworem. Baran ujrzał

Vane'a w tym samym momencie, co Vane jego.

Zawahał się. Vane nie..

Wymachując mieczem, rzucił się na niego z prze-

kleństwem na ustach.

Gdy przebiegł połowę drogi, usłyszał za sobą

rozdzierający hałas. W powietrzu ukazało się czarne

V, a z niego wysunęła się potężnych rozmiarów dłoń.

Chwyciła go w pasie, uniosła w górę i rzuciła przez

background image

salę. Podskakując i ślizgając się, wylądował na

podłodze. Pokryte rdzą ostrze wypadło mu z ręki.

Dłoń porwała go znowu i cisnęła o lustrzaną ścianę,

pod którą upadł bez ruchu. Kiedy Baran sztywno

wkroczył do sali, Dłoń zawisła w powietrzu. Vane

obrócił ku niemu głowę i cicho westchnął.

Wolno zaciskając się w pięść, Dłoń sunęła w stro-

nę Vane'a.

- To Vane!

- A tam Baran! Łap go!

Wzrok Barana poszybował w kąt sali, gdzie

pojawiły się trzy postacie. Rozpoznał swych byłych

więźniów, zauważył, że są uzbrojeni. Pędem rzucili się

ku niemu, a w lustrach po obu stronach odbijały się

ich biegnące wizerunki.

Baran sięgnął po miecz; odwracając się do

napastników, ale trzymał go nadal luźno przy

prawym boku. Lewą rękę nadal miał zatkniętą za

pasem.

Wielka Dłoń, wymierzona w Vane'a, rozwarła

się i poszybowała w powietrzu w kierunku

nadchodzących ludzi. Widząc ją, Odil pochylił głowę,

background image

zamachnął się, lecz chybił. Trafiła w Derkona,

wytrącając go z równowagi i przewracając na

Hodgsona. Obaj mężczyźni padli jak kłody. Dłoń

natychmiast zawróciła i pognała za Odilem,

zakrzywiając palce i zginając kciuk.

Odil właśnie sięgnął Barana, trzymając uniesione

ostrze, gdy coś zaatakowało go z tyłu, unosząc w

miażdżącym uścisku nad ziemią. Z nosa pociekła mu

krew, żebra pękły z trzaskiem, kiedy spadł na

posadzkę, raniąc się w palec.

Nagle, z prawej strony, Baran spostrzegł zielony

błysk. Był to nowy więzień, wokół którego Semirama

zrobiła tyle zamieszania...

Dłoń szarpnęła, zaciskając się gwałtownie; Odil

wydał krótki, bulgocący jęk, zanim osłabł w jej

objęciach, wypuszczając miecz. Dłoń rzuciła się w

przód, otworzyła się i zgruchotane ciało Odila

potoczyło się ku Dilvishowi.

Dilvish uskoczył, nie przerywając marszu, gdy

ciało mignęło obok i z głuchym odgłosem upadło za

nim. Teraz jednak Dłoń pędziła ku niemu.

Dilvish dostrzegł, że Hodgson i Derkon wstają na

background image

nogi, a Vane leżący po drugiej stronie komnaty

wykonuje powolne ruchy. Wiedział jednak, że żaden z

nich nie będzie w stanie przyjść mu z pomocą.

Uchylając się przed Dłonią i robiąc przewrót w

przód, przejrzał swój magiczny arsenał w po-

szukiwaniu jakiejś broni. Kiedy jego zielone buty

uderzyły w posadzkę, natychmiast podniósł się na

nogi. Zakręcił uniesionym mieczem i trafił w mały

palec mknącej Dłoni.

Dłoń skręciła się. Palec, z którego kapała jasna

ciecz, uderzył w podłogę i potoczył się.

Baran podniósł ostrze i cofnął się. Dłoń wypros-

towała się, opadła i zamachnęła się posuwistym

ruchem na Dilvisha.

Dilvish przeskoczył ją i ciął mieczem, gdy go

mijała, trafiając w tylną część kciuka. Przykucnął na

ziemi, a obok pojawili się Derkon i Hodgson.

- Rozejdźcie się - nakazał. - Walcie ją ze

wszystkich stron! Rozdzielcie się!

Dłoń zawisła w zamachu, gdy z trzech stron

uderzyły w nią trzy ostrza. Dilvish podbiegł bliżej i

zadał cięcie. Zamierzyła się na niego, ale uskoczył w

background image

tył. Przy każdym swym ruchu napotykała uderzenie

Hodgsona i Derkona. Zmiotła ich jednak, a wtedy

rzucił się na nią Dilvish, zadając kolejne cięcie. Z

ponad tuzina ran dobywał się dym.

Wycofując się, Dilvish zauważył w lustrze peł-

zającego Vane'a z mieczem w ręku.

Ocknąwszy się Derkon znów trafił w Dłoń, a

Dilvish poszedł jego śladem. W tym momencie jednak

Dłoń poszybowała w powietrze i znalazła się poza ich

zasięgiem. Widząc, że Baran zamierza zaatakować ich

z góry, Dilvish w mgnieniu oka uniósł ostrze.

Pozostali postąpili podobnie. Wtedy właśnie Dilvish

postanowił skorzystać ze swej magicznej broni.

Jednostajnym tonem zaczął wypowiadać pradawne

słowa. Było to jedno z mniej znaczących Straszliwych

Zaklęć, które tę arenę zdarzeń miało pogrążyć w

absolutnej, niezgłębionej ciemności na cały dzień.

Dilvish usłyszał jednak, jak Derkon stracił na chwilę

oddech, podsłuchawszy formułę.

Dłoń krążyła wokół, wykonując manewry mylą-

ce. Nagle komnata wypełniła się ponurym wes-

tchnieniem, któremu towarzyszył gwałtowny spadek

background image

temperatury. Gdy Dilvish skończył swe słowa, światło

zaczęło rozpływać się w szeregu fal.

Ogarnęła ich zupełna ciemność.

- Łapcie go! - szepnął Dilvish i ruszył pędem. Z

wyciągniętym przed sobą mieczem, skierował się w

miejsce, w którym stał Baran. Usłyszał opadający

szelest i padł plackiem na ziemię. Szelest umilkł.

Podniósł się z trudem i popędził dalej. Tuż koło niego

ktoś głęboko wciągał powietrze. Odgłos nie powtórzył

się, a on sam nie był pewien, z której strony

dochodził. Usłyszał łoskot krótkiego starcia. Derkon i

Hodgson rzucali przekleństwami. Najwyraźniej

wpadli na siebie w biegu.

Rozległ się następny szelest i głuchy odgłos gdzieś

z tyłu. Dłoń plasnęła w podłogę.

Baran mógł już przesunąć się w prawo, lewo lub

w tył. Ruch w tył doprowadziłby go z łatwością w kąt

komnaty. Zdawało się, że lewa strona oferuje

największy stopień swobody, więc Dilvish skręcił w tę

stronę i ruszył, wymachując mieczem.

Mógłby przysiąc, że od strony bawialni dobiega

nikłe światełko. Ale to nie było możliwe. Straszliwe

background image

Zaklęcie stłumiło wszelkie źródła jasności.

A jednak światło jaśniało coraz bardziej.

Niewyraźne kształty stały się widoczne. Coś było

nie tak. Nie słyszał o żadnej mocy, która mogłaby

złamać straszliwe zaklęcie. Mimo to blask wkradał się

wolno do komnaty.

Wysoko w górze, niczym upiór, miotała się Dłoń.

Jeszcze kilka chwil, a spadnie nań ponownie. Wodził

dokoła oczami. Dostrzegł jakiś ruch. Postacie

skulonych ludzi. Ale nie wiedział, kim są.

Nagle dotarły doń odgłosy kolejnej bójki, ale ta

zakończyła się krótkim wrzaskiem. Krzyki powtó-

rzyły się. Dochodziły z góry, nieco z prawa. Tak!

Tam!

Dwie postaci walczyły na podłodze. Dilvish pod-

kradał się ostrożnie, a wrzask rozległ się znowu.

Ciemność opadła. Coś w górze przyciągnęło jego

uwagę. Dłoń, teraz już dokładnie widoczna, zaciskała

się i otwierała. Jej ruchy stały się gwałtowniejsze,

kilkakrotnie opadała i wznosiła się ku górze.

Spojrzał w dół. Potężne cielsko Barana przy-

gniatało ciało Vane'a. Tępe ostrze Vane'a było do

background image

połowy zatopione w szyi przeciwnika. śaden z nich

nie dawał oznak życia, ale właśnie nadlatywała Dłoń.

Wyciągając palce, wsunęła się pod pierwszą,

nieruchomą postać. Drżąc, uniosła Barana w

powietrze. Dilvish dopiero teraz dostrzegł miecz

Barana wystający z piersi Vane'a.

Trzęsąc się miarowo, Dłoń wznosiła się wyżej w

jaśniejącym blasku. Czarne V kontrastowało z

jasnością. Po chwili Dłoń wsunęła się w szczelinę,

zabierając ze sobą Barana.

Dilvish i pozostali obserwowali powolny odwrót,

aż na widoku pozostały jedynie trzy masywne

koniuszki palców. Ale i one zniknęły po chwili w

zamykającej się z łoskotem szczelinie.

W mgnieniu oka zauważyli wokół jakieś porusze-

nie. Dilvish odwrócił się i zobaczył serię gigantycz-

nych twarzy wyglądających z szeregu luster na

ścianach - czarne, czerwone żółte, blade; niektóre

prawie ludzkie, inne w niczym nie przypominające

twarzy człowieka; niektóre rozbawione, kilka pogo-

dnych, pozostałe pochmurne; wszystkie skąpane w

supernaturalnym świetle, a ich spojrzenia zbyt silne,

background image

by je odwzajemnić. Odwrócił wzrok i w jednej chwili

wszystkie zniknęły. Do komnaty wróciło żółte światło

w swym najsilniejszym blasku.

Otrząsnął się i potarł oczy, zastanawiając się, czy

pozostali ujrzeli to samo.

- W tym pokoiku była kanapa - usłyszał, jak

Hodgson zwraca się do Derkona.

- Tak.

Schował miecz i ruszył za nimi, gdy wynosili

ciało Vane'a z komnaty. Kiedy ułożyli go na kanapie,

zerwał kotarę, pociągnął ją i rzucił na szczątki

Vane'a. Potem skierował się w głąb komnaty.

- Dilvish. Zaczekaj.

Stanął, a dwaj pozostali zbliżyli się do niego.

- Trzymamy się razem? - zapytał Derkon.

- Fizycznie, przez jakiś czas - odpowiedział

Dilvish. - Ale nadal muszę załatwić własne sprawy, a

teraz prawdopodobnie są groźniejsze niż kiedyś.

- Och - bąknął Derkon. - A potem jak zamierzasz

się stąd wydostać?

Dilvish potrząsnął głową.

- Nie wiem - rzucił. - Być może nie będę w stanie.

background image

- Brzmi to strasznie defetystycznie...

Podłoga wpadła w wibracje. Zdawało się, że

kołyszą się ściany, a z wnętrzności zamczyska dobywa

się potężny jęk. Przez pokój przepłynęły upiorne

kształty, przechodząc przez lustro albo ścianę.

Światło uspokoiło się nieco. Derkon ścisnął ramię

Hodgsona, kiedy zamek zatrząsł się po raz ostatni. Po

chwili wszystko wróciło do równowagi.

Całe miejsce pogrążyło się w ciszy, ale wkrótce

przerwało ją - bardzo delikatnie - tykanie wielkiego

zegara.

- Tutaj zawsze się coś dzieje, no nie? - zauważył

Derkon, szczerząc zęby.

Potężne wrota na końcu sali zaskrzypiały, jakby

pchnięte silnym podmuchem wiatru. Dilvish jak

zahipnotyzowany wolno odwrócił się w tym kierunku.

- Zastanawiam się - powiedział - czy to już się

skończyło.

Ruszył w drogę powrotną, a po chwili wahania

pozostali pośpieszyli za nim.

Kiedy byli na środku komnaty, usłyszeli łomot,

po którym nastąpił łoskot dobiegający z zewnątrz.

background image

Stawał się coraz głośniejszy, jakby zbliżał się do nich,

a potem nagle ucichł. Drzwi zaskrzypiały raz jeszcze.

Dilvish nie zatrzymywał się, minął zegar i wszedł

do bawialni. Nie spojrzał na ciało leżące na kanapie,

lecz podszedł do drzwi, ściskając rękojeść miecza.

- Wychodzisz na zewnątrz? - zapytał Hodgson.

- Chcę zobaczyć.

Dilvish otworzył drzwi i mroźny powiew wiatru

wpadł do wnętrza. Znajdowali się w samym środku

wielkiej, bladej równiny, otoczonej pasmem mglis-

tych, miedzianych gór, które zlewały się z szarzeją-

cym niebem. Minęło kilka chwil, zanim zorientowali

się, iż skurczony krążek o słomkowej barwie,

zawieszony nad horyzontem, musi, jako jedyne źródło

światła, być resztką słońca. Nad jego trzema

średnicami jaśniały gwiazdy. Przestrzeń nad górami

po lewej stronie przeciął deszcz meteorów. śółta

chmura pyłu uniosła się, opadła, znowu wzleciała w

górę, zawirowała i zginęła. Hodgson zakaszlał.

Powietrze miało cierpki, metaliczny posmak.

Nagle nad równiną wyrosła para gigantycznych

skał, odbiły się kilkakrotnie od podłoża i zamarły w

background image

bezruchu. Minęło co najmniej pół minuty, zanim

rozległ się łoskot. W tym czasie z przestworzy

wypadła masywna, czerwona łapa, poderwała je w

górę i trzasnęła jak piorun nad głowami widzów.

Dilvish wpatrując się w mgły, przesunął wzro-

kiem po jej rudym ramieniu, a po kilku sekundach

bacznej obserwacji rozróżnił zarys klęczącego kolosa,

o niewyraźnej ludzkiej sylwetce, poprzez którą

migotały gwiazdy. Włosy pełne miał meteorów. Ręka

kolosa uniesiona była na niewyobrażalną odległość w

niebo, zaciśnięta pięść drżała. I właśnie wtedy

sześcienny kształt skał przemówił Dilvishowi do

wyobraźni.

Odwrócił wzrok. Jego oczy - przyzwyczajone już

do skali przedmiotów i długości fal - nie miały

kłopotu z odróżnieniem innych monolitycznych

zjawisk - wielkiej, czarnej postaci z głową opartą na

jednej dłoni. Jej dwie ręce złożone byty na piersiach,

a palce czwartej ręki gładziły południowo-wschodnie

szczyty gór, na których spoczywała; zagadkowej

białej postaci z jednym okiem i jednym ziejącym

oczodołem, wspartej na kiju wystającym poza słońce i

background image

w sflaczałym kapeluszu pełnym złocistych gwiazd;

pogrążonej w wolnym tańcu kobiety o wielu

piersiach; kobiety z głową szakala; wirującej wieży

ognia...

Dilvish spojrzał na swoich towarzyszy, którzy

wytrzeszczali oczy z wyrazem niewypowiedzianego

lęku na twarzy.

Kości do gry potoczyły się znowu, a wokół nich

uniosły się tumany kurzu. Niebiańskie postaci

pochyliły się ku przodowi. Czarna wyszczerzyła zęby

i wyciągnęła łapę, by pochwycić kości. Czerwona

wysunęła się i znikła. Dilvish zatrzasnął drzwi.

- Starsi Bogowie... - odezwał się Hodgson. -

Nigdy nie myślałem, że będzie mi wolno na nich

spojrzeć...

- Jak myślisz - spytał ostrożnie i z lękiem Derkon

- o co oni grają?

- Nie jestem wtajemniczony w sprawy bogów -

odparł Dilvish. - Nie mam pewności. Ale czuję, że

powinienem zakończyć swe zadanie jak najszybciej.

Usłyszeli potężny łomot, a wielkie wrota w środ-

ku zaskrzypiały znowu.

background image

- Panowie, wybaczcie... - rzekł Dilvish, odwrócił

się i opuścił pokój.

Hodgson i Derkon popatrzyli po sobie przez

moment i popędzili za Dilvishem.

- Idziecie ze mną? - spytał Dilvish, ujrzawszy ich

obok siebie.

- Mimo wszystkich tych niebezpieczeństw, o

których wspomniałeś, uważam, że teraz będziemy

bezpieczniejsi trzymając się razem - oświadczył

Derkon.

- Ja też tak myślę - dodał Hodgson. - Ale czy

mógłbyś nam powiedzieć, dokąd się udajemy?

- Nie mam pojęcia - burknął Dilvish - ale mam

zamiar zaufać duchowi tego miejsca, bez względu na

to, kim jest. Chętnie oddam się pod jego opiekę. Być

może nasze cele są podobne.

- A jeśli to sam Jelerak, prowadzący cię do

zguby?

Dilvish zaprzeczył głową.

- Jestem pewien, że Jelerak nie zatrzymałby

widowiska, by nakarmić mnie wspaniałym jadłem,

które otrzymałem po drodze.

background image

Weszli do tylnego przejścia, które pokonał wcze-

śniej, wracając z położonego niżej obszaru. Drzwi

wciąż skrzypiały, ale korytarz miał zaledwie jedną

czwartą swej poprzedniej długości. Po jego prawej

stronie nie było żadnego skrętu, a po lewej brakowało

pomieszczeń dla niewolników. Pokój pogrążony w

niebieskim blasku zniknął na dobre. Ściany wyłożone

były ciemną boazerią, a okna w drewnianych

framugach posiadały osobliwe urządzenia

zaciemniające. Całość zdobiły firanki z białej ko-

ronki.

Weszli po drewnianych schodach. Na ścianach

wisiało znacznie więcej obrazów w osobliwym,

jaskrawym i sugestywnym stylu, które Dilvish za-

uważył już wcześniej.

Z zewnątrz dobiegł ich stukot toczących się kości

i tytaniczne salwy śmiechu.

Wzięli kolejny zakręt i znaleźli się w jednej z

galerii, środkiem której biegł długi chodnik. Okna

przybrały tu bardziej prostokątne kształty, ale ściany

i posadzki pozostały z kamienia.

- Czy czujesz, jak to miejsce się kurczy, kiedy po

background image

nim krążymy? - spytał Hodgson.

- Tak - odparł Dilvish, spoglądając wstecz. -

Wydaje się zmieniać w coś innego. Czy zauważyliście,

że nie mamy żadnej możliwości wyboru drogi? Teraz

jest to bardzo wyraźne.

Przed sobą Dilvish usłyszał serię przedziwnych

świergotów. Stanął w miejscu. Hodgson i Derkon

uczynili to samo, podnieśli ręce i zamachali nimi

dokoła. Coś blokowało drogę.

Powietrze zamigotało. Stało się nieprzezroczyste,

aż w końcu pociemniało. Dilvish poczuł, że opiera się

o kamienny mur.

Skręcił. Powietrze zamigotało sześć kroków za

nim. Wraz z innymi podążył w tę stronę. Zjawisko

powtórzyło się. Tylko jedno okno dostarczało światła

do ich niespodziewanej celi. Krótki rzut oka

wystarczył, by stwierdzić, że dostęp do pozostałych

okien na gładkiej ścianie zewnętrznej był niemożliwy.

- A mówiłeś - zauważył Derkon - że ufasz

duchowi tego miejsca.

Dilvish burknął coś pod nosem.

- Musi być tego jakaś przyczyna! - warknął.

background image

- Czas - szepnął Hodgson. - Myślę, że to czas.

Przybyliśmy za wcześnie.

- Na co? - spytał Derkon.

- Dowiemy się, kiedy zniknie ten mur.

- Naprawdę myślisz, że zniknie?

- Oczywiście. Ściana przednia zatrzymuje nas

przed dalszym marszem, a mur tylny nie pozwala

nam się wycofać.

- Interesująca uwaga.

- Więc proponuję, abyśmy stanęli przodem do

frontowej ściany i byli gotowi na wszystko.

- To, co mówisz, ma jakiś sens - przyznał Dilvish,

prostując się i biorąc do ręki miecz.

Ponownie usłyszeli kości rzucane przez bogów,

którym towarzyszył śmiech. Ale tym razem śmiech

nie ustawał i stawał się coraz głośniejszy, aż zatrząsł

wszystkimi ścianami. Teraz było jasne, że dobiegał z

góry.

Ściana zamigotała i zniknęła, a w tej samej

chwili tuż za nią rozległy się jęki i trzaski.

Wystarczyło krótkie spojrzenie, by Dilvish stwierdził,

że tylny mur nie poruszył się.

background image

Gdy tylko droga stanęła otworem, ruszyli przed

siebie. Stanęli jednak po kilku metrach, zmrożeni

widokiem kolejnego pomieszczenia.

Niezliczone ilości gumiastych macek rozłożonych

na brzegu otworu podtrzymywały stwora, który

podciągnął się nieco ku górze. Na północno-

wschodnim skraju lochu stał mężczyzna znany

Dilvishowi jako Weleand. Oczy zasłonięte miał

rudymi okularami. Za nim dojrzał Semiramę. Nie

ruszała się, gdyż podobnie jak jej towarzysz wpat-

rywała się w uniesioną postać Tualui. Nagle nad ich

głowami rozłupał się dach i przez szczelinę wdarły się

gigantyczne palce. Skrzywiły się i chwytając kawałek

dachu, zgniotły go jednym ruchem i odrzuciły na bok.

Potężne belki rozpadły się, a oczom wszystkich

ukazało się gwiaździste niebo. Na jego tle wzniosła się

olbrzymia postać kobiety o wielu piersiach, a od jej

ciała biło nienaturalne światło. Ponownie wyciągnęła

dłoń przez otwór, który zrobiła i delikatnie, prawie

czule, chwyciła groteskową istotę skuloną nad

otworem. Podniosła ją w górę i ostrożnie pociągnęła

przez zygzakowatą szczelinę.

background image

- Nie! - wrzasnął Jelerak, ściągając okulary,

które zawisły mu na szyi i rzucił ku górze pełne

wściekłości spojrzenie. - Nie! Oddaj go! Potrzebuje

go!

Czarownik okrążył pędem otwór i dotarł do jed-

nej ze zwalonych belek, która sięgała górnej szczeliny.

Chwycił się mocno i rozpoczął wspinaczkę.

- Mówię ci, zwróć go! - darł się. - Nikt nie okrada

Jeleraka! Nawet bogini!

Stając w połowie drogi, wyciągał różdżkę i skie-

rował ją w otwór.

- Powiedziałem, stój! Oddaj go!

Dłoń wycofywała się powoli. Jelerak wykonał

jeden ruch i z czubka różdżki wybuchnął biały

płomień, oblewając dłoń z boku.

- To on jest Jelerakiem! - wykrzyknął Dilvish i

pobudzony do działania, skoczył przed siebie.

Dłoń zatrzymała się, ale Jelerak wspinał się

nadal, zbliżając się do rozbitego dachu.

Dilvish dopadł brzegu otworu i okrążył go.

- Sam wracaj, ty draniu! - ryknął. - Mam tu coś

dla ciebie!

background image

W górze pojawiła się druga, masywna dłoń i

zaczęła opadać w dół.

- śądam, abyś mnie posłuchała! - darł się Jelerak

i dopiero wtedy dostrzegł sięgające po niego rozwarte

palce.

Uniósł swą różdżkę i dłoń raz jeszcze skąpała się

w białym świetle. Różdżka nie potrafiła działać w

żaden inny, widoczny sposób, więc w mgnieniu oka

wytrącona została z uścisku Jeleraka. Za moment on

sam został pochwycony w pasie i uniesiony w pokryte

szarym blaskiem niebo.

- On należy do mnie! - krzyknął Dilvish,

docierając do belki. - Zbyt długą drogę przebyłem,

aby teraz z niego zrezygnować! Oddaj go!

Ale dłonie zniknęły już z widoku, podobnie jak

porwana przez nie postać.

Dilvish wyciągnął się, próbując wdrapać się na

kłodę, kiedy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń.

- Nie dostaniesz go w ten sposób - odezwała się

Semirama. - Czego chciałeś: sprawiedliwości czy

zemsty?

- Jednego i drugiego! - zaryczał Dilvish.

background image

- No to przynajmniej połowa twego życzenia

została spełniona. On jest teraz w rękach Starszych

Bogów.

- To nieuczciwe! - warknął Dilvish przez

zaciśnięte zęby.

- Nieuczciwe? - zaśmiała się. - I ty mówisz mi o

uczciwości, mnie, która właśnie odnalazła odbicie

dawnego kochanka; kiedy śmierć Jeleraka lub prze-

rwanie jego woli może zakończyć mą egzystencję?

Dilvish odwrócił się, spojrzał na nią, potem w

dal.

W górze rozległ się burzliwy śmiech, który

umilkł po chwili.

Do komnaty wkroczyła Arlata z Blackiem.

Dilvish ujął dłoń Semiramy i padł przed nią na

kolana. W tym momencie usłyszał stukot kopyt.

- Dilvishu, co się dzieje? - dobiegł go głos Blacka.

- Nasz dostęp do tej komnaty został zablokowany,

dopiero teraz mogliśmy wejść.

Dilvish spojrzał nań, puścił rękę Semiramy i po-

kazał na dach.

- Już go nie ma. Weleand okazał się Jelerakiem -

background image

ale Starsi Bogowie zabrali go ze sobą.

Black parsknął.

- Wiedziałem, kim jest. Prawie go miałem wcze-

śniej, gdy przybrałem ludzką postać.

- Co takiego?

- To zaklęcie, nad którym pracuję od czasu

Ogrodu Krwi - użyłem go, by wyrwać się z posągu.

Zachowałem świadomość po tym, jak Jelerak za-

mienił mnie w kamienny pomnik, by uwolnić Arlatę. -

Skinął w stronę nadchodzącej dziewczyny i ciągnął

dalej: - Rozpoznałem w nim Jeleraka w chwili, kiedy

to robił. Gdy byłem wolny, poszedłem tą drogą.

Znalazłem ją i jej konia, uratowałem ich. Musiałem

rzucić na nią zaklęcie, by usunąć ją z pola widzenia.

Pozostawiłem ją w jaskini na stoku wraz z zaklęciem

ochronnym. A potem...

- Dilvishu, kim jest to niedorozwinięte dziecko? -

przerwała Semirama.

Dilvish podniósł się, a Arlata pośpiesznie po-

prawiła swą pożyczoną tunikę.

- Królowo Semiramo z Jandaru - zaczął - to

Lady Arlata z Marinty, którą spotkałem podczas

background image

podróży do tego miejsca. Uderzająco przypomina

kogoś, kogo znałem bardzo dobrze dawno temu...

- Ta złośliwość nie robi na mnie żadnego

wrażenia - oświadczyła Semirama z uśmiechem i

wyciągnęła rękę, opuszczając jednocześnie dłoń. -

Moje dziecko, ja...

Jej uśmiech zniknął. Szarpnęła dłoń i zasłoniła ją

drugą ręką.

- Nie... - odwróciła się. - Nie!

Uniosła dłonie, by zakryć twarz i popędziła

wschodnim korytarzem.

- Co takiego zrobiłam? - zdziwiła się Arlata. - Nie

rozumiem...

- Nic takiego - wyjaśnił Dilvish. - Nic. Zaczekaj

tutaj!

Pobiegł korytarzem, przez który wcześniej pchał

na taczce Arlatę. Tam zorientował się, że korytarz

przemienił się w pustą alkowę z białymi, gipsowymi

ścianami i drewnianymi schodami wiodącymi w dół,

na prawo. W pośpiechu zbiegł po stopniach.

Pozostali ujrzeli cień przesuwający się nad

głowami i wielkie, czarne ramię zsuwające się ku

background image

dołowi. Derkon pognał do galerii północnej, by

wyjrzeć przez najbliższe okno. Jego śladem ruszył

Hodgson, potem dołączyła do nich Arlata. Black

pochylił łeb, przyglądając się uważnie rozwalonym

kawałkom dachu.

Wychylając się przez okno, dostrzegli potężną

czarną rękę płynącą wolno, bardzo wolno, w kie-

runku jednej z odległych ścian. Zdawało się, że stanie,

zanim jej dotknie, lecz poczuli wokół wibracje i cały

zamek zadźwięczał - pojedynczą nutą - jak ogromny

kryształowy dzwon.

Przestworza rozpoczęły swój pląs, a ziemia prze-

sunęła się lekko. Patrząc w górę, dojrzeli czarną,

uśmiechniętą twarz, ginącą stopniowo w oddali.

Słońce zanurzyło się na zachodzie.

- Na Boga! - krzyknął Derkon. - Znowu się

zaczyna.

W pobliżu, z prawej strony, powietrze zaczęło

migotać i gęstnieć.

* * *

Dilvish mknął schodami. Skręcił i zdezorien-

background image

towany przetarł oczy. Małe łukowe przejście u pod-

nóża schodów prowadziło na tył głównej komnaty, do

miejsca, gdzie znajdowały się skrzypiące drzwi

tylnego korytarza. Minął je w pośpiechu i na środku

sali dostrzegł leżące ciało Semiramy.

Rzucił się w jej stronę, ale cała postać zdawała

się zmieniać, kurczyć, nabierać kanciastych

kształtów. Włosy miała już zupełnie siwe. Rozsunięta

suknia ukazywała pergaminową skórę i kontury

kości.

Podszedł bliżej, ale jakiś błysk powietrza zawie-

szony nad nią zmusił go do zwolnienia kroku. Przez

moment poczuł straszliwą obecność istoty, którą

widział zawieszoną nad lochem, zanim wyciągnięta z

przestworzy ręka porwała ją ze sobą. Dostrzegł

niewyraźny zarys Starszego, którego macki pełzły w

stronę Semiramy. A jednak w tym geście nie było nic

przerażającego. Przeciwnie. Zdawało się, że stwór

pragnie ukoić jej ból, przynieść nienaturalną ulgę.

Obraz trwał tylko chwilę i trudno było stwierdzić, czy

był wynikiem aberracji światła czy schorzenia

siatkówki oka. Potem zniknął, a krucha postać na

background image

posadzce obróciła się na jego oczach w proch.

Kiedy stanął w tym miejscu, nie dostrzegł prawie

nic. Nawet suknia rozłożyła się na drobne kawałki.

Jedynie...

Jego uwagę przyciągnął jakiś ruch po lewej

stronie Lustro.

Lustro...

Lustro nie odbijało już otaczającej go głównej

komnaty. Zamiast drugiego zwierciadła zawieszonego

na przeciwnej ścianie, przedstawiało teraz szerokie,

kręcone schody z białego kamienia, po których

kroczyły wolno jakieś postaci. Kobietą była bez

wątpienia Semirama, taka, jaką pamiętał, zanim

zabrała ją śmierć. A mężczyzna...

Przypominał kogoś znajomego, ale dopiero gdy

odwrócił głowę i ich oczy spotkały się, Dilvish

pomyślał, że mogliby być braćmi. Mężczyzna był

nieco potężniejszy od niego, chyba trochę starszy, ale

rysy mieli identyczne. Na jego ustach pojawił się lekki

uśmiech.

- Selar... - szepnął Dilvish.

Nagle powietrze wypełnił dźwięk przypominają-

background image

cy bicie wielkiego, kryształowego dzwonu. Na lustrze,

niczym czarne błyskawice, pojawiły się rysy, a jego

okruchy zaczęły spadać ze ściany. Cały zamek

zatrząsł się i zafalował.

Dilvish zdążył jedynie zauważyć obojętną wspi-

naczkę pary po schodach i ich przejście wśród

ciemnoniebieskich kotar zawieszonych na tylnej

ścianie. W chwilę potem i ten kawałek lustra rozbił

się na podłodze. Semirama, trzymając swego part-

nera za prawe ramię, nigdy nie spojrzała wstecz.

Dilvish klęknął na jedno kolano i poszperał w

prochu, który rozścielał się na posadzce. Podniósł z

niej łańcuszek, z którego zwisał mały medalionik, i

wsunął go do kieszeni.

background image

ROZDZIAŁ XI

- Tędy! - nakazał Black. - Pośpieszcie się!

Przesuwamy się szybciej niż poprzednio!

Derkon, Hodgson i Arlata wrócili do komnaty.

- Co to takiego. Czarna Istoto? - spytał Derkon.

- Podejdź tu - padła odpowiedź. - Mam coś dla

ciebie.

Derkon wykonał polecenie.

- Tam. - Black wskazał kopytem na czerwoną

pręgę wśród drobnych kamieni. - Podnieś to!

Derkon przystanął i pochylił się.

- Różdżka Jeleraka? - zapytał.

- Czerwona Różdżka z Falkyntyne. Przynieś ją!

Migiem!

Black odwrócił się i skierował się do alkowy,

przez którą przeszedł Dilvish. Pozostali ruszyli za

nim.

- Czarna Istoto - ciągnął Derkon. - Słucham tego,

co mówisz. Ale co się dzieje? Dlaczego biegniemy?

- Ten pokój istnieje tylko dlatego, że my się w

nim znajdujemy. Pomagamy temu domowi pozbyć się

background image

dodatkowego skrzydła, opuszczając je...

- Domowi?

- Tym razem zdecydowano się na małą skalę. Ale

najważniejsze jest to, że niebawem nastąpi Wielki

Wybuch. Dlatego na prośbę domu przyśpieszyliśmy

kroku...

- Wybacz, Czarna Istoto - krzyknął Hodgson,

kiedy minęli alkowę i zaczęli schodzić w dół schoda-

mi. - Ale ten Wielki Wybuch - czy masz na myśli...?

- Stworzenie wszechświata - dokończył - Black. -

Tak. Krążymy cały czas dokoła. Tak czy inaczej, po

wybuchu będziemy mijać niebezpieczną strefę

zamieszkałą przez istoty, które mogą zadać nam wiele

cierpień. Dom może zatrzymać część z nich, ale

niektóre...

Black opuścił ostatni stopień, gdy nastąpił wy-

buch.

Znikły wszystkie kolory, a świat stał się czernią i

bielą, światłem i ciemnością. Hodgson spojrzał przez

ciało stojącej przed nim dziewczyny - ciemny szkielet

w jasnej powłoce. Dostrzegł stojącego przed nią

Derkona. Dostrzegł migocące światełko duszy,

background image

cudowne na tle czarnej geometrii, przez którą

przeszli. Black był teraz czystą i wspaniałą taflą

ognia, sunącą po podłodze do miejsca, w którym

Derkon płonął w śmiertelnej pułapce.

- To kąty! - doleciał go głos Blacka. - Naj-

prawdopodobniej ukażą się w rogach komnaty! Nie

używajcie ostrych zakończeń swej broni, bo i tak

okażą się nieskuteczne! Uderzajcie wygięciem ostrza,

tnijcie po łuku - z wyjątkiem ciebie, Derkon! Ty

musisz użyć różdżki!

- Przeciwko czemu? Jak? - wrzasnął Derkon,

kiedy coś kolorowego, o naturalnych kształtach

wpadło do komnaty. Dostrzegł Dilvisha stającego

przed nim, na środku. W dłoniach trzymał miecz.

- Przeciwko Psom Gończym z Thandolos! Cze-

rwona Różdżka posiada największą moc w rękach

czarnego adepta. Nie ma w niej nic subtelnego. To

jeden z najbardziej skutecznych instrumentów ma-

gicznych o niszczącym działaniu, jaki kiedykolwiek

stworzono. Jej działanie opiera się wyłącznie na

funkcjonowaniu woli. Wykorzystuje siły witalne jej

posiadacza. Przeszedłeś przez Ogień Stworzenia, więc

background image

i twoje siły zostały zregenerowane i buchają teraz

silnym płomieniem! Stańmy razem na środku

komnaty - w kręgu!

Kiedy dotarli do Dilvisha, oświetlenie powróciło

do swej pierwotnej formy. Wysoko w górze błyszczał

żyrandol. Martwe ciało demona zniknęło. Sala

wydawała się mniejsza niż kiedyś; na pustych,

szarych ścianach wisiały lustra w skorupach. Ze

swego miejsca nucił swoją pieśń wysoki zegar, a jego

tarcza zmieniła się w migocącą plamę.

Hodgson zamruczał coś pod nosem, kiedy w ro-

gu, obok zegara zauważył jakiś niewyraźny ruch.

- Bogowie, których przywołujesz, jeszcze się nie

narodzili - oświadczył Black.

Postać, która im się ukazała, miała ostre, kan-

ciaste kształty nie do zapamiętania, niczym roze-

rwany obwód elektryczny. Stwór stał wyprostowany

w mroku, a wokół niego rozpływało się nieuchwytne,

wilcze światło, zimne i zachłanne w pierwotnym

głodzie, którego nic w nowym wszechświecie nie było

w stanie zaspokoić. Tajemnicza postać skoczyła w

przód.

background image

- Użyj różdżki! Zniszcz to! - nakazał Black.

- Nie mogę z niej nic wykrzesać! - sapnął Derkon,

trzymając przed sobą pałeczkę. Zaciskał mocno oczy i

usta.

Dilvish wykonał mieczem łuk, tuż przed zbliżają-

cym się stworem, a następnie powtórzył ten ruch

kilkakrotnie, znacznie szybciej. Tajemniczy osobnik

rzucił się na niego, stanął, wycofał się. Powietrze

wypełnione było ciężkim oddechem. Z tego samego

rogu wyrwał się następny stwór i wpadając na całą

czwórkę, uniknął konfrontacji ze swym towarzyszem

i wykonującym łuk ostrzem. Arlata wydrapała na

posadzce zakrzywioną linię, a czubek jej miecza

pozostawał w ciągłym ruchu, gdy zajmowała tylną

pozycję. Stwór popędził, by zaatakować ją z boku,

więc Hodgson dokończył wydrapywania linii i rów-

nież zamachał mieczem. Z rogu wypadł kolejny

stwór, a Black, odwracając łeb zauważył, że poja-

wiają się we wszystkich rogach, nawet w tych nad ich

głowami.

Było ich coraz więcej i więcej, tworząc zwarty

tłum podchodziły bliżej, atakując, cofając się, kręcąc

background image

głowami i kryjąc się. Natarły na Dilvisha z trzech

stron. Derkon potrząsnął różdżką, zamachał nią i

rzucił przekleństwo.

Black parsknął i stanął dęba. Kiedy zbliżył się,

by rzucić się na Sforę oblegającą Dilvisha, w jego

oczach zawirowały płomienie. Jego nozdrza wypluły

wielkie krople ognia, które trafiły w kanciaste,

miotające się kształty. Jeden z nich padł na ziemię i

rozpoczął swą walkę. Następny uciekł w popłochu.

Trzeci wskoczył mu na grzbiet. Znowu stanął na

tylnych nogach, a ostrze Dilvisha przecięło intruza na

pół. Zawył i stoczył się na podłogę. Dwaj inni

zaatakowali Dilvisha.

Dilvish ciął jednego, a Black skoczył w przód i

zionął jeszcze silniejszym płomieniem. W tym

momencie rzuciło się na nich pięć stworów.

Nagle nastąpił potężny blask światła i Psy Goń-

cze rozpierzchły się na boki.

- Udało się! - obwieścił Derkon, ściskając

Czerwoną Różdżkę płonącą niczym gwiazda. - To

było takie proste!

Wpierw skierował ją na Sforę znajdującą się

background image

najbliżej. Psy Gończe przetoczyły się przez całą

komnatę. Niektóre wślizgnęły się do rogów i ślad po

nich zaginął. Pozostałe tliły się w spazmach, zmie-

niając kształt. Te, które właśnie nadciągały -

zsuwając się po murach, skacząc po posadzce -

zatrzymały się, podreptały w miejscu i zmieniły się w

syczące stada. Cała sala przepełniona była odgłosami

ich oddechów.

W mgnieniu oka Derkon skierował różdżkę na

najbliższe stado, rozpędzając je i niszcząc. Pozostałe

potwory zawyły i pognały ku niemu.

Dilvish i Black pośpieszyli, aby przyłączyć się do

kręgu, podczas gdy Derkon wciąż trzymał pałeczkę

wymierzoną w nadbiegające istoty. Po chwili on sam

łapał z trudem oddech.

Hodgson trafił jedną z bestii, która przebiegała

obok. Zasyczała, zrobiła krok w tył i wpadła nań

ponownie. Dilvish ciął kolejnego potwora, Arlata

zadała cios trzeciemu i czwartemu. Swymi metalo-

wymi kopytami Black wyrył na podłodze łuki i zionął

w nie ogniem. Derkon machnął po raz wtóry różdżką.

- Wycofują się! - chwytał ciężko powietrze

background image

Hodgson, podczas gdy Derkon zakreślał pałeczką

szerokie łuki, a na jego twarzy malował się ból

przemieszany z triumfem.

Psy Gończe dokonywały odwrotu. Zdawało się,

że gdziekolwiek znajdował się jakiś kąt, wślizgiwały

się do środka i ginęły. Śmiejąc się, Derkon ciskał w

nich piorun za piorunem, obracając wszystko w pył.

Dilvish wyprostował się. Hodgson pomasował sobie

ramię, a Arlata uśmiechnęła się niewyraźnie.

Nikt nie przemówił, zanim nie zniknęły wszyst-

kie. Stali razem przez długą chwilę, ramię przy

ramieniu, obserwując rogi sali, przesuwając wzro-

kiem po kątach.

W końcu Derkon opuścił różdżkę, pochylił głowę

i przetarł oczy.

- To bardzo wyczerpujące - odezwał się cicho.

Hodgson poklepał go po ramieniu.

- Dobra robota - pochwalił.

Arlata poklepała go po ręce. Dilvish podszedł

bliżej i zrobił to samo.

- Wszystkie uciekły - oznajmił Black - a teraz

wracają pośpiesznie do swej krainy. Nasza prędkość

background image

gwałtownie rośnie.

- Napiłbym się wina - odezwał się Derkon.

- Przewidziano i to - rzekł Black. - Zajrzyj do

kredensu po tamtej stronie.

Derkon uniósł głowę. Dilvish obrócił się.

Szare przed chwilą ściany znów były białe, jakby

pokryte gipsem. Na ścianie po lewej stronie wisiał

rząd obrazów, na ścianie prawej - mały czerwono-

żółty arras przedstawiający polowanie na dzika. Tuż

pod nim stał mahoniowy kredens. W nim pełno było

butelek wina i innych trunków, niektórych niezwykle

dziwacznych. Black wskazał na jedna z nich - niedużą

flaszkę zawierającą bursztynową ciecz.

- To coś dla takich jak ja - powiedział do

Dilvisha. - Nalej trochę do tamtej srebrnej czary.

Dilvish odkorkował butelkę i powąchał ją.

- Pachnie jak płyn do lampy - zauważył. - Co to

jest?

- Ten napój jest ściśle związany z sokiem demo-

nów i podobnie jak inne pozycje stanowi me

naturalne pożywienie. Nalej mi dużo.

Po chwili Arlata obserwowała Dilvisha znad

background image

swego kielicha.

- Wydaje się, że osiągnąłeś swój cel - zaczęła - o

tyle, o ile.

- Tak przytaknął. Brzemię wielu lat zostało

zdjęte. Ale... Nie tak to sobie wyobrażałem. Nie

wiem...

- Przecież ci się udało - stwierdziła. - Widziałeś,

jak twój wróg opuszcza ten świat. A co do Tualui -

przypuszczam, że lepiej mu będzie z samymi bogami,

którzy uważają go za swego krewniaka.

- Nie żałuję jego zbawienia - rzekł Dilvish. -

Dopiero teraz zaczynam sobie zdawać sprawę, jak

bardzo jestem zmęczony. Może to dobrze. Jestem

pewien, że znajdziesz inne sposoby, by ulepszyć świat.

Bez wykorzystywania potężnego niewolnika.

Uśmiechnęła się.

- Chciałabym tego - szepnęła - pod warunkiem,

że kiedykolwiek znajdziemy drogę do naszego świata.

- Wrócić... - wymamrotał Dilvish, jakby ta myśl

przyszła mu do głowy po raz pierwszy. - Tak. Może to

niezły pomysł...

- Co zrobimy?

background image

Utkwił w niej wzrok.

- Nie wiem - odparł. - Jeszcze o tym nie

myślałem.

- Tutaj! - krzyknął zza rogu Hodgson, który stał

tam z Derkonem. - Chodźcie zobaczyć!

Dilvish opuścił kielich i postawił go na kredensie.

Arlata uczyniła to samo. W głosie Hodgsona nie było

ponaglenia, raczej podniecenie. Podążyli w stronę

pokoju, w którym dwaj czarownicy stali przy oknie

we wnęce. Tego pokoju nie było wcześniej. Jasność za

oknem narastała. Stanęli obok i wyjrzeli na zewnątrz.

Oczom ich ukazał się widok gwałtownie pulsującego

krajobrazu, pokrytego dużymi skrawkami zieleni,

pod niebem przeciętym wielkim, błyszczącym złotym

łukiem..

- Łuk słoneczny promienieje - zauważył Derkon -

i jeśli popatrzycie trochę dłużej, zauważycie nikły

jasno-ciemny motyw. To może być znak, że

zwalniamy.

- Wierzę, że masz rację - odezwał się po chwili

Dilvish.

Hodgson odszedł od okna i machnął rękami.

background image

- Całe to miejsce uległo zmianie - powiedział. -

Rozejrzę się dokoła.

- A ja nie - oświadczył Dilvish i wrócił do barku.

Pozostali ruszyli za Hodgsonem, z wyjątkiem

Blacka, który uniósł pysk i odwrócił łeb.

- Jeszcze trochę namiastki soku demonów, jeśli

łaska - poprosił.

Dilvish napełnił czarę, a sobie nalał kolejny

kielich wina.

Black wypił i spojrzał na Dilvisha.

- Obiecałem ci pomóc - mówił wolno - dopóki nie

pozbędziemy się Jeleraka.

- Wiem - odparł Dilvish.

- I co teraz? Co teraz?

- Nie wiem.

- Jest kilka możliwości.

- Na przykład?

- To nieważne. Nieważne. Ważna jest tylko ta,

którą wybiorę.

- A którą wybrałeś?

- Wszystko jak dotąd toczyło się bardzo cieka-

wie. Wstyd byłoby zakończyć to w tym miejscu.

background image

Jestem ciekaw, co się z tobą stanie, teraz, kiedy ta

wielka siła napędowa twego życia została usunięta.

- ...a reszta naszej umowy?

Nie wiadomo skąd, kawałek złożonego pergami-

nu, przypieczętowany czerwonym woskiem w

kształcie kopyta, upadł między nimi na posadzkę.

Black schylił się i dmuchnął. Pergamin zginął w

płomieniach.

- Właśnie unieważniłem nasz pakt. Zapomnij o

nim.

Dilvish otworzył szeroko oczy.

- W Piekle spotyka się najbardziej przeklętych

ludzi - rzekł. - Czasami mam wątpliwości, czy

naprawdę jesteś demonem.

- Nigdy nie powiedziałem, że nim jestem.

- I co dalej?

Black wybuchnął śmiechem.

- Nawet nie wiesz, jak blisko jesteś prawdy. Nalej

mi resztę tego napoju. Potem pójdziemy poszukać

konia tej damy.

- Stormbirda Arlaty?

- Tak. Część wzgórza podróżowała razem z na-

background image

mi, zatem jaskinia wciąż powinna tam być. Jelerak

zdołał się tam dostać i przyprowadzić ją. My możemy

zrobić to samo i uratować konia... Dziękuję ci.

Black pochylił łeb i pociągnął kolejny łyk.

Stojący w oddali zegar wydał kilka osobliwych

dźwięków

I zaczął zwalniać.

* * *

W wielkim, oprawionym w żelazne ramy lustrze,

które nie odbijało wszystkiego, co znajduje się w

pokoju, pojawiła się jakaś postać. Holrun wyjrzał na

zewnątrz, badając wzrokiem małą komnatę.

Zadowolony, że jest pusta, zrobił krok naprzód.

Miał na sobie miękką, skórzaną kamizelkę

narzuconą na ciemną, tkaną koszulę z haftowanymi

mankietami. Spodnie z ciemnozielonej satyny wpu-

szczone były w czarne buty z szerokimi cholewami;

skórzany pas wysadzany był ćwiekami, a z jego

prawej strony zwisała krótka, posrebrzana pochwa

na miecz.

Gdy przechodził przez pokój, usłyszał jakieś

background image

głosy. Podszedł bliżej i skrył się za drzwiami.

- Jest teraz znacznie mniejszy - powiedział męski

głos.

- Tak, wszystko się zmieniło - dodał ktoś inny.

- A mnie się nawet podoba - rzekł głos pierwszy.

- Szkoda, że nie ma tu nic godnego splądrowania

- za nasz trud.

- Ja będę szczęśliwa, jeśli tylko się stąd wydo-

stanę - usłyszał głos kobiety. - Wciąż mam na sobie

przerywaną linię.

- Nie będzie z tym problemu - odpowiedział głos

męski - jak tylko się zatrzyma. Myślę, niebawem.

- Tak. Ale gdzie?

- Gdziekolwiek. Wystarczy, że będziemy żywi.

- O ile nie zatrzyma się na pustyni, lodowcu czy

na dnie oceanu.

- Mam wrażenie - dobiegł go głos dziewczyny - że

on wie, dokąd zmierza i zmienia się, - by dostosować

się do nowego miejsca.

- Zatem - zabrzmiał pierwszy głos męski -jestem

pewien, że polubię je.

Holrun pchnął drzwi i wyszedł na korytarz. Tam

background image

czekały na niego dwa wyciągnięte ostrza i czerwona

różdżka.

- A zatem rozumiem, że państwo nie są zainte-

resowani powrotem do domu? - odezwał się,

podnosząc ręce. - Skieruj różdżkę w drugą stronę,

dobrze? - dodał. - Zdaje mi się, że ją poznaję.

- Ty jesteś Holrun - rzekł Derkon, opuszczając

pałeczkę - członek Rady.

- Ex-członek - poprawił go Holrun. - A gdzie

szef?

- Masz na myśli Jeleraka? - spytał Hodgson. -

Myślę, że nie żyje. W rękach Starszych Bogów.

Holrun mlasnął językiem i przeciągnął oczami

po komnacie.

- Nazywacie to miejsce zamkiem? Nie wygląda

mi to na żaden zamek. Co z nim zrobiliście?

- Jak się tu dostałeś? - zadał pytanie Derkon.

- Lustro. Jestem ostatnią osobą, która docenia

jego znaczenie. Czy wasza trójka - to wszystko, co

pozostało w tym miejscu?

- Byli też inni - słudzy i temu podobni - wyjaśnił

Hodgson - ale chyba wszyscy zniknęli. Zbadaliśmy to

background image

miejsce i nikogo nie znaleźliśmy. Tak więc jesteśmy

tylko my, Dilvish i Black...

- Dilvish jest tutaj?

- Tak. Zostawiliśmy go na dole.

- Chodźmy. Pokażcie mi drogę.

Schowali miecze i poprowadzili go do schodów.

Nieco w dole poczuli silny przeciąg. Kiedy dotarli

na parter, zauważyli, że byłe podwójne drzwi zmie-

niły się w potężne, pojedyncze wrota. Przejście stało

otworem. Na zewnątrz panowała noc, a gwiazdy

poruszały się znacznie wolniej. Kiedy wstało słońce,

popłynęło wartko, ale nie popędziło w przestworza.

Zdawało się nawet zwalniać na ich oczach. Zanim

dotarło na środek nieba, dom zatrząsł się i słońce

zamarło.

- Jesteśmy tu - zauważył Hodgson - bez względu

na to, gdzie jest to ,,tu". Spojrzał na zewnątrz i

zmierzył wzrokiem zielony krajobraz na tle

zamglonych gór. - Nie jest źle - dodał.

- Jeśli lubisz zieleninę - burknął Holrun wy-

chodząc na próg i rozglądając się dokoła.

Nadchodzili Dilvish z Blackiem prowadząc bia-

background image

łego konia.

- Stormbird - wykrzyknęła Arlata i rzuciła się

pędem, by uścisnąć rumaka.

Dilvish uśmiechnął się i podał jej lejce.

- Na boga! - zaniepokoił się Holrun. - Chcecie,

abym przeprowadził konia do mego świętego

przybytku?

Arlata odwróciła się. Jej oczy płonęły.

- Pójdziemy razem albo wcale.

- Niech się dobrze sprawuje - polecił Holrun,

kierując się w stronę domu. - Chodźcie.

- Ja nie idę - oświadczył Hodgson.

- Co? - zdziwił się Derkon. - Chyba żartujesz!

- Skąd. Tu mi się podoba.

- Nic nie wiesz o tym miejscu.

- Podoba mi się jego wygląd - jego atmosfera.

Jeśli mnie rozczaruje, zawsze mogę skorzystać z

lustra.

- Kto by pomyślał, jedyny biały czarownik,

którego lubiłem... No, cóż. Powodzenia.

Wyciągnął rękę.

- Czy pozostali, którzy chcą opuścić to miejsce,

background image

mają zamiar pójść ze mną? - spytał Holrun. - Czeka

mnie dziś sporo pracy.

Weszli do domu. Black stąpał mniej pewnie niż

zazwyczaj.

Holrun zawrócił, podczas gdy inni podeszli do

schodów.

- A więc to ty jesteś Dilvishem? - zapytał.

- Zgadza się.

- Nie wyglądasz na takiego bohatera, jakiego

sobie wyobrażałem. Powiedz, czy rozpoznajesz tę

różdżkę, którą niesie Derkon?

- To Czerwona Różdżka z Falkyntyne.

- Czy on o tym wie?

- Tak.

- Niech to diabli!

- Dlaczego „Niech to diabli"?

- Chcę ją dostać.

- Może mógłbyś się z nim dogadać.

- Może. Naprawdę widziałeś, jak Jelerak znik-

nął?

- Niestety tak.

Holrun potrząsnął głową.

background image

- Muszę poznać całą historię, jak tylko wrócimy,

aby potem przekazać ją Radzie. Może znów się do

nich przyłączę. Teraz ich durna polityka nie ma

znaczenia.

Weszli po schodach, zbliżyli się do komnaty

lustrem i wkroczyli do środka. Holrun Przyprowadził

ich pod zwierciadło i ożywił zaklęcie.

- śegnajcie - powiedział Hodgson.

- Trzymaj się - rzucił Dilvish.

Holrun wkroczył do lustra. Armata uśmiechnęła

się i pomachała Hodgsonowi. Następnie wraz z

Dilvishem przeprowadziła Stormbirda przez szklaną

taflę. Za nimi ruszył Derkon i Black.

Przez moment rzeczywistość zafalowała, powiało

chłodem. Pojawili się w komnacie Holruma.

- Wyprowadźcie go! - rozkazał natychmiast

Holrun. - Wyrzućcie tego konia na korytarz! Nie

potrzebuję małych, brązowych śladów na moich

pentagramach. No dalej! Jazda! Derkon! - zaczekaj

moment! Przyglądałem się tej różdżce. Chciałbym ją

mieć w swojej kolekcji. Co byś powiedział na zamianę

- różdżka za jedną z Zielonych Różdżek z Omalskyne,

background image

Maskę Chaosu i worek pyłu marzeń z Frilian?

Derkon odwrócił się i spojrzał na przedmioty,

które Holrun wyciągnął z szuflad.

- Och nie wiem… - zaczął.

Black pochylił się ku przodowi.

- Zielona różdżka jest fałszywa - rzekł do

Holruna.

- O czym ty mówisz? Ona działa. Zapłaciłem za

nią krocie. Patrz pokażę ci…

- Widziałem, jak orginał zniszczony został w

Sanglasso tysiąc lat temu.

Holrun opuścił różdżkę, którą właśnie zaczął

malować w powietrzu ogniste diagramy.

- Bardzo dobra podróbka - dodał Black.- Ale

mogę ci zaprezentować, jak ją sprawdzić.

- Do diabła! - zaklą Holrun. - Niech tylko dorwę

tego faceta. Powiedział mi…

- Ten pas mocy Murii również jest sfałszowany.

- Podejrzewałem to. Posłuchaj, czy mogę

zaproponować ci pracę?

- To zależy, jak długo tu pozostaniemy. Jeśli nie

ma miejsca dla konia…

background image

- Znajdzie się ! Na pewno! Zawsze bardzo

lubiłem konie!...

Na zewnątrz, w słabo oświetlonym korytarzu

Armata przyglądała się Dilvishowi.

- Jestem zmęczona - szepnęła.

Skinął głową.

- Ja też. Co będziesz robić po odpoczynku?

- Wracam do domu - odpowiedziała. - A ty?

Potrząsnął przecząco głową.

- Długo cię nie było w Krainie Elfów, prawda?

Uśmiechnął się, kiedy pozostali wyszli z

komnaty.

- Za mną - polecił Holrun. - Tędy. Potrzebuję

gorącej kąpieli. Jadła. I muzyki.

- Prawda - odezwał się Dilvish, idąc za nim

tunelem - bardzo długo. O wiele za długo.

W tyle Black parsknął coś, czego nikt nie

zrozumiał. Przed nimi zajaśniało światło. Ściany

dokoła rzucały błyski. Kierowali się ku własnemu

lądowi i wytchnieniu, a gdzieś na świecie śpiewaly

czarne gołębice.

background image

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Żelazny Roger Kraina Przemian
Zelazny Roger Kraina Przemian
Roger Zelazny Cykl Dilvish (2) Kraina Przemian
Roger Zelazny Kraina Przemian POPRAWIONY
Zelazny Roger Książę Chaosu
Zelazny Roger Tylko nie Herold
Zelazny Roger Ręka Oberona
Zelazny Roger Czy jest tu gdzieś jakiś demoniczny kochanek
Zelazny Roger AMBER 10 Książę Chaosu
Zelazny Roger Bramy w piasku
Zelazny Roger Corrida
Zelazny Roger & Saberhagen Fred Czarny Tron
Zelazny Roger Powrót kata
Zelazny Roger Nadchodzi moc
Zelazny Roger Amber 03 Znak Jednorozca(1)
Zelazny Roger Pan snów
Zelazny Roger Półjack
Zelazny Roger Stalowa pijawka
Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia (SCAN dal 1122)

więcej podobnych podstron