Anna Czajka-Krzyżanowska
Rozmowa
z Karolą Bloch
Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
WARSZAWA 2010
Anna Czajka-Krzyżanowska – Rozmowa z Karolą Bloch (1978 rok)
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 2 –
Rozmowa z Karolą Bloch (panieńskie nazwisko:
Piotrkowska) – trzecią żoną Ernsta Blocha –
została przeprowadzona w lipcu 1978 r., w rok po
śmierci Ernsta Blocha, przez Annę Czajkę-
Krzyżanowską.
Podstawa niniejszego wydania: „Literatura na
świecie” nr 7 (123), lipiec 1981 r.
Anna Czajka-Krzyżanowska – Rozmowa z Karolą Bloch (1978 rok)
ANNA CZAJKA-KRZYŻANOWSKA – Bardzo się cieszę, że możemy naszą rozmowę prowadzić
po polsku przy okazji pierwszej od lat wizyty Pani w Polsce. Jest Pani naszą rodaczką, a jednocześnie
nosi Pani nazwisko Ernsta Blocha, wybitnego niemieckiego filozofa, który dedykując Pani kilka swoich
książek (Erbschaft dieser Zeit, Subjekt-Objekt, Politische Messungen) dziękował za wierną pomoc. O
wiernej pomocy swej żony wspomniał także w licznych wywiadach. Co oznaczała owa „wierna pomoc”
w ciągu pięćdziesięciu lat wspólnego życia państwa?
KAROLA BLOCH – Prawdziwa pomoc z mojej strony, o której tak często mąż wspominał,
rozpoczęła się od czasu emigracji w roku 1933. Mąż był w szczególnej sytuacji, gdyż tuż przed dojściem
nazistów do władzy opublikował ironiczny artykuł o stylu Hitlera jako pisarza, co już wystarczało, aby
znalazł się na czarnej liście. Poza tym był marksistą i Żydem, co zupełnie wykluczało pozostanie w
Niemczech. Natychmiast więc po wyborach w marcu roku 1933, w których zwyciężyli narodowi
socjaliści, Ernst wyjechał do Zurychu. Nie byliśmy wtedy jeszcze małżeństwem, żyliśmy tylko wspólnie.
Studiowałam architekturę i po załatwieniu formalności związanych z przeniesieniem na inną uczelnię
podążyłam za mężem do Zurychu. Tam znów mieszkaliśmy razem aż do ukończenia moich studiów w
roku 1934. Potem pobraliśmy się, wyjechaliśmy do Wiednia i mąż został bez pieniędzy. Korzystaliśmy z
pomocy mojej rodziny z Łodzi, ale w kryzysowych latach tuż przed wojną coraz trudniej było wysyłać
pieniądze z Polski. Wtedy właśnie, już w Wiedniu zaczęłam pracować jako architekt. Mogłam w ten
sposób zapewnić mężowi warunki do pracy pisarskiej i filozoficznej, a on pracował wtedy, na przekór
niesprzyjającym zdarzeniom bardzo intensywnie i jeden manuskrypt za drugim był gotów. Tak samo było
po naszym wyjeździe do Paryża i Pragi. W Pradze mieszkaliśmy dwa i pół roku, tam w r. 1937 urodził się
nasz syn, w Pradze też powstał rękopis pracy o materializmie. A potem szczególnie ciężko było w
Ameryce, dokąd pojechaliśmy w roku 1938. Austria została zajęta przez Niemców, wiedzieliśmy, że
następnym krokiem będzie Czechosłowacja. Starałam się wówczas o tzw. Affidávi, zaświadczenie o
posiadaniu pewnej sumy pieniędzy, gdyż bez tego nie można było do Ameryki wyjeżdżać. Udało mi się
wszystko przygotować, z pomocą ojca oczywiście, który opłacił podróż polskim statkiem „Piłsudski” z
Gdyni do Nowego Jorku. W Nowym Jorku wynajęliśmy mieszkanie, ale udało nam się je utrzymać tylko
przez rok, potem skończyły się pieniądze i nastał czas wielkich trosk materialnych. Mąż mój był wybitnie
niezdolny do języków, angielskiego nauczył się tylko na tyle, by móc robić zakupy i czytać gazety, nie był
natomiast w stanie wykładać w tym języku. Często za to mawiał: „Wiesz, jaka to szkoda, że łacina
przestała obowiązywać w nauce. To było takie wygodne, wszyscy ludzie nauki mogli się porozumiewać w
jednym języku”. W Ameryce stanęłam wobec konieczności zarabiania na utrzymanie całej rodziny.
Zaczęłam szukać pracy i miałam przy tym ogromne szczęście, co może związane jest ze specyficznymi
amerykańskimi warunkami. Dowiedziałam się, że pewien profesor, germanista ma zamiar wybudować
sobie domek letni. Odszukałam go, sama mu się przedstawiłam i powiedziałam: „Proszę pana, jestem
architektem, słyszałam, że chce pan sobie zbudować domek, ja go panu wybuduję”. Profesor
odpowiedział: „Dobrze”. No i rzeczywiście, wybudowałam domek, z wielkimi trudnościami, bo
musiałam wszystko wyliczać w nieznanych mi amerykańskich miarach, ale domek wyszedł śliczny.
Znalazł się nawet w albumach architektury nowoczesnej i jakiś czas dziwił Amerykanów przywykłych do
stylu kolonialnego, a i profesor, z którym do dziś koresponduję, był nim zachwycony i często spędzał w
nim czas. Cieszyłam się, bo przy okazji tej budowy mogłam zaprezentować swoje umiejętności,
nauczyłam się angielskiego, także jako języka technicznego. Po przystąpieniu Ameryki do wojny łatwiej
już było o pracę, zlecenia na projekty, wprawdzie nie domów, ale obiektów przemysłowych, i wtedy
miałam już stałą posadę. Wychodziłam rano z domu, wracałam wieczorem, a mąż miał cały dzień dla
siebie. Das Prinzip Hoffnung, główne dzieło mego męża powstało w Ameryce. Całą więc emigrację,
trwającą jednak aż kilkanaście lat, byłam mężowi wielką podporą, nie musiał się troszczyć o zarobek, i
mógł się całkowicie poświęcić swojej pracy. Mąż był mi za to bardzo wdzięczny i później, kiedy było
nam pod względem materialnym dobrze, chciał mi wynagrodzić trudy emigracji, czego ja naturalnie nie
potrzebowałam, bo z radością pracowałam dla takiego człowieka jak on, cieszyłam się, że może tworzyć.
Przy tym mój mąż był człowiekiem z charakteru niezwykle przyjemnym. Kiedyś w młodości uchodził za
zarozumiałego i dzikiego, można o tym czytać w niektórych wspomnieniach, ale ja go takiego nie znałam.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 3 –
Anna Czajka-Krzyżanowska – Rozmowa z Karolą Bloch (1978 rok)
A.C.-K. – A czy państwo współpracowali na obszarze twórczości filozoficznej?
K.B. – „Współpracować” to zbyt wiele powiedziane, jako że byliśmy przecież specjalistami w
zupełnie innych dziedzinach. W młodości czytałam wiele dzieł z zakresu historii filozofii i kiedy
poznałam mego męża, bardzo mu tym zaimponowałam. Był mile zaskoczony, że można z taką młodą
osobą rozmawiać na tematy filozoficzne, i takie rozmowy naturalnie zawsze prowadziliśmy, czego jednak
nie można jeszcze nazwać współpracą. Udało mi się natomiast wymyślić kilka tytułów do książek męża.
Naturrecht und menschliche Würde to mój tytuł, tak samo Atheismus im Christentum. Co do tego
ostatniego tytułu, to mąż chciał, aby brzmiał „Atheismus und Christentum”. Ale ja powiedziałam:
„Wiesz, ja bardzo nie lubię tytułów z «und», to strasznie nudne. I ty przecież wcale nie piszesz o ateizmie
i chrześcijaństwie – znałam książkę – tylko o pierwiastkach ateistycznych w chrześcijaństwie. «Ateizm w
chrześcijaństwie» to będzie odpowiadało treści”. Mąż był zachwycony, zaakceptował ten tytuł. Był też
pod tym względem miły, że bardzo cieszył się z każdego podsuniętego pomysłu i tę radość okazywał.
A.C.-K. – W swym artykule pt. „Im gleichen Gang und Feldzugsplan” Rudi Dutschke podkreśla
znaczenie doświadczeń, które Pani jako „wspaniała komunistka” wniosła w życie i twórczość Blocha.
Jaki był rodowód Pani komunistycznego poglądu na świat i czy można by mówić o pewnej
światopoglądowej „fuzji”?
K.B. – Co się tyczy polityki, to między mną i moim mężem panowała taka wspólnota i takie
zrozumienie, jakie nieczęsto zdarzają się w małżeństwach. Ja przez całe życie pozostawałam pod
ogromnym wrażeniem rewolucji rosyjskiej. Przeżyłam ją w Moskwie w wieku dwunastu lat, w okresie
szczególnego rozwoju mej osobowości. Rozczytywałam się wtedy w klasyce rosyjskiej: Żukowskim,
Puszkinie, Lermontowie, Niekrasowie, co niedziela chodziłam ze starszym rodzeństwem do teatru
Stanisławskiego, z zachwytem uczyłam się w szkole malarskiej, gdzie za pośrednictwem znakomitego
nauczyciela zapoznałam się z ruchem futurystycznym (kiedy później zetknęłam się z ekspresjonizmem
wydał mi się dzięki temu wczesnemu spotkaniu z futuryzmem znajomy). Rewolucja wstrząsnęła mną i
moim bratem, myśleliśmy: „Oto jest prawdziwe braterstwo ludzi”, oglądaliśmy ludzi szczęśliwych,
wyrwanych z niewoli straszliwej nędzy, którą też w Rosji zdążyliśmy zobaczyć. Nędzę ludzką oglądałam
już jako małe dziecko w Polsce. Mój ojciec był fabrykantem w Łodzi. Naturalnie wiodło się nam dobrze,
co lato jeździliśmy za granicę, wszyscy byli dostatnio ubrani. A czasami przechodząc koło fabryki mego
ojca widywałam pracujące tam kobiety. Syrena, koniec roboty i z wrót fabryki wybuchał tłum kobiet
otulonych w czarne chusty, bo żadnej nie stać było na palto. Nigdy tego nie zapomnę. Ja w moim
pięknym płaszczu, wracam do domu, wszędzie ciepło, wszędzie ładnie i pytam: „Dlaczego tak jest? Skąd
ta wielka różnica?” Tłumaczono mi wtedy, że to są ludzie niewykształceni, nie potrafiący robić niczego
innego itp. Już wtedy miałam uczucie wielkiej niesprawiedliwości, wstydziłam się zamożności. W Rosji
to uczucie bardzo się spotęgowało, poza tym stale dyskutowało się tam na ten temat, dzieci rozprawiały o
różnicach między mieńszewikami i bolszewikami, biegaliśmy z bratem słuchać przemówień
rewolucjonistów, a byli to wspaniali mówcy, potrafiący porwać masy. To było zupełnie inne wychowanie
jak w Łodzi i kiedy w wieku trzynastu lat wróciłam do Polski, to już zarażona tymi ideami. Pamiętam, że
mieliśmy kiedyś w szkole do napisania wypracowanie pt. „Moje największe przeżycie” i ja napisałam:
„Moim największym przeżyciem była rewolucja w Moskwie”. Nauczycielka wezwała mnie później na
rozmowę. „Słuchaj, napisałaś piękne wypracowanie, ale muszę ci powiedzieć, że teraz już nie jesteś w
Rosji, tu są inne rządy, partia komunistyczna jest zabroniona, więc ja ci radzę, żebyś tak głośno o
rewolucji nie opowiadała”. – Od tego czasu wcale się nie zmieniłam. Kiedy w wieku 22 lat poznałam
mego męża, stwierdziliśmy, że świetnie rozumiemy się w tej kwestii. W r. 1932 będąc studentką
wstąpiłam do Komunistycznej Partii Niemiec, mąż nie był nigdy członkiem partii.
A.C.-K. – Niektórzy badacze podkreślają wagę wątków religijnych w twórczości Pani męża,
fascynację chrześcijaństwem. Jakie jest ich miejsce w twórczości Ernsta Blocha?
K.B. – Mój mąż nie był chrześcijaninem, a fascynacji chrześcijaństwem uległ pod wpływem
pierwszej swej żony, Elzy von Stritzky, rzeźbiarki z Rygi, której poświęcił Ducha utopii. Elza była
kobietą w całej swej istności wybitną, siłą ducha i charakteru potrafiła tak przemagać nękającą ją chorobę,
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 4 –
Anna Czajka-Krzyżanowska – Rozmowa z Karolą Bloch (1978 rok)
że Ernst, sam zawsze nadzwyczajnie zdrowy i czujący pewną awersję do osób chorych, prawie jej
choroby nie zauważał. Po śmierci Elzy mąż był zupełnie załamany. Z rok nie pokazywał się wśród
znajomych. Pisał wtedy pamiętnik. Nie ma piękniejszego dowodu miłości człowieka do człowieka jak ten
pamiętnik. Mąż nie rozstawał się z nim przez całe życie, ale nie chciał go za życia wydawać. Poradziłam
mu jednak, aby ten pamiętnik znalazł się w tomie uzupełniającym 16-tomowe wydanie jego dzieł. Mąż
zgodził się i cóż za zrządzenie losu! Pamiętnik ukaże się j e d n a k po jego śmierci. Jestem pewna, że
wzbudzi wielkie zainteresowanie, zwłaszcza, że tak mało jest danych biograficznych dotyczących Blocha.
Mąż mawiał zawsze: „Po co biografia? Moje książki są moją biografią”. Był człowiekiem zupełnie
pozbawionym próżności, może dlatego, że głęboko świadomym swej potęgi. Od wczesnej młodości
przeświadczony był, że jego filozofia jest właśnie t ą p r a w d z i w ą , ale nie okazywał tego. Chętnie
rozmawiał ze wszystkimi, a najbardziej interesowały go myśli zwykłych, prostych ludzi i taki właśnie
człowiek dochodzi do głosu w jego filozofii. Ten człowiek stawia stare pytania: „Skąd pochodzimy?
Dokąd idziemy? Kim jesteśmy?” Wciąż powtarza się ten sam motyw: Jesteśmy, lecz nie mamy siebie
jeszcze, ludźmi stajemy się dopiero. I tu można się dopatrzyć związku z pewnym aspektem
chrześcijaństwa. Elza była kimś w rodzaju prachrześcijanki. Nie chodziła do kościoła, świetnie natomiast
znała Biblię. Mąż również rozczytywał się w Biblii, ale Jego lektura miała swoiste podłoże polityczne.
Uważał Chrystusa za wielkiego rewolucjonistę społecznego, który mówił: „Przyjdźcie do mnie biedni” i
„Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wnijść do Królestwa Niebieskiego”.
Jeden z moich znajomych zapytał mnie: Czy wiesz, ile razy słowo „Bóg” powtarza się w Duchu
utopii? – 263 razy! Może się to wydać dziwne, zważywszy, że Ernst Bloch był komunistą, ale on miał w
sobie to, że potrafił w swoisty i twórczy sposób łączyć te wielkie myśli. Mąż czcił Karola Marksa za to,
że pokazał, czym jest kapitalizm, jak go analizować. Chłodną, pozbawioną sentymentu analizę
uwarunkowań ekonomicznych nazywał mąż prądem zimnym (Kältestrom), uważał jednak, że musi być
ona koniecznie uzupełniona prądem ciepłym (Wärmestrom), to znaczy rozważeniem tego, co człowiecze.
Ta diada, to połączenie prądu zimnego z ciepłym, jest bardzo dla myślenia Ernsta Blocha
charakterystyczna.
A.C.-K. – Powróćmy jeszcze do wspomnień: życie państwa, bardzo urozmaicone „geograficznie”
(Berlin, lata emigracji od 1933 Zurych, Wiedeń, Paryż, Praga, od 1938 USA, od 1949 Lipsk, a od 1961
Tybinga) obfitowało w przyjaźnie i znajomości z twórcami kultury wielu krajów. Które z nich chciałaby
Pani dziś wspomnieć?
K.B. – Chętnie wspomnę Waltera Benjamina i moje pierwsze z nim spotkanie. Było to w Berlinie,
na początku mojej znajomości z mężem. Spacerowaliśmy po Kurfürstendammie i mieliśmy już wejść do
kawiarni, gdy mąż powiedział: „Czy wiesz, kto tam idzie naprzeciw? Benjamin!” Przywitaliśmy się i
poszliśmy do kawiarni razem. Benjamin cały czas trzymał coś w ręku i okazało się, że jest to skorupa
orzecha włoskiego, a w niej maleńki, śliczny żłóbek z wosku z Dzieciątkiem Jezus i Matką Boską. „Czy
nie wydaje się pani, że Panna Święta jest zbyt blada?” – zapytał Benjamin. Byt to bardzo dla niego
charakterystyczny moment, ta zaduma nad czymś maleńkim, filigranowym, chińskim. Cała
Einbahnstrasse Benjamina powstała z tego rodzaju refleksji, zresztą była ona właściwa także memu
mężowi, widać to w Spuren („Ślady”), które są zbiorem takich właśnie małych form. Ale w
przeciwieństwie do mego męża miał Benjamin usposobienie melancholijne, był nieco mrukliwy, nie
przypominam go sobie śmiejącego się czy opowiadającego coś zabawnego. Co ciekawe, pisał leżąc, z
rękoma uniesionymi ku górze.
W Ameryce wiele wspaniałych chwil przeżyliśmy z jednym z naszych najdroższych przyjaciół,
Hansem Eislerem. Ernst i Eisler szalenie się nawzajem lubili i cenili, choć mąż ponad muzykę Eislera
wynosił jego samego jako osobowość. Eisler nie miał zbyt dobrej prezencji, był mały, grubawy, ale
zupełnie się o tym zapominało w bliższym z nim kontakcie i można się było kompletnie zachwycać jego
umysłowością, charakterem, dowcipem. Eisler przyjechał do Ameryki wcześniej od nas i znał już sporo
osób spośród emigrantów i Amerykanów. Mimo trudów emigracji spędziliśmy dzięki niemu kilka miłych
miesięcy, kiedy to co wieczór odbywały się spotkania pełne interesujących dyskusji, muzyki itd. Z
Eislerem i moim synem związana jest też pewna anegdota. Otóż zanim nasz syn się urodził, pytano nas
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 5 –
Anna Czajka-Krzyżanowska – Rozmowa z Karolą Bloch (1978 rok)
często, jak się będzie nazywał. Wreszcie mąż powiedział: „Nazwijmy to nienarodzone dziecko pan lub
panna Meier”. I wszyscy nasi znajomi nazywali potem syna pan Meier. (Ja chciałam mu dać imię polskie,
został więc Janem). Na pierwszą rocznicę urodzin Jana Eisler skomponował kołysankę zaczynającą się od
słów: „Schlafen Sie ruhig, Herr Meier”. Groźne takty opowiadają w niej o Mussolinim i Hitlerze, o
wojnie, a pogodne mówią: śpij spokojnie, ta zła noc już wkrótce przeminie. Śliczna to była kołysanka. A
niedawno, kiedy w NRD przygotowywano edycję wszystkich dzieł Eislera, natrafiono właśnie na
manuskrypt tej kołysanki i były kłopoty z rozszyfrowaniem tajemniczej postaci pana Meiera. Dopiero
była żona Eislera rozwiązała tę zagadkę.
Najbliższym przyjacielem mego męża był jednak György Lukács. Ich przyjaźń datowała się od lat
sprzed I wojny światowej, obejmowała okres, w którym obydwaj w katolicyzmie (w odróżnieniu od
protestantyzmu) widzieli cenne źródło nowego humanizmu. Obydwaj, Lukács i Bloch chcieli człowieka
wysunąć na czoło wszystkich filozoficznych dociekań, chcieli w nim widzieć coś pięknego, coś, czym
człowiek jeszcze nie jest, czym może stać się dopiero, a co manifestuje się niekiedy w takich dziedzinach
jak sztuka i filozofia. Poglądy obydwu filozofów były w tym czasie bardzo pokrewne, wiele myśli Blocha
znalazło się w dziele Lukácsa Geschichte und Klassenbewusstsein, a wiele myśli Lukácsa w Duchu
utopii. Przyjaźń z Lukácsem załamała się na pewien czas, kiedy ten wstąpił do partii. Lukács porzucił
wtedy swój piękny język z Geschichte und Klassenbewusstsein i zaczął pisać językiem „Rote Fahne”.
Ernst uważał to za zdradę intelektualną. Ponowne nasze spotkanie z Lukácsem miało miejsce w
Weimarze w r. 1949 na święcie Goethego i Schillera. Lukács był bardzo szczęśliwy, że Ernst przyjechał z
Ameryki do Lipska, aby budować socjalizm. Ostatni raz widzieliśmy Lukácsa w r. 1956 w Lipsku na
kongresie pisarzy. Spędzaliśmy wtedy na rozmowach całe noce, było to na krótko przed wydarzeniami na
Węgrzech. Niepokoiliśmy się później losem Lukácsa, ale nigdy go już nie spotkaliśmy. Mieliśmy potem
kontakt z jego synem, Ferencem, który opowiadał, jak często w ostatnich latach przed śmiercią Lukács
opowiadał o Ernście, jak go cenił i lubił, jak wielka była ich przyjaźń. Także w wywiadzie dla telewizji
węgierskiej Lukács zapytany o Blocha powiedział: „Wiem jedno: takiego niezwykłego człowieka pod
względem umysłowości i fantazji nigdy w życiu nie spotkałem”. Dużo z Lukácsem korespondowałam w
okresie, kiedy była prowadzona akcja ratowania Angeli Davis. Chociaż w ostatnim czasie nie
widywaliśmy się, to jednak dobrze rozumieliśmy się. Mąż wydaną w r. 1972 książkę Das
Materialismusproblem poświęcił Lukácsowi.
A.C.-K. – A jaki był stosunek Ernsta Blocha do Adorna?
K.B. – Adorna znał mąż jeszcze z czasów berlińskich, kiedy to wespół z Benjaminem,
Klempererem, Kracauerem i innymi stanowili bardzo dynamiczny intelektualnie krąg. Adorno był
zachwycony Duchem utopii, twierdzi, że nie rozstaje się z tą książką. Spotykali się wtedy z Ernstem i
pozostawali w bardzo dobrych stosunkach. Później Adorno poszedł inną drogą, także politycznie.
Spotkaliśmy go w Ameryce, gdzie pracował w Institute for Social Researches, prowadzonym przez
Pollocka i Horkheimera. Byliśmy wtedy w trudnej sytuacji i zgłosiliśmy się do Instytutu oczekując, że
mąż dostanie tam posadę jak wielu innych Niemców. Spotkaliśmy się z odmową. Mąż miał zbyt
lewicowe poglądy, mogło to źle podziałać na zwolenników Instytutu w USA. Adorno dręczony
wyrzutami sumienia opublikował potem w jakiejś niemieckiej emigracyjnej gazecie artykuł: „Pomóżcie
Ernstowi Blochowi! On zmywa talerze w Harvardzie!” Było to oczywiście nieprawdą, ale Adorno w ten
dziwny sposób chciał naprawić swój nieładny krok wobec męża. Pierwsze po dłuższej przerwie spotkanie
z Adornem miało miejsce w r. 1958 we Frankfurcie nad Menem, gdzie odbywał się kongres Hegel-
Gesellschaft. Adorno dowiedział się o przyjeździe Blocha i bardzo się ponoć zdenerwował. Bał się
spotkać Ernsta po tym co zaszło. A mąż był przecież człowiekiem tak spokojnym, zrównoważonym, nie
znającym gniewu. Podszedł do Adorna jak gdyby nigdy nic i przyjacielskim tonem powiedział: „Dzień
dobry, Teddie! Jak się miewasz?” Adorno był oszołomiony, ale i szczęśliwy, że Ernst nie jest jego
wrogiem. Napisał wtedy esej „Ucho, dzban i pierwsze doświadczenia” („Henkel, Krug und frühe
Erfahrung”). Byliśmy potem gośćmi u Adornów, a sam Adorno odwiedził nas w Tybindze. Stosunki
nasze były więc zupełnie poprawne.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 6 –
Anna Czajka-Krzyżanowska – Rozmowa z Karolą Bloch (1978 rok)
Do przyjaciół naszych należał też dyrygent Otto Klemperer i z nim, choć w sposób pośredni
związane są ostatnie chwile mego męża. Ernst bardzo sobie upodobał Fidelia Beethovena, szczególnie
zaś ten fragment, w którym rozbrzmiewa sygnał trąbki. Chodzi tu o scenę oczekiwania na ministra,
którego przybycie, a zarazem wybawienie uwięzionych, zwiastuje trąbka. Głos tej trąbki przyrównywał
mąż do nadziei, do jutrzenki dnia spełnienia, do zwiastuna czystego człowieczeństwa. Klemperer miał w
swym repertuarze także Fidelia i mąż uwielbiał jego sposób prowadzenia opery. I właśnie na prezent
urodzinowy w zeszłym roku obiecano mu płytę z Fideliem nagranym przez Klemperera w r. 1924. Płyta
miała nadejść z Londynu, przesyłka spóźniała się, nadeszła wreszcie 3 sierpnia i tego dnia powiedziałam
do męża: „Słuchaj, mamy tę płytę z Fideliem dyrygowanym przez Klemperera. Jeszcze ci jej nie
puszczałam. Czy chcesz jej posłuchać?” – „Ależ naturalnie” – odpowiedział. Nastawiam płytę,
przychodzi moment z trąbką, który Klemperer umieszcza zawsze w III uwerturze Leonory, a mąż siedzi w
fotelu i łzy płyną mu po twarzy: „Słyszysz, słyszysz, ta trąbka! Czy to nie cudowne?” Była to ostatnia
muzyka, jaką słyszał. Następnego dnia o 9 rano zmarł, zupełnie nieoczekiwanie.
A.C.-K. – Proszę Pani, upłynął rok od śmierci Ernsta Blocha, rok, w którym o dziele Filozofa
Nadziei mówiło się bardzo dużo, kiedy to ukazało się wiele publikacji o charakterze już nie tylko
okolicznościowym (m.in. tom Suhrkampa Materialien zu Ernst Blochs Prinzip Hoffnung). Czyżby miał
nastąpić zasadniczy przełom w recepcji filozofii Blocha, czyżby miała się potwierdzać jego myśl, że o
treści, jaką niesie dana chwila (a było nią życie Filozofa), można mówić dopiero wtedy, gdy już
przeminęła? Czy też następuje moment zbieżności rzeczywistości i myśli wyrażony w często przez
Blocha cytowanym zdaniu z Marksa: „Nie wystarcza, aby myśl parła do urzeczywistnienia się, trzeba, aby
rzeczywistość sama narzucała myśl”. Wydaje się, że rozwój sytuacji politycznej na Zachodzie odpowiada
prognozom Pani męża stawianym w wywiadach z tomu Rainera Trauba i Haralda Wiesera.
K.B. – Sama sobie nie zdaję sprawy, czy śmierć męża spowodowała jakiś przełom w odbiorze
jego filozofii. Wiem tylko, że otrzymywałam ogromne paczki listów i nekrologów – z Francji, Włoch,
Grecji, Hiszpanii, nie mówiąc o Niemczech. Czasem pytałam samą siebie: Czy rzeczywiście Ernst Bloch
jest tak znany, że nawet za granicą gazety piszą wielkimi literami o jego śmierci? W RFN w dniu śmierci
męża telewizja wyświetliła dwa filmy o nim. Do Tybingi zjechali się studenci z całego kraju. Członkowie
AStA (Akademischer Studentenausschuss) w Tybindze sporządzili błyskawicznie dokumentację
materiałów powstałych z okazji śmierci Blocha. Pierwsze wydanie rozchwytano, sporządzono drugie,
rozszerzone o nowe materiały. W tym okresie obchodzono w Tybindze jubileusz 500-lecia Uniwersytetu
Eberharda. W nocy na architrawie klasycystycznego budynku uniwersytetu studenci napisali „Uniwersytet
Ernsta Blocha” i domagali się, aby nazwa ta została przyjęta. Także na studenckiej wystawie poświęconej
uniwersytetowi, która miała być polemiką z wystawą oficjalną, wiele miejsca poświęcono Blochowi. Na
uroczystościach pogrzebowych zebrało się 3000 studentów i zrozumiałam wtedy, że bardzo był im
potrzebny symbol. A Bloch był dla nich nie tylko symbolem tego, czego uczył, co pisał. A wiele osób nie
znało Blocha, nie czytało go wcale. Ale był on dla nich symbolem wstawiennictwa za uciemiężonymi.
Wiedziano powszechnie, że popierał rewoltę studencką, że brał udział we wszystkich postępowych
akcjach w Niemczech, że był gorącym przeciwnikiem ustawy antyradykalnej (Radikalenerlass). Śmierć
jego spowodowała też, że w ciągu ostatniego roku odbyło się wiele zebrań poświęconych filozofii
Nadziei. Jedno z nich miało miejsce w Gandawie, gdzie referaty wygłosiło dwunastu filozofów (w tym
Jürgen Moltmann). Następne sympozjum, w którym brali udział przeważnie ludzie młodzi, odbyło się w
Szwajcarii i miało charakter bardziej polityczny. W tym samym czasie co w Szwajcarii odbywało się
sympozjum w Zagrzebiu, a na wiosnę przyszłego roku ma się odbyć międzynarodowa konferencja w
Dubrowniku poświęcona Blochowi. Ukazało się też bardzo dużo książek o Ernście Blochu i wiele
tłumaczeń jego dzieł. Pan Gallimard, u którego wychodziły dotychczas prace Blocha, napisał mi: „Będzie
dla mnie zaszczytem wydać całe dzieło Pani Męża”. Pierwszy tom Prinzip Hoffnung ukazał się w
Hiszpanii, a Atheismus im Christentum we Włoszech. Być może więc dużo jest prawdy w Pani słowach o
spełniającej się chwili.
A.C.-K. – Bardzo Pani dziękuję za rozmowę.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 7 –