Melinda Metz
Pierścień
(The Seeker)
Roswell w Kręgu Tajemnic
przełożyła Zuzanna Maj
1.
Hmm... Mogłabym włożyć do niej te zakolanówki, których nigdy nie noszę – mruczała Maria
De Luca, spoglądając na króciutką jasnozieloną sukienkę.
Ale czy nie przestała ich nosić właśnie dlatego, że nikt już nie chodził w zakolanówkach?
Starała się przypomnieć sobie, czy ostatnio widziała w szkole jakąś dziewczynę tak ubraną.
Spojrzała na zegar i potrząsnęła głową.
– Już strasznie późno – szepnęła.
Miała się spotkać z piątką swoich najlepszych przyjaciół we Flying Pepperoni. Jeśli nadal
będzie się tak grzebać, to na pewno nie zdąży.
– A może powinnam włożyć coś niebieskiego – zaczęła znowu mruczeć pod nosem.
Niebieski podkreśli kolor jej oczu. Ale Alex Manes, jej najlepszy kumpel, twierdził, że faceci
kłamią, kiedy zachwycają się kolorem oczu dziewczyn. Maria prychnęła pogardliwie.
Alex pewnie by powiedział, że powinna włożyć na tę okazję przezroczystą sukienkę i buty na
wysokich obcasach.
Może wtedy Michael Guerin wreszcie zwróciłby na nią uwagę. Musisz się do tego przyznać,
pomyślała. Właśnie dlatego spędziłaś całe przedpołudnie przed lustrem, namyślając się, w co się
ubrać, żeby Michael cię zauważył.
Sassafras, kot Marii, wślizgnął się do sypialni i wskoczył na łóżko.
– Hej, Sass, ty pewnie dobrze wiesz, co zrobić, żeby Michael zobaczył we mnie dziewczynę,
prawda? Koty wiedzą wszystko, ale niczego nie chcą zdradzić.
Wzięła do ręki złoty łańcuszek – ten, na którym zawiesiła pierścień znaleziony wczoraj
w centrum handlowym – i okręciła go wokół palca. Pokołysała pierścieniem przed płaską mordką
persa. Sassafras udawał, że go to nie interesuje. Jednak po chwili wyciągnął do przodu łapę. Maria
zobaczyła coś mokrego i czerwonego na poduszeczkach.
– Ty krwawisz! – krzyknęła. Na pewno znowu wszedł w krzaki róży, aby polować tam na
ptaki. Wtedy zawsze wracał podrapany.
Zawiesiła łańcuszek na szyi, żeby jej nie przeszkadzał. Podeszła do parapetu, gdzie stała
doniczka z aloesem, oderwała liść i wycisnęła z niego sok. Podbiegła do łóżka i delikatnie ujęła
łapę kota.
– W ten sposób prędzej się zagoi – pocieszała Sassafrasa. To się stało w chwili, kiedy palce
Marii dotknęły kociej łapy. Przed jej oczami pojawił się nagle drozd. Chciała go złapać. Poczuła
smak mleka w ustach. Było pyszne. Promienie słońca grzały jej plecy. Ktoś drapał ją pod brodą.
Maria odskoczyła, wypuszczając kocią łapę. Sassafras wskoczył na parapet. Siedział tam,
ruchami ogona dając wyraz swojemu niezadowoleniu.
To było niesamowite, pomyślała. Przez chwilę czułam się tak, jakbym była Sassafrasem.
Jakbyśmy się komunikowali za pomocą telepatii, kot-człowiek.
Maria również usiadła. Była wstrząśnięta. To, co odczuła, dotykając Sassa – wydało jej się
znajome. Takie samo wrażenie jak... jak łączność z jej przyjaciółmi. Łączność, którą potrafili
nawiązywać kosmici – Max i Isabel Evans, no i oczywiście Michael. Pewnego wieczoru, po tym jak
poznała ich tajemnicę, Max zorganizował spotkanie w jaskini. Udało mu się nawiązać tę niezwykłą
łączność pomiędzy Marią, Alexem, Liz Ortecho i trzema kosmitami.
Maria miała wtedy wrażenie, jakby umysły tych sześciu osób zespoliły się. Nie, nie umysły.
Nie mogli czytać w swoich myślach – byli jednak w stanie poznać i zrozumieć się nawzajem.
Połączyły się nasze dusze, uświadomiła sobie Maria.
Tak, jak to się stało pomiędzy nią i Sassafrasem. Co oznaczało, że dusza kota to smak mleka
i dotyk promieni słonecznych na grzbiecie.
Uśmiechnęła się. Liz miałaby niezłą zabawę, gdyby Maria zaczęła jej wmawiać, że nawiązała
łączność z Sassem. Jej przyjaciółka na pewno by przypomniała, że kiedyś Maria była absolutnie
przekonana, że zażywanie wyciągu z miłorzębu poprawi jej iloraz inteligencji. Liz zrobiła wykres
zależności pomiędzy ilością zażytego przez Marię wyciągu a wynikami testów. Krzywa wyników
wznosiła się i opadała, natomiast krzywa poziomu miłorzębu stale pięła się w górę. Najwyraźniej
spekulacje Marii na temat wpływu miłorzębu na IQ nie pokrywały się z rzeczywistością.
Byłoby nieźle, gdybym rzeczywiście potrafiła nawiązać łączność z Sassafrasem, pomyślała.
Uznała jednak, że teoria Liz Ortecho – na temat wybujałej wyobraźni Marii – była bardziej
prawdopodobna.
– Spróbujmy to zrobić, koteczku – powiedziała, podchodząc znowu do Sassafrasa z liściem
aloesu. – Wycisnę tylko kilka kropli i wszystko będzie dobrze.
Wzięła do ręki łapę zwierzaka i obróciła ją delikatnie. Zaraz, zaraz. Może to inna łapa? Tu nie
było krwi na poduszeczkach. Popatrzyła na drugą łapę – była zupełnie zdrowa. Sprawdziła obie
i nie zauważyła nawet śladu zadrapania.
Wiem, że tam była krew, pomyślała. To nie był wytwór wyobraźni.
A może ja go uleczyłam! Ta myśl kompletnie ją oszołomiła. To byłoby wprost nadzwyczajne.
Leczenie zawsze fascynowało Marię. Jej przyjaciele nie traktowali poważnie aromaterapii
i wytwarzanych przez nią witamin, jednak Maria była przekonana, że jej kuracje dają dobre
rezultaty.
Max, Michael i Isabel posiadali moc uzdrawiania. Kiedy Max uleczył Liz z rany postrzałowej –
co Maria widziała na własne oczy, musiał najpierw nawiązać z ranną łączność. Może Maria
rzeczywiście nawiązała łączność z Sassem i uzdrowiła go.
Ale ty nie jesteś kosmitką, skarciła się w duszy.
Musiała to jeszcze raz przemyśleć, tak jak to zawsze robiła jej nadzwyczaj logiczna
przyjaciółka Liz. Okay, może Sassafras wcale nie miał skaleczonej łapy. Może to był tylko jakiś
czerwony płyn, którego ślady znajdzie na swojej narzucie albo na parapecie. To było jasne,
logiczne wytłumaczenie.
Dziewczyna oparła się o komodę i przejrzała w lustrze.
– Powróciłaś do rzeczywistości – powiedziała do swojego odbicia. Na szczęście nie
przypominała uciekinierki z psychiatryka. Wyglądała zupełnie normalnie.
Tylko że... tylko że coś żarzyło się pod jej cienkim podkoszulkiem. Tuż nad sercem. Szybko
ściągnęła podkoszulek. Ręce jej drżały.
To ten pierścień, uświadomiła sobie. Zdjęła łańcuszek i zsunęła z niego pierścień. Umieszczony
w środku kamień pulsował fioletowo-zielonym światłem.
Po chwili światło przygasło. Maria usiadła na podłodze. Nie byłaby w stanie uczynić kroku.
Trzymała pierścień przed oczami, uważnie oglądając kamień. Przypominał opal, z tęczowymi
odblaskami zieleni i fioletu.
Czy on rzeczywiście się żarzył? Może to było tylko złudzenie optyczne, odbicie lustra? A może
jej słynna wyobraźnia?
Jednak żarzący się kamień był trzecim z kolei niezwykłym przypadkiem. Pierwszy to
nawiązanie łączności z kotem, potem zniknięcie śladów krwi. To za wiele, nawet jak na moją
wyobraźnię, pomyślała Maria.
Liz pewnie by temu zaprzeczyła. Znalazłaby naukowe wytłumaczenie na każde z tych
dziwnych wydarzeń.
Może jestem zbyt podniecona spotkaniem z Michaelem i podniósł mi się poziom estrogenów,
pomyślała Maria. Muszę spytać Liz, czy taki nagły przepływ hormonów może powodować
halucynacje. Bo przecież o to tylko chodzi. O halucynacje.
Prawda?
– Jak myślisz, czy Ray Iburg mógłby być moim ojcem? – spytał Michael Guerin, wsiadając do
jeepa Maxa Evansa.
Czy to nie żałosne? – pomyślał. Nie powiedzieć nawet „cześć”, nie spytać, jak się czuje Isabel,
tylko zacząć od razu opowiadać, jaki jesteś podniecony, ponieważ wczoraj wieczorem
uświadomiłeś sobie, że może będziesz miał tatusia.
Ale Max nie będzie się z niego wyśmiewał. Nawet jeśli pomyśli, że Michael zachowuje się
żałośnie, nie okaże mu tego. A właściwie, to nawet tak nie pomyśli. Był pod tym względem
w porządku – nie tylko dlatego był najlepszym przyjacielem Michaela.
Był jeszcze inny powód. Kiedy jest się jednym z trzech kosmitów na całej Ziemi –
a przynajmniej, kiedy sądzi się, że jest się tylko jednym z trzech, jak to było w dzieciństwie –
przyjaźń z pozostałą dwójką jest nieuchronna. To znaczy z Maxem i jego siostrą, Isabel.
Max zdjął ciemne okulary. Jego niebieskie oczy błyszczały.
– Ja też zadawałem sobie to pytanie – powiedział. – To chyba naturalne. Ray jest jedynym
dorosłym kosmitą, jakiego spotkaliśmy. Mimo to dziwnie jest myśleć o kimś jako o „moim ojcu”,
chyba że on rzeczywiście jest „moim ojcem”.
Michael w ogóle nie brał pod uwagę możliwości, że Ray mógłby być ojcem Maxa i Isabel. To
nie byłoby w porządku. Oni już mieli dwoje wspaniałych przybranych rodziców.
W przeciwieństwie do Michaela. Kiedy on wydostał się z inkubatora i wyszedł na pustynię,
znalazł go tam farmer i oddał do sierocińca. Od tamtego czasu przerzucano go, jak piłkę, z jednej
rodziny zastępczej do drugiej.
Skończ z tym! – nakazał sobie. Robisz się coraz bardziej żałosny.
– Chyba wiesz, że żadne przepisy nie zabraniają rozmowy podczas prowadzenia pojazdów
mechanicznych – zwrócił się do przyjaciela.
– Co? Aha. – Max wycofał jeepa z podjazdu domu aktualnej rodziny zastępczej Michaela
i ruszył w stronę centrum. – Obaj zanadto wybiegamy do przodu – odezwał się po chwili. – Nie
wiemy nawet, czy Ray pochodzi z tej samej planety co my. Wczoraj wieczorem powiedział tylko,
że też jest kosmitą. On może pochodzić z zupełnie innej galaktyki.
Michael nie pomyślał o tym. Czuł się coraz bardziej przegrany. Dobre i to, że przynajmniej nie
wsiadł do samochodu obładowany prezentami dla Raya na Dzień Ojca. Nie znalazł się na samym
dnie Oceanu Żałości. Na razie.
– Chyba masz rację – przyznał. – Pamiętasz tę świetlistą kulę w centrum handlowym, którą
wzniecił Ray, żeby na parę minut zatrzymać Valentiego w miejscu? Nie sądzę, żebyśmy mieli
wystarczającą moc, by zrobić coś takiego. Może on rzeczywiście jest z innej galaktyki.
Max – czyli wzór odpowiedzialności – zwolnił, kiedy zobaczył, że światło zmienia się na żółte.
Michael by przyspieszył.
– Jest też możliwe, że posiadamy inne moce i sami o tym nie wiemy – zauważył Max. – Isabel
mówiła, że... Nikolas mógł robić mnóstwo rzeczy, których my nie potrafimy.
Michael zauważył wahanie przyjaciela, zanim wypowiedział imię Nikolasa. Doskonale go
rozumiał. Na samą myśl o Nikolasie skręcał mu się żołądek.
– Może byłoby lepiej, gdyby Ray należał do innego gatunku kosmitów. Nikolas pochodził
z naszej rodzinnej planety, a przez niego mogliśmy wszyscy stracić życie – mruknął. – Nie
powinniśmy byli pozwolić Isabel, żeby się z nim zadawała. Wiedzieliśmy, że to się może źle
skończyć.
– Akurat by nas posłuchała. – Max zatrzymał się przy znaku stopu na Smith Road na pełne
dziesięć sekund, widać, że pilnie słuchał wykładu pana Browna, kiedy ten omawiał na kursie
niebezpieczeństwo związane z przejeżdżaniem znaków stopu, po czym ruszył zupełnie pustą ulicą.
– W każdym razie próbowaliśmy to zrobić – dodał.
– Gdyby Nikolas nie był już martwy, sam bym go chętnie zabił – powiedział z wściekłością
Michael. – Ostrzegaliśmy go przed Valentim. Mówiliśmy mu, że on jest niebezpieczny.
– Nie wiedzieliśmy, że szeryf go zabije – powiedział cicho Max.
Michael nie odezwał się. Nikt nie przypuszczał, że Valenti mógłby posunąć się aż tak daleko.
On, Max i Isabel muszą być teraz niezwykle ostrożni.
– Przynajmniej udało się nam wyciągnąć stamtąd Izzy, a szeryf nie odkrył prawdy o nas –
powiedział Max.
Jego przyjaciel był tak wściekły, że nie mógł wydobyć z siebie głosu. Wiedział przecież, jakim
cholernym gnojem był Nikolas. Isabel potrzebowała kogoś zupełnie innego, kogoś, kto mógłby ją
pokochać tak, jak na to zasługiwała. Michael powinien był zrobić wszystko, aby trzymać ją z daleka
od Nikolasa.
– Ray mieszka na najwyższym piętrze – poinformował go Max, podjeżdżając pod muzeum
UFO.
– Trudno mi uwierzyć, że pracowałeś dla tego faceta, tu, w muzeum i nie poznałeś o nim
prawdy – powiedział Michael, kiedy okrążali budynek.
On sam po raz pierwszy widział Raya poprzedniego wieczoru i tylko przez kilka minut.
Zastanawiał się, czy dzisiaj będzie mógł w jakiś sposób go wyczuć. Nawiązać z nim łączność.
On naprawdę może być moim ojcem. Ta myśl znowu pojawiła się w umyśle chłopca, zanim
zdążył ją stłumić.
Kiedy wysiedli z jeepa, został trochę z tyłu, by Max nie widział, że musi wytrzeć spocone
dłonie o dżinsy. Nie mógł jednak nic poradzić na pot spływający po plecach.
– Przecież kosmici nie mają specjalnej aury – tłumaczył mu Max, kiedy szli po schodach do
mieszkania Raya. – Skąd mogłem wiedzieć? – Nacisnął dzwonek, a gospodarz natychmiast
otworzył drzwi.
– Spodziewałem się, że przyjedziecie wcześniej – powiedział. – A gdzie reszta?
– Isabel jeszcze nie otrząsnęła się po wczorajszych przeżyciach – rzekł Max. – Nie chciała
przyjść.
Michael był zadowolony, że przyjaciel jest w stanie mówić. On miał zupełnie wyschnięte
gardło, podczas gdy ciało oblewał pot, jakby brał udział w maratonie.
Ray zaprowadził ich do salonu, gdzie było pełno wypełnionych styropianowymi kuleczkami
worków siedzisk i nic więcej.
– A co z tą trójką, który była z wami w centrum handlowym? – spytał.
Michael obrzucił go szybkim spojrzeniem. Max miał rację – po aurze Raya nie można się było
zorientować, czy jest inny. Miała biały połysk z domieszką łagodnej zieleni i błękitu – aura
spokojnego faceta, który niczego nie ukrywa.
– Nie wiedziałem, czy ich tu przyprowadzić – powiedział Max. – Wiesz, że oni są ziemskimi
istotami, prawda?
Michael czekał na odpowiedź Raya. Czy będzie w ten sam sposób myślał o ludziach jak
Nikolas? Tamten nienawidził ziemskich istot. To był poważny sygnał, świadczący o tym, że coś
z nim było nie w porządku. Nikolas traktował Liz, Marię i Alexa jak uciążliwe insekty.
Ray roześmiał się, a w jego aurze rozbłysło więcej zielonych plamek.
– Uważam, że towarzystwo ludzi jest zupełnie miłe – powiedział.
– Kim pan jest? – spytał nagle Michael. Wcale nie miał zamiaru zadać tego pytania. W ogóle
nie miał zamiaru zadawać pytań, jeszcze nie teraz. Przynajmniej nie powiedziałem do niego
„tatusiu”, pomyślał.
Ray wskazał palcem swój podkoszulek z napisem, „Ocalałem z Katastrofy w Roswell”.
– Zaraz... czy ty jesteś... czy byłeś na UFO, które rozbiło się tu w latach czterdziestych? –
wyjąkał Max. – Myśmy zawsze myśleli... myśleliśmy, że nasze inkubatory były właśnie na tym
statku.
– Tak, to prawda. Może chcecie lodów? – spytał Ray. – Mam w kuchni.
Bezładne myśli zawirowały w głowie Michaela. Ray był na statku kosmicznym, na którym
znajdowały się ich inkubatory. To znaczy, że pochodził z tej samej planety. Mógłby więc być jego
ojcem.
Gospodarz ruszył w kierunku kuchni, lecz Michael zaszedł mu drogę.
– Zaraz. Niech pan zaczeka – powiedział. – Więc pan wiedział o inkubatorach? Dlaczego pan
nas nie szukał? Dlaczego nie było pana w jaskini, kiedyśmy się z nich wydostali?
– Michael, wyluzuj się – szepnął Max. – Przecież Ray wyratował nas wczoraj z opresji.
– Nie mów, że mam się wyluzować. Ten facet dopuścił do tego, że przez całe lata nie
wiedzieliśmy, kim jesteśmy, skąd przyszliśmy i dlaczego posiadamy moc. Musieliśmy sami to
wszystko składać po kawałku. Nie chciało mu się nawet sprawdzić, czy jesteśmy żywi, czy
umarliśmy.
– Nie musiałem was szukać, przecież wiedziałem, gdzie jesteście – tłumaczył mu Ray. –
Wiedziałem, ponieważ sam was tam umieściłem. Ukryłem wasze inkubatory w jaskini.
I zostawiłem was samych. Uważałem, że w ten sposób macie największe szanse przetrwania. Nie
byłem pewny, czy agencje rządowe nie znają prawdy o mnie lub też nie podejrzewają, kim jestem.
Brak kontaktu ze mną gwarantował wam bezpieczeństwo.
Michael trochę się rozluźnił.
– Więc pan jest... – zaczął i odchrząknął. – Czy któreś z nas jest pana krewnym albo...? To
znaczy, czy jest pan naszym ojcem albo kimś bliskim?
Wstrzymał oddech, wpatrując się w twarz Raya. Ten potrząsnął głową.
Michael poczuł, że z jego płuc uszło całe powietrze. Czuł się jak przekłuty balon. No to trudno,
pomyślał. Mały Mikey nie odnalazł dzisiaj tatusia. W gruncie rzeczy nie zależało mu na tym.
Przynajmniej nie aż tak.
– Cała czwórka, was dwóch, Isabel i ten chłopak, którego wczoraj wieczorem zabił szeryf
Valenti... – zaczął Ray.
– Nikolas – podrzucił mu Max.
– Byliście dziećmi członków mojego zespołu. Byliśmy naukowcami, którzy mieli zbadać
Ziemię i zadecydować, czy nadaje się do zasiedlenia – mówił dalej Ray. – Gdyby tak było,
mieliśmy tu założyć pierwszą placówkę. Jednak szybko doszliśmy do wniosku, że istoty ludzkie nie
są przygotowane psychicznie na to, aby dzielić swoją planetę z obcymi przybyszami.
– A nasi rodzice? – spytał Max.
Nareszcie Michael miał usłyszeć odpowiedź na to pytanie, które zadawał sobie od czasu, kiedy
zrozumiał, kim są rodzice.
– Jedynie ja ocalałem z katastrofy – powiedział Ray. – Przykro mi.
Michael poczuł, że łzy napływają mu do oczu. Przestań, pomyślał. Przecież przez te wszystkie
lata uważałeś ich za zmarłych. Ale pojawienie się Raya rozbudziło w nim na nowo nadzieje.
Masz prawie osiemnaście lat, tłumaczył sobie. Nie jesteś małym dzieckiem. Nie potrzebujesz
rodziców. Pewnie uważałbyś teraz, że są tylko utrapieniem.
– Co się wtedy stało? – spytał, starając się nie okazywać emocji. – Co spowodowało katastrofę?
– Usiądźcie, to wam opowiem – obiecał Ray.
Chłopcy zagłębili się w elastyczne siedziska. Ray usadowił się naprzeciwko nich, zielone
i niebieskie koła w jego aurze zaczynały zasnuwać się szarością.
– Wracaliśmy do domu. Wystartowaliśmy bez żadnych przeszkód. Cała załoga zebrała się przy
oknie, żeby po raz ostatni spojrzeć na Ziemię.
Michael zauważył, że powietrze pomiędzy nim, Maxem a Rayem zaczyna wibrować i drżeć jak
w bardzo upalny dzień. Pojawiła się niebiesko-biała piłka do koszykówki, która płynęła
w powietrzu na wysokości jego oczu. To Ziemia, uświadomił sobie. Jak Ray to robi?
– Pomyślałem, że przyda się pomoc wizualna – powiedział Ray.
Po chwili Ziemia zmniejszyła się do rozmiaru piłki do ping-ponga. Teraz Michael mógł
zobaczyć pomost obserwacyjny i załogę, patrzącą przez okno na znikającą im z oczu planetę.
Wygląd członków załogi odpowiadał relacji naocznych świadków, którzy widzieli ich ciała po
katastrofie – niewielki, pozbawiony owłosienia tułów; długie, szczupłe ręce; duże głowy,
z ogromnymi czarnymi oczami o migdałowym wykroju.
Jednak żaden ze świadków nie mówił o ich skórze – absolutnie gładkiej, bez najmniejszej
zmarszczki, prawie metalicznej.
Patrząc na członków załogi, Michael poczuł ucisk w gardle. Oni wszyscy są już martwi,
pomyślał. Wszyscy, z wyjątkiem Raya. A wtedy byli tacy szczęśliwi, tacy pełni życia.
Chwileczkę, skąd przyszła mu do głowy ta myśl? Uświadomił sobie, że Ray przekazuje im nie
tylko obrazy, ale również stany emocjonalne. Michael czuł dumę, która napawała grupę
naukowców po wypełnieniu ich zadania. Czuł, że są szczęśliwi i podnieceni, ponieważ wracają do
domu. Zadowoleni, że tam urodzą się ich dzieci.
Moja mama i tata są w tej grupie, pomyślał. To oni przekazują mi część odczuwanego teraz
podniecenia. Bardzo pragnęli moich narodzin. Poczuł jakąś twardą gulę w gardle. Przełknął ślinę,
ale nie mógł się jej pozbyć. Oni nie żyją już przeszło pięćdziesiąt lat, tłumaczył sobie.
– Nie wiedzieliśmy, że uciekł nam więzień – mówił dalej Ray.
– Więzień? – spytał cichym głosem Max.
– Nazywał się... dam mu imię jakiejś ziemskiej istoty, na przykład Clyde. Nigdy nie lubiłem
tego imienia. Kiedy opuszczaliśmy naszą planetę, Clyde dostał się po kryjomu na statek – tłumaczył
Ray. – Ukradł jeden z Kamieni Nocy... to najbardziej przybliżone tłumaczenie tej nazwy. Kamienie
stanowią źródło niesłychanej mocy. Jedynie członkowie konsorcjum, którzy rządzą naszą planetą,
mają prawo ich używać. Clyde ukradł Kamień i wślizgnął się na pokład naszego statku. Odkryliśmy
jego obecność dopiero w drodze na Ziemię. Zamknęliśmy go w kabinie hibernacyjnej, gdzie miał
pozostać do czasu, kiedy przekażemy go konsorcjum.
– Jednak w drodze powrotnej ten Clyde zdołał uciec – powiedział Michael.
Ray nie odzywał się. Michael zerknął na niego, lecz mężczyzna utkwił wzrok w obrazie załogi
na pomoście obserwacyjnym.
– Dawno tego nie oglądałem – powiedział ledwie dosłyszalnym głosem. – Brakuje mi moich
przyjaciół – dodał.
On jest tu zupełnie sam, pomyślał Michael. Ja mam Maxa i Isabel, Marię, Alexa i Liz. A on jest
sam. Ray otrząsnął się z zamyślenia.
– Tak – powiedział. – Clyde uciekł. Nie mam pojęcia, jak to zrobił, ale udało mu się otworzyć
kabinę hibernacyjną i wyjść. Znalazł Kamień, a potem znalazł też nas.
Michael wychylił się do przodu, patrząc w napięciu, jak Clyde wchodzi na pomost
obserwacyjny. Wyglądał tak samo jak inni, ale trzymał w ręku mały kamień, pulsujący fioletowo-
zielonym światłem. Dwóch członków załogi ruszyło w jego kierunku, lecz wtedy z kamienia
wydobyły się z sykiem świetliste strzały, które powaliły ich na pokład.
– Nie żyją? – spytał Michael.
Ale już znał odpowiedź. Dostarczył jej obraz holograficzny Raya, z którego emanowała
rozpacz i gniew.
– Nie żyją – potwierdził Ray. – W taki sam sposób zabił resztę załogi. Do dziś nie mogę
zrozumieć, dlaczego ocalałem. Może chciał zabić zbyt wielu z nas za jednym razem. Nawet
Kamienie nie mają nieograniczonej mocy.
Pływający w powietrzu obraz zawęził się teraz do jednej leżącej na pokładzie sylwetki. Michael
wiedział, że to Ray. Wiedział też, że jest on bliski śmierci. Jego aura obrzeżona była czarną
obwódką.
– Clyde skierował statek z powrotem na Ziemię. Uznał, że tam najłatwiej będzie mu się ukryć –
ciągnął Ray. – Ale nie miał doświadczenia w pilotowaniu statku kosmicznego. I spowodował
katastrofę.
Obraz holograficzny zaczął się chwiać, po chwili zniknął. Ray przesunął dłońmi po twarzy.
– Gdy odzyskałem przytomność, uświadomiłem sobie, że mam niewiele czasu. Ludzie musieli
zauważyć spadający statek kosmiczny. Ukryłem wasze inkubatory w jaskini. Kiedy wróciłem po
ostatni, ludzie już tam byli. Statek był otoczony. Nie mogłem dostać się na pokład, nie chciałem też
naprowadzić ich na wasz ślad.
– Co zrobiłeś? – spytał Max.
– Uciekłem w przeciwnym kierunku – powiedział Ray. – Resztę już znacie. Otworzyłem
muzeum UFO... i czekałem, aż mnie znajdziecie. Gdybyście sami do mnie przyszli, ten fakt nie
wywołałby żadnego niepożądanego zainteresowania.
– Ale skąd wiedziałeś, że to właśnie jesteśmy my? – spytał ponownie Max. – Ja przecież nie
mogłem ci powiedzieć, że jestem kosmitą, to skąd o tym wiedziałeś?
– Wiedziałem mniej więcej, kiedy wydostaniecie się z inkubatorów – powiedział Ray. –
Znałem więc wasz wiek... jako ludzi. Poza tym trochę czytałem w twoich myślach; kiedy
pracowałeś w muzeum.
– Co?! – wykrzyknął Michael. – Pan umie czytać w myślach!
– Cierpliwości. Mogę was tego nauczyć.
– Czy możesz nas też nauczyć, jak robić to, co zrobiłeś, żeby zatrzymać Valentiego? – spytał
Max. – Gdybyś nie pomógł nam wczoraj wieczorem, szeryf odkryłby całą prawdę.
– Mogę spróbować – obiecał Ray. – Ale wy jesteście pierwszymi z nas, którzy wzrastali na
Ziemi. Nie wiem, czy to nie miało wpływu na waszą moc.
– Czy szeryf będzie pamiętał coś z tego, co zdarzyło się wczoraj wieczorem? – spytał Max.
To ja powinienem był zadać to pytanie, pomyślał Michael. Valenti na pewno widział w centrum
handlowym Liz. Mógł też zobaczyć mnie, Marię i Alexa.
– Co najmniej pięć minut musiało mu uciec z pamięci – powiedział Ray.
To była cienka granica, ale zupełnie wystarczająca. Valenti nie zapamiętał tego, co się
wydarzyło po tym, jak zastrzelił Nikolasa. Nie będzie pamiętał, jak gonił ich przez centrum aż na
parking.
– Muszę już was wyrzucić, chłopcy. – Ray nie mógł powstrzymać ziewania. – Zużyłem
ogromną ilość mocy na zatrzymanie Valentiego. Jeszcze teraz czuję się wyczerpany. Nie jestem już
taki młody – dodał z uśmiechem.
– Ile właściwie masz lat? – spytał Max, unosząc brwi. – Jak długo możemy żyć?
– Czasu na naszej planecie nie mierzy się w ten sam sposób jak tutaj. Ponieważ jesteśmy na
Ziemi, nasze ciała prawdopodobnie przystosowały się do ziemskiego upływu czasu.
Michael patrzył uważnie na gładką twarz rozmówcy. Wyglądał najwyżej na czterdzieści lat,
a przecież mieszkał na Ziemi od przeszło pięćdziesięciu.
Ray wstał ze swojego siedziska. Max, jak zwykle uprzejmy, też się natychmiast poderwał.
– Jeszcze chwila – powiedział Michael. – Chciałbym usłyszeć dalszy ciąg tej opowieści. Co się
stało z Clyde’em?
– Nie żyje – odrzekł Ray. – Widziałem jego ciało, kiedy szedłem po wasze inkubatory.
Słuchajcie, chłopcy, ja naprawdę muszę odpocząć.
Michael rzucił okiem na jego aurę. Chyba opowiadanie o katastrofie sprawiło mu zbyt wielki
ból. Niebiesko-zielone plamki pokryte były teraz siatką ciemnego fioletu. Takie aury chłopiec
widywał u ludzi, którzy stracili kogoś bliskiego.
– Dziękujemy – powiedział Max, ciągnąc przyjaciela za rękę, by zmusić go do wstania. –
Dziękujemy za wszystko.
– Tak. Pan uratował nam życie... dwa razy – dodał Michael, kierując się do drzwi.
– Jestem szczęśliwy, że mogłem to zrobić. Odwiedzajcie mnie, kiedy tylko zechcecie.
Michael, z ręką na klamce, jeszcze się zawahał. Obrócił się w stronę Raya, nie mógł się jednak
zmusić do tego, by popatrzeć mu w oczy.
– Nie wie pan, czy ja mam może braci albo siostry... tam, w domu? – wyszeptał.
– Na naszej planecie posiadanie rodzeństwa jest wyjątkowym przypadkiem – powiedział Ray. –
Każda para rodziców ma prawo odbyć tylko jeden cykl narodzin. Czasem w jednym inkubatorze
jest dwójka dzieci...
– Jak Isabel i ja – przerwał mu Max.
– Tak. Ale to bardzo rzadki przypadek.
– Byłem tylko ciekaw – powiedział Michael. Bracia i siostry pewnie też byliby tylko
utrapieniem, pomyślał. Wyszedł bez słowa.
Zeszli ze schodów i wsiedli do jeepa. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, patrząc tylko na
siebie.
– Teraz mamy jechać do Flying Pepperoni na pizzę, tak? – odezwał się wreszcie Michael.
Tak, to właśnie robisz, kiedy otrzymasz niepodważalny dowód, że w całym wszechświecie nie
masz żadnej rodziny – idziesz na pizzę.
– Tak. Musimy zdać dokładne sprawozdanie Liz, Marii i Alexowi – powiedział Max,
wyjeżdżając z parkingu muzeum UFO. – Mówiłem Liz, że wstąpię po nią po drodze.
– Isabel też powinna być teraz z nami – stwierdził Michael. – Na pewno będzie chciała usłyszeć
o katastrofie i o naszych... naszych rodzicach.
– Hmmm, ona nie jest w najlepszej formie. Kiedy wychodziłem z domu, siedziała skulona na
łóżku, przy zgaszonym świetle.
– Nie robiła porządków w szafie, nie układała skarpetek według kolorów, nic takiego?
Max potrząsnął głową. Widać było, że jest bardzo zmartwiony.
Jego przyjaciel zmarszczył czoło. Znał Isabel od dzieciństwa i wiedział, że kiedy dziewczyna
ma jakieś zmartwienie, to nie słucha smutnych piosenek, nie chodzi bez celu, nawet nie trzaska
drzwiami. Zajmowała się na przykład układaniem swoich swetrów według koloru, potem
segregowała je ponownie według rodzaju przędzy.
– Ona jest porządnie wytrącona z równowagi – odezwał się Max. – Ja nienawidziłem Nikolasa,
ale on był jej chłopakiem.
Trudno jest poradzić sobie z sytuacją, kiedy na twoich oczach zabijają kogoś, kto jest ci bliski.
– Nie powinna być sama – powiedział Michael.
Jeśli Izzy ma poważny kłopot, to powinna być z nim. Nie pozwoli, by siedziała sama
w ciemnościach.
– Nie chce wyjść ze swojego pokoju – poinformował go Max.
– Podwieź mnie pod swój dom. Zabierz Liz i wróć. Będę na ciebie czekał razem z Isabel.
2.
Chcę, żebyśmy byli tylko przyjaciółmi – szeptał Max, jadąc do domu Liz. – Kocham cię, ale
musimy pozostać tylko przyjaciółmi.
Bez względu na to, ile razy powtarzał to zdanie, zawsze okropnie brzmiało w jego uszach. Nie
chciał być przyjacielem Liz, pragnął o wiele więcej.
– Bliski kontakt ze mną jest niebezpieczny – powiedział głośno. – Pomyśl tylko, co spotkało
Nikolasa. Przecież Valenti mógłby tak samo postąpić z tobą.
To już brzmiało trochę lepiej. Max zrobiłby wszystko dla bezpieczeństwa Liz. Wszystko, aby
tylko uniknąć tego, co teraz przeżywa Isabel:
Skręcił w ulicę, na której mieszkała Liz. Mógł tylko mieć nadzieję, że Michaelowi uda się jakoś
dotrzeć do jego siostry. Maxowi to się nie udało. Nawet na niego nie spojrzała, kiedy usiłował z nią
rano porozmawiać. Jedynie Michael mógł mieć na nią jakiś wpływ. Nawet wtedy, kiedy byli
małymi dziećmi, tych dwoje rozumiało się bardzo dobrze. Maxa czasem nawet ogarniała zazdrość.
Teraz był zadowolony, że jest ktoś, z kim siostra może porozmawiać.
Nie potrafił, tak jak Ray, odczytywać myśli, ale umiał odbierać emocje siostry i Michaela.
W tej chwili cierpienie Isabel uderzało w niego niekończącą się falą. Michael też na pewno je
odczuwał.
Biedna dziewczyna. Maxa sytuacja z Nikolasem nie dotknęła tak bardzo jak siostry, ale i tak
był wstrząśnięty. Gdyby znalazł się na miejscu Isabel, gdyby szeryf Valenti zastrzelił kogoś, kogo
on kocha... gdyby zastrzelił Liz...
Nie mógł nawet o tym myśleć. Musisz dopilnować, aby to się nigdy nie stało, nakazał sobie.
– Musimy pozostać tylko przyjaciółmi – powtarzał, podjeżdżając pod jej dom.
Liz natychmiast wybiegła – musiała na niego czekać. Chłopiec patrzył na nią, pragnąc
zatrzymać tę chwilę i móc się nią cieszyć do końca życia. Zawsze mieć przed oczami jej długie
ciemne włosy, błyszczące w słońcu. Widzieć, jak pogłębia się dołek w jej lewym policzku, kiedy
dziewczyna się do niego uśmiechnęła. Jak jej sięgające bioder dżinsy podkreślają wycięcie talii.
Jak...
Liz wsiadła do jeepa i ta chwila minęła bezpowrotnie.
– Opowiesz mi wszystko teraz czy będę musiała zaczekać? – spytała.
– To było bardzo silne przeżycie – powiedział Max. – Wolałbym mówić o tym tylko raz, okay?
– Wszystko w porządku? – Liz wzięła go za rękę. Maxowi zabrakło tchu. Mógłby się założyć,
że pocałunki innej dziewczyny zrobiłyby na nim mniejsze wrażenie niż ten lekki dotyk Liz.
– Tak – powiedział. Nie mógł zdobyć się na nic więcej.
Jedyna rzecz, o jakiej był w stanie myśleć, to dłoń Liz na jego ręce i oblewająca go fala gorąca.
Musiał wyzwolić się od dotyku tej dłoni, aby móc normalnie funkcjonować, aby przestać sobie
wyobrażać, że bierze ją w ramiona...
Sięgnął do schowka i wyjął paczkę gumy do żucia. Wcale nie miał ochoty na gumę. Chciał
tylko znaleźć pretekst, aby usunąć rękę z zasięgu jej dłoni i nie robić tego ostentacyjnie.
– Hmm. Chciałem z tobą porozmawiać o tym, co się wydarzyło wczoraj wieczorem –
powiedział.
Liz zaczerwieniła się gwałtownie. Max dobrze wiedział o czym teraz myśli – o tym, jak
chowali się pod ladą w butiku Victoria Secret.
Było tam tak ciasno, że Liz musiała się na nim położyć. Max wiedział, że nie wolno mu jej
dotykać. Wiedział, że łamie regułę ich „tylko przyjacielskich” stosunków – nie mógł się jednak
powstrzymać, aby nie przesunąć palcami po jej twarzy, po pięknie zarysowanych brwiach,
wysokich kościach policzkowych, miękkich wargach.
Kiedy Liz również zaczęła go dotykać, nie miał wyboru. Zanurzył palce w jej włosach
i pocałował ją.
Max szybko wrócił myślami do rzeczywistości.
– Chciałem ci tylko powiedzieć... – Zawahał się. – Chciałem tylko powiedzieć, że nawet po
tym, co się tam wydarzyło, nadal nie chcę... uważam, że powinniśmy być przyjaciółmi, tylko
przyjaciółmi. Inna sytuacja stworzyłaby zbyt wielkie zagrożenie dla ciebie. Jeśli zbliżysz się do
mnie, to Valenti zbliży się do ciebie.
– Max... – Liz znowu wyciągnęła do niego rękę. Odsunął się szybko.
– Wczoraj wieczorem Valenti dowiódł, jak bardzo jest niebezpieczny – przerwał jej Max. –
Zastrzelił Nikolasa. Isabel powiedziała mi, że nawet nie zadał mu żadnego pytania. Po prostu
wyciągnął rewolwer i strzelił.
Max rzucił Liz ukradkowe spojrzenie. Jej ciemne oczy skrzyły się w blasku słońca. To przecież
łzy, uświadomił sobie nagle.
Miał ochotę wyciągnąć kluczyki ze stacyjki i błagać dziewczynę, by wbiła mu je w serce. To
byłoby o wiele mniej bolesne niż widzieć wyraz jej oczu, kiedy teraz na niego patrzyła. Wiedział,
że sprawił jej o wiele większy ból, niż mogła znieść.
– Nie chciałem wprowadzać zamętu w nasz układ – dodał szybko Max. – Ale sytuacja
wymknęła się spod kontroli. Obiecuję ci, że to się już nigdy nie powtórzy.
– Obiecujesz – powtórzyła tępo Liz. Max czekał, ale już się nie odezwała.
Łatwo mi będzie dotrzymać tej obietnicy, pomyślał. Tak ją zdruzgotałem, że już nigdy nie
pozwoli mi się dotknąć.
– Czy to przypadkiem nie jest mój napój pomarańczowy?! – krzyknął Alex.
– Co?
Maria popatrzyła na trzymaną w ręce szklankę. Dopiero teraz zorientowała się, że to napój
Alexa.
– Przepraszam – mruknęła, przesuwając szklankę przez blat stolika.
– Nie przejmuj się. Możesz wszystko wypić – powiedział Alex. – Flying Pepperoni ma
najlepszy napój pomarańczowy w mieście. Nie przypuszczałem nawet, że taka fanka zdrowej
żywności jak ty może docenić tę doskonałą mieszankę wody, cukru, sztucznych barwników
i syntetycznych smaków.
– Wydawało mi się, że piję swoją miętową herbatę – przyznała Maria. Jej myśli były oddalone
o tysiące kilometrów... Ale to określenie nie było jednak precyzyjne. Jej myśli były tu, w Roswell –
u Raya Iburga.
– Jak myślisz, czy w Roswell może być jakaś większa grupa kosmitów? – spytała Alexa.
– Teraz wydaje się, że wyskakują niespodzianie ze wszystkich stron.
Dziewczyna przesuwała palcem po brzegu filiżanki, zbierając mozolnie krople wilgoci.
– Wszystko się nagle zmieni – szepnęła.
– Dlaczego? – spytał zaniepokojony Alex.
– Jeśli znajdzie się tu cała grupa kosmitów, to Michael, Max i Isabel przyłączą się do niej –
powiedziała Maria. – A my nie będziemy mogli do nich należeć.
– Przecież... przecież Isabel nas potrzebuje – powiedział niespokojnie Alex. – Nie odsuną się od
nas, kiedy spotkają innych kosmitów. Nie zrobią tego.
– Mimo to już nigdy nie będzie tak samo. – Maria wzruszyła ramionami. Wpatrywała się
w swoją filiżankę. Co ona zrobi, kiedy zabraknie Maxa i jego żartów, kto będzie nazywał ją
strączkiem grochu? Albo prześmiesznych wywodów Isabel, krytykującej ubranie każdego, kto
pokazał się tylko na szkolnym dziedzińcu? Albo Michaela, wchodzącego do niej przez okno
późnym wieczorem, aby trochę u niej pobyć?
Tak, tego by jej najbardziej brakowało. Ale jeśli Michael miałby duży wybór dziewczyn
kosmitek, to pewnie nie przychodziłby do Marii co drugi wieczór. Ona należała do podstawowego
asortymentu istot ziemskich płci żeńskiej. Po prostu była zwyczajna. Jak mogłaby
współzawodniczyć z dziewczynami, które miały mu tyle rzeczy do zaoferowania, które mogłyby
z nim dzielić wspomnienia z jego rodzinnej planety, mając tę samą co on pamięć zbiorową?
Z dziewczynami, które na pewno są piękne i potrafią wabić jakimś egzotycznym czarem, zupełnie
inaczej niż ta miła dziewczyna z sąsiedztwa.
– Dlaczego ich jeszcze nie ma? – marudził Alex.
– Pewnie Ray miał im dużo do powiedzenia – uspokajała go Maria.
– A ty, jakie masz wytłumaczenie? – spytał. – Też się spóźniłaś.
Maria była ciekawa, czy Alexa dręczą podobne myśli jak ją – dotyczące, oczywiście, Isabel, nie
Michaela. To by tłumaczyło jego zły humor.
– Alex, człowiek spóźnia się dopiero wtedy, jak przychodzi co najmniej piętnaście minut po
czasie – zaczęła wyjaśniać Maria. – Poza tym mam wspaniałą wymówkę. Mój zegar oszalał. Kiedy
się ubierałam, zaczął skakać do przodu. Po pięć minut za każdym razem.
– Już są. Nareszcie.
Dziewczyna obejrzała się. Najpierw zobaczyła Michaela. Z jego twarzy trudno było wyczytać,
jak przebiegła wizyta u Raya. Jeśli wywołała jakieś emocje, to potrafił je ukryć.
Michael usiadł obok Marii, pociągnął za sobą Isabel i otoczył ją ramieniem. Maria nie
wiedziała, co o tym myśleć. Usiadł obok niej – to był dobry znak. Jednak przyciągnął Isabel tak
blisko siebie, co było...
Uspokój się, pomyślała. Ta dziewczyna przeżyła niedawno koszmar. Tym powinnaś się
interesować, a nie tym, czy on siedzi bliżej niej, czy ciebie. Zaczęła grzebać w torebce i wyjęła
z niej fiolkę olejku mandarynkowego. Wyciągnęła rękę, by podać fiolkę Isabel.
– Lubię go wąchać, kiedy jestem... kiedy nie czuję się zbyt dobrze – powiedziała. – Chcę, żebyś
też spróbowała, okay?
Isabel nie odezwała się. Jej niebieskie oczy utkwione były w stojącym na stole dozowniku do
cukru. Ona powstrzymuje się od płaczu, uświadomiła sobie Maria. Nigdy nie myślała o Isabel jak
o kimś, kto potrafi płakać. Ta dziewczyna była zawsze silna. Była osobą, która nikomu nie pozwoli
się skrzywdzić. Teraz Marii wydawało się, że gdzieś zniknął jej charakter ze stali i został
zastąpiony przez kruche szkło, które może się rozprysnąć przy najlżejszym dotknięciu. Włożyła do
ręki Isabel fiolkę z olejkiem.
– Zabierz ją do domu. Spróbujesz później – powiedziała. – Jeśli będziesz chciała, dam ci
więcej.
– Dziękuję – powiedział Max.
Maria uśmiechnęła się do niego i udało jej się utrzymać ten uśmiech nawet wtedy, kiedy
przyjrzała się chłopcu uważniej. Jego twarz nosiła ślady... spustoszenia. Tylko to określenie wydało
jej się właściwe. To nie tylko wydarzenia ostatniego wieczoru, uświadomiła sobie. To coś nowego.
Coś okropnego.
Rzuciła okiem na Liz, która siedziała skulona, z rękami skrzyżowanymi na piersi, jakby chciała
zajmować jak najmniej miejsca. Albo jakby nie chciała, nawet przypadkowo, dotknąć Maxa.
Co się dzieje? Czy on już jej powiedział, czego dowiedział się od Raya – czy dlatego Liz
wyglądała tak, jakby było jej niedobrze?
– Może wreszcie ktoś się odezwie – powiedział Alex. Max odetchnął głęboko.
– Chcesz to zrobić, czy wolisz, żebym ja zaczął? – spytał Michaela.
– Ty jesteś nieustraszonym przywódcą. Ty to zrób – mruknął Michael.
Dźwięk jego głosu nie podobał się Marii. Był zbyt głuchy, bez życia.
– Okay, więc tak. Poszliśmy do Raya – zaczął Max.
– Czy ktoś z was zabrał się już do pisania referatu z historii? – przerwał mu nagle Alex. – Nie
mówcie, że tak, bo ja nawet jeszcze nie wybrałem sobie tematu.
O czym on mówi? Żadne z nich nie chodziło z Alexem na zajęcia z historii. Maria już otwierała
usta, żeby go spytać, czy przypadkiem nie zwariował, ale usłyszała zbliżające się kroki i poczuła
zapach wody toaletowej. Znała ten zapach. Nawet nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, że ma
za plecami szeryfa Valentiego.
Co on tu robi? Czy poznał prawdę o Michaelu i innych? Maria zadrżała. Miała nadzieję, że
Valenti tego nie zauważył. To tylko wzbudziłoby w nim podejrzenie.
– Ja już napisałam pół swojego referatu – zwróciła się do Alexa. – Jeśli nawet nie zacząłeś, to
nie powinieneś tu siedzieć. Powinieneś być teraz w bibliotece.
Valenti podszedł do stolika.
– Szukam Nikolasa Bransona – oznajmił. – Dziś rano zadzwonili do mnie jego rodzice
i powiedzieli, że nie wrócił do domu na noc.
Czy równie spokojnym tonem rozmawiał z rodzicami Nikolasa? – zastanawiała się Maria. Czy
zadawał im te wszystkie szablonowe pytania i mówił, że zrobi wszystko, co będzie mógł, by go
odnaleźć – wiedząc doskonale, że Nikolas nie żyje? Ponieważ sam go zabił!
– Nikolas nie robił na mnie wrażenia chłopaka, który o północy leżałby już grzecznie w łóżku –
powiedziała Liz, patrząc Valentiemu prosto w oczy. – Pewnie zanadto zaszalał ostatniej nocy.
– Tak, założę się, że po południu już będzie w domu – poparł ją Alex.
– Czy pani też tak myśli? – Valenti zwrócił się teraz do Isabel.
– To całkiem w stylu Nikolasa – przyznała.
Kiedy wymawiała imię swojego byłego chłopaka, głos jej leciutko zadrżał, ale odpowiedziała
szeryfowi bez najmniejszego wahania. Jednak nie utraciła całkowicie swojego charakteru ze stali,
stwierdziła Maria.
– Czy to wszystko, co pani ma do powiedzenia? Wczorajszy wieczór spędziliście razem,
prawda? – spytał Valenti. – Mój syn, Kyle, mówił, że była pani umówiona z Nikolasem.
Dziękuję ci, Kyle, pomyślała Maria. Ten mały cwaniaczek musiał opowiadać ojcu wszystko
i o wszystkich w szkole.
– Byliśmy razem przez jakiś czas, ale... pokłóciliśmy się. Ja... – Isabel nie dokończyła zdania.
Z trudem oddychała.
Maria spojrzała na Alexa z przerażeniem w oczach. Isabel zaraz się rozsypie – na oczach
szeryfa! Co robić? – myślała gorączkowo.
Michael chwycił serwetkę i podał ją Isabel.
– Dzięki – rzucił. – Przez pana znowu wpadła w ten okropny nastrój.
– Staraliśmy się ją rozweselić – włączyła się Maria. – Wczoraj wieczorem Nikolas okropnie się
wobec niej zachował.
Isabel ukryła twarz w dłoniach. Michael przyciągnął ją do siebie, patrząc wściekłym wzrokiem
na Valentiego.
– Jeśli będziecie mieli od niego jakąś wiadomość, ktokolwiek z was, spodziewam się, że
natychmiast mnie zawiadomicie – rzekł Valenti, po czym obrócił się i odszedł od stolika.
Zapanowała cisza. Maria nie słyszała nawet niczyjego oddechu. Sama bała się odetchnąć.
– Okay, już go nie ma – odezwał się wreszcie Max. Maria z ulgą wypuściła powietrze z płuc.
Isabel zerwała się od stolika.
– Daj mi kluczyki, Max. Jadę do domu.
– Daj spokój, Izzy. Zostań z nami – powiedział jej brat.
– Nie! Nie mogę tu zostać. – W głosie dziewczyny zabrzmiały histeryczne tony.
Maria zauważyła, że ludzie przy sąsiednim stoliku zaczynają się na nich gapić.
– Ktoś z nas może z tobą pojechać – zaproponowała Liz.
– Wszyscy możemy – dodała Maria.
– Chcę być sama – ucięła Isabel. – A wy wszyscy trzymajcie się ode mnie z daleka.
Maria patrzyła za biegnącą do wyjścia dziewczyną. Czy ona nie zdaje sobie sprawy, że właśnie
teraz potrzebuje nas najbardziej? – pomyślała.
Isabel zeskrobała jeszcze jeden kawałek wiśniowego lakieru z dużego palca u nogi. Na jej
łóżku piętrzył się już mały wzgórek czerwonych płatków. Dołożyła tam następne. Nie powinna była
dać się namówić Michaelowi na pójście do Flying Pepperoni. Trzeba było zostać w pokoju, gdzie
mogła układać kopczyki lakieru do paznokci. Tylko wtedy, kiedy była zajęta zeskrobywaniem
lakieru i formowaniem z niego górek, potrafiła wyciszyć się do tego stopnia, że jej umysł był tylko
szarym pulsującym ekranem.
Kiedy tego nie robiła, ekran rozjaśniał się i rozpoczynał się krótki film. O szeryfie Valentim,
który oddawał śmiertelny strzał do Nikolasa. I znowu. I znowu. I znowu.
Film wyświetlany w głowie Isabel był ultra-high tech. Nawet z odoramą. Za każdym razem,
kiedy słyszała strzał, czuła zapach prochu – jakby jednocześnie wybuchła cała bateria petard.
Nawet ostry zapach lakieru nie potrafił go wyeliminować.
Nikolas uważał, że istoty ludzkie to insekty. Mówił, że jeśli Valenti podejdzie za blisko, to on
go zmiażdży. A Isabel mu wierzyła. Sama zaczęła myśleć, że nie ma powodu, by bać się szeryfa. Że
zmarnowała całe lata, żyjąc w strachu przed człowiekiem, którego siła nie mogła równać się z mocą
Nikolasa, a nawet z jej mocą.
Ale to właśnie Nikolas został zmiażdżony poprzedniego wieczoru. Został po nim tylko ślad na
wykładzinie, jak po rozgniecionym robaku. Teraz Isabel znowu rozumiała, dlaczego Valenti
pojawiał się w jej sennych koszmarach od czasu, kiedy była małą dziewczynką. Rozumiała, że
zawsze będzie ścigana i nigdy nie będzie mogła czuć się bezpiecznie.
Oderwała kolejny kawałek lakieru z paznokcia i położyła go na wierzchu kopczyka.
Spojrzała na zegar. Max wróci z Flying Pepperoni najwcześniej za godzinę. Ale jak tylko
wejdzie do domu, zaraz będzie chciał z nią rozmawiać, opowiedzieć jej, czego dowiedzieli się od
Raya. Jakby ją to mogło cokolwiek obchodzić. Jakby była ciekawa dalszych szczegółów swojej
historii. Jakby chciała się dowiedzieć czegoś więcej o tej idiotycznej mocy kosmitów. Gdyby była
zwyczajną dziewczyną, nigdy by nie doszło do tych wszystkich wydarzeń.
Zeskrobała ostatnią plamkę lakieru z paznokcia dużego palca. Uważnie położyła czerwony
płatek na szczycie górki i popatrzyła na swoje stopy. Ani śladu lakieru. Chwyciła buteleczkę
i zaczęła z powrotem malować paznokcie. Robiła to szybko i niestarannie. Chodziło jej tylko o to,
żeby lakier jak najszybciej wysechł. Wtedy będzie go mogła zeskrobywać i układać wzgórki.
Usłyszała jakieś kroki na schodach. Na pewno Max wyszedł za nią z Flying Pepperoni,
martwiąc się o młodszą siostrzyczkę. Wolałaby, żeby zostawił ją w spokoju. On, Michael i cała
reszta.
Ktoś zastukał do drzwi sypialni.
– Odejdź, Max – powiedziała.
– To nie Max, to Alex. Mogę wejść?
Dziewczyna westchnęła. Nie miała teraz czasu na Alexa. Jeśli nie skupi całej uwagi na tym, co
robi, film w jej głowie znowu zacznie się kręcić. Wiedziała o tym. I nie będzie mogła tego znieść.
Nie będzie w stanie patrzeć, jak Nikolas znowu umiera.
– Twoja mama dała mi napój imbirowy i chrupki i prosiła, żebym ci zaniósł! – zawołał Alex
przez drzwi. – Powiedziała, że masz kłopoty z żołądkiem.
Isabel naprawdę nie chciała z nim rozmawiać. Jeśli nie będzie się odzywać, to może Alex
odejdzie od drzwi. Pomalowała ostatni paznokieć, wzięła pismo ze stolika i zaczęła wachlować
stopy. Chciała, żeby lakier nadawał się do zeskrobywania – natychmiast. Wtedy wyłączy się film.
– Już nie możesz udawać, że cię tam nie ma! Odezwałaś się przed chwilą.
– Czy ktoś cię tu zapraszał? – warknęła Isabel.
Alex patrzy pewnie teraz na drzwi smutnymi oczami szczeniaka. Trudno. Ona go nie
zapraszała.
– Nie. Ale wiem, że zawsze jestem mile widziany. Isabel dotknęła lakieru na paznokciu. Był
jeszcze mokry.
– Po co przyszedłeś? Chcesz, żebym ci powiedziała, że miałeś rację w sprawie Nikolasa? Okay,
miałeś rację. On był niebezpieczny. Niewiele brakowało, a byśmy przez niego zginęli. Wiesz już
wszystko. Okay? Więc już sobie idź.
Usłyszała, jak chłopak naciska klamkę i cicho klnie. Drzwi były zamknięte na klucz.
– Tak myślisz? – wybuchnął. – Myślisz, że przyszedłem, żebyś mi powiedziała, że miałem
rację?
Dobrze, pomyślała Isabel. Wściekaj się i uciekaj. Pomachała ręką nad paznokciami. Prawie
suche. Alex westchnął.
– Dlaczego zawsze tak wszystko utrudniasz? – spytał. – Pozwól mi powiedzieć. Przyszedłem,
bo chciałem zobaczyć, jak się trzymasz. Miałaś traumatyczne doświadczenie. Pomyślałem, że
możesz potrzebować przyjaciela.
No to super. Teraz on będzie dla niej miły. A ona nie będzie mogła tego znieść. Ona i Alex...
coś się między nimi nawiązywało, coś całkiem fajnego, zanim... zanim Nikolas przyjechał do
miasta. Nikolas tak nią zawładnął, że nie widziała nikogo poza nim.
Łzy nabiegły jej do oczu. Jak będzie mogła bez niego żyć? Nie miała nawet czegoś, co by jej
mogło go przypominać. Żadnej fotografii. Niczego. Tak bardzo by chciała mieć ten pierścień, który
zawsze nosił na palcu, pierścień z takim dziwnym kamieniem. Mogłaby trzymać go w ręku
i wiedziałaby, że to jest przedmiot, którego dotykał Nikolas. Coś, co miał...
Czuła, że łza spływa jej po policzku. Nikolas... och Boże, Nikolas...
Poczuła zapach prochu. Zaczęła zdrapywać lakier z paznokcia, aby odsunąć od siebie obraz
umierającego chłopca. Ale lakier jeszcze nie wysechł. Nie mogła go zdrapywać. Rozmazywał się
po palcach, czerwony i mokry.
Isabel stłumiła łkanie. Co ma zrobić? Zwariuje, jeśli nie potrafi wyłączyć tego filmu.
– Nie odejdę – usłyszała spokojny głos Alexa. – Wrzeszcz na mnie. Traktuj mnie z lodowatą
niechęcią. Nieważne. Nie odejdę. Jeśli nie chcesz rozmawiać, w porządku. Ja będę mówić. Na
początku opowiem ci o moim sezonie piłkarskim w Młodzieżowej Lidze Mistrzów. To był
najwspanialszy okres w moim życiu. Czuję jeszcze zapach trawy na obrzeżach boiska. I smak
cukierków sprzedawanych w namiocie...
Nie przestawał mówić. A jego głos... jego głos spowodował, że ekran był znowu szary.
Isabel wstała z łóżka i cichutko podeszła do drzwi. Usiadła i przytuliła policzek do framugi.
Słuchała opowieści Alexa o jego pierwszej grze w sezonie.
Był taki zwyczajny. Miły, normalny chłopak.
Chciałaby być taka jak on. Być miłą, normalną dziewczyną, która nie potrafi zobaczyć niczyjej
aury, przenikać do cudzych snów ani uzdrawiać. Dziewczyną, która nigdy nie budzi się z krzykiem
przerażenia po tym, jak śni się jej szeryf Valenti z oczami i zębami wilka, idącego jej śladem.
Mogę być normalna. Będę taka jak Alex. Już nigdy nie użyję mocy, postanowiła Isabel. Nigdy.
3.
Michael rzucił okiem na budzik. Trzynaście minut po dziesiątej. To znaczy, że leżał w łóżku
dopiero trzynaście minut, a wydawało mu się, że upłynęło trzynaście dni. Nie był zmęczony, nic
a nic. Potrzebował tylko dwóch godzin snu na dobę – to była jedna z tych fajnych cech, której
brakowało ziemskim istotom. A czas, kiedy Michael będzie potrzebował swoich dwóch godzin snu,
nadejdzie jeszcze nieprędko.
Tyle że dziesiąta to była jego pora spania, jego pora spania! Nie mógł ciągle uwierzyć, że ma
swoją porę spania. Państwo Pascal uważali, że dzięki precyzyjnemu rozkładowi dnia dzieci mają
poczucie bezpieczeństwa i czują się szczęśliwe, takie tam psychobzdury.
Jego nowi rodzice zastępczy na wszystko mieli jakąś formułkę. Dali mu całą, napisaną na
maszynie, listę z idiotycznym rysunkiem, na którym szop pracz miał przy mordce dymek, jak
w komiksach. „Zasady dla Pascali Zębali”, mówił szop.
Były spisane wierszem. „Przed jedzeniem myj ręce. Nie nabrudź w łazience”. Alex prawie
posiusiał się ze śmiechu, kiedy Michael pokazał mu tę kartkę.
Zasady jednak przestawały być śmieszne, kiedy trzeba się było do nich stosować, a Michael to
robił. Przynajmniej na początku. Jego opiekun społeczny, pan Cuddihy, dostałby ataku nerwowego,
gdyby już podczas pierwszego tygodnia pobytu chłopaka w nowym miejscu pojawiły się skargi
rodziny zastępczej. Więc przez kilka najbliższych tygodni Michael nie będzie wymykał się z domu
wieczorami.
Nie będzie mógł składać nocnych wizyt u Evansów. A przecież powinien zobaczyć, jak się
czuje Isabel. Z jednej strony chciałby nią mocno potrząsnąć, żeby nie traciła łez na Nikolasa,
a z drugiej strony miałby ochotę przytulić ją i pozwolić się wypłakać. Zrobi wszystko, żeby wróciła
dawna Isabel – Izzy o ciętym języku, flirtująca, pewna siebie. Żeby zniknęła ta blada smutna
dziewczyna, która siedziała obok niego we Flying Pepperoni.
Zrobię to jutro, pomyślał, z samego rana. Pójdę tam zaraz po śniadaniu i sprawdzę czy ona
mnie nie potrzebuje.
Przewrócił się na bok. Łóżko było zbyt sztywno zasłane, nakrycie wciśnięte pod materac tak
głęboko, że chłopiec czuł się jak mumia. Nie potrafił go poluzować. Dzieciak, który spał
w sąsiednim łóżku – Dylan – zaczął nagle chrapać. Michael przykrył głowę poduszką. Na dole
zapłakało niemowlę. Po chwili usłyszał szuranie kapci pani Pascal.
Potrafiłbym zabić, a przynajmniej okaleczyć kogoś, żeby tylko wydostać się z tego domu,
pomyślał Michael. Mógłbym wyjść przez okno i sobie pójść. Nie muszę iść do Isabel. Mógłbym
pójść gdzie indziej... do Marii!
Tak, to doskonały pomysł. Teraz musiał to wszystko odreagować, a dziewczyński pokój Marii
idealnie się do tego nadawał. Podobał mu się bałagan, jaki u siebie miała – porozrzucane ubrania,
buteleczki z lakierem do paznokci i fiolki z aromatycznymi olejkami. Podobał mu się nawet dziwny
zapach jej pokoju – róż i kropli na kaszel.
Lubił tam przesiadywać nawet wtedy, gdy Marii nie było w domu, wolał jednak, gdy tam była.
Zawsze potrafiła go rozśmieszyć. Często nie miała wcale takiego zamiaru, na przykład, kiedy robiła
mu poważny wykład o tej swojej aromaterapii.
Pani Pascal zaczęła śpiewać niemowlęciu, a ono rozpłakało się jeszcze głośniej. Michael wcale
mu się nie dziwił. Głos zastępczej matki Michaela był taki, że... No cóż, śpiewać w każdym razie
nie powinna.
– Śpij, nie pij, nie myj, nie wyj, nie ryj! – darła się pani Pascal.
Nie ryj? – zdziwił się chłopiec.
– Tylko śnij, śnij, śnij, śnij, śnij, śnij, śnij. Przenikanie do snów, pomyślał nagle. To właśnie
powinien teraz robić. Wprawdzie sam nie mógł zasnąć, ale cudze sny stały dla niego otworem.
Zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać. Śpiew pani Pascal dochodził teraz z oddali, tak jak
chrapanie Dylana. Michael nabrał głęboko powietrza i pojawiły się orbity snów. Świetliste kule
krążyły wokół niego, a każda wydawała jeden czysty dźwięk. Dobrze mu szło.
Nie przenikał do snów tak często, jak to robiła Isabel, spędził jednak wiele nocy, serfując po
orbitach snów, wiedział więc, które są czyje. Właśnie przebiegła mu przed oczami orbita Douga
Highsingera. On przeważnie śnił o seksie. Michael nie sądził, by obserwowanie wyczynów
seksualnych szkolnej gwiazdy futbolu mogło być zabawne.
Nie miał też najmniejszej ochoty interesować się sferą snu Arleny Bluth. Ta śniła wyłącznie
o szkole. Teraz też prawdopodobnie przeżywa jakieś senne koszmary na temat testu, który musiała
pisać zbyt twardym ołówkiem.
Przy orbicie Tima Watanabe’a należało jak najszybciej przejść dalej. Z jakiegoś powodu śnił on
o wielkim klaunie z zielonym językiem, który nazywał się Bobo. Michael nie chciał się w to
wtrącać, uznał jednak, że temu chłopakowi przydałoby się kilka wizyt u psychoterapeuty.
Uśmiechnął się – usłyszawszy wysoki czarujący ton. Orbita Marii. Nie mógł być teraz w jej
pokoju, ale mógł wejść do snu dziewczyny.
Tyle że wchodzenie do snu zaprzyjaźnionej osoby nie było całkiem w porządku; to tak, jakby
zaskoczył ją nagle w łazience. Nigdy dotąd nie przenikał do jej snów. Ale kiedyś nie znał jej tak
dobrze; teraz sytuacja była zupełnie inna.
Powiem jej tylko, że tam jestem, zadecydował. To nie będzie żadne szpiegowanie.
Zaczął cicho gwizdać, przyciągając jej orbitę do siebie. Wpadła mu w ręce, miękka i chłodna
w dotyku. Rozchylił dłonie, a sfera snu Marii powiększyła się. Kiedy była wystarczająco duża,
wszedł do środka.
Dziewczyna leżała na łące pełnej kwiatów i migdaliła się z jakimś ciemnowłosym chłopakiem.
No nie! Tego się nie spodziewał. Natychmiast wycofał się z tego snu. Myślał, że Maria może
śnić o tym, że jest ptakiem albo syreną, albo czymś w tym rodzaju. Pamiętał, że dawniej miewała
takie sny. Sny, które powinna mieć. Maria śniąca, że jakiś facet wprowadza ją w sztukę kochania –
to nie było w porządku. A w ogóle co to za jeden? Michael raz tylko rzucił na niego okiem, ale
nikogo znajomego mu nie przypominał. Czy to ktoś ze szkoły? Czy to z jej strony coś poważnego?
Usiadł na łóżku, przygryzając wargę. Może powinien zainteresować się tą sprawą. Maria nie
miała pojęcia, jacy potrafią być faceci. Nie wiedziała, że oni – a przynajmniej niektórzy z nich –
tylko czyhają na takie dziewczyny jak ona, miłe i niewinne. Tak, musi sprawdzić, czy nie straciła
głowy dla jakiegoś łajdaka.
Zamknął oczy i zaczął przywoływać z powrotem orbitę snu Marii. Kiedy się wystarczająco
powiększyła, wszedł do środka. Dziewczyna i ten facet jeszcze nie mieli dosyć. Michael nie mógł
zobaczyć twarzy chłopaka, ponieważ trzymał ją przy szyi Marii.
To mu się nie podobało, zupełnie mu się nie podobało. Zbliżył się i zaczął zakreślać kółka
wokół Marii i tego seksualnego maniaka. Nie zauważyli go; nie zwróciliby teraz uwagi nawet na
wybuch atomowy.
Żaden facet nie powinien tego robić z Marią. Była dziewczyną, z którą Michael oglądał
idiotyczne horrory, która chciała go koniecznie nauczyć, jak się piecze tort, która zmusiła go, by
włożył fartuch. Była jego kumpelką. Nie powinna się całować z jakimś facetem. To nie
w porządku. Nawet bardzo nie w porządku.
To tylko sen, tłumaczył sobie Michael. Sny są dziwne; nie zawsze pojawia się w nich to, czego
pragniesz. Maria prawdopodobnie wcale nie interesuje się tym facetem. Ani żadnym innym.
Przecież Arlene Bluth nie miała ochoty pisać testu zbyt twardym ołówkiem. Tim Watanabe nie
marzył chyba o mieszkaniu w psiej budzie, razem z Bobo, klaunem o zielonym języku. Dough
Highsinger nie chciał iść do łóżka z połową dziewczyn z...
Niedobry przykład.
– Czy nie uważasz, że faceci mają jakiś specjalny wyłącznik z tyłu głowy? – spytała Liz. – Nie
widziałam tego na żadnej ilustracji w książkach biologicznych, ale myślę, że on jednak istnieje.
Starała się mówić żartobliwym tonem. Fakt, że Maria była jej najlepszą przyjaciółką, nie musiał
oznaczać, że miała stale wysłuchiwać rozpaczliwych skarg Liz w związku z Maxem.
Maria nie odezwała się. Siedziała na drewnianej ławce przed swoją szafką w szatni, wpatrując
się w tenisówkę, którą trzymała w ręce.
Liz wyjęła jej but z ręki i włożyła do szafki.
– Zdejmujemy stroje gimnastyczne, potem wkładamy normalne ubrania, potem wychodzimy ze
szkoły i idziemy do domu – wyrecytowała tonem przedszkolanki. – Przy twoim tempie pewnie
będziemy musiały zostać tu na noc. Wszyscy już dawno wyszli.
– Przepraszam – wymamrotała Maria. – Zupełnie się wyłączyłam. O co mnie pytałaś?
To było zupełnie do niej niepodobne. Niektórzy czasem się wyłączają podczas rozmów
z przyjaciółmi, nawet z najlepszymi przyjaciółmi, ale nie ona. Maria miała dar słuchania
z niezwykłą, prawie maniakalną uwagą.
– Chciałam wiedzieć, czy faceci są wyposażeni w jakiś ukryty wyłącznik – powiedziała Liz. –
Coś, co im pozwala całować cię płomiennie jednego dnia, a następnego traktować jak dziewczynę
stojącą za ladą sklepu całodobowego. Taką, której mówią cześć, kupując chipsy z bekonem, i nawet
nie są ciekawi jej imienia. Jak dziewczynę, którą znają tylko z widzenia, którą...
– Dość! – zawołała Maria. – Mam już nie tylko jeden obraz, ale całą fotodokumentację. Ty.
Max. Raz cię kocha. Raz cię nie kocha. Chcesz poznać moją teorię?
– Tak – przyznała Liz. Wyjęła szczotkę z szafki i zaczęła czesać długie ciemne włosy.
Wierzyła, że przyjaciółka pomoże jej rozwiązać ten problem. Stale myślała o tamtym
pocałunku. Tym niesamowitym pocałunku. Ile razy go sobie przypomniała, wydawało jej się, że
żołądek opada jej do samych stóp, a potem znów podskakuje w górę. Z naukowego punktu
widzenia to nie jest możliwe, ale właśnie w ten sposób to odczuwała.
– Nie rozumiem, jak mógł mnie tak całować, a potem odtrącić – szepnęła. – Chyba że... chyba
że nie czuje tego samego co ja. Ale z drugiej strony drżał cały, kiedy go dotknęłam.
– Miałam ci wygłosić swoją teorię – przypomniała jej Maria.
– Przepraszam. Strzelaj.
– Okay. Po pierwsze uważam, że Max jest w tobie nieprzytomnie zakochany.
– Więc dlaczego... – zaprotestowała Liz.
– Zaczekaj. Jeszcze nie skończyłam. – Maria zdjęła drugą tenisówkę i włożyła ją do szafki. –
Po drugie, on sądzi, że im bliżej z nim będziesz, tym większe grozi ci niebezpieczeństwo. Więc
odtrąca cię i traktuje jak dziewczynę, u której kupuje chipsy z bekonem. To jest nawet urocze.
– Ale mnie nie zależy na tym, by czuć się bezpiecznie. – Liz zaczęła szczotkować włosy tak
mocno, że mało ich sobie nie powyrywała. – Mnie tylko zależy na...
– Jeszcze nie skończyłam – przerwała jej przyjaciółka, zdejmując szorty i wkładając długą
pomarańczową spódnicę. – Po trzecie, ten pocałunek. Przy pocałunkach najważniejsze jest to, kiedy
i gdzie mają miejsce. Szeryf Valenti był bardzo blisko was. Czuliście się tak, jak ludzie na wojnie,
którzy wiedzą, że za chwilę mogą zginąć. A kiedy człowiek myśli, że zaraz umrze, robi rzeczy,
których w innych okolicznościach nigdy by nie zrobił.
Liz wrzuciła szczotkę do schowka i zatrzasnęła drzwiczki.
– Więc żeby Max znowu mnie pocałował, powinnam być o krok od utraty życia?
– Tak – przyznała Maria, zdejmując podkoszulek. – Następnym razem postaraj się narazić na to
ryzyko w jakimś romantycznym miejscu. Ze świecami i muzyką.
Liz usiłowała się uśmiechnąć. Jeśli teoria przyjaciółki była prawdziwa, a uznała ją za
całkowicie racjonalną, to wyłącznik Maxa był ustawiony w pozycji „koniec kropka”.
Gdy Maria sięgnęła po bluzkę, Liz zauważyła, że z łańcuszka na jej szyi zwisa pierścień.
– Ładny – powiedziała, delikatnie go dotykając. – Jaki to kamień?
Przy każdym ruchu Marii kamień zmieniał barwę – z fioletowej na zieloną i odwrotnie.
– Nie wiem. Jeszcze nigdy takiego nie widziałam. – Włożyła bluzkę, wsunęła stopy w sandały
i wzięła torebkę. – Wyjdźmy już stąd – rzuciła i pierwsza ruszyła do drzwi.
– Uważasz, że powinnam wysłać Valentiemu anonimowy liścik? – zażartowała Liz. – Napisać,
że znajdzie Maxa przy stoliku w ciemnym rogu restauracji Pierścienie Saturna? A ja przypadkiem
też tam będę, odgrywając rolę tylko przyjaciółki.
– To jest jedna możliwość – rzekła Maria, kiedy przechodziły przez halę sportową. – Albo...
jestem jednak pewna, że to ci się nie spodoba...
Czasem Liz dokładnie wiedziała, co powie przyjaciółka, zanim ta zdążyła skończyć zdanie.
Teraz też tak było.
– Myślisz, że mogłabym zacząć chodzić z innymi facetami – dokończyła za nią Liz, chociaż te
słowa ją zabolały.
– Trafiłaś. Życie nie polega tylko na dostawaniu najlepszych stopni i naciąganiu gości na
napiwki w restauracji twojego taty. Powinnaś się trochę zabawić.
– Mówisz tak, jakbyś sama wychodziła codziennie wieczorem z innym chłopakiem – droczyła
się z nią Liz.
Maria też ostatnio stroniła od rozrywek. Jej przyjaciółka, która znała ją od drugiej klasy
podstawówki, wiedziała dlaczego. Widywała ją już w stanie poważnego zadurzenia. Ale Maria
nigdy nie patrzyła na żadnego faceta takim wzrokiem jak na Michaela.
W rozmowach z Liz nie wspomniała o nim ani słowem, a to oznaczało, że sprawy wyglądają
bardzo poważnie. Liz zastanawiała się, czy przyjaciółka sama zdaje sobie z tego sprawę.
– Wiesz, że mam rację – upierała się Maria. – Jak tak dalej pójdzie, to na balu na zakończenie
szkoły zostaniesz na lodzie.
To była przygnębiająca myśl. Liz pamiętała jeszcze, kiedy ona i Maria miały po osiem lat. Po
każdym przyjęciu dla dzieci, takim, gdzie zostawało się potem na noc, wyciągały Barbie i Kena,
ubierały ich w wizytowe stroje i wysyłały na bal. Raz Liz nawet zatelefonowała do ojca i spytała
go, czy będzie mogła zostać do północy na balu na zakończenie szkoły. Pytanie o zgodę
z dziesięcioletnim wyprzedzeniem nie wydawało jej się niczym niezwykłym. Pan Ortecho udawał,
że ta sprawa wymaga przemyślenia, zanim powiedział tak.
– A co będzie po ukończeniu szkoły? – nie rezygnowała Maria. – W college’u? Przez wszystkie
te długie lata twojego życia? Spędzisz je, rozmyślając o Maxie?
Liz poczuła się tak, jakby otrzymała cios w żołądek. Jej przyjaciółka miała rację. Liz zaczynała
już sądzić, że cierpi na obsesję, która powoduje, że musi myśleć o Maxie sześćdziesiąt razy na
minutę.
– Chcesz zrobić dobry początek? – szepnęła Maria, łapiąc ją za łokieć. – Tam jest chłopak, na
którym możesz potrenować. – Wskazała ruchem głowy otwarte drzwi.
Wzrok Liz powędrował w głąb męskiej szatni i zobaczyła Jerry’ego Cifarelliego. Jerry był
jednym z tych chłopaków, którzy byli w szkole czymś w rodzaju statystów. Zawsze na dalszym
planie. Dość miły. Dość inteligentny. Dość dobry sportowiec. Dość... dość pod każdym względem,
ale nie wybijający się w żadnej dziedzinie.
– Podejdź do niego – namawiała ją Maria. – Wodzi za tobą oczami od czasu, kiedy pobiłaś go
w konkursie przyrodniczym, w pierwszej klasie. Zamień z nim chociaż parę słów – nalegała Maria.
W końcu Max postawił sprawę jasno – nie pozwoli, by Liz zbytnio się do niego zbliżyła. Więc
co jej pozostało?
– No to ruszam – szepnęła. – Zadzwonię do ciebie później – dodała, uśmiechając się do
przyjaciółki.
– Koniecznie – powiedziała uradowana Maria. – Chcę poznać wszystkie szczegóły.
Liz była całkowicie spokojna, kiedy szła przez szatnię. Przy Maxie nigdy taka nie była. Kiedy
on się pojawiał, czuła się tak, jakby przed chwilą wzięła prysznic i energizujący masaż szorstką
gąbką – dynamiczna i ożywiona.
To brzmi jak marna reklama, pomyślała. Używaj szorstkiej gąbki, a poczujesz się zakochana.
Zakochana. Na tym właśnie polegał cały problem. Była zakochana w Maksie. A więc każdy
inny facet był tylko „dość miły, dość inteligentny” i tak dalej.
Marnie to wygląda, uznała. Trudno mi się będzie pozbierać.
– Ten niespodziewany sprawdzian z biologii zupełnie mnie dobił – odezwała się Liz, dotykając
ramienia Jerry’ego. – To dziwne, że jeszcze jesteśmy w stanie utrzymać się na nogach.
– Tak – przyznał chłopiec. – Siedziałem do trzeciej w nocy, przygotowując się do testu
z francuskiego. Ledwie skończyłem go pisać, a tu bum, test niespodzianka z biologii.
– Moja przyjaciółka Maria zawsze mi radzi, żeby po ciężkim dniu napić się nektaru
brzoskwiniowego. Mówi, że brzoskwinie zawierają anty toksyny... albo że ich zapach ma
właściwości relaksujące, już dobrze nie pamiętam.
Okay, to była dobra, niezbyt przejrzysta aluzja. Ale czy ją zrozumiał?
– Chciałabyś się napić tego nektaru? – spytał Jerry, przewieszając plecak przez ramię.
– Oczywiście. Mają taki w kawiarni w centrum handlowym.
– To chodźmy. – Uśmiechnął się szeroko.
Maria byłaby ze mnie dumna, pomyślała Liz, idąc z chłopcem w stronę parkingu.
– Tu stoję – powiedział Jerry, wskazując jasnożółty samochód, zaparkowany obok jeepa Maxa.
Jakieś złośliwe chochliki zadrwiły sobie ze mnie, przeszło przez głowę Liz. Zmusiła się, by
spojrzeć na jeepa. Stał przy nim Max. Kiedy napotkał jej spojrzenie, szybko opuścił oczy,
zauważyła jednak, że jego wzrok wyrażał ból.
Biedny Max. Miała ochotę podbiec do niego i przeprosić. Ale przecież dawała mu już szansę.
Wystarczyłoby, że skinąłby ręką, a przyleciałaby do niego na skrzydłach, i doskonale o tym
wiedział. Jednak postanowił ją odtrącić.
Teraz będzie musiał z tym żyć. Oboje będą musieli z tym żyć.
4.
– Kevin, jesteś w domu?! – zawołała Maria.
Jej młodszy brat nie odezwał się. Nie pofatygowała się nawet, żeby wołać matkę. Mamy nigdy
nie było w domu; była albo w pracy, albo na randce. Może kiedyś, gdy sama będzie miała
trzydzieści pięć lat, Maria potrafi przyzwyczaić się do tego, że mama chodzi na randki. A jako
pięćdziesięcioletnia kobieta być może potrafi pogodzić się z myślą, że jej rodzice są rozwiedzeni.
Weszła do swojego pokoju i zobaczyła na łóżku złożoną kartkę. Usiadła, rozwinęła ją i zaczęła
czytać:
Kochana Mario, po pracy idą na kolację z przyjaciółmi. Pożyczyłam Twój czarny sweter. Czy
to nie zabawne, że mamy ten sam rozmiar ubrań? Bądź aniołem i ugotuj spaghetti dla siebie i dla
K. Tysiączne dzięki.
Całują mama
Jej czarny sweter. Ten, który tak się zbiegł, że nosiła go tylko po domu. Ten, który odsłaniał
brzuch. Maria nie kupiła wiadomości o kolacji z przyjaciółmi. Ten sweter nie nadawał się na tego
typu okazję. Było oczywiste, że mama umówiła się z jakimś przyjacielem płci męskiej.
Już nigdy więcej nie włożę tego swetra, pomyślała dziewczyna. Nie, nie tak. Zacznę go używać
jako ścierki do kurzu. Nie mogę uwierzyć, że ona włożyła coś takiego, idąc na randkę. Przede
wszystkim w ogóle nie powinna chodzić na randki.
Muszę powąchać olejek cedrowy. To uspokajający zapach. Chwyciła plecak i zaczęła w nim
gorączkowo grzebać. Pamiętała, że wzięła ze sobą fiolkę tego olejku do szkoły, żeby go wąchać
przed wygłoszeniem referatu z literatury angielskiej.
Natrafiła na jakiś owalny kształt. Omyłka – to była szminka. I to nawet nie jej. Bardzo ciemna,
w odcieniu śliwki. Maria uwielbiała ten kolor, ale nie mogła go używać. Miała bladą cerę i jasne
włosy, więc kiedy używała takiej szminki, czuła się tak, jakby całą jej postać przysłaniały usta.
Jakby ludzie, patrząc na nią, widzieli tylko chodzące usta.
To na pewno szminka Liz, pomyślała. Ten kolor był dla niej stworzony. Współgrał z jej
wyrazistym typem urody, długimi czarnymi włosami, ciemnymi oczami i wspaniałymi, wysokimi
kośćmi policzkowymi.
Ciekawe, jak wygląda sprawa z Jerrym, pomyślała Maria. Nagle poczuła, że coś jej pełza po
nodze. Obejrzała całą łydkę, lecz niczego nie zauważyła. Po chwili wstała z łóżka i zdjęła narzutę,
żeby ją strzepnąć. Spojrzała na łóżko. Pościel w kwiatki zaczęła się rozpadać na kolorowe punkciki.
I nie tylko pościel, całe łóżko. Całe łóżko zamieniało się w wirującą masę kolorowych punkcików.
To nieprawda, pomyślała, mocno zaciskając powieki. Policzy do trzech, otworzy oczy i wtedy
wszystko wróci do normalnego stanu. Wszystko wróci do normalnego stanu. Musi wrócić.
Jeden. Dwa. Trzy. Otworzyła oczy. Cały pokój był teraz masą wirujących, kolorowych
punkcików. Nie było ścian ani mebli, nie było niczego. Tylko punkciki. Wirowały dokoła niej
feerią kolorów, coraz szybciej i szybciej.
Maria poczuła ucisk w żołądku. Zaczęło jej się kręcić w głowie. Po chwili punkciki zwolniły
swój bieg. Zestaliły się, tworząc błyszczącą podłogę pod jej stopami, miedzianą balustradę po
prawej i rząd sklepów po lewej.
Centrum handlowe? Maria stała na górnym poziomie centrum handlowego.
Gdy wyciągnęła ręce i chwyciła się balustrady, poczuła chłodny dotyk metalu. Jak to możliwe?
Co się właściwie stało?
Teraz naprawdę potrzebowała tej fiolki z olejkiem cedrowym. Nie panikuj, tłumaczyła sobie.
Wszystko jest w porządku. Nic ci nie grozi. Możliwe, że masz jakąś łagodną formę pomieszania
zmysłów, nic ci się nie stanie.
Odetchnęła głęboko i odeszła od balustrady. Właśnie zbliżała się do niej mała dziewczynka
z lalką w wózeczku. No widzisz, pomyślała Maria. Ona wygląda zupełnie normalnie. Zadowolone
dziecko z lalką.
Dziewczynka była coraz bliżej Marii i... przeszła przez nią. Czy ja umarłam? – zastanawiała się
Maria. Czy zabiła mnie myśl o mamie ubranej w mój czarny sweter? Czy jestem duchem?
– Przecież pracuję jako kelnerka – za jej plecami rozległ się znajomy dziewczęcy głos – więc
wiem. Nie należy mu się napiwek za nalanie dwóch brzoskwiniowych nektarów.
To była Liz! Maria obróciła się szybko i zobaczyła przyjaciółkę i Jerry’ego, którzy szli w jej
kierunku.
– Liz, musisz mi pomóc...
Maria wiedziała, że porusza ustami, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.
Podłoga zachwiała się pod jej stopami. Chciała uchwycić się Liz, ale nie mogła jej dosięgnąć.
Centrum handlowe zamieniało się w kolorowe punkciki.
Osunęła się na kolana. Wirujące wokół niej kolorowe plamy zaczęły się łączyć. Po chwili
utworzyły kształt jej sypialni. Dziewczyna siedziała na swoim łóżku.
Miała wrażenie, że za chwilę serce wyskoczy jej z piersi. Chcąc je przytrzymać, wyczuła pod
ręką coś twardego. Pierścień. Zdjęła go z łańcuszka. Jarzył się w złożonych dłoniach Marii,
rzucając na nie fioletowo-zielone promienie.
Podniosła pierścień na wysokość oczu i nie spuszczała z niego wzroku, dopóki nie przestał
świecić. To nie było złudzenie optyczne, pomyślała. To nie zrodziło się w mojej wyobraźni.
Spokojnie. Tylko spokojnie, tłumaczyła sobie. Zacznij myśleć jak Liz. A właściwie to
najbardziej przydałaby mi się sama Liz. Maria chwyciła telefon z nocnej szafki i przycisnęła
szybkie wybieranie numeru – jedynka. Pani Ortecho podniosła słuchawkę przy drugim dzwonku.
Wydawała się trochę roztargniona, ale tak było zawsze, kiedy była czymś zajęta. Maria nie musiała
się przedstawiać. Wystarczyło powiedzieć „to ja”.
– Cześć, Mario – pozdrowiła ją pani Ortecho. – Liz dzwoniła i powiedziała, że jest... hmmm,
w bibliotece i wraca do domu za godzinę – mówiła przy akompaniamencie brzęku patelni. – Nie,
nie w bibliotece, w centrum handlowym.
Na tę wiadomość Maria dostała gęsiej skórki.
– Chcesz, żeby do ciebie zadzwoniła?
– Tak. Dziękuję. Do widzenia.
Więc Liz rzeczywiście była w centrum handlowym. To wszystko było coraz bardziej
zwariowane.
Uspokój się i udawaj, że jesteś Liz, tłumaczyła sobie Maria. Okay, to, co się wydarzyło, miało
niewątpliwy związek z pierścieniem – a przynajmniej z kamieniem w pierścieniu. Pierwszą rzeczą,
jaką by zrobiła Liz, byłoby odszukanie wiadomości o tym kamieniu, ustalenie bezspornych faktów.
Maria podniosła się z trudem na nogi, podeszła wolnym krokiem do półki z książkami
i wyciągnęła „Encyklopedię kamieni szlachetnych i kryształów”. Usiadłszy przy biurku, zaczęła ją
uważnie przeglądać, szukając podobnego kamienia.
Nie ten. Tamten też nie. Przewróciła kolejną kartkę i jej wzrok przyciągnął tekst w ramce.
Przedstawiał on, mającą licznych zwolenników, teorię na temat magicznych właściwości kamieni
i kryształów. Między innymi sądzono, że potrafią one wyzwalać u pewnych osób zdolności
parapsychiczne.
Zdolności parapsychiczne... Maria trzymała w ręku szminkę Liz, zastanawiając się, jak
przebiega jej spotkanie z Jerrym, i właśnie wtedy zobaczyła Liz. To musiało znaczyć, że Maria ma
zdolności parapsychiczne. Czy osadzony w pierścieniu kamień pomógł je wyzwolić?
Przecież szamani posiadają moc uzdrawiania. Jeśli ona była czarodziejką, to może rzeczywiście
uzdrowiła wtedy Sassafrasa! Poczuła nagle, że przepełniają energia, jakby jarzyły się w niej
rzucane przez pierścień promienie światła.
To ci dopiero! A wczoraj siedziała we Flying Pepperoni i czuła się jak zwykła dziewczyna
z sąsiedztwa. Bezbarwna przez duże B. Tak bardzo się bała, że jakaś egzotyczna dziewczyna
kosmitka może pojawić się w mieście i zabrać jej Michaela. Co nie oznaczało, że Maria
w jakikolwiek sposób go miała.
A teraz okazuje się, że nie jest bezbarwna ani nudna. Dysponowała mocą, której nie mieli
nawet Michael, Max i Isabel.
Potrząsnęła głową. Zbyt pochopnie wyciągała wnioski z tego, co się wydarzyło. Pewnie to było
tak – weszła do pokoju, usiadła na łóżku i się zdrzemnęła. Zawsze miała przedziwne sny, kiedy
zasypiała w ciągu dnia.
Mogłaby ponownie zrobić próbę ze szminką Liz. Byłoby jednak lepiej – bardziej naukowo –
gdyby przeprowadziła teraz test na kimś innym.
Kevin, zdecydowała. Jej brat rozrzucał swoje rzeczy po całym domu. Szybko wybiegła
z pokoju i znalazła na podłodze jego rękawicę bejsbolową. Nie trzeba było długo szukać, żeby
znaleźć coś należącego do tego bałaganiarza.
Maria wzięła rękawicę, wróciła do swojego pokoju i usiadła na łóżku. Ścisnęła rękawicę
w dłoni.
– Ciekawa jestem, co on teraz robi – szepnęła.
Łóżko zaczęło się pod nią kołysać. Tak! To działało.
Pokój rozpłynął się w masie kolorowych wirujących punkcików. Jakie to piękne, pomyślała.
Teraz nie jestem już tak potwornie przerażona.
Punkciki zaczęły się łączyć, tworząc parking przed minimarketem. Maria stała na parkingu,
a Kevin i jego dwaj kumple siedzieli na krawężniku przed sklepem.
– Mogę odbekać całą Przysięgę Wierności – pochwalił się Kevin.
Chwycił wielki kubek gazowanego napoju i pochłonął go jednym haustem. Maria dokładnie
widziała ruch mięśni jego przełyku.
Kevin otworzył usta, żeby odbeknąć, ale kolorowe punkciki nagle znowu zawirowały. To
dobrze, pomyślała. Brat zawsze ją zmuszał, by przysłuchiwała się jego bekaniu. Chętnie opuści
jeden z tych popisów.
Punkciki uformowały się i dziewczyna znalazła się w swoim pokoju. Spojrzała na pierścień.
Był znowu rozjarzony.
– Maaarrriiia! – usłyszała zza drzwi wrzask Kevina. Dobrze wiedział, że nie wolno mu bez
pozwolenia wchodzić do jej pokoju.
– Nie jestem głucha – warknęła, wstając z łóżka, żeby otworzyć drzwi.
– Jesteś tego pewna? – spytał Kevin. – Wołałem cię już cztery tysiące razy.
– Wołałeś mnie tylko raz – odpaliła.
Nie wiedzieć czemu, zawsze wdawała się z nim w te niemądre sprzeczki.
– Nieważne – mruknął chłopiec. – Czy nie masz przypadkiem zamiaru ugotować kolacji?
– Nie wiem, jak będziesz mógł jeść kolację po takiej ilości gazowanego napoju, który przed
chwilą wypiłeś.
Zaraz, zaraz, pomyślała. Dopiero co go widziałam przy minimarkecie. Nawet gdyby od razu
stamtąd wyruszył, nie mógłby przyjechać na rowerze do domu wcześniej niż za pięć minut.
Chłopiec wyjął z plecaka plastikowy kubek.
– Tylko tyle wypiłem – powiedział. – To jest największy kubek, jaki tam mają.
Maria widziała dokładnie ten sam kubek podczas swojego transu. To nie było możliwe, żeby
Kevin był w minimarkecie dziesięć sekund temu, a teraz już w domu.
– Naprawdę wołałeś mnie tyle razy, zanim się odezwałam? – spytała.
– Tak. Nawet miałem nadzieję, że już umarłaś. Tylko że wtedy musiałbym sam zrobić sobie
spaghetti. – Kevin uśmiechnął się niewinnie do siostry i ruszył do swojego pokoju.
Maria oparła się o framugę i opasała ramionami. Tak samo jak wtedy, kiedy uleczyłam łapkę
Sassa, pomyślała, mój zegar skoczył wówczas pięć minut do przodu.
Wtedy sądziła, że coś jest nie w porządku z zegarem, ale jednak... za każdym razem, kiedy
używała mocy parapsychicznej, gdzieś się zapodziewało trochę czasu. Niezbyt wiele. Przedtem pięć
minut. Teraz około dziesięciu minut.
Chwileczkę. Czy utraciłam trochę czasu wtedy, jak zobaczyłam Liz w centrum handlowym?
Nie potrafiła tego ocenić. Była sama w pokoju, więc mogła nie zwrócić na to uwagi.
Ciekawa jestem, co się ze mną dzieje podczas tego zaniku czasu? Od tych rozważań włosy
stawały dęba, ale to nie mogło być nic niedobrego, tłumaczyła sobie. Czuję się świetnie. Nawet
lepiej niż świetnie.
Uśmiechnęła się do siebie. Niewątpliwie jestem czarodziejką, pomyślała. A to oznacza, że nie
jestem zwyczajną dziewczyną.
– Co z Korpusem Szkolenia Oficerów Rezerwy? – spytał major, pojawiając się nagle
w drzwiach pokoju Alexa.
Ojciec Alexa miał obsesję na punkcie Korpusu Szkolenia Oficerów Rezerwy i chciał, by syn
zaangażował się w akcję wprowadzenia tych zajęć do swojej szkoły – ponieważ, jak się okazało,
ten program realizowano tam tylko w teorii. Byłby najszczęśliwszy, gdyby każde dziecko
w Roswell poświęcało swój wolny czas na robienie pompek, uczyło się czyszczenia karabinów i tak
dalej. Alex nie bardzo wiedział, na czym właściwie polegały zajęcia KSOR. Ojciec dał mu całą tonę
materiałów na ten temat, a chłopiec posłusznie włożył je do teczki spraw bieżących.
Naturalnie, zanim wyrzucił te wszystkie materiały do śmieci, zapakował je do grubej
papierowej torby. Nie chciałby być świadkiem wydarzenia, porównywalnego z katastrofą
elektrowni atomowej, gdyby tata znalazł te papiery w śmietniku.
– Czy chodzi ci o Koordynację Statystyki Orangutanów Roślinożernych? – spytał niewinnym
głosem Alex.
– Czas jest kosztownym towarem – odpowiedział mu ojciec. – Kiedy marnujesz mój czas, to
tak, jakbyś kradł mi pieniądze.
Chłopiec westchnął ciężko. Bogowie musieli pewnie dostać jakiś pilny telefon w tym czasie,
kiedy mieli obdarzyć jego ojca poczuciem humoru. A jeśli nawet tak nie było, to po wstąpieniu do
wojska na pewno usunięto je ojcu operacyjnie.
Alex dobrze znał swojego tatę. Jeśli posunąłby się za daleko, to majorowi mogłoby się
przypomnieć, że trzeba posprzątać w garażu albo pozgarniać psie kupy na podwórku za domem.
Chłopiec postanowił jednak, że będzie robił wszystko, by ojciec pożałował, że taki pomysł w ogóle
przyszedł mu do głowy. Alex wiedział jednak, że i tak program KSOR zostanie wprowadzony do
jego szkoły. I prawdopodobnie on będzie brał w nim udział.
– Alex, telefon! – zawołała matka z kuchni. Świetnie! – pomyślał.
– Później podam ci ostatnie ustalenia – zwrócił się do ojca, po czym wbiegł do kuchni i chwycił
słuchawkę. – Bez względu na to, kto dzwoni, jesteś moim najlepszym przyjacielem.
– Hmm, dzięki.
Isabel. Jej głos brzmiał dziwnie ochryple. Było to zupełnie zrozumiałe. Ostatnio prawie się nie
odzywała. Alex przez ostatnie trzy dni codziennie ją odwiedzał i mówił, praktycznie tylko do
siebie, siedząc za jej zamkniętymi drzwiami.
– Jak leci? – spytał, zupełnie wytrącony z równowagi faktem, że Isabel do niego dzwoni.
– Okay... Chciałam cię prosić o przysługę. Chociaż już tyle dla mnie zrobiłeś...
Nie podobał mu się ton jej głosu. Zbyt nieśmiały. Nie w stylu Isabel. Co prawda potrafiła dać
się we znaki swoją arogancją, kiedy pozwalała mu odczuć, że powinien być wdzięczny losowi za
przywilej przebywania w jej towarzystwie, to teraz jednak cierpiał, słysząc przygnębienie w jej
głosie.
– Już ją masz – rzucił.
– Nie chcesz wiedzieć, jaka to ma być przysługa? – Isabel roześmiała się z lekka.
– I tak masz mnie w ręku. Jeśli nie zrobię tego, co chcesz, mogłabyś wszystkim opowiedzieć tę
historię... wiesz, tę o ptaku. Wtedy moi tak zwani przyjaciele śpiewaliby mi piosenkę z „Ulicy
Sezamkowej” do końca mojego nieszczęsnego żywota.
Tym razem Isabel roześmiała się głośno.
– Moja mama stanowczo nalega, żebym jutro poszła do szkoły. Albo do lekarza. Pomyślałam,
że jak będziesz jechał, to mógłbyś mnie zabrać po drodze.
Alex nie spytał jej, dlaczego nie może jechać z Maxem. To go zupełnie nie obchodziło.
– Przyjadę – obiecał.
– No to ekstra – odpowiedziała Isabel.
Czy to miał być koniec rozmowy? Czy chciała, żeby coś jeszcze do niej mówił, czy może
potem powie: „Zadzwoniłam, żeby go o coś poprosić, a on godzinami trzymał mnie przy telefonie”.
– Więc, hmm, zobaczymy się rano – odezwała się Isabel. Nadal nie było jasne, czy Alex ma się
z nią pożegnać i odłożyć słuchawkę. Czuł, że dziewczyna ma jeszcze coś do powiedzenia.
– Dziękuję, że wybrałaś Korporację Alex-taxi – zażartował. – Chcesz wcześnie jechać do
szkoły czy...
– Alex, nie wiem, jak mam to powiedzieć, ale muszę to zrobić. Max mówi, że nie jestem w tym
dobra. Muszę jednak spróbować – wyrzuciła z siebie Isabel.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
W słuchawce słychać było teraz przerywany oddech Isabel.
– Chcę cię przeprosić, tyle że nie bardzo wiem, od czego zacząć. Jeśli wrócę do tego wieczoru,
kiedy graliśmy w minigolfa, to nigdy nie skończymy rozmowy.
Alex pamiętał ten wieczór. Pamiętał, jak Isabel patrzyła mu w oczy, mówiąc, że dokładnie wie,
czego chce, i go pocałowała. Potem zapomniała zupełnie o jego istnieniu, ponieważ następnego
dnia poznała Nikolasa.
– Skupię się na najważniejszym – mówiła dalej. – Jest mi naprawdę przykro, że tak się
zachowywałam, kiedy byłam z Nikolasem. Nawet po tym, jak on zrobił ci krzywdę, nadal
myślałam... Nie wiem, o czym myślałam. Chyba w ogóle nie myślałam, a jeśli już, to tylko o sobie.
– Isabel, nie musisz...
– Proszę cię, pozwól mi skończyć – przerwała mu. – Tak świetnie się bawiłam, że nie chciałam
słuchać, kiedy mówiłeś, że narażam siebie i innych na niebezpieczeństwo. Powinnam była ciebie
posłuchać. Wtedy może...
Alex domyślał się, że dziewczyna z trudem powstrzymuje łkanie. Nie odezwał się jednak.
Będzie jej lżej, kiedy wypowie się do końca.
– W każdym razie przepraszam cię – ciągnęła. – Szczególnie za to, że się na ciebie
rozzłościłam i powiedziałam, że jesteś zazdrosny o Nikolasa. Wiem, że tobie zależało tylko na tym,
żeby mnie chronić. Już... już muszę kończyć, okay?
Do zobaczenia.
Odłożyła słuchawkę, zanim Alex zdołał przyjąć jej przeprosiny i powiedzieć do widzenia.
Może lepiej, że tak się stało. Nie musiał się zastanawiać, czy ma powiedzieć jej prawdę. Naturalnie,
mówił jej, żeby się trzymała z daleka od Nikolasa, ponieważ był przekonany, że ten facet ściągnie
na Isabel nieszczęście. Ale to wcale nie znaczyło, że myliła się, mówiąc, że Alex jest zazdrosny
o Nikolasa. Był zazdrosny. Patologicznie.
Sięgnął do kieszeni i wyjął fotografie, które znalazł w automacie w centrum handlowym.
Starali się wtedy odnaleźć Isabel i Nikolasa, zanim zrobi to Valenti. Alex natrafił na zdjęcia tej
dwójki zrobione w trakcie, kiedy całowali się bez opamiętania i bez żenady.
Wiedział, że powinien je wyrzucić – a już na pewno tę, na której Nikolas trzymał kartkę
papieru z napisem „Cześć, Alex” – jednak nosił je ze sobą.
Sam widok tych zdjęć wywołał w nim niekontrolowany wybuch zazdrości. To było żałosne.
Jak mógł być zazdrosny o nieżyjącego chłopaka?
Wrzucił zdjęcia do zlewu i przyłożył do nich zapaloną zapałkę. Natychmiast spłonęły.
Gdyby jeszcze mógł usunąć Nikolasa z pamięci Isabel.
5.
Isabel wyjęła z szafki swój lunch i szybko z opuszczoną głową szła korytarzem. Chciała jak
najprędzej znaleźć się na dziedzińcu. Tam będzie Alex, Max, Michael, Liz i Maria.
Czuła, że wszyscy na nią patrzą. Była do tego przyzwyczajona i nigdy jej to przedtem nie
przeszkadzało. Teraz było inaczej. Teraz wymieniali szeptem uwagi na temat Nikolasa. Stale
słyszała jego imię: Nikolas, Nikolas, Nikolas... Cała szkoła plotkowała o nim... i o niej.
Zastanawiali się, co się z nim stało. Starali się zgadnąć, o co pokłócił się z Isabel tego wieczoru,
kiedy zniknął bez śladu. W jakiś dziwny sposób wszyscy powtarzali tę kłamliwą wiadomość, którą
podała Valentiemu.
– Założę się, że Isabel zabiła Nikolasa, ponieważ spotykał się na boku ze Stacey Scheinin –
szepnął ktoś głośno.
Po chwili Isabel usłyszała wybuch śmiechu. Poczuła zapach prochu. Och, Boże, nie. To się
znowu zaczyna. Znowu zobaczy, jak Nikolas pada na podłogę, z szeroko otwartymi oczami.
Wyszła głównymi drzwiami i dopiero gdy przebiegła przez dziedziniec, podniosła głowę
i zobaczyła Alexa, Maxa, Liz, Marię i Michaela, siedzących tam gdzie zawsze. Zapach prochu
zanikał powoli.
– Hej, Isabel. Słyszałem, że poszukujesz świeżego męskiego mięsa – usłyszała głos jakiegoś
chłopaka. – Ja jestem towarem pierwszej kategorii.
Poznała ten głos i ten sposób mówienia. Dawniej z łatwością wdeptałaby Kyle’a Valentiego
w błoto, teraz pragnęła tylko znaleźć się jak najszybciej wśród przyjaciół.
Jeszcze tylko kilka kroków, tłumaczyła sobie. Po chwili siedziała już w kole, obok Alexa.
Zelżał ucisk w piersiach, mogła oddychać swobodniej.
– Chcesz, żebym w twoim imieniu dała szkołę Kyle’owi? – spytała Liz. – Zrobię to
z przyjemnością.
– Nie, nie trzeba – wyjąkała Isabel. – Dziękuję ci.
Liz zachowywała się wspaniale. Dzwoniła do niej co wieczór przez te wszystkie dni, kiedy
Isabel nie chodziła do szkoły. Któregoś ranka przyszła do niej z Marią i przyniosła jej bułeczki
maślane, soki i mnóstwo pism ilustrowanych.
Nikt z jej przyjaciół nie zrobił najmniejszej aluzji do tego, co się stało, nie powiedział:
„Mówiłem ci, mówiłem, że Nikolas sprowadzi niebezpieczeństwo na nas wszystkich”. Nikt nie dał
jej odczuć, że odetchnęli z ulgą, kiedy Nikolas został... został... Isabel zadrżała nagle. Michael zdjął
marynarkę i jej podał. Cały on. Zawsze gotów jej pomóc, jakby to było zupełnie oczywiste.
Wszyscy byli gotowi jej pomagać – Michael, Liz, Maria. No i naturalnie Alex, jej żywy środek
uspokajający, który przesiadywał za jej zamkniętymi drzwiami przez tyle godzin i mówił do niej aż
do zachrypnięcia. I Max, ze swoją manierą starszego brata, który nią komenderował, pilnując, żeby
codziennie wstała z łóżka.
– Co tu robi DuPris? – odezwał się Alex. – Czy nie ma żadnych przepisów zabraniających
obcym mężczyznom chodzenia po szkole i rozmawiania z dziećmi?
Isabel obejrzała się przez ramię. No tak, to był ten lokalny debil, Elsevan DuPris. Szedł w ich
kierunku, wymachując laseczką, lecz po chwili zmienił kierunek i podszedł do grupy uczniów
zgromadzonych pod potężnym dębem.
Prawie całe Roswell czytało pismo DuPrisa, „Droga do Gwiazd”. Jednak on nie zdawał sobie
sprawy z tego, że czyta się je tylko dlatego, że jest potwornie śmieszne. Isabel zawsze cieszyły jego
specjalne wiadomości o niemowlętach kosmitów, które ssały krew.
– Jeśli poczęstuje cię cukierkiem, uciekaj – poradziła jej Liz.
– Nie podoba mi się to, że on zawsze, niby przypadkiem, podchodzi w końcu do nas –
zauważył Max.
– Odserowałeś to – rzekł Alex. – Właśnie nadchodzi.
– Powiedziałeś „odserowałeś”? – Maria roześmiała się.
– Tak – potwierdził Alex. – To z mojej ostatniej listy. Wyrażenia związane z produktami
spożywczymi. Wiedziałabyś o tym, gdybyś zechciała zajrzeć na moją stronę internetową.
– Witam was, młodzi ludzie! – zawołał DuPris, zbliżając się do nich. – Wyglądacie na
najzdolniejszych uczniów w klasie.
Michael uśmiechnął się złośliwie.
– Co pan powie? – powiedział. Przeciągał samogłoski, naśladując południowy akcent DuPrisa.
Isabel zakrztusiła się ze śmiechu. Powrót do zewnętrznego świata miał swoje dobre strony.
Była teraz zwykłą dziewczyną, która siedziała z przyjaciółmi na szkolnym dziedzińcu. Paczka
przyjaciół pośród innych grup młodzieży. Nic bardziej normalnego na świecie.
– Robię sondaż dla mojego pisma – oznajmił DuPris. – Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyście
zechcieli odpowiedzieć mi na jedno pytanie. Gdyby ktoś z was był kosmitą i poszedł do naszego
pięknego centrum handlowego, to co by kupił?
Centrum handlowe. Dlaczego on pyta o centrum handlowe? – pomyślała Isabel. Serce zaczęło
jej mocno bić. Czyżby Valenti powiedział mu, że tam zastrzelił kosmitę? A może ten pismak
dowiedział się o tym z innego źródła? Czy wie, że ja też tam byłam? Czy zna prawdę o mnie?
Przesunęła się trochę i oparła ramieniem o Alexa. Potrzebowała teraz ciepła jego ciała.
– To byłby... kamienny garnek – powiedział Alex.
– Właśnie tak – poparł go Michael.
– Gdybym był kosmitą, nie potrafiłbym się oprzeć urokowi kamiennego garnka – przyznał
Max.
– Są bardzo wygodne w użyciu – dodała Liz.
– I tak łatwo je myć – wtórowała jej Maria. DuPris uniósł brwi, zwracając się do Isabel.
– A pani, młoda damo, czy zgadza się pani ze swoimi dowcipnymi przyjaciółmi?
Isabel odchrząknęła.
– Głosuję za kamiennym garnkiem – powiedziała.
– Dziękuję wam. Mam nadzieję, że wkrótce znów się zobaczymy – zaszczebiotał DuPris,
machając im ręką na pożegnanie.
– Myślicie, że on wie? – spytała Isabel, kiedy tylko odszedł na wystarczającą odległość.
– Może wiedzieć, że w centrum handlowym coś się wydarzyło – odparł wolno Max. – Jakiś
tropiciel UFO mógł mu donieść o dziwnym świetle. Kiedy Ray użył swojej mocy, żeby
powstrzymać Valentiego, ten blask był oślepiający.
– To bardzo prawdopodobne – przyznała mu rację Liz.
– A może Valenti powiedział mu prawdę? – zasugerowała Isabel.
– Nie ma mowy. Nie sądzę, żeby chłopcy z Planu Wyczyszczenia Bazy Danych dopuścili
kogokolwiek do swoich spraw – powiedział Alex.
Miał rację. Oczywiście, że miał rację. Muszę się wreszcie wziąć w garść, pomyślała Isabel.
– Co robicie po szkole? – spytała, starając się oderwać od tego potwornego filmu, który znowu
przesunął się przed jej oczami. Może poszlibyśmy na mrożony jogurt?
– Ja i Michael umówiliśmy się z Rayem w jaskini – powiedział Max. – Pokaże nam, jak mamy
używać mocy. Mamy większe możliwości, niż to sobie mogliśmy wyobrazić.
– Co? Używanie mocy zwróci na nas uwagę Valentiego – przeraziła się Isabel. – Ja już nigdy
tego nie zrobię. W żadnym wypadku. Musicie mi obiecać, że wy też nie. Przyrzeknijcie mi to!
– Isabel, wyluzuj się trochę – uspokoił ją brat.
– Nie! Gdybyśmy z Nikolasem nie używali mocy, Valenti nie zacząłby nas śledzić. – Isabel
prawie krzyczała, wycierając grzbietem dłoni łzy spływające jej po policzkach. – Nikolas by żył,
a my nie musielibyśmy niczego się bać. Nie wolno wam używać mocy. Musimy zachowywać się
jak zwykli ludzie.
– Ray mówi, że są sposoby na zamaskowanie mocy – odezwał się Michael.
– Nie. Nie przekonasz mnie.
– Ale twoja moc jest niezwykłym darem, Isabel. Jeśli Ray może was nauczyć, jak jej
bezpiecznie używać... – zaczęła Maria.
– Przestań! – ucięła Isabel. – Sama nie wiesz, o czym mówisz. Nie wiesz, jak to jest, kiedy się
posiada moc!
Maria zaczerwieniła się i szybko odwróciła wzrok.
– Przepraszam cię – powiedziała z westchnieniem Isabel. – Nie miałam zamiaru na ciebie
wrzeszczeć. Ja tylko... ja tylko chciałabym być normalną dziewczyną, taką jak ty.
– Iz... – zaczął Michael, lecz rozległ się dźwięk dzwonka i Isabel zerwała się na nogi.
– Wy, chłopcy, idźcie spotkać się z Rayem, jeśli już musicie – powiedziała. – Ale beze mnie.
Nie mam zamiaru przesiadywać godzinami w jaskini i wysłuchiwać ględzenia jakiegoś starucha.
Muszę iść na zajęcia.
Tak, na zajęcia. Tak powinna postąpić normalna ziemska dziewczyna.
– Idziesz, Mario?! – zawołała.
– Tak. – Maria nie patrzyła na Isabel.
Może rzeczywiście obraziłam ją, mówiąc, że nie wie, jak to jest, pomyślała Isabel. Ale nawet
jeśli była na nią wściekła, to milej było iść do klasy razem.
Kiedy weszły do sali, Isabel wyciągnęła swój egzemplarz „Juliusza Cezara”. Od wielu tygodni
pracowali nad tą sztuką. Nie będzie myślała o Nikolasie. Teraz musi słuchać tego, co mówi
nauczycielka.
Gdy pani Markham stanęła przed klasą, Isabel zauważyła na jej bluzce kawałek czegoś, co
wyglądało na sałatkę z tuńczyka. Ta kobieta powinna zakładać śliniak do jedzenia.
– Zaczynamy – odezwała się nauczycielka. – Doszliśmy do kwestii Porcji, więc zaczynaj,
Porcjo.
Nikt nie zareagował, więc Isabel rozejrzała się, ale nie zauważyła, by ktokolwiek szykował się
do czytania, szukał książki czy też właściwej strony.
– Te same role co wczoraj – powiedziała pani Markham. – Kto jest Porcją?
– Maria! – zawołała Arlene Bluth.
– No dobrze, Mario. Nie mamy czasu na to, aby wgłębiać się w rolę. Zostało nam jeszcze
bardzo dużo stron do przeczytania.
Maria milczała. Isabel obróciła się w jej kierunku.
Coś było nie tak. Maria trzymała książkę i patrzyła na nią niewidzącym wzrokiem.
– Mario? – zachęcała ją nauczycielka.
– Ona poczuła się źle podczas lunchu – powiedziała szybko Isabel, wstając z ławki. –
Zaprowadzę ją do pielęgniarki.
Nie czekając na to, co powie pani Markham, złapała przyjaciółkę za ramię, wyprowadziła
z klasy i zaprowadziła do łazienki.
– Co się z tobą dzieje? – spytała. – Dobrze się czujesz?
Maria nie odezwała się; nadal patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem.
Isabel poczuła, że serce zaczyna jej gwałtownie bić. Co się dzieje? Maria czuła się normalnie,
kiedy szły razem do klasy. Była wściekła, ale zupełnie w porządku.
– Mario! – krzyknęła Isabel. Jej głos odbił się echem od wyłożonych kafelkami ścian łazienki,
ale przyjaciółka nie zareagowała.
Isabel miała ochotę pobiec po Alexa, Maxa, Michaela albo Liz. Nie chciała jednak zostawić
Marii samej. Dasz sobie radę, tłumaczyła sobie. Ona ciebie potrzebuje.
Głęboko wciągnęła powietrze i przyłożywszy palce do szyi Marii, wyczuła jej puls. Co prawda,
słaby i przerywany, ale puls. Zagryzła wargę. Czy powinnam nawiązać z nią łączność? –
zastanawiała się. Może wtedy dowiem się, co jej jest. Wyciągnęła ręce do Marii, ale się zawahała.
Nie wolno mi używać mocy, krzyczał jej wewnętrzny głos. Valenti odnajdzie mnie i zabije!
Chwyciła Marię za ramiona i lekko nią potrząsnęła.
– Mario, ocknij się!
Dziewczyna nie reagowała.
– Mario, przerażasz mnie! – krzyknęła Isabel. Nie chciała użyć uzdrawiającej mocy; nie mogła
się do tego zmusić. Zaczęła potrząsać przyjaciółką tak mocno, aż tej głowa odskoczyła do tyłu.
– Co ty robisz? – spytała wreszcie Maria.
– Odezwałaś się!
Gdy Isabel spojrzała Marii w oczy, stwierdziła, że utraciły już ten okropny pusty wyraz.
– Oczywiście, że się odezwałam. Omal nie oderwałaś mi głowy – powiedziała Maria.
– Dobrze się czujesz? Może pójść i zawołać kogoś?
– Zupełnie dobrze się czuję – odrzekła Maria. – A co my tutaj robimy?
– Nie pamiętasz? – Isabel przeszedł zimny dreszcz. – Całkowicie odleciałaś na zajęciach
z literatury angielskiej.
– Hmmm... – Maria potrząsnęła głową. – Nie powinnam była jeść tego batonu, który dostałam
od Alexa. Cukier źle na mnie wpływa. Chodź, wracamy na zajęcia – dodała, łapiąc przyjaciółkę za
ramię.
– Mario, co się z tobą dzieje? – nalegała Isabel.
– Nic. Zupełnie nic. Wszystko w porządku. Chodźmy. Wyszła za nią na korytarz. Wyglądało na
to, że Maria jest zupełnie w porządku. Isabel nie wierzyła jednak, żeby trochę cukru mogło
wywołać u niej taką reakcję. To było absolutnie niemożliwe.
6.
Max siedział w jaskini, opierając się o chłodną wapienną ścianę. Miał wrażenie, że nadwyrężył
sobie jakiś mięsień w mózgu, mięsień, z którego istnienia w ogóle nie zdawał sobie sprawy. Ray
starał się nauczyć ich, jak doprowadzić do zamrożenia czasu – tego, co zrobił w centrum
handlowym. Ale ani Max, ani Michael nie potrafili opanować tej sztuki.
– Używanie mózgu jest bardziej męczące i o wiele trudniejsze niż używanie ciała – powiedział
Ray, siadając na dużym kamieniu, naprzeciwko Maxa.
Michael położył się wprost na ziemi.
– Chwileczkę. Czy znowu czytałeś w moich myślach? – spytał Max.
To, co potrafił robić Ray, było wprost niesłychane. Kiedy Max o tym myślał, jeszcze bardziej
bolała go głowa.
– Tylko trochę – powiedział Ray. Musiał zobaczyć na twarzy chłopca wyraz zażenowania
połączonego z paniką – albo znowu czytał w jego myślach – ponieważ roześmiał się głośno.
– Nie martw się – rzekł. – Robię to tylko powierzchownie. Nie chcę natrafić na zbyt osobiste
myśli. Nigdy nie wiadomo, co można znaleźć w głowie nastolatka.
Wyjął z plecaka kilka puszek Lime Warp i jedną otworzył.
– Ktoś chce się napić? – spytał.
– To smakuje jak kozie siuśki – powiedział Michael. Wziął jednak puszkę od Raya, po czym
usiadł obok przyjaciela.
– Czy sprawdzałeś to doświadczalnie? – spytał Max, biorąc puszkę. – Naprawdę próbowałeś
kozich siuśków i możesz zrobić dokładne porównanie?
– Czasem przypominasz mi tego faceta od naukowych programów w TV – powiedział Michael.
– Wiesz, tego palanta?
Michael pociągnął łyk i zaczął dokładnie przyglądać się puszce.
– Nie mogę uwierzyć, że my naprawdę tak wyglądamy – powiedział. – Nie mam nic złego na
myśli, Ray – dodał po chwili.
Max spojrzał na małego tańczącego kosmitę narysowanego na puszce. Miał tak samo mały
tułów i krótkie nogi, dużą głowę i ogromne, pozbawione źrenic oczy o migdałowym wykroju, jak
wszyscy pasażerowie statku kosmicznego na wywołanym przez Raya hologramie.
– Masz do tego niewłaściwe podejście. Przynajmniej w pewnym sensie – powiedział Ray. – To
– wskazał na rysunek na puszce Lime Warp – nie jest nasz prawdziwy wygląd, tak samo zresztą jak
ten – dodał, wskazując na siebie.
Max przyłożył do głowy puszkę. Ray zawsze nadawał swoim napojom lodowatą temperaturę,
spowalniając ruch ich cząsteczek. Max też mógłby to robić – gdyby chciał – ale musiałby się przy
tym maksymalnie skoncentrować. Rayowi natomiast przychodziło to równie łatwo, jak otwieranie
puszek.
– Nie mogę tego zrozumieć – powiedział Max. – Może dlatego, że zbyt nadwyrężyłem umysł,
ale nadal nic z tego nie pojmuję.
– To nie jest zbyt skomplikowane – tłumaczył Ray. – Przedstawię wam skróconą wersję. Nasze
ciała mają ogromne zdolności adaptacyjne. Przystosowują się do każdego środowiska. Oznacza to,
że możemy podróżować na inne planety bez tych wszystkich wyszukanych kombinezonów
kosmicznych, których używają ludzie. Nasze ciała natychmiast przestawiają się na optymalny
poziom funkcjonowania. Nawet na naszej planecie zmieniamy kształt w zależności od różnych
czynników, na przykład klimatu.
– Ja cię kręcę – rzucił tylko Michael.
– Coś z tego rozumiem – powiedział Max. – Ziemia jest środowiskiem bogatym w tlen. Więc
nasze ciała przekształciły się tak, aby móc wdychać tlen. Czy o to chodzi?
– Otóż to – przyznał Ray. – To, o czym mówiłeś to jedna z niezliczonych możliwości adaptacji
naszych ciał.
– Okay, nie przeczytałem wszystkich naukowych książek świata tak jak Max, ale wiem, że
ciało ludzkie nie jest najlepiej przystosowane do życia na pustyni – rzekł Michael. – Dlaczego nie
przypominamy raczej skorpionów, kaktusów czy czegoś takiego?
– Nasze ciała nie przystosowują się tylko do zewnętrznego środowiska – zaczął wyjaśniać Ray.
– Przystosowują się również do środowiska społecznego. Na tej planecie ludzie są gatunkiem
dominującym, więc system adaptacyjny wyposażył nas w ludzkie ciała.
– A ci faceci? – spytał Michael, podnosząc puszkę Limę Warp.
To inny rodzaj adaptacji, do życia w przestrzeni kosmicznej. Zwartość tych małych ciał
ochrania ich system wewnętrzny przed skutkami szybkiej podróży kosmicznej. Poza tym małe ciała
nie zajmują wiele miejsca na pokładzie, zostawiając dość wolnej przestrzeni dla nieodzownej
aparatury.
– To niezłe – przyznał Michael.
– Całkiem niezłe – przytaknął mu Max. – Czy mógłbyś pokazać nam jakieś hologramy, czy jak
to się nazywa, niektórych form adaptacyjnych, jakie mamy w domu?
– W domu. Nie rozumiem, dlaczego nazywasz to domem – powiedział Ray. – Tu jest twój dom.
Planeta Ziemia. Niepotrzebnie opowiadałem wam o... o tamtym miejscu. Staram się myśleć o nim
jak o pięknym śnie. Ale na pewno nie jak o czymś realnym, do czego kiedykolwiek mógłbym
powrócić. Teraz mój dom jest tutaj. – Głos Raya był bardzo smutny, zniknął jego żartobliwy sposób
bycia.
Max zaczął się zastanawiać, jak mógłby żyć na innej planecie, wiedząc, że nie zobaczy już
nigdy rodziców ani Liz, ani nikogo, do kogo był przywiązany. Nie przypuszczał, że mógłby radzić
sobie z tym tak dobrze jak jego starszy przyjaciel.
– Wyjdźmy stąd – powiedział Ray, podnosząc się z miejsca.
– I to tyle. Zdecydowałeś za nas, że nie powinniśmy już dowiedzieć się niczego więcej
o miejscu, z którego pochodzimy? – spytał Michael.
– Nie mam zamiaru zachęcać was do tego, abyście spędzili całe życie, pragnąc być gdzie
indziej. – Ray patrzył mu prosto w oczy. – Żyjecie tutaj na Ziemi. I tu musicie przeżyć swoje życie.
– Dziękuję za dobrą radę – mruknął Michael.
– Wiem, że możecie uznać, że jestem zbyt bezwzględny – powiedział Ray, zwracając się do
Maxa. – Ale musicie mi uwierzyć, że przebywanie w jednym miejscu, kiedy serce i myśli są gdzie
indziej, to gwarancja na nieszczęśliwe życie.
Max nie chciał naciskać zbyt mocno; było jasne, że Ray chce ich wszystkich chronić. Musiał
jednak dowiedzieć się jeszcze jednej rzeczy.
– Czy mógłbyś tylko powiedzieć... – zaczął.
– Max, ja już podjąłem decyzję – przerwał mu Ray.
– Ale to jest bardzo ważne – nalegał chłopiec. – Chcę tylko wiedzieć, czy możesz mnie czegoś
nauczyć, co mogłoby nam pomóc uchronić się przed Valentim.
– Tak, to jest coś, czego naprawdę potrzebujecie. – Ray westchnął. – Możemy trenować
zamrażanie czasu w jakimś wybranym miejscu. Ale nie można tego często powtarzać. Sam nie
byłbym w stanie zrobić tego po raz drugi przed upływem miesiąca. To zabiera mnóstwo energii.
– Czy jest jeszcze coś? – spytał Max. Chciał być przygotowany, nie, musiał być przygotowany,
gdyby przyszło mu jeszcze kiedyś zmierzyć się z Valentim. Przecież Ray nie zawsze będzie mógł
stanąć w ich obronie.
– Trzeba się maskować. Dzięki temu przetrwałem te pięćdziesiąt lat z okładem.
– Tylko tyle? Maskować się? – zdziwił się Michael.
– Jest pewna sztuczka, którą czasem stosuję – wyjaśnił Ray. – Patrzcie.
– Na co mamy patrzeć? – spytał Max.
Po chwili coś dziwnego działo się z twarzą Raya; zaczęła się ruszać. Rosły i ciemniały mu
włosy. Malał i zmieniał kształty.
Wyglądał teraz jak... Liz. Ray wyglądał jak Liz.
– Aaah – z gardła Michaela wydobył się wysoki, zabawny pisk.
– Możemy również przy każdej zmianie wyglądu przybierać jakieś cechy szczególne –
powiedział Ray głosem Liz. – Ja tak zrobiłem po katastrofie. Nie chciałem wyglądać jak
naukowiec.
– Ciarki przechodzą mi po skórze – powiedział Max. Trudno mu było teraz znieść widok Raya.
Było tyle rzeczy, o których nie chciał nawet myśleć. Na przykład o tym, że jego starszemu
przyjacielowi urosły piersi... piersi Liz.
– Okay, okay – powiedział Ray głębokim głosem, przybierając swoją zwykłą postać.
– Nawet mówiłeś jej głosem – wymamrotał Max.
– To wszystko jest w strunach głosowych. Czy słyszeliście o tym, że widziano Elvisa przy
stoisku z tortillami w El Paso? – spytał.
Max potrząsnął głową.
– To byłem ja – powiedział z dumą Ray.
Max roześmiał się. Wiedział, że Ray jest fanem Elvisa, ale tego było już za wiele.
– Staram się utrzymać Króla przy życiu – ciągnął Ray. – Dziękuję wam bardzo – dodał,
mrucząc niewyraźnie jak Elvis.
– Musisz nam pokazać, jak to się robi – powiedział Max.
– Dlaczego nie powiedziałaś tak, kiedy Jerry prosił cię, żebyś z nim poszła na dyskotekę do
klubu UFO? – spytała Maria, kiedy tylko Liz powróciła za ladę kawiarni Latający Talerz.
– Wiem, że słyszałaś całą rozmowę – prychnęła Liz. – Tylko trzy razy przecierałaś stolik obok
tego, przy którym siedział Jerry.
– Cztery razy – przyznała się Maria. – Ale jeśli nie będę cię stale pilnować, zaczniesz
z powrotem rozmyślać o Maksie, będziesz ignorować innych chłopaków i w rezultacie zostaniesz
zasuszoną staruszką z szesnastoma ujadającymi szpicami.
– Jeśli nie przestaniesz, to za chwilę będziesz miała tę gąbkę w gardle – nastraszyła ją Liz,
zbliżając się do przyjaciółki.
– Czy już ci wspominałam, że będziesz taką żałosną staruszką? – Maria cofnęła się przezornie.
– Że wszystkie twoje szpice będą nazywały się Max? Albo Maxine? Albo Maximilian? Albo Maxi?
Albo...
– A czy ja już ci wspominałam, że wycierałam tą gąbką stolik pana Orndorffa?
– Tego, co pluje? – pisnęła Maria. – Okay, przestanę. Przestanę. Ale nadal chcę wiedzieć,
dlaczego powiedziałaś Jerry’emu, że dasz mu odpowiedź jutro, zamiast zgodzić się od razu.
– Bo to dyskoteka. Gdyby prosił mnie, żebym z nim poszła gdzie indziej, pewnie bym się
zgodziła.
– Ty przecież świetnie tańczysz – oburzyła się Maria.
– Mnie nie chodzi o tańczoną stronę tańczenia – tłumaczyła jej Liz. – Chodzi mi o dotykaną
stronę tańczenia.
– Sprawa dotykania i tak się pojawi, niekoniecznie przy tańcach. Powiedzmy, że on zaprosi cię
do kina. Siedzenie po ciemku daje ogromne możliwości w tej dziedzinie. Nawet gdybyście poszli
grać w kręgle, to on potem odwiezie cię do domu i wtedy znowu pojawi się kwestia dotykania.
– Chyba tak – powiedziała Liz bez przekonania.
Rozległy się pierwsze tony Close Encounters. Maria podniosła głowę i zobaczyła ojca Liz,
który właśnie wchodził do kawiarni, gwiżdżąc piosenkę Grateful Dead.
Maria otworzyła przed właścicielem kawiarni małą bramkę, by mógł wejść za kontuar.
– Jeszcze tym razem nie obetnę panu premii, ale jeśli znowu się pan spóźni, zrobię to na pewno
– zażartowała.
– Och, panno De Luca. Bardzo przepraszam. Proszę się na mnie nie gniewać! – zawołał, lekko
zdyszany pan Ortecho. – Dziś był na wyprzedaży garnitur, na który od dawna polowałem.
Musiałem go kupić w drodze do pracy, bo później już by go nie było.
Maria roześmiała się, a Liz wzięła dzbanek kawy, żeby go zanieść do stolika, przy którym
dwóch poważnych ufologów studiowało mapę miejsca katastrofy.
Maria ziewnęła i oparła łokcie na kontuarze. Od chwili wyjścia ze szkoły czuła się bardzo
dziwnie. Nie mogła przestać myśleć o tym, jak utraciła świadomość na lekcji literatury angielskiej.
Może powinnam była powiedzieć prawdę Isabel, pomyślała. Ale tego dnia Isabel po raz
pierwszy przyszła do szkoły i miała wystarczająco dużo własnych problemów. Niedługo i tak
powiem im wszystkim o moich zdolnościach parapsychicznych. Kiedy tylko nauczę się panować
nad swoją mocą, zrobię im wielki pokaz, postanowiła Maria.
Ale nie potrafiła panować nad tą dziwną mocą. Na przykład dzisiaj, kiedy siedziała w klasie
i czekała na przyjście pani Markham, zaczęła przesuwać palcami po imieniu, które ktoś wyrył na jej
stoliku. Zastanawiała się, od jak dawna tam było i co może teraz robić facet, który wyciął swoje
imię.
Nie starała się zobaczyć tego chłopaka, ale zaraz pojawiły się wirujące kolorowe punkciki i po
chwili Maria stała na placu, gdzie sprzedawano używane samochody. Zobaczyła jakiegoś faceta
z wydatnym brzuchem, który usiłował sprzedać hondę młodej kobiecie ubranej jak typowa
bizneswoman. Punkciki zawirowały znowu i ponownie pojawiła się klasa.
Następną rzeczą, jaką pamiętała, był widok Isabel, która nią bezlitośnie potrząsała. Maria
wiedziała już, że używanie mocy wiąże się z utratą kilku minut, ale nie był to odpowiedni moment
na udzielanie wyjaśnień Isabel. Szczególnie po tym, jak ta rozzłościła się na nią podczas przerwy na
lunch.
Maria zdawała sobie sprawę, że moc parapsychiczna różni się od mocy, którą dysponują
kosmici, ale Isabel gotowa była wrzeszczeć na każdego, kto choćby wspomniał o używaniu mocy.
– Obudź się! – Okrzyk Liz przerwał jej rozmyślania.
– A więc jak? – spytała Maria, patrząc na przyjaciółkę zmrużonymi oczami. – Dyskoteka UFO
z Jerrym?
– Nie wiem... – zaczęła Liz, przygryzając wargę.
– Powiem ci tylko dwa słowa – szepnęła Maria, potrząsając ze smutkiem głową.
– Byle nie o szpicach – ostrzegła ją Liz.
– „Tylko przyjaciółmi” – powiedziała Maria. Nie chciała być przykra, ale Liz czasem
potrzebowała, żeby ktoś nią porządnie potrząsnął. – Wiesz, że mam rację – dodała. – To Max podjął
za ciebie tę decyzję.
– Okay, okay, okay, okay. Pójdę i powiem Jerry’emu.
7.
– Mamy cały dom dla siebie – oświadczyła Isabel, otwierając frontowe drzwi. – Max jest
w pracy, moi rodzice też – dodała, prowadząc Alexa do salonu.
Alex zaczął się zastanawiać, czy dziewczyny zdają sobie sprawę, jakie wrażenie mogą zrobić
na facecie najzwyklejsze słowa. Takie jak „mamy cały dom dla siebie”. Pięć podstawowych słów,
w żadnym z nich nie ma zmysłowego podtekstu. Ale ja dziękuję. Te słowa wprawiły go w nagłe
drżenie.
Ona chciała ci tylko przekazać podstawową informację, tłumaczył sobie. Taką jak „mamy soki
w lodówce” albo „odbieramy HBO”. Nic się za tym nie kryło.
Usiadł na kanapie. Isabel zajęła miejsce obok niego – tak blisko, że czuł ciepło, bijące od jej
ciała.
Zaraz, zaraz, pomyślał. Może się mylę? A może jednak to, co powiedziała, w języku dziewczyn
oznacza totalne zaproszenie? O oczko niżej niż „na moim łóżku jest bardzo twardy materac”.
W takim razie, jeśli to rzeczywiście było zaproszenie, powinien je przyjąć. Tego wymagała
grzeczność.
Przestań. I to zaraz, nakazał sobie. Postaraj się myśleć trzeźwo. To nie jest żadne zaproszenie,
ty frajerze. Dopiero co zabito na jej oczach chłopaka, którego kochała.
Alex odetchnął głęboko i poczuł zapach korzenno-cytrusowych perfum Isabel. No to super. Czy
ośmieszyłby się całkowicie, gdyby przeniósł się na krzesło stojące naprzeciwko kanapy? To by
wyjaśniło sytuację.
Mogliby też pójść na górę. Isabel zamknęłaby się w swoim pokoju, a on usiadłby za drzwiami
i mówił do niej. Miał w tym wprawę.
– Chcesz oglądać telewizję? – spytała dziewczyna. Przynajmniej te trzy słowa nie miały
żadnego ukrytego znaczenia.
– Oczywiście – powiedział Alex.
Podała mu pilota, co było zaskakujące z jej strony. Nie była samolubem, a przynajmniej
niecałkowitym, ale lubiła, żeby wszystko szło po jej myśli – nawet takie drobiazgi jak wybór
programu telewizyjnego – i spodziewała się, że każdy chętnie się do tego dostosuje.
Alex włączył telewizor i zaczął skakać po kanałach. Isabel przysunęła się trochę bliżej – jej
ręka dotykała teraz ręki chłopca. Jego bracia umarliby ze śmiechu, gdyby zobaczyli, jak ich
młodszego braciszka podnieca dotyk dłoni dziewczyny.
Ale przecież to była Isabel... Isabel, która mogłaby zrobić z nim wszystko jednym spojrzeniem
swoich uwodzicielskich niebieskich oczu. Tak było od pierwszego dnia, kiedy Alex pojawił się
w Liceum Olsena. Zobaczył ją na korytarzu, a ona nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.
– Może być to? – spytał, zatrzymując się na jednym z tych niekończących się talk-show.
– Oczywiście – powiedziała. – Chcesz się czegoś napić?
Kolejne cztery bezpieczne słowa. Byłoby jeszcze bezpieczniej, gdyby mógł się od niej odsunąć.
Może, kiedy Isabel wyjdzie z pokoju, on przesiądzie się na krzesło. Tak byłoby najlepiej. Zupełnie
naturalne.
I kiedy siedział tu, na kanapie, musiał sobie przypominać po kilkaset razy, że to nie jest
spotkanie chłopak-dziewczyna. To jest spotkanie przyjaciela z przyjacielem. Na takich spotkaniach
jeden z przyjaciół – znaczy on – pomaga ślicznemu, pięknie zbudowanemu przyjacielowi o blond
włosach – znaczy jej – przetrwać ciężki okres. Może przy następnej okazji przyprowadzi ze sobą
Liz. Albo Liz i Marię. Przyzwoitki mogłyby się okazać całkiem przydatne.
Kiedy Isabel wstała z kanapy, pomyślał, że dziewczyna pójdzie teraz do kuchni, ale ona stała
i patrzyła na niego. Starał się odgadnąć jej myśli z wyrazu twarzy.
Po chwili znalazła się u niego na kolanach. Nie wiedział, czy sam ją do siebie przyciągnął, czy
też ona rzuciła mu się w ramiona. To nieważne. Była tam. Poczuł na ustach jej wargi.
Chyba to jednak było zaproszenie, pomyślał, lecz zaraz wszystkie myśli uciekły mu z głowy.
Czuł tylko jej dłonie w swoich włosach, jej piersi, język.
On tego nie przeżyje. Zaraz stanie w płomieniach. Wybuchnie takim żarem, że nie zostanie
z niego nic poza kupką popiołu.
Ale nie dbał o to. Chciał być tylko jak najbliżej tej dziewczyny. Tej bliskości ciągle mu było
mało. Objął mocno Isabel i przyciągnął ją jeszcze bliżej. Wydawało mu się, że z jej ust wydobyło
się westchnienie pełne satysfakcji. Pogłaskał ją po policzku i poczuł, że ma mokre palce. Otworzył
oczy i wtedy płonący w nim ogień natychmiast wygasł.
Isabel płakała. Łzy strumieniem spływały po jej twarzy. Alex uświadomił sobie nagle, że czuje
smak soli na wargach. Och, Boże. Ona wypłakiwała sobie oczy, a on był tak zaabsorbowany
dotykiem jej ust i ciała, że nawet tego nie zauważył.
Był kompletnym idiotą. Palantem.
– Przepraszam – wyjąkała ochrypłym głosem.
– Okay. Wszystko w porządku.
Alex miał ochotę zerwać się na równe nogi i wybiec z domu, ale Isabel nie tego od niego
oczekiwała. Ona potrzebowała, żeby z nią był, żeby był jej przyjacielem. Żeby trzymał
w ramionach, ale tylko jak przyjaciel.
Przesunął głowę Isabel na swoje ramię i ją objął.
– Płacz. Dobrze jest się wypłakać. Tak zawsze mówi moja mama. Ale trudno przekonać o tym
kogoś w domu, gdzie są sami faceci. – Mówił i mówił, wszystko co mu przychodziło do głowy,
cichym, uspokajającym tonem. Starał się zapomnieć o rękach dziewczyny, które obejmowały go za
szyję, ojej ciele.
– Jak to dobrze, że tu jesteś – odezwała się Isabel stłumionym głosem.
Alex wiedział, że to nie jest prawda. Zdawał sobie sprawę, że był tylko jeden chłopak, którego
naprawdę chciałaby mieć przy sobie. I to nie był on.
– Dylan, czy wiesz, co u... – Michael szybko ugryzł się w język. – Czy wiesz, co to jest
dzyndza?! – wrzasnął. Nie wiedział, gdzie podziewa się Dylan, więc darł się tak, żeby go było
słychać w całym domu.
Miał tylko nadzieję, że ten jeżozwierz, Dylan, gdzieś się nie wymknął. Państwo Pascal kazali
mu pomagać Michaelowi w opiece nad dzieckiem. Jeśli ten gryzoń z niższych klas gimnazjalnych
nie odezwie się natychmiast, to srodze tego pożałuje.
Michael usiłował wepchnąć dziecku do buzi kolejną łyżeczkę przecieru jabłkowego. To
dziecko miało na imię Sarah. Po tak częstych zmianach rodzin zastępczych Michaelowi trudno już
było spamiętać te wszystkie imiona.
Sarah wzięła przecier do buzi i zaraz go wypluła. Roześmiała się. Michael uznał to nawet za
zabawne – za pierwszym razem. Teraz, kiedy słoiczek bananów dla niemowląt, słoiczek szpinaku
dla niemowląt i pół słoiczka przecieru jabłkowego dla niemowląt były rozpryskane po całej kuchni,
ta zabawa stawała się już nudna. Nawet bardzo nudna.
– Ja chcę dzyndzę! – rozdarła się Amanda w sąsiednim pokoju.
Jak to możliwe, żeby pięcioletnia dziewczynka, która chciała, żeby ubierano ją codziennie jak
księżniczkę z bajki, potrafiła tak głośno wrzeszczeć? Może Michael powinien jej powiedzieć, że
księżniczki z bajki mówią cichym, aksamitnym głosem.
– Dylan! – ryknął. – Chodź tu zaraz! Będzie o wiele gorzej, jeśli to ja cię znajdę.
Dylan wsunął głowę do kuchni, trzymając się przezornie poza zasięgiem plucia Sarah.
– Odrabiam pracę domową. Według reguł Pascali-Zębali to są godziny na odrabianie pracy
domowej.
Dopóki nie zobaczył uśmieszku na ustach Dylana, Michael był przekonany, że ten dzieciak
mówi poważnie.
– Teraz tu nie ma Pascali. Stosujesz się do moich reguł. A ja daję ci nową pracę domową –
komenderował Michael. – Dowiedz się, co to jest dzyndza, i daj ją Amandzie, żeby przestała się
wydzierać. Potem włóż jej piżamę i połóż ją do łóżka.
– Ale jak ja mam... – zaczął Dylan.
– Zrób to!
Dylan zniknął.
Muszę powiedzieć Pascalom, że do takich zajęć wynajmuje się specjalne osoby, pomyślał
Michael. Osoby, które nazywają się baby-siter.
To nasunęło mu kolejną myśl. Maria wydawała się typem dziewczyny, która mogłaby
opiekować się dzieckiem. Sięgnął po telefon i wykręcił jej numer. Odezwała się po drugim
dzwonku. Schował dumę do kieszeni. Błagał ją. Obiecała, że zaraz przyjdzie.
Wytrzymasz jeszcze piętnaście minut, zanim pojawi się tu Maria, powiedział sobie.
– A ty, Sarah, przez te piętnaście minut możesz jeszcze dostać trochę jedzenia do dzioba.
Rękawem koszuli wytarł z czoła przecier bananowy i nabrał łyżeczką jabłka. Sarah
zachichotała radośnie. Starając się nie słuchać wrzasków Amandy, włożył łyżeczkę do buzi Sarah.
Nie będę na nią teraz wrzeszczał, postanowił, kiedy przecier wylądował na jego czole i zaczął
spływać do oka.
Kiedy trzynaście minut później Maria pojawiła się w drzwiach, był pewien, że dziewczyna
zaraz obróci się na pięcie i wyjdzie.
Ale nie zrobiła tego. Najpierw kazała Dylanowi przynieść Amandzie papier i kredki, żeby
mogła narysować dzyndzę. To poskutkowało. Nadal nikt nie wiedział, co to ma być, ale Amanda
była spokojna i zadowolona.
Potem Maria poszła z Michaelem do kuchni, by zająć się Sarah.
– Czy ona w ogóle cokolwiek zjadła? – spytała.
Gdy podniosła ręce, by związać włosy w koński ogon, bluzka opięła się na jej piersiach
i Michaelowi zaraz przypomniał się sen Marii.
To ostatnio zbyt często mu się zdarzało. Ona robiła coś zupełnie zwyczajnego, a jemu
natychmiast przypominał się ten sen. W żadnym wypadku nie powinien był wchodzić do orbity jej
snów. To, co zobaczył, całkowicie zamąciło mu w głowie, nadając jego myślom o Marii zupełnie
inny kierunek. Na przykład wczoraj przy lunchu. Maria nalegała, żeby Michael i Alex zjedli coś
zielonego. Kiedy podawała mu seler naciowy, ich dłonie się spotkały i przekonał się, że dziewczyna
ma aksamitną skórę. Zaczął się nagle zastanawiać, jak by się czuł, gdyby jej gładkie dłonie dotykały
jego ciała – całego ciała.
– Jeśli zastanawiasz się tak długo, to już wiem, że odpowiedź brzmi nie – usłyszał głos Marii –
Hmmm, tak. Masz rację – przyznał.
– Musimy zaczekać i zobaczyć, czy za jakiś czas nie zgłodnieje. Teraz jest zbyt podniecona,
żeby jeść – stwierdziła Maria. – Wykąpię ją. To jej dobrze zrobi – dodała, rzucając w Michaela
ścierką. – A ty możesz wykąpać kuchnię.
Chłopiec był zadowolony, że ma do zrobienia coś, co pozwoli mu na chwilę oderwać wzrok od
Marii – chociaż od strony zlewozmywaka dobiegały go odgłosy kąpieli i głos dziewczyny,
przemawiającej do Sarah.
Dlaczego ona musiała tak seksownie wyglądać w tym śnie? I tak właśnie powinna wyglądać.
Pamiętał, jak się na niego obruszyła, kiedy użył słowa „milutka”, aby ją opisać. Maria uważała, że
tego słowa używa się tylko, mówiąc o małych kotkach czy czymś w tym rodzaju. Pomyślał, że jej
oburzenie rzeczywiście było... milutkie.
Właśnie tak chciał myśleć o Marii. Żałował, że nie ma żadnego sposobu, aby usunąć ten
fragment pamięci, w którym utrwalił się jej sen. Chciałby, by jego myśli związane z Marią były
bardziej dozwolone.
Szorował tak mocno stół, że rozbolały go ręce. Nie pozwolił sobie nawet na rzut oka w stronę
Marii. Potem zabrał się za krzesełko Sarah, szafki kuchenne i podłogę. Mała zdążyła zwymiotować,
zanim zabrała się za plucie. Miała niezły rozrzut.
– Okay, gotowa. Czy możesz przynieść mi ręcznik i czyste ubranko? – spytała Maria.
– Dylan, przynieś ręcznik i czyste ubranie dla Sarah! – zawołał Michael.
Doszedł do wniosku, że teraz już może patrzeć na Marię. Mówiła przecież do niego, nie mógł
jak idiota wgapiać się w podłogę, więc podniósł wzrok. Był to błąd. Podczas kąpieli Sarah
rozchlapywała wodę na wszystkie strony, więc bluzka Marii miała teraz interesujące, na wpół
przezroczyste miejsca. Michael utkwił wzrok w jej twarzy.
Uniosła lekko brwi.
– Zawsze chciałem mieć młodszego brata – powiedział. – No wiesz, kogoś, kto robiłby za mnie
różne rzeczy, gdyby mnie się nie chciało.
– To okropne, prawda, Sarah? – skomentowała Maria, całując ją w główkę.
Michael zaczął żałować, że sam nie poszedł po ręcznik i ubranko. Bo kiedy patrzył, jak Maria
całuje małą, zaraz wyobraził sobie, że mogłaby całować jego. A to już było kompletnie chore.
Sarah chlapała się w wodzie, machając tłustymi nóżkami. Maria roześmiała się i pocałowała ją
znowu. Michael zaczął się zastanawiać, jak by to było, gdyby naprawdę go pocałowała. Oczywiście
nie w czubek głowy, ale tak, jak całowała tego faceta we śnie.
Nawet o tym nie myśl, nakazał sobie. To byłoby śmieszne. Była dziewczyną, w stosunku do
której miał opiekuńcze uczucia, dziewczyną, z którą lubił się przekomarzać, którą lubił straszyć,
kiedy oglądali stare horrory. Całowanie Marii przypominałoby raczej całowanie młodszej siostry.
Dylan wszedł do kuchni i rzucił na stół ręcznik i ubranko.
– Dzyndza to rękawica bejsbolowa, jeśli was to interesuje – mruknął. – Ona lubi z nią spać.
– Dobry początek – zauważył Michael.
Dylan skinął głową, podszedł do lodówki, otworzył ją, rozejrzał się i znowu zamknął. Udawał,
że bardzo interesuje go widok Marii ubierającej dziecko. Michael wiedział, że to nieprawda. Dylan
nalał sobie wody, wypił i znowu nalał.
– Potrzebujesz czegoś, Dylan? – spytała go wreszcie Maria. Wzięła Sarah na ręce i przytuliła.
Michael patrzył na Dylana. To było lepsze niż gapienie się na Marię. Miał nadzieję, że po kilku
dniach ten sen zatrze mu się w pamięci i wszystko powróci do normalnego stanu. Chciałby móc
przebywać z tą dziewczyną bez tych... myśli.
– Mmm, jutro są tańce – powiedział Dylan, przestępując z nogi na nogę.
Michael starał się domyślić, na czym polega jego problem.
– Boisz się, że Pascale nie pozwolą ci iść? – spytał.
– Nie. Już powiedzieli, że mogę. Ojciec mnie odwiezie – powiedział Dylan. – Ale ja nie umiem
tańczyć – wyznał.
Michael rzucił okiem na Marię i zobaczył, że ta z trudem stara się powstrzymać uśmiech. On
też się nie uśmiechnął.
– To proste. Nauczymy cię tańczyć – powiedziała dziewczyna. – Położę tylko dziecko spać.
Dylan, pokaż mi gdzie.
Chyba będę musiał przynieść parę płyt kompaktowych, pomyślał Michael. Poszedł do swojego
pokoju – to znaczy do swojego i Dylana. Kiedy powiedział Marii, że zawsze chciał mieć młodszego
brata, mówił to zupełnie poważnie. I nie tylko dlatego, że miałby mu kto usługiwać – to byłaby
tylko dodatkowa przyjemność.
Teraz, wybierając dla Dylana CD do nauki tańca, czuł się jak starszy brat. Chociaż brat
Michaela nie byłby takim frajerem, żeby trzeba go było tego uczyć w wieku trzynastu lat. Michael
by tego dopilnował. Gdyby miał młodszego brata, nauczyłby go radzić sobie w życiu.
Nie wiedział, dlaczego takie myśli przychodzą mu do głowy. Nigdy nie będzie miał młodszego
brata. Ani starszego, ani siostry, ani rodziców.
– Michael, chodź tu wreszcie! – zawołała z salonu Maria. – Chcę trochę przetrząsnąć moje
krągłości.
Michael roześmiał się. Maria zawsze potrafiła go rozśmieszyć. Tego właśnie potrzebował –
szczególnie wtedy, kiedy zaczął się pogrążać w myślach o braku rodziny. Wziął kilka płyt, potem
wyjął z komody bluzę od dresów i szybko zbiegł na dół.
– Pomyślałem, że może być ci zimno. Jesteś cała mokra – powiedział, rzucając jej bluzę. Gdy
Maria włożyła ją posłusznie, usatysfakcjonowany wsadził CD do odtwarzacza i go włączył.
– Co mam robić? – spytał Dylan, nagle sztywniejąc.
– To, co chcesz! – zawołała Maria, przekrzykując muzykę. – To najfajniejsza strona tańca. –
Zaczęła się obracać i lekko podskakiwać.
Michael starał się trzymać w ryzach, skupiając całą swoją uwagę na Dylanie, który był
wyraźnie przerażony.
– Nie martw się. Nie każdy potrafi tak tańczyć jak Maria – powiedział mu. – Wystarczy, żebyś
trochę poruszał stopami.
– To prawda – odezwała się dziewczyna. – Tak właśnie robi Michael. I zawsze znajdzie się
kilka panienek, gotowych do podjęcia tak desperackiej decyzji, by z nim tańczyć.
Dylan roześmiał się. Maria złapała go za ręce i kilkakrotnie okrążyła z nim pokój. Michael
obserwował ich. Maria miała rację; nie uważał się za złego tancerza, ale w żadnym wypadku nie
dorównywał jej. Ona poddawała się muzyce cała, począwszy od sprężystych jasnych loków na
głowie aż po...
Opanuj się, nakazał sobie. Kiedy przebrzmiały słowa piosenki, wyłączył odtwarzacz.
– Dasz sobie radę – powiedziała dziewczyna Dylanowi.
– A wolne tańce? – spytał zmartwiony chłopiec.
– Są łatwiejsze – stwierdził Michael. – Nie musisz nawet poruszać stopami. Po prostu trzymasz
dziewczynę i się kołyszesz.
– Ale – wymamrotał zażenowany Dylan – ale gdzie... gdzie ją trzymać?
Maria zmieniła płytę. Gdy rozległy się dźwięki spokojnej, powolnej piosenki, zgasiła górne
lampy.
– Nie można tego tańczyć przy jaskrawym świetle – powiedziała. – Możesz użyć mnie do
demonstracji – dodała, podchodząc do Michaela.
Nie chciał jej teraz dotykać. Nie mógł jeszcze pozbyć się myśli o jej mokrej bluzce. Nie miał
jednak wyjścia.
– Możesz kłaść dłonie w różnych miejscach – poradził Dylanowi. – Ja zwykle kładę je tu. –
Dotknął talii Marii.
– Dobry wybór – przyznała. – A dziewczyna może zrobić coś takiego – dorzuciła, łącząc swoje
dłonie na karku Michaela.
To było... całkiem przyjemne. Nie było w tym nic niewłaściwego ani żenującego, jak mógł się
spodziewać.
– Mam się trzymać w tej odległości? – spytał Dylan. Wydawało się, że za chwilę weźmie
kartkę papieru i zacznie robić notatki.
– Na początku tak – powiedziała Maria. – Ale są różne oznaki, że dziewczyna wolałaby być
trzymana trochę bliżej. Na przykład, kiedy ci patrzy w oczy.
Podniosła wzrok na Michaela. Ależ miała niebieskie oczy. I zawsze tak ładnie pachniała.
Michael zaczął się zastanawiać, o co właściwie chodziło w tym śnie. Czy był jakiś facet,
w którym się podkochiwała, którego chciała pocałować? A może obudziła się rano, myśląc: „To
było bardzo dziwne. Chyba nie powinnam jeść ananasowej pizzy przed spaniem”.
– Dziewczyna może też obejmować cię w pasie – rozległ się głos Marii.
Zademonstrowała to na Michaelu. To nadal było przyjemne. Spodziewał się, że ogarnie go fala
niepokoju, ale nic takiego nie nastąpiło.
– To jest wyraźny sygnał, że dziewczyna chce, żebyś ją trzymał bliżej – ciągnęła Maria. –
Oczywiście, niektórzy faceci, jak na przykład Michael, są trochę za powolni. Umykają im bardziej
subtelne aluzje.
– Mnie nie umykają żadne aluzje – odpowiedział Michael. Przyciągnął ją do siebie, kładąc jej
rękę na plecach. Maria przytuliła się do niego, opierając mu policzek na piersi.
– Więc to tak? – spytał Dylan.
– Właśnie tak – powiedział Michael.
Chciał się odsunąć, ale Maria go przytrzymała.
– Pozostała jeszcze kwestia całowania. – Uniosła głowę i spojrzała Michaelowi w oczy.
– Kwestia całowania? – powtórzył przerażony Dylan.
– Tak. Czasem podczas tych wolnych tańców ludzie się całują.
Wzrok Michaela zatrzymał się na jej wargach. Ich kolor przypominał mu maliny. Ciekaw był,
jaki mają smak.
Jednak całowanie to była sprawa zupełnie inna niż tańczenie. Taniec wyznaczał pewną granicę.
Można było być przyjaciółmi i tańczyć razem. Ale jeśli ludzie zaczynają się całować, to
przekraczają granicę przyjaźni i wchodzą w... w coś innego.
– Myślę, że już dość się nauczyłeś jak na jeden wieczór – powiedział Michael do Dylana.
8.
Max spojrzał na zegar. Dochodziła ósma. Czy Liz właśnie teraz się przebiera, zastanawiając
się, co ma włożyć na dyskotekę UFO, i w czym spodoba się Jerry’emu Cifarellemu?
– Co myślisz o wystawie na temat Bractwa z Ziemskich Czeluści? – spytał go Ray. – Możemy
ją zrobić tutaj, obok tej na temat powiązań Elvisa z kosmitami. – Wskazał ruchem głowy tylną
ścianę muzeum UFO.
– Nie wiem, co to jest – przyznał Max.
Może Liz i Jerry są już na dyskotece i tańczą jakiś wolny taniec, pomyślał. Po co Maria
powiedziała mu, że jej przyjaciółka wychodzi dziś wieczorem z Jerrym? Jeśli chciała poddać go
torturom, to mogła powyrywać mu paznokcie albo kapać wodą na głowę.
– I ty uważasz się za kosmitę – skarcił go Ray. – Czy nie wiesz, że kolonizujemy ziemskie
czeluście od setek lat?
– Zaczekaj. O co chodzi? Dlaczego wcześniej nam o tym nie powiedziałeś? – spytał Max.
Rozumiał, że wspominanie rodzinnej planety sprawiało Rayowi ból. Jeśli jednak na ziemi była
cała grupa kosmitów, to on powinien o tym wiedzieć.
– Max, Max, Max – powiedział Ray, potrząsając głową. – Trzeba mi było powiedzieć, że
poszedłeś na ten zabieg lobotomii. Dałbym ci wolny wieczór.
No to koniec, pomyślał Max.
– Chyba te „ziemskie czeluście” powinny dać mi do myślenia, prawda? – powiedział. – Dziś
jestem pozbawiony poczucia humoru.
– Nie musisz się tym martwić – pocieszył go przyjaciel. – A tak dla porządku, to jeśli się nie
mylę, ty, ja, Michael i Isabel jesteśmy jedynymi kosmitami na ziemi.
– A o co chodzi z tym Bractwem z Ziemskich Czeluści? – spytał chłopiec.
Miał ochotę znowu spojrzeć na zegar, ale powstrzymał się od tego. Jeśli nie przestanie myśleć
o Liz i Jerrym, to naprawdę będzie wymagał lobotomii.
– To tylko jedna z tych zwariowanych teorii, którą wymyślili ludzie. Chcesz, żebym ci o niej
opowiedział, czy też wolisz mi powiedzieć, co cię wprawiło w stan takiego rozgorączkowania?
– Nie ma o czym mówić – skwitował Max. Co miał mu powiedzieć? Że jest na granicy utraty
zmysłów, ponieważ Liz, dziewczyna, z którą postanowił tylko się przyjaźnić, wychodziła dziś
wieczór z kimś innym?
– Wiesz, gdzie mnie szukać, gdybyś zmienił zdanie – powiedział Ray. – No to koniec pracy.
Możesz już iść, ja sam pozamykam.
– Dzięki – szepnął Max.
Podbiegł do swojego jeepa i wskoczył do środka. I co teraz? – pomyślał. Jechać do domu
i wyobrażać sobie przez całą noc, jak Jeny trzyma Liz w ramionach? Siedział w samochodzie,
bębniąc palcami po kierownicy. Pojadę do kina, zdecydował. To mi pozwoli oderwać od nich
myśli.
Wyjechał z parkingu, kierując się w stronę centrum handlowego. Kiedy skręcił w lewo,
w Cordova, zobaczył jasno-pomarańczowy neon dyskoteki UFO, ze statkiem kosmicznym, który
się bez końca rozbijał. Miał zamiar przejechać obok dyskoteki, ale jego jeep realizował własny
plan.
No i co dalej, ty idioto, pomyślał Max, wciskając samochód na ostatnie wolne miejsce na
parkingu. Nie mógł przecież tak po prostu wejść do środka i pogapić się na Liz.
Chyba że...
Włosy zaczęły mu rosnąć, wydając ciche, szeleszczące dźwięki. Max zatrzymał ten proces,
kiedy sięgały mu już do ramion. Powinny być czarne, postanowił. Przechylił lusterko i patrzył, jak
jego blond włosy przybierają przyćmioną pomarańczową barwę, potem brudno-brązową, aż
wreszcie stają się kruczoczarne.
Nieźle, uznał. Nie potrafił zmieniać swojego wyglądu tak szybko jak Ray, ale i tak było nieźle.
Skupił się na twarzy. Zaczęła mu się naciągać skóra – to nie bolało, ale było odrażające. Max
zamknął oczy. Kiedy je otworzył, miał wyższe kości policzkowe, mniejszy nos i ciemniejszą cerę.
Gdyby mogli to zobaczyć uczestnicy konferencji, która właśnie odbywa się w mieście, na temat
„Kosmici są wśród nas”, pomyślał Max, wysiadając z jeepa. Kiedy wchodził do dyskoteki,
przysięgał sobie, że tylko się rozejrzy i zaraz wyjdzie. Przepchnął się przez tłum i znalazł miejsce
przy małym stoliku obok parkietu. Nie cierpiał krzeseł w tej dyskotece. Były zaprojektowane
w formie ogromnych skał księżycowych i zawsze się chwiały.
Zaraz podszedł do niego Craig Cachopo, pytając, co będzie pił. Silne uczucie nienawiści do
krzeseł dyskoteki zrekompensowało Maxowi równie silne zadowolenie na widok chłopaka
należącego do szkolnej elity, ubranego w najbardziej idiotyczny, jaki tylko można sobie wyobrazić,
najbardziej kiczowaty strój. Wyraz twarzy Craiga wyraźnie mówił, że żadne komentarze na temat
jego błyszczącego fioletowego kombinezonu kosmicznego nie będą tolerowane.
Max zamówił Lime Warp. Polubił ten napój, od czasu kiedy Ray zmusił go do wypicia kilku
puszek. Kiedy Craig w swoich pomarańczowych, sięgających do połowy łydki, kowbojkach
odszedł od stolika, Max ujrzał to, co chciał zobaczyć, a czego wolałby nie oglądać – Liz i Jerry’ego
na parkiecie. Na szczęście taniec był szybki, nie musiał więc patrzyć, jak się obejmują.
Jaka ona jest piękna, pomyślał. Liz uśmiechnęła się do Jerry’ego, a Maxowi ścisnęło się serce.
Żałował, że nie może zobaczyć jej aury. Wiedziałby wtedy, czy naprawdę tak dobrze się bawi, jak
na to wyglądało. Ale pulsujące kolorowe światła uniemożliwiały zbadanie czyjejkolwiek aury.
Wypił trzy puszki Limę Warp i nie spuszczając wzroku z Liz, zjadł ogromną porcję pikantnych
nachos, kawałków tortilli z fasolą, serem i jeszcze nie wiedzieć czym. Mając twarz innego faceta,
mógł się teraz gapić na nią do woli.
Liz i Jerry usiedli przy stoliku obok. Max nadal się w nią wpatrywał. Uświadomił sobie, że już
od wielu dni tak naprawdę na nią nie patrzył. Ostatnio, kiedy rozmawiali, odwracał od niej wzrok.
Ich stosunki cechowała teraz wymuszona serdeczność – były po prostu sztuczne. To on je zepsuł
przez ten pocałunek w centrum handlowym. Ten cudowny pocałunek.
Liz podniosła wzrok i spojrzała wprost na niego. Utkwiła ciemnobrązowe oczy w jego oczach,
jakby mu zaglądała wprost do duszy.
Och, nie, pomyślał. Ona zabije mnie za to, że przyszedłem tu, by ją śledzić! Odwrócił głowę,
udając, że jej nie widział.
Ona nie wie, że to ja, tłumaczył sobie. Jestem kimś zupełnie innym. Ona nie może mnie
poznać.
Kiedy spojrzał na nią znowu, Liz nachyliła się do Jerry’ego i szeptała mu coś do ucha.
Rozległy się słowa piosenki w spowolnionym rytmie i Max poczuł, jak napinają mu się
mięśnie. Czy będą tańczyć? Liz wstała od stolika, a Jerry zrobił gest, jakby chciał wziąć ją za rękę.
Max zerwał się nagle. Przecisnął się przez tłum i znalazł się wreszcie na zewnątrz, w chłodnym
wieczornym powietrzu. Już dosyć widział. Nie musiał patrzeć, jak Jerry obejmuje Liz, a ona wsuwa
mu palce we włosy.
Mógłbym tam wrócić i temu przeszkodzić, przyszło mu nagle do głowy. Mogły zderzyć się
z Jerrym, szybko nawiązać łączność i spowodować, żeby żołądek Jerry’ego zaczął wydzielać
nadmierne ilości kwasu czy coś w tym rodzaju. Nie na tyle, by mu zrobić prawdziwą krzywdę.
Tylko tyle, by spędził resztę nocy, tańcząc z sedesem, zamiast z Liz.
Max natychmiast poczuł obrzydzenie do samego siebie. Jak mógł nawet pomyśleć o tym, by
użyć mocy, żeby kogoś skrzywdzić? Włożył ręce do kieszeni i ruszył w stronę jeepa.
– Max! – usłyszał jakiś głos za plecami.
Obrócił się i zobaczył Liz. Teraz nie miał już żadnych problemów z odczytaniem jej aury. Była
wściekła.
– Od razu wiedziałam, że to ty – powiedziała. – Nie pamiętasz, że mówiłeś nam dzisiaj podczas
lunchu, że Ray nauczył cię zmieniać wygląd?
Nie pamiętał tego. Czy powinien zaprzeczyć, że to był on? Powiedzieć, że nie ma pojęcia,
o czym ona mówi? Nie mogła być przecież tego pewna na sto procent.
– Chcesz małą radę? – spytała Liz. – Następnym razem musisz też zmienić ubranie. Myślałeś,
że nie poznam twojej kurtki. Musisz również zmienić oczy. Ja twoje oczy zawsze rozpoznam... –
Głos się jej załamał.
Podeszła do niego bliżej. Tak blisko, że brzegi jej aury zaczęły zlewać się z jego aurą. Max
pragnął przyciągnąć ją do siebie i poczuć jej usta na swoich wargach.
– Wiesz co, Max? – spytała ostrym tonem. – To ty mógłbyś tam ze mną tańczyć. To ty podjąłeś
decyzję, żeby mnie odepchnąć. Teraz musisz z tym żyć.
Obróciła się na pięcie i weszła do dyskoteki, nawet się nie obejrzawszy.
Dlaczego Michael mnie nie pocałował? – zastanawiała się Maria chyba sto piąty raz od czasu,
kiedy pomogła mu zająć się dziećmi. Dolała do wanny jeszcze trochę swojej specjalnej mieszanki
olejków kąpielowych – lubiła, kiedy otaczała ją chmura zapachów – oparła głowę o poduszkę
z gąbki i zamknęła oczy. Rozmyślała, oczywiście, o Michaelu.
Myślał o tym, żeby ją pocałować; była tego pewna. Widziała, jak patrzył na jej wargi. Na
pewno przyszło mu do głowy, by ją pocałować.
Westchnęła głęboko. Okay, chciał ją pocałować. Świetnie. To znaczy, że nie uważał jej tylko za
kumpla czy kogoś w tym rodzaju.
Więc o co chodzi? Może problem polega na stosunku kosmity do człowieka? Maria nigdy nie
zapomni, jakim wzrokiem patrzył na nią Nikolas, jeśli w ogóle raczył na nią spojrzeć. Było
oczywiste, że uważał ją za niższą formę życia. O wiele niższą.
Nie, to nie mogło być to. Michael nie wchodziłby do niej przez okno co drugi wieczór, gdyby
uważał, że Maria zajmuje w procesie ewolucji miejsce tylko trochę powyżej insektów.
Więc jaki to problem? Co go powstrzymywało? Muszę poprosić Liz, żeby pomogła mi to
wyjaśnić, pomyślała. Tylko że Liz przechodziła teraz przez trudny okres. Maria wiedziała, że
przyjaciółce rozdziera się serce, kiedy umawia się z innym facetem, bo randki z innymi oznaczały,
że zaczyna się już godzić z myślą, że nigdy nie będzie mogła być z Maxem.
Maria nie chciała jej torturować, zmuszając ją do zastanawiania się, dlaczego między nią
a Michaelem do niczego nie dochodzi.
Właśnie dlatego nie powiedziała Liz o swoich zdolnościach parapsychicznych. Gdyby jej to
wyznała, przyjaciółka chciałaby zaraz przeprowadzić serię doświadczeń, by się upewnić, że Marię
znowu nie poniosła fantazja. I od razu zmartwiłaby ją ta sprawa z utratą świadomości. Marii to nie
martwiło. To był tylko drobny skutek uboczny. Zupełnie nieszkodliwy. Kiedy tylko Liz odzyska
równowagę, dowie się, że jej przyjaciółka jest czarodziejką.
Ale mogę powiedzieć o tym Michaelowi, pomyślała Maria. On nie ma takich okropnych
przeżyć jak Liz i Isabel. Pomoże mi zbadać granice mojej mocy.
Ależ tak! To będzie doskonały pretekst, żeby się z nim spotkać, uświadomiła sobie. Będziemy
mogli rozmawiać, jak to miło mieć nadludzkie moce. Może gdyby wiedział o wszystkim, to
pocałowałby mnie wtedy?
O czym on mógł teraz myśleć? Czy uważał, że jest przegrana, skoro zaczęła mu się narzucać?
Możesz sobie na niego zerknąć. Masz jeszcze jego bluzę, tłumaczyła sobie. Bluza leżała koło
wanny, a pierścień Maria miała na palcu; nie rozstawała się z nim.
Dotknęła jej tylko jednym palcem. Nie powinnam tego robić, pomyślała. Ale właściwie
dlaczego? Tylko na chwilę. Tylko po to, by zorientować się, co mu chodzi po głowie.
Zrobię to, postanowiła. Gdzie on jest...?
Łazienka zamieniła się nagle w masę kolorowych punkcików.
Po chwili utworzyły ciepłą białą mgiełkę. Maria usłyszała szum spływającej wody. Przebiła
wzrokiem mgłę i zobaczyła zarys szklanych drzwi. Po drugiej stronie tych drzwi Michael brał
prysznic.
Zachichotała. On mógłby naprawdę pomyśleć, że mu się narzuca, gdyby ją teraz zobaczył.
Dzięki Bogu, to było niemożliwe.
Terakota poruszyła się pod jej stopami i po chwili Maria była znowu w swojej wannie. Dolała
gorącej wody, po czym zsunęła się całkowicie pod wodę.
Dlaczego ta woda jest taka zimna?
Dziewczyna chciała usiąść, ale nie mogła wykonać żadnego ruchu. Leżała na dnie wanny, jej
ciało było tak ciężkie jak ołów. Woda zakrywała jej nos i usta.
Poczuła ucisk w płucach. Potrzebowała zaczerpnąć powietrza. Wyżej było mnóstwo powietrza,
lecz nie mogła pokonać tej niewielkiej odległości. W ogóle nie mogła się poruszyć.
Utopię się, przebiegła jej przez głowę przerażająca myśl. Utopię się we własnej wannie!
Ani Kevin, ani matka niczego nie usłyszą, bo nie mogła się poruszyć.
Miała uczucie, jakby jej płuca stanęły w ogniu.
Ile czasu jeszcze jej pozostało? Minuta? Dwie?
Zaczęło się jej ćmić w oczach. Woda wydawała się czarna.
To jest tak. Umieram.
9.
Liz zobaczyła, że Jerry uśmiecha się na jej widok. To dobrze. Nie zauważył, jaka jest wściekła.
Nie byłoby w porządku wciągać go w tę sprawę.
To Max zasługiwał na to, by pokornie znosić jej wybuch wściekłości. Zasługiwał na to, żeby
stać na tym parkingu przez długie godziny i wysłuchiwać, jakim jest totalnym palantem.
Wywinął się z tego zbyt małym kosztem. Tylko dlatego, że Liz wybuchnęłaby płaczem, gdyby
powiedziała jeszcze choć jedno słowo. A nie chciała płakać w jego obecności. To będzie musiało
poczekać, aż wróci do domu i wejdzie pod prysznic. Rzadko płakała, a kiedy już to robiła, to tylko
pod prysznicem. Regulowała wodę w taki sposób, że spadały na nią kłujące igiełki, a gorąca woda
zmywała łzy i tłumiła odgłosy łkania. Nigdy nie pozwoliła sobie na to, by rodzice słyszeli, że
płacze. Nigdy.
– Czy on rzeczywiście był tym dzieciakiem, który chodził z tobą do przedszkola? – spytał
Jerry.
– Nie. To był zupełnie obcy facet. Wygłupiłam się tylko – powiedziała Liz.
– Biedny chłopak – zauważył Jerry. – A taka piękna dziewczyna wybiegła za nim na parking. –
Wypił trochę Planetarnego Ponczu i utkwił wzrok w parkiecie. Był wyraźnie zażenowany tym, co
powiedział.
Jest uroczy, pomyślała Liz. Nie powinien być tu razem ze mną. Powinien być z dziewczyną,
która nie myśli cały czas o innym facecie.
Nagle muzyka umilkła; w klubie zrobiło się ciemno. Zebrani wydali przeciągły okrzyk
oczekiwania. Po chwili odezwał się głośnik, „Okay, teraz czas... czas na kosmiczny bop”.
Kosmiczny bebop. Reakcja Roswell na bunny hop. Jak gdyby bunny hop zasługiwał na
jakąkolwiek reakcję. Liz nie mogła zrozumieć, jak ten taniec mógł zyskać tak wielką popularność.
– Muszę ci coś powiedzieć. Powinienem cię był o tym wcześniej uprzedzić – szepnął Jerry,
kiedy tancerze zaczęli tworzyć długie poskręcane ciągi przez całą długość klubu – Nie umiem
tańczyć bopu.
– Ja też nie. – Liz roześmiała się serdecznie.
To była właśnie taka chwila, kiedy dwoje ludzi jest całkowicie zgranych. Zawsze przeżywała to
z Maxem. Przynajmniej niegdyś tak było.
– Siadajmy, tylko szybko – powiedziała. Zauważyła wolny stolik i poprowadziła tam Jerry’ego.
Usiadła ostrożnie na chwiejnym krześle w kształcie skały księżycowej akurat w momencie, kiedy
ciąg tancerzy ruszył do przodu.
Teraz będziemy sędziować – rzekł Jerry. – Ja będę sędzią z Niemiec. Ty możesz być sędzią
szwedzkim – dodał, przesuwając wzrokiem po długim szeregu tancerzy, wijącym się pomiędzy
stolikami. – Widzisz tę dziewczynę? – spytał, wskazując ruchem głowy wysoką dziewczynę
w białej bluzce i wojskowych spodniach. – Daję jej dziesięć punktów za technikę. Zauważ, że
zawsze opiera się na prawej stopie i nigdy nie traci kontaktu z osobą, która jest naprzeciw niej. Ale
tylko dwa punkty za pomysłowość, ponieważ zbyt mało się angażuje. Nie utożsamia się z bopem.
Liz roześmiała się znowu. Może mimo wszystko nie będzie jej potrzebny seans płaczu pod
prysznicem. Maria miała rację, pomyślała. Dobrze, że mnie do tego namówiła.
– A ten facet przed nami ma odwrotny problem – powiedziała Liz, dyskretnie wskazując go
Jerry’emu. – Jest zbyt oryginalny. Tańczy zupełnie inny taniec.
– To jaka jest jego punktacja? – spytał Jerry.
– Hmmm. Powiedziałabym... za pomysłowość jedenaście punktów. Technika minus trzy
punkty. A za tatuaż cztery dodatkowe punkty. Uwielbiam facetów, którzy nie wstydzą się
paradować z misiem koala na ramieniu.
– Nie wiem, kto cię dopuścił do składu sędziowskiego – Jerry potrząsnął głową. – Nie można
tak swobodnie punktować. Sędziowanie bopu to duża odpowiedzialność. To my decydujemy o tym,
kto otrzyma kontrakt za wiele milionów dolarów za reklamowanie Kosmicznych Chipsów, a kto
wróci do domu z niczym.
Liz ogarnął tak niepohamowany atak śmiechu, że zaczęła się krztusić. Nie sądziła, aby Jerry
mógł słyszeć te dźwięki, ponieważ rozległo się wycie oraz inne głośne oznaki aplauzu. Kiedy tłum
wreszcie się uciszył, rozległy się dźwięki spokojnej piosenki.
– Zatańczymy? – spytał Jerry.
– Chętnie.
Sprawa dotykania... przestała już być tak wielkim problemem. Przecież to tylko taniec. Liz nie
rozumiała, dlaczego ta myśl wprawiała ją dotąd w popłoch.
– Jesteś pewna, że nie masz ochoty zaczerpnąć świeżego powietrza, iść do łazienki czy napić
się czegoś? – zażartował Jerry.
Aha. Rozszyfrował jej strategię unikania wolnych tańców.
– Przykro mi... – zaczęła Liz.
– W porządku – przerwał jej Jerry. – Ja też jestem dość nieśmiały.
Dość. Liz przypomniała sobie, że zaklasyfikowała Jerry’ego jako faceta dość zdolnego, dość
miłego i tak dalej. Ale to nie była prawda. Teraz, kiedy go już trochę poznała, uświadomiła sobie,
że nie był wcale takim nieciekawym chłopakiem, jak się jej wydawało.
Wyciągnął do niej rękę. Miał z lekka spocone palce. Jest poddenerwowany, uświadomiła sobie
Liz. Znaleźli kawałek parkietu, który nie był tak upiornie zatłoczony. Jerry objął ją delikatnie,
trzymając ręce na wysokości pleców Liz. Nie próbował przyciągać jej do siebie. Nie przesuwał też
rąk zbyt nisko, jak to robili niektórzy faceci.
Oparła głowę na jego ramieniu; w ten sposób mogła uniknąć niemiłej sytuacji z odsuwaniem
się od niego, gdyby chciał ją pocałować. Miała nadzieję, że nie zauważył, że jest trochę zbyt
sztywna. Nie czuła się przy nim dobrze. Chyba ramię Jerry’ego miało nieodpowiednią wysokość
czy coś w tym rodzaju. Była okropnie spięta.
Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Płyn po goleniu, którego używał Jerry, miał jakiś mdlący
zapach, który powodował, że szczypało ją w nosie. A jego koszula była szorstka. Czy on nie wie, że
istnieje płyn do zmiękczania tkanin? – pomyślała i zaraz zawstydziła się tej myśli.
Czuła, jak szybko bije mu serce. Jej serce nie biło tak szybko. Była całkowicie spokojna.
Nie musiała się długo zastanawiać dlaczego – Jerry nie był Maxem.
Kiedy piosenka się skończyła, Liz delikatnie odsunęła się od swego partnera.
– Czy nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy już wyszli? – spytała. – Niezbyt dobrze się czuję.
Powinnam iść do domu.
Tak. Powinna iść do domu, żeby wziąć długi, gorący prysznic.
Umieram, pomyślała Maria.
Czuła, jak woda wypełnia jej nos i spływa do gardła. Umieram.
Ostatkiem świadomości zarejestrowała, że odzyskuje panowanie nad swoim ciałem. Poderwała
się na nogi, ślizgając się po dnie wanny.
Wzięła głęboki oddech i zaczęła kasłać, wypluwając wodę. Kiedy poczuła, że pewnie stoi na
nogach, ostrożnie wyszła z wanny. Owinęła się prześcieradłem kąpielowym i usiadła na podłodze.
Musi odpocząć, zanim zdoła podjąć wysiłek przejścia przez korytarz do swojego pokoju.
To było śmiertelnie głupie, pomyślała. Przecież wiedziała, że za każdym razem, kiedy używa
czarodziejskiej mocy, następuje ubytek czasu. I mimo to postanowiła podglądać Michaela właśnie
wtedy, kiedy leżała w wannie. Głupota, głupota, głupota.
Chwyciła ręcznik i dokładnie wytarła twarz. Nie chciała, by na jej ciele pozostała choćby jedna
kropla wody. Otworzyła szafkę pod umywalką, wyciągnęła suszarkę do włosów i włączyła ją.
Zdjęła nakładkę i nastawiła suszarkę na maksymalną temperaturę i przepływ powietrza. Nie
obchodziło jej, że będzie miała skołtunione włosy. Chciała, żeby natychmiast były suche.
Trzymała suszarkę tak blisko głowy, że od razu wyczuła, kiedy włosy zaczęły się przypalać.
Trzeba się uspokoić, pomyślała. Wyłączyła suszarkę i podniosła się na nogi. Rozpyliła trochę
odżywki, której nie trzeba było spłukiwać, i zaczęła rozczesywać niesforne loki.
No widzisz, nic ci nie jest, tłumaczyła sobie. Prawdopodobnie dlatego, że woda, uderzając ją
w twarz, pomogła jej odzyskać świadomość trochę szybciej niż zwykle. Następnym razem musisz
być ostrożniejsza.
Mogła przecież umrzeć.
Alex skręcił w lewo w ulicę, przy której stał jej dom. Isabel wolałaby, żeby Alex jechał dalej.
Wszystko jedno gdzie. Uwielbiała siedzieć przy nim w jego volkswagenie. Było tu przytulnie
i bezpiecznie.
– Wejdziesz? – spytała, kiedy zatrzymał się przed jej domem.
– Muszę już jechać – powiedział. – Mój ojciec uważa, że trzeba pracować od samego świtu.
Pewnie jutro zerwie mnie z łóżka o szóstej. W południe będzie znowu przeprowadzał swój stary
test czystości garażu ręką w białej rękawiczce, a po lunchu mam się zabrać do sutereny.
Isabel poczuła ucisk w żołądku. Oba samochody, które należały do jej rodziców, stały na
podjeździe, a jeep Maxa zaparkowany był na ulicy. Nie chodziło więc o to, że byłaby w domu
sama, ale czuła się lepiej, kiedy Alex był w pobliżu, tak jakby w jego towarzystwie nie mogło jej
spotkać nic złego.
– Mogłabym jutro przyjść i ci pomóc – zaproponowała. Wystąpiła z tą ofertą częściowo
dlatego, że naprawdę miała ochotę spędzić z nim jutrzejszy dzień, a częściowo, żeby przedłużyć
rozmowę i jeszcze trochę z nim pobyć.
– Obawiam się, że mój ojciec uznałby twoją obecność raczej za przeszkodę w pracy niż za
pomoc – powiedział Alex.
– Zawsze byłam ciekawa, co faceci trzymają w swoich samochodach. – Isabel otworzyła
skrytkę w volkswagenie. To było totalne kłamstwo, ale zaczęła dokładnie oglądać prawo jazdy,
dowód rejestracyjny, opakowania po gumie do żucia, małą latarkę w kształcie pióra, mapę i drobne
monety. Jeszcze nie miała ochoty opuszczać samochodu.
Jednak to Alex nie powinien mieć ochoty na to, by Isabel opuściła jego samochód. Założyła
nogę na nogę z nadzieją, że uświadomi mu, że w jego aucie siedzi żywa dziewczyna. Nigdy dotąd
nie musiała się starać, żeby jakiś chłopak zwrócił na nią uwagę. Więc o co tu chodzi? Dlaczego
trzymał ręce na kierownicy, skoro mógłby ją obejmować? Wiedziała, że za nią szaleje. Dawniej do
tego stopnia pożerał ją wzrokiem, że musiała omijać go z daleka.
Pewnie wprawiłam go w zakłopotanie, kiedy zaczęłam płakać w jego objęciach, pomyślała.
Sama nie wiem, co mi się stało.
Wydawało się, że kiedy Alex jej dotknął, włączył jakiś przycisk do łez. A przecież nie była
wtedy smutna, przynajmniej nie pamiętała, żeby czuła się smutna, a nagle popłynęły strumienie łez.
– Naprawdę muszę już jechać – odezwał się Alex. – Jutro porozmawiamy.
– Okay. Cześć.
Postanowiła nie błagać go, by pozwolił jej zostać w swoim samochodzie. Wysiadła i delikatnie
zamknęła drzwi. Ruszyła w kierunku domu, zatrzymała się jednak. Może powinna przekonać
Alexa, że już nie wpadnie w histerię, kiedy się pocałują.
Obróciła się i szybko podbiegła do samochodu. Kiedy zastukała w okno, chłopiec opuścił
szybę.
– Ja, hm, zapomniałam powiedzieć ci dobranoc.
– Ach, tak, dobra...
Zanim skończył, Isabel ujęła jego twarz i pocałowała go. Alex odwzajemniał jej pocałunek
przez pół sekundy, potem się odsunął.
– Nie uważam... – odchrząknął z trudem – nie uważam, żeby to był dobry pomysł – powiedział.
– Samochód jest zaparkowany – odpowiedziała mu Isabel lekkim tonem, chociaż żołądek jej się
skręcał. – Trudno powiedzieć, że mogę sprowokować wypadek.
– Nie o to mi chodziło.
– Więc o co ci chodziło? – spytała.
– Po prostu nie potrafię się z tobą całować, kiedy ty myślisz o... kimś innym – rzekł wolno
Alex. – Ale ja to doskonale rozumiem. Chcę, żebyśmy zostali przyjaciółmi – dodał. – Możemy
razem wychodzić i różne takie.
– I różne takie. To fajnie. Nie chciałabym za nic stracić różnych takich – wymamrotała Isabel.
Poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją nagle kijem bejsbolowym po głowie. Z trudem trzymała
się na nogach.
Alex ją odrzucił. Alex – facet, który na towarzyskiej drabinie szkoły stał przynajmniej o trzy
szczeble niżej niż ona. Jakie to żałosne. Jakie upokarzające. Jakie... nie do zaakceptowania.
– Sprawiłeś mi wielką ulgę – odezwała się z wymuszonym uśmiechem. – To znaczy, że mogę
już przestać?
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał zdumiony Alex.
– To, że byłam dla ciebie miła tylko dlatego, że ocaliłeś mi życie. Jesteś obiektem miłosierdzia.
Wiesz o tym, prawda?
Gdy spojrzał na nią, jego zielone oczy miały poważny wyraz. Potrząsnął głową.
– Chyba będziesz musiała lepiej to odegrać – powiedział. – Zadzwonię do ciebie jutro
wieczorem.
Isabel patrzyła za odjeżdżającym samochodem. Alex był nią rozczarowany. Pobiegła w stronę
domu, starając się powstrzymać łzy.
10.
Michael zaprowadził Marię do swojego pokoju.
– Musimy zostawić otwarte drzwi – powiedział. – To reguła numer czterdzieści siedem na
liście Pascali.
– W takim razie musimy zjeść ten pudding, zamiast tarzać się w nim nago – zażartowała Maria.
Michael zakrztusił się dużym deserem, który właśnie wkładał do ust. No tak, znowu zaczął
mieć kosmate myśli. A już tak dobrze mu szło. Zaproszona przez Pascali na obiad pod hasłem
chcemy-poznać-kogoś-z-przyjaciół-Michaela, Maria przyszła w trochę za dużych dżinsowych
spodniach ogrodniczkach. Ten strój pozwolił myślom Michaela pozostać na właściwym miejscu.
Był tylko jeden drobiazg: pod ogrodniczkami dziewczyna miała maleńki podkoszulek,
przyciągający wzrok Michaela. Dżinsowy strój stawiał Marię w rzędzie milutkich dziewczyn. Ale
ten podkoszulek... podkoszulek przesuwał ją do rzędu dziewczyn seksownych.
Usiadła na łóżku Dylana i zaczęła rozglądać się po pokoju. Michael oparł się o komodę.
– Widzę, że nie posłuchałeś mojej rady i nie zacząłeś oglądać programu Marthy Stewart –
powiedziała. – Powinieneś mieć tu przynajmniej jeden osobisty przedmiot. Jeśli sam go nie
zdobędziesz, to ja ci go dam. Może ceramicznego szopa pracza na cześć Pascali.
– Mam CD i książki – zaprotestował Michael. – Czego ty ode mnie chcesz?
Maria mieszkała ciągle w tym samym domu, w którym się urodziła. Nie rozumiała, że
człowiek, który stale się przenosi z miejsca na miejsce, nie może targać ze sobą całej kupy rupieci.
– Zaczekaj – powiedział, otwierając górną szufladę komody. – Jednak coś mam. – Wyciągnął
jakiś przedmiot wielkości pudełka zapałek, który wyglądał jak kawałek metalu, i podał go
dziewczynie.
– To pochodzi ze statku kosmicznego. Przynajmniej tak myślę. Postaraj się go zgnieść.
Maria popatrzyła na niego, a potem na leżący na jej dłoni metal. Zacisnęła pięść, zwijając go
w kulkę. Kiedy tylko rozprostowała palce, kawałek metalu natychmiast przybrał swój pierwotny
kształt. Nie widać było nawet najmniejszego wgniecenia.
– O rany – szepnęła.
– Dlatego myślę, że nasz statek musi tu gdzieś być – powiedział Michael. – Jeśli był
zbudowany z czegoś takiego, to jest praktycznie niezniszczalny. Próbowałem już wszystkiego na
tym kawałku metalu. Używałem młotka, piły, nawet palnika. Nic nie jest w stanie go odkształcić
ani uszkodzić.
– Czy ja mogę czegoś spróbować? – spytała Maria.
– Oczywiście, atletko. – Michael roześmiał się. – Może ja nie miałem dość siły.
Gdy potrząsnęła głową, jej blond loki zawirowały wokół twarzy.
– To nie znaczy, że ja... – Zawahała się. – To może wydać ci się wariackim przedsięwzięciem...
– Ty i wariackie przedsięwzięcia? To absolutnie niemożliwe – zażartował Michael.
Maria nie roześmiała się.
– Mówię poważnie. Myślę, że mogłabym ci pomóc w odnalezieniu statku.
Nie wątpił, że dziewczyna mówi poważnie. Tak samo poważnie traktowała swoją aromaterapię,
wyciągi z roślin i wszystko inne. Było jednak nieprawdopodobne, żeby mogła...
– Nie wierzysz mi, prawda? – spytała, przerywając ciąg jego myśli. – Słuchaj, to jest dość
niesamowite, ale kilka dni temu odkryłam u siebie ten talent. Mogę dotknąć jakiegoś przedmiotu
i za jego pośrednictwem odbierać obrazy. Trzymałam w ręku szminkę Liz i po chwili zobaczyłam
ją w centrum handlowym. Widziałam, co robiła, ponieważ trzymałam jej szminkę. Jeszcze nigdy
nie próbowałam szukać jakiegoś przedmiotu, mając tylko jego fragment. Ale to może zadziałać.
O czym ona mówi? – pomyślał Michael.
– Hmm...
Co miał jej powiedzieć? Nie chciał zranić jej uczuć. Widać było, że Maria wierzy w każde
słowo, które wychodziło z jej malinowych usteczek.
– Spróbuję. Chciałabym tylko spróbować, okay?
– Okay – zgodził się Michael. – Potrzebujesz kadzidełek? Pani Pascal ma liście bazylii, czy coś
w tym rodzaju, co moglibyśmy spalić.
Pomyślał, że jeśli teraz trochę pożartuje, to Marii nie będzie tak bardzo przykro, jeśli ta próba –
jakkolwiek miała wyglądać – nie powiedzie się.
– Nie potrzebuję niczego innego poza tym – powiedziała Maria, podnosząc do oczu kawałek
metalu. – Aha... – Obróciła się do Michaela. – Zaraz po zobaczeniu tych obrazów przez kilka minut
jestem... jakby sparaliżowana, nie mogę mówić ani się poruszać. Nie dzwoń na pogotowie ani nic
takiego. Spryskaj mi twarz wodą. Wydaje mi się, że wtedy jest mi łatwiej dojść do siebie.
– Gazowaną czy niegazowaną? – spytał Michael. Nie uzyskał odpowiedzi. Maria zamknęła
oczy.
– Gdzie jest statek? – szepnęła.
Nic się nie wydarzyło. Przynajmniej nic takiego, co Michael mógłby zobaczyć. Po prostu Maria
siedziała bez ruchu. Po chwili jej gałki oczne zaczęły poruszać się pod zamkniętymi powiekami.
Chłopiec skrzyżował ręce na piersi. Co się dzieje? Czy ona rzeczywiście coś widzi? To
przecież niemożliwe.
Nagle Maria otworzyła oczy.
– Widziałam go! Widziałam statek! – wykrzyknęła. – Był... – Nie dokończyła zdania. Siedziała
z otwartymi ustami, jej niebieskie oczy straciły blask, a twarz była zupełnie pozbawiona wyrazu;
przypominała maskę.
Michael poczuł skurcz żołądka. Wygląda jak zombi, pomyślał. Siedzi tutaj, oddycha i niby
wszystko jest w porządku, ale nie ma już Marii, została Marionetka.
Woda. Potrzebna jest woda. Pobiegł do łazienki, wyjął papierowy kubek z dozownika, napełnił
go wodą i wrócił biegiem do pokoju. Chlusnął jej w twarz całą zawartością.
Nic się nie zmieniło. Co miał teraz robić? Może wody było za mało. Kiedy ponownie biegł do
drzwi, usłyszał ciche westchnienie. Obrócił się i zobaczył, że Maria lekko drgnęła. Po chwili
popatrzyła na niego i uśmiechnęła się tak jak zawsze; oczy jej błyszczały. Michaela ogarnęło
przemożne uczucie ulgi.
– Nic ci nie jest? – spytał, siadając obok niej na łóżku.
– Dobrze się czuję. Widziałam statek! – zawołała, łapiąc go za rękę.
Jej głos był normalny. Wydawało się, że całkowicie wróciła do siebie, ale ta cała historia
z parapsychicznymi zdolnościami była trudna do przełknięcia.
– Powiedz mi co, hm, widziałaś – poprosił Michael.
– Ogromny betonowy bunkier, tak duży jak centrum handlowe, a może jeszcze większy –
zaczęła. – Stał przed nim strażnik. Taki ciężkiego kalibru. Z karabinem maszynowym na piersi.
Michael słuchał jej uważnie. To, co mówiła, brzmiało jak scena z jakiegoś idiotycznego filmu
science fiction na temat spisków rządowych. Maria miała bardzo bujną wyobraźnię. Mogło jej się
tylko wydawać, że widziała statek, kiedy tak naprawdę stanęła jej przed oczami jakaś fikcyjna
scena.
– Jaki mundur miał ten strażnik? – spytał. Może w ten sposób dojdzie, z jakiego filmu pochodzi
ta scena.
– Cały szary. Facet wyglądał na bardzo znudzonego. Był dość atrakcyjny.
Hmmm. Gdyby ten strażnik był aktorem, to Maria pewnie by to sobie uświadomiła. Może
rzeczywiście coś widziała. Może naprawdę miała zdolności parapsychiczne. Zdarzały się przecież
jeszcze dziwniejsze rzeczy.
Ale może rzeczywiście widziała statek jego rodziców! Michael desperacko pragnął uwierzyć,
że tak było.
– Czy były tam okna? – spytał. – Zauważyłaś coś, co mogłoby nas naprowadzić na miejsce,
gdzie znajduje się ten bunkier?
Maria potrząsnęła głową.
– Nie było okien.
To mogło być wszędzie, uświadomił sobie Michael. To mógł być podziemny bunkier na
pustyni. Mógł być w Arizonie. Mógł być w południowej Afryce lub w Chinach, lub... gdziekolwiek.
Dziewczyna przesunęła delikatnie dłoń w kierunku jego ramienia.
– Niewiele ci pomogłam, prawda?
– Jeśli naprawdę go widziałaś, to przynajmniej wiem na pewno, że ten statek istnieje, że nie
został zniszczony – powiedział Michael.
Chciał ukryć swoje wątpliwości i rozczarowanie, żeby nie robić jej przykrości.
– Ale o tym sam już wiedziałeś – szepnęła Maria. – Mówiłeś, że on jest niezniszczalny.
Podała mu kawałek metalu, a Michael włożył go głęboko do kieszeni. Ten skrawek złomu
z katastrofy mógł się okazać jedyną rzeczą ze statku rodziców, do której miał dostęp.
– Nie rozumiem, dlaczego mnie to jeszcze obchodzi – zwrócił się do Marii. – Ray
poinformował nas, że wszyscy zginęli. Mówił, że mamy myśleć o Ziemi jako o naszym domu.
Chciałbym tylko... chcę tylko zobaczyć ten statek na własne oczy. Dotknąć czegoś, czego dotykali
moi rodzice.
Maria wzięła go za rękę. Jej ciepłe, gładkie palce oddaliły od niego myśli o statku. Patrzył teraz
w jej niebieskie oczy.
– Gdybym miała coś, co należy do tego strażnika, mogłabym uzyskać więcej informacji –
powiedziała.
– Jak mogłabyś zobaczyć coś innego niż to, co mi opisałaś? – spytał Michael. – Strażnik stoi
przed tym samym pozbawionym okien bunkrem.
– Tak, ale nie zawsze – powiedziała Maria. – Czasem idzie do bunkra. Gdybym go wtedy
zobaczyła, mogłabym mieć jakieś punkty orientacyjne – tłumaczyła.
Ale odnalezienie strażnika było tak samo trudne jak odnalezienie statku, pomyślał Michael.
Strażnik mógł być na pustyni albo w Arizonie albo w południowej Afryce, nawet w Chinach.
– Gdybyś wiedział, jak znaleźć tego strażnika, to nie potrzebowałbyś mojej pomocy –
powiedziała Maria, zgadując jego myśli.
Z jej głosu przebijało przygnębienie. Michael popatrzył na nią uważnie; wyglądała na
zmęczoną i smutną. To była cała Maria. Jeśli coś się przydarzało któremuś z jej przyjaciół, to czuła
się tak, jakby to dotyczyło jej. Tak bardzo brała sobie wszystko do serca.
– Powinnam już jechać do domu – powiedziała. – Pamiętaj, spytaj Dylana, jak mu poszło na
tańcach. I dowiedz się wszystkich szczegółów. Facetom nigdy się nie chce dopytywać o szczegóły.
– Wzięła swoją torebkę. Właściwie był to mocno sfatygowany metalowy pojemnik na lunch
z fotografią Miss Ameryki na samym wierzchu.
– Szczegóły. Dobra. – Michael ruszył, idąc za nią przez hol do frontowych drzwi.
– Miło było cię poznać, Mario! – zawołał z salonu pan Pascal.
– Mnie też! – odkrzyknęła Maria.
– Wyjdę z tobą – zaproponował Michael.
Gdy podprowadził ją do samochodu, nastąpiła chwila wahania.
– Jesteś pewna, że nic ci nie jest? – spytał. – Okropnie wyglądałaś w tym paraliżu.
– Dobrze się czuję. Żałuję tylko, że nie mogłam ci pomóc – powiedziała Maria. Otworzyła
swoją torebkę, wyjęła kluczyki i zaczęła obracać je na palcu, nie ruszając się z miejsca.
Do umysłu Michaela wtargnął obraz Marii, obejmującej go za szyję, kiedy tańczyli w salonie.
Czy wczoraj wieczorem naprawdę chciała, żeby ją pocałował? A teraz? Czy dlatego tak stoi, nie
wsiadając do samochodu?
Może powinien to zrobić. Szybki pocałunek na dobranoc. Nic specjalnego. Tylko test, żeby
sprawdzić, czy wyzwoli to w nim jakieś emocje. Jeśli będzie uważał, żeby zetknięcie ich warg nie
trwało zbyt długo, może nawet nie przekroczyć granicy przyjacielskiej strefy. Przecież istnieje coś
takiego jak przyjacielski pocałunek, nie?
Rozejrzał się szybko, żeby sprawdzić, czy nikt na nich nie patrzy... – i zobaczył nadjeżdżający
samochód szeryfa Valentiego. Usłyszał stłumiony okrzyk Marii; ona też go zauważyła.
Valenti przejechał obok, nie zwalniając.
– Ten facet jest wszędzie – odezwała się Maria.
– Tak – przyznał Michael. – Bez jego wiedzy nawet żaden pies nie śmie obsiusiać ulicznego
hydrantu. Założę się, że on wie, gdzie jest statek moich rodziców.
Popatrzyli sobie w oczy. Wiedział już, że przyszła im jednocześnie do głowy ta sama myśl.
Gdyby mogli zdobyć coś, co należy do Valentiego, Maria mogłaby się zabawić znowu
w jasnowidza.
– Michael... – odezwała się Maria. Skinął tylko głową.
– Chyba niedługo będę musiał złożyć szeryfowi wizytę.
– Chcesz powiedzieć, że my złożymy mu wizytę – poprawiła go dziewczyna.
– A kiedy uda nam się buchnąć mu bokserki czy coś innego, będziesz mogła sprawdzać go
kilka razy dziennie, dopóki nie dowiesz się tego, o co nam chodzi.
– Nie dotknę bokserek Valentiego. Nie zrobię tego nawet dla ciebie – zażartowała Maria. – Ale
uzyskanie takiej informacji może zabrać dużo czasu – dodała poważnym tonem.
Widać było, że jest zmartwiona.
– To i tak będzie o wiele szybsze niż czołganie się centymetr po centymetrze po pustyni, jak ja
to robię – powiedział Michael.
Szanse na odnalezienie statku stawały się teraz coraz bardziej realne, i to dzięki Marii.
Dziewczyna otworzyła drzwi samochodu i wsiadła do środka, opuszczając szybę.
– Okay, mamy teraz plan – powiedziała. – Jutro ja i Kevin spędzamy dzień z ojcem... no, wiesz,
tak przy rozwodzie moich rodziców orzekł sąd. Ale zaraz potem możemy zaczynać.
Michael miał ochotę odtańczyć jeden z tańców radości, w których celowała Maria. Odnajdzie
statek rodziców. Był o tym przekonany. Poleci do domu!
Tylko że... tylko że to nie będzie prawdziwy dom. Nie czeka tam na niego nikt z rodziny.
Znajdzie się wśród obcych.
Maria delikatnie zatrąbiła, ruszając. Michael pomachał jej.
Może Max i Isabel polecieliby ze mną, pomyślał. Tak, to byłoby fajne, poznawać to wszystko
w towarzystwie Izzy i Maxa. Uśmiechnął się na tę myśl.
Ale po chwili uśmiech zniknął z jego twarzy. Max nie opuści Ziemi, nie zostawi Liz. A Isabel
zdecydowała przecież, że przeżyje całe życie jak „normalna dziewczyna”, cokolwiek to miało
oznaczać. Poza tym nawet gdyby udało mu się uruchomić statek i powrócić na rodzinną planetę,
zostawiłby tu Marię i Liz, i Alexa. Te trzy ziemskie istoty stały mu się równie bliskie, jak Max
i Isabel. Gdyby miał je utracić... Nie chciał nawet o tym myśleć.
Spojrzał na opustoszałą ulicę. Samochodu Marii nie było już widać. Opuścił rękawy bluzy;
było zimniej, niż przypuszczał.
Może powinien był pocałować Marię. Byłoby mu teraz cieplej.
11.
Na przykład nicień może wyschnąć i wejść w stan przetrwalnikowy – oznajmiła pani Hardy. –
Odżywa jednak po włożeniu do wody.
Więc nazywajcie mnie Nicieniem, pomyślał Max. Kiedy Liz nie było w pobliżu, czuł się tak,
jakby wysychał i stawał się na pół martwy. A kiedy ją widział... następowała całkowita reanimacja.
– To działa w taki sposób: kiedy nicień wysycha, jego komórki zmieniają strukturę – mówiła
pani Hardy.
Max starał się słuchać wyjaśnień nauczycielki, ale jego wzrok wędrował stale w stronę Liz.
Robiła notatki z opuszczoną głową, a jej długie włosy zasłaniały twarz.
Ale on nie musiał widzieć jej twarzy, by wiedzieć, jak ta dziewczyna się czuje. Jej aura mówiła
mu wszystko. Co prawda zniknęły już czerwone pasma gniewu, które dostrzegł przed dyskoteką
UFO, ale było jeszcze gorzej. Jej aurę pokrywała szaro-zielona mgła smutku. Liz była
nieszczęśliwa.
Przez niego. To on zburzył całe życie dziewczyny tego dnia, kiedy zdradził jej swoją tajemnicę.
Przede wszystkim naraził ją na niebezpieczeństwo ze strony Valentiego. Potem zrobił jej zamęt
w głowie – całował ją i zaraz po tym powiedział, że muszą pozostać tylko przyjaciółmi, potem
znowu ją całował i znowu mówił, że muszą być tylko przyjaciółmi. Czy mógłby skrzywdzić ją
bardziej? Chyba nie.
Powinien był przynajmniej zostawić ją po tym wszystkim w spokoju – nawet gdyby miał
zeschnąć jak nicień – nie zrobił tego jednak. Zaczął się bawić w podchody jak harcerz. Kiedy
następnym razem Liz pójdzie gdzieś z jakimś chłopakiem, pewnie cały wieczór będzie obserwować
tłum, starając się odgadnąć, który z obecnych jest Maxem.
Musiał przyznać, że jakaś część jego osobowości – ta ohydna i samolubna – czerpała
zadowolenie z faktu, że Liz nie zwraca uwagi na innych chłopaków, ale nie pozwoli, by ta część
wzięła nad nim górę. Postąpi tak, jak trzeba. Nawet jeśli miałby się potem rozpaść na kawałki.
Zasłużył sobie na to.
Zmusił się do skoncentrowania uwagi na tym, co mówiła pani Hardy.
– Na środę proszę odpowiedzieć na pytania ze strony czterdziestej drugiej – usłyszał jej głos.
Rozległ się dzwonek. Liz wrzuciła notatnik do plecaka i wybiegła z klasy. Widać było, że nie
życzy sobie kontaktu z Maxem, jeśli nie zmuszają jej do tego okoliczności. Nie jadła nawet z nimi
lunchu na dziedzińcu.
Max złapał swoje rzeczy i wybiegł za nią.
– Liz, zaczekaj! – zawołał, kiedy dotarł do holu.
Za późno zauważył, że dziewczyna rozmawia z Jerrym. No to super. Znowu zrobił z siebie
totalnego palanta.
Liz obróciła się szybko i podeszła do niego, a jej ciemne oczy ciskały błyskawice.
– Zawołaj mnie dopiero wtedy, kiedy będziesz chciał mi powiedzieć, że przeprowadzasz się do
innego stanu – oświadczyła oschle. – A tymczasem jestem nieobecna.
– Wysłuchaj mnie przez sekundę – błagał Max.
Nie odezwała się, więc zaczął mówić tak szybko, jak tylko zdołał.
– Przepraszam cię za to, co zdarzyło się w piątek wieczorem.
– Ja naprawdę nie chcę wysłuchiwać twoich kolejnych przeprosin – przerwała mu Liz. – Jeśli
jest ci przykro, udowodnij to, to znaczy zostaw mnie w spokoju.
– Tak zrobię. Obiecuję. To właśnie chciałem ci powiedzieć. – Zawahał się. Nie chciał już
niczego dodawać. Ale przecież sam mówił Liz, że powinni być tylko przyjaciółmi. Więc teraz
wypadałoby to zrobić – zachować się jak przyjaciel i pomóc jej odbudować życie.
– I... i chciałem ci jeszcze powiedzieć, że znam trochę Jerry’ego i że to fajny chłopak –
wykrztusił. – Uważam, że będziecie dobrą parą.
– Dziękuję ci, że dajesz nam swoje błogosławieństwo – odrzekła Liz ironicznym tonem. – Nie
chciałabym być z facetem, którego ty byś nie akceptował.
Max ledwie usłyszał to, co mówiła. Jego wzrok przykuły czarne plamy cierpienia, które
pojawiły się na jej aurze. Znowu sprawił jej ból. Jeszcze większy niż przedtem.
Isabel chciała sobie przypomnieć, w której sali Alex ma ostatnie zajęcia. Gdyby się
pospieszyła, mogłaby go spotkać przy wyjściu. A może lepiej będzie pójść wprost na parking
i znaleźć jego volkswagena.
Możemy skorzystać z tego kuponu na bezpłatną grę, który dostałam, kiedy graliśmy
w minigolfa, pomyślała. Chyba powinnam przeprosić go za to, że nazwałam go obiektem
miłosierdzia. Po golfie możemy pójść do kawiarni Latający Talerz i...
Przestań, skarciła się w duchu. Po prostu przestań. Nie możesz go stale wykorzystywać. A tak
właśnie robiła – wykorzystywała go. Wykorzystywała tego chłopca, by odsunąć od siebie
wspomnienia, by zapewnić sobie bezpieczeństwo, by poczuć się zwyczajną dziewczyną, która
nawet nie wie, jak wygląda szeryf Valenti.
Alex zasługiwał na coś lepszego. Ona też. Czyżby była już tak beznadziejnie przegrana, że
potrzebowała faceta, który mógłby się nią zająć? To nieprawda. Udowodni to, i to natychmiast.
Pójdzie do centrum handlowego, tam, gdzie zginął Nikolas. Już czas z tym skończyć.
Szybko przebiegła przez hol i wyszła ze szkoły. Nie zauważyła Liz i Marii, stojących na
dziedzińcu, dopóki ta druga nie złapała jej za ramię.
– Cześć, Isabel – powiedziała Maria. – Jak leci?
– Wspaniale – odparła jej Isabel, ale kiedy zobaczyła wyraz twarzy Marii, wiedziała już, że ona
tego nie kupiła. Westchnęła ciężko. – W gruncie rzeczy wcale nie jest dobrze – przyznała. – Jeszcze
przez cały czas myślę o Nikolasie i... właśnie wybieram się do centrum handlowego. Chcę spojrzeć
na te miejsca, w których po raz ostatni byliśmy razem. Nie wiem... Myślałam, że to mi jakoś
pomoże.
– Pójdziemy z tobą – natychmiast zaofiarowała się Liz.
– Tak. Nie możesz tam iść sama – poparła ją Maria. – Chodź. Właśnie nadjeżdża autobus. –
Złapała Isabel za rękę i pobiegły na przystanek.
Znalazły trzy miejsca w ostatnim rzędzie. Isabel była zdumiona. Nie przypuszczała, że Liz
i Maria okażą jej tyle współczucia – przecież obie nienawidziły Nikolasa.
– Dziękuję... dziękuję, że chcecie tam ze mną jechać – powiedziała. – Wiem, że wy też nie
macie specjalnie miłych wspomnień z centrum.
Tego wieczoru, kiedy Nikolas stracił życie, była zbyt wstrząśnięta, żeby zorientować się, że Liz
i Maria też były wtedy w centrum handlowym. Po tym, jak Nikolas zginął od kuli szeryfa,
zapamiętała tylko, że był przy niej Max. Ale przecież one też tam były; we trójkę chcieli ją
odnaleźć, zanim to zrobi Valenti.
Zapanowała cisza.
– Tak, to nie był miły wieczór – odezwała się wreszcie Liz.
– Jeszcze was nie przeprosiłam za to, coście przeszły tamtej nocy... i przedtem.
Nikolas traktował Liz i Marię z totalną pogardą. Użył mocy, żeby pozbawić Liz przytomności
tylko po to, by udowodnić swoją rację. A Isabel stwierdziła, że nic się nie stało, ponieważ nie zrobił
Liz poważnej krzywdy.
– To prawda. Nie zrobiłaś tego – przyznała Maria.
– Myślisz, że jest już na to za późno? – spytała Isabel.
– Sądzę, że zdążysz jeszcze przed terminem wygaśnięcia umowy o przeprosiny – stwierdziła
Liz, a Maria skinęła głową.
Isabel poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Były gotowe jej przebaczyć.
– Przykro mi – zaczęła. – Nie potrafię tego lepiej wyrazić. Nie powinnam była pozwolić
Nikolasowi tak was traktować. Żałuję, że nie posłuchałam was wszystkich, kiedy mówiliście, że on
naraża mnie na niebezpieczeństwo.
– Byłaś w nim zakochana – uspokajała ją Liz.
– Nie jesteś pierwszą dziewczyną, która popełniła jakieś głupstwo tylko dlatego, że była
zakochana – dodała Maria.
Isabel zdobyła się na uśmiech.
– Jesteście dla mnie takie miłe. – Głos jej się załamywał.
– A czego się spodziewałaś? – spytała Liz. – Myślałaś, że cofniemy ci naszą przyjaźń,
ponieważ zrobiłaś głupstwo, nawet jeśli było to wielkie głupstwo?
– Taka myśl rzeczywiście przyszła mi do głowy – przyznała Isabel.
– Jesteś niemądra – rzekła Maria. – To mogłoby się zdarzyć wśród zwykłych przyjaciół, ale my
nie jesteśmy zwykłymi przyjaciółkami. Pomyśl tylko o łączności, jaką Max nawiązał pomiędzy
nami. Jesteśmy więcej niż przyjaciółkami. Stałyśmy się prawie siostrami, no wiesz, siostry-sisters.
– Tak – poparła ją Liz. – Jesteśmy trzy siostry-sisters. Siostry-sisters. Ta zbitka spodobała się
Isabel. Bardzo jej się spodobała.
– To już nasz przystanek – powiedziała Liz.
Isabel wyjrzała przez okno, kiedy autobus podjeżdżał pod centrum handlowe, i poczuła ucisk
w żołądku.
– Najpierw chcę iść do Macy’ego – oznajmiła, kiedy wysiadały z autobusu.
– Jesteś tego pewna? – spytała Maria.
Isabel skinęła głową. Skoro miała to zrobić, nie wolno jej było iść po linii najmniejszego oporu.
Pójdzie od razu tam, gdzie Valenti zastrzelił Nikolasa.
Kiedy weszły do sklepu, wysunęła się do przodu. Szła pewnym krokiem w kierunku stoiska
z eleganckimi ubraniami, nie zwracając uwagi na wieszaki z odzieżą sportową ani na innych
klientów.
– Chciałabym resztę drogi odbyć sama – powiedziała.
– Okay – zgodziła się Liz. – My z Marią będziemy przy telefonach, koło wind. Muszę
zadzwonić do mamy i powiedzieć jej, gdzie jestem. Nie spiesz się.
– Tak. Nie musisz się spieszyć. Ale jeżeli nie pokażesz się przy telefonach za piętnaście minut,
to przyjdziemy po ciebie – dodała Maria.
– Dziękuję – rzuciła Isabel.
Weszła bez wahania do przebieralni. Wsunęła się za czerwoną kotarę, która oddzielała kabiny
od reszty sklepu, i stanęła dokładnie w tym samym miejscu, z którego widziała, jak Valenti zabija
Nikolasa. Spojrzała tam, gdzie chłopak upadł.
Jeden kwadrat wykładziny był trochę ciemniejszy niż reszta. Musieli wstawić tam nowy
kawałek. Kwaśny zapach prochu stał się tak silny, że prawie czuła w ustach jego smak. To tylko
twoja wyobraźnia, tłumaczyła sobie. Tylko wyobraźnia.
Przycisnęła dłonie do piersi. Zaczęła zdzierać lakier z kciuka, ale po chwili zacisnęła mocno
palce. Nie będzie tego robić.
Taśma filmowa powoli przewijała się w jej umyśle. Isabel widziała, jak Nikolas pada na
podłogę, znowu, znowu i znowu. Czuła zapach prochu.
– Czy mogę w czymś pomóc? – usłyszała jakiś chłodny głos. Obróciła się i zobaczyła
sprzedawczynię, która uważnie się jej przypatrywała. Pewnie wyszła z którejś kabiny.
– Ja tylko... czekam na przyjaciela – powiedziała Isabel. Spojrzała na ciemny kwadrat
wykładziny, lecz tym razem przed jej oczami nie przesuwał się już film. Nie czuła żadnego innego
zapachu poza tym, jaki wydzielała przesiąknięta kurzem kotara. – Chyba go tu nie ma – dodała
cichym głosem.
Zrobiłam to, pomyślała. Przyszłam tutaj, patrzyłam i nadal żyję. Wyszła zza zasłony i pobiegła
w stronę telefonów.
– Chcę jeszcze zajrzeć w kilka miejsc – zwróciła się do Liz i Marii. – Najpierw do sklepu
z biżuterią.
Sklep z biżuterią był jednym z ostatnich miejsc, w których była razem z Nikolasem. Dlatego
zależało jej, by tam pójść. Chciała zapamiętać jeszcze coś innego – nie tylko, jak umierał – chciała
powtórnie przeżyć ich wspólne ostatnie godziny.
– Prowadź – powiedziała Maria.
Isabel ruszyła pasażem centrum handlowego. Wdychała zapach czekoladowych ciastek ze
stoiska po przeciwnej stronie, był rozkoszny i nie było w nim ani śladu zapachu prochu.
W sklepie z biżuterią przechodziły od jednej lady do drugiej. Liz i Maria nie starały się wciągać
Isabel do rozmowy; dotrzymywały jej tylko towarzystwa, jakby wiedziały, że dziewczyna musi to
wszystko sobie zapamiętać.
Kiedy była tu ostatnim razem, ona i Nikolas mieli cały sklep dla siebie. Całe centrum handlowe
mieli tylko dla siebie. Nie zdawała sobie sprawy, że Valenti już depcze im po piętach. Nie
wiedziała, że Nikolasowi zostało jeszcze tylko kilka godzin życia.
– Mogę już iść dalej – rzuciła.
– Idź, gdzie chcesz – powiedziała Liz. – My będziemy szły za tobą.
Isabel wyprowadziła je ze sklepu i pojechały ruchomymi schodami na piętro. Weszła szybkim
krokiem do drugstore’u i skierowała się do starej kabiny fotograficznej, stojącej z tyłu sklepu.
Stanęła przed kabiną, patrząc przed siebie nieruchomym wzrokiem. Ani Liz, ani Maria nie
zadawały jej pytań.
Właśnie tu całowała się z Nikolasem. To był wspaniały pocałunek. Intensywny i dziki – taki,
jaki był Nikolas. Isabel chciałaby zatrzymać wspomnienia tamtej nocy na tym, co stało się właśnie
tutaj.
Ale zaraz po tym, kiedy Nikolas pocałował ją po raz ostatni, ta cudowna noc zaczęła przybierać
tragiczny obrót.
– Byliśmy tutaj, kiedy usłyszeliśmy kroki ochroniarza – wyrzuciła z siebie nagle. Od czasu
tamtego wydarzenia pragnęła komuś o tym powiedzieć. Nikolas powiedział mi, że muszę go
znokautować. Mówił, że jeśli tego nie zrobię, to pozwoli, żeby nas złapano. – Skuliła się
i skrzyżowała ręce na piersi. Nie odrywała wzroku od kabiny fotograficznej. Chciała powiedzieć
dziewczętom, co się wtedy wydarzyło, ale nie mogła spojrzeć im w oczy. – Nie chciałam tego
zrobić, ale strasznie się bałam. Nikolas pozwoliłby na to, żeby ochroniarz nas zobaczył. Jestem tego
pewna. Więc wyskoczyłam z kabiny i zrobiłam to. Sprawiłam mu ból. Czułam, że robię mu
krzywdę.
– Michael, Alex i ja znaleźliśmy go – rzekła Maria. – Michael sprawdził jego stan. Nie
odzyskał jeszcze przytomności, ale nic mu się nie stało.
– Jeszcze nie wyjawiłam wam najgorszego – wyznała Isabel. Nie była pewna, czy Liz i Maria
będą nadal chciały nazywać się jej siostrami, kiedy to usłyszą. – Najgorsze jest to, że powiedziałam
Nikolasowi, że to, co zrobiłam ochroniarzowi, było niezłą zabawą – mówiła dalej Isabel. –
Chciałam, żeby myślał, jaka jestem fajna. Podobałam mu się tylko wtedy, kiedy byłam fajna
i wesoła. A jak nie, to koniec.
– Och, Isabel – szepnęła Maria. – To okropne. To znaczy, że to było okropne dla ciebie.
Kochałaś go, a on traktował cię... – Nie dokończyła zdania.
Traktował mnie zupełnie inaczej niż Alex, pomyślała Isabel. Usiłowała przypomnieć sobie,
kiedy ostatni raz Alex mógł się dobrze bawić w jej towarzystwie. Chyba wtedy, gdy poszli grać
w minigolfa. Od czasu, kiedy poznała Nikolasa, ani Alex, ani nikt inny już nie mógł się z nią dobrze
bawić. Ale nikt jej nie opuścił. A Alex... on był jej chodzącym, mówiącym kołem ratunkowym.
Trudno byłoby sobie nawet wyobrazić, żeby Nikolas siedział za jej drzwiami i opowiadał, aż do
zachrypnięcia, głupie historyjki tylko po to, żeby mogła się lepiej poczuć. A gdyby chociaż raz
rozpłakała się w obecności Nikolasa, pewnie powiedziałby jej, że może do niego zatelefonować,
kiedy wyrośnie z pieluszek.
– Wejdę tam na chwilę – oznajmiła.
Weszła do kabiny, usiadła na małym stołeczku, zasunęła kotarę i westchnęła.
Ostatnio wiele myślała o Nikolasie, ale właściwie tylko o tym, w jak okropny sposób stracił
życie. Nie zasługiwał na to, nikt nie zasługiwał na taką śmierć.
Ale czy gdyby żył, byłaby z nim jeszcze? Czy starałaby się ciągle mu udowadniać, jak bardzo
potrafi być zabawna, przekonywać go, że nie jest zwyczajną, przegraną dziewczyną? Czy nadal by
ją tak wspaniale całował? Nie mogła zapomnieć jego pocałunków.
To wcale nie oznaczało, że Alex nie robił na niej wrażenia. Wręcz przeciwnie. Pamiętała, jak
na balu inauguracyjnym przesunął palcami po jej nagiej skórze na plecach, tuż nad wycięciem
sukni. To było coś.
Wyciągnęła kilka monet z torebki. Doszła do wniosku, że Alex zasługuje na jakiś mały prezent,
ponieważ jest takim dobrym facetem. A co mogłoby być dla niego lepszym prezentem niż jej
fotografie? Wsunęła monetę do otworu i nacisnęła start. Przy każdej fotografii będę myślała
o Alexie, postanowiła. O nikim innym, tylko o Alexie.
12.
Maria usłyszała, że ktoś stuka w jej okno. To mógł być tylko Michael; inni goście wchodzili
frontowymi drzwiami. Zerwała się od biurka i otworzyła okno.
– Nie mogę teraz wejść, idę do pracy. Chciałem ci tylko coś dać – powiedział Michael,
wręczając jej pióro.
Maria uniosła brwi.
– Dziękuję – wyjąkała. – Chociaż muszę przyznać, że pióro z dziewczyną, z której spada
kostium kąpielowy, nie było nigdy moim największym marzeniem.
Zaczęła obracać pióro w ręku, patrząc, jak z dziewczyny zsuwa się skąpe bikini, po czym
wskakuje na nią ponownie.
– Naprawdę? – Chłopiec roześmiał się. – A ja zawsze o tym marzyłem. To pióro Valentiego –
dodał poważnym tonem. – Zwinąłem je z jego biura.
Maria poczuła, jak krew ścina się jej w żyłach.
– Obiecałeś, że nie pójdziesz tam sam. A gdyby cię przyłapał? Gdyby...
– Nic się nie stało.
– Ale mogło się stać.
Bez względu na to, czy Michaelowi się to będzie podobało, musi mnie wysłuchać, postanowiła
Maria.
– Jeśli uważałeś, że nie dam sobie rady, chociaż spokojnie bym sobie z tym poradziła, to
powinieneś pójść tam z Maxem albo z Alexem.
– Łatwiej było to zrobić samemu – powiedział Michael. – Resztę powiesz mi później, jeśli już
musisz.
Dziewczyna potrząsnęła tylko głową. Właściwie nie powinna się dziwić, że zdecydował się
wykonać to zadanie samodzielnie. Cały Michael.
– Pozwól mi spróbować, zanim pójdziesz. To zajmie tylko chwilę – rzekła.
– Okay, ale najpierw przyniosę trochę wody. – Michael wskoczył przez okno do jej pokoju.
– Butelka z wodą do spryskiwania stoi na komodzie – poinformowała go Maria, ściskając pióro
w dłoni. – Gdzie jest Valenti? – spytała.
Zawirowały kolorowe punkciki. Kiedy się połączyły, dziewczyna znalazła się w wyglądającej
jak pobojowisko kuchni, z szeryfem i jego synem Kyle’em. Wiedziała, że oni nie mogą jej
zobaczyć, jednak bliskość prześladowcy napawała ją przerażeniem.
– W czym problem, Kyle? – odezwał się Valenti. – Czy talerze są dla ciebie za ciężkie, żebyś je
włożył do zmywarki?
Czy też mylą ci się te wszystkie błyszczące guziczki, które trzeba naciskać?
Punkciki zawirowały i Maria znalazła się znowu we własnym pokoju. Wiedziała, że za chwilę
nadejdzie atak paraliżu. Po incydencie w wannie nie traciła już świadomości po użyciu mocy. Teraz
dokładnie wiedziała, co się wokół dzieje, nie mogła się tylko poruszyć. Wolała już stan utraty
świadomości.
Patrzyła, jak Michael chwyta butelkę z komody i podbiega do niej. Nie mogła nawet mrugnąć,
kiedy woda dosięgła jej twarzy. Ale woda pozwalała jej wrócić do siebie.
Maria wytarła mokrą twarz rękawem.
– Nie zobaczyłam niczego ciekawego – powiedziała. – Tylko jak Valenti opieprza Kyle’a.
Podczas tych seansów nigdy nie udało jej się obserwować kogoś przez dłuższy czas, jednak
tym razem, w przeciągu tych kilku sekund, zobaczyła o wiele więcej, niż chciała. Kyle był totalnym
palantem, jednak Marii było go żal. Valenti był wyjątkowo nieprzyjemny dla syna.
– Sam bym chętnie to zobaczył – powiedział Michael, wychodząc przez okno. – Muszę już iść.
Jutro robimy wyprzedaż boksujących kosmitów. Trzeba zmienić wszystkie ceny.
– Będę dalej próbowała – obiecała mu Maria.
– Nie! Nie możesz tego robić, kiedy jesteś sama – zaprotestował Michael. – Musisz zaczekać,
kiedy będę mógł do ciebie przyjść. Przeraża mnie ten twój stan paraliżu.
Dziewczyna się uśmiechnęła. Bez względu na to, czy traktował ją jak młodszą siostrę, czy nie,
Michael niewątpliwie się o nią troszczył.
– Nic mi nie jest – powiedziała. – Nie stresuj się, bo zmuszę cię do połknięcia kilku moich
witamin.
– Okay, okay. Dzięki, Mario. – Chłopiec przechylił się przez parapet, objął ją w pasie,
przyciągnął do siebie i pocałował.
Zanim zdążyła odwzajemnić pocałunek, już go nie było. Patrzyła za nim, kiedy przechodził
przez trawnik na tyłach domu, by przeskoczyć przez ogrodzenie.
Przesunęła palcami po wargach. To nie był dokładnie taki pocałunek, jaki sobie wymarzyła, ale
został zrobiony pierwszy krok. Uśmiechnęła się znowu. To był niewątpliwie pierwszy krok.
Wróciła do biurka. Chciała ponownie zobaczyć Valentiego; może dał już spokój Kyle’owi
i wyszedł z domu. Musi śledzić każdy jego ruch.
Zrób najpierw pracę domową, nakazała sobie. Sprawdzanie poczynań szeryfa co kilka minut
było przecież wariactwem.
Zmusiła się, aby poświęcić trochę uwagi geometrii, i przeczytała połowę tekstu z nauk
społecznych. A potem nie mogła już czekać ani chwili dłużej. Uznała, że musi się postarać o jakieś
informacje dla Michaela.
Może znowu ją pocałuje, jeśli uda jej się pomóc mu w poszukiwaniach? I tym razem to będzie
prawdziwy pocałunek, taki, który potrwa dłużej niż pół sekundy.
– Gdzie on jest? – spytała głośno Maria, biorąc do ręku pióro Valentiego.
Punkciki zawirowały, zestaliły się i Maria znalazła się na tylnym siedzeniu samochodu szeryfa.
Gnał szosą przez pustynię. Zaczęła się rozglądać, szukając znaków drogowych, ale nie zauważyła
żadnego.
Przegroda policyjnego samochodu, oddzielająca kierowcę od przewożonych osób, zamieniła się
w kolorowe punkciki.
Ta skała, pomyślała Maria. Musisz zapamiętać tę dziwną skałę. Po chwili znalazła się
z powrotem w swoim pokoju. Kiedy odzyskała zdolność poruszania się, wyrwała kartkę z notatnika
i zaczęła opisywać skałę, którą zobaczyła z samochodu szeryfa. Jej kształt przypominał kurczaka.
Nie był to poważny punkt zaczepienia, ale zawsze coś.
Oczywiście, nie wiedziała, dokąd właściwie jechał Valenti. Mógł się po prostu wybrać na
przejażdżkę po pustyni. Postanowiła trochę odczekać i ponowić próbę.
Skończyła czytać tekst z dziedziny nauk społecznych. Powinna zacząć pisać referat na temat
„Juliusza Cezara”, który miał być gotowy za tydzień, nie mogła jednak usiedzieć w miejscu. Była
zbyt podniecona.
Nastawiła swoje ulubione CD i zaczęła tańczyć, aranżując sobie prywatną dyskotekę.
– Odnajdę statek Michaela! – zawołała.
Tym razem jej matka była w domu. Kevin też. Maria wiedziała jednak, że przy hałaśliwej
muzyce niczego nie usłyszą. Dała susa na łóżko i zaczęła po nim skakać.
– On mnie znowu pocałuje. Zakocha się we mnie. Zachichotała. Wiedziała, że zachowuje się
jak wariatka, ale nie dbała o to. Tańczyła i wykrzykiwała, dopóki nie zorientowała się, że CD wraca
do pierwszej piosenki. Wyłączyła odtwarzacz. Uznawszy, że już wystarczająco długo czekała,
postanowiła sprawdzić, co robi Valenti, i chwyciła leżące na biurku pióro.
– Gdzie jest szeryf Valenti? – spytała.
Podłoga zniknęła spod jej stóp, a kolorowe punkciki zawirowały pospiesznie, zdmuchując
włosy dziewczyny na twarz. Kiedy się zestaliły, znalazła się w betonowym tunelu. Przed nią szedł
szybkim krokiem Valenti, a odgłos jego kroków odbijał się głośnym echem w wąskiej przestrzeni.
Punkciki zawirowały ponownie.
– Nie! – krzyknęła Maria.
Nie mogła tego tak zostawić. To było coś ważnego; czuła to.
– Gdzie jest Valenti?! – zawołała.
Punkciki nie przestały wirować, ale kiedy się zbiegły, Maria nie znalazła się z powrotem
w swoim pokoju. Była, wraz z szeryfem, w jasno oświetlonym korytarzu. Patrzyła, jak Valenti
wyciąga portfel i pokazuje legitymację stojącemu na końcu korytarza strażnikowi. Był on ubrany na
szaro, tak jak tamten, który pilnował bunkra. Była tak blisko...
Valenti, strażnik i korytarz, wszystko zaczęło rozpływać się w masie wirujących punkcików.
Maria nie protestowała, kiedy punkciki ukształtowały jej pokój. Gdy minęło odrętwienie,
postanowiła zrobić sobie przerwę. Musiała chwilę odpocząć. Czuła potworny ból głowy.
Ale to nie miało znaczenia. Nie teraz, kiedy mogła zdobyć tak wspaniałą wiadomość dla
Michaela. Wzięła kartkę z opisem dziwnego kamienia i szybko odnotowała wygląd tunelu
i korytarza. Zaraz powróci do Valentiego.
Na kartce papieru pojawiła się jasnoczerwona kropka. Po chwili następna. Czy powracam do
Valentiego bez żadnego wysiłku z mojej strony? – pomyślała Maria. Jeśli tak jest, to dlaczego te
kropki pojawiają się tak powoli?
Ponieważ te czerwone kropki na kartce papieru to krew, uświadomiła sobie nagle. Z nosa
leciała jej krew. To się jej nie zdarzyło od czasu, kiedy miała trzy lata i dostała w nos huśtawką.
Teraz nie miała czasu zajmować się krwawiącym nosem; musiała wrócić do Valentiego.
Wyjęła ze stojącego na komodzie pudełka jednorazowe chusteczki, zrobiła z nich tampony
i włożyła je do nosa. Powinny zahamować krwawienie. A jeśli to nie pomoże, później jakoś się
z tym upora.
Zacisnęła palce na piórze, a drugą dłoń przyłożyła do piersi. Wyczuwała palcami kształt
pierścienia.
– Gdzie jest Valenti? – spytała.
Alex złapał kolejny zakurzony karton i postawił go na szczycie piramidy. Postanowił zamieść
połowę strychu, przesunąć tam wszystkie kartony i wtedy posprzątać resztę.
A może zdecydujesz się wreszcie i zajmiesz sprawą zajęć KSOR, tumanie, pomyślał. Wiesz
dobrze, że dopiero wtedy ojciec da ci spokój i nie będziesz musiał wykonywać takich poleceń jak
to.
Wziął szczotkę i zabrał się za zamiatanie. Zastanawiał się, jakie będą jego jutrzejsze zajęcia.
Wysprzątał już garaż, suterenę i strych. Napracował się też wystarczająco w ogrodzie. Może major
każe mu czyścić szczoteczką do zębów podłogi w łazienkach. Alex wiedział, że ojcu nie zabraknie
pomysłów.
Niedobrze jest być ostatnim dzieckiem, które jeszcze mieszka z rodzicami, pomyślał. Co
prawda jego bracia, zanim wstąpili do wojska – z czego ojciec był bardzo dumny – wystarczająco
rozrabiali, aby również otrzymywać swój przydział pracy.
Może zrobię sobie przerwę i zadzwonię do Isabel, pomyślał. Powinienem sprawdzić, czy
wszystko z nią w porządku. Otworzył okno i głęboko zaczerpnął świeżego powietrza.
Jesteś wspaniałym przyjacielem, zadrwił z niego cichy wewnętrzny głos. Chcesz rozmawiać
z Isabel, bo tak bardzo się o nią troszczysz. To oczywiście nie ma nic wspólnego z faktem, że
dostajesz drgawek, jeśli jej zbyt długo nie widzisz. Popadasz chyba w syndrom braku Isabel.
Usłyszawszy, że ktoś wchodzi po schodach, szybko chwycił śmietniczkę. Pewnie ojciec
przychodzi sprawdzić, czy syn nie marnuje czasu. Alex schylił się i zaczął zgarniać śmiecie.
– Cześć – rozległ się za jego plecami cichy głos. Chłopiec obejrzał się przez ramię – i zobaczył
Isabel z bukietem kwiatów w dłoni. Jak zwykle załomotało mu serce.
– Nie przeszkadzaj sobie – powiedziała. – Postoję sobie tutaj i nacieszę się widokiem, dopóki
nie skończysz.
Widokiem? Alex upuścił śmietniczkę i wyprostował się. Chociaż był facetem, który wierzy
w równouprawnienie, nie oznaczało to jednak, że może spokojnie słuchać, jak Isabel wygłasza
komplementy na temat jego siedzenia.
– Później dokończę – wymamrotał.
Twarz go paliła; modlił się tylko, żeby się zbytnio nie zaczerwienić.
– Te kwiaty są prezentem na przeprosiny – oznajmiła Isabel, wkładając mu bukiet do ręki. –
Ponieważ to są już drugie przeprosiny w ciągu tygodnia, pomyślałam, że należy ci się luksusowa
wersja.
– Hmm, dziękuję. Jeśli chodzi ci o to, że nazwałaś mnie obiektem miłosierdzia, to nie masz się
czym przejmować. Wiem, że żartowałaś. – Alex położył kwiaty na podłodze.
– Akurat nie za to chciałam cię przeprosić, chociaż za to też powinnam – powiedziała Isabel.
Och, tylko nie to, pomyślał Alex. Zaraz powie, że jest jej bardzo przykro, że płakała, kiedy ją
całowałem! To okropne. Czy oboje nie mogliby udawać, że to się w ogóle nie zdarzyło? Dlaczego
dziewczyny muszą tak dużo o wszystkim mówić?
– Chcę tylko powiedzieć, że okropnie cię wykorzystywałam. Chciałam, żebyś mi pomógł
przebrnąć przez... to, co się wydarzyło – mówiła Isabel. – Zabierałam każdą minutę twojego czasu,
bo bałam się zostać sama.
– To nie było wykorzystywanie. Jesteśmy przyjaciółmi.
– Ale jest jeszcze tamta sprawa... no wiesz, myślałam o Nikolasie, kiedy cię całowałam
i płakałam. Muszę cię za to przeprosić – upierała się Isabel.
Już samo wydarzenie było wystarczająco nieprzyjemne. Alex nie miał najmniejszej ochoty na
analizowanie tego wszystkiego.
– Zapomnij o tym – mruknął.
– Nie mogę o tym zapomnieć. Po szkole pojechałam do centrum handlowego. Chciałam
popatrzeć na miejsce, gdzie zginął Nikolas, żeby udowodnić sobie, że potrafię to zrobić – dodała
drżącym głosem. – To było okropne, ale zrobiłam to.
– To wymagało od ciebie dużej odwagi. Isabel wzruszyła ramionami.
– Potem chodziłam po sklepach, gdzie byłam z Nikolasem tuż przed...
Alex skinął głową. Tak musi wyglądać piekło. Wysłuchiwanie osobistych wspomnień Isabel
o Nikolasie. Powiedział tej dziewczynie, że będzie zawsze do jej dyspozycji, i chciał być. Ale czy
ona nie mogłaby omawiać tych szczegółów z Liz albo z Marią?
– Zaczęłam o nim myśleć. I o tobie. I uświadomiłam sobie, że gdyby Nikolas jeszcze żył i obaj
stanęlibyście przede mną, to wybrałabym ciebie – powiedziała szybko Isabel.
Tak, pomyślał chłopiec, tak jest teraz, kiedy Nikolas nie żyje. A wtedy, kiedy rzeczywiście obaj
przed nią stali, odeszła, nawet na mnie nie spojrzawszy.
– Isabel, ja... dziękuję, że mi to mówisz. Ale nie myślę... Uważam – wyjąkał Alex, lecz po
chwili wziął się w garść. – Nie powinniśmy chyba próbować stać się dla siebie kimś więcej niż
przyjaciółmi.
– Okay. Doskonale to rozumiem. Chcę ci tylko jeszcze coś dać i już sobie idę. – Isabel
wyciągnęła z torebki rolkę fotografii i podała ją Alexowi.
Te zdjęcia były robione w tym samym automacie w centrum handlowym co te, które znalazł.
Poznał od razu to wypłowiałe niebieskie tło. Przynajmniej nie będzie na nich Nikolasa, pomyślał.
Isabel pochyliła się i dotknęła pierwszej fotografii na rolce.
– Myślałam wtedy o tym, jak pomogłeś odsunąć podejrzenia Valentiego od Maxa, zaraz po
tym, kiedy dowiedziałeś się o nas całej prawdy. – Wskazała palcem następne zdjęcie. – A tu
myślałam o brzmieniu twojego głosu, kiedy opowiadałeś mi przez drzwi te wszystkie historie.
Siedziałam po drugiej stronie i słuchałam każdego twojego słowa. – Przesunęła palce w dół, na
kolejne zdjęcie. – A tu myślałam o tym, jak mnie dotykałeś na balu. Pamiętasz?
Alexowi zaczęło nagle brakować tchu. Tak, pamiętał. Doskonale pamiętał.
– A przy tym ostatnim zdjęciu myślałam, jak bardzo pragnę, żebyś mnie znowu pocałował –
powiedziała.
Może naprawdę wybrałaby mnie, a nie Nikolasa.
Alex pochylił się i pocałował ją, ledwie muskając wargami jej usta.
Isabel miała otwarte oczy i patrzyła na niego przez cały czas. Na niego.
13.
Maria miała takie uczucie, jakby ktoś kłuł ją szpilkami w gałki oczne. Nie mogła zatamować
krwi, płynącej jej z nosa, ale musiała jeszcze trochę wytrzymać. Valenti był w bunkrze, w którym
znajdował się statek. Maria musiała go zobaczyć w chwili, kiedy będzie stamtąd wychodził. Jeśli jej
się to uda, może będzie mogła podać Michaelowi dokładną lokalizację bunkra, w którym ukryty był
statek. Tak bardzo mu na tym zależało.
– Gdzie jest Valenti? – spytała, ściskając oburącz pióro.
Zawirowały kolorowe punkciki, a Marii wydawało się, że za chwilę pęknie jej głowa. Kiedy się
zestaliły, ponownie znalazła się w bunkrze. Zobaczyła Valentiego w tym samym miejscu co
poprzednim razem. Po chwili bunkier zamienił się w kolorowe punkciki, ale dziewczyna nie
usiłowała przywoływać na nowo tego obrazu. Zrobi to za kilka minut. Musiała trochę odpocząć.
Była z powrotem w swoim pokoju. Odetchnęła głęboko i zobaczyła, że tamponiki z chusteczek
higienicznych, które włożyła do nosa, są całkowicie przesiąknięte krwią. Gdy sięgała po stojące na
komodzie pudełko, chwycił ją paraliż. Upadła na podłogę.
Nie panikuj. Musisz to przeczekać, tłumaczyła sobie, starając się zachować spokój. Nic ci się
nie stanie, jeśli trochę poleżysz na dywanie we własnym pokoju.
Czuła, jak krew cieknie jej z nosa i spływa po twarzy. To było okropne wrażenie. Chciała
podnieść rękę i wytrzeć krew, ale nie mogła poruszyć nawet palcem.
To już nie potrwa długo, pomyślała. Oczy ją swędziały i piekły, lecz nie była w stanie poruszyć
powiekami.
Już niedługo, powtórzyła. Skóra też zaczęła ją swędzieć i palić. Pewnie uderzyła się, padając na
dywan. Tylko że... tylko że paliła ją cała skóra.
Całe jej ciało było gorące. Czuła się tak, jakby w każdy milimetr jej skóry wbijano rozpalone
igiełki.
I robiło się coraz bardziej gorąco.
Michael nie sądził, by udało mu się zasnąć, nawet na te dwie godziny, które były mu potrzebne.
Mieszkał chyba w najbardziej hałaśliwym domu w Ameryce. Dylan chrapał na sąsiednim łóżku,
a Amanda miała grypę. Pan Pascal przenosił ją co chwilę do łazienki po drugiej stronie korytarza,
więc Michael doskonale słyszał, jak mała wymiotuje. Było mu jej żal, ale...
Przewrócił się na bok. Można było oszaleć. Przynajmniej Sarah nie rozpoczęła jeszcze nocnego
seansu płaczu. Powinien być wdzięczny i za to.
Sarah umiała chyba czytać jego myśli, ponieważ natychmiast rozległo się jej zawodzenie.
Michael usłyszał, jak pani Pascal biegnie do pokoju córki, co oznaczało, że za chwilę rozpocznie
swoje śpiewy.
Już mnie tu nie ma, pomyślał. Przy tym całym zamieszaniu Pascalowie pewnie nawet nie
zauważą jego nieobecności. A jeśli nawet, to jakoś się z nimi upora – i z panem Cuddihym – jutro.
Cicho podszedł do okna, otworzył je i wyskoczył na zewnątrz.
Nie musiał nawet myśleć, gdzie może pójść; skierował się bez wahania w stronę domu Marii.
Chciał sprawdzić, jak jej poszła próba z piórem Valentiego. A może znowu spróbuje ją pocałować.
Ten krótki pocałunek nie wzbudził w nim żadnych braterskich uczuć. Może teraz będzie mógł pójść
na całość i pozna prawdziwy smak malinowych ust Marii.
Michael zaczął biec, ale niezbyt szybko. Uwielbiał być poza domem o tak późnej porze.
Wydawało mu się wtedy, że całe miasto należy do niego. Im bliżej był domu Marii, tym bardziej
przyspieszał. Było już po północy, kiedy skręcił w jej ulicę. Wiedział, że Marii nie przeszkadza, że
tak późno do niej przychodzi. Nigdy jej to nie przeszkadzało.
Samochód jej matki stał na podjeździe, więc Michael starał się nie zrobić najmniejszego hałasu,
przechodząc przez ogrodzenie. Podkradł się pod okno dziewczyny. Było nadal otwarte, więc wszedł
do środka.
Maria leżała na podłodze. Kiedy do niej podbiegał, poczuł w ustach ostry smak kwasu.
Niebieskie oczy dziewczyny patrzyły na niego pustym wzrokiem. Pod nosem i na policzku miała
rozmazaną krew. Malutkie czerwone kropki pokrywały jej skórę – twarz, szyję, ręce, dłonie,
wszędzie, gdzie mógł je zobaczyć.
– Mario! – Wziął ją za ramiona i delikatnie potrząsnął. Jej ciało było sztywne. – Mario!
Odezwij się.
Nie wydała żadnego dźwięku, więc złapał z komody butelkę wody i spryskał jej twarz.
Wpatrywał się w nią z uwagą. Porusz się, proszę cię, musisz się poruszyć, myślał. Ale ona była
nadal sztywna i nieruchoma.
To nie mógł być ten przejściowy atak paraliżu. Przedtem nigdy nie było krwi.
Michael przyłożył głowę do jej piersi. Doznał ogromnej ulgi, kiedy usłyszał bicie serca. Biło
szybko i nierównomiernie, ale jednak. Okay, dam sobie z tym radę, pomyślał, starając się zachować
spokój. Muszę tylko nawiązać z nią łączność; wtedy będę wiedział, co jej dolega.
Odetchnął głęboko, patrząc na nieruchome ciało Marii. Nie był tak dobry w sztuce uzdrawiania
jak Max, wiedział jednak, że potrafi to zrobić. Musiał to zrobić. Nie widział żadnej rany, więc
położył dłonie na czole dziewczyny i skupił na niej całą swoją uwagę. Czekał, aż ukażą mu się
obrazy z jej umysłu.
Ujrzał dwa stwory. Ich... nie sposób było powiedzieć, że są to twarze... w każdym razie były
szerokie w okolicy czoła i zwężające się w ostre, wystające brody. Ich usta były otworami
otoczonymi długimi mackami, które poruszały się, usiłując złapać trop. Stwory nie miały nosów,
a w miejscu, gdzie powinny być oczy, miały płytkie, gruzłowate wgłębienia.
Nie, uświadomił sobie Michael. To były oczy. Te stwory miały mnóstwo oczu.
Wychyliły jednocześnie głowy w stronę Michaela, próbując dosięgnąć go mackami.
Widzą mnie, pomyślał, odrywając dłonie od czoła Marii. Całym jego ciałem wstrząsało drżenie.
Szczękał zębami.
Co to było? Co się, u diabła, dzieje? Te... te stworzenia nie należały do wspomnień Marii.
I widziały go. To wydawało się niemożliwe, ale tak było.
Max. Postanowił zadzwonić do Maxa, zerwał się na nogi, chwycił telefon i wystukał numer
Evansów. Isabel odebrała telefon po drugim dzwonku.
– Masz zaraz przyjechać z Maxem do Marii – powiedział. – Zachowujcie się cicho. Nie chcę,
żeby jej matka albo brat się obudzili.
Gdyby pani De Luca zobaczyła teraz córkę, natychmiast zatelefonowałaby na pogotowie. A to
byłby poważny błąd. Michael nie wiedział, co się z Marią dzieje, ale nie było szans, żeby poradził
z tym sobie szpital czy jakikolwiek lekarz. W czasie kiedy zastanawialiby się, co mają zrobić,
dziewczyna mogła umrzeć.
Michael poczuł się nagle tak, jakby wypił hektolitry lodowatej wody. Zrobiło mu się potwornie
zimno, rozbolał go żołądek.
To nie może się stać. Nie wolno ci nawet o tym myśleć, nakazał sobie. Maria nie umrze. Nie
pozwolę jej umrzeć.
– Co się stało?! – wykrzyknęła Isabel.
– Przyjeżdżajcie – powiedział cicho, ale stanowczo Michael. Rozłączył się, wrócił do Marii
i usiadł przy niej. – Nic ci nie będzie – szepnął. – Zaopiekuję się tobą. Znajdę sposób, żeby cię
uleczyć.
Delikatnie przesunął dłonią po jej oczach i zamknął powieki dziewczyny. Bolał go widok jej
oczu, takich pustych i bez wyrazu.
Postanowił zaczekać na Maxa i Isabel przy frontowych drzwiach. Nie mogli przecież
zadzwonić, bo obudziliby matkę Marii i jej brata.
Pochylił się nad dziewczyną tak nisko, że jej jedwabiste włosy dotykały jego twarzy. Dotknął
jej skóry. Była bardzo gorąca. O wiele za gorąca.
– Muszę na chwilę odejść – szepnął. – Ale zaraz wracam. – Pocałował ją. Jej wargi były
miękkie i słodkie, takie jak to sobie wyobrażał. Powinienem był już to wcześniej zrobić.
Podniósł się i cichutko przeszedł przez ciemny dom do frontowych drzwi. Otworzył je
i wyszedł na ganek.
Nie mógł jednak ustać na miejscu. Wybiegł na jezdnię, wypatrując jeepa Maxa. Gdzież on się
podziewa? Czy nie rozumie, że to nagły przypadek?
Rozmawiałeś z Isabel dopiero przed dwoma sekundami, przypomniał sobie Michael. Przyjadą
tu tak szybko, jak tylko będą mogli. Zaczął się zastanawiać, czy zdąży do Marii i z powrotem,
zanim się pokażą. Kiedy zawracał do domu, zauważył kątem oka światła samochodu i spojrzał
znowu na ulicę. Tak, to był jeep. Max na pewno wielokrotnie przekroczył dozwoloną szybkość.
– Co się dzieje? – spytał Max, zatrzymując się obok przyjaciela.
– Chodzi o Marię. Jest w śpiączce czy coś w tym rodzaju. Kiedy nawiązałem łączność, żeby ją
uleczyć, zobaczyłem dwa stwory, nawet nie wiem, jak je nazwać, które na mnie patrzyły. Widziały
mnie, jestem tego pewny – mówił szybko Michael.
– Okay, musimy opracować plan – powiedziała Isabel spokojnym głosem. – Musimy znaleźć
sposób, żeby ją uratować.
– Weźmy ją do Raya – zaproponował Max. – Jego moc uzdrawiania może być silniejsza niż
nasza.
Jego przyjaciel niespecjalnie lubił Raya, ale gdyby on mógł pomóc Marii, to Michael padłby na
kolana i całował mu stopy.
– Pójdę po nią – powiedział. – Wy czekajcie tutaj. Jeśli pójdziemy wszyscy, to możemy
obudzić jej matkę.
Pobiegł do drzwi i wślizgnął się do domu. Przedostał się do pokoju Marii, podniósł ją z podłogi
i przytulił do piersi. Nadal była bardzo gorąca. Michael nie wiedział, czy to dobry, czy też zły znak.
Przynajmniej oznaczało to, że żyła.
Wyniósł ją z domu i umieścił w samochodzie. Usiadł na tylnym siedzeniu, trzymając ją
w ramionach.
– Zajmiemy się tobą – powiedział. Miał nadzieję, że dziewczyna słyszy jego głos.
Max wyprowadził jeepa, wcisnął gaz do dechy. Isabel wychyliła się i przesunęła palcami po
policzku Marii.
– Niedawno też przydarzyło się jej coś dziwnego – zwróciła się do Michaela. – Miałyśmy
zajęcia z literatury angielskiej i coś z nią się stało. Jakby straciła przytomność. Nie chciała mi
powiedzieć, co to było.
– Przy mnie też się to zdarzyło. – Michael westchnął ciężko. – Powinien był wiedzieć, że ona
robi sobie krzywdę. Wyglądała na półżywą, kiedy miała ten atak paraliżu.
– O czym wy mówicie? – spytał Max.
– Maria ma zdolności parapsychiczne. Za każdym razem, kiedy używa mocy, ma taki paraliż.
Nie może się poruszać, nie może odezwać, w ogóle nic. Mówiła o tym tak, jakby to nie było nic
wielkiego. Ale nie mogła wtedy siebie widzieć. Gdyby się widziała... – Michael nie dokończył
zdania i gwałtownie przeczesał palcami włosy.
– Zdolności parapsychiczne?! Jesteś tego pewien? – wykrzyknęła Isabel.
Max wjechał na parking muzeum UFO i zatrzymał jeepa przy schodach, które prowadziły do
mieszkania Raya.
– Mam ci pomóc? – spytał Michaela.
– Nie. Nie, ty idź naprzód. Powiedz Rayowi, co się stało. Ja pójdę za tobą.
Max i Isabel wyskoczyli z jeepa i pobiegli na górę. Michael wysiadł i szedł po schodach o wiele
wolniej, żeby Maria nie odczuła żadnych wstrząsów.
– Ray będzie wiedział, jak ci pomóc – mówił do niej. Chciał, żeby o wszystkim wiedziała.
Ray czekał już przy drzwiach.
– Połóż ją w salonie – polecił.
Max zsunął razem dwa worki siedziska i Michael położył ostrożnie Marię. Usiadł na podłodze,
trzymając ją za rękę. Ray ukląkł obok niego, popatrzył na nią i oczy mu się nagle rozszerzyły.
Drżącą dłonią dotknął jednej z czerwonych kropek na twarzy dziewczyny.
– Łowcy głów – powiedział.
– Co? – spytał Michael.
– Dzwoniłam do Alexa – oznajmiła Isabel, wchodząc do salonu. – Przyjedzie tu i przywiezie
Liz.
Ray mocno chwycił Michaela za ramię.
– Max mówił, że widziałeś jakieś stwory, kiedy nawiązałeś łączność z Marią. Czy one miały
wiele oczu i usta otoczone mackami?
– Tak. Dlaczego pytasz? Co to znaczy? Możesz jej pomóc? – pytał Michael.
– To, co widziałeś... to łowcy głów. Specjalna rasa stworzeń z naszej planety – tłumaczył Ray.
– Ich ciała są przystosowane do polowania. Nasi ludzie używają ich do tropienia przestępców.
Łowcy głów stosują swoisty sposób walki... prowadzą wojnę mentalną...
– Wojna mentalna? Co to jest? – dopytywała się Isabel.
– To coś, czego używają, żeby zabijać z dużej odległości – wyjaśnił Ray. – Ich umysły są ich
bronią. Posiadają niewyobrażalną moc.
– Zabijać?! – wybuchnął Michael. – Ktoś chce zabić Marię?
– Na to wygląda.
– Mówiłeś, że to są kosmici – wtrącił Max. – Dlaczego kosmici mieliby zaatakować Marię?
– To dobre pytanie. Nie... – zaczął Ray.
– Ja mam lepsze pytanie – przerwał mu Michael. – Jak możemy ich powstrzymać? Co musimy
zrobić, żeby uratować Marię?
Michael patrzył na twarz Marii. Zauważył, że zatrzepotała powiekami.
– Poruszyła się! – krzyknął.
– Mario, słyszysz mnie? – Michael ujął dłoń dziewczyny. – Dobrze się czujesz?
Maria powoli otworzyła oczy. Straciły już ten okropny, pusty wyraz.
– Pić – szepnęła.
– Przyniosę wody – powiedziała Isabel.
Michael odgarnął włosy z twarzy Marii i wygładził jej bluzkę. Nie mógł się powstrzymać, żeby
jej nie dotykać.
– Przeraziłaś mnie – powiedział.
– Przepraszam – odezwała się ochrypłym głosem.
Isabel wróciła do salonu i podała Michaelowi szklankę wody. Objął Marię i pomógł jej usiąść.
– Czujesz się na tyle dobrze, żeby nam powiedzieć, co się stało? – spytał Ray.
– Nie wiem, co się stało. Jak ja się tu dostałam? Co... Rozległo się gwałtowne stukanie do
drzwi.
– Otworzę – rzucił Max, wybiegł z pokoju, i po chwili wrócił z Alexem i Liz.
– Nic ci nie jest, Mario! – zawołała Liz.
– Co się dzieje?! – krzyknął Alex.
– Wstąpiłem do Marii i znalazłem ją nieprzytomną na podłodze – tłumaczył Michael. – Miała
czerwone kropki na całym ciele.
Maria podniosła dłoń do twarzy, spojrzała na swoje palce i jęknęła cicho na ten widok.
Michael objął ją jeszcze mocniej. Wiedział, że nie będzie jej łatwo wysłuchać tego
wszystkiego.
– Ray mówi, że wytropili ją kosmici łowcy głów – mówił dalej, patrząc Marii w oczy. – Oni
używają jakiejś mentalnej broni, ale znajdziemy sposób na to, by ich powstrzymać. Prawda? –
zwrócił się do Raya.
Ten nie udzielił odpowiedzi, której Michael oczekiwał. Nie powiedział, że wie, jak
powstrzymać łowców głów; uśmiechnął się tylko do Marii.
– Potrzebujemy więcej informacji na ten temat – rzekł. – Opowiedz mi o swoich zdolnościach
parapsychicznych i o tym, jak później tracisz świadomość.
– Ona nie ma żadnych zdolności parapsychicznych! – wybuchnęła Liz.
– Mam – sprostowała Maria, patrząc na przyjaciółkę. – Miałam ci o tym powiedzieć. Tylko...
– Mario – odezwał się Alex łagodnym głosem – podaj nam fakty.
– Ja... znalazłam pierścień w centrum handlowym, pierścień z dziwnym kamieniem – zaczęła
wolno.
Pierścień? – pomyślał Michael. Maria nic mu o tym nie mówiła. Dziewczyna odchrząknęła
z trudem, a on znowu podał jej wodę.
– Ten kamień wyzwolił we mnie zdolności parapsychiczne, o których nawet nie miałam
pojęcia. Zdolność uzdrawiania. Mogę też dotknąć jakiegoś przedmiotu i zobaczyć osobę, do której
on należy, i widzieć, co ona w danej chwili robi.
Michael czuł, że Maria cała drży. Opanowała się jednak na tyle, żeby im wszystko powiedzieć.
– Mogę zobaczyć ten pierścień? – spytał Ray.
Maria zdjęła z szyi złoty łańcuszek i podała mu go. Z łańcuszka zwisał pierścień z fioletowo-
zielonym kamieniem.
– To jeden z Kamieni Nocy – rzekł Ray cichym, poważnym głosem, przesuwając palcami po
kamieniu. – Nigdy nie myślałem, że będę go trzymał w ręku.
– To pierścień Nikolasa! – wykrzyknęła Isabel.
– Znalazłam go tego wieczoru... kiedy on... – tłumaczyła Maria. – Nie wiedziałam, że należał
do niego.
Jak dobrze było słyszeć jej głos. Jej ciało było teraz o wiele chłodniejsze, zniknęły już
czerwone kropki. Michael nie chciał nawet myśleć o tym, jak to wszystko mogło się skończyć.
– W jaki sposób Nikolas mógł wejść w posiadanie Kamienia? – spytał Max.
– Kamień został ukradziony przez kosmitę, który nielegalnie przedostał się na nasz statek –
powiedział Ray. – Może ktoś znalazł go na miejscu katastrofy. Albo znalazł się w jakiś sposób przy
inkubatorze Nikolasa...
– Kogo to teraz może obchodzić? – wtrącił się Michael. – Musimy skupić całą uwagę na Marii.
– Teraz już wiem, dlaczego łowcy głów ją zaatakowali – powiedział Ray. – Oni poszukują
Kamienia. Na pewno zostali wynajęci przez konsorcjum, aby wytropić uciekiniera i odzyskać
Kamień. – Ray przeczesał palcami rzadkie, siwo-kasztanowe włosy. – Za każdym razem kiedy
Maria korzystała z mocy Kamienia, którą uznała za swoją moc, wysyłała sygnał do łowców. W ten
sposób ją wytropili. Byli już wystarczająco blisko, by użyć przeciwko niej mentalnej broni.
Maria znowu odchrząknęła.
– Chybaby wiedzieli, że nie jestem kosmitką? – spytała.
– Niekoniecznie. Przypuszczam, że łowcy nie są jeszcze na tyle blisko, by wiedzieć coś poza
tym, że używano Kamienia.
– Więc jeśli Maria przestanie go używać, to już będzie po wszystkim, prawda? – spytał
Michael. – Jeśli nie będzie z niego korzystać, to nie będzie wysyłać sygnałów i łowcy głów nie
będą mogli jej odnaleźć, czy tak?
– Nie przypuszczam, żeby mogli wpaść na jej trop, jeśli nie będzie używać Kamienia –
przyznał Ray.
– To dobrze. Zabieram ją teraz do domu. Problem został rozwiązany – oświadczył Michael.
Postanowił spać w jej pokoju na podłodze. Nie, nie będzie spał. Będzie leżał na podłodze
i obserwował ją, sprawdzał, czy nic jej nie jest.
– Ja już się dobrze czuję – zaprotestowała Maria.
Ale miała okropny głos. Michael był pewien, że gdyby nie podtrzymywał jej ramieniem, nie
byłaby w stanie utrzymać się w pozycji siedzącej.
– Obawiam się tylko tego, że łowcy głów mogą zaatakować cały obszar, na którym znajduje się
dom Marii – dodał Ray. – Jeśli jej nie odnajdą, mogą posunąć się do bardziej drastycznych kroków,
na przykład zniszczyć całe miasto. W ten sposób uzyskają pewność, że ją zabili. A Kamień nadal
będzie istniał. Nie ma broni, która byłaby w stanie go zniszczyć.
– Więc wsiadamy zaraz do jeepa i odjeżdżamy daleko stąd – rzekł Michael.
– A reszta ma tu czekać na śmierć?! – wykrzyknęła Liz. – Nie zgadzam się na to.
– Byłam okropnie głupia. Wierzyłam, że posiadam jakąś szczególną moc. Myślałam, że
Kamień pomaga tylko ją wyzwalać – powiedziała Maria.
– To wcale nie było głupie. Czy mogłaś przypuszczać, że znajdziesz kamień mocy kosmicznej
w centrum handlowym? – spytała Liz.
– Musimy opracować jakiś plan – odezwał się Alex. – Czy ktoś ma pomysł?
– Pamiętacie, jak popsuliśmy szyki naszemu przyjacielowi, szeryfowi, kiedy zaczął tropić
Maxa, po tym jak on mnie uzdrowił? – spytała Liz. – Udało nam się przekonać go, że kosmita,
którego ściga, już nie żyje. Czy teraz nie możemy zastosować podobnego fortelu?
– Tak, gdyby łowcy głów myśleli, że nie żyję, nie próbowaliby już mnie zabić. Nie mieliby też
powodu, by krzywdzić kogokolwiek innego – rzekła Maria.
– Jest sposób... ale to jest niebezpieczne – odezwał się Max. Niebezpieczne. Michael nie godził
się, żeby takie słowa miały odnosić się do Marii – Maria mogłaby użyć pierścienia do przywołania
łowców głów – ciągnął Max. – Ja użyłbym wtedy swojej mocy, by zatrzymać pracę jej serca. Tylko
na kilka sekund. Tylko na tak długo, żeby ich przekonać, że ona nie żyje. Potem na nowo
pobudziłbym pracę jej serca.
Michaela ogarnęła wściekłość. Jak Max mógł nawet pomyśleć o przeprowadzeniu takiego
eksperymentu na Marii?
– W żadnym wypadku nie pozwolę ci na to – oświadczył zdecydowanie.
Maria uścisnęła jego rękę.
– To nie będzie twoja decyzja, tylko moja – powiedziała stanowczym tonem. – Zrobię to.
14.
Maria popatrzyła na swoją rękę. Pragnęła, aby znowu pojawiły się na niej czerwone kropki.
Kiedy je zobaczy, będzie wiedziała, że łowcy głów zaatakowali ją ponownie i że można będzie
zakończyć tę sprawę. To wyczekiwanie było okropne. Musiała czekać, wiedząc, że wkrótce umrze.
– Nic ci nie jest? – spytała Liz. – Powinniśmy byli pozwolić ci na dłuższy wypoczynek.
– Teraz Maxowi będzie łatwiej mnie zabić – powiedziała Maria.
Miało to zabrzmieć żartobliwie, ale Max zesztywniał nagle, Liz zbladła, a Marią wstrząsnął
dreszcz.
– Gdyby Max, Michael i Ray coś pochrzanili – wtrąciła Isabel – to jeszcze masz mnie. Ja cię
przywrócę do życia.
– Nie wydaje mi się, żeby w tej chwili rozmowa o pochrzanieniu czegoś była stosowna – rzekł
Alex.
– Nie, to jest... doceniam to – powiedziała Maria.
I to była prawda. Isabel była gotowa ją uzdrowić, chociaż przysięgła sobie, że już nigdy nie
będzie używać mocy.
– Dziękuję. Dziękuję, Izzy.
– Nadal uważam... – zaczął Michael.
– Teraz wykorzystam moc Kamienia – oświadczyła Maria. Nie mogła już dłużej znieść
oczekiwania. – Ostatnio korzystałam wielokrotnie z jego mocy, raz za razem. – Ścisnęła w palcach
bransoletkę, którą pożyczyła od matki. – Co robi mama? – szepnęła.
Punkciki zawirowały, aby zestalić się po chwili. Maria znalazła się w sypialni matki. Mama
spała, uśmiechając się przez sen. Może już jej nigdy nie zobaczę? – pomyślała dziewczyna.
Punkciki zawirowały ponownie.
– Kocham cię, mamo! – zawołała Maria.
Kiedy się zestaliły, była znowu w salonie Raya. Tym razem atak paraliżu dosięgnął ją od razu.
Wszystko widziała i słyszała, tak samo jak ostatnim razem, kiedy Michael trzymał ją w ramionach
i pocieszał, że wszystko dobrze się skończy. Kiedy ją pocałował.
– Już czas – usłyszała głos Alexa. – Ona ma kropki na rękach.
Myśl o Michaelu. Nie przestawaj myśleć o Michaelu, nakazała sobie Maria. To pomoże ci
przetrwać te następne minuty.
Max wstał i zaczął się do niej zbliżać. Dziewczyna poczuła, że serce trzepocze jej w piersi –
jakby wiedziało, co ma nastąpić. Jakby wiedziało, że zostanie zmuszone do zatrzymania się. Max
ukląkł przy niej.
– Nie dotykaj jej – rozległ się głos Michaela.
– Michael, nie ma innej... – zaczęła protestować Liz.
– Ja to zrobię – powiedział Michael. Odetchnął głęboko i przyłożył dłonie do klatki piersiowej
Marii.
Czuła, że Michael próbuje nawiązać łączność. Za kilka sekund będzie martwa.
Pochylił nisko głowę; jego oczy znalazły się tuż nad oczami Marii.
– Nie myśl o niczym innym, tylko o mnie – poprosił. Żałowała, że nie może mu powiedzieć, że
właśnie tak robi.
Nie spuszczał z niej wzroku, przesuwając dłonie z jej klatki piersiowej w stronę szyi. Czy miał
jakieś kłopoty z nawiązaniem łączności?
– Myśl o mnie – szepnął, zrywając jej złoty łańcuszek z pierścieniem.
– Co robisz?! – krzyknął Alex.
Michael włożył pierścień na palec i zerwał się na nogi. – Ja chcę być tym, który umrze –
oświadczył.
– Musimy się trzymać naszego planu – nalegał Max.
– Nie – rzucił Michael. – Koniec dyskusji – dodał, zaciskając dłoń w pięść. – Nikt mi nie
odbierze tego pierścienia. Albo, zamiast Marii, użyjecie mnie, albo cały plan się zawali.
Nie! Maria chciała krzyknąć, lecz nie mogła wydobyć głosu.
– Teraz oni nawiązują łączność ze mną – powiedział Michael. Wyciągnął rękę, żeby wszyscy
mogli zobaczyć czerwone kropki, które się na niej pojawiły.
Max podbiegł do przyjaciela i położył mu dłonie na piersi. Przez ciało Marii przebiegł
gwałtowny dreszcz. Gdy atak paraliżu minął, usiadła na podłodze.
– Nie rób tego! – zawołała.
To nie było w porządku, to ona powinna umrzeć.
Ale już było za późno. Michael osunął się na podłogę. Jego ciało zadrgało konwulsyjnie, a po
chwili znieruchomiało. Zauważyła banieczki piany na jego wargach.
– Max, co ty zrobiłeś?! – zawołała Isabel. Max odsunął się od przyjaciela.
– Niczego nie zrobiłem. Nie zdążyłem nawet nawiązać z nim łączności.
– Czy on nie żyje?! – krzyknęła Maria. – Czy Michael nie żyje?
15.
– Nie wiem, co się stało. Nawet nie nawiązałem łączności – rzekł Max.
Isabel podbiegła do Michaela i położyła mu dłonie na piersi.
Potrafisz to zrobić, pomyślała. Masz moc. Skup całą uwagę na Michaelu, tylko na nim. Zaczęła
głęboko oddychać, czekając na powódź obrazów z umysłu Michaela. Nie ukazały się.
Nie pozwoli mu umrzeć. Nie potrafiła uratować Nikolasa. Była wtedy zbyt przerażona, by
podjąć taką próbę. Stała i patrzyła, jak Valenti go zabija. Ale teraz nie będzie stała bezczynnie, nie
pozwoli umrzeć przyjacielowi. Uratuje go.
Podciągnęła podkoszulek Michaela i położyła dłonie na jego nagiej skórze. Bezpośredni
kontakt zawsze pomagał jej w nawiązaniu łączności. Zamknęła oczy, starając się oddychać wolno
i równomiernie. Wiedziała, że jeśli będzie spięta i spróbuje wszystko przyspieszyć, to wtedy
nawiązanie łączności może się okazać trudne.
Obrazy wciąż się nie pojawiały. Może osłabiła swoją moc, nie używając jej.
– Max, musisz mi pomóc. – Otworzyła oczy. – Nie mogę nawiązać łączności.
Max pochylił się nad przyjacielem i położył dłonie na jego piersi, po przeciwnej stronie niż
Isabel.
– Spróbujmy razem – powiedział.
Oboje znali Michaela przez całe życie. Kochali go. Jeśli ktoś mógł nawiązać z nim łączność, to
tylko oni. To musiało się udać. Musiało.
Isabel wsłuchiwała się w głęboki oddech brata i dostosowała się do jego rytmu. Przypominała
sobie wszystkie chwile, które spędziła z Michaelem.
– Coś się dzieje – szepnął Alex. – Popatrzcie na Michaela. Isabel spojrzała na niego
i zobaczyła, że wokół jego ciała tworzy się jakaś szara poświata. To się nigdy przedtem nie zdarzało
w trakcie uzdrawiania. Czy to był dobry, czy zły znak?
– Zobaczymy, czy to pomoże – powiedział Ray. Ukląkł przy Michaelu i położył mu dłonie na
czole. Poświata wokół chłopca trochę się rozjaśniła.
A po chwili zamigotała i zgasła.
– Rusz się, Max. Na co czekasz? – spytał Michael. – Musisz to zrobić teraz. Zanim nie będzie
za późno.
Max nie odezwał się. Nikt się nie odzywał. W pokoju panowała absolutna cisza. Nawet zegar
przestał tykać.
Michael otworzył oczy i uniósł się do pozycji siedzącej. Max, Maria, Isabel, Alex, Liz i Ray –
wszyscy gdzieś zniknęli. Co się dzieje? Z trudem podniósł się na nogi, kręciło mu się głowie.
– Gdzie jesteście?! – krzyknął. Podbiegł do drzwi i je otworzył. Zbiegał w dół, po dwa stopnie
naraz. Jeep Maxa był nadal zaparkowany przed muzeum UFO. Wyraźnie go widział. Ale... ale
wszystko, poza parkingiem, pokrywała gęsta mgła.
– Max! Maria! Ktokolwiek! Jesteście tam? Słyszycie mnie? – wrzeszczał Michael.
Znowu nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Coś jednak poruszało się we mgle. Zbliżało do niego.
Wytężył wzrok i zobaczył dwie postacie – wysokie i chude, z niezwykle długimi rękami
i nogami. Przybliżyły się i zobaczył ich twarze. To byli oni. Łowcy głów.
– Właśnie na was czekałem! – krzyknął.
Zaraz im pokaże, że nie powinni zbliżać się do kogoś, na kim mu zależy.
Wbił wzrok w jednego z łowców, ruszył na niego i przewrócił go na ziemię. Walił jego głową
o asfalt, raz po raz. Chciał, żeby już nigdy nie mógł się podnieść.
Wtedy zaatakował go drugi łowca. Michael upadł na plecy. Napastnik przycisnął palce do jego
brzucha. Łączność została nawiązana natychmiast. Michael czuł, że umysł łowcy bada jego
wewnętrzne organy – że robi mu dziurę w żołądku.
– Chcesz się zabawić, to się bawmy – mruknął chłopiec. Przejrzał szybko całe ciało łowcy.
Widział jego wnętrzności, mięśnie i tkanki. Zauważył jakiś dziwny gruczoł u nasady szyi.
Zobaczymy, do czego to służy, pomyślał, po czym skupił się na tym organie, ściskając go siłą
swojego umysłu.
Poczuł, że łowca wyrywa mu następną dziurę w żołądku. Michael zacisnął powieki, czując, jak
rozlewa się jego kwas żołądkowy. Dość zabawy, zadecydował. Nie potrafił dostrzec w ciele łowcy
niczego, co przypominałoby serce. Ale w miejscu, gdzie powinna być wątroba, coś pulsowało. To
może być ważny organ.
Skupił się na nim, zgniatając komórki siłą swojego umysłu. Usiłował sobie wyobrazić, że jest
walcem, który sprasowuje aluminiową puszkę. Ścisnął jeszcze mocniej. To coś przestało bić.
Michael zepchnął z siebie łowcę i przyłożył dłonie do brzucha. Rozpraszał cząsteczki kwasu
żołądkowego. Piekący ból żołądka zelżał. Wreszcie poczuł się tak, jakby zjadł za wiele hot dogów
z ostrym chili.
Kątem oka zauważył jakiś nagły ruch. To był ten pierwszy łowca. Więc wciąż żył?
Czas na drugą rundę. Michael podniósł się na nogi i kiedy zrobił krok w jego kierunku, usłyszał
jakiś świst. Ciało łowcy rozpołowiło się.
Obie połówki zwróciły się przeciwko Michaelowi, wpatrując się w niego setkami oczu.
Chłopiec zaczął się cofać, potykając się o łowcę, który leżał na ziemi. Zanim zdążył wykonać
jakiś ruch, rzucili się na niego. Jeden z nich miażdżył największą arterię w mózgu Michaela, a drugi
sięgał do jego serca.
Przed oczami chłopca ukazały się czerwone punkciki. Potem już wszystko było czarne.
Maria wydała głośny jęk, kiedy zanikła poświata wokół ciała Michaela. To nie może się stać.
Ona do tego nie dopuści.
Ale co mogła zrobić? Była znowu tylko zwyczajną dziewczyną. Nie posiadała żadnej mocy.
– Michael, nie poddawaj się! – krzyknęła. Przynajmniej będzie wiedział, że jest przy nim.
Niech wie, że jej na nim zależy. Może ją słyszy. Przecież ona go wtedy słyszała.
Liz podeszła do Marii i objęła ją ramieniem.
– Musisz walczyć, Michael – powiedziała. – Wiem, że jesteś waleczny.
Alex objął obie dziewczyny.
– Musisz do nas wrócić, Michael. Jesteś mi winien dwa dolary!
Jak to dobrze, że miała przy sobie przyjaciół. Maria nie wyobrażała sobie nawet, co by zrobiła,
gdyby musiała przez to przechodzić sama.
Tak, pomyślała. Sama nie dałabym sobie z tym rady. Żadne z nas by sobie nie poradziło.
Podbiegła do Maxa i Isabel i chwyciła ich za ręce.
– Alex, Liz, chodźcie do nas. Musimy utworzyć krąg, jak wtedy w jaskini.
Liz i Alex nie zadawali żadnych pytań. Wszyscy zgromadzili się wokół Michaela – Liz wzięła
Raya za rękę, z drugiej strony miała Alexa. Alex trzymał rękę Maxa, a Ray ujął dłoń Isabel.
Kiedy zamknęło się koło, Michaela otoczyły barwne smugi. Intensywnie niebieski kolor
emanował z Marii, szmaragdowozielony z Maxa, cynobrowy z Alexa, bursztynowy z Liz, nasycony
fiolet z Isabel i prawie białe światło z Raya.
Po twarzy Marii spływały łzy. To musi się udać. Ten wieczór w jaskini, kiedy Max nawiązał
łączność między całą ich grupą, był najbardziej znaczącym doświadczeniem w całym jej życiu.
O wiele silniejszym niż to, co odczuwała, używając Kamienia. Jeśli siła grupowej łączności nie
wystarczy, by uratować Michaela, to nic innego mu nie pomoże.
– Michael, wracaj do nas! – zawołał Max.
– Żebyś się nie ośmielił mnie opuścić – dodała Isabel.
– Kocham cię, Michael – szepnęła Maria. Czekali.
– Skoncentrujmy się – błagała Maria.
Czuła silny uścisk dłoni Maxa i paznokcie Isabel, wbijające się w jej prawą dłoń.
Pojawił się nowy kolor – formował się bardzo, bardzo wolno. Mieszał się z niebieskimi,
zielonymi, cynobrowymi, fioletowymi, bursztynowymi i białymi pasmami. Złotoruda aura
Michaela. Stawała się coraz jaśniejsza, aż wypełniła cały pokój złocistą poświatą.
Michael otworzył oczy.
– Nie możecie nawet przez chwilę obyć się beze mnie? – wymamrotał.
– Jesteś pewny, że to jest bezpieczne? – spytała Maria. Cały czas trzymała Michaela za rękę.
Chyba już nigdy jej nie puści.
– To jedyny sposób – odpowiedział Ray. – Nie chcę, żeby wrócił tam, gdzie jakiś niewinny
człowiek może go znaleźć. A na tej planecie nie ma takiej siły, która mogłaby go zniszczyć. U mnie
Kamień będzie bezpieczny.
– Nie będziesz go używał? – dopytywał się Michael. Nie chciałbym, żeby moja „śmierć” miała
pójść na marne. Ci łowcy głów byli bardzo nieprzyjemni.
– Nigdy go nie użyję – obiecał Ray. – Może jeszcze napijecie się Lime Warpa?
– Z przyjemnością – powiedział Michael.
– Jesteś pewien, że nic ci nie jest? – zwróciła się Maria do Michaela, kiedy Ray poszedł do
kuchni. – Nie powiedziałeś nam, jak to było.
– Nie chcę o tym mówić – szepnął, a w jego pięknych oczach ukazał się wyraz bólu. – Oni
mnie zabili. Jestem tego pewny. Byłem martwy. Nie wiem, w jaki sposób zdołaliście mnie
uratować.
Isabel ujęła drugą dłoń Michaela i uśmiechnęła się do Marii.
– Praca zespołowa – rzekła. – Okazuje się, że wszyscy potrzebujemy cudzej mocy.
– Nie – poprawiła ją Maria. – My wszyscy potrzebujemy siebie nawzajem.
– I to było mocne przeżycie – odezwała się Liz, kiedy schodzili z Maxem ze schodów. – Muszę
powiedzieć, że moje życie stało się o wiele ciekawsze, od czasu kiedy zostaliśmy... przyjaciółmi.
Max wstrząsnął się z lekka.
– Może w ogóle powinniśmy przestać się widywać – powiedział.
– Przestań. – Złapała go za ramię, zmuszając, żeby na nią popatrzył. – Nie wolno ci tak mówić.
Nie czułeś, co się tam wydarzyło? Myślisz, że to byłoby możliwe z jakąś inną grupą ludzi?
Pomiędzy nami jest szczególna więź... pomiędzy nami wszystkimi. Nie możesz tego odrzucać.
Max popatrzył jej w oczy.
– Masz rację – powiedział, przyciągając ją do siebie.
Liz wtuliła się w ramiona chłopca, opierając policzek na jego piersi. Nawet gdyby mieli być
tylko przyjaciółmi, mogłaby tak trwać wiecznie. Przytulając się do Maxa, słuchając bicia jego
serca.
Jego serce... nie biło tak, jak powinno.
Max puścił Liz; ręce opadły mu bezwładnie. Liz patrzyła z przerażeniem, jak oczy uciekają mu
w tył głowy. Osunął się na ziemię.