MELINDA METZ
INTRUZ
(The intruder)
Roswell w Kręgu Tajemnic
przełożyła Zuzanna Maj
Proszę cię, Max - usłyszał błagalny głos. - Nie opuszczaj mnie. Nie możesz umrzeć
właśnie teraz, kiedy się nareszcie zgodziłeś, że będziesz dla mnie kimś więcej niż „tylko
przyjacielem”.
Ten głos dochodził z bardzo daleka, jakby z końca długiego tunelu. Max Evans
znalazł się w jakimś zaklętym kręgu. Nie był w stanie niczego zobaczyć poza otaczającym go
połyskliwym białym światłem.
- Masz w ręku kryształy integracyjne - usłyszał. - Musisz nawiązać łączność ze
świadomością zbiorową. Zrób to jak najszybciej! Czas ucieka!
Brzmienie tego głosu nie było mu obce, świadomość zbiorowa również budziła jakieś
odległe skojarzenia, ale nie potrafił ich z niczym powiązać.
Chłopak usiadł na łóżku, lecz po chwili znowu się położył. Otaczające go światło było
niezwykle piękne. Miał wrażenie, że na białej płaszczyźnie układają się płatki śniegu. Pragnął
tak leżeć bez końca i patrzeć na te roziskrzone płatki.
Rozległy się jakieś inne głosy. Już je kiedyś słyszał, ale to było bardzo dawno.
Błagano go, żeby nawiązał łączność ze świadomością zbiorową, błagano, żeby żył.
Max chciał, żeby te wszystkie dźwięki umilkły. Śnieżnobiałe płatki śniegu należało
oglądać w całkowitej ciszy. Nie wiedział dlaczego, ale był tego całkowicie pewien.
- Max, nie! Nie umieraj! Nie możesz umrzeć. Musisz ze mną zostać, jeśli naprawdę
mnie kochasz! - rozległ się pierwszy głos.
To był głos Liz Ortecho. Jej imię pojawiło się teraz w jego umyśle z pełną
wyrazistością. Jak mógłby zapomnieć brzmienie głosu Liz, dziewczyny, którą kocha?
Powoli zaczął również rozpoznawać inne głosy. Mówiła do niego siostra, Isabel, oraz
przyjaciele, Alex Manes i Maria DeLuca. Starał się przebić wzrokiem srebrzystą poświatę.
Gdzie oni są?
A gdzie on jest?
- Nic nie widzę.... - szepnął, odrywając z trudem język od podniebienia. - Gdzie...
gdzie jesteście?
- Jesteśmy przy tobie, Max. Wszyscy jesteśmy tu z tobą! - zawołała Liz. - Zostań z
nami. Zostań ze mną.
Nagle się poderwał. Zrobił to bezwiednie i bez zastanowienia. Płynął w srebrzystej
poświacie, a otaczające go płatki śniegu wirowały tak szybko, że widział tylko ich
niewyraźne zarysy.
Światło zaczęło przygasać i chłopak zorientował się, że mknie długim tunelem. Gdzieś
w oddali było jego łóżko, tak małe jak pudełko zapałek. Jakieś drobne figurki stały nad
posłaniem. To Liz, Isabel, Alex i Maria, uświadomił sobie.
A to moje ciało, pomyślał. Jak to możliwe?
Zbliżał się coraz szybciej do leżącej na łóżku postaci. Po chwili ujrzał krople potu na
jej czole i krew zaschniętą na wargach. Wdarł się w to ciało - które było jego ciałem - i wtopił
się w nie. Poczuł prześcieradło pod plecami, miękką poduszkę pod głową; słyszał swój
chrapliwy oddech, czuł dotyk Liz, która trzymała go za rękę.
- Skup się na kryształach, Max. Nawiąż łączność ze świadomością zbiorową -
nalegała.
Tym razem świadomość zbiorowa nie kojarzyła mu się z jakąś odległą, dawno
zapomnianą sprawą. Te słowa przywołały cały szereg wspomnień. Wiedział już, że przeżywa
akino, inicjacyjny rytuał wtajemniczenia, i umrze, jeśli nie zdoła nawiązać łączności ze
świadomością zbiorową swojej rodzinnej planety.
Był przygotowany na śmierć, nie miał bowiem kryształów integracyjnych, bez których
nie docierał do niego żaden komunikat z kosmosu. Były one ukryte na statku jego rodziców,
gdzieś na pustyni, i pilnie strzeżone przez strażników uzbrojonych w karabiny maszynowe.
Obrócił głowę i spojrzał na Isabel.
- Znalazłaś statek? - zapytał łamiącym się głosem. Ale już znał odpowiedź. Przecież
trzymał w dłoni dowód - kryształy integracyjne.
- Gdzie Michael? - wychrypiał. - Ray?
Powinni tu być, obaj towarzyszyli Isabel w wyprawie na ściśle strzeżony teren, gdzie
ukryto statek kosmiczny.
- Powiem ci później - wykrztusiła Isabel. - Musisz szybko nawiązać łączność, Max.
Nie możesz tracić czasu!
Liz zacisnęła mu palce wokół kryształów. Zamknął oczy, a jego myśli rozpływały się
w przestrzeni. Poczuł nagle, że ktoś się do niego zbliża i staje tak blisko, że ich aury
zaczynają się przenikać. To nie była Liz, Isabel, Alex ani Maria. Max znał ich aury równie
dobrze, jak własną, a ta promienna otoczka, która dotykała jego świetlnego obrzeża, nie była
mu znana... ale w jakiś przedziwny sposób dodawała otuchy.
Poczuł znowu czyjąś obecność i kolejna aura wtopiła się w dwie poprzednie, tworząc
wspólny krąg. Nie odczuwał bólu, który rozrywał mu czaszkę wtedy, kiedy bez pomocy
kryształów próbował nawiązać łączność ze świadomością zbiorową. Obecne doświadczenie
przypominało raczej zanurzanie się w ciepłych wodach tropikalnego oceanu, którego fale
delikatnie kołysały jego pozbawione ciężaru ciało.
To był ocean promiennych otoczek, składający się z tysięcy aur, a właściwie z setek
tysięcy, może nawet milionów. Max usiłował przeniknąć je siłą swojego umysłu i nie mógł
dotrzeć do końca.
Od dwóch najbliżej stojących istot dobiegło go pojedyncze słowo. Nie zostało ono
wymówione po angielsku, a właściwie w ogóle nie zostało wymówione. To było tak, jakby
mózg Maxa odebrał rzeczywisty sens tego słowa, które nie wymagało tłumaczenia. Tylko
jedno słowo: synu.
Synu. Obijało się wielokrotnym echem w jego umyśle, przepełniając go zarówno
radością, jak i smutkiem, dumą, tęsknotą i miłością.
Moi rodzice. Nie, to niemożliwe.
Tak, odpowiedzieli mu bez słów. Tak, synu.
Przecież jego rodzice... nie żyli. Zginęli, kiedy statek kosmiczny rozbił się na pustyni -
to była słynna tajemnicza katastrofa w Roswell. Kiedy Max i Isabel wydostali się ze swojego
inkubatora, minęło już przeszło pięćdziesiąt lat od śmierci ich rodziców.
Nawiązał łączność nie tylko z tymi wszystkimi, którzy żyli na jego rodzinnej planecie,
ale również z duchami zmarłych.
Łzy napłynęły mu do oczu. Jego rodzice! To go ścięło z nóg. Nawiązał kontakt z
rodzicami! Nigdy się tego nie spodziewał... nawet nie ośmielał się marzyć.
Po chwili ujrzał dwie pozaziemskie istoty, pochylające się nad inkubatorem.
Odczuwał radość i podniecenie rodziców, którzy tak bardzo pragnęli zobaczyć swoje dzieci.
Ale nigdy ich nie zobaczyli.
Smutek rodziców stawał się teraz jego smutkiem. Po chwili usłyszał ciche tony
muzyki, przypominające raczej nucenie melodii bez słów niż jakikolwiek znany mu
instrument. To była kołysanka, którą jego babcia śpiewała swojej córce, a ta z kolei miała ją
śpiewać swoim dzieciom. W jakiś sposób dowiedział się o tym, słuchając tej melodii.
Zjawił się nowy przybysz, a kiedy jego aura dotknęła otoczki Maxa, ten zobaczył dwa
księżyce, na wpół przykryte granatowo - zielonymi chmurami. Po chwili pojawił się jeszcze
ktoś, wtedy poczuł w ustach smak słodko - kwaśnego płynu. Żadne ziemskie jedzenie nie
mogło się z tym równać. Max zawsze musiał dolewać płynu do płukania ust do napoju
pomarańczowego albo kwasu z ogórków do mleka, żeby uzyskać właściwy smak. A to, co
miał w ustach, było doskonałe.
Wraz z pojawieniem się kolejnego przybysza chłopak poczuł cytrynowo - pieprzowy
zapach. Zaraz też otrzymał informację, że tak pachnie jagoda, której używa się do leczenia
niedyspozycji żołądkowych.
Każdy z nich przekazuje mi jakąś informację o mojej planecie, powiedział sobie w
duchu. To wspaniałe.
Natychmiast rozpoznał aurę kolejnej postaci, która się zbliżyła. Ta otoczka należała do
Raya Iburga, szefa Maxa w muzeum UFO, jedynego dorosłego, który przeżył katastrofę.
- Ray! - krzyknął chłopiec, nie wiedząc nawet, czy rzeczywiście wymawia jego imię,
czy robi to bezgłośnie. - Ray, ocaliłeś mi życie. Ty, Michael i Isabel! Nie spodziewałem się,
że tak szybko odnajdziecie kryształy integracyjne! Nie wiem nawet, co powiedzieć, jak ci
dziękować. Wiem tylko, że musimy to uczcić.
Zrobimy wielką imprezę, może nawet jutro, po zamknięciu muzeum.
Przed oczami Maxa ukazała się scena z muzeum - on i Ray, poprzebierani w
cudaczne, naszywane kryształkami kostiumy Elvisa, śmiejący się na całe gardło.
Starszy przyjaciel pokazywał mu, jak się świetnie bawili. Jednak emocje, które
chłopak od niego odbierał, nie współgrały z tym wesołym obrazem i nie pobudzały do
śmiechu. Od Raya emanowało uczucie ulgi oraz smutku, a wysyłane przez niego sygnały
sugerowały pożegnanie.
Kolejny przybysz zbliżył się do Maxa, przerywając łączność z Rayem. Scenę z
muzeum zastąpił obraz pulpitu sterowniczego na statku kosmicznym, a umysł chłopaka zaczął
chłonąć wiedzę o jego budowie. Zależało mu jednak na odzyskaniu utraconej łączności z
szefem, starał się więc odsunąć od siebie ten natłok informacji. Co się stało z Rayem?
Dlaczego emanował z niego taki smutek?
- Ray?! - zawołał. - Gdzie jesteś?
Znowu jakaś otoczka dotknęła jego aury i rozległ się terkoczący dźwięk, a wraz z nim
informacja - w pobliżu jest jadowity owad.
To go zupełnie nie interesowało.
- Ray! - krzyknął, lecz nie otrzymał odpowiedzi. Musiało się stać coś złego, coś
bardzo złego.
Chłopak rozprostował palce i kryształy integracyjne wypadły mu z dłoni, jednak nadal
czuł wokół siebie obecność tych wszystkich istot. Ktoś dotknął jego ramienia, by pokazać mu
kosmitę, który schodząc ze statku, zmienia swój wygląd.
- Przestańcie! Przestańcie! - krzyknął Max. Usiadł na łóżku i zwrócił się do siostry: -
Isabel, powiedz mi, co się stało z Rayem?
- Jak się czujesz? - dopytywała się Liz, przykładając mu dłoń do czoła. - O wiele lepiej
wyglądasz, ale czy...
Max nie spuszczał wzroku z siostry.
- Nic mi nie jest - uciął. - Muszę wiedzieć, co się stało z Rayem.
Wyraz twarzy Isabel był wystarczającą odpowiedzią, on jednak chciał to usłyszeć.
- Ray nie żyje. Szeryf go zastrzelił - powiedziała Isabel. - Starał się mnie osłonić, a
Valenti go zastrzelił. - Łzy przyćmiły jej niebieskie oczy, ale natychmiast wytarła je szybkim
ruchem ręki.
Liz usiadła na łóżku i przyciągnęła Maxa do siebie. Jej przerywany oddech świadczył
o tym, że z trudem powstrzymuje się od płaczu.
- Wiedziałem - szepnął Max, opierając policzek o jej ramię. - On się ze mną żegnał.
- Co z Michaelem? - spytała Maria. Głos jej drżał. Max szybko poderwał głowę.
Michael?
- Kiedy widziałam go ostatni raz, walczył ze strażnikami - powiedziała Isabel. Z
trudem panowała nad głosem. Michael Guerin był dla niej kimś bardzo ważnym, jak gdyby
drugim bratem. Max też traktował go jak brata.
- I zostawiłaś go tam? - Maria była bliska ataku histerycznego.
- Tak. Zostawiłam go tam - odparła Isabel twardym tonem. - Wiedziałam, że ma
jeszcze szansę. A mój brat nie miał żadnej szansy przeżycia.
Max poczuł ucisk w piersiach. To dla niego Isabel poświęciła Michaela. Gdyby
została i pomogła mu znokautować strażników, czy on...
- To nie musi oznaczać, że nie żyje - stwierdziła Liz. - Musimy tam zaraz pojechać.
Musimy...
- Nie - przerwał jej Alex. - Oni będą na to przygotowani. Nie dostaniemy się do
środka.
- Chcesz przez to powiedzieć, że powinniśmy go tam zostawić? - oburzył się Max.
Takiej możliwości nie wolno było brać pod uwagę.
- Nie, nie zostawimy go tam. - Alex był głęboko dotknięty słowami przyjaciela. -
Trzeba jednak przygotować jakiś plan, musi też upłynąć trochę czasu, żebyśmy mogli ich
dopaść. Teraz na pewno na nas czekają, uzbrojeni po zęby.
- Nie obchodzi mnie to, co zamierzacie zrobić. Ja zaraz jadę do bunkra. - Maria
skierowała się do drzwi.
- Zaczekaj. Jadę z tobą - powiedział Max. Alex zablokował im drogę.
- Żadne z was nigdzie nie pojedzie. Mówiłaś - zwrócił się do Isabel - że Michael
walczył z kilkoma strażnikami. To znaczy, że oni nie robili użytku ze swoich karabinów
maszynowych, prawda?
Mają karabiny maszynowe, pomyślał Max. Czy od takiej broni zginął Ray? Nie chciał
sobie nawet wyobrażać tej sceny, widzieć, jak kule przeszywają ciało jego szefa.
- Używali... - Isabel z trudem przełknęła ślinę. - To wyglądało jak paralizatory. Coś,
co wysyła impuls elektryczny.
- Okay, a więc chcą. go mieć żywego - ciągną} Alex. - Najbardziej optymistyczny
scenariusz jest taki, że zdołał im uciec i już jest w drodze. Najbardziej pesymistyczny
scenariusz to taki, że jest ich więźniem. Musimy dać mu trochę czasu. Jeśli się tu nie pokaże,
obmyślimy plan, jak go stamtąd wydostać.
- Alex ma rację - przyznała Isabel. - Jeśli teraz tam pojedziemy, to złapią nas
wszystkich. Będziemy mieć jakąś szansę tylko wtedy, kiedy nie będą się nas spodziewać.
- W porządku. Trudno mi jest pogodzić się z myślą, że zostawiamy Michaela w ich
rękach, ale uważam, że musimy tak postąpić - oświadczyła Liz.
Alex przesuwał wzrokiem od Marii do Maxa.
- Musicie mi obiecać, że nie zrobicie żadnego głupstwa. Nikt z nas nie pojedzie do
bunkra, dopóki nie opracujemy strategii, która pozwoli nam ujść z tej wyprawy z życiem.
- No dobrze. Ale musimy jak najszybciej opracować tę błyskotliwą strategię - odparł
Max.
Maria wahała się przez chwilę.
- Zgadzam się z Maxem - rzuciła wreszcie i szybko wybiegła z pokoju.
- Możecie zostawić mnie na chwilę samego? Jestem potwornie wyczerpany -
oświadczył Max. To nie była prawda; łączność ze świadomością zbiorową dodała mu sił. Był
teraz pełen życia, ale potrzebował czasu na przemyślenie tych wydarzeń.
To z jego winy zginął Ray, a Michael był w niewoli. Nie wchodziliby do bunkra,
gdyby Max się nie rozchorował.
Rayowi nie dało się już pomóc, ale można było uratować Michaela. Max musiał się
pogodzić z paroma dniami zwłoki, ale na pewno uwolni przyjaciela.
Bez względu na wszystko.
Michael Guerin krążył po celi, przyglądając się uważnie jej szklanym ścianom. Co
prawda ściany wyglądały tylko tak, jakby były zrobione ze szkła. Niewątpliwie użyto
mocniejszego materiału, ale nie na tyle mocnego, żeby nie potrafił się stąd wydostać. W
końcu cząsteczki nie są niczym innym, jak tylko cząsteczkami, a on mógłby je pozgniatać i
zrobić w ścianie otwór tak duży, że przeszedłby, nie schylając nawet głowy.
Był tylko jeden problem. A właściwie dwa, czyli dwóch strażników z karabinami
maszynowymi i paralizatorami. Przy jednym Michael podjąłby ryzyko ucieczki. Jeden
człowiek, nawet z karabinem maszynowym i paralizatorem, nie stanowił dla niego
zagrożenia. Dysponował przecież mocą, mógł wybrać sobie dowolne naczynie krwionośne w
mózgu strażnika i ścisnąć je siłą swojego umysłu, pozbawiając go przytomności.
Ale pilnowało go dwóch strażników, którzy nie spuszczali z niego wzroku. Miał
wrażenie, że nawet nie poruszają jednocześnie powiekami. Jeśli jednak nie będzie wykonywał
żadnych gwałtownych ruchów przez, powiedzmy, pól roku czy też rok, ich czujność powinna
osłabnąć.
Z westchnieniem opadł na łóżko. W celi nie było nawet telewizora. Jedyną rozrywkę
stanowił widok na inne puste cele oraz na strażników.
Usiadł i zaczął przypatrywać się podłodze. Czy w celach więziennych nie powinno
być myszki albo pająka? Jakiegoś stworzenia, z którym więzień mógłby się zaprzyjaźnić?
Moje prawa aresztanta zostały pogwałcone, powiedział sobie w duchu. Powinienem zażądać
rozmowy z naczelnikiem.
Przynajmniej Maxowi i Isabel nic już nie zagrażało i nie musiał się o nich martwić.
Jakiś czas temu - trudno mu było kontrolować upływ czasu w tym szklanym pudełku - odczuł
wybuch radości Isabel. To mogło oznaczać tylko jedno, że udało jej się wydostać z bunkra, a
Max nawiązał łączność ze świadomością zbiorową i będzie żył.
Michael usłyszał jakiś cichy brzęk i poderwał głowę w tej samej chwili, kiedy strażnik
otworzył drzwi.
- Chcą cię widzieć w laboratorium - powiedział obojętnym tonem.
Na dźwięk tego słowa chłopakowi zamarło serce. Nie wiedział co prawda, czego może
się tam spodziewać człowiek podejrzany o to, że jest kosmitą, ale na pewno nie mogło to być
nic dobrego. Z trudem podniósł się z łóżka, mając wrażenie, że zwiotczały mu wszystkie
mięśnie, ale podszedł do drzwi swobodnym krokiem. Nie mógł pozwolić, żeby strażnicy
zorientowali się, jak bardzo jest przerażony.
Klawisze wzięli go między siebie - jeden z przodu, drugi z tyłu - i poprowadzili przez
ogromną halę. Doszli do grubych stalowych drzwi i pierwszy strażnik dyskretnie wystukał
szyfr, tak żeby chłopak nie zauważył kolejności cyfr. Drzwi rozsunęły się i weszli do
długiego korytarza. Odgłos ich kroków na betonowej podłodze rozlegał się miarowym
rytmem.
- Może znacie jakieś piosenki, które się śpiewa podczas defilady? - odezwał się
Michael, żeby trochę rozładować sytuację. - Na przykład „Maszerują chłopcy, maszerują” czy
coś w tym rodzaju. Tego nam teraz potrzeba.
Nie zdziwił się, że żaden z nich nie zareagował.
Kiszki im marsza grają, dlatego nie śpiewają - te słowa przyszły mu nagle do głowy i
rozśmieszyły go. To wpływ Alexa, pomyślał. Wraz z eskalacją napięcia dowcipy Alexa
stawały się coraz głupsze.
Ta niemądra przyśpiewka powstrzymywała jednak krzyk przerażenia, który uwiązł mu
w gardle. Nie zdołał tylko uspokoić łomotania serca o żebra, odczuwanego przy każdym
kolejnym kroku.
O suchej gębie, o suchym pysku lizie ten strażnik... hmmm... jak dalej... po
śmietnisku?
Pierwszy strażnik wystukał szyfr przy następnych stalowych drzwiach. Otworzyły się,
a Michael natychmiast poczuł zapach środków dezynfekcyjnych, leków i
niezidentyfikowanych chemikaliów - typowy zapach laboratorium. Kiedy go tam
wprowadzono, od razu zauważył stojącą w rogu leżankę i metalowy stolik z narzędziami
chirurgicznymi.
Poczuł, że zbiera mu się na wymioty. Jeszcze chwila, a nie będzie w stanie się
powstrzymać. Z trudem przełknął ślinę.
- Świetnie. Oto nasz honorowy gość. - Michael odwrócił się do drzwi, wiedząc, że
zobaczy w nich szeryfa Valentiego. Bez mrugnięcia okiem wytrzymał jego wzrok.
- Możemy zaczynać? - spytał nieznany mu głos, przerywając wzrokowy pojedynek
chłopca z szeryfem.
Obaj obrócili się do mężczyzny w białym fartuchu.
- Tak, na tej sesji mamy wiele do zrobienia - powiedział Valenti.
- Okay, usiądź przy stoliku - lekarz zwrócił się do Michaela.
Na szczęście nie kazano mu się położyć na leżance. To jest zwykły stolik kawiarniany,
otoczony ławkami, tłumaczył sobie chłopak. Usiadł przy stoliku, a szeryf zajął miejsce po
przeciwnej stronie.
Kątem oka dostrzegł ruch ręki lekarza i poczuł na czole dotyk czegoś zimnego i
śliskiego. Odrzucił głowę do tyłu i ujrzał z bliska jego twarz.
Michael roześmiał się głośno. Jestem okropnie nerwowy, pomyślał.
- Cieszę się, że bawi cię mój widok - powiedział lekarz. - Jestem doktor Doyle.
Nazywam się Brian Doyle.
Powinienem był powiedzieć ci to wcześniej.
- Czy możemy kontynuować? - spytał Valenti.
Królik doświadczalny nie musi znać nazwisk, prawda, szeryfie? - pomyślał Michael.
Doktor Doyle przyłożył mu do czoła małą plastikową przyssawkę, która natychmiast
przylgnęła do nałożonego wcześniej żelu. Chłopak widział, że przewód łączy przyssawkę z
monitorem. Chociaż nie był tak dobry w naukach ścisłych jak Max czy Liz, domyślił się, że
chcą zarejestrować prądy czynnościowe jego mózgu. Był tego prawie pewien.
Ale kto wie, jakich technologii używają ci faceci z Planu Wyczyszczenia Bazy
Danych - zastanowił się, kiedy lekarz przystawiał mu do czoła kolejne przyssawki. A może
ten doktorek i szeryf chcą coś zrobić z moim mózgiem, żebym był posłusznym więźniem i nie
wymyślał żadnych sztuczek, bo wtedy w ogóle nie będę w stanie myśleć? Może chcą mnie
całkowicie odmóżdżyć?
- Gotowe - oświadczył doktor Doyle, siadając obok Michaela.
- Dobrze, teraz chciałbym, żebyś nam pokazał, w jaki sposób zmieniłeś wygląd i
upodobniłeś się do mnie - polecił mu Valenti. - Powiedziano mi, że w ten sposób zdołałeś się
przedostać do bunkra, nie wzbudzając niczyich podejrzeń.
Tak łatwo ci nie pójdzie, postanowił Michael w duchu. Im mniej szeryf będzie o nim
wiedział, tym lepiej. Nie zdradzi się również z tym, że dysponuje mocą.
- To było proste. Poszedłem do sklepu dla przebierańców na North Main i kupiłem
lateksową maskę. Mieli już ostatnią sztukę z pana podobizną. Sprzedawca powiedział mi, że
w tym roku przebieranie się za pana jest największym hitem Halloween. Pobił pan na głowę
Frankensteina i prawie całą obsadę Star Trek.
- Dość tego - uciął Valenti. - Niech jeden z was przyprowadzi Adama - polecił
stojącym przy drzwiach strażnikom. Klawisz natychmiast wybiegł z laboratorium.
- Nie jestem pewny, czy to dobry pomysł - rzekł doktor Doyle. - Nie wiemy, jak...
- Ten chłopak nie chce mówić i odgrywa błazna - przerwał mu szeryf. - Otrzymam
informacje w inny sposób.
Michael zrozumiał, że powinien się bać tego Adama. Kto to jest? Jakiś specjalista od
tortur?
Stalowe drzwi rozsunęły się cicho i do laboratorium wszedł chłopak, który wyglądał
na trochę młodszego od Michaela, a za nim strażnik.
Czyżby to był Adam? Facet, który miał go zmusić do wyznania prawdy? Wyglądał
raczej na chłopaka, który nie jadał w szkole śniadań, bo zawsze ktoś zdążył ukraść mu
pieniądze, i który siedział godzinami przed komputerem. Chudy i blady, z dużymi
jasnozielonymi oczami i kasztanowymi włosami, z idiotyczną, równo przyciętą grzywką na
czole, mógł się pewnie podobać dziewczynom, ale na pewno nie potrafiłby nikogo zastraszyć.
Michael zerknął na Valentiego? O co tu chodziło?
- Witaj, Adamie. - Szeryf uśmiechnął się do chłopaka. - Mamy dzisiaj gościa. Ma na
imię Michael. Chciałbym, żebyście razem wzięli udział w grze.
Adam podbiegł do Michaela i zanim ten zdołał zareagować, chwycił go za rękę.
Natychmiast nawiązali łączność, a przed oczami Michaela zaczęły przesuwać się obrazy -
młodszy doktor Doyle badający małego Adama za pomocą ultrasonografu; trochę starszy
Adam w szklanej celi, grający w warcaby z nieumundurowanym strażnikiem; taca z
narzędziami chirurgicznymi; probówka z krwią; kowbojska piżama; inkubator, z którego
wydobywa się Adam.
Michael wyrwał rękę, nie spuszczając wzroku z chłopaka. On niewątpliwie był
kosmitą. Ray mówił im przecież, że był jeszcze jeden inkubator, którego nie zdążył przenieść
do jaskini. To musiał być inkubator Adama, zabrany przez agentów Planu Wyczyszczenia
Bazy Danych.
- Michaelu, co zobaczyłeś, kiedy Adam cię dotknął? - spytał doktor Doyle, wyciągając
z kieszeni fartucha notatnik i długopis.
- Kiedy jakiś facet trzyma mnie za rękę, to nie jest powód, żeby mi się zaraz przed
oczami zapalały sztuczne ognie, jeśli o to panu chodzi - odpowiedział. Starał się to wszystko
ogarnąć. Czy Adam spędził całe życie w bunkrze? Czy oni rzeczywiście, od jego wczesnego
dzieciństwa, przetrzymywali go pod ziemią?
- Adamie, a ty co widziałeś? - spytał Valenti głosem cierpiącej na dernencję
przedszkolanki.
Michael myślał tylko o obrazach, które przekazał mu chłopak. Ale jeśli był kosmitą, to
także dysponował mocą i mógł równie dobrze odbierać obrazy od niego.
- Widziałam mężczyznę w chirurgicznej masce - powiedział Adam cichym spokojnym
głosem. - Widziałem mapę pustyni, widziałem również, jak ten chłopak wychodzi z
metalowego kokonu, takiego samego jak mój.
Zobaczył inkubator, więc mają już pewność, że jestem kosmitą, pomyślał Michael.
Zresztą i tak o tym wiedzieli, nie uwierzyli przecież w moją opowieść o masce szeryfa na
Halloween.
- Może jeszcze coś? - ponaglał łagodnie Valenti.
- Dziewczynę z długimi blond włosami i niebieskimi oczami - poinformował go
Adam.
- Opowiedz nam o niej - zachęcał szeryf.
Celem tej gry jest znalezienie innych kosmitów w Roswell, powiedział sobie w duchu
Michael.
- Miała na sobie krótką spódniczkę, zielono - czarną - oznajmił Adam.
To była Isabel w kostiumie cheerleaderki, pomyślał Michael. Dzięki Bogu, nie poznał
jej imienia... na razie.
Isabel wygładziła krótką zielono - czarną spódniczkę. Następnym razem powinno się
już udać. Kiedy krzykną „owacja”, miała się pochylić na „owa”, żeby na „cja” Stacey
Scheinin mogła jej skoczyć na plecy w wielkim finale cheerleaderek. Nie było w tym nic
trudnego. Robiła to już setki razy, ale dzisiaj jakoś nic jej nie wychodziło.
Chyba mam do tego wystarczające powody, powiedziała sobie w duchu. Mój brat
omal wczoraj nie umarł, a Michael jest zamknięty w bunkrze.
Miała jednak pewność, że przyjaciel żyje. Tak silnie odczuwała jego strach i gniew,
jakby stał obok i szeptał jej do ucha. Ich trójka potrafiła przekazywać sobie wzajemnie
odczuwane emocje, ale Isabel nigdy to nie interesowało i wyciszała ich odbiór. Teraz
pragnęła odczuwać to wszystko, co czuje Michael, wiedzieć, co się z nim dzieje, poznać jego
przeżycia.
- Okay, wiem, że każda z was się spieszy - rozległ się piskliwy głos Stacey. - Ale
żadna stąd nie wyjdzie, dopóki nie dopracujemy wszystkich szczegółów. Słyszysz mnie,
Isabel? Wiem, że marzysz o tym, żeby dołączyć do swojego chłopaka, bo chyba tak go
nazywasz? - dodała, zerkając na siedzącego na ławce Alexa. - Chociaż nie wydaje mi się,
żeby na to zasługiwał.
Część dziewczyn zareagowała na to oświadczenie głośnym chichotem. Fanki Stacey
zawsze szły za jej przykładem, było więc oczywiste, że radośnie reagują na docinki, których
ich bożyszcze nie szczędziło Isabel.
Fakt, że Isabel chodziła teraz z Alexem, dawał Stacey pole do popisu, chociaż był on
całkiem atrakcyjnym chłopakiem. Ale jak dotąd Isabel zadawała się wyłącznie z chłopcami ze
szkolnej elity, takimi, o jakich marzą wszystkie dziewczyny. Alex był miły i inteligentny,
jednak poniżej poziomu jej poprzednich podbojów.
- Nic ci nie jest? - szepnęła Tish Okabe, dziewczyna, która zawsze stała po jej stronie.
- Dobrze się czuję - odparła Isabel.
Nagle uderzyła w nią płynąca od Michaela fala przerażenia. Skoncentrowała się, aby
przesłać mu własne uczucie... miłości. Tak, zawsze kochała Michaela. Początkowo jak
drugiego starszego brata, który dawał jej poczucie bezpieczeństwa; potem, kiedy była jeszcze
małolatą, zadurzyła się w nim, a później... Kim dla niej jest? Więcej niż przyjacielem, ale
również nie do końca bratem...
- Nie przejmuj się - powiedziała Tish, wyrywając ją z zamyślenia. - Nie musisz
odpowiadać na zaczepki Stacey.
Isabel postanowiła jednak zareagować. Ta dziewczyna ostatnio zbyt wiele sobie
pozwalała.
- Alex na pewno różni się od twoich chłopaków, Stacey! - zawołała. - Nie powłóczy
nogami i nie wygląda na debila.
Nie była to może najlepsza riposta, ale była zadowolona, że się na nią zdobyła. Stacey,
próby cheerleaderek czy też Alex to były sprawy, które ją teraz mało obchodziły. Całą uwagę
skupiła na Michaelu.
- Gotowe! - zawołała Stacey.
Isabel przyłączyła się do entuzjastycznych okrzyków cheerleaderek, starając się
jednocześnie utrzymać właściwą postawę i uśmiech na twarzy, nie miała bowiem
najmniejszej ochoty powtarzać tej sceny.
Okay, dobrze ci idzie, zachęcała się w duchu. Trzymaj głowę wysoko i uśmiechaj się,
a teraz ruchy ramion - w lewo, potem w prawo. Uśmiech i jeszcze raz uśmiech. Już niedługo
się to skończy, zaraz przemaszerują Tish i Corrine. Teraz twoja kolej, doskonale, idź dalej,
zatrzymaj się i pochyl do wielkiego finału.
Poraziła ją nagła błyskawica gniewu, wściekłości i nienawiści. Zachwiała się w tej
samej chwili, kiedy Stacey wskoczyła jej na plecy i zaraz potem wylądowała na podłodze.
Podniosła się na nogi, sina ze złości.
- Powtarzamy - oświadczyła. - Ciekawa jestem, czy Isabel potrafi to zrobić, nie
wyrządzając mi krzywdy.
Tak musi wyglądać piekło, pomyślała Isabel. Wznosić bez przerwy entuzjastyczne
okrzyki, mieć uśmiech przyklejony do twarzy, wiedząc jednocześnie, jak bardzo cierpi osoba,
którą się kocha.
- Za piętnaście minut muszę być w pracy - powiedziała Lucinda Baker. - A mój szef
na pewno nie zaakceptuje usprawiedliwienia podpisanego przez główną cheerleaderkę.
- Ja też muszę iść - odezwała się Tish.
Dziękuję wam, pomyślała w duchu Isabel. Skupiła się, żeby wysłać Michaelowi
następny ładunek emocjonalny. Nigdy dotąd nie próbowała przekazywać swoich uczuć ani
bratu, ani przyjacielowi. Miała jednak nadzieję, że ten komunikat dotrze do Michaela,
pragnęła, żeby czuł, że jest przy nim, tam, w bunkrze.
- No dobrze. Idźcie! - zawołała Stacey. - Ale macie tu być jutro o siódmej rano.
Musimy być perfekcyjnie przygotowane - ciągnęła coraz bardziej piskliwym głosem.
Isabel przyszło na myśl, że te przenikliwe dźwięki pewnie pobudziły do wycia
wszystkie psy w mieście. Obróciła się na pięcie i pobiegła w stronę szatni.
- Muszę się przebrać - poinformowała po drodze Alexa.
Chłopak chwycił ją za rękę. - Nie chcę, żebyś się przebierała - powiedział. Chciała się
wyrwać, ale trzymał ją zbyt mocno.
- Wiem, chcesz powiedzieć, że zawsze ci się podobam - zażartowała.
- Nie. Chociaż teraz też bardzo mi się podobasz. Nie chcę, żebyś się przebierała, bo
jeszcze nigdy nie całowałem cię, kiedy miałaś na sobie ten kostium. - Przyciągnął ją do
siebie, stała teraz pomiędzy jego kolanami.
- To cię kręci, prawda? - spytała.
Miała ochotę obejrzeć się i zobaczyć, czy Stacey ją obserwuje, ale nie chciała
sprawiać jej takiej satysfakcji.
- Oczywiście. - Przesunął dłonią po jej nodze. - Szczególnie te zielone majtki. Czy to
naprawdę majtki? Może nosisz pod nimi jeszcze jedną parę? - spytał, głaszcząc jej udo.
- Niektóre sprawy muszą pozostać tajemnicą - oświadczyła Isabel, odpychając jego
rękę.
Alex roześmiał się tylko.
- Okay, masz rację. Nie powinno się wiedzieć, w jaki sposób magik wyciąga królika z
kapelusza. Zabawniej jest nie wiedzieć - powiedział, sadzając ją obok siebie na ławce.
Nie obchodzi mnie to, czy Stacey się nam przygląda, pomyślała Isabel. Kiedy zacznie
się całować z Alexem, zapomni o niej. To właśnie było wspaniałe - pocałunki Alexa były dla
niej miniwakacjami od całego świata, a tego teraz potrzebowała.
Chłopiec przez chwilę przeczesywał palcami jej włosy, potem poczuła na ustach jego
wargi. Czasami jego pocałunki były tak słodkie i delikatne.
Przesunął ręce na plecy Isabel, całując ją coraz bardziej namiętnie. Jakie emocje
odbiera teraz Michael? - przyszło jej nagle do głowy. Czy wie, że pozwalam sobie na
pieszczoty, kiedy on...
- Nic ci nie jest? - Alex odsunął się od niej.
- Nie - powiedziała, wstając z ławki. - Wrócę za chwilę.
Poszła szybkim krokiem do szatni. Po raz pierwszy pocałunki Alexa nie przesłoniły jej
całego świata.
Kłamiesz, skarciła się w duchu. Przestały na nią działać, odkąd przeniknęła do snu
Michaela i zobaczyła siebie w jego ramionach.
- Chciałabym być... wiesz kim - powiedziała Maria do przyjaciółki, rzucając
nieprzyjęte zamówienie na wózek i popychając go w stronę kuchni. - Nie chcą sera na Mother
Chip Burger! - zawołała.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała Liz. - Kim?
- No, wiesz przecież. - Maria rozejrzała się po kawiarni Latający Talerz.
Tego dnia nie było tłoku. Nieliczni goście, którzy siedzieli przy stolikach ustawionych
w kształcie Niezidentyfikowanych Obiektów Latających, nie zwracali uwagi na rozmawiające
kelnerki. Maria uznała jednak, że tajemnicze „wiesz kim” mogło wzbudzić podejrzenia.
- Możesz to jakoś sprecyzować? - poprosiła Liz. - Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- No wiesz, jak Isabel, Max i Michael - szepnęła Maria.
- Naprawdę? - Zdumiona Liz poprawiła spinkę, przytrzymującą jej długie czarne
włosy. - Nawet po tym wszystkim, co się wydarzyło? Ziemia nie jest dla nich zbyt
przyjaznym miejscem.
- Chodzi mi o to, że Isabel i Max potrafią odbierać emocje Michaela - tłumaczyła jej
przyjaciółka. - Do pewnego stopnia zdają sobie sprawę z tego, co tam przeżywa. Wiedzą... -
Urwała, jakby nie chcąc kusić losu swoimi myślami. - Wiedzą, że Michael jeszcze żyje. -
Maria szalała z niepokoju. Nie mogła myśleć o niczym poza Michaelem. Co się z nim dzieje
w tym bunkrze? Co z nim robi szeryf Valenti?
Isabel również nie znała odpowiedzi na wszystkie pytania, ale przynajmniej wiedziała,
czy chłopak odczuwa ból, strach, czy jest wściekły, czy zrozpaczony. Była z nim powiązana,
a Maria nie miała nic poza uczuciem pustki. Ta pustka stawała się z każdym dniem coraz
bardziej przerażająca.
- On na pewno nie umrze - uspokajała ją Liz. - Zastanów się tylko. Valenti traktuje go
jak ważną zdobycz. Michael posiada bezcenne dla niego informacje. Szeryf nigdy go nie
zabije, dopóki nie znajdzie innego... no wiesz... - Odetchnęła głęboko. - Uwolnimy go, zanim
to się stanie.
- Wiem, wiem. - Maria skinęła głową. - Jednak chciałabym...
Rozległy się pierwsze tony Close Encounters, więc Maria rzuciła okiem na drzwi,
żeby zobaczyć, kto wchodzi. To był Alex. Ucieszyła się na jego widok; może przyjaciel zdoła
odwrócić ich myśli od tego tematu.
- Co myślicie o majtkach na każdy miesiąc roku? - spytał Alex, siadając na stołku przy
barze.
- Co takiego?! - wykrzyknęła Liz.
- To nowa lista na mojej stronie internetowej: Fatalne pomysły na robienie interesów.
- Kto zmienia bieliznę raz w miesiącu? - zdziwiła się Maria. - Gdyby wyprodukowali
je tylko z rocznikiem, to miałyby szalone powodzenie. - Usiłowała zachować powagę, ale
dostała ataku śmiechu.
- Czy ona mnie przedrzeźnia? - Alex zwrócił się do Liz. - Myślę, że właśnie to robi.
Maria śmiała się nadal i nie mogła przestać. Łzy napływały jej do oczu, bolał ją
brzuch, ale nie mogła przestać. Gdy przyjaciółka Liz podała jej szklankę wody, napiła się
trochę i natychmiast się zakrztusiła. Rozkasłała się, prychała i dusiła.
Alex przechylił się przez ladę i zaczął ją walić po plecach. Zakasłała jeszcze raz i
zdołała chwycić oddech. Wzięła z baru serwetkę, żeby wytrzeć oczy.
- Dobrze się czujesz? - spytała Liz.
- Tak. Tylko się wstydzę - odparła Maria. Znowu wytarła oczy, ale łzy leciały dalej.
Boże, ja naprawdę wariuję, pomyślała. Szybko rozejrzała się po kawiarni. - Wszyscy na mnie
patrzą.
- Zamówienie gotowe! - usłyszeli głos kucharza, Stana.
- Ja podam. - Liz chwyciła talerze, żeby je zanieść gościom.
- Na pewno nic ci nie jest? - Alex wyciągnął następną serwetkę i podał ją Marii.
- Nie. A ty skąd się tu wziąłeś? - zainteresowała się nagle. - Myślałam, że idziecie z
Isabel do centrum handlowego, kiedy ona skończy próbę.
- Nie miała nastroju - wyjaśnił z ponurą miną. - Nie miała również nastroju, żeby tu
przyjść. Ani też, żebym posiedział z nią w domu - dodał.
- Chyba nie myślisz, że to ma jakiś związek z tobą? Jestem pewna, że ona po prostu
potrzebuje trochę samotności. Okropnie martwi się o Michaela.
- Tak - zgodził się Alex. - Tylko że...
- Tylko że co?
- Tylko że zanim złapano Michaela, miałem uczucie, że ona... Sam nie wiem.
Przypomnij sobie tę imprezę, na której byliśmy w zeszłym tygodniu. Odeszła ode mnie i nie
było jej przez godzinę.
- Przez całą godzinę? - zażartowała Maria, chociaż coś ją ścisnęło za gardło.
Wiedziała, gdzie wtedy była Isabel. Była w ogrodzie, na tyłach domu, i stała bardzo
blisko Michaela.
Czy to z powodu Isabel Michael nie zareagował, kiedy powiedziała, że go kocha?
Michael otworzył oczy. Usłyszał, że ktoś otwiera drzwi celi. Czego znowu chcą?
- Przyszło nam do głowy, że moglibyście pograć sobie w karty - powiedział jeden ze
strażników. Wpuścił Adama do celi i szybko zamknął za nim drzwi.
Czy wyglądam na takiego idiotę? - pomyślał Michael. Że nie rozumiem, po co to
robią? Szukają informacji. Liczą na to, że będę nieostrożny i naprowadzę ich na dalszy ślad.
Albo też, że ich mały oswojony kosmita ponownie nawiąże ze mną łączność i tym razem uda
mu się uzyskać więcej wiadomości.
Nawiązując z Michaelem kontakt w laboratorium, Adam co prawda zobaczył Isabel,
nie dowiedział jednak niczego, co by mogło dowodzić, że jest ona kimś innym niż panienką,
której obraz utrwalił się chłopakowi w pamięci. Więc na razie nie powinno jej nic grozić.
Jednak w kontaktach z Adamem Michael powinien zachować ostrożność. Ten pozornie
nieszkodliwy dzieciak - aż trudno było uwierzyć, że są prawie w tym samym wieku - mógł
stanowić poważne zagrożenie.
Obrzucił go dyskretnym spojrzeniem. Adam stał skulony pod drzwiami celi i miał taką
minę, jakby chciał ją natychmiast opuścić. Ciekawe, co mu o mnie naopowiadali? - pomyślał
Michael. Czy on w ogóle wie, że pochodzi z innej planety? A może myśli, że wszyscy
wychodzą z metalowych kokonów i dorastają w szklanych celach?
- Chcesz zagrać w karty? - spytał.
Chciał dodać mu otuchy, nie popadając jednocześnie w zdziecinniały bełkot, jakim w
rozmowach z tym chłopakiem posługiwał się Valenti. Przesunął się na skraj łóżka, żeby
zrobić mu miejsce. Po chwili wahania Adam usiadł na brzegu.
- Znasz tę grę, w którą bawiliśmy się w laboratorium? - spytał Michael.
Adam natychmiast wyciągnął do niego rękę, żeby nawiązać łączność, ale Michael
szybko się odsunął.
- Nie lubię tej gry. Nigdy nie rób tego bez mojej zgody. Rozumiesz?
Adam skinął głową, patrząc na niego nieufnym wzrokiem.
- No dobrze - rzekł Michael. - W co chciałbyś zagrać?
- W ósemki. To moja ulubiona gra. - Adam wyjął z kieszeni karty i zaczął je
rozdawać.
Ósemki. Michael starał się przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz w to grał. W każdym
razie było to dawno i nie był pewien, czy pamięta reguły.
- To świetnie - powiedział. - Ja też bardzo lubię tę grę. Głupio mu było kłamać, ale
chciał, żeby Adam nabrał do niego zaufania. Postanowił, że jeśli uda mu się stąd wyrwać, to
zabierze tego nieszczęsnego chłopaka ze sobą. Nie zostawi go w tych kazamatach.
Adam wziął górną kartę z leżącego między nimi pliku. To była trójka kier. Potem
szybko przejrzał swoje karty i dołożył waleta kier.
Dobrze, pomyślał Michael. Teraz trzeba dobrać do koloru albo dać tę samą wartość.
Powoli przypominał sobie reguły gry. Przejrzał swoje karty i położył króla kier na karcie
Adama, który dorzucił zaraz dwójkę kier. Michael chciał dołożyć dwójkę trefl.
- To nie tak! Dobierz dwie karty! Kiedy ja gram dwójką, ty musisz dobrać dwie karty!
- Pokazując mu leżącą na kupce dwójkę kier, Adam roześmiał się na całe gardło.
Michael nie mógł powstrzymać uśmiechu, kiedy brał dwie karty do ręki. Adam
rzeczywiście pasjonował się grą. Tak samo jak Isabel, kiedy była małą dziewczynką. Grała w
Candy Land z takim zapamiętaniem, jakby chodziło o wygraną miliona dolarów. Lubiła też
oszukiwać. Umiała sprowokować partnera, żeby wyjrzał przez okno albo zerknął na telewizję,
a ona wtedy kładła na wierzch kartę, której właśnie potrzebowała.
Ale Izzy miała wtedy siedem lat, a Adam ma szesnaście albo siedemnaście. Michael
czuł, jak wzbiera w nim wściekłość. Przecież ten chłopiec był jednym z nich, a więc uczył się
nieporównywalnie szybciej niż zwykli ludzie. Gdyby dano mu książki albo komputer,
przyswoiłby sobie mnóstwo wiedzy, i to w bardzo krótkim czasie. A on entuzjazmował się
grą w ósemki.
- Kto nauczył cię w to grać? - spytał. Nie mówiąc nic o sobie, mógł spróbować czegoś
się od chłopaka dowiedzieć.
- Tato - odpowiedział Adam. Dorzucił dwójkę karo i roześmiał się, kiedy Michael
musiał wziąć dwie dodatkowe karty do ręki.
- A kto jest twoim tatą?
- Pan Valenti.
Tata? Adam nazywał tatą człowieka, który trzymał go w podziemnym więzieniu! A
Michael sądził, że tułanie się po licznych rodzinach zastępczych - tak jak on to robił - jest
jedną z gorszych rzeczy, jakie mogą człowieka spotkać. Okazało się jednak, że może być
jeszcze gorzej, o wiele gorzej.
- Czy, hmmm, tato - to słowo z trudem przeszło mu przez gardło - nauczył cię też grać
w tę drugą grę?
- Sam wiedziałem, jak w nią grać - odpowiedział Adam, rzucając na kupkę kolejną
kartę.
- A... tato Valenti. On też umie w to grać? - spytał. Michael chciał, żeby chłopak
zrozumiał, że on i „tato”
są zupełnie różnymi osobnikami. Niebawem miał zamiar wyjawić mu całą prawdę o
szeryfie. Wydobycie Adama z bunkra byłoby o wiele łatwiejszym zadaniem, gdyby on sam
zapragnął się z niego wydostać. Michael był przekonany, że może to nastąpić tylko wtedy,
kiedy Adam dowie się, że szeryf nie zasługuje na lojalność... a tym bardziej na miłość. Jak
udało się Valentiemu tak zmanipulować chłopaka, że ten go pokochał? Michael wyczuwał to
uczucie w jego głosie, kiedy Adam wymawiał nazwisko szeryfa.
Adam roześmiał się.
- To nie jest gra dla tatusiów - powiedział mentorskim tonem.
Michael powinien był sam się domyśleć, że Valenti znajdzie jakiś pretekst, aby nie
angażować się w tę grę. Obrazy, które Adam odebrałby od szeryfa, byłyby dowodem, że tato
nie jest... zbyt miłym facetem.
- Twoja kolej - przypomniał mu Adam.
- Chwileczkę. Muszę się zastanowić.
Michael wyciągnął jedną kartę z ręki, ale nie wyłożył jej. Udając głębokie zamyślenie,
zagryzał wargi, a po chwili wybrał następną kartę, której również nie wyłożył.
Jego przeciwnik zanosił się od śmiechu, jakby to była najzabawniejsza rzecz pod
słońcem. Jak widać, chłopak nie miał tu wielu rozrywek.
Dokładając swoją kartę do kupki, Michael zauważył kątem oka jakiś ruch. Podniósł
wzrok i zobaczył Valentiego, dwóch strażników i dziewczynę.
- Kto to jest? - spytał Adama.
Chłopak obrócił się, a na jego twarzy ukazał się wyraz zdumienia.
- Nie wiem - szepnął.
Łatwo się było zorientować, że nigdy jeszcze nie widział kobiety, a przynajmniej
młodej dziewczyny. Czekało go wiele niespodzianek, jeśli uda im się kiedykolwiek wydostać
z tego podziemnego bunkra.
Co prawda ta dziewczyna przyciągałaby uwagę również na górze, gdzie była o wiele
większa konkurencja. Wysoka i szczupła, z krótkimi rudymi włosami, jeszcze krótszymi niż
włosy Michaela, a jednocześnie tak bardzo kobieca...
Skąd się tu wzięła? Widać było, że nie jest zachwycona tą sytuacją. Jeden ze
strażników otworzył drzwi sąsiedniej celi i gwałtownym ruchem wepchnął ją do środka. Nie
obróciła się nawet. Stała nieruchomo, z wysoko podniesioną głową, patrząc przed siebie.
Michael nie życzyłby nikomu takiego losu. Ale jeśli już ktoś musiał zostać wepchnięty
do tej dusznej celi, był zadowolony, że ten ktoś wygląda tak ładnie, jak ona.
Cameron Winger nie odwróciła się; nie chciała widzieć, jak zamykają za nią drzwi i
zostaje odcięta od świata w tej szklanej klatce. Szeryf udzielił jej zbyt skąpych informacji i
tak naprawdę nie wiedziała, co ją czeka. Mówił tylko o serii testów, które miały się rozpocząć
już następnego dnia. Nic konkretnego. Mogli ją posadzić przy biurku i kazać zakreślać setki
kwadracików, odpowiadać na pytania i wykonywać różne polecenia. Mogło to też oznaczać...
ale Cameron nie chciała nawet myśleć o tym, co to mogłoby również oznaczać. Te
rozważania byłyby zresztą całkowicie bezproduktywne. Valenti na pewno dopilnuje, żeby się
ze wszystkiego wywiązała.
Cameron znała się na ludziach i domyśliła się od razu, że szeryf nie jest człowiekiem,
który potrafi odczuwać litość. Ten facet właściwie niczego nie potrafił odczuwać. Wątpiła,
czy zdobyłby się na jakąkolwiek emocjonalną reakcję nawet wtedy, gdyby od tego zależało
jego życie. Kiedy postanowił coś zrobić, robił to bez względu na wszystko. Była przekonana,
że gdyby teraz chciała wycofać się z testów, to mogłaby się zapłakać na śmierć, krzyczeć do
upadłego, rzucać się na ziemię i kopać nogami, a Valenti nie uniósłby nawet brwi ze
zdziwienia. I, oczywiście, nie wypuściłby jej stąd.
Obróciła się do drzwi, zobaczyła szeryfa i dwóch strażników, którzy nie spuszczali z
niej wzroku. Miała ochotę przybliżyć twarz do szyby i zrobić grymas, udawać, że jest rybą.
Jej cela to było przecież duże akwarium. A może przypominam bardziej homara niż rybę,
powiedziała sobie w duchu. Homara, który pływa w zbiorniku w restauracji i wkrótce
zostanie wrzucony do wrzącej wody i podany na stół.
Wytrzymała wzrok szeryfa, starając się nie utożsamiać z homarem. Valenti odszedł
wreszcie.
Ciekawa była, za co dostali się tutaj ci chłopcy z przeciwległej celi. Ten z
jasnokasztanowymi włosami wyglądał, jakby nadal potrzebował mamy, chociaż był mniej
więcej w jej wieku.
Natomiast ten drugi, ze sterczącą czupryną, to niewątpliwie niebezpieczny facet. Jego
szare oczy, koloru oczu szeryfa, pałały intensywnym blaskiem. Najwyraźniej należał do tych
duchowo udręczonych typów, którzy zawsze pociągali Cameron.
Złożyła palce na kształt szczypiec homara i zakłapała nimi w jego kierunku. Chłopak
uśmiechnął się kącikiem ust, a ona poczuła się o wiele lepiej - przynajmniej przez chwilę.
Max odetchnął głęboko, po czym przekręcił klucz i otworzył drzwi do mieszkania
Raya. Poczuł dziwny zapach, przypominający trochę proszek do pieczenia. Domyślił się, że
jest to jakiś sygnał, przesyłany mu przez świadomość zbiorową, więc nie zwrócił na niego
uwagi. Próbował już nawiązać łączność z Rayem poprzez kontakt ze świadomością, ale jego
usiłowania nie odniosły skutku. Napływały do niego jedynie różnorodne obrazy, zapachy i
emocje - przekazy nowych informacji. W innej sytuacji Max byłby szczęśliwy, że może
dowiedzieć się tylu rzeczy o swojej rodzinnej planecie, ale teraz, kiedy Ray stracił życie, a
Michael był uwięziony, trudno mu się było na tym skupić.
Wszedł do mieszkania i zamknął za sobą drzwi. Przeszedł przez hol i skierował się do
sypialni. Uśmiechnął się na widok foteli - worków w salonie, które, według Raya, miały
zastępować wykładzinę. Niezły był z niego oryginał.
Max poczuł, że coś go ściska za gardło. Trudno mu było pogodzić się z myślą, że już
nigdy nie usłyszy dowcipów starszego przyjaciela i nie zobaczy go w przebraniu Elvisa. Poza
tym bez względu na to, co się może jeszcze wydarzyć, Ray już nigdy nie pospieszy im na
ratunek.
- Będzie mi ciebie brakować - szepnął Max. - I nie tylko dlatego, że stale ratowałeś
nas z opresji.
Ale teraz nie wolno mi się roztkliwiać, powiedział sobie w duchu. Trzeba szybko
przejrzeć mieszkanie, żeby się upewnić, iż nie ma tu niczego, co mogłoby stanowić dowód, że
na innych planetach również istnieje życie. Kiedy wszedł do sypialni, zauważył leżący na
łóżku podkoszulek Raya z napisem „Ocalałem z katastrofy w Roswell”. Taki podkoszulek nie
był żadnym dowodem, ponieważ nosiła je połowa miasta.
Max wziął podkoszulek i włożył go na siebie. Chciał mieć jakąś pamiątkę po Rayu,
rzecz, która by go przypominała. Nie mógł znaleźć nic lepszego, w tym podkoszulku odbijała
się cała osobowość jego szefa. Chłopiec był również pewien, że jego ekscentryczny
przełożony sam chętnie przekazałby tę koszulkę komuś, kto, podobnie jak on, ocalał z
katastrofy.
Otworzył drzwi szafy - było tam jeszcze dużo podkoszulków, kilka par dżinsów,
bawełniane spodnie, trzy pary tenisówek i jeden z naszywanych kryształkami kombinezonów
Elvisa. Obaj nosili te stroje w muzeum, kiedy Ray urządził wystawę na temat powiązań króla
z kosmitami. I to było wszystko. Jak widać, jego szef nie starał się o tytuł najlepiej ubranego
mężczyzny w mieście.
Max zaczął sprawdzać zawartość komody. Potrząsnął, wypełnionym drobnymi
monetami, dużym słojem po maśle z orzeszków ziemnych, poklepał po główkach czterech
kosmitów z gitarami i szybko przejrzał kolejne szuflady. Znalazł tam tylko bieliznę, rzemyki,
które mogły być używane zamiast krawata, i dużego pluszowego goryla, trzymającego w
łapach maleńki Empire State Building. Jak do tej pory, wszystko było w porządku.
Rozejrzał się jeszcze po sypialni i przeszedł do łazienki. Zobaczył jedynie tubkę pasty
do zębów i olejek do kąpieli. To pomieszczenie też było w porządku.
Był zadowolony, że została jeszcze tylko kuchnia, bo przeszukiwania zaczęły mu już
działać na nerwy.
Szybko wszedł do kuchni i otworzył najbliższą szafkę. Było tam pełno pudełek
płatków śniadaniowych, z różnokolorowymi dodatkami. Jak widać, Ray lubił zaczynać dzień
od sztucznie barwionych słodyczy.
W chwili kiedy Max otwierał drugą szafkę, poczuł mrowienie w karku. Ding - dong,
to świadomość zbiorowa mnie wzywa, pomyślał. Może powinienem postarać się o wirtualną
wywieszkę - „Proszę nie przeszkadzać” - zażartował w duchu. Ne miał teraz czasu na
nawiązywanie łączności z rodzinną planetą.
Nagle usłyszał odgłos kroków w holu i zorientował się, że mrowienie w karku nie
było sygnałem wysłanym przez świadomość zbiorową, a zwiastowało czyjąś obecność w
mieszkaniu.
Max odwrócił się. W kuchni stał szeryf Valenti w odblaskowych okularach.
- Och, Boże! Przestraszył mnie pan. Valenti uśmiechnął się tylko.
- Myślę, że chciałby pan wiedzieć, co tu robię - ciągnął Max. Co za wspaniały
początek, skarcił się w myślach.
Szeryf skinął głową.
- Szukam swojego szefa, Raya Iburga - tłumaczył chłopiec. - To jego mieszkanie.
Kiedy przyszedłem do pracy, muzeum było zamknięte. Więc wszedłem na górę. Ray dał mi
kiedyś klucz.
- Nie wiesz, gdzie on może być? - spytał Valenti. - Wczoraj muzeum też było
zamknięte. To mnie zaniepokoiło.
A nie niepokoi cię fakt, że go zastrzeliłeś? - pomyślał Max. Jaką grę prowadził szeryf?
Może chciał się zorientować, czy Max zna prawdziwy powód zniknięcia Raya? A może
torturami zmusił Michaela do wyznania, że Max i Isabel są tymi kosmitami, których od
dawna poszukuje? Trudno było cokolwiek odczytać z pozbawionej wyrazu twarzy szeryfa.
- Ray nie wspominał o żadnych planach wyjazdu - powiedział Max. Zaczęła go
swędzić skóra na głowie, ale nie chciał się podrapać, żeby nie sprawiać wrażenia, że jest
zdenerwowany. Odgarnął tylko włosy z czoła.
- Hm - mruknął Valenti. - Powiedz panu Iburgowi, żeby się ze mną skontaktował,
kiedy wróci. A jeśli się czegoś dowiesz, zadzwoń do mnie.
Obrócił się i wyszedł z kuchni. Nie ulegało wątpliwości, że Max też powinien wyjść.
On wie o wiele więcej, niż mówi, pomyślał chłopak, idąc wolno za szeryfem. Ale o ile
więcej?
A teraz chcę, żebyś nawiązał łączność z Billem i spróbował opisać, jak wygląda jego
matka - polecił doktor Doyle.
- A co dostanę, jak mi się uda? - mruknął Michael. Tylko Adam wykonywał z
entuzjazmem wszystkie polecenia lekarza. Testy były dla niego zabawą, podobnie jak gra w
ósemki. Nie było w tym nic dziwnego. To była jedyna znana mu rzeczywistość.
- Może jesteś zmęczony? Chciałbyś odpocząć? - Lekarz zwrócił się do Michaela.
- Nie. Zaczynajmy - odpowiedział chłopak. Dotknął ręki Billa i zaczął głęboko
oddychać, starając się nawiązać łączność. No dalej, Bill, zróbmy to, zachęcał go w myślach.
Po chwili jego umysł zaczął odbierać obrazy - stłuczona szklanka z rozlanym sokiem
pomarańczowym na posadzce, niezdarny nastolatek, przypinający dziewczynie bukiecik do
sukni, trumna, którą opuszczano do grobu.
Sekwencje obrazów przesuwały się bardzo szybko, ale doktor Doyle chciał, żeby
Michael skupił się na konkretnym zadaniu. To było trudne, nigdy przedtem nie próbował
odczytywać cudzych wspomnień. Skoncentrował się na jednym z szybko przebiegających
obrazów i udało mu się go zatrzymać.
To był samochód, Plymouth Barracuda. Kiedy Max zaczął go uważnie oglądać,
otrzymał dodatkowe informacje. W jakiś sposób wiedział już, że to był samochód babki Billa.
Chłopak nazywał ją Honey, ponieważ starsza pani uważała, że słowo „babka” postarza.
Honey i Bill wybrali się tym autem do Vegas, kiedy ten miał dziesięć lat i sześć miesięcy.
Babka wprowadziła go ukradkiem do kasyna, gdzie, po wrzuceniu pięciu centów do
automatu, wygrał pięć dolarów.
Wzruszający obrazek, pomyślał Michael. Ale jego zadaniem było zdobycie informacji,
jak wyglądała matka Billa. Przesunął klatkę tego wyimaginowanego filmu, żeby zobaczyć
inne obrazy, lecz przed jego oczami ukazał się tylko wizerunek kota z oderwanym uchem,
szeryf Valenti i stewardesa.
Pokaż się, mamo, gdzie się chowasz? - Michael ponaglał ją w duchu. Ale ktoś oderwał
jego dłoń od ręki Billa i łączność została przerwana.
- Czy udało ci się zobaczyć jego matkę? - spytał doktor Doyle.
Chłopak potrząsnął głową.
- Nie potrafię kontrolować tego, co widzę - powiedział.
Chętnie prowadziłby dalej tę grę, dla własnych celów. Może udałoby mu się wtedy
znaleźć sposób na uzyskanie konkretnej informacji zamiast bezładnego przepływu obrazów.
Nie miał jednak zamiaru naprowadzać tych facetów z Planu Wyczyszczenia Bazy Danych na
ślad takich możliwości. Wielki Brat chętnie wykorzystałby tę technikę dla własnych celów.
Doktor Doyle zanotował coś w notesie.
- Adam też nie jest w stanie dokonać selekcji przypływających do niego informacji -
powiedział. - Chciałbym jednak powtórzyć ten test. Tym razem mógłbyś najpierw nawiązać
łączność z Adamem, a potem włączyć w to Billa.
Adam rzucił Michaelowi pytające spojrzenie. Ten skinął głową, chociaż wiedział, że
nie jest to dla niego bezpieczne. Nie miał jednak wyjścia. Gdyby odmówił, „tato Valenti”
kazałby przywiązać go do stołu, żeby umożliwić „synowi” nawiązanie z nim łączności.
Gdy Adam dotknął jego nadgarstka, do Michaela natychmiast zaczęły napływać
obrazy. Chwycił za rękę Billa, zmieniając tym samym przepływ informacji. Teraz
otrzymywał przekaz tylko od Billa.
No więc szukajmy matki Billa, pomyślał Michael, ale ta wyimaginowana taśma
filmowa przesuwała się tak szybko, że widział tylko zamglone kolory. Nagle ukazał mu się
jeden wyraźny fragment, zajmując całe pole widzenia. Cześć, mamo, pozdrowił ją w duchu.
Szybko zaczęły też napływać informacje, ale doktor Doyle przerwał łączność, zanim
zdołał je odebrać.
- Pachniała cytrynami - oświadczył Adam. Doktor Doyle rzucił Billowi pytające
spojrzenie.
- Tak. Lubiła cytrynowe szampony - przyznał chłopak.
Michael czuł, że rozpiera go energia. Wielokrotnie nawiązywał łączność z Maxem i
Isabel. Jednak nigdy przedtem nie komunikował się z kosmitą w celu uzyskania konkretnej
informacji. Odkrywał nowe, nieznane mu dotąd możliwości.
- Spróbujmy jeszcze raz. Tym razem chciałbym się dowiedzieć, czy uda się wam
zdobyć szyfr, który otwiera drzwi laboratorium. Jeśli tak, to zmienimy go. - Doktor Doyle
roześmiał się cicho.
Powinieneś mieć własny program w telewizji, doktorku, pomyślał Michael. Widzowie
pękaliby ze śmiechu.
Drzwi laboratorium otworzyły się w chwili, kiedy Adam wyciągał rękę, żeby dotknąć
Michaela. Wszedł szeryf Valenti, a za nim dziewczyna, która zajmowała przeciwległą celę.
- To Cameron Winger, o której już panu mówiłem. - Szeryf zwrócił się z tą informacją
do lekarza. - Chciałbym się dowiedzieć, jak można wykorzystać jej zdolności parapsychiczne
w połączeniu z ich umiejętnościami. - Wskazał ruchem głowy Michaela i Adama. -
Spodziewam się, że przygotował pan odpowiednie testy.
Zdolności parapsychiczne, czy to jest ESP, percepcja pozazmysłowa, czy jeszcze coś
innego? - Michael zadał sobie w duchu pytanie.
- Naturalnie - szybko odpowiedział doktor Doyle. - Podejdź tu i usiądź pomiędzy
Michaelem i Adamem - zwrócił się do dziewczyny.
- Jaka jest ich rola? - spytała, zerkając na nich ciekawie.
- Nie powinnaś odzywać się niepytana - skarcił ją szeryf.
- Okay. Kiedy zapiszczę jeden raz, to będzie oznaczać „tak”, a na „nie” zrobię to
dwukrotnie. W porządku? - Cameron usiadła obok Michaela. - Jak masz na imię? Mickey?
- Aha. A ty Minnie, prawda?
- Nie. Sztuczna inteligencja. Forum możnych tego świata o północy. W mojej celi -
szepnęła, nachylając się do niego.
Poczuł jakiś znajomy zapach. Co to mogło być? Po chwili zorientował się, że był to
zapach plaży. Ona pachnie tak samo jak plaża, pomyślał. Był nad morzem tylko raz, na
wakacjach z Evansami. To był najpiękniejszy tydzień w jego życiu. Głęboko wciągnął
powietrze, starając się jednak robić to dyskretnie. To był wspaniały zapach.
- Muszę was prosić, żebyście ze sobą nie rozmawiali. - Doktor Doyle rzucił szeryfowi
niespokojne spojrzenie. - Będziecie wykonywać teraz ćwiczenia z zakresu telepatii i nie
powinniście nic o sobie wiedzieć, bo to może zafałszować wyniki.
- Spodziewam się, że jeszcze dzisiaj otrzymam od pana wyczerpujące sprawozdanie. -
Valenti szykował się już do wyjścia.
- Tatusiu! - zawołał podniecony Adam. - Michael i ja nawiązaliśmy kontakt, a potem
podłączyliśmy się do Billa. Po dwóch sekundach już widzieliśmy jego matkę.
- To bardzo dobrze - powiedział Valenti słodkim głosem przedszkolanki.
- Tak, bardzo dobrze, dziecino - sparodiował go Michael.
- Pilnuj się, Michael. Mamy tutaj odpowiednie kary za złe zachowanie - ostrzegł go
szeryf. Popatrzył na niego chłodnym wzrokiem, po czym odciągnął lekarza na bok i szeptem
wydawał mu jakieś polecenia.
Michael czuł, jak wzbiera w nim gniew. „Tatusiu!”, tego już było za wiele. Adam
patrzył na tego złego człowieka z wyrazem uwielbienia na twarzy. Michael nie mógł tego
znieść. Chłopak powinien dowiedzieć się prawdy o „tatusiu Valentim”. Gdyby Adam
nawiązał łączność...
- Adamie - odezwał się łobuzerskim tonem. - Zagraj w tę grę z tatą Valentim. Wiem,
że to nie jest zabawa dla tatusiów, ale jemu na pewno się spodoba.
Chłopak uśmiechnął się szeroko i rzucił w stronę szeryfa. Zanim Valenti zdołał
zareagować, chwycił go za rękę.
Michael wiedział, w którym momencie Adam nawiązał łączność, bo z gardła chłopaka
wydobył się przeraźliwy, mrożący krew w żyłach krzyk.
Gdyby Michael wyjawił Valentiemu prawdę o Maksie i Isabel, już by ich tu nie było. -
Alex popatrzył na przyjaciół, zgromadzonych w salonie Evansów. Najwyraźniej podzielali
jego zdanie.
Zatrzymał wzrok na Isabel. Dlaczego siedziała w fotelu? Kiedy tylko weszli do
pokoju, rzuciła się tam prawie biegiem. Alex nie żądał, żeby się do niego bez przerwy tuliła,
chociaż nie miałby nic przeciwko temu, ona jednak wyraźnie go unikała.
Zbyt długo przebywałem w towarzystwie Liz i Marii, powiedział sobie w duchu.
Zaczynam reagować jak dziewczyna. Faceci nie zajmują się takimi drobiazgami. Muszę się
pilnować, bo inaczej zacznę tęsknić za filmami z Meg Ryan, a potem...
- Nie rozumiem, po co w ogóle o tym rozmawiamy - odezwała się Isabel, przerywając
bieg jego myśli. - Michael nigdy by nie udzielił Valentiemu żadnych informacji na nasz
temat.
- To jest troszkę... hm... naiwne rozumowanie. Nie uważasz? - spytał Alex. - Szeryf
ma sposoby, żeby zmusić ludzi do mówienia. Jestem pewien, że sam zacząłbym śpiewać i
powiedziałbym mu wszystko, co by tylko zechciał usłyszeć.
- Tak, ale ty nie jesteś Michaelem - rzuciła Isabel. Uuuuu. To był duży cios, nawet dla
męskiego umysłu.
Jakby Michael był tak odporny, silny i odważny, że Alex nie mógłby nawet marzyć,
aby się z nim równać.
To mogła być prawda, ale... Ale Isabel była jego dziewczyną i czy to nie powinno
oznaczać, że...
- Kiedy ruszamy Michaelowi na ratunek? - spytała Maria i Alex skupił się ponownie
na rozmowie. - Minęły już trzy dni.
- Nie wydaje mi się, żeby trzy dni były wystarczająco długim okresem. - Liz starała
się ratować sytuację.
- Po ostatnich wydarzeniach na pewno będą przygotowani na próby ucieczki - dodał
Max.
- Masz rację. Uważam, że jest jeszcze za wcześnie - przyznał Alex.
- Ty uważasz! - wybuchnęła Isabel. - Słyszymy ciągle tylko o tym, co ty uznajesz za
stosowne. A nasze zdanie już się nie liczy?
To tylko chwilowy atak złości, perswadował sobie Alex. To zresztą zrozumiałe,
przecież Michael jest dla niej kimś w rodzaju brata. Trzeba ją jakoś ugłaskać.
- Max, Liz i Maria już wyrazili swoją opinię - odezwał się beznamiętnym tonem. - A
ty? Jak myślisz, co powinniśmy zrobić?
Isabel wahała się przez chwilę.
- Uważam, że powinniśmy zaczekać - odparła cichym głosem.
W salonie zapadło milczenie. Alex słyszał tykanie kuchennego zegara.
- Więc zaczekamy - stwierdził Max. - Przez ten czas będziemy obmyślać, jak dostać
się do bunkra. Musimy być na wszystko przygotowani.
Maria wstała z krzesła.
- Muszę iść do domu. Mama wciąż wykorzystuje swoją sytuację rozwódki i biega na
randki. Chcę sprawdzić, czy znowu nie dobrała się do moich rzeczy.
- Może popracujemy teraz nad biologią? - Liz spojrzała na Maxa pytającym
wzrokiem.
- Oczywiście - odpowiedział i natychmiast poszli do jego pokoju.
Alex i Isabel zostali sami. On wolałby jednak, żeby ktoś z nimi był, chociaż zwykle
miał zupełnie odwrotne pragnienia.
Isabel nie zrobiła żadnego ruchu, żeby usiąść przy nim na kanapie, nawet na niego nie
patrzyła. Wpadła w panikę, tłumaczył sobie w duchu. Myśli nie tylko o tym, co się dzieje z
Michaelem, ale i o tym, co może się przydarzyć jej.
Podszedł do niej i usiadł na poręczy fotela, ale dziewczyna nie podniosła nawet
wzroku. Delikatnie odgarnął jej włosy z czoła.
- Wiem, że się boisz...
Isabel zerwała się na nogi, gotowa do walki.
- Nie masz pojęcia, co czuję! - krzyknęła.
- Więc mi powiedz - poprosił.
Słyszał histeryczne nuty w jej głosie i chciał zażegnać wybuch.
- Dlaczego miałabym to zrobić? To, że parę razy gdzieś z tobą poszłam, nie daje ci
prawa do poznania każdej mojej myśli!
Chyba nie powinniśmy tego słuchać - powiedział Max, zamykając drzwi pokoju.
- Na pewno nie - przyznała Liz. Cokolwiek się tam działo, to była sprawa pomiędzy
Alexem i Isabel, którzy najwyraźniej nie potrzebowali słuchaczy. Usiadła na łóżku Maxa i
wyciągnęła z plecaka podręcznik biologii. - Nie przeczytałam jeszcze żadnego rozdziału. A
ty?
- Nie. Ja stale...
- ... myślę o Michaelu - dokończyła za niego. - Jak on się czuje? To znaczy, jakie
odbierasz od niego sygnały?
- Gniew. Dużo złości i frustracji, ale żadnego bólu i niewiele strachu. Chyba dobrze go
traktują - powiedział Max. - Jednak stale go tam widzę. To mnie doprowadza do szaleństwa.
Ja powinienem być teraz w bunkrze. Ja potrzebowałem tych kryształów.
- Michael i Isabel też będą ich potrzebować - przypomniała mu Liz. - Tak się złożyło,
że ty pierwszy musiałeś przejść przez akino.
- Wiem, wiem. Staram się to sobie powtarzać.
- Mam coś dla ciebie - oznajmiła Liz, grzebiąc w plecaku. Po chwili wyjęła z niego
gumową opaskę. - Wypróbuj to.
- Co mam z tym zrobić? - Chłopiec był zdumiony.
- Włóż opaskę na nadgarstek. Za każdym razem, kiedy zaczniesz myśleć, że wszystko
stało się z twojej winy, pstryknij opaską, aby się od tego uwolnić. Tak robiła moja mama,
kiedy chciała rzucić palenie.
Max wsunął opaskę na nadgarstek i pstryknął nią.
- To kłuje.
- Na tym to polega. Ma cię wytrącić z toku twoich myśli czy coś w tym rodzaju. Jest
jeszcze jedna metoda, którą powinieneś wypróbować - dodała Liz poważnym tonem, nie
mogąc się jednak powstrzymać od uśmiechu. - Eksperymentalna.
- Mam nadzieję, że ta metoda nie ma nic wspólnego z placentą. Teraz każdy nowy
sposób leczenia obraca się wokół placenty. Czy słyszałaś, jak mówili w dzienniku
telewizyjnym, że krew z łożyska może służyć jako substytut szpiku przy transplantacjach?
- To nie ma nic wspólnego z placentą - obiecała mu Liz. - Tu chodzi tylko o to, żebyś
mnie pocałował za każdym razem, kiedy ogarnie cię poczucie winy.
- Hmmm... - Max zawahał się. - Chyba powinienem nabrać zaufania do tych nowych
eksperymentalnych kuracji - dodał, przesuwając dłonią po karku dziewczyny. - Czuję, że
zaczyna mnie ogarniać poczucie winy.
- Naprawdę? - Liz zarzuciła mu ramiona na szyję. - Zobaczmy, czy metoda Liz
Ortecho daje dobre rezultaty.
Pocałowała go mocno w usta. Wciąż była zdumiona faktem, że może całować Maxa,
kiedy tylko zechce. To była jedyna pozytywna rzecz, wynikająca z jego choroby. Kiedy
poważnie zapadł na zdrowiu, zrozumiał wreszcie, jak bezsensowny był pomysł, żeby
pozostali „tylko przyjaciółmi”.
Liz odchyliła nieco głowę.
- Pomogło? - spytała, muskając go lekko wargami.
- Pomogło. Nawet bardzo. Ale czuję się winny z jeszcze jednego powodu. Wczoraj
wieczorem zjadłem ostatnie kokosowe ciasteczko. A mój tata uwielbia kokosanki.
Zaczęli całować się znowu, a po chwili Max osunął się na łóżko, pociągając za sobą
Liz. Jej długie włosy całkowicie zasłoniły ich twarze.
Kiedy całował ją w szyję, zapomniała o całym świecie. Istniał tylko Max, a wszystko
inne nie miało żadnego znaczenia.
Usłyszała trzask frontowych drzwi i szybkie kroki w holu. Wydawało jej się, że słyszy
też płacz Isabel.
- Może powinniśmy do niej pójść? - spytała.
- Za chwilę. Teraz pewnie chce być sama. Poza tym znów czuję się winny. To nie w
porządku, kiedy Isabel kłóci się ze swoim chłopakiem, a ja siedzę z tobą w sypialni.
- Tak - szepnęła Liz. - Ja też się czuję trochę winna.
Cameron weszła do celi Michaela swobodnym krokiem, nie zwracając najmniejszej
uwagi na dwóch uzbrojonych w karabiny maszynowe strażników.
- To trochę jak z Planety małp - powiedziała, kiedy zamknęli za nią drzwi. - Pamiętasz
scenę, kiedy zamykają w klatce kobietę razem z atronautą Taylorem? Robią mu taki prezent.
Planeta małp, przypomniał sobie Michael. Kilka tygodni temu oglądał ten film razem
z Marią podczas jednego z ich nocnych maratonów filmowych. Wtedy ich stosunki układały
się normalnie, Maria jeszcze nie powiedziała mu, że go kocha. Teraz nie mógł nawet o tym
myśleć. To miejsce nie nadawało się do takich refleksji.
- Tak, wiem, o czym mówisz. - Michael uniósł brwi. - Czy mam cię teraz odpakować?
- Nie radzę - prychnęła Cameron, siadając na jego łóżku. - Chyba że nie jesteś
wrażliwy na ból. Gdzie się podział twój śmieszny młody przyjaciel?
- Adam? Strażnicy mówili, że przyprowadzą go później. Lekarz chciał jeszcze
przeprowadzić z nim kilka testów.
- Skąd on się tu wziął? Nie jest przypadkiem stuknięty?
Rozbudził się w nim nagle instynkt opiekuńczy. Znał Adama zaledwie od kilku dni,
ale ten chłopak stał się jakby członkiem rodziny. Taki dzieciak niewątpliwie potrzebował
opiekuna, a skoro nie było żadnych chętnych do tej roli, Michael postanowił sam się nim
zająć.
- Adam się tutaj urodził - powiedział. - Wszyscy traktują go jak pięcioletnie dziecko,
więc nie potrafi się inaczej zachowywać.
- A ty, Mickey? Co z tobą? - spytała.
- Po prostu znalazłem się tutaj. Na folderach, które oglądałem w biurze podróży,
warunki mieszkaniowe przedstawiały się bardziej zachęcająco - rzekł.
- To prawda. Zapewniali, że wanny będą z różowego marmuru. Nie wiem, jak u
ciebie, ale ja mam tylko białą porcelanową - podchwyciła Cameron, naśladując głos
snobistycznej, bogatej dziewczyny. - To nie do przyjęcia.
Zaczęła przesuwać palcem po rozdartych na kolanie dżinsach. Michael zauważył
tatuaż na jej dłoni - jakiś śmieszny mały rysunek. Zawsze uważał, że tatuaże są kiczowate, ale
ten był w porządku.
- Mówmy poważnie. Jak się tu dostałeś? - spytała. Michael zakładał, że wszyscy w
bunkrze wiedzą, że on i Adam są kosmitami. Ale ona najwidoczniej nie miała o tym pojęcia.
W jej oliwkowozielonej aurze były tylko żółte plamki strachu. Gdyby jednak Cameron znała
prawdę, jej aura inaczej by wyglądała. Trwoga, którą przeważnie odczuwa więzień, to
zupełnie coś innego niż przerażenie przy zetknięciu z nieznanym tajemniczym potworem.
- Najpierw ty - zaproponował.
Był pewien, że prędzej czy później Cameron i tak dowie się prawdy, chciał więc, żeby
chociaż dzisiejszy wieczór upłynął w miłej atmosferze.
Dziewczyna otoczyła rękami kolana i splotła długie piękne palce.
- Uciekłam z domu, a nasz przyjaciel szeryf odnalazł mnie i zawarł z moimi rodzicami
pewien układ. Jeśli pozwolą mi zamieszkać tutaj i brać udział w testach sprawdzających moje
zdolności parapsychiczne, to on, jak się wyraził, weźmie mnie mocno w garść. To znaczy, że
przypilnuje, żebym się uczyła i zdała maturę... Przypilnuje, żebym znowu nie uciekła no i w
ogóle, żebym stała się grzeczną dziewczynką.
- A oni się zgodzili? - spytał Michael.
W aurze dziewczyny pojawiła się nagle szara obwódka.
- Oczywiście, że się zgodzili. Wydaje mi się nawet, że dał im trochę kasy, żeby łatwiej
to przełknęli. - Cameron westchnęła ciężko. - Ale i bez tego byliby zachwyceni jego
propozycją. Nie chcą mieć córki wyrzutka społeczeństwa.
Na świecie jest całe mnóstwo nieszczęśliwych dzieciaków, pomyślał Michael. Ale
ludzie, którzy sprzedają własną córkę... to się po prostu nie mieści w głowie.
- Ile miałaś lat, kiedy się zorientowałaś, że możesz... robić rzeczy, których nie potrafią
inni?
Żółte plamki jej aury powiększyły się, szara obwódka pociemniała, pojawiły się
również nierównomierne czerwone pasma. Ta rozmowa musiała ją wiele kosztować.
- Wiesz co? - powiedział szybko. - To nie ma znaczenia. Oboje jesteśmy wyrzutkami
społeczeństwa i niczego więcej nie musimy o sobie wiedzieć. Mówmy o czymś innym.
- Na przykład, jak się stąd wydostać - zasugerowała cicho Cameron.
- Zaczekaj. Prowadzą tu Adama - ostrzegł ją Michael. Zamilkli i zwrócili wzrok na
dwóch strażników, idących z Adamem do celi. Michael poczuł ukłucie w sercu, kiedy
zobaczył jego bladą twarz i martwy wyraz oczu, z których zniknęły wszelkie oznaki życia.
- Co oni mu zrobili? - szepnęła Cameron.
- To ja mu to zrobiłem. Pamiętasz, jak zaczął krzyczeć, kiedy dotknął ręki Valentiego?
Krzyczał, ponieważ zobaczył projekcję jego umysłu. Nie wiem, jakie ukazały mu się wtedy
obrazy, ale jestem pewien, że widział szeryfa strzelającego do ludzi.
- Chwileczkę. Dlaczego mówisz, że ty to zrobiłeś?
- Powiedziałem mu, żeby dotknął Valentiego, mając świadomość, że to, co zobaczy,
będzie go prześladować do końca życia - tłumaczył Michael. - On myśli, że ten facet jest jego
tatą. Przynajmniej tak było do tej pory.
Strażnik otworzył drzwi i Adam wszedł do celi. Chłopiec przygarbił się i skulił, jakby
się bał, że ktoś go pobije albo zrobi mu jakąś inną krzywdę.
- Przykro mi - powiedział Michael, kiedy tylko za chłopakiem zamknęły się drzwi. -
Przykro mi, że musiałem cię zmusić do tej gry z ta... z Valentim. Ale to było konieczne, żebyś
dowiedział się prawdy. On jest niebezpieczny. To miejsce jest niebezpieczne dla nas
wszystkich.
Adam nie odezwał się. Wpatrywał się tylko w Michaela martwym wzrokiem.
- Czy możemy stąd wyjść? - spytał po chwili.
- Myślę, że to mogłoby się udać - odrzekł Michael. - Ale potrzebowalibyśmy twojej
pomocy. Czy możesz nam pomóc?
Adam podszedł ciężkim krokiem do stołka i usiadł obok łóżka.
- Mogę - rzekł.
- Okay. Pamiętasz, jak nawiązaliśmy dzisiaj łączność z Billem i zobaczyliśmy, jak
wyglądała jego matka? - spytał Michael.
Adam skinął głową.
- Zrobimy to samo z jednym ze strażników. Nie będziemy szukać jego matki, tylko
dzieci, okay? Spytaj strażników, czy mogą ci coś przynieść z twojej celi. Kiedy tam pójdą,
nawiążesz ze mną łączność. Gdy strażnik wróci i otworzy drzwi, ty się podłączysz do niego i
zdobędziemy obraz jego dzieci, okay?
- Okay. - Adam podszedł do drzwi, a Michael podniósł się z łóżka i stanął za jego
plecami.
- Myślisz, że można mu zaufać? - spytała szeptem Cameron.
- Zobaczymy. - Starał się nie zwracać uwagi na bijący od niej zapach plaży, tylko się
skupić na czekającym go zadaniu.
Adam postukał palcami w szkło i klawisz zaraz otworzył drzwi.
- Czy mógłbym dostać swoje karty? - spytał. - Zapomniałem ich wziąć.
- Czemu nie? - usłyszał w odpowiedzi.
Strażnik dość szybko wrócił, lecz zanim otworzył drzwi, sięgnął po paralizator.
Michael usiłował zachowywać się swobodnie, jednak klawisz nabrał podejrzeń. Chłopak
cofnął się trochę, nie zdejmując palców z ramienia Adama.
Ten wyciągnął rękę po karty. W chwili, kiedy jego palce dotknęły ręki strażnika,
Michael natychmiast otrzymał przekaz informacji. Dzieci, myślał intensywnie, potrzebuję
dzieci. Przesuwały się przed nim zamglone obrazy, wreszcie ukazała się dziewczynka z
ciemnymi warkoczykami, której brakowało kilku przednich zębów. Przerwał łączność i usiadł
na łóżku.
- Rozdaj karty. Zagramy w ósemki - zwrócił się do Adama. Chciał, żeby strażnicy
widzieli, że w celi panuje normalna atmosfera.
- W ósemki? - spytała Cameron.
- A czy ty, wyrzutku społeczeństwa, możesz coś zrobić, żeby nam pomóc w ucieczce?
- spytał Michael, patrząc, jak Adam rozkłada karty.
- Przykro mi, ale... hmmm... te doświadczenia okropnie mnie wyczerpały.
Przeprowadzali ze mną testy już wcześniej, zanim spotkałam was w laboratorium -
powiedziała.
- Okay, oto mój plan - zaczął Michael. - Potrafię każdemu z was zmienić wygląd.
Robiłeś to kiedyś, Adamie? - Adam potrząsnął głową, Cameron miała zdumioną minę. -
Chciałbym przeobrazić Cameron w córkę strażnika. Zagrożę im, że ją zabiję, jeśli nie złożą
broni i nie pozwolą zamknąć się w celi. Wtedy będziemy mieć szansę ucieczki.
- Co ty pleciesz? - rzuciła Cameron. - Strażnik wie, że jego córki nie ma w bunkrze.
- Tak, strażnik ma to zakodowane w głowie, ale co powie mu serce, kiedy zobaczy tu
swoją małą córeczkę? Będzie chciał ją ocalić, to jasne.
- Może. Chyba że jest taki jak mój ojciec - powiedziała Cameron. - Poza tym po
drodze są jeszcze inni strażnicy.
- Wiem o tym, ale będziemy mieli zakładniczkę. A ja i Adam zawsze możemy
skorzystać z naszej mocy - oświadczył Michael. Rzucił okiem na chłopaka. Trudno było sobie
wyobrazić, że mógłby zrobić komuś krzywdę. Michael miał nadzieję, że to nie będzie
konieczne. - Może byłoby lepiej, gdybym zmienił jego wygląd.
Będąc zakładnikiem, Adam nie musiałby nikomu robić krzywdy. Michael sam da
sobie radę. Był w takim nastroju, że mogłoby mu to nawet sprawić przyjemność.
- Przesuń się, żeby strażnicy niczego nie zauważyli - zwrócił się do dziewczyny,
siadając naprzeciwko Adama.
Wykonała polecenie. - Jesteś gotów? - spytał chłopaka. Gdy Adam skinął głową,
Michael dotknął palcami jego twarzy. - Teraz wprawię cząsteczki w ruch, żeby ukształtować
twoją skórę i kości. Będziesz wyglądał jak ta mała dziewczynka, którą obaj widzieliśmy.
Możesz mi w tym pomóc, jeśli skupisz się na ruchu cząsteczek, będziesz je roztrącał albo
ściskał.
Chłopak przeobrażał się w niezwykle szybkim tempie - jego włosy pociemniały i stały
się o wiele dłuższe, zmienił się układ kości policzkowych; brakowało mu kilku przednich
zębów.
Natężenie mocy, którą wspólnie wytwarzamy, to nie tylko suma dwóch sił, ale jeszcze
bardziej zwielokrotniona zdolność działania, uświadomił sobie Michael. Przeistoczenie
Adama zajęło kilka sekund; sam musiałby nad tym pracować co najmniej piętnaście minut.
Wypróbują to razem z Maxem i Isabel. Gdyby ich trójka nawiązała łączność, żeby skorzystać
ze zbiorowej mocy... mogliby dokonać niewyobrażalnych rzeczy.
- Ja naprawdę... - zaczęła Cameron drżącym głosem.
Michael spojrzał na nią niespokojnym wzrokiem.
- Nie masz chyba zamiaru zemdleć?
- Nie musisz się o mnie martwić. Ja też nie zamierzam spędzić najlepszych lat
swojego życia w tych kazamatach. Rozwalmy ten cholerny pensjonat.
- Adamie, kiedy cię chwycę, musisz wydzierać się na całe gardło - polecił chłopcu
Michael.
Stanął na środku celi, trzymając go przed sobą.
- Hej! - krzyknął. - Jeśli chcesz, żeby twoja córka została przy życiu, to rzucajcie
karabiny i paralizatory... i to już!
Adam wydał, nie do końca udawany, okrzyk przerażenia.
- Stephanie! - zawołał strażnik, z którym uprzednio nawiązali łączność.
- Tak, mamy Stephanie! - krzyknęła Cameron. - Teraz odłóżcie broń i wejdźcie do
celi, a jeśli nie, to ojciec może się pożegnać ze swoją córeczką.
Pierwszy strażnik rzucił karabin maszynowy i paralizator, szybko otworzył drzwi celi i
wszedł do środka.
- A twój kolega? - spytał Michael.
- Zrób, co każą, Eatonie! - zawołał rozpaczliwie strażnik.
Eaton zawahał się.
- Potrafię zabić dotykiem! - wrzasnął Michael. - Chyba o tym wiecie.
- Eaton, oni zabiją moją dziewczynkę! - Ojciec Stephanie krzyczał rozdzierającym
głosem.
Jego kolega rzucił broń i paralizator i wszedł do celi.
- Usiądźcie na łóżku - rozkazał im Michael. Kiedy wykonali polecenie, zaczął
wycofywać się z celi, trzymając przed sobą Adama. Gdy tylko Cameron przeszła przez drzwi,
zamknął je szybko.
- Którędy?! - krzyknął.
- W tę stronę - rzuciła dziewczyna, wskazując kierunek ucieczki. Schyliła się, żeby
podnieść karabin. - Chodźcie!
Michael nie wahał się ani chwili. Pobiegł za nią, trzymając Adama za rękę. Cameron
zatrzymała się przed wielkimi stalowymi drzwiami.
- Musimy przez nie przejść!
Michael nie tracił czasu na rozpracowywanie zamka, skupił się na molekułach drzwi,
popychając je siłą umysłu. Po chwili rozległ się przeraźliwy zgrzyt i drzwi się rozsunęły.
Cameron pobiegła pierwsza, a za nią Adam i Michael.
Nagle do ich uszu wdarło się przenikliwe wycie alarmu.
- Zabiję dziewczynkę, jeśli mnie do tego zmusicie! - krzyknął Michael, nie wiedząc
nawet, czy ktoś go słyszy.
Cameron skręciła w lewo, w długi ciemny tunel.
- To tutaj! - zawołała.
To się może udać, pomyślał Michael. Strażnicy nie interweniują, bo myślą, że mamy
zakładniczkę. Ale odkryją prawdę, kiedy skontaktują się z Valentim.
- Te drzwi! - krzyknęła Cameron, uderzając pięścią w stalowe skrzydło.
Wystarczyła chwila koncentracji i Michael je otworzył.
- Adamie, biegnij tak szybko, jak tylko potrafisz. Gdybyśmy się rozdzielili, to idź tam
- polecił mu Michael. Nawiązał z nim łączność, pokazując chłopakowi obrazy pustyni, miasta
Roswell, ulicy, przy której mieszkali Evansowie, a wreszcie Isabel i Maxa.
- Uwaga! - krzyknęła Cameron.
W tunelu rozsunęły się boczne drzwi. Rozległ się odgłos wystrzału. Dziewczyna
wydała okrzyk bólu, karabin maszynowy wypadł jej z ręki. Po chwili doskoczył do niej
strażnik.
- Uciekaj, Adamie! - wrzasnął Michael i ruszył na strażnika.
- Jeszcze jeden ruch, a ją zabiję - krzyknął strażnik.
Chłopak zamarł w bezruchu. Kątem oka zobaczył Adama, który nagle zatrzymał się
przy wyjściu. Co on wyprawia? Dlaczego nie ucieka?
- Adamie, biegnij! - zawołała Cameron.
- Musisz nas zostawić. Biegnij, biegnij, biegnij! - krzyczał Michael.
Adam wahał się jeszcze. Patrzył na pogrążoną w ciemnościach nocy pustynię, na tę
ogromną pustkę. Nie mógł tam iść, bał się, że ta przestrzeń go pochłonie, że zniknie w niej na
zawsze.
- Teraz! - wrzasnął Michael.
Stopy Adama oderwały się od ziemi i zaczęły się przesuwać do przodu. Chłopak
patrzył tylko na swoje stopy. Wydawało mu się, że nogi niosą go same, że posłuchały rozkazu
Michaela bez udziału woli.
Lewa, prawa. Lewa, prawa. Unosiły go w głąb pustyni. Oddalały od Michaela, od
domu, od tego wszystkiego, co znał.
Podczas tego biegu ciało Adama zaczęło się przeobrażać, wydłużyły mu się nogi,
mógł się szybciej teraz poruszać. Lewa, prawa. Lewa, prawa. Coś zamajaczyło w mroku. To
kaktus. Widział taką roślinę w książce, którą dostał od taty.
Ale on już nie miał taty. Teraz należy skręcić. Biec dalej. Nie podnosić głowy. W
żadnym wypadku nie podnosić głowy.
Serce waliło mu w piersi, czuł jego łomot w uszach.
Zmusił się do szybszego biegu, dostosowując kroki do tego rytmu.
Adam nie odrywał oczu od swoich stóp; nie myślał o niczym, zawężając cały świat do
przesuwającego się przed nim skrawka pustyni. Pojawia się skała, więc trzeba ją przeskoczyć.
Lewa, prawa. Lewa, prawa. Nie podnosić głowy.
Krzew algarroby. Trzeba skręcić. Za późno. Lewa stopa Adama zahaczyła o krzew i
upadł całym ciężarem, rozdrapując sobie policzek.
Leżał bez ruchu, z trudem łapiąc oddech. Usiadł, kiedy jego serce zaczęło bić
zwolnionym rytmem, i zobaczył nad sobą bezkresne niebo. Gwiazdy były tak daleko, że jego
umysł już tam nie sięgał.
Zadrżał; zrobiło mu się zimno. Jeszcze nigdy nie było mu zimno. Wiedział, co to
chłód, bo zwykle mył twarz i ręce zimną wodą. Ale powietrze w bunkrze miało zawsze
jednakową temperaturę.
Skulił się, podciągając kolana pod brodę. Tak było cieplej, poczuł się troszeczkę
lepiej.
Ale ta przestrzeń dokoła była zbyt wielka, zbyt pusta. Zacisnął powieki, żeby nie
widzieć nieba. Zamarł w bezruchu.
Maria otworzyło plastikowe pudełko z kasetą wideo. Była to dalsza część Planety
małp. Jednak zamknęła je po chwili i rzuciła na stolik. Zobaczyła ten film na półce w
wypożyczalni i natychmiast postanowiła go wziąć. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że
chciałaby oglądać go tylko wtedy, gdyby był przy niej Michael.
Ale nawet gdyby wkrótce wrócił do domu, to nie wiadomo, czy nadal chciałby
wchodzić przez okno do jej pokoju i oglądać z nią filmy. Robił to chętnie w towarzystwie
Marii, którą traktował jak kumpla, ale czy chciałby to robić teraz, kiedy wyznała mu, że go
kocha?
Chyba tak, pocieszała się w duchu.
A może jednak nie.
Może tak.
Może nie.
Może tak. Może nie.
Po głowie tłukły się jej sprzeczne myśli; chciało jej się krzyczeć z rozpaczy. Nagle
usłyszała coś, co natychmiast przerwało te rozważania - odgłos odsuwanego okna. Michael!
Zerwała się z łóżka i rozsunęła zasłonę. Zobaczyła Alexa, który uśmiechał się z
zażenowaniem.
- Rozbiłem tego krasnala, który stał przy tylnym wejściu - powiedział. - Lubiłaś go?
- To paskudztwo! Nie. Był okropnie brzydki - uspokoiła go Maria. Szybko zmieniła
wyraz twarzy, żeby Alex nie myślał, że rozpacza po stracie krasnala. Grymas rozczarowania,
jakim go powitała, oznaczał tylko, że spodziewała się zobaczyć kogoś innego. Wzięła
chłopaka za rękę i wciągnęła do pokoju. - Tę figurkę dał mamie jakiś facet, z którym chodziła
na randki, ale po nim miała już trzech innych. Może powinienieś zrobić nową listę: Jak
podpaść kobietom. Punkt pierwszy: Przynieść w prezencie gipsowego krasnala.
- A więc prezenty są ważne, prawda? - dopytywał się Alex. Zrzucił tenisówki i osunął
się na łóżko przyjaciółki. - Uważasz, że to w porządku, że tak cię zaskoczyłem?
- Absolutnie. - Maria usiadła obok niego.
- A więc jeśli nie dałem odpowiedniego prezentu, a właściwie żadnego prezentu, to
znaczyłoby...
- Nie, nie. Ja tylko mówiłam, że to absolutnie w porządku, że przyszedłeś - przerwała
mu. - A nie, że prezenty są absolutnie najważniejsze, chociaż miło je dostawać.
- Kiedyś Isabel dała mi prezent - powiedział Alex. - Chcesz zobaczyć?
- Oczywiście. - Maria przysunęła się bliżej.
Fakt, że Isabel dala mu prezent, natychmiast dodał jej otuchy. Może się myliła,
posądzając ją o zainteresowanie Michaelem.
Alex wyciągnął z portfela całą serię zdjęć z automatu fotograficznego i podał je Marii.
- Powiedziała, że przy każdym zdjęciu myślała tylko o mnie - oświadczył.
Kto by się spodziewał, że Isabel może być aż tak ckliwa i czułostkowa? - pomyślała
Maria. Jak widać, źle oceniła sytuację. Może to nie z powodu Michaela Isabel przestała
interesować się Alexem. A jej się wydawało, że po wkroczeniu do jego orbity snów Isabel
zaczęła patrzeć na Michaela innym wzrokiem.
Chwileczkę. Alex powiedział, że „kiedyś” Isabel dała mu prezent.
- Kiedy ci to dała? - spytała.
Niech to będzie już po tym śnie, pomyślała w duchu. Proszę, niech to będzie po śnie.
Proszę.
- Niedługo po śmierci Nikolasa. A więc przed snem. Więc tak.
- A dzisiaj mnie rzuciła. Zupełnie nie potrafię tego wszystkiego zrozumieć.
- Zaczekaj. Rzuciła cię? Dlaczego mi tego nie powiedziałeś?
- Właśnie to zrobiłem.
Faceci już tacy są, pomyślała Maria. Jest tutaj już co najmniej od trzech minut i
dopiero teraz mi to mówi?
A może powinna być wdzięczna za tę wiadomość? Teraz nie miała już wątpliwości, że
Isabel rzuciła Alexa z powodu Michaela.
Maria uważnie oglądała fotografie. Boże, jaka ona jest piękna. Tak, obie miały blond
włosy, niebieskie oczy i tak dalej, ale u Isabel to wszystko składało się na doskonałą całość.
Maria nie miała przy niej szans.
Alex wyciągnął rękę i zabrał fotografie.
- Powiedz, co się stało - nalegała dziewczyna.
- Widziałaś, jak się zachowywała na naszym zebraniu, prawda? - Alex przesuwał
nerwowo palcami po policzku. - Rzucała mi się do gardła, kiedy się tylko odezwałem. Potem
powiedziałem, że doskonale rozumiem, jak bardzo martwi się o Michaela. Chyba dziewczyny
lubią, kiedy starasz się je zrozumieć? - Spojrzał na Marię, szukając potwierdzenia.
- Tak, oczywiście - odpowiedziała.
- Ale nie Isabel. To ją doprowadziło do szału. Nie masz prawa znać moich myśli i tym
podobne.
Biedny Alex. Był kompletnie oszołomiony, jak facet po wypadku samochodowym,
chodzący po szosie i mówiący o mleku, które miał kupić po drodze do domu, choć nie wie,
gdzie jest ani co się naprawdę stało.
- Chcesz powąchać cedru? - spytała, przeglądając swoją kolekcję fiolek do
aromaterapii. Nie potrafiła wymyślić niczego innego, żeby go pocieszyć. - Zaraz się lepiej
poczujesz.
- Poczułbym się lepiej, gdybyś napełniła nim zbiornik, w którym mógłbym zanurzyć
głowę i się utopić.
Znam to uczucie, pomyślała.
Chciałem uprażyć trochę popcornu, ale... hmmm... nie pamiętam, jak długo trzeba go
trzymać, czy... hm... w wysokiej temperaturze, czy jak - zaczął Max.
- Wciśnij ten przycisk, gdzie jest napisane popcorn - powiedziała Isabel. - A teraz ja
chcę cię o coś spytać.
Max oparł się o framugę drzwi.
- Pytaj.
- O co ci chodzi?
Max zarumienił się lekko. Jesteś zbyt prostolinijny, mój bracie, pomyślała Isabel. Nie
wiedziała, jak Max da sobie radę na tym dużym złym świecie, skoro nie stać go nawet na tak
drobne kłamstwo jak to, że nie wie, jak zrobić popcorn.
- Słyszałem jakieś krzyki zanim... hmmm... kiedy wychodził Alex - wykrztusił.
Uuuu. Jakie to subtelne.
- Chodź. Zrobimy ten popcorn. - Isabel wstała i wyszła z pokoju. - Zachowałam się jak
zołza - wyrzuciła z siebie, gdy szli w dół po schodach.
Max nie odezwał się.
- Teraz powinieneś powiedzieć, że nigdy nie zachowuję się jak zołza. - Siostra
zerknęła na niego przez ramię.
- Ale, Isabel, to niemożliwe, żebyś ty... - zaczął posłusznie.
- Zapomnij o tym - rzuciła, wchodząc do kuchni. - Oboje wiemy, jak jest. Gdybyś
spytał kogokolwiek w szkole, jak mógłby mnie opisać za pomocą jednego słowa, to wiesz,
jakie by ono było.
- To nieprawda - zaprzeczył Max. - Może to słowo znalazłoby się w pierwszej
dziesiątce, ale na pewno nie byłoby numerem jeden.
Dziewczyna wyjęła torebkę popcornu z szafki, włożyła ją do kuchenki mikrofalowej i
wcisnęła przycisk. Nie ruszyła się z miejsca, tylko wpatrywała w szybkę. Widok pęczniejącej
torebki nie był specjalnie interesujący, lecz Isabel nie chciała spojrzeć bratu w oczy.
Przyznawanie się do winy nie było jej mocną stroną, nie mówiąc już o tym, że mogłaby
powiedzieć Maxowi, jak potraktowała Alexa, chłopaka, na którym przecież jej zależało.
- Zgadzam się. Może to słowo nie byłoby na pierwszym miejscu na wszystkich listach,
ale na pewno jest u Alexa. - Przybliżyła twarz do szybki. Zapiekły ją oczy. Pewnie światło
mikrofalówki jest zbyt jasne, stwierdziła.
Wmawiaj to sobie dalej, pomyślała w duchu. Uwierz, że to od światła, bo przecież nie
płakałabyś za Alexem, z którym zerwałaś z własnej woli.
- On wie, że jesteś wyprowadzona z równowagi sprawą Michaela - rzekł Max. -
Jestem pewien, że gdybyś zadzwoniła i powiedziała, że jest ci przykro z powodu tego, co
zaszło między wami, nie będzie dłużej miał do ciebie pretensji.
- Nawet jeśli z nim zerwałam?
- Zerwałaś z Alexem? - wykrztusił brat. Ziarna kukurydzy zaczęły już z trzaskiem
pękać.
- Tak, i nie zrobiłam tego zbyt delikatnie - powiedziała Isabel do mikrofalówki.
- Dlaczego? - spytał Max. - Wiesz co? - dodał szybko, zanim siostra zdążyła się
odezwać. - To właściwie nie ma znaczenia. Chcesz, żeby do ciebie wrócił, prawda? Zadzwoń
do niego i powiedz mu to.
Isabel zaczekała, aż ucichną odgłosy pękających ziaren, wyjęła torebkę z kuchenki i
otworzyła ją. Gorąca para poparzyła jej palce, zanim zdążyła zdjąć z lodówki koszyk i
wsypać do niego popcorn.
- Problem polega na tym, że nie sądzę, żebym tego właśnie chciała. To znaczy, mieć
go z powrotem - wyjaśniła.
Odwróciła się od mikrofalówki i postawiła przed bratem koszyk z popcornem.
Włożyła sobie do ust całą garść prażonej kukurydzy, parząc się w język.
- Och - skomentował tylko Max, również biorąc do ust dużą porcję. Przez jakiś czas
jedli w milczeniu.
Isabel wiedziała, o co teraz spyta ją brat. Dlaczego nie chce wrócić do Alexa? To
dobre pytanie - przecież chłopak jest inteligentny, przystojny, zabawny. Co prawda nie należy
do grupy tych najbardziej popularnych, lecz... Poza tym pomógł jej przetrwać ciężkie chwile.
Teraz jednak, kiedy Isabel była z nim, zawsze myślała o kimś innym.
Jak mogła powiedzieć bratu, że przeniknęła do snu Michaela i zobaczyła, jak on ją
trzyma w ramionach?
Jak zdoła mu wytłumaczyć, że od tamtej pory wszystko się zmieniło?
Nie mogła powiedzieć Maxowi prawdy - że ostatnio, za każdym razem, kiedy Alex ją
całował, myślała, jak by to było, gdyby na jego miejscu był Michael. Byli sobie z Maxem
bliscy, ale byli również rodzeństwem. A o takich sprawach nie rozmawia się z bratem, tym
bardziej że Michael był jego najbliższym przyjacielem, prawie członkiem rodziny. Sama myśl
o siostrze w objęciach Michaela mogła przejąć go dreszczem.
- Słyszałaś coś? - Max zerwał się z krzesła i podbiegł do okna. - Ktoś tam jest.
- Nie słyszałam samochodu, więc to nie może być mama ani tato.
Michael - rozpaliła się w niej nagle słaba iskierka nadziei. Isabel popędziła do
frontowych drzwi i wybiegła na zewnątrz, a brat za nią.
Zobaczyła jakąś bezwładną postać na trawniku.
- Michael! - krzyknęła. Pomknęła do przodu i opadła przy nim na kolana.
Ale to nie był on. To był zupełnie obcy chłopak, mniej więcej w jej wieku. Miał
smutne zielone oczy i był bardzo blady - ledwie oddychał.
Max pochylił się nad nim i potrząsnął go lekko za ramię.
- Nic ci nie jest? - spytał. - Co, u...
Isabel szybko podniosła głowę, kiedy brat nagle urwał rozpoczęte zdanie. Patrzył na
nią rozszerzonymi oczami, a na jego twarzy malowało się przerażenie.
- O co chodzi, Max? - spytała.
Nie odezwał się.
- Co jest?! - krzyknęła, odsuwając jego rękę od leżącego chłopaka.
- Nie uwierzysz, ale myślę, że on jest jednym z nas. Nawiązałem z nim łączność,
kiedy tylko go dotknąłem. Zobaczyłem inkubator, taki sam, jak nasz - ciągnął, przełykając z
trudem ślinę. - Widziałem Valentiego i szklaną celę. Myślę... myślę, że on przyszedł z
bunkra.
Isabel czuła, że włosy stają jej dęba.
- Jak mu się udało przetrwać? - szepnęła. Nie potrafiła zrozumieć, jak ten chłopak
mógł przeżyć to, czego ona zawsze najbardziej się bała: zostać więźniem na łasce szeryfa
Valentiego.
Chłopak otworzył na chwilę oczy, ale zaraz ponownie zacisnął powieki.
- Za wielkie - jęknął. - Za wielkie.
- Weźmy go do środka - zaproponował Max. Wsunął mu rękę pod plecy i podniósł na
nogi. Isabel podtrzymywała chłopca z drugiej strony. Czuła, że cały drży.
- Teraz jesteś z nami - powiedziała. - Nikomu nie pozwolimy cię skrzywdzić.
Max poprowadził Adama do narożnego stolika, stojącego za drewnianą przesłoną.
Umówił się z Liz i Isabel we Flying Pepperoni. Nie było dużego tłoku, jednak martwił go
wyraz przerażenia na twarzy chłopaka.
Zupełnie się temu nie dziwił. Nie minęła jeszcze doba od czasu, kiedy Adam uciekł z
bunkra, a miał tyle nowych doświadczeń co zwykli ludzie w ciągu całego roku. Nawet tak
proste urządzenie jak toster budziło jego niepohamowaną ciekawość. Widywał fotografie
tosterów w książkach, lecz nigdy jeszcze sam z niego nie korzystał. Szalenie bawił go widok
wyskakujących z lekkim stukiem grzanek. Zjedli z Maxem chyba całą paczkę pieczywa. Max
zgodziłby się zjeść jeszcze więcej, żeby tylko patrzeć na jego radość.
- Usiądziemy tu i zaczekamy na innych - powiedział. Jego nowy przyjaciel zajął
miejsce po przeciwnej stronie. - Jak ci idzie? Masz pytania?
- Chyba nie - odparł Adam. Zamknął oczy i przylgnął do drewnianej przesłony.
Za chwilę wpadnie w panikę, zaniepokoił się Max. Przydałaby się jakaś pomoc.
Rozejrzał się po restauracji i zobaczył zbliżającą się do nich Liz.
- Adamie - Max zaczekał, aż chłopak otworzy oczy - to jest Liz. Mówiłem ci o niej,
pamiętasz?
- Cześć - powiedział Adam. Był wyraźnie zdenerwowany.
Liz usiadła obok Maxa. Adam spojrzał na nią i znowu zacisnął powieki.
Dziewczyna rzuciła Maxowi zatroskane spojrzenie, otworzyła torbę i wyjęła z niej
słoneczne okulary, które musiała nosić razem z wzorowanym na Facetach w czerni
mundurkiem, kiedy pracowała jako kelnerka w kawiarni ojca. Włożyła je chłopakowi. Ten,
zaskoczony, cofnął się gwałtownie.
- Otwórz teraz oczy. W tych okularach kolory nie będą już takie jaskrawe.
Adam rozejrzał się, a Max trochę się odprężył. Może pomysł, na który wpadła Liz,
pozwoli temu chłopcu czuć się bezpieczniej w miejscach publicznych.
- Cześć, Adamie. Przez cały dzień myślałam o tobie - powiedziała Isabel, siadając
obok niego. - Jak leci? Co robiliście z Maxem?
Max zdążył już zauważyć, że w kontaktach z Adamem siostra zrezygnowała ze
swojego kretyńskiego stylu księżniczki Isabel, którą wszyscy muszą wielbić. Traktowała go
tak delikatnie i czule, że aż dziwnie było na to patrzeć.
- Robiliśmy tosty - powiedział Adam. - I Max nauczył mnie grać w pokera.
- Max, to wspaniałe. Tosty i poker. Cieszę się, że nauczyłeś go takich podstawowych
czynności. Czułam, że sama powinnam była z nim zostać. Powiedziałeś Adamowi, żeby nie
korzystał z mocy, prawda?
- Tak. - Na wspomnienie tej rozmowy Max poczuł ucisk w żołądku. - Adam...
hmmm... nie wiedział, że pochodzi z innej planety. Nie zdawał sobie sprawy, że ludzie nie
potrafią robić tego co on.
- A co on wie? - spytała Isabel.
Jej brat zaczął opowiadać, w jakie kwestie zdążył już wprowadzić nowego przyjaciela.
Powiedział mu, że oni wszyscy, to znaczy Max, Isabel, Michael i Adam, pochodzą z tej samej
planety i prawdopodobnie są jedynymi mieszkańcami Ziemi, którzy przeżyli słynną katastrofę
w Roswell. Ostrzegł go, że nie wolno nikomu o tym mówić ani też korzystać z mocy. Przy
okazji nauczył go wielu drobnych rzeczy - jak obsługiwać toster i grać w pokera.
Nie poruszył jednak innych ważnych tematów. Nie powiedział, że gdyby Adam
wyjawił ludziom prawdę, to niektórzy znienawidziliby go, inni zaczęli się bać, a jeszcze inni
chcieliby go zabić. Wiedział, że w końcu będzie musiał mu to wszystko wyjaśnić. Teraz nie
mógł się na to zdobyć; miał zbyt wiele problemów do rozwiązania.
- Idzie Alex z Marią - zauważyła Liz. Przysunęła się do Maxa, żeby zrobić im miejsce,
a on objął ją ramieniem, jakby to był zupełnie naturalny gest. Nigdy nie przypuszczał, że
może mieć dziewczynę - ziemską istotę, która zna prawdę o nim i nadal go kocha.
Muszę powiedzieć o tym Adamowi, pomyślał. Chłopak powinien wiedzieć, że chociaż
jest inny, to nie znaczy, że nie może być szczęśliwy.
Maria chciała usiąść obok Liz, ale Alex chwycił ją za rękę.
- Usiądź tutaj - zaproponował, wskazując miejsce obok Isabel.
Zapanowała niezręczna cisza. Zmieszana Maria popatrzyła na Alexa. Niejasna
sytuacja po rozstaniu, pomyślał Max, kiedy wreszcie usiedli.
- Adamie, to jest Alex, a to Maria - dokonał prezentacji. - Gdybyś czegoś potrzebował,
możesz przyjść do każdego z nas. Możesz zadawać nam pytania. Możesz...
- Możesz nam ufać - przerwał mu Alex.
- Tak, właściwie wszystko się do tego sprowadza, że możesz mieć do nas zaufanie -
przyznał Max.
Adam nie odzywał się; pewnie przytłaczał go nadmiar informacji.
- Musimy się zastanowić, co zrobić z Adamem - ciągnął Max. - Jak wytłumaczyć jego
obecność, poza tym pomyśleć, gdzie będzie mieszkał, co będzie robił, żeby... - Zorientował
się nagle, że mówi o nim tak, jakby ten chłopak nie siedział z nimi przy jednym stoliku. Nie
wolno mu zapominać, że jest ich rówieśnikiem, chociaż zachowuje się jak małe dziecko. -
Przepraszam cię, Adamie. Chciałbym, żebyś nie myślał, że podejmujemy decyzje za ciebie.
Chodzi mi tylko o to, że znalazłeś się nagle w zupełnie nieznanym świecie.
- Oczywiście. A my spędziliśmy tu całe życie, więc możemy służyć ci pomocą -
dodała Maria. - Może moglibyśmy mówić, że on przyjechał tu w ramach wymiany
studenckiej? Wtedy mógłby po prostu zamieszkać z nami. Wymiana studentów - zwróciła się
do Adama - polega na tym, że student, czy też uczeń, z innego kraju przyjeżdża na jakiś czas
do zagranicznej szkoły.
- Jak w telewizji - powiedział Adam.
- W bunkrze nie było telewizji, więc uczyłem go, jak skakać po kanałach - wyjaśnił
Max.
- Ale z ciebie pedagog. - Isabel uśmiechnęła się.
- Nie wiem, czy wymiana studencka jest dobrym pomysłem. Niby skąd miał tu
przyjechać? - zastanawiał się Max.
- Z Delaware - Alex roześmiał się. Isabel obrzuciła go gniewnym spojrzeniem. -
Żartowałem. To był tylko żart.
- Możemy zabrać go do jaskini - zaproponował Max.
- Nie chcę, żeby był tak daleko. I do tego zupełnie sam - zaprotestowała gorąco Isabel.
- Za naszym domem jest mały budynek gospodarczy, w którym mógłby zamieszkać,
dopóki czegoś nie wymyślimy - zasugerowała Liz. - Jest tam światło i wszystkie wygody,
ponieważ mojemu ojcu przyszło kiedyś do głowy, że chciałby zajmować się stolarką, i kupił
całe wyposażenie.
- Co o tym myślisz, Adamie? Zamieszkałbyś tam? - spytał Max. - Musiałbyś tylko
uważać, żeby cię nie zobaczyli rodzice Liz.
Adam obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
- Byłbym blisko ciebie?
- Bardzo blisko. Gdybyś mnie potrzebował, nie musiałbyś czekać ani chwili.
- To dobrze - powiedział chłopak. Na jego twarzy ukazał się szeroki uśmiech.
Na widok Liz Max też się zawsze uśmiechał. Starał się sobie wyobrazić, jak może
czuć się szesnastolatek, który nigdy przedtem nie widział dziewczyny w swoim wieku i nagle
zostaje nimi otoczony. Mogło go to napawać lękiem, ale był to niewątpliwie przyjemny lęk.
Liz, Maria i Izzy powoli oswoją go z tą nową sytuacją.
- Konam z głodu. Czy ktoś tu pracuje, czy mamy sobie sami złożyć zamówienie i
przygotować pizzę? - spytał Alex.
- Ten stolik obsługuje Lucinda Baker. Jeśli któryś z was zdejmie koszulę, to na pewno
zaraz się pokaże - powiedziała Isabel.
Adam zaczął ściągać bluzę.
- Nie rób tego. Ja tylko żartowałam - pohamowała go Isabel. Wszyscy wybuchnęli
śmiechem.
- Lucindo! Jeśli liczysz na napiwek, to chodź do nas! - zawołała. To podziałało.
Lucinda błyskawicznie pojawiła się przy ich stoliku.
- Co będziemy jedli? - spytał Alex. - Co wybierasz, Adamie?
- Nie wiem - burknął chłopak, wyraźnie speszony.
- Nie wolno mu było wybierać sobie potraw. - Max poinformował Alexa. Natychmiast
uświadomił sobie, że nie powinien był tego mówić.
- Dopiero co wyszedł z internatu o zaostrzonym rygorze - wtrąciła Liz.
- Uhuhuu! Musiałeś być nieznośnym chłopakiem - droczyła się z nim Lucinda. - Lubię
niegrzecznych chłopców.
Lucinda na pewno nie była odpowiednią dziewczyną do powolnego oswajania Adama
z żeńską populacją tej planety. Miała swoją stronę w Internecie, na której opisywała, jak
całują chłopcy ze szkoły. Jej uwagi świadczyły o tym, że ma wysokie wymagania.
Niewątpliwie pożarłaby Adama żywcem.
Zanim Max zdążył zareagować na tę niespodziewaną sytuację, Lucinda dotykała już
policzka Adama. Jej jaskrawo pomalowane paznokcie kontrastowały z bladą skórą chłopaka.
Adam miał uszczęśliwioną minę, niewątpliwie nawiązał z nią łączność. Trzeba go od tego jak
najszybciej odzwyczaić, pomyślał Max.
- Podoba mi się to, co nosisz pod spodem - powiedział Adam do Lucindy. - Te
brązowe w białe, faliste paseczki. To mi przypomina babeczki z czekoladą.
Max zakrył twarz, a Isabel roześmiała się głośno.
- Hej, skąd ty wiesz, jaką bieliznę mam na sobie? - spytała Lucinda.
Wymyśl coś, nakazał sobie Max. Trzeba to jakoś wytłumaczyć.
- Ależ, Lucindo - odezwała się Isabel, zanim jej brat zdołał cokolwiek powiedzieć. -
Nie powinnaś nawet o to pytać, przecież pokazywałaś swoją bieliznę całej masie facetów, a
chłopcy lubią się przechwalać.
- Wiecie co? Może weźmiemy pizzę na wynos? - zaproponował Max.
Chcesz zagrać w szczerość i odwagę? Mówisz prawdę albo podejmujesz wyzwanie. -
Cameron opierała się o szklaną ścianę celi Michaela.
- Nie jestem jakąś głupią małolatą, żeby się w to bawić - powiedział Michael, chociaż
sam sobie po tej grze wiele obiecywał.
- Proszę cię - nalegała dziewczyna, uderzając głową o szklaną płytę. - Okropnie mi się
nudzi.
- Rób tak dalej, a kiedy doznasz poważnego uszkodzenia mózgu, nie będziesz już
nigdy odczuwać nudy - zauważył. Cameron rzuciła mu gniewne spojrzenie. - Okay, okay.
Twoje najbardziej żenujące wspomnienie? - zaczął.
- Powinieneś zainteresować się, czy jestem dziewicą. Tak zawsze brzmi pierwsze
pytanie - zażartowała.
- A więc jesteś? - To będzie całkiem interesująca gra, pomyślał.
- Za późno. Już przedtem zadałeś mi pytanie. Najbardziej żenujące, najbardziej
żenujące... Muszę pomyśleć.
- Masz ich zbyt wiele, co? - Michael położył się na podłodze, podpierając głowę
łokciem.
- Już wiem. To było na przyjęciu. Miałam wtedy chyba dwanaście lat. Nie wiem, kto
wpadł na taki pomysł, ale mieliśmy utworzyć pary i patrzeć sobie przez minutę w oczy, nie
odzywając się do siebie - Cameron zaczerpnęła powietrza i szybko mówiła dalej: - Moim
partnerem był Sean Wentworth, w którym byłam nieprzytomnie zadurzona. Zaczęliśmy
patrzeć na siebie i zupełnie nie wiem, jak to się stało, że nagle zaczęłam haftować, chyba ze
zdenerwowania, i jemu też się dostało.
Michael roześmiał się serdecznie. Mógł to sobie doskonale wyobrazić.
- To wcale nie było śmieszne - oburzyła się dziewczyna. - Wymiotowałam na
przyjęciu kawałkami pizzy, skrzydełek kurczaka i innych rzeczy.
Roześmiał się jeszcze głośniej. To było opowiadanie w stylu Marii - ale nie Isabel. Nie
było takiej możliwości, żeby Isabel zaczęła opowiadać, jak wymiotowała kawałkami pizzy.
- Gdybyś mógł przestać się ze mnie śmiać, to teraz moja kolej - przypomniała mu
Cameron.
- Strzelaj.
- A ty, jesteś dziewicą? Szczerość czy odwaga?
- Odwaga - odparł bez wahania.
- Sama potrafię odpowiedzieć na to pytanie - poinformowała go Cameron. - Każdy
chłopak, który nie jest dziewicą, przechwalałby się tym do nieprzytomności.
Michael poczuł, że krew napływa mu do twarzy. Jeśli się czerwienię, to znaczy, że już
wiem, jaki jest najbardziej żenujący moment mojego życia.
- Należę do tych wrażliwych chłopaków, którzy zbyt szanują kobiety, żeby posuwać
się do prymitywnych przechwałek - odparł szybko. - Co nie znaczy, że nie miałbym się czym
pochwalić.
- Hohoho. Założę się, że masz na składzie historyjki o szalonych nocach, pełnych
uwielbienia fankach i zwycięstwach w pierwszej lidze - ironizowała Cameron. - Mam rację,
kowboju?
- Moja kolej. Jaka jest najgorsza rzecz, którą kiedykolwiek zrobiłaś? Szczerość czy
odwaga? - spytał Michael.
Dziewczyna gwałtownie zaczerpnęła powietrza i nagle zesztywniała.
Nastąpiła zmiana nastroju, uznał Michael, przeczesując palcami sterczące czarne
włosy.
- Wybieram odwagę - powiedziała Cameron.
To nie był właściwy moment, żeby ją prosić o pokazanie tatuaży, więc wpadł na inny
pomysł.
- Dobrze. Musisz przez minutę patrzeć mi w oczy i nie wolno ci wymiotować - rzekł.
- Lubisz niebezpieczne sytuacje, prawda? Michael stwierdził z zadowoleniem, że
dziewczyna zaczyna się rozluźniać. Przysunął się do niej tak blisko, że prawie stykali się
kolanami. Zaczęli patrzeć sobie w oczy.
Zawsze sądził, że najładniejsze są niebieskie oczy, takie jak Marii i Isabel. Teraz
zafascynowały go jednak brązowe oczy Cameron. Przede wszystkim nie były po prostu
brązowe, a przynajmniej nie w jednolitym odcieniu brązu.
Pochylił się tak blisko, że czuł jej oddech na twarzy. Miała rzeczywiście niezwykłe
oczy. Źrenica obrzeżona była cienkim paskiem ciemnego brązu, z nierównymi brzegami, a
reszta oka jasnobrązowa z wąziutkim brunatnym paseczkiem dokoła.
- Minęła już minuta? - spytała.
Michael nie był tego pewien. Wiedział tylko, że jeśli nawet upłynęło o wiele więcej
czasu, on chciałby nadal być blisko niej. Przysunął się jeszcze bliżej - jak najbliżej.
Cameron odsunęła się gwałtownie.
- Już na pewno upłynęła minuta. - Głos jej drżał. - Teraz moja kolej? Czy
kiedykolwiek żałowałeś, że jesteś kosmitą? Szczerość czy odwaga?
Wpatrywał się w nią bez słowa. Nie mógł uwierzyć, że poruszyła ten „zabroniony”
temat.
- Wiem, że mieliśmy nie rozmawiać o naszej sytuacji wyrzutków - powiedziała
pospiesznie. - Nie rozumiem, co mi przyszło do głowy. Zadam ci inne pytanie.
- Nie, za późno. Już zapytałaś.
Michael nie rozmawiał z ludźmi o swoim pochodzeniu, chociaż ten temat nie
szokował jego przyjaciół: Marii, Liz czy też Alexa. Po prostu nie miał ochoty o tym mówić.
Dlaczego jednak nie miałby odpowiedzieć na pytanie Cameron? Przecież oboje są
wyrzutkami społeczeństwa, więc może jej wszystko powiedzieć.
Adam wyłączył telewizor. To była tylko namiastka prawdziwego życia, a on
nienawidził surogatów. Całe jego żałosne istnienie było taką namiastką - począwszy od
mniemania, że słońce istnieje tylko na obrazkach, do przeświadczenia, że Valenti jest jego
ojcem.
Spojrzał na zegarek, który dostał od Alexa. Lekcje skończą się dopiero za godzinę.
Dopiero za godzinę będzie mu wolno wyjść i zobaczyć prawdziwy świat. Będzie mu wolno.
Max, Isabel i inni nie nosili karabinów maszynowych, ale też uzurpowali sobie role
strażników. Adamie, nie wychodź, dopóki nie będzie przy tobie kogoś z nas. Adamie, nie
rozmawiaj z nikim poza nami.
Dali mu telewizor, odtwarzacz CD i prawdziwe książki, zamiast tych dziecinnych z
obrazkami, które kazał mu czytać Valenti. Myśleli, że te substytuty będą go fascynować? Że
powinien być szczęśliwy w tym małym zamkniętym światku, trzymany z daleka od
wszystkiego co prawdziwe?
Pragnął czegoś rzeczywistego. Chciał zobaczyć dziewczynę - tak ładną jak Liz - z
rozpostartymi ramionami i rozpuszczonymi włosami, wirującą na trawie. Chciał stać na
trawie i dotykać jej policzka.
Z każdą chwilą stawał się coraz bardziej niespokojny. Po co czekać, skoro już teraz
może poznać smak rzeczywistego świata? Wstał i podbiegł do drzwi. Chwycił za klamkę i
znieruchomiał. Czy naprawdę mógłby wyjść?
Ta myśl wydała mu się szokująca, wprost buntownicza, a jednocześnie cudowna.
Otworzył drzwi. Zakręciło mu się w głowie i zachwiał się na nogach na widok
ogromnego jasnego nieba i słonecznego blasku. Miał ochotę włożyć okulary, żeby złagodzić
ten blask, ale tego nie zrobił. To było autentyczne, tego właśnie pragnął - niczym
niezafałszowanej rzeczywistości.
Przeszedł przez trawnik i wymknął się na ulicę furtką na tyłach domu. Nie miał
sprecyzowanego planu, ale skręcił w lewo, bo zapamiętał, że jest to kierunek do centrum
miasta.
Kiedy szedł chodnikiem, ze wszystkich stron nacierały na niego jakieś wrażenia.
Każdym krok przynosił nową wiedzę o prawdziwym świecie. Widział miłorząb na obrazkach,
lecz teraz odkrywał ostry, nieprzyjemny zapach rozkładających się na ziemi mięsistych,
żółtych owoców i patrzył na wachlarzowate skórzaste liście. Widział samochody w telewizji,
lecz po raz pierwszy poczuł wyziewy spalin z rury wydechowej i słaby podmuch powietrza,
kiedy zbyt blisko przejeżdżały.
Miał uczucie, że jego mózg rozrasta się, a on, wraz z każdym odkrytym przez siebie
zjawiskiem, staje się bardziej rzeczywisty.
Skręcił w North Main Street, gdzie natrafił na cały szereg barów szybkiej obsługi,
których reklamy widział w telewizji. Mógłby jeść, co by tylko chciał i kiedy by chciał - pod
warunkiem, że miałby pieniądze.
Zatrzymał się na rogu, wsłuchując się w cichy dźwięk przy zmianie świateł. Jeszcze
jedna nowość. Kiedy ukazał się wizerunek pieszego, Adam przekroczył jezdnię. Chciało mu
się śmiać, nie mógł uwierzyć, że rzeczywiście tu jest. Trudno mu się było zdecydować, czy
oglądać wystawy, czy patrzeć na ludzi, czy na samochody, więc obracał głowę na wszystkie
strony, starając się wchłonąć każdy drobiazg.
Na wystawie lombardu był napis, który przyciągnął jego uwagę: „Wejdź i zobacz
żywego kosmitę”. Co to miało znaczyć? Max mówił, że nie wolno mu zdradzać, iż pochodzi z
innej planety. Powiedział, że właśnie z tego powodu Valenti przetrzymywał go w bunkrze.
Adam wszedł ostrożnie do sklepu, rozglądając się uważnie po długim, wąskim
pomieszczeniu. Za ladą siedziała jakaś kobieta. Może ona była tym kosmitą? Czy wolno mu o
to spytać?
- Mogę w czymś pomóc?! - zawołała. Z wolna podszedł do lady.
- Hmmm, widziałem ten napis na wystawie.
- I chciałeś zobaczyć kosmitę? - Kobieta uśmiechnęła się. - Zaraz wracam -
powiedziała i zniknęła za kotarą.
Wróciła po chwili z małpką na rękach. Zwierzątko miało wysmukłe, długie kończyny i
bardzo długi ogon. Adam oglądał podobne małpki w książce o zwierzętach, którą miał w
bunkrze.
- Nazywa się Scooter - oznajmiła kobieta.
- Jest kosmitą? - spytał Adam.
- Nie, to tylko żart. Rozumiesz, żeby zachęcić ludzi do wejścia. Przecież wszyscy
wiedzą, że kosmici wyglądają tak jak ten. - Poklepała po głowie stojącą obok kasy figurkę z
zielonego plastiku.
Ta rzecz wyglądała okropnie, jak szkielet z oczami o migdałowym wykroju.
- Mam przyjaciółkę, którą kiedyś porwano - ciągnęła kobieta - i muszę go chować,
kiedy ona ma przyjść. Mówi, że facet, który ją uprowadził, wyglądał identycznie. - Schyliła
się i wyciągnęła strzelbę spod lady. - Mogę tylko powiedzieć, że gdyby chcieli spróbować
tego ze mną, to będą mieli niezłe powitanie.
Adam cofnął się parę kroków, obrócił się na pięcie i dopadł drzwi. Kiedy znalazł się
na ulicy, odetchnął głęboko i ruszył szybko przed siebie. Rzeczywistość przybrała bardzo
dziwny obrót.
Więc ludzie tak sobie wyobrażali kosmitów? Jak pojawiające się znienacka potwory,
które chcą ich porwać? o których można strzelać bez ostrzeżenia? Czy to prawda? Czy
istnieją tacy kosmici?
Te pytania nie dawały mu spokoju. Spojrzał na zegarek, potem podniósł głowę i
zobaczył to miejsce, gdzie pracowała Liz. Powinna teraz tam być.
Szedł coraz szybciej, w końcu zaczął biec. Wiedział, że kiedy zobaczy Liz, od razu
poczuje się lepiej. Ona mu wytłumaczy, jak jest naprawdę, powie, co ludzie myślą o
kosmitach.
Nie był to jednak jedyny powód, dla którego pragnął ją zobaczyć. To było coś innego,
czego nie potrafił nawet nazwać. Kiedy był przy niej, zaczynało w nim pulsować prawdziwe
życie.
Widziałaś Adama? - spytał Max.
- Nie było go w pakamerze?! - wykrzyknęła Liz, wypuszczając z ręki gąbkę, którą
przecierała kawiarnianą ladę.
- Czy pytałbym, gdyby... - Max pohamował się. - Nie, właśnie stamtąd wracam. Czy
był w pakamerze, zanim poszłaś do szkoły? Kiedy widziałaś go ostatni raz?
- Rano zaniosłam mu śniadanie i powiedziałam, że przyjdziesz do niego tak szybko,
jak tylko to będzie możliwe.
Jak on mógł zostawić Adama samego? Przecież ten chłopak dopiero dwa dni
wcześniej opuścił bunkier. No, może trzy, jeśli liczyć pierwszą noc. Ale dwie czy trzy doby
nie robiły przecież żadnej różnicy. Adam zachowywał się jak małe dziecko, a Max nie
zostawiłby dziecka samego w domu.
- O czymkolwiek teraz myślisz, musisz natychmiast przestać - zażądała Liz ostrym
tonem. - Nie możesz czuć się za wszystko odpowiedzialny. To szaleństwo.
Ta umiejętność odgadywania jego myśli czasem okropnie go drażniła.
- Co się stało? - Podbiegła do nich Maria. - Nawet z końca sali poczułam, że
wydarzyło się coś złego. Powiedzcie, o co chodzi.
- Adama nie było w pakamerze - wyjaśniła Liz. - Mario, ten facet przy czwartym
stoliku wymachuje pustą filiżanką.
- Udawaj, że go nie widzisz - powiedziała jej przyjaciółka. - Już otrzymał
wystarczającą dawkę kofeiny. Co zrobimy z Adamem?
- Jak się zachowywał? - dopytywał się Max. - Liz, myślisz, że postanowił uciec?
- Nie, nie sądzę. Był podniecony i rozpierała go ciekawość, jakby był małym
dzieckiem. Wczoraj rano zerwał kilka gardenii i spytał mnie, co to jest. Tłumaczyłam mu, że
to są kwiaty, że one żyją i że musimy je włożyć do wody, zanim zginą. Był wstrząśnięty, to
strasznie miłe. - Liz uśmiechnęła się na to wspomnienie.
- Sądzisz, że wyszedł z pakamery, żeby się przejść i wszystko sobie pooglądać? -
spytała Maria.
- To możliwe. Zdarzyło się jednak coś dziwnego. Spytał, czy może dotknąć mojej
twarzy, ponieważ nigdy jeszcze nie dotykał dziewczyny...
- Pozwoliłaś mu? - spytał Max.
- Tak. Nie było w tym nic złego, po prostu niewinna ciekawość. Powiedziałam mu
potem, i to bardzo stanowczo, że nie wolno mu dotykać ludzi, kiedy tylko będzie miał chęć.
Dziwnie zareagował, jakbym go niesłusznie skrzyczała. Myślicie, że mogłam zranić jego
uczucia czy coś w tym rodzaju?
- Nie przypuszczam - rzekła Maria.
- Sama nie wiem... - zaczęła Liz. - On nie jest przyzwyczajony...
- Możesz sama go o to spytać, bo właśnie tu wchodzi - przerwała jej przyjaciółka. - Na
dodatek w towarzystwie Elsevana DuPrisa.
- No to ekstra. Wprost wymarzona sytuacja - burknął Max. - Teraz DuPris będzie miał
wspaniały materiał do swojej śmiesznej, kosmicznej gazetki. „Jadłem obiad z kosmitą”.
- To zbyt łagodny nagłówek. W „Drodze do gwiazd” ukazałoby się prawdopodobnie
coś w rodzaju: „Kosmita pożarł na obiad mój mózg” - powiedziała Maria. Zreflektowała się
zaraz i lekko zarumieniła. - Przepraszam. To tylko nerwy - dodała.
- Podejdę do nich i postaram się zorientować, czy Adam się z czymś nie wygadał -
rzekła Liz.
- Czym to wytłumaczysz? To znaczy, tak sobie podejdziesz do nich? - zainteresowała
się Maria.
- Chyba przebiorę się za kelnerkę - odrzekła Liz.
- Ooops. Jestem naprawdę zdenerwowana - przyznała jej przyjaciółka.
Max patrzył za oddalającą się Liz. Zauważył, że Adam nie odrywa od niej wzroku.
- Zadurzył się w niej - stwierdziła Maria. - Tak jak ty w pierwszej klasie w tej
dziewczynce, która miała na imię Raina.
Max obserwował Liz, która właśnie czarowała DuPrisa, prowokując go do mówienia.
Jednocześnie patrzył na Adama, pożerającego wzrokiem jego dziewczynę. To nie jest teraz
ważne, tłumaczył sobie. Później porozmawiam z nim o Liz. Nie odrywał jednak oczu od
Adama i odczuł wyraźną ulgę, kiedy Liz odeszła od stolika.
- Nie ma się czym martwić - stwierdziła, podchodząc do niego. - DuPris nurza się
znowu w atmosferze Południa. Opowiada jedną z tych swoich rozkosznych historyjek, jak pili
z dziadkiem koktajl miętowy. Nie rozmawiają o kosmitach.
- Mimo to musimy zabrać stąd Adama - powiedział Max. - Przecież tu może przyjść
Valenti albo zdarzy się coś innego.
Liz wyciągnęła z kieszeni bloczek.
- Potrzebne jest mi tylko zamówienie na spaghetti z dodatkową porcją sosu.
- Dzisiaj jakoś niczego nie chwytam. Powiedz dlaczego? - spytała Maria.
- Przecież wiesz, jaka jestem niezręczna.
- Aha, stary numer ze spaghetti na kolanach klienta. Ekstremalna, ale bardzo
skuteczna taktyka. Już od dawna jej nie stosowałaś.
- Robiłaś to? - spytał Max.
- Tylko wtedy, kiedy zbyt przyjacielscy faceci usiłowali mi włożyć napiwek do
kieszeni... od wewnątrz - odrzekła Liz. Chwyciła dzbanek z wodą i skierowała się do stolika,
gdzie siedzieli Adam i DuPris.
Od wewnątrz. To znaczy...
- Powąchaj to. - Maria podsunęła Maxowi jedną ze swoich fiolek do aromaterapii. -
Świetnie działa, kiedy chcesz się pozbyć zazdrości.
Max obracał fiolkę w palcach, obserwując Adama, który patrzył na Liz.
- Nie jestem pewien, czy to mi pomoże.
Jeszcze nieprędko tam dojedziemy, więc proponuję, żebyśmy wykorzystali czas na
przerobienie kilku podstawowych rzeczy. Nie mówię o jakichś regułach, tylko o pewnych
normach - odezwała się Liz.
Isabel zerknęła na Adama. Nie wyglądał na obrażonego. Ciekawa była, czy zrozumiał,
o czym mówiła Liz. W żadnym wypadku nie można by go nazwać głupim, po prostu miał
małe doświadczenie.
- Już mam! - zawołała Maria. - Kiedy się wysiusiasz, musisz zawsze zostawiać
podniesioną deskę sedesu. Będzie wyglądać podejrzanie, jeśli tego nie zrobisz.
- Nie mąć mu w głowie - zaprotestowała Isabel.
- Nie mam takiego zamiaru. Chcę mu tylko przekazać kilka uwag na temat typowego
zachowania facetów.
- Co jeszcze? - spytał Adam. - To mi się przyda. Isabel uśmiechnęła się. Ich nowy
przyjaciel coraz częściej się odzywał. Niewątpliwie czuł się bezpieczniej.
- Okay, Maria ma rację - przyznała. - Większość facetów zostawia deskę podniesioną.
Ale jeśli chcesz być chłopakiem, który miałby ochotę, powiedzmy, wzbudzić zainteresowanie
u dziewczyn, to powinieneś pohamować swoje naturalne męskie odruchy i opuszczać deskę.
- Co jeszcze? - spytał Alex, nie odwracając głowy. - Ciekaw jestem, co jeszcze
powinien robić facet, żeby wzbudzić zainteresowanie dziewczyny.
Uuu, ktoś tu potrzebuje plastra na swoje zranione uczucia, pomyślała Isabel, lecz
natychmiast zrobiło jej się przykro. Co prawda odczuła ulgę, kiedy wczorajsza kłótnia
doprowadziła do zerwania, nie chciała jednak zbytnio ranić jego uczuć.
- Mów, Isabel. Naprawdę chciałbym to wiedzieć - nalegał Alex.
Obiecała sobie, że później coś mu powie - coś w rodzaju „to nie ty, tylko ja, i tak
dalej” - spróbuje oczyścić atmosferę. Ale nie miała ochoty mówić tego przy wszystkich.
- No dobrze. Jeśli chcesz być typowym facetem, to puszczaj bąki, kiedy tylko chcesz,
a potem powiedz jakiś głupi żart w rodzaju: „Muszę przestać karmić swojego psa serem”.
Jeśli jednak chcesz być innym typem faceta, takim, który potrafi zdobyć dziewczynę, to
wychodź z pokoju, kiedy musisz coś takiego zrobić.
Czy to zadowalająca odpowiedź? - pomyślała.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Max, zatrzymując jeepa. - Adamie, ja i Alex
powiemy ci później, kiedy nie będzie dziewczyn, jak się zachowują faceci.
Isabel wysiadła z samochodu i wyciągnęła plandekę spod tylnego siedzenia. Pomogła
bratu przykryć jeepa, żeby nie zwracał niepożądanej uwagi.
- Chciałbym o coś spytać - odezwał się Adam, kiedy szli w kierunku jaskini.
- Pytaj, o co chcesz - powiedział Max.
- Co się stanie z Michaelem?
- Wydostaniemy go stamtąd - stwierdziła Isabel. i Czekamy tylko na odpowiedni
moment.
- Chcę pomóc - oświadczył Adam.
- Będziemy na pewno potrzebować twojej pomocy - przyznał Alex. - Już teraz bardzo
nam się przyda wszystko, co wiesz o tym bunkrze. Jeśli dokładnie poznamy jego budowę,
łatwiej nam przyjdzie opracować plan.
- Czy będzie ci nieprzyjemnie o tym mówić? - spytała Maria, ubiegając Isabel, która
również chciała go o to zapytać.
- Nie, w porządku. - Adam poprawił słoneczne okulary. - Cela Michaela jest w
wielkiej hali, w której jest leż dużo innych cel.
Isabel domyślała się, że Michael jest przetrzymywany w jakiejś celi, klatce czy czymś
w tym rodzaju. Mimo to zabrakło jej nagle tchu, kiedy to usłyszała.
- Czy inne cele też są zajęte? - spytał Alex.
- Tylko jedna. Jest tam ta dziewczyna, Cameron - odrzekł Adam.
- Dziewczyna? - powtórzyła Maria. - Kim ona jest? Dlaczego ją tam trzymają?
- Nie wiem. Wsadzili ją zaraz po Michaelu. Ta... Szeryf Valenti ją przyprowadził.
Lekarz kazał jej robić z nami testy.
- Jakie testy? - dopytywała się Isabel.
Na przykład łamać przedmioty, nie dotykając ich - odparł Adam. - Albo mówić, jaką
kartę lekarz trzyma w ręce.
Czy myślisz, że ona może być jedną z nas? To znaczy pochodzić z innej planety? -
zainteresował się Max.
- Nie wiem - powiedział, nagle zestresowany, Adam. - Niczego nie wiem.
- To nie twoja wina - uspokoił go Alex.
- Ta szczelina prowadzi do jaskini - zwrócił się Max do Adama. - Po prostu
opuszczasz się w dół. Na dole jest duży kamień, który łatwo wyczujesz stopą.
Adam z łatwością wślizgnął się do jaskini. Isabel poszła w jego ślady. Jaskinia bez
Michaela zrobiła na niej dziwne wrażenie. To było jego miejsce. Spędzał tu noce, kiedy nie
mógł wytrzymać ze swoją kolejną rodziną zastępczą.
- Co jeszcze możesz nam powiedzieć o bunkrze? - dopytywał się Max, kiedy wszyscy
już byli na miejscu. - Ilu tam jest strażników?
- Przed celami jest zawsze dwóch. W laboratorium też zawsze są strażnicy. Oni nas
wszędzie eskortowali, mnie, Michaela i Cameron. Nigdy nie byliśmy sami.
- Czy wiesz, ile jest wyjść z bunkra? - spytał Alex.
- Chyba mógłbym znaleźć to, którym się wydostałem, innych nie znam - odparł Adam.
- Możemy spenetrować okolice bunkra i zobaczyć, czy się uda nam znaleźć inne
wejścia - odezwała się Isabel.
- Może powinniśmy zacząć od domu Valentiego - podsunął Alex. - Może on ma coś w
swoim komputerze albo w papierach, z czego dowiemy się, w jakich godzinach pracują
poszczególni strażnicy, a może nawet poznamy plany bunkra.
- Muszę wyjść na chwilę, zanim rozpoczniemy naradę - obwieścił Max.
- Dopiero co przyszliśmy - zaprotestowała Isabel.
- Założę się, że musi nakarmić psa serem - zażartował Alex, wstając. - Ja też wyjdę.
Muszę wykorzystać okazję, że tu nie ma desek toaletowych.
Maria wzniosła oczy w górę.
- Faceci - mruknęła.
Isabel, której rozmowa o bunkrze działała na nerwy, wstała i zaczęła krążyć po jaskini,
żeby się trochę uspokoić. Zatrzymała się nagle, kiedy zauważyła kurtkę Michaela, leżącą na
jego śpiworze.
Uklękła, podniosła kurtkę do twarzy i głęboko wciągnęła powietrze. Poczuła jego
zapach. Włożyła ją na siebie i skrzyżowała ramiona. Choćby przez chwilę chciała mieć
wrażenie, że przyjaciel otacza ją ramieniem, dając poczucie bezpieczeństwa, jakiego nikt inny
nie potrafił jej zapewnić.
Coś zaszurało za jej plecami. Isabel obróciła się i zobaczyła Marię.
- Ja... - dziewczyna przestępowała z nogi na nogę - słyszałam o tobie i Aleksie i
chciałam tylko powiedzieć, że jest mi przykro. Wyglądaliście na dobraną parę.
- Dzięki - mruknęła Isabel. Nie miała teraz ochoty na rozmowę. Pragnęła utrzymać
iluzję, że Michael naprawdę jest przy niej.
- Czy to... - Maria zawahała się. - Czy myślisz, że to będzie można naprawić?
Isabel potrząsnęła głową. Włożyła ręce do kieszeni kurtki. Maria nie ruszyła się z
miejsca.
Ona myśli o tym śnie Michaela, który razem oglądałyśmy, uświadomiła sobie
wreszcie Isabel. Zastanawia się, czy dlatego zerwałam z Alexem, że chcę być z Michaelem.
Isabel nie zdążyła się jeszcze przyzwyczaić do tego, że ma przyjaciółki. Wiedziała
jednak, że jeśli jedna przyjaciółka jest zakochana - śmiertelnie zakochana, jak to było w
przypadku Marii - to ta druga nie powinna się interesować tym facetem.
Przyjaźń Marii była dla niej ważna. O wiele bardziej, niż mogłaby to sobie wyobrazić
jeszcze przed kilkoma miesiącami. A co do Michaela... Isabel musiała przynajmniej się
dowiedzieć, jak to będzie, kiedy się pocałują. Przypuszczała, że ten pocałunek może zmienić
jej życie. A jeśli ta zmiana oznaczałaby, że nie może już dłużej przyjaźnić się z Marią, no
cóż...
Teraz coś narysuję - powiedział doktor Doyle - a wy postaracie się dokładnie to
odtworzyć. - Zaczął tak szybko szkicować w swoim bloku, że jego magiczny marker
skrzypiał przy każdym ruchu ręki.
- Okay, tylko żadnej pornografii, doktorku - rzekł Michael.
Cameron zamknęła oczy i starała się przybrać wygląd osoby, która wprowadza się w
trans; osoby, która posiada zdolności percepcji pozazmysłowej. Z ledwością hamowała
uśmiech. To nie było normalne, ale cieszył ją fakt, że została zamknięta w tym bunkrze.
Razem z Michaelem. To było kluczowe hasło, wypisane dużymi literami i
podkreślone grubą kreską.
Usłyszała, że ktoś otwiera drzwi laboratorium. Wszedł strażnik. Liczba klawiszy w
laboratorium wzrosła więc do trzech.
- Szeryf Valenti cię wzywa - zwrócił się do dziewczyny.
- Uuuu, ktoś będzie miał kłopoty. - Michael starał się ukryć zaniepokojenie.
- Uważaj na doktora - ostrzegła go bezgłośnym ruchem warg. Wyszła z pokoju,
eskortowana przez strażnika.
Długo szli korytarzem, zanim dotarli do biura Valentiego. Strażnik zastukał i usłyszeli
krótkie: „Wejść”. Konwojent wpuścił ją do środka i zamknął za nią drzwi.
Cameron usiadła na stojącym przed biurkiem szeryfa krześle, nie czekając na
zaproszenie.
- Kamera zarejestrowała, że miałaś przy sobie karabin maszynowy - powiedział
Valenti.
Dziewczyna milczała.
- To prawda - przyznała wreszcie. - Pan żąda, żeby Michael nabrał do mnie zaufania.
Czy mógłby zaufać komuś, kto nie udzieliłby mu pomocy przy próbie ucieczki?
- A więc karabin maszynowy służył jako rekwizyt - rzekł szeryf.
Cameron nie była jednak pewna, czy jej uwierzył.
- Michael nie uważa mnie za głupią - ciągnęła. - To wyglądałoby bardzo podejrzanie,
gdybym zostawiła leżącą na podłodze broń, skoro mieliśmy siłą przebijać się do wyjścia.
- Zdaję sobie z tego sprawę - przyznał Valenti. - Ale również zdaję sobie sprawę, że
zbyt się zaprzyjaźniłaś z naszym kolegą Michaelem. Widzę, jak na niego patrzysz. Trochę
zbyt dobrze się bawisz. Nie ma w tym nic złego, ale już najwyższy czas, żebyś mi dostarczyła
jakieś informacje. Oczekuję też, że przekażesz mi wcześniej wiadomość, gdyby Michael
wymyślił nowy plan ucieczki. Musisz tylko udawać, że jesteś chora, a strażnik zaraz cię do
mnie przyprowadzi.
- Nie ma sprawy - powiedziała Cameron. - To na tyle?
- Mniej więcej - odrzekł Valenti. - Były jakieś problemy z historyjką o percepcji
pozazmysłowej?
- Nie, wszystkie gierki odniosły zamierzony skutek.
- Pamiętaj, że jeśli on cię dotknie, to dowie się o tobie wielu rzeczy, łącznie z tym, że
jesteś tu, aby go szpiegować.
- Tak, pamiętam - powiedziała dziewczyna, wstając i kierując się do drzwi.
- Nie wychodź jeszcze. Chcę ci coś pokazać. To cię powinno zainteresować - rzekł
Valenti.
Cameron odwróciła się. Szeryf trzymał kartkę papieru. Podeszła wolno do biurka,
wzięła ją i obróciła. Ręka jej drżała.
Opanuj się, nakazała sobie w duchu, ale dłoń nadal drżała i kartka spadła na podłogę.
Cameron spojrzała w dół i zobaczyła swoją fotografię, pod którą wydrukowano dużymi
literami słowa: „Czy ktoś widział tę dziewczynę?”
- Miło jest dowiedzieć się, że rodzice tak bardzo się o ciebie troszczą, prawda? - spytał
szeryf. - Porozwieszali te plakaty w całym stanie.
- Nie wrócę do domu - oświadczyła. Głos też jej drżał.
- Jeśli nie chcesz wrócić, to wiesz, co masz zrobić. Poznać nazwiska innych kosmitów
- oznajmił Valenti. - Pamiętaj też, że nie będę czekać w nieskończoność.
Usiłowała zrobić obrażoną minę.
- On nawet nie przyznał, że jest kosmitą, dopóki nie powiedziałam...
- Jesteś wolna. Możesz odejść - uciął szeryf. Akurat... wolna, pomyślała.
Wyszła z biura i cicho zamknęła drzwi, lecz dłonie nadal jej drżały.
Strażnik zaprowadził ją z powrotem do laboratorium. Dotarli tam zbyt szybko;
wchodząc do środka, Cameron głęboko wciągnęła powietrze w płuca. Michael uśmiechnął się
do niej szeroko, a ją oblała fala gorąca.
Nie zawsze go okłamywałam, przekonywała się w duchu. Naprawdę uciekłam z
domu, a Valenti mnie wytropił. A moi rodzice uważają mnie za wyrzutka społeczeństwa,
chociaż z innego powodu, niż Michael może przypuszczać.
Jego przyjaciele, kimkolwiek są, dysponują mocą, podobnie jak on, wmawiała sobie,
starając się opanować ogarniające ją obrzydzenie. Nawet gdybym podała Valentiemu ich
nazwiska, to wcale nie oznacza, że uda mu się ich złapać. A nawet jeśli mu się uda, to
przynajmniej będą mieć siebie nawzajem.
A ja nie mam nikogo.
Co tam pełza po ziemi? Jaszczurka? Nie, to ten wielkoduszny chłopak, Alex Manes.
Tak, to był on. Kto inny zgodziłby się na to, żeby razem z Isabel podjąć obserwację
bunkra po tym, jak kilka dni wcześniej pokazała mu drzwi? Inni faceci przeklinaliby ją w
żywy kamień, wydłubywali oczy z jej fotografii i w rozmowach z przyjaciółmi nazywali
obrzydliwą sekutnicą. A wielkoduszny chłopak przełknął to wszystko i powiedział, że
naturalnie, jeśli Isabel chce, żeby spędził z nią kilkanaście godzin, skulony za jakimiś
kolczastymi krzakami w ciasnym wąwozie, to chętnie to zrobi. Z uśmiechem na twarzy.
Pociągnął łyk wody z butelki. Bez względu na to, ile pił, czuł, że poci się coraz
bardziej.
- Słuchaj, Alex, chciałam o czymś z tobą porozmawiać - odezwała się Isabel. - O tym,
co ci ostatnio powiedziałam, że powinniśmy przestać się spotykać.
Skinął głową, chociaż z tego, co sobie przypominał, to się odbyło w trochę inny
sposób. Po pierwsze, Isabel nie mówiła, tylko wrzeszczała. A to, co wywrzeszczała, wcale nie
miało tak eleganckiej formy.
- Chcę tylko, żebyś wiedział, że tak naprawdę nie chodziło o ciebie - ciągnęła. -
Miałeś rację, że jestem w okropnym stresie z powodu Michaela i całej reszty. A teraz jest
jeszcze Adam, którym trzeba się zająć. Nie mogę sobie z tym wszystkim poradzić i nie
potrafię teraz z nikim być. Nawet z kimś tak fajnym jak ty.
Wielkoduszny chłopak miał teraz swoją szansę. Zdobył się nawet na uśmiech,
mówiący: „wszystko wybaczone”, otworzył usta, żeby powiedzieć coś, co poprawiłoby jej
samopoczucie po tym, jak go puściła kantem - ale nie wydobył głosu.
- Gdyby to był inny okres w moim życiu... - mówiła dalej.
Ale Alex nie mógł już tego słuchać.
Taka pociecha nie była mu potrzebna. To jasne - Isabel to piękna dziewczyna, której
nie potrafił się oprzeć. Ale była również potworną egoistką, zepsutą, zarozumiałą,
bezmyślną... pohamował się. Potrzebny mu będzie komputer, żeby mógł zrobić dokładną
listę.
- Wiesz co, Isabel? Nie powinnaś się tym martwić. Jeśli o mnie chodzi, to nie ma
sprawy - powiedział. - W gruncie rzeczy świetnie się stało. Wybawiłaś mnie z kłopotu, sam
się zastanawiałem, jak z tobą zerwać w delikatny sposób.
Mamy się tam włamać? - Maria wpatrywała się w dom szeryfa.
- Nie uważam, żeby włamanie było konieczne - powiedziała Liz. - Założę się, że od
tyłu są otwarte drzwi, a przynajmniej okno. Tak jak w moim domu.
- Może zaczekamy na Kyle'a, żeby nas wpuścił - zaproponowała Maria. - Będzie
szczęśliwy, że do niego przyszłaś.
- Nie sądzisz, że mógłby uznać to za podejrzane po tym, jak mówiłam mu ze cztery
tysiące razy, żeby się ode mnie odczepił? - spytała Liz. - Poza tym on wie, że jestem z
Maxem.
- Nie wydaje mi się, żeby Kyle potrafił myśleć mózgiem, kiedy jesteś w pobliżu. -
Maria się uśmiechnęła.
- Masz zboczoną wyobraźnię. - Jej przyjaciółka skrzywiła się z odrazą. Po chwili
głęboko zaczerpnęła powietrza. - Jesteś gotowa?
- Chyba tak. Mam tylko jeden problem. Nie mogę ruszyć się z miejsca - powiedziała
Maria.
- Robimy to dla Michaela - przypomniała jej Liz.
- Och, teraz ty... to nie było fair.
- Ale poskutkowało. Zachowujmy się tak, jakbyśmy były zaproszone, i wchodźmy
boczną furtką.
- Myślisz, że Isabel zacznie chodzić z Michaelem, teraz, kiedy zerwała z Alexem? -
wyrzuciła z siebie Maria. To pytanie wyrwało się jej całkiem niespodziewanie. Co prawda już
od dawna chciała porozmawiać na ten temat z przyjaciółką, tłumaczyła sobie jednak, że w
ogóle nie powinna o tym myśleć. Teraz najważniejszą sprawą było uwolnienie Michaela.
Zastanawianie się nad tym, z kim będzie chodził, kiedy wróci do domu, było po prostu
nieprzyzwoite.
Nie mogła się jednak od tego powstrzymać. Oczywiście, pragnęła, żeby Michael
zdrowy i cały wrócił do domu. To było najważniejsze - nawet gdyby miał się związać z
Isabel.
Maria zwinęłaby się tylko w mały kłębuszek i umarła, gdyby tak się stało.
Liz poprowadziła ją boczną furtką i usiłowała otworzyć drzwi z tyłu domu, były
jednak zamknięte.
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie - nalegała Maria, kiedy obchodziły dom dokoła.
- Nie odpowiedziałam, bo nie wiem, co odpowiedzieć. - Liz próbowała otworzyć
szklane drzwi, które prowadziły do pokoju stołowego. - Może się tak stać, ale trzeba zaczekać
i zobaczyć, jak się sprawy potoczą, i nie myśleć zbyt wiele naprzód. Powiedziałaś
Michaelowi o swoich uczuciach, więc jeśli nic z tego nie wyjdzie, to przynajmniej nie
będziesz się musiała zastanawiać, jak by się zachował, gdyby wiedział, że go kochasz.
Więc tak, jeśli wybierze Isabel, to będę pewna, że wiedział, iż go kocham, i totalnie to
zignorował, pomyślała Maria.
Jej przyjaciółka mocowała się tymczasem z przesuwanymi szklanymi drzwiami
salonu. Rozsunęły się po chwili.
- Jesteśmy w środku - oznajmiła.
Maria wytężała słuch, ale w domu panowała cisza. Były prawie pewne, że nikogo nie
zastaną, i chyba miały rację.
- Wchodźmy już, bo za chwilę wrosnę w ziemię ze strachu - szepnęła.
- Jeśli Valenti ma tu swoje biuro, to pewnie po tamtej stronie holu - powiedziała Liz.
Jej przyjaciółka skinęła tylko głową i skręciła w prawo. Dom wygląda jak hotel,
pomyślała, zerknąwszy przez otwarte drzwi w stronę sypialni. Całkowicie bezosobowy.
Właściwie gorszy niż hotel. W hotelach zwykle wiszą na ścianie jakieś kiczowate obrazy. Tu
ściany były nagie.
Następne drzwi były zamknięte, lecz kiedy Maria nacisnęła klamkę, otworzyły się.
- Świetnie, biurko, komputer, szafka na akta - powiedziała.
- Segregatory czy komputer? - spytała Liz.
- Segregatory - postanowiła Maria. Podeszła do niskiej szafki z trzema szufladami i
usiadła na podłodze. Wyciągnęła górną i cała szafka omal się na nią nie przewróciła. Podparła
ją jedną ręką, a drugą wyciągnęła pierwszy segregator. Były tam papiery szkolne Kyle'a,
świadectwa szczepień, nic ciekawego.
W drugim segregatorze również nie było niczego, co mogłoby być dla nich użyteczne.
Zawierał anulowane czeki i stare rachunki. W trzecim - zeznania podatkowe; w czwartym -
świadectwo urodzenia Valentiego, umowa dzierżawy domu i kopia dowodu rejestracyjnego
samochodu.
- On ma na drugie imię Elmer. Jak można się bać faceta, który ma na imię Elmer? -
Zaczęła krztusić się ze śmiechu.
- Przestań - błagała ją przyjaciółka.
Maria zacisnęła zęby. Usiłowała się opanować i pomyśleć o jakimś smutnym
wydarzeniu. Nagle usłyszała coś, co wywołało u niej kolejny atak śmiechu. Był to dźwięk
otwieranych drzwi.
Liz zacisnęła dłoń na jej ustach. Maria zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać. Po
chwili histeryczny chichot zamarł jej w gardle. Odsunęła rękę przyjaciółki.
- Ten ktoś poszedł chyba do kuchni - szepnęła Liz. - Jeśli będziemy trzymać się
prawej strony holu, prześlizgniemy się do salonu i wyjdziemy po cichu.
Maria skinęła głową. Przeszła do holu i zaczęła przesuwać się pod ścianą, nie
odrywając oczu od podłogi.
Nagle Liz chwyciła ją za rękę. Maria podniosła głowę i zobaczyła Kyle'a Valentiego.
Serce podeszło jej do gardła i zatrzymało się tam. Czuła je wyraźnie. Przynajmniej
uchroniło ją od napadu histerycznego śmiechu.
- Co tu, u diabła, robicie? - spytał chłopak.
- My... hm... dekorujemy domy wszystkich piłkarzy. Rozumiesz, to taka
niespodzianka, żeby... zdopingować naszych chłopców przed następnym meczem. - Maria
pokazała mu swoją wypchaną, szydełkową torbę. - Mam tu bibułkę i wszystko, co trzeba.
- Nie należę do drużyny piłkarskiej - poinformował ją Kyle, krzyżując ręce na piersi.
- Hm, hm, hm. - Z trudem przełykała ślinę, usiłując zepchnąć w dół serce, które nadal
tkwiło jej w gardle.
- Naprawdę? To wszystko moja wina! - zawołała Liz. - Zawsze mi się wydaje, że
należysz do drużyny piłkarskiej. Pewnie dlatego, że jesteś taki duży i silny. W takim razie
chodźmy poszukać innego domu. - Złapała przyjaciółkę za ramię i pociągnęła za sobą.
Wybiegły frontowymi drzwiami i zatrzymały się dopiero za rogiem.
- Patrzyłaś Kyle'owi w oczy, mówiąc: „jesteś taki duży i silny”? - wydyszała Maria.
- Trudno mi się było na to zdobyć. Ale przynajmniej udało się nam zobaczyć biuro
szeryfa.
- Niestety, nic nie udało się nam znaleźć. - Maria westchnęła. - To znaczy, ja niczego
nie znalazłam.
- Ja też nie. Mam nadzieję, że nasi przyjaciele mieli więcej szczęścia.
Max zerknął na Adama. Czy można go nazwać czarującym chłopakiem? Ponownie
obrzucił go wzrokiem. Nie musiał patrzeć stale na drogę. Szosa biegnąca przez pustynię była
prawie pusta.
Jednak bez względu na to, ile razy na niego spoglądał, nie mógł się zdecydować. Czy
Adam jest czarującym chłopakiem? Maxowi chodziło tylko o to, czy dziewczyny uznałyby go
za czarującego. Ten problem był trudny do rozwiązania. Na przykład kociaki czy puchate
kaczuszki... Na pewno nie odznaczają się inteligencją, ale są zdecydowanie urokliwe.
Czarujące.
Max nie miał pojęcia, jakie kryteria mógłby zastosować do Adama, chociaż słyszał,
jak Maria mówiła, że jego oczy mają zadziwiający zielony odcień. Dziewczyny chyba
zwracają uwagę na oczy.
Jeśli Maria uważa, że on jest czarujący, to wcale nie musi oznaczać, że Liz też tak
myśli, przekonywał się w duchu. A nawet gdyby Liz uznała, że Adam jest czarujący, to też
jeszcze niczego nie dowodzi. Ty też myślisz o innych dziewczynach, że są czarujące. Na
przykład Maria. Musisz uczciwie przyznać, że, według ciebie, Maria jest czarującym
zjawiskiem.
A jeśli chodzi o Liz... Liz jest tak piękna, że na jej widok doznawał zawrotu głowy.
Jeszcze żadna dziewczyna nie wywarła na nim takiego wrażenia jak ona i żadna już jej nigdy
nie dorówna. Pragnął, żeby ona też tak o nim myślała. Nie chciał, żeby Adam wzbudzał w
niej podobne emocje. To, oczywiście, nie miało miejsca. A przynajmniej Max był tego
pewien. Ale jeśli Adam rzeczywiście jest czarujący, to kto wie?
Czytał gdzieś o tym, że kiedy kobieta patrzy na mężczyznę, który jest dla niej
atrakcyjny, to rozszerzają się jej źrenice. Może w ten sposób mógłby się zorientować, czy...
Gdyby Michael albo Alex wiedzieli, o czym teraz myślisz, wyśmiewaliby się z ciebie
do końca twoich dni, powiedział sobie w duchu.
- Jesteśmy już daleko od miasta. Tu będzie dobre miejsce na trening - powiedział,
zjeżdżając z szosy na pustynię.
Adam był niezwykle milczący. Max zaczął się zastanawiać, o czym ten chłopak
myślał podczas jazdy. Może o Liz? Czy...
Otrząsnął się z zamyślenia i zatrzymał jeepa.
- Boli cię głowa? - spytał Adam. - Stale pocierasz czoło.
Max nie zdawał sobie nawet z tego sprawy. Nie bolała go głowa, lecz stale odczuwał
jakiś dziwny ucisk na gałki oczne. Uznał, że to skutek odcięcia się od świadomości
zbiorowej, bo ciągle blokował napływające stamtąd emocje i obrazy. Chętnie dowiedziałby
się jeszcze czegoś o swojej rodzinnej planecie, ale nawiązywanie kontaktu ze świadomością
zbiorową było zbyt absorbujące. Nie mógł sobie teraz na to pozwolić. Później, kiedy Michael
będzie bezpieczny, Max będzie miał mnóstwo czasu, żeby się temu poświęcić.
- Nic mi nie jest. Masz jakiś pomysł, od czego zacząć? - spytał Adama. - Musimy
znaleźć sposób na spotęgowanie mocy. To nam się przyda, kiedy będziemy uwalniać
Michaela. Nie użył słowa „jeśli”. W tej sytuacji nie było żadnego „jeśli”. Za dwa dni grupa
wchodzi do bunkra i Michael wychodzi razem z nimi.
- Doktor Doyle, ten facet, który przeprowadzał te wszystkie testy, robił ze mną próby
rozrywania przedmiotów na kawałki. Ale największą rzeczą, jaką udało mi się doprowadzić
do eksplozji, było winogrono. Jednak we dwóch...
- Spróbujmy. A jak było z tym winogronem? Przemieszczałeś cząsteczki czy jak? -
spytał Max.
- Ja... nie wiem - odrzekł Adam. - Nigdy nie myślę o tym, jak się coś robi. To jakoś
samo wychodzi.
- No, no. Ja nie mam takich doświadczeń. - Max poczuł ukłucie zazdrości. - Może
dlatego, że przez całe życie powstrzymywałem się od korzystania z mocy, jeśli to nie było
absolutnie konieczne, a ciebie ukierunkowywano na najbardziej skuteczne jej wykorzystanie.
- Nie korzystałeś z mocy, bo bałeś się przestraszyć ludzi? - spytał Adam.
Już się domyślił, że nie tylko dlatego, uświadomił sobie Max. Nie minął jeszcze
tydzień od czasu, kiedy ten chłopak wyszedł z bunkra, a już zdążył się zorientować, że ludzie,
a przynajmniej niektórzy z nich, mogliby go zabić, gdyby poznali prawdę. Tę świadomość
można było wyczuć w głosie Adama, który teraz czekał na odpowiedź.
- Nie korzystamy z mocy przy ludziach po części dlatego, że to by ich mogło
przestraszyć. Również dlatego, że kiedy wpadają w panikę, to przestają się kontrolować.
Niewątpliwie są tutaj ludzie, którzy mogliby zrobić ci krzywdę tylko dlatego, że jesteś inny.
Adam skinął głową. Jego twarz miała poważny wyraz. Wyglądał jak mały chłopiec.
Jak mogłem doprowadzić się do takiej obsesji, żeby uwierzyć, że Liz może się nim
zainteresować? - pomyślał Max.
- Co spróbujemy wysadzić w powietrze? - spytał. O ludziach mogą sobie później
porozmawiać, teraz trzeba rozpocząć trening.
- Kaktus? - Adam wskazał ruchem głowy oddaloną około półtora metra roślinę.
- Okay. - Max dotknął jego ręki i natychmiast nawiązali łączność. Ale obrazy, które
chłopak mu przekazywał, całkowicie przesłaniały mu pole widzenia. Nie widział już nic
innego.
Max starał się zablokować przepływ obrazów, podobnie jak to robił, kiedy
świadomość zbiorowa usiłowała nawiązać z nim kontakt. Film, który miał przed oczami,
przesuwał się coraz wolniej, aż wreszcie zanikł. Max skoncentrował się na kaktusie.
- Gotów? - usłyszał głos Adama.
- Za sekundę - odpowiedział. Nie był pewien, jak ma tego dokonać. Adam mówił, że
po prostu to robił, ale Maxowi potrzebna była jakaś metoda.
A może wcale nie jest potrzebna, powiedział sobie w duchu. Za wiele myślisz.
- Na trzy - zdecydował. Czuł, jak między nimi rośnie napięcie, wytwarza się siła. -
Jeden, dwa, trzy. - Uwolnił energię, starając się skierować ją na kaktus. Po chwili poczuł, że
ma mokry policzek. Miał na twarzy odprysk rośliny. Kaktus eksplodował tak szybko, że Max
nawet nie zauważył, kiedy to się stało. Miał szczęście, że nie uderzył go jakiś kolczasty
odłamek.
- Ale było fajnie! - zawołał Adam.
- Tak. To się może nam przydać, kiedy będziemy w bunkrze.
Szczęśliwy uśmiech Adama szybko zgasł.
- Spróbujmy czegoś innego - zaproponował Max.
- Kiedyś doktor Doyle chciał, żebym skorzystał z mocy i wywołał pożar. Moglibyśmy
nad tym popracować. Nie potrafiłem tego zrobić, ale wiele rzeczy, których nie mogłem zrobić
sam, udawało mi się z pomocą Michaela - oświadczył Adam. .
- Położę na ziemię papierową kulę. - Max chciał wysiąść z jeepa, ale jego towarzysz
go powstrzymał.
- Moglibyśmy spróbować z tamtą skałą.
- Ze skałą? Skały się nie palą. Możemy jednak spróbować - zgodził się Max. Potem
możemy sobie znaleźć coś łatwiejszego, pomyślał.
Adam chwycił go za nadgarstek, nawiązując łączność. Max czuł wzrastającą w nim
siłę, która stale potężniała, domagając się ujścia.
- Okay, na trzy. Jeden, dwa, trzy. - Uwolnił energię, a po chwili skała zaczęła dymić.
Skupił się, żeby wzbudzić w sobie siłę do następnego uderzenia.
Kątem oka zauważył małego brązowego królika, który kicał wśród kawałków kaktusa,
próbując, czy nadają się do jedzenia. Po chwili zwierzątko zbliżyło się do skały.
- Uważaj, żeby nie trafić.. - Poczuł, że energia nagle została uwolniona. Królik wydał
przeraźliwy pisk. Max oderwał rękę od dłoni Adama. - Stop! - krzyknął. - Za - bijesz go!
Tylne łapy królika drgały nerwowo, jakby zwierzę chciało uciekać, chociaż nie mogło.
- Patrz, co zrobiłeś, Adamie! Musisz cofnąć energię! - Złapał chłopaka za ramiona,
wypchnął z jeepa i przewrócił na ziemię. Gdy podniósł głowę, królik oddalił się. - Dlaczego,
u diabła, to zrobiłeś? Myślałeś, że to śmieszne?
Myślałeś... ..
- Co?! - spytał Adam. Podniósł się na nogi i zaczął otrzepywać dżinsy.
- Co? - krzyknął Max. - To ty mnie jeszcze pytasz? Omal nie zabiłeś tego biednego
króliczka...
- Naprawdę? Ja nie chciałem, nie miałem o niczym pojęcia. Czułem... że tracę
panowanie. - Chłopak patrzył na to miejsce, gdzie upadł królik.
Max musiał przyznać, że rzeczywiście jest zszokowany. Ale on widział jego twarz,
kiedy królik wydał z siebie ten przeraźliwy pisk.
Adam się wtedy uśmiechał.
Liz związała włosy w kitkę na czubku głowy, a Adam śledził każdy jej ruch. Miała
wrażenie, że czuje dotyk jego palców w miejscach, na które padał jego wzrok. Jakby palce
chłopaka przesuwały się po jej szyi i upinały włosy. Nie wiedziała, jak zareagować. Z jednej
strony pochlebiała jej jego wyraźna adoracja, a z drugiej strony bardzo ją to krępowało.
Usiadła na kanapie i przytuliła się do Maxa.
- Och, nie. Chyba nie macie zamiaru stać się parą tego typu - jęknęła Maria.
- Jakiego typu? - spytała Liz.
- Pozwól, że zadam ci kilka pytań - powiedziała jej przyjaciółka. - Czy dzieliłaś się już
z Maxem gumą do żucia, taką, którą już przedtem miałaś w ustach? Czy używacie czasami
pieszczotliwych dziecięcych wyrażeń? Czy często słyszycie okrzyki: „moglibyście pójść do
hotelu”, kiedy jesteście razem w miejscach publicznych? Jeśli dasz twierdzącą odpowiedź
choć na jedno pytanie, to może już być za późno. Możecie już być parą tego typu.
- Nie martw się. To nas nie dotyczy - odrzekła Liz. - Prawda, Maksiuniu - kotuniu,
mój mały pieszczoszku?
- Gdzie są Alex i Isabel? - spytał Max. - Chciałbym już mieć to z głowy.
„To” odnosiło się do planu uwolnienia Michaela. Widać było, że Max jest kompletnie
rozkojarzony.
- Mają dopiero kilka minut spóźnienia. Jestem pewna, że zaraz przyjdą - uspokoiła go
Maria.
- Skąd ta pewność? - rzucił z irytacją.
- Isabel chyba ma telefon komórkowy? - wtrąciła Liz. - Mogłabym zadzwonić i
dowiedzieć się, gdzie są.
- Ja to zrobię - oświadczył Max.
Nie zdążył jeszcze wstać z kanapy, kiedy usłyszeli, że ktoś otwiera frontowe drzwi. Po
chwili Alex i Isabel weszli do pokoju. Isabel usiadła na kanapie, a Alex, chcąc zachować
maksymalny dystans, przycupnął na brzeżku fotela Marii.
Było oczywiste, że wspólnie przeprowadzona akcja szpiegowska nie doprowadziła do
pojednania. Liz sama nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle. Zawsze jej się wydawało, że
Isabel i Alex to dwa przeciwległe bieguny, lecz czasami różne typy osobowości doskonale się
uzupełniają.
- Niczego nie znaleźliśmy - oświadczył Alex. Widać było, że chce jak najszybciej
omówić sprawę i wyjść.
Max spojrzał na zegarek.
- Niedługo wrócą nasi rodzice. Nie chciałbym, żeby słyszeli tę rozmowę. Chyba każdy
z nas powinien po kolei dyżurować przy oknie i patrzeć, czy nie nadjeżdżają. Adamie, czy
mógłbyś objąć dyżur pierwszy? Z kuchni bardzo dobrze widać cały podjazd.
- Okay. - Adam wstał, a kiedy przechodził koło kanapy, Liz poczuła, że leciutko
dotyka jej ramienia.
Ten chłopak nie pojmuje aluzji, trzeba mu to będzie powiedzieć wprost, pomyślała.
Kiedy tylko wyszedł z salonu, Isabel natychmiast zwróciła się do brata:
- Co cię napadło? Dobrze wiemy, że mama i tato są w swoim biurze w Clovis i że
nieprędko wrócą.
- Coś się wydarzyło, kiedy ćwiczyliśmy z Adamem kumulację mocy - powiedział
Max.
Ton jego głosu wyrwał Liz z rozmyślań i przyciągnął całą jej uwagę. Chłopak był
wyraźnie przestraszony i to nie miało nic wspólnego z planem uwolnienia Michaela. Musiało
się stać coś bardzo złego.
- Staraliśmy się podpalić skałę i wtedy nawinął się królik - ciągnął Max. - Adam
spaliłby tego biedaka żywcem, gdybym go w porę nie obezwładnił. Widziałem, jak królik
kica, ruszając nosem, a za sekundkę przeraźliwie piszczał z bólu. Myślę, że Adam odsłonił
wtedy jakąś ciemną stronę swojej osobowości.
Maria wydała cichy okrzyk rozpaczy.
- No to ładnie - mruknął Alex.
- Nie! - Ten zduszony okrzyk był reakcją Liz.
- To musiał być przypadek! - zawołała Isabel. - Przestał panować nad mocą albo coś w
tym rodzaju.
Max potrząsnął głową.
- Nie byłaś przy tym, więc nie możesz wiedzieć. Królik krzyczał z bólu prawie jak
człowiek, a Adam uśmiechał się z zadowoleniem, jakby oglądał dobry program w telewizji.
- Nie mogę uwierzyć, żeby on mógł to zrobić - odezwała się Maria.
- Nie wiemy, do czego jest zdolny. - Max mówił beznamiętnym tonem. - Nie wiemy,
co oni mu tam zrobili. Może przez te wszystkie lata starali się przekształcić go w maszynę do
zabijania.
- Max ma rację - poparł go Alex. - Znamy Adama dopiero od kilku dni.
Przed oczami Liz przemknął obraz chłopca wirującego ze śmiechem na trawie w jej
ogrodzie.
- On jest całkowitym przeciwieństwem maszyny do zabijania - powiedziała.
- A ty, oczywiście, go bronisz. - Max odsunął się od niej.
- Dlaczego jest to dla ciebie takie oczywiste? - spytała. - Dlatego że się we mnie
trochę podkochuje? Naprawdę myślisz, że bronię go tylko z tego powodu?
- Tak myślę - przyznał otwarcie Max.
- To miłe, że masz o mnie tak wysokie mniemanie - odcięła się Liz.
- Adam się we mnie nie podkochuje, a ja zgadzam się z Liz - wtrąciła Isabel. - On jest
łagodny i kochany.
- Myślisz, że może nam zagrażać? - Maria zwróciła się do Maxa.
- Musimy to dokładnie przemyśleć, zanim pójdziemy do bunkra - rzekł Alex. - Jak
myślisz, Max? Czy on mógłby zwrócić się przeciwko nam?
Michael niespokojnie krążył po celi. Przeważnie wystarczały mu dwie godziny snu na
dobę, ale w obecnej sytuacji przydałoby się nawet dwadzieścia.
No, może nie aż dwadzieścia. Spałby wtedy o wiele dłużej niż Cameron i straciłby
okazję przebywania w jej towarzystwie. Zerknął na jej celę, ale zobaczył tylko czubek głowy,
który wystawał spod koca. Lubił patrzeć na jej krótką czuprynkę, chociaż zazwyczaj
podobały mu się dziewczyny z długimi włosami.
Lubił także u dziewcząt okrągłe kształty tu i tam, a Cameron była wysoka i szczupła.
Nie wolno ci posuwać się za daleko, nakazał sobie w duchu. Chłopcy, którzy
mieszkają w szklanych celach, nie powinni zbyt wiele myśleć o seksie.
Rzucił się na łóżko i przez szklany sufit celi patrzył na betonowe sklepienie hali.
Ciekaw był, jak głęboko jest pod ziemią. Czasem ta świadomość wywoływała panikę; czuł się
żywcem pogrzebany.
Zerwał się z łóżka. Doznał nagle okropnego wrażenia, że leży w trumnie. Znowu
zerknął na Cameron. Chętnie popatrzyłby na nią dłużej, gdyby nie było strażników.
„Ten kosmita czuje pociąg do ziemskiej dziewczyny”, mówiliby potem wszystkim w
bunkrze.
A czy to prawda? Czy pragnął Cameron? Och, tak.
Okay, a teraz trudniejsze pytanie, pomyślał Michael. Czy pragnąłbyś jej, gdyby nie
była tu jedyną dziewczyną?
Odpowiedź była natychmiastowa - tak.
A teraz jeszcze trudniejsze pytanie. Czy pożądasz jej bardziej niż Marii czy Isabel?
Isabel, uuuu... Jak ona mogła się znaleźć w takim pytaniu? Uważał ją prawie za
siostrę. Nigdy o niej w ten sposób nie myślał.
Z jednym wyjątkiem. Pamiętasz ten dzień, kiedy walczyliście o pilota? - zadał sobie w
duchu pytanie. Przemknęło mu wówczas przez myśl, że mógłby nie traktować jej jak siostry.
I było to... bardzo emocjonujące, przenikające do głębi doświadczenie.
To dlatego pomyślał o Isabel. Przeczesał palcami włosy. A Maria... Od kiedy
przebywał się w bunkrze, starał się o niej nie myśleć. Miał zbyt wiele innych problemów,
żeby się jeszcze zastanawiać nad tym, jak ma sobie poradzić z wyznaniem Marii, że jest w
nim zakochana.
Słowo miłość wprawiało go w panikę. Było zbyt monumentalne. Ludzie, którzy mają
rodziny, prawdopodobnie tak tego nie odczuwają. Max i Liz stale słyszeli od rodziców:
„kocham cię”. Tych dwoje, w przeciwieństwie do niego, miało okazję przyzwyczaić się do
dźwięku tego słowa.
Okay, kolejne pytanie, pomyślał. Czy kochasz którąś z nich?
Isabel. Niewątpliwie kochał Isabel, chociaż nigdy jej tego nie mówił.
Dość tego, nakazał sobie w duchu. Wiesz przecież, że tu już nie wchodzi w grę hasło
„kocham cię jak siostrę”. Więc jaką dasz odpowiedź? Kochasz Marię, Cameron czy Isabel?
Liz przewróciła poduszkę na drugą stronę i przytuliła policzek do jej chłodnej
powierzchni. Dlaczego nie mogła spać? Sen był jej bardzo potrzebny.
Jutro ruszają do bunkra, więc nie powinna być półprzytomna z niewyspania.
Może tam stracić przytomność. A nawet życie.
Takie rozważania na pewno nie pozwolą jej zasnąć. Postanowiła skupić się na czymś
innym. Powtarzanie w myślach tablicy okresowego układu pierwiastków zawsze ją
uspokajało. Najpierw przypomni sobie pierwiastki ziem rzadkich.
Itr, symbol Y, liczba atomowa 39, masa atomowa 88, 9059. Przeważnie
nieklasyfikowany w kategorii pierwiastków ziem rzadkich. Czasami umieszczano go w
grupie pobocznej układu okresowego, w kategorii pierwiastków przejściowych...
Usłyszała jakiś cichy dźwięk na tyłach domu. Czy to Adam? Zerwała się z łóżka i
podbiegła do okna - chłopak właśnie wchodził do pakamery.
Gdzie on był? Liz włożyła szlafrok i podeszła do bocznych drzwi, tłumacząc sobie, że
pewnie wyszedł na chwilę z jakiegoś oczywistego powodu. Cicho wyślizgnęła się z domu i
zastukała do drzwi pakamery. Adam powitał ją szerokim uśmiechem.
Po tych odwiedzinach w środku nocy pewnie zapomni, że jestem dziewczyną Maxa,
co usiłowałam wbić mu do głowy, pomyślała.
- Cześć, słyszałam jak wchodziłeś - powiedziała. - Chciałam tylko sprawdzić, czy
wszystko w porządku. Może czegoś potrzebujesz? Nie jest ci zimno?
- Wszystko gra - odrzekł Adam. - Wejdziesz na chwilę? Mógłbym zrobić tosty.
Dziewczyna uśmiechnęła się. Opiekacz do grzanek, który mu podarowała, był czymś
w rodzaju prezentu na nowe mieszkanie. Jakie zagrożenie może stanowić facet, którego
największą pasją życiową jest robienie tostów? - powiedziała sobie w duchu. Max na pewno
niewłaściwie ocenił to wydarzenie na pustyni. To z tym królikiem, to musiał być wypadek.
- Lepiej nie. Moi rodzice wpadliby w panikę, gdyby zauważyli, że mnie nie ma w
domu - powiedziała. Wahała się przez chwilę. - Gdzie byłeś? - spytała w końcu.
- Mmm? - usłyszała w odpowiedzi.
- Wychodziłeś. Chciałabym tylko wiedzieć, dokąd poszedłeś - nalegała Liz.
Adam uniósł brwi.
- Dokąd poszedłem? - powtórzył z cicha. - Nie wydaje mi się, żebym gdziekolwiek
chodził.
- Wcale nie jestem na ciebie zła - uspokoiła go Liz. - Jednak powinieneś być ostrożny.
Byłam tylko ciekawa, bo widziałam cię wracającego do domu.
Adam spochmurniał.
- Poszedłem tylko do nocnego sklepu, żeby kupić masło do tostów - wyjaśnił.
To było dobre wytłumaczenie. Jednak sposób, w jaki to mówił, świadczył o tym, że
kłamie. Dlaczego? - zastanawiała się. Co takiego mógł robić w środku nocy, żeby musieć
kłamać?
Chciała poprosić, żeby pokazał jej masło, ale uznała to za zły pomysł. Jeśli miał
powód, żeby kłamać, to lepiej udawać, że mu wierzy. Lepiej i o wiele bezpieczniej.
- Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym ci zrobił kilka tostów? - spytał, obnażając dziąsła
w uśmiechu.
Liz zadrżała i instynktownie cofnęła się o krok. Max i Alex mieli rację. Nie znała
dobrze Adama.
Adam wsiadł do jeepa z tostem w ręku i jadł go jeszcze, kiedy wyjeżdżali z miasta.
Chleb był dokładnie przesiąknięty roztopionym masłem, a mimo to wydał mu się suchy i bez
smaku.
Wracał do bunkra, do miejsca, gdzie nie ma słońca ani trawy, ani żadnego poczucia
rzeczywistości. Mimo to odczuwał coś w rodzaju radosnego zadowolenia - formalnie rzecz
biorąc, wracał do domu.
- Może powinniśmy teraz podsumować nasz plan? - spytał Alex.
- Och, proszę, nie - zaprotestowała Maria. - Im więcej o tym mówimy, tym wyraźniej
widzę bezplanowość tego całego planu.
- Może jednak uda się nam jeszcze coś wymyślić - zasugerowała Liz.
- Wiadomo, że się nie uda - rzuciła gwałtownie Isabel. - Rozważaliśmy każdą
możliwość milion razy.
Adam nie odzywał się. Wszystkie plany były mu najzupełniej obojętne. Nie
potrzebował ich - sam wiedział, co należy zrobić.
- Isabel ma rację - odezwał się Max. - Teraz musimy się skoncentrować, a nie
rozpraszać nowymi pomysłami.
Adam wychylił się do przodu; chciał dobrze zapamiętać każdy fragment miasta, przez
które przejeżdżali. Gromadził wspomnienia z realnego świata, na wypadek gdyby sprawy
przybrały zły obrót. Jak najwięcej wspomnień...
Uświadomił sobie nagle, że wcale nie potrzebuje mieć tylu wspomnień. Potrzebował
tylko jednego. Gdyby ponownie zamknięto go w bunkrze, chciał zachować w pamięci każdy
szczegół twarzy Liz. Obrócił się w jej stronę. Starał się utrwalić w umyśle wygięcie jej górnej
wargi, wszystkie odcienie koloru oczu, dokładny zarys włosów, opadających jej na policzek.
Wpatrywał się w nią dopóty, dopóki nie nabrał pewności, że nie zapomni nawet pojedynczej
rzęsy, i dopiero wtedy przymknął oczy.
Max mówił, że powinni się skoncentrować, i miał rację. Adam postanowił wyobrazić
sobie, że wchodzi do bunkra, nie odczuwając strachu.
Czy zobaczę... tatę? - uderzyła go niespodziewana myśl.
Szeryfa Valentiego, poprawił się w duchu. On nie jest twoim ojcem. Jest dla ciebie
nikim. Nie możesz pozwolić, żeby powstrzymał cię przed tym, co musisz zrobić. Nie możesz
pozwolić, aby cokolwiek mogło cię przed tym powstrzymać.
Chcesz dokończyć gry w szczerość i odwagę? - spytała Cameron.
Dzisiaj będzie ten dzień, przyrzekła sobie w duchu. Dzisiaj poznam nazwiska, na
których zależy Valentiemu, i wreszcie stąd wyjdę. Zbyt wiele kosztowało ją udawanie, że jest
przyjaciółką Michaela, podczas gdy gotowa była go zdradzić. Najwyższy czas położyć temu
kres.
- Skąd można wiedzieć, kiedy skończyło się grę? - spytał Michael. - Przecież nikt nie
dostaje punktów i nikt nie wygrywa.
- Jednak ktoś przegrywa. Ile razy grałam w szczerość i odwagę, ktoś się zawsze
załamywał i zaczynał płakać. A to oznaczało koniec gry.
- Bezlitosna gra - zauważył.
Nie wiesz nawet, o co tu chodzi, pomyślała.
- Okay, to moja kolej - powiedziała. - Jak się dowiedziałeś, że jesteś kosmitą?
Szczerość czy odwaga?
To był dobry kierunek, chyba że Michael wybierze odwagę. Może ten cały pomysł z
grą w szczerość i odwagę był błędem.
- Zacząłem sobie uświadamiać, że potrafię robić rzeczy, których inni ludzie nie są w
stanie dokonać. Potem zobaczyłem fotografie kawałków metalu, które znaleziono w miejscu
katastrofy. Zauważyłem, że są oznakowane w podobny sposób jak mój inkubator, i powoli
zacząłem się domyślać prawdy.
- Więc tak zwana tajemnica Roswell była rzeczywistym wydarzeniem? - zaciekawiła
się Cameron. - Zawsze myślałam, że to tylko taki chwyt, żeby sprzedać dużo podkoszulków i
kosmicznych akcesoriów.
Nie mogę uwierzyć, że tak tu sobie siedzimy i rozmawiamy o tajemnicy Roswell,
pomyślała. To chyba jakiś żart albo pokrętny test.
A może Michael jest aktorem, a Valenti i ten lekarz monitorują jej reakcje i
sprawdzają, czy potrafi uwierzyć w te nieprawdopodobne historie, które on jej opowiada.
Tak, to na pewno jest test. Dziewczyna rozluźniła się. Jeśli to jest tylko sprawdzian, to
informacja, której dostarczy Valentiemu, nie ma istotnego znaczenia. Jeśli uda jej się uzyskać
tę wiadomość, to inni aktorzy, którzy są przyjaciółmi Michaela, nie zostaną wtrąceni do
bunkra. Wymyślą zaraz nowe doświadczenie, Michael odegra w nim swoją rolę, a Valenti i
lekarz będą spisywać rezultaty.
- Tak, to się na prawdę wydarzyło - powiedział Michael.
- A więc masz przeszło pięćdziesiąt lat - stwierdziła. Ciekawe, jaką znajdziesz na to
odpowiedź, młody aktorze, pomyślała.
- Nie lubisz starszych panów? - spytał, przeczesując palcami sterczące czarne włosy. -
Wydostałem się z inkubatora dopiero dziesięć lat temu. Wyglądałem wtedy na siedmioletnie
dziecko. Teraz ty powiedz, ile mam lat.
On nie kłamie, pomyślała Cameron.
Wmówiłaś sobie, że kłamie, bo sama tego chciałaś, powiedziała sobie w duchu. W ten
sposób rozgrzeszasz się z własnych kłamstw.
- Twoja kolej - zwróciła się do Michaela. Chciała jak najszybciej zakończyć tę grę i
uzyskać potrzebne informacje. Czuła, że musi się spieszyć, bo za chwilę nie będzie już w
stanie zmusić się do tego.
- Kilka dni temu chciałem cię pocałować, a ty się ode mnie odsunęłaś. Dlaczego?
Szczerość czy odwaga? - Szare oczy Michaela błyszczały.
- Szczerość - odpowiedziała Cameron. - Wiem, że kiedy kogoś dotkniesz, to możesz
odczytać jego myśli, i nie chciałam, żebyś poznał moje.
- To nie myśli, raczej obrazy, fragmenty wspomnień - sprostował. - I tak nie
zrobiłbym tego.
- To nie dzieje się automatycznie?
- Nie. A u ciebie?
- U mnie? - Cameron zapomniała na chwilę o swoich rzekomych zdolnościach
telepatycznych. - Ja, hm, nie... ja muszę to dopiero w sobie wzbudzić.
- Czy tylko dlatego się odsunęłaś? - spytał Michael. Jeśli powiem tak, to on będzie
chciał mnie pocałować, pomyślała Cameron. Wtedy wycofam się chyba ze swojej
szpiegowskiej misji.
Powiedz, że nie, nakazała sobie w duchu. Powiedz, że odsunęłaś się z innego powodu.
Powiedz, że masz chłopaka. Powiedz, że boli cię głowa. Powiedz cokolwiek.
- Tak - przyznała.
Michael pochylił się nad nią. Odsuń się od niego, ta myśl przebiegła jej nagle przez
głowę. Jeszcze nie jest za późno, odsuń się. Jeśli się z nim pocałujesz, to wpadniesz w
pułapkę.
Wyciągnęła rękę, wsunęła palce w jego włosy i przyciągnęła go do siebie. Kiedy
wargi Michaela odnalazły jej usta, Cameron nie pamiętała już o niczym poza tym
pocałunkiem.
Odsunęła się nagle. Nadszedł właściwy moment. Teraz Michael potrafi całkowicie się
przed nią otworzyć. Czuła to.
- Nie przypuszczałam, że ktoś, kto wie, jaka jestem naprawdę, chciałby mnie
pocałować - powiedziała. Nie miała zamiaru zadawać mu bezpośrednich pytań. Wiedziała, że
wyzna jej wszystko z własnej woli.
- Nie spotkałaś nikogo, kto... byłby do ciebie podobny? - spytał Michael.
- Nie - odrzekła. Skręcał się jej żołądek, ale zignorowała ból.
- Mnie było o wiele łatwiej niż tobie - zauważył. No, dalej, ponaglała go w myślach.
- Miałem Maxa i Isabel. Oni są... tacy jak ja - ciągnął. - Chociaż ich rodzice są
zwykłymi ludźmi. Evansowie są wspaniali. Mnie też uważają za syna.
Koniec gry. Właśnie te nazwiska były jej potrzebne. Poczuła ponownie ucisk w
żołądku.
- Nic ci nie jest? - spytał Michael.
- Nie... nie - odparła. - Właściwie jest mi trochę niedobrze - dodała. - Może strażnik
będzie mógł mi przynieść jakieś lekarstwo.
Wolno podniosła się z łóżka i zastukała w drzwi celi.
- Źle się czuję - powiedziała do strażnika, który otworzył drzwi.
- Chodź ze mną - polecił.
- Dokończymy gry później, kiedy poczujesz się lepiej ! - zawołał za nią Michael.
- Okay - odrzekła, nie odwracając głowy.
Nie pozwoliła sobie na ostatnie spojrzenie. I bez tego będzie miała czym się
zadręczać. Nie odrywała więc oczu od pleców strażnika, który prowadził ją do biura
Valentiego.
- Chcę pięć tysięcy dolarów i chcę, żeby pan zawiadomił moich rodziców, że jadę do
Nowego Jorku - oświadczyła, siadając przed biurkiem szeryfa. Chciała to załatwić
natychmiast, zanim ogarną ją wątpliwości.
- A ty w tym czasie będziesz w drodze do Kalifornii, jak przypuszczam - rzekł
Valenti.
Nie odezwała się. Szeryf powinien pamiętać, że ostatnim razem to ona pokonała go
milczeniem.
- Dam ci dwa i pół tysiąca dolarów. Więcej nie dostaniesz. Musisz mi tylko podać
nazwiska.
- Pozostali kosmici to Max i Isabel Evansowie.
Max podał lornetkę Adamowi.
- Tu jest kamera obserwacyjna - powiedział. - W tej szczelinie poniżej skalnego
wierzchołka.
Adam skinął tylko głową. Odnosił wrażenie, że lodowaty chłód, promieniujący z
wnętrza jego ciała, wzmaga się z każdą upływającą chwilą.
- Wystarczy tylko rozbić szkło - poinformował go Max.
Chwycił go za nadgarstek, ale Adam nie czuł nawet dotyku jego palców. Jeśli
wszystko się powiedzie, to za kilka minut znajdzie się ponownie w bunkrze.
Za niecałą godzinę znowu wyjdziesz na powierzchnię, tłumaczył sobie w duchu. Lecz
ten upiorny chłód dosięgnął już jego serca. Wiedział, że ono nadal bije, ale wcale tego nie
czuł.
- Na trzy wszyscy mają być gotowi do biegu - nakazał Max. - Na trzy - powtórzył,
zwracając się do Adama.
Ten nie odrywał lornetki od oczu, koncentrując się maksymalnie na kamerze.
- Jeden, dwa, trzy.
Adam uwolnił całą energię, którą nagromadził od momentu nawiązania łączności z
Maxem, i wyrzucił ją silnie na zewnątrz, jak najdalej, jak najdalej... Usłyszał lekki trzask i
kamera rozpadła się na drobne kawałeczki szkła i metalu.
- Biegiem! - krzyknął Max.
- Ładny strzał! - zawołał Alex, który biegł za Adamem. Pędzili w stronę formacji
skalnej, w której ukryte było wejście do bunkra. Uśmiechnął się. Przynajmniej tak mu się
wydawało, ponieważ wargi miał całkowicie zdrętwiałe.
Adam zatrzymał się raptownie w odległości około trzech metrów od skały. Jego
towarzysze przebiegli obok i zajęli z góry upatrzone pozycje. Jeśli Max miał dobre
rozeznanie, to za chwilę powinni ukazać się strażnicy, żeby sprawdzić, co uszkodziło kamerę.
Może już nigdy nie będę oglądać słońca, pomyślał Adam. Ale nawet tu, w Nowym
Meksyku, promienie słoneczne nie były już wystarczająco gorące, by ogrzać jego nagle
zlodowaciałe ciało.
Chodźcie już po mnie, chodźcie, powtarzał w myślach. Najtrudniej mu było znieść to
bierne wyczekiwanie. Fakt, że musiał stać i czekać, aż go na powrót zaprowadzą do
więzienia, był najtrudniejszym zadaniem, jakie miał do wykonania.
To nie powinno trwać zbyt długo. Zaledwie przed tygodniem Michaelowi i Isabel
udało się wedrzeć do bunkra. Strażnicy na pewno są postawieni w stan pogotowia.
Adam usłyszał cichy szelest. Wejście do formacji skalnej już stało otworem. Zobaczył
zbliżających się strażników i dopiero wtedy zaczął biec w ich stronę.
- Stój w miejscu! - krzyknął jeden z nich.
- Ja chcę tu wrócić! - wołał Adam. - Chcę zobaczyć mojego ojca!
- Idziemy po ciebie - usłyszał głos kobiety strażnika. Zauważył, że strażniczka trzyma
rękę na paralizatorze.
- Okay. Ale szybko! Boję się! - Może przesadziłem, pomyślał, widząc ich wahanie.
Wszystko w porządku; jednak szli po niego. Idąc obok siebie, dwójka strażników
przekroczyła jednocześnie skalną bramę. Nie byli świadomi zagrożenia. Kiedy Max i Isabel
przypuścili atak, strażnicy upadli bez przytomności na ziemię.
Adam podbiegł do swoich towarzyszy.
- Pomóż mi ją wnieść do środka - poprosił Alex. Adam podniósł nogi strażniczki, Alex
chwycił ją za ramiona. Zaciągnęli ją do ogromnej windy, tuż przy wejściu do bunkra.
Alex ukląkł i skrępował ręce i nogi kobiety plastikową taśmą. Potem zakneblował jej
usta.
- Uwielbiam tę taśmę. Służy do wszystkiego - powiedział.
- Chyba mogą oddychać? - spytała Maria, przenosząc niespokojny wzrok z oklejonej
taśmą strażniczki na mężczyznę, spętanego przez Maxa i Isabel.
- Nic im nie będzie - zapewnił ją Max. Przycisnął guzik windy i zaczęli zjeżdżać w
dół.
Adam skrzyżował ręce na piersi, usiłując zatrzymać w sobie trochę ciepła. Jak głęboko
się już opuścili? Trzy metry pod ziemię? A może więcej?
Winda bezszelestnie zsuwała się w dół. Zatrzymała się wreszcie, a jej drzwi
natychmiast się rozsunęły.
Adam usłyszał tupot. Rozejrzał się po małym parkingu i ujrzał uciekającego strażnika.
- Zobaczyli nas! - krzyknęła Maria. - On zaraz włączy alarm!
Już tu są; Michael wyraźnie czuł ich obecność. Isabel, Max i Adam przychodzą mu na
ratunek.
Przecież to szaleństwo.
Zerwał się z łóżka i zaczął chodzić po celi. Coś się im nie powiodło i potrzebowali go.
Odbierał napływające od całej trójki fale strachu.
Rzucił okiem na dwóch strażników, którzy pilnowali jego celi. Widać było, że nie
mają pojęcia o tym, co się dzieje w bunkrze. Przynajmniej jeszcze nie. To dobrze.
Krążył coraz szybciej po ciasnej przestrzeni. Czekał niecierpliwie na powrót Cameron.
Niepokoił się o nią. Co z tego, że jest pod eskortą strażnika, jeśli w każdej chwili może się
znaleźć w środku strzelaniny.
A on, zamknięty w celi, nie będzie w stanie jej pomóc, tak samo jak nie potrafi pomóc
Maxowi i reszcie grupy.
Przesuwał wzrokiem od jednego strażnika do drugiego. Czy byłby w stanie
unieszkodliwić obu?
Już pierwszego dnia, kiedy się tu znalazłeś, doszedłeś do wniosku, że nie dasz rady
dwóm strażnikom jednocześnie, powiedział sobie w duchu. Nie rób żadnych głupich ruchów,
bo twoim przyjaciołom pozostaną do ratowania tylko zwłoki.
Ja załatwię strażnika, a wy idźcie dalej! - zawołała Isabel i pognała w głąb parkingu.
Usłyszała, że ktoś za nią biegnie. Obejrzała się i zobaczyła Alexa. To dobrze, że mam
wsparcie, przemknęło jej przez myśl.
Strażnik na pewno słyszał tupot ich kroków, nie odwrócił się jednak, skręcił w jakiś
długi korytarz i pędził przed siebie. Co on robi? Dlaczego nie próbuje ich zatrzymać?
Zrozumiała wreszcie, że strażnik biegnie do interkomu. Już tylko niecałe dwa metry...
Zmusiła się do szybszego biegu.
Za późno. Strażnik dopadł interkomu.
- Mam problem. Tutaj...
Alex przebiegł obok Isabel i rzucił się na niego. Obaj upadli na ziemię.
Dziewczyna doskoczyła do nich w momencie, kiedy strażnik sięgał po paralizator.
Bez chwili wahania nadepnęła mu z całej siły na nadgarstek. Usłyszała trzask pękającej kości;
paralizator wypadł mu z ręki.
Rozległ się jakiś stukot - to karabin maszynowy toczył się po korytarzu. Jak to dobrze,
że Alex jest ze mną, pomyślała. Rzuciła się na kolana i przycisnęła palce do czoła leżącego
mężczyzny. Nie był już uzbrojony, jednak mógł być niebezpieczny.
Zaczęła głęboko oddychać i wreszcie udało się jej nawiązać łączność. Przed jej
oczami przesuwały się obrazy: chłopiec prezentujący z dumą odznakę dyżurnego; papuga w
ogromnej klatce; dziecko przerażone widokiem zbliżającego się klauna.
Czuła uderzenia jego serca; byli zespoleni. Wystarczy tylko znaleźć odpowiednie
naczynie krwionośne w jego mózgu i mocno je ścisnąć. Isabel wybrała naczynko obok pnia
mózgu i maksymalnie się skoncentrowała. Miała wrażenie, że razem z nim odczuwa ból,
który mu sprawiała. To było okropne, nie chciała zadawać bólu.
Łączność została zerwana, strażnik stracił przytomność. Alex podał jej rolkę taśmy i
Isabel zaczęła go wiązać. Zamarła, kiedy usłyszała głos z interkomu:
- Jaki problem?
- Rób swoje. Ja się tym zajmę - powiedział Alex i wcisnął przycisk. - Mieliśmy tu
skok napięcia - poinformował. - Jedna z kamer obserwacyjnych wyłączyła się na kilka minut,
ale już pracuje. Napiszę raport.
- Szeryf Valenti na pewno zażąda kopii. Dostarcz ją jeszcze dzisiaj.
- Odbiór - powiedział Alex.
- Odbiór - powtórzyła Isabel, zaklejając taśmą usta strażnika. - Twój ojciec byłby z
ciebie dumny.
- Wszystko w porządku? - spytał chłopak.
- Tak - odrzekła. - Chodźmy. W tym korytarzu bardzo silnie odczuwam obecność
Michaela.
- Adam wie, gdzie go trzymają - przypomniał jej Alex.
- Ale ja czuję, że to dobry kierunek. Może po ucieczce Adama przenieśli go w inne
miejsce - upierała się Isabel.
- No to sprawdźmy.
- Dziękuję, że mi towarzyszysz - wyjąkała Isabel, nie patrząc na swego towarzysza.
Szli korytarzem, a ona czuła się trochę dziwnie, mając znowu tego chłopaka przy sobie.
- Nie ma sprawy - odrzekł.
Isabel skupiła się na emocjach, które przesyłał jej Michael.
- Myślę, że on jest tu gdzieś po lewej stronie - stwierdziła.
Korytarz biegł dalej prosto, ale po jego lewej były drzwi. Nie sądziła, żeby Michael
mógł być aż tak blisko, lecz gdyby przeszli przez to pomieszczenie, mogliby natrafić na inny
korytarz.
Podbiegła do ciężkich stalowych drzwi. Znała ich budowę z poprzedniej bytności w
bunkrze. Skoncentrowała się na cząsteczkach, popychając je siłą umysłu. Drzwi rozsunęły się
po chwili.
- Wiem, że to brzmi staroświecko, ale lubię, jak ktoś otwiera mi drzwi - zauważył
Alex, przekraczając próg.
Isabel weszła za nim. Widok pomieszczenia zaparł jej dech w piersiach. Znalazła się
nagle w środku swoich sennych koszmarów. Po drugiej stronie są drzwi, powiedziała sobie w
duchu. Musisz tylko do nich dojść. Nie patrz na nic. Idź.
Wbiła wzrok w podłogę, dostrzegała jednak kątem oka leżące tam przedmioty:
skalpele, nożyczki, była tam nawet niewielka piła.
Jesteś już w połowie drogi, tłumaczyła sobie w duchu. Przecież te narzędzia nie rzucą
się na ciebie i same nie zaczną cię krajać.
Jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden. Jeszcze jeden. Poradzisz sobie, dodawała sobie
otuchy. Nagle wpadła na coś twardego i bardzo zimnego. Rzuciła okiem na ten przedmiot i
natychmiast tego pożałowała. Wysoki metalowy stół z rowkami po bokach. Do zbierania
krwi, domyśliła się.
Wyciągnęła rękę i dotknęła pleców Alexa. Nie wczepiała się w niego z całej siły, nie
była aż tak żałosnym tchórzem. Chciała tylko dotykać dwoma palcami jego koszuli. To
wszystko.
Wydała głębokie westchnienie ulgi, kiedy Alex dosięgnął klamki. Zanim jednak zdołał
otworzyć drzwi, Isabel poczuła nagły ból w karku. Dotknęła tego miejsca i zorientowała się,
że coś w nim tkwi. Jednym szarpnięciem wyciągnęła strzykawkę.
Odwróciła się i zobaczyła mężczyznę w białym fartuchu.
- Skąd... - Zadrżała gwałtownie; nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Upadła na
wyłożoną kafelkami podłogę.
To są drzwi celi Michaela - szepnął Adam.
- Czy w środku są strażnicy? - spytał Max.
- Przeważnie stoją na zewnątrz.
Jeśli przeważnie stali na zewnątrz, to dlaczego Adam nie ostrzegł ich, kiedy szli tym
korytarzem?
„Jak myślisz, czy on mógłby obrócić się przeciwko nam?” Pytanie, które wtedy zadał
Alex, prześladowało Maxa przez cały dzień jak jakiś niemilknący diabelski akompaniament.
Nie potrafił na nie odpowiedzieć. Może powinni byli zostawić Adama w domu. Max
uznał jednak, że przyda mu się dodatkowa moc.
Te myśli do niczego nie prowadzą, tłumaczył sobie w duchu. Adam był w bunkrze i
nie mieli już odwrotu.
- Zostańcie tu - polecił dziewczynom. - Jeśli zobaczycie strażników, to zastukajcie do
drzwi celi albo dajcie nam jakiś inny sygnał.
- Niech tylko się zbliżą, to dostaną kopa w tyłek - oznajmiła drżącym głosem Maria.
- Idźcie już - nalegała Liz.
- Nawiążmy teraz łączność. Chyba będziemy potrzebować zwiększonej mocy - rzekł
Max.
Adam bez słowa zacisnął dłoń na jego nadgarstku.
„Ja myślisz, czy on mógłby obrócić się przeciwko nam?”
Podkradając się pod drzwi celi, Max już nie zaprzątał sobie tym głowy. Adam z
łatwością otworzył drzwi jedną ręką.
Chwileczkę. To coś nie tak. Czy te drzwi nie powinny być zamknięte?
Zanim Max zdołał sobie odpowiedzieć na to pytanie, Adam wszedł do środka,
pociągając go za sobą.
- Max Evans. Oszczędziłeś mi kłopotu, już nie muszę urządzać na ciebie obławy.
Max podniósł głowę i zobaczył za szerokim biurkiem szeryfa Valentiego. Jakaś
dziewczyna z krótkimi rudymi włosami siedziała na krześle po przeciwnej stronie biurka.
Adam zaprowadził go wprost do biura szeryfa. Od początku miał ten zamiar. Ale dlaczego?
- Mam nadzieję, że twoja siostra też tu jest. Co prawda ściągnięcie jej z miasta nie
sprawiłoby mi żadnej trudności - ciągnął Valenti. - Byłaby to nawet pewna przyjemność.
Poszukiwanie was dwojga zajęło mi prawie pół życia. Ale już niedługo wszyscy moi kosmici
będą leżeć grzecznie w swoich łóżeczkach.
Max nie mógł zdobyć się na odpowiedź. Wszystko się w nim skręcało. Valenti znał
prawdę. Max chwycił Adama za rękę i ponownie nawiązał łączność.
- Będzie bardzo miło, prawda, Adamie? - spytał szeryf ohydnym tonem
przedszkolanki. - Zawsze chciałeś mieć większą rodzinę, nie tylko tatę.
Max czuł, jak wzbiera w nim moc, potężniejąc się z każdą chwilą. Adam szykuje się
do ataku, uświadomił sobie.
Może moglibyśmy zrobić wokół szeryfa ognisty krąg i zatrzymać go w tej pułapce,
pomyślał. Albo, skoro dysponujemy podwójną mocą, nawet bez dotykania moglibyśmy
zwalić go z nóg i pozbawić przytomności.
Spojrzał na Adama, chcąc przekazać mu sygnał, żeby...
Serce mu zamarło. Adam uśmiechał się do szeryfa takim samym uśmiechem jak
wtedy do królika na pustyni.
- Adamie, nie! - krzyknął Max, starając się bezskutecznie wyrwać mu rękę.
Ten obrócił się, uderzył go pięścią w bok i wyrwał dłoń.
- Nie jesteś mi do niczego potrzebny - mruknął.
Roziskrzone białe światło wypełniło cały pokój, oślepiając Maxa. Zdezorientowany,
mrugał, usiłując coś dojrzeć. Wydawało mu się, że widzi szeryfa za biurkiem. Ale to było
niemożliwe, Valenti nie byłby w stanie tego przeżyć.
Max przetarł rękawem załzawione oczy i zbliżył się do biurka. Szeryf rzeczywiście
tam siedział, całkowicie pokryty popiołem, spod którego nie widać było nawet skrawka
skóry. Nie poruszał się. Co Adam mu zrobił?
Siedząca przed biurkiem dziewczyna łkała spazmatycznie. Wiedział, że powinien do
niej podejść, ale nie mógł oderwać wzroku od szeryfa.
Po chwili stanął przy nim Adam. Wychylił się do przodu, wysunął wargi i dmuchnął.
Valenti zamienił się w kupkę popiołu.
- Dlaczego to zrobiłeś?! - krzyknął Max. - Mogliśmy unieszkodliwić go w inny
sposób. Nigdy nie używamy mocy, żeby zabijać! Nigdy!
Adam milczał.
Max wyczuł powiew mocy, który wzmagał się z każdą sekundą.
„Jak myślisz, czy on mógłby obrócić się przeciwko nam?”
Spojrzał na Adama. Chłopak uśmiechał się.
- Co jej zrobiłeś, do cholery? - krzyknął Alex do lekarza.
Ciałem Isabel wstrząsnął dreszcz; jej szeroko otwarte oczy miały nieprzytomny wyraz.
Alex całym sobą odczuwał przenikający ją ból. Lekarz ukląkł przy niej.
- Nie chciałem jej zrobić krzywdy. Dałem jej tylko zastrzyk uspokajający o
natychmiastowym działaniu. Nie powinien wywołać takiej reakcji. Chciałem was zatrzymać,
dopóki nie przywołam szeryfa Valentiego czy któregoś ze strażników.
Chłopiec pochylił się nagle i pchnął lekarza na podłogę. Jedną rękę zacisnął mu na
szyi, żeby nie mógł krzyczeć, a drugą przeszukiwał kieszenie jego białego fartucha. Wyjął z
nich dwie strzykawki i cisnął je w kąt pokoju.
- Teraz cię puszczę - szepnął mu do ucha. - Słuchaj mnie uważnie. Masz zrobić
wszystko, co w twojej mocy, żeby ocalić jej życie. Jeśli umrze, potraktuję cię tak samo jak te
drzwi. - Wskazał palcem rozbite przez Isabel metalowe wrota. Z wściekłością odepchnął
lekarza od siebie.
- Będę musiał pobrać trochę krwi, żeby sprawdzić, dlaczego tak zareagowała - wyjąkał
przestraszony lekarz.
- Dobrze. Tylko nie schodź mi z oczu. A jeśli masz zamiar zrobić jakieś głupstwo, to
popatrz na te drzwi i przemyśl to sobie - poradził mu Alex. Usiadł przy Isabel i wziął ją za
rękę. Jej ciałem nie wstrząsały już dreszcze.
Delikatnie odgarnął włosy z jej czoła i poczuł wilgoć pod palcami. Może skaleczyła
się przy upadku? Nachylił się nad nią i krzyknął do lekarza:
- Chodź tutaj i powiedz, co to może być!
Ten zbliżył się pospiesznie i przykucnął obok Alexa.
- To wygląda na jakiś rodzaj prymitywnych skrzeli.
- Skrzeli?! - wybuchnął Alex.
- To przydarzyło się również Adamowi, kiedy miał wysoką gorączkę - tłumaczył
lekarz. - Nie wiem, na ile znasz swoją fizjologię, ale twoje ciało potrafi adaptować się do
każdego środowiska.
Moją fizjologię? - pomyślał Alex. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że ten
konował uważa go za kosmitę, ponieważ przypisał sobie zmiażdżenie drzwi.
- Zdarza się czasem, że te mechanizmy nie działają prawidłowo i bez potrzeby
uruchamiają zdolności adaptacyjne - ciągnął lekarz.
- Zobacz, skrzela już się zamykają.
Alex spojrzał na Isabel; skóra na jej czole właśnie się wygładzała.
- Sądzę, że lepiej w nic nie ingerować. Niedługo wszystko się samo wyrówna.
Gdybym mógł przewidzieć, że środek uspokajający wywoła taką reakcję... - Lekarz nie
dokończył zdania.
- Wszystko będzie dobrze, Isabel - powiedział Alex. - Jestem przy tobie. Nigdzie nie
odejdę. - Czuł, jak ręka dziewczyny porusza się w jego dłoni. - Widzisz, jestem tutaj -
powtórzył, ściskając lekko jej pałce. Były jakieś dziwne w dotyku. Otworzył dłoń, żeby je
zobaczyć.
Isabel miała długie i szczupłe palce, ale teraz były podwójnie długie i cienkie jak
ołówki. Patrzył z przerażeniem, jak jeden palec zaczyna wrastać w dłoń.
Z trudem łapał oddech. Musisz to wytrzymać, nakazał sobie w duchu. To jest Isabel.
Ujął ponownie jej rękę i spojrzał na twarz.
Nie poznawał jej. To nie była Isabel, którą znał. Miała ogromną głowę i wielkie
czarne oczy.
Wziął na ręce sukuba Isabel i pobiegł w tę stronę, gdzie miał nadzieję znaleźć
bezpieczne wyjście. Potem - w tak błyskawicznym tempie, że uznał to za halucynację -
dziewczyna przekształciła się znowu w prawdziwą Isabel.
- Postaw mnie na ziemi, przestępco - odezwała się z uśmiechem na twarzy.
Alex puścił ją i powiedział poważnym tonem:
- Musimy się szybko stąd wydostać, Izzy. - O nic nie pytając, złapała go za rękę i
ruszyli biegiem.
Michael postanowił wydostać się z celi. Wiedział, że Isabel potrzebuje jego pomocy.
Poraziło go jej cierpienie, omal nie zwalając z nóg.
Pilnowało go jednak dwóch strażników. Siedzieli na krzesłach, zwróceni w stronę celi
Cameron. Ze zrozumiałych względów częściej obserwowali ją niż jego; teraz też nie chciało
im się przesunąć krzeseł.
Muszę znaleźć na to jakiś sposób, pomyślał Michael. Gdybym ich zaskoczył, to może
udałoby mi się obezwładnić obu naraz. Ale szklana cela nie była dobrym miejscem na
przygotowywanie tego typu niespodzianek.
Trzeba było jednak spróbować, a miał tylko jedną możliwość. Podszedł do ściany, za
którą siedzieli strażnicy, i oparł dłonie o szkło, trzymając je na wysokości bioder.
Jeden z mężczyzn obrócił się do niego.
- Tęsknisz za swoją dziewczyną?
Na twarzy Michaela pojawił się szeroki głupkowaty uśmiech. Popatrzył smutnym
wzrokiem na puste celę Cameron. Kiedy tylko strażnik się odwrócił, chłopak skoncentrował
się na cząsteczkach szkła pod swoimi dłońmi. Roztrącał je delikatnie, bez pośpiechu.
To może się udać, pomyślał, czując, jak szkło rozstępuje się pod jego rękami. Szkoda,
że Cameron nie ma w celi. Wtedy strażnicy na pewno nie zwracaliby na niego uwagi.
Gdzie ona może być? Właściwie wcale nie wyglądała na chorą. Może została
pojmana, razem ze swoją eskortą, przez Maxa i resztę grupy? Dobrze, że Adam zna Cameron
i może zaświadczyć, że ta dziewczyna jest po ich stronie.
Michael jeszcze trochę rozepchnął cząsteczki i otwory były gotowe. Wysunął ręce na
zewnątrz, chwytając obu strażników za kark.
Teraz muszę nawiązać z nimi łączność, pomyślał, kiedy odwracali głowy. Zacisnął
powieki, żeby się nie dekoncentrować, a jego umysł zaczął natychmiast przyjmować obrazy.
Nie potrafił ich zróżnicować, ale to nie miało znaczenia. Po chwili dwa serca zaczęły bić tym
samym rytmem co jego serce. Przyszedł czas na wybranie naczynia krwionośnego. Wybrał po
jednym z każdej głowy i ścisnął je siłą swojego umysłu. Kiedy otworzył oczy, obaj strażnicy
zsuwali się już z krzeseł.
- Wyglądają teraz jak prawdziwe aniołki - mruknął.
Zmiażdżył drzwi celi i wyszedł na zewnątrz. Musiał odnaleźć Isabel.
stąd - nakazał Max rudej dziewczynie. Nie trzeba jej było dwa razy tego powtarzać.
Wybiegła z szybkością strzały.
W pokoju odczuwało się narastający powiew mocy. Nie było wątpliwości, że Adam
przygotowuje się, żeby posłać Maxa do nieba, w ślad za szeryfem.
Ale ja nie jestem Valentim, pomyślał Max. Nie tylko Adam potrafi korzystać z mocy.
Skoncentrował się na własnej mocy, żeby ją rozbudować.
Zbyt wolno się nasila, uświadomił sobie. Nie będę się mógł obronić, kiedy on mnie
zaatakuje.
Mógł uciec, ale to na nic by się nie zdało. Adam pobiegłby za nim, a wtedy Liz, Maria
i ta dziewczyna znalazłyby się na linii ognia.
Myśl logicznie, nakazał sobie w duchu. Nie potrzebujesz aż tak wielkiej mocy jak
Adam. Potrzebujesz jej tylko tyle, żeby móc uniknąć skierowanego na ciebie uderzenia. A to,
czym dysponujesz, wystarczy.
Był tego pewien. Musiał tylko dokładnie wyczuć moment, kiedy uwolnić moc. Jeśli
zrobi to za szybko albo za późno, zamieni się w proch.
- No i co, Max? - odezwał się Adam. - Nie chcesz ocalić życia? Mógłbyś chociaż
ukłuć mnie w palec tą odrobiną mocy, którą zdołałeś zgromadzić.
- Mówiłem ci już, że nie korzystam z niej, żeby robić krzywdę - odrzekł Max. Miał
szansę wyjść z tego cało, jeśli nie będzie uciekał i pozwoli przeciwnikowi przypuścić atak.
- Jak sobie chcesz. - Adam wzruszył ramionami.
Max czuł pulsowanie mocy. Jeszcze nie, pomyślał. Jeszcze nie. Po chwili podmuch
gorącego powietrza sparzył mu twarz.
Teraz! Max wyzwolił moc, kierując ją przed siebie. Po sekundzie rozległ się wybuch i
na ścianie za jego plecami pojawił się ogień.
- Idę już. Muszę szerzyć swoją miłość - powiedział Adam, obracając się do drzwi.
Kiedy je otworzył, zaczęły dymić.
Zanim Max tam doszedł, oba skrzydła stały już w płomieniach. Wyskoczył na
korytarz i zobaczył Adama, który biegł, przesuwając ręką po ścianie. Jego palce zostawiały za
sobą smugę ognia.
- On wszystko spali! - zawołała Maria.
- Musimy go powstrzymać. Chodźcie! - krzyknęła Liz.
Max złapał ją za rękę.
- Nie damy mu rady. Musimy znaleźć Michaela, Isabel i Alexa i wydostać się stąd,
póki to jeszcze możliwe.
- Wiem, gdzie jest Michael - odezwała się ruda dziewczyna i pobiegła przed siebie
płonącym korytarzem. Max, Liz i Maria poszli w jej ślady.
W miejscu, gdzie korytarz rozdzielał się na kilka innych, dziewczyna bez wahania
skręciła w lewo. Chyba dobrze zna drogę, pomyślał Max.
Adam też skręcił w lewo. Musiał biec zygzakami, ponieważ ściany po obu stronach
korytarza stały w ogniu. W niektórych miejscach płomienie stykały się na suficie, tworząc
ogniste łuki. Wszędzie było pełno dymu. Nie mieli czym oddychać.
- Tymi drzwiami! - krzyknęła dziewczyna ochrypłym głosem i znowu skręciła w lewo.
Natychmiast zrobiło się chłodniej. Tu pożar nie ogarnął jeszcze tak dużej przestrzeni.
Kiedy dotarli do stalowych drzwi, Max skoncentrował się na rozbijaniu cząsteczek. Z
otwartych drzwi buchnęły płomienie. Cofnął się, gdy poczuł swąd; miał przypalone włosy.
- Gdzie jest cela Michaela?! - krzyknęła Maria.
- Było już ją stąd widać - powiedziała rudowłosa.
- Czy jest inne dojście? - spytał Max. - Tędy nie przejdziemy. Nawet z tej odległości
temperatura była nie do wytrzymania. Miał uczucie, że zamiast powietrza wdycha rozgrzaną
lawę, która spala mu gardło i płuca.
- Musielibyśmy wrócić i zatoczyć koło - rzekła ruda dziewczyna.
- Nie mamy na to czasu! - zawołała Liz.
- Wchodzę - oświadczyła Maria. Zdjęła kurtkę, owinęła nią głowę i rzuciła się do
przodu... w ścianę ognia.
- Teraz albo nigdy - odezwał się Max. Przygarnął Liz do siebie i pocałował ją mocno
w usta.
- Kocham cię - powiedział. Zanim zdumiona dziewczyna zdobyła się na odpowiedź,
pobiegł przed siebie.
Liz biegła tak blisko, że wpadła na niego, kiedy zatrzymał się przy Marii. Ruda
dziewczyna dołączyła do nich.
- Nic wam się nie stało? - spytał Max, przesuwając wzrokiem po ich twarzach. Sam
nie odczuwał bólu, dopóki nie zobaczył pęcherzy na policzkach Marii. Dopiero wtedy zaczęła
go piec skóra na twarzy, jakby ktoś pryskał na nią gorącym olejem.
- Nie widzę Michaela! - krzyknęła Maria. - Wszystkie cele są puste.
- To jego cela. Trzecia z rzędu. Na pewno już go wyprowadzili - zasugerowała ruda.
- Michael! - zawołał Max. - Słyszysz mnie? To ja, Max.
Maria, Liz i obca dziewczyna też zaczęły wykrzykiwać jego imię.
Nie było odpowiedzi.
- Musimy uznać, że już się stąd wydostał. Tak samo Isabel i Alex - oświadczył Max.
Gdyby się mylił, oznaczałoby to, że nie próbuje ratować przed niechybną śmiercią
własnej siostry i dwójki najlepszych przyjaciół. Ale jeśli jego rozumowanie było słuszne, a
mimo wszystko będą nadal prowadzić poszukiwania, to on, Liz, Maria i ta dziewczyna zginą
w płomieniach.
- Wyprowadzę was - odezwała się ruda.
- Nie możemy ich tu zostawić - zaprotestowała Maria.
- Zginiemy - wtrąciła Liz, odczytując, jak zwykle, myśli swojego chłopaka. - Oni też o
tym wiedzą. Michael, Alex, Isabel i Adam...
- Zaczekaj. Słyszeliście? - przerwał jej Max. Przymknął oczy i wsłuchiwał się przez
chwilę. To nie było złudzenie. Słyszał głos Michaela. Nie tylko jego, również Alexa.
- Tędy! - krzyknęła ruda. Przebiegła wzdłuż rzędu szklanych cel. Jedna z nich
wyleciała w powietrze, usłyszeli tylko brzęk szkła na betonowej podłodze.
Teraz Max usłyszał również ochrypły od dymu glos Isabel. Zobaczył ich za
przezroczystą ścianą celi. Ogarnęło go uczucie ogromnej ulgi.
- Naprzód! - krzyknął Michael, kiedy obie grupy połączyły się ze sobą. Wysunął się
do przodu i skręcił w lewo.
Max został z tyłu. Nie chciałby znaleźć się na zewnątrz ze świadomością, że ktoś z
jego przyjaciół zemdlał po drodze i pozostał na zawsze w płonącym bunkrze.
- Już niedaleko! - zawołał Michael.
Max nie rozumiał, jak można określić odległość, kiedy wszędzie jest czarno od dymu.
Coraz trudniej było mu oddychać i kręciło mu się w głowie. Nie czuł, że biegnie, jednak
poruszał się. A może tylko tak mu się wydawało w tych ciemnościach?
Ktoś objął go ramieniem.
- Zostałeś z tyłu, żeby mieć pewność, że wszyscy bezpiecznie się stąd wydostaną,
prawda? - usłyszał głos Liz. - Masz szczęście, że tobą też się ktoś opiekuje.
- Otworzyłem drzwi! - usłyszeli okrzyk Michaela, przerywany atakiem kaszlu.
Dym rozproszył się trochę i Max złapał oddech. Po chwili byli już na zewnątrz.
- Biegnijcie dalej! - wołał Alex. - Jesteśmy... - Zanim zdążył dokończyć zdanie,
potężny wybuch wyrzucił Maxa w powietrze.
Padając na plecy, zobaczył pomarańczową chmurę dymu, która wystrzeliła do góry
wraz z oślepiającym błyskiem światła.
Podniósł się powoli, z trudem łapiąc powietrze. Kiedy spojrzał w kierunku bunkra,
zabrakło mu tchu - palił się piasek. Krótkie niebieskie płomienie pokrywały ziemię w
promieniu kilkudziesięciu metrów wokół bunkra.
Liz podbiegła do niego i delikatnie dotknęła jego zaczerwienionego od żaru policzka.
- Ja też cię kocham - powiedziała z uśmiechem. Przytulił ją do siebie. Przez chwilę
nasłuchiwała bicia jego serca, potem odwróciła się i patrzyła na języki ognia na piasku.
Wszyscy obserwowali w milczeniu dogasające z wolna płomienie na czarnym teraz piasku.
- Valenti nie żyje - rzekł Max. - Adam go zabił. Koniec koszmarnych snów - zwrócił
się do siostry.
Uśmiechnęła się do niego niewesołym uśmiechem.
- Patrzcie! - krzyknął Alex. - Patrzcie, kto jeszcze się uratował!
- Nikt nie mógł przeżyć - szepnęła Liz. - To niemożliwe...
Max spojrzał w kierunku, który wskazywał Alex. Jakaś postać wynurzała się z
płomieni. Liz uśmiechnęła się - nie miała racji, to jednak było możliwe.
To był Adam.