Metz Melinda Roswell w kręgu tajemnic 03 Pierścień

background image

MELINDA METZ

PIERŚCIEŃ

(The Seeker)

Roswell w Kręgu Tajemnic

przełożyła Zuzanna Maj

background image

1.

Hmm... Mogłabym włożyć do niej te zakolanówki, których nigdy nie noszę - mruczała

Maria De Luca, spoglądając na króciutką jasnozieloną sukienkę.

Ale czy nie przestała ich nosić właśnie dlatego, że nikt już nie chodził w zakolanówkach?

Starała się przypomnieć sobie, czy ostatnio widziała w szkole jakąś dziewczynę tak ubraną.

Spojrzała na zegar i potrząsnęła głową.

- Już strasznie późno - szepnęła.

Miała się spotkać z piątką swoich najlepszych przyjaciół we Flying Pepperoni. Jeśli nadal

będzie się tak grzebać, to na pewno nie zdąży.

- A może powinnam włożyć coś niebieskiego - zaczęła znowu mruczeć pod nosem.

Niebieski podkreśli kolor jej oczu. Ale Alex Manes, jej najlepszy kumpel, twierdził, że

faceci kłamią, kiedy zachwycają się kolorem oczu dziewczyn. Maria prychnęła pogardliwie.

Alex pewnie by powiedział, że powinna włożyć na tę okazję przezroczystą sukienkę

i buty na wysokich obcasach.

Może wtedy Michael Guerin wreszcie zwróciłby na nią uwagę. Musisz się do tego

przyznać, pomyślała. Właśnie dlatego spędziłaś całe przedpołudnie przed lustrem, namyślając

się, w co się ubrać, żeby Michael cię zauważył.

Sassafras, kot Marii, wślizgnął się do sypialni i wskoczył na łóżko.

- Hej, Sass, ty pewnie dobrze wiesz, co zrobić, żeby Michael zobaczył we mnie

dziewczynę, prawda? Koty wiedzą wszystko, ale niczego nie chcą zdradzić.

Wzięła do ręki złoty łańcuszek - ten, na którym zawiesiła pierścień znaleziony wczoraj

w centrum handlowym - i okręciła go wokół palca. Pokołysała pierścieniem przed płaską mordką

persa. Sassafras udawał, że go to nie interesuje. Jednak po chwili wyciągnął do przodu łapę.

Maria zobaczyła coś mokrego i czerwonego na poduszeczkach.

- Ty krwawisz! - krzyknęła. Na pewno znowu wszedł w krzaki róży, aby polować tam na

ptaki. Wtedy zawsze wracał podrapany.

Zawiesiła łańcuszek na szyi, żeby jej nie przeszkadzał. Podeszła do parapetu, gdzie stała

doniczka z aloesem, oderwała liść i wycisnęła z niego sok. Podbiegła do łóżka i delikatnie ujęła

łapę kota.

- W ten sposób prędzej się zagoi - pocieszała Sassafrasa. To się stało w chwili, kiedy

palce Marii dotknęły kociej łapy. Przed jej oczami pojawił się nagle drozd. Chciała go złapać.

background image

Poczuła smak mleka w ustach. Było pyszne. Promienie słońca grzały jej plecy. Ktoś drapał ją pod

brodą.

Maria odskoczyła, wypuszczając kocią łapę. Sassafras wskoczył na parapet. Siedział tam,

ruchami ogona dając wyraz swojemu niezadowoleniu.

To było niesamowite, pomyślała. Przez chwilę czułam się tak, jakbym była Sassafrasem.

Jakbyśmy się komunikowali za pomocą telepatii, kot - człowiek.

Maria również usiadła. Była wstrząśnięta. To, co odczuła, dotykając Sassa - wydało jej się

znajome. Takie samo wrażenie jak... jak łączność z jej przyjaciółmi. Łączność, którą potrafili

nawiązywać kosmici - Max i Isabel Evans, no i oczywiście Michael. Pewnego wieczoru, po tym

jak poznała ich tajemnicę, Max zorganizował spotkanie w jaskini. Udało mu się nawiązać tę

niezwykłą łączność pomiędzy Marią, Alexem, Liz Ortecho i trzema kosmitami.

Maria miała wtedy wrażenie, jakby umysły tych sześciu osób zespoliły się. Nie, nie

umysły. Nie mogli czytać w swoich myślach - byli jednak w stanie poznać i zrozumieć się

nawzajem. Połączyły się nasze dusze, uświadomiła sobie Maria.

Tak, jak to się stało pomiędzy nią i Sassafrasem. Co oznaczało, że dusza kota to smak

mleka i dotyk promieni słonecznych na grzbiecie.

Uśmiechnęła się. Liz miałaby niezłą zabawę, gdyby Maria zaczęła jej wmawiać, że

nawiązała łączność z Sassem. Jej przyjaciółka na pewno by przypomniała, że kiedyś Maria była

absolutnie przekonana, że zażywanie wyciągu z miłorzębu poprawi jej iloraz inteligencji. Liz

zrobiła wykres zależności pomiędzy ilością zażytego przez Marię wyciągu a wynikami testów.

Krzywa wyników wznosiła się i opadała, natomiast krzywa poziomu miłorzębu stale pięła się

w górę. Najwyraźniej spekulacje Marii na temat wpływu miłorzębu na IQ nie pokrywały się

z rzeczywistością.

Byłoby nieźle, gdybym rzeczywiście potrafiła nawiązać łączność z Sassafrasem,

pomyślała. Uznała jednak, że teoria Liz Ortecho - na temat wybujałej wyobraźni Marii - była

bardziej prawdopodobna.

- Spróbujmy to zrobić, koteczku - powiedziała, podchodząc znowu do Sassafrasa

z liściem aloesu. - Wycisnę tylko kilka kropli i wszystko będzie dobrze.

Wzięła do ręki łapę zwierzaka i obróciła ją delikatnie. Zaraz, zaraz. Może to inna łapa? Tu

nie było krwi na poduszeczkach. Popatrzyła na drugą łapę - była zupełnie zdrowa. Sprawdziła

obie i nie zauważyła nawet śladu zadrapania.

background image

Wiem, że tam była krew, pomyślała. To nie był wytwór wyobraźni.

A może ja go uleczyłam! Ta myśl kompletnie ją oszołomiła. To byłoby wprost

nadzwyczajne. Leczenie zawsze fascynowało Marię. Jej przyjaciele nie traktowali poważnie

aromaterapii i wytwarzanych przez nią witamin, jednak Maria była przekonana, że jej kuracje

dają dobre rezultaty.

Max, Michael i Isabel posiadali moc uzdrawiania. Kiedy Max uleczył Liz z rany

postrzałowej - co Maria widziała na własne oczy, musiał najpierw nawiązać z ranną łączność.

Może Maria rzeczywiście nawiązała łączność z Sassem i uzdrowiła go.

Ale ty nie jesteś kosmitką, skarciła się w duszy.

Musiała to jeszcze raz przemyśleć, tak jak to zawsze robiła jej nadzwyczaj logiczna

przyjaciółka Liz. Okay, może Sassafras wcale nie miał skaleczonej łapy. Może to był tylko jakiś

czerwony płyn, którego ślady znajdzie na swojej narzucie albo na parapecie. To było jasne,

logiczne wytłumaczenie.

Dziewczyna oparła się o komodę i przejrzała w lustrze.

- Powróciłaś do rzeczywistości - powiedziała do swojego odbicia. Na szczęście nie

przypominała uciekinierki z psychiatryka. Wyglądała zupełnie normalnie.

Tylko że... tylko że coś żarzyło się pod jej cienkim podkoszulkiem. Tuż nad sercem.

Szybko ściągnęła podkoszulek. Ręce jej drżały.

To ten pierścień, uświadomiła sobie. Zdjęła łańcuszek i zsunęła z niego pierścień.

Umieszczony w środku kamień pulsował fioletowo - zielonym światłem.

Po chwili światło przygasło. Maria usiadła na podłodze. Nie byłaby w stanie uczynić

kroku. Trzymała pierścień przed oczami, uważnie oglądając kamień. Przypominał opal,

z tęczowymi odblaskami zieleni i fioletu.

Czy on rzeczywiście się żarzył? Może to było tylko złudzenie optyczne, odbicie lustra?

A może jej słynna wyobraźnia?

Jednak żarzący się kamień był trzecim z kolei niezwykłym przypadkiem. Pierwszy to

nawiązanie łączności z kotem, potem zniknięcie śladów krwi. To za wiele, nawet jak na moją

wyobraźnię, pomyślała Maria.

Liz pewnie by temu zaprzeczyła. Znalazłaby naukowe wytłumaczenie na każde z tych

dziwnych wydarzeń.

Może jestem zbyt podniecona spotkaniem z Michaelem i podniósł mi się poziom

background image

estrogenów, pomyślała Maria. Muszę spytać Liz, czy taki nagły przepływ hormonów może

powodować halucynacje. Bo przecież o to tylko chodzi. O halucynacje.

Prawda?

- Jak myślisz, czy Ray Iburg mógłby być moim ojcem? - spytał Michael Guerin,

wsiadając do jeepa Maxa Evansa.

Czy to nie żałosne? - pomyślał. Nie powiedzieć nawet „cześć”, nie spytać, jak się czuje

Isabel, tylko zacząć od razu opowiadać, jaki jesteś podniecony, ponieważ wczoraj wieczorem

uświadomiłeś sobie, że może będziesz miał tatusia.

Ale Max nie będzie się z niego wyśmiewał. Nawet jeśli pomyśli, że Michael zachowuje

się żałośnie, nie okaże mu tego. A właściwie, to nawet tak nie pomyśli. Był pod tym względem

w porządku - nie tylko dlatego był najlepszym przyjacielem Michaela.

Był jeszcze inny powód. Kiedy jest się jednym z trzech kosmitów na całej Ziemi -

a przynajmniej, kiedy sądzi się, że jest się tylko jednym z trzech, jak to było w dzieciństwie -

przyjaźń z pozostałą dwójką jest nieuchronna. To znaczy z Maxem i jego siostrą, Isabel.

Max zdjął ciemne okulary. Jego niebieskie oczy błyszczały.

- Ja też zadawałem sobie to pytanie - powiedział. - To chyba naturalne. Ray jest jedynym

dorosłym kosmitą, jakiego spotkaliśmy. Mimo to dziwnie jest myśleć o kimś jako o ”moim ojcu”,

chyba że on rzeczywiście jest „moim ojcem”.

Michael w ogóle nie brał pod uwagę możliwości, że Ray mógłby być ojcem Maxa

i Isabel. To nie byłoby w porządku. Oni już mieli dwoje wspaniałych przybranych rodziców.

W przeciwieństwie do Michaela. Kiedy on wydostał się z inkubatora i wyszedł na

pustynię, znalazł go tam farmer i oddał do sierocińca. Od tamtego czasu przerzucano go, jak

piłkę, z jednej rodziny zastępczej do drugiej.

Skończ z tym! - nakazał sobie. Robisz się coraz bardziej żałosny.

- Chyba wiesz, że żadne przepisy nie zabraniają rozmowy podczas prowadzenia pojazdów

mechanicznych - zwrócił się do przyjaciela.

- Co? Aha. - Max wycofał jeepa z podjazdu domu aktualnej rodziny zastępczej Michaela

i ruszył w stronę centrum. - Obaj zanadto wybiegamy do przodu - odezwał się po chwili. - Nie

wiemy nawet, czy Ray pochodzi z tej samej planety co my. Wczoraj wieczorem powiedział tylko,

że też jest kosmitą. On może pochodzić z zupełnie innej galaktyki.

Michael nie pomyślał o tym. Czuł się coraz bardziej przegrany. Dobre i to, że

background image

przynajmniej nie wsiadł do samochodu obładowany prezentami dla Raya na Dzień Ojca. Nie

znalazł się na samym dnie Oceanu Żałości. Na razie.

- Chyba masz rację - przyznał. - Pamiętasz tę świetlistą kulę w centrum handlowym, którą

wzniecił Ray, żeby na parę minut zatrzymać Valentiego w miejscu? Nie sądzę, żebyśmy mieli

wystarczającą moc, by zrobić coś takiego. Może on rzeczywiście jest z innej galaktyki.

Max - czyli wzór odpowiedzialności - zwolnił, kiedy zobaczył, że światło zmienia się na

żółte. Michael by przyspieszył.

- Jest też możliwe, że posiadamy inne moce i sami o tym nie wiemy - zauważył Max. -

Isabel mówiła, że... Nikolas mógł robić mnóstwo rzeczy, których my nie potrafimy.

Michael zauważył wahanie przyjaciela, zanim wypowiedział imię Nikolasa. Doskonale go

rozumiał. Na samą myśl o Nikolasie skręcał mu się żołądek.

- Może byłoby lepiej, gdyby Ray należał do innego gatunku kosmitów. Nikolas pochodził

z naszej rodzinnej planety, a przez niego mogliśmy wszyscy stracić życie - mruknął. - Nie

powinniśmy byli pozwolić Isabel, żeby się z nim zadawała. Wiedzieliśmy, że to się może źle

skończyć.

- Akurat by nas posłuchała. - Max zatrzymał się przy znaku stopu na Smith Road na pełne

dziesięć sekund, widać, że pilnie słuchał wykładu pana Browna, kiedy ten omawiał na kursie

niebezpieczeństwo związane z przejeżdżaniem znaków stopu, po czym ruszył zupełnie pustą

ulicą. - W każdym razie próbowaliśmy to zrobić - dodał.

- Gdyby Nikolas nie był już martwy, sam bym go chętnie zabił - powiedział

z wściekłością Michael. - Ostrzegaliśmy go przed Valentim. Mówiliśmy mu, że on jest

niebezpieczny.

- Nie wiedzieliśmy, że szeryf go zabije - powiedział cicho Max.

Michael nie odezwał się. Nikt nie przypuszczał, że Valenti mógłby posunąć się aż tak

daleko. On, Max i Isabel muszą być teraz niezwykle ostrożni.

- Przynajmniej udało się nam wyciągnąć stamtąd Izzy, a szeryf nie odkrył prawdy o nas -

powiedział Max.

Jego przyjaciel był tak wściekły, że nie mógł wydobyć z siebie głosu. Wiedział przecież,

jakim cholernym gnojem był Nikolas. Isabel potrzebowała kogoś zupełnie innego, kogoś, kto

mógłby ją pokochać tak, jak na to zasługiwała. Michael powinien był zrobić wszystko, aby

trzymać ją z daleka od Nikolasa.

background image

- Ray mieszka na najwyższym piętrze - poinformował go Max, podjeżdżając pod muzeum

UFO.

- Trudno mi uwierzyć, że pracowałeś dla tego faceta, tu, w muzeum i nie poznałeś o nim

prawdy - powiedział Michael, kiedy okrążali budynek.

On sam po raz pierwszy widział Raya poprzedniego wieczoru i tylko przez kilka minut.

Zastanawiał się, czy dzisiaj będzie mógł w jakiś sposób go wyczuć. Nawiązać z nim łączność.

On naprawdę może być moim ojcem. Ta myśl znowu pojawiła się w umyśle chłopca,

zanim zdążył ją stłumić.

Kiedy wysiedli z jeepa, został trochę z tyłu, by Max nie widział, że musi wytrzeć spocone

dłonie o dżinsy. Nie mógł jednak nic poradzić na pot spływający po plecach.

- Przecież kosmici nie mają specjalnej aury - tłumaczył mu Max, kiedy szli po schodach

do mieszkania Raya. - Skąd mogłem wiedzieć? - Nacisnął dzwonek, a gospodarz natychmiast

otworzył drzwi.

- Spodziewałem się, że przyjedziecie wcześniej - powiedział. - A gdzie reszta?

- Isabel jeszcze nie otrząsnęła się po wczorajszych przeżyciach - rzekł Max. - Nie chciała

przyjść.

Michael był zadowolony, że przyjaciel jest w stanie mówić. On miał zupełnie wyschnięte

gardło, podczas gdy ciało oblewał pot, jakby brał udział w maratonie.

Ray zaprowadził ich do salonu, gdzie było pełno wypełnionych styropianowymi

kuleczkami worków siedzisk i nic więcej.

- A co z tą trójką, który była z wami w centrum handlowym? - spytał.

Michael obrzucił go szybkim spojrzeniem. Max miał rację - po aurze Raya nie można się

było zorientować, czy jest inny. Miała biały połysk z domieszką łagodnej zieleni i błękitu - aura

spokojnego faceta, który niczego nie ukrywa.

- Nie wiedziałem, czy ich tu przyprowadzić - powiedział Max. - Wiesz, że oni są

ziemskimi istotami, prawda?

Michael czekał na odpowiedź Raya. Czy będzie w ten sam sposób myślał o ludziach jak

Nikolas? Tamten nienawidził ziemskich istot. To był poważny sygnał, świadczący o tym, że coś

z nim było nie w porządku. Nikolas traktował Liz, Marię i Alexa jak uciążliwe insekty.

Ray roześmiał się, a w jego aurze rozbłysło więcej zielonych plamek.

- Uważam, że towarzystwo ludzi jest zupełnie miłe - powiedział.

background image

- Kim pan jest? - spytał nagle Michael. Wcale nie miał zamiaru zadać tego pytania.

W ogóle nie miał zamiaru zadawać pytań, jeszcze nie teraz. Przynajmniej nie powiedziałem do

niego „tatusiu”, pomyślał.

Ray wskazał palcem swój podkoszulek z napisem, „Ocalałem z Katastrofy w Roswell”.

- Zaraz... czy ty jesteś... czy byłeś na UFO, które rozbiło się tu w latach czterdziestych? -

wyjąkał Max. - Myśmy zawsze myśleli... myśleliśmy, że nasze inkubatory były właśnie na tym

statku.

- Tak, to prawda. Może chcecie lodów? - spytał Ray. - Mam w kuchni.

Bezładne myśli zawirowały w głowie Michaela. Ray był na statku kosmicznym, na

którym znajdowały się ich inkubatory. To znaczy, że pochodził z tej samej planety. Mógłby więc

być jego ojcem.

Gospodarz ruszył w kierunku kuchni, lecz Michael zaszedł mu drogę.

- Zaraz. Niech pan zaczeka - powiedział. - Więc pan wiedział o inkubatorach? Dlaczego

pan nas nie szukał? Dlaczego nie było pana w jaskini, kiedyśmy się z nich wydostali?

- Michael, wyluzuj się - szepnął Max. - Przecież Ray wyratował nas wczoraj z opresji.

- Nie mów, że mam się wyluzować. Ten facet dopuścił do tego, że przez całe lata nie

wiedzieliśmy, kim jesteśmy, skąd przyszliśmy i dlaczego posiadamy moc. Musieliśmy sami to

wszystko składać po kawałku. Nie chciało mu się nawet sprawdzić, czy jesteśmy żywi, czy

umarliśmy.

- Nie musiałem was szukać, przecież wiedziałem, gdzie jesteście - tłumaczył mu Ray. -

Wiedziałem, ponieważ sam was tam umieściłem. Ukryłem wasze inkubatory w jaskini.

I zostawiłem was samych. Uważałem, że w ten sposób macie największe szanse przetrwania. Nie

byłem pewny, czy agencje rządowe nie znają prawdy o mnie lub też nie podejrzewają, kim

jestem. Brak kontaktu ze mną gwarantował wam bezpieczeństwo.

Michael trochę się rozluźnił.

- Więc pan jest... - zaczął i odchrząknął. - Czy któreś z nas jest pana krewnym albo...? To

znaczy, czy jest pan naszym ojcem albo kimś bliskim?

Wstrzymał oddech, wpatrując się w twarz Raya. Ten potrząsnął głową.

Michael poczuł, że z jego płuc uszło całe powietrze. Czuł się jak przekłuty balon. No to

trudno, pomyślał. Mały Mikey nie odnalazł dzisiaj tatusia. W gruncie rzeczy nie zależało mu na

tym. Przynajmniej nie aż tak.

background image

- Cała czwórka, was dwóch, Isabel i ten chłopak, którego wczoraj wieczorem zabił szeryf

Valenti... - zaczął Ray.

- Nikolas - podrzucił mu Max.

- Byliście dziećmi członków mojego zespołu. Byliśmy naukowcami, którzy mieli zbadać

Ziemię i zadecydować, czy nadaje się do zasiedlenia - mówił dalej Ray. - Gdyby tak było,

mieliśmy tu założyć pierwszą placówkę. Jednak szybko doszliśmy do wniosku, że istoty ludzkie

nie są przygotowane psychicznie na to, aby dzielić swoją planetę z obcymi przybyszami.

- A nasi rodzice? - spytał Max.

Nareszcie Michael miał usłyszeć odpowiedź na to pytanie, które zadawał sobie od czasu,

kiedy zrozumiał, kim są rodzice.

- Jedynie ja ocalałem z katastrofy - powiedział Ray. - Przykro mi.

Michael poczuł, że łzy napływają mu do oczu. Przestań, pomyślał. Przecież przez te

wszystkie lata uważałeś ich za zmarłych. Ale pojawienie się Raya rozbudziło w nim na nowo

nadzieje.

Masz prawie osiemnaście lat, tłumaczył sobie. Nie jesteś małym dzieckiem. Nie

potrzebujesz rodziców. Pewnie uważałbyś teraz, że są tylko utrapieniem.

- Co się wtedy stało? - spytał, starając się nie okazywać emocji. - Co spowodowało

katastrofę?

- Usiądźcie, to wam opowiem - obiecał Ray.

Chłopcy zagłębili się w elastyczne siedziska. Ray usadowił się naprzeciwko nich, zielone

i niebieskie koła w jego aurze zaczynały zasnuwać się szarością.

- Wracaliśmy do domu. Wystartowaliśmy bez żadnych przeszkód. Cała załoga zebrała się

przy oknie, żeby po raz ostatni spojrzeć na Ziemię.

Michael zauważył, że powietrze pomiędzy nim, Maxem a Rayem zaczyna wibrować

i drżeć jak w bardzo upalny dzień. Pojawiła się niebiesko - biała piłka do koszykówki, która

płynęła w powietrzu na wysokości jego oczu. To Ziemia, uświadomił sobie. Jak Ray to robi?

- Pomyślałem, że przyda się pomoc wizualna - powiedział Ray.

Po chwili Ziemia zmniejszyła się do rozmiaru piłki do ping - ponga. Teraz Michael mógł

zobaczyć pomost obserwacyjny i załogę, patrzącą przez okno na znikającą im z oczu planetę.

Wygląd członków załogi odpowiadał relacji naocznych świadków, którzy widzieli ich ciała po

katastrofie - niewielki, pozbawiony owłosienia tułów; długie, szczupłe ręce; duże głowy,

background image

z ogromnymi czarnymi oczami o migdałowym wykroju.

Jednak żaden ze świadków nie mówił o ich skórze - absolutnie gładkiej, bez najmniejszej

zmarszczki, prawie metalicznej.

Patrząc na członków załogi, Michael poczuł ucisk w gardle. Oni wszyscy są już martwi,

pomyślał. Wszyscy, z wyjątkiem Raya. A wtedy byli tacy szczęśliwi, tacy pełni życia.

Chwileczkę, skąd przyszła mu do głowy ta myśl? Uświadomił sobie, że Ray przekazuje

im nie tylko obrazy, ale również stany emocjonalne. Michael czuł dumę, która napawała grupę

naukowców po wypełnieniu ich zadania. Czuł, że są szczęśliwi i podnieceni, ponieważ wracają

do domu. Zadowoleni, że tam urodzą się ich dzieci.

Moja mama i tata są w tej grupie, pomyślał. To oni przekazują mi część odczuwanego

teraz podniecenia. Bardzo pragnęli moich narodzin. Poczuł jakąś twardą gulę w gardle. Przełknął

ślinę, ale nie mógł się jej pozbyć. Oni nie żyją już przeszło pięćdziesiąt lat, tłumaczył sobie.

- Nie wiedzieliśmy, że uciekł nam więzień - mówił dalej Ray.

- Więzień? - spytał cichym głosem Max.

- Nazywał się... dam mu imię jakiejś ziemskiej istoty, na przykład Clyde. Nigdy nie

lubiłem tego imienia. Kiedy opuszczaliśmy naszą planetę, Clyde dostał się po kryjomu na statek -

tłumaczył Ray. - Ukradł jeden z Kamieni Nocy... to najbardziej przybliżone tłumaczenie tej

nazwy. Kamienie stanowią źródło niesłychanej mocy. Jedynie członkowie konsorcjum, którzy

rządzą naszą planetą, mają prawo ich używać. Clyde ukradł Kamień i wślizgnął się na pokład

naszego statku. Odkryliśmy jego obecność dopiero w drodze na Ziemię. Zamknęliśmy go

w kabinie hibernacyjnej, gdzie miał pozostać do czasu, kiedy przekażemy go konsorcjum.

- Jednak w drodze powrotnej ten Clyde zdołał uciec - powiedział Michael.

Ray nie odzywał się. Michael zerknął na niego, lecz mężczyzna utkwił wzrok w obrazie

załogi na pomoście obserwacyjnym.

- Dawno tego nie oglądałem - powiedział ledwie dosłyszalnym głosem. - Brakuje mi

moich przyjaciół - dodał.

On jest tu zupełnie sam, pomyślał Michael. Ja mam Maxa i Isabel, Marię, Alexa i Liz.

A on jest sam. Ray otrząsnął się z zamyślenia.

- Tak - powiedział. - Clyde uciekł. Nie mam pojęcia, jak to zrobił, ale udało mu się

otworzyć kabinę hibernacyjną i wyjść. Znalazł Kamień, a potem znalazł też nas.

Michael wychylił się do przodu, patrząc w napięciu, jak Clyde wchodzi na pomost

background image

obserwacyjny. Wyglądał tak samo jak inni, ale trzymał w ręku mały kamień, pulsujący fioletowo

- zielonym światłem. Dwóch członków załogi ruszyło w jego kierunku, lecz wtedy z kamienia

wydobyły się z sykiem świetliste strzały, które powaliły ich na pokład.

- Nie żyją? - spytał Michael.

Ale już znał odpowiedź. Dostarczył jej obraz holograficzny Raya, z którego emanowała

rozpacz i gniew.

- Nie żyją - potwierdził Ray. - W taki sam sposób zabił resztę załogi. Do dziś nie mogę

zrozumieć, dlaczego ocalałem. Może chciał zabić zbyt wielu z nas za jednym razem. Nawet

Kamienie nie mają nieograniczonej mocy.

Pływający w powietrzu obraz zawęził się teraz do jednej leżącej na pokładzie sylwetki.

Michael wiedział, że to Ray. Wiedział też, że jest on bliski śmierci. Jego aura obrzeżona była

czarną obwódką.

- Clyde skierował statek z powrotem na Ziemię. Uznał, że tam najłatwiej będzie mu się

ukryć - ciągnął Ray. - Ale nie miał doświadczenia w pilotowaniu statku kosmicznego.

I spowodował katastrofę.

Obraz holograficzny zaczął się chwiać, po chwili zniknął. Ray przesunął dłońmi po

twarzy.

- Gdy odzyskałem przytomność, uświadomiłem sobie, że mam niewiele czasu. Ludzie

musieli zauważyć spadający statek kosmiczny. Ukryłem wasze inkubatory w jaskini. Kiedy

wróciłem po ostatni, ludzie już tam byli. Statek był otoczony. Nie mogłem dostać się na pokład,

nie chciałem też naprowadzić ich na wasz ślad.

- Co zrobiłeś? - spytał Max.

- Uciekłem w przeciwnym kierunku - powiedział Ray. - Resztę już znacie. Otworzyłem

muzeum UFO... i czekałem, aż mnie znajdziecie. Gdybyście sami do mnie przyszli, ten fakt nie

wywołałby żadnego niepożądanego zainteresowania.

- Ale skąd wiedziałeś, że to właśnie jesteśmy my? - spytał ponownie Max. - Ja przecież

nie mogłem ci powiedzieć, że jestem kosmitą, to skąd o tym wiedziałeś?

- Wiedziałem mniej więcej, kiedy wydostaniecie się z inkubatorów - powiedział Ray. -

Znałem więc wasz wiek... jako ludzi. Poza tym trochę czytałem w twoich myślach; kiedy

pracowałeś w muzeum.

- Co?! - wykrzyknął Michael. - Pan umie czytać w myślach!

background image

- Cierpliwości. Mogę was tego nauczyć.

- Czy możesz nas też nauczyć, jak robić to, co zrobiłeś, żeby zatrzymać Valentiego? -

spytał Max. - Gdybyś nie pomógł nam wczoraj wieczorem, szeryf odkryłby całą prawdę.

- Mogę spróbować - obiecał Ray. - Ale wy jesteście pierwszymi z nas, którzy wzrastali na

Ziemi. Nie wiem, czy to nie miało wpływu na waszą moc.

- Czy szeryf będzie pamiętał coś z tego, co zdarzyło się wczoraj wieczorem? - spytał Max.

To ja powinienem był zadać to pytanie, pomyślał Michael. Valenti na pewno widział

w centrum handlowym Liz. Mógł też zobaczyć mnie, Marię i Alexa.

- Co najmniej pięć minut musiało mu uciec z pamięci - powiedział Ray.

To była cienka granica, ale zupełnie wystarczająca. Valenti nie zapamiętał tego, co się

wydarzyło po tym, jak zastrzelił Nikolasa. Nie będzie pamiętał, jak gonił ich przez centrum aż na

parking.

- Muszę już was wyrzucić, chłopcy. - Ray nie mógł powstrzymać ziewania. - Zużyłem

ogromną ilość mocy na zatrzymanie Valentiego. Jeszcze teraz czuję się wyczerpany. Nie jestem

już taki młody - dodał z uśmiechem.

- Ile właściwie masz lat? - spytał Max, unosząc brwi. - Jak długo możemy żyć?

- Czasu na naszej planecie nie mierzy się w ten sam sposób jak tutaj. Ponieważ jesteśmy

na Ziemi, nasze ciała prawdopodobnie przystosowały się do ziemskiego upływu czasu.

Michael patrzył uważnie na gładką twarz rozmówcy. Wyglądał najwyżej na czterdzieści

lat, a przecież mieszkał na Ziemi od przeszło pięćdziesięciu.

Ray wstał ze swojego siedziska. Max, jak zwykle uprzejmy, też się natychmiast poderwał.

- Jeszcze chwila - powiedział Michael. - Chciałbym usłyszeć dalszy ciąg tej opowieści.

Co się stało z Clyde'em?

- Nie żyje - odrzekł Ray. - Widziałem jego ciało, kiedy szedłem po wasze inkubatory.

Słuchajcie, chłopcy, ja naprawdę muszę odpocząć.

Michael rzucił okiem na jego aurę. Chyba opowiadanie o katastrofie sprawiło mu zbyt

wielki ból. Niebiesko - zielone plamki pokryte były teraz siatką ciemnego fioletu. Takie aury

chłopiec widywał u ludzi, którzy stracili kogoś bliskiego.

- Dziękujemy - powiedział Max, ciągnąc przyjaciela za rękę, by zmusić go do wstania. -

Dziękujemy za wszystko.

- Tak. Pan uratował nam życie... dwa razy - dodał Michael, kierując się do drzwi.

background image

- Jestem szczęśliwy, że mogłem to zrobić. Odwiedzajcie mnie, kiedy tylko zechcecie.

Michael, z ręką na klamce, jeszcze się zawahał. Obrócił się w stronę Raya, nie mógł się

jednak zmusić do tego, by popatrzeć mu w oczy.

- Nie wie pan, czy ja mam może braci albo siostry... tam, w domu? - wyszeptał.

- Na naszej planecie posiadanie rodzeństwa jest wyjątkowym przypadkiem - powiedział

Ray. - Każda para rodziców ma prawo odbyć tylko jeden cykl narodzin. Czasem w jednym

inkubatorze jest dwójka dzieci...

- Jak Isabel i ja - przerwał mu Max.

- Tak. Ale to bardzo rzadki przypadek.

- Byłem tylko ciekaw - powiedział Michael. Bracia i siostry pewnie też byliby tylko

utrapieniem, pomyślał. Wyszedł bez słowa.

Zeszli ze schodów i wsiedli do jeepa. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, patrząc tylko na

siebie.

- Teraz mamy jechać do Flying Pepperoni na pizzę, tak? - odezwał się wreszcie Michael.

Tak, to właśnie robisz, kiedy otrzymasz niepodważalny dowód, że w całym

wszechświecie nie masz żadnej rodziny - idziesz na pizzę.

- Tak. Musimy zdać dokładne sprawozdanie Liz, Marii i Alexowi - powiedział Max,

wyjeżdżając z parkingu muzeum UFO. - Mówiłem Liz, że wstąpię po nią po drodze.

- Isabel też powinna być teraz z nami - stwierdził Michael. - Na pewno będzie chciała

usłyszeć o katastrofie i o naszych... naszych rodzicach.

- Hmmm, ona nie jest w najlepszej formie. Kiedy wychodziłem z domu, siedziała skulona

na łóżku, przy zgaszonym świetle.

- Nie robiła porządków w szafie, nie układała skarpetek według kolorów, nic takiego?

Max potrząsnął głową. Widać było, że jest bardzo zmartwiony.

Jego przyjaciel zmarszczył czoło. Znał Isabel od dzieciństwa i wiedział, że kiedy

dziewczyna ma jakieś zmartwienie, to nie słucha smutnych piosenek, nie chodzi bez celu, nawet

nie trzaska drzwiami. Zajmowała się na przykład układaniem swoich swetrów według koloru,

potem segregowała je ponownie według rodzaju przędzy.

- Ona jest porządnie wytrącona z równowagi - odezwał się Max. - Ja nienawidziłem

Nikolasa, ale on był jej chłopakiem.

Trudno jest poradzić sobie z sytuacją, kiedy na twoich oczach zabijają kogoś, kto jest ci

background image

bliski.

- Nie powinna być sama - powiedział Michael.

Jeśli Izzy ma poważny kłopot, to powinna być z nim. Nie pozwoli, by siedziała sama

w ciemnościach.

- Nie chce wyjść ze swojego pokoju - poinformował go Max.

- Podwieź mnie pod swój dom. Zabierz Liz i wróć. Będę na ciebie czekał razem z Isabel.

background image

2.

Chcę, żebyśmy byli tylko przyjaciółmi - szeptał Max, jadąc do domu Liz. - Kocham cię,

ale musimy pozostać tylko przyjaciółmi.

Bez względu na to, ile razy powtarzał to zdanie, zawsze okropnie brzmiało w jego uszach.

Nie chciał być przyjacielem Liz, pragnął o wiele więcej.

- Bliski kontakt ze mną jest niebezpieczny - powiedział głośno. - Pomyśl tylko, co

spotkało Nikolasa. Przecież Valenti mógłby tak samo postąpić z tobą.

To już brzmiało trochę lepiej. Max zrobiłby wszystko dla bezpieczeństwa Liz. Wszystko,

aby tylko uniknąć tego, co teraz przeżywa Isabel:

Skręcił w ulicę, na której mieszkała Liz. Mógł tylko mieć nadzieję, że Michaelowi uda się

jakoś dotrzeć do jego siostry. Maxowi to się nie udało. Nawet na niego nie spojrzała, kiedy

usiłował z nią rano porozmawiać. Jedynie Michael mógł mieć na nią jakiś wpływ. Nawet wtedy,

kiedy byli małymi dziećmi, tych dwoje rozumiało się bardzo dobrze. Maxa czasem nawet

ogarniała zazdrość. Teraz był zadowolony, że jest ktoś, z kim siostra może porozmawiać.

Nie potrafił, tak jak Ray, odczytywać myśli, ale umiał odbierać emocje siostry i Michaela.

W tej chwili cierpienie Isabel uderzało w niego niekończącą się falą. Michael też na pewno je

odczuwał.

Biedna dziewczyna. Maxa sytuacja z Nikolasem nie dotknęła tak bardzo jak siostry, ale

i tak był wstrząśnięty. Gdyby znalazł się na miejscu Isabel, gdyby szeryf Valenti zastrzelił kogoś,

kogo on kocha... gdyby zastrzelił Liz...

Nie mógł nawet o tym myśleć. Musisz dopilnować, aby to się nigdy nie stało, nakazał

sobie.

- Musimy pozostać tylko przyjaciółmi - powtarzał, podjeżdżając pod jej dom.

Liz natychmiast wybiegła - musiała na niego czekać. Chłopiec patrzył na nią, pragnąc

zatrzymać tę chwilę i móc się nią cieszyć do końca życia. Zawsze mieć przed oczami jej długie

ciemne włosy, błyszczące w słońcu. Widzieć, jak pogłębia się dołek w jej lewym policzku, kiedy

dziewczyna się do niego uśmiechnęła. Jak jej sięgające bioder dżinsy podkreślają wycięcie talii.

Jak...

Liz wsiadła do jeepa i ta chwila minęła bezpowrotnie.

- Opowiesz mi wszystko teraz czy będę musiała zaczekać? - spytała.

- To było bardzo silne przeżycie - powiedział Max. - Wolałbym mówić o tym tylko raz,

background image

okay?

- Wszystko w porządku? - Liz wzięła go za rękę. Maxowi zabrakło tchu. Mógłby się

założyć, że pocałunki innej dziewczyny zrobiłyby na nim mniejsze wrażenie niż ten lekki dotyk

Liz.

- Tak - powiedział. Nie mógł zdobyć się na nic więcej.

Jedyna rzecz, o jakiej był w stanie myśleć, to dłoń Liz na jego ręce i oblewająca go fala

gorąca. Musiał wyzwolić się od dotyku tej dłoni, aby móc normalnie funkcjonować, aby przestać

sobie wyobrażać, że bierze ją w ramiona...

Sięgnął do schowka i wyjął paczkę gumy do żucia. Wcale nie miał ochoty na gumę.

Chciał tylko znaleźć pretekst, aby usunąć rękę z zasięgu jej dłoni i nie robić tego ostentacyjnie.

- Hmm. Chciałem z tobą porozmawiać o tym, co się wydarzyło wczoraj wieczorem -

powiedział.

Liz zaczerwieniła się gwałtownie. Max dobrze wiedział o czym teraz myśli - o tym, jak

chowali się pod ladą w butiku Victoria Secret.

Było tam tak ciasno, że Liz musiała się na nim położyć. Max wiedział, że nie wolno mu

jej dotykać. Wiedział, że łamie regułę ich „tylko przyjacielskich” stosunków - nie mógł się

jednak powstrzymać, aby nie przesunąć palcami po jej twarzy, po pięknie zarysowanych brwiach,

wysokich kościach policzkowych, miękkich wargach.

Kiedy Liz również zaczęła go dotykać, nie miał wyboru. Zanurzył palce w jej włosach

i pocałował ją.

Max szybko wrócił myślami do rzeczywistości.

- Chciałem ci tylko powiedzieć... - Zawahał się. - Chciałem tylko powiedzieć, że nawet po

tym, co się tam wydarzyło, nadal nie chcę... uważam, że powinniśmy być przyjaciółmi, tylko

przyjaciółmi. Inna sytuacja stworzyłaby zbyt wielkie zagrożenie dla ciebie. Jeśli zbliżysz się do

mnie, to Valenti zbliży się do ciebie.

- Max... - Liz znowu wyciągnęła do niego rękę. Odsunął się szybko.

- Wczoraj wieczorem Valenti dowiódł, jak bardzo jest niebezpieczny - przerwał jej Max. -

Zastrzelił Nikolasa. Isabel powiedziała mi, że nawet nie zadał mu żadnego pytania. Po prostu

wyciągnął rewolwer i strzelił.

Max rzucił Liz ukradkowe spojrzenie. Jej ciemne oczy skrzyły się w blasku słońca. To

przecież łzy, uświadomił sobie nagle.

background image

Miał ochotę wyciągnąć kluczyki ze stacyjki i błagać dziewczynę, by wbiła mu je w serce.

To byłoby o wiele mniej bolesne niż widzieć wyraz jej oczu, kiedy teraz na niego patrzyła.

Wiedział, że sprawił jej o wiele większy ból, niż mogła znieść.

- Nie chciałem wprowadzać zamętu w nasz układ - dodał szybko Max. - Ale sytuacja

wymknęła się spod kontroli. Obiecuję ci, że to się już nigdy nie powtórzy.

- Obiecujesz - powtórzyła tępo Liz. Max czekał, ale już się nie odezwała.

Łatwo mi będzie dotrzymać tej obietnicy, pomyślał. Tak ją zdruzgotałem, że już nigdy nie

pozwoli mi się dotknąć.

- Czy to przypadkiem nie jest mój napój pomarańczowy?! - krzyknął Alex.

- Co?

Maria popatrzyła na trzymaną w ręce szklankę. Dopiero teraz zorientowała się, że to

napój Alexa.

- Przepraszam - mruknęła, przesuwając szklankę przez blat stolika.

- Nie przejmuj się. Możesz wszystko wypić - powiedział Alex. - Flying Pepperoni ma

najlepszy napój pomarańczowy w mieście. Nie przypuszczałem nawet, że taka fanka zdrowej

żywności jak ty może docenić tę doskonałą mieszankę wody, cukru, sztucznych barwników

i syntetycznych smaków.

- Wydawało mi się, że piję swoją miętową herbatę - przyznała Maria. Jej myśli były

oddalone o tysiące kilometrów... Ale to określenie nie było jednak precyzyjne. Jej myśli były tu,

w Roswell - u Raya Iburga.

- Jak myślisz, czy w Roswell może być jakaś większa grupa kosmitów? - spytała Alexa.

- Teraz wydaje się, że wyskakują niespodzianie ze wszystkich stron.

Dziewczyna przesuwała palcem po brzegu filiżanki, zbierając mozolnie krople wilgoci.

- Wszystko się nagle zmieni - szepnęła.

- Dlaczego? - spytał zaniepokojony Alex.

- Jeśli znajdzie się tu cała grupa kosmitów, to Michael, Max i Isabel przyłączą się do niej -

powiedziała Maria. - A my nie będziemy mogli do nich należeć.

- Przecież... przecież Isabel nas potrzebuje - powiedział niespokojnie Alex. - Nie odsuną

się od nas, kiedy spotkają innych kosmitów. Nie zrobią tego.

- Mimo to już nigdy nie będzie tak samo. - Maria wzruszyła ramionami. Wpatrywała się

w swoją filiżankę. Co ona zrobi, kiedy zabraknie Maxa i jego żartów, kto będzie nazywał ją

background image

strączkiem grochu? Albo prześmiesznych wywodów Isabel, krytykującej ubranie każdego, kto

pokazał się tylko na szkolnym dziedzińcu? Albo Michaela, wchodzącego do niej przez okno

późnym wieczorem, aby trochę u niej pobyć?

Tak, tego by jej najbardziej brakowało. Ale jeśli Michael miałby duży wybór dziewczyn

kosmitek, to pewnie nie przychodziłby do Marii co drugi wieczór. Ona należała do

podstawowego asortymentu istot ziemskich płci żeńskiej. Po prostu była zwyczajna. Jak mogłaby

współzawodniczyć z dziewczynami, które miały mu tyle rzeczy do zaoferowania, które mogłyby

z nim dzielić wspomnienia z jego rodzinnej planety, mając tę samą co on pamięć zbiorową?

Z dziewczynami, które na pewno są piękne i potrafią wabić jakimś egzotycznym czarem,

zupełnie inaczej niż ta miła dziewczyna z sąsiedztwa.

- Dlaczego ich jeszcze nie ma? - marudził Alex.

- Pewnie Ray miał im dużo do powiedzenia - uspokajała go Maria.

- A ty, jakie masz wytłumaczenie? - spytał. - Też się spóźniłaś.

Maria była ciekawa, czy Alexa dręczą podobne myśli jak ją - dotyczące, oczywiście,

Isabel, nie Michaela. To by tłumaczyło jego zły humor.

- Alex, człowiek spóźnia się dopiero wtedy, jak przychodzi co najmniej piętnaście minut

po czasie - zaczęła wyjaśniać Maria. - Poza tym mam wspaniałą wymówkę. Mój zegar oszalał.

Kiedy się ubierałam, zaczął skakać do przodu. Po pięć minut za każdym razem.

- Już są. Nareszcie.

Dziewczyna obejrzała się. Najpierw zobaczyła Michaela. Z jego twarzy trudno było

wyczytać, jak przebiegła wizyta u Raya. Jeśli wywołała jakieś emocje, to potrafił je ukryć.

Michael usiadł obok Marii, pociągnął za sobą Isabel i otoczył ją ramieniem. Maria nie

wiedziała, co o tym myśleć. Usiadł obok niej - to był dobry znak. Jednak przyciągnął Isabel tak

blisko siebie, co było...

Uspokój się, pomyślała. Ta dziewczyna przeżyła niedawno koszmar. Tym powinnaś się

interesować, a nie tym, czy on siedzi bliżej niej, czy ciebie. Zaczęła grzebać w torebce i wyjęła

z niej fiolkę olejku mandarynkowego. Wyciągnęła rękę, by podać fiolkę Isabel.

- Lubię go wąchać, kiedy jestem... kiedy nie czuję się zbyt dobrze - powiedziała. - Chcę,

żebyś też spróbowała, okay?

Isabel nie odezwała się. Jej niebieskie oczy utkwione były w stojącym na stole dozowniku

do cukru. Ona powstrzymuje się od płaczu, uświadomiła sobie Maria. Nigdy nie myślała o Isabel

background image

jak o kimś, kto potrafi płakać. Ta dziewczyna była zawsze silna. Była osobą, która nikomu nie

pozwoli się skrzywdzić. Teraz Marii wydawało się, że gdzieś zniknął jej charakter ze stali i został

zastąpiony przez kruche szkło, które może się rozprysnąć przy najlżejszym dotknięciu. Włożyła

do ręki Isabel fiolkę z olejkiem.

- Zabierz ją do domu. Spróbujesz później - powiedziała. - Jeśli będziesz chciała, dam ci

więcej.

- Dziękuję - powiedział Max.

Maria uśmiechnęła się do niego i udało jej się utrzymać ten uśmiech nawet wtedy, kiedy

przyjrzała się chłopcu uważniej. Jego twarz nosiła ślady... spustoszenia. Tylko to określenie

wydało jej się właściwe. To nie tylko wydarzenia ostatniego wieczoru, uświadomiła sobie. To

coś nowego. Coś okropnego.

Rzuciła okiem na Liz, która siedziała skulona, z rękami skrzyżowanymi na piersi, jakby

chciała zajmować jak najmniej miejsca. Albo jakby nie chciała, nawet przypadkowo, dotknąć

Maxa.

Co się dzieje? Czy on już jej powiedział, czego dowiedział się od Raya - czy dlatego Liz

wyglądała tak, jakby było jej niedobrze?

- Może wreszcie ktoś się odezwie - powiedział Alex. Max odetchnął głęboko.

- Chcesz to zrobić, czy wolisz, żebym ja zaczął? - spytał Michaela.

- Ty jesteś nieustraszonym przywódcą. Ty to zrób - mruknął Michael.

Dźwięk jego głosu nie podobał się Marii. Był zbyt głuchy, bez życia.

- Okay, więc tak. Poszliśmy do Raya - zaczął Max.

- Czy ktoś z was zabrał się już do pisania referatu z historii? - przerwał mu nagle Alex. -

Nie mówcie, że tak, bo ja nawet jeszcze nie wybrałem sobie tematu.

O czym on mówi? Żadne z nich nie chodziło z Alexem na zajęcia z historii. Maria już

otwierała usta, żeby go spytać, czy przypadkiem nie zwariował, ale usłyszała zbliżające się kroki

i poczuła zapach wody toaletowej. Znała ten zapach. Nawet nie musiała się odwracać, żeby

wiedzieć, że ma za plecami szeryfa Valentiego.

Co on tu robi? Czy poznał prawdę o Michaelu i innych? Maria zadrżała. Miała nadzieję,

że Valenti tego nie zauważył. To tylko wzbudziłoby w nim podejrzenie.

- Ja już napisałam pół swojego referatu - zwróciła się do Alexa. - Jeśli nawet nie zacząłeś,

to nie powinieneś tu siedzieć. Powinieneś być teraz w bibliotece.

background image

Valenti podszedł do stolika.

- Szukam Nikolasa Bransona - oznajmił. - Dziś rano zadzwonili do mnie jego rodzice

i powiedzieli, że nie wrócił do domu na noc.

Czy równie spokojnym tonem rozmawiał z rodzicami Nikolasa? - zastanawiała się Maria.

Czy zadawał im te wszystkie szablonowe pytania i mówił, że zrobi wszystko, co będzie mógł, by

go odnaleźć - wiedząc doskonale, że Nikolas nie żyje? Ponieważ sam go zabił!

- Nikolas nie robił na mnie wrażenia chłopaka, który o północy leżałby już grzecznie

w łóżku - powiedziała Liz, patrząc Valentiemu prosto w oczy. - Pewnie zanadto zaszalał ostatniej

nocy.

- Tak, założę się, że po południu już będzie w domu - poparł ją Alex.

- Czy pani też tak myśli? - Valenti zwrócił się teraz do Isabel.

- To całkiem w stylu Nikolasa - przyznała.

Kiedy wymawiała imię swojego byłego chłopaka, głos jej leciutko zadrżał, ale

odpowiedziała szeryfowi bez najmniejszego wahania. Jednak nie utraciła całkowicie swojego

charakteru ze stali, stwierdziła Maria.

- Czy to wszystko, co pani ma do powiedzenia? Wczorajszy wieczór spędziliście razem,

prawda? - spytał Valenti. - Mój syn, Kyle, mówił, że była pani umówiona z Nikolasem.

Dziękuję ci, Kyle, pomyślała Maria. Ten mały cwaniaczek musiał opowiadać ojcu

wszystko i o wszystkich w szkole.

- Byliśmy razem przez jakiś czas, ale... pokłóciliśmy się. Ja... - Isabel nie dokończyła

zdania. Z trudem oddychała.

Maria spojrzała na Alexa z przerażeniem w oczach. Isabel zaraz się rozsypie - na oczach

szeryfa! Co robić? - myślała gorączkowo.

Michael chwycił serwetkę i podał ją Isabel.

- Dzięki - rzucił. - Przez pana znowu wpadła w ten okropny nastrój.

- Staraliśmy się ją rozweselić - włączyła się Maria. - Wczoraj wieczorem Nikolas

okropnie się wobec niej zachował.

Isabel ukryła twarz w dłoniach. Michael przyciągnął ją do siebie, patrząc wściekłym

wzrokiem na Valentiego.

- Jeśli będziecie mieli od niego jakąś wiadomość, ktokolwiek z was, spodziewam się, że

natychmiast mnie zawiadomicie - rzekł Valenti, po czym obrócił się i odszedł od stolika.

background image

Zapanowała cisza. Maria nie słyszała nawet niczyjego oddechu. Sama bała się odetchnąć.

- Okay, już go nie ma - odezwał się wreszcie Max. Maria z ulgą wypuściła powietrze

z płuc.

Isabel zerwała się od stolika.

- Daj mi kluczyki, Max. Jadę do domu.

- Daj spokój, Izzy. Zostań z nami - powiedział jej brat.

- Nie! Nie mogę tu zostać. - W głosie dziewczyny zabrzmiały histeryczne tony.

Maria zauważyła, że ludzie przy sąsiednim stoliku zaczynają się na nich gapić.

- Ktoś z nas może z tobą pojechać - zaproponowała Liz.

- Wszyscy możemy - dodała Maria.

- Chcę być sama - ucięła Isabel. - A wy wszyscy trzymajcie się ode mnie z daleka.

Maria patrzyła za biegnącą do wyjścia dziewczyną. Czy ona nie zdaje sobie sprawy, że

właśnie teraz potrzebuje nas najbardziej? - pomyślała.

Isabel zeskrobała jeszcze jeden kawałek wiśniowego lakieru z dużego palca u nogi. Na jej

łóżku piętrzył się już mały wzgórek czerwonych płatków. Dołożyła tam następne. Nie powinna

była dać się namówić Michaelowi na pójście do Flying Pepperoni. Trzeba było zostać w pokoju,

gdzie mogła układać kopczyki lakieru do paznokci. Tylko wtedy, kiedy była zajęta

zeskrobywaniem lakieru i formowaniem z niego górek, potrafiła wyciszyć się do tego stopnia, że

jej umysł był tylko szarym pulsującym ekranem.

Kiedy tego nie robiła, ekran rozjaśniał się i rozpoczynał się krótki film. O szeryfie

Valentim, który oddawał śmiertelny strzał do Nikolasa. I znowu. I znowu. I znowu.

Film wyświetlany w głowie Isabel był ultra - high tech. Nawet z odoramą. Za każdym

razem, kiedy słyszała strzał, czuła zapach prochu - jakby jednocześnie wybuchła cała bateria

petard. Nawet ostry zapach lakieru nie potrafił go wyeliminować.

Nikolas uważał, że istoty ludzkie to insekty. Mówił, że jeśli Valenti podejdzie za blisko,

to on go zmiażdży. A Isabel mu wierzyła. Sama zaczęła myśleć, że nie ma powodu, by bać się

szeryfa. Że zmarnowała całe lata, żyjąc w strachu przed człowiekiem, którego siła nie mogła

równać się z mocą Nikolasa, a nawet z jej mocą.

Ale to właśnie Nikolas został zmiażdżony poprzedniego wieczoru. Został po nim tylko

ślad na wykładzinie, jak po rozgniecionym robaku. Teraz Isabel znowu rozumiała, dlaczego

Valenti pojawiał się w jej sennych koszmarach od czasu, kiedy była małą dziewczynką.

background image

Rozumiała, że zawsze będzie ścigana i nigdy nie będzie mogła czuć się bezpiecznie.

Oderwała kolejny kawałek lakieru z paznokcia i położyła go na wierzchu kopczyka.

Spojrzała na zegar. Max wróci z Flying Pepperoni najwcześniej za godzinę. Ale jak tylko

wejdzie do domu, zaraz będzie chciał z nią rozmawiać, opowiedzieć jej, czego dowiedzieli się od

Raya. Jakby ją to mogło cokolwiek obchodzić. Jakby była ciekawa dalszych szczegółów swojej

historii. Jakby chciała się dowiedzieć czegoś więcej o tej idiotycznej mocy kosmitów. Gdyby

była zwyczajną dziewczyną, nigdy by nie doszło do tych wszystkich wydarzeń.

Zeskrobała ostatnią plamkę lakieru z paznokcia dużego palca. Uważnie położyła

czerwony płatek na szczycie górki i popatrzyła na swoje stopy. Ani śladu lakieru. Chwyciła

buteleczkę i zaczęła z powrotem malować paznokcie. Robiła to szybko i niestarannie. Chodziło

jej tylko o to, żeby lakier jak najszybciej wysechł. Wtedy będzie go mogła zeskrobywać i układać

wzgórki.

Usłyszała jakieś kroki na schodach. Na pewno Max wyszedł za nią z Flying Pepperoni,

martwiąc się o młodszą siostrzyczkę. Wolałaby, żeby zostawił ją w spokoju. On, Michael i cała

reszta.

Ktoś zastukał do drzwi sypialni.

- Odejdź, Max - powiedziała.

- To nie Max, to Alex. Mogę wejść?

Dziewczyna westchnęła. Nie miała teraz czasu na Alexa. Jeśli nie skupi całej uwagi na

tym, co robi, film w jej głowie znowu zacznie się kręcić. Wiedziała o tym. I nie będzie mogła

tego znieść. Nie będzie w stanie patrzeć, jak Nikolas znowu umiera.

- Twoja mama dała mi napój imbirowy i chrupki i prosiła, żebym ci zaniósł! - zawołał

Alex przez drzwi. - Powiedziała, że masz kłopoty z żołądkiem.

Isabel naprawdę nie chciała z nim rozmawiać. Jeśli nie będzie się odzywać, to może Alex

odejdzie od drzwi. Pomalowała ostatni paznokieć, wzięła pismo ze stolika i zaczęła wachlować

stopy. Chciała, żeby lakier nadawał się do zeskrobywania - natychmiast. Wtedy wyłączy się film.

- Już nie możesz udawać, że cię tam nie ma! Odezwałaś się przed chwilą.

- Czy ktoś cię tu zapraszał? - warknęła Isabel.

Alex patrzy pewnie teraz na drzwi smutnymi oczami szczeniaka. Trudno. Ona go nie

zapraszała.

- Nie. Ale wiem, że zawsze jestem mile widziany. Isabel dotknęła lakieru na paznokciu.

background image

Był jeszcze mokry.

- Po co przyszedłeś? Chcesz, żebym ci powiedziała, że miałeś rację w sprawie Nikolasa?

Okay, miałeś rację. On był niebezpieczny. Niewiele brakowało, a byśmy przez niego zginęli.

Wiesz już wszystko. Okay? Więc już sobie idź.

Usłyszała, jak chłopak naciska klamkę i cicho klnie. Drzwi były zamknięte na klucz.

- Tak myślisz? - wybuchnął. - Myślisz, że przyszedłem, żebyś mi powiedziała, że miałem

rację?

Dobrze, pomyślała Isabel. Wściekaj się i uciekaj. Pomachała ręką nad paznokciami.

Prawie suche. Alex westchnął.

- Dlaczego zawsze tak wszystko utrudniasz? - spytał. - Pozwól mi powiedzieć.

Przyszedłem, bo chciałem zobaczyć, jak się trzymasz. Miałaś traumatyczne doświadczenie.

Pomyślałem, że możesz potrzebować przyjaciela.

No to super. Teraz on będzie dla niej miły. A ona nie będzie mogła tego znieść. Ona

i Alex... coś się między nimi nawiązywało, coś całkiem fajnego, zanim... zanim Nikolas

przyjechał do miasta. Nikolas tak nią zawładnął, że nie widziała nikogo poza nim.

Łzy nabiegły jej do oczu. Jak będzie mogła bez niego żyć? Nie miała nawet czegoś, co by

jej mogło go przypominać. Żadnej fotografii. Niczego. Tak bardzo by chciała mieć ten pierścień,

który zawsze nosił na palcu, pierścień z takim dziwnym kamieniem. Mogłaby trzymać go w ręku

i wiedziałaby, że to jest przedmiot, którego dotykał Nikolas. Coś, co miał...

Czuła, że łza spływa jej po policzku. Nikolas... och Boże, Nikolas...

Poczuła zapach prochu. Zaczęła zdrapywać lakier z paznokcia, aby odsunąć od siebie

obraz umierającego chłopca. Ale lakier jeszcze nie wysechł. Nie mogła go zdrapywać.

Rozmazywał się po palcach, czerwony i mokry.

Isabel stłumiła łkanie. Co ma zrobić? Zwariuje, jeśli nie potrafi wyłączyć tego filmu.

- Nie odejdę - usłyszała spokojny głos Alexa. - Wrzeszcz na mnie. Traktuj mnie

z lodowatą niechęcią. Nieważne. Nie odejdę. Jeśli nie chcesz rozmawiać, w porządku. Ja będę

mówić. Na początku opowiem ci o moim sezonie piłkarskim w Młodzieżowej Lidze Mistrzów.

To był najwspanialszy okres w moim życiu. Czuję jeszcze zapach trawy na obrzeżach boiska.

I smak cukierków sprzedawanych w namiocie...

Nie przestawał mówić. A jego głos... jego głos spowodował, że ekran był znowu szary.

Isabel wstała z łóżka i cichutko podeszła do drzwi. Usiadła i przytuliła policzek do

background image

framugi. Słuchała opowieści Alexa o jego pierwszej grze w sezonie.

Był taki zwyczajny. Miły, normalny chłopak.

Chciałaby być taka jak on. Być miłą, normalną dziewczyną, która nie potrafi zobaczyć

niczyjej aury, przenikać do cudzych snów ani uzdrawiać. Dziewczyną, która nigdy nie budzi się

z krzykiem przerażenia po tym, jak śni się jej szeryf Valenti z oczami i zębami wilka, idącego jej

śladem.

Mogę być normalna. Będę taka jak Alex. Już nigdy nie użyję mocy, postanowiła Isabel.

Nigdy.

background image

3.

Michael rzucił okiem na budzik. Trzynaście minut po dziesiątej. To znaczy, że leżał

w łóżku dopiero trzynaście minut, a wydawało mu się, że upłynęło trzynaście dni. Nie był

zmęczony, nic a nic. Potrzebował tylko dwóch godzin snu na dobę - to była jedna z tych fajnych

cech, której brakowało ziemskim istotom. A czas, kiedy Michael będzie potrzebował swoich

dwóch godzin snu, nadejdzie jeszcze nieprędko.

Tyle że dziesiąta to była jego pora spania, jego pora spania! Nie mógł ciągle uwierzyć, że

ma swoją porę spania. Państwo Pascal uważali, że dzięki precyzyjnemu rozkładowi dnia dzieci

mają poczucie bezpieczeństwa i czują się szczęśliwe, takie tam psychobzdury.

Jego nowi rodzice zastępczy na wszystko mieli jakąś formułkę. Dali mu całą, napisaną na

maszynie, listę z idiotycznym rysunkiem, na którym szop pracz miał przy mordce dymek, jak

w komiksach. „Zasady dla Pascali Zębali”, mówił szop.

Były spisane wierszem. „Przed jedzeniem myj ręce. Nie nabrudź w łazience”. Alex

prawie posiusiał się ze śmiechu, kiedy Michael pokazał mu tę kartkę.

Zasady jednak przestawały być śmieszne, kiedy trzeba się było do nich stosować,

a Michael to robił. Przynajmniej na początku. Jego opiekun społeczny, pan Cuddihy, dostałby

ataku nerwowego, gdyby już podczas pierwszego tygodnia pobytu chłopaka w nowym miejscu

pojawiły się skargi rodziny zastępczej. Więc przez kilka najbliższych tygodni Michael nie będzie

wymykał się z domu wieczorami.

Nie będzie mógł składać nocnych wizyt u Evansów. A przecież powinien zobaczyć, jak

się czuje Isabel. Z jednej strony chciałby nią mocno potrząsnąć, żeby nie traciła łez na Nikolasa,

a z drugiej strony miałby ochotę przytulić ją i pozwolić się wypłakać. Zrobi wszystko, żeby

wróciła dawna Isabel - Izzy o ciętym języku, flirtująca, pewna siebie. Żeby zniknęła ta blada

smutna dziewczyna, która siedziała obok niego we Flying Pepperoni.

Zrobię to jutro, pomyślał, z samego rana. Pójdę tam zaraz po śniadaniu i sprawdzę czy

ona mnie nie potrzebuje.

Przewrócił się na bok. Łóżko było zbyt sztywno zasłane, nakrycie wciśnięte pod materac

tak głęboko, że chłopiec czuł się jak mumia. Nie potrafił go poluzować. Dzieciak, który spał

w sąsiednim łóżku - Dylan - zaczął nagle chrapać. Michael przykrył głowę poduszką. Na dole

zapłakało niemowlę. Po chwili usłyszał szuranie kapci pani Pascal.

Potrafiłbym zabić, a przynajmniej okaleczyć kogoś, żeby tylko wydostać się z tego domu,

background image

pomyślał Michael. Mógłbym wyjść przez okno i sobie pójść. Nie muszę iść do Isabel. Mógłbym

pójść gdzie indziej... do Marii!

Tak, to doskonały pomysł. Teraz musiał to wszystko odreagować, a dziewczyński pokój

Marii idealnie się do tego nadawał. Podobał mu się bałagan, jaki u siebie miała - porozrzucane

ubrania, buteleczki z lakierem do paznokci i fiolki z aromatycznymi olejkami. Podobał mu się

nawet dziwny zapach jej pokoju - róż i kropli na kaszel.

Lubił tam przesiadywać nawet wtedy, gdy Marii nie było w domu, wolał jednak, gdy tam

była. Zawsze potrafiła go rozśmieszyć. Często nie miała wcale takiego zamiaru, na przykład,

kiedy robiła mu poważny wykład o tej swojej aromaterapii.

Pani Pascal zaczęła śpiewać niemowlęciu, a ono rozpłakało się jeszcze głośniej. Michael

wcale mu się nie dziwił. Głos zastępczej matki Michaela był taki, że... No cóż, śpiewać

w każdym razie nie powinna.

- Śpij, nie pij, nie myj, nie wyj, nie ryj! - darła się pani Pascal.

Nie ryj? - zdziwił się chłopiec.

- Tylko śnij, śnij, śnij, śnij, śnij, śnij, śnij. Przenikanie do snów, pomyślał nagle. To

właśnie powinien teraz robić. Wprawdzie sam nie mógł zasnąć, ale cudze sny stały dla niego

otworem.

Zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać. Śpiew pani Pascal dochodził teraz z oddali, tak

jak chrapanie Dylana. Michael nabrał głęboko powietrza i pojawiły się orbity snów. Świetliste

kule krążyły wokół niego, a każda wydawała jeden czysty dźwięk. Dobrze mu szło.

Nie przenikał do snów tak często, jak to robiła Isabel, spędził jednak wiele nocy, serfując

po orbitach snów, wiedział więc, które są czyje. Właśnie przebiegła mu przed oczami orbita

Douga Highsingera. On przeważnie śnił o seksie. Michael nie sądził, by obserwowanie

wyczynów seksualnych szkolnej gwiazdy futbolu mogło być zabawne.

Nie miał też najmniejszej ochoty interesować się sferą snu Arleny Bluth. Ta śniła

wyłącznie o szkole. Teraz też prawdopodobnie przeżywa jakieś senne koszmary na temat testu,

który musiała pisać zbyt twardym ołówkiem.

Przy orbicie Tima Watanabe'a należało jak najszybciej przejść dalej. Z jakiegoś powodu

śnił on o wielkim klaunie z zielonym językiem, który nazywał się Bobo. Michael nie chciał się

w to wtrącać, uznał jednak, że temu chłopakowi przydałoby się kilka wizyt u psychoterapeuty.

Uśmiechnął się - usłyszawszy wysoki czarujący ton. Orbita Marii. Nie mógł być teraz

background image

w jej pokoju, ale mógł wejść do snu dziewczyny.

Tyle że wchodzenie do snu zaprzyjaźnionej osoby nie było całkiem w porządku; to tak,

jakby zaskoczył ją nagle w łazience. Nigdy dotąd nie przenikał do jej snów. Ale kiedyś nie znał

jej tak dobrze; teraz sytuacja była zupełnie inna.

Powiem jej tylko, że tam jestem, zadecydował. To nie będzie żadne szpiegowanie.

Zaczął cicho gwizdać, przyciągając jej orbitę do siebie. Wpadła mu w ręce, miękka

i chłodna w dotyku. Rozchylił dłonie, a sfera snu Marii powiększyła się. Kiedy była

wystarczająco duża, wszedł do środka.

Dziewczyna leżała na łące pełnej kwiatów i migdaliła się z jakimś ciemnowłosym

chłopakiem.

No nie! Tego się nie spodziewał. Natychmiast wycofał się z tego snu. Myślał, że Maria

może śnić o tym, że jest ptakiem albo syreną, albo czymś w tym rodzaju. Pamiętał, że dawniej

miewała takie sny. Sny, które powinna mieć. Maria śniąca, że jakiś facet wprowadza ją w sztukę

kochania - to nie było w porządku. A w ogóle co to za jeden? Michael raz tylko rzucił na niego

okiem, ale nikogo znajomego mu nie przypominał. Czy to ktoś ze szkoły? Czy to z jej strony coś

poważnego?

Usiadł na łóżku, przygryzając wargę. Może powinien zainteresować się tą sprawą. Maria

nie miała pojęcia, jacy potrafią być faceci. Nie wiedziała, że oni - a przynajmniej niektórzy z nich

- tylko czyhają na takie dziewczyny jak ona, miłe i niewinne. Tak, musi sprawdzić, czy nie

straciła głowy dla jakiegoś łajdaka.

Zamknął oczy i zaczął przywoływać z powrotem orbitę snu Marii. Kiedy się

wystarczająco powiększyła, wszedł do środka. Dziewczyna i ten facet jeszcze nie mieli dosyć.

Michael nie mógł zobaczyć twarzy chłopaka, ponieważ trzymał ją przy szyi Marii.

To mu się nie podobało, zupełnie mu się nie podobało. Zbliżył się i zaczął zakreślać kółka

wokół Marii i tego seksualnego maniaka. Nie zauważyli go; nie zwróciliby teraz uwagi nawet na

wybuch atomowy.

Żaden facet nie powinien tego robić z Marią. Była dziewczyną, z którą Michael oglądał

idiotyczne horrory, która chciała go koniecznie nauczyć, jak się piecze tort, która zmusiła go, by

włożył fartuch. Była jego kumpelką. Nie powinna się całować z jakimś facetem. To nie

w porządku. Nawet bardzo nie w porządku.

To tylko sen, tłumaczył sobie Michael. Sny są dziwne; nie zawsze pojawia się w nich to,

background image

czego pragniesz. Maria prawdopodobnie wcale nie interesuje się tym facetem. Ani żadnym

innym.

Przecież Arlene Bluth nie miała ochoty pisać testu zbyt twardym ołówkiem. Tim

Watanabe nie marzył chyba o mieszkaniu w psiej budzie, razem z Bobo, klaunem o zielonym

języku. Dough Highsinger nie chciał iść do łóżka z połową dziewczyn z...

Niedobry przykład.

- Czy nie uważasz, że faceci mają jakiś specjalny wyłącznik z tyłu głowy? - spytała Liz. -

Nie widziałam tego na żadnej ilustracji w książkach biologicznych, ale myślę, że on jednak

istnieje.

Starała się mówić żartobliwym tonem. Fakt, że Maria była jej najlepszą przyjaciółką, nie

musiał oznaczać, że miała stale wysłuchiwać rozpaczliwych skarg Liz w związku z Maxem.

Maria nie odezwała się. Siedziała na drewnianej ławce przed swoją szafką w szatni,

wpatrując się w tenisówkę, którą trzymała w ręce.

Liz wyjęła jej but z ręki i włożyła do szafki.

- Zdejmujemy stroje gimnastyczne, potem wkładamy normalne ubrania, potem

wychodzimy ze szkoły i idziemy do domu - wyrecytowała tonem przedszkolanki. - Przy twoim

tempie pewnie będziemy musiały zostać tu na noc. Wszyscy już dawno wyszli.

- Przepraszam - wymamrotała Maria. - Zupełnie się wyłączyłam. O co mnie pytałaś?

To było zupełnie do niej niepodobne. Niektórzy czasem się wyłączają podczas rozmów

z przyjaciółmi, nawet z najlepszymi przyjaciółmi, ale nie ona. Maria miała dar słuchania

z niezwykłą, prawie maniakalną uwagą.

- Chciałam wiedzieć, czy faceci są wyposażeni w jakiś ukryty wyłącznik - powiedziała

Liz. - Coś, co im pozwala całować cię płomiennie jednego dnia, a następnego traktować jak

dziewczynę stojącą za ladą sklepu całodobowego. Taką, której mówią cześć, kupując chipsy

z bekonem, i nawet nie są ciekawi jej imienia. Jak dziewczynę, którą znają tylko z widzenia,

którą...

- Dość! - zawołała Maria. - Mam już nie tylko jeden obraz, ale całą fotodokumentację. Ty.

Max. Raz cię kocha. Raz cię nie kocha. Chcesz poznać moją teorię?

- Tak - przyznała Liz. Wyjęła szczotkę z szafki i zaczęła czesać długie ciemne włosy.

Wierzyła, że przyjaciółka pomoże jej rozwiązać ten problem. Stale myślała o tamtym

pocałunku. Tym niesamowitym pocałunku. Ile razy go sobie przypomniała, wydawało jej się, że

background image

żołądek opada jej do samych stóp, a potem znów podskakuje w górę. Z naukowego punktu

widzenia to nie jest możliwe, ale właśnie w ten sposób to odczuwała.

- Nie rozumiem, jak mógł mnie tak całować, a potem odtrącić - szepnęła. - Chyba że...

chyba że nie czuje tego samego co ja. Ale z drugiej strony drżał cały, kiedy go dotknęłam.

- Miałam ci wygłosić swoją teorię - przypomniała jej Maria.

- Przepraszam. Strzelaj.

- Okay. Po pierwsze uważam, że Max jest w tobie nieprzytomnie zakochany.

- Więc dlaczego... - zaprotestowała Liz.

- Zaczekaj. Jeszcze nie skończyłam. - Maria zdjęła drugą tenisówkę i włożyła ją do szafki.

- Po drugie, on sądzi, że im bliżej z nim będziesz, tym większe grozi ci niebezpieczeństwo. Więc

odtrąca cię i traktuje jak dziewczynę, u której kupuje chipsy z bekonem. To jest nawet urocze.

- Ale mnie nie zależy na tym, by czuć się bezpiecznie. - Liz zaczęła szczotkować włosy

tak mocno, że mało ich sobie nie powyrywała. - Mnie tylko zależy na...

- Jeszcze nie skończyłam - przerwała jej przyjaciółka, zdejmując szorty i wkładając długą

pomarańczową spódnicę. - Po trzecie, ten pocałunek. Przy pocałunkach najważniejsze jest to,

kiedy i gdzie mają miejsce. Szeryf Valenti był bardzo blisko was. Czuliście się tak, jak ludzie na

wojnie, którzy wiedzą, że za chwilę mogą zginąć. A kiedy człowiek myśli, że zaraz umrze, robi

rzeczy, których w innych okolicznościach nigdy by nie zrobił.

Liz wrzuciła szczotkę do schowka i zatrzasnęła drzwiczki.

- Więc żeby Max znowu mnie pocałował, powinnam być o krok od utraty życia?

- Tak - przyznała Maria, zdejmując podkoszulek. - Następnym razem postaraj się narazić

na to ryzyko w jakimś romantycznym miejscu. Ze świecami i muzyką.

Liz usiłowała się uśmiechnąć. Jeśli teoria przyjaciółki była prawdziwa, a uznała ją za

całkowicie racjonalną, to wyłącznik Maxa był ustawiony w pozycji „koniec kropka”.

Gdy Maria sięgnęła po bluzkę, Liz zauważyła, że z łańcuszka na jej szyi zwisa pierścień.

- Ładny - powiedziała, delikatnie go dotykając. - Jaki to kamień?

Przy każdym ruchu Marii kamień zmieniał barwę - z fioletowej na zieloną i odwrotnie.

- Nie wiem. Jeszcze nigdy takiego nie widziałam. - Włożyła bluzkę, wsunęła stopy

w sandały i wzięła torebkę. - Wyjdźmy już stąd - rzuciła i pierwsza ruszyła do drzwi.

- Uważasz, że powinnam wysłać Valentiemu anonimowy liścik? - zażartowała Liz. -

Napisać, że znajdzie Maxa przy stoliku w ciemnym rogu restauracji Pierścienie Saturna? A ja

background image

przypadkiem też tam będę, odgrywając rolę tylko przyjaciółki.

- To jest jedna możliwość - rzekła Maria, kiedy przechodziły przez halę sportową. -

Albo... jestem jednak pewna, że to ci się nie spodoba...

Czasem Liz dokładnie wiedziała, co powie przyjaciółka, zanim ta zdążyła skończyć

zdanie. Teraz też tak było.

- Myślisz, że mogłabym zacząć chodzić z innymi facetami - dokończyła za nią Liz,

chociaż te słowa ją zabolały.

- Trafiłaś. Życie nie polega tylko na dostawaniu najlepszych stopni i naciąganiu gości na

napiwki w restauracji twojego taty. Powinnaś się trochę zabawić.

- Mówisz tak, jakbyś sama wychodziła codziennie wieczorem z innym chłopakiem -

droczyła się z nią Liz.

Maria też ostatnio stroniła od rozrywek. Jej przyjaciółka, która znała ją od drugiej klasy

podstawówki, wiedziała dlaczego. Widywała ją już w stanie poważnego zadurzenia. Ale Maria

nigdy nie patrzyła na żadnego faceta takim wzrokiem jak na Michaela.

W rozmowach z Liz nie wspomniała o nim ani słowem, a to oznaczało, że sprawy

wyglądają bardzo poważnie. Liz zastanawiała się, czy przyjaciółka sama zdaje sobie z tego

sprawę.

- Wiesz, że mam rację - upierała się Maria. - Jak tak dalej pójdzie, to na balu na

zakończenie szkoły zostaniesz na lodzie.

To była przygnębiająca myśl. Liz pamiętała jeszcze, kiedy ona i Maria miały po osiem lat.

Po każdym przyjęciu dla dzieci, takim, gdzie zostawało się potem na noc, wyciągały Barbie

i Kena, ubierały ich w wizytowe stroje i wysyłały na bal. Raz Liz nawet zatelefonowała do ojca

i spytała go, czy będzie mogła zostać do północy na balu na zakończenie szkoły. Pytanie o zgodę

z dziesięcioletnim wyprzedzeniem nie wydawało jej się niczym niezwykłym. Pan Ortecho

udawał, że ta sprawa wymaga przemyślenia, zanim powiedział tak.

- A co będzie po ukończeniu szkoły? - nie rezygnowała Maria. - W college'u? Przez

wszystkie te długie lata twojego życia? Spędzisz je, rozmyślając o Maxie?

Liz poczuła się tak, jakby otrzymała cios w żołądek. Jej przyjaciółka miała rację. Liz

zaczynała już sądzić, że cierpi na obsesję, która powoduje, że musi myśleć o Maxie sześćdziesiąt

razy na minutę.

- Chcesz zrobić dobry początek? - szepnęła Maria, łapiąc ją za łokieć. - Tam jest chłopak,

background image

na którym możesz potrenować. - Wskazała ruchem głowy otwarte drzwi.

Wzrok Liz powędrował w głąb męskiej szatni i zobaczyła Jerry'ego Cifarelliego. Jerry był

jednym z tych chłopaków, którzy byli w szkole czymś w rodzaju statystów. Zawsze na dalszym

planie. Dość miły. Dość inteligentny. Dość dobry sportowiec. Dość... dość pod każdym

względem, ale nie wybijający się w żadnej dziedzinie.

- Podejdź do niego - namawiała ją Maria. - Wodzi za tobą oczami od czasu, kiedy pobiłaś

go w konkursie przyrodniczym, w pierwszej klasie. Zamień z nim chociaż parę słów - nalegała

Maria.

W końcu Max postawił sprawę jasno - nie pozwoli, by Liz zbytnio się do niego zbliżyła.

Więc co jej pozostało?

- No to ruszam - szepnęła. - Zadzwonię do ciebie później - dodała, uśmiechając się do

przyjaciółki.

- Koniecznie - powiedziała uradowana Maria. - Chcę poznać wszystkie szczegóły.

Liz była całkowicie spokojna, kiedy szła przez szatnię. Przy Maxie nigdy taka nie była.

Kiedy on się pojawiał, czuła się tak, jakby przed chwilą wzięła prysznic i energetyzujący masaż

szorstką gąbką - dynamiczna i ożywiona.

To brzmi jak marna reklama, pomyślała. Używaj szorstkiej gąbki, a poczujesz się

zakochana.

Zakochana. Na tym właśnie polegał cały problem. Była zakochana w Maksie. A więc

każdy inny facet był tylko „dość miły, dość inteligentny” i tak dalej.

Marnie to wygląda, uznała. Trudno mi się będzie pozbierać.

- Ten niespodziewany sprawdzian z biologii zupełnie mnie dobił - odezwała się Liz,

dotykając ramienia Jerry'ego. - To dziwne, że jeszcze jesteśmy w stanie utrzymać się na nogach.

- Tak - przyznał chłopiec. - Siedziałem do trzeciej w nocy, przygotowując się do testu

z francuskiego. Ledwie skończyłem go pisać, a tu bum, test niespodzianka z biologii.

- Moja przyjaciółka Maria zawsze mi radzi, żeby po ciężkim dniu napić się nektaru

brzoskwiniowego. Mówi, że brzoskwinie zawierają anty toksyny... albo że ich zapach ma

właściwości relaksujące, już dobrze nie pamiętam.

Okay, to była dobra, niezbyt przejrzysta aluzja. Ale czy ją zrozumiał?

- Chciałabyś się napić tego nektaru? - spytał Jerry, przewieszając plecak przez ramię.

- Oczywiście. Mają taki w kawiarni w centrum handlowym.

background image

- To chodźmy. - Uśmiechnął się szeroko.

Maria byłaby ze mnie dumna, pomyślała Liz, idąc z chłopcem w stronę parkingu.

- Tu stoję - powiedział Jerry, wskazując jasnożółty samochód, zaparkowany obok jeepa

Maxa.

Jakieś złośliwe chochliki zadrwiły sobie ze mnie, przeszło przez głowę Liz. Zmusiła się,

by spojrzeć na jeepa. Stał przy nim Max. Kiedy napotkał jej spojrzenie, szybko opuścił oczy,

zauważyła jednak, że jego wzrok wyrażał ból.

Biedny Max. Miała ochotę podbiec do niego i przeprosić. Ale przecież dawała mu już

szansę. Wystarczyłoby, że skinąłby ręką, a przyleciałaby do niego na skrzydłach, i doskonale

o tym wiedział. Jednak postanowił ją odtrącić.

Teraz będzie musiał z tym żyć. Oboje będą musieli z tym żyć.

background image

4.

- Kevin, jesteś w domu?! - zawołała Maria.

Jej młodszy brat nie odezwał się. Nie pofatygowała się nawet, żeby wołać matkę. Mamy

nigdy nie było w domu; była albo w pracy, albo na randce. Może kiedyś, gdy sama będzie miała

trzydzieści pięć lat, Maria potrafi przyzwyczaić się do tego, że mama chodzi na randki. A jako

pięćdziesięcioletnia kobieta być może potrafi pogodzić się z myślą, że jej rodzice są rozwiedzeni.

Weszła do swojego pokoju i zobaczyła na łóżku złożoną kartkę. Usiadła, rozwinęła ją

i zaczęła czytać:

Kochana Mario, po pracy idą na kolację z przyjaciółmi. Pożyczyłam Twój czarny sweter.

Czy to nie zabawne, że mamy ten sam rozmiar ubrań? Bądź aniołem i ugotuj spaghetti dla siebie

i dla K. Tysiączne dzięki.

Całują mama

Jej czarny sweter. Ten, który tak się zbiegł, że nosiła go tylko po domu. Ten, który

odsłaniał brzuch. Maria nie kupiła wiadomości o kolacji z przyjaciółmi. Ten sweter nie nadawał

się na tego typu okazję. Było oczywiste, że mama umówiła się z jakimś przyjacielem płci

męskiej.

Już nigdy więcej nie włożę tego swetra, pomyślała dziewczyna. Nie, nie tak. Zacznę go

używać jako ścierki do kurzu. Nie mogę uwierzyć, że ona włożyła coś takiego, idąc na randkę.

Przede wszystkim w ogóle nie powinna chodzić na randki.

Muszę powąchać olejek cedrowy. To uspokajający zapach. Chwyciła plecak i zaczęła

w nim gorączkowo grzebać. Pamiętała, że wzięła ze sobą fiolkę tego olejku do szkoły, żeby go

wąchać przed wygłoszeniem referatu z literatury angielskiej.

Natrafiła na jakiś owalny kształt. Omyłka - to była szminka. I to nawet nie jej. Bardzo

ciemna, w odcieniu śliwki. Maria uwielbiała ten kolor, ale nie mogła go używać. Miała bladą

cerę i jasne włosy, więc kiedy używała takiej szminki, czuła się tak, jakby całą jej postać

przysłaniały usta. Jakby ludzie, patrząc na nią, widzieli tylko chodzące usta.

To na pewno szminka Liz, pomyślała. Ten kolor był dla niej stworzony. Współgrał z jej

wyrazistym typem urody, długimi czarnymi włosami, ciemnymi oczami i wspaniałymi, wysokimi

kośćmi policzkowymi.

Ciekawe, jak wygląda sprawa z Jerrym, pomyślała Maria. Nagle poczuła, że coś jej pełza

po nodze. Obejrzała całą łydkę, lecz niczego nie zauważyła. Po chwili wstała z łóżka i zdjęła

background image

narzutę, żeby ją strzepnąć. Spojrzała na łóżko. Pościel w kwiatki zaczęła się rozpadać na

kolorowe punkciki. I nie tylko pościel, całe łóżko. Całe łóżko zamieniało się w wirującą masę

kolorowych punkcików.

To nieprawda, pomyślała, mocno zaciskając powieki. Policzy do trzech, otworzy oczy

i wtedy wszystko wróci do normalnego stanu. Wszystko wróci do normalnego stanu. Musi

wrócić.

Jeden. Dwa. Trzy. Otworzyła oczy. Cały pokój był teraz masą wirujących, kolorowych

punkcików. Nie było ścian ani mebli, nie było niczego. Tylko punkciki. Wirowały dokoła niej

feerią kolorów, coraz szybciej i szybciej.

Maria poczuła ucisk w żołądku. Zaczęło jej się kręcić w głowie. Po chwili punkciki

zwolniły swój bieg. Zestaliły się, tworząc błyszczącą podłogę pod jej stopami, miedzianą

balustradę po prawej i rząd sklepów po lewej.

Centrum handlowe? Maria stała na górnym poziomie centrum handlowego.

Gdy wyciągnęła ręce i chwyciła się balustrady, poczuła chłodny dotyk metalu. Jak to

możliwe? Co się właściwie stało?

Teraz naprawdę potrzebowała tej fiolki z olejkiem cedrowym. Nie panikuj, tłumaczyła

sobie. Wszystko jest w porządku. Nic ci nie grozi. Możliwe, że masz jakąś łagodną formę

pomieszania zmysłów, nic ci się nie stanie.

Odetchnęła głęboko i odeszła od balustrady. Właśnie zbliżała się do niej mała

dziewczynka z lalką w wózeczku. No widzisz, pomyślała Maria. Ona wygląda zupełnie

normalnie. Zadowolone dziecko z lalką.

Dziewczynka była coraz bliżej Marii i... przeszła przez nią. Czy ja umarłam? -

zastanawiała się Maria. Czy zabiła mnie myśl o mamie ubranej w mój czarny sweter? Czy jestem

duchem?

- Przecież pracuję jako kelnerka - za jej plecami rozległ się znajomy dziewczęcy głos -

więc wiem. Nie należy mu się napiwek za nalanie dwóch brzoskwiniowych nektarów.

To była Liz! Maria obróciła się szybko i zobaczyła przyjaciółkę i Jerry'ego, którzy szli

w jej kierunku.

- Liz, musisz mi pomóc...

Maria wiedziała, że porusza ustami, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.

Podłoga zachwiała się pod jej stopami. Chciała uchwycić się Liz, ale nie mogła jej

background image

dosięgnąć. Centrum handlowe zamieniało się w kolorowe punkciki.

Osunęła się na kolana. Wirujące wokół niej kolorowe plamy zaczęły się łączyć. Po chwili

utworzyły kształt jej sypialni. Dziewczyna siedziała na swoim łóżku.

Miała wrażenie, że za chwilę serce wyskoczy jej z piersi. Chcąc je przytrzymać, wyczuła

pod ręką coś twardego. Pierścień. Zdjęła go z łańcuszka. Jarzył się w złożonych dłoniach Marii,

rzucając na nie fioletowo - zielone promienie.

Podniosła pierścień na wysokość oczu i nie spuszczała z niego wzroku, dopóki nie

przestał świecić. To nie było złudzenie optyczne, pomyślała. To nie zrodziło się w mojej

wyobraźni.

Spokojnie. Tylko spokojnie, tłumaczyła sobie. Zacznij myśleć jak Liz. A właściwie to

najbardziej przydałaby mi się sama Liz. Maria chwyciła telefon z nocnej szafki i przycisnęła

szybkie wybieranie numeru - jedynka. Pani Ortecho podniosła słuchawkę przy drugim dzwonku.

Wydawała się trochę roztargniona, ale tak było zawsze, kiedy była czymś zajęta. Maria nie

musiała się przedstawiać. Wystarczyło powiedzieć „to ja”.

- Cześć, Mario - pozdrowiła ją pani Ortecho. - Liz dzwoniła i powiedziała, że jest...

hmmm, w bibliotece i wraca do domu za godzinę - mówiła przy akompaniamencie brzęku

patelni. - Nie, nie w bibliotece, w centrum handlowym.

Na tę wiadomość Maria dostała gęsiej skórki.

- Chcesz, żeby do ciebie zadzwoniła?

- Tak. Dziękuję. Do widzenia.

Więc Liz rzeczywiście była w centrum handlowym. To wszystko było coraz bardziej

zwariowane.

Uspokój się i udawaj, że jesteś Liz, tłumaczyła sobie Maria. Okay, to, co się wydarzyło,

miało niewątpliwy związek z pierścieniem - a przynajmniej z kamieniem w pierścieniu. Pierwszą

rzeczą, jaką by zrobiła Liz, byłoby odszukanie wiadomości o tym kamieniu, ustalenie

bezspornych faktów.

Maria podniosła się z trudem na nogi, podeszła wolnym krokiem do półki z książkami

i wyciągnęła „Encyklopedię kamieni szlachetnych i kryształów”. Usiadłszy przy biurku, zaczęła

ją uważnie przeglądać, szukając podobnego kamienia.

Nie ten. Tamten też nie. Przewróciła kolejną kartkę i jej wzrok przyciągnął tekst w ramce.

Przedstawiał on, mającą licznych zwolenników, teorię na temat magicznych właściwości kamieni

background image

i kryształów. Między innymi sądzono, że potrafią one wyzwalać u pewnych osób zdolności

parapsychiczne.

Zdolności parapsychiczne... Maria trzymała w ręku szminkę Liz, zastanawiając się, jak

przebiega jej spotkanie z Jerrym, i właśnie wtedy zobaczyła Liz. To musiało znaczyć, że Maria

ma zdolności parapsychiczne. Czy osadzony w pierścieniu kamień pomógł je wyzwolić?

Przecież szamani posiadają moc uzdrawiania. Jeśli ona była czarodziejką, to może

rzeczywiście uzdrowiła wtedy Sassafrasa! Poczuła nagle, że przepełniają energia, jakby jarzyły

się w niej rzucane przez pierścień promienie światła.

To ci dopiero! A wczoraj siedziała we Flying Pepperoni i czuła się jak zwykła

dziewczyna z sąsiedztwa. Bezbarwna przez duże B. Tak bardzo się bała, że jakaś egzotyczna

dziewczyna kosmitka może pojawić się w mieście i zabrać jej Michaela. Co nie oznaczało, że

Maria w jakikolwiek sposób go miała.

A teraz okazuje się, że nie jest bezbarwna ani nudna. Dysponowała mocą, której nie mieli

nawet Michael, Max i Isabel.

Potrząsnęła głową. Zbyt pochopnie wyciągała wnioski z tego, co się wydarzyło. Pewnie

to było tak - weszła do pokoju, usiadła na łóżku i się zdrzemnęła. Zawsze miała przedziwne sny,

kiedy zasypiała w ciągu dnia.

Mogłaby ponownie zrobić próbę ze szminką Liz. Byłoby jednak lepiej - bardziej naukowo

- gdyby przeprowadziła teraz test na kimś innym.

Kevin, zdecydowała. Jej brat rozrzucał swoje rzeczy po całym domu. Szybko wybiegła

z pokoju i znalazła na podłodze jego rękawicę bejsbolową. Nie trzeba było długo szukać, żeby

znaleźć coś należącego do tego bałaganiarza.

Maria wzięła rękawicę, wróciła do swojego pokoju i usiadła na łóżku. Ścisnęła rękawicę

w dłoni.

- Ciekawa jestem, co on teraz robi - szepnęła.

Łóżko zaczęło się pod nią kołysać. Tak! To działało.

Pokój rozpłynął się w masie kolorowych wirujących punkcików. Jakie to piękne,

pomyślała. Teraz nie jestem już tak potwornie przerażona.

Punkciki zaczęły się łączyć, tworząc parking przed minimarketem. Maria stała na

parkingu, a Kevin i jego dwaj kumple siedzieli na krawężniku przed sklepem.

- Mogę odbekać całą Przysięgę Wierności - pochwalił się Kevin.

background image

Chwycił wielki kubek gazowanego napoju i pochłonął go jednym haustem. Maria

dokładnie widziała ruch mięśni jego przełyku.

Kevin otworzył usta, żeby odbeknąć, ale kolorowe punkciki nagle znowu zawirowały. To

dobrze, pomyślała. Brat zawsze ją zmuszał, by przysłuchiwała się jego bekaniu. Chętnie opuści

jeden z tych popisów.

Punkciki uformowały się i dziewczyna znalazła się w swoim pokoju. Spojrzała na

pierścień. Był znowu rozjarzony.

- Maaarrriiia! - usłyszała zza drzwi wrzask Kevina. Dobrze wiedział, że nie wolno mu bez

pozwolenia wchodzić do jej pokoju.

- Nie jestem głucha - warknęła, wstając z łóżka, żeby otworzyć drzwi.

- Jesteś tego pewna? - spytał Kevin. - Wołałem cię już cztery tysiące razy.

- Wołałeś mnie tylko raz - odpaliła.

Nie wiedzieć czemu, zawsze wdawała się z nim w te niemądre sprzeczki.

- Nieważne - mruknął chłopiec. - Czy nie masz przypadkiem zamiaru ugotować kolacji?

- Nie wiem, jak będziesz mógł jeść kolację po takiej ilości gazowanego napoju, który

przed chwilą wypiłeś.

Zaraz, zaraz, pomyślała. Dopiero co go widziałam przy minimarkecie. Nawet gdyby od

razu stamtąd wyruszył, nie mógłby przyjechać na rowerze do domu wcześniej niż za pięć minut.

Chłopiec wyjął z plecaka plastikowy kubek.

- Tylko tyle wypiłem - powiedział. - To jest największy kubek, jaki tam mają.

Maria widziała dokładnie ten sam kubek podczas swojego transu. To nie było możliwe,

żeby Kevin był w minimarkecie dziesięć sekund temu, a teraz już w domu.

- Naprawdę wołałeś mnie tyle razy, zanim się odezwałam? - spytała.

- Tak. Nawet miałem nadzieję, że już umarłaś. Tylko że wtedy musiałbym sam zrobić

sobie spaghetti. - Kevin uśmiechnął się niewinnie do siostry i ruszył do swojego pokoju.

Maria oparła się o framugę i opasała ramionami. Tak samo jak wtedy, kiedy uleczyłam

łapkę Sassa, pomyślała, mój zegar skoczył wówczas pięć minut do przodu.

Wtedy sądziła, że coś jest nie w porządku z zegarem, ale jednak... za każdym razem,

kiedy używała mocy parapsychicznej, gdzieś się zapodziewało trochę czasu. Niezbyt wiele.

Przedtem pięć minut. Teraz około dziesięciu minut.

Chwileczkę. Czy utraciłam trochę czasu wtedy, jak zobaczyłam Liz w centrum

background image

handlowym? Nie potrafiła tego ocenić. Była sama w pokoju, więc mogła nie zwrócić na to

uwagi.

Ciekawa jestem, co się ze mną dzieje podczas tego zaniku czasu? Od tych rozważań

włosy stawały dęba, ale to nie mogło być nic niedobrego, tłumaczyła sobie. Czuję się świetnie.

Nawet lepiej niż świetnie.

Uśmiechnęła się do siebie. Niewątpliwie jestem czarodziejką, pomyślała. A to oznacza, że

nie jestem zwyczajną dziewczyną.

- Co z Korpusem Szkolenia Oficerów Rezerwy? - spytał major, pojawiając się nagle

w drzwiach pokoju Alexa.

Ojciec Alexa miał obsesję na punkcie Korpusu Szkolenia Oficerów Rezerwy i chciał, by

syn zaangażował się w akcję wprowadzenia tych zajęć do swojej szkoły - ponieważ, jak się

okazało, ten program realizowano tam tylko w teorii. Byłby najszczęśliwszy, gdyby każde

dziecko w Roswell poświęcało swój wolny czas na robienie pompek, uczyło się czyszczenia

karabinów i tak dalej. Alex nie bardzo wiedział, na czym właściwie polegały zajęcia KSOR.

Ojciec dał mu całą tonę materiałów na ten temat, a chłopiec posłusznie włożył je do teczki spraw

bieżących.

Naturalnie, zanim wyrzucił te wszystkie materiały do śmieci, zapakował je do grubej

papierowej torby. Nie chciałby być świadkiem wydarzenia, porównywalnego z katastrofą

elektrowni atomowej, gdyby tata znalazł te papiery w śmietniku.

- Czy chodzi ci o Koordynację Statystyki Orangutanów Roślinożernych? - spytał

niewinnym głosem Alex.

- Czas jest kosztownym towarem - odpowiedział mu ojciec. - Kiedy marnujesz mój czas,

to tak, jakbyś kradł mi pieniądze.

Chłopiec westchnął ciężko. Bogowie musieli pewnie dostać jakiś pilny telefon w tym

czasie, kiedy mieli obdarzyć jego ojca poczuciem humoru. A jeśli nawet tak nie było, to po

wstąpieniu do wojska na pewno usunięto je ojcu operacyjnie.

Alex dobrze znał swojego tatę. Jeśli posunąłby się za daleko, to majorowi mogłoby się

przypomnieć, że trzeba posprzątać w garażu albo pozgarniać psie kupy na podwórku za domem.

Chłopiec postanowił jednak, że będzie robił wszystko, by ojciec pożałował, że taki pomysł

w ogóle przyszedł mu do głowy. Alex wiedział jednak, że i tak program KSOR zostanie

wprowadzony do jego szkoły. I prawdopodobnie on będzie brał w nim udział.

background image

- Alex, telefon! - zawołała matka z kuchni. Świetnie! - pomyślał.

- Później podam ci ostatnie ustalenia - zwrócił się do ojca, po czym wbiegł do kuchni

i chwycił słuchawkę. - Bez względu na to, kto dzwoni, jesteś moim najlepszym przyjacielem.

- Hmm, dzięki.

Isabel. Jej głos brzmiał dziwnie ochryple. Było to zupełnie zrozumiałe. Ostatnio prawie

się nie odzywała. Alex przez ostatnie trzy dni codziennie ją odwiedzał i mówił, praktycznie tylko

do siebie, siedząc za jej zamkniętymi drzwiami.

- Jak leci? - spytał, zupełnie wytrącony z równowagi faktem, że Isabel do niego dzwoni.

- Okay... Chciałam cię prosić o przysługę. Chociaż już tyle dla mnie zrobiłeś...

Nie podobał mu się ton jej głosu. Zbyt nieśmiały. Nie w stylu Isabel. Co prawda potrafiła

dać się we znaki swoją arogancją, kiedy pozwalała mu odczuć, że powinien być wdzięczny

losowi za przywilej przebywania w jej towarzystwie, to teraz jednak cierpiał, słysząc

przygnębienie w jej głosie.

- Już ją masz - rzucił.

- Nie chcesz wiedzieć, jaka to ma być przysługa? - Isabel roześmiała się z lekka.

- I tak masz mnie w ręku. Jeśli nie zrobię tego, co chcesz, mogłabyś wszystkim

opowiedzieć tę historię... wiesz, tę o ptaku. Wtedy moi tak zwani przyjaciele śpiewaliby mi

piosenkę z ”Ulicy Sezamkowej” do końca mojego nieszczęsnego żywota.

Tym razem Isabel roześmiała się głośno.

- Moja mama stanowczo nalega, żebym jutro poszła do szkoły. Albo do lekarza.

Pomyślałam, że jak będziesz jechał, to mógłbyś mnie zabrać po drodze.

Alex nie spytał jej, dlaczego nie może jechać z Maxem. To go zupełnie nie obchodziło.

- Przyjadę - obiecał.

- No to ekstra - odpowiedziała Isabel.

Czy to miał być koniec rozmowy? Czy chciała, żeby coś jeszcze do niej mówił, czy może

potem powie: „Zadzwoniłam, żeby go o coś poprosić, a on godzinami trzymał mnie przy

telefonie”.

- Więc, hmm, zobaczymy się rano - odezwała się Isabel. Nadal nie było jasne, czy Alex

ma się z nią pożegnać i odłożyć słuchawkę. Czuł, że dziewczyna ma jeszcze coś do powiedzenia.

- Dziękuję, że wybrałaś Korporację Alex - taxi - zażartował. - Chcesz wcześnie jechać do

szkoły czy...

background image

- Alex, nie wiem, jak mam to powiedzieć, ale muszę to zrobić. Max mówi, że nie jestem

w tym dobra. Muszę jednak spróbować - wyrzuciła z siebie Isabel.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

W słuchawce słychać było teraz przerywany oddech Isabel.

- Chcę cię przeprosić, tyle że nie bardzo wiem, od czego zacząć. Jeśli wrócę do tego

wieczoru, kiedy graliśmy w minigolfa, to nigdy nie skończymy rozmowy.

Alex pamiętał ten wieczór. Pamiętał, jak Isabel patrzyła mu w oczy, mówiąc, że dokładnie

wie, czego chce, i go pocałowała. Potem zapomniała zupełnie o jego istnieniu, ponieważ

następnego dnia poznała Nikolasa.

- Skupię się na najważniejszym - mówiła dalej. - Jest mi naprawdę przykro, że tak się

zachowywałam, kiedy byłam z Nikolasem. Nawet po tym, jak on zrobił ci krzywdę, nadal

myślałam... Nie wiem, o czym myślałam. Chyba w ogóle nie myślałam, a jeśli już, to tylko

o sobie.

- Isabel, nie musisz...

- Proszę cię, pozwól mi skończyć - przerwała mu. - Tak świetnie się bawiłam, że nie

chciałam słuchać, kiedy mówiłeś, że narażam siebie i innych na niebezpieczeństwo. Powinnam

była ciebie posłuchać. Wtedy może...

Alex domyślał się, że dziewczyna z trudem powstrzymuje łkanie. Nie odezwał się jednak.

Będzie jej lżej, kiedy wypowie się do końca.

- W każdym razie przepraszam cię - ciągnęła. - Szczególnie za to, że się na ciebie

rozzłościłam i powiedziałam, że jesteś zazdrosny o Nikolasa. Wiem, że tobie zależało tylko na

tym, żeby mnie chronić. Już... już muszę kończyć, okay?

Do zobaczenia.

Odłożyła słuchawkę, zanim Alex zdołał przyjąć jej przeprosiny i powiedzieć do widzenia.

Może lepiej, że tak się stało. Nie musiał się zastanawiać, czy ma powiedzieć jej prawdę.

Naturalnie, mówił jej, żeby się trzymała z daleka od Nikolasa, ponieważ był przekonany, że ten

facet ściągnie na Isabel nieszczęście. Ale to wcale nie znaczyło, że myliła się, mówiąc, że Alex

jest zazdrosny o Nikolasa. Był zazdrosny. Patologicznie.

Sięgnął do kieszeni i wyjął fotografie, które znalazł w automacie w centrum handlowym.

Starali się wtedy odnaleźć Isabel i Nikolasa, zanim zrobi to Valenti. Alex natrafił na zdjęcia tej

dwójki zrobione w trakcie, kiedy całowali się bez opamiętania i bez żenady.

background image

Wiedział, że powinien je wyrzucić - a już na pewno tę, na której Nikolas trzymał kartkę

papieru z napisem „Cześć, Alex” - jednak nosił je ze sobą.

Sam widok tych zdjęć wywołał w nim niekontrolowany wybuch zazdrości. To było

żałosne. Jak mógł być zazdrosny o nieżyjącego chłopaka?

Wrzucił zdjęcia do zlewu i przyłożył do nich zapaloną zapałkę. Natychmiast spłonęły.

Gdyby jeszcze mógł usunąć Nikolasa z pamięci Isabel.

background image

5.

Isabel wyjęła z szafki swój lunch i szybko z opuszczoną głową szła korytarzem. Chciała

jak najprędzej znaleźć się na dziedzińcu. Tam będzie Alex, Max, Michael, Liz i Maria.

Czuła, że wszyscy na nią patrzą. Była do tego przyzwyczajona i nigdy jej to przedtem nie

przeszkadzało. Teraz było inaczej. Teraz wymieniali szeptem uwagi na temat Nikolasa. Stale

słyszała jego imię: Nikolas, Nikolas, Nikolas... Cała szkoła plotkowała o nim... i o niej.

Zastanawiali się, co się z nim stało. Starali się zgadnąć, o co pokłócił się z Isabel tego wieczoru,

kiedy zniknął bez śladu. W jakiś dziwny sposób wszyscy powtarzali tę kłamliwą wiadomość,

którą podała Valentiemu.

- Założę się, że Isabel zabiła Nikolasa, ponieważ spotykał się na boku ze Stacey Scheinin

- szepnął ktoś głośno.

Po chwili Isabel usłyszała wybuch śmiechu. Poczuła zapach prochu. Och, Boże, nie. To

się znowu zaczyna. Znowu zobaczy, jak Nikolas pada na podłogę, z szeroko otwartymi oczami.

Wyszła głównymi drzwiami i dopiero gdy przebiegła przez dziedziniec, podniosła głowę

i zobaczyła Alexa, Maxa, Liz, Marię i Michaela, siedzących tam gdzie zawsze. Zapach prochu

zanikał powoli.

- Hej, Isabel. Słyszałem, że poszukujesz świeżego męskiego mięsa - usłyszała głos

jakiegoś chłopaka. - Ja jestem towarem pierwszej kategorii.

Poznała ten głos i ten sposób mówienia. Dawniej z łatwością wdeptałaby Kyle'a

Valentiego w błoto, teraz pragnęła tylko znaleźć się jak najszybciej wśród przyjaciół.

Jeszcze tylko kilka kroków, tłumaczyła sobie. Po chwili siedziała już w kole, obok Alexa.

Zelżał ucisk w piersiach, mogła oddychać swobodniej.

- Chcesz, żebym w twoim imieniu dała szkołę Kyle'owi? - spytała Liz. - Zrobię to

z przyjemnością.

- Nie, nie trzeba - wyjąkała Isabel. - Dziękuję ci.

Liz zachowywała się wspaniale. Dzwoniła do niej co wieczór przez te wszystkie dni,

kiedy Isabel nie chodziła do szkoły. Któregoś ranka przyszła do niej z Marią i przyniosła jej

bułeczki maślane, soki i mnóstwo pism ilustrowanych.

Nikt z jej przyjaciół nie zrobił najmniejszej aluzji do tego, co się stało, nie powiedział:

„Mówiłem ci, mówiłem, że Nikolas sprowadzi niebezpieczeństwo na nas wszystkich”. Nikt nie

dał jej odczuć, że odetchnęli z ulgą, kiedy Nikolas został... został... Isabel zadrżała nagle. Michael

background image

zdjął marynarkę i jej podał. Cały on. Zawsze gotów jej pomóc, jakby to było zupełnie oczywiste.

Wszyscy byli gotowi jej pomagać - Michael, Liz, Maria. No i naturalnie Alex, jej żywy

środek uspokajający, który przesiadywał za jej zamkniętymi drzwiami przez tyle godzin i mówił

do niej aż do zachrypnięcia. I Max, ze swoją manierą starszego brata, który nią komenderował,

pilnując, żeby codziennie wstała z łóżka.

- Co tu robi DuPris? - odezwał się Alex. - Czy nie ma żadnych przepisów zabraniających

obcym mężczyznom chodzenia po szkole i rozmawiania z dziećmi?

Isabel obejrzała się przez ramię. No tak, to był ten lokalny debil, Elsevan DuPris. Szedł

w ich kierunku, wymachując laseczką, lecz po chwili zmienił kierunek i podszedł do grupy

uczniów zgromadzonych pod potężnym dębem.

Prawie całe Roswell czytało pismo DuPrisa, „Droga do Gwiazd”. Jednak on nie zdawał

sobie sprawy z tego, że czyta się je tylko dlatego, że jest potwornie śmieszne. Isabel zawsze

cieszyły jego specjalne wiadomości o niemowlętach kosmitów, które ssały krew.

- Jeśli poczęstuje cię cukierkiem, uciekaj - poradziła jej Liz.

- Nie podoba mi się to, że on zawsze, niby przypadkiem, podchodzi w końcu do nas -

zauważył Max.

- Odserowałeś to - rzekł Alex. - Właśnie nadchodzi.

- Powiedziałeś „odserowałeś”? - Maria roześmiała się.

- Tak - potwierdził Alex. - To z mojej ostatniej listy. Wyrażenia związane z produktami

spożywczymi. Wiedziałabyś o tym, gdybyś zechciała zajrzeć na moją stronę internetową.

- Witam was, młodzi ludzie! - zawołał DuPris, zbliżając się do nich. - Wyglądacie na

najzdolniejszych uczniów w klasie.

Michael uśmiechnął się złośliwie.

- Co pan powie? - powiedział. Przeciągał samogłoski, naśladując południowy akcent

DuPrisa.

Isabel zakrztusiła się ze śmiechu. Powrót do zewnętrznego świata miał swoje dobre

strony. Była teraz zwykłą dziewczyną, która siedziała z przyjaciółmi na szkolnym dziedzińcu.

Paczka przyjaciół pośród innych grup młodzieży. Nic bardziej normalnego na świecie.

- Robię sondaż dla mojego pisma - oznajmił DuPris. - Byłbym bardzo wdzięczny,

gdybyście zechcieli odpowiedzieć mi na jedno pytanie. Gdyby ktoś z was był kosmitą i poszedł

do naszego pięknego centrum handlowego, to co by kupił?

background image

Centrum handlowe. Dlaczego on pyta o centrum handlowe? - pomyślała Isabel. Serce

zaczęło jej mocno bić. Czyżby Valenti powiedział mu, że tam zastrzelił kosmitę? A może ten

pismak dowiedział się o tym z innego źródła? Czy wie, że ja też tam byłam? Czy zna prawdę

o mnie?

Przesunęła się trochę i oparła ramieniem o Alexa. Potrzebowała teraz ciepła jego ciała.

- To byłby... kamienny garnek - powiedział Alex.

- Właśnie tak - poparł go Michael.

- Gdybym był kosmitą, nie potrafiłbym się oprzeć urokowi kamiennego garnka - przyznał

Max.

- Są bardzo wygodne w użyciu - dodała Liz.

- I tak łatwo je myć - wtórowała jej Maria. DuPris uniósł brwi, zwracając się do Isabel.

- A pani, młoda damo, czy zgadza się pani ze swoimi dowcipnymi przyjaciółmi?

Isabel odchrząknęła.

- Głosuję za kamiennym garnkiem - powiedziała.

- Dziękuję wam. Mam nadzieję, że wkrótce znów się zobaczymy - zaszczebiotał DuPris,

machając im ręką na pożegnanie.

- Myślicie, że on wie? - spytała Isabel, kiedy tylko odszedł na wystarczającą odległość.

- Może wiedzieć, że w centrum handlowym coś się wydarzyło - odparł wolno Max. - Jakiś

tropiciel UFO mógł mu donieść o dziwnym świetle. Kiedy Ray użył swojej mocy, żeby

powstrzymać Valentiego, ten blask był oślepiający.

- To bardzo prawdopodobne - przyznała mu rację Liz.

- A może Valenti powiedział mu prawdę? - zasugerowała Isabel.

- Nie ma mowy. Nie sądzę, żeby chłopcy z Planu Wyczyszczenia Bazy Danych dopuścili

kogokolwiek do swoich spraw - powiedział Alex.

Miał rację. Oczywiście, że miał rację. Muszę się wreszcie wziąć w garść, pomyślała

Isabel.

- Co robicie po szkole? - spytała, starając się oderwać od tego potwornego filmu, który

znowu przesunął się przed jej oczami. Może poszlibyśmy na mrożony jogurt?

- Ja i Michael umówiliśmy się z Rayem w jaskini - powiedział Max. - Pokaże nam, jak

mamy używać mocy. Mamy większe możliwości, niż to sobie mogliśmy wyobrazić.

- Co? Używanie mocy zwróci na nas uwagę Valentiego - przeraziła się Isabel. - Ja już

background image

nigdy tego nie zrobię. W żadnym wypadku. Musicie mi obiecać, że wy też nie. Przyrzeknijcie mi

to!

- Isabel, wyluzuj się trochę - uspokoił ją brat.

- Nie! Gdybyśmy z Nikolasem nie używali mocy, Valenti nie zacząłby nas śledzić. -

Isabel prawie krzyczała, wycierając grzbietem dłoni łzy spływające jej po policzkach. - Nikolas

by żył, a my nie musielibyśmy niczego się bać. Nie wolno wam używać mocy. Musimy

zachowywać się jak zwykli ludzie.

- Ray mówi, że są sposoby na zamaskowanie mocy - odezwał się Michael.

- Nie. Nie przekonasz mnie.

- Ale twoja moc jest niezwykłym darem, Isabel. Jeśli Ray może was nauczyć, jak jej

bezpiecznie używać... - zaczęła Maria.

- Przestań! - ucięła Isabel. - Sama nie wiesz, o czym mówisz. Nie wiesz, jak to jest, kiedy

się posiada moc!

Maria zaczerwieniła się i szybko odwróciła wzrok.

- Przepraszam cię - powiedziała z westchnieniem Isabel. - Nie miałam zamiaru na ciebie

wrzeszczeć. Ja tylko... ja tylko chciałabym być normalną dziewczyną, taką jak ty.

- Iz... - zaczął Michael, lecz rozległ się dźwięk dzwonka i Isabel zerwała się na nogi.

- Wy, chłopcy, idźcie spotkać się z Rayem, jeśli już musicie - powiedziała. - Ale beze

mnie. Nie mam zamiaru przesiadywać godzinami w jaskini i wysłuchiwać ględzenia jakiegoś

starucha. Muszę iść na zajęcia.

Tak, na zajęcia. Tak powinna postąpić normalna ziemska dziewczyna.

- Idziesz, Mario?! - zawołała.

- Tak. - Maria nie patrzyła na Isabel.

Może rzeczywiście obraziłam ją, mówiąc, że nie wie, jak to jest, pomyślała Isabel. Ale

nawet jeśli była na nią wściekła, to milej było iść do klasy razem.

Kiedy weszły do sali, Isabel wyciągnęła swój egzemplarz „Juliusza Cezara”. Od wielu

tygodni pracowali nad tą sztuką. Nie będzie myślała o Nikolasie. Teraz musi słuchać tego, co

mówi nauczycielka.

Gdy pani Markham stanęła przed klasą, Isabel zauważyła na jej bluzce kawałek czegoś,

co wyglądało na sałatkę z tuńczyka. Ta kobieta powinna zakładać śliniak do jedzenia.

- Zaczynamy - odezwała się nauczycielka. - Doszliśmy do kwestii Porcji, więc zaczynaj,

background image

Porcjo.

Nikt nie zareagował, więc Isabel rozejrzała się, ale nie zauważyła, by ktokolwiek

szykował się do czytania, szukał książki czy też właściwej strony.

- Te same role co wczoraj - powiedziała pani Markham. - Kto jest Porcją?

- Maria! - zawołała Arlene Bluth.

- No dobrze, Mario. Nie mamy czasu na to, aby wgłębiać się w rolę. Zostało nam jeszcze

bardzo dużo stron do przeczytania.

Maria milczała. Isabel obróciła się w jej kierunku.

Coś było nie tak. Maria trzymała książkę i patrzyła na nią niewidzącym wzrokiem.

- Mario? - zachęcała ją nauczycielka.

- Ona poczuła się źle podczas lunchu - powiedziała szybko Isabel, wstając z ławki. -

Zaprowadzę ją do pielęgniarki.

Nie czekając na to, co powie pani Markham, złapała przyjaciółkę za ramię, wyprowadziła

z klasy i zaprowadziła do łazienki.

- Co się z tobą dzieje? - spytała. - Dobrze się czujesz?

Maria nie odezwała się; nadal patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem.

Isabel poczuła, że serce zaczyna jej gwałtownie bić. Co się dzieje? Maria czuła się

normalnie, kiedy szły razem do klasy. Była wściekła, ale zupełnie w porządku.

- Mario! - krzyknęła Isabel. Jej głos odbił się echem od wyłożonych kafelkami ścian

łazienki, ale przyjaciółka nie zareagowała.

Isabel miała ochotę pobiec po Alexa, Maxa, Michaela albo Liz. Nie chciała jednak

zostawić Marii samej. Dasz sobie radę, tłumaczyła sobie. Ona ciebie potrzebuje.

Głęboko wciągnęła powietrze i przyłożywszy palce do szyi Marii, wyczuła jej puls. Co

prawda, słaby i przerywany, ale puls. Zagryzła wargę. Czy powinnam nawiązać z nią łączność? -

zastanawiała się. Może wtedy dowiem się, co jej jest. Wyciągnęła ręce do Marii, ale się

zawahała. Nie wolno mi używać mocy, krzyczał jej wewnętrzny głos. Valenti odnajdzie mnie

i zabije!

Chwyciła Marię za ramiona i lekko nią potrząsnęła.

- Mario, ocknij się!

Dziewczyna nie reagowała.

- Mario, przerażasz mnie! - krzyknęła Isabel. Nie chciała użyć uzdrawiającej mocy; nie

background image

mogła się do tego zmusić. Zaczęła potrząsać przyjaciółką tak mocno, aż tej głowa odskoczyła do

tyłu.

- Co ty robisz? - spytała wreszcie Maria.

- Odezwałaś się!

Gdy Isabel spojrzała Marii w oczy, stwierdziła, że utraciły już ten okropny pusty wyraz.

- Oczywiście, że się odezwałam. Omal nie oderwałaś mi głowy - powiedziała Maria.

- Dobrze się czujesz? Może pójść i zawołać kogoś?

- Zupełnie dobrze się czuję - odrzekła Maria. - A co my tutaj robimy?

- Nie pamiętasz? - Isabel przeszedł zimny dreszcz. - Całkowicie odleciałaś na zajęciach

z literatury angielskiej.

- Hmmm... - Maria potrząsnęła głową. - Nie powinnam była jeść tego batonu, który

dostałam od Alexa. Cukier źle na mnie wpływa. Chodź, wracamy na zajęcia - dodała, łapiąc

przyjaciółkę za ramię.

- Mario, co się z tobą dzieje? - nalegała Isabel.

- Nic. Zupełnie nic. Wszystko w porządku. Chodźmy. Wyszła za nią na korytarz.

Wyglądało na to, że Maria jest zupełnie w porządku. Isabel nie wierzyła jednak, żeby trochę

cukru mogło wywołać u niej taką reakcję. To było absolutnie niemożliwe.

background image

6.

Max siedział w jaskini, opierając się o chłodną wapienną ścianę. Miał wrażenie, że

nadwyrężył sobie jakiś mięsień w mózgu, mięsień, z którego istnienia w ogóle nie zdawał sobie

sprawy. Ray starał się nauczyć ich, jak doprowadzić do zamrożenia czasu - tego, co zrobił

w centrum handlowym. Ale ani Max, ani Michael nie potrafili opanować tej sztuki.

- Używanie mózgu jest bardziej męczące i o wiele trudniejsze niż używanie ciała -

powiedział Ray, siadając na dużym kamieniu, naprzeciwko Maxa.

Michael położył się wprost na ziemi.

- Chwileczkę. Czy znowu czytałeś w moich myślach? - spytał Max.

To, co potrafił robić Ray, było wprost niesłychane. Kiedy Max o tym myślał, jeszcze

bardziej bolała go głowa.

- Tylko trochę - powiedział Ray. Musiał zobaczyć na twarzy chłopca wyraz zażenowania

połączonego z paniką - albo znowu czytał w jego myślach - ponieważ roześmiał się głośno.

- Nie martw się - rzekł. - Robię to tylko powierzchownie. Nie chcę natrafić na zbyt

osobiste myśli. Nigdy nie wiadomo, co można znaleźć w głowie nastolatka.

Wyjął z plecaka kilka puszek Lime Warp i jedną otworzył.

- Ktoś chce się napić? - spytał.

- To smakuje jak kozie siuśki - powiedział Michael. Wziął jednak puszkę od Raya, po

czym usiadł obok przyjaciela.

- Czy sprawdzałeś to doświadczalnie? - spytał Max, biorąc puszkę. - Naprawdę

próbowałeś kozich siuśków i możesz zrobić dokładne porównanie?

- Czasem przypominasz mi tego faceta od naukowych programów w TV - powiedział

Michael. - Wiesz, tego palanta?

Michael pociągnął łyk i zaczął dokładnie przyglądać się puszce.

- Nie mogę uwierzyć, że my naprawdę tak wyglądamy - powiedział. - Nie mam nic złego

na myśli, Ray - dodał po chwili.

Max spojrzał na małego tańczącego kosmitę narysowanego na puszce. Miał tak samo

mały tułów i krótkie nogi, dużą głowę i ogromne, pozbawione źrenic oczy o migdałowym

wykroju, jak wszyscy pasażerowie statku kosmicznego na wywołanym przez Raya hologramie.

- Masz do tego niewłaściwe podejście. Przynajmniej w pewnym sensie - powiedział Ray.

- To - wskazał na rysunek na puszce Lime Warp - nie jest nasz prawdziwy wygląd, tak samo

background image

zresztą jak ten - dodał, wskazując na siebie.

Max przyłożył do głowy puszkę. Ray zawsze nadawał swoim napojom lodowatą

temperaturę, spowalniając ruch ich cząsteczek. Max też mógłby to robić - gdyby chciał - ale

musiałby się przy tym maksymalnie skoncentrować. Rayowi natomiast przychodziło to równie

łatwo, jak otwieranie puszek.

- Nie mogę tego zrozumieć - powiedział Max. - Może dlatego, że zbyt nadwyrężyłem

umysł, ale nadal nic z tego nie pojmuję.

- To nie jest zbyt skomplikowane - tłumaczył Ray. - Przedstawię wam skróconą wersję.

Nasze ciała mają ogromne zdolności adaptacyjne. Przystosowują się do każdego środowiska.

Oznacza to, że możemy podróżować na inne planety bez tych wszystkich wyszukanych

kombinezonów kosmicznych, których używają ludzie. Nasze ciała natychmiast przestawiają się

na optymalny poziom funkcjonowania. Nawet na naszej planecie zmieniamy kształt w zależności

od różnych czynników, na przykład klimatu.

- Ja cię kręcę - rzucił tylko Michael.

- Coś z tego rozumiem - powiedział Max. - Ziemia jest środowiskiem bogatym w tlen.

Więc nasze ciała przekształciły się tak, aby móc wdychać tlen. Czy o to chodzi?

- Otóż to - przyznał Ray. - To, o czym mówiłeś to jedna z niezliczonych możliwości

adaptacji naszych ciał.

- Okay, nie przeczytałem wszystkich naukowych książek świata tak jak Max, ale wiem, że

ciało ludzkie nie jest najlepiej przystosowane do życia na pustyni - rzekł Michael. - Dlaczego nie

przypominamy raczej skorpionów, kaktusów czy czegoś takiego?

- Nasze ciała nie przystosowują się tylko do zewnętrznego środowiska - zaczął wyjaśniać

Ray. - Przystosowują się również do środowiska społecznego. Na tej planecie ludzie są

gatunkiem dominującym, więc system adaptacyjny wyposażył nas w ludzkie ciała.

- A ci faceci? - spytał Michael, podnosząc puszkę Limę Warp.

To inny rodzaj adaptacji, do życia w przestrzeni kosmicznej. Zwartość tych małych ciał

ochrania ich system wewnętrzny przed skutkami szybkiej podróży kosmicznej. Poza tym małe

ciała nie zajmują wiele miejsca na pokładzie, zostawiając dość wolnej przestrzeni dla

nieodzownej aparatury.

- To niezłe - przyznał Michael.

- Całkiem niezłe - przytaknął mu Max. - Czy mógłbyś pokazać nam jakieś hologramy, czy

background image

jak to się nazywa, niektórych form adaptacyjnych, jakie mamy w domu?

- W domu. Nie rozumiem, dlaczego nazywasz to domem - powiedział Ray. - Tu jest twój

dom. Planeta Ziemia. Niepotrzebnie opowiadałem wam o... o tamtym miejscu. Staram się myśleć

o nim jak o pięknym śnie. Ale na pewno nie jak o czymś realnym, do czego kiedykolwiek

mógłbym powrócić. Teraz mój dom jest tutaj. - Głos Raya był bardzo smutny, zniknął jego

żartobliwy sposób bycia.

Max zaczął się zastanawiać, jak mógłby żyć na innej planecie, wiedząc, że nie zobaczy

już nigdy rodziców ani Liz, ani nikogo, do kogo był przywiązany. Nie przypuszczał, że mógłby

radzić sobie z tym tak dobrze jak jego starszy przyjaciel.

- Wyjdźmy stąd - powiedział Ray, podnosząc się z miejsca.

- I to tyle. Zdecydowałeś za nas, że nie powinniśmy już dowiedzieć się niczego więcej

o miejscu, z którego pochodzimy? - spytał Michael.

- Nie mam zamiaru zachęcać was do tego, abyście spędzili całe życie, pragnąc być gdzie

indziej. - Ray patrzył mu prosto w oczy. - Żyjecie tutaj na Ziemi. I tu musicie przeżyć swoje

życie.

- Dziękuję za dobrą radę - mruknął Michael.

- Wiem, że możecie uznać, że jestem zbyt bezwzględny - powiedział Ray, zwracając się

do Maxa. - Ale musicie mi uwierzyć, że przebywanie w jednym miejscu, kiedy serce i myśli są

gdzie indziej, to gwarancja na nieszczęśliwe życie.

Max nie chciał naciskać zbyt mocno; było jasne, że Ray chce ich wszystkich chronić.

Musiał jednak dowiedzieć się jeszcze jednej rzeczy.

- Czy mógłbyś tylko powiedzieć... - zaczął.

- Max, ja już podjąłem decyzję - przerwał mu Ray.

- Ale to jest bardzo ważne - nalegał chłopiec. - Chcę tylko wiedzieć, czy możesz mnie

czegoś nauczyć, co mogłoby nam pomóc uchronić się przed Valentim.

- Tak, to jest coś, czego naprawdę potrzebujecie. - Ray westchnął. - Możemy trenować

zamrażanie czasu w jakimś wybranym miejscu. Ale nie można tego często powtarzać. Sam nie

byłbym w stanie zrobić tego po raz drugi przed upływem miesiąca. To zabiera mnóstwo energii.

- Czy jest jeszcze coś? - spytał Max. Chciał być przygotowany, nie, musiał być

przygotowany, gdyby przyszło mu jeszcze kiedyś zmierzyć się z Valentim. Przecież Ray nie

zawsze będzie mógł stanąć w ich obronie.

background image

- Trzeba się maskować. Dzięki temu przetrwałem te pięćdziesiąt lat z okładem.

- Tylko tyle? Maskować się? - zdziwił się Michael.

- Jest pewna sztuczka, którą czasem stosuję - wyjaśnił Ray. - Patrzcie.

- Na co mamy patrzeć? - spytał Max.

Po chwili coś dziwnego działo się z twarzą Raya; zaczęła się ruszać. Rosły i ciemniały mu

włosy. Malał i zmieniał kształty.

Wyglądał teraz jak... Liz. Ray wyglądał jak Liz.

- Aaah - z gardła Michaela wydobył się wysoki, zabawny pisk.

- Możemy również przy każdej zmianie wyglądu przybierać jakieś cechy szczególne -

powiedział Ray głosem Liz. - Ja tak zrobiłem po katastrofie. Nie chciałem wyglądać jak

naukowiec.

- Ciarki przechodzą mi po skórze - powiedział Max. Trudno mu było teraz znieść widok

Raya. Było tyle rzeczy, o których nie chciał nawet myśleć. Na przykład o tym, że jego starszemu

przyjacielowi urosły piersi... piersi Liz.

- Okay, okay - powiedział Ray głębokim głosem, przybierając swoją zwykłą postać.

- Nawet mówiłeś jej głosem - wymamrotał Max.

- To wszystko jest w strunach głosowych. Czy słyszeliście o tym, że widziano Elvisa przy

stoisku z tortillami w El Paso? - spytał.

Max potrząsnął głową.

- To byłem ja - powiedział z dumą Ray.

Max roześmiał się. Wiedział, że Ray jest fanem Elvisa, ale tego było już za wiele.

- Staram się utrzymać Króla przy życiu - ciągnął Ray. - Dziękuję wam bardzo - dodał,

mrucząc niewyraźnie jak Elvis.

- Musisz nam pokazać, jak to się robi - powiedział Max.

- Dlaczego nie powiedziałaś tak, kiedy Jerry prosił cię, żebyś z nim poszła na dyskotekę

do klubu UFO? - spytała Maria, kiedy tylko Liz powróciła za ladę kawiarni Latający Talerz.

- Wiem, że słyszałaś całą rozmowę - prychnęła Liz. - Tylko trzy razy przecierałaś stolik

obok tego, przy którym siedział Jerry.

- Cztery razy - przyznała się Maria. - Ale jeśli nie będę cię stale pilnować, zaczniesz

z powrotem rozmyślać o Maksie, będziesz ignorować innych chłopaków i w rezultacie zostaniesz

zasuszoną staruszką z szesnastoma ujadającymi szpicami.

background image

- Jeśli nie przestaniesz, to za chwilę będziesz miała tę gąbkę w gardle - nastraszyła ją Liz,

zbliżając się do przyjaciółki.

- Czy już ci wspominałam, że będziesz taką żałosną staruszką? - Maria cofnęła się

przezornie. - Że wszystkie twoje szpice będą nazywały się Max? Albo Maxine? Albo

Maximilian? Albo Maxi? Albo...

- A czy ja już ci wspominałam, że wycierałam tą gąbką stolik pana Orndorffa?

- Tego, co pluje? - pisnęła Maria. - Okay, przestanę. Przestanę. Ale nadal chcę wiedzieć,

dlaczego powiedziałaś Jerry'emu, że dasz mu odpowiedź jutro, zamiast zgodzić się od razu.

- Bo to dyskoteka. Gdyby prosił mnie, żebym z nim poszła gdzie indziej, pewnie bym się

zgodziła.

- Ty przecież świetnie tańczysz - oburzyła się Maria.

- Mnie nie chodzi o tańczoną stronę tańczenia - tłumaczyła jej Liz. - Chodzi mi

o dotykaną stronę tańczenia.

- Sprawa dotykania i tak się pojawi, niekoniecznie przy tańcach. Powiedzmy, że on

zaprosi cię do kina. Siedzenie po ciemku daje ogromne możliwości w tej dziedzinie. Nawet

gdybyście poszli grać w kręgle, to on potem odwiezie cię do domu i wtedy znowu pojawi się

kwestia dotykania.

- Chyba tak - powiedziała Liz bez przekonania.

Rozległy się pierwsze tony Close Encounters. Maria podniosła głowę i zobaczyła ojca

Liz, który właśnie wchodził do kawiarni, gwiżdżąc piosenkę Grateful Dead.

Maria otworzyła przed właścicielem kawiarni małą bramkę, by mógł wejść za kontuar.

- Jeszcze tym razem nie obetnę panu premii, ale jeśli znowu się pan spóźni, zrobię to na

pewno - zażartowała.

- Och, panno De Luca. Bardzo przepraszam. Proszę się na mnie nie gniewać! - zawołał,

lekko zdyszany pan Ortecho. - Dziś był na wyprzedaży garnitur, na który od dawna polowałem.

Musiałem go kupić w drodze do pracy, bo później już by go nie było.

Maria roześmiała się, a Liz wzięła dzbanek kawy, żeby go zanieść do stolika, przy którym

dwóch poważnych ufologów studiowało mapę miejsca katastrofy.

Maria ziewnęła i oparła łokcie na kontuarze. Od chwili wyjścia ze szkoły czuła się bardzo

dziwnie. Nie mogła przestać myśleć o tym, jak utraciła świadomość na lekcji literatury

angielskiej.

background image

Może powinnam była powiedzieć prawdę Isabel, pomyślała. Ale tego dnia Isabel po raz

pierwszy przyszła do szkoły i miała wystarczająco dużo własnych problemów. Niedługo i tak

powiem im wszystkim o moich zdolnościach parapsychicznych. Kiedy tylko nauczę się panować

nad swoją mocą, zrobię im wielki pokaz, postanowiła Maria.

Ale nie potrafiła panować nad tą dziwną mocą. Na przykład dzisiaj, kiedy siedziała

w klasie i czekała na przyjście pani Markham, zaczęła przesuwać palcami po imieniu, które ktoś

wyrył na jej stoliku. Zastanawiała się, od jak dawna tam było i co może teraz robić facet, który

wyciął swoje imię.

Nie starała się zobaczyć tego chłopaka, ale zaraz pojawiły się wirujące kolorowe punkciki

i po chwili Maria stała na placu, gdzie sprzedawano używane samochody. Zobaczyła jakiegoś

faceta z wydatnym brzuchem, który usiłował sprzedać hondę młodej kobiecie ubranej jak typowa

bizneswoman. Punkciki zawirowały znowu i ponownie pojawiła się klasa.

Następną rzeczą, jaką pamiętała, był widok Isabel, która nią bezlitośnie potrząsała. Maria

wiedziała już, że używanie mocy wiąże się z utratą kilku minut, ale nie był to odpowiedni

moment na udzielanie wyjaśnień Isabel. Szczególnie po tym, jak ta rozzłościła się na nią podczas

przerwy na lunch.

Maria zdawała sobie sprawę, że moc parapsychiczna różni się od mocy, którą dysponują

kosmici, ale Isabel gotowa była wrzeszczeć na każdego, kto choćby wspomniał o używaniu

mocy.

- Obudź się! - Okrzyk Liz przerwał jej rozmyślania.

- A więc jak? - spytała Maria, patrząc na przyjaciółkę zmrużonymi oczami. - Dyskoteka

UFO z Jerrym?

- Nie wiem... - zaczęła Liz, przygryzając wargę.

- Powiem ci tylko dwa słowa - szepnęła Maria, potrząsając ze smutkiem głową.

- Byle nie o szpicach - ostrzegła ją Liz.

- „Tylko przyjaciółmi” - powiedziała Maria. Nie chciała być przykra, ale Liz czasem

potrzebowała, żeby ktoś nią porządnie potrząsnął. - Wiesz, że mam rację - dodała. - To Max

podjął za ciebie tę decyzję.

- Okay, okay, okay, okay. Pójdę i powiem Jerry'emu.

background image

7.

- Mamy cały dom dla siebie - oświadczyła Isabel, otwierając frontowe drzwi. - Max jest

w pracy, moi rodzice też - dodała, prowadząc Alexa do salonu.

Alex zaczął się zastanawiać, czy dziewczyny zdają sobie sprawę, jakie wrażenie mogą

zrobić na facecie najzwyklejsze słowa. Takie jak „mamy cały dom dla siebie”. Pięć

podstawowych słów, w żadnym z nich nie ma zmysłowego podtekstu. Ale ja dziękuję. Te słowa

wprawiły go w nagłe drżenie.

Ona chciała ci tylko przekazać podstawową informację, tłumaczył sobie. Taką jak „mamy

soki w lodówce” albo „odbieramy HBO”. Nic się za tym nie kryło.

Usiadł na kanapie. Isabel zajęła miejsce obok niego - tak blisko, że czuł ciepło, bijące od

jej ciała.

Zaraz, zaraz, pomyślał. Może się mylę? A może jednak to, co powiedziała, w języku

dziewczyn oznacza totalne zaproszenie? O oczko niżej niż „na moim łóżku jest bardzo twardy

materac”.

W takim razie, jeśli to rzeczywiście było zaproszenie, powinien je przyjąć. Tego

wymagała grzeczność.

Przestań. I to zaraz, nakazał sobie. Postaraj się myśleć trzeźwo. To nie jest żadne

zaproszenie, ty frajerze. Dopiero co zabito na jej oczach chłopaka, którego kochała.

Alex odetchnął głęboko i poczuł zapach korzenno - cytrusowych perfum Isabel. No to

super. Czy ośmieszyłby się całkowicie, gdyby przeniósł się na krzesło stojące naprzeciwko

kanapy? To by wyjaśniło sytuację.

Mogliby też pójść na górę. Isabel zamknęłaby się w swoim pokoju, a on usiadłby za

drzwiami i mówił do niej. Miał w tym wprawę.

- Chcesz oglądać telewizję? - spytała dziewczyna. Przynajmniej te trzy słowa nie miały

żadnego ukrytego znaczenia.

- Oczywiście - powiedział Alex.

Podała mu pilota, co było zaskakujące z jej strony. Nie była samolubem, a przynajmniej

niecałkowitym, ale lubiła, żeby wszystko szło po jej myśli - nawet takie drobiazgi jak wybór

programu telewizyjnego - i spodziewała się, że każdy chętnie się do tego dostosuje.

Alex włączył telewizor i zaczął skakać po kanałach. Isabel przysunęła się trochę bliżej -

jej ręka dotykała teraz ręki chłopca. Jego bracia umarliby ze śmiechu, gdyby zobaczyli, jak ich

background image

młodszego braciszka podnieca dotyk dłoni dziewczyny.

Ale przecież to była Isabel... Isabel, która mogłaby zrobić z nim wszystko jednym

spojrzeniem swoich uwodzicielskich niebieskich oczu. Tak było od pierwszego dnia, kiedy Alex

pojawił się w Liceum Olsena. Zobaczył ją na korytarzu, a ona nie zwróciła na niego najmniejszej

uwagi.

- Może być to? - spytał, zatrzymując się na jednym z tych niekończących się talk - show.

- Oczywiście - powiedziała. - Chcesz się czegoś napić?

Kolejne cztery bezpieczne słowa. Byłoby jeszcze bezpieczniej, gdyby mógł się od niej

odsunąć. Może, kiedy Isabel wyjdzie z pokoju, on przesiądzie się na krzesło. Tak byłoby

najlepiej. Zupełnie naturalne.

I kiedy siedział tu, na kanapie, musiał sobie przypominać po kilkaset razy, że to nie jest

spotkanie chłopak - dziewczyna. To jest spotkanie przyjaciela z przyjacielem. Na takich

spotkaniach jeden z przyjaciół - znaczy on - pomaga ślicznemu, pięknie zbudowanemu

przyjacielowi o blond włosach - znaczy jej - przetrwać ciężki okres. Może przy następnej okazji

przyprowadzi ze sobą Liz. Albo Liz i Marię. Przyzwoitki mogłyby się okazać całkiem przydatne.

Kiedy Isabel wstała z kanapy, pomyślał, że dziewczyna pójdzie teraz do kuchni, ale ona

stała i patrzyła na niego. Starał się odgadnąć jej myśli z wyrazu twarzy.

Po chwili znalazła się u niego na kolanach. Nie wiedział, czy sam ją do siebie

przyciągnął, czy też ona rzuciła mu się w ramiona. To nieważne. Była tam. Poczuł na ustach jej

wargi.

Chyba to jednak było zaproszenie, pomyślał, lecz zaraz wszystkie myśli uciekły mu

z głowy. Czuł tylko jej dłonie w swoich włosach, jej piersi, język.

On tego nie przeżyje. Zaraz stanie w płomieniach. Wybuchnie takim żarem, że nie

zostanie z niego nic poza kupką popiołu.

Ale nie dbał o to. Chciał być tylko jak najbliżej tej dziewczyny. Tej bliskości ciągle mu

było mało. Objął mocno Isabel i przyciągnął ją jeszcze bliżej. Wydawało mu się, że z jej ust

wydobyło się westchnienie pełne satysfakcji. Pogłaskał ją po policzku i poczuł, że ma mokre

palce. Otworzył oczy i wtedy płonący w nim ogień natychmiast wygasł.

Isabel płakała. Łzy strumieniem spływały po jej twarzy. Alex uświadomił sobie nagle, że

czuje smak soli na wargach. Och, Boże. Ona wypłakiwała sobie oczy, a on był tak

zaabsorbowany dotykiem jej ust i ciała, że nawet tego nie zauważył.

background image

Był kompletnym idiotą. Palantem.

- Przepraszam - wyjąkała ochrypłym głosem.

- Okay. Wszystko w porządku.

Alex miał ochotę zerwać się na równe nogi i wybiec z domu, ale Isabel nie tego od niego

oczekiwała. Ona potrzebowała, żeby z nią był, żeby był jej przyjacielem. Żeby trzymał

w ramionach, ale tylko jak przyjaciel.

Przesunął głowę Isabel na swoje ramię i ją objął.

- Płacz. Dobrze jest się wypłakać. Tak zawsze mówi moja mama. Ale trudno przekonać

o tym kogoś w domu, gdzie są sami faceci. - Mówił i mówił, wszystko co mu przychodziło do

głowy, cichym, uspokajającym tonem. Starał się zapomnieć o rękach dziewczyny, które

obejmowały go za szyję, ojej ciele.

- Jak to dobrze, że tu jesteś - odezwała się Isabel stłumionym głosem.

Alex wiedział, że to nie jest prawda. Zdawał sobie sprawę, że był tylko jeden chłopak,

którego naprawdę chciałaby mieć przy sobie. I to nie był on.

- Dylan, czy wiesz, co u... - Michael szybko ugryzł się w język. - Czy wiesz, co to jest

dzyndza?! - wrzasnął. Nie wiedział, gdzie podziewa się Dylan, więc darł się tak, żeby go było

słychać w całym domu.

Miał tylko nadzieję, że ten jeżozwierz, Dylan, gdzieś się nie wymknął. Państwo Pascal

kazali mu pomagać Michaelowi w opiece nad dzieckiem. Jeśli ten gryzoń z niższych klas

gimnazjalnych nie odezwie się natychmiast, to srodze tego pożałuje.

Michael usiłował wepchnąć dziecku do buzi kolejną łyżeczkę przecieru jabłkowego. To

dziecko miało na imię Sarah. Po tak częstych zmianach rodzin zastępczych Michaelowi trudno

już było spamiętać te wszystkie imiona.

Sarah wzięła przecier do buzi i zaraz go wypluła. Roześmiała się. Michael uznał to nawet

za zabawne - za pierwszym razem. Teraz, kiedy słoiczek bananów dla niemowląt, słoiczek

szpinaku dla niemowląt i pół słoiczka przecieru jabłkowego dla niemowląt były rozpryskane po

całej kuchni, ta zabawa stawała się już nudna. Nawet bardzo nudna.

- Ja chcę dzyndzę! - rozdarła się Amanda w sąsiednim pokoju.

Jak to możliwe, żeby pięcioletnia dziewczynka, która chciała, żeby ubierano ją codziennie

jak księżniczkę z bajki, potrafiła tak głośno wrzeszczeć? Może Michael powinien jej powiedzieć,

że księżniczki z bajki mówią cichym, aksamitnym głosem.

background image

- Dylan! - ryknął. - Chodź tu zaraz! Będzie o wiele gorzej, jeśli to ja cię znajdę.

Dylan wsunął głowę do kuchni, trzymając się przezornie poza zasięgiem plucia Sarah.

- Odrabiam pracę domową. Według reguł Pascali - Zębali to są godziny na odrabianie

pracy domowej.

Dopóki nie zobaczył uśmieszku na ustach Dylana, Michael był przekonany, że ten

dzieciak mówi poważnie.

- Teraz tu nie ma Pascali. Stosujesz się do moich reguł. A ja daję ci nową pracę domową -

komenderował Michael. - Dowiedz się, co to jest dzyndza, i daj ją Amandzie, żeby przestała się

wydzierać. Potem włóż jej piżamę i połóż ją do łóżka.

- Ale jak ja mam... - zaczął Dylan.

- Zrób to!

Dylan zniknął.

Muszę powiedzieć Pascalom, że do takich zajęć wynajmuje się specjalne osoby, pomyślał

Michael. Osoby, które nazywają się baby - siter.

To nasunęło mu kolejną myśl. Maria wydawała się typem dziewczyny, która mogłaby

opiekować się dzieckiem. Sięgnął po telefon i wykręcił jej numer. Odezwała się po drugim

dzwonku. Schował dumę do kieszeni. Błagał ją. Obiecała, że zaraz przyjdzie.

Wytrzymasz jeszcze piętnaście minut, zanim pojawi się tu Maria, powiedział sobie.

- A ty, Sarah, przez te piętnaście minut możesz jeszcze dostać trochę jedzenia do dzioba.

Rękawem koszuli wytarł z czoła przecier bananowy i nabrał łyżeczką jabłka. Sarah

zachichotała radośnie. Starając się nie słuchać wrzasków Amandy, włożył łyżeczkę do buzi

Sarah. Nie będę na nią teraz wrzeszczał, postanowił, kiedy przecier wylądował na jego czole

i zaczął spływać do oka.

Kiedy trzynaście minut później Maria pojawiła się w drzwiach, był pewien, że

dziewczyna zaraz obróci się na pięcie i wyjdzie.

Ale nie zrobiła tego. Najpierw kazała Dylanowi przynieść Amandzie papier i kredki, żeby

mogła narysować dzyndzę. To poskutkowało. Nadal nikt nie wiedział, co to ma być, ale Amanda

była spokojna i zadowolona.

Potem Maria poszła z Michaelem do kuchni, by zająć się Sarah.

- Czy ona w ogóle cokolwiek zjadła? - spytała.

Gdy podniosła ręce, by związać włosy w koński ogon, bluzka opięła się na jej piersiach

background image

i Michaelowi zaraz przypomniał się sen Marii.

To ostatnio zbyt często mu się zdarzało. Ona robiła coś zupełnie zwyczajnego, a jemu

natychmiast przypominał się ten sen. W żadnym wypadku nie powinien był wchodzić do orbity

jej snów. To, co zobaczył, całkowicie zamąciło mu w głowie, nadając jego myślom o Marii

zupełnie inny kierunek. Na przykład wczoraj przy lunchu. Maria nalegała, żeby Michael i Alex

zjedli coś zielonego. Kiedy podawała mu seler naciowy, ich dłonie się spotkały i przekonał się,

że dziewczyna ma aksamitną skórę. Zaczął się nagle zastanawiać, jak by się czuł, gdyby jej

gładkie dłonie dotykały jego ciała - całego ciała.

- Jeśli zastanawiasz się tak długo, to już wiem, że odpowiedź brzmi nie - usłyszał głos

Marii - Hmmm, tak. Masz rację - przyznał.

- Musimy zaczekać i zobaczyć, czy za jakiś czas nie zgłodnieje. Teraz jest zbyt

podniecona, żeby jeść - stwierdziła Maria. - Wykąpię ją. To jej dobrze zrobi - dodała, rzucając

w Michaela ścierką. - A ty możesz wykąpać kuchnię.

Chłopiec był zadowolony, że ma do zrobienia coś, co pozwoli mu na chwilę oderwać

wzrok od Marii - chociaż od strony zlewozmywaka dobiegały go odgłosy kąpieli i głos

dziewczyny, przemawiającej do Sarah.

Dlaczego ona musiała tak seksownie wyglądać w tym śnie? I tak właśnie powinna

wyglądać. Pamiętał, jak się na niego obruszyła, kiedy użył słowa „milutka”, aby ją opisać. Maria

uważała, że tego słowa używa się tylko, mówiąc o małych kotkach czy czymś w tym rodzaju.

Pomyślał, że jej oburzenie rzeczywiście było... milutkie.

Właśnie tak chciał myśleć o Marii. Żałował, że nie ma żadnego sposobu, aby usunąć ten

fragment pamięci, w którym utrwalił się jej sen. Chciałby, by jego myśli związane z Marią były

bardziej dozwolone.

Szorował tak mocno stół, że rozbolały go ręce. Nie pozwolił sobie nawet na rzut oka

w stronę Marii. Potem zabrał się za krzesełko Sarah, szafki kuchenne i podłogę. Mała zdążyła

zwymiotować, zanim zabrała się za plucie. Miała niezły rozrzut.

- Okay, gotowa. Czy możesz przynieść mi ręcznik i czyste ubranko? - spytała Maria.

- Dylan, przynieś ręcznik i czyste ubranie dla Sarah! - zawołał Michael.

Doszedł do wniosku, że teraz już może patrzeć na Marię. Mówiła przecież do niego, nie

mógł jak idiota wgapiać się w podłogę, więc podniósł wzrok. Był to błąd. Podczas kąpieli Sarah

rozchlapywała wodę na wszystkie strony, więc bluzka Marii miała teraz interesujące, na wpół

background image

przezroczyste miejsca. Michael utkwił wzrok w jej twarzy.

Uniosła lekko brwi.

- Zawsze chciałem mieć młodszego brata - powiedział. - No wiesz, kogoś, kto robiłby za

mnie różne rzeczy, gdyby mnie się nie chciało.

- To okropne, prawda, Sarah? - skomentowała Maria, całując ją w główkę.

Michael zaczął żałować, że sam nie poszedł po ręcznik i ubranko. Bo kiedy patrzył, jak

Maria całuje małą, zaraz wyobraził sobie, że mogłaby całować jego. A to już było kompletnie

chore.

Sarah chlapała się w wodzie, machając tłustymi nóżkami. Maria roześmiała się

i pocałowała ją znowu. Michael zaczął się zastanawiać, jak by to było, gdyby naprawdę go

pocałowała. Oczywiście nie w czubek głowy, ale tak, jak całowała tego faceta we śnie.

Nawet o tym nie myśl, nakazał sobie. To byłoby śmieszne. Była dziewczyną, w stosunku

do której miał opiekuńcze uczucia, dziewczyną, z którą lubił się przekomarzać, którą lubił

straszyć, kiedy oglądali stare horrory. Całowanie Marii przypominałoby raczej całowanie

młodszej siostry.

Dylan wszedł do kuchni i rzucił na stół ręcznik i ubranko.

- Dzyndza to rękawica bejsbolowa, jeśli was to interesuje - mruknął. - Ona lubi z nią spać.

- Dobry początek - zauważył Michael.

Dylan skinął głową, podszedł do lodówki, otworzył ją, rozejrzał się i znowu zamknął.

Udawał, że bardzo interesuje go widok Marii ubierającej dziecko. Michael wiedział, że to

nieprawda. Dylan nalał sobie wody, wypił i znowu nalał.

- Potrzebujesz czegoś, Dylan? - spytała go wreszcie Maria. Wzięła Sarah na ręce

i przytuliła.

Michael patrzył na Dylana. To było lepsze niż gapienie się na Marię. Miał nadzieję, że po

kilku dniach ten sen zatrze mu się w pamięci i wszystko powróci do normalnego stanu. Chciałby

móc przebywać z tą dziewczyną bez tych... myśli.

- Mmm, jutro są tańce - powiedział Dylan, przestępując z nogi na nogę.

Michael starał się domyślić, na czym polega jego problem.

- Boisz się, że Pascale nie pozwolą ci iść? - spytał.

- Nie. Już powiedzieli, że mogę. Ojciec mnie odwiezie - powiedział Dylan. - Ale ja nie

umiem tańczyć - wyznał.

background image

Michael rzucił okiem na Marię i zobaczył, że ta z trudem stara się powstrzymać uśmiech.

On też się nie uśmiechnął.

- To proste. Nauczymy cię tańczyć - powiedziała dziewczyna. - Położę tylko dziecko

spać. Dylan, pokaż mi gdzie.

Chyba będę musiał przynieść parę płyt kompaktowych, pomyślał Michael. Poszedł do

swojego pokoju - to znaczy do swojego i Dylana. Kiedy powiedział Marii, że zawsze chciał mieć

młodszego brata, mówił to zupełnie poważnie. I nie tylko dlatego, że miałby mu kto usługiwać -

to byłaby tylko dodatkowa przyjemność.

Teraz, wybierając dla Dylana CD do nauki tańca, czuł się jak starszy brat. Chociaż brat

Michaela nie byłby takim frajerem, żeby trzeba go było tego uczyć w wieku trzynastu lat.

Michael by tego dopilnował. Gdyby miał młodszego brata, nauczyłby go radzić sobie w życiu.

Nie wiedział, dlaczego takie myśli przychodzą mu do głowy. Nigdy nie będzie miał

młodszego brata. Ani starszego, ani siostry, ani rodziców.

- Michael, chodź tu wreszcie! - zawołała z salonu Maria. - Chcę trochę przetrząsnąć moje

krągłości.

Michael roześmiał się. Maria zawsze potrafiła go rozśmieszyć. Tego właśnie potrzebował

- szczególnie wtedy, kiedy zaczął się pogrążać w myślach o braku rodziny. Wziął kilka płyt,

potem wyjął z komody bluzę od dresów i szybko zbiegł na dół.

- Pomyślałem, że może być ci zimno. Jesteś cała mokra - powiedział, rzucając jej bluzę.

Gdy Maria włożyła ją posłusznie, usatysfakcjonowany wsadził CD do odtwarzacza i go włączył.

- Co mam robić? - spytał Dylan, nagle sztywniejąc.

- To, co chcesz! - zawołała Maria, przekrzykując muzykę. - To najfajniejsza strona tańca.

- Zaczęła się obracać i lekko podskakiwać.

Michael starał się trzymać w ryzach, skupiając całą swoją uwagę na Dylanie, który był

wyraźnie przerażony.

- Nie martw się. Nie każdy potrafi tak tańczyć jak Maria - powiedział mu. - Wystarczy,

żebyś trochę poruszał stopami.

- To prawda - odezwała się dziewczyna. - Tak właśnie robi Michael. I zawsze znajdzie się

kilka panienek, gotowych do podjęcia tak desperackiej decyzji, by z nim tańczyć.

Dylan roześmiał się. Maria złapała go za ręce i kilkakrotnie okrążyła z nim pokój.

Michael obserwował ich. Maria miała rację; nie uważał się za złego tancerza, ale w żadnym

background image

wypadku nie dorównywał jej. Ona poddawała się muzyce cała, począwszy od sprężystych

jasnych loków na głowie aż po...

Opanuj się, nakazał sobie. Kiedy przebrzmiały słowa piosenki, wyłączył odtwarzacz.

- Dasz sobie radę - powiedziała dziewczyna Dylanowi.

- A wolne tańce? - spytał zmartwiony chłopiec.

- Są łatwiejsze - stwierdził Michael. - Nie musisz nawet poruszać stopami. Po prostu

trzymasz dziewczynę i się kołyszesz.

- Ale - wymamrotał zażenowany Dylan - ale gdzie... gdzie ją trzymać?

Maria zmieniła płytę. Gdy rozległy się dźwięki spokojnej, powolnej piosenki, zgasiła

górne lampy.

- Nie można tego tańczyć przy jaskrawym świetle - powiedziała. - Możesz użyć mnie do

demonstracji - dodała, podchodząc do Michaela.

Nie chciał jej teraz dotykać. Nie mógł jeszcze pozbyć się myśli o jej mokrej bluzce. Nie

miał jednak wyjścia.

- Możesz kłaść dłonie w różnych miejscach - poradził Dylanowi. - Ja zwykle kładę je tu. -

Dotknął talii Marii.

- Dobry wybór - przyznała. - A dziewczyna może zrobić coś takiego - dorzuciła, łącząc

swoje dłonie na karku Michaela.

To było... całkiem przyjemne. Nie było w tym nic niewłaściwego ani żenującego, jak

mógł się spodziewać.

- Mam się trzymać w tej odległości? - spytał Dylan. Wydawało się, że za chwilę weźmie

kartkę papieru i zacznie robić notatki.

- Na początku tak - powiedziała Maria. - Ale są różne oznaki, że dziewczyna wolałaby

być trzymana trochę bliżej. Na przykład, kiedy ci patrzy w oczy.

Podniosła wzrok na Michaela. Ależ miała niebieskie oczy. I zawsze tak ładnie pachniała.

Michael zaczął się zastanawiać, o co właściwie chodziło w tym śnie. Czy był jakiś facet,

w którym się podkochiwała, którego chciała pocałować? A może obudziła się rano, myśląc: „To

było bardzo dziwne. Chyba nie powinnam jeść ananasowej pizzy przed spaniem”.

- Dziewczyna może też obejmować cię w pasie - rozległ się głos Marii.

Zademonstrowała to na Michaelu. To nadal było przyjemne. Spodziewał się, że ogarnie

go fala niepokoju, ale nic takiego nie nastąpiło.

background image

- To jest wyraźny sygnał, że dziewczyna chce, żebyś ją trzymał bliżej - ciągnęła Maria. -

Oczywiście, niektórzy faceci, jak na przykład Michael, są trochę za powolni. Umykają im

bardziej subtelne aluzje.

- Mnie nie umykają żadne aluzje - odpowiedział Michael. Przyciągnął ją do siebie, kładąc

jej rękę na plecach. Maria przytuliła się do niego, opierając mu policzek na piersi.

- Więc to tak? - spytał Dylan.

- Właśnie tak - powiedział Michael.

Chciał się odsunąć, ale Maria go przytrzymała.

- Pozostała jeszcze kwestia całowania. - Uniosła głowę i spojrzała Michaelowi w oczy.

- Kwestia całowania? - powtórzył przerażony Dylan.

- Tak. Czasem podczas tych wolnych tańców ludzie się całują.

Wzrok Michaela zatrzymał się na jej wargach. Ich kolor przypominał mu maliny. Ciekaw

był, jaki mają smak.

Jednak całowanie to była sprawa zupełnie inna niż tańczenie. Taniec wyznaczał pewną

granicę. Można było być przyjaciółmi i tańczyć razem. Ale jeśli ludzie zaczynają się całować, to

przekraczają granicę przyjaźni i wchodzą w... w coś innego.

- Myślę, że już dość się nauczyłeś jak na jeden wieczór - powiedział Michael do Dylana.

background image

8.

Max spojrzał na zegar. Dochodziła ósma. Czy Liz właśnie teraz się przebiera,

zastanawiając się, co ma włożyć na dyskotekę UFO, i w czym spodoba się Jerry'emu

Cifarellemu?

- Co myślisz o wystawie na temat Bractwa z Ziemskich Czeluści? - spytał go Ray. -

Możemy ją zrobić tutaj, obok tej na temat powiązań Elvisa z kosmitami. - Wskazał ruchem

głowy tylną ścianę muzeum UFO.

- Nie wiem, co to jest - przyznał Max.

Może Liz i Jerry są już na dyskotece i tańczą jakiś wolny taniec, pomyślał. Po co Maria

powiedziała mu, że jej przyjaciółka wychodzi dziś wieczorem z Jerrym? Jeśli chciała poddać go

torturom, to mogła powyrywać mu paznokcie albo kapać wodą na głowę.

- I ty uważasz się za kosmitę - skarcił go Ray. - Czy nie wiesz, że kolonizujemy ziemskie

czeluście od setek lat?

- Zaczekaj. O co chodzi? Dlaczego wcześniej nam o tym nie powiedziałeś? - spytał Max.

Rozumiał, że wspominanie rodzinnej planety sprawiało Rayowi ból. Jeśli jednak na ziemi

była cała grupa kosmitów, to on powinien o tym wiedzieć.

- Max, Max, Max - powiedział Ray, potrząsając głową. - Trzeba mi było powiedzieć, że

poszedłeś na ten zabieg lobotomii. Dałbym ci wolny wieczór.

No to koniec, pomyślał Max.

- Chyba te „ziemskie czeluście” powinny dać mi do myślenia, prawda? - powiedział. -

Dziś jestem pozbawiony poczucia humoru.

- Nie musisz się tym martwić - pocieszył go przyjaciel. - A tak dla porządku, to jeśli się

nie mylę, ty, ja, Michael i Isabel jesteśmy jedynymi kosmitami na ziemi.

- A o co chodzi z tym Bractwem z Ziemskich Czeluści? - spytał chłopiec.

Miał ochotę znowu spojrzeć na zegar, ale powstrzymał się od tego. Jeśli nie przestanie

myśleć o Liz i Jerrym, to naprawdę będzie wymagał lobotomii.

- To tylko jedna z tych zwariowanych teorii, którą wymyślili ludzie. Chcesz, żebym ci

o niej opowiedział, czy też wolisz mi powiedzieć, co cię wprawiło w stan takiego

rozgorączkowania?

- Nie ma o czym mówić - skwitował Max. Co miał mu powiedzieć? Że jest na granicy

utraty zmysłów, ponieważ Liz, dziewczyna, z którą postanowił tylko się przyjaźnić, wychodziła

background image

dziś wieczór z kimś innym?

- Wiesz, gdzie mnie szukać, gdybyś zmienił zdanie - powiedział Ray. - No to koniec

pracy. Możesz już iść, ja sam pozamykam.

- Dzięki - szepnął Max.

Podbiegł do swojego jeepa i wskoczył do środka. I co teraz? - pomyślał. Jechać do domu

i wyobrażać sobie przez całą noc, jak Jeny trzyma Liz w ramionach? Siedział w samochodzie,

bębniąc palcami po kierownicy. Pojadę do kina, zdecydował. To mi pozwoli oderwać od nich

myśli.

Wyjechał z parkingu, kierując się w stronę centrum handlowego. Kiedy skręcił w lewo,

w Cordova, zobaczył jasno - pomarańczowy neon dyskoteki UFO, ze statkiem kosmicznym,

który się bez końca rozbijał. Miał zamiar przejechać obok dyskoteki, ale jego jeep realizował

własny plan.

No i co dalej, ty idioto, pomyślał Max, wciskając samochód na ostatnie wolne miejsce na

parkingu. Nie mógł przecież tak po prostu wejść do środka i pogapić się na Liz.

Chyba że...

Włosy zaczęły mu rosnąć, wydając ciche, szeleszczące dźwięki. Max zatrzymał ten

proces, kiedy sięgały mu już do ramion. Powinny być czarne, postanowił. Przechylił lusterko

i patrzył, jak jego blond włosy przybierają przyćmioną pomarańczową barwę, potem brudno -

brązową, aż wreszcie stają się kruczoczarne.

Nieźle, uznał. Nie potrafił zmieniać swojego wyglądu tak szybko jak Ray, ale i tak było

nieźle. Skupił się na twarzy. Zaczęła mu się naciągać skóra - to nie bolało, ale było odrażające.

Max zamknął oczy. Kiedy je otworzył, miał wyższe kości policzkowe, mniejszy nos

i ciemniejszą cerę.

Gdyby mogli to zobaczyć uczestnicy konferencji, która właśnie odbywa się w mieście, na

temat „Kosmici są wśród nas”, pomyślał Max, wysiadając z jeepa. Kiedy wchodził do dyskoteki,

przysięgał sobie, że tylko się rozejrzy i zaraz wyjdzie. Przepchnął się przez tłum i znalazł miejsce

przy małym stoliku obok parkietu. Nie cierpiał krzeseł w tej dyskotece. Były zaprojektowane

w formie ogromnych skał księżycowych i zawsze się chwiały.

Zaraz podszedł do niego Craig Cachopo, pytając, co będzie pił. Silne uczucie nienawiści

do krzeseł dyskoteki zrekompensowało Maxowi równie silne zadowolenie na widok chłopaka

należącego do szkolnej elity, ubranego w najbardziej idiotyczny, jaki tylko można sobie

background image

wyobrazić, najbardziej kiczowaty strój. Wyraz twarzy Craiga wyraźnie mówił, że żadne

komentarze na temat jego błyszczącego fioletowego kombinezonu kosmicznego nie będą

tolerowane.

Max zamówił Lime Warp. Polubił ten napój, od czasu kiedy Ray zmusił go do wypicia

kilku puszek. Kiedy Craig w swoich pomarańczowych, sięgających do połowy łydki,

kowbojkach odszedł od stolika, Max ujrzał to, co chciał zobaczyć, a czego wolałby nie oglądać -

Liz i Jerry'ego na parkiecie. Na szczęście taniec był szybki, nie musiał więc patrzyć, jak się

obejmują.

Jaka ona jest piękna, pomyślał. Liz uśmiechnęła się do Jerry'ego, a Maxowi ścisnęło się

serce. Żałował, że nie może zobaczyć jej aury. Wiedziałby wtedy, czy naprawdę tak dobrze się

bawi, jak na to wyglądało. Ale pulsujące kolorowe światła uniemożliwiały zbadanie

czyjejkolwiek aury.

Wypił trzy puszki Limę Warp i nie spuszczając wzroku z Liz, zjadł ogromną porcję

pikantnych nachos, kawałków tortilli z fasolą, serem i jeszcze nie wiedzieć czym. Mając twarz

innego faceta, mógł się teraz gapić na nią do woli.

Liz i Jerry usiedli przy stoliku obok. Max nadal się w nią wpatrywał. Uświadomił sobie,

że już od wielu dni tak naprawdę na nią nie patrzył. Ostatnio, kiedy rozmawiali, odwracał od niej

wzrok. Ich stosunki cechowała teraz wymuszona serdeczność - były po prostu sztuczne. To on je

zepsuł przez ten pocałunek w centrum handlowym. Ten cudowny pocałunek.

Liz podniosła wzrok i spojrzała wprost na niego. Utkwiła ciemnobrązowe oczy w jego

oczach, jakby mu zaglądała wprost do duszy.

Och, nie, pomyślał. Ona zabije mnie za to, że przyszedłem tu, by ją śledzić! Odwrócił

głowę, udając, że jej nie widział.

Ona nie wie, że to ja, tłumaczył sobie. Jestem kimś zupełnie innym. Ona nie może mnie

poznać.

Kiedy spojrzał na nią znowu, Liz nachyliła się do Jerry'ego i szeptała mu coś do ucha.

Rozległy się słowa piosenki w spowolnionym rytmie i Max poczuł, jak napinają mu się

mięśnie. Czy będą tańczyć? Liz wstała od stolika, a Jerry zrobił gest, jakby chciał wziąć ją za

rękę.

Max zerwał się nagle. Przecisnął się przez tłum i znalazł się wreszcie na zewnątrz,

w chłodnym wieczornym powietrzu. Już dosyć widział. Nie musiał patrzeć, jak Jerry obejmuje

background image

Liz, a ona wsuwa mu palce we włosy.

Mógłbym tam wrócić i temu przeszkodzić, przyszło mu nagle do głowy. Mogły zderzyć

się z Jerrym, szybko nawiązać łączność i spowodować, żeby żołądek Jerry'ego zaczął wydzielać

nadmierne ilości kwasu czy coś w tym rodzaju. Nie na tyle, by mu zrobić prawdziwą krzywdę.

Tylko tyle, by spędził resztę nocy, tańcząc z sedesem, zamiast z Liz.

Max natychmiast poczuł obrzydzenie do samego siebie. Jak mógł nawet pomyśleć o tym,

by użyć mocy, żeby kogoś skrzywdzić? Włożył ręce do kieszeni i ruszył w stronę jeepa.

- Max! - usłyszał jakiś głos za plecami.

Obrócił się i zobaczył Liz. Teraz nie miał już żadnych problemów z odczytaniem jej aury.

Była wściekła.

- Od razu wiedziałam, że to ty - powiedziała. - Nie pamiętasz, że mówiłeś nam dzisiaj

podczas lunchu, że Ray nauczył cię zmieniać wygląd?

Nie pamiętał tego. Czy powinien zaprzeczyć, że to był on? Powiedzieć, że nie ma pojęcia,

o czym ona mówi? Nie mogła być przecież tego pewna na sto procent.

- Chcesz małą radę? - spytała Liz. - Następnym razem musisz też zmienić ubranie.

Myślałeś, że nie poznam twojej kurtki. Musisz również zmienić oczy. Ja twoje oczy zawsze

rozpoznam... - Głos się jej załamał.

Podeszła do niego bliżej. Tak blisko, że brzegi jej aury zaczęły zlewać się z jego aurą.

Max pragnął przyciągnąć ją do siebie i poczuć jej usta na swoich wargach.

- Wiesz co, Max? - spytała ostrym tonem. - To ty mógłbyś tam ze mną tańczyć. To ty

podjąłeś decyzję, żeby mnie odepchnąć. Teraz musisz z tym żyć.

Obróciła się na pięcie i weszła do dyskoteki, nawet się nie obejrzawszy.

Dlaczego Michael mnie nie pocałował? - zastanawiała się Maria chyba sto piąty raz od

czasu, kiedy pomogła mu zająć się dziećmi. Dolała do wanny jeszcze trochę swojej specjalnej

mieszanki olejków kąpielowych - lubiła, kiedy otaczała ją chmura zapachów - oparła głowę

o poduszkę z gąbki i zamknęła oczy. Rozmyślała, oczywiście, o Michaelu.

Myślał o tym, żeby ją pocałować; była tego pewna. Widziała, jak patrzył na jej wargi. Na

pewno przyszło mu do głowy, by ją pocałować.

Westchnęła głęboko. Okay, chciał ją pocałować. Świetnie. To znaczy, że nie uważał jej

tylko za kumpla czy kogoś w tym rodzaju.

Więc o co chodzi? Może problem polega na stosunku kosmity do człowieka? Maria nigdy

background image

nie zapomni, jakim wzrokiem patrzył na nią Nikolas, jeśli w ogóle raczył na nią spojrzeć. Było

oczywiste, że uważał ją za niższą formę życia. O wiele niższą.

Nie, to nie mogło być to. Michael nie wchodziłby do niej przez okno co drugi wieczór,

gdyby uważał, że Maria zajmuje w procesie ewolucji miejsce tylko trochę powyżej insektów.

Więc jaki to problem? Co go powstrzymywało? Muszę poprosić Liz, żeby pomogła mi to

wyjaśnić, pomyślała. Tylko że Liz przechodziła teraz przez trudny okres. Maria wiedziała, że

przyjaciółce rozdziera się serce, kiedy umawia się z innym facetem, bo randki z innymi

oznaczały, że zaczyna się już godzić z myślą, że nigdy nie będzie mogła być z Maxem.

Maria nie chciała jej torturować, zmuszając ją do zastanawiania się, dlaczego między nią

a Michaelem do niczego nie dochodzi.

Właśnie dlatego nie powiedziała Liz o swoich zdolnościach parapsychicznych. Gdyby jej

to wyznała, przyjaciółka chciałaby zaraz przeprowadzić serię doświadczeń, by się upewnić, że

Marię znowu nie poniosła fantazja. I od razu zmartwiłaby ją ta sprawa z utratą świadomości.

Marii to nie martwiło. To był tylko drobny skutek uboczny. Zupełnie nieszkodliwy. Kiedy tylko

Liz odzyska równowagę, dowie się, że jej przyjaciółka jest czarodziejką.

Ale mogę powiedzieć o tym Michaelowi, pomyślała Maria. On nie ma takich okropnych

przeżyć jak Liz i Isabel. Pomoże mi zbadać granice mojej mocy.

Ależ tak! To będzie doskonały pretekst, żeby się z nim spotkać, uświadomiła sobie.

Będziemy mogli rozmawiać, jak to miło mieć nadludzkie moce. Może gdyby wiedział

o wszystkim, to pocałowałby mnie wtedy?

O czym on mógł teraz myśleć? Czy uważał, że jest przegrana, skoro zaczęła mu się

narzucać?

Możesz sobie na niego zerknąć. Masz jeszcze jego bluzę, tłumaczyła sobie. Bluza leżała

koło wanny, a pierścień Maria miała na palcu; nie rozstawała się z nim.

Dotknęła jej tylko jednym palcem. Nie powinnam tego robić, pomyślała. Ale właściwie

dlaczego? Tylko na chwilę. Tylko po to, by zorientować się, co mu chodzi po głowie.

Zrobię to, postanowiła. Gdzie on jest...?

Łazienka zamieniła się nagle w masę kolorowych punkcików.

Po chwili utworzyły ciepłą białą mgiełkę. Maria usłyszała szum spływającej wody.

Przebiła wzrokiem mgłę i zobaczyła zarys szklanych drzwi. Po drugiej stronie tych drzwi

Michael brał prysznic.

background image

Zachichotała. On mógłby naprawdę pomyśleć, że mu się narzuca, gdyby ją teraz

zobaczył. Dzięki Bogu, to było niemożliwe.

Terakota poruszyła się pod jej stopami i po chwili Maria była znowu w swojej wannie.

Dolała gorącej wody, po czym zsunęła się całkowicie pod wodę.

Dlaczego ta woda jest taka zimna?

Dziewczyna chciała usiąść, ale nie mogła wykonać żadnego ruchu. Leżała na dnie wanny,

jej ciało było tak ciężkie jak ołów. Woda zakrywała jej nos i usta.

Poczuła ucisk w płucach. Potrzebowała zaczerpnąć powietrza. Wyżej było mnóstwo

powietrza, lecz nie mogła pokonać tej niewielkiej odległości. W ogóle nie mogła się poruszyć.

Utopię się, przebiegła jej przez głowę przerażająca myśl. Utopię się we własnej wannie!

Ani Kevin, ani matka niczego nie usłyszą, bo nie mogła się poruszyć.

Miała uczucie, jakby jej płuca stanęły w ogniu.

Ile czasu jeszcze jej pozostało? Minuta? Dwie?

Zaczęło się jej ćmić w oczach. Woda wydawała się czarna.

To jest tak. Umieram.

background image

9.

Liz zobaczyła, że Jerry uśmiecha się na jej widok. To dobrze. Nie zauważył, jaka jest

wściekła. Nie byłoby w porządku wciągać go w tę sprawę.

To Max zasługiwał na to, by pokornie znosić jej wybuch wściekłości. Zasługiwał na to,

żeby stać na tym parkingu przez długie godziny i wysłuchiwać, jakim jest totalnym palantem.

Wywinął się z tego zbyt małym kosztem. Tylko dlatego, że Liz wybuchnęłaby płaczem,

gdyby powiedziała jeszcze choć jedno słowo. A nie chciała płakać w jego obecności. To będzie

musiało poczekać, aż wróci do domu i wejdzie pod prysznic. Rzadko płakała, a kiedy już to

robiła, to tylko pod prysznicem. Regulowała wodę w taki sposób, że spadały na nią kłujące

igiełki, a gorąca woda zmywała łzy i tłumiła odgłosy łkania. Nigdy nie pozwoliła sobie na to, by

rodzice słyszeli, że płacze. Nigdy.

- Czy on rzeczywiście był tym dzieciakiem, który chodził z tobą do przedszkola? - spytał

Jerry.

- Nie. To był zupełnie obcy facet. Wygłupiłam się tylko - powiedziała Liz.

- Biedny chłopak - zauważył Jerry. - A taka piękna dziewczyna wybiegła za nim na

parking. - Wypił trochę Planetarnego Ponczu i utkwił wzrok w parkiecie. Był wyraźnie

zażenowany tym, co powiedział.

Jest uroczy, pomyślała Liz. Nie powinien być tu razem ze mną. Powinien być

z dziewczyną, która nie myśli cały czas o innym facecie.

Nagle muzyka umilkła; w klubie zrobiło się ciemno. Zebrani wydali przeciągły okrzyk

oczekiwania. Po chwili odezwał się głośnik, „Okay, teraz czas... czas na kosmiczny bop”.

Kosmiczny bebop. Reakcja Roswell na bunny hop. Jak gdyby bunny hop zasługiwał na

jakąkolwiek reakcję. Liz nie mogła zrozumieć, jak ten taniec mógł zyskać tak wielką

popularność.

- Muszę ci coś powiedzieć. Powinienem cię był o tym wcześniej uprzedzić - szepnął

Jerry, kiedy tancerze zaczęli tworzyć długie poskręcane ciągi przez całą długość klubu - Nie

umiem tańczyć bopu.

- Ja też nie. - Liz roześmiała się serdecznie.

To była właśnie taka chwila, kiedy dwoje ludzi jest całkowicie zgranych. Zawsze

przeżywała to z Maxem. Przynajmniej niegdyś tak było.

- Siadajmy, tylko szybko - powiedziała. Zauważyła wolny stolik i poprowadziła tam

background image

Jerry'ego. Usiadła ostrożnie na chwiejnym krześle w kształcie skały księżycowej akurat

w momencie, kiedy ciąg tancerzy ruszył do przodu.

Teraz będziemy sędziować - rzekł Jerry. - Ja będę sędzią z Niemiec. Ty możesz być

sędzią szwedzkim - dodał, przesuwając wzrokiem po długim szeregu tancerzy, wijącym się

pomiędzy stolikami. - Widzisz tę dziewczynę? - spytał, wskazując ruchem głowy wysoką

dziewczynę w białej bluzce i wojskowych spodniach. - Daję jej dziesięć punktów za technikę.

Zauważ, że zawsze opiera się na prawej stopie i nigdy nie traci kontaktu z osobą, która jest

naprzeciw niej. Ale tylko dwa punkty za pomysłowość, ponieważ zbyt mało się angażuje. Nie

utożsamia się z bopem.

Liz roześmiała się znowu. Może mimo wszystko nie będzie jej potrzebny seans płaczu

pod prysznicem. Maria miała rację, pomyślała. Dobrze, że mnie do tego namówiła.

- A ten facet przed nami ma odwrotny problem - powiedziała Liz, dyskretnie wskazując

go Jerry'emu. - Jest zbyt oryginalny. Tańczy zupełnie inny taniec.

- To jaka jest jego punktacja? - spytał Jerry.

- Hmmm. Powiedziałabym... za pomysłowość jedenaście punktów. Technika minus trzy

punkty. A za tatuaż cztery dodatkowe punkty. Uwielbiam facetów, którzy nie wstydzą się

paradować z misiem koala na ramieniu.

- Nie wiem, kto cię dopuścił do składu sędziowskiego - Jerry potrząsnął głową. - Nie

można tak swobodnie punktować. Sędziowanie bopu to duża odpowiedzialność. To my

decydujemy o tym, kto otrzyma kontrakt za wiele milionów dolarów za reklamowanie

Kosmicznych Chipsów, a kto wróci do domu z niczym.

Liz ogarnął tak niepohamowany atak śmiechu, że zaczęła się krztusić. Nie sądziła, aby

Jerry mógł słyszeć te dźwięki, ponieważ rozległo się wycie oraz inne głośne oznaki aplauzu.

Kiedy tłum wreszcie się uciszył, rozległy się dźwięki spokojnej piosenki.

- Zatańczymy? - spytał Jerry.

- Chętnie.

Sprawa dotykania... przestała już być tak wielkim problemem. Przecież to tylko taniec.

Liz nie rozumiała, dlaczego ta myśl wprawiała ją dotąd w popłoch.

- Jesteś pewna, że nie masz ochoty zaczerpnąć świeżego powietrza, iść do łazienki czy

napić się czegoś? - zażartował Jerry.

Aha. Rozszyfrował jej strategię unikania wolnych tańców.

background image

- Przykro mi... - zaczęła Liz.

- W porządku - przerwał jej Jerry. - Ja też jestem dość nieśmiały.

Dość. Liz przypomniała sobie, że zaklasyfikowała Jerry'ego jako faceta dość zdolnego,

dość miłego i tak dalej. Ale to nie była prawda. Teraz, kiedy go już trochę poznała, uświadomiła

sobie, że nie był wcale takim nieciekawym chłopakiem, jak się jej wydawało.

Wyciągnął do niej rękę. Miał z lekka spocone palce. Jest poddenerwowany, uświadomiła

sobie Liz. Znaleźli kawałek parkietu, który nie był tak upiornie zatłoczony. Jerry objął ją

delikatnie, trzymając ręce na wysokości pleców Liz. Nie próbował przyciągać jej do siebie. Nie

przesuwał też rąk zbyt nisko, jak to robili niektórzy faceci.

Oparła głowę na jego ramieniu; w ten sposób mogła uniknąć niemiłej sytuacji

z odsuwaniem się od niego, gdyby chciał ją pocałować. Miała nadzieję, że nie zauważył, że jest

trochę zbyt sztywna. Nie czuła się przy nim dobrze. Chyba ramię Jerry'ego miało nieodpowiednią

wysokość czy coś w tym rodzaju. Była okropnie spięta.

Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Płyn po goleniu, którego używał Jerry, miał jakiś

mdlący zapach, który powodował, że szczypało ją w nosie. A jego koszula była szorstka. Czy on

nie wie, że istnieje płyn do zmiękczania tkanin? - pomyślała i zaraz zawstydziła się tej myśli.

Czuła, jak szybko bije mu serce. Jej serce nie biło tak szybko. Była całkowicie spokojna.

Nie musiała się długo zastanawiać dlaczego - Jerry nie był Maxem.

Kiedy piosenka się skończyła, Liz delikatnie odsunęła się od swego partnera.

- Czy nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy już wyszli? - spytała. - Niezbyt dobrze się

czuję. Powinnam iść do domu.

Tak. Powinna iść do domu, żeby wziąć długi, gorący prysznic.

Umieram, pomyślała Maria.

Czuła, jak woda wypełnia jej nos i spływa do gardła. Umieram.

Ostatkiem świadomości zarejestrowała, że odzyskuje panowanie nad swoim ciałem.

Poderwała się na nogi, ślizgając się po dnie wanny.

Wzięła głęboki oddech i zaczęła kasłać, wypluwając wodę. Kiedy poczuła, że pewnie stoi

na nogach, ostrożnie wyszła z wanny. Owinęła się prześcieradłem kąpielowym i usiadła na

podłodze. Musi odpocząć, zanim zdoła podjąć wysiłek przejścia przez korytarz do swojego

pokoju.

To było śmiertelnie głupie, pomyślała. Przecież wiedziała, że za każdym razem, kiedy

background image

używa czarodziejskiej mocy, następuje ubytek czasu. I mimo to postanowiła podglądać Michaela

właśnie wtedy, kiedy leżała w wannie. Głupota, głupota, głupota.

Chwyciła ręcznik i dokładnie wytarła twarz. Nie chciała, by na jej ciele pozostała choćby

jedna kropla wody. Otworzyła szafkę pod umywalką, wyciągnęła suszarkę do włosów i włączyła

ją. Zdjęła nakładkę i nastawiła suszarkę na maksymalną temperaturę i przepływ powietrza. Nie

obchodziło jej, że będzie miała skołtunione włosy. Chciała, żeby natychmiast były suche.

Trzymała suszarkę tak blisko głowy, że od razu wyczuła, kiedy włosy zaczęły się

przypalać. Trzeba się uspokoić, pomyślała. Wyłączyła suszarkę i podniosła się na nogi. Rozpyliła

trochę odżywki, której nie trzeba było spłukiwać, i zaczęła rozczesywać niesforne loki.

No widzisz, nic ci nie jest, tłumaczyła sobie. Prawdopodobnie dlatego, że woda, uderzając

ją w twarz, pomogła jej odzyskać świadomość trochę szybciej niż zwykle. Następnym razem

musisz być ostrożniejsza.

Mogła przecież umrzeć.

Alex skręcił w lewo w ulicę, przy której stał jej dom. Isabel wolałaby, żeby Alex jechał

dalej. Wszystko jedno gdzie. Uwielbiała siedzieć przy nim w jego volkswagenie. Było tu

przytulnie i bezpiecznie.

- Wejdziesz? - spytała, kiedy zatrzymał się przed jej domem.

- Muszę już jechać - powiedział. - Mój ojciec uważa, że trzeba pracować od samego

świtu. Pewnie jutro zerwie mnie z łóżka o szóstej. W południe będzie znowu przeprowadzał swój

stary test czystości garażu ręką w białej rękawiczce, a po lunchu mam się zabrać do sutereny.

Isabel poczuła ucisk w żołądku. Oba samochody, które należały do jej rodziców, stały na

podjeździe, a jeep Maxa zaparkowany był na ulicy. Nie chodziło więc o to, że byłaby w domu

sama, ale czuła się lepiej, kiedy Alex był w pobliżu, tak jakby w jego towarzystwie nie mogło jej

spotkać nic złego.

- Mogłabym jutro przyjść i ci pomóc - zaproponowała. Wystąpiła z tą ofertą częściowo

dlatego, że naprawdę miała ochotę spędzić z nim jutrzejszy dzień, a częściowo, żeby przedłużyć

rozmowę i jeszcze trochę z nim pobyć.

- Obawiam się, że mój ojciec uznałby twoją obecność raczej za przeszkodę w pracy niż za

pomoc - powiedział Alex.

- Zawsze byłam ciekawa, co faceci trzymają w swoich samochodach. - Isabel otworzyła

skrytkę w volkswagenie. To było totalne kłamstwo, ale zaczęła dokładnie oglądać prawo jazdy,

background image

dowód rejestracyjny, opakowania po gumie do żucia, małą latarkę w kształcie pióra, mapę

i drobne monety. Jeszcze nie miała ochoty opuszczać samochodu.

Jednak to Alex nie powinien mieć ochoty na to, by Isabel opuściła jego samochód.

Założyła nogę na nogę z nadzieją, że uświadomi mu, że w jego aucie siedzi żywa dziewczyna.

Nigdy dotąd nie musiała się starać, żeby jakiś chłopak zwrócił na nią uwagę. Więc o co tu

chodzi? Dlaczego trzymał ręce na kierownicy, skoro mógłby ją obejmować? Wiedziała, że za nią

szaleje. Dawniej do tego stopnia pożerał ją wzrokiem, że musiała omijać go z daleka.

Pewnie wprawiłam go w zakłopotanie, kiedy zaczęłam płakać w jego objęciach,

pomyślała. Sama nie wiem, co mi się stało.

Wydawało się, że kiedy Alex jej dotknął, włączył jakiś przycisk do łez. A przecież nie

była wtedy smutna, przynajmniej nie pamiętała, żeby czuła się smutna, a nagle popłynęły

strumienie łez.

- Naprawdę muszę już jechać - odezwał się Alex. - Jutro porozmawiamy.

- Okay. Cześć.

Postanowiła nie błagać go, by pozwolił jej zostać w swoim samochodzie. Wysiadła

i delikatnie zamknęła drzwi. Ruszyła w kierunku domu, zatrzymała się jednak. Może powinna

przekonać Alexa, że już nie wpadnie w histerię, kiedy się pocałują.

Obróciła się i szybko podbiegła do samochodu. Kiedy zastukała w okno, chłopiec opuścił

szybę.

- Ja, hm, zapomniałam powiedzieć ci dobranoc.

- Ach, tak, dobra...

Zanim skończył, Isabel ujęła jego twarz i pocałowała go. Alex odwzajemniał jej

pocałunek przez pół sekundy, potem się odsunął.

- Nie uważam... - odchrząknął z trudem - nie uważam, żeby to był dobry pomysł -

powiedział.

- Samochód jest zaparkowany - odpowiedziała mu Isabel lekkim tonem, chociaż żołądek

jej się skręcał. - Trudno powiedzieć, że mogę sprowokować wypadek.

- Nie o to mi chodziło.

- Więc o co ci chodziło? - spytała.

- Po prostu nie potrafię się z tobą całować, kiedy ty myślisz o... kimś innym - rzekł wolno

Alex. - Ale ja to doskonale rozumiem. Chcę, żebyśmy zostali przyjaciółmi - dodał. - Możemy

background image

razem wychodzić i różne takie.

- I różne takie. To fajnie. Nie chciałabym za nic stracić różnych takich - wymamrotała

Isabel.

Poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją nagle kijem bejsbolowym po głowie. Z trudem

trzymała się na nogach.

Alex ją odrzucił. Alex - facet, który na towarzyskiej drabinie szkoły stał przynajmniej

o trzy szczeble niżej niż ona. Jakie to żałosne. Jakie upokarzające. Jakie... nie do zaakceptowania.

- Sprawiłeś mi wielką ulgę - odezwała się z wymuszonym uśmiechem. - To znaczy, że

mogę już przestać?

- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał zdumiony Alex.

- To, że byłam dla ciebie miła tylko dlatego, że ocaliłeś mi życie. Jesteś obiektem

miłosierdzia. Wiesz o tym, prawda?

Gdy spojrzał na nią, jego zielone oczy miały poważny wyraz. Potrząsnął głową.

- Chyba będziesz musiała lepiej to odegrać - powiedział. - Zadzwonię do ciebie jutro

wieczorem.

Isabel patrzyła za odjeżdżającym samochodem. Alex był nią rozczarowany. Pobiegła

w stronę domu, starając się powstrzymać łzy.

background image

10.

Michael zaprowadził Marię do swojego pokoju.

- Musimy zostawić otwarte drzwi - powiedział. - To reguła numer czterdzieści siedem na

liście Pascali.

- W takim razie musimy zjeść ten pudding, zamiast tarzać się w nim nago - zażartowała

Maria.

Michael zakrztusił się dużym deserem, który właśnie wkładał do ust. No tak, znowu

zaczął mieć kosmate myśli. A już tak dobrze mu szło. Zaproszona przez Pascali na obiad pod

hasłem chcemy - poznać - kogoś - z - przyjaciół - Michaela, Maria przyszła w trochę za dużych

dżinsowych spodniach ogrodniczkach. Ten strój pozwolił myślom Michaela pozostać na

właściwym miejscu. Był tylko jeden drobiazg: pod ogrodniczkami dziewczyna miała maleńki

podkoszulek, przyciągający wzrok Michaela. Dżinsowy strój stawiał Marię w rzędzie milutkich

dziewczyn. Ale ten podkoszulek... podkoszulek przesuwał ją do rzędu dziewczyn seksownych.

Usiadła na łóżku Dylana i zaczęła rozglądać się po pokoju. Michael oparł się o komodę.

- Widzę, że nie posłuchałeś mojej rady i nie zacząłeś oglądać programu Marthy Stewart -

powiedziała. - Powinieneś mieć tu przynajmniej jeden osobisty przedmiot. Jeśli sam go nie

zdobędziesz, to ja ci go dam. Może ceramicznego szopa pracza na cześć Pascali.

- Mam CD i książki - zaprotestował Michael. - Czego ty ode mnie chcesz?

Maria mieszkała ciągle w tym samym domu, w którym się urodziła. Nie rozumiała, że

człowiek, który stale się przenosi z miejsca na miejsce, nie może targać ze sobą całej kupy

rupieci.

- Zaczekaj - powiedział, otwierając górną szufladę komody. - Jednak coś mam. -

Wyciągnął jakiś przedmiot wielkości pudełka zapałek, który wyglądał jak kawałek metalu,

i podał go dziewczynie.

- To pochodzi ze statku kosmicznego. Przynajmniej tak myślę. Postaraj się go zgnieść.

Maria popatrzyła na niego, a potem na leżący na jej dłoni metal. Zacisnęła pięść, zwijając

go w kulkę. Kiedy tylko rozprostowała palce, kawałek metalu natychmiast przybrał swój

pierwotny kształt. Nie widać było nawet najmniejszego wgniecenia.

- O rany - szepnęła.

- Dlatego myślę, że nasz statek musi tu gdzieś być - powiedział Michael. - Jeśli był

zbudowany z czegoś takiego, to jest praktycznie niezniszczalny. Próbowałem już wszystkiego na

background image

tym kawałku metalu. Używałem młotka, piły, nawet palnika. Nic nie jest w stanie go odkształcić

ani uszkodzić.

- Czy ja mogę czegoś spróbować? - spytała Maria.

- Oczywiście, atletko. - Michael roześmiał się. - Może ja nie miałem dość siły.

Gdy potrząsnęła głową, jej blond loki zawirowały wokół twarzy.

- To nie znaczy, że ja... - Zawahała się. - To może wydać ci się wariackim

przedsięwzięciem...

- Ty i wariackie przedsięwzięcia? To absolutnie niemożliwe - zażartował Michael.

Maria nie roześmiała się.

- Mówię poważnie. Myślę, że mogłabym ci pomóc w odnalezieniu statku.

Nie wątpił, że dziewczyna mówi poważnie. Tak samo poważnie traktowała swoją

aromaterapię, wyciągi z roślin i wszystko inne. Było jednak nieprawdopodobne, żeby mogła...

- Nie wierzysz mi, prawda? - spytała, przerywając ciąg jego myśli. - Słuchaj, to jest dość

niesamowite, ale kilka dni temu odkryłam u siebie ten talent. Mogę dotknąć jakiegoś przedmiotu

i za jego pośrednictwem odbierać obrazy. Trzymałam w ręku szminkę Liz i po chwili

zobaczyłam ją w centrum handlowym. Widziałam, co robiła, ponieważ trzymałam jej szminkę.

Jeszcze nigdy nie próbowałam szukać jakiegoś przedmiotu, mając tylko jego fragment. Ale to

może zadziałać.

O czym ona mówi? - pomyślał Michael.

- Hmm...

Co miał jej powiedzieć? Nie chciał zranić jej uczuć. Widać było, że Maria wierzy w każde

słowo, które wychodziło z jej malinowych usteczek.

- Spróbuję. Chciałabym tylko spróbować, okay?

- Okay - zgodził się Michael. - Potrzebujesz kadzidełek? Pani Pascal ma liście bazylii, czy

coś w tym rodzaju, co moglibyśmy spalić.

Pomyślał, że jeśli teraz trochę pożartuje, to Marii nie będzie tak bardzo przykro, jeśli ta

próba - jakkolwiek miała wyglądać - nie powiedzie się.

- Nie potrzebuję niczego innego poza tym - powiedziała Maria, podnosząc do oczu

kawałek metalu. - Aha... - Obróciła się do Michaela. - Zaraz po zobaczeniu tych obrazów przez

kilka minut jestem... jakby sparaliżowana, nie mogę mówić ani się poruszać. Nie dzwoń na

pogotowie ani nic takiego. Spryskaj mi twarz wodą. Wydaje mi się, że wtedy jest mi łatwiej dojść

background image

do siebie.

- Gazowaną czy niegazowaną? - spytał Michael. Nie uzyskał odpowiedzi. Maria zamknęła

oczy.

- Gdzie jest statek? - szepnęła.

Nic się nie wydarzyło. Przynajmniej nic takiego, co Michael mógłby zobaczyć. Po prostu

Maria siedziała bez ruchu. Po chwili jej gałki oczne zaczęły poruszać się pod zamkniętymi

powiekami.

Chłopiec skrzyżował ręce na piersi. Co się dzieje? Czy ona rzeczywiście coś widzi? To

przecież niemożliwe.

Nagle Maria otworzyła oczy.

- Widziałam go! Widziałam statek! - wykrzyknęła. - Był... - Nie dokończyła zdania.

Siedziała z otwartymi ustami, jej niebieskie oczy straciły blask, a twarz była zupełnie

pozbawiona wyrazu; przypominała maskę.

Michael poczuł skurcz żołądka. Wygląda jak zombi, pomyślał. Siedzi tutaj, oddycha

i niby wszystko jest w porządku, ale nie ma już Marii, została Marionetka.

Woda. Potrzebna jest woda. Pobiegł do łazienki, wyjął papierowy kubek z dozownika,

napełnił go wodą i wrócił biegiem do pokoju. Chlusnął jej w twarz całą zawartością.

Nic się nie zmieniło. Co miał teraz robić? Może wody było za mało. Kiedy ponownie

biegł do drzwi, usłyszał ciche westchnienie. Obrócił się i zobaczył, że Maria lekko drgnęła. Po

chwili popatrzyła na niego i uśmiechnęła się tak jak zawsze; oczy jej błyszczały. Michaela

ogarnęło przemożne uczucie ulgi.

- Nic ci nie jest? - spytał, siadając obok niej na łóżku.

- Dobrze się czuję. Widziałam statek! - zawołała, łapiąc go za rękę.

Jej głos był normalny. Wydawało się, że całkowicie wróciła do siebie, ale ta cała historia

z parapsychicznymi zdolnościami była trudna do przełknięcia.

- Powiedz mi co, hm, widziałaś - poprosił Michael.

- Ogromny betonowy bunkier, tak duży jak centrum handlowe, a może jeszcze większy -

zaczęła. - Stał przed nim strażnik. Taki ciężkiego kalibru. Z karabinem maszynowym na piersi.

Michael słuchał jej uważnie. To, co mówiła, brzmiało jak scena z jakiegoś idiotycznego

filmu science fiction na temat spisków rządowych. Maria miała bardzo bujną wyobraźnię. Mogło

jej się tylko wydawać, że widziała statek, kiedy tak naprawdę stanęła jej przed oczami jakaś

background image

fikcyjna scena.

- Jaki mundur miał ten strażnik? - spytał. Może w ten sposób dojdzie, z jakiego filmu

pochodzi ta scena.

- Cały szary. Facet wyglądał na bardzo znudzonego. Był dość atrakcyjny.

Hmmm. Gdyby ten strażnik był aktorem, to Maria pewnie by to sobie uświadomiła. Może

rzeczywiście coś widziała. Może naprawdę miała zdolności parapsychiczne. Zdarzały się

przecież jeszcze dziwniejsze rzeczy.

Ale może rzeczywiście widziała statek jego rodziców! Michael desperacko pragnął

uwierzyć, że tak było.

- Czy były tam okna? - spytał. - Zauważyłaś coś, co mogłoby nas naprowadzić na miejsce,

gdzie znajduje się ten bunkier?

Maria potrząsnęła głową.

- Nie było okien.

To mogło być wszędzie, uświadomił sobie Michael. To mógł być podziemny bunkier na

pustyni. Mógł być w Arizonie. Mógł być w południowej Afryce lub w Chinach, lub...

gdziekolwiek.

Dziewczyna przesunęła delikatnie dłoń w kierunku jego ramienia.

- Niewiele ci pomogłam, prawda?

- Jeśli naprawdę go widziałaś, to przynajmniej wiem na pewno, że ten statek istnieje, że

nie został zniszczony - powiedział Michael.

Chciał ukryć swoje wątpliwości i rozczarowanie, żeby nie robić jej przykrości.

- Ale o tym sam już wiedziałeś - szepnęła Maria. - Mówiłeś, że on jest niezniszczalny.

Podała mu kawałek metalu, a Michael włożył go głęboko do kieszeni. Ten skrawek złomu

z katastrofy mógł się okazać jedyną rzeczą ze statku rodziców, do której miał dostęp.

- Nie rozumiem, dlaczego mnie to jeszcze obchodzi - zwrócił się do Marii. - Ray

poinformował nas, że wszyscy zginęli. Mówił, że mamy myśleć o Ziemi jako o naszym domu.

Chciałbym tylko... chcę tylko zobaczyć ten statek na własne oczy. Dotknąć czegoś, czego

dotykali moi rodzice.

Maria wzięła go za rękę. Jej ciepłe, gładkie palce oddaliły od niego myśli o statku. Patrzył

teraz w jej niebieskie oczy.

- Gdybym miała coś, co należy do tego strażnika, mogłabym uzyskać więcej informacji -

background image

powiedziała.

- Jak mogłabyś zobaczyć coś innego niż to, co mi opisałaś? - spytał Michael. - Strażnik

stoi przed tym samym pozbawionym okien bunkrem.

- Tak, ale nie zawsze - powiedziała Maria. - Czasem idzie do bunkra. Gdybym go wtedy

zobaczyła, mogłabym mieć jakieś punkty orientacyjne - tłumaczyła.

Ale odnalezienie strażnika było tak samo trudne jak odnalezienie statku, pomyślał

Michael. Strażnik mógł być na pustyni albo w Arizonie albo w południowej Afryce, nawet

w Chinach.

- Gdybyś wiedział, jak znaleźć tego strażnika, to nie potrzebowałbyś mojej pomocy -

powiedziała Maria, zgadując jego myśli.

Z jej głosu przebijało przygnębienie. Michael popatrzył na nią uważnie; wyglądała na

zmęczoną i smutną. To była cała Maria. Jeśli coś się przydarzało któremuś z jej przyjaciół, to

czuła się tak, jakby to dotyczyło jej. Tak bardzo brała sobie wszystko do serca.

- Powinnam już jechać do domu - powiedziała. - Pamiętaj, spytaj Dylana, jak mu poszło

na tańcach. I dowiedz się wszystkich szczegółów. Facetom nigdy się nie chce dopytywać

o szczegóły. - Wzięła swoją torebkę. Właściwie był to mocno sfatygowany metalowy pojemnik

na lunch z fotografią Miss Ameryki na samym wierzchu.

- Szczegóły. Dobra. - Michael ruszył, idąc za nią przez hol do frontowych drzwi.

- Miło było cię poznać, Mario! - zawołał z salonu pan Pascal.

- Mnie też! - odkrzyknęła Maria.

- Wyjdę z tobą - zaproponował Michael.

Gdy podprowadził ją do samochodu, nastąpiła chwila wahania.

- Jesteś pewna, że nic ci nie jest? - spytał. - Okropnie wyglądałaś w tym paraliżu.

- Dobrze się czuję. Żałuję tylko, że nie mogłam ci pomóc - powiedziała Maria. Otworzyła

swoją torebkę, wyjęła kluczyki i zaczęła obracać je na palcu, nie ruszając się z miejsca.

Do umysłu Michaela wtargnął obraz Marii, obejmującej go za szyję, kiedy tańczyli

w salonie. Czy wczoraj wieczorem naprawdę chciała, żeby ją pocałował? A teraz? Czy dlatego

tak stoi, nie wsiadając do samochodu?

Może powinien to zrobić. Szybki pocałunek na dobranoc. Nic specjalnego. Tylko test,

żeby sprawdzić, czy wyzwoli to w nim jakieś emocje. Jeśli będzie uważał, żeby zetknięcie ich

warg nie trwało zbyt długo, może nawet nie przekroczyć granicy przyjacielskiej strefy. Przecież

background image

istnieje coś takiego jak przyjacielski pocałunek, nie?

Rozejrzał się szybko, żeby sprawdzić, czy nikt na nich nie patrzy... - i zobaczył

nadjeżdżający samochód szeryfa Valentiego. Usłyszał stłumiony okrzyk Marii; ona też go

zauważyła.

Valenti przejechał obok, nie zwalniając.

- Ten facet jest wszędzie - odezwała się Maria.

- Tak - przyznał Michael. - Bez jego wiedzy nawet żaden pies nie śmie obsiusiać

ulicznego hydrantu. Założę się, że on wie, gdzie jest statek moich rodziców.

Popatrzyli sobie w oczy. Wiedział już, że przyszła im jednocześnie do głowy ta sama

myśl. Gdyby mogli zdobyć coś, co należy do Valentiego, Maria mogłaby się zabawić znowu

w jasnowidza.

- Michael... - odezwała się Maria. Skinął tylko głową.

- Chyba niedługo będę musiał złożyć szeryfowi wizytę.

- Chcesz powiedzieć, że my złożymy mu wizytę - poprawiła go dziewczyna.

- A kiedy uda nam się buchnąć mu bokserki czy coś innego, będziesz mogła sprawdzać go

kilka razy dziennie, dopóki nie dowiesz się tego, o co nam chodzi.

- Nie dotknę bokserek Valentiego. Nie zrobię tego nawet dla ciebie - zażartowała Maria. -

Ale uzyskanie takiej informacji może zabrać dużo czasu - dodała poważnym tonem.

Widać było, że jest zmartwiona.

- To i tak będzie o wiele szybsze niż czołganie się centymetr po centymetrze po pustyni,

jak ja to robię - powiedział Michael.

Szanse na odnalezienie statku stawały się teraz coraz bardziej realne, i to dzięki Marii.

Dziewczyna otworzyła drzwi samochodu i wsiadła do środka, opuszczając szybę.

- Okay, mamy teraz plan - powiedziała. - Jutro ja i Kevin spędzamy dzień z ojcem... no,

wiesz, tak przy rozwodzie moich rodziców orzekł sąd. Ale zaraz potem możemy zaczynać.

Michael miał ochotę odtańczyć jeden z tańców radości, w których celowała Maria.

Odnajdzie statek rodziców. Był o tym przekonany. Poleci do domu!

Tylko że... tylko że to nie będzie prawdziwy dom. Nie czeka tam na niego nikt z rodziny.

Znajdzie się wśród obcych.

Maria delikatnie zatrąbiła, ruszając. Michael pomachał jej.

Może Max i Isabel polecieliby ze mną, pomyślał. Tak, to byłoby fajne, poznawać to

background image

wszystko w towarzystwie Izzy i Maxa. Uśmiechnął się na tę myśl.

Ale po chwili uśmiech zniknął z jego twarzy. Max nie opuści Ziemi, nie zostawi Liz.

A Isabel zdecydowała przecież, że przeżyje całe życie jak „normalna dziewczyna”, cokolwiek to

miało oznaczać. Poza tym nawet gdyby udało mu się uruchomić statek i powrócić na rodzinną

planetę, zostawiłby tu Marię i Liz, i Alexa. Te trzy ziemskie istoty stały mu się równie bliskie,

jak Max i Isabel. Gdyby miał je utracić... Nie chciał nawet o tym myśleć.

Spojrzał na opustoszałą ulicę. Samochodu Marii nie było już widać. Opuścił rękawy

bluzy; było zimniej, niż przypuszczał.

Może powinien był pocałować Marię. Byłoby mu teraz cieplej.

background image

11.

Na przykład nicień może wyschnąć i wejść w stan przetrwalnikowy - oznajmiła pani

Hardy. - Odżywa jednak po włożeniu do wody.

Więc nazywajcie mnie Nicieniem, pomyślał Max. Kiedy Liz nie było w pobliżu, czuł się

tak, jakby wysychał i stawał się na pół martwy. A kiedy ją widział... następowała całkowita

reanimacja.

- To działa w taki sposób: kiedy nicień wysycha, jego komórki zmieniają strukturę -

mówiła pani Hardy.

Max starał się słuchać wyjaśnień nauczycielki, ale jego wzrok wędrował stale w stronę

Liz. Robiła notatki z opuszczoną głową, a jej długie włosy zasłaniały twarz.

Ale on nie musiał widzieć jej twarzy, by wiedzieć, jak ta dziewczyna się czuje. Jej aura

mówiła mu wszystko. Co prawda zniknęły już czerwone pasma gniewu, które dostrzegł przed

dyskoteką UFO, ale było jeszcze gorzej. Jej aurę pokrywała szaro - zielona mgła smutku. Liz

była nieszczęśliwa.

Przez niego. To on zburzył całe życie dziewczyny tego dnia, kiedy zdradził jej swoją

tajemnicę. Przede wszystkim naraził ją na niebezpieczeństwo ze strony Valentiego. Potem zrobił

jej zamęt w głowie - całował ją i zaraz po tym powiedział, że muszą pozostać tylko przyjaciółmi,

potem znowu ją całował i znowu mówił, że muszą być tylko przyjaciółmi. Czy mógłby

skrzywdzić ją bardziej? Chyba nie.

Powinien był przynajmniej zostawić ją po tym wszystkim w spokoju - nawet gdyby miał

zeschnąć jak nicień - nie zrobił tego jednak. Zaczął się bawić w podchody jak harcerz. Kiedy

następnym razem Liz pójdzie gdzieś z jakimś chłopakiem, pewnie cały wieczór będzie

obserwować tłum, starając się odgadnąć, który z obecnych jest Maxem.

Musiał przyznać, że jakaś część jego osobowości - ta ohydna i samolubna - czerpała

zadowolenie z faktu, że Liz nie zwraca uwagi na innych chłopaków, ale nie pozwoli, by ta część

wzięła nad nim górę. Postąpi tak, jak trzeba. Nawet jeśli miałby się potem rozpaść na kawałki.

Zasłużył sobie na to.

Zmusił się do skoncentrowania uwagi na tym, co mówiła pani Hardy.

- Na środę proszę odpowiedzieć na pytania ze strony czterdziestej drugiej - usłyszał jej

głos.

Rozległ się dzwonek. Liz wrzuciła notatnik do plecaka i wybiegła z klasy. Widać było, że

background image

nie życzy sobie kontaktu z Maxem, jeśli nie zmuszają jej do tego okoliczności. Nie jadła nawet

z nimi lunchu na dziedzińcu.

Max złapał swoje rzeczy i wybiegł za nią.

- Liz, zaczekaj! - zawołał, kiedy dotarł do holu.

Za późno zauważył, że dziewczyna rozmawia z Jerrym. No to super. Znowu zrobił

z siebie totalnego palanta.

Liz obróciła się szybko i podeszła do niego, a jej ciemne oczy ciskały błyskawice.

- Zawołaj mnie dopiero wtedy, kiedy będziesz chciał mi powiedzieć, że przeprowadzasz

się do innego stanu - oświadczyła oschle. - A tymczasem jestem nieobecna.

- Wysłuchaj mnie przez sekundę - błagał Max.

Nie odezwała się, więc zaczął mówić tak szybko, jak tylko zdołał.

- Przepraszam cię za to, co zdarzyło się w piątek wieczorem.

- Ja naprawdę nie chcę wysłuchiwać twoich kolejnych przeprosin - przerwała mu Liz. -

Jeśli jest ci przykro, udowodnij to, to znaczy zostaw mnie w spokoju.

- Tak zrobię. Obiecuję. To właśnie chciałem ci powiedzieć. - Zawahał się. Nie chciał już

niczego dodawać. Ale przecież sam mówił Liz, że powinni być tylko przyjaciółmi. Więc teraz

wypadałoby to zrobić - zachować się jak przyjaciel i pomóc jej odbudować życie.

- I... i chciałem ci jeszcze powiedzieć, że znam trochę Jerry'ego i że to fajny chłopak -

wykrztusił. - Uważam, że będziecie dobrą parą.

- Dziękuję ci, że dajesz nam swoje błogosławieństwo - odrzekła Liz ironicznym tonem. -

Nie chciałabym być z facetem, którego ty byś nie akceptował.

Max ledwie usłyszał to, co mówiła. Jego wzrok przykuły czarne plamy cierpienia, które

pojawiły się na jej aurze. Znowu sprawił jej ból. Jeszcze większy niż przedtem.

Isabel chciała sobie przypomnieć, w której sali Alex ma ostatnie zajęcia. Gdyby się

pospieszyła, mogłaby go spotkać przy wyjściu. A może lepiej będzie pójść wprost na parking

i znaleźć jego volkswagena.

Możemy skorzystać z tego kuponu na bezpłatną grę, który dostałam, kiedy graliśmy

w minigolfa, pomyślała. Chyba powinnam przeprosić go za to, że nazwałam go obiektem

miłosierdzia. Po golfie możemy pójść do kawiarni Latający Talerz i...

Przestań, skarciła się w duchu. Po prostu przestań. Nie możesz go stale wykorzystywać.

A tak właśnie robiła - wykorzystywała go. Wykorzystywała tego chłopca, by odsunąć od siebie

background image

wspomnienia, by zapewnić sobie bezpieczeństwo, by poczuć się zwyczajną dziewczyną, która

nawet nie wie, jak wygląda szeryf Valenti.

Alex zasługiwał na coś lepszego. Ona też. Czyżby była już tak beznadziejnie przegrana,

że potrzebowała faceta, który mógłby się nią zająć? To nieprawda. Udowodni to, i to

natychmiast. Pójdzie do centrum handlowego, tam, gdzie zginął Nikolas. Już czas z tym

skończyć.

Szybko przebiegła przez hol i wyszła ze szkoły. Nie zauważyła Liz i Marii, stojących na

dziedzińcu, dopóki ta druga nie złapała jej za ramię.

- Cześć, Isabel - powiedziała Maria. - Jak leci?

- Wspaniale - odparła jej Isabel, ale kiedy zobaczyła wyraz twarzy Marii, wiedziała już, że

ona tego nie kupiła. Westchnęła ciężko. - W gruncie rzeczy wcale nie jest dobrze - przyznała. -

Jeszcze przez cały czas myślę o Nikolasie i... właśnie wybieram się do centrum handlowego.

Chcę spojrzeć na te miejsca, w których po raz ostatni byliśmy razem. Nie wiem... Myślałam, że

to mi jakoś pomoże.

- Pójdziemy z tobą - natychmiast zaofiarowała się Liz.

- Tak. Nie możesz tam iść sama - poparła ją Maria. - Chodź. Właśnie nadjeżdża autobus. -

Złapała Isabel za rękę i pobiegły na przystanek.

Znalazły trzy miejsca w ostatnim rzędzie. Isabel była zdumiona. Nie przypuszczała, że

Liz i Maria okażą jej tyle współczucia - przecież obie nienawidziły Nikolasa.

- Dziękuję... dziękuję, że chcecie tam ze mną jechać - powiedziała. - Wiem, że wy też nie

macie specjalnie miłych wspomnień z centrum.

Tego wieczoru, kiedy Nikolas stracił życie, była zbyt wstrząśnięta, żeby zorientować się,

że Liz i Maria też były wtedy w centrum handlowym. Po tym, jak Nikolas zginął od kuli szeryfa,

zapamiętała tylko, że był przy niej Max. Ale przecież one też tam były; we trójkę chcieli ją

odnaleźć, zanim to zrobi Valenti.

Zapanowała cisza.

- Tak, to nie był miły wieczór - odezwała się wreszcie Liz.

- Jeszcze was nie przeprosiłam za to, coście przeszły tamtej nocy... i przedtem.

Nikolas traktował Liz i Marię z totalną pogardą. Użył mocy, żeby pozbawić Liz

przytomności tylko po to, by udowodnić swoją rację. A Isabel stwierdziła, że nic się nie stało,

ponieważ nie zrobił Liz poważnej krzywdy.

background image

- To prawda. Nie zrobiłaś tego - przyznała Maria.

- Myślisz, że jest już na to za późno? - spytała Isabel.

- Sądzę, że zdążysz jeszcze przed terminem wygaśnięcia umowy o przeprosiny -

stwierdziła Liz, a Maria skinęła głową.

Isabel poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Były gotowe jej przebaczyć.

- Przykro mi - zaczęła. - Nie potrafię tego lepiej wyrazić. Nie powinnam była pozwolić

Nikolasowi tak was traktować. Żałuję, że nie posłuchałam was wszystkich, kiedy mówiliście, że

on naraża mnie na niebezpieczeństwo.

- Byłaś w nim zakochana - uspokajała ją Liz.

- Nie jesteś pierwszą dziewczyną, która popełniła jakieś głupstwo tylko dlatego, że była

zakochana - dodała Maria.

Isabel zdobyła się na uśmiech.

- Jesteście dla mnie takie miłe. - Głos jej się załamywał.

- A czego się spodziewałaś? - spytała Liz. - Myślałaś, że cofniemy ci naszą przyjaźń,

ponieważ zrobiłaś głupstwo, nawet jeśli było to wielkie głupstwo?

- Taka myśl rzeczywiście przyszła mi do głowy - przyznała Isabel.

- Jesteś niemądra - rzekła Maria. - To mogłoby się zdarzyć wśród zwykłych przyjaciół,

ale my nie jesteśmy zwykłymi przyjaciółkami. Pomyśl tylko o łączności, jaką Max nawiązał

pomiędzy nami. Jesteśmy więcej niż przyjaciółkami. Stałyśmy się prawie siostrami, no wiesz,

siostry - sisters.

- Tak - poparła ją Liz. - Jesteśmy trzy siostry - sisters. Siostry - sisters. Ta zbitka

spodobała się Isabel. Bardzo jej się spodobała.

- To już nasz przystanek - powiedziała Liz.

Isabel wyjrzała przez okno, kiedy autobus podjeżdżał pod centrum handlowe, i poczuła

ucisk w żołądku.

- Najpierw chcę iść do Macy'ego - oznajmiła, kiedy wysiadały z autobusu.

- Jesteś tego pewna? - spytała Maria.

Isabel skinęła głową. Skoro miała to zrobić, nie wolno jej było iść po linii najmniejszego

oporu. Pójdzie od razu tam, gdzie Valenti zastrzelił Nikolasa.

Kiedy weszły do sklepu, wysunęła się do przodu. Szła pewnym krokiem w kierunku

stoiska z eleganckimi ubraniami, nie zwracając uwagi na wieszaki z odzieżą sportową ani na

background image

innych klientów.

- Chciałabym resztę drogi odbyć sama - powiedziała.

- Okay - zgodziła się Liz. - My z Marią będziemy przy telefonach, koło wind. Muszę

zadzwonić do mamy i powiedzieć jej, gdzie jestem. Nie spiesz się.

- Tak. Nie musisz się spieszyć. Ale jeżeli nie pokażesz się przy telefonach za piętnaście

minut, to przyjdziemy po ciebie - dodała Maria.

- Dziękuję - rzuciła Isabel.

Weszła bez wahania do przebieralni. Wsunęła się za czerwoną kotarę, która oddzielała

kabiny od reszty sklepu, i stanęła dokładnie w tym samym miejscu, z którego widziała, jak

Valenti zabija Nikolasa. Spojrzała tam, gdzie chłopak upadł.

Jeden kwadrat wykładziny był trochę ciemniejszy niż reszta. Musieli wstawić tam nowy

kawałek. Kwaśny zapach prochu stał się tak silny, że prawie czuła w ustach jego smak. To tylko

twoja wyobraźnia, tłumaczyła sobie. Tylko wyobraźnia.

Przycisnęła dłonie do piersi. Zaczęła zdzierać lakier z kciuka, ale po chwili zacisnęła

mocno palce. Nie będzie tego robić.

Taśma filmowa powoli przewijała się w jej umyśle. Isabel widziała, jak Nikolas pada na

podłogę, znowu, znowu i znowu. Czuła zapach prochu.

- Czy mogę w czymś pomóc? - usłyszała jakiś chłodny głos. Obróciła się i zobaczyła

sprzedawczynię, która uważnie się jej przypatrywała. Pewnie wyszła z którejś kabiny.

- Ja tylko... czekam na przyjaciela - powiedziała Isabel. Spojrzała na ciemny kwadrat

wykładziny, lecz tym razem przed jej oczami nie przesuwał się już film. Nie czuła żadnego

innego zapachu poza tym, jaki wydzielała przesiąknięta kurzem kotara. - Chyba go tu nie ma -

dodała cichym głosem.

Zrobiłam to, pomyślała. Przyszłam tutaj, patrzyłam i nadal żyję. Wyszła zza zasłony

i pobiegła w stronę telefonów.

- Chcę jeszcze zajrzeć w kilka miejsc - zwróciła się do Liz i Marii. - Najpierw do sklepu

z biżuterią.

Sklep z biżuterią był jednym z ostatnich miejsc, w których była razem z Nikolasem.

Dlatego zależało jej, by tam pójść. Chciała zapamiętać jeszcze coś innego - nie tylko, jak umierał

- chciała powtórnie przeżyć ich wspólne ostatnie godziny.

- Prowadź - powiedziała Maria.

background image

Isabel ruszyła pasażem centrum handlowego. Wdychała zapach czekoladowych ciastek ze

stoiska po przeciwnej stronie, był rozkoszny i nie było w nim ani śladu zapachu prochu.

W sklepie z biżuterią przechodziły od jednej lady do drugiej. Liz i Maria nie starały się

wciągać Isabel do rozmowy; dotrzymywały jej tylko towarzystwa, jakby wiedziały, że

dziewczyna musi to wszystko sobie zapamiętać.

Kiedy była tu ostatnim razem, ona i Nikolas mieli cały sklep dla siebie. Całe centrum

handlowe mieli tylko dla siebie. Nie zdawała sobie sprawy, że Valenti już depcze im po piętach.

Nie wiedziała, że Nikolasowi zostało jeszcze tylko kilka godzin życia.

- Mogę już iść dalej - rzuciła.

- Idź, gdzie chcesz - powiedziała Liz. - My będziemy szły za tobą.

Isabel wyprowadziła je ze sklepu i pojechały ruchomymi schodami na piętro. Weszła

szybkim krokiem do drugstore'u i skierowała się do starej kabiny fotograficznej, stojącej z tyłu

sklepu.

Stanęła przed kabiną, patrząc przed siebie nieruchomym wzrokiem. Ani Liz, ani Maria nie

zadawały jej pytań.

Właśnie tu całowała się z Nikolasem. To był wspaniały pocałunek. Intensywny i dziki -

taki, jaki był Nikolas. Isabel chciałaby zatrzymać wspomnienia tamtej nocy na tym, co stało się

właśnie tutaj.

Ale zaraz po tym, kiedy Nikolas pocałował ją po raz ostatni, ta cudowna noc zaczęła

przybierać tragiczny obrót.

- Byliśmy tutaj, kiedy usłyszeliśmy kroki ochroniarza - wyrzuciła z siebie nagle. Od czasu

tamtego wydarzenia pragnęła komuś o tym powiedzieć. Nikolas powiedział mi, że muszę go

znokautować. Mówił, że jeśli tego nie zrobię, to pozwoli, żeby nas złapano. - Skuliła się

i skrzyżowała ręce na piersi. Nie odrywała wzroku od kabiny fotograficznej. Chciała powiedzieć

dziewczętom, co się wtedy wydarzyło, ale nie mogła spojrzeć im w oczy. - Nie chciałam tego

zrobić, ale strasznie się bałam. Nikolas pozwoliłby na to, żeby ochroniarz nas zobaczył. Jestem

tego pewna. Więc wyskoczyłam z kabiny i zrobiłam to. Sprawiłam mu ból. Czułam, że robię mu

krzywdę.

- Michael, Alex i ja znaleźliśmy go - rzekła Maria. - Michael sprawdził jego stan. Nie

odzyskał jeszcze przytomności, ale nic mu się nie stało.

- Jeszcze nie wyjawiłam wam najgorszego - wyznała Isabel. Nie była pewna, czy Liz

background image

i Maria będą nadal chciały nazywać się jej siostrami, kiedy to usłyszą. - Najgorsze jest to, że

powiedziałam Nikolasowi, że to, co zrobiłam ochroniarzowi, było niezłą zabawą - mówiła dalej

Isabel. - Chciałam, żeby myślał, jaka jestem fajna. Podobałam mu się tylko wtedy, kiedy byłam

fajna i wesoła. A jak nie, to koniec.

- Och, Isabel - szepnęła Maria. - To okropne. To znaczy, że to było okropne dla ciebie.

Kochałaś go, a on traktował cię... - Nie dokończyła zdania.

Traktował mnie zupełnie inaczej niż Alex, pomyślała Isabel. Usiłowała przypomnieć

sobie, kiedy ostatni raz Alex mógł się dobrze bawić w jej towarzystwie. Chyba wtedy, gdy poszli

grać w minigolfa. Od czasu, kiedy poznała Nikolasa, ani Alex, ani nikt inny już nie mógł się z nią

dobrze bawić. Ale nikt jej nie opuścił. A Alex... on był jej chodzącym, mówiącym kołem

ratunkowym.

Trudno byłoby sobie nawet wyobrazić, żeby Nikolas siedział za jej drzwiami i opowiadał,

aż do zachrypnięcia, głupie historyjki tylko po to, żeby mogła się lepiej poczuć. A gdyby chociaż

raz rozpłakała się w obecności Nikolasa, pewnie powiedziałby jej, że może do niego

zatelefonować, kiedy wyrośnie z pieluszek.

- Wejdę tam na chwilę - oznajmiła.

Weszła do kabiny, usiadła na małym stołeczku, zasunęła kotarę i westchnęła.

Ostatnio wiele myślała o Nikolasie, ale właściwie tylko o tym, w jak okropny sposób

stracił życie. Nie zasługiwał na to, nikt nie zasługiwał na taką śmierć.

Ale czy gdyby żył, byłaby z nim jeszcze? Czy starałaby się ciągle mu udowadniać, jak

bardzo potrafi być zabawna, przekonywać go, że nie jest zwyczajną, przegraną dziewczyną? Czy

nadal by ją tak wspaniale całował? Nie mogła zapomnieć jego pocałunków.

To wcale nie oznaczało, że Alex nie robił na niej wrażenia. Wręcz przeciwnie. Pamiętała,

jak na balu inauguracyjnym przesunął palcami po jej nagiej skórze na plecach, tuż nad wycięciem

sukni. To było coś.

Wyciągnęła kilka monet z torebki. Doszła do wniosku, że Alex zasługuje na jakiś mały

prezent, ponieważ jest takim dobrym facetem. A co mogłoby być dla niego lepszym prezentem

niż jej fotografie? Wsunęła monetę do otworu i nacisnęła start. Przy każdej fotografii będę

myślała o Alexie, postanowiła. O nikim innym, tylko o Alexie.

background image

12.

Maria usłyszała, że ktoś stuka w jej okno. To mógł być tylko Michael; inni goście

wchodzili frontowymi drzwiami. Zerwała się od biurka i otworzyła okno.

- Nie mogę teraz wejść, idę do pracy. Chciałem ci tylko coś dać - powiedział Michael,

wręczając jej pióro.

Maria uniosła brwi.

- Dziękuję - wyjąkała. - Chociaż muszę przyznać, że pióro z dziewczyną, z której spada

kostium kąpielowy, nie było nigdy moim największym marzeniem.

Zaczęła obracać pióro w ręku, patrząc, jak z dziewczyny zsuwa się skąpe bikini, po czym

wskakuje na nią ponownie.

- Naprawdę? - Chłopiec roześmiał się. - A ja zawsze o tym marzyłem. To pióro

Valentiego - dodał poważnym tonem. - Zwinąłem je z jego biura.

Maria poczuła, jak krew ścina się jej w żyłach.

- Obiecałeś, że nie pójdziesz tam sam. A gdyby cię przyłapał? Gdyby...

- Nic się nie stało.

- Ale mogło się stać.

Bez względu na to, czy Michaelowi się to będzie podobało, musi mnie wysłuchać,

postanowiła Maria.

- Jeśli uważałeś, że nie dam sobie rady, chociaż spokojnie bym sobie z tym poradziła, to

powinieneś pójść tam z Maxem albo z Alexem.

- Łatwiej było to zrobić samemu - powiedział Michael. - Resztę powiesz mi później, jeśli

już musisz.

Dziewczyna potrząsnęła tylko głową. Właściwie nie powinna się dziwić, że zdecydował

się wykonać to zadanie samodzielnie. Cały Michael.

- Pozwól mi spróbować, zanim pójdziesz. To zajmie tylko chwilę - rzekła.

- Okay, ale najpierw przyniosę trochę wody. - Michael wskoczył przez okno do jej

pokoju.

- Butelka z wodą do spryskiwania stoi na komodzie - poinformowała go Maria, ściskając

pióro w dłoni. - Gdzie jest Valenti? - spytała.

Zawirowały kolorowe punkciki. Kiedy się połączyły, dziewczyna znalazła się

w wyglądającej jak pobojowisko kuchni, z szeryfem i jego synem Kyle'em. Wiedziała, że oni nie

background image

mogą jej zobaczyć, jednak bliskość prześladowcy napawała ją przerażeniem.

- W czym problem, Kyle? - odezwał się Valenti. - Czy talerze są dla ciebie za ciężkie,

żebyś je włożył do zmywarki?

Czy też mylą ci się te wszystkie błyszczące guziczki, które trzeba naciskać?

Punkciki zawirowały i Maria znalazła się znowu we własnym pokoju. Wiedziała, że za

chwilę nadejdzie atak paraliżu. Po incydencie w wannie nie traciła już świadomości po użyciu

mocy. Teraz dokładnie wiedziała, co się wokół dzieje, nie mogła się tylko poruszyć. Wolała już

stan utraty świadomości.

Patrzyła, jak Michael chwyta butelkę z komody i podbiega do niej. Nie mogła nawet

mrugnąć, kiedy woda dosięgła jej twarzy. Ale woda pozwalała jej wrócić do siebie.

Maria wytarła mokrą twarz rękawem.

- Nie zobaczyłam niczego ciekawego - powiedziała. - Tylko jak Valenti opieprza Kyle'a.

Podczas tych seansów nigdy nie udało jej się obserwować kogoś przez dłuższy czas,

jednak tym razem, w przeciągu tych kilku sekund, zobaczyła o wiele więcej, niż chciała. Kyle był

totalnym palantem, jednak Marii było go żal. Valenti był wyjątkowo nieprzyjemny dla syna.

- Sam bym chętnie to zobaczył - powiedział Michael, wychodząc przez okno. - Muszę już

iść. Jutro robimy wyprzedaż boksujących kosmitów. Trzeba zmienić wszystkie ceny.

- Będę dalej próbowała - obiecała mu Maria.

- Nie! Nie możesz tego robić, kiedy jesteś sama - zaprotestował Michael. - Musisz

zaczekać, kiedy będę mógł do ciebie przyjść. Przeraża mnie ten twój stan paraliżu.

Dziewczyna się uśmiechnęła. Bez względu na to, czy traktował ją jak młodszą siostrę, czy

nie, Michael niewątpliwie się o nią troszczył.

- Nic mi nie jest - powiedziała. - Nie stresuj się, bo zmuszę cię do połknięcia kilku moich

witamin.

- Okay, okay. Dzięki, Mario. - Chłopiec przechylił się przez parapet, objął ją w pasie,

przyciągnął do siebie i pocałował.

Zanim zdążyła odwzajemnić pocałunek, już go nie było. Patrzyła za nim, kiedy

przechodził przez trawnik na tyłach domu, by przeskoczyć przez ogrodzenie.

Przesunęła palcami po wargach. To nie był dokładnie taki pocałunek, jaki sobie

wymarzyła, ale został zrobiony pierwszy krok. Uśmiechnęła się znowu. To był niewątpliwie

pierwszy krok.

background image

Wróciła do biurka. Chciała ponownie zobaczyć Valentiego; może dał już spokój Kyle'owi

i wyszedł z domu. Musi śledzić każdy jego ruch.

Zrób najpierw pracę domową, nakazała sobie. Sprawdzanie poczynań szeryfa co kilka

minut było przecież wariactwem.

Zmusiła się, aby poświęcić trochę uwagi geometrii, i przeczytała połowę tekstu z nauk

społecznych. A potem nie mogła już czekać ani chwili dłużej. Uznała, że musi się postarać

o jakieś informacje dla Michaela.

Może znowu ją pocałuje, jeśli uda jej się pomóc mu w poszukiwaniach? I tym razem to

będzie prawdziwy pocałunek, taki, który potrwa dłużej niż pół sekundy.

- Gdzie on jest? - spytała głośno Maria, biorąc do ręku pióro Valentiego.

Punkciki zawirowały, zestaliły się i Maria znalazła się na tylnym siedzeniu samochodu

szeryfa. Gnał szosą przez pustynię. Zaczęła się rozglądać, szukając znaków drogowych, ale nie

zauważyła żadnego.

Przegroda policyjnego samochodu, oddzielająca kierowcę od przewożonych osób,

zamieniła się w kolorowe punkciki.

Ta skała, pomyślała Maria. Musisz zapamiętać tę dziwną skałę. Po chwili znalazła się

z powrotem w swoim pokoju. Kiedy odzyskała zdolność poruszania się, wyrwała kartkę

z notatnika i zaczęła opisywać skałę, którą zobaczyła z samochodu szeryfa. Jej kształt

przypominał kurczaka. Nie był to poważny punkt zaczepienia, ale zawsze coś.

Oczywiście, nie wiedziała, dokąd właściwie jechał Valenti. Mógł się po prostu wybrać na

przejażdżkę po pustyni. Postanowiła trochę odczekać i ponowić próbę.

Skończyła czytać tekst z dziedziny nauk społecznych. Powinna zacząć pisać referat na

temat „Juliusza Cezara”, który miał być gotowy za tydzień, nie mogła jednak usiedzieć

w miejscu. Była zbyt podniecona.

Nastawiła swoje ulubione CD i zaczęła tańczyć, aranżując sobie prywatną dyskotekę.

- Odnajdę statek Michaela! - zawołała.

Tym razem jej matka była w domu. Kevin też. Maria wiedziała jednak, że przy hałaśliwej

muzyce niczego nie usłyszą. Dała susa na łóżko i zaczęła po nim skakać.

- On mnie znowu pocałuje. Zakocha się we mnie. Zachichotała. Wiedziała, że zachowuje

się jak wariatka, ale nie dbała o to. Tańczyła i wykrzykiwała, dopóki nie zorientowała się, że CD

wraca do pierwszej piosenki. Wyłączyła odtwarzacz. Uznawszy, że już wystarczająco długo

background image

czekała, postanowiła sprawdzić, co robi Valenti, i chwyciła leżące na biurku pióro.

- Gdzie jest szeryf Valenti? - spytała.

Podłoga zniknęła spod jej stóp, a kolorowe punkciki zawirowały pospiesznie, zdmuchując

włosy dziewczyny na twarz. Kiedy się zestaliły, znalazła się w betonowym tunelu. Przed nią

szedł szybkim krokiem Valenti, a odgłos jego kroków odbijał się głośnym echem w wąskiej

przestrzeni.

Punkciki zawirowały ponownie.

- Nie! - krzyknęła Maria.

Nie mogła tego tak zostawić. To było coś ważnego; czuła to.

- Gdzie jest Valenti?! - zawołała.

Punkciki nie przestały wirować, ale kiedy się zbiegły, Maria nie znalazła się z powrotem

w swoim pokoju. Była, wraz z szeryfem, w jasno oświetlonym korytarzu. Patrzyła, jak Valenti

wyciąga portfel i pokazuje legitymację stojącemu na końcu korytarza strażnikowi. Był on ubrany

na szaro, tak jak tamten, który pilnował bunkra. Była tak blisko...

Valenti, strażnik i korytarz, wszystko zaczęło rozpływać się w masie wirujących

punkcików. Maria nie protestowała, kiedy punkciki ukształtowały jej pokój. Gdy minęło

odrętwienie, postanowiła zrobić sobie przerwę. Musiała chwilę odpocząć. Czuła potworny ból

głowy.

Ale to nie miało znaczenia. Nie teraz, kiedy mogła zdobyć tak wspaniałą wiadomość dla

Michaela. Wzięła kartkę z opisem dziwnego kamienia i szybko odnotowała wygląd tunelu

i korytarza. Zaraz powróci do Valentiego.

Na kartce papieru pojawiła się jasnoczerwona kropka. Po chwili następna. Czy powracam

do Valentiego bez żadnego wysiłku z mojej strony? - pomyślała Maria. Jeśli tak jest, to dlaczego

te kropki pojawiają się tak powoli?

Ponieważ te czerwone kropki na kartce papieru to krew, uświadomiła sobie nagle. Z nosa

leciała jej krew. To się jej nie zdarzyło od czasu, kiedy miała trzy lata i dostała w nos huśtawką.

Teraz nie miała czasu zajmować się krwawiącym nosem; musiała wrócić do Valentiego.

Wyjęła ze stojącego na komodzie pudełka jednorazowe chusteczki, zrobiła z nich tampony

i włożyła je do nosa. Powinny zahamować krwawienie. A jeśli to nie pomoże, później jakoś się

z tym upora.

Zacisnęła palce na piórze, a drugą dłoń przyłożyła do piersi. Wyczuwała palcami kształt

background image

pierścienia.

- Gdzie jest Valenti? - spytała.

Alex złapał kolejny zakurzony karton i postawił go na szczycie piramidy. Postanowił

zamieść połowę strychu, przesunąć tam wszystkie kartony i wtedy posprzątać resztę.

A może zdecydujesz się wreszcie i zajmiesz sprawą zajęć KSOR, tumanie, pomyślał.

Wiesz dobrze, że dopiero wtedy ojciec da ci spokój i nie będziesz musiał wykonywać takich

poleceń jak to.

Wziął szczotkę i zabrał się za zamiatanie. Zastanawiał się, jakie będą jego jutrzejsze

zajęcia. Wysprzątał już garaż, suterenę i strych. Napracował się też wystarczająco w ogrodzie.

Może major każe mu czyścić szczoteczką do zębów podłogi w łazienkach. Alex wiedział, że ojcu

nie zabraknie pomysłów.

Niedobrze jest być ostatnim dzieckiem, które jeszcze mieszka z rodzicami, pomyślał. Co

prawda jego bracia, zanim wstąpili do wojska - z czego ojciec był bardzo dumny - wystarczająco

rozrabiali, aby również otrzymywać swój przydział pracy.

Może zrobię sobie przerwę i zadzwonię do Isabel, pomyślał. Powinienem sprawdzić, czy

wszystko z nią w porządku. Otworzył okno i głęboko zaczerpnął świeżego powietrza.

Jesteś wspaniałym przyjacielem, zadrwił z niego cichy wewnętrzny głos. Chcesz

rozmawiać z Isabel, bo tak bardzo się o nią troszczysz. To oczywiście nie ma nic wspólnego

z faktem, że dostajesz drgawek, jeśli jej zbyt długo nie widzisz. Popadasz chyba w syndrom

braku Isabel.

Usłyszawszy, że ktoś wchodzi po schodach, szybko chwycił śmietniczkę. Pewnie ojciec

przychodzi sprawdzić, czy syn nie marnuje czasu. Alex schylił się i zaczął zgarniać śmiecie.

- Cześć - rozległ się za jego plecami cichy głos. Chłopiec obejrzał się przez ramię -

i zobaczył Isabel z bukietem kwiatów w dłoni. Jak zwykle załomotało mu serce.

- Nie przeszkadzaj sobie - powiedziała. - Postoję sobie tutaj i nacieszę się widokiem,

dopóki nie skończysz.

Widokiem? Alex upuścił śmietniczkę i wyprostował się. Chociaż był facetem, który

wierzy w równouprawnienie, nie oznaczało to jednak, że może spokojnie słuchać, jak Isabel

wygłasza komplementy na temat jego siedzenia.

- Później dokończę - wymamrotał.

Twarz go paliła; modlił się tylko, żeby się zbytnio nie zaczerwienić.

background image

- Te kwiaty są prezentem na przeprosiny - oznajmiła Isabel, wkładając mu bukiet do ręki.

- Ponieważ to są już drugie przeprosiny w ciągu tygodnia, pomyślałam, że należy ci się

luksusowa wersja.

- Hmm, dziękuję. Jeśli chodzi ci o to, że nazwałaś mnie obiektem miłosierdzia, to nie

masz się czym przejmować. Wiem, że żartowałaś. - Alex położył kwiaty na podłodze.

- Akurat nie za to chciałam cię przeprosić, chociaż za to też powinnam - powiedziała

Isabel.

Och, tylko nie to, pomyślał Alex. Zaraz powie, że jest jej bardzo przykro, że płakała,

kiedy ją całowałem! To okropne. Czy oboje nie mogliby udawać, że to się w ogóle nie zdarzyło?

Dlaczego dziewczyny muszą tak dużo o wszystkim mówić?

- Chcę tylko powiedzieć, że okropnie cię wykorzystywałam. Chciałam, żebyś mi pomógł

przebrnąć przez... to, co się wydarzyło - mówiła Isabel. - Zabierałam każdą minutę twojego

czasu, bo bałam się zostać sama.

- To nie było wykorzystywanie. Jesteśmy przyjaciółmi.

- Ale jest jeszcze tamta sprawa... no wiesz, myślałam o Nikolasie, kiedy cię całowałam

i płakałam. Muszę cię za to przeprosić - upierała się Isabel.

Już samo wydarzenie było wystarczająco nieprzyjemne. Alex nie miał najmniejszej

ochoty na analizowanie tego wszystkiego.

- Zapomnij o tym - mruknął.

- Nie mogę o tym zapomnieć. Po szkole pojechałam do centrum handlowego. Chciałam

popatrzeć na miejsce, gdzie zginął Nikolas, żeby udowodnić sobie, że potrafię to zrobić - dodała

drżącym głosem. - To było okropne, ale zrobiłam to.

- To wymagało od ciebie dużej odwagi. Isabel wzruszyła ramionami.

- Potem chodziłam po sklepach, gdzie byłam z Nikolasem tuż przed...

Alex skinął głową. Tak musi wyglądać piekło. Wysłuchiwanie osobistych wspomnień

Isabel o Nikolasie. Powiedział tej dziewczynie, że będzie zawsze do jej dyspozycji, i chciał być.

Ale czy ona nie mogłaby omawiać tych szczegółów z Liz albo z Marią?

- Zaczęłam o nim myśleć. I o tobie. I uświadomiłam sobie, że gdyby Nikolas jeszcze żył

i obaj stanęlibyście przede mną, to wybrałabym ciebie - powiedziała szybko Isabel.

Tak, pomyślał chłopiec, tak jest teraz, kiedy Nikolas nie żyje. A wtedy, kiedy

rzeczywiście obaj przed nią stali, odeszła, nawet na mnie nie spojrzawszy.

background image

- Isabel, ja... dziękuję, że mi to mówisz. Ale nie myślę... Uważam - wyjąkał Alex, lecz po

chwili wziął się w garść. - Nie powinniśmy chyba próbować stać się dla siebie kimś więcej niż

przyjaciółmi.

- Okay. Doskonale to rozumiem. Chcę ci tylko jeszcze coś dać i już sobie idę. - Isabel

wyciągnęła z torebki rolkę fotografii i podała ją Alexowi.

Te zdjęcia były robione w tym samym automacie w centrum handlowym co te, które

znalazł. Poznał od razu to wypłowiałe niebieskie tło. Przynajmniej nie będzie na nich Nikolasa,

pomyślał.

Isabel pochyliła się i dotknęła pierwszej fotografii na rolce.

- Myślałam wtedy o tym, jak pomogłeś odsunąć podejrzenia Valentiego od Maxa, zaraz

po tym, kiedy dowiedziałeś się o nas całej prawdy. - Wskazała palcem następne zdjęcie. - A tu

myślałam o brzmieniu twojego głosu, kiedy opowiadałeś mi przez drzwi te wszystkie historie.

Siedziałam po drugiej stronie i słuchałam każdego twojego słowa. - Przesunęła palce w dół, na

kolejne zdjęcie. - A tu myślałam o tym, jak mnie dotykałeś na balu. Pamiętasz?

Alexowi zaczęło nagle brakować tchu. Tak, pamiętał. Doskonale pamiętał.

- A przy tym ostatnim zdjęciu myślałam, jak bardzo pragnę, żebyś mnie znowu pocałował

- powiedziała.

Może naprawdę wybrałaby mnie, a nie Nikolasa.

Alex pochylił się i pocałował ją, ledwie muskając wargami jej usta.

Isabel miała otwarte oczy i patrzyła na niego przez cały czas. Na niego.

background image

13.

Maria miała takie uczucie, jakby ktoś kłuł ją szpilkami w gałki oczne. Nie mogła

zatamować krwi, płynącej jej z nosa, ale musiała jeszcze trochę wytrzymać. Valenti był

w bunkrze, w którym znajdował się statek. Maria musiała go zobaczyć w chwili, kiedy będzie

stamtąd wychodził. Jeśli jej się to uda, może będzie mogła podać Michaelowi dokładną

lokalizację bunkra, w którym ukryty był statek. Tak bardzo mu na tym zależało.

- Gdzie jest Valenti? - spytała, ściskając oburącz pióro.

Zawirowały kolorowe punkciki, a Marii wydawało się, że za chwilę pęknie jej głowa.

Kiedy się zestaliły, ponownie znalazła się w bunkrze. Zobaczyła Valentiego w tym samym

miejscu co poprzednim razem. Po chwili bunkier zamienił się w kolorowe punkciki, ale

dziewczyna nie usiłowała przywoływać na nowo tego obrazu. Zrobi to za kilka minut. Musiała

trochę odpocząć.

Była z powrotem w swoim pokoju. Odetchnęła głęboko i zobaczyła, że tamponiki

z chusteczek higienicznych, które włożyła do nosa, są całkowicie przesiąknięte krwią. Gdy

sięgała po stojące na komodzie pudełko, chwycił ją paraliż. Upadła na podłogę.

Nie panikuj. Musisz to przeczekać, tłumaczyła sobie, starając się zachować spokój. Nic ci

się nie stanie, jeśli trochę poleżysz na dywanie we własnym pokoju.

Czuła, jak krew cieknie jej z nosa i spływa po twarzy. To było okropne wrażenie. Chciała

podnieść rękę i wytrzeć krew, ale nie mogła poruszyć nawet palcem.

To już nie potrwa długo, pomyślała. Oczy ją swędziały i piekły, lecz nie była w stanie

poruszyć powiekami.

Już niedługo, powtórzyła. Skóra też zaczęła ją swędzieć i palić. Pewnie uderzyła się,

padając na dywan. Tylko że... tylko że paliła ją cała skóra.

Całe jej ciało było gorące. Czuła się tak, jakby w każdy milimetr jej skóry wbijano

rozpalone igiełki.

I robiło się coraz bardziej gorąco.

Michael nie sądził, by udało mu się zasnąć, nawet na te dwie godziny, które były mu

potrzebne. Mieszkał chyba w najbardziej hałaśliwym domu w Ameryce. Dylan chrapał na

sąsiednim łóżku, a Amanda miała grypę. Pan Pascal przenosił ją co chwilę do łazienki po drugiej

stronie korytarza, więc Michael doskonale słyszał, jak mała wymiotuje. Było mu jej żal, ale...

Przewrócił się na bok. Można było oszaleć. Przynajmniej Sarah nie rozpoczęła jeszcze

background image

nocnego seansu płaczu. Powinien być wdzięczny i za to.

Sarah umiała chyba czytać jego myśli, ponieważ natychmiast rozległo się jej zawodzenie.

Michael usłyszał, jak pani Pascal biegnie do pokoju córki, co oznaczało, że za chwilę rozpocznie

swoje śpiewy.

Już mnie tu nie ma, pomyślał. Przy tym całym zamieszaniu Pascalowie pewnie nawet nie

zauważą jego nieobecności. A jeśli nawet, to jakoś się z nimi upora - i z panem Cuddihym - jutro.

Cicho podszedł do okna, otworzył je i wyskoczył na zewnątrz.

Nie musiał nawet myśleć, gdzie może pójść; skierował się bez wahania w stronę domu

Marii. Chciał sprawdzić, jak jej poszła próba z piórem Valentiego. A może znowu spróbuje ją

pocałować. Ten krótki pocałunek nie wzbudził w nim żadnych braterskich uczuć. Może teraz

będzie mógł pójść na całość i pozna prawdziwy smak malinowych ust Marii.

Michael zaczął biec, ale niezbyt szybko. Uwielbiał być poza domem o tak późnej porze.

Wydawało mu się wtedy, że całe miasto należy do niego. Im bliżej był domu Marii, tym bardziej

przyspieszał. Było już po północy, kiedy skręcił w jej ulicę. Wiedział, że Marii nie przeszkadza,

że tak późno do niej przychodzi. Nigdy jej to nie przeszkadzało.

Samochód jej matki stał na podjeździe, więc Michael starał się nie zrobić najmniejszego

hałasu, przechodząc przez ogrodzenie. Podkradł się pod okno dziewczyny. Było nadal otwarte,

więc wszedł do środka.

Maria leżała na podłodze. Kiedy do niej podbiegał, poczuł w ustach ostry smak kwasu.

Niebieskie oczy dziewczyny patrzyły na niego pustym wzrokiem. Pod nosem i na policzku miała

rozmazaną krew. Malutkie czerwone kropki pokrywały jej skórę - twarz, szyję, ręce, dłonie,

wszędzie, gdzie mógł je zobaczyć.

- Mario! - Wziął ją za ramiona i delikatnie potrząsnął. Jej ciało było sztywne. - Mario!

Odezwij się.

Nie wydała żadnego dźwięku, więc złapał z komody butelkę wody i spryskał jej twarz.

Wpatrywał się w nią z uwagą. Porusz się, proszę cię, musisz się poruszyć, myślał. Ale ona była

nadal sztywna i nieruchoma.

To nie mógł być ten przejściowy atak paraliżu. Przedtem nigdy nie było krwi.

Michael przyłożył głowę do jej piersi. Doznał ogromnej ulgi, kiedy usłyszał bicie serca.

Biło szybko i nierównomiernie, ale jednak. Okay, dam sobie z tym radę, pomyślał, starając się

zachować spokój. Muszę tylko nawiązać z nią łączność; wtedy będę wiedział, co jej dolega.

background image

Odetchnął głęboko, patrząc na nieruchome ciało Marii. Nie był tak dobry w sztuce

uzdrawiania jak Max, wiedział jednak, że potrafi to zrobić. Musiał to zrobić. Nie widział żadnej

rany, więc położył dłonie na czole dziewczyny i skupił na niej całą swoją uwagę. Czekał, aż

ukażą mu się obrazy z jej umysłu.

Ujrzał dwa stwory. Ich... nie sposób było powiedzieć, że są to twarze... w każdym razie

były szerokie w okolicy czoła i zwężające się w ostre, wystające brody. Ich usta były otworami

otoczonymi długimi mackami, które poruszały się, usiłując złapać trop. Stwory nie miały nosów,

a w miejscu, gdzie powinny być oczy, miały płytkie, gruzłowate wgłębienia.

Nie, uświadomił sobie Michael. To były oczy. Te stwory miały mnóstwo oczu.

Wychyliły jednocześnie głowy w stronę Michaela, próbując dosięgnąć go mackami.

Widzą mnie, pomyślał, odrywając dłonie od czoła Marii. Całym jego ciałem wstrząsało

drżenie. Szczękał zębami.

Co to było? Co się, u diabła, dzieje? Te... te stworzenia nie należały do wspomnień Marii.

I widziały go. To wydawało się niemożliwe, ale tak było.

Max. Postanowił zadzwonić do Maxa, zerwał się na nogi, chwycił telefon i wystukał

numer Evansów. Isabel odebrała telefon po drugim dzwonku.

- Masz zaraz przyjechać z Maxem do Marii - powiedział. - Zachowujcie się cicho. Nie

chcę, żeby jej matka albo brat się obudzili.

Gdyby pani De Luca zobaczyła teraz córkę, natychmiast zatelefonowałaby na pogotowie.

A to byłby poważny błąd. Michael nie wiedział, co się z Marią dzieje, ale nie było szans, żeby

poradził z tym sobie szpital czy jakikolwiek lekarz. W czasie kiedy zastanawialiby się, co mają

zrobić, dziewczyna mogła umrzeć.

Michael poczuł się nagle tak, jakby wypił hektolitry lodowatej wody. Zrobiło mu się

potwornie zimno, rozbolał go żołądek.

To nie może się stać. Nie wolno ci nawet o tym myśleć, nakazał sobie. Maria nie umrze.

Nie pozwolę jej umrzeć.

- Co się stało?! - wykrzyknęła Isabel.

- Przyjeżdżajcie - powiedział cicho, ale stanowczo Michael. Rozłączył się, wrócił do

Marii i usiadł przy niej. - Nic ci nie będzie - szepnął. - Zaopiekuję się tobą. Znajdę sposób, żeby

cię uleczyć.

Delikatnie przesunął dłonią po jej oczach i zamknął powieki dziewczyny. Bolał go widok

background image

jej oczu, takich pustych i bez wyrazu.

Postanowił zaczekać na Maxa i Isabel przy frontowych drzwiach. Nie mogli przecież

zadzwonić, bo obudziliby matkę Marii i jej brata.

Pochylił się nad dziewczyną tak nisko, że jej jedwabiste włosy dotykały jego twarzy.

Dotknął jej skóry. Była bardzo gorąca. O wiele za gorąca.

- Muszę na chwilę odejść - szepnął. - Ale zaraz wracam. - Pocałował ją. Jej wargi były

miękkie i słodkie, takie jak to sobie wyobrażał. Powinienem był już to wcześniej zrobić.

Podniósł się i cichutko przeszedł przez ciemny dom do frontowych drzwi. Otworzył je

i wyszedł na ganek.

Nie mógł jednak ustać na miejscu. Wybiegł na jezdnię, wypatrując jeepa Maxa. Gdzież on

się podziewa? Czy nie rozumie, że to nagły przypadek?

Rozmawiałeś z Isabel dopiero przed dwoma sekundami, przypomniał sobie Michael.

Przyjadą tu tak szybko, jak tylko będą mogli. Zaczął się zastanawiać, czy zdąży do Marii

i z powrotem, zanim się pokażą. Kiedy zawracał do domu, zauważył kątem oka światła

samochodu i spojrzał znowu na ulicę. Tak, to był jeep. Max na pewno wielokrotnie przekroczył

dozwoloną szybkość.

- Co się dzieje? - spytał Max, zatrzymując się obok przyjaciela.

- Chodzi o Marię. Jest w śpiączce czy coś w tym rodzaju. Kiedy nawiązałem łączność,

żeby ją uleczyć, zobaczyłem dwa stwory, nawet nie wiem, jak je nazwać, które na mnie patrzyły.

Widziały mnie, jestem tego pewny - mówił szybko Michael.

- Okay, musimy opracować plan - powiedziała Isabel spokojnym głosem. - Musimy

znaleźć sposób, żeby ją uratować.

- Weźmy ją do Raya - zaproponował Max. - Jego moc uzdrawiania może być silniejsza

niż nasza.

Jego przyjaciel niespecjalnie lubił Raya, ale gdyby on mógł pomóc Marii, to Michael

padłby na kolana i całował mu stopy.

- Pójdę po nią - powiedział. - Wy czekajcie tutaj. Jeśli pójdziemy wszyscy, to możemy

obudzić jej matkę.

Pobiegł do drzwi i wślizgnął się do domu. Przedostał się do pokoju Marii, podniósł ją

z podłogi i przytulił do piersi. Nadal była bardzo gorąca. Michael nie wiedział, czy to dobry, czy

też zły znak. Przynajmniej oznaczało to, że żyła.

background image

Wyniósł ją z domu i umieścił w samochodzie. Usiadł na tylnym siedzeniu, trzymając ją

w ramionach.

- Zajmiemy się tobą - powiedział. Miał nadzieję, że dziewczyna słyszy jego głos.

Max wyprowadził jeepa, wcisnął gaz do dechy. Isabel wychyliła się i przesunęła palcami

po policzku Marii.

- Niedawno też przydarzyło się jej coś dziwnego - zwróciła się do Michaela. - Miałyśmy

zajęcia z literatury angielskiej i coś z nią się stało. Jakby straciła przytomność. Nie chciała mi

powiedzieć, co to było.

- Przy mnie też się to zdarzyło. - Michael westchnął ciężko. - Powinien był wiedzieć, że

ona robi sobie krzywdę. Wyglądała na półżywą, kiedy miała ten atak paraliżu.

- O czym wy mówicie? - spytał Max.

- Maria ma zdolności parapsychiczne. Za każdym razem, kiedy używa mocy, ma taki

paraliż. Nie może się poruszać, nie może odezwać, w ogóle nic. Mówiła o tym tak, jakby to nie

było nic wielkiego. Ale nie mogła wtedy siebie widzieć. Gdyby się widziała... - Michael nie

dokończył zdania i gwałtownie przeczesał palcami włosy.

- Zdolności parapsychiczne?! Jesteś tego pewien? - wykrzyknęła Isabel.

Max wjechał na parking muzeum UFO i zatrzymał jeepa przy schodach, które prowadziły

do mieszkania Raya.

- Mam ci pomóc? - spytał Michaela.

- Nie. Nie, ty idź naprzód. Powiedz Rayowi, co się stało. Ja pójdę za tobą.

Max i Isabel wyskoczyli z jeepa i pobiegli na górę. Michael wysiadł i szedł po schodach

o wiele wolniej, żeby Maria nie odczuła żadnych wstrząsów.

- Ray będzie wiedział, jak ci pomóc - mówił do niej. Chciał, żeby o wszystkim wiedziała.

Ray czekał już przy drzwiach.

- Połóż ją w salonie - polecił.

Max zsunął razem dwa worki siedziska i Michael położył ostrożnie Marię. Usiadł na

podłodze, trzymając ją za rękę. Ray ukląkł obok niego, popatrzył na nią i oczy mu się nagle

rozszerzyły. Drżącą dłonią dotknął jednej z czerwonych kropek na twarzy dziewczyny.

- Łowcy głów - powiedział.

- Co? - spytał Michael.

- Dzwoniłam do Alexa - oznajmiła Isabel, wchodząc do salonu. - Przyjedzie tu

background image

i przywiezie Liz.

Ray mocno chwycił Michaela za ramię.

- Max mówił, że widziałeś jakieś stwory, kiedy nawiązałeś łączność z Marią. Czy one

miały wiele oczu i usta otoczone mackami?

- Tak. Dlaczego pytasz? Co to znaczy? Możesz jej pomóc? - pytał Michael.

- To, co widziałeś... to łowcy głów. Specjalna rasa stworzeń z naszej planety - tłumaczył

Ray. - Ich ciała są przystosowane do polowania. Nasi ludzie używają ich do tropienia

przestępców. Łowcy głów stosują swoisty sposób walki... prowadzą wojnę mentalną...

- Wojna mentalna? Co to jest? - dopytywała się Isabel.

- To coś, czego używają, żeby zabijać z dużej odległości - wyjaśnił Ray. - Ich umysły są

ich bronią. Posiadają niewyobrażalną moc.

- Zabijać?! - wybuchnął Michael. - Ktoś chce zabić Marię?

- Na to wygląda.

- Mówiłeś, że to są kosmici - wtrącił Max. - Dlaczego kosmici mieliby zaatakować

Marię?

- To dobre pytanie. Nie... - zaczął Ray.

- Ja mam lepsze pytanie - przerwał mu Michael. - Jak możemy ich powstrzymać? Co

musimy zrobić, żeby uratować Marię?

Michael patrzył na twarz Marii. Zauważył, że zatrzepotała powiekami.

- Poruszyła się! - krzyknął.

- Mario, słyszysz mnie? - Michael ujął dłoń dziewczyny. - Dobrze się czujesz?

Maria powoli otworzyła oczy. Straciły już ten okropny, pusty wyraz.

- Pić - szepnęła.

- Przyniosę wody - powiedziała Isabel.

Michael odgarnął włosy z twarzy Marii i wygładził jej bluzkę. Nie mógł się powstrzymać,

żeby jej nie dotykać.

- Przeraziłaś mnie - powiedział.

- Przepraszam - odezwała się ochrypłym głosem.

Isabel wróciła do salonu i podała Michaelowi szklankę wody. Objął Marię i pomógł jej

usiąść.

- Czujesz się na tyle dobrze, żeby nam powiedzieć, co się stało? - spytał Ray.

background image

- Nie wiem, co się stało. Jak ja się tu dostałam? Co... Rozległo się gwałtowne stukanie do

drzwi.

- Otworzę - rzucił Max, wybiegł z pokoju, i po chwili wrócił z Alexem i Liz.

- Nic ci nie jest, Mario! - zawołała Liz.

- Co się dzieje?! - krzyknął Alex.

- Wstąpiłem do Marii i znalazłem ją nieprzytomną na podłodze - tłumaczył Michael. -

Miała czerwone kropki na całym ciele.

Maria podniosła dłoń do twarzy, spojrzała na swoje palce i jęknęła cicho na ten widok.

Michael objął ją jeszcze mocniej. Wiedział, że nie będzie jej łatwo wysłuchać tego

wszystkiego.

- Ray mówi, że wytropili ją kosmici łowcy głów - mówił dalej, patrząc Marii w oczy. -

Oni używają jakiejś mentalnej broni, ale znajdziemy sposób na to, by ich powstrzymać. Prawda?

- zwrócił się do Raya.

Ten nie udzielił odpowiedzi, której Michael oczekiwał. Nie powiedział, że wie, jak

powstrzymać łowców głów; uśmiechnął się tylko do Marii.

- Potrzebujemy więcej informacji na ten temat - rzekł. - Opowiedz mi o swoich

zdolnościach parapsychicznych i o tym, jak później tracisz świadomość.

- Ona nie ma żadnych zdolności parapsychicznych! - wybuchnęła Liz.

- Mam - sprostowała Maria, patrząc na przyjaciółkę. - Miałam ci o tym powiedzieć.

Tylko...

- Mario - odezwał się Alex łagodnym głosem - podaj nam fakty.

- Ja... znalazłam pierścień w centrum handlowym, pierścień z dziwnym kamieniem -

zaczęła wolno.

Pierścień? - pomyślał Michael. Maria nic mu o tym nie mówiła. Dziewczyna

odchrząknęła z trudem, a on znowu podał jej wodę.

- Ten kamień wyzwolił we mnie zdolności parapsychiczne, o których nawet nie miałam

pojęcia. Zdolność uzdrawiania. Mogę też dotknąć jakiegoś przedmiotu i zobaczyć osobę, do

której on należy, i widzieć, co ona w danej chwili robi.

Michael czuł, że Maria cała drży. Opanowała się jednak na tyle, żeby im wszystko

powiedzieć.

- Mogę zobaczyć ten pierścień? - spytał Ray.

background image

Maria zdjęła z szyi złoty łańcuszek i podała mu go. Z łańcuszka zwisał pierścień

z fioletowo - zielonym kamieniem.

- To jeden z Kamieni Nocy - rzekł Ray cichym, poważnym głosem, przesuwając palcami

po kamieniu. - Nigdy nie myślałem, że będę go trzymał w ręku.

- To pierścień Nikolasa! - wykrzyknęła Isabel.

- Znalazłam go tego wieczoru... kiedy on... - tłumaczyła Maria. - Nie wiedziałam, że

należał do niego.

Jak dobrze było słyszeć jej głos. Jej ciało było teraz o wiele chłodniejsze, zniknęły już

czerwone kropki. Michael nie chciał nawet myśleć o tym, jak to wszystko mogło się skończyć.

- W jaki sposób Nikolas mógł wejść w posiadanie Kamienia? - spytał Max.

- Kamień został ukradziony przez kosmitę, który nielegalnie przedostał się na nasz statek

- powiedział Ray. - Może ktoś znalazł go na miejscu katastrofy. Albo znalazł się w jakiś sposób

przy inkubatorze Nikolasa...

- Kogo to teraz może obchodzić? - wtrącił się Michael. - Musimy skupić całą uwagę na

Marii.

- Teraz już wiem, dlaczego łowcy głów ją zaatakowali - powiedział Ray. - Oni poszukują

Kamienia. Na pewno zostali wynajęci przez konsorcjum, aby wytropić uciekiniera i odzyskać

Kamień. - Ray przeczesał palcami rzadkie, siwo - kasztanowe włosy. - Za każdym razem kiedy

Maria korzystała z mocy Kamienia, którą uznała za swoją moc, wysyłała sygnał do łowców.

W ten sposób ją wytropili. Byli już wystarczająco blisko, by użyć przeciwko niej mentalnej

broni.

Maria znowu odchrząknęła.

- Chybaby wiedzieli, że nie jestem kosmitką? - spytała.

- Niekoniecznie. Przypuszczam, że łowcy nie są jeszcze na tyle blisko, by wiedzieć coś

poza tym, że używano Kamienia.

- Więc jeśli Maria przestanie go używać, to już będzie po wszystkim, prawda? - spytał

Michael. - Jeśli nie będzie z niego korzystać, to nie będzie wysyłać sygnałów i łowcy głów nie

będą mogli jej odnaleźć, czy tak?

- Nie przypuszczam, żeby mogli wpaść na jej trop, jeśli nie będzie używać Kamienia -

przyznał Ray.

- To dobrze. Zabieram ją teraz do domu. Problem został rozwiązany - oświadczył

background image

Michael. Postanowił spać w jej pokoju na podłodze. Nie, nie będzie spał. Będzie leżał na

podłodze i obserwował ją, sprawdzał, czy nic jej nie jest.

- Ja już się dobrze czuję - zaprotestowała Maria.

Ale miała okropny głos. Michael był pewien, że gdyby nie podtrzymywał jej ramieniem,

nie byłaby w stanie utrzymać się w pozycji siedzącej.

- Obawiam się tylko tego, że łowcy głów mogą zaatakować cały obszar, na którym

znajduje się dom Marii - dodał Ray. - Jeśli jej nie odnajdą, mogą posunąć się do bardziej

drastycznych kroków, na przykład zniszczyć całe miasto. W ten sposób uzyskają pewność, że ją

zabili. A Kamień nadal będzie istniał. Nie ma broni, która byłaby w stanie go zniszczyć.

- Więc wsiadamy zaraz do jeepa i odjeżdżamy daleko stąd - rzekł Michael.

- A reszta ma tu czekać na śmierć?! - wykrzyknęła Liz. - Nie zgadzam się na to.

- Byłam okropnie głupia. Wierzyłam, że posiadam jakąś szczególną moc. Myślałam, że

Kamień pomaga tylko ją wyzwalać - powiedziała Maria.

- To wcale nie było głupie. Czy mogłaś przypuszczać, że znajdziesz kamień mocy

kosmicznej w centrum handlowym? - spytała Liz.

- Musimy opracować jakiś plan - odezwał się Alex. - Czy ktoś ma pomysł?

- Pamiętacie, jak popsuliśmy szyki naszemu przyjacielowi, szeryfowi, kiedy zaczął tropić

Maxa, po tym jak on mnie uzdrowił? - spytała Liz. - Udało nam się przekonać go, że kosmita,

którego ściga, już nie żyje. Czy teraz nie możemy zastosować podobnego fortelu?

- Tak, gdyby łowcy głów myśleli, że nie żyję, nie próbowaliby już mnie zabić. Nie

mieliby też powodu, by krzywdzić kogokolwiek innego - rzekła Maria.

- Jest sposób... ale to jest niebezpieczne - odezwał się Max. Niebezpieczne. Michael nie

godził się, żeby takie słowa miały odnosić się do Marii - Maria mogłaby użyć pierścienia do

przywołania łowców głów - ciągnął Max. - Ja użyłbym wtedy swojej mocy, by zatrzymać pracę

jej serca. Tylko na kilka sekund. Tylko na tak długo, żeby ich przekonać, że ona nie żyje. Potem

na nowo pobudziłbym pracę jej serca.

Michaela ogarnęła wściekłość. Jak Max mógł nawet pomyśleć o przeprowadzeniu takiego

eksperymentu na Marii?

- W żadnym wypadku nie pozwolę ci na to - oświadczył zdecydowanie.

Maria uścisnęła jego rękę.

- To nie będzie twoja decyzja, tylko moja - powiedziała stanowczym tonem. - Zrobię to.

background image

14.

Maria popatrzyła na swoją rękę. Pragnęła, aby znowu pojawiły się na niej czerwone

kropki. Kiedy je zobaczy, będzie wiedziała, że łowcy głów zaatakowali ją ponownie i że można

będzie zakończyć tę sprawę. To wyczekiwanie było okropne. Musiała czekać, wiedząc, że

wkrótce umrze.

- Nic ci nie jest? - spytała Liz. - Powinniśmy byli pozwolić ci na dłuższy wypoczynek.

- Teraz Maxowi będzie łatwiej mnie zabić - powiedziała Maria.

Miało to zabrzmieć żartobliwie, ale Max zesztywniał nagle, Liz zbladła, a Marią

wstrząsnął dreszcz.

- Gdyby Max, Michael i Ray coś pochrzanili - wtrąciła Isabel - to jeszcze masz mnie. Ja

cię przywrócę do życia.

- Nie wydaje mi się, żeby w tej chwili rozmowa o pochrzanieniu czegoś była stosowna -

rzekł Alex.

- Nie, to jest... doceniam to - powiedziała Maria.

I to była prawda. Isabel była gotowa ją uzdrowić, chociaż przysięgła sobie, że już nigdy

nie będzie używać mocy.

- Dziękuję. Dziękuję, Izzy.

- Nadal uważam... - zaczął Michael.

- Teraz wykorzystam moc Kamienia - oświadczyła Maria. Nie mogła już dłużej znieść

oczekiwania. - Ostatnio korzystałam wielokrotnie z jego mocy, raz za razem. - Ścisnęła

w palcach bransoletkę, którą pożyczyła od matki. - Co robi mama? - szepnęła.

Punkciki zawirowały, aby zestalić się po chwili. Maria znalazła się w sypialni matki.

Mama spała, uśmiechając się przez sen. Może już jej nigdy nie zobaczę? - pomyślała

dziewczyna.

Punkciki zawirowały ponownie.

- Kocham cię, mamo! - zawołała Maria.

Kiedy się zestaliły, była znowu w salonie Raya. Tym razem atak paraliżu dosięgnął ją od

razu. Wszystko widziała i słyszała, tak samo jak ostatnim razem, kiedy Michael trzymał ją

w ramionach i pocieszał, że wszystko dobrze się skończy. Kiedy ją pocałował.

- Już czas - usłyszała głos Alexa. - Ona ma kropki na rękach.

Myśl o Michaelu. Nie przestawaj myśleć o Michaelu, nakazała sobie Maria. To pomoże ci

background image

przetrwać te następne minuty.

Max wstał i zaczął się do niej zbliżać. Dziewczyna poczuła, że serce trzepocze jej w piersi

- jakby wiedziało, co ma nastąpić. Jakby wiedziało, że zostanie zmuszone do zatrzymania się.

Max ukląkł przy niej.

- Nie dotykaj jej - rozległ się głos Michaela.

- Michael, nie ma innej... - zaczęła protestować Liz.

- Ja to zrobię - powiedział Michael. Odetchnął głęboko i przyłożył dłonie do klatki

piersiowej Marii.

Czuła, że Michael próbuje nawiązać łączność. Za kilka sekund będzie martwa.

Pochylił nisko głowę; jego oczy znalazły się tuż nad oczami Marii.

- Nie myśl o niczym innym, tylko o mnie - poprosił. Żałowała, że nie może mu

powiedzieć, że właśnie tak robi.

Nie spuszczał z niej wzroku, przesuwając dłonie z jej klatki piersiowej w stronę szyi. Czy

miał jakieś kłopoty z nawiązaniem łączności?

- Myśl o mnie - szepnął, zrywając jej złoty łańcuszek z pierścieniem.

- Co robisz?! - krzyknął Alex.

Michael włożył pierścień na palec i zerwał się na nogi. - Ja chcę być tym, który umrze -

oświadczył.

- Musimy się trzymać naszego planu - nalegał Max.

- Nie - rzucił Michael. - Koniec dyskusji - dodał, zaciskając dłoń w pięść. - Nikt mi nie

odbierze tego pierścienia. Albo, zamiast Marii, użyjecie mnie, albo cały plan się zawali.

Nie! Maria chciała krzyknąć, lecz nie mogła wydobyć głosu.

- Teraz oni nawiązują łączność ze mną - powiedział Michael. Wyciągnął rękę, żeby

wszyscy mogli zobaczyć czerwone kropki, które się na niej pojawiły.

Max podbiegł do przyjaciela i położył mu dłonie na piersi. Przez ciało Marii przebiegł

gwałtowny dreszcz. Gdy atak paraliżu minął, usiadła na podłodze.

- Nie rób tego! - zawołała.

To nie było w porządku, to ona powinna umrzeć.

Ale już było za późno. Michael osunął się na podłogę. Jego ciało zadrgało konwulsyjnie,

a po chwili znieruchomiało. Zauważyła banieczki piany na jego wargach.

- Max, co ty zrobiłeś?! - zawołała Isabel. Max odsunął się od przyjaciela.

background image

- Niczego nie zrobiłem. Nie zdążyłem nawet nawiązać z nim łączności.

- Czy on nie żyje?! - krzyknęła Maria. - Czy Michael nie żyje?

background image

15.

- Nie wiem, co się stało. Nawet nie nawiązałem łączności - rzekł Max.

Isabel podbiegła do Michaela i położyła mu dłonie na piersi.

Potrafisz to zrobić, pomyślała. Masz moc. Skup całą uwagę na Michaelu, tylko na nim.

Zaczęła głęboko oddychać, czekając na powódź obrazów z umysłu Michaela. Nie ukazały się.

Nie pozwoli mu umrzeć. Nie potrafiła uratować Nikolasa. Była wtedy zbyt przerażona, by

podjąć taką próbę. Stała i patrzyła, jak Valenti go zabija. Ale teraz nie będzie stała bezczynnie,

nie pozwoli umrzeć przyjacielowi. Uratuje go.

Podciągnęła podkoszulek Michaela i położyła dłonie na jego nagiej skórze. Bezpośredni

kontakt zawsze pomagał jej w nawiązaniu łączności. Zamknęła oczy, starając się oddychać

wolno i równomiernie. Wiedziała, że jeśli będzie spięta i spróbuje wszystko przyspieszyć, to

wtedy nawiązanie łączności może się okazać trudne.

Obrazy wciąż się nie pojawiały. Może osłabiła swoją moc, nie używając jej.

- Max, musisz mi pomóc. - Otworzyła oczy. - Nie mogę nawiązać łączności.

Max pochylił się nad przyjacielem i położył dłonie na jego piersi, po przeciwnej stronie

niż Isabel.

- Spróbujmy razem - powiedział.

Oboje znali Michaela przez całe życie. Kochali go. Jeśli ktoś mógł nawiązać z nim

łączność, to tylko oni. To musiało się udać. Musiało.

Isabel wsłuchiwała się w głęboki oddech brata i dostosowała się do jego rytmu.

Przypominała sobie wszystkie chwile, które spędziła z Michaelem.

- Coś się dzieje - szepnął Alex. - Popatrzcie na Michaela. Isabel spojrzała na niego

i zobaczyła, że wokół jego ciała tworzy się jakaś szara poświata. To się nigdy przedtem nie

zdarzało w trakcie uzdrawiania. Czy to był dobry, czy zły znak?

- Zobaczymy, czy to pomoże - powiedział Ray. Ukląkł przy Michaelu i położył mu dłonie

na czole. Poświata wokół chłopca trochę się rozjaśniła.

A po chwili zamigotała i zgasła.

- Rusz się, Max. Na co czekasz? - spytał Michael. - Musisz to zrobić teraz. Zanim nie

będzie za późno.

Max nie odezwał się. Nikt się nie odzywał. W pokoju panowała absolutna cisza. Nawet

zegar przestał tykać.

background image

Michael otworzył oczy i uniósł się do pozycji siedzącej. Max, Maria, Isabel, Alex, Liz

i Ray - wszyscy gdzieś zniknęli. Co się dzieje? Z trudem podniósł się na nogi, kręciło mu się

głowie.

- Gdzie jesteście?! - krzyknął. Podbiegł do drzwi i je otworzył. Zbiegał w dół, po dwa

stopnie naraz. Jeep Maxa był nadal zaparkowany przed muzeum UFO. Wyraźnie go widział.

Ale... ale wszystko, poza parkingiem, pokrywała gęsta mgła.

- Max! Maria! Ktokolwiek! Jesteście tam? Słyszycie mnie? - wrzeszczał Michael.

Znowu nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Coś jednak poruszało się we mgle. Zbliżało do

niego.

Wytężył wzrok i zobaczył dwie postacie - wysokie i chude, z niezwykle długimi rękami

i nogami. Przybliżyły się i zobaczył ich twarze. To byli oni. Łowcy głów.

- Właśnie na was czekałem! - krzyknął.

Zaraz im pokaże, że nie powinni zbliżać się do kogoś, na kim mu zależy.

Wbił wzrok w jednego z łowców, ruszył na niego i przewrócił go na ziemię. Walił jego

głową o asfalt, raz po raz. Chciał, żeby już nigdy nie mógł się podnieść.

Wtedy zaatakował go drugi łowca. Michael upadł na plecy. Napastnik przycisnął palce do

jego brzucha. Łączność została nawiązana natychmiast. Michael czuł, że umysł łowcy bada jego

wewnętrzne organy - że robi mu dziurę w żołądku.

- Chcesz się zabawić, to się bawmy - mruknął chłopiec. Przejrzał szybko całe ciało łowcy.

Widział jego wnętrzności, mięśnie i tkanki. Zauważył jakiś dziwny gruczoł u nasady szyi.

Zobaczymy, do czego to służy, pomyślał, po czym skupił się na tym organie, ściskając go siłą

swojego umysłu.

Poczuł, że łowca wyrywa mu następną dziurę w żołądku. Michael zacisnął powieki,

czując, jak rozlewa się jego kwas żołądkowy. Dość zabawy, zadecydował. Nie potrafił dostrzec

w ciele łowcy niczego, co przypominałoby serce. Ale w miejscu, gdzie powinna być wątroba, coś

pulsowało. To może być ważny organ.

Skupił się na nim, zgniatając komórki siłą swojego umysłu. Usiłował sobie wyobrazić, że

jest walcem, który sprasowuje aluminiową puszkę. Ścisnął jeszcze mocniej. To coś przestało bić.

Michael zepchnął z siebie łowcę i przyłożył dłonie do brzucha. Rozpraszał cząsteczki

kwasu żołądkowego. Piekący ból żołądka zelżał. Wreszcie poczuł się tak, jakby zjadł za wiele

hot dogów z ostrym chili.

background image

Kątem oka zauważył jakiś nagły ruch. To był ten pierwszy łowca. Więc wciąż żył?

Czas na drugą rundę. Michael podniósł się na nogi i kiedy zrobił krok w jego kierunku,

usłyszał jakiś świst. Ciało łowcy rozpołowiło się.

Obie połówki zwróciły się przeciwko Michaelowi, wpatrując się w niego setkami oczu.

Chłopiec zaczął się cofać, potykając się o łowcę, który leżał na ziemi. Zanim zdążył

wykonać jakiś ruch, rzucili się na niego. Jeden z nich miażdżył największą arterię w mózgu

Michaela, a drugi sięgał do jego serca.

Przed oczami chłopca ukazały się czerwone punkciki. Potem już wszystko było czarne.

Maria wydała głośny jęk, kiedy zanikła poświata wokół ciała Michaela. To nie może się

stać. Ona do tego nie dopuści.

Ale co mogła zrobić? Była znowu tylko zwyczajną dziewczyną. Nie posiadała żadnej

mocy.

- Michael, nie poddawaj się! - krzyknęła. Przynajmniej będzie wiedział, że jest przy nim.

Niech wie, że jej na nim zależy. Może ją słyszy. Przecież ona go wtedy słyszała.

Liz podeszła do Marii i objęła ją ramieniem.

- Musisz walczyć, Michael - powiedziała. - Wiem, że jesteś waleczny.

Alex objął obie dziewczyny.

- Musisz do nas wrócić, Michael. Jesteś mi winien dwa dolary!

Jak to dobrze, że miała przy sobie przyjaciół. Maria nie wyobrażała sobie nawet, co by

zrobiła, gdyby musiała przez to przechodzić sama.

Tak, pomyślała. Sama nie dałabym sobie z tym rady. Żadne z nas by sobie nie poradziło.

Podbiegła do Maxa i Isabel i chwyciła ich za ręce.

- Alex, Liz, chodźcie do nas. Musimy utworzyć krąg, jak wtedy w jaskini.

Liz i Alex nie zadawali żadnych pytań. Wszyscy zgromadzili się wokół Michaela - Liz

wzięła Raya za rękę, z drugiej strony miała Alexa. Alex trzymał rękę Maxa, a Ray ujął dłoń

Isabel.

Kiedy zamknęło się koło, Michaela otoczyły barwne smugi. Intensywnie niebieski kolor

emanował z Marii, szmaragdowozielony z Maxa, cynobrowy z Alexa, bursztynowy z Liz,

nasycony fiolet z Isabel i prawie białe światło z Raya.

Po twarzy Marii spływały łzy. To musi się udać. Ten wieczór w jaskini, kiedy Max

nawiązał łączność między całą ich grupą, był najbardziej znaczącym doświadczeniem w całym

background image

jej życiu. O wiele silniejszym niż to, co odczuwała, używając Kamienia. Jeśli siła grupowej

łączności nie wystarczy, by uratować Michaela, to nic innego mu nie pomoże.

- Michael, wracaj do nas! - zawołał Max.

- Żebyś się nie ośmielił mnie opuścić - dodała Isabel.

- Kocham cię, Michael - szepnęła Maria. Czekali.

- Skoncentrujmy się - błagała Maria.

Czuła silny uścisk dłoni Maxa i paznokcie Isabel, wbijające się w jej prawą dłoń.

Pojawił się nowy kolor - formował się bardzo, bardzo wolno. Mieszał się z niebieskimi,

zielonymi, cynobrowymi, fioletowymi, bursztynowymi i białymi pasmami. Złotoruda aura

Michaela. Stawała się coraz jaśniejsza, aż wypełniła cały pokój złocistą poświatą.

Michael otworzył oczy.

- Nie możecie nawet przez chwilę obyć się beze mnie? - wymamrotał.

- Jesteś pewny, że to jest bezpieczne? - spytała Maria. Cały czas trzymała Michaela za

rękę. Chyba już nigdy jej nie puści.

- To jedyny sposób - odpowiedział Ray. - Nie chcę, żeby wrócił tam, gdzie jakiś niewinny

człowiek może go znaleźć. A na tej planecie nie ma takiej siły, która mogłaby go zniszczyć.

U mnie Kamień będzie bezpieczny.

- Nie będziesz go używał? - dopytywał się Michael. Nie chciałbym, żeby moja „śmierć”

miała pójść na marne. Ci łowcy głów byli bardzo nieprzyjemni.

- Nigdy go nie użyję - obiecał Ray. - Może jeszcze napijecie się Lime Warpa?

- Z przyjemnością - powiedział Michael.

- Jesteś pewien, że nic ci nie jest? - zwróciła się Maria do Michaela, kiedy Ray poszedł do

kuchni. - Nie powiedziałeś nam, jak to było.

- Nie chcę o tym mówić - szepnął, a w jego pięknych oczach ukazał się wyraz bólu. - Oni

mnie zabili. Jestem tego pewny. Byłem martwy. Nie wiem, w jaki sposób zdołaliście mnie

uratować.

Isabel ujęła drugą dłoń Michaela i uśmiechnęła się do Marii.

- Praca zespołowa - rzekła. - Okazuje się, że wszyscy potrzebujemy cudzej mocy.

- Nie - poprawiła ją Maria. - My wszyscy potrzebujemy siebie nawzajem.

- I to było mocne przeżycie - odezwała się Liz, kiedy schodzili z Maxem ze schodów. -

Muszę powiedzieć, że moje życie stało się o wiele ciekawsze, od czasu kiedy zostaliśmy...

background image

przyjaciółmi.

Max wstrząsnął się z lekka.

- Może w ogóle powinniśmy przestać się widywać - powiedział.

- Przestań. - Złapała go za ramię, zmuszając, żeby na nią popatrzył. - Nie wolno ci tak

mówić. Nie czułeś, co się tam wydarzyło? Myślisz, że to byłoby możliwe z jakąś inną grupą

ludzi? Pomiędzy nami jest szczególna więź... pomiędzy nami wszystkimi. Nie możesz tego

odrzucać.

Max popatrzył jej w oczy.

- Masz rację - powiedział, przyciągając ją do siebie.

Liz wtuliła się w ramiona chłopca, opierając policzek na jego piersi. Nawet gdyby mieli

być tylko przyjaciółmi, mogłaby tak trwać wiecznie. Przytulając się do Maxa, słuchając bicia

jego serca.

Jego serce... nie biło tak, jak powinno.

Max puścił Liz; ręce opadły mu bezwładnie. Liz patrzyła z przerażeniem, jak oczy

uciekają mu w tył głowy. Osunął się na ziemię.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Metz Melinda Roswell w kręgu tajemnic 05 Intruz
Metz Melinda Roswell w kręgu tajemnic 03 Pierścień
Metz Melinda Roswell w kręgu tajemnic 02 Dziki
Metz Melinda Roswell w kręgu tajemnic 03 Pierścień(1)
Metz Melinda Roswell w kręgu tajemnic 04 Akino
Metz Melinda Roswell w kręgu tajemnic 01 Obcy
Metz Melinda Roswell w kręgu tajemnic 01 Obcy
Metz Melinda Roswell w kręgu tajemnic 04 Akino
Metz Melinda Roswell w kręgu tajemnic 05 Intruz
Metz, Melinda Roswell High 04 The Wachter
Metz Melinda Roswell 04 Akino
Melinda Metz Roswell w kręgu tajemnic Pierścień
Melinda Metz Roswell w kręgu tajemnic Akino
Jackson Lisa Noc tajemnic 03
Justiss Julia Intrygi i tajemnice 03 Przemytnik i dama
Bławatska Helena Doktryna tajemna 03
03 HAARP amerykańska tajemnica

więcej podobnych podstron