Wojciech Tochman Leży we mnie martwy anioł

background image

Wojciech Tochman

„Leży we mnie martwy anioł”




Jest noc. Pierwsze minuty grudniowej niedzieli, gra radio. Wszyscy znamy tę muzykę z najpiękniejszego melodramatu: płyta niewielkiego lotniska, skrzydło samolotu,
mgła, łzy, ona i on, pożegnanie na zawsze. - Wskazówki nieubłaganie odmierzają czas - słyszymy ciepły głos z radia. - Do umownego końca stulecia, i tysiąclecia,
pozostały niespełna trzy tygodnie. Za tydzień program poprowadzi Piotr Kosiński, za dwa tygodnie mamy święta, a za trzy będzie już rok 2000. Czy zdają sobie
państwo sprawę, że dziś spotykamy się po raz ostatni w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego stulecia? I w ogóle to być może nasze ostatnie spotkanie. Dziś może
być nasza ostatnia noc. Pamiętają państwo tę scenę z "Casablanki"? Kiedy w Paryżu Ingrid Bergman mówi do Bogarta "Pocałuj mnie Rick, pocałuj mnie jakby to był
ostatni raz". Ręka potrąca kieliszek, wino rozlewa się po stole... Spróbujmy przeżyć tę scenę przez najbliższe cztery godziny w programie trzecim. Dobry wieczór, Wita
państwa Tomek Beksiński. Muzyka gra coraz mocniej i głośniej, narasta.
W studiu przy Myśliwieckiej: Tomasz. Jego historia rzadko toczyła się przed mikrofonem. Tylko raz na dwa tygodnie, zawsze w nocy z soboty na niedzielę. Audycje
jak teatralne spektakle: dokładny scenariusz, świetna reżyseria, gra nastrojów (chciałoby się powiedzieć: gra świateł), jak najmniej improwizacji. Zawsze trochę grozy,
czasem trochę kiczu.
Często, znacznie częściej, historia działa się na południowych krańcach miasta, na Służewie. W krypcie: ciemnej, dusznej i dziwnej. Dojazd windą, aż dziesięć pięter w
górę, bo to wielkopłytowy wieżowiec. Drzwi po prawej stronie: biegały za nimi szczury, pełzały węże, wyły wilki, fruwały nietoperze. Ale nie każdy, kto tam wchodził,
dostrzegał demony. Widział je tylko Tomasz, a i to zależało od dnia. Tutaj mieszkał przy wiecznie zasłoniętych oknach. - Słońce jest zgubne - powtarzał, choć lubił
ciepło. Zimą nie otwierał okien, chodził w trykotowej koszulce i drenowych spodniach. Kawaler, czterdzieści jeden lat, często bolała go głowa: na zmianę ciśnienia, na
zbyt wczesną albo zbyt późną pobudkę, na zbyt wczesny (zbyt późny) posiłek. Pił dużo coca-coli, całymi dniami oglądał filmy, zwykle w domu, metr od telewizora.
Chodzenie do kina - pisał niedawno - oznacza bezpośredni kontakt z hołotą żrącą popcorn. Filmy to jego praca. Praca, tak sądził, jest jedynym zajęciem, które
sensownie wypełnia życie. Przetłumaczył "Draculę" Coppoli i wszystkie odcinki Jamesa Bonda. - Bond sobie radzi w każdej sytuacji - opowiadał. - Podrywa
najpiękniejsze kobiety bez najmniejszego trudu. Każdy mężczyzna chciałby być Bondem.
Przed 1 stycznia 2000 r. prasa napisała, że Tomasz to "skandalista i ekscentryk". Nieprawda, raczej: kochanek z melodramatu. Żył w świecie muzyki, filmu, fikcji,
miłości i nienawiści, absolutnego dobra i absolutnego zła.
"Opowieści z krypty" - tak zatytułował cykl swoich felietonów, które ostatnio drukował w miesięczniku "Tylko Rock". Z krypty na miasto wychodził rzadko i
niechętnie. - Lubię miasto, ale nocą - mówił w wywiadzie telewizyjnym. Przedstawiał się niby żartem jako postać z horroru: wampir, Nosferatu, Dracula.
Dracula: ten, który za życia utracił wielką miłość i wyrzekł się Boga, teraz jest żywym trupem. Potępiony śpi w krypcie, błąka się po ziemi tylko nocą i łaknie świeżej
kobiecej krwi. Wampir przyjmuje różne postacie: nietoperza, wilka, mężczyzny albo jego cienia. - Bardzo chciałbym spotkać prawdziwego wampira - powtarzał
Tomasz. W jego szafie wisiała czarno-czerwona peleryna, na półce wampirze kły zrobione u protetyka.
Muzyka z melodramatu dawno skończona. W studiu przy Myśliwieckiej trwa seans grozy: "Dies Irce" zespołu Devil Doll. Na okładce płyty - według tego, co opowiada
prowadzący - widać ludzkie zwłoki, czaszki, zakapturzone postacie i ręce wystające ze ścian. Czyli nic nowego.Wigilia za dwa tygodnie.

1

W Wigilię po południu do Zdzisława Beksińskiego dzwoni przyjaciółka syna. Składa mu świąteczne życzenia i przechodzi do rzeczy: - Rozmawiałam z Tomkiem.
Proszę tam pójść. To chyba dzisiaj.
Zdzisław Beksiński wstaje sprzed komputera (teraz częściej tworzy na komputerze niż pędzlem) i sięga po doniczkę pełną różnych drobiazgów. Szuka kluczy do
mieszkania syna: zawsze tam były, tym razem ich nie ma. Ale wkłada kurtkę i wychodzi. Tomasz mieszka kilka bloków dalej. Ojciec wjeżdża windą na dziesiąte piętro.
Puka, syn mu nie otwiera. Wraca do siebie. Wigilię spędza samotnie. Syn zapowiedział, że nie czuje się najlepiej, jest chory i zmęczony, więc przez najbliższe dni
będzie spał. Teraz ojciec rozmyśla, czy to możliwe, aby miało to stać się akurat dzisiaj. Raczej nie. Dzisiaj, zaraz po południu Tomek wpadł i jak zawsze w piątek
sięgnął po "Gazetę Telewizyjną". Jak zawsze zakreślił filmy, które ojciec miał nagrać na wideo: te ciebie będą interesowały, te mnie. Potem wysłał maila do
Amsterdamu. Zdzisław Beksiński właśnie go znajduje w swoim komputerze: Tomasz zamówił płyty. Po co miałby je zamawiać, gdyby to miało się stać akurat dzisiaj?
Boże Narodzenie, rano. Przyjaciele przez telefon radzą ojcu: - Idź i wywal drzwi. Zdzisław Beksiński jeszcze raz sięga po doniczkę pełną różnych drobiazgów i
znajduje klucze.

2

Zdzisław Beksiński, miły pan, prędzej lekarz z wyglądu niż artysta. Nie widać, by cierpiał: - Jestem chłodny na zewnątrz. Tak mnie wychowano. Tomek był inny.
Rozmazywał się, choć był dorosły.Gdy Tomasz miał kilka lat - rzadko płakał. Kiedy coś go wkurzyło, zwykle brał stołek, szedł do ogrodu i na pięć godzin znikał w
pergoli szczelnie obrośniętej pnączem: - Zamykał się przed światem - mówi ojciec. - Świat dookoła mu nie odpowiadał. Chciał zostać kanalarzem, żyć pod
ziemią.Potem się zmieniło: często wpadał w furię, tłukł przedmioty. Miał sześć lat, gdy dostał od ojca pieniądze na plastikowe misie. Sprzedawano je w najbliższym
kiosku, po złotówce za sztukę. Kupił ich cały worek. - Kiedy się wściekasz - usłyszał w domu - bierz młotek i tłucz misia.
- Ja - mówi teraz ojciec - dostrzegałem w sobie skłonności sadomasochistyczne. Nigdy nie dałem Tomkowi nawet klapsa. Nie chciałem, by sprawiło mi to jakąkolwiek
przyjemność. Kiedy coś nabroił, za karę najwyżej nie jadł obiadu.
Zdzisław Beksiński przyznaje: - Ja w ogóle go nie dotykałem. Raczej żona. Ja chciałem mieć kumpla, a on długo był małym śliniącym się pulpetem. Nie przytulałem
go, nie potrafiłem. Później oskarżałem się o brak ojcowskiego instynktu.
- Ojciec brzydził się mnie - Tomasz powiedział o tym swojej przyjaciółce całkiem niedawno.
Kiedy podrósł, hodował papużki faliste. Ojciec sądził, że ptaki w klatce nie rozwijają intelektualnie, więc kupił magnetofon, taśmy z muzyką pop i kursem języka
angielskiego. - Słuchaj tego - powiedział do syna. Synowi się spodobało, choć zwykle nie wykonywał żadnych poleceń rodziców: nie poszedł po chleb, nie wyrzucił
śmieci. Gdy był już dorosły, to on wydawał ojcu dyspozycje. Na przykład: - Nadaj mi ten list na poczcie, ja nie będę stał w żadnej kolejce.
Lubił rządzić. W dzieciństwie koledzy z podwórka i siostry (tak nazywał koleżanki) grali role Indian i kowbojów w opowieściach przez niego wymyślonych. On ich
fotografował, a potem z wywołanych zdjęć układał komiksy. Z czasem koledzy nie chcieli już wykonywać poleceń apodyktycznego reżysera, dorośleli. A i scenariusze
Tomasza coraz częściej były nie z tego świata. - Rodzice przyszli z kina - wspominał niedawno tamten czas. - Opowiadali o filmie, w którym roiło się od
nieboszczyków dopiero co wykopanych z grobów.Ojciec opowiadał, co na ekranie działo się dalej: był tam jakiś mroczny zamek, jakaś kobieta wcieliła się w kota. jakiś
facet chciał kota udusić. Zwierzę wydrapało mu oczy, przewróciło świeczniki, zamek płonął. - O rany! Jakie to fajne! - ucieszył się Tomek.
- Zaczęły mi biegać przyjemne dreszcze po krzyżu - ostatnio dokładnie przypomniał sobie tamte emocje. Potem, a może wcześniej mały Tomek przyniósł do pracowni
ojca książeczkę o skrzydlatym potworze. Na kolorowej ilustracji widać było, jaki jest straszny: długi i gruby dziób, ogromne zęby, potężne pazury i przeszywające
spojrzenie. - Namaluj mi go! Namaluj - zawołał chłopiec. Artysta wziął dużą deskę, pędzle, jaskrawe farby i spełnił prośbę dziecka. -Ten obraz był dla niego magiczny,
to początek wszystkiego - mówi dzisiaj Zdzisław Beksiński. Tomek od razu zaniósł mokrą deskę do swojego pokoju. Ale nigdy obrazka nie powiesił, postawił tylko
pod ścianą. Co wieczór (przez wiele lat, aż do wyjazdu na studia), nim zgasił światło, obracał potwora dziobem do ściany.
Miał jedenaście, może dwanaście lat, gdy w kinie zobaczył "Kobietę węża". Bohaterka - długowłosa bladolica brunetka - zmieniała się w węża, który kąsał na śmierć.
Ja zawsze lubiłem się bać - napisał w krypcie. - Od tamtej pory - powiedział w wywiadzie - mam sympatię do brunetek, do wampirów, do gryzienia w szyję.
Kiedy był nastolatkiem, gryzł naprawdę. W kark. Zwykle krewnych, którzy odwiedzali Beksińskich. Kąsał z zaskoczenia, najlepiej wtedy, kiedy gość przy stole pił
gorącą herbatę. Ojciec denerwował się na to, matka nazywała syna najlepszym aktorem. Mózg nastolatka podatny jest na wszelkie wpływy - pisał w krypcie z okazji
swej czterdziestki, - Krzyże rnuzyków Black Sabbath w kontekście tytułów ich utworów (Black Sabbath, Children Of The Grave czy Electric Funeral) wydawały mi się
świętokradczo intrygujące
. Miał piętnaście, może siedemnaście lat, gdy w starym piecyku odkręcił gaz i najadł się proszków na sen. Znalazł go ojciec. Miał
osiemnaście, kiedy w lokalnej drukarni zamówił klepsydry ze swoim imieniem, nazwiskiem, datą śmierci i pogrzebu. Rozwiesił je w całym miasteczku i patrzył, co się
dzieje: do domu przyszła szkolna delegacja, by złożyć kondolencje; do ojca, nieobecnego akurat w Sanoku, posłano telegram z tragiczną wiadomością; drukarnia miała
kłopoty z milicją. Tomasz był zachwycony. Dziwił się tylko, że nikogo jego żart nie rozbawił. Być może właśnie wtedy zauważył to, o czym w dorosłym życiu mówił
wielokrotnie: - Ludzi bawią zwykle zupełnie inne sytuacje, inne kawały, inne żarty. Coś, co według mnie jest nudne i wcale nie śmieszne.Lubił humor z Latającego
Cyrku Monthy Pythona. Tłumaczył go na polski.

3

Boże Narodzenie 1999: Zdzisław Beksiński widzi syna i czuje ulgę. Tyle lat z żoną czekali w strachu, aż to się wreszcie wydarzy. - Idź do niego - mówiła, kiedy
nachodził ją dziwny niepokój. - Znowu mnie kurwa sprawdzacie! - krzyczał Tomasz, gdy nakrył ojca przed drzwiami swej krypty. - Bywał potworem - mówi ojciec. -
Potrafił dołożyć i mnie, i matce. Cierpiała przez brak synowskiej czułości. Traktował ją jak szefową kuchni. Jak sprzątaczkę, praczkę jakąś. No, chyba że miał kobietę.
Wtedy i dla matki był czuły.
Zofia Beksińska (cicha, spokojna żona) troszczyła się o syna, także wtedy, gdy dorósł. Kiedy pod koniec lat siedemdziesiątych z Sanoka sprowadzili się do Warszawy,
Tomasz przyjechał za nimi z Katowic, gdzie od niedawna studiował anglistykę (nigdy jej nie skończył). Oni zamieszkali w jednym wieżowcu, on w innym - nie daleko.
Nigdy nie rozstali się tak, jak zwykle dzieci rozstają się z rodzicami. Kiedy czasem syn wyjeżdżał, matka biegła do jego mieszkania: prała firanki, wycierała kurze,
pastowała podłogi. On wracał i krzyczał: - Dość niańczenia!Kiedy matkę nachodził dziwny niepokój, ojciec brał z półki lornetkę i wdrapywał się na dach któregoś z
sąsiednich wieżowców (ze swych okien nie widzieli mieszkania syna). Z dachu obserwował zasłonięte okna krypty. Czy pali się światło.
W zeszycie formatu A4 dwudziestoletni Tomasz prowadził zapiski. Notował flamastrami różnego koloru. Czerwonym: Nie powinieneś byt się urodzić, dlaczego nie
umarłeś dwadzieścia lat temu?
Zielonym: We mnie leży martwy anioł; jedynie diabeł zna moje myśli.
Niebieskim: Wie, że jestem w jej niewoli. Wie, że mój pokój to moja krypta. Klepsydra wisi na drzwiach.
Fioletowym: Tak! Ta nicość mnie pociąga. Starych biorę pod uwagę. Jestem świnia, dokuczam starym.
Zachodził do nich codziennie. Co kilka dni przynosił matce brudne ciuchy do prania, codziennie jadł tam obiad. Ale rzadko z nimi. Oni jedli około południa, on wtedy
dopiero się budził. Zanim przyszedł - była druga. Dostawał odgrzewane. Zjadał i wychodził.
Niebieskim: Hodowanie (wychowanie) mamy. W mamach też widzę człowieka!
Czerwonym: Jestem królem samotności. Moje królestwo potrzebuje królowej.
Czarnym: Próby samobójcze. Podręczniki do ciupciania - usunięcie z domu (paranoja). Dobrze rozegrana batalia ze starymi. Szantaż - że lektor umrze etc. Sytuacja
nie jest wesoła. Kurwa lepiej trochę przeczekać
.
Miał dwadzieścia jeden lat, gdy raz przybiegł cały zakrwawiony i krzyczał do matki: - Wybuch! Tam był wybuch! Tam się pali! Odkręciłem gaz!
Zdzisław Beksiński zawiózł syna najpierw na chirurgię (tam go pozszywali), później na psychiatrię (tam został na jakiś czas). Na oddziale nerwic poznał Irenę (imię
zmienione). Irena: sporo starsza od niego, wcześniej topiła się z nieszczęśliwej miłości, miała dorastającą córkę, pisała kiepskie wiersze. Zamieszkali całą trójką w jego
krypcie, po wybuchu już odremontowanej. Tomasz wymyślił sobie, że będzie ojcem dla dziewczynki. Chciał chodzić na wywiadówki. Irena przedstawiała go
znajomym poetom: - To syn Zdzisława Beksińskiego.Nienawidził tego.
Zielonym: Przeczekanie, kurwa, środki nasenne.
Wspólne życie z Ireną trwało może ze trzy tygodnie. Tomasz przybiegł do rodziców i bezradnie krzyczał od drzwi: - Zamknęła się w łazience! Nie odzywa się! Nie
otwiera!
Zofia Beksińska poszła tam sama. Przekonała Irenę, by wyszła.
Czarnym: Śmierć jest królową.

4

Zdzisław Beksiński ze ścian krypty zdejmuje swoje obrazy. - Mój ojciec jest wesoły - mówił Tomasz. - Ja jestem bardziej ponury, może dlatego, że się na tych obrazach
wychowałem.Kiedy Tomek miał osiem lat, ojciec narysował seks postaci z wodogłowiem (piórko, tusz w albumie "Zdzisław Beksiński" wydanym przez Arkady, strona
36). Kiedy Tomek miał jedenaście lat, ojciec na płycie pilśniowej namalował resztki łysej kobiety, rozpadniętą żylastą piękność, którą zarastają glony (tamże - str. 49).
Kiedy miał trzynaście lat, ojciec namalował kaskady otwartych trumien. W trumnach - niektóre są dwuosobowe - ciała, szkielety, szczątki. Trumny wznoszą się w górę
(osuwają się z góry) aż po horyzont, za którym wstaje świt (tamże - str. 53). - Czy to mogło mieć w jego życiu jakieś znaczenie? - pyta artysta. - Nie sądzę.Młody
dziennikarz "Literatury" zapytał kiedyś Zdzisława Beksińskiego, czy śmierć na jego płótnach bierze się z lęku: - Nie wiem - odpowiedział artysta. - Świadomie nie mam
zamiaru malować śmierci. Gadanie o tańcach śmierci, szukanie na moich obrazach czaszek i kości jest zawracaniem głowy. Z czego bierze się to, że ludzie w moich
obrazach widzą czaszki i kości? Może stąd, że maluję głowy bez włosów, ale robię to dlatego, że występują tu pewne problemy techniczne. Włosy maluje się bardzo
łatwo, ale przy zastosowaniu innej formy kładzenia farby niż ja stosuję. Dlatego najczęściej maluję głowy rzeźbiarskie. Teraz widzę, że wszyscy ogolili głowy na zero:
Bruce Willis i mój syn, a nawet niektóre żeńskie prezenterki MTV, więc może w końcu czaszki będą na tyle powszechnie widoczne, że głowy namalowane na moich
obrazach przestaną być postrzegane jak kuriozum.Tomasz wybrał kiedyś trzynaście obrazów ojca i powiesił je w krypcie (teraz zostaną przekazane do muzeum w
Sanoku). Nazywał je pejzażami. Na pejzażach żadnych tańczących szkieletów, prawie żadnych czaszek i kości. Pierwszy pejzaż to spienione morze nocą: na ziemisty
brzeg woda wyrzuciła martwego czerwonego ptaka. Ptak ma otwarte zdziwione oczy. Wokół niego mnóstwo bliżej nieokreślonych śmieci, odpady cywilizacji. Na
innym obrazie - burym i mrocznym - z wysokiego wzgórza płynie cmentarz. Błotna powódź bez litości wypłukuje groby, wyrzuca szkielety, resztki szkieletów,
pojedyncze kości. Potężna energia, tempo, huk: grobowce niczym wielkie granitowe wanny płyną prosto na nas, nic już ich nie powstrzyma. Ale na kolejnym obrazie
(Zdzisław Beksiński właśnie zdejmuje go ze ściany) nie ma żadnego hałasu, żadnej energii. Jest cisza i wielka przestrzeń. Krwawym niebem (żadnego błękitu) leniwie
leci balon z napisem "never more". W dole - na topniejącym śniegu, spod którego wyziera jałowa ziemia - stoją dwa chude wilki. Z pewnością są głodne. Stoją bez
ruchu, chyba patrzą na odlatujący balon. Nie mają na kogo polować, zginą. Żadnego życia dookoła, stworzenia, rośliny nawet. Wszystko minęło: cywilizacji nie ma,
ludzi nie ma, grobów nie ma, Boga nie ma. Pusto i zimno aż po horyzont. I tylko balon. Ktoś, kto się nim zabrał, już nigdy tutaj nie wróci. Never more. Nie chce
wrócić, bo nic nie tłumaczy sensu życia na ziemi.

5

- Nigdy więcej! - Tomasz zdecydował tak w roku 1985, już po raz trzeci, miał wtedy dwadzieścia siedem lat. Kochał się najpierw w pięknej pielęgniarce z
prawobrzeżnej Warszawy, a potem w pewnej pannie ze Szczecina, chyba nie całkiem szczęśliwie. Szczegółów ojciec już nie pamięta, widać wtedy nie wydawały mu
się ważne. Pamięta natomiast doskonale tamten dzień, kiedy żona znowu poczuła dziwny niepokój i kazała mu iść do syna.Poszedł, wezwał karetkę.Na intensywnej
terapii Tomasz walczył raczej o śmierć, nie o życie. Lekarze obawiali się, czy cały mózg wróci do życia, czy tylko kawałek mózgu. Ojciec mówił do zaprzyjaźnionego
profesora medycyny: - Samobójstwo nie jest tchórzostwem, ani ucieczką. Przeciwnie. Kiedy człowiekowi świat wydaje się piekłem, samobójstwo to akt odwagi i
męstwa. Więc skoro Tomek tego dokonał, czy musimy go budzić?
- Trzeba - odpowiedział profesor.
Tomasz wrócił do swej krypty. Niedługo potem poznał Katarzynę (imię zmienione). Katarzyna miała bladą demoniczną twarz, długie czarne włosy, zimne zielone oczy
i niewiele do powiedzenia. Kobieta wąż! Odeszła po kilku miesiącach, z czym nigdy nie umiał sobie poradzić. Nie chciał żadnej innej, tylko ona mu była przeznaczona.
Przez kilka następnych lat: żadnego krótkiego romansu, flirtu, szybkiego seksu. Aż trafiła się Sąsiadeczka, tak ją nazywał, i takie między nimi były relacje: szybki seks i
do zobaczenia.Wreszcie przyszły wielkie miłości: Mariola, Ela, Helena (imiona fikcyjne). Wszystkie jednakowo wampiryczne: bladolice, kruczoczarne i - zdaniem ojca
- nie za mądre. Jedna z czytelniczek - Tomasz pisał ostatnio w swej krypcie - zarzuciła mi, że widzę w kobiecie tylko tyłek i cycki. To nie jest prawda. Przede wszystkim
widzę naczynie interesownej podłości
.
Wtedy jeszcze chyba tak nie myślał, tylko kochał je po kolei: do szaleństwa, na całego. Ogłaszał wszystkim, że jego wybranka jest najpiękniejsza, najseksowniejsza,
najmądrzejsza. Kochał tak, jak się kocha w filmach, w melodramatach: czas miał tylko dla ukochanej, codziennie czerwone róże, drogie prezenty, nieustanne pocałunki,
najchętniej w kark. Kiedyś pewne dziewczę umotywowało mi swoje odejście słowami "Dawałeś za dużo". Szkoda, że nie dałem jeszcze kopa w zgrabny tyłeczek na
drogę
. Był monogamistą, mówił o tym wszystkim dookoła. Zdrada nie mieściła mu się w głowie. Kiedy odchodziła kobieta, on się ciężko podnosił. Pojawiała się druga,
potem trzecia. Któraś z nich raz nawet do niego zadzwoniła, a zawsze było odwrotnie: on telefonował. Natychmiast pobiegł do ojca, by mu opowiedzieć o tym
niezwykle radosnym zdarzeniu: - Zadzwoniła! - krzyczał. - Ona do mnie zadzwoniła!Bał się być sam, pragnął wielkiej miłości. Miała to być miłość bez żadnego planu,
strategii, taktyki. Miało być jak w filmie. Film był dowodem, że wielka miłość istnieje. Tomasz lubił filmy, które źle się kończą. Nie zawsze świadomie pakował się w
układy na trzeciego: z czyjąś nie do końca porzuconą narzeczoną albo ze smutną bladolicą mężatką. One odchodziły, potem wracały. Odkąd obejrzałem w dzieciństwie
"Kobietę węża", miałem wątpliwą przyjemność spotykać na swojej drodze wszelkiej maści femme fatale, żerujące na moich uczuciach i przede wszystkim na portfelu.
Mój znajomy twierdzi wprawdzie, że zwracam uwagę wyłacznie na tak zwany "typ kurewski", nie zgadzam się jednak, że uroda świadczy o charakterze
. Kiedy coś się
zaczynało układać na poważnie (z trzecią albo piątą kobietą - nikt już nie pamięta dokładnie) do drzwi krypty zapukała Katarzyna - wielka miłość sprzed lat.
Humanoidy rodzaju żeńskiego uważają po prostu, że ich płeć daje im prawo deptania mężczyzn okazujących im uczucia. Wbrew utartym opiniom, to nie mężczyźni
znęcają się nad kobietami, ale odwrotnie! A nie ma nic gorszego od sadyzmu psychicznego. Biada tym, którzy twierdzą, że kobieta jest najlepszym przyjacielem
człowieka. Lepiej nie przyznać się do uczucia, bo zacznie traktować człowieka jak szmatę, a potem zostawi
. I tak było: Katarzyna pomieszkała przez chwilę, poszła i
opowiadała znajomym: - Chciałam, naprawdę chciałam. Ale nie mogłam się przełamać.
Wiemy to wszystko od dwóch przyjaciółek Tomasza. Nazywał je siostrami, jak przed laty koleżanki z podwórka w Sanoku. Siostry - według dorosłego Tomasza - to te,
z którymi nie uprawia się seksu, tylko się z nimi przyjaźni. To znaczy: rozmawia, płacze do słuchawki.Są piosenkarkami, mają (lub miały) męża, urodziły dzieci i wiele
wiedzą o Tomaszu. Mówią otwartym tekstem. Są przekonane, że Tomasz chciałby, by poważna gazeta zamieściła o nim duże story.
- On poniekąd był kobietą - mówi pierwsza z sióstr. - Przyznawał się otwarcie do emocji. Rzadko który mężczyzna tak ma.
- Był dużym wrażliwym chłopcem - mówi druga. - Złościł się jak dziecko, tupał nogą, tłukł przedmioty. Łatwo go było zranić.
Lubił opowiadać siostrom o swoich uczuciach: chciałby położyć głowę na czyichś kolanach i dać się głaskać. - Ale wszystkim dookoła pokazywał, że niczego takiego
nie chce - mówi siostra. - Żadnego dotyku, zero bliskości, sztywna ręka na powitanie.Lubił z uśmiechem opowiadać o seksualnych fantazjach: chciałby się kochać w
trumnie, z wampirzycą, która skułaby go kajdankami i ssała z niego krew. Powoli, delikatnie, do końca.O samobójstwie: kiedyś w końcu to zrobi. Zapowiadał, że daje
sobie czas do końca stulecia: albo znajdzie kobietę albo odejdzie na zawsze. Temat śmierci pojawiał się w ich rozmowach tak często, że nie traktowały już tego
poważnie. Nie wierzyły, że to się stanie. Nikt nie wierzył, bo Tomasz bał się śmierci.Kiedyś (1988 r.) leciał z Warszawy do Rzeszowa. Antonow spadł na pola pod
Łańcutem. Zginęła jedna osoba. Tomasz nigdy później nie wsiadł do samolotu. W krypcie, na drzwiach małego pokoju, powiesił kilka wycinków prasowych na ten
temat. Nigdy ich nie zdjął.W telewizyjnym talk-show opowiadał: - Kiedy byłem w psychicznym dole, wiele razy mówiłem o tym ludziom, ale oni mnie nie rozumieli.
Masz mieszkanie, świetną pracę, masz pieniądze.Jedna z sióstr mówiła inaczej: - Poczekaj! Musisz mieć dziecko, poznać miłość do dziecka. Dziecko wszystko
odmienia.Czasami wierzył, że tak się stanie. I wymyślił, jak to życie będzie wyglądać: razem z ukochaną całymi dniami będą w krypcie oglądać filmy. Nie będą
wychodzić na świat, na światło, do ludzi. Ale nie wyobrażał sobie, by kobieta grzebała w jego kasetach albo wchodziła do łazienki, kiedy on tam się myje. Kupił więc
dla niej mieszkanie na tym samym piętrze. Wyremontował je, umeblował. Krypta miała zostać dla niego. Kobieta mogłaby do niej przychodzić jak gość, nie jak
gospodyni. Mieli się spotykać w krypcie przed jego wielkim telewizorem i w nowym mieszkaniu, w łożku.Takie były plany, czekał na ich realizację. Nie wolno kupić
drugiego mieszkania i przypadkiem się z tym zdradzić. Główki od razu zaczną kipieć od pomysłów. "Powinieneś je wynająć". "Moi znajomi szukają mieszkania". "Jak
wynajmiesz, to zwróci ci się za czynsz". "A może byś tam wpuścił kolegę?" I tak dalej. Nie wolno sobie znaleźć dziewczyny, bo jurny przyjaciel będzie drążył temat:
"Nie rozstajecie się przypadkiem? Bo mam na nią ochotę". Natomiast innych zaciekawi, czy zamierzasz się ożenić i kiedy będą się mogli nażreć i nachlać na twoim
weselu, na twój koszt, of course. Nietrudno przewidzieć, co nastąpi już po owym weselu. Wszyscy zaczną wypytywać o potomstwo, tak jakby to był ich zasrany
interes
.Wreszcie ją znalazł, tak mu się przynajmniej wydawało. Nazywał ją Nadkobietą. Była piękna, miała duży jędrny biust, tytuł doktora na uniwersytecie i lubiła
seks, jaki on lubił. Niektóre panny pytają listownie, po co mi kajdanki i czarna maska? Odpowiem w stylu K.I. Gałczyńskiego: załącz do listu swoje zdjęcie "od pasa i
do pasa", a wówczas wraz z moją Nadkobietą - yes! yes! istnieje taka - może pozwolimy Ci się przekonać
.Znowu był miły dla matki. Matka była szczęśliwa. Niedługo,
bo zachorowała i umarła. Swoim siostrom powiedział wtedy, że mu jest żal, bo nigdy nie pokazał mamie, jak naprawdę ją kocha.Nadkobieta nie chciała całymi dniami
oglądać z nim filmów. Nie zrozumiała oczekiwań Tomasza. Odeszła z jego przyjacielem. Wpuścisz do domu kumpla, to najpierw zacznie żerować na twojej kolekcji
filmów, a potem ukradnie narzeczoną. Żyjemy w dżungli. Nikomu nie wolno ufać
. - Normalny facet - mówi jedna z sióstr - powiedziałby do niej: spierdalaj, pieprz się.
Ale nie Tomek. Tomek zaczął się zastanawiać, czy jest jeszcze mężczyzną. Czuł się upokorzony, niepotrzebny. Nie wystarczą sztuczne cycki, tytuł naukowy na
uniwersytecie i koszulka z napisem "I'm not a piece of ass, I'm a doctor"
.Wierzył, że Nadkobieta wróci. Napisał scenariusz krótkiego filmu, w którym jego nielojalny
przyjaciel ginie w zamachu bombowym, zostawiając Nadkobietę w spokoju.

6

W sierpniu 1999 roku Tomasz zapowiedział w liście do ojca: wkrótce to się wydarzy. Dodał, że zawsze chciał z nim porozmawiać naprawdę, ale ściskało mu gardło. - I
ja bałem się pytać - mówi dzisiaj Zdzisław Beksiński. - Zawsze rozmawialiśmy o filmach, o muzyce, ale o prawdziwym życiu nigdy. On zawsze patrzył na mnie jak na
gówno w hamburgerze.Od śmierci żony Zdzisław Beksiński nie wspinał się na dach sąsiedniego wieżowca, by przez lornetkę oglądać okna syna. - Uznałem jego
argumenty. On się tu męczył już czterdzieści lat.Ale w liście poprosił syna, by tego nie robił: jestem stary, opiekuj się mną - napisał, choć wcale takiej opieki nie
oczekiwał.Późną jesienią Tomasz, jak co miesiąc, poprosił ojca, by do "Opowieści z krypty" przygotował mu odpowiedni collage drukowany później w "Tylko Rock"
jako ilustracja tekstu. Tym razem syn wymyślił, by jego sylwetkę sfotografowaną z tyłu postawić na dołożonym z komputera tle, najlepiej na tle słońca: - Niech
odchodzę jak szeryf - powiedział.Ojciec przeczytał felieton.
Opowieści z krypty przestały być zabawne. Wiem. Jednak żyjąc w trupiarni, trudno być równie radosnym jak Ziutek Słoneczko na plakacie pt. "Poranek naszej
ojczyzny" (vide "Piękni dwudziestoletni" Marka Hłasko). Człowiek wychodzi na miasto i co widzi? Plakaty do filmu "Carrie 2". To się nazywa artystyczna nekrofilia.
Gnuśnych hollywoodzkich kretynów nie stać już na wymyślenie niczego nowego. Tylko patrzeć, aż ktoś zrobi "Hamleta 2" (bo czemu nie?). Ta durna Ameryka wszystko
pożre, przetrawi i wyrzyga
.Dalej: Tymczasem XX wiek dogorywa nawet nie skomląc. Nie ma już rozrywek ani sensu życia. Skończyło się kino (filmy durne i wtórne,
publiczność chamska i nienażarta). W dodatku następny Bond ma być podobno Murzynem! Skończyła się muzyka (łomoty, zgrzyty, bełkot)
.I dalej: Najbardziej ze
wszystkiego brzydzi mnie hipokryzja i zakłamanie. Wolę usłyszeć od kobiety brutalne "Odpieprz się" niż pokrętne teksty w rodzaju "Kochanie, może byś tak sprawdził,
czy cię nie ma w drugim pokoju i został tam, bo pokój nie lubi być pusty"
.Na koniec powody, dla których warto było żyć: "Kruk" Edgara Allana Poe, siedemnasta
minuta "Ech" Pink Floyd, James Bond, "Nights in White Satin" The Moody Blues, "Adagio" Albinioniego, "Kobieta wąż" ("The Reptile") w kwietniu 1970 roku - seans
w sanockim kinie San, kiedy po raz pierwszy i ostatni bałem się na horrorze
. I jeszcze: "O Fortuna" - pierwsza pieśń z "Carmina Burana" Carla Orffa, Clint Eastwood i
scena z rondlem w westernie
"Joe Kidd", coca-cola i ketchup, "Czas Apokalipsy", "Twin Peaks", rzygający grubas w "Sensie życia" wg Monthy Pythona, "Miłość w
czasach zarazy" Marqueza, wizyta w Domu Kobiety Węża (Oakley Court pod Londynem). Wszystkie te chwile przepadną w czasie, jak łzy w deszczu. Pora umierać.
Tomasz Beksiński (1958-1999)
.
Ojciec wręczył synowi dyskietkę z ilustracją.Felieton został wydrukowany.Tomasz powiedział do jednej z sióstr: - Teraz byłoby głupio się wycofać.
- Wysoko latał - mówi siostra. - Za wysoko i się nie zorientował.

7

Wigilia 1999. Po telefonie od przyjaciółki syna Zdzisław Beksiński rozmyśla, czy to możliwe, aby miało to stać się akurat dzisiaj. Raczej nie. Dzisiaj, zaraz po południu
Tomek wpadł tutaj i jak zawsze w piątek sięgnął po "Gazetę Telewizyjną".Tuż przed drugą wysłał maila do swojego przyjaciela, który mieszka w Krakowie. (Pisał
dużo o Nadkobiecie. Pod koniec dodał: Zrób dla mnie jedną rzecz. Powiedz wszystkim, że po prostu nie widziałem siebie w XXI wieku i czułem, że urodziłem się 100 lat
za późno, więc po prostu postanowiłem wyrównać rachunki. To dziwne, ale naprawdę czuję, jakby nie było jutra. Tak jakby droga tutaj się kończyła. Boję się, bardzo
się boję)
.
Napisał także list do ojca. Zdzisław Beksiński znalazł te słowa nazajutrz: Nie wiem jak zacząć. Od przeprosin nie wypada, bo zabrzmiałoby to idiotycznie. Choć
właściwie chcę Cię przeprosić za wszystko. A już w szczególności za swój parszywy egoizm i brak zrozumienia dla Ciebie. Twój list z sierpnia wisi w tej chwili nad
moim sumieniem jak topór... ale niestety, jestem zbyt słaby, aby poradzić sobie z nim i ze sobą.Nie jestem niczyją maskotką, ani własnością, ani klownem. Dlatego
naprawdę nie czuję się do końca odpowiedzialny za nikogo. Musisz zrozumieć, że moje życie jest MOIM życiem i tylko ja mam prawo zdecydować, czy chcę je
kontynuować.
Nie będę też w dalszym ciągu mesjaszem dla durnych radiosłuchaczy, ani autorytetem dla telewidzów i czytelników. Ja już jestem martwy, Tato. To, co zrobię i do
czego przygotowuję się spokojnie od paru miesięcy, będzie tylko postawieniem kropki nad i.
Nie szukaj w koszu ani w zsypie opakowań po lekach. Wszystkie dawno wyrzuciłem, żebyście nie wiedzieli (Ty i "dobrzy" doktorzy), czego się najadłem. Żywię głęboką
nadzieję, że już się nie zbudzę. Wierzę, że nie ma życia po śmierci. Wierzę, że to naprawdę koniec. Tego właśnie pragnę. Tomek
.Wydrukował list, wyłączył komputer,
wstał i poszedł do siebie.

Korzystałem z wywiadu Remigiusza Grzeli ze Zdzisławem Beksińskim ("Literatura" nr 6/97). Niektóre wypowiedzi Tomasza Beksińskiego pochodzą z programu
Wojciecha Jagielskiego "Wieczór z wampirem" (RTL 7). Dziękuję za pomoc kolegom z radiowej Trójki.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wojciech Cejrowski Widzą we mnie ludzką małpe
Cejrowski Wojciech Widzą we mnie ludzką małpę
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
WYPEŁNIŁA SIĘ WE MNIE WOLA BOŻA
BÓG SIĘ GDZIEŚ RODZI-scenariusz, BÓG SIĘ GDZIEŚ RODZI, CZEMU NIE WE MNIE
To jest we mnie, Fan Fiction, Dir en Gray
1455 Obudź we mnie venus Sixteen (2)
Stwórz serce czyste we mnie
Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie ?łagan?finicyjny, W Szymborska,
Piekło jest we mnie
Inuaki gad który mieszka we mnie
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Katarzyna Boni; Wojciech Tochman Kontener
Ile we mnie powabu, uroku
ANASTAZJA Ta melodia gra we mnie
Ja w nich jak Ty we Mnie
Ogień we mnie

więcej podobnych podstron