TAJEMNICZE ZAGINIĘCIA MARYNARZY NA MORZU

background image

TAJEMNICZE ZAGINIĘCIA MARYNARZY NA MORZU

Działo się to w roku 1872. Żaglowiec handlowy Dei Gratia" napotkał w pobliżu
Azorów dziwny, jak gdyby błądzący statek. Morze było zupełnie spokojne. Niczego,
poza błądzącym statkiem, na horyzoncie. Tym zaś statkiem była irygantyna brytyjska
„Mary Celeste", która płynęła wolno, przy wszystkich żaglach rozwiniętych. l
Kiedy żaglowiec znalazł się blisko brygantyny, marynarze „Dei Gratia" wkroczyli na
jej pokład. Okazało się, ku ich niepomiernemu i zdumieniu, że statek był kompletnie
pusty. Był pusty, ale też nie ulegało wątpliwości, że jego załoga musiała statek opuścić
niedawno. Na pokładzie suszyła się jeszcze bielizna, na stole leżały kubki z ciepłą
herbatą oraz leżały dymiące jeszcze fajki. W jednej z kabin stała otwarta fisharmonia
z przygotowanymi do gry nutami. W kabinie kapitana leżał na stole złoty zegarek...
Wobec tego, że nie brakowało na brygantynie żadnej z łodzi ratunkowych, marynarze
„Dei Gratia" zaczęli rozglądać się po morzu, czy nie zobaczą gdzieś pływającego ciała
lub jakiegoś innego śladu, mogącego wyjaśnić los załogi Mary Celeste". Ale morze było
puste i ciche.
Drugi oficer „Dei Gratia" - Oliver Deveau zeznał później, że wszystko wyglądało tak,
jak gdyby załoga opuściła statek w wielkim popłochu i pośpiechu. Co więcej, okazało
się, że marynarze „Mary Celeste" pozostawili na statku cały swój dobytek: ubrania,
bieliznę, rzeczy osobiste. Niczego nie brakowało, nawet - jak już powiedzieliśmy -
fajek, tak bliskich sercu każdego marynarza.
Kapitanowi „Mary Celeste" towarzyszyły podczas podróży żona i córka. One dwie,
jak się wydaje, opuściły statek, unosząc ze sobą nieco swoich rzeczy osobistych i jako
tako odziane. Brakowało również papierów statku, sekstansu chronometru. Natomiast
nietknięty pozostał ładunek, który przewoziła „Mary Celeste". I to ładunek nie byle
jaki - bagatela: tysiąc pięćset paczek czystego alkoholu.

Nie było więc mowy, by statek i jego załogapadli ofiarą jakiegoś pirackiego napadu.
Żaden przyzwoity pirat nie pogardziłby tak nęcącym ładunkiem. Na statku nie było
żadnych śladów walki czy buntu. Nie było wreszcie (bo i to należało uwzględnić)
dowodów zbiorowego szaleństwa.
W kuchni płonął jeszcze pod kotłem ogień, zaś wałęsający się tam kot nie był
wygłodniały. Jednym słowem, zagadka była zupełna.
Tajemnicze ślady
Władze przeprowadziły oczywiście bardzo skrupulatne dochodzenie. Specjalna
komisja dokładnie zbadała statek i stwierdziła jeszcze kilka zdumiewających faktów.
Oto na kadłubie „Mary Celeste" odkryto ślady świadczące o tym, że statek musiał się
zderzyć z czymś nieznanym. Były to ślady zadrapania pochodzące od jakiegoś
przedmiotu ostrego czy tnącego i to ślady widoczne z każdej strony, na wysokości
około pięćdziesięciu centymetrów powyżej linii zanurzenia.
Czyżby więc jakiś nieznany statek tak niebezpiecznie zbliżył się do „Mary Celeste"?
Byłoby to nader dziwne. Po pierwsze - skąd takie zderzenie z obydwu stron? Po drugie
- ów tajemniczy statek musiałby być czymś w rodzaju łodzi podwodnej (w 1872 roku!),
aby porwawszy, powiedzmy, załogę brygantyny, zniknąć tak szybko, że z „Dei Gratia"
nikt niczego nie zauważył.
Ponadto na prawym boku kadłuba wykryto głębokie nacięcie, którego pochodzenia nie
udało się ustalić, co nie jest stwierdzeniem banalnym. Oznaczało ono, że nacięcie to nie

background image

było dokonane żadnym ze znanych wówczas narzędzi czy instrumentów.
Nie widząc możliwości żadnego logicznego wytłumaczenia całej tej historii, władze
prokuratorskie rzuciły podejrzenia na... kapitana statku „Dei Gratia" -
Moorehouse'a, no i całą jego załogę. Posądzono ich o wymordowanie załogi „Mary
Celeste", a cel tego morderstwa miał być bardzo konkretny: zdobycie nagrody za
odnalezienie dryfującego statku i jego ładunku. Zważywszy wartość jednego i
drugiego, nagroda miała być niemała.
Śledztwo w tej sprawie jednak umorzono, ale w ciągu czternastu lat załoga „Dei
Gratia" nie miała możliwości całkowitego oczyszczenia się z rzuconego na nią
podejrzenia. Dopiero w 1886 roku ogłoszono wyniki badań laboratoryjnych, które
stwierdziły, że nigdzie śladów jakiejś zbrodni nie znaleziono.
W każdym razie dziwić się należy, że tak ważne vyniki ogłoszono dopiero w czternaście
lat po wydarzeniach, które zbulwersowały opinię publiczną. Dlaczego? Czyżby
dlatego, że nie chciano wywołać niepokoju, który byłby ostatecznie uzasadniony,
zważywszy tajemnicze okoliczności towarzyszące zniknięciu załogi „Mary Celeste"?
I właściwie na tym znaku zapytania można by zamknąć to wydarzenie.
Pisarze wyjaśniają
Ale warto tu podać jeszcze kilka interesujących szczegółów. Niezwykła historia z
brytyjską brygantyną wywołała wówczas w świecie wielkie poruszenie. Prasa
poświęciła jej cale kolumny. (Jak wielkie znaczenie przywiązywano do tych wydarzeń,
niech świadczy fakt, że w Brytyjskim Muzeum Marynarki znajduje się model „Mary
Celeste".) Wszystkie okoliczności tego zniknięcia były tak niezwykłe, że wymagały
chyba inteligencji czy intuicji jakiegoś Sherlocka Holmesa. Ale Sherlock Holmes był
postacią fikcyjną, natomiast żył ten, który tę postać powołał do życia. Conan Doyle
postanowił zbadać tajemnicę „Mary Celeste".
Przejrzawszy dokładnie całą dokumentację, doszedł do wniosku, że przyczyną
wszystkich niezrozumiałych wydarzeń na „Mary Celeste" był... kucharz. Zdaniem
angielskiego pisarza, kucharz po prostu zwariował i wytruł wszystkich marynarzy
brytyjskiej brygantyny. Pierwszy miał więc zginąć kapitan Briggs, co wyjaśniałoby,
dlaczego dziennik okrętowy kończy się 24 listopada, 4 grudnia zaś (dzień spotkania
„Dei Gratia" z „Mary Celeste") zmarli trzej ostatni członkowie załogi. Zwłoki ich
wrzucił zwariowany kucharz do morza i sam poszedł ich śladem...
Zdaniem Conan Doyle'a było to jedyne logiczne wytłumaczenie wydarzeń na „Mary
Celeste"...
Logiczne? Może, ale nieprawdopodobne i nie liczące się ze stwierdzonymi faktami. Czy
jest rzeczą prawdopodobną, aby nikt z marynarzy nie podejrzewał czegoś niezwykłego
czy nienormalnego, skoro jeden za drugim wymierają członkowie załogi? Ów kucharz
zaś musiałby być zdolnym czytelnikiem powieści samego Conan Doyle'a, aby po
dokonaniu zbrodni tak znakomicie zatrzeć wszelkie ślady...
Wersja twórcy postaci Sherlocka Holmesa jest być może interesująca, ale oczywiście
nie wyjaśnia zagadki „Mary Celeste". Spróbował więc w tej dziedzinie swoich sił inny
popularny przed stu laty pisarz Keating.
Keating, aby wyjaśnić fakt zniknięcia dziesięcioosobowej załogi, uznał za konieczne
dorzucić do tej załogi trzy osoby dodatkowe! Te trzy osoby kapitan Briggs miał
wypożyczyć u.Ť Moorehouse'a przed wyruszeniem w drogę. Podczas podróży jeden z
oficerów „Mary Celeste", doprowadzony do szału fisharmonią żony kapitana,
próbował roztrzaskać nieszczęsny instrument. Przez nieostrożność zabił jednak żonę
kapitana. W rezultacie ten ostatni popełnił samobójstwo. Reszta załogi, przerażona,

background image

uciekła, a na statku pozostało jedynie trzech marynarzy wypożyczonych u
Moorehouse'a. Ci wrócili na swój macierzysty statek, o czyni jego kapitan nikomu nie
wspomniał, chcąc otrzymać wysoką nagrodę za odnalezienie „Mary Celeste" i jej
ładunku.
To opowiadanie jest, rzecz jasna, jeszcze bardziej nieprawdopodobne, niż opowieść
Conan Doyle'a.
Ale oto jeszcze jedna hipoteza, która w tym czasie obiegła świat. Obok „Mary
Celeste" miała nagle wyłonić się z oceanu wyspa. Załoga opuściła statek, by zwiedzić
nowy ląd. Gdy wszyscy znajdowali się poza brygantyną, wyspa zanurzyła się z
powrotem w toni morskiej, a opuszczony statek został odnaleziony przez „Dei
Gratia".
Oczywiście i ta teoria nie bierze pod uwagę wszystkich okoliczności zniknięcia załogi
„Mary Celeste". Co tu dużo mówić - żadna, jakakolwiek hipoteza czy teoria nie
potrafiła wyjaśnić tego zniknięcia uwzględniwszy wszystkie te okoliczności, o których
wspomnieliśmy, jak ślady na kadłubie, jak pozostawienie na statku całego dobytku
(nawet butów), jak odnalezienie wszystkich łodzi ratunkowych, jak wreszcie ten
podstawowy fakt, że wszystko, co się zdarzyło, zdarzyć się musiało na dwadzieścia
minut - pół godziny przed pojawieniem się „Dei Gratia".
Sprawy zniknięcia załogi „Mary Celeste" nigdy nie wyjaśniono. Jeśli zaś dziś wraca
się do niej, to nie tylko dlatego, że jest to jedna z tysięcy tragedii, których scenerią są
morza i oceany naszej planety, ale przede wszystkim dlatego, że jest to wypadek
bardzo dokładnie zapisany w kronikach żeglugi światowej, w dodatku wypadek
stanowiący jedno z ogniw łańcucha tajemniczych wydarzeń, których nikt nigdy nie
wyjaśnił. Nie tylko załoga „Mary Celeste" zginęła bez śladu. Rokrocznie zdarzają się
podobne wypadki. Jednego roku są one częstsze, innego rzadsze. A niektóre są nawet
dość bliskie nam w czasie^.
Nie tylko „Mary Celeste"
Od stu trzydziestu lat towarzystwa ubezpieczeniowe mają do czynienia z podobnymi
wypadkami i za każdym razem zarówno władze, jak i te towarzystwa przeprowadzają
dokładne dochodzenie, starając się znaleźć przyczynę katastrofy.
Wiele z nich nietrudno wyjaśnić, opisy wielu innych przedostają się do prasy - jeśli
nawet brak naocznych świadków wypadku - apele radiowe o pomoc lub biuletyny
meteorologiczne również nie pozostawiają wątpliwości, jaki dramat rozegrał się na
bezdrożach szlaków morskich. Ale nie o tych wypadkach będziemy pisać. Nie chcemy
bowiem tej relacji komplikować znakami zapytania co do przyczyn tej czy innej
katastrofy. Natomiast kiedy ginie jedynie załoga, a statek nienaruszony wraz ze swoją
zawartością i najczęściej' ładunkiem' krąży niby widmo po oceanie, aż nie napotka go
inny okręt albo aż nie ugrzęźnie gdzieś na mieliżnie, sprawa staje się zagadkowa i
niepokojąca. A jeśli takich zagadek jest wiele?...
Historię statków-widm poruszył w początkach roku 1975 miesięcznik jak najbardziej
do tego powołany, a mianowicie „Przegląd Morski", pismo wydawane przez
Dowództwo Marynarki Wojennej w Gdyni. Artykuł komandora docenta inżyniera
Narcyza Klatki relacjonuje kilka faktów z liczby kilkuset zapisanych w kronikach
żeglugi morskiej oraz zastanawia się nad przyczynami tych zagadkowych wydarzeń. O
próbach znalezienia klucza do tej tajemnicy będzie mowa pod koniec niniejszej relacji.
Tutaj chciałbym tylko za cytowanym artykułem (przedrukowanym zresztą przez
„Życie Warszawy" z dnia 13 marca 1975 roku) podać kilka najaktualniejszych
danych.

background image

Otóż w roku 1969 - dziewiętnaście statków porzuconych zostało przez swoje załogi; w
1970 - dwadzieścia 'trzy; w 1971 - osiemnaście; w 1972 - dwadzieścia, a w 1973 roku -
piętnaście. Niestety, autor nie podaje, w ilu wypadkach załogi opuszczonych statków
zostały odnalezione.
Do tych danych należałoby jeszcze dodać liczby, dotyczące statków przepadłych bez
wieści, co samo przez się w drugiej połowie XX wieku jest niezrozumiałe. Otóż takich
statków było w roku 1970 - jeden, w 1971 - jeden, w 1972
- dwa, w 1973 - trzy. Tyle statystyczne dane. A teraz wróćmy do faktów.
„Seabord" i inne
Farmerzy i rybacy żyjący w małej wiosce o nazwie Earson Beach, niedaleko Newport
(Rhode Island) zauważyli latem 1850 roku jakiś statek, który z rozwiniętymi żaglami,
a nawet wywieszonymi proporczykami, płynął w stronę brzegu. Ku zdumieniu
przyglądających się manewrom statki., płynął on prosto na mieliznę, na której ugrzązł.
Ale na pokładzie"statku nikt się nie pojawił. Szybko odczytano jego nazwę. Był to
„Seabord", statek oczekiwany w porcie, lecz w żadnym razie nie na plaży...
Kiedy pierwsi ciekawscy wkroczyli na pokład, okazało się, że statek był zupełnie pusty.
I podobnie, jak w opisanym uprzednio wypadku „Mary Celeste", wszystko wyglądało
tak, jak gdyby załoga opuściła statek przed chwilą:
kawa znajdowała się jeszcze w kociołku, a na kuchni gotował się obiad dla załogi. W
powietrzu unosił się jeszcze zapach tytoniu, a poza tym na statku wszystko było w
idealnym porządku. Jedynie jakiś kundel, niespecjalnie wygłodzony, przywitał gości...
Początkowo myślano bowiem o ewentualnej zbrodni, ale w końcu okazało się, że
żadnych dowodów przemawiających za takim wydarzeniem nie było. Na statku nie
stwierdzono śladów walki czy krwi, a morze nie wyrzuciło żadnego ciała. Trudno było
przypuścić, że to jakiś potwór pożarł załogę, nie pozostawiając śladu swego pobytu na
statku i rezygnując z kundla...
Powtarzam: statek był w dobrym stanie. Niebo bez chmurki. Cóż więc zmusiło załogę
do opuszczenia statku, gdy brzeg był już z daleka widoczny? Dochodzenie, podobnie
jak w wypadku „Mary Celeste", nie dało żadnych wyników. Załogi statku nikt więcej
nie widział.
W 1883 roku, niedaleko latarni morskiej w Canby (Oregon) służba nadmorska,
obsługująca tę latarnię, ze zdziwieniem obserwowała manewry szkunera „J. B.
Cousinns". Statek długości dwudziestu sześciu metrów ni stąd, ni zowąd okręcił się o
dziewięćdziesiąt stopni i .skierował prosto na mieliznę, na której osiadł, tak jak
„Seabord". Obserwujący statek sądzili, że to jakiś przypadkowy błąd w sztuce
manewrowania i że za chwilę pojawi się załoga, aby opuścić znajdujący się w
niebezpieczeństwie. statek. Ale żadna łódź ratunkowa nie została spuszczona na wodę i
na statku nie widać było żadnych oznak paniki. Zresztą w ogóle nikogo nie było widać.
I ten statek, jak się okazało, był zupełnie pusty. Wszystkie łodzie ratunkowe
znajdowały się na swoim miejscu. Piec w kuchni był jeszcze ciepły, a woda w garnku z
kartoflami dopiero co wyparowała... W kabinie, na stole stały jeszcze resztki posiłku, w
księdze pokładowej wszystko, do ostatniego dnia było zapisane. Jednym słowem obraz
identyczny z poprzednio opisanym. Nic nie wskazywało na to, że rozegrały się tu jakieś
drastyczne czy sensacyjne wydarzenia. Normalna atmosfera opuszczonego w spokoju
statku...
Jak gdyby ktoś po raz nie wiem który nakręcił ten sam film. I tej załogi nigdy nie
odnaleziono. I tutaj dochodzenie trzeba było zamknąć bez ostatecznych wniosków.
...„Rosalie" był to duży statek handlowy, odbywający regularne rejsy do Hawany. W

background image

1840 roku statek został odnaleziony bez żywej duszy na pokładzie. Jedyną żywą istotą
na statku był wygłodniały kanarek. Żagle były opuszczone, a ładunek nietknięty, co
wykluczało jakiś piracki napad. W tym wypadku dochodzenie uznało, że przyczyną
zniknięcia załogi była... epidemia zbiorowego szału. Ale wniosek ten niczym
konkretnymnie był poparty.
Żadnych śladów
Trzeba zaznaczyć, że w kronikach katastrof morskich opisywane są wypadki różnego
ro
dzaju mistyfikacji, których celem było ukrycie śladów jakiegoś łajdactwa czy zbrodni:
rabunku lub morderstwa. Mistyfikacja polegała na tym, że załoga opuszczała statek,
symulując katastrofę, i rozpływała się gdzieś w świecie'unosząc ze sobą łup lub
tajemnicę wspólnej zbrodni. Podczas przeprowadzonych w cytowanych wypadkach
dochodzeń ani razu nie stwierdzono możliwości podobnej mistyfikacji.
7 lutego 1953 roku handlowy okręt, angielski, „Rance" zauważył między wyspami
Nicobar Andeman błąkający się motorowiec o nazwie „Holchu". I w tym wypadku
okazało się, że załoga statku zniknęła. Sam motorowiec znajdował się w doskonałym
stanie. Zaopatrzony był w żywność. I tu przygotowywano właśnie posiłek i nakrycie
leżało na stole... Radio funkcjonowało, tak że załoga bez trudu mogła wezwać pomoc,
gdyby zagrażało jej jakieś niebezpieczeństwo. Nie stwierdzono też żadnych śladów
walki czy paniki.
Dokładnie to samo miało miejsce trzynaście lat wcześniej z jachtem „Gloria Colite" z
Saint- -Yincent. Tyle tylko, że ten jacht zauważono w Zatoce Meksykańskiej. Morze
było spokojne, na pokładzie wszystko w porządku, tylko załogi ani śladu. I tu
dochodzenie skończyło się stereotypowym stwierdzeniem: „Przyczyn opuszczenia
statku przez załogę nie wyjaśniono".
W 1944 roku na pełnym morzu, niedaleko brzegów Florydy (to już Trójkąt
Bermudzki) znaleziono handlowy statek kubański „Rubi-con". również opuszczony
przez załogę. Statek był w dobrym stanie, na pokładzie niczego nie brakowało. Błąkał
się jedynie samotny pies. Cały dobytek załogi znajdował się na miejscu, w idealnym
porządku. Brak było jednej łodzi ratunkowej, ale trudno sobie wyobrazić, że mogła się
na niej zmieścić cała kilkunastoosobowa załoga, której zresztą nigdy nie odnaleziono,
W tym samym czasie zasygnalizowano także porzucenie przez załogę jeszcze jednego
statku
- kutra francuskiego „Belle-Isle". Żadnych śladów walki. Żagle na masztach.
Wszędzie powtarzają się te same uwagi, te same spostrzeżenia pierwszych świadków
czy specjalistów. Za każdym razem prowadzący dochodzenie stwierdzają, że statek jest
w doskonałym stanie. Gdyby chodziło, jak przypuszczała przez szereg lat prasa, o
wypadki napadów pirackich, dokonywanych za każdym razem tym samym sposobem,
musieliby ci piraci działać w czasie dłuższym niż jeden wiek i poza tym z czystej
przyjemności napadania, jako że ładunki zawsze były nienaruszone.

Osobiście przypuszczam że marynarze zostali zabrani na pokład UFO=USO.Na morzu
od wieków obserwuje się świetliste obiekty wyłaniające się z morza i mknące z
olbrzymią prędkością w kierunku nieba. Tylko dlaczego i po co zostali zabrani tego nie
wiem ,zostawiam to wam internauci.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
II Konwencja genewska o polepszeniu losu rannych, chorych i rozbitków sił zbrojnych na morzu
200402 kajak na morzu
Majowie to jedna z najbardziej tajemniczych grup ludzi na świecie
Geoffrey A Landis ?le na Morzu Diraca
II Konwencja genewska o polepszeniu losu rannych, chorych i rozbitków sił zbrojnych na morzu en
9 Regionalizm, II wojna światowa na morzu, Dydaktyka
7 Rodzaje podręczników, II wojna światowa na morzu, Dydaktyka
ZWALCZANIE ZAGROZEN ROZLEWOWYCH NA MORZU
II Konwencja genewska o polepszeniu losu rannych, chorych i rozbitków sił zbrojnych na morzu, en
Regulamin Amatorskiego Połowu Ryb na Morzu, Wędkarstwo
PRZETRWANIE NA MORZU
6 METODY KLASYCZNE, II wojna światowa na morzu, Dydaktyka
NA MORZU BURZA HULA, Teksty z akordami
2 LEKCJA HISTORII, II wojna światowa na morzu, Dydaktyka
RATOWANIE ŻUCIA NA MORZU 2, Akademia Morska Szczecin Nawigacja, uczelnia, AM, AM, nie kasować tego!!
Załącznik 1 IMO Res, Szkoła, praca na morzu, ECDIS
KIERUNKI NA MORZU, Akademia Morska Szczecin, SEMESTR II, NAWIGACJA, wykłady II sem

więcej podobnych podstron