Lewandowski Konrad T Pacykarz

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

Autor: Konrad T. Lewandowski
Tytul: Pacykarz

Z "NF" 3/94

Motto:
Król, maj

ą

c wielkie upodobanie w muzyce, cz

ę

ste

miewał koncerty, na których znajdowałem si

ę

postawiony w pudle moim, lecz huk był tak wielki,
i

ż

nie mogłem poznawa

ć

tonów. Upewniam,

ż

e wszystkie

tr

ą

by i kotły wojska królewskiego, umieszczone

tu

ż

przy uszach, nie narobiłyby takiego hałasu jak

ta muzyka.
Jonathan Swift, "Podró

ż

e Guliwera"

(tłumacz bezimienny, uzupełnienia
Jan Kott, "Iskry", 1953 r.)

Film był kr

ę

cony amatorsk

ą

, ale dobrej klasy kamer

ą

wideo. Ostro

ść

regulowała si

ę

błyskawicznie przy ka

ż

dej

zmianie planu. Spiker mówił,

ż

e zdj

ę

cia te wykonano z

dziewi

ą

tego pi

ę

tra północnej

ś

ciany hotelu Marriott. Autorem

był znudzony go

ść

, któremu przyszła ochota sfilmowa

ć

ludzi

kr

ę

c

ą

cych si

ę

po hali głównej Dworca Centralnego w

Warszawie.
Tłum przelewał si

ę

we wszystkich kierunkach. Chwilami

tworzyły si

ę

w nim wyra

ź

ne nurty, strugi, zawirowania oraz

strefy martwe.

ś

ywa magma drgała i kipiała podporz

ą

dkowana

statystyce i prawom Chaosu, w który zlało si

ę

tysi

ą

ce

konkretnych dróg i celów. Niektórzy z przechodz

ą

cych

przystawali i zadzierali głowy, by popatrze

ć

na sufit. W

kilku przypadkach autor filmu uwiecznił ten fakt na
zbli

ż

eniach. Spiker wyja

ś

nił,

ż

e trzy miesi

ą

ce temu strop

hali głównej wyło

ż

ono opalizuj

ą

c

ą

,

ś

nie

ż

nobiał

ą

wykładzin

ą

z

metalplastu i

ż

e dyrekcja Dworca Centralnego była bardzo

dumna z tej inwestycji.
W nast

ę

pnym momencie obraz zamarł, a potem zacz

ą

ł

przesuwa

ć

si

ę

w zwolnionym tempie, klatka po klatce. Mimo to

wida

ć

było,

ż

e szybko

ść

rejestracji nie nad

ąż

yła za biegiem

wydarze

ń

. W naro

ż

nikach hali pojawiły si

ę

cztery o

ś

lepiaj

ą

ce

błyski. Na kolejnej klatce wybuchy zlały si

ę

w jeden ognisty

pier

ś

cie

ń

, który ciasno opasał skamieniały tłum na

ś

rodku

hali. Na trzecim uj

ę

ciu p

ę

kaj

ą

ce, szklane

ś

ciany dworca

straciły przejrzysto

ść

, a na czwartym ju

ż

ich nie było.

Pier

ś

cie

ń

roz

ż

arzonych gazów rozwin

ą

ł si

ę

na kształt

cyklonu, a porwani przez podmuch ludzie wisieli zawieszeni
pomi

ę

dzy podłog

ą

a sufitem. Pi

ą

ta klatka znów była nieostra.

Fala uderzeniowa dotarła wła

ś

nie do

ś

ciany Marriotta i przed

obiektywem kamery pojawiła si

ę

nagle zasłona z zawieszonych

w powietrzu odłamków szyby. Obraz uciekał w gór

ę

, w bok i w

dół. Dopiero teraz z gło

ś

nika telewizora wydobył si

ę

stłumiony grzmot detonacji. Zaraz potem głos spikera
poinformował,

ż

e powa

ż

nie poraniony odłamkami szkła autor

filmu zdołał jednak wsta

ć

z podłogi, podnie

ść

kamer

ę

i

wróci

ć

do okna.

Na ekranie znów pojawił si

ę

obraz Dworca Centralnego i

fragmentu Alej Jerozolimskich, na których z łomotem i
piskiem narastał gigantyczny karambol. Na chodnikach le

ż

ały

dziesi

ą

tki ciał. W budynku dworca, zredukowanym do dachu i

ż

elbetowego szkieletu, kł

ę

bił si

ę

dym. W powietrzu fruwały

tablice reklamowe. Jedna z nich, wyj

ą

tkowo du

ż

a, wywin

ę

ła

Strona 1

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

efektowne salto i lotem kosz

ą

cym run

ę

ła prosto na przystanek

tramwajowy. Kamera pod

ąż

yła za ni

ą

. Tablica zerwała przewody

trakcyjne, wykarczowała ogłupiałych ludzi i zatrzymała si

ę

na barierce ochronnej, nieruchomiej

ą

c napisem do góry. Plan

ogólny zaw

ę

ził si

ę

przechodz

ą

c w zbli

ż

enie. Po chwili cały

ekran telewizora wypełniły czerwono-czarne litery:
U

ż

ywaj pasty

SUPERWAP

Ń

w miejsce brakuj

ą

cych z

ę

bów

wyrosn

ą

Ci

STALAKTYTY!
Trwało to co najmniej dwie sekundy. Nie ma co! Wymy

ś

lili

niezł

ą

metod

ę

reklamy paradoksalnej! Kiedy znów pojawiła si

ę

obłudnie zafrasowana g

ę

ba spikera, dziabn

ą

łem palcem w

pilota z tak

ą

sił

ą

,

ż

e omal nie przebiłem go na wylot. Ekran

zgasł.

Redakcja tygodnika "Oble

ś

ne Nowinki" mie

ś

ciła si

ę

na

drugim pi

ę

trze kanciastego, socrealistycznego gmaszydła w

ś

ródmie

ś

ciu Warszawy. Min

ą

łem naburmuszonego słu

ż

bowo

portiera i pognałem na gór

ę

przeskakuj

ą

c po dwa stopnie. W

sekretariacie zastałem tylko Mirka, zast

ę

pc

ę

sekretarza

redakcji.
- Cze

ść

! Jest Elka? - wyj

ą

łem z teczki przeznaczon

ą

na

dzi

ś

głupawk

ę

.

- Cze

ść

. Siedzi w pokoju redaktorów. Graj

ą

w skojarzenia

- Miras wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

po tekst. - O czym to? - rzucił okiem

na tytuł.
- Historyjka o psie, który zaraził si

ę

wirusem

komputerowym i zacz

ą

ł

ż

re

ć

dyskietki - wyja

ś

niłem. - Kto

prowadzi w tym miesi

ą

cu?

- W konkursie na najbardziej odlotowy pomysł? - spytał
Miras.
- No przecie

ż

,

ż

e nie w turnieju poetyckim czytelników! -

burkn

ą

łem.

- Nadal Ba

ś

ka - odparł - jak dot

ą

d nikt jej nie przebił.

- Za ten reporta

ż

o bimbrze p

ę

dzonym w podziemiach

szpitala z moczu chorych na cukrzyc

ę

? - upewniłem si

ę

.

Miras skin

ą

ł twierdz

ą

co.

- Dobra, lec

ę

do Elki. Trzym si

ę

!

Pokój redaktorów znajdował si

ę

na ko

ń

cu korytarza.

Podchodz

ą

c do drzwi, usłyszałem wyra

ź

nie:

- Etrusek!
- Marchewka!
Wpakowałem si

ę

do

ś

rodka.

- Czołem wszystkim! - Cała ekipa siedziała w koło z
notatnikami na kolanach. Elka - sekretarz redakcji - stała
oparta o parapet. Jak zwykle kierowała burz

ą

mózgów.

- Antarktyda! - rzuciłem od progu.
- Dinozaury! Mam!! - krzykn

ą

ł Rychu. - Sensacja

archeologiczno-paleontologiczna! Etruskowie polowali na
Antarktydzie na dinozaury! Naukowcy milcz

ą

, bo nie chc

ą

pisa

ć

od nowa wszystkich podr

ę

czników.

- Mo

ż

e by

ć

- Elka bez entuzjazmu naskrobała co

ś

w swoim

kajeciku. - Kiedy tekst?
- Przynios

ę

w poniedziałek.

- O kij, teraz przydałoby si

ę

co

ś

o UFO. Dawno nie

dawali

ś

my nic na ten temat. - UFO! - powtórzyła.

- Kometa! - zawołała Ba

ś

ka.

-

Ś

redniowiecze!

- Czarownice!

Strona 2

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

Inkwizycja! Mam! - oznajmiłem. - Ufoludek schwytany i
torturowany przez

Ś

wi

ę

t

ą

Inkwizycj

ę

. Protokół z

przesłuchania odnaleziony w XVI-wiecznym archiwum.
- Doskonale! - Elka dopiero teraz spostrzegła moj

ą

obecno

ść

. - Dasz rad

ę

na pojutrze?

- Nie ma sprawy.
- A! Jeszcze jedno! Zapomniałabym. Naczelny chce z tob

ą

mówi

ć

.

- Naczelny? Ze mn

ą

? - mrukn

ą

łem zaskoczony i odruchowo

zabrałem si

ę

za rachunek sumienia.

- Prosił,

ż

eby

ś

przyszedł, jak tylko si

ę

pojawisz.

"Prosił" - to ju

ż

lepiej. Poło

ż

yłem dło

ń

na klamce. - No

to id

ę

.

Na korytarzu dogoniły mnie słowa Elki:
- Słuchajcie, jeszcze jeden tekst o dupie i mo

ż

emy

zamyka

ć

numer!

Bulwiasty fotel w gabinecie szefa zapadł si

ę

pode mn

ą

z

dyskretnym westchnieniem. Naczelny zaatakował bez wst

ę

pów:

- Chciałbym,

ż

eby

ś

zaj

ą

ł si

ę

masakr

ą

na Centralnym.

- Jak

ą

masakr

ą

? - spojrzałem na niego zbity z tropu.

Dopiero po chwili skojarzyłem, o co mu mo

ż

e chodzi

ć

.

- Ma pan na my

ś

li t

ę

reklamówk

ę

, szefie?

- Jak

ą

reklamówk

ę

?! - teraz on popatrzył na mnie jak na

wariata.
- No, tej pasty do z

ę

bów, od stalaktytów w g

ę

bie -

wyja

ś

niłem.

Zatrzepotał gwałtownie powiekami. Na jego twarzy pojawiły
si

ę

równocze

ś

nie: wyraz słupienia i grymas

ś

wiadcz

ą

cy o

intensywnym my

ś

leniu.

- Tomaszewski, do cholery! Na jakim ty

ś

wiecie

ż

yjesz?! -

wybuchn

ą

ł po chwili. - To było naprawd

ę

!

Przyj

ą

łem to z kamienn

ą

twarz

ą

. Nie o takich rzeczach

rozmawiało si

ę

w "Oble

ś

nych Nowinkach" ze

ś

mierteln

ą

powag

ą

.

Podstawowa zasada brzmiała: "Buja

ć

to my, ale nie nas!"

Redaktor, który dał si

ę

nabra

ć

i uwierzył w pomysł kolegi,

musiał potem z paczk

ą

"Nowinek" w z

ę

bach obej

ść

na

czworakach wszystkie pokoje redakcyjne.
Naczelny natychmiast odgadł, o czym my

ś

l

ę

.

- Co z tob

ą

? - zacz

ą

ł troch

ę

spokojniej. - Gazet nie

czytasz? Radia nie słuchasz?
- Wol

ę

słucha

ć

własnych my

ś

li, szefie. Mam z tego wi

ę

cej

po

ż

ytku. A co do gazet, to całkowicie wystarcza mi,

ż

e

pisuj

ę

dla jednej z nich...

Machn

ą

ł r

ę

k

ą

, po czym bez słowa wyci

ą

gn

ą

ł "Wyborcz

ą

",

"Rzeczpospolit

ą

", "

ś

ycie Warszawy" i par

ę

innych dzienników.

We wszystkich na pierwszych stronach było to samo. Co

ś

ś

cisn

ę

ło mnie w dołku, a potem pod mostkiem rozpłyn

ę

ła si

ę

fala przenikliwego chłodu. Zdj

ę

cia i kobylaste tytuły

zawirowały mi przed oczami. Opanowuj

ą

c dr

ż

enie r

ą

k zebrałem

gazety i odło

ż

yłem je na biurko.

Naczelny odczekał z pół minuty pozwalaj

ą

c mi troch

ę

ochłon

ąć

.

- Chc

ę

ż

eby

ś

zaj

ą

ł si

ę

spraw

ą

- powtórzył. - To była

robota psychopaty.
Wzi

ą

łem si

ę

w gar

ść

.

- Dobra, szefie - oznajmiłem spostrzegaj

ą

c, i

ż

nagle

zachrypłem. - Jutro przynios

ę

tekst... - zastanowiłem si

ę

przez chwil

ę

. - Tytuł b

ę

dzie" "Kosmita czy wysłannik

piekieł?"
Naczelny pokr

ę

cił przecz

ą

co głow

ą

.

- Nie. Nie chc

ę

wymysłów. Chc

ę

,

ż

eby

ś

za tym pochodził.

Strona 3

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

- Ale

ż

szefie! Na tym temacie siedz

ą

ju

ż

całe tabuny

s

ę

pów z konkurencji. Nie ma sensu szarpa

ć

si

ę

o jakie

ś

ochłapy. Na dodatek to zabawa zupełnie nieopłacalna...
- Podwójna stawka.
- ...i chyba ryzykowna... - wskazałem wzrokiem stert

ę

gazet.
- Potrójna.
Zabrakło mi argumentów. Pozostało tylko ostatnie,
sakramentalne pytanie:
- Dlaczego ja?
- Bo potrafisz my

ś

le

ć

jak

ś

wir.

Interesuj

ą

ce spostrze

ż

enie. Ciekawe, czy powinienem czu

ć

si

ę

dowarto

ś

ciowany?

- Sk

ą

d wiadomo,

ż

e to był czubek? - spytałem zimno.

Chrypka min

ę

ła.

Naczelny podał mi pomi

ę

ty

ś

wistek.

- Automatyczna wyrzutnia rozrzuciła te ulotki z dachu
Hotelu Forum trzy godziny po eksplozji na Centralnym -
powiedział. - To jego manifest artystyczny.
- Artystyczny? - podniosłem wzrok.
- Przeczytaj.
Wbrew pierwszemu wra

ż

eniu ulotka wydrukowana była bardzo

eleganck

ą

czcionk

ą

i na całkiem przyzwoitym papierze.

Marginesy ozdabiał ornament z fantazyjnie zaz

ę

biaj

ą

cych si

ę

kleksów. Ludzie! - stało w nagłówku. Po co wy wła

ś

ciwie

ż

yjecie? Tłoczycie si

ę

na tej planecie, zu

ż

ywacie tlen,

ż

arcie, surowce i przerabiacie to wszystko na góry gówien i

ś

mieci. Jaki to ma sens? Zostaje po was tylko

ś

mierdz

ą

cy

syf! JA (obie litery były niezwykle kunsztownymi inicjałami)
sprawi

ę

,

ż

e pozostanie po was Pi

ę

kno. Wydob

ę

d

ę

je z waszych

bebechów, krwi i wymiocin. W zamian za wasz

ą

szmatław

ą

egzystencj

ę

stworz

ę

z was Nie

ś

miertelne Dzieła Sztuki.

B

ą

d

ź

cie tworzywem w r

ę

kach GENIUSZA! Ostatnie słowo

zajmowało blisko jedn

ą

trzeci

ą

powierzchni kartki -

wszystkie litery tkwiły w takim g

ą

szczu ozdobników i

ś

wietlistych promieni,

ż

e trudno je było odczyta

ć

.

- Czy zdaniem tego faceta sterta rozszarpanych trupów to
dzieło sztuki? - zapytałem.
- Niezupełnie - odparł Naczelny. - Chodzi o ludzi
rozsmarowanych przez podmuch na suficie hali głównej.
- Na tej nowej, bielutkiej wykładzinie? - przypomniałem
sobie wypowied

ź

spikera.

- Wła

ś

nie! Tylko,

ż

e teraz jest to ju

ż

rodzaj fresku...

Mam tutaj zdj

ę

cie. Spójrz! - wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

.

Faktycznie; rozbryzgi krwi, limfy, kału, płynu mózgowo-
rdzeniowego i innych substancji znajduj

ą

cych si

ę

na co dzie

ń

wewn

ą

trz człowieka utworzyły bardzo wyra

ź

ny rysunek.

Pierwszym rzucaj

ą

cym si

ę

w oczy kształtem była ekspanduj

ą

ca

promieniowo spirala, przypominaj

ą

ca z grubsza nasz

ą

Galaktyk

ę

. Na tym tle zag

ę

szczenia ciemniejszych ni

ż

inne

kleksów układały si

ę

w dziwnie znajomy zarys, który po

chwili rozpoznałem jako symbol JIN - JANG...
- O kurwa! - wyrwało mi si

ę

.

- No i... - mrukn

ą

ł Naczelny.

- Ale

ż

szefie! To nie mogła by

ć

robota jakiego

ś

ś

wira z

workiem plastyku. To jest...
- Zgadza si

ę

! - wpadł mi w słowo i doko

ń

czył za mnie:

- ...idealnie wyliczone i dopracowane w najdrobniejszych
szczegółach. Policyjni spece od materiałów wybuchowych
twierdz

ą

,

ż

e eksplozje w rogach hali nast

ą

piły w

ś

ci

ś

le

okre

ś

lonej kolejno

ś

ci i były tak ukierunkowane, aby utworzy

ć

Strona 4

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

wiruj

ą

cy podmuch, przez pierwsze milisekundy kieruj

ą

cy si

ę

do wn

ę

trza hali. Sił

ę

wybuchów dobrano tak, aby nie została

naruszona konstrukcja no

ś

na dworca. Na dodatek, konfiguracja

tłumu w momencie eksplozji najprawdopodobniej nie była
przypadkowa...
- A wi

ę

c on obserwował hal

ę

licho wie jak długo czekaj

ą

c,

a

ż

ludzie ustawi

ą

si

ę

dokładnie z jego

ż

yczeniem - szepn

ą

łem

na wpół do siebie. Zacz

ę

ła ogarnia

ć

mnie jaka

ś

upiorna

fascynacja.
- Zgadza si

ę

- skin

ą

ł głow

ą

Naczelny.

- A ten facet, który wszystko sfilmował, czy on?...
- Raczej na pewno nie ma z tym nic wspólnego. W szpitalu
wydłubali z niego pi

ę

tna

ś

cie deko szklanej stłuczki. Musiał

by

ć

jeszcze jeden, lepiej zabezpieczony obserwator.

- Ile wła

ś

ciwie było ofiar? - bezwładnie zapadłem si

ę

w

ą

b fotela. Naczelny te

ż

oklapł.

- Ponad pi

ę

ciuset zabitych. Ile dokładnie, dot

ą

d nie

podali, bo jeszcze nie udało si

ę

wszystkich pozbiera

ć

. Jedna

trzecia trupów nie kwalifikuje si

ę

do identyfikacji. W

szpitalach jest tysi

ą

c rannych, z tego pół setki w stanie

beznadziejnym. Mniej wi

ę

cej drugi tysi

ą

c to opatrzeni

ambulatoryjnie.
Gwizdn

ą

łem przez z

ę

by.

- Co si

ę

dziwisz! - parskn

ą

ł ze zło

ś

ci

ą

. - Odłamki szkła

doleciały do Mokotowa i

ś

oliborza. W promieniu półtora

kilometra wywaliło wszystkie szyby w oknach z widokiem na
Centralny. W Holliday Inn do recepcji wdmuchało trzy
samochody zaparkowane przed wej

ś

ciem. Zreszt

ą

, cholera! Co

ja ci b

ę

d

ę

opowiadał! Rusz dup

ę

i sam zobacz! Pół

Ś

ródmie

ś

cia wygl

ą

da jak po... po... - zamilkł szukaj

ą

c

odpowiedniego okre

ś

lenia.

- Po artystycznym happeningu - doko

ń

czyłem za niego. -

Ciekawe, kto pierwszy powiedział,

ż

e Wielka Sztuka wymaga

ofiar...
- Przesta

ń

si

ę

zgrywa

ć

! Wci

ąż

nie mog

ę

poj

ąć

, jak w tym

wszystkim uchował si

ę

kto

ś

tak nie zorientowany jak ty?!

- To proste - wzruszyłem ramionami. - Reklamówek nie
ogl

ą

dam z zało

ż

enia. Telewizor wł

ą

czyłem przez przypadek.

Taki małpi odruch, szefie, chwila nieuwagi, czerwony
przycisk i pstryk... Potem pomy

ś

lałem,

ż

e chc

ą

mi wcisn

ąć

jaki

ś

nowy kit do z

ę

bów, wi

ę

c wył

ą

czyłem. Reszt

ę

wieczoru

sp

ę

dziłem na pisaniu, a rano przyjechałem od razu tutaj. W

czasie wybuchu brałem prysznic. A poza tym zgrywa to moja
reakcja obronna.
Naczelny westchn

ą

ł z rezygnacj

ą

.

- Zastanawiam si

ę

, czy jest sens posyła

ć

do tej roboty

kogo

ś

, kto przy odrobinie szcz

ęś

cia jest w stanie przeoczy

ć

koniec

ś

wiata?

- Ma pan całkowit

ą

racj

ę

, szefie! - zawołałem z nagł

ą

nadziej

ą

. - Przecie

ż

pan wie na ten temat pi

ęć

razy wi

ę

cej

ni

ż

ja...

- Nic z tego - Naczelny od razu pozbył si

ę

w

ą

tpliwo

ś

ci. -

Nie wymigasz si

ę

. Twój stosunek do sprawy gwarantuje,

ż

e

b

ę

dziesz działał inaczej ni

ż

wszyscy.

- Ale czego pan wła

ś

ciwie ode mnie chce?!- warkn

ą

łem

roze

ź

lony.

- Naprawd

ę

oryginalnego tekstu. To tyle, mo

ż

esz i

ść

.

- Zaczekaj! - zatrzymał mnie przy drzwiach. - Jeszcze
jedno... - skrzywił si

ę

z dezaprobat

ą

. - Lepiej ci to

powiem, bo a nu

ż

znów do ciebie nie dotrze. Kr

ążą

plotki,

ż

e

w Komendzie Głównej dostali anonimowe ostrze

ż

enie,

ż

e je

ż

eli

Strona 5

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

kto

ś

o

ś

mieli si

ę

zniszczy

ć

lub uszkodzi

ć

arcydzieło z sufitu

na Centralnym, to gdzie

ś

w Polsce wyleci w powietrze

podstawówka z dzie

ć

mi, albo przedszkole, albo

ż

łobek. W

praktyce oznacza to,

ż

e od tej chwili a

ż

do czasu złapania

tego drania, Dworzec Centralny staje si

ę

fili

ą

Zach

ę

ty.

- Ten nasz młody XXI wiek staje si

ę

coraz bardziej

interesuj

ą

cy - sapn

ą

łem. - Wiek Sztuki Totalnej...

- Oby

ś

nie powiedział tego w złej chwili - Naczelny

odpukał pod blatem biurka. - Zmiataj st

ą

d!

Na półpi

ę

trze wpadłem na Jacusia. Jego okr

ą

gła japa

rozci

ą

gn

ę

ła si

ę

na mój widok od ucha do ucha.

- Cze

ść

, Radek! - zawołał rado

ś

nie. - Ale bomb

ę

znalazłem! Dosłownie! Trzy lata temu na Ukrainie
podpieprzyli z silosu rakiet

ę

wielogłowicow

ą

. Korpus

znaleziono potem całkiem wypatroszony, a pi

ę

tna

ś

cie głowic

kamie

ń

w wod

ę

! Wszystkie licz

ą

ce si

ę

słu

ż

by specjalne

wyłaziły z siebie i stawały obok. I nic! Dopiero teraz, po
trzech latach, informacje zacz

ę

ły przecieka

ć

...

Popatrzyłem na niego bawolim wzrokiem. Jeszcze jeden
piroman! Na dodatek wcale nie miałem ochoty sprawdza

ć

, jak

smakuje polietylenowa ta

ś

ma, któr

ą

wi

ą

zano paczki "Oble

ś

nych

Nowinek".
- Trzeba by jedn

ą

tak

ą

piguł

ę

spu

ś

ci

ć

w kiblu z wod

ą

,

odczeka

ć

troch

ę

i odpali

ć

- rzuciłem pomysł. - Wyobra

ż

asz

sobie, co by było? W całym mie

ś

cie wydmuchałoby z powrotem

gówna ze wszystkich klopów...
Dolna szcz

ę

ka Jacusia przeszła gwałtownie w stan

spoczynku. Nie czekaj

ą

c, a

ż

odzyska mow

ę

, zbiegłem po

schodach i wyszedłem na ulic

ę

. Po drugiej stronie jaki

ś

małolat ko

ń

czył wła

ś

nie sprajowa

ć

na murze napis: "HODUJCIE

ŁUPIE

ś

". Na mój widok zwiał za róg. Jego strata. Dałbym mu

kas

ę

na now

ą

puszk

ę

farby.

Wsiadłem do samochodu i poturlałem si

ę

do domu. A zatem

sko

ń

czyły si

ę

dobre czasy, kiedy po wyprodukowaniu o

ś

miu

głupawek miesi

ę

cznie i odwiezieniu ich do redakcji, reszt

ę

ż

ycia mogłem po

ś

wi

ę

ci

ć

na czytanie filozofów i innych uczonych

ż

no

ś

ci oraz na zabaw

ę

my

ś

lami. Teraz, z powodu tego durnego

tekstu b

ę

d

ę

musiał zdziera

ć

zelówy ła

żą

c po całym mie

ś

cie...

Ale zaraz! - zreflektowałem si

ę

nagle. Był sposób, aby całe

to ła

ż

enie zredukowa

ć

do minimum!

Zaraz po wej

ś

ciu do mieszkania wywlokłem spod szafy

odbiornik radiowy kupiony onegdaj od jednego znajomego. Ów
znajomy z kolei przed laty wyhandlował ten sprz

ę

t jako

radiopriomnik za trzy butelki spirytusu od sowieckiego

ż

ołnierza z jednostki przeflancowywanej za Bug. Radyjko

miało irytuj

ą

co du

ż

o zakresów, pokr

ę

teł, skal i przycisków i

wyj

ą

tkowo trudno było doj

ść

z nim do ładu, ale działało

przyzwoicie. Znajomy z czasem kupił sobie znacznie
łatwiejsze w obsłudze idioten-radio, w którym przycisków nie
było

ż

adnych, a strojenie odbywało si

ę

za pomoc

ą

gło

ś

nego

wymawiania nazwy

żą

danej stacji, za

ś

stary aparat odsprzedał

mnie. Zaraz po transakcji znajomo

ść

z nowym nabytkiem

zacz

ą

łem tradycyjnie od pogrzebania w jego bebechach. Po

zdj

ę

ciu obudowy oko mi zbielało. Takiej pl

ą

taniny obwodów

nie widziałem od czasu, gdy jako dziesi

ę

cioletni gnój

wczołgałem si

ę

do wn

ę

trza prehistorycznej "Odry" w Muzeum

Techniki, a potem muzealny cie

ć

wyci

ą

gn

ą

ł mnie stamt

ą

d za

nogi. Po dłu

ż

szych ogl

ę

dzinach stwierdziłem,

ż

e mam przed

sob

ą

oryginalny odbiornik nasłuchowy KGB, wyposa

ż

ony w

niesamowicie rozbudowany system detektorów i dekoderów,
przeznaczony do odbioru nietypowo zakodowanych informacji

Strona 6

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

(nie myli

ć

z zaszyfrowanymi!). Co

ś

w rodzaju poł

ą

czenia

radia i Enigmy, tyle

ż

e bez wy

ż

szej matematyki. Słuchaj

ą

c

sobie na tym sprz

ę

cie I programu PR mój znajomy, delikatnie

mówi

ą

c, nie wykorzystywał w pełni jego mo

ż

liwo

ś

ci...

Trzy tygodnie strawiłem usiłuj

ą

c rozgry

źć

przeznaczenie

poszczególnych podzespołów. Całe szcz

ęś

cie,

ż

e było w tym

sporo miniaturowych lamp i po układzie elektrod mogłem si

ę

z

grubsza zorientowa

ć

, co w danym obwodzie piszczy. W paru

przypadkach miałem po prostu nosa i wreszcie duch zwyci

ęż

nad materi

ą

. Fakt,

ż

e zasada działania ponad połowy modułów

wci

ąż

była dla mnie czarn

ą

magi

ą

, lecz mogłem je ju

ż

uruchomi

ć

i wykorzysta

ć

zgodnie z przeznaczeniem. W podobny

sposób mógłbym obsługiwa

ć

cylinder iluzjonisty albo lataj

ą

cy

talerz, ale koniec ko

ń

ców liczy si

ę

efekt. Nie bez znaczenia

było i to,

ż

e relikt radzieckiej techniki okazał wyj

ą

tkowo

du

żą

idiotoodporno

ść

i wytrzymał kilka zupełnie krety

ń

skich

eksperymentów.
Ostatecznie usłyszałem głosy, które normalne radio
odebrałoby jako biały szum albo rytmiczne skrzypni

ę

cia i

piski. W wi

ę

kszo

ś

ci były to informacje handlowe, rozmowy

ludzi z agencji ochrony mienia i policji. Wszystko - góra

ś

redni stopie

ń

tajno

ś

ci. Kody rz

ą

dowe i te wykorzystywane

przez du

ż

e koncerny były poza moim zasi

ę

giem.

Teraz interesowała mnie przede wszystkim policja.
Uruchomiłem odbiornik nie u

ż

ywany od czasu, gdy wszystkie

stacje radiowe wpadły na pomysł przerywania piosenek
reklamami i zacz

ą

łem przypomina

ć

sobie procedur

ę

wyszukiwania cz

ę

stotliwo

ś

ci i rozgryzania kodu. Po

kwadransie siedziałem ju

ż

na ł

ą

czach Komendy Głównej, a po

godzinie rozwaliłem wła

ś

ciwy kod. Nie był specjalnie

skomplikowany, w sam raz taki, aby zabezpieczy

ć

ł

ą

czno

ść

operacyjn

ą

przed nadmiern

ą

dociekliwo

ś

ci

ą

wła

ś

cicieli

podrasowanych CB-radio. Ja byłem troch

ę

lepszy.

Z gło

ś

nika leciała non stop operacyjna sieczka; meldunki,

polecenia sprawdzenia jakich

ś

drobiazgów, koordynacja

działania poszczególnych grup

ś

ledczych. Nietrudno było

spostrzec,

ż

e policja zabrała si

ę

za szukanie igły w stogu

siana metod

ą

Edisona, czyli rozbieraj

ą

c go

ź

d

ź

bło po

ź

d

ź

ble.

Trzeba przyzna

ć

,

ż

e ostro przykładali si

ę

do roboty, ale nie

mieli

ż

adnego punktu zaczepienia. Jeden - zero dla mnie. To

było co

ś

, do czego nigdy nie przyzna si

ę

ich rzecznik

prasowy, kiedy zwali mu si

ę

na głow

ę

tłum s

ę

pów z

konkurencji. Aktualnie dwie trzecie warszawskiej policji
szukało miejsca, z którego odpalono ładunki na Centralnym.
Innymi słowy sprawdzali wszystkie mieszkania, pomieszczenia
i dachy w Warszawie, z których przez lornetk

ę

lub teleskop

mo

ż

na było zobaczy

ć

podłog

ę

hali głównej...

Po pi

ę

ciu godzinach podsłuchiwania miałem ju

ż

kwadratow

ą

czach

ę

, a przed oczami zacz

ę

ły snu

ć

mi si

ę

zwidy w postaci

malutkich, niebieskich ludzików chodz

ą

cych we wszystkie

strony na raz. Niewielkim urozmaiceniem były wcinaj

ą

ce si

ę

co jaki

ś

czas wybuchy szeleszcz

ą

cego skrzeku oznaczaj

ą

ce,

ż

e

uruchomiono wła

ś

nie kanał ł

ą

czno

ś

ci rz

ą

dowej, aby komu

ś

na

górze zda

ć

spraw

ę

z bie

żą

cych post

ę

pów

ś

ledztwa.

Tego dnia nie usłyszałem nic istotnego. W ko

ń

cu nie

wytrzymałem. Wył

ą

czyłem swoje Gumowe Ucho i poszedłem spa

ć

.

Poranek zacz

ą

ł si

ę

interesuj

ą

co. W gruzach w hali głównej

Centralnego znaleziono szcz

ą

tki kamery sprz

ęż

onej z

miniaturowym nadajnikiem telewizyjnym o zasi

ę

gu do pi

ę

ciu

kilometrów. Dyrekcja dworca nie miała z tym odkryciem nic

Strona 7

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

wspólnego, a wi

ę

c dotychczasowy kierunek

ś

ledztwa diabli

wzi

ę

li. Spróbowałem sobie wyobrazi

ć

, ilu policjantów

przetrz

ą

saj

ą

cych Warszaw

ę

od trzydziestu sze

ś

ciu godzin

poczuło w tym momencie ochot

ę

,

ż

eby wyci

ą

gn

ąć

słu

ż

bowego

gnata i strzeli

ć

sobie w łeb. Potem, jak zwykle bywa w

przypadku, gdy du

ż

e przedsi

ę

wzi

ę

cie organizacyjne trafia w

pró

ż

ni

ę

, zapanował kompletny bałagan. Eter wypełniły

nieartykułowane okrzyki, wi

ą

zanki jobów oraz propozycje

powyrywania nóg z dupy lub wyrzucenia ze słu

ż

by na zbity

pysk.
Postanowiłem,

ż

e zanim si

ę

to sko

ń

czy, zalicz

ę

sobie

prasówk

ę

. Wyszedłem z domu i po pi

ę

ciu minutach wróciłem z

plikiem dzienników. Słuchaj

ą

c jednym uchem wydobywaj

ą

cych

si

ę

z gło

ś

nika serdeczno

ś

ci, zabrałem si

ę

do czytania. Na

pierwszych stronach gazet suszyli z

ę

by komendant główny

policji i jego rzecznik prasowy. Poni

ż

ej zdj

ęć

znajdowała

si

ę

relacja z konferencji z udziałem obu oficjeli, którzy

pomijaj

ą

c zb

ę

dne szczegóły zapewniali,

ż

e policja jest ju

ż

na tropie. Reszta tekstu składała si

ę

ze standardowych

modułów zdaniowych dotycz

ą

cych rozumienia powagi sytuacji,

współczucia rodzinom zmarłych, najwy

ż

szego priorytetu sprawy

itp. Wi

ę

cej ciekawostek znalazłem na drugich i trzecich

stronach. Na przykład wiadomo

ść

o pi

ę

ciokrotnym wzro

ś

cie

zamówie

ń

eksportowych na past

ę

"Supercalcium". Producent

pasty proponował przebywaj

ą

cemu w szpitalu facetowi, który

sfilmował masakr

ę

, odkupienie wszystkich wydobytych ze

ń

kawałków szkła na wag

ę

brylantów. Nieco dalej jaki

ś

młot z

Federacji Konsumentów wyja

ś

niał z powag

ą

,

ż

e pasta

"Superwap

ń

" nie powoduje regeneracji wyrwanych z

ę

bów.

Szczególnie interesuj

ą

ca była notatka w "

ś

yciu Warszawy",

ż

e

hal

ę

główn

ą

Centralnego odwiedziła wczoraj wycieczka

studentów Wydziału Rysunku i Malarstwa warszawskiej ASP.
Jeden z przyszłych artystów wyraził przekonanie,

ż

e z czasem

płyny organiczne na suficie hali, a szczególnie limfa,

ś

ciemniej

ą

i fresk stanie si

ę

wyra

ź

niejszy. "No, zaczyna

si

ę

" - pomy

ś

lałem w tym momencie.

Brakowało informacji o ogłoszeniu

ż

ałoby narodowej. To

akurat było mało dziwne. Od czasu, gdy lobby showbiznesu nie
dopu

ś

ciło do zamkni

ę

cia kin po

ś

mierci Papie

ż

a, bo wła

ś

nie

wchodziły na ekrany trzy nowe, ameryka

ń

skie hiciory, nic

mnie ju

ż

nie mogło zaskoczy

ć

. Show must go on.

Jazgot w gło

ś

niku zmienił gwałtownie ton. Krzyki przeszły

nagle w harmider, z którego dopiero po chwili zdołałem wyłowi

ć

poszczególne słowa:
"Wybuch!!!... nie ulotki... wyrzutnia ulotek... wybuch
rozproszył ulotki... gdzie?!... lec

ą

chmar

ą

!... chyba

Mokotów... gdzie, kurwa!!?... z dachu... dach SGPiS... na
pewno... Cooo??!!!... o

ż

e

ż

..."

Wył

ą

czyłem odbiornik. Szkoła Główna Planowania i

Statystyki, róg Niepodległo

ś

ci i Rakowieckiej, ale numer!

Tu

ż

pod bokiem Ministerstwa Spraw Wewn

ę

trznych... Teraz

dopiero dostan

ą

tam małpy! Rzut oka na zegarek - 10.15.

Musiałem skombinowa

ć

przynajmniej jedn

ą

tak

ą

ulotk

ę

, cho

ć

by

po to, by udowodni

ć

naczelnemu,

ż

e potraktowałem zlecenie

powa

ż

nie. Złapałem czyst

ą

kartk

ę

papieru maszynowego,

przedarłem na pół i oba kawałki wyrzuciłem przez okno.
Dwadzie

ś

cia sekund pó

ź

niej znałem ju

ż

kierunek i pr

ę

dko

ść

wiatru. Galopem wyci

ą

gn

ą

łem pudło z holograficznym planem

Warszawy. Przegl

ą

daj

ą

c gor

ą

czkowo płyty projekcyjne, połow

ę

z nich rozsypałem na podłodze. W ko

ń

cu znalazłem Mokotów. Na

stół i wł

ą

czy

ć

zasilanie! 10.16 - na podstawie równania

Strona 8

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

Bernoulliego błyskawicznie oszacowałem poprawk

ę

na wzrost

pr

ę

dko

ś

ci wiatru w kanionie Alej Niepodległo

ś

ci. W takich

warunkach czas opadania ulotek powinien wynie

ść

... załó

ż

my,

ż

e były identyczne z t

ą

, któr

ą

widziałem u naczelnego...

wysoko

ść

SGPiS... wszelkie turbulencje powinny wpłyn

ąć

hamuj

ą

co, a wi

ę

c bł

ą

d na korzy

ść

pewno

ś

ci... jeszcze

uwzgl

ę

dni

ć

efekt ssania w dół zwi

ą

zany z ró

ż

nic

ą

pr

ę

dko

ś

ci

wiatru nad i pomi

ę

dzy budynkami... 10.18 - ju

ż

gnałem do

samochodu. Tylko nie utkn

ąć

teraz w jakim

ś

korku. Na

szcz

ęś

cie to nie godzina szczytu. Ciekawe, czy policja

b

ę

dzie miała głow

ę

zajmowa

ć

si

ę

wariatem przeskakuj

ą

cym

skrzy

ż

owania na czerwonym

ś

wietle? Oczami wyobra

ź

ni

widziałem biał

ą

plamk

ę

w

ę

druj

ą

c

ą

Alejami Niepodległo

ś

ci w

kierunku Słu

ż

ewa. Teraz wszystko zale

ż

ało od tego, jak

szybko zdołam przeskoczy

ć

ś

wirki i Wigury. Pierwszy raz w

ż

yciu zacz

ą

łem

ż

ałowa

ć

,

ż

e mieszkam na Woli. 10.21 -

przelatuj

ą

c Banacha omal nie zostałem w kostnicy tamtejszego

szpitala.

ś

wirki, Racławicka, Niesiołowskiego... - fakt opieki

ś

wi

ę

tego m

ę

czennika potrzebowałem teraz jak cholera. 10.23 -

w Woronicza skr

ę

ca

ć

ju

ż

za pó

ź

no, wi

ę

c gdzie? Domaniewska!

Gazu!
Z piskiem opon dopadłem skrzy

ż

owania z Niepodległo

ś

ci. Z

wozu wyskoczyłem na złamanie karku. Pobiegłem za róg i
znalazłem si

ę

kilkana

ś

cie metrów przed sun

ą

cym nad

chodnikiem obłokiem zadrukowanych kartek. Gór

ą

nasi! Wiwat

mechanika płynów!
Kiedy z kieszeniami pełnymi pomi

ę

tych ulotek wróciłem do

samochodu, zastałem przy nim policjanta z bloczkiem
mandatowym w r

ę

ku.

- Obywatelu - powiedział - b

ę

d

ą

trzy punkty karne za

nieprawidłowe parkowanie.

Nast

ę

pne Arcydzieło powstanie na zachodniej

ś

cianie

budynku przy ulicy Pi

ę

knej 22. Tworzywo Artystyczne proszone

jest o zgromadzenie si

ę

na przyległym placyku i oczekiwanie

na Akt Twórczy. GENIUSZ.
Ostatnie słowo tak jak poprzednio gin

ę

ło w g

ą

szczu

promienistych ozdobników. Wzdłu

ż

marginesów biegł

identyczny, kleksowaty szlaczek.
Trzeba przyzna

ć

,

ż

e tupetem mógł facet imponowa

ć

.

Najwyra

ź

niej postanowił zrobi

ć

z Warszawy galeri

ę

własnej

upiornej twórczo

ś

ci. Dlaczego wybrał akurat Warszaw

ę

? Nie

s

ą

dziłem,

ż

eby tu mieszkał. W gr

ę

wchodziła raczej tradycja.

Koniec ko

ń

ców, siedemdziesi

ą

t par

ę

lat temu inny

niespełniony artysta-malarz przerobił to miasto na pejza

ż

dadaistyczny. Zgoda,

ż

e niezupełnie chodziło wtedy o sztuk

ę

,

ale wizja artystyczna Hitlera miała w tym znacz

ą

cy udział.

Teraz historia zaczynała powtarza

ć

si

ę

jako farsa. Sk

ą

d

jednak wzi

ą

ł si

ę

ten nowy, oryginalny kierunek w sztuce?...

Przypomniałem sobie,

ż

e jakie

ś

dziesi

ęć

lat temu, kiedy

jeszcze nie rozstałem si

ę

z gazetami, czytałem o grasuj

ą

cym

w Stanach maniaku, który przerabiał ludzi na rze

ź

by.

zgarn

ę

li go wreszcie z skazali na

ś

mier

ć

. Wybieraj

ą

c rodzaj

egzekucji facet za

ż

yczył sobie, by rozstrzela

ć

go na tle

białego prze

ś

cieradła. Sprawa narobiła du

ż

ego zamieszania w

ameryka

ń

skich

ś

rodowiskach artystycznych. Pokrwawione

prze

ś

cieradło kupił potem na aukcji anonimowy nabywca, daj

ą

c

za nie gór

ę

szmalu. Z krwi m

ę

czenników zawsze wyrastaj

ą

nowi

wyznawcy - to reguła stara jak ludzko

ść

. Rodzaj wiary nigdy

nie miał wi

ę

kszego znaczenia, a ot

ę

piały od nadmiaru podniet

ś

wiat potrzebował coraz silniejszych wra

ż

e

ń

. To był mój

Strona 9

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

problem. Jak bowiem na tym

ś

wiecie mógł

ż

y

ć

taki mutant jak

ja, którego poziom wra

ż

liwo

ś

ci kształtował si

ę

na poziomie

ś

redniej z XIX wieku? Zawsze, kiedy zaczynałem si

ę

nad tym

zastanawia

ć

, widziałem tylko dwa rozwi

ą

zania: albo zaliczy

ć

ż

ycie w łó

ż

ku z głow

ą

pod poduszk

ą

, jak Guliwer słuchaj

ą

cy

koncertu olbrzymów, albo ogłosi

ć

przej

ś

cie na solipsyzm...

ś

eby oderwa

ć

si

ę

od tych my

ś

li, wł

ą

czyłem Gumowe Ucho.

Policja była w swoim

ż

ywiole. Na s

ą

siaduj

ą

cy z Pi

ę

kn

ą

plac

Konstytucji

ś

ci

ą

gni

ę

to ju

ż

chyba dywizj

ę

saperów. Ka

ż

dy

samochód na parkingu obok feralnej

ś

ciany mógł by

ć

pułapk

ą

nafaszerowan

ą

plastykiem. Równocze

ś

nie trwała ewakuacja

mieszka

ń

ców okolicznych domów. W kanałach pod Pi

ę

kn

ą

buszowała ekipa szambonurków. W dalszej kolejno

ś

ci zabrano

si

ę

za zrywanie asfaltu i chodników. Ruch na pobliskiej

Marszałkowskiej oczywi

ś

cie wstrzymano. Pod tym wzgl

ę

dem

miejsce na nowy happening zostało wybrane idealnie. Nie
mo

ż

na było w niesko

ń

czono

ść

blokowa

ć

ruchu na głównej ulicy

Warszawy. System komunikacyjny stolicy, funkcjonuj

ą

cy dot

ą

d

w stanie bardzo chwiejnej równowagi, wkrótce zaczopował si

ę

na amen. Gdy przyszła godzina szczytu, wskutek przedziwnych
oddziaływa

ń

zacz

ę

ły tworzy

ć

si

ę

korki nawet na

ś

oliborzu i

Ursynowie. Meldunki saperów mieszały si

ę

z błaganiami o

drogówk

ę

. Po czterech godzinach od rozpocz

ę

cia

akcji jazda przez Warszaw

ę

zacz

ę

ła przypomina

ć

picie miodu

pszczelego przez słomk

ę

. Oba zjawiska opisywały zreszt

ą

identyczne równania ró

ż

niczkowe. Gdybym teraz miał

ś

ciga

ć

jakie

ś

ulotki, to jedynym sensownym

ś

rodkiem transportu

byłaby deskorolka.
Przed wieczorem placyk przy Pi

ę

knej uprz

ą

tni

ę

to, a

mieszkania, piwnice, strychy i dachy przyległych domów
przeszukano i obsadzono policj

ą

. Przywrócono ruch na

Marszałkowskiej i placu Konstytucji, odgradzaj

ą

c Pi

ę

kn

ą

zaporami przeciwczołgowymi ustawionymi na wysoko

ś

ci kina

"Polonia" oraz przy zbiegu z Krucz

ą

.

ś

eby to zobaczy

ć

,

przeprosiłem si

ę

na kwadrans z telewizorem i wł

ą

czyłem to

pudło na "Teleexpres". Wylot Pi

ę

knej do placu Konstytucji

przypominał fragment Sarajewa z okresu pierwszej i trzeciej
wojny muzułma

ń

sko-serbsko-chorwackiej. Ludzie z głowami

wtulonymi w ramiona przebiegali wzdłu

ż

ż

elbetowych kozłów

jak pod ogniem snajperów.
Nie obejrzałem "Teleexpresu" do ko

ń

ca, bo w połowie

wiadomo

ś

ci krajowych pojawił si

ę

rotmistrz Lu

ś

nia smaruj

ą

cy

ostrze pala wazelin

ą

marki "

Ś

lizg 2000". Chwil

ę

ź

niej

ukazała si

ę

rozanielona twarz Azji Tuhajbejowicza... Z kolei

z Gumowego Ucha zacz

ę

ły dochodzi

ć

odgłosy nowej afery. Do

dowódcy kordonu opasuj

ą

cego Pi

ę

kn

ą

zgłosiło si

ę

kilku

facetów razem z adwokatami,

żą

daj

ą

c przepuszczenia pod

wskazan

ą

w ulotce

ś

cian

ę

. Faceci twierdzili,

ż

e idzie tu o

zakład o grubsz

ą

fors

ę

i

ż

e zobowi

ą

zali si

ę

przesiedzie

ć

pod

t

ą

ś

cian

ą

cał

ą

dob

ę

, za

ś

ich adwokaci dowodzili,

ż

e wolni

obywatele maj

ą

prawo robi

ć

to, co uznaj

ą

za słuszne. Dowódca

akcji kazał im i

ść

do wszystkich diabłów, wi

ę

c tamci poszli

prosto do kr

ę

c

ą

cych si

ę

w pobli

ż

u dziennikarzy. Co si

ę

działo dalej, mogłem si

ę

tylko domy

ś

la

ć

. Reporterzy uznali,

ż

e szykuje si

ę

odlotowy materiał, wi

ę

c dali zna

ć

swoim

szefom, a ci z kolei poszli z tym do swoich kumpli
polityków. Zacz

ę

ły si

ę

ostre pchania na górze, objawiaj

ą

ce

si

ę

w moim Gumowym Uchu nasilonym charkotem kodów rz

ą

dowych.

Ostatecznie stan

ę

ło na tym,

ż

e pod

ś

cian

ę

na Pi

ę

knej pozwoli

si

ę

pój

ść

ka

ż

demu, kto wyrazi tak

ą

ochot

ę

, po uprzednim

sprawdzeniu, czy nie przenosi materiałów wybuchowych pod

Strona 10

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

ubraniem. Słuchaj

ą

c tego pomy

ś

lałem,

ż

e autor ulotek musi

by

ć

rzeczywi

ś

cie geniuszem.

W nowej sytuacji policja zaj

ę

ła si

ę

zapewnieniem

bezpiecze

ń

stwa

ś

ci

ą

gaj

ą

cym na Pi

ę

kn

ą

desperatom.

Przeciwczołgowa zapora wykluczała samobójczy rajd furgonetki
czy ci

ęż

arówki wyładowanej pepiteksem lub podobnym

specjałem. W gr

ę

wchodził jeszcze atak z powietrza, wi

ę

c

niebawem nad najbli

ż

sz

ą

okolic

ą

zacz

ę

ły kr

ąż

y

ć

dwa wojskowe

helikoptery, ka

ż

dy obwieszony broni

ą

po łopaty wirnika.

Potem kto

ś

wpadł na pomysł,

ż

e skwerek na Pi

ę

knej mo

ż

na

ostrzela

ć

ze znajduj

ą

cych si

ę

dokładnie na wprost budynków

przy Koszykowej róg Lwowskiej. Minuta osiem wysiudano
stamt

ą

d wszystkich mieszka

ń

ców i zast

ą

piono ich agentami

UOP. Mo

ż

liwo

ść

ostrzelania Pi

ę

knej istniała teraz tylko

teoretycznie, pod warunkiem u

ż

ycia broni stromotorowej.

Wkrótce wi

ę

c na wszystkich okolicznych podwórkach i dachach

zacz

ę

to szuka

ć

haubic i mo

ź

dzierzy. Paranoja doszła do

zenitu, gdy kto

ś

wykoncypował,

ż

e tak

ą

haubic

ę

mo

ż

na

zmajstrowa

ć

metod

ą

chałupnicz

ą

w mieszkaniu i luf

ę

wycelowa

ć

przez okno. Dowódca operacji za

żą

dał wtedy opracowania

komputerowej symulacji torów lotu pocisków i wytypowania na
jej podstawie wszystkich podejrzanych okien w Warszawie.
Kiedy zacz

ę

li przygotowywa

ć

si

ę

do łowów na Pershinga

trzeciej generacji, wył

ą

czyłem swoje radyjko, aby nie

straci

ć

resztek zaufania do organów ochrony porz

ą

dku

publicznego. Nie miałem w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e nasz artysta ju

ż

dawno przewidział wszystkie te posuni

ę

cia.

Dla odmiany przerzuciłem si

ę

znów na telewizor. Dawali

relacj

ę

na

ż

ywo spod

ś

ciany na Pi

ę

knej. Spor

ą

cz

ęść

ę

bi

ą

cego si

ę

tłumu stanowili dziennikarze przeprowadzaj

ą

cy

wywiady z szajbusami, których liczba przeszła
naj

ś

mielsze oczekiwania. Chryste, kogo tam nie było!

Sfrustrowane gospodynie domowe, nieuleczalnie chorzy,
przedstawiciele sekt religijnych, małolaci szpanuj

ą

cy przed

panienkami, zblazowani karierowicze, ludzie pragn

ą

cy cho

ć

raz w

ż

yciu czym

ś

si

ę

wyró

ż

ni

ć

, arty

ś

ci, którzy zw

ą

tpili w

swój talent, domoro

ś

li saperzy i kaskaderzy, radiesteci z

wahadełkami, jasnowidz w kombinezonie przeciwwybuchowym z
wojskowego demobilu, dwaj politycy pragn

ą

cy popisa

ć

si

ę

odwag

ą

oraz jeden połykacz mieczy. Istny karnawał w Rio.

Brakowało tylko Mulatek i konfetti.
Doszedłem do wniosku,

ż

e najwy

ż

szy czas usłysze

ć

zdanie

fachowców.

Z nocnej balangi u artystów wracałem pieszo upalony
trawk

ą

jak lokomotywa. Cały haj poszedł mi w cz

ęść

ś

wiadomo

ś

ci odpowiedzialn

ą

za interpretacj

ę

sygnałów z

ę

dnika. To znaczy, maszerowałem prosto i pewnym krokiem,

ale gdybym zamkn

ą

ł oczy, mógłbym przysi

ą

c,

ż

e id

ę

w gór

ę

po

pionowej

ś

cianie. Moje subiektywne poczucie kierunku

grawitacji pozostawało w gł

ę

bokiej sprzeczno

ś

ci z

ustaleniami sir Newtona. Poza tym umysł miałem jasny albo
tak mi si

ę

przynajmniej zdawało.

Niektórzy członkowie warszawskiej cyganerii zarabiali na

ż

ycie pisuj

ą

c dla "Oble

ś

nych Nowinek", st

ą

d wiedziałem,

dok

ą

d si

ę

uda

ć

. Nie byłem pod tym wzgl

ę

dem specjalnie

oryginalny, bo pod drzwiami interesuj

ą

cego mnie poddasza

zastałem jeszcze jednego s

ę

pa, bodaj

ż

e z "Wyborczej". Na

pocz

ą

tku przedstawiciele Parnasu w ogóle nie chcieli z nami

gada

ć

. Stan

ą

łem wi

ę

c cichutko w k

ą

ciku pod

ś

cian

ą

, podczas

gdy ten drugi, najwyra

ź

niej pocz

ą

tkuj

ą

cy, wymachiwał

Strona 11

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

legitymacj

ą

dziennikarsk

ą

, bredził o prawie prasowym i na

przemian groził eksmisj

ą

oraz obiecywał dotacje Ministerstwa

Kultury i Sztuki. Wreszcie, kiedy zacz

ą

ł odlicza

ć

szmalec,

gospodarze wkurzyli si

ę

na dobre. Wyklepali facetowi paszcz

ę

i spu

ś

cili go ze schodów. Dotrwawszy biernie do pogromu

konkurencji, wyci

ą

gn

ą

łem z kieszeni plik ulotek. Okazały si

ę

mie

ć

tutaj warto

ść

relikwii. To plus fakt, i

ż

dwie osoby

znałem z widzenia, sprawiło,

ż

e przyj

ę

li mnie jak swego.

Niebawem z jointem w z

ę

bach le

ż

ałem pod

ś

cian

ą

, na obskurnym

materacu i bł

ą

dziłem lew

ą

dłoni

ą

pod bluzk

ą

nie znanej mi

bli

ż

ej, ale ch

ę

tnej poetki, która szeptała mi do ucha,

ż

e

moje palce s

ą

takie niecierpliwe...

Pozostali gadali bez ko

ń

ca o autorze fresku na

Centralnym. Wielki Nieobecny i Poszukiwany robił tu za
bo

ż

yszcze. Sanktuarium tego bóstwa była potwornie

zapuszczona rupieciarnia - jednocze

ś

nie mieszkanie i

pracownia artystyczna. Wsz

ę

dzie zalegały zwałowiska

nie uko

ń

czonych rze

ź

b, instalacji i materiału do ich

tworzenia. Obok wznosiły si

ę

stosy gotowych obrazów i

zagruntowanych płócien oraz sterczały kratownice sztalug.
Meble, mówi

ą

c najogl

ę

dniej, nie rzucały si

ę

w oczy. Na

podłodze poniewierały si

ę

wyci

ś

ni

ę

te tubki farb, zu

ż

yte

p

ę

dzle, palety o ró

ż

nym stopniu zapa

ć

kania, puste butelki,

ś

miecie i talerze z resztkami jedzenia. Wida

ć

było,

ż

e

oszcz

ę

dzano na wszystkim z wyj

ą

tkiem tego, co niezb

ę

dne do

pracy. Dwustuwatowa

ż

arówka dyndała pod sufitem na kablu.

Tylko ogromne okna utrzymane były we wzgl

ę

dnej czysto

ś

ci. Na

przestrzeni około sze

ść

dziesi

ę

ciu metrów kwadratowych

zgrubnie zaadaptowanego strychu gnie

ź

dziło si

ę

przeci

ę

tnie

pół tuzina nawiedzonych. Teraz wcisn

ę

ło si

ę

tu jeszcze

kilkana

ś

cie osób płci obojga o specjalno

ś

ciach: malarz,

rze

ź

biarz, alkoholik, muza-materac, model,

ć

pun i literat.

Nie do ko

ń

ca mogłem si

ę

połapa

ć

, kto jest kim. Chmury dymu z

mary

ś

ki mo

ż

na było r

ą

ba

ć

rze

ź

nickim toporem. W tej

atmosferze zupełnie przeszła mi ch

ęć

do dziennikarzenia.

Zalegałem wsłuchany w rozkoszny szept, a przez moje ciało
przepływał rw

ą

cy, górski potok. Niemal widziałem wewn

ą

trz

siebie mokre okruchy skał, na których kotłowała si

ę

spieniona woda. Wtem usłyszałem co

ś

, co zmusiło mnie do

wzi

ę

cia si

ę

w gar

ść

.

- Ten go

ść

jest zupełnie jak Neron...

- Pierdolisz!
- Nie, serio! - pierwszy rozmówca usiadł gwałtownie
strz

ą

saj

ą

c z siebie namoln

ą

lask

ę

. Je

ś

li dobrze kojarzyłem,

jego specjalno

ś

ci

ą

były "obrazy bez podpory", czyli wysokie

na metr, koronkowe konstrukcje z zaschni

ę

tej farby, na które

czasami w ramach happeningu zwykł skaka

ć

obunó

ż

z szafy. Z

powodu tego zamiłowania do koronek miał ksywk

ę

Richelieu.

- To si

ę

całkiem trzyma kupy - ci

ą

gn

ą

ł imiennik sławnego

kardynała. - Bo zobaczcie, przez tysi

ą

ce lat politycy robili

z lud

ź

mi, co chcieli. Na ró

ż

ne sposoby manipulowali biomas

ą

zwan

ą

ludzko

ś

ci

ą

i tworzyli z niej histori

ę

wedle swego

uznania. My, ludzie sztuki, przez cały ten czas mieli

ś

my

tylko ozdabia

ć

ich pałace i dostarcza

ć

rozrywki. A czy nie

woleliby

ś

my zaj

ąć

miejsca polityków, mie

ć

ich mo

ż

liwo

ś

ci i

wykorzysta

ć

je dla Sztuki?

- Pewnie,

ż

e tak! - wyrwał si

ę

kto

ś

.

- No wła

ś

nie. Tylko,

ż

e dot

ą

d nie było na to szans. Z

wyj

ą

tkiem Nerona, który miał mo

ż

liwo

ść

podpali

ć

Rzym po to,

aby zrobi

ć

sobie nastrój do wiersza. Dlaczego my, arty

ś

ci,

mieliby

ś

my by

ć

gorsi od polityków?! Mamy przecie

ż

znacznie

Strona 12

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

wi

ę

cej wyobra

ź

ni ni

ż

oni. Mo

ż

emy zrobi

ć

z ludzi co

ś

wi

ę

cej

ni

ż

histori

ę

. Władza i Sztuka w jednakowym stopniu nie

uznaj

ą

moralno

ś

ci, ale Sztuka jest dziedzin

ą

znacznie

szersz

ą

. Ona dr

ąż

y Absolut, który jest niezale

ż

ny od

ludzko

ś

ci, od jej zachcianek i ogranicze

ń

. Stworzy

ć

z

ludzko

ś

ci jedno wielkie Dzieło Sztuki. Humanum Opus Magnum,

w imi

ę

Sztuki i tylko dla Sztuki, bez

ż

adnego durnego

racjonalizowania i moralizowania. Czy

ż

to nie pi

ę

kne? To

jest przecie

ż

najwy

ż

szy z mo

ż

liwych celów artystycznych! I

wreszcie znalazł si

ę

kto

ś

, kto zacz

ą

ł go realizowa

ć

. Nasze

czasy mu to umo

ż

liwiły!

Dziewczyna wizjonera, znudzona t

ą

przemow

ą

, pochyliła si

ę

i zacz

ę

ła manipulowa

ć

przy jego rozporku.

- Wyobra

ź

cie sobie,

ż

e waszym tworzywem jest cały

ś

wiat... - panienka dogrzebała si

ę

, gdzie trzeba, i głos

Richelieu zacz

ą

ł si

ę

załamywa

ć

. - Co ja mówi

ę

, Wszech

ś

wiat!

Wyobra

ź

cie sobie,

ż

e mo

ż

ecie go kształtowa

ć

jak glin

ę

czy

farb

ę

na płó-ó-ótnie - wyst

ę

kał. - Niech chuj strzeli

polityków! Pierdoli

ć

władz

ę

, pa

ń

stwa i ojczyzny! - głowa

laski Richelieu zacz

ę

ła porusza

ć

si

ę

w miarowym rytmie. -

Pierdoli

ć

!!!

Ostatni okrzyk uznano za hasło. Rzucona z którego

ś

k

ą

ta

butelka po winie trafika w

ż

arówk

ę

. Rozległ si

ę

huk

implozji, zapadła ciemno

ść

, a zaraz potem zawył m

ęż

czyzna

trafiony spadaj

ą

c

ą

flach

ą

. Równocze

ś

nie niczym serie z broni

maszynowej zabrzmiały przeci

ą

głe trzaski rozrywanych

gwałtownie rzepów i zatrzasków. Wywin

ą

łem si

ę

jak piskorz

poetce, dałem nura do drzwi i wypadłem na schody. Nie to,

ż

ebym miał co

ś

przeciwko panience czy w ogóle orgietkom.

Rzecz w tym,

ż

e istniało ryzyko,

ż

e w czasie gdy b

ę

d

ę

dopieszczał duchow

ą

cór

ę

Kochanowskiego i Reja, jaki

ś

niesparowany facet zabierze si

ę

do mnie od tyłu. Jestem

zdecydowany hetero, jakby si

ę

kto pytał. Dopiero na ulicy

dotarło do mnie,

ż

e nic nie stało na przeszkodzie,

ż

eby

zabra

ć

mał

ą

do siebie. Trudno, nie pomy

ś

lałem o tym do

ść

wcze

ś

nie. Za du

ż

o było trawki... I jak tu nie wierzy

ć

pomyle

ń

com gadaj

ą

cym w kółko,

ż

e narkotyki szkodz

ą

?

Nast

ę

pnego dnia, po nocy sp

ę

dzonej w łó

ż

ku zachowuj

ą

cym

si

ę

niczym statek w czasie sztormu, usiadłem przy biurku i

zacz

ą

łem robi

ć

notatki do przyszłego artykułu. Haj jeszcze

mnie nie odszedł, wi

ę

c chwilami miałem wra

ż

enie,

ż

e nie

siedz

ę

, ale zwisam głow

ą

w dół jak nietoperz. Cholera, to

przestawało by

ć

zabawne! Z do

ś

wiadczenia wiedziałem,

ż

e taki

stan potrwa jeszcze około dziesi

ę

ciu godzin. To jeden z

powodów, dla których nie lubiłem klasycznej dziennikarki.

ś

eby zdoby

ć

materiał, trzeba było si

ę

z kim

ś

uchla

ć

, upali

ć

,

wej

ść

z butami w cudze

ż

ycie albo dosta

ć

po ryju.

Niewykluczona była kombinacja kilku powy

ż

szych elementów.

Po wł

ą

czeniu Gumowego Ucha mój ponury nastrój pogł

ę

bił

si

ę

jeszcze bardziej. Do akcji ruszyli policyjni psycholodzy

albo wyra

ż

aj

ą

c si

ę

ś

ci

ś

lej: szamani behawioryzmu. Owi uczeni

m

ęż

owie doszli do wniosku,

ż

e je

ś

li faceta podpisuj

ą

cego si

ę

"Geniusz" zacznie si

ę

we wszystkich komunikatach w telewizji,

radiu i prasie okre

ś

la

ć

epitetem "Pacykarz", to taka liczba

negatywnych bod

ź

ców społecznych powinna wywoła

ć

u niego

kryzys twórczy i tym samym zneutralizowa

ć

jego terrorystyczne

zap

ę

dy!

Szlag mnie trafił na dobre. Do behawioryzmu miałem
dokładnie taki sam stosunek jak doktor Hannibal Lecter.
Zdaniem speców w dziedzinie

ś

wirologii stosowanej, człowiek

Strona 13

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

był tylko przero

ś

ni

ę

tym psem Pawłowa, wykazuj

ą

cym "skłonno

ść

do reagowania na bod

ź

ce porównywaln

ą

do pr

ą

du elektrycznego

i daj

ą

c

ą

si

ę

tak jak pr

ą

d elektryczny mierzy

ć

, je

ś

li chodzi

o jej napi

ę

cie, zakres, kierunek, lub czas trwania".

By

ć

mo

ż

e, była to prawda, gdy szło o nigdy

nie dorastaj

ą

cych zjadaczy modnych batoników i ogl

ą

daczy

mydlanych oper, identyfikuj

ą

cych si

ę

z bohaterami obrazków

na gumie do

ż

ucia, ale nie w przypadku faceta z charakterem,

który dokładnie wiedział, czego chce.
Poza tymi rewelacjami dowiedziałem si

ę

jeszcze,

ż

e liczba

czubków z całej Polski pragn

ą

cych dosta

ć

si

ę

na Pi

ę

kn

ą

przekroczyła pojemno

ść

tamtejszego skwerku i z tego powodu

dzi

ś

rano utworzyła si

ę

kolejka si

ę

gaj

ą

ca skrzy

ż

owania

Marszałkowskiej z Wilcz

ą

.

Wstałem i ruszyłem do kuchni po opadaj

ą

cej piekielnie

stromo podłodze, aby zrobi

ć

sobie herbaty, gdy powstrzymał

mnie nagle krzyk z Gumowego Ucha:
- Leci!!!

Ś

ciana odpada! Co to?! Co... Gdzie?! Jak!? Jak!

Rany boskie!... - dalsze słowa uton

ę

ły w piekielnym huku,

który targn

ą

ł konwulsyjnie membran

ą

gło

ś

nika. Jak wyrzucony

spr

ęż

yn

ą

wyskoczyłem na balkon. Po kilkunastu sekundach od

strony

Ś

ródmie

ś

cia doleciał przeci

ą

gły, głuchy łomot.

Kurczowo zacisn

ą

łem dłonie na por

ę

czy. Balkon przechylił si

ę

jak skrzynia wywrotki, ale ledwo zdołałem to spostrzec. W
mózgu jarzyły mi si

ę

tylko dwa słowa: "A jednak!" Po długiej

chwili wróciłem do mieszkania i oprócz Gumowego Ucha

ą

czyłem jeszcze telewizor. Powoli, przez obł

ę

dny chaos

domysłów, wrzasku i bełkotu zszokowanych ludzi, j

ę

ków

rannych, wycia karetek, meldunków i rozkazów, zacz

ę

ły

przebija

ć

si

ę

pojedyncze, sensowne informacje.

Nad Pi

ę

kn

ą

rozci

ą

gni

ę

te były cztery cienkie jak włos,

prze

ź

roczyste i superwytrzymałe włókna w

ę

glowe o strukturze

diamentu, zwane w handlu

ż

yłk

ą

polidiamentow

ą

. Znałem t

ę

nazw

ę

. Obiła mi si

ę

ona o uszy w redakcji "Nowinek". Mniej

wi

ę

cej półtora roku temu kanadyjski koncern produkuj

ą

cy

sprz

ę

t w

ę

dkarski wypu

ś

cił na rynek model w

ę

dki do łowienia

ryb gł

ę

binowych. Główny hit polegał na zastosowaniu

wynalezionej w laboratoriach tego

ż

koncernu

ż

yłki

polidiamentowej, której odcinek o długo

ś

ci pi

ę

tnastu

kilometrów nie do

ść

,

ż

e nie zrywał si

ę

pod własnym ci

ęż

arem,

to jeszcze był w stanie utrzyma

ć

skomplikowan

ą

aparatur

ę

do

wykrywania brania, du

żą

ryb

ę

i na dodatek dawał si

ę

nawin

ąć

na kołowrotek, którego nie trzeba było instalowa

ć

na osobnym

wózku. Cała ta historia, nawiasem mówi

ą

c, stanowiła kolejn

ą

ciekawostk

ę

zoologiczn

ą

, charakterystyczn

ą

dla naszych

czasów. Jeszcze dziesi

ęć

lat temu tego typu supermateriały

powstawały w tajnych laboratoriach wojskowych, a nie w
o

ś

rodkach badawczych nale

żą

cych do firm produkuj

ą

cych towary

konsumpcyjne.
Cienkie jak paj

ę

czyna niteczki z polidiamentu wisiały nad

Pi

ę

kn

ą

, nie dostrze

ż

one przez saperów szukaj

ą

cych bomby z

nosami przy ziemi. Materiały wybuchowe te

ż

znajdowały si

ę

na

widoku. Dwa pakiety o ł

ą

cznej wadze w granicach stu

kilogramów ukształtowane były identycznie jak płyty
piaskowca, którymi wyło

ż

ono budynki stoj

ą

ce u wylotu Pi

ę

knej

do placu Konstytucji. Na sygnał radiowy odpowiednie
mechanizmy odrzuciły pakiety wybuchowe od

ś

cian. Dalej

poszło tak jak na filmie z Tarzanem.
Jedna z polidiamentowych nici rozci

ą

gni

ę

ta była bli

ż

ej

placu Konstytucji, w poprzek Pi

ę

knej, na wysoko

ś

ci siedmiu

pi

ę

ter nad zapor

ą

przeciwczołgow

ą

. Druga nitka, równie

ż

Strona 14

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

poprzeczna, znajdowała si

ę

cztery pi

ę

tra nad ziemi

ą

i

pi

ęć

dziesi

ą

t metrów od wskazanej w ulotce

ś

ciany. Ł

ą

czyły je

ze sob

ą

dwa nast

ę

pne włókna, biegn

ą

ce wzdłu

ż

Pi

ę

knej i

tworz

ą

ce co

ś

w rodzaju zje

ż

d

ż

alni. Do nich doczepione były

za po

ś

rednictwem miniaturowych karabi

ń

czyków nici o

regulowanej długo

ś

ci prowadz

ą

ce do imitacji płyt z

piaskowca. Po odpadni

ę

ciu od

ś

cian ładunki wybuchowe w ci

ą

gu

czterech sekund, ka

ż

dy po swojej nici, zjechały nad

wypełniony tłumem szajbusów skwerek i osi

ą

gn

ą

wszy

odpowiedni

ą

wysoko

ść

i odległo

ść

, eksplodowały. Zaskoczenie

było zupełne. Na zachodniej

ś

cianie domu przy Pi

ę

knej 22

powstały dwa ogromne, czerwone rozbryzgi w kształcie
przenikaj

ą

cych si

ę

wachlarzy. Niew

ą

sko oberwali te

ż

policjanci, którzy aby zobaczy

ć

, co si

ę

dzieje, podbiegli do

okien przyległych mieszka

ń

. Ze

ś

wirów znajduj

ą

cych si

ę

na

placyku nie było co zbiera

ć

. Zostały z nich zwały

psychodelicznej mielonki. Połykacza mieczy rozpoznano po
surowym szaszłyku, do którego si

ę

upodobnił. Dziennikarze

odnale

ź

li te

ż

jasnowidza w kombinezonie saperskim model

1985. Wybuch urwał facetowi głow

ę

razem z tytanowym hełmem.

Poza tym jasnowidz wyszedł bez szwanku. Kolesiom, którzy
przyszli tu dla szmalu, zabrakło siedmiu godzin do ko

ń

ca

zakładu.
W połowie dnia sytuacja została opanowana na tyle,

ż

e

mo

ż

na było zacz

ąć

szuka

ć

odpowiedzi na pytanie, w jaki

sposób Pacykarzowi (cholera, cokolwiek my

ś

le

ć

o

behawioryzmie, ksywka była chwytliwa!) udało si

ę

zmajstrowa

ć

niepostrze

ż

enie tak rozległ

ą

pułapk

ę

. Szybko przypomniano

sobie,

ż

e pi

ęć

miesi

ę

cy wcze

ś

niej sko

ń

czyło si

ę

które

ś

z

kolei czyszczenie fasad budynków wokół placu Konstytucji.
Podczas szlifowania sczerniałych od smogu płyt z piaskowca
musiało doj

ść

do podmienienia dwu z nich na wybuchowe

imitacje. Rozci

ą

gni

ę

cie polidiamentowych nitek nad Pi

ę

kn

ą

było mniejszym problemem. Teraz dopiero zgłosił si

ę

ś

wiadek,

który kilka tygodni temu widział, jak lec

ą

cy mi

ę

dzy

budynkami goł

ą

b niespodziewanie i bez widocznej przyczyny

spadł na jezdni

ę

.

Przysłuchuj

ą

c si

ę

rozmowom towarzysz

ą

cym

ś

ledztwu, nagle

zwróciłem uwag

ę

na niepokoj

ą

ce szumy w gło

ś

niku Gumowego

Ucha. Pocz

ą

tkowo brałem je za efekt naderwania membrany

podczas transmisji wybuchu. Teraz okazało si

ę

,

ż

e

uszkodzenie jest znacznie powa

ż

niejsze. Wyra

ź

nie "puszczał"

filtr aktywny w jednym z licznych dekoderów. Na wszystkie
słowa nakładał si

ę

biały szum, pod którym je pierwotnie

ukryto. Jakkolwiek by patrze

ć

, ten sprz

ę

t miał swoje

lata i nie mógł idealnie funkcjonowa

ć

w niesko

ń

czono

ść

.

Miniaturowe lampy, cz

ę

sto stosowane w dawnym wojskowym

sprz

ę

cie elektronicznym ze wzgl

ę

du na wi

ę

ksz

ą

od

tranzystorów odporno

ść

na promieniowanie gamma, musiały z

czasem traci

ć

emisyjno

ść

. Zwłaszcza przy tak intensywnym

u

ż

ywaniu jak ostatnio.

Natychmiast wył

ą

czyłem odbiornik. Musiałem da

ć

mu

odpocz

ąć

i sko

ń

czy

ć

z tym katowaniem go po kilkana

ś

cie godzin

na dob

ę

. W przeciwnym razie b

ę

d

ę

mógł posłucha

ć

na nim co

najwy

ż

ej radia Erewan... Wstałem i przeci

ą

gn

ą

łem si

ę

szeroko. Stwierdziłem z ulg

ą

,

ż

e opar mary

ś

ki troch

ę

wywietrzał mi z czachy.

Wszystkie rachuby z poprzedniego wieczora mogłem potłuc o
kant

ś

mietnika. Gumowe Ucho zdychało. Przerwa nic nie dała.

Z minuty na minut

ę

było coraz gorzej. Mogłem jeszcze

Strona 15

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

zwi

ę

kszy

ć

grzanie lamp, ale był to zabieg równie prosty, co

ryzykowny. Zacz

ą

łem wi

ę

c wy

ś

cig z czasem. Dochodzenie

ś

limaczyło si

ę

niemo

ż

liwie, a w miar

ę

jak trwało, monotonny

szelest z rosn

ą

c

ą

sił

ą

dławił wszelkie zrozumiałe d

ź

wi

ę

ki.

Kiedy wreszcie usłyszałem o tej staruszce, siedziałem ju

ż

z

uchem przyci

ś

ni

ę

tym do gło

ś

nika, a we łbie huczał mi

wodospad Niagara.
Starsza pani mieszkała pi

ę

tro ni

ż

ej pod miejscem, w

którym zamaskowano materiały wybuchowe i kiedy facet, który
czy

ś

cił t

ę

cz

ęść

elewacji, zacz

ą

ł szlifowa

ć

płyty przy jej

oknie, wdała si

ę

z nim w pogaw

ę

dk

ę

. On wspomniał wtedy,

ż

e

mieszka na Waliców. Na tym usługi Gumowego Ucha sko

ń

czyły

si

ę

definitywnie. Wył

ą

czyłem je z ulg

ą

i schowałem.

Na razie mogłem si

ę

domy

ś

li

ć

, co b

ę

dzie dalej. Policja

miała ju

ż

spis i adresy firm oraz pracowników, którzy pół

roku temu czy

ś

cili fasady budynków przy placu Konstytucji.

Teraz oczywi

ś

cie sprawdz

ą

, kto z tych ludzi mieszka przy

wskazanej przez staruszk

ę

ulicy i pojad

ą

tam,

ż

eby si

ę

z

delikwentem rozmówi

ć

. Nie wierzyłem, aby Pacykarz mógł

podło

ż

y

ć

si

ę

a

ż

tak głupio. A zatem albo był to fałszywy

trop, albo wyj

ą

tkowo wredna podpucha...

Usiadłem w fotelu i zacz

ą

łem si

ę

nad tym zastanawia

ć

. Co

ś

tu si

ę

nie kleiło... Firmy oczyszczania elewacji i ich

pracownicy musieli by

ć

przecie

ż

sprawdzeni w pierwszej

kolejno

ś

ci. To była rutyna. Skoro wi

ę

c informacja staruszki

miała tak

ą

wag

ę

,

ż

e natychmiast przekazano j

ą

do centrali,

oznaczało to,

ż

e

ż

aden z prawdziwych pracowników nie

mieszkał przy Waliców. Czyli w gr

ę

wchodził tylko Pacykarz

we własnej osobie! Ale dlaczego pochwalił si

ę

swoim adresem?

Policyjni

ś

wirolodzy wytłumaczyliby to pewnie przero

ś

ni

ę

tym

ego i zwi

ą

zan

ą

z tym bardzo siln

ą

potrzeb

ą

autoreklamy. Do

tej teorii doskonale pasowały te przeładowane ozdóbkami
podpisy na ulotkach. Rzecz w tym,

ż

e Pacykarz mógł celowo

wpu

ś

ci

ć

psychologów w maliny. Moim zdaniem, go

ść

nie był

czubkiem, przynajmniej nie w takim sensie, w jakim
formułował to podr

ę

cznik psychiatrii klinicznej. Ale to było

tylko moje zdanie. Specjali

ś

ci z definicji nie maj

ą

wyobra

ź

ni, a zatem zło

ż

ywszy tych kilka podsuni

ę

tych im

elementów puzzla, uznaj

ą

,

ż

e trafili na wła

ś

ciwy

ś

lad.

Oznaczałoby to,

ż

e w biurze meldunkowym Warszawa

Ś

ródmie

ś

cie

wre teraz mrówcza praca maj

ą

ca na celu wytypowanie

wła

ś

ciwego mieszkania albo przynajmniej zaw

ęż

enie liczby

tych, które trzeba b

ę

dzie sprawdzi

ć

. Byłem pewien,

ż

e trafi

ą

bez pudła. W ko

ń

cu Pacykarz prowadził ich jak po sznurku.

Ale czego on chciał? Zrobiło mi si

ę

gor

ą

co. Musiałem sam

rozwikła

ć

ten problem. Powoli, od pocz

ą

tku... Waliców...

Znałem t

ę

okolic

ę

. Tam uchował si

ę

strz

ę

p starej Warszawy z

okresu sprzed II wojny

ś

wiatowej. Ale co to ma do rzeczy?

Dlaczego Pacykarz wybrał akurat to miejsce? Stara ulica, a
przy niej zbitka sypi

ą

cych si

ę

domów, cz

ęś

ciowo ruin

ą

, z

poczerniałej cegły... Zaraz! W gazetach, które kupiłem trzy
dni temu, było co

ś

o tym... Znale

źć

to! Tygrysim skokiem

dopadłem pliku dzienników i zacz

ą

łem je gor

ą

czkowo wertowa

ć

.

Jest! Notatka w "

ś

yciu Warszawy". Na budynku przy ul.

Waliców 14, od strony ulicy Grzybowskiej zawieszona została
nowa, wielka plakanda reklamowa o wymiarach 5 x 15 metrów...
Kojarzyłem. Olbrzymia, czarna

ś

ciana postrz

ę

piona uko

ś

nie z

jednej strony. Tylko kilka okien,

ś

lady zamurowanych drzwi i

klatek schodowych, kawałki stercz

ą

cych, zardzewiałych szyn.

I na tym ta niestandardowa plakanda... Zaraz, jeszcze i to:
,..zawieszona dziwnie nisko... W mord

ę

! Nad czym ja si

ę

Strona 16

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

zastanawiam?! Po co Pacykarzowi policjanci? Przecie

ż

to

oczywiste,

ż

e chce z nich zrobi

ć

kolejny obrazek! Taki

efektowny finał. Do tego potrzebna mu

ś

ciana! W całej

okolicy tylko przy Waliców jest dostatecznie du

ż

y kawał

muru. Musz

ę

tam jecha

ć

!

Gdy wstawałem od stołu, mój wzrok padł na jeszcze jedn

ą

notatk

ę

, na szóstej stronie, na któr

ą

wcze

ś

niej zupełnie nie

zwróciłem uwagi. Skradzione bomby atomowe. Kr

ążą

uporczywe

pogłoski, jakoby trzy lata temu, na Ukrainie... Cholera,
czy

ż

by Jacu

ś

nie zgrywał si

ę

wtedy w redakcji? Nie było

czasu nad tym my

ś

le

ć

. Wybiegłem z domu.

Zaparkowałem przed skrzy

ż

owaniem Grzybowskiej z

ś

elazn

ą

.

Dwie

ś

cie metrów przede mn

ą

z mikrobusów wysypywali si

ę

policjanci z brygady specjalnej i biegli w kierunku starego
domu przy Waliców. Poszedłem powoli w ich stron

ę

. Powinienem

ich ostrzec, ale co im powiem?

ś

e podsłuchiwałem ich

ł

ą

czno

ść

operacyjn

ą

, popełniaj

ą

c tym samym przest

ę

pstwo?

ś

e

mam inne zdanie ni

ż

ich dyplomowani spece od psychologii

behawioralnej? Przecie

ż

zapudłuj

ą

mnie w try miga albo w

najlepszym razie zabij

ą

ś

miechem na miejscu. Je

ś

li nawet

postawi

ę

wszystko na jedn

ą

kart

ę

, to zanim mnie sprawdz

ą

,

wypełni

ą

wszystkie formularze, zrobi

ą

mi kipisz w mieszkaniu

i zaczn

ą

wreszcie słucha

ć

tego, co mam im do powiedzenia, to

b

ę

dzie ju

ż

po ptakach. Lecieli jak

ć

ma w płomie

ń

ś

wiecy i

nic nie mogłem na to poradzi

ć

. Sformalizowana i prze

ż

arta

rutyn

ą

machina

ś

ledcza kr

ę

ciła si

ę

dokładnie wedle woli

Pacykarza.
Gdy mijałem nowy budynek Mennicy, z zabytkowej posesji
przy

ś

elaznej wyjechał wyładowany w

ę

glem wóz zaprz

ęż

ony w

dwa kr

ę

pe wałachy. Wo

ź

nica skr

ę

cił w Grzybowsk

ą

i po chwili

zrównał si

ę

ze mn

ą

. W okolicy było troch

ę

starego

budownictwa, wi

ę

c widocznie gdzie

ś

uchowały si

ę

te

ż

i

kaflowe piece. Tylko dlaczego był to konny wóz, a nie
ci

ęż

arówka? Od pi

ę

tnastu lat nie widywało si

ę

w Warszawie

podobnych wehikułów.
Na skwerku pomi

ę

dzy Grzybowsk

ą

a

ś

cian

ą

domu przy Waliców

14 stało z pół setki policjantów w pełnym rynsztunku.
Lustrzana plakanda z polerowanej stali wisiała zaledwie metr
nad ziemi

ą

i w pewnej odległo

ś

ci od muru. Grubawy podoficer

ruszył w stron

ę

tocz

ą

cego si

ę

wolniutko obok mnie wozu z

w

ę

glem.

- Panie! - zawołał do niego furman. - Czy to tutaj kr

ę

c

ą

ten film?
- Jaki film, do diaska!? - policjant zbaraniał.
- "Mi

ś

II" czy "Misio drugi", jako

ś

tak. Inspicjent kazał

mi tu z w

ę

glem przyjecha

ć

... A gdzie ekipa?

- Obywatelu, to jest prawdziwa obława na gro

ź

nego

przest

ę

pc

ę

! Nie blokujcie ruchu! Nic nie wiem o

ż

adnym

filmie!
W tym momencie w oknie na pi

ą

tym pi

ę

trze, dokładnie nad

plakand

ą

, zacz

ą

ł si

ę

ruch. Facet w pi

ż

amie otworzył je i

gramolił si

ę

na parapet.

- Panie władzo, to ja tu sobie skr

ę

c

ę

i z boczku

zaczekam...
- A czekajcie sobie! - machn

ą

ł r

ę

k

ą

policjant nie

spuszczaj

ą

c oczu z okna nad plakand

ą

i ruszył do swoich.

Człowiek w oknie usiadł na parapecie, nogami na zewn

ą

trz

jakby szykował si

ę

do samobójczego skoku. Policjanci zebrali

si

ę

poni

ż

ej niego. Wóz z w

ę

glem skr

ę

cił w Waliców i

zatrzymał si

ę

tu

ż

za rogiem. Ruszyłem w kierunku

Strona 17

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

policjantów. Cała ich uwaga skupiona była na desperacie w
oknie, który zacz

ą

ł krzycze

ć

o sztuce totalnej...

Adrenalina niczym roz

ż

arzony drut wypełniała moje

ż

yły.

Wszystkimi porami skóry czułem niebezpiecze

ń

stwo. Szósty

zmysł nakazywał natychmiastow

ą

ucieczk

ę

. Id

ą

c za plecami

policjantów zbli

ż

ałem si

ę

do

ś

ciany domu.

- Poddaj si

ę

, nie masz

ż

adnych szans!!! - zaryczał nagle

megafon. Facet na górze wci

ąż

wrzeszczał gestykuluj

ą

c

gwałtownie.
- Szybko! Napi

ąć

plandek

ę

! - zawołał kto

ś

na dole.

- Gwarantujemy ci fachow

ą

opiek

ę

lekarsk

ą

!!! - zadudnił

znowu megafon.
- Powstrzymajcie naszych wewn

ą

trz! Gotów skoczy

ć

, jak

zaczn

ą

wywa

ż

a

ć

drzwi!

Dotarłem do naro

ż

nika budynku. Plakand

ę

widziałem teraz z

boku. Wisiała rozpi

ę

ta na solidnej, stalowej ramie, jakie

ś

trzydzie

ś

ci centymetrów od

ś

ciany domu. Przestrze

ń

pomi

ę

dzy

blach

ą

a murem wypełniały kartonowe pudła. Jedno z nich

wyci

ą

gni

ę

te przez kogo

ś

le

ż

ało rozerwane kilka kroków przede

mn

ą

. Wysypały si

ę

z niego cylindryczne kształty. Były to

puszki po piwie. Puste...
- Poddaj si

ę

!!! Gwarantujemy ci prawo do obrony!!!

Do czego mo

ż

e si

ę

przyda

ć

pusta puszka po piwie? Co mo

ż

na

z ni

ą

zrobi

ć

? Zgnie

ść

... Zgniatana puszka pochłania

energi

ę

... Ten mur był stary, wi

ę

c trzeba było zabezpieczy

ć

go przed nadmiernym udarem... Policjanci stali półkolem tu

ż

przed plakand

ą

naci

ą

gaj

ą

c płacht

ę

, na któr

ą

miał spa

ść

facet

z pi

ą

tego pi

ę

tra. To nie mógł by

ć

Pacykarz! To było zbyt

idealnie zaplanowane! Wiedziałem ju

ż

prawie wszystko i nie

mogłem nic zrobi

ć

! Nic!

I w tym momencie ruszył wóz z w

ę

glem. Skr

ę

cił, wjechał na

skwerek. Wo

ź

nica podci

ą

ł konie. Jeszcze dwie, trzy sekundy i

skrzynia wozu znajdzie si

ę

dokładnie za plecami

policjantów... Teraz zrozumiałem!
- Uciekajcie!!! - krzykn

ą

łem rozpaczliwie. Równocze

ś

nie

facet na pi

ą

tym pi

ę

trze run

ą

ł w dół. Nikt nawet na mnie nie

spojrzał. Ani na wóz...
Skoczyłem za róg. W plecy uderzyła mnie olbrzymia i
ci

ęż

ka poducha. Padłem na twarz u

ś

wiadamiaj

ą

c sobie,

ż

e

słysz

ę

potworny huk detonacji. Ziemia zakołysała si

ę

.

Leciałem gdzie

ś

naprzód szoruj

ą

c brzuchem o trawnik. Na

moich skroniach zacisn

ę

ły si

ę

ż

elazne c

ę

gi, a potem zgasło

ś

wiatło.

Ockn

ą

łem si

ę

chyba po minucie lub dwóch. Kl

ę

czałem na

chodniku. W uszach dzwoniło mi na pot

ę

g

ę

, ale chyba byłem

cały. Wstałem, wzi

ą

łem kilka gł

ę

bokich oddechów. Nogi same

poniosły mnie na skwerek, nad którym rzedł tuman kurzu i
dymu. Nie byłem pewien, czy zdołam powstrzyma

ć

pawia.

Policjanci zostali wprasowani w blach

ę

stalow

ą

o grubo

ś

ci

trzech milimetrów. Pacykarz zrobił z nich płaskorze

ź

b

ę

.

Facet z pi

ą

tego pi

ę

tra wisiał rozpruty na górnej ramie

plakandy. W dół spływały strugi bł

ę

kitnej cieczy. Zwisały

jakie

ś

przewody i ci

ę

gna. Android... Robotem musiał by

ć

te

ż

wo

ź

nica i by

ć

mo

ż

e konie. To dawało poj

ę

cie o ilo

ś

ci szmalu

zaanga

ż

owanego w cał

ą

imprez

ę

. Doczekali

ś

my si

ę

wreszcie

zachodniego kapitału!
Z budynku mieszkalnego za moimi plecami dochodziły
przera

ź

liwe krzyki i j

ę

ki rannych. Znowu zbyt wielu ludzi

stało w oknach. Zmia

ż

d

ż

one ciała policjantów powoli

wypływały z wytłoczonych przez siebie wgniece

ń

. Niektórzy z

nich pop

ę

kali jak rzucone o ziemi

ę

pomidory. Zacz

ę

ło si

ę

Strona 18

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

dzia

ć

ze mn

ą

co

ś

dziwnego. Wszystko wokół traciło

wyrazisto

ść

i odchodziło w dal. Niespodziewanie policzek

musn

ę

ła mi opadaj

ą

ca ulotka. Machinalnie złapałem j

ą

i

przeczytałem:
Mam zaszczyt zawiadomi

ć

,

ż

e na

ś

cianie budynku przy ulicy

Waliców 14 mo

ż

na od dzi

ś

podziwia

ć

płaskorze

ź

b

ę

tłoczon

ą

pt. "Policja w Akcji". PACYKARZ.
Forma graficzna była identyczna jak w dwu poprzednich
przypadkach.
Wokół zaroiło si

ę

nagle od policjantów, dziennikarzy

i karetek pogotowia. Kto

ś

w białym kitlu podbiegł do mnie,

przyjrzał mi si

ę

badawczo, po czym ruszył dalej.

Wkrótce całe zamieszanie pozostało gdzie

ś

za mn

ą

. Id

ą

c

przed siebie trafiłem na kiosk z gazetami. Przemkn

ą

łem

wzrokiem po tytułach z pierwszych stron: "Bro

ń

atomowa w

r

ę

kach szale

ń

ców", "Odzyskano dwie skradzione głowice",

"Zatajona Prawda", "Trzyna

ś

cie Mega

ś

mierci" i jeszcze:

"Supercalcium zagra

ż

a Colgate". Jaka

ś

cz

ęść

mojego umysłu

zacz

ę

ła si

ę

zastanawia

ć

, jak malownicze, artystyczne

rozpi

ź

dzisko mo

ż

na zrobi

ć

z du

ż

ego miasta za pomoc

ą

kilku

ładunków nuklearnych. Na przykład, w infrastrukturze
wielkiej metropolii, powy

ż

ej dziesi

ę

ciu milionów

mieszka

ń

ców, dałoby si

ę

wypali

ć

cztery ogromne place

układaj

ą

ce si

ę

w widoczny z lotu ptaka wizerunek

czterolistnej koniczyny... Byłem pewien,

ż

e nawet wtedy

jaki

ś

gnojek wpadłby na pomysł, aby co

ś

przy tej okazji

zareklamowa

ć

. Cho

ć

by podpaski, które pozostały suche mimo

wszystko!
Miałem dosy

ć

. Pacykarz - szurni

ę

ty artysta czy agent

reklamowy? Jakie to miało znaczenie? W tym

ś

wiecie naprawd

ę

nie mo

ż

na ju

ż

było

ż

y

ć

! Człowiek stał si

ę

wart tyle, co

zrobiona z niego plama na

ś

cianie. Sko

ń

czyła si

ę

odwieczna

walka o ludzkie dusze. Civitas terrena - pa

ń

stwo ziemskie

Ś

w. Augustyna zwyci

ęż

yło ostatecznie. On na pewno tak by to

widział. Warszawa przegrała swój Armageddon, czy była
jeszcze nadzieja?
Nie wiem, kiedy dotarłem do domu. W ka

ż

dym razie wła

ś

nie

wtedy zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszałem głos
naczelnego:
- Tomaszewski, jak tam twój artykuł?
- Jest moim koszmarnym snem, tak samo jak pan, szefie, i
wszystko inne.
- Co z tob

ą

? Dobrze si

ę

czujesz? Wiem,

ż

e byłe

ś

na

Waliców. Widziałem ci

ę

w telewizji to...

W tym momencie wci

ę

ło si

ę

kilka taktów skocznej

melodyjki.
- Rozmowa sponsorowana - oznajmił aksamitny, dziewcz

ę

cy

głosik. - Rachunek za to poł

ą

czenie zapłaci firma Elorg,

ś

wiatowej klasy producent wibruj

ą

cych majteczek i

biustonoszy. Orgazm nigdy ci

ę

nie opu

ś

ci! - głosik zadr

ż

z ekstazy. - Rozmowa sponsorowana - zamiauczał rozkosznie -
rozmowa spon...
Pieprzn

ą

łem słuchawk

ą

o aparat z tak

ą

sił

ą

,

ż

e a

ż

p

ę

kła

obudowa. Był ju

ż

najwy

ż

szy czas, by si

ę

obudzi

ć

. Wpadłem do

łazienki i wsadziłem łeb pod kran z zimn

ą

wod

ą

. Powoli

zaczynałem rozumie

ć

. Pozostało ju

ż

tylko jedno. Don

Kichocie, przybywaj!
Kilkana

ś

cie minut pó

ź

niej znowu wyszedłem z domu. W

mydlarni na rogu kupiłem puszk

ę

farby w sprayu. Nie czas

ż

ałowa

ć

ozonu, gdy płon

ą

lasy... Co ja chrzani

ę

? Pal diabli

metafory!

Strona 19

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

Na najbli

ż

szym, odpowiednio du

ż

ym kawałku

ś

ciany

namazałem napis:
B

Ą

D

Ź

SOB

Ą

- OLEWAJ KIT!

Konrad T. Lewandowski

Warszawa, sierpie

ń

- grudzie

ń

1993 r.

KONRAD T. LEWANDOWSKI (PRZEWODAS)
Absolwent Wydziału In

ż

ynierii Chemicznej i Procesowej

Politechniki Warszawskiej (1993), urodzony 1 IV 1966.
Oryginał i prowokator barwnych fandomowych spi

ęć

, laureat

antynagrody Złotego Meteora za rok 1992. Autor o

ż

norodnych zainteresowaniach ujawnionych do

ść

wcze

ś

nie: w

podstawówce był KTL laureatem olimpiad biologicznej i
chemicznej; w technikum zachodzi daleko w rywalizacji
miło

ś

ników chemii i... filozofii. Zdobywca III miejsca w

Turnieju Młodych Mistrzów Techniki i ju

ż

jako student

współautor patentu. Spis publikacji patrz "NF" 11/93. 26
VII 1992 zostaje Konrad ojcem małej Alicji (

ż

ona - Kinga).

Ś

rodowiskowa moda i ambicja sprawdzenia si

ę

w ró

ż

nych

dziedzinach popychały KTL u schyłku lat osiemdziesi

ą

tych ku

SF rozrywkowej, (rynkowej). Ale z filozofi

ą

rynkow

ą

jest ten

szcz

ęś

liwy kłopot,

ż

e czasem wbrew zało

ż

eniom robimy co

ś

autentycznego. Oto gł

ę

bszy sens przygody KTL z fantastyk

ą

i

publicystyk

ą

. "Pacykarza" (podobnie jak "Rzek

ę

podziemn

ą

",

"NF" 11/93 i "Wie

żę

imion", "Fenix" 5/92) zaliczam do

nowoczesnej odmiany social fiction, tym razem z przechyłem w
stron

ę

technothrillera. Przedmiotem satyrycznego ogl

ą

du

staje si

ę

tu wielkomiejska histeria w

ś

ródmie

ś

ciu

jutrzejszej Warszawy, skandal artystyczno-kryminalno-
reklamowy oraz mechanizmy działania fabryki niewinnych (?!)
kłamstw, tzn. redakcji brukowego magazynu... Nie bada tu
KTL konsekwencji braku wolno

ś

ci (robił to jeszcze

ś

p.

Zajdel), tylko jej nadmiaru. Ty

ż

piknie - jak mawiaj

ą

starzy górale.
(mp)

Strona 20


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Andrzej Pilipiuk, Lewandowski Konrad Rosyjska Ruletka
Lewandowski Konrad T i Pilipiuk Andrzej Rosyjska ruletka doc
Lewandowski Konrad T El ninio 2035
Pilipiuk Andrzej, Lewandowski Konrad T Rosyjska Ruletka
Pilipiuk Andrzej & Lewandowski Konrad Rosyjska ruletka
Lewandowski Konrad T Noteka 2015
Lewandowski Konrad T Krolowa Joanna D Arc
Andrzej Pilipiuk, Lewandowski Konrad Rosyjska Ruletka
Lewandowski Konrad El Ninio 2035
Lewandowski Konrad Półmisek
Lewandowski Konrad T Saga o Kotołaku Tom 2 Wyprawa Kotołaka
Konrad Lewandowski El Ninio 2035
Pilipiuk, Andrzej Rosyjska ruletka(z Konrad Lewandowski)
Konrad Lewandowski Kosmiczna kuchnia

więcej podobnych podstron