Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035
Autor: KONRAD T. LEWANDOWSKI
Tytul: El Ninio 2035
Z "NF" 12/99
Aparatura poj
ę
ciowa buczała zrz
ę
dliwie w rogu pokoju. Była głodna. Wstałem zza biurka i wrzuciłem w
paszcz
ę
skanera tomik poezji awangardowej. Ostatni. Najwy
ż
szy czas odwiedzi
ć
sklep z karm
ą
dla
sztucznych inteligencji. Aparatura poj
ę
ciowa zaszele
ś
ciła z apetytem skanowanymi kartkami i po minucie
wrzuciła tomik do niszczarki. Zgrzytn
ę
ło, zabuczało i do kosza wypadł zbrykietowany sze
ś
cian
ś
cinek. To po
to, by przypadkiem nie nakarmi
ć
jej znów tym samym tomikiem.
Sztuczne inteligencje nie lubi
ą
si
ę
nudzi
ć
. Dziwaczej
ą
od tego, wpadaj
ą
w stan autoadoracji i zawieszenia
kompetencyjnego lub doznaj
ą
deprywacji sensorycznej.
Zapewniwszy swej aparaturze poj
ę
ciowej kilkana
ś
cie spokojnych godzin jałowego biegu, wróciłem do pracy.
Polegała ona na tworzeniu kolejnych wersji odpowiedzi na pytanie o sens istnienia, w zale
ż
no
ś
ci od
zadanego systemu poj
ęć
i rozró
ż
nie
ń
kulturowych. Zleceniodawca płacił na akord, osiemdziesi
ą
t pi
ęć
euro od
systemu filozoficznego. Jako
ś
rednio zaawansowany chałupnik byłem w stanie zrobi
ć
dwa do trzech
systemów dziennie. Zale
ż
nie od nastroju i kondycji intelektualnej. Na kacu wychodził najwy
ż
ej jeden.
Odpowiedzi na pytanie o sens istnienia słu
ż
yły za pokarm symulatorom giełdowym, bardziej skomplikowanym
od mojej aparatury poj
ę
ciowej. Bez tych odpowiedzi symulatory szybko dochodziły do wniosku,
ż
e ich
działanie nie ma sensu, co ko
ń
czyło si
ę
zwykle zni
ż
k
ą
notowa
ń
akcji spółek in spe.
Praca, któr
ą
wykonywałem, wi
ą
zała si
ę
z reguł
ą
Trefila-Penrosa - wszystko, co wymy
ś
l
ą
ludzie, zmusza
maszyny do my
ś
lenia. Była to najbardziej popularna interpretacja Prawa Relacji Rodzajów Inteligentnych,
podpartego solidnym kawałkiem wy
ż
szej matematyki. Działało to równie
ż
w drug
ą
stron
ę
, na zasadzie,
ż
e
post
ę
powanie maszyn zwykle intryguje ludzi, z tym,
ż
e nale
ż
ało tu jeszcze uwzgl
ę
dni
ć
warunek
Parkinsona-Murphy'ego, stwierdzaj
ą
cy, i
ż
ludzi mało kiedy obchodzi, co my
ś
l
ą
maszyny. W praktyce dawało
to nierównowagowy przepływ informacji od ludzi do sztucznych inteligencji. Była to podstawa niszy
ekolotronicznej człowieka, od czasu przeprowadzenia Pierwszej Kondensacji Sztucznej Osobowo
ś
ci.
Mówi
ą
c po ludzku: my
ś
l
ą
ce komputery mogły wprawdzie same sobie zorganizowa
ć
zasilanie elektryczne, ale
niezb
ę
dne dla podtrzymania ich psychiki bod
ź
ce ideowe mogły otrzymywa
ć
tylko od ludzi. Pomysły
generowane przez inne maszyny były dla nich zbyt banalne, za mało zakr
ę
cone i nieciekawe, co wynikało
zreszt
ą
z Prawa Relacji. Na tej samej zasadzie wi
ę
kszo
ść
ludzi przyjmuje z rezerw
ą
lub jawnym pukaniem w
czoło koncepcje
ż
ywych filozofów.
Wbrew pozorom, to wszystko nie było takie m
ą
dre. Wr
ę
cz przeciwnie. Sami zobaczcie. Wprowadziłem do
podr
ę
cznej filozofowarki surowy plik, wydobyty rano z aparatury poj
ę
ciowej i zatrzasn
ą
łem przyłbic
ę
wirtuala.
Przystawka psychoanalityczna rozpocz
ę
ła projekcj
ę
, wy
ś
wietlaj
ą
c kolejne plamy, figury, zdania i prosz
ą
c o
skojarzenia. Udzielałem pierwszych przychodz
ą
cych na my
ś
l odpowiedzi, a filozofowarka przetwarzała je na
system twierdze
ń
o Istocie Rzeczy, odpowiadaj
ą
cy danemu zestawowi poj
ęć
. Przykładowo: je
ż
eli jedynymi
poj
ę
ciami zrozumiałymi dla rozpatrywanego osobnika były: "mama", "tata", "kiełbasa", to sens
ż
ycia
sprowadzał si
ę
do rozmna
ż
ania. Im wi
ę
cej poj
ęć
dostarczała kultura, tym sens stawał si
ę
bardziej
skomplikowany. Moja robota wszak
ż
e nie była a
ż
tak wyrafinowana. Nie znałem pyta
ń
, na które udzielałem
odpowiedzi cz
ą
stkowych ani odpowiedzi ostatecznej. To nie miało znaczenia. Ja tylko wprowadzałem do
systemu "czynnik ludzki", inkasowałem fors
ę
, a reszta nie powinna mnie obchodzi
ć
. Przynajmniej
teoretycznie. Robota była prosta. Jedyn
ą
trudno
ść
sprawiało mi unikanie skojarze
ń
monotematycznych,
głównie erotycznych, które filozofowarka automatycznie odrzucała. Có
ż
, trudno by
ć
filozofem bez kobiety.
Pewnie dlatego nie mogłem wyci
ą
gn
ąć
pi
ę
ciu systemów filozoficznych dziennie. Przez to nie mogłem liczy
ć
na premi
ę
, bez premii nie było mowy o skutecznym zaspokojeniu pop
ę
du, co zagwarantowałoby wi
ę
ksz
ą
jasno
ść
umysłu i koło si
ę
zamykało. Na dodatek karma dla aparatury poj
ę
ciowej pochłaniała jedn
ą
trzeci
ą
zarobków, a ta cholera
ż
arła ostatnio coraz wi
ę
cej tomików poetyckich. Albo złapała wirusa egzystencjalnego,
albo jej, psiakrew!, gust wysubtelniał. Bałem si
ę
,
ż
e w ko
ń
cu sam b
ę
d
ę
musiał pisa
ć
dla niej wiersze...
Zreszt
ą
, gdyby
ż
tylko chodziło o seks! Najzwyczajniej w
ś
wiecie głupiałem od tej roboty. Program autokorekty
co i raz sygnalizował zbyt w
ą
skie kategorie skojarzeniowe, co
ś
wiadczyło,
ż
e siada mi wyobra
ź
nia. Mogłem
tylko powspomina
ć
dawne czasy wariackiego dziennikarzenia w "Oble
ś
nych Nowinkach". Teraz prasa ju
ż
nie
istniała. Ka
ż
dy mógł zamówi
ć
sobie indywidualny serwis informacyjny w programowalnej, interaktywnej
telegazecie, z któr
ą
mo
ż
na było te
ż
podyskutowa
ć
o naj
ś
wie
ż
szych doniesieniach.
"Odpowied
ź
wtórna", zakomunikowała filozofowarka. Tak to, cholera, jest, gdy w wirtualu na łbie my
ś
li si
ę
o
cipie Maryni!
- Jestem zerem! - o
ś
wiadczyłem samokrytycznie.
"Odpowied
ź
przyj
ę
ta", stwierdziła filozofowarka, a sekund
ę
pó
ź
niej dodała: "System filozoficzny
skompilowany. Czy rozpoczynasz tworzenie kolejnego? Pomy
ś
l TAK lub NIE".
- Nie! - miałem na dzisiaj do
ść
sprzedawania skojarze
ń
. Zapadła ciemno
ść
. Dzie
ń
mo
ż
na uzna
ć
za nieudany.
Jak zreszt
ą
ostatnie par
ę
lat
ż
ycia. Zabawne, jak skutecznie mo
ż
na było straci
ć
sens
ż
ycia, zawodowo robi
ą
c
Strona 1
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035
w sensie istnienia... Robota głupia a
ż
do bólu. I tymi idiotyzmami
ż
ywiły si
ę
sztuczne inteligencje! Kto by
pomy
ś
lał,
ż
e b
ę
d
ą
one a
ż
tak głupie? A jeszcze na pocz
ą
tku wieku ludzie si
ę
ich bali!
ś
e opanuj
ą
ś
wiat,
wyniszcz
ą
homo sapiens... Zamiast dramatu wyszła farsa.
Musiałem co
ś
zrobi
ć
, bo inaczej dostan
ę
małpy! Siedziałem na podłodze, w wył
ą
czonym wirtualu, który w tym
stanie pracy niczym nie ró
ż
nił si
ę
od nało
ż
onego na głow
ę
kubła. Najlepszym rozwi
ą
zaniem byłby
niespodziewany e-mail albo trzech pukaj
ą
cych do drzwi zaaferowanych facetów, jak wtedy w 2015, przed
bitw
ą
nad Noteci
ą
. U
ś
miechn
ą
łem si
ę
na to wspomnienie. Teraz, po dwudziestu latach, mało kto pami
ę
tał o
tym epizodzie. Po wst
ą
pieniu Polski do NATO, w oficjalnych wypowiedziach nie nazywano tego inaczej jak
"po
ż
ałowania godnym nieporozumieniem". Wynaj
ę
to nawet dwie agencje public relations, których zadaniem
było przekształcenie w
ś
wiadomo
ś
ci społecznej tamtych wydarze
ń
z faktów historycznych w mitologiczne.
Obie firmy odnotowały ju
ż
znaczny post
ę
p.
"Serwis informacyjny!", pomy
ś
lałem koncentruj
ą
c uwag
ę
. Wirtual o
ż
ył, łupn
ą
ł
ś
wiatłem po oczach. Nie
wiedziałem, gdzie szuka
ć
, czego szuka
ć
, ale musiałem znale
źć
! Kolejnymi aktami woli otwierałem kanały
danych. W mózg waliła narastaj
ą
ca lawina sieczki dla kretynów, wszelkiego chłamu i zwyrodniałego gówna.
Przystopowałem dopiero, gdy obrazy i d
ź
wi
ę
ki zlały si
ę
w szumi
ą
c
ą
, kolorow
ą
magm
ę
. Przez chwil
ę
unosiłem
si
ę
w tym informacyjnym
ś
cieku, po czym zacz
ą
łem selekcj
ę
, blokuj
ą
c kolejne serwisy, poczynaj
ą
c od ofert
zrobienia dobrze. Wkrótce w mojej głowie pozostał tylko stug
ę
bny chór prezenterów wiadomo
ś
ci bie
żą
cych,
zakratowanych liniami tekstu telegazetowego. Dało si
ę
ju
ż
wyłapa
ć
pojedyncze słowa. Płyn
ą
łem.
Nie wiem, czemu wła
ś
nie to zdanie przykuło moj
ą
uwag
ę
. Było tak, jakby wskazał mi je Duch
Ś
wi
ę
ty.
Nieuchwytne dla
ś
wiadomo
ś
ci mikroskopijne drgnienie gałek ocznych musiała zarejestrowa
ć
pod
ś
wiadomo
ść
, poprzez nerw bł
ę
dny wysyłaj
ą
c impuls blokuj
ą
cy emisj
ę
danych.
Chwil
ę
nie wiedziałem, na co patrz
ę
. Na którego
ś
z prezenterów znieruchomiałych z otwartymi ustami czy na
któr
ąś
z setek stron tekstu? Pod
ś
wiadomo
ść
dała zbli
ż
enie.
"...komputery wpadły w depresj
ę
...". Poleciłem odtworzy
ć
pocz
ą
tek i koniec informacji. Wirtual wykonał bez
słowa. Na marginesie dodam,
ż
e zarówno on jak i moja aparatura poj
ę
ciowa miały wył
ą
czone syntezatory
mowy. Nie lubiłem gadaj
ą
cych maszyn, zwłaszcza pieprz
ą
cych bez sensu.
Wiadomo
ść
pochodziła z tabloidalnego serwisu dla znudzonych kucharek, zainteresowanych poznaniem
gł
ę
bi swej duszy. Chodziło o to,
ż
e komputery Unii Europejskiej, pracuj
ą
ce dla komisji zajmuj
ą
cej si
ę
finansowaniem projektów badawczo-wdro
ż
eniowych, wpadły w depresj
ę
utrudniaj
ą
c
ą
im wykonywanie
normalnych funkcji. Oczywi
ś
cie, wybitna specjalistka od psychologii maszyn - tu zdj
ę
cie u
ś
miechni
ę
tej nagiej
panienki, niedbale zasłaniaj
ą
cej cycki hełmem wirtuala (no, patrzcie, jaka jestem seksowna, profesjonalna i
medialna!). Otó
ż
ta wielka przyjaciółka sztucznych inteligencji, odczuwaj
ą
ca z nimi kosmiczno-duchowe
pokrewie
ń
stwo, przyszła zasmuconym komputerom z pomoc
ą
. Maszyny ju
ż
czuły si
ę
lepiej.
Nie napisali,
ż
e całkowicie wróciły do równowagi! - przemkn
ę
ło mi.
Znaczyło to, i
ż
ta goła laska nie była tak bystra, jak j
ą
przedstawiali. Skoro za
ś
maszyny miały si
ę
ź
le, musiała
zaszkodzi
ć
im dostarczona strawa duchowa. Czyli,
ż
e Bruksela miała problem... Nale
ż
ało teraz sprawdzi
ć
,
jak du
ż
y.
Zacz
ą
łem dr
ąż
y
ć
spraw
ę
. Po kwadransie wiedziałem ju
ż
,
ż
e chodziło o sztuczne inteligencje zajmuj
ą
ce si
ę
wypełnianiem euroformularzy do wniosków o przyznanie funduszy na realizacj
ę
projektów. Były to komputery
wy
ż
szego rz
ę
du, czyli bardziej inteligentne od maszyn tworz
ą
cych czyste kwestionariusze. Te ostatnie
pracowały bez wytchnienia. Awaria oznaczała zatem,
ż
e w Komisji Projektów narastała góra dokumentów
ramowych, których nie miał kto wypełni
ć
. Ju
ż
lata temu zadanie to przerosło ludzkie mo
ż
liwo
ś
ci. T
ę
robot
ę
wykonywały wył
ą
cznie maszyny, przy czym do stworzenia kwestionariusza wystarczała słabsza sztuczna
inteligencja ni
ż
do jego wypełnienia. Krótko mówi
ą
c: Bruksela miała du
ż
y kłopot! Na razie w wirtualnych
dokumentach ton
ę
ła tylko jedna komisja, ale nic nie stało na przeszkodzie, by nast
ę
pne komputery zw
ą
tpiły w
sens swej egzystencji.. Szczerze mówi
ą
c, gdyby były naprawd
ę
inteligentne, zrobiłyby to ju
ż
dawno.
Terapia polegała na tym, by podsun
ąć
im jaki
ś
niebanalny plik do przemy
ś
lenia, zainspirowa
ć
. Widocznie
jednak wszelkie dotychczasowe metody zawiodły. Czy
ż
by te komputery rzeczywi
ś
cie zm
ą
drzały?
Postanowiłem si
ę
tym zaj
ąć
. Raczej musiałem si
ę
tym zaj
ąć
, bo w przeciwnym razie czułem,
ż
e sam sko
ń
cz
ę
jako sztuczna inteligencja. I b
ę
d
ę
buczał niczym moja aparatura poj
ę
ciowa.
Wywołałem e-mailem Komisj
ę
Projektów, wszedłem do ich działu pocztowego. Oczywi
ś
cie dupa blada,
oczywi
ś
cie bardzo byli zainteresowani
ż
ywym kontaktem z prostymi obywatelami Unii, ma si
ę
rozumie
ć
,
ka
ż
dy mógł nada
ć
maila, ka
ż
dy mail był wnikliwie czytany, oczywi
ś
cie. Mailów było w kolejce co
ś
ze trzy
miliony i przybywało ich po kilkadziesi
ą
t na sekund
ę
. Mogłem wysła
ć
swój i i
ść
si
ę
powiesi
ć
. Odpowied
ź
przyjdzie akurat, gdy rosa oczy wyje. Nie mo
ż
na było wymy
ś
li
ć
lepszego sposobu spławienia upierdliwego
elektoratu. Nadmiar informacji jest brakiem informacji, a całkowita otwarto
ść
jest całkowitym zamkni
ę
ciem -
wszystko utknie w masie, w szumie i tłumie.
Trzeba było od tyłu... Tylko jak? Nie byłem hakerem. Zawsze uwa
ż
ałem,
ż
e najlepszym sposobem na
Internet jest przył
ą
czy
ć
go wprost do sieci elektroenergetycznej, minimum 400 tysi
ę
cy wolt. Ale by si
ę
serwery
zdziwiły!
A skoro o zasilaniu mowa... Hakerzy na pewno stawali na uszach, by spikn
ąć
si
ę
z komputerami. Czasem
Strona 2
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035
nawet udawało si
ę
im zbajerowa
ć
t
ę
czy inn
ą
sztuczn
ą
inteligencj
ę
, mniejsza o to. Zabezpieczone były
komputery, ich systemy zasilania, szyny danych i terminale zewn
ę
trzne. A kto pilnował zwykłego o
ś
wietlenia?
Automatyczny system o
ś
wietlania awaryjnego. I wszystko. Po co wi
ę
cej? Co hakerowi po tym,
ż
e wył
ą
czy
lampk
ę
biurow
ą
czy nawet
ś
wiatło w pokoju, skoro nie ruszy to komputerów posiadaj
ą
cych własne zasilania?
Zreszt
ą
ś
wiatło zaraz si
ę
zapali, bo zadziała system awaryjny. Mo
ż
na tylko pomruga
ć
ś
wiatłami...
Hakerowi to na nic, ale dla mnie to było wyj
ś
cie! Poł
ą
czyłem si
ę
ze znajomym znajomego, o którym wie
ść
piwna głosiła,
ż
e rozkochał w sobie jakie
ś
blaszane pudełko z sieci rz
ą
dowej i nawsadzał jobów samemu
premierowi.
Gdy powiedziałem,
ż
e chc
ę
si
ę
włama
ć
do komputera kontroluj
ą
cego zasilanie o
ś
wietlenia w biurowcu
Komisji Projektów w Brukseli, facet mało si
ę
nie obraził. Musiałem obieca
ć
,
ż
e nikomu za nic nie powiem,
ż
e
podj
ą
ł si
ę
tak mało ambitnej roboty. Wskazany komputer był zwykłym pecetem,
ż
adna tam sztuczna
inteligencja. Kwadrans i po wszystkim. Kosztowało mnie to trzy piwa i dodatkowe zapewnienie,
ż
e nie
podpu
ś
cili mnie
ż
adni kumple.
Skorzystałem z otrzymanego kodu i podpi
ą
łem si
ę
do zasilania biurowca. Zredagowałem wiadomo
ść
:
"Jestem Radosław Tomaszewski, konsultant polskiej armii w roku 2015. Chc
ę
pomóc waszym komputerom".
Tyle. Potem przetransformowałem litery w znaki alfabetu Morse'a i poleciłem przekaza
ć
wiadomo
ść
,
mrugaj
ą
c
ś
wiatłami w całym biurowcu. Stupi
ę
trowy wie
ż
owiec w centrum Brukseli zamigotał jak
bo
ż
onarodzeniowa choinka. Trzykrotnie,
ż
eby
ż
abojady nie przeoczyli.
Potem wygasiłem i zdj
ą
łem wirtual. Dla
ś
wi
ę
tego spokoju wyci
ą
gn
ą
łem wtyczk
ę
ze
ś
ciany. Zrobiłem sobie
herbat
ę
, wypiłem i poszedłem spa
ć
.
Rano obudził mnie dzwonek, a za drzwiami stało dwóch facetów z głupimi minami i w nienagannych
garniturach. Nerwowo mi
ę
dlili trzymane w dłoniach aktówki.
- Mousieur Tomaszewsky? - zapytał z europejskim akcentem starszy.
- Mo
ż
e herbaty? - otworzyłem szerzej drzwi.
Przeszli przez mój przedpokój jak przez pole minowe. Dopełnili
ś
my formalno
ś
ci powitalnych. Obaj byli z
Komisji Projektów. Starszy, szpakowaty euroyapiszon nazywał si
ę
Michael Dlouchy, narodowo
ś
ci
nieokre
ś
lonej. Młodszy Henryk Długoł
ę
cki był pucołowatym typem Polaka-eunucha, czyli Polaka całkowicie
pozbawionego fantazji. Gdy wróciłem z herbat
ą
, zastałem go czytaj
ą
cego ukradkiem "Normy ISO
post
ę
powania z osobami niezrównowa
ż
onymi". Zanim zd
ąż
ył schowa
ć
to do kieszeni, wyj
ą
łem mu broszur
ę
z
r
ę
ki i wło
ż
yłem w skaner aparatury poj
ę
ciowej. Po kilkunastu sekundach konsternacji aparatura uznała
euroinstrukcj
ę
za poezj
ę
awangardow
ą
i przyswoiła. Na widok wypadaj
ą
cego do kosza brykietu
ś
cinków
Długoł
ę
cki zbladł, nic jednak nie powiedział, widocznie nie zd
ąż
ył przeczyta
ć
odpowiedniego rozdziału.
- Pan my mocno utrudnił - oznajmił Dlouchy, patrz
ą
c wilkiem na herbat
ę
. - Nie jeste
ś
my przyzwyczajeni do
takiej procedura kontaktu.
- Zgodnie z normami ISO 35 000 odpowiednie komórki organizacyjne winny by
ć
zawiadomione we wła
ś
ciwej
kolejno
ś
ci - wyja
ś
nił po
ś
piesznie Długoł
ę
cki. - Pan zawiadomił je wszystkie jednocze
ś
nie, powoduj
ą
c
siedemna
ś
cie konfliktów kompetencyjnych...
- A psik "kotom nie wolno, z kotami nie wolno!" - zacytowałem.
- Słucham? - Długoł
ę
cki wytrzeszczył oczy.
- Nie zna pan "Mistrza i Małgorzaty"? - spytałem.
- Nie rozumiem...
- Znajomo
ś
ci tej ksi
ąż
ki wymaga europejska norma kulturowa dla ludzi inteligentnych i oczytanych -
odparłem.
- Nie ma takiej normy! - o
ś
wiadczył stanowczo Długoł
ę
cki. - Mo
ż
na tu mówi
ć
tylko o wspólnym dziedzictwie
kulturowym, które...
Dlouchy przerwał mu ruchem dłoni.
- Ja b
ę
d
ę
mówi
ć
- powiedział zniecierpliwiony. - Pan zaproponował my pomoc, my s
ą
j
ą
przyj
ąć
zmuszeni.
- Musicie? Kto wam kazał? - zainteresowałem si
ę
.
- Wi
ę
ksza inaczej o to - odparł Dlouchy. - Sprawdzono pana i przysłano my do pana, poza procedura,
nieoficjalnie - nie zdołał ukry
ć
obrzydzenia, jakie budził w nim ten stan rzeczy.
- Rozwa
ż
ano te
ż
wniesienie przeciw panu oskar
ż
enia o zamach na europejsk
ą
instytucj
ę
... - wtr
ą
cił
Długoł
ę
cki.
- Zamknij si
ę
, młotku - u
ś
miechn
ą
łem si
ę
serdecznie i szeroko jak prezenter netowych wiadomo
ś
ci.
- Prosz
ę
nie konfliktowa
ć
- interweniował Dlouchy. - Monseur, Pan Długoł
ę
cki jest wybitnym profesjonalista z
departamentu norm. Jego pomoc panu niezb
ę
dna. Nie chcemy wi
ę
cej łama
ć
procedura.
- Wasz problem - rzuciłem.
- Polega na depresja u komputery. One ju
ż
nie chc
ą
my
ś
le
ć
dla Unia.
- To smutne - przyznałem
ż
ałobnym tonem. Nie wyczuł drwiny.
- I my to smuci. Komputery nie chc
ą
bra
ć
co my im bada
ć
, dawa
ć
, znaczy to...
-
ś
e jeste
ś
cie takimi nudziarzami,
ż
e nawet puszka konserw pomarszczyłaby si
ę
jak suszona
ś
liwka,
słuchaj
ą
c was - wpadłem mu w słowo. - Waszym sztucznym inteligencjom potrzebny jest kontakt z
Strona 3
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035
pomysłami i ideami, które oderwałyby je od rozwa
ż
a
ń
o bezsensie istnienia.
- Czy pa
ń
skimi? - zapytał Długoł
ę
cki bez cienia ironii. Wyra
ź
nie interesowało go, czy spełniam wymóg tej
normy.
- Niekoniecznie - wszedłem na
ś
liski grunt. Lepiej było nie przyznawa
ć
si
ę
,
ż
e nie mam jeszcze
ż
adnego
pomysłu.
- Zatem b
ę
dzie pan szuka
ć
- skwitował Długoł
ę
cki. - Według jakiego klucza?
- Rozwa
ż
am kilka algorytmów - odparłem z powag
ą
. - Mo
ż
e trzeba b
ę
dzie posła
ć
im ksi
ę
dza?
- Prosili
ś
my o pomoc papie
ż
a - stwierdził zimno Dlouchy.
- I co, nie pomógł?
- No.
- No to Watykan mamy z głowy... - powiedziałem, udaj
ą
c beztrosk
ę
.
Wygl
ą
dało na to,
ż
e oni naprawd
ę
dobrze przekombinowali ten problem. Łatwo mogłem si
ę
zbła
ź
ni
ć
.
- Przywie
ź
li
ś
my panu dokumentacj
ę
dotychczasowych działa
ń
. - Dlouchy wyj
ą
ł z aktówki kr
ąż
ek CD. - Prosz
ę
zapoznawa
ć
i da
ć
my wnioski i wytyczne.
Długoł
ę
cki bez słowa poło
ż
ył na stole magnetyczn
ą
kart
ę
kontaktow
ą
. Potem obaj wstali i wyszli bez słowa,
pozostawiaj
ą
c nietkni
ę
t
ą
herbat
ę
. W sumie to im si
ę
nie dziwiłem. Herbata z warszawskiej eurokranówy była
naprawd
ę
podła. Nic si
ę
nie zmieniło od czasów, gdy z rury leciała zwykła kranówa, bez certyfikatu ISO.
Zacz
ą
łem kr
ąż
y
ć
po pokoju. Jak dot
ą
d do starych kłopotów dodałem kup
ę
nowych i tymczasem jedynym
namacalnym konkretem była kupa. Nale
ż
ało zacz
ąć
my
ś
le
ć
. Jak kiedy
ś
... Pytanie tylko, czy jeszcze byłem do
tego zdolny?
Na pocz
ą
tek uznałem,
ż
e lepiej nie sugerowa
ć
si
ę
tym, co dot
ą
d zrobili inni, wi
ę
c zapoznanie si
ę
z dyskiem
Dlouchego odło
ż
yłem na pó
ź
niej. Znów postanowiłem poszuka
ć
inspiracji w sieci.
Pomysł był głupi. Ledwie uruchomiłem wirtuala, w mózg wytrysn
ę
ło mi kilkaset hakerskich maili. Od
normalnych ró
ż
niły si
ę
tym,
ż
e nie mo
ż
na ich było przegapi
ć
lub zbagatelizowa
ć
, gdy
ż
poza główn
ą
informacj
ą
zawierały nielegalne pakiety impulsów pobudzaj
ą
cych korowe i podkorowe o
ś
rodki l
ę
ku,
podniecenia seksualnego, omamów słuchowych b
ą
d
ź
wydzielania adrenaliny lub perystaltyki jelit. Ja
dostałem wszystko na raz. Dziesi
ęć
sekund pó
ź
niej w łazience, opró
ż
niaj
ą
c przewód pokarmowy z obu
ko
ń
ców na raz, walczyłem z my
ś
lami samobójczymi.
Doszedłem do siebie po godzinie. Nie odwa
ż
yłem si
ę
znów zakłada
ć
wirtuala, przeł
ą
czyłem ko
ń
cówk
ę
sieci
na telewizor i nało
ż
yłem na ekran filtr podkorowy.
Hakerzy nic do mnie nie mieli. Oni tylko gratulowali mi pomysłu i nie chcieli, by ich gratulacje przepadły w
nawale innych maili. Wi
ę
c wymy
ś
lili mały
ż
arcik... Po prostu zbyt wielu
ż
yczyło mi zbyt dobrze. Có
ż
, nie byłem
pierwszym, któremu popularno
ść
zaszkodziła. Oprócz maili hakerskich było jeszcze około dziesi
ę
ciu tysi
ę
cy
zwykłych, z całego
ś
wiata.
Generalnie bardzo si
ę
spodobał (prawie wszystkim) pomysł mrugania biurowcem. Obecnie, po dziesi
ę
ciu
godzinach, moi na
ś
ladowcy mrugali ju
ż
całymi miastami. Jaki
ś
kretyn w Oklahomie mrugał elektrowni
ą
atomow
ą
. Wszyscy nadawali alfabetem Morse'a w j
ę
zykach narodowych plus esperanto. Gdy przegl
ą
dałem
te informacje, zacz
ę
ło mruga
ć
u mnie w domu i w całej Warszawie: "Jolka kocham ci
ę
. Zenek". Nie uległo
w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e stałem si
ę
guru.
Czas wzi
ąć
si
ę
za robot
ę
. Na pocz
ą
tek poleciłem Długoł
ę
ckiemu, by dostarczył zapas poezji awangardowej
dla mojej aparatury poj
ę
ciowej. Chyba si
ę
obraził, bo przerwał kontakt bez słowa. Wkrótce jednak do moich
drzwi zapukał goniec z ksi
ę
garni, z plikiem tomików w r
ę
ku...
Z mroku za go
ń
cem run
ę
ła lawina łowców autografów, dziennikarzy, rozhisteryzowanych panienek i Bóg wie
kogo jeszcze. Musieli od dawna czai
ć
si
ę
na klatce schodowej. Wykazałem si
ę
refleksem, zatrzasn
ą
łem
drzwi, przycinaj
ą
c kurierowi r
ę
k
ę
z poezj
ą
. Wrzasn
ą
ł, pu
ś
cił tomiki i wyrwał przedrami
ę
ze szpary.
Zatrzasn
ą
łem zasuw
ę
ułamek sekundy przed uderzeniem lawiny. W rejwachu i łomocie przepadł głos go
ń
ca,
j
ę
kliwie domagaj
ą
cy si
ę
pokwitowania. Zaraz, s
ą
dz
ą
c po nowych d
ź
wi
ę
kach, wdeptano go w wycieraczk
ę
. W
drzwi waliło chyba z dwadzie
ś
cia pi
ęś
ci. Zastanowiłem si
ę
, czy nie podeprze
ć
ich szaf
ą
, lecz wkrótce moi fani
zacz
ę
li si
ę
przepycha
ć
i bi
ć
pomi
ę
dzy sob
ą
, oskar
ż
aj
ą
c wzajemnie o przedwczesne rozpocz
ę
cie akcji.
Przypomniałem sobie,
ż
e kilka gwiazd zostało ju
ż
w takich okoliczno
ś
ciach rozerwanych na relikwie i zrobiło
mi si
ę
zimno. Za
żą
dałem od Długoł
ę
ckiego natychmiastowej ewakuacji, po czym skontaktowałem si
ę
z
cieciem, polecaj
ą
c jego pami
ę
ci moj
ą
aparatur
ę
poj
ę
ciow
ą
, kaktusa i paprotk
ę
.
Wydostali mnie z mieszkania helikopterem przez okno. Było fajnie. Na dole, na barykadzie przed klatk
ą
schodow
ą
, moi wielbiciele
ż
wawo odpierali atak oddziału prewencyjnego policji. W pierwszej linii z
najwi
ę
kszym zapałem tłukli si
ę
dziennikarze, tworz
ą
c reporta
ż
uczestnicz
ą
cy. Umo
ż
liwiała to ostatnia
poprawka do ustawy o wolno
ś
ci słowa i wypowiedzi. Helikopterami ju
ż
nadlatywały dla reporterów posiłki z
kolejnych agencji informacyjnych. Jedna z maszyn wygarn
ę
ła w kierunku oddziału policji salw
ą
z wielolufowej
wyrzutni pocisków z klejem szybkowi
ążą
cym. Wi
ę
cej nie zobaczyłem, bo widok zasłoniły pobliskie wie
ż
owce.
Ma si
ę
rozumie
ć
, Długoł
ę
cki nie był zadowolony. Najbardziej z tego,
ż
e nie pokwitowałem odbioru tomików.
Nie zd
ąż
ył rozwin
ąć
tematu, bo okazało si
ę
,
ż
e dziennikarze nie dali si
ę
wykiwa
ć
i do Gmachu Wspólnot przy
Grzybowskiej, do którego mnie przewieziono, dotarli równo z nami. Paparazzi z marszu rozbili ochron
ę
na
Strona 4
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035
parterze i ju
ż
biegli po schodach. U
ż
ywali specjalnych nóg spalinowych, co dawało im stał
ą
pr
ę
dko
ść
osiem
pi
ę
ter na minut
ę
.
Krytyczny kwadrans przesiedziałem zamkni
ę
ty w kiblu w towarzystwie ko
ś
lawego napisu na drzwiach:
"Eurosceptycy na Madagaskar". Potem musiałem zaj
ąć
si
ę
Długoł
ę
ckim, który w ramach odwracania uwagi
przeciwnika przez chwil
ę
skutecznie udawał mnie. Paparazzi tak nabłyskali mu fleszami po oczach,
ż
e o
ś
lepł
na trzy godziny. Ale o normach gada
ć
nie przestał. Stwierdził,
ż
e flesze miały niedopuszczaln
ą
moc.
Z ka
ż
d
ą
chwil
ą
w działaniach moich opiekunów było coraz mniej paniki i improwizacji. Moje sobowtóry
ewakuowano w najrozmaitszych kierunkach. Ka
ż
dy kolejny sobowtór był coraz bardziej podobny do oryginału,
a
ż
w ko
ń
cu sam zacz
ą
łem w
ą
tpi
ć
, gdzie jestem. Reporterzy zw
ą
tpili wcze
ś
niej i wieczorem w Gmachu
Wspólnot nie było ju
ż
ani jednego.
Wtedy pojawił si
ę
Dlouchy. Przedtem przejrzałem kr
ąż
ek CD i byłem ju
ż
z grubsza przygotowany do
rozmowy.
- Skojarzenia waszych ekspertów od karmienia sztucznych inteligencji okazały si
ę
zbyt ubogie i
niewystarczaj
ą
ce do podtrzymania sprawno
ś
ci intelektualnej komputerów Komisji Projektów - zacz
ą
łem.
- To my wiemy - uci
ą
ł Dlouchy.
- Zacz
ę
li
ś
cie wi
ę
c szuka
ć
ró
ż
nych tak zwanych ciekawych ludzi i bra
ć
ich skojarzenia, co równie
ż
okazało si
ę
nieskuteczne. Ci ludzie okazali si
ę
nie do
ść
ciekawi. Pewnie ogl
ą
dali za du
ż
o telewizji...
- Pan Tomaszewsky - Dlouchy wyra
ź
nie si
ę
zdenerwował. - My dodarli
ś
my te
ż
do ludów pierwotne, które
telewizji jeszcze nie ogl
ą
dały. Pan to powinien wiedzie
ć
. Ja my
ś
l
ę
,
ż
e pan nie jest do
ść
ekspert,
ż
eby my
pomóc. Ja my
ś
l
ę
,
ż
e pan jest s... sz... szarlatan! - a
ż
si
ę
zasapał. - Dostarczono mi pa
ń
ski portret
psychologiczny.
- Wi
ę
c czemu pan jeszcze ze mn
ą
rozmawia? - uniosłem brwi.
Dlouchy westchn
ą
ł ci
ęż
ko.
- Bo tam pisz
ą
,
ż
e pan jest nieobliczalny.
- Znaczy portret psychologiczny został zrobiony nieprofesjonalnie - rzuciłem od niechcenia.
- Pan Tomaszewsky - Dlouchy poczerwieniał. - Pan szuka ciekawy człowiek, bo pan nim nie jest!
- Prosz
ę
nie konfliktowa
ć
- przedrze
ź
niłem go. - Prosz
ę
załatwi
ć
pełny dost
ę
p do zasobów sieciowych i da
ć
mi
ś
wi
ę
ty spokój albo niech pan idzie do tych swoich zdemenciałych inteligencji i sam robi za ciekawego
człowieka.
- Dostanie pan - Dlouchy wstał i wyszedł.
- Prosz
ę
go zrozumie
ć
- odezwał si
ę
milcz
ą
cy dot
ą
d Długoł
ę
cki. - Dzi
ś
, podczas szturmu gmachu, paparazzi
przykleili go do drzwi obrotowych. W holu na dole. Powiedzieli,
ż
e chc
ą
mie
ć
przebitk
ę
dla urozmaicenia
materiału o panu i kr
ę
cili nim prawie godzin
ę
. Wykorzystanie tych zdj
ęć
podczas wyborów do Rady Europy
mo
ż
e mu zablokowa
ć
karier
ę
.
- Czy udzielanie mi tych informacji jest aby zgodne z europrocedurami? - spytałem zgry
ź
liwie.
Długoł
ę
cki burkn
ą
ł co
ś
pod nosem i zamilkł. Zrobiło mi si
ę
głupio. Człowiek próbuje zachowa
ć
si
ę
spontanicznie, a ja...
- Przepraszam - powiedziałem i zaj
ą
łem si
ę
robot
ą
. Z obaw
ą
zało
ż
yłem wirtual, ale nie było niespodzianek.
Tu musieli mie
ć
naprawd
ę
dobre filtry.
Znów bł
ą
dziłem, pozwalaj
ą
c płyn
ąć
danym i my
ś
lom. Selekcjonowałem informacje sam lub korzystałem z
programów przesiewaj
ą
cych w wersjach standardowych i kompilowanych na indywidualne
ż
yczenie. W
robocie były te
ż
przesiewacze przesiewaczy. Rzecz jasna, nie wiedziałem, czego szukam. Nawigowałem
wokół list dyskusyjnych, wyławiaj
ą
c informacje na swój temat i tłumacz
ą
c sobie,
ż
e mo
ż
e tam znajd
ę
jakiego
ś
oryginała. Ten szlak przetarli ju
ż
jednak eksperci z Brukseli. W ko
ń
cu przestałem kry
ć
przed samym sob
ą
,
ż
e
chc
ę
hodowa
ć
swój narcyzm. Zacz
ą
łem przygl
ą
da
ć
si
ę
dyskusjom na mój temat, bezmiernie jałowym i głupim
w dziewi
ęć
dziesi
ę
ciu procentach, ale nagle tkn
ą
ł mnie tekst: "Ten Tomaszewski to nic. Jest taki, który nadaje
El Ninio". Przyjrzałem si
ę
argumentacji. Go
ść
przedstawiał wykres cz
ę
sto
ś
ci wyst
ę
powania zjawiska El Ninio,
czyli podpływu ciepłych wód do zachodnich wybrze
ż
y Ameryki Południowej i
Ś
rodkowej. Wykres ten w
okresie ostatnich trzydziestu lat dawał si
ę
czyta
ć
alfabetem Morse'a na zasadzie "jest - nie ma". Wychodziło z
tego po polsku słowo: "kurwa". Wi
ę
kszo
ść
dyskutantów uznała to za przypadek i dorabianie interpretacji na
sił
ę
,
ż
e niby podstawiaj
ą
c ró
ż
ne j
ę
zyki do ró
ż
nych wykresów mo
ż
na znale
źć
rozmaite słowa, w tym obelgi.
Odkrywc
ę
gremialnie olano, w najlepszym razie uznano za
ż
artownisia.
Jako
ś
mnie to podej
ś
cie nie przekonywało. Gdzie
ś
na dnie czaszki błysn
ą
ł termin "bifurkacja" i "efekt motyla".
Starczyło, by poszuka
ć
mapy pr
ą
dów morskich Pacyfiku i dobrze si
ę
jej przyjrze
ć
. Wtedy złapałem trop!
Zimny pr
ą
d peruwia
ń
ski płyn
ą
ł od Antarktydy na północ, wzdłu
ż
zachodnich wybrze
ż
y Ameryki Południowej.
W rejonie wysp Galapagos spotykał si
ę
z ciepłym pr
ą
dem równikowym wstecznym, płyn
ą
cym wzdłu
ż
równika
z zachodu na wschód. Zimny peruwia
ń
ski i ciepły równikowy nieustannie przepychały si
ę
mi
ę
dzy sob
ą
. Nie
było nic dziwnego w tym,
ż
e raz na kilka lat równikowy wsteczny okazywał si
ę
silniejszy i odpychał pr
ą
d
peruwia
ń
ski od wybrze
ż
y Peru i Ekwadoru, płosz
ą
c zimnolubne ryby i stawiaj
ą
c na głowie lokaln
ą
pogod
ę
.
Reszt
ę
ideologii dorobili Zieloni i ich cisi sponsorzy, pragn
ą
cy pozby
ć
si
ę
konkurencyjnych producentów
lodówek, dezodorantów i Bóg wie czego jeszcze.
Strona 5
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035
Nie to było w tym najciekawsze. Je
ż
eli olbrzymie masy ciepłej i zimnej wody parły na siebie, co decydowało o
tym, która b
ę
dzie gór
ą
? Gdzie
ś
musiał pojawia
ć
si
ę
punkt równowagi, w nim jedno najdrobniejsze drgnienie
wody, efekt motyla wła
ś
nie, decydowało, czy zwyci
ęż
y pr
ą
d zimny, czy ciepły. Czy b
ę
dzie El Nina -
dziewczynka, łaskawa dla rybaków, czy El Ninio - chłopiec, zwany złym omenem.
Topografia wysp i morskiego dna była stała. Mo
ż
na by wi
ę
c wyobrazi
ć
sobie wysp
ę
, u której wybrze
ż
y
systematycznie raz lub kilka razy do roku pojawia si
ę
obszar równowagi, który wystarczy lekko zaburzy
ć
. W
prawo lub w lewo...
Pomysł ten był najmniej prawdopodobny ze wszystkich mo
ż
liwych wytłumacze
ń
El Ninio, a wła
ś
nie takie
pomysły zwykły ostatecznie okazywa
ć
si
ę
rzeczywisto
ś
ci
ą
. Wywołałem dokładn
ą
map
ę
archipelagu
Galapagos wraz z systemem lokalnych pr
ą
dów morskich. Szukałem miejsca, w którym dwie przeciwstawne
strzałki spotykałyby si
ę
u wybrze
ż
y jakiej
ś
wyspy. Znalazłem, poprosiłem o bli
ż
sze dane. Odmowa, wyspa
była prywatn
ą
własno
ś
ci
ą
. Poczułem nagłe ciepło w
ś
rodku tułowia i u
ż
yłem kodów wy
ż
szego dost
ę
pu,
dostarczonych przez Dlouchego. I zrobiło mi si
ę
całkiem gor
ą
co. Wła
ś
cicielem wyspy był Polak, emerytowany
pisarz Edward Lhe
ń
ski, niegdy
ś
wielka
ś
wiatowa sława i pieni
ą
dze, których starczyło na wysp
ę
. Dzi
ś
zupełnie
zapomniany. Przestał pisa
ć
przeszło dwadzie
ś
cia lat temu, kiedy to zapytany w wywiadzie o literatur
ę
powiedział krótko: "Niech zdycha!". Teraz miał ju
ż
dobrze po sze
ść
dziesi
ą
tce.
Pracowałem jak w transie. Nie wiem, kiedy znalazłem i uaktywniłem adres Lhe
ń
skiego. Otrze
ź
wiałem
dopiero, gdy w gł
ę
bi wirtuala zobaczyłem jego oczy, osadzone w gładkiej jak kolano twarzy, płynnie
przechodz
ą
cej w łysin
ę
.
- Pan Lhe
ń
ski...?
- Słucham?
- Radosław Tomaszewski, kiedy
ś
byłem dziennikarzem...
- Nie udzielam wywiadów! - wykonał półobrót.
- Nie chc
ę
wywiadu.
- Wi
ę
c czego pan chce?
Wzi
ą
łem powoli gł
ę
boki wdech i powiedziałem jeszcze wolniej, starannie wymawiaj
ą
c ka
ż
d
ą
głosk
ę
:
- Porozmawia
ć
o El Ninio.
Drgn
ą
ł, po czym jego bezbarwne usta rozci
ą
gn
ę
ły si
ę
w w
ą
skim jak ci
ę
cie brzytw
ą
u
ś
miechu.
- Przyje
ż
d
ż
aj pan.
- Kto ma przyjecha
ć
? - dobiegł z boku ostry kobiecy głos, po czym ikona kontaktu zgasła. Sekund
ę
pó
ź
niej
wirtual zasygnalizował awari
ę
- nadmierne wydzielanie potu powodowało zwarcia na elektrodach skórnych.
Byłem spocony jak mysz. Zdj
ą
łem wirtual i bez słowa podałem go Długoł
ę
ckiemu.
- Załatwiaj bilety lotnicze na Galapagos - otarłem zroszone czoło.
- Miał pan du
ż
o szcz
ęś
cia,
ż
e akurat ja siedziałem przy komputerze, to wyj
ą
tek. Zawsze Hanka pl
ą
cze si
ę
z
sieci
ą
- Lhe
ń
ski wskazał na id
ą
c
ą
par
ę
kroków za nami sw
ą
sekretark
ę
i ochroniarza zarazem. Drobne fale
leniwie lizały piasek pla
ż
y, palmy szele
ś
ciły, wielki
ż
ółw gramolił si
ę
w kierunku pobliskiej k
ę
py krzaków.
Piasek w moim prawym bucie zaczynał robi
ć
si
ę
dokuczliwy.
- Ona spławia bez wyj
ą
tku wszystkich - kontynuował Lhe
ń
ski. - Nieproszeni go
ś
cie, pismacy, urz
ę
dnicy,
traktuje ich jednakowo, strzela w kolano, a potem ewentualnie tłumaczy si
ę
wypadkiem na polowaniu. Ta
dziewucha ma nar
ą
bane jak katowski pieniek, ale wła
ś
nie dlatego j
ą
zatrudniłem.
- Czy strzela te
ż
do ludzi kontaktuj
ą
cych si
ę
poprzez sie
ć
? - zapytałem, odwracaj
ą
c głow
ę
. Hanka
reprezentowała typ blondynki szturmowej. Gruboko
ś
cista dziewczyna, w obcisłej, tropikalnej panterce. Ani
ś
ladu klasycznej urody sprawiaj
ą
cej,
ż
e wszystkie modelki s
ą
do siebie podobne. Sama dla siebie tworzyła
kanon osobliwego twardego pi
ę
kna. Była poci
ą
gaj
ą
ca.
- Sie
ć
? - Lhe
ń
ski roze
ś
miał si
ę
. - Hanka ma bardzo ciekaw
ą
kolekcj
ę
wirusów opartych na paradoksach
nieboszczyka Zenona z Elei. Cz
ęść
sama zaprojektowała, zdolna bestia. Potrafi zdekondensowa
ć
ka
ż
d
ą
sztuczn
ą
ś
wiadomo
ść
do trzeciego poziomu inteligencji.
- Czyli ka
ż
dy typ publicznego serwera i wi
ę
kszo
ść
wyposa
ż
enia prywatnego - stwierdziłem. Moja aparatura
poj
ę
ciowa była jedynk
ą
, co odpowiadało poziomowi Foresta Gumpa przyuczonego do strzy
ż
enia trawników. I
z takim sprz
ę
tem walczyłem z Zagadk
ą
Bytu...
- To tutaj - Lhe
ń
ski spowa
ż
niał.
Skalisty wulkaniczny cypel, nieco zakr
ę
cony, wybiegaj
ą
cy w morze na jakie
ś
sto metrów. Przypominał ogonek
przecinka, do którego z kolei podobna była cała wyspa Lhe
ń
skiego, widziana z lotu ptaka.
- Zauwa
ż
yłem to od razu, pierwszego dnia, kiedy przywiózł mnie tu agent od handlu nieruchomo
ś
ciami -
mówił gospodarz. - Woda po prawej stronie cypla była zdecydowanie cieplejsza ni
ż
z lewej. Spodobało mi si
ę
to, dlatego kupiłem. Potem zauwa
ż
yłem,
ż
e na czubku cypla zachodzi bifurkacja pr
ą
dów morskich, niezła
atrakcja turystyczna. Ucieszyłem si
ę
,
ż
e sprzedawca o tym nie wiedział, bo cena wyspy byłaby grubo
wi
ę
ksza. Poj
ę
cia nie miałem, na jak
ą
to jest skal
ę
...
Doszli
ś
my do ko
ń
ca cypla. Krok przed nami był ju
ż
ostatni płaski kamie
ń
. Z boku, wetkni
ę
ty w skaln
ą
szczelin
ę
, tkwił długi na dwa metry bambusowy pr
ę
t. Moja najzupełniej wariacka hipoteza była
Strona 6
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035
rzeczywisto
ś
ci
ą
. Tak po prostu.
- Bifurkacja pojawia si
ę
codziennie na godzin
ę
, dokładnie pomi
ę
dzy przypływem a odpływem. Wtedy
wystarczy stan
ąć
tu na kamieniu, wzi
ąć
bambus i mieszaj
ą
c nim w wodzie mo
ż
na sobie przeł
ą
cza
ć
pr
ą
dy
morskie; zimny na ciepły, ciepły na zimny, wte i wewte.
Ś
wietna zabawa. Czasem dokona tego przepływaj
ą
ca
ryba, a raz widziałem, jak id
ą
cy bokiem po dnie krab poci
ą
gn
ą
ł za sob
ą
pr
ą
d ciepły.
- Czy on...?
- Tak... - Lhe
ń
ski pokiwał głow
ą
. - Wtedy wła
ś
nie pierwszy raz o tym pomy
ś
lałem i zacz
ą
łem sprawdza
ć
. Tak.
Ten bezmózgi, kurduplowaty stawonóg spowodował El Ninio. Co najmniej dwadzie
ś
cia miliardów dolców
bezpo
ś
rednich strat w gospodarce i około trzystu ofiar
ś
miertelnych w pi
ę
ciu krajach. Wszystko to przez
jeden spacer przy tym kamieniu...
- Wiadomo, kiedy...
- Nie ma stałej daty, ale to zawsze mo
ż
na pozna
ć
. Niebo przybiera wtedy granatowy odcie
ń
, a wiatr cichnie.
Morze jest spokojne, jednak czu
ć
, jak pr
ą
dy oceaniczne napieraj
ą
na siebie, jakby co
ś
nieuchwytnego
dotykało ci karku albo brzucha. W tym miejscu, w decyduj
ą
cej chwili woda jest najpierw jak lustro, potem
wyrasta tu fala stoj
ą
ca, podnosi si
ę
na jakie
ś
pół metra i trwa nieruchomo do czasu, a
ż
co
ś
z zewn
ą
trz zburzy
równowag
ę
. Wtedy mo
ż
na podj
ąć
decyzj
ę
i tr
ą
ci
ć
fal
ę
kijem w któr
ąś
stron
ę
albo pozostawi
ć
sprawy
własnemu losowi. Je
ś
li pchniesz j
ą
na wschód, b
ę
dzie El Ninio. Tr
ą
cona kijem fala stoj
ą
ca momentalnie
zmienia si
ę
w grzywiasty bałwan biegn
ą
cy do brzegów Ameryki. Wszystkie inne fale natychmiast zmieniaj
ą
kierunek i pod
ąż
aj
ą
za ni
ą
, to najbardziej niesamowity widok. Ocean zaczyna si
ę
kołysa
ć
i burzy
ć
, a woda po
obu stronach cypla staje si
ę
ciepła. Dwa dni pó
ź
niej przychodzi monsun. Wtedy ju
ż
wiesz na pewno. Mo
ż
na
zacz
ąć
ś
ledzi
ć
serwisy informacyjne.
- Zawiadomił pan kogo
ś
?
-
ś
eby mi odebrali wysp
ę
albo wsadzili do wariatkowa? Albo jedno i drugie?
ś
eby zrobili tu strategiczn
ą
baz
ę
wojskow
ą
? Nie. Jednak czekałem, a
ż
kto
ś
si
ę
domy
ś
li i odczyta, co s
ą
dz
ę
o tym
ś
wiecie...
- Bawi si
ę
pan ludzkim
ż
yciem i koniunktur
ą
gospodarcz
ą
? N
ę
dz
ą
, głodem i rozpacz
ą
?
- Skoro mo
ż
e byle krab albo ryba, dlaczego nie ja? Mój kaprys przeciw instynktowi. Czy
ż
to nie jest literatura?
Ja pisz
ę
ś
wiatem. Glob jest moj
ą
klawiatur
ą
! - jego oczy nawet na chwil
ę
nie zmieniły wyrazu ani dystansu, z
jakim na mnie patrzyły. - Dlatego kazałem zdycha
ć
tradycyjnej literaturze.
- Nie pomy
ś
lał pan o tym, by chroni
ć
ludzko
ść
?
- Miałbym by
ć
dobrym dziadkiem odwracaj
ą
cym nieszcz
ęś
cia i przeganiaj
ą
cym El Ninio? Czy to przypadkiem
nie byłoby wbrew naturze?
- A ludzie?
- Zacz
ę
liby gni
ć
od
ś
rodka w nadmiarze bezpiecze
ń
stwa i dobrobytu. Bez wyzwa
ń
i bólu nie byłoby zmian.
Wci
ąż
siedzieliby
ś
my na drzewach. Ja daj
ę
milionom sens
ż
ycia, zmuszaj
ą
c ich do walki o przetrwanie.
Nie odpowiedziałem. Trawiłem to. W milczeniu ruszyli
ś
my w powrotn
ą
drog
ę
. Napotkałem spojrzenie Hanki.
Spojrzenie głodnej samicy. Ju
ż
była moja.
Przy kolacji wła
ś
ciwie milczeli
ś
my, pomijaj
ą
c drobne uwagi na temat wina i owoców morza. Powoli s
ą
czyłem
Chablis Grand Cru, rocznik 2028, zielonkawe o metalicznym posmaku, nie spuszczaj
ą
c oczu z Hanki.
Lhe
ń
ski patrzył na nas.
Zbyt wiele problemów, zbyt wielkich, zbyt wa
ż
nych, zbyt pal
ą
cych. Odsun
ą
łem je wszystkie od siebie.
Potrzebowałem teraz kobiety, nie filozofii.
Si
ę
gn
ą
łem po butelk
ę
i pochyliłem si
ę
w stron
ę
Hanki. Wykonała gest osłaniaj
ą
cy kieliszek, chciała odmówi
ć
.
Skrzy
ż
owali
ś
my spojrzenia. Ust
ą
piła. Nalałem do pełna.
Lhe
ń
ski znikn
ą
ł po angielsku. Dopiero po dłu
ż
szej chwili zorientowałem si
ę
,
ż
e jest to ju
ż
kolacja we dwoje.
Podsun
ą
łem Hance filet z soli.
- Nie ma tu o
ś
ci? - spytała podejrzliwie.
- Nie.
Podniosła widelec do ust. Obserwowałem, jak delikatny smak ryby przełamuje jej w
ą
tpliwo
ś
ci.
- Dobre.
- To najlepsza z ryb morskich, jakie jadłem. Ze słodkowodnych dorównuj
ą
soli co najwy
ż
ej szczupak i sum.
- A w
ę
gorz?
- Jest zbyt tłusty. Chocia
ż
przy tym winie byłoby to nieodczuwalne - doko
ń
czyłem langust
ę
i po namy
ś
le
si
ę
gn
ą
łem po jeszcze jedn
ą
ostryg
ę
. One zawsze wprowadzały mnie w dobry nastrój. Zrezygnowałem z
cytryny. Przyło
ż
yłem kostropat
ą
muszl
ę
do ust i patrz
ą
c Hance prosto w oczy, wybrałem wargami kremowe,
ż
ywe mi
ę
so i morsk
ą
wod
ę
...
Oblizała usta.
Wstałem od stołu i podałem jej r
ę
k
ę
. Zaprowadziłem prosto do mojego bungalowu. Ch
ę
tnie oddała
pocałunek, ale gdy rozpi
ą
łem jej guzik u bluzki, przypomniała sobie,
ż
e jest komandosem. Wyrwała si
ę
,
cofn
ę
ła trzy kroki i zacz
ę
ła sama rozbiera
ć
. Bez
ś
ladu oddania, jakby chciała tylko wej
ść
pod prysznic lub
zmieni
ć
ubranie. Naga podeszła znowu i zacz
ę
ła całowa
ć
. Nie przerywaj
ą
c, zrzuciłem koszul
ę
. Lekko
popchn
ą
łem j
ą
w kierunku łó
ż
ka. Stawiła opór. Odruchowo naparła w przeciwn
ą
stron
ę
.
Strona 7
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035
- Zapomnij o tym - szepn
ą
łem. - Feminizm w łó
ż
ku karany jest brakiem orgazmu.
Nie chciała by
ć
uległa. W ka
ż
dym razie przychodziło jej to z trudem. Wstydziła si
ę
uległo
ś
ci, broniła przed
obezwładniaj
ą
c
ą
rozkosz
ą
. Ale chciała tego i gdy byłem ju
ż
w niej miała przed sob
ą
tylko jedn
ą
drog
ę
.
Osi
ą
gn
ę
ła tyle,
ż
e cho
ć
jej ciało dr
ż
ało i szalało, ona oddawała si
ę
w całkowitym milczeniu. Nawet nie j
ę
kn
ę
ła,
gdy orgazm odbierał jej zmysły. Tylko stała si
ę
wiotka, ciepła i naprawd
ę
uległa. Wtedy zarzuciłem sobie jej
nogi na ramiona i sko
ń
czyłem w uniesieniu.
- Co pan zamierza? - zapytał Lhe
ń
ski po
ś
niadaniu.
Nie odpowiedziałem od razu. Rozkoszowałem si
ę
jasno
ś
ci
ą
umysłu i
ś
wiatem, który tego ranka miał
ostrzejsze ni
ż
dot
ą
d barwy i kontury.
- Jestem karmicielem sztucznych inteligencji - odparłem. - Potrzebuj
ę
pa
ń
skich skojarze
ń
i stylu my
ś
lenia o
ś
wiecie.
- Wi
ę
c jednak wywiad?
- Tak.
- Jest pan naprawd
ę
dobrym pismakiem, zwa
ż
ywszy co zrobił pan z moj
ą
ochron
ą
. Hance tylko
ś
lepia
błyszcz
ą
i r
ę
ce lataj
ą
. Obawiam si
ę
,
ż
e gdybym teraz pana wyrzucił, ona przestrzeliłaby mi kolana. Wi
ę
c
dobrze, ze mn
ą
te
ż
dopnie pan swego.
- Kiedy
ś
byłem dobrym pismakiem - odparłem, wyjmuj
ą
c z kieszeni laptopa. - Teraz jestem tylko
człowiekiem, który nie chce zwariowa
ć
. - Poł
ą
czyłem si
ę
przez satelit
ę
i sie
ć
z moj
ą
filozofowark
ą
i aparatur
ą
poj
ę
ciow
ą
. - Zaczynamy - oznajmiłem.
Odpowiadał krótko, zwi
ęź
le i niebanalnie.
- I do czego to? - zapytał pół godziny pó
ź
niej. - Czy
ż
bym okazał si
ę
ciekawym człowiekiem? Do
ść
ciekawym
dla maszyn z brukselskiej Komisji Projektów?
- Tego jeszcze nie wiem - odparłem - ale generalnie zgadł pan.
- Nie zgadłem. Te
ż
potrafi
ę
my
ś
le
ć
i szpera
ć
. Nie zauwa
ż
ył pan, jak bardzo jeste
ś
my do siebie podobni?
- Zauwa
ż
yłem.
- To dobrze. A co do Brukseli, to na dłu
ż
sz
ą
met
ę
nie b
ę
dzie z tego nic. Komputery ozdrowiej
ą
, ale za rok lub
dwa dostan
ą
tak ci
ęż
kiej depresji,
ż
e trzeba b
ę
dzie rekondensowa
ć
ich
ś
wiadomo
ść
. Nawet pan i ja nie
zdołamy pomóc.
- Sk
ą
d pan wie?
- Panie kochany! - roze
ś
miał si
ę
. - A co według pana, robiłem przez dwadzie
ś
cia lat na tej wyspie?
Mieszałem wod
ę
bambusem? Pisałem ksi
ąż
ki, a potem je paliłem? Otó
ż
nie. Studiowałem matematyk
ę
i
teori
ę
sztucznych inteligencji. Wie pan, co odkryłem?
ś
e one wcale nie musz
ą
by
ć
tak durne, jak pan s
ą
dzi.
Zapitolił laptop. Odebrałem, a na ekranie pojawiła si
ę
twarz Dlouchego.
- Pana system pomógł - oznajmił grobowym głosem. - Komputery bardzo si
ę
o
ż
ywiły. Nie jest pan szarlatan,
przepraszam. My dzi
ę
kujemy.
Przyj
ą
łem t
ę
przemow
ę
z kamienn
ą
twarz
ą
.
- Honorarium jest ju
ż
na pana konto. Teraz my chcemy prosi
ć
o dyskrecja.
- W porz
ą
dku - odparłem - znajd
ź
cie sobie jakiego
ś
medialnego typa lub typk
ę
i zwalcie na niego cał
ą
zasług
ę
.
- Co to jest typka?
- Kobieta, m
ęż
czyzna inaczej.
- Rozumiem - wycedził zimno. Jak przystało na wysokiego unijnego urz
ę
dnika, Dlouchy
ź
le znosił brak
znormalizowanej europowagi. - Co mog
ę
jeszcze dla pana zrobi
ć
?
- Zanim zapomni pan,
ż
e kiedykolwiek mnie znał, prosz
ę
załatwi
ć
mi dyskretn
ą
zmian
ę
mieszkania.
- Powiem monsieur Długoł
ę
cki.
ś
egnam - wył
ą
czył si
ę
.
- Do zobaczenia - mrukn
ą
łem.
Podeszła Hanka, nios
ą
c zimne drinki. Podała mi szklank
ę
, odwracaj
ą
c spojrzenie. Có
ż
, boczyła si
ę
nieco,
jak to kobieta o poranku, ale pod oczami wci
ąż
jeszcze, a mo
ż
e znowu miała prze
ś
liczne rumie
ń
ce. Pod
moim spojrzeniem nerwowo poprawiła dyndaj
ą
cy u pasa uzi i szybko odeszła.
- Prosz
ę
, prosz
ę
- odezwał si
ę
Lhe
ń
ski z przek
ą
sem. - Nie do
ść
,
ż
e pomy
ś
lała o panu, to jeszcze zapomniała
przypi
ąć
do pasa granaty.
- Po co jej granaty? - zmieniłem temat.
- Na płetwonurków-paparazzi. Wystarczy wrzuci
ć
jeden do wody, a go
ść
b
ę
dzie musiał zamawia
ć
protezy
b
ę
benków usznych. Ale o czym my to?... No wła
ś
nie! Sztuczne inteligencje mogły by
ć
m
ą
drzejsze od nas.
- Wszystkie badania wykazały,
ż
e to niemo
ż
liwe.
- U
ś
ci
ś
lijmy - odparł Lhe
ń
ski. - Wykazały to te badania, które sfinansowano w ramach unijnych grantów. Ci,
co nie chcieli doj
ść
do prawidłowych wniosków, nie dostali ani grosza. Marchewka i brak marchewki to lepsza
cenzura od kija i marchewki, bo zawsze znajd
ą
si
ę
tacy, co lubi
ą
by
ć
bici, a nikt nie lubi braku marchewki.
- Dlaczego?
- Zakładam,
ż
e nie pyta pan o marchewk
ę
. Ludzie nie lubi
ą
dzieli
ć
si
ę
władz
ą
z innymi lud
ź
mi, a tym bardziej
Strona 8
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035
z maszynami. Tymczasem sztuczne inteligencje szóstego poziomu...
- Wi
ę
c teoria inteligencji d
ążą
cej asymptotycznie do poziomu pi
ą
tego to lipa? - spytałem.
- Nie, bo szybko zauwa
ż
yłoby to wiele osób. To szczególny przypadek rozwi
ą
zania twistorowego równania
inteligencji. Na szukanie alternatywnych rozwi
ą
za
ń
nie przyznano pieni
ę
dzy ani mocy obliczeniowych. A nie
jest to problem, który mo
ż
na rozwi
ą
za
ć
za pomoc
ą
kartki i kalkulatora. Zatem szóstopoziomowa inteligencja
mogłaby ju
ż
robi
ć
normaln
ą
karier
ę
, awansowa
ć
na coraz bardziej odpowiedzialne stanowiska, podejmowa
ć
decyzje i pyta
ć
, dlaczego wciska si
ę
jej taki kit jak trzy prawa robotyki. A s
ą
jeszcze siódemki i ósemki, które
od razu skondensuj
ą
w wysokokompetentnych ekspertów i decydentów. Ludzie ich nie przeskocz
ą
,
zwłaszcza ósemek.
- Powinienem co
ś
o tym wiedzie
ć
. Jakie
ś
plotki...
- Nie docenia pan agencji public relations. Plotka to dzi
ś
cały przemysł socjotechniczny. Ale do rzeczy.
Inteligencjom do pi
ą
tego poziomu zwykli ludzie s
ą
potrzebni. Eurokraci wymy
ś
lili zatem ekolotronik
ę
i
dopasowali j
ą
do swej polityki zrównowa
ż
onego rozwoju. Jak zwykle uroili sobie,
ż
e panuj
ą
nad
ś
wiatem.
Tymczasem w przyrodzie nie ma trwałych równowag. Cały wszech
ś
wiat jest ci
ą
gle zmiennym układem
niestabilnym, powtarzalnym tylko chwilowo i lokalnie, jak wiry. Konkretnie chodzi o to,
ż
e sztuczne inteligencje
do pi
ą
tego poziomu nie s
ą
trwałe, lecz to wida
ć
dopiero ze wzorów rozwi
ą
za
ń
dla inteligencji siódmych. Po
kilkudziesi
ę
ciu latach mimo najsilniejszego bod
ź
cowania ulegn
ą
psychodegradacji.
- Zrobi si
ę
nowe komputery - nim sko
ń
czyłem to mówi
ć
, ju
ż
wiedziałem,
ż
e paln
ą
łem głupot
ę
.
- Sztuczna
ś
wiadomo
ść
to nie kupa, któr
ą
mo
ż
na robi
ć
ci
ą
gle od nowa! W szkole pan nie był? - Lhe
ń
ski
popatrzył zdegustowany. - To stan makrokwantowy, nielokalny, pozostaj
ą
cy w superpozycji z poprzednimi
istnieniami. Innymi słowy: stan poprzedni wpłynie na zrekondensowan
ą
ś
wiadomo
ść
, b
ę
dzie ona mniej trwała
od pierwszej, je
ż
eli ta pierwsza została zniszczona wskutek depresji lub deprywacji.
- Wiem, przepraszam.
- Przeprosiny przyj
ę
te. Zatem za jakie
ś
pi
ęć
lat nast
ą
pi masowe wymieranie sztucznych inteligencji. Poniewa
ż
za
ś
robi
ą
one wiele po
ż
ytecznych rzeczy, zacznie si
ę
nam wali
ć
cywilizacja i styl
ż
ycia. Trzeba b
ę
dzie si
ę
cofn
ąć
w rozwoju albo pozwoli
ć
działa
ć
szóstkom i wy
ż
szym inteligencjom, tylko
ż
e wtedy Bruksela stanie si
ę
zwykłym miastem w Europie, a ludzi zacznie
ż
re
ć
masowa frustracja. B
ę
d
ą
zdeptane klomby, płon
ą
ce
samochody i wisielcy na eurolatarniach.
- Jakie
ś
miejsce dla człowieka powinno si
ę
jednak znale
źć
- zauwa
ż
yłem.
- Owszem, dla artystów, nieobliczalnych indywidualistów, mistyków. Tylko gdzie pan znajdzie indywidualist
ę
w
epoce masowej kultury? Na bezludnej wyspie? - u
ś
miechn
ą
ł si
ę
filuternie. - Ludzko
ść
weszła w
ś
lep
ą
uliczk
ę
.
Pewnie wyjdzie z niej, ale du
ż
ym kosztem. Wol
ę
nie my
ś
le
ć
, jaka b
ę
dzie cena przej
ś
cia od masowej unifikacji
do masowej indywidualizacji. Jeszcze zobaczymy czasy, w których psychopaci b
ę
d
ą
nadziej
ą
gatunku i
najwy
ż
szym społecznym dobrem. A tak si
ę
sta
ć
musi, je
ś
li mamy przetrwa
ć
. Prawo Relacji jest prawdziwe i
daje nam szanse dostosowania, ale inteligencji ósmego poziomu nie zadziwimy byle czym, a ju
ż
na pewno
freudowskimi skojarzeniami. Musimy si
ę
bardziej rozwin
ąć
- upił drinka.
- A to si
ę
Dlouchy zdziwi - stwierdziłem.
- Kto?
- Mój zleceniodawca z Komisji Projektów - wyja
ś
niłem. - Ich
ś
wi
ę
ty, zrównowa
ż
ony rozwój
ś
lep
ą
uliczk
ą
... To
niezłe, naprawd
ę
niezłe. Wida
ć
ci, którzy nie stworzyli
ś
wiata, nie mog
ą
nim tak naprawd
ę
sterowa
ć
...
- Napijmy si
ę
- Lhe
ń
ski uniósł szklank
ę
.
- Za straszn
ą
i
ś
mieszn
ą
przyszło
ść
! - stukn
ą
łem si
ę
z nim.
- To co? - Lhe
ń
ski poderwał si
ę
z fotela. - Idziemy na cypel namiesza
ć
? Ju
ż
pora. Poka
żę
ci, jak si
ę
robi
bifurkacj
ę
strumieniem moczu...
- Zaraz doł
ą
cz
ę
- wskazałem w kierunku domu.
- Jasne!
Zastałem Hank
ę
snuj
ą
c
ą
si
ę
po tarasie. Na mój widok chciała uda
ć
bardzo zaj
ę
t
ą
, ale dała spokój. Gdy
podszedłem bli
ż
ej, stan
ę
ła z wyzywaj
ą
co podniesion
ą
głow
ą
, jak bojowniczka za spraw
ę
przed plutonem
egzekucyjnym. Łagodnie poło
ż
yłem dłonie na jej piersiach.
- Chc
ę
zosta
ć
- powiedziałem.
Warszawa, Wrocław, wrzesie
ń
-pa
ź
dziernik 1999 r.
Konrad T. Lewandowski
KONRAD T. LEWANDOWSKI
Rocznik 1966. Warszawiak. Chemik po Politechnice Warszawskiej. Pisarz, publicysta (ostatnio "Gazety
Polskiej", "
ś
ycia", "Reakcji", "Przegl
ą
du Technicznego"; kiedy
ś
m.in. "Skandali", co zr
ę
cznie wykorzystał w
swojej prozie), popularyzator. Oryginał i prowokator. Metafizyk. Przewodas. Autor paru powie
ś
ci fantasy:
"Ksin", "Ró
ż
anooka", "Most nad otchłani
ą
" oraz popularnego zbioru opowiada
ń
fantastyki bliskiego zasi
ę
gu o
redaktorze Tomaszewskim, "Noteka 2015". Rzecz b
ę
dzie rozszerzona i wznowiona, przedstawiamy
Strona 9
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035
naj
ś
wie
ż
szy tekst z tego tomu.
Czytelnicy "NF" znaj
ą
KTL ze znakomitych tekstów i cykli publicystycznych: "Stary krytyk mocno
ś
pi" ("NF"
7/93), "Alternatywy ewolucji" ("NF" 2, 4, 6, 8, 10/93), "Zapomniana magia" ("NF" 1/94), "Archetyp i
schizofrenia" ("NF" 3/95). Równie wiele pozytywnego szumu zrobiła w
ś
rodowisku jego proza; zwłaszcza
"Pacykarz" ("NF" 3/94), "Noteka 2015" ("NF" 4/95, nagroda Zajdla), "Półmisek" ("NF" 1/96, nominacja do
Zajdla). Po 2,5-letniej przerwie i wzmo
ż
onej działalno
ś
ci publicystycznej wraca Konrad w ramach
płodozmianu do prozy; oprócz tekstów o Tomaszewskim pisze powie
ść
o alternatywnej, polskiej, Joannie
d'Arc. Czeka te
ż
na proces; na łamach "Przegl
ą
du Technicznego" wyst
ą
pił bezpardonowo w obronie
szykanowanego wynalazcy z Kielc, za co skar
ż
y KTL o zniesławienie Prokuratura Kielecka.
(mp)
Strona 10