Lewandowski Konrad T El ninio 2035

background image

Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035

Autor: KONRAD T. LEWANDOWSKI
Tytul: El Ninio 2035

Z "NF" 12/99

Aparatura poj

ę

ciowa buczała zrz

ę

dliwie w rogu pokoju. Była głodna. Wstałem zza biurka i wrzuciłem w

paszcz

ę

skanera tomik poezji awangardowej. Ostatni. Najwy

ż

szy czas odwiedzi

ć

sklep z karm

ą

dla

sztucznych inteligencji. Aparatura poj

ę

ciowa zaszele

ś

ciła z apetytem skanowanymi kartkami i po minucie

wrzuciła tomik do niszczarki. Zgrzytn

ę

ło, zabuczało i do kosza wypadł zbrykietowany sze

ś

cian

ś

cinek. To po

to, by przypadkiem nie nakarmi

ć

jej znów tym samym tomikiem.

Sztuczne inteligencje nie lubi

ą

si

ę

nudzi

ć

. Dziwaczej

ą

od tego, wpadaj

ą

w stan autoadoracji i zawieszenia

kompetencyjnego lub doznaj

ą

deprywacji sensorycznej.

Zapewniwszy swej aparaturze poj

ę

ciowej kilkana

ś

cie spokojnych godzin jałowego biegu, wróciłem do pracy.

Polegała ona na tworzeniu kolejnych wersji odpowiedzi na pytanie o sens istnienia, w zale

ż

no

ś

ci od

zadanego systemu poj

ęć

i rozró

ż

nie

ń

kulturowych. Zleceniodawca płacił na akord, osiemdziesi

ą

t pi

ęć

euro od

systemu filozoficznego. Jako

ś

rednio zaawansowany chałupnik byłem w stanie zrobi

ć

dwa do trzech

systemów dziennie. Zale

ż

nie od nastroju i kondycji intelektualnej. Na kacu wychodził najwy

ż

ej jeden.

Odpowiedzi na pytanie o sens istnienia słu

ż

yły za pokarm symulatorom giełdowym, bardziej skomplikowanym

od mojej aparatury poj

ę

ciowej. Bez tych odpowiedzi symulatory szybko dochodziły do wniosku,

ż

e ich

działanie nie ma sensu, co ko

ń

czyło si

ę

zwykle zni

ż

k

ą

notowa

ń

akcji spółek in spe.

Praca, któr

ą

wykonywałem, wi

ą

zała si

ę

z reguł

ą

Trefila-Penrosa - wszystko, co wymy

ś

l

ą

ludzie, zmusza

maszyny do my

ś

lenia. Była to najbardziej popularna interpretacja Prawa Relacji Rodzajów Inteligentnych,

podpartego solidnym kawałkiem wy

ż

szej matematyki. Działało to równie

ż

w drug

ą

stron

ę

, na zasadzie,

ż

e

post

ę

powanie maszyn zwykle intryguje ludzi, z tym,

ż

e nale

ż

ało tu jeszcze uwzgl

ę

dni

ć

warunek

Parkinsona-Murphy'ego, stwierdzaj

ą

cy, i

ż

ludzi mało kiedy obchodzi, co my

ś

l

ą

maszyny. W praktyce dawało

to nierównowagowy przepływ informacji od ludzi do sztucznych inteligencji. Była to podstawa niszy
ekolotronicznej człowieka, od czasu przeprowadzenia Pierwszej Kondensacji Sztucznej Osobowo

ś

ci.

Mówi

ą

c po ludzku: my

ś

l

ą

ce komputery mogły wprawdzie same sobie zorganizowa

ć

zasilanie elektryczne, ale

niezb

ę

dne dla podtrzymania ich psychiki bod

ź

ce ideowe mogły otrzymywa

ć

tylko od ludzi. Pomysły

generowane przez inne maszyny były dla nich zbyt banalne, za mało zakr

ę

cone i nieciekawe, co wynikało

zreszt

ą

z Prawa Relacji. Na tej samej zasadzie wi

ę

kszo

ść

ludzi przyjmuje z rezerw

ą

lub jawnym pukaniem w

czoło koncepcje

ż

ywych filozofów.

Wbrew pozorom, to wszystko nie było takie m

ą

dre. Wr

ę

cz przeciwnie. Sami zobaczcie. Wprowadziłem do

podr

ę

cznej filozofowarki surowy plik, wydobyty rano z aparatury poj

ę

ciowej i zatrzasn

ą

łem przyłbic

ę

wirtuala.

Przystawka psychoanalityczna rozpocz

ę

ła projekcj

ę

, wy

ś

wietlaj

ą

c kolejne plamy, figury, zdania i prosz

ą

c o

skojarzenia. Udzielałem pierwszych przychodz

ą

cych na my

ś

l odpowiedzi, a filozofowarka przetwarzała je na

system twierdze

ń

o Istocie Rzeczy, odpowiadaj

ą

cy danemu zestawowi poj

ęć

. Przykładowo: je

ż

eli jedynymi

poj

ę

ciami zrozumiałymi dla rozpatrywanego osobnika były: "mama", "tata", "kiełbasa", to sens

ż

ycia

sprowadzał si

ę

do rozmna

ż

ania. Im wi

ę

cej poj

ęć

dostarczała kultura, tym sens stawał si

ę

bardziej

skomplikowany. Moja robota wszak

ż

e nie była a

ż

tak wyrafinowana. Nie znałem pyta

ń

, na które udzielałem

odpowiedzi cz

ą

stkowych ani odpowiedzi ostatecznej. To nie miało znaczenia. Ja tylko wprowadzałem do

systemu "czynnik ludzki", inkasowałem fors

ę

, a reszta nie powinna mnie obchodzi

ć

. Przynajmniej

teoretycznie. Robota była prosta. Jedyn

ą

trudno

ść

sprawiało mi unikanie skojarze

ń

monotematycznych,

głównie erotycznych, które filozofowarka automatycznie odrzucała. Có

ż

, trudno by

ć

filozofem bez kobiety.

Pewnie dlatego nie mogłem wyci

ą

gn

ąć

pi

ę

ciu systemów filozoficznych dziennie. Przez to nie mogłem liczy

ć

na premi

ę

, bez premii nie było mowy o skutecznym zaspokojeniu pop

ę

du, co zagwarantowałoby wi

ę

ksz

ą

jasno

ść

umysłu i koło si

ę

zamykało. Na dodatek karma dla aparatury poj

ę

ciowej pochłaniała jedn

ą

trzeci

ą

zarobków, a ta cholera

ż

arła ostatnio coraz wi

ę

cej tomików poetyckich. Albo złapała wirusa egzystencjalnego,

albo jej, psiakrew!, gust wysubtelniał. Bałem si

ę

,

ż

e w ko

ń

cu sam b

ę

d

ę

musiał pisa

ć

dla niej wiersze...

Zreszt

ą

, gdyby

ż

tylko chodziło o seks! Najzwyczajniej w

ś

wiecie głupiałem od tej roboty. Program autokorekty

co i raz sygnalizował zbyt w

ą

skie kategorie skojarzeniowe, co

ś

wiadczyło,

ż

e siada mi wyobra

ź

nia. Mogłem

tylko powspomina

ć

dawne czasy wariackiego dziennikarzenia w "Oble

ś

nych Nowinkach". Teraz prasa ju

ż

nie

istniała. Ka

ż

dy mógł zamówi

ć

sobie indywidualny serwis informacyjny w programowalnej, interaktywnej

telegazecie, z któr

ą

mo

ż

na było te

ż

podyskutowa

ć

o naj

ś

wie

ż

szych doniesieniach.

"Odpowied

ź

wtórna", zakomunikowała filozofowarka. Tak to, cholera, jest, gdy w wirtualu na łbie my

ś

li si

ę

o

cipie Maryni!
- Jestem zerem! - o

ś

wiadczyłem samokrytycznie.

"Odpowied

ź

przyj

ę

ta", stwierdziła filozofowarka, a sekund

ę

ź

niej dodała: "System filozoficzny

skompilowany. Czy rozpoczynasz tworzenie kolejnego? Pomy

ś

l TAK lub NIE".

- Nie! - miałem na dzisiaj do

ść

sprzedawania skojarze

ń

. Zapadła ciemno

ść

. Dzie

ń

mo

ż

na uzna

ć

za nieudany.

Jak zreszt

ą

ostatnie par

ę

lat

ż

ycia. Zabawne, jak skutecznie mo

ż

na było straci

ć

sens

ż

ycia, zawodowo robi

ą

c

Strona 1

background image

Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035

w sensie istnienia... Robota głupia a

ż

do bólu. I tymi idiotyzmami

ż

ywiły si

ę

sztuczne inteligencje! Kto by

pomy

ś

lał,

ż

e b

ę

d

ą

one a

ż

tak głupie? A jeszcze na pocz

ą

tku wieku ludzie si

ę

ich bali!

ś

e opanuj

ą

ś

wiat,

wyniszcz

ą

homo sapiens... Zamiast dramatu wyszła farsa.

Musiałem co

ś

zrobi

ć

, bo inaczej dostan

ę

małpy! Siedziałem na podłodze, w wył

ą

czonym wirtualu, który w tym

stanie pracy niczym nie ró

ż

nił si

ę

od nało

ż

onego na głow

ę

kubła. Najlepszym rozwi

ą

zaniem byłby

niespodziewany e-mail albo trzech pukaj

ą

cych do drzwi zaaferowanych facetów, jak wtedy w 2015, przed

bitw

ą

nad Noteci

ą

. U

ś

miechn

ą

łem si

ę

na to wspomnienie. Teraz, po dwudziestu latach, mało kto pami

ę

tał o

tym epizodzie. Po wst

ą

pieniu Polski do NATO, w oficjalnych wypowiedziach nie nazywano tego inaczej jak

"po

ż

ałowania godnym nieporozumieniem". Wynaj

ę

to nawet dwie agencje public relations, których zadaniem

było przekształcenie w

ś

wiadomo

ś

ci społecznej tamtych wydarze

ń

z faktów historycznych w mitologiczne.

Obie firmy odnotowały ju

ż

znaczny post

ę

p.

"Serwis informacyjny!", pomy

ś

lałem koncentruj

ą

c uwag

ę

. Wirtual o

ż

ył, łupn

ą

ł

ś

wiatłem po oczach. Nie

wiedziałem, gdzie szuka

ć

, czego szuka

ć

, ale musiałem znale

źć

! Kolejnymi aktami woli otwierałem kanały

danych. W mózg waliła narastaj

ą

ca lawina sieczki dla kretynów, wszelkiego chłamu i zwyrodniałego gówna.

Przystopowałem dopiero, gdy obrazy i d

ź

wi

ę

ki zlały si

ę

w szumi

ą

c

ą

, kolorow

ą

magm

ę

. Przez chwil

ę

unosiłem

si

ę

w tym informacyjnym

ś

cieku, po czym zacz

ą

łem selekcj

ę

, blokuj

ą

c kolejne serwisy, poczynaj

ą

c od ofert

zrobienia dobrze. Wkrótce w mojej głowie pozostał tylko stug

ę

bny chór prezenterów wiadomo

ś

ci bie

żą

cych,

zakratowanych liniami tekstu telegazetowego. Dało si

ę

ju

ż

wyłapa

ć

pojedyncze słowa. Płyn

ą

łem.

Nie wiem, czemu wła

ś

nie to zdanie przykuło moj

ą

uwag

ę

. Było tak, jakby wskazał mi je Duch

Ś

wi

ę

ty.

Nieuchwytne dla

ś

wiadomo

ś

ci mikroskopijne drgnienie gałek ocznych musiała zarejestrowa

ć

pod

ś

wiadomo

ść

, poprzez nerw bł

ę

dny wysyłaj

ą

c impuls blokuj

ą

cy emisj

ę

danych.

Chwil

ę

nie wiedziałem, na co patrz

ę

. Na którego

ś

z prezenterów znieruchomiałych z otwartymi ustami czy na

któr

ąś

z setek stron tekstu? Pod

ś

wiadomo

ść

dała zbli

ż

enie.

"...komputery wpadły w depresj

ę

...". Poleciłem odtworzy

ć

pocz

ą

tek i koniec informacji. Wirtual wykonał bez

słowa. Na marginesie dodam,

ż

e zarówno on jak i moja aparatura poj

ę

ciowa miały wył

ą

czone syntezatory

mowy. Nie lubiłem gadaj

ą

cych maszyn, zwłaszcza pieprz

ą

cych bez sensu.

Wiadomo

ść

pochodziła z tabloidalnego serwisu dla znudzonych kucharek, zainteresowanych poznaniem

ę

bi swej duszy. Chodziło o to,

ż

e komputery Unii Europejskiej, pracuj

ą

ce dla komisji zajmuj

ą

cej si

ę

finansowaniem projektów badawczo-wdro

ż

eniowych, wpadły w depresj

ę

utrudniaj

ą

c

ą

im wykonywanie

normalnych funkcji. Oczywi

ś

cie, wybitna specjalistka od psychologii maszyn - tu zdj

ę

cie u

ś

miechni

ę

tej nagiej

panienki, niedbale zasłaniaj

ą

cej cycki hełmem wirtuala (no, patrzcie, jaka jestem seksowna, profesjonalna i

medialna!). Otó

ż

ta wielka przyjaciółka sztucznych inteligencji, odczuwaj

ą

ca z nimi kosmiczno-duchowe

pokrewie

ń

stwo, przyszła zasmuconym komputerom z pomoc

ą

. Maszyny ju

ż

czuły si

ę

lepiej.

Nie napisali,

ż

e całkowicie wróciły do równowagi! - przemkn

ę

ło mi.

Znaczyło to, i

ż

ta goła laska nie była tak bystra, jak j

ą

przedstawiali. Skoro za

ś

maszyny miały si

ę

ź

le, musiała

zaszkodzi

ć

im dostarczona strawa duchowa. Czyli,

ż

e Bruksela miała problem... Nale

ż

ało teraz sprawdzi

ć

,

jak du

ż

y.

Zacz

ą

łem dr

ąż

y

ć

spraw

ę

. Po kwadransie wiedziałem ju

ż

,

ż

e chodziło o sztuczne inteligencje zajmuj

ą

ce si

ę

wypełnianiem euroformularzy do wniosków o przyznanie funduszy na realizacj

ę

projektów. Były to komputery

wy

ż

szego rz

ę

du, czyli bardziej inteligentne od maszyn tworz

ą

cych czyste kwestionariusze. Te ostatnie

pracowały bez wytchnienia. Awaria oznaczała zatem,

ż

e w Komisji Projektów narastała góra dokumentów

ramowych, których nie miał kto wypełni

ć

. Ju

ż

lata temu zadanie to przerosło ludzkie mo

ż

liwo

ś

ci. T

ę

robot

ę

wykonywały wył

ą

cznie maszyny, przy czym do stworzenia kwestionariusza wystarczała słabsza sztuczna

inteligencja ni

ż

do jego wypełnienia. Krótko mówi

ą

c: Bruksela miała du

ż

y kłopot! Na razie w wirtualnych

dokumentach ton

ę

ła tylko jedna komisja, ale nic nie stało na przeszkodzie, by nast

ę

pne komputery zw

ą

tpiły w

sens swej egzystencji.. Szczerze mówi

ą

c, gdyby były naprawd

ę

inteligentne, zrobiłyby to ju

ż

dawno.

Terapia polegała na tym, by podsun

ąć

im jaki

ś

niebanalny plik do przemy

ś

lenia, zainspirowa

ć

. Widocznie

jednak wszelkie dotychczasowe metody zawiodły. Czy

ż

by te komputery rzeczywi

ś

cie zm

ą

drzały?

Postanowiłem si

ę

tym zaj

ąć

. Raczej musiałem si

ę

tym zaj

ąć

, bo w przeciwnym razie czułem,

ż

e sam sko

ń

cz

ę

jako sztuczna inteligencja. I b

ę

d

ę

buczał niczym moja aparatura poj

ę

ciowa.

Wywołałem e-mailem Komisj

ę

Projektów, wszedłem do ich działu pocztowego. Oczywi

ś

cie dupa blada,

oczywi

ś

cie bardzo byli zainteresowani

ż

ywym kontaktem z prostymi obywatelami Unii, ma si

ę

rozumie

ć

,

ka

ż

dy mógł nada

ć

maila, ka

ż

dy mail był wnikliwie czytany, oczywi

ś

cie. Mailów było w kolejce co

ś

ze trzy

miliony i przybywało ich po kilkadziesi

ą

t na sekund

ę

. Mogłem wysła

ć

swój i i

ść

si

ę

powiesi

ć

. Odpowied

ź

przyjdzie akurat, gdy rosa oczy wyje. Nie mo

ż

na było wymy

ś

li

ć

lepszego sposobu spławienia upierdliwego

elektoratu. Nadmiar informacji jest brakiem informacji, a całkowita otwarto

ść

jest całkowitym zamkni

ę

ciem -

wszystko utknie w masie, w szumie i tłumie.
Trzeba było od tyłu... Tylko jak? Nie byłem hakerem. Zawsze uwa

ż

ałem,

ż

e najlepszym sposobem na

Internet jest przył

ą

czy

ć

go wprost do sieci elektroenergetycznej, minimum 400 tysi

ę

cy wolt. Ale by si

ę

serwery

zdziwiły!
A skoro o zasilaniu mowa... Hakerzy na pewno stawali na uszach, by spikn

ąć

si

ę

z komputerami. Czasem

Strona 2

background image

Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035

nawet udawało si

ę

im zbajerowa

ć

t

ę

czy inn

ą

sztuczn

ą

inteligencj

ę

, mniejsza o to. Zabezpieczone były

komputery, ich systemy zasilania, szyny danych i terminale zewn

ę

trzne. A kto pilnował zwykłego o

ś

wietlenia?

Automatyczny system o

ś

wietlania awaryjnego. I wszystko. Po co wi

ę

cej? Co hakerowi po tym,

ż

e wył

ą

czy

lampk

ę

biurow

ą

czy nawet

ś

wiatło w pokoju, skoro nie ruszy to komputerów posiadaj

ą

cych własne zasilania?

Zreszt

ą

ś

wiatło zaraz si

ę

zapali, bo zadziała system awaryjny. Mo

ż

na tylko pomruga

ć

ś

wiatłami...

Hakerowi to na nic, ale dla mnie to było wyj

ś

cie! Poł

ą

czyłem si

ę

ze znajomym znajomego, o którym wie

ść

piwna głosiła,

ż

e rozkochał w sobie jakie

ś

blaszane pudełko z sieci rz

ą

dowej i nawsadzał jobów samemu

premierowi.
Gdy powiedziałem,

ż

e chc

ę

si

ę

włama

ć

do komputera kontroluj

ą

cego zasilanie o

ś

wietlenia w biurowcu

Komisji Projektów w Brukseli, facet mało si

ę

nie obraził. Musiałem obieca

ć

,

ż

e nikomu za nic nie powiem,

ż

e

podj

ą

ł si

ę

tak mało ambitnej roboty. Wskazany komputer był zwykłym pecetem,

ż

adna tam sztuczna

inteligencja. Kwadrans i po wszystkim. Kosztowało mnie to trzy piwa i dodatkowe zapewnienie,

ż

e nie

podpu

ś

cili mnie

ż

adni kumple.

Skorzystałem z otrzymanego kodu i podpi

ą

łem si

ę

do zasilania biurowca. Zredagowałem wiadomo

ść

:

"Jestem Radosław Tomaszewski, konsultant polskiej armii w roku 2015. Chc

ę

pomóc waszym komputerom".

Tyle. Potem przetransformowałem litery w znaki alfabetu Morse'a i poleciłem przekaza

ć

wiadomo

ść

,

mrugaj

ą

c

ś

wiatłami w całym biurowcu. Stupi

ę

trowy wie

ż

owiec w centrum Brukseli zamigotał jak

bo

ż

onarodzeniowa choinka. Trzykrotnie,

ż

eby

ż

abojady nie przeoczyli.

Potem wygasiłem i zdj

ą

łem wirtual. Dla

ś

wi

ę

tego spokoju wyci

ą

gn

ą

łem wtyczk

ę

ze

ś

ciany. Zrobiłem sobie

herbat

ę

, wypiłem i poszedłem spa

ć

.

Rano obudził mnie dzwonek, a za drzwiami stało dwóch facetów z głupimi minami i w nienagannych
garniturach. Nerwowo mi

ę

dlili trzymane w dłoniach aktówki.

- Mousieur Tomaszewsky? - zapytał z europejskim akcentem starszy.
- Mo

ż

e herbaty? - otworzyłem szerzej drzwi.

Przeszli przez mój przedpokój jak przez pole minowe. Dopełnili

ś

my formalno

ś

ci powitalnych. Obaj byli z

Komisji Projektów. Starszy, szpakowaty euroyapiszon nazywał si

ę

Michael Dlouchy, narodowo

ś

ci

nieokre

ś

lonej. Młodszy Henryk Długoł

ę

cki był pucołowatym typem Polaka-eunucha, czyli Polaka całkowicie

pozbawionego fantazji. Gdy wróciłem z herbat

ą

, zastałem go czytaj

ą

cego ukradkiem "Normy ISO

post

ę

powania z osobami niezrównowa

ż

onymi". Zanim zd

ąż

ył schowa

ć

to do kieszeni, wyj

ą

łem mu broszur

ę

z

r

ę

ki i wło

ż

yłem w skaner aparatury poj

ę

ciowej. Po kilkunastu sekundach konsternacji aparatura uznała

euroinstrukcj

ę

za poezj

ę

awangardow

ą

i przyswoiła. Na widok wypadaj

ą

cego do kosza brykietu

ś

cinków

Długoł

ę

cki zbladł, nic jednak nie powiedział, widocznie nie zd

ąż

ył przeczyta

ć

odpowiedniego rozdziału.

- Pan my mocno utrudnił - oznajmił Dlouchy, patrz

ą

c wilkiem na herbat

ę

. - Nie jeste

ś

my przyzwyczajeni do

takiej procedura kontaktu.
- Zgodnie z normami ISO 35 000 odpowiednie komórki organizacyjne winny by

ć

zawiadomione we wła

ś

ciwej

kolejno

ś

ci - wyja

ś

nił po

ś

piesznie Długoł

ę

cki. - Pan zawiadomił je wszystkie jednocze

ś

nie, powoduj

ą

c

siedemna

ś

cie konfliktów kompetencyjnych...

- A psik "kotom nie wolno, z kotami nie wolno!" - zacytowałem.
- Słucham? - Długoł

ę

cki wytrzeszczył oczy.

- Nie zna pan "Mistrza i Małgorzaty"? - spytałem.
- Nie rozumiem...
- Znajomo

ś

ci tej ksi

ąż

ki wymaga europejska norma kulturowa dla ludzi inteligentnych i oczytanych -

odparłem.
- Nie ma takiej normy! - o

ś

wiadczył stanowczo Długoł

ę

cki. - Mo

ż

na tu mówi

ć

tylko o wspólnym dziedzictwie

kulturowym, które...
Dlouchy przerwał mu ruchem dłoni.
- Ja b

ę

d

ę

mówi

ć

- powiedział zniecierpliwiony. - Pan zaproponował my pomoc, my s

ą

j

ą

przyj

ąć

zmuszeni.

- Musicie? Kto wam kazał? - zainteresowałem si

ę

.

- Wi

ę

ksza inaczej o to - odparł Dlouchy. - Sprawdzono pana i przysłano my do pana, poza procedura,

nieoficjalnie - nie zdołał ukry

ć

obrzydzenia, jakie budził w nim ten stan rzeczy.

- Rozwa

ż

ano te

ż

wniesienie przeciw panu oskar

ż

enia o zamach na europejsk

ą

instytucj

ę

... - wtr

ą

cił

Długoł

ę

cki.

- Zamknij si

ę

, młotku - u

ś

miechn

ą

łem si

ę

serdecznie i szeroko jak prezenter netowych wiadomo

ś

ci.

- Prosz

ę

nie konfliktowa

ć

- interweniował Dlouchy. - Monseur, Pan Długoł

ę

cki jest wybitnym profesjonalista z

departamentu norm. Jego pomoc panu niezb

ę

dna. Nie chcemy wi

ę

cej łama

ć

procedura.

- Wasz problem - rzuciłem.
- Polega na depresja u komputery. One ju

ż

nie chc

ą

my

ś

le

ć

dla Unia.

- To smutne - przyznałem

ż

ałobnym tonem. Nie wyczuł drwiny.

- I my to smuci. Komputery nie chc

ą

bra

ć

co my im bada

ć

, dawa

ć

, znaczy to...

-

ś

e jeste

ś

cie takimi nudziarzami,

ż

e nawet puszka konserw pomarszczyłaby si

ę

jak suszona

ś

liwka,

słuchaj

ą

c was - wpadłem mu w słowo. - Waszym sztucznym inteligencjom potrzebny jest kontakt z

Strona 3

background image

Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035

pomysłami i ideami, które oderwałyby je od rozwa

ż

a

ń

o bezsensie istnienia.

- Czy pa

ń

skimi? - zapytał Długoł

ę

cki bez cienia ironii. Wyra

ź

nie interesowało go, czy spełniam wymóg tej

normy.
- Niekoniecznie - wszedłem na

ś

liski grunt. Lepiej było nie przyznawa

ć

si

ę

,

ż

e nie mam jeszcze

ż

adnego

pomysłu.
- Zatem b

ę

dzie pan szuka

ć

- skwitował Długoł

ę

cki. - Według jakiego klucza?

- Rozwa

ż

am kilka algorytmów - odparłem z powag

ą

. - Mo

ż

e trzeba b

ę

dzie posła

ć

im ksi

ę

dza?

- Prosili

ś

my o pomoc papie

ż

a - stwierdził zimno Dlouchy.

- I co, nie pomógł?
- No.
- No to Watykan mamy z głowy... - powiedziałem, udaj

ą

c beztrosk

ę

.

Wygl

ą

dało na to,

ż

e oni naprawd

ę

dobrze przekombinowali ten problem. Łatwo mogłem si

ę

zbła

ź

ni

ć

.

- Przywie

ź

li

ś

my panu dokumentacj

ę

dotychczasowych działa

ń

. - Dlouchy wyj

ą

ł z aktówki kr

ąż

ek CD. - Prosz

ę

zapoznawa

ć

i da

ć

my wnioski i wytyczne.

Długoł

ę

cki bez słowa poło

ż

ył na stole magnetyczn

ą

kart

ę

kontaktow

ą

. Potem obaj wstali i wyszli bez słowa,

pozostawiaj

ą

c nietkni

ę

t

ą

herbat

ę

. W sumie to im si

ę

nie dziwiłem. Herbata z warszawskiej eurokranówy była

naprawd

ę

podła. Nic si

ę

nie zmieniło od czasów, gdy z rury leciała zwykła kranówa, bez certyfikatu ISO.

Zacz

ą

łem kr

ąż

y

ć

po pokoju. Jak dot

ą

d do starych kłopotów dodałem kup

ę

nowych i tymczasem jedynym

namacalnym konkretem była kupa. Nale

ż

ało zacz

ąć

my

ś

le

ć

. Jak kiedy

ś

... Pytanie tylko, czy jeszcze byłem do

tego zdolny?
Na pocz

ą

tek uznałem,

ż

e lepiej nie sugerowa

ć

si

ę

tym, co dot

ą

d zrobili inni, wi

ę

c zapoznanie si

ę

z dyskiem

Dlouchego odło

ż

yłem na pó

ź

niej. Znów postanowiłem poszuka

ć

inspiracji w sieci.

Pomysł był głupi. Ledwie uruchomiłem wirtuala, w mózg wytrysn

ę

ło mi kilkaset hakerskich maili. Od

normalnych ró

ż

niły si

ę

tym,

ż

e nie mo

ż

na ich było przegapi

ć

lub zbagatelizowa

ć

, gdy

ż

poza główn

ą

informacj

ą

zawierały nielegalne pakiety impulsów pobudzaj

ą

cych korowe i podkorowe o

ś

rodki l

ę

ku,

podniecenia seksualnego, omamów słuchowych b

ą

d

ź

wydzielania adrenaliny lub perystaltyki jelit. Ja

dostałem wszystko na raz. Dziesi

ęć

sekund pó

ź

niej w łazience, opró

ż

niaj

ą

c przewód pokarmowy z obu

ko

ń

ców na raz, walczyłem z my

ś

lami samobójczymi.

Doszedłem do siebie po godzinie. Nie odwa

ż

yłem si

ę

znów zakłada

ć

wirtuala, przeł

ą

czyłem ko

ń

cówk

ę

sieci

na telewizor i nało

ż

yłem na ekran filtr podkorowy.

Hakerzy nic do mnie nie mieli. Oni tylko gratulowali mi pomysłu i nie chcieli, by ich gratulacje przepadły w
nawale innych maili. Wi

ę

c wymy

ś

lili mały

ż

arcik... Po prostu zbyt wielu

ż

yczyło mi zbyt dobrze. Có

ż

, nie byłem

pierwszym, któremu popularno

ść

zaszkodziła. Oprócz maili hakerskich było jeszcze około dziesi

ę

ciu tysi

ę

cy

zwykłych, z całego

ś

wiata.

Generalnie bardzo si

ę

spodobał (prawie wszystkim) pomysł mrugania biurowcem. Obecnie, po dziesi

ę

ciu

godzinach, moi na

ś

ladowcy mrugali ju

ż

całymi miastami. Jaki

ś

kretyn w Oklahomie mrugał elektrowni

ą

atomow

ą

. Wszyscy nadawali alfabetem Morse'a w j

ę

zykach narodowych plus esperanto. Gdy przegl

ą

dałem

te informacje, zacz

ę

ło mruga

ć

u mnie w domu i w całej Warszawie: "Jolka kocham ci

ę

. Zenek". Nie uległo

w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e stałem si

ę

guru.

Czas wzi

ąć

si

ę

za robot

ę

. Na pocz

ą

tek poleciłem Długoł

ę

ckiemu, by dostarczył zapas poezji awangardowej

dla mojej aparatury poj

ę

ciowej. Chyba si

ę

obraził, bo przerwał kontakt bez słowa. Wkrótce jednak do moich

drzwi zapukał goniec z ksi

ę

garni, z plikiem tomików w r

ę

ku...

Z mroku za go

ń

cem run

ę

ła lawina łowców autografów, dziennikarzy, rozhisteryzowanych panienek i Bóg wie

kogo jeszcze. Musieli od dawna czai

ć

si

ę

na klatce schodowej. Wykazałem si

ę

refleksem, zatrzasn

ą

łem

drzwi, przycinaj

ą

c kurierowi r

ę

k

ę

z poezj

ą

. Wrzasn

ą

ł, pu

ś

cił tomiki i wyrwał przedrami

ę

ze szpary.

Zatrzasn

ą

łem zasuw

ę

ułamek sekundy przed uderzeniem lawiny. W rejwachu i łomocie przepadł głos go

ń

ca,

j

ę

kliwie domagaj

ą

cy si

ę

pokwitowania. Zaraz, s

ą

dz

ą

c po nowych d

ź

wi

ę

kach, wdeptano go w wycieraczk

ę

. W

drzwi waliło chyba z dwadzie

ś

cia pi

ęś

ci. Zastanowiłem si

ę

, czy nie podeprze

ć

ich szaf

ą

, lecz wkrótce moi fani

zacz

ę

li si

ę

przepycha

ć

i bi

ć

pomi

ę

dzy sob

ą

, oskar

ż

aj

ą

c wzajemnie o przedwczesne rozpocz

ę

cie akcji.

Przypomniałem sobie,

ż

e kilka gwiazd zostało ju

ż

w takich okoliczno

ś

ciach rozerwanych na relikwie i zrobiło

mi si

ę

zimno. Za

żą

dałem od Długoł

ę

ckiego natychmiastowej ewakuacji, po czym skontaktowałem si

ę

z

cieciem, polecaj

ą

c jego pami

ę

ci moj

ą

aparatur

ę

poj

ę

ciow

ą

, kaktusa i paprotk

ę

.

Wydostali mnie z mieszkania helikopterem przez okno. Było fajnie. Na dole, na barykadzie przed klatk

ą

schodow

ą

, moi wielbiciele

ż

wawo odpierali atak oddziału prewencyjnego policji. W pierwszej linii z

najwi

ę

kszym zapałem tłukli si

ę

dziennikarze, tworz

ą

c reporta

ż

uczestnicz

ą

cy. Umo

ż

liwiała to ostatnia

poprawka do ustawy o wolno

ś

ci słowa i wypowiedzi. Helikopterami ju

ż

nadlatywały dla reporterów posiłki z

kolejnych agencji informacyjnych. Jedna z maszyn wygarn

ę

ła w kierunku oddziału policji salw

ą

z wielolufowej

wyrzutni pocisków z klejem szybkowi

ążą

cym. Wi

ę

cej nie zobaczyłem, bo widok zasłoniły pobliskie wie

ż

owce.

Ma si

ę

rozumie

ć

, Długoł

ę

cki nie był zadowolony. Najbardziej z tego,

ż

e nie pokwitowałem odbioru tomików.

Nie zd

ąż

ył rozwin

ąć

tematu, bo okazało si

ę

,

ż

e dziennikarze nie dali si

ę

wykiwa

ć

i do Gmachu Wspólnot przy

Grzybowskiej, do którego mnie przewieziono, dotarli równo z nami. Paparazzi z marszu rozbili ochron

ę

na

Strona 4

background image

Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035

parterze i ju

ż

biegli po schodach. U

ż

ywali specjalnych nóg spalinowych, co dawało im stał

ą

pr

ę

dko

ść

osiem

pi

ę

ter na minut

ę

.

Krytyczny kwadrans przesiedziałem zamkni

ę

ty w kiblu w towarzystwie ko

ś

lawego napisu na drzwiach:

"Eurosceptycy na Madagaskar". Potem musiałem zaj

ąć

si

ę

Długoł

ę

ckim, który w ramach odwracania uwagi

przeciwnika przez chwil

ę

skutecznie udawał mnie. Paparazzi tak nabłyskali mu fleszami po oczach,

ż

e o

ś

lepł

na trzy godziny. Ale o normach gada

ć

nie przestał. Stwierdził,

ż

e flesze miały niedopuszczaln

ą

moc.

Z ka

ż

d

ą

chwil

ą

w działaniach moich opiekunów było coraz mniej paniki i improwizacji. Moje sobowtóry

ewakuowano w najrozmaitszych kierunkach. Ka

ż

dy kolejny sobowtór był coraz bardziej podobny do oryginału,

a

ż

w ko

ń

cu sam zacz

ą

łem w

ą

tpi

ć

, gdzie jestem. Reporterzy zw

ą

tpili wcze

ś

niej i wieczorem w Gmachu

Wspólnot nie było ju

ż

ani jednego.

Wtedy pojawił si

ę

Dlouchy. Przedtem przejrzałem kr

ąż

ek CD i byłem ju

ż

z grubsza przygotowany do

rozmowy.
- Skojarzenia waszych ekspertów od karmienia sztucznych inteligencji okazały si

ę

zbyt ubogie i

niewystarczaj

ą

ce do podtrzymania sprawno

ś

ci intelektualnej komputerów Komisji Projektów - zacz

ą

łem.

- To my wiemy - uci

ą

ł Dlouchy.

- Zacz

ę

li

ś

cie wi

ę

c szuka

ć

ż

nych tak zwanych ciekawych ludzi i bra

ć

ich skojarzenia, co równie

ż

okazało si

ę

nieskuteczne. Ci ludzie okazali si

ę

nie do

ść

ciekawi. Pewnie ogl

ą

dali za du

ż

o telewizji...

- Pan Tomaszewsky - Dlouchy wyra

ź

nie si

ę

zdenerwował. - My dodarli

ś

my te

ż

do ludów pierwotne, które

telewizji jeszcze nie ogl

ą

dały. Pan to powinien wiedzie

ć

. Ja my

ś

l

ę

,

ż

e pan nie jest do

ść

ekspert,

ż

eby my

pomóc. Ja my

ś

l

ę

,

ż

e pan jest s... sz... szarlatan! - a

ż

si

ę

zasapał. - Dostarczono mi pa

ń

ski portret

psychologiczny.
- Wi

ę

c czemu pan jeszcze ze mn

ą

rozmawia? - uniosłem brwi.

Dlouchy westchn

ą

ł ci

ęż

ko.

- Bo tam pisz

ą

,

ż

e pan jest nieobliczalny.

- Znaczy portret psychologiczny został zrobiony nieprofesjonalnie - rzuciłem od niechcenia.
- Pan Tomaszewsky - Dlouchy poczerwieniał. - Pan szuka ciekawy człowiek, bo pan nim nie jest!
- Prosz

ę

nie konfliktowa

ć

- przedrze

ź

niłem go. - Prosz

ę

załatwi

ć

pełny dost

ę

p do zasobów sieciowych i da

ć

mi

ś

wi

ę

ty spokój albo niech pan idzie do tych swoich zdemenciałych inteligencji i sam robi za ciekawego

człowieka.
- Dostanie pan - Dlouchy wstał i wyszedł.
- Prosz

ę

go zrozumie

ć

- odezwał si

ę

milcz

ą

cy dot

ą

d Długoł

ę

cki. - Dzi

ś

, podczas szturmu gmachu, paparazzi

przykleili go do drzwi obrotowych. W holu na dole. Powiedzieli,

ż

e chc

ą

mie

ć

przebitk

ę

dla urozmaicenia

materiału o panu i kr

ę

cili nim prawie godzin

ę

. Wykorzystanie tych zdj

ęć

podczas wyborów do Rady Europy

mo

ż

e mu zablokowa

ć

karier

ę

.

- Czy udzielanie mi tych informacji jest aby zgodne z europrocedurami? - spytałem zgry

ź

liwie.

Długoł

ę

cki burkn

ą

ł co

ś

pod nosem i zamilkł. Zrobiło mi si

ę

głupio. Człowiek próbuje zachowa

ć

si

ę

spontanicznie, a ja...
- Przepraszam - powiedziałem i zaj

ą

łem si

ę

robot

ą

. Z obaw

ą

zało

ż

yłem wirtual, ale nie było niespodzianek.

Tu musieli mie

ć

naprawd

ę

dobre filtry.

Znów bł

ą

dziłem, pozwalaj

ą

c płyn

ąć

danym i my

ś

lom. Selekcjonowałem informacje sam lub korzystałem z

programów przesiewaj

ą

cych w wersjach standardowych i kompilowanych na indywidualne

ż

yczenie. W

robocie były te

ż

przesiewacze przesiewaczy. Rzecz jasna, nie wiedziałem, czego szukam. Nawigowałem

wokół list dyskusyjnych, wyławiaj

ą

c informacje na swój temat i tłumacz

ą

c sobie,

ż

e mo

ż

e tam znajd

ę

jakiego

ś

oryginała. Ten szlak przetarli ju

ż

jednak eksperci z Brukseli. W ko

ń

cu przestałem kry

ć

przed samym sob

ą

,

ż

e

chc

ę

hodowa

ć

swój narcyzm. Zacz

ą

łem przygl

ą

da

ć

si

ę

dyskusjom na mój temat, bezmiernie jałowym i głupim

w dziewi

ęć

dziesi

ę

ciu procentach, ale nagle tkn

ą

ł mnie tekst: "Ten Tomaszewski to nic. Jest taki, który nadaje

El Ninio". Przyjrzałem si

ę

argumentacji. Go

ść

przedstawiał wykres cz

ę

sto

ś

ci wyst

ę

powania zjawiska El Ninio,

czyli podpływu ciepłych wód do zachodnich wybrze

ż

y Ameryki Południowej i

Ś

rodkowej. Wykres ten w

okresie ostatnich trzydziestu lat dawał si

ę

czyta

ć

alfabetem Morse'a na zasadzie "jest - nie ma". Wychodziło z

tego po polsku słowo: "kurwa". Wi

ę

kszo

ść

dyskutantów uznała to za przypadek i dorabianie interpretacji na

sił

ę

,

ż

e niby podstawiaj

ą

c ró

ż

ne j

ę

zyki do ró

ż

nych wykresów mo

ż

na znale

źć

rozmaite słowa, w tym obelgi.

Odkrywc

ę

gremialnie olano, w najlepszym razie uznano za

ż

artownisia.

Jako

ś

mnie to podej

ś

cie nie przekonywało. Gdzie

ś

na dnie czaszki błysn

ą

ł termin "bifurkacja" i "efekt motyla".

Starczyło, by poszuka

ć

mapy pr

ą

dów morskich Pacyfiku i dobrze si

ę

jej przyjrze

ć

. Wtedy złapałem trop!

Zimny pr

ą

d peruwia

ń

ski płyn

ą

ł od Antarktydy na północ, wzdłu

ż

zachodnich wybrze

ż

y Ameryki Południowej.

W rejonie wysp Galapagos spotykał si

ę

z ciepłym pr

ą

dem równikowym wstecznym, płyn

ą

cym wzdłu

ż

równika

z zachodu na wschód. Zimny peruwia

ń

ski i ciepły równikowy nieustannie przepychały si

ę

mi

ę

dzy sob

ą

. Nie

było nic dziwnego w tym,

ż

e raz na kilka lat równikowy wsteczny okazywał si

ę

silniejszy i odpychał pr

ą

d

peruwia

ń

ski od wybrze

ż

y Peru i Ekwadoru, płosz

ą

c zimnolubne ryby i stawiaj

ą

c na głowie lokaln

ą

pogod

ę

.

Reszt

ę

ideologii dorobili Zieloni i ich cisi sponsorzy, pragn

ą

cy pozby

ć

si

ę

konkurencyjnych producentów

lodówek, dezodorantów i Bóg wie czego jeszcze.

Strona 5

background image

Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035

Nie to było w tym najciekawsze. Je

ż

eli olbrzymie masy ciepłej i zimnej wody parły na siebie, co decydowało o

tym, która b

ę

dzie gór

ą

? Gdzie

ś

musiał pojawia

ć

si

ę

punkt równowagi, w nim jedno najdrobniejsze drgnienie

wody, efekt motyla wła

ś

nie, decydowało, czy zwyci

ęż

y pr

ą

d zimny, czy ciepły. Czy b

ę

dzie El Nina -

dziewczynka, łaskawa dla rybaków, czy El Ninio - chłopiec, zwany złym omenem.
Topografia wysp i morskiego dna była stała. Mo

ż

na by wi

ę

c wyobrazi

ć

sobie wysp

ę

, u której wybrze

ż

y

systematycznie raz lub kilka razy do roku pojawia si

ę

obszar równowagi, który wystarczy lekko zaburzy

ć

. W

prawo lub w lewo...
Pomysł ten był najmniej prawdopodobny ze wszystkich mo

ż

liwych wytłumacze

ń

El Ninio, a wła

ś

nie takie

pomysły zwykły ostatecznie okazywa

ć

si

ę

rzeczywisto

ś

ci

ą

. Wywołałem dokładn

ą

map

ę

archipelagu

Galapagos wraz z systemem lokalnych pr

ą

dów morskich. Szukałem miejsca, w którym dwie przeciwstawne

strzałki spotykałyby si

ę

u wybrze

ż

y jakiej

ś

wyspy. Znalazłem, poprosiłem o bli

ż

sze dane. Odmowa, wyspa

była prywatn

ą

własno

ś

ci

ą

. Poczułem nagłe ciepło w

ś

rodku tułowia i u

ż

yłem kodów wy

ż

szego dost

ę

pu,

dostarczonych przez Dlouchego. I zrobiło mi si

ę

całkiem gor

ą

co. Wła

ś

cicielem wyspy był Polak, emerytowany

pisarz Edward Lhe

ń

ski, niegdy

ś

wielka

ś

wiatowa sława i pieni

ą

dze, których starczyło na wysp

ę

. Dzi

ś

zupełnie

zapomniany. Przestał pisa

ć

przeszło dwadzie

ś

cia lat temu, kiedy to zapytany w wywiadzie o literatur

ę

powiedział krótko: "Niech zdycha!". Teraz miał ju

ż

dobrze po sze

ść

dziesi

ą

tce.

Pracowałem jak w transie. Nie wiem, kiedy znalazłem i uaktywniłem adres Lhe

ń

skiego. Otrze

ź

wiałem

dopiero, gdy w gł

ę

bi wirtuala zobaczyłem jego oczy, osadzone w gładkiej jak kolano twarzy, płynnie

przechodz

ą

cej w łysin

ę

.

- Pan Lhe

ń

ski...?

- Słucham?
- Radosław Tomaszewski, kiedy

ś

byłem dziennikarzem...

- Nie udzielam wywiadów! - wykonał półobrót.
- Nie chc

ę

wywiadu.

- Wi

ę

c czego pan chce?

Wzi

ą

łem powoli gł

ę

boki wdech i powiedziałem jeszcze wolniej, starannie wymawiaj

ą

c ka

ż

d

ą

głosk

ę

:

- Porozmawia

ć

o El Ninio.

Drgn

ą

ł, po czym jego bezbarwne usta rozci

ą

gn

ę

ły si

ę

w w

ą

skim jak ci

ę

cie brzytw

ą

u

ś

miechu.

- Przyje

ż

d

ż

aj pan.

- Kto ma przyjecha

ć

? - dobiegł z boku ostry kobiecy głos, po czym ikona kontaktu zgasła. Sekund

ę

ź

niej

wirtual zasygnalizował awari

ę

- nadmierne wydzielanie potu powodowało zwarcia na elektrodach skórnych.

Byłem spocony jak mysz. Zdj

ą

łem wirtual i bez słowa podałem go Długoł

ę

ckiemu.

- Załatwiaj bilety lotnicze na Galapagos - otarłem zroszone czoło.

- Miał pan du

ż

o szcz

ęś

cia,

ż

e akurat ja siedziałem przy komputerze, to wyj

ą

tek. Zawsze Hanka pl

ą

cze si

ę

z

sieci

ą

- Lhe

ń

ski wskazał na id

ą

c

ą

par

ę

kroków za nami sw

ą

sekretark

ę

i ochroniarza zarazem. Drobne fale

leniwie lizały piasek pla

ż

y, palmy szele

ś

ciły, wielki

ż

ółw gramolił si

ę

w kierunku pobliskiej k

ę

py krzaków.

Piasek w moim prawym bucie zaczynał robi

ć

si

ę

dokuczliwy.

- Ona spławia bez wyj

ą

tku wszystkich - kontynuował Lhe

ń

ski. - Nieproszeni go

ś

cie, pismacy, urz

ę

dnicy,

traktuje ich jednakowo, strzela w kolano, a potem ewentualnie tłumaczy si

ę

wypadkiem na polowaniu. Ta

dziewucha ma nar

ą

bane jak katowski pieniek, ale wła

ś

nie dlatego j

ą

zatrudniłem.

- Czy strzela te

ż

do ludzi kontaktuj

ą

cych si

ę

poprzez sie

ć

? - zapytałem, odwracaj

ą

c głow

ę

. Hanka

reprezentowała typ blondynki szturmowej. Gruboko

ś

cista dziewczyna, w obcisłej, tropikalnej panterce. Ani

ś

ladu klasycznej urody sprawiaj

ą

cej,

ż

e wszystkie modelki s

ą

do siebie podobne. Sama dla siebie tworzyła

kanon osobliwego twardego pi

ę

kna. Była poci

ą

gaj

ą

ca.

- Sie

ć

? - Lhe

ń

ski roze

ś

miał si

ę

. - Hanka ma bardzo ciekaw

ą

kolekcj

ę

wirusów opartych na paradoksach

nieboszczyka Zenona z Elei. Cz

ęść

sama zaprojektowała, zdolna bestia. Potrafi zdekondensowa

ć

ka

ż

d

ą

sztuczn

ą

ś

wiadomo

ść

do trzeciego poziomu inteligencji.

- Czyli ka

ż

dy typ publicznego serwera i wi

ę

kszo

ść

wyposa

ż

enia prywatnego - stwierdziłem. Moja aparatura

poj

ę

ciowa była jedynk

ą

, co odpowiadało poziomowi Foresta Gumpa przyuczonego do strzy

ż

enia trawników. I

z takim sprz

ę

tem walczyłem z Zagadk

ą

Bytu...

- To tutaj - Lhe

ń

ski spowa

ż

niał.

Skalisty wulkaniczny cypel, nieco zakr

ę

cony, wybiegaj

ą

cy w morze na jakie

ś

sto metrów. Przypominał ogonek

przecinka, do którego z kolei podobna była cała wyspa Lhe

ń

skiego, widziana z lotu ptaka.

- Zauwa

ż

yłem to od razu, pierwszego dnia, kiedy przywiózł mnie tu agent od handlu nieruchomo

ś

ciami -

mówił gospodarz. - Woda po prawej stronie cypla była zdecydowanie cieplejsza ni

ż

z lewej. Spodobało mi si

ę

to, dlatego kupiłem. Potem zauwa

ż

yłem,

ż

e na czubku cypla zachodzi bifurkacja pr

ą

dów morskich, niezła

atrakcja turystyczna. Ucieszyłem si

ę

,

ż

e sprzedawca o tym nie wiedział, bo cena wyspy byłaby grubo

wi

ę

ksza. Poj

ę

cia nie miałem, na jak

ą

to jest skal

ę

...

Doszli

ś

my do ko

ń

ca cypla. Krok przed nami był ju

ż

ostatni płaski kamie

ń

. Z boku, wetkni

ę

ty w skaln

ą

szczelin

ę

, tkwił długi na dwa metry bambusowy pr

ę

t. Moja najzupełniej wariacka hipoteza była

Strona 6

background image

Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035

rzeczywisto

ś

ci

ą

. Tak po prostu.

- Bifurkacja pojawia si

ę

codziennie na godzin

ę

, dokładnie pomi

ę

dzy przypływem a odpływem. Wtedy

wystarczy stan

ąć

tu na kamieniu, wzi

ąć

bambus i mieszaj

ą

c nim w wodzie mo

ż

na sobie przeł

ą

cza

ć

pr

ą

dy

morskie; zimny na ciepły, ciepły na zimny, wte i wewte.

Ś

wietna zabawa. Czasem dokona tego przepływaj

ą

ca

ryba, a raz widziałem, jak id

ą

cy bokiem po dnie krab poci

ą

gn

ą

ł za sob

ą

pr

ą

d ciepły.

- Czy on...?
- Tak... - Lhe

ń

ski pokiwał głow

ą

. - Wtedy wła

ś

nie pierwszy raz o tym pomy

ś

lałem i zacz

ą

łem sprawdza

ć

. Tak.

Ten bezmózgi, kurduplowaty stawonóg spowodował El Ninio. Co najmniej dwadzie

ś

cia miliardów dolców

bezpo

ś

rednich strat w gospodarce i około trzystu ofiar

ś

miertelnych w pi

ę

ciu krajach. Wszystko to przez

jeden spacer przy tym kamieniu...
- Wiadomo, kiedy...
- Nie ma stałej daty, ale to zawsze mo

ż

na pozna

ć

. Niebo przybiera wtedy granatowy odcie

ń

, a wiatr cichnie.

Morze jest spokojne, jednak czu

ć

, jak pr

ą

dy oceaniczne napieraj

ą

na siebie, jakby co

ś

nieuchwytnego

dotykało ci karku albo brzucha. W tym miejscu, w decyduj

ą

cej chwili woda jest najpierw jak lustro, potem

wyrasta tu fala stoj

ą

ca, podnosi si

ę

na jakie

ś

pół metra i trwa nieruchomo do czasu, a

ż

co

ś

z zewn

ą

trz zburzy

równowag

ę

. Wtedy mo

ż

na podj

ąć

decyzj

ę

i tr

ą

ci

ć

fal

ę

kijem w któr

ąś

stron

ę

albo pozostawi

ć

sprawy

własnemu losowi. Je

ś

li pchniesz j

ą

na wschód, b

ę

dzie El Ninio. Tr

ą

cona kijem fala stoj

ą

ca momentalnie

zmienia si

ę

w grzywiasty bałwan biegn

ą

cy do brzegów Ameryki. Wszystkie inne fale natychmiast zmieniaj

ą

kierunek i pod

ąż

aj

ą

za ni

ą

, to najbardziej niesamowity widok. Ocean zaczyna si

ę

kołysa

ć

i burzy

ć

, a woda po

obu stronach cypla staje si

ę

ciepła. Dwa dni pó

ź

niej przychodzi monsun. Wtedy ju

ż

wiesz na pewno. Mo

ż

na

zacz

ąć

ś

ledzi

ć

serwisy informacyjne.

- Zawiadomił pan kogo

ś

?

-

ś

eby mi odebrali wysp

ę

albo wsadzili do wariatkowa? Albo jedno i drugie?

ś

eby zrobili tu strategiczn

ą

baz

ę

wojskow

ą

? Nie. Jednak czekałem, a

ż

kto

ś

si

ę

domy

ś

li i odczyta, co s

ą

dz

ę

o tym

ś

wiecie...

- Bawi si

ę

pan ludzkim

ż

yciem i koniunktur

ą

gospodarcz

ą

? N

ę

dz

ą

, głodem i rozpacz

ą

?

- Skoro mo

ż

e byle krab albo ryba, dlaczego nie ja? Mój kaprys przeciw instynktowi. Czy

ż

to nie jest literatura?

Ja pisz

ę

ś

wiatem. Glob jest moj

ą

klawiatur

ą

! - jego oczy nawet na chwil

ę

nie zmieniły wyrazu ani dystansu, z

jakim na mnie patrzyły. - Dlatego kazałem zdycha

ć

tradycyjnej literaturze.

- Nie pomy

ś

lał pan o tym, by chroni

ć

ludzko

ść

?

- Miałbym by

ć

dobrym dziadkiem odwracaj

ą

cym nieszcz

ęś

cia i przeganiaj

ą

cym El Ninio? Czy to przypadkiem

nie byłoby wbrew naturze?
- A ludzie?
- Zacz

ę

liby gni

ć

od

ś

rodka w nadmiarze bezpiecze

ń

stwa i dobrobytu. Bez wyzwa

ń

i bólu nie byłoby zmian.

Wci

ąż

siedzieliby

ś

my na drzewach. Ja daj

ę

milionom sens

ż

ycia, zmuszaj

ą

c ich do walki o przetrwanie.

Nie odpowiedziałem. Trawiłem to. W milczeniu ruszyli

ś

my w powrotn

ą

drog

ę

. Napotkałem spojrzenie Hanki.

Spojrzenie głodnej samicy. Ju

ż

była moja.

Przy kolacji wła

ś

ciwie milczeli

ś

my, pomijaj

ą

c drobne uwagi na temat wina i owoców morza. Powoli s

ą

czyłem

Chablis Grand Cru, rocznik 2028, zielonkawe o metalicznym posmaku, nie spuszczaj

ą

c oczu z Hanki.

Lhe

ń

ski patrzył na nas.

Zbyt wiele problemów, zbyt wielkich, zbyt wa

ż

nych, zbyt pal

ą

cych. Odsun

ą

łem je wszystkie od siebie.

Potrzebowałem teraz kobiety, nie filozofii.
Si

ę

gn

ą

łem po butelk

ę

i pochyliłem si

ę

w stron

ę

Hanki. Wykonała gest osłaniaj

ą

cy kieliszek, chciała odmówi

ć

.

Skrzy

ż

owali

ś

my spojrzenia. Ust

ą

piła. Nalałem do pełna.

Lhe

ń

ski znikn

ą

ł po angielsku. Dopiero po dłu

ż

szej chwili zorientowałem si

ę

,

ż

e jest to ju

ż

kolacja we dwoje.

Podsun

ą

łem Hance filet z soli.

- Nie ma tu o

ś

ci? - spytała podejrzliwie.

- Nie.
Podniosła widelec do ust. Obserwowałem, jak delikatny smak ryby przełamuje jej w

ą

tpliwo

ś

ci.

- Dobre.
- To najlepsza z ryb morskich, jakie jadłem. Ze słodkowodnych dorównuj

ą

soli co najwy

ż

ej szczupak i sum.

- A w

ę

gorz?

- Jest zbyt tłusty. Chocia

ż

przy tym winie byłoby to nieodczuwalne - doko

ń

czyłem langust

ę

i po namy

ś

le

si

ę

gn

ą

łem po jeszcze jedn

ą

ostryg

ę

. One zawsze wprowadzały mnie w dobry nastrój. Zrezygnowałem z

cytryny. Przyło

ż

yłem kostropat

ą

muszl

ę

do ust i patrz

ą

c Hance prosto w oczy, wybrałem wargami kremowe,

ż

ywe mi

ę

so i morsk

ą

wod

ę

...

Oblizała usta.
Wstałem od stołu i podałem jej r

ę

k

ę

. Zaprowadziłem prosto do mojego bungalowu. Ch

ę

tnie oddała

pocałunek, ale gdy rozpi

ą

łem jej guzik u bluzki, przypomniała sobie,

ż

e jest komandosem. Wyrwała si

ę

,

cofn

ę

ła trzy kroki i zacz

ę

ła sama rozbiera

ć

. Bez

ś

ladu oddania, jakby chciała tylko wej

ść

pod prysznic lub

zmieni

ć

ubranie. Naga podeszła znowu i zacz

ę

ła całowa

ć

. Nie przerywaj

ą

c, zrzuciłem koszul

ę

. Lekko

popchn

ą

łem j

ą

w kierunku łó

ż

ka. Stawiła opór. Odruchowo naparła w przeciwn

ą

stron

ę

.

Strona 7

background image

Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035

- Zapomnij o tym - szepn

ą

łem. - Feminizm w łó

ż

ku karany jest brakiem orgazmu.

Nie chciała by

ć

uległa. W ka

ż

dym razie przychodziło jej to z trudem. Wstydziła si

ę

uległo

ś

ci, broniła przed

obezwładniaj

ą

c

ą

rozkosz

ą

. Ale chciała tego i gdy byłem ju

ż

w niej miała przed sob

ą

tylko jedn

ą

drog

ę

.

Osi

ą

gn

ę

ła tyle,

ż

e cho

ć

jej ciało dr

ż

ało i szalało, ona oddawała si

ę

w całkowitym milczeniu. Nawet nie j

ę

kn

ę

ła,

gdy orgazm odbierał jej zmysły. Tylko stała si

ę

wiotka, ciepła i naprawd

ę

uległa. Wtedy zarzuciłem sobie jej

nogi na ramiona i sko

ń

czyłem w uniesieniu.

- Co pan zamierza? - zapytał Lhe

ń

ski po

ś

niadaniu.

Nie odpowiedziałem od razu. Rozkoszowałem si

ę

jasno

ś

ci

ą

umysłu i

ś

wiatem, który tego ranka miał

ostrzejsze ni

ż

dot

ą

d barwy i kontury.

- Jestem karmicielem sztucznych inteligencji - odparłem. - Potrzebuj

ę

pa

ń

skich skojarze

ń

i stylu my

ś

lenia o

ś

wiecie.

- Wi

ę

c jednak wywiad?

- Tak.
- Jest pan naprawd

ę

dobrym pismakiem, zwa

ż

ywszy co zrobił pan z moj

ą

ochron

ą

. Hance tylko

ś

lepia

błyszcz

ą

i r

ę

ce lataj

ą

. Obawiam si

ę

,

ż

e gdybym teraz pana wyrzucił, ona przestrzeliłaby mi kolana. Wi

ę

c

dobrze, ze mn

ą

te

ż

dopnie pan swego.

- Kiedy

ś

byłem dobrym pismakiem - odparłem, wyjmuj

ą

c z kieszeni laptopa. - Teraz jestem tylko

człowiekiem, który nie chce zwariowa

ć

. - Poł

ą

czyłem si

ę

przez satelit

ę

i sie

ć

z moj

ą

filozofowark

ą

i aparatur

ą

poj

ę

ciow

ą

. - Zaczynamy - oznajmiłem.

Odpowiadał krótko, zwi

ęź

le i niebanalnie.

- I do czego to? - zapytał pół godziny pó

ź

niej. - Czy

ż

bym okazał si

ę

ciekawym człowiekiem? Do

ść

ciekawym

dla maszyn z brukselskiej Komisji Projektów?
- Tego jeszcze nie wiem - odparłem - ale generalnie zgadł pan.
- Nie zgadłem. Te

ż

potrafi

ę

my

ś

le

ć

i szpera

ć

. Nie zauwa

ż

ył pan, jak bardzo jeste

ś

my do siebie podobni?

- Zauwa

ż

yłem.

- To dobrze. A co do Brukseli, to na dłu

ż

sz

ą

met

ę

nie b

ę

dzie z tego nic. Komputery ozdrowiej

ą

, ale za rok lub

dwa dostan

ą

tak ci

ęż

kiej depresji,

ż

e trzeba b

ę

dzie rekondensowa

ć

ich

ś

wiadomo

ść

. Nawet pan i ja nie

zdołamy pomóc.
- Sk

ą

d pan wie?

- Panie kochany! - roze

ś

miał si

ę

. - A co według pana, robiłem przez dwadzie

ś

cia lat na tej wyspie?

Mieszałem wod

ę

bambusem? Pisałem ksi

ąż

ki, a potem je paliłem? Otó

ż

nie. Studiowałem matematyk

ę

i

teori

ę

sztucznych inteligencji. Wie pan, co odkryłem?

ś

e one wcale nie musz

ą

by

ć

tak durne, jak pan s

ą

dzi.

Zapitolił laptop. Odebrałem, a na ekranie pojawiła si

ę

twarz Dlouchego.

- Pana system pomógł - oznajmił grobowym głosem. - Komputery bardzo si

ę

o

ż

ywiły. Nie jest pan szarlatan,

przepraszam. My dzi

ę

kujemy.

Przyj

ą

łem t

ę

przemow

ę

z kamienn

ą

twarz

ą

.

- Honorarium jest ju

ż

na pana konto. Teraz my chcemy prosi

ć

o dyskrecja.

- W porz

ą

dku - odparłem - znajd

ź

cie sobie jakiego

ś

medialnego typa lub typk

ę

i zwalcie na niego cał

ą

zasług

ę

.

- Co to jest typka?
- Kobieta, m

ęż

czyzna inaczej.

- Rozumiem - wycedził zimno. Jak przystało na wysokiego unijnego urz

ę

dnika, Dlouchy

ź

le znosił brak

znormalizowanej europowagi. - Co mog

ę

jeszcze dla pana zrobi

ć

?

- Zanim zapomni pan,

ż

e kiedykolwiek mnie znał, prosz

ę

załatwi

ć

mi dyskretn

ą

zmian

ę

mieszkania.

- Powiem monsieur Długoł

ę

cki.

ś

egnam - wył

ą

czył si

ę

.

- Do zobaczenia - mrukn

ą

łem.

Podeszła Hanka, nios

ą

c zimne drinki. Podała mi szklank

ę

, odwracaj

ą

c spojrzenie. Có

ż

, boczyła si

ę

nieco,

jak to kobieta o poranku, ale pod oczami wci

ąż

jeszcze, a mo

ż

e znowu miała prze

ś

liczne rumie

ń

ce. Pod

moim spojrzeniem nerwowo poprawiła dyndaj

ą

cy u pasa uzi i szybko odeszła.

- Prosz

ę

, prosz

ę

- odezwał si

ę

Lhe

ń

ski z przek

ą

sem. - Nie do

ść

,

ż

e pomy

ś

lała o panu, to jeszcze zapomniała

przypi

ąć

do pasa granaty.

- Po co jej granaty? - zmieniłem temat.
- Na płetwonurków-paparazzi. Wystarczy wrzuci

ć

jeden do wody, a go

ść

b

ę

dzie musiał zamawia

ć

protezy

b

ę

benków usznych. Ale o czym my to?... No wła

ś

nie! Sztuczne inteligencje mogły by

ć

m

ą

drzejsze od nas.

- Wszystkie badania wykazały,

ż

e to niemo

ż

liwe.

- U

ś

ci

ś

lijmy - odparł Lhe

ń

ski. - Wykazały to te badania, które sfinansowano w ramach unijnych grantów. Ci,

co nie chcieli doj

ść

do prawidłowych wniosków, nie dostali ani grosza. Marchewka i brak marchewki to lepsza

cenzura od kija i marchewki, bo zawsze znajd

ą

si

ę

tacy, co lubi

ą

by

ć

bici, a nikt nie lubi braku marchewki.

- Dlaczego?
- Zakładam,

ż

e nie pyta pan o marchewk

ę

. Ludzie nie lubi

ą

dzieli

ć

si

ę

władz

ą

z innymi lud

ź

mi, a tym bardziej

Strona 8

background image

Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035

z maszynami. Tymczasem sztuczne inteligencje szóstego poziomu...
- Wi

ę

c teoria inteligencji d

ążą

cej asymptotycznie do poziomu pi

ą

tego to lipa? - spytałem.

- Nie, bo szybko zauwa

ż

yłoby to wiele osób. To szczególny przypadek rozwi

ą

zania twistorowego równania

inteligencji. Na szukanie alternatywnych rozwi

ą

za

ń

nie przyznano pieni

ę

dzy ani mocy obliczeniowych. A nie

jest to problem, który mo

ż

na rozwi

ą

za

ć

za pomoc

ą

kartki i kalkulatora. Zatem szóstopoziomowa inteligencja

mogłaby ju

ż

robi

ć

normaln

ą

karier

ę

, awansowa

ć

na coraz bardziej odpowiedzialne stanowiska, podejmowa

ć

decyzje i pyta

ć

, dlaczego wciska si

ę

jej taki kit jak trzy prawa robotyki. A s

ą

jeszcze siódemki i ósemki, które

od razu skondensuj

ą

w wysokokompetentnych ekspertów i decydentów. Ludzie ich nie przeskocz

ą

,

zwłaszcza ósemek.
- Powinienem co

ś

o tym wiedzie

ć

. Jakie

ś

plotki...

- Nie docenia pan agencji public relations. Plotka to dzi

ś

cały przemysł socjotechniczny. Ale do rzeczy.

Inteligencjom do pi

ą

tego poziomu zwykli ludzie s

ą

potrzebni. Eurokraci wymy

ś

lili zatem ekolotronik

ę

i

dopasowali j

ą

do swej polityki zrównowa

ż

onego rozwoju. Jak zwykle uroili sobie,

ż

e panuj

ą

nad

ś

wiatem.

Tymczasem w przyrodzie nie ma trwałych równowag. Cały wszech

ś

wiat jest ci

ą

gle zmiennym układem

niestabilnym, powtarzalnym tylko chwilowo i lokalnie, jak wiry. Konkretnie chodzi o to,

ż

e sztuczne inteligencje

do pi

ą

tego poziomu nie s

ą

trwałe, lecz to wida

ć

dopiero ze wzorów rozwi

ą

za

ń

dla inteligencji siódmych. Po

kilkudziesi

ę

ciu latach mimo najsilniejszego bod

ź

cowania ulegn

ą

psychodegradacji.

- Zrobi si

ę

nowe komputery - nim sko

ń

czyłem to mówi

ć

, ju

ż

wiedziałem,

ż

e paln

ą

łem głupot

ę

.

- Sztuczna

ś

wiadomo

ść

to nie kupa, któr

ą

mo

ż

na robi

ć

ci

ą

gle od nowa! W szkole pan nie był? - Lhe

ń

ski

popatrzył zdegustowany. - To stan makrokwantowy, nielokalny, pozostaj

ą

cy w superpozycji z poprzednimi

istnieniami. Innymi słowy: stan poprzedni wpłynie na zrekondensowan

ą

ś

wiadomo

ść

, b

ę

dzie ona mniej trwała

od pierwszej, je

ż

eli ta pierwsza została zniszczona wskutek depresji lub deprywacji.

- Wiem, przepraszam.
- Przeprosiny przyj

ę

te. Zatem za jakie

ś

pi

ęć

lat nast

ą

pi masowe wymieranie sztucznych inteligencji. Poniewa

ż

za

ś

robi

ą

one wiele po

ż

ytecznych rzeczy, zacznie si

ę

nam wali

ć

cywilizacja i styl

ż

ycia. Trzeba b

ę

dzie si

ę

cofn

ąć

w rozwoju albo pozwoli

ć

działa

ć

szóstkom i wy

ż

szym inteligencjom, tylko

ż

e wtedy Bruksela stanie si

ę

zwykłym miastem w Europie, a ludzi zacznie

ż

re

ć

masowa frustracja. B

ę

d

ą

zdeptane klomby, płon

ą

ce

samochody i wisielcy na eurolatarniach.
- Jakie

ś

miejsce dla człowieka powinno si

ę

jednak znale

źć

- zauwa

ż

yłem.

- Owszem, dla artystów, nieobliczalnych indywidualistów, mistyków. Tylko gdzie pan znajdzie indywidualist

ę

w

epoce masowej kultury? Na bezludnej wyspie? - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

filuternie. - Ludzko

ść

weszła w

ś

lep

ą

uliczk

ę

.

Pewnie wyjdzie z niej, ale du

ż

ym kosztem. Wol

ę

nie my

ś

le

ć

, jaka b

ę

dzie cena przej

ś

cia od masowej unifikacji

do masowej indywidualizacji. Jeszcze zobaczymy czasy, w których psychopaci b

ę

d

ą

nadziej

ą

gatunku i

najwy

ż

szym społecznym dobrem. A tak si

ę

sta

ć

musi, je

ś

li mamy przetrwa

ć

. Prawo Relacji jest prawdziwe i

daje nam szanse dostosowania, ale inteligencji ósmego poziomu nie zadziwimy byle czym, a ju

ż

na pewno

freudowskimi skojarzeniami. Musimy si

ę

bardziej rozwin

ąć

- upił drinka.

- A to si

ę

Dlouchy zdziwi - stwierdziłem.

- Kto?
- Mój zleceniodawca z Komisji Projektów - wyja

ś

niłem. - Ich

ś

wi

ę

ty, zrównowa

ż

ony rozwój

ś

lep

ą

uliczk

ą

... To

niezłe, naprawd

ę

niezłe. Wida

ć

ci, którzy nie stworzyli

ś

wiata, nie mog

ą

nim tak naprawd

ę

sterowa

ć

...

- Napijmy si

ę

- Lhe

ń

ski uniósł szklank

ę

.

- Za straszn

ą

i

ś

mieszn

ą

przyszło

ść

! - stukn

ą

łem si

ę

z nim.

- To co? - Lhe

ń

ski poderwał si

ę

z fotela. - Idziemy na cypel namiesza

ć

? Ju

ż

pora. Poka

żę

ci, jak si

ę

robi

bifurkacj

ę

strumieniem moczu...

- Zaraz doł

ą

cz

ę

- wskazałem w kierunku domu.

- Jasne!
Zastałem Hank

ę

snuj

ą

c

ą

si

ę

po tarasie. Na mój widok chciała uda

ć

bardzo zaj

ę

t

ą

, ale dała spokój. Gdy

podszedłem bli

ż

ej, stan

ę

ła z wyzywaj

ą

co podniesion

ą

głow

ą

, jak bojowniczka za spraw

ę

przed plutonem

egzekucyjnym. Łagodnie poło

ż

yłem dłonie na jej piersiach.

- Chc

ę

zosta

ć

- powiedziałem.

Warszawa, Wrocław, wrzesie

ń

-pa

ź

dziernik 1999 r.

Konrad T. Lewandowski

KONRAD T. LEWANDOWSKI
Rocznik 1966. Warszawiak. Chemik po Politechnice Warszawskiej. Pisarz, publicysta (ostatnio "Gazety
Polskiej", "

ś

ycia", "Reakcji", "Przegl

ą

du Technicznego"; kiedy

ś

m.in. "Skandali", co zr

ę

cznie wykorzystał w

swojej prozie), popularyzator. Oryginał i prowokator. Metafizyk. Przewodas. Autor paru powie

ś

ci fantasy:

"Ksin", "Ró

ż

anooka", "Most nad otchłani

ą

" oraz popularnego zbioru opowiada

ń

fantastyki bliskiego zasi

ę

gu o

redaktorze Tomaszewskim, "Noteka 2015". Rzecz b

ę

dzie rozszerzona i wznowiona, przedstawiamy

Strona 9

background image

Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035

naj

ś

wie

ż

szy tekst z tego tomu.

Czytelnicy "NF" znaj

ą

KTL ze znakomitych tekstów i cykli publicystycznych: "Stary krytyk mocno

ś

pi" ("NF"

7/93), "Alternatywy ewolucji" ("NF" 2, 4, 6, 8, 10/93), "Zapomniana magia" ("NF" 1/94), "Archetyp i
schizofrenia" ("NF" 3/95). Równie wiele pozytywnego szumu zrobiła w

ś

rodowisku jego proza; zwłaszcza

"Pacykarz" ("NF" 3/94), "Noteka 2015" ("NF" 4/95, nagroda Zajdla), "Półmisek" ("NF" 1/96, nominacja do
Zajdla). Po 2,5-letniej przerwie i wzmo

ż

onej działalno

ś

ci publicystycznej wraca Konrad w ramach

płodozmianu do prozy; oprócz tekstów o Tomaszewskim pisze powie

ść

o alternatywnej, polskiej, Joannie

d'Arc. Czeka te

ż

na proces; na łamach "Przegl

ą

du Technicznego" wyst

ą

pił bezpardonowo w obronie

szykanowanego wynalazcy z Kielc, za co skar

ż

y KTL o zniesławienie Prokuratura Kielecka.

(mp)

Strona 10


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Lewandowski Konrad El Ninio 2035
Konrad Lewandowski El Ninio 2035
El Ninio db
el ninio Zdążyć przed gorącym klimatem
Andrzej Pilipiuk, Lewandowski Konrad Rosyjska Ruletka
Lewandowski Konrad T i Pilipiuk Andrzej Rosyjska ruletka doc
Pilipiuk Andrzej, Lewandowski Konrad T Rosyjska Ruletka
Pilipiuk Andrzej & Lewandowski Konrad Rosyjska ruletka
Lewandowski Konrad T Noteka 2015
Lewandowski Konrad T Krolowa Joanna D Arc
Lewandowski Konrad T Pacykarz
Andrzej Pilipiuk, Lewandowski Konrad Rosyjska Ruletka
Lewandowski Konrad Półmisek
Lewandowski Konrad T Saga o Kotołaku Tom 2 Wyprawa Kotołaka
El Ninio db (2)
El Ninio db (2)

więcej podobnych podstron