Cherri Adair
Taniec z diabłem
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mary Rossi przystanęła w drzwiach. W rękach
trzymała długą żółtą różę. Rozejrzała się, mrużąc
oczy, a jej spojrzenie padło na czarną limuzynę
stojącą przy krawężniku. Zrury wydechowej bu-
chały kłęby białego dymu, wyraźnie widoczne
w mroźnym, zimowym powietrzu.
Jej partner, który miał się stawić na randkę
w ciemno, odgadł ulubiony kolor róż Mary, lecz
najwyraźniej nie zamierzał pokonywać sześciu stop-
ni, dzielących go od jej drzwi. Wolał wyekspediować
szofera. Albo usiłował zrobić na niej wrażenie swym
statusem materialnym, albo był zbyt leniwy, aby
przejść te kilka metrów na piechotę. W obu tych
wypadkach wystawiał sobie złe świadectwo.
Kierowca uśmiechnął się do niej nieśmiało.
– Pani Rossi? – zapytał i lekko schylił głowę,
jakby sugerując, by podążyła za nim.
Samochód stał obok plamy żółtego światła
padającego z pobliskiej latarni. Miał przyciemnione
szyby, co całkowicie uniemożliwiło jej zerknięcie do
środka. Davis Sloan nie wydawał się ani tajemniczy,
ani niegodziwy, przecież Mary już sześć razy
rozmawiała z nim przez telefon. Uznała, że jest
bezpośredni i dowcipny, a głos ma seksowny. Jego
francuski akcent był subtelny, a przy tym in-
trygujący do tego stopnia, że Mary zgodziła się na
spotkanie. Teraz jednak nie była pewna, czy po-
stąpiła właściwie.
Poznali się przez matkę Mary. Mama wychodziła
z błędnego założenia, że jej jedyna córka zdecydo-
wanie powinna wrócić do poprzedniego partnera.
Na dowód tego, jak bardzo Jack Ryan do niej pasuje,
zorganizowała kilka randek w ciemno, by Mary
mogła porównać go z innymi mężczyznami.
Sallye Rossi pracowała w biurze prokuratora
stanowego w Waszyngtonie i zazwyczaj umawiała
córkę z mężczyznami ze swojej pracy. O ile Mary
generalnie nie była nieprzychylnie nastawiona do
prokuratorów, pomysł umawiania się z nimi na
randkę ją drażnił. Może nie denerwowała się tak, jak
przed spotkaniem z policjantem, niemniej była
niespokojna. Prokuratorzy chętnie zadawali pyta-
nia, na które wolałaby nie udzielać odpowiedzi, choć
w jej pracy – byłej pracy – przespanie się z prokura-
torem mogło przynieść nieoczekiwane korzyści.
Na wypadek, gdyby tej nocy miał nastąpić cud,
Mary ogoliła nogi i włożyła najbardziej skąpą i uwo-
dzicielską bieliznę, jaką dysponowała, na nią zaś
4
Cherry Adair
czarną obcisłą sukienkę. Jeszcze nigdy w życiu nie
przespała się z mężczyzną na pierwszej randce,
niemniej tym razem sytuacja była wyjątkowa. Po-
trzebny był jej seks terapeutyczny, by pomógł jej
wymazać z pamięci wszelkie wspomnienia o Jacku
Ryanie.
Zadrżała z zimna na mroźnym, lutowym powie-
trzu. Nie chciała myśleć o Jacku. Nie tej nocy,
bezwietrznej i ponurej, gdyż księżyc skrył się za
grubą warstwą chmur. Mary łączyła z tą randką
spore nadzieje. Na szczęście jedwabna sukienka
z długimi rękawami, choć dość krótka i obcisła, była
na tyle konserwatywna, by w razie niepowodzenia
jej właścicielka miała pewność, iż nie wysyła dwu-
znacznych sygnałów.
Obiecała mamie oraz sobie, że podejdzie do tych
randek bez uprzedzeń. Minęło osiem miesięcy od jej
rozstania z Jackiem, i w tym czasie zaliczyła kilka-
naście randek w ciemno. Ogólnie biorąc, miała sporo
szczęścia. Żadne spotkanie nie wypadło fatalnie,
właściwie niektóre okazały się wręcz sympatyczne.
Szkoda, że żadna randka nie była tą wyjątkową...
Przy ani jednym mężczyźnie jej serce nie zabiło
mocniej. Dopiero rozmowa z Davisem okazała się
przełomowa. Intrygował ją od dwóch tygodni. Był
całkowitym przeciwieństwem Jacka. Przede wszys-
tkim nie krył swojej przeszłości. Ostatnio rozma-
wiali późnym wieczorem, chyba dlatego sprawiał
wrażenie wyczerpanego, kiedy zadzwonił i ją obu-
dził. Mary leżała w ciemnościach, słuchając, jak
5
Taniec z diabłem
z rozbrajającą szczerością Davis opowiada o swoim
dzieciństwie. Nie było mu lekko, niemniej nie czuła
w jego głosie goryczy, nie rozdrapywał ran. Wy-
chował się w kilku rodzinach zastępczych. Nigdy
nie poznał swych biologicznych rodziców, a gdzie-
kolwiek się pojawił, ściągał sobie na głowę kłopoty.
Przebrnął jednak przez liceum i wyszedł na prostą,
choć właściwie nikt w niego nie wierzył.
Mary darzyła go za to podziwem. Niektóre z jego
opowieści sprawiły, że z jej oczu nagle popłynęła łza
współczucia. Nie chciała jednak, by wiedział, że na
myśl o samotnym, nieszczęśliwym dziecku, którym
niegdyś był, ogarnia ją przemożny smutek, dlatego
usiłowała zmieniać temat rozmowy.
Davis odważnie stawiał czoło przeciwnościom
losu i w końcu – bez niczyjej pomocy – został takim
człowiekiem, jakim zawsze chciał być. W rozmo-
wach z Mary chętnie wspominał minione lata. Jack
za to niezmiennie powtarzał: ,,Nie żyj przeszłością,
słonko. Liczy się tylko dzień dzisiejszy’’. Jack nie
opowiadał o sobie, zaś Davis Sloan czynił to chętnie.
Trzeba przyznać, że Mary uważała tę odmianę za
nadzwyczaj przyjemną; nic dziwnego, że z taką
ulgą przyjęła rozstanie z Jackiem, zarówno w życiu
osobistym, jak i zawodowym.
Znała Jacka przez dwa lata i przez ten czas
zdradził jej jedynie swoje nazwisko i wiek – miał
trzydzieści cztery lata. Pracował dla tej samej agen-
cji rządowej, w której również ona była zatrud-
niona. Najwyraźniej złożył śluby milczenia, zanim
6
Cherry Adair
ją poznał. Szkoda, że nie ślubował również celibatu.
Kiedy byli razem, zachowywali się jak dwa króliki
albo jak dwa marcowe koty na kocim weselu. Niech
go wszyscy diabli!
Mary otrząsnęła się ze wspomnień. W końcu
każda dziewczyna chce wiedzieć o swoim kochanku
nieco więcej niż tylko to, jak ma na imię i nazwisko
i kiedy przyszedł na świat.
Jack Ryan odszedł w przeszłość. Może Davis
Sloan będzie jej przyszłością?
Jednak szkoda, że już na początku ich randki
zachował się tak nieuprzejmie... Dlaczego nie wy-
siadł z samochodu, żeby ją osobiście powitać, po-
prowadzić do auta, otworzyć przed nią drzwiczki i...
jednym słowem, zachować się elegancko i kultural-
nie jak dżentelmen.
Ogarnięta wątpliwościami, Mary zamknęła
drzwi i podążyła za kierowcą w kierunku samo-
chodu. W torebce wyczuwała przyjemny ciężar
małego pistoletu. Na szczęście jeszcze nigdy do
nikogo nie strzelała, jednak kiedyś mógł nastąpić ten
pierwszy raz. Dziewczyna powinna być gotowa na
wszystko...
Znowu wróciła ta przykra myśl, że to bardzo
dziwne, a wręcz niegrzeczne, że mężczyzna, który
zaprasza kobietę na randkę, nie ma ochoty wysiąść
z samochodu i podejść do drzwi jej domu. A może
istnieje jakiś istotny powód takiego zachowania?
– Czy pan Sloan złamał nogę? – zaryzykowała
ironiczną uwagę i nagle uświadomiła sobie inną
7
Taniec z diabłem
ewentualność. A jeśli nie miał nóg? Albo był para-
plegikiem...*
2
Dobry Boże! Przecież opowiadając jej o dawnych
czasach, z pewnością wspomniałby o swojej nie-
pełnosprawności?
Poczuła, jak na jej policzki wypełza rumieniec.
Wcześniej coś takiego w ogóle nie przyszło jej do
głowy. Przez telefon głos Davisa Sloana brzmiał
niesłychanie... energicznie. Kalectwo nie wpłynęłoby
negatywnie na jej nastawienie do niego, to jasne,
niemniej o czymś takim wolałaby wiedzieć zawczasu.
Kierowca, opatulony ciężkim wełnianym płasz-
czem, znieruchomiał na moment z ręką przy klamce
tylnych drzwi limuzyny i zmarszczył czoło.
– O ile wiem, jest zdrów jak ryba – odparł po
chwili i otworzył przed nią drzwi.
Gdyby Mary nie zastanawiała się tak intensyw-
nie nad wytłumaczeniem nieuprzejmości swojego
partnera, z pewnością zwróciłaby uwagę na panują-
ce w kabinie limuzyny egipskie ciemności. Usiadła
na szerokiej kanapie, a szofer zamknął za nią drzwi.
Skórzana tapicerka była ciepła, co wskazywało
na to, że Davis przed chwilą siedział tam, gdzie teraz
Mary. Na pewno obserwował ją, gdy kroczyła po
schodach, wychodząc z domu. Czy podobało mu się
to, co ujrzał?
1
* Paraplegia (med.) – porażenie obu kończyn dolnych
lub – ale rzadziej – górnych, występujące w następstwie
uszkodzenia kręgosłupa. Paraplegik – człowiek dotknięty
paraplegią. (Przyp. red.)
8
Cherry Adair
W nieprzeniknionym mroku Mary podskoczyła
nagle, nieoczekiwanie czując na ręce dotyk męskiej
dłoni. Wstrząsnął nią dreszcz. A niech to licho!
Dobry początek.
Limuzyna stoczyła się z krawężnika i szybko
nabrała prędkości.
– Wyglądasz rewelacyjnie – odezwał się z ciem-
ności męski głos.
Ten głos...
O nie, tylko nie to!
– Żeby cię diabli wzięli, Jack! – wrzasnęła ziryto-
wana Mary, cisnęła w niego różą i rzuciła się do klamki.
Psiakrew, cholera jasna! Jacka Ryana rozpoznała-
by wszędzie, nawet gdyby zawiązano jej oczy
i wprowadzono do pokoju bez okien.
Coś chłodnego i twardego otarło się o jej nadgar-
stek, który ściskał Jack. Szarpnęła mocniej...
– Co, do diabła? – mruknęła. – Kajdanki?
A to łobuz! Jak on śmie!
Przypomniała sobie, że Jack miał oczy jak kot
i zawsze widział w ciemności. Dosłownie czuła na
sobie jego spojrzenie.
– Ty draniu! – warknęła. – Zdejmij mi to, ale
natychmiast!
– Mary, posłuchaj mnie. Daj mi pięć minut.
Mówił łagodnie, lecz w jego głosie wyczuwała
ukrytą groźbę.
– Zabrałeś mi tyle miesięcy życia, skurczybyku
– warknęła. – Dziękuję, ale już nie jestem zaintere-
sowana twoją osobą.
9
Taniec z diabłem
Prawą rękę wsunęła do torebki, usiłując namacać
w niej telefon komórkowy. Albo pistolet, w tej
chwili było jej wszystko jedno. Sam fakt, że wzięła
broń na randkę, powinien dać jej do myślenia.
Widocznie podświadomie czegoś się jednak bała.
Kobieca intuicja?
– Kochanie, przecież nie zamierzasz wzywać
glin – mruknął Jack i pogłaskał ją po ręce, jednocześ-
nie poprawiając się na kanapie.
Siedział stanowczo zbyt blisko. Za dobrze pamię-
tała jego dotyk, jego zapach, jego ciało. Tak bardzo ją
to irytowało, że nawet nie chciała na niego spojrzeć.
Wnętrze kabiny było ciemne jak krypta, lecz Mary
i tak świetnie wyczuwała, że Jack jest rozpalony.
Zawsze miał gorące ciało, jakby płonął w nim ogień.
W dodatku przysuwał się coraz bliżej.
Na jego szczęście namacała komórkę, a nie pis-
tolet, i wcisnęła automatyczne wybieranie numeru,
zakodowane pod klawiszem z dwójką. Pod klawi-
szem z jedynką nie było już numeru do Jacka Ryana,
został skasowany zaraz po zerwaniu z nim.
– Grozi ci coś gorszego niż gliny – warknęła.
Nawet nie próbowała oswobodzić ręki, nie miała
szans. Przykuł ją do siebie i teraz była zdana na jego
łaskę i niełaskę. Czuła na udzie gorącą męską dłoń,
ale póki co dzielnie się broniła przed niepożądaną
reakcją na jego dotyk. Udawała, że nic nie czuje ani
niczego nie dostrzega.
– Dzwonię do twojej wspólniczki... Sallye? To
ty?... Jeszcze się pytasz, dlaczego mówię do ciebie po
10
Cherry Adair
imieniu? Bo nie jesteś już dla mnie mamą! Zdraj-
czyni! Jesteś beznadziejna! Jak mogłaś mi to zro-
bić?! – Niepotrzebnie szarpnęła ze złością kajdan-
kami, bo natychmiast poczuła mocny ból w przegu-
bie ręki.
Mary spojrzała na Jacka. Pomimo światła ulicz-
nych latarni ledwie dostrzegała zarys jego twarzy.
– Mój partner na randkę w ciemno właśnie przed
chwilą przykuł mnie do siebie kajdankami... Co
mówisz? – Mary przewróciła oczami. – Nie, mamo,
to nie jest ani słodkie, ani romantyczne. Tak, wiem,
jakie masz zdanie o Jacku... Nie, ani myślę wy-
słuchiwać, dlaczego on... Jeśli przestaniesz mi prze-
rywać, to zrozumiesz, o co chodzi...
Jack w tym momencie właśnie nagle zachichotał,
zupełnie bez sensu, i zezłoszczona Mary mocno
szarpnęła kajdankami, momentalnie go uciszając.
Dobry Boże, nie miała szansy odeprzeć zmaso-
wanego ataku Sallye Rossi oraz Jacka Ryana!
– Nie, tego mu nie powtórzę – zapewniła matkę,
która głośno zawołała: ,,Powiedz Jackowi, że wciąż
go kocham!’’.
– Ja też cię kocham, Sallye! – wrzasnął Jack.
Mary znów szarpnęła kajdankami i rozłączyła
się, by przerwać tę manifestację miłosnych wyznań.
To straszne, że jej matka i mężczyzna, z którym
się rozstała, wciąż się lubili. A gdzie matczyna
troska? Gdzie rodzicielska lojalność?
A przede wszystkim, gdzie jest klucz do kaj-
danek?
11
Taniec z diabłem
– Ty nikczemny, zimny, kłamliwy łotrze! – syk-
nęła. – Natychmiast zatrzymaj samochód. Słyszysz,
co do ciebie mówię?
Wyczuła, że na jego twarzy pojawił się złośliwy
uśmieszek.
– Nie ma mowy – oznajmił Jack i znów zarecho-
tał z satysfakcją.
Mary zaczęła szarpać kajdankami, już nie zważa-
jąc na to, że metal rani jej delikatną skórę po
wewnętrznej stronie nadgarstka.
– Nie żartuję, Jack – ostrzegła. – Każ kierowcy
zawrócić. Teraz. Natychmiast!
– Masz – oświadczył Jack i wcisnął jej w dłoń
małą okrągłą pastylkę.
– A to co? – burknęła Mary, automatycznie
zaciskając palce na tabletce. – Chcesz mnie oszoło-
mić narkotykiem i wykorzystać?
– Nic podobnego – zaprzeczył. – To znakomity
lek na zgagę, nadkwasotę, niestrawność i wzdęcia.
– Nie potrzebuję – prychnęła, choć właśnie po-
czuła, że jej żołądek trawią ognie piekielne i chyba
rzeczywiście cierpi na niestrawność.
– Jak uważasz, ale przecież wiesz, że zawsze,
gdy się denerwujesz, masz kłopoty z żołądkiem...
– No cóż, dziękuję. Widzę, że jak zwykle pamię-
tasz o moim biednym żołądku, który staje dęba na
twój widok, więc chyba jednak się skuszę. – Wsunę-
ła tabletkę do ust i zaczekała, aż rozpuści się na
języku.
Ostatnio na widok Jacka zawsze dostawała nie-
12
Cherry Adair
strawności, więc zaczął nosić przy sobie odpowied-
nie medykamenty. Zreguły zapominała o swoich
dolegliwościach żołądkowych, które dopadały ją na
spotkaniach z Jackiem. On natomiast, gdy tylko to
zauważył, zawsze miał pod ręką odpowiednie tablet-
ki. Tak jak i tym razem.
– Jedziemy na przyjęcie do ambasadora Repub-
liki Południowej Afryki, czy to też było kłamstwo?
– Ani razu nie skłamałem.
– Rzeczywiście. Zwłaszcza wtedy, gdy zmieni-
łeś nazwisko na Davis Sloan.
– Niech będzie – przyznał niechętnie. – Jedno
maleńkie kłamstewko. W przeciwnym wypadku nie
chciałabyś ze mną rozmawiać.
– Trafiłeś w sedno. I dlatego postanowiłeś wy-
myślić dla siebie nową tożsamość i historię życia?
– Nie kłamałem.
– Nie? Przecież nie dorastałeś w rodzinach za-
stępczych. – Mary ze znużeniem oparła głowę
o miękkie skórzane oparcie kanapy.
Jack zawsze cenił luksusy. Mieszkał w imponują-
cym apartamencie z widokiem na panoramę miasta,
miał w domu służących i kilka całkiem przyzwoi-
tych samochodów.
Różnili się nawet w kwestii wydawania pienię-
dzy. On szastał nimi na lewo i prawo, ona wolała je
gromadzić i inwestować.
– Dorastałeś, mieszkając w luksusowej dzielni-
cy, w Beeverly Hills – oznajmiła znużonym tonem.
– Czyżbyś zapomniał o Glorii i Samuelu Ryanach,
13
Taniec z diabłem
twoich kochających bogatych rodzicach? Dostałam
od nich kartkę świąteczną na ostatnią Gwiazdkę.
Byłoby im przykro na wieść o tym, że tak łatwo się
ich wyparłeś. I to tylko po to, żeby zrobić wrażenie
na kobiecie.
– To wszystko nieprawda. Oni nie są moimi
rodzicami, Mary. Ani kochającymi, ani żadnymi
innymi... Ich w ogóle nie ma.
– Och, Jack. Dlaczego ciągle kłamiesz?
– Mówię szczerą prawdę.
– A kto mi przysłał tę śliczną kartkę pocztową?
I kwiaty na ostatnie urodziny?
– Ja.
Mary poczuła ucisk w żołądku. Dlaczego on
ciągle kłamie? Przecież wszyscy dobrze znali Jacka
Ryana i wiedzieli, że jego imię i nazwisko przypad-
kowo jest takie samo jak imię i nazwisko fikcyjnej
postaci, bohatera znanego filmu akcji. Niektórzy
dla żartu mówili na niego Harrison, od imienia od-
twórcy roli filmowego Jacka Ryana, znanego holly-
woodzkiego aktora Harrisona Forda.
Jack był jednym z najatrakcyjniejszych kawale-
rów w Waszyngtonie – miał pieniądze, pochodził
z rodziny z tradycjami... W prasie pojawiały się
liczne artykuły na jego temat. Przez dwa lata z rzędu
otrzymał tytuł Kawalera Roku, przyznawany przez
,,People Magazine’’.
– Biedactwo, a więc musiałeś dorastać w wielu
rodzinach zastępczych, tak? – ironicznie zapytała
zirytowana Mary.
14
Cherry Adair
Jeśli to była prawda, miała prawo czuć wściek-
łość z powodu jego wcześniejszych kłamstw.
A jeśli kłamał teraz, również miała prawo być
wstrząśnięta i zła.
– A na domiar złego w wieku trzynastu lat
aresztowano cię za włamanie i osadzono w ośrodku
dla nieletnich przestępców, bo nikt nie chciał za
ciebie poręczyć. A potem skończyłeś liceum i twoje
życie zupełnie się zmieniło. Mam rację?
– Tak.
Mary popatrzyła na jego ukrytą w mroku sylwet-
kę. Najwyraźniej przyzwyczaiła się już do ciem-
ności, gdyż dostrzegła błyszczące spojrzenie jego
przymrużonych oczu.
– To wszystko wydarzyło się naprawdę?
– Przecież już ci to potwierdziłem, prawda?
Sprawiał wrażenie szczerego. Mary nie wiedzia-
ła, jak zareagować na te rewelacje. Może w ogóle nie
powinna brać ich sobie do serca.
– I ja mam w to wierzyć? – prychnęła.
– Zrobisz, co zechcesz – westchnął. – Oczywiś-
cie, jak zawsze.
– Cholera jasna, Jack, to nie ja stwarzałam
problemy...
– Czyżby? A dlaczego teraz ciągle mówisz o ja-
kichś problemach? – spytał, kręcąc głową. – Przecież
już znasz całą prawdę o mnie. Od początku naszej
znajomości koniecznie chciałaś wyciągnąć ze mnie
jak najwięcej informacji na mój temat, chciałaś
wszystko wiedzieć o moim dzieciństwie, o mojej
15
Taniec z diabłem
przeszłości. Chyba teraz już rozumiesz, dlaczego
nigdy nie chciałem o tym opowiadać.
– Chcesz powiedzieć, że nigdy nie mówiłeś mi
prawdy o sobie ze względu na to, że obawiałeś się, że
może jej nie zaakceptuję?
– Raczej obawiałem się, że nie uwierzyszysz
w taką prawdę o mnie.
Pomyślała, że jeszcze niedawno uwierzyłaby we
wszystko, co by jej powiedział. Szkoda, że od
początku nie mówił jej prawdy.
– Masz rację. Pewnie bym nie uwierzyła. I co?
Dziwisz się? Przecież zawsze mi kłamałeś.
Jack pokręcił głową.
– Nie zawsze.
– Trzeba było się przyznać w którymś momen-
cie, że to ty rozmawiasz ze mną przez telefon...
Przecież nieustannie gadaliśmy przez te ostatnie
dwa tygodnie. Miałeś tyle okazji, żeby mi powie-
dzieć, kim jesteś. Pewnie byłabym zaskoczona, ale...
może łatwiej byłoby mi uwierzyć ci wtedy niż
teraz...
– Dziwne, że sama się nie zorientowałaś...
Wydawało jej się, że w jego głosie wyczuła żal.
Mary wzruszyła ramionami. Akurat. Na pewno jej
się tylko tak wydawało.
– Niby w jaki sposób? Mówiłeś tak zwyczajnie
i byłeś taki uroczy, że zupełnie nie mogłam się
domyślić, że to ty...
– Dlaczego? Przecież zawsze byłem zwyczajny
i uroczy.
16
Cherry Adair
– Nie, Jack, nie byłeś.
Nigdy nie było w nim nic zwyczajnego. Jack
Ryan należał do ludzi wyjątkowych, wielkich i sil-
nych. Kojarzył się z bohaterami komiksów lub
filmowych kreskówek. Dzięki Bogu, że go w końcu
rzuciła i zrezygnowała z pracy, w której ciągle miała
z nim kontakt.
Nie było jej jednak łatwo. Brakowało jej przy-
pływu adrenaliny.
– Jestem uroczy wtedy, gdy zachodzi taka po-
trzeba. – Niebezpiecznie obniżał głos.
– Wierz mi lub nie, ale nie jest to zaleta – zapew-
niła go.
– Dotąd ci to nie przeszkadzało.
Rzeczywiście, wiele rzeczy jej nie przeszkadzało,
a przynajmniej udawała, że jej nie przeszkadza,
gdyż nie wyobrażała sobie życia bez Jacka. Tak było
jednak w przeszłości, teraźniejszość wyglądała zu-
pełnie inaczej.
– To wszystko przestało już być zabawne – mruk-
nęła. – Chcę wracać do domu...
– Przyznaj się, że zamierzałaś uprawiać seks
z tym tajemniczym Sloanem już na pierwszej
randce? Czy mam rację?
Nie mogła zaprzeczyć. Zarumieniła się ze wstydu
i złości.
– Owszem, ale biorąc pod uwagę to, że jak się
okazało, ty i Sloan to jedna i ta sama osoba, muszę
uczciwie powiedzieć, że zmieniłam zdanie.
Zanim się zorientowała, szybko wsunął drugą
17
Taniec z diabłem
wolną rękę pod ich skute nadgarstki i przesunął
ciepłą dłonią po jej biodrze.
– Zamierzałaś się przespać z tym obcym face-
tem?! Cholera jasna, Mary, jak mogłaś?! – gniew-
nym tonem wyszeptał jej prosto do ucha.
– Jack, ja nie wiedziałam, że ten facet to ty.
Polubiłam go... Ale... jak ty mogłeś udawać kogoś
zupełnie innego? Jak mogłeś mnie tak oszukiwać?
– odparła teatralnym szeptem.
Nie uświadamiała sobie, jak bardzo jest zmarz-
nięta, dopóki Jack nie położył swojej gorącej dłoni
na jej biodrze. Zawsze lubiła tulić się do jego
rozpalonego jak piec ciała. Ale nie teraz. Nie dzisiaj.
Już nigdy. Usiłowała się odsunąć, lecz jakoś nie
zdobyła się na to. Pocieszała się myślą, że przecież
limuzyna musi w końcu gdzieś stanąć. Nie będą
jechali tak w nieskończoność.
– Czy może masz na sobie tę bieliznę, która
zawsze przynosiła nam szczęście?
Ach, rzeczywiście to ten sam komplet bielizny!
Podświadomie założyła go na randkę z nieznajo-
mym Davisem Sloanem! Jackowi i jej sprzyjało
szczęście za każdym razem, kiedy wkładała właśnie
ten komplet bielizny.
– Nie, Jack – zaprzeczyła chłodno, podczas gdy
krew wrzała w jej żyłach. Cienki jedwab, opinający
jej biodro tam, gdzie Jack trzymał dłoń, rozgrzał się
jak poduszka elektryczna. – To moja pechowa
bielizna. Nie przyniosła mi szczęścia. Zabieraj rękę.
– Kochanie, moja krew ciągle jeszcze wrze na
18
Cherry Adair
myśl o kochaniu się z tobą, a ty już jesteś gotowa
przespać się z innym?
– Minęło osiem miesięcy.
– Mam wrażenie, że więcej.
Ona również miała takie wrażenie.
– Poprosiłam cię bardzo uprzejmie, żebyś dał mi
spokój – zauważyła. – Mógłbyś czasem słuchać, co
do ciebie mówię.
Zacisnął palce na jej udzie, jakby manifestował
swoje prawo do niej.
– Chodzi o interesy, Mary.
– Tym gorzej dla ciebie. Właściwie, to jak skłoni-
łeś moją mamę do tego, żeby mnie wystawiła?
– Powiedziałem jej, że ojczyzna cię potrzebuje.
– Zrezygnowałam z pracy.
– Ale właśnie zostałaś do niej przywrócona.
Nagle ogarnęła ją ciekawość, lecz szybko ją
stłumiła.
– Nie interesuje mnie to. Chcę wracać do domu,
wziąć gorącą kąpiel i wcześnie położyć się spać.
– Mimo że masz na sobie naszą szczęśliwą
bieliznę?
Mary westchnęła. Jack Ryan zachowywał się jak
bulterier, który chwycił zębami ofiarę i nie zamie-
rzał popuścić. Był najbardziej irytującym mężczyz-
ną, w jakim miała nieszczęście się zako... jakiego
miała nieszczęście poznać.
– Jack, czego ty chcesz ode mnie?
Limuzyna minęła most i skręciła w zatłoczoną
aleję. Na światłach, po prawej stronie limuzyny
19
Taniec z diabłem
stanął czerwony sportowy samochód. Ciemnowło-
sa dziewczyna przysunęła głowę do ramienia chło-
paka, na co on objął ją i złożył pocałunek na jej
ustach. Samochód za nimi zatrąbił ułamek sekundy
po zmianie światła. Mary przypomniała sobie, jak to
ona i Jack zachowywali się kiedyś tak samo jak ta
para. Nie mogli oderwać od siebie ust i rąk. Któregoś
dnia jakiś bezdomny w parku krzyknął na nich,
żeby wynajęli sobie pokój w hotelu, zamiast gorszyć
ludzi w miejscach publicznych.
Ale to było tak dawno temu...
– Jack, ja już nie pracuję dla ukochanego wuja
Sama. Zapomniałeś? Jestem tłumaczką w zupełnie
innej instytucji.
Znalazła zatrudnienie w Dysart International
Bank. Posada była przyjemna, cicha i monotonna. Jack
nie musiał wiedzieć, że Mary nudzi się śmiertelnie od
dziewiątej rano do siedemnastej, a od siedemnastej pięć
do za pięć dziewiąta rano jest przerażająco samotna.
Właśnie kiedy zaczynała się wreszcie trochę
otrząsać z toksycznego związku z Jackiem Ryanem,
zadzwonił niejaki Davis Sloan... I od tej pory
całkiem nieźle radziła sobie bez Jacka Ryana...
– Tak, wiem – westchnął, przesuwając kciukiem
po jej udzie. – Niemniej potrzebuję... a raczej my
potrzebujemy ciebie do tej pracy, Mary. Jesteś
niezastąpiona. Nikt nie potrafi tak jak ty...
– No, to fatalnie, że nikt nie potrafi tak jak ja. To
bardzo źle. – Mary strzepnęła jego rękę ze swojego
uda, lecz ta zaraz powróciła w to samo miejsce.
20
Cherry Adair
Proszę bardzo, niech sobie głaszcze jej udo. Nie
będzie na to zwracała uwagi. Odprężyła się i wygod-
niej usiadła na obitej miękką skórą kanapie. Spra-
wiała wrażenie spokojnej, lecz w rzeczywistości
czuła, jak adrenalina powoli rośnie i coraz bardziej
uderza jej do głowy.
– Skończyły się czasy, kiedy wkradałam się
przez okna i otwierałam cudze sejfy – oznajmiła
chłodno.
– Wręcz przeciwnie, słonko, wróciłaś do gry, czy
to ci się podoba, czy nie. Są rozkazy z góry.
Wchodzimy do ambasady, zabieramy dyskietkę
i wychodzimy. Potem wracasz do domu i wszyscy
są zadowoleni.
– Jaką dyskietkę? – spytała Mary.
Do diabła, nawet nie potrafiła powstrzymać
ciekawości. Poczuła dawny, znajomy dreszcz emo-
cji. Cholerny świat! Musiała wreszcie sobie uświa-
domić, że tej nocy to nie Jack jej potrzebuje, tylko
ojczyzna. Uwielbiała ten przypływ energii przed
każdym zadaniem, które jej zlecano. Ona i Jack byli
niepokonani jako partnerzy.
– Jesteś gotowa? Mogę mówić?
Nie... Tak. Cholera jasna!
– Dobrze. Mów! Byle szybko. O co tym razem
chodzi?
21
Taniec z diabłem
ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy limuzyna zajechała pod ambasadę, Jack
rozpiął kajdanki. W przeszłości bywali już na or-
ganizowanych tu przyjęciach. Znając rozkład po-
mieszczeń w budynku, mogli znacznie łatwiej wy-
konać swoje zadanie. Mary pomyślała podejrzliwie,
że wszystko idzie zbyt dobrze, i zerknęła na Jacka.
Dyskietka, którą mieli zabrać, prawdopodobnie
spoczywała w sejfie w bibliotece na parterze, tuż za
łazienkami. Jeszcze nigdy nie musieli się tam włamy-
wać, ale dobrze zapamiętali, co jest w którym pokoju.
Ich praca polegała na uzyskiwaniu danych. Jeśli
należało coś skopiować lub podmienić, do zadania
wyznaczano Jacka i Mary. Jeżeli trzeba było czegoś
się dowiedzieć, Jack potrafił napisać program kom-
puterowy i z jego pomocą wyszukać każdą wiado-
mość, którą następnie przesyłał do komputerów
agencji. Oczywiście użytkownik komputera nie
miał o niczym pojęcia.
Zręczne palce Mary potrafiły otworzyć niemal
wszystko, Jack zaś specjalizował się w rozgryzaniu
tego, co związane z komputerami. Był świetny.
Potrafił wytropić każdą informację, zmienić jej
treść, skopiować ją lub wykraść, nie pozostawiając
nawet najmniejszego śladu na twardym dysku.
Tym razem ich zadanie nie było ani wyjątkowe,
ani niebezpieczne. Musieli tylko zabrać dyskietkę
z nazwiskami i adresami ludzi finansujących wyścig
zbrojeń w jednym z państw na północ od RPA.
Podejrzewano, że w sprawę zamieszana jest nie
tylko spora liczba bogatych obywateli USA, lecz
również kilka dużych amerykańskich firm. Rzecz
jasna, niejeden producent broni czerpał gigantyczne
zyski z przedłużającej się wojny.
Amerykańska broń zabijała tysiące amerykań-
skich żołnierzy, wysyłanych do Afryki, aby bronili
miejscową czarną ludność przed białymi szubraw-
cami; każdy, kto dysponował listą ofiarodawców
wspierających zakup broni, zyskiwał możliwość
powstrzymania wojny lub jej eskalacji.
I właśnie te informacje mieli zdobyć Jack i Mary.
Drobiazg, pomyślała, czekając aż samochód za-
wróci i stanie w umówionym miejscu na wypadek,
gdyby musieli salwować się szybką ucieczką.
Akcja nie powinna trwać dłużej niż dziesięć
minut, co oznaczało, że ta piekielna randka w ciem-
no wkrótce dobiegnie końca. Mary doszła do wnios-
ku, że przy odrobinie szczęścia już jutro nie będzie
pamiętała o dzisiejszych wydarzeniach.
23
Taniec z diabłem
Odetchnęła głęboko chłodnym, nocnym powiet-
rzem. Od paru dni nie padał śnieg, choć go zapowia-
dano, jego brudne resztki leżały przy krawężnikach.
Mary miała nadzieję, że wróci do domu przed
spodziewanymi śnieżycami.
– Nadal nie nosisz płaszcza, uparciuchu – za-
uważył Jack. Nie zaproponował jej swojego grubego
wełnianego palta, gdyż doskonale wiedział, że Mary
go nie przyjmie, nawet na tę krótką chwilę, którą
musieli spędzić na zewnątrz w drodze z samochodu
do drzwi wejściowych.
Była uczulona na wełnę, nie nosiła futer i nie
lubiła wkładać żadnych grubych, krępujących ruchy
rzeczy, na wypadek, gdyby musiała uciekać.
– Mam gorącą krew – oświadczyła i złapała za
poręcz przy schodach, gdyż jej stopa zsunęła się
z oblodzonego stopnia.
Jack położył dłoń na jej plecach, by ją pod-
trzymać. Przez jedną króciutką chwilę Mary roz-
koszowała się ciepłem jego dłoni.
Niech Bóg ma ją w swojej opiece.
– Jesteś rozpalona – zamruczał jej do ucha Jack.
Miał rację. Rzeczywiście była rozpalona. Zwykle
potrafiła ignorować każdy chłód, lecz zupełnie nie
udawało się jej ignorować ognia, czyli... Jacka. Był
niczym zapałka przystawiona do gazu. Przypomi-
nał płomień, a ona benzynę...
Och, dosyć, pomyślała zirytowana.
Jack był typem bogatego playboya. Kobiety wi-
działy w nim coś, czemu nie potrafiły się oprzeć.
24
Cherry Adair
Padały mu do stóp jak niewolnice, mężczyzn zaś
intrygowała jego osobowość i mroczna tajemnica
w ciemnych oczach. Każdy chciał pochwalić się, że
należy do kręgu jego znajomych. Zapraszano go
wszędzie, na każde ważniejsze spotkanie lub przyję-
cie w Waszyngtonie.
Jack Ryan nie był więc odpowiednim mężczyzną
dla niej. Bez względu na to, jak na niego reagowała,
nie pasowali do siebie. Jack należał do zagorzałych
przeciwników wszelkich trwałych związków,
a w dodatku wcale nie szanował zarabianych przez
siebie pieniędzy. Mary wiedziała, że jest coś, o czym
Jack jej nie mówi, i straciła nadzieję, że pozna jego
sekret.
Nigdy nie chodziła głodna, zawsze miała dach
nad głową i bardzo sobie ceniła przyzwoitą wyso-
kość swojego konta bankowego. Nigdy nie miała
lęków bytowych i dlatego bardzo szanowała to
rzadkie w dzisiejszym świecie poczucie bezpieczeń-
stwa finansowego.
Ojciec Mary był podobno zamożnym mężczyz-
ną. Cóż z tego, skoro opuścił jej matkę, kiedy
Mary skończyła sześć lat. Zwykły banał. Wyszedł
po papierosy i już nigdy nie wrócił. Potem latami
obserwowała, jak jej młoda i piękna matka boryka
się z przeciwnościami losu i z różnymi mężczyz-
nami, by zapewnić utrzymanie sobie i swoim dwóm
córkom... I dlatego Mary nie chciała narażać się
na utratę swoich ciężko zarobionych pieniędzy,
swojej stabilności materialnej i emocjonalnej, ani
25
Taniec z diabłem
też szczęścia swoich przyszłych dzieci dla człowie-
ka, który by szastał pieniędzmi na lewo i prawo,
a w dodatku skrywał jakieś tajemnice. Systematycz-
nie i starannie szukała kogoś, komu mogłaby zaufać
i z kim mogłaby się związać i kto nadawałby się na
ojca jej dzieci.
Niestety, jej życie zmieniło się, odkąd poznała
Jacka. Po kilku miesiącach związku z nim w jej
głowie zapanował kompletny chaos.
Pracowała w biurze agencji wywiadowczej przez
pięć lat, zanim zapadła decyzja o skierowaniu jej do
działań w terenie. Jej pierwsze zadanie, które wyko-
nała razem z Jackiem, polegało na zdobyciu teczki
pewnego cudzoziemskiego dyplomaty na Grand
Central Station.
Wszystko przebiegło zgodnie z planem. Dzięki
umiejętnościom swoich rąk, a szczególnie cholernie
zręcznych palców, sprawnie i szybko pozbawiła
owego dyplomatę bagażu. Nawet się nie zorientował.
Usatysfakcjonowani
przełożeni
postanowili
utworzyć z nich zespół: Jack miał jej pilnować
i opracowywać szczegółowe plany postępowania.
Mary zaś miała być jego ,,sprawnymi rękami’’. Jej
długie, magiczne palce potrafiły bezszelestnie i błys-
kawicznie otwierać nawet najbardziej skompliko-
wane zamki.
Ponieważ życie jej matki nauczyło ją nieufności
do mężczyzn, zawsze starała się słuchać co jej
podpowiada instynkt samozachowawczy i postępo-
wać zgodnie z nim.
26
Cherry Adair
Nigdy nie rozmawiała z Jackiem o przeszłości,
lecz uświadomiła to sobie dopiero wtedy, gdy
ich związek dobiegł końca. Oboje sądzili, że po
ich pierwszym zbliżeniu życie zaczęło się dla nich
na nowo.
O rety, ale się pomylili!
Kiedy opuszczała agencję, pracowała już w ban-
ku. Wcześniej była to tylko przykrywka dla praw-
dziwej działalności wywiadowczej. Innymi słowy,
przemiana w jej życiu odbyła się stosunkowo bez-
boleśnie. Stosunkowo...
Zotwartych drzwi wejściowych wylały się stru-
mienie światła, rozbłyskując na oczyszczonych ze
śniegu schodkach. Dom był ogromny, imponujący
i pełen waszyngtońskich grubych ryb. Wiele z obec-
nych osób Mary i Jack poznali już przy innych
okazjach; przecież przez kilka lat aktywnie uczest-
niczyli w rozmaitych imprezach towarzyskich. Wa-
szyngton nie przypominał żadnego innego miasta
w Stanach – tutaj biletem wstępu na ważne im-
prezy była władza, nie pieniądze. Senator, którego
po raz piąty wybrano do parlamentu, miał większe
wpływy niż właściciel fortuny gromadzonej przez
pięć pokoleń jego przodków.
W holu kręciło się mnóstwo ludzi, unosiły się tam
zapachy kwiatów, kosztownych perfum i aromat
smakowitych przekąsek, roznoszonych dyskretnie
przez kelnerów.
– Muszę skorzystać z toalety – oznajmiła cicho
Mary i szybko odsunęła się od jego dłoni, władczo
27
Taniec z diabłem
spoczywającej na jej plecach. – Mam nadzieję, że
zaczekasz...
Podszedł bliżej, przekazał płaszcz szatniarce i ob-
jął Mary w talii.
– Tym razem jeszcze nie – mruknął. – Znasz
zasady.
Rzecz jasna, bez trudu się domyślił, iż chciała
samodzielnie wykraść dyskietkę. Naprawdę irytują-
cy człowiek.
– Chcę mieć to z głowy – warknęła.
– Zapomnij. Jest za wcześnie, i dobrze o tym
wiesz.
– Jeśli o mnie chodzi, im wcześniej, tym lepiej.
– Kłamczucha – oświadczył z wszechwiedzą-
cym uśmiechem. – Serce ci wali jak młotem. Jesteś
rozpalona i zdenerwowana.
– Wcale nie.
– Mary, nie oszukasz mnie. Jeszcze nigdy ci się
to nie udało. – Jego dłoń przesunęła się w górę i w dół
po jej plecach. Poczuła się tak, jakby jej skórę lizały
płomienie. – Za dobrze cię znam. Uwielbiasz tę grę.
Podniecenie. Niebezpieczeństwo. Przypływ adrena-
liny cię rozbudza.
To prawda. Między innymi z tego względu
wolała się wycofać z pracy w agencji. Uwielbienie
dla zagrożenia było równie chorobliwe jak uwiel-
bienie dla Jacka.
– Może się zmieniłam.
– Tak? A ja zostałem księdzem.
Zaśmiała się wbrew sobie. Sama myśl o tym, że
28
Cherry Adair
Jack Ryan, ostentacyjnie demonstrujący nieustanną
ochotę na seks, mógłby zostać księdzem, rozbawiła-
by nawet posąg.
– Dobrze, że znowu mam ciebie przy sobie,
słonko. – Popatrzył na nią z czułością
Zesztywniała, słysząc to wyznanie, a następnie
zmusiła się do uśmiechu, gdyż obok przechodził
wiceburmistrz z żoną. Jack pochylił się nad nią i coś
jej szepnął do ucha, a ona momentalnie przypomniała
sobie, jak cudownie jest czuć na skórze jego oddech.
Nie miało znaczenia, że mówił o zadaniu. Jej serce
szybciej zabiło i nagle uświadomiła sobie, jak skąpą
bieliznę ukrywa pod sukienką. Biorąc pod uwagę fakt,
że wyszła z domu świadoma, iż idzie na tak zwaną
randkę w ciemno, taki dobór bielizny i sukienki chyba
był zbyt odważny, wręcz nieco niebezpieczny.
Pomyślała, że w wypadku randki z Jackiem taki strój
to wręcz proszenie się o katastrofę.
Celowo się odsunęła, lecz on momentalnie podą-
żył za nią. Bezskutecznie usiłowała odepchnąć go
łokciem. Ten mężczyzna był nieporuszony niczym
skała.
Zaburczało jej w brzuchu.
– Pewnie byłaś zbyt zdenerwowana, żeby coś
przekąsić przed randką. Mam rację? – mruknął
dyskretnie. – Ile razy mam ci powtarzać, żebyś
uspokajała żołądek przynajmniej plasterkiem żół-
tego sera?
Przypomniała sobie, że Jack zawsze upierał się,
by zjadła talerz zupy lub jakąś kanapkę przed
29
Taniec z diabłem
przystąpieniem do zadania. W następnej chwili
przeszło jej przez myśl, iż od czasu zerwania z Jac-
kiem ani razu nie cierpiała na niestrawność.
– Wystarczy, że przez pół godziny oboje będzie-
my mili, a potem się stąd wymkniemy – zapewnił ją.
– Nie ma sprawy, pod warunkiem, że nie będę
musiała być miła dla ciebie – prychnęła i uśmiech-
nęła się szeroko do starszej pani: – Och, Sandy! Jak
miło znowu cię zobaczyć!
Zprawdziwym zadowoleniem dostrzegła jedną ze
stałych bywalczyń wszelkiego typu przyjęć w mieście.
Ucałowały się z entuzjazmem.
Sandy Kilstrom chwyciła Mary za ręce i przyj-
rzała się jej uważnie.
– Cholera jasna – westchnęła, wyraźnie zdegus-
towana. – A teraz powiedz mi, że głodujesz od
poniedziałku do piątku, żeby zachować taką figurę,
bo jeśli nie, to zaraz położę cię tu trupem!
Mary nie kryła zadowolenia.
– Ależ oczywiście! Każdy kęs jedzenia oglądam
trzy razy pod światło, zanim włożę go do ust, a poza
tym cztery razy w tygodniu ćwiczę na siłowni.
Sandy uścisnęła ją czule.
– Kochanie, tak dobrze cię znowu widzieć.
Wszyscy tęskniliśmy za tobą.
Jack objął Mary w talii i przyciągnął ją do siebie.
Do licha, ten gest był jej tak dobrze znany, że przez
moment zapomniała o zerwaniu z Jackiem. Usiło-
wała delikatnie oswobodzić się z jego uścisku, ale na
próżno. Pogłaskał ją po ramieniu.
30
Cherry Adair
– No cóż, droga Sandy, ona ogląda jedzenie, a ja
oglądam ją – oznajmił swobodnie. – I też pod
światło – dodał ze śmiechem.
– To świetnie, że znowu jesteście razem. – Star-
sza pani uśmiechnęła się do nich pogodnie i cofnęła
o krok, ustępując miejsca zmierzającej na parkiet
parze.
– Ależ... – szepnęła Mary.
– Ależ nie powinniśmy stać tancerzom na dro-
dze – przerwał jej płynnie Jack i mrugnął do Sandy.
– Do zobaczenia, ślicznotko. Wciągnij mnie na listę
swoich partnerów do tańca, ale pamiętaj, że inte-
resują mnie tylko wolne i rozerotyzowane kawałki.
Sandy wspięła się na palce, by złożyć pocałunek
na brodzie Jacka. Niestety, nie sięgała wyżej.
– Będę o tobie pamiętała, Jack, i sama cię znajdę,
jeśli się gdzieś zgubisz – zapowiedziała.
– Szkoda, że jestem monogamistą – westchnął,
czarujący jak zwykle. – Za bardzo szaleję na punkcie
Mary, żeby zbłądzić. Jeśli jednak ona mnie rzuci, ty
będziesz pierwszą kandydatką na jej miejsce.
Sandy zachichotała, a Mary miała ochotę prze-
wrócić oczami.
Mogłaby z nim być, gdyby ją kochał. Rzecz
w tym, że nigdy jej nie mówił o uczuciach, a roz-
mowy ograniczał wyłącznie do streszczania następ-
nej akcji. Szczegóły swojego życia utrzymywał
w ścisłej tajemnicy. Uwielbiał wszelkiego typu
podniety. Kochał niebezpieczeństwo. Lubił gonić za
tym, co niedostępne. Tymczasem ona – wbrew
31
Taniec z diabłem
pozorom, jakie stwarzała w pracy wywiadowczej
– naprawdę wolała ciepło domowego ogniska i stabi-
lizację. On ubóstwiał nieznane, ona marzyła o tym,
by codziennie oglądać tę samą twarz na poduszce
obok siebie. Chciała wszystkiego, co przewidywalne
i bezpieczne.
Zasadniczo nic ich nie łączyło.
Dziwnie było tylko to, że kiedy przez ostatnie
osiem miesięcy wiodła przewidywalne i bezpieczne
życie, nudząc się do szaleństwa, nie miało to nic
wspólnego z jej upodobaniami. Dlaczego?
Nie ją pierwszą zauroczył seksowny uśmiech
Jacka. Wywierał ogromne wrażenie na większości
kobiet.
Niech go diabli!
Sandy poklepała go po piersi.
– Jesteś przeuroczym kłamczuchem – oznajmiła,
kręcąc głową. – Nic dziwnego, że kobiety cię uwiel-
biają.
Mary pomyślała, że na szczęście ona już nie. Może
nauka przychodziła jej z trudem, niemniej potrafiła
wyciągać wnioski i uczyć się na swoich błędach.
Zerknęła na niego. Wysoki, ciemnowłosy i sek-
sowny był typem mężczyzny, który pojawia się
w gorących, namiętnych snach.
Uśmiechnęła się do Sandy.
– Moja droga, jesteś kochana, zapewniając Jac-
kowi dobre samopoczucie.
– Dobre samopoczucie? W związku z czym?
– Sandy posłała mu zaciekawione spojrzenie.
32
Cherry Adair
Mary wymierzyła Jackowi żartobliwego kuksań-
ca w ramię.
– Zawsze uwielbiał adorować kobiety, a teraz,
kiedy traci włosy i za chwilę będzie całkiem łysy,
stał się nieco drażliwy – wyznała scenicznym szep-
tem, uśmiechając się do Sandy.
Jack wbił zdumione spojrzenie w Mary.
– Niestety, nie potrafi pogodzić się ze smutną
rzeczywistością – dodała, nie zwracając na niego
uwagi.
– Ależ potrafię – mruknął z pozoru spokojnie,
choć w jego błękitnych oczach pojawił się niebez-
pieczny błysk.
– Och, kochanie... Jestem pewna, że Sandy chęt-
nie posłucha o twoich licznych problemach.
– A są jeszcze inne? – Sandy szeroko otworzyła
oczy.
– Nie – zaprzeczył Jack, biorąc Mary pod rękę
i z uśmiechem żegnając Sandy: – Bywaj, ślicznotko.
Odciągnął Mary na bok.
– A cóż to miało oznaczać? – spytał i delikatnie
pogłaskał ją po ramieniu. – Zazdrosna?
Prychnęła lekceważąco.
– Przypomniałam ci tylko, że nie jesteśmy już
parą, która wspólnie chadza na imprezy. – Strząs-
nęła z ramienia jego rękę. – Nie obejmuj i nie głaszcz
mnie, bo sobie tego nie życzę. Nie jesteśmy ze sobą,
ani teraz, ani nigdy już nie będziemy. Skup się na
zadaniu, dobrze?
Zacisnął zęby i zmrużył oczy.
33
Taniec z diabłem
– Dobrze – wycedził.
– Mówię poważnie, Jack.
– Ja też, słonko. Ja też. Masz ochotę coś prze-
gryźć?
Wcale nie łysiał i niczego mu nie brakowało. Do
licha, wystarczył jeden uśmiech Jacka i Mary już
kusiło, by zapomnieć o jego braku zaangażowania
w ich związek. Dotyk ręki Jacka sprawiał, że chciała
przekreślić przyszłość na rzecz rozkosznej teraźniej-
szości.
Zdecydowanie wciąż miał w sobie coś, a ona
najwyraźniej znowu wpadła w kłopoty. Musiała jak
najszybciej wykonać zadanie i zwijać żagle. Tym-
czasem jednak...
– Tak, mam ochotę coś przegryźć. Szkoda, że nie
jestem teraz w uroczej restauracji w towarzystwie
uroczego i szczerego Davisa Sloana. Jednak strasznie
jestem naiwna. Powinnam była domyślić się, że to
jakiś podstęp. Przecież żaden człowiek nie jest tak
wrażliwy, dowcipny i tolerancyjny jak niejaki pan
Davis Sloan.
– Przecież już ci mówiłem, że nie kłamałem.
Wszystko, co powiedział Davis Sloan, było naj-
szczerszą prawdą.
Delikatnie położył dłoń na jej plecach, gdy szli
przez salę w stronę stołu z przekąskami.
Chciałaby mu uwierzyć, ale nie umiała. Przez
ostatnie dwa tygodnie powiedział tyle przyjemnych
rzeczy... Za każdym razem pędziła odebrać telefon,
licząc na to, że właśnie dzwoni Davis. A to był Jack.
34
Cherry Adair
Dziwiła się sobie, jak to możliwe, że od razu nie
rozpoznała go po głosie. Owszem, głos Davisa
wydawał się jej znajomy, ale nie kojarzyła go
z głosem Jacka, raczej z głosem jakiegoś innego
znajomego faceta.
Bolesne doświadczenia z przeszłości nakazywa-
ły jej ostrożność. Nie mogła mu ponownie za-
ufać. Choć z drugiej strony... Pewne rzeczy, które
powiedział, sprawiły, że miała ochotę spojrzeć na
niego z nowego punktu widzenia. Czyżby na-
prawdę był tym samotnym, małym chłopcem,
dorastającym w świadomości, że nikt go nie
chce?
– Jack, po co to wszystko? – Nie wytrzymała.
– Dlaczego postanowiłeś toczyć tę skomplikowaną
grę? Nie wystarczyło zatelefonować do mnie i po-
wiedzieć: ,,Hej, potrzebujemy cię. Musisz wziąć
udział w akcji’’.
– Odmówiłabyś.
– W tym rzecz. To się nazywa wolność wyboru.
– Jesteś najlepsza.
– Byłam.
– Nadal jesteś, słonko. – Pochylił głowę i szepnął
jej do ucha: – Razem jesteśmy niepokonani, świet-
nie o tym wiesz.
Ogarnęła ją duma i satysfakcja. To chyba nie był
dobry znak.
– Zresztą, w końcu trafiliśmy tutaj – dodał
krótko Jack. – Zamierzasz mówić mi same złośliwoś-
ci przez resztę wieczoru?
35
Taniec z diabłem
Przechyliła głowę na bok, jakby zastanawiała się
nad odpowiedzią.
– Niewykluczone – oświadczyła w końcu.
– Doskonale. – Uśmiechnął się. – Zakończmy
zadanie, a wtedy będziesz mogła wyżywać się na
mnie, ile dusza zapragnie.
– Ojej, wielkie dzięki – mruknęła ironicznie.
– Zwłaszcza, że po wykonaniu zlecenia znikniesz
i nie będziesz miał okazji mnie słuchać.
Na krótką chwilę rozdzieliła ich roześmiana grup-
ka znajomych, lecz Mary doskonale usłyszała jego
słowa.
– Nie bądź tego taka pewna, słonko – wymam-
rotał.
Jack zawsze miał swoje zdanie. Teraz jednak
uodporniła się na jego opinie. Osiem miesięcy celiba-
tu w zupełności wystarczyło, by przejrzała na oczy.
Regularny seks z Jackiem przyćmiewał jej umysł.
Szkoda tylko, że czasami tęskniła za takim właś-
nie pomrocznym stanem umysłu.
– Jest wędzony łosoś z importu, jeśli masz
ochotę – zauważył, patrząc na stół.
– Już go nie jadam, dostaję po nim wysypki.
– Mary sięgnęła po talerz i nałożyła sobie porcję
wołowiny z pieczarkami.
Ostatni raz jadła łososia pewnej upalnej nocy na
plaży, kiedy to Jack nakarmił ją łososiem w przerwie
między długimi sesjami wręcz akrobatycznego sek-
su. Od tamtej pory łosoś kojarzył się jej z seksem
i Jackiem i źle wpływał na jej psychikę.
36
Cherry Adair
W pobliżu kręciło się zbyt wielu ludzi, by mogli
swobodnie rozmawiać. Na domiar złego musieli bez
przerwy witać się z różnymi znajomymi, jednocześ-
nie poszukując dogodnego miejsca, aby usiąść i spo-
kojnie zjeść swoje przekąski.
– Tam? – spytał Jack, pokazując szeroką kanapę
pod oknem, którą właśnie ktoś zwolnił.
– Jasne.
Miała ochotę na kieliszek południowoafrykań-
skiego wina, a może nawet na dwa. Najchętniej
trzy. Znowu zapragnęła znaleźć się w dobrze oświet-
lonej restauracji w towarzystwie Davisa Sloana.
Zachowanie Jacka ją irytowało, lecz musiała tu
z nim tkwić, bo pomijając wszystko inne, jej matka
z pewnością śmiertelnie by się na nią obraziła, gdyby
Mary zepsuła jej misterną intrygę i nie wytrzymała
u boku Jacka nawet przez ten jeden wieczór. Cho-
ciaż tak naprawdę to ona miała ochotę śmiertelnie
obrazić się na matkę za jej podstępne i nielojalne
zachowanie wobec córki.
Postanowiła jednak wykonać dzisiejsze zadanie
wraz ze swym dawnym partnerem i na tym zakoń-
czyć ten etap w życiu. Nie musieli rozmawiać.
Pracowali ze sobą dość długo, by rozumieć się bez
słów. W końcu kiedyś tworzyli najlepszy duet
wywiadowców.
Po budynku krążyły tłumy gości. Drzwi, otwarte
na oścież, by do środka wpadło nieco chłodnego
powietrza, zapewniały swobodną drogę na piętro.
Większość budynków, przerobionych później na
37
Taniec z diabłem
ambasady, zbudowano w tym kraju na początku
dwudziestego wieku, i we wszystkich tych budyn-
kach pokoje były niemal identyczne. Mary znała ich
rozkład równie dobrze, jak drogę do miejscowego
sklepu spożywczego. Agenci, poprzebierani w smo-
kingi, strzegli wejść i wyjść z budynku; ich obecność
była konieczna w tych tak niespokojnych czasach.
Mary wiedziała jednak, że służby bezpieczeństwa
starają się utrzymywać podejrzanych ludzi z daleka
od budynku ambasady, a nie śledzić gości i ich
kontrolować.
Mary położyła swój talerz na półokrągłym stoli-
ku stojącym przy ścianie.
– Gotów?
Spojrzał na nią uważnym wzrokiem.
– Jak zawsze – szepnął.
38
Cherry Adair
ROZDZIAŁ TRZECI
Liczne koneksje wśród wpływowych osób okaza-
ły się dla niej zarówno przekleństwem, jak i błogo-
sławieństwem. Niełatwo jej było manewrować
w labiryncie gości, bo ani ona, ani Jack nie mogli
przejść nawet dwóch kroków, by ktoś ich nie
zatrzymał. Każdy pragnął zamienić z nimi chociaż
kilka słów.
Nie tylko Jack zatęsknił za Mary. Ludzie ją lubili.
Jack uwielbiał przypatrywać się jej, gdy rozmawiała
z innymi. Właściwie uwielbiał wszystko, co było
z nią związane. Widział ją, zanim otwierał oczy
z samego rana, a gdy zasypiał, to z jej obrazem pod
powiekami.
Była jedyną kobietą, która nie miała na sobie
biżuterii wartej majątek. Wystarczał jej pozłacany
zegarek i małe, brylantowe kolczyki, które kupiła za
pierwszą premię. Mimo to wyglądała bardziej ele-
gancko niż pozostałe kobiety na sali.
Kiedy byli ze sobą, Jack kupował Mary biżuterię
wartą krocie – brylanty, szmaragdy, złoto, srebro.
Jednak zwracała wszystko z uśmiechem na ustach
i szczerym podziękowaniem. Odmawiała przyjmo-
wania od niego jakichkolwiek kosztownych upo-
minków. Niestety, nie potrafił, a więc nie mógł dać
jej tego, co było jej najbardziej potrzebne.
Jej melodyjny śmiech, błysk rozbawienia w wiel-
kich brązowych oczach, nawyk zakładania kos-
myka ciemnych włosów za ucho, kiedy uważnie
słuchała, na wpół pochylona głowa, gdy usiłowała
śledzić koszmarnie nudną opowieść senatora z Ar-
kansas... Wszystko, co wiązało się z Mary, było tak
boleśnie znajome, kojące, a przy tym kuszące.
Jeszcze się nie zdarzyło, by Jack czuł przy kimś taki
spokój wewnętrzny. Był wściekły, że sprawy przy-
brały taki obrót. Nie takimi ścieżkami powinien
podążać jego umysł. Narażał się na poważne niebez-
pieczeństwo.
Mary Rossi była zupełnie nie do zniesienia.
Uparta. Wyniosła. Nieustępliwa. I – co najgorsze
– pamiętliwa.
Nie chciała mieć z nim nic wspólnego, a mimo to
on chciał się z nią związać.
Do diabła.
Piękna. Odważna. Niewiarygodnie seksowna.
Dotykał jej pleców, czując, jak skóra dziewczyny
rozgrzewa się pod jego palcami. Mary nieświadomie
drgnęła – zawsze tak reagowała, gdy ją głaskał.
Czuł się okropnie ze świadomością, że Mary ma
40
Cherry Adair
na sobie skąpą bieliznę, która wciąż pojawiała się
w jego snach i którą wkładała wtedy, gdy chciała
doprowadzić go do szaleństwa.
Pokonanie wielkiej sali balowej zajęło im niemal
dwadzieścia minut. Jack cały czas obejmował Mary
w talii, a jego dłoń muskała jej biodro.
Powinna czuć irytację, lecz jej ciało odmówiło
słuchania głosu rozsądku. W jej oczach pojawił się
ten sam ognisty błysk, który zawsze zapowiadał
fantastyczny seks.
Na szerokim korytarzu, prowadzącym do biblio-
teki i toalet dla gości, stało sporo ludzi. Swobodnie
gawędzili w kilku grupkach. Jack nagle przystanął
i przycisnął Mary do mahoniowej boazerii.
– Co... – usiłowała zaprotestować, lecz nie zdążyła,
bo pochylił się i jego wygłodniałe wargi dotknęły jej
ust. Pocałował ją tak, jakby chciał ją posiąść od razu,
nie zważając na to, gdzie są i jaka jest ich misja.
Jej usta smakowały tak cudownie znajomo. Były
wilgotne i lekko cierpkie od wina, które wypiła.
Postanowił, że tym razem nie zmarnuje nadarzają-
cej się okazji. Zignorował ból, kiedy wbiła mu w rękę
długie paznokcie. Otoczył ramionami jej smukłe
ciało, przywarł do niej i całował ją jak nigdy dotąd.
Płonął namiętnością i czuł, że ona reaguje podobnie.
Przesunął jedną rękę w górę jej pleców, docierając
do rozpalonego karku. Druga dłoń powędrowała
niżej, do pośladków.
Mary zamruczała coś niezrozumiale, nie mogąc
jednak oderwać się od jego natrętnych ust.
41
Taniec z diabłem
Jack nie miał pewności, czy dziewczyna protes-
tuje, czy też skarży się na coś: był bardzo bliski
stanu, w którym mężczyzna przestaje zwracać
uwagę na bodźce z zewnątrz. Znał jednak Mary na
tyle dobrze, że wiedział, iż jej mózg się sprzeciwia,
ciało zaś powoli ulega namiętności. Taką przynaj-
mniej miał nadzieję. Jego doznania były zbyt silne,
by zakładał co innego. Musiała poddać się jego woli.
Świadomy, że wokół kręci się mnóstwo ludzi,
Jack skupił uwagę na ustach Mary. Doskonale
wyczuwał jej jędrne piersi, które przywierały do
jego torsu. Jej delikatne, miękkie i nabrzmiałe usta
stykały się z jego wargami. Bardzo jej pragnął, ale
jednocześnie chciał, by uwierzyła, że to tylko część
misternie opracowanego przez niego planu. Przecież
świetnie to wymyślił. Całując ją tak namiętnie i na
oczach gapiów, chciał, aby wszyscy widzieli, że Jack
i Mary lada moment zedrą z siebie ubrania. A robili
to przecież tylko po to, aby nikt się nie zdziwił,
gdyby nagle zniknęli w jednym z pomieszczeń, na
przykład w pogrążonej w mroku bibliotece, gabine-
cie albo w zamkniętym na klucz pomieszczeniu.
Każdy szybko by się domyślił, co oni tam robią.
A oni mogliby wtedy spokojnie zdobyć to, czego
potrzebował amerykański wywiad.
Dla Jacka ten plan działania wiązał się nie tylko
z pragnieniem wypełnienia misji, ale i z chęcią
zbliżenia się do byłej dziewczyny. Zadanie było
jednak najważniejsze. Niechętnie oderwał się od jej
ust i odrobinę odsunął głowę, by spojrzeć w ogrom-
42
Cherry Adair
ne oczy Mary. Były lekko szkliste i niepewne; nie
ulegało wątpliwości, że jest oszołomiona jego poca-
łunkami. Przesunął kciukiem po jej wargach.
– Gotowa? – zapytał.
– Od samego początku – mruknęła i wypros-
towała się, odrywając plecy od ściany.
Kiedy Jack się nie cofnął, zmarszczyła brwi
i lekko pchnęła go w szeroką klatkę piersiową.
– Uważaj, żebyś nie posunął się za daleko, Jack
– ostrzegła go scenicznym szeptem.
Gdyby ktoś ich obserwował, z pewnością uznał-
by, że para kochanków koncentruje się na miłosnej
grze. Jack objął Mary w talii.
– Wobec tego bierzmy się do roboty. – Poprowa-
dził ją do zamkniętych podwójnych drzwi biblio-
teki. – Mam nadzieję, że tam nikogo nie ma – dodał
przyciszonym głosem.
Mary, jak zwykle perfekcjonistka, wczuła się
w rolę kochanki.
– Najdroższy... – westchnęła. – Czy naprawdę
powinniśmy?
Jack otworzył drzwi do biblioteki zniecierpliwio-
nym ruchem ręki, niemal wciągnął dziewczynę do
środka i zatrzasnął je za sobą. Teraz nie miał
żadnych wątpliwości, co pomyślą sobie ewentualni
przypadkowi świadkowie całego zdarzenia.
Mary odwróciła się i przekręciła klucz w zamku.
– Mimo wszystko nie musiałeś masować mi
migdałków językiem – upomniała partnera.
Pomimo późnej pory, ciężkie ciemnozielone
43
Taniec z diabłem
zasłony z aksamitu były odsłonięte. Ochrona bu-
dynku z całą pewnością zaglądała do wszystkich
pomieszczeń.
– Zasuń zasłony i bierzmy się do dzieła.
Jack ruszył w stronę okien, lecz po drodze
pogłaskał Mary po policzku.
– Tęskniłem za tobą – wyznał.
– No i dobrze. Myślę, że jednak dość szybko
przyzwyczaiłeś się do myśli o mojej nieobecności
– burknęła. – Bez trudu pogodzisz się ze świadomoś-
cią, że po zakończeniu tego zadania już się nie
spotkamy.
Usiłowała spiorunować go wzrokiem, lecz jak
zwykle bezskutecznie.
– Szkoda czasu na gadanie – dodała i rozpięła
długi zamek błyskawiczny na smukłych plecach. To
ten zamek powodował, że jej czarna suknia była tak
obcisła.
Jack pomyślał, że śni i wcale nie chce się przebu-
dzić, choć w głębi duszy miał świadomość, iż to
tylko przedstawienie na potrzeby ewentualnej nie-
widzialnej publiczności.
– Zajmę się zasłonami – wymamrotał.
– Tylko się pospiesz.
Spod eleganckiej czarnej sukienki wyłoniły się
zgrabne jasnokremowe ramiona. Jack szarpnął za-
słonami, lecz nie odrywał wzroku od kobiety, która
udawała, że się rozbiera.
– Przestań się ślinić, robię to tylko dla dobra
misji. Ochrona na dworze musi mieć pewność, że
44
Cherry Adair
interesujemy się tylko sobą – oznajmiła zniecierpli-
wiona Mary. – Pospiesz się z tymi zasłonami,
dobrze?
Każdy, kto ujrzałby ją w tej chwili, pomyślałby,
że ma na niego ochotę równie wielką, jak on na nią.
Jack dobrze jednak znał to spojrzenie. Kryła się
w nim żądza, ale nie żądza miłości, tylko żądza krwi
– a to spora różnica.
Chociaż dobrze wiedział, jakimi pobudkami kie-
rowała się Mary, ściągając sukienkę, i tak nie zdołał
opanować podniecenia.
– Urządzenie do przesuwania zasłon zainstalo-
wano z lewej strony – wyjaśniła mu.
Uruchomił przyrząd i ciężki materiał samoczyn-
nie się przesunął, odgradzając ich szczelnie od
świata zewnętrznego.
Nadeszła pora na przeprowadzenie zasadniczej
części misji. Mary wciągnęła sukienkę i zapięła
zamek, jednocześnie podchodząc do obrazu wiszą-
cego na przeciwległej ścianie pomieszczenia.
– I jeszcze jedna sprawa – burknęła. – Wystar-
czyłby filmowy, taki hollywoodzki pocałunek, nie
musiałeś aż tak bardzo się angażować.
– Dobrze wiem, że diabeł tkwi w szczegółach,
a ty jesteś perfekcjonistką – odparł. – Postanowiłem
wyjść naprzeciw twoim oczekiwaniom.
Wręczył jej parę lateksowych rękawiczek, które
wyciągnął z kieszeni. Następnie nachylił się, by
lepiej widzieć, jak Mary manipuluje długimi palcami
przy ramie obrazu.
45
Taniec z diabłem
– Znalazłaś coś? – spytał cicho.
– Daj mi torebkę.
Wyciągnął z kieszeni małą torebeczkę i otworzył
ją, nie pytając o pozwolenie.
Poruszał ustami, gdy liczył przedmioty, które
ujrzał w środku: damski pistolet, chusteczki jedno-
razowe, karta kredytowa, szminka, dwadzieścia
dolarów i...
– Na litość boską, Mary!
Odwróciła się gwałtownie.
– Co takiego?
– Masz tu prezerwatywy!
Uniosła brew.
– I co z tego?
– Aż trzy!
– Posłuchaj, Jack – wzięła głęboki oddech i dalej
mówiła już bardzo spokojnie. – Jak zwykle masz
doskonałe wyczucie czasu. Wymyśliłeś sobie świet-
ną porę na rozmowę o zawartości mojej torebki:
akurat wtedy, gdy zamierzamy otworzyć osobisty
sejf ambasadora. Nie mogłeś lepiej utrafić.
– Przecież Davis na pewno przyniósłby własne
prezerwatywy...
– No i co z tego, skoro to ty okazałeś się
Davisem? Jak chcesz, nadmuchaj te gumki i pograj
sobie nimi w co chcesz. Może w siatkówkę? A teraz
podaj mi puder. – Spojrzała na niego ostrym wzro-
kiem. – Poproszę.
Wzięła od niego kosmetyk i zdrapała paznokciem
wierzchnią warstwę pudru. Następnie przysunęła
46
Cherry Adair
puderniczkę do ust i delikatnie dmuchnęła, patrząc,
jak drobinki w cielistym kolorze rozpylają się wokół
obrazu.
– Nie ma laserów – mruknęła, bardziej do siebie
niż do Jacka.
Tak bardzo skupiła się na pracy, że niemal
zapomniała, gdzie się znajduje. Wyrwała sobie włos
z głowy, mimowolnie potarła bolące miejsce
i wspięła się na palce, by przesunąć włos wokół ramy
obrazu.
Malowidło przedstawiało bukiet kwiatów, który
zdaniem Jacka niedwuznacznie przypominał kobie-
cy narząd rodny.
Mary wsunęła palec pod dolną krawędź ramy.
Rozległ się cichy trzask i obraz odchylił się od ściany,
ukazując drzwiczki małego czarnego sejfu starszego
typu.
– Dasz sobie radę?
Mary westchnęła z irytacją.
– Proszę, nie obrażaj mnie – prychnęła.
Czujnie wsłuchując się w odgłosy z zewnątrz,
Jack uważnie patrzył, jak Mary przechyla głowę
i dotyka staromodnego pokrętła.
Przesunęła je w lewo, potem w prawo, następnie
znowu w lewo.
– Szkoda, że nie mam swoich...
Położył przed nią małą aksamitną torebkę z wy-
konanymi na specjalne zamówienie narzędziami.
Mary spojrzała na nie i przeniosła wzrok na
Jacka.
47
Taniec z diabłem
– Skąd je wytrzasnąłeś? – spytała zdumiona.
– Ostatniego dnia w pracy zostawiłaś je w szuf-
ladzie biurka.
Przypomniała sobie, że rzuciła wówczas zajęcie,
które uwielbiała, oraz mężczyznę, którego kochała.
Jack się wyprostował, słysząc, że ktoś naciska
klamkę. Mary sięgnęła do torebki, a Jack dotknął
broni, ukrytej pod marynarką. Wstrzymał oddech,
lecz po kilku sekundach rozległ się odgłos oddalają-
cych się kroków.
Mary ponownie skupiła uwagę na sejfie. Każde
z nich miało swoją pracę do wykonania.
– Cholera.
– Co jest? – zaniepokoił się Jack.
Zmarszczyła brwi.
– Masz przy sobie C4?
– O, cholera! Nie da się otworzyć?
Mary uśmiechnęła się szeroko.
– Jasne, że da. To tylko TRTL-30.
Otworzenie takiego sejfu standardowymi narzę-
dziami ręcznymi lub mechanicznymi – takimi jak
wiertarka – trwałoby maksymalnie pół godziny. Mary
dysponowała jednak najlepszym istniejącym narzę-
dziem: doskonałym słuchem i wyczulonym dotykiem.
Świetnie słyszała, kiedy małe zapadki w mechanizmie
zamka szyfrowego trafiają na swoje miejsca.
Odsunęła się na bok, a drzwi sejfu uchyliły się
o kilka centymetrów.
– Tylko żartowałam, Jack. Co z twoim poczu-
ciem humoru?
48
Cherry Adair
Nie wyglądał na rozbawionego i najwyraźniej nie
potrafił docenić jej żartu.
– Bierz dyskietkę i w nogi – nakazał. Miał złe
przeczucia w związku z tym zadaniem, a spotkanie
z Mary nie zmieniło sytuacji. Od samego początku
coś było nie tak, coś wyglądało... jakoś inaczej niż
powinno.
– Tu nie ma dyskietki – mruknęła cicho Mary,
przetrząsnąwszy zawartość sejfu.
– Sprawdź jeszcze raz.
Nie opuszczał posterunku przy drzwiach, przez
cały czas nasłuchując odgłosów przyjęcia, muzyki
i śmiechów, a także stukotu butów osób węd-
rujących po korytarzu.
Pracowała metodycznie i sprawnie. Po kilku
sekundach zyskała absolutną pewność.
– Nie ma tu żadnej dyskietki. Może jest w sejfie
na piętrze? Tu na pewno jej nie ma.
– Musi być.
– Jak długo tu siedzimy?
– Za długo – mruknął ponuro, kiedy Mary ponow-
nie kładła do sejfu jego zawartość i zamykała drzwi.
Nawet nie drgnął, gdy odsunęła się, by zamknąć
sejf i umieścić na swoim miejscu podwieszony na
zawiasach obraz.
Kiedy tylko obraz trafił na swoje miejsce, Mary
podeszła do drzwi.
– Otwieraj, Jack – zażądała. – Ściągnąłeś mnie
tutaj, żebyśmy wykonali zadanie. Załatwmy spra-
wę do końca, dobrze?
49
Taniec z diabłem
Przekręcił klucz w zamku.
– Będę musiał pocałować cię ponownie – zapo-
wiedział.
Westchnęła i przechyliła głowę.
– Trudno. Bierzmy się do roboty.
Objął jej twarz dłońmi i przesunął palcami po jej
włosach, żeby wyglądały na zmierzwione. Stała
nieruchomo, zaciskając usta. Kiedyś taka maskarada
sprawiałaby jej dużą frajdę. Teraz chodziło wyłącz-
nie o sprawy zawodowe.
– Nic nie czujesz? Nawet iskierki pożądania?
– spytał Jack, nie puszczając jej twarzy.
– Nic a nic.
– Kłamczucha.
Wzruszyła ramionami.
– To nie ja noszę pistolet w kieszeni – zauważyła
obojętnie.
Uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Chcesz sprawdzić, czy jest nabity?
Starała się zachować obojętną minę.
– Lepiej otwórz drzwi, pora dokończyć to, co
zaczęliśmy.
Nacisnął klamkę. Gwar przyjęcia nieprzyjemnie
kontrastował ze spokojem i ciszą biblioteki. Nie
mogli wyjść na korytarz i z miejsca podążyć na górę.
Ludzie zapewne zakładali, że Mary i Jack przed
chwilą uprawiali dziki seks na biurku starego, dob-
rego Johannesa.
– Zatańczymy? – zaproponował Jack, kiedy we-
szli do sali balowej.
50
Cherry Adair
Tylko w ten sposób mogli dotrzeć na drugi koniec
pomieszczenia i nie zwracając na siebie niczyjej
uwagi, zbliżyć się do schodów. Mary nie chciała
jednak, by Jack ponownie ją obejmował i tulił.
Zrobił to raz i wystarczy. Mogła oszukiwać samą
siebie jeszcze przez pewien czas, lecz nigdy nie
zdołałaby przekonać Jacka, że nie ogarnęło jej pod-
niecenie. Na pewno nie miała szansy obronić się
przed nim na parkiecie, w czasie intymnego tańca.
Nie chciała tu być. Nie miała ochoty przebywać
w pobliżu Jacka Ryana. Uważała go za niepotrzebną
i niezdrową pokusę. Za diabła wcielonego. Za węża,
który kusił ją jabłkiem.
Mów mi Ewa, pomyślała, zanim pozwoliła się
objąć.
51
Taniec z diabłem
ROZDZIAŁ CZWARTY
Jack przytulił ją do siebie. Włosy Mary pachniały
kwiatami pomarańczy i letnią nocą. Ścisk, panujący
na sali, był jego sprzymierzeńcem.
Uśmiechnął się w duchu, czując, że Mary już do
niego należy. Czuł jej ciepłe ciało pod swoimi
palcami. Mogli sobie pozwolić na taką bliskość, gdyż
z powodu zadania pragnęli sprawiać wrażenie roz-
ochoconej parki.
Mary próbowała odsunąć go od siebie, lecz wy-
walczyła zaledwie kilka milimetrów przestrzeni
między ich ciałami. Tańczyli tak blisko siebie, że
zdołałby policzyć jej rzęsy. Cały czas czuł jej delikat-
ny oddech na swojej szyi. Wzrok Jacka spoczął na jej
lekko zmarszczonych brwiach oraz łagodnym łuku
soczystych, pełnych warg. Częściowo zlizała z ust
szminkę i – jakże nietypowo dla siebie – zapomniała
poprawić makijaż.
Wczuwając się w harmonijny rytm ruchów jej
ciała, wziął ją za rękę i przytrzymał, dzięki czemu
poczuł, jak jej piersi ocierają się o grzbiet jego dłoni.
Mary natomiast poczuła głębokie, powolne dud-
nienie jego serca.
– Cudownie – mruknął Jack.
W przeszłości tańczył już z Mary tyle razy, że
trudno byłoby mu je zliczyć, zarówno na przyję-
ciach, jak i w domowym zaciszu. Przypomniał
sobie, jak tańczyli nago, i musiał z całych sił zacisnąć
zęby, aby stłumić jęk żalu.
– Może powinieneś w końcu oswoić się z myślą,
że nie jestem zainteresowana – szepnęła surowym
tonem. – Nie musisz mnie tak ściskać, by ludzie
uznali, że tańczymy i podobamy się sobie.
– Mary, od kiedy jesteś taka nieprzejednana?
Odrzuciła włosy do tyłu i uwodzicielsko uśmiech-
nęła się do Jacka, by wyglądać na zakochaną do
szaleństwa, lecz przemówiła do niego tonem ost-
rym jak brzytwa.
– Od kiedy? Niech pomyślę... Może wtedy, gdy
odmówiłeś zaangażowania się w związek ze mną?
– Już ci mówiłem, że...
– A ja powiedziałam, że nic mnie to nie ob-
chodzi. Nie trać czasu na rozgrzebywanie przeszłoś-
ci, Jack. Co było, to było. Jestem tutaj w związku
z zadaniem i nie obchodzą mnie twoje umizgi. Nie
komplikuj czegoś, co jest całkiem proste.
Orkiestra zagrała zmysłowy utwór, a parkiet
momentalnie zapełnił się jeszcze bardziej, zmusza-
jąc Mary i Jacka do tańca w koszmarnym ścisku.
53
Taniec z diabłem
Poczuła, jak ociera się udami o jego uda, kiedy
odsunął ją z drogi jakiejś rozbawionej pary. Jego
dłoń automatycznie powędrowała do jej dekoltu, na
co Mary spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka.
Ogarnęło go podniecenie, jednocześnie wyjąt-
kowo przyjemne, jak i fatalnie bolesne.
Jak to możliwe, że oboje tak bardzo się pomylili?
Mary pokochała człowieka, którego w nim do-
strzegła. Gdyby od razu opowiedział jej wszystko
o sobie, byłby w jej oczach zupełnie innym Jackiem
Ryanem. Nie zamierzał ryzykować. Zanim się zo-
rientował, że czas wyznać prawdę, było już za
późno. Każdego dnia coraz bardziej ją kochał i każ-
dego dnia coraz trudniej było mu przyznać się do
kłamstwa. A przecież wiedział już, że Mary Rossi
nigdy nie przywiązywała wagi do jego pieniędzy
i statusu materialnego.
Do diabła, po prostu bał się ryzykować jej utratę.
A mimo to i tak ją stracił.
Kiedy usiłował opracować najlepszy sposób na
przeprowadzenie z nią szczerej rozmowy, ona właś-
nie wtedy uznała, że nie jest zainteresowany trwa-
łym związkiem. Jack próbował wyrazić bez słów,
jak bardzo pragnie z nią być, lecz zrozumiała go
całkiem opacznie. Nie pojmował tej prawdy jeszcze
przez kilka miesięcy po tym, jak kazała mu iść do
diabła.
Ale, być może, właśnie dzisiejszy dzień świetnie
nadawał się na naprawienie popełnionych błędów.
Niestety, nieprzejednane stanowisko Mary nie
54
Cherry Adair
ułatwiało mu zadania. Nie mogła się bardziej od-
sunąć, więc odizolowała się od niego emocjonalnie.
W jej oczach wyraźnie dostrzegał dezaprobatę, choć
jej ciało bez wątpienia reagowało na jego dotyk.
Cały czas wysyłała sprzeczne sygnały. Jeżeli dobrze
odczytywał intencje Mary, jej umysł stawiał opór,
lecz reszta zmysłów reagowała prawidłowo. Jack
miał nadzieję, że w końcu pożądanie przełamie opór
intelektu.
Miał ochotę ponownie zważyć w dłoni cudowny
ciężar jej piersi, poczuć pod palcami gładkość nagiej
skóry. Pragnął ponownie jej posmakować, przypom-
nieć sobie, jak wspaniałe ciepło go ogarnia, kiedy się
z nią zespala...
Mary ze zniecierpliwieniem odsunęła jego dłoń.
– Dlaczego psujesz nam obojgu dobrą zabawę?
– oburzył się.
– Dlaczego korzystasz z okazji? – Uśmiechnęła
się nieszczerze. – Jak długo będziemy to jeszcze
ciągnęli?
– Już prawie koniec.
Nie puszczając jej ręki, ponownie przysunął dłoń
do jej dekoltu i poprowadził dziewczynę przez
tłum.
Gładki jedwab sukienki Mary doprowadzał Jacka
do szaleństwa. Podniecał go znajomy zapach dziew-
czyny, jej bliskość. Po jego plecach spływał pot, gdyż
z całych sił powstrzymywał się przed tym, by wziąć
ją w ramiona i pocałować z namiętnością, którą
tłumił przez ostatnie osiem miesięcy.
55
Taniec z diabłem
Mary broniła się resztkami sił. Tańczyli na zatło-
czonym parkiecie, a on poruszał się lekko i swobod-
nie, jak Fred Astaire. Przebiegły diabeł. Jego oczy
błyszczały, był świadom tego, jak na nią działa.
Świetnie pamiętała jego gorące spojrzenie. Wystar-
czyło tylko muśnięcie jego dłoni, by zupełnie zapom-
niała o instynkcie samozachowawczym. Czuła się jak
dojrzała brzoskwinia, która lada chwila pęknie i uwol-
ni się z krępującej skórki. Przez jego koszulę z cienkiej
egipskiej bawełny wyczuwała dłonią gorącą skórę
Jacka. Wyraźnie słyszała też bicie jego serca.
Nie miała problemu z utrzymaniem rytmu tańca,
jedynie z przekonaniem samej siebie, że Jack należy
już do przeszłości. Uznała, że to okrutne i nieludz-
kie: przez wiele miesięcy wyła z tęsknoty i roz-
paczała, aż w końcu pogodziła się z losem, a tym-
czasem wystarczyło kilka godzin, by jej namiętność
do Jacka powróciła z całą mocą. Musiała być silna.
Powinna zachować równowagę umysłową oraz
trzeźwy osąd sytuacji.
Jack nie mógł dać jej tego, czego potrzebowała,
i tyle. To, że tak bardzo go pragnęła, nie miało już
najmniejszego znaczenia. Pewnych rzeczy nie da się
zmienić.
Jej dłoń cały czas tkwiła w jego uścisku, inne pary
wirowały wokoło. Jack tańczył wprost niezrów-
nanie. Sprawdzał się na parkiecie równie dobrze, jak
w sypialni. Niech go licho porwie. Mary zamknęła
oczy, żeby nie widzieć jego mocnej szczęki oraz ust
stworzonych do grzechu.
56
Cherry Adair
Chciała jak najszybciej znaleźć się w domu,
w towarzystwie kota, trzech zwiędłych roślin do-
niczkowych i dużego drinka.
Szczerze mówiąc, miała ochotę na Jacka Ryana.
Pragnęła go tylko dla siebie, widziała go w chłodnej
pościeli na łóżku, w pogrążonym w półmroku
pokoju. Marzyła o tym, by ocierać się o niego
niczym kotka w rui...
Mary ostatkiem woli odpędziła te natrętne myśli,
ponieważ właśnie wraz z Jackiem znalazła się u stóp
schodów prowadzących do prywatnych pokojów
na piętrze.
Poprzednim razem natrafili tu na ukryty i zacie-
niony balkon z widokiem na okolicę. Podczas gdy
piętro niżej zabawa trwała w najlepsze, oni znaleźli
zupełnie nowe zastosowanie dla balustrady.
– Byliśmy tu latem. – Uwolnił jej rękę. – Pamię-
tasz?
– Nie.
– Kłamczucha.
Rozejrzał się czujnie, a Mary wiedziała, że – po-
dobnie jak ona – zapamiętuje kręcące się tu osoby,
możliwe drogi ucieczki, rozmieszczenie ochroniarzy
i lokalizację kamer.
Dyskretnie rozejrzała się dookoła, po czym
chwyciła Jacka za rękę i weszła na schody. Samo
udawanie żądzy sprawiło, że ogarnęło ją pożądanie.
Gdyby ktoś kazał jej teraz zmierzyć temperaturę, na
termometrze z pewnością zabrakłoby skali. Nie
miało sensu udawać przed sobą, że jest inaczej.
57
Taniec z diabłem
Teraz musiała jedynie zrobić wszystko, co w jej
mocy, by Jack nie połapał się w tym, co się z nią
dzieje.
Gdy już dotarła na szczyt schodów, szybkim
krokiem udała się do zachodniego skrzydła. Szła
prędko, jakby tłukące się w piersi serce narzucało jej
tempo. Nie zważała na nic, chciała jak najszybciej
uciec przed Jackiem.
Jak mogła się skoncentrować, skoro obiekt jej
pożądania znajdował się zaledwie na wyciągnięcie
ręki? Nie dam się, pomyślała. Będzie silna. Będzie
odważna. Nie dopuści do głosu ciemnej strony
swojej natury.
Mieli szczęście i nie spotkali nikogo na swojej
drodze. Wśliznęli się do dużego, chyba najbardziej
reprezentacyjnego apartamentu, i szybko zamknęli
za sobą drzwi.
– Moim zdaniem sejf jest w garderobie – oznaj-
miła Mary i podeszła do częściowo otwartych drzwi
po drugiej stronie przestronnej sypialni. Jack podą-
żył za nią.
– Łazienka. Niewłaściwe drzwi. – Mary otworzy-
ła następne. – Strzał w dziesiątkę. Rety – westchnęła
z zazdrością. – Popatrz na jej buty! Jakie piękne...
– Pod taką obcisłą sukienką nie ukryjesz nawet
jednej pary.
– Stać mnie na kupno własnych. Jeszcze nie
muszę kraść – burknęła, wsłuchując się w ton
swojego głosu. Był miły i niepewny czy ostry
i nieuprzejmy?
58
Cherry Adair
Nie chciała, by pomyślał, że się wycofuje. Zresztą
w obecności Jacka nie powinna tracić czujności.
Wszystko to, co wygadywał, by zyskać jej sympatię,
nie było warte funta kłaków. Przecież Jack po-
chodził z zamożnej rodziny i wydawał pieniądze
tak, jakby miały wyparować, jeśli natychmiast się
ich nie pozbędzie.
Zupełnie do niej nie pasował.
Ona dorastała w znacznie gorszych warunkach
niż on. Właściwie nigdy nie była biedna, lecz
wynagrodzenie Sallye starczało na zaspokojenie
najważniejszych potrzeb rodziny i na nic więcej.
Nie było mowy o żadnych luksusach.
Mary z przykrością patrzyła, jak jej matka wy-
pruwa sobie żyły, pracując na dwóch etatach, by
związać koniec z końcem. Nie znosiła tych wieczo-
rów, kiedy pochylona nad rachunkami Sallye długo
zastanawiała się, który opłacić w pierwszej kolejnoś-
ci. Mary poprzysięgła sobie, że kiedyś ani ona, ani
matka, ani siostra nie będą musiały troszczyć się
o pieniądze. Koniec z życiem od pierwszego do
pierwszego.
Teraz Mary miała pieniądze i co miesiąc od-
kładała na czarną godzinę połowę wynagrodzenia,
by pieniądze się powoli rozmnażały. Gromadziła
fundusze i inwestowała je racjonalnie i ostrożnie.
Teraz, gdy już mogła dzielić się pieniędzmi z rodzi-
ną, często podsyłała mamie kilka setek dolarów,
których wcześniej tak bardzo jej brakowało.
Chyba jednak powinna teraz chwilowo wstrzymać
59
Taniec z diabłem
się z udzielaniem matce tej bezinteresownej pomocy.
W końcu Sallye naprawdę zdradziła swoją starszą
córkę, konspirując z mężczyzną, który złamał jej
serce. Jakaś kara musi ją za to spotkać.
– Żartowałem z tymi butami – mruknął Jack.
– A ja nie – warknęła. – Lepiej zabierajmy się już
do roboty. Najpierw poszukajmy sejfu w garderobie.
Pomieszczenie we wnęce przeznaczone na gar-
derobę pachniało perfumami marki Chanel oraz
dymem papierosowym. Podłogę wyłożono tu iden-
tyczną grubą wykładziną w kolorze ecru, jak w sy-
pialni. Futra ocierały się o głowę Mary, kiedy uklękła
i przystąpiła do oględzin ściany. Jack zrobił to samo
po drugiej stronie pomieszczenia.
Kilka razy otarli się nogami, co za każdym razem
wywoływało u Mary lekki dreszcz. Postanowiła
bardziej skoncentrować się na pracy. Gdzie, do licha,
znajdował się ten cholerny sejf? Zpewnością
w miejscu wygodnym dla kobiety, która potrzebuje
stałego dostępu do swoich klejnotów.
– Mam! – wykrzyknął Jack, wstając, by odsunąć
wieszaki z ubraniami zasłaniającymi drzwi sejfu.
Mary zerwała się na równe nogi i spojrzała na
Jacka, krzątającego się kilkadziesiąt centymetrów
od niej. Czuła dziwny dyskomfort. Kto by pomyślał,
że garderoby są takie małe?
Obejrzała uważnie sejf.
– Bułka z masłem – obwieściła. Od razu zorien-
towała się, że w byle sklepie spożywczym są teraz
instalowane znacznie bardziej skomplikowane sza-
60
Cherry Adair
fy pancerne. – Sam dałbyś sobie radę. Nie po-
trzebowałeś do tego mnie.
– To ty tak uważasz.
– Mógłbyś się trochę posunąć? – Popchnęła go
lekko. – Dyszysz mi w szyję.
Światło w garderobie było przyćmione i łagodne,
lecz spoza uchylonych drzwi do sypialni wpadało
mnóstwo światła. Wnęka była w gruncie rzeczy
niedużym pokojem, pełnym wieszaków z ubrania-
mi od znanych projektantów. Znajdował się tam
również mechaniczny wyciąg do szybkiego wy-
szukiwania rzeczy.
Mary musiała przyznać się w duchu, że cholernie
zazdrości tej kobiecie takiej garderoby.
Jedną ścianę w całości zasłaniał duży wachlarz
butów ułożonych według kolorów. Mary poczuła,
jak jej serce zaczyna gwałtownie bić na widok
nieprzeliczonych par obuwia od Manolo Blahnika,
bardzo znanej firmy w Waszyngtonie. Westchnęła
i usiłując zignorować bliskość Jacka, włożyła na
dłonie gumowe rękawiczki i zabrała się do pracy.
Tym razem przyszło jej powalczyć z sejfem
marki Conex. W skali trudności od jednego do
dziesięciu należała mu się trójka. Mary skoncen-
trowała uwagę na zapadkach, stukających za stalo-
wymi drzwiami. Na tym polegała podstawowa
wada conexów: zapadki robiły tyle hałasu, że sejf
równie dobrze mógłby głośno wykrzykiwać kolejne
cyfry kombinacji szyfru.
Jack nie mógł już dłużej znieść ich milczenia.
61
Taniec z diabłem
Postanowił sprowokować Mary do wyznań. Nieważ-
ne, że nie będą szczere. Byle rozmawiali ze sobą.
– Jak tam twoje życie uczuciowe, Mary?
– Gorące jak wulkan, dziękuję za pamięć, Jack.
– Cieszę się. – Sprawiał wrażenie podejrzanie
zadowolonego.
Mary zmarszczyła brwi.
– Cieszysz się, że uprawiam seks z innym face-
tem? – zapytała zdumiona.
– Bynajmniej – wyszczerzył zęby Jack. – Cieszę
się, że musisz kłamać w tej sprawie.
– Wcale nie kłamię...
– Podobno, jak dotąd, łowy na męża nie przynios-
ły żadnego rezultatu – zadrwił. Stał z założonymi
rękami, oparty o framugę drzwi.
– Widzę, że twoim informatorem jest moja
gadatliwa matka, która faktycznie uważa, że poluję
na męża. Ja mogę tylko tyle powiedzieć, że dla mnie
te randki w ciemno to są raczej przesłuchania,
wiesz, taki rodzaj castingów, do obsadzenia męż-
czyzny w określonej roli, bardzo ważnej roli, bo
w tym wypadku... życiowej. Jestem przekonana, że
znajdę to, czego szukam...
A raczej tego jedynego.
Jack podczas ich ostatniej poważnej rozmowy
kategorycznie odmówił związania się z nią na stałe.
W napadzie złości Mary poinformowała go, że ma
zamiar jeszcze latem tego roku wyjść za mąż
i wszystko jest jej jedno za kogo – jeśli nie za niego,
to za innego faceta. Przypomniała mu, że ma
62
Cherry Adair
trzydzieści dwa lata i chce rozpocząć nowy etap
w swoim życiu, a jej zegar biologiczny już tyka.
Jednak nakłanianie Jacka do wstąpienia w trwały
związek małżeński przypominało próby utrzyma-
nia spaghetti na łyżce. Natychmiast ześlizgiwał się
z tego tematu na inny i na koniec rozmowy zawsze
lądowali w łóżku.
– Sądziłaś, że Davis będzie tym jedynym?
– Owszem, dysponował pewnym potencjałem
– przyznała, rzucając mu niechętne spojrzenie.
Chciała w ten sposób dać mu do zrozumienia, że
wciąż jest na niego wściekła. – Mam nadzieję, że
dobrze się bawiłeś. To było niedojrzałe, Jack. Nie
powinieneś się do tego zniżać.
Wykorzystał całą swoją wiedzę na temat jej
pragnień i marzeń, by stworzyć w jej oczach męż-
czyznę doskonałego. A ona dała się wpuścić w te
maliny. Trafiona, zatopiona.
– Mary, ciągle powtarzam, że jedynym kłam-
stwem było imię i nazwisko.
Popatrzyła na niego sceptycznie i wolno po-
kręciła głową.
– Tak, to już mówiłeś. A ja powiedziałam, że ci
nie wierzę. – Cholera, dlaczego ten sejf tak długo się
nie poddaje?
– Nie byłem gotów do stałego związku.
– To zauważyłam.
– Świetnie do siebie pasowaliśmy, Mary. Sama
przyznaj.
– Och, naturalnie. Niestety, ty poszedłeś górą,
63
Taniec z diabłem
a ja doliną. Nasze drogi nie mają żadnej szansy się
skrzyżować.
– Dlaczego małżeństwo stało się dla ciebie takie
ważne? Uprawialiśmy fantastyczny seks, pasowali-
śmy do siebie... Dlaczego niszczyć coś tak rewelacyj-
nego jakimiś urzędowymi dokumentami? Jakie zna-
czenie ma świstek papieru?
Spojrzała na niego z ukosa.
– W tym rzecz, Jack – westchnęła. – Ten świstek
papieru oznacza dla mnie bardzo dużo. Nie rozu-
miesz? Trudno. Szukam kogoś, kto to pojmuje.
– Czemu nie wystarczy ci świadomość, że masz
kogoś... czyli mnie... kto pragnie być z tobą?
– Bo chcę kogoś na zawsze, nie tylko na dzisiaj.
– Wiesz doskonale, że w naszym zawodzie nie
ma pojęcia ,,na zawsze’’ – zauważył.
– Dobry Boże, Jack – mruknęła ze znużeniem
i oparła czoło o wciąż zamknięty sejf. – Nie ma
przecież mowy o żadnych gwarancjach na wieczne
życie. Każdy człowiek, każdy byle urzędnik, może
obudzić się rano zdrów jak ryba i umrzeć jeszcze
dziś przed wieczorem. Ale ja nie o tym mówię. Ja
chcę przynajmniej spróbować stworzyć trwały
związek... Nie mówię, że to mi się na pewno uda, ale
chcę spróbować. Chcę stworzyć taki związek, który
będzie mi dawał poczucie bezpieczeństwa, gdy
zachoruję, gdy się zestarzeję, gdy już nie będę mogła
być atrakcyjną partnerką w łóżku, a mimo tego mój
mąż mnie nie opuści, będzie przy mnie trwał do
końca... Bo taką złożył przysięgę ślubną, a ponieważ
64
Cherry Adair
jest człowiekiem honoru, ponieważ podjął świado-
mie taką decyzję, to dotrzyma tej przysięgi i nigdy
nie zażąda rozwodu. Bo to będzie przyzwoity
mężczyzna, taki, dla którego jego żona będzie
najważniejsza w życiu. A nie pieniądze i kariera...
– Kochanie... – Przejechał palcem po jej nagich
plecach, a Mary zadrżała. – Dobrze wiesz, że ja...
– Zawiesił głos.
Zaśmiała się krótko i cicho.
– Nie kończ – prychnęła.
– Nie ma sprawy – warknął. – Co teraz zamie-
rzasz? Wybierzesz sobie jednego z tych partnerów
twoich randek w ciemno i poprosisz go, żeby raczył
cię poślubić?
– Czemu nie?
– A nie zaczyna ci już brakować facetów?
– Dlaczego ma brakować? Waszyngton to prze-
cież wielkie miasto, a ja właściwie jeszcze tak na
dobre nie zaczęłam go przeczesywać. Mam czas.
– Sądziłem, że chcesz wyjść za mąż jeszcze tego
lata.
– Mam mnóstwo czasu – odparła zwięźle Mary.
– Zdążę.
Cztery, pięć miesięcy – tyle wystarczy, by na
zawsze wymazać Jacka Ryana z pamięci, poznać
nowego mężczyznę i zaaranżować ślub.
Kogo chciała oszukać? Siebie? Czy Jacka?
– A zatem chcesz wybrać sobie na męża jakiegoś
zupełnie nieznanego ci faceta, który stawi się
na randkę w ciemno i zrobi na tobie wrażenie
65
Taniec z diabłem
przyzwoitego człowieka, a odrzucasz mnie, którego
dobrze znasz, i nasz fantastyczny seks, na którym
nigdy się nie zawiodłaś? Nie sądzisz, że za dużo
ryzykujesz? Możesz stracić to, co już masz i jedno-
cześnie okrutnie się rozczarować co do tego faceta...
– Wiesz, Jack, dlaczego zarabiasz takie wielkie
pieniądze? Bo jesteś cholernie cwany i masz dar
perswazji. Umiesz przekonywać do swoich racji.
Umiesz kusić nie gorzej niż sam diabeł. Ale w moim
przypadku to nie wystarczy. Twoje diabelskie sztucz-
ki już nie działają na mnie. A teraz bądź cicho
i pozwól mi wreszcie otworzyć ten cholerny sejf.
Chcę, żeby ten wieczór jak najszybciej dobiegł końca.
– Jestem za, ponad wszelką wątpliwość.
Minęło jeszcze kilka minut w denerwującej ciszy,
kiedy wreszcie ostatnia zapadka trafiła na swoje
miejsce i Mary otworzyła drzwi sejfu.
Pani domu okazała się osobą ceniącą porządek:
wszystkie przedmioty były poukładane w wąskich
czarnych pudełkach ze skóry, na których widniały
staranne opisy zawartości. Szmaragdy leżały na
osobnej półce.
Obok pudełek znajdowało się kilka kartek jakichś
papierów. Mary wyciągnęła je, uważnie zapamiętu-
jąc kolejność. Dyskietka leżała w kopercie z napi-
sem: Ubezpieczenia.
– Mam. Jest tutaj. – Wzięła dyskietkę i wcisnęła
mu ją w dłoń. – Dzięki za uroczy wieczór. Bywaj!
Nie dzwoń do mnie, sama do ciebie zadzwonię...
Oho! – szepnęła nagle. – Ktoś idzie. Zgaś...
66
Cherry Adair
W garderobie zapanował półmrok, kiedy Jack
jednocześnie zgasił światło i zamknął żaluzjowe
drzwi.
Na ich twarzach pojawiły się paski światła wpa-
dającego z sypialni przez żaluzje w drzwiach gar-
deroby. Pomieszczenie było spore, lecz nie na tyle,
by dwie dorosłe osoby zdołały się w nim skutecznie
ukryć przed wzrokiem osoby, która zajrzałaby do
środka.
Mary zerknęła na Jacka.
– Nie zamknąłeś drzwi na klucz? – szepnęła
prawie bezgłośnie.
Pokręcił głową, wyglądając przez szczeliny w ża-
luzjach, a następnie wskazał brodą kobietę i męż-
czyznę, którzy weszli do pokoju. Przybysze pod-
trzymywali się niczym rozbitkowie, wyrzuceni na
brzeg przez wzburzone morze. Zniewiadomego
powodu zamknęli drzwi na klucz.
Mary zrobiła wielkie oczy. Zamężna pani senator
z Kalifornii i jej... chłopak! I to młody! Bardzo
młody! Niewiarygodne. Chyba nie zamierzali... O,
do diabła! Zamierzali!
Obydwoje bez zbędnych ceregieli rzucili się na
siebie jak dzikie zwierzęta i opadli na aksamitną
narzutę, lubieżnie jęcząc i postękując w przypływie
niepohamowanego pożądania. Widać było tylko ich
splątane ręce i nogi, kiedy w szaleńczym tempie
zdzierali z siebie ubrania.
O nie, pomyślała ze zgrozą Mary. Tylko nie to!
Nie chcę na to patrzeć! Nie jestem obrzydliwym
67
Taniec z diabłem
podglądaczem ani żadną erotomanką! Gwałtownie
cofnęła się o krok i znieruchomiała, napotkawszy na
przeszkodę w postaci twardej klatki piersiowej
Jacka. Zachwiała się i wtedy złapał ją za ramiona,
zapewne myśląc, że ma zamiar osunąć się na
podłogę.
W tym samym czasie para kochanków już kot-
łowała się na łóżku, i to bez żadnych zahamowań.
Mary zacisnęła powieki, przekonana, że jej serce,
tłukące się jak schwytany w pułapkę ptak, lada
moment wyfrunie z klatki piersiowej.
O nie, o nie, o nie! Tylko nie to! Przecież nie
powinna brać udziału w takim seansie pornograficz-
nym! Przecież nie jest erotomanką! Nie musi pod-
glądać seksu innych, żeby odczuwać podniecenie!
Dlaczego musiało się jej to przydarzyć?
68
Cherry Adair
ROZDZIAŁ PIĄTY
Młodzieniaszek baraszkował niczym małe roz-
bawione tygrysiątko. Najwyraźniej jego gotowość
seksualna dorównywała jego pośpiechowi. Mary
cały czas usiłowała nie patrzeć na figlującą na łóżku
parę. Pomyślała, że jeśli nie otworzy oczu i nawet
nie drgnie, wówczas za kilka minut ta niepraw-
dopodobna sytuacja się skończy. Poszukujący moc-
nych wrażeń kochankowie zaspokoją swoje zmysły,
ubiorą się i wyjdą stąd zupełnie nieświadomi, że
obserwowano ich namiętne zapasy.
Niestety. Najwyraźniej miała pecha, bo rozkosz-
ny młodziutki adonis chyba postanowił pobić re-
kord ustanowiony jakiś czas temu przez Don Juana.
Mary zamknęła co prawda oczy, lecz nie potrafiła
odizolować się od odgłosów z zewnątrz, toteż
musiała wysłuchiwać zwierzęcego posapywania
i zdławionych okrzyków pożądania, wydawanych
przez panią senator i jej młodego kochanka,
oddalonych od garderoby zaledwie o kilka metrów.
Na domiar złego przypomniała sobie, że sama jest
dziwnie pobudzona, odkąd okazało się, że to
właśnie Jack jest jej partnerem na dzisiejszą randkę
w ciemno.
Fatalna sprawa.
Rozbrykana para była tak bardzo zajęta sobą, że
pewnie nie zauważyłaby, gdyby Mary podbiegła do
drzwi, otworzyła je i uciekła.
Gdy rozważała prawdopodobieństwo powodze-
nia tego planu, Jack nieoczekiwanie przytulił ją do
siebie. Poczuła, że robi jej się słabo. W takim stanie
nie miała szansy uciec.
Usiłowała zignorować dreszcz podniecenia, kie-
dy Jack przyciskał się do niej coraz natarczywiej.
Zadrżała ponownie i odsunęła się, ale tylko nie-
znacznie. Wiedziała, że wystarczył jeden niewłaś-
ciwy ruch i wraz z Jackiem wypadnie przez drzwi
garderoby i runie na podłogę tuż przed łóżkiem, na
którym baraszkowała para.
– Czy to, co widzisz, słonko, wstrząsnęło twoją
purytańską moralnością? – szepnął jej do ucha Jack,
znów mocno przyciągając ją do siebie.
Miała ochotę odpowiedzieć mu tonem najwyż-
szego oburzenia, że po pierwsze, nie jest żadną
purytanką, a po drugie, podglądanie cudzego seksu
jest po prostu obrzydliwe, lecz niestety nie potrafiła
wyksztusić ani jednego sensownego zdania.
Nagle zorientowała się, że znów ma otwarte oczy
i gapi się na nich. Zmarszczyła brwi. Nie powinna
70
Cherry Adair
śledzić miłosnych zmagań dwojga nie znanych jej
ludzi... Nikt nie powinien ich obserwować, bo seks
nie jest sportem, a sypialnia to nie stadion...
Tych dwoje wyglądało teraz raczej śmiesznie...
Na szczęście uprawianie miłości fizycznej jest znacz-
nie przyjemniejsze od jej oglądania...
Czyżby? Mary, nie bądź hipokrytką, skarciła się
w duchu. Przecież nie możesz oderwać od nich oczu.
Dlaczego się tak gapisz?
Mimo tych moralnych obiekcji, nadal podglądała
tamtych dwoje. Zachowywała się jak zboczona
erotomanka. Dlaczego? Nie rozumiała swojej patolo-
gicznej reakcji. Chyba będzie musiała pójść na kanapkę
do seksuologa. To wszystko przecież nie jest normal-
ne! Chyba jednak jest erotomanką i ma potrzebę
chorobliwego podglądania aktu seksualnego obcych
ludzi... Po prostu jest chora i powinna się leczyć!
Młody kochanek wreszcie ściągnął sukienkę z pa-
ni senator, lecz utknął przy odpinaniu jej stanika.
Zniecierpliwiony, po prostu podciągnął go do góry,
uwalniając piersi kobiety z biustonosza, po czym się
pochylił, by entuzjastycznie oddać im stosowny
hołd, ssąc ich sutki, przy okazji obrzydliwie mlas-
kając i posapując.
Mimo to, na ten widok Mary oblała fala gorąca.
Nieprawdopodobne... Nieprawdopodobne... Dla-
czego to ją podnieca?
Gwałtownie odchyliła głowę do tyłu i szybko
oddychając, dotknęła klatki piersiowej Jacka.
Gapiła się na kochanków tak intensywnie, że
71
Taniec z diabłem
powinno ją to zaniepokoić, lecz z niewiadomych
przyczyn zupełnie przestała się przejmować tym
swoim nieprzywzwoitym podglądactwem.
Na łóżku, na jej oczach, i na oczach Jacka,
gwałtownie poruszali się zachwyceni sobą ko-
chankowie, sapiąc i jęcząc dość rytmicznie, choć
zamek rozporka mężczyzny ciągle był jeszcze
zamknięty.
Zachowywali się więc dość sztucznie, w sposób
typowy dla aktorów na scenie, udających akt sek-
sualny. Mary miała wrażenie, że wszyscy czworo
uczestniczą w jakimś prywatnym spektaklu... To
wszystko było takie nierealne, teatralne, po prostu
nieprawdziwe.
Ale właśnie w tym momencie pani senator gwał-
townie zdarła koszulę z młodzieńca. Mary usłyszała
trzask i kilka guzików potoczyło się po podłodze.
Pomyślała, że trudno mu będzie to wytłumaczyć po
powrocie do sali balowej. Na szczęście, to nie jej
zmartwienie.
Dłonie tej starszej od kochanka kobiety wy-
glądały zdumiewająco blado na tle opalonej skóry
młodego człowieka. Jej długie czerwone paznokcie
prezentowały się drapieżnie, gdy przesuwała nimi
od jego sutków do brzucha. Jurny młody ogier
natychmiast wyprężył grzbiet, kiedy kobieta sięg-
nęła do jego krocza i zaczęła szybko rozpinać mu
rozporek.
Kiedy ten współczesny młodziutki Don Juan nie
miał już na sobie absolutnie żadnej odzieży poniżej
72
Cherry Adair
pasa, pani senator uśmiechnęła się triumfalnie. Mło-
dzieniec odrzucił głowę do tyłu i jęknął zachwycony.
Mary stała nieruchomo, czując pulsowanie
w kroczu. Pożądanie, które doskwierało jej przez
cały wieczór, nagle zaatakowało ją ze zdwojoną siłą.
Jak zahipnotyzowana patrzyła na to, co robili ci
bezwstydni kochankowie, i nie mogła oderwać od
nich wzroku, mimo że wstydziła się tego, że ich
podgląda...
Nagle Jack objął dłońmi jej obie piersi i zaczął je
delikatnie masować. Mary zagryzła wargę, żeby nie
jęknąć. Przycisnęła ręce do jego wielkich dłoni i bez
zastanowienia chwyciła jedną jego rękę i pokazała
mu, co jej sprawia największą przyjemność i gdzie
powinien ją masować.
Od tego momentu jego prawa ręka zaczęła poru-
szać się na jej łonie w rytmie, który ją najbardziej
podniecał.
Jack stał się nagle prawie brutalny w swoich
pieszczotach. Jedną ręką bardzo mocno masował jej
piersi i drażnił je aż do bólu, a drugą silnie pieścił jej
łono, a szczególnie łechtaczkę. Mary dzięki tym
pieszczotom czuła, że już nie ma żadnych zahamo-
wań, że wyłączyła samokontrolę i całkowicie pod-
dała się zwierzęcemu pożądaniu...
No i dobrze. Łagodność i samokontrola byłyby
teraz zupełnie nie na miejscu. Przecież to zwykła
pornografia. Patrzyli na seks tamtych dwojga leżą-
cych na łóżku, podsłuchiwali ich jęki i podniecali się
tym, co oni robią. To zupełnie tak, jakby oglądali
73
Taniec z diabłem
film pornograficzny i kochali się w tym samym
czasie. To podobno zdarza się tylko impotentom
albo ludziom o słabym libido, jakby powiedział
Freud. Niektórzy bez takich wizualnych podniet
w ogóle nie potrafią uprawiać seksu. Ale przecież
ona nie należała do tego typu ludzi. Nigdy nie miała
zahamowań seksualnych i nigdy nie potrzebowała
dodatkowych podniet. Więc dlaczego odczuwa te-
raz takie wzmożone pożądanie?
Czyżby była zwykłą erotomanką?
I dlatego pragnie teraz więcej, znacznie więcej,
coraz więcej? Nie przypominała sobie równie sil-
nych podniet ani tak mocnych doznań erotycznych,
jakie odczuwała teraz, w tej ciemnej garderobie.
Jack jedną ręką nadal zręcznie pieścił jej piersi,
ukryte pod koronkowym stanikiem i cienkim jedwa-
biem sukienki, a drugą ręką mocno masował jej łono.
Mary opuściła ręce, wypięła brzuch i odchyliła
głowę, kładąc ją na jego piersi i celowo poddając mu
pod pocałunki swoją gładką szyję.
Jack pochylił się, by pocałować ją pod uchem.
Wiedział, że tam znajduje się jej szczególnie wraż-
liwe miejsce. Mary jeszcze bardziej się odchyliła, aby
ułatwić dostęp jego ustom do swej szyi, po czym
własną ręką poprowadziła jego dłoń, pieszczącą jej
piersi, na swój wypięty brzuch i wsadziła ją pod
gładki materiał sukienki. Stłumiła jęk, kiedy twarde
palce Jacka pieściły jej nagą, rozpaloną skórę i zsunę-
ły się na jej łono. Teraz obie ręce Jacka pieściły jej
wypięty do przodu brzuch i jej płonące ogniem łono.
74
Cherry Adair
Mary pomyślała, że druga para tak jest zajęta
sobą, że nie powinna słyszeć jej cichych jęków,
niemniej każdy, nawet najcichszy odgłos w każdej
chwili mógł zwrócić ich uwagę na podglądaczy
w garderobie. Mary zacisnęła usta. Nie wolno jej
jęczeć z rozkoszy. Nie teraz. Nie w tej sytuacji.
Aby uwolnić choć część napięcia, które ją ogar-
nęło, zaczęła się ocierać pośladkami o brzuch Jacka.
Był gorący jak piec. Przeszyła ją błyskawica najczyst-
szej żądzy. Ztrudem powstrzymała się przed wy-
krzyknięciem jego imienia; musiała przygryźć dolną
wargę, by się opanować.
Jack zawsze wiedział, jak wywołać u niej dresz-
cze, a potem wycofać się, gdy wrzała i była na
krawędzi spełnienia.
Jego gorący oddech muskał jedwabiste włoski na
jej karku. W następnej chwili poczuła, że Jack ją
gryzie w szyję, i to wcale niezbyt delikatnie. Ssał ją
namiętnie, przesuwając wargami po całej szyi. Gdy
wyczuwał, jak bardzo ją to rozpala, chłodził żar
językiem, a potem ponownie kąsał. Mary poczuła,
że uginają się pod nią nogi i jak przez mgłę pomyś-
lała, że jutro na pewno będzie miała kompromitują-
ce ślady na szyi, tak zwane malinki.
Nie straciła równowagi tylko dlatego, że pod-
trzymywał ją silnymi rękami. Nie mogła przestać
drżeć, na całym ciele miała gęsią skórkę, a jej
wnętrze zmieniło się w lawę.
Nagle ręka Jacka powędrowała w górę, do jej
piersi, po czym znowu szybko powędrowała w dół
75
Taniec z diabłem
jej ciała, zatrzymując się na jej łonie. To samo
zrobiła druga ręka. Pieścił jej piersi i łono jednocześ-
nie. To było nie do wytrzymania.
Mary w ostatniej chwili zdławiła jęk, bo przecież
przez cały czas przez szczeliny w drzwiach przypat-
rywała się akrobacjom pary baraszkującej na łóżku.
W intensywnie oświetlonej sypialni współczes-
ny młodziutki Don Juan miał opuszczone do wło-
chatych kostek spodnie, a pani senator skupiała całą
uwagę na okolicach jego podbrzusza. Kobieta unios-
ła głowę – na szczęście Mary widziała tylko tył jej
fryzury – i przyciągnęła twarz kochanka, by ob-
darować go żarliwym pocałunkiem.
Piersi Mary bolały ją z podniecenia. Ręka Jacka
niezbyt delikatnie pieściła jej sutki. Na oślep sięg-
nęła do swojego łona, chcąc chwycić drugą dłoń
Jacka. Ale to on chwycił obie jej ręce i przycisnął je
do piersi Mary. Zrozkoszą je pieściła, lecz mimo
wszystko wolałaby poczuć na nich dłonie Jacka...
Och... Och... – jęczała w duchu, czując pulsującą
gorączkę w swym łonie.
W tym momencie Jack uniósł brzeg jej krótkiej
sukienki na wysokość talii i zaczął pieścić dłonią
wnętrze jej ud, by po chwili skoncentrować się na
wnętrzu jej łona.
– Mary – szepnął chrapliwym głosem prosto do
jej ucha. – Jesteś cudowna... pragnę cię... pozwól, że
będę cię pieścił tam, gdzie tak lubisz...
Mary z zadowoleniem pomyślała, że jednak
dobrze się stało, że instynktownie włożyła nad-
76
Cherry Adair
zwyczaj skąpą bieliznę na tę randkę w ciemno
z niejakim Davisem Sloanem. Gdyby zdecydowała
się na inny komplet, znacznie ograniczyłaby przy-
jemność, jaką teraz dawał jej Jack. Jęczała z roz-
koszy, kiedy jego palce penetrowały jej gorące,
wilgotne wnętrze...
Jednocześnie patrzyła, jak w tym samym czasie
pani senator gwałtownie podciągnęła spódnicę na
biodra i wdrapała się na brzuch młodego kochanka,
a on wyciągnął do niej ręce. Na jego twarzy pojawił
się wygłodniały uśmiech.
Tak, tak, tak... powtarzała w myślach Mary,
kiedy palce Jacka, pieszczące jej łono, doprowadzały
ją do obłędu. Ciągle jej było mało. Chciała go poczuć
w sobie, pragnęła go posiąść teraz, zaraz, natych-
miast...
W tym samym czasie pani senator otoczyła nogami
biodra młodego kochanka, po czym usiadła na jego
podbrzuszu i zaczęła bardzo wolno unosić się w górę
i w dół. Mężczyzna dyszał i sapał. Mary doskonale
wiedziała, co on teraz czuł. Nie mogła oderwać wzroku
od tych dwojga. Chciała patrzeć i chciała podniecać się
tym, co widziała. Pogodziła się już z myślą, że na
pewno jest zboczona. Przecież widok tej pary,
uprawiającej na jej oczach seks, dodatkowo wprawiał
ją w stan podniecenia. Nie miała już złudzeń co do
siebie. Wiedziała, że na pewno jest zboczoną eroto-
manką. Ale było jej już wszystko jedno...
Dlatego jeszcze wyżej podniosła brzeg swojej
sukienki, wypięła pośladki i sięgnęła dłonią za siebie.
77
Taniec z diabłem
Po omacku dotarła do rozporka Jacka i próbowała go
rozpiąć.
Jack znieruchomiał, gdy zdał sobie sprawę z tego,
co robi Mary. Całe jego ciało się naprężyło.
Mary wciąż patrzyła na scenę rozgrywającą się
parę metrów od niej, a przy tym wytrwale usiłowała
sprowokować męskość Jacka.
Widziała, jak dłonie młodzieniaszka spoczęły na
biodrach pani senator, która coraz szybciej porusza-
ła się w górę i w dół, siedząc na jego podbrzuszu.
Jack zaczął pomagać Mary w uporaniu się ze
swoim rozporkiem. Jej palce nagle wyczuły pod
materiałem spodni jego twardy, gorący członek...
Wypięła biodra i jedną dłonią chwyciła klamkę
u drzwi, aby zachować równowagę i jednocześnie
nieco się pochylić. Mięśnie jej brzucha się napięły,
krew zaczęła jeszcze szybciej krążyć w żyłach.
Wszystko to, co teraz robili, było bardzo niebez-
pieczne, a jednocześnie takie podniecające! I frus-
trujące! Musiała coś z tym zrobić, i to jak naj-
szybciej...
Druga para, z której Mary nadal nie spuszczała
oczu, poruszała się rytmicznie, wciąż głośno jęcząc
i sapiąc, niczym nie skrępowana, a Mary w tym
czasie po prostu chciała krzyczeć z rozkoszy, ale
niestety musiała być cicho.
W końcu rozporek Jacka całkiem ustąpił. Mary
powstrzymała głośne westchnienie ulgi, gdy naresz-
cie poczuła, jak wszedł... Od razu wszedł głęboko.
Podniosła biodra do góry i poruszyła się niecierp-
78
Cherry Adair
liwie... No, Jack, no, jeszcze trochę... Jeszcze troszecz-
kę głębiej... Jeszcze odrobinę...
No, rusz się! Na co czekasz!
Ich dłonie się zderzały i przeszkadzały sobie
nawzajem, lecz oboje za bardzo się spieszyli i za
bardzo się bali, by skoordynować ruchy.
Jack! Prędzej! No, porusz się!
W końcu Jack położył dłoń na jej plecach i delikat-
nie pchnął ją do przodu. Ochoczo poddała się jego
woli, przytrzymując się jedną ręką klamki. Pochyliła
się na tyle, by mógł głębiej w nią wejść.
Teraz, teraz, teraz! – jęczała w duchu. Nie mogła
się zmusić do odwrócenia wzroku od pary na łóżku,
a gdy ich tak bezwstydnie podglądała, czując coraz
większe podniecenie, Jack właśnie w tym momencie
wszedł w nią bardzo głęboko. Poczuła mocne
pchnięcie. Jedno, a potem drugie. I jeszcze raz. Coraz
więcej było tych mocnych pchnięć... Wreszcie zmie-
rzała do spełnienia. O, jak cudownie... Jack, jeszcze,
jeszcze, proszę!
Jack mruczał coś niskim głosem, wypełniając ją
sobą i poruszając się tak mocno i wchodząc w nią tak
głęboko, jakby chciał dotrzeć do jej serca. Mimo to
ciągle było jej mało. Pragnęła więcej. Chciała mieć go
tak głęboko w sobie, żeby już nigdy nie znalazł drogi
powrotnej. Uświadomiła sobie nagle, że niczego
więcej nie potrzebuje. Pragnie tylko tego. Tej cudow-
nej rozkoszy z Jackiem. Nie chce nikogo innego.
Chce tylko Jacka. Na zawsze.
Choć doświadczali takiej wyjątkowej rozkoszy,
79
Taniec z diabłem
której potrzebowali od miesięcy, żadne z nich nie
ośmieliło się głośno jęknąć.
Para uprawiająca seks na łóżku nie miała takich
problemów. Ich ciała, pokryte potem, poruszały się
gwałtownie, a ich jęki zlały się w jednostajny głośny
pomruk.
Jack nawet nie zauważył, kiedy dostosował się do
tempa, narzuconego przez kochanków na łóżku.
Czuł, jak skóra Mary płonie, a jej ciało pręży się
i drży.
Para na łóżku konsekwentnie zmierzała do szczęś-
liwego finału.
Mary nie miała pojęcia, jak jej i Jackowi ciągle
udawało się utrzymać równowagę. Co prawda moc-
no trzymała się klamki, ale w każdej chwili drzwi
mogły się otworzyć, a wtedy upadliby na podłogę
tuż koło łóżka pani senator...
– Zrobimy to teraz – szepnął jej do ucha Jack.
– Dojdź razem ze mną na ten szczyt, ukochana...
No, teraz! Już!
Mary nie miała wyboru. To jego słowa tak na nią
podziałały. Orgazm przeszył ją z taką siłą, że niemal
straciła przytomność. Jej ciało się wyprężyło, palce
mocno zacisnęła na klamce, ale oczy miała szeroko
otwarte i dzięki temu zauważyła, że pani senator
i młodzieniec osiągnęli orgazm w tym samym
momencie, a hałas, jaki narobili, skutecznie zagłuszył
jęki, mimowolnie wydawane przez Mary i Jacka.
Miała ochotę wrzeszczeć z rozkoszy. Pragnęła, by
ta chwila przedłużyła się w nieskończoność.
80
Cherry Adair
Czuła się tak nieprawdopodobnie... Nie wiedzia-
ła, gdzie kończy się jej ciało, a zaczyna jego. W każ-
dej sekundzie mogła się rozprysnąć niczym chińska
waza... Następnego ranka pani ambasadorowa zna-
lazłaby jej szczątki rozrzucone po całej garderobie.
– Skończ – błagała Mary, nadal czując silne
pchnięcia Jacka.
– Nie! Proszę, jeszcze raz – mruknął Jack.
– Szczytujmy jeszcze raz. Błagam! Jeszcze raz!
– Nie... – Ależ tak! Przed jej oczami pojawiły się
sztuczne ognie i tęcze. Strzelające gwiazdy i ogniste
wodospady. Jack potrafił jeszcze raz zatrząść w po-
sadach ziemią, na której stała.
Ponownie osiągnęła rozkosz, dzieląc ją z Jackiem.
Chwilę później Mary z trudem chwytała powiet-
rze, usiłując odzyskać równowagę. Jack trzymał ją
blisko siebie i nie puszczał, czekając, aż jej drżące
ciało uspokoi się, a mózg odzyska zdolność normal-
nego rozumowania.
W końcu zebrała siły i spróbowała stanąć bez jego
wsparcia. Po jej grzbiecie przebiegł ostatni dreszcz,
a jedwab sukienki zsunął się na biodra.
Zamrugała oczami. Kochankowie na łóżku właś-
nie się ubierali. Chłopak miał jaskrawoczerwone
pręgi na klatce piersiowej, a w dłoni trzymał zmięty
strzęp koszuli.
Skąd on weźmie nowe ubranie?
Mary nagle zamarła na myśl o tym. Oczywiście
wejdą do garderoby...
81
Taniec z diabłem
ROZDZIAŁ SZÓSTY
– Jesteśmy w jej garderobie, pamiętasz? – szep-
nął Jack, odgadując jej myśli.
Mężczyzna minął drzwi, prowadzące do ich
kryjówki, i otworzył męską garderobę po drugiej
stronie wejścia do łazienki.
Jack doskonale wyczuwał dreszcze Mary. Uwiel-
biał te chwile wyciszenia po seksie z nią. Pogłaskał
jej rękę, dotknął rozpalonego policzka. Skłoniła
głowę, a on poczuł, że pocałowała delikatnie wnęt-
rze jego dłoni. Ogarnęła go zwierzęca, samcza duma.
Bardzo dużą wagę przywiązywał do sprawiania
partnerce satysfakcji, a tym razem Mary była wręcz
zachwycona.
Decydując się na seks z nią, narażał swoją przy-
szłość. Sallye, niech będzie błogosławione jej roman-
tyczne serce, doskonale zaplanowała tę randkę
w ciemno.
Tak naprawdę wcale nie potrzebował pomocy
Mary przy włamywaniu się do sejfu. W agencji
pracowali także inni agenci operacyjni, gotowi wy-
konać tę pracę. Nie była ona ani trudna, ani niebez-
pieczna, więc mógł się nią zająć ktokolwiek. Tyle że
nikt z nich nie był Mary.
Do diabła, brakowało mu jej tak bardzo, że ciągle
czuł ból na jej wspomnienie. Na wspomnienie
wszystkiego, co było z nią związane. Nie chodziło
wyłącznie o ten ich fantastyczny seks. Brakowało
mu jej szybkich, celnych replik i głębokiej uczciwoś-
ci. Tęsknił za jej oszczędnym gospodarowaniem
pieniędzmi i zarazem szczodrością uczuć dla blis-
kich. Brakowało mu jej całej. Nawet z jej matką
i siostrą. Zsiostrą Mary, Domino, zawsze świetnie
się dogadywał. Dobrze się składało, gdyż rodzina
była dla Mary wszystkim.
Życie z tą dziewczyną wydawało się wprost
doskonałe, lecz jej perfekcja go przerażała. Bał się
emocjonalnego zaangażowania. Wszystko, co tak
bardzo kochał w Mary, mogło mu zostać odebrane
w ułamku sekundy. Każdą komórką mózgu czuł, że
Mary jest dla niego stworzona. Była chodzącą
dobrocią i uczciwością. Tymczasem kim był on?
Jednym wielkim kłamstwem? Mężczyzną stworzo-
nym z półprawd i pobożnych życzeń?
Jack zacisnął ręce na ramionach Mary, czując, jak
jej przyspieszone tętno wraca do normy. Nie mogli
wyjść, dopóki ta druga para nie opuści sypialni.
Nic go to jednak nie obchodziło. Teraz, przez jedną
bezcenną chwilę, mógł ją trzymać w ramionach.
83
Taniec z diabłem
Mógł wdychać zapach kwiatów pomarańczy, uno-
szący się z jej jedwabiście miękkich włosów, które
łaskotały mu brodę.
Czy uwierzyłaby mu, gdyby jej powiedział praw-
ę o swojej przeszłości? Czy mogła pokochać takiego
niedorajdę jak on? I – co najważniejsze – gdyby
obdarzyła go uczuciem, czy zdecydowałaby się
pozostać przy nim na zawsze? Musiał spróbować.
To była jego ostatnia szansa.
Za kilka minut sprawdzi, czy na pewno znaleźli
właściwą dyskietkę, a następnie wraz z Mary zejdą
na dół. Tam zjedzą smaczną kolację, trochę potań-
czą, a potem zawiezie ją do domu. Do swojego
domu. Poczuł ucisk w żołądku na myśl o tym, jak
wyzna Mary, że naprawdę był dzieckiem z rodziny
zastępczej i dopiero po latach stał się tym Jackiem
Ryanem, którego w swoim mniemaniu znała. Część
informacji na swój temat przekazał jej już przez
telefon, podając się za Davisa Sloana, lecz ona ciągle
zmieniała temat, jakby nie chciała słuchać jego
smutnego życiorysu. Jack czuł pokusę, by ją ponow-
nie okłamać, lecz postanowił, że nie. Nie będzie jej
oszukiwał. Nie tym razem.
Zawczasu umieścił w swojej sypialni wiele tuzi-
nów jasnożółtych róż, które Mary uwielbiała, a na
dodatek w różnych miejscach pokoju postawił wy-
sokie, białe świece. W wiaderku z lodem chłodziła
się butelka jej ulubionego francuskiego chardonnay,
a na dodatek kupił piekielnie drogie truskawki
w czekoladzie, ulubiony smakołyk Mary. Wiedział,
84
Cherry Adair
że te wydatki nie przypadną jej do gustu, niemniej
liczył na to, iż jednak sprawi jej przyjemność.
Jack lubił luksusowe przedmioty. Wbrew temu,
co powszechnie sądzono, jego życie nie było usłane
różami. Musiał ciężko pracować na to, co miał.
Ztrudem utrzymywał wysoki poziom życia, by
należeć do elity finansowej. Uważał, że pieniądze są
po to, by je wydawać, więc robił to bez zmrużenia
powiek. Nie zamierzał nikogo przepraszać za to, że
ma kosztowne upodobania. Nie musiał też roz-
pamiętywać swojego pochodzenia, skoro nie było
takiej potrzeby. O tamtym życiu chciał jak najszyb-
ciej zapomnieć, a wuj Sam mu w tym pomagał.
Oszczędna Mary inaczej by na niego spojrzała,
wiedząc, że w dzieciństwie był zwyczajnie biedny.
Nie chciał jednak jej litości.
Jeszcze niedawno nie widział sensu w rozgrzeby-
waniu swojej nieciekawej historii.
Teraz wszystko się zmieniło.
Spojrzał na zegarek: dziewiąta. O jedenastej
powinni być w domu, najlepiej w łóżku.
Garderoba we wnęce była rozgrzana po tym, jak
uprawiali w niej seks. Pomyślał, że nigdy nie zapom-
ni tej chwili. Wierzył, że byli bliscy przeżycia cze-
goś wielkiego, czegoś wyjątkowego. Czegoś cu-
downego.
Do tego stopnia pochłonęły go rozmyślania, że
niemal się przestraszył, słysząc ludzki głos w odleg-
łości zaledwie metra od miejsca, w którym stali.
– Nie możemy zabawić tu nieco dłużej? – za-
85
Taniec z diabłem
mruczał Don Juan, wyłoniwszy się z męskiej gar-
deroby, najwidoczniej sąsiadującej z damską, trzy-
mając w dłoniach jedną z koszul pana ambasadora.
– Nie – zaprotestowała pani senator. – Pospiesz
się, na litość boską. Mój mąż myśli, że wyszłam na
papierosa!
– Nie nadymiliśmy zbytnio, co, mała? – mruknął
młodzian i otoczył kobietę ramieniem.
Zanim jednak zdążył się pochylić, by ponownie
ją pocałować, odepchnęła go stanowczo.
– Zapominasz się – ostrzegła. Dopięła sukienkę
i odwróciła się do lustra, by poprawić fryzurę. – Idź
na dół i rozgrzej samochód – przykazała, nie od-
wracając się w jego stronę. – Jestem już gotowa do
wyjścia.
– Zobaczymy się jeszcze?
– Owszem. Odwieziesz mnie i mojego męża do
domu. Dam ci znać, kiedy nadejdzie stosowna
chwila na następne spotkanie. – Podeszła do okna
i odciągnęła ciężką zasłonę. – Do diabła. Śnieg pada.
Idź już, za parę minut też zejdę.
Jack odprowadził mężczyznę wzrokiem i pat-
rzył, jak przekręca klucz w zamku, otwiera drzwi
i wychodzi.
– Ale prostak! – mruknęła pani senator, po-
prawiając pościel i pusząc poduszki, po czym szybko
opuściła pokój.
Na kilka sekund zapadła cisza. Jack wykorzystał
ten moment, by jeszcze potrzymać Mary w ramio-
nach, lecz puścił ją, gdy tylko ruszyła do wyjścia.
86
Cherry Adair
Pchnęła drzwi i stanęła w świetle sypialni.
– Ty sprawdź dyskietkę, a ja skorzystam z ła-
zienki – oznajmiła. – Potem się rozdzielimy.
– Tak – potwierdził z uśmiechem. – Jasne.
O, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, słonko,
pomyślał. Czeka cię jeszcze niezła przejażdżka.
W drzwiach do łazienki przystanęła i spojrzała na
niego przez ramię.
– To, co się przed chwilą zdarzyło, zupełnie nic
nie zmienia między nami ani niczego nie udowadnia
– zapewniła go.
– Wobec tego jesteś głucha i ślepa, słonko. – Jack
wzruszył ramionami. – To, co się stało, słonko,
wszystko zmienia między nami.
– Widzisz, Jack, na tym polega twój kłopot.
Szczerze wierzysz, że seks rozwiązuje wszystkie
problemy. Torebka? – Wyciągnęła rękę, a Jack
wręczył jej torebkę, którą wcześniej ukrył w kiesze-
ni. – Brakuje ci wrażliwości do tego stopnia, że nie
zauważasz pewnych barier, których nie da się
pokonać.
Podszedł do drzwi sypialni i przekręcił klucz
w zamku. Tym razem podsunął krzesło pod klamkę.
– Wiem, o czym mówisz, słonko – oznajmił
i wbił w nią wzrok. – Powiem ci tyle, że wiem, jak
pokonać te bariery, ale nie jestem pewien, czy jesteś
w stanie przyjąć do wiadomości moje słowa.
– Ja też nie jestem tego pewna – mruknęła
i znikła w łazience, zamykając za sobą drzwi.
Przez krótką chwilę opierała się o nie, nie
87
Taniec z diabłem
zapalając światła. Ależ głupio postąpiła. Co ona
sobie myślała, do diabła? Uprawiała seks z Jackiem
Ryanem? W garderobie? Pokręciła głową, oderwała
się od drzwi i wymacała włącznik światła.
Wytworną łazienkę zalało miękkie, przyjemne
światło. Gdy Mary spojrzała w lustro, lekko się
przeraziła. Jej włosy sterczały niczym pióra prze-
straszonego strusia, z jednego policzka całkiem starł
się róż, a tusz do rzęs spłynął, przez co wyglądała jak
szop. Po prostu piękność stulecia.
Wygłosiła szeptem monolog, jednocześnie wygła-
dzając ubranie. Musiała działać systematycznie.
Przede wszystkim należało poprawić stanik. Majtki
znikły. Będzie musiała przetrząsnąć podłogę w garde-
robie. Kompletnie nie pamiętała, kiedy Jack je ściągnął.
Skierowała wzrok na lustro i spojrzała sobie w oczy,
jednocześnie czesząc włosy. Wyglądała tak, jakby
przed chwilą uprawiała dziki, nieokiełznany seks!
A czy rzeczywiście robiła coś innego?
– Oszalałaś? – spytała, patrząc na swoje odbicie.
Najwyraźniej tak. Nie tylko pozwoliła Jackowi
dobrać się do siebie, ale w dodatku sprawiło jej to
nieopisaną frajdę. Było jej rewelacyjnie! Wróciła
myślami do chwil, kiedy pani senator i jej kochanek
narzucili rytm, a ona i Jack dopasowali się do ich
tempa. Przypomniała sobie, jak cały świat przestał
istnieć, bo ona i Jack przeżyli fantastyczny orgazm.
– Rety... – zamruczała i pomyślała, że zasługuje
na średnio zaszczytny tytuł Idiotki Stulecia. – Cie-
kawe, jaką nagrodę powinnam otrzymać?
88
Cherry Adair
Skorzystała z toalety i podjęła próbę doprowa-
dzenia się do porządku. Nie dla Jacka, rzecz jasna.
Nie obchodziło jej, że w jego obecności wyglądała
jak spłoszony szop. W końcu to on przyczynił się do
jej obecnego stanu. Musiała jednak ponownie zna-
leźć się między gośćmi na dole, nie zwracając na
siebie uwagi.
Wytarła starannie usta i ponownie umalowała je
szminką. Uświadomiła sobie, że jej ręka ciągle drży.
Przez niego była bliska szaleństwa.
To straszne, ale zapragnęła go ponownie. Była
gotowa przyjąć go zupełnie bezwarunkowo, cał-
kowicie mu się podporządkować. Nie mogła uwie-
rzyć, jak bardzo jest żałosna. Może powinna częściej
umawiać się na spotkania z innymi facetami?
Zafundować sobie dwie randki w ciemno dziennie.
Może trzy?
Znajdzie sobie kogoś innego, wszystko jedno
kogo, kto poprawi jej humor. Kogoś podobnego do
Jacka.
Problem w tym, że nikt taki nie istniał.
Jack był wyjątkowy.
Rozejrzała się po łazience, mając nadzieję znaleźć
drugie wyjście. Dostrzegła okno, całkiem spore,
z pewnością by się w nim zmieściła. Co za pokusa.
Wystarczyło wyjść tak, jak to kiedyś robiła razem
z siostrą, gdy Sallye narzucała im areszt domowy.
Rozważyła problem, a następnie wdrapała się na
wannę i wyjrzała. Łazienka znajdowała się wysoko
nad ziemią, lecz niżej Mary dostrzegła balkon.
89
Taniec z diabłem
Pewnie udałoby się jej zeskoczyć, nie łamiąc sobie
żadnej części ciała. Ale nie, padał śnieg. Przy swoim
szczęściu na pewno złamałaby nogę i leżała w śnie-
gu tak długo, aż w końcu ktoś znalazłby jej za-
mrożone zwłoki. Wykluczone.
Otworzyła drzwi i ujrzała Jacka, który stał na
środku pokoju i trzymał w rękach mały komputer.
Notbook.
O dziwo, jak zwykle, prezentował się wybornie.
Był przystojny i schludny, jak pół godziny temu,
gdy znikali w garderobie.
To jeszcze jedna rzecz, która ją w nim irytowała.
Może powinna przeprowadzić się na Alaskę? Albo
na Syberię? Tęskniłaby za mamą i za Domino, lecz
z pewnością nie trafiłaby tam na elegancko ubrane-
go Jacka.
– Tylko mi nie mów, że to nie jest dyskietka,
którą mieliśmy znaleźć – warknęła, wchodząc do
pokoju.
W głębi duszy cały czas rozważała możliwość
ucieczki. Pytanie tylko, dokąd? Na Tahiti? Bora
Bora? Gdzieś, gdzie jest gorąco. Tak. Gorąco i zmys-
łowo.
Ale gorący i zmysłowy był tylko Jack. Po co więc
jej Bora Bora?
Do diabła!
Wszystkie drogi prowadziły do Jacka.
– To ta – powiedział i zaprezentował niewinnie
wyglądający, lecz wyjątkowo nowoczesny, skon-
struowany na specjalne zamówienie przenośny
90
Cherry Adair
komputer. Na ekranie widniały nazwiska i liczby. Po
chwili zamknął notbook i wsunął dyskietkę do kieszeni
na piersi. – Szczerze mówiąc, sądzę, że zdobyliśmy coś
znacznie ważniejszego, niż zakładaliśmy na początku.
– To dobrze – mruknęła zwięźle Mary. Nie
pracowała już dla rządu Stanów Zjednoczonych,
lecz była szczęśliwa, że zdobyli to, po co przyszli.
Teraz z czystym sumieniem mogli się rozdzielić.
– Wynośmy się stąd.
– Skorzystam jeszcze z łazienki, w porządku?
– spytał.
– Nie ma sprawy. Pójdę na dół i pożegnam się...
– Uciekasz, Mary?
Znieruchomiała.
– Nie uciekam.
– Zawsze uciekasz. Uciekłaś natychmiast po
naszej pierwszej drobnej sprzeczce, zapominając, co
nas łączyło.
– A co niby nas łączyło? – zainteresowała się
zirytowana. – Niezły seks? Wspólna praca?
– Tak, a w dodatku całe mnóstwo rozmaitych
innych rzeczy. Poczekaj chwilę, zaraz wrócę, a po-
tem pójdziemy na dół, wypijemy po lampce szam-
pana, zatańczymy walca...
Założyła ręce na piersiach.
– Masz to, po co tutaj przyszedłeś i wystarczy.
Pora zwijać żagle.
– Niezupełnie, słonko. Jeszcze nie mam tego, po
co tutaj przybyłem. Poczekaj na mnie, za moment
wracam. – Zamknął drzwi.
91
Taniec z diabłem
Mary wywaliła język w kierunku zamkniętej
łazienki.
– Nie zawsze uciekam – oświadczyła głośno
ubraniom w garderobie, kiedy poszukiwała majtek
na podłodze. – Jak każda racjonalnie myśląca kobie-
ta, odchodzę dyskretnie i z godnością, kiedy wiem,
że sytuacja tego wymaga. Gdzie się u licha podziały
moje majtki?
Może Jack je podniósł, gdy była w łazience.
Usłyszała szum spłukiwanej wody. Wreszcie. Naj-
wyższa pora. Podeszła do drzwi wejściowych i usu-
nęła spod klamki krzesło. Potem stanęła pośrodku
sypialni, czekając na Jacka. Chciała tylko udowod-
nić, że nie uciekła.
– Pospiesz się, Jack! – popędziła go. – Pora na nas!
– Moja kochana, zawsze o mnie myśli – po-
chwalił ją, gdy wyszedł.
– Śnij dalej, Romeo. A teraz szybko, ruszamy...
O cholera! Ktoś znowu tutaj idzie. Niech to wszyscy
diabli, ta sypialnia jest jak dworzec kolejowy!
Za drzwiami usłyszeli przytłumiony stukot kro-
ków i jednocześnie rzucili się w kierunku łazienki.
Tylko tam znajdowała się jedyna droga ucieczki.
Jednak było za późno, nie mieli szansy tam się skryć.
Momentalnie zmienili plany i razem wpadli do
garderoby, znajdującej się kilka metrów bliżej.
Ponownie znaleźli się w pułapce, w której coraz
bardziej czuli się jak w domu.
Jeśli ponownie nadchodzili ich znajomi sprzed
paru chwil, Mary wcale nie miała ochoty przekony-
92
Cherry Adair
wać się, jakie akrobacje przygotowali na tę okazję.
Rzuciła okiem na Jacka i niemal wybuchnęła śmie-
chem, widząc jego minę.
I dopiero wtedy spostrzegła, że do sypialni we-
szło dwóch mężczyzn.
93
Taniec z diabłem
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Na szczęście – albo na nieszczęście, zależy, jak na
to spojrzeć – ci dwaj nie byli kochankami. Nie
ulegało za to wątpliwości, że są muskularni i świet-
nie zbudowani, co było widać mimo czarnych
garniturów, białych koszul i krawatów. Mówili coś
bardzo szybko dziwnym językiem, chyba jednym
z narzeczy afrykańskich, a Jack od razu się domyślił,
że kogoś szukają.
Pomyślał, że osiłki za moment otworzą drzwi do
garderoby i zastaną tam dwoje zupełnie obcych ludzi.
Niby jak mógł wyjaśnić, co takiego robi z dziew-
czyną w garderobie, skoro kilka metrów dalej stało
szerokie i wygodne łóżko?
Jack wziął ją za rękę, otworzył drzwi i wyszedł
z ukrycia.
– Chodź, słonko – zachęcił ją. – Wszystko jedno,
czy jesteś zakłopotana, czy nie, ale ci dżentelmeni
i tak by nas tutaj znaleźli.
Jack nie wiedział, czy jego taktyka przyniesie
pożądane rezultaty, w każdym razie liczył na za-
skoczenie nieznajomych, którzy momentalnie się
odwrócili z wyciągniętymi pistoletami.
– Ejże! – powstrzymał ich Jack, podnosząc ręce
i jednocześnie zasłaniając sobą Mary.
To, że jeszcze żyli, było dobrym znakiem. Jack
miał świadomość, że obcy mogą nie chcieć robić
niepotrzebnego bałaganu: uprzątnięcie dwóch krwa-
wiących trupów to zawsze poważny problem. Zpew-
nością nie chodziło o to, że bali się narobić hałasu,
gdyż do luf pistoletów mieli przykręcone tłumiki.
Innymi słowy, nikt nie usłyszałby wystrzałów.
– Co wy tu robicie? – spytał surowo jeden z nich,
mówiąc z silnym południowoafrykańskim akcentem.
W dłoni wielkiej jak bochen chleba trzymał
pistolet marki Heckler & Kotch. Nie musiał być
świetnym strzelcem, by posłać Jacka i Mary na łono
Abrahama.
Wykonany na zamówienie pistolet Jacka marki
Smith & Wesson z 1911 roku bezpiecznie spoczywał
w kaburze. Broń Mary znajdowała się w torebce,
którą dziewczyna ściskała w dłoni. W razie strzela-
niny nie mieli szansy uprzedzić przeciwników.
W takiej sytuacji Jack postanowił robić to,
w czym był naprawdę niezły: mówić. Miał nadzieję,
że Mary lada moment go wesprze, jak zawsze. Nie
bez powodu cieszyli się sławą najlepszego nego-
cjacyjnego zespołu w agencji.
– Dajcie spokój, panowie – przekonywał. – Przy-
95
Taniec z diabłem
tulanki to nie powód, żeby wydać na kogoś wyrok
śmierci, no nie? – spytał swobodnie.
Mężczyźni stali pomiędzy nimi a wyjściem. Za
plecami Jacka i Mary znajdowało się troje drzwi: do
obydwu garderób oraz do łazienki.
– Och – jęknęła Mary, przytulając się do Jacka
i jednocześnie przesuwając torebkę z bronią bliżej
prawej ręki. Usiłowała sprawiać wrażenie zakłopo-
tanej. – Jack, czy możemy już stąd iść? Ja... nie
jestem już w nastroju. – Posłała mu pełne wyrzutu
spojrzenie. – Mówiłam ci, że ktoś nas przyłapie.
– Odpręż się, słonko. Panowie nikomu nie po-
wiedzą.
Drugi mężczyzna, z przetłuszczonymi blond
włosami, machnął ręką, by Mary odsunęła się od
Jacka.
– Niech pani stanie tam – rozkazał. – Proszę
trzymać ręce tak, byśmy je widzieli.
– O matko! – zamruczała słodko Mary. – Boi się
pan, że pana trzasnę torebką? – Na wszelki wypadek
jednak odsunęła się o metr od Jacka i uniosła dłonie.
– Mama zawsze mówiła, że któregoś dnia doczeka-
my się policji nie tyle obyczajowej, co wyłącznie
ścigającej ludzi uprawiających seks. I taka policja
będzie się nazywała seksualna. Chyba miała rację.
Jack z aprobatą zauważył, że Mary udało się
rozpiąć torebkę, by uzyskać łatwy dostęp do pis-
toletu. W razie konieczności mogła tylko wsunąć
rękę do środka i wystrzelić, nie wyciągając broni.
– Twoje wątpliwości mogą rozwiać tylko ci
96
Cherry Adair
panowie, słonko. I jak, przyjaciele, skoro już nas
przyłapaliście na gorącym uczynku, puścicie nas
wolno?
Obaj mężczyźni uważnie patrzyli na Jacka, naj-
wyraźniej przekonani, że Mary nie stanowi za-
grożenia.
Jack ukrył uśmiech. Powinni byli zobaczyć Mary,
kiedy jest wkurzona. Kompletnie nie mieli pojęcia,
że to ona była tą bardziej niebezpieczną osobą w ich
zespole.
Jackowi udało się zrobić obojętną, choć pełną
szacunku minę. Ci faceci najwyraźniej nie grzeszyli
inteligencją, nie warto było wkurzać ich drobiaz-
gami.
– Oddaj dyskietkę.
– Dyskietkę? – spytała Mary, udając zdumienie.
Pierwszy mężczyzna machnął pistoletem w kie-
runku Jacka.
– Dyskietkę, którą wyciągnąłeś z sejfu w gar-
derobie – sprecyzował.
Skąd oni, do licha ciężkiego, wiedzieli, że cokol-
wiek zniknęło z sejfu? Jack nie potrafił znaleźć
odpowiedzi na to pytanie. Czyżby ktoś obserwował
jego i Mary, kiedy oni bawili się w podglądaczy?
Inna sprawa, że ten szczegół nie miał w tej chwili
większego znaczenia.
Jack wzruszył ramionami.
– Nie widziałem tam żadnego sejfu, przyjacielu
– oznajmił. – Wpadliśmy do garderoby, bo nie
chcieliśmy, by ktoś nas widział w krępującej
97
Taniec z diabłem
sytuacji. Ej, kolego, możemy wreszcie opuścić ręce?
To jest dość...
W porę dostrzegł, że pięść obcego zdąża w kierun-
ku jego twarzy, więc błyskawicznie zrobił unik,
odsuwając głowę, jednocześnie opuszczając ręce
i sprawnie uderzając mężczyznę w dłoń z pistoletem.
Broń jednak pozostała w dużej dłoni przeciw-
nika, który zachwiał się, lecz nie upadł. Jack gwał-
townie uniósł nogę, boleśnie kopiąc mężczyznę
w zęby. Jasna cholera, przeszło Jackowi przez myśl,
w poniedziałek rano pralnia chemiczna będzie miała
zajęcie przy usuwaniu plam krwi z jego wełnianych
spodni znakomitej jakości.
Jednym płynnym ruchem Jack chwycił faceta za
włosy i pociągnął w górę. Mężczyzna obydwiema
dłońmi złapał Jacka za gardło i potrząsnął jak
szczurem. Zust napastnika buchała krew, a przez
brakujące zęby wyglądał jak oszalały, nafaszerowa-
ny sterydami siedmiolatek.
Jackowi, mimo że nie mógł oddychać, udało się
jednak złapać od spodu prawy łokieć wroga i gwał-
townie się odwrócić, by uwolnić się z uścisku.
W następnym momencie rąbnął agresora kantem
dłoni w szeroki jak u byka kark.
Mężczyzna zachwiał się na piętach niczym pija-
ny, który usiłuje wyglądać trzeźwo. Tylko dzięki
błyskawicznej ocenie sytuacji Jack odsunął się poza
zasięg rąk przeciwnika, usiłującego złapać go za
nogę i powalić.
Tymczasem Mary wykorzystała swoje długie
98
Cherry Adair
nogi i z całej siły kopnęła drugiego mężczyznę
prosto w szczękę, kiedy się tego najmniej spodzie-
wał. Zosłupiałą miną padł na łóżko, ale natychmiast
się podniósł.
– Widzisz, w czym rzecz, Jack? – spytała Mary,
tylko trochę zadyszana. – Jesteś nędznym kłam-
czuchem. – Wyciągnęła z torebki pistolet i mocno
chwyciła go oburącz. – I wszyscy to wiedzą.
Zbronią gotową do strzału obróciła się ku
drugiemu mężczyźnie, lecz ten już celował w jej
serce.
– Mógłbyś przestać mierzyć do mnie z broni?
– warknęła. – To bardzo niekulturalne.
Wszyscy czworo stali niczym postaci z komiksu.
Cztery wściekłe osoby, cztery pistolety. Osiem
nieruchomych rąk.
Kto pierwszy spuści z tonu?
– Powiem wam coś, przyjaciele – odezwał się
Jack, uświadamiając sobie, że najważniejsze dla
niego jest bezpieczeństwo Mary. Nie chciał jej
narażać nawet w imię dobra Stanów Zjednoczo-
nych. – Proponuję, byśmy teraz wszyscy jednocześ-
nie opuścili broń i ogłosili remis, dobra? Co wy na
to? – Ważniejsze od dostarczenia dyskietki do
kwatery głównej było dla niego wyciągnięcie dziew-
czyny z tarapatów.
– Dawaj dyskietkę! – warknął drugi mężczyzna.
– Potem pójdziecie swoją drogą.
Akurat, pomyślał Jack. Dobra wiadomość: am-
basador najwyraźniej nie miał z tą sprawą nic
99
Taniec z diabłem
wspólnego. Zła wiadomość: Jack i Mary lada mo-
ment mogli zginąć od kul napastników.
– Gdybyśmy mieli dyskietkę, o której mówicie,
z miejsca byśmy ją oddali – zapewniła ich Mary.
– Tak się jednak składa... – Wzruszyła ramionami.
Jack zerknął na Mary i nagle dostrzegł, że jest
niższa. Domyślił się, że zdjęła buty. Najprawdopo-
dobniej postanowiła dobiec do drzwi wejściowych
i uciec; problem w tym, że po drodze zginęłaby od
kuli w plecy. Posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.
– Pamiętasz, jak w zeszłym roku pojechaliśmy
na weekend do tej chaty w Poconos? – spytała
rozmarzonym głosem Mary. Stała w rozkroku,
z wyciągniętymi rękami i gotowym do strzału
pistoletem, wycelowanym w jądra napastnika.
Chata w Poconos? Tak, przypominał sobie. Ok-
ropnie się wówczas pokłócili, bo ona chciała wziąć
ślub, a on nie zamierzał niczego zmieniać w życiu.
Wkurzona i pozbawiona możliwości ucieczki, Mary
zamknęła się w łazience, a potem nie mogła ot-
worzyć zamka w drzwiach. Postanowiła wówczas,
że nie będzie wyważała ich w środku nocy i zdecy-
dowała się... wyjść przez okno!
Ale to nie jest dobry pomysł w ich obecnej
sutuacji. Wykluczone. Znajdowali się zbyt wysoko,
na dworze padał śnieg, a oni byli nieodpowiednio
ubrani...
– Tak, pamiętam, jak głupio się wtedy zachowa-
łaś – ostrzegł ją.
Zrobiła duże oczy.
100
Cherry Adair
– Głupio? – powtórzyła groźnie.
– Przestańcie robić sobie jaja – prychnął ten drugi
mężczyzna i zrobił krok do przodu. – Wkurzacie
mnie. Dawać dyskietkę, i to już.
– Masz jakąś dyskietkę? – spytał Mary Jack.
– Nie. A ty?
– Skąd.
– Nie mamy dyskietki, której potrzebujesz.
Przykro nam. – Mary cofnęła się o krok.
Ponieważ obaj mężczyźni patrzyli na Jacka
wzrokiem wygłodniałych drapieżników, cofnęła się
jeszcze trochę. Napastnicy z pewnością nie zdecy-
dowaliby się na pościg po schodach na parter,
między setki świadków. Istniały tylko dwie drogi
ucieczki, a pozostanie w ciepłym, przyjemnym
i pełnym ludzi domu wydało się jej znacznie bar-
dziej interesującą opcją.
A może jednak powinni zostawić dyskietkę i od-
zyskać ją później?
– Posłuchajcie – przerwała panującą ciszę. – Na-
prawdę mam tego dosyć. Może wezwiecie am-
basadora lub jego żonę? Oboje znają nas od lat.
Mogą za nas poręczyć.
– Ale ja ich nie znam i nic mnie oni nie obchodzą
– warknął drugi mężczyzna. – Liczę do trzech
i macie oddać dyskietkę. Jeden. Dw...
Podły kłamca.
Strzelił do Jacka, nie skończywszy mówić ,,dwa’’.
101
Taniec z diabłem
ROZDZIAŁ ÓSMY
Jack poleciał do tyłu i rąbnął o ścianę za plecami
Mary z taką siłą, że jego głowa odbiła się od niej
dwukrotnie, a dopiero potem osunął się bezwładnie
na podłogę. Oszołomiony, nie mogąc złapać odde-
chu, znieruchomiał na podłodze, tuż obok łazienki.
Co się, do diabła, stało, zadawał sobie pytanie.
Zamrugał oczami, by cokolwiek widzieć. Poza
przenikliwym bólem pleców, lodowato zimną ręką
i niemożnością nabrania powietrza w płuca, nie
doskwierało mu nic. Wciąż nie potrafił zrozumieć...
Au! Chryste, to boli!
Jack otworzył i zamknął usta niczym ryba wyjęta
z wody. Koszmarny ból w górnej części lewego
ramienia nie martwił go jednak najbardziej.
Mary! Gdzie się podziała Mary? Usiłując wstać,
potknął się i zatoczył do tyłu. Oszołomiony, nadal
nie był w stanie odetchnąć głęboko.
Następnie mgła w jego mózgu nieco ustąpiła
i dotarły do niego krzyki Mary. Uśmiechnął się
z ulgą, pewny, że nic się jej nie stało, a następnie
obrócił głowę na tyle, by widzieć zarówno dziew-
czynę, jak i dwóch mężczyzn. Stali odwróceni do
niego plecami – najwyraźniej przestali dostrzegać
w nim zagrożenie. Świetnie. Mary wrzeszczała na
napastników, skupiając na sobie całą ich uwagę.
Gdzie jednak podział się jego pistolet?
– Baranie, gamoniu! – ryczała dziewczyna. – Kie-
dy mówisz, że policzysz do trzech, powinieneś
policzyć do trzech. A może nie umiesz liczyć, co?
– Zamknij się, mała.
Nie zwróciła uwagi na ostrzeżenie.
– Pokażę ci, jak to się robi. Jeden, dwa... – Zamk-
nęła oczy i nacisnęła spust.
Rozległ się strzał, a zaraz po nim przenikliwy ryk
bólu. Do diabła! Roztrzaskała facetowi kolano!
Nikt nie był bardziej zdumiony niż Mary.
Nigdy nie należała do entuzjastek broni, chociaż
przeszła odpowiednie przeszkolenie i potrafiła
strzelać celnie, aczkolwiek nie rewelacyjnie. Dotąd
jednak nigdy nie zdarzyło się jej oddać strzału do
człowieka.
Jack spojrzał na nią z szacunkiem.
– O, matko... – wymamrotała, robiąc wielkie
oczy i wpatrując się w rannego, który na widok krwi
chwycił się za nogę i jednocześnie upuścił pistolet.
Broń upadła obok Jacka, a jej właściciel osunął się na
podłogę, pociągając za sobą narzutę i plamiąc wszyst-
ko wokół siebie na jaskrawoczerwono.
103
Taniec z diabłem
– Fatalnie – mruknęła bez cienia współczucia.
– Nigdy nie umiałam posługiwać się bronią.
Jack postanowił pomóc Mary, zanim drugi facet
otrząśnie się z osłupienia i zacznie strzelać. Nie
zwracając uwagi na zawroty głowy i nudności,
przycisnął lewą rękę do rany i podczołgał się do
pistoletu, oddalonego o jakiś metr. Chciał podnieść
broń prawą ręką, lecz nie mógł jej utrzymać. Zaklął
pod nosem i spróbował ponownie. Jego dłoń była
cała czerwona i śliska od krwi, praktycznie nie miał
nad nią kontroli. Wytarł zakrwawioną rękę o dywan
i chwycił broń lewą ręką. Starał się trzymać pistolet
najmocniej jak potrafił, po czym wolno dźwignął się
na nogi.
Kiedy zaczynał tę całą akcję z dyskietką, miał
nadzieję udowodnić, że on i Mary nadal są dla siebie
stworzeni. Nie planował żadnego niebezpiecznego
zadania. Chciał tylko zorganizować wstęp do tego,
co zamierzał zrobić, i powiedzieć jej to później, już
w swoim mieszkaniu.
– Przestań jęczeć – warknęła Mary, zwracając się
do faceta z roztrzaskanym kolanem. – Sam się
wpakowałeś w kłopoty, pamiętasz? Zawsze miałam
trudność z oceną stopnia nacisku palca na spust...
– Skierowała broń na drugiego osiłka. – Lepiej mnie
nie wkurzaj – ostrzegła. – Jak mnie zdenerwujesz,
nie ręczę za siebie. Postrzeliliście Jacka, czym absolut-
nie nie zaskarbiliście sobie mojej sympatii.
– Zamknij się! – krzyknął pierwszy mężczyzna,
wydymając policzki ze złości.
104
Cherry Adair
– Twoja nieuprzejmość nie poprawia mi na-
stroju – uprzedziła. – Jeszcze nie wymierzyłam wam
sprawiedliwości za...
– Zamknij się! – wrzasnął ponownie. – Zamknij
wreszcie tę swoją piekielną jadaczkę! – krzyknął już
nieco słabszym głosem, podrapał się rękojeścią pis-
toletu w skroń i osunął się na bok. Chyba zemdlał.
Jack doskonale wiedział, co czuje teraz ten bandzior.
Mary nic sobie z jego krzyków nie robiła. Teraz
grała na nerwach temu drugiemu, jakby jego broń
była tylko rekwizytem.
Pierwszy napastnik najwyraźniej nie chciał strze-
lać do kobiety, choć bez zmrużenia powiek był gotów
zabić mężczyznę. Na to przynajmniej liczył Jack.
Tak trzymaj, kochanie, pomyślał. Prowokuj go,
a on niech cały czas skupia na tobie uwagę.
Jack w tym czasie cicho zakradał się za plecami
mężczyzny i gdy już podszedł bliziutko, błyskawi-
cznie uniósł rękę i rękojeścią pistoletu z całej siły
rąbnął go w tył głowy. Napastnik od razu stracił
przytomność i osunął się bezwładnie na podłogę.
Jack z satysfakcją pomyślał, że jednak ma jeszcze
sporo siły w lewej zdrowej ręce.
– Najwyższa pora, brakowało mi już tematów
do rozmowy z tym półgłówkiem – westchnęła
Mary. – Jak mam ci pomóc?
Starała się nie dać po sobie poznać, że jest
zdenerwowana, niemniej była biała jak kreda.
Zprzerażeniem wpatrywała się w krwawą ranę na
prawym ramieniu Jacka.
105
Taniec z diabłem
– Zrób dwie rzeczy – poprosił Jack, sięgając po
pistolet nieprzytomnego mężczyzny, nadal tkwiący
w jego bezwładnych palcach.
– Po pierwsze obejrzę twoją ranę – powiedziała
Mary. Ściągnęła mu marynarkę i spojrzała na roz-
orane przez kulę mięśnie. – O, do licha! – gwizdnęła
przejęta. – To okropnie wygląda...
Jack uśmiechnął się krzywo.
– Trafnie to ujęłaś, ale teraz nie to jest ważne.
Musimy uciekać stąd jak najszybciej. Ci dwaj lada
moment się ockną, a my w tym czasie powinniśmy
już być na drugim końcu miasta.
– Najpierw zatamuję ci upływ krwi.
– Szkoda czasu. Uciekajmy!
Pokręciła głową i ruszyła do garderoby.
– Nie zamierzam jeździć do kostnicy, by iden-
tyfikować twoje zwłoki, Jack. Kilka minut w ni-
czym nie zmieni naszej sytuacji. Uważaj na tych
drabów, a ja tymczasem szybciutko znajdę w gar-
derobie jakiś materiał nadający się na bandaż.
– Błagam, tylko się pośpiesz.
Zniknęła za drzwiami garderoby. Jack wbił
wzrok w spasione cielska napastników. Leżeli nieru-
chomo, choć pierwszy z nich sprawiał wrażenie,
jakby wkrótce miał dojść do siebie.
– Słonko, bierz, co ci wpadnie w rękę... Nie,
znowu to samo! Do łazienki, natychmiast!
Zza drzwi sypialni dobiegł ich odgłos wielu
kroków. Tym razem zapewne nadchodzili zwabieni
strzałem ludzie i to najwyraźniej w dużej grupie.
106
Cherry Adair
Jack i Mary w żadnym wypadku nie powinni się
z nimi spotkać. Musieli natychmiast uciekać.
Sprawną ręką Jack chwycił Mary za ramię i bez-
ceremonialnie wyciągnął ją z garderoby, a następnie
wepchnął do łazienki. Potem wszedł za nią i zatrzas-
nął drzwi w chwili, gdy na korytarzu rozległy się
męskie głosy.
Postrzelony mężczyzna leżał blisko wejścia do
sypialni. Jack miał nadzieję, że jego widok z pewnoś-
cią na jakiś czas zatrzyma pogoń.
– Pamiętasz, jaki miałaś pomysł? Okno w łazien-
ce jako bardzo wygodna droga ewakuacyjna. A po-
nieważ twoje życzenie jest dla mnie rozkazem,
właśnie ewakuujemy się tą drogą – oświadczył Jack,
po czym energicznie podszedł do wanny, wszedł do
niej i odsunął szeroką zasłonę, za którą znajdowało
się okno.
– Żartowałam, Jack! To był tylko żart. Jesteśmy
za wysoko...
Złapał ją za dłoń i pociągnął za sobą.
No cóż, nie takie miał plany na dzisiejszy roman-
tyczny wieczór.
Otworzył okno. Połowa zasłony natychmiast
wyfrunęła na zewnątrz, łopocząc na nocnym wiet-
rze. Powietrze było lodowate.
Usłyszeli, jak ktoś wali ramieniem w drzwi
do sypialni. Zamek był słaby, nie miał szans długo
wytrzymać. Jeszcze jedno gruchnięcie, a sądząc
po odgłosie, tym razem ktoś solidnie kopnął
w drzwi. Jack objął Mary w talii i popchnął ku
107
Taniec z diabłem
oknu. Dziewczyna przełożyła nogę za parapet i znik-
nęła w ciemnościach. Jack wstrzymał oddech i szyb-
ko się pomodlił, by w następnym momencie nie
rozległo się głuche uderzenie ciała o taras poniżej.
– Dwa metry pod oknem jest występ w ścianie,
na co czekasz? – usłyszał głos Mary.
Słuszna uwaga. Ucieszył się, że to tylko dwa
metry. Chyba od dziecka cierpiał na lęk wysokości,
choć nigdy, nawet przed samym sobą, nie przy-
znawał się do tej ułomności. Natychmiast wystawił
nogi na zewnątrz i skoczył.
Rzeczywiście nie cierpiał wysokości. Jeszcze bar-
dziej nienawidził wysokości nocą, kiedy pada śnieg,
a ramię potwornie boli z powodu rany postrzałowej.
Mary natychmiast złapała go za rękę, kiedy
dołączył do niej, stając na wąskim, przyprószonym
śniegiem występie.
– Nie patrz w dół – przykazała.
Nie ma sprawy.
Ściskała jego rękę tak mocno, że niemal za-
blokowała mu przepływ krwi w żyłach.
– Przesuń się jakieś trzy metry na lewo – szep-
nęła, szczękając zębami. – Tam jest balkon. Jeśli się
wdrapiemy...
Nagle z fasady budynku odprysnął kawałek tyn-
ku i przeleciał tuż obok ucha Jacka. Ktoś do nich
strzelał. Na szczęście napastnik nie widział ich lepiej
niż oni jego.
Problem w tym, że przeciwnik znajdował się
w ciepłym pomieszczeniu i nie musiał utrzymywać
108
Cherry Adair
równowagi na trzydziestocentymetrowej, pokrytej
śniegiem półce.
Panowały nieprzeniknione ciemności. Śnieg po-
woli opadał na twarze uciekinierów. Jack przywarł
plecami do muru i przesunął nogę w lewo, po chwili
dosuwając do niej prawą. W porównaniu z nim
Mary pędziła z prędkością światła.
– Nie boisz się wysokości? – szepnął Jack, usiłu-
jąc zachować ostrożność.
– Niespecjalnie. A ty?
Przełknął ślinę. Nie, on się nie bał, on był po
prostu piekielnie przerażony, lecz usiłował sprawiać
wrażenie obojętnego.
– Widzisz balkon? – zapytał.
– Nie, ale pamiętam, że tam jest. Poprzednim
razem zwróciłam na niego uwagę. Jak krwawienie?
– W porządku.
– W porządku? To znaczy, że krwawisz jak
zarzynane prosię, czy też krwawienie ustało?
– Czy moglibyśmy wreszcie wdrapać się na ten
balkon i wejść do środka?
– Powiedz mi, kiedy ci się pogorszy – zażądała.
– Tylko już nie kłam.
– Nie będę.
– Obiecujesz?
– Tak.
W milczeniu przeszli kilka kroków. Ciszę za-
kłócało jedynie szuranie ich stóp i ciężkie oddechy.
– Naprawdę wychowywałeś się w rodzinie za-
stępczej? – spytała cicho Mary.
109
Taniec z diabłem
– Tak. Naprawdę.
– Jack, to dlaczego nie powiedziałeś mi tego od
razu?
– Bo zaczęłaś darzyć uczuciem mężczyznę, za
którego mnie uważałaś. Nie chciałem popsuć moje-
go wizerunku w twoich oczach.
– Bałeś się, że nie zaakceptuję ciebie takim, jaki
jesteś naprawdę? – Westchnęła. – Och, Jack...
– Mary?
– Słucham?
– Nie chciałbym przerywać tej naszej ważnej
rozmowy, ale czy zauważyłaś, że jesteśmy na
niebezpiecznie wąskim występie budynku, w odleg-
łości kilkunastu metrów od ziemi i że panują
egipskie ciemności?
Zapadła kilkunastosekundowa cisza.
– Jack, tu chyba jednak nie ma balkonu.
– Co takiego? Przecież powiedziałaś...
– Balkon chyba jest po wschodniej stronie bu-
dynku. A ta, to na pewno strona południowa.
Jack na chwilę zacisnął oczy.
– Musimy więc poszukać tego cholernego bal-
konu za rogiem – mruknął zdesperowany.
Nagle kolejny fragment tynku ponownie odprys-
nął z fasady budynku ze złowróżbnym stuknięciem.
Jack znieruchomiał, niespodziewanie słysząc tuż
obok szuranie nogami i głośne dyszenie. Nie. To nie
był jego oddech.
Psiakrew!
Na półce znajdowała się jeszcze jedna osoba.
110
Cherry Adair
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Bose stopy Mary były zdrętwiałe z zimna, lecz
w ogóle nie myślała o mrozie. Zprzejęciem zerknęła
w prawo, skąd dobiegał głos Jacka, ale nie mogła go
dostrzec. Jej partner oddychał nierówno, stąpał
niepewnie.
To kompletne szaleństwo. Co im przyszło do
głowy? Dlaczego postanowili wyjść przez okno
w takich okolicznościach? Jack krwawił i żadne
z nich nie było odpowiednio ubrane na wspinaczki
po ścianie budynku.
Śnieg padał coraz intensywniej i zerwał się silny
wiatr. Wielkie strzępy białej i lodowatej masy
śniegu przylepiały się do ich twarzy.
Owszem, oboje byli dobrze wyszkolonymi agen-
tami, ale to nie znaczy, że przestali być wrażliwi na
zimno i ekstremalne warunki bytowania. W końcu
byli normalnymi ludźmi, którzy tak jak wszyscy
inni przede wszystkim lubią ciepło i wygodę.
Na domiar złego w pobliżu znajdował się obcy.
Mary wyciągnęła lewą rękę, obmacując szorstki,
kamienny mur, i powoli ruszyła dalej.
W przysypanym śniegiem ogrodzie czaili się
ochroniarze ambasadora, jak dotąd nieświadomi
tego, co się rozgrywa nad ich głowami. Nie ulegało
jednak wątpliwości, że wkrótce się dowiedzą
o strzelaninie w budynku. Ile wówczas będą po-
trzebowali czasu, by dołączyć do swych kolegów
w środku?
Nawet gdyby Jack i Mary znaleźli sposób na to,
by zsunąć się po rynnie lub zejść po nieistniejącym
bluszczu, pomysł i tak by nie wypalił. Trudno jest
przecież sprawiać wrażenie niewinnego, kiedy się
odpada od ściany budynku i w dodatku broczy
krwią.
Dobrym rozwiązaniem byłoby odszukanie okna
– otwartego, rzecz jasna – i wejście do środka domu.
Potem może znaleźliby jakiś sposób na wydostanie
się z terenu zagrożenia.
Pomysł wydawał się niezły i prosty, niemniej
Mary doskonale wiedziała, że w życiu mało co jest
proste. Przede wszystkim zimową nocą nikt nie
otwiera okien. Zresztą o tej porze roku w ogóle nie
należało oczekiwać, że gdzieś znajdą okno nie
zamknięte od środka na zamek.
Mary najbardziej się obawiała tego, że Jack
wykrwawi się na śmierć, kiedy tak wolno będą
obchodzili budynek w koło, bezskutecznie poszuku-
jąc drogi ucieczki.
112
Cherry Adair
Kiedy oglądała jego ranę, zdumiało ją, jak dużo
krwi splamiło wykrochmaloną białą koszulę. Wolała
nie myśleć o wielkości rany postrzałowej. Uważała,
że Jack musi jak najszybciej znaleźć się w szpitalu.
Natychmiast! Jego stan z pewnością pogarsza się
w takim samym tempie, jak te okropne warunki
pogodowe.
Co robić?
Kolejna kula wymierzona w ich stronę wreszcie
podpowiedziała im jedyne rozwiązanie. Co prawda
nie usłyszeli wystrzału, a jedynie przyciszone przez
tłumik syknięcie. Dzięki Bogu, strzał był niecelny,
ale napastnik przebywał stanowczo zbyt blisko:
błysk wystrzału zdradził jego pozycję.
Musieli szybko się stąd wynosić. Tylko dokąd?
I jak?
– Nie otwieraj ognia – szepnął Jack. – Naszym
jedynym atutem jest to, że nadal pozostajemy
niewidzialni dla tych strzelców, zarazem wiedząc
mniej więcej, gdzie oni są. – Przesunął dłonią po
murze, poszukując ręki dziewczyny. – Jak się mie-
wasz, słonko?
Stał na tyle blisko Mary, że czuł ciepło jej
oddechu. Nozdrza drażnił mu metaliczny zapach
jego własnej krwi.
– Bywało lepiej. – Znieruchomiała, kiedy rozleg-
ły się następne trzy wystrzały. Kule odbiły się
rykoszetem od pokrytego śniegiem dachu. Mary
pomyślała, że jeszcze trochę i dom ambasadora
będzie dziurawy jak durszlak.
113
Taniec z diabłem
– Co proponujesz, Jack? – spytała.
Jęknął z bólu.
– Przede wszystkim powinniśmy się przemieścić
w górę albo w dół. I to jak najszybciej, bo ktoś nam
depcze po piętach.
Wkrótce natrafili na drabinę, prowadzącą do góry.
– To chyba niedobra droga, Jack. – Mary za-
szczękała zębami.
Chwyciła metalowy pręt i spojrzała w górę.
Drabina była przymocowana do ściany domu i pro-
wadziła... właściwie nie wiadomo dokąd. Może na
dach? Mary ostrożnie wysunęła nogę w bok, licząc
na to, że może natrafi na drugą drabinę, ulokowaną
tuż obok tej pierwszej, umożliwiającą im zejście na
ziemię. Nic jednak nie znalazła.
– Jeśli wejdziemy na dach, być może nie znaj-
dziemy żadnej innej drogi na dół, jak tylko po tej
drabinie – zauważyła niepewnie. – I znowu będzie-
my w tym samym miejscu, co teraz...
– Zwróć uwagę, że teraz również nie mamy jak
zejść na ziemię.
– No tak. Ale zauważyłam, że głupie bohaterki
głupich filmów akcji zawsze uciekają na górę, na
dach, choć powinny zwiewać na dół, na ziemię. Czy
mam brać z nich przykład?
Jack zachichotał.
Pomyślała, że jednak przyjemnie jest usłyszeć
jego śmiech w momencie, kiedy tak bardzo się bała.
– Ale te twoje głupie bohaterki zawsze dożywają
końca filmu, no nie, słonko?
114
Cherry Adair
– Racja. Poradzisz sobie mimo rany?
– Spróbuję...
Nagle rozległa się seria strzałów. Mary wyraźnie
dostrzegła twarz strzelca, kiedy celował w ich
kierunku.
W dole rozlegały się jakieś krzyki. Na ściany
budynku nakierowano snopy światła z małych
latarek. Strumienie słabego światła zaczęły sunąć po
murze w poszukiwaniu zbiegów, lecz żaden nie
dotarł do miejsca, w którym się znajdowali. Zbu-
dynku wylegli ludzie, ktoś coś krzyczał, rozlegał się
coraz głośniejszy gwar rozmów i chrzęst butów na
żwirze.
– Cholera! – syknął Jack. – Można by pomyśleć,
że jesteśmy nad rondem w centrum miasta. Szyb-
ciej, musimy wejść wyżej!
Mary szybko wdrapywała się szczebel po szczeb-
lu, niemal wyczuwając na swoich stopach gorący
oddech Jacka. Jego palce zaciskały się na szczeblu
zaraz po tym, jak Mary podniosła stopę.
W końcu dotarła na płaski dach. Jack wszedł tuż
za nią. Miał krótki, nierówny, urywany oddech.
Nawet nie próbowała wyobrazić sobie bólu, jaki na
pewno w tej chwili czuł.
Śnieg odbijał odrobinę światła, niezbyt dużo,
akurat tyle, by mogli dostrzec rozmaite ciemne
kształty zainstalowanych na dachu urządzeń.
– Jack, co teraz robimy? – szepnęła, pocierając
ręce.
Ale zimno! Okropnie zimno. Śnieg padał już
115
Taniec z diabłem
bardzo intensywnie, był miękki i lodowaty. Wyraź-
nie czuła na twarzy coraz to nowe płatki.
– Jack? Co dalej?
– Tak, słyszałem. – Mary zauważyła, że jej
towarzysz nie drży. To nie był dobry znak. – Za-
czekaj chwilę.
Odwrócił się i z całej siły kopnął najwyższy
szczebel drabiny. Potem jeszcze raz, i jeszcze.
W końcu wyrwał ją ze ściany i całe żelastwo lekko
odchyliło się do tyłu. Drabina zazgrzytała, raz
i drugi, po czym jeszcze bardziej odsunęła się od
ściany siłą własnego ciężaru i znieruchomiała w od-
ległości około trzech metrów od dachu. To wystar-
czyło. Jack zyskał pewność, że tą drogą już nikt nie
dostanie się na dach.
– Niezła myśl – pochwaliła go Mary.
Przywlókł się do niej chwiejnym krokiem. Mary
otoczyła go ramieniem w pasie. Zaschło jej
w ustach, Jack był dla niej za ciężki. Zachwiała się
i minęło trochę czasu, nim odzyskała równowagę.
– Wracajmy do sypialni.
– A jeśli leży tam nadal ten facet, którego po-
strzeliłam?
– Jeżeli jest na tyle głupi, by ciągle tam leżeć,
będziemy musieli strzelić do niego ponownie. Pa-
miętaj, że mam jego broń.
– Niech będzie. Chodźmy, Jack.
Właściwie przestało ją obchodzić, dokąd idą
i którędy. Ważne było tylko to, by Jack wszedł do
budynku, a stamtąd jak najszybciej trafił do szpita-
116
Cherry Adair
la. Jeśli to oznaczało skazanie jej przez sąd za
szpiegostwo i osadzenie w celi więziennej na
resztę życia, była gotowa się poddać takim suro-
wym wyrokom losu, byle tylko Jack przeżył ten
koszmar.
Hałasy w dole były tak donośne, że tłumiły
odgłosy ich kroków na śniegu. Pośpiesznie ruszyli
tam, skąd przyszli.
– Mniej więcej tutaj? – spytała Mary, zatrzymu-
jąc się na skraju dachu.
– Dalej.
Dach był oblodzony i śliski, przez co poruszali się
stosunkowo wolno, a przy tym cały czas byli
narażeni na niebezpieczeństwo upadku. Ochrona
na ziemi już im nie zagrażała, gdyż wciąż po-
szukiwała ich na ścianie budynku. Nie dało się
jednak wykluczyć, że część uzbrojonych ochronia-
rzy popędziła na dach. A jeden z bandziorów,
którego Mary i Jack zostawili ogłuszonego w sypial-
ni, może dotrzeć tu jeszcze szybciej.
Zsercem podchodzącym do gardła, Mary w koń-
cu dostrzegła komin wentylacyjny, który prowadził
do łazienki. Jack ujrzał go w tym samym momencie.
– Trafiony, zatopiony – oznajmił. – Przytrzymaj
się mnie.
Złapał ją za rękę, a ona wychyliła się za skraj
dachu, by popatrzeć.
Po chwili się wyprostowała.
– Okno wciąż jest otwarte. Znajdujemy się
jakieś półtora metra nad nim. Jeśli opuścimy się
117
Taniec z diabłem
powoli, stopami na pewno oprzemy się na parapecie
i łatwo wskoczymy do środka. Gotowy?
– A ty? Czy ty jesteś gotowa? – spytał cicho.
– Jestem.
– Na pewno jesteś gotowa? – powtórzył pyta-
nie. – Jesteś gotowa do działania? Podejmiesz każde
ryzyko?
– No tak – mruknęła zdezorientowana. – Więc
na co czekamy?
– Jest jeszcze jedna ważna sprawa, zanim za-
czniemy schodzić.
– Jack – westchnęła, spoglądając na ziemię, ma-
jaczącą przed jej oczami daleko w dole. – To
naprawdę niedobry moment na pogawędkę.
– Na taką pogawędkę to najlepszy moment,
słonko, wierz mi.
Uśmiechnął się od ucha do ucha i ostrożnie
przybliżył się do Mary, by mimo potwornego bólu
wziąć ją za rękę.
– Jack... – Ponownie obejrzała się do tyłu.
– Mary, wyjdź za mnie.
Niemal sobie nadwerężyła szyję, odwracając się
gwałtownie do niego.
– Co ty mówisz?
– Słyszałaś.
– Teraz mi się oświadczasz? Teraz właśnie? Tu?
Na dachu? Akurat w chwili, kiedy do nas strzelają?
Zwariowałeś czy co?
Jack nie odrywał wzroku od jej twarzy, a jego
serce waliło tak, jakby się miało wyrwać z piersi.
118
Cherry Adair
Tak bardzo bał się wypowiedzieć te słowa, a teraz,
kiedy już się na to zdecydował, zabrzmiały nie-
zwykle stosownie. Kochał ją. Tęsknił za nią przez
cały czas, kiedy byli rozdzieleni. Nawet misje zleca-
ne przez agencję nie sprawiały mu przyjemności bez
Mary u boku.
Był przygotowany na jej odmowę. Oczekując
odpowiedzi, nagle zorientował się, że stracił czucie
w całym ciele. Co, do diabła, mógłby powiedzieć,
żeby ją przekonać do siebie? Jak miałby ją błagać
o to, by została jego żoną? Co skłoniłoby ją do
pozostania z nim do końca jego życia?
– Mary, kocham cię.
– Jack, lepiej uważaj na słowa, bo z wrażenia
spadnę z dachu.
– Skoczę za tobą.
Wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę, co
pewien czas otrzepując z rzęs padający śnieg.
– Czy poprosiłeś mnie o rękę tylko dlatego, że
przeczuwasz, iż za chwilę oboje zginiemy i dzięki
temu ominie cię ślub?
– Nie. Poprosiłem cię o rękę, ponieważ jestem
zdecydowany przeżyć. Bez nadziei na ślub z tobą,
pozwoliłbym tamtemu osiłkowi zastrzelić mnie
w sypialni. Kocham cię, słonko, i Bóg mi świadkiem,
że bardzo cię potrzebuję. Nawet praca straciła dla
mnie sens, kiedy nie mam cię przy sobie.
– Mówisz poważnie?
– Jak diabli.
Przyciągnął ją do siebie, zdrową ręką otaczając ją
119
Taniec z diabłem
w pasie, i wpił się w jej usta. Jego wargi były gorące
jak piec. Jej ciało natychmiast przeszył ogień, kiedy
wspinała się na zmarzniętych palcach u stóp, by
odwzajemnić jego pocałunek. Jackowi potrzeba by-
ło tylko dwóch sekund, by rozgrzać jej zmarznięte
ciało niemal do stanu wrzenia.
Przejechał dłonią po jej karku i wsunął palce
w wilgotne, ośnieżone włosy. Chciała przytulić się
do niego, pozostać w jego objęciach na zawsze...
– Jack – szepnęła. – Kocham cię...
Pocałował ją, a ona objęła go ramionami i mocno
przytuliła się do niego. I w tym momencie natych-
miast poczuła, jak ciepła plama krwi Jacka przenika
cienki jedwab jej sukienki.
– Nie ruszać się! – rozkazał chrapliwy głos,
dobiegający z ciemności.
Mary znieruchomiała z ustami przyciśniętymi do
warg Jacka. Nagle poczuła, jak ktoś przystawia
zimną lufę pistoletu do jej skroni.
Powinna się tego domyślić. Jack w końcu się jej
oświadczył, a ona umrze, zanim zdąży powiedzieć
,,tak’’.
Wiedziała, że to musiało się tak skończyć.
120
Cherry Adair
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Oddawaj dyskietkę albo zastrzelę dziewczynę.
– Głos mężczyzny był niski i szorstki. A przy tym
nieprzyjemnie znajomy. – Tym razem nie zamie-
rzam liczyć!
– Kucaj, ale już! – szepnął Jack do Mary.
Miał nadzieję, że zrozumiała jego intencje, bo
w następnej chwili błyskawicznie odepchnął ją
z linii strzału i gwałtownie się odwrócił. Szybko, jak
błyskawica, złapał mężczyznę lewą ręką za ramię
i mocno pchnął do tyłu. Gdy pozbawił go równo-
wagi, natychmiast chwycił go za szyję i pociągając
za sobą na śnieg, przywalił go i przykrył swoim
ciałem.
Obaj upadli z głuchym łoskotem. Jack przez
moment widział gwiazdy, bo uderzył o ziemię
rannym ramieniem. Przeszył go potworny ból. Jednak
zanim jego przeciwnik zdążył się ruszyć, Jack przyło-
żył mu broń do policzka. Napastnik nawet nie drgnął.
Chociaż z przyjemnością wpakowałby kulę w łeb
obezwładnionego faceta, zdecydował się jednak
wykorzystać pistolet w inny sposób. Trzasnął ban-
dziora w głowę, z miejsca pozbawiając go przytom-
ności, zresztą po raz drugi tej nocy.
Tymczasem na dachu pojawili się kolejni myś-
liwi, biegnąc ku swoim ofiarom niczym dzikie bestie
na afrykańskiej sawannie.
– Skacz! – krzyknął Jack do Mary.
Złapał ją za rękę. Do licha, czemu tak się guzd-
rała?
– Przygotuj się! – wrzasnął i pchnął ją poza
krawędź dachu, nie puszczając jej ręki.
Mary ugięła kolana i zawisła nad przepaścią.
Na oślep usiłowała wyczuć nogą framugę ot-
wartego okna. Była zadowolona, że nie widzi
ziemi; z pewnością zakręciłoby się jej w głowie.
Całe jej ciało kołysało się z boku na bok, niczym
powolne wahadło. Zboku... na bok... Zboku
na bok...
Skóra na jej nadgarstku piekła. Mary wiedziała,
że Jack trzyma ją, leżąc plackiem na skraju dachu,
i z całą pewnością odczuwa olbrzymi ból.
Szybciej, do diabła, szybciej! Gdzie to okno? Jest!
Wypuściła z płuc powietrze, które wstrzymywała
przez długą chwilę, i oparła obie nogi na solidnej
półce za oknem.
– Mam – szepnęła do Jacka, stając pewnie na
występie.
– Szybko wchodź do środka i znikaj, do cholery!
122
Cherry Adair
Oboje jednocześnie usłyszeli wystrzały, a zaraz
potem tupot. Jacyś ludzie pędzili prosto ku nim.
– Dalej, Jack! Nie wymigasz się tak łatwo od
małżeństwa ze mną. Chodź tutaj! – Mary pospiesz-
nie wskoczyła przez otwarte okno i odwróciła się,
żeby pomóc partnerowi.
Najpierw ujrzała jego nogę, a dopiero potem
resztę, kiedy lądował na parapecie bez specjalnej
finezji, ale za to z prędkością człowieka wystrzelo-
nego z armaty. Niezbyt szczęśliwie obrana trajek-
toria jego lotu sprawiła, że oboje trafili do wanny
z różowego marmuru.
Ale żyli. I to było najważniejsze.
Jack podniósł głowę. Miał spoconą twarz, cerę
bladą jak papier, oczy podkrążone. Mimo bólu
uśmiechnął się i pogłaskał Mary po policzku.
– Witaj, słonko – zamruczał. – Często tu wpa-
dasz? – Spróbował roześmiać się głośno, ale skoń-
czyło się na grymasie udającym uśmiech.
Mary udało się jednak głośno zachichotać. Tak
dobrze było ponownie śmiać się razem z Jackiem.
– Żarty na bok – oznajmiła. – W drogę. Wynoś-
my się stąd, zanim wszyscy wpadną przez to okno
do tej cudownej łazienki.
Zpewnym trudem wygramolili się z wanny.
Mary starannie zamknęła okno i przekręciła klamkę,
by nikt z zewnątrz nie dostał się do budynku tą
drogą. W tym samym czasie Jack sprawdził, jak
wygląda sytuacja w sypialni.
Pomieszczenie było puste. Dwaj mężczyźni,
123
Taniec z diabłem
jeszcze tak niedawno leżący na podłodze, zabrali
swoje zabawki i znikli. Tuż przed drzwiami do
sypialni widniała na podłodze pokaźna plama
krwi.
Mary zadrżała i odwróciła wzrok. W garderobie
znalazła dla Jacka białą koszulę i ciemną marynarkę,
po czym pomogła mu się rozebrać.
Rana nadal krwawiła z niepokojącą intensyw-
nością, a w dodatku po ciele mężczyzny spływał
pot, gdy tymczasem Mary nadal nie czuła zgrabia-
łych z zimna rąk i stóp.
Aby prowizorycznie zabezpieczyć ranę, obwinę-
ła ramię Jacka czystym ręcznikiem i pomogła mu
włożyć nową białą koszulę i nową marynarkę.
– Jaki mamy plan? – spytała, wsuwając stopy
w pantofelki, które wcześniej zdjęła, a które spokoj-
nie czekały na ich właścicielkę na środku sypialni.
Ciągle jednak miała poważne obawy, że jej zmarz-
nięte palce u nóg lada chwila odpadną i już na
zawsze zostaną w pantoflach.
– Najpierw znajdziemy jakąś sypialnię, w której
trochę nabałaganimy na wypadek, gdybyśmy mu-
sieli wyjaśnić swoją nieobecność. Odpowiedniego
pomieszczenia poszukamy po drugiej stronie domu.
Potem zejdziemy na parter i opuścimy przyjęcie, jak
gdyby nigdy nic.
Plan wydawał się dobry, lecz Mary zastanawiała
się, czy ranny Jack da radę pokonać korytarz. Potem
przypomniała sobie, że przecież słynie on z tego, iż
nie zna słowa ,,poddaję się’’.
124
Cherry Adair
– Jack, a czy twoim zdaniem wszystko pójdzie
jak po maśle?
– Żebyś wiedziała. – Drżącą ręką otworzył
drzwi. – Idziemy.
– Nie będę musiała cię nieść? – spytała, usiłując
zamaskować niepokój.
Uśmiechnął się krzywo.
– Może potem, ale dopiero przez próg...
Przez próg? Wykluczone!
W głowie Mary błyskawicznie pojawił się cały ciąg
skojarzeń. Próg...? Zobaczyła pannę młodą na rękach
pana młodego... To przecież moment po ślubie!
Dlaczego to ona ma go przenieść przez próg?
O, nie! Wykluczone! To przecież nie jest zgodne
z tradycją. O, nie!
To Jack przeniesie ją przez próg ich domostwa,
kiedy już będzie po wszystkim. Ożeni się z nią
i weźmie ją na ręce, jak od pokoleń każe tradycja.
A taką wielopokoleniową tradycję należy uszano-
wać, bo zlekceważenie jej może przynieść same
nieszczęścia, jak mówiła jej prababcia. Wszystko
musi być po bożemu. Tylko wtedy szczęście sprzyja
młodej parze przez całe życie. Podobno czuwają nad
nimi ich porzodkowie.
Tak mówiła jej prababcia. Ale może się myliła?
Może to wszystko bzdury i przesądy?
Odwzajemniła uśmiech Jacka. Jej uśmiech był
równie krzywy.
– Zaczekaj na mnie – poleciła mu. – Znajdę
sypialnię do nabałaganienia i zaraz wracam.
125
Taniec z diabłem
– Tylko się pośpiesz.
Mary zbiegła po schodach. Słysząc gwar rozmów
i brzęk kieliszków, zawahała się i zwolniła, kierując
się w głąb korytarza z prywatnymi pokojami. Po
chwili otworzyła jedne drzwi, weszła do środka,
błyskawicznie porozrzucała pościel i pogniotła po-
duszki. Potem biegiem wróciła do sypialni, w której
zostawiła Jacka.
Zastała go na krześle przy drzwiach. Bez wąt-
pienia z najwyższym trudem usiłował zachować
przytomność umysłu. Słysząc wchodzącą Mary,
otworzył szkliste oczy.
– Gotów do boju? – spytała, pomagając mu
wstać.
– Zadzwoń... Robert... Niech przyjedzie...
Dobry Boże, chciał, żeby wezwała jego kierowcę.
Musiał być w wyjątkowo kiepskim stanie.
– Telefon?
– W kieszeni... Automatyczne... wybieranie...
osiem... numer osiemnaście.
Osunął się z powrotem na krzesło i zamknął oczy.
Mary uklękła między nogami Jacka i poklepała go
po kieszeniach, poszukując telefonu komórkowego.
Ze zdenerwowania drżały jej ręce, lecz szybko
zlokalizowała mały aparat, otworzyła go i wcisnęła
numer osiemnaście.
Rozległ się sygnał dzwonienia. I jeszcze jeden.
I następny.
– Skoro już tam klęczysz... – wymamrotał, uno-
sząc brew.
126
Cherry Adair
Mary pokręciła głową.
– Jesteś niemożliwy.
– Raczej: nienasycony. – Przesunął językiem po
wyschniętych wargach. – Pomóż mi wstać. – Objął
jej szyję. – Zaraz... Spokojnie...
Mary zachwiała się z powodu wysokich obcasów
i znacznej wagi Jacka.
– Człowieku, jesteś ode mnie cięższy o czter-
dzieści kilo – sapnęła.
– Same muskuły...
– Tak, ale tylko między uszami – burknęła,
usiłując odwrócić jego uwagę od bólu.
Nie przestawała przekomarzać się z nim, kiedy
prowadziła go przez korytarz w stronę schodów.
– Czy zamierzasz... zawsze... tak rozmawiać
z przyszłym... mężem? – wymamrotał.
– Mama zawsze mówiła, że młody pęd męż-
czyzny trzeba przygiąć i skierować w stronę, w któ-
rą powinien wzrastać.
Zarechotał.
– Przyginanie męskich pędów? Czysta... porno-
grafia. Powiedz, dlaczego ciągle ocieramy się o por-
nografię? Przecież to podglądanie tamtej pary było
zwykłą pornografią. Dlaczego daliśmy się w to
wrobić?
– Widocznie cię to podniecało...
– A ciebie nie?
– Niestety, chyba też. I to jest najgorsze.
– Chcesz zobaczyć... mój pęd?
– Teraz to jest już mój pęd, draniu.
127
Taniec z diabłem
– Racja... Mój pęd jest twoim pędem.
Zeszli po schodach.
Tylko dzięki swej niespotykanie silnej woli Jack
nie upadł. Niestety, mieli jeszcze do pokonania dużą
salę, która prowadziła do wyjścia.
– Gdzie się podziewaliście, moje gołąbeczki?
– zainteresowała się Sandy.
Stała u stóp schodów z kieliszkiem brandy w jed-
nej ręce i talerzem z przekąskami w drugiej.
– A co z obiecanym mi tańcem?
– Sandy, kochanie, moje zobowiązanie przecho-
dzi na następne przyjęcie – oświadczył Jack i sennie
się uśmiechnął. Wyraźnie tracił kontakt z rzeczy-
wistością. – Muszę zabrać swoją dziewczynę do
domu, zanim zamieni się w dynię. Rozumiesz sa-
ma, że muszę się spieszyć.
Sandy wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
– Czyżbyś zrobił z niej kukurydziany placek?
– zażartowała.
Mary wymownie popatrzyła na kobietę i mocniej
otoczyła Jacka w pasie.
– Baw się dobrze, Sandy – powiedziała z uśmie-
chem. – Zadzwonię do ciebie za parę dni.
– Jeszcze jeden taniec... zanim wyjdziemy...
– mamrotał z uporem mało przytomny Jack, obej-
mując partnerkę obydwiema rękami.
Mary ledwie go podtrzymywała.
– Zatańczymy w domu, kochanie. – Wiedziała,
że Jack lada moment może wykrwawić się na śmierć
na wypolerowanym parkiecie.
128
Cherry Adair
Kiedy dotarli do drzwi wejściowych, jej sukienka
była wilgotna od krwi Jacka, a ręce bolały ją niemiło-
siernie. Na szczęście wyglądali jak para zakocha-
nych i nikt już nie zatrzymywał ich na towarzyską
pogawędkę.
– Tylko teraz mi nie umieraj, Jack – ostrzegła
partnera Mary, wyprowadzając go na dwór. – Ani
mi się waż! – Drzwi zamknęły się za nimi bezszelest-
nie, a stojąca kilkanaście metrów dalej limuzyna
błysnęła reflektorami.
Robert. Dzięki Bogu.
– Natychmiast bierzemy ślub – mruknął zdecy-
dowanym tonem Jack. – Chcę wystawnej uroczys-
tości. Muszą być kwiaty, ksiądz, muzyka, jednym
słowem wszystko. Zresztą, muszę odpokutować za
to, że naraziłem cię na takie atrakcje podczas tej
naszej pierwszej piekielnej randki w ciemno. Muszę
odpokutować za wszystkie moje kłamstwa, oszust-
wa, tchórzostwa... Jednym słowem, za wszystko...
– Urwał i uwiesił się na jej ramieniu.
Mary odetchnęła z ulgą, kiedy Robert, kierowca
Jacka, pospiesznie wyszedł z samochodu i chwycił
rannego z drugiej strony.
– Chyba zemdlał... – wysapała.
– Nieprawda! Tylko na chwilę straciłem przytom-
ność – wymamrotał Jack. – Mary, na litość boską,
przecież mężczyźni nie mdleją! I ja też wcale nie
zemdlałem – dodał, kiedy układali go na tylnej
kanapie limuzyny. – Podejrzewam, że dzisiejszą noc
będziesz wypominała mi do końca mojego życia,
129
Taniec z diabłem
a szczególnie w rocznicę moich oświadczyn, praw-
da? – spytał Jack, gdy samochód odjeżdżał spod
gmachu ambasady i kierował się ku Massachusetts
Avenue.
– A dodatkowo jeszcze dwukrotnie każdej nie-
dzieli – dodała słodko Mary, głaszcząc go po głowie,
którą trzymała na kolanach.
Jack westchnął.
– To dobrze – mruknął. Zzamkniętymi oczami
pogłaskał jej nogę. – Mam w domu świece... i szam-
pana w wiaderku... z lodem. Chciałem się oświad-
czyć tak, jak trzeba... konserwatywnie... po chrześ-
cijańsku. Ale nie wyszło...
Czyżby naprawdę zaplanował oświadczyny je-
szcze przed rozpoczęciem tego zwariowanego wie-
czoru? Oświadczyny całkiem konserwatywne, czyli
nudne. Przecież to nie było w stylu Jacka i trudno
było jej w to uwierzyć.
– Żartujesz? – spytała zdumiona. – Czy mogą
być lepsze oświadczyny niż w śniegu, przy świsz-
czących kulach i w towarzystwie ścigających nas
oprychów? Co może być bardziej romantycznego?
Przecież to były najbardziej romatyczne oświad-
czyny na kuli ziemskiej!
Uśmiechnęła się do Jacka, a Robert mocno przyci-
snął pedał gazu i z niedozwoloną prędkością popę-
dził do szpitala.
– Mary... Ja zawsze wiedziałem... że jesteś dla
mnie stworzona.
Jack podniósł głowę, by ją pocałować. Mary
130
Cherry Adair
pochyliła się, dzięki czemu ich usta spotkały się
w połowie drogi.
– I nie waż się o tym zapomnieć – zamruczała,
muskając go wargami.
– A teraz... pewnie zaraz stracę przytomność
– ostrzegł ją Jack, opuszczając głowę i przymykając
oczy. – Nie odchodź... dobrze? Będę cię kochał
zawsze... do śmierci... mojej lub twojej... ale do
śmierci.
– Ja też będę cię kochała, wariacie. Teraz od-
poczywaj. Będę przy tobie, gdy się ockniesz.
I dotrzymała słowa. Jack ani przez moment nie
wątpił, że tak się stanie.
131
Taniec z diabłem