Leigh Michaels
Wspólne noce, wspólne dni
Husband on Demand
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Klucz leżał tam, gdzie zawsze, czyli blisko wejścia, pod donicą z drobnymi
ż
ółtymi chryzantemami. Tym razem jednak Cassie wsunęła go do kieszeni żakietu,
zamiast jak zwykle odłożyć na miejsce po otworzeniu drzwi.
Znalazła się w cichym holu nieprzyjemnie opustoszałego domu, należącego do
Peggy Abbott. Rozejrzała się wokół, chociaż świetnie znała każdy kąt. Trudno
zliczyć, ile razy tu przychodziła, żeby przynieść odebrane z pralni garnitury pana
domu albo zabrać przygotowaną przez Peggy listę zakupów. Również przed
ostatnimi świętami Bożego Narodzenia spędziła tu cały dzień, pakując prezenty i
piekąc ciasteczka. Po wykonaniu różnych zleceń wracała do siebie, teraz jednak
miała tu na jakiś czas zamieszkać, i to zupełnie sama. Dlatego dom wydał jej się
nieprzytulny i mało gościnny, czyli zupełnie inny niż zazwyczaj. Uśmiechnęła się,
pokpiwając w duchu ze swego przewrażliwienia. Nie mogła się jednak pozbyć
nieprzyjemnego wrażenia, że jest tu niechcianym intruzem.
A przecież tak naprawdę Peggy niemal błagała Cassie, by się tutaj wprowadziła
i czuła się jak u siebie.
– Znam swoje szczęście i wiem – przekonywała – że jeśli pozostawię sprawy
swojemu biegowi, będzie to wyglądało tak: pojadę z Rogerem na tę koszmarną
wyprawę, a po powrocie okaże się, że hydraulik nie tylko nie zainstalował wanny z
biczami wodnymi, lecz w ogóle nawet się nie pojawił. Gdyby się okazało, że
spędziłam wieczność w lesie pod namiotem z powodu remontu, do którego w
rzeczywistości nie doszło, pewnie podcięłabym sobie żyły.
– Bez wanny nie dasz rady – fachowo poinformowała ją Cassie. – Jeśli ktoś
profesjonalnie podchodzi do tego zabiegu, powinien usiąść w wypełnionej ciepłą
wodą wannie. Tak postępują wszyscy porządni samobójcy. Szczerze jednak
mówiąc, wolałabym, abyś zrezygnowała z tak radykalnego kroku, bo wtedy
Wypożyczalnia Żon straciłaby jedną z najlepszych klientek.
– No to wprowadź się do mnie i miej oko na tego budowlańca – nalegała Peggy.
– Jeśli tu zamieszkasz, nie będzie miał pretekstu, żeby migać się od roboty.
Cassie nie była o tym przekonana, z doświadczenia bowiem wiedziała, że pod
tym względem rzemieślnicy są wprost niewyczerpani w pomysłach. Z drugiej
jednak strony Wypożyczalnia Żon od początku swego istnienia zajmowała się
zarówno załatwianiem różnych spraw w imieniu klientów, by nie musieli zwalniać
się z pracy, jak i pilnowaniem ich domów podczas nieobecności właścicieli. Peggy
prosiła o połączenie tych dwóch usług, a przecież elastyczność była głównym
hasłem firmy.
Jednym słowem Cassie nie pozostało nic innego, jak wprowadzić się tutaj.
Zresztą miało to również swoje dobre strony. Dom przy Terrace Square wydawał
się Cassie pałacem w porównaniu z jej skromnym mieszkaniem. Nie tylko z
powodu komfortowego wnętrza, lecz przede wszystkim dlatego, że był solidnie
zbudowany.
Można tu było włączyć muzykę o każdej porze dnia i nocy nie obawiając się, że
spokój sąsiadów zostanie zakłócony, co dla Cassie było wielce kuszącą zachętą.
Obiecała sobie, że gdy tylko rozpakuje rzeczy, natychmiast wypróbuje pianino
Peggy.
Właśnie wieszała w szafie ostatni z przywiezionych kostiumów, kiedy
zadzwoniła przyczepiona do paska komórka.
– Wypożyczalnia Żon – odezwała się automatycznie.
– Jest ósma wieczorem, Cassie. Nie musisz być ciągle na posterunku –
usłyszała głos jednej ze wspólniczek.
– Cześć, Paige. Masz rację, to już skrzywienie zawodowe.
– No i jak tam? Urządzasz się?
– Jest super, ta przestrzeń... Skończy się na tym, że Peggy po powrocie będzie
musiała wyrzucać mnie siłą. – Cassie chwyciła żakiet, który zsuwał się z wieszaka,
omal przy tym nie upuszczając komórki. – Co mówiłaś, Paige?
– Pytałam, czy jutro będziesz mogła zająć się przyjmowaniem zleceń
telefonicznych. Sabrina jedzie do Fort Collins odebrać dziecko klienta z obozu
koszykarskiego, a ja muszę pojechać z matką do lekarza.
– Jasne, nie ruszę się stąd na krok. Najpierw będę czekać na szefa firmy
budowlanej, a potem muszę się przyjrzeć pracy jego ekipy.
– Czy Peggy rzeczywiście tego żądała? To brzmi jak wyrok. Jak sobie
poradzisz?
– Nie będzie tak źle. Kiedy już remont ruszy pełną parą, co jakiś czas
skontroluję postęp robót, co w niczym nie przeszkodzi mi w wykonywaniu moich
zwykłych obowiązków. A jeśli chodzi o jutro, to podaj domowy numer Peggy, bo
w mojej komórce wysiada bateria. Gdyby było dużo zamówień, to...
– Optymistka! Jakbyś nie wiedziała, że to bardzo kiepski okres...
Właśnie! Kiepski okres! Cassie uświadomiła sobie, że to był kolejny powód,
aby przyjąć zlecenie od Peggy, która nigdy nie marudziła przy płaceniu rachunków.
W tym martwym sezonie każda wpłata na konto firmy witana była z radością.
– Wiem. Niestety, tak to już jest w naszym fachu. Gdyby to było tylko możliwe,
już teraz ubrałabym choinkę. Za kilka miesięcy będziemy zbyt zajęte
przedświątecznymi zleceniami, żeby myśleć o sobie. Ale co z twoją mamą? Mam
nadzieję, że to nic groźnego...
– Jutro ma tylko wizytę kontrolną, ale wiesz, jak to nieraz długo trwa. Zawsze
trzeba czekać, aż przyjmą wszystkie nagłe przypadki. No to cześć. Rano przełączę
telefon na twój numer.
Cassie przypięła komórkę do paska, wsunęła puste walizki pod łóżko i zeszła na
dół do obszernego salonu. Zapadł już wieczór i dom pogrążony był w mroku, nieco
tylko rozproszonym przez światło stylizowanych latarni, które otaczały mały park i
plac zabaw, znajdujące się pośrodku osiedla domków. Ozdobna szklana ścianka
przy drzwiach wejściowych rozszczepiała światło, które migotało i rzucało drżące
refleksy, stwarzając wrażenie, jakby wszystko wokół się poruszało. Cassie
wzdrygnęła się i szybko przeszła przez hol.
Salon był połączony z holem, wyglądał jednak znacznie przytulniej, co na
pewno było zasługą grubego, miękkiego dywanu i wygodnych foteli.
Wypolerowane czarne pudło pianina lśniło nawet w mroku. Cassie delikatnie
przesunęła ręką po powierzchni instrumentu, podniosła wieko i niepewnie dotknęła
klawiszy.
Palce miała sztywne. Nic dziwnego, skoro od przeszło roku grała tylko od
przypadku do przypadku. Uderzyła w klawisze i z ogromną radością wykonała
kilka wprawek. Po chwili ręce odzyskały dawną gibkość i elastyczność, a palce
niemal instynktownie znajdowały kolejne nuty...
Nie była dobrą pianistką, nigdy bowiem nie pobierała regularnych lekcji
muzyki, ale zawsze szukała w niej ucieczki. Wprawdzie nie miała własnego
instrumentu, ale często grywała w szkole, w kościele, u koleżanek czy w
uniwersyteckim kampusie. Pianino stało się jej najlepszym przyjacielem i
powiernikiem.
Spod palców Cassie zaczęła płynąć wiązanka jej ulubionych utworów. Czasami
zatrzymywała się, by przypomnieć sobie poszczególne frazy. Dopiero gdy
wyczerpała cały swój repertuar, przyjrzała się nutom ułożonym na sekretarzyku
obok pianina.
Ze stosu wygrzebała zapis starego marsza. Jaka to przyjemność grać tak sobie
do woli, gdy grube ściany oddzielające szeregowe domki skutecznie chroniły
spokój sąsiadów.
Marsz był skomplikowany, a w dodatku w świetle lampki ustawionej na
pianinie trudno było odczytać wyblakłe nuty. Pierwsze donośne akordy skutecznie
zagłuszyły silne uderzenie w drzwi wejściowe.
Drugi cios zabrzmiał, jakby ktoś próbował rozwalić drzwi taranem. Cassie
struchlała. Oderwała ręce od klawiatury i oczami rozszerzonymi trwogą
wpatrywała się w sylwetkę niewyraźnie rysującą się za szklaną ścianką.
Włamywacz! – pomyślała, sztywna ze strachu. Ktoś najwyraźniej uznał, że nie
oświetlony dom jest pusty.
Trzecie uderzenie było jeszcze potężniejsze. Rozłupane i wiszące już na jednym
tylko zawiasie drzwi uderzyły w ścianę holu. Z cienia wyłonił się olbrzymi,
przerażający mężczyzna.
Cassie wydawało się, że mdła lampka, przy której ledwie mogła odcyfrować
nuty, teraz zapłonęła pełnym blaskiem, bezlitośnie ją oświetlając. Mężczyzna
skoncentrował wzrok na dziewczynie. Oczy mu się zwęziły, ciało naprężyło.
I nagle odezwał się. Ostatnią rzeczą, jakiej mogła spodziewać się po
włamywaczu, było pytanie, które zadał głębokim, pełnym niedowierzania głosem:
– A kimże, do diabła, pani jest?!
Klucz nie leżał tam, gdzie zawsze, czyli blisko wejścia, pod donicą z drobnymi
ż
ółtymi chryzantemami.
– Masz ci los, ładna niespodzianka! – zezłościł się Jake. No tak, ale skoro jego
brat i bratowa z takim uporem zostawiali klucz w najbardziej oczywistym miejscu,
należało spodziewać się, że któregoś dnia skorzysta z niego ktoś niepowołany.
Prawdopodobnie o ich dwutygodniowym wyjeździe do Manitoby wiedzieli nie
tylko przyjaciele i współpracownicy, ale także całe osiedle. Każdy mógł z tej
informacji skorzystać. Swoją drogą złodziej był dość niecierpliwy. Od wyjazdu
Rogera i Peggy upłynęło co najwyżej sześć godzin, a ich dobytek już był
zagrożony.
Nie ma co, świetne zajęcie na resztę wieczoru! – pomyślał Jake. Zamiast
gorącego prysznica i dobrze zasłużonego odpoczynku, będzie miał wątpliwą
przyjemność poznać gliniarzy z Denver i obserwować, jak zabierają się do
ś
ledztwa. Koszmar!
Właściwie Roger i Peggy zasłużyli sobie na to. Jake najlepiej by zrobił, gdyby
po prostu położył się spać i zostawił cały ten bałagan do rana. Jeśli włamywacz nie
narobił poważnych szkód, można by nawet udawać, że się w ogóle niczego nie
zauważyło...
Kładł już rękę na klamce, ale zatrzymał się z ciężkim westchnieniem. Nie mógł
z czystym sumieniem zostawić tak tej sprawy. Będzie musiał przejść przez park do
biura administratora, zgłosić brak klucza i poprosić o wezwanie policji. A poza
tym, gdyby nawet zlekceważył zasady i odłożył problem do rana, przecież nie
wejdzie do środka przez zamknięte drzwi.
Zamierzał właśnie ruszyć do administracji osiedla, kiedy z domu dobiegły
jakieś dziwaczne dźwięki. Sprawa przybrała inny obrót. Złodziej był w środku i
włączył muzykę. Czyżby przed kradzieżą postanowił sprawdzić jakość sprzętu?
Na taką bezczelność Jake’a ogarnęła furia. Zebrał się w sobie i z całej siły
rąbnął barkiem w drzwi.
Zatrzęsły się, ale wytrzymały. Gorzej było z barkiem, lecz Jake tylko skrzywił
się z bólu i zaatakował powtórnie, tym razem wymierzając drzwiom potężnego
kopniaka prawą nogą, potem lewą i znów prawą. Wreszcie zamek puścił i drzwi z
impetem walnęły w ścianę. Jake wkroczył do środka, gotów do stoczenia następnej
walki, tym razem z włamywaczem. Błyskawicznie znalazł się w salonie i...
To, co zobaczył w przyćmionym blasku lampki, wprost zaparło mu oddech.
Przy pianinie Peggy siedziała młoda kobieta o bladej twarzy otoczonej strzechą
rudych, kręconych włosów i największych oczach, jakie kiedykolwiek widział. Nie
miała na sobie czarnej maski, nie trzymała latarki ani łomu. Ubrana była w
elegancki tweedowy żakiet, w którym świetnie prezentowałaby się w roli szefowej
jakiegoś biura. Dopiero co musiała oderwać dłonie od klawiatury.
Jednym słowem, w niczym nie przypominała groźnego rabusia. Jake
przeczuwał, że prawdziwe kłopoty dopiero się zaczną.
Cassie jakimś cudem zdołała odzyskać głos.
– To moja sprawa, kim jestem! – warknęła wściekle, buńczuczną postawą
pragnąc stłumić strach. – Natomiast bardzo jestem ciekawa, kim pan, do diabła,
jest?! To ja mam prawo pytać, a nie pan, bo nie ja wdarłam się tu jak King Kong!
– Oparła ręce na biodrach, dyskretnie próbując palcami wymacać klawiaturę
komórki. Gdyby udało się niepostrzeżenie wybrać numer alarmowy, mogłaby
wykrzyczeć adres po zgłoszeniu się operatora...
Zdołała nacisnąć pierwszy klawisz, lecz zamiast radosnego brzęczenia,
komórka wydała słaby jęk, będący ostatnim tchnieniem zamierającej baterii. Cassie
gwałtownie usiłowała przypomnieć sobie, gdzie stoi najbliższy aparat, co zresztą
nie miało większego znaczenia, jako że olbrzym pilnie się w nią wpatrywał i nie
mogła wykonać żadnego ruchu.
Na dodatek zbliżał się do niej! Z bliska nie wydawał się już tak ogromny, nadal
jednak budził grozę.
– Czekam na wyjaśnienia – ponagliła Cassie.
Mężczyzna sięgnął do kontaktów na ścianie holu i włączył wszystkie światła.
Górne lampy salonu na chwilę ją oślepiły, ale gdy tylko przyzwyczaiła oczy, mogła
wreszcie przyjrzeć się intruzowi.
Faktycznie był wysoki – musiał mieć ponad metr osiemdziesiąt – i dość szeroki
w barach, ale to, co w ciemnościach nadawało mu nadludzkie rozmiary, okazało się
dużą torbą podróżną, którą niósł na ramieniu. Było mało prawdopodobne, by
włamywacz wybrał się na robotę z tak wielkim i zapewne ciężkim bagażem. Cassie
zaczęła się uspokajać.
– Nazywam się Abbott – przedstawił się zwięźle. – Ja także chciałbym usłyszeć
jakieś wyjaśnienie.
Oczy Cassie rozszerzyły się ze zdziwienia. Nie spotkała dotąd Rogera Abbotta,
ale wnioskując z niektórych uwag Peggy, nigdy nie podejrzewałaby, że może
wyglądać jak ciemnowłosy grecki bóg, któremu brak tylko piedestału...
Zmitygowała się w duchu. Nie przystoją takie myśli o mężu klientki.
– Jak rozumiem, Peggy nie powiedziała panu, że zleciła mi opiekę nad domem
– przerwała swoje rozmyślania. – Sądziłam, że jesteście w połowie drogi do
Kanady. Coś nie wypaliło z planami wakacyjnymi? W takim razie, gdzie jest
Peggy?
– Przypuszczam, że z Rogerem. – Mężczyzna odstawił torbę i pomacał ramię.
– Więc pan nie jest... – Cassie zawahała się. – To kim pan właściwie jest?
Jednoosobową brygadą antyterrorystyczną?
Zatrzymał się w pół kroku i zmrużył oczy.
– Zabrzmiało to tak, jakby takiej wizyty pani oczekiwała.
– Też coś! Po prostu wydaje mi się, że tylko antyterrorystyczna akcja może
usprawiedliwić wyłamanie drzwi.
– Nie było klucza na zwykłym miejscu.
Cassie otworzyła usta ze zdziwienia. Czyżby miała do czynienia z uciekinierem
z domu wariatów?
– I dlatego pan się włamał?! Nie mógł pan pójść po zapasowy klucz do
administratora? Zresztą, co ja mówię. Skoro nie ma pan prawa tu przebywać, i tak
by go pan nie dostał...
– Mam prawo. Jestem bratem Rogera. Przyszedłem tutaj, szukałem klucza i
usłyszałem hałas, choć dom powinien być pusty...
– Zaczynam rozumieć. Uznał pan, że jestem włamywaczem, więc postanowił
pan uratować mienie pańskiego brata.
– Chyba pani nie myśli, że wyważyłbym drzwi do obcego mieszkania?
– Ależ skąd! Jestem też pewna, że kiedy Roger i Peggy obejrzą szkody, bardzo
się ucieszą, że zdemolował pan ich dom, a nie sąsiadów.
Westchnął.
– Proszę posłuchać. Jestem zmęczony i mam dość tych słownych utarczek. Ma
pani rację, zachowałem się zbyt pochopnie. jednak gdy rozmawiałem z Rogerem,
nie wspomniał mi, że będę miał towarzystwo. Mam nadzieję, że ma pani coś na
potwierdzenie swojej tożsamości?
– W torebce na górze. Pan chyba też nie będzie się wzbraniał przed pokazaniem
mi prawa jazdy? – A gdy zmarszczył brwi, dodała: – Uczciwość za uczciwość.
Każdy może udawać brata Rogera Abbotta.
– A jest choć jeden powód, dla którego warto by to robić? – mruknął, wyciągnął
jednak z kieszeni skórzany portfel.
– Miło słyszeć takie wyznanie braterskiej miłości – zadrwiła Cassie. – Teraz
sobie przypominam. Słyszałam już o panu. Peggy mówiła, że nawet na ich ślub pan
się nie pofatygował.
– Robi z tego straszny problem.
– W końcu to pana brat.
– I jego trzeci ślub. Z praktyką, jaką dzięki niemu nabyłem jako mistrz
ceremonii, mógłbym poprowadzić tę uroczystość nawet przez telefon. A co więcej,
w tym właśnie czasie zaczynałem pracę na Florydzie. Chce pani zobaczyć moje
dokumenty, czy nie?
Cassie sięgnęła po prawo jazdy i celowo długo je studiowała. Nazywał się Jake
Abbott. Przed zeszłorocznymi świętami pakowała prezent dla Jake’a, i było to
jakieś straszne okropieństwo... Tak, przypomniała sobie: bilety na krwawą walkę
psów.
Według danych wpisanych do prawa jazdy mieszkał na Manhattanie.
Najwyraźniej praca na Florydzie nie potrwała zbyt długo. Zastanawiała się, czy
Jake Abbott wpadł tylko z wizytą do Denver, czy też nowojorski adres również był
nieaktualny.
Jednak pozostałe dane były bez zarzutu: wzrost trochę ponad metr
osiemdziesiąt, waga osiemdziesiąt pięć, oczy brązowe. No i zdjęcie, choć kiepskiej
jakości, bez wątpienia przedstawiało tego samego człowieka, który właśnie ją
obserwował z ledwie skrywaną niecierpliwością.
– W porządku, panie Abbott. Przekonał mnie pan, że jest tym, za kogo się
podaje. – Oddała mu dokument.
– Świetnie. Teraz moja kolej. Kim pani jest?
– Cassie Kerrigan – odparła. – Jestem współwłaścicielką Wypożyczalni Żon i
Peggy wynajęła mnie...
– Wypożyczalni czego? – Ręka z portfelem zawisła w powietrzu. – I to Peggy
panią wynajęła?
– Niech pan powstrzyma wyobraźnię – powiedziała ostro Cassie. –
Wypożyczalnia Żon nie świadczy usług...
– Pomyślałem jedynie o agencji towarzyskiej, a nie o...
– Domyślam się – warknęła. – Wypożyczalnia Żon załatwia różne domowe
sprawy, na które pracującym zawodowo ludziom zwykle brak czasu. Po prostu
ułatwiamy im życie. Jest jednak szereg rzeczy, których nie robimy: nie odkurzamy,
nie myjemy okien, nie opiekujemy się dziećmi, a już na pewno nie angażujemy się
w żadne perwersyjne... – przerwała. – Właściwie, po co ja to wyjaśniam?
– Widocznie sama pani czuje, że jej profesja może różnie się kojarzyć –
podsunął usłużnie.
– Jedynie nazwa firmy – przyznała. – Gdybyśmy lepiej się nad nią zastanowiły,
nazwałybyśmy firmę Pomocna Dłoń, czy podobnie. Jeśli pan tu zaczeka, przyniosę
jakiś dokument.
– Nie ma potrzeby. – Jake potrząsnął głową.
– Skąd ta zmiana? Chyba nie chce pan powiedzieć, że moja uczciwa twarz
przekonała pana o mojej prawdomówności?
– Nie, ale uwierzyłem, że pani firma nie świadczy perwersyjnych usług
erotycznych, bo wówczas nazwa brzmiałaby Wypożyczalnia Kochanek.
– Dziękuję za wskazówkę. Nie omieszkam wykorzystać jej na najbliższym
posiedzeniu zarządu.
– Zawsze do usług. – Potarł ramię. – Tak więc wreszcie wiemy, kto kim jest.
No cóż, całe nieporozumienie wynikło stąd, że Roger, gdy zaproponował mi
skorzystanie ze swojego domu, nie wspomniał mi o pani. To dziwne, ale stało się.
– Mnie też nikt nie uprzedził. Może Peggy w ogóle mu o mnie nie powiedziała?
Wygląda na to, że mają pewne kłopoty z porozumiewaniem się. Peggy zatrudnia
mnie, a Roger oddaje dom do dyspozycji panu...
– Przypuszcza pani, że celowo zataił przed żoną mój kilkutygodniowy pobyt w
Denver?
– Być może miał swoje powody, aby jej nie zawiadamiać o pańskiej wizycie –
zauważyła cierpko. – Czy to nowa praca? A może okres między kolejnymi
zajęciami?
– Nowa praca. No tak, najpewniej młodzi małżonkowie zapomnieli wymienić
się tak nieistotnymi informacjami, jak to, kto będzie mieszkał w ich domu. Zresztą,
czy to ma znaczenie, jak doszło do tego nieporozumienia? W każdym razie pani
misja dobiegła już końca, ponieważ ja tu się wprowadzam i dom nie będzie stał
pusty. Szczerze mówiąc, pani obecność tylko by mi zawadzała.
– A może jednak – nie rezygnowała Cassie – Roger zawiadomił Peggy o
pańskiej wizycie, lecz ona uznała, że lepiej mieć na miejscu kogoś, kto
zneutralizuje pańskie nieokiełznane skłonności. – Wymownie spojrzała na wciąż
otwarte i wiszące na jednym zawiasie drzwi. – Powinna mnie jednak powiadomić,
ż
e dotychczas nie nauczył się pan korzystać z dzwonka...
– Co z panią, panno Kerrigan? Martwi się pani utratą ciepłej posadki?
– Nie pan mnie zatrudniał i nie pan będzie mnie zwalniał – warknęła Cassie.
– Upiera się pani, żeby tu zostać? Dlaczego tak bardzo pani na tym zależy? –
Głos mu podejrzanie złagodniał.
– Na pewno nie po to, żeby nawiązać z panem bliższą znajomość. – Cassie
wzdrygnęła się ostentacyjnie. – W porządku. Skoro pan się tu wszystkim zajmie...
Trzymam pana za słowo. Myślę, że współpraca z robotnikami dobrze się ułoży. –
Minęła go i ruszyła w stronę schodów.
– Jakimi znowu robotnikami? – Głos Jake’a stał się mniej zaczepny.
– Tymi, którzy jutro zaczną rozbierać ściany – rzuciła, nie odwracając nawet
głowy.
– Co takiego?!
– Chyba nie sądzi pan, że Peggy wynajęła mnie do pilnowania szminek i
ozdobnych poduszek na kanapie? Gdyby nie remont, nie byłabym tu potrzebna. Ale
skoro pan tak bardzo chce przejąć moje obowiązki...
– Nie mam na to czasu – powiedział szybko.
– Rozumiem – uspokoiła go Cassie. – Proszę więc pozwolić, bym zajęła się
tym, co do mnie należy. Zanim się jednak rozstaniemy, myślę, że powinnam
zadbać o pański spokojny sen... – Cassie podeszła do telefonu. – Na jaki hotel pana
stać?
– Nie znoszę hoteli! – Jake był wyraźnie zirytowany.
– Raczej nie chce pan rezygnować z darmowego mieszkania. – Cassie wydęła
usta. – Nie, nie krytykuję pana. Rozumiem, że nie chce pan ponosić żadnych
kosztów, póki się nie okaże, czy to stała praca.
– Czy pani ma dobrze w głowie? – Irytacja ustąpiła miejsca rozbawieniu. – Nie
spodziewam się wylania z pracy.
Cassie żałowała, że nie ugryzła się w język, ale cóż, ten facet nadepnął jej na
odcisk. Nie powinna jednak interesować się ani jego pracą, ani tym, jaki styl życia
preferował.
– Cóż to musi być za ulga – odparła uprzejmie. – Szczególnie, gdy czekają pana
wydatki związane z naprawą drzwi. Szczęśliwie się składa, że przedsiębiorca
budowlany i tak tu będzie...
– Niech pani nie próbuje zwalić całej winy na mnie i wykręcić się od swojego
udziału.
– Mojego? To nie ja podjęłam błędną decyzję, tylko spokojnie sobie tu
siedziałam, rozkoszując się muzyką...
– A ja myślałem, że jakiś sadysta torturuje stado kotów. Gdyby nie ten upiorny
hałas, poszedłbym do administratora po klucz.
– I zamiast tego rzucił się pan na ratunek cierpiącym zwierzątkom? Dziękuję –
skwitowała go Cassie. – Bardzo mi miło, że podobał się panu mój występ. Gdyby
jednak zechciał pan zrezygnować z tych dygresji i wrócił do tematu... Po głębszym
zastanowieniu, wolę, żeby pan nie szedł do hotelu. Nie chcę zostać z tym
bałaganem. Tych drzwi nie da się przecież zamknąć nawet na klamkę, a co dopiero
na klucz...
– Czemu więc pani nie wróci do domu? Bo zakładam, że ma pani jakiś dom.
Chyba Peggy nie znalazła pani w kartonowym pudle pod mostem?
– Już panu mówiłam. Muszę tu być w związku z remontem. Nie pamięta pan?
– Przecież można wszystkiego dopilnować, wpadając od czasu do czasu. Nie
musi pani siedzieć tu bez przerwy.
– Peggy chciała, abym co rano wpuszczała ich do domu. Żeby przejechać całe
miasto i zdążyć tu przed robotnikami, musiałabym opuszczać mój karton pod
mostem o nieprzyzwoicie wczesnej porze. – Chociaż jutro – z triumfującą miną
machnęła ręką w kierunku wejścia – wpuszczenie robotników nie będzie stanowiło
najmniejszego problemu.
– Nie poddaje się pani, co?
– Zostałam tu zatrudniona, natomiast panu wyświadczono przysługę, trudno
więc porównać powody, dla których tu jesteśmy. Jeśli jedno z nas miałoby wyjść,
to na pewno nie ja.
Jake ziewnął.
– Jak pani chce. Jeśli o mnie chodzi, jestem zmęczony po długim locie. Zrobiło
się późno, a przed porannym spotkaniem muszę jeszcze popracować. Jednym
słowem idę spać.
– A co z drzwiami?
– Zabezpieczę je krzesłem.
– Dziękuję, będę czuła się absolutnie bezpieczna – powiedziała zgryźliwie.
– Ależ to nie ja sugerowałem, bym wyniósł się do hotelu i zostawił tu panią
samą – odrzekł Jake z przyganą. – W takim razie przeciągnę sofę z salonu i
własnym ciałem zatarasuję drzwi, żeby chronić panią przed napastnikami.
– Nigdy bym nie pozwoliła na takie poświęcenie. Musi się pan dobrze wyspać,
ż
eby jutro oczarować nowego szefa.
Jake uśmiechnął się, a Cassie nagle poczuła dziwny dreszcz.
– Proszę się nie obawiać, że pomylę pokoje i wkroczę do pani sypialni –
mruknął. – Może pani spać spokojnie. – Z trudem powstrzymał kolejne ziewnięcie.
– Przypuszczam, że po przeprowadzce z kartonu pod mostem miała pani ochotę
zająć sypialnię gospodarzy, ale ostatecznie możemy o to rzucać monetą.
Cassie spuściła oczy z miną niewiniątka, żeby nie zauważył rozbawienia, nad
którym z trudem panowała. Nie! Nie oszczędzi mu niemiłej niespodzianki, a siebie
nie pozbawi złośliwej satysfakcji, dlatego nie uprzedzi go, że od rana z powodu
remontu praktycznie przestanie istnieć łazienka przy sypialni właścicieli
mieszkania.
– Wrodzone poczucie delikatności nie pozwoliło mi wkraczać do prywatnych
pomieszczeń mojej klientki...
Jake podniósł oczy.
– Delikatność? Mnie na pewno taki drobiazg nie powstrzyma od skorzystania z
ich łóżka.
– Nigdy bym pana o to nie podejrzewała – słodko odparła Cassie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Biorąc pod uwagę okoliczności, Cassie spała zadziwiająco dobrze, może
dlatego, że pokój gościnny był przytulny i wygodny, a żadne hałasy nie zakłócały
ciszy nocnej.
Obudziła się wraz z pierwszymi promieniami słońca i natychmiast z radością
pomyślała o czekających ją kolejnych utarczkach z Jakiem Abbottem. Tym razem
będzie miała obstawę w postaci ekipy robotników uzbrojonych w łomy.
Zamówiony przez Peggy przedsiębiorca dotrzymał słowa. Cassie z uznaniem
spojrzała na zegarek, gdy punktualnie o siódmej rozległ się dzwonek. Ostrożnie
odsunęła krzesło, którym Jake zablokował klamkę. Miała nadzieję, że drzwi nie
rozsypią się podczas otwierania.
Młody mężczyzna, który stał na schodach, przesunął trzymaną w ustach
wykałaczkę.
– Dzień dobry, pani Abbott – powiedział powolnym, rozwlekłym jak guma
arabska głosem. – Jestem Buddy Nelson, mam tu zainstalować wannę.
Inaczej wyobrażała sobie oczekiwanego majstra. Był młodszy, niż
przypuszczała, na pewno nie przekroczył jeszcze trzydziestki. Nie był też tak
mocno zbudowany, jak według niej powinien prezentować się ciężko pracujący
hydraulik. Raczej należałoby powiedzieć o nim „tyczkowaty”. Ubrany był w
zniszczone, poplamione i wymięte dżinsy, którymi zapewne wzgardziłby najmniej
wybredny łachmaniarz.
Rozchełstana, wyblakła flanelowa koszula odsłaniała zapadnięty tors, a
kilkudniowy zarost oraz tłuste włosy, związane w kucyk, świetnie pasowały do
całości. Na dodatek fachowiec przybył sam. Gdzież podziała się jego ekipa?
– Nie jestem panią Abbott – zaczęła wyjaśniać. – Jestem jej…
Buddy nie patrzył na nią, tylko na drzwi.
– Jakieś problemy, widzę. – Jego głos miał nosowe brzmienie.
– Pan Abbott porozmawia o tym z panem. Trzeba będzie to naprawić.
Spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Znaczy się drzwi, proszę pani?
Cassie nie miała wątpliwości, skąd brało się jego zdziwienie. W dziennym
ś
wietle zniszczenia wyglądały znacznie poważniej. Zauważyła teraz, że drzwi były
wykonane nie z litego drewna, tylko z pokrytej fornirem sklejki, która rozszczepiła
się na nieregularne kawałki. Zniszczenia wyglądały na nieodwracalne.
– Ta sprawa nie należy do mnie. – Cassie nie chciała wdawać się w zbędne
dyskusje. – Proszę wejść, panie Nelson. Zaraz pójdę po pana Abbotta. Będziecie
mogli omówić sprawę tej naprawy, zanim przyjdzie cała ekipa.
– Żadna tam ekipa. Sam tu jestem.
Cassie chciała się zapytać, jak w pojedynkę zamierza poradzić sobie z wielką
wanną z biczami wodnymi, w której wygodnie mogły się kąpać dwie osoby, uznała
jednak, że Peggy musiała przed zawarciem umowy upewnić się, iż Nelson podoła
tej robocie. Ktoś jej go polecił, a ona nie zadała sobie trudu, by porozmawiać z nim
osobiście, inaczej bowiem nie uznałby Cassie za panią Abbott.
– Nie lubię pracować w pośpiechu i chcę wszystko zrobić akuratnie – ciągnął
powolnym, nosowym głosem. – Ale proszę mówić do mnie Buddy.
Zanim hydraulik zdołał przekroczyć próg, była już w połowie schodów. Gdy się
obejrzała, ostrożnie poruszał wejściowymi drzwiami. Pewnie sprawdzał stopień
zniszczenia. Wyglądało na to, że Buddy z natury jest wyjątkowym flegmatykiem,
co nie wróżyło zbyt dobrze.
Z pokoju Jake’a nie usłyszała dzisiaj jeszcze żadnych odgłosów, a sama przy
porannej krzątaninie zachowywała się jak najciszej. Wczoraj był bardzo zmęczony,
dała mu więc pospać. To nie jej wina, że sielanka się skończyła i zaraz nastąpi
gwałtowne przebudzenie.
Ze złośliwą satysfakcją głośno zapukała.
– Proszę wejść. – Rześki głos Jake’a niemile ją zaskoczył. Cassie uchyliła
drzwi.
– Widzi pan? Tak to się zwykle robi: należy zgiąć palce, uderzyć kostkami o
drzwi i poczekać cierpliwie na zaproszenie do środka.
Rozczarowała się jeszcze bardziej, widząc, że Jake jest gotowy do pracy.
Marynarka co prawda leżała na łóżku, ale miał już na sobie nieskazitelnie białą
koszulę, zdążył też zawiązać ciemnoczerwony krawat. W ciągu ostatniego roku
Cassie przewoziła do pralni tyle jedwabnych krawatów, koszul z monogramem i
szytych na miarę garniturów, że nauczyła się bezbłędnie oceniać markową
garderobę, dlatego natychmiast spostrzegła, że ubrania Jake’a były bardzo wysokiej
jakości. Wyraźnie chciał wywrzeć wrażenie na nowym szefie.
Siedział przy laptopie ustawionym na małym stoliku pod oknem. Zajęty pracą,
ledwo na nią spojrzał.
– Czemu zawdzięczam pani wizytę?
– Na pewno nie przemożnej chęci sprawdzenia, czy sypia pan w piżamie –
powiedziała cierpko Cassie. – Przyszedł fachowiec od remontu.
– Później z nim porozmawiam.
– Obawiam się, że nie da się tego odłożyć. – Bardzo się starała, żeby jej głos
nie zabrzmiał zbyt radośnie. – Przykro mi, ale remont zacznie się właśnie tutaj. –
Wskazała na drzwi do łazienki.
– Mówiła pani o rozbieraniu ścian. – Jake gwałtownie odwrócił się do niej.
Cassie powstrzymała uśmiech.
– Proszę mi wybaczyć, ale wczoraj chyba nie zdążyłam przekazać panu
wszystkich szczegółów.
– Doskonale pani wie, że nie chyba, tylko na pewno. Teraz już rozumiem,
czemu tak łaskawie udostępniła mi pani ten pokój.
– Byłam tak oczarowana naszą rozmową, że zapomniałam pana ostrzec. Jeśli
jednak teraz się pan pospieszy, zdąży pan zabezpieczyć wszystko przed kurzem.
Mruknął coś niezrozumiale, z tonu jednak sądząc, nie było to miłosne
wyznanie, więc Cassie uznała, że po wygranej potyczce nastała pora na odwrót.
Zanim jednak wyszła, Jake zawołał:
– Przecież nie muszę z tym majstrem rozmawiać. Niech pani mu powie, żeby
wymienił drzwi i przysłał mi rachunek.
– O, nie – odparła beztrosko. – Za żadne skarby nie pozbawię pana
przyjemności poznania Buddy’ego.
Właśnie wchodziła na marmurową posadzkę holu, gdy u szczytu schodów
pojawił się Jake, który nadal mruczał coś pod nosem. Cassie, zadowolona, że udało
jej się wywołać taką reakcję, uśmiechnęła się uroczo do Buddy’ego i
odmaszerowała do kuchni.
Gdy sprawdzała zawartość spiżarni, zadzwonił telefon.
Paige była niezawodna! Choć to dopiero wpół do ósmej, już przełączyła linię.
Tym razem jednak nie dzwonił klient, lecz trzecia wspólniczka.
– Sabrina? – zdziwiła się Cassie. – Myślałam, że jesteś w drodze do Fort
Collins. – Przytrzymywała słuchawkę ramieniem, żeby mieć wolne ręce. Musiała
poprzestawiać pudełka i puszki, by sprawdzić, co znajduje się w głębi szafki.
– Zaraz wyjeżdżam, ale chciałam upewnić się, że pamiętasz o jutrzejszym
spotkaniu.
Cassie westchnęła.
– Niemal zapomniałam, jaki dziś dzień. Jasne. Będę jak zawsze.
– Mogłabyś przyjść trochę wcześniej? Muszę z tobą coś omówić.
– Bez Paige? – zaniepokoiła się Cassie. – Czy z Eileen wszystko w porządku?
Paige wprawdzie mówiła, że to rutynowe badania, ale obawiała się, że mogą
potrwać cały dzień.
– Trudno mówić o rutynie, gdy ktoś jest skazany na wózek inwalidzki –
zauważyła Sabrina. – Mój problem nie dotyczy jednak Eileen, tylko klienta.
Chciałam poznać twoje zdanie na pewien temat.
– Oczywiście – wolno powiedziała Cassie. – Wystarczy nam pół godziny?
Nagle włosy zjeżyły się jej na karku, lecz zanim zorientowała się, skąd ten
niepokój, z tyłu padło pytanie:
– Czy to telefon do mnie?
Gwałtownie się wzdrygnęła i duża torba z mąką, która stała na samym brzegu
półki, runęła na podłogę. Papierowe opakowanie pękło i w kuchni uniosła się
chmura białego pyłu.
– Czy to twój majster? – zainteresowała się Sabrina. – Wiedziałam, że będę ci
zazdrościć tej pracy. Sądząc po głosie, to muskularny i silny facet.
Cassie przez ramię spojrzała na Jake’a, który stanął w drzwiach. Był już w
marynarce. Jej poła była niedbale odchylona, gdyż nonszalancko trzymał rękę w
kieszeni spodni. W drugiej ręce niósł płaską teczkę. Już wieczorem, mimo
zmęczonych oczu i popołudniowego zarostu, wyglądał bardzo przystojnie,
natomiast teraz, wypoczęty i odświeżony, niewiele odbiegał od ideału.
– Dodaj również: agresywny, dominujący macho – powstrzymała zachwyty
przyjaciółki.
– To twój punkt widzenia, kochanie – wymruczała Sabrina. – Nie mogę się
doczekać, kiedy mi opowiesz wszystko o właścicielu tego seksownego głosu. Może
w czasie jutrzejszego lunchu?
Cassie miała ochotę rzucić jakieś przekleństwo, lecz w ten sposób jeszcze
bardziej zaciekawiłaby Sabrinę.
– W takim razie spotkajmy się godzinę wcześniej – zaproponowała.
– O, nie, kochana. Nie pozwolę ci zacząć przed przyjściem Paige. Jeśli nie
usłyszy szczegółów od ciebie, będę musiała wszystko jej powtarzać.
Cassie, zaciskając zęby ze złości, odłożyła słuchawkę. Jake, bezwiednie
masując obolały bark, wszedł do kuchni.
– Kto dzwonił?
– Moja przyjaciółka – odparła nadzwyczaj uprzejmie. – Zapewniam, że
zawołałabym pana do telefonu. Nie musi się pan trudzić podsłuchiwaniem.
– Ani mi to w głowie. Widząc jednak, jak pani zadrżała, gdy się zbliżyłem,
byłem pewien, że wie pani o mojej obecności.
Cassie zjeżyła się, ale po chwili zastanowienia wzruszyła ramionami. Skoro
Jake jeszcze nie zauważył, że jej reakcje na jego obecność spowodowane są
głęboką niechęcią, nie zaś rozpalonymi zmysłami, nie było sensu tego wyjaśniać.
Nie wyglądał zresztą na specjalnie zainteresowanego.
Sięgnęła po szufelkę i zaczęła zgarniać rozsypaną mąkę.
– Jak poszło z Buddym?
– Chyba nieźle, choć na początku rozmowy musiałem mocno się natrudzić, by
odwrócić jego uwagę od pani. Dopiero wtedy zaczął przytomnie reagować.
Wyprostowała się gwałtownie, niemal wypuszczając z rąk szufelkę.
– Odwrócić uwagę? Ode mnie? A cóż to za pomysł? Patrzył wyłącznie na
zrujnowane przez pana drzwi.
– No to przestał, zanim tam przyszedłem. Co pani z nim zrobiła? Rzuciła urok?
To człowiek stracony, naprawdę kiepsko z nim. Jednak poniekąd się temu nie
dziwię, bo nawet na mnie zrobiło wrażenie, jak pani szła przez hol.
– O co panu chodzi?
– Nie chce mi pani chyba wmówić, panno Kerrigan, że to kręcenie biodrami nie
było zaplanowane.
– Najwyraźniej niektórym wyobraźnia płata figle – warknęła Cassie, na co on
uśmiechnął się szeroko, zaś ona powtórzyła sobie w duchu, że nie będzie wdawać
się w wyjaśnienia. Jake i tak wszystko zinterpretuje po swojemu. – Szkoda jednak
się trudzić zbędną gadaniną. Domyślam się, jak pokrętnymi ścieżkami przemykają
pana myśli. A co z drzwiami?
– Buddy oznajmił, że nie zajmuje się wymianą drzwi. Cassie zamrugała
gwałtownie.
– Co takiego? Przecież ma firmę remontową.
– Hydrauliczno-remontową. Zakłada wanny, zmywarki, termy, ale nie drzwi.
Wyjaśniał mi to niezwykle cierpliwie.
W głosie Jake’a zabrzmiała ironiczna nuta, a Cassie bez trudu wyobraziła sobie,
jak Buddy wymienia przeraźliwie długą listę hydraulicznych akcesoriów.
– I co teraz?
Jake zaczął bawić się zamkami przy teczce.
– A może pani porozmawiałaby z Buddym – zasugerował – i przekonała go,
ż
eby zmienił zdanie?
– To znaczy mam pokręcić biodrami? Niech pan to sobie wybije z głowy.
– W porządku.
Cassie przyjrzała mu się podejrzliwie. Zdążyła już na tyle poznać Jake’a
Abbotta, że nie wierzyła w ten jego pojednawczy ton.
– Tymczasem – dodał wesoło – chyba jestem winien pani przeprosiny...
– Zaczyna się – mruknęła Cassie.
– ... za wczorajszą próbę nakłonienia pani do opuszczenia domu. Okazuje się,
ż
e Peggy słusznie panią wynajęła. Póki pani tu jest i może wszystkiego
przypilnować...
– Wolnego – Cassie przerwała mu szybko. – Nie obiecywałam, że całymi
dniami będę siedzieć przy wejściu jako ochroniarz.
– Wygląda na to, że są to dość niezwykłe drzwi. Nie wiem, czy zauważyła pani,
ale są zupełnie inne niż w pozostałych domkach. Buddy natychmiast to dostrzegł.
Jego zdaniem będą kłopoty z wymianą.
– A skąd Buddy może o tym wiedzieć? Przecież sam mówił, że to nie jego
specjalność...
– Ale zna innych fachowców. Twierdzi, że o tej porze roku i w tutejszym
klimacie mają pełne ręce roboty. Muszą przed zimą zakończyć umówione prace.
Jeżeli więc pani nie ruszy do akcji, czeka nas duży kłopot. – W głosie Jake’a była
zarówno prośba, jak i nadzieja.
Cassie skapitulowała.
– No dobrze – zgodziła się niechętnie. – Porozmawiam z Buddym, choć nic nie
obiecuję.
– Ma pani na myśli rezultat, czy bodźce mające skłonić Buddy’ego do
działania?
Cassie zacisnęła pięści.
– Jeśli sugeruje pan to, co myślę... Jake uniósł brwi.
– Cóż za wyobraźnia, panno Kerrigan. Myślałem o upieczeniu jego ulubionego
ciasta. Nawiasem mówiąc, ma pani na sobie tyle mąki, jakby już się pani za to
wzięła. – Znów rozmasował ramię. – A skoro o tym mowa, czy znajdzie się tu coś
do zjedzenia? Wczoraj nie jadłem obiadu.
– W zamrażarce jest paczka meksykańskich naleśników.
– Na śniadanie? O tej porze nie zjem przecież tak ostrego dania!
– Zapomniał pan? – upomniała go Cassie. – To nie hotel.
– Przypuszczam, że Peggy opróżniła lodówkę?
– No myślę! Pan by tego nie zrobił przed dwutygodniowym wyjazdem? – Do
dziś pamiętała czyszczenie porośniętej pleśnią lodówki w eleganckim apartamencie
pewnego kawalera. Natychmiast po pracy wyrzuciła gumowe rękawice, których
używała, a przez kolejny miesiąc nie mogła nawet pomyśleć o zjedzeniu
jakiejkolwiek zieleniny.
– Nie zawracam sobie głowy opróżnianiem lodówki, bo trzymam w niej
keczup, oliwki i kilka puszek piwa. Nic się nie może popsuć.
– A narzeka pan, że Peggy zostawiła tylko mrożone naleśniki?
Otworzył lodówkę i przejrzał niemal puste półki.
– Chyba miała pani rację, mówiąc o kłopotach komunikacyjnych Rogera i
Peggy. Roger uprzedziłby mnie, gdyby wiedział o remoncie, z kolei Peggy, gdyby
wiedziała, że przyjeżdżam...
– Zostawiłaby panu lodówkę pełną pyszności. – Cassie wrzuciła torbę po mące
do kosza na śmieci. – Niedługo pójdę do sklepu. Może coś panu kupić?
Przerwał inspekcję lodówki i spojrzał na Cassie z niedowierzaniem.
– Mówi pani serio?
– Z przyjemnością kupię wszystko, co pan chce – zniecierpliwiła się Cassie. –
Wypożyczalnia Żon pobiera opłaty za godzinę pracy, a do zakupów doliczamy
procent w zależności od wysokości rachunku. Jeśli ma pan na coś ochotę...
– Wiedziałem, że musi tkwić w tym jakiś haczyk, ale niech będzie. Proszę mi
kupić keczup, oliwki i...
– ... zielone czy czarne? – upewniła się.
– Oba rodzaje.
– A jakie piwo?
Rozległ się dzwonek telefonu i Cassie automatycznie sięgnęła po słuchawkę.
– Wypożyczalnia Żon, Cassie przy telefonie.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Cassie powtórzyła powitanie i po chwili
usłyszała głęboki męski głos:
– To chyba pomyłka. Dzwonię do Jake’a Abbotta i przysięgam, że podał mi ten
numer.
Cassie skrzywiła się.
– Jest tutaj. Już go proszę.
Jej rozmówca nagle parsknął śmiechem.
– Powiedziała pani „wypożyczalnia żon”? Dopiero wczoraj przyjechał i już...
Ależ ma tempo!
Zignorowała tę uwagę i oddała słuchawkę. Chciała wyjść do holu, ale Jake
stanął przed nią, blokując przejście.
– Dzień dobry – powiedział do telefonu. – Oczywiście, Caleb. O jedenastej?
Ś
wietnie. – Spojrzał na Cassie. – Nie, nie przesłyszałeś się, właśnie tak
powiedziała.
Powoli i pedantycznie odłożył słuchawkę. Wyglądało to groźniej, niż gdyby z
furią ją cisnął.
– Ta rozmowa dotyczyła spotkania w interesach. Wzruszyła ramionami.
– Zorientowałam się. Nie oczekuję wyjaśnień.
– Nic nie wyjaśniam, tylko chcę, żeby pani coś zrozumiała. To był Caleb
Tanner, najbardziej wpływowy człowiek w Kolorado...
– To pański nowy szef? Jak miło. Co za pieskie szczęście! Mogłam nawiązać
znajomość ze sławnym Calebem Tannerem i straciłam taką szansę! I taki ważniak
sam załatwia telefony? Nie dziwi to pana?
– Czy zechce mnie pani łaskawie wysłuchać, panno Kerrigan? Może się
zdarzyć, że będą do mnie dzwonić ludzie, z którymi pracuję. Na Calebie już pani
zdążyła zrobić złe wrażenie...
– Chwileczkę – zaprotestowała Cassie. – Na pewno nie jest moją winą, jakie
wnioski wyciągnął.
– Mogła pani rozsądniej nazwać firmę. Nawet nie chcę powtarzać jego uwag.
W każdym razie, niech pani więcej nie odbiera telefonów.
Z namysłem potarła nos czubkiem palca.
– Skończył pan? – spytała uprzejmie.
– Sądzę, że wszystko wyjaśniłem.
– To może teraz ja przedstawię swój punkt widzenia, jeśli oczywiście zechce
mnie pan wysłuchać, panie Abbott... Byłam tu pierwsza, można powiedzieć, że
zaklepałam sobie ten telefon, a poza tym, stąd, z tej kuchni, prowadzę firmę. Widzę
więc trzy wyjścia: po pierwsze, jeśli otrzymam takie zlecenie, znajdę panu
mieszkanie; po drugie, powie pan wielkiemu Tannerowi, że zmuszony jest pan
korzystać z telefonu towarzyskiego... – Ominęła go i w drzwiach odwróciła się na
pięcie. – Po trzecie, zamieszka pan w jego biurze i wtedy Tanner nie będzie musiał
tutaj dzwonić. Polecam szczególnie to rozwiązanie, bo wprost rewelacyjnie
poprawiłoby pańskie notowania w pracy. Nie mówiąc już o tym, że dla mnie byłby
to prawdziwy dar niebios!
Firma Tanner Electronics bardzo różniła się od tych przedsiębiorstw, które Jake
dotąd odwiedził. Chociaż powstała całkiem niedawno, usiłowano nadać jej cechy
firmy z tradycjami. Dywany wprawdzie były nowiutkie, podobnie jak kosztowne
meble, wśród nich jednak pojawiały się sprzęty, które sprawiały wrażenie, że
wyciągnięto je z magazynów Armii Zbawienia.
Natomiast personel wymykał się wszelkim definicjom, bo takich ludzi nie
zatrudniały żadne renomowane firmy, ani te, które na swój wizerunek pracowały
przez wiele pokoleń, ani te, które niedawno przebojem zdobyły rynek. Mówiąc
wprost, pracujący w Tanner Electronics projektanci skomplikowanego sprzętu
elektronicznego wyglądali na pomocników Buddy’ego. Jednak ta banda
obdartusów wprost emanowała zapałem, fachowością i inteligencją. Gdy w głowie
kłębią się pomysły, łatwo zapomnieć o wypraniu dżinsów. Jake wiedział, że z
takimi ludźmi można przenosić góry.
Wszędzie panował twórczy nieład, czy też, mówiąc wprost, bałagan, tylko w
biurze naczelnego dyrektora było inaczej. Pokój, przez który wchodziło się do
gabinetu Tannera, wyposażono co prawda w dywan, a na ścianach powieszono
kilka dobrych reprodukcji, ale to było wszystko. Ani mebli, ani sekretarki. Nic
dziwnego, pomyślał Jake, że Caleb sam załatwia telefony.
Ponieważ drzwi do gabinetu były otwarte, Jake zamierzał wejść bez pukania,
lecz w progu powstrzymał go kobiecy śmiech.
– No, kochanie – mówiła zdyszanym głosem – pomogę ci to zdjąć.
Było jednak już za późno, by się taktownie wycofać, bowiem mężczyzna, który
siedział na brzegu biurka i próbował zdjąć sweter w jaskrawych kolorach, zawołał:
– Jake Abbott?
– Przepraszam, ale drzwi były otwarte – odpowiedział tym bardziej zmieszany,
ż
e zgrabna blondynka wcale nie kryła swego niezadowolenia.
Caleb jednym zręcznym ruchem ściągnął sweter przez głowę i wręczył go
dziewczynie.
– Przepraszam, Angélique, ale interesy czekają. – Zsunął się z biurka i uścisnął
rękę Jake’a.
Blondynka wydęła wargi.
– Och, w porządku. Zobaczymy się wieczorem. – Przesłała Calebowi
pocałunek, przewiesiła sweter przez rękę i przez chwilę uważnie lustrowała Jake’a.
Potem uśmiechnęła się zalotnie, dając do zrozumienia, że już pozbyła się urazy.
Caleb nie zwracał na nią uwagi. Mocno kręcąc biodrami, opuściła pokój.
Jake uznał, że jej ruchy są prostackie i nienaturalne. Przypomniał sobie, z jakim
wdziękiem poruszała się Cassie Kerrigan. Poza tym włosy blondynki były bez
ż
ycia, natomiast czupryna Cassie kusiła, by zanurzyć w niej ręce...
Rozejrzał się ciekawie po gabinecie. Na blacie masywnego, eleganckiego
biurka z drzewa tekowego, zamiast suszki do atramentu, secesyjnego przycisku do
papierów i przybornika, walały się narzędzia i elektroniczne części, a piękny blat
nosił ślady głębokich zadrapań.
Caleb włożył sztruksową marynarkę i wskazał fotele w rogu gabinetu.
– Przepraszam, pewnie pomyślałeś, że trafiłeś na różowy balecik. Angélique
robi mi sweter i postanowiła sprawdzić, czy długość rękawów jest odpowiednia.
Jake pamiętał swoją babcię, która godzinami w skupieniu ślęczała nad
robótkami i zupełnie nie mógł w tej roli wyobrazić sobie blondynki Caleba. Tę
głęboką refleksję zachował jednak dla siebie powiedział natomiast:
– Utalentowana dziewczyna.
– Tłumacząc to na nasze, uważasz więc, że nie potrafiłaby nawet zliczyć oczek.
– Caleb spojrzał przenikliwie. – No cóż, mnie też co jakiś czas ogarniają podobne
wątpliwości. – Rozparł się wygodnie w fotelu. – Słuchaj, powiedz mi szczerze, co
ty kombinujesz z tymi wypożyczanymi żonami?
– Jeśli o to chodzi... – zaczął Jake.
– ... to ma sens – przerwał mu Caleb. – Wypożyczyć żonę, w chwili kiedy jest
potrzebna i uniknąć zamieszania, gdy człowiek chce się jej pozbyć. – Odchylił się
do tyłu.
– Ale chyba nie będziemy o tym rozmawiać. Co sądzisz o naszym nowym
urządzeniu?
– Wypróbowałem je, tak samo jak inne wasze produkty – odparł Jake. – Nic
dziwnego, że opanowaliście rynek. Zapewniacie rewelacyjną jakość. Chciałbym
tylko mieć pewność, że następny gadżet też będzie miał takie powodzenie.
Caleb uniósł brwi.
– Nie wierzysz, że użytkownicy magnetowidów starego typu rzucą się na nowe
urządzenie, które steruje się głosem?
– Są już podobne urządzenia.
– Ależ skąd. Wszystko, co jest dostępne, wymaga ustawienia czasu, kanału,
wybierania wielu różnych cyfr. Nasza zabaweczka pozwala powiedzieć maszynie,
ż
eby nagrała odpowiednie odcinki któregokolwiek serialu, a ona sama je wyszuka,
bez względu na to, gdzie i o której godzinie są nadawane. Dorzućmy do tego
cyfrową jakość nagrania, bez taśmy, która się zużywa lub zrywa...
– Wysoko mierzysz, lecz mimo to zastanawiam się, ilu widzów jest aż tak
zafascynowanych serialami, żeby na tę nowość wydać niemałe pieniądze.
– Badania rynku wskazują... Jake przerwał chłodno.
– Badania rynku wskażą wszystko, co zechcesz. – Uważnie spojrzał na Caleba
Tannera, niemal oczekując wybuchu. Jednak jedyną reakcją było zaciśnięcie ust. –
Może zresztą – ciągnął Jake – jeśli wykorzystacie ten pomysł, żeby przystosować
urządzenie nagrywające do istniejących magnetowidów... Produkując je jako
dodatek do tego, co już jest na rynku, nie będziecie zmuszać ludzi do tak
radykalnych zmian.
– Osłabię w ten sposób wartość całego pomysłu. To, co sugerujesz, oznacza
rezygnację z możliwości cyfrowego przechowywania danych oraz błyskawicznego
przeszukiwania i odtwarzania.
– Ale pozwoli na trzykrotnie większą sprzedaż za połowę przewidywanej ceny.
Caleb zastanowił się chwilę, a potem pokręcił głową.
– Nie chciałbym firmować czegoś takiego.
– Ja z kolei nie jestem pewien, czy właściciele magnetowidów, i tak najczęściej
pokrytych kurzem, będą chcieli zapłacić proponowaną cenę za kolejny gadżet.
– Nawet wtedy, gdy bije on na głowę wszystko, co do tej pory widzieli?
– To, że coś jest lepsze, nie zawsze znaczy, że musi odnieść sukces.
Szczególnie bez reklamy, a to kosztowna sprawa.
Caleb wzruszył ramionami.
– Inwestycje kapitałowe i całe te finansowe zawiłości nie są moją
najmocniejszą stroną. To twoje zadanie, Jake. Trzeba znaleźć na to pieniądze. –
Zerwał się z fotela. – Przede wszystkim musisz wszystko obejrzeć, prawda?
Zawiozę cię do zakładu i pokażę, czym Tanner Electronics może się pochwalić.
– To miał być kolejny punkt mojej wizyty – zgodził się Jake.
– Mam nadzieję, że zechcesz pojechać ze mną motocyklem? – upewnił się
Caleb. – Oczywiście, mam kask dla pasażera.
Jake próbował ukryć uśmiech. Ostrzegano go, że Caleb jest oryginalny, było to
jednak chyba zbyt łagodne określenie.
ROZDZIAŁ TRZECI
Dzień był bardzo ładny, ale pod wieczór wzmógł się wiatr. Każdy trzask
wzbudzał w Cassie obawę, że jeszcze chwila, a rozsypią się drzwi wejściowe. W
końcu uznała, że gapienie się na nie i tak nic nie pomoże, poszła więc do kuchni
zająć się swoim obiadem.
Miała powód do zdenerwowania, każdy by to przyznał. I wcale nie wiązało się
to z faktem, że od porannej rozmowy w kuchni Jake ani się nie pokazał, ani nie
zadzwonił.
Może mimo wszystko poszedł do hotelu, zastanawiała się, dziobiąc widelcem
odgrzane w mikrofalówce danie z indyka. W takim wypadku na pewno jednak by
ją zawiadomił, oczywiście podając jakiś zmyślony powód. Za nic przecież by się
nie przyznał, że zastosował się do jej rady!
Wyrzuciła resztki obiadu do śmieci i usadowiła się w salonie. Mały stolik
zasłany był folderami jej firmy. Ma przed sobą cały wieczór, by przygotować je do
wysyłki, i dzięki temu zajęciu nie będzie musiała zastanawiać się nad drzwiami. A
co do Jake’a... Gdyby nie myśl o tym, jak perfidnie postąpił, zostawiając cały
bałagan na jej głowie, mogłaby już zacząć świętować z radości, że go tu nie ma!
Jednak w żaden sposób nie mogła się skupić na wypisywaniu zaproszeń do
potencjalnych klientów Wypożyczalni Żon. Kiedy zorientowała się, że na jednej z
kartek zaczęła pisać: „Drogi Jake’u”, ze złością odłożyła pióro i zrobiła kulkę z
ulotki. Postanowiła zająć się czymś innym.
Próbowała właśnie podważyć obudowę komórki, żeby dostać się do baterii,
kiedy usłyszała głośne pukanie do drzwi. Przez chwilę wpatrywała się w nie, w
końcu podniosła się i wyjrzała przez szklaną ściankę.
Serce zabiło jej radośnie na widok Jake’a, zaraz jednak upomniała się: to
dlatego, że bała się siedzieć tu sama. Tak samo ucieszyłaby się, gdyby zobaczyła
administratora, sąsiadkę lub Buddy’ego...
No, może wszystkich oprócz Buddy’ego. Otworzyła drzwi.
– Szybko się pan uczy – pochwaliła Jake’a. – Wystarczyła jedna lekcja pukania
i proszę, jakie efekty!
– Uznałem, że to bezpieczniejszy sposób. Poza tym nadal nie mam klucza. –
Ostrożnie ujął klamkę i poruszył drzwiami w przód i w tył. – Hej, nie jest już tak
tragicznie. Jak się to pani udało?
– Buddy je trochę wzmocnił. Uśmiechnął się radośnie.
– Wiedziałem, że potrafi go pani przekonać.
– To tylko prowizorka. Dużo im brakuje do dawnej świetności. Przez te
pęknięcia wiatr wyje jak potępiona dusza.
– Może powinniśmy wezwać firmę od efektów dźwiękowych. Mieliby gotowy
podkład do filmu o nawiedzonym domu.
– Hałas to nic w porównaniu z przeciągiem. Buddy chciał je zabić na głucho.
Mówił, że bezpieczniej będzie wcale ich nie używać. Uznałam jednak, że
chodzenie przez patio byłoby zbyt kłopotliwe.
– Słusznie. Trzeba byłoby okrążać całe osiedle, żeby dojść do parkingu. – Jake
odstawił teczkę i zrzucił płaszcz. Znów rozcierał ramię.
– Dobrze się pan czuje? Coś pana boli? – spytała z troską Cassie.
– Tak, ramię. Stłukłem je wczoraj, uderzając o drzwi.
– Racja! A więc nici z mojego współczucia, bo to konsekwencja pańskich
wybryków. – Cassie skierowała się w stronę sofy. – Byłam już pewna, że pan nie
wróci...
– Skąd przyszło to pani do głowy?
– Bo wszystkie pana rzeczy znikły.
– A więc sprawdziła to pani. Z ciekawości, czy też ze strachu?
– Nic z tych rzeczy – odpowiedziała z godnością. – Weszłam tam, gdy
pomagałam Buddy’emu uprzątnąć łazienkę, żeby mógł zacząć pracę.
Jake wzruszył ramionami.
– Sama pani radziła mi, bym wszystko zabezpieczył przed kurzem, co też
zrobiłem. Była pani zaniepokojona?
– Tym, że pan bez słowa znikł? Ależ skąd. Uwielbiam w czasie takiej wichury
przebywać sama w obcym domu, zwłaszcza z drzwiami, które chronią przed
nieproszonymi gośćmi równie skutecznie, co sznurek przeciągnięty od futryny do
futryny.
– Co za ulga, że już mnie pani nie zalicza do nieproszonych gości.
– Niech pan sobie za dużo nie wyobraża – powstrzymała go Cassie. – Choć
może pan zyskać kilka punktów, jeśli zdoła pan otworzyć telefon komórkowy. – Ze
złością spojrzała na oporny aparat.
– Proszę mi to dać. – Jake usiadł naprzeciwko w dużym fotelu i sięgnął do
kieszeni spodni.
– Nic dziwnego, że mężczyźni nie mogą się obyć bez kieszeni – mruknęła
Cassie, widząc, że wyciąga spory scyzoryk. – Nie podejrzewałam też, że Caleb
Tanner ma w sobie coś z poganiacza niewolników.
– Skąd ten pomysł? – zdumiał się Jake.
– Bo przywlókł się pan dopiero o tej porze, a to przecież pierwszy dzień pracy.
Nie sądzę, by wieczór spędził pan na przyjęciu.
– Nie ma pani racji. – Jake odłożył nóż i kciukami zaczął naciskać obudowę
telefonu, aż rozległ się głośny trzask.
– Czyli nie jest poganiaczem?
– Byłem na przyjęciu. Gdzie jest nowa bateria? Przesunęła opakowanie w jego
stronę.
– Chyba nie było to jedno z owych słynnych przyjęć Caleba Tannera, bo
wówczas bawiłby się pan dobrze.
– Myślałem, że pani go nie zna. – Jake zamknął obudowę komórki i położył
aparat na kolanach Cassie.
– Nigdy go nie poznałam, ale każdy mieszkaniec Denver słyszał o playboyu,
który wart jest miliony, a także o jego kociaku. – Z zadowoleniem włączyła
komórkę.
– Kociak? – zdziwił się Jake. – Z tego, co zdążyłem zauważyć, Caleb nie
ogranicza się do jednej dziewczyny.
– Jasne, przecież mówi się o nim, że zwykle ma jakąś główną panienkę oraz
tłum kandydatek na jej następczynię. A ile ich było na przyjęciu?
– Straciłem rachubę. – Wyciągnął się z westchnieniem w fotelu i zamknął oczy.
Cassie przyglądała mu się z zainteresowaniem. Ponieważ lampa stojąca obok
sofy nie oświetlała miejsca, gdzie siedział, jego twarz pozostawała w cieniu, a
rzęsy wydawały się niezwykle długie, ciemne i gęste. Westchnął i podniósł dłoń do
obolałego barku.
Cassie zaniepokoiła się, jednak wrodzona złośliwość wzięła w niej górę.
– Co się stało? – spytała z udawanym współczuciem. – Czyżby nie bawił się
pan dobrze? Caleb Tanner okazał się egoistą i nie dopuścił pana do swojego
haremu?
– Wręcz przeciwnie, był bardzo hojny.
– Och! – Nie zdołała ukryć drżenia głosu, brnęła jednak dalej: – Biedaku,
musiały pana bardzo wymęczyć.
Jake otworzył jedno oko i uśmiechnął się.
– Niech się pani nie denerwuje. Mimo usilnych prób Caleba, w jego obecności
ż
adna z jego panienek nie chciała się mną zainteresować.
Nie denerwować się? Co za przypuszczenie!
– Proszę mi wierzyć – zauważyła cierpko – nie cierpię na myśl, że pan
przebywał w ich towarzystwie. – Jej słowa nie zabrzmiały zbyt przekonująco.
Wpatrując się w ulotki, zastanawiała się, co tak bardzo wyprowadziło ją z
równowagi. W końcu zrozumiała. Kociaki z definicji mają ograniczone możliwości
intelektualne, ale tylko kobieta całkiem pozbawiona mózgu mogła walczyć o
względy Caleba Tannera, gdy pod ręką miała Jake’a.
Odepchnęła foldery.
– Idę zrobić sobie czekoladę. – Podniosła się z sofy. – Ma pan ochotę na
filiżankę?
Jake mruknął coś sennie, co można było uznać za zgodę, poszła więc do kuchni,
karcąc się w duchu, że próbuje otoczyć go opieką. Szybko jednak znalazła
usprawiedliwienie. Postąpiłaby tak wobec każdego klienta firmy albo przyjaciela.
Tyle że Jake nie należał do żadnej z tych kategorii.
Po chwili wróciła do salonu z tacą i gorącym kompresem.
– Proszę, to powinno pomóc na stłuczenie.
– Miała mi pani nie współczuć – uśmiechnął się Jake. Przyłożył kompres do
obolałego ramienia. – Zawsze się tak pani opiekuje ludźmi?
Już miała powiedzieć, że nie zawsze robi to z chęcią, ale zamiast tego
wyjaśniła:
– Kiedy byłam dzieckiem, moja matka często niedomagała, musiałam więc ją
zastępować.
– A pani ojciec?
Pytanie nie miało żadnego podtekstu, ale przecież nie musiała opowiadać, że jej
ojciec potrafił tylko wprowadzać zamęt.
– Miał swoje sprawy. Nauczyłam się wtedy wielu rzeczy, za które teraz mi
płacą.
– Ma pani dość dziwne zajęcie.
– Choć nie siedzę za biurkiem, nie znaczy to, że moja praca jest gorsza czy
niepotrzebna. – Wygładziła pomiętą ulotkę. Kilka zręcznych ruchów i papierowy
samolocik poszybował w stronę Jake’a. – Widzi pan motto firmy? To nie tylko
slogan reklamowy. To realia współczesnego świata.
Jake rozłożył kartkę.
– Czy chodzi o zdanie: „Każdy, kto pracuje, potrzebuje żony”?
– Przecież to prawda. Każdemu, kto pracuje zawodowo, potrzebna jest osoba,
która zajmie się różnymi domowymi sprawami, by życie toczyło się bez zakłóceń.
W dzisiejszych czasach dotyczy to nawet bardziej kobiet, niż mężczyzn.
Załatwiamy wiele spraw, dzięki czemu nasze klientki mają czas dla siebie.
Jake spojrzał na nią znad brzegu kubka.
– A kto dba o pani sprawy?
Cassie spojrzała zaskoczona. Nigdy przedtem nikt jej o to nie pytał.
– Dzisiaj chętnie pozwoliłabym którejś ze wspólniczek wyręczyć się w
zakupach.
– To dlaczego pani tego nie zrobiła?
– Bo obie są zajęte.
– Czyli cały dzień biega pani za cudzymi sprawami, a sobą zajmuje się dopiero
po godzinach.
– Nie jest tak źle, bo często łączę jedno z drugim. Na przykład robiąc zakupy
dla klientów, kupuję również coś dla siebie.
– Muszę pamiętać, by szczególnie starannie sprawdzić rachunek ze sklepu –
mruknął Jake.
– Nie mówiłam o łączeniu wydatków – zirytowała się Cassie, i dopiero po
sekundzie zorientowała się, że stroi sobie z niej żarty. Wykrzywiła się i wycedziła:
– Choć oczywiście kusiło mnie, żeby zamiast oliwek w pierwszym gatunku i piwa
z importu, kupić panu jakieś nędzne namiastki. Mogłabym wtedy zarobić na
pańskim rachunku kilka dodatkowych dolarów. A przy okazji: paragon jest na
drugiej półce w lodówce, pod butelką keczupu.
– Mam iść po pieniądze już teraz, czy poczeka pani do rana?
– Jeśli doliczy pan odsetki za zwłokę, gotowa jestem poczekać do popołudnia –
zaśmiała się Cassie.
Jake’owi rozbłysły oczy. Zadrżała, ale zaraz uspokoiła się. Nie, pomyślała, bez
obaw, nie zakocham się w nim z powodu seksownego uśmiechu. Co do tego nie
miała żadnych wątpliwości.
– Poza tym nie jesteśmy na okrągło zajęte, zdarzają się dni. kiedy mogę robić,
co tylko zechcę. Wciąż jednak muszę dbać o swój wizerunek i wykorzystywać
każdą okazję do zdobywania nowych klientów dla naszej firmy.
– Czy to znaczy, że nie ustawiają się do was w kolejce?
– Powiedzmy, że nie wszyscy są przekonani o korzyściach wynikających z
posiadania żony, którą można wezwać przez telefon.
– Nie wiem, czy to poprawi pani samopoczucie, ale Caleb uważa, że to
rewelacyjny pomysł: wynająć żonę, zamiast sale w nią inwestować.
Cassie zmarszczyła się z niechęcią.
– Nic dziwnego, jeśli weźmie się pod uwagę kobiety, jakimi się otacza. A czy...
– zawahała się.
– Niech pani dokończy, Cassie.
– Czy panu nie przeszkadza... jego stosunek do kobiet?
– Rozumiem, że pani zdaniem powinienem nie posiadać się z oburzenia.
– Wiem, że to nie pańska sprawa, jednak po charakterze szefa można poznać,
jakim będzie pracodawcą.
– Czyli jeśli oszukuje żonę lub urząd skarbowy, może również oszukać swoich
podwładnych. Interesująca teoria – mruknął Jake.
– Jak sądzę, według pana jest zbyt uproszczona i naiwna, ale...
– To nie tak. Odniosłem wrażenie, jakby pani się kiedyś mocno sparzyła. Czy
ten facet był z gruntu nieuczciwy, czy też zachował się nie fair tylko wobec pani?
Cassie poczuła, że się rumieni. Próbowała zapanować nad ogarniającym ją
zmieszaniem. Nie zamierzała zwierzać się Jake’owi Abbottowi i opowiadać mu o
Stephanie.
– Mówiliśmy o Calebie Tannerze – odparła stanowczo. Jake przyglądał się jej
przez dłuższą chwilę, po czym powiedział łagodnie:
– Oczywiście, skoro tak pani twierdzi. Caleb i jego kobiety. Moim zdaniem
najważniejsze jest to, czy potrafi oddzielić swoje romanse od interesów. Z tego, co
widziałem dziś wieczorem wynika, że nie ma z tym problemów.
– To świetnie – skwitowała Cassie. – Cieszę się, że zadowala pana jego
praktyczne podejście do życia. – Odrzuciła koc, którym była owinięta. – Robi się
późno, a Buddy przyjdzie wcześnie rano. Obiecał, że postara się znaleźć nowe
drzwi.
– Od razu wiedziałem, że potrafi pani owinąć go wokół małego palca.
– Mówił tylko, że spróbuje – powtórzyła Cassie. – Gdy jednak wspomniałam o
naprawie, przesunął wykałaczkę w ustach i odparł, że jeśli chcę w terminie mieć
wannę...
– Gdyby Peggy stała przed takim wyborem...
– Zakłada pan, że wybrałaby drzwi, a nie bicze wodne? Wcale nie jestem taka
pewna. Gdy szykowałam łazienkę do remontu, zorientowałam się, że przed
wyjazdem jej nie uprzątnęła.
Jake zastanowił się.
– Rozumiem, że na podstawie tej uwagi powinienem coś wydedukować, ale
przyznaję, że nie wiem co.
– Zostawiła wszystko tak jak stało – zniecierpliwiła się Cassie, – Sądzę, że ma
pan rację, Roger nic nie wiedział o remoncie. Pewnie Peggy chce mu zrobić
niespodziankę. Dlatego niczego nie ruszała, żeby się nie zdradzić.
– A jeśli wanna nie zostanie zamontowana przed ich powrotem, Peggy będzie
wściekła. Tak pani myśli?
– Może nie tylko ona? Bo z drugiej strony, jeśli Roger miałby ochotę na tak
radykalne zmiany, po co utrzymywała to w tajemnicy?
– Lub też Peggy jest zbyt leniwa, by zrobić porządek?
– Tak czy inaczej, jest raczej pewne, że będzie zła, gdy remont się przeciągnie.
A tak się stanie, jeśli Buddy zamiast łazienką, zajmie się drzwiami.
– Na pewno zdąży zamontować wannę, zanim znajdzie drzwi. – Jake wzruszył
ramionami.
Twarz Cassie nagle rozjaśniła się.
– Mam! Skończyłby dużo wcześniej, gdyby mu pan pomógł przy montowaniu
wanny. – Jej radość nagle zgasła. – Nie, to się nie uda...
– Jeśli chce pani powiedzieć, że plątałbym się mu pod nogami i tylko opóźniał
pracę, to jest pani w błędzie.
– Jest inny problem – odparła z namysłem. – Buddy pana nie lubi.
– To może pani zgłosi się do podawania narzędzi? Założę się, że nawet gdyby
pani mu przeszkadzała, nie będzie miał nic przeciwko temu.
– Naprawdę ma pan wspaniałą wyobraźnię, panie Abbott. Uparł się pan, że tak
mu się podobam...
– Nawet facet z wykałaczką w gębie może mieć dobry gust.
Cassie zastanowiła się chwilę.
– Uznam to za przypadkowy komplement – odparła w końcu.
– Nie był przypadkowy. – Jake odrzucił kompres i poszedł za nią do holu. –
Dziękuję, Cassie. – Niby przypadkiem dotknął ręką jej włosów.
Bardzo starała się nie zadrżeć pod jego dotykiem, lecz udało się jej to tylko
połowicznie.
– Mówiłam panu, jaki tu przeciąg. Wyciągnął rękę w stronę drzwi.
– Ma pani rację. Czy mogę zaproponować coś, co by panią rozgrzało?
– Nie, dziękuję – rzuciła cierpko. – Chyba domyślam się, co panu chodzi po
głowie. Pan i Caleb Tanner oraz te wasze teorie o kobietach na właściwym
miejscu...
– Chciałem tylko zasugerować – mruknął Jake – żeby wzięła pani dodatkowy
koc. Ale najwyraźniej ma pani lepszy pomysł. Chętnie bym usłyszał, jaki...
Cassie odwróciła się na pięcie i pomaszerowała na górę. Z każdym mocnym
stąpnięciem próbowała zagłuszyć w sobie uczucie ciepła, jakie ją opanowało.
Jej włosy okazały się znacznie bardziej miękkie, niż myślał. Rude loki
sprawiały wrażenie jedwabistych spiralek, które w naturalny sposób oplotły jego
palce. Dużo wysiłku kosztowało go zabranie ręki, którą chętnie zanurzyłby w
gęstwinie loków.
A jednak się wycofał. Dreszcz, który ją przeniknął, przypominał drżenie
dzikiego stworzonka, które powodowane głodem daje do siebie podejść, ale nadal
boi się każdego gwałtowniejszego ruchu.
Podniósł z fotela kompres, pozbierał kubki i schylił się po leżący na podłodze
samolocik.
Wypożyczalnia Żon. Caleb Tanner miał rację – co za praktyczny pomysł.
Wynająć same przyjemności, unikając całej reszty. Takiej żonie nie trzeba
wyjaśniać, dlaczego wróciło się z pracy dopiero o północy, nie trzeba jej składać
ani dotrzymywać żadnych obietnic...
Wewnątrz folderu było miejsce na kilka słów skierowanych do nowych
klientów. Cassie napisała: „Drogi Jake’u”, a później próbowała to zamazać.
Poczuł, jak budzi się w nim pełne nadziei oczekiwanie. Planował krótki pobyt
w Denver, ale dlaczego nie miałby go sobie uatrakcyjnić, skoro Cassie myślała tak
samo...
Jak by zareagowała, gdyby wszedł teraz na górę i zapukał do niej? Drżała, gdy
jej dotknął...
A może Cassie po prostu wzdrygnęła się z zimna? Wiatr hulał po holu, a drzwi
skrzypiały i trzeszczały jak w nawiedzonym domu. Nic dziwnego, że Buddy myślał
o zabiciu wejścia na amen.
Jake zaklął pod nosem. W szufladzie kuchennej szafki znalazł kilka pinezek i
na feralnych drzwiach umocował koc. Jutro porozmawia z Buddym o
solidniejszym zabezpieczeniu, a na razie będą wychodzić z domu przez patio.
Idąc do siebie, na moment zatrzymał się pod drzwiami pokoju gościnnego i
smutno pokręcił głową. Płonne nadzieje, Cassie wcale go nie zachęcała: na górze
było jeszcze zimniej, stąd jej drżenie.
Otworzył sypialnię i zamarł w progu. Rano wychodził z normalnego,
mieszkalnego pokoju, a wszedł do rzemieślniczego warsztatu.
Zdjęte z zawiasów drzwi do łazienki zastawiały wejście do garderoby, gdzie
złożył wszystkie swoje rzeczy. Za drzwiami stało wielkie lustro. Na środku
dywanu, przykrytego brezentową płachtą, rozstawione były krzyżaki, na nich leżał
kawał zniszczonej płyty z całym zestawem narzędzi. Druga płachta rozpościerała
się na łóżku. Tam z kolei Buddy ustawił pudła z rurkami i innymi hydraulicznymi
akcesoriami. Dwie szafki wyciągnięte z łazienki stały między drzwiami a łóżkiem.
W otwartym oknie umocowane było koryto do zsuwania gruzu.
Nic dziwnego, że wiatr hulał po całym domu. Nawet przy zamkniętych
drzwiach podmuchy z okna musiały powodować przeciąg.
No cóż, Cassie uprzedzała, że Buddy go „nie lubi”. Co za eufemizm! Sądząc po
efektach, zakochany hydraulik musiał wprost zionąć nienawiścią do swego rywala.
Gdy Jake próbował przesunąć ciężką szafkę łazienkową, by dostać się do łóżka,
w nadwyrężonym barku poczuł gwałtowny ból.
W tej samej chwili powietrze przeszył przeraźliwy krzyk. – Co, do diabła...? –
Upuścił szafkę i natychmiast szpetnie zaklął, ponieważ spadła mu na stopę.
Gdzieś w głębi korytarza Cassie krzyknęła ponownie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nim Jake zdołał wybiec z sypialni, Cassie jak bomba wpadła do środka i
gwałtownie zatrzasnęła za sobą drzwi.
Miała na sobie biały bawełniany szlafrok, z długimi rękawami i wysokim
kołnierzem. Pewnie odziedziczyła go po babci i wierzyła, że okrywa się nim
bardzo dokładnie. Nadzwyczaj dokładnie, albowiem smagana październikowym
wiatrem miękka bawełna tak szczelnie przylgnęła do ciała, że ujawniła, iż Cassie
pod spodem nie ma nic więcej.
Jake powstrzymał gwizdnięcie. Być może Buddy go nie lubi, on jednak poczuł
sympatię do mężczyzny, który zostawił otwarte okno, dzięki czemu udostępnił mu
taki widok.
– Czemu pan tak mi się przygląda? – zirytowała się Cassie.
Z niechęcią przeniósł wzrok na jej twarz.
– Szukam sińców i ran – wykręcił się.
– Nie ma potrzeby. Nic mi się nie stało. – Zbladła, a jej wielkie oczy
pociemniały.
– To świetnie. Nie musiałaś jednak robić aż takiego zamieszania, wystarczyło
otworzyć drzwi swojego pokoju i spytać: „Och, Jake, może zechciałbyś mnie
odwiedzić?”.
Rumieńce wróciły jej na twarz.
– Nie przyszłam tu ogarnięta nagłym porywem namiętności. Tylko... coś jest w
tamtej łazience.
– To i tak lepiej, bo w tej łazience w ogóle nic nie ma.
– Nie wygłupiaj się. Tam jest... coś żywego.
– A więc nie jest to duch – zakpił Jake. – Czyli kto? Może włamywacz?
– Nie wiem. Widziałam tylko oczy. Poruszało się. Jake podrapał się po głowie.
– Wolałbym uzyskać dokładniejsze informacje o intruzie. Na przykład, gdzie
mam się z nim zmagać: wysoko czy nisko?
– Nisko, prawie na podłodze.
– Aha, włamywacz-karzełek. Czy z wyglądu nie jest trochę... myszowaty? –
Dostrzegł odpowiedź w jej oczach i jęknął. – Wspominałaś, że Wypożyczalnia Zon
nie oferuje mycia okien i opieki nad niemowlakami. Teraz widzę, że również nie
ustawia pułapek na myszy. – Ruszył w stronę łazienki przy pokoju gościnnym.
Cassie szła tuż za nim.
– Idziesz tak z gołymi rękami?
Jake zgiął ramię jak zawodowy kulturysta, krzywiąc się nieco z bólu.
– Zamierzasz o tej porze biec do sklepu po pułapkę na myszy?
– Niekoniecznie.
– Nasz gość na pewno ucieszy się z tego powodu. – Otworzył drzwi, włączył
ś
wiatło i wybuchnął śmiechem. – Maleńka, musimy ci poszukać adwokata. Nazwać
cię myszą! Powinnaś oskarżyć ją o zniesławienie. – Pochylił się nad brodzikiem
pod prysznicem, a po chwili wyprostował się, trzymając coś w zamkniętych
dłoniach. – Chcesz zobaczyć winowajczynię?
– To nie mysz? – Cassie odsunęła się.
– Nie, tylko ropucha.
– Niewielka różnica. Skąd się tu wzięła?
– Pewnie weszła po korycie do gruzu. Nie możesz mieć do niej pretensji, że w
tak zimną noc chciała się ogrzać.
– Faktycznie. – Nie brzmiało to zbyt przekonująco. – Co z nią zrobisz?
– Wyniosę na zewnątrz, chyba że masz lepszy pomysł. Może chcesz ją
pocałować i sprawdzić, czy nie przemieni się w księcia?
– To powinna być żaba, a nie ropucha. Poza tym nie wiadomo, czy nie jest
dziewczynką.
– Słusznie się wahasz. To mógłby być przebrany Buddy – ustąpił Jake. – Jest
jakieś podobieństwo. Ten sam nieruchomy wzrok, powolne ruchy...
Cassie zadrżała.
– Maszeruj do łóżka – zadecydował Jake. – Przynajmniej ty możesz to zrobić,
bo nie masz zamiast pościeli stosu rur.
– Sam chciałeś zająć sypialnię gospodarzy. Nie oczekuj teraz współczucia.
– Nie liczyłem na nie – zapewnił ją Jake. – Gdybyś jednak przemyślała
propozycję, żeby podzielić się ze mną...
Patrzył zafascynowany, gdy szybko zmykała do swojego pokoju. Ten prosty
biały szlafroczek wyglądał z tyłu równie zmysłowo.
Delikatnie wyniósł ropuchę na patio i umieścił ją w suchym, zacisznym
zakątku. Ostatecznie nie tylko Buddy wyświadczył mu dziś wieczorem przysługę.
Ropucha też okazała się pomocna.
Następnego ranka Buddy zjawił się wcześniej. Dzwonek zabrzmiał, gdy Cassie
schodziła na dół. Spojrzała na drzwi, przetarła oczy i jeszcze raz popatrzyła
uważnie. Nie przywidziało jej się. Koc zakrywał wejście i przeszkloną ściankę, tak
ż
e w holu światło było przyćmione.
Odczepiła kilka pinezek i spróbowała uchylić drzwi, które złowieszczo
zatrzeszczały pod ciężarem wełny. Buddy wetknął głowę do środka.
– Szefowi nie spodobała się moja robota — powiedział. I nie było to pytanie.
To naprawę mamy z głowy. Nie zdołam go teraz przekonać, pomyślała Cassie.
– Założył ten koc, bo w nocy było strasznie zimno – tłumaczyła pospiesznie. –
Nie ma to nic wspólnego z pańską pracą. Był bardzo zadowolony z tego, co pan
zrobił.
Po diabła to wyjaśniam, westchnęła w duchu. Niech Jake sam się z tym upora.
Jednak sprawa drzwi dotyczyła również jej, musiała więc dbać o dobrym nastrój
Buddy’ego.
– Jake jeszcze nie zszedł – ciągnęła. – Może napije się pan kawy?
Z sypialni na górze doszedł ryk, jakby znajdował się tam wściekły nosorożec.
– Cassie?! Dlaczego, do diabła, mój prysznic jest odłączony? – Jake ukazał się
u szczytu schodów z wielkim włochatym ręcznikiem, niedbale owiniętym wokół
bioder. Biała tkanina mocno podkreślała jego opaleniznę. – Jeśli ma się zajmować
wanną... O, cześć, Buddy! Co się dzieje z prysznicem?
Cassie wyczuła, że hydraulik cały się zjeżył.
– Muszę dopasować kolanka do rury od prysznica – wycedził. – Dlatego nie
działa teraz i jeszcze przez parę dni nie będzie działać.
– Możesz skorzystać z mojej łazienki. – Cassie spojrzała na Jake’a. – Tylko
oszczędzaj moje mydło, bo to ostatnia butelka, a tak pięknie pachnie bzem.
Jake prychnął i zniknął w korytarzu. Zanim zszedł do kuchni, Cassie
wysłuchała wszystkich możliwych informacji o metodach łączenia rur. Cierpliwie
czekając, aż Buddy przerwie wyjaśnienia, zorientowała się, że zapach, który do niej
dotarł, przypominał nie bez, lecz jałowiec.
Jake nie włożył tym razem garnituru, tylko dżinsy i koszulę z dzianiny. Czyżby
poważnie potraktował jej żartobliwą uwagę i zamierzał zgłosić się do pomocy przy
remoncie łazienki?
Jeśli nawet miał taki zamiar, to Buddy nie dał mu szansy. Wstał i postawił pustą
filiżankę obok zlewozmywaka.
– Dziękuję za kawę, proszę pani – powiedział sztywno.
– Biorę się do roboty i spróbuję nie sprawiać więcej kłopotów. – Nie spojrzał
nawet na Jake’a, ale wiadomo było, do kogo kieruje swoje słowa.
Gdy odszedł, Jake zauważył ponuro:
– Miałaś rację. Rzeczywiście mnie nie lubi.
– Dobry Boże, zupełnie nie mogę zrozumieć, dlaczego.
– Cassie nie kryła sarkazmu. – Skorzystaj z mojej rady, Jake, i nigdy nie kupuj
domu.
– A niby dlaczego? – spytał niezadowolony.
– Dla dobra domu, oczywiście. Nie można tak rozmawiać z rzemieślnikami. To
ludzie drażliwi i niezależni. Zadawanie im głupich pytań...
– Pytanie o prysznic nie było głupie.
– ... i wtrącanie się do ich pracy...
– O czym ty mówisz?
– O wieszaniu ciężkiego koca na drzwiach, które z takim trudem umocował na
zawiasach.
– Zrobiłem to, zanim stwierdziłem, że trąbę powietrzną w holu spowodowało
otwarte okno.
– Dobre chęci nic tu nie pomogą. Rzemieślnicy nie znoszą amatorów, którzy
wtykają nos w nie swoje sprawy. Dobrze będzie, jeśli Buddy nie odłoży narzędzi i
nie odejdzie.
Gdyby tak zrobił, sam będziesz tłumaczył się przed Peggy, bo ja na pewno nie.
– Nie odejdzie.
Jake wydawał się tak pewny siebie, że Cassie miała ochotę palnąć go w ucho.
– Pewnie ze względu na czar, który roztaczasz.
– Nie ja, tyko ty. Mówiłem już, że Buddy aż pali się do ciebie.
– Nie mam pojęcia, skąd ten pomysł.
– Rozczarowujesz mnie, Cassie. Nie zauważyłaś, jak starannie się dzisiaj
ogolił? Założę się, kochanie, że nie mnie chciał tym oczarować.
– Rzeczywiście, nie zwróciłam uwagi – przyznała Cassie.
– Jak również na to, że włożył czystą koszulę, i to całą, bez jednej dziurki.
Biedny Buddy! Taka strata czasu. Podejrzewam, że teraz nastąpi etap pochlebstw.
Nie sądzę jednak, by była to wielka poezja, raczej coś prostszego, na przykład
pochwała kawy. Niestety – dodał – ponieważ sam jej nie próbowałem, nie wiem,
czy to pochlebstwo, czy też prawda.
– Jeśli to aluzja... – westchnęła. – Właściwie to powinnam ci ją wylać na głowę.
– Sięgnęła do szafki po kubek.
– Nie musisz posuwać się tak daleko, po prostu dopisz ją do rachunku. – Ujął
kubek w dłonie i z przyjemnością wciągnął aromatyczny zapach.
– A jak z zapłatą za zakupy? Jeśli nie idziesz dziś do pracy...
– Czemu tak myślisz?
– Z powodu stroju.
– To dyżurny uniform w Tanner Electronics. Panują tam nieco ekscentryczne
obyczaje. Przypuszczam, że pracujący tam faceci często sypiają pod biurkami.
– Jeżeli pójdziesz w ich ślady, nie będziesz musiał narzekać na zdemolowaną
przez Buddy’ego sypialnię. – Cassie zadumała się. – Właściwie to miałam
nadzieję, że dziś zostaniesz w domu.
– Pragniesz mnie, Cassie? Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Onieśmielasz
mnie.
Wzniosła oczy do góry.
– W czasie lunchu mam spotkanie ze wspólniczkami, a wczoraj koło południa
Buddy wyszedł na chwilę, myślę więc, że dziś też będzie chciał zrobić sobie
przerwę.
– Nie chcesz zostawić pustego domu?
– Obawiam się nieproszonych gości – stwierdziła oschle.
– Masz rację, łatwo się tu włamać – przyznał ze skruchą Jake, wspomniawszy
nieszczęsne drzwi. – Wiesz co, odszukam ropuchę i postawię ją na straży.
– Łatwo ci żartować...
Jake uśmiechnął się urokliwie.
– Ty na jej widok zmykałaś w popłochu.
Pobliski bar, gdzie co środę na lunchu spotykały się trzy właścicielki
Wypożyczalni Zon, tym razem był dość zatłoczony. Cassie czekała w kolejce,
zastanawiając się nad wyborem dama, gdy w lustrze nad ladą spostrzegła Sabrinę.
Zatrzymała się w drzwiach, zdjęła ciemne okulary i zaczęła rozglądać się po sali.
Jej egzotyczne, skośne zielone oczy uważnie penetrowały każdy kąt. Mężczyzna,
który stał w kolejce za Cassie, westchnął z tęsknym rozmarzeniem.
Wreszcie Sabrina stanęła obok Cassie i uśmiechnęła się do mężczyzny.
– Przepraszam – powiedziała uprzejmie – nie chciałabym sprawiać kłopotu, ale
czy pozwoli pan, że stanę tu razem z przyjaciółką?
Wymamrotał coś na temat zaszczytu, jaki właśnie go spotkał, co Sabrina
wynagrodziła mu uśmiechem. Wzięła Cassie pod rękę i niemal jej nie przewróciła.
– Cholera – zezłościła się, łapiąc równowagę. – O coś się potknęłam.
– Pewnie o tę słoneczną plamę na podłodze – spokojnie oznajmiła Cassie. – Jak
ty to robisz?
– Ze potykam się o promień światła?
– Nie, jak skłaniasz ludzi do zachwytu, gdy wpychasz się bez kolejki?
Sabrina spojrzała przez ramię na mężczyznę, który nadal wpatrywał się w nią
jak w obraz.
– Na ogół ludzie – powiedziała wyraźnie – są bardzo uprzejmi, jeśli zwrócić się
do nich o pomoc.
Matrona stojąca kilka miejsc dalej głośno prychnęła.
– Mnie to nigdy nie wychodzi – pożaliła się Cassie. Sabrina rzuciła okiem na
matronę.
– Musisz poćwiczyć, kochanie. A teraz mów, czy on naprawdę jest tak
przystojny, jak można sądzić po jego głosie?
Cassie jęknęła w duchu. Oczywiście Sabrina nie zapomniała o wczorajszej
rozmowie, którą zakłócił Jake.
– Kto? – Podeszła do lady. – Proszę chleb żytni z wędzoną wołowiną i
musztardą. – Odwróciła się do Sabriny. – Prosiłaś, żebym przyszła wcześniej w
jakiejś niezwykle ważnej sprawie – powiedziała stanowczo.
– Ale dotyczy klienta, więc trudno, żebym omawiała ją w kolejce.
– To już pani kolej – odezwał się uczynny mężczyzna. Sabrina spojrzała
chłodno na matronę.
– Chyba jednak pana, bo ja stoję gdzieś tam z tyłu. Chciałam tylko
porozmawiać z przyjaciółką. Nie myślał pan przecież, że wepchnę się przed tyloma
osobami?
Prychnięcie matrony było jeszcze głośniejsze, natomiast mężczyzna
zaniemówił. Cassie odebrała kanapkę i wbiła w nią zęby.
Sabrina torowała drogę do stolika.
– Jak to kto? Przecież mówię o tym facecie od remontu. Nie można zapomnieć
mężczyzny o takim głosie.
Cassie postanowiła nie wspominać o Jake’u i trzymać się wersji o hydrauliku.
Tak będzie prościej.
– Brzmi jak stare, przeziębione organy.
– Co takiego? – Cassie zakrztusiła się kanapką. Sabrina wzruszyła ramionami.
– Nigdy nie twierdziłam, że metafory są moją mocną stroną, więc nie patrz na
mnie, jakbyśmy były na zajęciach z literatury.
– No cóż, należałby ci się punkt za oryginalność.
– Dziękuję. Ale do rzeczy, wiesz o co mi chodzi. Taki niski, dudniący,
seksowny głos...
Czyżby Sabrina rzeczywiście mogła to wszystko wywnioskować z kilku
zaledwie słów? Pierwszy raz spostrzegła, że jej przyjaciółka ma słuch wyczulony
jak ryś.
– Dzwoniłam, żebyś zabrała ze sobą paczkę naszych nowych folderów.
Powiedział, że wyszłaś przed chwilą – dodała Sabrina, jakby odgadując myśli
wspólniczki.
Było pewne, że tej informacji nie udzielił Buddy. Odłożyła kanapkę, by coś
powiedzieć, gdy nagle w drzwiach dostrzegła drobną blondynkę.
– Jest już Paige – poinformowała Sabrinę z ulgą. – Wygląda na zdenerwowaną,
nie uważasz?
Sabrina spojrzała przez ramię.
– Paige zawsze tak wygląda. Czasami nawet sprawia wrażenie bezradnej, małej
kobietki, choć naprawdę jest równie bezbronna, jak bulterier. – Podniosła się. –
Stanę teraz uczciwie w kolejce, a ty zastanów się, do czego możesz mi się przyznać
w sprawie tego rzemieślnika.
Zanim obie przyjaciółki wróciły do stolika, Cassie bezwiednie pokruszyła
kanapkę. Sabrina popatrzyła znacząco na jej talerz, ale nim zdołała się odezwać,
Cassie zwróciła się do Paige:
– Jak mama? – To nie próba zmiany tematu, uspokoiła sumienie. Wszystko, co
dotyczyło jej przyjaciółek, a więc i zdrowie Eileen McDermott, było dla niej
ważne.
Paige zmarszczyła czoło.
– Ma zapalenie górnych dróg oddechowych.
– Nic dziwnego, że jesteś zdenerwowana. – Serce jej się ścisnęło na widok
zmartwionych oczu Paige. – Powiedz Eileen, że jeśli chce odpocząć od telefonów
do Wypożyczalni Zon, mogę ją zastąpić – zaproponowała, licząc na to, że chociaż
w ten sposób jej ulży. – Dopóki drzwi nie zostaną naprawione, jestem kompletnie
uziemiona, więc przynajmniej do tego się przydam.
– Jakie drzwi? – zdziwiła się Paige. – Myślałam, że chodzi o wannę.
Cassie ugryzła się w język, ale Paige już ciągnęła dalej:
– Nieważne. Nie martwi mnie stan matki, tylko firma. Sprawdziłam nasze
wpływy.
– Ludzie wiszą z zapłatą? – upewniła się Sabrina.
– Nie – Paige pokręciła głową. – Po prostu mamy za mało zleceń, a będzie
jeszcze gorzej. Poprawi się dopiero po Bożym Narodzeniu, jeśli oczywiście
będziemy miały tylu klientów, co zwykle. Ale do tego czasu...
– Musimy ograniczyć wydatki. – Głos Cassie brzmiał spokojnie, choć wcale się
tak nie czuła. Łatwiej było mówić o cięciach, niż je stosować. Sama miała do
spłacenia kredyt studencki, Sabrina niedawno wymieniła skrzynię biegów w swoim
samochodzie, a Paige co miesiąc płaciła gigantyczne rachunki za lekarstwa matki.
– Mamy w tej chwili niezłą bazę potencjalnych klientów. W ciągu paru dni
powysyłam foldery, może uda się złapać jakieś zlecenia.
Gdy wyszły z baru, Sabrina zrównała się z Cassie.
– Muszę jak najprędzej zabrać od ciebie ulotki. No i nie powiedziałam ci
jeszcze, co to za sprawa... Muszę więc wpaść do ciebie. Przy okazji poznam
wreszcie tego majstra.
– Tylko nie miej pretensji, jeśli się rozczarujesz – uprzedziła ją Cassie.
– Usilnie sprowadzasz mnie na ziemię. – Sabrina patrzyła na nią z
rozbawieniem. – Cassie, kochana, za kogo ty mnie bierzesz? Chyba nie sądzisz, że
zechcę ci go sprzątnąć?
Nie musisz nawet próbować, pomyślała Cassie. W tym cały problem.
Mężczyźni lgnęli do Sabriny jak pszczoły do miodu.
Co mnie to obchodzi, zganiła się Cassie, jadąc w kierunku domu. Nie martwiła
się o Sabrinę. Wiedziała, że przyjaciółka potrafi o siebie zadbać, a jeśli Jake Abbott
sparzy się, dobrze mu to zrobi. Nie będzie pierwszym, któremu Sabrina dała po
łapach.
Parkując samochód, zauważyła, że ktoś stoi na drabinie na schodkach przy
drzwiach wejściowych. To chyba Buddy. Dobry Boże, zdobył drzwi i właśnie je
montuje Nie, to jednak nie on. Mężczyzna był wyższy i nie tak szczupły. Nie miał
też kucyka. Ciemne włosy były krótkie i rozwichrzone przez wiatr.
Sabrina zatrzymała swój stary kabriolet tuż obok Cassie.
– Prawdę mówiąc – powiedziała, wysiadając z samochodu – taki widok nawet
najbardziej etyczną osobę może skłonić do tego, by zrobić świństwo przyjaciółce.
– Nie musisz nic robić, bo to i tak nie ma znaczenia – zbagatelizowała sprawę
Cassie. – Wystarczy, że oddychasz, a mężczyźni padają jak muchy. Spójrz tylko,
jak się gapi na ciebie, choć nawet nie uśmiechnęłaś się do niego.
A tak nabijał się z Buddy’ego, pomyślała Cassie, że pożera mnie wzrokiem...
No cóż, nie ma sprawiedliwości na tym świecie: kobiety takie jak Sabrina
przyciągały Jake’ów, dla Cassie pozostawał Buddy...
Jake uniósł śrubokręt w niedbałym pozdrowieniu i wrócił do mocowania
podpórki nad drzwiami.
– Przywiozłaś mi kanapkę, Cassie?
– A zamawiałeś? – zdziwiła się.
– Kochanie, chyba nie masz sumienia. Dziś rano nie zauważyłaś gładkich
policzków Buddy’ego i jego nowej koszuli, a teraz zignorowałaś wilczy głód,
widoczny w moich oczach...
– Biedaczku, ledwie trzymasz ten śrubokręt – zadrwiła Cassie. – A właściwie,
co robisz?
– Mocuję kamerę, żebyś czuła się bezpieczniej.
– Wielkie dzięki. Usiądę sobie w salonie i będę obserwować na ekranie, jak
ktoś wyłamuje nędzne resztki tych drzwi.
– To też. Jest również drugi wariant: wracasz do domu i widzisz, że ktoś wszedł
do środka. Nie musisz wtedy wpadać w panikę, tylko będziesz mogła sprawdzić,
czy to chuligani, wichura, czy zaprzyjaźniona ropucha.
– To chyba strata czasu, przecież za kilka dni będą nowe drzwi...
– Peggy i Rogerowi też się przyda kamera. – Jake dokręcił śrubę. – Kiedy znów
im podprowadzą klucz, będą mogli sprawdzić, kto to zrobił.
Cassie szybko zmieniła temat.
– Mam nadzieję, że skonsultowałeś ten pomysł z Buddym? Jake?
– W oczach Buddy’ego i tak już nic nie mogę stracić. Do tej pory Sabrina stała
prawie bez ruchu, jedynie kręcąc głową podczas uważnego śledzenia rozmowy.
– Kto to jest Buddy? – spytała wreszcie.
– Hydraulik – odparła Cassie.
Sabrina podeszła do schodków, uśmiechając się promiennie. Czubkiem buta
zawadziła o drabinę, która zachwiała się niebezpiecznie.
– Przepraszam, o wszystko się dziś potykam. A więc pan musi być...? – urwała
zachęcająco.
– Nie Buddym – chłodno skwitował Jake.
– Boże – powiedziała skruszona Cassie – rzeczywiście musisz być głodny,
skoro tak warczysz. Jeśli chcesz, zrobię ci kanapkę z oliwkami i keczupem. – Nie
czekając na odpowiedź, obeszła drabinę i przez uchylone drzwi wsunęła się do
ś
rodka.
Tuż za nią szła zamyślona Sabrina.
– Ostrzegałam cię – tłumaczyła Cassie. – Choć sama jestem zaskoczona jego
zachowaniem.
– Omal go nie strąciłam z tej drabiny. – Sabrina wepchnęła do torby plik
folderów. – A jeśli chodzi o tego klienta... – zaczęła.
– Więc jednak jest jakaś sprawa? Nie chodziło ci tylko o to, by poznać Jake’a?
– Jake? – miękko powtórzyła Sabrina. – Jakie ładne imię. Tak ciepło je
wymawiasz.
– Co to za klient?
Sabrina nagle spoważniała i przysiadła na brzegu krzesła.
– Ben Orcutt. Robiłaś dla niego jakieś zlecenie? Cassie wzdrygnęła się.
– Tak. Jeśli chce, żeby znów wyczyścić mu lodówkę, poradź, żeby wezwał wóz
asenizacyjny.
– Aż tak źle? Miałam wczoraj zrobić mu bilans, a kiedy przyszłam, prosił o
przyszycie guzików do koszul. Nie patrz tak na mnie – zaperzyła się. – Zrobiłam
to.
– Ile razy wbiłaś igłę w palec?
– Trzy.
– Trzy razy na każdy guzik, czy trzy ogółem?
– Nie przyszłam omawiać nieistotnych szczegółów – odparła Sabrina z
godnością. – Chciałam porozmawiać o zachowaniu Bena. Czy wobec ciebie
zachowywał się jakoś... dziwnie?
– On jest dziwny od dnia narodzin, czyli od jakichś siedemdziesięciu
dziewięciu lat.
– Raczej od sześćdziesięciu pięciu, ale nie o to mi chodzi. Nie próbował się do
mnie dobierać. Niemal żałowałam, bo z tym poradziłabym sobie. Był jednak tak
bardzo przyjacielski, pomyślałam więc...
– ... że o to mu chodzi?
– Właśnie. Czy wobec ciebie też tak się zachowywał?
– Mężczyźni nie tracą tak łatwo głowy dla niskich rudzielców, jak dla kobiet w
twoim typie. Jednak teraz sobie przypominam, że właśnie taki był: niezwykle
przyjacielski.
– I co z tym zrobimy? Nie możemy zajmować się klientami, którzy
podszczypują nas po kątach. – Rzuciła okiem na Cassie. – Choć myślę, że gdyby
chodziło o ciebie i Jake’a...
– Jake nie jest naszym klientem – przerwała jej Cassie. – Powiedziałaś Paige o
Orcutcie?
– Żartujesz? Ona uważa, że na zachodniej półkuli nie ma ani jednego
przyzwoitego mężczyzny. Jeśli damy jej pretekst, wyeliminuje z bazy wszystkich
mężczyzn, a wtedy nasze wpływy rzeczywiście będą marne. – Sabrina podniosła
się.
– Nie oczekuję, że coś mi doradzisz, Cassie, po prostu musiałam o tym komuś
powiedzieć. Nie byłam pewna, czy nie histeryzuję.
Cassie odprowadziła przyjaciółkę na parking. Sabrina bardzo ostrożnie obeszła
drabinę, wciąż blokującą drzwi.
Już w samochodzie wyjęła okulary słoneczne i zakładając je, zapytała
poważnie:
– Niemal zapomniałam. Cassie, kiedy się dowiem, o co chodzi z tą ropuchą?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kiedy Cassie wracała z parkingu, Jake nadal stał na drabinie.
– Mogłabyś podać mi kamerę z tamtego pudełka? – Pochylił się do niej.
Gdy spełniła jego prośbę, Jake zaczął mocować kamerę nad drzwiami.
Zauważyła, że nadal stara się oszczędzać ramię.
– Jeśli kiedyś stracę głowę i kupię dom – odezwał się w końcu – skorzystam z
twojej rady.
– Przede wszystkim radziłam, żebyś go w ogóle nie kupował – przypomniała
Cassie.
– Myślę o innej radzie. Do tego domu wynajmę żonę na pełny etat, by zajęła się
takimi sprawami.
– Tapetą też?
– Powiedz od razu, o co chodzi. – Spojrzał na nią podejrzliwie.
– Kiedy wyważyłeś drzwi, drzazgi rozerwały tapetę w holu. Zauważyłam to
dopiero dziś rano, ale Peggy zorientuje się zaraz po przyjeździe.
Jake tylko wzruszył ramionami i skończył przykręcanie śruby.
– Co zamierzasz z tym zrobić? – nalegała.
– Na pewno nie będę się zamartwiał. Poproszę ją, żeby położyła nową tapetę na
mój koszt.
Cassie szybko policzyła w myślach.
– Zastanawiam się, komu zleci tapetowanie.
– Nie wiem, i nic mnie to nie obchodzi.
– A nie poleciłbyś Wypożyczalni Żon?
– Czemu nie? Przynajmniej pieniądze pójdą na zbożny cel. – Sięgnął po kabel
przeciągnięty przez otwór, który wywiercił w ścianie. – W pudełku powinna być
taka mała kształtka.
Cassie znalazła potrzebną część i podała Jake’owi.
– Cieszysz się, że nie musisz co chwilę schodzić z drabiny?
– Gdyby kręciła się tu twoja przyjaciółka, zszedłbym bez oporu.
Nie zaskoczył jej. Wiedziała od razu, że jego szorstkie zachowanie nie miało
nic wspólnego z Sabriną.
– Pewnie zaraz poprosisz mnie o jej numer?
– Tego nie planowałem.
– Dlaczego? Myślisz, że bym ci go nie dała? – spytała podejrzliwie.
Jake oparł się o szczebel drabiny.
– Wiem, że dostałbym go od ciebie – powiedział spokojnie. – Ze strachu, abym
nie uznał cię za osobę samolubną.
– Samolubną? – wykrztusiła Cassie. – Czyżbyś podejrzewał, że nie chcę się
tobą z nikim dzielić?
– No właśnie – odparł Jake. – Choć nie oczekiwałem, że tak łatwo się do tego
przyznasz. Poczekaj minutkę, zejdę na dół i wtedy mi to powtórzysz...
– To nie było stwierdzenie.
– Jesteś pewna? Powiedziałaś to bez chwili zastanowienia.
– Pragnęłam ci wykazać, jakie głupie wnioski wyciągasz.
– Jak chcesz. – Wzruszył ramionami. – Caleb na pewno ma już jej numer.
Zaskoczył tym Cassie. Dlaczego sądził, że Sabrina zna Caleba Tannera lepiej
niż ona? Krew jej zawrzała.
– Czy śmiesz sugerować, że Sabrina jest jedną z tych panienek, którymi otacza
się Caleb?
– Na pewno ma odpowiedni wygląd.
Cassie doskonale wiedziała, że nie był to komplement.
– Nie przeczę, jest jednak również bardzo mądra i wykształcona.
– Dlatego więc jeździ dziesięcioletnim gratem i pracuje w Wypożyczalni Zon?
– To nie grat, tylko kolekcjonerski okaz – zjeżyła się Cassie. – A co do firmy,
przynajmniej obie wiemy, gdzie będziemy pracować w przyszłym miesiącu.
– Uważasz, że ja nie wiem?
Widać było, że Jake świetnie się bawi, mimo to Cassie zawstydziła się.
– Możesz mi wierzyć na słowo, że Sabrina ma prawo szczycić się nie tylko
urodą.
Po co ja to robię, zastanowiła się, przecież Sabrina nie potrzebuje kolejnego
wielbiciela. Jednak dzięki temu Jake może przestanie podejrzewać, że Cassie
marzy, by się nią zainteresował. Czy jednak właśnie tego nie pragnie? Czy broniąc
tak zaciekle przyjaciółki, kieruje się tylko lojalnością? Hmm...
– Wśród jej licznych zalet nie wymieniasz wdzięku – zwrócił uwagę Jake. –
Zawsze jest tak niezręczna?
– Skądże, jestem pewna, że specjalnie potknęła się o drabinę, abyś zwrócił na
nią uwagę – odparła drwiąco Cassie. – Wiesz, Jake, jesteś najbardziej
zarozumiałym mężczyzną, jakiego miałam nieszczęście spotkać.
Jake sprawdził podłączenie kamery i zszedł z drabiny.
– W każdym razie, gdyby nadal tu była, czym prędzej zszedłbym na dół. Nie po
to, żeby ją lepiej poznać, lecz by uniknąć śmierci podczas upadku z drabiny.
– Faktycznie, w nekrologu brzmiałoby to dość głupio. Jake spojrzał na nią
krzywo. Złożył drabinę i odstawił na bok.
– Wejdź do środka. Sprawdzimy, jak to działa.
– Wciąż nie rozumiem, po co to robisz. Jeśli Buddy wymieni drzwi...
Przepuścił ją przodem.
– Chcesz tu tkwić do czasu, aż je przyniesie?
– Masz rację. Że też o tym pomyślałeś. – Naprawdę się ucieszyła, więc za
wszelką cenę starała się pozbyć ironii z głosu. – Miło, że zatroszczyłeś się o
odrobinę wolności dla mnie.
– Prawda? Mam kilka pomysłów, jak mogłabyś okazać mi wdzięczność.
Nigdy przedtem nie zauważyła, że hol jest tak ciasny i duszny. Zdołała się
jednak uśmiechnąć.
– Akurat, spryciarzu. Tę kamerę zamontowałeś dla siebie, byś nie musiał
pilnować domu.
^ Też prawda, ale przede wszystkim chciałem dać ci pretekst do wyrażenia swej
wdzięczności... a tak naprawdę do pofolgowania sobie, gdybyś zapragnęła czegoś
w tym stylu...
Ujął w ręce twarz Cassie, pochylił się nad nią i zanurzył dłonie w jej włosach,
delikatnie wplatając palce w drobne loczki.
Przeszył ją dreszcz oczekiwania. Gdy delikatnie dotknął ustami jej warg,
westchnęła cichutko i zamknęła oczy. Czuła, że całe jej ciało czeka na więcej.
Jake jednak nie pogłębił pocałunku, ani nie przyciągnął jej bliżej. Kiedy ją
puścił i podniósł głowę, Cassie miała ochotę wyć z bólu na myśl, że tak nią
wstrząsnął, podczas gdy sam pozostał niewzruszony. Gdy jednak ujrzała jego
pociemniałe z namiętnej tęsknoty oczy...
– Jeśli kiedyś tego zapragnę – odezwała się ochryple – zapamiętam, że mam
dobry pretekst.
Jake uśmiechnął się.
– Spójrz, jak to obsługiwać. – Otworzył drzwi szafy we wnęce pod schodami i
zaczął regulować mały telewizorek.
Cassie próbowała zapanować nad zbyt przyspieszonym oddechem.
– Czemu wstawiłeś monitor do szafy?
– Nikt nie będzie go szukał między butami. Poza tym nie mogłem przeciągnąć
kabla przez cały dom, bo Peggy by mnie zabiła.
– A nie sądzisz, że ta dziura we frontowej ścianie też jej nie zachwyci?
– A cóż to przeszkadza? Zresztą, gdy Peggy dowie się, że bierze udział w
ankiecie marketingowej dla Tanner Electronics i może zgłaszać uwagi na temat
produktu...
– Nie miałam pojęcia, że zajmują się systemami zabezpieczeń. – Cassie
przyjrzała się uważniej. – To stąd twój zapał do majsterkowania, po prostu
testujesz ich urządzenia. Robisz badania rynku dla Tanner Electronics?
– I wiele innych rzeczy.
– Czy twój zawód objęty jest klauzulą „ściśle tajne”? – zirytowała się Cassie. –
Chciałam tylko zapytać, jak ci idzie w pracy. Cieszę się, że dobrze. Ile panienek
spotkałeś dziś w biurze?
– Trzy lub cztery. I wcale nie wiem, jak mi idzie. Na pierwszy rzut oka wygląda
to na kontrolowany chaos, ale kiedy przyjrzeć się firmie dokładniej...
– Nie wiesz, co zwycięży: kontrola czy chaos?
– Ani po której stronie jest Caleb. – Pochylił się w stronę monitora. – Ekran jest
za mały, by cokolwiek zobaczyć.
– Większy monitor nie zmieściłby się w tej szafie. A może, gdyby na jakiś czas
odprawić panienki, dałoby się sprawdzić, ile Caleb jest rzeczywiście wart?
Jake wyraźnie zainteresował się rewolucyjną ideą Cassie.
– Świetny pomysł, tylko jak go zrealizować? Nie wiem, czy wzrok mnie nie
myli... Popatrz sama. – Wskazał ekran.
Cassie przysunęła się.
– Wygląda na listonosza z wielką pocztówką. Czekaj, to drzwi! Biedny Jake,
cała robota na nic. Buddy znalazł... – Głos jej zamarł, gdy człowiek za drzwiami
odstawił swój ogromny pakunek i odwrócił się do dzwonka.
To na pewno był Buddy, lecz zmiana, jaka w nim nastąpiła, była wprost
niesamowita!
– Jake, on chyba jednak cię lubi. – Cassie z trudem odzyskała głos. – Jest
uczesany identycznie jak ty.
– Czuję się zaszczycony. – Otworzył drzwi.
– Gdzie mam to postawić? – spytał Buddy. Cassie oparła się o zniszczoną
futrynę.
– Może od razu na właściwym miejscu?
– Nie da się. – Buddy pokręcił głową. – Wpierw należy je pomalować, a i
futrynę trzeba wymienić. Mogę znaleźć kogoś do malowania – zaproponował –
tylko nie wiem, kiedy mi się uda.
A już myślała, że problem drzwi został rozwiązany. Z namysłem popatrzyła na
Jake’a.
– Co zamierzasz teraz robić?
– Na razie podziękować Buddy’emu i poprosić o rachunek – odrzekł. – Potem
muszę wrócić do pracy. Ponieważ przedłużyłem sobie przerwę na lunch, zostanę
dłużej i nie zdążę już wpaść do sklepu po farbę, więc...
– Byłam tego pewna... – zaczęła zrzędzić Cassie.
– Przecież możesz teraz wyjść. Kamera pracuje, więc dom jest bezpieczny.
– W porządku, pójdę po farbę – poddała się. – Ale swój czas doliczę ci do
rachunku.
Jake ściągnął brwi.
– Nie należy mi się łapówka za załatwienie wam zlecenia na tapetowanie?
Chyba że myślisz o innych warunkach płatności...
Wolno przesunął wzrokiem po jej ciele, rozgrzewając każdy centymetr jej
skóry. Gdy wreszcie skończył ten przegląd, podniósł teczkę i spacerowym krokiem
poszedł do samochodu.
Buddy patrzył za nim z nienawiścią w oczach, sama też niezbyt ciepło
pomyślała o Jake’u. Rzucać takie insynuacje, i to w obecności trzeciej osoby! Co
on chciał osiągnąć? Zachęcić Buddy’ego do rywalizacji?
– To gdzie mam położyć drzwi? – ponownie zapytał Buddy.
– Może pod daszkiem na patio?
– Na zewnątrz jest za dużo pyłu.
– W takim razie pozostaje salon. Tylko tu jest odpowiednio dużo przestrzeni –
westchnęła Cassie.
Buddy zniósł z góry krzyżaki i położył na nich nowe drzwi. Cassie zdumiała się
ich ogromem. Z jednej strony sięgały niemal pianina, z drugiej zawisły nad
stolikiem do kawy. Wyglądało na to, że jedynym sposobem ich obejścia będzie
droga przez patio, wokół osiedla, do drzwi frontowych. A niech to...
– Albo na czworakach pod krzyżakami – mruknęła.
– Słucham? – nie zrozumiał Buddy.
– Nic takiego. Załamuje mnie ten bałagan, tym bardziej że to nie moja wina. Na
dodatek nie będę mogła teraz tu pracować.
– To już nie moja sprawa... – Buddy spochmurniał. – Nie jestem zwolennikiem
rozwalania drzwi. Ale rozumiem tego pana. Co miał zrobić, jak pani się przed nim
zamknęła?
Cassie na chwilę odebrało mowę.
– Tak panu przedstawił tę sprawę? Niby pokłóciliśmy się i zamknęłam mu
drzwi przed nosem?
– To znaczy, że tak nie było? – Buddy wyraźnie się zmieszał, nawet zarumienił.
– Ani trochę. Pan macho Abbott chciał po prostu udowodnić... – Niemal zatkało
ją z wściekłości. Przemaszerowała przez hol i zdecydowanym ruchem zerwała
luźny skrawek płyty zwisający z drzwi wejściowych. – Idę poszukać odpowiedniej
farby – oznajmiła.
Po powrocie ze sklepu złożyła sobie uroczyste ślubowanie, że utopi Jake’a
Abbotta w zielonkawej farbie.
Drzwi do gabinetu Tannera zastał otwarte. Nie dostrzegł żadnych panienek.
Podejrzewał, że jedynym tego powodem jest nieobecność Caleba.
W oczekiwaniu na szefa usiadł w fotelu, opierając głowę na rękach. Chciał
przemyśleć kilka spraw, jednak woń bzu skutecznie odwracała jego uwagę od
problemów Tanner Electronics.
Dłonie przesiąkły zapachem Cassie, kiedy wsunął palce w jej włosy. Powinien
umyć ręce, ale... mydło nie usunie przecież myśli o niej.
Nie przewidział, że przelotny pocałunek tak na niego podziała. Zamierzał ją
tylko zaciekawić, co zresztą się udało. Jej lekko ochrypły głos i zamglone oczy
powiedziały mu, że osiągnął cel, choć usiłowała to ukryć.
Nie przewidział jednak własnej reakcji. Już wcześniej zauważył, jak ładną
dziewczyną jest Cassie Kerrigan, ale nawet poprzedniego wieczoru, kiedy sycił
oczy jej ciałem okrytym zdradliwym szlafrokiem, nie podejrzewał, że pod tą
ś
liczną powłoką kryje się prawdziwy dynamit. Jeszcze chwila, a sięgnąłby po
więcej, jednak Cassie chyba nie była na to gotowa.
Jeśli jednak dobrze to rozegra, następnym razem sama będzie chciała, by tak
postąpił...
Caleb wrócił do biura w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Zajęci rozmową,
nie zwrócili na niego uwagi.
Do Jake’a docierały strzępy rozmowy o nowym rodzaju silnika. W końcu Caleb
przerwał:
– Dobra. Proszę się tym zająć bez względu na czas i środki, i zgłosić się do
mnie z wynikami.
Jake’a zaskoczyły te słowa, mimo że nie w pełni rozumiał omawiany problem.
Po wyjściu inżyniera Caleb usiadł za biurkiem.
– Pytam z czystej ciekawości – powiedział Jake. – Czy masz jakieś pojęcie, ile
mu pozwoliłeś wydać?
– Badania naukowe nie są tanie. Nie próbuję nawet śledzić kosztów każdego
pomysłu, tym bardziej że tylko niektóre z nich kończą się sukcesem. – Odchylił się
do tyłu i przymknął oczy. – Już ci mówiłem, że finanse nie są moją mocną stroną.
– Właśnie to zauważyłem.
Caleb wyprostował się z westchnieniem.
– Co mamy na dzisiaj, Jake?
– Chciałbym przejrzeć z tobą parę pozycji – zaczął Jake, ale zmienił zamiar i
spytał: – Masz jakiś kłopot? Jeśli to dotyczy interesów firmy, lepiej powiedz od
razu.
– Ta sprawa nie dotyczy liczb, nad którymi ślęczysz. Chodzi o personel. Nigdy
nie było z tym problemu, ale ostatnio parę osób postanowiło zmienić pracę.
– To znaczy ile?
– Pięć.
– To nie tak wiele. – Jake wzruszył ramionami. – Zawsze jest jakaś rotacja.
Niektórzy chcą poszukać sławy i fortuny tam, gdzie mogą zdobyć je prędzej. –
Jednak już mówiąc te słowa, miał wątpliwości. Personel firmy wydawał mu się
wyjątkowo zintegrowany i zdolny do poświęceń.
– Jeden z najlepszych inżynierów wręczył mi właśnie wymówienie –
powiedział Caleb. – Chce odejść już pod koniec tygodnia.
Nie było w tym nic dziwnego. Dobrze wykwalifikowani pracownicy byli w
cenie i firmy o nich zabiegały. Nie ma sposobu, by kogoś zatrzymać, gdy sam chce
odejść. Jednak tu działo się coś niedobrego. Czyżby szczury zaczęły uciekać z
tonącego okrętu? Być może ludzie przeczuwali, że minął już najlepszy okres
Tanner Electronics.
– Rozmawiałeś z nimi? – spytał Jake.
– Jasne. Przemaglowałem każdego z nich, ale nadal nic nie rozumiem.
– Może źle przeprowadziłeś rozmowę? Gdybyś dziś po pracy zabrał tego
inżyniera gdzieś na piwo...
– Problem leży w tym, że nigdy u nas nie było zwyczaju wspólnych wypadów
do baru.
– Nazwij to pożegnalnym przyjęciem. Wybierz jakieś sympatyczne miejsce,
zaproś kolegów z jego działu. Najlepiej niech to będzie obiad, od stołu nie wstaje
się w trakcie posiłku. Podczas takiego spotkania...
– Ty mógłbyś zadać właściwe pytania – przerwał mu Caleb. – Tobie na pewno
odpowie.
Przez otwarte drzwi Jake kątem oka dostrzegł tę samą blondynkę, która była tu
wczoraj.
– Caleb, kochanie, przyniosłam ci sweter. Jest już gotowy. – Angélique
przedefilowała przez pokój krokiem modelki na wybiegu i położyła paczkę przed
Calebem. – Niechcący słyszałam, o czym rozmawiacie. Chętnie zorganizuję to
przyjęcie.
– Nie mówiliśmy o przyjęciu w twoim stylu, Angélique – zaoponował Caleb.
– Kochanie, wszystko, co robisz, jest w moim stylu. – Zaśmiała się rozkosznie.
Jake nie zdołał powstrzymać parsknięcia. Spojrzała na niego, otwierając
szeroko oczy.
– Jake, mój drogi, kogo ci zaprosić do towarzystwa? Wydawało mi się, że
wczoraj przypadliście sobie z Missą do gustu. Pewna jestem, że dla ciebie chętnie
by zrezygnowała z innych planów.
A to rewelacja! Zachwalana Missa przypominała mu dobrze wytresowanego
konia cyrkowego.
– Obiad w „Pinnacle” – zadecydowała Angélique. – Najlepsza restauracja w
mieście. Jej szef ma wobec mnie zobowiązania, więc nie będzie problemu z
rezerwacją. Dla ilu osób, kochanie?
No cóż, Angélique brała sprawy w swoje ręce. Co za diabeł go podkusił, żeby
użyć słowa „przyjęcie”? Gdyby powiedział „konferencja”, dziewczyna
zignorowałaby całą sprawę. Teraz jednak nie było sposobu, by się jej pozbyć.
Co takiego powiedziała Cassie? „Gdyby odprawić panienki...” To jest to! Może
jednak uda mu się dowiedzieć, co wzbudza niepokój pracowników Tanner
Electronics.
– Dziękuję za propozycję – rzucił cierpko. – Mam z kim przyjść.
Obiad w „Pinnacle”, najlepszej restauracji w mieście. To bez wątpienia spodoba
się Cassie.
Cassie przeniosła się z folderami do kuchni. Zaklejała koperty, słuchając
jednocześnie pełnego napięcia głosu w telefonie.
– Dobijają mnie dokumenty ubezpieczeniowe. Strata matki to okropne
przeżycie, ale do głowy mi nawet nie przyszło, że porządkowanie i przygotowanie
do sprzedaży jej domu będzie tak stresujące. I te rachunki, które ciągle spływają ze
szpitala. Nie chodzi mi o pieniądze, tylko o papiery. W ogóle nie mogę się
skoncentrować. Już nawet nie wiem, za co płacę...
– Możemy zająć się tym wszystkim – uspokoiła swoją rozmówczynię Cassie. –
Proszę tylko przygotować dokumenty. Odbiorę je jutro i załatwię sprawy związane
z ubezpieczeniem. A później spotkamy się w domu. Gdy wskaże nam pani, co chce
zachować, razem z Sabriną i Paige przejrzymy resztę rzeczy i przekażemy je na
cele dobroczynne, lub tam, gdzie pani zechce.
– Wie pani, czuję się jak kretynka. Sama nie wiem, co chcę zrobić...
– Wszystko się ułoży, Jayne. Na razie każdy drobiazg przypomina pani o
stracie. Proszę pozwolić pomóc sobie.
– No właśnie – zgodziła się. – Trafiła pani w sedno, Cassie. Och, co za ulga
znaleźć kogoś, kto to rozumie!
Co za ulga, pomyślała Cassie, odkładając słuchawkę, że znalazła się klientka,
która zleci nam tyle pracy.
Wybierała właśnie numer komórki Paige, żeby natychmiast podzielić się dobrą
nowiną, kiedy usłyszała charakterystyczne skrzypienie frontowych drzwi. To
pewnie Buddy poszedł do samochodu po jakieś narzędzia.
Paige odebrała telefon w tej samej chwili, kiedy Jake wszedł do kuchni.
Uśmiechnął się do Cassie, palcem przejechał wzdłuż jej ramion i karku, po czym
otworzył lodówkę.
Wprawdzie jej serce zabiło gwałtownie, ale równie mocno wzrosła jej irytacja.
– Halo? – powtórzyła Paige.
– Przepraszam – Cassie mówiła to niemal bez tchu. – Zadzwonię później.
– Przecież właśnie zadzwoniłaś – zaczęła Paige, lecz Cassie już się rozłączyła.
– Nie musiałaś przerywać rozmowy – powiedział Jake. – Moja dobra
wiadomość może poczekać.
Ależ wesolutki i pewny siebie! Jest przekonany, że skończyła rozmowę, żeby
móc cieszyć się bez przeszkód z jego powrotu. Postanowiła natychmiast
wyprowadzić go z błędu.
– Ale to, co ja chcę powiedzieć tobie, nie może już czekać! – powiedziała
stanowczo. – Jak mogłam zamknąć przed tobą drzwi, skoro nawet nie wiedziałam,
ż
e chcesz wejść?
Stał jak skamieniały przy otwartej lodówce.
– O czym ty mówisz?
– Powiedziałeś Buddy’emu, że rozwaliłeś drzwi, bo nie chciałam cię wpuścić!
– Tak powiedziałem? – Jake odzyskał równowagę, natomiast Cassie aż dławiła
się z wściekłości.
– Nawet nie wiesz, co mówiłeś? Przedstawiłeś to, jakby chodziło o kłótnię
kochanków.
– Nie jestem mocny w kłótniach, lecz...
– Nawet nie próbuj wspominać o kochankach!
– Właśnie pomyślałem, że to świetny pomysł. – Jake nadał głosowi żałosne
brzmienie. – Uspokój się, Cassie. Czy to naprawdę ma znaczenie, co powiedziałem
Buddy’emu? Przecież nie skłamałem. Drzwi były zamknięte, ty byłaś w środku, a
zatem...
– Jeśli tyle dla ciebie znaczy słowo „prawda”…
Zauważyła, że patrzy gdzieś ponad nią. Spojrzała przez ramię. W drzwiach stał
Buddy.
– Skończyłem na dziś – powiedział bezbarwnym głosem.
– Niech pan zamknie za sobą, dobrze? – poprosiła Cassie. Buddy bez słowa
poszedł do wyjścia.
– Mam wrażenie, że wściekasz się, bo Buddy przestał uważać cię za boginię i
ma cię teraz za jędzę.
W furii chciała złapać coś, czym mogłaby w niego cisnąć, ale tylko przewróciła
filiżankę z kawą. Jake złapał ścierkę i oboje rzucili się do wycierania zachlapanych
kopert, które z takim wysiłkiem adresowała. Zanim skończyli, trochę się
opanowała. Chyba zbyt wielką wagę przywiązywała do całej sprawy. Tak
naprawdę nie ma znaczenia, co Jake powiedział Buddy’emu, który zresztą mógł
wszystko przekręcić.
Telefon zadzwonił, gdy kończyła osuszać koperty, a Jake wykręcał
przesiąkniętą kawą ścierkę. Cassie sięgnęła po słuchawkę, ale zawahała się.
– Odbierz. Powiedziałem mojemu milionerowi, że masz dyżury telefoniczne,
więc nie będzie zaskoczony – wyjaśnił Jake.
Głos w słuchawce nie należał jednak do Caleba. Był zdyszany, afektowany,
zdecydowanie kobiecy. Oczywiście domagał się Jake’a.
Jake wziął od niej słuchawkę i odwrócił się tyłem.
– Czyli ósma. Świetnie, Angélique. Do zobaczenia w „Pinnacle”.
Cassie starała się stłumić zawód. Co z tego, że Jake, najpewniej w towarzystwie
niezwykle atrakcyjnej dziewczyny, wybiera się do najlepszej restauracji w Denver?
Tylko... kłóciło się to z jego twierdzeniem, że wczoraj nie zainteresowała się nim
ż
adna z panienek Caleba. Zmusiła się do uśmiechu.
– Cholera, a właśnie zamierzałam cię spytać, czy nie zechcesz zjeść ze mną
obiadu?
– Naprawdę zamierzałaś to zrobić? – Głos miał podejrzanie łagodny.
– Nie przejmuj się mną – odparła. – Masz już zaplanowany wieczór, na dodatek
w „Pinnacle”, i to jeszcze z jakąś boską Angelique...
– To nie tak, choć prawdę mówiąc, chciała przyprowadzić dla mnie partnerkę.
– Szczęściarz. – Pochyliła się nad zlewem i zabrała za mycie naczyń.
– Ale powiedziałem jej, że przyjdę z tobą. Kubek wypadł jej z ręki.
– Co takiego?
– Wybrałabyś się na obiad do „Pinnacle”, Cassie?
– Chcesz się mną zasłonić, by wykręcić się od randki w ciemno?
– Myślałem, że się ucieszysz. Przecież to twój pomysł.
– Mój?
– Powiedziałaś, żeby pozbyć się panienek Caleba i...
– I to ja mam spowodować, by Caleb przestał uganiać się za kociakami?
Miałam na myśli jakąś gwiazdę rocka lub filmu...
– Nie doceniasz się, Cassie. Masz szansę poznać milionera i pokazać mu, co
traci, nie znając ciebie.
– Wielkie dzięki, ale znajomość z panem Tannerem nie jest celem mego życia.
– Wystarczy, że będziesz uprzejma. No powiedz, kiedy ostatnio jadłaś obiad w
„Pinnacle”?
Musiała przyznać, że dawno już nie brała udziału w takim przyjęciu.
– Sałatka z homarów – kusił Jake. – Cielęcina pod parmezanem, stek a la
Dianę... Nie cieknie ci ślinka?
Spędzić z nim elegancki wieczór... Chyba mądrzej będzie nie rozwijać tego
wątku.
– Lepiej zaproś Sabrinę – mruknęła. – Nadal jesteś pewien, że nie chcesz
numeru jej telefonu?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Cassie nadal szczotkowała włosy, choć każdy lok lśnił już jak wypolerowana
miedź. Trudziła się tak nie dlatego, że zamierzała rywalizować z seksbombą
Caleba, tylko potrzebowała czasu, by przemyśleć sytuację.
Nie idę na randkę, powtarzała sobie w duchu. Jake na pewno by jej nie zaprosił,
gdyby wiedział, że w czasie obiadu będzie musiał skupić swą uwagę na Cassie, a
tak zaborczy na pewno okazałby się kociak przyprowadzony przez Angélique. Przy
niej natomiast będzie mógł zająć się szefem.
Ostatnie pociągnięcie maskarą i mogła zejść na dół. Jake czekał w salonie.
Przyglądał się drzwiom, które Buddy ułożył na krzyżakach.
– Nie wydaje się to zbyt trudne – odezwał się. – Aż dziw, że jeszcze ich nie
pomalowałaś.
– Ja? Na pewno tego nie zrobię. Przeczytałeś instrukcję?
– Jak pokrywać farbą płaskie powierzchnie?
– A malowałeś już coś kiedyś?
– Ostatnio w przedszkolu, ale co za problem? Maczasz pędzel i mażesz. –
Rozejrzał się i sięgnął po leżący obok śrubokręt. – Nie wiem, dlaczego Buddy nie
odkręcił zawiasów.
– Mówił, że lepiej ich nie ruszać. Jake, to nie są takie zwykłe drzwi. Instrukcja
informuje, żeby uważać z ostrymi narzędziami, bo...
Ś
rubokręt wyśliznął mu się z ręki i na płycie, tuż przy górnym zawiasie,
powstało głębokie wgniecenie. Jake obejrzał je uważnie, ale nie odezwał się ani
słowem, natomiast Cassie była pod wrażeniem jego stoickiego spokoju. Prawie
wszyscy znani jej mężczyźni w takiej sytuacji wpadliby we wściekłość.
– ... bo są zrobione z bardzo miękkiego materiału – dokończyła.
– Teraz rozumiem, dlaczego tak łatwo dały się wyważyć. Może na razie ich nie
montować? Niech Roger i Peggy zastanowią się, czy nie lepiej będzie zainstalować
coś solidniejszego.
– To jeszcze cały tydzień i przez ten czas te stare się rozsypią. Poza tym Buddy
zadał sobie tyle trudu. Powiemy mu, że nagle zmieniliśmy zdanie? Nie, dzięki.
Lepiej się przyznaj, że nie chcesz malować.
– Fakt, że nie jest to mój konik. – Odłożył śrubokręt i spojrzał na Cassie. –
Ładnie wyglądasz – powiedział bez emocji.
Czego właściwie oczekiwała? Ze najpierw zatka go z wrażenia, a potem
rozpłynie się z zachwytu? Przecież tak głupia nie była.
Znów musiała sobie powtórzyć, że to nie randka. Z tego zresztą powodu
wybrała prostą, nie rzucającą się w oczy czarną sukienkę. Zresztą w jej garderobie i
tak nie było strojów na ekstra okazje, nie mogła więc olśnić Jake’a cekinami i
dżetami. A nawet gdyby obsypała się błyskotkami, pewno nie zrobiłaby na nim
wielkiego wrażenia.
– Nie wiedziałem, czy masz tu odpowiedni strój – usprawiedliwił się Jake. –
Czy to sukienka Peggy?
– Nie, moja.
– Chcesz powiedzieć, że twoje kartonowe mieszkanko pod mostem posiada
garderobę?
Prawie zapomniała o rozmowie, jaką prowadzili pierwszego wieczoru.
– Moje mieszkanie rzeczy wiście jest niewiele większe od sporego kartonu i
dużo bym dała za przyzwoitą garderobę. – Sięgnęła po swój codzienny tweedowy
ż
akiet. – „Pinnacle” jest w śródmieściu. Musimy ruszać, jeśli nie chcesz się
spóźnić.
Spojrzał na żakiet.
– Mogłabyś wziąć płaszcz Peggy. Chyba ma coś odpowiedniego.
– Peggy ma wszystko, nawet czarną pelerynę z lisów, przy której moja sukienka
wyglądałaby jak z lumpeksu. Bałabym się, że ją gdzieś zgubię. Wolę iść w tym.
Zostawię żakiet w szatni.
Przed wejściem do hotelu Jake oddał kluczyki portierowi. Zatrzymał się na
chodniku i spojrzał do góry. Na szczycie wieży, nad szklaną ścianą budynku, widać
było wybrzuszenie.
– Tam jest restauracja?
– Jak do tego doszedłeś? – zadrwiła Cassie. – Czyżby po nazwie?
– Mam nadzieję, że to się nie kręci?
– Owszem, kręci się. Czyżbyś miał chorobę lokomocyjną?
– Nie mam zaufania do takich urządzeń. Niepokoi mnie myśl, że cała podłoga,
na dodatek obrotowa, podparta jest tylko w jednym punkcie.
– Odpręż się. Niedawno wyremontowali całe urządzenie.
– A dokładniej kiedy?
– Trzy lub cztery lata temu. Wstawili wtedy nowy mechanizm.
– Nowy mechanizm, wykonany z zastosowaniem nowoczesnej myśli
technicznej. To rzeczywiście wzbudza zaufanie.
Zdaniem Cassie w jego głosie słychać było wszystko oprócz przekonania, że
tak właśnie jest.
Ruszyli w kierunku windy. Jake wziął Cassie pod rękę. Zrobił to w sposób
naturalny, niemal bezwiednie. Zastanawiała się, czy Jake dobrze tańczy. Szkoda, że
nigdy się tego nie dowie.
Gdy czekali na windę, Jake delikatnie odwrócił Cassie do siebie. Pomyślała, że
to także zrobił bezwiednie.
– Jakim cudem ty, elektronik, nie jesteś fanatykiem nowinek technicznych? –
spytała.
– Bo widziałem ich mnóstwo. Uwierz mi, większość z nich niczemu nie służy,
poza tym, że dodatkowo utrudnia życie.
Podeszła do nich jakaś para. Kobiety Cassie nie znała, ale mężczyznę kiedyś już
musiała widzieć. Jego głos też już słyszała.
– Niech pani go nie słucha. Jake nie jest elektronikiem, tylko zajmuje się
pieniędzmi.
Teraz Cassie rozpoznała jego twarz, bowiem wizerunek Caleba Tannera często
pojawiał się zarówno w lokalnej prasie i w telewizji, jak i na bilboardach.
Blondynka, która wisiała na jego ramieniu, nie była tak znana, choć na pewno
równie fotogeniczna.
Jake przedstawił ich sobie. Caleb spojrzał na Cassie z uśmiechem.
– A więc jesteś wynajętą żoną. – Gdy nadjechała winda, Caleb jakimś cudem
zdołał wyzwolić się z uścisku Angélique i ujął pod rękę Cassie. – Musisz mi o tym
opowiedzieć. Na jak długo zawieracie umowę: na dzień, na tydzień?
Przynajmniej nie padło „na godziny” lub „na noc”. Zrezygnowała z ciętej
riposty, wszak przybyła tu z misją: miała odciągnąć Caleba od Angélique.
W restauracji czekały już na nich dwie pozostałe pary. Kobietę, równie
efektowną jak Angélique, wyraźnie zaskoczył widok Cassie u boku Caleba. Obok
stało młode małżeństwo. Widać było, że w tym otoczeniu nie czują się dobrze.
Szczupła, ciemnowłosa kobieta wyglądała na strapioną, natomiast jej mąż miał
sceptyczny wyraz twarzy.
Kiedy Caleb witał swoich gości, Cassie znów znalazła się obok Jake’a.
– Powiedziałeś mu, że mam dyżury telefoniczne w ramach usługi „porozmawiaj
z żoną o wszystkim” – mruknęła groźnie.
– Cassie, kochanie – uśmiechnął się Jake – nie sądzisz chyba, że w to uwierzył?
Gdy Caleb zamierzał przedstawić Cassie pozostałym gościom, Jake
zdecydowanie przejął inicjatywę:
– Pozwól, Caleb, że ja to zrobię. Angélique zbyt długo jest sama.
Lekko objął Cassie ramieniem.
– Co ty wyrabiasz? – spytała cicho. – Miałam przecież odciągnąć go od
Angélique.
– Świetnie sobie radzisz – odszepnął. Gdy przedstawiał ją całej czwórce,
zorientowała się, że w przyjęciu biorą udział osoby związane z Tanner Electronics.
Mężczyzna w średnim wieku, towarzyszący przyjaciółce Angélique, był szefem
produkcji, natomiast młode małżeństwo, jak Cassie szybko się zorientowała,
zjawiło się tu dlatego, że mężczyzna właśnie odchodził z firmy. Było to więc
spotkanie pożegnalne.
Gdy podano drinki, Cassie, sącząc białe wino, zajęła się obserwacją zebranych.
Przyjaciółka Angélique od czasu do czasu rzucała szefowi produkcji uśmiech,
natomiast Angélique była wściekła, bo Caleb wyraźnie więcej uwagi poświęcał
Cassie niż jej. Zona młodego inżyniera wyglądała tak, jakby bardzo chciała znaleźć
się gdzie indziej.
Natomiast Jake wciąż trzymał rękę na ramieniu Cassie. I choć pozory były inne,
tym razem miała pewność, że robił to zupełnie świadomie. Przytulony niemal do
niej, swobodnie obserwował Caleba, który był wyraźnie nią zaintrygowany, jak
nową, atrakcyjną zabawką.
Cassie prawie współczuła Angélique, która rozpaczliwie próbowała walczyć o
utrzymanie swojej pozycji, lecz koniec jej kadencji natychmiast zauważyła jej
przyjaciółka. Teraz ledwo już zwracała uwagę na swojego towarzysza. Co pewien
czas zerkała na Angélique, a jednocześnie wabiła zachwyconym wzrokiem Caleba i
wprost chłonęła każde jego słowo.
Caleb zadawał mnóstwo chaotycznych pytań na temat Wypożyczalni Zon, aż w
końcu Cassie podniosła ręce w geście poddania. Bała się, że podczas tak niezbornej
rozmowy może dojść do licznych przekłamań, dlatego postanowiła wszystko
wyłożyć po kolei: motto firmy, założenia i listę spraw, którymi się nie zajmują.
Kiedy skończyła, w towarzystwie zapadła na chwilę cisza. Cassie przestraszyła
się, że zrobiła z siebie widowisko.
Jake przyciągnął ją bliżej.
– Uwielbiam słuchać, jak opowiadasz o swojej firmie.
– Założę się, że nie tylko w tym jest dobra – wycedziła Angélique. –
Załatwianie tych spraw to pewno tylko jedna z wielu jej umiejętności.
Jej przyjaciółka zachichotała.
– A dla mnie brzmi to wspaniale – odezwała się żona inżyniera. – Lubię
siedzieć w domu i zajmować się dziećmi, ale są dni, kiedy przydałaby mi się żona.
Cassie uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością.
– Dam pani wizytówkę. Jeśli będziemy mogły kiedyś pomóc...
Angélique skrzywiła się drwiąco.
– A komu wolałabyś pomóc? Jej, czy może jednak jemu? – rzuciła
prowokacyjnie.
Młoda kobieta zmieszała się.
– Na razie nie stać mnie na to – odparła szybko. – Zanim Erie nie znajdzie
czegoś nowego, nie będziemy mieli pieniędzy...
Inżynier zacisnął rękę na ramieniu żony. Cassie zauważyła jej zmieszanie, więc
taktownie się odwróciła. Zdziwił ją wyraz twarzy Jake’a, który jak
zahipnotyzowany wpatrywał się w panią inżynierową.
Cassie pogrzebała w torebce i podała jej wizytówkę.
– Proszę, tak na wszelki wypadek. Zawsze może się coś zmienić.
– Które zlecenia najbardziej ci odpowiadają? – spytał Caleb Tanner.
– I jak długo musisz się do nich przygotowywać? – kpiła nadal Angélique.
Miarka się przebrała. Nie będzie ignorować sugestii, że to brak wykształcenia
zmuszają do obecnej pracy, a niedostatki inteligencji zmuszają do pokornego
znoszenia obraźliwych uwag.
– Aby przygotować się do prowadzenia firmy, musiałam wykonać znacznie
więcej pracy, niż przy jakiejkolwiek innej okazji. Nawet zdobycie dyplomu na
wydziale literatury angielskiej nie było tak pracochłonne – odparła.
Angélique zaniemówiła.
– Choć czasami specjalizacja z poezji elżbietańskiej też mi się przydaje –
dodała Cassie słodkim głosem. – Bywa, że mężczyźni, którzy mają kłopoty z
wyrażaniem uczuć, proszą mnie o wyszukanie jakiegoś wiersza dla ukochanej. Ich
dziewczyny i tak nie są w stanie rozpoznać mistyfikacji, tylko ronią miłosne łzy
nad młodzieńczymi sonetami Johna Miltona lub wierszami Edmunda Spencera,
przekonane, że zostały napisane dla nich.
Ciszę, która zapadła, przerwał głośny śmiech Caleba.
– Dostałaś nauczkę, Angélique. No, ale dajmy już spokój i siadajmy do stołu.
Cassie nie była zaskoczona, że Jake prowadzi ją na miejsce możliwie daleko od
Angélique. Zmartwiło ją tylko, że Caleb siada u szczytu stołu koło swojej
dziewczyny. Czuła się winna, że jej wybuch uniemożliwił Jake’owi zbliżenie się do
szefa.
Pochyliła się do niego, gdy zajęli miejsca.
– Chyba nie spełniłam twoich oczekiwań – szepnęła. – Przepraszam.
– Nie przejmuj się. – Podał jej kartę.
Cassie pomyślała, że tak właśnie mówi się do dziecka, gdy się chce, by
przestało zawracać głowę.
Jake podsunął inżynierowi i jego żonie koszyczek z pieczywem.
– Powiedz mi, Erie, co dla ciebie jest najważniejsze w pracy?
Młody człowiek rzucił okiem na żonę i powiedział cicho:
– Nowe wyzwania.
Cassie niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w menu. Wyrzucała sobie, że
przez nią Jake nie będzie mógł wypełnić swojego zadania. Zamiast mu pomóc,
stała się zawadą. To fakt, że urażono jej dumę, powinna jednak przełknąć
zniewagę, nie zaś odwzajemniać się tym samym. Zniżyła się do poziomu
Angélique, a konsekwencje poniesie Jake.
Znów spojrzała w kartę dań. Dziwne, ale żadna egzotyczna nazwa nie wydała
się jej atrakcyjna.
Czy ten wieczór nigdy się nie skończy? Jake uczestniczył w wielu koktajlach i
przyjęciach, gdzie jedynym wspólnym tematem były interesy. Spotkania, na
których prowadzono pseudo towarzyskie rozmowy, a tak naprawdę nieustannie
stosowano dyplomatyczne gierki, by wysondować rozmówcę i przekonać go do
swoich racji, uważał za śmiertelnie nudne.
Jednak dzisiejsze spotkanie przerosło jego wszelkie najgorsze oczekiwania.
Rozmowa kulała, żaden ogólny temat nie chwycił i wszyscy wyraźnie męczyli się
sztuczną atmosferą. Na dodatek Jake wciąż nie wiedział, dlaczego jeden z
najlepszych pracowników Tannera postanowił odejść z firmy, choć nie miał nic
innego na oku. Dzięki czystemu przypadkowi, czy też raczej Cassie, chociaż tyle
zdołał się dowiedzieć. Dobre i to.
Teraz nawet Cassie zamilkła. Poczuła na sobie jego wzrok i spojrzała znad
talerza. Jej niebieskie oczy były większe i ciemniejsze, niż wcześniej sądził.
– Naprawdę mi przykro, że tak namieszałam.
Nie był to najlepszy czas na wyjaśnienia. Poza tym, co miał jej powiedzieć? Ze
chciał głośno zaklaskać, gdy ostro usadziła Angélique? Lub że żałował, iż usiedli
do stołu, bo nie miał już pretekstu, aby ją obejmować? Tak bardzo pragnął
przytulić ją do siebie...
No cóż, gdyby się z tym zdradził, pewnie uznałaby, że stracił rozum. A może
naprawdę tak się stało? Nie, to tylko zapach jej płynu do kąpieli uderzył mu do
głowy. Ilekroć się poruszyła, dolatywała do niego woń bzu.
Z westchnieniem wciągnęła powietrze. Jej wzrok powędrował ku Calebowi.
Siedział między Angélique a jej przyjaciółką. Obie ślicznotki z uwielbieniem
chłonęły każde jego słowo.
Cassie wyglądała jak małe dziecko, które nie może zdobyć upragnionej
zabawki. W wyrazie jej twarzy Jake dostrzegł żal i dziwną tęsknotę.
Opanowało go przygnębienie. Zaledwie kilka godzin temu mówiła, że nie
pragnie poznać Caleba Tannera, lecz teraz wprost pożerała go wzrokiem. Do
diabła, co w tym playboyu tak pociągało kobiety?
– Raczej nie jesteś w jego stylu – rzucił szorstko. Dopiero po dłuższej chwili
skierowała na niego wzrok.
– Boże, dzięki, Jake. Gdyby nie ty, nigdy bym na to nie wpadła.
Przynajmniej znowu używa swojego ostrego języka. To była ta sama Cassie,
którą poznał.
– To miał być komplement – zaprotestował. – Zresztą, o co ci chodzi? Gdy
poświęcił ci całą uwagę, nie byłaś szczególnie zainteresowana.
– Nie byłam i nadal nie jestem, myślałam tylko, że tobie na tym zależy. Co ty tu
właściwie robisz? Co miał na myśli Caleb, mówiąc, że nie zajmujesz się
elektroniką, tylko pieniędzmi?
Nie sądził, że zapamięta tę zdawkową uwagę.
– Badam szanse pozyskania kapitału inwestycyjnego dla jego nowych
projektów.
– Reprezentujesz inwestorów? Jake przytaknął.
– Więc tak naprawdę wcale nie pracujesz dla Caleba.
– Nie bezpośrednio.
– Nic dziwnego, że nie chciałeś wynająć mieszkania. Po prostu nie będziesz tu
zbyt długo.
– Pracę w Denver oceniam na kilka tygodni, najwyżej miesiąc.
– To zajęcie na Florydzie, przez które nie przyjechałeś na ślub Rogera i Peggy,
polegało na tym samym?
– Początkująca firma potrzebowała pieniędzy na plastikowe modele. Przedtem
były telefony komórkowe w San Diego, a jeszcze wcześniej...
– Pewnie dlatego nie trzymasz w lodówce łatwo psujących się produktów?
– Do Nowego Jorku wpadam tylko między projektami. Najwyżej na dwa
miesiące w roku.
– Nie ma to jak w domu... No, ale widocznie odpowiada ci takie życie. Bez
wątpienia znudziłoby cię przebywanie w jednym miejscu.
Usłyszał w jej głosie cień goryczy. Nie była pierwszą kobietą, która uważała, że
powinien się ustatkować. Najlepiej przy niej. A już myślał, że Cassie jest inna.
– To prawda, że niespecjalnie przepadam za rutyną... Cassie z dezaprobatą
pokręciła głową.
– Bardzo jesteś skryty. Sprawiasz wrażenie, jakbyś nie potrafił utrzymać się w
pracy, a tymczasem masz stałe zajęcie.
– Uważasz, że powinienem wypisać historię mojego życia na wizytówkach i
wręczać je wszystkim dokoła? – spytał ze zdumieniem.
Zaczerwieniła się i zagryzła wargi.
– Zanim zaczniesz rzucać oskarżenia – ciągnął Jake – pamiętaj, że nie ja jeden
celuję w niedomówieniach.
Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc aluzji.
– Twój dyplom – przypomniał. – Pamiętam naszą rozmowę na temat twojej
firmy. Na pewno nie przegapiłbym, gdybyś wspomniała, że wolisz tę pracę od
ś
lęczenia nad starymi księgami.
Co ją tak zaniepokoiło? Dlaczego dyplom uniwersytecki był tak delikatną
sprawą? Sama przecież o nim wspomniała, co prawda pod wpływem stresu, ale
teraz jej reakcja również nie była typowa. Dlaczego Cassie wstydziła się, że
zaczynała karierę zawodową jako naukowiec? Gdyby przyznała się, że była
gwiazdą porno, jej zażenowanie byłoby zrozumiałe, ale dyplom uniwersytecki? O
co w tym wszystkim chodzi? – zastanawiał się.
Wreszcie przyjęcie dobiegło końca. Gdy ruszali spod hotelu, Cassie nagle
powiedziała:
– Jake, z tym dyplomem... nie powiedziałam prawdy. Był rozczarowany. No
cóż...
– Nie byłaś na uniwersytecie? To znaczy, że nabrałaś Angélique?
– Nie całkiem. – Westchnęła. – Po prostu nie ukończyłam studiów.
Zrezygnowałam kilka godzin przed obroną pracy.
– Dlaczego?
– Powiedzmy, że to nie było zajęcie, któremu miałam ochotę poświęcić życie.
Zdałam sobie z tego sprawę w ostatniej chwili.
– To na pewno nie wszystko. Czy nie jest w to wmieszany facet, który tak źle
cię potraktował? – W blasku świateł na skrzyżowaniu zobaczył w jej oczach, że
odgadł prawdę. – Co on ci zrobił, Cassie?
Zawahała się, rozłożyła bezradnie ręce, ale w końcu wyjaśniła:
– Duża część mojej pracy dyplomowej znalazła się w jego artykule dla
pewnego magazynu naukowego.
– Jednym słowem, wykorzystał twoje badania. W milczeniu przytaknęła.
– I to wystarczyło, żebyś zrezygnowała z kariery? Oczy Cassie zapłonęły
gniewem.
– Nie miałam wyboru. Nie potrafiłam udowodnić, że Stephan ukradł moją
pracę, bo zdołał odpowiednio się zabezpieczyć. A poza tym, i tak nikt by mi nie
uwierzył.
– Dlaczego?
– Bo był profesorem, specjalistą od Szekspira – odpowiedziała po dłuższej
chwili.
Jake gwizdnął cicho.
– I musiał kraść spostrzeżenia studentki na temat poezji elżbietańskiej?
– Sam widzisz. Kto by w to uwierzył? – Przygryzła wargi. – Nie mogłam tam
zostać, a nie stać mnie było na podjęcie studiów gdzie indziej. Stypendium było na
wyczerpaniu, musiałam zacząć spłacać kredyt studencki.
– Skończyłaś więc jako żona do wynajęcia.
– Mówisz, jakbym się zdeklasowała, nie wykorzystała swojej szansy. Czasami
ż
ycie zmusza nas do różnych rzeczy. Dowiedziałeś się dziś tego, co zamierzałeś?
– Pytasz, czy rozgryzłem do końca charakter Caleba?
– Nie, chodzi mi o tego inżyniera. Spojrzał na nią z uznaniem.
– A więc domyśliłaś się.
– Od pewnego momentu mogłam zajmować się wyłącznie obserwowaniem
innych.
– Dziękuję ci, Cassie.
– Za co?
– Gdyby nie ty, jego żona nie wyznałaby, że on nie ma jeszcze pracy.
– To jest ta ważna informacja?
– Wręcz kluczowa. Gdyby mu zaproponowano niezwykle korzystne warunki
lub wyższe stanowisko, nie byłoby problemu, on jednak najwyraźniej jest
niezadowolony z pracy u Tannera. Muszę odkryć, co złego tam się dzieje, zanim
wydamy majątek na nowy produkt i kampanię reklamową.
Zaparkował samochód przed domem, jednak Cassie nadal siedziała bez ruchu.
Wyraźnie nad czymś się zastanawiała.
– Jedyna zła rzecz w Tanner Electronics – odezwała się po chwili – to brak
zainteresowania ze strony Caleba. – Wysiadła z samochodu i z rękami wciśniętymi
w kieszenie żakietu pospieszyła do domu.
Dogonił ją, gdy wkładała klucz do zamka.
– Masz na myśli panienki, które wciąż tam się kręcą? Cassie, wiem, że nie
podoba ci się Angélique, nie masz też najlepszej opinii o Calebie. Rzeczywiście, ta
dziewczyna nam wszystkim działa na nerwy, ale nie ma zbyt wielkiego wpływu na
Caleba.
Otworzyła drzwi.
– Wspominałeś o kontrolowanym chaosie. Jake, jeśli sytuacja w firmie choć
trochę przypomina dzisiejsze spotkanie, mamy do czynienia z czystym chaosem,
bez żadnej kontroli.
– Przyjęcie rzeczywiście było dziwne, ale to o niczym nie świadczy. – Przerwał
i zastanowił się nad uwagą Cassie. Nie miała racji, mówiąc, że Caleb nie interesuje
się firmą. Przecież on nią żył.
– Moim zdaniem, gdy nie do końca wiadomo, kto kieruje pracą, oznacza to, że
szef nie wypełnia swoich obowiązków. Innymi słowy, nie powinien zajmować tego
stanowiska.
Jake spojrzał na nią z zaskoczeniem, ale nic nie powiedział. Musiał się skupić.
– Tylko – niepewnie ciągnęła Cassie – co ja właściwie wiem o przemyśle,
ekonomii i zarządzaniu?
Szybko pokonała schody, lecz zatrzymała się na górze. Wychylając się przez
barierkę, dodała:
– A tak przy okazji, Jake...
Jej głos brzmiał teraz zupełnie inaczej i Jake natychmiast zapomniał o Calebie
Tannerze, młodym inżynierze i kapitale inwestycyjnym.
Jedno słowo, pomyślał. Wystarczy jedno jej słowo...
– Dziękuję za obiad – dokończyła Cassie. – To był niezapomniany wieczór. –
Starannie zamknęła za sobą drzwi pokoju.
Rzeczywiście niezapomniany, myślała Cassie, leżąc w ciemnościach. Co ją
opętało? Po co wtykała nos w interesy Jake’a i udzielała mu rad w sprawach, o
których nie miała zielonego pojęcia? I w dodatku ta historia z dyplomem...
Co gorsza, czuła się rozgoryczona, a nawet odrzucona, kiedy dowiedziała się,
na czym polega jego praca.
Jasne, nie istniał żaden powód, dla którego miał ją o czymkolwiek informować,
tak samo jak ona nie zdradzała, z jakiego powodu porzuciła studia.
Nie musiał opowiadać o swojej działalności przypadkowym znajomym, a ona
kimś takim właśnie była i wcale nie chciała, by to się zmieniło.
Tak więc fakt, że nie uznał jej za kogoś, komu mógłby się zwierzać, nie miał
ż
adnego znaczenia.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Cassie spała dłużej niż zwykle i obudziły ją dopiero hałasy dochodzące z
remontowanej łazienki. Skoro Buddy zaczął już pracę, Jake musiał go wpuścić. W
takim razie sam pewnie wyszedł do biura.
To dobrze. Wczoraj długo nie mogła zasnąć, zajęta rozpamiętywaniem swojego
zachowania. Co ją podkusiło, żeby wygłaszać swój amatorski sąd o Calebie
Tannerze? Musiała chyba postradać zmysły! Sądząc z wyrazu twarzy Jake’a, on też
tak uważał. Dobrze chociaż, że się opanował i nie przywołał jej do porządku.
Zastanawiała się, czy powinna go przeprosić za wtykanie nosa w nie swoje
sprawy. Nie, lepiej zostawić to, tak jak jest. Być może Jake już zapomniał o jej
naiwnych uwagach.
Zanim była gotowa do zejścia na dół, Buddy zajął się mniej hałaśliwą pracą.
Zatrzymała się na chwilę pod drzwiami łazienki. Właściwie powinna sprawdzić,
jak postępuje remont. Wczoraj w ogóle tam nie zajrzała.
Postanowiła odłożyć inspekcję na później. Nie czuła się na siłach, – żeby
rozmawiać z kimkolwiek, a tym bardziej z Buddym.
Na dole zaskoczył ją dochodzący z salonu zapach farby. To Jake malował
drzwi!
Starała się nie zwracać uwagi na znoszone dżinsy, mocno opięte na jego
wąskich biodrach, ani też na uśmiech, który pojawił się w jego oczach, gdy
podniósł wzrok znad pędzla.
– Kawa powinna być już gotowa – powitał ją.
Nie tylko czuła zapach kawy; miała wrażenie, że zażyła już dużą porcję
kofeiny.
Jej reakcja na pewno nie była wywołana tylko uśmiechem Jake’a, miała też
związek z ulgą, że niewątpliwie zamierzał zignorować jej wczorajszą gafę.
– Czyżbyś przygotował ją dla mnie?
– Skądże znowu – przyznał z radosnym uśmiechem. – Tak naprawdę myślałem
o Buddym.
– Akurat. Dzięki, Jake, że mu otworzyłeś. Trzeba było mnie obudzić.
– Będę pamiętał o zaproszeniu. – Uśmiech stał się jeszcze bardziej promienny.
– Nie o tym myślałam. – Czuła, że się czerwieni.
– Taki już mój los – zasmucił się.
Nie należało tego ciągnąć. Poszła do kuchni, napełniła filiżanki i zaniosła je do
salonu. Gdyby miała choć trochę rozsądku, podałaby kawę Jake’owi, drugą
zaniosła Buddyzmu, a sama wróciła do kuchni, by przygotować plan dnia.
Jednak zamiast tego stanęła w przejściu i jak durna nastolatka zapatrzyła się w
Jake’a, który wciąż pracowicie malował.
– Niewątpliwie masz ukryty talent. Prawdziwa złota rączka.
– Nic z tych rzeczy – pokręcił głową. – Skorzystałem z twojej rady i
przeczytałem instrukcję.
– Tak po prostu przyznajesz się do tego? – Cassie gwizdnęła z uznaniem.
Wykrzywił się do niej.
– Są ciemniejsze niż tamte drzwi.
– Sprzedawca zapewniał mnie, że to ten sam odcień. Po wyschnięciu farba
stanie się jaśniejsza.
– Mam nadzieję. Nie chciałbym zaczynać od nowa.
– Widzę, że zależy ci na pomalowaniu drzwi tak samo, jak mnie na ich
założeniu.
– Chciałbym to szybko skończyć. – Rzucił okiem na zegarek i ponownie
zanurzył pędzel w puszce.
– Przecież nie odbijasz karty zegarowej, a po wczorajszym przyjęciu Caleb się
nie obrazi, gdy ranek poświęcisz osobistym sprawom.
– Sam nie wiem. Zresztą wpadnie tu niedługo.
– Tutaj? Dlaczego? – spytała zszokowana.
– Musimy spokojnie porozmawiać. W biurze co i rusz przychodzą pracownicy z
różnymi technicznymi problemami, natomiast na mieście Caleb wciąż wpada na
znajome dziewczyny. – Jake zajął się malowaniem przeciwległego rogu. – Cassie,
zastanawiam się, czy mogę cię prosić o przysługę – dodał po chwili, unikając jej
wzroku.
– Skończyły ci się oliwki?
– Jeszcze nie. Chciałbym, żebyś skontaktowała się z żoną tego inżyniera z
Tanner Electronics i spróbowała dowiedzieć się, dlaczego rzucił pracę.
Naprawdę potrzebował jej pomocy? Ufał jej ocenie? Serce zabiło jej mocniej. Z
trudem opanowała drżenie głosu.
– Mam być wywiadowcą? – spytała powoli. Ręka z pędzlem zawisła w
powietrzu.
– Niech zgadnę. Chcesz mi oznajmić, że Wypożyczalnia Zon jest zbyt etyczna,
aby trudnić się szpiegostwem przemysłowym?
– Nie o to chodzi. Dotychczas nikt nas o to nie prosił. – Cassie zamyśliła się. –
To mógłby być początek nowej działalności. Jasne, zajmę się tym.
– Dziękuję, Cassie. – Uśmiechnął się inaczej, swobodniej i czulej, czyli
znacznie bardziej niebezpiecznie.
Z trudem odwróciła wzrok.
– Uważaj, rozchlapujesz farbę.
Jake rozprowadził pędzlem krople, które spadły na gładką powierzchnię.
– Możesz zrobić to już dziś? Im szybciej zdobędę potrzebne informacje...
Tym prędzej będzie mógł dokonać oceny i ruszać dalej. Nie musiał kończyć
zdania. Wszystko było jasne.
Dobry nastrój prysł. Prosił o pomoc, bo polegał na jej zdaniu. Była wyłącznie
ś
rodkiem prowadzącym do celu. Nie powinna być tym zaskoczona, a jednak...
– Rozumiem – wykrztusiła w końcu. – Wpadnę do niej z folderem firmy. Nie
wie przecież, że zwykle nie roznosimy ich osobiście.
– Wspaniale. Zdobędę adres, jak tylko dotrę do biura. – Po raz ostatni pociągnął
pędzlem i odsunął się, żeby obejrzeć swoje dzieło. – No, starczy. Z drugą stroną
trzeba poczekać, aż ta wyschnie. – Zamknął puszkę z farbą i poszedł umyć pędzel.
Cassie została w przejściu do holu. Głowę oparła o ścianę i przymknęła oczy.
Nie może się tak przejmować. To oczywiste, że Jake próbuje wykorzystać
wszystko, co może doprowadzić go do rozwiązania problemu. Na tym polega jego
praca. Dlaczego ją, przypadkową znajomą, miałby traktować w jakiś wyjątkowy
sposób? No cóż, sprawę postawił uczciwie. Niczego nie owijał w bawełnę, tylko
poprosił o pomoc. A mógłby nią manipulować...
O nie, co najwyżej mógłby spróbować, ale szybko by się sparzył.
Nadal jednak nie wiedziała tego, co najważniejsze: dlaczego tak się tym
wszystkim przejmuje?
Na schodach rozległy się kroki Buddy’ego, ale nie zamierzała zmieniać pozycji.
Jeśli uda, że go nie słyszy, może da jej spokój.
Majster zatrzymał się u stóp schodów i niepewnie ruszył w jej stronę.
– Proszę pani?
Ukryła niezadowolenie i otworzyła oczy.
Nowa fryzura Buddy’ego nadal ją szokowała. Uwolnione z kucyka włosy
sterczały mu bezsensownie na czubku głowy. Na jego twarzy malował się tak
szczery niepokój, że jej zniecierpliwienie znikło.
– O co chodzi, Buddy?
– Dobrze się pani czuje?
– Nigdy nie czułam się lepiej – bez powodzenia próbowała ukryć ironię. – W
czym mogę ci pomóc?
Zakołysał się na piętach i przesunął wykałaczkę do drugiego kącika ust.
– Wie pani, to te rury.
Przekleństwo cisnęło się jej na usta, ale Buddy przecież nie robił tego celowo.
Postanowiła przyspieszyć rozmowę.
– A dokładniej?
– Podłączyłem nowe rury do starego systemu, ale ciągle gdzieś cieknie. Nie na
złączach, ale w tych starych rurach. Co załatam jedną, zaraz przecieka następna.
Nie mogę gwarantować, że coś w nich nie puści i nie zaleje domu.
– Chodzi o to, że jest więcej roboty, niż początkowo myślałeś? Ale chyba
można to było przewidzieć?
– Możliwe, proszę pani, ale to się zdarza. Z zewnątrz wyglądało dobrze. Dom
ma przynajmniej dwadzieścia lat, a hydraulika od początku nie była najlepsza.
Lepiej chyba zmienić cały system. Wtedy nic nie będzie przeciekać, wzrośnie też
ciśnienie wody i wanna napełni się migiem.
Cassie wyobraziła sobie Peggy, która po powrocie do domu zastaje wannę bez
rur i kranów.
– Przekażę tę informację – postanowiła. – Na razie musisz spróbować załatać
co się da, bo nie mogę bez konsultacji podjąć takiej decyzji...
Przerwała, gdy Buddy wściekle zacisnął zęby.
– To on nawet nie pozwała pani o niczym decydować? – Jego głos nagle stracił
swą powolność. – Ten pani cholerny mąż myśli, że pani nie ma swojego rozumu?
Cassie nie wierzyła własnym uszom. Czyżby naprawdę powiedział „cholerny”?
Nagle dotarł do niej sens słów, więc szybko próbowała wyjaśnić.
– Mówisz o Jake’u? On nie jest moim mężem. Dezaprobata Buddy’ego stała się
bardziej widoczna. Jego twarz nie wróżyła niczego dobrego.
– Na mój rozum, to jeszcze gorzej. Straszy panią, co? A jak pani się stawia, to...
– Jeśli mówisz o drzwiach, to było nieporozumienie.
– Niech pani nie próbuje go bronić. Już ja swoje wiem. Cassie potarła skronie i
zaczęła jeszcze raz.
– Buddy, źle to zrozumiałeś.
– I jeszcze to, że nawet się z panią nie ożenił – mówił z rosnącą wściekłością. –
Tego nie mogę znieść. I nie zniosę!
Coś takiego, pomyślała Cassie. Hydraulik, który zapatrzył się w opery
mydlane...
Nie do śmiechu jej jednak było, kiedy na ramionach poczuła ręce Buddy’ego.
Przyciągnął ją do siebie. Szorstką dłonią ujął ją pod brodę i zmusił do podniesienia
głowy.
– Jake – próbowała zawołać, ale przez ściśnięte gardło wydobył się tylko
ochrypły szept.
– Próbowałem się nie wtrącać – oznajmił Buddy. – Ale skoro pani nie jest jego
ż
oną... skoro jest pani wolna, to inna sprawa.
Cassie przekręciła głowę i jego pocałunek trafił w policzek. Na szczęście...
– Nie walcz ze mną. Nigdy cienie skrzywdzę, zobaczysz. – Jego usta były już
bardzo blisko.
Zza pleców Buddy’ego usłyszała chłodny głos Jake’a:
– To bardzo pouczające, Buddy, ale Cassie rezygnuje z dalszych lekcji, i to
natychmiast. – Bezceremonialnie chwycił go za ramię i odciągnął.
Cassie, ciężko oddychając, wsparła się o poręcz.
– Ona nie należy do ciebie – warknął Buddy. – Jeśli się z nią nie ożenisz, nie
masz do niej żadnego prawa. – Odskoczył na bok i zamierzył się na Jake’a.
Jake sparował cios i mocno pchnął Buddy’ego, który poleciał na drzwi
wejściowe.
Cassie patrzyła z niedowierzaniem. Wszystko działo się jak w zwolnionym
tempie. Drzwi zatrzeszczały przeraźliwie i rozłupały się na całej długości.
Zobaczyła parking, a za nim park w głębi osiedla. Przez dziurę wpadł promień
słońca, oświetlając unoszące się w powietrzu drobiny kurzu i białe skrawki płyty.
Kilka z nich opadło na głowę Buddy’ego, siedzącego wśród tego bałaganu.
Jake zrobił parę kroków i wyciągnął do niego rękę, on jednak ze złością
pokręcił głową i stanął o własnych siłach.
– Nie przyjąłbym pana ręki, nawet gdyby moje życie od tego zależało – niemal
wypluł te słowa.
Jake z niedowierzaniem potrząsnął głową.
– Masz tupet, żeby po tej scenie oskarżać mnie o niewłaściwe zachowanie.
Cassie przerwała im szybko.
– Spróbujmy trochę ochłonąć...
Buddy patrzył na nią.
– Pani wcale niepotrzebny ratunek. Widocznie lubi pani być tak traktowana. W
porządku. Narzędzia zabiorę innym razem. – Otrzepał dżinsy, kopnięciem odsunął
ze swojej drogi kawałek płyty i wyszedł. Kilka sekund później dał się słyszeć
klekot silnika jego półciężarówki.
Cisza, jaka zapadła w holu, aż dzwoniła w uszach. Cassie usiadła na najniższym
schodku.
– A niech to! Dzięki, Jake. – Nawet nie próbowała ukryć sarkazmu.
– Zaraz, zaraz – zaprotestował. – Skoro nie chciałaś mojej pomocy, dlaczego
krzyczałaś?
– Wcale nie krzyczałam.
– Oczywiście, że tak – zawahał się. – Brzmiało to co prawda jak zduszony
szept, ale wołałaś moje imię.
– A ty czym prędzej pospieszyłeś z odsieczą. Teraz nie mamy ani drzwi, ani
hydraulika.
– Co... no tak, zjawi się tu tylko po narzędzia. Porzucił robotę.
– Myślę, że gdybyś był jedynym pracodawcą na świecie, Buddy i tak nie
zgodziłby się już pracować dla ciebie. Jednakże...
– O co mu chodziło, gdy powiedział, że niepotrzebny ci ratunek?
– Według niego bronię cię, mimo że podle mnie traktujesz. Uważa, że jestem
twoją niewolnicą.
– Co za bzdura.
– Nie całkiem. Sam mu powiedziałeś, że musiałeś wyłamać drzwi, bo nie
chciałam cię wpuścić do domu. Gorszej opinii nie mogłeś sobie wystawić.
– Więc uznał, że skoro ja zachowuję się jak jaskiniowiec, można mnie
naśladować?
– Myślał, że wyświadcza mi przysługę.
– Teraz z kolei bronisz jego.
– Chcę tylko, żebyś zrozumiał, że niepotrzebnie go uderzyłeś.
– Nie uderzyłem go, tylko odciągnąłem od ciebie.
– Ale go popchnąłeś.
– Zamierzył się na mnie. Cassie, pozwól sobie przypomnieć, że gdyby nie było
mnie tutaj...
– ... nie zachowałby się jak bohater opery mydlanej – wpadła mu w słowo. –
Nie miałby powodu.
– Kochanie, czy ty naprawdę myślisz, że to ja sprowokowałem go do tych
ekscesów?
Jak miała mu wyjaśnić, że gdyby jak zwykle rano poszedł do biura, nie stałaby
w holu, rozmyślając o nim, a Buddy nie poczułby się w obowiązku bronić
uciśnionej niewinności. I dzień toczyłby się jak co dzień.
– Co ty mu takiego powiedziałaś? – podejrzliwie dopytywał Jake. –
Wspomniałaś, że planujemy stać się małżeństwem? Czy tak?
Przy swoim szczęściu nie powinna była liczyć, że mu to umknie. Ktoś taki jak
Jake nigdy nie przegapi uwagi o małżeństwie. Czujność, to główna linia obrony
facetów, którzy dostają wysypki na samą wzmiankę o stabilizacji.
Jednak nie pozwoli, by oskarżał ją o fantazje Buddy’ego.
– Ach, to. – Jej głos był pełen słodyczy. – Zaledwie mu wspomniałam, że wciąż
cię błagam, abyś uczynił ze mnie uczciwą kobietę. Ty jednak nie tylko naigrawasz
się z moich próśb, ale katujesz mnie coraz okrutniej. Nie rozumiem, dlaczego tak
się zezłościł...
– Cassie, jeszcze chwila, a samo bicie nie wystarczy – przerwał jej rzeczowym
tonem.
– Jake, nie zgrywaj się. Buddy po prostu nie wie, kim naprawdę jesteśmy.
Nigdy mu nie wyjaśniłam, iż ja opiekuję się domem, a ty jesteś gościem.
– Pomylił nas z Peggy i Rogerem? – zdziwił się Jake.
– To jednak nie tłumaczy jego zachowania.
– Mimo to nie powinieneś się mieszać. Potrafię o siebie zadbać...
– Faktycznie – zadrwił. – Szło ci znakomicie. Cholernie żałuję, że się
wtrąciłem. Z przyjemnością bym popatrzył, jak kładziesz Buddy’ego na łopatki. –
Głos Jake’a złagodniał.
– Cassie, przyznaj się, ta sytuacja cię przerosła.
Nie patrzyła mu w oczy, ponieważ jednak usłyszała w jego głosie pobłażliwą
nutę, z uporem powtórzyła:
– Sama potrafię dać sobie radę.
Jake odwrócił się, smutno kręcąc głową. Cassie wreszcie odetchnęła z ulgą.
Nie zauważyła jednak, że Jake planuje atak. Chwilę potem znalazła się w jego
ramionach. Przycisnął ją mocno do siebie, tak że uniosła się i ledwie końcami
palców dotykała podłogi. Była całkiem bezradna, nie mogła się poruszyć.
Chwyt Buddy’ego był agresywny i niemiły, natomiast ramiona Jake’a otulały ją
jak aksamit. Tyle że pod aksamitem kryła się stalowa lina, która uniemożliwiała
ucieczkę. Buddy’ego się bała, ale Jake ją przerażał.
– Przestań – ledwie mogła wydobyć głos. – Puść mnie, Jake.
– Masz szansę pokazać, jak sobie dajesz radę. Mogę zrobić, na co tylko mam
ochotę. Jak mnie powstrzymasz? – Pochylił głowę i lekko całując jej usta, szepnął:
– Pokaż, jak to robisz. Broń się.
Wiła się jak piskorz, ale brakowało jej siły, żeby się wyswobodzić. Gdyby choć
udało się oprzeć stopy na podłodze...
Zdecydowanie przycisnął usta do jej warg. Zakręciło się jej w głowie...
Koniecznie musiała uwolnić się od tego pocałunku. Nie, żeby wywoływał
uczucie przykrości, bólu czy poniżenia. Bała się jednak, że przedłużenie pieszczoty
zbyt rozbudzi jej zmysły i nie będzie już w stanie logicznie myśleć, ani tym
bardziej działać.
Ostatnim wysiłkiem woli spróbowała użyć podstępu. Bezwładnie osunęła się w
jego ramionach. Jeśli Jake pomyśli, że się poddała, przestanie udowadniać swoją
przewagę. Straci czujność, a wtedy ona zaatakuje. Najlepiej, gdyby pomyślał, że
zemdlała. Wtedy ją puści, bo nieprzytomna kobieta nie stanowi już żadnego
wyzwania. No właśnie, wyzwanie. Tu leży sedno sprawy. Po prostu udowadniał, że
jest wystarczająco silny, żeby zrobić z nią, co tylko zechce.
Plan był rozsądny, ale nie doceniła Jake’a. Kiedy zamknęła oczy i zwiotczała,
przytulił ją jeszcze mocniej. Za to pocałunki stały się delikatniejsze.
Gdyby był bardziej stanowczy, zebrałaby siły, żeby z nim walczyć, lecz
łagodny dotyk i delikatne pocałunki kusiły i prowokowały. Uległa im i zaczęła
oddawać pieszczoty.
– W salonie mamy wygodną kanapę – powiedział z ustami tuż przy jej wargach.
Coś było nie tak, tylko co?
– Drzwi są otwarte na oścież – powiedziała wreszcie po długiej chwili.
– To mnie nie powstrzyma – wymruczał wtulony w jej szyję. Oparła głowę o
jego ramię i pozwoliła poprowadzić się do salonu. Posadził ją w najbliższym
fotelu. Czekała chwilę, aż do niej dołączy, w końcu z trudem otworzyła oczy. Świat
zawirował.
– Co się stało, Jake?
– Jak słusznie zauważyłaś, drzwi są otwarte na oścież. Choć wydawało mi się,
ż
e specjalnie ci to nie przeszkadza.
Rozwścieczona zerwała się na równe nogi. Zrobiła to z takim impetem, że
zawadziła nogą o świeżo pomalowane drzwi i zielonkawa farba zostawiła ślad na
tweedowych spodniach. Zaklęła i próbowała zetrzeć plamę. Świetny pretekst, żeby
nie patrzeć na Jake’a.
– Oboje już wiemy, że twoja metoda obrony polega wyłącznie na samokontroli
drugiej osoby. – Jake mówił przyduszonym głosem, jakby miał kłopoty z
odzyskaniem oddechu. – I jeszcze jedno. Co prawda nie tego chciałem dowieść, nie
możemy jednak zlekceważyć faktu, że pragniesz mnie równie mocno, jak ja ciebie.
– Nieprawda. Zaatakowałeś mnie.
– Tylko pocałowałem, a ty się nie opierałaś, lecz wręcz przeciwnie. Nie
uciekniemy od tego, Cassie. Musimy coś z tym zrobić.
Potrząsnęła głową. Chciała go ostrożnie wyminąć, ale przesunął się i oparł ręce
o ścianę nad jej ramionami. Zatrzymał ją jak w potrzasku.
– Musimy z tym coś zrobić – powtórzył. – Nie karm mnie bzdurami o jakimś
profesorku, który zniechęcił cię do wszystkich mężczyzn. Nie jestem do niego
podobny i nie chcę cierpieć za jego winy. Ja cię nie okłamię, Cassie.
– Nigdy nie mówiłam, że jesteś do niego podobny.
– To dobrze – szepnął. – Przynajmniej to wyjaśniliśmy. – Pochylił głowę i
znów ją pocałował.
Jego usta ledwie jej dotknęły, a już czuła się zniewolona, jakby oplatała ją sieć.
Nie mogła złapać oddechu, jej reakcje spowolniały, skupiła się na pieszczocie.
– A więc jest dokładnie tak, jak myślałem. Co z tym zrobimy? – zapytał cicho.
– Na pewno nie romans – powiedziała drżącym głosem.
– Romans już jest, tylko nie doszliśmy jeszcze do sypialni. – Obsypał jej twarz
pocałunkami.
Odwróciła głowę, ale niewiele to pomogło, bo niczym niezrażony Jake całował
teraz jej skroń.
– Coś takiego. – Starała się mówić możliwie lekko. – To wyjaśnia, dlaczego nie
pamiętam, żebym z tobą spała. Już myślałam, że wyleciało mi to z głowy...
– Zapewniam cię, że zapamiętałabyś to na pewno – burknął Jake. – To ci
gwarantuję. – Czubkiem języka bawił się jej kryształowym kolczykiem. Poczuła
dziwny szum w uszach.
Nagle Jake westchnął i odsunął się.
– Przyjechał Caleb. Jego motocykl piekielnie hałasuje. Dlatego szumiało jej w
uszach.
– Pójdę stąd – powiedziała pospiesznie.
– Uciekasz?
– Ależ skąd. Muszę zająć się spodniami, inaczej zostanie plama.
– Dobrze, że wychodzisz – zauważył. – Jesteś trochę rozczochrana. Zobaczymy
się później. A może chciałabyś, żebym odprawił Caleba? Mógłbym poprosić, żeby
zwolnił mnie jeszcze na parę godzin w... Jak to nazwałaś? Ach tak, pamiętam, w
sprawach osobistych. – Jego niski matowy głos pieścił tak samo, jak pocałunki. –
Bardzo osobistych.
– Och, nie zawracaj sobie mną głowy.
– Już dobrze. Życzę ci miłego oczekiwania. Nie spojrzała na niego.
– Nie licz na to, Jake. Mam dziś zbyt dużo zajęć, żeby myśleć o tobie.
– Znajdziesz czas, zapewniam cię.
Cassie pozazdrościła Jake’owi jego pewności siebie.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Gdy Cassie poszła na górę do łazienki, Jake przymknął oczy, starając się
wyobrazić sobie widok za zamkniętymi drzwiami.
Przyszło mu to wyjątkowo łatwo. Farba zabrudziła spodnie z tyłu na udzie,
więc żeby usunąć plamę, Cassie musiała je zdjąć. Miała teraz na sobie jedwabną
bluzkę i niewiele więcej...
Powiedziała, że to nie będzie romans. Uśmiechnął się. Ciekawe, jak długo
wytrwa w tym postanowieniu, które wygłosiła drżącym głosem.
W wejściu ukazała się twarz Caleba.
– Użyłbym dzwonka – powiedział – ale widzę, że stosujecie politykę otwartych
drzwi.
– Jesteś pierwszą osobą, która z tego korzysta. Wejdź. Caleb ostrożnie ominął
połamane kawałki płyty.
– To straszne, że nie znalazłeś jeszcze rozwiązania.
Jake spojrzał na resztki drzwi, zastanawiając się, jak zabezpieczyć wejście.
Trzeba będzie je zabić do czasu, aż nowe zostaną pomalowane i jakiś fachowiec,
którego będzie musiał znaleźć, wmontuje je we framugę.
– Jakiego rozwiązania?
– Odwiecznego problemu z niezadowoloną kobietą. – Caleb smutno pokręcił
głową. – Skoro żona, którą zaledwie wynajmujesz, jest powodem takich strat,
pomyśl, co mogłaby zrobić po ślubie. – Zadumał się. – Jedna dziewczyna rzuciła
kiedyś we mnie drinkiem. Trafiła mnie prosto w nos, a była to jakaś obrzydliwie
słodka mikstura. Że też nie mogła wybrać whisky z wodą sodową... Ale żadna z
mojego powodu nie wyważała drzwi. Powiedz, wchodziła czy wychodziła? .
– Ani jedno, ani drugie – uciął Jake. Nonszalancja Caleba nie była mu w smak,
choć przecież nie było nic złego w tym, że Tanner całą sytuację potraktował
ż
artobliwie. Tyle że nie widział bladej, przerażonej twarzy Cassie, ani
pochylającego się nad nią Buddy’ego...
Wielokrotnie słyszał, jak ludzie mówili, że z gniewu krew ich zalała. Zawsze
uważał, że to tylko przenośnia, ale dziś czuł – niemal widział – jak krew zalewa mu
oczy. Trwało to aż do chwili, gdy nie odciągnął tego zbira od Cassie. Jeszcze chyba
nigdy nie czuł takiej satysfakcji, jak w momencie, kiedy Buddy zatoczył się do tyłu
i grzmotnął o drzwi.
To prawda, że cena tego wyczynu okazała się dość wysoka. Szkoda, że nie
popchnął go na ścianę. Tapetę i tak trzeba wymienić, więc kilka krwawych plam
nie robiłoby różnicy. Cóż, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
Ciekawe, czy do zabicia wejścia wystarczy leżąca na górze płyta, na której
Buddy trzymał swoje narzędzia? To nawet rozsądne rozwiązanie, wykorzystać jego
własność do naprawy szkód, które spowodował.
Z pomocą Caleba usiłował przymocować oderwane kawałki drzwi, kiedy
Cassie zeszła na dół. Z szafy w holu wyjęła skórzaną torbę, tak wielką, jakby
należała do listonosza. Ciekawe...
Jake z premedytacją został na miejscu, zagradzając dziewczynie przejście.
– Widzę, że udało ci się sprać farbę.
Nie patrząc na niego, poprawiała na ramieniu pasek torby.
– Zimna woda, mydło i suszarka potrafią zdziałać cuda.
Cześć, Caleb – przywitała się. – Dziękuję za wczorajsze przyjęcie. Do
zobaczenia, Jake. Wyciągnął rękę i zatrzymał ją.
– Musisz wziąć klucz do drzwi na patio, bo te na razie nie nadają się do użytku.
Ich oczy spotkały się.
– Nawet nie wiem, gdzie go szukać. Naprawdę trzeba zabić główne wejście?
Zamiast odpowiedzi, popchnął wskazującym palcem to, co zostało z drzwi.
Odpadł kolejny kawałek.
– W porządku – zgodziła się. – Jasne, głupie pytanie. Tak czy inaczej, nie
wiem, gdzie jest ten klucz. Musisz wezwać ślusarza.
– Tobie na pewno łatwiej. Dopiszesz mi do rachunku.
– Lista należności niedługo cię przerośnie. – Schyliła się, żeby przejść przez
otwór. Zatrzymała się gwałtownie, gdy zahaczyła paskiem torby o wystający
fragment płyty.
Jake pomógł jej uwolnić się.
– Zobaczymy się później, Cassie – powiedział łagodnie.
Zabrzmiało to bardzo niewinnie, doskonale jednak wiedziała, o co mu chodzi.
Czubkami palców dotknął jej szyi, sprawdzając puls. Wyrwała mu pasek z ręki i
oddaliła się pospiesznie.
Caleb zakasłał znacząco.
– Uważaj na siebie, Abbott.
O nic nie pytał, Jake uznał więc, że nie oczekuje odpowiedzi.
– Zrobię kawę i porozmawiamy.
Poszli do kuchni. Caleb przysunął sobie krzesło i usiadł z kubkiem w dłoni.
– No już, strzelaj.
– Dlaczego spodziewasz się złych wiadomości?
– Dobre przekazałbyś mi w biurze.
– Niekoniecznie. Trzeba dopracować szczegóły, a tam wciąż ktoś przeszkadza.
Tak naprawdę, jeszcze nie podjąłem decyzji. Nadal muszę wiele przemyśleć.
– Powiedz tylko, czego ci potrzeba. Dopilnuję, żebyś to dostał. – Odstawił kawę
i poruszył się na krześle. – W takim razie wracam do biura zająć się nowym typem
silnika. Nie będę się przyglądał, jak myślisz.
Jake uniósł brwi.
– Myślałem, że silnik przekazałeś do działu badań.
– Znasz powiedzenie: „Chcesz coś zrobić dobrze, zrób to sam”?
Cassie powiedziała wczoraj, że Caleb nie interesuje się firmą.
Nie miała racji, przecież Tanner prawie bez reszty skupiony był na
przedsiębiorstwie.
Cassie wspominała jeszcze o szefie, którego należy zastąpić, jeśli źle kieruje
pracą...
– Bądź tak dobry i odpowiedz mi na kilka pytań. Caleb wzruszył ramionami i
odchylił się na krześle.
– Jasne, co chciałbyś wiedzieć?
– Przypomnij sobie początki istnienia Tanner Electronics. Czy było coś, co
wtedy szczególnie cię ekscytowało, a czego brakuje ci dzisiaj?
Caleb na chwilę zadumał się.
– Najbardziej lubiłem rozwiązywać problemy techniczne. Być częścią zespołu,
a nie kimś, kto wyłącznie ogląda rezultaty badań, i to tylko wtedy, jeśli praca
papierkowa na to pozwoli.
– Innymi słowy, najbardziej podobała ci się praca inżyniera.
– Tak zaczynałem, zakładając firmę.
– Wiem. – Jake przybrał niedbałą postawę, jakby następne pytanie było mało
ważne. – Nigdy się nie zastanawiałeś, aby do tego wrócić? Znów być inżynierem, a
nie dyrektorem? No jak?
– Masz na myśli sprzedaż firmy?
– Nie. – Jake zawahał się. – No, może, choć takiego rozwiązania nie brałem pod
uwagę. Myślałem o czymś innym, a mianowicie o zatrudnieniu kogoś na twoje
obecne stanowisko. Przyjmując doświadczonego specjalistę, który by się zajął
zarządzaniem...
– ... na którym ja się nie znam. To masz na myśli?
– Nie udawaj, że nie rozumiesz. Nadal byłbyś właścicielem Tanner Electronics
i mógłbyś robić, co tylko zechcesz, natomiast kto inny przejąłby tak bardzo przez
ciebie znienawidzone papiery.
– To mogłoby też oznaczać utratę kontroli.
– Na co dzień tak, ale możesz przecież zostać prezesem rady nadzorczej.
– Chcesz powiedzieć, że nie potrafię kierować własną firmą?
– Nie. Chcę tylko powiedzieć, że można być genialnym przedsiębiorcą, ale... –
przerwał, szukając właściwych słów.
– Kiepskim menadżerem? – dokończył za niego Caleb. Dobrze powiedziane.
Caleb nie bawił się w szukanie łagodnych określeń.
– Rzadko spotyka się ludzi, którzy potrafią wszystko. Innych umiejętności
trzeba, aby założyć firmę, i zupełnie innych, aby doprowadzić ją do rozkwitu.
– I twoim zdaniem, mnie ich brakuje.
– Droga z warsztatu do gabinetu nie jest łatwa. Twoja wizja przedsiębiorstwa
nie ulegnie zmianie, bo nowy dyrektor będzie prowadził taką politykę, jaką mu
zalecisz. Ty jednak będziesz mógł usiąść przy desce i zająć się projektowaniem.
Przestaniesz zawracać sobie głowę drobiazgami.
Caleb nie odpowiadał, ale Jake, prawdę mówiąc, spodziewał się tego. Wcale nie
zamierzał naciskać. W swojej pracy nauczył się, że ludziom należy zawsze
zostawić czas na przemyślenie. W końcu z reguły zgadzali się z jego propozycjami.
W innych dziedzinach ta filozofia również się sprawdzała. Na przykład Cassie.
Ona też się zgodzi. Trzeba tylko cierpliwie poczekać. No i mieć nadzieję, że nie
zabraknie mu czasu, a to będzie zależało od tego, jak długo potrwa jego współpraca
z Tanner Electronics.
Dzisiejsze zlecenia zajęły Cassie dwa razy więcej czasu niż zwykle.
Zapominała o najoczywistszych rzeczach, musiała cofać się do miejsc, które już
odwiedziła. W rezultacie spóźniła się na spotkanie z Paige, Sabriną i klientką,
której miały pomóc w porządkowaniu rzeczy matki. Kiedy dojechała na miejsce,
trzy samochody stały już na podjeździe. Zaparkowała na ulicy i ruszyła w stronę
domu.
Przy wejściu czekała na nią Paige.
– Cassie, co się z tobą dzieje? Zadzwoniłaś wczoraj, odłożyłaś nagle słuchawkę
i nie odezwałaś się aż do rana. Sama zaplanowałaś dzisiejsze spotkanie, a teraz
spóźniasz się dwie godziny. Czy coś się stało?
Zza pleców Paige wyjrzała Sabrina. Spojrzała uważnie na Cassie i rzuciła:
– Daj jej spokój, nie widzisz, że to zmęczenie wiosenne?
– Przecież jest październik – zezłościła się Paige. Sabrina uśmiechnęła się.
– Tym bardziej nic dziwnego, że jest trochę ogłupiała. Paige wzniosła oczy do
nieba, ale twarz jej złagodniała.
Posłała Cassie przepraszające spojrzenie.
– Zaczynałam się martwić. To do ciebie niepodobne.
– Przepraszam, Paige. Wymieniałam w bibliotece książki pani Carlson.
Znalezienie pozycji, których jeszcze nie czytała, jest prawdziwym wyzwaniem. –
Cassie uspokoiła sumienie. To wszystko była prawda.
Gdy weszły do środka, Sabrina zrównała się z Cassie.
– Przyjmuję podziękowania za uratowanie cię z łap Paige – mruknęła. – A teraz
powiedz, czemu jesteś tak roztrzęsiona? O co chodzi?
– Przede wszystkim o dobre zajęcia z samoobrony. Sabrina wysoko uniosła
brwi.
– Skąd ten pomysł? Czy poza panią Carlson spotkałaś się dziś z Benem
Orcuttem?
Cassie pokręciła głową. Żałowała swojej niewczesnej uwagi.
Zanim skończyły pracę w domu i zanotowały wszystkie życzenia klientki,
odzyskała równowagę. Minęło sporo czasu i teraz inaczej patrzyła na poranne
wydarzenia. Zdała sobie sprawę, że przesadziła z oceną sytuacji.
Jedynym rzeczywistym faktem był pocałunek, nad którym straciła kontrolę.
Najgorsza rzecz, jaką mogła zrobić, to nadawać mu tak wielkie znaczenie. Przecież
tak naprawdę nic ważnego się nie zdarzyło.
Takie stanowisko powinno również odpowiadać Jake’owi. Prawdopodobnie
obawiał się, czy Cassie nie zrozumie opacznie jego intencji. Możliwe, że potrwa
trochę, nim zdoła przekonać go, że nie zależy jej na żadnym związku, tak samo jak
on nie jest zainteresowany stabilizacją życiową, z wybraną kobietą u boku.
Przed wyjściem Cassie zwróciła się do Paige:
– Lada moment będziemy miały zlecenie na tapetowanie. Masz do tego
odpowiedni wzór umowy?
– Na pewno ma – wtrąciła się Sabrina. – Paige ma wszystko.
Paige wrzuciła teczkę do samochodu.
– U kogo to tapetowanie?
– U Peggy w holu.
– Zdawało mi się, że odpowiada jej obecna tapeta, zresztą jest prawie nowa.
Cassie nie patrzyła na nią.
– Trochę się podarła. Właściwie to drobiazg, tyle że akurat na wysokości oczu
przy samym wejściu.
– Ciągle te same drzwi... – Sabrina ściągnęła wargi, jakby miała gwizdnąć.
Powstrzymała się jednak, gdy Cassie trąciła ją łokciem.
Paige otworzyła usta. Najwyraźniej chciała uzyskać dalsze wyjaśnienia, ale po
chwili dała sobie spokój.
– Jeśli chodzi tylko o załatanie rozdarcia, wystarczą resztki tapety. Wydaje mi
się, że znajdziesz je na górnej półce bieliźniarki. – Spojrzała na pudełko w rękach
Cassie. – Jeśli nie masz ochoty na przeglądanie tych papierów...
– Jak na to wpadłaś?
– Jasnowidztwo – uśmiechnęła się Paige. – Daj, zajmę się nimi.
– Wymienię się na każde inne zlecenie. Zrobię, co tylko zechcesz, naprawdę.
Przeraziły mnie te dokumenty.
– Nie będę wykorzystywać sytuacji. W tej chwili wolę przyjmować zlecenia,
które można wykonać w domu.
– Czy twoja mama czuje się gorzej? – zaniepokoiła się Cassie.
– Nie, ale denerwuje się, gdy znikam na całe dnie. – Paige ustawiła pudło z tyłu
samochodu. – Do zobaczenia – powiedziała i chwilę potem już jej nie było.
Sabrina grzebała w torbie w poszukiwaniu kluczyków.
– Czasami mam ochotę trochę nią potrząsnąć.
– Masz na myśli Eileen?
– Oczywiście. Ponieważ Eileen się denerwuje, więc Paige dostosowuje do niej
całe swoje życie. Tak jest od dawna.
– Wciąż jednak ma matkę – ze smutkiem w głosie zauważyła Cassie. –
Oddałabym wszystko, żeby móc swoje życie dostosować do wymagań mamy.
– Kochanie, przepraszam! – zawołała Sabrina.
– Nie przejmuj się. Wszystko w porządku.
– Boże, jestem taka nietaktowna. Powinnam była pamiętać, że...
– Niby dlaczego? Nawet jej nie znałaś.
– Ty też nigdy nie poznałaś mojej mamy. No tak, ale to zupełnie inna sytuacja.
Cassie próbowała się uśmiechnąć.
– Lecz jeszcze bardziej smutna. Ja przynajmniej mam świadomość, że zawsze
mogę odwiedzać grób mamy, choć to bardzo daleko stąd.
– Gdzie jest pochowana?
– W Indianie.
– Dlaczego aż tam? – spytała Sabrina.
– Bo tam akurat mieszkaliśmy – bez entuzjazmu wyjaśniła Cassie. – Wtedy
właśnie mój ojciec postanowił przerabiać repliki starych samochodów na meble
ogrodowe.
– I ten facet ciągle jest na wolności?
– Zdaje się, że nie miałabyś ochoty zainwestować w jego interes. – Cassie
spojrzała na przyjaciółkę z żartobliwym rozgoryczeniem.
– Chyba tylko wtedy, gdybym miała do rozprowadzenia fałszywe banknoty.
Och, przepraszam, Cassie, to było głupie. Nie jestem specjalistką w sprawach
rodzinnych.
Zastanowiła się, czy smutek w głosie przyjaciółki nie jest wytworem jej
wyobraźni. Sabrina nigdy nie żaliła się, że rodzice wyrzekli się jej, nie wspominała
też, jakie były tego powody. Jednak tak czy inaczej, minęło już parę lat od ich
ostatniego spotkania. Czy odczuwała brak rodziny? Nie było sensu pytać, i tak
wszystko obróci w żart.
Po powrocie na osiedle ucieszyła się z pustego miejsca parkingowego przed
samym domem. Dopiero gdy stanęła na chodniku, dojrzała, że nie ma już otworu w
miejscu drzwi. Wejście zostało dokładnie zabite płytą.
Przypomniała sobie o ślusarzu.
Wróciła do samochodu i w przepastnym notesie odszukała telefon do warsztatu.
Zadzwoniła tam z komórki, umówiła się na następny dzień, po czym zebrała swoje
rzeczy. Musiała obejść osiedle i wśród dwudziestu pięciu identycznych płotów i
furtek odszukać ogród Rogera i Peggy. Podejrzewała, że wejście przez salon
zostało zamknięte. Pozostanie jej usiąść na patio i czekać na Jake’a.
Gdy jednak wreszcie tam dotarła, zobaczyła, że Jake jest w salonie i maluje
drugą stronę drzwi. Kiedy zapukała w szybę, odłożył pędzel i przecisnął się obok
krzyżaków, żeby ją wpuścić.
Wmawiała sobie, że ucieszyła się na jego widok tylko z powodu chłodnego
wiatru, który nie zachęcał do siedzenia na patio.
– Dziękuję – powiedziała. – Wiesz, że na tych furtkach z tyłu nie ma numerów
domów? Trafiłam dopiero za trzecim podejściem. Chyba powieszę coś na płocie,
ż
eby znów się nie zgubić.
– Czemu nie weszłaś od frontu?
– Przecież mówiłeś, że trzeba zabić wejście – przypomniała Cassie. – Wygląda,
jakbyś już to zrobił.
– Mam nadzieję, że skutecznie odstraszy nieproszonych gości – przyznał. –
Planowałem, że przybiję płytę gwoździami, ale wymyśliłem coś innego.
– Malowanie, stolarka. Uważaj, Jake, bo ani się obejrzysz, a zostaniesz
majstrem od wszystkiego.
– Nawet mnie to bawi – odparł. – Jak mnie już znudzi inwestowanie kapitałów,
zacznę podróżować po kraju, wynajmując się do różnych robót.
Jego słowa odbiły się echem w głowie Cassie. Zagryzła wargi. Wiedziała, że
dla Jake’a była to tylko zdawkowa uwaga, rzucona ot tak sobie... ale powiedział:
„zacznę podróżować po kraju”. Nagle w zupełnie innym świetle ujrzała poranne
zdarzenie.
Nie było wątpliwości, że jego pocałunki zdenerwowały ją i wyprowadziły z
równowagi. Jake przekroczył granice przyzwoitości. Lecz tak naprawdę, była
przecież niespokojna, zanim pojawił się Buddy, czyli na długo przedtem, nim Jake
ją pocałował. To, co nastąpiło później, oddaliło co prawda jej niepokój, ale nie
zlikwidowało problemu.
Rano zaniepokoiła ją myśl, że Jake traktuje ją jak środek do osiągnięcia celu.
Chciał szybko zakończyć pracę w Denver i ruszać w drogę.
Nawet gdy żartował, mimowolnie zdradzał się, że nie zamierza nigdzie osiąść
na stałe. Nim jeszcze go poznała, wiedziała od Peggy, że Jake jest jak toczący się
kamień, który nigdy nie porasta mchem. Na pewno nie marzył o przytulnej
zatoczce.
Cassie musiała przyznać, że wcale jej to nie dziwi. Nie rozumiała więc,
dlaczego denerwuje ją fakt, że Jake zachowuje się zgodnie z jej przewidywaniami.
Zresztą, miała sporo doświadczenia z mężczyznami, którzy nie mogli usiedzieć na
miejscu.
Nie potrafiłaby zliczyć miast, w których mieszkała, i szkół, do których
chodziła, a wszystko za sprawą ojca, który był wiecznym poszukiwaczem skarbów,
wciąż pędził za mrzonkami.
Jakiś wewnętrzny głos mówił jej jednak, że Jake jest inny.
Ojciec Cassie ciągał je z mamą od miasta do miasta, ze stanu do stanu, od
jednego zajęcia do kolejnego. Jake nie zamierzał zakładać rodziny. Na dodatek, w
odróżnieniu od Keitha Kerrigana, nie udawał, że następne miasto, stan czy praca,
będą ostatecznym przystankiem. On wiedział, co robi, szedł drogą, którą sam sobie
wybrał.
Wspomnienie ojca i walk, jakie toczyła matka, póki starczyło jej zdrowia, aby
stworzyć prawdziwy dom w każdym nowym miejscu, wywołały nagły skurcz
ż
ołądka. Cassie odebrała go jak ostrzeżenie.
Jake kusił, miał pełno nęcących obietnic i beztroskich słów. Musiała pamiętać,
ż
e wszystko, co go dotyczy, jest tymczasowe. Zapomnieć o tym było równie
niebezpiecznie, jak kiedyś zaufać ojcu, że dotrzyma słowa i będzie żył w zgodzie
ze swoimi dobrymi intencjami.
Całe szczęście, że miała swoje doświadczenia. Nie musiała niczego się
obawiać, bo nic j ej nie groziło ze strony Jake’a. Keith Kerrigan niewiele zrobił dla
córki, ale na pewno uodpornił ją na mężczyzn tego samego co on pokroju. Nie
mogli jej zauroczyć.
Matka Cassie ciągle zawierała nowe przyjaźnie, a jednak umierała samotnie. W
małym miasteczku w Indianie była już zbyt chora, żeby nawiązać jakieś
znajomości. W przeciwieństwie do niej, Cassie bardzo szybko zrozumiała, że lepiej
zachować dystans, niż przy kolejnej przeprowadzce cierpieć z powodu utraty
przyjaciół. Chodziła do szkoły, uczyła się, szukała pociechy w muzyce, opiekowała
się mamą i marzyła o dniu, kiedy znajdzie takie miejsce, które będzie mogła
nazwać własnym.
O, nie. Nie groziło jej to, że zakocha się w Jake’u. Zbyt przypominał ojca, czym
ś
miertelnie ją przerażał.
– Dobrze się czujesz? Jesteś zielona na twarzy. – Jake wyciągnął rękę w stronę
jej czoła.
Cassie uchyliła się, unikając dotknięcia. Starała się, żeby wyglądało to
możliwie naturalnie.
– To pewnie odblask farby. – Przysiadła na fotelu i zaczęła czegoś szukać w
torbie.
– Udało ci się porozmawiać z żoną inżyniera?
Nie dała się oszukać zdawkowym tonem. Skinęła głową.
– Niestety, niczego się nie dowiedziałam. Nic z tych rzeczy, których
oczekiwałam.
Spojrzał na nią pytająco.
– Może to głupie – tłumaczyła się. – Spodziewałam się zwykłej opowieści o
tym, że zrezygnował z pracy, bo go zbyt absorbowała, a chciałby więcej czasu
poświęcać rodzinie. Albo, że jej zdaniem zaniedbywał dom.
– A więc nie o to mu chodziło? Cassie pokręciła głową.
– Jeśli dobrze zrozumiałam, zrezygnował, bo tempo było zbyt powolne, a praca
za mało absorbująca.
Jake upuścił pędzel, ochlapując się farbą.
– Cholera – zaklął. – To moje ulubione dżinsy. Będziesz taka miła, by
powycierać ze mnie te plamy?
Cassie całą siłą woli próbowała powstrzymać rumieniec, który oblewał jej
twarz.
– Wypiszę ci instrukcję w punktach.
– Zabawniej byłoby obserwować ciebie. Ale przepraszam, mówiłaś, że...
– Nie znała szczegółów, ale generalnie mówiąc, jej mąż się zwolnił, ponieważ
w firmie nastąpiły niekorzystne zmiany. Dawniej praca go ekscytowała, ale to się
skończyło. Caleb był wówczas częścią zespołu i nie trzeba było czekać na zgodę,
ż
eby dalej prowadzić badania.
Jake podniósł pędzel, ale sprawiał wrażenie, jakby myślami wędrował gdzieś
daleko.
– Przykro mi, że niewiele pomogłam – powtórzyła Cassie. – Mam wrażenie, że
ona sama nie bardzo rozumie, o co w tym chodzi. – Przez chwilę obserwowała, jak
Jake maluje drzwi. – Buddy nie przemyślał sprawy i nie pojawił się z
przeprosinami?
– Nie, ale również nie przyszedł po narzędzia, może więc jeszcze się
zastanawia.
– Trudno, musimy przestać na niego liczyć. – Pochyliła się nad torbą. – Dziś w
bibliotece znalazłam coś, co powinno ci się przydać. – Wyciągnęła dużą, grubą
księgę ilustrowaną kolorowymi zdjęciami, rysunkami i wykresami. – „Urządzamy
kuchnię i łazienkę. Poradnik dla amatorów” – przeczytała tytuł. – Szukałam też
czegoś o zakładaniu drzwi. Nie mieli książki, więc wybrałam artykuł z czasopisma
dla majsterkowiczów. – Wcisnęła mu w ręce wymienione pozycje.
– Chyba nie myślisz poważnie, że zainstaluję wannę? – zdziwił się.
– Czemu nie? Przecież Buddy odszedł przez ciebie. Peggy wraca za tydzień.
Jeśli zastanie nie wykończoną łazienkę, a główne wejście zabite płytą, z pewnością
cię zabije.
– Może mnie już tu nie być.
Serce podskoczyło jej do gardła. Starała się, żeby głos jej nie zdradził.
– Czy skończyłeś już pracę dla Caleba?
– Nie całkiem, ale przedstawiasz mi tak niebezpieczną perspektywę, że chyba
lepiej będzie, jak zostawię czek i pozwolę, żebyś to ty wszystko wyjaśniła.
Była przekonana, że nie zrobi jej tego. Nie zostawi jej z tym całym bałaganem,
przecież zajął się połamanymi drzwiami... Co się z nią dzieje? Skąd to dziwne
przekonanie? Przecież doskonale wiedziała, że bez względu na drzwi oraz inne
kataklizmy w każdej chwili może stąd wyjechać.
Wszystko było dla niej jasne, lecz mimo to w głębi serca nie wierzyła, że
mógłby tak postąpić. Nie wiadomo, czemu miała pewność, że Jake zostanie. Przy
niej.
Bo tego właśnie chciała.
Zakręciło się jej w głowie. To nie strach, że będzie musiała stanąć twarzą w
twarz z Peggy. To smutek, że może stracić Jake’a. Czegoś tak absurdalnego jeszcze
nie doświadczyła. Jak można stracić coś, czego się nigdy nie miało? Było to
najbardziej niedorzeczne uczucie, a jednak... Nie wiadomo, kiedy się zaczęło,
kiedy zrobiła ten krok: od niechęci do sympatii i nieśmiałej przyjaźni. Następowało
to stopniowo, w ciągu tych kilku dni. Zresztą, jakie znaczenie miało określenie
momentu, w którym posunęła się o jeszcze jeden krok dalej: od sympatii do
miłości.
Miłość.
Nawet samo słowo sprawiało ból. Nic jednak nie da zaprzeczanie. Jeszcze kilka
minut temu z dumą myślała, że nie pokocha Jake’a Abbotta. Do pewnego stopnia
miała rację. Wtedy już jej to nie groziło. Miała to za sobą – pokochała go
wcześniej.
Było już za późno, by wrócić do punktu wyjścia. Co, na Boga, można teraz
zrobić?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Jake przyglądał się jej dziwnie. Cassie uniosła brodę i obdarzyła go
wymuszonym uśmiechem. Później rozważy swoje uczucia i ich powody, a także
zastanowi się, co z tym zrobić. Teraz jednak musiała skupić się na ukryciu tej
informacji. Wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nie myśli serio o żadnych
związkach. Jeśli więc odkryje, jaką idiotkę z siebie zrobiła, lokując w nim swoje
uczucia, pomyśli, że ma tyle rozumu, co ropucha, którą wyniósł z łazienki.
Musiałaby zgodzić się z tą opinią. Ależ z niej kretynka!
Zajmie się tym później. Będzie miała dużo czasu, gdy zostanie sama. Kiedy
Jake odjedzie, pozostanie jej tylko czas...
– Na pewno dobrze się czujesz? – zaniepokoił się. – Z początku myślałem, że
zmęczyłaś się wędrówką wokół osiedla, jeszcze z tą wielką torbą, ale ty wciąż
jesteś zielona na twarzy.
– Nic mi nie jest. – Wiedziała, że mówi zbyt szorstko. Postanowiła zmienić
zarówno ton, jak i temat rozmowy. Najlepiej zejść na sprawy zawodowe. –
Zastanawiałam się, czy za pieniądze, które jesteś mi winien, nie mógłbyś mi
udzielić porady w sprawie firmy.
W jego oczach ujrzała uśmiech, od którego zrobiło się jej gorąco.
– Są jeszcze inne rzeczy, które mógłbym oferować zamiast pieniędzy –
powiedział powoli. – I inne sprawy, które wolałbym omawiać. – Odłożył pędzel i
przysiadł na poręczy jej fotela. – Sądząc po twoich nagle zaróżowionych
policzkach, wiesz doskonale, o czym myślę.
Cassie odsunęła się, lecz dosięgną! palcami jej włosów. Delikatnie przesunął
rękę po jej szyi, ujął pod brodę i uniósł jej twarz.
– Nie – szepnęła. – Proszę. Wolno pokręcił głową.
– Wiesz przecież, Cassie, że nie da się tego zignorować. To nie załatwi
problemu. – Delikatnie musnął wargami jej usta.
Dotyk był lekki jak powiew, lecz ona miała wrażenie, że wszystko w niej
wybucha.
– Wiesz, czego oczekuję – szeptał z ustami przy jej twarzy.
– O tak, wiem... – Głos się jej załamał.
Jake odsunął się nieco i spojrzał na nią uważnie.
– Myślisz o tym, jak zachowałem się dziś rano. Przepraszam cię, byłem
niezręczny. Zbyt na ciebie naciskałem i przestraszyłaś się. Nigdy już tak nie zrobię.
Kiedy będziesz gotowa, Cassie... – Teraz jego pocałunki były badawcze, pytające,
niemal błagalne.
Musiała bardzo się hamować, żeby nie oddać mu pocałunku. Najbardziej
pragnęła przyciągnąć go do siebie, cieszyć się chwilą, przestać myśleć o
przyszłości.
– Wiesz, jak bardzo cię pragnę – szeptał.
„Pragnę”. Nawet nie „potrzebuję”. A już na pewno nie „kocham”.
Powinno jej to wystarczyć do podjęcia decyzji. Już jaśniej nie mógł się wyrazić.
Nic się nie zmieniło. Proponował krótki flirt, nic więcej. Cassie to nie
satysfakcjonowało, mogła więc dać tylko jedną odpowiedź.
W głowie czuła straszny zamęt. Za kilka dni może go już nie być, natomiast za
tydzień wracają Peggy z Rogerem, a wtedy skończy się jej zajęcie i wróci do domu.
Nawet jeśli praca zatrzyma Jake’a trochę dłużej w Denver, ona i tak już go nie
zobaczy. Może nawet nie spotkać go nigdy więcej. A wtedy nie dostanie tego,
czego tak pragnie.
Nie było sensu rozmyślać o stałości, zaangażowaniu, trwałości, skoro
prawdziwy związek nie wchodził w grę.
Mogła tylko rozważać, czy sięgnąć po tę odrobinę szczęścia, jaka była
dostępna. Wówczas po jego wyjeździe mogłaby pielęgnować miłe wspomnienia.
Było jeszcze drugie wyjście: odmówić sobie nawet tych okruchów radości tylko
dlatego, że nie może dostać wszystkiego.
W tej sytuacji wybór stał się oczywisty. Niech Jake myśli, że to przelotny
romans. Ona też będzie udawać, że traktuje ich krótki związek jak świetną zabawę.
A za kilka dni czy tygodni, jeśli szczęście jej dopisze, pozostaną jej cenne
wspomnienia.
Tylko czy zdoła zachować pozory i Jake nie zorientuje się, że dla niej to
znacznie więcej niż przelotna miłostka? Czy nie ryzykuje więcej, niż będzie mogła
znieść?
Według czasopisma zakładanie drzwi było czynnością tak prostą, jakby
chodziło o przestawienie książek na półce. Jake nie bardzo się z tym zgadzał. Jego
zdaniem łatwiej byłoby na nowo postawić dom.
Odrzucił śrubokręt Buddy’ego i usiadł na jednym z krzyżaków. Nie miał
problemu ze zdjęciem starych drzwi, z których zresztą niewiele zostało. Problem
tkwił w demontażu zniszczonej futryny.
Sięgał już po większy śrubokręt, zatrzymał się jednak, widząc ruch w salonie.
Cassie pochyliła się, dokładając drwa do kominka. Sztruksowe spodnie znakomicie
podkreślały jej zaokrąglone kształty. Z powrotem usadowił się na krzyżaku, żeby
rozkoszować się widokiem.
Przez moment rozważał całkowite przerwanie pracy. W październikowym
chłodzie, przy braku drzwi wejściowych, Cassie będzie stale dokładać do ognia.
Godzinami mógłby się tak gapić.
Miał też lepsze pomysły. Na przykład przerzucić ją przez ramię i zanieść na
górę...
Westchnął, przypomniawszy sobie, jak w chwili słabości obiecał, że nie będzie
jej do niczego zmuszał. Dotąd dotrzymał słowa, choć kosztowało go to wiele
wysiłku.
Wtedy był pewien, że dobrze odczytał intencje Cassie. Postawiłby roczną
pensję, że choć bardzo starała się zignorować wzajemne przyciąganie, w końcu jej
uczciwość i ciekawość przeważą szalę.
Minęło jednak kilka dni, a Cassie, choć uprzejma i nawet rozmowna, nie dała
mu żadnego sygnału, że chciałaby z nim dzielić łóżko.
Domyślał się, że nie jest jej obojętny. Tę nadzieję rozbudził w nim sposób, w
jaki czasami spoglądała na niego spod oka.
Cassie na chwilę zapatrzyła się w płomienie, a potem wróciła do holu i spytała:
– Jeszcze nie zamarzłeś? Mam na sobie trzy swetry, a ty tylko koszulkę.
– Pracuję fizycznie – powiedział z godnością Jake.
– Raczej chwalisz się mięśniami.
Nareszcie jakiś punkt dla niego. Musiała zauważyć jego muskulaturę.
– Zamontowałeś już nową futrynę?
– Jeszcze nie. Śruby, którymi przymocowano starą, mają z pół metra długości.
Złamałem dwa śrubokręty Buddy’ego i nadwyrężyłem drugi staw barkowy.
Cmoknęła z żartobliwym współczuciem.
– Jak tylko ciasteczka będą gotowe, na pociechę przyniosę ci kilka prosto z
piekarnika.
– To ja doznaję kontuzji, mocując drzwi, a ty zajmujesz się ciasteczkami? –
pożalił się.
– Muszę coś robić, żeby się rozgrzać.
Uchwycił moment, gdy odkryła drugie znaczenie swoich słów. Może zresztą
była to celowa aluzja? Zaproszenie? Z przyjemnością patrzył, jak rumieńce
występują jej na twarz.
– Nie próbuj sugerować, że masz dla mnie jakieś inne rozwiązanie – zauważyła
kwaśno.
– Po co mam sugerować, skoro doskonale o tym wiesz? – Uśmiechnął się. –
Zaraz zacznę wykład. Gdybyś jednak wolała prezentację...
Parsknęła i uciekła do kuchni. Jake odzyskał humor, podniósł śrubokręt i
przepełniony energią, ponownie zaatakował futrynę.
Udało mu się wyrwać jedną oporną śrubę. Gdy zabierał się do kolejnej, Cassie
wróciła z kuchni z talerzem pełnym czekoladowych ciasteczek, szybko odstawiła
talerz i zatrzepotała palcami.
– Są jeszcze bardzo gorące – wyjaśniła. Jake ujął jej dłoń.
– Mówiono mi, że najlepiej na oparzenie działa zimna woda, a jeśli akurat jej
nie ma... – Włożył końce palców Cassie do ust.
Zadrżała na całym ciele i próbowała wyrwać rękę.
Poprawił chwyt i niewinnie przesuwał językiem po jej palcach. Czuł na jej
nadgarstku oszalały puls. Nic w tym dziwnego. Jego ciśnienie też osiągnęło
rekordową granicę.
– Doskonale wiesz, że nie potrzeba mi pierwszej pomocy – powiedziała
zdecydowanie.
Słyszał, że z trudem łapała oddech. Niechętnie wyjął jej palce z ust, ale nie
puścił dłoni.
– Obiecałem, że nie będę cię zmuszał – powiedział Jake.
– Muszę ci jednak czasami przypominać, że ciągle tu jestem i czekam na
odpowiedź.
– Już ją dostałeś.
O dziwo, nie zabrzmiało to tak pewnie.
– Czekam – powtórzył łagodnie – na taką odpowiedź, która mi się spodoba.
Cassie zacisnęła zęby.
Miał nadzieję, że wreszcie coś uda mu się osiągnąć. Podniósł rękę do jej
włosów. Sprężyste loki połaskotały dłoń. Wsunął palce głębiej.
Zza pleców dobiegł czyjś głos:
– Puk, puk.
Cassie zerwała się na równe nogi, natomiast Jake nie poruszył się. Powoli
przesunął palce przez miękkie sploty i dopiero gdy nacieszył się ich jedwabistym
dotykiem, odwrócił głowę.
– Cześć, Caleb. Nie słyszałem motocykla.
– Nic dziwnego, masz dużo ciekawsze zajęcie. Przyjechałem pogadać z tobą,
ale...
– Już idę – pospiesznie wtrąciła Cassie.
– Nie spiesz się z mojego powodu. Nie zamierzałem robić głupich uwag. Tyle
ż
e od samego patrzenia kręci się w głowie, więc...
– Poczęstuj się ciasteczkiem. – Cassie już była w holu.
– Od razu poczujesz się lepiej. Jake nie powinien jeść słodyczy, jest zbyt
roztrzęsiony.
Caleb zjadł ciasteczko.
– Ależ z ciebie szczęściarz. – Tęsknie popatrzył na talerz.
– Częstuj się – zaprosił Jake. – Słyszałeś, co mi rozkazano. Caleb pochłonął
kolejne dwa ciasteczka.
– Jake, jeśli nie zachowasz ostrożności, może się okazać, że wziąłeś żonę w
leasing.
– Z powodu talerza ciastek? – zaśmiał się Jake. – Póki co, to nie ja je pożeram.
Jeśli masz ochotę na stałą dostawę, sądzę, że Wypożyczalnia Żon chętnie się tym
zajmie.
Caleb nie odpowiedział. Zastanawiając się nad podsuniętym rozwiązaniem,
przeżuwał kolejne ciastko. Jake znów zajął się futryną.
– Nie będzie ci przeszkadzać, że jednocześnie będę pracował? Robi się zimno.
Cassie chciałaby, żebym zainstalował drzwi jeszcze dziś. – Na widok miny Caleba
dodał ostrzej, niż zamierzał: – Nie jestem pod pantoflem, jeśli to masz na myśli. I
przestań mówić o małżeństwie.
– Przecież nic nie mówię – zdziwił się Caleb. – Dziwne, że ten problem tak cię
nurtuje.
– Bo myślę o twoich pracownikach. – Zdziwił się własnymi słowami. Były
zupełnie nie na miejscu, w każdym razie nie w obecnej sytuacji.
– Możesz mi to wyjaśnić?
Jake zastanowił się. Skoro już zaczął... – . Chcesz utrzymać swój zespół,
prawda?
– Tak chyba będzie rozsądniej, niż przyjmować nowych ludzi. Zanim wdrożą
się do zawodowych obowiązków, upłynie sporo czasu.
– Święta prawda, ale w takim razie musisz też przyjąć do wiadomości, że twój
personel dojrzewa. Przede wszystkim robią się starsi. Nie będą już w stanie
pracować osiemnaście godzin na dobę i sypiać pod biurkiem. Po pierwsze nie będą
chcieli, a gdyby nawet, rano trudno byłoby im się podnieść.
– Sugerujesz, że przy każdym biurku i desce powinienem ustawić kozetkę...
– Bywały bardziej szalone pomysły, ale dajmy temu spokój, nie o to chodzi.
Problem w tym, że wraz z upływem czasu twoi ludzie zmieniają swój stosunek do
ż
ycia. Wciąż poważnie traktują pracę, ale również zakładają rodziny, mają domy.
Muszą rozwiązywać liczne sprawy, które w żaden sposób nie wiążą się z
elektroniką ani z firmą. Jeśli możesz więc rozwiązać ich problemy...
– Mam przyjąć na etat Wypożyczalnię Żon? Dziewczyny będą biegać w
różnych sprawach i wszystkich zaopatrywać w ciasteczka.
Jake ze smutkiem spojrzał na pusty talerz i zauważył kwaśno:
– Chyba przede wszystkim ciebie. W gruncie rzeczy w ten sposób można by
zacząć, ale miałem na myśli co innego: salę gimnastyczną, siłownię, imprezy dla
całych rodzin, imprezy dla dzieci...
– Organizacja tego wszystkiego, a potem zarządzanie zajęłoby mi dużo czasu.
– Który jest potrzebny na prace badawcze – zgodził się Jake. – Zastanawiałeś
się nad moją sugestią, żeby znaleźć kogoś do zarządzania firmą?
– Tak – westchnął Caleb. – Choć w pierwszej chwili powaliła mnie myśl, że
mogę stracić pracę we własnej firmie.
Jake próbował ukryć irytację.
– Przecież nie było o tym mowy. Twoja pozycja się nie zmieni, a nawet
poprawi, bo badania nabiorą większego tempa, jeśli nie trzeba będzie czekać, aż
uporasz się z robotą papierkową. Dlatego właśnie zwolnił się ten inżynier:
spowolnienie pracy i brak zaplecza.
– Naprawdę? – zdziwił się Caleb.
– Przeczuwałem to, więc go po prostu spytałem. – W myślach przeprosił
Cassie. Nie mógł zdradzić Calebowi, że cała czarna robota była jej zasługą, bo
znów wróciliby do problemu małżeństwa.
– A myślisz, że mógłby wrócić?
– Natychmiast, jeśli będziesz tak dostępny, jak kiedyś. Ale tu wracamy do
problemu administratora.
– Kogoś w twoim stylu – zauważył Caleb. – Weźmiesz tę pracę?
Zmiana jego stanowiska była tak nagła, że minęła dłuższa chwila, nim Jake
zrozumiał propozycję. Otworzył usta ze zdziwienia.
– Ja?
– Dlaczego nie? – spokojnie odparł Caleb. – Bądź co bądź, to twój pomysł.
Założenia tej koncepcji mógłbyś z pewnością przedstawić bez chwili
zastanowienia. Poza tym poznałeś już firmę.
– No, nie wiem – wolno powiedział Jake. – Nigdy nie rozważałem zmiany
obecnej pracy.
To nie zmiana, a cała rewolucja. Przede wszystkim musiałby na stałe
przeprowadzić się do Denver i zająć się jedną firmą. Nie przenosiłby się już z
przedsiębiorstwa do przedsiębiorstwa, nie poznawałby kolejnych produktów,
rynków, problemów...
Czy dreszcz, który jak bryłka lodu przeszedł mu po plecach, oznaczał strach,
czy też nadzieję? Tylko czas pozwoli znaleźć odpowiedź na to pytanie. Czas i
staranne przemyślenie sprawy. Zbyt szanował Caleba, żeby z miejsca odrzucić lub
przyjąć propozycję.
– Zastanów się nad tym. – Caleb sięgnął po śrubokręt. – Zabierzmy się do
drzwi, żeby uszczęśliwić Cassie.
Cassie. Ciekawe, co też ona powie? Jake uśmiechnął się drwiąco. Pewno zwróci
mu uwagę, że gdy zatrzyma się gdzieś na stale, będzie mógł wreszcie uzupełnić
zapasy w lodówce. Na przykład trzymać aż dwie butelki keczupu.
Zrobił się już wieczór. Ogrzewanie nie poradziło sobie jeszcze z chłodem, który
przeniknął dom. W salonie nadal palił się ogień. Jake leżał na brzuchu przed
kominkiem. Trzymając brodę opartą na złożonych dłoniach, wpatrywał się w
płomienie.
Nie zauważył, kiedy weszła Cassie. Usiadła w fotelu, nogi podciągnęła pod
siebie. Otworzyła pudełko pełne kartek urodzinowych, lecz zamiast zająć się
wypisywaniem adresów, przyglądała się Jake’owi.
– Chyba jesteś zmęczony. Nadal boli cię bark? Powoli pomacał obolałe
miejsca.
– Niestety, już nie jeden. Nie miałbym nic przeciw temu, gdybyś zechciała
rozmasować mi mięśnie.
Chociaż Cassie miała wystarczająco dużo rozumu, jednak gdy Jake leżał tak
rozciągnięty, było w nim coś dziwnie bezbronnego... i właśnie owo „coś”
wyciągnęło ją z fotela i kazało usiąść na podłodze.
Na ciemnych włosach Jake’a odbijały się złote refleksy. Miał na sobie gruby
sweter z dzianiny i Cassie wsunęła palce przez luźne oczka. Kiedy zaczęła
rozcierać obolałe mięśnie, miała wrażenie, że jego rozgrzana od ognia skóra jest
wręcz gorąca.
Z westchnieniem przekręcił głowę, ułożył policzek na dłoniach i przymknął
oczy.
Siedziała tak dość długo, delikatnie masując ramiona i kark. Oddychał wolno i
miarowo, jakby ukołysała go do snu. Wiedziała, że powinna już przerwać masaż,
nie chciała jednak rezygnować z tych krótkich chwil, kiedy mogła udawać, że Jake
należy do niej.
Wreszcie tak bardzo się zmęczyła, że musiała przestać. Siedziała teraz
nieruchomo, wciąż opierając palce o jego kark, jakby chciała utrwalić swoje
odciski.
Co za głupota, pomyślała, cofając ręce.
Jake przekręcił się na bok i uniósł na łokciu.
– Dłonie pianisty – powiedział rozleniwionym głosem. – Silne i wrażliwe.
Dziękuję. – Czubkiem palca pogładził jej palce. – Ani razu nie grałaś od tamtego
pierwszego wieczoru. W każdym razie, nie przy mnie.
Cassie usiłowała opanować drżenie.
– Biorąc pod uwagę zniszczenia, których dokonałeś, słysząc zwykły marsz, nie
mam odwagi zagrać przy tobie tego, nad czym teraz pracuję. Chodzi o „Makbeta”
w wersji operowej. Obawiam się, że gołymi rękami przerobiłbyś pianino Peggy na
opał.
– Dobrze mnie już znasz, prawda? – uśmiechnął się. Przesunął dłoń wzdłuż jej
ręki i dotknął policzka. – Drżysz, Cassie. Czy naprawdę tak cię przeraża, że
moglibyśmy poznać się jeszcze bliżej?
– Nie o to chodzi – odrzekła. – Jest mi zimno.
– Połóż się obok i pozwól się ogrzać. Spojrzała z ukosa.
– Nie rezygnujesz, co?
– Nigdy. – Bawił się jej rzęsami. – Czy między wami do czegoś doszło? Z tym
facetem od Szekspira? Dlatego jesteś tak niechętna?
– Ze Stephanem? Nie.
– Pewnie dlatego, że nie próbował. – Położył dłoń na jej szyi. – A jeśli
obiecam, że nie zrobię nic wbrew twej woli, położysz się tu?
Nie miała wątpliwości, że dotrzyma obietnicy. Nie jest taki jak jej ojciec.
Czasami nie podobało jej się to, co mówił, ale zawsze była to prawda, natomiast na
ojca nigdy nie można było liczyć.
Ileż to razy Keith Kerrigan obiecywał, że to już ostatnia zmiana pracy, ostatnia
przeprowadzka, szkoła. Jake był inny.
Był uosobieniem uczciwości. Nie okłamałby jej. I nigdy, przynajmniej celowo,
nie skrzywdziłby jej.
Zmęczyły ją już pytania, które zadawała sobie od dwóch dni. Miała dość
rozważania ryzyka, przewidywania tego, czego przewidzieć się nie dało,
wiecznych obaw i zastanawiania się, czego tak naprawdę pragnie.
Gdzieś tam w środku doskonale wiedziała, że decyzja już zapadła. Nie mogła
już odszukać w sobie tej niepewności, wahania.
Wyciągnął zachęcająco rękę i powoli ułożyła się obok niego na miękkim
grubym dywanie.
Trocheja przeraziło, jak doskonale dopasowała się do jego ciała. Leżała
otoczona jego ramieniem, z głową wspartą o bark. Rozluźniła mięśnie,
dostosowując ciało do powolnego rytmu jego oddechu.
– Masz bardzo refleksyjny nastrój – zauważyła w końcu.
– Myślę o nowej pracy.
Boże, to już! Ogarnął ją smutek. Tak szybko. Powinna go zapytać lekkim i
możliwie niefrasobliwym tonem o tę nową pracę. Dowiedzieć się, gdzie pojedzie i
co będzie robił. Zbyt się jednak bała, że załamie się jej głos.
– Ale już o tym nie myślę. Cassie, wiesz, jak bardzo cię pragnę. –
Niepostrzeżenie uniósł się i spojrzał jej w oczy. W jego pociemniałym wzroku
ujrzała pytanie.
A jeśli ta krótka chwila jest naszą jedyną szansą? Czy naprawdę chcesz, by się
nie spełniła? – zdawał się ją pytać.
Nie, odszepnęło jej serce. Położyła dłoń na jego szyi i przyciągnęła go do
siebie, do przyjemnej, choć trochę smutnej krainy marzeń, gdzie czas zwalniał
tempo, gdzie liczyło się tylko ich dwoje i cudowne zaspokojenie trawiącego ich
głodu.
Cassie kładła na patelni plasterki bekonu, kiedy Jake wszedł do kuchni.
Pocałował ją z tyłu w szyję.
– Myślałem, że dzisiaj pośpisz sobie dłużej. Odłożyła widelec i odwróciła się w
jego ramionach.
– A ja myślałam, że masz ochotę zjeść śniadanie w łóżku. – Spojrzała na
granatowy sportowy płaszcz i rozpiętą pod szyją koszulę. – Następnym razem
zostawię ci wiadomość.
– Żebym nie wstawał z łóżka? Prościej byłoby, gdybyś ty to zrobiła.
Chciała. Kiedy dziś rano przebudziła się w jego ramionach, słońce wydawało
się jaśniejsze, a kolory żywsze. Ciało pulsowało energią, a zmysły miała niezwykle
wyostrzone.
Zaczęła rozmyślać, jak bardzo chciałaby budzić się tak każdego ranka i łzy
napłynęły jej do oczu. Nie mogła dopuścić, by Jake to zobaczył, wyśliznęła się
więc z jego ramion i zeszła na dół. Musiała wziąć się w garść. Zapomnieć o
magicznej nocy i wrócić do codziennej rzeczywistości.
Nie patrzyła mu w oczy.
– Następnym razem tak zrobię. Ponownie ją pocałował i sięgnął po kubek.
– Mógłbym się uzależnić od twojej kawy.
Miała ochotę spytać, czy od niej też, lecz zamiast tego wzięła widelec i wróciła
do patelni.
– Jak ci przygotować bekon?
– Chrupiący. Ale chyba nie dam już rady zjeść. Muszę zdążyć na samolot.
Zamarła. Plasterek bekonu zawisł na widelcu. Powiedział wczoraj, że myśli o
nowej pracy. Nie, że ją zaczyna. Nie dzisiaj...
No cóż, od początku wiedziała, że ta idylla nie będzie długo trwać.
Nie sądziła tylko, że koniec nastąpi tak szybko.
Próbowała się opanować. Musi się uśmiechnąć i uspokoić, jakby jej serce wcale
nie pękało. Nie, Jake chyba nic nie zauważył. Sięgnął po telefon i wybierał numer.
– Caleb – mówił już po chwili. – Przez kilka dni nie będzie mnie tutaj. Dzisiaj
lecę do Nowego Jorku. Chciałem przed wyjazdem porozmawiać o pracy, którą mi
wczoraj zaproponowałeś.
Cassie szeroko otworzyła oczy. Miał ofertę pracy? I to od Caleba? Czyli jakieś
stanowisko w Tanner Electronics. To znaczy...
Czy to możliwe, że nowa praca, nad którą wczoraj rozmyślał, związana była z
Denver? Czy toczący się kamień znalazł jednak swoją zaciszną zatokę? Skoro Jake
zamierzał zostać...
– Propozycja jest intrygująca – mówił do telefonu. – Naprawdę znakomita.
Mam nadzieję, że nie zrozumiesz mnie źle, ale nie mogę jej przyjąć.
Cassie miała wrażenie, że wymierzył jej cios w żołądek.
– Nie – ciągnął Jake. – Jestem pewien. To nie dla mnie. Nic się nie zmieniło.
Cassie była zrozpaczona. Wiedziała, że odjedzie. Zaakceptowała to, pogodziła się z
tą myślą.
A jednak, gdzieś w głębi duszy, tak głęboko, że nawet sama tego nie dostrzegła,
miała odrobinę nadziei na cud. Liczyła na to, że nastąpi w nim przemiana, że stanie
się dla niego tym wszystkim, co w życiu najważniejsze.
Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Jake miał wybór i dokonał go. Jednak
to nie ją wybrał. Odrzucił ofertę Caleba, tym samym odrzucił Cassie.
Z patelni unosił się drażniący dym. Znakomicie, pomyślała. Przynajmniej nie
musi wyjaśniać, dlaczego płacze.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Połączenie zostało przerwane, lecz Jake nadal stał ze słuchawką w ręku.
Dlaczego tak trudno było odmówić?
W ofercie Caleba było coś pociągającego, choć nie bardzo wiedział co. Może
chodziło o szansę, jaką dawała praca nad jednym produktem, począwszy od
projektu aż do wprowadzenia na rynek i satysfakcja z osiągniętego rezultatu?
Mógłby zastosować własne teorie, do tej pory rozwijane po trochu w różnych
firmach w całym kraju. Poza tym chyba zmęczyły go już ciągłe podróże.
Do diabła, sam siebie nie rozumiał. Zresztą, co za różnica? Podjął jedyną
słuszną decyzję.
Nagle doszedł go swąd przypalanego mięsa. Opuścił słuchawkę na widełki i
odwrócił się gwałtownie. Z patelni unosiły się kłęby dymu.
– Co się dzieje, do wszystkich...?
Cassie patrzyła na niego zalanymi łzami oczami.
Jake złapał patelnię pełną poczerniałego, spalonego tłuszczu i cisnął do zlewu.
Jeszcze przez dłuższą chwilę słychać było skwierczenie i syczenie.
– Bekon nie miał być aż tak chrupiący – powiedział. Cassie nie odezwała się.
Sięgnęła po zmywak i zajęła się wycieraniem zachlapanej tłuszczem płyty
kuchenki.
– Jesteś zła?
– Skądże. Nie mam prawa denerwować się tym, co robisz.
Poczuł irytację. Jej słowa brzmiały pokornie, ale ton głosu był zupełnie inny.
– Jesteś wściekła, bo nie powiedziałem ci wcześniej, że wyjeżdżam.
Potrząsnęła głową.
– Proszę cię, Jake... Nie uwierzę, że aż do tej pory nie wiedziałeś o wyjeździe.
– Myślałem nad tym dziś rano i zdałem sobie sprawę, że właściwie mam już
wszystkie potrzebne dane. Jeśli zdążę na samolot...
Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę.
– Wiesz, Jake... – W jej głosie słychać było smutek. – Naprawdę myślałam, że
jesteś inny.
Spochmurniał.
– Niż kto? Ten oszust, który ukradł ci pracę?
– Tak. O nim też myślałam, że jest inny. Inny niż mój ojciec. I był taki pod
wieloma względami: systematyczny, uporządkowany, solidny. Niby miał wszystkie
cechy, jakich szukałam. A jednak okazało się, że wykorzystywał innych i kłamał.
Zupełnie jak mój ojciec. – Spojrzała mu prosto w oczy. – I jak ty.
Nie wiedział, czy bardziej go rozgniewała, czy zraniła.
– Nigdy cię nie okłamałem.
– Nie mnie. Siebie. Tak samo jak mój ojciec nie potrafisz przyjrzeć się sobie. –
Wyżęła zmywak i machinalnie zaczęła wycierać blat szafki. – Ilekroć
przeprowadzaliśmy się, przysięgał, że to już ostatni raz. Tym razem znalazł idealne
miasto, zajęcie, posadę. Nie zdążyliśmy się dobrze zadomowić, kiedy znów
odrzucał wszystko, bo nadarzyła się kolejna rewelacyjna okazja. Ponownie
przysięgał, że to ostatnia zmiana.
– Nie widzę związku.
– No pewnie, choć po części masz rację. Trochę się jednak różnicie. On
przynajmniej udawał, że chce się ustatkować, chociaż dobrych chęci starczało mu
najwyżej na kilka miesięcy. Ty nawet do tego nie możesz się zmusić. Zeszłej nocy
wziąłeś to, na co miałeś ochotę, a teraz uciekasz ze strachu, że ja zechcę więcej.
Może zresztą nie o mnie chodzi; nie jestem tak ważna. Może to propozycja Caleba
tak cię przeraziła. Praca, która wymaga przebywania w jednym miejscu, co za
okropność!
– Nieprawda – odparł. – Nie uciekam ani od ciebie, ani od pracy u Caleba. Po
prostu nie mogę jej przyjąć.
– Nie możesz? – zakpiła. – Cóż za szkoda, bo przecież tak bardzo pragniesz
osiąść na jednym miejscu, kupić dom, uprawiać ogród, startować w wyborach do
rady miejskiej.
Trzeba przyznać, że żadna z tych rzeczy nie przyszła mu do głowy, ale jej
drwiący ton dolał tylko oliwy do ognia.
– A cóż byłoby w tym dziwnego, gdybym naprawdę chciał to wszystko robić?
Na przykład majsterkowanie całkiem mi się spodobało.
– No tak, jasne. Miłej podróży, Jake. – Cisnęła zmywak do zlewu i wyszła z
kuchni.
Wściekłość uleciała z niego, jak powietrze z przekłutego balonu, zostało tylko
zdziwienie. Co jej się, u licha, stało?
Wyszedł za nią do holu. Zdążył postawić nogę na pierwszym stopniu, gdy
usłyszał trzaśniecie drzwi w pokoju na górze.
Ach, więc to tak... Z przyjemnością wróci do siebie. Na pewno nie zastanie tam
ż
adnej baby, która przy całej swojej rzekomej samowystarczalności potrzebuje
pomocy w zakładaniu baterii do komórki i żąda instalowania drzwi...
Co prawda, nie będzie tam również wielkookiego rudzielca, który położy mu
kompres na obolały bark, zaparzy najlepszą na kuli ziemskiej kawę, lub nieśmiało,
lecz skwapliwi zaprosi go do łóżka, a także uzna go za bohatera z powód
zabłąkanej ropuchy...
Rzucił okiem na zegarek. Zanim zwróci wynajęty samo chód, odda bagaż do
odprawy i odbierze bilet, będą już za powiadać jego lot.
Otworzył drzwi i niemal wpadł na Buddy’ego, który trzymał już palec na
dzwonku. Przez kilka sekund przyglądali się sobie badawczo. W końcu Buddy
odezwał się pierwszy.
– Widzę, że znalazł pan kogoś do drzwi. Jake kiwnął głową.
– Sam je założyłem. Nabrałem jeszcze większego szacunku dla twoich
umiejętności.
– Tak? – Buddy skwitował to bez uśmiechu. – Przyszedłem po narzędzia.
– Chciałbym nakłonić cię do zmiany decyzji. A tak przy okazji, muszę ci
zwrócić za śrubokręty.
– Chce pan, żebym został i skończył robotę? A niby czemu? To już nie mój
interes.
– Twój, skoro zawarłeś umowę – zdecydowanie powiedział Jake. – Chcę, żebyś
skończył pracę, bo to oszczędź: kłopotu Cassie, kiedy wróci właścicielka domu.
– Właścicielka? – Buddy zmarszczył brwi.
Jake wziął głęboki oddech i odważnie wdał się w wyjaśnienia. Czuł, że
brzmiały bardzo mętnie, zupełnie jakby opowiadał pozbawiony napisów film w
nieznanym sobie języku.
Trudno powiedzieć, czy Buddy cokolwiek zrozumiał, lecz nawet nie mrugnął
okiem, jedynie wykałaczka przesuwała się w jego ustach.
Jake przerwał dla nabrania oddechu. Nie był pewien, czy coś osiągnął.
Buddy wypluł wykałaczkę.
– I może pan przysiąc, że to prawda? – spytał. Pierwszy raz jego głos zabrzmiał
tak rześko.
Jake z ulgą skinął głową.
– Mogę. Mimo tego, co zobaczyłeś, Cassie nigdy nic z mojej strony nie groziło.
Były pewne nieporozumienia, ale bardzo ją szanuję. – Przymrużył oczy. –
Oczekuję, że z twojej strony też jej nic nie zagraża. Inaczej dowiesz się, jak się
wylatuje przez ścianę, a nie przez dziurawe drzwi.
– Źle to pan rozegrał, co? – obojętnie zauważył Buddy. – No dobra, skoro jej
tak zależy, skończę tę łazienkę. I tak nie mam nic na ten tydzień.
Na górze Buddy poszedł od razu do pokoju gospodarzy, Jake natomiast zacisnął
zęby i zapukał do łazienki w korytarzu.
– Cassie? Muszę z tobą pomówić.
Obawiał się, że go odprawi, ale po chwili otworzyła drzwi.
Widocznie szczotkowała włosy, bo wyglądały o wiele piękniej niż
kiedykolwiek. Bezwiednie sięgnął do tej masy rudych loków, zupełnie jakby jego
ręka kierowała się własną wolą.
Odchyliła się, unikając dotknięcia. Ręce skrzyżowała z przodu na jedwabnej
bluzce.
– Słucham – powiedziała sucho.
Jake odniósł wrażenie, że gdzieś w mózgu otwierają mu się jakieś klapki. Nagle
zrozumiał, co zrobił. I było to uczucie przeraźliwie bolesne.
W ciągu tygodnia nie miał czasu na długie rozmyślania, wciąż jednak
uświadamiał sobie zdumiewającą przyjemność, jaką czerpał z najzwyklejszego
snucia się po domu. Teraz zrozumiał, dlaczego tak się działo. To nie dom stanowił
atrakcję. Tę magiczną atmosferę wyczarowała Cassie.
Jak można było tego nie dostrzec?
Pragnął jej, oczywiście. Prawdopodobnie zaczęło się to już pierwszego
wieczoru, kiedy wpadł z impetem do środka i ujrzał ją przy pianinie. Skromna,
niewinna kobieta, która natychmiast wzbudziła w nim pożądanie.
Później pocałował ją. W głowie tak mu się zakręciło, że nawet nie próbował
rozważać, co się dzieje. Ciągle myślał, że to wyłącznie erotyczna zachcianka. Nie
zauważył, jak przebył drogę od pożądania do potrzeby przebywania z Cassie. Do
miłości...
Zamęt w głowie najwyraźniej pozbawił go głosu. To nawet dobrze. Zaledwie
kilka minut temu zachwalał uroki majsterkowania, a teraz miałby oznajmić, że
popełnił drobny błąd w ocenie, co dla niego ważne: pędzle, śrubokręty czy ona?
Milczał. Cassie przyglądała mu się uważnie. W końcu żachnęła się.
– Chciałeś coś mi powiedzieć. Słyszałam rozmowę... Czy ktoś przyszedł?
– Tak. – Głos miał trochę ochrypły, ale przynajmniej mógł mówić. – Buddy
wrócił. Skończy łazienkę. Wiem, że ci się nie spodoba, że znów będzie tu
pracował, jednak nie mamy wyjścia, jeśli wanna ma być zainstalowana w terminie.
– Przerwał i dorzucił: – Wyjaśniłem mu, – że jeśli przyszłoby mu coś głupiego do
głowy, będzie miał ze mną do czynienia. – Wiedział, jak niezręcznie to zabrzmiało.
– Cóż za troskliwość – zadrwiła. – A czy poinformowałeś go, że rozprawisz się
z nim telepatycznie, bo z Manhattanu?
– Nie wyjeżdżam na zawsze, tylko na kilka dni. – Podszedł bliżej i objął ją
ramieniem. – Wtedy jakoś to wszystko będziemy mogli rozwiązać.
Nie próbowała odsunąć go, lecz stała nieruchomo i sztywno.
– Cassie? – Uniósł jej twarz.
Spojrzała mu w oczy. Jej głos był niemal uprzejmy.
– Chyba jednak coś do ciebie nie dotarło... Nie będę twoją dziewczyną na
telefon, kiedy wpadniesz przelotem do Denver. – Odepchnęła jego rękę i przeszła
przez hol do pokoju gościnnego.
Jake szedł za nią.
– To nie koniec, Cassie. Nie możesz się ze mną kochać w taki sposób jak
zeszłej nocy, a potem tak po prostu odprawić.
– Ta noc była wielką pomyłką. Wszystko jest pomyłką. W gruncie rzeczy –
spojrzała na niego z namysłem – już dawno powinnam skorzystać z twojej rady.
– Jakiej rady? – spytał zniecierpliwiony. Lekko się uśmiechnęła.
– Powinnam dać ci spokój i pocałować ropuchę.
Jake powiedział, że nie może przyjąć pracy w Tanner Electronics. Cassie z
goryczą przyznawała, że nie była tym zaskoczona.
I tyle, jeśli chodzi o jego uczciwość. Chyba jednak lepiej, że nie podał jej
prawdziwego powodu swej decyzji, wystarczyło, że w głębi serca znała prawdę.
Gdyby oświadczył, że Cassie zbyt mało dla niego znaczy, by zostać dla niej w
Denver. .. A tak, wciąż się łudziła.
Nie chciała liczyć dni. Była wściekła na siebie, że denerwuje się brakiem
jakiejkolwiek wiadomości od niego. Czyż naprawdę gładkie obietnice ojca niczego
jej nie nauczyły? Jake mówił, że wróci za kilka dni, a ona, głupia, uwierzyła.
Sama szydziła ze swojej naiwności. Niby czemu się dziwiła? Żałosne...
Pewnego późnego popołudnia usiadła do pianina. Nie grała; myślała o
pierwszym wieczorze i próbowała powstrzymać płacz.
Buddy zszedł na dół i po raz pierwszy od powrotu do pracy zajrzał do salonu.
Cokolwiek Jake mu powiedział, odniosło to skutek. Podczas tych dni prawie na nią
nie spojrzał, teraz też zatrzymał się tuż za progiem, skubiąc skórzany pas na
narzędzia.
– Proszę pani? To ja już...
– Chcesz już iść? Będziesz jutro o tej samej porze?
– Nie, już skończyłem całą robotę. Pewno pani chce sprawdzić, nim sobie
pójdę.
– W porządku. – Zamknęła wieko pianina i weszła na górę.
W łazience unosił się specyficzny zapach materiałów budowlanych: surowego
drewna, klejów, środków czyszczących. Przestrzeń wokół wanny była nienaturalnie
pusta. Peggy będzie miała dużo do zrobienia, jednak Buddy swoje zadanie
wykonał.
Tak jak Cassie. Umawiały się. że zostanie albo do czasu zainstalowania wanny,
albo do powrotu Peggy. Teraz więc była już wolna.
Buddy zaczął znosić narzędzia, natomiast Cassie zabrała się za porządkowanie
łazienki. Musiała wszystko odkurzyć, a potem porozstawiać drobiazgi, które
pochowała w pierwszym dniu remontu. Na koniec napełniła mosiężną misę
pachnącymi płatkami potpourri i przygotowała świecę zapachową.
Buddy zwijał już ostatni przedłużacz.
– Buddy, nie wiem, co Jake ci powiedział... – zaczęła. Wzruszył ramionami.
– Mówił po prostu o swoich prawach do pani. Ja tam go za to nie winię.
Jego prawa do niej. Świetny żart.
– Gdyby pani kiedyś potrzebowała hydraulika...
– Wówczas zadzwonię po ciebie, Buddy.
Z kieszonki koszuli wyjął świeżą wykałaczkę. Włożył ją energicznie do ust i
wyszedł.
Cassie zabrała się za porządkowanie następnych pomieszczeń. Odkurzyła
sypialnię, zmieniła pościel, do pralki wrzuciła ręczniki. Wszystko to oczywiście
musiała zrobić, ale było jej też na rękę, że każda z tych czynności pozwala jej
zostać tu trochę dłużej.
Tłumaczyła sobie, że to głupota. Trzeba skończyć zabawę w udawanie.
Podjęła w końcu decyzję. Spakowała swoje rzeczy i odłożyła klucz na
umówione miejsce. Czas wracać do siebie.
Nikt się nie odezwał, kiedy zadzwonił do drzwi. W domu nie było żywej duszy,
tylko nieruchome oko kamery błyszczało nad drzwiami. Czy to znaczy, że Cassie
nie ma w domu, czy może spojrzała na monitor i nie chce go widzieć?
Zajrzał pod donicę z żółtymi kwiatkami i ze zdumieniem stwierdził, że klucz
był na swoim miejscu.
A więc odeszła.
Uderzyło go to jak obuchem, chociaż wiedział, że głupotą byłoby oczekiwać, iż
nic się nie zmieniło. Nie mógł przecież liczyć na to, że Cassie będzie tu na niego
czekać. Szczególnie po tym, jak powiedziała, że to już koniec.
Stał na schodkach i obracając klucz w ręku, zastanawiał się, czy warto
wchodzić do środka. Czy zniesie panującą tam ciszę i pustkę? Czy rzeczywiście ma
ochotę zaglądać do lodówki, gdzie zapewne w idealnym porządku stoją jego
rzeczy: sześć piw, dwa słoiczki oliwek i butelka keczupu? Albo wejść do łazienki?
Nawet jeśli wyprowadziła się kilka dni temu, bez wątpienia pozostał tam zapach
bzu. Mógłby też odtworzyć film zarejestrowany przez kamerę. Przynajmniej
zobaczyłby, jak Cassie opuszcza dom...
„Źle pan to rozegrał”. Musiał przyznać, że Buddy miał świętą rację.
Zdecydowanie podniósł klucz. Pójdzie prosto do telefonu i w książce
telefonicznej odszuka Wypożyczalnię Żon. Teraz już nie podda się.
Cassie wcisnęła przełącznik i szum odkurzacza ucichł. Dywan w salonie był
ostatnią pozycją na liście prac porządkowych. Nie ma już żadnych śladów jej
obecności. Peggy wróci do wysprzątanego, czystego domu.
Przeniosła odkurzacz do holu. Właśnie wstawiała go do szafki, gdy w zamku
zazgrzytał klucz. Pomyślała, że zawsze ma takie szczęście. Czy Peggy i Roger
musieli wrócić, zanim zdołała stąd odejść? Z pewnością zechcą wysłuchać jej
relacji, trzeba więc będzie uśmiechać się i udawać, że wszystko odbywało się
spokojnie i bez zakłóceń...
Drzwi otworzyły się szeroko.
– Jake... – szepnęła.
Stał w wejściu bez ruchu. Najpierw spojrzał na walizki ułożone w holu, a potem
na Cassie. W jego brązowych oczach widniało niedowierzanie.
– Myślałem, że się wyprowadziłaś. Nawet nie próbowała ukryć sarkazmu.
– W takim razie nic dziwnego, że tu się zjawiłeś. Ale nie martw się, właśnie się
wynoszę.
Zastąpił jej drogę.
– Nie, Cassie. Już mówiłem, że musimy to wszystko rozwiązać.
– Mówiłeś też, że wrócisz za parę dni. Przykro mi, Jake, ale czas się skończył.
Nie ruszył się.
– Czego się boisz? Nie próbuj mi wmawiać, że niczego. Gdyby tak było, nie
próbowałabyś uciec.
– Świetnie, przynajmniej poznałam opinię eksperta od uciekania – odparowała
Cassie. – Nie uciekam, po prostu nie mamy o czym mówić. Skoro jednak nalegasz,
mogę ci poświęcić kilka minut. – Ironicznym gestem wskazała salon.
Przysiadła na brzeżku obszernego fotela. Jake, zbyt podekscytowany, żeby
siadać, stanął przed kominkiem.
– Myślałam, że zająłeś się kolejną firmą – powiedziała Cassie. – Wiesz chociaż,
gdzie teraz pojedziesz?
– Według grafiku, do Fairbanks na Alasce. Uświadomiła sobie, że mimo
wszystko aż do tej chwili miała wątłą nadzieję, lecz Jake rozwiał ją zdecydowanie.
– Ale nie chcę tam jechać – dodał.
Nie próbowała doszukiwać się ukrytych znaczeń, bo całkiem rozsądne
wyjaśnienie narzucało się samo. Wzruszyła ramionami.
– Trudno sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek chciał jechać na Alaskę akurat
teraz, gdy zbliża się najkrótszy dzień w roku. Pogratulować wyboru.
– Cassie, nie o Alaskę chodzi. Dotyczy to każdego miejsca. Uczestniczyłem w
rozmowach wstępnych i guzik mnie obchodzi Fairbanks. Wszystko inne zresztą
też, bo podczas ostatnich tygodni zbyt wiele się zmieniło.
– Aż tak bardzo spodobała ci się praca przy drzwiach?
– Uparłaś się, żeby nic mi nie ułatwić?
– A jest chociaż jeden powód, by było inaczej?
– Nie, nie ma. Po tym, jak dałem do zrozumienia, że się nie liczysz...
Uniosła dumnie brodę.
– Dlaczego miałabym uważać, że powinno być inaczej? Jesteś zbyt zajęty...
– Do cholery, Cassie, przestań udawać, że jesteś jak sopel lodu! Musi cię
obchodzić, co do ciebie czuję!
– A niby dlaczego? – spytała ze złością.
– Bo bardzo chcę, żeby cię to obchodziło – powiedział po długiej chwili
milczenia. – Nie okłamałem cię, Cassie, a przynajmniej tak mi się zdawało. Nie
wiedziałem, co się ze mną dzieje. Przyznaję, że sam byłem zaskoczony, zarówno
tym, co robiłem, jak i faktem, że sprawiało mi to przyjemność. Ale nawet nie
próbowałem zastanawiać się nad tym. Aż do chwili, kiedy powiedziałaś, że to
koniec... Wtedy uświadomiłem sobie, że wcale nie pragnę krótkiego romansu.
Chcę... Och, chcę dużo więcej.
To wyznanie powinno stopić jej serce, lecz Cassie czuła tylko zamęt.
Powiedział, że jest dla niego ważna, że chciał więcej niż przelotnego flirtu. Tylko
co to znaczy? Czego właściwie od niej oczekuje?
Usiadł na brzegu jej fotela.
– Zakochałem się w tobie, Cassie – wyznał. Zakochał się. Kręciło się jej w
głowie. Spełniało się jej marzenie, a jednak...
– Nie wierzę, że cię nic nie obchodzę. Gdyby tak było, nie kochałabyś się ze
mną w taki sposób...
– To była ciekawość – zaoponowała słabo. Jake pokręcił głową.
– Nie chcesz chyba, żebym w to uwierzył. Skoro jednak tak mówisz, może
jeszcze zaspokoisz swoją ciekawość? Może sprawdzisz, jak smakuje pocałunek,
kiedy już wiesz, że cię kocham.
Nie czekał na odpowiedź, tylko pochylił się do jej ust. Nie próbowała się
odsunąć. Choć poruszał się wolno, jakby dając jej szansę na ucieczkę, w jego
wzroku wyczytała zdecydowanie.
Wcale nie chciała uciekać. Pragnęła znaleźć się w jego ramionach. W jego
sercu. I w jego życiu...
Zamknęła oczy i próbowała się poddać, ale coś ją powstrzymywało. Usiłowała
pamiętać o tym, że Jake nie jest taki jak ojciec. Czy jednak ona, podobnie jak jej
cierpiąca matka, nie będzie żałować, że oddała się temu czarującemu, lecz
zmiennemu mężczyźnie?
Podniósł głowę.
– Co się dzieje, Cassie? Dlaczego się wahasz? Zagryzła wargi. Musiała
zaryzykować.
– Pochlebia mi, że mnie pokochałeś, ale...
– Co mam zrobić, Cassie? Nie poproszę cię, żebyś za mną jeździła od miasta do
miasta...
Serce jej zamarło.
– Chcesz, żebym czekała na lotnisku, ilekroć zdarzy ci się dłuższa przerwa w
podróży? Wolałabym więcej cię nie zobaczyć...
– Na pewno mnie zobaczysz. Dzwoniłem w tym tygodniu do Caleba.
– W sprawie pracy? – Spochmurniała. – Już wiem, że nie możesz jej przyjąć.
– To prawda. Nastąpiłby konflikt interesów, gdybym przyjął posadę w firmie,
którą właśnie sprawdzam pod kątem możliwości inwestycyjnych. Postawiłoby to
pod znakiem zapytania bezstronność i wiarygodność mojej opinii.
– Czyli nie ma o czym mówić? – Miała ochotę ukryć twarz na jego ramieniu i
wyć z rozpaczy.
Uśmiechnął się i pocałował jej skroń.
– Ale teraz, kiedy Caleb zdobył już potrzebne środki, układ między nami uległ
zmianie. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby złożył mi nową propozycję, którą ze
spokojnym sumieniem mogę przyjąć. Cassie potrząsnęła głową.
– Nie mogę cię o to prosić. Gdyby miało cię to unieszczęśliwić... –
Ofiarowywał jej gwiazdkę z nieba, ale za cenę, której nie zamierzała płacić.
Przygryzła wargę. – Jake, czy ty zdajesz sobie sprawę, jak mnie to przeraża? Nie
wezmę na siebie takiej odpowiedzialności. A jeśli coś pójdzie nie tak?
– To się przydarzyło moim rodzicom. Nie rozwiedli się, chociaż dla nas
wszystkich byłoby to pewno lepsze rozwiązanie. To dlatego Roger trzy razy się
ż
enił. Kiedy tylko dochodzi do jakichś nieporozumień, natychmiast bierze nogi za
pas.
– Może powinnam ostrzec Peggy. Uśmiechnął się krzywo.
– Chyba już za późno. Jeśli ich małżeństwo przetrzyma ten remont, to znaczy,
ż
e Roger stał się innym człowiekiem. Zresztą, nie mnie oceniać, czy się zmienił.
Wiem tylko tyle, że ja tak.
– Jake...
– Daj mi skończyć. Poszedłem inną drogą niż mój brat. Postanowiłem w ogóle
nie podejmować ryzyka. Tak urządziłem swoje życie, żeby nigdzie nie
zatrzymywać się na dłużej. W ten sposób nic nie mogło się popsuć, niczym nie
mogłem się znudzić. Ani pracą, ani kobietą. Miałaś rację, Cassie. Byłem zbyt
zajęty, żeby zastanowić się, czy rzeczywiście chcę tak żyć. Dopiero przy tobie
zwolniłem tempo i zobaczyłem, co tracę. Jesteś dla mnie najważniejsza. Pragnę
mieć cię przy sobie, gdy będę poznawał to, co mnie do tej pory ominęło.
– Jesteś tego pewien? – szepnęła. – Mówiłeś, że nie znosisz rutyny.
– Nie sądzisz chyba, że praca u Caleba kiedykolwiek stanie się monotonna? A
jeśli chodzi o ciebie... nie doceniasz się. Coś mi mówi, że całe lata miną, zanim
jako tako ciebie poznam. Jeśli, oczywiście, dasz mi szansę.
Powoli ustępowało jej napięcie.
– W każdym bądź razie – powiedział zdecydowanie – w przyszłym tygodniu
zaczynam pracę jako dyrektor finansowy i młodszy wspólnik w Tanner Electronics.
Zostaję tutaj, czy tego chcesz, czy nie. Razem z Calebem mamy szerokie plany
związane z Wypożyczalnią Żon. Chcemy zatrudnić twoją firmę do organizowania
imprez dla pracowników, więc i tak będziesz miała ze mną do czynienia. Chyba że
wolisz wrócić na studia.
Cassie zastanowiła się chwilę i pokręciła głową.
– Zbyt wiele zawdzięczam Paige i Sabrinie, aby je teraz opuścić. To pierwsze
prawdziwe przyjaciółki w moim życiu. A to, co ci powiedziałam na temat
dyplomu, jest najszczerszą prawdą. Życie naukowca to nie tylko wieża z kości
słoniowej i poezja. Nie chcę mieć do czynienia z intrygami i ciągłą presją.
Znacznie bardziej odpowiada mi obecna rola.
– W takim razie daję ci zlecenie na znalezienie mieszkania. Uprzedzam tylko,
ż
e łatwiej mnie do niego przekonasz, jeśli obiecasz zamieszkać ze mną. Gdybyś
odmówiła, będę grymasił przy każdej propozycji, aż tak cię zmęczę, że w końcu
zmienisz zdanie. – Przytulił ją mocniej. Drżała tak bardzo, że musiała oprzeć się o
niego. – A jeszcze lepiej będzie nam się współpracować, jeśli zgodzisz się wyjść za
mnie.
Pocałowała go wolno, bez pośpiechu.
– Jeśli powiesz „tak” – odezwał się w końcu – równie dobrze mogę zamieszkać
w kartonie pod mostem.
– Mieszkania zacznę szukać jutro – szepnęła, przyciągając go do siebie.
– Ja myślę – mruknął Jake, nadal obsypując ją żarliwymi pocałunkami.
Tak, dzisiaj co innego było im w głowie.