Sławomir Duda
POWRÓT
Świdnik 2008
Sławomir Duda
Powrót
Copyright © by Sławomir Duda
All rights reserved
dex_90@o2.pl
Redaktor:
Piotr Chruśliński
knowacz@vp.pl
Korekta:
Małgorzata Bartosik
skexa@interia.pl
Copyright © by Serwis Literacki
www.knowacz.pl
Wydanie I
ISBN 978-83-61328-08-7
Świdnik
2008
Projekt okładki:
Aleksandra Ziembicka
milou@onet.eu
Copyright © by Aleksandra Ziembicka
All rights reserved
ISBN 978-83-61328-08-7
Modlitwa anielska
aniele zagłady
z mieczem u boku
ścinaj korzenie
umarłych obłoków
aniele pokoju
z licem bez szramy
zachowaj patriotyzm
od Boga nam dany
aniele biedoty
podnoś żebraków
by spalić ich znamię
pustych łajdaków
aniele ziemski
z uczuć zrobiony
poskładaj me niebo
i list spalony
aniele nadziei
z sercem na skrzydłach
daj ludziom promyk
by mogli wytrwać
aniele dworcowy
z pociągiem w ramionach
daj ludziom tęsknotę
na pustych peronach
aniele miłości
z serca zrodzony
daj siebie ludziom
myślami zbłądzonych
Nie poznaję Twoich marzeń
nie znam Twoich snów na pamięć
ni dotyku utkanego z gwiazd
ślady Twoje zakryła mi zamieć
a usta Twe skradł mi czas
spotkamy się znów na pustym peronie
z walizkami szczęścia stojącymi przy boku
cichy niepokój będzie spał przy Tobie
a mnie cień będzie gonił do późnego zmroku
wymienimy uśmiechy jak przystało na ludzi
co kiedyś miłość wyciągali z kieszeni
dworcowy poranek wspomnienia obudzi
i trwać będziemy do późnej jesieni
tak zagrają nam wiatry na cztery strony świata
mgła nas otuli jak płaszcz przyszłej zimy
Twych marzeń smak na usta powraca
lecz dróg swych i błędów nigdy nie zmienimy
Kocham
nad milczenie ognia
potoki górskie
i deszcz
nad odgłosy serc
wiatr gór
i gwiazdy
nad ciszę niebieską
szare kamienie
i skały
nad noc księżyca
dzień słońca
i świt
nad dotyk cierpienia
ciemne cmentarze
i krzyż
Jeśli
jeśli kiedy kto zwątpi
i uniesie
ręce i czyny
w pogardzie
przepadnie
jeśli kiedy kto upadnie
i nie wstanie
by żyć i wygrać
dzień
przepadnie
jeśli kiedy kto zabije
będąc jak Bóg
odbierze życie
komuś
przepadnie
jeśli kiedy kto nie uwierzy
w krzyż i zbawienie
nie ufając Ojcu
i kląć będzie na Niego
przepadnie
jeśli kiedy kto przegra
i zwiedzie go obłęd
nieprzeniknionego pustego
serca
przepadnie
jeśli kiedy kto pokocha
i trwać będzie w zgodzie
z dniem i nocą
nie przepadnie
lecz żyć będzie
* * * (horyzont ludzki)
tak bezboleśnie
ukłuły nas
gwiazdy
szybko gasiliśmy
nasze ogniska
na kartkach
papierem
rozpalonym
kazali nam
iść do
schronu
ale tam
unosiła się
tylko pustynia
dusz
i trochę serc
ze skrzydłami
na gałęzi
usiadł
skromny anioł
by obwieścić
że to tylko
pułapka
ludzi
tam gdzie
zaczyna się
horyzont
odbija się
światło
mszy ludzi
niewierzących
sponiewieranych
przez los
wyklętych spod ludzi
na granicach
wciąż
odpowiadali
ci sami
ludzie
trochę z obłoków
trochę z marmuru
mieli dziwne
koszulki
z napisem
kochać
to znaczy
powiedzieć
nienawidzę
a kwiaty umierały
na posadzkach
i w doniczkach
bez wody
Poeci
poeci utknęli
w tunelach
przy ogniskach
ze słów
stoją z walizkami
wierszy
nie napisanych
w kieszeniach
z tęsknoty
trzymają zdjęcia
tych których
im zabrano
grzeją dłonie
nad sercami
zbierają kamienie
do kapeluszy
poeci to
zwierciadła
i deszcz za szybą
poeci to
wiatry
czterech stron
i śnieg
poeci
to pomniki
z wyrytym
słowem
JESTEM
* * * (Płomień)
kąpię się
w popiołach
i nie wierzę
w przeznaczenie
bo czy dużo znaczy
malutkie
światełko
w blasku
płomieni
które są bardziej
widoczne
siadam na obrazach
ludzi posępnych
i zniszczonych
przez życie
sami sobie
winni
zbłądzili
bo nie ten
koniec świata
krańce są ostre
jak rozbite
serce
z czasem
się poparzysz
ogniem
a wtedy nawet
woda
nie pomoże
i uklękniesz
ze wściekłości
cóż - los
Kroki
jak wytłumaczyć mam
snucie się
po cmentarzach
białych ołtarzach
z krwi i ciemności
światło daje
mi cień
a nie
rzeczywistość
świat przedstawiony
w pusto-pełnych
słowach
jest kłamliwy
więc odnoszę
się do niego
z pogardą
jak rozbitek
który przybił
do lądu
i stracił
smak słony
niech poniesie
mnie wiatr
i trochę dymu
by nie było
za łatwo odejść
we mgle
stawiam kroki
ku nicości
otula mnie
jak płaszcz
tylko się uśmiecham
i nie wierzę
w kamienie
w ludzi zastygłych
Drogi
po podłodze ucieka
mi dzień i szarość
się miesza z czernią
pełną obłędnych oczu
na obrazach w plastikowych
ramkach
które kiedyś znaczyły
tyle co codzienność
każdy chodzi w białym
kitlu
od wewnętrznej strony
brudnym
reszta lśniąco biała
by kusić
przestraszone istoty
które chodzą dla chodzenia
i żyją dla życia
czasem też
dla kogoś lub butelki
trochę światła
się wlewa
przez domknięte drzwi
zgubiłem klucze
a własnych ścieżek
w ciemności nie przejdę
przejdę do znaku
przekroczę to co każdy
chce przejść
śmierć dla ciała
śmierć dla wzroku
Dzień
dzień po to by zabierać noc
i gasić gwiazdy o wschodzie
zapalać słońce budzić księżyc
by gotowy był na nocną pracę
dzień zbiera uczucia chodzących
po brukowanych ulicach
pochylonych ludzi i jeden
kolor pod wszystkimi innymi
dzień rozpoczyna się dobry
czasem kończy zły i przestraszy
wtedy widać to wszystko w snach
i koszmarach umęczonych życiem
mój dzień to walka na końcu świata
o samego siebie i przegrana bitwa
lecz wojnę wygram ja
a niebo grać będzie na harfie
Noc
noc to złodziejka namiętności
nie chce dnia który skrzywdzi
i ją i ludzi okradzionych
z tego co mają po pracy
noc to poetka największa
tyle gwiezdnych wierszy
wisi na jej nieboskłonie
a my czytamy je nierozumnie
noc ma w sobie śpiące drzewa
zbiera ich liście gdy nikt nie patrzy
potem wrzuca je do swego kosza
i oddala w zapomnienie
noc dyktuje listy pisane pospiesznie
lecz z rozwagą wędrowców
wstępujących na ostatni szlak
jak gdyby miało ich zabraknąć
moja noc to dwa słowa
wypowiedziane do samego siebie
z nadzieją że ona je pochwyci
i sprzeda swoim chmurom
Niepewności
Jeśliś tylko nocą
co daje mi sen
na zmęczone oczy
zniknij jak gwiazdy
i lśnij jak kamienie
Jeśliś tylko snem
co przychodzi nocą
i kładzie mi góry
co śpiewają do gwiazd
poranną rosą
Jeśliś tylko obłokiem
co znika w oddali
jak cicha twarz
która była w tęsknocie
i w listach
Jeśliś tylko kamieniem
co zimnem poraża myśli
i nie czuje ciepła
choć serce bije z miłości
zrywającej kwiaty
Zniknij jak noc
sen
obłoki
kamień
lecz zostań w sercu
Cisza
zasnęła już kraina złotem pokryta
i nad góry napłynęła noc
lampka z księżycem już dawno wypita
a panny świetliste odziane są w koc
obłoki jak ptaki co powietrzem noszone
przez wicher i wieczny ich żagiel
w mglistym pokłonie nisko ukorzone
ich głowy milkną w ciemności wrzawie
nadejdzie poranek nad góry perłowe
i blask słoneczny oświetli ich oblicze
słowa szeptane wciąż będą nowe
na ich szczytach będą jak znicze
[zostało mi parę słów do napisania]
w nieznanej procesji szli ludzie
ci opamiętani i ci którym coś zostało
skrywali swoje lęki w uśmiechu
jakby cokolwiek to jeszcze znaczyło
bolące głowy głaskali słowami
i czytali kamienie przydrożne
a słońce prażyło im myśli
aż do księżyca
wkroczyli w niejasności samych siebie
zarzekając że to podróż trzydniowa
i wierzyli w jasność Światowida
który dawał im siłę
oni są i byli intruzami w świecie
niechciani przez pokolenie wierzących
w rzeczy inne bo zrozumiałe przez krzyż
Nocna lampa taniego światła snów
sen mnie opuszcza
proszę Pani
trudno zasnąć
gdy stukasz w okno
i mówisz cicho
coraz ciszej
jak kołysankę
słowa już mnie
nie usypiają
są jak ranna
kawa w porze gwiazd
lampką
świecisz mi w oczy
nieświadoma jak boli
nie przestajesz pukać
choć krzyczę
że chcę ciszy
twoje słowa
budzą
i otwierają drzwi
a ty
z hukiem je
zamykasz
gdybyś zapukała
nieco inaczej
wtedy zasnąłbym
trochę spokojniej
cóż ani mi się śni!
Sławomir Duda
Powrót
Copyright © by Sławomir Duda
All rights reserved
dex_90@o2.pl
Redaktor:
Piotr Chruśliński
knowacz@vp.pl
Korekta:
Małgorzata Bartosik
skexa@interia.pl
Copyright © by Serwis Literacki
www.knowacz.pl
Wydanie I
ISBN 978-83-61328-08-7
Świdnik
2008
Projekt okładki:
Aleksandra Ziembicka
milou@onet.eu
Copyright © by Aleksandra Ziembicka
All rights reserved
ISBN 978-83-61328-08-7