I
POWRÓT
' śmierć jest prosta łatwa, życie jest trudniejsze '
Jak to się dzieje, że ludzie są tacy ślepi?
Mógłby się przechadzać między nimi duch albo jakiś inny stwór z baśni, a oni i
tak nic by nie zauważyli.
Jak, na przykład, ci ludzie w Seattle.
Spokojnie przechadzają się po parku czy oglądają wystawy sklepowe, ale nie
mają zielonego pojęcia, że wśród nich znajduje się wampir. A nawet dziewięć
wampirów i wilkołak. To nic, że nie piją ludzkiej krwi. Że nie pili jej od wieków
albo wcale. Zawsze będą wampirami. Postaciami z legend, których boją się dzieci
i dorośli, nawet, jeśli się do tego nie przyznają. Niebezpiecznymi potworami,
które mogą stracić panowanie w każdej chwili i rzucić się na przechodnia, jeśli
jego zapach zadziała na niego pobudzająco.
W tym mieście nikt jednak nie zwracał na nich najmniejszej uwagi.
- To miasto nie zmieniło się za bardzo, od kiedy stąd wyjechaliśmy. – powiedział
Carlisle.
- Minęło już tyle lat. To aż dziwne – zgodziła się jego żona, Esme.
Mogli przechadzać się, bez obawy, że ktoś ich rozpozna.
- To dopiero Seattle. A stąd już niedaleko… - mruknęła Bella.
Patrzyła przed siebie w stronę gdzie kilkadziesiąt kilometrów od miasta
znajdowało się malutkie miasteczko, w którym jej życie zmieniło się na zawsze. W
stronę Forks. – Chcę tam pojechać jeszcze dziś. – dodała i zawróciła w stronę
hotelu.
Rodzina patrzyła za nią ze smutkiem w oczach. Powrót jest dla nie trudniejszy
niż to okazywała, ale po prawie stu latach egzystencji umiała panować nad swoją
twarzą, nauczyła się kłamać. Robiła to na każdym kroku. Kiedy przychodzili do
nowej szkoły, zmieniali miejsce zamieszkania, ukrywali swoją tajemnicę. Stronili
od ludzi, ale nie z własnego wyboru. Tak było dla nich bezpieczniej. Jeśli ktoś
obcy znalazłby się blisko nic mógłby odkryć, że są wampirami. Byłoby to
niebezpieczne dla nich wszystkich. Dlatego właśnie nieumiejąca kłamać Bella
Swan zamieniła się w wiecznie kłamiącą Bellę Cullen. I wcale jej to nie
przeszkadzało. Nigdy jednak nie potrafiła oszukać swojej rodziny. Znali ją
bardzo dobrze, nawet wtedy, gdy była jeszcze człowiekiem. Zanim wyszła za
Edwarda Cullena i stała się wampirem. Chciała tego. Pragnęła najbardziej na
świecie. Nawet wtedy, kiedy Volturi zagrozili jej śmiercią, bo jako człowiek
wiedziała o ich istnieniu. To jeszcze bardziej zmobilizowało ją do przekonania
Edwarda, że to jedyna możliwa do przyjęcia opcja ich wspólnego życia. Nie chciał
tego zrobić, nawet, kiedy wyszła za niego za mąż. Do tego czasu szukał wszelkich
możliwych sposobów y odwieść ją od tej decyzji. Po ślubie przyjął do wiadomości,
że jej przemiana jest już niemal dokonana, ale nadal nie bardzo podobał mu się
ten pomysł. Jednak ostateczna decyzja o tym i tak spadła na niego. W dniu
narodzin ich córeczki, Renesmee to on musiał zdecydować czy podarować jej i
sobie szansę na wspólne życie, czy pozwolić Belli umrzeć. Dokonał wyboru,
którego, miała nadzieję, nie żałował. Ona na pewno nie traciła czasu na takie
uczucia. Miała wspaniałą rodzinę. Kochającego męża, zawsze szczęśliwą córkę,
najlepszego przyjaciela, jeszcze z czasów, kiedy była człowiekiem, kochające
siostry i dowcipkujących wiecznie braci. A także najlepszych na świecie rodziców
zastępczych, jakich pragnęłoby każde dziecko.
Nigdy jedna nie zapomni swoich prawdziwych rodziców. Pięknej Renee o
usposobieniu dziecka i nieśmiałego Charliego. Jej wspomnienia z nimi związane
mogą blaknąć, lecz nigdy nie zapomni o tym, co im zrobiła. Dali jej życie,
wychowali ją. Kochali. A jak ona im się odwdzięczyła? Posłała ich na pewną
śmierć.
Trzeba było wyjechać stąd zaraz po dokonaniu przemiany
, pomyślała. Nie dawać ojcu
możliwości na ponowne wtargnięcie w jej życie, które nie było już sielankową
zabawą. Wiedziała o tym, że tak się to może skończyć, ale odsuwała od siebie tę
informację. Swoją ignorancją sprowadziła na ojca i matkę śmierć. Tym razem
Volturi nie pytali, czy zostanie dokonana zmiana. Wysłali Jane i Aleca do Forks
w tym samym czasie, kiedy Felix i Demetri ruszyli w drogę do Jacksonville. I
zabili jej rodziców. Bella wiedziała, że to jej wina. Pomimo uspokajających,
czasami okrutnych słów Edwarda o tym, że nie miała na to wpływu, ona
wiedziała swoje.
A teraz, po dziewięćdziesięciu siedmiu latach, znów tu była. Nie zamierzała się
wycofać. Za daleko zaszła, by zawrócić i odjechać do Denalii. Właśnie dzisiaj jest
ich stena rocznica śmierci. Nie odwiedziła ich grobów od wieku. Nie mogła. Teraz,
kiedy wiedziała na pewno, że wszystkie osoby, które znały ją kiedyś nie żyją,
mogła bez obawy wjechać do Forks bez ukrywania się.
Kolejny powód do smutku. Jej dawni przyjaciele, Angelica, Jessica, Mike… oni
wszyscy również umarli, a ona nadal wygląda na osiemnaście lat. Rosalie
powiedziałaby, że taka jest kolej rzeczy. Jedni umierają, a inny nie. Ale Bella
wiedziała, że sama Rosalie wolałaby być wśród tych, którzy umierają.
Mimowolnie uśmiech wypłynął na jej usta. Kiedyś obie wampirzyce nie bardzo
się lubiły, ale po latach wspólnego życia pokochały się jak siostry, którymi zresztą
były. Nieważne, że tylko przybranymi. Od lat ona, Alice i Rosalie były siostrami,
Emmett, Jasper, Edward i Jacob braćmi. A Carlisle i Esme już od tak dawna są
ich rodzicami, że samą Bellę dziwi, gdy ktoś mówi o nich jak o obcych ludziach.
Tylko jej mała Nessie na zawsze zostanie córką Belli i Edwarda. Nikt nie umie
myśleć o niej jak o siostrze.
Bella wiedziała, że wszyscy idą za nią w pewnej odległości. Czułą ich. Najbardziej
rozpoznawalny był zapach Edwarda. Później był zapach Nessie. Resztę też
rozróżniała, lecz już nie tak jak tych dwoje. To przez to, co ich łączy. Miłość.
Dlatego pozwoliła, aby jej mąż zbliżył się do niej o objął ją ramieniem. Oparła na
nim głowę i tak szli w stronę samochodu zaparkowanego w podziemnym garażu.
- Nie musisz tam jechać ze mną. – powiedziała Bella – Nikt z was nie musi, jeśli
nie macie na to ochoty. Wiem, że wymusiłam na was przyjazd do Seattle. Forks to
już moja sprawa. – dodała.
- Nie musisz tam jechać dzisiaj. – powiedziała Alice. – Ta wizyta może się odbyć w
drodze powrotnej od Tanii i Kate.
- Muszę to zrobić dzisiaj. – uparła się Bella.
- Ale, dlaczego? – chciała wiedzieć Rosalie.
- Muszę i już. – burknęła. W oczach miała strach. – No i Jacob chce odwiedzić
Setha i Liah.
- Mnie w to nie mieszaj. – odezwał się natychmiast Jacob. – Ty chciałaś
przyjechać.
Miał rację. Wszyscy mieli. Mogła odłożyć tę wizytę na później. Wiedziała jednak,
że jak teraz tego nie zrobi, to zawsze będzie to odkładać na później.
- Tak bardzo chciałbym wiedzieć co myślisz – zirytował się Edward.
Popatrzyła na niego. Miał zatroskany wyraz twarzy. Jak reszta rodziny.
Przytuliła się jeszcze mocniej do swojego ukochanego i poczuła jak oplata ją
ciaśniej ramionami. Potrzebowała jego siły i wsparci, a nie nerwów.
- Muszę tam pojechać teraz, bo jeśli nie pojadę do Forks teraz to nigdy tego nie
zrobię. Już zawsze będę się bała. – mruknęła cicho, ale wiedziała, że słyszą ją
wszyscy.
Poczuła wokół siebie jeszcze jedną parę ramion. To Nessie udzielała jej wsparcia.
Przekazała jej swoje wspomnienia związane z Cherliem. Pierwsze święta,
pierwsze spotkanie. Wspólnie z nim spędzony czas. Bladego człowieka w trumnie,
nieprzypominającego w ogóle jej kochanego dziadka. Zapłakała cicho.
- Pojedziemy z tobą Bello. – powiedziała Esme.
- Jesteś kochana, Esme, ale chciałabym to zrobić sama. – powiedziała Bella.
Wszyscy kiwnęli głowami, lecz kiedy wsiadała do swojego porsche, miejsce
pasażera zajął Edward. Nic nie powiedział, tylko ruszyła w dobrze znaną drogę
do domu.
Milczeli przez całą drogę. Bella wiedziała, że Edwarda denerwuje jej kamienna
twarz. Nie mógł czytać jej w myślach, ale już się do tego przyzwyczaił. Jednak
teraz, kiedy zakrywała przed nim tą jedyną cząstkę siebie, którą rozumiał,
wściekał się na nią. Dlatego otworzyła swój umysł i pozwoliła, by przejrzał jej
myśli. Ta czynność przychodziła jej już bardzo łatwo. Prawie tak jak rozciąganie
swojej tarczy na innych.
Poczuła na udzie jego dłoń. Ścisnęła ją lekko, próbując dodać sobie więcej otuchy.
O dziwo, pomogło. Nie powinno jej to już dziwić, ale jednak.
Bardzo cię kocham
, pomyślała. Wiedziała, że to usłyszał. Nie potrzebowała do tego
czuć jego wzmocnionego uścisku.
Niebo robiło się coraz ciemniejsze, a lasy za oknami samochodu gęściejsze. W
miarę jak zbliżali się do Forks robiło się coraz pochmurniej, a już po krótkiej
chwili jazdy Bella musiała włączyć wycieraczki, bo zaczęło padać. To przywołało
wspomnienia. Już coraz mniej wyraźne, ale nadal obecne. To właśnie dlatego
Cullenowie dawno temu wybrali to miejsce. Przez większą część roku słońce jest
schowane za chmurami. Tutaj mogli spędzać wiele czasu na zewnątrz zamiast
gnieździć się w domu.
Dlatego też zostaliśmy tutaj tak długo, nawet po śmierci moich
rodziców. No i też dlatego, że nie mogłam znieść myśli o wyjeździe
, przyznała. Tamten
rok, kiedy Volturi dowiedzieli się o Renesmee i przybyli by zabić ich był jednym z
najgorszych, jakie jej się przytrafiły wcześniej i później. Ale kiedy okazało się, że
Włosi nasłali na jej rodziców swoich sługusów, myślała, że umrze. Niczego nie
przeżyła wtedy tak ciężko jak tego. Nie miała nawet czasu, żeby ich ochronić.
Niewiadomo, dlaczego ale nawet Alice nie widziała ich w swoich wizjach, pomimo
tego, że śledziła każdy ich ruch. W pewnym momencie po prostu zniknęli z jej
pola widzenia. Musieli znaleźć jakąś inną tarczę, bo nawet moja nie jest w stanie
powstrzymać Alice od widzenia mojej przyszłości. Mimo upływu lat, nie
zdołaliśmy się dowiedzieć, jakim cudem im się to udało.
Wiedziałam, że Edward nadal słyszy moje myśli. Specjalnie nie podnosiłam
tarczy, żeby wiedział co się we mnie dzieje. Niekiedy potrzebowałam, alby
podzielić się z kimś myślami, zwłaszcza wtedy, gdy nie wiedziałam jak je
wyjaśnić. W takich chwilach opuszczałam tarczę i pozwalałam mojemu
ukochanemu na wgląd w moje myśli. Często bywało i tak, że wypowiadał na głos
to, czego ja nie mogłam. Teraz wystarczyło mi zupełnie jego towarzystwo.
Minęliśmy bramy cmentarza w Forks. Zatrzymałam się i przez chwilę siedziałam
w samochodzie, wpatrując się przed siebie, jakby nic nie widząc. Co było dość
dziwne, bo wzrok mam teraz doskonały. Nie muszę nawet patrzeć na jezdnię w
nocy. Siedziałam tak przez dłuższą chwilę. Żadne z nas się nie odzywało. W końcu
zebrałam się na odwagę i uczyniłam pierwszy krok – wyszłam z samochodu.
Znów zatrzymałam się na kilka minut w jednym miejscy, ale już po chwili
ruszyłam dalej. Pierwszy krok w stronę marmurowych pomników był najgorszy,
ale jak tylko go uczyniłam pędem pognałam w stronę grobu moich rodziców. Nie
musiałam go nawet specjalnie szukać. Był schludny, zadbany. Ciekawe kto o
niego dba podczas mojej nieobecności.
Przykucnęłam naprzeciw tablicy z wygrawerowanymi nazwiskami i datami
śmierci. Miałam ochotę zawyć. Najzwyczajniej w świecie zapłakać nad tym, co się
stało. Wyciągnąć oboje spod ziemi oboje i błagać o przebaczenie.
- To nie jest twoja wina, Bells – zamruczał mi do ucha Edward.
- Naraziłam ich na niebezpieczeństwo zostając tutaj. Mogliśmy wyjechać stąd
zaraz po mojej przemianie. Ale ja chciałam wykorzystać okazję. I spędzić z nim
jak najwięcej czasu, skoro nie musiałam się tak o siebie obawiać. Byłam zbyt
pewna siebie i swojego zachowania, żeby pomyśleć o takiej możliwości.
- Nie ty jedna się wtedy zapomniałaś. Wszyscy byliśmy pewni twojego zachowania
i nie zabezpieczyliśmy Charliego i Renee przed Volturi. Do tej pory nie wiemy,
jakim cudem udało im się obejść wizje Alice.
To była największa porażka mojej siostry. Kiedyś już to przerabialiśmy z
Victorią, a także z wilkami. Ale w tym przypadku znaliśmy przyczyny, dla
których Alice nie widziała przyszłości. A to, co wydarzyło się tamtej nocy było
szokiem dla nas wszystkich. Polegaliśmy na tym, że Alice zawsze ostrzeże nas
przed niebezpieczeństwem, wierzyliśmy w nią, ona sama w siebie niezłomnie
wierzyła. A jednak jej dar zawiódł ją. Nie zobaczyła tego, co tak bardzo wpłynęło
na nasze życie. Miała do siebie żal przez długie lata. Ja również go miałam, ale do
samej siebie. Mimo tego, co sobie w tym czasie myślałam, ile osób próbowałam
obwinić… siebie za swoją zbyt wielką wiarę, Charliego i Renee za ich upór w tym,
aby być blisko mnie, Jacoba za to, że napuścił na mnie ojca tamtego poranka.
Nawet Edwarda, bo nie był wystarczająco przekonujący, kiedy mówił o
wyniesieniu się z Forks. Teraz wiem, że to była wina moja i Volturi. Ale nigdy,
prze nigdy, nie ważyłam się zrzucić własnej winy na Alice. I zajęło mi długi czas
zanim udało mi się ją o tym zapewnić. I pogodzić się z własną winą.
Po prawie godzinie siedzenia i patrzenia na grób, stwierdziłam, że to mi
wystarczy. Zrobiło się ciemno, co spotęgowało jeszcze tylko bardziej dramatyczny
efekt burzy, która rozpętała się w międzyczasie. Pociągnęłam Edwarda za sobą i
wróciłam do samochodu. Pozwoliłam mu prowadzić. Wiedziałam, że dojedzie do
Seattle wiele szybciej ode mnie. Pomimo upływu czasu i coraz to szybszych
samochodów, jakie mi sprawiał co kilka lat, nadal nie lubiłam szybkiej jazdy.
Nawet moim nowiutkim porsche.