Spis treści
Strona 1
Spis treści
Z życia i działalności Karola Finneya
..............................................................................................................3
Jak przezwyciężyć grzech...............................................................................................................................13
Konieczność i skuteczność jedności
................................................................................................................17
Napełnienie Duchem Świętym........................................................................................................................23
Prawdziwe i fałszywe nawrócenie..................................................................................................................27
Spis treści
Strona 2
Z życia i działalności Finney’a
Strona 3
„Z życia i działalności Karola Finney’a”
Nawrócenie Finney’a
Było to w sobotę, pewnego jesiennego wieczoru roku 1821, gdy Karol Finney postanowił uporządkować swoje
sumienie i życie przed Bogiem. Gdy trwał pogrążony w modlitwie i w czytaniu Biblii, naraz ogarnął go nigdy
poprzednio nieznany strach przed ludźmi. Zdjęła go obawa przed tym, żeby ktoś nie zauważył jego duchowego stanu.
Ze strachu, żeby go ktoś nie usłyszał, nie odważył się nawet na głos pomodlić. Jak tylko usłyszał czyjeś kroki, chował
prędko Biblię między książki. Z duchownym, na którego zebrania ostatnio regularnie uczęszczał, nie odważył się nawet
spotkać.
W tym upokarzającym go stanie przeżył Finney trzy dni. Wydawało mu się, że jego serce zupełnie skamieniało
tak, że nie potrafił się więcej nawet modlić. We wtorek wieczorem opanowała jego serce przerażająca myśl, że zbliża
się śmierć. Zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby zmarł w takim stanie ducha, to zostanie na wieki zgubiony.
Kiedy następnego dnia, stale miotany wewnętrznym niepokojem, zaczął się ubierać, by pójść do biura jak co
dzień, odezwał się w jego sercu glos: „Na co czekasz? Czyś nie przyrzekł oddać serca Bogu? Czemu się sam ze sobą
zmagasz? Czyż chciałbyś zostać usprawiedliwiony swoimi poczynaniami?” W tym momencie zajaśniało mu światło.
Zrozumiał, że to, czego tak gwałtownie szuka, jest już od dawna przygotowane i darowane mu. On zaś powinien to
jedynie przyjąć jako dar od Boga, i poddać się Jego prowadzeniu. Zrozumiał, że chodzi tutaj o zbawienie dokonane
przez Pana Jezusa dla pokutującego człowieka.
Gdy ta prawda Boża dotarła do jego serca, Finney staną jak wryty, a po pewnej chwili zajaśniało w jego umyśle
proste pytanie: „Czy chcesz przyjąć to zbawienie teraz? Dziś?” Finney odpowiedział: „Tak, ja chcę je przyjąć dzisiaj, w
przeciwnym razie umrę!”
Zamiast do kancelarii, skierował swe kroki do lasu, gdzie lubił chodzić na przechadzkę. Przedarł się przez
gęstwinę aż do miejsca, w którym się spodziewał, że mu nikt nie przeszkodzi. Tam padł na kolana. Lecz ledwie wyrzekł
pierwsze słowa modlitwy, zerwał się na równe nogi i ze strachem zaczął się rozglądać, czy go kto nie widzi. Lecz zaraz
znów ukląkł i powiedział: „Tutaj się oddam Bogu, lub się stąd nie ruszę!” Ale jakkolwiek usiłował modlić się,
stwierdził, że serce jego nie może się modlić. Albo nie znajdował słów, albo wymawiał słowa bez znaczenia, a przy
każdym najmniejszym szeleście zrywał się z kolan, myśląc, że ktoś go widzi. Ta rzecz powtarzała się kilkakrotnie.
Nareszcie wyrzekł z rozpaczą: „Nie mogę się modlić. Me serce jest martwe dla Boga, nie będę się modlił!” Już sobie
zaczął robić wyrzuty, iż złożył Bogu obietnicę, że odda Mu serce przed opuszczeniem lasu.
Nareszcie będąc już mocno zmęczony, chciał powstać i wrócić do domu. W tym momencie odniósł wrażenie, że
się ktoś zbliża. Otworzył oczy, lecz było to znów tylko przywidzenie pychy jego serca, którą zaraz wewnętrznie ocenił
jako obrzydliwa przewrotność. W końcu zawołał silnym głosem: „Cóż to, taki mizerny grzesznik jak ja, nie godzien
podnieść swych oczu w górę ku wielkiemu, świętemu Bogu, miałby się wstydzić przed innym grzesznym człowiekiem,
żeby mnie nie zobaczył klęczącego i wołającego o zmiłowanie się nade mną? Nie! Chociażby mnie wszyscy ludzie i
wszyscy diabli z piekieł otoczyli, nie ruszę się stąd!”
Nareszcie zostało jego pyszne serce przed Bogiem skruszone. Jak jasny promień oświeciło jego serce to słowo:
„Jeżeli przychodząc, będziecie się do Mnie modlić, wysłucham was. A szukając Mnie, znajdziecie - jeżeli całym
sercem szukać będziecie”. Tutaj dopiero całym sercem uwierzył i zawołał będąc przekonany o Bożej wierności: „Panie!
Chwytam się Twego słowa. Ty wiesz, że Cię z całego serca szukam, a Ty obiecałeś, że mnie wysłuchasz. Wszak to
obiecałeś!” Słowa te powtarzał raz po raz.
Jedna obietnica za drugą, przy tym jedna kosztowniejsza od drugiej, napełniały jego serce. Przyjmował je jako
oczywiste prawdy Boga, który nie kłamie. „Wydawało mi się” - opowiadał później - „że te obietnice wnikają raczej do
serca, aniżeli do rozumu. Uchwyciłem się ich i spocząłem na nich z siłą tonącego człowieka”.
Na wszystkie jego prośby odpowiadał mu Pan słowami, które jak rosa niebieska odświeżały jego duszę. Tak
spędził tam dłuższy czas. Modlił się ze wzrastająca gorliwością, aż w końcu powstał i począł iść w kierunku drogi,
powtarzając w głos: „Gdy się wreszcie nawróciłem, będę głosił Słowo Boże.” Tak idąc przybliżył się do miasta. Lecz
jakież teraz uczucie pokoju zawładnęło jego sercem! Wydawało mu się w tej chwili jakby i cała przyroda nabożnie się
przysłuchiwała. Nawet słonko tak wspaniale mu nigdy jeszcze nie świeciło. „Lecz co to ma znaczyć - pytał sam siebie.
- Cała świadomość grzechu oraz cała obawa o mą duszę naraz zniknęła! Jeszcze nigdy w życiu nie odczuwałem takiego
stanu beztroski, jeśli chodzi o moje zbawienie. Może sobie za dużo pozwoliłem, będąc na kolanach, że przypominałem
Bogu Jego obietnice? Czy nie krył się w tym brak bojaźni, lub po prostu bezczelność wobec Boga?” Lecz mimo tych
nurtujących go myśli, zupełny spokój opanował jego serce; chociaż usiłował wywołać w swych myślach uczucie winy,
nie potrafił tego dokonać. Jego myśli zostały skierowane w kierunku gorącego uwielbienia swego Boga. To źródło
dziwnej radości zdawało się nie mieć końca. Było jakby niewyczerpalne.
Nastało południe i pora obiadowa. Finney jednak dzisiaj nie pomyślał o jedzeniu, lecz udał się wprost do
kancelarii. Nie zastał tam nikogo. Zdjął więc wiolonczelę, żeby sobie, tak jak to często poprzednio praktykował, zagrać
i pośpiewać kościelne pieśni. Głos mu jednak nie dopisał, a gdy tylko począł śpiewać słowa pieśni, łzy nie przestawały
płynąć z jego oczu. Nic go nie potrafiło wyprowadzić z tego tak błogiego nastroju, nawet gdy jego szef, pan W.
przyszedł i razem z nim poczęli przenosić książki i umeblowanie kancelarii do innego lokalu. A gdy wreszcie wszystko
znalazło się na swoim miejscu, a pan W. poszedł do domu, życząc Finney’owi dobrej nocy, zapalił sobie ogień na
kominku i zamknął drzwi, pragnąc być sam. Umysł jego wypełniły myśli, z których jedna napełniła całkowicie jego
serce: „Pragnę oddać Panu całą mą duszę!”
Z życia i działalności Finney’a
Strona 4
W tym stanie duchowym przeszedł do innego pokoju biurowego, w którym nie było światła ani ognia na
kominku. Zdawało się mu jednak, że pokój ten jest wspaniale oświetlony. Gdy wszedł tam zamknąwszy drzwi za sobą i
począł się modlić, obraz Pana Jezusa stał jasno przed jego duchowym wzrokiem. Pan jakby spoglądał nań twarzą w
twarz. Patrzył nań bez słowa, lecz takim wzrokiem, że Finney padł Mu do nóg. Tak przed Nim klęcząc płakał jak
dziecię, a przerywanymi słowy wylewał przed Nim swe serce. Wydawało mu się, że zrasza w tej chwili nogi Pana
Jezusa, chociaż nie miał świadomości, że się Go bezpośrednio dotyka.
O dniu tym Finney opowiadał później co następuje: „W tym położeniu musiałem się długo znajdować, bo kiedy
spojrzałem na zegarek, była już późna pora. W pewnym momencie oparłem się o piec i w tej chwili dożyłem nowej fali
łask. Zlało się to na mnie z góry w niesłychany i dziwny sposób. Nigdy poprzednio nie słyszałem o chrzcie Duchem
Świętym, którym Pan napełnia swych świadków specjalną mocą z góry, a mniej jeszcze mogłem oczekiwać czegoś z
tych rzeczy dla siebie. Obecnie jednak odczuwałem silny prąd Ducha napełniający moje jestestwo całkowicie, duszę i
ciało. Byłem na wskroś przenikany jakby falami elektrycznymi, przepływającymi przez całą mą istotę, fala za falą.
Czułem tchnienie Boże.
Było już późno wieczór, kiedy wstąpił do mnie członek miejscowego chóru, którym zazwyczaj dyrygowałem.
Znalazł mnie płaczącego i zaczął pytać: „Panie Finney... cóż się z panem dzieje?” Nie mogłem mu zaraz odpowiedzieć.
„Czy panu coś dolega?” Zebrałem siły i odpowiedziałem: „Nie, lecz jestem tak szczęśliwy, że nie mogę więcej żyć!”
Zdziwiony gość zaraz odszedł, lecz wrócił za chwilę z jednym ze starszych zboru, który był dobrym
chrześcijaninem. Wszedł także w tym momencie pewien młody nienawrócony przyjaciel Finney’a, którego dawniej
miejscowy duchowny ostrzegał przed zawieraniem przyjaźni z niewierzącym Finney’em. Z chwilą kiedy ów przyjaciel
wszedł do środka, zaczął mu Finney opowiadać o stanie swych przeżyć. Młody człowiek słuchał uważnie, aż naraz
upadł na kolana i poprosił: „Módlcie się panowie za mnie!”
Finney i dwaj pozostali przyjaciele uklękli i modlili się zań, po czym ci dwaj powrócili do swych domów.
Finney także położył się spać, lecz ledwie zasnął, został znowu przebudzony tym samym prądem miłości Bożej, który
został nań wylany przez Ducha Świętego. Kiedy po ponownym zaśnięciu znów się to powtórzyło, za trzecim razem
dopiero mógł usnąć na dobre.
„Kiedy się następnego dnia obudziłem, wzeszło już słońce, a jego promienie wnikały do mego pokoju. Nie mogę
opisać tego wrażenia” - odpowiada Finney - „jakie to światło zrobiło na mnie. Znowu dożyłem napełnienia Duchem
Świętym o podobnym nasileniu, jak w dniu wczorajszym. Klęknąłem na łóżku i płakałem z radości, wylewając swe
serce przed Panem. Wydawało mi się w tej chwili, jakbym słyszał łagodne, pełne miłości napomnienie: „Czy chcesz
wątpić?” „Nie!” - zawołałem pełnym głosem. - „Tego nie chcę, nie mogę!”
„W tym momencie moje serce owiewała taka pełnia wewnętrznego pokoju i radości, że nigdy w późniejszym
życiu nie miałem żadnej wątpliwości co do treści mego przeżycia, że to sam Duch Boży napełnił moje serce i duszę”.
„W ten sposób poznałem usprawiedliwienie przez wiarę, jako oczywisty fakt. Mogłem także w pełni zrozumieć
słowa Pisma: „Będąc tedy usprawiedliwieni z wiary, pokój mamy z Bogiem”. „Zrozumiałem dobitnie, że w onym
momencie, w lesie, w którym uwierzyłem, zostało ze mnie zdjęte poczucie potępienia, dlatego też wszelkie moje
usiłowania, żeby wywołać w swej duszy poczucie winy było daremne. Grzechy moje bezpowrotnie zniknęły. Zamiast
zatruwać się myślą, że znów mogę popaść w grzech, moje serce było wypełnione uczuciem miłości”.
Skutki nawrócenia Finney’a
Kiedy w następnym dniu po nawróceniu Finney przyszedł do kancelarii, wkrótce po nim przyszedł także jego
szef. Finney przemówił doń kilka słów na temat jego zbawienia. Ten, nie odpowiadając, popatrzył nań i ze spuszczoną
głową wyszedł z pokoju. Słowa młodzieńca tak go wzruszyły, że się nawrócił.
Za chwilę wstąpił tam jeden starszy zboru, który się z kimś procesował, a w którego imieniu Finney, jako
adwokat miał występować na procesie następnego dnia. Finney na wstępie oznajmił mu, że odtąd nie będzie już
występował w żadnym innym imieniu, jak tylko Pana Jezusa Chrystusa. Kiedy mu następnie opowiedział o swych
wczorajszych przeżyciach, ten spuścił także głowę i wyszedł.
Kiedy go Finney spotkał w dniu następnym, jak szedł zamyślony ulicą, dowiedział się ku swojej radości, że ten
swój proces odwołał. Wkrótce się także okazało, że krok ten miał dla niego błogosławione skutki.
Następnie udał się Finney do szewca, który piastował ważna funkcję w zborze. Znalazł go rozmawiającego z
pewnym młodym człowiekiem na temat wiary. Finney położył koniec jego sprzeciwom w taki sposób, że ten wyszedł
do pobliskiego lasku, skąd wrócił z jaśniejącym obliczem, jako nawrócony człowiek.
Wiadomość o nawróceniu się młodego prawnika obiegła lotem błyskawicy i wywołała ogromne zdumienie.
Wielu nie chciało dać wiary tej wieści. Wieczorem tego dnia, który został wypełniony tylu wydarzeniami, zgromadziło
się do sali modlitwy wielu ludzi, chociaż nikt na ten dzień zgromadzenia nie zwoływał. Sala była przepełniona. Nikt z
obecnych, nawet miejscowy kaznodzieja, nie odważył się cokolwiek powiedzieć. Wtenczas powstał Finney.
Opowiedział zebranym historię swego nawrócenia. Kiedy skończył, jeden stary prawnik pośpiesznie podszedł do
wyjścia z sali, mówiąc: „Że mówi z przekonaniem, to nie ma wątpliwości, ale że zwariował, to jasne!”
Inny niewierzący mężczyzna opuścił zebranie w takim zdenerwowaniu, że zostawił nawet kapelusz. Finney’owe
świadectwo wywołało takie poruszenie, że zebrania musiały się odbywać każdego wieczoru. Działo się to przez dłuższy
czas, a nawróconych przybywało.
Po swym nawróceniu Finney wspominał często swych rodziców, którzy byli nienawróceni i żyli tylko
doczesnymi problemami. Wybrał się więc pewnego razu do nich. Ojciec, który mu wyszedł naprzeciw, powitał go
Z życia i działalności Finney’a
Strona 5
słowami: „Jak ci się powodzi, Karolu?” „Dobrze - na duchu i na ciele. Ale ty, drogi ojcze, jesteś już w podeszłym
wieku. Twoje dzieci już dorosły i opuściły dom, a ja jeszcze nie słyszałem w ojcowskim domu modlitwy”. Ojciec
opuścił głowę i zaczął płakać. „Wiem o tym, Karolu, wejdź więc i pomódl się ty sam”. Weszli wiec i poczęli się
modlić. Ojciec i matka byli bardzo poruszeni i w krótkim czasie nawrócili się oboje.
Po kilkudniowym pobycie z nimi wracał Finney z lekkim sercem do swego miejsca zamieszkania w Adams,
ponieważ zostawił oboje rodziców jako głęboko wierzących ludzi. Po swym powrocie Finney stwierdził, że życie
duchowe we zborze znacznie zletniało. Zaczął więc zwracać wielką uwagę na modlitwę, wprowadzając zwyczaj
codziennych porannych modlitw, żeby wszyscy nowonawróceni mogli być na nich obecni. Wstawał o świcie,
przechodził przez miasteczko budząc wszystkich, którzy by mogli zaspać i spóźnić się na nabożeństwo.
Te godziny stały się później dla ich uczestników wielce błogosławione Sam Finney żył w ciągłej społeczności z
Bogiem i był wielce gorliwy w ciągłym duchowym boju o inne dusze, dlatego też osiągnął na tej drodze wielkie wyniki.
Finney - kaznodzieją i przełożonym zboru
Na wiosnę 1822 roku Finney zgłosił do konsystorza swoja kandydaturę na duchownego, gdyż pragnie poświęcić
się służbie opowiadania Ewangelii. W związku z tym niektórzy z duchownych nakłaniali go do wstąpienia na studia
teologiczne na uniwersytecie w Princenton. Finney nie przyjął tej rady, gdyż do studiowania na fakultecie teologicznym
miał pewne zasadnicze zastrzeżenia. Wobec jego zdecydowanego stanowiska w tej sprawie, postanowiono, że może on
potrzebne wykształcenie teologiczne zdobywać pod kierunkiem p. Gale, pastora swego zboru. Po dwóch latach
poddany został egzaminowi w konsystorzu, a chociaż nie ukrywał swoich poglądów i pewnych różnic w pojmowaniu
Słowa, został jednomyślnie uznany za kompetentnego do prowadzenia reformowanych zborów i służenia im Ewangelią.
Początkowo powierzono mu mały zborek w Ewans Mill. Wygłaszał tam kazania przepisowo - trzy razy w tygodniu i
dwa razy w niedzielę. Wiedział, że posiada pełne zaufanie u członków zboru, i spotkał się z pojedynczymi
nawróceniami. Lecz większego przebudzenia nie dało się zauważyć. Niezadowolony z tego stanu rzeczy, podkreślał
kilkakrotnie w zakończeniu swych kazań, zarówno w niedziele, jak i w dnie powszednie, że przybył on tu, aby pomóc
duszom do przyjęcia zbawienia; że wie również, że kazania jego podobają się, ale przybył tu przede wszystkim nie po
to, aby się podobać, ale pomóc duszom do skruchy; i dlatego nie jest najważniejsze dla niego upodobanie słuchaczy do
jego kazań, gdy pomimo wszystko odrzucają jego Pana.
To świadczyłoby, iż jest coś nieprawidłowego, albo w nim samym, albo w słuchaczach... I przytaczając
następnie słowa sługi Abrahama: „Przetoż teraz, jeśli chcecie potraktować Pana mego uprzejmie i prawdziwie,
powiedzcie mi, a jeśli nie - powiedzcie mi, abym się obrócił lub w prawo lub w lewo”, zwrócił się do słuchaczy w
takich słowach: „Przyznajecie, że to co głoszę, jest Ewangelią. Wyznajecie, że wierzycie w to. Myślicie przyjąć to, czy
też macie zamiar to odrzucić?... Jeśli macie zamiar przyjąć - powiedzcie mi; jeśli macie zamiar odrzucić - powiedzcie
mi, abym wiedział, czy mam obrócić się na prawo, czy na lewo... Muszę znać wasze zdanie w tej sprawie, a mianowicie
ci, którzy pragną stać się chrześcijanami i zawrzeć pokój z Bogiem zaraz, aby powstali; i przeciwnie, ci którzy decydują
się nie być chrześcijanami i chcą to okazać Chrystusowi, a też i mnie, niech siedzą nadal...”.
W odpowiedzi słuchacze patrzyli jeden na drugiego. Nie wstał nikt. „Tak więc zdecydowaliście... Odrzuciliście
Chrystusa i Jego Ewangelię; świadczycie jeden wobec drugiego, a Bóg jest świadkiem wobec wszystkich was. Jest to
jasne. Być może będziecie pamiętać przez całe życie, żeście w ten sposób jawnie przeciwstawili się Zbawicielowi i
powiedzieli: „Nie chcemy, aby ten człowiek, Jezus Chrystus panował nad nami”.
Przygnieceni tymi słowami wszyscy członkowie poczęli z gniewem opuszczać swe miejsca, a nie słysząc
Finney’a który zamilknął, zatrzymali się u drzwi. Wówczas powiedział on jeszcze: „Żal mi was! I dlatego - będzie-li to
Pan chciał, będzie to wolą Bożą - będę przemawiał do was jeszcze raz jutro wieczorem”.
Sala się wkrótce opróżniła. Finney pozostał w niej samotny z jednym starszym zboru, który do niego przystąpił i
z uśmiechem podał mu rękę, mówiąc: „Bracie Finney, brat dziś ich zdobył. To nie da braciom spokoju. Brat zrobił to,
co było konieczne i dlatego będziemy jeszcze oglądać rezultaty!”
Obydwaj bracia spędzili dzień następny w poście i modlitwie. Do południa każdy z osobna, a po południu
razem. W ciągu tego dnia rozdrażnieni niektórzy członkowie zboru myśleli nawet o dotkliwym ukaraniu Finney’a oraz
o wymówieniu mu pracy. Zarzucali mu, że doprowadził ich do publicznego aktu odrzucenia Chrystusa i Jego
Ewangelii.
Wieczorem obaj mężowie modlitwy pośpieszyli do sali, wypełnionej do ostatniego miejsca. Obydwaj mężowie
czuli, że Pan jest z nimi, że tego wieczoru moc Boża objawi się w zgromadzeniu.
Finney, bez żadnego wstępu i śpiewu, rozpoczął zgromadzenie tymi słowami Izajasza proroka: „Powiedzcie
sprawiedliwemu, że mu dobrze będzie; bo owoców uczynków swoich pożywać będzie Ale biada niepobożnemu! źle mu
będzie; albowiem zaplata rąk jego dana mu będzie” (Izaj. 3, 10.11).
Finney odczuwał w tej chwili nad sobą moc Bożą. Jak mocny prąd działały jego słowa, druzgocąc wszelkie
przeszkody. Ze spuszczonymi głowami siedzieli słuchacze, będąc przekonani o swej winie. Mówił przeszło godzinę, po
czym ogłosił przyszłe zebranie i prędko skończył.
Tego wieczoru zaprosiło Finney’a kilku duchowo poruszonych członków zboru, żeby ich odwiedził, a przy
dalszych odwiedzinach następnego dnia, mógł zobaczyć, jak potężne działanie miało poprzedniego dnia czytane Słowo
Znajdował on zborowników do gruntu wstrząśniętych i pragnących zbawienia. Zaczęło się przebudzenie.
Niektóre wypadki są zadziwiające. Pewien mężczyzna był tak wściekły z powodu nawrócenia się jego żony, że
przyszedł na zebranie z nabitym pistoletem, zdecydowany, że Finney’a zastrzeli. Podczas kazania spadł z krzesła i
Z życia i działalności Finney’a
Strona 6
zaczął krzyczeć: „Pójdę do piekła”. Musiano go wynieść. Następnego dnia przyszedł na zabranie jako nowo narodzony.
Od tego momentu stał się jednym z najgorliwszych obrońców Ewangelii w Ewans-Mill.
Pewien grubiański oberżysta, który złorzeczył ewangeliście i stroił sobie z niego żarty, a czynił to jedynie
dlatego, że przez przebudzenie zaczęło jego klientów gwałtownie ubywać, wyznał publicznie swój grzech, a w jego
domu zaczęły się odbywać od tego dnia wieczorne nabożeństwa.
Jednym z najskuteczniejszych środków, jakich Finney używał, żeby skłonić dusze do zdecydowanego oddania
się Panu, były osobiste rozmowy. Dzięki temu miał możność wyjaśnienia wierzącym ludziom wielu problemów, które
ich nękały. Panował podówczas zwyczaj, że wzywano wierzących, żeby prosili o nowe serca. Wychodziło się przy tym
z założenia, że pragną oni być wierzącymi, ale że trzeba przy tym wiele usiłowań, żeby skłonić Boga do nawrócenia
ich. Finney zaś starał się im wyjaśnić, iż to właśnie Bóg pragnie ich skłonić do natychmiastowej decyzji. Bóg jest
zawsze gotowy pomóc im, lecz oni nie chcą. I dlatego starał się on nakłonić ich do natychmiastowej decyzji uwierzenia
i nawrócenia się do Pana Jezusa, poddania się Mu i uchwycenia się Go.
Chciał, żeby zrozumieli, że wszelka zwłoka oznacza groźne zaniedbanie swych powinności. Tłumaczył im, że
prosząc o nowe serce, całą odpowiedzialność za swój los składają jakby na Boga, a przecież jeśli sami nie oddadzą
swego serca Panu, to wszelkie ich dalsze usiłowania są próżne.
Po sześciu miesiącach powstały na skutek działalności Finney’a w Ewans-Mill dwa zbory, których członkowie
byli przeważnie nowo nawróconymi ludźmi. Finney odczuł jednak, że go Pan powołuje do innych zadań i dlatego nie
może pozostać pastorem tylko w jednej miejscowości. Dlatego po pewnym czasie Finney wyjechał do Antwerpii,
małego miasteczka na północ od Ewans-Mill.
Działalność Finney’a jako ewangelisty i kaznodziei przebudzeniowego
W Antwerpii sytuacja wyglądała niewesoło. Kościół był już od dłuższego czasu zamknięty Tylko trzy lub cztery
osoby odważyły się oficjalnie uważać się za wierzących. Pijaństwo, prostytucja i inna bezbożność były na porządku
dziennym do tego stopnia, że kiedy Finney przechodził ulicą i słyszał same złorzeczenia i przekleństwa, wydało mu się,
że znajduje się w przedsionku piekła. Człowiek, w którego ręku znajdowały się klucze zamkniętego kościoła, odmówił
otwarcia sali zgromadzeń. Finney osiągnął jedynie tyle, że mu została wypożyczona szkolna sala na niedzielne
nabożeństwa.
Sobotę spędził na duchowym bojowaniu i na gorących modlitwach, aż otrzymał od Pana odpowiedź: „Nie bój
się, ale mów, i nie milcz; bom Ja jest z tobą i nikt nie targnie się na ciebie, aby ci miał co złego uczynić, albowiem Ja
wiele ludu mam w tym mieście” (Dz. Ap. 18,10).
Kiedy jednak usłyszał wybuchy szyderstw i pośmiewiska, jakie wywołało ogłoszenie o mającym się odbyć
nabożeństwie, szedł trzykrotnie do pobliskiego lasu, a pełnym głosem wołał do Boga o pomoc, i dopiero za trzecim
razem otrzymał upragnione posilenie z góry. Zniknęło w jednej chwili uczucie rozpaczy, a serce zostało napełnione
pokojem i radością. Gdy wszedł na salę, zobaczył, że jest przepełniona. „Trzymałem moją małą Biblię w ręce” -
opowiada Finney - i przeczytałem obecnym tekst: „Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego
dał, aby każdy, kto Weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny”.
„Jeszcze dziś pamiętam jak byłem wewnętrznie pobudzony, aby jasno przedstawić, czym odpłaca człowiek
Bogu za taką wielką Jego miłość. Mówiłem serdecznie i ze łzami, a włożyłem w te słowa całą swoją duszę.
Rozpoznałem przy tym niektórych mężczyzn, których wczoraj słyszałem okropnie przeklinających się wzajemnie i
bluźniących Imię Boże, wskazałem wprost na nich, i upominałem ich, jak mogli imieniu Bożemu do tego stopnia
złorzeczyć. Powiedziałem im, że wydało mi się, jakbym na ulicy słyszał bluźniercze wycie psów piekielnych i czułem
się, jakbym zatrzymał się na progu piekła. Wszyscy wiedzieli, że to co mówię, jest prawdą. Wyczuwałem, że serca ich
kruszeją pod mocą prawdy. Nie wyglądali na obrażonych, na odwrót, całe zgromadzenie zaczęło wraz ze mną płakać”.
Po skończonym nabożeństwie, kościelny, ten sam, który jeszcze rano odmówił otwarcia kościelnej sali
zgromadzeń, teraz ze wzruszeniem ogłosił, że na popołudniowe nabożeństwo otworzy ją. O tym drugim w tym mieście
nabożeństwie Finney powiedział: „...Wszyscy mieszkańcy tej miejscowości byli obecni, a Pan dał mi szczególną moc”.
Kazanie Finney’a było po prostu duchowa walką ze słuchaczami. „Karciłem ich, jak na to zasługiwali, lecz
działo się to z prawdziwym współczuciem i litością, które słuchacze mogli odczytać w moich oczach”.
Większość słuchaczy została doprowadzona do poznania swych grzechów, i nastał tam tak wielki głód Słowa
Bożego, jakiego Finney przedtem nie widział. Każde zebranie było przepełnione zaniepokojonymi duszami, mimo że
kazał w niedzielę dwukrotnie, a ponadto prowadził jeszcze kołka modlitwy oraz wieczorne zebrania w sąsiedniej
miejscowości.
Cała okolica została poruszona. Jeden staruszek zaprosił Finney’a do głoszenia Ewangelii w jego wiosce, leżącej
w pobliżu. Finney z radością zaproszenie to przyjął. Gdy tam przybył, sala szkolna przepełniona była do tego stopnia,
że Finney mógł przedostać się jedynie do drzwi i był zmuszony tam pozostać. Opowiada on następująco o tym
zgromadzeniu: „Na początku przeczytałem im treść pieśni kościelnej, lecz nie wzywałem do śpiewu, gdyż nie
wyglądało na to, aby słyszano tu kiedykolwiek jakąś muzykę kościelną. Ale wszyscy śpiewać chcieli. I śpiewali, ale na
swój sposób. Mój słuch ukształtowany został przez naukę muzyki religijnej i dlatego ten ich straszliwy dysharmonijny
wrzask doprowadził mnie do takiej rozpaczy, że w pierwszej chwili chciałem stamtąd uciec, ale w końcu zasłoniłem
rękami uszy, mocno je przyciskając. Nic jednak nie mogło mnie odgrodzić od tej kakafonii. Stałem póki to trwało, a
gdy przestali uklęknąłem w tym stanie depresji i począłem modlić się. Pan otworzył okna niebios, duch modlitwy został
wylany i modliłem się całym sercem.
Z życia i działalności Finney’a
Strona 7
Nie zastanawiałem się zbyt uważnie nad tekstem przedtem, gdyż chciałem najpierw przyjrzeć się zgromadzeniu;
i teraz gdy tylko skończyłem modlić się, powstałem z kolan i wypowiedziałem te słowa Pisma: „Wstańcie, uchodźcie z
tego miejsca, gdyż Pan zniszczy to miasto”. Powiedziałem im, że nie mogę przypomnieć sobie, w którym miejscu ten
tekst jest zapisany, powiedziałem im najbardziej dokładnie, gdzie będą mogli go znaleźć, a następnie przystąpiłem do
wyłożenia jego treści”.
Tutaj zaczął opowiadać Finney historię Lota i jego stryja Abrahama, wyraźnie przy tym charakteryzują ich i
mówiąc jakim był i kim był każdy z nich. Opowiedział o osiedleniu się Lota w Sodomie, o postępowaniu sodomskich
obywateli, mówił o Bożym sądzie nad tym bezbożnym miastem, o które Abraham nadaremnie prosił, gdyż nie było tam
więcej sprawiedliwych, oprócz jednego jedynego Lota.
„W trakcie opowiadania tej historii zauważyłem, że moi słuchacze gniewnie jeden na drugiego się oglądają,
niektórzy nawet zakasywali rękawy, jakby chcieli się na mnie rzucić. Zauważyłem pełne gniewu ich spojrzenia, lecz nie
umiałem sobie wytłumaczyć, czym mogłem ich tak bardzo urazić. Im więcej zagłębiałem się w ta historię, wydało mi
się, że ten gniew rósł coraz bardziej. Kiedy już kończyłem, wspomniałem jeszcze, że musieli też żyć bez bojaźni Bożej,
jeśli nie mieli w swojej wiosce nabożeństw. Z wielkim naciskiem wskazywałem na ten ich niedostatek nie dłużej chyba
jak przez kwadrans, gdy nagle straszna powaga, zdawało się, ich ogarnia i ujrzałem, że zgromadzeni jeden po drugim
klękali i prosili o miłosierdzie. Gdybym miał w każdej ręce miecz, nie mógłbym ich prędzej rzucić na kolana. Prawie
wszyscy obecni padli na ziemie i kto tylko był zdolny otworzyć usta wołał w glos, każdy za siebie. Musiałem z
konieczności skończyć kazanie, ponieważ mnie nikt już więcej nie słuchał. Staruszek, który mnie tu zaprosił, siedział
na ziemi i patrzył zdumionym wzrokiem wokół siebie.
Zawołałem do niego: „Nie możesz modlić się?” Zaraz ukląkł i głośno począł się modlić. Lecz panujące na sali
poruszenie było tak wielkie, że nie mogłem niczego zrozumieć. Zawołałem więc z całej siły: „Jeszcze nie jesteście w
piekle, więc pójdźcie do Jezusa!”
Próbowałem dalej kazać, lecz wydawało się, że nikt z nich nie zwrócił na to uwagi. Me serce opływało radością
z tego, że widziałem, że sam musiałem trzymać się całą siłą, aby nie krzyczeć na cały głos, chcąc oddać chwalę Bogu.
Gdy w ten sposób się opanowałem, zobaczyłem młodzieńca, który klęcxał w pobliżu mnie i prosił Boga o zmiłowanie.
Położyłem mu rękę na ramieniu, a natychmiast jego wzrok się rozjaśnił, gdy mu do ucha zaświadczyłem o
Ukrzyżowanym Jezusie. Uwierzył, a w ciągu minuty lub dwóch ucieszył się, uspokoił i począł się modlić za innych.
Potem zwróciłem się do innego, postąpiłem z nim jak i z tamtym, i z takim samym rezultatem. I tak po kolei z
następnymi”.
Choć Finney musiał ich opuścić, żeby móc kazać w Antwerpii, zgromadzenie trwało nadal w modlitwie.
Odwiedził ich znowu następnego dnia, i wtedy dopiero dowiedział się o przyczynie ich gniewu w dniu poprzednim.
„Powiedziano mi - opowiada Finney - że ta wioska nazywa się Sodoma, a jedynym pobożnym człowiekiem jest właśnie
ten staruszek, który mnie zaprosił, a którego nazywano Lotem. I dlatego myślano, że specjalnie taki temat sobie
obrałem i w taki właśnie sposób przemawiałem pod ich adresem, iż są bardzo zepsuci, aby ich nazywano Sodomą. Był
to oczywiście uderzający zbieg okoliczności, wcale przeze mnie niezamierzony”.
Finney ożenił się gdy miał 32 lata. Było to w październiku 1824 roku. Swoją żonę bardzo miłował. Jednakże
nowe, pilne zadanie skłoniło go do wyjazdu zaraz po ślubie i chwilowej rozłąki. Wzywało go wiele zborów, pragnących
usłyszeć z jego ust Dobrą Nowinę. Głosił wiec Ewangelie wszędzie, gdzie go zapraszano, i wszędzie w tych
miejscowościach zaczęło powstawać nowe życie.
W Le Raywille nawróciła się po kilku tygodniach większość mieszkańców, a między innymi i miejscowy sędzia,
najbardziej wpływowy człowiek w całej okolicy. Niedaleko od Le Raywille, w Ruthlandzie, mieście pełnym bardzo
świeckiej próżności, miało miejsce następujące wydarzenie. Finney miał mieć kazanie w pewnym kościele. Wszedłszy
tam zgrzany, usiadł na ławce, ponieważ przyszedł dosyć wcześnie. Powoli ławki zaczęły się napełniać słuchaczami.
Wtem usłyszał za sobą szelest drogich szat niewieścich. Gdy się odwrócił, zobaczył młodą, pyszną damę, z której
zachowania można było wyczytać, że chce zwrócić uwagę obecnych swoją osobą. Lecz Bóg ją sprowadził, żeby zajęła
miejsce akurat za Finney’em. Finney się odwrócił i zapytał ją szeptem: „Czy przyszła pani po to, aby w domu Bożym
zwrócić całą uwagę na siebie i przywłaszczyć sobie cześć, która należy się Bogu?” Młoda niewiasta mocno się
zawstydziła, a zmieszanie jej było jeszcze większe, kiedy zobaczyła, że ten, który z nią rozmawiał, wchodzi na
kazalnicę.
Po kazaniu Finney zaprosił tych, którzy mieliby pragnienie oddania się, Panu, żeby poszli do przodu, a uczynił
to po raz pierwszy w swoim życiu. Ta właśnie młoda niewiasta była pierwszą, która wystąpiła, uklękła i głośno płakała.
I wiele innych wystąpiło, którzy znaleźli, podobnie jak ta niewiasta, pokój z Bogiem. Jeszcze po wielu latach miał
Finney okazję zobaczyć, że ta kobieta, kiedyś tak zarozumiała, służyła później wiernie swojemu Panu Jezusowi. W
Readingu nawrócił się pewien znany adwokat, jeden z najprzedniejszych obywateli miasta. Przyszedł on na
zgromadzenie, żeby rozmawiać z Finney’em. Na wstępie rzekł do niego: „Jestem zgubionym człowiekiem i nie mam
nadziei, żeby jeszcze był dla mnie ratunek. Studiowałem w Princeston. Tam Bóg przebudził moje sumienie, a także
dwom moim kolegom. Poszliśmy potem razem do dyrektora seminarium - Dr Ashoela Greena, żeby się poradzić, co
mamy dalej czynić. Ucieszył się z naszego przyjścia i dał nam taka radę: „Po pierwsze, strzeżcie się wszelkiej złej
społeczności; po drugie, czytajcie regularnie Pismo Święte, a po trzecie, proście Boga o nowe serce. Tak postępujcie, a
Bóg was nawróci”. „A co dalej?” - zapytuje Finney. „Posłuchaliśmy tej rady, lecz wysłuchania nie dożyliśmy. Aż
nareszcie zaniechaliśmy próśb, i później straciliśmy nawet pragnienie, aby stać się zbawionymi.”
„Moi obaj koledzy stali się alkoholikami i leżą już w ziemi, także i ja, jeżeli nie podniesie mnie miłość Boga,
bym dostąpił pokuty, pójdę za nimi”. Finney spostrzegał u rozmówcy oznaki pijaństwa, chociaż była to ranna pora i
Z życia i działalności Finney’a
Strona 8
adwokat był jeszcze trzeźwy. „Wskazałem mu - opowiada Finney - że swoją postawą zasmuca Ducha Świętego dlatego,
że oczekuje od Boga tego, czego Bóg oczekuje od niego. Bóg nie będzie czynić za niego tego, co jest jego
obowiązkiem. Bóg żąda od niego pokuty i nie może jej czynić za człowieka. Później starałem się wskazać mu, jak
działa Duch Święty, żeby poznał samego siebie, to znaczy swój stan, i skłania go do zaniechania grzechu i uchronienia
się przed przyszłym gniewem Pańskim, a nakłania go do przyjścia do Jezusa.
Najtrudniej jest rozmawiać z ludźmi niewierzącymi. Lecz i z tymi umiał sobie Finney radzić. Pewien przykład z
Rochester na to wskazuje.
Pewien wybitny człowiek, który był owładnięty pesymizmem, rzekł do Finney’a: „Jestem niewierzący. Jeżeli mi
pan udowodni, że Biblia jest Słowem Bożym, to będę panu wdzięczny”. „A czy wierzy pan w istnienie Boga?”- zapytał
Finney. „Tak, w to wierzę, nie należę do ateistów”.
„Czy myśli pan, że sobie tym sposobem Boga kupił, lub Go tym zadowolił? Jest On najwyższym Królem, jaką
więc cześć Mu pan oddaje? Czy Go pan miłuje? Myślę, że zgodnie z pana wiarą jest Mu pan winien wdzięczność”. -
„Przypuszczam, że tak”. - „Czy postępuje pan według swej wiary?” - „Nie, muszę przyznać, że nie postępowałem tak,
jakbym był powinien postępować”. - „Tak więc widzi pan” - mówił Finney - „dlaczego miałbym pana wprowadzić do
głębszego poznania, jeżeli nie postępuje pan według tego, co pan już rozumie!” A po chwili ciągnął dalej: „Jeżeli
będzie pan z tego szczerze pokutować, że postępował pan niewłaściwie względem Boga, zdecyduje się czcić odtąd
Boga według swego poznania, a będzie czynić Jego wolę, wtenczas mogę panu dowieść, że Biblia jest Słowem Bożym.
Dopóki nie zdecyduje się pan, żeby spełnić pierwszy punkt, byłoby i to dla pana bez znaczenia”.
Finney nie zaproponował gościowi krzesła. Było to dla niego wskazówką, że ma odejść. Odchodząc powiedział:
„Nie żąda pan ode mnie niczego, co by nie było zgodne ze zdrowym rozumem”. Następnego dnia zapukał ktoś do drzwi
Finney’a. Przed nim stał ów pesymista. „Panie Finney” - zawołał - „Bóg uczynił cud!” I opowiedział jak został
oświecony przez Boga, jak otrzeźwiał i postanowił służyć Jezusowi.
Działalność pisarska
Po bardzo owocnej działalności we wspomnianych wielu innych miejscowościach, musiał ewangelista, którego
zdrowie w miarę upływu czasu bardzo się pogorszyło, pomyśleć o zmianie pracy i życia z wędrownego, na bardziej
osiadłe. W tym też czasie przyszła propozycja objęcia pracy w powstającym w Nowym Yorku wolnym zborze
reformowanym.
Finney po zastanowieniu się zaproszenie przyjął i wraz z żoną i trojgiem dzieci przybył do Nowego Yorku.
W kwietniu 1832 roku rozpoczął Finney pracę w Nowym Yorku w zborze znajdującym się w dzielnicy
zamieszkałej przez najbardziej niereligijnych ludzi w tym mieście.
Po kilkumiesięcznej pracy liczebność zboru wzrosła do około pięciuset osób. Zbudowano więc salę zgromadzeń,
a Finney stał się duchowym kierownikiem nowego zboru. W tym też czasie powstało około siedmiu zborów dzięki tej
pracy w Nowym Yorku. Lecz jego podupadłe zdrowie nie mogło wytrzymać już nawet takiej względnie regularnej
pracy, tym bardziej, że chorował ciężko zaraz po rozpoczęciu swojej pracy pastora. Był więc zmuszony udać się w roku
1834 na sześciomiesięczną podróż po Morzu Śródziemnym, zatrzymując się na Sycylii i Malcie.
W trakcie podróży przeżywał Finney wiele bojów i pokuszeń, kiedy rozmyślał o milionach dusz, tonących w
ciemności i grzechu, a także o konieczności przebudzenia wielu zborów, które wprawdzie zostały wierne, lecz
potrzebowały pogłębienia, żeby nie stały się łupem fałszywych nauk.
Pewnego dnia - już po powrocie do Nowego Yorku - gdy nurtowały go powyższe problemy i gdy modlił się
bardzo żarliwie, tym bardziej, że zdrowie jego nadal pozostawiało wiele do życzenia - w jednej chwili spadła ta troska z
jego serca. Późnym wieczorem Duch Święty zapewnił go, że Pan ma jeszcze dla niego przygotowaną pracę; zapewnił
go, że będzie rozpoczęte dzieło prowadził dalej i w tym celu wyposaży go Pan we wszystko, co będzie potrzebne. Nie
rozumiał z początku, w jaki sposób to się stanie.
Zostało mu to objawione zaraz po powrocie do ojczyzny. Czasopismo „Nowojorski Ewangelista”, które
powstało jeszcze przed jego odjazdem i służyło wydatnie w propagowaniu przebudzenia duchowego chrześcijan,
straciło podczas nieobecności Finney’a wielu prenumeratorów, ponieważ zamieszczano tam artykuły przeciwko
niewolnictwu. Redaktor tego czasopisma zwrócił się do Finney’a z prośbą o artykuły na temat duchowego
przebudzenia. Obiecywał on sobie, że w ten sposób pozyska z powrotem odbiorców pisma. Po kilkudniowym namyśle
Finney zdecydował się dostarczać artykuły, a redaktor chętnie je umieszczał.
„Zacząłem zaraz wygłaszać odczyty na ten temat, i robiłem to w ciągu zimy raz w tygodniu. Redaktor je notował
i następnie umieszczał w gazecie. Otrzymywałem je dopiero po wydrukowaniu. Ma się rozumieć, że te odczyty nie były
nigdy przeze mnie przygotowywane na papierze, lecz wygłaszane bez przygotowania. Przeczytanie zaś ostatniego mego
odczytu w gazecie, dawało mi temat do wygłoszenia następnego. Moje odczyty przy nadawaniu im odpowiedniej formy
dla umieszczenia w prasie musiały być mocno skrócone. Mój odczyt trwał zwykle około półtorej godziny, a przeczytać
go można było w ciągu trzydziestu minut.
Odczyty te zostały później wydane w formie książkowej pod tytułem: „Odczyty Finney’a na temat przebudzenia
duchowego”. Pierwsze wydanie ukazało się w nakładzie 12.000 egz. i zostało w ciągu kilku dni rozchwytane. Następnie
książka ta została wydana w Anglii, gdzie pewien wydawca sprzedał 80.000 egzemplarzy. Książka została
przetłumaczona na język walijski, niemiecki i francuski. Na konferencji Kościoła Walijskiego wybrano komitet, który
by poinformował Finney’a listownie o wielkim przebudzeniu, które ta książka spowodowała. Nieco później przyszło do
Z życia i działalności Finney’a
Strona 9
Nowego Yorku zawiadomienie, że jego książka była narzędziem przebudzenia w Szkocji, w Kanadzie i innych krajach.
W ten sposób zostały jego gorące modlitwy wysłuchane, a obietnica Boża wypełniona.
Finney - profesorem teologii
Wielu młodych ludzi zwróciło się do Finney’a z prośbą, by móc pod jego kierownictwem przygotowywać się do
służby kaznodziejskiej. Finney długi czas namyślał się, czy przyjąć ofertę jednej z dwóch szkół teologicznych, które
czyniły usilne starania, aby pozyskać Finney’a na stanowisko profesora praktycznej teologii. Po pewnym czasie uznał
w tym wolę Bożą i zrozumiał, że go Pan wołał do przygotowania Mu prawdziwych kaznodziei dla różnych kościołów.
Ponieważ szkoła w Oberlin znajdowała się dopiero w stadium organizowania i posiadała skromniejsze środki,
wydawało mu się, że jest w większej potrzebie, niż szkoła w Hudson. Przyjął więc jej ofertę, zastrzegając sobie jednak,
że każdego roku będzie mieć kilka miesięcy dla siebie, dla działalności ewangelizacyjnej.
W pierwszych latach swego pobytu w Oberlin czuł się dłużnikiem swego zboru w Nowym Yorku i postanowił w
nim spędzić zimę, służąc jako ewangelista i kierownik zboru. Prowadził tam oprócz działalności kaznodziejskiej dla
niewierzących także regularne zgromadzenia dla wierzących, dla pogłębienia ich życia duchowego i wprowadzenia ich
do tajników prawdziwego życia chrześcijańskiego. Ta działalność została obficie pobłogosławiona.
Do Oberlin przyjeżdżali przeważnie sami wierzący studenci. Tworzyli oni wraz z nauczycielami jeden organizm,
w którym jeden członek starał się drugiemu „posiłku dodawać”. Jeżeli tam trafili inaczej myślący studenci, bywali
przez nawróconych już pobudzani do duchowego życia tak, że w uczelni wiadomości teologiczne szły w parze z
praktycznymi. W całej okolicy w wyniku działalności Finney’a powstało wielkie przebudzenie.
Swym studentom dawał on obok materiału naukowego jeszcze jedną radę: „Poleciłem wam do przeczytania
wiele książek, które mogą przynieść wam wiele korzyści, lecz Biblia musi stanowić dla was najważniejsze studium.
Uczyńmy ją najważniejszym naszym podręcznikiem, modląc się przy jej czytaniu i porównujmy przeczytane Słowo z
własnym życiem, żyjmy jej treścią, aż napełni nas Duch Święty, Duch zupełnego poświęcenia. Jaka szkoda, że wielu
absolwentów zna Biblię mniej od innych książek świeckich!”
Po dwuletniej pracy w Oberlin, wygłosił Finney w Nowym Yorku szereg odczytów na temat: „Chrześcijanin z
imienia”. Odczyty te zostały także wydane w formie książki. Nie zdobyły one prawdzie takiego rozgłosu, jak książka o
„Duchowym przebudzeniu”, lecz osiągnęły także po kilka wydań.
Dalszy rozwój życia wewnętrznego
Rok 1834 stanowi niezapomnianą datę wżyciu Finneya. Z nią bowiem jest związany dalszy rozwój jego
wewnętrznego życia. Zaczął sobie zdawać sprawę z tego, że jego żona wkrótce od niego odejdzie. Myśl, że ma ją
utracić, wypełniała boleścią jego serce do głębi. Wewnętrzny spokój został zachwiany. Poprzednio, kiedy się poruczał
Bogu, przynosił równocześnie swych umiłowanych, swoje i ich życie kładł na ołtarz Boży i poddawał się wraz z nimi
woli Bożej. Lecz nigdy nie przyszło mu na myśl, żeby mogło dojść w jego życiu do takiej katastrofy. Na cichy glos
Pana, żeby Mu wydać to, co miał najdroższego, nie mógł się zgodzić. Całymi godzinami trwał na kolanach, lecz nie
mógł się pozbyć wrażenia, że sprzeciwia się woli Bożej. To go bardzo przestraszyło i zasmuciło, nigdy by nie był
poprzednio pomyślał, że jego własna wola może do tego stopnia sprzeciwiać się Panu.
Napisał więc do swej żony i opowiedział jej o swym bólu. W trakcie modlitwy nasunęły mu się myśli: „Cóż by
to było, jeśliby twoje dobre chęci i przeżycia były tylko uczuciami, a twoje serce pozostało niepoddane całkowicie
Bogu?” „Czy dobrze rozumiesz czego uczy Biblia? Czy twoja wola jest rzeczywiście podporządkowana woli Bożej?”
Wtenczas nasuwały się mu wiersze, które mówiły o niebezpieczeństwie okłamywania samego siebie. Boleść, jaką mu
to sprawiło, była nie do opisania. Owe straszne pokuszenia nie trwały długo. Finney traktował je jako piekielne strzały
szatana. Wtedy poddał się Pańskiemu prowadzeniu całkowicie, jak nigdy dotąd: „Jakakolwiek by nie była wola Twoja
względem mnie i moich najbliższych, czyń Panie, co Ci się podoba”. I w tej chwili wszystko, co tak gorąco miłował,
żonę i dzieci, oddał z ufnością w ręce Boże. „Dopiero wtenczas mogłem w pełni zrozumieć, co to znaczy oddać się
Bogu! Długo zostawałem w modlitwie na kolanach, rozważając wszystko na nowo, i jeszcze raz oddałem to wszystko
Panu: losy Kościoła, rozwój religijności, nawrócenie świata, własne zbawienie lub zgubę”. Nie mogłem już inaczej, jak
wszystko powiedzieć Jezusowi z całego serca, a On żeby ze mną postąpił, jak się tylko Jego świętej woli podoba.
Z całego serca wierzę w Jego dobroć i miłość, i nie wierzę w to, żeby ze mną coś uczynił, czego bym nie mógł
przyjąć z pełną wdzięcznością.
Zostałem napełniony świętą mocą, światłem i miłością, gdy do Niego wołałem z prośbą, żeby ze mną postąpił
według Swej woli. Wierzyłem głęboko, że On uczyni ze mną jedynie to, co będzie doskonałe, mądre i dobre, a ja
otrzymałem już dosyć dowodów dobroci, żeby się móc z ufnością oddać Jego prowadzeniu. Tak radosnej i zupełnej
ufności oddania się woli Bożej jeszcze nigdy poprzednio nie dożyłem. Przed ta radosną ufnością ustąpiło wszystko, na
czym dotychczas budowałem. To, co poprzednio dożywałem z miłości i pocieszenia Bożego, zupełnie zniknęło wobec
wielkości nowego przeżycia. Moje obcowanie z moim Panem spoczęło od tej chwili na nowym gruncie, a moja ufność
do Jego dobroci, spoczywała odtąd na nowym fundamencie.
Nie wiedziałem wprawdzie, co Pan ze mną postanowi, lecz było mi darowane w tej chwili, że się tym nie
przejmowałem, lecz tylko ufnie czekałem”.
Finney był napełniony zupełnym pokojem wewnętrznym, mimo, że chwilami nawiedzały go takie myśli: „Czy
odpoczywasz na tym, w czym się z Panem zgodziłeś? Czy chcesz pozostać w tym poświęceniu i całkowitym poddaniu
woli Bożej?” Odpowiadał bez wahania: „Tak! Nie cofnę się i nie chcę próbować nawet cofać się...”.
Z życia i działalności Finney’a
Strona 10
W ten sposób otworzyło się dla Finney’a źródło radości, trwającej w ciągu tygodni, miesięcy a nawet lat.
Przeżywał znów nie tylko świeżość pierwszej miłości, ale jej ogrom.
„Pan przeniósł mnie wysoko ponad to wszystko, co mogłem dotychczas przeżywać. Otwierał mi nowe i
drogocenne myśli Słowa Bożego, odnoszące się do Chrystusowej mocy i pragnienia zbawienia, tak że musiałem sobie
często powtarzać: „Nigdy bym nawet nie przypuszczał, że coś takiego jest możliwe. Najwięcej mnie dziwiło to, jak
mało dotychczas mogłem poznać; w tym jednym słowie: „Dosyć masz na łasce mojej” (2 Kor. 12,9), wydawało się
mieścić wszystko”.
„Przedziwne! Przedziwne! - powtarzałem. Wszak jest napisane o Chrystusie, że będzie nadane Mu imię:
„Dziwny, Radny, Bóg mocny, Ojciec wieczności, Książę pokoju”. Kiedy wzruszenia minęły, a duch się uspokoił, mógł
Finney obserwować rozwój swego wewnętrznego życia. Poznał, że Pan sam zgotował mu to przeżycie. Kiedy przeszedł
przez fazę uniesienia i odnowienia, nic się później nie zmieniło w jego duchowym stanie, nadal żył w duchowej
wolności, przeżywał dziecinną radość w bogu i ufność w Słowie Jego, utwierdzenie wiary, i stale nowe fale
chrześcijańskiej miłości, podczas gdy dawniej dożywał tego raczej sporadycznie.
Kilka lat po tych przeżyciach, zmarła mu umiłowana żona. Nie opierał się woli Bożej. Bez szemrania,
aczkolwiek boleść jego była niezmierna, mężnie zdał ten egzamin. I boleść nad stratą odjął Pan z jego serca.
Gdy pewnego dnia trwał na kolanach, Pan mu objawił, że śmierć jej jest dla niej tylko zyskiem.
Ten wewnętrzny przewrót i zbliżenie do Pana miały na Finney’a i jego kazania wielki wpływ. Mógł on teraz w
nowy sposób świadczyć o pełności zbawienia przygotowanego dla wszystkich, którzy je z Jego ręki gotowi są przyjąć.
Wielu chrześcijan brało z tego wielki pożytek, lecz dla wielu było to niezrozumiałe. Tylko niektórzy z wierzących
mogli to pojąć, że można przeżyć w pełni miłość Jezusa i dożyć praktycznie jej wyzwalającej mocy.
W niedługi czas po śmierci żony w 1847 r. ożenił się Finney po raz drugi, tak że jego dzieci otrzymały znowu
matkę. Miał już wtedy 56 lat. Obok swych czynności w Oberlin prowadził ewangelizacje w różnych miejscowościach.
Na ten czas przypada jego podróż do Anglii, gdzie odwiedził Houghton, Birmingham, Worcester, a w roku 1851
Londyn. Tutaj prowadził zgromadzenia o rozmiarach podobnych, jak później jego wielki uczeń Moody.
Z wielkim błogosławieństwem tak za granicą, jak i po powrocie do domu prowadził dalej swoje odczyty i
ewangelizacje, w Hartwardzie, Syrakuzach, Western, w roku zaś 1856 - w Bostonie.
Także jego druga wizyta w Anglii przyniosła wielkie błogosławieństwo. To samo działo się w Szkocji. Nie
zapomniał on także o zgromadzeniach modlitewnych, gdzie tylko wyczuwał ich potrzebę. W 1860 roku wyruszył z
powrotem do kraju.
Ostatnie dni i odejście
Szkoła Teologiczna w Oberlin w tym czasie, po pierwotnych trudnościach organizacyjnych, rozwijała się bardzo
dobrze. Została ona wyposażona bogato w pomoce naukowe i otrzymała bogate subsydia. Liczba studentów poważnie
wzrosła. W Oberlin powstały liczne związki, a studenci tworzyli liczne kółka wśród siebie. Nastało tam ruchliwe życie,
lecz wkradła się świeckość. To skłoniło Finney’a, by po powrocie do domu zacząć pracować na nowo nad duchowym
ożywieniem studentów. Aczkolwiek był już starcem, miał kazania dwa razy w tygodniu, a oprócz tego prowadził
specjalne zebrania o kierunku przebudzeniowym. Oprócz tego zaprowadził codzienne modlitwy, które odbywały się w
kaplicy.
Nastąpiło wkrótce znowu wielkie przebudzenie. Lecz w toku tej owocnej pracy, Finney zachorował na febrę.
Miało to miejsce po jednym z najbardziej błogosławionych zebrań. Przez trzy miesiące musiał leżeć w łóżku.
Przez ten wypadek tempo jego pracy zostało zahamowane. Lecz kiedy się podniósł z pościeli, zaczął pracę na
nowo i rezultat był taki jak zawsze. Dla wielu nienawróconych ludzi ustawiczna jego działalność była nie na rękę. Tym
bardziej cieszył się staruszek nauczyciel, kiedy widział jak ta praca zdobywa sobie teren, i jak grupa studentów bierze w
niej udział. Wierzący studenci wywierali wielki wpływ na nienawróconych kolegów. Potworzyli między sobą różne
kółka, w których się modlono i zapraszano młodzież również z miasteczka. Na tej pracy spoczywało wielkie
błogosławieństwo
Chociaż Finney przekroczył lat siedemdziesiąt, był stale czynny; zapraszano go do wielu miejscowości, dla
urządzenia tam ewangelizacji.
Widział on jeszcze wiele pracy w domu, a siły mu już brakowało, był więc zmuszony z wielu zaproszeń nie
skorzystać. Lecz prośbie, którą mu przedłożyli profesorowie z Oberlin, po dłuższych wahaniach, odmówić nie mógł,
mianowicie, żeby napisał swój życiorys. Zastrzegł sobie tylko to, że życiorys ten może zostać wydany dopiero po jego
śmierci. W roku 1867, jako 75-letni staruszek zabrał się do tej pracy. Była mu w tym pomocą, zachowana bogata jego
korespondencja. W pozostałym był skazany na swoją pamięć, która była podziwu godna i żywa. W przedmowie
napisał: „Odczuwam, rzecz zrozumiała, wielką niechęć do pisania o sobie, lecz jestem do tego zmuszony, jeżeli miałby
być opowiedziany prawdziwy przebieg wielu przebudzeń. Lecz proszę wziąć pod uwagę fakt, że nie jest moim
zamiarem opisywanie przygód mojego życia, i nie chcę się nim zajmować więcej, jak tylko tyle, ile wymaga historia
wielkich nawróceń i mego stosunku względem tego zjawiska”.
W styczniu 1868 r. miał Finney dzieło gotowe. Po jego śmierci w r. 1876 książka została wydana przez Fakultet
Teologiczny w Oberlin. Finney mógł aż do r. 1872 wykonywać obowiązki profesora teologii i przełożonego
tamtejszego kościoła. Pomagał mu wprawdzie jeszcze jeden kaznodzieja, lecz Finney starał się kazać przynajmniej raz
w tygodniu. Niezależnie od tego, od długiego już czasu był profesorem praktycznej teologii. Rok za rokiem głosił o
rozwoju życia duchowego, o chrześcijańskiej praktyce i o przebudzeniu. W roku 1872 musiał nareszcie zrzec się
Z życia i działalności Finney’a
Strona 11
funkcji kaznodziei, ponieważ nie starczało mu już sił. Od czasu do czasu jeszcze wstąpił na kazalnicę, a w ostatnim
miesiącu uczynił to dwukrotnie.
Ostatni cykl wykładów skończył około 9 miesięcy przed śmiercią, w lipcu 1875 roku. Jego starość opisali
koledzy ze szkoły teologicznej następująco: „Mimo wyczerpującej pracy jaką wykonywał, przez całe życie było
widoczne u niego, że brzemię lat mało mu dolega. Nosił się prosto, jak młodzieniec i do ostatniej chwili zachował siłę
ducha. Jego życie i charakter nigdy może bardziej nie obfitowały w owoce, piękno i dobroć, jak w jego ostatnich latach
i miesiącach. Jego działalność publiczna była oczywiście już bardzo ograniczona, ale cicha moc płynęła od niego jako
błogosławieństwo na całą społeczność, którą w ciągu 40-tu lat prowadził, kształtował i błogosławił”.
Krótko przed jego odejściem, odwiedził go jeden z jego kolegów, któremu rzekł: „Kiedy umrę, nie szukajcie mię
między umarłymi. Odchodzę tam, gdzie będę bardziej żywy, niż wy tutaj na ziemi”.
Przed zachodem słońca, kiedy zaczęło się wieczorowe nabożeństwo, wyszedł na chwilę przed dom, oparty na
ramieniu swej żony. Na chwilę usiadł przed kościelnym oknem, żeby posłuchać śpiewu. Kiedy wrócił do domu, skarżył
się na boleść serca. Położył się do łóżka, a jego żona usiadła obok niego. Na pół godziny przed śmiercią powiedział do
niej: „Wierz, kochana, że długo to trwało, nim mogłem poznać, co ze mną chce Pan uczynić. Długo, długo się
ociągałem”.
Żona mu odpowiedziała, że były to drogi Boże, którymi był tak dziwnie prowadzony i przypomniała mu, jak
długi czas mógł dla Pana pracować, co jest wielkim darem Bożej miłości. Uśmiechnął się szczęśliwie i rzekł cicho: „Ja
Mu nie byłem niewierny, prawda?” Były to ostatnie jego słowa
Zasnął cicho rankiem następnego dnia. Było to 16 kwietnia 1876 roku, na dwa tygodnie przed 83 rocznicą
swych urodzin.
„Ja Mu nie byłem niewiernym!” - ostatnie słowa umierającego są jasnym świadectwem wiernego wyznawcy
Jezusa Chrystusa, którego życie i cierpienia wzywają i nas do naśladowania Go.
Z życia i działalności Finney’a
Strona 12
Jak przezwyciężyć grzech?
Strona 13
„Jak przezwyciężyć grzech?”
Karol Finney
Rzekli więc do niego „Cóż mamy czynić aby wykonywać dzieła Boże? odpowiedział Jezus i rzekł im „to jest
dzieło Boże wierzyć w tego, którego on posłał” / Ew.Jn.6.28-29 /
Spotykam bardzo wielu zaniepokojonych chrześcijan, którzy zadają pytanie co mają robić aby przezwyciężyć
świat, ciało i szatana. Oni nie dostrzegają faktu, „że zwycięstwo, które zwyciężyło świat, to wiara nasza” /1 Jan 5.4/, i
że „tarczą wiary” mają „zgasić wszystkie ogniste pociski złego” /Ef.6.16/ Pytają „Czemu jestem zwyciężony przez
grzech? Dlaczego nie mogę być ponad jego mocą? Dlaczego jestem niewolnikiem swoich pragnień i namiętności. Oni
szukają wokół siebie powodu tej duchowej nędzy i śmierci. Czasami myślą, że odkryli odpowiedź w zaniedbaniu to
jednego obowiązku to drugiego. Czasami wyobrażają sobie, że powodem ich nędzy jest poddanie się temu czy innemu
grzechowi. Podejmują wysiłek w tym kierunku i łatają swoją sprawiedliwość w jednym miejscu czyniąc jednocześnie
dziurę w innym. W takim stanie żyją latami, a będąc w zamkniętym kole, stawiają zapory z piasku przeciwko
strumieniowi swego własnego zepsucia. Zamiast natychmiastowego „oczyszczenia swych serc wiarą”, starają się
zatamować, wylewające się z nich strumienie gorzkich wód.
„Dlaczego grzeszę” - pytają i szukając powodu dochodzą do tego samego wniosku, „Ponieważ zaniedbuję taki a
taki obowiązek” Ale jak mam uwolnić się od grzechu? Zwykle udzielają sobie odpowiedzi. „Przez czynienie mego
obowiązku tzn. zaniechanie grzechu”. Dobre pytanie w tym miejscu powinno brzmieć: Dlaczego zaniedbują swoje
obowiązki? Dlaczego wciąż dopuszczają się grzechu? Co jest tego główną przyczyną? Wszystko to z powrotem
prowadzi nas do sedna sprawy. Jak przezwyciężyć tą zepsutą naturę, tą nikczemność, te nasze grzeszne zwyczaje.
Odpowiadam: „tylko przez wiarę”. Żadne uczynki prawa nie dają nam najmniejszej mocy do przezwyciężenia naszych
grzechów, ale raczej wzmacniają dumę i powodują niewiarę.
Wielkim podstawowym grzechem będącym fundamentem wszystkich innych grzechów jest niewiara. Pierwszą
rzeczą, którą musimy uczynić to, odrzucić ją i uwierzyć Słowu Bożemu. Nie może być żadnego uwolnienia z grzechów
bez wiary, „gdyż wszystko co nie jest z wiary jest grzechem” /Rzym.14.23/. „Bez wiary zaś nie można podobać się
Bogu /Hbr.11.6/. W ten sposób widzimy, że cofający się i oskarżany chrześcijanin, który z ledwością opiera się
grzechowi, prawie zawsze próbuje przez uczynki prawa zdobyć wiarę. Pości, modli się, czyta, boryka się i pozornie się
zmienia, i w ten sposób stara się zdobyć łaskę. Ale wszystko to czyni na próżno. Pytasz może: „Czy może nie mamy
pościć, modlić się czytać i zmagać się? Czy mamy nic nie czynić, tylko siedzieć w płytkim poczuciu bezpieczeństwa i
braku działania” Odpowiadam: Musicie wszystko czynić co Bóg wam przykazuje, ale musicie zacząć od tego na co On
wskazuje i czynić to w sposób przez Niego przykazany. Ćwiczcie wiarę czynną w miłości /Gal.5.6/. Oczywiście swoje
serca przez wiarę! Uwierzcie w Syna Bożego! /1Jana 5.10/.
Czym jest wiara?
Pierwszym krokiem do posiadania wiary, jest zrozumienie prawdy biblijnej. Ale samo to, jeszcze nie znaczy że,
ją posiadamy, gdyż Szatan również ją ma i drży /Jak.2.19/ Drugim zaś krokiem do posiadania wiary, jest zgoda serca na
prawdę zrozumianą przez umysł. Jest to szczere zaufanie lub odpoczynek umysłu w tej prawdzie i poddanie siebie pod
jej wpływ. Łatwo można teraz zobaczyć, że bez zgody woli nic nie może istnieć oprócz powierzchownego
posłuszeństwa Bogu. Czyż uczynki prawa nie mogą być wykonywane bez wiary? Możemy czynić je ze strachu lub z
nadziei, bądź jakiś egoistycznych motywów, nie mając jednocześnie zaufania iż możliwym jest służenie Bogu w sposób
naturalny z miłości i posłuszeństwa serca. Oświadczam więc, że szukanie łaski wiary przez zwykłe ludzkie uczynki jest
zupełną obrzydliwością. Jest to tak ohydne jak staranie się o kupno za pieniądze Ducha Świętego. /Dz.Ap.8.20/ Jest to
odrzuceniem świadectwa Słowa Bożego mówiącego nam o naszej całkowitej nieprawości, bezradności a staraniem się o
to by oddać w zastaw naszą niewiarę i uczynki bez serca Świętemu nieskończonemu Bogu. Jest to próba kupna Jego
przychylności, zamiast zaakceptowania łaski jako Jego suwerennego daru. Udzielać innej odpowiedzi trwającemu w
niewierze i zapewnianie go aby wykonywał jakąś pracę z oczekiwaniem, że przez nią zdobędzie wiarę, to utwierdzenie
grzesznika w jego własnej sprawiedliwości. Równoznaczne jest to z przedłużeniem jego zbuntowanego stanu oraz
doprowadzeniem go do zakotwiczenia w nadziei płynącej z własnej sprawiedliwości, co w końcowym efekcie daje
zniechęcenie i złorzeczenie Bogu. Ponieważ upamiętanie, wiara, miłość i każde inne święte zadanie wymaga i wynika z
wiary, więc niemożliwym jest upamiętanie się bez zaufania w naturę i żądania Boga. Gdyż, czym jest upamiętanie jeśli
nie serdecznym wywyższeniem Boga a potępieniem siebie. To też niemożliwą rzeczą jest doświadczanie ufającej
miłości do Boga bez wiary. Poddanie się Bogu wymaga ćwiczenia naszego zaufania do Niego i Jego żądań. Wiara jest
jedynym stanem ludzkiej duszy, która przyjmuje Chrystusa do serca z wszystkimi Jego silnie uświęconymi wpływami.
Biblia pokazuje nam, że stan uświęconej duszy wynika z faktu, iż znajduje się ona pod wpływem zamieszkującego w
niej Chrystusa. Dlatego zadaniem wiary jest otwarcie drzwi, przez które Chrystus ma być przyjęty aby rządził w sercu.
Jeśli znajdujemy się w takim stanie to właściwą rzeczą jest czynienie tego co akceptuje zamieszkujący w nas Chrystus.
Jeśli to jest czynione, wszystko inne będzie także uczynione, lecz jeśli to jest zaniedbane, także wszystko inne będzie
zaniedbane.
Jak przezwyciężyć grzech?
Strona 14
Kilka pomocnych uwag
1. Widzę dlaczego Kościół nie jest uświęcony. Jego członkowie nie dostrzegają funkcji i konieczności wiary,
jako jedynie mogącej przynieść właściwe posłuszeństwo Bogu. Są zamieszani w starania zdobycia wiary przez uczynki
prawa, zamiast doświadczenia tej wiary, która może uczynić w nich czyste serca. W ten sposób poszukują oni na
próżno uświęcenia. Powszechną rzeczą, jaką można zobaczyć jest widok chrześcijan zajętych zewnętrznym staraniem i
uczynkami: postem, modlitwą, dawaniem, robieniem i zmaganiem się, ale w tym wszystkim nie wydających owocu
Ducha „miłości, radości, pokoju, cierpliwości uprzejmości, dobroci, wiary, łagodności, wstrzemięźliwości. Przeciwko
takim nie ma prawa /Gal.5.22-23/.
2. Widzę dlaczego Biblia kładzie tak duży nacisk na wiarę.
3. Widzę jaką trudność mają ci którzy idą za Panem w ciągłym nastroju narzekania. Wydaje się że wiedzą, że się
mylą, ale nie rozumieją gdzie tkwi główny powód ich pomyłki. Czasami uważają, że zaniedbanie pewnego obowiązku
jest ich główną trudnością. Czasami skupiają swój umysł na czymś co według nich, jest ich główną trudnością. Oni
postanawiają uwolnić się z tego czy innego grzechu i praktykują to samozaparcie i ten obowiązek a wszystko to bez
wiary, która wypełnia serce miłością. Kręcą się w około, nie wiedzą, że nie wiara jest ich wielkim potępiającym
grzechem, bez którego usunięcia żaden inny grzech nie może być wybaczony, ani z żadnego innego grzechu nie można
się upamiętać. Wszystkie ich uczynki są całkowicie obłudne i opierające się na prawie - próżne dopóki nie doświadczą
wiary.
4. Jeśli osoby bez wiary, nie uświęcone decydują się przestrzegać przykazań Bożych, ich uczynki będą oparte
tylko na prawie, własnej prawości i spowodują zniszczenia. Dla nich wskazania Ewangelii tak samo jak przykazania
prawa są strasznym dołem błotnistej gliny. A kiedy wrzucą człowieka w taką dziurę to im bardziej stara się on z niej
wydostać, tym głębiej się w nią zapada, każdy wysiłek dążący do osiągnięcia posłuszeństwa bez wiary jest grzechem,
ponieważ utwierdza on człowieka w własnej sprawiedliwości a to oddala go dalej i dalej od Boga i prawdziwej nadziei.
A im bardziej stara się wydostać tym bardziej alarmującym staje się jego przypadek. Glina otacza go coraz silniej, dusi
go i zabija. Dla niewierzącego serca, przykazania Boże stają się taką dziurą i pułapką. Bez wiary zaś jest tylko
zniszczenie, potępienie i grzech.
5. Dla niedbałego, nieprzebudzonego grzesznika, który nic nie wie o swoim zgubieniu, mogłoby być ważną i
właściwą rzeczą, skierowanie jego uwagi na Prawo Boże, ale nie po to by stał się świętym, ale by przekonać go o
grzechu. W ten sposób Chrystus wymaga od bogatego młodego człowieka zachowywania przykazań, lecz wskazując
mu zarazem jego wielką miłość do świata.
6. Widzę jak dla Żydów i wszystkich niewierzących przykazania Boże są zawadzającą przeszkodą. Cała ich
zewnętrzna na nie zgoda jest bezużyteczna i niszcząca. Miłość bez wiary jest niemożliwa. Konsekwentne miłosierne
wskazówki i instrukcje zawarte w biblijnych zasadach postępowania są dla nich pożywieniem ich własnej
sprawiedliwości a zatem pułapką śmierci. Ale dla tych, których dusze są pełne wiary i miłości, przykazania Boże są
wskazówką, której potrzebują gdy w swej niewiedzy usilnie starają się dowiedzieć co mają czynić aby chwalić Boga
„Rób to i unikaj tego „ itp. są rzeczami, które serca przepełnione miłością będą używały jako koniecznej wskazówki ich
Ojca Niebieskiego.
7. Ktoś może zapytać „Czyż ludzie nie uczą się doświadczać wiarę przez to, co nazywasz wysiłkami opartymi na
Prawie i przez posłuszeństwo do wskazówek w nim zawartych. Nie. Oni tylko uczą się na własnej skórze, że wszystkie
takie wysiłki są bezwartościowe a sami oni są zupełnie zdeprawowani i zależni od tego, w co powinni uwierzyć na
początku. Oni decydują się na modlitwę, czytanie, zmaganie się, oczekując w każdej modlitwie, którą zanoszą, na
każdym spotkaniu w którym uczestniczą, uzyskać łaskę i wiarę. Ale oni nigdy nie wierzą, aż są zupełnie zniechęceni i
zrozpaczeni uzyskiwaniem pomocy w ten sposób. Historia nawrócenia każdego, „według siebie sprawiedliwego”
grzesznika i uświęcenia każdego zaniepokojonego chrześcijanina rozwinęła by tę prawdę, że uwolnienie nie
przychodzi, aż ich własne doświadczenie nie udowodni im, że wysiłki ich oparte na własnej sprawiedliwości są
zupełnie próżne i należy ocenić je jako bezużyteczne a całą sprawę oddać suwerennemu miłosierdziu Boga. To
poddanie się miłosierdziu Bożemu jest właśnie tym aktem wiary, który powinni oni przeżyć na samym początku, a
którego nie doświadczyli aż każdy inny sposób stał się dla nich zawodny.
8. Być może powiesz: „Jeśli przez zmaganie się z grzechem, w swojej sprawiedliwości odkrywają oni swoją
nieprawość i zależność od Boga i w ten sposób na podstawie własnego doświadczenia poznają prawdę Bożą, dlaczego
nie zachęcać ich do podjęcia się tych zmagań jako przynajmniej okrężnej drogi do zdobycia wiary? Odpowiadam:
„Bluźnierstwo, pijaństwo i jakiekolwiek z najbardziej szokujących grzechów mogą być i często były środkami
osądzenia, które zaowocowało nawróceniem, ale dlaczego mamy popierać te rzeczy jako przynoszących niektórym
zbawienie. Prawda jest taka, że gdy uwaga grzesznika jest obudzona i jest on osądzony, zadaje pytanie: „Co mam
robić”, i gdy chrześcijanin zmagający się z pozostającym w nim zepsuciem, zadaje to samo pytanie to czy powinni oni
być wrzuceni w tą straszną dziurę, o której mówiłem? Czy nie powinniśmy im odpowiedzieć słowami „To jest dzieło
Boże: wierzyć w tego, którego On posłał.
9. Pozwól mi powiedzieć do Ciebie, który zadałeś pytanie „Jak mogę przezwyciężyć grzech? Nie czekaj na post,
czytanie, modlitwę - nie oczekuj bycia uwolnionym z jakiegoś grzechu w swojej niewierze. Możesz uwolnić się z
jakiegoś jego zewnętrznego przejawu możesz zastąpić przeklinanie-modleniem, czytanie gazet - czytaniem Biblii,
kradzież i bezczynność - pracą i uczciwością, picie - trzeźwością, i cokolwiek jeszcze chcesz, ale w końcu to wszystko
nie jest niczym innym jak zmianą jednej formy grzechu na drugą, różnicowaniem sposobu twojego buntu wobec Boga.
Pamiętaj jeśli trwasz w niewierze, niezależnie od swojego zachowania, jesteś cały czas buntowniczo nastawiony wobec
Jak przezwyciężyć grzech?
Strona 15
Boga. Wiara bowiem uświęciłaby twoje serce i twoje uczynki, które byłyby dokonane w Jezusie i przyjęte przez Boga.
Drogi przyjacielu pytasz czy zdobędziesz świętość przez czytanie Biblii lub przez modlitwę i post, albo może przez te
wszystkie czyny razem. Teraz pozwól temu słowu odpowiedzieć Tobie czy jakieś z tych rzeczy, gdy nie masz wiary,
sprawią że wzrośniesz lub znajdziesz ulgę. Mówisz o byciu w ciemnościach o zniechęceniu. Nic dziwnego, że tak jest,
ponieważ szukałeś uświęcenia w zewnętrznych uczynkach. Potknąłeś się o „kamień obrazy” /Rzym.9.32/ Jesteś w
dziurze pełnej gliny. Natychmiast doświadcz wiary w Syna Bożego. Jest to pierwsza i jedyna rzecz jaką masz zrobić,
aby twoje stopy spoczęły na Skale - a Bóg natychmiast włoży w twoje usta nową pieśń /Ps.40/.
Jak przezwyciężyć grzech?
Strona 16
Konieczność i skuteczność jedności
Strona 17
„Konieczność i skuteczność jedności”
Karol Finney
Tekst - „Nadto powiadam wam, jeśliby dwaj z was na ziemi uzgodnili swe prośby o jakąkolwiek rzecz, otrzymają
ją od Ojca mojego, który jest w Niebiesiech” (Mat. 18,19)
W czasie jednego z poprzednich moich wykładów użyłem tego tekstu mówiąc na temat zebrań modlitewnych.
Ale w tej chwili, chciałbym zająć się bardziej szczegółowo duchową stroną tego tekstu i jego znaczeniem. Najwyraźniej
nasz Pan, mówiąc te słowa, miał zamiar wskazać na ogromne znaczenie i wpływ jedności w modlitwie i na to, jak
wielkie znaczenie posiada ona dla posuwania naprzód sprawy religii. Pan nasz, podając nam liczbę dwóch jako
najmniejszą liczbę osób pomiędzy którymi może zajść porozumienie, powiada, że „jeśliby dwaj z nas na ziemi
uzgodnili swe prośby o jakąkolwiek rzecz, otrzymają ją od Ojca Jego, który jest w Niebiesiech.” Pan kładzie
szczególny nacisk na ich porozumienie się, na uzgodnienie ich punktu widzenia. Pan nasz kładzie na to właśnie nacisk.
A jeśli mówi o dwóch, to wydaje się, że pragnął przez to zachęcić nawet najmniejszą ilość osób, aby tylko uzgodniła w
jedności swe pragnienia. Co mamy jednak rozumieć, jeśli jest mowa o uzgodnieniu swych próśb o jakąkolwiek rzecz?
Na to pytanie będę chciał powiedzieć pod dwoma nagłówkami.
I. Wskazuje na to, że mamy być zgodni w modlitwie i
II. Mamy być zgodni we wszystkim tym, co jest konieczne, aby otrzymać błogosławieństwo, którego szukamy i
o które prosimy.
I. Aby osiągnąć obietnicę, daną w tych, słowach przez Pana, naszego musimy być zgodni w naszej
modlitwie. Nasz tekst uczy tej prawdy całkiem wyraźnie.
1. Powinniśmy być zgodni w pragnieniu, aby otrzymać daną rzecz, aby osiągnąć dany cel. Jest rzeczą konieczną
mieć pragnienie uzyskania tego, o co się prosi, aby zaistniała zgodność odnośnie do tych pragnień. Bardzo często
poszczególne jednostki słowami modlą się pozornie o tę samą rzecz, ale nie są bynajmniej zgodni w pragnieniu tej
rzeczy. Nie, wręcz przeciwnie, bywa nawet tak, że nie którzy z nich w sercach swoich pragną czegoś wręcz
przeciwnego. Wzywa się ludzi aby modlili się o daną rzecz i rzeczywiście, wargami modlą się oto, ale Bóg dobrze o
tym wie, że często tej rzeczy bynajmniej nie pragną. A Pan także widzi, że cały czas kiedy wznosi się ta modlitwa,
serca sprzeciwiają się temu, o co w modlitwach proszą.
2. Musimy być zgodni w pobudkach, dla których pragniemy wysłuchania naszych modlitw. Nie wystarczy, aby
pragnienia odnośnie do celu modlitwy były identyczne, również i przyczyna, dla której się o to modlimy, też musi być
ta sama. Ktoś może pragnąć duchowego przebudzenia dla chwały Bożej i dla zbawienia grzeszników. Inny człowiek
zboru może również pragnąć duchowego przebudzenia, ale z zupełnie in nych pobudek. Niektórzy może pragną
duchowego przebudze nia, aby widzieć zbór wzmocniony i powiększony, tak, aby sprawa finansowania zboru i
popierania ewangelizacji była łatwiejszą dla zrealizowania. Inny może pragnie duchowego przebudzenia zboru, aby był
liczniejszy, a przez to bardziej szanowany. Inni znowuż pragną duchowego przebudzenia dla tego, ponieważ może
sprzeciwiano im się, może o nich źle mówiono i dla tej przyczyny pragną, aby ich wrogowie o tym się przekonali, że
jakkolwiek oni może o nich mówią, źle albo źle myślą, to mimo wszystko Bóg im błogosławi. Kiedy indziej znów
ludzie pragną duchowego przebudzenia po prostu z na turalnego uczucia i miłości do swoich przyjaciół. Po prostu
pragną, by ci się nawrócili i zostali zbawieni. Jeśli więc wszyscy ci ludzie pragną być połączeni w modlitwie tak, aby
otrzymać błogosławieństwo, o które proszą, to nie tylko muszą pragnąć danego błogosławieństwa, ale muszą także być
zgodni w tym, aby pragnąć tego błogosławieństwa dla tych samych powodów.
3. Musimy być zgodni w pragnieniu tego błogosławieństwa dla właściwych, dobrych przyczyn. A te pragnienia
nie tylko muszą być połączone, uzgodnione i pochodzące z tych samych pobudek, ale muszą one płynąć z właściwych i
dobrych, pobudek. Najwyższą pobudką musi być zawsze przyniesienie czci i chwały Bogu. Może nawet tak być, że
ludzie pragną duchowego przebudzenia i są zgodni w pragnieniu go i zgodni w przyczynach, dla których tego
duchowego przebudzenia pragną. A jednak jeśli pobudki te nie są dobre i właściwe, Bóg nie wysłucha ich próśb. Dla tej
właśnie przyczyny rodzice mogą być zgodni w modlitwie o nawrócenie swoich dzieci i mogą mieć te same uczucia, te
same prawdy, a jednak, jeśli nie mają wyższych pobudek, aniżeli tylko te, że chodzi tutaj o ich dzieci, to modlitwy ich
nie zastaną wysłuchane. Oni wprawdzie zgodni są co do pobudki, ale pobudka ta nie jest właściwa.
Zupełnie podobnie nawet wielka liczba osób może być zgodna i w pragnieniach swoich i w pobudkach, ale jeśli
te pobudki są egoistyczne, to sam fakt, że oni są zgodni w tych pobudkach, uczyni ich jeszcze bardziej obrzydliwymi
Bogu. „Dlaczego zmówiliście się, by kusić Ducha Pańskiego?” powiedziała kiedyś Piotr do Safiry (Dz.Ap.5,9).
Widziałem bardzo wiele rzeczy tego rodzaju. Widziałem wiele razy, jak zbory modliły się o pewną sprawę, ale ich
pobudki do tego były całkowicie samolubne. Niekiedy nawet zbory modlą się o duchowe przebudzenie. Wydałoby się
komuś, kto przygląda się z jaką powagą i z jaką jednością oni się modlą, że Pan Bóg z całą pewnością użyczy im
Swego błogosławieństwa. Ale zmienisz zdanie, jeśli dowiesz się, dla jakich przyczyn się modlą. A dlaczego się modlą?
Bo, widzą, że ich zbór niemalże się rozpada, że jest rzeczą konieczną, aby coś się stało. Kiedy indziej zaś widzą, że
jakaś inna grupa, jakaś inna denominacja zaczyna się rozwijać i pracować z powodzeniem i że nie ma innego sposobu,
by im się przeciwstawić, jak tylko poprzez duchowe przebudzenie, które by miało miejsce w ich zboże. A tak cała ich
modlitwa, to nic innego, jak tylko próba, by nakłonić Wszechmocnego, aby im pomógł w ich trudnościach; taka
modlitwa jest całkowicie samolubną rzeczą i obrazą dla Boga. W Filadelfii pewna niewiasta została zaproszona na
Konieczność i skuteczność jedności
Strona 18
zebranie modlitewne niewiast do pewnej rodziny. Zaczęła dowiadywać się, jaki jest cel tego spotkania na tym miejscu i
o co oni mają zamiar się modlić. Odpowiedziano jej, że celem modlitwy miało być błaganie o wylanie Ducha Świętego
na miasto. Na to odpowiedziała tak: „Niestety, ja tam nie pójdę. Gdyby się modlili o nasz zbór, to bym poszła, ale nie
pójdę modlić się za inne zbory”. Ach, co to za duch!
W zebraniach modlitewnych bardzo często słyszymy powody, dla których ludzie pragną otrzymać takie albo
inne błogosławieństwo. Niestety bywa tak, że te powody nie są słuszne w oczach Bożych.
4. Jeśli pragniemy być w ten sposób zgodni, aby nasze modlitwy zastały wysłuchane, to musimy być zgodni i we
wierze. To znaczy, że musimy oczekiwać, i to jedni przed drugimi otrzymania tego błogosławieństwa, o które się
modlimy. Musimy rozumieć, dla. jakiej przyczyny mamy prawo spodziewać się, że otrzymamy to błogosławieństwo, o
które prosimy. Musimy widzieć podstawy, na których wiara nasza mogłaby spocząć i bezwzględnie wierzyć w to, że to
błogosławieństwo przyjdzie. W przeciwnym bowiem razie nie znajdziemy się w ramach skutecznego wypełnienia się
danej obietnicy. Za każdym razem, kiedy modlitwa nasza ma być przemagająca i skuteczna, by otrzymać żądane
błogosławieństwo, musi być mod1itwą wiary. To jest warunek, którego w żaden sposób nie można ominąć, a który jest
zresztą warunkiem samym przez się zrozumiałym. Nawet wtedy, jeśli w poszczególnych wypadkach nie wspomina się
o tym, jest to zawsze jednak zrozumiałe i zawsze przez wszystkich przyjęte. Albowiem żadna modlitwa nie może być
skuteczna, jeśli nie jest ofiarowywana z wiarą. A jeśli połączona modlitwa ma być skuteczna, musi także być
uzgodniona i połączona wiarą.
5. Następnie musimy także być zgodni jeśli chodzi o czas, w którym pragniemy, aby przyszło dane
błogosławieństwo. Jeśli dwóch lub więcej pragnie danego błogosławieństwa, ale jeden z nich chciałby je otrzymać
teraz; gdy tymczasem inni nie są jeszcze gotowi do jego przyjęcia; to jest rzeczą oczywistą, że oni nie są zgodni. Nie są
zgodni w stosunku do bardzo ważnego punktu. Jeśli błogosławieństwo ma przyjść w odpowiedzi na ich połączoną
modlitwę, to musi ono przyjść tak, jak o nie prosili. A jeśli ono przychodzi, to musi się stać w jakimś konkretnym
czasie. Ale jeśli modlący nie są zgodni odnośnie do czasu, w którym by chcieli je otrzymać, to jest rzeczą całkiem
oczywistą, że błogosławieństwo to nigdy nie będzie mogło przyjść w odpowiedzi na ich modlitwy.
Przypuśćmy, że dany zbór postanawia modlić się o duchowe przebudzenie i że wszyscy są zgodni co do tego, że
pragną duchowego przebudzenia, ale nie są zgodni co do czasu, w którym miałaby ono nastąpić. Może na przykład nie
którzy pragną, aby przyszło natychmiast i są całkowicie na to przygotowani, a serca ich oczekują zstąpienia Ducha
Bożego i są gotowi poświęcić czas, uwagę i pracę tej sprawie teraz. Ale może inni nie są całkiem gotowi - może mają
inne sprawy, którymi muszą się w danej chwili zająć, jakiś świecki cel, który najpierw jeszcze chcą osiągnąć, jakąś
sprawę handlową, którą mają właśnie w tej chwili w rękach i pragną jeszcze tę sprawę załatwić. Chcą, aby duchowe
przebudzenie nastąpiło później, zaś w tej chwili w żaden sposób nie mogliby znaleźć czasu, aby się tej sprawie
poświęcić, nie są gotowi, aby się upokorzyć, aby zbadać swoje serce i przeorać swoje odłogiem leżące pola. Tacy
ludzie nie są we właściwym stanie ducha, aby móc otrzymać błogosławieństwo. Czyż nie jest tu rzeczą całkiem
oczywistą, że w takim wypadku nie ma prawdziwej jedności, ponieważ ludzie nie są zgodni w sprawie, która i jest
istotna?
Tak więc musimy nie tylko zgodzić się, jeśli chodzi o czas, ale musi to być czas obecny. W przeciwnym bowiem
razie nie jesteśmy zgodni w tym, co jest bardzo istotne w naszym dziele. Jeśli nie będziemy zgodni w tym, aby pragnąć
duchowego, przebudzenia teraz, to nie będziemy teraz używać właściwych do tego środków. Wiemy bowiem, że
duchowe przebudzenie nie będzie mogło nastąpić, jeśli nie będziemy używać danych środków. Stąd jest rzeczą jasną, że
musimy być zgodni, aby modlić się o to, by przebudzenie przyszło obecnie. Albo innymi słowy: nie jesteśmy zgodni w
sensie naszego tekstu, dopóki nie jesteśmy zgodni w tym, iż pragniemy, aby błogosławieństwo zostało nam darowane
teraz. Jeśli nie będziemy zachowywać się robić to, co potrzeba zgodnie z naszą, prośbą i z oczekiwaniem utrzymania
błogosławieństwa teraz, to nie ma sensu, byśmy się zgodzili o jakiś czas w przyszłości, gdyż gdy nadejdzie ten moment
w przyszłości, to w tym momencie właśnie też musimy zgodnie prosić o dane błogosławieństwo teraz. Wówczas
musimy także natychmiast zastosować posiadane do tego środki. Stąd więc widzimy, że nigdy nie jesteśmy właściwie
jedno, dopóki nie będziemy zgodni, aby prosić o błogosławieństwo teraz.
II. Musimy więc być zgodni we wszystkim, co jest konieczne, aby otrzymać błogosławieństwo, o które
prosimy.
Proszę zwrócić uwagę na słowa użyte w tym tekście. „Jeśliby dwaj z was na ziemi uzgodnili swe prośby o
jakąkolwiek rzecz”. Wielu ludzi zdaje się czytać to miejsce rozumiejąc to tylko jako porozumienie odnośnie do
proszenia i rozumieją to jako obietnicę, że za każdym razem, gdy dwóch będzie zgodnych odnośnie do proszenia o
jakieś błogosławieństwo, że wtedy to błogosławieństwo zostanie im dane. Ale Chrystus powiada tutaj, że muszą być
zgodni o jakąkolwiek rzecz, czyli odnośnie do danej rzeczy, o którą się modlą. Oznacza to, że ich zgoda i jedność musi
obejmować wszystko to, co jest koniecznym dla udzielenia i przyjęcia błogosławieństwa.
1. Jeśli wierzący chrześcijanie pragną cieszyć się dobrodziejstwami tej obietnicy w modlitwie o duchowe
przebudzenie, to muszą być zgodni w tym, aby wierzyć, że przebudzenia duchowe są konkretną rzeczywistością. Jest
bowiem wiele jednostek nawet w zborach, które w sercach swoich nie wierzą, aby duchowe przebudzenia, które mają tu
i tam miejsce, były dziełem Bożym: Niektórzy z tych ludzi słowami może modlą się o wylanie Ducha i o przebudzenie
duchowe i pobudzenie religijne, podczas kiedy w sercach swoich wątpią, czy w obecnych nowożytnych czasach takie
rzeczy w ogóle mają miejsce. Niech nie śmie mieć miejsca obłuda w połączonej modlitwie.
2. Muszą być zgodni w odczuwaniu konieczności duchowego przebudzenia. Są tacy, którzy wierzą w to, że
duchowe przebudzenia są faktem, że rzeczywiście miewają miejsce jako dzieło Boże, a mimo to nie są całkowicie
pewni, czy jest to rzeczą konieczną, aby mieć także duchowe przebudzenie, w celu zapewnienia powodzenia Ewangelii.
Konieczność i skuteczność jedności
Strona 19
Oni myślą, że faktycznie Bóg działa, jeśli gdzieś jest duchowe przebudzenie, ale że może byłoby to jednak również
dobrym, gdyby grzesznicy się nawrócili i zostali wprowadzeni do zboru jakimś spokojniejszym sposobem, stopniowo i
bez wielkiego podniecenia.
3. Wszyscy modlący się muszą być zgodni, jeśli chodzi o wielką wagę i wielkie znaczenie duchowego
przebudzenia. Nigdy ludziom nie zastanie udzielone błogosławieństwo duchowego przebudzenia, jeśli mod1itwy ich są
tylko pół na pół poważne. Oni wszyscy muszą odczuwać nieskończenie wielkie znaczenie duchowego przebudzenia, za
nim będą mogli się modlić tak, aby w modlitwie swojej przemóc, a to, o co proszą - otrzymać.
4. Muszą również być zgodni jeśli chodzi o poprawne zrozumienie następujących podstaw biblijnych,
dotyczących duchowego przebudzenia:
(1) Że jest rzeczą konieczną, aby działał Bóg, jeśli pragniemy otrzymać duchowe przebudzenie. Nie wystarczy,
jeśli modlący się, tylko teoretycznie w to wierzą modląc się o to słowami. Wszyscy oni muszą w pełni rozumieć i
głęboko odczuwać tę konieczność. Muszą zdawać sobie sprawę z tego, że w całości są uzależnieni od Ducha Bożego, w
przeciwnym bowiem razie cała sprawa się nie uda.
(2)
Oczywiście, że działanie ze strony Boga jest rzeczą konieczną. Ale musi być także zgoda, jeśli chodzi o
poprawne zrozumienie przyczyny, dla której Boże działanie jest konieczne. Jeśliby odnośnie do tego punktu mieli
niewłaściwe pojęcia, wtedy będzie to przeszkodą. Jeśliby chrześcijanie powzięli taką myśl, że konieczność działania
Bożego polega na niemożności działania ze strony grzeszników, albo jeśli odczuwają, że jest obowiązkiem Bożym
udzielenie Ducha Świętego w tym celu, aby uzdolnić grzeszników do posłuszeństwa Ewangelii, obrażają wtedy Boga, a
modlitwy ich nie zastaną wysłuchane. Albowiem w tym wypadku musieliby odczuwać, że jest to po prostu tylko
kwestią zwyczajnej sprawiedliwości ze strony Bożej, aby wylał swojego Ducha, zanim by miał podstawy i prawo
żądać, aby chrześcijanie pracowali albo grzesznicy pokutowali. Jakże często słyszymy, jak ludzie modlą się a
grzeszników w następujący sposób: „O Panie, dopomóż tej biednej duszy, aby mogła zrobić to, czego się od niej
wymaga. O Panie; spraw, aby on stał się zdolnym do zrobienia tego czy tamtego”. Jeśli słyszymy, że ktoś w ten sposób
się modli, bo możemy z tego wnosić wyraźnie, iż on staje po stronie grzesznika, a nie po stronie Boga. Gdyby modlący
się w ten sposób rozumieli przynajmniej tę sprawę, jako iż bywa ona niekiedy wyraźnie wyjaśniona, i gdyby ludzie,
mówiąc takie słowa, mieli to na myśli, co mieć na myśli powinni, kiedy modlą się za grzeszników, wtedy nie ganiłbym
ich tak bardzo. Ale bardzo często ludzie w ten sposób mówiąc, mają na myśli to; co dane słowa już na pierwszy rzut
oka faktycznie wyrażają. A jest to tak, jak gdyby oni modlili się w następujący sposób: „Panie, Ty rozkazałeś tym
biednym grzesznikom pokutować, podczas kiedy Ty, o Panie, dobrze wiesz, że oni nie mogą pokutować, jeśli Ty sam
nie dasz Twojego Ducha, aby ich w ten sposób uczynić zdolnymi do zrobienia tego, jakkolwiek Tyś oświadczył, że ich
poślesz do piekła, jeśli tego nie uczynią, bez względu na to, czy otrzymają Ducha Twojego, czynie. Ale jeśli tak jest,
Panie, wydaje się to bardzo okrutne. I dlatego prosimy Cię, abyś się zmiłował nad tymi biednymi stworzeniami i abyś
dla zasług Chrystusa nie postępował z nimi tak surowo”. Czyż każdy z nas nie widzi tego wyraźnie, że taka modlitwa,
która by to oznaczała, bez względu na to, jakimi słowami byłaby ona przyozdabiana, jest obrazą Boga, oskarżając Go o
nieskończoną niesprawiedliwość, skoro w dalszym ciągu żąda od grzeszników wykazania obowiązków; których nie są
w stanie wykonać bez Jego pomocy. W ten sposób 1udzie mogliby się modlić aż do dnia Sądu, a nigdy nie otrzymaliby
błogosławieństwa, ponieważ stają po stronie grzesznika, a przeciwko Bogu. Nie mogą modlić się z powodzeniem,
dopóki nie zrozumieją, że grzesznik jest buntownikiem i do tego buntownikiem, który uparcie tkwi w swoim buncie -
tak upartym, że on nigdy ni: będzie chciał bez wpływu Ducha Świętego uczynić tego, co mógłby uczynić natychmiast, i
że ten upór jest przyczyną i jedyną przyczyną, dla której potrzebuje nawrócenia się.
(3) Oni muszą być zgodni w zrozumieniu tego, iż duchowe przebudzenia nie są cudami, ale są spowodowane
używaniem odpowiednich środków, podobnie jak i inne wydarzenia. Nic dziwnego, że dawniej przebudzenia duchowe
miały miejsce tak rzadko i trwały tak krótko, skoro ludzie, ogólnie biorąc, uważali je za cuda, albo też uważali je za
maleńki deszcz zaledwie, który nawiedza daną miejscowość i przez chwilę trwa, ale potem przychodzi wiatr i tę
chmurkę deszczową pędzi dalej. Takie podejście zdradza, że uważamy to za sprawę, na którą nie mamy żadnego
wpływu. Cóż bowiem mogą zrobić ludzie, aby otrzymać deszcz? Albo inaczej jeszcze; jak mogą sprawić, aby deszcz
padał dłużej, aniżeli pada? A tak jest rzeczą konieczną, aby ci, którzy się modlą, byli zgodni w zrozumieniu, że
duchowe przebudzenie sprowadza się przy pomocy odpowiednich środków. W przeciwnym bowiem razie nigdy nie
będą zgodni w używaniu tychże środków.
(4) Muszą być dalej zgodni w zrozumieniu tego, że strona ludzka jest równie konieczna w duchowym
przebudzeniu jak i strona Boża. Ośmieliłbym się nawet powiedzieć, że duchowe przebudzenie nigdy nie miało miejsca
bez Bożego wpływu i działania, ale także nigdy nie było bez działania człowieka. Jakże często ludzie mówią tak:
„Jeśliby Bóg zechciał, to może kontynuować dzieło bez żadnych środków”. Ale ja w to nie wierzę. Nie ma bowiem
żadnych dowodów na to. Czym jest religia? Posłuszeństwem w stosunku do Bożego prawa. Ale w stosunku do prawa
nie można być posłusznym dopóki się go nie zna. W jaki sposób mógłby Bóg sprawić, żeby grzesznicy byli Mu
posłuszni? Tylko poprzez to, iż daje im Swoje przykazania. A czyż może objawiać je inaczej, jak tylko komunikując je
nam samym, albo zaznajamiając nas z nimi przez innych - czyli innymi słowy - jeśliby nie podał prawdy i nie sprawił,
aby ona tak głęboko oddziałała na umysł że serce człowieka, aż wreszcie człowiek prawdzie tej stanie się posłuszny?
Bóg nigdy nie nawracał grzesznika, ani też nie może go nawrócić inaczej, jak tylko poprzez prawdę. Czym bowiem jest
nawrócenie? Jest ono posłuszeństwem w stosunku do prawdy. Bóg może prawdę tę podać osobiście bezpośrednio
grzesznikowi. Ale jeśli nawet tak się dzieje, to konieczną jest reakcja ze strony samego grzesznika, który sam jest w
tym wypadku tą stroną ludzką. Nawrócenie się polega na tym, że grzesznik ze swojej strony wykonuje to, co do niego
na1eży. Zazwyczaj Bóg używa także i działalności innych ludzi, np. w pracy drukarskiej, w pisaniu, w rozmowach i w
Konieczność i skuteczność jedności
Strona 20
głoszeniu Słowa Bożego. Bóg umieścił skarb Ewangelii w glinianych naczyniach. Upodabało Mu się; aby użyć ludzi do
głoszenia Słowa. To znaczy, że upodobało się Bogu używać tego sposobu jako najlepszego i najskuteczniejszego dla
zbawienia grzeszników.
(5) Jest rzeczą ważną, aby istniała zgodność, jeśli chodzi o środki, konieczne do rozwoju duchowego
przebudzenia. Pojedynczy ludzie mogą być zgodni, że będą robić cokolwiek; ale jeśli nie są zgodni co do środków,
które będą podejmowali, to efektem będzie tylko bałagan. Będzie jeden drugiemu stać w drodze. To tak, jakby ludzie
chcieli żeglować na jachcie, a nie byli zgodni co do ruchów, które wykonują. Tak samo, jak gdyby usiłowali dokonać
jakiejś transakcji handlowej jako kupcy, a nie byli zgodni w podejmowanych środkach. Co się wtedy stanie? Nic
innego, jak tylko to, że popsują jeden drugiemu pracę i zrujnują cały swój wysiłek. To wszystko w szczególności
odnosi się do pracy dotyczącej duchowego przebudzenia.. Jeśli nadal nie będzie w tym względzie zgody pomiędzy
członkami zboru, to jeden drugiemu będzie tylko przeszkadzał i niechaj ci ludzie nie spodziewają się, że nastąpi
duchowe przebudzenie.
(6) Oni muszą być zgodni w sposobie postępowania z grzesznikami nie chcącymi pokutować. To jest
niezmiernie ważna sprawa, aby członkowie zboru byli zgodni w postępowaniu z nimi. Przypuśćmy, że nie są zgodni w
tym i jeden zborownik powiedziałby grzesznikowi taką rzecz, a inny znów zupełnie coś innego. Co za okropne
zamieszanie! Jakżeż oni mogą być zgodni w modlitwie, jeśli jest rzeczą oczywistą, że nie zgadzają się w tych sprawach,
o które mają się modlić?
(7) Muszą też, być zgodni w usuwaniu przeszkód, stojących na drodze do duchowego przebudzenia. Jeśli zbór
spodziewa się duchowego przebudzenia, to musi przede wszystkim usunąć z drogi wszelkie kamienie obrazy.
1. Musi się to objawiać w przestrzeganiu dyscypliny. Jeśli w zborze znajdują się członkowie, którzy trwają w
grzechu, muszą zostać wyłączeni. Cały zbór musi być zgodny w tym, aby ich odciąć od siebie i wykluczyć ze
społeczności. Jeśli oni pozostają w zborze, są taką hańbą, że są przeszkodą dla duchowego przebudzenia. Niekiedy, gdy
robi się próbę wyłączenia ich, powstaje w zborze rozerwanie. W ten sposób praca zostaje zahamowana. Niekiedy ci,
którzy winni są przestępstwa, są wpływowymi ludźmi albo mają członków rodziny, którzy będą stali po ich stronie,
stąd powstanie stronnictwo. W związku z tym zaś powstanie zły duch w zborze, co z kolei będzie przeszkodą dla
duchowego przebudzenia.
2. Musi zaistnieć obopólne wyznawanie grzechów. W każdym wypadku, gdy komuś została wyrządzona
krzywda, musi nastąpić pełne wyznanie. Nie mam tutaj na myśli takiego zimnego, wymuszonego przyznania się, gdy
np. ktoś mówi: „Jeśli zrobiłem coś złego, to bardzo za to przepraszam”. Chodzi tutaj o takie serdeczne wyznanie, w
którym w całej pełni przyznano by się do złego, przy czym jest rzeczą jasną, że wyznanie to płynie ze skruszonego
serca.
3. Wybaczanie wrogom. Wielką przeszkodą w duchowym przebudzeniu powodowana jest często faktem, że
aktywni i przodujący członkowie zboru jednak w sercach chowają uczucia odwetu i ducha braku przebaczenia w
stosunku do tych, którzy ich skrzywdzili. A taka rzecz oczywiście niszczy ich życie duchowe. Powoduje to dalej, że
stają się surowymi, nieprzyjemnymi w obejściu i stanowi to dla nich przeszkodę zarówno w modlitwie do Boga jak w
błogosławieństwie ze strony Boga na ich pracę. Jeśli natomiast wszyscy członkowie zboru są całkowicie zgodni, że
trzeba się upokorzyć i wyznać swoje winy i że trzeba tutaj objawić delikatnego, pełnego łaski i gotowości przebaczenia
- Chrystusowego ducha w stosunku do tych, którzy im wyrządzi1i krzywdę, wtedy zostanie wylany na nich Duch i to
nie pod miarą.
(8) Muszą być zgodni w poczynaniu wszelkich potrzebnych przygotowań dla duchowego przebudzenia. Muszą
też być zgodni i w tym, aby ponosić swoją część zarówno pracy jak i kosztów, gdy zaistnieje taka potrzeba. Powinna
tutaj być równość. Nie zaś tak, aby niektórzy robili wszystko, a inni bardzo mało albo nic. Każdy powinien wykonać
swoją cząstkę - i to według danego mu daru i według swojego uzdolnienia. Wtedy nie będzie żadnej zazdrości zawiści,
nie będzie żadnych wzajemnych wymówek ani nieprzyjaznych uwag o innych członkach zboru, które są tak sprzeczne z
braterską miłością; a tak okropnym kamieniem obrazy dla grzeszników.
(9) Muszą by zgodni w tym, aby wszystko to, co jest konieczne do wywołania i rozwoju duchowego
przebudzenia, było robione złego serca. Jeśli się pozwoli nawet drobnej jakiejś sprawie wedrzeć się pomiędzy braćmi i
spowodować nieporozumienie, może to stać się przyczyną zniszczenia duchowego przebudzenia.
(10) Muszą być zgodni we współpracy w celu podtrzymania dzieła. To jeszcze nie wystarczy, że będą zgodni w
tym, aby się modlić o duchowe przebudzenie. Ale powinni być także zgodni w pracy ku jego rozwojowi. Powinni do tej
pracy zabrać się w sposób systematyczny, tak jak zajmuje się swoją pracą handlowiec czy przemysłowiec. Powinni
odwiedzać i rozmawiać i modlić się ze swoimi sąsiadami. Powinni szukać sposobności do tego, aby czynić dobrze.
Muszą śledzić jakie wrażenie wywiera na słuchaczach głoszone Słowo. A także powinni śledzić znaki czasów, aby
wiedzieli, kiedy daną rzecz należy zrobić, a wiedząc to, niezwłocznie ją wykonać.
(1) Powinni więc być zgodni co do rodzaju pracy.
(2) Powinni być zgodni w tym, jak pracować
(3) Powinni być zgodni w tym, aby stosownie do tego także żyć.
(11) Muszą być zgodni w tym, aby z całego serca wytrwać w tej pracy aż do końca. To absolutnie na nic się nie
zda, jeśli, jak to czasami niestety bywa, jacyś członkowie zboru rozpoczynają robić coś - to tu, to tam, ale gdy tylko
przyjdzie najmniejsza trudność, natychmiast tracą ducha, omdlewają i połowa z nich kapituluje. Ona wszyscy powinni
być zgodni i połączeni w tej zgodzie, aby wytrwać i pracować i mod1ić się i bojować dalej, aż nareszcie
błogosławieństwo przyjdzie.
Konieczność i skuteczność jedności
Strona 21
Jednym, słowem, jeśli chrześcijanie pragną połączyć się w modlitwie i w wysiłkach swoich w ten sposób, aby
przezwyciężyć, przemóc i uzyskać od Boga to błogosławieństwo, o które proszą, to muszą być zgodni zarówno w
omówieniu jak i w czynieniu tych samych rzeczy, przestrzeganiu w swoim życiu i postępowaniu w tej samej zasady i
kierowania się tymi samymi wytycznym. A przy tym muszą być tak wytrwali we wszystkim, aby nareszcie otrzymać
błogosławieństwo. Wszystko to dlatego, aby nie przeszkadzać ani nie niweczyć wzajemnie swoich wysiłków. To
wszystko jasno wynika z tych słów naszego Zbawiciela, któreśmy już cytowali, a mianowicie: „Jeśliby dwaj z was na
ziemi uzgodnili swe prośby o jakąkolwiek rzecz”.
Na zakończenie niechaj mi wolno będzie powiedzieć następujące uwagi. W świetle otrzymanej obietnicy
widzimy, jak straszliwą jest odpowiedzialność i wina zboru. Bóg dał tę obietnicę, aby się stała kosztownym
dziedzictwem ludu Jego po wszystkie czasy na wszystkich miejscach. Jeśli lud Jego jest zgodny, modlitwy ich zostaną
wysłuchane. Widzimy straszliwą winę tego zboru, który przychodzi i przysłuchuje się tym wykładom na temat
duchowych przebudzeń, a potem odchodzi do domu i nie ma duchowego przebudzenia. A także winę członków
wszystkich innych zborów, które również tutaj są reprezentowane, którzy przysłuchują się niniejszym wykładom o
duchowym przebudzeniu, a potem wracają do domu i nie chcą wypełnić swoich obowiązków. A jakżeż będzie
wyglądało to spotkanie przy sądowej stolicy Bożej, gdy będziecie musieli spotkać się z tysiącami grzeszników, którzy
nie pokutowali, a którzy żyli wokoło was, gdy będziecie musieli patrzyć, jak oni toną w wiecznym płomieniu? Czy wy
byliście połączeni w sercu, aby się o nich modlić? A jeśliście nie byli zgodni, to dla jakiej przyczyny? Dlaczegoście się
nie modlili, opierając się o tę obietnicę i to tak długo, dopóki byście nie zosta1i wysłuchani?
A tak w tej chwili albo będziecie zgodni i będziecie modlić się o napełnienie Duchem Świętym i otrzymacie je
za nim opuścicie ten dom, albo też w przeciwnym razie Pan rozgniewa się na was. Ale gdybyście w tej chwili
uzgodnili, aby się modlić według obietnicy w Mateusza 18,19 i gdy będziecie się modlić, aby Duch Boży zstąpił na to
miasto, Niebiańska Gołębica przeleciałaby poprzez to miasto w środku nocy i pobudziłaby sumienia i pobudziłaby
niegodziwych grzeszników z grzesznego snu. Czyż nie jest więc wina wszystkich wyznawców religii, którzy śpią w
obliczu takiej obietnicy, jak gdyby okropną szkarłatną plamą? Wydaje się, że oni zupełnie przeszli ponad tą obietnicą
do porządku dziennego, albo może zupełnie a niej zapomnieli. Całe mnóstwo grzeszników idzie do piekła i wszędzie to
widzimy, a jednak ta błogosławiona obietnica jest zaniedbywana. Ba, co więcej, jest ona, praktycznie mówiąc, przez
zbór znienawidzona. A oto ona wyraźnie stoi zapisana w Świętej Księdze i zbór mógłby się jej uchwycić, i to w taki
sposób, aby wielkie rzesze zostały zbawione. Ale członkowie zboru nie są zgodni i dlatego dusze będą ginęły. A na kim
spoczywa odpowiedzialność? Czyż może jakiś człowiek mieć tę obietnicę, a przy tym patrzyć obojętnie na ginących, w
obliczu dnia Sądu?
Te wykłady były narzędziem ku przebudzeniu zborów, do których były skierowane. Ogłoszenie ich drukiem w
tym kraju i w Europie stało się środkiem ku pobudzeniu duchowych przebudzeń w bardzo wielu miejscowościach.
Wszelka chwała należy się Bogu.
Fragment książki „Duchowe przebudzenie” Karola Finneya
Konieczność i skuteczność jedności
Strona 22
Napełnienie Duchem Świętym
Strona 23
„Napełnienie Duchem Świętym”
Karol Finney
Bóg obiecał dać pełnię Ducha Świętego tym, którzy go o to będą prosić. Ale z drugiej strony Bóg rozkazał, abyś
ją posiadał mówiąc: „Bądźcie pełni Ducha”. A jeśli sam Bóg rozkazuje nam, abyśmy jakąś rzecz zrobili, to jest to w
najwyższym stopniu dowodem, że rzeczywiście jesteśmy w stanie to zrobić i jest to równoznaczne z przysięgą, że
możemy to wykonać.
Posiadanie pełni Ducha jest twoim obowiązkiem, ponieważ:
•
masz obietnicę,
•
Bóg to rozkazał,
•
jest to rzeczą istotną dla twojego wzrostu w łasce, jest to równie ważną rzeczą jak i to, abyś był człowiekiem
żyjącym świętobliwym życiem,
•
jest to równie konieczną rzeczą jak to, abyś był pożytecznym i dobrym człowiekiem na tym świecie,
•
jeśli nie będziesz miał w sobie pełni Ducha Bożego, będziesz tym obrażał Boga, będziesz hańbą dla Kościoła,
umrzesz i pójdziesz do piekła.
Chciałbym ci wskazać kilka przyczyn, które mogą ci przeszkadzać w napełnieniu Duchem.
l. Być może prowadzisz obłudne życie. Twoje modlitwy nie są ani szczere, ani żarliwe. W takim wypadku twoja
religia jest grą, udawaniem, czymś zewnętrznym, czymś nie posiadającym serca. Dlatego czynisz tak wiele rzeczy
zasmucających Ducha i On nie może mieszkać w twoim sercu.
2. Inni ludzie są do tego stopnia lekkomyślni, że Duch nie może z powodu ich lekkomyślności mieszkać w ich
sercach. Duch Boży jest poważny, jest pełen godności, w żaden sposób nie będzie mieszkał w sercach ludzi, którzy
pozwalają sobie na bezmyślność.
3. Niektórzy ludzie nie mogą posiadać pełni Ducha z powodu zamiłowania do spraw tego świata, takich jak
wystawne życie, eleganckie samochody, moda i inne rzeczy. Takie właśnie osoby udają, że kompletnie nie wiedzą, z
jakiego powodu nie mają żadnej radości ze swojej wiary.
4. Inni znowu mają tak bardzo światowy zmysł, tak bardzo miłują majętności i tak usilnie starają się wzbogacić,
że nie mogą posiadać pełni Ducha. Jakże może mieszkać w ich sercach, skoro ich myśli są skoncentrowane wyłącznie
na sprawach tego świata, a wszystkie ich siły wytężone w kierunku zdobycia majątku? Sama myśl o tym, że powinni
coś uczynić w kierunku nawrócenia świata, wprawia ich w niemałe zakłopotanie. Jak bardzo miłują ten świat okazuje
się szczególnie w obcowaniu z innymi ludźmi. Nawet drobiazgi wskazują na to wyraźnie. Bóg jednak wie o tym
wszystkim i ma zanotowany każdy szczegół. On dobrze wie o tym, że są chciwi i nierzetelni w swoim postępowaniu, i
że nie będą sprawiedliwie postępować, za wyjątkiem tych wypadków, kiedy jest to dla ich własnej korzyści. A tak
mamy całe mnóstwo rzeczy, przez które Duch Boży bywa zasmucony. Ludzie może nazywają te rzeczy „drobnymi
grzechami”, ale Bóg ich tak nie nazywa.
5. Ludzie, którzy nie wyznają w całej pełni i nie porzucają swoich grzechów, nie mogą cieszyć się obecnością
Ducha. Być może skłonni są wyznawać swoje grzechy ogólnikowo, albo tylko częściowo i czynią to z pewną rezerwą,
z pychą... ostrożnie, jakby bojąc się, że powiedzą chociaż troszkę więcej ponad to, co jest absolutnie konieczne.
Szczególnie wtedy, gdy wyznają ludziom wyrządzone im krzywdy. Czynią to w taki sposób, że zaraz można poznać, że
nie płynie to ze szczerego, skruszonego serca, pragnącego pojednania, ale że to wyznanie jest niejako wyciśnięte z nich
ręką gniotącego ich sumienia. Jeśli kogoś skrzywdzili, to tylko częściowo to wynagradzają. To jest połowicznym tylko
załatwieniem sprawy, rzeczą okrutną i obłudną. Ale ja wam powiadam, że Bóg nie jest z was zadowolony! On dobrze
wie, czy w całej pełni szczerze wszystko wyznałeś i czy wziąłeś na siebie wszystek wstyd i całą hańbę, która należała
się tobie. Dlaczego myślisz, że jesteś w stanie oszukać Boga? /Przyp.28,l3, Łuk.l4,ll/. Jeśli się całkowicie nie uniżysz i
nie wyznasz szczerze swoich grzechów, jeśli nie wynagrodzisz tym, którym wyrządziłeś krzywdę, nie masz prawa
spodziewać się otrzymania ducha modlitwy.
6. Człowiek który zaniedbuje dobrze sobie znany obowiązek nie będzie posiadał pełni Ducha. Ktoś na przykład
nie modli się ze swoją rodzina, a usiłuje otrzymać ducha modlitwy. Niejeden młody człowiek, który czuje dokładnie w
swoim sercu, że powinien całkowicie poświęcić się pracy dla Pana, nie ma ducha modlitwy, ponieważ ma jakiś świecki
cel przed sobą. Poznał swój obowiązek, a jednak nie chciał go wykonać, a teraz modli się, by Duch Boży nim
pokierował! Takiego kierownictwa nie otrzyma! Ktoś inny znowu zaniedbał złożenia świadectwa przed innymi. Kiedyś
posiadał ducha modlitwy, ale z chwilą, kiedy zaniedbał wypełnienia swego obowiązku, zasmucił Ducha, a wtedy Duch
od niego odszedł. Taki człowiek będzie żył w ciemności i umrze bez oglądania Boga, jeśli odmówi wykonania swojego
obowiązku! Jeżeli zaniedbałeś jakiś obowiązek, który jest ci znany i w ten sposób straciłeś ducha modlitwy, musisz
najpierw się poddać. Bóg ma jakiś spór z tobą. Odmówiłeś Mu posłuszeństwa i musisz tę rzecz naprawić. Ty może o
tym zapomniałeś, ale Bóg nie zapomniał. Musisz przypomnieć sobie tę rzecz, musisz nakłonić swoje serce ku
całkowitemu oczyszczeniu się z tego i ku pokucie. Dla zilustrowania przytoczę jako przykład pewną historię. Pewien
zacny mąż, żyjący w zachodniej części tego kraju, przez długi czas był zaangażowany jako pracownik na niwie Bożej.
Często napominał zbór, w którym miał społeczność, budząc go ze snu. Po jakimś czasie członkowie zboru zaczęli się
obrażać, tracić cierpliwość i wielu mu powiedziało, że życzyliby sobie, aby raczej zostawił ich w spokoju. Ten
kaznodzieja wziął ich za słowo. I cały zbór rzeczywiście głęboko zasnął. Taki stan trwał przez jakieś dwa albo trzy lata.
Napełnienie Duchem Świętym
Strona 24
Po jakimś czasie przybył do zboru kaznodzieja, dzięki któremu rozpoczęło się duchowe przebudzenie. Jednak ten
człowiek, który najpierw, jak pamiętamy, innych upominał, teraz jak gdyby stracił swoją duchowość. Dawniej on
pierwszy podchodził do wszelkiej dobrej pracy, ale teraz jakoś się wstrzymywał. Wszyscy się temu dziwili i nie mogli
zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Aż wreszcie pewnego wieczoru, gdy wracał do domu, w umyśle jego nagle
zaświeciła świadomość istoty jego sytuacji. Przez kilka minut zapadł w głęboką rozpacz, aż nareszcie myśli jego
zostały skierowane z powrotem do tego czasu, kiedy powziął tę grzeszną decyzję, ażeby zbór pozostawić w grzechach i
więcej go nie tykać. Zrozumiał i odczuł, że żaden język nie mógłby opisać, jak strasznym i czarnym był ten grzech. W
tym momencie uświadomił sobie, co to znaczy być zgubionym, stwierdziwszy, że Bóg miał coś przeciwko niemu!
Natychmiast upokorzył się przed Panem, a Bóg wylał na niego pełnię Swego Ducha.
7. A może dałeś odpór Duchowi Bożemu? Może masz zwyczaj sprzeciwiania się Duchowi? Opierasz się
uświadomieniu sobie twojej grzeszności. Gdy coś było powiedziane w czasie głoszenia Słowa Bożego, co dotyczyło
ciebie, odnosiło się do twojego stanu, serce twoje buntowało się i stawiało opór. Wielu chętnie słucha wyraźnego i
wnikającego do serca Słowa Bożego, ale tylko tak długo, dopóki ono może się odnosić do wszystkich innych. Czy tak
może jest z tobą?
Teraz chciałbym wskazać jeszcze w kilku słowach, jak wielka jest wina tych, którzy nie są napełnieni
Duchem Bożym.
1. Twoja wina jest proporcjonalnie wielka do wielkości autorytetu Boga, który rozkazał ci być napełniony
Duchem. Bóg to rozkazał, a kto się temu rozkazowi nie podporządkowuje jest w równej mierze nieposłuszny do
Boskich rozkazów jak ten, który ordynarnie przeklina, kradnie czy cudzołoży. Jest wielu ludzi, którzy niczego sobie nie
zarzucają i uważają się za całkiem pobożnych, ponieważ chodzą na nabożeństwa modlitewne, przystępują do stołu
Pańskiego i tak dalej. A tu mija rok za rokiem, a oni żyją bez pełni Ducha Bożego. Wszyscy zgodnie potwierdzą jeśli
powiemy, że człowiek, który morduje lub kradnie, czy przeklina, nie jest chrześcijaninem. A dlaczego? Dlatego
ponieważ żyje w nieposłuszeństwie względem Boga. A co powiedzielibyśmy, gdyby grupka takich ludzi odważyła się
nazywać samych siebie społecznością wierzących i Kościołem Chrystusa? A jednak tacy ludzie nie są ani odrobinkę
bardziej nieposłuszni Bogu aniżeli ty, który żyjesz bez ducha modlitwy i bez obecności Boga!
2. Twoją winę można zmierzyć miarą zła, jakiego dopuszczasz się w konsekwencji nie posiadania Ducha. Jesteś
hańbą Kościoła. Jesteś kamieniem obrazy dla zboru i dla świata. Wina twoja powiększa się jeszcze w związku z
wpływem, jaki masz na innych. A że tak jest naprawdę, przekonasz się, gdy nadejdzie dzień Sądu. 3. Twoją winę
można również zmierzyć ogromną ilością dobrych rzeczy, które byłbyś zdolny wykonać, gdybyś miał pełnię Ducha
Bożego.
Starsi zboru! Nauczyciele Szkoły Niedzielnej! Członkowie zboru! Gdybyście byli napełnieni Duchem,
moglibyście wykonywać rzeczy wielkie i dobre. A tak wasza wina jest ogromna. Oto przed wami obiecane
błogosławieństwo; możecie je mieć, jeśli tylko wykonacie swój obowiązek.
Nie poznałem jeszcze człowieka napełnionego Duchem, który nie byłby przez innych nazywany ekscentrykiem,
dziwakiem albo oryginałem. Przyczyna takich reakcji otoczenia jest całkiem prosta - ci ludzie nie są podobni do
innych! Kierują nimi zupełnie inne bodźce, mają zupełnie inne poglądy, działają z zupełnie innych pobudek i są
prowadzeni zupełnie innym Duchem. Niejednokrotnie słyszałem uwagi dotyczące takich osób: „To jest bardzo
porządny człowiek, ale trochę dziwak.” A kiedy zapytałem, na czym polega jego dziwactwo, wyrecytowano mi całą
listę jego właściwości, których suma świadczyła jednoznacznie, że jest on człowiekiem duchowym. Zapewne i ciebie
będą nazywali człowiekiem ekscentrycznym, jeżeli zdecydujesz się żyć w pełni Ducha. Apostoł Paweł także był
oskarżony o to, że jest niespełna rozumu, przez tych, którzy nie rozumieli przesłanek kierujących jego działaniem.
Zachowanie się Pawła, było takie dziwne i tak zupełnie nowe, że Festusowi wydawało się, że Paweł musi być
szaleńcem pozbawionym zdrowego rozsądku. W tym miejscu należy jednak zrobić drobną, ale istotną uwagę. Istnieje
wytwarzana przez niektórych ludzi sztuczna ekscentryczność, a ta jest czymś wstrętnym. Jeśli zostaniesz napełniony
Duchem Bożym, to będziesz odczuwał wielki smutek patrząc na poziom duchowego życia otaczającego cię świata.
Niektórzy ludzie w swoim rozumowaniu przypominają duchowych epikurejczyków, którym wydaje się, że
otrzymanie od Boga Ducha uczyni ich bardzo szczęśliwymi i całkowicie wolnymi od wszelkich smutków. To jest
błędne przekonanie. Przeczytaj swoją Biblię i zobacz jak bardzo prorocy i apostołowie byli zmartwieni patrząc na stan
zboru i świata. Apostoł Paweł mówił, że on zawsze śmierć Pana Jezusa na ciele swoim nosił (2 Kor. 4,10). Na innym
miejscu czytamy: „Ja codziennie umieram, bracia” (1 Kor. 15,13). Niejednokrotnie będzie ci się wydawało, że nie
potrafisz żyć patrząc na sytuację grzeszników. Ap. Paweł mówi tak w Liście do Rzymian: „Prawdę mówię, nie kłamię,
a poświadcza mi to sumienie moje w Duchu Świętym, że mam wielki smutek i nieustanny ból w sercu swoim.
Albowiem ja sam byłem gotów modlić się o to, aby być odłączonym od Chrystusa za braci moich, krewnych według
ciała.” Musisz spodziewać się tego, że będziesz przechodził przez częste i bardzo bolesne konflikty z szatanem. Ten
anioł ciemności ma bardzo mało kłopotów z tymi wierzącymi, którzy są letni, ospali, leniwi i miłują rzeczy tego świata.
Tacy ludzie nie mają pojęcia, co to znaczy duchowy konflikt i duchowy bój. Być może, będą się tylko uśmiechać, kiedy
ktoś o takich rzeczach będzie mówił. Oni nie mają kłopotów z diabłem, ponieważ diabeł nie ma kłopotów z nimi.
Wygląda to tak, jak gdyby został zawarty pakt: ty nam nie przeszkadzaj, to i my tobie nie będziemy przeszkadzać.
Jednak duchowi chrześcijanie nie zawierają kompromisów i nie oddają wrogowi ludzkich dusz zajmowanych pozycji.
Wręcz przeciwnie, na całej rozciągłości linii frontu są w nie zatrzymanej ofensywie. Nie wszyscy ludzie to rozumieją,
ale diabeł rozumie to znakomicie. Dlatego wierzący z linii frontu poddani są bardzo gwałtownym i silnym atakom ze
strony anioła ciemności. Przychodzą na nich takie pokusy, o jakich przedtem w ogóle nie myśleli: nachodzą ich
bluźniercze myśli, przypuszczenia, że nie ma Boga, przychodzą im myśli, aby uczynić jakieś wstrętne czyny, aby
Napełnienie Duchem Świętym
Strona 25
popełnić samobójstwo i tym podobne rzeczy. Dlatego też, jeśli jesteś duchowym, przygotuj się na to, że i ciebie będą
spotykały takie straszne konflikty. Niewątpliwie również twoje wewnętrzne problemy z samym sobą będą większe.
Będą dni, w których będziesz popadał w rozterkę z powodu mocy postępującego w tobie zepsucia pomimo obecności
Ducha. „Ciało pożąda przeciwko Duchowi, a Duch przeciwko ciału.” (Gal.5,17) A jednak w tym wszystkim będziesz
miał pokój z Bogiem. Nawet wtedy, kiedy zbór, grzesznicy i sam diabeł przeciwstawią się. Niechaj ci, którzy są
powołani do takich prób, konfliktów i pokus, ci którzy wzdychają, modlą się i płaczą, ci których serce pęka; niech
wiedzą i pamiętają: wasz pokój będzie płynął jak rzeka (Izaj.66,12). Będziesz cieszyć się spokojem. Już więcej nie
będziesz popychany ostrogą nieczystego sumienia, ani pędzony tu i tam jak chmura na niebie. Twoje sumienie będzie
tak ciche i spokojne, jak spokojna i cicha jest tafla jeziora w bezwietrzny letni wieczór. Gdy będziesz napełniony
Duchem, staniesz się pożyteczny. Nawet gdybyś był chory i niezdolny do wychodzenia ze swojego pokoju i nawet
gdybyś w ogóle z nikim się nie widywał, będziesz dziesięciokroć bardziej pożyteczny od setek tzw. zwyczajnych
chrześcijan, którzy nie posiadają żadnej duchowości. Dla zilustrowania przytoczę pewną historię. Pewien ubogi
bogobojny człowiek chorował od lat na gruźlicę. Jego znajomy nienawrócony kupiec mieszkający w tym samym
mieście był uprzejmym człowiekiem i od czasu do czasu posyłał jakiś prezent dla niego lub dla jego rodziny. Chory był
wdzięczny za tę uprzejmość, ale nie potrafił w żaden sposób zrewanżować się. Przynajmniej nie tak, jak pragnąłby to
uczynić. Wreszcie doszedł do wniosku, że najlepszym sposobem będzie modlitwa o zbawienie jego przyjaciela. Zaczął
się modlić. Wtedy jego dusza zapłonęła a on sam bardzo mocno uchwycił się Boga. W tej miejscowości nie było
żadnego duchowego przebudzenia, a jednak stopniowo, ku zdumieniu wszystkich ludzi, ten właśnie kupiec wyraźnie
stanął po stronie Pana. I tak ogień zaczął rozniecać się w w całym mieście, w rezultacie nadeszło potężne duchowe
przebudzenie i bardzo wielu ludzi nawróciło się do Boga. Ten biedny człowiek kilka lat później zmarł. Po jego śmierci
odwiedziłem tę miejscowość, a wdowa po nim wręczyła mi jego pamiętnik. Przeczytałem tam następującą notatkę:
„Znam około trzydziestu usługujących braci i zborów”. Dalej przeczytałem, że wyznaczył specjalne dni i specjalne
godziny, aby modlić się za każdego z tych usługujących braci i za każdy zbór. Były również wyznaczone pory do
modlitwy za rozmaitymi stacjami misyjnymi. W ten sposób ów człowiek modlił się o dużą ilość zborów i zanotował, iż
modlił się o nie z wiarą, aby w krótkim czasie pomiędzy członkami zboru powstało duchowe przebudzenie. I
rzeczywiście, w niedługim czasie w tych okolicach rozpoczęły się przebudzenia i to nawet jak mi się wydaje w takiej
kolejności, w jakiej były wymienione w dzienniczku. Człowiek zbyt słaby, aby opuszczać swoje mieszkanie, był o
wiele bardziej pożyteczny dla świata i dla zboru Bożego, aniżeli wszyscy pozbawieni serca chrześcijanie mieszkający w
całym tym kraju. Wylewając swoje serce w modlitwie pełnej wiary stał przed Panem jak książe mający moc z Bogiem -
i przezwyciężył.
Jeśli będziesz napełniony Duchem Świętym, przestaniesz martwić się tym, że inni źle wyrażają się o tobie.
Kiedykolwiek spotykam ludzi, którzy są zirytowani i denerwują się z powodu byle jakiego głupstwa, które dotyczy ich
osobiście, jestem całkowicie pewny, że tacy ludzie nie mają Ducha Chrystusowego. Wszak Jezus Chrystus zniósł
najstraszliwsze obelgi i oszczerstwa zachowując spokój i pokorę. Osoby, które są napełnione Duchem, zachowają
spokój i radosny nastrój, nawet podczas bardzo ciężkich doświadczeń. Gdy przyjdą kłopoty i boleści, będziesz spokojny
i nie ulegniesz zakłopotaniu, gdy zobaczysz, że nad twoją głową szaleje burza. A gdy będzie przychodzić śmierć,
pogodzisz się z tym. Zawsze będziesz gotowy umrzeć i nie będziesz się tego lękał, a po śmierci będziesz jeszcze
bardziej szczęśliwy i to już na zawsze w Niebie.
Uwagi końcowe.
Wierzący chrześcijanie są w większej mierze winni z racji nie posiadania pełni Ducha, niż grzesznicy z racji
odrzucenia pokuty, ponieważ mają o wiele większe poznanie prawd Słowa Bożego. Wszystkie stworzenia mają prawo
żalić się na chrześcijan, którzy nie są napełnieni Duchem. Nie wykonują Bożej pracy i grzeszą przeciwko całemu
Niebu. Powinni pomnażać szczęśliwe zastępy Niebian, a tymczasem są po prostu przeszkodą w pracy Pańskiej. Bywa
nawet tak, że Duch Boży zostaje wylany, natomiast zbór go zasmuca i odstrasza. Dlatego grzesznicy, zbór, bracia
usługujący mają prawo mieć żal do tych, którzy nie są pełni Ducha.
Na podst. odczytów K. Finney’a pt: „Duchowe przebudzenie”
Napełnienie Duchem Świętym
Strona 26
Prawdziwe i fałszywe nawrócenie
Strona 27
„Prawdziwe i fałszywe nawrócenie”
Charles G. Finney
Tytuł oryginału: „Lectures to professing Christians”; Edition 1837; Sermon I - „True and false conversions”
(Tłumaczenie na podstawie pierwszego, oryginalnego wydania z roku 1837.)
„Oto wy wszyscy, którzy rozniecacie ogień i zapalacie strzały ogniste, wejdziecie w żar waszego ognia i na
strzały ogniste, które zapaliliście. Spotka was to z mojej ręki, będziecie leżeć na miejscu kaźni”
Prorok zwraca się w tym wersecie do tych, którzy uznawali się za religijnych i schlebiali sobie niesłuszną
pewnością Zbawienia. W rzeczywistości jednak, ich nadzieje były zwykłym płomieniem pochodni zapalonych przez
nich samych. Zanim zrobię choćby krok ku omówieniu tematu fałszywego i prawdziwego nawrócenia, pragnę
powiedzieć, że będzie ono przydatne tylko dla tych, którzy będą uczciwi w zastosowaniu go do samych siebie. Jeśli
masz nadzieję zyskać cokolwiek z tego co mam zamiar powiedzieć, musisz zdecydować się na wierne tego
zastosowanie do samego siebie ale musisz zrobić to tak uczciwie jakbyś stał przed samym Panem. Jeśli zechcesz to
zrobić, będę mieć nadzieję pomóc ci odkryć prawdziwy obraz twojego z Nim związku. Jeśli jesteś teraz zwiedziony,
mam nadzieję skierować cię na właściwą ścieżkę ku Zbawieniu. Jeśli jednak nie będziesz uczciwy, moje nauczanie
będzie bezwartościowe a ty będziesz słuchać nadaremnie.
Zamierzam odsłonić prawdziwą różnicę między fałszywym i prawdziwym nawróceniem w następującym
porządku:
I. Udowodnić, że natura człowieka jest naturą czysto samolubną.
II. Udowodnić, że natura Chrześcijanina jest naturą dobroczynną – wybierającą szczęście innych.
III. Udowodnić, że Nowe Narodzenie w Jezusie Chrystusie zawiera się w przemianie od egoizmu ku
dobroczynności.
IV. Wskazać pewne strefy gdzie święci i grzesznicy, czy też prawdziwie i fałszywie nawróceni, są tacy sami i
pewne strefy gdzie różnią się od siebie.
V. Odpowiedzieć na niektóre pytania.
VI. Zakończyć pewnymi uwagami.
I. Natura człowieka, czy też zwyczaje wszystkich ludzi przed nawróceniem są czystym, niezmąconym
egoizmem.
Egoizm jest wysunięciem swojego własnego szczęścia na czoło i poszukiwaniem swojego dobra ponieważ jest
to korzyścią. Ktokolwiek jest egoistą, przekłada swoje własne szczęście ponad inne rzeczy o wielkiej wartości, takie jak
chwała Boga czy dobro całego świata. Jest niezaprzeczalnym faktem, że wszyscy ludzie przed nawróceniem tak właśnie
postępują. Niemalże każdy wie, że człowiek działa wobec innych na zasadach egoizmu. Jeśli ktokolwiek tego nie
zauważy i próbuje obcować z innymi tak, jak by nie byli oni samolubni, będzie uznany za głupca.
II. Natura chrześcijanina jest naturą czyniącą dobro
Czynienie dobra jest ukochaniem szczęścia innych, czy raczej wyborem szczęścia innych. Jest ona Bożym
stanem umysłu (Autor często używa w swych pracach terminu „umysł” w takim sensie jak my zazwyczaj używamy
terminu „serce”, sugerując, że nasza wiara powinna być wiarą rozumną - świadomą. Przyp. tłum.). Powiedziano nam,
że Bóg jest miłością. Znaczy to, że czyni On dobro (jest łaskawy, życzliwy - przyp. tłum.). Czynienie dobra tworzy
całość Jego natury. Wszystkie Jego przymioty są tylko różnymi wyrazami Jego dobroczynności. Ktokolwiek, kto jest
nawrócony jest pod tym względem jak Bóg. Nie mam na myśli tego, że nikt nie jest nawrócony dopóki nie czyni dobra
tak czysto i doskonale jak Bóg. Twierdzę, że jego dominującym wyborem jest czynienia dobra. Szczerze szuka on
dobra innych przez wzgląd na nich samych a nie dlatego, że ostatecznie uczyni to go szczęśliwym.
Bóg czyni dobro z czystych i niesamolubnych pobudek. On nie czyni ludzi szczęśliwymi przez wzgląd na swoje
własne szczęście ale dlatego, że kocha ich szczęście. Nie oznacza to, że nie cieszy Go błogosławienie ich. Bożym celem
nie jest Jego własne szczęście. Człowiek, który nie jest samolubny znajduje radość w czynieniu dobra. Jeśli nie kocha
on czynienia dobra, nie będzie miało ono dla niego żadnej wartości. Czynienie dobra jest świętością. Jest tym, czego
wymaga prawo Boga: „Będziesz miłować Pana Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli
swojej” i „Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego.” (Mat 22:37,39) Tak jak pewnym jest, że nawrócony
człowiek przestrzega Bożego prawa, tak pewnym jest, że będzie on czynił dobro tak jak jego Bóg.
III. Prawdziwe nawrócenie jest przemianą od absolutnego egoizmu do ukochania dobra innych
Prawdziwe nawrócenie jest zmianą celu, którego poszukujesz a nie jedynie sposobu w jaki osiągasz ten cel. Nie
jest prawdą, że nawróceni i nie nawróceni mają te same cele a różnią się jedynie metodami, których używają aby cel ten
osiągnąć. To byłoby tak jakby powiedzieć, że anioł Gabriel i sam diabeł dążą do swojego własnego szczęścia, próbując
jedynie osiągnąć go dwiema różnymi metodami. Gabriel nie jest posłuszny Bogu przez wzgląd na swoje własne
szczęście.
Człowiek może zmienić swoje metody a pomimo tego nadal stawiać swoje szczęście za swój cel. Może nie
wierzyć w Jezusa albo w wieczność a mimo to może dostrzegać , że czynienie dobra będzie jego zyskiem na tym
Prawdziwe i fałszywe nawrócenie
Strona 28
świecie i przynieść mu może wiele (tymczasowych) korzyści. Przypuśćmy, że człowiek dojrzy w końcu realność
wieczności i przyjmie religię za sposób na znalezienie w niej szczęścia. Jednakże każdy wie, że nie ma w tym żadnych
zalet. To nie służba Panu, która Mu błogosławi, a przyczyny dla których człowiek służy Bogu są ważne.
Prawdziwie nawrócony obiera za swój cel chwałę Boga i dobro Jego Królestwa. Wybiera te wartości dla nich
samych ponieważ postrzega je jako większe dobro aniżeli swoje własne szczęście. Nie oznacza to, że nie dba o swoje
własne szczęście. Wybiera Bożą chwałę ponieważ jest to większe dobro. Patrzy na szczęście każdego człowieka
zgodnie z jego realną ważnością (na tyle na ile jest w stanie to ocenić) i wybiera największe dobro jako najwyższy cel.
IV. Pragnę teraz pokazać niektóre obszary gdzie prawdziwi święci i zwiedzione osoby mogą być tacy
sami i niektóre obszary w których mogą się oni różnić
1. Tak święci jak i zwiedzione osoby mogą wieść ściśle moralne życie. Różnica leży w ich motywach.
Prawdziwy święty wiedzie moralne życie ponieważ miłuje świętość a zwiedziona osoba ze względu na egoistyczne
czynniki. Wykorzystuje on moralność jako sposób na koniec aby doprowadzić do swojej własnej szczęśliwości.
2. Mogą oni wydawać się być w równym stopniu przepełnieni modlitwą, o ile tylko brać pod uwagę tylko
zewnętrzne tego przejawy. Różnica leży w ich motywach. Prawdziwy święty kocha modlić się, zwiedziona osoba modli
się ponieważ ma nadzieję uzyskania z tego pewnych korzyści dla samego siebie i nie kieruje się żadnymi innymi
motywami. Prawdziwy święty spodziewa się pewnych korzyści z modlitwy ale nie są one głównym jej motywem.
3. Mogą być jednakowo religijnie gorliwi. Ktoś może być bardzo gorliwy ponieważ jest to zgodne z jego wiedzą
i szczerze pragnie służyć Panu z tego powodu. Fałszywie nawrócony może okazywać jednakową gorliwość ale
kierowany jest chęcią głębszego potwierdzenia swojego zbawienia i dlatego, że boi się pójścia do piekła jeśli nie będzie
pracował dla Pana. Może on także służyć Bogu aby uciszyć swoje sumienie a nie dlatego, że prawdziwie Go kocha
4. Mogą obydwaj kochać Boże Prawo - prawdziwy święty dlatego, że jest ono tak wspaniałe, święte,
sprawiedliwe i dobre; ten drugi zaś, ponieważ myśli, że uczyni to go szczęśliwym jeśli je umiłuje.
5. Obydwaj mogą zgadzać się co do konsekwencji nieprzestrzegania prawa. Prawdziwy święty przypasowuje je
do siebie samego ponieważ uważa to za sprawiedliwe samo w sobie jeśli Bóg pośle go do piekła. Natomiast zwiedziona
osoba czuje szacunek dla Prawa ponieważ wie, że jest ono sprawiedliwe ale nie myśli, że zawiera ono w sobie
jakiekolwiek zagrożenie dla niego samego.
6. Mogą oni w równym stopniu zapierać się pewnych rzeczy. Samozaparcie nie jest zarezerwowane tylko dla
świętych. Spójrz na poświęcenie i samozaparcie Muzułmanów pielgrzymujących do Mekki. Spójrz na dyscyplinę i
samozaparcie zagubionych w kultach i wschodnich religiach. Prawdziwie święty zapiera się samego siebie aby móc
uczynić jeszcze więcej dobra dla innych. Jego poświęcenie nie skupia się wokół jego własnej satysfakcji albo
interesów. Zwiedziona osoba może wspiąć się na ten sam pułap ale tylko i wyłącznie z czysto egoistycznych pobudek.
7. Mogą obydwaj być gotowi na męczeństwo. Przeczytaj życiorysy męczenników a nie będziesz miał żadnych
wątpliwości, że niektórzy z nich byli gotowi cierpieć z powodu złego zrozumienia nagrody za męczeństwo. Wielu
pośpieszyło ku swojej własnej zagładzie ponieważ było przekonanych, że była to pewna droga do wiecznego życia.
8. Obydwaj mogą w jednakowym stopniu cenić to co jest słuszne. Prawdziwie nawrócony dlatego, że miłuje to,
co jest prawe. Fałszywie nawrócony zaś dlatego, że wie, że nie może być zbawiony dopóki nie postępuje sprawiedliwie.
Może być, na przykład uczciwy w transakcjach handlowych ale jeśli nie ma żadnego innego wyższego motywu nie
otrzyma żadnej nagrody od Boga.
9. Ich pragnienia mogą pokrywać się pod wieloma względami. Obydwaj mogą pragnąć być użytecznymi.
Prawdziwie nawrócony pragnie tego dla samej idei bycia użytecznym, Zwiedziona osoba dlatego, że wie że jest to
droga pozyskania Bożej przychylności.
Obydwaj mogą pragnąć nawrócenia innych. Prawdziwy święty - dlatego, że to uwielbi Boga. Motywem
zwiedzionej osoby będzie chęć pozyskania Bożej przychylności. Będzie się również tym kierowała ofiarując pieniądze.
Każdy wie, że można wspierać finansowo Towarzystwa Biblijne i Misyjne kierując się tylko i wyłącznie egoistycznymi
pobudkami - aby być szczęśliwym i pozyskać pochwałę ludzi i przychylność Boga. Podobnie można pragnąć
nawrócenia dusz i ciężko pracować dla tej idei będąc pobudzanym tylko i wyłącznie egoistycznymi motywami.
Obydwaj mogą pragnąć uwielbienia Boga Prawdziwie święty - tylko dlatego, że uwielbia widzieć uwielbienie
Boga a zwiedziony ponieważ wie, że jest to droga do Zbawienia. Szczerze nawrócony pragnie chwały Boga ze względu
na Niego samego. Ten drugi pragnie tego ze względu na swoje własne korzyści.
Obydwaj mogą pragnąć pokuty. Prawdziwie nawrócony nienawidzi grzechu ponieważ rani on i znieważa Boga i
dlatego pragnie pokutować. Fałszywie nawrócony pobudzany jest świadomością bycia przeklętym jeśli pokutować nie
będzie.
Obydwaj mogą chcieć być posłusznymi Bogu. Prawdziwie nawrócony jest posłuszny dlatego, że przez to może
wzrastać w świętości, fałszywie nawrócony dlatego, że pragnie być za to nagrodzony.
10. Mogą umiłować te same rzeczy. Obydwaj mogą kochać Pismo święte - prawdziwie nawrócony dlatego, że
jest ono Bożą prawdą. Rozkoszuje się nim i karmi nim swą duszę. Zwiedziona osoba kocha Biblię ponieważ myśli, że
leży to w jego własnym interesie i postrzega ją jako plan spełnienia jego nadziei.
Obydwaj mogą kochać Boga. Jeden - dlatego, że postrzega Boży charakter jako piękny i wspaniały sam w sobie
i kocha Boga dla Niego samego. Drugi - ponieważ uważa, że Bóg jest jego szczególnym przyjacielem, który uczyni go
szczęśliwym na zawsze. Taka osoba łączy wyobrażenie o Bogu ze swoimi egoistycznymi interesami.
Prawdziwe i fałszywe nawrócenie
Strona 29
Obydwaj mogą kochać Chrystusa. Prawdziwie nawrócony kocha charakter Jezusa. Zwiedziony myśli, że Pan
wybawi go od piekła i da mu wieczne życie” więc dlaczego miałby go nie kochać?
Obydwaj mogą kochać Chrześcijan - prawdziwie nawrócony, ponieważ widzi w nich wyobrażenie Chrystusa i
raduje się ich duchowym dialogiem. Zwiedziona osoba kocha ich ponieważ należą oni do jego denominacji albo
ponieważ są oni po jego stronie. Kocha również rozmawiać o swoim zainteresowaniu Chrześcijaństwem i nadziei
pójścia do nieba.
Obydwaj mogą umiłować uczęszczanie na spotkania religijne. Prawdziwie święty - ponieważ jego serce
rozkoszuje się, modlitwą, czczeniem i uwielbianiem Boga oraz słuchaniem Jego Słowa. Fałszywie nawrócony -
ponieważ myśli, że religijne spotkanie jest dobrym miejscem do pogłębienia swoich nadziei.
Obydwaj mogą znajdywać przyjemność w osobistej modlitwie. Prawdziwy święty - ponieważ przybliża go ona
do Boga i znajduje rozkosz w społeczności z Nim. Zwiedziona osoba znajduje pewien rodzaj satysfakcji, rodzaj
zaspokojenia własnej sprawiedliwości, ponieważ jest to jego obowiązkiem modlić się w skrytości.
Obydwaj mogą kochać doktrynę Łaski. Prawdziwy święty - ponieważ jest tak wspaniała. Ten drugi - ponieważ
myśli, że ona jest gwarancją jego Zbawienia.
11. Mogą również nienawidzić te same rzeczy. Obydwaj mogą nienawidzić niemoralności seksualnej i
przeciwstawiać się jej zawzięcie. Prawdziwy święty - ponieważ jest obrzydliwością sama w sobie i przeciwstawia się
ona Bogu. Drugi - ponieważ nie zgadza się ona z jego poglądami.
Obydwaj mogą nienawidzić grzech. Prawdziwy wierzący ponieważ jest on odrażający dla Boga a zwiedziony
dlatego, że rani go on osobiście. Jest to powszechne, że ludzie nienawidzą swoje grzechy a jednocześnie nie porzucają
ich.
Obydwaj mogą sprzeciwiać się grzesznikom. Sprzeciw świętego jest pełen miłości. Widzi on, że charakter i
postępowanie grzeszników jest obliczone na zniszczenie Królestwa Bożego. Fałszywie nawróceni sprzeciwiają się
grzesznikom ponieważ występują oni przeciw ich religii i nie są po ich stronie.
We wszystkich tych przypadkach, motywy jednej strony są przeciwnością motywów drugiej. Różnica leży w
wyborze celów. Jedni wybierają swój własny interes, drudzy Boży interes jako swój najwyższy cel.
V. Odpowiem teraz na niektóre, najczęściej zadawane pytania
1. „Jeśli te dwa rodzaje ludzi są podobne do siebie w tak wielu rzeczach, jak możemy rozpoznać swój
własny charakter albo też wiedzieć do którego rodzaju należymy. Wiemy, że pośród wszystkich innych rzeczy
nasze serce jest rzeczą najbardziej zdradziecką i nieskończenie złą (Jer. 17:9). Skoro tak, to jak mamy wiedzieć
czy kochamy Boga ze względu na Niego samego, podobnie życie w świętości, czy też po prostu szukamy
przychylności Boga i kierujemy się ku Niebu wyłącznie dla własnych korzyści.”?
Jeśli rzeczywiście czynimy dobro, ujawni się to w naszych codziennych transakcjach. Jeśli w naszych układach
z innymi jesteśmy egoistyczni, będziemy również tacy sami w naszej społeczności z Bogiem. „Albowiem kto nie miłuje
brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (IJ 4:20). Bycie chrześcijaninem nie oznacza
tylko umiłowania Boga ale również człowieka. Jeśli nasze codzienne interesy okazują się egoistyczne, nie jesteśmy
nawróceni - bo inaczej człowiek mógłby być Chrześcijaninem nie kochając swego bliźniego jak siebie samego.
Jeśli nie jesteś samolubny, twoje duchowe obowiązki nie będą dla ciebie przykrością. Niektórzy czynią to, co
nakazuje Bóg z takim samym nastawieniem jak chory przyjmuje swoje lekarstwo ponieważ pragnie jego
dobroczynnego działania i wie, że musi je przyjmować bo inaczej zginie. To jest coś, czego nigdy by nie zrobił w
żadnym innym przypadku.
Jeśli jesteś samolubny, twoja wola uzależniona jest od mocy twoich nadziei na Niebo. Jeśli jesteś bardzo pewny
pójścia do Nieba masz wielką radość z bycia Chrześcijaninem. Twoja radość uzależniona jest od nadziei a nie od
umiłowania rzeczy w których nadzieję pokładasz. Nie twierdzę, że prawdziwi święci nie radują się swoją nadzieją - nie
jest ona po prostu najważniejszą dla nich rzeczą. Myślą oni bardzo niewiele o swoich nadziejach ponieważ ich myśli
zaprzątnięte są rzeczami o większej wartości.
Jeśli jesteś samolubny, przyjemność czerpać będziesz głównie z rzeczy, których się spodziewasz. Prawdziwy
święty cieszy się już teraz Bożym pokojem i ma zaczątek Nieba w swojej duszy. Nie musi czekać do swojej śmierci aby
posmakować radości wiecznego życia. Ta radość jest proporcjonalna do jego świętości a nie do jego nadziei.
Zwiedziony postrzega i ma tylko cel posłuszeństwa podczas gdy prawdziwy święty je wybiera. To jest bardzo
ważna różnica i obawiam się, że niewiele ludzi zwraca na nią uwagę. Prawdziwie święty naprawdę preferuje a w swoim
sercu wybiera posłuszeństwo. Nie jest ono zatem dla niego zbyt trudne. Fałszywie nawrócony jest zdeterminowany być
świętym ponieważ wie, że jest to jedyny sposób na bycie szczęśliwym. Prawdziwy święty wybiera świętość przez
wzgląd na nią samą i jest święty.
Prawdziwie nawrócony i zwiedziona osoba różnią się też w swojej wierze. Prawdziwy święty pokłada nadzieję
w charakterze Boga, który prowadzi go do całkowitego posłuszeństwa. Szczere zaufanie specjalnym obietnicom Boga
uzależnione jest od nadziei pokładanych w Nim samym. Istnieją tylko dwie zasady dzięki którym każdy rząd, boski czy
ludzki, zdobywa sobie posłuch - strach i zaufanie. Całe posłuszeństwo opiera się na tych dwóch zasadach. W jednym
przypadku ludzie są posłuszni opierając się na nadziei na nagrodę i obawą przed karą. W drugim, podporządkowanie się
wypływa z zaufania pokładanego w charakterze rządu działającego na zasadach miłości. Jedno dziecko jest posłuszne
swoim rodzicom ponieważ ich kocha i ufa im. Drugie okazuje zewnętrzne posłuszeństwo motywowane nadziejami i
Prawdziwe i fałszywe nawrócenie
Strona 30
obawami. Prawdziwie nawrócony ma wiarę, czy też zaufanie pokładane w Bogu, które prowadzi go do bycia
posłusznym Bogu z miłości. Jest to posłuszeństwo wiary.
Zwiedziona osoba jest posłuszna tylko częściowo. Diabeł ma również częściową wiarę. Wierzy i drży. Ktoś
może wierzyć, że Chrystus przyszedł zbawić grzeszników i na tym gruncie podporządkować się Mu aby zostać
zbawionym. Ale nie podporządkowuje się całkowicie Jego monarszemu, absolutnemu autorytetowi ani też nie oddaje
Mu kontroli nad całym swoim życiem. Jego podporządkowanie jest uzależnione tylko i wyłącznie od tego czy zostanie
zbawiony. Nigdy nie jest powiązane z owym bezgranicznym zaufaniem Bogu, która prowadzi go do powiedzenia
„Niech się spełni Twoja wola.” Jego religia jest religią prawa. Inny posiada ewangeliczną wiarę. Jeden jest samolubny,
drugi czyniącym dobro. Tu leży właściwa różnica pomiędzy tymi dwiema kategoriami ludzi. Religijność jednego jest
zewnętrzna i powierzchowna. Drugiego, płynąca prawdziwie z serca - jest święta i pełna Bożej aprobaty.
Jeśli jesteś samolubny, będziesz uradowany nawróceniem się innych tylko wtedy, gdy sam będziesz miał w tym
udział. Będziesz miał bardzo mało satysfakcji kiedy stanie się to poprzez pracę innych. Egoista raduje się kiedy jest
aktywny i odnosi sukcesy w nawracaniu grzeszników ponieważ spodziewa się wielkiej za to nagrody ale jego serce
wypełni się po brzegi zazdrością kiedy inni przyprowadzą kogoś do Chrystusa. Prawdziwy święty szczerze rozkoszuje
się widokiem grzeszników nawróconych poprzez innych tak samo jak by sam miał w tym swój udział.
2. „Czy nie powinienem absolutnie nie zważać na swoje własne szczęście”? Nie ma nic złego w troszczeniu
się o szczęście własne zgodnie z jego relatywną wartością. Zmierz je miarą Chwały Bożej i dobra świata a następnie
zadecyduj nadając mu wartość, która mu się właściwie należy. Jest to dokładnie to, co robi Bóg i dokładnie to, co ma na
myśli nakazując ci kochać swego bliźniego jak siebie samego.
Spójrz, im mniej skoncentrowany jesteś na swoim własnym szczęściu tym szczęśliwszy jesteś. Prawdziwe
szczęście zawiera się głównie w wypełnianiu niesamolubnych pragnień. Jeśli kierujesz się ku czynieniu dobra przez
wzgląd na nie samo, będziesz szczęśliwy proporcjonalnie do ilości dobra, które uczynisz. Jeśli jednak czynisz dobro
aby zabezpieczyć swoje własne szczęście, wtedy nie powiedzie ci się. Będziesz jak małe dziecko goniące swój własny
cień; nie może nigdy zwyciężyć ponieważ jest on zawsze tak daleko przed nim.
3. „Czy Chrystus nie przykładał uwagi na położoną przed Nim radość”? Jest prawdą, że Chrystus wzgardził
hańbą i przecierpiał mękę krzyżową i nie wzgardził dawaną mu radością. Jednakże czym była radość mu dawana? Nie
Jego własnym Zbawieniem, nie Jego własnym szczęściem ale wielkim dobrem, które mógłby uczynić dla Zbawienia
świata. Szczęście innych było tym, ku czemu się kierował. To właśnie było radością przed Nim położoną i właśnie to
osiągnął.
4. „Czy Mojżesz nie zwracał uwagi na nagrodę?” Tak, Mojżesz zwracał uwagę na nagrodę. Ale czy była to
nagroda dla jego własnej korzyści? Absolutnie nie! Nagrodą było zbawienie Izraela. W pewnym momencie Bóg chciał
zniszczyć Izraelitów i uczynić wielki naród z Mojżesza. Jeśliby Mojżesz był samolubny, powiedziałby: „Tak Panie.
Niech się stanie twojemu słudze podług słowa Twego.” A co on powiedział? Dlaczego jego serce tak bardzo było
zatroskane o zbawienie Jego ludzi i skupione na chwale Boga, że nie potrafił nawet przez moment o tym pomyśleć?
Zamiast tego powiedział, „Jeśli taka Twoja wola, przebacz im ich grzech - a jeśli nie - wymaż moje imię z Księgi
żywota, gdzie je zapisałeś! (II Moj. 32:32). To nie jest odpowiedź człowieka przepojonego egoizmem.
5. „Czy Biblia nie mówi, że kochamy Boga ponieważ On pierwszy nas umiłował?” W miejscu, gdzie Pismo
mówi „Miłujemy Go ponieważ on pierwszy nas umiłował” (I J. 4:19) użyty język sugeruje nam dwa różne znaczenia:
1) Jego miłość do nas uczyniła nam możliwym odwdzięczenie się Mu tym samym; albo 2) Kochamy Go za
zainteresowanie i przychylność, którą nam okazuje. Drugie znaczenie jest całkowicie błędne ponieważ Jezus Chrystus
sam przejrzyście podał tą zasadę w swoim Kazaniu na Górze: „A jeśli miłujecie tych, którzy was miłują, na jakąż
wdzięczność zasługujecie” Wszak i grzesznicy miłują tych, którzy ich miłują.” (Łk. 6:32). Jeśli kochamy Boga nie ze
względu na Jego osobowość a przychylność nam przez Niego okazywaną, nie różnimy się niczym od nie nawróconych.
6. „Czy Biblia nie oferuje szczęścia jako nagrodę za cnoty?” Biblia mówi o szczęściu jako rezultacie życia
cnotliwego ale nigdzie nie jest twoje własne szczęście określone jako przyczyna czynienia dobra.
7. „Dlaczego Biblia odwołuje się wciąż do nadziei i obaw ludzi jeśli martwienie się o szczęście własne nie
jest właściwym motywem naszego działania?” Człowiek z natury obawia się zranienia i nie ma nic złego w unikaniu
go. Możemy koncentrować się na własnym szczęściu ale tylko na tyle na ile jest ono tego warte.
Ludzie są tak bardzo upojeni grzechem, że Bóg nie może nakłonić ich aby rozważyli Jego prawdziwą
osobowość i powody do kochania Go dopóki nie odwoła się On do ich obaw i nadziei. Ale kiedy wreszcie przebudzą
się, przedstawia im swoją Ewangelię. Kiedy kaznodzieja swoim kazaniem o pomście Bożej doprowadził swoich
słuchaczy do strachu przed nią, powinien następnie roztoczyć przed nimi prawdę o Bożym sercu aby skierować ich
serca ku umiłowaniu Go za Jego doskonałość.
8. „Czy Ewangelia nie oferuje przebaczenia jako motywu uległości?” Jeśli myślisz, że grzesznik powinien
pokutować pod warunkiem, że jego grzechy zostaną mu przebaczone to powiem ci, że Biblia nie mówi nic w tym
rodzaju. Ona nigdy nie upoważnia grzesznika do powiedzenia: „Będę pokutować jeżeli mi wybaczysz, i w żadnym
miejscu nie oferuje przebaczenia jako motywu pokuty.
VI. Parę uwag na zakończenie
1. Niektórzy bardziej martwią się o nawracanie grzeszników aniżeli pragną ujrzeć Kościół uświęcony a Boga
uwielbionego dobrymi dziełami Jego ludzi.
Prawdziwe i fałszywe nawrócenie
Strona 31
Wielu pragnie nawrócenia grzeszników nie dlatego, że ich życie i dzieła ranią i zniesławiają Boga a dlatego, że
współczują im i pragną uchronić ich przed pójściem do piekła. Prawdziwi święci są zasmuceni grzechem ponieważ tak
bardzo ubliża on Bogu ale najbardziej są przygnębieni kiedy widzą grzech pośród Chrześcijan ponieważ jeszcze
bardziej hańbi on Boga. Niektórzy wydają się niewiele przejmować się stanem Kościoła tak długo jak widzą oni
sukcesy w nawracaniu grzeszników. Dla nich „skuteczność” wysiłków ewangelizacyjnych równa się „skuteczności”
Kościoła ale tak właściwie nie zależy im na wywyższeniu Boga. Ukazuje to, że nie są oni motywowani szlachetną
miłością do Pana i świętością ale swoimi własnymi, ludzkimi uczuciami do grzeszników.
2. Na podstawie tego co ci powiedziałem, łatwo jest zrozumieć dlaczego tak wielu praktykujących Chrześcijan
ma tak różne zrozumienie czym Ewangelia właściwie jest. Niektórzy ją postrzegają zaledwie jako wielkie udogodnienie
dla ludzi. Bóg przestał być już tak surowy jak był w czasach Zakonu. Myślą, że mogą być tak światowi jak tylko tego
zapragną a Ewangelia zakryje wszelkie ich niedostatki aby mogli zostać zbawieni. Inni postrzegają Ewangelię jako
Bożą klauzulę mającą za swoje główne zadanie zniszczenie grzechu i wywyższenie świętości. Zatem zamiast
akceptować ją by być mniej świętym powinni oni być pod Prawem. Cała wartość Ewangelii zawiera się w jej mocy
uczynienia ich świętymi
„Poddawajcie samych siebie próbie, czy trwacie w wierze, doświadczajcie siebie; czy nie wiecie o sobie, że
Jezus Chrystus jest w was” Chyba, żeście próby nie przeszli.” (II Kor. 13:5)
(Wszystkie cytaty biblijne pochodzą z Biblii Warszawskiej)