Erich FROMM
zapomniany język
wstęp do rozumienia snów, baśni i
mitów
Wstępem opatrzył Krzysztof Teodor Toeplitz Przełożył
Józef Marzęcki
PAŃSTWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY
Tytuł oryginału
THE FORGOTTEN LANGUAGE
An Introduction to the Understanding of Dreams,
Fairy Tales and Myths
Okładkę i kartę tytułową projektował MACIEJ URBANIEC
Copyright 1951
by Erich Fromm
Sen, którego nie objaśniamy, jest jak list, którego nie czytamy.
TALMUD
Sen zdejmuje kostium okoliczności, obdarza nas bezlitosną wolnością, tak że każda
chęć ponagla do czynu. Bystry człowiek tłumaczy swe sny mając na względzie
samopoznanie; nie zajmują go jednak szczegóły, lecz charakter snu.
EMERSON
WSTĘP
Propozycja Państwowego Instytutu Wydawniczego, abym napisał przedmowę do Zapomnianego języka
Ericha Fromma, pracy z roku 1951, która ukazuje się właśnie w przekładzie polskim, stawia mnie w
sytuacji niesłychanie kłopotliwej, a równocześnie niesłychanie ekscytującej. Kłopotliwej dlatego, że
Zapomniany język, książka, której podtytuł głosi, iż jest to Wstęp do rozumienia snów, baśni oraz mitów,
a który mógłby również brzmieć: Wstęp do problemów psychoanalizy, traktuje o dziedzinach, w które
nigdy dotychczas nie zapuszczało się moje pióro i które stanowią wyspecjalizowaną gałąź wiedzy,
posiadającą zastęp swoich badaczy i znawców. Skromność więc nakazywałaby odstąpienie przywileju,
jakim jest wprowadzenie polskiego czytelnika do lektury tej książki, komuś bardziej niż ja
kompetentnemu. Równocześnie jednak podniecająca część powierzonego mi zadania polega na tym, że
zarówno sama postać Ericha Fromma, jak i temat jego książki dotykają tych węzłowych problemów
kultury współczesnej, które nie mogą być obce nikomu, kto poświęca się myśleniu o współczesnej
kulturze i społeczeństwie. Co więcej, są to sprawy, do których poruszenia rzadko nadarza się tak zna-
komita jak ta właśnie okazja.
Postać Ericha Fromma nieobca jest polskiemu czytelnikowi. Spośród głównych jego prac poznał on
już w przekładzie na nasz język Szkice z psychologii religii, poprzedzone świetnym szkicem Jana
Strzeleckiego, a także dwie najgłośniejsze (obok może nie tłumaczonego na polski The Sane Society,
1955) jego książki - klasyczną Ucieczkę od wolności i O sztuce miłości - wydaną w ramach tej samej co
i Zapomniany język PlW-owskiej Biblioteki Myśli Współczesnej.
Zwłaszcza Ucieczka od wolności, studium opublikowane po raz pierwszy w roku 1941, a następnie
wielokrotnie wznawiane i tłumaczone na wiele języków, stanowi nie tylko bodaj najdoskonalsze dzieło
Fromma, ale przede wszystkim rodzaj jego wizytówki intelektualnej. Jest to, w ogromnym skrócie,
studium traktujące o tym szczególnym splocie społecznego kompleksu sado-masochistycznego,
którego historycznym efektem stał się niemiecki faszyzm hitlerowski.
Erich Fromm, równolatek naszego stulecia, pochodzący z frankfurckiej rodziny rabinackiej, należy do
pokolenia, dla którego wybuch hitleryzmu w Niemczech stanowi najdonioślejsze, a zarazem najgłębsze
doświadczenie życia, kształtujące jego cały późniejszy styl myślenia i odczuwania. Patrząc na dzieje
kultury europejskiej pierwszej połowy XX wieku, można bez wielkiego nawet wysiłku wyodrębnić na ich
tle ten wątek, który we wszystkich niemal dziedzinach życia duchowego naszej epoki zaznaczyła
generacja niemieckich antyfaszystowskich intelektualistów i ludzi sztuki, którą można by na zwać także
pokoleniem emigrantów. Byli to ludzie wy gnani z własnej ojczyzny przez pochód brunatnych koszul,
wychowankowie kryzysu, pierwsza grupa społeczna, której dane było poznanie kruchości, iluzoryczności
i nietrwałości złudzeń żywionych przez demokratyczną i liberalną Europę, pierwsi, którzy spojrzeli w
twarz totalitarnej ciemności. Osobliwą tonację, jaką wniosło to pokolenie do myśli i sztuki europejskiej,
odnajdziemy za równo w dramatycznych i gorzkich piosenkach Marleny Dietrich, jak w surrealistycznej
grozie obrazów Maxa Ernsta, w powieści Remarque'a i w teatrze Bertolta Brechta. Filozoficzną i moralną
sumę przemyśleń tego pokolenia złożył największy z nich wszystkich, Tomasz Mann, w Doktorze
Faustusie. Pokłosiem tego doświadczenia jest także cała ogromna literatura historyczna, krytyczna, a
również właśnie socjologiczna i psychologiczna, do której zalicza się także, pośród wielu innych, dzieło
Ericha Fromma, literatura usiłująca zdać sprawę z motorów, sił napędowych i prawidłowości, które po
wołały do życia twór tak monstrualny, a zarazem tak jak wszystko, co historyczne, logicznie wypływający
z przesłanek, jakim był faszyzm hitlerowski.
Dla badaczy społecznych, a także dla wielkich pisarzy tego okresu było rzeczą jasną, że zjawisko tak
masowe, tak głębokie i tak przecież sprzeczne z najbardziej fundamentalnymi zasadami tradycyjnej etyki
społecznej, moralności chrześcijańskiej i klasycznej doktryny politycznej europejskiego liberalizmu, jakim
był hitleryzm ze wszystkimi jego konsekwencjami, nie mogło wyłonić się jedynie jako rezultat
nieszczęśliwego zbiegu okoliczności politycznych i historycznych - a więc porażki Niemiec w I wojnie
światowej i traktatu wersalskiego, załamania się niemieckiej rewolucji socjalistycznej w roku 1918 i 1919,
inflacji na rynku gospodarczym lub też błędów taktycznych, popełnionych w tym czasie przez niemiecką
lewicę komunistyczną i socjaldemokratyczną. Nie negując tych czynników, stało się oczywiste, że
odpowiedzi na historyczną zagadkę hitleryzmu szukać na leży także i głębiej, w podskórnych warstwach
psychologii społecznej, a także w psychologii jednostkowej, na terenach podświadomości narodu
niemieckiego, w głębokich złożach jego mitologii historycznej. Carl Jung, jeden z założycieli szkoły
psychoanalitycznej, twórca teorii archetypów, wspomina w spisanych przez Richarda I. Evansa
rozmowach z Ernestem Jonesem (R. I. Evans, Conversation with Carl Jung, Princeton 1964), że już na
kilka lat, nim Hitler owładnął państwem niemieckim, niepokoiły go pojawiające się coraz częściej w
snach jego niemieckich pacjentów obsesyjne symbole lęku, de speracji, przemieszane z symbolami
gwałtu i przemocy. Równocześnie zaś coraz wyraźniej - zwłaszcza z nowszych prac poświęconych
psychologii hitleryzmu, wśród których Frommowska Ucieczka od wolności stanowi jedno z
wcześniejszych odkryć - wyłania się również i druga strona, a więc czynnie aranżujący faszyzm. Przy-
wódcy hitlerowscy, często nieświadomie, ale równie często z pełną premedytacją, odwoływali się do
ukrytych głęboko mechanizmów psychologicznych, mitologii i symboli budzących pożądane reakcje
tłumu, a w duszach odszukiwali instynkty, których ukrytego życia nie podejrzewał nawet w swojej
osobowości niemiecki drobnomieszczanin czy lumpenproletariusz. Średniowieczna mroczna mitologia
raubritterska, którą starał się przesycić stworzoną przez siebie kadrową organizację SS Himmler,
brązowy kolor koszul SA, nawiązujący do barwy germańskiego niedźwiedzia, splot sadyzmu i maso-
chizmu, który Fromm trafnie odczytał w pismach składających się na wychowawczy program samego
Hitlera - oto tylko niektóre, pierwsze z brzegu przykłady pokazujące, w jakich to również regionach
toczyła się brzemienna w skutki walka o opętanie duszy narodu niemieckiego i popchnięcie go na drogę
zbrodni i katastrofy. Głębokie, sięgające XVIII i XIX wieku przesłanki hitleryzmu, pojawiające się
zwłaszcza pod postacią “volkizmu", wiary w zdrowie moralne ludu wiejskiego, przeciwstawianego
miejskiej zarazie, opisał znakomicie Mosse w swoim Kryzysie ideologii niemieckiej.
Dla ludzi formacji Ericha Fromma te doświadczenia i przemyślenia odegrały zasadniczą rolę w
ukierunkowaniu ich zainteresowań, pasji badawczych i postaw moralnych. Oczywiście byłoby
nonsensem twierdzenie, że to faszyzm uczynił Fromma psychoanalitykiem. Znajdował się on już
znacznie wcześniej, od samych początków swej kariery naukowej, w kręgu myśli i pojęć
ukształtowanych przez Zygmunta Freuda. Wydaje się jednak faktem do udowodnienia, że to właśnie
reakcja na psychologiczne doświadczenia faszyzmu doprowadziła do znacznej popularyzacji
psychoanalizy, zwłaszcza w świecie zachodnim, a także do rozszerzenia jej zakresu z dziedziny
psychologii indywidualnej, jednostkowej, w rejony psychologii społecznej, zbiorowej, której dotyczą
główne prace Ericha Fromma. Jest również pewne, że doświadczenia niemieckie z lat kryzysu i
faszyzmu wzbogaciły myślenie autora Zapomnianego języka o motywy, które odróżniają postawę
Fromma zarówno od klasycznej doktryny Freuda, jak i modyfikują teorię głównych dysydentów
freudyzmu, uczniów wiedeńskiego odkrywcy, a więc Junga i Adlera.
Te różnice zaznaczają się w poważnej mierze właśnie w materiale, którym operuje niniejsza książka -
Zapomniany język - a więc w dziedzinie teorii i interpretacji snów i mitów. Fromm we wstępie do jednej z
nowszych swoich prac, zatytułowanej The Heart oj Man, Its Genius for Good and Evil, pisze, że nie
czuje się usatysfakcjonowany, gdy zalicza się go do “nowej" szkoły psychoanalitycznej, nawet wówczas
gdy określa się ją jako “szkołę kulturową" lub “humanistyczną". Podkreśla, że “wiele z tych nowych
szkół, wprawdzie rozwijając pewne wartościowe szczegóły, zagubiło równocześnie sporo
najważniejszych odkryć Freuda". Gdzie indziej jednak daje ostrą, niekiedy wręcz zjadliwą cha-
rakterystykę historycznych ograniczeń myślenia Freuda, pisząc m. in.:
“Na zapatrywania Freuda w pewnej mierze wpływa atmosfera dziewiętnastego wieku, zyskały zaś one
popularność na skutek dominujących nastrojów panujących po pierwszej wojnie światowej. Pewne
czynniki, które wywarły wpływ zarówno na ogólnie przyjęte poglądy, jak też i na teorie Freuda, były
przede wszystkim reakcją na surowe obyczaje epoki wiktoriańskiej. Drugim czynnikiem determinującym
teorie Freuda była panująca wówczas koncepcja człowieka, wynikająca ze struktury kapitalizmu. Aby
udowodnić, że kapitalizm odpowiada naturalnym ludzkim potrzebom, należało wykazać, że człowiek z
samej swej natury dąży do współzawodnictwa i że cechuje go wrogość w stosunku do innych ludzi.
Podczas gdy ekonomiści udowadniali tę tezę, nazywając to nienasyconym pragnieniem ekonomicznego
zysku, a darwiniści określali jako biologiczne prawo przetrwania jednostek najlepiej przystosowanych,
Freud doszedł do tego samego wniosku zakładając, że mężczyzną kieruje bezgraniczne pożądanie
wszystkich kobiet i że jedynie nacisk społeczeństwa powstrzymuje go od zaspokajania tych pragnień. W
efekcie mężczyźni siłą rzeczy są o siebie zazdrośni, a ta wzajemna zazdrość i rywalizacja miałyby się
utrzymywać nawet wówczas, gdyby znikły wszystkie społeczne i ekonomiczne jej przyczyny." (O sztuce
miłości, s. 104.)
Zestawienie Freuda, człowieka, którego odkrycia były jednym z najbardziej drastycznych skandali
intelektualnych i moralnych epoki, z tendencyjnymi apologetami liberalnego kapitalizmu brzmi tu jak
ponury żart. Równocześnie jednak polemika ta stanowi niezmiernie typowy przykład kierunku, w którym
poszły - każda swoją drogą - poszczególne szkoły psychoanalityczne wyrosłe z freudyzmu. Wspólnym
wyznacznikiem tej ewolucji wydaje się być odrzucanie - przy użyciu rozmaitych argumentów -
monokauzalnego, opartego wyłącznie na popędzie płciowym, radykalizmu, z jakim Freud podchodził do
zjawisk psychicznych, w tym również do interpretacji podświadomości człowieka, ujawniającej się w
marzeniu sennym.
Dla Freuda kluczem do powikłań psychicznych człowieka jest nieodmiennie zahamowanie jego
pragnień seksualnych, stłumionych i zepchniętych we wstydliwe regiony podświadomości przez
wychowanie, rodzinę, społeczeństwo, ojczyznę, państwo. U podstaw jego teorii człowieka leży amoralne
dziecko, noworodek, będący zarazem niepohamowanym erotomanem, poszukującym rozkoszy najpierw
w Ciele matki (faza oralna), potem w ciele własnym (faza analna), wreszcie w doznaniach genitalnych.
Dojrzałe życie psychiczne człowieka, a więc zarówno to, co jest w tym życiu neurozą i skrzywieniem, jak
i to, co uchodzi za chlubę naszego gatunku - to znaczy kultura, sztuka, filozofia, praca produktywna -
jest efektem gwałtu, jaki zarówno społeczeństwo, jak i my sami zadajemy swojej pierwotnej naturze.
Neuroza jest rezultatem stłumienia pierwotnego instynktu płciowego, twórczość - wynikiem jego
sublimacji ku zastępczym “celom wyższym". Kultura rodzi się z bólu, jest imaginacyjnym poszukiwaniem
utraconej wolności i utraconej rozkoszy. Człowiek staje się tym, czym jest, podejmując dramatyczny
wysiłek zniszczenia w sobie swojej własnej natury: seksualnego, żarłocznego zwierzęcia.
Ten radykalizm Freuda, jego absolutyzacja libido, dążenia do rozkoszy, przy równoczesnym
lekceważeniu czynników innych - np. aspiracji społecznych czy kulturowych, które Freud umieszcza z
reguły po stronie sił hamujących i ograniczających osobowość - stanowi zarówno o dramatyzmie, jak i o
ograniczeniu jego doktryny. Te właśnie ograniczenia albo też ten jednoprzyczynowy radykalizm
freudyzmu starali się złagodzić jego spadkobiercy, przed którymi to zabiegami sam Freud zresztą bronił
się z uporem i zajadłością dogmatyka. Nie przypadkiem, w ostatnich zwłaszcza latach, dają się słyszeć
głosy, że autentyczna wielkość nauki Freuda, zasadzająca się właśnie na jej brutalnej jednostronności,
została niejako rozmazana, zatuszowana i sfałszowana przez liczne szkoły psychoanalityczne, karmiące
się odkryciami wiedeńskiego uczonego. Do nich - że poprzestanę jedynie na modyfikacjach dziś już
klasycznych - należy doktryna Junga, uzupełniając freudowskie pojęcie podświadomości jednostkowej
kategorią podświadomości zbiorowej, przechowującej nie tylko nieuświadomione, ale także często wręcz
nie znane przez jednostkę zbiorowe mity i wyobrażenia symboliczne, zdolne ujawniać się w marzeniach
sennych. Do głównych modyfikacji wprowadzonych do systemu psychoanalizy stworzonego przez
Freuda należy także koncepcja Adlera, w myśl której podstawą działania psychicznego nie jest popęd
płciowy, ale “wola mocy", a źródłem stanów neurotycznych nie jest zahamowany i stłumiony popęd płcio-
wy, lecz kompleks niższości, wynikający z nie zrealizowanego “planu życia", to znaczy nieprzymierności
aspiracji do osiągnięć i wynikającego stąd stanu frustracji. Jak widać, obie te doktryny odchodzą od
Freudowskiego absolutyzowania libido, poszukując wyjaśnienia naszych powikłań psychicznych i
naszych snów - które donoszą nam o tym w języku symbolicznym - w warstwach historii kultury, do
której przynależymy, lub w społeczeństwie, w którym żyjemy.
Spośród wielkich nazwisk psychoanalizy Erich Fromm jest tym, który poszedł najdalej w stronę
społecznej motywacji zjawisk podświadomości. Wpłynął na to, jak się zdaje, zarówno zaznaczony na
wstępie osobliwy charakter jego doświadczenia życiowego, jak również fakt, że w pracach swoich jest on
bardziej teoretykiem niż praktykiem bezpośrednio związanym z działalnością kliniczną. Działa tu także
pewien niewątpliwy odcień moralizatorskiego pragmatyzmu, który zaznaczył się w jego pismach,
zwłaszcza powstałych już na emigracji, w Stanach Zjednoczonych. Zarówno bowiem O sztuce miłości,
jak The Heart oj Man czy też nie znana u nas praca Man for Himself zawierają w sobie pewien widoczny
rys dydaktyzmu, to znaczy dążenia, aby prace te nie tylko stanowiły beznamiętny sondaż głębin duszy
ludzkiej, ale także aby zdołały służyć pomocą w życiu praktycznym, to znaczy w życiu społecznym.
Typowy pod tym względem jest styl książki O sztuce miłości, gdzie autor nie tylko analizuje, czym jest
uczucie miłości, ale udziela także praktycznych wskazówek, jak kochać lub też jak wypracowywać w
sobie predyspozycje psychiczne, umożliwiające przeżycie miłości. Owo nastawienie dydaktyczno-
praktyczne przez wielu uznawane jest - nie bez pewnej słuszności - za najpoważniejsze odstępstwo
Fromma od rygorów psychoanalizy, a nawet często od rygorów nauki, na rzecz czegoś, Zo jeden z
komentatorów określił jako “psychoanalityczny salon kosmetyczny", a więc instytucja nie tylko użytkowa,
ale wręcz obliczona na szczególny typ dyletanckiej i zamiłowanej w badaniu swego wnętrza
amerykańskiej klienteli. Tej dewiacji - być może - Fromm zawdzięcza swoją popularność, opłaconą
jednak pewną powierzchownością tez.
Zapomniany język należy do najbardziej klasycznych, w sensie tematyki psychoanalitycznej, prac
Fromma. Autor stara się tu wyłożyć teorię i znaczenie marzeń sennych, baśni i mitów w oparciu o
podstawowy repertuar pojęć psychoanalizy. Ujawnia on jednak przy tym pewne osobliwości swego
rozumowania, pokrewne cechom, o których wspominałem dotychczas. Dotyczy to przede wszystkim
odpowiedzi na zasadnicze pytanie, a mianowicie, czego to właściwie symbolicznym wyrazem czy też
projekcją jest marzenie senne.
Jak wiemy, na pytanie to Zygmunt Freud odpowiedział, że we śnie mówią przez nas, deformowane
przez wewnętrzną cenzurę, nasze pragnienia i pożądania, będące przede wszystkim pożądaniami
seksualnymi, a więc mówią przez nas głosy “niskie", które na jawie czy też w granicach świadomości
ukrywa i spycha do psychicznego podziemia warstwa wstydu, uformowana przez wychowanie i
otoczenie. U Junga odpowiedź ta brzmi zgoła inaczej. Uważa on, że zespołu symboli i figur użyczają
naszym snom pradawne kultury, przekazy dawnych religii, doświadczenia stuleci drzemiące w naszej
podświadomości, coś w rodzaju nieświadomej pamięci. W tym systemie sen jest więc często rodzajem
kompensacji, wprowadzającym element duchowy czy też religijny w jałową i pragmatyczną
rzeczywistość życia świadomego; w tym sensie zresztą Jung traktuje niektóre przejawy neurozy jako
sygnały w gruncie rzeczy pozytywne, domagające się przywrócenia równowagi między doświadczeniem
praktycznym a wyższymi regionami ludzkiej egzystencji intelektualnej i moralnej. Sen Junga jest więc
pradawny i wzniosły.
Dla Fromma natomiast jest on wyrazem tego, co ukryte jest w człowieku, zarówno w najwyższych, jak i
najniższych regionach jego podświadomości. Nie neguje on działania popędów niskich, ale także nie
wyklucza pojawiania się - wypowiadanych symbolicznym językiem snu - konstrukcji, w których dochodzi
do głosu inteligencja i samoświadomość jednostki wyższa od tej, którą jednostka ta dysponuje na jawie.
O ile więc sen Freudowski napełnia nas grozą na widok żarłoczności własnej natury, a sen Junga
zmusza do pokory w obliczu pradawnych przekazów historii ludzkości, interpretacja, którą daje Fromm,
wnosi łagodzący pierwiastek humanistycznego optymizmu, nieobcy przecież, jak starałem się to
wykazać, całości jego myślenia. Słusznie bowiem pisze Franciszek Ryszka we wstępie do polskiego
wydania Ucieczki od wolności:
“Człowiek w społeczeństwie - twierdzi Fromm - nie musi pozostawać z nim w konflikcie. Nawet jeśli
czuje swoją bezbronność i bezradność, może odnaleźć swoje «ja» w czynnym życiu, w połączeniu z
celami innych, w «pozytywnej wolności», która jest alternatywą zagubienia jednostki ludzkiej." (Ucieczka
od wolności, s. 13)
Ten łagodzący, pozostawiający człowiekowi iskrę nadziei na pogodzenie się ze światem takim, jaki
jest, program Fromma czyni zeń równocześnie badacza i społecznego utopistę. Na gruncie krytyki
społeczności totalitarnej rodzi się myśl o “zdrowym społeczeństwie", na gruncie badania głębi konfliktów
psychicznych współczesnego człowieka rodzi się myśl o przystosowaniu. Marcin Czerwiński, komentując
książkę O sztuce miłości, słusznie więc zauważył, że w świecie humanistycznej miłości proponowanym
przez Fromma znajdzie się również miejsce dla postaci tak we współczesnej cywilizacji kapitalistycznej
kontrowersyjnej, jak postać businessmana. Dramatyzm konfliktu psychicznego traci tu nieco na swej
ostrości, szukając rozwiązania w wyjściach społecznych i ugodowych, choćby nawet nieco utopijnych.
Innym przykładem społecznego myślenia, które odróżnia Fromma od klasyków psychoanalizy, a które
czytelnik odnaleźć może w tej książce, jest - znakomity zresztą - rozdział poświęcony interpretacji historii
i mitu Edypa. Mit ten, jak wiadomo, został wykorzystany w jednej z klasycznych konstrukcji
Freudowskich, przy czym Freud mianem kompleksu Edypa określał nieuświadomione pożądanie
seksualne własnej matki, stawiające jednostkę - w tym wypadku dziecko - w pozycji rywalizacji i
nienawiści skierowanej w stronę ojca. Fromm jednak rozpatruje mit o Edypie nie tyle w jego figurze
metaforycznej, ile w historycznym konkrecie archaicznego społeczeństwa greckiego, gdzie przed epoką
patriarchatu rysuje formację społeczną matriarchalną. Mit Edypa przedstawia się nam więc jako przekaz
historyczny, wspominający o czasach, kiedy demokratyczne, nacechowane łagodnością i tolerancją
rządy matek (a także związana z nimi mitologia Matki-Ziemi) zastąpione zostały przez autorytatywne i
surowe rządy ojców, współczesny patriarchat, którego uosobieniem w podaniu t o Edypie jest Kreon, a
narzędziami prawo, obowiązek i surowość. W przykładzie tym widzimy dość wyraźnie, jak symboliczna i
po freudowsku jednokierunkowa interpretacja dramatu Edypa jako dramatu pożądania wyparta zostaje
przez rozumowanie historyczne, wyprowadzające wypadek jednostkowy, jakim jest ten dramat, z
uzasadnionych dziej owo przewartościowań psychologii społecznej.
W rozważaniach tych, na koniec, nie wolno nie oderwać się na chwilę od szczegółów, jakimi są w
rezultacie takie lub inne interpretacje psychoanalityczne, i nie spojrzeć raz jeszcze na całość zjawiska
psychoanalizy jako na system, styl myślenia i naukę, która, wśród przypływów i odpływów, ogarnęła
znaczne obszary świadomości, zwłaszcza wśród społeczeństw Zachodu. Psychoanaliza stała się nie
tylko zbiorem poglądów na życie psychiczne człowieka, poglądów, u podłoża których leżą odkrycia czy
też hipotezy postawione przez Zygmunta Freuda w okresie tuż przed, a także po I wojnie światowej, ale
również ogromnie doniosłym zjawiskiem społecznym operującym w krajach zachodnich niezliczoną
ilością poradni, zakładów leczniczych czy konsultacyjnych, z których korzystają setki tysięcy, jeśli nie
miliony ludzi. Coraz częściej wizyta u psychoanalityka staje się zabiegiem służącym higienie
psychicznej, tak jak wizyta u dentysty służy higienie ciała. Psychoanalityk jest człowiekiem
wysłuchującym cierpliwie strapień i lęków swoich pacjentów, ich doradcą, a często jedynym człowiekiem,
który gotów jest poświęcić pacjentowi swój czas po to jedynie, aby pomóc mu rozwikłać kłopoty jego
duszy.
Jest faktem znanym, że cały system psychoanalizy, a więc zarówno jej przesłanki, jak i wnioski,
stanowi przedmiot bardzo gruntownej i ostrej krytyki ze strony psychologii eksperymentalnej, w tym
także psychologii marksistowskiej. Koronnym zarzutem, jaki stawia się psychoanalizie, jest jej
nienaukowa - zdaniem badaczy eksperymentalnych - metodologia, operująca z jednej strony zbyt nikłą
ilością przesłanek empirycznych, z drugiej zaś zbyt wielką dowolnością w interpretacji otrzymanych
wyników. Psychologowie godzą się zazwyczaj, że niektóre hipotezy freudyzmu, a także niektóre
konstrukcje zawarte w pismach uczniów Freuda, zawierają wiele pierwiastków genialnej niekiedy intuicji,
równocześnie jednak psychoanaliza jako całość nie spełnia warunków dyscypliny naukowej. Owa
dowolność, na skutek której - jak ktoś to złośliwie określił - pacjenci Junga śnią sny jungowskie, podczas
gdy pacjenci Freuda śnią po freudowsku, rzutuje także na wnioski płynące z psychoanalizy, której wielu
badaczy skłonnych jest odmówić miana “psychologii wyjaśniającej", to znaczy naukowej. Najczęściej
powtarzane zarzuty przeciwko psychoanalizie freudowskiej zebrał syntetycznie Jerzy Prokopiuk, pisząc
w posłowiu do książki Freuda Człowiek, religia, kultura:
“Wszystkie trzy zespoły twierdzeń psychoanalitycznych - z grubsza koncentrujące się wokół pojęcia
nieświadomości, tezy o dominacji popędu płciowego w życiu ludzkim oraz wokół koncepcji neurozy,
onejro- i symbolologii wraz ze związaną z nimi praktyką terapeutyczną - trzy te zespoły twierdzeń, które
sami freudyści chętnie określają jako teorie, przychodzi nam uznać w najlepszym razie jedynie za
hipotezy wymagające weryfikacji, w najgorszym zaś za zwykłe propozycje wskazujące tylko pewne kręgi
tematów, wymagających zajęcia się nimi przez .psychologię naukową." (Zygmunt Freud, Człowiek,
religia, kultura, 1967, s. 349 i nast.)
W tym miejscu wkraczamy już jednak na teren dyskusji naukowej, gdzie ważyć może jedynie głos
specjalistów.
Należałoby wszakże dodać, że niezależnie od oceny, jakiej z perspektywy czasu dostąpi
psychoanaliza freudowska jako system naukowy i metoda poznawcza, pozostaje fakt bezsporny -
znaczenie freudyzmu i psychoanalizy jako zjawiska z zakresu szeroko rozumianej historii kultury
naszego stulecia, kultury zarówno artystycznej, jak intelektualnej i duchowej społeczeństw.
Byłoby truizmem przypomnienie, jak piorunującym odkryciem były pierwsze rewelacje freudyzmu na
temat podświadomości i jej seksualnych motorów dla sztuki europejskiej pierwszej ćwierci XX stulecia.
Bez Freuda nie byłoby Tristana Tzary i dadaizmu, nie składano by poematów, zasadzających się na
zapisie snów, nie byłoby Bretona i surrealizmu - najbardziej chyba brzemiennej w skutki rewolucji w
nowoczesnej poezji i sztukach plastycznych. Symbolika freudowska przemawia do nas z najlepszych
płócien Salvadora Dali, Magritte'a czy Yves'a Tanguy'ego, niepokoi w najlepszych filmach Luisa
Bunuela, a także, aby sięgnąć do przykładów nam bliższych - uboższy byłby bez niej świat awangardy
polskiej, Witkacego, świat Nienasycenia i Pożegnania jesieni. Dzięki psychoanalizie możliwą stała się
nie tylko recepcja Ulissesa Joyce'a, ale - jak podkreśla to wielu komentatorów - możemy przeczytać na
nowo i inaczej także Alicją w krainie czarów Lewisa Carrolla, książkę, którą badacze dawno już wyjęli z
dziecinnego pokoju, zafascynowani wielością jej znaczeń. W psychoanalizie, w świecie snu, w
podświadomości, w głębinach psychiki ludzkiej pojmowanej jako zbiór symboli dotyczących zdarzeń
realnych, na które psychoanaliza zwróciła uwagę stulecia, sztuka europejska odnalazła nowe, ożywcze
źródło inspiracji, pozwalające jej przekroczyć granice oczywistości i banału w stronę poezji niezwykłości.
Z tego też punktu widzenia - choć brzmieć to może jak herezja - jest w istocie obojętne, czy system
pojęć i metod psychoanalizy uznać można za doktrynę naukową, czy też za zbiór propozycji i hipotez
jedynie; jego ożywcze funkcjonowanie już jest faktem, którego nie da się ani zanegować, ani nawet
podważyć.
Obok tego jednak inspirującego wpływu na rozwój sztuki nowoczesnej psychoanaliza i cały system
pojęć, a także praktyk z nią związanych, odegrały i odgrywają nadal pewną rolę w historii społeczeństw,
rolę, którą często skłonni jesteśmy niesłusznie lekceważyć lub poniżać. Wypływa ona z uświadomienia
sobie tych samych w istocie faktów, z których przeciwnicy psychoanalizy wyprowadzają swoje oceny
negatywne. A więc historyczni komentatorzy freudyzmu są na ogół zgodni co do tego, że glebą
społeczną, na której wyrosła ta doktryna, jest współczesny świat industrialny, z jego gwałtowną urba-
nizacją i związanym z nią wzrostem napięć międzyludzkich. Społeczeństwo organizując się w sposób
coraz bardziej precyzyjny prowadzi równocześnie do coraz większej konformizacji postaw i pozostawia
coraz mniej miejsca dla swobodnego rozwoju jednostki ludzkiej. Pierwsze rewelacje psychoanalizy
pojawiły się na horyzoncie myśli XX wieku wówczas, gdy na horyzoncie społecznym coraz wyraźniej
wyodrębniać się począł typ współczesnego mass mana, jednostki żyjącej w zuniformizowanym rytmie
rutyny zawodowej, zbiorowych rozrywek, zbiorowych, stadnych emocji. Ów mass man to nie tylko naj-
częstszy pacjent przychodni psychoanalitycznych, to także adresat tego systemu, obiekt, ku któremu
zwraca się cały zespół jego twierdzeń. Krytycy psychoanalizy zwracają uwagę na często szkodliwy
wpływ społeczny, jaki wywierają lekarze-psychoanalitycy, nazywając ich magami XX wieku, poddającymi
swoich pacjentów zabiegom psychicznym graniczącym niekiedy z szarlatanerią i odwodzącymi ich od
zrozumienia obiektywnych, a więc klasowych źródeł konfliktów pomiędzy jednostką a społeczeństwem.
Jest w tym sporo prawdy, często zapomina się jednak przy tym, że owi “magowie" mówią swoim
wyznawcom o rzeczach tak przecież niebagatelnych, jak wyjątkowość i niepowtarzalność ich
jednostkowego życia psychicznego, ich przeżyć i doświadczeń, że czyniąc to, nawet wówczas gdy
teoretyczne zasady i terapeutyczne rezultaty tych zabiegów budzić mogą wątpliwości, zwracają jednak
uwagę wyjałowionego przez rutynę życia mass mana na cudowność samego faktu jego jednostkowej
egzystencji, a także na jego realny związek z naturą, z dziejami ludzkości, z mitologiami prawieków,
stanowiącymi kolebkę człowieczeństwa - a więc z tym wszystkim, co składa się na niezbywalny
ekwipunek humanizmu.
Wreszcie należałoby przypomnieć, że ludzkość w czasach, w których żyjemy, znajduje się nie tylko w
strefie zagrożeń, powodujących lęki, niepewność, zwątpienie lub okrucieństwo, ale także zmierza ku
celom historycznym i dalekosiężnym, które stara się realizować. System psychoanalizy, gdy spojrzeć
nań bez uprzedzeń, a także bez scjentystycznej dociekliwości nakazującej widzieć jego szczeliny i luki,
zawiera w sobie także pewną wartą podniesienia treść moralną. Polega ona na przypomnieniu, że celem
wcale niepoślednim, jaki ma do zrealizowania na przestrzeni swego życia człowiek, jest także
zrealizowanie siebie samego - pełni swoich, wolnych od zahamowań, sił kreatywnych i harmonii
własnego życia. Wydaje się, że świadomość tego posłania, które mimo wszelkich zasłon przebija z
najlepszych tekstów literatury psychoanalitycznej, pozwala także patrzeć okiem bardziej pobłażliwym na
to, co zarówno z naukowego, jak i społecznego punktu widzenia może w systemie tym budzić
wątpliwości, -a nawet sprzeciw.
Krzysztof Teodor Toeplitz
SŁOWO WSTĘPNE
Książka ta opiera się na wykładach, które prowadziłem w ramach cyklu wstępnego dla doktorantów na
zajęciach w Instytucie Psychiatrii im. Williama A. White'a oraz dla studentów w Bennington College. Jest
ona skierowana do podobnego audytorium, do osób specjalizujących się w zakresie psychiatrii i psy-
chologii oraz do zainteresowanych laików. Jak wskazuje podtytuł, książka ta jest wstępem do rozumienia
języka symbolicznego, z tej przyczyny pomija wiele bardziej skomplikowanych problemów dotyczących
tej dziedziny, których roztrząsanie nie dawałoby się pogodzić z założeniami wstępu. Tak więc omawiam,
na przykład, teorię Freuda jedynie na płaszczyźnie jego Interpretacji snów, nie zaś w świetle
trudniejszych pojęć, jakie rozwinął w swych późniejszych pracach; nie próbuję też rozstrzygnąć tych
aspektów języka symbolicznego, które, chociaż niezbędne do pełnego zrozumienia poruszonych proble-
mów, wymagają ogólniejszych wiadomości, jakie usiłowałem na tych stronach przekazać. Problemami
tymi zamierzam zająć się później, w następnym tomie.
Termin: wstęp do rozumienia snów etc, wybrałem świadomie zamiast bardziej konwencjonalnego
wyrażenia: interpretacja. Jeśli - co będę próbował wykazać na następnych stronicach - język
symboliczny jest językiem posiadającym własne prawa, a w rzeczywistości jedynym powszechnym języ-
kiem, jaki rodzaj ludzki kiedykolwiek rozwinął, wtedy cały problem polega istotnie raczej na jego zro-
zumieniu niż na interpretacji, niby jakiegoś sztucznie sfabrykowanego tajnego kodu. Wierzę, że takie
zrozumienie jest ważne dla każdego, kto chce być w kontakcie z samym sobą, nie zaś tylko dla psycho-
terapeuty chcącego leczyć zaburzenia umysłowe; stąd zatem sądzę, że w naszych gimnazjach oraz
uczelniach powinno się nauczać języka symbolicznego podobnie jak innych obcych języków objętych
programem. Jednym z celów tej książki jest wniesienie wkładu do urzeczywistnienia tej idei.
2951
Erich Fromm
I. WPROWADZENIE
Jeżeli prawdą jest, że zdolność do dziwienia się jest początkiem mądrości, to prawda ta stanowi smutny
komentarz do mądrości współczesnego człowieka. Przy wszystkich zaletach wynikających z osiągnięcia
wysokiego stopnia literackiej i powszechnej edukacji - utraciliśmy ów dar dziwienia się czemukolwiek.
Wszystko wydaje się znane - jeśli nie nam samym, to jakiemuś specjaliście, którego obowiązkiem jest
znać to, czego my nie znamy. Dziwienie się jest rzeczywiście czymś kłopotliwym, oznaką intelektualnej
niższości. Nawet dzieci rzadko się dziwią lub przynajmniej usiłują tego nie okazywać; w miarę jak się
starzejemy, tracimy stopniowo zdolność do dziwienia się czemukolwiek. Udzielanie słusznych
odpowiedzi wydaje się nam bardziej doniosłe niż stawianie słusznych pytań.
W postawie tej szukać może należy jakiejś przyczyny, dla której jedno z najbardziej zagadkowych
zjawisk w naszym życiu, nasze sny, nie budzi w nas zdumienia i nie stwarza problemów. Wszyscy
śnimy; nie rozumiemy naszych snów, a jednak postępujemy tak, jakby nic osobliwego nie działo się w
naszych śpiących umysłach, osobliwego przynajmniej w zestawieniu z logicznymi, celowymi
czynnościami naszych umysłów, gdy czuwamy.
Kiedy czuwamy, jesteśmy aktywnymi, rozumnymi istotami, dokładającymi pilnie starań, aby zdobyć to,
czego potrzebujemy, i gotowymi bronić się przed napaścią. Działamy i obserwujemy; widzimy rzeczy ze-
wnątrz nas, być może nie takie, jakimi są, ale przynajmniej w taki sposób, że możemy ich używać i ste-
rować nimi. Lecz jesteśmy także raczej pozbawieni wyobraźni i nader rzadko - może tylko w przypadku
dzieci lub poetów - fantazja nasza wykracza rzeczywiście poza powtarzanie wątków i zdarzeń będących
częścią naszego rzeczywistego doświadczenia. Jesteśmy sprawni, ale i nieco nudni. Teren naszej
całodziennej obserwacji nazywamy rzeczywistością, szczycimy się naszą zręcznością w sterowaniu nią
oraz swym realizmem.
Kiedy śpimy, budzimy się do innej formy istnienia. Śnimy. Wynajdujemy historie nie mające
precedensu w sferze realności, historie, które nigdy się nie zdarzyły. Czasem jesteśmy bohaterami,
niekiedy zaś łotrami; czasem widzimy najpiękniejsze sceny i jesteśmy szczęśliwi, to znów ogarnia nas
paniczny lęk. Ale jakąkolwiek rolę odgrywamy we śnie, my jesteśmy autorami, to jest nasz sen, m y
wymyśliliśmy fabułę.
Większość naszych snów odznacza się jedną wspólną właściwością: nie stosuje się do praw logiki,
które rządzą naszym myśleniem na jawie, pomija kategorie przestrzeni i czasu. Ludzie, którzy umarli, są
w nich żywi, wypadki, które aktualnie obserwujemy, wydarzyły się wiele lat temu. Śnią się nam dwa wy-
darzenia dziejące się równocześnie, podczas gdy w rzeczywistości nie mogłyby w żaden sposób
nastąpić w tym samym czasie. Równie mało zważamy na prawa przestrzeni. Łatwo jest nam przenieść
się w jednej chwili do odległego miejsca, być naraz w dwu miejscach, zespolić dwie osoby w jedną czy
też sprawić, aby jakaś osoba nagle przemieniła się w inną. W snach naszych jesteśmy istotnie twórcami
świata, czas i przestrzeń ograniczające wszelkie czynności naszego ciała nie mają tam żadnej władzy.
Inną osobliwą cechą naszych snów jest to, że przychodzą nam na myśl wydarzenia i osoby, o których
nie myśleliśmy od lat i które nigdy by na jawie nie ożyły w naszej pamięci. Pojawiają się one nieocze-
kiwanie we śnie jako coś znajomego, o czym myśleliśmy już wielokrotnie. W naszym życiu we śnie
zdajemy się czerpać z bezmiernych zasobów doświadczenia i pamięci, o których istnieniu nic za dnia nie
wiemy.
Pomimo jednak wszystkich tych dziwnych właściwości, w czasie gdy śnimy, sny nasze są dla nas
realne; równie realne jak każde doświadczenie towarzyszące naszemu życiu na jawie. We śnie nie ma
żadnego “jak gdyby". Sen jest obecnym, realnym doświadczeniem, tak dalece nawet, że przywodzi na
myśl dwie kwestie: czym jest rzeczywistość? Skąd wiemy, że to, o czym śnimy, jest nierealne, to zaś,
czego doświadczamy w naszym życiu na jawie, jest realne? Trafnie wyraził to pewien chiński poeta:
“Śniło mi się tej nocy, że byłem motylem, i teraz nie wiem, czy jestem człowiekiem, który śnił, że jest
motylem, czy może motylem, który śni teraz, że jest człowiekiem."
Wszystkie te emocjonujące, żywe doświadczenia z kręgu nocy nikną po przebudzeniu, a ich przypo-
mnienie sprawia nam ogromną trudność. O większości z nich po prostu zapominamy tak dalece, że
nawet nie pamiętamy, iż żyliśmy w tamtym świecie. Niektóre przebłyskują w naszej pamięci w chwili
przebudzenia, a w następnej sekundzie zapadają w niepamięć. Niektóre jednak pamiętamy, i są to do-
świadczenia, o których mówimy, twierdząc: “Miałem sen." To tak jak gdyby przyjazne albo nieprzyjazne
duchy odwiedzały nas i o świcie nagle znikały; ledwie pamiętamy o ich obecności we śnie i o tym, jak
bardzo zaprzątały nasz umysł.
Chyba jeszcze bardziej zagadkowe niż to, o czym tu mówiliśmy, jest podobieństwo wyników naszej
aktywności twórczej w czasie snu do najdawniejszej twórczości człowieka - mitów.
Rzeczywiście, mity nie dziwią nas zbytnio. Jeśli respektujemy je jako część naszej religii, to darzymy
konwencjonalnym i powierzchownym uznaniem część czcigodnej tradycji; pozbawione autorytetu tra-
dycji, uchodzą za dziecinny wyraz myśli nie oświeconego przez naukę człowieka. W każdym razie te
lekceważone, wzgardzone czy też szanowane mity wydają się należeć do świata całkowicie obcego na-
szemu własnemu myśleniu. Faktem jest jednak, że zarówno styl, jak i treść wielu naszych snów przy-
pomina mity, a my, którzy uznajemy je za obce i odległe na jawie, uprawiamy tę mitopodobną twórczość
podczas snu.
W micie również dzieją się dramatyczne wydarzenia niemożliwe w świecie, którym rządzą prawa cza-
su i przestrzeni: bohater porzuca swój dom rodzinny i kraj, aby ocalić świat, lub też ucieka przed swym
posłannictwem i żyje w brzuchu wielkiej ryby; umiera i ponownie się rodzi; mityczny ptak spala się i
wyłania z popiołów piękniejszy niż przedtem.
Różne ludy tworzą oczywiście różne mity, tak jak j rozmaici ludzie śnią rozmaite sny. Ale pomimo tych
różnic wszystkie mity i wszystkie sny łączy jedna cecha wspólna: wszystkie je zapisać można tym sa-
mym językiem, językiem symbolicznym.
Mity Babilończyków, Hindusów, Egipcjan, Hebrajczyków, Greków zapisano tym samym językiem co
mity Aszantów czy Polinezyjczyków. Sny kogoś żyjącego dzisiaj w Nowym Jorku czy w Paryżu są takie
same, jak sny opowiadane przez ludzi żyjących kilka tysięcy lat temu w Atenach lub w Jerozolimie. Sny
starożytnych i współczesnych ludzi zapisuje się tym samym językiem, co mity autorów żyjących w
zaraniu dziejów.
Język symboliczny jest językiem, w którym wewnętrzne doświadczenia, uczucia i myśli wyrażamy tak,
jak gdyby były doświadczeniami zmysłowymi, wydarzeniami z kręgu świata zewnętrznego. Jest to język,
który rządzi się logiką różną od konwencjonalnej, stosowanej przez nas za dnia, logiką, w której nie czas
i przestrzeń są kategoriami naczelnymi, lecz intensywność i kojarzenie. Jest to jedyny język uniwersalny,
jaki ludzkość kiedykolwiek stworzyła, identyczny dla wszystkich kultur i epok. Jest to język, mający
niejako własną gramatykę i składnię, język, który trzeba zrozumieć, jeśli ma się pojąć znaczenie mitów,
baśni oraz snów.
Język ten jednak został zapomniany przez współczesnego człowieka. Nie w czasie snu, lecz na jawie.
Czy jest rzeczą ważną, abyśmy język ów rozumieli również w blasku świadomości?
Ludzie przeszłości żyjący w wielkich kulturach zarówno Wschodu, jak Zachodu nie mieli wątpliwości,
jak odpowiedzieć na to pytanie. Mity i sny zaliczali do najistotniejszych wytworów umysłu, a brak ich
zrozumienia utożsamiali z nieuctwem; zmieniło się to dopiero w ciągu ostatnich kilku stuleci panowania
kultury zachodniej. W najlepszym razie przyjmowano mity za naiwne produkty przednaukowego
myślenia, stworzone na długo przedtem, nim człowiek dokonał swych wielkich odkryć dotyczących
natury i poznał tajemnice jej opanowywania.
Jeszcze gorszy osąd wydała o snach nowożytność. Uznała, że są one po prostu bezsensowne i
niegodne uwagi ludzi dojrzałych, zajętych tak ważnymi sprawami jak budowa maszyn, i uważających się
za realistów, ponieważ nie widzą nic poza realnością rzeczy, które mogą zdobyć i wykorzystać; realiści
ci mają odrębne określenie dla każdego typu samochodu, lecz tylko jedno słowo: miłość, wyraża najroz-
maitsze rodzaje doświadczeń emocjonalnych.
Ponadto, gdyby wszystkie nasze sny były przyjemnymi fantasmagoriami, w których spełniałyby się
życzenia naszego serca, przyjaźniej byśmy się do nich ustosunkowali. Ale wiele z nich wprowadza nas
w nastrój niepokoju; często są to zmory nocne, z których budzimy się stwierdzając z ulgą, że jedynie śni-
liśmy. Inne, choć nie są koszmarami, niepokoją nas z innych powodów. Nie licują z osobą, którą na
pewno jesteśmy w ciągu dnia. Śnimy, że nienawidzimy; ludzi, których zgodnie z naszym przekonaniem
lubimy, że kochamy kogoś, kto - jak sądziliśmy - nie budzi w nas żadnego zainteresowania. Śnimy, że
rozpiera nas ambicja, podczas gdy w swoim przekonaniu jesteśmy skromni; śnimy, że zginamy się w
ukłonach i ulegamy, podczas gdy tak szczycimy się swoją niezależnością. Gorszy jednak niż to
wszystko jest fakt, że nie rozumiemy naszych snów, natomiast na jawie jesteśmy pewni, że możemy
pojąć wszystko, nad czym się zastanowimy. Zamiast uznać to odparty dowód ograniczenia naszego
rozumu, oskarżamy sny o bezsensowność.
Postawa wobec mitów i snów uległa głębokiej zmianie w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci. Bodźcem
do tej zmiany stało się w wielkiej mierze dzieło Freuda. Wyszedłszy od pierwotnie określonego celu:
pomocy neurotycznym pacjentom w zrozumieniu przyczyn ich choroby, Freud prowadził dalej badania
nad snem jako zjawiskiem powszechnym, identycznym zarówno u osób chorych, jak i zdrowych..
Zauważył on, że sny nie różnią się w swej istocie od mitów i baśni i że zrozumienie ich języka oznacza
zrozumienie języka snów. Mity znalazły się też na nowo w centrum uwagi antropologów. Zbierano je,
studiowano i niektórym pionierom na tym polu, jak J. J. Bachofenowi, udało się rzucić nowe światło na
prehistorię człowieka.
Ale badania mitów i snów są jeszcze w powijakach. Pętają je różne ograniczenia. Jednym z nich jest
pewien dogmatyzm oraz sztywność wynikające z roszczeń różnych szkół psychoanalitycznych, z których
każda utrzymuje, że tylko ona prawdziwie pojmuje język symboliczny. W ten sposób tracimy z j oczu
całą wielostronność symbolicznego języka i próbujemy wtłoczyć go w prokrustowe łoże jednego, i tylko
jednego, sposobu rozumienia.
Inne ograniczenie polega na tym, że interpretacja snów wciąż uchodzi za uprawnioną jedynie wtedy, gdy
stosuje ją psychiatra w leczeniu neurotycznych pacjentów. Sądzę, że jest przeciwnie - język symboliczny
to jedyny język obcy, który każdy z nas musi poznać. Zrozumienie go pozwala nam się zetknąć z
najistotniejszym źródłem mądrości: mitem, a także z głębszymi warstwami naszej własnej osobowości.
W sposób istotny pomaga to nam w zrozumieniu podstaw swoiście ludzkiego doświadczenia, wspólnego
całej ludzkości tak pod względem treści, jak i stylu.
Talmud mówi: “Sen, którego nie objaśniamy, jest jak list, którego nie czytamy." W istocie rzeczy, za-
równo sny, jak i mity są ważnymi informacjami przekazywanymi nam samym przez nas samych. Jeśli nie
rozumiemy języka, w którym są zapisywane, umyka nam to, o czym wiemy i o czym powiadamiamy
siebie samych w godzinach, w których nie jesteśmy zajęci sterowaniem światem zewnętrznym.
II. ISTOTA JĘZYKA SYMBOLICZNEGO
Przypuśćmy, że chcesz wskazać komuś różnicę między smakiem białego a czerwonego wina. Wydaje ci
się to całkiem proste. Ty znasz tę różnicę bardzo dobrze; czemuż więc objaśnienie jej komuś innemu
miałoby nie być łatwe? Ujmując jednak tę różnicę smaku w słowa, natrafisz na ogromne trudności. W
końcu prawdopodobnie powiesz: “Słuchaj, nie umiem ci tego wyjaśnić. Napij się po prostu czerwonego
wina, a potem białego i sam poznasz, na czym polega różnica." Nie masz trudności ze znalezieniem
słów objaśniając najbardziej skomplikowaną maszynę, jałowe jednak wydaje się określenie za pomocą
słów prostego doznania smakowego.
Czyż nie stajemy wobec tych samych trudności próbując wyjaśnić doznania uczuciowe? Weźmy jako
przykład nastrój zagubienia, opuszczenia, kiedy świat wygląda szaro i trochę strasznie, choć nic nam
naprawdę nie grozi. Chcesz opisać przyjacielowi ten nastrój, ale znów przyłapujesz się na szukaniu po
omacku słów i w końcu czujesz, że nic z tego, co powiedziałeś, nie oddaje należycie wielu odcieni tego
nastroju. Następnej nocy masz sen. Widzisz siebie na peryferiach jakiegoś miasta tuż przed świtem,
ulice są puste, najwyżej mija cię jakiś mleczarz, domy wyglądają ubogo, okolice są nieznane, nie masz
żadnych możliwości zwykłego przeniesienia się do znanych ci miejsc, które - jak czujesz - są twymi
stronami rodzinnymi. Kiedy się budzisz i przypominasz sobie ów sen, przychodzi ci na myśl, że uczucie,
jakiego w nim doznałeś, było właśnie uczuciem zagubienia i posępnej szarości, jakie próbowałeś opisać
poprzedniego dnia swojemu przyjacielowi. Jest to zaledwie jeden obraz, który uzmysłowiłeś sobie w nie-
spełna sekundę. A jednak obraz ten jest żywszym i dokładniejszym opisem niż to, co mogłeś przekazać,
mówiąc szczegółowo o swym doznaniu. Obraz widziany we śnie jest symbolem czegoś, co odczuwałeś.
Czym jest symbol? Definiuje się go często jako “coś, co oznacza coś innego". Definicja ta jest raczej
niezadowalająca. Jeżeli jednak zajmiemy się symbolami, które są zmysłowym wyrazem wzroku, słuchu,
dotyku i powonienia, czyli “czymś, co oznacza coś innego", wewnętrzne doświadczenie, jakieś uczucie
lub myśl, to definicja ta stanie się godna większej uwagi. Symbole tego rodzaju wyrażają coś, co jest
poza nami, a symbolizują coś, co jest czymś wewnątrz nas samych. Język symboliczny jest językiem, w
którym wyrażamy wewnętrzne doświadczenie, jakby było ono doświadczeniem zmysłowym, jakby było
czymś, co czynimy, czy też czymś, czym oddziałuje na nas świat rzeczy. Język symboliczny jest
językiem, w którym świat zewnętrzny stanowi symbol świata wewnętrznego, symbol naszych dusz i
naszych umysłów.
Jeśli definiujemy symbol jako “coś, co oznacza coś innego", zasadnicze pytanie brzmi: Jakie spe-
cyficzne powiązanie zachodzi między symbolem a tym, co on symbolizuje?
Odpowiadając na to pytanie możemy rozróżnić trzy rodzaje symboli: symbol konwencjonalny,
akcydentalny oraz uniwersalny. Jak wkrótce zobaczymy, jedynie dwa ostatnie rodzaje symboli wyrażają
wewnętrzne doświadczenie, tak jakby było ono doświadczeniem zmysłowym, i jedynie one zawierają
elementy języka symbolicznego. Z tych trzech symboli najlepiej znamy symbol konwencjonalny,
ponieważ stosujemy go w mowie powszechnej. Jeśli widzimy wyraz “stół" lub słyszymy jego dźwięk, to
litery S-T-Ó-Ł oznaczają “coś innego": stół jako rzecz, której używamy, dotykamy i którą widzimy. Jaki
jest związek między wyrazem “stół" a stołem jako przedmiotem?
Czy istnieje między nimi jakieś wewnętrzne pokrewieństwo? Oczywiście, nie. Stół jako rzecz nie ma
nic wspólnego ze stołem jako dźwiękiem i jedynym powodem, dla którego słowo to symbolizuje tę rzecz,
jest konwencja nadająca określonej rzeczy jakąś określoną nazwę. Uczymy się tego powiązania jako
dzieci, gdy słowa odnoszące się do danej rzeczy powtarzamy dopóty, dopóki skojarzenia nie utrwalą
nam się tak, że bez zastanowienia znajdujemy właściwe słowo.
Istnieją jednak pewne wyrazy, których nie kojarzymy na zasadzie tylko konwencjonalnej. Kiedy na
przykład mówimy “fuj", czynimy wargami ruch szybkiego wyparcia powietrza. Jest on wyrazem obrzy-
dzenia, w którym uczestniczą nasze usta. Wyrzucając szybko powietrze naśladujemy i wyrażamy chęć
wykluczenia i usunięcia czegoś z naszego układu. W tym przypadku, jak i w niektórych innych, symbol
pozostaje w nieodłącznym związku z uczuciem, jakie symbolizuje. Jeśli nawet przyjmiemy, że pier-
wotnym źródłem licznych czy nawet wszystkich słów jest takie właśnie nieodłączne powiązanie między
symbolem a tym, co symbolizowane, obecnie, gdy uczymy się języka, większość słów nie ma dla nas
tego znaczenia.
Słowa nie są jedyną ilustracją symboli konwencjonalnych, chociaż stanowią najbardziej rozpo-
wszechnione i najlepiej znane symbole. Obrazy mogą także być symbolami konwencjonalnymi. Flaga,
na przykład, może przedstawiać jakiś określony kraj, a mimo to między określonymi barwami a krajem,
jaki one oznaczają, nie ma żadnego powiązania. Uznano, że oznaczają one ów szczególny kraj, wobec
czego, znowu z przyczyn konwencjonalnych, wrażenie wzrokowe wywołane widokiem flagi nakłada nam
się na pojęcie tego kraju. Niektóre symbole obrazowe nie są całkiem konwencjonalne. Na przykład
krzyż. Krzyż może być jedynie konwencjonalnym symbolem Kościoła chrześcijańskiego i pod tym
względem nie różni się od flagi. Ale swoista treść pojęcia krzyża, która wiąże się ze śmiercią Jezusa, a
ponadto z wzajemnym przenikaniem się sfery materialnej i duchowej, wynosi związek między symbolem
a tym, co on symbolizuje, ponad płaszczyznę zwykłych symboli konwencjonalnych.
W jaskrawym przeciwieństwie do symbolu konwencjonalnego pozostaje symbol akcydentalny, chociaż
połączone są brakiem wewnętrznego pokrewieństwa między symbolem a tym, co on symbolizuje.
Załóżmy, że w pewnym mieście ktoś przeżył coś przygnębiającego; gdy słyszy nazwę tego miasta,
kojarzy ją z łatwością z nastrojem smutku, tak jak kojarzyłby ją z nastrojem radości, gdyby jego prze-
życie należało do szczęśliwych. Oczywiste jest, że nie natura miasta zawiera to coś, co byłoby albo
smutne, albo też radosne. Jest to indywidualne doświadczenie zespolone z miastem i czyniące z niego
symbol jakiegoś nastroju.
Taką samą reakcję może wywołać jakiś dom, ulica, jakiś ubiór, sceneria, to wszystko, co się kiedyś
skojarzyło z określonym nastrojem. Możemy się przyłapać na rojeniu sennym, że znajdujemy się w pew-
nym mieście. We śnie może się z tym miastem nie kojarzyć żaden określony nastrój; wszystko, co wi-
dzimy, to jedynie jakaś ulica lub nawet po prostu nazwa miasta. Zadajemy sobie wówczas pytanie, dla-
czego zdarzyło nam się myśleć we śnie o tym mieście, i być może odkrywamy, że zasnęliśmy w nastroju
podobnym do tego, jaki symbolizowało miasto. Obraz w marzeniu sennym przedstawia ten nastrój,
miasto oznaczałoby więc nastrój, który kiedyś w nim przeżyliśmy. Tutaj powiązanie między symbolem a
doznaniem symbolizowanym jest całkowicie akcydentalne.
W przeciwieństwie do symbolu konwencjonalnego symbol akcydentalny nie może się stać udziałem
nikogo, kto nie ma takiego samego jak my stosunku do wydarzeń powiązanych z symbolem. Z tego po-
wodu w mitach, baśniach czy dziełach sztuki pisanych językiem symbolicznym rzadko używa się symboli
akcydentalnych, ponieważ bez obszernych komentarzy autorskich byłyby one niezrozumiałe. W snach
jednak symbole akcydentalne występują często i w dalszych partiach tej książki objaśnię metodę ich
rozumienia.
Symbol uniwersalny jest jedynym, w obrębie którego zachodzi wewnętrzne pokrewieństwo między
symbolem a tym, co on przedstawia. Podaliśmy już jeden przykład, scenerię peryferii miasta. Zmysłowe
doświadczenie opuszczonego, obcego, ubogiego środowiska wykazuje istotnie znamienne pokrewień-
stwo z nastrojem zagubienia i trwogi. Prawdą jest, że jeśli nigdy nie znaleźliśmy się na takich peryfe-
riach, nie mogliśmy użyć tego symbolu, tak jak słowo “stół" nic by nie znaczyło, gdybyśmy nigdy stołu nie
widzieli. Symbol ten jest nasycony znaczeniem jedynie dla mieszkańców miasta, nie przedstawia na-
tomiast żadnego znaczenia dla ludzi żyjących w kulturach, które charakteryzuje brak wielkich miast.
Jednak wiele innych symboli uniwersalnych tkwi korzeniami w doświadczeniu każdej ludzkiej istoty.
Weźmy jako przykład symbol ognia. Urzekają nas pewne właściwości ognia płonącego na kominku. Fas-
cynuje nas przede wszystkim jego żywa ruchliwość. Zmienia się on ustawicznie, przez cały czas jest w
ruchu, a jednak stanowi stałość. Pozostaje ten sam, nie będąc takim samym. Daje wrażenie mocy, ener-
gii, wdzięku i lekkości. Wygląda, jakby tańczył, jak gdyby tryskało z niego niewyczerpane źródło energii.
Kiedy używamy ognia jako symbolu, opisujemy wewnętrzne doświadczenie tymi samymi elementami,
które dostrzegamy w zmysłowym doświadczeniu ognia; nastrój ożywienia, lekkości, ruchliwości, wdzię-
ku, wesołości - czasem ten, czasem inny z tych elementów przeważa w naszych uczuciach.
Podobny pod pewnymi względami, odmienny zaś pod innymi jest symbol wody - oceanu, strumienia.
Tu również znajdujemy zespolone ze sobą trwałość i zmianę, ciągły ruch, a mimo to stałość.
Odczuwamy także cechę żywości, ciągłości oraz energii. Istnieje jednak pewna różnica; podczas gdy -
ogień jest popędliwy, szybki, pobudzający, woda jest spokojna, powolna i wytrwała. Ogień zawiera
element zaskoczenia; woda element pewności. Woda także symbolizuje nastrój ożywienia, lecz
ożywienie to jest nieco ociężałe, powolniejsze, bardziej koi, niż pobudza.
To, że zjawisko świata fizycznego może wyrażać wewnętrzne doświadczenia, że świat rzeczy może
być symbolem świata ducha, nie jest rzeczą dziwną. Wszyscy wiemy, iż nasze ciało odzwierciedla nasze
stany duchowe. Krew uderza nam do głowy, gdy jesteśmy wściekli, serce tłucze się nam szybciej w
piersi, gdy ogarnia nas gniew, całe ciało ulega innym wibracjom, jeśli jesteśmy szczęśliwi, innym zaś,
gdy jesteśmy smutni. Nastroje nasze znajdują odbicie w wyrazie twarzy, a nasze postawy i uczucia od-
zwierciedlają się w ruchach i gestach tak wiernie, że inni rozpoznają je dokładniej z naszych gestów niż
z naszych słów. Ciało jest w istocie symbolem - nie zaś alegorią - ducha. Głęboko i autentycznie
przeżyte wzruszenie, a nawet wszelka myśl, jaka nas autentycznie poruszyła, wyraża się w całym
naszym organizmie. W przypadku symbolu uniwersalnego znajdujemy to samo powiązanie między
doświadczeniem duchowym a cielesnym. Pewne zjawiska fizyczne sugerują z samej swej natury pewne
doświadczenia emocjonalne i myślowe, my zaś wyrażamy doznania emocjonalne językiem doznań
fizycznych, to znaczy symbolicznie.
Symbol uniwersalny jest jedynym, w którego obrębie powiązanie zachodzące między symbolem a rze-
czą symbolizowaną nie jest przypadkowe, lecz wewnętrzne. Wywodzi się on z doznawania ścisłej blis-
kości między uczuciem i myślą z jednej strony a doznaniem zmysłowym z drugiej. Można go nazwać
uniwersalnym, ponieważ jest udziałem wszystkich ludzi, w przeciwieństwie nie tylko do symbolu
akcydentalnego, który z samej swej natury jest całkowicie osobisty, lecz także do symbolu
konwencjonalnego, który ogranicza się do grupy ludzi uznających wspólnie tę samą konwencję. Symbol
uniwersalny tkwi korzeniami we właściwościach naszego ciała, naszych zmysłów i naszego umysłu,
wspólnych wszystkim ludziom, nie jest przeto ograniczony do jednostek lub też do określonych grup.
Język symbolu uniwersalnego jest właściwie jedyną wspólną mową rozwiniętą przez rodzaj ludzki,
językiem, o którym ludzkość zapomniała, nim jeszcze zdołała rozwinąć powszechny język
konwencjonalny.
Nie ma potrzeby mówić o jakimś dziedzictwie w obrębie rasy, aby wyjaśnić uniwersalny charakter
symboli. Każda istota ludzka, która dzieli istotne znamiona cielesnego i umysłowego układu z resztą
ludzkości, jest w stanie mówić językiem symbolicznym i rozumieć ów język oparty na tych wspólnych
właściwościach. Tak jak nie musimy się uczyć płaczu, gdy jesteśmy smutni, lub czerwienienia się na
twarzy, gdy jesteśmy zagniewani, i podobnie jak reakcje te nie ograniczają się do jakiejś szczególnej
rasy czy też grupy ludzi, język symboliczny nie musi być przedmiotem nauczania i nie ogranicza się do
żadnej wyodrębnionej warstwy ludzkości. Świadczy o tym fakt, że język symboliczny, w postaci, w jakiej
używa się go w mitach i snach, odnajdujemy we wszystkich kulturach, zarówno tzw. prymitywnych, jak i
tak wysoko rozwiniętych jak Egiptu i Grecji. Co więcej symbole stosowane w tych różnych kulturach
wykazują uderzające podobieństwo, ponieważ wszystkie one sięgają do zasadniczych doświadczeń,
zarówno zmysłowych, jak i emocjonalnych, będących udziałem ludzi wszelkich kultur. Dodatkowego
świadectwa dostarczają niedawne eksperymenty, w których ludzie, którzy wcale nie znali teorii
interpretacji snów, byli w stanie, pod hipnozą, interpretować symbolikę swych snów bez żadnej
trudności. Po wyprowadzeniu ze stanu hipnozy, gdy proszono ich o wyjaśnienie tych samych snów,
okazywali zakłopotanie i mówili: “No cóż, nie ma w nich żadnego sensu - to po prostu absurd."
powyższe twierdzenie trzeba jednak zmodyfikować. Znaczenie niektórych symboli bywa odmienne,
zależnie od różnic, jakie w rozmaitych kulturach zawiera ich rzeczywista treść. Na przykład funkcja, a
więc i znaczenie słońca są odmienne w krajach północnych i w krajach podzwrotnikowych. W strefie pół-
nocnej, gdzie woda znajduje się w obfitości, wszelki wzrost zależy od dostatecznego nasłonecznienia.
Słońce jest ciepłą, darzącą życiem, chroniącą, miłującą siłą. Na Bliskim Wschodzie żar słoneczny
znacznie się wzmaga i słońce staje się niebezpieczną, a nawet groźną potęgą, przed którą człowiek
musi się chronić, woda natomiast uchodzi za źródło wszelkiego życia i główny warunek wzrostu.
Możemy mówić o dialektach powszechnego języka symbolicznego, wyznaczonych przez owe różnice
naturalnego środowiska, które powodują, że pewne symbole przybierają odmienne znaczenie w różnych
rejonach ziemi.
Niezależnie od tych “symbolicznych dialektów" wiele symboli ma więcej niż jedno znaczenie, zgodnie z
różnymi rodzajami doświadczeń, jakie można powiązać z jednym i tym samym zjawiskiem naturalnym.
Jako przykład weźmy znów symbol ognia. Jeśli obserwujemy ogień w kominku, stanowiącym źródło
przyjemności i wygody, wyraża on nastrój żywości, ciepła i przyjemności. Jeśli jednak widzimy płonący
budynek czy las, doświadczamy uczucia zagrożenia, panicznego strachu, poczucia bezsilności
człowieka wobec żywiołu natury. Ogień zatem może być symbolicznym wyobrażeniem zarówno
wewnętrznego ożywienia i szczęścia, jak i zgrozy, bezsilności czy też właściwych komuś dążności
niszczycielskich. To samo dotyczy symbolu wody. Woda może się stać niezwykle niszczycielską siłą,
gdy szaleje sztorm bądź gdy jako wezbrana rzeka występuje z brzegów. Może być przeto zarówno
symbolicznym wyrazem i przerażenia i chaosu, jak wygody i spokoju.
Ilustracją tego twierdzenia jest jeszcze symbol do- 1 liny. Dolina otoczona górami może wzbudzić w
nas uczucie bezpieczeństwa i otuchy, poczucie osłony i przed każdym niebezpieczeństwem grożącym
nam z zewnątrz. Ale chroniące nas góry mogą także oznaczać izolujący mur, który nie pozwala nam się
z niej wydostać, i w ten sposób dolina wyrażać będzie symbol uwięzienia. Znaczenie takiego symbolu
można I ustalić jedynie na podstawie całego kontekstu, zwłaszcza miejsca, w którym ten symbol
występuje, w kategoriach doświadczeń, jakie przeważały w życiu i osoby używającej tego symbolu.
Powrócimy do tej« kwestii w trakcie omawiania symboliki snów.
Dobrą ilustracją funkcji, jaką pełni symbol uniwersalny, jest opowieść zapisana językiem.
symbolicznym i znana niemal każdemu, kto żyje w obrębie kultury Zachodu: Księga Jonasza. Jonasz
posłyszał głos Boga nakazujący mu udać się do Niniwy i oznajmić jej mieszkańcom, że czeka ich
zagłada jeśli nie zejdą ze złej drogi. Jonasz nie może nie posłuchać głosu Boga i dlatego właśnie jest
prorokiem. Jest jednak krnąbrnym prorokiem, który znając swą powinność, próbuje mimo to uciec przed
nakazem Boga (czy też, jak byśmy powiedzieli, głosem sumienia). Jest on człowiekiem, który nie
troszczy się o inne istoty ludzkie. Jest człowiekiem o silnym poczuciu prawa i porządku, lecz
pozbawionym miłości.
Jak w opowieści tej odzwierciedlają się procesy psychiczne Jonasza?
powiadają nam (por. Proroctwo Jonaszowe), że Jonasz udał się do Joppe i znalazł okręt, który miał g
0
przewieźć do Tarsu. Gdy wypłynął na pełne morze, zerwała się wielka burza, wszystkich ogarnął lęk i
zdenerwowanie, Jonasz zaś zszedł w głąb okrętu, położył się i twardo zasnął. Żeglarze, przekonani, że
Bóg zesłał burzę, aby ukarać kogoś, kto jest na okręcie, budzą Jonasza, który wyznaje, że ucieka przed
Jahwe. Następnie każe im rzucić siebie w morze, aby przestało się burzyć. Żeglarze - wykazując
szczególne poczucie człowieczeństwa, gdyż chwytali się najpierw wszelkich innych sposobów, zanim
usłuchali jego rady - wrzucili wreszcie Jonasza w morze, a ono przestało się srożyć. Tymczasem
Jonasza połyka wielka ryba, w której brzuchu przebywa on trzy dni i trzy noce. Modli się wtedy do swego
Boga, aby uwolnił go z tego więzienia. Bóg poleca rybie, aby wyrzuciła Jonasza na ląd, Jonasz zaś idzie
do Niniwy i spełniając nakaz Boga, ratuje mieszkańców miasta.
Historia ta opowiedziana jest tak, jak gdyby owe wydarzenia rzeczywiście się przytrafiły. Zapisano ją
jednak językiem symbolicznym i wszystkie przedstawione w niej realistyczne zdarzenia są symbolami
wyrażającymi wewnętrzne doświadczenia bohatera. Odkrywamy tu sekwencję symboli następujących
kolejno po sobie: wejście na okręt, zejście do wnętrza okrętu, zaśnięcie, wrzucenie do morza oraz
przebywanie w brzuchu ryby. Wszystkie te symbole oznaczają to samo wewnętrzne doświadczenie:
poczucie bezpieczeństwa i odosobnienia, bezpieczne odsunięcie się od innych ludzi. Wyobrażają one
to, co można by przedstawić za pomocą innego symbolu, płodu w łonie matki. Chociaż wnętrze okrętu,
twardy sen, morze i brzuch ryby są w rzeczywistości tak różne, wyrażają to samo wewnętrzne
doświadczenie, stopienie się w jedno stanu bezpieczeństwa i odosobnienia.
W zewnętrznej warstwie opowieści wydarzenia przebiegają w przestrzeni i czasie: najpierw zejście w
głąb okrętu, następnie zaśnięcie, po czym wrzucenie do morza, z kolei połknięcie przez rybę. Jedno
następuje po drugim i chociaż niektóre zdarzenia są wyraźnie irrealistyczne, cała historia wykazuje
logiczną zwartość w ujęciu kategorii czasu i przestrzeni. Jeśli jednak zrozumiemy, że zamierzeniem
pisarza nie było snucie opowieści o wypadkach zewnętrznych, lecz o wewnętrznym doświadczeniu
człowieka rozdartego między własnym sumieniem a gwałtowną chęcią, aby uciec przed swym głosem
wewnętrznym, stanie się jasne, że różne czyny następujące jeden po drugim wyrażają ten sam nastrój u
Jonasza; i że następstwo w czasie jest wyrazem rosnącej intensywności tego samego uczucia. W swej
próbie ucieczki przed zobowiązaniem wobec bliźnich, jakie na nim ciąży, Jonasz dąży do odosobnienia
dopóty, dopóki - już w brzuchu ryby - elementu osłony nie zdominował element uwięzienia, czego prorok
nie mógł już ścierpieć i zmuszony był modlić się do Boga o uwolnił nie go z sytuacji, w jakiej sam się
postawił. (Jest to mechanizm, który zgodnie z naszymi obserwacjami stanowi znamienną cechę
neurozy. Przybiera się jakąś postawę jako rodzaj obrony przed niebezpieczeństwem, ale równocześnie
postawa ta wykracza znacznie poza swą pierwotną funkcję obronną i staje się symptomem
neurotycznym, od którego dana osoba próbuje się uwolnić.) Tak więc ucieczka Jonasza w mające go
zabezpieczyć odosobnienie kończy się grozą wywołaną faktem uwięzienia i prorok podejmuje swe życie
na nowo, od miejsca, z którego uprzednio próbował uciec.
Jest jeszcze jedna różnica między logiką zewnętrznej warstwy opowieści a jej warstwą utajoną. W owej
zewnętrznej warstwie powiązanie logiczne zasadza się na związku przyczynowym zewnętrznych
wydarzeń. Jonasz chce się; udać za morze, ponieważ chce uciec przed Bogiem, zasypia, ponieważ jest
strudzony, wyrzucają go za burtę, ponieważ sądzi się, że jest powodem rozpętania się burzy, połyka go
ryba, ponieważ w morzu tym żyją ryby ludojady. Jedno wydarzenie wyrasta na gruncie zdarzenia
poprzedniego. (Ostatni fragment opowieści nie jest realistyczny, lecz nie jest też nielogiczny.) W utajonej
wersji istnieje jednak inna logika. Różne wypadki wiążą się ze sobą przez skojarzenie z tym samym
wewnętrznym doświadczeniem. To, co wydaje się przyczynowym następstwem wydarzeń zewnętrznych,
oznacza powiązanie doświadczeń zespolonych ze sobą przez skojarzenie w kategoriach wydarzeń
wewnętrznych. Jest to równie logiczne jak w przypadku owej wersji widocznej, lecz logika ta jest innego
rodzaju. Jeśli przejdziemy teraz do badania natury snów, logika rządząca językiem symbolicznym stanie
się bardziej przejrzysta.
III. NATURA SNÓW
Na przestrzeni wieków i w obrębie różnych kultur poglądy na naturę snów różniły się znacznie. Jednak
bez względu na to czy wierzono, że sny są realnymi doświadczeniami naszych uwolnionych od powłoki
cielesnej dusz, które opuściły ciało podczas snu, czy też utrzymywano, że sny są inspirowane przez
Boga bądź przez złe duchy, czy widziano w nich] wyraz naszych irracjonalnych namiętności, czy też -
wprost przeciwnie - naszych najwznioślejszych i najbardziej moralnych właściwości, jedno nie podlega
dyskusji: pogląd, że wszelkie sny są znaczące i doniosłe. Znaczące, gdyż zawierają posłanie, które
możemy zrozumieć, jeśli mamy klucz do jego tłumaczenia. Doniosłe, ponieważ nie śnimy o niczym,
czego waga jest znikoma, choćby nawet wyrażało się to w języku, który ukrywa znaczenie sennego
posłannictwa za jakąś błahą fasadą.
Dopiero ostatnie stulecie stało się świadkiem radykalnego odstępstwa od tego poglądu. Tłumaczenie
snów wyparto do królestwa zabobonów, światły, i wykształcony człowiek, laik czy też uczony, nie miał
żadnej wątpliwości, że sny są bezsensownymi i pozbawionymi znaczenia wytworami naszego umysłu, w
najlepszym razie psychicznymi odbiciami wrażeń cielesnych doświadczanych podczas snu.
To właśnie Freud z początkiem dwudziestego wieku potwierdził dawną koncepcję: sny są zarówno
znaczące, jak i doniosłe; nie śnimy o niczym, co by nie stanowiło ważnego przejawu naszego życia we-
wnętrznego, i możemy zrozumieć wszystkie sny, jeśli mamy do nich klucz; interpretacja snów jest via
regia, główną aleją wiodącą do zrozumienia nieświadomości, a zatem tej najpotężniejszej siły napędowej
zarówno patologicznych, jak i normalnych zachowań. Poza tą ogólną wypowiedzią na temat natury snów
Freud w sposób dobitny i niewzruszony potwierdził jedną z najstarszych teorii: sen jest spełnieniem ir-
racjonalnych namiętności stłumionych podczas naszego życia na jawie.
Dawniejsze teorie snów i koncepcje Freuda przedstawię w dalszych rozdziałach, teraz zaś przystąpię
do omawiania natury snów, tak jak ja sam doszedłem do ich pojmowania z pomocą dzieła Freuda i w
wyniku mego własnego doświadczenia, człowieka, który śni i który jednocześnie jest interpretatorem
snów.
W świetle faktu, że nie ma takiego przejawu działalności umysłowej, który by nie wystąpił we śnie,
sądzę, iż jedynym określeniem natury snów nie wypaczającym bądź też nie zawężającym tego zjawiska
jest szerokie sformułowanie, że marzenia senne są znaczącym i doniosłym wyrazem wszelkiej
działalności umysłowej w warunkach snu.
Definicja ta jest oczywiście zbyt szeroka, aby mogła się na wiele przydać do zrozumienia natury snów,
jeżeli nie umiemy powiedzieć czegoś bardziej sprecyzowanego o “warunkach snu" i określonym wpływie
tych warunków na naszą działalność umysłową. Jeśli wykryjemy, jaki jest specyficzny wpływ snu na
nasze czynności umysłowe, o wiele wnikliwiej zgłębimy naturę marzeń sennych.
Z fizjologicznego punktu widzenia sen jest warunkiem chemicznej regeneracji organizmu; w czasie gdy
możliwość wszelkiego działania i nawet postrzegania zmysłowego jest wyłączona, następuje odnowienie
energii. Z punktu widzenia psychologicznego - sen pozbawia człowieka możliwości reagowania na
rzeczywistość za pośrednictwem postrzegania i działania, czyli głównych funkcji charakteryzujących
życie na jawie. Ta różnica między biologicznymi funkcjami czuwania i snu jest w istocie różnicą
zachodzącą między dwoma stanami istnienia.
Aby ocenić wpływ egzystencji sennej na nasze procesy psychiczne, musimy najpierw rozważyć
pewien ogólniejszy problem: kwestię wzajemnej zależności naszej działalności i naszych procesów
myślowych. Sposób naszego myślenia jest w wielkiej mierze wyznaczony przez to, co robimy i co byśmy
chcieli osiągnąć. Nie znaczy to, że zainteresowania wypaczają myślenie, ale po prostu, że sposoby
myślenia różnią się zależnie od rodzaju zainteresowań.
Jaki jest na przykład stosunek różnych ludzi do lasu? Malarz, który wybrał się tam, aby malować,
właściciel lasu, który chce oszacować swoje interesy, oficer zajmujący się topografią tego terenu,
turysta, który pragnie przyjemnie spędzić czas - każdy z nich będzie miał całkowicie odmienne pojęcie o
lesie, ponieważ dla każdego z nich co innego jest istotne. Doświadczenie malarza będzie polegało na
zetknięciu się z formą i kolorem; przedsiębiorcy - na zapoznaniu się z wielkością, liczbą oraz wiekiem
drzew; oficera - na rozpoznaniu widoczności i możliwości osłony; turysty - na wędrówce wzdłuż szlaków.
Chociaż wszyscy oni mogą się zgodzić na abstrakcyjne oświadczenie, że znajdują się na skraju lasu, o
ich doświadczeniu, o tym, jak widzą las, decydują różne rodzaje działalności uprawianej przez nich z
racji wykonywanego zawodu.
Różnica między biologicznymi a psychologicznymi funkcjami snu i czuwania jest bardziej zasadnicza niż
między rozmaitymi rodzajami działalności, a różnica między pojęciowymi systemami, które wiążą się z
tymi dwoma stanami, jest nieporównanie większa. W stanie czuwania myśli i uczucia są nastawione
przede wszystkim na wyzwanie - zadanie opanowania naszego środowiska, przeobrażenia go, obrony
przed nim. Utrzymanie się przy życiu jest zadaniem człowieka czuwającego; podlega on prawom, które
rządzą rzeczywistością. Znaczy to, że musi on myśleć kategoriami czasu i przestrzeni i że jego myśli
podlegają prawom czasoprzestrzennej logiki.
Podczas snu nie zajmujemy się naginaniem zewnętrznego świata do naszych celów. Jesteśmy bez-
radni i słusznie przeto sen nazywamy “bratem śmierci". Ale jesteśmy także wolni, wolniejsi niż na jawie.
Jesteśmy wolni od brzemienia pracy, od konieczności, która każe nam się bronić lub atakować, od
obserwowania i ujarzmiania rzeczywistości. Nie musimy patrzeć na zewnętrzny świat; przyglądamy się
naszemu światu wewnętrznemu, mamy do czynienia wyłącznie z samymi sobą. Gdy śpimy, możemy być
przyrównani do płodu lub do trupa; można nas także przyrównać do aniołów, nie podlegających prawom
“realności". We śnie królestwo konieczności ustępuje miejsca królestwu wolności, w którym moje
“jestem" stanowi jedyny system, do którego odnoszą się myśli i uczucia.
Logika działalności umysłowej podczas snu różni się od tej, jaka cechuje egzystencję na jawie. Do-
świadczenie senne nie musi wcale zważać na właściwości, które mają jakieś znaczenie jedynie wtedy,
gdy zmagamy się z rzeczywistością. Jeśli na przykład uważam, że dana osoba jest tchórzliwa, mogę
śnić, że zmieniła się z człowieka w kurczę. Zmiana ta jest logiczna w kategoriach tego, co czuję w sto-
sunku do tej osoby, nielogiczna zaś jedynie w kategoriach zewnętrznej rzeczywistości (w kategoriach
tego, co mógłbym naprawdę uczynić wobec tej osoby czy też zrobić z nią). Doświadczenie senne nie
cierpi na brak logiki, lecz podlega odmiennym prawom logicznym, które są całkowicie prawomocne w
tym szczególnym stanie przeżywania.
Sen i życie na jawie są dwoma biegunami ludzkiego istnienia. Życie na jawie odznacza się działaniem,
sen zaś jest od niego wolny. Sen odznacza się doświadczaniem samego siebie. Gdy budzimy się ze
snu, przenosimy się do królestwa czynu. Kierujemy się wówczas według kategorii tego systemu i pamięć
nasza działa w jego obrębie: przypominamy sobie to, co daje się osadzić w pojęciach czasu i przestrze-
ni. Świat snu zniknął. To, czego w nim doświadczyliśmy - nasze sny - odtwarzamy z największym
trudem. Takie sytuacje w sposób symboliczny przedstawia niejedna ludowa opowieść: w nocy upiory i
duchy, dobre i złe, opanowują scenę, gdy jednak nastaje świt, znikają i z całego intensywnego przeżycia
nie pozostaje nic.
Z tych rozważań wynikają pewne wnioski dotyczące natury nieświadomości: Nie jest ona ani
mitycznym królestwem odziedziczonego przez rodzaj ludzki doświadczenia, jak głosił Jung, ani też
Freudowskim siedliskiem irracjonalnych sił libido. Należy ją pojmować w kategoriach zasady: “Na to, co
myślimy i czujemy, oddziaływa to, co czynimy."
Świadomość jest działalnością umysłu przejawiającą się w zakresie, w jakim w sferze działania zaprząta
nas zewnętrzna rzeczywistość. Nieświadomość jest doznaniem umysłowym występującym w stanie
istnienia, w którym odcięliśmy się od zewnętrznego świata; nie pochłania nas już działalność, lecz
doświadczanie samego siebie. Nieświadomość jest doświadczeniem związanym ze szczególnym trybem
życia - brakiem działania. Znamienne cechy nieświadomości wynikają z natury tego sposobu istnienia,
natomiast cechy świadomości określa natura działania oraz funkcja związana z warunkami biologicz-
nego przetrwania, właściwe naszemu życiu na jawie.
W stosunku do normalnego stanu aktywności. Kiedy mówimy o nieświadomości, twierdzimy właściwie
tylko że jakieś doświadczenie wykracza poza ramy naszego umysłu podczas i w wyniku naszej działal-
ności; odczuwa się je wówczas jako widmowy, natrętny element, trudny do uchwycenia i trudny do
zapamiętania. Świat dnia jest jednak równie nieświadomy w naszym doświadczeniu sennym, jak świat
nocy w naszym doświadczeniu na jawie. Terminu “nieświadomość" używa się zwykle wyłącznie z punktu
widzenia doświadczenia dnia; tak więc nie wskazuje on na to, iż zarówno świadomość, jak i nie-
świadomość są jedynie różnymi stanami umysłu, odnoszącymi się do różnych stanów egzystencji.
Twierdzi się również, że na jawie myśli i uczucia nie podlegają całkowicie ograniczeniom czasu i prze-
strzeni; że nasza twórcza wyobraźnia pozwala nam myśleć o rzeczach przeszłych i przyszłych, jak
gdyby działy się w teraźniejszości, i o odległych obiektach, jakby znajdowały się przed naszymi oczyma;
że również na jawie nasze odczucia nie zależą od fizycznej obecności przedmiotu ani od jego
współistnienia w czasie; że przeto brak systemu przestrzenno-czasowego nie charakteryzuje egzystencji
sennej w odróżnieniu od życia na jawie, lecz myśli i uczucia w przeciwieństwie do działania, ów chętnie
stawiany zarzut pozwala mi wyjaśnić istotny punkt mej tezy.
Musimy ustalić różnicę między treścią procesów myślowych a kategoriami logicznymi, stosowanymi w
myśleniu.
Chociaż prawdą jest, że treść naszych myśli na jawie nie podlega ograniczeniom czasu i przestrzeni,
kategorie myślenia logicznego są kategoriami natury przestrzenno-czasowej. Mogę na przykład myśleć
o swoim ojcu i stwierdzić, że jego postawa w pewnej sytuacji jest identyczna z moją. Oświadczenie to z
punktu widzenia logiki jest poprawne. Z drugiej zaś strony, jeśli stwierdzam: “jestem swoim ojcem",
wypowiadam się nielogicznie, ponieważ wypowiedź ta nie odnosi się do świata fizycznego. Sentencja ta
jest jednak logiczna w sferze czystych przeżyć: wyraża ona doznanie uczucia identyczności z ojcem. Lo-
giczne procesy myślowe w stanie jawy podlegają kategoriom, które tkwią korzeniami w szczególnej
formie egzystencji - tej, w której ustalamy swój związek z rzeczywistością w terminach działania. W
mojej egzystencji sennej, charakteryzującej się brakiem choćby potencjalnej akcji, znajdują zasto-
sowanie takie kategorie logiczne, które odnoszą się jedynie do mego doświadczenia wewnętrznego. To
samo stosuje się także do uczuć. Gdy w stanie jawy żywię jakieś uczucie wobec osoby, której nie wi-
działem od dwudziestu lat, jestem świadomy faktu, że osoba ta jest nieobecna. Jeśli zaś śnię o tej
osobie, moje uczucia pozostają do niej w takim stosunku, jakby była obecna. Ale powiedzieć: “jakby była
obecna", znaczy to wyrazić owo uczucie w logicznych pojęciach życia na jawie. W egzystencji sennej nie
ma żadnego “jak gdyby"; dana osoba jest obecna.
Na poprzednich stronach starałem się określić warunki snu i wyciągnąć z tego opisu pewne wnioski
dotyczące znamion aktywności sennej. Teraz przystąpię do zbadania pewnego specyficznego elementu
występującego w warunkach snu, który okaże się czynnikiem wielkiej wagi dla zrozumienia procesów
sennych. Stwierdziłem, że gdy śpimy, nie zajmujemy się opanowywaniem zewnętrznej rzeczywistości.
Nie postrzegamy jej i nie oddziałujemy na nią, nie podlegamy też wpływom świata zewnętrznego.
Wynika z tego, że efekt oderwania od rzeczywistości zależy od cech samej rzeczywistości. Jeśli wpływ,
jaki wywiera zewnętrzny świat, jest w swej istocie korzystny, brak tego oddziaływania podczas snu
będzie prowadził do obniżenia waloru naszej aktywności sennej, tak że będzie ona ustępować naszej
działalności i umysłowej za dnia, gdy jesteśmy poddani dobroczynnemu wpływowi zewnętrznej
rzeczywistości.
Czyż jednak słusznie przyjmujemy, że wpływ, jaki wywiera rzeczywistość, jest wyłącznie korzystny? Czy
nie może tak się złożyć, że będzie on również szkodliwy i że, w rezultacie, brak tego wpływu będzie
prowadził do ujawnienia wartości wyższych niż te które są właściwe naszemu stanowi czuwania?
Mówiąc o rzeczywistości na zewnątrz nas nie wspominamy zwłaszcza o świecie natury. Natura jako
taka nie jest ani dobra, ani zła. Może nam sprzyjać lub okazać się niebezpieczna, niepostrzeganie jej
uwalnia nas wprawdzie od zadania polegającego na próbach jej opanowania czy też na bronieniu się
przed nią, nie czyni nas jednak ani głupszymi, ani też mądrzejszymi, lepszymi, ani gorszymi. Całkiem
odmiennie ma się rzecz z otaczającym nas światem utworzonym przez człowieka, z kulturą, w której ży-
jemy. Jej wpływ na nas jest wyraźnie dwuznaczny, chociaż skłonni jesteśmy sądzić, że działa całkowicie
na naszą korzyść.
W istocie dowody, że wpływy kulturowe są dla nas korzystne, wydają się niemal nieodparte. Tym, co
odróżnia nas od świata zwierząt, jest nasza zdolność tworzenia kultury. Tym, co odróżnia wyższe stadia
ludzkiego rozwoju od stopni niższych, są zmiany w sferze kulturalnej. Najbardziej zasadniczy element
kultury, język, jest warunkiem wstępnym wszelkich ludzkich osiągnięć. Słusznie nazwano człowieka
zwierzęciem tworzącym symbole, gdyż pozbawieni zdolności mówienia, nie zasługiwalibyśmy chyba na
miano istoty ludzkiej. Ale każda funkcja człowieka zależy od jego styczności z zewnętrznym światem.
Uczymy się myśleć obserwując innych i słuchając ich nauk. Rozwijamy nasze emocjonalne, intelek-
tualne i artystyczne zdolności pod wpływem kontaktu z zasobem osiągnięć naukowych i artystycznych
stworzonych przez społeczeństwo. Uczymy się kochać i troszczyć o innych dzięki styczności z nimi oraz
uczymy się powściągać popędy wrogości i egoizmu przez miłość do innych albo przynajmniej z bojaźni
przed nimi.
Czyż zatem stworzona przez człowieka istniejąca na zewnątrz nas rzeczywistość nie jest najważniej-
szym czynnikiem rozwoju tego, co w nas najlepsze, i czy nie powinniśmy się obawiać, że straciwszy
kontakt z zewnętrznym światem, cofniemy się na jakiś czas do etapu prymitywnego, prawie
zwierzęcego, bezrozumnego stanu umysłu? Wiele przemawia na rzecz takiego przypuszczenia i pogląd,
że regresja taka jest cechą znamienną stanu snu, a zatem i aktywności sennej, wyznawali liczni
badacze marzeń sennych od Platona do Freuda. Z tego punktu widzenia sny mają być wyrazem
irracjonalnych prymitywnych dążeń drzemiących w nas i fakt, że tak łatwo zapominamy o naszych
rojeniach sennych, tłumaczy się aż nadto tym, iż wstydzimy się owych irracjonalnych i zbrodniczych
popędów, które przejawiają się w nas, gdy tylko społeczeństwo traci nad nami nadzór. Niewątpliwie ta
interpretacja snów jest prawdziwa i wkrótce się na nią powołamy, przytaczając kilka przykładów. Chodzi
jednak o to, czy jest ona wyłącznie prawdziwa, czy też negatywne elementy, jakie niesie ze sobą wpływ
społeczeństwa, nie tłumaczą paradoksalnego faktu, że jesteśmy nie tylko mniej rozumni i mniej
obyczajni w naszych snach, lecz że jesteśmy też inteligentniejsi, mądrzejsi oraz zdolni do lepszego
osądu, gdy śpimy, niż gdy czuwamy.
W istocie, kultura wywiera nie tylko korzystny, lecz także szkodliwy wpływ na naszą działalność in-
telektualną i moralną. Ludzie są od siebie zależni, potrzebują się nawzajem. Ale na przebieg dziejów
ludzkich po dzień dzisiejszy oddziaływa jeden fakt: produkcja materialna nie wystarcza do zaspokojenia
prawowitych potrzeb wszystkich ludzi. Stół nakryto jedynie dla garstki spośród tych wielu, którzy chcieli
zasiąść przy nim i jeść. Ci, którzy byli mocniejsi, usiłowali zapewnić sobie nakrycia, a znaczyło to, że j
musieli uniemożliwić innym zdobycie miejsc. Gdyby kochali oni swych braci w tym stopniu, w jakim do-
magali się tego Budda, prorocy czy też Jezus, podzieliliby się z nimi chlebem zamiast samym jeść mięso
i pić wino. Ale ponieważ miłość jest najwznioślejszym i najtrudniejszym do osiągnięcia stanem rodzaju
ludzkiego, nie uchybia wcale człowiekowi, że ci, którzy mogli zasiąść przy stole i cieszyć się przyjem-
nościami życia, nie chcieli się dzielić, a zatem byli zmuszeni ubiegać się o władzę nad tymi, którzy za-
grażali ich przywilejom. Władza ta była często władzą zdobywcy, fizyczną siłą, która przymuszała więk-
szość ludzi do zadowalania się swym losem. Lecz siłą fizyczną nie zawsze się rozporządzało i nie
zawsze wystarczała. Należało mieć władzę nad umysłem ludzi, aby zmusić ich do powstrzymania się od
użycia pięści. To panowanie nad umysłem i uczuciem stanowiło niezbędny element utrzymania
przywilejów mniejszości. W trakcie tego procesu jednakże umysły owych nielicznych uległy podobnemu
wypaczeniu co i umysły mas. Strażnik, który pilnuje więźnia, staje się niemal w równym stopniu
więźniem co i sam uwięziony. Elita, która musi sprawować nadzór nad tymi, którzy nie należą do
wybranych, staje się więźniem swych własnych dążności restrykcyjnych. Tak więc umysł ludzki, zarówno
rządzonych, jak i rządzących, zbacza od swego istotnie ludzkiego celu, polegającego na humanitarnym
myśleniu i odczuwaniu, używaniu i rozwijaniu właściwych człowiekowi władz rozumu i miłości, których
niepełny rozwój przyprawia ludzi o duchowe kalectwo.
Przy takim odchyleniu i wypaczeniu ulega zwichnięciu charakter człowieka. Zaczynają brać w nim górę
dążenia sprzeczne z interesem prawdziwie ludzkiej natury. Tkwiące w nim siły miłości ulegają
zubożeniu, rodzi się chęć władzy nad innymi. Jego wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa maleje, a to
popycha go do szukania kompensacji w namiętnej żądzy sławy i prestiżu. Traci poczucie godności i pra-
wości i zmuszony jest przeobrazić się w rodzaj towaru, czerpiącego poczucie własnej ambicji ze swej
pokupności, ze swego sukcesu. Wszystko to sprawia, że uczymy się nie tylko tego, co prawdziwe, lecz
również, tego, co fałszywe. Że słyszymy nie tylko to, co jest dobre, lecz znajdujemy się też pod ustawicz-
nym wpływem idei szkodliwych dla życia.
Dotyczy to zarówno prymitywnych plemion, w których ścisłe prawa i zwyczaje wywierają wpływ na
umysłowość, jak i nowoczesnego społeczeństwa rzekomo nie skrępowanego surowym rytuałem. Pod
wieloma względami rozpowszechnienie umiejętności czytania i pisania oraz rozwój środków masowej
informacji sprawiły, iż oddziaływanie kulturowych stereotypów stało się równie skuteczne co i w małej,
poddanej ścisłym ograniczeniom kulturze plemiennej. Współczesny człowiek narażony jest na niemal
bezustanny “hałas", hałas radia, telewizji, krzykliwość reklamy, gazet, kina, które przeważnie nie
oświecają naszych umysłów, lecz je ogłupiają. Jesteśmy narażeni na przybierające pozór racjonalności
kłamstwa, które podają się za prawdy, na oczywisty nonsens występujący pod przebraniem zdrowego
rozsądku, bądź też wyższej mądrości specjalistów od zawracania głowy, na intelektualne lenistwo, czyli
nieuczciwość, która przemawia w imieniu “honoru" czy “realizmu", zależnie od okoliczności. Czujemy się
wyżsi nad przesądy poprzednich pokoleń i tak zwanych kultur prymitywnych, a wbija się w nas
ustawicznie dokładnie tego samego rodzaju przesądne wierzenia, które podają się za najnowsze odkryci
nauki. Czy można się więc dziwić, iż życie na jawie nie jest wyłącznie błogosławieństwem, lecz także
przekleństwem? Czyż dziwi fakt, że w stanie snu, gdy przebywamy sami ze sobą, gdy możemy wglądać
w siebie nie nękani hałasem i nonsensem, które otaczają nas za dnia, potrafimy lepiej odczuwać i
rozważać nasze najbardziej autentyczne i najwartościowsze uczucia i myśli?
Oto zatem wniosek, do którego doszliśmy: stan snu spełnia dwuznaczną funkcję. Właściwy mu brak
styczności z kulturą sprzyja przejawianiu się zarówno tego, co w nas najgorsze, jak i tego, co najlepsze:
jeśli więc śnimy, możemy być mniej inteligentni, mniej mądrzy i mniej obyczajni, lecz możemy także
okazać się lepsi i mądrzejsi niż w życiu na jawie.
Dochodząc do tego punktu naszych rozważań, natykamy się na trudny problem: skąd wiemy, czy sen
można pojmować jako wyraz tego, co w nas najlepsze czy też najgorsze? Czy istnieje jakaś zasada, któ-
ra by mogła pokierować naszą próbą rozwikłania tej kwestii?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy porzucić nieco ogólnikową płaszczyznę naszych rozważań i
usiłować głębiej wniknąć w zagadnienie, omawiając pewną liczbę konkretnych przykładów z dziedziny
snów.
Z następującego snu zdał relację człowiek, który w przeddzień spotkał “bardzo ważną osobistość".
Człowiek ten cieszył się opinią mądrego i uprzejmego i ów śniący odwiedził go, będąc pod wrażeniem
tego, co słyszał o starcu. Wyszedł po jakiejś godzinie z uczuciem, że zetknął się z wielkim i dobrym
człowiekiem.
“Widzę pana X (“bardzo ważną osobistość"); jego twarz wygląda całkiem odmiennie niż wczoraj. Wi-
dzę okrutny wyraz ust i srogie oblicze. Opowiada ze śmiechem komuś, że udało mu się właśnie wyłudzić
od biednej wdowy jej ostatnie grosze. Odczuwam gwałtowną zmianę uczuć."
Kiedy poproszono go, aby powiedział, co przychodzi mu na myśl w związku z tym snem, śniący za-
uważył, iż mógł zapamiętać krótkotrwałe uczucie rozczarowania, gdy wszedł do pokoju pana X i rzucił
przelotnie okiem na jego twarz; uczucie to jednak znikło, skoro tylko X nawiązał z nim ujmującą i
przyjazną rozmowę.
Jak mamy rozumieć ten sen? Może ten, który śnił, zazdrości panu X sławy i z tego powodu czuje do
niego niechęć? W tym przypadku sen byłby wyrazem irracjonalnej nienawiści, którą ów śniący żywi, nie
uświadamiając jej sobie. Ale w przytoczonym I przeze mnie przykładzie sprawa wyglądała inaczej. W
trakcie dalszych spotkań, gdy już nasz śniący uświadomił sobie na podstawie snów swoje podejrzenia,
zaczął uważnie obserwować X i odkrył, że w człowieku tym kryje się element bezwzględności,
dostrzeżony przez niego po raz pierwszy we śnie. Wrażenie potwierdziła opinia tych nielicznych, którzy
odważyli się wątpić w zdanie większości, że X jest tak dobrym człowiekiem. Znalazło to potwierdzenie w
niektórych faktach z życia X, które nie były bynajmniej tak brutalne, jak owo zdarzenie we śnie, niemniej
wyrażały podobne nastawienie.
Obserwacja nasza sprowadza się zatem do tego że wgląd owego śniącego w charakter X był o wiele
wnikliwszy w czasie snu niż na jawie. ,,Hałas" opinii publicznej, akcentującej, że X jest cudownym
człowiekiem, nie pozwolił mu na krytyczne nastawienie wobec X w momencie, gdy go ujrzał. I dopiero
później, gdy już miał ów sen, przypomniał sobie to uczucie nieufności i wątpliwości, jakie go w ułamku
sekundy ogarnęło. W swych marzeniach sennych, gdy nie zagrażał mu ów “hałas" i miał możność
przestawania tylko z sobą oraz swoimi wrażeniami i uczuciami, mógł wydać sąd, który okazał się
celniejszy i prawdziwszy niż sąd powzięty na jawie.
W przypadku tego, jak i innych snów, dopiero wtedy możemy rozstrzygnąć, czy wyrażają one
irracjonalną namiętność, czy też głos rozsądku, jeśli poznamy osobę śniącego, nastrój, w jakim się znaj-
dował zasypiając, i wszystkie dane dotyczące rzeczywistej sytuacji, o jakiej śnił. W tym wypadku
interpretację naszą potwierdza wiele czynników. Śniący ów mógł zapamiętać początkowe przelotne
wrażenie niechęci. Nie miał po temu żadnego powodu i nie żywił żadnych wrogich uczuć wobec X. Fakty
wzięte z życia X oraz późniejsze obserwacje potwierdziły wrażenie, jakie nasz śniący odniósł podczas
snu. Gdyby brakowało wszystkich tych czynników, interpretacja nasza byłaby odmienna. Jeśliby na
przykład miał skłonność do zazdroszczenia sławnym ludziom, nie mógł poprzeć żadnymi dowodami
swojego sądu o X powziętego we śnie, nie mógł przypomnieć sobie uczucia odrazy, kiedy ujrzał go po
raz pierwszy, wówczas oczywiście można by przypuszczać, że ów sen nie był wyrazem wnikliwości, lecz
stanowił przejaw irracjonalnej nienawiści.
Wnikliwość wiąże się ściśle z przepowiadaniem. Przepowiadać znaczy to wywnioskować przyszły bieg
wydarzeń z kierunku i natężenia sił, których działa nie możemy obecnie dostrzec. Wszelka gruntowna
wiedza polegająca nie na znajomości zewnętrznej strony wydarzeń, lecz sił działających pod ich po
wierzchnią, prowadzi do przepowiadania i każda traf na przepowiednia musi się opierać na takiej wiedzy.
Nic dziwnego, że często przepowiadamy procesy rozwojowe i wydarzenia potwierdzone później przez
fakty. Jeśli się pominie całkowicie kwestię telepatii, liczne sny, w których śniący przewiduje przyszłe
wypadki, można rozpatrywać w kategoriach racjonalnych przepowiedni, które powyżej zostały
zdefiniowane.
Jednym z najstarszych snów wróżebnych był sen Józefa. Gdy opowiadał go braciom, ci zapałali do
niego jeszcze większą nienawiścią. Mówił im bowiem: “Posłuchajcie, jaki miałem sen. Śniło mi się, że
wiązaliśmy snopy na polu i wtedy snop mój podniósł się i stanął, a snopy wasze otoczyły go kołem i od-
dały mu pokłon." Rzekli mu bracia jego: “Czyż miałbyś jako król panować nad nami i rządzić nami jak
władca?" I jeszcze bardziej go nienawidzili z powodu jego snów i wypowiedzi.
A potem, miał on jeszcze inny sen i opowiedział go braciom swym tak: “Śniło mi się jeszcze, że słońce,
księżyc i jedenaście gwiazd oddają mi pokłon." A gdy to powiedział ojcu i braciom, ojciec skarcił go
mówiąc: “Co miałby znaczyć ów sen? Czyż ja, matka twoja i twoi bracia mielibyśmy przyjść do ciebie i
nisko ci się kłaniać?" Bracia zazdrościli mu, lecz ojciec zapamiętał sobie jego sen.
Ta historia ze Starego Testamentu przedstawia nam sytuację, w której “laik" wciąż rozumiał sny
bezpośrednio i aby pojąć stosunkowo proste marzenie, senne nie potrzebował pomocy biegłego
tłumacza. (Dowodem tego, że zrozumienie trudniejszego snu wymagało pomocy znawcy, jest opowieść
o snach faraona, gdzie w istocie rzeczy dworscy tłumacze snów nie byli w stanie pojąć snów władcy i
trzeba było zawezwać Józefa). Bracia rozumieją natychmiast, że, sen ów wyraża rojenia Józefa,
wyobrażającego sobie, iż któregoś, dnia wzniesie się zarówno nad swego ojca, jak i nad nich, oni zaś
będą musieli się go lękać. Niewątpliwie sen ten jest wyrazem ambicji Józefa, bez której nie osiągnąłby
prawdopodobnie tak wysokiego stanowiska, jakie zdobył. Tak się jednak składa, że sen ów się spełnił,
że nie był tylko wyrazem irracjonalnej ambicji, lecz zarazem zapowiedzią wydarzeń, które rzeczywiście
nastąpiły. Jak mógł] Józef wygłosić taką przepowiednię? Dzieje jego życia w przekazie biblijnym
wskazują, że był on niej tylko ambitnym człowiekiem, lecz także człowiekiem o niezwykłym talencie.
Zdaje sobie dokładniej sprawę ze swych nadzwyczajnych uzdolnień we śnie niż na jawie, gdzie ciążył na
nim fakt, że jest młodszy i słabszy niż wszyscy jego bracia. Sen Józefa jest swoistą mieszaniną
namiętnej ambicji oraz wglądu we własne uzdolnienia, bez których jego sen niej mógłby się spełnić.
Przepowiednia innego rodzaju pojawia się w następującym śnie: A, który spotkał się z B w celu
omówienia przyszłej współpracy, odniósł dodatniej wrażenie i postanowił, że przyjmie B do swego
interesu jako wspólnika. Następnej nocy po spotkaniu) miał taki sen: “Widzę B, jak siedzi w naszym
wspólnym biurze i przegląda księgi rachunkowe i zmienia w nich cyfry, aby ukryć fakt, że przywłaszczył
sobie wielką sumę pieniędzy."
A budzi się i - ponieważ przywiązuje wagę do treści snów - popada w zakłopotanie. Przekonany, że
sny stanowią zawsze wyraz naszych irracjonalnych pragnień, wmawia sobie, że ten sen jest wyrazem
właściwego mu ducha rywalizacji i wrogiego nastawienia do innych ludzi, że owa wrogość i podejrzenia
prowadzą go do fantastycznych rojeń, jakoby B był złodziejem. Objaśniwszy sobie tak ten sen, czyni
największe wysiłki, aby wyzbyć się tych irracjonalnych podejrzeń. Gdy już uruchomił ową spółkę
handlową z B, wydarzył się szereg incydentów, które na nowo obudziły podejrzenia A. Mając w pamięci
swój sen i jego interpretację, A był jednak przeświadczony, że znowu ulega irracjonalnym podejrzeniom i
wrogim uczuciom, i postanowił nie zwracać żadnej uwagi na te okoliczności, które zrodziły w nim
podejrzliwość. Po roku jednak odkrył, że B sprzeniewierzył znaczną sumę pieniędzy, zacierając ów fakt
przez fałszywe wpisy do ksiąg rachunkowych. Jego sen sprawdził się niemal dosłownie.
Analiza skojarzeń A wykazała, że sen jego wyrażał pewien wgląd w B, dokonany w czasie pierwszego
spotkania, ale który nie ujawnił się świadomie w jego myślach za dnia. Te liczne i złożone obserwacje,
jakie czynimy względem innych osób w ułamku sekundy, nie uświadamiając sobie własnych procesów
myślowych, pozwoliły mu poznać, że B jest nieuczciwy. Ponieważ jednak nic nie świadczyło na rzecz
tego poglądu i ponieważ maniery B sprawiły, iż trudno było A w jego świadomych rozważaniach uwierzyć
w nieuczciwość B, stłumił on całkowicie tę myśl lub raczej myśl ta nie zarejestrowała się w jego
świadomości podczas czuwania. We śnie jednak uzyskał pełną świadomość swoich podejrzeń i gdyby
posłuchał tych własnych informacji, mógłby uniknąć Wielu kłopotów. Przekonanie, że sny są zawsze
wyrazem naszych irracjonalnych wyobrażeń i pragnień, kazało mu mylnie interpretować ów sen, a nawet
| pewne późniejsze fakty.
Ze snem będącym wyrazem osądu moralnego spotykamy się w przypadku pisarza, któremu
zaproponowano posadę, na której zarobiłby o wiele więcej] pieniędzy, niż zarabiał dotychczas, gdzie
jednak byłby zmuszony do pisania tekstów niezgodnych ze swymi przekonaniami i do pogwałcenia
swojej osobistej uczciwości. Niemniej z punktu widzenia finansowego] i prestiżu oferta ta była tak
nęcąca, że nie potrafił] jej odrzucić. Na wszelkie sposoby, jakie większość! ludzi w takiej sytuacji stosuje,
usiłował to sobie racjonalnie wyjaśnić. Rozumował, że może mimo wszystko widzi sytuację w zbyt
czarnych kolorach i ustępstwa, do których byłby zmuszony, są mniejsza natury. Ponadto, choćby nawet
nie mógł pisać według własnego upodobania, ów stan trwałby tylko kilka lat, potem zaś porzuciłby tę
posadę i miałby tyle pieniędzy, że cieszyłby się całkowitą niezależnością i mógłby wykonywać pracę, do
której przywiązywał znaczenie. Myślał o swych przyjaciołach i krewnych i o tym, co mógłby dla nich
zrobić. Czasami cały problem rysował się w jego wyobraźni w taki właśnie sposób, że przyjęcie posady
wydawało się jego moralną powinnością, podczas gdy odrzucenie jej stanowiłoby wyraz folgowania
samemu sobie, postawy egoistycznej. Jednak takie racjonalni rozumowanie naprawdę go nie
zadowalało; nęka go wciąż wątpliwości i nie był w stanie podjąć decyzji, aż pewnej nocy miał
następujący sen:
“Siedziałem w samochodzie u stóp wysokiej góry gdzie zaczynała się wąska i niezmiernie stroma
droga, wiodąca na jej szczyt. Byłem niezdecydowana czy powinienem tam wjechać, ponieważ droga ta
wydawała się bardzo niebezpieczna. Ale człowiek, który stał obok mego samochodu, kazał mi jechać i
niczego się nie lękać. Wysłuchałem go i postanowiłem pójść za jego radą. Jechałem pod górę, a droga
stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Nie mogłem się jednak zatrzymać, ponieważ nie było żadnej
możliwości zawrócenia. Gdy znalazłem się nie opodal szczytu, silnik stanął, hamulce przestały działać,
samochód potoczył się do tyłu i wywrócił się nad przepaścią. Obudziłem się przerażony."
Trzeba zrelacjonować pewne skojarzenie, niezbędne do całkowitego zrozumienia tego snu. Śniący
powiedział, że człowiek, który zachęcił go do jazdy ową drogą, jest jego byłym przyjacielem, artystą
malarzem, który “się sprzedał", został modnym portrecistą i zarobił mnóstwo pieniędzy, lecz
jednocześnie utracił siłę twórczą. Pisarz wiedział, że pomimo osiągniętego sukcesu przyjaciel ów jest
nieszczęśliwy i cierpi nad tym, iż zdradził samego siebie. Zrozumienie całego snu nie jest rzeczą trudną.
Urwista góra, na którą ten człowiek miał wjechać, stanowi symboliczny wyraz kariery, będącej
nieuchronnie sprawą jego własnego wyboru. We śnie wie, że ta droga jest niebezpieczna. Jest
świadomy faktu, że jeśli przyjmie ofertę, uczyni dokładnie to samo, co było udziałem jego przyjaciela,
coś, za co nim pogardzał i z powodu czego zerwał tę przyjaźń. We śnie uświadamia sobie, że
postanowienie to może doprowadzić go tylko do zguby. W widzeniu sennym jest to zagłada jego
fizycznego “ja", symbolizującego jego “ja" intelektualne i duchowe, któremu grozi zniszczenie.
W czasie snu śniący dostrzegł wyraźnie problem natury etycznej i rozpoznał, że musi wybrać między
sukcesem z jednej strony a uczciwością i szczęściem z drugiej. Poznał, jaki byłby jego los, gdyby
powziął mylną decyzję. Na jawie nie spostrzegł tej alternatywy w sposób wyraźny. Pozostawał bowiem
pod wrażeniem “hałasu", który głosi, iż głupotą jest odtrącać okazję większych zarobków, większej
władzy i prestiżu. Tak ulegał głosom, które mówią, że być “idealistą" jest rzeczą dziecinną i
niepraktyczną, że uwikłał się w argumentację, jaką się człowiek posługuje, aby zagłuszyć głos sumienia.
W tym szczególnym przypadku, gdy uświadomił sobie fakt, że często sny mówią nam więcej niż życie na
jawie, sen ów do tego stopnia nim wstrząsnął, iż mgła, jaka zasnuła jego umysł, rozwiała się, tak że
dostrzegł alternatywę w sposób wyraźny i powziął decyzję wyrokującą na rzecz uczciwości, a przeciw
pokusie wiodącej do samozagłady.
W snach nie tylko wnikamy w nasze stosunki z innymi czy też ich z nami, nie tylko oceniamy wartość
sądów i przepowiedni, lecz także jesteśmy świadkami intelektualnych operacji, wznoszących się nad
procesy myślowe występujące na jawie. Nie jest to rzeczą dziwną, ponieważ wnikliwe myślenie wymaga
pewnego stopnia koncentracji, której jesteśmy często pozbawieni w życiu na jawie, podczas gdy stan
snu sprzyja skupieniu. Najlepiej znanym przykładem tego rodzaju snu jest przypadek odkrywcy
pierścieniowej budowy benzenu. Od dość dawna poszukiwał on chemicznego wzoru benzenu i pewnej
nocy ów poprawny wzór stanął mu przed oczyma we śnie. Miał tyle szczęścia, że przypomniał go sobie
po przebudzeniu; Istnieją liczne przykłady ludzi, którzy poszukują rozwiązania jakiegoś problemu w
dziedzinie matematyki, mechaniki, filozofii czy też dążą do rozwikłania kwestii praktycznych i pewnej
nocy jawi im się owo rozwiązanie we śnie z całkowitą wyrazistością.
Czasami pojawiają się w snach nadzwyczaj skomplikowane rozważania intelektualne. Następujący
przykład ilustruje taki właśnie proces myślowy przebiegający we śnie, chociaż także zawiera element
bardzo osobisty. Śni kobieta inteligentna; a oto jej sen:
“Widziałam kota i wiele myszy. I pomyślałam sobie, że zapytam jutro rano swego męża, czemu setka
myszy nie jest mocniejsza od jednego kota i dlaczego nie mogą go pokonać. Wiem, że mi odpowie, iż
nie różni się to w niczym od problemu historycznego, podobnie bowiem dyktatorzy mogą rządzić
milionami ludzi, nie lękając się z ich strony obalenia. Wiedziałam jednak, że kwestia ta była zwykłym
trikiem i że odpowiedź jego była fałszywa."
Następnego ranka opowiedziała mężowi pierwszą część snu i spytała go: “Co znaczy mój sen, w któ-
rym setka myszy nie mogła pokonać jednego kota?" Bezzwłocznie otrzymała odpowiedź taką, jaka się
jej uprzednio śniła. W dwa dni później deklamowała mężowi ułożony przez siebie krótki wierszyk. Wier-
szyk ten traktował o czarnym kocie, który znalazł się na pokrytych śniegiem polach, otoczony przez setki
myszy. Wszystkie myszy wyśmiewały kota, ponieważ był czarny i na tle śniegu widać go było bardzo
wyraźnie, kot więc zapragnął być biały i mniej widoczny. Jedno zdanie wierszyka brzmiało: “I teraz
pojmuję, co mnie zaintrygowało ubiegłej nocy."
Powtarzając ten utwór mężowi nie uświadamiała sobie żadnego powiązania między wierszem a snem.
Mąż dostrzegł ów związek i rzekł: “No cóż, wierszyk wyjaśnia twój sen. Nie utożsamiałaś się, jak sądzę,
z myszami, lecz z kotem; w swoim śnie byłaś dumna, że nawet setka myszy nie może cię pokonać.
Jednocześnie ujawniasz uczucie upokorzenia, że słabe myszy, wobec których odczuwasz wyższość,
mogą się śmiać, widząc cię tak wyraźnie." (Śniąca kocha koty i czuje się im bliska.)
IV. FREUD A JUNG
Moje określenie marzeń sennych jako wszelkiej działalności umysłowej podczas snu oparte jest na
Freudowskiej teorii snów, jednakże pod wieloma względami pozostaje do niej w jaskrawym
przeciwieństwie. Uważam, że sny mogą być wyrazem zarówno najniższych i najbardziej irracjonalnych,
jak i najwyższych oraz najwartościowszych funkcji naszego umysłu. Freud przyjmuje, iż zawsze w
sposób nieodzowny sny są wyrazem irracjonalnej części naszej osobowości. W dalszym ciągu tej
książki spróbuję wykazać, że owe trzy teorie: sen jako produkt wyłącznie irracjonalny, jako produkt
wyłącznie racjonalny bądź też jednocześnie jeden i drugi - spotkać można w historii interpretacji snów
już w odległej przeszłości. Z uwagi na fakt, że Freudowska interpretacja snów jest pierwszym najlepiej
znanym i najdonioślejszym wkładem nowożytnej nauki w dzieło . interpretacji snów - zanim przystąpię do
omówienia trzech prekursorskich teorii - opiszę i omówię interpretację dokonaną przez Freuda.
Freudowska interpretacja snów oparta jest na tych samych zasadach, na jakich zbudowana została cała
jego teoria psychologiczna: na koncepcji, że mogą w nas tkwić dążenia, uczucia i pragnienia, które po-
budzają nasze działanie, a mimo to wcale nie jesteśmy ich świadomi. Freud nazywał takie dążenia
“nieświadomymi" nie dlatego, że nie zdajemy sobie z nich zupełnie sprawy, lecz główne dlatego, że
potężna “cenzura" chroni nas przed uświadomieniem ich sobie. Z wielu przyczyn - przede wszystkim zaś
z obawy przed utratą aprobaty rodziców i przyjaciół - tłumimy takie dążenia, których świadomość
kazałaby nam poczuwać się do winy czy też lękać kary. Wyparcie jednak takich dążeń ze świadomości
nie oznacza, że przestają istnieć. W rzeczywistości wyrażają się w licznych formach, lecz istnieją nadal z
taką mocą, że nie uświadamiamy sobie ich wejścia, zupełnie tak jakby wślizgnęły się bocznymi
drzwiami. Nasz świadomy system sądzi, że pozbył się niepożądanych uczuć i pragnień, i przeraża go
myśl, iż mogłyby one być wewnątrz nas; gdy jednak wracają i ujawniają się, są już do tego stopnia
zniekształcone i zamaskowane, że nasze świadome myślenie nie uznaje ich za to, czym są.
W ten sposób Freud wyjaśnił symptom neurozy. Przyjął on, że potężne dążenia, których cenzura nie
dopuszcza do świadomości, wyrażają się w tym symptomie w sposób tak zamaskowany, że nie uświa-
damiamy sobie zaspokojenia owych nieracjonalnych dążeń, lecz jedynie cierpienia wywołane przez
symptom. Freud jako pierwszy uznał więc symptom neurozy za coś zdeterminowanego przez siły
drzemiące wewnątrz nas samych i za coś, czego sens moglibyśmy odczytać, gdybyśmy mieli klucz do
jego zrozumienia.
Tezę tę zilustruje następujący przykład. Pewna kobieta uskarża się na przymus skłaniający ją do
mycia rąk za każdym razem, gdy czegokolwiek się dotknie. Stało się to oczywiście niezmiernie kłopot-
liwym symptomem, ponieważ objaw ten zakłóca wszelkie jej czynności i całkowicie ją unieszczęśliwia.
Nie wie, dlaczego musi to czynić. Wszystko, co może powiedzieć, sprowadza się do faktu, iż odczuwa
nieznośny niepokój, jeśli usiłuje tego nie robić. Już sama okoliczność, że nie wiedząc, dlaczego tak się
dzieje, musi być posłuszna impulsowi, który nią zawładnął, powiększa jej niedolę. Analizując
wyobrażenią i wolne skojarzenia pacjentki wykryto, że zmaga się ona z głębokim uczuciem wrogości. I
rzeczywiście, początek symptomu zbiegł się z romansem jej męża z inną kobietą i z faktem porzucenia
w szorstki i bezwzględny sposób. Zawsze była zależna od swego męża i nigdy nie ośmieliła mu się
sprzeciwiać lub krytykować go. Nawet gdy mąż ujawnił zamiar opuszczenia jej, nie zdobyła się właściwie
na żadne słowo, żadną wymówkę, żadne oskarżenie, nie wpadła w gniew. Ale symptom ów wtedy
właśnie się pojawił. Dalsza analiza wykazała, iż pacjentka miała okrutnego i władczego ojca, którego się
bała i wobec którego nigdy się nie ośmieliła okazać gniewu czy niezadowolenia. Analiza wykazała także,
iż jej łagodność i uległość nie dowodzą braku niepohamowanego gniewu. Wręcz przeciwnie, gniew
gromadził się pod powłoką zewnętrznego zachowania; gniew ten znajdował wyraz jedynie w rojeniach
fantastycznych, na przykład w wyobrażaniu sobie, że ojciec umiera, że został zamordowany czy też
okaleczony. Jej żądza zemsty i nienawiści nasilały się a mimo to lęk i sumienie zmuszały ją do niemal
całkowitego tłumienia takich pragnień. Zachowanie siei męża w stosunku do niej ożywiło ów dławiony
gniew i jeszcze bardziej go podsyciło. Tu jednak także niej mogła ani wyrazić, ani nawet odczuć gniewu.
Gdyby] była świadoma swej wrogości, mogłaby chcieć żabiej lub przynajmniej zranić swego męża i
neurotycznej symptomy mogłyby się nigdy nie rozwinąć. Tak więc tkwiła w niej nieuświadomiona
wrogość.
W przypadku tej kobiety neurotyczny symptom był reakcją na ową wrogość. Dotykanie rzeczy stało siej
nieświadomie aktem zniszczenia, po którym musiała] myć ręce, aby oczyścić się z tego, co popełniła.
Wyglądało to, jak gdyby miała krew na rękach i musiała ją zmywać raz za razem. Ten przymus mycia!
stanowił reakcję na wrogi impuls, próbę podkreślenia występku, jaki popełniła, a jednak zdawała sobie
sprawę jedynie ze swej potrzeby mycia rąk, nie była natomiast wcale świadoma przyczyn tego stanu
rzeczy. Symptom ów, który robił wrażenie bezsensownej czynności, można było w ten sposób rozumieć
jako znaczący przejaw zachowania, wtopiony niegdyś w nieświadomą warstwę jej osobowości, gdzie
miało swe źródło pozornie nonsensowne zachowanie się pacjentki. Mycie rąk było kompromisem, który
pozwolił jej dać upust, choć nieświadomie, swej wściekłości i mimo to oczyścić się z winy przez obrzęd
mycia.
Rozumienie procesów nieświadomych przywiodło Freuda do pewnego odkrycia, które rzuciło światło
na normalne zachowanie. Pozwoliło mu ono wyjaśnić takie pomyłki, jak zapominanie czy też
przejęzyczanie się, które intrygowały wielu obserwatorów i dla których nie znaleziono jeszcze żadnego
wytłumaczenia. Jesteśmy wszyscy obeznani ze zjawiskiem polegającym na tym, że nagle nie potrafimy
przypomnieć sobie jakiejś nazwy, którą znamy wcale dobrze. Chociaż prawdą jest, że takie zapominanie
może mieć wiele przyczyn, Freud odkrył, iż często wyjaśnienia należy szukać w takim oto fakcie: coś w
nas nie chce myśleć o tej nazwie, ponieważ kojarzy się ona ze strachem, gniewem czy też innymi
podobnymi emocjami. I że nasze pragnienie odcięcia się od tego bolesnego aspektu prowadzi nas do
zapominania skojarzonej z nim nazwy. Jak niegdyś powiedział Nietzsche: “Pamięć mówi mi, że to uczy-
niłem, duma mówi mi, iż nie mogłem tego uczynić. Pamięć poddaje się."
Motywem podobnych przejęzyczeń niekoniecznie jest poczucie strachu czy winy. Jeśli ktoś spotyka
pewną osobę i zamiast: “Jak się masz", wymyka mu się z ust słowo: “Żegnaj", daje wyraz swym praw-
dziwym uczuciom: chciałby natychmiast odejść od osoby, którą dopiero co spotkał, albo wcale się na nią
nie natknąć. Względy konwencjonalne uniemożliwiają mu wyrażenie tego uczucia, a mimo to jego
niechęć do owej osoby ujawniła się niejako za jego plecami. Włożyła mu ona w usta te właśnie słowa,
które wyrażają jego prawdziwe uczucia, świadomie | natomiast zamierzał okazać zadowolenie ze
spotkania tej osoby.
Marzenia senne stanowią inny składnik zachowania, który Freud pojmuje jako pewien wyraz
nieświadomych dążeń. Zakłada on, że podobnie jak w przypadku symptomu neurozy czy też pomyłek
sen wyzwala nieświadome dążenia, którym nie pozwalamy się ujawniać, gdy panujemy w pełni nad
naszymi myślami. Te stłumione idee i uczucia odnajdują się i ożywają we śnie, my zaś nazywamy je
marzeniami sennymi.
Z tego ogólnego pojęcia marzeń sennych wynikają konkretne wnioski:
Siłami napędowymi naszej egzystencji sennej są I nasze irracjonalne pragnienia. We śnie ożywają
impulsy, którym w dzień staramy się zapobiec bądź też nie ośmielamy się do nich przyznać. Irracjonalna
nienawiść, ambicja, zazdrość, zawiść, szczególnie zaś kazirodcze lub perwersyjne pragnienia
seksualne, które wykluczamy ze swej świadomości, odnajdują. się w naszych snach. Freud przyjmuje, iż
my wszyscy nosimy w sobie takie irracjonalne pragnienia, które wprawdzie stłumiliśmy pod naciskiem
społeczeństwa ale których nie możemy się pozbyć całkowicie. W czasie snu słabnie nadzór naszej
świadomości, owe pragnienia zaś ożywają i przemawiają głośno w naszych marzeniach sennych.
Freud posuwa się o krok dalej. Łączy on teorii marzeń sennych z funkcją snu. Otóż sen jest fizjologiczną
koniecznością i nasz organizm dąży, jak umie najlepiej, do jej zabezpieczenia. Gdybyśmy odczuł wali
owe gwałtowne, irracjonalne pragnienia w czasie snu, powodowałyby one nasze zdenerwowanie i w
końcu przebudzenie. Tak więc pragnienia te kolidowałyby z biologiczną koniecznością snu. Cóż zatem
czynimy, aby go ochronić? Wyobrażamy sobie, iż naszym życzeniom stało się zadość, doznajemy więc
uczucia zadowolenia zamiast niepokojącej frustracji.
Freud dochodzi w ten sposób do przypuszczenia, że istotą marzeń sennych jest halucynacyjne
spełnianie irracjonalnych pragnień; funkcja ich polega na ochronie snu. Wyjaśnienie to można pojąć
łatwiej w tych przypadkach, w których życzenie nie jest irracjonalne, w związku z czym rojenie senne nie
ulega zniekształceniu; tak według Freuda dzieje się w wypadku typowego snu. Przypuśćmy, że ktoś
spożył bardzo słoną potrawę przed zaśnięciem i czuje w ciągu nocy silne pragnienie. Może wtedy śnić,
że poszukuje wody, znajduje studnię i pije z niej obficie chłodną i smaczną wodę. Zamiast obudzić się
ze snu, aby zaspokoić pragnienie, zadowala się halucynacyjnie wyobrażeniem picia wody, to zaś
pozwala mu spać dalej. Znamy wszyscy podobny rodzaj halucynacyjnego spełnienia, gdy budzi nas
dzwonienie budzika, wówczas natychmiast śni się nam, że biją dzwony kościelne, i wydaje się nam, że
jest niedziela, a więc nie musimy wstawać tak wcześnie. Również w tym przypadku marzenie senne
pełni funkcję ochrony naszego snu. Freud przyjmuje, iż to proste spełnianie życzeń, które same w sobie
nie są irracjonalne, jest stosunkowo rzadkie u dorosłych, choć częste u dzieci, i że na ogół sny nasze nie
są spełnieniem takich racjonalnych pragnień, lecz zadośćuczynieniem pragnień irracjonalnych
tłumionych za dnia.
Drugie założenie, jakie Freud czyni na temat natury snów, polega na tym, iż te irracjonalne pragnienia,
które występują w snach w postaci spełnionej, mają swe źródło w naszym dzieciństwie, że były one
niegdyś żywe, gdy byliśmy dziećmi, że istniały nadal w utajeniu i ożyły wreszcie w naszych snach.
Pogląd ten opiera się na przyjętym przez Freuda ogólnym założeniu o irracjonalności dziecka.
Dziecko jest dla niego siedliskiem wielu aspołecznych popędów. Ponieważ braknie mu siły fizycznej oraz
wiedzy, aby działać na zasadzie swych popędów, jest nieszkodliwe i nikt nie musi się chronić przed jego
złymi zamiarami. Jeśli jednak skupimy uwagą raczej na jego dążeniach niż na ich praktycznych
rezultatach, małe dziecko okaże się istotą aspołeczną i amoralną. Odnosi się to przede wszystkim do
jego popędów seksualnych. Według Freuda wszystkie te dążenia seksualne, które gdy objawiają się u
człowieka dorosłego, noszą nazwę perwersji, stanowią etap normalnego seksualnego rozwoju dziecka.
U noworodka energia seksualna (libido) skupia się wokół ust, później wiąże się z defekacją, w końcu zaś
koncentruje się wokół genitaliów. Małe dziecko wykazuje żywe dążenia sadystyczne i masochistyczne.
Jest ono ekshibicjonistą, a także małym “podglądaczem". Nie jest zdolne do kochania kogokolwiek, lecz
jest osobnikiem narcystycznym, kochającym jedynie samego siebie. Przejawia głęboką zazdrość i jest
siedliskiem popędów niszczycielskich w stosunku do swych współzawodników. Życie seksualne małego
chłopca i małej dziewczynki jest zdominowane przez dążności kazirodcze. Wykazują oni silne
przywiązanie seksualne do rodzica przeciwnej płci, zazdroszcząc rodzicowi tej samej płci, nienawidząc
albo ojca, albo matki. Jedynie strach przed karą ze strony nienawistnego rywala każe dziecku stłumić
owe kazirodcze pragnienia. Utożsamiając się z nakazami i zakazami ojca, chłopiec przezwycięża swą
nienawiść wobec niego i zastępuje ją pragnieniem, aby być takim jak on. Wytworzenie się sumienia jest
wynikiem “kompleksu Edypa".
Freudowski obraz dziecka przypomina w znacznej mierze wizerunek nakreślony przez św. Augustyna.
Jeden z głównych dowodów, jakie Augustyn przytacza na rzecz wrodzonej grzeszności człowieka,
polega na wykazaniu przewrotności małego dziecka. Rozumowanie jego zasadza się na tym, że
człowiek musi być z samej natury zły, ponieważ dziecko jest złe, zanim ma okazję nauczenia się zła od
innych nim złe przykłady mogą je zdemoralizować. Freud, tak jak Augustyn, nie uwydatnia tych cech
dziecka, które kompensowałyby przynajmniej ów obraz: dziecięcej spontaniczności, zdolności do
wrażliwego reagowania, do wnikliwego osądzania ludzi, ich oceny, niezależnie od tego, co mówią,
bezustannych prób zrozumienia świata; krótko mówiąc, wszystkich tych przymiotów, które każą nam
podziwiać i kochać dzieci i które dały początek idei, że dziecięce cechy człowieka dorosłego wchodzą w
skład jego najcenniejszych właściwości. Istnieją liczne powody, dla których Freud kładzie nacisk na złe
aspekty osobowości dziecka. Jednym z tych powodów jest fakt, że epoka wiktoriańska stworzyła
iluzoryczny obraz niewinnego dziecka. Zakładano, że nie ma ono żadnych dążeń seksualnych i obce mu
są wszelkie inne “złe" popędy. Gdy Freud zaatakował tę dogodną fikcję, oskarżono go o kalanie
niewinności dziecka i o podważanie jednej z najwyższych wartości, w jakie wierzyła rodzina
wiktoriańska. Jest rzeczą zrozumiałą, że w trakcie tej bitwy Freud popadł w drugą krańcowość, kreśląc
jednostronny obraz złej natury dziecka.
Inny powód takiej oceny dziecka tkwi w tym, że według Freuda jedna z funkcji społeczeństwa polega na
zmuszaniu człowieka do tłumienia niemoralnych i aspołecznych dążności w celu tworzenia cennych
społecznie cech; to przeobrażenie zła w dobro dokonuje się za pośrednictwem mechanizmów, które
Freud nazywa formacją reaktywną oraz sublimacją. Tłumienie jakiegoś złego popędu, na przykład
sadyzmu, prowadzi do tworzenia się jakiegoś przeciwnego impulsu, na przykład dobroczynności,
którego funkcja polega na uniemożliwieniu wyrażenia się w myśli, w uczynku czy też w uczuciu owego
stłumionego sadyzmu. Mówiąc o sublimacji Freud ma na myśli zjawisko polegające na tym, iż zły impuls
zostaje oddzielony od swych pierwotnych celów aspołecznych oraz wykorzystany do wznioślejszych i
kulturalnie wartościowych zamysłów. Przykładem tego może być sublimacja dokonana przez człowieka,
który swój popęd pchający go do kaleczenia innych wykorzystuje w cennej sztuce chirurgii. Freud
utrzymuje, że popędy życzliwości, miłości, twórczości u człowieka nie są czymś pierwotnym; twierdzi on,
iż impulsy te są wtórnym wytworem, wynikającym z konieczności stłumienia pierwotnie złych ludzkich
dążności. Kulturę rozumie się tu jako rezultat takiego stłumienia. W stanie pierwotnym człowiek w
wydaniu Freuda w przeciwieństwie do człowieka w wydaniu Rousseau, opanowany jest przez złe
popędy. Im bardziej społeczeństwo się rozwija i zmusza go do tłumienia tych impulsów, tym bardziej
uczy się on tworzyć mechanizmy formacji reaktywnych oraz sublimacji. Im wyższy szczebel kulturalnego
rozwoju, tym wyższy jest stopień stłumienia. Ponieważ jednak zdolności człowieka do formacji
reaktywnych i sublimacji jest ograniczona, owo wzrastające tłumienie kończy się często
niepowodzeniem; pierwotne dążenia ożywają i, jako że nie mogą wystąpić w sposób jawny, prowadzą do
symptomów neurozy. Tak więc Freud przyjmuje, iż człowiek staje wobec nieuniknionej alternatywy: im
wyższy szczebel kulturalnego rozwoju, tym większe stłumienie i tym większa neuroza.
Pojęcie to każe nam z konieczności założyć, iż dziecko pozostaje w swej istocie niemoralne dopóty
dopóki nie znajdzie się w orbicie wymagań społecznych; że nawet owa kontrola społeczna nie upora się
nigdy z większością tych złych impulsów, które choć utajone, żyją nadal.
Jeszcze jedna przyczyna kazała Freudowi położył nacisk na irracjonalność dziecka. W wyniku analiz
własnych marzeń sennych znalazł się pod wrażeniem faktu, iż nawet u normalnego, zdrowego
psychicznie człowieka dorosłego można znaleźć takie irracjonalne skłonności, jak nienawiść, zazdrość,
niezdrowa emocja. W końcu lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia i na początku obecnego
uważano, iż istnieje ostra linia demarkacyjna przebiegająca między chorym a zdrowym. Nie do pojęcia
było, żeby jakiś normalny, poważny obywatel był czy mógł być nosicielem owych licznych “szalonych"
popędów, ujawnionych w jego marzeniach sennych. Czyż można było wyjaśnić obecność tych impulsów
w jego snach, nie obalając pojęcia owego zdrowego, normalnego dorosłego człowieka? Freud rozwikłał
tę trudność zakładając, iż owe irracjonalne dążenia, pojawiające się w snach, ujawniają tkwiące w nim
dziecko, które nadal żyje i przemawia głośno w marzeniach sennych. Teoretyczna interpretacja Freuda
polegała na tym, iż niektóre z dziecięcych popędów ulegają stłumieniu, żyją utajone w nieświadomości i
pojawiają się jednak w marzeniach sennych, zniekształcone i zamaskowane, zgodnie z żywioną przez
dorosłego potrzebą nieuświadamiania ich sobie w pełni nawet podczas snu. Jako ilustrację tej tezy
przytoczę jeden ze snów Freuda, zanalizowany przez niego w książce O interpretacji snów:
“I. Mój przyjaciel R. jest moim wujem - żywię do niego wielką miłość.
II. Widzę przed sobą jego twarz, nieco zmienioną. Robi wrażenie wydłużonej; żółtą brodę, która ją
okala, widać ze szczególną wyrazistością.
Potem następują dwie inne części snu, znowu jakaś myśl i wizerunek, które pomijam.
Interpretację tego snu ustalono w następujący sposób:
Kiedy przypomniałem sobie rankiem ów sen, parsknąłem śmiechem i powiedziałem: “Ten sen to non-
sens"” Nie mogłem jednak go zapomnieć i prześladował mnie przez cały dzień, aż w końcu wieczorem
zganiłem siebie tymi słowy: «Gdyby w trakcie interpretacji snu jakiś twój pacjent nie miał nic lepszego do
powiedzenia niż: - To nonsens - byłbyś go strofował, podejrzewając, że za tym snem kryje się jakaś
nieprzyjemna sprawa, której ujawnienia chciał oszczędzić. Zastosuj to samo we własnym przypadku;
twoje przekonanie, iż sen jest nonsensem, prawdopodobnie wyraża po prostu jakiś wewnętrzny opór
wobec jego interpretacji. Nie daj się zbyć.» Przystąpiłem zatem do interpretacji.
“R. jest moim wujem.” Co to może znaczyć? Miałem tylko jednego wuja, mego wuja Józefa. Jego
historia była niewątpliwie smutna.
Niegdyś, przeszło trzydzieści lat temu, w nadziei na wzbogacenie dał się wciągnąć w zakazaną trans-
akcję i poniósł karę. Mój ojciec, który posiwiał ze smutku w ciągu kilku dni, zwykł zawsze mówić, iż wuj
Józef nie był nigdy zły, lecz po prostu głupi. Jeśli zatem mój przyjaciel R. jest mym wujem Józefem, to
prawdziwe jest również twierdzenie, że R. jest głupi. Mało wiarygodne i bardzo niemiłe! Ale oto twarz,
którą widziałem we śnie, o wydłużonych rysach, okolona żółtą brodą. Mój wuj rzeczywiście miał taką
twarz - pociągłą i obramowaną łaciną żółtą brodą. Mój przyjaciel R. był smagły, ale gdy ciemnowłosi
ludzie poczynają siwieć, płacą za splendor swej młodości. Ich czarne brody nieprzyjemnie włosek po
włosku zmieniają barwę; najpierw przybierają odcień rudawokasztanowaty, potem żółtawokasztanowaty,
z kolei zaś zdecydowanie siwieją. Broda mego przyjaciela R. znajduje się teraz w tym stadium; tak też,
po prawdzie, wygląda moja własna a jest to fakt, który odnotowuję z ubolewaniem Twarz, którą widzę w
marzeniu sennym, jest zarazem twarzą mego przyjaciela R. oraz mego wuja.
Jest podobna do jednej z
owych złożonych fotografii Galtona; w celu uwydatnienia podobieństw rodzinnych Galton kazał
fotografować kilka twarzy na tej samej kliszy. Nie ma teraz żadnej wątpliwości; rzeczywiście jestem
zdania, że mój przyjaciel R. jest głupi - tak jak mój wuj Józef.
Nie rozumiem ciągle, po co dotarłem do owego wzajemnego powiązania. Jest to z pewnością zesta-
wienie, które muszę w całej pełni zakwestionować. Nie jest przecież bardzo sensowne, gdyż mój wuj był
przestępcą, a mój przyjaciel R. nim nie jest, pomijając grzywnę, jaką ukarano go niegdyś za wywrócenie
jakiegoś ucznia jadącego na rowerze. Czyż mogę mieć na myśli ową zaczepkę? Porównanie owo byłoby
wówczas śmieszne. Tu przypomniałem sobie inną rozmowę, jaką prowadziłem - w gruncie rzeczy na ten
sam temat - parę dni temu z drugim kolegą, N. Spotkałem N. na ulicy; został on wytypowany na
stanowisko profesora i słysząc, że spotkał mnie podobny zaszczyt, pogratulował mi. Nie przyjąłem jego
gratulacji mówiąc: «Jesteś ostatnim człowiekiem, który mógłby sobie żartować przy tej sposobności,
wiesz bowiem z własnego doświadczenia, co jest warta ta nominacja.» Na to on odrzekł, choć
prawdopodobnie bez przekonania: «To nie takie pewne. W moim przypadku zachodzi specjalna
trudność. Czyżbyś nie wiedział, że swego czasu pewna kobieta wniosła przeciw mnie oskarżenie w
trybie karnym? Chyba nie potrzebuję cię zapewniać, że całą sprawę wyjaśniono. Była to nikczemna
próba szantażu i zrobiłem wszystko, co tylko mogłem, aby uchronić powódkę od kary. Ale być może
sprawa ta zaważy na moją niekorzyść w ministerstwie. Na tobie natomiast nie ciąży żaden zarzut.»
Otóż więc mam przestępcę, a jednocześnie interpretację i tendencję snu. Wuj Józef reprezentuje obu
moich kolegów, których nie mianowano na stanowisko profesora - jednego jako głuptasa, drugiego jako
przestępcę. Teraz także wiem, w jakim celu jest mi potrzebne to wyobrażenie. Jeśli względy wyznaniowe
są decydującym czynnikiem, jaki zaważył na odroczeniu nominacji dwu moich przyjaciół, to moja własna
nominacja stoi również pod dużym znakiem zapytania. Lecz jeśli na odrzucenie kandydatur obu moich
przyjaciół wpłynęły jakieś inne przyczyny, które nie odnoszą się do mnie, ja sam mogę nie tracić nadziei.
W taki właśnie sposób przebiegał mój sen, w którym jeden przyjaciel, R., pojawił się jako głuptas, a
drugi, N., jako przestępca. Skoro nie jestem ani jednym, ani drugim, nie mam z tym nic wspólnego.
Uniknąwszy przykrego odniesienia do mojej osoby informacji, jakiej urzędnik udzielił memu przyjacielowi
R., mam prawo cieszyć się z mojej nominacji na profesora.
Muszę dalej interpretować sen, odnoszę bowiem wrażenie, iż nie wyświetliłem go jeszcze w sposób
wystarczający. Niepokoi mnie ciągle łatwość, z jaką poniżyłem dwu szanownych kolegów, aby utorować
sobie drogę do profesury. Moje niezadowolenie z takiego przebiegu sprawy uległo oczywiście złagodze-
niu, ponieważ nauczyłem się cenić właściwe świadectwo snów. Zaprzeczyłbym każdemu, kto by suge-
rował, iż naprawdę uważam R. za głupca czy też że nie daję wiary wyjaśnieniom N. co do tej historii z
szantażem. Niemniej, powtarzam, wydaje mi siej ciągle, iż sen ów wymaga dalszego wyświetlenia.
Przypominam sobie teraz, że sen zawierał jeszcze jeden fragment, pomijany dotąd w interpretacji.
Gdy już przyszło mi na myśl, iż mój przyjaciel R. jest moim wujem, poczułem do niego we śnie wielki
sentyment. Do kogo skierowane jest to uczucie? Nigdy oczywiście nie żywiłem żadnego uczucia miłości
do wuja Józefa. R. był od wielu lat moim serdecznym przyjacielem, gdybym jednak poszedł do niego i
wuj raził mu swój afekt w słowach odpowiadających temu stopniowi uczucia, jakiego doznałem we śnie,
niewątpliwie byłby zaskoczony. Moje uczucie, jeśli skierowane było do niego, wydaje się fałszywe i
przesądne, podobnie jak i moja ocena jego przymiotów intelektualnych, którą wyraziłem przez wtopienie
jego osobowości w osobowość wuja; tu jednak przesada idzie w przeciwnym kierunku. Teraz jednakże
świta mi w głowie coś nowego. Ów sentyment w marzeniu sennym nie należy do treści utajonych, do
myśli kryjących się za snem; przeciwstawia się on tym treściom; jest obliczony na ukrycie wiedzy uzy-
skanej podczas interpretacji. Prawdopodobnie na tym właśnie polega jego funkcja. Pamiętam, z jaką
niechęcią podjąłem się tej interpretacji, jak długo próbowałem ją odkładać i jak oświadczyłem, że sen ów
jest czystym nonsensem. Wiem ze swojej praktyki psychoanalitycznej, w jaki sposób należy interpreto-
wać taką krytykę. Nie ma ona żadnej wartości informacyjnej, lecz wyraża po prostu jakieś uczucie. Jeśli
moja córeczka nie lubi jabłka, które się jej podaje, twierdzi stanowczo, iż jabłko to jest cierpkie, nie
skosztowawszy go nawet. Jeśli moi pacjenci postępują w ten sposób, wiem, że mamy do czynienia z
ideą, którą usiłują stłumić. To samo odnosi się także do mojego snu. Nie chcę go interpretować,
ponieważ interpretacja ta zawiera coś, czemu się sprzeciwiam. Gdy już całkowicie zinterpretowałem ów
sen, odkryłem, przeciw czemu właściwie była wymierzona moja niechęć; chodziło o twierdzenie, że R.
jest głupi. Sentyment, który czuję do R., powiązać mogę nie z utajonymi myślami marzenia sennego,
lecz raczej z ową moją niechęcią. Jeśli mój sen w porównaniu z jego utajoną treścią w tym punkcie
występuje w przebraniu i rzeczywiście opacznie przedstawia sprawy, całkowicie je przeinaczając, to
sentyment ujawniony we śnie ma na celu fałszywe przedstawienie faktów; innymi słowy, wypaczenie
owo okazuje się tu czymś zamierzonym - jest sposobem maskowania. Moje myśli o R. snute we dnie są
uwłaczające, a zatem po to, abym sobie tego nie uświadomił, przeciwieństwo zniesławienia - czuły
sentyment do niego - przenika do marzenia sennego.
Nadal będę interpretował sen w sposób, który okazał się już instruktywny: mam na myśli marzenie
senne, w którym mój przyjaciel R. jest moim wujem. W naszej interpretacji motyw pragnienia - pragnie-
nia, aby uzyskać nominację na profesora - ujawnił się już namacalnie; wyjaśniliśmy także uczucie ży-
wione do mego przyjaciela R. w marzeniu sennym jako wynik sprzeciwu i oporu wobec dwu moich ko-
legów, którzy pojawiają się w myślach podczas snu. Sen ów był moim własnym snem; mogę przeto kon-
tynuować analizę, stwierdzając, iż rozwiązanie, do jakiego doszedłem, nie zadowala mnie w pełni. Wie-
działem, że moja opinia o tych kolegach, z którymi tak źle się obszedłem w swych myślach snutych we
śnie, na jawie będzie całkiem odmienna; intensywność pragnienia, aby w sprawach nominacji nie po-
dzielić ich losu, wydała mi się zbyt mała, by mogła w pełni wyjaśnić rozbieżność między przekonaniem,
jakie żywiłem we śnie, a moimi poglądami na jawie. Gdyby istotnie nurtowało mnie tak głębokie życze-
nie, aby zwracano się do mnie, przydając mi jeszcze jeden tytuł, byłoby to dowodem jakiejś chorobliwej
ambicji, której chyba w sobie nie pielęgnuję, i której - jak sądzę - bynajmniej nie żywię. Nie wiem, jak by
mnie ocenili inni, którzy - jak się spodziewam - mnie znają; istotnie byłem ambitny; jednak już od dawna
ambicje moje ulokowałem gdzie indziej, a nie w zdobyciu stanowiska i tytułu profesora zwyczajnego.
Skąd zatem ta ambicja, przepisana mi przez marzenie senne? Tu przypomniała mi się historia, którą
słyszałem często w dzieciństwie, że przy moich urodzinach pewna sędziwa wieśniaczka przepowiedziała
mej szczęśliwej matce (byłem przecież jej pierworodnym), iż wydała na świat wielkiego człowieka.)
Proroctwa takie głosi się chyba bardzo często; istnieje tyle szczęśliwych i pełnych nadziei kobiet oraz
tyle sędziwych wieśniaczek i innych staruszek, które, skoro opuściły je siły doczesne, obracają swój
wzrok przyszłości; a prorokini nie poniesie prawdopodobnie konsekwencji swych proroctw. Czy możliwe,
że moja żądza wielkości wypłynęła z tego źródła? przypominam sobie jednak pewne wrażenie z póź-
niejszych lat mego dzieciństwa; mogłoby być ono jeszcze lepszym wyjaśnieniem. Pewnego wieczoru w
restauracji na Praterze, dokąd rodzice mieli zwyczaj zabierać mnie ze sobą, gdy miałem jedenaście czy
dwanaście lat, zauważyliśmy jakiegoś mężczyznę, który chodził od stolika do stolika i za małą sumę pie-
niędzy improwizował wiersze na każdy zadany temat, posłano mnie, abym przyprowadził poetę do
naszego stolika, on zaś okazał swą wdzięczność. Zanim spytał o temat, zaimprowizował kilka wierszy o
mnie i powiedział nam, że o ile może zaufać swemu natchnieniu, zostanę prawdopodobnie któregoś
dnia ministrem. Pamiętam jeszcze wyraźnie wrażenie, jakie wywołało to drugie proroctwo. Działo się to
za czasów gabinetu burżuazyjnego; ojciec mój przyniósł był niedawno do domu portrety wywodzących
się z burżuazji ministrów ze stopniami uniwersyteckimi, Herbsta, Giskry, Ungera, Bergera i innych, i
iluminowaliśmy dom na ich cześć. Pośród nich byli nawet Żydzi; tak że każdy pilny uczniak żydowski
nosił w swym tornistrze tekę ministerialną. Widocznie pod wpływem tego wrażenia jeszcze na krótko
przed swoim wstąpieniem na uniwersytet chciałem studiować prawoznawstwo i zmieniłem zdanie
dopiero w ostatniej chwili. Lekarz nie ma żadnych danych, aby zostać ministrem. Wracając do mojego
snu: to teraz dopiero zaczynam dostrzegać, że przenosi mnie z posępnej teraźniejszości do pełnych
nadziei dni gabinetu burżuazyjnego i całkowicie czyni zadość temu, co stanowiło wówczas moją
młodzieńczą ambicję. Obchodząc się tak źle z mymi dwoma szanownymi i uczonymi kolegami - po
prostu dlatego, iż są Żydami - traktując jednego, jak gdyby był głuptasem, drugiego zaś, jakby był
przestępcą, poczynam sobie, jakbym był ministrem; postawiłem się na jego miejscu. Jakiż odwet
wziąłem na Jego Ekscelencji! On odmówił mianowania mnie profesorem, wobec tego postawiłem się we
śnie na jego miejscu.
Interpretacja tego snu stanowi świetną ilustrację właściwej Freudowi tendencji do przypisywania irra-
cjonalnych dążeń, takich jak ambicja, jako niezgodnych z dojrzałą osobowością, tkwiącemu w niej dziec-
ku. Marzenie senne ukazuje wyraźnie ambicję, jaka nurtowała Freuda w czasie tego snu. Freud jednak
kategorycznie zaprzecza, że mógłby żywić taką wygórowaną ambicję. W rzeczywistości daje dobry
przykład przebiegu logicznej argumentacji, którą tak kapitalnie wyłożył. Jego rozumowanie przebiega
następująco: “Gdyby istotnie nurtowały mnie tak głębokie życzenia, aby zwracano się do mnie,
przydając) mi jeszcze jeden tytuł (przez to wyrażenie wykazuje skłonność do zbagatelizowania
prawdziwej istoty j rzeczy, mianowicie prestiżu, jaki tytuł ów niesie ze sobą), byłoby to dowodem jakiejś
chorobliwej ambicji." O ambicji tej mówi, iż chyba jej w sobie nie pielęgnuje. Ale gdyby nawet inni
osądzili, że żywi taką ambicję, Freud twierdzi stanowczo, iż w żaden sposób nie mogłaby ona mieć na
celu tytułu profesora zwyczajnego. Jest przeto zmuszony przyjąć, że ambicja ta należała do jego
pragnień z okresu dzieciństwa, nie zaś do jego obecnej osobowości. Chociaż oczywiście jest prawdą, że
takie dążenia jak ambicja rozwijają się w naturze dziecka i tkwią korzeniami j we wczesnym okresie
życia, nie jest prawdą, iż są one niezależne od osobowości teraźniejszej. Mówiąc i o normalnej osobie,
jak on sam, Freud czuje się zmuszony do wyraźnego odróżnienia tkwiącego w nim dziecka od siebie
samego. Wpływowi jego zawdzięczamy w wielkiej mierze, iż nie odczuwamy dzisiaj istnienia owego
ostrego przedziału. Uznaje siej szeroko fakt, iż nawet normalna osoba może się powodować wszelkiego
rodzaju irracjonalnymi pragnieniami i że są to jej życzenia, choćby nawet wywodziły się z okresu jej
wczesnego rozwoju.
Dotychczas przedstawiliśmy jeden aspekt freudowskiei teorii snów. Marzenia senne pojmuje się tu jako
halucynacyjne spełnienie irracjonalnych pragnień, szczególnie zaś pragnień seksualnych, które rodziły
się w naszym wczesnym dzieciństwie i nie uległy w pełni przetworzeniu w mechanizmy formacji
reaktywnych oraz sublimacji. Życzenia te występują w postaci spełnionej, gdy słabnie nadzór naszej
świadomości, jak to się dzieje we śnie. Gdybyśmy jednak pozwalali sobie przeżywać spełnianie tych
irracjonalnych pragnień w marzeniach sennych, te ostatnie nie byłyby tak zagadkowe i kłopotliwe.
Rzadko śnimy, iż popełniamy morderstwo czy kazirodztwo, czy też przestępstwo jakiegoś innego rodza-
ju, a jeśli nawet tak się zdarza, nie cieszy nas spełnienie tych życzeń w rojeniach sennych. Aby wyjaśnić
to zjawisko, Freud zakłada, że gdy śpimy, obecna w nas samych moralna cenzura jest także wpół
uśpiona. W ten sposób pozwala się tłumionym myślom i wyobrażeniom przenikać do naszej sennej
świadomości, inaczej bowiem ulegają całkowitemu odcięciu. Ale cenzura znajduje się tylko w półśnie,
czuwa ona nad tym, aby zakazane myśli nie ujawniały się w sposób wyraźny i niedwuznaczny. Jeżeli
funkcja marzenia sennego polega na ochronie naszego snu, irracjonalne pragnienia, które pojawiają się
w tym marzeniu, muszą być tak zamaskowane, aby oszukać cenzurę. Podobnie jak symptomy neurozy
stanowią one kompromis między stłumionymi siłami id a tłumiącą siłą cenzurującego superego. Zdarza
się czasem, iż ów mechanizm wypaczania nie działa należycie i sen nasz staje się zbyt przejrzysty, by
cenzura mogła go przeoczyć - wtedy budzimy się. W konsekwencji założenie Freuda sprowadza się do
tego, iż główną właściwością języka marzeń sennych jest proces maskowania oraz wypaczania
irracjonalnych pragnień, który pozwala nam kontynuować niczym nie zakłócony sen. Idea ta ma doniosłe
znaczenie dla freudowskiego pojęcia symbolizmu. Freud sądzi, że główna funkcja symbolu polega na
maskowaniu i zniekształcaniu kryjącego się pod nim życzenia. Język symboliczny pojmuje się tu jako
pewnego rodzaju tajny szyf
r
a interpretację snu jako dzieło jego odcyfrowania.
Przyjęcie zarówno irracjonalnej, dziecięcej natury treści marzeń sennych, jak i wypaczającej funkcji
pracy marzenia sennego prowadzi do znacznie węższego pojęcia języka snów niż koncepcja, jaką
proponowałem przy omawianiu języka symbolicznego. Język symboliczny nie jest dla Freuda językiem
wyrażającym w szczególny sposób wszelkiego rodzaju uczucia i myśli, lecz tym, który wyraża jedynie
pewne prymitywne potrzeby instynktu. Znaczna większość symboli jest natury seksualnej. Męski narząd
płciowy symbolizują laski, drzewa, parasole, noże, ołówki, młotki, samoloty oraz liczne inne przedmioty,
które ze względu na swój kształt lub funkcję mogą być jego odpowiednikiem. Kobiece genitalia
przedstawiane są w ten sam sposób; symbolizują je jaskinie, flaszki, pudła, drzwi, szkatułki na klejnoty,
ogrody, kwiaty etc. Rozkosz seksualną wyobrażają takie czynności jak taniec, jazda konna, wspinanie
się, fruwanie. Wypadanie włosów czy zębów jest symbolicznym przedstawieniem kastracji. Poza
sprawami seksualnymi symbole wyrażają istotne doświadczenia małego dziecka. Ojciec i matka są
symbolizowani jako król i królowa czy też jako cesarz i cesarzowa, dzieci jako małe zwierzątka, śmierć
jako podróż.
Jednakże w swej interpretacji snów Freud posługuje się raczej symbolami akcydentalnymi niż uni-
wersalnymi. Utrzymuje on, że aby zinterpretować marzenie senne, musimy rozłożyć je na części, burząc
w ten sposób jego na wpół logiczną kolejność. szukamy zatem skojarzeń, jakie pociągają za sobą
poszczególne elementy snu, i podstawiamy myśli, które przychodzą nam do głowy, w miejsce tego, co
nam się śniło. Jeśli zgromadzimy myśli, jakie nasunęły nam w drodze wolnych skojarzeń, docieramy do
nowego tekstu, wykazującego wewnętrzną spójność, logikę oraz wyjawiającego nam prawdziwe znacze-
nie snu. To prawdziwe marzenie senne, które wyraża nasze ukryte życzenia, Freud nazywa “snem
utajonym". Wypaczoną wersją tego marzenia sennego, jaka zachowała się w naszej pamięci, jest “sen
jawny",
Proces zniekształcenia i maskowania jest “opracowaniem snu". Głównymi mechanizmami, za pośred-
nictwem których opracowanie snu przekształca sny utajone na jawne, są: “zgęszczenie", “przesunięcie"
oraz “wtórne opracowanie". Mówiąc o zgęszczeniu, Freud ma na myśli fakt, iż sen jawny jest o wiele
krótszy niż sen utajony. Zgęszczenie pomija szereg elementów snu utajonego, łączy fragmenty różnych
elementów oraz stapia je w jeden nowy we śnie jawnym. Jeśli śnimy na przykład o jakimś apodyk-
tycznym mężczyźnie, którego się obawiamy, możemy w śnie jawnym ujrzeć osobę, której włosy
wyglądają jak czupryna naszego ojca, twarz przypomina oblicze groźnego nauczyciela i która ubrana
jest jak nasz szef. Jeśli śni nam się sytuacja, w której czuliśmy się smutni i nieszczęśliwi, możemy śnić o
jakimś domu, przypominającym przez swój dach taki dom, w którym przeżyliśmy to samo uczucie
smutku, a przez kształt pokoju inny dom, związany z tym samym doświadczeniem emocjonalnym. We
śnie jawnym oba elementy składają się na obraz jednego domu. Przykłady owe wykazują, iż w jeden
obraz zgęszczają się tylko te elementy, które zawierają identyczną treść emocjonalną. Biorąc pod
uwagę istotę języka symbolicznego, można łatwo zrozumieć ów proces zgęszczania. Chociaż fakt, że
dwie osoby czy dwie rzeczy są różne, ma duże znaczenie w odniesieniu zewnętrznej rzeczywistości, z
punktu widzenia rzeczywistości wewnętrznej nie odgrywa już żadnej roli. Znaczenie ma jedynie to, iż
wiążą się one z tym samym wewnętrznym doświadczeniem i wyrażają je. Przez przesunięcie Freud
rozumie fakt, że pewien element snu utajonego, często bardzo doniosły, wyrażony bywa we śnie przez
jakiś odległy szczegół, do którego zrazu nie przywiązuje się większej wagi. W rezultacie sen jawny
traktuje często rzeczywiście ważne elementy tak, jakby nie miały one żadnego szczególnego znaczenia,
maskując w ten sposób prawdziwe znaczenie snu.
Przez wtórne opracowanie Freud rozumie ową część pracy snu, która dopełnia procesu maskowania.
Luki w jawnym marzeniu sennym zostają wypełnione, niezgodności ujednolicone, w rezultacie jawny sen
przybiera postać spójnej logicznie opowieści, za której fasadą ukrywa się ekscytująca i dramatyczna gra
marzenia sennego.
Freud wymienia jeszcze dwa inne czynniki utrudniające zrozumienie snu, które potęgują odkształca-
jącą funkcję .“opracowania snu". Jeden z nich sprawia, że elementy snu oznaczają często swoje prze-
ciwieństwo. Fakt, że jesteśmy ubrani, może symbolizować nagość, to, że jesteśmy bogaci, może
oznaczać nasze ubóstwo, uczucie zaś szczególnej miłości może oznaczać poczucie wrogości i
niepohamowanego gniewu. Drugi powoduje, że jawne marzenie senne nie wyraża logicznych związków
zachodzących między jego różnymi elementami. Nie zawiera ono żadnych “ale", “przeto", “ponieważ",
“jeśli", lecz wyraża te logiczne związki przez stosunki między jawiącymi się obrazami. Śniącemu może
się na przykład śnić jakaś osoba wstająca z miejsca i podnosząca rękę, potem zaś przemieniona w
kurczę. W języku, jakim się posługujemy na jawie, owa myśl senna znalazłaby taki oto znaczący wyraz:
“Stwarza on pozór człowieka silnego, lecz jest w rzeczywistości słaby i tchórzliwy jak kurczę." W śnie
jawnym ten związek logiczny wyraża się następstwem dwu obrazów, ów krótki opis freudowskiej teorii
snów należy uzupełnić w jednym ważnym punkcie. Akcentowanie dziecięcej natury treści marzeń
sennych mogłoby nasunąć przekonanie, że Freud nie zakłada istnienia żadnego ważnego ogniwa
między snem a teraźniejszością, lecz wiąże go jedynie z wydarzeniami przeszłymi. Tak się jednak rzecz
wcale nie przedstawia. Założenie Freuda polega właśnie na tym, iż marzenie senne jest zawsze
stymulowane przez jakieś bieżące wydarzenie, zwykle z poprzedniego dnia czy wieczoru. Wywołują sny
jednak tylko takie wydarzenia, które wiążą się z wczesnymi dążeniami dziecięcymi. Energia potrzebna
do tworzenia marzeń sennych wywodzi się z żywości dziecięcych przeżyć, lecz nie byłoby snu, gdyby
bieżące wydarzenie nie zderzyło się z doświadczeniem wcześniejszym, przywracając je życiu w tym
właśnie szczególnym momencie. Prosta ilustracja wyjaśni tę tezę: mężczyzna, który pracuje pod
zwierzchnictwem apodyktycznego szefa, może przesadnie obawiać się go z powodu lęku, jaki żywił w
dzieciństwie przed swym ojcem. Następnej nocy po dniu, w którym szef skrytykował go z tego czy
innego powodu, dręczy go zmora nocna, w której widzi jakąś postać, ni to ojca, ni szefa, usiłującą go
zabić. Gdyby nie bał się swego ojca jako dziecko, irytacja szefa byłaby go nie przestraszyła. Ale gdyby
jego szef nie zirytował się tego dnia, ów głęboko zakorzeniony lęk byłby się nie zaktywizował i nic by się
nie śniło.
Czytelnik lepiej zrozumie freudowską metodę interpretacji snów, kiedy zobaczy, jak stosuje tę metodę
Freud interpretując określone sny. Pierwszy z dwu wymienionych snów ześrodkowuje się wokół
pewnego symbolu uniwersalnego: nagości. Drugi sen używa niemal wyłącznie symboli okazjonalnych.
Żenujący sen o nagości
Śni nam się czasem, że stoimy obnażeni bądź też skąpo odziani w obecności nieznajomych i bynaj-
mniej nie wstydzimy się swego stanu. Ale sen o nagości jest godny uwagi dopiero wtedy, gdy doznajemy
w nim uczucia wstydu i zażenowania, gdy pragniemy uciec albo się ukryć i kiedy odczuwamy dziwne
zahamowanie, powodujące, iż nie potrafimy ani ruszyć z miejsca, ani zmienić tej przykrej sytuacji. Tylko
w tym kontekście można mówić o typowym marzeniu sennym, inaczej jego istota gubi się w różnorakich
związkach lub wszelkiego rodzaju indywidualnych interpretacjach. Sedno sprawy tkwi w tym, iż wstydząc
się swej nagości, chcemy gdzieś uciec, lecz nie możemy tego uczynić. Sądzę, że znaczna większość
moich czytelników znalazła się kiedyś we śnie w takiej sytuacji.
Rodzaj i sposób tego obnażenia jest zwykle bliżej nieokreślony. Śniąca powie być może: “Byłam w ko-
szuli", lecz rzadko jest to wyraźny obraz; w większości wypadków brak odzienia jest tak nieokreślony, że
opisuje się go operując alternatywą: “Byłam w koszuli lub w halce." Z reguły niedostatek odzienia nie jest
na tyle poważny, aby usprawiedliwić związane z nim uczucie wstydu. W przypadku kogoś, kto służył* w
wojsku, zamiast nagości występuje ubiór niezgodny z regulaminem. “Byłem na ulic bez szabli i
zobaczyłem, jak zbliża się kilku oficerów", czy też: “Nie miałem kołnierza" lub “Nosiłem cywilne spodnie
w kratkę."
Osoby, przed którymi się wstydzimy, są to niema zawsze nieznajomi, których twarze pozostają
nieokreślone. Nigdy w typowym śnie nie strofują nas ani nie zwracają na nas uwagi z powodu braku
odzieży, co zazwyczaj wprawia nas w takie zakłopotanie. Wprost przeciwnie, podczas snu ludzie robi
wrażenie całkiem obojętnych bądź też, jak mogłem zauważyć w jednym szczególnie jaskrawym śnie,
mają sztywny i uroczysty wyraz twarzy. Dostarcza to pokarmu naszym myślom.
Zażenowanie śniącego oraz obojętność widza stanowią sprzeczność występującą często w
marzeniach sennych. Z uczuciami śniącego bardziej harmonizowałyby zdziwione, drwiące lub pełne
oburzenia spojrzenia obcych. Sądzę jednak, że ów przykry rys ustąpił miejsca spełnieniu pragnień,
podczas gdy z jakiegoś powodu zachowało się zażenowanie, w ten sposób te dwa składniki nie są ze
sobą zgodne. Mamy interesujący dowód na to, że sen zniekształcony częściowo przez spełnienie
pragnienia jest niewłaściwie rozumiany; stał się podstawą wątku znanego nam wszystkim z
Andersenowskiej baśni o Nowych szatach cesarza, która współcześnie otrzymała poetycką oprawę w
Talizmanie Fuldy. W baśni Andersena opowiada się nam o dwu oszustach tkających kosztowne szaty
dla cesarza; mogą je jednak widzieć jedynie dobrzy i uczciwi. Cesarz kroczy odziany w te niewidzialne
szaty, a ponieważ owa wyimaginowana tkanina ma być pewnego rodzaju sprawdzianem, ludzie pod
wpływem strachu zachowują się, jak gdyby nie dostrzegali nagości cesarza.
Jest to właśnie sytuacja z naszego snu. Można by zaryzykować przypuszczenie, że niezrozumiałe treści
marzenia sennego stanowiły bodziec do wymyślenia stanu negliżu, który nadaje sens żywej w pamięci
sytuacji. Sytuację tę pozbawia się tym samym jej pierwotnego znaczenia i każe się jej służyć obcym
celom. Zobaczymy jednak, że takie mylne zrozumienie zawartości snu występuje często za pośrednic-
twem świadomej działalności wtórnego układu psychicznego i musi być uznane za czynnik nadający
marzeniu sennemu kształt ostateczny; dalej zaś, że podobne niezrozumienia - nadal oczywiście w obrę-
bie tej samej psychicznej osobowości - grają decydującą rolę w rozwoju obsesji i fobii. Istnieje nawet
możliwość sprecyzowania, skąd bierze się materiał do świeżej interpretacji snu. Oszustwem jest
marzenie senne, cesarzem jest sam śniący, tendencja zaś umoralniająca zdradza mglistą znajomość
faktu, iż w utajonej zawartości snu występuje kwestia zakazanych pragnień, które padły ofiarą
stłumienia. Powiązanie, w jakim marzenia senne pojawiają się podczas przeprowadzanych przeze mnie
analiz nerwicowców, dowodzi ponad wszelką wątpliwość, że wspomnienia z najwcześniejszego
dzieciństwa śniącego tkwią u podstaw snu. Jedynie dzieciństwo było tym okresem, kiedy zarówno nasi
krewni, jak i obce piastunki, służba domowa oraz goście widzieli nas nago, jednocześnie zaś nie
wstydziliśmy się tej nagości .
W przypadku wielu nieco starszych dzieci można zaobserwować, iż fakt,
że są rozebrane, wpływa na nie w sposób podniecający, zamiast wywołać zawstydzenie; śmieją się,
podskakują, płaszczą, poklepują się. Matka czy ktokolwiek z obecnych karci je, mówiąc: “Fe, jak ci nie
wstyd - nie powinieneś tego robić." Dzieci często okazują chęć wystawienia się na pokaz; nie można
chyba przejść przez ani jedną wioskę na prowincji, nie spotykając dwu czy też trzyletniego brzdąca,
który podnosi przed podróżnym bluzę lub sukienkę, być może na jego cześć. Jeden z moich pacjentów
zachował w swej świadomej pamięci pewien obrazek z ósmego roku życia, kiedy to, rozebrawszy się już
do snu, zapragnął zatańczyć w koszuli w pokoju swej siostrzyczki, lecz przeszkodziła mu w tym służąca.
W historii dzieciństwa nerwicowców obnażanie się przed dziećmi przeciwnej płci odgrywa wybitną rolę;
typowe dla paranoi złudzenie, że ktoś nas obserwuje, gdy się ubieramy lub rozbieramy, można
bezpośrednio wywieść z tych doświadczeń; i pośród tych, którzy pozostali przy swych perwersyjnych
skłonnościach, są tacy, u których ów dziecięcy impuls rozrasta się w symptom, jest to grupa
ekshibicjonistów.
Ten okres dzieciństwa, w którym nie znamy uczucia wstydu, z perspektywy czasu wydaje się nam ra-
jem, a sam raj jest po prostu zbiorowym wyobrażeniem dzieciństwa jednostki. Oto dlaczego w raju ludzie
są nadzy i nie wstydzą się tego, dopóki nie nadejdzie moment przebudzenia się wstydu i bojaźni; potem
następuje wygnanie i rozpoczyna się życie seksualne oraz rozwój kultury. Marzenia senne mogą nas
każdej nocy przenieść z powrotem do tego raju; zaryzykowaliśmy już twierdzenie, że wrażenia z na-
szego najwcześniejszego dzieciństwa (od okresu prehistorycznego do - mniej więcej - końca trzeciego
roku życia) domagają się odtworzenia ze względu na nie same, być może bez dalszego odwoływania się
do ich zawartości, a więc powtórzenie ich jest spełnieniem pragnień. Sny o nagości są zatem snami
ekshibicjonistycznymi.
Zawiązku snu ekshibicjonistycznego dostarcza nam własna osoba, widziana nie jako dziecko, lecz w
tej postaci, w jakiej istnieje obecnie, oraz idea skąpego odzienia, która wyłania się w sposób niewyraźny,
wskutek nakładania się na siebie tylu późniejszych sytuacji, gdy byliśmy niekompletnie ubrani, bądź też
przez wzgląd na cenzurę moralną; do elementów tych dołączają się osoby, w których obecności
doznajemy uczucia wstydu. Nie słyszałem o żadnym przykładzie, w którym naoczni świadkowie tych
dziecięcych ekshibicji pojawialiby się ponownie we śnie; marzenie senne bowiem rzadko bywa zwykłym
wspomnieniem. Rzecz dziwna, że te osoby, które stanowią przedmiot naszego zainteresowania
seksualnego w dzieciństwie, usuwa się w marzeniach sennych, w stanie histerii czy też w przypadku
obsesyjnej neurozy z wszelkich odtworzeń; jedna tylko paranoja przywraca tych widzów; chory jest tu
fanatycznie przekonany o ich obecności, chociaż pozostają niewidoczni. Substytut tych osób,
nastręczony przez marzenie senne, “szereg nieznajomych", którzy nie zwracają uwagi na podsuwane im
widowisko, jest właśnie przeciwżyczeniem w stosunku do tej jedynej, znanej nam blisko osoby, dla której
całe to obnażenie było prze znaczone. Ponadto “pewna ilość nieznajomych" pojawia się często w snach
we wszelkiego rodzaju po- j wiązaniach; jako przeciwżyczenie oznaczają one zawsze “pewną
tajemnicę". Przekonamy się, iż nawet owo przywrócenie dawnego stanu rzeczy, jakie daje się
zaobserwować w przypadku paranoi, czyni zadość tendencji przeciwnej. Nie jesteśmy już sami,
znajdujemy się z pewnością pod czyjąś obserwacją; lecz widzowie stanowią “szereg obcych, dziwnie
nieokreślonych ludzi".
Poza tym we śnie ekshibicjonistycznym występuje tłumienie. Przykre bowiem doznanie, jakie
towarzyszy temu marzeniu sennemu, jest oczywiście reakcją wtórnej instancji psychicznej na fakt, iż
potępiona przez cenzurę scena ekshibicjonistyczna mogła się jednak odegrać. Jedyny sposób
uniknięcia tego doznania polegałby na powstrzymaniu się od ożywienia tej sceny.
Sen o monografii botanicznej
Napisałem monografię na temat pewnej rośliny, a Książka ta leży przede mną; odwracam właśnie
zagiętą barwną rycinę. Do każdego egzemplarza dołączono zasuszony okaz tej rośliny, jak gdyby z
herbarium.
Analiza:
Z rana zobaczyłem w oknie księgarni książkę zatytułowaną Genus Cyclamen, najwidoczniej jakąś I
monografię na temat tej rośliny.
Cyklamen jest ulubionym kwiatem mojej żony. Ganię siebie w duchu, iż tak rzadko pamiętam o tym, ;|
aby przynieść jej kwiaty, co byłoby przecież spełnieniem jej pragnień. W związku z tym przypomniała mi
się historia, którą opowiedziałem niedawno paru swoim przyjaciołom, udowadniając głoszone przeze
mnie twierdzenie, że zgodnie z zamierzeniem nieświadomości często zapominamy i że zapominanie
zawsze umożliwia nam konstruowanie wnioskowania co do ukrytych skłonności zapominalskiej osoby,
pewna młoda niewiasta, przyzwyczajona do tego, że otrzymywała od swego męża na urodziny bukiet
kwiatów, kiedy na kolejnych urodzinach nie spotkała się z tym dowodem uczucia, wybuchnęła płaczem,
przychodzi mąż i nie może zrozumieć powodu jej szlochu, w końcu otrzymuje wyjaśnienie: “Dzisiaj są
moje urodziny." On klepie się dłonią w czoło i wykrzykuje: “Och, przebacz mi, zupełnie o tym za-
pomniałem." I zamierza natychmiast wyjść, aby przynieść jej kwiaty. Ale ona pozostaje niepocieszona, w
braku pamięci męża widzi bowiem dowód, że nie pełni już w jego myślach tej samej roli co poprzednio.
Owa pani L. spotkała dwa dni temu moją żonę, oznajmiła jej, że czuje się dobrze, i dopytywała się o
mnie. Kilka lat temu była moją pacjentką.
Fakty uzupełniające: rzeczywiście napisałem kiedyś coś w rodzaju monografii na temat pewnej rośliny,
mianowicie esej o roślinie koka, który skierował uwagę Kollera na znieczulające właściwości kokainy.
Napomknąłem, że ów alkaloid można by zastosować jako środek znieczulający, moje badania nie były
jednak na tyle gruntowne, abym mógł się pokusić o rozwinięcie tej kwestii. Przypominam sobie także, że
nazajutrz z rana po tym śnie (dopiero zaś wieczorem znalazłem czas na jego interpretację) snułem myśli
o kokainie w pewnego rodzaju marzeniu na jawie. Gdyby mnie kiedyś dotknęła jaskra, pojechałbym do
Berlina i tam bym się poddał operacji, incognito, w domu mego berlińskiego przyjaciela, powierzając się
dłoniom chirurga, którego by mi polecił. Chirurg ów, który nie znałby nazwiska swego pacjenta, chwaliłby
się, jak zwykle, jak łatwe stało się przeprowadzanie tych operacji, odkąd wprowadzono kokainę; ja zaś
nie zdradziłbym faktu, iż sam przyczyniłem się do tego odkrycia. Z wyobrażeniem tym splotły się myśli,
jaka niezręczna jest w istocie sytuacja lekarza roszczącego sobie prawo do profesjonalnych zasług
kolegi. Mógłbym, tak jak każdy, zapłacić temu berlińskiemu okuliście, który mnie nie znał. Dopiero gdy
przywołałem na pamięć to marzenie na jawie, uprzytomniłem sobie przecież, że kryje się za nim
wspomnienie pewnego określonego wydarzenia. Wkrótce po odkryciu Kollera mój ojciec nabawił się
jaskry; operował go mój przyjaciel dr Koenigstein, okulista. Dr Koller miał pieczę nad znieczuleniem
kokainowym i rzucił uwagę, iż w tym wypadku wszystkie trzy osoby, którym można zawdzięczać
wprowadzenie kokainy, zetknęły się za sobą.
Przenoszę się teraz myślami do czasu, kiedy ostatnim razem przypomniała mi się historia kokainy
Zdarzyło się to kilka dni wcześniej, gdy otrzymałem Festschrift, publikację, w której wdzięczni uczniowi
upamiętnili jubileusz swego nauczyciela i kierownik laboratorium. Pośród tytułów do sławy
przysługujących osobom związanym z laboratorium znalazłem notatkę, że wykrycie znieczulających
właściwości kokainy zawdzięczamy Kollerowi. Teraz raptownie uświadomiłem sobie, że to marzenie
senne wiąże się z przeżyciem z poprzedniego wieczoru. Odprowadzałem właśnie dr Koenigsteina do
domu i wdałem się z nim w dyskusję na temat, który mnie wielce pasjonuje, ilekroć się o nim wspomina.
Podczas gdy tak z nim gawędziłem w sieni, zbliżył się profesor Gartner wraz ze swą młodą żoną. Nie
mogłem się powstrzymać od pogratulowania im obojgu kwitnącego wyglądu. Otóż profesor Gartner jest
jednym z autorów Festschrift, publikacji, o której dopiero mówiłem, i z powodzeniem może mi ją
przypominać. O pani L. zaś, o której rozczarowaniu w dniu urodzin mówiłem już nieco wcześniej,
wspominaliśmy, choć oczywiście w innym kontekście, w naszej rozmowie z dr Koenigsteinem.
Spróbuję teraz wyjaśnić inne czynniki determinujące treść tego snu. Zasuszony okaz rośliny
towarzyszy monografii, jak gdyby było to herbarium. Herbarium zaś przypomina mi gimnazjum. Dyrektor
naszego gimnazjum zwołał kiedyś uczniów starszych klas, aby przejrzeli i uporządkowali szkolne
herbarium. Znaleziono bowiem małe owady - mole książkowe. Dyrektor zdawał się mieć niewielkie
zaufanie do mych zdolności w tej dziedzinie, gdyż powierzył mi jedynie kilka stronic. Wiem po dziś dzień,
że widniały na nich rośliny krzyżowe. Nie interesowałem się zbytnio botaniką. Na egzaminie wstępnym z
botaniki kazano mi zidentyfikować pewną roślinę krzyżową, ja zaś jej nie rozpoznałem; gdyby nie
przyszła mi z pomocą wiedza teoretyczna, znalazłbym się doprawdy w trudnym położeniu. Rośliny
krzyżowe przywodzą na myśl rośliny złożone. Karczoch jest rzeczywiście rośliną złożoną, i to taką, którą
mógłbym nazwać swoim ulubionym kwiatem. Moja żona, troskliwsza niż ja, często przynosi do domu z
targu ten mój ulubiony kwiat.
Widzę, jak leży przede mną monografia, którą napisałem. Tu znowu następuje skojarzenie. Mój przy-
jaciel napisał wczoraj do mnie z Berlina: “Myślę wiele o twej książce o snach. Widzę, jak leży przede
mną, ukończona, a ja odwracam kartki." Jakże mu zazdrościłem tej siły wyobraźni! Gdybym tak ja mógł
ujrzeć, jak leży przede mną, już ukończona!
Zagięta barwna rycina. Gdy byłem studentem medycyny, popadłem w pewnego rodzaju manię na
punkcie studiowania wyłącznie monografii. Pomimo swych ograniczonych możliwości finansowych
zaprenumerowałem pewną ilość czasopism medycznych, których barwne ryciny sprawiały mi dużo
radości. Szczyciłem się poniekąd tą skłonnością do sumienności. Kiedy później sam zacząłem
publikować książki, musiałem kreślić ryciny do własnych rozpraw i pamiętam, że jedna z nich okazała
się tak zła, iż pewien - życzliwy zresztą - kolega wykpił mnie. Kojarzy mi się z tym, nie wiem dokładnie w
jaki sposób, wspomnienie z mego bardzo wczesnego dzieciństwa. Mój ojciec żartując dał niegdyś
starszej z moich sióstr i mnie pewną książkę, zawierającą barwne ryciny (było to opowiadanie o podróży
przez Persję), abyśmy ją zniszczyli. Z wychowawczego punktu widzenia nie była to chyba rzecz godna
polecenia. Miałem podówczas pięć lat, moja siostra zaś nie miała jeszcze trzech, i obraz dwojga dzieci
rozrywających błogo książkę na kawałki (podobnie, dodałbym tu, jak karczoch, listek po listku) jest
nieomal jedynym z tego okresu mego życia wspomnieniem, które pozostało mi żywo w pamięci. Kiedy
potem zostałem studentem, rozwinąłem w sobie wyraźne zamiłowanie do gromadzenia; i posiadania
książek (nawiązanie do moich skłonności korzystania z monografii, pasji, do której czyniłem aluzję
rozważając sen dotyczący cyklamenu i karczocha). Stałem się molem książkowym (por.herbarium).
Odkąd zacząłem zajmować się introspekcją, podążam zawsze śladem tej najwcześniejszej namiętności
mego życia do owego wrażenia z dzieciństwa, a raczej rozpoznaję w tej dziecięcej scenie “zasłonę" lub
“wspomnienie maskujące" moje późniejszej bibliofilstwo. I tak we wczesnej młodości nauczyłem się, że
nasze namiętności często stają się naszym nieszczęściem. Gdy miałem siedemnaście lat, zadłużyłem
się u księgarza na bardzo poważną sumę, nie dysponując żadnymi środkami do jej pokrycia, a ojcu
memu nie trafiłoby chyba do przekonania taki usprawiedliwienie, że moja namiętność zasługuje c
najmniej na szacunek. Ale wzmianka o tym doświadczeniu z czasów młodości przywodzi mi na myśl
rozmowę z mym przyjacielem dr Koenigsteinem, jak odbyła się wieczorem przed owym snem; jedyny
bowiem z tematów tej rozmowy był ten sam od dawna powtarzający się zarzut - że każde moje hobby
zbyt silnie mnie pochłania.
Z przyczyn, które nie są tu istotne, nie będę kontynuował interpretacji tego snu, lecz chcę po prostu
wskazać ścieżkę, jaka do niej wiedzie. W trakcie interpretacji przypomniała mi się moja rozmowa z dr
Coenigsteinem, a prawdę powiedziawszy, niejeden jej fragment. Gdy rozważam tematy poruszone w tej
rozmowie, znaczenie snu natychmiast staje się dla mnie jasne. Wszystkie wątki myślowe, jakie się
pojawiły - moje własne skłonności, a także inklinacje mej żony, kokaina, skrępowanie płynące z za-
pewnienia sobie opieki lekarskiej własnych kolegów, wybijanie przeze mnie na pierwszy plan prac mono-
graficznych, lekceważenie pewnych przedmiotów, takich jak botanika - wszystko to znajduje swe prze-
dłużenie i prowadzi ku takiej czy innej odnodze tej szeroko rozgałęzionej rozmowy. Sen jeszcze raz
przybiera charakter usprawiedliwienia, obrony moich praw (tak jak sen o zastrzyku Irmy, pierwszy, który
analizowałem); a nawet w dalszym ciągu podejmuje temat, który tamten zapoczątkował i roztrząsa go
łącząc z nową tematyką, dodaną w przerwie między dwoma snami. Marzenie senne występujące nawet
w nieokreślonym kształcie teraz natychmiast nabiera znaczenia. “Jestem naprawdę człowiekiem, który
napisał ową cenną i cieszącą się powodzeniem rozprawę (o kokainie)", podobnie jak poprzednio oświad-
czyłem na swoje usprawiedliwienie: “Jestem mimo wszystko sumiennym i pilnym studentem"; i w obu
przypadkach odkrywam znaczenie: “Mogę sobie na to pozwolić". Mogę jednak obyć się bez dalszej in-
terpretacji tego snu, ponieważ jedyny przyświecający mi w tym cel polegał na zbadaniu stosunku treści
snu do przeżycia z poprzedniego dnia, które go wywołało. Póki dostrzegam tylko jawną treść snu, na-
rzuca mi się tylko jeden sposób wiązania go z wrażeniami dnia, lecz kiedy to zinterpretowałem, ujawniło
się drugie źródło snu, tkwiące w innym doświadczeniu z tego samego dnia. Pierwsze wrażenie, do
którego odnosi się ów sen, jest wrażeniem obojętnym, podrzędną okolicznością. Widzę w witrynie]
sklepu jakąś książkę, której tytuł zatrzymuje mniej na chwilę, lecz treść jej chybaby mnie nie zaintere-
sowała. Drugie doświadczenie miało wielką wartość.! psychiczną; mniej więcej godzinę rozmawiałem z
przejęciem ze swym przyjacielem, okulistą, w rozmowie tej poczyniłem aluzje, które musiały wzburzyć
nas obu, we mnie zaś obudziły wspomnienia wywołując wiele wewnętrznych różnorodnych bodźców.
Rozmowa ta urwała się, nie mogliśmy jej dokończyć, ponieważ przyłączyli się do nas znajoma. W jakim
właściwie związku pozostają ze sobą te dwa wrażenia z tego dnia i jaki jest ich stosunek do snu, który
miałem w nocy?
W jawnej warstwie snu odnajduję po prostu pozory obojętnego wrażenia i mogę w ten sposób jeszcze
raz oświadczyć, że sen do swej treści woli wprowadzać doświadczenia o charakterze nieistotnymi W
trakcie zaś jego interpretacji dzieje się coś odwrotnego, wszystko ześrodkowuje się na doniosłym i
budzącym słuszny niepokój wydarzeniu. Jeśli oceniam znaczenie snu w jedynie poprawny sposób,
zgodny z ukrytą treścią, wydobytą na jaw podczaj analizy, stwierdzam, że natknąłem się mimo woli na
nowe i ważne odkrycie. Spostrzegam, że intrygująca teoria, głosząca, iż marzenie senne zajmuje się
jedynie bezwartościowymi resztkami dziecinnych doświadczeń, nie znajduje potwierdzenia; jestem także
zmuszony do sprzeciwienia się twierdzeniu, że życie psychiczne na jawie nie ulega przedłużeniu we śnie
i co za tym idzie, że sen trwoni naszą energię psychiczną, lokując ją w błahym materiale. Prawdą jen
coś wręcz przeciwnego; to, co zasługuje na naszą uwagę za dnia, dominuje także nad naszymi myślał
mi we śnie, i w ogóle marzenie senne pojawia się tylko jako nawiązanie do tych spraw, które dostarczyły
nam pokarmu myślowego w ciągu dnia.
Może najbardziej bezpośrednim wyjaśnieniem faktu, że śni mi się obojętne wrażenie dnia, podczas
gdy wrażenie istotnie mnie poruszające sen ten wywołało jest to, że znowu mamy tu do czynienia ze zja-
wiskiem deformowania snu, o którym już wspominaliśmy jako o pewnej sile psychicznej pełniącej funkcjo
cenzora. Przypomnienie monografii na temat genus cyclamen wykorzystane zostało jako aluzja do
rozmowy z mym przyjacielem, podobnie jak aluzja do “wędzonego łososia" we śnie o odłożonej kolacji
miała być wzmianką o przyjacielu mego pacjenta. Jest tylko problemem, jakie pośrednie ogniwo może
wiązać wrażenie dotyczące monografii z relacją odnoszącą się do aluzji w rozmowie z okulistą, skoro
relacja taka początkowo nie była dostrzegana? W naszym przykładzie zajmujemy się dwoma całkowicie
odrębnymi wrażeniami, które na pierwszy rzut oka wydają się nie mieć ze sobą nic wspólnego poza tym,
że pochodzą z tego samego dnia. Monografia przyciąga moją uwagę z rana; wieczorem biorę udział w
rozmowie. Odpowiedź udzielona przez analizę brzmi jak następuje: takie stosunki między dwoma
wrażeniami, które nie zachodzą od samego początku, tworzą się później między treścią pojęciową
jednego wrażenia a treścią pojęciową drugiego. Wyróżniłem już pośrednie ogniwa, uwydatnione w trak-
cie pisania analizy. Dopiero pod pewnym wpływem zewnętrznym, być może na skutek przypomnienia
sobie kwiatów, których brak odczuła pani L., idea monografii na temat cyklamenu miałaby się spleść z
ideą, że cyklamen jest ulubionym kwiatem mojej żony. Nie sądzę, że te niepozorne myśli wystarczyłyby,
aby wywołać marzenie senne.
Do objawienia nam tego nie trzeba, Zęby aż duchy wychodziły z grobów
czytamy w Hamlecie. Ale uwaga! W trakcie analizy przypomina mi się, że nazwisko mężczyzny, który
przerwał naszą rozmowę, brzmi G a r t n e r (gardener - ogrodnik), i że uważałem, iż jego żona wygląda
kwitnąco; co więcej, pamiętam teraz nawet, że jedna z moich pacjentek, nosząca ładne imię: Flora, była
przez pewien czas głównym przedmiotem naszej rozmowy. Zaszedł na pewno fakt, że pomocą tych
pośrednich ogniw, wywodzących się sfery pojęć botanicznych, nastąpiło skojarzenie między dwoma
wydarzeniami z tego dnia, zdarzeniem obojętnym a zdarzeniem pobudzającym. Wprowadzi no
następnie inne powiązania, z kokainą na przykład, które mogą nader stosownie stanowić ogniwo między
osobą dr Koenigsteina a napisaną przeze mnie monografią botaniczną, zapewniając w ten sposób sta
pienie się w jedno dwu kręgów pojęciowych, tak część pierwszego doświadczenia można było obecnie
wykorzystać jako aluzję do drugiego.
Jestem przygotowany na to, że wyjaśnienie taki będzie ostro kwestionowane albo jako zbyt arbitralne,
albo też sztuczne. Co by się stało, gdyby profesor Gartner i jego kwitnąca żona nie pojawili się i gdyby
pacjentka, o której była mowa, miała na imię nie Flora, lecz Anna? A przecież nietrudno znaleźć
odpowiedź. Gdybyśmy nie rozporządzali tymi zależnościami myślowymi, wyodrębnilibyśmy
prawdopodobnie inne. Łatwo utworzyć powiązania tego rodzaju, jak to dostatecznie wykazują żartobliwe
pytania oraz zagadki, którymi się zabawiamy. Zakres dowcipu jest nieograniczony. Posuńmy się jeszcze
o krok: gdyby nie można było ustanowić wystarczająco płodnych skojarzeń między dwoma wrażeniami z
tego dnia, marzenie senne podążyłoby po prostu odmiennym torem; inne, z obojętnych wrażeń dnia,
które napływają do nas w mnogości i o których się zapomina, zajęłoby we śnie miejsce monografii, więc
wołałoby jakieś skojarzenie z treścią rozmowy i zaprezentowałoby to w marzeniu sennym. Ponieważ
właśnie wrażeniu monografii, nie zaś żadnemu innemu, sądzone było spełnić tę funkcję, wrażenie to
okazało się prawdopodobnie najstosowniejsze do tego celu. Nie trzeba, tak jak Jaś Mądrala Lessinga,
dziwić się, że “najwięcej jest mamony z reguły zawsze u bogaczy"
.
Powyższe sny dają nam sposobność nie tylko zbadania, jakie jest zastosowanie ogólnych zasad
Freuda do specyficznych marzeń sennych, lecz także porównania interpretacji Freuda z interpretacją,
jaką proponowałem w drugim rozdziale tej książki. Interpretując sen o nagości, Freud stosuje się do
ogólnej zasady, przedstawionej w zarysie powyżej. Sen stanowi spełnienie dziecięcych pragnień
irracjonalnych, lecz pod wpływem cenzury zniekształca i maskuje to spełnienie pragnień. Irracjonalne
życzenie, któremu się czyni zadość - to ekshibicjonistyczne, właściwe dzieciństwu, pragnienie
wystawiania na pokaz swych genitaliów. Ale nasza dorosła osobowość lęka się takich życzeń i wyraża
zakłopotanie, że czyni zadość pragnieniom, które pielęgnuje drzemiące w nas dziecko.
W wielu przypadkach interpretacja taka jest niewątpliwie poprawna. Jednak nie zawsze, ponieważ
treść snu nie zawsze musi mieć naturę infantylną. Freud ignoruje fakt, że nagość może być symbolem
spraw innych niż ekshibicjonizm seksualny. Nagość może, na przykład, stanowić symbol
prawdomówności. To, że jesteśmy nadzy, może oznaczać, iż nikogo nie udajemy, fakt zaś, że jesteśmy
ubrani, może oznaczać wyrażenie myśli i uczuć, jakich się inni po nas spodziewają, podczas gdy w
rzeczywistości myślimy i czujemy inaczej. Nagie ciało może zatem symbolizować prawdziwe “ja";
ubranie zaś może symbolizować “ja" społeczne, które czuje i myśli kategoriami powszechnie panujących
wzorów kulturowych. Jeśli się śni komuś, iż jest nagi, marzenie senne może wyrażać jego pragnienie,
aby być sobą, zaprzestać udawania, a jego zakłopotanie we śnie może odzwierciedlać obawę, iż spotka
się z dezaprobatą innych, jeśli ośmieli się być sobą.
W nawiązaniu do Freudowskiej interpretacji snu o nagości interpretacja baśni Andersena dowodzi jęj
niezrozumienia i potwierdza założenie Freuda, że baśnie, podobnie jak sny oraz mity, są z konieczności
wyrazami stłumionych pragnień seksualnych. Bajki o nowych szatach cesarza nie jest zniekształconym
wyrazem ekshibicjonistycznych dążeń. Dotyczy ona całkowicie odmiennego doświadczenia - naszej
gotowości do wierzenia w rzekomo cudowne cechy autorytetów oraz naszej niezdolności do rozpoznania
ich prawdziwej natury. Dziecko, któremu jeszcze nie wpojono w dostateczny sposób nabożnego
szacunku do autorytetu, jest jedyną istotą, która potrafi dostrzec, że król jest nagi. Wszyscy inni lękają
się, że jeśli nie zauważą nowych szat, wyjdzie na jaw, iż nie są dobrzy i uczciwi, i ulegają sugestii,
wierzą, że widzą coś, czego ich oczy w żaden sposób nie mogą dojrzeć. Sens tej opowieści stanowi
zdemaskowanie irracjonalnych żądań władz, nie zaś ekshibicjonizm.
Sen o monografii botanicznej znakomicie ilustruj wiele ciągów skojarzeniowych wplecionych w to
bardzo krótkie marzenie senne. Każdego, kto usiłuje interpretować sny, tropiąc skojarzenia, jakie
nasuwają się w związku z ich poszczególnymi elementami, uderzy niezawodnie bogactwo skojarzeń i
niemal cudowny sposób, w jaki się zgęszczają one w treści snu.
Ilustracja ta ma pewne strony ujemne, ponieważ Freud nie daje pełnej interpretacji i wspomina tylko o
jednym życzeniu wyrażonym we śnie, mianowicie o chęci usprawiedliwienia się przez wskazywanie
własnych osiągnięć. Jeśli natomiast nie będziemy się upierać przy tym, że każde marzenie senne jest
spełnieniem pragnień, lecz uznamy, że może ono wyrażać wszelkiego rodzaju działalność umysłową,
dojdziemy zapewne do innej interpretacji.
Centralnym symbolem innego marzenia sennego jest zasuszony kwiat. Zasuszony i troskliwie
przechowywany kwiat zawiera element sprzeczności. Jest kwiatem, czymś oznaczającym życie i piękno,
lecz zasuszony utracił tę właśnie cechę i stał się przedmiotem bezstronnych badań naukowych.
Skojarzenia Freuda dotyczące tego snu wskazują na sprzeczność zawartą w tym symbolu. Freud
wspomina, że ów kwiat, cyklamen, na temat którego widział był w oknie księgarni monografię, jest
ulubionym kwiatem jego żony, i gani siebie w duchu, iż tak rzadko pamięta o tym, aby przynieść jej
kwiaty. Innymi słowy, monografia na temat cyklamenu wznieca w nim uczucie, którego mu nie dostaje w
tym aspekcie życia, jaki symbolizuje miłość oraz czułość. Wszystkie inne skojarzenia dążą w jednym
kierunku, w stronę jego ambicji. Monografia przypomina mu o jego rozprawie na temat kokainy i o
żywionej przezeń urazie, iż odkrycie to nie spotkało się z dostatecznym uznaniem. Przychodzi mu na
pamięć, jak rozczarował się do swego “ja", gdy dyrektor szkoły pokładał niewielkie zaufanie w jego
zdolnościach do pomagania przy porządkowaniu herbarium. Barwne ryciny zaś przypominają mu o
innym ciosie zadanym jego naturze, o kpinach kolegów, że jedna z tych barwnych rycin okazała się tak
zła.
Sen wydaje się zatem wyrażać pewien konflikt, który Freud odczuwa ostro we śnie, lecz zdaje się nie
uświadamiać go sobie w swym życiu na jawie. Gani siebie w duchu za zlekceważenie tej strony życia,
której wyrazem są kwiaty oraz jego żona, z powodu ambicji oraz jednostronnego naukowego stosunku
do świata. W istocie rzeczy marzenie senne wyraża głęboką sprzeczność rozdzierającą osobowość
Freuda oraz dzieło jego życia. Głównym przedmiotem jego zainteresowania i jego badań jest miłość
oraz seks. Jest on jednak purytaninem; obserwując go zauważamy przede wszystkim jego wiktoriańską
awersję wobec spraw seksu i przyjemności, powiązaną ze smutną wyrozumiałością dla słabości natury
ludzkiej pod tym względem. Zasuszył kwiat, czyniąc z seksu i miłości przedmiot naukowego wglądu i ro-
zmyślania zamiast zachować je przy życiu. Marzenie senne wyraża wielki paradoks Freuda: nie jest ona
bynajmniej - jak to często mylnie interpretowano - przedstawicielem “zmysłowo-frywolnej, rozpustnej
atmosfery wiedeńskiej", lecz wprost przeciwnie - purytaninem, który mógł w tak nieskrępowany sposób
pisać o seksie i miłości, ponieważ umieścił je w herbarium. Jego własna interpretacja zmierza do ukrycia
tego właśnie konfliktu przez błędne tłumaczenie znaczenia snu.
Freudowska interpretacja mitów oraz baśni stosuje się do tej samej zasady co i jego interpretacja
snów. Symbolika, jaką znajdujemy w micie, uchodzi w pojęciu Freuda za nawrót do wcześniejszych
stadiów rozwoju ludzkości, gdzie pewne czynności, jak uprawa ziemi oraz rozniecenie ognia,
wyposażono w seksualne libido. Ta pierwotna, obecnie zaś stłumiona satysfakcja libidinalna znajduje w
micie swój wyj raz w “zaspokojeniach zastępczych", które sprawiał ją, iż człowiek może ograniczyć
zaspokojenie instynktownych dążeń do królestwa wyobraźni.
W micie, tak jak w marzeniu sennym, popędy prymitywne nie występują jawnie, lecz w przebraniu.
Dotyczą one tych dążeń, które - według przekonania Freuda - pojawiają się regularnie w życiu dziecka,
zwłaszcza zaś pragnień kazirodczych, ciekawości seksualnej oraz lęku przed kastracją. Ilustracją tej
metody wyjaśniania mitów jest Freudowska interpretacja zagadki Sfinksa. Sfinks zapowiedział że plaga,
która grozi Tebom zagładą, ustanie dopiero wówczas, gdy ktoś potrafi rozwiązać postawioną przez
niego zagadkę. Zagadka ta brzmiała: “Co to za istota, która najpierw chodzi na czterech nogach, potem
na dwóch, a wreszcie na trzech - i jest tym słabsza im więcej ma nóg." Freud uważa, że zagadka ta i
odpowiedź: człowiek i jego żywot, jest zamaskowaną postacią innego pytania, wybijającego się na
pierwszy plan w wyobraźni dziecka, zagadkowej kwestii: “Skąd się biorą dzieci?" Pytanie Sfinksa tkwi
korzeniami w seksualnej ciekawości dziecka, ciekawości ganionej i spychanej w nieświadomość przez
władzę rodzicielską. Tak więc - zgodnie z jego założeniem
zagadka Sfinksa wyraża głęboko
tkwiącą ciekawość seksualną, właściwą człowiekowi, lecz zamaskowaną, jak gdyby była ona niewinną
rozrywką intelektualną odległą od zakazanej strefy seksu.
Jung i Silberer, dwaj najbardziej utalentowani uczniowie Freuda, rozpoznali wcześnie tę słabość
Freudowskiej interpretacji snów i próbowali ją naprawić. Silberer odróżniał to, co nazywał interpretacją
anagogiczną, od analitycznej interpretacji marzenia sennego. Jung postawił tę samą tezę, odróżniając
interpretację prospektywną od retrospektywnej. Utrzymywali oni, że każde marzenie senne reprezentuje
wprawdzie życzenia należące do przeszłości, lecz jest także zwrócone ku przyszłości i pełni funkcję
sygnalizowania celów i dążeń śniącego. Jak wyłożył to Jung:
“Psychika wyraża zmiany, stąd więc trzeba ją z konieczności określać pod dwiema postaciami. Z jed-
nej strony, psychika jest obrazem pozostałości i śladów przeszłości, z drugiej zaś jednak, używając tego
samego obrazu, kreśli ogólne zarysy przyszłości, o tyle, o ile psychika tworzy swą własną przyszłość.
Jung i Silberer zakładali, że każde marzenie senne należy rozumieć zarówno w jego znaczeniu
anagogicznym, jak i analitycznym, i istniała pewna podstawa do przypuszczenia, że Freud może przyjąć
tę modyfikację. Mimo prób kompromisowego wprowadzenia tej modyfikacji Freud stanowczo odmówił
uznania wszelkich zmian, obstając przy tym, iż jedynie dopuszczalną interpretacją marzenia sennego
jest interpretacja opierająca się na teorii spełnienia życzeń. Gdy już nastąpił rozłam między szkołą
jungowską a freudowską, Jung począł zmierzać do usunięcia pojęć Freuda ze swego systemu i
zastąpienia ich nowymi koncepcjami; zmieniła się wobec tego [ Jungowska teoria snów. Podczas gdy
Freud skłonny był raczej polegać na wolnych skojarzeniach i pojmować marzenia senne jako pewien
wyraz dziecięcych pragnień irracjonalnych, Jung obywał się coraz bardziej bez wolnych skojarzeń i
równie dogmatycznie skłaniał się do interpretacji marzeń sennych jako zjawiska wyrażającego mądrość
nieświadomości.
Pogląd ten odpowiada dokładnie całemu Jungowskiemu pojęciu nieświadomości. Sądzi on, że
“nieświadomość potrafi niekiedy objawiać inteligencję?; i celowość, które przewyższają analogiczne
cechy
świadomości"
. Jak dotąd nie mam tej wypowiedzi nic do zarzucenia i zgadza się ona z mym
własnym doświadczeniem interpretacji snów, przedstawionym w ogólnym zarysie powyżej. Jung jednak
posuwa się do stwierdzenia, że fakt ten jest “podstawowym zjawiskiem religijnym" i że głos, który
przemawia w naszych snach, nie jest naszym własnym głosem, lecz pochodzi z jakiegoś źródła spoza
nas. Na zastrzeżenie, “że myśli, które wyraża głos, nie są niczym innym, jak tylko myślami samego
człowieka, który: śni", Jung odpowiada:
“Być może, ale jakąś myśl wtedy tylko nazwałbym własną, gdybym to ja ją pomyślał, podobni jak moimi
własnymi nazwałbym jakieś pieniądz wówczas, gdybym zarobił je czy uzyskał w sposób świadomy i
prawowity. Jeśli ktoś da mi pieniądz jako prezent, wówczas z pewnością nie powiem memu
dobroczyńcy: «Dziękuję ci za moje pieniądze, choć do osoby trzeciej mogę potem powiedzieć: «To
;
są
moje własne pieniądze. W stosunku do tego głosu jestem w podobnej sytuacji. Głos przekazuje mi pew-
ne treści, tak jakby jakiś przyjaciel dzielił się ze mną swoimi myślami. Nie byłoby to ani przyzwoite, ani
zgodne z rzeczywistością, ale byłoby zwykłym plagiatem, gdybym twierdził, że to, co mi powiedział, to
wywodzące się ode mnie moje własne myśli." Jung wygłasza tę samą tezę gdzie indziej jeszcze
dobitniej: “Człowiek nigdy nie znajduje wsparcia w tym, co osobiście myśli, lecz w objawieniach mądrości
przewyższającej jego własną."
Wypowiedź ta może stanowić podsumowanie różnicy zachodzącej między interpretacją Junga a moją
własną. Zgadzamy się co do tego, że ludzie często są mądrzejsi i obyczajniejsi podczas snu niż w swym
życiu na jawie. Jung wyjaśnia to zjawisko, zakładając istnienie jakiegoś źródła objawienia, wykraczają-
cego poza nas, ja natomiast sądzę, że to, co myślimy we śnie, jest naszym myśleniem i że mamy wszel-
kie powody do przyjęcia faktu, iż wpływy, którym podlegamy w swym życiu na jawie, oddziaływają pod
wieloma względami udaremniająco na nasze dokonania intelektualne i moralne.
Łatwiej będzie zrozumieć metodę Junga znowu prezentując przeprowadzoną przezeń analizę marze-
nia sennego. Sen ów wzięto z serii składającej się z przeszło czterystu snów, które zanotował był pewien
pacjent Junga. Oto jeden z nich:
“Widzę wiele domów, które mają w sobie coś ze sceny czy teatru. Kulisy i dekoracja. Ktoś wymienia
nazwisko Bernarda Shaw. Sztuka, która ma być grana, odnosi się do dalekiej przyszłości. Ponad jedną z
kulis widnieje napis w języku angielskim i niemieckim:
Oto jest powszechny Kościół Katolicki.
On jest Kościołem Boga.
Wszyscy, którzy czują się narzędziem Boga, mogą wnijść.
A pod spodem małymi literami: Ten kościół został założony przez Jezusa i Pawła. Brzmi to, jakby jakaś
firma chwaliła się swą tradycją. Zwracam się do mojego przyjaciela: «Chodź, wejdźmy i obejrzyjmy
kościół.» «Nie rozumiem, dlaczego ludzie muszą się zbierać, kiedy ogarną ich uczucia religijne - mówi
mój przyjaciel. Na to mu odpowiadam: «Jesteś protestantem, nigdy więc tego nie zrozumiesz.» Jakaś
kobieta przytakuje moim słowom. Teraz spostrzegam rodzaj proklamacji wywieszonej na murach
kościoła. Głosi ona:
Żołnierze!
Jeśli czujecie, że jesteście w ręku Boga, unikajcie zwracania się doń bezpośrednio. Słowa nie
docierają do Pana. Zalecamy wam także usilnie, byście nie wdawali się między sobą w dyskusje nad
atrybutami Boga. Byłoby to bezowocne, wszystko bowiem, co posiada jakąś wartość i znaczenie, jest
niewyrażalne.
Podpisano: papież... (imię nieczytelne)
Teraz wchodzimy do kościoła. Jego wnętrze przypomina meczet, szczególnie Hagia Sophia. Brak ła-
wek nadaje wnętrzu wspaniały efekt przestrzeni. Nie ma też obrazów, są tylko oprawione w ramy sen-
tencje, ozdabiające ściany, podobnie jak sentencje z Koranu w Hagia Sophia. Jedna z nich głosi: «Nie
schlebiaj swemu dobroczyńcy.» Ta sama kobieta, która przytakiwała mi uprzednio, zaczyna teraz płakać
i woła: «A więc nic już nie pozostało.» Odpowiadam jej: «Myślę, że wszystko jest w porządku», ale ko-
bieta znika.
Z początku stoję przed jakimś słupem, który zasłania mi widok, potem zmieniam miejsce i widzę
przed sobą ciżbę ludzi. Nie jestem wśród nich, stoję sam, z osobna. Jednak widzę ich wyraźnie i widzę
także ich twarze. Wszyscy wypowiadają unisono następujące słowa: «Wyznajemy, że jesteśmy w ręku
Boga. Królestwo niebieskie jest w nas.» Powtarzają to trzy razy, bardzo uroczyście. Potem organy grają
fugę Bacha i śpiewa chór. Czasem słychać samą muzykę, czasem powtarzają się słowa: «Wszystko
inne to papier», co oznacza, że nie wywiera to na mnie żywego wrażenia.
Kiedy przebrzmiał już chór, zaczęła się bardziej swojska część ceremonii. Ludzie, którzy biorą w niej
udział, są w pogodnym nastroju i naprawdę rozbawieni. Spacerują po sali, rozmawiają ze sobą, pozdra-
wiają się nawzajem. Podawane jest wino (z biskupiego seminarium duchownego) i napoje chłodzące.
Ktoś wznosi toast i życzy Kościołowi dużo radości i pomyślności. Jakby witając nowo przybyłego członka
towarzystwa, z megafonu rozbrzmiewa szlagier z refrenem: «Karol też jest tutaj.» Jakiś kapłan wyjaśnia
mi: «Te drobne przyjemności są oficjalnie uznane i dozwolone. Musimy przystosować się trochę do
metod amerykańskich. To jest nieuniknione, jeśli ma się, tak jak my mamy, do czynienia z wielkim
tłumem. Ale od kościołów amerykańskich różnimy się zasadniczo silnie antyascetyczną tendencją. Po-
tem budzę się z uczuciem wielkiej ulgi."
Podejmując próbę interpretacji tego marzenia sennego, Jung nie zgadza się z Freudem, który
twierdzi, iż sen jest tylko fasadą, za którą coś się ukrywa.
“Nie ulega wątpliwości - pisze Jung - że neurotycy - prawdopodobnie zresztą tak samo jak ludzie
zdrowi - ukrywają rzeczy dla siebie nieprzyjemne. Ale pozostaje pod znakiem zapytania, czy pogląd taki
da się zastosować do tak zwyczajnego i powszechnego zjawiska, jak sen. Dlatego wątpię, czy można
przyjąć, że sen jest czymś innym, niż się wydaje. Raczej jestem skłonny zacytować inny autorytet ży-
dowski, a mianowicie Talmud, który powiada, że sen jest swym własnym wytłumaczeniem. Inaczej mó-
wiąc, uznaję sen za to, czym jest. Sen jest zjawiskiem tak trudno zrozumiałym i skomplikowanym, że nie
śmiem wydawać sądu o wrodzonej mu, być może, skłonności do zwodzenia. Sen jest zjawiskiem natu-
ralnym i nie ma żadnego widocznego powodu, abyśmy mieli sądzić, że jest on chytrym wymysłem do
wprowadzania nas w błąd. Sen pojawia się wówczas, gdy świadomość i wola ulegają poważnemu
osłabieniu. Wydaje się, że sen jest wytworem natury, występuje także u ludzi, którzy nie są neurotykami.
Poza tym tak. mało wiemy o psychologii zjawisk sennych, że powinniśmy być szczególnie ostrożni,
wprowadzając do ich interpretacji elementy obce tym zjawiskom.
Dla tych wszystkich powodów utrzymuję, że sen, o którym mówimy, rzeczywiście ma treść religijną.
Ponieważ jest on wewnętrznie spoisty i dobrze ukształtowany, robi wrażenie, że podporządkowany jest
pewnej logice i określonym celom, tzn. że jego podstawą jest głęboka motywacja, która znajduje swój
bezpośredni wyraz w treści snu."
Jak interpretuje Jung to marzenie senne? Zauważa on, że Kościół katolicki, choć chwalony tak usilnie,
ukazuje się tu w zespoleniu z dziwacznie pogańskim punktem widzenia, który nie da się pogodzić z
zasadniczą postawą chrześcijańską; że nie ma w całym śnie jego pacjenta żadnego sprzeciwu wobec
uczuć zbiorowych, religii mas, jak i wobec pogaństwa, jeśli nie brać pod uwagę słów protestanckiego
przyjaciela, szybko zresztą zmuszonego do milczenia. Wyjaśnia nieznaną kobietę we śnie jako
wyobrażenie “animy", która jest dlań “psychiczną reprezentacją mniejszości kobiecych genów w ciele
mężczyzny". Anima z reguły uosabia nieświadomość i nadaje jej zgoła nieprzyjemny i drażniący
charakter.
“Negatywna reakcja animy we śnie o kościele wskazuje, że kobiecy aspekt psychiki śniącego, tj.
nieświadomość, nie godzi się z jego postawą."
“Ze snu tego dowiadujemy się także, że podświadomość naszego pacjenta godzi się na dość płaski
kompromis katolicyzmu z pogańską joie de vivre. Wytwór tej podświadomości nie jest wyrazem zde-
cydowanego poglądu ani ostatecznej opinii; jest raczej dramatycznym wyeksponowaniem aktu
zastanowienia. Jego znaczenie można by sformułować w następujący sposób: “Jak to jest właściwie z
twoją religią? Jesteś katolikiem, nieprawdaż? Czy to nie wystarcza? ale asceza... Ta wszystko ładnie,
ale nawet Kościół musi się trochę dostosować - kino, radio, jazz itp. - dlaczego nie pozwolić sobie na
odrobinę mszalnego wina i wesołych znajomości?” Jednakże, dla jakichś powodów, owa nieprzyjemna
kobieta, dobrze znana z wielu poprzednich snów, choć tajemnicza, okazuje się głęboko zawiedziona i
odchodzi."
Opisując swego pacjenta, Jung stwierdza, że ten przyszedł do niego, “ponieważ miał pewne
nader ważkie doświadczenie. Będąc zdecydowanym racjonalistą i intelektualistą, stwierdził, że jego
postawa umysłowa i filozofia rzuciły go całkowicie na pastwę neurozy i jej demoralizujących sił. W całym
swym światopoglądzie nie odkrył nic, co by mu pomogło w zdobyciu dostatecznej kontroli nad sobą
samym. Dlatego też znalazł się w sytuacji człowieka, którego opuściły pielęgnowane przezeń dotąd
przekonania i ideały. Nie jest bynajmniej czymś wyjątkowym, że w tego rodzaju sytuacji człowiek wraca
do religii swego dzieciństwa w nadziei, że znajdzie w niej pomoc. Jednakże w tym przypadku próba czy
postanowienie ponownego ożywienia poprzednich wierzeń religijnych nie miały charakteru świadomego.
Nasz pacjent tylko śnił o tym; tzn. że jego nieświadomość wyraziła swoisty pogląd o jego religii. Doszło
do tego, że duch i ciało, wieczyści wrogowie w świadomości chrześcijańskiej, jak gdyby zawarły ze sobą,
pokój w formie dziwnego osłabienia sprzeczności swych natur. Duchowość i doczesność zeszły się ra-
zem w nieoczekiwanej ustępliwości. Dało to efekt nieco groteskowy i komiczny. Nieubłagana surowość
ducha, jak się zdaje, została podkopana przez niemal antyczną radość, przenikniętą zapachem wina i
róż. W każdym razie sen obrazując duchową i doczesną atmosferę stępił ostrość konfliktu moralnego
pozwalając zapomnieć o wszelkich cierpieniach duchowych i niedolach.
Jeśli przyjąć sen i opis śniącego tak, jak podał je Jung, interpretacja ta nie wydaje się uzasadniona.
Wyjaśnienie Junga ślizga się po powierzchni i nie bierze pod uwagę ukrytych sił psychicznych, które
wywołały ów sen. Moim zdaniem to marzenie senne nie jest bynajmniej jakimś płaskim kompromisem
między doczesnością a religią, lecz gorzkim oskarżeniem religii, jednocześnie zaś gorącym pragnieniem
duchowej niezależności. Kościół opisuje się tu w kategoriach jakiegoś teatru, przedsiębiorstwa, armii.
Mahometanizm, reprezentowany przez Hagia Sophia, wyróżnia się korzystnie w porównaniu z
Kościołem chrześcijańskim, ponieważ nie ma tam obrazów, są tylko oprawione w ramy sentencje, jak:
“Nie schlebiaj swemu dobroczyńcy." Sentencja ta jest oczywiście krytyką, skierowaną przez samego
śniącego przeciw kościelnemu zwyczajowi schlebiania Bogu. Śniący ów stroi sobie dalej żarty z
Kościoła, śniąc iż nabożeństwo przeradza się w wesołe zebranie, na którym podaje się napoje i
rozbrzmiewa szlagier z refrenem: “Karol też jest tutaj." (Jak się zdaje, umknęło uwagi Junga, iż zwrot:
“Karol też jest tutaj" - odnosi się do jego własnego pierwszego imienia Carl [Karol], że ta drwiąca uwaga
pod adresem analityka zgadza się z duchem buntu przeciw autorytetowi, które to uczucie przenika całe
marzenie senne.) Śniący uwydatnia tę kwestię, każąc samemu kapłanowi przyjąć, że Kościół musi
posługiwać się “metodami amerykańskimi", aby przyciągnąć wielkie tłumy.
Rolę kobiety w tym śnie można w pełni zrozumieć dopiero wtedy, jeśli weźmie się pod uwagę
antyautorytatywną, buntowniczą tendencję całego marzenia sennego. Śniący - pomimo całej swej
świadomej obojętności wobec religii - w głębszej warstwie psychicznej nadal jest z nią związany czy
raczej, ściślej mówiąc, jest związany z autorytatywnym typem religii - z którym go zapoznano w
dzieciństwie. Neuroza jest w jego przypadku próbą oswobodzenia się z niewoli irracjonalnych
autorytetów, lecz jak dotąd usiłowanie to spełzło na niczym, wskutek czego wytworzyły się u niego wzory
neurotyczne. W okresie, w którym pojawia się to marzenie senne, próba buntu, wyzwolenia się spod
panowania autorytetów, stanowi dominującą cechę psychiczną, występującą w jego życiu we śnie.
Kobieta, symbolizująca prawdopodobnie jego matkę, uprzytamnia sobie, że jeśli nie uzna on
autorytatywnej zasady schlebiania owej silnej postaci, jaką jest ojciec (dobroczyńca), stanie się dorosły i
ona także go utraci. Oto dlaczego płacze i mówi: “A więc nic już nie pozostało."
Uwagę śniącego istotnie zaprząta religia, nie godzi się on jednak - jak zakłada Jung - na płaski kom-
promis, lecz osiąga jasne pojęcie różnicy między religią autorytatywną a humanistyczną. Religia auto-
rytatywna, pewien system, w którym posłuszeństwo stanowi cnotę zasadniczą, człowiek zaś staje się
mały i bezsilny, oddając całą swą siłę i uzdolnienia Bogu, jest typem religii, jaki on zwalcza; jest to ta sa-
ma walka, która wypełnia jego życie osobiste, bunt przeciw wszelkiego rodzaju autorytatywnemu pano-
waniu. To, do czego dąży, jest religią humanistyczną, gdzie kładzie się nacisk na potęgę i dobroć
człowieka i gdzie cnota nie polega na posłuszeństwie, lecz na urzeczywistnianiu ludzkich możliwości .
Kolejność obrazów sennych uzmysławia to nader wyraziście. Śniący słyszy, jak ciżba ludzi wypowiada
uroczyście słowa: “Królestwo niebieskie jest w nas." “Wszystko inne to papier." Wyśmiewał przecież
Kościół jako wielką organizację, podobną do jakie przedsiębiorstwa czy też armii, zarzucał mu posługi-
wanie się pochlebstwem, aby wkraść się w łaski Boga, teraz zaś mówi, iż Bóg żyje w nas samych i że
poza tym doświadczeniem “wszystko inne to papier", ponieważ nie wywiera to na nim żywego wrażenia.
Identyczna orientacja myślowa występuje w drugim śnie tego samego pacjenta, omawianym przez
Junga w książce Psychologia a religia.
A oto tekst snu:
“Wchodzę do domu szczególnych uroczystości; jest to «dom skupienia”. W głębi znajdują się liczne
świece ustawione tak, że tworzą cztery stożki. U drzwi domu stoi jakiś starzec. Ludzie wchodzą do
środka. Milczą i stoją nieruchomo, aby skupić się wewnętrznie. “Kiedy stąd wyjdą, będą oczyszczenia -
mówi, do wchodzących mężczyzna u drzwi. Teraz ja sam wchodzę do domu, gdzie mogę skupić się
całkowicie. I wtedy słyszę jakiś głos: “To, co czynisz, jest nie bezpieczne. Religia nie jest podatkiem,
który masz płacić, by pozbyć się obrazu kobiety, obraz ten bo wiem jest nieodzowny. Biada tym, dla
których religia jest namiastką drugiej strony życia duszy. Błądzą oni i będą przeklęci. Religia nie jest
namiastką, lecz winna być ostatecznym dopełnieniem wszelkiej innej czynności duszy. Z pełni życia
masz dać początek swej religii i wtedy tylko spłynie na ciebie błogosławieństwo.” Jednocześnie z tym
ostatnim zdaniem daje się słyszeć cicha muzyka, dźwięki tonów organowych. Przypominają mi one
motyw Czaru ognia Wagnera. Kiedy opuszczam dom, mam wizję płonącej góry i czuję, że ogień ten,
którego nie można zgasić, jest ogniem świętym."
W tym marzeniu sennym śniący nie atakuje już Kościoła w sposób żartobliwy, cechujący jego sen
poprzedni. Wygłasza on głębokie i przejrzyste stwierdzenie na temat religii humanistycznej w
porównaniu z religią autorytatywną. Uwydatnia zwłaszcza jeden punkt: religia nie powinna czynić
wysiłków,
a
by stłumić miłość i seks (obraz kobiety), i nie powinna być. namiastką tej strony życia. Nie ze
“stłumienia", lecz z “pełni życia" musi się narodzić religia. Ostatnia wypowiedź snu, “że ogień ten,
którego nie można zgasić, jest ogniem świętym", odnosi się, co jasno wynika z całego kontekstu snu, do
tego, co znajduje wyraz w “obrazie kobiety", do ognia miłości i seksu.
To marzenie senne jest interesujące jako przykład snu, "w którym myśli i sądy wyrażane są tak jasno i
pięknie, jak nie umiałby ich wyrazić śniący w swoim życiu na jawie. Ale przytoczyłem ten sen przede
wszystkim w celu zilustrowania niedostatków jednostronnej i dogmatycznej interpretacji Junga. Według
niego ów “ogień nie do ugaszenia" symbolizuje Boga, “obraz kobiety" i “druga strona życia" oznaczają
nieświadomość. Chociaż jest prawdą, że ogień wyraża rozpowszechniony symbol Boga, równie często
oznacza on miłość i namiętność seksualną. Freud prawdopodobnie zinterpretowałby ten sen nie jako
wyrażenie jakiegoś filozoficznego stwierdzenia, lecz jako spełnienie dziecięcych, kazirodczych życzeń
śniącego. Jung, równie dogmatycznie, całkowicie ignoruje ten aspekt, przyjmując jedynie symbolikę
religijną. Prawda, jak mi się zdaje, nie leży w żadnym z tych dwu wskazań. Uwagę śniącego pochłania
istotnie pewien problem religijny i filozoficzny, lecz nie oddziela on swoich zainteresowań filozoficznych
od nurtującej go tęsknoty za miłością. Wprost przeciwnie, stwierdza on, że nie wolno oddzielać tych dwu
rzeczy, i krytykuje Kościół za jego pojęcie grzechu.
V. HISTORIA INTERPRETACJI SNÓW
Jak dotąd zaprezentowaliśmy trzy rodzaje poglądów dotyczących rozumienia snów: pogląd Freuda,
głoszący, iż wszelkie sny stanowią wyraz irracjonalne i aspołecznej natury człowieka, i interpretację
Junga który twierdzi, że sny są objawieniem nieświadome mądrości transcendentnej wobec jednostki,
oraz pogląd, że marzenia senne są odbiciem wszelkiej działalności umysłowej: zarówno naszych
irracjonalnych dążeń, jak rozumu i moralności; znajduje w nich wyraz zarówno najlepsza, jak i najgorsza
strona naszej natury.
Te trzy teorie nie są bynajmniej świeżej daty Krótki przegląd historii interpretacji snów wykazuje, że
niedawna polemika wokół znaczenia snów zawiera element dyskusji, która toczy się już od co najmniej
trzech tysiącleci.
1. WCZESNA NIEPSYCHOLOGICZNA INTERPRETACJA SNÓW
Historia interpretacji snów zaczyna się od prób zrozumienia znaczenia snów nie jako zjawisk
psychologicznych, lecz jako rzeczywistych doświadczeń odcieleśnionej duszy czy też jako głosu istot
nadprzyrodzonych bądź duchów. Tak więc Aszantowie uważają, iż jeśli mężczyźnie przyśni się, że ma
stosunek płciowy z żoną innego mężczyzny, należy go w takim przypadku ukarać zwykłą grzywną za cu-
dzołóstwo, dusze bowiem ich obojga miały stosunek płciowy . Papuasi Kiwai z Nowej Gwinei brytyjskiej
wierzą, iż jeśli czarownikowi uda się pochwycić duszę kogoś, kto właśnie śpi, śpiący nigdy już się nie
przebudzi
. Inną formą przekonania, iż wydarzenia ze snu są rzeczywiste, jest idea, że dusze zmarłych
ukazują się w marzeniach sennych, aby nas napominać, ostrzegać lub też przekazywać innego rodzaju
posłannictwa. Indian Jurna i Mohawe napawa na przykład szczególną grozą ukazanie się we śnie nie-
dawno zmarłych krewnych . Odmienną koncepcję znaczenia snów, bliższą wyobrażeniom, jakie można
napotkać w wielkich kulturach Wschodu, mają inne ludy pierwotne. Tutaj marzenie senne interpretuje się
w ustalonym, religijnym i moralnym układzie odniesienia. Każdy symbol ma swe określone znaczenie, a
tłumaczenie snu polega na objaśnianiu tych ustalonych, symbolicznych znaczeń. Przykład tego rodzaju
interpretacji podaje Jackson S. Lincoln w swej pracy o Indianach Nawaho .
Sen: Śniło mi się bardzo wielkie jajo, uczynione z twardego niczym skała tworzywa. Rozłupałem to
jajo, a wtedy wyfrunął z niego młody, lecz w pełni rozwinięty orzeł. Działo się to w domu i orzeł łopotał
usiłując wylecieć na zewnątrz, lecz nie mógł się wydostać, ponieważ okno było zamknięte.
Interpretacja: orzeł to ptak uosabiający wyższe duchy, należy do jednej z trzech grup sprzymierzonych
duchów: wiatru, błyskawicy i ptaków, których siedzibą jest szczyt góry San Francisco. Jeśli się je obrazi,
duchy te sieją spustoszenie i zniszczenie. Potrafią być także życzliwe. Orzeł nie może wyfrunąć na
zewnątrz, ponieważ musiałeś obrazić ducha ptaków, na przykład nadeptując na jego gniazdo, lecz także
twój ojciec występek ten mógł popełnić.
Wczesna orientalna interpretacja snów także nie opierała się na psychologicznej teorii marzeń sen-
nych, lecz na założeniu, że sen jest skierowany do człowieka przez moce niebieskie. Najlepiej znanymi
przykładami tego rodzaju niepsychologicznej interpretacji snów są przytoczone w Biblii sny faraona. Gdy
faraon miał sny, które go zaniepokoiły, rozkazał wezwać wszystkich wróżbitów egipskich oraz wszystkich
mędrców i opowiedział im, co mu się śniło. Nie było jednak nikogo, kto by umiał je wytłumaczyć
faraonowi. Kiedy zwrócił się o wytłumaczenie snów do Józefa, ten rzekł: “Bóg zapowiedział tobie,
faraonie, co zamierza uczynić." Następnie przystąpił do interpretacji snów. A oto ich treść:
“Śniło mi się, że stałem nad brzegiem Nilu. I nagle z Nilu wyszło siedem krów tłustych i pięknych, któ-
re zaczęły się paść na łące. A oto siedem krów innych wyszło za nimi, chudych i tak brzydkich, że
podobnie brzydkich nie widziałem w całym Egipcie. Krowy chude i brzydkie pożarły owe siedem krów
pierwszych, tłustych. Gdy te znalazły się w ich brzuchach, nie było wcale znać, że tam weszły; te, które
je pożarły, były nadal tak samo chude jak poprzednio. I ocknąłem się. A potem zobaczyłem we śnie
siedem kłosów wyrastających z jednej łodygi, pełnych i pięknych. Lecz oto siedem kłosów zeschniętych,
pustych, zniszczonych wiatrem wschodnim wyrosło z nich. I te puste kłosy pochłonęły owe siedem
kłosów pięknych."
Interpretacja Józefa brzmiała następująco:
“Siedem krów pięknych - to siedem lat, siedem kłosów pięknych - to też siedem lat; jest to bowiem
sen jeden. Siedem zaś krów chudych i brzydkich, które wyszły za tamtymi, i siedem kłosów pustych i
zniszczonych wiatrem wschodnim - to siedem lat głodu. To, o czym mówię, Bóg uczyni tak, jak ukazał
tobie, faraonie. Bo nadejdzie siedem lat obfitości wielkiej w całym Egipcie. A po nich nastanie siedem lat
głodu; i pójdzie w niepamięć cała ta obfitość, gdyż głód będzie niszczył kraj, a będzie to głód ciężki.
Ponieważ ten sen powtórzył się tobie, faraonie, dwukrotnie, Bóg to już postanowił i Bóg niebawem to
uczyni. Teraz więc, faraonie, upatrz sobie kogoś roztropnego i mądrego i ustanów go zarządcą Egiptu.
Bezzwłocznie postaw, faraonie, nadzorców nad tym krajem i zabieraj piątą część urodzajów w Egipcie
podczas siedmiu lat obfitości. Niechaj nagromadzą wszelką żywność podczas tych lat pomyślnych, które
nadejdą. Niechaj gromadzą zboże do rozporządzenia twego, o faraonie, jako zaopatrzenie dla miast, i
niechaj go strzegą. A będzie ta żywność zachowana dla kraju na siedem lat głodu, które nastaną w
Egipcie. Tak więc nie wyginie ludność tego kraju z głodu."
Owa relacja biblijna wykazuje, iż sen uchodził za wizję zsyłaną człowiekowi przez Boga. Można jed-
nakże spojrzeć na sny faraona z psychologicznego punktu widzenia. Mógł on znać pewne czynniki, któ-
re w nadchodzących czternastu latach miały wpłynąć na stan urodzajności gleby, lecz mogła to być
wiedza intuicyjna dostępna mu jedynie w warunkach snu. Czy owe sny należy rozumieć tak, czy też
inaczej - to kwestia domysłu; w każdym razie relacja biblijna, podobnie jak wiele innych opowieści
pochodzących z dawnych źródeł orientalnych dowodzi, iż sen pojmowano nie jako coś wywodzącego się
od człowieka, lecz jako boskie posłannictwo.
Sny - zwłaszcza zgodnie z indyjską i grecką interpretacją - spełniały również innego rodzaju funkcje
prorocze: pozwalały rozpoznawać choroby. Posługiwano się ustalonymi symbolami, aby oznaczać
pewne cielesne symptomy. Ale tu również, podobnie jak w przypadku proroczego snu faraona, istnieje
możliwość interpretacji psychologicznej: podczas snu o wiele jaskrawiej niż w życiu na jawie uświada-
miamy sobie pewne zmiany w naszym organizmie; świadomość przełożona na obraz marzenia sennego
umożliwia nam rozpoznawanie choroby i pozwala określić pewne zmiany somatyczne. (Wyczerpującą
odpowiedź, w jakim stopniu to następuje, mogłyby dać badania marzeń sennych ludzi, nim jeszcze cho-
roba wystąpiła u nich w sposób jawny.)
2. PSYCHOLOGICZNA INTERPRETACJA SNÓW
W przeciwieństwie do niepsychologicznej interpretacji snów, według której wyrażają one rzeczywiste
zdarzenia lub przekazy od sił zewnętrznych, psychologiczna interpretacja próbuje zrozumieć sny jako
wyraz stanu umysłu śniącego człowieka. Te dwa ujęcia nie zawsze są odrębne. Wręcz przeciwnie, aż do
średniowiecza spotykamy wielu autorów, którzy łączą oba punkty widzenia, odróżniając sny, które
należy interpretować jako zjawiska religijne, od snów wymagających rozumienia psychologicznego. U
nieznanego indyjskiego autora z początku ery chrześcijańskiej znajdujemy następujący przykład takiego
ujęcia:
“Istnieje sześć typów ludzi postrzegających sny - człowiek o temperamencie burzliwym, cholerycznym
i flegmatycznym, człowiek, któremu sny zsyła jakiś bóg, człowiek, na którego sny wpływa jego własny
sposób bycia, i człowiek, który śni sny o charakterze przepowiedni. Jednak, o Królu, jedynie sny ostatnie
są prawdziwe; wszystkie zaś inne - fałszywe."
W przeciwieństwie do niepsychologicznej interpretacji, zgodnie z którą sen staje się zrozumiały, gdy
jego ustalone symbole tłumaczone są w ich religijnym kontekście, nasze indyjskie źródło stosuje metodą
psychologicznej interpretacji - odnosząc sen do osobowości śniącego. Jego pierwsze trzy kategorie
stanowią w rzeczywistości jedność, ponieważ dotyczą temperamentu, czyli tych cech psychicznych,
które tkwią korzeniami w układzie somatycznym człowieka. Wskazuje on na znamienne powiązanie
między temperamentem a treścią marzenia sennego, co we współczesnej interpretacji snów niemal
zupełnie nie wzbudziło zainteresowań, chociaż - jak wykaże dalsze badanie - ma niewątpliwie doniosłe
dla tej interpretacji znaczenie. Według niego sny zsyłane przez jakiegoś boga reprezentują po prostu
jeden typ snu wśród wielu innych. Odróżnia następnie te sny, na które wpływa sposób bycia śniącego,
od tych, które są rodzajem przepowiedni. Przez sposób bycia rozumie on prawdopodobnie tendencję
dominującą w strukturze osobowości danej jednostki; mówiąc zaś o przepowiedniach ma na myśli te
marzenia senne, które wykazują wyższy rodzaj wnikliwości.
Z poglądem, który jako jeden z najwcześniejszych dał wyraz temu, że sny mogą być przejawem albo
naszych najbardziej racjonalnych, albo też najbardziej irracjonalnych sił, spotykamy się u Homera. Mówi
on o dwóch bramach wiodących do krainy snów: rogowych wrotach prawdy i wykonanych z kości
słoniowej wrotach błędu i złudzenia (czyniąc w ten sposób aluzję do przezroczystości rogu, co nie
cechuje kości słoniowej). Nie można chyba jaśniej i zwięźlej wyrazić owej dwuznacznej natury aktyw-
ności sennej.
Sokrates, cytowany w Fedonie Platona, wyznawał pogląd, że sny reprezentują głos sumienia i że jest
rzeczą największej wagi traktować ten głos poważnie i słuchać go. Na krótko przed śmiercią wyłożył to
stanowisko nader przejrzyście:
“Tu Kebes podchwycił i: Na Zeusa, powiada, Sokratesie, dobrześ zrobił, żeś mi przypomniał; bo o te
twoje poezje, o wierszowane przeróbki bajek Ezopa,
o hymn do Apollona już mnie kilka osób pytało, a
także i Euenos niedawno, co ci się to stało, że kiedyś tu przyszedł, zacząłeś pisać te rzeczy, a przedtem
niczegoś nigdy nie pisał. Więc jeśli ci coś zależy na tym, żebym ja miał co odpowiedzieć Euenosowi,
kiedy mnie drugi raz o to zapyta, a ja dobrze wiem, że on mnie zapyta, to powiedz, co mu mam odpo-
wiedzieć.
- Powiedz mu prawdę Kebesie - powiada - że wcale nie miałem zamiaru współzawodniczyć z nim ani
z jego poezjami, kiedym to pisał. Wiedziałem, że to niełatwa rzecz. Tylkom się z pewnymi widzeniami
sennymi liczył i próbował, co znaczą; abym święty obowiązek spełnił, jeśliby mi sen często tę właśnie
służbę Muzom zalecał.
A to był taki sen mniej więcej. Nieraz mnie nawiedzał w minionym życiu i raz mi się w takiej, raz w
innej zjawiał postaci. Ale zawsze te same słowa wracały: Sokratesie, powiada, muzykę rób i uprawiaj. Ja
myślałem przedtem, że szło o to, com uprawiał, że do tego samego mnie sen namawia i zachęca; jak to
ludzie głośno nieraz popędzają tych, którzy biegną, tak i mnie sen zachęcał' do tego, com już robił, do
muzyki - bo filozofia to największa służba Muzom, a ja ją uprawiałem. Ale teraz, kiedy się proces odbył,
a uroczysty obchód na cześć boga nie dał mi umrzeć, wydało się rzeczą właściwą nie odmawiać
posłuszeństwa snom, gdyby mi często nakazywały uprawiać i tę muzykę pospolitą, tylko ją robić. Bo
bezpieczniej nie odchodzić, zanim się człowiek od świętego obowiązku nie uwolni, robiąc wiersze we-
dług rozkazu otrzymanego we śnie. I tak, naprzód, napisałem wiersz na cześć boga, któremu właśnie
wypadała ofiara.
A po bogu, zważywszy, że poeta, jeżeli ma być | poetą, powinien przypowieści pisać, a nie myśli,
choćby i sam nie był bajarzem, więc dlatego, mając pod ręką i umiejąc na pamięć bajki Ezopa, ułożyłem
je wierszami; pierwsze z brzegu.
Więc to, Kebesie, powiedz Euenosowi i aby zdrów był, a jeśliby miał rozum, to niech za mną pójdzie
jak najprędzej. Ja odchodzę, zdaje się, dziś. Tak każą Ateny."
W przeciwieństwie do poglądu Sokratesa Platońska teoria snów jest niemal dosłowną antycypacją
Freudowskiej teorii marzeń sennych. .
“Spośród przyjemności i pożądań niekoniecznych niektóre wydają mi się nielegalne, a tkwią bodaj że
w każdym człowieku, ale ponieważ je poskramiają prawa i pożądania lepsze, rozumne, więc one u nie-
których ludzi albo zanikają zupełnie, albo zostają im tylko niektóre z nich, i to słabe, a u innych ludzi są
mocniejsze i jest ich więcej.
A któreż to takie masz na myśli?
Te - odpowiedziałem - które się podczas snu budzą, kiedy inna strona duszy śpi - ta, która myśli,
jest łagodna i panuje nad tamtą - a ta część zwierzęca i dzika albo jadłem, albo napojem napełniona
staje dęba, odrzuca sen i stara się iść i robić, co jej się podoba, do syta. Wiesz, że w takim stanie
gotowa się odważyć na wszystko, jakby daleko odrzuciła wszelkie więzy wstydu i rozsądku. Nie cofa
się przed próbami stosunków płciowych z matką ani z kimkolwiek innym spośród ludzi, bogów albo
zwierząt, plami się krwią byle czego i nie cofa się przed żadnym pokarmem. Jednym słowem, nie
zbywa jej na niczym ani z głupoty, ani z bezwstydu.
Święta prawda.
A kiedy, uważam, ktoś się w zdrowiu utrzymuje i panuje nad sobą, i kładąc się spać swój
pierwiastek myślący rozbudzi, nakarmiwszy go na kolację pięknymi myślami i rozważaniami, i
dojdzie w sobie do zgody wewnętrznej, a pożądliwej swej części ani nie wygłodzi, ani nie przekarmi,
aby cicho spała i nie
przeszkadzała swoimi przyjemnościami i przykrościami temu, co w nim najlepsze, niech ono, samo w
sobie odosobnione i czyste, ogląda i niech tam sobie! pragnie czegoś, i niech spostrzega rzeczy, których
nie wie - więc albo coś z przeszłości, z tego, co jest lub co ma być, a tak samo temperament swój
ułagodzi, a nie, zirytowawszy się na coś, zasypia z niespokojnym sercem, tylko uspokoiwszy te oba
pierwiastki, a rozbudziwszy trzeci, w którym myśl mieszka, w ten sposób spoczynku zażywa, to wiesz,
że w takim
stanie najlepiej prawdy dotyka, i zgoła go wtedy ni nachodzą żadne nielegalne widziadła w
marzeniach sennych.
-
Całkowicie - powiada - jestem tego samego zdania.
Zrobiliśmy tę dłuższą dygresję, ale poznać chcemy to, że w każdym z nas mieszkają pożądania tego
rodzaju: jakieś straszne i dzikie, i nielegalne, nieraz; nawet w takich ludziach, którzy się wydają bardzo
opanowani. To wychodzi na jaw w marzeniach sennych. Więc uważaj, czy masz wrażenie, że ja mówię
do rzeczy, i czy się zgadzasz.
-
Ależ zgadzam się."
Chociaż Platon, podobnie jak Freud, uważa, że w snach wyraża się tkwiące w nas irracjonalne
zwierzą, czyni jedno zastrzeżenie, które w pewnej mierze ogranicza tę interpretację. Przyjmuje on, że
jeśli śpiący zaśnie w niczym nie zmąconym spokoju ducha, pierwiastek irracjonalny nie wystąpi w jego
marzeniach sennych w najmniejszym stopniu. Nie powinno się jednak mieszać tego poglądu z
dualistyczną interpretacją, która głosi, iż sny stanowią wyraz zarówno naszej irracjonalnej, jak i racjonal-
nej natury; według Platona są one w swej istocie] przejawem dzikich i budzących grozę popędów, jakie'
w nas drzemią, i jedynie u osoby, która osiągnęła! największą dojrzałość i mądrość, występuje to w]
mniejszym stopniu.
Arystotelesowski pogląd na marzenia senne uwydatnia ich racjonalną naturę. Arystoteles zakłada, że
podczas snu jesteśmy zdolni do przenikliwych obserwacji subtelnych zjawisk cielesnych, ponadto zaś, iż
zaprzątają nas plany i zasady działania, które uzmysławiamy sobie wyraźniej niż za dnia. Przypuszcza
jednak, iż nie wszystkie sny są znaczące, wiele z nich bowiem jest rzeczą przypadkową i nie zasługuje
na to, aby im przypisywać funkcję proroctwa. Następujący fragment z jego rozprawy O wróżbiarstwie
przedstawia to stanowisko:
“A zatem wspomniane sny trzeba uważać albo za przyczyny, albo też za znaki wydarzeń, albo też
wreszcie za zbiegi okoliczności; bądź za wszystkie z nich, bądź też za niektóre, bądź wreszcie za
jedyne. Używam słowa “przyczyna” w tym znaczeniu, w jakim księżyc jest [przyczyną] zaćmienia słońca
czy też zmęczenie jest [przyczyną] gorączki; “znak” w tym sensie, w jakim] wejście jakiejś gwiazdy w
cień jest znakiem zaćmienia lub też chropowatość języka jest znakiem] gorączki; przez “zbieg
okoliczności” natomiast rozumiem na przykład wystąpienie zaćmienia słońca, w czasie gdy ktoś wybrał
się na przechadzkę, przechadzka ta bowiem nie jest ani znakiem, ani też przyczyną zaćmienia;
zaćmienie to zaś nie jest przyczyną ani znakiem przechadzki. Z tego powodu żaden zbieg okoliczności
nie zachodzi stosownie do jakiejś powszechnej czy ogólnej zasady. Czy mamy zatem stwierdzić, że
pewne sny są przyczynami, inne zaś znakami, na przykład wydarzeń zachodzących w organizmie? W
każdym razie nawet uczeni lekarze mówią nam, że powinno się przykładać pilną uwagę do snów, a
wyznawanie tego poglądu jest rzeczą sensowną także dla tych, którzy nie są praktykującymi lekarzami,
lecz spekulatywnymi filozofami. Mechanizmy ruchowe bowiem, które występują za dnia [w ciele] nikną, o
ile nie są bardzo wielkie i gwałtowne, z naszego pola widzenia, w przeciwieństwie do ruchów
wykonywanych na jawie, które pozostawiają głębsze wrażenie. We śnie zachodzi coś wręcz
przeciwnego, wtedy bowiem nawet drobne poruszenia wydają się godne uwagi. Przejawia się to jasno w
tym, co często wydarza się we śnie; na przykład, śniący wyobraża sobie, że wstrząsa nim grzmot i
błyskawica, gdy w rzeczywistości daje się jedynie stwierdzić nikłe dzwonienie w jego uszach; lub też, iż
zajada z przyjemności miód czy inne słodkie przysmaki, podczas gdy tylko mała kropelka flegmy spływa
w dół [przełykiem]
bądź też, iż przechodzi przez ogień i czuje nieznośne gorąco, podczas gdy jedynie
wątłe ciepło oogarnie pewne części jego ciała. Po przebudzeniu rzeczy objawiają mu się w tym swoim
prawdziwym charakterze. A ponieważ początki wszystkich zdarzeń są nieznaczne, tak też - rzecz jasna -
ma się sprawa z początkami chorób czy innych dolegliwości, mających właśnie zaatakować nasze ciało.
Konkludując, jest rzeczą oczywistą, że te początki muszą się bardziej rzucać w oczy, gdy śpimy, niż gdy
czuwamy.
Co więcej, nie jest rzeczą nieprawdopodobną, by niektóre z wyobrażeń ukazujących się umysłowi pod
czas snu były przyczynami czynności im pokrewnych. Gdy bowiem mamy przystąpić do działania [w
godzinach jawy] bądź też angażujemy się w jakiś tok czynności czy też dokonaliśmy już pewnych
działań, przyłapujemy się często na tym, iż się tymi czynnościami interesujemy lub też wykonujemy je w
żywym marzeniu sennym; a przyczyną jest tuj fakt, że mechanizmowi ruchowemu marzenia sennego!
utorowały do tego drogę ruchy poczynione pierwotnie za dnia; w ten właśnie sposób, lecz odwrotnie,
ruchy wywołane najpierw we śnie powinny się także okazać punktami wyjściowymi czynności, której
mają być wykonane w ciągu dnia, ponieważ powrotowi myśli o tych czynnościach jawiących się za dnia
również utorowały drogę obrazy jawiące się] umysłowi w nocy. Tak więc jest całkiem zrozumiałe, że
niektóre sny mogą być znakami i przyczynami [przyszłych zdarzeń].
Większość [tak zwanych proroczych] snów należy jednak zaklasyfikować jako zwykłe zbiegi okolicz-
ności, zwłaszcza zaś wszystkie te, które przybierają dziwaczną postać, oraz te, w których spełnieniu
śniący nie ma żadnego udziału, tak jak w przypadku jakiejś bitwy morskiej czy też spraw rozgrywających
się hen, daleko. Jest oczywiste, że w odniesieniu do nich fakt ten powinien mieć zastosowanie, tak jak to
się dzieje wówczas, ilekroć jakaś osoba, wspomniawszy o czymś, stwierdza, że ta właśnie wspomniana
rzecz zachodzi. Czemuż właściwie nie miałoby się to zdarzyć także we śnie? Istnieje raczej
prawdopodobieństwo, że wiele takich rzeczy powinno się wydarzyć. Jak zatem wymienienie jakiejś
określonej osoby nie jest znakiem ani przyczyną zgłoszenia się tej osoby, tak też, analogicznie, marze-
nie senne nie jest dla tego, kto je ujrzał, ani znakiem, ani też przyczyną swego [tak zwanego] spełnienia,
lecz zwykłym zbiegiem okoliczności. Stąd więc okoliczność, że wiele snów nie «spełnia się», zbiegi
okoliczności bowiem nie zachodzą stosownie do jakiegoś powszechnego czy ogólnego prawa."
Rzymska teoria snów stosuje się mniej więcej do zasad rozwiniętych w Grecji, lecz nie zawsze osiąga
jasność i głębię Platona i Arystotelesa. Lukrecjusz w swym poemacie O naturze wszechrzeczy zbliża się
do Freudowskiej teorii spełnienia życzeń, chociaż nie kładzie, tak jak Freud, nacisku na irracjonalny cha-
rakter tych pragnień. Stwierdza on, że nasze marzenia senne dotyczą spraw, którymi zajmujemy się za
dnia, bądź też potrzeb cielesnych, zaspokajanych we śnie:
“Jakie żywi pragnienia niesyta wola nasza,
Co nam czasu najwięcej zabrało, do czego się pilnie
Przykładamy, o czym myślimy najusilniej,
To i we śnie najczęściej przywidzi się człowiekowi.
Adwokaci gardłują, spisują misterne umowy,
Wodzowie bitwy toczą, wciąż zwyciężając, dalej
Żeglarze poprzez wichry spienione prują fale,
My znowu we śnie nawet szukamy prawdy czystej,
By ją znalazłszy, dla ludzi wpisać na karty ojczyste.
Tak oto te i inne marzenia, prace - ludziom
Także i sen upragniony zwodniczym działaniem łudzi
Nawet na jawie nieraz widowisk amatorom,
Co wiele dni spędzili w teatrze igrzysk porą,
Mimo że już im z oczu zeszły areny uroki,
Jednak w umyśle mają otwarte drogi szerokie
Dla odbić z dawnych czasów i nieraz im się wyda,
Że jeszcze wciąż to samo nawet w dzień biały widać.
Znowu pląsają tancerze, miękko ruszając nogami,
Barwność ozdób scenicznych znów oko wdzięcznie ma
Te same widzów rzędy, te same dźwięki lutni,
Co przemawia strunami weselej raz, raz smutniej -
A wszystko jakby żywe, i to nie we śnie przecież.
Takie to urojenia nie tylko w ludzkim świecie
Dla rzeczy upragnionych, nie tylko w ludzkim ciele
Powstają - zna je także i różnych zwierząt wiele."
Najbardziej systematyczną teorię interpretacji snów wyłożył Artemidor w drugim stuleciu n.e. w swej
książce o tłumaczeniu snów, dziele, które wywarło wielki wpływ na poglądy średniowiecza. Według niego
istnieje pięć rodzajów snów, które wykazują odmienne własności:
“Pierwszym jest marzenie senne; drugim wizja; trzecim wyrocznia; czwartym fantazja, czyli próżna
imaginacja; piątym zjawa.
Marzeniem sennym zwie się sen odkrywając prawdę pod ukrytą postacią, jak ten o siedmiu krowach
chudych, które pożarły siedem krów tłustych podobnie o kłosach zboża, które Józef objaśniał faraonowi.
Z wizją spotykamy się wówczas, kiedy człowiek rzeczywiście dostrzega na jawie to, co widział w śnie;
przytrafiło się to Wespazjanowi, gdy ujrzał chirurga, który wyrwał herosowi ząb.
Wyrocznią jest objawienie, czyli posłanie zesłane nam we śnie przez anioła czy też innego świętego,
aby wypełnić wolę Boga zgodnie z ich misją; przytrafiło się to Józefowi, mężowi Najświętszej Panny,
oraz Trzem Mędrcom.
Z fantazją, czyli próżną imaginacją, mamy do czynienia wówczas, gdy afekty wybuchają z taką gwał-
townością, że wznosząc się ogarniają mózg w czasie naszego snu, trafiając na bardziej świadomego
ducha; w ten sposób to, co zaprząta nasze myśli w ciągu dnia, staje się przedmiotem naszych
wyobrażeń w nocy; tak więc kochanek, który za dnia myśli o swej pięknej ukochanej, w nocy, gdy śpi,
styka się z tymi samymi myślami. Bywa także, że ten, kto pości cały dzień, śni nocą, iż spożywa jakieś
jadło; lub też jeśli za dnia cierpi z powodu pragnienia, śni w nocy o piciu i wielce się tym rozkoszuje. A
znowu skąpiec i lichwiarz śnią o worach pieniędzy i nawet rozprawiają o nich we śnie.
Zjawa nie jest niczym innym tylko nocną wizją, która ukazuje się słabym dzieciom oraz sędziwym
ludziom, ci zaś wyobrażają sobie, że widzą, jak zbliżają się ku nim chimery, aby ich zastraszyć czy też
zgorszyć."
Jak więc widzimy, to, co Artemidor nazywa marzeniem sennym, jest swego rodzaju intuicją wyrażoną
językiem symbolicznym. Według niego sen faraona nie jest wizją zesłaną przez Boga, lecz symbolem
właściwego mu rozumu i wnikliwości, Artemidor utrzymuje, że bywają sny, w których anioł objawia nam
wolę Boga, lecz przydaje im miano “wyroczni". Sen, który jest wyrazem naszych irracjonalnych pragnień,
zalicza on do jednego z wielu rodzajów snów, nazywając owo rojenie senne, do którego stosuje się
interpretacja Platona i Freuda, fantazją, czyli próżną imaginacją. Sny niepokojące, zwane zjawami,
tłumaczy jako rojenia wywołane specyficznym stanem słabych dzieci oraz starców. Artemidor wypowiada
explicite znamienną zasadę, że “reguły rządzące snem nie mają waloru ogólności, dlatego więc nie
mogą zadowolić wszystkich ludzi, ci bowiem spostrzegają, że często, zależnie od okresów i osób,
dopuszczają one rozmaite interpretacje".
Nakreślony przez nas wizerunek rzymskiej interpretacji snów byłby niezupełny, gdybyśmy nie posłu-
chali głosu całkowitego sceptycyzmu, którego reprezentantem jest Cyceron. W swym poemacie O, wróż-
biarstwie pisze on:
“Jeśli tedy sny ani nie są dziełem bogów, ani nie mają żadnego związku z naturą wszechrzeczy i jeśli
sztuka przepowiadania ze snów nie mogła być wynaleziona w oparciu o spostrzeżenia, to wypływa stąd
wniosek, że snom wcale nie trzeba wierzyć...
Odrzućmy zatem i te wróżby ze snów, równie jak inne odmiany wróżbiarstwa. Albowiem, by powie-
dzieć prawdę, zabobon rozkrzewiony wśród różnych narodów, wykorzystując ludzką słabość, opanował
prawie wszystkie umysły."
Mniej więcej z tego samego okresu pochodzi systematyczna teoria snów, wyłożona przez Talmud. O
roli, jaką mniej więcej w czasach Chrystusa pełniła w Jerozolimie interpretacja snów, można wnosić na
podstawie zawartego w nim stwierdzenia , że w Jerozolimie przebywało podówczas dwudziestu czterech
wykładaczy snów. Rabbi Chisda mówi: “Wszelkie marzenie senne jest znaczące, z wyjątkiem tego, dla
którego bodźcem jest post. Ponadto sen, którego nie objaśniamy, jest jak list, którego nie czytamy."
Stwierdzenie to wyraża zasady, które Freud wygłosił podobnymi słowy prawie dwa tysiące lat później: iż
wszystkie sny bez wyjątku są nasycone znaczeniem i że sny są ważnymi informacjami udzielanymi nam
samym, my zaś nie możemy sobie pozwolić na to, żeby zignorować ich interpretację. Rabbi Chisda
przydaje znamienne zastrzeżenie do tej ogólnej zasady psychologicznej interpretacji snów, wskazując
na marzenie senne wywołane postem. Mówiąc bardziej ogólnikowo, jego zastrzeżenie polega na tym, że
te sny, których przyczyną są silne fizyczne bodźce, stanowią jedyny wyjątek od ogólnej reguły psychicz-
nego determinizmu w zakresie marzeń sennych.
Talmudyczni autorzy zakładali, że pewne typy snów pełnią funkcję proroczą. Rabbi Jochanan mówił:
“Trzy rodzaje snów się spełniają: sen nad ranem, sen, który ktoś śni o kimś, oraz sen, który znajduje
wytłumaczenie w innym śnie. Według innych, powtarzający się sen również należy do tych, które się
sprawdzają."
Chociaż nie przytoczono tu żadnych racji na poparcie tego przypuszczenia, nie są one zbyt trudne do
wykrycia. Sen nad ranem jest mniej głęboki niż na początku nocy i śpiący jest bliższy swej świadomości
na jawie. Rabbi Jochanan najwidoczniej przyjmuje, iż w tym stanie snu racjonalny osąd przenika do
procesu marzenia sennego, pozwalając nam uzyskać jaśniejszy wgląd w siły działające w nas bądź też
w innych, a zatem i przepowiadać zdarzenia. Przypuszczenie, że sen, który ktoś inny śni o nas, spełnia
się, wydaje się opierać na wyobrażeniu, iż inni często wydają o nas lepszy sąd, niż czynimy to my sami, i
że w stanie snu ich wgląd w nas jest szczególnie ostry, a wskutek tego ma walor proroczy.
Rozumowanie ukrywające się za teorią głoszącą, Iż sprawdza się ten sen, który znajduje wytłumaczenie
w innym śnie, polega prawdopodobnie na tym, że gdy śpimy, jesteśmy zdolni do intuicyjnego wglądu,
pozwalającego nam zinterpretować sen przez wyśnienie jego interpretacji.
Przeprowadzone niedawno eksperymenty z interpretacją snów pod hipnozą zdają się potwierdzać ten
pogląd. Ludzie poddani hipnozie i proszeni o wytłumaczenie różnych snów podawali bez wahania zna-
czącą interpretację języka symbolicznego występującego w danym marzeniu sennym. Kiedy nie znajdo-
wali się pod hipnozą, ten sam sen wydawał się im całkowicie pozbawiony sensu. Eksperymenty te zmie-
rzają do wykazania, iż my wszyscy posiadamy dar rozumienia języka symbolicznego, lecz wiedza ta wy-
chodzi na jaw dopiero w stanie rozkojarzenia
wywołanego hipnozą. Autor owej księgi Talmudu utrzy-
muje, iż to samo odnosi się także do stanu snu, że śpiąc rozumiemy znaczenie innego marzenia
sennego i możemy je prawidłowo zinterpretować. Nie ulega wątpliwości, że powtarzający się sen ma
szczególne znaczenie. Wielu współczesnych psychologów obserwuje, iż sen, który jakaś osoba miewa
wielokrotnie, dotyczy doniosłych wątków jej życia. O tyle, o ile jakaś osoba skłania się ku temu, by
postępować ciągle zgodnie z takim leitmotivem, można powiedzieć, iż powtarzające się sny często
przepowiadają również przyszłe zdarzenia w życiu tej osoby.
Szczególne zainteresowanie budzi talmudyczna interpretacja symboli. Stosuje się ona do wytycznych
Freuda, na przykład przy objaśnianiu snu, że ktoś “podlewa drzewo oliwne oliwą." Interpretacja głosi, iż
ów sen symbolizuje kazirodztwo. W marzeniu sennym, w którym śniący widzi, jak całują się jego oczy,
symbol ów oznacza stosunek płciowy z siostrą.
Gdy symbole, które w istocie nie są seksualne, interpretuje ona jako seksualnie znaczące, symbole
wyraźnie seksualne tłumaczy najczęściej jako oznaczające coś nieseksualnego. Tak więc nasze źródło
talmudyczne mówi, że marzenie senne, w którym ktoś ma stosunek płciowy ze swoją matką, znaczy, iż
może mieć nadzieję na osiągnięcie wielkiej mądrości. Albo też, że ten, kto śni, iż obcuje płciowo z za-
mężną kobietą, może być pewny własnego zbawienia. Talmudyczna interpretacja opiera się
najwidoczniej na idei, że symbol zawsze oznacza coś innego, przeto symbol, który sam w sobie jest
seksualny, musi znaczyć coś odmiennego od swego jawnego sensu. Wprowadza jednakże ciekawe
zastrzeżenie. Mężczyzna, który śni o stosunku płciowym z zamężną kobietą, może być pewny swego
zbawienia, jeśli nie znał przedtem kobiety ze swego snu i jeśli nie trapiły go żądze seksualne, gdy
zasypiał. Widzimy tu, jak wielką wagę przywiązuje pogląd talmudyczny do nastroju człowieka przed
zaśnięciem. Jeśli trapiły go żądze seksualne czy nawet jeśli znał jedynie przypadkowo kobietę, która mu
się śniła, musimy się spodziewać, że ogólna reguła, zgodnie z którą symbol oznacza coś innego, traci
swą ważność i że symbolika seksualna wyraża seksualne pragnienie.
Średniowieczna interpretacja snów pokrywa się na ogół z linią postępowania, jaką obserwowaliśmy u
starożytnych klasyków. Autor z czwartego stulecia, Synesios z Kyreny, podaje jedną z najprecyzyjniej i
najpiękniej sformułowanych teorii, że marzenia senne wywodzą się ze wzmożonej zdolności do in-
tuicyjnego wglądu podczas snu.
“Jeśli marzenia senne przepowiadają przyszłość, jeśli wizje ukazujące się umysłowi w czasie snu
udzielają pewnych wskazań, dzięki którym wieszczymy przyszłe rzeczy, marzenia senne będą zarazem
prawdziwe i niejasne, nawet w ich ciemności będzie przebłyskiwać prawda. Bogowie okryli grubą za-
słoną życie ludzkie" (Hezjod).
Nie dziwię się, że sen umożliwił niektórym odkrycie jakiegoś skarbu; i że ktoś mógł zasnąć jako wielki
ignorant, a nawiązawszy w marzeniu sennym rozmowę z Muzami przebudzić się jako poeta, przytrafiło
się to niektórym za moich czasów i nie ma w tym nic osobliwego. Nie mówię o tych, którym objawiło się
we śnie grożące im niebezpieczeństwo czy też dowiedzieli się o lekarstwie, które by ich wyleczyło. Ale
gdy sen otwiera duszy drogę ku najdoskonalszym oglądom rzeczy prawdziwych, tej duszy, która
uprzednio nie pożądała tego oglądu ani też nie zamierzała wznieść się w sferę intelektu, oraz pobudza
ją do przekroczenia natury i połączenia się na powrót ze sferą czysto pojęciową, od której odbiegła tak
daleko, że nie wie nawet, skąd przybyła, to, jak mówię, jest najbardziej zdumiewające i niejasne.
Jeśli ktoś uważa to za rzecz niezwykłą, aby dusza wzniosła się w ten sposób do wyższego regionu, i
nie wierzy, że droga ku temu szczęśliwemu zespoleniu wiedzie przez imaginację, niech posłucha
świętych wyroczni, które mówią o różnych drogach prowadzących do wyższej sfery. Po wyliczeniu
rozmaitych subsidiorum, które wspierają duszę w jej wzlocie pobudzając i rozwijając jej siły, mówią one:
Nauka niesie niektórym światło, We śnie znajdują inni natchnienie. Księgi sybillińskie
Widzicie więc rozróżnienie, które wprowadza wyrocznia: z jednej strony natchnienie, z drugiej zaś
nauka; to pierwsze, jak rzecze ona, jest zespołem wskazań udzielanych nam, gdy czuwamy, ta druga
zaś, gdy śpimy. Kiedy czuwamy, rolę wykładowcy pełni zawsze jakiś człowiek; lecz gdy śpimy, wiedza
nasza pochodzi właśnie od Boga...
Dzięki swemu charakterowi wieszczenie ze snów jest dostępne wszystkim; jasne i pozbawione
zwodniczości, wyraźnie racjonalne, święte, ponieważ nie posługuje się gwałtownymi metodami, może
być doświadczane gdziekolwiek; obywa się bez źródła, skały i otchłani, a zatem jest tym, co prawdziwie
boskie. Aby je uprawiać, nie trzeba zaniedbywać żadnego z naszych zajęć ani też wykradać jakiejś
pojedynczej chwili z naszego działania... Nikomu się nie zaleca, aby porzucił pracę i poszedł spać,
zwłaszcza zaś, by miał sny. Ponieważ jednak ciało nie może wytrzymać długotrwałego nocnego
czuwania, owe chwile, które zrządzeniem natury mamy poświęcać na spoczynek, przynoszą nam wraz
ze snem pewną rzecz dodatkową, cenniejszą niż sam sen: ta naturalna konieczność staje się źródłem
przyjemności i nie śpimy po prostu, aby żyć, lecz by się nauczyć żyć dobrze...
Ale wieszcząc ze snów, każdy z nas czerpie tworzywo z samego siebie; cokolwiek byśmy uczynili, nie
możemy oddzielić się od naszej wyroczni: ona mieszka z nami; ściga nas wszędzie, w naszych
podróżach, na wojnie, w życiu publicznym, w pracy na roli, w przedsięwzięciach handlowych. Prawa
żadnej z zawistnych republik nie wzbraniają wieszczenia; gdyby nawet zakazywały, nie mogłyby nic
zdziałać: jakże bowiem można udowodnić takie przekroczenie? Jakąż szkodę przynosi sen? Żaden
tyran nie jest w stanie przeforsować edyktu przeciw snom ani też - tym bardziej - zakazać snu w swych
posiadłościach; byłoby to zarazem szaleństwem nakazywanie rzeczy niemożliwych i bezbożnością
przeciwstawianie się wymaganiom natury oraz Boga.
Wszyscy zatem oddajmy się interpretacji snów, mężczyźni i kobiety, młodzi i starzy, bogaci i biedni, lud i
obywatele, a także ci, co stoją na straży prawa, mieszkańcy miast i wsi, rzemieślnicy i oratorzy. Nikt nie
jest uprzywilejowany ani przez płeć, ani przez wiek, ani też majątek czy zawód. Sen ofiaruje swe usługi
wszystkim, jest wyrocznią zawsze gotową pełnić rolę naszego nieomylnego i milczącego doradcy; w tych
misteriach nowego rodzaju każdy jest zarazem kapłanem i świeżo wtajemniczonym. Sen, podobnie jak i
wieszczbiarstwo, zapowiada nam przyszłe radości, a dzięki owemu przewidywanemu szczęściu, które
nam niesie, przydaje naszym przyjemnościom dłuższe trwanie; uprzedza nas nadto o grożących nam
niepowodzeniach, tak byśmy mieli się na baczności. Czarowne, pełne nadziei obietnice, tak drogie
człowiekowi, dalekowzroczne, nasycone lękiem I przypuszczenia - wszystko to przychodzi ku nam przez
sny. W praktyce nic bardziej nie nadaje się do podtrzymywania w nas nadziei; to dobro tak wielkie i tak
cenne, iż bez niego nie bylibyśmy w stanie, jak mawiali najznakomitsi sofiści, dźwigać brzmienia
życia..."
Zaprezentowany tu punkt widzenia Synesiosa przy pominają teorie marzeń sennych głoszone przez
żydowskich arystotelików w dwunastym i trzynastym stuleciu. Największy z nich, Majmonides, stwierdza,
iż rojenia senne, tak jak proroctwo, mają swe źródło w działaniu daru wyobraźni podczas snu. Czy sam
śniący potrafi oddzielić racjonalną część marzenia sennego od jego symbolicznej osłony, czy też
potrzebuje pomocy wykładacza snów, zależy to od stopnia, w jakim ów wgląd spowity jest w symbole, i
od siły jego władzy sądzenia.
Tomasz z Akwinu rozróżnia cztery rodzaje snów “Jak wyżej powiedziano,
wróżenie jest rzeczą zabobonną i bezprawną, gdy opiera się na fałszywych mniemaniach. Dlatego też
musimy rozważyć, co jest prawdą w kwestii przewidywania przyszłości na pod stawie snów. Otóż sny są
czasami przyczyną przyszłych wydarzeń. Niepokój, jaki wkrada się do umysłu jakiejś osoby, wywołany
tym, co widziała w śnie, może powodować, że osoba ta coś czyni lub czegoś unika; niekiedy sny są
znakami przyszłych wydarzeń w tym stopniu, w jakim dają się przypisać jakiejś wspólnej przyczynie,
zarówno snów, jak i przyszłych wypadków; w ten sposób na podstawie marzeń sennych często poznaje
się przyszłość. Musimy zatem rozważyć, co jest przyczyną snów i czy może to stanowić przyczynę
przyszłych zdarzeń lub też mieć z nimi związek.
Odpowiednio do tego można zauważyć, że przyczyna snów znajduje się czasami w nas, czasami zaś
poza nami. Wewnętrzna przyczyna snów jest dwojaka: jedna dotyczy duszy, o tyle, o ile sprawy, które
zaprzątały ludzkie myśli i uczucia na jawie, powracają w wyobraźni człowieka podczas snu. Tego
rodzaju przyczyna snów nie jest przyczyną przyszłych wypadków, tak że tego typu marzenia senne
wiążą się jedynie przypadkowo z przyszłymi wydarzeniami i jeśli kiedykolwiek będą zbieżne, będzie to
zwykły traf. Czasem jednak wewnętrzna przyczyna snów dotyczy ciała, ponieważ wewnętrzna
dyspozycja ciała prowadzi do tworzenia się pewnego odruchu w wyobraźni, zgodnego z tą dyspozycją;
tak więc człowiek, w którym gromadzi się nadmiar zimnych humorów, śni, iż znajduje się w wodzie lub
śniegu; z tego też powodu lekarze mówią, że powinniśmy zwracać uwagę na sny, aby wykryć
wewnętrzne dyspozycje.
Podobnie zewnętrzna przyczyna snów jest dwojaka, cielesna oraz duchowa. Cielesna jest ona o tyle,
że na imaginację śpiącego oddziałuje albo otaczająca atmosfera, albo też nacisk jakiegoś ciała
niebieskiego, tak że podczas snu pewne obrazy ukazują się mu stosownie do układu ciał niebieskich.
Przyczyna duchowa daje się czasami przypisać Bogu, który objawia ludziom w ich snach pewne rzeczy
za sprawą aniołów, zgodnie z Księgą Liczb, 12 : 6; “Jeśli kto jest między wami prorokiem Pańskim, w
widzeniu ukażę się mu albo przez sen będę mówił do niego.” Niekiedy jednak demony sprawiają, że
pewne obrazy ukazują się ludziom we śnie, i tym sposobem odsłaniają czasem pewne rzeczy przyszłe
tym, którzy weszli z nimi w bezprawne układy.
Stosownie do tego musimy powiedzieć, że wykorzystywanie marzeń sennych do przewidywania
przyszłości nie jest bezprawnym wieszczeniem dopóty dopóki owe marzenia zawdzięczamy boskiemu
objawieniu bądź też jakiejś naturalnej przyczynie wewnętrznej lub zewnętrznej, i tak dalece, jak tylko
sięga skuteczność tej przyczyny. Ale wieszczenie to stanie się bezprawne i zabobonne, jeśli będzie się
zanim kryć odsłanianie rzeczy przyszłych przez demony, z którymi zawarto pakt, czy to bezpośrednio
przywołując je w tym celu, czy też pośrednio, przy wróżeniu wykraczającym poza dopuszczalne granice.
Tyle o naszych odpowiedziach na zarzuty”.»
Akwinata, tak jak Artemidor i inni, wierzył, iż niektóre sny są zsyłane od Boga. Te sny, które
interpretuje on jako wywodzące się z duszy śniącego, nie są tu wyrazem najwyższej władzy sądzenia,
jak utrzymywał Majmonides, lecz przejawem imaginacji śniącego, pochłoniętej tymi samymi
pragnieniami! i zainteresowaniami co w ciągu dnia. Rzecz ciekawa, że podobnie jak indyjscy i greccy
myśliciele Akwinata uważa, iż symbole marzenia sennego wskazują na pewne procesy somatyczne i że
wewnętrzne dyspozycje organizmu można rozpoznać dzięki interpretacji snów.
Nowożytna interpretacja snów (od siedemnastego stulecia) jest zasadniczo wariacją na temat teorii
głoszonych w starożytności i w średniowieczu, mimo że dawały się już wówczas zauważyć nowe
orientacje myślowe.
Chociaż już kilku dawniejszych autorów podtrzymywało teorie, iż sny mogą być wyrazem dyspozycji
cielesnych, Hobbes przyjmuje, że wszelkie marzenia senne są wynikiem podniet cielesnych, a jest to
pogląd wyznawany szeroko aż po dzień dzisiejszy i często wykorzystywany do zbijania twierdzeń
Freuda:
“Skoro widzimy, że sny są wywoływane przez poruszenie w pewnych częściach wewnętrznych ciała,
to z konieczności rzeczy różne poruszenia w tych częściach muszą wywoływać różne sny. I stąd jest to,
że leżenie w chłodzie wywołuje sny połączone ze strachem i budzi myśli i obraz jakiegoś przedmiotu
strasznego (ruchy od mózgu ku częściom wewnętrznym i od części wewnętrznych do mózgu są bowiem
związane ze sobą). Podobnie zaś jak gniew wywołuje gorąco w pewnych częściach ciała w stanie czu-
wania, tak również we śnie nadmierne nagrzanie pewnych części ciała wywołuje gniew i budzi w mózgu
wyobrażenie nieprzyjaciela. W podobny sposób jak naturalny wdzięk wywołuje pożądanie, gdy jesteśmy
w stanie czuwania, i jak pożądanie zwiększa ciepło w pewnych innych częściach ciała, tak też zbyt wiele
ciepła w tych częściach w czasie snu budzi w mózgu wyobrażenie jakiegoś wdzięku. Streszczając:
nasze sny są odwrotnością naszych wyobrażeń w stanie czuwania; gdy jesteśmy w stanie czuwania,
ruch zaczyna się od jednego końca; gdy śpimy, od innego."
Nie zdziwi nas twierdzenie, że filozofowie Oświecenia odnosili się sceptycznie do wszelkich twierdzeń,
iż sny są zsyłane od Boga bądź też że można z nich przepowiadać.
Wolter demaskuje ideę, iż sny pouczają i przepowiadają przyszłość, jako niedorzeczny przesąd. Ale
pomimo takich zapatrywań uważa on, iż często podczas snu korzystamy z naszych najwyższych władz
sądzenia, chociaż sam sen jest najczęściej wynikiem podniet cielesnych lub braku umiaru:
“Musimy przyznać za Petroniuszem: quidquid luce, tenebris agit. Znam adwokatów, którzy wygłaszali
mowy obrończe w marzeniach sennych, matemayków usiłujących rozwiązywać we śnie problemy,
a także poetów, którzy składali wtedy wiersze. Sam ułożyłem kilka, a są one całkiem znośne. Jest przeto
rzeczą bezsporną, że biegnące kolejno idee pojawiają się zarówno w czasie snu, jak i na jawie, z
pewnością zaś idee te napływają wbrew nam. Myślimy podczas snu, podobnie jak obracamy się w
łóżkach, a wola nasza nie ma żadnego udziału ani w motywach, ani w myślach. Wielebny Ojciec
Malebranche ma rację twierdząc, iż nie potrafimy sami tworzyć idei. Czemuż to bowiem mamy bardziej
panować nad nimi na jawie niż we śnie?"
Kantowska teoria marzeń sennych przypomina teorię Wolter a. Kant również sądził, że sny nasze nie
zawierają żadnych wizji i świętych natchnień. A ich źródło tkwi po prostu w niedomaganiach żołądka. Ale
stwierdza również:
“Przypuszczam raczej, iż były one [wyobrażenia we śnie] wtedy jaśniejsze i rozleglejsze niż najbar-
dziej wyraźne wyobrażenia czuwającego; spodziewać się tego należy, wobec zupełnej nieczynności
zmysłów zewnętrznych, po istocie tak czynnej jak dusza. Jednakże ponieważ w czasie ich wytwarzania
ciało i ludzkie nie było odczute łącznie z nimi, nie towarzyszy im przy przebudzeniu się jego
wyobrażenie, | które by dopomogło świadomości uważać poprzedni stan myśli jako należący do tej
samej osoby. Postępowanie niektórych lunatyków, wykazujących w tym stanie niekiedy więcej rozumu
niż podczas czuwania, chociaż nic o tym nie pamiętają po przebudzeniu, potwierdza możliwość tego, co
przypuszczają o śnie.
Marzenia senne, tj. wyobrażenia śpiącego, o ile je pamięta przy przebudzeniu, tu nie należą. W tym
bowiem wypadku człowiek nie jest zupełnie uśpiony; otrzymuje on do pewnego stopnia jasne wrażenia i
wplata czynności swoje duchowe w postacie zmysłowe. Dlatego też przypomina on je sobie częściowo
po przebudzeniu się, ale też dostrzega w nich niekiedy dzikie i niesmaczne urojenia, czego też się
spodziewać należało, gdyż idee fantazji i wrażenia zmysłowe są w nich z sobą pomieszane."
Goethe również akcentuje naszą wzmożoną zdolność racjonalnego pojmowania podczas snu. Gdy
Eckermann opowiedział mu o dość poetyckim śnie, jaki miał, Goethe oświadczył:
“Widać... Muzy odwiedzają pana nawet i we śnie, i to ze szczególną życzliwością. Musi pan przyznać,
że na jawie trudno by panu było wymyślić coś tak swoistego i pięknego."
I nie tylko nasz dar wyobraźni jest większy podczas snu niż w życiu na jawie, lecz także wrodzone
dążenia do zdrowia oraz szczęścia przejawiają się z większą mocą podczas snu niż podczas czuwania:
“W naturze ludzkiej tkwią cudowne moce - odpowiedział Goethe - i właśnie wtedy, gdy żywimy
najmniej nadziei, przygotowuje nam ona miłą niespodziankę. W życiu moim był czas, kiedy zasypiałem
ze łzami, ale w snach przychodziły do mnie najmilsze postacie, aby pocieszyć mnie i uszczęśliwić, tak
że na drugi dzień rano stałem znów mocno na nogach, świeży i radosny."
Jedną z najpiękniejszych i najbardziej zwięzłych wypowiedzi na temat wyższego racjonalnego cha-
rakteru procesów myślowych zachodzących we śnie wygłosił Emerson:
“W snach zawiera się poetycka prawość i prawda. Tą otchłanią i jamą na śmieci, w której kłębią się
myśli, zawiaduje także pewien rozsądek. Ich osobliwe odstępstwo od natury dokonuje się jednak w łonie
natury wyższej. Wydaje się, iż sugerują nam obfitość i potoczystość myśli nie znaną doświadczeniu na
jawie. Ich niezależność od nas uraża naszą dumę, a mimo to rozpoznajemy się. w tym szalonym natłoku
i zawdzięczamy snom pewnego rodzaju umiejętność wieszczenia oraz mądrość. Moje marzenia senne
nie są mną; nie są też naturą, czyli nie mną; są jednym i drugim zarazem. Tkwi w nich podwójna
świadomość, zarazem pod- i przedmiotowa. Zjawy, jakie się w nich pojawiają, zwiemy wprawdzie
tworem naszej wyobraźni, lecz poczynają on sobie jak buntownicy strzelający do swego dowódcy
wykazują tym samym, że każdy czyn, każda myśl, każda sprawa jest dwubiegunowa, a w działaniu
zawiera się przeciwdziałanie. Jeśli uderzam, uderzeni spada także na mnie, jeśli ścigam, jestem także
ścigany.
Mądre, czasami zaś budzące grozę wskazania podsuwa w nich człowiekowi jakaś całkiem nieznana
inteligencja. Zaskakuje go nieraz w życiu zarówno słuszność, jak i doniosłość tej fantasmagorii. Nieraz
może się wydawać, że pękły okowy świadomości i osiągnięto swobodniejszy sposób wyrazu. We wszy-
stkich epokach sny nosiły często proroczy charakter. Dojrzewają w nich bowiem częstokroć
przekonania, które nie zostały jeszcze świadomie sformułowane, lecz elementy ich już sobie
przyswoiliśmy. Tak więc gdy czuwam, znam charakter Ruperta, ale nie zastanawiam się nad tym, co on
może robić. W marzeniach sennych widzę, jak bierze udział w pewnych działaniach, które wydają się
niedorzeczne, poza wszelką przydatnością. Jest w nim wrogość, okrucieństwo, jest przerażający, a na
domiar podszyty strachem. W rok później okazało się to proroctwem. Ale charakterystyka ta tkwiła już w
moim umyśle i wróżebne sny nadały jej po prostu kształt rzeczywisty. Czemuż zatem symptomy, wróżby,
przeczucia nie miałyby być, jak mówiono, oznakami duszy?
Doświadczenie to prowadzi nas do wzniosłej sfery przyczyn i zaznajamia z identycznością wszelkich
niepodobnych na pozór skutków. Dowiadujemy się, iż czyny, których szpetota podlega bardzo różnym
ocenom, wywodzą się z tych samych uczuć. Sen zdejmuje kostium okoliczności, obdarza nas bezlitosną
wolnością, tak że każda chęć ponagla do czynu. Bystry człowiek tłumaczy swe sny mając na względzie
samopoznanie; nie zajmują go jednak szczegóły, lecz charakter snu.
Jaka przypada mu w nich rola - radosna, męska, czy też rola bzdurna i licha? Choćby zjawiały się w
najbardziej monstrualnej i groteskowej postaci, tkwi w nich elementarna prawda. To samo spostrzeżenie
można rozciągnąć na różne zdumiewające znaki i zbiegi okoliczności. Wszystkie zaś mają to do siebie,
że ich przyczyna kryje się zawsze w jednostce. Goethe powiedział: “Te dziwaczne obrazy, o tyle, o ile
rodzą się w nas, mogą śmiało stanowić analogię do całego naszego życia i losu.”
Wypowiedź Emersona jest znacząca, ponieważ rozpoznaje on jaśniej niż ktokolwiek przed nim
związek między charakterem a snem. Nasz własny charakter odzwierciedla się w marzeniach sennych,
zwłaszcza zaś te jego aspekty, które nie dają się zaobserwować w naszym jawnym zachowaniu. Odbija
się w nich także charakter innych. Gdy czuwamy, rzuca nam się przeważnie w oczy jedynie ich
zachowanie oraz działalność. W snach poznajemy ukryte siły tkwiące u podstaw ich zachowania;
dlatego też marzenia senne mogą częstokroć przepowiadać przyszłe działania.
Kończę ów krótki przegląd historii interpretacji snów jedną z najoryginalniejszych i najbardziej in-
teresujących teorii traktujących o marzeniach sennych, teorią Henri Bergsona. Podobnie jak Nietzsche,
Bergson przypuszcza, iż różne podniety cielesne wywołują marzenia senne; ale w przeciwieństwie do
Nietzschego sądzi, iż podniet tych nie należy wyjaśniać jako dominujących żądz i namiętności, jakie w
nas drzemią, lecz że na sen składają się zepchnięte w niepamięć wspomnienia, które wybieramy z na-
szego bezmiernego, prawie nieograniczonego zasobu wspomnień, a które owym podnietom cielesnym
odpowiadają. Bergsonowska teoria pamięci zbliża się bardzo do teorii Freuda. Bergson także zakłada, iż
niczego nie zapominamy i że to, co pamiętamy, sta-nowi jedynie drobny wycinek całości naszej pamięci.
Pisze on:
“Nasze wspomnienia w każdej chwili tworzą jednolitą całość, jak gdyby piramidę, której szczyt tkwi
dokładnie w naszym bieżącym działaniu. Ale za wspomnieniami, które dotyczą naszych obecnych zajęć
i ujawniają się za ich pośrednictwem, kryją się inne, tysiące innych, nagromadzonych pod sceną
oświetloną przez świadomość. Wierzę prawdziwie głęboko, iż jest tam całe nasze przeszłe życie,
zachowane nawet w najdrobniejszych szczegółach, i że niczego nie zapominamy, a wszystko to, co było
przedmiotem naszych odczuć, postrzeżeń, myśli, pragnień, od pierwszego przebudzenia się naszej
świadomości utrzymuje się w stanie niezniszczalnym. Ale wspomnienia, które przetrwały w tej ciemnej
głębi, istnieją tam jako niewidoczne zjawy. Być może łakną one światła, lecz nawet nie próbują do niego
się wznieść, wiedzą bowiem, iż jest to niemożliwe i że ja, jako istota żywa i działająca, mam coś innego
do zrobienia niż zajmować się nimi. Przypuśćmy jednak, ż w jakiejś chwili przestaję się interesować
obecną sytuacją, obecną działalnością - krótko mówiąc, tym wszystkim, co uprzednio przykuwało moją
pamięć i nią kierowało; innymi słowy, przyjmijmy, że śpię. Wtedy wspomnienia te, postrzegając, iż
usunąłem przeszkodę i uniosłem zapadnię, która więziła je w głębi świadomości, wyłaniają się z cze-
luści, ożywają, poruszają, wykonując w nocy nieświadomości wielki taniec grozy. Pędzą pospołu ku
drzwiom, które zostały uchylone. Wszystkie bowiem chcą się przedostać. Nie mogą jednak; jest ich
przecież zbyt wiele. Z mnogości zawezwanych które będą wybrane? Nietrudno na to odrzec.
Poprzednio, gdy czuwałem, wspomnieniami, które się przedarły, były te, które mogły rościć sobie prawo
do pokrewieństwa z bieżącą sytuacją, z tym, co akurat widziałem i słyszałem wokół siebie. Teraz zaś
wzrok mój przykuwają bardziej mgliste obrazy, w ucho wpadają mi bardziej nieuchwytne dźwięki, na po-
wierzchni mego ciała rozlokował się bardziej niezdecydowany zmysł dotyku, lecz dają się tu także za-
obserwować liczniejsze wrażenia, które wyłaniają się z najgłębszych tajników organizmu. Tak więc
pośród ułudnych wspomnień, marzących o wypełnieniu się barwą, brzmieniem, krótko mówiąc,
materialnością, jedynymi, którym się to udaje, są te wspomnienia, które mogą złączyć się z mgiełką
kolorów, jakie postrzegamy, zewnętrznymi i wewnętrznymi wrażeniami, jakich doznajemy, etc, i które
poza tym reagują na uczuciowy ton naszej ogólnej wrażliwości. Kiedy jednoczy się pamięć z wrażeniem,
zaczynamy śnić..."
Bergson uwydatnia różnicę między stanem czuwania i snu:
“Pytasz mnie, co ja właściwie robię, gdy śnię? Powiem ci, co robisz na jawie. Chwytasz mnie, mnie ze
snów, mnie jako całość twej przeszłości, i zmuszasz, stale mnie pomniejszając, abym dopasował się do
wąskiego kręgu, który zakreślasz wokół swej bieżącej działalności. To właśnie oznacza czuwanie. Oto
co znaczy prowadzić normalne życie psychiczne. Oto co znaczy walczyć. A także pragnąć. Co się zaś
tyczy marzenia sennego, czy istotnie odczuwasz potrzebę, abym ci je wyjaśnił? Jest to stan, w którym
się w sposób naturalny pogrążasz, gdy dajesz folgę swoim uczuciom, gdy nie masz już możliwości
skupić się na jakimkolwiek punkcie, gdy wreszcie przestałeś pragnąć. Tym, co w znacznie większym
stopniu wymaga wyjaśnienia, jest ów zdumiewający mechanizm, dzięki któremu w każdej chwili wola
twoja uzyskuje natychmiast i prawie nieświadomie ześrodkowanie wszystkiego, co tkwi w tobie, na tym
samym punkcie, punkcie, który wzbudza twe zainteresowanie. Ale wyjaśnienie tego należy do zadań
normalnej psychologii, psychologii czuwania, chcenie bowiem i czuwanie są jedną i tą samą rzeczą."
Uwypuklenie przez Bergsona natury w stanie czuwania w porównaniu z naturą w stanie snu jest
punktem widzenia, który tkwi u podstaw mojej własnej teorii marzeń sennych. Różnica jednak polega na
tym, iż Bergson zakłada, że we śnie wykazujemy po prostu brak zainteresowania i że podniety cielesne
są jedynymi czynnikami, którymi się zajmujemy; ja natomiast przyjmuję, iż interesujemy się! żywo swoimi
własnymi pragnieniami, obawami oraz intuicjami, chociaż nie dzieje się to w ramach opanowywania
rzeczywistości.
Nawet ten krótki zarys historii interpretacji snów wykazuje, iż zarówno w odniesieniu do tych, jak i
wielu innych obszarów ludzkiego poznania mamy wątłe podstawy, by sądzić, że wiedza nasza góruje
nad wiedzą właściwą wielkim kulturom przeszłości. Istnieją jednak pewne odkrycia, których nie można
znaleźć w żadnej z dawniejszych teorii: Freudowska] zasada wolnych skojarzeń jako klucz do
zrozumienia marzeń sennych i jego wgląd w naturę opracowania marzenia sennego, szczególnie zaś
odkrycie takich mechanizmów jak zgęszczenie i przesunięcie. Nawet komuś, kto bada marzenia senne
od wielu lat, trudno wyjść z podziwu, gdy widzi, jak skojarzenia wielu różnych i często odległych
wspomnień i doświadczeń] zbiegają się ze sobą, umożliwiając odsłonięcie wizerunku prawdziwych myśli
śpiącego skrytych pod powłoką jawnego marzenia sennego, które jest często niezrozumiałe bądź
zwodnicze.
Co się tyczy dawnych teorii marzeń sennych, wystarczy stwierdzić w podsumowaniu, że większość
badaczy snów wyznaje jeden z takich oto dwu poglądów: marzenia senne albo przejawiają naszą zwie-
rzęcą naturę, będąc bramą złudzeń, albo też są wyrazem naszych najbardziej racjonalnych sił - wrotami
prawdy. Niektórzy z nich wierzą, tak jak Freud, że wszelkie sny są natury irracjonalnej; inni, jak Jung, że
wszystkie one są objawieniami wyższej mądrości. Ale wielu badaczy podziela pogląd wyrażony na
kartach tej książki - że marzenia senne mają w sobie coś zarówno z naszej irracjonalnej, jak i racjo-
nalnej natury i że sztuka interpretacji snów ma właśnie na celu zrozumienie, kiedy w marzeniu sennym
daje o sobie znać lepsza część naszego “ja", a kiedy wyziera z niego nasza natura zwierzęca.
VI. SZTUKA INTERPRETACJI SNÓW
Zrozumienie języka marzeń sennych jest sztuką która, jak wszelka sztuka, wymaga wiedzy, talentu, I
wprawy oraz cierpliwości. Talentu, umiejętności stosowania w praktyce tego, czego się nauczyliśmy, i
cierpliwości nie nabywa się z książek. Ale wiedzę konieczną do zrozumienia języka marzeń sennych j
można przekazywać i taki jest właśnie cel niniejszego rozdziału. Ponieważ jednak książka ta jest pisana
z myślą o laikach i początkujących badaczach, niniejszy rozdział pokusi się jedynie o podanie
stosunkowo prostych przykładów marzeń sennych jako ilustracji najistotniejszych zasad stosowanych w
interpretacji snów.
Z naszych teoretycznych rozważań na temat znaczenia i funkcji marzenia sennego wynika, że jednym
z najdonioślejszych i często najtrudniejszych problemów w interpretacji snów jest kwestia rozpoznania,
czy sen jest jakimś irracjonalnym spełnieniem życzenia, wyraża zwykły strach lub niepokój, czy też
stanowi jakiś wgląd w wewnętrzne lub zewnętrzne siły i zjawiska. Czy sen ten należy pojmować jako
głos naszego niższego, czy też wyższego “ja"? Jak i postępować, aby wykryć klucz do właściwej
interpretacji snu?
A oto inne kwestie związane z techniką interpretacji snów: czy są nam potrzebne skojarzenia śniącego,
jak postuluje Freud, czy też możemy zrozumieć sen bez nich? W jakim stosunku pozostaje sen do
niedawnych wydarzeń, szczególnie zaś do doświadczeń, jakie stały się udziałem śniącego w dniu
poprzedzającym ów sen, i jakie pokrewieństwo łączy go z całą osobowością śniącego, obawami i prag-
nieniami zakorzenionymi w jego charakterze?
Chciałbym rozpocząć od prostego snu ilustrującego fakt, iż tworzywo żadnego snu nie jest
pozbawione znaczenia:
Pewna młoda kobieta interesująca się problemami interpretacji snów opowiada swemu mężowi przy
śniadaniu: “Dzisiejszej nocy miałam sen, który dowodzi, że bywają marzenia senne całkiem pozbawione
sensu. Sen sprowadzał się po prostu do tego, że widziałam siebie, jak podaję ci do stołu na śniadanie
truskawki." Mąż śmiejąc się mówi: “Zdajesz się tylko zapominać, że truskawki są jedynymi owocami,
których nie jadam."
Sen ten oczywiście nie jest pozbawiony znaczenia. Kobieta podsuwa swemu mężowi coś, czego - jak
wie - ten nie może przyjąć, co jest mu niepotrzebne i nie sprawia mu żadnej przyjemności. Czy ów sen
wskazuje na to, że jest ona sfrustrowaną osobowością, znajdującą przyjemność w podawaniu tego właś-
nie, co nie jest możliwe do przyjęcia? A może ukazuje głęboko zakorzeniony konflikt tkwiący w mał-
żeństwie tych dwojga ludzi, wywołany jej charakterem, lecz zupełnie sobie przez nią nie uświadamiany?
Może jest tylko reakcją na rozczarowanie, jakie sprawił jej mąż poprzedniego dnia, wyrazem jakiegoś
przelotnego gniewu, którego się pozbywa w akcie odwetu zawartym w marzeniu sennym?
Nie zdołamy odpowiedzieć na te pytania, nie mając szerszej wiedzy o śniącej i jej małżeństwie, ale
przecież wiemy, że ów sen nie był pozbawiony znaczenia.
Następny sen jest bardziej skomplikowany, choć w istocie nietrudny do zrozumienia:
Pewien adwokat, w wieku lat dwudziestu ośmiu, budzi się i przypomina sobie następujący sen, który
później opowiada psychoanalitykowi: “Widziałem siebie, jak jadę na białym rumaku przeprowadzając
inspekcję wielkiej liczby żołnierzy. Wszyscy oni wznoszą entuzjastyczne okrzyki na moją cześć."
Pierwsze pytanie, jakie psychoanalityk zadaje swemu pacjentowi, brzmi raczej ogólnie: “Co panu przy-
chodzi na myśl?" “Nic - odpowiada prawnik - to idiotyczny sen. Wie pan, że czuję wstręt do wojny i do
wojska, że z pewnością nie chciałbym być generałem. Nie miałbym także ochoty stać się ośrodkiem
uwagi i przykuwać wzroku tysięcy żołnierzy wiwatujących lub nie wiwatujących na mą cześć. Wie pan na
podstawie tego, co opowiadałem panu o swoich problemach zawodowych, jak trudno przychodzi mi
nawet bronić jakiejś sprawy w sądzie, kiedy wszyscy na mnie patrzą."
Psychoanalityk odpowiada: “Owszem, to wszystko absolutna prawda, lecz nie przekreśla to faktu, że
rozważamy pański sen, fabułę, którą pan napisał i w której pan przydzielił sobie pewną rolę. Pomimo
wszelkich rzucających się w oczy niekonsekwencji sen ów musi znaczyć i musi mieć jakiś sens.
Zacznijmy od skojarzeń, jakie się panu nasuwają w związku z treścią marzenia sennego. Proszę skupić
swą uwagę na obrazie sennym, na sobie samym, białym rumaku oraz wiwatujących szeregach wojska i
powiedzieć mi, co przychodzi panu na myśl, gdy widzi pan ten obraz."
“To zabawne, ale widzę teraz pewną rycinę, którą bardzo lubiłem oglądać, gdy miałem czternaście
czy piętnaście lat. Był to wizerunek Napoleona, i co więcej, jadącego na białym rumaku przed frontem
swych oddziałów. Wykazuje to wielkie podobieństwo do tego, co widziałem w marzeniu sennym,
pomijając fakt, że na tym obrazku żołnierze nie wiwatowali, na jego cześć."
“To wspomnienie jest z pewnością interesujące. Proszę mi powiedzieć coś więcej o swoim upodobaniu
do tego obrazu i o zainteresowaniu, jakim pan darzył postać Napoleona."
“Mogę panu wiele o tym mówić, lecz wprawia mnie to w zakłopotanie. No cóż, gdy miałem czternaście
czy piętnaście lat, byłem dość nieśmiały. Moje sportowe osiągnięcia były raczej mierne i odczuwałem
pewien lęk przed łobuziakami. Aha, przypominam sobie teraz pewne zajście z tego okresu, które mi
całkiem wypadło z pamięci. Bardzo lubiłem jednego z tych łobuziaków i chciałem zostać jego przy-
jacielem. Prawie wcale ze sobą nie rozmawialiśmy, lecz miałem nadzieję, że on również by mnie polubił,
gdybyśmy się bliżej poznali. Pewnego dnia - a wymagało to niemałej odwagi - zbliżyłem się do niego i
spytałem się, czy nie zechciałby przyjść do mego domu, że mam mikroskop i mogę pokazać mu mnó-
stwo interesujących rzeczy. Patrzył na mnie przez chwilę, a potem z nagła wybuchnął śmiechem i śmiał
się coraz bardziej. «Ty maminsynku, czemuż to nie zaprosisz koleżanek swoich siostrzyczek?* Odwróci-
łem się dławiąc łzy. Zdarzyło się to wówczas, gdy pochłaniałem książki o Napoleonie; zbierałem jego
wizerunki i dawałem upust marzeniom, że zostanę, tak jak on, sławnym wodzem podziwianym przez
cały świat. Czyż nie był on także niskiego wzrostu? Czyż nie był również nieśmiałym chłopcem, jak ja
sam? Dlaczego nie miałbym się stać podobny do niego? Spędziłem wiele godzin oddając się tym marze-
niom; rzadko kiedy jednak snułem konkretne rozważania o środkach wiodących do tego celu, lecz
zawsze śniłem o samym osiągnięciu. Byłem Napoleonem, przedmiotem podziwu oraz zazdrości, a mimo
to wielkodusznym i skłonnym wybaczyć swoim oszczercom. Kiedy wstąpiłem na uczelnię, skończyłem z
całym tym kultem bohaterstwa i swymi napoleońskimi rojeniami; w istocie rzeczy nie myślę o tym okresie
już od wielu lat i z pewnością nigdy o tym nikomu nie mówiłem. Nawet teraz, opowiadając to panu,
odczuwam poniekąd zakłopotanie."
“Pan o tym zapomniał, lecz pańskie drugie «ja», to, które określa wiele pańskich czynów i uczuć,
dobrze ukryte przed jawną świadomością, nadal jest spragnione sławy, podziwu; wciąż jeszcze łaknie
władzy. To drugie «ja» przemówiło głośno w pańskim marzeniu sennym ubiegłej nocy, ale przekonajmy
się, dlaczego właśnie ubiegłej nocy. Proszę mi powiedzieć, cóż przytrafiło się panu wczoraj, co miało dla
pana tak duże znaczenie?"
“W ogóle nic; był to dzień jak każdy inny. Poszedłem do biura, gromadziłem tam akta prawnicze
niezbędne do streszczenia skargi sądowej, poszedłem do domu i zjadłem obiad, wybrałem się do kina i
wreszcie położyłem się spać. To wszystko."
“To chyba jeszcze nie wyjaśnia, dlaczego jechał pan w nocy na białym rumaku. Proszę mi powiedzieć
coś więcej o tym, co działo się w biurze."
“Aha, właśnie przypomina mi się... ale to nie może mieć nic wspólnego ze snem... no cóż, powiem
panu tak czy owak. Kiedy zaszedłem do mego szefa - zwierzchnika całej firmy - dla którego gromadzi-
łem owe akta prawnicze, ten, przeglądając je, wykrył pewien błąd, jaki popełniłem. Popatrzył wtedy na
mnie krytycznie i zauważył: «Dziwię się doprawdy, sądziłem, że wykona pan to lepiej.» Przez moment
był to dla mnie wstrząs i przemknęło mi przez myśl, że szef nie przyjmie mnie już do firmy jako
wspólnika, na co liczyłem. Ale powiedziałem sobie, że to nonsens, że każdy może popełnić błąd, że szef
był właśnie zirytowany i że ów epizod nie ma żadnego znaczenia dla mojej przyszłości. W ciągu po-
południa zapomniałem o całym zajściu."
“W jakim znajdował się pan wówczas nastroju? Czy był pan zdenerwowany bądź też w jakiś sposób
przygnębiony?"
“Nie, ani trochę. Wprost przeciwnie, byłem po prostu zmęczony i śpiący. Z trudem mogłem pracować i
bardzo się ucieszyłem, gdy nastała pora opuszczenia biura."
“Ostatnią ważną rzeczą, jaka się wydarzyła tego dnia, było zatem obejrzenie przez pana filmu. Czy
może mi pan powiedzieć, co to był za obraz?"
“Tak, film nosił tytuł Juarez i bardzo mi się podobał. Prawdę powiedziawszy, trochę się spłakałem."
“W jakim momencie?"
“Najpierw przy opisie ubóstwa i cierpień Juareza, potem zaś, gdy odniósł zwycięstwo; nie pamiętam
chyba ani jednego filmu, który by mnie tak bardzo poruszył."
“Następnie położył się pan do łóżka, zasnął i widział siebie na białym rumaku witanego owacyjnie przez
oddziały wojska. Teraz rozumiemy nieco lepiej, dlaczego to się panu śniło, nieprawdaż? Jako chłopiec
był pan nieśmiały, niezdarny, odrzucony przez środowisko. Wiemy z naszego uprzedniego do-
świadczenia, że ma to wiele wspólnego z pańskim ojcem, który szczycił się swoimi sukcesami, lecz jed-
nocześnie nie był zdolny zbliżyć się do pana ani doznać - nie mówiąc już o okazaniu - uczucia miłości,
ani dodać odwagi. Zajście, o którym pan dzisiaj wspomniał, owo odtrącenie przez łobuziaka, było niejako
tylko ostatnią kroplą dopełniającą miary. Pańska miłość własna została już uprzednio dotkliwie zraniona,
a ów epizod jeszcze pana upewnił, iż nigdy nie zdoła pan dorównać swemu ojcu, nigdy nie będzie z
pana żadnej pociechy, że zawsze będzie pan odtrącany przez ludzi będących przedmiotem pańskiego
podziwu. Cóż mógł pan począć w tej sytuacji? Uciekł pan w świat wyobraźni, gdzie osiągnął pan te
właśnie rzeczy, których nie był pan w stanie osiągnąć w realnym życiu. Tam, w królestwie wyobraźni,
gdzie nikt nie mógł wejść i gdzie nikt nie mógł obalić pańskich rojeń, był pan Napoleonem, wielkim
bohaterem, podziwianym przez tysiące i - co ma, być może, największą wagę - przez samego siebie.
Dopóki mógł pan podtrzymywać te wyobrażenia, był pan osłonięty przed ostrymi cierpieniami wypływa-
jącymi z pańskiego poczucia niższości wobec rzeczywistości zewnętrznej. Później wstąpił pan na uczel-
nię. Był pan już mniej zależny od swego ojca, studia dawały panu pewną satysfakcję i czuł pan, że stać
pana na nowy, lepszy start życiowy. Ponadto wstydził się pan swych “dziecinnych” snów na jawie, a więc
odsunął je pan od siebie; czuł pan przy tym, że jest pan na właściwej drodze, aby stać się prawdziwym
mężczyzną... Ale, jak dane nam było zobaczyć, to nowe przeświadczenie okazało się nieco zwodnicze.
Doznawał pan strasznego lęku przed każdymi egzaminem; miał pan uczucie, iż żadna dziewczyna I nie
może się panem prawdziwie zainteresować, jeśli tylko w pobliżu krąży jakiś inny młodzieniec; zawsze
obawiał się pan krytyki ze strony szefa. To przywodzi nas do dnia poprzedzającego ów sen. Przytrafiła]
się wówczas rzecz, której z takim nakładem starań próbował pan uniknąć - szef zganił pana; ożyło w
panu na nowo dawne uczucie nieudolności, lecz odepchnął je pan od siebie; poczuł się pan zmęczony
zamiast doznać niepokoju i smutku. Następnie oglądał -pan film, który poruszył pańskie dawne marze-
nia, bohatera, który z pogardzanego, bezsilnego chłopaka został uwielbianym zbawcą narodu. Odmalo-
wał pan siebie, jak zdarzało się to we wczesnej młodości, jako bohatera, podziwianego, owacyjnie
witanego. Czyż nie dostrzega pan, że nie zaniechał pani dawnego wycofywania się w rejony marzeń o
sławie, że nie spalił pan mostów wiodących pana na powrót do królestwa wyobraźni, lecz zaczyna pan
tam wracać, ilekroć rzeczywistość okazuje się bolesna i groźna? Fakt ten jednakże sprzyja tworzeniu się
tego właśnie niebezpieczeństwa, które wzbudza w panu taki lęk, groźby okazania się dziecinnym,
niedorosłym, nie branym poważnie przez ludzi dojrzałych i przez samego siebie?"
Sen ten jest bardzo prosty i z tej przyczyny pozwala nam prześledzić rozmaite elementy, które pełnią
doniosłą rolę w sztuce interpretacji snów. Czy jest to marzenie senne wyrażające spełnienie życzenia,
czy może zawiera ono Wgląd w istotny stan rzeczy? Odpowiedź nie może chyba nastręczać wątpliwości:
jest to właśnie spełnienie irracjonalnej żądzy sławy i uznania, którą śniący wytworzył w sobie jako
reakcję na poważne ciosy wymierzone w jego wiarę w siebie. Na irracjonalną naturę tego pragnienia
wskazuje fakt, że nie wybiera on symbolu, który w rzeczywistości mógłby być znaczący oraz osiągalny.
Nie interesują go właściwie sprawy wojskowe, nie dołożył i z pewnością nie dołoży najmniejszych starań,
aby zostać generałem. Materiał ów został zaczerpnięty z niedojrzałego marzycielstwa niepewnego
dorastającego chłopca.
Jaką rolę odgrywają jego skojarzenia w zrozumieniu tego marzenia sennego? Czy moglibyśmy pojąć
ów sen, gdyby śniący nie ujawnił nam swoich skojarzeń? Symbole występujące w tym śnie są symbo-
lami uniwersalnymi. Mężczyzna na białym rumaku witany owacyjnie przez szeregi wojska jest
powszechnie rozumianym symbolem świetności, władzy, podziwu (powszechnie - oczywiście w
zawężonym sensie, sprowadzającym się do tego, iż jest on wspólny pewnym kulturom, niekoniecznie
jednak wszystkim). Skojarzenia śniącego odnoszące się do kultu, jakim darzył on postać Napoleona,
pozwalają nam głębiej wniknąć w motywy wyboru tego specyficznego symbolu i w jego psychologiczną
funkcję. Gdybyśmy nie rozporządzali tymi skojarzeniami, moglibyśmy jedynie stwierdzić, że nasz śniący
ma rojenia o sławie i władzy. W związku z jego młodzieńczym kultem Napoleona rozumiemy, że owa
symbolika senna jest wskrzeszeniem dawnych wyobrażeń, których funkcja polegała na kompensowaniu
uczucia porażki i bezsilności.
Uznajemy także wagę powiązania istniejącego między marzeniem sennym a istotnymi przeżyciami z
poprzedniego dnia, kiedy odepchnął od siebie w sposób świadomy uczucie rozczarowania i lęku przed
krytyką ze strony szefa. Sen ujawnił nam, że ta krytyka ugodziła go ponownie w jego czułe miejsce:
obawę przed nieudolnością i niepowodzeniem, i zepchnęła raz jeszcze na dawną drogę ucieczki - ku
marzeniom o sławie. To marzenie tkwiło w nim zawsze w sposób utajony, lecz ujawniło się dopiero w ten
sposób w rojeniu sennym dzięki doznaniu doświadczonemu w rzeczywistości. Nie ma chyba snu, który
by nie stanowił reakcji - często opóźnionej reakcji - na jakieś ważne przeżycie z poprzedniego dnia.
Często dopiero sny ukazują, że jakieś wydarzenie, które w naszym świadomym przeżuciu uznaliśmy za
niezbyt znaczące, miało istotnie duże znaczenie, oraz wskazują, na czym polega jego doniosłość.
Marzenie senne, aby je w pełni zrozumieć, należy rozważać w kategoriach reakcji na jakieś istotne
wydarzenie, które nastąpiło, zanim pojawił się ów sen.
Odnajdujemy tu jeszcze jedno powiązanie - chociaż innego rodzaju - z wydarzeniem z poprzedniego
dnia: film zbiegający się w swej treści z jego snami na jawie. Zdumiewa nas, gdy widzimy raz za razem,
jak się udaje marzeniu sennemu utkać z różnych nitek zwarty materiał. Czy nie przyśniłoby siej to
śniącemu, gdyby nie obejrzał uprzednio tego filmu? Odpowiedź na to pytanie jest niemożliwa. Nie-
wątpliwie, owo zdarzenie z szefem oraz głęboko wyryte rojenia o świetności mogły okazać się
wystarczające, aby wywołać ów sen; lecz, być może, film stał się niezbędny, aby ożywić te rojenia w tak
wyraźnej postaci. Odpowiedź na to pytanie nie jest jednak ważna, nawet gdyby była możliwa. Ważne
jest jedynie zrozumienie owej “tkaniny" snu, w które przeszłość i teraźniejszość, charakter oraz
wydarzenie rzeczywiste splatają się razem w pewien wzór mówiący nam wiele o motywacjach śniącego,
niebezpieczeństwach, z których musi sobie zdawać sprawę oraz celach, jakie musi sobie wytknąć w
swym dążeniu do osiągnięcia szczęścia.
Następny sen jest z kolei ilustracją tych marzeń sennych, których treścią jest spełnienie życzeń we
freudowskim znaczeniu. Śniący, pewien mężczyzna w wieku lat trzydziestu, nieżonaty, cierpiał przez
wiele lat na ostre napady niepokoju. Dręczyły go nieprzeparte poczucie winy i niemal ustawiczne myśli
samobójcze. Czuł się winny z powodu tego, co nazywał swą niegodziwością, swymi złymi skłonnościami,
oskarżał się o chęć zniszczenia wszystkiego i wszystkich, o żądzę zabijania dzieci; wyobrażał sobie, że
jedynie samobójstwo zdoła ochronić świat przed jego złą obecnością, stanowiąc zarazem pokutę za jego
zły charakter. Istnieje jednak druga strona tych wyobrażeń: po swej pełnej poświęcenia śmierci
odrodziłby się na nowo w jakiejś wszechmocnej, ukochanej przez wszystkich osobie, górującej
niezmiernie nad innymi ludźmi władzą, mądrością oraz dobrocią. Sen, jaki miał we wczesnym okresie
kuracji psychoanalitycznej, brzmiał następująco:
“Wchodzę pod górę; przy drodze, na lewo i na prawo od niej, leżą zwłoki mężczyzn. Wszyscy pomarli,
nikt nie został przy życiu. Kiedy docieram do szczytu góry, zastaję tam siedzącą moją matkę; jestem
nagle maleńkim dzieckiem i siedzę na matczynych kolanach."
Śniący przebudził się ze snu z uczuciem przestrachu. W czasie snu tak go dręczył niepokój, że ani
jedna część marzenia sennego nie mogła wywołać w nim żadnych skojarzeń; nie mógł też wykryć
żadnego szczególnego wydarzenia z poprzedniego dnia. Ale znaczenie tego snu stanie się jasne, jeśli
weźmiemy pod uwagę myśli i wyobrażenia, które go zaprzątały jeszcze przed snem. Jest on starszym
synem, a jego młodszy brat urodził się rok po nim. Ojciec, apodyktyczny, surowy pastor, nie darzył
wielką miłością starszego chłopca, a prawdę mówiąc nikogo; jego jedyny kontakt z synem sprowadzał
się do nauczania, łajania, napominania, ośmieszania oraz karania. Dziecko odczuwało przed nim taki
lęk, że dało wiarę matce, gdy ta powiedziała mu, iż gdyby nie wzgląd na jej interwencję, ojciec byłby go
zabił. Matka różniła się bardzo od ojca: chorobliwie zachłanna, rozczarowana w małżeństwie, nie
interesująca się nikim ani niczym poza posiadaniem dzieci. Szczególnie jednak przylgnęła uczuciowo do
swego pierworodnego syna. Straszyła go opowiadając o niebezpiecznych duchach, po czym
ofiarowywała swe usługi jako opiekunka, która będzie się za niego modlić, będzie jego przewodnikiem,
uczyni go silnymi tak, że .któregoś dnia stanie się nawet mocniejszy od budzącego w nim grozę ojca.
Gdy urodził się jego braciszek, chłopiec okazywał w sposób widoczny głębokie zaniepokojenie i
zazdrość. On sam nie miał żadnych wspomnień z tego okresu, lecz rodzina wspominała o
niedwuznacznych przejawach żywej zazdrości, jaka się objawiła krótko po narodzeniu brata.
Zazdrość ta nie mogłaby się rozwinąć do tak niebezpiecznych rozmiarów, jakie przybrała po dwu czy
trzech latach, gdyby nie postawa ojca, który wyróżnił to nowo narodzone niemowlę jako swoje. Dlaczego
tak się stało, nie wiemy; może z powodu uderzającego fizycznego podobieństwa do niego lub może
dlatego, że jego żona była ciągle tak bardzo pochłonięta swym ulubionym synem. W okresie gdy nasz
śniący miał cztery czy pięć lat, rywalizacja między oboma braćmi była w pełnym toku i wzmagała] się z
roku na rok. Antagonizm między rodzicami odzwierciedlił się i rozstrzygnął w antagonizmie między
braćmi. Wówczas to zostały położone fundamenty pod późniejszą poważną neurozę śniącego: głęboka
wrogość wobec brata, namiętna chęć okazania, że go przewyższa, żywy lęk przed ojcem, wzmagany
wielce przez poczucie winy z powodu nienawiści do brata oraz z powodu ukrytego życzenia, aby stać się
w końcu mocniejszym od ojca. To uczucie niepokoju,! winy i bezsilności podsycała w nim matka. Jak już
wspomniano, wpajała w niego jeszcze większy strach ale podsuwała też nęcące rozwiązanie: jeśli
pozostanie jej dzieciątkiem, da się jej całkowicie owładnąć i nie wykaże innych zainteresowań, uczyni go
wielkim, będzie górował nad znienawidzonym rywalem. Było to podłoże, na którym wyrastały zarówno
jego marzenia o wielkości, jak i więź ściśle łącząca go z matką - stan dziecięcej zależności oraz
odmowa zaakceptowania swej roli jako dojrzałego mężczyzny.
Na tym tle sen ów daje się łatwo zrozumieć. “Wspina się pod górę" - oto jego ambicja, aby wznieść się
ponad wszystkich, cel jego dążeń. “Leży wiele ciał, są to mężczyźni - wszyscy są martwi - nikt nie żyje."
Oto spełnienie jego życzenia, sprowadzającego się do usunięcia wszystkich współzawodników:
ponieważ czuje się taki bezsilny, może się stać bezpieczny dopiero wtedy, gdy umrą. “Kiedy dociera do
szczytu" - kiedy osiąga cel swoich pragnień - “zastaje tam swoją matkę i siedzi u niej na kolanach" -
jednoczy się na powrót ze swoją matką, jest jej dziecięciem, zyskuje jej siłę oraz opiekę. Wszyscy rywale
przestali istnieć, jest teraz sam z nią, swobodny, nie ma żadnego powodu do obawy. Budzi się jednak
zdjęty przerażeniem. To właśnie spełnienie irracjonalnych pragnień stanowi groźbę dla jego rozumnej,
dojrzałej osobowości, która dąży do zdrowia i szczęścia. Cena, jaką płaci za spełnienie dziecięcych
pragnień, jest taka oto, że pozostaje małym dzieckiem, bezradnie przywiązanym do matki i uzależnio-
nym od niej, któremu się nie pozwala samodzielnie myśleć ani też kochać nikogo innego. I takie właśnie
spełnienie życzenia jest przerażające.
Różnica między tym snem a poprzednim pod jednym względem godna jest uwagi. Pierwszy śniący jest
osobą nieśmiałą, zahamowaną, doznającą w życiu trudności, które unicestwiają jego szczęście i podko-
pują jego siły. Błahy incydent, jak krytyka ze strony szefa, rani go dotkliwie i rzuca na powrót w rejony
wczesnych marzeń. Na ogół postępuje on w normalny sposób i trzeba dopiero takiego incydentu, aby
jego rojenia o świetności mogły przekroczyć z powrotem bramę świadomości w jego egzystencji sennej.
Drugi śniący jest bardziej chory. Całe jego życie, we śnie i na jawie, jest opętane uczuciem strachu, winy
oraz dojmującą tęsknotą za powrotem do matki. Wywołanie tego snu nie wymaga żadnego
szczególnego incydentu; może do tego posłużyć niemal każde wydarzenie, ponieważ śniący przeżywa
życie w świetle swych wczesnych doświadczeń, a nie w kategoriach aktualnej rzeczywistości.
Pod innymi względami oba sny są podobne. Wyrażają one spełnienie irracjonalnych pragnień po-
chodzących z okresu dzieciństwa, przy czym pierwszy wzbudza satysfakcję z powodu zgodności życze-
nia z konwencjonalnymi dążeniami dorosłych (władza, prestiż), drugi zaś wznieca niepokój z powodu
absolutnej niezgodności pragnienia z wszelkiego rodzaju życiem ludzi dojrzałych. Oba sny przemawiają
językiem symboli uniwersalnych i można je pojąć bez odwoływania się do skojarzeń, chociaż, aby w
pełni zrozumieć znaczenie każdego snu, musimy wiedzieć coś niecoś o osobistych losach śniącego. Ale
- z drugiej strony, gdybyśmy nawet nie wiedzieli nic o przeszłości śniących, na podstawie tych snów mo-
glibyśmy powziąć pewne wyobrażenie o ich charakterach.
A oto dwa krótkie sny, których treść jest podobna, a które mimo to różnią się od siebie znaczeniami.
Oba są snami młodocianego homoseksualisty. Oto pierwszy sen:
“Widzę siebie z pistoletem w dłoni. Lufa jest dziwnie wydłużona."
I drugi sen:
“Trzymam w ręce długi i ciężki kij. Odnoszę wrażenie, że kogoś biję - chociaż w marzeniu sennym nie
pojawia się nikt inny."
Gdybyśmy wyznawali teorię Freuda, przyjęlibyśmy, iż oba sny wyrażają życzenie homoseksualne,
ponieważ i pistolet, i kij symbolizują męski narząd płciowy. Gdy zapytano pacjenta, jakie to wypadki z po-
przednich dni przychodzą mu w związku z tym na myśl, ten wymienił kolejno dwa nader różne wyda-
rzenia.
Wieczoru poprzedzającego sen o pistolecie ujrzał innego młodzieńca i poczuł do niego silny pociąg
seksualny. Przed zaśnięciem dał upust wyobrażeniom seksualnym, których obiektem był ów
młodzieniec.
Rozstrzygnięcie drugiego snu, późniejszego o jakieś dwa miesiące, wydobyło na jaw dość odmienne
skojarzenie. Przyprawiał go o furię gimnazjalny profesor, ponieważ śniący czuł, że jest przez niego nie-
sprawiedliwie traktowany. Był zbyt bojaźliwy, aby powiedzieć profesorowi, co o tym myśli, lecz snuł w
chwilach przed zaśnięciem zawiłe rojenia o zemście, a w chwilach tych zazwyczaj oddawał się marze-
niom. Jeszcze jedno skojarzenie, jakie nasunęło mu się w związku z kijem, dotyczyło wspomnienia, że
nauczyciel, którego z gruntu nie cierpiał, gdy miał dziesięć lat, wychłostał raz kijem innego chłopca.
Śniący zawsze czuł lęk przed tym nauczycielem i ten właśnie lęk powstrzymywał go od wyrażenia swej
wściekłości.
Co znaczy ów symbol kija w drugim śnie? Czy także tu kij jest symbolem seksualnym? Czy to ma-
rzenie senne wyraża starannie ukryte pragnienie homoseksualne, którego obiektem jest gimnazjalny
profesor i, być może, nauczyciel znienawidzony we wczesnym dzieciństwie? Jeśli przyjmiemy, że
zdarzenia z poprzedniego dnia, a zwłaszcza nastrój, w jakim znajdował się śniący tuż przed zaśnięciem,
są ważnymi wskazówkami do zrozumienia symboliki snu, będziemy wówczas objaśniać te symbole
odmiennie, pomimo ich pozornego podobieństwa.
Pierwszy sen nastąpił po dniu, w którym śniący miał wyobrażenia homoseksualne, wobec czego na-
leży przypuszczać, iż pistolet z wydłużoną lufą symbolizuje penis. Nie jest jednak sprawą przypadku, że
odpowiednikiem narządu płciowego jest tu broń. To symboliczne porównanie wskazuje na pewien donio-
sły aspekt sił psychicznych kryjących się za homoseksualnymi żądzami śniącego. Seksualizm nie jest
dla niego wyrazem miłości, lecz przejawem chęci panowania i niszczenia. Śniący, z przyczyn, których
nie musimy tu roztrząsać, obawiał się zawsze, iż nie stanie na wysokości zadania jako mężczyzna.
Wczesne poczucie winy z powodu samogwałtu, lęk, że wyrządza w ten sposób szkodę swym narządom
płciowym, późniejszy strach, iż jego penis ustępuje pod względem rozmiaru penisowi innych chłopców,
głęboka zazdrość względem mężczyzn - wszystko to złożyło się na chęć utrzymywania stosunków
cielesnych z mężczyznami, którym mógł wykazać swą wyższość i użyć swego narządu jako potężnej
broni.
Drugi sen pojawił się na zupełnie innym tle emocjonalnym. Tym razem pacjent nasz zasypiał roz-
złoszczony; doznał jednak zahamowania w wyrażeniu swej złości; nawet w wyrażeniu jej bezpośrednio
w czasie snu, co by się przejawiło w marzeniu sennym, iż bije profesora kijem, śnił bowiem, że trzyma kij
i ma uczucie, iż “kogoś" bije. O wyborze właśnie kija jako symbolu gniewu zadecydowało wcześniejsze
zdarzenie ze znienawidzonym nauczycielem, który wychłostał innego chłopca; obecny gniew na
profesora zespolił się z minionym gniewem skierowanym przeciw nauczycielowi. Oba te sny są
interesujące, ponieważ ilustrują ogólną zasadę, iż podobne symbole mogą mieć różne znaczenia i że
prawidłowa interpretacja zależy od nastroju, który dominował u śniącego przed zaśnięciem i wskutek
tego nadal wywierał swój wpływ podczas snu.
Następny krótki sen także wyraża spełnienie irracjonalnego życzenia, lecz stoi w krańcowym
przeciwieństwie do uczuć, z których śniący zdaje sobie sprawę.
Śniący jest inteligentnym młodym człowiekiem, który zgłosił się na kurację psychoanalityczną z powodu
dość nieokreślonego uczucia przygnębienia, chociaż zachowuje się w sposób normalny - jeśli słowa
“normalny" użyjemy w powierzchownym, konwencjonalnym znaczeniu. Ukończył studia na dwa lata
przed rozpoczęciem zabiegów psychoanalitycznych i od tego czasu pracuje na stanowisku, które
odpowiada jego zainteresowaniom i jest korzystne pod względem warunków pracy, płacy etc. Uchodzi
za dobrego, a nawet świetnego pracownika. Ale ten zewnętrzny obraz jest zwodniczy. Dręczy go
bowiem ciągłe uczucie niepokoju; uważa, że nie wykonuje swych zadań tak dobrze, jak by mógł (co jest
prawdą), czuje się przygnębiony pomimo swych pozornych sukcesów. Szczególnie kłopotliwa jest dla
niego sprawa stosunków wzajemnych z szefem, który zdradza nieco autorytatywne skłonności,
jakkolwiek w. sensownych granicach. Pacjent oscyluje pomiędzy nastawieniem buntowniczym a postawą
uległości. Doznaje często uczucia, że stawia mu się niesłuszne wymagania, nawet gdy tak się rzecz nie
przedstawia; wpada wtedy na ogół w zły humor bądź też wdaje się w niepotrzebne dyskusje; czasami
popełnia nieświadomie błędy w wykonywaniu takiej “wymuszonej pracy". Z drugiej strony popada w
przesadną grzeczność, będąc bliskim uległości wobec swego szefa i innych osób sprawujących władzę;
w zupełnym przeciwieństwie do swej buntowniczej postawy wyraża nadmierny podziw dla szefa oraz
przepełnia go nieumiarkowane szczęście, gdy ten go pochwali. Te ciągłe zmiany stanowiska powodują
napięcie i wzmagają nastrój przygnębienia. Należy dodać, że pacjent ten przybył z Niemiec po dojściu
Hitlera do władzy, gdzie był żarliwym antynazistą, nie tylko w konwencjonalnym sensie
antynazistowskich przekonań, lecz w sposób namiętny i rozumny. Te polityczne poglądy pozostawiały
mniej wątpliwości niż wszelkie inne żywione przez niego myśli i uczucia. Można sobie wyobrazić, jakim
zaskoczeniem i wstrząsem psychicznym był dla niego ten oto sen, który pewnego ranka przypomniał
sobie w sposób jaskrawy i wyraźny. “Siedziałem wraz z Hitlerem i prowadziliśmy miłą oraz interesującą
rozmowę. Stwierdziłem, że jest uroczy, i byłem bardzo dumny, iż słuchał z wielką uwagą tego, co
miałem mu do powiedzenia."
Zapytany o to, co powiedział Hitlerowi, odrzekł, iż nie zachował najmniejszego wspomnienia o treści
rozmowy. Niewątpliwie sen ów jest spełnieniem jakiegoś życzenia. Na szczególną uwagę zasługuje tu
fakt, iż życzenie śniącego występuje w całkowitej sprzeczności z jego myśleniem świadomym i że poja-
wiło się ono we śnie w nie zamaskowanej postaci.
Chociaż sen ów w pierwszej chwili był dla śniącego zaskoczeniem, nie wyda się nam tak bardzo in-
trygujący, jeśli uwzględnimy strukturę charakteru osoby śniącej, chociażby nawet opartą jedynie na
udzielonych nam tu niewielu przesłankach. Centralnym problemem, jaki nurtuje pacjenta, jest kwestia
postawy wobec autorytetu: w dzień wyraża się ona na przemian w buntowniczości oraz uległym
podziwie. Hitler oznacza skrajną odmianę irracjonalnego autorytetu i marzenie senne zdradza nam
wyraźnie, że pomimo nienawiści, jaką śniący żywi względem niego, aspekt uległości zarysowuje się
realnie i silnie. Sen podsuwa nam właściwszą ocenę siły, z jaką występują tendencje do uległości, niż
pozwala na to analiza materiału dostarczonego przez świadomość.
Czyż sen ów znaczy, że w rzeczywistości śniący jest zwolennikiem nazizmu i że jego nienawiść do
Hitlera stanowi jedynie świadomą osłonę dla kryjących się za nią uczuć, które są uczuciami prawdzi-
wymi? Podnoszę tę kwestię, ponieważ ten sen pozwoli nam przedyskutować problem wielkiej wagi dla
interpretacji wszelkich marzeń sennych.
Odpowiedź Freuda na to pytanie mogłaby być na der pouczająca. Powiedziałby on, że w rzeczywistości
pacjentowi wcale nie śni się Hitler. Jest on tylko symbolem, a oznacza znienawidzonego i podziwiane go
zarazem ojca tego młodego człowieka. W marzeniu sennym pacjent wykorzystuje niejako dogodny
symbol Hitlera, ażeby dać wyraz uczuciom, które należą nie do teraźniejszości, lecz do przeszłości, nie
do jego egzystencji jako człowieka dorosłego, lecz do tkwiącego w nim dziecka. Freud dorzuciłby, iż nie
różni się to od uczuć żywionych przez pacjenta wobec szefa; one także nie mają nic wspólnego z sze-
fem, lecz zostają przeniesione z ojca pacjenta.
W pewnym sensie wszystko to jest całkowitą prawdą. Przemieszanie buntowniczości i uległości wyło-
niło się i rozwinęło- we wzajemnym stosunku pacjenta i jego ojca. Ale jego dawny stosunek do świata się
zachował i daje się odczuć we współżyciu z ludźmi, z którymi się styka. To on wykazuje ciągle
skłonności do buntu oraz do uległości; on, nie zaś obecne w nim dziecko lub nieświadomość, czy też
jakkolwiek inaczej byśmy nazwali osobę rzekomo w nim tkwiącą, lecz nie będącą nim. Przeszłość ma
wielką wagę - pomijając zainteresowania historyczne - jedynie o tyle, o ile jest nadal obecna, i tak też
wygląda sprawa z kompleksem władzy u naszego śniącego.
Jeśli nie możemy po prostu stwierdzić, że to nie on, lecz tkwiące w nim dziecko chce pozostawać w
przyjaznych stosunkach z Hitlerem, to czy tym samym sen ów nie staje się dobitnym świadectwem na
niekorzyść śniącego? Czyż nie wskazuje nam, że pomimo wszystkich jego uroczystych zapewnień o
czymś wręcz przeciwnym śniący w głębi duszy jest nazistą i jedynie powierzchownie wierzy, iż jest
wrogiem Hitlera?
Taki pogląd nie bierze pod uwagę pewnego ważnego czynnika w dziedzinie interpretacji snów, elementu
ilościowego. Sny są niczym mikroskop, przez który spoglądamy na ukryte zjawiska w naszej duszy.
Stosunkowo drobny przejaw jakiegoś dążenia czy obawy w złożonej strukturze pragnień we śnie może
dorównywać innym, które w układzie psychicznym śniącego mają daleko większą wagę. Na przykład,
stosunkowo drobna przykrość ze strony jakiejś osoby może wywołać sen, w którym ta osoba zapada na
zdrowiu, zachoruje, a w konsekwencji niej jest zdolna sprawić nam przykrości, nie znaczy to| jednak, że
gniew nasz wobec owej osoby jest tak silny, iż rzeczywiście życzymy jej choroby. Sny naprowadzają nas
na trop wartości ukrytych pragnień i obaw, lecz nie określają ich wielkości; pozwalają na analizę
jakościową, lecz nie ilościową. Aby ustalić rozmiary jakichś dążeń, których wartość odkryto we śnie,
trzeba uwzględnić także inne problemy: powtarzanie się tych czy też podobnych motywów w innych
snach, skojarzenia śniącego, jego zachowania się w czynnym życiu bądź też cokolwiek innego, co tylko
- tak jak opór przed poddaniem się psychoanalizie - może pomóc w uzyskaniu lepszego wglądu w
natężenie pragnień i obaw. Ponadto nie wystarczy rozważyć mocy jakiegoś pragnienia; ażeby bowiem
ocenić jego rolę oraz funkcję w całej strukturze psychicznej, musimy znać siły, które wytworzyły się jako
przeciwwaga tych dążeń, a których! motywem działania jest ich zwalczanie i unicestwianie. I nawet to
nie wystarczy. Musimy wiedzieć, czy owe siły obronne, działające przeciw irracjonalnym pragnieniom,
tkwią korzeniami głównie w strachu przed karą i utratą miłości i w jakiej mierze zasadzają się one na
obecności sił konstruktywnych, stawiających opór irracjonalnym, stłumionym siłom; mówiąc konkretniej,
czy czynnikiem powściągający i tłumiącym dążenia instynktu jest strach, czy też obecność
potężniejszych sił miłości oraz wrażliwość. Wszystkie te rozważania są niezbędne, jeśli mamy wykroczyć
poza jakościową analizę marzeń sennych i przejść do ilościowego zbadania wagi jakiegoś irra-
cjonalnego pragnienia.
Powróćmy do mężczyzny, który śnił o Hitlerze. Jego sen nie dowodzi, że żywione przezeń uczucia
antynazistowskie nie były prawdziwe bądź też iż nie były silne. Ale zdradza on przecież, iż śniący nadal
się zmagał z chęcią podporządkowania się irracjonalnemu autorytetowi, nawet takiemu, którego głęboko
nienawidził, życząc sobie w skrytości, aby ów autorytet nie okazał się tak wstrętny, jak się tego
spodziewał.
Dotąd przedstawiłem jedynie marzenia senne, do których stosuje się Freudowska teoria spełnienia ży-
czeń. Wszystkie one dotyczyły halucynacyjnego spełnienia irracjonalnych życzeń w czasie snu. Starając
s
ię je zrozumieć, korzystano z dużo uboższego materiału skojarzeniowego, niż to zazwyczaj czynił
Freud; dokonano tego, ponieważ w dwu marzeniach sennych przytoczonych wcześniej - we śnie o
“monografii botanicznej" oraz we śnie o “wuju" - zetknęliśmy się z przykładem snów, w których
skojarzenia odgrywają niezastąpioną rolę. Obecnie przystąpię do omówienia kilku marzeń sennych
także dotyczących spełnienia życzeń, ale w których życzenia te nie mają charakteru irracjonalnego, jaki
nosiły w dotychczasowych snach.
Uderzającą ilustrację tego rodzaju snu z motywem spełnienia życzeń stanowi następujący przykład:
“Jestem świadkiem pewnego eksperymentu. Pewien mężczyzna został przemieniony w kamień.
Rzeźbiarka przekuła ten kamień w figurę. Nagle rzeźba ożywa i zstępuje w wielkim gniewie ku
rzeźbiarce. Przypatruję się temu z przerażeniem i widzę, jak zabija rzeźbiarkę. Zwraca się potem prze-
ciwko mnie i wydaje mi się, że jeśli zdołam wepchnąć ją do saloniku, w którym znajdują się moi rodzice,
będę uratowany. Zmagam się z nią i udaje mi się w końcu wepchnąć ją do saloniku. Siedzą tam moi
rodzice z kilkorgiem swoich przyjaciół. Ledwo jednak raczą podnieść oczy, choć widzą, że walczę o
życie. Myślę sobie: no cóż, już dawno mogłem się przekonać, że nic ich to nie obchodzi. Uśmiecham się
triumfalnie."
Na tym sen się kończy. Musimy wiedzieć coś niecoś o osobie śniącego, aby zrozumieć ów sen. Jest on
dwudziestoczteroletnim młodym lekarzem prowadzącym ustalony tryb życia i znajdującym się całkowicie
pod władzą matki, która trzęsie całą rodziną. Wyzbyty wszelkiej samodzielności w myśleniu i
odczuwaniu, chodzi sumiennie do szpitala, jest powszechnie' lubiany z powodu swego
bezpretensjonalnego sposobu bycia, lecz doznaje uczucia zmęczenia, przygnębienia i nie widzi
wielkiego sensu życia. Jest posłusznym synem, który przesiaduje w domu, postępuje zgodnie z wolą
matki i nie ma właściwie jakiegoś własnego życia. Matka zachęca go do przebywania z dziewczętami,
lecz wynajduje wady u każdej, której okaże chociaż niewielkie zainteresowanie. Od czasu do czasu, gdy
matka staje się bardziej wymagająca niż zwykle, złości się na nią; wtedy okazuje mu, jaki wielki ból jej
zadał, jaki jest niewdzięczny! w ten sposób wybuchy gniewu kończą się gwałtownymi wyrzutami
sumienia oraz wzmożoną uległością wobec matki. W przededniu tego snu czekał na kolej podziemną.
Przyglądał się trzem mężczyznom mniej więcej w jego wieku gawędzącym sobie na peronie. Byli to
najwidoczniej ekspedienci powracający do domu. Rozmawiali o swoim szefie; jeden mówi! o tym, że ma
wszelkie widoki na podwyżkę, ponieważ szef darzy go wielką sympatią, drugi o rozmowie, jaką parę dni
temu szef miał z nim o polityce! Była to gawęda zrutynizowanych, pustych i małostkowych ludzi, których
życie obracało się całkowici! w kręgu banalności, wyznaczonym przez sklep oraz szefa. Nasz śniący,
obserwując tych mężczyzn, doznał nagle wstrząsu. Przyszło mu na myśl: “To przecież ja; to jest moje
życie! Nie jestem ani trochę lepszy od tych trzech ekspedientów; jestem równie martwy!" Sen pojawił się
następnej nocy.
Sen ten nietrudno zrozumieć znając ogólną psychiczną sytuację śniącego oraz bezpośredni powód,
który przyspieszył nadejście snu. Śniący uświadamia sobie, że został przemieniony w kamień; nie
doznaje żadnego uczucia ani nie przejawia żadnej myśli, które by były jego własne. Czuje się martwy.
Wtedy zauważa, iż jakaś kobieta przekuwa kamień w rzeźbę. Jest oczywiste, że symbol ten odnosi się
do jego matki i do jej poczynań wzglądem niego. Poznaje, w jakim stopniu przetworzyła go ona w
martwą figurę, lecz była to figura, którą mogła całkowicie zawładnąć. Chociaż w swym życiu na jawie
uskarżał się czasami na jej żądania, nie zdawał sobie sprawy ze stopnia, w jakim go ukształtowała. Jak
dotąd sen zawiera o wiele prawdziwszy i jaśniejszy wgląd w naturę rzeczy niż to, co śniący wiedział w
swym życiu na jawie: wgląd ogarniający jego własne położenie oraz rolę, jaką pełni w jego życiu matka.
Następnie sytuacja się zmienia. Śniący ukazuje się w dwóch rolach (jak to często dzieje się w snach).
Jest widzem, obserwującym przebieg danego zdarzenia, ale jest także posągiem, który ożywa i w
niepohamowanym gniewie zabija rzeźbiarkę. Tu doświadcza on uczucia wściekłości skierowanego
przeciw matce, uczucia, które wyparł całkowicie ze świadomości. Ani on, ani ktokolwiek inny nie
posądziłby go o zdolność do takiej pasji ani o to, że przedmiotem tej furii mogłaby być jego matka.
Doświadczona w marzeniu sennym wściekłość nie jest jego własna, jest gniewem posągu, w który
tchnięto życie. On, widz, lęka się panicznie rozwścieczonego mężczyzny, który z kolei zwraca się
przeciw niemu.
To rozdwojenie osobowości, dające się tak wyraźnie zaobserwować we śnie, jest przeżyciem, którego w
mniej lub bardziej wyrazistej postaci doświadczamy wszyscy. Śniący obawia się swej własnej wściek-
łości; jest ona w rzeczywistości tak obca jego świadomemu myśleniu, że przeżywa on rozwścieczenie
tego mężczyzny jako uczucie obcej osoby. A jednak tym rozjuszonym mężczyzną jest on, zapomniany,
wściekły on, który ożywa we śnie. Śniący jako obserwator, człowiek, którym jest w swym dziennym ży-
ciu, czuje się zagrożony tą wściekłością i lęka się - lęka się samego siebie. Zmaga się z samym sobą i
ma nadzieję, że przywodząc ów konflikt, tego swojego “nieprzyjaciela", przed oblicze rodziców, zdoła się
uratować. Idea ta wyraża pragnienia, które rządzą jego życiem.
Jeśli musisz podjąć jakąś decyzję, jeśli nie możesz uporać się z trudnościami, biegnij do swych rodzi-
ców, udaj się do jakiegokolwiek autorytetu; oni ci powiedzą, co masz czynić, uchronią cię - choćby nawet
ceną miała być ciągła zależność i zgryzota. Postanawiając wepchnąć zamachowca do saloniku, śniący
wykorzystuje stary, zawsze stosowany pomysł. Ale skoro tylko dostrzega swych rodziców, zyskuje
całkiem nowy i zaskakujący wgląd w istotę rzeczy:! jego rodzice - szczególnie zaś matka, od której
spodziewał się pomocy, obrony, rady, od której mądrości i miłości wszystko zdawało się zależeć - ci
sami rodzice nie podnoszą nawet oczu; nic ich to nie obchodzi i niczemu nie chcą zapobiec. Jest
pozostawiony samemu sobie i sam musi się troszczyć o swe życie, wszystkie nadzieje, jakie żywił w
przeszłości, okazały się złudzeniem, które się teraz nagle rozwiało. Ale ten właśnie wgląd, który jest w
pewnym sensie gorzki i bolesny, sprawia, iż doznaje on uczucia, jakby zwyciężył; uśmiecha się
triumfalnie, ponieważ przejrzał w pewnej mierze prawdę i dokonał pierwszego] kroku ku wolności.
W tym marzeniu sennym następuje pewne przemieszanie motywacji. Śniący dokonuje głębokiego
wglądu we własną naturę oraz swych rodziców,] wglądu wykraczającego poza jego dotychczasową
wiedzę w tym zakresie. Dostrzega własne zakrzepnięcie i martwotę, widzi, w jaki sposób matka
ukształtowała go stosownie do własnych pragnień, i rozpoznaje wreszcie, jak rodziców mało to wzruszaj
i jak niewiele mogą na to poradzić. Jest to - jak dotąd - jeden z tych snów, których treść nie dotyczy
spełnienia życzeń, lecz wglądu w istotę rzeczy. Jednakże można w nim również zauważyć pewien
element spełnienia życzeń. Wściekłość śniącego, stłumiona w jego życiu na jawie, bierze tu górę i widzi
on siebie jako mężczyznę pokonującego i zabijającego matkę. Żądza zemsty uległa we śnie
zaspokojeniu.
Nie wydaje się, by analiza owego życzenia odbiegała od poprzednich przykładów spełnienia
irracjonalnych pragnień w marzeniu sennym. Pomimo pozornej zbieżności zaznacza się tu jednak
znamienna różnica. Przypomnijmy sobie na przykład sen o białym rumaku, życzenie, które znalazło
zadośćuczynienie w dziecięcym rojeniu o świetności. Życzenie to nie założy ani od kierunku rozwoju, ani
od wysiłków zaspokajających aspiracje śniącego, czyni ono jedynie zadość jego irracjonalnemu “ja";
takie spełnienie cofa się przed każdą próbą sięgnięcia do rzeczywistości. Mężczyzna, któremu przyśniła
się przyjazna rozmowa, jaką prowadził z Hitlerem, zaspokajał jedynie swe najbardziej irracjonalne
życzenie, chęć poddania się autorytetowi, choćby znienawidzonemu.
Niepohamowany gniew przeciw rzeźbiarce przeżywany we śnie, który teraz omawiamy, jest innego
rodzaju. Wściekłość śniącego wymierzona przeciw matce jest w pewnym sensie irracjonalna. To wynik
sytuacji, w której on sam, niezdolny uzyskać niezależności, skapitulował przed matką i jest z tego po-
wodu nieszczęśliwy. Ale w grę wchodzi tu jeszcze jeden aspekt. Jego matka jest kobietą despotyczną,
wpływ na chłopca zaczęła wywierać w czasie, gdy nie mógł się jej skutecznie przeciwstawić. Tu, jak
zawsze w stosunkach między dziećmi a rodzicami, rodzice są silniejszą stroną dopóty, dopóki dziecko
jest małe. Do czasu gdy był już w takim wieku, żeby móc wyrazić własną wolę, tak wielką krzywdę wy-
rządzono owej woli oraz pewności siebie, że nie potrafi już teraz wykazać tej woli w żadnej postaci.
Skoro raz ustaliła się konstelacja uległości-panowania, z konieczności doprowadziło to do wzburzenia.
Gdyby pozwolono owej wściekłości przybrać charakter świadomego uczucia, mogłaby ona stanowić
podstawę do zdrowego buntu; doprowadziłoby to do reorientacji wyrażającej się w żądaniu należytego
uznania, ostatecznie zaś w osiągnięciu przez śniącego niezależności oraz dojrzałości. Skoro tylko
osiągnie on ten cel, wściekłość zgaśnie, ustępując miejsca wyrozumiałej, Jeśli nie zgoła przyjaznej
postawie wobec i matki. Tak więc, chociaż jako taki gniew ów jest symptomem braku pewności siebie,
stanowi jednaki konieczny krok na drodze zdrowego rozwoju i nie jest irracjonalny. W przypadku
naszego śniącego wściekłość uległa jednak stłumieniu; lęk przed matką oraz uzależnienie od jej
przewodnictwa i autorytetu sprawiły, iż nie uświadamiał on sobie tego uczucia i gniew tlił się istnieniem
utajonym głęboko pod powierzchnią, gdzie śniący nigdy nie mógł dotrzeć. W jego marzeniu sennym,
wywołanym przerażającą i rozświetlającą wizją własnej martwoty, zarówno on, jak i jego wściekłość
ożywają. Wściekłość ta jest koniecznym stadium przejściowym w jego procesie, dojrzewania i przeto
różni się w sposób istotny od tych pragnień rozważanych w poprzednich snach, których spełnienie
prowadzi wstecz.
Śniący z następnego snu jest człowiekiem, który cierpiał wskutek głębokiego poczucia winy; jeszcze w
wieku lat czterdziestu wyrzucał sobie, iż ponosi odpowiedzialność za śmierć swojego ojca przed
dwudziestu laty. Wybrał się podówczas na wycieczkę, a podczas jego nieobecności ojciec zmarł na atak
serca. Poczuł wtedy i czuje nadal, że jest za to odpowiedzialny, gdyż, być może, jego ojciec się
zdenerwował, w wyniku czego umarł; gdyby natomiast on - syn, był tam, mógłby zapobiec wszelkiemu
zdenerwowaniu.
Śniący ten obawia się ciągle, że jakieś uchybienia z jego strony wywoła chorobę u innej osoby bądź
też spowoduje jakieś nieszczęście. Stworzył własny rytuał, którego funkcja polega na odpokutowaniu
“grzechów" oraz odwróceniu złych następstw jego poczynań. Rzadko pozwala sobie na jakiekolwiek
przyjemności, a wszelkie uciechy stają się dopuszczalne dopiero wtedy, gdy potrafi zaklasyfikować
przyjemność w rubryce “obowiązek". Pracuje nadmiernie intensywnie; utrzymuje jedynie przygodne i
powierzchowne stosunki seksualne z kobietami, kończące się zwykle przygnębiającym lękiem, że zadał
dziewczynie ból i że ona go teraz nienawidzi. Po długotrwałej kuracji psychoanalitycznej miał na-
stępujący sen:
“Popełniono jakieś przestępstwo. Nie pamiętam, co to było za przestępstwo, ani też chyba nie
wiedziałem tego we śnie. Przechadzam się ulicą i, chociaż doprawdy nie popełniłem żadnej zbrodni,
wiem, że gdyby podszedł do mnie detektyw i zarzucił mi dokonanie morderstwa, nie byłbym w stanie się
obronić. Idę coraz szybciej w stronę rzeki. Wtem, gdy znajduję się blisko niej, dostrzegam w oddali
wzniesienie, na którym rozciąga się piękne miasto. Wzgórze jarzy się światłem, widzę, jak ludzie tańczą
na ulicach, mam uczucie, że jeśli zdołam się tylko przeprawić przez rzekę, wszystko będzie w
porządku."
Psychoanalityk: “Co za niespodzianka! Po raz pierwszy był pan przekonany, że nie popełnił pan
żadnej zbrodni i że obawia się pan tylko, iż nie mógłby się pan obronić przed oskarżeniem. Czyżby
przytrafiło się panu wczoraj coś dobrego?"
Pacjent: “Nic ważnego, prócz tego, że miałem pewną satysfakcję ustalając fakt, że jakieś niedopatrze-
nie w biurze powstało najwyraźniej wskutek pomyłki kogoś innego, nie zaś mojej, jak mogliby - czego się
obawiałem - pomyśleć."
Psychoanalityk: “Widzę, że poniekąd to pana usatysfakcjonowało - ale może powie mi pan, co to było
za przeoczenie?"
Pacjent: “Dzwoniła pewna dama i chciała się widzieć z pewnym wspólnikiem naszej firmy, panem X.
Rozmawiałem z nią i byłem całkowicie pod wrażeniem jej uroczego głosu. Kazałem jej przyjść na-
stępnego dnia o czwartej i położyłem ową notatkę na biurku pana X. Sekretarka pana X wzięła ją, lecz
zamiast powiedzieć o tym szefowi, odłożyła gdzieś na bok i zupełnie o niej zapomniała. Następnego I
dnia owa młoda dama przyszła i była mocno dotknie-1 ta oraz zmartwiona, gdy posłyszała, że pana X
niej ma w biurze i że zapomniano o całej tej sprawie. Zwróciłem się do niej z przeprosinami i po kilku
minutach nakłoniłem ją do przedstawienia mi problemu, który zamierzała omówić z panem X. Wszystko
to zdarzyło się wczoraj."
Psychoanalityk: “O ile zatem dobrze zrozumiałem, sekretarka przypomniała sobie, że przeoczyła tę
sprawę i powiedziała o tym panu czy też owej młodej damie?"
Pacjent: “Ależ tak, oczywiście; zabawne, iż zapomniałem o tym powiedzieć; wydawało mi się to
wczoraj najważniejszą rzeczą oprócz... ale to nonsens."
Psychoanalityk: “Posłuchajmy nonsensu. Wie pan z własnego doświadczenia, że niedorzeczność jest
zwykle najmędrszym głosem przemawiającym w nas samych."
Pacjent: “Otóż to, co zamierzałem rzec, sprowadza się do stwierdzenia, że czułem się niezwykle
szczęśliwy gawędząc tak sobie z ową damą. Była to jej sprawa rozwodowa i z tego, co
wywnioskowałem, w całe to niefortunne małżeństwo wpędziła ją pochlebstwa mi oraz nieomal że
groźbami jej ambitna matka. Wytrzymywała to przez cztery lata i teraz postanowiła położyć temu kres."
Psychoanalityk: “Miał pan więc także wizję wolności, nieprawdaż? Ciekawi mnie drobny szczegół.
Widział pan, jak ludzie tańczą na ulicach, i jest to jedyna rozpoznana przez pana scenka z życia owego
miasta. Czy był pan kiedy świadkiem takiej sceny?"
Pacjent: “Chwileczkę... to dziwne... już mam. Owszem, gdy miałem czternaście lat, odbyłem wraz z
ojcem wycieczkę po Francji; byliśmy w jakimś miasteczku w dniu czternastego lipca, oglądaliśmy
przebieg uroczystości, wieczorem zaś przypatrywaliśmy się, jak ludzie tańczą na ulicach. I wie pan, po
raz ostatni, jak mogę sięgnąć pamięcią, czułem się wtedy naprawdę szczęśliwy."
Psychoanalityk: “Tak więc ubiegłej nocy był pan w stanie uchwycić nić przewodnią. Mógł pan wy-
obrazić sobie wolność, światło, szczęście, taniec jako rzeczy możliwe, jako coś, co pan kiedyś przeżył i
czego może pan doświadczyć na nowo."
Pacjent: “Pod warunkiem, że będę wiedział, jak przeprawić się przez rzekę!"
Psychoanalityk: “Owszem, w tym właśnie punkcie pan się teraz znajduje: po raz pierwszy uznał pan,
iż nie popełnił pan przestępstwa, że istnieje miasto, w którym czeka pana wolność, i że rzeka, przez któ-
rą można się przeprawić, oddziela pana od tego lepszego życia. Nie było w rzece aligatorów?"
Pacjent: “Nie, była to całkiem zwyczajna rzeka, podobna właściwie do rzeki przepływającej przez
nasze miasto, której się zawsze trochę bałem w dzieciństwie."
Psychoanalityk: “Musi być zatem i most. Z pewnością czeka pan od dawna, aby przejść przez most.
Problem polega teraz na wykryciu, co jeszcze powstrzymuje pana od dokonania tego."
Jest to jeden z tych doniosłych snów, w których podejmuje się decydujący krok odchodząc od choroby
umysłowej. Wprawdzie pacjent jeszcze nie wyzdrowiał, ale doświadczył najważniejszej rzeczy poza
przyjściem do zdrowia, przeżywając jasną i żywą wizję życia, w którym nie jest ściganym przestępcą,
lecz wolnym człowiekiem. Uzmysławia on także sobie, że aby tam dotrzeć, musi przeprawić się przez
rzekę, odwieczny i powszechny symbol ważnej decyzji, rozpoczęcia nowej formy istnienia - narodzin czy
śmierci - porzucenia jednej postaci życia na rzecz innej. Wizja miasta to spełnienie życzenia, lecz jest to
życzenie racjonalne; wyobraża ono życie; pochodzi od śniącego, ale tej jego części, która została ukryta
i oderwana od niego samego. Wizja ta jest realna, równie realna jak to wszystko, co jego wzrok
dostrzega w ciągu dnia, prócz tego, że nadal potrzebna mu samotność i wolność egzystencji sennej,
aby się w tym upewnić.
A oto inny sen o “przeprawie przez rzekę". Śniący jest zepsutym dzieckiem, jedynakiem. Rodzice go
rozpieszczali, podziwiając w nim przyszłego geniusza; ułatwili mu wszystko, nie oczekując od niego
żadnego wysiłku - od śniadania, przynoszonego mu przez matkę rankiem do łóżka, do rozmów ojca z
nauczycielami, które kończyły się nieodmiennie wyrażeniem przekonania o wręcz cudownych
uzdolnieniach syna. Oboje rodzice żywili chorobliwy lęk, iż może mu grozić jakieś niebezpieczeństwo;
nie pozwalano mu pływać, chodzić na wycieczki, bawić się na ulicy. Chciał się czasami zbuntować
przeciw krępującym! go ograniczeniom, lecz czemuż miałby narzekać, gdy jego udziałem stały się te
wszystkie cudowne rzeczy: j podziw, tkliwe pieszczoty, tyle zabawek, że mógł je wyrzucać, i niemal
całkowite zabezpieczenie przed wszelkimi niebezpieczeństwami z zewnątrz. Był on istotnie uzdolnionym
chłopcem, lecz nigdy nie zdołał stanąć na własnych nogach. Zamiast opanowywania przedmiotów, jego
celem było zdobycie uznania i podziwu. W ten sposób stał się zależny od innych i - zalękniony.
Ale ta właśnie żądza pochwał i strach płynący z jej niezaspokojenia sprawiły, iż nabrał cech gwał-
townych, a nawet okrutnych. Poddał się kuracji psychoanalitycznej z powodu niepokoju, wywoływanego
ustawicznie jego dziecięcymi rojeniami o świetności, zależnością, strachem i wściekłością. Po sześciu
miesiącach leczenia miał następujący sen:
“Mam przeprawić się przez rzekę. Szukam mostu, lecz go nie znajduję. Jestem małym brzdącem, może
pięcio- czy sześcioletnim. Nie umiem pływać. (Śniący rzeczywiście nauczył się pływać w wieku lat
osiemnastu.) Następnie spostrzegłem wysokiego ciemnowłosego mężczyznę który dał mi znak, że może
przenieść mnie na rękach na drugą stronę. Głębokość rzeki sięga tu pięciu stóp. Jestem na razie
zadowolony i przystaję na to, aby mnie zabrał. Gdy już trzyma mnie na ręku i zaczyna schodzić, ulegam
nagle panice. Wiem, że jeśli się nie wyrwę, zginę. Znajdujemy się już w rzece, lecz zbieram całą swą
odwagę i z ramion mężczyzny skaczę prosto do wody. Z początku wydaje mi się, że się utopię. Potem
jednak zaczynam płynąć i niebawem docieram do drugiego brzegu. Mężczyzna znikł."
Poprzedniego dnia śniący brał udział w przyjęciu i zaświtało mu raptownie w głowie, iż wszelkie jego
zainteresowania mają na uwadze jeden cel: być przedmiotem podziwu i miłości. Odczuł on - po raz
pierwszy - jak dziecinna jest w istocie jego postawa, i uświadomił sobie, że musi podjąć decyzję. Tak
więc mógłby pozostać nadal nieodpowiedzialnym dzieckiem bądź też mógłby pogodzić się z bolesnym
przejściem do dojrzałości. Czuł, że nie powinien się dłużej okłamywać, iż wszystko dzieje się tak, jak być
powinno, i brać swych sukcesów w podobaniu się innym za prawdziwe osiągnięcie. Te myśli poruszyły
go do głębi; po czym zasnął.
Nietrudno zrozumieć ów sen. Przeprawa przez rzekę oznacza decyzję, jaką śniący musi podjąć, aby
przedostać się z brzegu dzieciństwa na brzeg dojrzałości. Ale jak może tego dokonać, jeśli uważa siebie
za pięcio- czy sześcioletniego chłopca, który nie umiał pływać. Mężczyzna ofiarujący się przenieść go
może oznaczać wiele osób: ojca, nauczycieli, każdego, kto okazywał gotowość przeniesienia go -
pozyskany jego wdziękiem i nadziejami, jakie rokował. Jak dotąd sen symbolizuje wiernie jego
wewnętrzny problem i sposób, w jaki ową kwestię wielokrotnie rozwiązywał. Obecnie jednak pojawia się
nowy czynnik. Śniący uprzytamnia sobie, że jeśli znów pozwoli się przenieść, czeka go zguba. Ten
wgląd w stan rzeczy jest przenikliwy i jasny. Śniący czuje, że musi powziąć decyzję, i skacze do wody.
Uświadamia sobie, iż rzeczywiście umie pływać (najwidoczniej nie ma już pięciu czy sześciu lat w
marzeniu sennym) i że może dotrzeć do drugiego brzegu bez niczyjej pomocy. Jest to znowu spełnienie
życzeń, lecz jak i w poprzednim śnie, wyraża ono jego cel jako cel człowieka dorosłego; jest ostrym
uświadomieniem sobie faktu, iż dotychczasowa metoda postępowania musi doprowadzić do ruiny;
śniący już wie, że istotnie umiałby pływać, gdyby tylko miał odwagę skoczyć.
Nie trzeba dodawać, że z upływem dni wizja straciła swą pierwotną jasność. “Hałasy" dnia sugero-
wały, iż nie należy popadać w krańcowość, że wszystko musi iść normalnym trybem, że nie ma powodu
wyrzekać się przyjaźni, że wszyscy potrzebujemy pomocy i że on z pewnością zasłużył sobie na nią, itd.
- te i wiele innych uzasadnień, które fabrykujemy w celu zamglenia jasnego, lecz niedogodnego wglądu
w istotę rzeczy. Jednakże po upływie jakiegoś czasu stał się on równie mądry i odważny za
dnia, jak
zdarzyło mu się to owej nocy - i sen się sprawdził.
Powyższe sny ilustrują pewną ważną kwestię: różnicę zachodzącą między życzeniami racjonalnymi a
irracjonalnymi. Często pragniemy rzeczy, które tkwią korzeniami w naszej słabości i stanowią jej
kompensatę; śnimy się sami sobie jako ludzie sławni, wszechmocni, kochani przez wszystkich. Czasami
jednak śnią się nam życzenia, które są antycypacją naszych najwartościowszych zamierzeń. Możemy
widzieć siebie, jak tańczymy lub fruwamy; widzimy miasto rozjarzone światłem, doznajemy szczęścia w
otoczeniu przyjaciół. Choćbyśmy nawet nie byli jeszcze! zdolni w naszym życiu na jawie do przeżywania
radości snu, doświadczenie senne wykazuje, iż jesteśmy przynajmniej w stanie życzyć sobie tego i
widzieć, jak się to spełnia w rojeniu sennym. Wyobrażenia i sny są początkiem wielu czynów i nie byłoby
gorszej rzeczy niż negatywny do nich stosunek czy też odmawianie im wartości. Chodzi tu o rodzaj
wyobraźni, która jest naszym udziałem; czy nas popycha do działania, czy też prowadzi do
bezproduktywności.
Następny sen wyraża głęboki wgląd w problemy śniącego i stanowi dobry przykład funkcji, jaką pełni
materiał skojarzeniowy. Śniący, mężczyzna w wieku lat trzydziestu pięciu, cierpi od wczesnej młodości
na łagodne, lecz uporczywe stany depresyjne. Jego ojciec był człowiekiem pobłażliwym, ale wyzbytym
miłości. Matka ulegała silnym depresjom od czasu, gdy chłopiec miał osiem czy dziewięć lat. Nie pozwa-
lano mu się bawić z innymi dziećmi; jeśli wyszedł z domu, matka wymawiała mu, że rani jej uczucia;
wymówki nie groziły mu tylko wtedy, gdy tkwił w kącie pokoju ze swoimi książkami i wyobrażeniami.
Wszelkie przejawy entuzjazmu matka kwitowała wzruszeniem ramion i komentarzami w tym stylu, że nie
ma szczególnych powodów do szczęścia i podniecenia. Śniący, odpierając rozumowo jej zarzuty, czuł
jednak, że ma ona słuszność i że z jego winy cierpi niedolę. Odczuwał także, iż źle wyposażono go na
drogę życia, ponieważ brakowało w jego dzieciństwie niektórych istotnych warunków udanego życia. Lę-
kał się ciągle, by inni nie dowiedzieli się o emocjonalnym raczej niż materialnym ubóstwie jego prze-
szłości. Jednym z problemów, który szczególnie wytrąca go z równowagi, jest kwestia kontaktów z in-
nymi ludźmi, zwłaszcza zaś sposobu reagowania na ataki czy dotkliwe przytyki z ich strony. Zupełnie nie
wie, co począć w obliczu takiego zachowania się drugiej osoby, i czuje się swobodnie jedynie w gronie
kilku dobrych przyjaciół. A oto ów sen:
“Widzę, jak pewien mężczyzna siedzi w fotelu na kółkach. Zaczyna partię szachów, czyni to jednak
bez większej przyjemności. Wtem przerywa grę i mówi: «Już dawno usunięto z mojego kompletu
szachów dwie figury. Ale wynagradzam to sobie tepalią.” Następnie dorzuca: “Usłyszałem głos (mojej
matki): Życie nie jest warte, aby żyć."
Część tego snu daje się z łatwością pojąć, gdy wiemy cokolwiek o przeszłości i problemach śniącego.
Mężczyzną w fotelu na kółkach jest on sam. Partia szachów jest grą o życie, a przynajmniej tym jej
fragmentem, w którym atakuje się kogoś, ten zaś musi kontratakować lub też stosować jakąś inną stra-
tegię. Śniący nie ma zbyt wielkiej ochoty na rozegranie tej partii, ponieważ uważa, iż jest do niej źle
przygotowany. “Już dawno usunięto z mojego kompletu szachów dwie figury." Jest to uczucie, które żywi
także na jawie: że w dzieciństwie nie obdarzono go tym, co trzeba, i że zaważyło to na jego bezradności
w walce o życie. A te dwie figury, które usunięto, to król i królowa, jego ojciec i matka, którzy właściwie w
jego życiu nie występowali, jeśli pominiemy ich negatywną funkcję polegającą na rozczarowywaniu,
zrzędzeniu, dokuczaniu, ganieniu. Niemniej daje sobie radę w grze z pomocą “tepalii". Tu, popadamy w
zakłopotanie, podobnie zresztą jak i śniący.
Pacjent: “Słowo to rysuje mi się wyraźnie przed oczyma. Ale nie mam najmniejszego pojęcia, co ono
znaczy."
Psychoanalityk: “Widocznie wiedział pan w swoim marzeniu sennym, co ono znaczy; jest to mimo
wszystko pański sen i pan wymyślił ów wyraz. Wypróbujmy metodę wolnych skojarzeń. Co przychodzi
panu do głowy, gdy myśli pan o tym wyrazie?"
Pacjent: “Pierwszą rzeczą, która nasuwa mi się na myśl, jest Tesalia, kraina Grecji. Pamiętam, że jako
mały smyk pozostawałem całkowicie pod wrażeniem Tesalii. Nie wiem, czy rzeczywiście tak to jest, czy
też nie, ale myślałem o Tesalii jako o krainie Grecji, gdzie panuje ciepły, równomierny klimat, gdzie w
spokoju i szczęściu wiodą swój żywot pasterze. Zawsze wolałem ją od Sparty i Aten. Do Sparty czułem
odrazę z powodu ożywiającego ją ducha militaryzmu - Aten zaś nie lubiłem, ponieważ Ateńczycy
wydawali mi się hiperkulturalnymi snobami.
Tak, czułem, że coś mnie ciągnie do pasterzy w Tesalii."
Psychoanalityk: “Słowo, które się panu śniło, brzmi «tepalia» zamiast Tesalia. Dlaczego pan je
zmienił?"
Pacjent: “Zabawne, ale to, co przychodzi mi teraz na myśl - to cep, narzędzie, którym wieśniacy po-
sługują się przy młócce. Ale mogą go także używać jako oręża, jeśli nie mają pod ręką nic innego."
Psychoanalityk: “To bardzo interesujące. Słowo «tepalia» składa się zatem z dwu pojęć: Tesalia oraz
cep. W osobliwy sposób Tesalia, czy raczej to, co pan przez nią rozumie, jest blisko spokrewnione z
cepem. Pasterze i wieśniacy: proste, sielankowe życie. Cofnijmy się i rozważmy, co pan mówi w ma-
rzeniu sennym. Gra pan w szachy, wiedząc o tym, że usunięto z pańskiego kompletu dwie figury, lecz
może pan to sobie wynagrodzić “tepalią”.
Pacjent: “Ta myśl rysuje mi się teraz dość jasno. W grze o życie czuję się upośledzony z powodu roz-
licznych frustracji mego dzieciństwa. Nie bardzo dysponuję orężem (figury szachowe wiążą się z bitwą),
jaki posiadają inni, lecz gdybym zdołał się wycofać do prostego, sielskiego życia, mógłbym nawet wal-
czyć cepem w zastępstwie broni, której nie mam - figur szachowych."
Psychoanalityk: “Ale sen się na tym nie kończy. Potem jak przerwał pan swoją partię szachów, mówi
pan: “Dał mi się posłyszeć głos: Życie nie jest warte, aby żyć."
Pacjent: “To rozumiem bardzo dobrze. Ostatecznie wiodę grę o życie tylko dlatego, iż muszę grać. Ale
w istocie nie interesuję się nią. Uczucie, jakie mniej lub bardziej nurtowało mnie od czasu dzieciństwa,
znajduje swój wyraz właśnie w tym, co mówię we śnie: «Życie nie jest warte, aby żyć.»"
Psychoanalityk: “Istotnie, takich właśnie uczuć pan zawsze doznaje. Ale czy nie ma w tym jakiegoś
ważnego polecenia, które pan przesyła sobie samemu we śnie?"
Pacjent: “Ma pan na myśli moje stwierdzenie, że ów motyw depresji zaszczepiła mi moja matka."
Psychoanalityk: “Tak, to właśnie mam na myśli. Skoro raz pan uzna, iż ów przygnębiający sąd o życiu
nie był głosem pana, lecz pańskiej matki, wywierającej w dalszym ciągu swój quasi-posthipnotyczny
wpływ, zrobił pan krok w kierunku wyzwolenia się od tego nastroju. Dokonał pan ważnego odkrycia
stwierdzając, iż pańska pesymistyczna filozofia nie jest w istocie pańskim tworem - i aby to pojąć, trzeba
było przeżyć sen."
Innym typem marzenia sennego, którego nie zilustrowaliśmy żadnym przykładem, jest zmora nocna.
Zdaniem Freuda sen pełen niepokoju nie jest wyjątkiem od ogólnej reguły, głoszącej, iż ukryta treść snu
stanowi spełnienie jakiegoś irracjonalnego życzenia. Pogląd ów może się oczywiście spotkać z
wyraźnym zarzutem każdego, kto kiedykolwiek przeżył zmorę nocną: jeśli przechodzę we śnie męki
piekielne i budzę się zdjęty przerażeniem przekraczającym nieomal granice wytrzymałości, czy można
powiedzieć, iż jest to spełnienie życzeń?
Zarzut ten nie jest bynajmniej tak celny, jak to się wydaje na pierwszy rzut oka. Po pierwsze, znamy
takie stany patologiczne, w których ludzie ulegają popędowi i popełniają takie czyny, które okazują się
dla nich zgubne. Osoba o tendencji masochistycznej pragnie - chociaż jest to życzenie nieświadome -
narazić się na nieszczęśliwy wypadek, zachorować, doznać upokorzenia. W zboczeniu
masochistycznym - gdzie to pragnienie zlewa się w jedno z seksem, stając się tym samym mniej
niebezpieczne dla człowieka - chęci masochistyczne przybierają nawet świadomą postać. Wiemy
ponadto, że także samobójstwo może być wynikiem jakiegoś prze-] możnego popędu zemsty oraz
zniszczenia obróconego j przeciw własnej osobie zamiast przeciw komuś innemu. A jednak osoba
popchnięta do jakiegoś samoniszczycielskiego czy innego bolesnego aktu może - inną częścią swej
osobowości - odczuwać autentyczny i głęboki strach. Nie zmienia to faktu, że ów strach wypływa z jej
własnych chęci samozagłady. Ale jakieś pragnienie może wzbudzić niepokój - jak to zauważa Freud -
nie tylko, jeśli ma postać masochistycznego czy też samoniszczycielskiego popędu. Możemy czegoś
zapragnąć, wiedząc jednak, że spełnienie tego życzenia sprawi, iż inni ludzie nas znienawidzą, a
społeczeństwo ukarze. Zrealizowanie takiego pragnienia wywołałoby naturalnie niepokój.
Ilustracji tego rodzaju snu pełnego niepokoju dostarcza następujący przykład:
“Przechodząc przez sad zrywam jabłko z drzewa. Podbiega ogromny pies i skacze na mnie, doznaję
uczucia straszliwego lęku i budzę się, wzywając wielkim głosem pomocy."
Aby zrozumieć ten sen, wystarczy wiedzieć, iż wieczoru poprzedzającego ów sen śniący poznał
pewną zamężną kobietę, do której zapałał wielką sympatią. Wydawała mu się ponętna, więc zasnął
marząc o nawiązaniu z nią romansu. Nie musimy roztrząsać, czy niepokój, jaki odczuwał we śnie,
narodził się z wyrzutów sumienia, czy też z obawy przed opinią publiczną - istotne jest bowiem to, że ów
niepokój wywołało zaspokojenie życzenia, którym było zjedzenie skradzionego jabłka.
Chociaż w podobny sposób - jako zamaskowane spełnienie życzeń - pojmować można wiele niepo-
kojących snów, wątpię, czy można to odnieść do wszystkich lub nawet do większości z nich. Jeśli
przyjmiemy, że marzenia senne są jakąś formą działalności umysłowej w warunkach snu, czemuż nie
mielibyśmy równie szczerze lękać się niebezpieczeństwa we śnie, jak boimy się go w naszym życiu na
jawie?
Ale czyż wszelki strach nie zależy od naszych pożądań? Czyż odczuwalibyśmy lęk, gdyby nie nurtowało
nas pragnienie, jak mówią buddyści, gdybyśmy nie pożądali rzeczy? Czy nie można by przeto rzec, że w
ogólnym sensie wszelki niepokój w naszym życiu na jawie oraz we śnie jest wynikiem pragnień?
Jest to zręczny argument i nie wyobrażam sobie, by można było przeciw niemu wysunąć jakiekolwiek
zastrzeżenia, gdybyśmy mogli stwierdzić, że nie ma niepokoju w snach (ani niepokoju w życiu na jawie)
bez istnienia pragnień. Ale ta ogólna zasada nie jest ową zasadą, którą Freud miał na myśli w swej inter-
pretacji. Może wy jaśni kwestię omówienie jeszcze raz różnic między tymi trzema rodzajami snów
pełnych niepokoju, które już zresztą roztrząsaliśmy.
W zmorze nocnej o zabarwieniu masochistyczno-samoniszczycielskim życzenie jest bolesne i wiedzie
ku samozagładzie. W drugim typie snu przenikniętego niepokojem, jak sen o jabłku, życzenie nie pro-
wadzi bezpośrednio do samozniszczenia, lecz polega na tym, że jego spełnienie wywołuje w innej części
układu psychicznego niepokój. Sen jest tu następstwem życzenia, które jako produkt uboczny rodzi
niepokój. W trzecim śnie tego typu, w którym odczuwa się strach z powodu rzeczywistego czy wy-
imaginowanego niebezpieczeństwa grożącego życiu, wolności itp., sen jest następstwem tej groźby,
podczas gdy pragnienie życia, wolności itp. stanowi wszechobecny impuls, który nie wywołuje owego
specyficznego snu. Innymi słowy, w pierwszym i drugim typie snu niepokój jest wywołany obecnością
życzenia; w trzecim zaś obecnością jakiegoś niebezpieczeństwa (prawdziwego bądź
wyimaginowanego), chociaż nie bez współobecności pragnienia życia czy jakichkolwiek innych trwałych i
powszechnych pragnień. W tej trzeciej kategorii sen przeniknięty niepokojem najwyraźniej nie jest
spełnieniem życzenia, lecz obawą przed jego udaremnieniem.
Następny przykład - to sen pełen niepokoju, podobny w jakiś sposób do wielu innych koszmarów
nocnych. Śniąca opowiada:
“Znajduję się w cieplarni. Nagle widzę, jak godzi we mnie żmija. Moja matka stoi przy mnie i uśmie-
cha się złośliwie. Potem wychodzi, nawet nie usiłując mi pomóc. Biegnę ku drzwiom, ale cóż z tego,
kiedy stwierdzam, że żmija już tam dotarła - blokując mi przejście. Budzę się zdjęta przerażeniem."
Śniąca jest kobietą czterdziestopięcioletnią, cierpiącą na ostre stany lękowe. Wyróżniającym rysem w
jej dotychczasowym życiu jest wzajemna nienawiść panująca pomiędzy nią a jej matką. Uczucie, że
matka jej nie znosi, nie było czymś wyimaginowanym. Matka została poślubiona człowiekowi, którego
nigdy nie kochała; swoją urazę przeniosła na pierworodne dziecko, śniącą, której samo istnienie - jak
wierzyła - zmusiło ją do dalszego trwania w stanie małżeńskim. Kiedy śniąca miała trzy latka, wypaplała
swemu ojcu coś, co natchnęło go podejrzeniem, iż żona utrzymuje romans z innym mężczyzną. Chociaż
dziewczynka nie zdawała sobie dokładnie sprawy, co właściwie zaobserwowała i powiedziała, intuicyjnie
jednak dobrze rozpoznała sytuację, toteż wściekłość, jaką matka skierowała przeciw niej, była bardziej
uzasadniona, niżby się to na pozór wydawało. Im dziewczynka stawała się starsza, tym bardziej
usiłowała prowokować matkę i tym bardziej matka próbowała ją karać, a wreszcie zniszczyć. Jej życie
polegało na ciągłym odpieraniu ataków matki. Gdyby ojciec pomógł jej w tej walce, udzielając jakiegoś
poparcia, wynik mógłby być całkiem inny. Ale on sam lękał się swej żony i nigdy nie wystąpił otwarcie w
obronie córki. Efekt tego i wielu innych okoliczności był taki, że córka, osoba bardzo uzdolniona i dumna,
coraz bardziej odsuwała się od ludzi, czuła się przybita zwycięstwem matki i żyła nadzieją, iż któregoś
dnia ona okaże się zwycięzcą. Cała ta nienawiść i niepewność wywoływała stan ciągłego niepokoju,
który dręczył ją zarówno we śnie, jak i na jawie.
Sen ten wyraża jej liczne niepokoje; kojarzy się jej z cieplarnią - cieplarnia zaś znajdowała się w dobrach
rodziców. Śniąca często chodziła tam sama, nigdy razem z matką. We śnie niebezpieczeństwo stanowi
dla niej nie matka, lecz żmija. Cóż to znaczy? Najwidoczniej wyraża skryte życzenie, aby mieć taką
matkę, która osłoni ją przed niebezpieczeństwem. (Istotnie snuła ona czasami marzenia, że matka się
zmieni i pomoże jej.) Teraz znowu grozi jej niebezpieczeństwo. Ale jej matka uśmiecha się złośliwie i
odchodzi. Ten złośliwy uśmiech ukazuje matkę we właściwym świetle. Z początku spotykamy się nie
jako z próbą oddzielenia złej matki (żmii) od dobrej matki - która mogłaby przyjść z pomocą. Kiedy
matka spogląda na nią złośliwie i nie udziela wsparcia, złudzenie się rozwiewa, matka i żmija zostają
utożsamione; są siłami grożącymi zagładą. Śniąca biegnie ku drzwiom, aby uciec, lecz jest już za póź-
no; odwrót został zamknięty. Jest teraz sama w cieplarni wraz z jadowitą żmiją i matką-niszczycielką.
We śnie pacjentka przeżywa ten sam niepokój, jaki dręczy ją za dnia, tyle że bardziej intensywny i
wyraźnie podkreślający związek z matką. Nurtujące ją uczucie to nie jakiś realistyczny strach, lecz
pewien chorobliwy niepokój. Matka już jej w niczym nie zagraża; w rzeczywistości nie zagraża jej nikt i
nikt nie może jej zaszkodzić. Niemniej śniąca odczuwa przerażenie i przerażenie to toruje sobie j drogę
w marzeniu sennym. Czy sen ów spełnia jakieś życzenie? W pewnym stopniu tak. Jest to pragnienie,
aby mieć matkę opiekunkę, lecz gdy matka ta, zamiast pomóc, patrzy na nią złośliwie, śniącą nawiedza
paniczny strach. To właśnie nurtująca ją i tęsknota za miłością i opieką matki każe jej się obawiać tej
kobiety. Gdyby zupełnie nie odczuwała braku matki, wcale by się jej nie lękała. Ale ważniejsze niż te
tęsknoty za matczyną miłością i opieką są inne pragnienia, bez których jej obawa przed matką straciłaby
rację dalszego istnienia: żądza zemsty, chęć zwrócenia uwagi ojca na fakt, iż jego żona jest złą kobietą,
pragnienie, aby go jej odebrać; nie dlatego, że tak bardzo kocha swego ojca ani też z powodu fiksacji
wczesnego przywiązania seksualnego do niego, lecz wskutek głębokiego upokorzenia zrodzonego z
wczesnej porażki i z poczucia, że tylko przez zniszczenie matki odzyska godność i pewność siebie. Dla-
czego to wczesne upokorzenie okazało się i okazuje tak trudne do wykorzenienia, dlaczego żądza
zemsty i triumfu jest tak nieprzezwyciężona - to inne zagadnienie, zbyt zawiłe, aby można je było
roztrząsać w tym kontekście. Śniąca ma inne sny pełne niepokoju, w których pragnienie, aby matka
udzieliła jej pomocy, zupełnie nie występuje. A oto tego rodzaju sny:
“Znajduję się w klatce z tygrysem. Nie ma nikogo, kto by mi pomógł."
Albo:
“Idę wąskim skrawkiem twardego gruntu wzdłuż bagien. Jest ciemno i nie mogę dojrzeć drogi. Tracę
całkowicie orientację i czuję, że pośliznę się i utonę, jeśli zrobię chociaż krok."
Czy też:
“Występuję w roli oskarżonej w procesie karnym; zarzuca mi się morderstwo, ja zaś wiem, że jestem
niewinna. Odczytuję jednak z twarzy sędziego i przysięgłych, iż są przekonani o mojej winie i powzięli
już w tej sprawie decyzję. Przesłuchiwanie jest jedynie kwestią formy. Wiem, że bez względu na to, co
zeznam lub też co mogliby zeznać jacyś świadkowie (nie widzę żadnego świadka), sprawa jest prze-
sądzona i nie ma sensu próbować się bronić."
We wszystkich tych snach istotnym czynnikiem jest uczucie zupełnej, porażającej bezradności i paniki.
Przedmioty nieożywione, zwierzęta, ludzie - wszystko to okazuje się bezlitosne; na horyzoncie nie
pojawia się żaden przyjaciel; nie można się spodziewać znikąd pomocy. To poczucie kompletnej bezsil-
ności tkwi korzeniami w niemożności wyrzeczenia się żądzy zemsty, zaprzestania walki z matką, nie
spełnia jednak żadnego życzenia. Wyraża tylko pragnienie życia - stąd więc lęk przed wystawieniem się
na ataki bez jakiejkolwiek możliwości obrony.
Szczególnie interesujące i doniosłe są te powtarzające się marzenia senne, które zgodnie z wypowie-
dziami niektórych ludzi ciągną się od lat, w niektórych przypadkach od tak dawna, że ledwie mogą
ogarnąć je pamięcią. Sny te wyrażają zazwyczaj podstawowy problem, są motywem przewodnim,
przewijającym się przez życie jakiegoś człowieka, i stanowią często klucz do zrozumienia jego neurozy
lub też najważniejszego aspektu jego osobowości. Czasami marzenie senne powtarza się w postaci nie
zmienionej, czasem zaś ulega mniej lub bardziej subtelnym zmianom, które wskazują na wewnętrzny
rozwój śniącego - bądź też na jego upadek moralny, zależnie od okoliczności.
Pewna piętnastoletnia dziewczyna, która wzrastała w najbardziej nieludzkich i wyniszczających
warunkach (ojciec, który ją bił, alkoholik i brutal; matka, uciekająca co jakiś czas z innym mężczyzną;
brak jedzenia, ubrania, brud), usiłowała popełnić samobójstwo w wieku lat dziesięciu, potem zaś jeszcze
pięciokrotnie. Odkąd sięga pamięcią, śni jej się wielokrotnie następujący sen:
“Znajduję się na dnie jakiegoś dołu. Próbuję się wdrapać do góry, dotarłam już do górnej krawędzi,
której się trzymam rękami, gdy ktoś nadchodzi i iwm deptuje mi na dłonie. Muszę puścić krawędź i z po-
wrotem spadam na dno."
Sen ów nie wymaga chyba objaśnień; w pełni wyrażą całą tragedię życia tej młodej dziewczyny - to, co
jej się przytrafiło, i jej uczuciowe reakcje. Gdyby taki sen pojawił się raz jeden, mielibyśmy prawo
przypuszczać, iż wyraża strach, który śniąca od czasu do czasu odczuwa, wywołany specyficznymi,
dokuczliwymi okolicznościami. W tym stanie rzeczy regularne nawroty marzenia sennego każą nam
przyjąć, że sytuacja ze snu stanowi główny problem życia dziewczyny, że sen ów jest odbiciem przeko-
nania tak głębokiego i niezmiennego, iż możemy zrozumieć, dlaczego wielokrotnie usiłowała popełnić
samobójstwo.
Przytoczone poniżej powtarzające się marzenie senne, w którym motyw pozostaje ten sam, choć w
jego obrębie występują znaczne zmiany, należy do serii, zaczynającej się od snu:
“Jestem w więzieniu - nie mogę się wydostać."
Późniejsza wersja snu brzmiała: “Chcę przekroczyć granicę - nie mam jednak paszportu i zatrzymują
mnie na granicy."
A jeszcze późniejsza: “Znajduję się w Europie - mam w jakimś porcie wsiąść na statek - lecz nie ma
tam żadnego statku i nie wiem, jak odpłynąć."
Ostatnia wersja tego snu była następująca: “Znajduję się w pewnym mieście - w moim domu - chcę
wyjść. Gdy otwieram drzwi, napotykam opór - napieram na nie z całą siłą - drzwi otwierają się i
opuszczam dom."
Motywem tkwiącym u podstaw wszystkich tych snów jest strach przed znalezieniem się w zamknięciu,
przed uwięzieniem i towarzyszącą mu niemożnością “wydostania się na zewnątrz". Kwestia, co ten
strach oznacza w życiu śniącej, nie ma dla nas w tym odniesieniu żadnego znaczenia. Wymowa tej serii
snów sprowadza się do stwierdzenia, że utrzymujący się przez wszystkie te lata lęk tracił na swej inten-
sywności - począwszy od snu o przebywaniu w więzieniu do snu o otwieraniu drzwi. Podczas gdy pier-
wotnie śniąca była niezdolna do ucieczki z zamknięcia, w ostatnim śnie może już niewielkim dodatko-
wym pchnięciem otworzyć drzwi i wyjść na zewnątrz. W ciągu tych lat w postawie śniącej nastąpiły
znaczne zmiany.
VII. JĘZYK SYMBOLICZNY W MICIE, BAŚNI, RYTUALE ORAZ POWIEŚCI
Mit, podobnie jak sen, przedstawia jakąś historię dziejącą się w przestrzeni i czasie, fabułę, wyrażającą
językiem symbolicznym religijne oraz filozoficzne idee i przeżycia duszy, w nich tkwi istotne znaczenie
mitu. Jeśli nie uchwycimy jego prawdziwego sensu, staniemy w obliczu następującej alternatywy: albo
mit jest przednaukowym naiwnym obrazem
świata i dziejów, a w najlepszym razie wytworem świetnej
poetyckiej wyobraźni, albo też - a jest to stanowisko wierzącego ortodoksa - jawna fabuł mitu jest
prawdziwa i trzeba dawać jej wiarę jak poprawnej relacji z wydarzeń, które w rzeczywistość się
rozgrywały. Chociaż alternatywa ta w dziewiętnastym i na początku dwudziestego stulecia w obrębi
kultury Zachodu wydawała się nie do odrzucenia, stopniowo w dziedzinie tej nastąpiły zmiany. Obecni
kładzie się nacisk na religijne i filozoficzne znaczę nie mitu, a jego fabule nadaje się symboliczny sens.
Zrozumiano nawet, że te jawne treści mitów nie są po prostu wytworem fantastycznych wyobrażeń
ludów pierwotnych, lecz zawierają pielęgnowane pieczołowicie wspomnienia z przeszłości. Prawdę
historyczną niektórych z nich potwierdziły w ciągu ostatnich dziesięcioleci liczne wykopaliska. Do tych,
którzy utorowali drogę do nowego rozumienia mitu, należą przede wszystkim Bachofen i Freud. Ten
pierwszy z niezrównaną przenikliwością i jasnością widzenia pojął mit, zarówno w jego religijnym i
psychologicznym, jak też historycznym znaczeniu. Ten drugi wspomógł rozumienie mitu,
zapoczątkowując znajomość języka symbolicznego przy okazji interpretacji snów. Było to bardziej
pośrednie niż bezpośrednie wsparcie udzielone mitologii, ponieważ Freud skłonny był raczej widzieć w
micie - jak i w marzeniu sennym - jedynie wyraz irracjonalnych, antyspołecznych popędów niż mądrość
minionych wieków, wyrażoną szczególnym językiem - mową symboli.
1. MIT O EDYPIE
Opowieść o Edypie jest znakomitą ilustracją Freudowskiej metody interpretacji mitów, równocześnie zaś
daje doskonałą sposobność do odmiennego jej ujęcia, zgodnie z którym nie pragnienia seksualne, lecz
jeden z zasadniczych aspektów związków międzyludzkich, postawa wobec autorytetu, staje się głównym
motywem mitu. Ilustruje zarazem deformacje i zmiany, jakim ulegają wspomnienia dawnych społecznych
form wyobrażeń podczas formułowania się powszechnie znanych mitów.
Freud pisze:
“Jeśli Król Edyp wzrusza współczesnego czytelnika czy miłośnika teatru z równą mocą, jak wzruszał
współczesnych mu Greków, jedynym możliwym wyjaśnieniem tego jest fakt, że efekt greckiej tragedii nie
polega na konflikcie między przeznaczeniem a wolą ludzką, lecz na szczególnej naturze materiału, za
którego pośrednictwem ujawnia się ten konflikt. Musi w nas tkwić jakiś głos, który uznaje nieodpartą
potęgę losu w Edypie, gdy ten sam problem występujący w Die Ahnfrau czy innych tragediach odrzuca
jako dowolny wymysł. I rzeczywiście, w opowieści o królu Edypie przewija się motyw, który wyjaśnia ów
werdykt wewnętrznego głosu. Los Edypa wzrusza wyłącznie dlatego, że mógłby być naszym własnym,
ponieważ wyrocznia jeszcze przed naszym urodzeniem obciążyła nas tą samą klątwą, która zaciążyła
na nim. Być może, iż wszystkim nam jest pisane, że skierujemy swoje pierwsze popędy seksualne ku
matkom, a swoje pierwsze popędy nienawiści i przemocy obrócimy przeciw ojcom; sny zaś przekonują
nas, że jest to naszym przeznaczeniem. Król Edyp, który zabił swego ojca Lajosa i poślubił swą matkę
Jokastę, oznacza ni mniej, ni więcej tylko spełnienie pragnień, spełnienie życzeń z naszego dzieciństwa.
My jednak, mając większe szczęście niż on, jeśli nie staliśmy się psychoneurotykami, zdołaliśmy
oderwać swoje popędy seksualne od naszych matek oraz puścić w niepamięć swoją zazdrość o naszych
ojców. Z całą mocą stłumienia, jakiemu od czasu dzieciństwa uległy w naszych umysłach te życzenia,
wzdragamy się przed osobą, która to pierwotne życzenie z naszego dzieciństwa spełniła. Gdy poeta wy-
dobywa na jaw winę Edypa, zmusza nas do uświadomienia sobie naszego własnego wewnętrznego “ja”,
w którym te same impulsy nadal jeszcze istnieją, chociażby nawet w stanie stłumienia. Antyteza, z którą
odchodzi towarzysząc Edypowi chór:
...patrzcie teraz na Edypa,
Który słynne zgłębił tajnie i był z ludzi najprzedniejszy, Z wyżyn swoich na nikogo on z zawiścią nie
spoglądał. W jakiej nędzy go odmętach srogie losy pogrążyły.
porusza nas i naszą dumę, nas, którzy od lat dziecinnych staliśmy się we własnym mniemaniu tak
mądrzy i tak potężni. Podobnie jak Edyp, żyjemy w nieświadomości pragnień, które obrażają moralność,
pragnień, które narzuciła nam natura, a kiedy się ujawniają, wolimy - co łatwo stwierdzić - odwrócić
wzrok od tych obrazków z naszego dzieciństwa."
Pojęcie kompleksu Edypa, tak świetnie przedstawione przez. Freuda, stało się jednym z kamieni wę-
gielnych jego systemu psychologicznego. Freud wierzył, iż pojęcie to stanowi klucz do zrozumienia hi-
storii i ewolucji religii oraz moralności. Był przekonany, że ten właśnie kompleks jest podstawowym
mechanizmem rozwoju dziecka, i utrzymywał, iż kompleks Edypa jest przyczyną wywiązywania się
stanów psychopatologicznych i “jądrem neurozy".
Freud powoływał się na mit o Edypie w wersji, jaką nadał mu Sofokles w tragedii Król Edyp. W tragedii
tej opisana jest wyrocznia, jaką otrzymał Lajos, król Teb, i jego małżonka Jokasta; wyrocznia ta głosiła,
że jeśli będą mieli syna, zabije on ojca i poślubi matkę. Kiedy się narodził Edyp, Jokasta postanawia
uniknąć losu przepowiedzianego przez wyrocznię i uśmiercić niemowlę. Oddaje więc Edypa pewnemu
pasterzowi, aby ten związawszy dziecku stopy porzucił je w lesie na niechybną śmierć. Pasterz, zdjęty
litością nad dzieckiem, powierza niemowlę pewnemu poddanemu króla Koryntu, ten zaś zanosi je do
swego pana. Król adoptuje chłopca i młody książę dorasta w Koryncie, nie wiedząc, że nie jest synem
tamtejszego króla. Wyrocznia delficka oznajmia mu, że zabije swego ojca i poślubi matkę. Edyp po-
stanawia tedy uniknąć przeznaczenia i nie powrócić do rzekomych rodziców. W drodze powrotnej z Delf
wplątuje się w gwałtowny spór z jakimś starcem jadącym na wozie, wpada w gniew i zabija go, nie-
świadomy, iż uśmiercił swego ojca, króla Teb.
Błąkając się dociera do Teb, w których Sfinks porywa młodych mężczyzn i kobiety. Aby tego zaprzestał,
trzeba było rozwiązać zadaną przez niego zagadkę. Zagadka ta brzmiała: “Co to za istota, która
najpierw chodzi na czterech nogach, potem na dwóch, wreszcie na trzech?" Miasto Teby przyrzekło, że
ten, kto wyjaśni zagadkę i w ten sposób uwolni miasto od Sfinksa, będzie obrany królem i poślubi wdową
po zmarłym władcy. Edyp podjął ryzyko. Znalazł odpowiedź na zagadkę: jest to człowiek, który jako
dziecko chodzi na czworakach, jako dorosły na dwóch nogach, a w podeszłym wieku na trzech (pod-
pierając się laską). Sfinks rzuca się w przepaść, miasto jest ocalone od zagłady, Edyp zostaje królem i
bierze za żonę Jokastę, swą matkę.
Po pewnym czasie szczęśliwego panowania Edypa na miasto spada zaraza, zabijając wielu jego
mieszkańców. Wróżbita Tyrezjasz wyjawia, że mór stanowi karę za popełnioną przez Edypa podwójną
zbrodnię: ojcobójstwo i kazirodczy związek z matką. Edyp, po rozpaczliwych próbach niedostrzegania
prawdy, oślepia się, gdy ją sobie uświadomił, Jokasta zaś popełnia samobójstwo. Tragedia kończy się w
momencie, gdy Edyp ponosi karę za popełnioną bezwiednie zbrodnię, której świadomie starał się
uniknąć, by nie wejść na drogę przestępstwa.
Czy Freud miał prawo szukać w owym micie potwierdzenia swych poglądów, iż nieświadome dążności
kazirodcze oraz wynikłą z nich nienawiść do ojca--rywala można odnaleźć u każdego chłopca? Mogłoby
się wydawać, że mit potwierdza teorię Freuda, że słusznie przyjęto termin: kompleks Edypa.
Jeśli jednak zbadamy ów mit dokładniej, wyłonią się wątpliwości, które rzucą pewien cień na popraw-
ność tego poglądu. Najtrafniejsze zastrzeżenie brzmi: jeśli Freudowska interpretacja jest słuszna, powin-
niśmy oczekiwać, że mit opowie nam, jak to Edyp spotkał Jokastę i nie wiedząc, iż jest jego matką, za-
kochał się w niej, potem zaś zabił swego ojca, znowu nieświadomie. Ale mit w ogóle nie wskazuje na to,
że Edyp ulega wdziękom Jokasty bądź też się w niej zakochuje. Jedyny podany powód, dla którego
Edyp poślubia Jokastę, sprowadza się do tego, iż towarzyszy to niejako objęciu tronu. Czyż można są-
dzić, że mit, którego jednym z głównych motywów jest kazirodczy związek matki z synem, pominąłby
całkowicie element ich wzajemnych skłonności? To zastrzeżenie jest tym bardziej przekonywające, jeśli
zważymy fakt, że w dawniejszych wersjach wyroczni o przepowiedni małżeństwa Edypa z matką wspo-
mina się tylko jeden raz w tekście Mikołaja z Damaszku, który według Carla Roberta czerpie ze sto-
sunkowo nowego źródła.
Edyp jest przedstawiony jako mężny i mądry bohater, który staje się dobroczyńcą Teb. Jak należy
zrozumieć, że tego samego Edypa określa się jednocześnie jako człowieka, który w opinii
współczesnych popełnił najstraszliwszą zbrodnię? Na to pytanie odpowiadano czasami, że istota
greckiego pojęcia tragedii tkwi w tym, iż możni i mocarze tego świata nagle padają powaleni
nieszczęściem. Czy taka odpowiedź wystarczy, czy inny pogląd udzieli nam bardziej zadowalającej
odpowiedzi, to jeszcze się okaże.
Powyższe problemy nasuwają się w wyniku rozważań nad Królem Edypem. Jeśli rozpatrujemy jedynie
tę tragedię, nie biorąc pod uwagę dwu innych części trylogii: Edypa w Kolonos oraz Antygony, nie
możemy dać żadnej wyraźnej odpowiedzi. Ale jesteśmy przynajmniej w stanie sformułować pewną hipo-
tezę: ów mit można pojmować nie jako symbol kazirodczej miłości między matką a synem, lecz jako
bunt syna przeciw władzy ojca w rodzinie patriarchalnej; małżeństwo Edypa i Jokasty jest jedynie
drugorzędnym elementem, stanowi tylko jeden z symboli zwycięstwa syna, który zajmuje pozycję ojca, a
wraz z nią przechwytuje wszystkie jego przywileje.
Słuszność tej hipotezy można sprawdzić rozpatrując cały mit o Edypie, szczególnie w postaci przed-
stawionej przez Sofoklesa w dwu innych częściach jego trylogii, w Edypie w Kolonos oraz Antygonie.
W Edypie w Kolonos spotykamy Edypa opodal Aten w gaju Eumenid na krótko przed śmiercią. Po
wydarciu sobie oczu Edyp pozostał w Tebach rządzonych przez Kreona, jego wuja, który po pewnym
czasie go wygnał. Obie córki Edypa, Antygona i Ismena, towarzyszyły mu w tej tułaczce, lecz dwaj
synowie, Eteokl i Polinik, odmówili pomocy ślepemu ojcu. Po odejściu Edypa obaj bracia wszczęli ze
sobą walkę o objęcie tronu. Eteokl odniósł zwycięstwo, lecz Polinik, nie chcąc mu się podporządkować,
usiłował zdobyć miasto przy pomocy sprzymierzeńców z zewnątrz i wydrzeć władzę bratu. W Edypie w
Kolonos widzimy go, jak przystępuje do ojca błagając o wybaczenie i prosząc o poparcie. Edyp jednak w
swej nienawiści do synów pozostaje nieubłagany. Pomimo żarliwego usprawiedliwiania się Polinika,
popartego wstawiennictwem Antygony, odmawia mu przebaczenia. Ostatnie słowa, jakie kieruje do
syna, brzmią:
Idź tedy wzgardzon sprzed ojca oblicza,
Łotrze, bierz klątwy, którem ja ci rzucił,
Byś nigdy ziemią ojczystą nie władał
I do Argosu nizin już nie wrócił,
Byś z ręki bratniej sam życie postradał
I temu, co cię w świat wygnał, śmierć zadał.
Tak klnę i wzywam Tartaru, niech w ciemnie
Straszne cię strąci daleko ode mnie!
Boginie zemsty, Aresa poruszę,
Co straszną zawiść tchnął w twych braci dusze.
Z tym słowem idź stąd i obwieść z kolei Zarówno wszystkim mieszkańcom Kadmei, Jak i drużynie, co
tobie oddana, Że Edyp takie swym synom śle wiana.
W Antygonie odkrywamy inny konflikt ojca z synem jako jeden z głównych motywów tej tragedii. Tu
Kreonowi, przedstawicielowi zasady autorytatywnych rządów w państwie i rodzinie, przeciwstawia się
jego syn, Hajmon, który wyrzuca mu bezlitosny despotyzm oraz okrucieństwo wobec Antygony. Hajmon
usiłuje zabić ojca i, nie spełniając swego czynu, sam sobie śmierć zadaje.
Stwierdzamy, że motywem przewijającym się przez te trzy tragedie jest konflikt między ojcem a
synem. W Królu Edypie Edyp zabija swego ojca Lajosa, który zamierzał odebrać mu życie jako
niemowlęciu. W Edypie w Kolonos Edyp daje upust swej głębokiej nienawiści do synów, a w Antygonie
odnajdujemy znowu tę samą nienawiść między Kreonem a Hajmonem. Problem kazirodztwa nie
występuje ani w kontaktach synów Edypa z ich matką, ani też w związku wzajemnym między Hajmonem
a jego matką, Eurydyką. Jeśli interpretujemy Króla Edypa w świetle całej trylogii, wydaje się
prawdopodobne założenie, iż moment rozstrzygający w Królu Edypie także leży w konflikcie między
ojcem a synem, nie zaś w kwestii kazirodztwa.
Freud interpretował antagonizm między Edypem a jego ojcem jako nieświadomą rywalizację wywo-
łaną kazirodczymi dążeniami Edypa. Jeśli nie zgodzimy się na to wyjaśnienie, staniemy wobec pro-
blemu: jak inaczej można by wyjaśnić konflikt między ojcem a synem, który znajdujemy we wszystkich
trzech tragediach. Na pewien trop naprowadza nas wątek Antygony. Bunt, jaki Hajmon podniósł przeciw
Kreonowi, tkwi korzeniami w szczególnym układzie pokrewieństwa łączącego Kreona z Hajmonem.
Kreon reprezentuje ściśle autorytatywną zasadę rządzenia, zarówno rodziną, jak i państwem, i właśnie
przeciw tego typu władzy buntuje się Hajmon. Analiza całej obracającej się w kręgu Edypa trylogii wy-
każe, iż walka z władzą ojcowską stanowi jej główny temat i że korzenie tej walki sięgają aż do staro-
dawnych zmagań między patriarchalnym a matriar-chalnym systemem społeczeństwa. Edyp, jak rów-
nież Hajmon i Antygona są przedstawicielami zasady matriarchamej; wszyscy oni atakują społeczny i
religijny porządek oparty na uprawnieniach i przywilejach ojca, reprezentowany przez Lajosa oraz
Kreona.
Ponieważ ta interpretacja opiera się na dokonanej przez Bachofena analizie greckiej mitologii, należy
zaznajomić pokrótce czytelnika z zasadami jego teorii.
W swej pracy Mutterrecht, opublikowanej w 1861 r., Bachofen sugerował, iż w zaraniu dziejów
ludzkości stosunki seksualne miały charakter swobodny, przeto jedynie rodzicielstwo matki nie budziło
wątpliwości, od niej tylko można było wywodzić więzy krwi i ona jedna miała władzę i dyktowała prawa -
zarówno jako władczyni w grupie rodzinnej, jak i społeczeństwie. Na podstawie przeprowadzonej przez
siebie analizy religijnych dokumentów starożytności greckiej i rzymskiej Bachofen doszedł do wniosku,
że supremacja kobiet wyrażała się nie tylko w sferze organizacji społecznej i rodzinnej, lecz także w
religii. Natrafił na oznaki świadczące o tym, iż religię bogów olimpijskich poprzedziła religia, w której
boginie, wzorowane na postaciach matek, były najwyższymi bóstwami.
Bachofen zakłada, że w trakcie długotrwałego procesu dziejowego mężczyźni pokonali kobiety,
ujarzarzmili je i w społecznej hierarchii zdołali podnieść się do godności władców. Ustanowiony w ten
sposób system patriarchalny charakteryzuje się monogamią (przynajmniej jeśli chodzi o kobiety), władzą
ojca w rodzinie oraz dominującą rolą mężczyzn w hierarchicznie zorganizowanym społeczeństwie.
Religia tej kultury patriarchalnej odpowiadała jej społecznej organizacji. Zamiast matek-bogiń
najwyższymi władcami ludzi stały się bóstwa męskie, tak jak ojciec był najwyższym panującym w
rodzinie.
Jedną z najbardziej uderzających i świetnych ilustracji Bachofenowskiej interpretacji mitów greckich jest
dokonana przez niego analiza Orestei Ajschylosa, w której - jak twierdzi - symbolicznie przedstawiono
ostateczny bój między boginiami maternalnymi a zwycięskimi bogami paternalnymi. Klitajmestra zabiła
swojego męża Agamemnona, nie chcąc porzucić swego kochanka Ajgistosa. Orestes, jej syn, mści się
za śmierć ojca, mordując swą matkę oraz jej kochanka. Erynie, przedstawicielki dawnych matek-bogiń i
zasady matriarchalnej, prześladują Orestesa i domagają się jego ukarania. Natomiast Apollo i Atena (ta
ostatnia nie urodziła się z kobiety, lecz wyskoczyła z głowy Zeusa), przedstawiciele nowej religii
patriarchalnej, stają po stronie Orestesa. Spór ześrodkowuje się odpowiednio wokół zasad religii
patriarchalnej i matriarchalnej. Dla świata matriarchalnego istnieje tylko jeden święty węzeł, więź łączącą
matkę z dzieckiem, a matkobójstwo stanowi ostateczną i niewybaczalną zbrodnię. Z patriarchalnego
punktu widzenia miłość i poszanowanie, jakie syn żywi wobec ojca, są jego fundamentalnym obo-
wiązkiem, tym samym zaś ojcobójstwo jest głównym przestępstwem. Zabójstwo męża, dokonane przez
Klitajmestrę, a stanowiące ze stanowiska patriarchalnego główną zbrodnię z racji wyższej pozycji męża,
rozważa się dla odmiany z matriarchalnego punktu widzenia, ponieważ “nie łączyła jej więź krwi z
mężczyzną, którego zabiła". Morderstwo dokonane na mężu nie obchodzi Erynii, jako że liczy się dla
nich jedynie więź krwi oraz świętość matki. Dla olimpijskich bogów natomiast zabójstwo matki nie jest
żadną zbrodnią, jeśli dokonano go w odwet za śmierć ojca. W Orestei Ajschylosa Orestes zostaje
uniewinniony, lecz to zwycięstwo zasady patriarchalnej ulega pewnemu złagodzeniu dzięki
kompromisowi zawartemu z pokonanymi boginiami. Zgadzają się one na uznanie nowego porządku,
zadowalając ; się skromniejszą rolą opiekunek ziemi, i występują 1 jako boginie roli i urodzajów.
Bachofen wykazał, iż różnica między porządkiem patriarchalnym a matriarchalnym znacznie
wykroczyła poza społeczną supremację tak mężczyzn, jak i kobiet, stając się jedną ze społecznych i
moralnych zasad. Kultura matriarchalna charakteryzuje się akcentowaniem więzi krwi, przywiązania do
gleby oraz biernej akceptacji wszystkich zjawisk przyrody. Społeczeństwo patriarchalne, na odwrót,
cechuje poszanowanie dla ustanowionego przez człowieka prawa, przewaga myśli racjonalnej oraz
podejmowane przez ludzkość starania, aby przeobrazić zjawiska przyrody. O tyle, o ile w grę wchodzą te
zasady, kultura patriarchalna oznacza wyraźny postęp w stosunku do świata matriarchalnego. Pod
innymi względami zasady matriarchalne przewyższały zwycięskie normy patriarchalne. W pojęciu
matriarchalnym wszyscy ludzie są równi, ponieważ wszyscy są dziećmi matek, a każdy z osobna
dzieckiem Matki-Ziemi. Matka kocha wszystkie swoje dzieci jednakowo i bez zastrzeżeń, ponieważ
miłość swą wyprowadza z faktu, iż są one jej dziećmi, niezależnie od zasług i osiągnięć; celem życia jest
szczęście ludzi i nie istnieje nic ważniejszego ani godniejszego niż ludzkie istnienie oraz sam proces
życia. System patriarchalny natomiast poczytuje posłuszeństwo wobec autorytetu za główną cnotę.
Zamiast zasady równości znajdujemy tu pojęcie ulubionego syna oraz hierarchiczny porządek
społeczny.
“Stosunkiem, dzięki któremu rodzaj ludzki rozrósł się po raz pierwszy w cywilizację, będącą początkiem
rozwoju wszelkich cnót oraz tworzenia się szlachetniejszych aspektów ludzkiego istnienia, jest zasada
matriarchalna, która wchodzi w życie jako zasada miłości, jedności i pokoju. W trosce o niemowlę ko-
bieta łatwiej niż mężczyzna uczy się rozszerzać swą miłość poza własne “ja” obejmując nią także inne
istoty ludzkie, oraz kierować wszystkie swe talenty i całą wyobraźnię na zachowanie i upiększenie egzy-
stencji innego człowieka. Cały rozwój cywilizacji, gotowość do poświęceń, opieki oraz opłakiwania
zmarłych mają w niej swe źródło."
“Miłość macierzyńska jest nie tylko tkliwsza, lecz także ogólniejsza i powszechniejsza... Jej zasada
jest zasadą uniwersalności, podczas gdy zasada patriarchalna wyrasta z ograniczeń... Idea
powszechnego braterstwa ludzi tkwi korzeniami w zasadzie macierzyństwa i ta właśnie idea zanika wraz
z rozwojem społeczeństwa patriarchalnego. Rodzina patriarchalna tworzy zamknięty i odosobniony
organizm. Rodzina matriarchalna natomiast ma ten uniwersalny charakter, od którego rozpoczyna się
wszelki rozwój i który jest znamienny dla życia materialnego w przeciwieństwie do życia duchowego, dla
wizerunku Matki-Ziemi, Demeter. Każde łono kobiece będzie wydawać na świat braci i siostry wszystkich
istot ludzkich, dopóki wytworzenie się zasady patriarchalnej jedności tej nie rozerwie, zastępując ją
zasadą hierarchii. W społeczeństwach matriarchalnych były to zasady rozpowszechnione, dawano im
wyraz nawet w sformułowaniach prawnych. I tę właśnie normę, tkwiącą u podstaw powszechnej
wolności i równości, znajdujemy jako jedną z podstawowych cech w kulturach matriarchalnych... Brak
wewnętrznej dysharmonii, pragnienie pokoju... wrażliwość uczuć ludzkich, które można jeszcze dostrzec
w wyrazie twarzy posągów egipskich, przenikają cały świat matriarchalny..."
Odkrycie Bachofena znalazło potwierdzenie w Badaniach amerykańskiego uczonego L. Morgana,
który zupełnie niezależnie doszedł do wniosku
że system pokrewieństwa u Indian
północnoamerykańskich - podobny do tego, jaki znajdujemy w Azji, Afryce i Australii - opiera się na
zasadzie matriarchalnej i że najważniejsza instytucja w takich kulturach, ród, jest zorganizowana
zgodnie z zasadą matriarchalną. Wnioski Morgana, dotyczące charakteru norm moralnych w
społeczeństwie matriarchalnym, były całkowicie zbieżne z wnioskami Bachofena. Wystąpił on
mianowicie z twierdzeniem, że wyższa forma cywilizacji “będzie pewnym powtórzeniem - ale na
wyższym szczeblu - zasad wolności, równości i braterstwa, które charakteryzowały ród starożytny". Za-
równo teorię matriarchatu Bachofena, jak i Morgana, zakwestionowała - lub nawet zupełnie zignorowała
- większość antropologów. Tak też przytrafiło się w przypadku dzieła Roberta Briffault, który w The
Mothers kontynuował badania Bachofena, potwierdzając je przez świetną analizę nowych danych
antropologicznych. Gwałtowny antagonizm, jaki zrodziła teoria matriarchatu, nasuwa podejrzenie, że
krytyka ta nie była wolna od emocjonalnych uprzedzeń wobec założeń obcych myślom i uczuciom na-
szej kultury patriarchalnej. Nie ulega wątpliwości, że wiele zarzutów wysuwanych przeciw teorii ma-
triarchatu ma uzasadnienie. Niemniej główna teza Bachofena, głosząca, iż u podstaw bliższej naszym
czasom patriarchalnej religii Grecji znajdujemy dawniejszą warstwę religii matriarchalnej, wydaje mi się
dowiedziona ponad wszelką wątpliwość.
Po tym krótkim przeglądzie teorii Bachofena możemy skuteczniej podjąć rozważania nad naszą hipo-
tezą, iż wrogość między ojcem a synem, która jest motywem przewijającym się przez całą trylogię
Sofoklesa, trzeba pojmować jako atak przypuszczony przeciw zwycięskiemu porządkowi
patriarchalnemu przez przedstawicieli pokonanego systemu matriarchalnego.
Król Edyp nie daje w tym względzie bezpośrednich wskazówek, poza paroma punktami, o których
niebawem będzie mowa. Ale oryginalny mit o Edypie w swych różnych wersjach, które istniały w Grecji i
na których Sofokles zbudował swą tragedię, naprowadza na ważny trop. W rozmaitych sformułowaniach
mitu postać Edypa wiązała się zawsze z kultem bogiń ziemi, przedstawicielek religii matriarchalnej. We
wszystkich niemal wersjach mitu o Edypie, od partii traktujących o jego porzuceniu jako niemowlęcia do
fragmentów, które ześrodkowują się wokół jego śmierci, można wykryć ślady tego powiązania.
Na
przykład Eteonos, jedyne miasto beockie, w którym znajdował się przybytek kultu Edypa i gdzie praw-
dopodobnie zrodził się mit, ma także świątynię bogini Ziemi, Demeter.
12
W Kolonos (opodal Aten), gdzie
Edyp znalazł ostatnie miejsce spoczynku, wznosiła się stara świątynia Demeter i Erynii, która prawdo-
podobnie istniała tam przed powstaniem mitu o Edypie.
13
Jak zobaczymy później, Sofokles położył
nacisk na to powiązanie między Edypem a boginiami chtonicznymi w Edypie w Kolonos.
Inny aspekt mitu o Edypie - związek Edypa ze Sfinksem - wydaje się także wskazywać na powiązanie
Edypa z zasadą matriarchalną, jak ją opisał Bachofen. Sfinks zapowiedział, że ten, kto potrafi rozwiązać
jego zagadkę, uchroni miasto przed jego gniewem. Edyp dokonał tego z powodzeniem, którego nie mieli
inni przed nim, i stał się w ten sposób zbawcą Teb. Jeśli wnikliwie spojrzymy na zagadkę, uderzy nas jej
niepokaźność w porównaniu z nagrodą przewidzianą za jej rozwiązanie. Pierwszy lepszy bystry
dwunastoletni chłopak mógłby odgadnąć, że istota, która najpierw chodzi na czterech nogach, potem na
dwóch, wreszcie na trzech - to człowiek. Czemuż to prawidłowe jej rozwiązanie miałoby być dowodem
tak nadzwyczajnych uzdolnień, podnoszących właściciela do godności zbawcy miasta? Odpowiedź na to
pytanie uzyskać można poprzez analizę prawdziwego znaczenia zagadki, analizę, którą należy
przeprowadzić zgodnie z zasadami interpretacji snów i mitów, tak jak je rozwinęli Bachofen i Freud.
Wykazali oni, że często najważniejsze elementy, jakie zawierają marzenia senne czy mity, występują
jako mało ważne, a nawet nieistotne składniki powszechnie znanych tekstów, podczas gdy ich
podstawowe wartości uchodzą za drugorzędne.
Odnosząc to rozumowanie do mitu o Sfinksie, wydawałoby się, że doniosłym elementem owej zagadki
nie jest ta jej część, na którą kładzie się nacisk w znanej wersji mitu, mianowicie sama zagadka, lecz jej
rozwiązanie: człowiek. Jeśli przekładamy słowa Sfinksa z języka symbolicznego na język codziennego
doświadczenia, słyszymy, jak mówi: zbawić ludzkość może ten, kto wie, iż najważniejszą odpowiedzią,
jakiej człowiek może udzielić na najtrudniejsze pytanie, przed którym go stawiam, jest sam człowiek.
Zagadka, której rozwiązanie wymaga tylko pomysłowości, służy jedynie jako zasłona utajonego
znaczenia tego pytania, ważności człowieka. To akcentowanie ważności człowieka jest właśnie częścią
zasady tkwiącej u podstaw świata matriarchalnego, tak jak przedstawił ją Bachofen. Sofokles w
Antygonie zasadę tę zawarł w postawie Antygony, przeciwstawiając ją postawie Kreona. Sprawy, które
mają wielką wagę dla Kreona i reprezentowanego przez niego patriarchalnego porządku - to państwo,
ustanowione przez człowieka prawa oraz posłuszeństwo wobec nich. Dla Antygony zaś liczy się sam
człowiek, prawo naturalne i miłość. Edyp staje się zbawcą Teb, przekonując odpowiedzią daną
Sfinksowi, iż należy do tego samego świata, którego przedstawicielką jest Antygona; wyraża on
porządek matriarchalny.
Zarówno w tym micie, jak i w Królu Edypie Sofoklesa hipotezie tej wydaje się zaprzeczać postać
Jokasty. Jeśli przyjmiemy, że symbolizuje ona pierwiastek macierzyństwa i że założenie to jest popraw-
ne - staniemy wobec problemu, dlaczego matka ponosi klęskę zamiast triumfować. Odpowiedź na to
pytanie wykaże, iż rola Jokasty nie tylko nie jest sprzeczna z naszą hipotezą, lecz ją potwierdza. Prze-
stępstwo popełnione przez Jokastę polega na tym, że nie wypełniła swej powinności jako matka; chciała
zabić własne dziecko, aby ocalić męża. Jest to z punktu widzenia społeczeństwa patriarchalnego
decyzja uzasadniona, lecz z punktu widzenia społeczeństwa matriarchalnego i matriarchalnej etyki
stanowi niewybaczalną zbrodnię. To właśnie Jokasta, popełniając tę zbrodnię, wywołuje łańcuch
wydarzeń, które ostatecznie prowadzą do zagłady tak jej własnej, jak jej męża i syna. Ażeby zrozumieć
tę tezę, nie wolno nam stracić z oczu faktu, iż ów mit, w postaci, w jakiej znał go Sofokles, uległ już był
zmianie, stosownie do wzoru patriarchalnego, że jawnym i świadomym układem odniesienia jest tu
system patriarchalny oraz że utajone i starsze znaczenie pojawia się jedynie w zamaskowanej i często
zniekształconej formie. Ustrój patriarchalny odniósł zwycięstwo i mit wyjaśnia powody, dla których upadł
matriarchat. Sugeruje on, że matka przez pogwałcenie swego zasadniczego obowiązku doprowadziła do
własnej zguby. Z ostatecznym jednak orzeczeniem, czy ta interpretacja Króla Edypa i roli Jokasty jest
poprawna, musimy się wstrzymać, póki nie zanalizujemy Edypa w Kolonos i Antygony.
W Edypie w Kolonos widzimy, jak oślepły Edyp w towarzystwie dwu swoich córek przybywa do
miejsca opodal Aten, w którego bliskości rozciąga się gaj bogini Ziemi. Wyrocznia przepowiedziała, że
gdyby pogrzebano Edypa w tym gaju, osłaniałby on Ateny przed najazdem nieprzyjaciół. W toku tragedii
Edyp wyjawia Tezeuszowi słowa wyroczni. Tezeusz z radością wita propozycję, by Edyp został po-
śmiertnym dobroczyńcą Aten. Edyp usuwa się do gaju bogiń i umiera w tajemniczy sposób, znany
jedynie Tezeuszowi.
Kim są te boginie? Dlaczego ofiarują one azyl Edypowi? Co ma na myśli wyrocznia, gdy mówi, iż
Edyp znajdując w tym gaju swe ostatnie schronienie powróci do roli zbawcy i dobroczyńcy?
W Edypie w Kolonos Edyp zwraca się błagalnie do bogiń, mówiąc:
Ze wasz przybytek, groźnookie dziewy,
Za pierwszą w kraju siedzibę mi służył,
Niech mnie ni Feba nie sięgną stąd gniewy,
Tego, co - kiedy nawał kląsk mi wróżył -
Orzekł, że kiedyś po zdarzeń szeregu
W kresowej ziemi, na bogiń cnych tronie
Znajdę przytułek i dokonam biegu,
I głowę moją zgnębioną tam skłonię,
Na zysk tym, co mi otwarli ogniska,
A tym na klątwę, co gnali mnie z domu.
Edyp zwraca się do bogiń jako do “groźnookich dziew" i “strasznych bóstw". Dlaczego są one
przerażające i straszne, skoro okazują się boginiami miejsca jego ostatniego spoczynku i tymi, które
obdarzą go w końcu spokojem? Czemu chór mówi:
Chyba on nie zrodzon tu,
Lecz stary był to włóczęga,
Inaczej nie śmiałby chyba
Wtargnąć w dziewic siedzibą,
Których niezłomna potęga,
Których imię wspomnieć lęk,
Lęk podnieść ku nim czoła,
Więc tłumiąc wszelki głos i jęk,
Duch w ciszy do nich woła.
Odpowiedź na to pytanie można znaleźć jedynie w zasadach interpretacji, ważnej zarówno dla mitów,
jak i snów, przyjętych przez Bachofena i Freuda. Jeśli jakiś element pojawiający się w micie lub w
marzeniu sennym należy do wcześniejszej fazy rozwoju i nie jest częścią świadomego układu odniesie-
nia, to w czasie ostatecznego ukształtowania się tego mitu ów element nabiera często cech grozy i prze-
rażenia. Stykając się z czymś ukrytym i nietykalnym, świadomy umysł doznaje szczególnego rodzaju
bojaźni - lęku przed światem nieznanym i zwodniczym.
Goethe w jednym z najmniej rozumianych fragmentów Fausta potraktował problem budzących grozę
tajemniczych Matek w duchu bardzo przypominającym ujęcie Sofoklesa w Edypie w Kolonos.
Mefistofeles mówi:
Nierad tajemnic tych uchylam wieka. Boginie one królują w samotności. Przestrzeń Wokół nich nie
istnieje, a czas? Czas mniej jeszcze. Rozmowa sama o nich już przejmuje dreszczem. A to są Matki!
Faust
Matki!
Mefistofeles
Straszno ci?
Faust
Matki! tak, Matki! - jak to dziwnie brzmi!
Mefistofeles
I jest nim też. Boginie obce wam,
Śmiertelnym. My zaś drżym na dźwięk ich imion sam. Tam, do mieszkania ich, w głąb możesz
się dogrzebać, Tyś przecie winien sam, że ich pomocy trzebać .
Tu także, jak w tragedii Sofoklesa, uczucie grozy i przerażenia wiąże się z wzmianką o boginiach, któ-
re należą do jakiegoś starożytnego świata, wyklętego obecnie ze światła dnia, ze świadomości.
Jak widzimy z tego krótkiego ustępu, Goethe wyprzedził teorię Bachofena; według dziennika
Eckermanna (10 stycznia 1830 r.) Goethe wspomniał, iż czytając Plutarcha stwierdził, “że w greckiej
starożytności mówiono o Matkach jako o bóstwach". Ów wyjątek z Fausta wydał się zagadkowy
większości komentatorów, którzy usiłowali objaśniać Matki jako pewien symbol idei platońskich,
bezkształtne królestwo wewnętrznego świata ducha itd. I istotnie, musi on pozostać zagadką, jeśli się go
nie pojmuje w świetle odkryć Bachofena.
To właśnie w gaju tych “strasznych bogiń" Edyp, tułacz, może wreszcie spocząć i znaleźć prawdziwy
dom. Edyp, jakkolwiek sam jest mężczyzną, należy do świata tych matriarchalnych bogiń i jego moc
polega na zespoleniu się z nimi.
Przybycie Edypa do gaju bogiń, chociaż stanowi ] fakt o największej doniosłości, nie jest jedynym klu-
czem do zrozumienia jego stanowiska jako przedstawiciela porządku matriarchalnego. Sofokles czyni
jeszcze jedną bardzo przejrzystą aluzję do matriarchatu, każąc Edypowi powołać się na matriarchat
egipski , gdy mówi o swoich dwu córkach. A oto ten fragment:
Więc się wspierają na Egipcjan wzorze, Tamtym podobni myślą, życiem całym! Bo tam mężczyźni
czas trawią w komorze I siedzą przędąc, a kobiet udziałem Około życia się krzątać zapasów. I z was
ci, którym się trudzić przystało, Jak dziewki strzegą swej izby i wczasów, Wy zaś w ich miejscu nędz
moich nawałą Tu się paracie.
Ten sam bieg myśli towarzyszy dalszym wypowiedziom Edypa, gdy porównuje on swe córki z synami. O
Antygonie i Ismenie rzecze on:
W nich mam ja pokarm, w nich życia zadatek,
Męże to, nie zaś niewiasty w współtrudzie,
A wy nie moim, lecz innym posiewem!
Podnieśliśmy kwestię, czy jeśli zbrodnia Edypa sprowadzała się w swej istocie do kazirodztwa, dramat
ów powinien mówić nam, iż zakochał się on w Jokaście nieświadomie. "W Edypie w Kolonos Sofokles
każe odpowiedzieć na to pytanie samemu Edypowi. Małżeństwo z Jokastą nie wynikło z jego pragnienia
i postanowienia; było natomiast jedną z nagród dla zbawcy miasta.
Nie mojej woli to dzieło.
Miasto zwikłało mnie w sieć mojej zguby,
W haniebne śluby.
Wskazaliśmy już na fakt, że główny temat całej trylogii, konflikt między ojcem a synem, pełny wyraz
znajduje w Edypie w Kolonos; tutaj nienawiść między ojcem a synem nie jest, jak w Królu Edypie,
nieświadoma; co więcej, Edyp zdaje sobie doskonale sprawę ze swej nienawiści do synów, których
oskarża o pogwałcenie odwiecznego prawa natury. Twierdzi, iż jego przekleństwo ma większą moc niż
modły zanoszone przez synów do Posejdona -
Jeżeli Dike odwieczna użycza
Opieki Zeusa prastarym zakonom.
Jednocześnie daje wyraz nienawiści wobec własnych rodziców, oskarżając ich o zamierzoną ofiarę z
jego życia. W Edypie w Kolonos nic nie wskazuje na to, że wrogość, jaką synowie Edypa żywią wzglę-
dem swego ojca, wiąże się w jakiś sposób z motywem kazirodztwa. Jedyną pobudką, którą możemy
znaleźć w tej tragedii, jest ich żądza władzy oraz rywalizacja z ojcem.
Zakończenie Edypa w Kolonos wyjaśnia jeszcze bardziej znaczenie powiązania Edypa z boginiami
Ziemi.
Gdy już chór pomodlił się do “Pani niewidzialnej", “podziemnych dziew", wchodzi posłaniec, który opo-
wiada, jak umarł Edyp. A więc pożegnał się z córkami i - w towarzystwie Tezeusza, nie prowadzony
jednak przez niego - podąża do świętego miejsca bogiń. Zdaje się nie potrzebować żadnego przewod-
nictwa, ponieważ tu jest wreszcie u siebie i wie, którędy ma iść. Posłaniec widzi Tezeusza:
...jak wzrok swój przysłaniał
Dłonią przy głowie, jak gdyby mu groza Nazbyt dla oczu straszna się zjawiła.
Tu anowu akcent położony jest na to, co straszne i budzące grozę. Następujące po tej strofie wiersze
ukazują w sposób jasny, jak pozostałości religii matriarchalnej zlewają się w jedno z panującym syste-
mem patriarchalnym. Posłaniec opowiada, iż widział Tezeusza -
...jak w jednej Modlitwie uczcił i ziemię swym hołdem, I wielki Olimp, dom bogów w
niebiosach.
Takie przemieszanie systemów patriarchalnego i matriarchalnego wykazuje również zakończenie
opisu śmierci Edypa. Posłaniec ciągnie dalej:
Jakim on zgonem zakończył, nikt z ludzi
Rzec by nie umiał oprócz Tezeusza,
Bo go ni boga pokonał ognisty
Grom, ani burza od morza zerwana,
Która by nad nim zawrzała w tej chwili,
Lecz może bogów posłaniec?... Lub głębie
Ciemne, rozwarłszy się pod nim życzliwie?
Bo mąż ni jęcząc, ni morem znękany
Zeszedł ze świata, lecz godzien podziwu.
A jeśli myślisz, że szał ze mnie mówi,
Nie będę dalej rozprawiał daremnie.
Posłaniec stoi przed zagadką; nie wie, czy Edyp zszedł z tego świata za sprawą bogów olimpijskich,
czy też bogów podziemnych, czy kres jego istnieniu położył świat ojców, czy też świat matek. My jednak
możemy być pewni, że w sformułowaniu, na które złożyły się całe stulecia, odkąd bogowie olimpijscy
pokonali matki-boginie, ta wątpliwość może jedynie stanowić wyraz ukrytego przeświadczenia, że Edyp
powrócił do miejsca, z którego pochodził, do Matek.
Jakże różni się zakończenie Edypa w Kolonos od końcowych fragmentów Króla Edypa, ? tym ostatnim
los Edypa wydawał się przypieczętowany jako tragiczny los przestępcy oderwanego na zawsze od
rodziny i współtowarzyszy w wyniku popełnionej zbrodni, którego przeznaczeniem jest dola wygnańca,
wzbudzającego w każdym odrazę, choć może i współczucie. W tym pierwszym umiera jako człowiek
otoczony przez dwie kochające córki, przez nowych przyjaciół, których stał się dobroczyńcą, bez
poczucia winy, lecz w przeświadczeniu o swej słuszności, nie jako banita, lecz jako ktoś, kto znalazł
wreszcie swój dom rodzinny - przy ziemi i boginiach, które tam rządzą. Tragicznemu poczuciu winy,
które przenikało Króla Edypa, położono teraz kres i tylko jeden konflikt nadal pozostał tak samo ostry i
nie rozwiązany - zatarg między ojcem a synem.
Konflikt między zasadą patriarchalną i matriarchalną jest tematem trzeciej części trylogii, Antygony.
Tutaj postać Kreona, która w dwu poprzednich tragediach rysowała się nieco mgliście, nabiera barwy i
określoności. Został on władcą Teb po tym, jak legli w boju dwaj synowie Edypa - jeden szturmując
miasto, aby zdobyć władzę, drugi zaś w obronie swego tronu. Kreon rozkazał, by prawowitego króla
pogrzebano, ciału zaś współzawodnika odmówiono pogrzebu; największe to upokorzenie i krzywda, jaką
według greckich pojęć można było człowiekowi wyrządzić. Zasada, którą Kreon reprezentuje, polega na
supremacji prawa państwowego nad więzią krwi, posłuszeństwa wobec władzy nad wiernością natural-
nemu prawu ludzkości. Antygona wzbrania się przed pogwałceniem praw pokrewieństwa i solidarności
wszystkich istot ludzkich w imię jakiegoś autorytatywnego, hierarchicznego stanowiska.
To właśnie te dwie zasady, w których imieniu występują Kreon i Antygona, charakteryzował Bachofen
jako zasadę patriarchalną w przeciwieństwie do matriarchalnej. Zasada matriarchalna polega na
związku krwi jako zasadniczej i niezniszczalnej więzi, na równości wszystkich ludzi, poszanowaniu
ludzkiego życia oraz na miłości. Zasada patriarchalną sprowadza się do tego, iż więź między mężczyzną
a kobietą, między rządzącym a rządzonym ma pierwszeństwo przed więzią krwi. Jest to zasada rangi i
władzy, posłuszeństwa oraz hierarchii.
Antygona reprezentuje zasadę matriarchalną, będąc w ten sposób bezkompromisową przeciwniczką
przedstawiciela władzy patriarchalnej, Kreona. Ismena, na odwrót, pogodziła się z porażką i uznała zwy-
cięski porządek patriarchalny; jest ona symbolem kobiet w warunkach zwierzchnictwa patriarchalnego.
Sofokles nader jasno kreśli rolę Ismeny, każąc jej odezwać się do Antygony, która postanowiła się prze-
ciwstawić rozkazowi Kreona, tymi słowy:
Zważ więc, że teraz i m y pozostałe
Zginiemy marnie, jeżeli wbrew prawu
Złamiemy wolę i rozkaz tyrana.
Baczyć to trzeba, że my przecie słabe,
Do walk z mężczyzną niezdolne niewiasty;
Że nam ulegać silniejszym należy,
Tych słuchać, nawet i sroższych rozkazów;
Ja więc, błagając o wyrozumienie
Z m a r ł y c h, że muszę tak ulec przemocy,
Posłuszna będę władcom tego świata,
Bo próżny opór urąga rozwadze.
Ismena uznała władzę mężczyzn za ostatecznie obowiązującą normę; pogodziła się z porażką kobiet,
które nie są zdolne “do walki z mężczyzną". Jej lojalność wobec bogiń wyraża się jedynie w próbie
błagania ich o wyrozumiałość, że pod presją władcy uległa.
Humanistyczną zasadę świata matriarchalnego, z właściwym jej akcentowaniem wielkości i godności
człowieka, pięknie i przekonywająco wyraża chór wysławiając potęgę człowieka:
Siła jest dziwów, lecz nad wszystkie sięga
Dziwy człowieka potęga.
Bo on prze śmiało poza sine morze,
Gdy toń się wzdyma i kłębi,
I z roku na rok swym lemieszem porze
Matkę-ziemicę do głębi.
Konflikt między tymi dwiema zasadami ujawnia się w toku dalszego rozwoju wydarzeń w sztuce.
Antygona podkreśla, że prawo, któremu okazuje posłuszeństwo, nie jest prawem bogów olimpijskich. Jej
prawa “są wieczne i trwają od wieku, że ich początku nikt zbadać nie może"
; a możemy dodać, prawo
grzebania zwłok, powrotu ciała do matki-ziemi tkwi korzeniami w zasadach religii matriarchalnej.
Antygona staje w obronie solidarności człowieka oraz zasady wszechogarniającej miłości
macierzyńskiej.
Współkochać przyszłam, nie współnienawidzić.
Dla Kreona zaś posłuszeństwo wobec władzy jest najwyższą wartością: ludzka solidarność i miłość,
jeśli kolidują z posłuszeństwem, muszą ustąpić. Musi on pokonać Antygoną, ażeby podtrzymać władzę
patriarchalną, a wraz z nią swój męski autorytet.
Więc nie ja mężem, lecz ona by była, Gdyby postępek ten jej uszedł płazem.
Kreon niedwuznacznie formułuje autorytatywną patriarchalną zasadę:
O! tak, mój synu, być zawsze powinno,
Zdanie ojcowskie ponad wszystko waży'
Przecież dlatego błagają ojcowie,
Aby powolnych synów dom ich chował,
Którzy by krzywdy od wrogów pomścili,
A równo z ojcem uczcili przyjaciół.
Kto by zaś płodził potomstwo nic warte,
Cóż by on chował, jak troski dla siebie,
A wobec wrogów wstyd i pośmiewisko?
Synu, nie folguj więc żądzy, nie porzuć
Dla marnej dziewki rozsądku, wiedz dobrze,
Że nie ma bardziej mroźnego uścisku,
Jak w złej kobiety ramionach; bo trudno
większą klęskę jako zły przyjaciel,
Przeto ze wstrętem ty porzuć tę dziewkę,
Aby w Hadesie innemu się dała.
Bo skórom poznał, że z całego miasta
Ona jedyna oparła się prawu,
Nie myślę stanąć wszem wobec jak kłamca,
Ale ją stracę; rodzinnego Zeusa
Niechby błagała; jeśli wśród rodziny
Nie będzie ładu, jak obcych poskromię?
Bo kto w swym domu potrafi się rządzić,
Ten sterem państwa pokieruje dobrze.
Kto zaś zuchwale przeciw prawu działa
I tym, co rządzą, narzucać chce wolę,
Ten nie doczeka się mego uznania.
Wybrańcom ludu posłusznym być trzeba
W dobrych i słusznych, nawet w innych'
sprawach. Takiego męża rządom bym zaufał,
Po takim służby wyglądał ochotnej,
aki by w starciu oszczepów i w walce
Wytrwał na miejscu, jak dzielny towarzysz.
Nie ma zaś większej klęski od nierządu,
On gubi miasta, on domy rozburzą,
On wśród szeregów roznieca ucieczkę.
Zaś pośród mężów, powolnych rozkazom,
Za życia puklerz stanie posłuszeństwo.
Tak więc wypada strzec prawa i władzy
nie ulegać niewiast samowoli.
Jeżeli upaść, to z ręki paść męskiej,
Bo hańba doznać od niewiasty klęski.
Władza w rodzinie i władza w państwie - to dwie powiązane ze sobą najwyższe wartości, których rzecz-
nikiem jest Kreon. Synowie są własnością swych ojców, mają im być użyteczni, na tym polega ich
funkcja. Patris potestas w rodzinie jest odpowiednikiem władzy panującego w państwie. Obywatele są
własnością państwa i jego władcy.
Nie ma zaś większej klęski od nierządu.
Hajmon, syn Kreona, reprezentuje zasady, w imię których walczy Antygona. Chociaż próbuje on naj-
pierw ułagodzić i przekonać ojca, otwarcie wyraża swój sprzeciw, gdy widzi, że ten nie odstąpi od swego
zamiaru. Hajmon polega na rozumie, który ceni jako najwyższy dar łaski bogów u człowieka, i na woli
ludu. Kiedy Kreon oskarża Antygonę o to, iż splamiła się chorobą nieposłuszeństwa, Hajmon odpowiada
buntowniczo:
Przeczy głos ludu, co mieszka w Teb grodzie.
Kreon
Więc lud mi wskaże, co ja mam zarządzać?
Hajmon
Marne to państwo, co li panu służy.
i dalej:
Pięknie byś wtedy rządził... na pustyni
Kreon przywodzi znowu cały spór do punktu krytycznego, mówiąc:
niski duchu, na służbie kobiety!
I dalej:
Cała twa mowa jej sprawy ma bronić.
Hajmon zaś odwołując się do bogiń matriarchalnych, odpowiada:
Twej sprawy, mojej i podziemnych bogów.
Te dwie zasady zostały wyrażone z całkowitą jasnością i zakończenie tragedii jest jedynie momentem
ostatecznego rozstrzygnięcia akcji. Kreon każe Antygonę pogrzebać żywcem w jaskini - znowu symbo-
liczny wyraz jej powiązania z boginiami Ziemi. Wróżbita Tyrezjasz, który w Królu Edypie ułatwił Edypowi
uświadomienie sobie zbrodni, tym razem pojawia się na nowo, aby uprzytomnić Kreonowi jego zbrodnię.
Owładnięty paniką Kreon ustępuje i próbuje uratować Antygonę. Pospiesza do jaskini, która jest dla niej
grobowcem, lecz Antygona już nie żyje. Hajmon porywa się z mieczem na ojca; chybia, lecz odbiera
sobie życie. Żona Kreona, Eurydyka, słysząc o losie syna, rzuca przekleństwo na męża-dzieciobójcę i
popełnia samobójstwo. Kreon przyznaje się do całkowitej ruiny swego świata i klęski swych zasad.
Uznaje własne bankructwo moralne i cała sztuka kończy się jego wyznaniem:
O, biada! win mi nie ujmie nikt inny,
Nie ujmie męki ni każni.
Ja bo nieszczęsny, ja twej śmierci winny.
Nuże, o słudzy, wiedźcie mnie co raźniej,
Stąd mnie zabierzcie; niech moim obliczem
Nie mierżę, ja, co mniej jestem, jak niczym.
Wiedźcie mnie, sługi, uchodźcie stąd ze mną,
Mnie, który syna zabiłem wbrew woli
tamtą. Biada! aż w oczach mi ciemno.
Dokąd się zwrócić, gdzie spojrzeć w niedoli?
Wszystko mi łamie się w ręku,
Los mnie powalił, pełen burz i lęku.
Spróbujmy odpowiedzieć teraz na postawione wcześniej pytania: Czy mit o Edypie, tak jak przedstawił
go Sofokles w swej trylogii, ześrodkowuje się wokół występku kazirodztwa? Czy morderstwo dokonane
na ojcu stanowi symboliczny wyraz nienawiści wynikający z zazdrości? Chociaż zakończenie Króla
Edypa nasuwa w tej mierze wątpliwość, rozprasza się ona chyba całkowicie pod koniec Antygony. Nie
Edyp, lecz Kreon ponosi ostateczną klęską, a wraz z nim załamuje się zasada autorytatywności,
męskiego zwierzchnictwa nad ludźmi, panowania ojca nad synem i władzy dyktatora nad ludem. Jeśli
uznamy teorię matriarchalnych form społeczeństwa i religii, wówczas istotnie nie będzie chyba
wątpliwości, iż Edyp, Hajmon oraz Antygona są przedstawicielami dawnych zasad matriarchatu,
równości i demokracji, w przeciwieństwie do Kreona, który reprezentuje patriarchalne zwierzchnictwo
oraz posłuszeństwo.
Nasza interpretacja wymaga jednak uzupełnienia pod innym jeszcze względem. Chociaż
konflikt między Edypem, Antygoną i Hajmonem z jednej strony a Kreonem z drugiej mieści w sobie
wspomnienie konfliktu, jaki rozegrał się między zasadą patriarchalną a matriarchalną, w szczególności
zaś jego elementów mitycznych, należy go także pojmować w kategoriach specyficznej sytuacji
politycznej i kulturalnej czasów Sofoklesa oraz jego reakcji na tę sytuację.
Wojna peloponeska, stanowiąca groźbę dla politycznej niezawisłości Aten, oraz zaraza, która spu-
stoszyła miasto na początku wojny, sprzyjały wykorzenieniu dawnych tradycji religijnych i filozoficznych.
Ataki wymierzone przeciw religii nie były właściwie nowością, lecz osiągnęły punkt szczytowy w naukach
sofistów, przeciwników Sofoklesa. Przeciwstawiał się on szczególnie tym sofistom, którzy nie tylko
opowiadali się za despotyczną władzą elity intelektualnej, lecz jako zasadę moralną pochwalali także
nieograniczony egoizm. Etyka egoistycznych nadludzi, głoszona przez to skrzydło sofistów, oraz ich
amoralny oportunizm były absolutnym przeciwieństwem filozofii Sofoklesa. W postaci Kreona Sofokles
uosobił szkołę sofistyczną; jego mowy zarówno w formie, jak i w wyrazie naśladują sofistów.
W argumentach, jakie Sofokles wytacza przeciw sofistom, sięga on do starych tradycji religijnych ludu
z ich akcentowaniem zasad miłości, równości oraz sprawiedliwości. “Postawa religijna Sofoklesa... wiąże
się zasadniczo nie z oficjalną religią państwa, lecz z tymi pomocnymi drugorzędnymi mocami, które
zawsze były bliższe wierze szerokich mas niż arystokratyczni bogowie olimpijscy i do których lud zwrócił
się znowu wśród niebezpieczeństw wojny peloponeskiej." Te “drugorzędne moce", które różniły się od
“arystokratycznych bogów olimpijskich", dają się z łatwością utożsamić jako boginie świata
matriarchalnego.
Widzimy zatem, iż zapatrywania Sofoklesa, wyrażone w trylogii o Edypie, należy pojmować jako pewne
przemieszanie sprzeciwu wobec współczesnej mu sofistyki z sympatią, jaką żywił dla dawnych,
nieolimpijskich wyobrażeń religijnych.
W imię obu tych odczuć głosił on zasadę, iż godność człowieka i
święte więzi międzyludzkie nigdy nie powinny być uzależnione od niehumanitarnych autorytatywnych
roszczeń państwa lub od oportunistycznych względów.
2. MIT O STWORZENIU ŚWIATA
Babiloński mit o stworzeniu świata (Enuma elisz) - opowiada nam o zwycięskim buncie bogów przeciw
Tiamat - Wielkiej Matce, która rządziła wszechświatem. Zawarli oni przeciw niej przymierze i wodzem w
tej walce obrali Marduka. W srogich zmaganiach ginie Tiamat, a z jej ciała powstają niebo i ziemia,
którymi zawładnął Marduk jako najwyższy bóg.
Zanim jednak obrano go wodzem, Marduk musiał przejść pewną próbę, która w kontekście całej opo-
wieści wydaje się nieznacząca i zagadkowa, a mimo to stanowi, jak spróbuję wykazać, klucz do zrozu-
mienia mitu. A oto opis tej próby:
Położyli tedy wpośród siebie odzienie
rzekąc Mardukowi, najpierw z nich zrodzonemu:
“Zaprawdę, o panie, twe przeznaczenie urasta najwyżej pośród bogów.
Rozkaż «rozpadnij się i powstań na nowo» [a] musi się to stać!
Niech przez słowo z twoich ust przepadnie to odzienie,
Rozkaż znowu i przywróć te szaty w całości!"
Nakazał on swymi ustami, a odzienie rozpadło się,
I znowu rozkazał, a odzienie ukazało się na powrót.
Kiedy bogowie, jego ojcowie, ujrzeli skuteczność jego słowa,
Uradowali się [i] złożyli mu pokłon [mówiąc] “Marduk jest królem!
Jakie znaczenie ma ta próba? Czy nie brzmi to raczej jak jakaś trywialna sztuczka magiczna niż
przełomowa próba, która ma rozstrzygnąć, czy Marduk potrafi pokonać Tiamat?
Ażeby zrozumieć znaczenie tej próby, musimy przypomnieć sobie, co powiedzieliśmy o problemie
matriarchatu rozpatrując mit o Edypie. W sposób całkiem wyraźny mit babiloński relacjonuje konflikt
między patriarchalnymi a matriarchalnymi zasadami społecznej organizacji i religii. Panowaniu Wielkiej
Matki rzucają wyzwanie jej synowie. Ale jakże mogą zwyciężyć, gdy pod podstawowym względem
ustępują kobietom. Mają one bowiem dar naturalnego tworzenia, mogą rodzić dzieci. Mężczyźni są pod
tym względem jałowi. (To prawda, że sperma męska jest równie niezbędna do poczęcia dziecka jak
żeńskie komórki, ale wypowiedź taka nosi raczej charakter naukowego stwierdzenia wobec możliwości
oczywistego rozpoznania faktu ciąży czy porodu. Ponadto udział ojca w powołaniu do życia dziecka
kończy się na akcie zapłodnienia, podczas gdy rola matki, rozpoczynająca się od ciąży, rozciąga się
następnie na urodzenie dziecka oraz pielęgnowanie go.) W całkowitym przeciwieństwie do założeń
Freuda, iż “zazdrość o penis" stanowi naturalne zjawisko w formowaniu się psychiki kobiecej, istnieją
wszelkie powody, aby przypuszczać, że zanim ustanowiono męskie zwierzchnictwo, występowała u
mężczyzn “zazdrość o ciążę", z którą nawet dzisiaj wielokrotnie możemy się zetknąć. Chcąc pokonać
matkę, mężczyzna musi dowieść, że jej nie ustępuje, że ma dar tworzenia. Ponieważ nie może rodzić za
pomocą macicy, musi tworzyć w inny sposób; czyni to swymi ustami, słowem, myślą. Takie jest zatem
znaczenie tej próby: Marduk może pokonać Tiamat dopiero wtedy, kiedy udowodni, iż potrafi być
stwórcą, choćby nawet w odmienny sposób. Próba ta ukazuje nam głęboki antagonizm między
pierwiastkiem męskim a żeńskim; stanowi to podłoże zmagań między Tiamat a Mardukiem i istotny
punkt sporny w walce między płciami. W wyniku zwycięstwa Marduka ustala się zwierzchnictwo męskie,
naturalna płodność kobiet traci swą poprzednią rangę i mężczyzna rozpoczyna panowanie oparte na
zdolności do tworzenia za pomocą potęgi myśli - jest to forma twórczości, która tkwi u podstaw rozwoju
ludzkiej cywilizacji. Mit biblijny zaczyna się tam, gdzie kończy się mit babiloński. Ustala się
zwierzchnictwo bóstwa męskiego i nie pozostaje prawie żadnego śladu po uprzednim stadium
matriarchalnym. Próba Marduka stała się głównym tematem biblijnej opowieści o stworzeniu świata. Bóg
stwarza świat słowem; kobieta i jej siły twórcze nie są już konieczne. Nawet ten naturalny bieg
wydarzeń, iż kobiety rodzą mężczyzn, ulega odwróceniu. Ewa rodzi się z żebra Adama (podobnie jak
Atena z głowy Zeusa). Usunięcie wszelkich wspomnień o zwierzchnictwie matriarchalnym nie jest jed-
nakże zupełne. W postaci Ewy widzimy kobietę, która góruje nad mężczyzną. To ona występuje z inicja-
tywą, aby spożyć zakazany owoc; nie radzi się Adama, lecz po prostu daje mu ów owoc do zjedzenia,
on zaś, złapany na gorącym uczynku, usprawiedliwia się w sposób raczej niezdarny i niedorzeczny. I do-
piero po upadku ustala się jego panowanie. Bóg mówi Ewie: “I pod mocą będziesz mężową, a on będzie
panował nad tobą." To ustanowienie męskiego zwierzchnictwa wskazuje w przejrzysty sposób na
poprzednią sytuację, w której mężczyzna nie sprawował władzy. Jedynie na podstawie tego i całkowitej
negacji twórczej roli kobiety możemy odkryć ślady ukrytego motywu dominującej roli matki, który
wchodzi w skład powszechnie znanej wersji mitu babilońskiego.
Mit ten w znakomity sposób ilustruje mechanizm zniekształceń oraz cenzury, które tak znaczną rolą
odgrywają we Freudowskiej interpretacji snów i mitów. Wspomnienia o dawnych społecznych i religijnych
zasadach występują jeszcze w micie biblijnym. Ale w czasie jego powstawania, jak to wiemy obecnie, te
dawniejsze zasady znalazły się w tak jaskrawym przeciwieństwie do dominujących poglądów, że nie
mogły być wyraźnie ujawnione. Obecnie ślady dawnego systemu odnajdujemy jedynie w drobnych
szczegółach
, przesadnych reakcjach, niekonsekwencjach oraz powiązaniach późniejszego mitu ze star-
szymi wariantami tego samego tematu.
3. BAJKA O CZERWONYM KAPTURKU
Bajka o Czerwonym Kapturku stanowi dobrą ilustrację poglądów Freuda, zarysowując jednocześnie
pewien wariant motywu konfliktu pierwiastków męskiego i żeńskiego, jaki wykryliśmy w trylogii o Edypie
oraz w micie o stworzeniu świata.
A oto owa bajka:
“Była sobie raz milutka, mała dziewczynka kochana przez każdego, kto tylko na nią spojrzał, a już
najbardziej przez swą babcię, i nie było nic takiego, czego by ta babcia dziecku nie podarowała. Pewne-
go razu dała jej kapturek z czerwonego aksamitu, w którym tak bardzo dziewczynce było do twarzy, iż
nie chciała już nigdy nosić innego; tak więc zwano ją zawsze «Czerwonym Kapturkiem*.
Pewnego dnia matka powiedziała do niej: - Chodź no, Czerwony Kapturku, masz tu kawałek placka i
butelkę wina; zanieś je swej babci, jest bowiem chora i słaba, a to wszystko jej pomoże. Musisz wy-
ruszyć, zanim zrobi się upał, a gdy już będziesz w drodze, idź grzecznie i spokojnie i nie odbiegaj od
ścieżki, bo inaczej możesz upaść i stłuc butelkę, a wtedy twoja babcia nic nie dostanie; a gdy wejdziesz
do jej pokoju, nie zapomnij powiedzieć dzień dobry i nie zerkaj po kątach.
- Będę bardzo uważać - powiedział Czerwony Kapturek do swej matki i dał jej na to słowo.
Babcia mieszkała w lesie, o pół mili od wioski, i skoro tylko Czerwony Kapturek wkroczył do lasu,
napotkał go wilk. Czerwony Kapturek nie wiedział, co to było za złośliwe stworzenie, i wcale się go nie
przestraszył.
- Jak się masz, Czerwony Kapturku - powiedział wilk.
- Kłaniam się uprzejmie, wilku.
- Dokąd to zmierzasz tak z rana, Czerwony Kapturku?
- Do swojej babci.
- Co masz w fartuszku?
- Placek i wino; wczoraj go piekliśmy, by biedna chora babunia zjadła coś dobrego i nabrała sił.
- A gdzie mieszka twoja babcia, Czerwony Kapturku?
- Jeszcze o dobre ćwierć mili stąd, w lesie; jej dom stoi pod trzema wielkimi dębami, a dołem oplatają
go leszczyny; znasz go z całą pewnością - odpowiedział Czerwony Kapturek.
Wilk pomyślał sobie: “Cóż to za delikatne, młode stworzenie! Jakiż to byłby smaczny, tłuściutki kąsek - o
wiele lepszy do zjedzenia niż staruszka. Muszę chytrze zadziałać, by schwycić obie.” Kroczył więc jakiś
czas obok Czerwonego Kapturka i niebawem rzekł: - Spójrz, Czerwony Kapturku, jak ślicznie kwitną
wokół te kwiaty - dlaczego się nie rozglądasz? Sądzę także, iż nie słyszysz, jak słodko wyśpiewują
ptaszki; podążasz z taką poważną miną, jakbyś szedł do szkoły, podczas gdy wszystko w lesie się
weseli.
Czerwony Kapturek podniósł oczy, a gdy zobaczył, jak promienie słońca pląsają tu i tam w listowiu
drzew, a wszędzie rosną śliczne światy, pomyślał: - “A może bym zaniósł babci świeży bukiet? To by jej
także sprawiło przyjemność. Jest przecież dopiero wczesny ranek, z pewnością więc zdążę na czas.”
Tak więc dziewczynka zboczyła ze ścieżki w las, szukając kwiatów. A ilekroć zerwała jakiś, kwiatek, zda-
wało jej się, że widzi dalej jeszcze ładniejszy, i tak coraz bardziej zagłębiała się w las.
Tymczasem wilk popędził prosto do domku bab i zastukał do drzwi.
- Kto tam?
- To ja, Czerwony Kapturek - odpowiedział wilk - Przynoszę placek i wino; otwórz drzwi.
- Podnieś zasuwkę - zawołała babcia - czuj się zbyt słaba i nie mogę wstać.
Wilk podniósł zasuwkę, drzwi rozwarły się szeroko, on zaś, nie mówiąc ani słowa, podszedł prosto do
łóżka babci i pożarł ją. Potem nałożył na siebie jej strój, przywdział czepek, położył się do łóżka i za-
ciągnął firanki.
Czerwony Kapturek natomiast biegał to tu, to tam, zrywając kwiaty, a gdy uzbierał ich tyle, że nie mógł
już więcej objąć rękoma, przypomniał sobie o swej babci i ruszył dalej w drogę.
Będąc już u celu, że zdziwieniem stwierdził, że drzwi do chatki stoją otworem, a gdy wszedł do
pokoju, poczuł się tak nieswojo, iż rzekł do siebie:
Ojej! jaki niepokój odczuwam dzisiaj, a dotąd tak bardzo lubiłam przebywać z babcią. - Dziewczynka
zawołała: Dzień dobry, lecz nie usłyszała żadnej odpowiedzi; podeszła więc do łóżka i rozsunęła firanki.
Leżała tam jej babcia w czepku naciągniętym na twarz, a wyglądała bardzo dziwnie.
- Och, babciu - powiedziała dziewczynka - jakie ty masz wielkie uszy!
- Żeby cię lepiej słyszeć, moje dziecko - brzmiała odpowiedź.
- Ależ, babciu, jakie ty masz duże oczy! - rzekła dziewczynka.
- Żeby cię lepiej widzieć, moje kochanie.
- Lecz, babciu, jakie ty masz wielkie ręce!
- Żeby cię lepiej uściskać.
- Ach! ale, babciu, jakie ty masz straszne, wielkie usta!
- Żeby cię lepiej zjeść!
I ledwo wilk to powiedział, wyskoczył jednym susem z łóżka i połknął Czerwonego Kapturka.
Kiedy wilk zaspokoił swój apetyt, położył się z powrotem do łóżka, zasnął i zaczął bardzo głośno chra-
pać. Przechodził akurat koło tego domku myśliwy i pomyślał sobie: “Jak ta staruszka chrapie! Muszę się
przecież upewnić, czy jej czegoś nie brakuje.” Wszedł więc do pokoju, a gdy podszedł do łóżka, ujrzał,
że leży w nim wilk. - A jednak znajduję cię tu, ty łajdaku! - powiedział myśliwy. - Już od dawna cię
szukałem! - Po czym, w chwili gdy zamierzał strzelić do niego, przyszło mu do głowy, iż wilk mógł pożreć
babcię i że można by ją jeszcze ocalić, nie wystrzelił więc, lecz wziął nożyce i zaczął rozcinać brzuch
śpiącego wilka. Kiedy ciachnął nimi dwa razy, zauważył czerwień kapturka, z kolei zrobił jeszcze dwa
cięcia i dziewczynka wyskoczyła wołając: - Ach, jakże się bałam! Jak ciemno było wewnątrz wilka! -
Potem sędziwa babunia wydostała się także żywa, chociaż ledwo dysząc. Czerwony Kapturek szybko
przydźwigał wielkie kamienie, którymi napełnili brzuch wilka, a gdy ten się przebudził i chciał umknąć,
kamienie tak mu ciążyły, iż runął na ziemię i zdechł.
Potem cała trójka wielce się radowała. Myśliwy ściągnął z wilka skórę i udał się z nią do domu; babcia
zjadła placek i wypiła wino, które jej przyniósł Czerwony Kapturek, i wróciła do sił, lecz dziewczynka
pomyślała sobie: «Póki żyję, nigdy sama nie zejdę ze ścieżki, aby wejść do lasu, gdyż moja matka
zakazała mi tak postępować."
W większości symbolikę tej bajki można zrozumieć bez trudu. “Kapturek z czerwonego aksamitu" jest
symbolem menstruacji. Dziewczynka, o której przygodach słyszymy, teraz już jako dojrzała kobieta
stanęła przed problemem płci.
Przestroga “nie odbiegaj od ścieżki", abyś “nie upadła i nie stłukła butelki", stanowi najwyraźniej
ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem seksu i utraty dziewictwa.
Widok dziewczynki wzbudza u wilka pożądanie j seksualne, wobec czego próbuje ją uwieść, sugeru-
jąc, by “rozejrzała się wokół i posłuchała, jak słodko wyśpiewują ptaki". Czerwony Kapturek “podnosi
oczy" i idąc za sugestią wilka pogrąża się “coraz głębiej w las". Czyni to, włączając charakterystyczny
mechanizm racjonalnej argumentacji: aby przekonać siebie, iż nie ma w tym nic złego, snuje roz-
ważania, że babcia byłaby uszczęśliwiona, gdyby wnuczka przyniosła jej kwiaty.
Ale to zboczenie z prostej ścieżki cnoty zostaje surowo ukarane. Wilk w przebraniu babci połyka
niewinnego Czerwonego Kapturka. A gdy zaspokoił apetyt, zasnął.
Jak dotychczas, osnową tej bajki wydaje się być jeden prosty, moralistyczny motyw, niebezpieczeń-
stwo seksu. Lecz jest ona bardziej skomplikowana, niż wynikałoby to z tego stwierdzenia. Jaka jest rola
mężczyzny i jak określa się tu seks?
Mężczyzna został sportretowany jako bezlitosne i chytre zwierzę, a akt seksualny przedstawiono jako
swego rodzaju akt kanibalistyczny, w trakcie którego mężczyzna pożera kobietę. Poglądu tego nie
podzielają kobiety, które lubią mężczyzn i rozkoszują się seksem, Stanowi on bowiem wyraz głębokiego
antagonizmu wobec mężczyzn i seksu. Ale nienawiść i uprzedzenie do mężczyzn przejawiają się
jeszcze wyraźniej pod koniec opowiadania. Znowu, jak w przypadku mitu babilońskiego, musimy
pamiętać, iż przewaga kobiet polega na ich zdolności do rodzenia dzieci. Jak zatem wystawia się wilka
na pośmiewisko? - przez ukazanie, iż próbował grać rolę brzemiennej kobiety, nosząc w swym brzuchu
żywe istoty. Czerwony Kapturek wkłada mu do brzucha kamienie, symbol bezpłodności, po czym wilk
pada i zdycha. Jego uczynek, zgodnie z prymitywnym prawem odwetu, zostaje ukarany stosownie do
popełnionej przez niego zbrodni (o śmierć przyprawiają go kamienie, symbol bezpłodności), wyszydzony
za uzurpowanie sobie roli brzemiennej kobiety.
Bajka ta, w której głównymi postaciami są trzy pokolenia kobiet (myśliwy przy końcu - to konwen-
cjonalna postać ojca, bez większego znaczenia), świadczy o konflikcie między pierwiastkiem męskim i
żeńskim; jest to opowieść o triumfie święconym przez nienawidzące mężczyzn kobiety, kończąca się ich
zwycięstwem, zupełne przeciwieństwo mitu o Edypie, w którym pozwala się na to, by mężczyzna
wyszedł z tej walki zwycięsko.
4. RYTUAŁ SZABATU
Symbole, z jakimi dotychczas mieliśmy do czynienia, są obrazowymi bądź też słownymi
przedstawieniami oznaczającymi jakąś ideę, uczucie lub myśl. Ale istnieje jeszcze inny rodzaj symboli,
których znaczenie w dziejach człowieka jest chyba nie mniej wielkie niż waga tych symboli, które
występują w marzeniach sennych, mitach czy baśniach. Mam na myśli rytuał symboliczny, gdzie jakiś
czyn, nie zaś słowo czy obraz, oznacza wewnętrzne doświadczenie. Wszyscy stosujemy takie
symboliczne obrządki w życiu codziennym. Jeśli zdejmujemy kapelusz na znak szacunku, jeśli
skłaniamy głowę na znak poważania, jeżeli ściskamy sobie dłonie, dając wyraz przyjaznym uczuciom,
zamiast mówić - działamy symbolicznie. Symbole tego rodzaju jak wymienione są proste i łatwo
zrozumiałe; podobnie jak i niektóre sny zrozumiałe są dla każdego bez potrzeby dalszego ich
wyjaśniania. Istnieje także wiele równie prostych symboli religijnych, na przykład stary hebrajski zwyczaj
rozdzierania szat na znak żałoby. Spotykamy jednak wiele innych obrządków, jak rytuał szabatu, które
są równie skomplikowane - i tak samo wymagają interpretacji jak język symboliczny we snach oraz
mitach.
Reguły przestrzegania szabatu zajmują wybitne miejsce w Starym Testamencie; jest to w istocie
rzeczy jedyny nakaz odnoszący się do rytuału, o którym wzmiankuje Dekalog. “Pamiętaj o dniu szabatu,
aby go uświęcić. Sześć dni będziesz pracować i wykonywać wszystkie twe prace. Dzień zaś siódmy jest
szabatem ku czci twego Boga - Jahwe. Nie możesz przeto w dniu tym wykonywać żadnej pracy ani ty
sam, ani syn twój, ani twój niewolnik, ani twoja niewolnica, ani twoje bydło, ani cudzoziemiec, który
mieszka pośród twych bram. Bo w sześciu dniach uczynił Jahwe niebo, ziemię, morze oraz wszystko, co
jest w nich, w siódmym zaś dniu odpoczął. Dlatego pobłogosławił Jahwe dzień szabatu i uznał go za
święty." (Księga Wyjścia, 20 : 8-11) W drugiej wersji dziesięciorga przykazań (w Księdze Powtórzonego
Prawa, 5 : 12-15) nakazuje się znowu przestrzeganie szabatu, jakkolwiek tu wspomina się nie o Bożym
odpoczynku w dzień siódmy, lecz o wywędrowaniu z Egiptu: “Pamiętaj, że byłeś niewolnikiem w ziemi
egipskiej i wyprowadził cię stamtąd twój Bóg, Jahwe, ręką mocną i wyciągniętym ramieniem: przeto ci
nakazał twój Bóg, Jahwe, strzec szabatu."
Dla współczesnej umysłowości instytucja szabatu nie stanowi żadnego zagadnienia. Idea, że człowiek
powinien odpoczywać po pracy jeden dzień w tygodniu, brzmi w naszych uszach jako coś oczywistego,
jest to społeczno-higieniczny środek zaradczy, mający przynieść człowiekowi fizyczne i duchowe wy-
tchnienie oraz tak mu potrzebne odprężenie, aby nie
przytłoczyła go codzienna praca. W tym względzie wyjaśnienie to jest niewątpliwie prawdziwe, lecz nie
odpowiada na niektóre pytania, jakie się wyłaniają, gdy zwracamy baczniejszą uwagę na biblijne prawo
szabatu, w szczególności zaś na rytuał szabatu, jaki rozwinął się w tradycji postbiblijnej.
Dlaczego to społeczno-higieniczne prawo uzyskało tak duże znaczenie, że znalazło się pośród
dziesięciorga przykazań, które skądinąd jedynie ustalają fundamentalne zasady religijne i etyczne?
Czemuż to dzień siódmy określa się jako Boży odpoczynek i co właściwie ów odpoczynek znaczy? Czy
Bóg już w tym stopniu przedstawiony jest w postaci antropomorficznej, że po sześciu dniach ciężkiej
pracy potrzebny mu jest odpoczynek? Dlaczego w .drugiej wersji dziesięciorga przykazań objaśnia się
szabat w kategoriach wolności raczej niż Bożego odpoczynku? Jaki jest wspólny mianownik tych dwu
wyjaśnień? Ponadto - a jest to być może najdonioślejsza kwestia - jak mamy zrozumieć zawiłości rytuału
szabatu w świetle nowożytnej, społeczno-higienicznej interpretacji wypoczynku? W Starym Testamencie
człowiek “zbierający drzewo" (Księga Liczb, 15 :32 i nast.) uchodzi za gwałciciela prawa szabatu i karze
się go śmiercią. W toku dalszego rozwoju zakazowi podlega nie tylko praca w naszym współczesnym ro-
zumieniu, lecz i takie czynności, jak rozniecanie ognia, chociażby nawet czyniono to dla wygody i bez
żadnego fizycznego wysiłku, uszczknięcie, choćby jednego źdźbła trawy czy też kwiatu, noszenie przy
sobie czegokolwiek, nawet czegoś tak lekkiego jak chusteczka. Wszystko to nie oznacza pracy w sensie
fizycznego wysiłku; uchylanie się od niej sprawia często więcej kłopotu i niewygód niż sprawiłoby jej
wykonanie. Czy mamy tu do czynienia z przesadnym i narzuconym spotęgowaniem pierwotnie
sensownego rytuału, czy też może nasze rozumienie tego obrządku jest wadliwe i wymaga rewizji?
Bardziej szczegółowa analiza symbolicznego znaczenia rytuału szabatu wykaże, iż mamy do czynienia
nie z obsesyjnym przerostem skrupulatności, lecz z pewnym pojęciem pracy i wypoczynku, różniącym
się od naszych pojęć nowożytnych.
Zaczynając od istotnego punktu - pojęcia pracy tkwiącego u podstaw biblijnej, później zaś
talmudycznej koncepcji - należy stwierdzić, iż nie oznacza ono po prostu wysiłku fizycznego, lecz może
być zdefiniowane w ten sposób: Praca jest to wszelka ingerencja człowieka - bez względu na to, czy
konstruktywna, czy też destruktywna - w sprawy świata fizycznego.
Odpoczynek jest stanem pokoju między człowiekiem a naturą. Człowiek musi pozostawić naturę w
stanie nie tkniętym, nie powinien zmieniać jej w jakikolwiek sposób, ani przez tworzenie, ani też przez
niszczenie czegokolwiek; nawet najdrobniejsza zmiana dokonana przez człowieka w procesie
naturalnym stanowi pogwałcenie wypoczynku. Szabat jest dniem pojednania między człowiekiem a
naturą; praca - to wszelkiego rodzaju zakłócenie równowagi natury i człowieka. Na podstawie tej ogólnej
definicji możemy zrozumieć rytuał szabatu. W istocie uprawa ziemi czy budowa jest ciężką pracą,
zarówno w ówczesnym, jak i w naszym współczesnym odczuciu. Ale zapalanie zapałki i zrywanie źdźbła
trawy, chociaż są to czynności nie wymagające wysiłku, stanowią symbol ludzkiej ingerencji w procesy
naturalne, są naruszeniem pokoju między człowiekiem a naturą. Na przykładzie tej zasady zrozumiemy
także talmudyczny zakaz noszenia przy sobie czegokolwiek. W istocie, przenoszenie czegoś, jako takie,
nie jest zabronione. Mogę przenosić jakieś ciężary wewnątrz swego domu czy w jego obrębie, nie
zakłócając w niczym rytuału szabatu. Ale nie wolno mi do innej sfery przenieść nawet chusteczki, na
przykład z prywatnego domu na publiczną ulicę. Prawo to stanowi rozciągnięcie idei pokoju z królestwa
natury na dziedzinę społeczną. Podobnie jak nie wolno człowiekowi ingerować w naturalną równowagę
ani też jej zmieniać, musi on także powstrzymać się od zmieniania porządku społecznego. Oznacza to
nie tylko wstrzymanie się od prowadzenia interesów, lecz także unikanie owej najprymitywniejszej formy
przenoszenia własności, mianowicie przenoszenia jej poza obręb dotychczasowego miejsca.
Szabat symbolizuje stan całkowitej harmonii między człowiekiem a naturą oraz między człowiekiem a
człowiekiem. Nie pracując - to znaczy nie biorąc udziału w procesie zmian przyrodniczych i społecznych
- człowiek przynajmniej na jeden dzień w tygodniu wyzwala się z więzów natury i okowów czasu.
Pełne znaczenie tej idei można pojąć jedynie w kontekście biblijnej filozofii mówiącej o stosunku między
człowiekiem a naturą. Przed upadkiem Adama - to jest, zanim posiadł on rozum - człowiek żył z naturą
w całkowitej harmonii; pierwszy akt nieposłuszeństwa, będący także początkiem ludzkiej wolności,
otworzył mu oczy; potrafił teraz osądzać dobro i zło, stał się świadomy samego siebie i swych bliźnich,
takich samych, a już jednak niepowtarzalnych, połączonych więzami miłości, a jednak samotnych.
Zaczęła się historia ludzkości. Za nieposłuszeństwo Bóg go wyklął. Cóż to za przekleństwo? Wrogość i
walka mają - jak rzecze Bóg - zapanować między człowiekiem a zwierzętami (“położę nieprzyjaźń
między tobą [wężem] a między niewiastą i między potomstwem twoim a potomstwem jej; ona zetrze
głowę twoją, a ty czyhać będziesz na piętę jej"), pomiędzy człowiekiem a ziemią (“przeklęta będzie
ziemia w dziele twoim; w pracach jeść z niej będziesz po wszystkie dni żywota twego. Ciernie i osty ro-
dzić ci będzie, a ziele ziemi jeść będziesz. W pocie oblicza twego będziesz pożywał chleba, aż się wró-
cisz do ziemi, z którejś wzięty"), między mężczyzną a kobietą (“i pod mocą będziesz mężową, a on
będzie panował nad tobą"), między kobietą a jej własną naturalną funkcją (“w bólach rodzić będziesz
dziatki"). Pierwotna, przedindywidualistyczna harmonia ustąpiła miejsca konfliktowi oraz walce.
Co zatem jest - zdaniem proroków - celem człowieka? Żyć na nowo w pokoju i harmonii ze swymi
bliźnimi, ze zwierzętami, z ziemią. Ta nowa harmonia różni się od rajskiej. Człowiek może ją osiągnąć
dopiero wtedy, gdy rozwijając się stanie się w pełni istotą prawdziwie ludzką, gdy pozna prawdę i będzie
postępował sprawiedliwie, gdy władzę swego rozumu doprowadzi do granic, gdzie będzie mógł się
uwolnić od więzów nałożonych przez człowieka i od więzów irracjonalnych konieczności. Opisy proroków
obfitują w symbole tej idei. Ziemia zaowocuje znowu bez miary, miecze przekuje się na lemiesze, lew i
jagnię będą żyć razem w zgodzie, nie będzie już nigdy wojny, kobiety będą rodzić dzieci bez bólu
(Talmud), cały rodzaj ludzki zjednoczy się w prawdzie i miłości. Ta nowa harmonia, której osiągnięcie
stanowi cel procesu historycznego, znajduje symboliczny wyraz w postaci Mesjasza.
Na tej podstawie możemy w pełni zrozumieć znaczenie rytuału szabatu. Szabat jest antycypacją
czasu mesjanicznego, podobnie jak okres mesjaniczny zwie się czasem nieustającego szabatu. W
istocie rzeczy szabat jest nie tylko symboliczną antycypacją czasu mesjanicznego, lecz uchodzi za jego
rzeczywistego zwiastuna. Jak głosi Talmud: “Gdyby tak całe plemię izraelskie przestrzegało w pełni
szabatu chociażby raz jeden, byłby pośród nas Mesjasz."
Odpoczynek, czyli czas nie wypełniony żadną pracą, różni się znaczeniem od nowożytnego pojęcia
odprężenia. W stanie wypoczynku człowiek antycypuje stan ludzkiej wolności, który kiedyś ma się
spełnić. Związek człowieka z naturą oraz człowieka z człowiekiem jest stosunkiem harmonii", pokoju,
nieingerencji. Praca jest symbolem konfliktu i dysharmonii; odpoczynek jest wyrazem godności, pokoju i
wolności.
W świetle takiej interpretacji odnajdujemy odpowiedzi na niektóre uprzednio postawione pytania. Ry-
tuał szabatu zajmuje tak centralne miejsce w religii biblijnej, ponieważ oznacza coś więcej niż dzień wy-
poczynku w znaczeniu współczesnym; stanowi bowiem symbol zbawienia oraz wolności. Takie jest
także znaczenie odpoczynku Boga; odpoczynek ten nie jest Bogu potrzebny z racji jego utrudzenia, lecz
wyraża ideę, iż jakkolwiek wielkie jest dzieło stworzenia, większym i wieńczącym ten trud dziełem jest
pokój; praca Boża jest aktem łaskawości: Bóg musi odpocząć nie dlatego, że się zmęczył, lecz dlatego
że dopiero wówczas gdy przestał pracować, mógł stać się w pełni wolnym Bogiem. Także człowiek
dopiero wówczas w pełni staje się człowiekiem, gdy nie pracuje, kiedy żyje w zgodzie z naturą i swymi
bliźnimi; oto dlaczego przykazanie dotyczące szabatu raz uzasadnia się odpoczynkiem Boga, innym zaś
razem uwolnieniem z niewoli egipskiej. Oba te stwierdzenia znaczą to samo i wzajemnie się
potwierdzają: wypoczynek jest wolnością.
Wolałbym nie porzucać tego tematu, nie wspominając pokrótce o niektórych innych aspektach rytuału
szabatu, istotnych dla jego pełnego zrozumienia.
Szabat był, jak się zdaje, starym świętem babilońskim, obchodzonym co siódmy dzień (Shapatu). Różnił
się on jednak zupełnie swym znaczeniem od szabatu biblijnego. Babilońskie Shapatu było dniem żałoby
i kary. Był to ponury dzień, poświęcony planecie Saturn. Nasza sobota (po angielsku Sathurday) jest
dotychczas w swej nazwie przypisana Saturnowi. Gniew jej chciano ułagodzić przez zadawanie sobie
różnych kar. Powoli święto zmieniało swój charakter. Nawet w Starym Testamencie straciło ono cechy
umartwiania i żałoby; nie jest już dniem złym, lecz dniem pomyślnym, którego przeznaczeniem jest nieść
człowiekowi szczęście. W toku dalszego rozwoju szabat przekształca się coraz bardziej w absolutne
przeciwieństwo złowieszczego Shapatu. Szabat staje się dniem radości i przyjemności. Jedzenie, picie,
śpiew, rozkosz, poza studiowaniem Pisma Świętego i późniejszych pism religijnych, znamionowały na
przestrzeni ostatnich dwu tysięcy lat żydowskie świętowanie szabatu. Tu także z dnia poddania się złym
mocom Saturna szabat przemienił się w dzień wolności i radości. Tę zmianę nastroju i znaczenia można
w pełni pojąć dopiero po rozważeniu znaczenia Saturna. W dawnej tradycji astrologicznej i metafizycznej
Saturn symbolizuje czas. Jako bóg czasu jest on także bogiem śmierci. Ponieważ człowiek jest podobny
do Boga, który obdarzył go duszą, rozumem, miłością i wolnością, nie podlega czasowi, czyli śmierci.
Ale ponieważ człowiek jest także zwierzęciem mającym ciało podlegające prawom natury, jest niewolni-
kiem czasu oraz śmierci. Umartwiając się Babilończycy usiłowali ułagodzić władcę czasu. Biblia - na
przykład - wychodząc od pojęcia szabatu, podejmuje całkowicie nową próbę rozwiązania tego problemu:
przez jeden dzień wstrzymuje ingerencję w sprawy natury, wyłączając czas; tam gdzie nie ma żadnych
zmian, gdzie nie ma oznak żadnej pracy, żadnej ludzkiej ingerencji, nie istnieje czas. W miejsce do-
tychczasowego szabatu, w trakcie którego człowiek bił pokłony przed władcą czasu, szabat biblijny sym-
bolizuje zwycięstwo człowieka nad czasem; czas ulega zawieszeniu, Saturn zostaje zdetronizowany w
poświęconym mu dniu, właśnie w dniu Saturna.
8. PROCES KAFKI
Znakomitym przykładem dzieła sztuki pisanego językiem symbolicznym jest Proces Kafki. Podobnie jak
w tylu marzeniach sennych mamy tu do czynienia z wydarzeniami, z których każde jest konkretne i
realistyczne, całość jednak jest nieprawdopodobna i fantastyczna. Aby zrozumieć tą powieść, należy ją
odczytywać tak, jakbyśmy słuchali jakiegoś marzenia sennego - długiego, zawikłanego snu, w którym
zewnętrzne wydarzenia dzieją się w przestrzeni i czasie, będąc odpowiednikiem myśli i uczuć śniącego,
w tym przypadku bohatera powieści - Józefa K.
Powieść rozpoczyna się od nieco sensacyjnego stwierdzenia: “Ktoś musiał zrobić doniesienie na Jó-
zefa K», bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany."
K., jak moglibyśmy powiedzieć, rozpoczyna marzenie senne od uświadomienia sobie, że jest
zatrzymany. Co to znaczy zatrzymany? Jest to interesujące słowo, które ma podwójne znaczenie. To, że
jesteśmy zatrzymani, może znaczyć, iż znaleźliśmy się pod nadzorem funkcjonariuszy policji, lecz
zatrzymanie może również znaczyć zahamowanie możliwości rozwoju. Oskarżony jest aresztowany
przez policję, zahamowany jest normalny rozwój jego organizmu. W jawnej warstwie opowieści używa
się wyrażenia “zatrzymany" w pierwszym rozumieniu. Natomiast jej symboliczne znaczenie zawarte jest
w tym drugim. K. ma świadomość, iż jest aresztowany i zahamowany w swym własnym rozwoju.
W krótkim, mistrzowsko nakreślonym fragmencie Kafka wyjaśnia, dlaczego aresztowano Józefa K. Oto
jego sposób życia: “Tej wiosny zwykł był K. spędzać wieczory w ten sposób, że po pracy, jeśli to jeszcze
było możliwe - siedział w biurze przeważnie do dziewiątej godziny - szedł na przechadzkę, sam lub z
urzędnikami, a później wstępował do piwiarni, gdzie zasiadał przy jednym stole ze starszymi przeważnie
panami... Zdarzały się jednak wyjątki od takiego rozkładu dnia, jeśli dyrektor banku, który wysoko cenił
K. jako zdolnego pracownika i człowieka godnego zaufania, zaprosił go na przejażdżkę automobilem lub
do swej willi na kolację. Oprócz tego raz w tygodniu odwiedzał K. pewną dziewczynę imieniem Elza,
która przez całą noc do późnego rana była zajęta jako kelnerka w winiarni, a w dzień przyjmowała wizyty
leżąc w łóżku."
Było to puste, zrutynizowane życie, egzystencja jałowa, wyzbyta miłości i elementów twórczych. Istot-
nie był on zatrzymany i słyszał, jak głos sumienia informuje go o zatrzymaniu i o niebezpieczeństwie
zagrażającym jego osobowości.
Drugie zdanie mówi nam, że “kucharka, pani Grabach, jego gospodyni, przynosząca mu śniadanie co-
dziennie około ósmej godziny rano, tym razem nie przyszła. To się dotychczas nigdy nie zdarzyło."
Ten
szczegół wydaje się małoznaczny. W istocie rzeczy wspomnienie o tak błahym szczególe jak o nie-
przyniesieniu śniadania po zaskakującej wieści o jego aresztowaniu razi brakiem konsekwencji; lecz, tak
jak i w marzeniach sennych, ów pozornie nieistotny szczegół zawiera ważną informację o charakterze
Józefa K. Był on człowiekiem o “orientacji odbiorczej". Otrzymywać od innych - nigdy zaś dawać czy też
tworzyć
- to był kierunek wszelkich jego dążeń.
Inni powinni go karmić, troszczyć się o niego i osłaniać przed światem, od nich się uzależnił. Był wciąż
dzieckiem szukającym pomocy matki - oczekującym od niej wszystkiego, wykorzystującym ją i zręcznie
nią kierującym. Jak u wszystkich ludzi o podobnym nastawieniu starania jego obracały się głównie wokół
miłego i sympatycznego sposobu bycia, tak by ludzie, zwłaszcza zaś kobiety, dawali mu to, czego
potrzebuje; największym lękiem napawała go okoliczność, że ludzie mogliby się rozgniewać i zaniechać
świadczeń. W jego przekonaniu źródło wszelkiego dobra znajdowało się na zewnątrz, a problem życia
sprowadzał się do unikania ryzyka utraty łask, które z niego płynęły. Wynika stąd brak poczucia własnej
siły i dojmujący lęk przed groźbą porzucenia go przez osobę czy też osoby, od których jest uzależniony.
K. nie wiedział, kto go oskarżył, ani też, co mu się właściwie zarzuca. Zadawał sobie pytanie: “Co to
byli za ludzie? O czym mówili? Jakiej władzy podlegali?" Trochę później, gdy rozmawiał z nadzorcą,
człowiekiem stojącym wyżej w hierarchii sądu, głos stał się nieco wyraźniejszy. K. zadawał mu wszelkie-
go rodzaju pytania nie mające nic wspólnego z główną kwestią, o co si,ę go właściwie oskarża; w odpo-
wiedzi nadzorca uczynił uwagę zawierającą jedno z najdonioślejszych i najwnikliwszych spostrzeżeń,
jakie w tym momencie można było przekazać K., jak i - powiedzmy to sobie - każdemu, kto popadł w
tarapaty i szuka pomocy. Nadzorca rzekł: “Chociaż nie odpowiem na pańskie pytanie, to jednak radzę
panu mniej zajmować się nami i tym, co się z panem stanie, natomiast więcej myśleć o sobie." K. nie
zrozumiał znaczenia wypowiedzi nadzorcy. Nie dostrzegał, że cały problem tkwi w nim samym, że jest
on jedynym człowiekiem, który może siebie ocalić, i fakt, iż nie mógł pójść za radą nadzorcy, dowodził
jego ostatecznej porażki.
Tę pierwszą scenę powieści zamyka inne oświadczenie nadzorcy, które rzuca wiele światła na naturę
oskarżenia oraz aresztowania. “Przypuszczam, że zechce pan teraz pójść do banku.
- Do banku? - spytał K. - Sądziłem, że jestem aresztowany... Jak mogę pójść do banku, skoro jestem
aresztowany?
- Ach tak - rzekł nadzorca już w drzwiach - pan mnie źle zrozumiał. Pan jest aresztowany, pewnie, ale
nie powinno to panu przeszkadzać w wykonywaniu zawodu. I nie powinno to również wpłynąć na
codzienny tryb pańskiego życia.
- W takim razie nie jest tak straszną rzeczą być aresztowanym - powiedział K. i przystąpił blisko do
nadzorcy.
- Nigdy nie byłem innego zdania - odpowiedział on.
- Wobec tego zdaje mi się, że i zawiadomienie mnie o uwięzieniu nie było tak bardzo konieczne - rzekł
K. i podszedł jeszcze bliżej."
W realnym życiu nie mogłoby się to chyba przytrafić. Jeśli człowiek jest aresztowany, nie wolno mu
prowadzić nadal zwykłym trybem swych spraw urzędowych ani też kontynuować, jak, zobaczymy
później, żadnej ze swych codziennych czynności. To osobliwe zarządzenie wyrażało w sposób
symboliczny fakt, iż jego czynności urzędowe oraz wszelkie inne poczynania były tego rodzaju, że
zaaresztowanie go jako istoty ludzkiej nie wpłynęło właściwie na ich przebieg. Z ludzkiego punktu
widzenia był on niemal martwy, lecz mógł mimo to wieść nadal życie urzędnika bankowego, ponieważ
działalność ta nie miała nic wspólnego z jego człowieczą egzystencją.
K. miał mglistą świadomość tego, iż trwoni swe życie i ulega szybkiemu wewnętrznemu rozpadowi.
Odtąd już cała powieść traktuje o jego reakcji na tę świadomość i o staraniach, jakie podejmuje, aby
obronić i ocalić samego siebie. Wynik okazał się tragiczny; chociaż K. słyszał głos swego sumienia, nie
rozumiał go jednak. Zamiast pokusić się o zrozumienie prawdziwej przyczyny swego aresztowania, prze-
jawiał skłonność do ucieczki od wszelkiej świadomości. Zamiast pomóc samemu sobie w jedyny możliwy
sposób - uznając prawdę i próbując się zmienić - szukał pomocy tam, gdzie nie można jej było znaleźć--
na zewnątrz; szukał wsparcia u innych, u sprytnych adwokatów, u kobiet, których koneksje mógł
wykorzystać, zapewniając zawsze uroczyście o swej niewinności i zagłuszając głos mówiący mu, iż jest
winny.
Być może mógłby to jakoś rozwiązać, gdyby nie fakt, iż jego zmysł moralny popadł w niejakie po-
mieszanie. Znał on tylko jednego rodzaju prawo moralne: zasadę ścisłego autorytetu, którego
zasadnicze przykazanie brzmiało: “Musisz być posłuszny." Znał jedynie “sumienie autorytatywne", dla
którego posłuszeństwo jest największą cnotą, nieposłuszeństwo zaś największą zbrodnią. Nie bardzo
wiedział, że istnieje innego rodzaju sumienie - sumienie humanistyczne - które jest naszym własnym
głosem, przywołującym nas z powrotem do samych siebie.
W powieści tej znajdują symboliczny wyraz oba rodzaje sumienia: sumienie humanistyczne reprezen-
tuje nadzorca, później zaś ksiądz; sumienie autorytatywne uosabia sąd, sędziowie, strażnicy, nieuczciwi
adwokaci oraz wszyscy inni związani ze sprawą. Tragiczna pomyłka K. polegała na tym, że chociaż sły-
szał on głos swego sumienia humanistycznego, brał go błędnie za głos sumienia autorytatywnego i bro-
nił się przed zarzutami ze strony władz, częściowo się poddając, częściowo zaś buntując, podczas gdy
powinien walczyć o siebie w imię swego sumienia humanistycznego.
Sąd jest tu przedstawiony jako organ despotyczny, sprzedajny i niegodziwy; jego procedura nie opiera
się na rozumnym argumentowaniu czy też sprawiedliwości. Księgi prawnicze, jakich używali sędziowie
(pokazane mu przez żonę woźnego), stanowiły symboliczny, wyraz tej korupcji. Były to stare książki o
pozaginanych rogach, jedna okładka była w połowie prawie złamana, strzępy trzymały się tylko na nitce.
“- Jak brudno tu wszędzie - rzekł K. potrząsając głową.
Nim zdążył wziąć książki, kobieta powierzchownie starła fartuchem kurz. K. otworzył pierwszą
książkę, ukazał się nieprzyzwoity obrazek. Mężczyzna i kobieta siedzieli nadzy na kanapie; lubieżna
intencja rysownika występowała wyraźnie, ale jego nieudolność była tak wielka, że ostatecznie widać
było tylko mężczyznę i kobietę, którzy wyłaniali się z obrazu nazbyt cieleśnie, siedzieli nadmiernie
sztywno i wskutek złej perspektywy z trudem zwracali się do siebie. K. nie kartkował już dalej, tylko
otworzył jeszcze kartę tytułową drugiej książki. Była to powieść pod tytułem: Plagi, jakie musiała znosić
Małgosia od swego męża Jasia.
- Oto księgi ustaw, które się tu studiuje - rzekł K. - i tacy ludzie mają mnie sądzić."
Jeszcze jednym dowodem tej korupcji był fakt, iż żona woźnego zaspokajała seksualne potrzeby
jednego z sędziów i jednego ze studentów prawa i że ani jej, ani też jej mężowi nie wolno było się
sprzeciwić. Postawa K. wobec sądu zawiera pewien element buntowniczości; głęboką sympatię budzi
też woźny sądowy, który “spojrzał na K. pełnym zaufania wzrokiem, jakim dotychczas, mimo całej swej
uprzejmości, nie patrzał", a potem dodał: “Więc zawsze się buntujemy." Ale ta buntowniczość
przeplatała się z uległością. Nigdy nie zaświtała mu w głowie myśl, że reprezentantem prawa moralnego
nie jest autorytatywny sąd, lecz jego własne sumienie.
Stwierdzenie, iż ta idea nigdy nie świta mu w głowie, nie byłoby całkiem poprawne. Raz jeden, pod
koniec swej wędrówki, dane mu było tak bardzo zbliżyć się do prawdy, jak nie zdarzyło mu się to nigdy.
Posłyszał głos swego sumienia humanistycznego, wyrażał je ksiądz spotkany w katedrze. K. udał się
tam, aby spotkać się z pewnym klientem banku, którego miał oprowadzić po mieście, ale człowiek ten
nie dotrzymał umówionego terminu i K. znalazł się w katedrze samotny, trochę opuszczony i zakłopota-
ny, gdy usłyszał jednoznaczne i nie dopuszczające nawet myśli o ucieczce wołanie: “Józefie K.!"
“K. stanął jak wryty i patrzał przed siebie na ziemię. Na razie był jeszcze wolny, mógł iść dalej i wy-
mknąć się przez jedne z trzech małych drzwi drewnianych, które były niedaleko przed nim. Znaczyłoby
to, że nie rozumiał albo że zrozumiał wprawdzie, lecz nie troszczy się o to. W razie gdyby jednak się
odwrócił, byłby schwytany, bo przyznałby się tym samym, że dobrze zrozumiał, że rzeczywiście jest tym
wzywanym i że chce usłuchać. Gdyby ksiądz jeszcze raz zawołał, K. byłby na pewno wyszedł, ale ponie-
waż mimo wyczekiwania wszędzie panowała cisza, odwrócił trochę głowę, gdyż chciał zobaczyć, co
teraz ksiądz robi. Stał spokojnie na ambonie jak poprzednio, było jednak wyraźnie widać, że zauważył
zwrot jego głowy. Wyglądałoby to na dziecinną ciuciubabkę, gdyby się K. teraz całkowicie nie odwrócił.
Odwrócił się i ksiądz dał kiwnięciem palca znak, by się zbliżył. A że teraz już mogło się dziać wszystko
otwarcie, więc pobiegł - zrobił to z ciekawości, a także, by skończyć z tą sytuacją - długimi lotnymi kro-
kami do ambony. Przy pierwszych ławkach zatrzymał się, lecz księdzu wydała się ta odległość jeszcze
za wielka, wyciągnął rękę i surowym gestem wskazał palcem miejsce tuż przed amboną. K. i tym razem
posłuchał. Musiał z tego miejsca przeginać głowę daleko wstecz, aby jeszcze widzieć księdza.
- Tyś jest Józef K. - powiedział ksiądz i podniósł jedną rękę z poręczy jakimś nieokreślonym gestem.
- Tak jest - powiedział K., pomyślał przy tym, jak śmiało zawsze wymawiał dawniej swoje nazwisko, ale
od jakiegoś czasu stało mu się ono ciężarem; znali teraz jego nazwisko nawet ludzie, z którymi stykał
się po raz pierwszy. Jak pięknie to było przedstawić się najpierw i tak dopiero dać się poznać.
- Jesteś oskarżony - powiedział ksiądz niezwykle cicho.
- Tak - rzekł K. - powiadomiono mnie o tym.
- Więc jesteś tym, którego szukam - rzekł ksiądz. - Jestem kapelanem więziennym.
- Ach tak - powiedział K.
- Nie wiedziałem tego - rzekł K. - przyszedłem tu, aby jakiemuś Włochowi pokazać katedrę.
- Zostaw wszystko, co uboczne - powiedział ksiądz. - Co trzymasz w ręku? Czy to modlitewnik?
- Nie - odpowiedział K. - to album osobliwości tego miasta.
- Odłóż go - rzekł ksiądz. K. odrzucił go tak gwałtownie, że otworzył się i ze zmiętymi kartkami potoczył
się po ziemi.
- Czy wiesz, że twój proces wygląda źle? - spytał ksiądz.
- Tak i mnie się zdaje - powiedział K. - Zadałem sobie wiele trudu, ale dotychczas bez powodzenia.
Zresztą nie mam jeszcze gotowego podania.
- Jak sobie wyobrażasz koniec? - spytał duchowny.
- Przedtem myślałem, że wszystko musi się dobrze skończyć - rzekł K. - Teraz sam w to nieraz wątpię.
Nie wiem, jak to się skończy. Czy ty wiesz?
- Nie - powiedział duchowny - lecz obawiam się, że skończy się źle. Uważają cię za winnego. Twój
proces może nawet nie wyjdzie poza niższy sąd. Jak dotychczas, uważa się twoją winę za
udowodnioną.
- ludźmi, jeden jak drugi.
- Słusznie - powiedział duchowny - ale tak zwykli mówić winni.
- Czy także ty masz uprzedzenie do mnie?
- Ja nie mam żadnego uprzedzenia do ciebie - rzekł ksiądz.
- Dziękuję ci - powiedział K. - Ale wszyscy inni, którzy biorą udział w postępowaniu sądowym, mają do
mnie uprzedzenie. Wpajają je także w nie-zainteresowanych. Moja sytuacja staje się coraz cięższa.
- Źle rozumiesz fakty - powiedział ksiądz. - Wyrok nie zapada nagle, samo postępowanie przechodzi
powoli w wyrok.
- Więc to tak - powiedział K. i schylił głowę. - Chcę jeszcze szukać pomocy - powiedział i podniósł
głowę, by zobaczyć, co o tym sądzi ksiądz. - Są jeszcze pewne możliwości, których nie wyzyskałem.
- Szukasz za wiele obcej pomocy - powiedział ksiądz z przyganą - a zwłaszcza u kobiet. Czy nie
widzisz, że to nie jest prawdziwa pomoc?
- Nieraz i nawet często mógłbym ci przyznać rację - powiedział K. - ale nie zawsze. Kobiety mają wielką
moc. Gdybym mógł kilka kobiet, które znam, do tego skłonić, by dla mnie wspólnie coś zrobiły,
musiałbym dopiąć swego. Zwłaszcza w tym sądzie, który składa się prawie tylko z samych kobieciarzy.
Pokaż z daleka kobietę sędziemu śledczemu, a obali on stół trybunału i oskarżonego, byle tylko do niej
na czas zdążyć.
Ksiądz schylił głowę na balustradę, teraz bodaj dopiero przytłoczyło go sklepienie ambony. Co za
słota musiała rozpętać się na dworze! To nie był już pochmurny dzień, to była głęboka noc. Żaden witraż
wielkich okien nie był w stanie przerwać ciemnej ściany bodaj najsłabszym połyskiem. I właśnie teraz
zaczął zakrystian gasić na wielkim ołtarzu świece jedna za drugą.
- Gniewasz się na mnie? - spytał K. księdza. - Może nie wiesz, jakiemu sądowi służysz.
Nie dostał żadnej odpowiedzi.
- Są to przecież tylko moje doświadczenia - po wiedział.
Na górze wciąż jeszcze panowało milczenie.
- Nie chciałem cię obrazić - powiedział K. Wówczas krzyknął ksiądz do K.:
- Czyż nie widzisz nic na dwa kroki od siebie? Krzyknął to w gniewie, ale równocześnie jak ktoś,
kto widzi czyjś upadek, a ponieważ sam się przestraszył, nieostrożnie, mimo woli podnosi krzyk."
Ksiądz wiedział, o co właściwie oskarżono K., i wiedział także, iż cała ta sprawa skończy się źle. W
tym momencie K. miał sposobność wejrzenia w siebie samego i stwierdzenia, co mu się właściwie
zarzuca, lecz trzymając się konsekwentnie swej uprzedniej orientacji, interesował się jedynie ustaleniem,
skąd może oczekiwać większego wsparcia. Kiedy kapłan powiedział z przyganą, że “szuka za wiele
obcej pomocy", jedyną reakcją K. była obawa, że ksiądz się gniewa. Teraz ksiądz rzeczywiście wpadł w
gniew, ale był to gniew zrodzony z miłości, odczuwany przez człowieka, który widzi czyjś upadek,
wiedząc, że jednostka ta może się spodziewać pomocy tylko od samej siebie, że nie można jej pomóc z
zewnątrz. Niewiele już ponadto mógł mu kapłan powiedzieć. Gdy K. podążył w kierunku drzwi wej-
ściowych, ksiądz zapytał go: “Czy chcesz już odejść?
Mimo, że K. nie myślał o tym właśnie w tej chwili, odpowiedział natychmiast:
- Oczywiście, muszę odejść, jestem prokurentem banku, czekają na mnie, przyszedłem tu tylko, b;
pokazać zagranicznemu klientowi katedrę.
- Wobec tego - powiedział ksiądz i podał K. rękę - idź.
- Nie mogę się jednak w ciemności sam zorientować - rzekł K."
W przypadku K. był to istotnie tragiczny dylemat osoby, która nie może się sama zorientować w ciem-
ności i która obstaje przy tym, iż tylko inni mogą ją poprowadzić. Szukał pomocy, lecz odrzucił jedyną
pomoc, jaką ksiądz mógł mu ofiarować. Pochłonięty własnym dylematem K. nie potrafił zrozumieć
księdza. Spytał: “Czy nie chcesz jeszcze czego ode mnie?
- Nie - rzekł ksiądz.
- Przedtem byłeś dla mnie taki dobry - powiedział K. - i wszystko mi wyjaśniłeś, a teraz pozwalasz mi
odejść, jakby ci nic na mnie nie zależało.
- Musisz przecież odejść - powiedział ksiądz.
- No, tak - rzekł K. - chciej to zrozumieć.
- Zrozum ty wpierw, kim ja jestem - powiedział ksiądz.
- Ty jesteś kapelanem więziennym - rzekł K. i podszedł bliżej do księdza; jego natychmiastowy powrót
do banku nie był tak konieczny, jak to przedstawił, mógł całkiem dobrze jeszcze tu zostać.
- Należę tedy do sądu - powiedział ksiądz. - Dlaczego więc miałbym czegoś chcieć od ciebie. Sąd
niczego od ciebie nie chce. Przyjmuje cię, gdy przychodzisz, wypuszcza, gdy odchodzisz."
Kapłan najwyraźniej dał do zrozumienia, że jego postawa jest obca postawie autorytatywnej. Chociaż
chciał pomóc K. przez wzgląd na miłość bliźniego, sam w wynik sprawy się nie angażował. Problem K. -
zdaniem księdza - był wyłącznie jego własną sprawą. Jeśli nie chciał przejrzeć, musi pozostać ślepy,
ponieważ nikt nie dostrzeże prawdy poza nim samym.
W opowieści tej myli brak stwierdzenia, iż prawo moralne reprezentowane przez księdza i prawo repre-
zentowane przez sąd różnią się od siebie. W jawnej warstwie powieści ksiądz, będący kapelanem
więziennym, jest nawet częścią systemu sądowego. Ale ta plątanina wątków symbolizuje chaos
panujący w sercu K. Dla niego te dwie zasady stanowią jedność i właśnie dlatego, że nie potrafi ich
rozróżnić, daje się uwikłać w walkę z sumieniem autorytatywnym i nie może zrozumieć samego siebie.
Rok już upłynął od czasu, jak w świadomości K. zakiełkowało pierwsze niejasne podejrzenie, iż jest
aresztowany. Był właśnie wieczór poprzedzający jego trzydzieste pierwsze urodziny i sprawa była prze-
grana. Przybyli dwaj mężczyźni, aby poprowadzić go na stracenie. Pomimo szaleńczych starań, nie
zadał stosownego pytania. Nie wykrył, o co go oskarżano, kto go oskarżał i jakim sposobem mógłby się
ocalić.
Opowieść kończy się, jak wiele marzeń sennych, dręczącym koszmarem. Ale podczas gdy oprawcy
odbywali groteskowe ceremonie przygotowując noże, K. zyskał po raz pierwszy wgląd w swój własny
problem. “Zawsze pragnąłem dwudziestoma rękami naraz chwytać świat, i to nawet dla niesłusznego
celu. To było mylne; czy mam teraz pokazać, że nawet jednoroczny proces nie zdołał mnie niczego
nauczyć? Czy mam odejść jak człowiek niepojętny? Czy mam pozwolić, by mówiono o mnie, że na
początku procesu chciałem go ukończyć, a teraz, na jego końcu, znowu go zacząć? Nie chcę, by tak
mówiono."
Po raz pierwszy K. zdał sobie sprawę ze swej zachłanności i z jałowości swego życia. Po raz
pierwszy mógł dostrzec możliwość przyjaźni i ludzkiej solidarności:
“Jego wzrok padł na najwyższe piętro graniczącego z kamieniołomem domu. Jak błyska światło, tak
rozwarły się skrzydła jakiegoś okna: jakiś człowiek, słaby i nikły w tym oddaleniu i na tej wysokości,
wychylił się jednym rzutem daleko przez okno i wyciągnął jeszcze dalej ramiona. Kto to był? Przyjaciel?
Dobry człowiek? Ktoś, kto współczuł? Ktoś, kto chciał pomóc? Byłże to ktoś jeden? Czy byli to wszyscy?
Byłaż jeszcze możliwa pomoc? Istniały jeszcze wybiegi, o których się zapomniało? Na pewno istniały.
Logika wprawdzie jest niewzruszona, ale człowiekowi, który chce żyć, nie może się ona oprzeć. Gdzie
był sędzia, którego nigdy nie widział? Gdzie był wysoki sąd, do którego nigdy nie doszedł? Podniósł ręce
i rozwarł wszystkie palce."
Chociaż przez całe swe życie K. próbował znaleźć owe odpowiedzi czy też raczej usłyszeć je od
innych, w tym momencie zadawał on pytania, i to właściwe pytania. Dopiero w obliczu śmierci
przerażenie wlało w niego moc pozwalającą mu uświadomić sobie możliwość przyjaźni i miłości, i - co
paradoksalne - w chwili śmierci po raz pierwszy uwierzył w życie.
SPIS RZECZY
Wstęp - Krzysztof Teodor Toeplitz
Słowo wstępne
I. Wprowadzenie
II. Istota
języka symbolicznego
III. Natura snów
IV. Freud a Jung
V. Historia interpretacji snów
1. Wczesna niepsychologiczna interpretacja snów
2. Psychologiczna interpretacja snów
3. Sztuka interpretacji snów
VII. Język symboliczny w micie, baśni, rytuale oraz powieści
1. Mit o Edypie
2. Mit o stworzeniu świata
3. Bajka o Czerwonym Kapturku
4. Rytuał szabatu
5. Proces Kafki