Spistreści
Przekład:DariuszRossowski
Korekta:MariaZalasa
Projektokładkiistrontytułowych:JoannaWasilewska
Copyright©2013byA.J.Betts
Byarrangementwiththeauthor.Allrightsreserved.
FirstpublishedbyTheTextPublishingCompany,Australia.
Wszelkieprawazastrzeżone.Żadnaczęśćtejpublikacjiniemożebyćpowielanaanirozpowszechnianazapomocą
urządzeńelektronicznych,mechanicznych,kopiujących,nagrywającychiinnychbezuprzedniegowyrażeniazgody
przezwłaścicielapraw.
ISBN978-83-7229-490-6
WydanieI,Łódź2015
WydawnictwoJK,
ul.Krokusowa1-392-101Łódź
tel.426764969
fax426464969w.44
KonwersjędowersjielektronicznejwykonanowsystemieZecer.
CZĘŚĆ1
ZAC
1
ZAC
Do pokoju obok przybywa ktoś nowy. Przez ścianę dochodzi do mnie szuranie nóg,
niepewnych, gdzie stanąć. Słyszę, jak Nina recytuje powitalne instrukcje swym
dźwięcznym głosem stewardessy, jakby ten „lot” miał przebiec bez zakłóceń, nie
będzie potrzeby pociągać za wajchę wyjścia awaryjnego. Można się odprężyć
inapawaćluksusemdobrejobsługi.Ninamagłos,któremusięwierzy.
Mówi pewnie: „To pilot do łóżka. Widzisz? Tym przyciskiem możesz je podnieść,
atymrozłożyćnapłasko.Spróbuj”.
Dziesięć miesięcy temu wyjaśniała to wszystko mnie. Był wtorek. Wyrwany
z drugiej lekcji matmy, znalazłem się w aucie z Mamą i torbą z rzeczami na noc.
W trakcie pięciogodzinnej jazdy na północ do Perth Mama mówiła takie słowa jak
„wszelki wypadek” i „standardowe badania”. Ale ja już wtedy wiedziałem. Od
wiekówczułemsięzmęczonyibyłominiedobrze.Wiedziałem.
Wciążmiałemnasobieszkolnymundurek,gdyNinazaprowadziłamniedopokoju6,
pokazała, jak działa pilot od łóżka, pilot od telewizora i telefon do pielęgniarek.
Zgrabnymruchemnadgarstkazademonstrowała,jakstawiaćptaszkiwkwadracikachna
niebieskimjadłospisie,zamawiającśniadanie,drugieśniadanie,obiad,podwieczorek
i kolację. Cieszyłem się, że Mama uważnie tego wszystkiego słucha, bo sam mogłem
myśleć tylko o tym, jaki ciężki zrobił się mój szkolny plecak i że jutro mam oddać
wypracowaniezangielskiego,któregoterminzostałjużitakdlamnieprzedłużony.Ale
zapamiętałemwsuwkęwewłosachNiny.Tobyłabiedronkazsześciomawytłoczonymi
kropkami. Śmieszne, że mózg robi takie rzeczy. Gdy cały twój świat zostaje właśnie
przemielony i ciśnięty na cztery wiatry, najlepszym, co możesz zrobić, jest
zafiksowanieuwaginaczymśmałyminiespodziewanym.Biedronkawydawałasięnie
pasować do tego miejsca, ale jak belka dryfująca w morzu była przynajmniej czymś,
czegomożnasięuchwycić.
Dziśpotrafięzpamięciwyrecytowaćpowitalnymonologpielęgniarki.„Jeślibędzie
cichłodno,tutajznajdzieszdodatkowekoce”–powieNina.Ciekawe,jakąmadzisiaj
wsuwkę.
–O!–mówiMama,możliwienajbardziejbeztroskimgłosem,najakijąstać.–Ktoś
nowy.
I wiem, że jednocześnie się z tego cieszy i smuci. Cieszy, bo będzie mogła się
przywitaćipoznaćznowąosobą.Ismuci,bonikomuniepowinnosiętegożyczyć.
– Kiedy mieliśmy ostatnio kogoś nowego? – Mama odtwarza w pamięci imiona: –
Mario, prostata; Sarah, jelita; Prav, pęcherz; Carl, okrężnica; Annabelle… co ona
miała?
To wszyscy byli staruszkowie po sześćdziesiątce, zaprawieni w kolejnych cyklach
terapii.Wżadnymznichniebyłonicnowegoaniekscytującego.
Przezokrągłeokienkowdrzwiachwidzę,jakprzemykapielęgniarka–Nina.Wjej
włosach błyska coś żółtego. Może kurczaczek. Zastanawia mnie, czy w sklepie musi
chodzić po te rzeczy do działu dziecięcego. W prawdziwym świecie noszenie
plastikowych zwierząt we włosach przez 28-letnią kobietę nie byłoby normalne,
prawda?Aletutajjakośwcaleniekłócisięzrozsądkiem.
Mój krągły obraz korytarza wraca do normy: biała ściana i dwie trzecie tabliczki
„Osobyzkaszlemlubprzeziębieniemprosimyonieskładaniewizyt”.
Mama wycisza pilotem telewizor i przekręca się na swoim krześle. W nadziei
pochwycenia istotnych sygnałów dźwiękowych obraca głowę lepszym uchem do
ściany.Gdyzatykazaniekosmykwłosów,widzęnanichwięcejsiwiznyniżkiedyś.
–Mamo…
–Ciii.–Pochylasięwskupieniu.
Natymetapietypowasekwencjajestnastępująca:„bliskaosoba”nowegopacjenta
robi jakieś pozytywne uwagi na temat widoku z okna, łóżka i przestronnej łazienki.
Pacjent przytakuje. Słychać przeskakiwanie po sześciu kanałach telewizyjnych
i wyłączenie odbiornika. Często rozlega się nerwowy śmiech na widok basenów
ijednorazowychpieluch,wynikającyznaiwnegoprzekonania,żetenpacjentnigdynie
będzieażtaksłabyanitakzdesperowany,byznichkorzystać.
Apotemzalegadłuższacisza,wmiaręjakwzrokwędrujeodjednejbiałejściany–
zpooznaczanymiprzełącznikamiiwejściamidlasprzętu,któregoniesąwstaniesobie
jeszcze nawet wyobrazić – do drugiej. Lustrują te ściany, z północy na południe i ze
wschodu na zachód, po czym uchodzi z nich w końcu powietrze na myśl, że to jest
jednak naprawdę, że jutro rozpocznie się terapia, a to łóżko stanie się przejściowym
domemnacałedniewprecyzyjnierozplanowanychcyklach,ciągnącychsięprzeztyle
miesięcy czy lat, ile będzie trzeba, by pokonać to świństwo, i że nie ma w tym
samolocie dźwigni wyjścia awaryjnego. Wreszcie „bliska osoba” powie: – W sumie
niejesttutakźle.Patrz,widaćmiasto.Spójrztylko.
Nieco później, po rozpakowaniu ubrań i popróbowaniu po raz pierwszy kawy
zkawiarenki,nowypacjentnieuchronniewśliźniesiędołóżkazdwomaczasopismami
orazświadomością,żetojednakniejestlotmiędzykontynentalny,tylkoraczejrejs,ten
pokój to kabina zanurzona głęboko pod wodą, a o przybiciu do lądu można na razie
tylkopomarzyć.
Ale ktokolwiek zajął pokój 2, nie stosuje się do standardowej sekwencji zdarzeń.
Słychaćtylkogłośnełupnięcietorbyzrzeczamiityle.Niemarozsuwaniaekspresów.
Niemadzwonieniawieszakówwszafie,upychaniakosmetykówwgórnejszufladzie.
Gorzej,niemanawetłagodzącejatmosferęwymianyzdań.
Mamaobracasiędomnie.–Powinnamchybapójśćisięprzywitać.
–Tylkodlatego,żeprzegrywasz–mówię,próbujączyskaćtrochęczasudlanowego
pacjenta. Mama przegrywa zaledwie pięcioma punktami i oboje mamy beznadziejną
rundę. Najlepszym moim słowem było BOGAN, które przeszło nie bez pewnych
kontrowersji.JejnajlepszymbyłoGLUM–samażałość.
Mama układa BOOT i dodaje sobie sześć punktów do wyniku. – Nina nic nie
wspominała,żeprzyjmująkogośnowego.
Mówitobezcieniaironii,jakbyautentycznieoczekiwała,żebędziepowiadamiana
o przyjęciach i wypisach pacjentów na Oddziale 7G. Przebywa tu już tak długo, że
zapomniała,żenależydoinnegoświata.
–Zawcześnie.
–Tylkoherbatę…
Mojamama–NieoficjalnyKomitetPowitalnynaoddzialeonkologicznym.Mistrzyni
uspokajających herbatek i donatorka drożdżówek z marmoladą ze stołówki.
Samozwańczapłytarezonansowadlarodzinpacjentów.
–Skończgrać–mówięjej.
–Alemożejestsam?Takjakten…jakonsięnazywał?Pamiętasz?
–Możechcebyćsam?–Czytonienormalne?Chciećpobyćczasemsamemu?
–Cicho!
Nagle i ja to słyszę. Z początku nie mogę rozróżnić słów – dzieli nas gipsowa
ścianka,naokosześciocentymetrowa–alesłyszędobiegającegłosy.
– Dwie kobiety – mówi Mama. Jej orzechowe oczy robią się coraz szersze. Usta
wykrzywiają się na te wszystkie „s” i „t”, wypluwane z sykiem. – Jedna starsza od
drugiej.
–Przestańpodsłuchiwać–mówięjej,aleitakniemożemynicnatoporadzić.Głosy
potężnieją,słowastrzelająjakpociski:Niepowinnaś!Przestań!Nierób!Dość!
– Co się tam dzieje? – pyta Mama, a ja podaję jej moją pustą szklankę, żeby
przystawiłająjakszpiegdościany.
–Niebądźtakidowcipny!–mówi,apotem:–Tochybaniedziała,prawda?
Umniewrodzinieteżzdarzająsiękłótnie.Byłytakieczasy,latawstecz,gdyMama
i Bec skakały sobie do oczu jak wściekłe rottweilery. Tata i Evan znikali wtedy
zdomu,kryjącsięwsadzieoliwnym,dokądniedocierałyzaropiałegłosy,alejaczęsto
zostawałemnawerandzie,boniemiałempewności,czymożnajezostawićsame.
Gdy Bec skończyła osiemnaście lat, kłótnie straciły na intensywności. Pomogło to,
że wyprowadziła się do domku obok, który służył kiedyś dla pracowników
sezonowych. Teraz ma dwadzieścia dwa lata, zaszła w ciążę i jest bardzo blisko
zMamą.Obiesąwciążupartejakdiabli,alenauczyłysięśmiaćzsiebienawzajem.
Wpokoju2niemaśmiechu–głosybrzmiągroźnie.Sypiąsięprzekleństwa,potem
drzwisięzamykają.Nierozlegasiętrzaśnięcie,bowszystkiedrzwimająspowalniacz,
przez co domykają się z dyskretnym, niesatysfakcjonującym plaśnięciem. Następnie
słychać kroki w korytarzu. W moim okienku miga głowa kobiety. Kobieta jest niska,
głowa tylko muska okienko od dołu. Ma okulary w brązowych oprawach i grzebień
zmasyrogowej,spinającypiaskowewłosy.Prawąrękątrzymasięzakark.
Mama obok mnie siedzi jak surykatka. Przeskakuje wzrokiem od drzwi do ściany,
potem do mnie. Po dwudziestu dniach w pokoju 1 zapominała, że na zewnątrz,
wrealnymświecieludziesięwkurzają,nerwypuszczająjakwszkole,gdydochodzido
bijatyk, kiedy ktoś wepchnie się w kolejkę do stołówki. Zapomniała o istnieniu ego
izłości.
Szykuje się, by przystąpić do działania – pójść za tą kobietą i zaoferować jej
filiżankęherbaty,babeczkidaktyloweiramię,naktórymmożnasięwesprzeć.
–Mamo.
–Hm?
–Zachowajsobiegadkęnajutro.
–Takmyślisz?
Myślęraczej,żeobiepotrzebujączegośmocniejszegoniżkonsultacjauMamy.Być
możejakiegośalkoholu.Ewentualniepięciumiligramówdiazepamu.
UkładamsłowoNOSY(wścibski),głośnopstrykającliteramiwplanszę,aleMama
niechwytaprzynęty.
–Jakktośmożesiętakkłócić?Naoddzialenowotworowym?Tonapewnotylko…
Nagle,jakbywzmocnionymegafonem,dudniprzezścianęjakiśgłos.
–Co…to…jest…?
Potem wskakuje rytm, który podrywa nas oboje. Litery mamy rozsypują się po
podłodze.
Muzyka, jeśli można to tak określić, wdziera się do mojego pokoju z siłą nieznaną
uprzednio na Oddziale 7G. Nowa dziewczyna musiała przywieźć ze sobą głośniki
ipostawiłajenapółcenadłóżkiem,obróconedościany,apotemwłączyłaodtwarzacz
namaksa.Jakaśpiosenkarkazawodziprzezwarstwęgipsu.Czytanowaniewie,żeto
jestnaszaściana?
PodczasgdyMamazeszłanaczworaki,nurkującpodłóżkowposzukiwaniuswoich
siedmiu liter, pokój pulsuje elektropopowym ass-squeezing i wanting it bad.
Słyszałemkiedyśtępiosenkę,jakiśrokczydwatemu.
Mama podnosi się z podłogi, mając w rękach bonusowe T i X, truskawkową
pomadkędoustimiętusa.
–Ktotośpiewa?–pyta.
–Askądmamwiedzieć?–Towyjącanapaśćnamojezmysły.
–Jakwjakimśklubienocnym–mówi.
–Aodkiedychodziszdoklubównocnych?
Mama unosi brwi, odwijając miętusa. Ale prawdę mówiąc, ja też nigdy nie byłem
w klubie nocnym, więc żadne z nas nie ma podstaw do czynienia takich porównań.
Natężeniedźwiękuprzypominaraczejszkolnądyskotekę,aleitakjesttoszokdlaosób,
które spędziły tyle czasu w wyciszonym, dyskretnym pomieszczeniu otoczonym przez
uważnychsąsiadów.
–ToCher.LubiłamCher…
Nie jestem na bieżąco ze śpiewającymi laskami, które podpisują się pojedynczym
imieniem.Rihanna?Beyonce?Pink?Bolesnesłowapiosenkiwaląprzezścianęwprost
namnie.
I nagle wiem. Nowa jara się Gagą. Dziewczyna nie tylko ma raka, ale jest jeszcze
bezgustu?
–CzytomożeMadonna?
– Grasz w końcu czy nie? – mówię, krzyżując KNOB z BOOT. Piosenka grzmi
ojeździena„dysko-patyku”.Poważnie?
Mama wreszcie wkłada miętusa do buzi. – Musi być młoda – mówi cicho. Młodzi
wzruszają ją bardziej niż starzy. – Co za życie. – Potem obraca się w moją stronę
i przypomina sobie, że, tak, ja też jestem młody. Patrzy w dół na swój zestaw
niespójnychliter,jakbystarającsięułożyćsłowo,którewyłuskałobyztegojakiśsens.
Wiem,oczymmyśli.Shit,znamjużjązadobrze.
–Tomusząbyćporządnegłośniki,nieuważasz?–mówi.
–Co?
–Trzebabyłozabraćtwojegłośnikizdomu.Albokupićtunowe.Mogęjutropójść
dosklepu.
–Idźjejukradnij.
–Jestrozbita.
–Czuję,jakodtejpiosenkispadamiliczbaleukocytów.
Tylkotrochężartuję.
Piosenkasiękończy,aleniemasprawiedliwości,bozaczynasięodnowa.Tasama.
Poważnie,LadypieprzonaGaga?Natakimpowerze?
– Twój ruch. – Mama układa BOARD na planszy, a potem wyciąga kolejne cztery
literyzworeczka, jakbywszystkobyło najzupełniejnormalnie,a myniepadalibyśmy
ofiarąnadużyciasłuchowego.
–Tapiosenkajestnastawionanarepeat–mówięniepotrzebnie.–Możeszpoprosić,
żebyjąwyłączyła?
–Zac,onadopieroprzyszła.
– Wszyscy kiedyś dopiero przyszliśmy. To żadne usprawiedliwienie dla… tego.
Musząbyćjakieśzasady.Kodeksetykipacjentów.
– A mnie to tak bardzo nie przeszkadza. – I na zaświadczenie swych słów Mama
kiwagłową.Tosięchybanazywabopping.
PatrzęnaTFJPQRSnaswoichkolanach.Niemanawetjednejsamogłoski.
Poddajęsię.Niemogęmyśleć.Niechcę.Mamdośćtejpiosenki,któralecijużtrzeci
raz.Próbujęsięudusićpoduszką.
–Chceszherbaty?–pytaMama.
Niechcęherbaty–nigdyniechcęherbaty–aleprzytakuję,żebypobyćwpojedynkę
przez kilkanaście minut, a może godzinkę, jeśli Mama wytropi „bliską osobę” nowej
pacjentki i zaaplikuje jej intensywną terapię drożdżówkową w świetlicy dla
pacjentów.
Słyszę,jakpłyniewoda,gdyMamaskrupulatniestosujesiędoinstrukcjimyciarąk.
–Zarazbędę.
–Idź!–mówię.–Ratujsię.
Kiedy drzwi zamykają się za nią, odkładam poduszkę. Zsuwam swoje litery do
pudełka i ustawiam łóżko na płask. Dostałem wreszcie cenne chwile bez Mamy, a są
zrujnowaneprzezto.Piosenkazaczynasięznowu,porazczwarty.
Jak to możliwe, że pokój 1 może zapewniać tak skuteczne schronienie przed
zarazkami z zewnętrznego świata, a jednocześnie tak żałośnie sprawdzać się
wochronieprzedzagrożeniemzestronygównianejmuzy?
Niesłyszętejdziewczyny–niesłyszęnicopróczpiosenki–alewyobrażamsobie,
że leży teraz na łóżku i bezgłośnie powtarza słowa, które ja z całych sił staram się
ignorować.
Pokój2jestniemalidentycznyjakmój.Wiem,boczasemwnimleżałem.Jesttaka
samaszafa,takasamałazienka,takasamafarbaiżaluzje.Wszystkozduplikowane,tyle
że w lustrzanym odbiciu. Gdyby spojrzeć z góry, łóżka wydawałyby się ustawione
szczytamiprzysobie,oddzielonetylkosześciomacentymetramiścianki.
Jeślileżyteraznaswoimłóżku,praktyczniemamygłowyprzysobie.
Dalej w korytarzu jest sześć innych jedynek, a potem osiem dwójek. Byłem
wkażdymztychpokoi.Odkiedyporazpierwszyzdiagnozowanomniewlutym,przez
sześć miesięcy byłem częstym pasażerem tych linii lotniczych, przechodząc cykle
indukcyjny,konsolidacyjny,intensyfikacyjnyipodtrzymujący.Pokażdymcykluchemii
Mama zawoziła mnie te 500 kilometrów do domu, gdzie odpoczywałem, nabierałem
trochę sił i wpadałem na jeden czy dwa dni do szkoły, mimo że reszta mojej klasy
przygotowywała się do egzaminów maturalnych, do których ja w tym roku nie będę
podchodził. Potem znów bujaliśmy się do Perth, zajmując pokój, który akurat był
wolny,ispinaliśmysięprzedkolejnymuderzeniem.
Obojeliczyliśmy,żechemiawystarczy.Niewystarczyła.
– Jak nie pałką go, to kijem – stwierdziła dr Aneta, kiedy okazało się, że mam
reaktywację.Wkalendarzunarysowałafluoroscencyjnyżółtyprostokątod18listopada
do 22 grudnia. Zac Maier – napisała. – Przeszczep szpiku kostnego. Pokój 1. Przez
pierwszychosiem,dziewięćdni–wyjaśniła–będąmnieszykowaćna„dzieńzero”,do
operacji. Reszta pobytu upłynie w ścisłej izolacji, żeby wszystko się bezpiecznie
wygoiłoiprzeszczepsięprzyjął.
–Pięćtygodniwjednympokoju?–Cholera,nawetwwięzieniachpodspecjalnym
nadzoremjestwięcejswobody.
Z głośnym kliknięciem zatkała marker zatyczką. – Przynajmniej zdążysz wyjść na
BożeNarodzenie.
Przed białaczką trudno mi było usiedzieć dwie godziny w jednym pokoju, nie
mówiąc o całym dniu. Wszystko, co ciekawe, było na dworze: piłka, krykiet, plaża,
farma.Nawetwszkolezawszesiadałemprzyoknie,żebywidzieć,cotracę.
–Pokój1manajlepszywidok–powiedziaładrAneta,jakbytomogłocośosłodzić.
Jakbymmiałjakiśwybór.
Piosenka się kończy i wstrzymuję oddech. Przez chwilę słyszę tylko znajome
dźwięki:sączeniesięmojejkroplówki,buczącąpokojowąlodówkę.
Zastanawiam się, czy nowa po raz pierwszy liczy kwadratowe płytki na suficie
u siebie. Są osiemdziesiąt cztery, mógłbym jej powiedzieć. Osiemdziesiąt cztery, jak
umnie.Amożeprzeliczajejużponowniewdrugąstronę,dlapewności.
***
Osiemnaściepierdolonychrazy?Metotreksattopryszcz–tapiosenkamniezabija.
Pielęgniarki są wciąż na swojej cotygodniowej odprawie, więc nie ma kto mnie
uratowaćodtegoniekończącegosięcyklubadziewia.Ktosłuchapiosenkiosiemnaście
razy?Poprawka:dziewiętnaście.Czytadziewczynamacośzgłową?Eksperymentuje
z nową formą terapii, próbując doprowadzić do spontanicznej autodestrukcji swoich
komórekrakowych?CzyistniejejakaśCudownaTerapiaRakowaLadyGagą,októrej
niesłyszałem?
Starzy pacjenci nie robią takich rzeczy. Wiedzą, co to jest poszanowanie innych.
Zgoda, Bill potrafi nastawić radio za głośno, gdy są gonitwy psów, ale poziom jest
ledwo umiarkowanie wnerwiający, a nie wszystko wsysający. Jest też Martha, której
szczebiotliwy śmiech gra na nerwach, jednak rozlega się tylko po nadmiarze herbatki
rooibos.
Ajaniemogęwstaćztegołóżka,wyjśćzadrzwiiznaleźćsobiejakiegościchego
pomieszczenia gospodarczego, żeby się tam ukryć. Zgodnie z postanowieniami
Protokołuprzeszczepuszpikukostnegouwięzłemwtympokojuczterymetrynapięć.
Dwadzieścia dni za mną, piętnaście przede mną – to za długo na bycie zakładnikiem
obsesyjnych kompulsji dziewczyny z pokoju obok. Mogę jedynie zakryć sobie głowę
poduszką i mieć nadzieję, że ma chłoniaka Hodgkina z chemią w jeden dzień
w miesiącu. Nie biorę nawet pod uwagę ostrej białaczki limfoblastycznej albo
szpikowej.Ajeślimamiećprzeszczepszpiku,tojasięwymeldowujęztegolokalu.
Piosenkazaczynasięponownie,dochodzącdodwudziestegorazu–tojestdoliczby,
którą wyznaczyłem sobie jako graniczną. Muszę coś zrobić, zanim uszy zaczną mi
krwawić.
KrzyknieprzebijesięprzeztenGaga-ton.Jakinaczejmogękomunikowaćsięprzez
sześciocentymetrowąścianę?
Podnoszę się z łóżka i zauważam, że dłonie mam zaciśnięte w pięści. Więc jednej
używam.
Stukam.Grzeczniezpoczątku,jakbympukałdoczyichśdrzwi.Pukamznadzieją,że
sygnałjakośdotrze.
Niedotarł.
Pukam znów, seriami po trzy, tym razem z uporem kuriera. Puk, puk, puk. Pauza.
Puk,puk,puk.
Wpiosencezaczynasięchórek,któryzdążyłemjużznienawidzić.Gorzej,znamcały
tekstnapamięć.
Walę mocniej, jak zostawiony za drzwiami brat. Moja pięść wybija każdy takt,
grzmiąctakgłośno,żedziewczynamusisłyszećtetaktywstereo.Ścianachybadrżypo
drugiejstronieodimpetu.
Muzyka ustaje – sukces! – ja też, zauważając, jak łatwo skóra zdarła się
zzaczerwienionychkostekmojejdłoni.Rozcieramjeiczuję,jakuśmiechwpływami
natwarz.
Możedlatego,żetojestpierwszyraz,kiedynawiązujęzkimkolwiekkontakt,odkąd
jestemwtympokoju.Pielęgniarki,lekarzeimamasięnieliczą.Tanowajestmłoda,to
ktoś w moim wieku. Serce wali mi od wysiłku. Kręci mi się w głowie. Cały pokój
tętni.Brzdęk.Szszsz.Pik.Buuu.
Potem–stuk–ścianaodzywasiędomnie.Stuk.
Ten stuk nie jest gniewny, jak była muzyka czy wykrzyczane wcześniej przez nową
słowa. Stuk jest bliski. Dziewczyna musi być teraz tuż-tuż, zaskoczona,
zzaciekawionymuchemprzyścianie,jakbynasłuchiwałakontaktuzobcącywilizacją.
Przykucam.
Puk–odpowiadamścianie,teraztrochęniżej.
Stuk.
Ścianabrzmijakośpusto.Czyżby?
Puk.
Stuk.
Puk.
Stukstuk?–Wciszystukrozbrzmiewasurowo.Tochybapytanie.
Puk.
W przerwach nie ma nic oprócz szumu mojej pompy infuzyjnej i oczekiwania na
następnysygnał.Mięśnienógzaczynająmnieboleć,gdytakczekam.Stopymarznąna
linoleum.
Stuk?
Puk.
Ewidentnie żadne z nas nie zna alfabetu Morse’a, jednak coś zostaje powiedziane.
Zastanawiamsię,ocopróbujemniepytać.
Puk.Cisza.Puk.
Izastanawiamsię,coodpowiadam.
Apotemkoniec.
Brzdęk.Szszsz.Pik.Buuu.
Trwambezruchunakolanachpodścianąijestmiwstyd.Niepowinienemskarżyć
sięnatępiosenkęwjejpierwszymdniuwszpitalu.Zbytmałowiem.
Onaniestuka,janiepukam.
Klęczętylko,wyobrażającsobie,żeonarobitosamo,sześćcentymetrówodemnie.
2
ZAC
Wiem,żepodwójneprzyciskiwspłuczcesądobre,boprzyjaznedlaśrodowiskaitak
dalej,aleczasamibudząwątpliwości.Mamwcisnąćpółczycały?Niekiedypotrzebuję
przyciskumiędzynimi.
Stoję,zastanawiającsięnadtymzbytdługo.Znowu.
Myjęręce,rozbawionyswoimodbiciemwlustrze.Mamłysągłowę,powybrzuszaną
iasymetryczną,abrwisągrubszeniżprzedtem.Przepoczwarzamsięwjednegoztych
podejrzanychgostkówzGuessWho.
Wychodzę z łazienki i wracam do pokoju, w którym Mama podniosła żaluzje
i złożyła różowy fotel rozkładany na dzień. W świetle poranka jej rude włosy
przypominająptasiegniazdozesterczącymigałązkamiszaregokoloru.
–Noijaktam?–pyta.
–Zczym?
–Wiesz…
Ilerazysiedemnastolatekmożerozmawiaćoswojejkupie?Zmatką?Wyczerpałem
swójlimitosiemnaściednitemu.Przynajmniejniepyta:„Czybyłowypróżnienie?”jak
pielęgniarki.
–Ajakuciebie,Mamo?
–Tylkopytam.
–Chcesz,żebymnastępnymrazemzrobiłzdjęcie?–Przeciskamsięobokniejrazem
ze stojakiem do kroplówki. Uderza mnie lekko poduszką. – Mam prowadzić księgę
pamiątkową?
–Księgęodchodową–Mamazachwycasięswojąbłyskotliwągrąsłów.
Dokumentowanie moich wypróżnień – to byłby faktycznie znakomity użytek dla tak
zwanego „dziennika”, który wręczył mi Patrick. Uznał, że przydałoby mi się
„wyartykułowanie mojej drogi emocjonalnej” czy jakoś tam. Ale mógłbym go
spożytkowaćnawykresyczęstotliwościikonsystencji.Każdastronabyłabykodowana
koloramizrysunkamidużych,brązowychwykresówkołowychiadnotacjami.
– Co powiesz na to: „Dziewiąty grudnia. Dwanaście dni po przeszczepie. Mierna
biegunka.Wybierampołowęspłuczki”.
–Chybaniedotegomacisłużyćdziennik.
–Niedokupekispłuczek?
–Dotego,coczujesz.–WychowawszydwóchchłopakówiBec,Mamadobrzewie,
bynieużywaćsłowana„c”nadarmo.
–„Dziewiątygrudnia.Czuję…żemiulżyło.”
Uśmiechasię.–Widzisz?Jużlepiej.
Niepotrzebujęopisywaćgówna.Żadnego.
Ukończyłem szkolenie toaletowe w wieku trzech lat. Nie jest to rezultat genialny,
fakt, ale byłem sumiennym uczniem. Od tamtej pory czynności w ubikacji miały
pozostawać sprawą prywatną i odbywać się za zamkniętymi drzwiami, z dala od
dociekliwości mamy. Jej zadaniem było zadbanie o inne rzeczy, takie jak przede
wszystkim to, co trafia do mnie drugim końcem, przez usta. I przyznaję, że
wywiązywałasięztegopierwszorzędnie.
Alepotemprzyszłoto.Gdybyłemwnajgorszymstanie,Mamanietylkodopytywała
omojewypróżnienia,alebyłaichświadkiem.Zabraniałemjejdotykaćbasenów,więc
niedotykała,alezostawaławpokoju,kiedysalowepodcierałymnieczymyły,nawet
jeśli udawała, że rozwiązuje krzyżówkę. Stałem się znów niemowlakiem, tyle że
z testosteronem, włosami łonowymi i obmacującymi mnie na zmianę pielęgniarkami.
Aleczasamibyłemtaknieobecny,żetoniebyłowstaniemnienawetzawstydzić.
Zanimmoglimipodaćnowyszpikw„dniuzero”,musielimniedoprowadzićprawie
na skraj śmierci. Pięć dni po cztery środki chemioterapeutyczne, potem trzy dni
naświetlania całego ciała. Czułem się tak, jakby przejechała mnie ciężarówka.
Następnie zawróciła, chybotnęła się w bok i przewróciła na mnie. Nie mogłem nic
zrobić, tylko leżeć przygnieciony. Z największym trudem łapałem każdy kolejny
oddech.Kontrolazwieraczabyłazupełniewykluczona.
Terazpanujęjużnadtymkońcem.Postoperacyjnie,mojeobjawyograniczająsiędo
sporadycznych wymiotów, wrzodów na ustach i dziwacznych bobków. Szczerze
mówiąc, spędzanie czasu w łazience należy do moich ulubionych rozrywek. Przez
jakieś dziesięć minut nikt mnie nie obserwuje, nie bada, nie sonduje. Mogę sobie po
prostuusiąśćipomyśleć.Nierównasiętojeszczerozwiązaniuproblemuubóstwana
świecie,aletojużcoś.Jakiśpostęp.
Mamazamykaswojeczasopismoiprzypatrujemisię.–Czywyciskałeśpryszcz?
–Niedotykałemgo.
Ma paranoję, że mógłbym przez to uruchomić masywny wypływ ropy i krwi, zbyt
gwałtowny jak na możliwości moich mikrych płytek, co skończyłoby się transfuzją
w trybie nagłym, która niekoniecznie musiałaby uratować mi życie. Śmierć od
pryszcza?Nie,tobyłbyidiotycznysposóbnaśmierć.Niepodejmętakiegoryzyka.
Czy to sprawiedliwe, że mam białaczkę i jednocześnie pryszcze? Jeżeli jeszcze
włosy odrosną mi rude, naprawdę się wkurzę. Mój brat Evan jest po bardziej rudej
stroniespektrum,alepocichusięfarbuje.Myśli,żeniktniezauważa.
–Cochceszdziśrobić?–pytaMama.
–Poskakaćzespadochronem.
–MożemyzagraćwCUD.
Potrafimnierozśmieszyćbezwzględunato,czymatakizamiar,czynie.
–COD–poprawiamją.–JakCallofDuty.Inie,niebardzo.
Rozkłada się tylko obozem, a potem wrzeszczy, kiedy ją zabijam, wygadując
wymyślone przekleństwa typu ku…chnia polowa albo chu…steczka. Nie została
stworzonadowalkizbrojnej.
–Tocochceszrobić?
–Oddychać.Jeść.Spać.Powtórzyć.
Szturchamnie.
–Dajspokój,Zac.Niechceszsięnudzić.
Moja mama: Animator Wolnego Czasu, Nieoficjalny Komitet Powitalny, Detektyw
Biegunkowy i Policja Szczęścia. Przechodzi z jednej roli do następnej, zatykając
szczeliny,żonglującrekwizytami,lustrując,kontrolując,robiąc.
Czuję,jakjejradarypracująterazwposzukiwaniuoznakmelancholii.Obojewiemy,
że w odwodzie czekają bataliony wsparcia: psycholog Patrick, arteterapeuci,
counsellorzy ds. młodzieży, prozac, a – w desperacji – klauni ściągnięci ze szpitala
dziecięcego.
–Czytrzebaużyćsłowana„c”?
–Czuję,żenie.
Śmieje się. – To pomóż mi w krzyżówce z dzisiejszej gazety. Brakuje nam
trzydziestusłów,bydojśćdopoziomugeniusza.
Słowona„c”niepokoimnie,alemartwięsięoto,coczujeMama,nieja.
–Mamo,jedźdodomu.
–Zac…
–Niemusisztubyć.Jużnie.Jestmicorazlepiej.
To prawda. Dni minus dziewięć do minus jeden to było piekło. Dzień zero
rozczarował jako kulminacja. Dni jeden do trzy nie przypominam sobie, cztery do
siedembyłyprzechlapane,dziewięćdojedenaścienieciekawe,aleteraz,wdwanaście
dnipoprzeszczepie,znówzaczynamsięczućjakczłowiek.Wyjdęztego.
– Wiem – odpowiada, jak można się było spodziewać, przewracając stronę
czasopisma.–Alemniesiętupodoba.
Akurat! I oboje to wiemy. Mama nie lubi siedzieć zamknięta w czterech ścianach.
Odkąd ją pamiętam, zawsze miała na głowie słomkowy kapelusz i lśniła potem. Ma
orzechowe oczy i piegi od słońca. Jest w zieleniach, brązach i pomarańczach.
Z sekatorem w rękach. Jest ziemią i dyniami. Wolałaby zbierać gruszki albo nawozić
drzewka oliwne niż tkwić w tym pokoju na różowym fotelu rozkładanym. Poza
wszystkimjestbratniądusząmojegotaty,aleniepojedziedodomu,kiedyjąproszę–
nawetgdybymbłagał.
W moim pokoju są dwa okna. Jedno w drzwiach, małe i okrągłe wychodzi na
korytarz,aprzezdrugie,dużeiprostokątnewidaćwejściedoszpitala,parkingitrochę
domów na przedmieściu. To przy tym oknie siedzi przez większość dni jak kwiat
spragnionysłońca.
– Wymień trzy rzeczy, które podobają ci się w szpitalach. Oprócz krzyżówek
iplotkowania.
–Kiedyśpodobałomisiętowarzystwosyna…raz.
–Poprostuwracajdodomu.
Po pierwszym postawieniu diagnozy cała rodzina przyjeżdżała ze mną do Perth na
serie chemii. Mama, Tata, Bec i Evan zatrzymywali się w motelu trzy ulice stąd,
przychodzili co rano z grami, pismami i tak ożywionymi rozmowami, że nie byłem
w stanie za nimi nadążyć. Tata był większy i głośniejszy niż zwykle. Wygłupiał się
z Bec, jakby nagle dobrali się do slapstickowego duetu. Mama potrząsała głową
w udawanym oburzeniu, podczas gdy Evan trzymał się w tyle, podejrzliwie lustrując
kroplówkiipielęgniarki.–Niedobrzemisięrobiwszpitalach–usłyszałem,jakkiedyś
mówił.–Tenzapach…–Niemammutegozazłe.Onteżtuniepasuje.Przynajmniej
uczciwietomówił.
Za każdym razem, gdy wieczorem wychodzili, stawałem w prostokątnym oknie
i obserwowałem, jak moja mała rodzinka wlecze się z powrotem do motelu. Tata
trzymałMamęzarękę.Siedempięterniżejkażdeznichwyglądałonadużosmutniejsze,
szczególnieTata.Szczerzemówiąc,ichodwiedzinyźlenamniewpływałyitymrazem
wymusiłem na Mamie przyrzeczenie, że utrzyma ich z dala. Szczęśliwie Protokół
przeszczepuszpikukostnegozabraniaprzyjmowaniawięcejniżjednegogościanaraz,
więcmamanominowaładotejrolisiebie.Jedynyszkopułwtym,żeniewychodzi.
–Niepotrzebująmniewdomu.Becdbaopełnąlodówkę.Aoliwkisąjużprzycięte,
więcmężczyźnimająlekko.
–AleTata…
–Potrafisamzatroszczyćsięosiebie.
–Wiesz,comamnamyśli.
– Jestem twoją matką – przypomina mi, jakby składała śluby kochać mnie
ipielęgnować,chronićiirytowaćwchorobieizdrowiu(alezwłaszczawchorobie),
jakdługożycianamstarczy.
Zżołnierskądeterminacjąprzystępujedocodziennejkrzyżówkizgazety.Podchodzi
do niej tak, jakby stawką było coś większego; jakby nasze powodzenie w jej
rozwiązaniumiałoprzełożyćsięnapowodzenieterapii.Przezcałydzień,wmiaręjak
Nina,Patrick,Simone,SuzanneiLindawchodząiwychodzązpokoju,przynosząccoś
lub wynosząc, dodawane są kolejne wydumane słowa, aż docieramy do trzydziestu.
Mamapęczniejezdumyiwpisujewkalendarzupoddatą9grudnia:Geniusz!
Właśnie dlatego godzę się na krzyżówki, Scrabble, „CUD” i każde inne zajęcie,
któreproponuje.Robię to,bywidzieć pewnośćjejręki, gdypisze: Geniusz. Kolejny
sukces.Kolejnydzieńzaliczony.
Podczaswiadomościoszóstejuświadamiamsobie,żektośmnieobserwuje.
Ktoś przygląda się przez okrągłe okienko z korytarza. Jest młoda, ma szesnaście,
może siedemnaście lat, duże oczy, ciemną kreskę pod nimi i grube brązowe włosy,
którezapewnespływająlokamizajejramionaniżej,niżwidaćprzezszybkę.
Nie jest pielęgniarką. Jest kimś takim jak ja i czuję, jak jej oczy przywierają
kurczowodomoich.
Niemogęsięodnichoderwać.Jesthipnotyzująca.
Apotemmrugamijużjejniema.
Dziwne. Nie wyglądała jak fanka dziewczyńskiego popu. Zresztą Lady Gaga nie
odezwała się już więcej. Odkąd dziewczyna wyłączyła piosenkę dwa dni temu,
słyszałemzpokoju2jedyniesporadycznesprzeczki–matka,jakzgaduję,icórka–po
którychnastępowałorytualneplaśnięciedrzwiami.Niebyłoaniśladumuzyki,telewizji
czyczegokolwiek.
Czytoprzezemnie?Dlatego,żepukałem?
Oglądam z Mamą wiadomości, ale w tej chwili to nie świat na zewnątrz mnie
interesuje.
3
ZAC
Status:Potrzebnenowemelodie.Jakieśpropozycje??
– Przydałyby mi się nowe rzeczy do słuchania – mówię Mamie po czterech rundach
Mario Karta i półgodzinnej torturze przy programie kulinarnym Ready, Steady, Cook.
Mając schrzanione kubki smakowe po chemii, straciłem wszelkie zainteresowanie
jedzeniem,więcprogramy,wktórychsławniszefowiekuchnipodrygujązkarczochami,
straciłydlamniepowab.JednakżedlaMamyjesttoobowiązkowypunktdnia.–Znam
jużmojąlistęziPodanapamięć.
–Chcesz,żebymposzładosklepumuzycznego?
Idealnie: wysłanie Mamy z misją zakupu kompaktów zapewni mi co najmniej
godzinęwpojedynkę.
–Oiletylkomaszczas…
Mama odszukuje swoją torebkę i smaruje usta błyszczykiem. Ponownie myje ręce
isprawdzaswojeodbiciewlustrze.
–Comamcikupić?
–Poprośocośwsklepie.Powiedzim,żetodlasiedemnastolatka.Chłopaka.
Potrząsagłową.–Niemamowy.Wypiszmijakieśtytuły.
Dzięki Facebookowi mam po chwili listę sześćdziesięciu siedmiu polecanych
albumów.Jednaaktualizacjamojegostatususprawiła,żeposypałsięcałygradsugestii,
wieleznichwlukrowejpolewie.
Skrillex!Zdrowiej,Zac
WyślęcinajnowszychRubensów,OfMonstersiMen.Jestemzciebiedumna,Braciszku.Bec
Macklemore&RyanLewis.Ciężkonamczekać;)trzymsięHelga
Rak to magnes dla przyjaciół na Facebooku. Według statystyki mojego profilu, nigdy
jeszcze nie byłem tak popularny. Dawniej ludzie się za siebie modlili, dzisiaj lajkują
ikomentują,jakbymielibićświatowerekordy.Nieuskarżamsię,alejakmamwybrać
kilkapłytzsześćdziesięciusiedmiu?
–Zaskoczmnieczymś–mówięMamie.–Jeśliokażesię,żetobadziewie,zawsze
możeszjejutrowymienić.
Towprostgenialne.Mogęsprawić,byMamakursowałatamizpowrotemdosklepu
muzycznegoprzezcałąresztęmojegopobytu,dającmicennegodzinywolności,asobie
wielcepożądanyruchnaświeżympowietrzu.Wkońcumójzachemionymózgzaczyna
trybić.Mamtylkonadzieję,żeMamanigdyniedowiesięoiTunes.
Wycieraręcepapierowymręcznikiem.–Przydałobysięteżtrochęlodów…
Imachającręką,wychodzi.
Alle-luja.
Brzdęk.Szszsz.Pik.Buuu.
Zrzucamkołdręistajęnalinoleum.
To czwarty dzień nowej dziewczyny. Z tego, co słyszę – i czego nie słyszę –
rozumiem,żejestwciążsama.Mamaodwiedzająrano,alenigdyniejestdługo.Nie
zostajenanocjakmoja.
Dziśranosłyszałembrzękwieszakówwszafieuniej.Poczterechdniachwreszcie
sięrozpakowała.Brzmiałotojakkapitulacja.
Ma na pewno wkłucie centralne pod obojczykiem. Uniesione i odrętwiałe wokół.
Pielęgniarkizpewnościądłubałyjużprzynimigłami,aleonanicnieczuła.Niemateż
jeszczenudnościpochemii.Zależnieodtego,jakilekjejpodają,możeichwogólenie
mieć. Będzie tu jeszcze tylko przez trzy dni i potem jedzie na pięć do domu przed
kolejnymcyklem–takNinapowiedziałaMamie.Dziewczynamamięsakakości.
Płeć:K
Wiek:17
Umiejscowienie:Goleń
Stadium:Guzzlokalizowany
Cholera, na jej miejscu wcale bym nie marudził. Statystyki w jej przypadku są
znakomite.Jeszczeichniewygooglała?Niewie,jakiemaszczęście?
Głowadogóry–chcęjejpowiedzieć.–Zarazwróciszdodomu.Słuchaćtejswojej
gównianejmuzyiodliczaćdni.
Ale piosenka, którą teraz puszcza, jest bardziej hiphopowa niż dziewczyńsko-
popowa. Przysuwam bliżej swój stojak z kroplówką w nadziei, że rozróżnię słowa.
Zuchemprzyciśniętymdościanyuważnieobserwujęswojeokrągłeokienko,niechcąc,
żeby ktoś sobie coś pomyślał. Pielęgniarki przechodzą obojętnie, podobnie jak koleś
wkapeluszu.Jestmłodszyodtypowychodwiedzających.Mabalonwypełnionyhelem
imałegobiałegomisia.
Słyszę, jak wchodzi do pokoju 2. Wyobrażam sobie, że podchodzi do jej łóżka od
stronyokna.Nierozumiemwszystkichjegosłów.Jestichmniejniżsłówdziewczyny,
którejgłosbrzmiweselejniżzwykle,bąbelkowo,jaknapójgazowany.Ciekawe,coon
mówitakiego,żeonatakreaguje.
– Żenada, ściągaj to – dziewczyna śmieje się, gdy on robi pewnie to, co wszyscy
palanci robili przed nim: zakłada sobie kartonowy basen na głowę jak kapelusz. To
takieprzewidywalne,żetrudnomiuwierzyć,żeonasięnatołapie.
Chłopak odczytuje opcje jutrzejszego jadłospisu z niebieskiej karty i pomaga jej
zaznaczyćrubryczki.Słyszę,jakopowiadajejoimprezie,którająominęła,iżeShay
iChloepytałyonią.
–Niemówim…
–Niemówiłem.
–Dobrze.Niedługostądwychodzę.
– Co to takiego? – Jego głos przybliża się do naszej wspólnej ściany. Wyobrażam
sobie,żedotykawybrzuszeniapodjejobojczykiem.
–Towenflon.
–Czad.Boli?
–Nie.Tak.
–Zostanieblizna?
Mijają wieki, zanim się rozpłakuje. Słyszę każdy przeciągły szloch i każdą długą
pauzęmiędzynimi.
–Hej…Hej.Mówiłaś,żezarazcięnareperują,prawda?
–Tak.
–Więcniepłacz.
Niedługo potem chłopak wychodzi. Gdy przemyka obok moich drzwi, brwi ma
zmarszczone w sposób, który przypomina mi mojego brata Evana, kiedy chce być
gdzieśindziej.
Brzdęk,pik,buuu,mówimójpokój.
Pokój2nicniemówi.Jejmilczenienigdyniebyłojeszczetaksmutneicałkiemmnie
wsysa.
Przykucamipukamwścianę.Jakinaczejmogęzniąporozmawiać?
Pukamtrzyrazy.Mojepalcemówią:Nojuż,nastawjakąśmuzę.Włączrepeat,jak
chcesz.Wytrzymam.
Aleniemaodpowiedzi.
–Cotyrobisz,Zac?–StoiprzymnieNina.
–Upadłomi…Q.
–IjakbrzmitakieQ?–Wewłosachmajakiegośfutrzaka.Oposaalbokuokę?Onteż
posyłamidrwiącyuśmieszek.
Wstając,uderzamgłowąwpompęinfuzyjną.
–Przyniosłamlekarstwa.–Potrząsadozownikiem.–Alemożepotrzebaciczegoś…
silniejszego?
Kręcimisięwgłowie,gdymówię:–Pójdźipowiedztejnowej,żebypuściłaLady
Gagę.
–Dlaczego?
–BonieznamalfabetuMorse’aimójsygnałniezostałodczytany.
Ninamierzymniewzrokiem.–NigdyniemiałamcięzafanaGagi.
–Wiem,żetoniejesttypowaprośba–mówię,posyłającuśmiech,któryzjakiegoś
powoduzawszenaniądziała.–Tylkoraz.Dlamnie?
Wygrzebuję dziennik ze stosu koło łóżka, otwieram go zwinnym ruchem, wyrywam
czystąkartkęipiszę:
PuśćGagę.
NALEGAM!
(Naprawdę!)
Niewiem,czywielkieliterytonieprzesada.Iwykrzykniki.Rozważamnarysowanie
uśmiechniętejbuźki,byusunąćpotencjalneśladysarkazmu.
–DlaczegonieściągnieszsobieGagiziTunes?
– Ja nie chcę słuchać Gagi – szepczę, wskazując na ścianę. – Chcę, żeby ona
posłuchała.
Ninaskładarówniutkokartkę.–Jaksobieżyczysz,Zac.Ibierzswojelekarstwa.
Nina wkłada kartę do kieszeni, po czym myje ręce przez przepisowe trzydzieści
sekund.Wyglądatobardziejnasześćdziesiąt.
–Gdzietwojamama?
–Wsklepiezpłytami.
–PoGagę?
Prycham.–Jeszczeczego.
–Notak.Więcmaszsiędobrze?Sam?
–Znakomicie.
Kiwamgłowąionawychodzi.Obojesięuśmiechamy.
***
Mama potrafi sobie nieźle chrapnąć, jak zwykle o trzeciej w nocy. Któregoś razu
powinienem to nagrać jako dowód. Uważa, że nie chrapie – w ogóle ledwie zmruży
okownocy–alejawiem,jakjest.Kiedyjestnajgłośniejsza,janajbardziejniemogę
spać.
ToniewinaMamy,tylkoprzekleństwotrzeciejgodziny.Budzęsiędoubikacjitrzeci
razwciągunocy,apotemniemogęzasnąć.
Trzecia to najgorsza godzina. Jest za ciemno, za jasno, za późno, za wcześnie. To
wtedyprzychodząpytania,brzęcząjakmuchy,obsiadająmniejednopodrugim,ażmam
ichpełnągłowę.
Jestem górnikiem? Maniakiem telezakupów? Narciarzem biegowym? Muzykiem?
Żonglerem?
Jest3.04,ajazastanawiamsię,kimjestem.
Szpikjestniemiecki–lekarzomtylebyłowolnopowiedzieć.Odczternastudnimam
w sobie niemiecki szpik i chociaż nie ciągnie mnie jeszcze do precli, piwa czy
skórzanych bryczesów, nie znaczy to, że na pewno nie zmieniłem się pod innymi
względami.AlexiMattprzezwalimnie„Helga”itakjużzostało.Terazcałaekipaod
piłkiuważatozaprzezabawne,żepoczęścimogębyćpiekącąprecle,żłopiącąpiwo
izaplatającąwarkoczeFrauleinzBawariizpotężnymdieBruste.
Aleczytoprawda?Mogę?
Próbujęwyobrazićsobiesiebiejakokogośinnego.
Wiem,żebrzmitojakkiepskithriller–Inwazjaszpiku!–alejeślimójwłasnyszpik
zostałwymytyzmoichkościizastąpionycudzym,czyniezmieniatotego,kimjestem?
Czy to nie w szpiku rodzą się moje komórki, by przeciskać się z krwiobiegiem do
każdej cząstki mojego ciała? Więc jeśli miejsce narodzin moich komórek pochodzi
terazodinnegoczłowieka,czytoniepowinnowszystkiegozmienić?
Mówią mi, że teraz jestem w 99,9 procentach kimś innym. Mówią mi to jako coś
dobrego,aleskądmammiećpewność?Niemawtympokojunic,naczymmógłbymsię
sprawdzić.Aco,jeślikopięterazpiłkęzwprawąożłopanejwiedźmyzNiemiec?Co,
jeśli zapomniałem, jak kieruje się pickapem albo jeździ na quadzie? Co, jeśli moje
ciało nie pamięta, jak się biega? Co, jeśli te rzeczy nie są przechowywane w głowie
czymięśniach,aledużogłębiej,wszpiku?Co,jeśli…co,jeśliwszystkotojesttylko
stratączasu,ibiałaczkaitaksięreaktywuje?
O3.07włączamiPada,przyciemniamekranibłąkamsiępościeżkachwlabiryncie
blogówiforów, wolnyodświdrujących oczuMamy.Chrapiąc narozkładanymfotelu
obokmnie,niemapojęciaomoimniecnymsekrecie.
W 0,23 sekundy Google informuje mnie, że są ponad 742 miliony stron o raku.
Prawie8milionówdotyczybiałaczki,zczego6milionówostrejbiałaczkiszpikowej.
Jeśli wpiszę frazę „średnia przeżywalność w nowotworach”, pojawia się ponad 18
milionówstron,oferującychmiliczby,prawdopodobieństwaiprocenty.Niemuszęich
czytać;znamwiększośćstatystyknapamięć.
NaYouTubesłowocancerprowadzido4,6milionanagrań.Spośródnich20tysięcy
pochodzi od pacjentów po przeszczepie szpiku takich jak ja, tkwiących w izolatkach.
Niektórzyznichsąwtejchwilionline.WPerthjest3.10wnocy,alewAuckland7.10
rano,wWaszyngtonie15.10,awDublinie20.10.Ziemiasiękręciitysiąceludzinie
śpią,uaktualniającwpisynazaznaczonychstronach,któreobserwuję.Znamteraztych
ludzi lepiej niż moich kumpli. Potrafię rozumieć ich uczucia lepiej niż własne. Czuję
siętrochęjakintruz.Jednakzesłuchawkaminauszachoglądamświeżouploadowane
przez nich nagrania. Śledzę przebieg ich terapii, skutki uboczne, sukcesy. I prowadzę
rejestrporażek.
Naglesłyszęszumwodywtoalecieobok.
Więcjestjakaśrzecz,któranasłączy–nowąimnie.Przynajmniejjedna.
4
ZAC
Czternaściednipoprzeszczepie–itojużwiadomośćoficjalna.Jestemodrażający.
Wiedziałem, że twarz mi napuchła – tak to jest po steroidach – ale nie zdawałem
sobie sprawy, jak bardzo. Albo Nina zamieniła mi lustro w łazience na takie z sali
zkrzywymizwierciadłami,albojazamieniłemsięnagłowęzryżowąprażynką.
Dlaczego nikt mi nie powiedział? Dlaczego cackali się z ewidentnym koszmarem,
jakim stała się moja głowa? Jeszcze dwa dni temu dr Aneta nazwała mnie hottie
izakładałem,żeniechodziłojejogorączkę.Ninateżmnienabrałaizrobiłamizdjęcie
telefonem Mamy. Mama wysłała je do mojej siostry Bec, która umieściła je na
Facebooku,wywołująclawinędwustukomplementów,wtymprywatnewiadomościod
ClareHilliSiennyChapman.Siennanapisała,żechce„wpaść”,jakjużbędęwdomu,
a ona nie rzuca takich słów na wiatr. Czy faktycznie zrobiłem wrażenie, czy tylko
oślepiłająlitość?TakbyłowPięknejibestii,prawda?
WmojejoceniejedynywłaściwykomentarznadszedłodEvana.Fajnafotka,dupa
nakarku.Pasujeci.Kutas.
Według wskazań lustra łazienkowego nie mam szyi. Czy to możliwe, by moim
niemieckimdawcąbyłAugustusGloob?Czywszystkietelody,którezjadałem,poszły
mitylkowszyję?
Lekarzemówią,żetodobrze,gdyprzybywatłuszczupoprzeszczepie,botopomaga
walczyćczycośtam.Alenapewnonierobitodobrzenaego,szczególniekiedynowa
razporazzaglądaprzezszybkęwmoichdrzwiach.
Cotozasprawiedliwość,żeonamożeswobodniekręcićsiępooddzialeiobnosić
z aksamitnymi włosami, idealnymi policzkami i pojedynczą brodą, gdy zagląda do
pokojów innych pacjentów i z wyższością osądza ich ciastowate, napęczniałe głowy,
podczasgdyjatkwiętu,karmionyprzymusowolodamiikłamstwami,robiączsiebie
ostatniego,spasionegogłupka?
Co wyjaśniałoby, dlaczego nie odpowiedziała na moją odręcznie pisaną karteczkę.
CzemuktośtakijakonamiałbyzniżaćsiędokomunikowaniazłysymJabbątheHuttem
takimjakja?ZwłaszczakiedyprzyłapałamnienagrzewDetektywazmamą.
Wiem,żeniepowinienemsięprzejmowaćtym,jakimmnieterazwidzi–towkońcu
tylkochwilowe–alejeślionamyśli,żetoja,prawdziwyja?
–Mamo!
–Co?
Wskazuję na swoją twarz i unoszę brwi. Przynajmniej myślę, że to robię. – Jakie
płatkiśniadanioweciprzypominam?
–Przestańsięmizdrzyćiwracajdołóżka.Maszzgadnąć,czytobyłaświeczka,czy
sznur.
–Nie.
–Tobyłaświeczka.–Mamazamykaztrzaskiemplanszęiprzeciągasię.–Czyjuż
nieporanapodwieczorek?
Zauważamyjednocześnie:złożonakartkapapierunapodłodze.Patrzęnanią,potem
nadrzwi,którenieotwierałysięodkilkugodzin.
Mama podchodzi, podnosi kartkę i wącha, jakby miała nos wytrenowany
wwychwytywaniuśladówkontaminacji.
–CzytoodNiny?Mamnadzieję,żejestczysta?
RozkładapapieripokazujemipłytęCDwśrodku.
Rzucam się, żeby wyrwać jej to z rąk. Pośpiech przyprawia mnie o zawrót głowy,
zaskoczenieopanikę.Kartkajestpusta.Dlaczegonicnienapisała?
Obracamkompakticzytam:LadyGagadoPok1, wypisane niebieskim markerem.
Robi mi się słabo: nowa nie tylko lituje się nade mną, steroidowym balonem, ale
jeszcze uważa, że jara mnie dziewczyński pop. Zaraz zacznie mi posyłać nagrania
Biebera.
Cholera,myśli,żejestemgejem?Nie,żebyniebyłowolno,ale…
–Wsuńdolaptopa.–Mamapodważawieczkonapudełkulodów.–Posłuchamy.
Czy moja ciastowata twarz jest zdolna do rumienienia się ze wstydu? Czy mam
dostateczniewysokąliczbęczerwonychkrwinek,żebypozwolićsobienatakiluksus?
Zastanawiam się nad wyłomotaniem w naszą ścianę: Jestem stuprocentowo
heteroseksualnym,jeżdżącymnaquadzieskrzydłowym!
Aletowymagałobybardzodużołomotania,aniechcęteżnarazićsięnaryzyko,że
pomylitoz:Dzięki!Wielkiedzięki!KochamGagęnadżycie!HiphiphurradlaGagi!
Czy naprawdę może uważać, że w ten sposób zaspokaja moje potrzeby akustyczne
iemocjonalne?Czyteżrysujesiętucieńpodejrzenia,żerobisobiezemniejaja?
Zachwyt Mamy na widok, że biorę do ręki swój dziennik, szybko mija, gdy
gwałtownie wyrywam z niego kartkę. Stara się udobruchać mnie łyżeczką różowych
lodów.
–Weź,totwojeulubione.
Nie,wcaleniemojeulubione.
Bazgrzę:
Drogapacjentkozpokoju2.
Dziękujęcizaprzemyślanyprezent.
Uwaga:Tojestsarkazm!Niesłyszyszmojegotonu,alewierzmi,jestwnimmnóstwosarkazmu.
SpróbujprzeczytaćtogłosemHomeraSimpsona,azrozumiesz…
Alegdyczytamtosobie,wcaleniewydajesięsarkastyczne.Tylkodziecinne.Itrochę
porąbane.Więcgniotętękartkęipróbujęznastępną.
Drogasąsiadko
Nie.Zbytoficjalnie.
Droga
DoPokoju2.
Dostałemtwójkompakt.Dziękuję.Niejestwmoimtypie,mimotodziękuję.Aletysobienieżałuj.
Odlatuj.
Tylkonienastawiajnarepeatjakpierwszegodnia.Anitakgłośno,toznaczy,zwyczuciem,
rozumiesz.Jesteśmysąsiadami,taściananiejestzbytgruba.Sześć,siedemcentymetrów,tak
oceniam.Możeowybranychgodzinach?Moglibyśmyustalićjakieśzasady…zrobićrozpiskę?
Na tym etapie Mama porządnie zagłębiła się już w pudełko Lodów Neapolitańskich
podczasoglądaniaReady,Steady,Cook.
Stukam w kolejną kartkę długopisem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio pisałem
prawdziwy list, szczególnie do kogoś obcego. Jak mam przekazać to, co chcę, nie
wychodzącprzytymnagestapowcaalboczubka.
Wpatrujęsięwpustąkartęiwzdycham.Copróbujępowiedzieć?
Cześć.DziękizaCD.Nietrzebabyło.Nietomiałemnamyśli…Aleitakfajnie.Dodamdomojej
kolekcji…
Jestjeszczedużobiałegomiejsca,któregapisięwemnie.Comówisięnowej,któratu
nicniekuma?
Uciebienasuficiejestpłytkazeświecącąwnocygwiazdką.Zauważyłaś?MojasiostraBec
przykleiłaichcałemnóstwo,kiedyleżałemtamwcześniejwtymroku.Jakwychodziłem,pielęgniarka
oddziałowakazałamijewszystkiepościągać,alejednązostawiłem.Jesttamjeszcze?Maszdobry
pokój.Mówią,żemójjestnajlepszy,aletywidziszodsiebiewięcejtrawnika.
OdChłopaka-BalonazPokoju1.
PSDrobneużyciesarkazmuwcześniej,nawypadekgdybyśsięzastanawiała.
PPSPowiększościprogramówwtelewizjichemiarobisięjeszczegorsza,szczególniejeślijesttam
ogotowaniu,śpiewaniu,tańczeniualboDwóchiPół.NajlepszymserialemnanudnościsąKroniki
Seinfelda.
PPPSNiezamawiajsznyclakurczęcegowewtorki.
Wkładam skuwkę na długopis i naciskam dzwonek po Ninę, która, po przyjściu
iumyciurąk,kierujesięwprostdomojej,wciążnieskończonejkroplówki.Następnie
patrzy na mnie pytająco, unosząc wysoko brwi, tak że motyl w jej włosach trzepocze
skrzydłami. Zanim Mama zdąży zauważyć, podaję jej złożoną kartkę, na której
napisałemzwierzchu„DoPokoju2”.
–Naprawdę?Tylkodotegojestemcijużpotrzebna?
– Czego nie zrobiłabyś dla najgorętszego faceta na oddziale? – mówię, mając
nadzieję,żetochwyci.Nieoburzasię,więcwskazujęnaswojepucułowatepoliczki.–
Aleczyjestemtakinadal?Ztym?
–Tak,Zac.Jesteśnajśliczniejszyzewszystkich.Cośjeszcze?
–Gdybymbyłpłatkamiśniadaniowymi,tojakimi?
–Zosobowościczywyglądu?–odpalabezchwiliwahania.
–Wszystkojedno.
–Ostatnio?Zbliżaszsiędomiodowychcheeriosów.
Nie myli się zanadto. Tkwię w tym pokoju od dwudziestu czterech dni i z coraz
większą desperacją potrzebuję towarzystwa. Nie mam na myśli mamy, pielęgniarki,
psychologa,fizjoterapeutówczyinnych,którympłacązaobecnośćtutaj.Potrzebnymi
kontaktzmoimirówieśnikamiiwrealu.Niewystarczymiećprzyjaciółwnecie,którzy
wpisują się z potokiem wykrzykników, znaczków z uniesionym kciukiem czy
uśmiechniętych buzi. Potrzebuję kogoś, kto przypomni mi prawdziwy świat, bez
cenzuryiciągłejsamokontroli.
Potrzebujęprzyjaciela.
–Płatkiśniadaniowe?–Mamapytakilkagodzinpóźniej,porozstawieniuswojego
fotela,zgaszeniuświatełiwejściupodkołdrę.–Dziwaczejesz,Zac.
Marację.Jeszczejedenaściedni.
***
Słyszałem, jakie bajeranckie są dziecięce oddziały onkologiczne z wielkimi
przestrzeniami, pokojami w kolorach tęczy, klaunami, którzy grają na mandolinach,
salami do zabaw z perkusjami i grającymi szafami. A najlepsze, że pacjenci są
odwiedzani przez zawodników West Coast Eagles albo gwiazdy z seriali, którzy
przynosząimupominkizautografami.
Ale ponieważ zdiagnozowano mnie w wieku siedemnastu lat, ominęły mnie te
wszystkie atrakcje i znalazłem się w szpitalu dla dorosłych z białymi ścianami
i malutkimi odbiornikami telewizyjnymi. Pierwszego wieczoru leżałem w łóżku
i oglądałem program dokumentalny o konstruowaniu przez NASA nowego pojazdu
zdalnego, łazika Curiosity. Trudno mi było skupić uwagę w otoczeniu obcych
dźwiękówizapachówszpitala,iwobliczumojegostrachu.
Doczasugdymiałemnawrót,Curiositybyłjużwczołówkachgazet.Nadzieńprzed
transplantacją oglądałem z Mamą relację ze startu Atlasa V, który przebijał chmury,
niosącswójrobotycznyładunek.Kiedywyłączyliśmytelewizor,dalejmyślałemotym
sprzęcie,którymknie wkosmosie.Były tamprzyrządynaukowe, któremająpobierać
próbki z powierzchni Marsa, poszukując elementów składowych życia. Skoro
naukowcypotrafiąposłaćrobota560milionówkilometrówodZiemi,myślałemwtedy,
zpewnościąmogąnareperowaćcośtakmalutkiegojakkrwinkiwmoimciele.
Łatwo przychodzą tu takie przeskoki myślowe – niewiele więcej jest do roboty.
Wynudziłem się już tak okrutnie, że nawet szukanie charakterystycznych cech
u pielęgniarek staje się ciekawe. Na przykład Veronica ma wielkie dłonie, ale
niezwykle zwinne, gdy zmienia prześcieradła na moim łóżku. Siedząc na różowym
fotelu,podziwiamtęspójnąchoreografię.Niktniepotrafizasłaćłóżkatakjakona.
–Jaktamuciebiedziśrano?–pytam.
–Nieźle.Auciebie?
– Standard. Byłaś już w pokoju 2? – Mama bierze akurat prysznic w kabinach dla
odwiedzających,któresądalejwkorytarzu,więckorzystamzokazji.
Veronicaprzytakuje.
–Czydziewczynacośmówiła?
Veronica wsuwa prześcieradło pod materac i potrząsa głową. Jest przyzwyczajona
do kontaktu z pacjentami w jej wieku lub starszymi, którzy z reguły rozmawiają
o swojej temperaturze albo jakości szpitalnego wiktu, a nie o dziewczynach z sali
obok. To wyjątkowa sytuacja mieć dwoje nastolatków na dorosłym oddziale
onkologicznym,dotegowsąsiednichpokojach.
–Przekazałacijakąświadomość?
–Comasznamyśliprzez„wiadomość”?
Twarz Mamy pojawia się w okienku moich drzwi. Zaraz zacznie rutynowe mycie
rąk,codajemijeszczezetrzydzieścisekund.–Czydałajakąśkarteczkę?Omuzyce…
alboKronikachSeinfelda,albosznyclu?
Veronicateatralniepokazujemipusteręce.–Tadziewczynamówitylkotakiesłowa,
którychniebędępowtarzać.Oddałeśstolec?
–Tak.Imocz.Trzyrazywnocy,razrano.
DługopisVeronikiostroodhaczakwadracikinamojejkarcie.Czyczłowiekniemoże
jużmiećżadnychsekretów?Mierzymitemperaturę.
–Takiedziewczynyprzypominająmi,dlaczegomiałamsamychchłopaków–mówi,
jakby to wynikało z jej przenikliwego wyboru. – Jest taka… humorzasta. Nie je
śniadań.Nicnieje.Niechcewypełniaćniebieskiejkarty.Niepodnosiżaluzji.Ijakona
sięodzywadoswojejmatki…
Moja własna matka przeciska się przez drzwi, niosąc ręcznik kąpielowy
ikosmetyczkę.–Witaj,Veroniko.Kupkał.
–Dzięki,Mamo.Wie.–Wszyscywiedzą.
–Widzisz,chłopacyumiejąsięzachować–ciągniedalejVeronica.–Traktująmatki
zszacunkiem.
Odklejamsięodfotelaiprzysuwamstojakzkroplówkądołóżka,naktórympróbuję
wsunąćsiępomiędzynieprawdopodobniesztywnąpościel.
Tak zaczyna się Dzień 25 – dwudziesty piąty w tym pokoju, piętnasty po
przeszczepie.
–ChceszzagraćwCOD,Mamo?
–Tylkojeślijesteśgotowynaśmierć!–Połapujesięzbytpóźno.
Uśmiechamsięipotrząsamgłową.Niemamowy.
***
Pomiędzy odgłosami wystrzałów i chyba już piętnastego odrodzenia się Mamy do
nowegożyciasłyszęcośjeszcze.Coś,conienależydośmiercionośnejdrużynyCallof
Duty.
Tokrzykiżywegoczłowieka.Dwojgaludzi.
Przyciszamgłośnik.
–Ktoterazpodsłuchuje?–mówiMama.
–Ciii.
Słyszęmatkę.–Dlaczegomitorobisz?
To„mi”najbardziejzgrzyta.Oczekujesię,żebliskieosobybędąmówićnaprzykład:
„Na pewno ci się polepszy” albo „Kiedy skończysz tę serię chemii, pojedziemy na
bajecznąwycieczkę”,albo„BędziemysiężarliwiemodlićiBógnamdopomoże”.Nie
robiąmelodramatuzesobąwroligłównej.
–Powinnaśbyłasłuchać.Trzymaćsięnormalnegotrybu…
–Czylitoprzezemnie?Przezzmianęzajęć?
–Niemusiałaśtegorobić.Staćcięnawięcejniżten…tencertyfikatkosmetyczny.
–Nicniewiesz.Tojestdyplomszkoły.
–Tojestżart.
–Spadajzmojegożycia.
–Itenchłopak…
– Odpierdol się! – Krzyczy to tak głośno, że słyszy chyba cały oddział. – Jesteś
zazdrosna.
Niewiem,skąddziewczynamasiłęwciążsięstawiać,alema.Razporaz.
Pielęgniarkaoddziałowaprosi,żebymatkawyszła,iwidzę,jakodchodzi.Włosyma
spiętespinkązmasyrogowej,ocierałzydłońmi.
Alewalkasięjeszczenieskończyła.Słyszę,żenowastawiasięNinie.
–Odejdź.
–Muszępodpiąćnowedozowniki–odpowiadaNina.–Tesąjużpuste.
– Nie! – Dziewczyna wrzeszczy z energią, na jaką mnie nie byłoby stać. – Dosyć!
Zostawciemniewspokoju!
Słychać pospieszne kroki pielęgniarek w korytarzu i niedługo potem buty Patricka,
którywchodzidopokoju2izamykazasobądrzwi.Wyobrażamsobie,jakstoitamze
złożonymi rękami i dopytuje delikatnie o jej „uczucia”. Jemu także dziewczyna nie
odpuszcza.
KończysiętodopieroznadejściemdrAnetyizapewnepodaniemczegośwrodzaju
valium.–Dobra,dawajtomi!–mówinowa.–Dawajmiwszystko.
Terazprzezścianęsączysięcisza.Sześćcentymetrówtowkońcunietakdużo.
Onawciążtylejeszczenierozumie:żezczasemsiępolepszy;żetoniewinalekarzy.
Nie walcz – chcę powiedzieć. – Nie pociągaj dźwigni wyjścia awaryjnego. Bierz
lekarstwaioilesięda,miejjakąśradochęztegolotu.
Szkoda,żeniemogęjejtegopowiedzieć.
Szkoda,żeniemogęjejpowiedzieć,jakiemaszczęście.
***
Wracając do łóżka po trzecim siku w nocy, zauważam na podłodze gwiazdkę. Jakby
samatuspadła,przeciskającsiępoddrzwiamiilądującdalekonalinoleum.
Wciąż nosi na sobie resztkę poświaty. Podnoszę ją i pozwalam, by zaprowadziła
mniezpowrotemdołóżka.
Kiedy powiedziałem dziewczynie o gwiazdce na suficie, nie chciałem, żeby mi ją
oddawała.Dlaczegoonawciążprzekręcawiadomościodemnie?
Mamnadzieję,żejejniezasmuciłem?
Słyszęwodęspuszczanąwjejtoalecie.Trzeciawnocy.
Ciekawe,jaktojestleżećwtakimpokoju,znikimgoniedzieląc.
Nie sięgam dziś po iPada. Nie mam nastroju na aktualne dane o zwycięzcach
iprzegranych.Zamiasttegotrzymamwrękublednącągwiazdkę.Wpatrujęsięwniątak
długo,ażcałkiemniknie,alenawetwtedyczujęjejkształtwdłoni.
Leżymy,głowaprzygłowie.
Przynajmniej–myślę–niestawiasięmnie.
5
ZAC
Około drugiego śniadania udaje mi się przekonać Mamę, że desperacko pragnę
shake’a miętowego z kawiarenki – niezawodny sposób na wywabienie jej z pokoju.
Muszę postukać w ścianę i powiedzieć dziewczynie, żeby wzięła gwiazdkę
zpowrotem.Niemiałamijejoddawać.
Pukam,aleodpowiadamęskigłos.Dziewczynyjużniema.
Poznałem Cama w świetlicy dawno temu, w kwietniu. Miał zlecone naświetlania
i nasze cykle zachodziły na siebie, więc rozgrywaliśmy razem długie partie bilardu,
choć podejrzewam, że dawał mi fory. Świeżo po operacji blizna na jego głowie
przypominałaostre,zamaszyste„C”.CjakCam,gdybyśzapomniał.Alemogłotobyć
też C jak w innym słowie, cancer, którego się tu nie wymawia. Guz Cama był
wielkościpiłeczkigolfowej,dlategozawszetrzymałtakąpiłeczkęwkieszeniwcelach
demonstracyjnych.Początkowomyślał,żebóległowysąodzbytczęstegoobijaniasię
orafęprzyplażyTrigg.
– Mam… jak to się mówi? – zawołał przez ścianę – reaktywację. Tak jak było
uciebie.
To niesprawiedliwe, że te dwa słowa są tak blisko siebie: reaktywacja i remisja.
Powinnybyćnaprzeciwnychkońcachsłownika.
Mówi,żeodrosłymujużwłosyizaczynająsiękręcić.–Aleterazsukinsynwrócił
iznowumniewygolą.
Jest elektrykiem, jak mi przypomina, więc jakoś to zniesie. Chwali się, że od
zakończenia pierwszej terapii każdego dnia chodził surfować. W zeszłym tygodniu
prychnął na dwumetrowego rekina tygrysiego. – Co mógłby mi zrobić? – śmieje się
przezścianę.Wjegogłosieniemalsłychaćrykoceanu.
Ninę ciągnie do jego pokoju częściej niż do mojego. Nie ma między nimi wielkiej
różnicy wieku, jak sądzę. Słyszę ich pogaduszki i wibrację w jej głosie. Kiedy
wchodzidomojegopokoju,wciążmanaustachuśmiech,innyodtego,któryjazwykle
od niej dostaję. Policzki ma w kolorze swojej biedronki we włosach. Patrząc, jak
zmieniamikroplówkęiresetujemonitor,zastanawiamsię,jaktomożliwe,żepozwala
sięsobiezabujać,skorowieto,coja:dwadzieściapięćprocentszansyskurczyłosię
dodziesięciu.Anawettychdziesięćjestnawyrost.
Shit,niechcętegorobić.Niechcęmyślećoliczbach,tylkozająćuwagętym,cosię
dziejewokół.
Wszkoleprawdopodobieństwobyłoproste:
Jeślirzucasiękostką,jakiejestprawdopodobieństwo,żewypadnietrójka?
1:6
Jeżelirzucasiędwiemakostkami,jakiejestprawdopodobieństwo,żewypadnieparatrójek?
1:36
Lubiłemmatematykę.Lubiłemwiedzieć,naczymstoję.Aleteraz?
Jeżeli32-letnimężczyznapousunięciuguzamózgumawciąguośmiumiesięcyreaktywacjęraka,
jakiejestprawdopodobieństwojegoprzeżycia?
1:11
Zmieniająctonaprocenty:
9,09%
Niedasiętutajuciecodmatematyki.Lekarzeżonglująliczbamilimfocytówineutrofili.
Pielęgniarki sprawdzają moją temperaturę i wagę ciała, obliczając miligramy
metotreksatu, prednizonu, cyklofosfamidu. Rysują wykres moich postępów, chwaląc
mnie za nie, jakbym był w jakiś sposób odpowiedzialny za tendencję wzrostową.
Bardziej niż u staruszków z niemrawymi kiszkami, mój wykres daje podstawę do
radościioptymizmu.Jestemichprymusem.
W odróżnieniu od Cama. Pieprzony Google. Na niektórych stronach jego szanse są
szacowanena1:10,nainnychna1:14.Kiedywalipięściąwmojąścianęimówi:Zac,
chłopie,włącznakanałczwarty.Lecą„Pyszności”!O,prawdziwepyszności,mniam,
mniam,zastanawiamsię,czypatrzywłaśnienatesamestrony.
Wiem, że trzeba zachowywać te statystyki dla siebie, z dala od Mamy i Patricka,
iFacebooka,ikażdego,ktojeszczemógłbysięmartwić.Muszęodłożyćjenapóźniej
iskupićsięnatym,coprzedemną–naNinie.
–Camchcedaćcilekcję,kiedywyjdziesz–mówi,myjącręce.
–Zmatematyki?
–Zsurfingu,matołku.
–Mnie?–Człowiekowiprażynce?Przynajmniejbędęsięutrzymywałnawodzie.
–Cammówi,żezabierzecięnaplażęTriggpoBożymNarodzeniu.Madwumetrową
deskę,którabędziewsamrazdlaciebie.Prosiłonumertwojejkomórki.
Będzie ze mnie wyżerka dla rekinów, to pewne. A jednak wydzieram kartkę
izapisujęnumer.TenfacetchodzizgigantycznymCnagłowie,aobecnieteżzplamami
napłucach,imimowszystkorzucawyzwanieoceanowi.Takiemusięnieodmawia.
AlboznajdźmnienaFacebooku:ZacMeier(wyskakujędruginaliście,możeszmnieniepoznać!)
Mama zanosi karteczkę do Cama i zostaje tam trochę pogadać. Nie mając „bliskiej
osoby” (jego pies i współlokator się nie liczą), Cam znajduje jej namiastkę w mojej
mamie,któraprzynosi herbatęiwielkie paczkiciasteczekAnzac. Wrealnymświecie
nicbyichniełączyło–mamajestfarmeremzpołudnia,aonsurfującymelektrykiem,
jeżdżącymterenówką–aletu,naoddziale,zwyczajneregułyniemajązastosowania.
Ninaprzytykamielektronicznytermometrdoucha.Madziśwewłosachrenifera.
–Tenkoniecoddziałujestlepszy,nieuważasz?
Staramsięmówićtomożliwiebeztroskojaknato,żewystajemizgłowytermometr.
–Tak?
– Jest tu jakoś jaśniej czy coś. Lepsze feng shui. To dobre dla pacjentów w…
młodszymwieku.JakCam.Anawet…młodszych.
–Naprawdę?
– Byłoby chyba rozsądnie – brnę dalej – żeby młodzi, tacy jak Cam czy…
ktokolwiek inny, byli umieszczani na przyszłość z tej strony. To znaczy kiedy jakiś
następnyhipotetycznymłodypacjentbędziemusiałwrócić.
– Tak hipotetycznie młody jak Mia? – Nina zgina nadgarstek i wpisuje cyferki do
mojejkarty.
Mia.Toimiędoniejpasuje.
–Czyzniąwszystkowporządku?
Nina wsuwa długopis pod klips notatnika. Bez względu na to, jak wygląda
rzeczywistość,wiem,żeniebędziemiwciskaćkitu.
–Wyjdzieztego,Zac.Jużtysięoniąniemartw.
Aletoijawiem.SprawdzałemwGoogle’u.
Dziewczynamanajlepszestatystykiznaswszystkich.
***
DwadnipóźniejprzychodziPatrick,oznajmiając,żemadobrąnowinę.
–Jestemzdrowy?
–Hm…nonie.Toznaczybędziesz,Zac,zapięćlat…oficjalnie…
–UmówiłeśmnienarandkęzEmmąWatson?
Jegotwarzodprężasię.–Byćmoże.Nieczytałemwszystkiego,cotamjestmałym
druczkiem,alenominujemyciędonagrodyMojeŻyczenie.
Słyszałem o tej akcji obejmującej pacjentów przed osiemnastką, którzy mają
zagrażającą życiu chorobę. Widziałem zdjęcia dzieciaków latających helikopterem
albo ściskających Mickey Mouse w Disneylandzie. Tylko że one są przed okresem
dojrzewania – dzieciaki, nie gigantyczne myszy – więc trudno mi sobie wyobrazić
siebiejakonastępnegomodeladotakichfotek.
–Dlaczego?
–Bojesteśprawdziwymfajterem,Zac.
–JakAnthonyMundine?
– No, może. – Siada bokiem na końcu mojego łóżka i pociera dłońmi swoje
sztruksowe spodnie. – Nie, nie bardzo. To dlatego, że nigdy się nie skarżysz. Masz
zawszewszystko…podkontrolą.
Widzę,jakdopowiadawmyślach:Wodróżnieniuodtejdziewczyny…
–Kapuję.BardziejjakHulkHogan.
–Zac!–Mamawycelowujewemniecukrowympatyczkiem.Prawiłamijużkazania
o tym, by nie wykorzystywać dobrego serca Patricka. Podobnie jak reszta personelu
tutaj, jest przyzwyczajony do psychologizowania na dorosłe tematy, takie jak upadek
firmy,bezpłodność,niesprawiedliwośćżycia,blablabla.
–Bardziejjakżołnierznawojnie–sugerujePatrick.
–CzylitenpokójtotakiAfganistan,amojabiałaczkatotalibowie?
–Jeślichcesz…
–Metafora.Dzięki.Mogęjejużyćnaangielskim?
–Jasne.Dobra–mówi,podnoszącsię.–Zastanówsiętrochęnadtym,cobyśchciał.
Emma Watson, hm? Czyli Hermiona z Harry’ego Pottera? Czemu nie? Wszyscy
możemysobiepomarzyć…
– Bądź miły – mówi Mama, po tym jak Patrick umył ręce i wyszedł, machając na
odchodnym.
–TybądźmiłaalbozażyczęsobieudziałuwturnusachodchudzającychJennyCraig
natwójkoszt.
Prawdajesttaka,żeniechcęjechaćdoDisneylanduaniprowadzićF1zMichaelem
Schumacherem.Kiedywkońcuopuszczętenpokój,ostatniąrzeczą,jakiejpragnę,jest
jakiekolwiek zamieszanie wokół mojej osoby. Chcę tylko stanąć pod wielkim
błękitnym niebem, pokręcić się po farmie z Tatą i Evanem i zagrać w piłkę
z chłopakami. Mogę nawet pomóc Bec przy zwierzętach. Chcę po prostu się znaleźć
znowunadworze.Tam,gdziejestmojemiejsce.
Pozatymniezasługujęnażadnąnagrodę.Niejestemżołnierzemiprawdopodobnie
niejestemzbytodważny.Niejestembojownikiemowolność,nieuratowałemtonącego
dzieckaaninieopłynąłemświatajaktadziewczynawróżowejżaglówce.Granieprzez
trzy godziny dziennie na Xboxie nie czyni ze mnie bohatera. Przeleżałem w łóżku
dwadzieściasiedemdnipodrządiodniosłemsukceswkontroliwypróżnienia.Udało
misięstracić100procentwłosówzgłowy,któraitakpodwoiłaswójrozmiar.Apo
siedemnastu dniach z nowym szpikiem w końcu zacząłem wytwarzać jakieś własne
białekrwinki,jakmówiąanalizy.Toniesąprzełomowedokonania.
Oglądałemfilmydokumentalneojeńcach,którzyprzeżylicałelata,żującpyłzwęgla
drzewnego i przykładając sobie do ran robaki, żeby wyjadały infekcje. Takie coś
zasługuje na wycieczkę do Disneylandu. Ja mam tutaj lodówkę, telewizor i Xbox,
klimatyzacjęustawionąstalena21stopni,codziennieprzynoszoneciepłeposiłkiitrzy
przekąskiorazkogoś,ktościelimiłóżko.
Niemarudzęnamojeleczenie,bopoco?Widzęjetak,żetojestmrugnięcieokiem.
ŚredniadługośćżyciaprzeciętnegomężczyznywAustraliiwynosiobecnie79lat,czyli
948 miesięcy. Ten pobyt w szpitalu razem z wcześniejszymi seriami chemii i potem
jakimiś wizytami kontrolnymi zsumuje się do jakichś dziesięciu miesięcy. Tylko 1,05
procenta mojego życia jest spędzony z igłami i chemikaliami, co – ujęte w innej
perspektywie–dajemniejniżjednąpłytkęzosiemdziesięciuczterechnasuficie.
Więc w ogólniejszym obrazie, to jest nic. A z pewnością nie zasługuje na nagrodę
MojeŻyczenie.Jeżelikomukolwieksięonanależy,toCamowi,alewwieku32latjest
naniązastary.
Nina też zasługuje na nagrodę. Zna statystyki, a jednak pozwala sobie się w nim
podkochiwać.
– A więc czemu Emma Watson? – pyta mnie później mama. Nawet ona jest
odważniejszaodemnie.Onatoznosizeswojegowyboru.
Jajestemnajmniejodważnyzewszystkich.Nieposzedłemnatęwojnęnaochotnika.
Tobiałaczkapowołałamnie,tchórza.
6
ZAC
Facebookinformujemnie,żemamdwienoweprośbyododanieznajomych.Przy679
nie potrzebuję już nowych. Przed chorobą mój rejestr wahał się nieco powyżej 400,
a i to było naciągane: koledzy szkolni, byli koledzy szkolni, chłopaki, z którymi
grywałem w piłkę i krykieta. Ale teraz mam „przyjaciół” wszędzie: najdalszych
krewnych,pacjentówzeszpitalazichrodzinami,członkównajróżniejszychrakowych
forów dla nastolatków, do wpisania się na które zostałem przymuszony i które
zaśmiecają mój profil żartami, pseudoduchowymi cytatami oraz akronimami, których
niezawszejestemnawetwstanierozszyfrować.
– Komunikacja internetowa odgrywa wielką rolę – oznajmił mi Patrick –
wprzetrwaniuodosobnieniawizolatce.
Alemamwrażenie,żemoi„przyjaciele”czerpiąztegowięcejkorzyściodemnie.
Najzabawniejszą rzeczą z Facebookiem były moje systematyczne odmowy dodania
Mamydogronaznajomych.
– Jesteś przy mnie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, Mamo. Dlaczego
mielibyśmysięteżkontaktowaćnaFacebooku?
–Chcępoprostuwidzieć,cotamwyprawiasz.
–Widzisz,cowyprawiam.Widziszwszystko.Wczasierzeczywistym.
–Alejamamtylkoczternastuznajomych–mówi,takjakbymożnamniebyłowziąć
nalitość.
– To powinnaś więcej wychodzić. Pójdź pogadać z prawdziwymi znajomymi albo
odwiedźciocięTrish.Mieszkakilkaulicstąd.Anajlepiejwracajdodomu.
– Wrócę razem z tobą. Już za siedem dni – przypomina mi, jakbym mógł o tym
zapomnieć.Jakbym.
Ponownieodrzucamzaproszenieodniej,poczymotwieramdrugie.
Oczekiwałem,żebędzieodCama.
Prośbaododaniedoznajomych:MiaPhillips
0wspólnychznajomych
Nie rozpoznaję tego nazwiska, ale wydaje mi się, że widziałem tę twarz. Lepiej
przyglądamsię,żebymiećpewność.Magłębokowyciętypodkoszuleknaramiączkach
isrebrnywisiorekzpołówkąserduszka.Ręceopieranaramionachjakichśkoleżanek.
Toona?
Patrzę w moje okrągłe okienko. Nie ma jej tam oczywiście. Jest tylko biała ściana
i dwie trzecie ostrzeżenia higienicznego, przybranego obecnie czerwono-zielonymi
świątecznymi błyskotkami. Ale na ekranie mam twarz tej nowej. To musi być ona.
Dziewczynaodstukującanamojepukanie.
Prosi, żebyśmy stali się przyjaciółmi, co złapało mnie w pół oddechu, w pół
jęknięcia,wpółwszystkiego.
Moje palce zawisły nad „Zaakceptuj”, ale jestem zdezorientowany. Skąd wie, kim
jestem?
–Mamo,czyCamwyszedłjużdodomu?
–Nie.Przenieśligodopokoju6.
–Kiedy?
–Jakspałeś.
Ściszamgłos,któryspadaodobrąoktawę.–Toktojestwdwójce?
Mama wzrusza ramionami, jakby nagle nic to jej nie obchodziło, a potem częstuje
mniemarshmallowem.Znakomiciewie,ktojestwdwójce.
Naekraniemamdwieopcje:
Zaakceptuj
Nieteraz
–Miaławrócićdopierowewtorek.CzynietakmówiłaNina?–Myślałem,żeustawili
jąnapięciodniowecyklecopięćdni.
–Niepamiętam.Jakiejestsiedmioliterowesłowona„mokasyny”?
Nie potrzebuję kolejnego znajomego na Facebooku, szczególnie takiego, który
wypala mi żałosne kompakty i bez powodu odrywa świecące w nocy gwiazdki.
Dziewczyny, która przekręca wszystkie wiadomości ode mnie. Która jest taka
nabuzowana.
Alezdrugiejstronyjesttakasama…
Mójpalecbierzegóręnadrozumemidotykaekranu.
Zaakceptuj.
Spinam się w sobie, ale nie ma wstrząsów sejsmicznych ani ogłuszających alarmów.
To nic nie zmieniło. Po prostu stała się jeszcze jednym udawanym przyjacielem na
moimprofilu.
Apotemstuk.
Czytosprzątaczkawpokojuobok?Czypalcedziewczyny?
Stuk.
Widzę,żemamawpatrujesięwścianę.
–Toty?–pyta,ajapotrząsamgłową.
–Możejesttammysz.
Stuk–ściananalega.–Stuk,stuk.
Dojasnejanielki!Wciągudwugodzinnowawprowadziłasięobok,zaznajomiłaze
mnąnaFacebookuijeszczedomniestuka?Tosiędziejezprędkościąwarp.
Wchodzę na jej profil, by przyjrzeć się jej życiu obnażonemu w komentarzach,
fotkachiemotikonach.
Imprawtenw’end.Wchodzisz,Mia?
DlaczegoniebyłocięuGeorgies?Super.Noc.EVER!
Widzęjejostatnipostsprzedtrzechtygodni:
Bujamsięztągłupiąkostką.
Komentarzepodnimdalekochybiającelu:
Zadużotańców??
Niemogłaśwziąćantybiotykówczycoś?
Mammamiapołamaniec;)
Schodzęniżej,chcącdowiedziećsięwięcej.
Widzę posty sprzed miesiąca o butach i sukienkach na bal w 11 klasie. Jest fota
rozczapierzonychdłonizdziesięciomaróżnymiodcieniamilakierunapaznokciach,pod
którą ciągnie się litania odjechanych komentarzy od części z jej 1152 znajomych.
Poważnie?Ktoznatyluludzi?
Aleniemasłowana„c”.Niemanawet„chemii”.
Impra?Tobezsensu.Czynaprawdęzbajerowałaich,żetotylkostłuczeniekostki?
Możeimaświetnestatystyki,aletojednakrak.Tonieżarty.
Stuk.
Znajomi
wklejają
jej
gówniane
posty
o
wakacjach
i
wyprzedażach
przedświątecznych, nie zdając sobie sprawy, że Mia krąży tam i z powrotem między
domemiszpitalemiczujesięjakżywytrup.Dlaczegoimniepowiedziała?
Schodzę coraz niżej, wyświetlając sobie jej życie do tyłu. Przechodzę przez parę
jęknięćobólukostki,potempowrótdoprzeszłości,dozwykłegomarudzenianaszkołę,
zaproszeń na plażę i Karrinyup, do jej zdjęć otagowanych Wielka Wyprawa albo
Summadayze.Mamprzedsobąjejobnażoneżyciefacebookowe,alewciążniewidzę
jej.
Nagle mój iPad wydaje niespodziewany brzdęk i w prawym dolnym rogu ekranu
okienkoczatupowiadamiamnie:PiszeMia.
Brzdęk
Mia:CzytoTY?
Shit! Potrafi wyczuć, że jestem na jej profilu? Myśli, że ją podglądam? To ona mnie
zaprosiła!
PięćminuttemuoglądałemsobiemecztestowykrykietaAustralia–SriLanka,ateraz
jestem napastowany nerwowym stukaniem w ścianę i pytaniami przez dziewczynę
z pokoju obok. Mię. Musi trochę dać po hamulcach albo ja muszę przyspieszyć.
IdlaczegoTYjestwielkimiliterami?
Stuk.
–Zac?–Głosmamyjestpoddenerwowany.–Czytoty?
Co,ulicha?Nacomamnajpierwodpowiedzieć?NapytaniaścianyczyFacebooka?
Czymojejmamy?Icowogólemammówić?
Kolejnybrzdęk.
Mia:Hej!
Jesteśtam?ZacMeier?
Kursor mruga gniewnie pod tym pytaniem, ale ja jestem zającem w świetle jej
reflektorów.
Stuk!
Zdecydowaniesłychaćbyłowtymstrzelaniepalcami.Jejżądaniaprzychodząstereo.
Cholera.Piszę:
Zac:I’mher
AlepalecześlizgujemisiępoekranieizawcześnienaciskamEnter.Następujepauza
dośćdługa,bymzdążyłpożałowaćswegobłędu.
Mia:Jesteśdziewczyną?
Zac:Nie.
Nastawiamsięnakrótkiewiadomości.Zwięzłośćlepsza.Tendotykowyekrantopole
minowe.
Zac:I’mhere
Facet
Dodałem dla pewności, choć straciłem kilka sekund, rozważając „chłopaka”
i„mężczyznę”.Przecieżwie,żejestemfacetem!Widziałamnieprzezokrągłeokienko
przynajmniejczteryrazy.Czytomożliwe,bymojaciągłastycznośćzkobietami–matką
i w przeważającej mierze żeńskim personelem, a może nawet moim szpikiem –
poważnienadszarpnęłamójchromosomY?
Odpalawięcejpytań:
Mia:Kimjesteś?
Totywpokojuobok?
Zac:Tak,twójsąsiadZac.
Facet.
Piszęponowniedlapodkreślenia.
Mia:Alenatwoimzdjęciuprofilowymjestdziewczyna
Shit. Ma rację. Zapomniałem o niemieckiej dziewoi z Beerfestu z długimi blond
warkoczamiiimponującymrozwarciem.
Zac:nieja.tożart
Jakmamwskróciewyjaśnićprzezwisko„Helga”inieznanegodawcęzNiemiec?
Zac:Długahistoria…jestemtrochęHelgą…może
Mia:?
Zac:!
Cowięcejmogępowiedzieć?
Kursormrugadomniezniedowierzaniem.Muszęudowodnić,żejestemsobą,więc
wyciągamrękęipukamwścianę.Brzmitojakośinaczejniżprzedtem.
Mamaobserwujemnie.Przyglądasięmojejpięści.Zapomniałem,żetujest.
Mia:Dlaczegowłożyłeśswójnumerdomojejszuflady?
Zac:Nietwojej.Cama.Pomyłka.
Dlaczego wszystko musi być takie trudne? Cam musiał przypadkowo zostawić tę
kartkę.Tylenatematsprzątania.
Zac:Pomyłka.Pomyłka!!!!
Powtórzenie i wykrzykniki wyglądają na wkurzenie, jakbym wyraźnie dawał do
zrozumienia, że żałuję zaznajomienia się z nią, co jest prawdą, ale tylko dlatego, że
robięzsiebiekompletnegopalanta.
Nicnieodpisujeimyślę,żesamateżżałuje.Poconawiązywaćznajomośćzkimś,
zkimniemożnasięspotkać?Zkimś,ktowyglądajakjaibredzibezskładu.
Bioręgłębokioddechizaczynamodnowa.Muszętowystukać.
Zac:Niepodłożyłemkartkidotwojegopokoju.
Utkwiłemtutaj.
Kartkadlakogośinnego–Cama.Jestterazwszóstce.
Alepomyłkaok.
Ok?
Odpowiadanamojepytanieswoim.
Mia:utkwiłem?
Kursor mruga ciekawie. Jak mam to napisać? Osłabienie przez całą 11 klasę,
myślałem,żetoodnadmiarupiłki.Siniaki,zmęczenieigrypy.Potembadania,diagnoza
isześćmiesięcychemii,potemżycie–życie!–inawrót,aponimposzukiwaniedawcy
szpikudoprzeszczepu,naświetlaniewszystkichkości,kwarantanna,byniemieckiszpik
się przyjął i odbudował u mnie układ odpornościowy, żeby moje neutrofile były
gotowe stawić czoło światu. Ale do tej pory muszę tkwić tutaj, tkwić, żeby się
przyjmowało, namnażało, goiło, i czekać, i ekscytować się najmniejszą rzeczą, jak
choćbystuknięciewścianęikimś,wkońcu,wmoimwieku,zkimmożnapogadać.
Zac:poprostuutkwiłem.Jeszcze7dni.Nietakźle…:-/
Przezwiekipatrzęnapustyekran.Czynapisałemzadużo?Czytozabrzmiało,jakbym
prosiłolitość?
Czuję, jak odpływa, jej oczy błądzą gdzie indziej, chce wrócić do swojej
facebookowej strony zdrowych, popularnych znajomych z prawdziwego świata,
z opalenizną, wielkimi kapeluszami słonecznymi i wisiorkami w kształcie serduszka.
Mogliby być modelami w kolorowych magazynach. Chcę jej powiedzieć, że ja też
należędotakichludzi–wjakimśsensie–nawetjeśliaktualnieprzypominamryżową
prażynkę.Alepiszętylko:
Zac:Możeszpuścićswojąmuzęjakchcesz.Niecierpięgagiale
Mia:Jateż
Zac:?
Mia:Tobyłprezent.
&dobryodstraszacznamamę.
Zac:?
Mia:skutecznośćgwarantowana
Zac:niepodziałałonamoją
Możeszpuszczaćcokolwiekchcesz.Totwójpokój
Niemaodpowiedzi,więcciągnęgłupiodalej.
Zac:nieprzejmujsię.Niesmu.
TeniPadpowinienmiećprzyciskbezpieczeństwa,którypowstrzymywałbymnieprzed
literówkami.
Zac:ć
Dopisuję,aleniewiem,dlaczegotowogólepiszę,jakbymbyłPolicjąAntysmutkową.
Niejestem.Możebyć,jakachce.
Najwyraźniej właśnie chce być zostawiona w spokoju. Zielona ikonka jej czatu
znika, a ja mam poczucie, jakbym napisał wszystko, czego nie potrzeba i tak jak nie
potrzeba.
Nie smuć się? Dlaczego nie ma przy niej „bliskiej osoby” – jej mamy albo tego
gościa w kapeluszu, który ją kiedyś odwiedził – żeby pletli takie dyrdymały zamiast
mnie?Potrzebuje,byktośpowiedziałjej,żewszystkobędziedobrze,żetoniepotrwa
już długo; że, zgodnie z aktualnymi statystykami, w wieku siedemnastu lat ma przed
sobą sześćdziesiąt siedem dalszych lat, więc to jest tylko mrugnięcie oka, krótka
przerwawjejprawdziwymżyciu,mniejniżjednapłytkanasuficie.
Słyszę, jak jej ciało podnosi się z łóżka, a po jakimś czasie w toalecie jest
spuszczana woda. Jeśli poszła rzygać, mam nadzieję, że to z powodu cisplatyny, nie
mnie.
BłąkamsięjeszczepojejFacebookudośćdługo,byzorientowaćsię,żezarokidzie
do 12 klasy, maturalnej; że przez jeden dzień w tygodniu przygotowywała się do
Dyplomu z Terapii Piękności. Że uwielbia Tima Burtona, Ryana Reynoldsa, Flume
i orzeszkowe M&Msy. Nie znosi bananów. I jest w związku (jak to określono)
zRhysemGrangerem.
WyłączamiPada.Możemybyć„znajomymi”,aleniejesteśmyprzyjaciółmiioprócz
jednejoczywistejrzeczyniemamyzesobąnicwspólnego.Nieswojobyłobymidłużej
napastowaćjejścianę.
–Sześcioliterowesłowona„ostracyzm”?–pytaMama.
Alesłowamniezawodzą.
7
ZAC
Status:Jeszcze5dni.Umieramznudów.Jakieśpropozycje?
Mamazadałasobiepracędomową:nauczyćsięrobićnadrutachzksiążkiRobieniena
drutach dla żółtodziobów. W wieku 49 lat i mając zaraz zostać babcią, uznała, że
nadeszła pora. W pierwszym podejściu próbuje zrobić szalik dla jeszcze
nienarodzonego
dziecka
Bec.
Podzwania
drutami,
używając
higienicznie
zapieczętowanejwłóczki,byuniknąćwprowadzeniazarazkówdonaszegokokonu.32
oczkaprawe,8prostych,24lewe.Brzmitojakaerobik.
Ja też potrzebuję jakiegoś zadania. Czegoś, żeby mój ostatni tydzień tutaj pomknął
jak jej robótka na drutach, coraz szybciej w miarę nabierania wprawy. Ale na razie
czasprzypominamigrudęplastelinywmoichbezużytecznych,napuchniętychpalcach.
Pięćwielkich,spasionychdni.
NieżebyMamanieproponowała,żeimnienauczy–kupiłanawetdodatkowąparę
drutówwnadziei,żebędziemydziergaćwtandemie–alezagroziłem,żeużyjęichdo
przebiciasobieoka.WolałbymjużoglądaćpowtórkiGlee,niżzajmowaćsięrobieniem
nadrutach.Pozatymmuszępomyślećtrochęoswoimwyglądzie.
–Potrzebnemicośnagłowę–mówięjej.
–Najpierwmuszęskończyćszalik.
Atakwogóleodkiedytoniemowlętanosząszaliki?
– Nie z włóczki. Ze sklepu. Czapka, kapelusz, coś takiego, co nosiłby Ryan
Reynolds.Możeszmizałatwić?
–Pococikapeluszwpokoju?
– To nie ma być ochrona od słońca. Bardziej… ochrona ego. Moja głowa jest za
blada.
Mama spogląda na mnie w połowie ściegu. – Kto to jest Ryan Reynolds? I co jest
nietakztwojągłową?
– Wyglądam jak żarówa. Chcę mieć kapelusz. Porządny kapelusz. Męski.
Prawdziwy.
–Wporządku,DoktorzeSeuss.
– Ale nie ze sklepiku szpitalnego. Coś… bardziej bajeranckiego. Możesz to
załatwić?
– Co, teraz? Po trzydziestu dniach uznajesz nagle, że potrzebny ci w tej chwili
kapelusz?
–Cośwtymrodzaju.
Mama wzdycha teatralnie, kończąc rządek, po czym odkłada druty i włóczkę na
kolana.–Atocidopiero!Czytoprzeztenszalik?Borobięgonajpierwdlabobasa?
–Czyfacetowiniewolnomiećkapelusza?
–PotrzebujeszporozmawiaćzPatrickiem?
– Potrzebuję – powtarzam wyczerpany – kapelusza. I matki, która nie zadaje tylu
pytań.
–Rozdrażniony–mruczypodnosem,zarzucająctorebkęnaramię.–Wezmęteżpo
drodzetrochęlodów.Narysujmitenmęskikapelusz.
Wyrywamkartęzzapomnianegodziennikairysujęcoś,coprzypomina–alenieza
bardzo–kapelusz,jakimiałnagłowiechłopakMii,gdyprzyszedłtutydzieńtemu.
Ma go i dzisiaj, gdy przemyka w moim okrągłym okienku, mijając się na korytarzu
zmojąMamą.Zastanawiamsię,czyrejestrujetegogościazestężałąminąigoździkami
wgarści.
Rozmowa w pokoju obok przebiega za cicho, żebym mógł usłyszeć. Ale
przynajmniej Mia się odzywa, a to już więcej, niż robiła przez ostatnie dwa dni.
Chciałem jej powiedzieć, że będzie z nią lepiej, że to minie. Mam nadzieję, że Rhys
mówi jej te rzeczy. Mam nadzieję, że jest teraz „bliską osobą”, której roli nie
udźwignęłajejmatka.
Mam już 24 komentarze pod swoim ostatnim postem z prośbą o jakieś zajęcie. Są
przewidywalne propozycje od ludzi, których ledwie znam: zrób scrapbook swojej
drogi; napisz list do siebie za rok; wyhaftuj monogram na bożonarodzeniowej
skarpecie – i pomysły od kumpli: zbuduj wieżę Eiffela ze zużytych igieł (Alex);
sprzedaj swój stary szpik na eBayu (Matt); namów pielęgniarki do występu
wpornosie(Evan).NajmniejodpychającapropozycjapochodziodRickiego,teżfana
EmmyWatson:zróbsobiemaratonHarrychPotterów.Fajne.
Mia nie skomentowała. Nie żebym na to liczył. Co trochę odświeżam jej stronę,
mając nadzieję, że napisze coś o szpitalu, o głupiej kostce, czy choćby o pogiętym
chłoptasiu-Heldzezpokojuobok.Alejejprofiltchnienienaturalnąwesołością,także
ażoczyboląodoglądania.Jejostatnipostzzeszłegowieczorubrzmi:
Wciążczilauciknapołudniu.MaktośbiletynaFutureMusicFestival?
Czytamprzytykijejkumpelekoseryjnymseksie.Niktniepytaojejnogę.
Czy nie zdają sobie sprawy, jak bardzo mylą się na temat jej życia? Jak chora
i smutna jest Mia? Założę się, że jedyny, który wie, jest teraz właśnie z nią, ale nie
zostaje długo. Słyszę, jak drzwi otwierają się i zamykają, potem widzę Rhysa
w korytarzu, z pustymi rękami. Minutę później dostrzegam go przez moje prostokątne
okno, gdy wyłania się z wejścia głównego siedem pięter niżej. Wskakuje do auta
zaparkowanego w zatoczce dla stających na czas do pięciu minut. Potem znika,
zostawiajączasobąszpitalzjegochorobamiisiedemnastoletniądziewczyną,płaczącą
cichutkowpokojuobok.
Toboleśniejszeniżjakikolwiektekstdziewczyńskiegopopu.
Gdybymmógłwstaćiwejśćdoniej,zrobiłbymto.Przynajmniejtakmyślę.
Wszedłbym tam i usiadł na łóżku. Pogłaskałbym ją po plecach. Otoczyłbym ją
ramieniem–myślę–jeślibychciała,takjakMamamnieprzytulała.
Ale jestem zamknięty w tym pokoju, przygnieciony odgłosami smutku, których nikt
innyniesłyszy.
***
Mamawracazzakupówiwręczamikubraczeknadzbanekznausznikami.
–Cotomabyć?
–Sprzedawcawsklepiepowiedział,żetotrendy.IżeBurtReynoldsbytozałożył.
–Kto?
Przewracaoczami.–Aktor.Nowiesz,Mistrzkierownicyucieka.
Czytosiędziejenaprawdę?
–Przecieżtobyłtwójpomysł–mówi.
Mam ochotę zwymiotować do kubraczka, ale Mama naciąga mi go na głowę. Cofa
sięokrokipatrzynamnie,jakbymbyłjakimśgraffiti,którestarasięodcyfrować.
–Czytengejowskikowbojniemiałtakiegowtymfilmieogórach?
–Toniecałkiemtakiwygląd,ojakimichodziło,Mamo.
– Cóż, musisz popracować nad swoimi umiejętnościami rysunkowymi. – Gniecie
kartkęzmoimszkicemkapeluszaiwrzucadokosza.–Zresztądlaczegonie?Przyniosę
ci tu trochę owoców… ułożymy z tego martwą naturę. I kupię ci Rysowanie dla
żółtodziobów.
Mamatestujemojącierpliwośćbardziejniżzwykle.Przychemiiniebyłotakźle–
mogliśmy znieść pięć dni razem, wiedząc, że po powrocie do domu będziemy mieć
pięć dni swojego własnego życia. Ale miesiąc we dwójkę na klaustrofobicznej
powierzchni?Tylkowłosdzielinasodhisterii.
–Poznałaśtęnową?–pytam,mającnadzieję,żeupiekędwiepieczenienajednym
ogniu.
–Chybaniejestjużtakanowa–Mamaprzyczepiasiędodetalu.
–Dziewczynęznanąuprzedniojakonowa.Mię.
–Mię?
–Jestwpokojuobok.Możeszpowiedziećjej„cześć”odnas.WeźzesobąScrabble.
Mamaprychanatęmyśl.
–Tochociażkrzyżówkę–mówię.
–Niewyglądamina…krzyżówkowiczkę.
Na sympatyczną, ma na myśli. Herbatolubną, drożdżówkożerną, wesołkowato
uśmiechniętą jak większość pacjentów i ich „bliskich osób”. Dziewczyna ma muchy
wnosie–takmyśli–dorasta, buntuje się i nie panuje nad sobą, jak Bec, gdy była
wjejwieku.
–Możejutro–mówi.–Wieszco?Dobrzeciwtejczapce.
–Podajmidrutdorobótek.
ZamiastdrutuMamapodajemimiskęlodówwaniliowo-toffiowych.Jemje,mimoże
wydająsięsłodszeniżpowinny.Alezawszetojakieśzajęcie.
Ze słuchawkami wetkniętymi w uszy przesłuchuję swoje nowe płyty, wybierając
piosenki,którewypaliłbymdlaMii,gdybymmiałodwagę.
Jeszczepięćdni.
***
Wychodzęztoalety,niespuszczającwody,ipodchodzęnapalcachdołóżka.
ZałączamiPadaiprzebiegamprzezlistęblogówpacjentówzcałegoświata.Zawsze
zadziwia mnie to, że ludzie wywnętrzają się tak przed globalnym, niewidocznym
audytorium. Ładują swoje łyse zdjęcia albo bolesne poezje w rymowanych
dwuwierszach.Alboskładająobietnicebogomtakiejczyinnejreligii.Sąodważniczy
tylko znudzeni? Czytam nawet ich modlitwy. Gdy wiem, że nie tylko ja siedzę
wzamknięciu,czujęsięprzeztomniejsamotnyotrzeciejwnocy.
Śledzę rozwój sytuacji u pełnych nadziei i u pozbawionych nadziei, u zwycięzców
iuprzegranych.Ailekroćczytamoczyjejśśmiercinabiałaczkę,pojawiasięmroczne
poczucieulgi.Nigdynieprzyznałbymsiędotegoprzednikim–iczujęsięjakostatni
skurwiel – ale ich śmierć pomaga mi wierzyć, że jakimś kosmicznym sposobem
podnoszą się szanse mojego przeżycia. Ktoś inny skusił na planszy. To znaczy, że ja
jestembezpieczniejszy,prawda?
Nie znam tych ludzi i nie chcę, by umierali, ale dzięki nim moje szanse
przedstawiają się lepiej. Muszę wierzyć w matematykę. Mama chrapie obok mnie
trzydziestądrugąnoczrzęduichoćpotrafimniezirytowaćjakniktinny,niemogęjej
zawieść.Potrzebnejejmojemęstwo.
Czytam blogi rodziców, których chore dzieci są zbyt małe, by mogły pisać same.
Czytampanicznelistynaforachodludzi,którzydowiedzielisięzbytpóźno,takżenie
majuższansynachemięczyprzeszczep.Znówczuję,żemisięudało.Azarazpotem
wyrzucamsobietouczucie.
Naglewidzęjąwdolemojegoekranu.Jesttylkomałązielonąkropką,zerkającąna
mnie–błyskającąwciemnościplanetą.Jakbymnieśledziła.
Nietylkojanieśpię.
Zielonakropkaoznaczastart.Powinienemzacząć?
Aleonapiszepierwsza.
Mia:Helga?
Zac:Tuzac
Mia:Nieśpisz?
Zac:Jakmyślisz?
Mia:Notak
Niemogęusnąć.
Zac:Toprzekleństwo3godziny
Mia:Przekleństwo?Jesteśnaprochach?
Zac:tylkowizolacji.Starczyżebyześwirować
Mia:Helgaczujęsięgówniano
Zac:Tonormalne.Odchemii.
IjestemZac…takprzyokazji
Będzielepiej.
Dodaję.Apotem:
Zac:Ztobąbędzielepiej
Mamnadzieję,żetoniebrzmijakpustaobietnica.
Mia:jasne
Zac:napewno
Mia:Aztobą?
Jejpytanietrafiamniejakstrzała.Macelnąrękę.
Zac:Jużprawiejestdobrze.FabrycznienowyszpikHelgi.
Mia:wyglądałeśnaprawdękiepsko
Głowaopadamigłębiejnapoduszkę.Marację.Przynajmniejuczciwietomówi.
Zac:Chemia,steroidy.Braksłońca.
Mia:Więcnieumrzesz?
Słowona„u”wyskakujezekranu.Wszyscyinnigotuunikają.
Zac:Nie
Mia:Todobrze.
Comamnapisaćwodpowiedzi.Dziękuję?
Zac:Nowyszpiksięprzyjął.
Obojeterazzdrowiejemy.
Mia:Codziejesięzczyimśfacebookiemkiedyumiera?
Zac:Niewiem…
Mia:Gdzieidąprofilezmarłychludzi?
Zac:MusiszspytaćZuckerberga.
Mia:Kogo?
Zac:Bogafacebooka.
Mia:Gdzieidąichinnerzeczy?
Telefonykomórkowe,muzykazipodów?
Wyobrażamsobiegórytelefonów.Piosenkizapomnianewchmurach.
Zac:Dlaczego?
Mia:KUREWSKANUDA.JaktymożeszZNIEŚĆtomiejsce?
Zac:niemamwyboru.Pomagasen.Seinfeld.Współczesnarodzina.
Mia:Włożylimiruręprzeznosizatkałasię.
Zac:niejesz?
Mia:wszystkosmakujejakzwędzarni.
czekoladajestjakwosk:(
Zac:Zrobilitostyzseremisosempomidorowym.Klasykapochemii.
Poczekaj,żebysernajpierwtrochęostygł
Mia:tysięnienudzisz?
Zac:dostajęszału.32dniwtymsamympokoju
Mia:?!!!
Zac:Tkwiętuod18listopada.Aletojużprawiekoniec.Dlaciebieteż.Zaliczone2cykle.
Mia:3przedemną:-(
Zac:tylko5??Szczęściara
Mia:Szczęściara????
Zac:wielka.Niewiesz?
Chyba musi przecież wiedzieć? Pacjentki w jej wieku z mięsakiem kości mają 80-
procentowe prawdopodobieństwo przeżycia, ale u niej jest 90 ze względu na
umiejscowienie.Jeżelirakasiępowstrzymaiguzzostaniewycięty,będzie95procent.
Czyonaniezdajesobiesprawy,cotojest95procent?
Zamiasttegopiszę:
Zac:Jesteśnajwiększąszczęściarąnaoddziale
Mia:Szczęściara=wygranawlotto
Zac:Notopowinnaśkupićlos
Mia:Dowcipniśzciebie
Zac:takwszyscymimówią
Mia:Niedowcipnićhaha,tylkodowcipniśhmmm
Dobraśpiąco.Dzięki
Zac:Zawszedousług
Mia:DozoHelga
Zac:Zac!
Słychaćcichestuknięciewścianę,któremogłobyćprzypadkowe.
Wyłączam iPada. Pokój pogrąża się w mroku, ale nie ma mowy o spaniu. Nasza
rozmowaodtwarzasięwmojejgłowierazporazjakpiosenkanastawionanarepeat.
Niejesttoidealnapiosenka,alenapewnopostępwstosunkudoLadyGagi.
Miajestdowcipnanasposóbhaha.
Leżę w łóżku, myśląc o rzeczach, które napisałem, i o tych, które napiszę jutro
otrzeciejwnocy–wgodzinie,kiedyzwykłeregułyświatazostajązawieszone.
8
ZAC
Jestemterazstraszniegorący.
Ponad39,5stopnia.Totylenatematmojegoidealnegowykresu.
SprzątaczkiwywalająwszystkierzeczyMamy:pudełkalodów,okularydoczytania,
krzyżówki.Nawetkalendarzwylądujewworkuzniebezpiecznymiodpadaminajakimś
specjalnymwysypisku.Mójpokójzostałopróżniony,wyszorowanyiwysterylizowany.
Mama też pojechała. Dr Aneta kazała jej zabrać swoje przeziębienie nieznanego
pochodzeniazesobądodomu.ZadzwoniłTatapowiedzieć,żetuprzyjedzie,alegood
tego odwiodłem. Ten pokój jest za mały dla niego. Zaoferowała się Bec, ale nie
zniósłbym gdyby złapała jakieś świństwo w ciąży. Poza tym po co? Nie zapewniam
nikomurozrywki.
Płytki zeszły mi do 12, neutrofile do 0,4, a hemoglobina do 8. Całkowita liczba
krwinekbiałychspadłanałeb,naszyjędo0,8,aleczujęsiętakźle,żenicmnietonie
obchodzi.Siedzębezwładnienaróżowymfotelu,podczasgdyVeronicaścielimiłóżko.
Prześcieradłaprzemokłyodnocnychpotów.Znowu.
To tylko przeziębienie. Zwykłe durne przeziębienie, ale mój organizm jest zbyt
żałosny, żeby samemu móc je zwalczyć. Przewód od mojego broviaca prowadzi do
pojemnikówzdwomaantybiotykami.Sikamdoworków,którepotemwynosząsalowe.
Trzymam zaciągnięte żaluzje, nie odróżniając dnia od nocy. Wszystko jedno.
Psychodelicznewidzenianawiedzająmnieweśnietaksamojaknajawie,supłającsię
zsobą.Byłyjużtylkoczterydni.Jakdawnotemutobyło?
Zapomniałemjużotejkołdrzezmęczenia;jakonaprzygniata.Zapomniałemopotach,
odreszczachiniekończeniusię.PielęgniarkiproponująmiCallofDuty,aleniemam
siły.Nieinteresujemnietelewizjaaniinternet.
– Dobrze, że tak się stało – przekonuje Nina, trzymając mi rękę na ramieniu. – To
lepiej,żetwojebiałekrwinkidostałyłupniatu,anienazewnątrz.
No,ruszsię,Helga.Pokażtrochęcharakteruiwalcz.
***
Potem, gdy nie mogę już dłużej spać, przyciągam do siebie iPada i załączam go.
Światłoekranuoślepiamnie.Minęłatrzeciawnocy.
Na mój profil na Facebooku spadł grad dobrych życzeń. To tylko przeziębienie –
chcęwszystkichpowiadomić.–Niemastrachu.Alebrakmienergii.
Mia:Helga?
Widzę,jakjejimiępojawiasięwczacie.Niewiedziałem,żetujest.
Zac:Zac
Mia:OK?
Niemuszęjejokłamywać.Jestjakjest.Onachceznaćprawdę.
Zac:taksobie
Mia:Mówiłeś,żewyjdzieszjużdotejporydodomu.
Zac:Złapałemprzeziębienie.Telepiemniejakniewiemco
Mia::-(
Zac:lekarstwazaczynajądziałać.
Jaktwoja3runda?
Mia:Tojuż4
Cholera.Jakdługojestemchory?
Zac:jesteśwdwójce?
Mia:tak
Zac:cześć
Mia:cześć.Wesołychkurdeświąt
Zac:Todzisiaj?
Mia:4dnitemu.
Zac:O.Wesołychświąt
Mia:czujęsięszambiasto
Zac:też
Mia:jakbymssałatrutkę
Zac:normalka
Mia:tak?
Zac:tominie.wszystkomija
Przypominamnamobojgu.
Mia:Niechcęumrzeć
Kursor mruga, czekając na mnie. Bez mamy śpiącej na fotelu obok nie muszę się
spieszyć.Unikamliterówek,unikamwyświechtanychsłów.
Zac:Nieumrzesz
Mia:Mamtylko17lat
Zac:Nieumrzesz
Mia:dzisiajumarłakobieta
Zac:Kto?
Mia:niewiem.Zdziewiątki
Zac:Jakinowotwór?
Mia:niewiem.Byłastara
Nigdy nie słyszałem, żeby tu ktoś umarł. Do śmierci dochodzi zwykle w przytulnym,
domowym środowisku, po tym jak szpital przekazał już pacjenta rodzinie, opiece
paliatywnej, Bogu czy komukolwiek innemu, kto chciał słuchać. Umierający mają
zatroszczyć się o testament i wybrać pieśni na swój pogrzeb, pożegnać się ze
wszystkimi i wejść do własnego łóżka w otoczeniu najbliższych. To musiało być coś
niespodziewanego.
Mia:Byłotammnóstwoludzi.
Zac:widziałaś?
Mia:przezokienkowpokoju
Pielęgniarkistaływkorytarzu.
Tomusiałobyćzarazpo…
Byławychudzona.Ludziepłakali
Pozwalamjejmówićdalej.Tonajwięcej,cokiedykolwieknapisałanaraz.
Wydajemisię,żesłyszęstukaniejejpalcówwklawiaturę.
Mia:widziałeśkiedyśmartweciało?
Zac:człowiekanie.Ty?Przedtem?
Mia:Mojąbabcięnapogrzebie.
Śmiałamsię,bozrobilijejzłymakijaż.
Naustachmiałaróżowybłyszczykimyślałamtylkojakdługoonsięutrzyma.
Dłużejniżjejusta?
Ileczasutrzeba,żebykolczykizperełkamiodpadłyjejoduszu?
Zac:Śmiałaśsię?
Mia:Miałam8lat.
Wszyscy moi krewni wciąż żyją: czwórka dziadków, dwóch wujków, ciotka, druga
ciotka, czterech kuzynów, brat i siostra. Nigdy nie byłem nawet na prawdziwym
pogrzebie.
Zac:Wprzedszkoluchłopiecutonąłprzyzaporze.Przedszkolankapowiedziała,żeprzeniósłsię
dolepszegomiejsca.Myślałem,żechodziłojejoMcDonalda.
Mia::-)
Ciekaw jestem, jak wygląda Mia z uśmiechem na twarzy. Nie upozowanym, jak na
zdjęciach z Facebooka, tylko prawdziwym, niedbałym, przytulona do poduszki
wśrodkunocy.
Mia:podnieśszybko
Zac:co
Ostry dźwięk przebija ciszę, dwa, trzy razy, zanim strącam telefon przymocowany do
ściany.Nigdyniesłyszałemdzwonkawewnętrznejlinii–wszyscydzwoniądomniena
komórkę.Trzymamwrękuwielkąsłuchawkę,niewiedząc,cozniąpocząć.
–Helga?
Przełykamślinę.–Zac.
–Czymożemy…sobiepogadać?
–Tak–mówięjej,chociażgardłomamopuchnięteiobolałe.–Możemy.
–Wierzyszwduchy?
Jaktomożliwe,żezadajepytania,którewszyscyinniomijają?Czydlatego,żewciąż
jesteśmy,wzasadzie,sobieobcy?Amożedlatego,żejest3.33inormalnezasadysię
nieliczą?Oddechmiświszczy.
–Hm…niewiem.
–Takczynie?
–Nie.
–Wniebo?
–Nie.
–WBoga?
–Nie.
–Nie?
–Tytak?
Robi przerwę, w której słyszę, że jej oddech też świszczy. – Mogę ci coś
powiedzieć?
–Mów.
–Kiedytakobietaumarławpokoju9,byłojeszczecoś…wkorytarzu.
–Co?
–Coś,czegoniemogłamzobaczyć.
–Duch?
–Niewiem.Tobyłotak…byłotak,jakbytastaruszkastałaobokmnie.Jakbyona
teżtowszystkooglądała.Przestraszyłamsię.
Wiem wszystko o śmierci. Wiem, że w Australii co 3 minuty i 40 sekund umiera
jeden człowiek. Wiem, że jutro umrze 42 Australijczyków z powodu papierosów,
prawieczworonadrogachiprawiesześciorowsamobójstwach.
Wnadchodzącymtygodniu846umrzenaraka:156narakapłuc,56narakapiersi,
30naczerniaka,25naguzymózgujakuCama.A34mabiałaczkę,takjakja.
Googlemówimiwszystko,copotrzebawiedziećnatematśmierci,oprócztego,co
jestdalej.
Comogępowiedziećoduchuwkorytarzu?Jakmogęjejprzekazać,żetobyłatylko
jej wyobraźnia i nic więcej? Kiedy byłem mały, wierzyłem w Jezusa i Świętego
Mikołaja, spontaniczne samospalenie i potwora z Loch Ness. Teraz wierzę w naukę,
statystykęiantybiotyki.Aleczytochceusłyszećdziewczynao3.40wnocy?
–Helga?
Taknaprawdęchcęjejpowiedzieć,jakdobrzejestsłyszećjejgłos.–Jestem.
–Myślisz,żezwariowałam?
–Zależy.Cocidają?
–Czytoboli,kiedysięumiera?–pyta.
–Nie.–Wtowierzę.
–Janawetjeszczenieżyłam.
–Nieprawda.Żyłaś.Ijeszczepożyjesz.Przynajmniejdo84lat.
–Mimowszystko–mówi–gdybymumarła,cotojestzagłupipowód!
Wyjmujępastylkędossanianagardłoiwkładamdoust.–Jestwieległupszych.
–Głupszychniżguznakostce?
–Takichjakpodlewaniewodąchoinkizpodłączonymilampkami.
–Helga,tegoniktnigdyniezrobił.
– Trzydzieści jeden osób zostało porażonych w taki sposób prądem. I to tylko
wsamejAustralii.–Słyszęprzezścianęjejśmiechinagleznikacałamojachoroba.–
Wiedziałaś,żecorokutrzechAustralijczykówumiera,sprawdzającbaterienajęzyku?
–Niemożliwe.
– Tak. Dalej jest śmierć od automatów sprzedających. Zapamiętaj sobie na
przyszłość,żejeślipaczkachipsówutknieciwautomacie,maszpoprostuodejść…
–Cotypierdzielisz.
–Najbardziejpierdzącymsposobemnaśmierćjestutonięciewścieku.
–Noway.
–Wzeszłymrokunowojorczykwpadłdokadziześciekami.
–Shit.
–Tak,aróżnewypadkiwkadziachsądośćczęste.Sześciorohinduskichrobotników
wpadłodokadzizsosempomidorowym.
–Sześcioro?
–Wpadłajednakobieta,potempięciuwskoczyłonaratunek.
–Wymyślaszto.
– Słowo honoru. Dochodziło do śmierci w kadziach z olejem, pulpą papierową,
piwem…
–Niemiałabymnicprzeciwkowpadnięciudokadzizczekoladą.
–Toteżjużzrobiono.NewJersey,2009.Dwudziestodziewięcioletnimężczyzna…
–Skądtowszystkowiesz?
–Miałemostatniodużoczasu.
Słyszęjejoddech,czekającnato,conadejdzie.
–Helga,gdybyśmógłwybierać…
–KadźzEmmamiWatson.
–Myślałeśotym?
–Oczywiście.Ty?
– Skoro czekolada jest już zajęta… kadź z gumisiami? Masz świadomość, że jest
tylkojednaEmmaWatson?
–Więcmusiwystarczyćwpojedynkę.
Miaśmiejesię.–Trzymamkciuki!
Monitorprzykroplówcebrzęczyobokmnie.Zapomniałem,żetujest.Przezostatnich
pięć minut nie było urządzeń, leków ani białaczki. Była tylko dwójka ludzi i kabel
telefoniczny między nimi. Chciałem, żeby polepszyło się Mii – nie wiedziałem, że
odbijesiętoteżnamnie.
–Mia,narakazapadacodrugiczłowiek–mówię.–Poprostuwcześniejusuwamy
gosobiezdrogi.
–Wolałabymztymzaczekać,ażsięzestarzeję.
–Mia?
–Tak?
–Używajpłynudoust.Jestpaskudny,alepomaganawrzody.
–Takmówiłypielęgniarki.
–Pomagateżssaniekosteklodu.
–Tak?
–Zaufajmi.
Powiedziałemtoottak,aleonamilknie,jakbyzastanawiałasięnadtym.
–Dobrze.
9
ZAC
– Jak się czujesz? – pyta Nina. To mój czterdziesty czwarty dzień, jak mi mówią. –
Radziszsobiebezmamy?
–Jestemjużdużymchłopcem.
Nina uśmiecha się i podaje mi cztery drażetki, dwie pastylki do ssania na gardło,
trzywitaminyiżelzpapainausta.Wyjmujetermometrzkieszeniiprzytykamidoucha.
Przezroztargnienietrzymagozbytdługo,wpatrującsięwjakiśpunktmiędzyłóżkiem
a ścianą. Wydaje się zmęczona. W jej włosach mały miś koala kurczowo chwyta się
gałęzi.
–Trzydzieściosiem?–zgaduję.
–Trzydzieścisiedemipół–mówi.–Nieźle.Dobrzesięczujesz?
–Aty?
–Ja?
–Wyglądaszfatalnie,Nina.
– Czaruś. Musiało ci się poprawić. – Zapisuje moją temperaturę i posyła mi
nieprzekonującyuśmiech.–Niemożeszsięjużdoczekaćnowegoroku?
–Musibyćlepszyniżten.
–Toprawda.Głowadogóry,Zac.
–Taktrzymam.–Aletojejgłowętrzebabypodnieść.
Jejręceporuszająsiębardzowolnowtrakciemycia.Potemwychodzi.
BezMamyobokmnieniemampojęcia,codziejesięnareszcieoddziału.NawetMia
zamilkła.Jawciążjestemzalogowany,aleonapozostajeoffline.
Na jej Facebooku roi się od postów z zaproszeniami na przyjęcia noworoczne.
Wciąż nie dostali sygnału, że nie wyjechała na żadne południe, tylko jest tuż obok,
podpiętadochemiiipłynówfizjologicznych.Mianajwyraźniejwierzy,żeudasięjej
utrzymać te dwa światy osobno. Że jeżeli zachowuje raka w tajemnicy, to on nie
istnieje.
Opółnocysztuczneogniebijąwmojeokno,złoteiróżowesmugiśmigająisyczą.
Słyszęzoddalidźwiękiklaksonów.Wgłębioddziałueksplozjomotwieranychpuszek
towarzysząkrzyki.
PiszędoMii.
SzczęśliwegoNowegoRoku!
Alenieodpowiada.Nowyrokwtaczasięcichoimrocznie.
***
Status:Grypa0,Zac1.FYI:płytki48,neutrofile1000.
Todobrze.SzczęśliwegoNR.Możewyjdęstądwsobotę.
ProszęnawetNinę,żebyzrobiłamizdjęcie,ipozujęzdwomauniesionymikciukami.
Obrzękzszedłmiztwarzy.Wyglądamjaknowy–przebudowanyodszpikukości.
Ustawiam to zdjęcie jako moje profilowe, zastępując Helgę, i zaczynają napływać
komentarze.
Poddaję się Potterowemu testowi wytrzymałości. Osiem filmów pod rząd to
wyzwanie,któremumogęsprostać.
Prześladują mnie dwie rzeczy: inwolucja zdolności aktorskich Daniela
Radcliffe’a i ewolucja bajeczności Emmy Watson. Odkąd zaczyna się u niej
dojrzewanie, około Więźnia Azkabanu, następuje wykładniczy wzrost jej czaru.
WkońcówceInsygniówśmiercijestjużpoprostuboska.
Musiałazadziałaćjakaśmagia,bopodwóchdniachpalęsiędowolności.Lekarze
chwaląmojepostępy,wyrysowanenakarcieschodkamiodhaczonychptaszków.Czuję
się jak nowy, dzięki Heldze i częściowo też Emmie Watson. Gdybym wyszedł teraz
z tego pokoju i przeszedł się w tej czapce po ulicy, nikt by się na mnie nie gapił.
Byłbympoprostuzwykłymchłopakiemwczapce.Coprawda,zadyszanymizeskórą
jakuwampira,aledziewczynomtosiępodoba,podobno.
–Cowciebiewstąpiło?–śmiejesięKate,kiedykończysięmojasesjafizjoterapii,
ajaproszęododatkowehantle.
Podobamisiępaleniewmięśniach.Podobamisięwciąganietlenudopłuc.Podoba
misię,żepowietrzeowiewamitwarz,gdyćwiczęnarowerku.
I podoba mi się stanie na własnych nogach przy oknie, przez które mogę widzieć
szerokiświatztaksówkami,karetkami,lekarzamiwychodzącyminapapierosaigośćmi
przychodzącymizbalonamizhelem.Wkrótceijaznajdęsięwtympełnymzarazków
powietrzuiniemogęsięjużtegodoczekać.Tenpokójmnieniemieści.
Cam przysłał pocztówkę. Wszystko świetnie u niego, pracuje trzy dni w tygodniu.
Pisze,żemaprzygotowanądlamniedeskę.
Bec przysyła mi naszą nową pocztówkę The Good Olive! Oliwa z oliwek i farma
agroturystyczna. Pisze, że urodziła się czwórka owiec i jedna alpaka, a na ostatnim
USGjejwłasnedzieckojestaktualniewielkościmango.
Lekarzepromieniejąnawidokwynikówmojejmorfologii.Wyszedłemztego.Nina
nieposiadasięzradości.
Tylko Mia nic nie mówi. Jej profil na Facebooku pozostaje lśniący
i wyszminkowany, jak zwykle. Jej koleżanki wklejają zdjęcia z imprez i przyjęć
noworocznych, omawiają już plany na bal maturalny w 12 klasie, z motywem
walentynkowym, który ma się odbyć za sześć tygodni. Wciąż traktują Mię jak kogoś
zwłasnegogrona.
Jajedenwiem.Słyszęjąwnocy.Czasamiwymiotuje.Czasamipłacze.Czasamirobi
toito,jednopodrugim.
Niebyłaonlineodtrzechdni,aleitakposyłamjejwiadomość.
Heja,sąsiadko
Próbowałaśtostazserem?Mamdużowięcejporadkulinarnychtakichjakta…
Czytałem,żewczorajjakiśHiszpanutopiłsięwkadzizklejem.Lepkasprawa…Pomyślałem,że
możezechceszwiedzieć:-)
Wychodzęwsobotęwięcniestukajpotemwścianę,chybażechceszsięzaznajomićzjakimś
staruszkiem.
Powodzeniaw12klasie.Przynajmniejbędzieszjąrobićtylkoraz.
Twójsąsiad
Zac
ZielonakropkaMiiwybuchadoczatu.
Mia:Helga!
Zac:jużoddawnanie
Mia:wszędziesąwłosy.Całekępy.Napoduszce
Zac:tonormalne
Mia:nie,toNIEjestnormalne!Kurwawszędzie
Zaskakuje mnie to, że dopiero teraz. Ponownie patrzę na jej zdjęcie profilowe:
ogromnykapeluszprzeciwsłoneczny,poza,podkoszulkanaramiączkach,gęstebrązowe
włosy.Myślęowłasnychwłosach–dwamilimetrymiękkiegopuszku.
Zac:Odrosną.
Mia:mamstudniówkęza6tyg!!
Zac:notoplusjesttaki,żemaszojednozmartwieniemniej.
Mia:?!
Zac:Tylkomówię.
Mia:Uważasz,żetośmieszne,żemiwypadająwłosy?!
Zac:hmmmm,nie…alesąróżneodjazdoweperuki;-)
Mia:PIERDOLSIĘ
Tocioswbebechy,któregoniepotrzebuję.Palceodskakująmiodklawiatury.
Mia:Nabijaszsięzemnie?
Niemiałemzamiaru.Większośćludzitraciwłosy.Powinnasiętegospodziewać.
Mia:Uważasz,żetoJESTśmieszne?!
Potrafi pisać bardzo szybko – szybciej niż ja. Szybko jak szturchnięcia między żebra.
Oczywiście,toniejestśmieszne,alecomożnaporadzić?Jeśliczłowiekniepotrafisię
pośmiaćzsiebie,towszystkoniemasensu.
Mia:MYŚLISZ,ŻECHCĘTAKWYGLĄDAĆ?
Zac:Myślę,żeniemaszwyboru
Mia:MYŚLISZ,ŻECHCĘBYĆŁYSAIPASKUDNA?JAKTY?
Co,docholery?
Mia:NIEŚMIEJSIĘZEMNIE!
Zac:Nieśmiejęsię
Mia:NIEPIER
Wylogowujęsię.Mojazielonakropkarozpływasięwbezpieczeństwie.
Rozlega się łomot w naszą ścianę i nie wiem, czy przeklina czy przeprasza. Nie
odpowiadam, nie jestem jej workiem treningowym. Buch! – odzywa się znowu
iprzewiercamnienawylot.
Wmoichmailachpojawiasięnieproszonawiadomość.
Przezjebanegorakastraciłamjużwakacje,świętainowyrok.Niemożemizabraćostatniej
dobrejrzeczy,jakazostała
NiezałożępierdolonejPERUKInaswojąSTUDNIÓWKĘ!!!Helga!
Helga?
Jajużniemogę
Helga
Jateż.WyłączamiPadaizwijamsiępodkocem.
Słyszę,jakrzygawtoalecie,inicmidotego.Niemamsiłydlanasobojga.
***
Przez moje prostokątne okno obserwuję strumienie, jakimi rozlewają się ludzie na
dole. Jedni płyną do wejścia, niosąc naręcza kwiatów. Inni wymykają się z pustymi
rękomazpowrotemnaulicę,wrzucająmonetydoparkomatuirozchodząsięwróżne
stronyparkingu,apotemrozjeżdżająsięgdzieśdalej.
Matka Mii zatacza kręgi, przystając przy niskim murku ogrodu na papierosa.
Wyglądazbytmłodonato,żebymiećnastoletniącórkę.Jesttakspłoszona,jakbymiała
wkażdejchwiliuciec.
Prawdęmówiąc,tęsknięzaswoją.Wie,jakbyćoparciem,kiedytegopotrzeba,jak
skłonićmniedokrzyżówek,kiedymisięniechce.
MatkaMiizaciągasięporazostatnipapierosemikierujedowejścia.Minutępotem
przemykapodmoimidrzwiami.
Ciągnie za nią całe stado lekarzy – przynajmniej pięcioro – a to nie jest
poniedziałkowyobchód.Wyjmujęsłuchawkizuszuiprzybliżamsiędościany.
Słyszę, jak otwierają się drzwi pokoju 2. Buty ustawiają się w jakimś porządku
wśrodku.PotemprzebijasięprzezniejasnystukotszpilekdrAnety.
Ostatnim razem tylu lekarzy było w moim pokoju, kiedy babeczkami i uściskami
dłoni świętowaliśmy sukces mojej pierwszej terapii przed wypisaniem mnie do
realnegoświata.MożechemiauMiiskończyłasięwcześniejiniebędziepotrzebować
piątejserii.Możejestjeszczewiększąszczęściarą,niżmyślałem.
Ponaskoczeniunamniedwadnitemuniewysiliłasię,bynawiązaćkontakt,więcja
teżnie.Nibypoco?
–Jaktamuciebie,Zac?–Niezauważyłem,żeweszłaNina.
–Rozciągammięśnienóg–odpowiadam,odpychającsięodściany.
Pod spodniami od dresu moje nogi są blade i cienkie, ale jeszcze pamiętają, co to
znaczybiegać.
–MiałabymochotęzagraćwCOD.–NinazałączaXbox.
Wracam do łóżka. – Po tygodniach upokorzeń myślisz, że możesz mnie teraz
pokonać?
–Tomojaostatniaszansa.
Alepotrząsamgłową.–Jutro–mówię.Chcęposłuchaćprzemowy,którazaczniesię
zachwilęobok.Wątpię,żebydlaMiibyłybabeczki.Pewniecałypersonelzradością
sięjejpozbędzie.
Ninazałączamójtelewizor.–LeciTupotmałychstóp.Lubięto,aty?
Na ekranie pojawia się roztańczony pingwin, ale jego stepowanie nie jest dość
głośne,byzagłuszyćto,codziejesięwpokojuobok.Toniejestprzemowapożegnalna.
Niemahiphiphurra.
–Mia,posłuchaj.–Togłosjejmatki.
–Słuchaj,Mia.–DrAneta.
–Nie.
–Cosiędzieje?–pytamNinę,którastarasiępodkręcićgłospilotem.
Odpowiada:–Niedziała–iniewiem,czymanamyślipilota,czyterapięMii.
–Nie–powtarzaMiarazporaz.Ikroimisięserce.–Nie.
– Mówiliśmy ci, że była taka możliwość. Wiedziałaś o tym – mówi dr Aneta. –
Operacja oszczędzająca to standardowy sposób postępowania. Jedyny, który teraz
został.
–Dajciemiwięcej.
–Miałaśjużczterycykle.Więcejchemiiniespowodujeskurczeniaguza.Posłuchaj,
Mia…
–Mia,słuchaj…
Przyguzietakimjakjejoperacjatodobrerozwiązanie.Kiedyguzzostanieusunięty
inowakośćwszczepiona,statystykiMiiposzybująwgórę.Alegojeniesięnogibędzie
trwało wieki, dłużej niż sześć tygodni, jakie zostały jej do studniówki. Czekają ją
miesiącerehabilitacjiiblizna.
–Dziesięćdopiętnastucentymetrów–mówidrAneta.–Góradwadzieścia.
Nie miałbym nic przeciwko dwudziestocentymetrowej szramie na nodze, gdyby to
oznaczałowyciągnięciezemniecałegoraka.AleniejestemMią.
– Nie będziesz mogła przez pewien czas dźwigać żadnych ciężarów. Dostaniesz
wózek…
–Jakkaleka?
–Jakktoś,ktoprzeszedłoperację.
–Niepojadęnastudniówkęnapierdolonymwózku.Tomożetrochęzaczekać.
Gdyby działo się to w szpitalu dziecięcym, wokół stałby krąg empatycznego
personelu,mówiąctakierzeczyjak:Wiemy,żestudniówkajestdlaciebieważna,inie
chcemy, żebyś zjawiła się tam na wózku, ale na dłuższą metę poczujesz się dużo
lepiej.Abliznaniebędzietakastraszna.Załatwimychirurgaplastycznego.Poroku
niktnawetniebędziewidział.
Ale nie jesteśmy na oddziale dziecięcym, a ci lekarze nie są zainteresowani
wyglądem.DlategodrAnetasięśmieje–niezokrucieństwa,tylkozniedowierzania.
–Mia,toniejestzabawa.Jeśliodłożymytonapóźniej,możeszstracićnogę.Albo
gorzej.
–Nieważne.
–Mia,musisz…–mówijejmatka.
AledrAnetawchodzijejwsłowo:–Wpisałamoperacjęnajutrorano.Imszybciej
tosięodbędzie,tymwiększąmaszszansęnauratowanienogi.Potembędzieszmusiała
jeszczebraćchemię…
–Jeszcze?
– Cztery serie dla bezpieczeństwa. Mogę to tak rozłożyć, żebyś miała przerwę na
studniówkę,alewózekbędzielepszyniżkule.Operacjajestodziewiątej,więcmusisz
jużodtejporypościć,zgoda?Czybędzieszchciałatabletkinasennenadzisiejsząnoc?
–Chcęinnegorozwiązania!
– Zostawię tu kilka, na wszelki wypadek. Jeśli będziesz potrzebować czegoś
silniejszego,zadzwońpopielęgniarkę.
To powiedziawszy, lekarze opuszczają pokój i przechodzą rządkiem pod moimi
drzwiami. Przez ścianę przedziera się jakaś muzyka, której nie rozpoznaję. Piosenka
jesttakgłośnaiostra,żewyganiazpokojutakżemamęMii.Widzę,jakminutępotem
wybiegazdrzwiszpitalasiedempięterniżej,kierującsięprostonaparking.
– Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak cienkie są te ściany – mówi Nina,
niechętniewyłączająctelewizor.–Mamjąpoprosićoprzyciszeniemuzyki?
–Odważyłabyśsię?
–Chybaniebardzo.
–Dobra–mówię.–Dajjejspokój.
10
ZAC
Kiedygorejestruję,oddechjestsłabowyczuwalnynamoimkarku.Rękaopierasięna
moimramieniu.Zbytleciutko,bytobyłorzeczywiste.
Czytomisięśni?Alboczyprzyszedłpomniejakiśduchmimowszystko?
Z tyłu za mną unosi się i opada jakaś klatka piersiowa. Wydłużam oddech, aby się
zsynchronizować.Nieczujęstrachu.Jeślitoduch,jestdobry.Duchzmałymidłońmi.
Aleczyduchychodząwskarpetkach?
Tkanina dotyka mi pięt. Kolana wtulają się w moje plecy. Otwieram oczy
wciemności.
– Mamo? – Może to moja zaniepokojona mama przyjechała dzień wcześniej. Ale
wątpię,żebywśliznęłasiędołóżkakołomnie.
Dłońjestmniejszaniżmamy.Oddechprzypominamiwaniliowymilkshake.
Czujępulswmojejstopie.Dlaczegociałoczasemrobicośtakiego?Dlaczegojakaś
częśćciałaprzypomina,żekrewbijepodskórątakżewinnychmiejscachniżserce?
Potemuświadamiamsobie,żetojej.Jejpulsbijeprzezskarpetkęimówimi,żeona
teżjestżywa.
Jesteśmyokrycikocami.Dwomakocami.Jakdługojużtujest?
–Mia?
Śpigłęboko,zbytdaleko,bydoniejdotrzeć.Mamświadomośćwszystkichczęścijej
ciała,któreopierająsięomnie.
Wydłużamswójoddech,takżebybyłwolnyigłęboki.
Tylkotojest.
***
Przeciągam się koło okna i zerkam na bezchmurne niebo, pod którym niedługo się
znajdę.Rozglądamsiępohoryzonciezeświadomością,żeMamajestjużwdrodzeiże
za pięć godzin będę podążał ku temu odległemu punktowi na południu, zostawiając
ceglane ściany za sobą. Wkrótce nie będzie już łóżka, które zgina się w trzech
miejscach,dzwonkadopielęgniarekiniebieskichkoców.
Koce.Sądwa.Idługiewłosynamojejpoduszce.
Przebiegaprzezemnieprąd.
Tosięzdarzyło. To była ona. Z mlecznym oddechem i palcami zawiniętymi wokół
mojegoramienia.Tobyłonaprawdę.
Pierwszy raz od czterdziestu siedmiu dni chwytam moją klamkę i przekręcam ją
zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Pociągam ją ku sobie i wyglądam na korytarz.
Jesttakdługi,żedostajęzawrotugłowy.Wysuwambark,potemcałąklatkępiersiową.
DostrzegamnieNina.–Zac!Wracajdosiebie.Niemiałeśostatnichbadań.
–Och,dajspokój,zarazjużwychodzędodomu.
–Tomożeszpoczekać.–Próbujeukryćkartędlamnie,którąwszyscypodpisywali.
Opuszczam gołą stopę na linoleum i przenoszę na nią ciężar ciała. Korytarz jest
szerszy i bardziej lśniący, niż go pamiętam. Czuję zapach tostów owocowych. Pod
ścianamistojąwózki,anaścianachwisząobrazki,którychnigdyniezauważyłem.
–Zac.
Alejaprzemykamjużwzdłużścianyzzasłoniętymioknamidodrzwiznumerem2.
Puk.
–Zac!
–Chcęsiętylkopożegnać.–Drzwiotwierająsięnaoścież,gdyjepopycham.
Pokój2możebyćlustrzanymodbiciemmojego,alejestzimnyipusty.Niemanawet
łóżka.JesttylkostacjadokującadoiPodainapis„Bezjedzenia”natabliczce.
GłosNinyodzywasięzamną.–Przenieśliją,Zac.
–Przenieśli?
– Przewieźliśmy ją na 6A. A teraz wracaj do swojej celi na ostatnie odliczanie. –
Próbujeobrócićmnie,aletrzymamsięframugidrzwi.
–Coto?–pytam.
Ninaomiatawzrokiemcałypokój,zanimtrafianaprzedmiot.Podchodzi,podnosigo
iobraca.Plastikowabiedronkaodpadłaodspinkidowłosów.WdłoniNinyjesttylko
tanim,głupimowademzsześciomawklęsłymiczarnymikropkami.Widzę,żeNinajest
zbytzmęczona,zbytdobra,zbytmłodanato.
–Niesłyszałem,jaksięprzenosiła.
Ninawrzucabiedronkędokoszanaśmieci,apotemkładziemirękęnaplecach.
–Chodź,Zac.Zabierzmyciędodomu.
CZĘŚĆ2
i
11
ZAC
–…awtymrokuwędrujedo…ZakaMeiera.
Przestajęgryźć.Czytobyłomojenazwisko?
–Idź–mówiMama.–Wstawaj.
Evankopiemniepodstołem.–Dostałeśnagrodę,baranie.
Nagle dwieście par oczu wlepia się we mnie. Z improwizowanej sceny Macka
wywołujemnie,jakbymbyłmedalowympsiakiem.
–Takjest,Zac.Chodźtutaj.
Co,ulicha?
PatrzęnaBec.Nagroda?Zaco?Aleona,Mama,TataiEvanklaszczązewszystkimi
innymi.Przełykamresztkębułkiisosu.
Zawodnicy i rodzice chowają kolana, gdy przeciskam się na przód sali, zachodząc
wgłowę,cozrobiłemtakiego,byzasłużyćnanagrodęnazakończeniesezonukrykieta.
Złapałempiłeczkęzkrzesełkaturystycznego?
Jestempozaszpitalemodczternastutygodni,azagrałemprzeztenczasmożecztery
razy.Wszyscywidzieli,jakiebeznadziejnebyłymojerzuty.Zfieldingiembyłolepiej–
jeden raz, gdy piłeczka znalazła się metr ode mnie. A moje odbicia? Nawet nie
dopuścili mnie do kija. Prawda jest taka, że nie zasłużyłem na darmową colę, a co
dopieronapuchartrzymanywowłosionejręceMacki.
I nagle do mnie dociera: Wielki Duchem. Wyróżnienie przyznawane za morale
i „starania” w odróżnieniu od faktycznych umiejętności. Każdy powyżej dziesiątego
roku życia zdaje sobie sprawę, że to nagroda pocieszenia. Raz w życiu jestem
zadowolony,żeniedziejesiętonaoczachmoichdawnychkumpli.
Mackałapiemniewramiona,gdystajęnaostatnimstopniu.Ztejodległościwidzę
kropelkipotunajegoczoleiwilgotneelipsynakoszulipodpachami.Tożenujące,jak
siętymtremuje.
Obraca mnie przodem do wszystkich, trzymając mnie, jakbym miał umknąć. Pełne
współczuciatwarzewgapiająsięwemniezentuzjazmem.
– Wielu z was może tego nie wiedzieć, ale Zac był sportowcem, który mógł pójść
w różnych kierunkach: futbol, koszykówka, piłka nożna, rugby. Kształt i rozmiar piłki
niemiałyznaczenia.Zaczawszewiedział,cozniązrobić.Zawszemiałzłoteręce.
Oczy zwracają się z poszukiwaniu moich rąk, więc wtykam je głębiej w kieszenie
dżinsów.
– Jego pasją był futbol, ale kiedy zaczął się czuć… nie tak dobrze… w zeszłym
roku…przekonałemgo,żebypoświęcałwięcejczasu„grzedżentelmenów”.Pamiętasz,
Zac?
Jakmiałbymzapomnieć?Futbolmniewykańczał,więcmusiałemzrobićcośinnego
zpopołudniami.Wgręwchodziłkrykietalbopływanie.Ktowybrałbypływanie?
–Złoteręce,szybkośćisercewielkiejakuPharaLapa.NawetgdyZacdostał…złe
wiadomości…mimotopojawiałsię.Kiedytylkomógł.
Macka nie nadaje się do tego. Przejdź już do nagród dla nowych – chcę mu
powiedzieć. I zaczynajcie desery; śmietanowe minitorciki powoli się rozpływają.
Jeżelizrzucijeszczebombęrakową,tozwiewamstąd.
– Ale on się zebrał w sobie, jak zwykle, i zademonstrował prawdziwą siłę
charakteru, na boisku i poza nim. Stawił się na treningu nawet w dniu swoich
osiemnastychurodzin,ztortemiwszystkim.Toprawdziwygraczzespołowy,naszZac.
ZrozkosząwepchnąłbymtenpucharwwielkągębęMacki,alenastępnesłowaitak
ztrudemzsiebiewykrztusza.
– Jesteśmy wszyscy z ciebie dumni, Zac. Nawet w szpitalu byłeś na Facebooku,
sprawdzałeś nasze wyniki i to ty nas zagrzewałeś do walki. Prawdziwy zawodnik.
Nikomutanagrodanienależysiębardziejniżtobie.
Wreszciejest–ostatni,sztucznykomplement.
Robięsarkastycznygestdwomauniesionymikciukami,chwytampucharizeskakuję
ze sceny. Wychodzę bocznymi drzwiami i idę dalej. Przebiegam przez rzęsiście
oświetlone pole do krykieta, półkoliste linie murawy piłkarskiej i obok słupów
futbolowych,kierującsiępozaobrębboisk,gdziejupiterymnieniesięgną.Tamciskam
puchar najdalej jak mogę do ciemnego lasu, gdzie za dnia rowerzyści na góralach
wpadają w trawie na głazy i pieńki ściętych drzew. Jutro będą mieli jeszcze jedną
przeszkodędoomijania.
Pochylamsię,żebyzłapaćoddech.Każdywydechtoszybki,zimnycioswymierzony
wciemność.Oczyściłemsięzbiałaczki,mamnowyszpik,więcczemutomusisięza
mnąwlec?Wielki,kurwa,duchem?Niechcęwspółczuciainagródzlitości.Niechcę,
żebyrobionoszumwokółtego,żesięgdzieśstawiłem.
–Jeżelitakrzucasz,todziwięsię,żecokolwiekcidali.
Bec.Mogłemsiędomyśleć,żepójdziezamną.
–Macka…
–Mackatociołek.Wieszotym.
– Tak, ale jednak… – Pluję i ślina smakuje ketchupem. – Nie powinien był tego
mówić.Jachcębyćpoprostu…
–Normalny?
–Tak.
– Jesteś normalny. Jeśli nie liczyć rzucania pucharami na ścieżkę rowerową
iględzeniadosiebie.
–Tak,oprócztego.
–Chceszwrócić?Jestmusczekoladowy.
Kiedyś to był mój ulubiony deser, ale teraz uważa się go za zbyt ryzykowny dla
mojegoukładuodpornościowego,razemzdziesiątkamiinnychrzeczy,takichjakkogel-
mogel, twarożek, lody włoskie, wędliny, basen, sauna, kurz, alkohol. Nie wolno mi
byłowziąćnawetkiełbaskizrożna.
–Surowejajka–przypominamjej.–Niemogętegojeść.
–Totakjakja.–Gładzisiępobrzuchuzsiedmiomiesięcznymdzieciaczkiem.
Drugą ręką głaszcze mnie po plecach, podczas gdy biorę ostre hausty powietrza,
zadowolonyzmroku.
12
MIA
Jestciemno.Bogudzięki.
Nie ma lamp ulicznych. Księżyc jest za chmurami. Nawet oświetlenie w kabinie
samochodujestzepsute.
Cieszęsię,żeRhysprzywiózłnaszpowrotemdoKing’sPark,naprzeciwmiejsca,
gdziepierwszyraztorobiliśmy.Wtedydaliśmysobiespokójzkinemipodjechaliśmy
tutaj.Podziwialiśmyrozsianeświecącepunkciki,aleniezadługo.
Dziś Rhys zaparkował przy drodze od strony lasu, przodem do drzew. To dobrze;
jestjeszczeciemniej.
Tej pierwszej nocy jego samochód pachniał świeżą skórą. Zmroziło mi mózg od
kończenia slurpee w pośpiechu, bo bałam się coś poplamić. Grało radio i kiedy
zaczęła się piosenka Gagi, Rhys uśmiechnął się i zdjął kapelusz. Spojrzał na swoje
włosy w lusterku, a potem przenieśliśmy się na tylną kanapę. Był tam koc, już
przygotowany.Jegobuttrafiłwlampkęwkabinie,którachrupnęła,nacozaklął,aja
sięzaśmiałam.Jegopocałunekbyłsurowyichłodny,colaimaliny.Jegozarostdrapał
mnie w szyję, piersi, biodra, pozostawiając czerwona wysypkę, która trzymała się
przezcałednie.
Dziś jest tacosami i aftershavem. Ściągam z siebie top i prowadzę jego rękę
wstronęmojegonowegobiustonosza.Przytrzymujętamjegodłoń,chcąc,żebywyczuł
kokardkę z koralikiem pośrodku. Przesuwam jego drugą dłoń na swój brzuch,
wsuwając jego palce pod moje dżinsy i potem głębiej, do skraju majtek. Chcę, żeby
zapamiętał,jakajestem.Boże,jakatyjesteśniesamowita–jęczałkiedyś.
–Czekaj.–Zatrzymujesię.–Myślę,żeniebardzo…
Rhys nie jest od myślenia. Jest od wzdychania, z plecami śliskimi od potu ma
chwytaćistękaćnaeleganckichskórzanychsiedzeniach.–Ochrzciliśmy–oznajmiłpo
pierwszymrazie.–Samochód–dopowiedział,uśmiechającsięinaciągająckapelusz.
Ale teraz opiera ręce z powrotem na kierownicy. Wpatruje się w las, jakby nagle
stałsiępierdolonymbotanikiem.
–Cojest?
–Zerwaliśmyzesobą–mówi.
–My?–Toonpozwalał,żebywszystkiemojetelefonyszłynapocztęgłosową.To
onprzestałodpowiadaćnaesemesy.Myśmyniezerwali.Toonzwiał.
–Niemogę…
–Co?Przeleciećmnie?
–Nie.Tak.
Niemiałamzamiaruiśćdokońca,tylkotyle,żebygozainteresować.
–Uważasz,żeniejestemjuż…–Jakiegosłowamipotrzeba?Śliczna? Jebalna? –
odtejpory?
–Nieróbmitego.
Łapię jego dłoń i pcham ją w dół swoich dżinsów. Chcę, żeby mnie chciał. Moja
drugarękaodpinamurozporek.Mimożewykręcasię,dotykamgotak,jaklubi.Chcę,
żeby zrobił się twardy i gorący w mojej dłoni na dowód tego, że jestem wciąż
podniecająca,żewciążpotrafiędoprowadzićgodojęku.
Aletosięniedzieje.Rhyschwytamniezanadgarstekipowstrzymuje,patrząccały
czaswlas.
–Tonieprzejdzie–mówi.
Śmiejęsię.Niełapieironii.
– Dupek. – Podnoszę swój plecak z podłogi i macam po tylnej kanapie, szukając
koszulki i lasek. Wkładam top przez głowę. – I tchórz. – Energicznie otwieram
drzwiczkiiwypadamwzimnepowietrzenocy.Kiedywstaję,mojekulechrzęszcząna
żwirze.
–Niebądźniemądra,Mia.Odwiozęcię.
–Dodomu?
–Togdzie?DoErin?
–Nie.–Niewracamtam.Jejmatkaszachujemniepytaniami,sądząc,żezgóryzna
nanieodpowiedzi.
–Albodotejtwojejdrugiejprzyjaciółki–proponuje.–Tejchudej.
Nie oferuje swojego mieszkania na tyłach domu rodziców, mimo że
przeszmuglowywałmnietamkiedyśdawniej.Kiedyśdawniej.
– Pieprz się – mówię, obracając się i trzaskając drzwiami jego wymuskanego
samochodu.–Zresztąitakjestemzadobradlaciebie.
Uderzam w karoserię twardym końcem kuli. Luzuje się jakiś panel, więc uderzam
ponownie.–Zawystrzałowadlaciebie,Rhys.Wszyscytakmówią.
Mójmózgmniekoryguje.Mówili,niemówią.Wszyscytakmówili.
–Wciążjestemwystrzałowa,Rhys.Zajebista.
Wycofuje, a ja uderzam w samochód jeszcze raz. Chcę roztrzaskać mu szyby,
roztrzaskaćjegosamego.
Ziemia i żwir wystrzeliwują spod kół, gdy wyrywa do przodu, zostawiając mnie
zdwiemakulamiiplecakiemwciemnym,bardzociemnymlesie.
Todobrze,żejestciemno.Jesttakciemno,żeniewidzęnawetsiebie.
13
ZAC
Niktniewspominaomojejnagrodziepodczasjazdysamochodemdodomu,adoczasu
gdy siedzimy przed telewizorem z miseczkami lodów na kolanach, to jest już
prehistoria. Podczas programu ogrodniczego Mama, Tata i Evan rozmawiają
o oliwkach. Jestem im wdzięczny za to, że zachowują się tak, jakby nic się dziś nie
stało;jakbywszystkobyłonormalnie.
Jak na zawołanie Bec daje mi sygnały przez drzwi. Jest piątkowy wieczór i trzeba
posprzątaćgówno.Madriverzaczepionyoleweramięimetalowątrójkęnaprawym.
Naciągam gumiaki i biorę latarki, a potem idziemy w snopach światła obok obu
domówisklepikuidalejwyłożonympłytkamichodnikiemdokojców,wktórychowce
i kozy zbijają się w wełniane skupiska, szykując się do snu. Bec kieruje światło na
samice,sprawdzając,czyktóraśniejestbliskorozwiązania.
Przenositeżświatłonakojecalpak,wktórympiątkazwierzakówśpizezłożonymi
podsiebieprzedniminogami.Pozostałetrzyprychająiodsuwająsięnabok.Najstarsza
alpaka,Daisy,porykuje.
Zawieszamy latarki na słupkach ogrodzeniowych, by oświetlić sobie ścieżkę. Bec
przymierzaswójkijdokilkukulekiustawiasięwpozycji.
Bobki kangurów świetnie nadają się do strzelania, suche i zwarte, nabierają
powietrza,nawetkiedysąświeże.Natomiastowceikozyzostawiająciężkie,wilgotne
kopczyki, które po uderzeniu rozpryskują się na wszystkie strony. Golf owczym
gównem nigdy nie kończy się dobrze, dlatego zostawiamy je w kojcach przy ich
właścicielach.
Odchody dzikich kangurów złoszczą Mamę, bo znajduje się je wszędzie –
w kojcach, na progu sklepiku, w toaletach dla klientów, na ścieżkach wyłożonych
kostką,podławkamiinagłównejalejce,prowadzącejzjednegokrańcafarmynadrugi.
Kanguryprzeskocząkażdypłotwposzukiwaniupożywienia,zostawiająctyleamunicji,
że co piątek mamy zajęcie z oczyszczeniem terenu przed przyjazdem turystów
wweekend.
CiążawpłynęłatrochęnapostawęBec,alejejswingpozostałpłynnyiszybki,także
posyła każdą kulkę nad kojcami daleko w gąszcz drzewek oliwnych poniżej.
Podejrzewam, że po cichu marzy o karierze profesjonalnej golfistki. Z miejsca
zostałaby ulubienicą mediów, odpowiadając na pytania o swój system treningowy:
tysiącbobkówtygodniowo.
–Evanbędziemiałzłamaneserce–mówi.
–Znowu?Skądonajest?
–ZFrancji.Widziałeśją?Dwadzieściajedenlat,miódmalina.
–TatazamiastmniezatrudniaFrancuzkidozbiorów?Wiesz,jaktowpływanamoje
ego?
–Jestjeszczesześciumłodychzplecakami,Zac.Onaniejestzaciebie.
–Przecieżnieodciąłbymsobieręki.
–Zalecenialekarskie.
Wszyscy w mojej rodzinie wykuli na blachę obszerny informator Przeszedłeś
przeszczep szpiku kostnego. Co teraz?, nawet Evan, którego lektury ograniczają się
zwykle do „Tygodnika zoologicznego”. Za sprawą tego informatora jestem na
dwanaście miesięcy odcięty od sportów kontaktowych, biegania, jazdy na quadzie,
pracyfizycznejiobsługiurządzeńmechanicznych.Szkolnezadaniadomoweuznajesię,
niestety,zadopuszczalne.
–Tozbieranieoliwek,Bec,niemotocross.
– Zresztą potrzebuję cię przy karmieniu. Tata będzie zajęty ze zbieraczami, a jutro
przyjeżdżacałahordaturystów.Pierwszydzieńferii…–dodaje,jakbyumknęłomito
zpamięci.Jakby.
– Jak mam poznać wystrzałową dziewczynę od oliwek, jeżeli będę się zajmował
bachorami?
–Roześlęszpiegów–mówi.–MabyćnawetjednazNiemiec.
–Nie.Zewzględunamójszpik,tobyłobyjakieś…kazirodcze.
–MożebędzieWłoszka.AlbośliczniutkaKiwi.Zorientujęsię.–Podrugiejstronie
promieniazlatarkimojasiostrakombinuje.–Przydałbycisięmałynumerek.
Bec nie ma pojęcia o panującym już w moim życiu urodzaju dziewczyn. W szkole
jestem ewenementem – starszy o rok wraca powtarzać ostatnią klasę. Na lekcjach
wołają mnie do swoich ławek, żeby pomagać im w tematach, które powinienem już
znać. Ale chodzi o coś więcej niż naukę. Dziewczyny potrafią zwąchać bezbronność.
Widzę, w jaki sposób patrzą na moje blizny. Obchodzą się ze mną ostrożnie, jakbym
byłcałypokrytynalepkamiostrzegawczymi.Achtung.Fragile.
Alejanieszukamdelikatności.Aniwspółczucia.
Robię zły swing i bobek leci w bok, brzdękając na dachu kurnika i wzbudzając
trzepotskrzydeł.
–Mówiętylko:małynumerek–Becstarasięodczytywaćmojemyśli.–Toniejest
natwojejliścierzeczyzabronionych…
–Ustawkaprzezwłasnąsiostrę.Bomba.
– Ale musisz bardziej popracować nad swoją osobowością, skoro twoje
umiejętnościsportowespadłydozera.
Uderzam gówno z taką siłą, że śmiga w ciemność jak niewybuchnięty fajerwerk.
Wspaniałeuczucie.
–Poszczęściłocisię–mówiBec.
Potemopierasięofurtkęipozwalamisprzątnąćzradościącałąresztę.
***
Hej,Zac
Jakleci,chłopie?SpóźnioneżyczenianaOsiemnastkę.Życiejużwnormie?
Słuchaj,powinieneśzostaćelektrykiem.Pracatrzydniwtygodniutobajer.Walęwtenweekend
naWedgeIslandnacorocznątrasępopoligonie.Klasyka.
Moja2-metrowadeskawciążczeka.JakbędziesznastępnymrazemwPerth,musiszpopróbować.
Prezenturodzinowy.
Narazie
Cam
Stukam długopisem w jedną z naszych nowych pocztówek The Good Olive! Oliwa
zoliwekifarmaagroturystyczna.ChciałbymmócnapisaćdoCama,żeżycieupływa
mijakwbajce,aleniemogę.
–Tomożezmienićróżnerzeczy–powiedziałPatrickostatniegodniawszpitalu.–
Byłeśuwięzionywtympokojuprzezczterdzieścisiedemdni…
–Trzydzieścitrzyzmojąmamą.
–Tak.Cojamówiłem?
–Zmiana.
–Właśnie.Mogłeśsięzmienić.
–Przyjrzyjsiętutaj…Czywłosynieodrastająminarudo?
–Zmienićsięemocjonalnie,Zac–powiedziałPatrick.–Nietylkofizycznie.
–Mambardzoemocjonalnystosunekdotego–zaśmiałemsię,gładzącsięrękąpo
głowie.–Dwarazybiałaczka,szpikzNiemiec,ateraznowonarodzonyrudzielec.To
niesprawiedliwe.
Potem pojawiła się Mama, wzięła torbę z moimi rzeczami i ruszyła. Winda
wysadziłanasnaparterze,gdziepodążyliśmyzazielonymistrzałkamidowyjścia.Na
zewnątrz dostałem zawrotu głowy od rozmiaru świata. Żadnych ścian! Zamiast nich
wolność. Samochody. Parkometry i pachołki. Światła uliczne. Ruch. Niebieska toń
oceanu. Osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. Przez całą drogę mieliśmy z Mamą
otwarteoknawsamochodzieiniemogłemnawciągaćsiędośćpowietrza.
Kiedy samochód stanął wreszcie pod domem z nowym, ulepszonym szyldem THE
GOOD OLIVE! OLIWA Z OLIWEK I FARMA AGROTURYSTYCZNA, wyczułem
zapach kurzego gówna z pięćdziesięciu metrów. Był słodszy od wszystkiego na
świecie. Oczywiście pilnowałem się, by tego nie powiedzieć – mój stan umysłowy
pozostawał pod baczną obserwacją. Potem mój terrier Jack Russel rozszczekał się
ichciałmniepolizać,aleEvanutrzymałgoztyłu,podczasgdywszyscypokoleimnie
ściskali, a ja czułem się jak najszczęśliwsza, opita piwskiem Niemra, żyjąca
kiedykolwieknaZiemi.Itożyjącaporazdrugi.
Wróciłemdoszkoły,chociażprzesypiałempiątąiszóstąlekcję.Cieszyłemsięnawet
zpracdomowych,borozrysowywaniedanychdemograficznychianalizowanieplanów
gospodarczychoznaczało,żejestemnormalny,jakkażdyinnyuczeń12klasy,któryma
terminyisprawdziany,amojeżycieposuwasięnaprzódprostączarnąliniąodAdoB
doC.
Dlatego nie chcę tych kwietniowych ferii. Bez szkolnego porządku czas wcale nie
biegnie jak prosta czarna linia. Czas robi różne numery. Może chachmęcić. Kiedy
najmniej się tego spodziewasz, może się zasupłać jak wielka guma. Może cię puknąć
w ramię. Jeśli tylko zechce, może wskazać na ciebie i rzucić cię w tył wprost do
pokoju1zigłami,wybielaczem,mdłościamiiMią.Mią.Shit.Gdzieonajest?Cosię
zniądzieje?
To pukanie w ścianę. Jej zagniewane, rozpaczliwe pukanie i niecenzurowane
pytania.
Czy odrosły jej włosy? Czy poszła na studniówkę w wózku? Czy zostawiła to
wszystko za sobą, tak jak powinna, śmiejąc się i flirtując w galeriach handlowych
wweekendy?Czypokazujejużswojąbliznęzdumą?Czyzapomniałaomnie,takjak
powinna?Takjakjapowinienemzapomniećoniej?
Aleniewiem,boniemajejnaFacebooku.Zanimpopowrociedodomuodbyłasię
KolacjaPowitalnaNaCześćZakaiznalazłemspokojnągodzinkę,żebysięzalogować
– Śniło mi się czy przyszłaś do mnie w nocy? Lunatykujesz czy to było specjalnie?
Jak dziś poszło? – jej profil został skasowany. W pierwszej chwili myślałem, że
usunęła mnie z grona znajomych, ale kiedy szukałem jej nazwiska, zrozumiałem, że
nigdziejejniema.Wykasowałasiebie.
Jakmożnaposiąśćczyjeśnajgłębszesekrety,przesyłającjesobienawzajemwciszy
głębokiej nocy, a nie znać podstawowych danych, takich jak gdzie mieszka i jaki ma
numertelefonu?Jakżektośmożezniknąćztwojegożyciatakłatwo?
Obracam pustą kartkę pocztową w ręku. Co bym napisał, gdybym znał jej adres?
BrzmiałobytoniezobowiązującojakodCama:Pomyślałem,żemachnęparęsłówdo
ciebie…? Czy powiedziałbym jej więcej? Że normalne nie jest już normalne i nie
wiem, czy kiedykolwiek będzie. Że wciąż mam częściową kwarantannę. Że boję się
feriiwszkoleispędzeniadwóchtygodnisamemu.
Mamaotwieradrzwidomnie.Odczasuszpitalaniemajużzwyczajupukać.–Czy
chceszmiećprzyjęcie?
–Teraz?
– W przyszłym tygodniu. Zaprosiłoby się rodzinkę i twoich przyjaciół. – Grzebie
w swojej salaterce powolnymi ruchami łyżeczki i już snuje plany. – Przyszliby
MatthewiAlex.IRick…
–Niemaich–przypominamjej.WyjechalidoPerthalbonawschóddopracyina
studia.–Czyniejadłaśjużlodów?
–Atwoinowikoledzyzeszkoły?Przyszliby,prawda?
–Zależyodtrunków.
Mama celuje łyżeczką w informator o przeszczepie szpiku, przypięty do tablicy
korkowejnadmoimbiurkiem.Alkohol–substancjazabronionanumerdwa.
–Dlanich–dodaję.
– To może samą rodzinę. Na grilla. Miło byłoby uczcić twój setny dzień, nie
uważasz?
Przyjęcietoostatniarzecz,jakiejchcę.Jeślimamyobchodzićstodni„normalności”,
czyniezatracamytrochęsensutegosłowa?
Zgadamsię,główniezewzględunaMamę,aletrochęteżnasiebie.Przyjęciemoże
oderwaćtrochęmojemyśli.
Odniej.
14
MIA
Taksówkarz daje mi rabat, ale to nie jest rabat dla „odlotowej dziewczyny, na której
chcę zrobić wrażenie”. To rabat dla „inwalidy o kulach”. Rabat dla kogoś, komu
mascararozpłynęłasiępotwarzy.Litość.Cholera,przyjmęgo,skorooznaczasiedem
dolcówwięcejwkieszeni.Todlamnieważniejsze.
Naciskam dzwonek trzy razy i wycieram policzki rękawem swetra. Drzwi otwiera
tata Shay. Zakłada na nos okulary, spogląda na zegar na ścianie, potem lustruje twarz
wświetlelampkiprzeddomem.
–Przepraszam,panieW.,czyjestShay?
–Maya?
–Mia.
Kiwagłową,przypominającsobie.Minęłotrochęczasu.
–Blondynka.
–Tak.Podobasię?
–Bardzoładnie.Cocisięstało?–Patrzynakule.
– Kontuzja na meczu koszykówki. Głupia sprawa, prawda? Shay mówiła, że będę
mogławpaść.Gdybympotrzebowała.
–Dzisiaj?
–Tak.–Podnoszęwyżejplecak.–Wiem,żejestpóźno.Przepraszam.
Spoglądaznowunazegar,drapiącsiępobrzuchu.–Sąwdomu.
–Są?
Wzruszaramionami.–Koniecsemestru.
Cholera.ZShaybymsobieporadziła.Większagrupatocoinnego.
–Myślałem,żezrezygnowałaśzeszkoły.
–Robiłamtylkoczęśćprzedmiotówdomatury.Resztębędęnadrabiaćwprzyszłym
roku…–Mamodpowiedźnawszystko.
–Więcwszystkoztobąwporządku?Niemaszjakichś…kłopotów?
Prycham,jakbytobyłjakiśżart.–Ja?
Gdybym zaczęła myśleć o kłopotach, w jakich jestem, padłabym trupem. Może
powinnam po prostu obrócić się na pięcie i odejść. Pojechać z kolejnym
współczującymtaksówkarzem.Tylkodokąd?
–Dobrze,wchodź–mówi.–Jestpóźno.
Na meblach w bawialni walają się ubrania, koce i dobrze znane mi dziewczyny.
Chloe jest na kanapie, a Erin i Fee leżą na materacach. Shay stoi przy telewizorze
z płytami DVD w ręce. Zastygają na zbyt długo, gdy wchodzę, szukając u siebie
nawzajempotwierdzenia.Jakieniewypowiedzianesłowakrążąmiędzynimi?Jakdużo
wiedzą?
Żałuję,żeniejestemduchem.Poprostubymstądwyparowała.Nienawiedzałabym
ich.
Shay upuszcza płyty na podłogę i przechodzi po materacach, żeby mnie uściskać.
Trzymającsiękuli,niemogęodwzajemnićuścisku.
–Mia,pamiętałaś.
***
MaratonfilmowynazakończeniesemestrutobyłpomysłShayimójwklasie8.Wtedy
byłyśmy tylko my dwie, opychające się Podsami, Twistami i gorącą czekoladą,
ipozwalałyśmydołączaćsięinnymdziewczynom,tylkojeślispełniałynaszekryteria.
ZupływemlatTimTamyzastąpiłyPodsy,adomlekadolewałyśmylikieruBaileys.Te
noce przechodziły do legendy, prowokując chłopaków do krążenia w autach po ulicy
i wykrzykiwania różnych głupot pod naszym adresem, żeby nas zawstydzić. To była
nagroda za dziesięć nudnych tygodni lekcji z nauczycielami, którzy rozsadzali nas
zdalaodsiebie.
W łazience Shay podaje mi wilgotną chusteczkę. Moje odbicie w lustrze wprawia
mniewszok.Wciążzapominam,żejestemkimśinnym.Mascaraschodzinachusteczkę.
–Zaprosiłabymcię–mówi,sprawdzającswojebrwiwlustrze–alemyślałam,że
cięniema.Nieodpowiadałaśnaesemesy.
–ByłamuRhysa.Wiesz,jakionjest.
–WciążjeździszdoSydney?
–Jutro–mówię.–Ciotkanamnieczeka.Bioręautobus.
–Wiesz,żemogłabyśpolecieć?
Uśmiechamsiędoniej.–Itomabyćprzygoda?Pozatymwsamolociemusiałabym
pokazywaćlegitymację.
Shay przygląda się teraz mojemu odbiciu. – Bez ciebie nie jest już tak samo.
Wrócisz?
Wzruszamramionami.
– Pan Perlman mówi, że jeżeli zrezygnowałaś ze szkoły, twoja mama powinna
przyjśćicośpodpisać.
–Jużtozrobiła.Niemartwsię.
Z oczyszczoną twarzą kieruję się do pokoju, gdzie przearanżowano już materace
i śpiwory. Dziewczyny są w spodniach dresowych i t-shirtach, ale Chloe ma
podkoszulkę na ramiączkach i bokserki Petera Alexandra. Nogi ma opalone,
wytrenowaneiniebotyczniedługie.SchylasiępoTimTamzpaczki,potemwkładago
międzyzębyiposyłamiczekoladowyuśmiech.Kiedyśczuławobecmniezazdrość.
–Mia,możeszwziąćten.–Feewskazujerękązakończonączerwonymipaznokciami
namateracnajbliżejłazienki.OdkiedyFeedostajezaproszenianamaratonyfilmowe?
–Gdybyśmusiaławstawaćwnocy.
Stara się być taktowna. Ostatni raz, gdy ktoś zapytał mnie o moją kostkę,
powiedziałam,żebysięodpierdolił,apotemwyszłam.
ChloewsuwasięnamateracobokEriniobieustalająkolejnośćseansów.Komedia,
horror, komedia, romans, horror. Czujnie wychwytuję każde słowo, nie chcąc uronić
nawetszeptu.
–No,błagam!–Shayjestwciążwłazience,pociągającpincetąskóręnapoliczku.–
Pryszcz.Widzisz?
–Nie–mówię,pochylającsiębliżej.Nictuniema.
–JutrojestimprezauBrandona.Erin!–krzyczy.–Masztojakieśtri-cośtam?
Śmiejęsię.Tozabawne.–Shay,tunicniema.
–NiepokażęsięuBrandonazpokiereszowanągłową.
Uciskasobiepoliczekizdajęsobiesprawę,żemówiserio.Erinprzybiegazżelem,
nakładając go i robiąc przy tym tyle zamieszania, jakby to była naprawdę sytuacja
ratującażycie.Jakbytomiałojakiekolwiekznaczenie.
Czujęsiętak,jakbympatrzyłaprzezszklanątaflę.Takwyglądadlanichżycie?Takie
byłodlamnie?
Czytojajestemrybką,czyone?
Przez całą noc cztery dziewczyny zmieniają pozycje na materacach i podają sobie
wkółeczkupaczkizjedzeniem.Jajemtylkosolonypopcorn–odcukierkówprzewraca
misiężołądek,aczekoladawciążsmakujemiwoskiem.
Chloezauważa.–Odchudzaszsię,Mia?
Odchudzamsię?Zapomniałamtosłowo.
–Niepowinnaś.Jesteśbardzoszczupła.–Shaymówitojakokomplement.
ZjadamwoskowatyTimTam,żebyuciąćtemat,potembiorędrugi.Mogęzjeśćkażdą
rzecz,byletylkoniezwracaćnasiebieuwagi.Mamnadzieję,żesięzamknąiskupiąna
filmach,alenieprzestająpaplać:TenPerlmanjestokropny;wstawięsobieimplanty;
nienawidzętychrozdwojonychkońcówek;JoeljestzadobrydlaBeth;chcęsobietu
coś wytatuować, ale nie wiem jeszcze, co; czy brat Chloe mnie lubi?; paznokcie
wciąż mi się łamią; czy widzisz mój cellulit? muszę zrzucić trzy kilo do studniówki
Brandona.
Ichrozmowysąprzerywaneśmiechami,pierdnięciami,prychnięciami.Czujęsiętak,
jakbym już przeżyła tę noc. Nawet film grozy, gdy w końcu go załączają, jest jakiś
przewidywalny.Tomabyćhorror?Nawetsiędoniegoniezbliża.
Toonesąrybkami–zdajęsobiesprawę.Widzęjewichnieskazitelnymakwarium,
pływające nieustannie w kółko. Kiedyś ceniłam naszą grupkę nad wszystkie inne,
strzegącnaszychżarcikówprzedwścibskimi,którzyprzyglądalisięnamzzazdrością.
Te dziewczyny – oraz kilku chłopaków, z którymi rządziłyśmy na ławce przed
budynkiemD–byłymoimświatem.Byłyśmyprawdziwe,głośneinieustraszone.Nasze
historiebyłyrytenadrewnianychdeskachtejławki.
A teraz to ja patrzę na to z zewnątrz i nie czuję zazdrości. Jak stracić trzy kilo
wtydzień?Mogłabymimpowiedzieć,jakstracićtrzykilowdzień.Rozdwajającesię
końcówki – to jakiś żart? I kogo obchodzą jakieś pryszcze? Kiedy skóra na głowie
swędzitakjakmoja,nogarwiepulsującymbólem,apojedzeniuwciążchcesięrzygać,
przestajesz rozglądać się za nieistniejącymi pryszczami. Przestajesz się śmiać
znieśmiesznychdowcipów.Przestajesztraktować„szczupłą”jakokomplement.
Kiedyudaję,żeusnęłam,słyszęszeptynieprzeznaczonedlamoichuszu:Zaprosiłaś
ją? Dlaczego była taką suką? Próbowałaś tylko pomóc. Rhys zasługuje na kogoś
lepszego.NaprzykładBrooke.
Gdy kończy się film, a szepty zmieniają się w oddechy, sprawdzam komórkę. Jest
nowyesemesodMamy.
Wiem,żebyłaś.Brakuje130$zesłoika.Ustatkujsięalboodejdźnadobre.Koniec
zpodkradaniem.Wydoroślej!
Kasuję go i odkładam telefon. Czas pulsuje: 2.59. Trzecia w nocy. Zastanawiam się,
czy on też nie śpi. Zac. Już ponad trzy miesiące. Wystarczająco długo, żeby mógł
omniezapomnieć.
Mam nadzieję, że śpi. Mam nadzieję, że nie leży z otwartymi oczami jak ja, zbyt
zrozpaczony, by płakać. Mam nadzieję, że śpi tak głęboko, że nawet sny nie mają do
niegoprzystępu.
Kurwa, muszę pomyśleć. Plan A opierał się na założeniu, że moja mama będzie
normalnymczłowiekiem.PlanBzakładał,żemójchłopakokażesięmężczyzną.PlanC
obejmowałShayipozostałedziewczyny,którezawszeobiecywały,żezrobiądlamnie
wszystko.
TerazpotrzebnyjestmiplanD.Djakdesperacja.Djakdoalbodie.
***
Przed świtem przeciskam się ostrożnie między nimi. Czubkami kul znajduję miejsca
między gładkimi kończynami i pozginanymi dłońmi. Przestępuję nad długimi włosami
rozsypanyminamiękkichpoduszkach.Śpiąjakniemowlęta.Niejestemnaniezła.To
nieichwina,żenicnierozumieją.
Przedostaję się nad nimi i kieruję się do kuchni. Przy mikrofalówce jest torebka,
a w niej czerwona portmonetka. W środku znajduje się przycięte zdjęcie wesołej
młodszejShayi200dolców.
– Przepraszam – szepczę. Kolejna ucieczka o poranku. Kolejny kleks na moim
imieniu. Tym razem będę musiała pojechać dalej. Naprawdę pojadę na wschód.
Ustatkujsięalboodejdźnadobre,jaknapisałaMama.
BioręautobusnaDworzecCentralny,potemkupujębiletnajdalej,jakmogę.Tomusi
wystarczyć,nateraz.
Jakaś kobieta ustępuje mi siedzenie z przodu. Wisi nad nim tabliczka: MIEJSCE
DLANIEPEŁNOSPRAWNYCH.Zajmujęje.
Mocno trzymam się swojego plecaka. W środku mam telefon z ładowarką, iPoda
i słuchawki, błyszczyk, mascarę, podkład, dwa t-shirty, spodnie od dresu, pięć par
majtek, dezodorant, prawo jazdy, 416,80$, tubkę żelu z papai, tubkę nawilżacza
zwitaminąEipółopakowaniaoxycortinu.
Autobustrzęsie,rozgrzewającsiępowoliiwwożącnaswzimne,niebieskiemiasto.
Nakażdejulicywidzęwszybieswojegoducha,którywpatrujesięwemnie.
Szkoda,żeniezapakowałamjaśka,żebymócoprzećsięookno.Szkoda,żeniemam
więcejśrodkówprzeciwbólowych.Szkoda,żeniemamwięcejpieniędzy.
Anajwiększaszkoda,żeniemamlepszegoplanu.
15
ZAC
–Witaj,słoneczko.
Bec podaje mi wiadro i parę długich rękawic. Wiem, że powinienem je nosić
podczaspracyprzyzwierzętach,aleczymusząbyćróżowe?
Zauważamojąreakcję.–WolałbyśniebieskieTaty?
– O Boże, nie. – Oboje wiemy, gdzie one były. Stosunek Taty do opieki nad
zwierzętami jest porażająco bezpośredni. Biorę różowe rękawice, naciągam gumiaki
naspodniedresoweiidęzaBec.
Naszewiadradźwięcząodbutelekciepłegomleka,gdymijamykojcekóziowiec.
Większośćzwierzątjestjużrozbudzonaiskubiedobrodusznietrawę.
Głośniejsze powitanie czeka nas w stodole. W jednej klatce tygodniowe jagnięta
pobekują i przepychają się między sobą, zachłanne i zdesperowane. W innej
trzydniowe koziołki podrygują na tylnych nóżkach. Są głupiutko słodkie, z obwisłymi
oczami i zasmarkanymi noskami. Całe trzęsą się w oczekiwaniu jedzenia, na co
wybuchamśmiechem.Dlaczegośtakiegoniemalwartowyleźćzłóżka.
Becdajebutelkijagniętom,więcniosęswojekoziołkom,któretakmocnociągnąza
smoczki,żemuszęsięzaprzeć.Przezkilkaminutsłychaćtylkochórwilgotnegossania.
Tak,dlategowartowstaćzłóżka.Gdytylkobutelkizostająwydudlone,rozpętujesię
szaleństwomeczeniaibeczenia.
Aleptactwojestjeszczegłośniejsze.Odbezpieczamklapęiwypadająkoguty,piejąc
swojebluzginaświat.Syndromkurdupla–jaknazywatoBec,gdykrocządumnejak
pawie. W kurniku kurczaki trzepoczą skrzydłami i pokrzykują, jakby padły ofiarą
niepożądanego najścia, a nie uczestniczyły w zwyczajnym porannym rytuale.
Wyfruwają z zamknięcia, rozpierzchając się po stodole i trawie na zewnątrz, gdzie
wydziobująresztkiziarnaisrająnaokoło,jakbybyłyusiebie.
Przechodzę od klatki do klatki, napełniając pojemniki świeżą wodą i rzucając
garściesiana.Nawetfretki,podgryzająceniemowlęta,możnałatwougłaskaćjedzeniem
iwodą.
W nocy były porody. Znajduję dwie nowe świnki morskie i cztery puszyste
pisklaczki.Byłateżśmierć–tygodniowykrólik,którypociągnąłdłużej,niżktokolwiek
się spodziewał. Wyciągam karzełka, a jego rodzeństwo od razu wypełnia puste
miejsce.
Przez ten rozgardiasz przebija się warkot silnika. To Tata jedzie półciężarówką,
ciągnąc przyczepkę pełną grabi, wiader, drabin i płacht podkładowych. Evan gna na
quadzie tuż koło stodoły, wzbijając w powietrze tumany kurzu, odchodów
izbulwersowanegodrobiu.
–Fajnerękawice–krzyczy,robipiruetquademiznikawstronęLeccino.Pokazuję
muróżowyśrodkowypalec,alezdajęsobiesprawę,żezamierzonyefektprzepada.Co
zafiut.
–Ignorujgo–radziBec.
–Niemusimidocinać.
Ze wszystkich prac na farmie zbieranie oliwek jest najlepsze. Oznacza całe dnie
kręceniasiękołoTatyipodróżnikówzprzezwiskamitypuDziubek,Słonko,Żyrafaczy
Małpiszon. Zbieranie polega na rozpinaniu siatek pod drzewami i czesaniu gałązek
grabiami, aż siatka zrobi się czarna od oliwek. Evan będzie popisywał się
pneumatycznymi grabiami, wystrzeliwując oliwki jak pociski w twarze nic nie
podejrzewających towarzyszy. Potem na czworakach będą wybierać drobne gałązki,
liścieizgniłeoliwki,dzielącsięopowieściamizcałegoświata.Wszystkodałbymza
to, żeby tam być, słyszeć pisk pierwszej dziewczyny, która pomyli bobek kangura
zoliwką,ikrzykpierwszegochłopaka,któregozaskoczyjaszczurkakołnierzasta.Chcę
widzieć, jak przyczepa zapełnia się raz za razem; spojrzeć na oberwany rządek
iwidzieć,cozrobiliśmy,apotemskończyćdzieńzobolałymimięśniami,nawiązanymi
przyjaźniami i dźwiękiem pracy przetwórni Oliomio ciągnącym się długo w noc, gdy
MamaiTatabędąsiedziećprzypanelukontrolnymzbutelkąwina,byuczcićpierwsze
tłoczeniewsezonie.
Ale utknąłem tu z puszystymi zwierzakami i różowymi rękawicami. Przepatruję
sektory owiec w poszukiwaniu nowonarodzonych albo padłych, ale nie widzę ani
jednych, ani drugich. Takie i takie trzeba usuwać: małe przenosić z dala od zębów
łasychlisów;martweukrywaćprzedwzrokiemturystów.Wzeszłymrokubyłyskargi,
gdy rozhisteryzowane dziecko znalazło połówkę jagnięcia. Zwiedzający wolą, by
owieczkibeczały,nierozkładałysię.
Samochódprzyjeżdżaprzedczasem.Drzwitrzaskająidzieciakipopiskują.
–Powodzenia.–PrzekazujępałeczkęBec.Feriesątrudnedlawszystkich,zwłaszcza
zwierząt,ugniatanychjakpluszaki.
Ja kieruję się w drugą stronę, wyrzucając zdechłego królika na północny kraniec
farmy. PRZEJŚCIE WZBRONIONE – głosi tabliczka oddzielająca farmę od
sąsiadujących z nią zdziczałych zarośli. Mieszkający w Sydney właściciele tamtego
terenuzostawiligowstanie,wjakimgozakupilidwadzieścialattemu:gęstaplątanina
kuflików,buczyn,marriiżółtaków.
Kombinuję, że jeśli dostarczę lisicy trochę padliny, nie będzie jej tak ciągnąć do
żywych. Wiem, że mnie obserwuje. Na pewno już wywęszyła ciepłe ciało, które
trzymam przez rękawicę. Będzie z napięciem patrzeć – ma własne małe do
wykarmienia.
Ciekawjestem,czypotrafizwęszyćimnie,takjakdziewczynywszkole–nieśmierć
we mnie, ale słabość. Rany. Ciekaw jestem, czy czuje, że nie jestem tak silny jak
powinienem,zawieszonywpróżnimiędzychorobąazdrowiem.Achtung.Fragile.
Kiedy się pojawia, jest cicha i zwinna. Przygląda mi się bacznie, choć wie, że jej
nieskrzywdzę.Rozpoznaje mnie,potemcofa siętroszkę,robiąc misekcjęwzrokiem.
Wieomniewszystko,takczuję.
Rzucamkrólikawysoko.Lądujemiędzynami.
–Nojuż,bierzgo.Aletrzymajsięzdalaodkojców.
Chwytapadlinęikicamiędzyzarośla.Toprostatransakcja,nieobarczonażalemani
poczuciemwiny.Totylkołańcuchpokarmowywrealu.
Mówiono mi, żebym nie myślał o śmierci, ale to niełatwe. Informator doradza mi
recytowanie pozytywnych afirmacji. Pozostawanie w chwili bieżącej. Robienie
planów na przyszłość. Dostarczanie sobie zajęcia. Potrząsam ogrodzeniem, żeby
usłyszeć,jakdźwięczy.
Jestzemnądobrze,mówięsobie.Mamwszystko.Takjakiona.
***
– A to tam dalej to jeszcze dziecko – w końcu dociera do mnie głos Bec. – Nie
powiedziałobysiętegopojegowyglądzie,aletoprzyjacielskiestworzenieołagodnej
naturze.Jadłobywamciasteczkazręki.
Turyściparskają,ustawieniwciasnejgromadzie.Dziecichichoczązdowcipu.
Bec uśmiecha się zadowolona. – Ale zalecałabym zachowanie dystansu. Jego
oddechmożebyćranonieświeży.
Teatralniedrapięsiępotyłkuizeskakujęzparkanu.Przechodzęoboknich,kierując
się do kojca emu, by zebrać trzy zielone jaja, które potoczyły się do płotu. Podaję je
Bec,poczympozwalamjejnadzorowaćkarmieniezwierząt.
– Trzymajcie dłonie płasko. – Słyszę jej głos dobiegający ze stodoły. Ściągam
różowe rękawice, wrzucam do kosza i idę do domu, mijając sklepik i kojec alpak.
WmojąstronęidzieMamaztacągorącychbabeczek.
–Chciałobycisięzrobićdwadzieściakubkówherbaty?
– Kusząca propozycja – odpowiadam – ale czeka na mnie Duma i uprzedzenie. –
Szkolnezadaniezangielskiegomożesięnacośprzydać.
–Więc?
–Niemogęztymgonić.ToniecośtakiegojaktwoichPięćdziesiąttwarzyGreya.–
Alemamajużniesłyszy,zostawiająctylkozasobąwońbabeczek.
Czasem samo to – jakiś zapach – wystarczy, by ściągnąć mnie do pokoju 1. Dłoń
owinięta wokół mojego ramienia i Mia wtulająca się w moje plecy. Jej waniliowy
oddechwśrodkunocy.
Stajęjakwryty.Oddychaj,nakazujęsobie.Pozostawajwchwilibieżącej.
Malutki kangurek podchodzi do mnie i węszy moje palce. Pokazuję mu pustą dłoń
i drapię go lekko za uchem, chociaż nie powinienem. Po chwili nudzi się mną
iodskakujewstronęstarejdrewutni,obwąchującjąciekawie.
Drewutnia zapchana od piętnastu lat bezużytecznymi gratami, jest strefą zagrożenia
pełną starego sprzętu rolniczego i wszelakiego rupiecia pozostawionego przez
poprzednich właścicieli. Są tam szczury, zardzewiałe gwoździe i inne źródła ryzyka,
którychpowinnaunikaćosobazosłabionymukłademodpornościowym.
Wchodzędośrodkaiczekam,ażoczymisięprzyzwyczają.Maładrabinkakiwasię,
gdy na nią wchodzę. Widzę stamtąd sterty drewna, które przypominają mi zajęcia
zpracręcznychwklasie10.ZdesektakichjaktezbijałemstolikdokawydlaMamy.
Skończenie go zajęło mi półtora semestru, a potem zrobiłem jeszcze jeden na Boże
NarodzeniedlaBec.Marnujesiętudobrymateriał,aleilestolikówdokawymożesię
przydać?
W mojej głowie pojawia się inny pomysł: łóżeczko dziecięce. Bec jeszcze go nie
kupiła i wiem, że wolałaby ręcznie wykonany mebel. A najważniejsze, że łóżeczko
byłoby zadaniem ambitnym i czasochłonnym – to właśnie takie przedsięwzięcie,
jakiegomipotrzeba,bypozostawaćwteraźniejszości.
Byniemyślećoniej.
16
MIA
Nieprzyjechałamtudlababeczek.
Zwierzęta są słodkie, ale nie przyjechałam tu też z ich powodu. Nie jestem
dzieckiem.
W sklepiku turyści maczają kostki chleba w płytkich miseczkach, podczas gdy
kobietaopowiadaopięciusmakacholiwy.Wyglądajakona,możetroszkęszczuplejsza
i z pofarbowanymi włosami. Wygląda na sympatyczniejszą niż w szpitalu, ale
oczywiście można oczekiwać, że chce być miła dla klientów. Przytakuje turystom.
Rzucazachęcającekomentarzenatematgłębiijasnościbarwyoliwy.Cholera,niepo
totuprzyjechałam.
Tak, myślę, że to matka. A Zac? Nie jestem pewna. Przeszedł już obok mnie, koło
emu. Nie bardzo mi się spodobały ze swymi paciorkowatymi oczami i mocnymi
dziobami. Ale on nie miał żadnych obaw; wszedł pomiędzy nie, a potem wrócił
ztrzemazielonymijajamiwswoichróżowychrękawicach.
Wyłożona kostką ścieżka prowadzi do furtki z wymalowanym ręcznie napisem
WSTĘP WZBRONIONY – TEREN MIESZKALNY. Zaraz za nią chłopak stoi przy
jakiejś szopie. Obok niego mały kangur. Czy to jest Zac? Włosy ma krótkie i ciemne.
Niespodziewałamsiętego.Wyglądalepiej,niżmyślałam.
Muszępodejśćbliżej,alejesttenWSTĘPWZBRONIONY.
Mogłabymzawołaćgopoimieniu.Alejeślitonieon?Wyjdęnaidiotkę.
Alemożetoon?
Chybatrochęzawysoki.Chociażwsumienigdyniewidziałamgonastojąco.
Jeśli zawołam go po imieniu i się odwróci, co mam krzyknąć dalej? Pamiętasz
mnie?Tę,którąokłamałeś?Nieobchodzimnie,czyktośtousłyszy.Obiecał,żebędzie
dobrze,aniejest.
Aleonwchodzidoszopyiznikazoczu.
Za mną kierowca zbiera grupę turystów ze sklepiku. Idę z nimi. Kiedy próbuje
pomóc mi wejść do busa, odpycham go. Moje kule zostawiają błotne ślady na
wyściełanychdywanikiemschodkach.Czeka,ażusadowięsiębezpiecznienaprzednim
siedzeniu,iruszazparkingu.
Nieważne,czytobyłZac,czyniebył.ItaknienależałdoPlanuD.Tobyłtylkomały
skokwbokztrasy,byzrobićprzerwęwdługimdniu.
***
–Niemożesznatojechać–mówikierowcaautobusuwmieście.
Rzucambiletemzpowrotemwniego.–Kupiłamgodziśrano.
–Jestnainnątrasę–mówi,wydmuchującdymwbokodemnie.Dlaczegowogóle
palitakbliskoprzyautobusie?–Tobiletnakursbezpośredni.Niepozwalanarobienie
sobiedowolnychprzystanków.
Śmiejęsięzironii.Wtychdniachzaliczamsamedowolneprzystanki.
–Trzebabyłokupićodpowiednibilet,jeżelichciałaśsobiepozwiedzać.
– Nie chcę zwiedzać – mówię. – Nie chciałam. Jadę do Adelajdy. Tak tu jest
napisane.PrzezAlbany.Dzisiaj.
Rzucaniedopałeknaziemięiwdeptujegowchodnik.Niecierpię,kiedyludzietak
robią.Cosięmaztymnibystać?Cholerniemnietowkurza.
– Wchodź do środka, jeśli jesteś taka napalona, ale ja jadę do Pemberton. Tędy –
pokazuje.–NastępnydoAlbanybędziedopierojutro.
–Jutro?
– Powinnaś być w stanie pojechać na ten bilet, ale zadzwoń dowiedzieć się, czy
będziewolnemiejsce.Ferie.–Wzruszaramionami.–Maszpecha.
Przynajmniejwjednymmarację.
***
–Maszszczęście–oznajmiamichłopakwhostelu.
Robisobiejaja,czyjak?
–Maszszczęście,żemamyłóżko.–Trudnozrozumiećjegookrojonyakcent.–Otej
porze roku jest wielu zbieraczy owoców. – Zauważa moje kule, potem spogląda na
mojątwarz.Powinnambyłazrobićmakijaż.–Teżzbierasz?
Podajęmudwadzieściapięćdolcówimówię,żewrócęzatrochę.Niemamnastroju
naspędzeniepopołudniawewspólnejsali.
Idę na główną ulicę, kupuję kanapkę i mrożoną kawę, siadam na ławce koło
rzeźnika. Kobiety spędzają tam całe wieki. A kiedy już wyjdą, stoją w alejce
i plotkują, podczas gdy podgardla i kiełbasy pocą się w plastiku. Głupi pieprzeni
ludziewgłupiejpieprzonejpipidówie.
Po drugiej stronie ulicy jest posterunek policji. Okna są zaklejone fotografiami
zaginionych osób. Podchodzę i przyglądam się im, wszystkim tym mężczyznom
ikobietom,którzysąmartwilubtakichudają.Niektórychwidzianoostatniraz,jeszcze
zanimsięurodziłam.
Zaginiona: Mia Phillips. Lat 17, aktualnie z blond włosami.. Wzrost 164 cm.
Poruszasięokulach.Potrzebujejeszczedwuseriichemioterapiiinatychmiastowej
opiekilekarskiej.Podejrzanaokradzieżeioszustwa.Potencjalnieniebezpieczna.
Jeślitakikomunikatwogólekiedyśtutrafi,mniedawnojużtuniebędzie.Dostałam
dziś lekcję – koniec z niezaplanowanymi wypadami. Życie nie premiuje ciekawości.
Koniec z dowolnymi przystankami. Koniec z szukaniem szczęścia u kierowców,
przyjaciółek, ekschłopaków, matek, doktorów czy obcych, którzy leżeli kiedyś
wsąsiednimpokojuwszpitaluifaszerowalimniestekamikłamstw.
Wszyscykłamią.Więcbierzswójplecakiwdrogę,Mia.Wdrogę.
Pieprzichwszystkich.
17
ZAC
Turkot przetwórni Oliomio ustaje i noc rozdyma się ciszą. Słyszę, jak rodzice idą po
omackuwzdłużdomu.–Ciiii–szepczeTatawciemności.Mamachichocze.Szklanki
brzdękają.Rodzicezamykajązasobądrzwifrontowe.
W tłoczarni w butelkach jest już sześć tysięcy litrów świeżej, tłoczonej na zimno
oliwy. Mieli niezły zbiór dzisiaj, chwalił się Evan. Dwanaście kolejnych rządków
będziezałatwionychjutro.Zamiesiącbędzietakasamarundazoliwkamimanzanilla.
Mamnadzieję,żetotegoczasuprzekonamichjuż,żemogęsięwłączyć.
Śpięzgłowąpodoknem.Zasłonysąszerokorozsunięte.Nawetczternaścietygodni
poszpitaluwydajemisiętoważne.
Zdumiewa mnie to, jak bałagan kosmosu dokładnie wie, co robić; wszystko było
ustalone trzynaście miliardów lat temu i od tamtej pory galaktyki stosują się do tych
zasad. Wszystkie trzymają się w górze, nie gubiąc nadanego rytmu i układając się
w idealne formacje, podczas gdy my, ludzie, zdążamy tyle schrzanić w tym krótkim
czasie,jakijestnamdany.
Słyszękrokinatrawie,którychniepowinnobyć;MamaiTatasąwdomu,aalpaki
powinnyjużspaćotejporze.Możejakaśzaniepokoiłasięnocnymihałasami.Alboto
Sheba,któraniedługobędzierodzić.
Nasłuchuję.Sąkolejnekroki,trochędalej,potemcicheodchrząknięcieisplunięcie.
Wstaję i wysuwam głowę i pierś przez okno, czując ból w ramionach po wysiłku
dźwiganiaróżnychprzedmiotówwdrewutni.
ToDaisy,staraalpaka.–Idźspać,głupia.
Aledźwięk,którysłyszę,jestbardziejludzkiniżzwierzęcy.Wciemnościrozlegasię
przytłumione pobrzdękiwanie, a potem błyska światło. Widzę je przy stodole.
Niebieskawe.Dwarazy.
Owijam się kołdrą i wysuwam przez okno. Mój terrier J.R. jest już przy nodze,
trącając mnie ogonem. Podąża krok w krok za mną, gdy idę ścieżką na bosaka,
otwierającizamykającfurtkę,alepotemzostawiamgonazewnątrz,kiedywchodzędo
stodoły.Kury.
Pod pomarańczowym poblaskiem lamp ogrzewających maluchy śpią w swoich
klatkach,zabezpieczoneprzedlisami.Posapująiśniąsłodkiesny.
Przemykamkołonich,bywytropićźródłoniebieskiegoświatełka.Naszczyciekupy
sianakrągwygląda jakmałeUFO, wysyłającpromieniewe wszystkiestrony. Pstryk,
błysk, pstryk. Zapomniałem o tym urządzeniu, które Tata wyciąga na każdy sezon
miotów.Maodstraszaćlisice,sugerującim,żewpobliżusąludzie.
Zadziałałprzynajmniejnamnie.Ciaśniejowijamsiękołdrą,starającsięutrzymaćją
nadbrudnąziemią,iwracamwzdłużkojców,przezfurtkęizpowrotemdodomu.Ostre
punkcikigwiazdnaśmiewająsięzemnie.Bosestopymizamarzają.
Wczołgujęsięzpowrotemprzezokno.NadworzeDaisyznowupochrząkuje.
Co za idiota – dać się przestraszyć niebieskiemu światełku. Zamykam okno, by
odciąćsięodzwierzęcychodgłosów.
AlenietylkoDaisyjestniespokojna.Gdystojęwpokoju,ścianynaglewydająsię
zbyt blisko, powietrze zbyt nieruchome. Wciąż trzymam kołdrę wokół siebie,
a w uszach dzwoni mi pustka. Nie ma ani jednego szmeru, brzęku ani drgnienia. Ani
jednegooddechu.
Apotemstuk.
Itwarzwoknie.
Dostrzegam ją i przewracam się, chwiejąc się na nogach, podczas gdy przeszłość
nacieranamniedziko,nieprawdopodobnie.
***
Dziewczynauchylaoknozzewnątrziwsuwarękę.Ciii!,ostrzegajejzgiętadłoń.Nie
ruszajsię.
Zamieram w bezruchu; kolana i łokcie zaplątały mi się w kołdrze. Słyszę jeden
oddech,drugi.Jejsylwetkarysujesiępomiędzygwiazdami.Czytowogóleczłowiek?
Włosymagęsteikrótkie.Oczyduże.–Mia?
Przykłada sobie palec do ust. Jej oczy lustrują mój zaciemniony pokój, potem jej
rękawędrujewgóręiprzyzywamniegestem.
Ma zimną skórę. Chwytam ją za przedramię, żeby pomóc jej przedostać się przez
okno,alelądujeniefortunnie.Obojeprzewracamysięizaplątujemywkołdrze.
Jestnademną,pachnącwaniliowymilodamiistrachem.
–Mia?–pytamponownie,chociażjużniemuszę.
Wygrzebuję się z kołdry, a ona owija ją wokół siebie. A potem, bez żadnych
wyjaśnieńczyprzeprosin,obracasięnabok,wkierunkuściany.
Opieramsięoramęłóżka,całkowicierozbudzonyiosłupiałyzezdumienia.
***
Pomagałemratowaćnajprzeróżniejszezwierzęta.Jakdalekosięgampamięcią,Becija
naciągaliśmy wysokie buty i kurtki i biegliśmy do półciężarówki za Tatą. Ileż to kóz
uwolniliśmy uwięzionych w parkanie? Ile papug zawijaliśmy w stare ręczniki?
Pochylaliśmysięnadniezliczonymitekturowymipudełkamiwtrakciewyboistejdrogi
dodomu.
Mnóstwo ich pomagałem ratować, ale na tym się to kończyło. To zawsze Tata
doprowadzałjedalejdozdrowia.
Mama załamywała ręce w rozpaczy, gdy kolejne jagnię wędrowało do piekarnika
nastawionegonalekkiegrzanie,zzostawionymiuchylonymidrzwiczkami.Innymirazy
Tata zakładał kąpielówki i siedział w gorącej wannie, polewając wodą malutką
alpakę, uznaną za martwą przez swoją matkę. Jej łepek opadał i opadał, aż w końcu
chwytałapowietrze.Tatawierzył,żeciepłomożepostawićnanogimartwych.
Ciekaw jestem, co powiedziałby na to: dziewczynę w moim pokoju, śpiącą jakby
wtransie.
Wydaje się już bardziej rozgrzana, ale może to tylko na powierzchni. Co Tata by
terazzrobił?
Światło dnia zakrada się do niej. Obserwuję jej powolny oddech, świadom też
własnego.Mia–tomusibyćona.Mimożematerazwłosyblondizbytprostościętą
grzywkę.
Każdy dźwięk napełnia mnie strachem. Skrzypienie desek podłogowych w pralni.
Mama?TataiEvanjadądosaduoliwnego.Zwariowanegdakaniekurnadworze.Bec
karmipewniemłodeizastanawiasię,gdziesiępodziałem.
Podchodzęnapalcachdooknaiwyglądamprzezzasłony.Kogutyikurydziobiąprzy
stodole.NiewidaćBec.
Pozwalam,byzasłonaopadłaznowu,akiedyodwracamsię,dziewczynaobserwuje
mniejednymokiem.Włosyzakrywająresztęjejtwarzy,alenieodgarniaich.
–Hej.
Nicniemówi.Wpatrujesięwemnietymjednymokiem.
Niepotrafięsprostaćjejspojrzeniu,więckierujęwzrokwdółnaswojedłonie.Nie
wiem,comamznimizrobić.Coterazmabyć?
– Jak… – zaczynam i urywam. Jak może zaczekać. – Mia? – pytam, potrzebując
potwierdzenia.–Zgubiłaśsię?
Cozagłupota.Widać,żesięniezgubiła.DziewczynazPerthniemyliskrzyżowania
powyjściuzdomuinielądujenapołudniowymwybrzeżuAustraliiZachodniej.
SzybkiekrokidocierajądonaszychuszuioczyMiirozszerzająsię.Siadanałóżku.
Klamkamoichdrzwiporuszasię.
–Zac,jesteśtam?
–Tak–skrzeczę.
–Dlaczegodrzwisiązamknięte?Wstajesz?Zmieniampościel.
Ale moja pościel jest ciasno owinięta wokół dziewczyny, która ocenia okno jako
drogęucieczki.
–Niemożnasobietroszkępospać?–wołam.–NawetBógodpoczywałwniedzielę.
–Bóg?Zac,dobrzesięczujesz?
–TestujęmetodęszybkiegoczytanianasiódmymrozdzialeDumyiuprzedzenia.
–Nowapościel?
–Nie,dziękuję.Nienarobiłempodsiebiejużodmiesięcy.
–Mężczyźni–mruczymama.–Niezostawajwłóżkucałydzień.Becmapełneręce
roboty.
Czekamy,ażkrokioddaląsię.PlecyMiisąwciśniętewścianę.
–Przepraszam–mówię,choćniejestempewien,zaco.
Na obie strony jej twarzy sypią się krótkie włosy i widzę, że to nie jest ta sama
twarz,którapatrzyłaprzezszybkęwmoichdrzwiachwszpitalu.Toniejestjużtasama
dziewczynainiechodzitylkoowłosy.
Jejwzrokślizgasiępomojejskórze.Bezkoszulinasobieczujęsięnaglebezbronny.
Lustruje mnie, jej oczy zatrzymują się na bliznach: jedna na prawym mięśniu
piersiowym, stara na szyi i kropki po wewnętrznej stronie ramion. Wie, gdzie ich
szukać.Toświadectwojątrochęodpręża.
–Toty–mruczy.–Helga,aletyinaczejwyglądasz!
–Zac–mówię.–Tak.Tyteż.
–Maszszareoczy.
–Sąraczejniebieskie.
–Wyglądająnaszare.
Odsuwasobiegrzywkę,ajaprzebiegamdłońmipowłasnychwłosach,zatrzymując
palcesplecioneztyługłowyjaktata,gdyoceniasytuację.
Od czego zacząć? Oto zmaterializowała się dziewczyna z wymalowanego na biało
pokoju,którybyłczternaścietygodnitemuipięćsetkilometrówstąd.
–Cotutajrobisz?
Mrugaispuszczawzroknapodłogę.
–Czywszystkowporządku?
Zaczynacośmówić,alesłowawięznąjejwgardle,jakbymiałykolce.
–Cosięstało?–pytam,chociażniepowinienem.
Mojegoostatniegodniawszpitalu,kiedyposzedłemjeszczerazpodziękowaćNinie,
widziałem,jaktaobróciłasięnapięciewkorytarzuiposzławinnąstronę.Zacząłem
wtedypodejrzewać,żeoperacjaMiinieposzładobrze,alecomogłemzrobić?Mama
mówiła zbyt dużo podczas drogi do domu, jakby jakoś to wyczuła, potem bez
podpowiedzi zatrzymała się przy drive-thru w McDonaldzie, chociaż mój apetyt na
hamburgeryzniknął.PóźniejtegodniaMiabędziesięwybudzać,ociężałaodśrodków
usypiających, przeciwbólowych i różnych uspakajających, które zdecydują się jej
zaaplikować. Ale na jakim świecie się obudzi? Jak wielka jest blizna? Nie
wiedziałem.Iniewolnomipytać.
–Przepraszam–mówię.
Jejtwarztężeje.
Osłona przeciw owadom w drzwiach uderza w futrynę i Mama nawołuje kury.
Niedługo będzie niosła kasę do sklepiku. Bec będzie szukać nowonarodzonych
ipadniętychzwierząt,ajapowinienempomagać.
Na dworze jest hałas, ale tu nie mam pojęcia, co powiedzieć. Mia naciąga sobie
kołdręnagłowę,zakrywającsięcała.
–Czegochcesz?Mia?
Pozostajemilcząca,ukryta.
CozrobiłbyTata?Odszedł?Wziąłjąnaręce?Niezmieścisiędopiekarnika.
Zakładamkoszulkęiwychodzęzpokoju.Wkuchnirobiętostzseremipomidorem.
Gdy stygnie, grzeję w mikrofali mleko z kakao Milo i niosę to wszystko do pokoju.
Wciążjestcałapodkołdrą,więcstawiamjedzenienapodłodze.
Potemznowuwychodzę,biorączesobąpowieśćnakanapę,gdzieudaję,żeczytam
rozdziałsiódmy.Gdytakudaję,płynącałegodziny.
Kiedy wraca Bec zapytać o mnie, mówię jej, że przepraszam, ale muszę skończyć
trzyrozdziały.Wierzymi,amniejestgłupio,żejąokłamałem.
Nie wiem, jak życie obchodzi się z Mią. Nie za bardzo. Nie wiem, co ją
sprowadziłowłaśnietutaj,skoromatakigłośny,pełenuwielbieniafanclubwPerth,na
zupełnieinnejplanecie.
Czekam jeszcze dziesięć minut, a potem wracam. Otwieram drzwi i zastaję kłąb
kołdryorazpustykubekitalerz.
Mia jest w głębi mojego schowka, przebierając między zgromadzonymi skarbami:
pudełkamiLego,piłkązautografami,dawnymzbioremznaczkówpocztowych,dwoma
egzemplarzami „Playboya”. Nie rumienię się – są sprzed wielu lat, gdy ciało było
wciążzagadką.
–Pomócwczymś?
Obracasię,trzymającwdłonipisma.
–Helga.
–Zac.Corobisz?
Zerkajakbyporazostatni.–Potrzebujępieniędzy.
18
MIA
Proponujemiczterdzieścidolcówzdrugiejszuflady,aleprzewracamoczamiiwiercę
sobiedziuręwgłowiepalcamiprzyskroniach.Niemamnastrojunacośtakiego.
–Co?Sączyste–śmiejesię.
–Tozamało.
Niemamczasunażarty.PodkołdrąopracowałamnowyPlanD:Albany,Adelajda,
Sydney.Sprawdziłamgodzinyautobusówwtelefonie.Tenplanwymagapieniędzy,nie
amatorskiegobłazna.
–Maszwięcej?
Wskazuje na puszkę po Milo. – Są tam monety z całego roku. Ale będą ciężkie…
Albolepiej,wklaserzemożebyćtrochęwartościowychznaczków.
–Cośjeszcze?
Rozglądamsiępopokojuwposzukiwaniuczegoś,comawartość.Tyleturupieci–
plakaty, puchary, piłka z autografami, globus, hantle i stanowisko do podciągania za
drzwiami. Pokój śmierdzi płynem Lynx i skarpetkami. Dlaczego pokoje chłopaków
zawsześmierdzątaksamo?
–Cotojest?
Uciskametalowyprzedmiot,byzademonstrować.–Ściskacz.Nanadgarstki.
–Co?Ajakiesilnepotrzebujesznadgarstki?
Wzruszaramionami.–Fizjoterapeutamówił,żetodobrypomysł.
Wrogujesttelewizor,PlayStation3istosgier.Dotablicykorkowejprzypiętyjest
informatorilista„zabronionychproduktówżywnościowych”.
–Teżtakądostałam.Chociażnietaką…długą.Przezdwanaściemiesięcyniewolno
cijeśćmóżdżku?Helga,jaktytoznosisz?
Na biurku jest laptop, iPod i rozgardiasz z płytami. Na wierzchu leży jedna,
zpodpisem,któryrozpoznaję.LadyGaga–doPok1.
Podnoszęjąiwodzępalcemponiebieskichliterach.Pamiętam,jakmutopisałam,
chociażwydajesię,jakbytobyłozedważyciatemu.
To była dziwna prośba, pomyślałam wtedy. Mogłam dać mu oryginalną płytę, ale
postanowiłam się z nią nie rozstawać. Trzymałam wszystko, co dał mi Rhys.
Skopiowałam więc album i wsunęłam mu pod drzwi. Nie spodziewałam się, że to
zachowa.
Pamiętam jego pukanie tego pierwszego dnia, jakby miał mi coś do powiedzenia.
Pamiętampodsłuchanerozmowyzjegomamą;jegogłosbyłprawdziwszyiciekawszy
niżkogokolwiekinnegowtymszpitalu.Ipamiętam,jakbladyismutnybył,kiedynie
wiedział,żepatrzę.
Odkładam kompakt. Nie po to przejechałam taki kawał drogi, żeby sobie
powspominać.
–Ilemasznakoncie?
–Chybażartujesz.
–Takmyślisz?
–Cholera,Mia,niemożesz…toznaczy,nieuważasz…
–Co?Zegartyka.
Opierasięopomarańczowezasłonyikrzyżujeręcenapiersi.
–Niewidziałemcięodtrzechmiesięcy.Dobra,zasadniczo,nigdyniewidziałemcię
inaczej niż przez szybkę. A teraz pojawiasz się znikąd, napędzasz mi śmiertelnego
strachaiprosiszopieniądze?Toniejest…dokońca…wiesz…
–Jakie?
–Normalne.
–Nicniejestjużnormalne,czynietak,Helga?Dlażadnegoznas.Pozatymjacię
nieokradam.Tobardziejpożyczka.
–Dlaczegoodemnie?
–Bojesteśmicoświnny.
–Zaco?
–Zaokłamaniemnie.
–Niekłamałem…
Walęlewąkuląwpodłogęiobojewzdrygamysięnato.
–Okłamałeś.
Patrzynagumowąkońcówkęwciśniętąwpodłogę.–Niekłamałem…
–Powiedziałeśmi,żejestem…powiedziałeśmi,żejestemnajwiększąszczęściarą
naoddziale.
Znowuwydajesięblady.Toonsiękiwa,czyja?
–Takbyło.
Znowuwalęwpodłogę.
–Takjest– mówi szybko.– To niemoja wina – mówimi i marację. To niejego
wina,aleiniemoja.
–Powiedziałeś,żemogęcizaufać.
Przytakuje, przypominając sobie. Powiedział to i jeszcze więcej. Powiedział mi
rzeczy,wktóreniepowinnamuwierzyć.
– Potrzebuję przyjaciela – kłamię. – I jakichś trzystu dolców, żeby dostać się do
Sydney.MieszkatammojaciotkaMaree.Czekanamnie.Zwrócęci,kiedytamdojadę.
Zrobięprzelewodrazu,zprocentem,jeśliotosięmartwisz.
Rozważatoprzezjakiśczaszzałożonymirękami.Myślę,żestarasięmnieprzejrzeć,
więc robię, co mogę, żeby patrzeć mu prosto w oczy. Jeśli odwrócę wzrok,
przepadłam.
–Mia,niemartwięsięopieniądze.
Niemogęsięjeszczerozpłakać.Dopieropotem,gdybędęjużwautobusie,ipotem
wnastępnymijeszczenastępnym,gdzieniktniebędziemniepytałonogę,dokądjadę
icozostawiamzasobą.Muszępojechaćtakdaleko,żebyzapomnieć,dlaczegopłaczę.
Wykrzywiamwięcustaiparskamśmiechem.–Niemusiszsięmartwićomnie,Zac.
–Celowoużywamjegoimienia,nacoonteżsięuśmiecha.Sercewalimitakmocno,że
pewnienawetonmożejeusłyszeć.Niezasługujenato,aleniemamwyboru.
– Jesteś moim przyjacielem, Zac, dobrym przyjacielem, i ufam ci. Zwrócę ci je,
ustaliłam to z ciotką. Ma mieszkanie, z którego widać most nad zatoką. Będzie cacy.
Wierzmi.
Jego niebiesko-szare oczy wświdrowują się w moje głębiej, niż bym chciała.
Zastanawiamsię,cownichwidzi.
Potemodprężasięikiwagłową.
Shit,myślę.Tobędziebolałonasoboje.
***
–Jazda…quademtonumer…sześćnamojejliście…rzeczyzabronionych–krzyczy,
gdy koła wpadają w każde zagłębienie na bocznej drożynie z farmy. Quad przysiada
iwyskakuje,imuszęmocnotrzymaćsięuchwytówzakierowcą.Swojekuledociskam
mudopleców.–Lekarzemówią…żezbytłatwo…możnaspaść.
–Toniespadaj–wrzeszczę.
Quad podskakuje na nierównościach i uderzam się w brodę o jego ramię. Krew
smakujegorzkowustach.
–Więcsięniewierć–mówi.
–Niewiercęsię.
Wreszcie wyjeżdżamy na szosę i Zac przechodzi na wyższy bieg. Trzymam swoją
perukęipochylamsiędoprzodu.Jegowłosyuderzająmniepowargach.
–Dlaczegojedziesztakwolno?–krzyczę.
–Tylenimmożnawyciągnąć.
Quad jedzie częściowo poboczem, a częściowo szosą, podczas gdy auta
wyprzedzająnaszwizgiem.Mijamyrzędydrzewzprawej,potemmleczarnię,browar
i sad z gruszami. Szłam tu zeszłej nocy po wyjściu wieczorem z hostelu, ale nie
zauważałamszyldów.Skupiałam sięnażwirze przedsobą,wlokąc sięostrożniekrok
zakrokiem.Byłamwykończonajakpies,atotrwałocałewieki.
Mijamy boisko do krykieta i szkołę, a potem skręcamy na rozwidleniu w stronę
miasteczka.Zacniejedziegłównąulicą,tylkokluczytyłaminacichyparking.
Wrzucaluziwyłączasilnik.–Wporządku?
Odrywamdłonieoduchwytówipotrząsamnimi.–Żyję.
–Mamabymniezabiła…
Zplecakiemnaramionachsprawnieporuszamsięokulach.Miałamjużdośćczasu,
żebysięnauczyć.Zacmusipodbiegać,żebydotrzymywaćmikroku.
–Zawszebyłaśtakaszybka?
–SportsmenkaRokuwComoPrimarydwalatazrzędu.
W szkole średniej byłam jeszcze szybsza, grając na pozycji środkowej w kosza,
dopókiwkońcuniezaświtałomiwgłowie,żewstawaniewczesnymrankiemwsoboty
to porażka. Wkrótce zorientowałam się, że są ciekawsze sposoby na spędzanie
weekendów.
–Atyzawszesiętakguzdrałeś?–pytam,alewiem,żenie.WidziałamnaFacebooku
jegozdjęciaistarefilmikizaładowaneprzezkumplizdrużynypiłkarskiej.Widziałam
go.Jestszybki.
Był szybki. Wciąż muszę sobie przypominać, że oboje przerzuciliśmy się na czas
przeszły.
–Wleczeszsiętak,żemojababciabycięprzegoniła.
–Wydawałomisię,żemówiłaś,żetwojababcianieżyje.
–Właśnie.
Widok logo banku dodaje mi jeszcze sił. Kule wrzynają mi się w pachy, a noga
pulsuje, ale teraz nie mogę zwolnić. Nie chcę trwonić czasu przy pieniądzach albo
pożegnaniach,kiedyautobusbędziejużzajeżdżałdomiasta.
Ale drzwi banku nie rozsuwają się przede mną. Przybliżam się do czujnika, potem
odsuwamodniego,alenicniepomaga.
–Cojest?
Wyciągam telefon z plecaka, żeby sprawdzić godzinę. 8.50 – za wcześnie na bank.
Widzę,żejestesemesodShay.
WTF?Niemogęuwierzyć,żetozrobiłaś.
IdrugiodMamy.
Mia,gdzietydocholeryjesteś?
Usuń.Usuń.Wrzucamtelefonzpowrotemdoplecaka.
–Tojaksiętudostałaśbezpieniędzy?
Przykładam sobie dłonie wokół oczu i zaglądam przez szybę do środka. Gdzie są
wszyscy?
–Greyhoundem.ZPerthdoAdelajdy.
–Maszjużkupionybilet?
Wyciągamgozkieszeniimachammuprzednosem.
–Kierowcazatrzymywałsięnafajkęwkażdejpieprzonejmieścinie,więcwyszłam
tunacolędietetycznązautomatu.Byłtamfoldertwojejfarmyagroturystycznej.
–Wautomaciezcolą?
– Obok automatu, na stojaku z informacjami turystycznymi… Potem nawinął się
busikipomyślałam:aczemunie?
–Przyjechałaśzturystami?Niewidziałemcię.
– Nie patrzyłeś. Myślałam, że potem wsiądę po prostu do następnego autobusu do
Adelajdy, ale ci kierowcy to sukinsyny. Muszę koniecznie do toalety. Gdzie się
wszyscypodziali?
–Pewniewdomu.Jestniedziela.
Gapię się na niego. Ma rację. Dlaczego nie powiedział tego wcześniej? Pogrywa
sobiezemną?
– Jestem trochę przymulony – mówi. – Z jakiegoś powodu niewiele spałem tej
nocy…Niedalekojestbankomat.
Cholera,naprawdęmuszęsiku.Niejestemwstanietrzeźwomyśleć.
– Toalety są tam. – Zac pokazuje kremowy budynek. – Idź, a ja przyniosę kasę
ispotkamysiętuzapięćminut,dobra?
–O,nietylkoprzystojniak.
Jego twarz rozpromienia się i dobrze mu z tym, lepiej niż bym sobie wyobrażała.
Patrzęnaniegoprzezkilkasekund,mającnadzieję,żetenobrazzapadniemiwpamięć.
–Idźjuż.
–Idę.Trzymajmójplecak.
Pędzę na złamanie karku do toalety. Chyba nawet o kulach mogłabym bić szkolne
rekordy.
19
ZAC
Patrzę,jakodchodzi,klik klak, klik klak, klik klak. Jej blond peruka faluje z każdym
wymachemlasek.Widzę,żelewanogawkajejdżinsówzwisapodinnymkątem.
Potem chowam się za rogiem banku, przyklękam na chodniku i – jaki niby mam
wybór?–przeszukujęjejplecak.Kotłowaninaciuchówirupieci.Bandażeilekarstwa.
Portmonetka z pieniędzmi i tymczasowe prawo jazdy, na którym widać, jak kiedyś
wyglądała, z ciemnymi włosami, wiśniowym błyszczykiem na ustach i zabójczym
uśmiechem. To rodzaj urody, który bierze ludzi z zaskoczenia. To twarz, dla
zadowolenia której wszystko by się zrobiło. Chcę zrobić dla niej wszystko, ale nie
wtakisposób.
Przeszukuję jej komórkę. Nie ma Maree pod M ani ciotki pod C. Nie dzwoniła do
nikogooddziesięciudni.Jestzatotrochęstarszychesemesówodjejmamy,którachce
siędowiedzieć,gdziejest.Aleniemaodpowiedzi.
Nie chcę być najnowszym frajerem w długim sznureczku frajerów, których owija
sobiewokółpalcawesołymikłamstewkami.Cokolwiekkombinuje,niezamierzamtego
finansować.
Słyszęklikklak,więczapinamplecakispotykamjąwpółdrogi,przyrzeźniku.
– Co za ulga – Mia śmieje się. Posyła mi promienny uśmiech; nawet w tej taniej
perucepotrafistrzelićwsamoserce.Ztakąbuziąmusiałaprzezcałeżyciedostawać
to,czegochciała.Niełatwosięoprzeć.
–Przepraszam,aleczasemdostajęsyndrommózgupęcherzowego.Kiedymampełny
pęcherz,mózgjakośmisięwyłącza.
–Mamtylkotrzydzieścidolców–pokazujęjejmojąkartęjakbynadowód.Przykro
patrzeć, jak odziera to ją z uśmiechu. Jakże to kuszące, żeby dać jej wszystkie swoje
oszczędnościwzamianzajednoidealne,ulotnepodziękowanie.
–Wydałemresztę.Zapomniałem,przepraszam.
Niereagujenatotak,jaksięspodziewałem.Nietupieaninieklnie,aniniekrzyczy.
Zapadasiętylkowsiebieizamykaoczy.
–Możeszdziśzostaćumniewdomunanoc…albotuniedalekojesthostel.
Miaobracasięiopieraczołooszybęsklepurzeźnika.
–Hostelniejestnajgorszy–mówię.–Niemaproblemu,mogęzaniegozapłacić.To
tylkodwadzieścia.
Kiedypotrząsagłową,perukaprzesuwasiętrochę.Niechcesięjejtegopoprawiać.
– Dwadzieścia pięć – mamrocze, tak że ledwie słyszę. Wydaje się, jakby szkło
zamieniło się w gąbkę, wchłaniającą jej słowa. – Zanim poszłam do ciebie, byłam
właśnietam.
–Byłozagłośno?
Odpowiedź jest tak cicha, że prawie niesłyszalna. – Zapłaciłam, ale mieli miejsca
tylkowłóżkachpiętrowychnagórze.
Iwkońcujest:niewypowiadalne.
Czymkolwiek było to, co stało się Mii, wypruło z niej wszystkie wnętrzności.
Zostawiło dziewczynę bez prawdziwych włosów, bez prawdziwych planów i bez
żadnegomiejscanaświecie,wktórymchciałabybyć.
Ogromniedużoniewiem,alewiemto,żeniejestzłymczłowiekiem.Nienaprawdę.
CozrobiłbyTata?
CozrobiłabyMama?
Robię to, co ktoś powinien był już zrobić dużo wcześniej. Obejmuję ją ramionami
iprzyciągamdosiebie,mimożesięusztywnia.Czuję,jakwalczy,takjakwalczyłoby
rannezwierzę,więcobejmujęjąmocniej.Czuję,jakwykręcasięrazporaz,wiercąc
się i wyrywając, plując przytłumione słowa w moją koszulkę, aż w końcu coś pęka
iwtulasięwemnie.Wdychamjąwsiebie.
Zaufajmi,myślę.Zaufajmi.
Apotemopierasięomnie,jakbymbyłostatniąprzyjaznąduszą,jakazostałajejna
ziemi.
***
W drodze powrotnej jadę jeszcze wolniej. Muszę co jakiś czas patrzeć przez ramię,
żebyprzekonaćsię,czywciążtamsiedzi.Lewąrękątrzymasięuchwytu,prawątrzyma
perukę. Ma zamknięte oczy, tak jakby płynęła żaglówką i szykowała się do kolejnej
fali.
Mijambrowarisady,apotemzjeżdżamdonaszejfarmy.Jadęobokkrańcanaszego
gaju oliwnego i dalej obok pistacji Petersenów, i jeszcze dalej obok nowego
gospodarstwa i winiarni. Gdzieś w okolicy falujących rzędów winnic Mia obejmuje
mnierękąwpasie.
Niemamplanu.Chcętylkojechaćtądrogąprzezresztędniaipewnienoc,alequad
mainnezdanie.
Zatrzymujemysięprzyzaroślach.
Bakjestcałkowiciepusty.Mójbratzdołałnawettodlamnieschrzanić.
–Zepsułosię?–Miassieswójpaznokieć,czekającnawiadomość.
Potrząsam głową, bardziej z niedowierzania niż w odpowiedzi. To takie
surrealistycznewidziećjątutaj.
–Alebyłofajnie,prawda?Przezchwilę.
Siadamobokniejnasiedzeniuiprzytakuję.Byłofantastycznie.
–Coterazzrobisz?
Potrząsam głową i wybucham śmiechem. Wpadłem tak głęboko w szambo, że jest
tylkojednaosoba,któramożewiedzieć,jaktowszystkoposprzątać.
20
MIA
Siedzęwdużympokojuujegosiostryispodziewająsię,żenicniesłyszę.Alesłyszę
dostateczniedużo.
–Niemożeszjejzatrzymać.
–Wiem…
–Onaniejestbezpańskimpieskiem.
–Wiem.Tonienadługo.
–Copowiedziałabyjejmama?
Zacściszagłos.–Nieukładasięmiędzynimi.Miawyprowadziłasiępotymjak…
–Uciekła?
–Może.Niewiem.
–Coty,docholery,robiłeśnaquadzie?Mamabycięzabiła.
–Niemusiotymwiedzieć.Możesztozachowaćwsekrecie?Wszystkoto?
Malutkikangurekwęszyprzynogawkachmoichdżinsów.Zakażdymrazem,gdygo
odpędzam, przychodzi znowu. Jest młodziutki, ale nie ufam jego pazurom przy mojej
nodze.
–Prawieskończyłomisiędrewnonaopał…
–Przyniosęsiekierę.
–Boże,Mamazabiłabynasoboje.Tylkozwędźjakąśztychstarych.
Zac zerka do mnie z korytarza. Odpręża się, widząc, że wciąż jestem. – Bec
potrzebujedrzewa.Toznaczydrewnanaopał.
–Słyszałam.
–Niezrobicikrzywdy.Mamnamyślikangura.IBec.
–Niebojęsię.
Drzwizatrzaskująsięzanimiznówzostajęsamawtympokoju,wktórymjużteraz
jest za dużo drewna: deski podłogowe, szafka telewizyjna, stolik do kawy i wielki
zegar.Wkominkuogieńtrzaskaistrzela.Powietrzecuchniedymemiwilgotnymfutrem.
Nigdy nie widziałam wcześniej prawdziwego kominka. Ogień jest podobno
odprężający, tak? Ale płomienie rażą mnie w oczy i nie mogę na nie patrzeć. Muszę
stądwyjść.
Bec jest ładna na swój ogorzało-rozczochrany sposób. Długie kosmyki
pofalowanychblondwłosówspadająjejnadżinsowąkoszulę,opiętąwokółbrzucha.
Podajeminiemowlęcąbuteleczkęzmlekiem.
–Niejestemgłodna,dziękuję.
–Todlakangura.Myślałam,żemożechciałabyśnakarmić.
Potrząsamgłową.Beczagarniakangurkaramionamiimałyssieswójprzysmak.
–Cozłamałaś?
–Złamałam?
–Chodziszokulach.
–Zerwałamsobieścięgnonakoszykówce.Jużsięgoi.
Wkominkuiskrystrzelajądogóry.Gdybytylkożyciepotrafiłotaktrzasnąćiulotnić
sięłatwiutko.Gdybymtylkomogłazamienićsięwdymirozwiać.
–Jesttak:Zacmartwisięociebie,ajamartwięsięoZaka.Totrochęmojezadanie.
Mówi,żejesteściestarymiprzyjaciółmi.Toprawda,tak?
Kiwamgłową,licząc,żetowystarczy.
– Mam dwa wolne pokoje, chociaż w jednym są próbki różnych kolorów na
ścianach.Będęgomalowaćdladziecka.
–Japotrzebujętylko…
– Pieniędzy na autobus, wiem, ale nie powinnaś jechać na drugi koniec kontynentu
okulach.Twojaciotkazrozumie,jeślispóźniszsiękilkadni.
Kurwa.
–Niemogępozwolićnato,żebyZacsięmartwił,bowtedyjateżbędęsięmartwić
i to zaniepokoi Juniora. Zacznie się kręcić, gdzie nie potrzeba, i od razu wszyscy
zacznąsięniepokoić,aniechcemytego,prawda?Więczostańtu,ażcisięzagoi,okej?
–Formułujetojakpytanie,aletoniejestpytanie.
Przytakujęiuśmiechamsię,alewmyślachprzemierzamjużRówninęNullarbor.To
niewinaBec.Onaniewie,żejestjużzapóźno.
– Napijesz się czegoś ciepłego? Nie mam kawy, przepraszam. Wszyscy pijemy tu
herbatę.
DrzwifrontowetrzaskająiwchodziZacznaręczemdrewnaiuśmiechemoduchado
ucha.–Zwycięstwo!Mamanicniepodejrzewa.
Precyzyjnie dokłada szczapy do ognia, jakby wymagało to nadzwyczajnych
kwalifikacji.Ufammu.Pókico,ufamnawetjegosiostrze.
Tosiebieniejestemdokońcapewna.
***
Zamykam od środka drzwi do sypialni. Zamykam też okno i zaciągam zasłony. Potem
ściągamperukęiwsuwampodpoduszkę.Drapięsięposkórzegłowy.Włosyzaczynają
miodrastać,alejestichmało,nietakjakuZaka.Odjegoostatniejchemiiminęłopięć
miesięcy.Odmojejdopierodwa.
Telefonbrzdękamidwarazy.
Mia,czytodostajesz?Odpiszmi.Gdziejesteś?
Mamnadzieję,żeMamaniedługodasobiespokój.Wszystko,corobi,tylkopogarsza
sytuację.
Nastawiam sobie budzik na czwartą i wyłączam telefon. Zamierzam wyjść jeszcze
po ciemku, zanim Zac będzie mógł mnie znaleźć. Dostanę się jakoś do miasta
izadekujęgdzieśwoczekiwaniunaautobus.SkorzystamzbiletuipojadędoAdelajdy,
tak jak planowałam. Muszę stąd wiać, zanim uprzejmość zmieni się we wtrącanie.
Rozstałamsięjużzjednąmatką;niepotrzebujęnastępnej.
Zażywam dwie ostatnie tabletki przeciwbólowe z pudełka, potem sprawdzam
zalecanedawkowanienawypadek,gdybympomyliłacyferki.
Niepomyliłam.
Jutro będzie bolało. Lepiej byłoby zabrać ten ból do autobusu – myślę. Czuję go
mniej,gdyjestemwdrodze.
Łóżko w domu Bec jest miękkie, gdy kładę się na nim. Koce pachną naftaliną,
przypominającmiBabcię.Sięgamręką,bytrafićwguziknapodstawielampkinocnej,
raz,drugi,trzeci,zanimświatłogaśnie.Zapadamsięcorazgłębiejwmaterac,czekając,
ażlekizmiękcząresztkibólunaobrzeżachświadomości.
Czteryświecącewnocygwiazdkiwędrujądomniezsufitu.Sąprzecieżplastikowe,
więcczemumigająiruszająsięjakprawdziwe?
Za każdym razem gdy mrugam, wirują i rozpływają się, cieknąc mi z oczu jak łzy,
którepowinnymiećwięcejrozumu.
21
ZAC
Zakradam się ścieżką od tyłu do domu Bec, gdy zaskakuje mnie Mama. Od kiedy
wychodzipielićdynieoósmejrano?
–Wcześniewstałeś,Zac.
–Chcęsięnacieszyćcałymrankiem.–Przeciągamsięjakosiemdziesięciolatek.
–JaktamDumaiuprzedzenie?
Gorszaniżpunkcjalędźwiowa.–Możebyć.
–Chybajużskończyłeś.Niewidziałamcięwczorajcałydzień.
SkoroznalazłemsięteraznaradarzeMamy,muszęprzełożyćwizytęuMiinatrochę
później.
–Ósmyrozdziałiwciążnicsięniedzieje.
Mamasięśmieje.–Powinniśmypożyczyćfilm.
–My?
–Mężczyźnibędązbierać,aBecchcesięzająćmalowaniem.Będziefajnie.Zrobię
popcorn.
Cholera,jedynecogorszeodpodejrzliwejmatki,tomatka,którasięnudzi.
Film też mnie nie nęci. Kogo obchodzi Keira Knightley i facio z Tajniaków? Jak
mamudawaćzainteresowaniezrzędzącymibabamiwXIX-wiecznejAnglii,kiedyMia
jesttylkopięćdziesiątmetrówobok?Tojest,oileniezwiała.Kiedyidędołazienki,
wybieramnumerBec,alenieodpowiada.KomórkaMiiprzekierowujemnienapocztę
głosową.
DotejporyMiamożebyćwszędzie.
***
Główne drzwi u Bec nie otwierają się przede mną. Nie wiedziałem nawet, że jest tu
zamek.
Idę wzdłuż werandy od frontu domu. Przez okno w dużym pokoju widzę, że Bec
siedzi z podwiniętymi nogami na kanapie. Laptop balansuje na szczycie kopuły jej
brzucha.
Pukam w szybę, a ona spogląda z niepokojem. Dopiero po kilku sekundach mnie
dostrzegaiwtedyjejreakcjajestsłyszalna.
– Pogięło cię? – Zsuwa laptop na bok i otwiera okno. – Nie powinieneś straszyć
kobietywtrzecimtrymestrze.
–Dlaczegodrzwifrontowesązamkniętenaklucz?
–Żebyniewpuszczaćwilkołaków.
–Czyjawyglądamnawilkołaka?–Słyszępojękiwaniewswoimgłosie.
–Aniemiałeśjakiejśpowieścidoczytania?
Widzę,jakAnton,jejpartner,machamirękąprzezSkype’a.Pochylamsięwoknie
iodmachujęmu.
–Idźdodomu.
–Cosiędzieje?
–Przeszkadzasznam…
–Wiesz,ocomichodzi.GdzieMia?
–Zajęta.Podobniejakja.
–Bec!
Przekręca ekran laptopa w bok od nas. – Kazałeś mi zachować jej obecność
wsekrecie–szepcze.
–Niemiałemnamyślisekretuprzedemną.
–Niezjadłamjej.Jestzbytwychudzona.
–Zaglądałaśdoniejdopokoju?
–Niedzisiaj.
– Musisz. Mia ma… takie dwa guziki: Znikam i Czarodziej. Jeśli tylko chce,
wystarczypuf…
–Dziewczynazledwościąchodzi,niemamowyożadnympuf.
–Jestszybsza,niżmyślisz.Idźsprawdzić.
–Dajjejtrochępożyć–mówi.Czytoznaczy,żeMiawciążtujest?
Żadna z nich nie odpowiada na telefon. Drzwi frontowe pozostają zamknięte przez
całydzień,ajaotrzymujętęsamąodpowiedź,ilekroćpukam:Idźczytajswojąksiążkę.
Dajjejtrochępożyć.
Dopierowieczoremmam jakiśsygnał.Przez zasłonywwolnym pokojuBecwidać
przytłumioneświatło.Więcjednakzostała.Jestwporządku.
J.R. dotrzymuje mi towarzystwa w dyniowym łożu, delikatnie uderzając mnie
ogonem.Siedzimytam,dopókiniegaśnieświatło,ipotemjeszczetrochę.
***
Becpodajemiróżowerękawiceiwiadro.
–Dzieńdobry,słońce.
–Więc?
–Więc?
Wpychamsmoczkiwpyskikoziołkom.–ZaglądałaśdoMiidziśrano?
Wzruszaramionami,udającniewiniątko.
–PowiedziałaśMamie?
Bec uśmiecha się do ssących koziołków. – Nasza Mama nie musi o wszystkim
wiedzieć.
I najwyraźniej ja także, bo przez cały dzień ignoruje resztę moich pytań. Wokół jej
domu zaległo nieprzeniknione pole siłowe. Kiedy pukam w jej okno kuchenne po
południu,Becodganiamnie,mówiąc,żeMiaśpi.
–Oczwartej?
–Dużosypia–szepczeBec,jakbymówiłaoniemowlęciu.–Widoczniepotrzebuje.
Zakradamsięnaokołodomudowolnegopokoju.Niepukamwszybę.Alewsuwam
kartkęmiędzyoknoaframugę.
Hejsąsiadko
Potrzebujeszczegoś?JeżelijedzenieuBecjestparszywe,mogęciprzynieśćtost,dobra?Albo
kakao.Cochcesz.
JeżeliBectrzymacięjakozakładniczkęizmuszadopracyniewolniczej,zawołaj,acięodbiję.
Jestemniedaleko.
Zac
Minęłydwadni.Czemunieodpisuje?
***
Ciszacholerniegraminanerwach.
Następne dwa dni spędzam w szopie, starając się zająć elementami do łóżeczka.
Piłujęiwygładzampapieremściernym.Ipowoliodchodzęodzmysłów.Cotozajakieś
tajemnice?
Piątego dnia tracę zimną krew. Ciskam narzędzia w kąt i biegnę do domu Bec,
gotowywywarzyćdrzwi,jeślibędzietrzeba.
AleBecjestnawerandzieimoczyrękęwDettolu.
–Sukauchlałamnie.
–Uchlała?
–Niezbliżajsiędoniej.Jestszalona.
–Cosięstało?
–Sprawdzałam,czyniemakleszczy.
–Mia?
–Daisymnieugryzła,twojadurnaalpaka.
Gubięwątek.
Becwzdychazniecierpliwością.–Imyślałam,żejesteśprzyjacielemMii…
Takroplaprzelewaczarę.–Jateżtakmyślałem!Bec,cotytupieprzysz?Tojużpięć
dni.
–Uspokójsię,Zac.
– Uspokój się? Zdycham z niepokoju. Prawdopodobnie urwała się już na drugi
konieckraju.
–Nie.Jesttutaj.
–Skądwiesz?Nawettegoniewiesz.Mia!–wrzeszczę.
–Cicho,cicho!Bierzekąpiel.–Becchwytamniezarękę,alewyrywamsięibiegnę
wokół domu. Pukam w okienko łazienki, ale dźwięk jest głuchy, więc wołam ją po
imieniu.
–Mia.
Uchylambardziejskrzydłookienka.
–Mia?
–Jestemtutaj–odpowiadamicichygłos.Słychaćpluskwody.Toona.
Zamykamoczyiopieramsiędłońmiowywietrznik.Szkłojestchropowateichłodne.
–Powiedzmitylko,żeztobąwszystkodobrze.
–Wszystkozemnądobrze.
Czujęsięjakidiota,aleterazwiem.Możesięukrywa,aleprzynajmniejniewalczy
inieucieka.
Atowięcej,niżmogłemmiećnadzieję.
22
MIA
Nigdyniekąpałamsięwprawdziwejwannie.Tastoiniezabudowana,szeroka,głęboka
i trochę podrdzewiała. Emalia jest chłodna i gładka. Ciepła woda sięga niemal do
samegobrzegu.
Wtejwanniewodajesthiperśliska.Wypełniakażdemiejscebezwahania.Nicnie
boli.
Godzinypłyną.Niedajesięnawetwyrazić,jakwolno.Pozwoliłam,żebytelefonmi
sięrozładował,przezparanoję,żektośmógłbymnietuwytropić.
Dźwiękiprześlizgująsiępoddrzwiami.Wpobliżugdacząkury.Trochędalejróżne
stęknięcia i pomekiwania zlewają się w ścieżkę dźwiękową, która stała się już dla
mnienormalna.
Kiedyśniecierpiałamspędzaćczasusama;teraztylkotegopragnę.Wszpitaluzbyt
wieluludzisięnarzucało.Cooniwiedzą?Nieznosiłamichwszystkich.
Ale nie tak bardzo jak mojej matki. Jak to możliwe, że w wieku siedemnastu lat
jestemdośćdojrzała,byprowadzićsamochód,uprawiaćseksiwyjśćzamąż,alenie
dość,bydecydować,costaniesięzmoimciałem?Gdybydanomiwybór,wolałabym
umrzeć,niżpozwolićimnazrobienietego,comizrobili.
Aleniedostałamtegowyboru.Matkapodpisałaformularzzgody,kiedyjależałamna
stole operacyjnym i okazało się, że guz wrósł w tętnicę i oplótł ją naokoło. –
Musieliśmy działać natychmiast – powiedzieli mi potem chirurdzy. – Wycięcie
fragmentukościiwszczepienienowejniewchodziłojużwrachubę.
Potrzebnabyłazgoda.Niewybudzilimnie.Podalipióromojejmamie.Onawpisała
swojenazwiskoizrujnowałamiżycie.
Czyużywalipiłyelektrycznej?
Zsuwam się głębiej i chowam pod wodę, dotykając tyłem głowy aż do dna. Woda
przelewa się i buja nade mną. Tu na dole słyszę bicie mego serca przez wodę. Ten
dwójkowy rytm w moich uszach jest powolny i uparty. Zaskakuje mnie, jak jest
uporczywy,mimotegowszystkiego,cozaszło.
–Mia.
Dociera do mnie jak wspomnienie. Wynurzam się i sprawdzam, czy drzwi są
zamknięte.Są.Opierająsięoniekule.Głoswpływaprzezokno.
– Wszystko ze mną dobrze – mówię Zakowi, ale to nieprawda. Jestem zmęczona.
Iobolała.
Nie mam dość energii na Zaka. Nie mam energii na nic. Stać mnie jedynie na
codzienne przejście w szlafroku Bec z mojej sypialni do łazienki. Jeszcze nigdy nie
byłam tak zmęczona. Jak Zac może wstawać z łóżka i karmić zwierzęta, sypiąc
dowcipasami,jakbyświatbyłdokładnietaki,jakpowinien?Możedlaniegojest.Ma
cudzyszpik,aledotegodwieswojenogi.
Kurwa. Znowu się staczam. Mimo upływu takiego czasu wciąż łapie mnie to
z zaskoczenia. Ponownie zanurzam się pod wodę. Jak długo to trwa, zanim mózg
załapie?Coranootwieramoczyiprzeżywamtakisamchorobliwyszok.
Muszępamiętać,żebyniepatrzećwdół.Muszęprzypiąćtosobieiszybkosięubrać,
chowając tymczasową protezę, która ociera mi się o ranę aż do krwi. Piecze jak
cholera,alemuszęjąmiećzałożonąiukrytą,odpinającjątylkodokąpieliidospania.
Przynajmniejwwodziebliznyniebolątakbardzo.
Takieładnesłówko:blizna.
Najgorsze to kikut. Przebudziłam się z kikutem. Chirurdzy gratulowali sobie
uratowania mi kolana i części goleni. Chwalili się raz za razem, mówiąc, ile mam
szczęścia.
Szczęścia?
GdymojekumpeletańczyłynaSummerdayze,jabyłamwciążnaOIOM-iezmorfiną
w kroplówce. Wskakiwałam i wyskakiwałam ze świata, nawiedzana przez
świrologów, którzy próbowali mówić o zmianie, perspektywie, wizerunku ciała
i szczęściu. Potem podpięli mnie do dalszej chemii. Nie mogłam jeść, nie chciałam
chodzić,niepatrzyłam,gdyodbandażowywaliranęalbozdejmowaliklamry.Starałam
się wymigać jakimś cudem ze swojego ciała, przemykając się pomiędzy kolorowymi
snami,ażodstawionomimorfinęizostawionomnie,bymżyławtakisposób.
Wbrew mojej woli wypływam nad powierzchnię. Głowa opada mi na bok wanny.
Podtymkątemwidzękażdąbelkęsufitu.Jestichszesnaście.Podtymkątemniemuszę
widzieć siebie. Moje ciało może być idealne. Może być wszystkim, co sobie
wyobrażę.
Toteżleżęwwanniegodzinami,słyszączwierzętaiskrzypieniedesekpodłogowych
podciężaremBec.Wtymdomudrewnouginasięinaddaje.Nawetścianywydająsię
jakoś dopasowywać do ludzi. Nigdy nie słyszałam o miękkim domu. Bec też jest
niespotykanie dobra. Wczoraj poprosiła mnie o radę w sprawie kolorów. – Nowa
warstwa farby dla nowej duszy – powiedziała, podważając puszkę z oliwkową
zielenią.
Nuci w trakcie malowania. W ciągu dnia przynosi mi kanapki i plasterki gruszek
inieoczekujenicwzamianopróczzabezpieczeniaswegobrata.
Może odetchnąć – nie przyjechałam tu krzywdzić Zaka. Nie chcę już też od nich
pieniędzy. Mam dość, by dojechać przynajmniej do Adelajdy. Dość, by się stąd
wydostać.
Muszęsięznowuruszyć–terazalbonigdy.
23
ZAC
Buch,pac,pauza.Buch,pac,pauza.
Ta sekwencja dobiega z domu Bec. Przypomina Mię chodzącą na kulach. Ale czy
onaniejestjeszczewwannie?
Obchodzę dom od tyłu, mijając pokój dziecięcy z pootwieranymi oknami, by
wywietrzyłsięzzapachufarby.Zatrzymujęsięprzedwolnympokojeminasłuchuję.
Buch,pac,pauza.Buch,pac,pauza.
Między skrzydłem okna i futryną jest szpara, więc odsuwam zasłonę na bok.
Rozpoznajękoniuszekbrązowegoogona.Uderzawpodłogę,potemznikamizoczu.
–Wyłaźstamtąd–szepczę,otwierającoknotrochęszerzej.Pochylamsiędopokoju,
próbujączwabićkangurka.–Chodźtutaj.
Mia nie przychodzi, więc podciągam się przez okno. W środku kucam i pstrykam
palcami na kangura, obwąchującego teraz rozsypaną zawartość plecaka: gmatwaninę
ubrań,tubkężelu,telefon.
–Chodź…
Inaglestajęjakwryty.NienawidokbałaganuwżyciuMii.Nienawidokpustych
pudełek po lekach. Ale na widok połowy nogi opartej w kącie pokoju. Zaczyna się
kolorowym lejem jak gigantyczna lampka do szampana. Dalej zwęża się w obręcz ze
śrubami i uprzężą. Na dole jest skarpetka w paski, która wchodzi w niebieski but,
zawiązanywdoskonałąkokardębiałymisznurowadłami.
Uderza mnie to z nieoczekiwaną mocą. Mia. Pusty lej. Masywne zapięcie.
Równiutka,białakokardka.
Dłoń na moich plecach zaskakuje mnie. Bec kładzie sobie drugą rękę na brzuchu,
jakby chroniąc swoje dziecko od wszelkiej krzywdy, jakiej kiedykolwiek mogłoby
doznać.
BrakujemitchuiBeczacieśniauścisknaszejtrójki,przyciągającnasdosiebie.
–Wiem–mówi.–Wiem.
Zamykamydrzwidosypialniiwypuszczamykanguranadwór.Obojętnieodskakuje
wdal.Kozymeczą,niebojestzbytczyste,zbytniebieskienato.
–Myślę,żemoże–zaczynaBec–możeonapotrzebujeswojejmamy.
***
Siedzę w chłodnej stodole, wdzięczny za samotność. Wokół mnie leżą porozkładane
drewniane szczebelki i plany łóżeczka. Nie ma pośpiechu z tą robotą; dziecko będzie
najwcześniejzasześćtygodni.
Dłutemzagłębiamsięwkorpuswezgłowia.Odrzynająsięcienkiespiralki.Nacięcia
zmieniająsięwwinoroślaposplatanezesobąnacałejdługoścideski.Rzeźbiędrobne
listki.Wkażdymlistkużłobiężyłki.Wchodzęwkażdydetal,choćtostrataczasu.Nic,
co robię, nie jest w stanie jej kiedykolwiek pomóc. Nic, co powiem, nie będzie
wstanietegonaprawić.Todłuto,tenmłotek,tegwoździesąbezradne.Mianiejestna
towystarczającosilna.Nato.Napaskudnąnogę.Przezcałyczascośpodejrzewałem,
ale nie byłem pewien. Zerwałam ścięgno na koszykówce, mówi. Tak łatwo się jej
wierzy.
–NiewidujęostatnioBec.
Mamastoiwwejściu.Kiedyzdążyłosiętakściemnićnadworze?
–Aty?–pyta.
–Uważa,żenapuchłyjejnogi.
–Topomócciwsprzątaniuodchodów?
–Co?
–Jestpiątek,Zac.
Wypuszczamdłutozrękiitoczysięonopoławce.–Nie.PójdęzBec.
Jejdrzwifrontowesązamknięte,jaksięspodziewałem,aleniepukam.Niechcęjuż
więcej naruszać zaklęcia, jakie spadło na ten dom. Czekam kilka sekund, a potem
obracamsiędoodejścia.
Nagle:–Nie!–krzyczygłoszwnętrza.
Zatrzymujęsię.Nie?TobyłaBec?Wołałamnie?
–Nieróbtego!
TojestBec.Nigdyniesłyszałem,żebysiębała.
Przytykam ucho do drzwi i słyszę: – Kuuuuurwa! – wstrząsające całym domem. –
Kuuurewskiepiekło!
Kurwa!Bec?Mia!Powinienembyłwiedzieć.Cośmusiałowkońcupuścić.
Pędzęnatyłdomuiszarpnięciemotwieramokienkowłazience,jestjednakzamałe,
żebyprzezniewejść.GłosBecpodnosisięwzłości–Anisięważ!
WybieramsypialnięBeciotwieramokno.Panikanarasta,gdypodciągamsięignam
do kuchni, epicentrum krzyków – Kurwa! Fuck! Kurwa! Fuck! – które eskalują na
widok mnie wpadającego z kijami golfowymi. Łapię się zlewu, żeby uchronić się
przedpoślizgiem.Potemtrzymamsięgojeszczechwilę,byogarnąćsytuację.
Oczekiwałem zobaczyć bójkę między dziewczynami, nie coś takiego. Przykryta
ręcznikiemkąpielowymBecleżybrzuchemdogórynastolekuchennymjakwyrzucony
naplażęwieloryb.Miapochylasięnadnią.Twarzzakrywasobiedłońmi.
–Zac!–dyszyBec,zupełnierozhisteryzowana.–OmójBoże,Zac!
Co,docholery?
–Czydzieckowychodzi?
–Boże,chybabymwolała.
–Cosiędzieje?
–Poprostuzróbto.Szybko!
–CO?–wrzeszczę.
Mia odrywa ręce od twarzy, sięga do kolana Bec i gwałtownym szarpnięciem
odrywa pasek. Bec wstrząsa się, jakby dostała 3000 volt z elektrycznego pastucha,
i wyrzuca z siebie wszystkie przekleństwa, jakich kiedykolwiek mnie nauczyła,
ijeszczetrochę.
Dwakijegolfowedźwięczą,wypuszczonezrękinapodłogę.
–Co,do…
Bec zmienia się w rozjuszonego bizona, który pędzi na oślep przez gąszcz
czteroliterowychwyrażeń.Łzycieknąjejciurkiempowykrzywionejzbólutwarzy.I…
śmiejesię?
–Powiedziała,żetoniebędziebolało!
–To?
Stęka jak jaskiniowiec, a potem pozwala, by głowa opadła jej na bok, w moją
stronę.–ChciałamzrobićwrażenienaAntonie.Anawetniedoszłyśmyjeszczedolinii
majtek.
ObokniejMiawciągagłębokopowietrzeprzezzłożonedłonie–śmiejącsię,rżąc–
itonajfantastyczniejszarzecz,jakąkiedykolwiekwidziałem.
–Ktorobicośtakiego?Proszę,powiedzmi,żeporódbędziemniejbolesny.
–Niemazgajsię–mówię,choćnigdyniebyłembardziejwdzięcznymojejsiostrze.
– Och, ona jest sadystką. Tam czeka cała wanna wosku. – Bec potrząsa głową do
mnie.–O,Zac.O,cholera,tojestokropne.
–Nawdychałaśsięzadużofarby?
–Zac,tyniemaszpojęcia.Jesteśmyterazpopachywszambie.
Śmiejęsię.–My?Toniejajestemoblanygorącymwoskiem.
–Cowamtamtakwesoło?–głosMamydolatujeoddrzwi.–Jakitożart?
***
–Niemożeszjejzatrzymać.
–Wiem…
–Onaniejestzwierzęciem…
–Mamo,mówiszjakBec.
–Słucham?Dlaczegoniktminiepowiedział?
SpoglądamyposobiezBec.
–Cozjejwizytamikontrolnymiibadaniami?Mawszystkonabieżąco?
–Niejestzwierzęciem–przypominaBec.–Zrobiłamioczy.Rzęsyibrwi.Dobrze,
co?Darowałabymsobiejednakwosknanogach.
Mamawzdycha.–Nieżartujsobie.Ktośmusipowiadomićjejmatkę.
24
MIA
Wychodzę w ciemność. Od początku było wiadomo, że to musi się tak skończyć. Kto
masięniązająć?Ktowykażesięodrobinąrozsądku?
Czuję, jak drętwieje mi stopa, chociaż już jej nie mam. Ból fantomowy –
najokrutniejszyzpierdolonychżartów.Mówią,żeporakuczłowiekstajesięsilniejszy.
Nieprawda.Chrzanicigłowę.Dajeciswędzenie,któregoniemożnapodrapać,iserce,
którenieprzestajeboleć.
Muszę się wynieść. Ale dokąd? Nie do przyjaciółek ze złośliwymi minami ani do
matki, która mnie zdradziła. Nie do lekarzy z piłami elektrycznymi i kłamstwami. Co
jeszczezechcielibymiodciąć?
Cholera,toniePlanDmnietutajprzywiódł.PlanDwyczerpałsiętygodnietemu.
PrzyjazdtutajtobyłPlanZ.Zacbyłmojąostatniąszansą.
Chociaż nigdy się nie spotkaliśmy, był dla mnie realniejszy niż ktokolwiek inny
w szpitalu. Ten pokręcony, blady, stukający chłopak okazał się jedynym, który umiał
mówićto,cotrzeba.
–Wiesz,jakkuryustalająmiędzysobąporządekdziobania?–Zackładzieramiona
napłocieprzymnie.
–Nie.
–WłaśnieterazMamaiBectorobią.
–Przepraszam.Jutrowyjadę.
–Dodomu?
Potrząsamgłową.Mamapozwoliła,żebytozrobili.
Kozatrącamnienosem.Sięgamrękądopojemnikazkarmąipodajęjejnadłoni.Jej
językjestsuchyiszorstki.
–Todokąd?
Wzruszamramionami.Tobezznaczenia.–Wciążwydajemisię,żejeżeliwsiądędo
autobusuipojadędostateczniedaleko,towkońcuspadnęzkrańcaświata.
–Bardzoniechcęcitegomówić,ale…–Zacrobikulęzeswoichdłoni.
–Niemarudź.Chcępoprostuzniknąć.
–Nieprzechodziłaśprzezchemiępoto,żebyterazznikać.
–Pamiętasz,jaksięwściekałam,kiedyzaczęłamtracićwłosy?Myślałam,żetobyła
tragedia.Alewłosyprzynajmniejodrastają…
–Walczyłaśjaklwica.–Mówitotak,jakbytobyłpowóddodumy.
–Poprostuchciałambyćnormalna.
–Byłaś…–mówi.–Jesteś.
BiednyZac,wciążpotykasięnagramatyce.Przecieżwieomojejnodze.Powinien
zdawaćsobiesprawę,żesłowo„normalny”należydoczasuprzeszłego.
– Jeżeli jestem taka normalna, to dlaczego wszyscy dają mi broszurki o jebanej
koszykówcenawózkachinwalidzkich?Wogólenigdynielubiłamkosza,ateraz,kiedy
jestemkaleką…
–Niejesteś.
Wyrzucamresztękarmy.–Jestemmałpąwcyrku.
–Mia,nawetniewiesz…
–Totyniewiesz,Zac…
–Nie,tyniewiesz,jakajesteśpiękna.
Tosłowowybijamnienachwilęzrównowagi.Piękna?Zamykamoczy.Wydajesię,
żeziemiaotwierasiępodemną.
–Jesteśpiękna,Mia.Byłaśijesteś,izawszebędziesz.
–Przestań.–Chwytamsiępłotu,żebysięwesprzeć.Zaśmiecatęnockłamstwami.
–Gdybyśchodziładomojejszkoły,nierozmawiałbymztobą.Niemiałbymprawa.
Spójrznasiebie,jesteśboska.Nawetwtejblondperucejesteśbardziejwystrzałowa
niżjakakolwiekdziewczyna,którąznam.Zgarniaszdziewięćnadziesięć.
–Terazjestemliczbą?
– W światowej skali wystrzałowości z łatwością miałabyś dziewięć. A ja byłbym
jakieśsześćprzecinekpięć.
–Osiołjesteś–mówięmu,otwierającoczyidostrzegającjegoszerokiuśmiech.
–Dobra,notobardziejszóstka.Aszóstkinierozmawiajązdziewiątkami.Takiesą
reguły.
–Niejesteśszóstką,Zac.Ajanapewnoniejestemdziewiątką.
–Wiesz,tylkojednopowstrzymywałomnieprzeddaniemcidziesiątki.
–Pomyślmy:cotomożebyć?
–Żejesteśtakąhumorzastąkrową.
Walęgopięścią.Mówibezgłośneauimasujesobieramię.
–Będęmiałsiniaka.
– Gdyby twoja głupia skala istniała, Zac, a nie istnieje, ale gdyby, to prawda jest
taka,żebyłbyśznaczniepowyżejmnie.Terazjesteśjużzupełnienormalny.
–Azałożyszsię?
–Założę.–Tokonkurencja,wktórejniemogęprzegrać.Pukamkuląwjegogumiaki.
Jeden,dwa.
– Tak, ale co z całą resztą? Ugrzęzłem tu, powtarzając 12. klasę, podczas gdy moi
kumple poszli dalej w życiu. Codziennie zażywam jedenaście pastylek, co tydzień
oznaczają mi poziom płytek. Nie mogę robić niczego, co byłoby choćby trochę fajne.
Niewolnominawetzbieraćoliwek.Toniejestprawdziweżycie,tylkozawieszenie.
–Aleprzynajmniejwyglądasznormalnie.Ludzieniegapiąsię…
–Mamtylkopięćdziesiątpięć.
Pięćdziesiątpięć?Cototerazzaskala?
Naglezauważam,jakmocnościskadrutypłotu.Ścięgnanapinająsięmunakostkach.
Mięśnierysująsięnaprzedramionach.
–Zac,nierozumiem.Cotojestpięćdziesiątpięć?
Opiera stopę na szczebelku i podciąga się wyżej na płot. Chłód przebiega mi po
cieleizastanawiamsię,czydoniegoteżdociera.Wstrząsasię.
–Zac?
– Pięćdziesiąt pięć procent. Moje prawdopodobieństwo przeżycia pięciu lat bez
nawrotu.
Nigdy nie byłam dobra w liczbach, nigdy nie potrzebowałam. Ale to rozumiem.
Pięćdziesiątpięćwpadazbrzdękiemwmojągłowęjakmonetadoautomatu.Liczbyto
liczby.Niedajesięznimidyskutować.
Wszystko inne rozpływa się poza tą zimną liczbą i chłopcem, który patrzy na
gwiazdy,takjakbyznałjepoimieniu.
–Zac,niemożesztegowiedzieć.
–SprawdźwGoogle’u.
Zakładałam, że po wyjściu ze szpitala odpuścił sobie obsesję na punkcie statystyk.
Niesądziłam,żeliczbypodążyłyzanimkrokwkrokażtutaj.Byćmożetorturujągotak
samojakmnienoga.Możeobojeżyjemytylkoułamkowo.
Pięćdziesiątpięćzalicza, myślę. Pięćdziesiąt pięć procent z matmy czy anglika by
mnieucieszyło.Powinnammupowiedzieć?
–Mia,tymaszterazjakieśdziewięćdziesiątosiem.
Hm, wolałabym mieć pięćdziesiąt pięć i dwie nogi niż dziewięćdziesiąt osiem
i jedną, decyduję, jakby to mogło go przebić, ale powiew wiatru zwiewa mi słowa
zustiwyrzucagdzieśnabok.Cieszęsię,żeichniema.
A on wciąż patrzy do góry, tam gdzie tysiące gwiazd wypełniają kopułę nieba.
Wtymwszystkim,cotakprzypadkoweiniejasnewkosmosie,jakjakiśchłopakmoże
byćtakpewnypojedynczejliczby?
–Ty,Mia,maszprzedsobącałeżycie,żebysięwściekać.Ja…niewiem,comam.
–Widziałeśto?–pokazujęwdesperacji,żebyodciągnąćjegomyśliodtegotematu.
–Spadającagwiazda.
–Palącysięmeteoryt.
–Toniemogępomyślećżyczenia?
Wzruszaramionami.–Jeżelichceszpomyślećżyczenieprzypalącymsięmeteorycie,
tomyśl.
Walęgowudo.–Psuja.Pomóżmiwejść.
Zacchwytamnie,gdystawiamzdrowąnogęnadrucieitrzymającsięgo,przerzucam
drugą na drugą stronę płotu. Siadam okrakiem naprzeciw niego, niepewna, czy będę
utrzymywaćrównowagętakdobrzejakon.Poddżinsamikrewnabiegadobliznyirana
zaczynamipulsować.Kręcimisięwgłowie,aledobrzejestbyćnajednejwysokości
znim.Dostrzegamszarośćjegooczu.Kształtjegoszczęki.
–Hej,miałeśmniepocieszać,pamiętasz?
–Miałem?
–Takjestwopisietwoichobowiązków.Niemożemyjęczećoboje.Toniedziałaot
tak.–Pstrykampalcami.–Więcskupsię.
–Spróbuję.Naczymstanąłem?
– Miałeś właśnie życzyć mi szerokiej drogi przed dalszą podróżą. A ja miałam ci
obiecać, że przyślę kartkę… – szturcham go na niby. A potem uderzam go dłonią
wklatkęnaprawdę.–Jedźzemną!
–Co?
–Dlaczegonie?Ty,jaiGreyhound.–Tamyślwzlatujewysoko.Tchniewolnością.
–Dokąd?
–Nierujnujtegodetalami.Poprostujedź.
–Mówiszserio?
Kiwamgłową,aonśmiejesięiodwracawzrok.
–Mia,niemogęsiętakurwać…
–Możesz.
–Mamdwunastąklasę.IMamę.Iinnych.Potymwszystkim,przezcoprzeszli…
–Zrozumieją.
–Potrzebująmnietutaj,nafarmie.Potrzebująmnie…ijuż.
Ja też cię potrzebuję, myślę, ale trzymam usta mocno zasznurowane, na wszelki
wypadek.
Zac kładzie dłoń na mojej dłoni, splatając palce z moimi. Nie wyobrażałam sobie,
jak ciepła będzie jego skóra ani jak bardzo będę czekać na jego dotyk. Jego dłoń
uspokajamnie.Łagodzipulsowaniewnodze.Porządkujegwiazdy.
Kiedy odzywa się, ostrożnie dobiera słowa. – Wiem, że mi nie wierzysz, Mia, ale
maszszczęście.Zamieniłbymsięztobąnamiejsca,gdybymmógł.
Wzdrygamsię.Toniemożliwe.–Niezamieniłbyśsię.
–Gdybymmógłprzyrzecmoimrodzicomdziewięćdziesiątosiem,zrobiłbymto,
–Jateżbymsięzamieniła–odpalam,aleściskamirękęażdobólu.
Jego mama woła nas, przywołuje do środka, ale żadne z nas się nie rusza.
Balansującnapłocie,zpalcamisplecionyminawzajem,niemożemyrobićnicinnego,
bysięutrzymać.
***
Później,gdyzimnonocyprzenikanasażdokości,rozplatamydłonie.Tymrazemidęza
nimdojegodomu.Milczę,posuwającsięprzynimokulach.Alpakapostękuje,gdyją
mijamy. Zac pomaga mi wdrapać się przez okno, a potem zasuwa zasłony, odcinając
kosmospodrugiejstronie.
Kiedywczołgujęsiędojegołóżka,nieodpinamprotezy.Mamnasobiedżinsyion
także. Jedzie od nas karmą i ziemią i wkrótce pościel tak też cuchnie. Zwijam się
wkłębek,aonzwijasięzamną,dżinsprzydżinsie.
Dziśchcęsięzapomnieć.Chcębyćwczyichśramionach,wolnaodkoszmarów;chcę
spaćbezśnienia.Chcębyćwięcejniżułamkiem.
Wciemnościnaszenogiiręcesplatająsięwcałość.
25
ZAC
BudzęsięiczujęMięwłukumojegociała.Jejpierśwznosisięiopada,perukależy
zsuniętanapoduszce.
Jest trzecia w nocy. Wiem, że na całym świecie 1484 osoby usłyszą w ciągu tej
godziny,żemająraka.Prawie25naminutę.
Ale jakie jest prawdopodobieństwo tego? Zsynchronizowane oddechy, miękkość
ciała,porażająceuczucie,żeżyciemożebyćznowudobre.
***
Światło dryfuje plamkami, szukając skóry, na której mogłoby osiąść. Jest mgiełka
ciepłegopowietrzaiciężarkołdry.
– Z przykrością muszę cię poinformować – mamroczę – że zostałaś zdegradowana
doósemki.
–Hm?
–Zachrapanie.
–Chrzanisz.Zatotyawansowałeśdosiódemki.
–Siódemki?
–Maszprzytulneramiona–mówimi.
Wpływamy i wypływamy ze świadomości, aż rozlega się pukanie do drzwi. Mia
sztywnieje.
OdzywasięgłosBec:–Zac,niemajej.Alewszystkierzeczyzostaływpokoju.
–No,towróci.
Siedzimydalejwłóżku,mimożeburczynamwbrzuchach,aświatłodniaprzebija
sięprzezzasłony.
–Poprawka–mówię.–Wracasznadziewiątkę.
Mia marszczy brew, nieświadoma tego, jak ją teraz widzę – bez peruki blond,
zfuterkiemkrótkichbrązowychwłoskówotaczającymjejdrobnątwarz.Palcemrysuję
esy-floresyprzyjejuchu.
–PostHarryPotterowaEmmaWatson.Dlaczegotoprzedemnąukrywałaś?
Miazakopujesiępodpoduszkę,aleznajdujęjątam.
Wzdycha.–Jestzakrótka.
–CzytykiedyświdziałaśEmmęWatson?
–Nietylerazycoty…
–Toznaczyboska.
–Więcczemutylkodziewięć?
–Wciążjesteśhumorzastąkrową.
–Zamknijsięiopowiedzmicoś.Chcęsmacznieusnąć.
Pod kołdrą opowiadam jej o łóżeczku dla bobasa, które wciąż jest nieskończone.
Opowiadamomłodychpodróżnikachpomagającychprzyzbieraniuoliwekistaraniach
EvanaowzględyFrancuzki.Mówięjej,jakwzeszłymrokupracownikzHolandiizjadł
całągotowanąkuręzdelikatesówidostałzatruciapokarmowego,poczymsrałpodco
piątąoliwkąodjednegokońcafarmydodrugiego.
–PotemBeczaproponowałaAntonowitabletkęGastro-Stopiwolnypokójusiebie
izjakiegośniewytłumaczalnegopowodusięwnimzakochała.
–Gdzieonjestteraz?
–WKimberleyjeszczeprzezdwatygodnie.Beckazałamupozbyćsiętegowirusa
z organizmu, zanim będzie dziecko. To znaczy wirusa podróżowania. Opierał się, ale
onazwyklestawianaswoim.
–Fajnyjest?
–Tak,chociażwciążlejemyzniego…zatosranie.Mówistraszniedziwnie.Jakna
przykładcośjestłatwe,mówi:Jabłuszko,jajeczko.
Miapowtarzatonapróbę.
–Cojeszcze?
Kiedy uśmiecha się, zdaję sobie sprawę, że nie potrzebuje jechać na drugi koniec
Australii – potrzebuje tylko uciec na trochę od siebie. Więc mówię jej wszystko, co
przychodzi mi do głowy: jak Stary Johnno zapisał każdemu z nas, dzieci, po owcy
wtestamencieijakdoprowadziłotodokozyidwóchalpak.
– Ludzie przyjeżdżali kupować oliwę, ale zostawali dłużej, żeby pogłaskać
zwierzaki.Taciecośzaskoczyłoitakmniejwięcejnarodziłasięfarmaagroturystyczna.
Przysporzyło mi to popularności w dzieciństwie. To znaczy trochę większej
popularności.
–Jakibyłeśwpodstawówce?
– Oczywiście nie wyglądałem jeszcze tak dobrze. Miałem bzika, żeby zostać
mistrzemświatawpiłceręcznej.
–Izostałeś?
Otwieramoczy,żebysprawdzić,czyonamawciążzamknięte.Ma.Jejustasąlekko
rozchyloneizauważammałąszparkęmiędzyprzednimizębami.
–Oczywiście.Tynie?
–Przezmomentbyłammistrzyniągrywklasy.Opowiedzmiwięcej.
Mówięjejonietypowychzleceniachnaoliwę,jakiedostajemy,naprzykładosmaku
rakowym albo czekoladowym. Opowiadam jej o Mace, moim trenerze krykieta – jak
wpadł w szał, gdy podczas pokazu w Albany na dwie godziny przed oceną przez
jurorówjegogigantycznadyniasięzapadła.
–Wiedziałaś,żeświniemajątakisampoziominteligencjicoczteroletniedziecko?
Wyrywanasztegogłosmojejmamy.–Zac,wszystkodobrzeuciebie?
–Tak,czytamrozdziałdziewiąty.
– Dobra, weź go ze sobą. Jesteś umówiony w przychodni za dwadzieścia minut,
więcmusimywyjechaćzadziesięć.
Mia odrzuca kołdrę, a ja orientuję się zbyt późno, żeby ją powstrzymać. –
Wporządku,paniMeier.Pojadęznim.Jabłuszko,jajeczko.
26
MIA
Recepcjonistkazauważamojekuleibierzemniezapacjentkę.
–PrzyprowadziłamZaka.
–O,agdziejestdziśWendy?
Wzruszamramionamiiprzeglądamwczasopismachartykułyocelebrytkachwciąży,
ze złamanym sercem, z nadwagą albo z anoreksją. Wystarczającym stresem było dla
mniewejściedotegogmachu,więcniemamowy,żebymszłazaZakiemdogabinetu.
Niepotrzebujęwęszącegolekarzawpobliżu.Świetniewiem,comidolega.
Kiedy wychodzi, idę za nim do laboratorium, ale znów czekam na korytarzu, kiedy
mapobieranąkrew.Wyciągamzkieszenikomórkę.Powinnamskorzystaćztejokazji,
żeby zadzwonić do kas autobusowych i zarezerwować sobie bilet na wschód. Muszę
jechać–chcęjechać–więcdlaczegoniemogęsięprzemóc,bywybraćnumer?Nicnie
bronimiprzecież,bywsiąśćdoautobusunawetdzisiaj.
Nicopróczcichutkiego,dziecięcegogłosiku,którypyta:Acozostatniąnocą?
To wtulenie w Zaka było najprzyjemniejszym, co mnie spotkało od bardzo, bardzo
dawna. Ale skąd mam wiedzieć, czy to było coś więcej, czy może tylko fizyczna
wygoda?Ciepłociaławzimnąnoc?
Wybieram numer i czekam na opcje automatycznej centrali. Wciśnij 1 w sprawie
rezerwacjibiletu,2wsprawierozkładuprzyjazdów,3wsprawierozkładuodjazdów.
Winnychsprawachczekajnazgłoszeniesięoperatora.
Czekamnazgłoszeniesięoperatora,alegdyodzywasiękobiecygłos,rozłączamsię.
Cozostatniąnocą?Coznią?
Potem Zac wypada z laboratorium i prowadzi mnie na drugą stronę ulicy. Nawija
bezprzerwy.Onieświeżymoddechupielęgniarki.Jakniemogłaznaleźćdobrejżyły.
–Onesięwszystkienazywają.DzisiajmusieliśmywywołaćChuckaNorrisa.
–Niezłyodjazd.
Jeżeli Zac też myśli o ostatniej nocy, nie daje tego po sobie poznać. Ale szczerze
mówiąc,niewydajesię,żebyzadużomyślał.
W aptece, gdy czekamy na realizację jego recept, robi nalot na stand z okularami
słonecznymi.Obserwujęgo,szukającjakiejśaluzji.Cozostatniąnocą,Zac?Dlaczego
niemówinicpożytecznego?
–Cootymmyślisz?–Przymierzaogromneczarneokulary.
–Sąokropne–mówięmu,botakiesą.Wyglądawnichjakmucha.
– Te też? – Oprawki są fluoryzująco żółte z wielkimi gwiazdkami. – Tylko dwa
dolce.Mogłabyśsobiewziąćróżowe,żebypasowały.
–Dajspokój.
– Patrz, a jakbym kupił tubkę tego dla Evana? Podrzuciłbym mu do pokoju, gdyby
sprowadziłdodomujakąślaskęzezbieraniaoliwek.Jaksąhemoroidypofrancusku?
–Lehemoroidy?
Wybucha śmiechem i zaraz podnosi po kolei wszystkie testery płynów po goleniu.
Wtedy przypominam sobie, że to jest po prostu Zac. Nieszkodliwy, naiwny Zac. To
tylkochłopieczprzytulnymiramionami.Cokolwiekdziałosięostatniejnocy,niebyło
naprawdę.Naprawdęjestmetalowanogaizakażenie,którecorazbardziejsiępaprze.
Przechodzę więc do działu makijażu i wybieram numer do kas autobusowych.
Czekam cierpliwie, poirytowana przez blondynkę, która odbija się w prostokątnym
lustrze.Nicztegoniejestprawdziwe.Dyktujękobiecemugłosowiswojedane.Dzisiaj
nic już nie ma, ale rezerwuje dla mnie miejsce na jutro. Potem wsuwam telefon do
kieszeni.
Kiedyś spędzałam całe godziny w takich drogeriach. W dzieciństwie macałam
wszystkie szminki, cienie do oczu i pudry. Oczarowywały mnie nieskończone opcje
masełdociała,opalaczyizestawówdopedikiuru.
Teraz moje myśli biegną jednotorowo, więc obracam się do jedynej rzeczy, która
mniepociąga:dorządkówśrodkówprzeciwbólowychnareceptę,stojącychnapółkach
za ladą. Zrobiłam przegląd szafek u Bec, ale na podróż będę potrzebować coś
mocniejszego.Zanimbędzienaprawdęźle.
Kiedy Zac płaci za swoje leki, pochylam się nad ladą i proszę o najsilniejsze
tabletkiprzeciwbólowedostępnebezrecepty.–Namojezerwaneścięgno–tłumaczę
dziewczynie.Kiedysiedzimyzpowrotemwpółciężarówce,rozrywamopakowanie.
Zaczdejmujeżółteokulary.–Czekaj.Musiszdotegocośzjeść.
–Niemuszę.
–Musisz.Znamtujednomiejsce…
Drażetkirobiąsięlepkiewmojejdłoni,gdyZacwywozinaszmiastapowyboistej
drodzenajakiśczęściowozapełnionyparking.
ProwadzimnieprzezdrzwiWesołejKrówki,gdzieprzepychasięmiędzyturystami,
zbroi w wykałaczki i niczym ninja nadziewa na nie rozmaite, przypadkowo wybrane
kosteczkisera.
–PanadeineForteiszaszłykcheddarowy.Czegochciećwięcej?Możejeszczetylko
napójmiodowy.–Podajemiplastikowykubekistukawniegoswoim,jakdotoastu.
– Klasa. – Połykam drażetki. Wiem, że nie usuną bólu, ale trochę pomogą. Zlizuję
słodkinapójzwarg.Jestdobry.
– Darmowe sery. Darmowy napój miodowy. Poważnie, wy, miastowi, nawet nie
wiecie,iletracicie.
–Poważnietomyślę,żechyba…wyjeżdżam,wiesz?
–Dzisiaj?
–Jutro.Zarezerwowałammiejsce.
–Więcmamytendzień.–Patrzynazegarek.–Ajamammoralnyobowiązek,żeby
pokazaćci,coażdotejporytraciłaś.
–Niepowieszmi,żecośprzebijeWesołąKrówkę?
Wyrzuca wykałaczki i bierze mnie za rękę. – Nie wpadaj w orgazm za szybko.
Idziemy.
***
PrzezcałąresztępopołudniaZacwozinaspokażdejzapadniętejbocznejdrodze,która
daje nadzieję na sery, wino, piwo, orzeszki, cydr albo chutney. Kiedy stajemy przy
kolejnych kontuarach, wyglądamy jak wszyscy inni turyści, udając upodobanie do
organicznych produktów i wyrafinowane gusta. Osuszam każdą szklaneczkę cydru czy
wina, jaką dostaję, a Zac, wytypowany na kierowcę, tylko pluje do szklaneczek.
Dowiaduję się więcej, niżbym sądziła, że w ogóle wiadomo, o dukkha (dawniej
uważałabym, że to musi być jakieś wymyślone słowo), niebieskim serze i wyrobach
z pigwy. Wkrótce mój brzuch burczy od istnego melanżu doznań smakowych.
Chwilowozapominamnawetobólu.Myślibąbelkująiposykująjakmusującewino.
DzwonitelefonZaka,poraztrzeci,alepozwalamusięwydzwonić.
–Wiem,corobisz,Zac.
–Jestemperfekcyjnymgospodarzemiprzewodnikiem?
–Oprócztego,żemnieupijasz,unikaszpowrotudodomuimamy.
–Nawetjeśli.Chcesztrochętoffi?
Krzywięsię,przyciskającrękędobrzucha.–Boże,nie.
–Znamtakiemiejsce…
Zacwiezienasprzezkolejneosiedlanaskrajuwybrzeża,apotemprzezwertepydo
punktu widokowego nad skalistą zatoką. Małe ptaszki bujają się nad spienionym
oceanem,nasiąkającmorskąbryzą.
Nie ma toffi. Wkoło nie ma nic oprócz nas. Kiedy Zac wyłącza silnik, nagle zdaję
sobie sprawę, że całe to popołudnie było po to, żeby mnie przywieźć tutaj. Wybrał
idealne miejsce, z dala od tłumów i rodziny. Ta myśl mnie trzeźwi. Przebiegam
językiempozębachiprzeczesujędłońmiperukę.Możejednaktaostatnianoccośdla
niegoznaczyła.Może…
Zacbębnipalcamiwkierownicęipodziwiawidokprzezsweokularyzgwiazdkami.
–Cotynato?
–Pięknietu…–Dlaczegozaczynamsięniepokoić?
–Umieszsięposługiwaćwędką?
Wędką?
–Jamampółtorametrową,alejestteżkrótsza,łatwiejsięniąobchodzić.
Nigdy w życiu nie zaparkowałam w odludnym punkcie widokowym z chłopakiem,
któryzaproponowałbywędkowanie.Przenigdy.
–Chybaniebardzo…
–Zobaczęztyłu.Powinnabyćlinka.
–Nie.
Niechcęwędkować.Niecierpięzapachuprzynęty,pozatymnateskałytrzebabysię
nieźlenagramolić.Chcęwracać–natychmiast.Bolimnienoga,acogorsze,palimnie
twarziniechcę,żebytozobaczył.
Niemogęuwierzyć,jakabyłamgłupia.–Sązadużefale–mówię.
–Niedlaryb.Wtakidzieńmoglibyśmyzłapaćztuzinśledzi.Chodź,będziefajnie.
–Nietymrybom.
Śmiejesię.
–Jutrojadę–przypominammu.
Podnosisobieokularynaczoło.Jegooczywydająsięterazbardziejniebieskieniż
szare.
Gdybymnieterazpocałował,mogłabymuwierzyćwniektórezrzeczy,któremówił
mizeszłejnocy:żejestemdziewiątką;żejestempiękna,wciąż.Gdybyprzycisnąłmnie
dofotelaichwyciłmnie,ichciałmnie,wiedziałabymnapewno.
Aletegonierobi.Opuszczatylkotegłupieokularynanosiwłączasilnik.
Jestem kompletną idiotką. Wszystkie komplementy świata nie znaczą nic, jeśli nie
chcesięzgodnieznimizachować.
Zactotylkomiłychłopak,którychciałmipomóc.
Ajajestemostatniąwariatką,żemuwierzyłam.
***
Napełniam wannę po brzegi tak gorącą wodą, że piecze mnie całe ciało, a nie tylko
jednaczęść.
WdużympokojuBecjestnaSkypiezAntonem.Słyszę,jakśmiejąsięzpodrygów
jejbrzucha,dostającegoniespodziewanekopniakiodśrodka.Słyszęwjegogłosie,jak
zaniątęskni.
Krew zabarwiła wodę na różowo. W trakcie chemii brałam pigułkę na
powtrzymanie okresów; pielęgniarki mówiły, że będzie mi potrzebna cała krew, jaką
mam.Okresyniewróciłymiażdoteraz.Szokciemnejczerwieni,błędnieuważającej,
żeorganizmjestznowuzdrowy.Gdybytylkowiedział.
Przesuwam ręką pomiędzy kośćmi biodrowymi, tam gdzie zapada się brzuch.
Menstruacjamarnujesięwemnie.NigdyniezaokrąglęsięjakBec,boniktnigdynie
będzie miał ochoty na seks z tym, co ze mnie zostało. Nikt nigdy nie zdoła tego
pokochać.
Przezcałeżyciebyłamślicznotką–itylkotegopotrzebowałam.Aczymjestemteraz,
beznogi?Bezwłosów?Bezodlotowejpaczkiwszkole?Ktomógłbyspojrzećnamnie,
nie czując wstrętu? Zac to najporządniejszy facet, jakiego znam, a nawet jego nie
pociągam.
Bezmojegowyglądu,cozemniepozostało?Niejestemmądra,dobra,utalentowana,
kreatywna,dowcipnaaniodważna.Jestemżadna.
Kąpielrobisięzimna.Palcemamzgrabiałe,gdywychodzęzwody.Podpieramsię
naumywalce,żebywydostaćsięzwanny.Pojedynczymokryodciskstopynapodłodze.
ZarzucamnasiebieszlafrokBecikradnękilkatamponówzjejgórnejszuflady.Jeden
sobiewkładam.Potemstukamkulamiwdrodzedoswojegopokoju,gdziezamykamza
sobą drzwi. Siadam na łóżku, żeby założyć majtki, potem przeskakuję, by dosięgnąć
koszulki.
Pukaniejestzbytkrótkie.Zbytszybkowchodzi,beznamysłuczyzaczekania.Jestza
późno,żebymmogłasięschować,zapóźno,byonmógłukryćszok,którywyglądajak
odraza, gdy obraca się do ściany, a ja krzyczę, zakrywając piersi, jakby to miało
znaczenie; jakby to one go zszokowały. Mówi: przepraszam, przepraszam,
przepraszam, dobrze już, ale nie jest dobrze, bo widział mnie, a ja widziałam jego
twarziniemogęprzestaćkrzyczeć,nawetgdyrzucamiszlafrokijasięnimowijam.
Podchodzi do mnie z wyciągniętymi przed siebie rękoma i mówi: już dobrze, już
dobrze, już dobrze, już dobrze, a ja krzyczę do niego, żeby się nie zbliżał. Chcę
wyskoczyćprzezoknoibiecnazłamaniekarku,aleniemogę,więcjestemuwięziona,
aonjestblisko,zablisko,więcgouderzam.
–Nierobisiętak.Niewchodzisię…
–Przepraszam.
–Niemożesznatopatrzeć.Niemożeszpatrzećnamnie….
–Jużdobrze.
–Niedobrze!Nienawidzęcię.
Odpycham go tak mocno, że przewraca się na szafę. Wieszaki dźwięczą w środku,
aonmówi:–Nienienawidźmnie.
– Nienawidzę ciebie i tego miejsca, i Bec, i twojej mamy, i wszystkich, którzy
zachowują się, jakby byli tacy kurewsko dobrzy i normalni, a to jest jedno wielkie
kłamstwo.Nienawidzęciebie,atynienawidziszmnie…
–Nienienawidzęciebie.
–Uważasz,żejestemszkaradna.
–Nieprawda.
–Powinieneśbyłsiebiezobaczyć.
Wydychaboleśniepowietrze.–Jesteśdziewiątką.
–Todlaczegoniechceszmnieprzelecieć?
–Co?Nie…niewtakisposób.
Wyrywam lampkę z kontaktu i rzucam w niego. Nie cofa się, pozwala, by
roztrzaskałasięojegoramię.Pozwala,bymsprawiłamuból.Potemzbierawszystkie
kawałeczkiiwychodzi.
WkorytarzuBeczałamujenadnimręce.–Tomojawina–mówijej.–Wszedłem.
ChciałemjejpowiedziećodzieckuSheby.
Nienawidzęgo.
Becpukajakiśczaspotem,cicho.
–Mia.
Nie odpowiadam. Drzwi są zamknięte na klucz – odrobiłam lekcję. Siedzę na
podłodze,obmyślając,jakmogęsięporanić.
–Jednazalpakurodziładziświeczorem.Todziewczynka.Chceszprzyjśćzobaczyć?
Nienawidzęichwszystkich.
27
ZAC
Wychodzę wcześnie rano zobaczyć małą alpakę w kojcu. Jej wełna jest pierzasta jak
ukurczaczka.Madziesięćgodzin,ajużstajenachybotliwychnóżkach.
Kiedy sprawdzam inne zwierzęta, znajduję martwego koguta. Był stary. Otwieram
kurnikiwyciągamgo,potemidęścieżkądopłotuirzucamciałodalekowzarośla.Nie
czekamdziśnalisicę,choćwiem,żemusibyćwpobliżu.
–Trzymajsięzdala–wołamprzezramię,jakbymożnabyłozawrzećpaktzlisem.
Bierz koguta, ale trzymaj się z dala od nowonarodzonych. Oszukuję się myślą, że
zabójcymająsumienie.
Niektórzymożetak.
Aleniewszyscy.
Niektórzyniedbająowiekaniprzyzwoitość.Niektórzyprzychodząwpełnymsłońcu
niedzielnego ranka i zabierają dorosłego mężczyznę w drodze z plaży do domu,
z piaskiem na stopach, z solą na desce surfingowej leżącej na pace auta. Mężczyznę
zbliznąwkształcieCnabokugłowy.CjakCam,gdybyśzapomniał.
Jestem w szopie, nakładając pędzlem lakier na drewno, gdy Mama mi mówi. Tata
iEvansąnapodwórzu,ładującprzyczepę.
–Ninazadzwoniła.Myślała,żechciałbyświedzieć.Tostałosięszybko.
Skubię łatkę zaschniętego lakieru na dłoni. Nie jestem pewien, czy dobrze słyszę
Mamę.
–Wiesz,Camniemiał…dobrychstatystyk.
Tak, ale jednak. To nie miało się stać tak szybko. Mogło być odłożone jeszcze na
jakieś dwanaście miesięcy, z dodatkowymi naświetleniami i operacją, kolejnymi
rezonansami i zawsze jakimiś przyczółkami nadziei. Nie nagły atak serca –
niewydolność głównego narządu – trzy kilometry od domu. Czy zdołał nacisnąć
hamulec?Zatrzymaćsię?Miałświadomość,jakapiosenkaleciaławradio?
–Przynajmniejwybrałsięjeszczenadeskę.
Kręcimisięwgłowieodoparów.
–Zawszecięlubił.–Mamaściskamiramię,ajakrzywięsięzbólu.–Cotojest?–
Znajdujeświeżysiniakidrży,dotykającgo.–Zac!
–Nieprzejmujsię,tobyłwypadek.
–Cosięstało?
–Czybędziepogrzeb?
–Ninamówiła,żejutrobędziepożegnanie.
–WPerth?
–WScarboroughBeach.Napewnomaszsiędobrze?
–Pojadę.
–Dobrze–mówiMama,snującjużplany.–MożeszsięzatrzymaćuTrish.
Zauważamwłoszpędzlaprzywartydodeski.Wyciągamgojakdrzazgę.
–ZabioręMię.
–Aleczyonanie…
–Nie.
Tonierozoranaranajejnogimnieprześladuje.Tylkowyrazjejtwarzy.Powiedziała,
żemnienienawidzi,alenienienawiśćzobaczyłem.Tobyłoprzerażenie.
Niebojęsięjej.Bojęsięonią.Bojęsięwszystkichtychrzeczy,któremożesobie
zrobić.Wiem,żebędzieuciekać.Ucieknieodkażdego,ktobędziesięoniątroszczył.
Jasiętroszczę.
Camzmarłwczorajiniebyłonic,comogłemnatoporadzić.AleMia…
–Zawiozęjądodomu.
***
Jednakjużjejniema.WwolnympokojuBecściągapościel.
WszystkierzeczyMiipoznikały,opróczkomórkiwciążwpiętejdościany.Wyciągam
jązgniazdkaizałączam.Pikatrzyrazy,gdyidędoautaMamy.Czytamnoweesemesy.
Mia,wracajdodomu.Dogadamysię.Wciążjestemtwojąmatką.
Nienienawidźmnie.Toniemojawina.
KochamcięMia.
Szukam jej na dworcu, ale ławki są puste. Zostały jeszcze dwie godziny do odjazdu
autobusu.
Jeżdżękażdąuliczką wmieście.Jasną perukęłatwozauważyć. Jaknauciekinierkę
wybraładziwnemiejscepostoju.Zatrzymujęsamochódipatrzę.
Opierając się na laskach, czyta komunikaty na szybie posterunku. Tak jakby kogoś
szukała. Wtedy do mnie dociera, że wbrew wszystkiemu, co mówi, Mia chce zostać
znaleziona.
Przecinam ulicę i podchodzę do niej. Stojąc obok, czytam te same ogłoszenia,
zastanawiając się, czy ci ludzie chcą pozostawać zaginieni, czy tylko są zbyt dumni
albozalęknieni,bywrócić.
–Camumarł.
–Poznałamgo–odzywasiępochwili.–Zaprosiłmnienabilard.
–Poszłaś?
–Nie.Chociażpowinnam.Był…słodki.Przykromi.
Mówimydoswoichodbićwszybie.Moglibyśmybyćduchami.
Mówięjej,żejadęnapożegnanie.
–Dlaczego?
–Byłprzyjacielem.TobędziewPerth.Jestmiejscewsamochodziedlaciebie.
Zamykaoczyigłowajejopada.Niemogę,mówibezgłośnie.
Jestzniązbytźle,żebymogłapodejmowaćdecyzje.Muszęzrobićtozanią.
Ostrożnie wysuwam jej kule i opieram o szybę, potem podkładam rękę pod jej
kolana i podnoszę ją. Pozwala mi się zanieść do samochodu. Jest cięższa, niż się
spodziewałem. Skórę ma rozgrzaną i trochę lepką. Nie zauważyłem, jak bardzo jest
chora.
Podbiegam z powrotem po kule i wtedy dostrzegam zdjęcie po lewej stronie okna.
Uśmiecha się z niego dziewczyna z błyszczykiem na ustach, doskonałymi zębami
iciemnymi,lśniącymiwłosami.
Zaginiona:MIAPHILLIPS,lat17,Poamputacji,wymagaleczenia.Ostatniowidzianaukoleżanki
wPerth.
Jadę do domu, żeby wziąć ubrania na zmianę. Mia zostaje na przednim siedzeniu.
Kiedyznówwychodzę,mamastoiprzydrzwiachkierowcy.Obiecujęjej,żebędziemy
bezpieczni. Będę uważał na kangury. Będę jechał ostrożnie, robił regularne przerwy
izatrzymamsięnanocuciociTrish.Mamaściskamnieprzezokno,potempodajemi
pudełkozlekarstwami.Cowięcejmożezrobić?
– Mam nadzieję, że będzie z tobą lepiej – mówi do Mii, podając jej woreczek
gruszek. – To dla twojej mamy. I ciebie. Są dobre. – Mama chce powiedzieć coś
więcej,alerezygnujeidajemicałusa.Jestemzniejdumny.–Dozobaczenianiedługo.
***
Odbywałem taką podróż setki razy, ale zawsze mama wypełniała godziny rozmową.
TerazjadęzMiąoboksiebie.Przezwiększośćdrogidrzemie.Kiedynieśpi,milczenie
jestzupełniewygodne,jakkoc,którymsięwspólnieokrywamy.
Nastacjitankujępaliwoikupujęnamkanapkizbekonemijajkiemimrożonekawy.
Sączyswojąprzezsłomkę,rozglądającsiępookolicypokropkowanejkrowami.
Ilekroćzbliżamysiędomiasta,szukastacjiradiowych.Słuchamy,jakleci,ażzasięg
znowusiękończyiMiawyłączaradio.
Myślę o Camie. Kiedy w zeszłym roku nasze cykle terapii się zbiegły, próbował
„wyedukować” moje gusta muzyczne podczas naszych maratonów bilardowych.
Opowiadałmihistorieodziewczynachisurfingu.Zawszezaczynałod:„Kiedybyłem
wtwoimwieku…”Miałtylko32lata.Dużowiedziałobuddyzmie.Mówił,żepomaga
nabraćperspektywy.Precyzyjnieustawiałswójkijipotemprzezwiekitrzymałgoprzy
białej kuli. Umiał zachować zimną krew, kiedy było trzeba, nawet wtedy gdy guz
pączkowałirozrastałsię.
–Niepowinnobyćtakcicho–mówięniespodziewanienagłos.
Miasięgadoradia,źlemnierozumiejąc.
– Chodzi mi o raka. To słowo na „c”, cancer. Rak niesie takie spustoszenie, że
powinienwjeżdżaćdociałanasyreniezbłyskającymiświatłami.Niepowinnosięmu
pozwolićwśliznąćpocichuizalęgnąćwmózgu,żebysiękryłmiędzywspomnieniami.
–Tak.
Mimo że Mia nie mówi wiele, cieszę się, że jest tutaj. Mamy proste decyzje do
podejmowania. Siku na tym postoju czy na następnym? Doritos czy Chilli Grain
Waves?Colaczymrożonakawa?
Mia znowu wybiera kawę. Gdy staję w kolejce do kasy, widzę, jak zagląda do
kotłówwbufecie.
–Głodna?–pytam
–Tojestdojedzenia?
– Może jakieś pięćdziesiąt procent z tego. Reszty… nie jestem pewien. Nigdy nie
jadłaśopiekanychparówek?
Potrząsagłową.
–ChikoRoll?
–Nie.Ty?
–Nietaką,którawyglądanabardzo…zeszłowtorkową.
–Totchórz?
–Co?
–Mamnamyśliciebie–mówito,jakbyrzucaławyzwanie.
WięckupujęnamdwiekanapkizkurczakiemChikoRolls,mimożenapewnosąna
mojejliścieproduktówzabronionych.SprzedawcapakujejeispoglądanakuleMii.
–Cosięstało?
– Rekin – mówi Mia, wyciskając sobie ketchup na kanapkę, zanim zdołałem ją
powstrzymać.
–Wow!
Mruga okiem. – Na twoim miejscu dwa razy zastanowiłabym się przed sikaniem
wmokrekąpielówki.
Wyraztwarzygościa,gdyMiaodkuśtykujenabok:bezcenny.
Nie wiem, co przyniesie jutro. Nie wiem, czy Mia pojedzie do domu, czy
z powrotem do szpitala, czy może nawet na dworzec autobusowy, by zacząć swoją
ucieczkęnanowo.
Aledziśjemysłone,rozmoczonebułkinasłońcuismakująlepiejniżcokolwiekna
świecie. Mia ma talent do utrzymywania mnie w zaskakującej, jaskrawej
teraźniejszości.Czylidokładnietam,gdziepowinienembyć.
28
MIA
NienawidzęPerth.Nienawidzęjegoprzedmieść,naktórychkażdyznaczącypunktkłuje
mniewspomnieniami.
Nienawidzę przyjechania, wyłączenia silnika. Swędzenia skóry pod przepoconą
peruką.Nienawidzęmyśliowyjściuzsamochoduzjegopaczkamichipsówifotelem,
któryułożyłsiędokształtumojegociała.
–Nadalcitoodpowiada?
Wzruszamramionami.Coinnegomogęzrobić?
–Możemyznaleźćmotel,jeśliwolisz.Mamdośćkasy.
–Utwojejciotkibędziedobrze–mówię.Aktualnieprzejmujęsiętylkozegaremna
desce rozdzielczej. Obliczam, że za półtorej godziny będę już mogła wziąć następne
pastylki.Dotejporyniepowinnampodejmowaćpochopnychdecyzji.
Zaparkowaliśmy na ulicy, która biegnie od King’s Park do rzeki Swan. Po obu
stronach stoją wysokie apartamentowce, rywalizujące za sobą o widok. Nigdy nie
znałamnikogo,ktomieszkałbywtejokolicy.
–Niewspominałeś,żetwojaciotkatojapiszon.
–Możnazniąwytrzymać.
Rzucam w jego stronę lekki uśmieszek, żeby pokazać, że żartuję. To tylko gest, ale
jestcośwtwarzyZaka,coprzykuwamójwzrokizatrzymujenaniejdłużej.Zjakiegoś
powoduwyglądadojrzalej.Lepiej.Mrugamzaskoczona.
Peszysięprzezto.–Co?
Możejegotwarzjestjaknocnenieboizmieniasię,zakażdymrazem,gdyodwracasz
wzrok.
– Co jest?! – Zac kieruje na dół lusterko wsteczne i sprawdza, czy nie ma czegoś
międzyzębami.
–Wyglądasz…inaczej.
–Inaczej,bozmęczony?Inaczej,bowłaśnieprzejechałempięćsetkilometrów?Czy
inaczej,bomamsmarkiwnosie?
Nie,totensamZac.
Przecierarękąnosiwybuchamśmiechem.Niewiem,jakontorobi.Jaksprawia,że
zapominamozegarzeibólu.Niekiedy,nawetjeślitylkonakilkasekund,zapominam,
jakprzesranemamżycie.
–Choć,smarku.Muszędoubikacji.
–Znowu?
–Totemrożonekawy.
Podajemipustąbutelkępocoli.
– Miałam założony cewnik po operacji – mówię mu. – Potrafię wysikać się do
torebki,jeślimamnatoochotę,bezwstawaniazłóżka.
–Fajnie.
–Wiesz,byłominawettrochęszkoda,kiedymigowyjęli.Chodzeniedotoaletyto
strasznastrataczasu.
–Hm,gdybyśniepiłatylukaw…
–Dzięki.Oddamcizanie.
–Dobrze,wpiszęjenakredyt.AleChikoRolljastawiałem.
***
Wchodzimygłównąbramąiidziemyprzezbujnyogród.Pośrodkustoiokrągłafontanna
z cementową rybką, która wypluwa wodę. Omijamy pryskające kropelki i kierujemy
się do wejścia, przy którym Zac naciska domofon. Odpowiedź dolatuje do nas
zbalkonunaszóstympiętrze.
–Zacchi!–Kobietawymachujeręką,wychylającsięniebezpiecznie.–Naprawiają
windę,więcwchodźcieposchodach.
Zacobracasiędomnie.–Nadalmożebyć?
–Zobaczymy–mówię,spoglądającwgórę.
Bierzemójplecakiidziepierwszyprzezholwstronęschodów.
–Wchodźwswoimtempie–mówi.Takjakbymmiałajakiśwybór.
Z każdym krokiem kule wpijają mi się głębiej w pachy. Nawet najmniejsze
obciążenielewejnogistrzeladogóryżywymogniem.Jużniemamowyotym,bynie
pamiętaćosobie.
Popierwszychdziesięciustopniachrobięprzerwęnapółpiętrze.Ręcemidrżą,gdy
odgarniamkosmykiperukizust.
–Mia.–Mojeimięodbijasięechempoklatceschodowej,gdyZaczeskakujetrzy
stopnie.
Niechcę,żebywidziałmnietaką.Niechcę,żebywidział,jakbardzotoboli.Każdy
stopieńtooślepiającybłysk.
–Wszystkodobrze.
Ale na trzecim piętrze ma już rękę na moich plecach. Na czwartym opieram się na
nim.
–Poniosęcię.–Proponujenapiątym.
– Nie miałbyś dość siły – pokpiwam z niego, zamykając oczy z piekącego bólu.
Kikut pod dżinsami pulsuje, dwukrotnie rozdęty. Ból jest taki, że mógłby wzniecać
płomienie.
Naszóstympiętrzeczekaprzyotwartychdrzwiachkobieta.
–Ojej–mówi,zauważającmojekule.–Tosobienarobiłaś.Kostka?
–Kontuzjanakoszykówce.
–Paskudnasprawa.
Trishjestwysportowanaiopalona.Stoinabosakawczarnejspódniczceikremowej
bluzce. Na szyi ma cieniutki złoty łańcuszek. Pachnie kwiatami, bardzo delikatnie;
takimi kwiatami, do których trzeba się pochylić, by je powąchać. Obejmuje Zaka,
potempodajemirękę.
–Miłociępoznać.Zacmidużomówił…
–Niedużo…
–Trochęmówiłotobie.Byłaśnafarmie?
–Miatomojastaraznajoma.
Oddechmisięuspokaja,alemdłościpozostają.Tagłupianoganiepowinnaażtak
boleć.
–PrzykromizpowoduCama.Toniesprawiedliwe…
Zacklepiesiępobrzuchu.–Umieramzgłodu.Aty,Mia?
Przytakuję,choćmyślojedzeniuprzyprawiamnieoodruchwymiotny.–Głodnajak
wilk.
– Zac wie, że nie jestem perfekcyjną panią domu, więc przygotowałam to. – Trish
prezentuje nam trzy jadłospisy z jedzeniem na wynos niczym cenne nagrody. –
Meksykańskie,wietnamskieczywłoskie?
–Mia?–Zacjestprzymoimboku.Potspływamipotwarzyimyślę,żetozauważa.
Pomagamidojśćdokanapy.Pozwalammu.
–Jezu,cościpomóc?
UspokajamTrishgestem.–Meksykańskie?
–Todziesięćminutspacerem.
–Zaczekamtutaj.Wyidźciewedwoje.Majątortille?
–Najlepsze.
Zackucaprzymnie,aleniemogęspojrzećmuwoczy.
–Czegopotrzebujesz?
–Awokadoidodatkowyser.
–Czegojeszczepotrzebujesz?
Bioręgłębokiwdech.Walczęzełzami,którechcątrysnąć.
–Czytwojaciotkamawannę?
Zacpotrząsagłową.–Tomałemieszkanko.
–Wtakimrazieszklankęwodyimójplecak.
***
Apartament jest śliczny, ale największe wrażenie robi na mnie przeszklona ściana.
Kuśtykam do niej i rozsuwam drzwi balkonowe. Chłodne podmuchy bryzy owiewają
mitwarz.Patrzęzgóry,jakZaciTrishidąulicą.
Spędziłam w Perth całe życie, ale nigdy nie widziałam miasta pod takim kątem.
Wzdłużrzekirowerzyścijeżdżądwójkamiitrójkami.Samotnijoggerzyodbijająsięod
chodników. Ptaki rozkładają skrzydła jak ekshibicjoniści. Łódki suną po płaskiej,
szerokiejwodziewstronęświatełekdomów.
Naautostradzieczerwoneświatłapozycyjneprąnapołudnie.Wstronęmiastabiałe
reflektory ciągną sznurkiem po moście na północ. Z góry dostrzegam kształty osiedli.
Zgaduję nawet, gdzie jest moje. Mojej mamy. Na południowy zachód stąd, z dala od
rzeki, za autostradą, za uniwersytetem i trasą Manning Highway, cztery przecznice
prosto, potem dwie w prawo. Mała, spieczona słońcem uliczka bez wylotu
z przerośniętymi bluszczami i kwadratowymi pomarańczowymi segmentami dla
studentówzzagranicyisamotnychmatek.
Gdybym miała teleskop, prawdopodobnie mogłabym wypatrzeć stąd ten dom.
Zobaczyłabym podwórko z plastikowymi meblami ogrodowymi. Sznurki na pranie
ztrzemarzędamipoprzypinanychuniformów.
Agdybymzajrzaładośrodka,mogłabymnawetdostrzecmojąmatkę,jakstoiprzed
otwartymidrzwiamispiżarniinieznajdujetamnicwartegozjedzenia.Czypralkateraz
bychodziła?Czydomwyglądałbynajeszczemniejszyzjednymmieszkańcem?
Ludzie i ptaki zmieniają się w zarysy sylwetek. Niebo przemienia się, pulsuje
zmierzchem. Dobrze znam te kolory. Pofałdowane róże i ogniste czerwienie, gorące
imiękkiewdotyku.Szkarłatrozmazującysiępohoryzoncie.Symfoniazakażeniaibólu.
Potem powoli, ociężale nachodzi fiolet jak gigantyczny siniak, aż wszystko staje się
takie samo. Jest jakiś spokój, który przychodzi z ciemnością. Oddycham z ulgą. Bez
gniewudnianiezostajenicdoodczuwania.
Autostrada odblokowuje się. Światła mrugają. Auta ciągną do miejsc, do których
przynależą.
Sześć pięter niżej zapalają się lampy w ogrodzie. Wychylam się z balkonu,
dociskając klatkę piersiową do aluminiowej poręczy, jak robiła Trish. Wielka szara
ryba ciągle wypluwa wodę w swoim stawie. Obserwuję, jak woda wystrzela łukiem
do góry i w skos, perląc się, by w końcu runąć do okrągłego zbiornika. Wydaje się
chłodnaiwyobrażamsobieulgę,jakąbymiprzyniosła.Ugasiłabypożar.Możenawet
więcej.
Gdybymstądspadła,sześćpięterpowinnowystarczyć,prawda?Gdybymwpadłado
tego chłodnego, betonowego stawu, przestałabym płonąć. Nie byłabym brzydka. Nie
byłabymtakaszkaradnaipozbawionanadziei.
AletoZaciTrishbymnieznaleźli,aniemogęimtegozrobić.Niechcę,żebyZac
teżsięrozpadł.
Nie wiem, jak to się potoczy. Rak mnie nie zabił, choć powinien. Może wróci,
w jakimś innym miejscu, tak jak u Cama. Może wykończy mnie infekcja w nodze,
sączącdośćtruciznydokrwi,bytozałatwić.Amożeautobuszabierzemnietakdaleko,
że spadnę z krańca świata, a w pobliżu nie będzie Zaka, który by mnie poskładał
zkawałeczków.
Widzę,jakidziewgóręwzniesieniazeswojąciotką,oświetlonyulicznymilampami.
Niesietorbęztortillami,dodatkowymawokadoiserem.
BiednyZac.Wciążmyśli,żemożemnieuratować.
***
Leżąc na boku na kanapie, patrzę, jak sporadycznie pojawiające się reflektory aut
obrysowujązakolarzeki.
Trish zaproponowała mi wolne łóżko, ale nalegałam na kanapę. Zależy mi na
chłodnej bryzie, więc zostawiłam przeszklone drzwi otwarte. Leżę teraz w koszulce
i majtkach, rozbudzona o pierwszej w nocy. Ostatnie zażyte środki przeciwbólowe
straciłyjużresztkimocy.
Niechcęwyczerpaćcałegoswojegozapasu,więcidępoomackudołazienki,gdzie
zamykam za sobą drzwi i zapalam światło jarzeniowe. Szafka jest pod umywalką.
Schylamsiędopodłogi.
Apteczka jest dobrze wyposażona: sześć pudełek pastylek przeciwbólowych, pięć
kodeiny,przeciwzapalnychicałemrowienasennych.Niemogęwtouwierzyć.Jesttu
dośćzapasów,byznieczulićcałepolebitwy.Starczyłoby,żebysięwykończyć.
–Mamwięcej,jeślipotrzebujesz.
Rzucamsięnaswojąnogę,alejestjużzapóźno,byjązakryć.
– Zamknij drzwi – wypluwam słowa, chybocząc się. Światło jest zbyt ostre.
Potrzebujęmiećdżinsy.Iperukę.–Coturobisz?
Odpowiedź Trish jest nieoczekiwana. – Przepraszam, Mia. Skończyły mi się
antybiotyki.
Ściągamręcznikzwieszaka,żebysięokryć.
–Nie.Potrzebujękodeiny.
Trishpodnosipudełkozpodłogi,otwieraiwyciągadwietabletki.
–Weź.Ajutroidźdolekarza…
–Lekarzetodupki–mówię.–Niejesteślekarzem,prawda?
Potrząsagłową.–Prawnikiem.Alewieluznichtoteżdupki.
Pochylając się nade mną, nalewa wodę z kranu do szklanki. Potem kuca przy mnie
ipodajemi.Łykampastylki.
–Niebędzietakbolałowiecznie–mówi.–Poprawisię.
Co to za tekst? Przecież nie mówi poważnie. Ostatnią rzeczą, jakiej mi teraz
potrzeba,jestkazanie.
–Nauczyszsiężyć…
Gapięsięwpłytkipodłogowe,niedowierzającwłasnymuszom.Cotakobietawie,
mając wypielęgnowane stopy i wyrzeźbione łydki? Kim ona jest, żeby mówić mi
onauczeniusiężyć?Jakśmiewpatrywaćsięwemniebezodwróceniawzroku?
Musiałazostaćowszystkimuprzedzona.MamaZakazadzwoniłanapewno:Uważaj
na tę dziewuchę. Zrobi ci remanent w apteczce, tak jak u Bec. Powiedz jej, żeby
poszła na badania kontrolne i wracała do matki. Trzymaj ją z daleka od mojego
Zaka.
Tracęgłoszgniewu.Zewstydu.
Trish siada na płytkach koło mnie, opierając się plecami o kabinę prysznicową.
Wyciąganogidościany.Potemwyjmujejeszczedwietabletkizpudełka,kładziesobie
najęzykipołykanasucho.
Jarzeniowe światło nie robi dobrze także jej, jak widzę. Wygląda w nim płasko,
prawie wklęsło. Podkoszulek na ramiączkach wisi na niej, rozprostowany na klatce
piersiowej,jakniepowinien.Wmiejscu,gdzieprzedtembyłcieniutkizłotyłańcuszek,
tużnadjejpiersiami,niemateraz…nic.
–Słyszałaśtęhistorięorodzinie,któraprzeniosłasiętrzyipółtysiącakilometrów
zMelbournedoDarwinipotemposześciulatachpojawiłsięichkot,takjakbynigdy
nic?
Potrząsam głowa. W tym świetle jej skóra jest blada i nierówna. Z plamami po
wewnętrznejstronieramion.Pofałdowananaszyi.JakuZaka.Jakumnie.
–Mimoupływusześciulatwciążmyślę,żejakiśkotzbliżasiędomoichdrzwi.
Kodeinaprzesączasiędomojegokrwiobiegu,przynoszącobietnicęulgi.
–Wciążmambóległowy.Bezsenność.Wciążsięboję.Alejuż…niecierpiętakjak
kiedyś.Niecierpię…takjakty.
Słowawychodzązemniejaknaspowiedzi.–Mniebolibezprzerwy.
– Pewnych rzeczy nie możesz zmienić – mówi Trish, przyglądając się swoim
ramionom.–Ainnemożesz.
Lekizalewająmnie,odbierającminogęzjejbólem.Alepierś,shit,wciążpali.
– To niesprawiedliwe, złotko – Trish mówi głosem Zaka. Głosem moim. –
Niesprawiedliwe.
–Tak.
–Niesprawiedliwe.
–Niesprawiedliwe.
Nasze głosy nakładają się i pozwalam, by łzy pociekły mi, gdy w tym brzydkim
świetlekołyszęsięwjejobjęciachjakdziecko.
***
Rano przypinam nogę, naciągam dżinsy, szczotkuję perukę. Gdy podkradam więcej
środkówprzeciwbólowych,wplecakuznajdujędwapodłożonepudełka.
Trishprzynosikawęinaleśnikipikeletynabalkon,aleniemogęspojrzećwoczytej
kobiecie, znów wyglądającej kobieco we włóczkowym topie. Przy stole Trish i Zac
podają sobie talerze i syrop klonowy. Rozmawiają o szkole, małej alpace i nowym
włoskim młynku do kawy, jakby te rzeczy miały jakieś znaczenie. Obserwuję ich,
dwojekrewnychzpechowymigenamiprzydyskusjioziarnachkawy.
Jak, do diabła, oni to robią? On ma cudzy szpik, a ona ma posiekane piersi. Jak
potrafią się toczyć przez każdy dzień z tą iluzją panowania nad sytuacją? Od swojej
operacji bez przerwy odbijam się tylko między litością a buntem. Litością a buntem.
Jakmogłabyminaczej?Gdziekolwiekspojrzę,przypominamisięto,czegoniemam.
Najchętniej naskoczyłabym na tych joggerów na dole. Wyobrażam sobie, jak łamię
imnogiiwyrywamwłosy.Dlaczegomająbyćtakimifarciarzami?Takimioczywistymi
farciarzami? I ci rowerzyści jeżdżący w symetrycznych grupkach – chcę zrzucić ich
zrowerów.Chciałabymprzyłożyćkażdemu,ktomaśmiałośćbyćszczęśliwy.
Patrzę, jak Trish bawi się swoim łańcuszkiem, i zastanawiam się, gdzie chowa
swoją złość. Przypatruję się jej twarzy i jej dłoniom, ale nigdzie jej nie widzę. Czy
zapomniałajuż,cototakiego?Czymożestałasięekspertemudawania?
Zsuwajedennaleśniknamójtalerz.–Weź.Tojedyne,coumiemzrobićwkuchni.
A jeśli to wszystko – haftowany obrus na stole, rytuały śniadania i uprzejme
rozmowy – są tylko na niby? Czy Zac też jest wciągnięty w tę grę pozorów, udając
normalnego?Jeślitak,światpowinienzerwaćsięzmiejsc,bićbrawoidaćimobojgu
Oscary.
Próbuję pójść ich śladem. Biorę łyk kawy. Jest za mocna, ale nie skarżę się.
Dolewam mleka. Trzymam język za zębami, liczę do dziesięciu. Do dwudziestu.
Małpuję sposób, w jaki smarują naleśnik masłem i polewają syropem. Odkrawam
sobie kolejny trójkącik. Pochylam się, opierając na łokciach, i tak jak oni pozwalam,
bysłońceznalazłomojątwarz.Udaję,żesięuśmiecham.Ichybatokupują.
Przedwyjściemnakładambłyszczyknaustaiśmiaływyraztwarzy.Przyciągamkule
bliskodosiebiejakzbroję.Dziśmuszęudawać,bodziśniejestdlamnie.Dziśchodzi
oZakaijegowspomnieniaoCamie.Jajestemtylkonadoczepkę.
29
ZAC
Pięćdziesiąt metrów stąd mężczyźni i kobiety siedzą na deskach surfingowych,
spuszczającnogidowody.Bylibyłatwąkarmą,alerekinynapewnomajądośćoleju
wgłowie,byniepodpływaćdziśwtenrejon.
PożegnanieCamaodbywasięwłaśnietam,alemyzMiąjesteśmynawydmach.Mia
cochwilazakopujesięwpiasku.
Odrzucalaski.–Sądoniczego.
–Potrzebujesztakichznapędemnaczterykoła.
Kładziesięnapiasek,ajaobokniej.
–Nie,Zac.Idźtam,pókisięnieskończyło.
–Iktotomówi?
–Przejechaliśmytakikawałdrogi.
Prawdę mówiąc, nie chcę być w jakimś ścisku na morzu. To znajomi Cama
zdawnychczasów,nadługoprzedguzem.
Co to był za kumpel, wyobrażam sobie, jak mówią. Jaki charakter. Legenda.
Czułbymsięjakintruz.
–Idź.Chciałbytego.
–Kto?
–Cam.
–Cam?OnjestjużnaRotto.
Miawybałuszaoczy.–Niewolnotakmówić.
–Niesłyszynas.
–Ciii…Słyszy.
– Cam! – wydzieram się, strasząc przechodzącego obok gościa. – Szerokiej drogi,
chłopie!PrzyślijmikartkęzIndonezji.
Miadajemikuksańca.
– Hej, Cam, pamiętasz tę foczkę z pokoju 2? Tak, tego transwestytę, który udaje
dziewczynę.
Miaoplatasobieręczniknagłowie,stawiającgojakindiańskinamiot.
Szturchamją.–Camprzesyłapozdrowienia.–Aleniewidzęjejtwarzy.
Prawda jest taka, że wyrzuciłem dość trupów przez płot, by wiedzieć, że nic po
śmierciniezostaje.Niematrąbanizmartwychwstaniaduszy.Barankinieidądonieba,
akozłydopiekła.Totylkociało,któreoziębłoiwkrótcestaniesiękolejnymogniwem
w łańcuchu pokarmowym, w którym nic się nie marnuje. Nie ma nic tajemniczego
wśmierciitym,coprzychodziponiej.Nicnieprzychodzi.CotampozostałozCama,
dryfuje na północny zachód z Prądem Leeuwina, podgryzane i potem wydalane przez
ryby.
– Po tym jak umarła, moja babcia przyszła mnie odwiedzić. – Głos Mii dobiega
zwnętrzaręcznika.–Obudziłamsięwnocyionatambyła.
–Twojababcia?
–Jejsylwetka.Alewiedziałam,żetoona.Czułamsiętak,jakbyprzyszłasprawdzić,
czyumniewszystkowporządku.Powiedziałam:„Babciu?”iwtedyzaczęłasięcofać,
ażwkońcu…sięrozpłynęła.Niewiem,jaktojest,Zac,alejesttamcoświęcej.Ludzie
zostają tu jeszcze trochę. Czasem czuje się więcej energii w pokoju. Cam wciąż tu
jest…
–Topójdźpograćznimwbilard.
Miatupiezdrowąnogą.–Camjesttutajiwidzi,jakimjesteśprzygłupem.
Śmieję się. Ma rację przynajmniej co do jednego. Pochylam się do tyłu, opierając
się na pięściach i spoglądam w morze. Powinienem być za to wdzięczny: za plażę,
użyczeniesamochoduiMię,którastarasiębyćdlamniemiła.
–Brakmigo–przyznajęoceanowi.–Żałuję,żeniewybrałemsięnatosurfowanie.
Dwiedziewczynywbikiniobchodząnasłukiem,szepcząccośdosiebie.GłowaMii
obracasięzanimi,apotemMiakładziesięnaplecachznienaruszonymręcznikiem.
–Mia?
–Niemówmojegoimienia.
–Znaszje?
–Onemnieznają.Sązeszkoły.
Dziewczyny przystają dalej na plaży i siadają. Mia zerka na nie przez szparkę
wręczniku.–Cellulit.
–Niezauważyłem.
–Uważasz,żesąładne?
–Nicszczególnego.
–Podobającisię?
–Nie.
Ręcznikspada.PodblondgrzywkąbrązoweoczyMiiwbijająsięwemnie.
–Dlaczegomnielubisz?
Powierzchniądłonirysujępółksiężycenapiasku.
DlaczegolubięMię?
Lubię to, że jest dla mnie twarda, wiedząc, że potrafię to znieść. Nie chodzi na
paluszkachwokółprzykrychsprawaninieukrywatego,copojawiasięwjejgłowie.
Jeśli coś czuje, mówi o tym. Okazuje to. Mówi i robi rzeczy, przed którymi inni się
powstrzymują. Nie jest przewidywalna i bezpieczna. Nie plecie bzdur jak inne
dziewczyny. Jest pełna życia, wbrew wszystkiemu, kopie, krzyczy i wyzywa. Wciąż
walczy.
–Zac?
–Boniemaszcellulitu.
Puszczamioczko.–Acozmoimzajebistympoczuciemhumoru?
Tak, to też. Te ostre jak brzytwa odzywki, które sypią się jak z nunczaka. Jest
inteligentniejsza,niżpozwalasobiesądzić.
Patrzynamnieprzezchwilęzukosa.–Lubięcię,Zac,botraktujeszmnietak,jakbym
byłatunagórze.–Jejdłońzataczaokrągwokółtwarzy,jakbybyłamodelkąwDobrej
cenie.–Anietamnadole.
–Niejesteśswojąnogą,Mia.
–Adrugipowód,zktóregocięlubię,toto,żejesteśdobrydlaswoichprzyjaciół.
Więcprzymknijsięwreszcie,pójdźdalejtąplażąipożegnajsięzCamemzanasoboje.
Robię,jakmówi,choćzgromadzeniepowolisięrozpierzcha.Ludziekierująswoje
deskidziobamidobrzegu,jedninależąco,inninasiedząco,ażzagarniająichpłytkie
dłonie fal, pchając ślizgiem na piasek, gdzie surferzy podnoszą się i otrząsają ze
śmiechem.
Ninastoinabrzegu.Wychodziminaprzeciw,trzymającbutywręku.
–Przyjechałeś,Zac.
–Tak.
– To dobrze, że jesteś. Świetnie wyglądasz. – Mascara porobiła jej smugi pod
oczami.
–Helgawkońcuzadziałała.
–Patrickmówi,żezdobyłeśMojeŻyczenie.Ocopoprosisz?
–Wciążmamnadzieję,żeEmmaWatsonbędziewolna…
–Będętrzymaćkciuki.Zuchzciebie,Zac.Cambyłbydumny.
Słowo „dumny” to robi. Z jakiegoś powodu głos więźnie mi w gardle. Próbuję
przełknąćślinę,aleniemogę.Oczymniepieką.
–Bardzocięlubił,Zac.
C jak Cam nie zasługuje na śmierć i nie wiem, czy widzi nas, czy nie, gdy
pozwalam, by popłynęły łzy, a Nina mnie obejmuje. Wyobrażam sobie, że umierał
szybkoimocno,wciążtrzymająckierownicę,gdysercerozdzierałosięwpiersi.Czy
zdawałsobiesprawę,żetobyłyjegoostatnie,wyswobadzającehaustypowietrza?Czy
żałował czegoś w tych sekundach, czy też witał je z uśmiechem, idąc nieustraszenie
wtomiejsce,wktórymjestteraz?
Boże, jasne, że chcę, żeby Mia miała rację. Chcę wierzyć, że Cam wciąż trwa, że
jest w tym uścisku albo jeszcze lepiej płynie z następną falą. Gdziekolwiek, byle nie
nigdzie.
Nina trzyma mnie mocno. W dali widzę Mię. Stoi podparta na kulach i patrzy na
wydmyzestrachem.
***
Czekam przed witrynami sklepów, trzymając dwa kebaby, colę i mrożoną kawę. Mia
jużcałewiekisiedziwbudynkumiejskiejtoalety.Mamtylkonadzieję,żeniezwiała.
AlewkońcuwyłaniasięzNiną.
Kiedydochodzidoalejki,pytamją,czymiałabyochotęnafilm.Niejestemjeszcze
gotówodwieźćjądojejdomuczynadworzecautobusowy,czywjakieśinnemiejsce,
którebędziekońcem.Mówi,żeniemoże.
Kiedyczęstujęjąkebabemimrożonąkawą,potrząsagłowąipatrzynachodnik.Jest
jużgdzieśindziej.
–Jestemzmęczona,Zac.
–Znamtutakiemiejsce…
Aleonaokręcasięiwracatam,gdzieczekananiąNina.Jejlaskiprzypominająmi
opierwszymstuk,stukjejrękiwszpitalnąścianę.
SamotnośćwalfabecieMorse’a.
Niemanic,comogęzrobićwodpowiedzi.
CZĘŚĆ3
MIA
30
MIA
GdziejesteśMia?
ZNiną
Dokądjedziecie?Przyjadę
WracajdodomuZac
Wizbieprzyjęćlekarzmierzymitemperaturęioglądanogę.Wypełniajakiśformularz,
potemdzwonipowózek.Ninapchamniekorytarzemdowind,przyktórychwisiplan
ośmiopiętrowego szpitala z kodowanymi kolorem obszarami. Onkologia jest
limonkowa,aleniejedziemytam.Wprowadzamniedokabinyinaciskapoziomtrzeci.
Jedziemynaoddziałniebieskizzakażeniamiipękniętymiwyrostkamirobaczkowymi.
–Niejesteśjużpacjentkąonkologiczną–Ninaprzypominami.
Rak u mnie zniknął. USG i badania krwi to zaświadczają, choć muszę sama na nie
popatrzeć,żebysięupewnić.Podłączająmniedokroplówki,potemdzwoniądomojej
mamy – w końcu mam tylko siedemnaście lat. Pojawia się w ciągu dwudziestu minut
izostajenanoc,śpiącnarozkładanymfotelu.Niepyta,gdziebyłam,czyznowuucieknę
ani czy będę się stosować do zaleceń lekarzy. Kupuje nam czasopisma. Czasem stoi
woknie,wyglądającnaulicę.
–Możeszpójśćisobiezapalić–proponujęjej.Alemówi,żepróbujerzucić.
Zac dzwoni, ale nie czuję się na siłach odbierać telefonu. Nie chcę, żeby usłyszał,
jaka jestem smutna. Po całej mojej gadaninie o wielkiej przygodzie znalazłam się
zpowrotemwszpitalu,jakgłupek.
Pracowniczka z protezowni bierze miarę na trwałą protezę i wręcza mi kolejny
informator Jak zadbać o swoją nową protezę. Pierwszy wyrzuciłam. Mówi mi, że
nowa noga, gdy już ją zrobią, będzie lepsza niż tymczasowa. Przez pierwszy tydzień
mamjązakładaćtylkonagodzinędziennie,apotemcotydzieńnacorazdłużej,żebysię
oswoić.
Oglądaranę.–Trzebabyłotopokazać.Protezaniebyładobrzedopasowana.
Pierwszemiejscewkonkursiezaniedopowiedzenieroku.
Fizjoterapeuta uczy mnie, jak mam się bandażować. Pokazuje, jak nakładać
rolowanysilikonowypodkład.Jestmłodyiładny,iostrożny,kiedymniedotyka.
–Wporządku–mówięmu.–Jużjestlepiej,niżbyło.
Potygodniudostajęreceptęnaantybiotyki,środkiprzeciwzapalneiantydepresanty.
Mamapłaciwapteceizawozimniedodomu.
Jej wiedza o moich ostatnich miesiącach jest bardzo szkicowa. Wie, że dostałam
wszpitaluprzepustkęnaweekendispędziłamjednąnocwdomu,apotemwyrwałam
się z garścią leków, banknotów i ciuchów. Byłam u kumpelek, które robiły mi tosty
i herbatę, a potem wracały zalane z klubów zwierzać mi się ze swoich brudnych,
grzesznych sekretów. Na kacu dzwoniły do mojej mamy, powiedzieć jej, że jestem
bezpieczna.Napewnozgadła,żepotemposzłamdoRhysa.Spałamuniegonakanapie,
bo noga bolała mnie za bardzo, żebym mogła dzielić z nim łóżko. Jedynie Rhys znał
prawdę, ale on zdezerterował. Oddalił się. Nie miał odwagi się z tym zmierzyć. Nie
byłtakimmężczyzną,zajakiegogomiałam.
Kiedy wchodzę do mojego pokoju, wydaje mi się jakby był cudzy. Srebrne szpilki
stoją na stole, tak jak stały od trzynastu tygodni. Suknia na studniówkę pobłyskuje
zdrążkanazasłony,jejkoralikimrugają,czekającnadawnąMię,bywciągnęłająna
siebie, zapięła ekspres i zaczęła ustawiać się przed lustrem, wybierając najbardziej
efektowne pozy. Czy naprawdę podobała mi się ta suknia? Teraz wydaje mi się za
krzykliwa.Wciążmanieodciętąmetkę.
Mamarobiłapkikurczęcewmiodzie.Mojeulubionedaniezdzieciństwa.Jemyprzy
włączonymtelewizorze,oglądającwszystko,coleci.
Trudnobyćwdomu,aleucieczkawymagaenergii.Niemamnatosiły.Niepotrafię
pomyślećnawetojutrze.Chcęsiętylkopołożyćispać.
Moje łóżko nie jest jednak wygodne. Ostatni raz, gdy tu spałam, miałam na końcu
dwiestopy.JestemjakZłotowłosawdomkutrzechmisiów.Wszystkojestzaduże,za
małe,zatwarde,zamiękkie.
Pstrykam lampę. Pokój wyłącza się w ciemność, ale zaraz nieśmiałe światełko
błyska przy moim łóżku. Przyglądam się, jak gwiazdka nabiera kształtu na ścianie.
Musiałamjątuprzylepićtejnocy,kiedywyszłamzeszpitala.
Zac.Tojedne,nacomogęliczyć.
***
Nabieramwprawywspędzaniuczasu.
Jedenaście godzin na sen (wliczając popołudniową drzemkę), trzy na oglądanie
telewizji, dwie na jedzenie (jedna schodzi na wstawaniu, by sprawdzić, co jest
wlodówce,iponownymzamykaniujej),dwiegodzinyonline,jednanaczytaniepism
idwienaDVD,któreMamaprzynosicodzienniedodomu.
A trzy pozostałe godziny? Nie jestem pewna. Może błądzenie myślami?
Wyobrażaniesobieodcisku,jakimojeciałozostawianadywanie.
Hałasynadejścialistonoszatojedynarzecz,którapotrafiwywabićmniezdomu.Co
dzieńpopołudniunakładamperukę,biorękuleiprzedostajęsiędoskrzynki,którajest
zwykle pusta. Czasami widzę ludzi siedzących na pobliskim przystanku. Zauważam,
zjakąłatwościąwchodząpoczterechstopniachautobusu.Nigdyniemyślisięoswoich
nogach,gdymasięobie.Nieczujęjużzawiścidotychludzi.Niechcępołamaćimnóg.
Teraznieczujęjużbuntu,anisięnielitujęnadsobą.Jest…zupełnienic.
Tygodniemijają,jaksądzę.Nieliczęich.
Siedzę na podłodze przy otwartych drzwiach swojej szafy. Półki uginają się od
ubrań, butów i stosów zapomnianych rupieci: puzzli, kostiumów na bale
przebierańców, listów od dawnych chłopaków, kolekcji obrazków, pokruszonych
pudrów i dziwnych upominków od koleżanek. Wrzucam większość z tego do kosza.
Robię porządek w szafie i przeglądam to, co zostało. Płaczę. Potem wyciągam
wszystkozkosza.
Pewnego dnia dostrzegam gumowy basenik dziecięcy na stosie śmieci ogrodowych
usąsiada.Leżytamdonocy,więcproszęMamę,żebyściągnęłagodlamnie.Myjęgo
następnegorankanapodwórku,apotemnapełniamwodą.Niejesttakdługianigłęboki
jak wanna Bec, ale mogę się w nim położyć i opierając kończyny o brzegi,
obserwować chmury sunące po niebie. Czasem czytam książkę. Innym razem
podrzemuję.Niemuszęnicrobić.
WniektóredniesiadamnałóżkuMamyiwidzęsiebiewjejlustrze.Przymierzamjej
kolczykiispryskujęsięjejperfumami.Mamjużdośćwłosów,bytrzymałysięwsuwki.
Wjejszafiejestwięcejubrańniżwmojej.Lewastronajestnarzeczydopracy.Prawa
na wyjściowe. Czarne sukienki nie są tak czarne, jak były. Na jej topach są ślady po
klipsachdoprania.Dlaczegoonaniewywalastarychszmatek?
Wyciągamdwaalbumyzszafkiikładęsięzniminałóżku.Intrygująmniemłodsze
wersje mnie samej: tłusty niemowlak w jednorazowych pieluchach, z różową
wstążeczkąwewłosach.OdczasudoczasumożnapodejrzećmojąMamę.Miałatylko
szesnaście lat; była młodsza niż ja teraz. Jej oczy unikają obiektywu. Kiedy mnie
trzyma,wyrazjejtwarzyzdajesiępytać:Skądtysięwzięłaś?
Są stare zdjęcia świąteczne, większość z dziadkami i ich rodzeństwem. Siedmio-,
może ośmioletnia stoję przy łódce, którą nazywali blaszanką. Pamiętam, jak wujek
z Queensland pokazywał mi, jak dosięgnąć do pustego kartonu po mleku na rzece,
apotemciągnąćlinkęnazmianęprawąilewąręką,ażwynurzysięzwodyociekająca
klateczkanakraby.Częstowśrodkubyłysękowatekości,umieszczonenaprzynętę.Ale
niekiedyznajdowałsięteżzłośliwykrab,brązowyimrocznyjakwodorosty.Wujek–
który od lat już nie żyje – cieszył się wtedy jak wariat. Pokazał mi, jak chwycić
rozbiegane tylne odnóża i ścisnąć mocno, unieść wściekłego kraba w powietrze
i wrzucić do wiadra z pokrywką. Słyszałam potem, jak obija się tam i tańczy przez
godziny.
Czasami gdy wyciągaliśmy kraba z klatki, jakieś odnóże albo szczypce zostawały
w środku, zaplątane w siatkę. Wrzucaliśmy klatkę z powrotem do wody, wabiąc inne
zwierzętaoderwanymiczęściamiciała.
A potem ucztowaliśmy wieczorem. Rozrywaliśmy grube szczypce i wysysaliśmy
słodkisokzcienkichnóżek.Nawetjeślibrakłojakichśkończyn,zawszebyłoczymsię
obejść.Możedlategokrabymająażosiemodnóżyijeszczeparęszczypiec.Przytakiej
ilościniektóremusząsięoderwać.
Nasąsiedniejulicymieszkaczłowiek,któremudawnotemumaszynapakującamięso
oderwała rękę. W podstawówce rozmyślaliśmy o nim – Jak wiąże sobie sznurówki?
Jak je obiad? – bardziej z ciekawością niż z przerażeniem. Próbowaliśmy podejrzeć
gowogrodzie,patrząc,jakpodczaspodlewaniatrawnikajedenrękawpowiewamuna
wietrze. Pamiętam też dziewczynkę w przedszkolu, która urodziła się z kikutami
zamiast palców. A w telewizji w zeszłym roku, po zakończeniu Olimpiady,
maszerowała i jechała na wózkach cała armia paraolimpijczyków. Nie zwracałam na
nichwtedywielkiejuwagi.
Wszyscy jesteśmy maszerującymi krabami. Tyle różnych rzeczy już się od nas
poodrywało.
Wyłączamtelewizorizaglądamdolodówki.Sprawdzamponownietelefon.Nic.
Dwadzieściaczterygodzinyłatwomiterazprzelatują,gdywiem,jaktozrobić.
31
MIA
Stawiampierwszysamodzielnykrok,aleniematunikogo,ktobytozobaczył.Stawiam
jeszcze dwa i chwytam się kuchennej ławy. Prawie osiemnaście lat i znowu uczę się
chodzić.Będzieciężejniżzapierwszymrazem.
Mama jest w pracy, ale to z Zakiem chciałabym się tym podzielić. Patrz, bez
trzymanki!Zacodrazuwiedziałby,jakatowielkasprawa.
W kilku ostatnich tygodniach było więcej rzeczy, które chciałam mu powiedzieć.
Zregułyróżnedrobiazgi,takiejakpiosenkawradioalboprogramkulinarny,wktórym
używaliakuratdukkha.Dziśranousmażyłampikelety,myśląconim,iprawieposłałam
muememesa.
Jednak nie zrobiłam tego. Pomyślałam, że to chyba idiotyzm po dwóch miesiącach
milczeniawysyłaćMMSzezdjęciemnaleśnika.
Zacdzwoniłiesemesowałbezopamiętania,alewkońcusiępoddał.Powinnambyła
odpowiedzieć, ale nie odpowiedziałam. Nie było nic wartego powiedzenia. Pustka.
Ciąglepustka.Niktniechcesłyszećczegośtakiego.
Aledzisiajzrobiłamtrzykrokibezlasekiwyrywamsię,żebymutopowiedzieć.
Siadamiukładamwiadomośćnabrudno.Piszęconajmniejdziesięćwersjiikażdą
usuwam.Stosześćdziesiątznakównieoddatego,cobymchciała.
Więcpierwszyrazodponaddwóchmiesięcyzamykamfrontowedrzwizasobą.Idę
o kulach na pocztę; kilometr drogi bez nich to byłby zdecydowany przerost ambicji.
Mamperukęikapelusz,nawypadekgdybyktośmnierozpoznał.
Na poczcie uważnie przeglądam stojaki z widokówkami. Wybieram kartkę z rzeką
iczarnymłabędziem.
HejZac
Jaktamoliwkowafarma?Cozmałąalpaką?Czytojużdużaalpaka?Jaksięmająfretki
izwariowanekurczaki?IcozBec?Machłopcaczydziewczynkę?
Zaczterydnibędęmiałaosiemnaścielat,takjakty.Wciążdopierouczęsiętegocałego
chodzenia,więcniezaszaleję,tylkozostanęwdomu.Rundkapoklubachniebyłabybezpieczna.
PrzedwczorajznowuwpisałamsięnaFacebook.Agdzietysiępodziewałeś?Zgaduję,że
przespałeśtencałyczasjaknormalniludzie…Odjakiegośczasunieaktualizujesz.Odechciałocisię
czyjesteśzabardzozajęty12./klasą?Takczytak,wpiszsięznowu,dobra?Dokogoinnegomogę
zagadnąćogłupichporach?
Powodzenianapróbnychegzaminach.
Mia
Przyklejam znaczek, ale jest zbyt wiele dobrych powodów, żeby nie wrzucać tego do
skrzynki. Co, jeśli Mama Zaka przeczyta kartkę i mu jej nie przekaże? Co, jeśli jemu
niebrakujemnietak,jakmniebrakujejego?Co,jeśliznienawidziłmniezato,żenie
odpowiadałamwcześniej,albo, jeszczegorzej,całkiem zapomniałomnie iwyjdęna
idiotkę?
Wracamdodomu,zpocztówkąnaigrywającąsięzemniewkieszeni.
Dochodzę do wejścia do naszych segmentów w tej samej chwili co listonosz.
Siedząc na motorze, wsuwa korespondencję do odpowiednich otworów. Wyjmuję
kartkę z kieszeni i zanim zdołam się pohamować, podaję mu. Wrzuca ją do swojej
torby, jakby to była najzwyklejsza rzecz, i rusza, silnik motoru budzi się z uśpienia,
akartkapodążawrazznim.Shit.
Może odwaga to jest po prostu to – akty dokonywane pod wpływem chwili, kiedy
głowakrzyczyStop!,aleciałorobicośinnego.
Odwagaalbogłupota.Trudnopowiedzieć.
***
Wolontariuszka w ośrodku onkologicznym uśmiecha się do mnie, jakby mnie
rozpoznawała,aleniemoże–nigdymnietuniebyło.ToMamaprzyszłapożyczyćdla
mnie kilka peruk. Wszystkie były okropne, ale wybrałam tę blond, bo najmniej mnie
przypominała.Niemiałamjejtrzymaćażtakdługo.
Perukawyglądadośćnieciekawieikobietawsuwajądoworeczka
–Mamnadzieję,żeRhondasięzachowywała.
–Rhonda?
–Toślicznotka,alerozrabialska.
–Mająimiona?
Na pozbawionych twarzy styropianowych głowach wiszą peruki we wszelkich
długościach,stylachikolorach.Widzę,żekażdamaswojąetykietkę:Pam,Margueritte,
Vikki,Patricia.
Kobietadotykamoichwłosów,jakbyływłasnościąpubliczną.–Piękne.Wyglądasz
jakaktorka.
–Która?
–Wiele.
Przed rakiem razem z kumpelami narzekałyśmy na rozdwajanie się końcówek, na
koszt odżywek i fryzjera co osiem tygodni. Na szkody po prostownicy. Same włosy
uznawałyśmyzaoczywistość.
Teraz,wpięćmiesięcypochemii,włosyodrosłymizdrowe.Mamwrażenie,żesą
trochęjaśniejszeniżprzedtem.
–Brązorzechabrazylijskiego–orzekławczorajfryzjerka,przeczesującjepalcami.
–Ładne.Tylkopodcinamy?
Kiwnęłamgłową.Zapomniałam,cosięmówi.
–Opięćcentymetrów?Czychceszjeszczezapuścić?
–Chybajeszczezapuszczę.
–Ztyłutrochępocieniować?Żebyniebyłotakiejmasy?
Zacięłamsię.Możenawetprychnęłam.–Niemaznaczenia.–Niespodziewałamsię,
żebędęmiaławybór.
–Itrochępocieniujęwokółtwarzydlalepszejrzeźby?
Fryzjerka nie miała pojęcia, dlaczego się śmieję. A potem płaczę. Fachowo
przycinała mi włosy, gdy ja ocierałam ręką oczy. Chciałam to wszystko oglądać.
Brazylijskiorzechspadającynapodłogę.
Adziśwyglądamjakaktorka,podobno.Mamkosmykiprzykościachpoliczkowych
i lekką falkę przy karku. Włosy są czarne wbrew wszystkiemu, co się stało. Brwi
i rzęsy mam jak normalnie. Okres wraca mi raz za razem i zawsze dziwnie mnie to
cieszy.Nawetczekoladasmakujeteraztak,jakpowinna.
Mała Hinduska, może dziesięcioletnia, wjeżdża na wózku z różowym szalem
owiniętymwokółgłowy.Idziezaniąmatka.Nakolanachdziewczynkileżyegzemplarz
Kubyiogromnejbrzoskwini.
Marakajużodjakiegośczasu.Znawolontariuszkępoimieniu.Mimoszarychcieni
podoczamiskóramałejjestlśniąca.
–Cześć,Shani.Jaksięmasz?
–Dobrze.
–Więc…kimchceszbyćwtymtygodniu?
Dziewczynka zdejmuje szal, a ja odwracam się, pozwalając im na zabawę
wprzebieranie.
Przechodzę obok folderów o koszykówce na wózkach, o pomocy psychologicznej,
rehabilitacji, sesjach arteterapii, nagrodach Moje Życzenie, grupach wsparcia dla
pacjentów po amputacji i o uroczystościach wspomnieniowych o zmarłych. Idę do
przystankuautobusowego,naktórymczekajądwajstarsimężczyźni.
Więc…kimchceszbyćwtymtygodniu?
Obok mnie kobieta przejeżdża na vespie. Ma lśniąco niebieski kask i szalik
wgrochy,któryrozwiewasięzanią.Dokierowaniaihamowaniawystarczająjejsame
ręce;zauważam,żenoginiemusząnicrobić.
Chcębyćnią,myślę.Chcęznowusięruszać.
***
Minęłyczterydniiniemażadnejodpowiedzi.Możeprzekręciłamjegoadresnakartce.
Możejestzbytzajętyegzaminami.Możelistonoszjednaknienadałpocztówki.
Sprawdzam komórkę, ale nie ma nic nowego. Tylko na Facebooku znajduję
nieprzeczytanąwiadomość.
AleniejestodZaka.
Miiiia.Byłodziśkilkamelanży,alebezciebietonietosamo:-(JaktamSydney?Kończyszten
kurskosmetyczny?Rzuciłamszkołę,wiesz?Pracujęterazwbanku,niedalekoodtwojejmamy.
Garniturekjeststrasznyaleprzynajmniejpłacą:-)cholernietęsknię.Shayxx
Idocieradomnie,żeteżzaniątęsknię.
***
Kolejnedwadniiskrzynkajestnadalpusta.Niepokoimnieto,więcznerwówchodzę.
Bez kuli robię rundkę po uliczkach wokół domu. Wracam zbyt szybko, więc idę raz
jeszcze,ażzapocztęirządsklepów.
Zatrzymuję się przed bankiem i zaglądam do środka. Shay stoi za kontuarkiem
wrecepcji.Dobrzewyglądawtymuniformie,zwłosamizebranymidotyłu.Wygląda
inaczejniżtazwariowanaprzyjaciółka,którąmiałamwszkole.
Nierozpoznajemnie,nawetgdymówi„Następny,proszę”istajęwprostprzednią.
Służbowy uśmiech pozostaje u niej przez bite trzy sekundy. – Cholera, Mia?
Naprawdę?
–Cześć,Shay.
–Coporabiasz?
–Przyszłampokredyt.
– Naprawdę? Nie jesteś w Sydney? Zaczekaj, będę niedługo szła na lunch.
Pójdziemyrazem?
Niemalże dotrzymuję jej kroku w szybkim wypadzie do kawiarni, gdzie bierzemy
stolik, a chłopak przyjmuje od nas zamówienie. Trudniej jest mi skupić się na
monologuojejpracy,alestaramsięrobićwłaściweminywewłaściwychmomentach.
–Maszfantastycznewłosy.Totwójnaturalnykolor?
Kiwamgłową.–Orzechbrazylijski.
–Bardzoszczególny.Bogudzięki,żewyszłaśzfazynablondi.Tobyłozbytmocne.
Zaintensywne.Apotemznikłaś…Wiesz,wciążjestemzBrandonem.
–Naprawdę?
–Kochamgo.Niemartwsię,wiem,żeniejesteśjego…największąfanką.
–Nigdychybanictakiegoniepowiedziałam.
–Widziałam.
Nie pamiętam nielubienia Brandona, a przynajmniej okazywania tego. Był całkiem
nieszkodliwyztymiswoimiwrzutkamicopięćminut.
–Takbardzostarałsięzrobićnatobiewrażenie.
–Namnie?–Poruszamsię.–Dlaczego?
Shaypocierasaszetkęcukrumiędzykciukiemipalcami.–Bobyłaśmojąnajlepszą
przyjaciółkąitrudnobyłonatobiezrobićwrażenie.ByłaśMiąPhillips.–Mówimoje
imię i nazwisko, jakby to był coś wyjątkowego. – Każdy chciał zrobić na tobie
wrażenie.Wieszprzecież.
Potrząsam głową. Nie wiem. Nie wiedziałam. Gdyby tylko Shay zdawała sobie
sprawę,przezjakieszamboprzeczołgałamsięodtamtejpory.Terazwiększewrażenie
robią na mnie proste sprawy: obudzenie się bez bólu, wyszperanie czegoś
wlumpeksie,odkrycie,żewciążmamprzyjaciółkę.
– Jestem po prostu Mia. Jestem po prostu… normalna. – W szkole nie cierpiałam
tegosłowa.Terazmadlamnieposmaknagrody.Niepierwszej,coprawda,alejednak.
– Normalna? Jak moja dupa, Mia. A tak w ogóle po co jechałaś do tego Sydney?
Wtomusibyćzamieszanyjakiśfacet.
Wypijam swój milkshake waniliowy. To, co kryje się pod moimi dżinsami
ikozaczkamidokolan,możenaraziepozostaćsekretem.PodobniejakZac.Boże,jak
jazanimtęsknię.Aleniemogęmujeszczewysłaćwiadomości.Tojegokolej.
–Więcjakztymkredytem?
–Pogadamwbanku.Nacopotrzebujesz?
Uśmiechamsię.–Nakanarkowożółtąvespę.
–Aniemówiłam?Normalna.Dupablada.
32
MIA
W sklepie budowlanym jest siedemset odcieni farb matowych. Osiemdziesiąt dwa
niebieskie. Raz za razem wracam do Blue Opulence. To błękit wczesnego poranka.
Błękit,przyktórympiejąkoguty.BłękitzoknapokojuZaka.
WosiemnasteurodzinymalujęswójpokójnaBlueOpulence.Mamaoferujepomoc,
więc pokazuję jej, jak zabezpieczyć framugi i parapet taśmą na sposób Bec. Nowa
warstwafarbydlanowejduszy,powiedziała,malującpokójdladzieckanaoliwkową
zieleń.
–Chcęteżpomalowaćsufit.
Mamarobitozamnie.Stoinamoimłóżku,któreokryłamgazetami.Jestniższaode
mnie, ale lepiej utrzymuje równowagę. Niebieskie kropki plamią jej włosy
i zostawiają piegi na twarzy. Kiedy obraca się do mnie, by upewnić się, czy robi
wszystkodobrze,mówięjej,żewyglądajakzAvatara.
–Zczego?
–Powinnyśmysobietowziąćdziśnawieczórzwypożyczalni.
–Totwojeurodziny–mówi,jakbymzapomniała.
Zapomniałam.–Więcweźdwapudełkamaltesersów.
Na stole w kuchni stoi domowy tort. Mama wypisała Happy Birthday Mia ze
smarties,jakcoroku.
Od kiedy skończyłam osiem lat, ten tort przyprawiał mnie o męki. Widziałam, jak
moje koleżanki ze szkoły – nawykłe do tortów z księżniczkami i motylami –
wymieniały krytyczne spojrzenia. – Co tu jest napisane? – zapytała jedna. Ostatnie
dwie litery były mniejsze niż pozostałe, wciśnięte, jakby mama nie rozplanowała
dobrzemiejsca.Naceratowymobrusiestałymiseczkizseramiisolonymiorzeszkami,
aledziewczynkichciałyjadalnegopapieru,lizakówiróżowejFanty.Tegodniazdałam
sobiesprawę,jakmalutkiejestnaszemieszkanko.Pierwszyrazzauważyłamplamyna
dywanie, nieposprzątane popielniczki i rdzę na zlewozmywaku. Wstydziłam się
oślizgłej kostki mydła przy umywalce zamiast mydła w płynie obok puszystych
ręczników,jakiemiałymamyinnychdziewczyn.Mojamamabyłazbytmłoda.Powinna
wychodzić na miasto z przyjaciółkami, wypijać koktajle i flirtować z facetami
wbarach,anieużeraćsięzrozdokazywanymiośmiolatkami,któredomagająsięgier.
Wyglądała na zagubioną. Wtedy pierwszy raz zrozumiałam, że jestem już od niej
starsza.
Otejporzeroktemutortpozostałwdomunietknięty,ajaobchodziłamsiedemnaste
urodziny z dziesiątką kumpli i zbieraniną dowodów osobistych, z których tylko część
byłaprawdziwa.Zalaliśmysięitańczyliśmynastołach,pókinasniewyrzucili.Miałam
na sobie czarną sukienkę ze złotym paskiem. Odpowiadały mi spojrzenia, jakie
dostawałam od mężczyzn na ulicy. Dobrze prezentowałam się w szpilkach. Podobały
mi się krzyki z przejeżdżających aut i zazdrość kobiet po trzydziestce, wychodzących
w dżinsach i swetrach z kina. Podobały mi się darmowe wódki, które dostałam od
barmana w następnym klubie (Bo to twoje urodziny!) i to, że Rhys zapłacił
taksówkarzowi, który wysadził nas przy parku, gdzie pobiegliśmy ze śmiechem
ikochaliśmysięniedalekohuśtawekdladzieci.Bolałamniewtedykostka.Myślałam,
żetoodtańczeniawszpilkach.Ignorowałamtoprzeznastępneczterymiesiące.Tobyła
tylkoirytującakostkawniemaldoskonałymświecie.
Shaydzwoni,aleniejestwstaniemniewywabić.Niechcęryzykować,żenatknęsię
gdzieś na dawnych znajomych po sześciu miesiącach unikania ich. Nie chce mi się
zajmowaćmakijażemanimyśleć,wcomamsięubrać.
ChcętylkozalecprzedAvatarem,aleitoniejestłatwe.Mamazaczynasięwiercić
w trakcie filmu i to nie dlatego, że zjadła pół tortu i większość malteresów.
Zapomniałam, że główny bohater ma niesprawne nogi. Na Ziemi jest sparaliżowany,
ale na Pandorze biega wielkimi susami. Zakochuje się w seksownej niebieskiej
kosmitceiniechcewracać.
Mama niepokoi się, bo dwa tygodnie temu skończyły mi się antydepresanty i nie
poszłam,żebyodnowićreceptę.Jejoczybłądząciąglewmojąstronę.Boisię,żefilm
sprowokujemnieznowudowzięcianógzapas–żetakpowiemwprzenośni.Alenie.
Trzy miesiące spokoju nauczyło mnie, że nie jestem w hollywoodzkim filmie. Że
mamtylkotęjednąplanetęiżeutkwiłamnaniejnadobrezniedoskonałąmatkąinogą
zwłóknaszklanego.Wiem,żewciążbędętracićrównowagę.Wciążbędęmusiałasię
prostować.Jużtowiem.Ucieczkabytegoniezmieniła.WschodniewybrzeżeAustralii
nienachylaciępodinnymkątem.
PóźniejlogujęsięnaFacebooka.Szybkoprzebiegamswójprofil,zaskoczonaliczbą
urodzinowychwiadomości.AleniemażadnejodZaka.
Mogę wytłumaczyć sobie brak pocztówki, ale nie da się wyjaśnić tego. Wie
przecież,żemamurodziny–naFacebookuwszyscywiedzą.Jedynypowód,zktórego
topominął,jestoczywisty:zapomniałmnie.
Może wystarczają zaledwie trzy miesiące, by to – ciepłe ramiona, śmiechy pod
kołdrą,jegowstydliwepieszczoty–zblakło.Byćmożeczaspożerawszystkierelacje.
Możezakilkadalszychmiesięcybędziemyjużdlasiebiezupełnieobcymiludźmi.
Gaszę światło. Zac chce zostawić tamto wszystko za sobą. Chce, żebym dała mu
spokój.
Tylkotaprzeklętagwiazdkawciążbłyszczy?
33
MIA
Odprogubijeblaskczerwonychróż,alenakartcejestimięMamy.Przykładadłońdo
policzka,gdyjączyta.
–Kimonjest?
–Takipoprostu…
–Ktośzinternetu?
Wzruszaramionami,odwracającsię.
–Jakijest?
–Zwyczajny.Nicspecjalnego.
Zanimzachorowałam,Mamachodziłanarandkizewszystkimi,którzybyligotowiją
zaprosić. Utrzymywała istnienie tych mężczyzn w sekrecie przede mną, albo
przynajmniej tak myślała. Dla nich była enigmatyczną potencjalną dziewczyną, ale
prywatnie pozostawała przejętą matką, samotnie wychowującą córkę, nad którą nie
potrafi zapanować. Od niej nauczyłam się udawać i zmieniać twarze na potrzeby
różnychwidowni.
Wspólnemieszkaniewniewielkimdomuniebyłołatwe.Jeśliwracałamszczęśliwa,
sprowadzała mnie do parteru – z zazdrości czy zawiści. I vice versa. Była ciągła
huśtawkaemocji,jednaznaszawszenaskraju.Wiem,żemiałamizazłepokręceniejej
życia,ajaniecierpiałamjejzabyciepokręconą.Zawstydzałamnieprzedludźmi,więc
nauczyłamsiętrzymaćnaodległość.Wdomuzawszenamnienaskakiwała.Nicnigdy
nierobiłamdobrze.
W kuchni Mama napawa się wonią róż. Jak to możliwe, że facet tak łatwo może
wywołać uśmiech na twarzy mojej mamy? Dlaczego to zawsze było nieosiągalne dla
mnie?
Istnieje mężczyzna, który dostrzega coś dobrego w mojej matce: 34-letniej
zabieganejkobiecie.Lubijąwystarczająco,bykupićtuzinczerwonychróż,napisaćjej
odręczniebilecikiosobiściedostarczyćjenapróg.Dotegotrzebatrochęodwagi.
Nalewamwodydowazonuiukładamkwiaty.Chcę,żebybyłaszczęśliwa,pomimo
mojej samotności. Chcę, żeby moja mama była przez kogoś kochana, mimo że ja nie
jestem.
Potemmnieobejmujeimyślę,żemożejednakjestem.
***
Kiedy wychodzę sprawdzić pocztę po czterech dniach, przejście blokuje mi
półciężarówka.
Mężczyznaopuszczarampę,wskakujenapakę,apotemwyprowadzaniskiwózek,na
którymjestdrzewko.Dodrzewkaprzywiązanyjestszpadel.Cototakiego?
–Gdzietodać?
–Nietutaj.Dlakogoto?
Sprawdzawpapierach.–MiaPhillips.Topani?
Kiwam głową. Drzewko jest wyższe ode mnie. Ma grube, szeleszczące gałęzie
isrebrno-zieloneliście.
Kierowcapokazujemimojenazwiskonaliścieprzewozowym.
–Comamztymzrobić?
–Niemampojęcia.Jatylkoprzewożę.
Kiedypodpisujęformularz,zauważam,żeautojestpełneskrzynekznadrukamiTHE
GOODOLIVE!
–Czytamjestoliwa?
–Jatylkoprzewożę.
Proponuje, że wwiezie drzewko do segmentu, i pozwalam mu. Potem z wyciem
silnikazawracanatrzyrazy,bywyjechaćznaszejślepejuliczki.
–Mia!–Mamamusiprzeciskaćsięprzezdrzwifrontowe.–Cototakiego?
–Wyglądanaleccino.Alemożemanzanilla.Trudnopowiedziećnatymetapie.
–Co?
–Drzewkooliwkowe.Musimyjeposadzić.
–Dlaczego?
–Botosięrobizdrzewami.
Zdejmujebutyiprzyglądasięśladomzieminadywanie.–Aledlaczegoktośmiałby
dawaćnamdrzewo?
Uśmiechamsię.NadalniewienicoZaku;żebyłalboon,albonicość.
Znajduje pocztówkę w doniczce i podaje mi ją. Z przodu jest obrazek
jaskrawopomarańczowegokwiatu.Ztyłuwidzęnieznanycharakterpisma.
Najlepsze,choćspóźnioneżyczeniaurodzinowe,Mia.Mamynadzieję,żedobrzesiębawiłaś.
Musieliśmyprzesunąćpłotiwykopaćkilkadrzewek.Pomyślałam,żemożeznajdzieszdomdlatego
malucha?Mamnadzieję,żeczujeszsiędobrze.Wendyiwszyscy.x
WolałabymdostaćkartkęodZaka,aletoprzynajmniejcokolwiek.Patrzęjeszczerazna
drzewkoodjegomamy.Jegomiękkiegałązkiofiarowujesięnaznakpokoju.
–Jaksiępielęgnujedrzewkooliwkowe,Mia?
–Nieprzejmujsię.Sąwytrzymałe.–PrzypominamsobiewykładZakaspodkołdry.
–Nawetjeślizaniedbasięjenatysiąclat,itakowocują…
–Oliwkitoowoce?
Wybucham śmiechem. – Możemy poszukać w Google’u, jeśli chcesz. Potrzeba po
prostuziemi,wodyisłońca.Możetrochęjakiegośnawozu.
–Skądtowiesz?
Wzruszamramionami.–Jabłuszko,jajeczko.
***
Razemprzeciągamydonicęzdrzewkiemnadwór,zadom.Mamamarandkęzfacetem
odróżimówięjej,żebyszła.Zostajęnapodwórzuznajdziwniejszymprezentem,jaki
kiedykolwiekdostałam.Wystarcza,bymsięgnęłapotelefoninapisałaesemes.
HejZac,przekażodemniepodziękowaniaswojejmamie.Powiedziałeśjejżemamurodziny?To
bardzosłodkiezwaszejstrony.Jakieśporadynatematsadzenia??:-)Mia
Jeszcze tyle innych rzeczy desperacko chciałabym powiedzieć: że ściany i sufit są
umnieniebieskie.Żewłosydochodząmidoramion.Żemyślęonimprzezcałyczas.
Alepostępujęostrożnieinaciskam„wyślij”.
Trzymam telefon w dłoni, oczekując, że może zamrugać i zawibrować w każdej
chwili.Minutypłyną.Sprawdzamrazidrugi,aległupiakomórkamilczy.Takdługo.
Zacbyłkiedyśpukaniemnamojestukanie,aleterazjestchłopcem,którypozwalami
umierać po esemesie. Kiedyś uwalniał mój umysł od cierpienia, teraz to on je
powoduje.Taciszamniezabija.Supłamniewwęzłyzwątpieniawsiebieiwszystko,
co kiedykolwiek powiedział. Godzina i nie ma odpowiedzi. Jestem chora z tej
niewiedzy.
Niepowinnam,wiem,alepiszędrugiesemes.Niczegownimniecenzuruję.
Zac,przepraszam,żecięignorowałam.Byłamnadnie.Byłamzrozpaczona.Terazjestlepiejale
zakażdymrazemjakmnieignorujeszznowumnietodołuje.Nienawidziszmnie?Straciłamcię?
Niechciałamcięstracić.Niebądźstracony.Przepraszam.Nienienawidźmnie.
Naciskam„wyślij”iznika.Odwagaigłupota,naraz.
Iwciążnicnieprzychodzi.Jednagodzina.Dwie.Trzy.Telefonspoczywawkieszeni
jak cegła. Niezabezpieczona przez antydepresanty nie potrafię powstrzymać się przed
ześliźnięciem znów po tym zboczu samoobrzydzenia. Czuję przyciąganie paskudnej
i nielubianej, i ty głupia dziewucho, jak mogłaś wierzyć, że on by ciebie chciał?
Czujęjenaraz:litośćigniew.Iześlizgujęsięcorazniżej.
Cholera, muszę coś zrobić. Zaczynam kopać dołek. Stosuję się do instrukcji na
etykietceprzydrzewkuikopięwytrwale,mimożejestjużzmrok.
Dochodzędo50centymetrówikopiędalej.Mamskurczewkolanachibiodrach,ale
posuwam się coraz głębiej, wyciągając kamyki. Muszę mieć zajęcie, jak zaleca
informatororaku.Przyciągamdrzewkodosiebieiprzewracamnabok,podważającje,
bywyszłozdonicy.Potemklękamnakolanach,wpychamroślinędodołkaijąprostuję,
wypełniając dziurę luźną, żylastą ziemią. Utykam ją i ubijam, poruszając się na
przedramionach.
Całe ciało mnie boli. Kiedy w końcu wstaję, skórę mam pokrytą warstwą ziemi.
Straciłam rachubę godzin; jest tak późno, że może być jutro. Boli mnie wszystko, ale
jestemzadowolona.Zasadziłamto.Zrobiłamcośprawdziwego.
Drzewkojestterazmojegowzrostu.Głębokopodpowierzchniąjegokorzeniebędą
sondować ziemię, szukając, czego można się uchwycić. Ale tu, na poziomie moich
oczu,gałęziesąupozowaneispokojne.Oddychaj,Mia,mówięsobie.Bądźspokojna.
Kiedybioręprysznic,przymojejstopiespływabrązowawoda.Potrzebujęcałejsiły
woli,byniepoczućdosiebieobrzydzenia.PostanawiamusunąćnumerZakaztelefonu.
Muszę.
Niemamsiłynakolejneodrzucenie.
A jutro spotkam się z Shay. Wyślę może nawet maila do Tamary, koleżanki
z podstawówki. Kiedy poszła do szkoły średniej dla dziewcząt, nasze drogi się
rozeszły, choć pewnie bardziej z mojej winy. Chciałabym ją zobaczyć. Możemy
pogadać o dwunastej klasie, chłopakach czy wszystkim innym, co się dla niej liczy.
Cokolwiek,bylewyjśćztegodomuioddalićsięodrozczarowaniaZakiem.
Wyczerpana wyłączam światło i wślizguję się do łóżka. Odrywam ze ściany
świecącąwciemnościgwiazdkęiupuszczamnapodłogę.
Wtedywłaśnieprzymniepikatelefon.Trzeciawnocy.
NienienawidzęcięMia.Niesmućsię.Przepraszam,byłemzajęty.Dużosiędziało…
34
MIA
Pociąg zwalnia i przesuwam się do środka, trzymając się poręczy, gdy ich mijam.
Dzieciakzauważa,żetrochękuleję,ispoglądawgórępytająco.
–Nogausnęła–mówię,aonobracasięzpowrotemdookna.
Na Showground Station drzwi otwierają się na mieszankę rockowych melodii,
głosówzmegafonówihałasugeneratorów.Nawetztejodległościwidzę,jakwzbijają
się i nurkują metalowe klatki, a malutkie kończyny wymachują falami. Obok mnie
dziecipiszcząiwyskakująnaperon,wyprzedzającrodzicówzwózkami.
Idę kładką za nimi, zbliżając się do tunelu i dalej do bram na tereny wystawowe.
Stonogi kolejek wiją się do wejść. Ustawiam się i ja, jedyna w pojedynkę i jedyna
bardziej podenerwowana niż podekscytowana. Co będzie, jeśli wpadnę na kogoś ze
szkoły?
Kolejka przesuwa się wolno do przodu i jest tylko jeden powód, z którego i ja
przesuwamsięwrazznią.
Jestwmojejkieszeni.
CześćMia
PozdrozLosAngeles,ojczyzny„Słonecznegopatrolu”,sztucznejopaleniznyifacetównarolkach.
TataiEvanodlatują.
FYI,klasamaturalnajestdużobardziejgorączkowazadrugimrazem.Dotegotrzebaprzycinać
drzewka,wróciłAnton,aBecmaStu.MusiałemjakośwcisnąćtocałeMojeŻyczenie,więcwdzień
popróbnejmaturzebyłemjużwsamolociedoStanów:LA,NowyJork,potemDisneyland.Zabrała
sięcałarodzina.
Wczorajmieliśmywycieczkęwokółpłotówsławnychludzi.Kierowcadostrzegłkogoś,ktosię
nazywaJaneFonda,zpsemnaspacerze.Evanprzysięga,żewidziałArniegoSchwarzeneggera.
Mójtelefonniemaroamingu,aleniedługowyślędrugąkartkę.
Mamnadzieję,żeuciebiedobrze.
Zac
PSMożeszcośdlanaszrobić?WebsterowiezapisaliShebęnapokazwPerthiBecchciałabymieć
zdjęcie.Juryzbierasięwniedzielęogodz.14./Oddamcipotemzawstępalbo…odejmęodtwojego
rachunkuzamrożonekawy;)
PPSNaszasąsiadkaMiriamzaliczyłarekordciastkarski–jejciastoowocowewygrałodziesiąty
rokzrzędu(znasząoliwącytrusową,rzeczjasna).
PPPSWspominałem,żemojeulubionetoFreddo…?
Czytałam tę pocztówkę ze sto razy. Cudownie jest mieć wiadomość od niego, nawet
jeślionsamznajdujesięnadrugimkońcuświata.Aprzedewszystkimcieszymnie,że
niezapomniałomnie.
Płacę dwadzieścia dolarów za wejście i wchodzę przez ruchome barierki
w powietrze nabrzmiałe od cynamonowego cukru i hot-dogów Dagwood. Wiszą nad
nami kłęby kurzu, wzbijane przez tysiące butów. Jest też odór siana, zwierząt
i odchodów. Nie przypominam sobie, żeby tu tak cuchnęło, ale też nigdy nie
przychodziłamtusama.
Dwa lata temu była nas dwudziestka, gdy przyjechaliśmy w środę wieczorem.
Większość czasu zeszło nam na staniu w kolejkach do przejażdżek, po czym
następowały niezapomniane minuty szybowania w powietrzu pod wszelkimi kątami,
gdy człowiek stara się naraz nie wypaść i się nie posikać. Błąkaliśmy się po
zakurzonychalejkach,próbującczasemszczęściawjakiejśgrzezręcznościowej.Przed
zamknięciem był wariacki wyścig po torby z gadżetami wystawowymi – SpongeBob
Kanciastoporty,AngryBirds,FreddoFrogsiróżnefluoroscencyjnedodatki.Czekając
na pociąg, nadmuchiwaliśmy zabawki i przystrajaliśmy się plastikowymi ozdobami,
wspominając czasy, gdy w torbach z gadżetami bywały wartościowe produkty i było
ichwięcej.
W podstawówce przyjechałam z Tamarą i jej starszą siostrą. Podpuszczałyśmy się
nawzajem,żebyiśćnakolejkęgórską,apotemgodzinamiześmiechemprzeżywałyśmy
wrażenia z jazdy, krztusząc się gorącymi frytkami. Siostra Tamary wygrała dla niej
wielkiego zielonego pieska w jakiejś grze zręcznościowej i ogromnie mi to
zaimponowało. Myślałam, że nikt nigdy nie ma szansy wybierać nagród z najwyższej
półki. Też tak chciałam – mieć zielonego pieska i starszą siostrę. Wygrała dla mnie
tylkomałegopingwinka,zktórymsypiałampotem,dopókiniepękł.
Gdy byłam jeszcze mniejsza, najbardziej lubiłam karuzelę Ferris. Siadałam
pomiędzy Babcią i Dziadkiem. Uwielbiałam, jak przewracało mi się w żołądku, gdy
krzesełkawirowaływgóręiwskos,kpiączgrawitacji.Terenytargowestopniowosię
kurczyły.–Patrztam,Mia–wiwatowalidziadkowienaszczycie,gdziechłodnabryza
łaskotałamitwarziwłosy.Potemschodziliśmycorazniżej,wracającdowyrazistych
woni olejów i słodyczy, i wyławiając pojedyncze głosy z magmy gwaru. Pamiętam
karuzelę Ferris jako niekończącą się falę wzlotów i zjazdów, perspektyw i zbliżeń. –
Czymożemypojechaćjeszczeraz?–pytałam,gdynastawałrozczarowującybezruch.
I jechaliśmy. Czego dziadkowie by dla mnie nie zrobili? Przeznaczali całe dnie na
spełnianie moich zachcianek, a potem wypuszczali mnie z samochodu na naszym
podjeździe,całującmnienadobranoc.
–Bądźgrzeczna,Mia–mawiałaBabcia.Patrzyłam,jaksamochódznikainauliczce
zapadacisza.Dopierowtedymojamatkaotwieraładrzwi.
Myślałam,żetonormalne,żedorosłakobietanienawidziswoichrodziców–czuje
do nich zapiekły żal i zamyka przed nimi swój dom. Nie zaskoczyło mnie więc, gdy
odkryłam,żesama nienawidzęswojejmatki, anigdyzrozumiałam, żeonanienawidzi
mnie.Każdesłowobyłoprzytykiem.Łatwiejbyłoodciąćsięodniej,niżdopuścićjej
okropnygłosdosiebie.
Laleczkikewpiewpatrująsięwemniepustymwzrokiemzestraganu.Anitrochęsię
niezmieniły,choćmoidziadkowiejużnieżyją,ajaniejestemmałądziewczynką.
Bioręwdechiwtapiamsięwludzkistrumień,niemyśląc,poprostuidączainnymi.
Wpadamdodusznychpawilonów,gdzieoferująmidarmowepoczęstunki,iwychodzę
z drugiego końca, witana przez naganiaczy, próbujących mnie do czegoś zwerbować.
Każdywygrywa!Płynęwrazztłumemmiędzysamochodzikamielektrycznymiidomami
duchów.
Wszyscy obijają się o mnie i wokół mnie, a ja jestem dziwnie zadowolona, że
Wystawa Królewska odbywa się tak jak zawsze, że ludzie wyrzucają pieniądze na
chwilowerozrywkiiopychaniesięsmakołykami,którychbędąpotemżałować.Dobrze
byćwotoczeniukoloruihałasuwbrewgroźbomrakaismutkowitego,cobyło.Może
ciinniwkołomnieteżcośstracili.Albo,cogorsza,kogoś.Albodopieromająstracić.
Z tych tysięcy ludzi co drugi będzie miał raka. Jeden na pięciu na niego umrze.
A jednak potrafią zderzać się elektrycznymi samochodzikami i śmiać się z siebie
wkrzywychlustrach.
Tamwłaśniegowidzę.
Rhys stroi miny przed krzywym zwierciadłem. Przy nim jest ładniutka dziewczyna,
trzymającanaramieniupurpurowąmałpkę.
Stajęjakwryta.Niemyślałamonimodtygodni.Chcemisięwymiotować.
Oboje, roześmiani, eksperymentują z różnymi pozami. On ma na głowie kapelusz,
którego nigdy nie widziałam. Dziewczyna wygląda znajomo; myślę, że jest rok niżej
odemniewszkole.
Potem ją wyprowadza, wciąż popisując się, by ją rozśmieszyć. Udaje mu się. Idę
wpewnejodległościzanimi,patrząc,jakwsuwapalecdotylnejkieszenijejdżinsów,
takjakrobiłizemną.KupujebiletnaWipeout,choćwiem,żeboisięwysokości.Gdy
czekająwkolejce, widzę,żestosuje swojądawnątaktykę: przekrzywiagłowę,kiedy
jejsłucha,sprawiając,żedziewczynawierzy,żejestdlaniegowszystkim.Kapeluszto
jedyna nowa rzecz w Rhysie. Dziewczyna uśmiecha się i wdzięczy, śliczna
w króciutkich szortach i pomarszczonym topie. Bawi się złotą połową serduszka na
wisiorku.Kiedycałujeją,odwracamsię.
Połowa serca nie starcza, Rhys. Ona też zda sobie z tego sprawę, w końcu, gdy
wyrośnieztychszortów,tejmałpkiiciebie.
Idę dalej alejkami, przy których z obu stron rozbawieni klauni potrząsają do mnie
głowami.Tylkoniepłacz,mówią.Anisięważpłakać.
AlegdybyniepocztówkaodZakawmojejkieszeni,pewniebymsięrozpłakała.
***
W Pawilonie Alpak są setki zagród, jednak wreszcie znajduję Shebę. Patrzy na mnie
swoimiwielkimioczami,jakbymówiła:O,toty.Zabierzmniestąd,dobra?
Jest najbardziej krnąbrną alpaką w trakcie konkursu, wyrywa się, gdy sędzia
sprawdzajejzębyiwełnę.BrakujejejznajomegozapachuBec,którybyjąuspokoił.
Przyglądamsiętemunerwowo,otoczonaprzezmłodychistarych,którzyprzybylinatę
dziwacznąimprezę.Sędziapochylasięizgina,kucaiocenia.Robizwinnyunik,kiedy
Shebapróbujegokopnąć.Rozlegająsięwiwatywidzów.
Robię zdjęcie komórką, gdy Sheba jest odprowadzana, bez wstęgi, z powrotem do
swojejzagrody.
Nie zdawałam sobie sprawy, ile jest u nas hodowli alpak ani ile rodzajów owiec
możnaupakowaćwPawiloniePostrzyżyniWełny:PollDorsets,WhiteSuffolk,Suffolk
iWhiteDorpers.Farmerzyweflanelowychkoszulachidżinsachdyskutująocenachna
rynku. Niektórzy z młodych przypominają mi Zaka – tę pozę, w jakiej opierałby się
opłot,jakgdybypostawionogowłaśniepoto,byłatwiejmusięprzynimmyślało.
Boże,jakchciałabym,abybyłtutaj,alewiem,żejestwłaśnienawakacjachżycia,
które trzeba wykorzystać do ostatka. Zdobywam dla niego torbę z gadżetami
wystawowymi Freddo Frog. W pociągu do domu czytam jeszcze raz kartkę od niego,
żebyusłyszećjegogłos.
Śmieszne.NigdyniemiałamgozafanaDisneylandu.
35
MIA
SześćdnipotempojawiasiękopertazAmeryki.Wśrodkusądwierzeczy:pocztówka
odZakaiprzepisspisanypętlistymiliteramiWendy.
PozdroMia,
JesteśmywSanFran,ojczyźniechińskichciasteczekzwróżbami,dżinsów,kawypoirlandzku
iwiększejilościdziwakówniżgdziekolwiekindziej.Przyłapanycelebrytanr3:RobinWilliams
gryzącybajgla.Słowo!Czytonieszczęśliwytraf?
JakwypadłaSheba?CzyMiriamzgarnęłanagrodyzaciasta?Mamapiszeciprzepis,jeśli
obiecasz,żebędzieszbronićdoniegodostępuchoćby„zacenężycia”!!Więcteżmaszszczęście,ha,
ha.
JutroDisneyland.Jakieśsugestieupominkowe?Czymamodgadnąćtwojąulubionąpostać…
KrólewnoŚnieżko?TatamapredyspozycjedograniaMyszkiMiki:wysokieportki,odstającybrzuch
iskrzekliwygłos.EvanprzezcałeżyciepodkochujesięwPocahontas,więclepiej,żebytusię
kontrolował.
MamaniemożesięjużdoczekaćkawywStarbucksie.
Życzmiszczęścia
Zac
Niełatwo jest sobie wyobrazić Zaka w San Francisco. Nie budzą go tam piejące
koguty.Niemanasobieciężkichgumiakówanidługichróżowychrękawic.
Czytam list ponownie w drodze do kliniki, gdzie będą mi dopasowywać nogę.
Czytamgorazjeszcze,liczącodwołaniadoszczęścia.Totypowedlaniego,bywtrącać
tosłowotaklekko.
Nietylkoontakrobi.Wtrakciechemiilekarzepowtarzalijewkółkomamie–choć
pilnowali się, by nie wyrywać się z nim przy mnie. Szczęście, że uchwyciliśmy to
w tym stadium. Szczęście, że jest izolowany. A potem po operacji podsłuchałam
pielęgniarkiwkorytarzu.Onawogóleniezdajesobiesprawy,jakiemaszczęście.
W poczekalni w klinice jest dziewczyna trochę młodsza ode mnie. Jej
obandażowanykikutkończysięnawysokościpołowyuda.Przyłapujęjąnazawistnym
spojrzeniunamój.Poniżejkolana–widzę,jakmyślizzazdrością.–Szczęściara.Ma
nagłowieperukęiprzypominamsobie,jakmojamniedrażniła.
Muszęodwrócićwzrok.Czynaprawdęmyśli,żemamszczęście?
Przedewszystkimprzecieżtopechprzyniósłmiraka,prawda?Pechskazałmniena
to piekło. Więc jak można nagle mówić o szczęściu, że wyszło się z tego z dłuższym
nienaruszonymfragmentemnogi.Jestemszczęściarą,bomniejkulejęprzychodzeniu?
Wcholeręztymiwszystkimiszczęściami.Niechsięodemnieodwaląipozwoląmi
samejpodejmowaćdecyzje.Chcęznówprzejąćkontrolęnadmoimżyciem.
Chcęupiecciastoowocowe.
Apotem?Chcęzrobićcoświęcej,naprzykładznaleźćpracęalbopodróżować.Nie
staćmnienalotdoAmeryki,alemogępojechaćdomiast,którychnigdyniewidziałam
igdzieludziemnienieznają.Chcęspojrzećnajakieśmiejsceświeżymioczami,takjak
Zac.
Wdomuleżęwbasenikunapodwórzuipodziwiamdrzewkooliwkowe.KiedyZac
wróci, zaproszę go do Perth i wciśniemy się tu oboje. Będziemy mogli jeść ciasto
owocoweipićmrożonąkawę,aonopowiemiwszystkooDisneylandzie.
– Ariel – mówię na głos, przypominając sobie swoją ulubioną postać.
W dzieciństwie miałam obsesję na punkcie Ariel z Małej syrenki, z jej pięknymi
rudymiwłosamiipołyskującymogonem.
Wciąż mam DVD, więc wchodzę do domu i załączam je. Znam każdą piosenkę na
pamięć.
Alefilmniejesttakisam,jakbył.Dziesięćlattemuuważałam,żeArielpostępuje
niezmiernie romantycznie, poświęcając swój ogon w zamian za dwie nogi, by być
z człowiekiem, którego pokochała. Zapomniałam o tym, że zła wiedźma ukradła jej
przytymgłos,ipotemArielogromniecierpiała,chodzącwmilczeniu.
Cozabeznadziejnatransakcja,myślę.Zachowajogon–poradziłabymdziśAriel.
Zachowajogoniśpiewaj.
***
HejkaMia
Możeszzacząćtorozgłaszać…
DlaczegoNowyJorknazywająWielkimJabłkiem?Nowojorczycyjedząsameprecle,kebaby
iczarną„kaafę”.Mamaodkryłatakzwane„BeztłuszczoweBabeczkiCzekoladowe”itestujeich
niskokaloryczność.
Wciążmamwrażenie,żezjakiegośbaruwyjdąJerryiElaine.Jutromamyzwiedzanieplanu
Seinfelda,więcwszystkomożesięzdarzyć.Mamakupiłaminawetgrę„JakdobrzeznaszSeinfelda”,
którajesttakgłupia,żeażśmieszna.Lepiejzacznijsięjużkuć,bojakwrócę,skopięcityłek.
Muszęlecieć.
Zac
PSKrążąteżplotki,żeEmmaWatsonjestwmieście…Tylkomówię.
Listy od Zaka przychodzą w kojącym rytmie. Uwielbiam jego krótkie komentarze
iniespodziewanewyzwania,którestawiaprzedemnązakażdymrazem.Wiem,żestara
siępoprostudaćmizajęcie.Itodziała.
Ile razy dzwoni telefon, wciąż mam nadzieję, że to on. Może jest trzecia w nocy
iczujesięsamotnywmieście,którenigdyniekładziesięspać.
Dziś rano mama wyprzedza mnie do telefonu stacjonarnego. Odpowiada na kilka
pytań,zdezorientowana,potemzakrywamikrofondłonią.
–Toktośzprotezowni.Chcą,żebyśprzyszła.
–Dlaczego?–Byłamtamdopierodwatygodnietemunapoprawkę.
–Przymiarka,mówią,twojejnowejnogi.
– Mam ją – przypominam jej, pukając w odlew z włókna szklanego. Powinna
wystarczyć mi na ładnych kilka lat. – To pewnie chodzi o tej drugą dziewczynę –
mówię,przypominającsobie,jaknamniepatrzyła.
Mamarozłączasię.–Dziwne.Powiedzieli,żetopoliwęglanowa.Dlaciebie.
***
ZauważamjewsklepiezpłytamiDVD.Dziwneuczuciewpiersiach.
Zpoczątkuprzypominamimotyle,jakichdoznawałamnakaruzeliFerris.Alestoję
nastabilnymgruncie,więcdotegoniemapowodu.
Przeglądam seriale telewizyjne, ustawione alfabetycznie na półkach. Akcja wielu
jestumiejscowionawNowymJorku.Wysuwamje,oglądającprzedniąitylnąokładkę.
Dziękitymsitcomomitelenowelomnowojorskieulicewydająmisięznajome–żółte
taksówki,szerokiechodniki,wąskiebudynkimieszkalne.Nawetzarysliniimiastajest
rozpoznawalny.
Pomysłyrodząsięwtakisposób:zestawieniedwóchniezwiązanychzesobąrzeczy.
Pierwsza: pudełko Przyjaciół. Druga: błysk pocztówki w pamięci. Dwa obrazy
zbliżają się do siebie jak obcy ludzie w przejściu. Wpadają na siebie, przepraszają
iustępująsobie,ajednak…cośsiędzieje.
Cośtrzepoczemiwpiersiach.
Po powrocie do domu oglądam odcinki Kronik Seinfelda, jakbym szukała w nich
Zaka.Dlaczegonaglejestmitaktrudnogotamsobiewyobrazić?
Ponownieczytampocztówkiilist.Niemawątpliwości,żetojegopismo.Totakże
styl Zaka. Beztroska gadka o celebrytach. Pogodzie. Obsesji jego mamy na punkcie
Starbucksa.
Ale gdy o tym pomyśleć, to też wydaje się dziwne. Za każdym razem, gdy
rozmawiałamzWendy,zawszeproponowałamiherbatę.
Przebiegampalcempoprawymbrzegukoperty.Jestnalepka„AirMail”iniebieski
znaczek za 2,20$ z panoramą Nowego Jorku. To stary widok, zawierający Twin
Towers.
Minęło już ponad dziesięć lat od zawalenia się World Trade Center. Zastanawia
mnie to, dlaczego te budynki miałyby wciąż pojawiać się na znaczkach, podczas gdy
nawet nowa okładka DVD Przyjaciół ma uaktualnioną wersję linii miasta bez
bliźniaczychwież.Dlaczegokrajmiałbyryzykowaćrozdrapywaniestarychran?
To, co czuję, to nie jest przerażenie. Przerażenie to kotwica w trzewiach.
Przerażenie to stracić włosy, zostać wyrzuconą ze szkoły, obudzić się bez nogi
iżałować,żesięnieumarło.Przerażeniejestciężkieiniedajecisięruszyć.
To, co czuję, jest umiejscowione wyżej, w klatce piersiowej. To coś bardziej jak
drganie lęku z zupełnie niewiadomej przyczyny. Przez tyle ostatnio przeszłam. Co
jeszczemogłobymnienapawaćlękiem?
Sprawdzam drugą pocztówkę i kopertę od Zaka z napisami „Los Angeles” i „San
Francisco”naznaczkach.
Czy to nie dziwne, że na żadnym nie ma datownika? Czy to przypadek, że stemple
pocztoweniedosięgająznaczków?Żerogiodlepiająsiętakłatwo,jakbybyłyjużraz
odklejane?
Nie mam najmniejszego powodu wątpić, że Zac jest w Nowym Jorku i robi to
wszystko,oczymmipisze.
Aleogromneskrzydłabijąwmoimsercuiwiem.
Wiem.
Wiem,żemniewrabia.
36
MIA
Wykręcamnumerzestronyinternetowej.
–TheGoodOlive,oliwazoliwekifarmaagroturystyczna.
–Bec?
–Tak.
–Jesteśtam.
–Tak…Ktomówi?
–Wróciłaś?
–Skądwróciłam?
Rozłączamsię.
DzwonięnakomórkęZaka,alenieodpowiada.Czuję,jaknaniąpatrzy.Ipozwala,
żebysięwydzwoniła.Czywie,żewiem?
Skrzydła w klatce mojej piersi przeistoczyły się w spanikowanego ptaka. Nic nie
pomaga: świeże powietrze na podwórzu, drzewko z pięcioma zielonymi oliwkami.
Jegodobre,uspokajająceliście.Tylesprzecznychsygnałów.
–TheGoodOli…
–Bec.
–Ktomówi?
–CzyjestZac?
Cisza.
–Mia?
–Jest?
Woddalibeczykoza.Gdakaniekur.
–Jestwdomu.
–Alepisałmi…
–Wiem.
Głosmisięłamie.–Dlaczegotakpisał?
Jak bardzo muszę być odrażająca, by skłonić go do takiego fortelu – fałszywych
listów, starych znaczków, wszystkich tych amerykańskich stereotypów – po to, żeby
mógłmnieunikać?Całajegorodzinamusibyćzaangażowanawtenżart,naśmiewając
sięzmojejnaiwności.Ztego,jakajestempokraczna.
–Mia–mówiBec.–Mia,onnie…
–Niemusiałkłamać.Jeżeliniecierpimnietakbardzo…
–Niejesttak.
Jakabyłamgłupia,wierząc,żemogłamsiępodobaćZakowi,gdycałajegodobroć
byłanakierowananato,żebyskłonićmniedowyjazdu, do odpierdolenia się od jego
życiaraznazawsze.
–Mia,mówiłammu,żebytegonierobił…
–Toprzezmojąnogę?
–Niechodziotwojąnogę.Toniemanic…
–Niebędęmuwięcejprzeszkadzać.
–Mia,onjestchory.
Wszystkoustaje,jesttylkotosłowo.Odrywasięwpowietrzu.Oddalasięodinnych
słów, wysyłając falki przez całe podwórze, poruszając każdy liść na drzewku. Pięć
oliwekzwieszaswojegłówki.
W normalnym świecie „chory” znaczy przeziębienie. Ból głowy. Czerwone gardło.
Skargę:Tenpomysłjestchory.AlboChoryjestem,gdyoniejmyślę.
Alewnaszymświecietocośinnego.
Zakładałam,żemasiędobrze.Myślałam,żewycierpiałjużswojeiwkroczyłteraz
do zwykłego życia ludzi ze zwykłym szpikiem. To on miał przecież dawać mi siłę.
Odwodzićodczarnychmyśli,przypominaćmi,jakiemamszczęście.
Toniesprawiedliwe.Przezcałyczassprzyjałomiszczęście–98procent–anigdy
nanieniezasłużyłam.
Zac?
Iptakwyrywasięnawolność,wzlatujewysokowgórę,frunącjużnapołudnie.
***
Umnierakbyłjakpies,któryzłapałzębamizanogęiniechciałpuścić.Myślałam,że
każdyrakjesttaki,wgryzasięzfurią,dopókisięgonieodetnieiniewyrzuci.Alenie
każdy.NieuZaka.
Powinnam była coś podejrzewać. Przestał aktualizować Facebooka, tak jak ja
kiedyś. Wycofał się do tego ciemnego miejsca, w którym nie trzeba być silnym ani
dowcipnym. Powinnam była domyślić się, że się chowa, bo sama się tam przedtem
chowałam.
Przechodzęodjednejstronyinternetowejdodrugiej,przeglądającwitrynyzofertami
pomocy, fora, blogi i dzienniki. Nie miałam pojęcia, że będzie tego aż tyle. Kiedy
chorowałam,wydawałomisię,żejestemtylkoja.
Ktobypomyślał,żemożnaopróżnićciałoczłowiekazcałejkrwiiszpikuinapełnić
nanowo,anowotwóritakodnowisiępokilkumiesiącach.
W odróżnieniu od mojego, rak u Zaka nie ma nic, co można by wyciąć. Białaczka
dopadakrewipłuca,serceiżołądek.Wszystko,cosprawia,żejesttym,kimjest–tym
chłopcem,któryodważyłsiępukać;którywolałjużzmyślaćkłamstwaniżdobićmnie
dodatkowymsmutkiem.Nawetteraztroszczysięomnie.
MamaznajdujemniewmoimciemnympokojuziPodemnastawionymnarepeat.Nie
wiem,cotojestzapiosenka.Toniemaznaczenia,oiletylkojestgłośno.
Stajewdrzwiach.
–Bolicię?–pyta,alepotrząsamgłowąiodwracamsię.Czywszystkomusizawsze
dotyczyćmojejnogi?Sągorszerzeczy.
Ma mnie unikać, kiedy jestem w takim stanie. Ta muzyka to sygnał dla niej, żeby
odeszła.
Aledziśjąprzyciąga.Przypominamsobiecoś,cousłyszałamkiedyśodBec.Kiedy
zwierzęnajbardziejkopieikrzyczy,właśniewtedytrzebajemocniejprzytulić.
Mama przytula mnie i jestem po prostu przerażonym dzieckiem. Gładzi mnie po
włosach, gdy opowiadam jej wszystko o chłopcu z pokoju 1. Pięknym chłopcu, który
złożyłmniewcałość,gdyrozpadłamsięnakawałki.
–Niepowinienkłamać.
–Myślał,żetakbędzielepiej.
–Powinienmipowiedzieć.
–Każdypostępujenajlepiej,jakumie,Mia.
–Comamzrobić?
–Prześpijsiętrochę.Jutrocośzrobimy.
Pomagamipołożyćsiędołóżkaiściskamniezaręce.Wychodząc,wyłączamuzykę
iświatło.
Aleniemasnu.Wciemnościczytaminternetowewspomnieniaodzieciach,którejuż
odeszły. Dzieciach, które wciąż wierzyły w Świętego Mikołaja. Oglądam nagrania
łysychnastolatków,wynudzonychwizolatce,jakZacmusiałsięnudzić.Czytamblogi
pacjentów,którzywalczylizapierwszymrazem,walczyliznówprzynawrocie,apotem
tracili rozpęd za trzecim czy czwartym podejściem. Ile razy, zanim się poddadzą? Ile
razymogąprzeztoprzechodzić?
IlerazyprzejdzieZac?
Siłą zmuszam się do ignorowania stron ze statystykami, skupiając się na historiach
tych,którzyprzeżyli.Mamnadzieję,żeonteżjeczyta.
Czytam o pacjentach, którzy cztery razy przechodzili terapię. Są sukcesy nawet
wtedy; nawet po piątej. Pewna kobieta miała sześć przeszczepów szpiku w ciągu
dziesięciulatiżyje,krewobcychludzirumienijejpoliczki.Dwanaścielatwremisji,
kwitnienadieciewegańskiej.Sąiinni,którzywalczylitakdługoiwygrali,wdzięczni
akupunkturze,spirulinie,trawiepszenicznej,witaminieB,jodze,modlitwie.
Mamnadzieję,żeniezrezygnowałzwalki.
Jest trzecia w nocy i umysł rozgrzewa mi się do czerwoności. Sprawdzam
Facebooka, pragnąc, by tam był, by jego zielona kropeczka pulsowała jak odległa
gwiazda.
Oczywiściegoniema.Mimotowysyłamwiadomość.
Zac,niemożeszwięcejkłamać.Wiemżejesteśwdomu.Becmipowiedziała.
Aletesłowawyglądająoskarżycielsko.Przypominamsobie,ilemiałcierpliwoścido
mniewszpitalu.
Zaczynamodnowa,powoli.Pozwalam,bypotoczyłysięłzy.
CześćZac
JaktamNowyJork?Zimno?Zestudzieneknaprawdęunosisiępara?Czywydajesię,żetojeden
wielkiplanfilmowy?
Niebędęcięzanudzaćtym,coumnie.Twojeżyciejestznaczniebardziejekscytujące.
Kiedywracaszdodomu?Skończyłymisięgruszkiichętniezjadłabymteżporządnegotosta
zserem.Jakośsamejminiewychodząjaknależy.Wczymtkwisekret?
Przypomniałomisię,żechybanigdyniepowiedziałamcidziękuję.Więc…mówię.Zawsze
wiedziałeś,copowiedziećalboczegoniepowiedzieć.Dziękuję,żepozwoliłeśmipobyćna
farmie,mimożemiałeśprzeztokłopoty.Dziękujęzatroskęomnieiżemnienieskreśliłeś.Nie
przejmowałeśsięmojąnogąaniwłosami(możetrochębardziejwłosami…).Widziałeśwemnie
to,cobyło,anieto,czegoniema.Pozwoliłeśmiwyobrażaćsobie,żeżyciemożetoczyćsię
dalej.Żetegochcę.
Jeślidostaniesztęwiadomość(tojestjeżeliniestchórzęinieskasujęjejwcześniej),możesz
odpowiedzieć?Wiem,żejesteśzajętywNowymJorkunapastowaniemEmmyWatson,alejeśli
zajdzieszdokafejkiinternetowejidostaniesztegomaila,proszęodpowiedz.Takchciałabym
znowupoczytaćtwojeliterówki:-)
Buziaki
Mia
PSZawszenazywałeśmnieszczęściarąizaczynampodejrzewać,żemożeszmiećrację.Nigdy
niemyślałam,żebędęmiećtyleszczęścia,żebyzyskaćtakiegoprzyjacielajakty.Jesteś
najmilsząosobą,którakiedykolwiekpukaławmojąścianę.
Napisanietegowyżęłomniedocna.Jestemwypruta.
Wszystko,coprzedtempisałam,byłoomnie–zawszeomnie.
Chcę,żebytenmailbyłdlaniego.
37
MIA
RanoMamaznajdujemnieśpiącąnalaptopie.Palcewciążmamnaklawiaturze.
–Mia.
–Dlaczegominiepowiedział?
–Chodź,Mia.Umyjbuzię.
Jestem w łazience, gdy Mama dzwoni na farmę. Słyszę urywki rozmowy, ale nie
mogęuchwycićichsensu.
– Bec mówi, że chętnie nas przyjmą – wyjaśnia mi potem. – Ale nie chce,
żebyśmy…traciłyczas.
–CzegochceZac?
Mamapotrząsagłową,nierozumiejąc.–Becmówi,żeonsięnieodzywa.
–Wogóle?
–Chodzidoszkoły,alewdomu…nie.Nieochorobie.Chceszpojechać,Mia?
–Niemogęsiętakpoprostuzjawić.
–Czychcesz?
–Mamo,onniechcemnietam.
–Niezgaduj,cojestwjegogłowie,Mia.Myślotym,cojestwtwojej.–Trzyma
mniemocnozaramiona.–Cochceszzrobić?
Ja?Tojasne.Całemojeciałorwiesiędoniego.
***
Mamadzwonidopracy.
– Przepraszam, Donna, coś mi wypadło… Nie, Mia jest zdrowa. Wszystko z nią
dobrze.–Mamauśmiechasięiwidzę,jakąulgęjejsprawia,żemożetopowiedzieć.–
Świetniewygląda.Włosymajużdoramion.Chodziocośinnego.Potrzebujękilkudni,
okej?
Odwołuje swoją randkę z facetem od róż (który, nawiasem mówiąc, ma na imię
Ross), zbijając te same, szybkie jak błyskawica pytania. – Nie, ona ma się dobrze.
Mojacórkajestzdrowa.
Nie rozumiem, dlaczego ludzie, których nigdy nie poznałam, od razu mają takie
skojarzenia.Zjakichobawzwierzałasięimmojamama,któryminigdyniedzieliłasię
zemną?
Idęzaniądogarażu,gdzieuzupełniawodę,olejisprawdzakołozapasowe.Nigdy
nie była przestraszona. Przynajmniej mnie się tak nie wydawało. Poirytowana, tak.
Wścibska i apodyktyczna, zdecydowanie. Ale nigdy nie wyobrażałam sobie, że może
sięobawiaćmniestracić.
Ajatakbardzostarałamsięzniknąć.
Wyciąga walizkę. Wkładamy do niej jakieś ciuchy, potem idziemy do kuchni po
butelki wody i kanapki. Do bagażnika wrzuca ręczniki i koce. Sprawnie radzi sobie
zuciekaniem.Dużolepiejodemnie.
Podnosibramęgarażuizałączasilnik.
–Mia?
Niemogęsięruszyć.
–Mia,wsiadaj.
Zac mnie tam sobie nie życzy. Chce po prostu zniknąć i nie mogę go za to winić.
Gdyby chodziło o mnie, chciałabym wyrwać się na Złote Wybrzeże i porządnie
zaszaleć:imprezy,dragi,nieznanifaceciwpokojachhotelowych.Pieprzyćświatijego
pecha.Pieprzyćlekarzy,igłyiból.PieprzyćGoogle’azjegostatystykami,boonenic
nieznaczą,kiedymowaotwoimżyciu.
–Jedziesz?
–Niemożemygouzdrowić.
–Wiem.
–Niemożemyzjawićsięnistąd,nizowądigouzdrowić.
–Więcpoprostusięzjawimy.Wsiadaj.
Podaje mi stary atlas drogowy. Mam dzięki temu na czym się skupić. Znajduję
najlepszą trasę przez kolejne osiedla, prowadząc zygzakiem do wjazdu na szosę do
Albany.Naniejsamochódzaczynasięmęczyć,wmiaręjakdrogawspinasięioddala.
Miastokurczysięwlusterkuwstecznym.
–Niechcęjechać.
–Wiem.
Odkładamatlasnabok.Niebędziemymiałyżadnychzjazdówprzeznastępnecztery
godziny.
–Więcodnowiłasię?Białaczkauniego?
Mamakiwagłową.
–Kiedyjedziedoszpitala?–Tosamolubnezmojejstrony,alegdybyZacprzyjechał
doPerthnaleczenie,mogłabymodwiedzaćgo,kiedytylkozechcę.
Mamapatrzyuważnienadrogę.–Chybanaraziesięniewybiera.
Szosa opada i wije się szybko. Przedmieścia ustępują dzikim zaroślom. Zarośla
ustępująpastwiskomtakzielonym,żewyglądają,jakbyrozłożonodywandlaowiec.Tu
i tam pola rzepaku układają się w jaskrawożółte kwadraty. Świat wygląda stąd
miodowosłodko;drzewasąbladeidelikatne.
Alecojakiśczaswidzęwątłecienierzucaneprzezptakiiwiem,żejestjeszczetyle
rzeczy,którebudząstrach.
***
Dojeżdżającdomiasta,zwalniamyze110do90,potemdo60.Mijamykilkastraganów
zowocamiprzydomach,potembiuroobrotunieruchomościamiibarzkurczakamina
wynos. Miejscowość wydaje mi się znajoma, ale przypominam sobie dopiero, gdy
wjeżdżamynastacjębenzynową.Totutajpowiedziałamsprzedawcy,żepadłamofiarą
rekina.TutajkupiliśmyzZakiemChikoRollsijedliśmyjenasłońcu.
Mamatankujesamochód.
–Wiesz,cotojestChikoRoll?–pytamją.
–Oczywiście.Kiedyśtutajpracowałam.
–Tutaj?
Rozglądamsię.Niematunicopróczstacjizjejczteremadystrybutorami.
Obokstoijakiśceglanyzakład,apodrugiejstroniedrogijestsad.
–Niebyłowtedysamoobsługi.Musieliśmynapełniaćbakiklientom.
–Odkiedypracowałaśnastacjibenzynowej?
–Odkiedymoirodzicejąmieli.
–Tę?
–Wyrosłamtutaj.Naszdombyłztyłunazapleczu.
–Dlaczegonigdyminiemówiłaś?
–Mówiłam.
Nawetjeślimówiła,niezapamiętałabym.Historiaigeografiatozawszebyłymoje
najmniejlubianeprzedmioty.
Pompa rusza i Mama przygląda się, jak kolumny z cyferkami tykają. Ciekawe, ile
razyopierałasięosamochody,patrząc,jakprzeskakujątenumerki.
–Tutajpoznałamtwojegoojca.
Wychodzę z samochodu, żeby przyjrzeć się dystrybutorowi w całej jego brudnej,
śmierdzącej okazałości. To jest punkt wyjścia mojego życia? Dystrybutor numer dwa
zbezołowiową?
– Mówię, że poznałam go tutaj – precyzuje Mama. – Ty zostałaś poczęta jakieś
dwadzieściakilometrówwtęstronę.Kilkatygodnipóźniej.Nabrzegurzeki.
–Okropne.
–Samapytałaś.
–Nie,niepytałam.Kimonbył?
–Mówiłamcijuż.
–Powiedzmijeszczeraz.
– Chris. Sprzedawca z Perth. Wlałam za dwudziestaka do jego magny. Miał
opuszczoną szybę, z radia leciał Silverchair. Zauważył, że podśpiewuję do melodii
podczasprzecieraniaszyb.Dałmidolaranapiwku.
–Wjakimkolorzebyłoauto?
–Czerwone.
–Byłwysoki?
–Dlaczegotoważne?
–Bojestemwyższaodciebie.Byłwysoki?
–Niezabardzo.Niespecjalnie.
–Poprosiłcięonumertelefonu?
– Nie mieliśmy komórek, Mia. Wrócił za tydzień zatankować tam. – Pokazuje na
dystrybutortrzeci.–SłuchałwtedyPowerfinger.
–Cobyłopotem?
–Cojakiśczaswracał.
–Podobałcisię?
Mamapuszczadźwignięitykaniecyferekustaje.Odwieszapistolet,mocujezakrętkę
bakuipuszczaokododystrybutora,jakbytobyłon,osiemnaścielattemu.
–Myślałam,żebędziemojąprzepustkądoinnegoświata.
–Był?
–Tybyłaś,Mia.
***
Wyjeżdżamy ze stacji i toczymy się główną ulicą miasta. Mijamy budkę
z hamburgerami, sklep spożywczy, rzeźnika, kiosk z prasą i park. Jest znak szkoły
i szpitala. Za szosą są rzędy domków. To jest pewnie miejscowość gminna, ale nie
chciałabymwniejmieszkać.
PróbujęsobiewyobrazićMamęjakouczennicę,śmiejącąsięzkoleżankamiwparku,
opowiadającą im o facecie w magnie, który jest o tyle bardziej wyrafinowany od
miejscowychchłopaków.Odmalowujęjąsobiewkrótkimkompleciku,popijającącolę
przezsłomkęicieszącąsiębrzmieniemsłowawyrafinowany.
Nakażdymroguwidzęjejduchy.Mamajedziepowoli,jakbytakżejewidziała.
Zwalnia jeszcze bardziej, potem parkuje przed piekarnią. Idę za nią chodnikiem,
a potem wchodzimy przez plastikowe paski, które zastępują drzwi. W środku czuć
drożdżami.
– Zmieniło się – Mama mówi rozczarowana. – Tam stały długie tace z donatami
zmarmoladą.
Donatynapółkachsąmałeipoprószonekolorowąposypką.Nieodmówiłabym,ale
Mamazamawiacośinnego.
–Siadałyśmyprzystolikuwroguicodziennieposzkolejadłyśmypszczeleżądła.
–Inietyłyścieodtego?
– Bonnie była jak szkieletor, a Clare… ponętna… we wszystkich właściwych
miejscach.
Zanoszępszczeleżądłaimrożonekawydostolika,poczymstrzepujęrękąokruchy
zobrusu.
–Niechceszjeszczeruszać?
Potrząsamgłową.Niemapośpiechu.Bezwzględunato,októrejdotrzemydodomu
Zaka,skutekbędzietakisam.Prawdęmówiąc,wogóleniechcętamjechać.
Mamarozrywaworeczek.–Niesątakiesame.
–Powiedzosobie.Jakatybyłaś?
–Jabyłam…normalna.
–Normalna?Dupablada.–Śmiejęsię,bowracajądomniesłowaShay.–Lubiłaś
szkołę?
–Byłalepszaodpracynastacji.
–Ulubionyprzedmiot?
–Biologia.
–Poważnie?Comiałaśnasobienastudniówce?–Zjakiegośpowoduwyobrażam
sobieMamęwniebieskimaksamicieizwielkimkwiatemwewłosach.
–Nieposzłam,Mia.Odeszłamzeszkoły,żebymiećciebie.
Więc nie było aksamitnej sukni, tylko nastolatka z brzuchem, siedząca w aucie
z rodzicami, gdy we trójkę zdążali do Perth, gdzie nikt nie będzie świadom hańby
Mamy.Tamwetrójkęzacznąwszystkoodnowa.Wnaszączwórkę.
–Cosięstałozfacetemzmagny?
–Mia,opowiadałamcijuż.
–Nie,nieopowiadałaś.Powiedzteraz.
Dziubie pszczele żądło widelcem. Nie odrywa od niego wzroku. – Powiedział, że
zabierzemniezesobą,aleniezabrał.Nigdysięjużniezjawił.
Wyobrażam
sobie
ducha
Mamy
na
stacji
benzynowej.
Czekającego.
Z nabrzmiewającym w brzuchu sekretem. Załamanego i bezradnego. Patrzącego na
szosę.Rozpadającegosię.
–GdziebyłyBonnieiClare?
–Niewiedziały.Niepowiedziałamim,nawetpomoimwyjeździe.
–Dlaczego?
–Czułamsięupokorzona.
–Zewzględunamnie?
– Upokorzona przez to, że gadałam o tym wyfantazjowanym życiu z tym
wyfantazjowanymmężczyzną,atonigdysięniesprawdziło.
Widzę moją mamę tak: stos pszczelich żądeł i coli, wyuczone na pamięć słowa
piosenek i marzenia o lepszym życiu, gdzieś daleko stąd. Widzę ją jako nastolatkę,
która chce być przez kogoś kochana i tak jak ja woli ukryć się, niż pokazać ludziom,
jakajestnaprawdę–niedoskonałaipełnawstydu.Niezwyciężczyni,tylkoprzegrana.
Przelękniona.Uciekająca.
Dlaczegouciekamy?
–Niebrakujecitwoichprzyjaciółek?
–Todawnedzieje.Powinnambyławziąćjeża.
–Czyżałujesz,żesięurodziłam?
–Nie,Mia.Mówiłamcitojuż.
Nawetjeślimówiła,niewiemotym.Odczasu,gdywpodstawówcezmusiłamnie
do noszenia aparatu ortodontycznego, większość tego, co mi mówiła, po mnie
spływało.Topoto,żebyśniemiałatakichkrzywychzębówjakmoje!Sześćmiesięcy
kłótni i przegrałam. Od tamtej pory buntowałam się wobec wszystkich jej poleceń.
Wyprasujswojeubrania.Odróblekcje.Wyprostujsię.Zostańwszkole.Niewidujsię
ztymchłopakiem.
Wszystkotopomniespływało.Apotem:Odetnijtęnogę.Ratujmojądziewczynkę.
Niewiedziałam,żewłaśniemówiła,żemniekocha.
–Powiedzmijeszczeraz.
***
Papierowa torebka z dwoma jeżami trzęsie się na desce rozdzielczej. Miasto jest już
dalekozanami,gdyMamanagleprzeklina.
–Czyzapłaciłamzabenzynę?
Staram sobie przypomnieć, co robiłyśmy na stacji: Mama opiera się o samochód,
Mamarozmawiazdystrybutorem.
Śmiejęsię.–Nie.
–Cholera.
Przygryzawargiispoglądanamnie,aleniezawraca.–Zawszemożemyzatrzymać
sięwdrodzepowrotnej.
Obiewiemy,żetosięniestanie.Żadnaznasniechcetamwracać.
Nagłewspomnieniepowoduje,żebrakujemipowietrza.
–Co?
–ChikoRoll–mówię.–TojanamówiłamZaka,żebyzjadłtękanapkę.Mógłsięod
tegorozchorować.
–Nie,Mia.
–Miałcałąlistęrzeczy,którychniewolnomujeść.Niewiedzieliśmy,conaprawdę
jestwtejkanapce.Niepowinniśmy…
Mamakładzierękęnamojejnodze.–Mia,onnierozchorowałsięodChikoRoll.
Mojełzymocząjejwierzchdłoni.–Ajeśli?
–Nie.
–Jeślitoprzezemnie?
–Tonieprzezciebie.
–Jestmoimprzyjacielem–mówię.Najlepszymprzyjacielem.
–Więcgoniestrać.
38
MIA
Owcezerkająwnasząstronę,potemspuszczająłby,bydalejskubaćtrawę.Zmierzch
rozcieńczaniebo.Mamagasisilnik.
THE GOOD OLIVE! OLIWA Z OLIWEK I FARMA AGROTURYSTYCZNA.
Strzałkawskazujedrogędowejścia.Potemdrugawskażekierunekdosklepiku,owiec
i alpak. Dalej będzie tabliczka WSTĘP WZBRONIONY – TEREN MIESZKALNY.
Azaniądom.Wnimsypialniazpomarańczowymizasłonkami.
Alejasięnieruszam.Jestemśmiertelniezmęczona.Mojekończynyanidrgną,nawet
gdybymchciała.
–Mia.
–Idźsama.
Chciałabym siedzieć w autobusie i zostawiać to wszystko za sobą. Albo
w samolocie, wysoko i daleko stąd, ponad tym wszystkim, gdzieś, gdzie życie jest
prostsze.
Mama załącza radio. Szzzz – mówi odbiornik, szukając częstotliwości. Szzzz.
Piosenka,naktórejsięzatrzymuje,jestcichaigranaakustycznie;coś,coBecnuciłaby
przymalowaniu.Coś,cowyciskamiłzyzoczu,bezwzględunatekst.
Nie mam dość odwagi. Na co mogę się przydać Zakowi, jeżeli rozklejam się przy
głupiejpiosence?
Mamaznowupocieramiplecy.Teżpłacze.Onatakżeniemadośćodwagi.
Pierzchną ostatnie promienie dnia. W ziarnistych cieniach widzę chłopaka
wchodzącegodokojca.Rozrzucakarmęwokółnógikozytłocząsięprzynim.
JeststarszyodZakaimajaśniejszewłosy.Evan?Widziałamgotylkoraz.
Odsuwaodsiebiekozęiwycierałzyrękawem.OBoże–myślę–onteżniemadość
odwagi.
***
Wita nas Bec. Jej blond włosy są dłuższe, niż były. Jeden kosmyk jest ściśnięty
wrączceniemowlaka.Całujemniewpoliczekimówi,żedobrzewyglądam.
–TojestStu–tłumaczy,machającjednązpulchniutkichrączekdziecka.Podajęmu
rękę.MaoczyZaka,choćbardziejniebieskieniższare.
–Śliczny.
–Ślicznegozrobiłam,prawda?
ZabieraMamędowolnegopokoju,gdziestawiająwalizkę.
–Chceszgopotrzymać?
Słyszę,jakMamaszczebioczenaddzieckiem,takjaknależy.Pyta,ilemamiesięcy,
jakimawzrost,jaksypia,coumiejużrobić.Podrzucagonarękach,gdywchodządo
pokoikuStu.
Jazostajęwdużympokoju.Przykuwamnieogieńzkominka.Strzelailiże,pożerając
wszystko,comawswoimzasięgu.Pchasięnaszybkę,zły,żejestzamknięty.
W pokoju dziecięcym Bec ścisza głos, ale nie dość. – Za pierwszym razem był
silny…Zadrugimjeszczesilniejszy…–SzeptBecniejestprzeznaczonydlamnie.–
Aletymrazem…siępoddał.
–Comasznamyśli?–Mamanierozumie,jakchorobaoplatasięwokółczłowieka.
Jakjestzdolnapowalićcię,jeślijejpozwolisz.
–Jestzałamany.
Gdybymogły,tepłomienieroztrzaskałybyszybęirozlałysiępopodłodze,pożerając
meble,ścianyimnie.
–TymusiszbyćMia.
Głos przestrasza mnie. Wstaję, ale nie widzę mężczyzny. Przed oczami migają mi
jasnepłomienie.
–Czylitowszystkototwojasprawka…
–Co?–Potrząsamgłową,starającsięodzyskaćwzrok.
– Bec wciąż jeszcze skarży się na woskowanie nogi. Mówi, że to było gorsze od
porodu.Aledobrzesprawiłaśsięzjejoczami.
WidzęsylwetkęAntona,alenierozróżniamtwarzy.
–Przesadziłaśzogniem?
–Możliwe.
–Układająmaluchadosnu.Chceszszklankęwody?
–Nie,dziękuję.
–Herbaty?
–Nietrzeba.
–Jakdługozostajesz?
Mrugam,pragnąc,bypłomienieskurczyłysiępodmoimipowiekami.
–Niewiem…Wogóleniewiem,czyzostaję.
–Dobrze,żeprzyjechałaś–mówi,alepotrząsamgłową,niewierzącmu.–Becsię
cieszy.IWendy.–Opierasięościanę.Zauważam,żemajasnewłosy.Opalonąskórę.
Dobrątwarz.–JesteśMia,prawda?
–Tak.
–PrawdziwaMia?Ta,którejimieniemZacnazwałalpakę?
Podnoszęnaniegowzrok,bysprawdzić,czymówipoważnie,ionkiwagłową–nie
mapowodukłamać.
Znowu zamykam oczy. Polana trzeszczą mi w głowie, gwiazdy eksplodują pod
powiekami.
***
W głównym domu mama Zaka obejmuje mnie szybko i prowadzi nas przez korytarz,
w którym zdjęcia rodzinne uśmiechają się do nas z ukosa. Podziwia moje włosy
iprzedstawiasięmojejMamie.–JestemWendy.
Stoimybezładnieprzystolenakrytymnapięćosób.Robięrachunkiwmyślach,ale
Wendyuprzedzamnie.–Nieusiądzieznami.
Prowadzinasdalejdokuchni,mówiąc,żemężczyźnizarazwrócą.Naławiewalają
sięnożeikartony.
–Niejadłyściejeszcze?–Spoglądanazegar.
–Nie.
– Wiem, że jest już późno, ale… tyle zeszło mi na pakowaniu pudeł. Evan karmi
zwierzęta, a Greg jest chyba przy tamie. Zaraz wrócą. – Znowu sprawdza godzinę. –
Lubiciejagnięcinę?
CzajnikgwiżdżeiWendyrzucasiędoniego.
Mama pomaga jej przy herbacie. English Breakfast czy Earl Grey? Mleko?
Wszystko mi jedno. Wendy przegląda kredens w poszukiwaniu spodeczków do
kompletu.
NadworzepodoknemkuchennymBecstoiwciemności,rozwieszającpieluszkina
sznurze. Widzę Evana przy stodole, ma latarkę i wiadro. Dalej zauważam światła
reflektorów kładące się wzdłuż płotu i przybliżające do nas. Oni nie są rodziną, są
odłamkami.Grzechoczekubek,któryWendystawiakołomnie.
–Herbaty?Musiszbyćzmęczonapodrodze.
Wkrótcejadalniazapełnisięjedzeniem,uprzejmymirozmowamiipobrzękiwaniem
sztućców, podczas gdy wszyscy będą ostrożnie omijać dziurę wielkości Zaka, która
ziejemiędzynimi.
–Proszębardzo,Mia.Słodzisz?
Ale ja mam dość udawania. Dziury wielkości Zaka nie wypełni nic innego oprócz
Zaka.
Korytarz jest długi i cichy. Prowadzi do czterech sypialni. Drzwi są zamknięte.
Mijam jedne, drugie. Stąpam po miękkim dywanie. Czuję magnetyczne przyciąganie
Zaka.Całyświatdlamnieznika.
Przyciskamdłońdoostatnichdrzwi.Tedrzwitojedyne,costoimiędzynami.Zac?
Niepotrafięwydobyćzsiebiesłowa.
Stuk.
Tojedyne,comogęzrobić.Opieramsięojegodrzwi,zaktórymismutekjakzaklęcie
pieczętujegowewnętrzu.
Stuk.
Myślę, że wie, że to ja. Przyciskam bliżej ucho na wypadek, gdyby miało się
pojawićpuk.
Nie wiem, co się czuje, kiedy raz za razem twoje ciało obraca się przeciw tobie.
Kiedy przez miesiące walczysz ze śmiercią i wygrywasz, a potem przegrywasz,
wygrywasz i znów przegrywasz, i znowu trzeba założyć zbroję. Liczyć
prawdopodobieństwo. Przeliczać od nowa. Zapomnij matematykę, chcę mu
powiedzieć.
–Zac–mówię.
–Ciii.
Jegogłosjestbliżej,niżsięspodziewałam.
–Zac?
–Piszędociebiekartkę.
–Skąd?
–ZBostonu.
–Jaktamjest?
–Sypieśnieg.
–Tak?–Zsuwamsięwkucki,bybyćbliżejtegogłosu.–Cojeszcze?
–Wiedziałaś,żewieżatheOldHancockświecinaczerwono,gdymeczRedSoxów
zostajeprzeniesiony?
–Niewiedziałam.–Nieobchodzimnie,czyczytatowłaśniezWikipedii.Czyjest
cośzłegowtym,żeudaje?–Widziałeśkogośsławnego?
–Jeszczenie.
–Mogęprzeczytać?
–Jakskończę.
–Zaczekam–mówię.Iczekam,opierającsięodrzwi,któreoddzielająjegoświat
od tego. Wyobrażam go sobie w Bostonie, wałęsającego się z rodziną po ulicach
miasta. Tropi ciepłe restauracje. Robi z Bec orły w śniegu. Ucieka przed kulkami
śnieżnymirzucanymiprzezEvana,śmiejącsięirobiącsprawneunikijakskrzydłowy,
którymprzecieżjest.
Potempodnosząmniemęskieramionainiosąkorytarzem,przezdrzwiinadwórdo
domuBec.Kiedyzrobiłosiętakzimno?
JestemznowuwtymsamympokojuuBec.Kładąmnienamiękkimłóżku.Nademną
jestMama.AtakżeWendy,BeciAnton.
–Jesteśgłodna?–pytaMama.
–Nie.
Podwijamidżinsyiodpinaprotezę.Matrochęproblemówzklamrą.Evankręcisię
przydrzwiach,obserwujączdystansu.
Mamamówimi,żewszystkodobrze.Żepowinnamsięprzespać.
–Przepraszam–mówiędoWendy.–JestwBostonie.
Niejestemodpowiedzią,jakiejoczekiwali.
39
MIA
Podrugiejstronieoknajestzbytwielegwiazdnaniebie.
Mija chwila, zanim przypominam sobie, gdzie jestem: na farmie Zaka, w wolnym
pokojuBec,mojanogazwłóknaszklanegostoipodścianą.Pierwszyrazcieszęsięna
jej widok. Mogę po nią sięgnąć, przypiąć ją sobie, wysunąć się przez okno i miękko
wylądowaćnaziemi.
Trzeciawnocy.
Wilgotnatrawachrzęścipodemną.Skradamsiędogłównegodomuipodchodzędo
okna Zaka. Jest na wpół otwarte. Pomarańczowe zasłonki zapraszają mnie gestem do
środka. Chcę wczołgać się tam i wsunąć do jego łóżka, na którym posunie się, by
zrobić mi miejsce. Światło księżyca wypoleruje mu bladą skórę, łagodnie obchodząc
sięzpurpurowąbliznąpodobojczykiem.Zacpodzielisiępoduszkąinaciągniekocna
nasoboje.Powiemi,żepodciągnęłamsiędodziesiątki;żejestemzadobranaszóstkę,
takąjakon.Możepowiemmu,czymnaprawdęjest.Możenie.
–Zac?
Alepokójjestpusty.Powiewwiatrułaskoczemiwłosyprzykarku.
***
Znajdujęgotam,gdziezastałamgopierwszyraz,tegodnia,gdyszłamzaBeczgrupą
turystów.Byłwtedyobróconydonasplecami,siedzącnadalekiejbramce.Pamiętam,
jak moja rana pulsowała bólem i jak chciałam go o to oskarżyć, o okłamanie mnie.
Obiecywał,żewszystkobędziedobrze,aniebyło.
Nawetwtedybyłgdzieśindziej.Zobaczyłam,żejestbezbronny.Wtedyzrozumiałam,
żemogęmuzaufać.
Teraz jest flanelowym duchem w poświacie księżyca. Siedzi na płocie, bose stopy
maopartenadrucieponiżej.
–Stój.–Zacpodnosirękę,ajazamieram.
–Co?
–Spłoszyszją.
Ją? Nie ma tu nic oprócz nas, płotu i ciemnego lasu. Zac zawsze miał racjonalny
umysł, ale kto wie, co rak może zrobić z człowiekiem. Co może robić z nim w tej
chwili?
Staramsię,żebymójgłosbyłrówny.–Zac,tunikogo…
–Ciii.
Czujębólwpiersiach.Niemogęsięterazrozpłakać.
Inagledwojebursztynowychoczuwyzierazciemności.
Zacprzestrzega:–Nieruszajsię.
–Tolisica?
–Ciii.
Jestpięknaiwieotym.Wyczuwamjejdostojeństwoipewnośćsiebie.Chybamnie
taksuje.
Gałki oczne przesuwają się, obserwując zza gałęzi. Chwytam pojedyncze detale –
szpiczaste ucho, futro, łapa – gdy przesuwa się płynnie pomiędzy drzewami.
Zazdroszczę jej gracji. Zazdroszczę władzy, jaką ma nad Zakiem, tak wielkiej, by
wywabićgozciepłegołóżkanatwardypłotwśrodkunocy.
Zwierzęprzystaje,liżesobiełapęiodwzajemniaspojrzenieZaka.Widzę,żedobrze
sięznają.Czujęsiętuintruzem.
Aleprzyszłamtutajniebezpowodu.
Robiędwakrokiwprzód,mimożeZacpotrząsarękąwmojąstronę.Robięjeszcze
trzy,bydoniegopodejść,mimożemówimi,abystanąć.Owalneoczyobserwująmnie,
gdykładędłońnajegonodze,adrugąwokółramienia,chwytającgomocno.
–Jestzimno,Zac.Wracajdośrodka.
Jego ramię wyrywa się, ale ja wzmacniam uścisk. Gdzieś pod jego flanelową
piżamą, pod skórą, mięśniami i kośćmi reprodukuje się zbyt wiele nieprawidłowych
białychkrwinek.Namnażająsię,starającsięprzeważyćnadzdrowymi.Niemogęgoza
towinić.
–Opowiedzmijeszczeraz,jakwpadnieszdokadzizEmmamiWatson,gdydożyjesz
jużsetki.
Próbujemnieodepchnąćłokciem,aleprzysuwamsiębliżej.
–Toprzynajmniejdokadzizpiwem,gdybędzieszmiałdziewięćdziesiąt?
Zac uwalnia się, więc wdrapuję się na płot koło niego. Trzymam się dłońmi
drewnianych belek, by złapać stabilność, nie dowierzając swojej równowadze. Nie
wyciągaręki,żebymipomóc.
Kiedy patrzę w górę na niebo, mój oddech rysuje się mlecznymi obłoczkami. Suną
kawalątek,apotemsięrozpływają.
– Widziałeś? – Pokazuję. – Płonący meteoryt. – To kłamstwo, ale najlepsze, jakie
przychodziminamyśl.–Powinniśmymiećjakieśżyczenie.
–Jajużmiałem.
–NiechodzioDisneyland.Powiedzjakieśprawdziweżyczenie.
–Chciałbym,żebyśzeszłazmojegopłotu.
Śmiejęsię.Nawetwzłościpotrafibyćdowcipny.–Podobamisiętwójpłot.Itwoja
farma.
–Poprosili,żebyśprzyjechała?
–Samachciałam.
–Jaciebietuniechciałem.
–Jesteśmoimprzyjacielem,Zac.
Krzywi się i nie mam mu tego za złe. Nie chce przyjaciela. Chce, żebym zniknęła;
spadłazjednegokrańcaświata,takżebyonmógłspaśćzdrugiego.
–Jedźdodomu,Mia.
–Dopieroprzyjechałam.
–Odejdź.
–Przepraszam,niemogę.
–Możesz,mówiłaśmi.Poprostuwstań…
– Nie widziałeś jeszcze, prawda? – Podwijam dżinsy do kolana. – Lej jest
z laminatu. Nie jest to mistrzostwo świata, ale lepsze niż proteza tymczasowa.
I rzeczywiście, tak jak mówisz, mogę chodzić. Pewnie mogłabym nawet pobiec,
gdybymnaprawdęmusiała.Gdybycośmniegoniło.
Chwytamsięmocniejpłotuipodciągamkolanowyżej.
–Alenapewnomusiałobytobyćcośgoniącegomniedośćwolno.Paraolimpijczycy
mająspecjalneszynynadająceprędkość.Aletajestlekka.Zobacz.
Ignorujemnie,więcrolujęsilikonowąwkładkę,odpinamjąiodczepiamprotezę.
–Dotknijjej,nojuż.Jakczęstodziewczynadajecinogędopotrzymania?
Nabierapowietrza,poczymwymawiamojeimięnawydechu:–Mia…
– Przepraszam, to było kulawe, zresztą czy ja w ogóle mogę teraz coś takiego
mówić?
Jego ciało sztywnieje, przygotowując się do zeskoczenia z płotu i odejścia.
W desperacji używam jedynej broni, jaką dysponuję: wychylam się w tył i ciskam
protezę tak wysoko i daleko, jak tylko mogę. Szybuje gdzieś, przeszywając
niewidoczneliście,apotemuderzawjakieśdrzewowzaroślach.Lisicaucieka.
Zacgapisięnamnie.–Tobyłanajgłupszarzecz.
Najgłupsza rzecz? Wybucham na to śmiechem. To, co robię następnie – czyli
ześlizgujęsięzpłotuipodrygujęwpodskokachnaprzód–jestznaczniegłupsze.Jedna
nogawkadżinsówzwisabezwładnie,czepiającsiękolczastychkrzaków.Wtrawiesą
na pewno węże. Korzenie drzew, o które można się potknąć, i cała hurma dziur, do
którychmożnawpaść.Dladziewczynynajednejnodzetopoleminowe.
–Corobisz?
–Szukamswojejnogi.
–Przestań.Dokurwynędzy,przestań.
Podskakuję w miejscu, próbując utrzymać równowagę. Gdy widzę go na wprost
przedsobą,uśmiechznikamizust.ToniejesttensamZac.Księżycoblewajegobladą
twarziwidzę,żejestjeszczebardziejbezbronnyniżwcześniej.Tęskniędoniego.
–Zostawmniewspokoju.
–Niemogę.
–Idźdodomu.
–Naprawdęniemogę,teraz.
–Tylkotegomipotrzeba!
–Niejestemtupoto,żebyciędrażnić.
–Topocojesteś?
Gdyniemalisicy,całajegouwagaskupiasięnamnie.Toprzeraża.
–Niemogłamspać.
–Dlaczegoprzyjechałaś?Ktocięwezwał?
–Nikt.Chciałamwannę.Igruszki.
–Listowyczuwa.
–Gruszki?
–Śmierć–mówi.–Aty?
–Zac…
–Jaczujęjejzapach.
–Niemożesz.
–Powinienemjużnieżyć.
–Nie,niepowinieneś.
– Gdybym był królikiem albo kurą, byłbym już martwy. Gdybym był owcą,
zastrzelilibymnie.
–Niejesteśowcą,Zac.
–GdybymbyłdzieciakiemwAfryce,nieżyłbymjużoddawna.
–Nieprawda–mówię,choćmożemiećrację.
–Powinienembyłjużumrzećwielerazy.
– Nie jesteś w Afryce – przypominam mu cicho. – Jesteś Zac Meier i mieszkasz
wAustralii.Maszschrzanionyszpik,alemożeszgonaprawić.
–Zostałaśekspertką?
Tracętroszkęrównowagę,więcdoskakujędogałęziwpobliżu,żebysięjejzłapać.
– Nie, ale wiem, że możesz dostać jeszcze chemię albo mieć kolejny przeszczep.
Tyle razy, ile będzie trzeba. Albo możesz popróbować terapii komórkami
macierzystymizkrwipępowinowej.Wynikisąobiecujące.
–Taktwierdzisz?
– I ciągle są próby z lekami. Nowe odkrycia w Europie i Ameryce. Jest dużo
opcji…
–Toniesąopcje,Mia.Towypełniaczeczasu.
–Więcwypełnijczas!–Mójgłosrozdzieraciemność.Jestemtakawciekłananiego.
Jestemtakawściekłazaniego.Nagleczujęsiętakopętanaprzezgniew,żemogłabym
cisnąćnimwniegoizwalićgozpłotu.–Wypełnijczymśczas,pókicięniewyleczą.
–Każdyumiera,Mia.
– Ale nie każdy ma wybór. Ta kobieta, która wpadła do kadzi z sosem
pomidorowym,niemiała.Pośliznęłasięizałożęsię,żedoostatnichsekundwalczyła.
–Itakbyumarła.
–Camwalczyłby,gdybymiałwybór.–Zackrzywisięnatoimię,więcidędalej.–
Gdybyktośzaoferowałmudwieopcje:miećataksercawsamochodziealbokolejną
rundę terapii, wybrałby terapię, na wszelki wypadek, bo wiedział, że może akurat by
zadziałałaidałamujeszczeczterdzieścilatsurfowania,bilardai…
–Cammiałtylkodziesięćprocent.
– Cholera, gdybym miała dziesięć procent szansy wygrać w lotto, postawiłabym
wszystko,comam.Tynie?
–Niejestemhazardzistą.
To już wiem. Gdyby był, nie prowadzilibyśmy tej rozmowy. Zac spojrzał w karty,
jakiedostał,irzuciłjenastół.Niemogęztymdyskutować.Jegodecyzjesąopartena
logiceimatematyce,podczasgdymojenapędzanesąemocjami,impulsemichcę,chcę.
Wiem,żezadużoodczuwam.Wiem,żemnieponosi.Alechcę,chcę,żebyZacżył.
Żebychciałżyć.Potrzebuję,byżył,boniechcębyćnatymświeciebezniego.
Emocje zwyciężają i, shit, płaczę. Zamykam oczy i trzymam się mocno gałęzi, gdy
morzemojegosmutkuwydobywasięnawolność.
–O,dojasnejcholery!
Słyszęmojeżałosnezawodzenie.Słyszęjegopogardę.
–Czyniemożnasobiespokojnieposiedziećnapłociebezwysłuchiwaniakazań?Tu
niechodziociebie,Mia.
–Wiem.
–Wszyscyprędzejczypóźniejumrzemy.
–Więcpóźniej,wybierzpóźniej!GdybyCammiałwybór…
–CamjestjużdziśwIndonezji.
–Niejest!Jest…
–Co?Wniebie?GrawbilardzElvisem?
Zamykam oczy i ściskam gałąź, jakby była wszystkim, co mi zostało. Dłonie mi
cierpną,ramionadrżąinagledocieradomnie,czymjestodwaga.Tojestzostaniena
miejscu, mimo że chcesz uciekać. To zaparcie się i obrócenie na wprost tego, co cię
przeraża,czychodziotwojąnogę,koleżankiczychłopaka,którymożeznówzłamaćci
serce. To otwarcie oczu i wpatrywanie się w ten strach tak długo, aż to on nie
wytrzymaiodwróciwzrok.
Otwieramoczy.Nocniejestjużtakciemna.
–Onjesttutaj–mówię.–Camjesttutaj.
Widzęszklistąkorębanksjiipołyskiwaniekorymbii.Widzęostrebłyszczącekropki
nad głową Zaka, przypominające mi o świecącej po ciemku gwiazdce, która mnie
strzegła.
–Jestwszędzie–mówię.Iwiem,żetoprawda.
–Camzmarłwniedzielę.Wiesz,iluinnychludzizmarłotegodnia?
Potrząsamgłową.
–TrzydziestudziewięciuwAustraliiZachodniej.Czterystutrzechwcałymkraju.
–Skądtowiesz?
– Na całym świecie zmarło tego dnia około stu sześćdziesięciu tysięcy ludzi. Stu
jedenastunaminutę.
–Niewiesz…
–Naprzestrzenihistoriiświatailuludzi,jakmyślisz,umarło?
–Niemampojęcia.
–Zgaduj.
–Nie!
– Ja też nie wiem, ale na pewno było, cała fura pogrzebów, kremacji i spływów
wdółGangesu.Więcjeślikażdyczłowiekzhistoriiświataaktualnieunosisięwokół
nas,tojakmożemywogóleoddychać?
Niełatwo,myślę,przymuszającsiędooddychania.Alekażdyoddechprzypominami,
że nie jestem sama. Cam jest tutaj. Moja babcia i dziadek są tutaj. Duchy wszystkich
ważnych dla mnie ludzi są przy mnie i we mnie. Gałąź w moich dłoniach drży
nieskończonymciągiemprzeszłychistnień.
–Cobybyło,gdybyśmógłzamienićsięnajedendzieńmiejscamizCamem?Gdybyś
jutro mógł być prochem, a Cam tobą, osiemnastoletnim chłopakiem ze skiepszczonym
szpikiem. Wiem, że to nienaukowe – mówię szybko, żeby go wyprzedzić – i nie
jesteśmywDisneylandzie,alepoprostuzamknijsięnachwilęipozwólmimówić.Co
bybyło,gdybyCammógłsięjutroobudzićimiałcałydzień?
–Jakoja?
–Jakoty,ZacMeier.Cosądzisz,żebyzrobił?
Zacprzekładastopynadrutachpłotu.Nieodpowiadaodrazu.
–Dwadzieściaczterygodzinywtwoimciele.Jakmyślisz?
Wzrok Zaka wspina się po korze drzewa. Coraz wyżej i wyżej, do najwyższej
gałązkiipotemwgórę.Niewiem,czysłucha,czynie,alemówiędalej.
– Nie pieprzyłby się z głupim kalkulatorem, tego jestem pewna. Wziąłby ten twój
jeden dzień i zrobił w nim wszystko, co się da. Poszedłby na ryby, surfował, jadł
szaszłykizcheddara.Śmiałbysięistawałnarękach,imożenawetbymniepocałował.
Robiłbywszystko,nacotylkoprzyszłabymuochota,bomamytylkojednożycie,Zac.
Jednąszansę.Ikażdy,ktojąodrzucazbytłatwo…
–Niejestłatwo…
–Poddajesię,apoddaniesiętogłupisposóbnaśmierć.Głupszyniżwpaśćdokadzi
albopodlewaćchoinkęzzapalonymilampkami.
–Przymknijsię,Mia.–Zacpodchodzidomnie.
–ACamnigdyniewybrałbygłupiejśmierci.Wolałbyumrzećpróbując,niż…
Zacmniecałuje.Nienawidzęgo.Kochamgo.
Potemzatykamiustadłonią.
–Przymknijsięipomyślżyczenie.
–Hm?
–Spadającagwiazda.Gdybyśtylenieględziła,teżbyśjąwidziała.Pomyślżyczenie.
Z zatkaną buzią, zalewała się łzami. Jedno życzenie? Chyba żartuje? Przecież to
jasne.Itoniemanicwspólnegoznogą.
Wypunktowałamjewgłowie,alemyślę,żesłyszy,bozabierarękę.Zbliskawidzę
jegostrach.Gdybymmogłasięznimzamienić,zrobiłabymto.
Mówi:–Niechcęznówutknąćwtympokoju.
–Wiem…
–NiemogęznowurozbudzaćnadzieiMamy.
–Jesttwarda…
–Ajeśliniezadziała?Cowtedy?
–Tospróbujeszjeszczeraz.
–Ilerazy?Iletychwypraw?
–Niewiem.
–Chcębyćpoprostunormalny.
–Jesteś.JesteśwciążZakiem.Choryczynie.Jesteśdziewięćnadziesięć.
–Dziewięć?
–Tak.Dałabymcidziesięć,alezabardzośmierdzisz.Kiedyzmieniałeśtępiżamę?
–Niebojęsięumrzeć–mówi.
Ściskamobiejegoręce.–Wiem.Alegdybyśsiębał,teżbyłobyokej.
– Nie boję się. Jestem raczej… wkurzony. Człowiek powinien coś zrobić na
świecie,miećdzieci,zasadzićlasczycoś.Janiezrobiłemnictakiego.Jakijestsens
mojegoistnieniaoprócztego,żezostawięrozwalonąrodzinę?
–Chcą,żebyśjeszczerazspróbował.
–Niesąnatodośćtwardzi.
–Są.
–Aty?
Złapał mnie. Szybko wycieram twarz, potem pokazuję mu napięty biceps,
wzmocnionymiesiącamichodzeniaokulach.–Jakmyślisz?
–Całkiemtwardy.
OpieramsięobarkiZaka.Widzę,jakjestwymęczony.Widzę,jakłatwobyłobymu
sięwyśliznąć.Alemuniepozwolę,niepotymwszystkim,codlamniezrobił.Możeto
pragnienie,bybyłprzymnie,jestsamolubne.Aleczytocośzłego?
–JestemjakHulk–mówięmu.
–Zieleniejesz?
– Mam dość siły – przyrzekam. – A czy ty masz dość siły, żeby zanieść mnie na
baranadodomuBec?
–Dlaczego?
–Niespodziewaszsięchyba,żebędęskakaćcałądrogąnajednejnodze?
Zac przeklina i kiwa głową. Jego oczy są szare. Jest zmęczony mną, zmęczony
wszystkim,alechwytamgomocno.
Mówi:–Czymamwybór?
Potrząsamgłową.
Zacobracasięplecamiikucaprzedemną.Zaplatammuręcenaszyiimyślękolejne
życzenie.
EPILOG
ZAC
Po mojej stronie ściany słyszę, jak przybywa ktoś nowy. Nina recytuje instrukcje
swoimwesołymgłosemstewardessy,takjakbylotmiałprzebiecgładko.
Nieprzebiegniegładko.
Będąturbulencje.Nieoczekiwanemiędzylądowania.Parszywejedzenie.Utratatlenu
ichwilenajczystszejpaniki.
Alejeślinowymaszczęście,niebędzieprzeztoprzechodziłsam.
Wygląda na mężczyznę po pięćdziesiątce. Słyszę pytania, które zadaje. Potem
pojawia się stukotanie przyborów toaletowych w szufladzie szafki przy łóżku. Bierze
prysznic.Przebiegaprzezkanałytelewizyjne.
Chcępowiedziećmu,żebyniezamawiałsznyclakurczęcegowewtorki.IżeKroniki
Seinfeldatojedynyserialdooglądaniawtrakcienudności.
Mamajestprzymnienaróżowymfotelu.Trzymawrękugazetę.–Kamieńszlachetny
nasześćliter?
–Turkus!–krzyczyMia,jakbytobyłwyścig.Którymtrochęjest.
Zasadniczomająprzychodzićtunazmiany,onedwie,jakzałogiwsamolocie.Mama
jestjedentydzień,Mianastępny.Wogóleniemuszą–mamosiemnaścielat,docholery.
Ale czasem ich pobyty się zazębiają. Mia przychodzi wcześniej, a Mama nie radzi
sobiedobrzezwyjazdami.
–Idźprzywitajsięznowym–mówięjejiodkładadługopis.
–Teraz?
–Tak.
–Mogłabymzaproponowaćherbatę…
KiedyNinaprzychodzisprawdzićmojąkroplówkę,zaglądazawszeprzezramięMii,
czytającrozdział,którywłaśniemaotwarty.Wczasie,gdydrzemię,Miarobinotatkize
swojego podręcznika Wstęp do pielęgniarstwa. Po dostaniu się na uniwersytet na
specjalną pulę miejsc wie, że czeka ją trudny semestr. Nina czasem pomaga jej,
całkowicieomniezapominając.
Jutrobędąmnieznowureperować.Niewiem,kimbędętymrazem–noworodkiem
zBundagergu?Belgii?Brazylii?–aninawet,czyszpiksięprzyjmieiruszy.Nacałym
świecie urodzi się jutro czterysta tysięcy dzieci. Mniej więcej jedno co pięć sekund.
Najprzeróżniejszeniemowlakibędązaczynaćżycieodzeraiwśródnichbędęteżja.
Wieczorem oglądamy lądowanie Curiosity. Ze statku NASA wyłania się zdalnie
sterowany pojazd wielkości SUV-a i toczy po powierzchni Marsa. Naukowcy
w różnych punktach globu wiwatują. Już analizują dane, zapisując parametry
cząsteczek,gazów,wilgotności,minerałów.Sondują,skrobią,szukajążycia.
Dajemitowjakiśsposóbnadzieję.Jeślirobotjestwstanieznaleźćwłaściwądrogę
560milionówkilometrówwgłąbnaszegoukładusłonecznego,tonaukowcymogąteż
znaleźćlekarstwonacośtaknudnegojakmojebiałekrwinki.Sąjużcorazbliżej.
NiezałączamwnocyiPada,bojestobokmnieMia;śpinaróżowymfotelu.Ilerazy
czuję,żespadamzeskrajuświata,onamniełapie.Masprawneręce.Mateżsprawną
nogę, jeszcze lepszą od tej z włókna szklanego, którą pokazywała mi tamtej nocy. Ta
nowa ma elastyczną stopę i silikonową powłokę zewnętrzną, która wygląda jak
prawdziwe ciało. Mia może teraz pobiec, jeśli trzeba. Skakać i tańczyć, jeśli zechce.
Możeteżprowadzićsamochód.
Bo dlaczego miałbym zmarnować Moje Życzenie na wycieczkę do Disneylandu?
Istnieją pewne pragnienia, które pieniądze mogą spełnić, i oto ono: Mia bez bólu,
chodzącasymetrycznienanajnowocześniejszej,robionejnamiaręnodze.
Czego bym nie zrobił, żeby utrzymać uśmiech na jej twarzy? Słyszeć jej śmiech.
Widzieć,jakwalczyrazemzemną,nieprzeciwkomnie.Gdyjesteśmywedwoje,nie
ma upadków, wypadków czy spadków. Wiem, że nikt nie daje gwarancji, ale w tej
chwili mam Mię, dziesięć na dziesięć, piękniejszą i jeszcze bardziej pełną
niespodzianekniżkiedykolwiek.
Itojajestemnajwiększymszczęściarzem.