Kto rzeczywiście wychował
niemieckich zbrodniarzy?
Ci, którzy sugerują czy też otwarcie głoszą, że nazistami zostawali „ludzie, których wychowywały
Kościoły chrześcijańskie na swoich nabożeństwach” są albo wrogami Kościoła, albo ludźmi
wychowanymi w duchu, jak to określa red. Paweł Lisicki, „religii Holocaustu” czy też
holocaustionizmu, albo po prostu wypowiadają się tak na zamówienie wrogów Kościoła. Jest
smutnym faktem naszych czasów, że do autorów takich wypowiedzi należą również niektórzy
hierarchowie Kościoła Katolickiego, którzy są gotowi powiedzieć właściwie wszystko, by zyskać
sobie poklask liberalnych mediów – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl prof. dr hab. Marek
Kornat (UKSW, PAN).
Gdzie powinniśmy szukać przyczyn wybuchu II Wojny Światowej?
Pierwszą przyczyną jest bez wątpienia taktyczny alians dwóch wielkich mocarstw totalitarnych
pragnących nowego porządku w świecie. Wielką rolę odegrała też wyjątkowa słabość zachodnich
mocarstw, które nie potrafiły obronić systemu stworzonego na Konferencji Pokojowej w Paryżu,
chociaż nad pokonanymi w roku 1918 Niemcami miały one do roku 1936 olbrzymią przewagę.
Rozejście się dróg między polityką brytyjską i francuską w połączeniu z Wielkim Kryzysem
spowodowało ogromne spustoszenie i osłabienie Zachodu w efekcie czego w 1937 roku III Rzesza
osiągnęła dominację, a Hitler rozpoczął demontaż ładu wersalskiego.
Kolejna sprawa, to głębokie upokorzenie, jakie odczuwała zdecydowana większość narodu
niemieckiego po I Wojnie Światowej. Wielu Niemców w jakimś stopniu było przekonanych, że to
właśnie przez ich bierność bądź niedostateczne zaangażowanie w walkę ich kraj nie sprostał
wyzwaniom chwili w roku 1918 i poniósł klęskę w Wielkiej Wojnie. Właśnie dlatego tak wielu z nich
gorąco pragnęło rewanżu, co też umożliwił im Adolf Hitler, organizując silny ruch polityczny.
Dlaczego Niemcy w tak ogromnej liczbie poparli politykę Führera?
Ponieważ widzieli, że jest to polityka sukcesu i że tylko ona pozwoli im „wstać z kolan” i odzyskać
rangę mocarstwa.
Najpierw nastąpiła remilitaryzacja Nadrenii w marcu 1936 r., będąca z jednej strony olbrzymim
sukcesem Rzeszy, a z drugiej poniżeniem Francji, ponieważ jedyną reakcją III Republiki było złożenie
skargi do Ligi Narodów, mimo iż Paryż miał wówczas siłę i możliwości do przeprowadzenia interwencji
zbrojnej, aby to udaremnić.
W marcu 1938 roku miał miejsce Anschluss, czyli przyłączenie Austrii do Niemiec. Pół roku później
odbyła się konferencja czterech mocarstw w Monachium, potem nastąpiło rozbicie Czechosłowacji i
okupacja Czech, przekształconych w Protektorat. Wszystko to dokonało się przy bierności mocarstw
Zachodu. Nie można więc dziwić się, że po tak spektakularnej serii sukcesów Niemcy zostali
uskrzydleni przez co z entuzjazmem poszli za Hitlerem i jego wizją świata na front II Wojny Światowej.
Skąd w Niemczech wzięli się naziści? „Przylecieli z Księżyca”, co dzisiaj jest tak ochoczo sugerowane
na Zachodzie, czy też Niemcy stali się nimi po przeczytaniu „Mein Kampf”?
Pozwoli Pan, że nie skomentuję sugestii, jakoby naziści przez lata żyli na Księżycu. Ruch ten wyrósł w
określonych realiach historycznych, kulturowych i duchowych, co zresztą podkreślano w polskiej
myśli historycznej już wielokrotnie.
Jeśli chodzi o „Mein Kampf”, to książka ta jest w rzeczywistości programem politycznym, chociaż
wielu ludzi w dobie międzywojennej czytało ją raczej jako manifest propagandowy, przeznaczony na
użytek wewnętrzny jako narzędzie do walki o „duszę” Niemców. Jej głównym przesłaniem pozostaje
potrzeba odwetu za I Wojnę Światową. Wrogiem głównym Niemiec jest tam Francja. Ujawniają się
też marzenia o „przestrzeni do życia”. Nie jest jednak tak, że po jej przeczytaniu człowiek z miejsca
stawał się nazistą. Przestrzegałbym przed takim myśleniem. Trzeba bowiem pamiętać, że w
Niemczech istniały całkiem znaczące odłamy społeczeństwa, które sprzeciwiały się ideologii
narodowego socjalizmu.
Więc może nazistami zostawali „ludzie, których wychowywały Kościoły chrześcijańskie na swoich
nabożeństwach”?
Ci, którzy coś takiego sugerują czy też otwarcie głoszą są albo wrogami Kościoła, albo ludźmi
wychowanymi w duchu, jak to określa red. Paweł Lisicki, „religii Holocaustu” czy też
holocaustionizmu, albo po prostu wypowiadają się tak na zamówienie wrogów Kościoła. Jest
smutnym faktem naszych czasów, że do autorów takich wypowiedzi należą również niektórzy
hierarchowie Kościoła Katolickiego, którzy są gotowi powiedzieć właściwie wszystko, by zyskać sobie
poklask liberalnych mediów.
Ludzie twierdzący, że to Kościół wychował niemieckich zbrodniarzy nie uwzględniają najprostszej
kwestii, iż Kościół Katolicki od najdawniejszych czasów, a szczególnie od Soboru Trydenckiego nauczał
wprost: na świecie żyją ludzie ochrzczeni, którzy po prostu, mówiąc brutalnie, odpadli od Niego w
następstwie takich czy innych życiowych powikłań. Adolf Hitler jest koronnym tego przykładem.
Przyszły Führer urodził się niedaleko Linzu w rodzinie austriackiego urzędnika celnego i tam też został
ochrzczony. Zapewne jako dziecko uczęszczał do kościoła, spowiadał się i przystępował do komunii
świętej, ale czy coś z tego wynika? Absolutnie nic!
Co do elity narodowego socjalizmu – w tym czołowych zbrodniarzy – ma zastosowanie ta sama
zasada: oni odpadli od wiary katolickiej, choć byli ochrzczeni.
Rozumowanie, iż skoro zbrodniarz był ochrzczony to Kościół jest winien – jest absurdem. Równie
dobrze można oskarżyć Kościół za zbrodnie Stalina i powiedzieć, że to chrześcijaństwo ponosi winę za
jego zbrodnie, ponieważ nie tylko był on ochrzczony, ale przecież uczył się w seminarium
prawosławnym. Potem zaś stał się zbrodniarzem, który jak się przyjmuje doprowadził do
eksterminacji kilkudziesięciu milionów ludzi w swoim kraju.
Jeśli tak będziemy działać i wypowiadać się w taki sposób, to Kościół Katolicki będzie musiał
nieustannie przepraszać wszystkich za wszystko i stale bić się w piersi. Hitler, Goebbels, Himmler,
Hess i wielu innych po prostu porzucili wiarę. Koniec, kropka!
Przypisywanie Kościołowi ich czynów, jak to zrobił m.in. arcybiskup, metropolita łódzki Grzegorz Ryś i
sugerowanie, że stali się zbrodniarzami, ponieważ uczestniczyli w jego nabożeństwach jest czymś
niegodziwym i po prostu obrzydliwym. Wychodzi bowiem na to, że Kościół ma odpowiadać za to, iż
ksiądz ochrzcił niemowlę, które w przyszłości wyrosło na zbrodniarza.
Uważam, ze jest to absolutnie skandaliczne! Tak historii pisać nie wolno! To jest rewizjonizm
historyczny pod dyktando kół antykościelnych pragnących Kościół osłabić, zohydzić i zniszczyć.
Wymienił Pan m.in. Hitlera, Goebbelsa i Himmlera. A co z „szeregowymi nazistami”, co z
„szeregowymi zbrodniarzami Wermachtu”, co z gestapowcami etc.?
Przeciętny „szeregowy nazista” był wychowany w poczuciu wstydu, upokorzenia i chęci odwetu za
klęskę 1918 roku. Trzeba również pamiętać, że zdecydowana większość niemieckiego społeczeństwa
miała przez lata wbijaną do głowy myśl oświeceniową, a zwłaszcza ideę stworzoną przez jakobinów,
która mówiła wprost: to państwo jest jedynym gwarantem pomyślności człowieka i ostatecznego
zwycięstwa.
Niemiecki mistycyzm oddziaływał na kult państwa. Nie Pan Bóg, nie Kościół Katolicki, ale PAŃSTWO
było na pierwszym miejscu, dlatego dla tegoż państwa należało poświęcić wszystko. To myślenie
potępił Pius XII w encyklice Summi Pontificatus z października 1939 roku. Papież posłużył się na jej
kartach zapomnianym dzisiaj pojęciem: „absolutyzm państwowy”.
„Szeregowy nazista” mógł oczywiście wywodzić się z rodziny katolickiej, ale reżim Adolfa Hitlera
skutecznie mordował w nim jakiekolwiek podstawy wiary. W totalitarnych Niemczech wszystko było
podporządkowane ideologii Führera i nie dziwmy się, że znalazło się tak wielu, którzy porzucili
katolicyzm na rzecz nowej religii stworzonej przez ideologów III Rzeszy.
To narodowy socjalizm, zdaniem Niemców, był nadzieją na przyszłość. Nie Bóg, nie Kościół. Ofensywa
nowoczesności podkopała Kościół. I nie ma on moim zdaniem obowiązku przepraszać za to
kogokolwiek. Wezwania do „zadośćuczynienia” i „niedokonanego rachunku sumienia” – które kieruje
wobec Kościoła np. Daniel Goldhagen – nie mogą nas wzruszać.
Czy katolik będąc powołanym do Wermachtu mógł powiedzieć: nie, jesteście mordercami i ja nie
będę za was walczył?
Oczywiście, że mógł, ale groził mu za to sąd polowy. W III Rzeszy dla nikogo nie było taryfy ulgowej.
Każdy obywatel w momencie otrzymania powołania do wojska stawał się żołnierzem. Odmowa
służby wojskowej oznaczała tylko jedno: obóz albo śmierć.
Jaki był stosunek episkopatu Niemiec do narodowego socjalizmu w dwudziestoleciu
międzywojennym?
Kwestia ta jest niewiarygodnie skomplikowana.
Wiadomo, że niemieccy biskupi zastanawiali się nad potępieniem narodowego socjalizmu pod koniec
lat dwudziestych, o czym niejednokrotnie pisała niemiecka prasa. Impulsem do tej refleksji było
potępienie w roku 1926 przez papieża Piusa XI Action Française, czyli Akcji Francuskiej, kierowanej
przez Charlesa Maurassa – konserwatystę-agnostyka.
Ojciec Święty pod wpływem ostrzeżeń i sygnałów ze strony niektórych biskupów francuskich, w tym
arcybiskupa miasta Bordeaux Pierre’a-Paulina Andrieu podjął decyzję o ekskomunikowaniu tego
ruchu politycznego zarzucając mu, że jego członkowie głoszą supremację własnego narodu nad
innymi, co jest niezgodne z uniwersalizmem katolicyzmu.
Nie miejsce tu, aby oceniać to potępienie francuskiego ruchu. Pozwolę sobie tylko nadmienić, że
rodzi ono wiele wątpliwości. I dodać warto, że 17 lipca 1939 roku Pius XII zniósł wobec Action
Française wszelkie karne sankcje kanoniczne, nie żądając jakiejkolwiek skruchy, czy przeprosin pod
adresem Stolicy Apostolskiej. Wydarzenie to przeszło bez echa, gdyż cały świat żył wówczas kryzysem
dyplomatycznym, który poprzedzał rozpoczęcie wojny.
Adolf Hitler mówił podobnie, w związku z czym biskupi Niemiec zastanawiali się nad jego
potępieniem. Do tego jednak nie doszło…
Dlaczego?
Przede wszystkim dlatego, że Episkopat Niemiecki doszedł do wniosku, iż mogłoby to jedynie
pogłębić podziały w społeczeństwie niemieckim i nie dałoby żadnego skutku.
Druga sprawa: w odróżnieniu od francuskich hierarchów, biskupi Niemiec nie poprosili papieża o
interwencję, tylko czekali aż sam Pius XI podejmie kroki w tej sprawie. Papież nie mógł jednak tego
zrobić ze względu na diametralnie różne komunikaty na temat sytuacji w Niemczech. Myślę, że
olbrzymią rolę odegrał tu również Sekretarz Stanu kard. Pacelli (od wiosny 1930), były nuncjusz w
Berlinie, który bardziej niż ówczesny papież ufał w potęgę dyplomacji i pokładał nadzieje w prawie
międzynarodowym.
Ogromny wpływ na taki stan rzeczy miał jeszcze jeden czynnik, mianowicie niemieccy biskupi
obawiali się, że na skutek kryzysu politycznego i ekonomicznego może dojść do pogrążenia się
Niemiec w anarchii lub nawet zwycięstwa komunistów. Te obawy miały swoje uzasadnienie i dlatego
Kościół w Niemczech postanowił zrobić wszystko, aby „czarne scenariusze” nie zostały zrealizowane.
Stąd też w episkopacie Niemiec zapadła decyzja, że potępienie nazistów w tych warunkach jest
pomysłem niedobrym i należy czekać na jakieś rozwiązanie sytuacji. Liczono na to, że naziści „wypalą
się od wewnątrz” bądź stracą swój impet w walce politycznej, a co za tym idzie – poparcie społeczne.
Czy właśnie dlatego narodowi socjaliści zostali dołączeni do „zjednoczonej prawicy”?
Tak, a pomysłodawcą takiego rozwiązania był lider Katolickiej Partii Centrum ks. Ludwig Kaas. To on
uznał, że tylko w ten sposób uda się uratować kraj przed krachem i ofensywą komunizmu.
Trzeba również pamiętać, że istotą kryzysu Republiki Weimarskiej był upadek trzech partii
centrowych, podtrzymujących ład w państwie: liberałów, socjaldemokratów i katolików. Z tym że
Katolickie Centrum i tak relatywnie utrzymywało swój stan posiadania. Wielu Niemców nadal, mimo
rozczarowania do republikańskiego i liberalnego państwa, głosowało w myśl mądrej dewizy: „katolik
głosuje na katolika”.
Nie dziwmy się więc, że w tak arcyzłożonej i arcytrudnej sytuacji Kościół Katolicki w Niemczech nie
potępił narodowych socjalistów, a jedynie ograniczał się do wystąpień biskupów i księży bardzo
dobrze pokazujących konflikt pomiędzy doktryną narodowego socjalizmu a nauką Kościoła.
Czy Adolf Hitler prowadził własną grę z episkopatem Niemiec i Watykanem?
Ależ oczywiście!
Kiedy Hitler doszedł do władzy, to jedną z pierwszych jego inicjatyw była propozycja zawarcia
konkordatu Rzeszy. O rozwiązaniu takim marzył już wcześniej nuncjusz w Berlinie kard. Pacelli. Hitler
powierzył rokowania Franzowi von Papinowi, katolickiemu konserwatyście. Akcja została zakończona
zawarciem porozumienia. Konkordat podpisano w Rzymie 20 czerwca 1933 r. i była to pierwsza dużej
rangi umowa, jaką podpisał rząd Hitlera.
Umowa konkordatowa gwarantowała wprawdzie Kościołowi utrzymanie stanu posiadania, ale
jednocześnie Hitler osiągnął wielki cel, mianowicie spacyfikował Kościół, a Katolicka Partia Centrum,
na polecenie papieża, sama się rozwiązała. Nie trzeba więc było jej likwidować na mocy ustawy „o
ochronie narodu i państwa”. Wspomniany przeze mnie ks. Kaas został odwołany do Rzymu, gdzie
otrzymał purpurę kardynalską i został mianowany na podrzędne stanowisko prefekta tzw. fabryki św.
Piotra.
Taki rozwój wypadków pozwolił Hitlerowi ruszyć do przodu i ustanowić reżim totalitarny.
Czy Pius XI ułatwił Hitlerowi likwidację pluralizmu politycznego w Niemczech?
Zapewne tak, ale jaka była alternatywa dla ówczesnego postępowania papieża? Co mógł zrobić
innego? Jeśli ktoś chce, aby wezwał katolików do walki czynnej z narodowym socjalizmem, to daje
wyraz dzisiejszym nastrojom i odczuciom. Stosuje tzw. prezentyzm, który jest wielką pułapką
dziejopisarstwa. Ja do takiego uprawiania historii nigdy nie dołączę.
Trzeba zarazem pamiętać, że gdyby Stolica Apostolska wezwała katolików niemieckich do walki, to
taki krok byłby ścieżką do wojny domowej. Narodowi socjaliści nie byli bowiem ludźmi, którzy
walczyli tylko słowami, ale posiadali uzbrojone formacje SA i SS, których nie zawahaliby się użyć
przeciwko katolikom. Istniały więc dwie opcje: albo ugoda z hitlerowcami, albo wojna domowa. Jeśli
ktoś mówi dzisiaj, że Kościół mógł wówczas prowadzić inne działania, to ja pytam: jakie?
Zgodzimy się zapewne, że narodowy socjalizm można było zatrzymać jedynie siłą, a działania Hitlera
w polityce i wewnętrznej i międzynarodowej jednoznacznie tego dowodzą. Notabene Carl Schmitt –
niesłusznie nazwany później „koronnym jurystą III Rzeszy” – mniej więcej to proponował. Chciał, aby
Prezydent Rzeszy (Hindenburg), działając jako Hütter der Verfassung na podstawie artykułu 48.
konstytucji weimarskiej, zawiesił ją, wprowadził stan wyjątkowy i zdelegalizował NSDAP. Schmitt
wierzył, że żołnierz wypełniłby przysięgę i poszedł za rozkazami swego wodza naczelnego. Nie jest to
jednak dla mnie oczywiste, bo musimy pamiętać, że w roku 1932 zdarzały się wypadki, kiedy w małej
miejscowości w nocy znikał posterunek policji. Policjanci z bronią w ręku zbiegali do SA, „bez śladu” i
przez jakiś czas miejscowi ludzie nie mieli komu zgłosić popełnienia przestępstwa kryminalnego, jeśli
akurat takie się przytrafiło.
Na wskazane powyżej rozwiązanie nie poszedł prezydent-marszałek i pogardzanego przez siebie
Hitlera uczynił kanclerzem. Po odebraniu przysięgi od niego i jego ministrów (wśród których było
tylko dwóch nazistów) rzucił jeszcze słowa: „A teraz Panowie, z Bogiem naprzód!”. Na pewno
scenariusz, o którym rozmyślał Schmitt, oznaczał wojnę domową – powtórkę tego, co Niemcy
przeszły w dobie wojny religijnej podczas Reformacji. W każdym razie Kościół (Episkopat) nie mógł
podjąć zbrojnej walki z ruchem narodowego socjalizmu, bo nie miał własnych sił zbrojnych. To
oczywiste.
Jak na to wszystko patrzył Pius XI?
Pius XI był bardzo mocno przywiązany do tezy, że liberalizm i socjalizm z każdym dniem podkopują
Kościół. Jego zdaniem wszędzie tam, gdzie się tylko wyłonił rząd nie-liberalny i nie-socjalistyczny, a
chcący iść na kompromis ze Stolicą Apostolską, należało „łapać chwilę” i wykorzystać ten moment do
zawarcia umowy konkordatowej.
Pozwolę sobie przytoczyć jeszcze jeden arcyciekawy fakt. Kiedy papież Pius XI wydał (14 marca 1937
roku) swoją wspaniałą encyklikę Mit brennender Sorge rozkazał, aby w niedzielę palmową wszyscy
proboszczowie niemieccy po Mszy Świętej odczytali ją wiernym w Kościołach, co też się stało.
Wiadomo, że po tym akcie Himmler, Goebbels i cała ścisła elita otaczająca wodza wpadła na pomysł,
aby w odwecie ostatecznie rozprawić się z Kościołem. Wtedy to po raz pierwszy Goebbels i Himmler
wyjawili szatańską myśl – chodziło o oskarżanie na masową skalę księży o molestowanie seksualne
dzieci, młodzieży i kleryków.
Mimo ogromnej mobilizacji ostatecznie nie doszło do zrealizowania tego szatańskiego pomysłu,
ponieważ Hitler uznał, że należy zawiesić Kirchenkampf – walkę anytkościelną – ponieważ
najważniejsze jest ostateczne zwycięstwo w walce z wrogami zewnętrznymi. Jego zdaniem walka z
Kościołem mogłaby niepotrzebnie podzielić naród. „Zatrzymujemy to, a z klechami się rozliczymy po
wojnie”, miał wówczas powiedzieć Führer.
Zachęcam w tym miejscu do lektury wydanych w przekładzie polskim Rozmów przy stole. Są to
zapisane w postaci stenogramu – na polecenie Martina Bormanna – spontaniczne wypowiedzi Hitlera
z czasu wojny – do ludzi, którym najbardziej ufał. Po lekturze tych zapisków odnosimy wrażenie, iż
poziom jego nienawiści do Kościoła jest tak wielki, że nie ustępuje zachowaniu Lenina i Stalina.
Różnica jest tylko taka, że Hitler ze względów taktycznych nie mówił tego co myślał o Kościele i
katolikach publicznie, a Lenin i Stalin atakowali chrześcijaństwo jawnie.
Podam jeszcze bardzo konkretny przykład: kiedy do wiadomości hierarchów niemieckich dotarła
informacja o przeprowadzaniu przymusowej eutanazji na chorych czy niepełnosprawnych dzieciach,
to wówczas bardzo energicznie zaprotestowali i ich protest przyniósł pozytywny skutek. Reżim
Hitlera, co prawda z wściekłością, ale jednak porzucił tego typu praktyki, ponieważ nie chciał
prowadzić Kirchenkampf. Wiemy jednak, że ten „program”, do niego miał powrócić po wygraniu
wojny, kiedy to, jak wspominałem, miano przeprowadzić „ostateczne rozwiązanie kwestii Kościoła w
Niemczech”.
I tutaj powstaje pytanie: czy gdyby biskupi niemieccy wystąpili w podobny sposób w obronie
Żydów, to czy mogliby coś zdziałać i przynajmniej część z nich uratować?
Zdania w tej kwestii są mocno podzielone. Od dawna. W mojej ocenie Kościół nie mógł w tej sprawie
zrobić więcej niż zrobił, ponieważ oznaczałoby to rzucenie wyzwania III Rzeszy – wyzwania skazanego
na totalną klęskę. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie sytuacji, w której Kościół nie zostałby
poważnie poszkodowany. Oczywiście trudno sobie wyobrazić fizyczną eksterminację milionów
katolików niemieckich, ale np. aresztowanie biskupów, czy rozwiązanie zakonów lub zamknięcie
seminariów już tak.
Moim zdaniem Episkopat Niemiec nie mógł zdobyć się na więcej i podjął najbardziej pragmatyczną z
dostępnych możliwości. Gdyby zdobył się na potępienie narodowego socjalizmu, Kościół niemiecki
poniósłby na pewno ofiary. Hitler po prostu szybciej niż planował reaktywowałby Kirchenkampf i
rozpoczął kolejne dzieło zniszczenia.
Niektórzy biskupi niemieccy jak np. arcybiskup a późniejszy kardynał Conrad Gröber w sposób
dalekowzroczny i odważny poddali analizie narodowy socjalizm jako ruch pogański i przekazali na ten
temat w czasie wojny dossier Ojcu Świętemu Piusowi XII. Encyklika o Kościele, która była
fundamentem eklezjologii do czasu tragicznego Soboru Watykańskiego II, a zatytułowana Mystici
Corporis Christi i wydana 29 czerwca 1943 roku w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, stanowiła
efekt tych impulsów. Biskupi niemieccy widzieli szatańskie oblicze narodowego socjalizmu z całą
wyrazistością i wystawili mu uczciwą ocenę. Czym innym było jednak przekazanie jej kanałami
dyplomatycznymi do Watykanu, a czym innym jej publiczne wygłoszenie potępienia.
Oczywiście były różne postawy biskupów. Szczycimy się jako katolicy postępowaniem takich
osobistości jak Clemens-August von Galen (którego beatyfikował Benedykt XVI) albo wspomniany
Gröber. U niektórych hierarchów nie dostrzeżemy oznak sprzeciwu nawet wówczas, kiedy to było
chyba możliwe. Na przykład kard. Adolf Bertram (arcybiskup wrocławski i przewodniczący fuldajskiej
Konferencji Biskupów) nie zdobył się na żadną interwencję wobec uwięzienia profesorów
Uniwersytetu Jagiellońskiego w listopadzie 1939 roku, chociaż był o to proszony.
Dzisiaj na pewno szczycilibyśmy się tym, gdyby zebrał się np. episkopat w Fuldzie i ekskomunikował
Hitlera. Można to było zrobić, bo każdego ochrzczonego można ekskomunikować, chociaż w
przypadku Hitlera, oczywiste jest, iż odpadł on od religii katolickiej na długo przed objęciem urzędu
kanclerskiego. Pytanie jednak, co działoby się na drugi dzień i później?
Dziękuję za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek