Katolik walczy! Defetyzm to krok ku
poddaniu się lewakom
Rewolucja kulturowa, podmiana podstawowych znaczeń, jest
faktem. Katolicy atakowani są przez lewackich rewolucjonistów z
każdej strony i ataki te nie ustaną, póki wpływ Kościoła na ludzi nie
zostanie zminimalizowany. Atakującemu wszystko jedno czy będzie
to anihilacja czy tylko zapomniany tor historii ludzkości. Pozycja na
pierwszy rzut oka zdaje się być stracona, ale nie oznacza to zgody na
ostateczny tryumf rewolucji. Defetyzm części środowisk katolickich,
to krok ku przepaści. I zdaje się, że część z nich ma ochotę go
uczynić. Dla pozornego świętego spokoju, usprawiedliwienia
siebie…? Bo wynik jest przesądzony…? Nie taka postawa przystoi
katolikowi. Katolik walczy, staje w obronie Prawdy i Wiary, i
pokłada nadzieję w Panu. Wie, że dopóki walczy, jest zwycięzcą (św.
Augustyn). Nie rezygnuje, choćby wszyscy mówili, że jesteś szalony,
bo nie jesteś do nas podobny (św. Antoni Pustelnik).
Gdyby przyjąć za słuszne tezy z analizy dr. Marcina Kędzierskiego
„Przemija bowiem postać tego świata”. LGBT, Ordo Iuris i rozpad
katolickiego imaginarium” na temat miejsca katolików w debacie
publicznej (klubjagiellonski.pl), współcześni katolicy winni zaprzestać
walki o Tradycję i Prawdę, bo stoją na przegranej pozycji. Rewolucja
semantyczna, kulturowa, społeczna bowiem się już dokonała i
wszelkie próby odwojowania chrześcijańskiej cywilizacji są skazane -
wcześniej czy później - na srogą porażkę.
Po części to prawda. Bowiem rewolucja, choć zbierająca plony w
Polsce nieco z opóźnieniem, ma się tu całkiem dobrze. Z lewackimi
wymysłami, owszem nie walczy się łatwo, szczególnie, że przeciwnik
w prosty sposób każdy merytoryczny argument obraca w łatwo
strawną dla gawiedzi ideologiczną papkę. Ale to nie znaczy, że każdy
przejaw oporu przynosi złe efekty. A takiej tezy można doszukać się w
diagnozie eksperta Klubu Jagiellońskiego. Autor wprawdzie dostrzega
wiele złych przemian. To, że udało się zmienić pojęcie miłości tak, że
dziś „love is love”, że zabijanie dzieci w łonach matek, antykoncepcja,
in vitro, to elementy „zdrowia reprodukcyjnego”, że nastąpił
lewicowy marsz przez instytucje, że osoby deklarujące się jako
wierzące są często z wiarą i religią katolicką na bakier… to fakty.
„Patrzę i dostrzegam walec, który zaczyna po nas przejeżdżać. Jestem
kompletnie bezradny wobec tak zredefiniowanych pojęć, podobnie
jak mieszkańcy Narnii, którzy, próbując przeciwstawić się nowym
porządkom, byli uważani albo za groźnych przestępców, albo za
wariatów. Choć zabrzmi to dla wielu jak spore nadużycie, w moim
odczuciu już dziś mamy no platform ‒ mogę funkcjonować w
przestrzeni publicznej jako normalny chrześcijanin tylko wtedy, kiedy
albo sprowadzę moją wiarę do wymiaru prywatnego, albo przyznam,
że oczekuję zmiany nauczania Kościoła w sprawach obyczajowych.
Zresztą są środowiska w Kościele, które zdecydowały się pójść taką
drogą. Dla mnie, jak podejrzewam i dla wielu z nas, to jednak non
possumus” – napisał dr Kędzierski. Słusznie dodając, że „love is love,
to koniec końców piekło już na ziemi, świat bez miłości, bo jeśli
wszystko jest miłością, to tak naprawdę nic nią nie jest”.
Autor dodaje, że rewolucja się dokonała, a katolickiego imaginarium
de facto już nie ma: sekularyzacja, niesakramentalne związki, coraz
bardziej powszechna akceptacja homozwiązków, brak akceptacji
wśród młodych nauczania Kościoła na temat antykoncepcji. I kwituje,
że religia stała się skansenem.
Zdaniem dr. Kędzierskiego, wobec zaistniałych zmian, katolikom
pozostał jeno spór na gruncie instytucjonalno-prawnym, co sprawiło
zaszeregowanie walczących do kąta fundamentalistów religijnych. A
to miało zneutralizować wszelkie działania na forum
międzynarodowym. Wyjścia były dwa: ucieczka z mainstreamu – w
małe, konserwatywne środowiska lub radykalizacja przekazu – co
zdaniem Autora – tyko „legitymizuje lewicową opowieść o katolickich
oszołomach”. I tu w analizie pojawiają się środowiska związane z
Ordo Iuris.
Instytut jest tu ostrzegany jako wciąż niebezpieczny przeciwnik
lewicowców, ale… „Ordo Iuris w społecznej percepcji osób, o których
umysły toczy się walka, zostało unieszkodliwione. Wcześniej
próbowano zdyskredytować ich tradycyjnym epitetem
fundamentalistycznych oszołomów ze średniowiecza, ale to, jak
widać, nie wystarczyło, skoro ostatecznie sięgnięto po ten
najsilniejszy w Polskiej debacie oręż – zarzuty kremlowskich
powiązań”. To zaś ma wieszczyć radykalizację działań Instytutu. A
połączenie sił z częścią polityków Zjednoczonej Prawicy ma prowadzić
do budowy „alt-rightowej” prawicy – innymi słowy fałszywej, bo z
katolicyzmem mającej niewiele wspólnego.
Czy zatem katolicy mają szanse? Autor nie pozostawia tu żadnej
nadziei i uważa, że nic nie da się już zrobić, bo walka z lewicowym
„prawem do miłości” czy „prawami kobiet” nie ma szans na
powodzenie (choć racja jest po „prawej stronie”). „Jedyne, co nam
pozostaje – i co jeszcze jest akceptowalne w międzynarodowym
dyskursie – to wykorzystanie języka lewicy. Próba argumentacji, jak
to czynił jeden z naszych kolegów ładnych parę lat temu na łamach
Pressji, że dzieci nienarodzone są queer i z tego tytułu należy im się
ochrona jak każdej innej mniejszości. Sęk w tym, że takie
intelektualne konstrukcje może i są atrakcyjne, ale nie mogą
odwrócić trendu” – dodał.
Autor ocenił też, że „Odgrywanie roli ofiary i mniejszości może w
najlepszym razie spowolnić ideologiczny walec. W Polsce jednak
przyjęcie tej taktyki jest bardzo łatwe do zdyskredytowania – w opinii
wielu żyjemy niemal w katolickim państwie wyznaniowym, w którym
wierzący ortodoksi stanowią większość. Tu akurat działania partii
rządzącej okazują się w praktyce katalizatorem opisanego w tym
tekście procesu ubóstwienia miłości. Stąd też, i to może być dla wielu
czytelników o bardziej lewicowych poglądach zaskakujące, jednym z
większych przeciwników PiS-u są właśnie… środowiska katolickie”.
I dodał: „Przynajmniej ja, katolik działający od kilkunastu lat w sferze
publicznej, obserwując kolejne roczniki studentów i studentek, czuję
bezradność i poczucie przegranej. Nie mam nadziei, że po ludzku
jestem w stanie coś zmienić. Co więcej, pojawienie się nowych,
tożsamościowych ruchów alt-rightowych postrzegam nie w kategorii
szansy, ale zagrożenia – w gruncie rzeczy nie będą się bowiem różnić
od swoich ideologicznych przeciwników, gdyż jedynie utrwalą
abstrakcyjność chrześcijańskiego imaginarium”.
Wnioski? Autor uważa, że „trzeba być gotowym na funkcjonowanie w
świecie, w którym nie tylko przestaje istnieć chrześcijańsko-katolickie
imaginarium, ale w którym osoby wierzące w Jezusa są poddane
przeróżnym prześladowaniom”. Twierdzi też, że proces ubóstwienia
miłości w końcu doprowadzi do samounicestwienia. Autor pokłada
nadzieję w Bogu i dodaje, że nie musimy się lękać, „nawet jeśli nie
uda się nam obronić chrześcijańskiej wizji świata”.
Stać z boku i krytykować?
Taka wizja katolicyzmu posiada pewne znaczące rysy. Zakłada ona
bowiem rezygnację z walki z uwagi na roztaczającą się wizję
nieuchronnej porażki. Tu warto sięgnąć po myśl św. Augustyna, który
wskazywał, że póki walczysz, jesteś zwycięzcą. Z drugiej strony Autor,
sugeruje katolikom „przeczekanie” do czasu aż Pan Bóg wszystko
poukłada – może i czasem z prześladowaniami i szykanami, no ale
taka jest cena. To również błędne założenie. To jak należy
postępować znakomicie ujął to św. Ignacy Loyola: Tak się módl, jakby
wszystko zależało od Boga i tak pracuj, jakby wszystko zależało od
ciebie. Rezygnacja, defetyzm, układanie się ze „światem”, to zła
droga.
Dziś widać jak wiele środowisk katolickich wystraszonych rozpędem
rewolucji obiera tylko z pozoru bezpieczniejszą „drogę przetrwania”,
łudząc się, że „nie zaczepiane: siły rewolucji nie dosięgną ich w
bezpiecznej kryjówce. „Odważnie” stoją bezczynnie z boku i kreując
się na katolicką elitę, z zadartym nosem mędrka sieją defetyzm i
recenzują wszelkie działania kontrrewolucyjne. Owszem, zauważają
procesy, ale jakby nie chcą dostrzec, że rewolucja nie dzieje się sama,
że zmiany prowadzone są w sposób planowy i z wykorzystaniem
bierności części tych atakowanych. A co gorsze – czasami nawet i z
ich pomocą. Oto postawa „elity trwania”. Pytanie – na ile jeszcze
wierzącej, katolickiej, a na ile już tylko fasadowej, zsekularyzowanej?
Trudno dziwić się, że ocena - z takiej pozycji - środowisk katolickich
podejmujących walkę, jest łagodnie ujmując niesprawiedliwa. Snucie
wizji, że oto Ordo Iuris z poziomu eksperckiego - dającego doskonałe
wyniki, co widać po komentarzach lewicowych aktywistów
pragnących po swojej stronie równie sprawnej organizacji – przejdzie
na radykalizm religijny, nie znajduje żadnych podstaw. Brzmi to
właśnie jak próba usprawiedliwienia swojej własnej bezczynności. A
już wyciąganie wniosków o ostatecznej szkodliwości takiej aktywności
prawników Instytutu jest zwykłym „wróżeniem z fusów” i to po
rozpuszczalnej kawie.
Bowiem zaangażowanie i wyniki osiągane przez Ordo Iuris powodują
przeniknięcie do maistreamu treści katolickich i to w dziedzinach
dotąd zmonopolizowanych przez lewackie agendy. Głos katolicki jest
słyszalny coraz mocniej nie tylko na krajowym, ale i
międzynarodowym forum. Bowiem eksperci Instytutu nie obawiają
się wchodzić z katolicką narracją nawet „do jamy smoka”. Tu nie ma
kalkulacji „co wypada” – bo liczy się tylko Prawda. A radykalizm?
Owszem, jest – ale lewicowy – i, co pokazują doświadczenia ostatnich
dni – jest on coraz bardziej widoczny. I właśnie owa tęczowa przemoc
i atak na chrześcijańską symbolikę są dowodami na merytoryczną
bezradność lewicowej agendy, która swymi czynami sama zapędza się
do radykalnej niszy. Dokładnie tam, gdzie Klub Jagielloński - zdaje się
chętnie - widziałby Ordo Iuris.
Dr Kędzierski – podobnie jak rzesza lewicowych aktywistów – niestety
wciąż nie pojmuje kilku rzeczy. Przede wszystkim organizacje takie jak
Ordo Iuris nie muszą tworzyć mariaży z politykami, by istnieć. Ich
fundamentem jest Prawda i to z tej pozycji wyprowadzane są
wszelkie działania w obronie chrześcijańskiej cywilizacji. Skutecznie.
To, że politycy „podpinają” się pod pewne postulaty nie świadczy o
Instytucie. Politycy czynią to w wielu przypadkach, albo z braku
własnego zaplecza eksperckiego, albo z przyczyn koniunkturalnych.
Inną sprawą jest, że bez uruchomienia polityków wielu spraw nie da
się zrealizować. Ale jeśli już, to wyłącznie w zachowaniu świata
polityki można dopatrywać się źródeł dla tworzenia czegoś na krój
zachodniej „alt-prawicy”, uciekającej od korzeni chrześcijańskich pod
dyktando sondaży. Z pewnością nie wespół z Ordo Iuris.
Jest jeszcze druga sprawa. Autor na porządku dziennym przechodzi
do tezy, że Instytut – na wzór lewicowców czerpiących z
zagranicznych funduszy garściami – czyni tak samo, tylko cel jest inny.
W ten tok myślenia wpisuje się zresztą kolportowany fałszywy zarzut
o rosyjskie powiązania. To błąd. Ordo Iuris działa dzięki wsparciu
tysięcy ludzi dobrej woli. Być może uświadomienie sobie, że w Polsce
jest liczna grupa osób wspierających kontrrewolucję nieco zmieni
obraz naszego społeczeństwa i zachęci do działań. Podejmując walkę
przynajmniej dajemy sobie szansę na obronę chrześcijańskiej
tożsamości.
Na koniec wrócę jeszcze do tezy o rzekomej dyskredytacji Instytutu.
Tu Autor popełnił błąd poznawczy. Bo dotychczasowe działania i ataki
sług rewolucji tylko uwiarygodniły przekaz Ordo Iuris. Instytut
bowiem w każdym swym działaniu pokazuje swój profesjonalizm,
zaangażowanie, a to owocuje sukcesami, a to przywraca wiarę w to,
że walka nie jest daremna, a powrót do normalności w życiu
społecznym, kulturalnym itd., jest możliwy. Do odwojowania jest
wiele obszarów. To prawda. Ale zamiast „biadolić” trzeba działać.
Zamiast trząść się ze strachu przed czekającą nas drogą, trzeba podjąć
wyzwanie i uczynić pierwszy krok. Kiedy na spokojnie spojrzymy na
„pole bitwy”, gdy zdefiniujemy konkretne działania w poszczególnych
obszarach, okaże się, że walka jaka jest przed nami, to nie podróż w
nieprzenikniony dotąd kosmos, ale ciąg bardzo konkretnych zmagań i
na dobrze nam znanych polach.
Najgorszym zatem co dziś może uczynić strona katolicka (zaraz po
przejściu na stronę przeciwnika), jest bezczynne trwanie w
przekonaniu o swoim imposybilizmie wobec sił przeciwnika i oddanie
mu obleganych szańców bez walki, bez najmniejszej nawet próby
oporu.
Marcin Austyn