WilderJasinda
Tylkomywbrewwszystkim01
ByłamzakochanawJasonieDorseyuodzawsze,aleonnawet
niewiedział,żeistnieję.Jeślimniezauważał,totylkojako
kłopotliwąprzyjaciółkęNell…
JasonDorseyzaprosiłNellnarandkęwtydzieńpojej
szesnastychurodzinach,aleichspotkanienigdyniedoszłodo
skutku.NellwybrałaKyle’a–jegonajlepszegoprzyjaciela.
JasonumówiłsięzprzyjaciółkąNell,Beccą.Niemógłwiedzieć,
żetarandkabędziepoczątkiemwielkiejmiłości.Aobojenie
przeczuwali,żebliskidramatwystawitęmiłośćnapróbę…
Wrzesień,pierwszaklasaliceum
Niebądźdebilem,Malcolm.-MocnopopchnąłemMalcolma
Henryego,ażsięzachwiał.
-Pocosięwypierasz,Dorsey?LecisznaNeliHawthorneod
zawsze.Kiedywreszciepokażeszjajaisięzniąumówisz?-
Malcombyłjedynymczarnoskórymchłopakiemwszkolnej
reprezentacjifutbolu,najszybszyminajlepszymbiegaczemi
członkiemnaszejdrużynowejtrójcygwiazd,obokKyle'a,
rozgrywającego,imnie,skrzydłowego.
Byłpodobniezbudowanyjakja:niski,krępyiumięśniony.
Dotegomiałwielkieafrorodemzlat70.,októredbałjako
świętość,botwierdził,żeskorojestjedynymczarnym
chłopakiemwdrużyniebiałasówzprzedmieścia,odegraswoją
rolęjaknależy.
-Jakizciebiepieprzonytchórz!-podpuszczałmnie.-Nie
zrobisztego!
Spojrzałemnaniegozwściekłością.
-Zamknijsię,Malc.-Czekaliśmyażresztachłopakówsię
przebierzeiprzerzucaliśmysiępiłkąnaboisku.
Byliśmywcześniej,bopoprzedniomieliśmyWF,atrener
Donaldsonbyłrównocześnienauczycielem.
-Niejestemtchórzem,poprostujeszczeniebyłookazji.Ona
jestnajlepsząprzyjaciółkąKyle'a,toraz.Niejestempewien,
jakbysięnatozapatrywał.Pozatympamiętasz,cobyłoz
panemHawthorne'emiAaronemSwarnickim?Chybaurwałby
mijaja,gdybymsięzniąumówił.Skończyłaszesnaścielat
dosłownietydzieńtemu.
-Cooznacza,żemiałeścałytydzieńnazaplanowanietego.
Dajspokój,Jay,niewkurzajmnie.Odsiódmejklasy
marudzisz,jakonacisiępodoba.Terazmaszszansę.-Rzucił
domniepiłkę,apotemruszyłszybkimzygzakiem.Rzuciłem
zanim,alepiłkanawetgoniemusnęła.-CałeszczęścieJason,
żeniejesteśrozgrywającym,tobyłamasakra.
-Aco,rzuciłbyślepiej?Nietrafiłbyśnawetwdrzwido
stodoły!
Cisnąłwemniepiłką,któramocnouderzyłamniewpierś.
-Założęsię,żetrafiłbymwtyłekNelizpięćdziesięciu
metrów.
Wiedziałem,żechcemnierozdrażnić,aleudałomusię.
-Niemówtakoniej,gnoju!-Odrzuciłemdoniego,apotem
zrobiłemto,coonwcześniej:odbiegłemkilkametrówisię
odwróciłemdopiero,żebyzłapaćpiłkę.
-Notomnieniewkurzaj.Umówsięznią!-Rzucił,apiłka
wylądowałamiprostowrękach.Malcolmrzucałlepiejniżja,
alewżyciubymtegogłośnonieprzyznał.
-Umówięsię-powiedziałem.-Jakbędęgotowy.
WtejchwilinaboiskowybiegliBlain,Nick,ChuckiFrankiei
zaczęlirozrzucaćswojerzeczywzdłużliniibocznej.Rzuciłem
doFrankieego,któryruszyłwmojąstronę,wtykającpiłkępod
pachę.Pozwoliłemmusięminąć,apotembeztrudugo
złapałemirzuciłemnaziemię,mocnowalącwbok.Śmialiśmy
sięobaj,alekiedysięzderzyliśmy,toFrankiedłużejwstawałi
ztrudemłapałoddech.
-Tchórzzciebie,Dorsey.-Frankiesięskrzywiłiprzycisnął
pięśćdożeber.-Kurwa,człowieku,obiłeśmiżebro.Niemam
ochraniaczy,więcmożewyluzuj.
-Co,mięczaku,zamocnobyło?Zagrajparęrazy,przyjmij
paręblokówimożetrochęzmężniejesz,laleczko.-
Wyszczerzyłemzęby,boobydwajwiedzieliśmy,żeFrankie
granaliniiatakuizajmujesiępilnowaniemmojegotyłka,
kiedyzaczynambiec.Byłzajebistymgraczemijednymz
moichnajlepszychprzyjaciół,poKyleuiMalcolmie.
-Tak,jajestemlaleczką,pieprzonawróżko-zębuszko!-
Rzuciłsięnamnie,apotemobjąłmniezaszyjęizacisnął.
Frankiebyłwielki,naprawdę,byłzniegobyk,miał
siedemnaścielatijużmierzyłmetrosiemdziesiąt,aważyłsto
trzynaściekilo.Napierwszyrzutokawyglądałnaspasionego,
alewzwarciuokazywałosię,żetostotrzynaściekilomięśni.-
Możebyśprzestałpląsaćpoboiskujakkrólewnaelfówiwziął
siędopilnowaniaswojegotyłeczka?
Ztrudemłapałempowietrzeimusiałemuderzyćgopięściąw
żebra,żebymniepuścił.Blain,nasztylnyobrońcaidrużynowy
rozjemca,zepchnąłnasobuzalinię.
-Odpuśćcie,chłopaki.Wiecie,żetrenernieznositakich
przepychanek.
-Zamknijsię,Blaine-powiedzieliśmychóremja,Malcolmi
Frankie.
-Możewrócimydokwestiitego,żejesteśzbytwielkim
tchórzem,żebysięumówićzNeli-zaproponowałMalcolm.
-Amożenie.-Rzuciłempiłkęwbok,doChucka,drugiego
skrzydłowego,któryjązłapałiodrzuciłdoNicka,atakującego.
-Wyzywamcię!-powiedziałFrankie.Roześmiałemsię.
-Coto,podstawówka?Wyzywaszmnie?Chybażartujesz.
AleFrankiesięnieśmiał.
-Tak,wyzywamcię,żebyśsięumówiłzNeliHawthorne.
Mamdośćtwojegoudawania,żeniktniewie,żesięwniej
podkochujesz.Wszyscywiedzą,zwyjątkiemniejiKyle'a,
więcbierzsiędodziełainiemarudźjużwięcej.
-Podnoszęstawkę-powiedziałMalcom-istawiamstówę,że
tegoniezrobisz.
-Chybazgłupieliście.Niebędęsięotozakładałani
podejmowałwyzwań.Tomojaprzyjaciółka.Umówięsięznią
jakbędęgotowyijeślibędęgotowy.-Zacząłemzakładać
ochraniacze,żebyodwrócićuwagęodswojegoskrępowania.
-Tak,jesttwojąprzyjaciółką,bonależyszdotychkolesi,z
którymibędziesiętylkoprzyjaźnić.-ToMalcolm.
Gnój.
-Nigdzienienależę.-Zawiązałemsznurówkitakmocno,że
stopazaczęłamnieboleć,więcmusiałemjepoluzowaćizacząć
odnowa.
Malcolmzawszewiedział,comyślę.
-Należyszidobrzeotymwiesz.-Stanąłzemnątwarząw
twarz.-Stodolarów.Wchodziszczypękasz?
Popchnąłemgo,alezarazwróciłiteżmniepchnął.
-Niebędęsięocośtakiegozakładał,dotarło?
-Todlatego,żesraszpogaciach-powiedziałFrankie.
Wszyscyatakujący,którzynaglesięwokółnaszgromadzili,
zaczęlisięśmiać.
-Srampogaciach?-powtórzyłem.-Naprawdęto
powiedziałeś?
Frankiepodszedłdomnieciężko,nadętyigotowy
doataku.
-Tak,powiedziałem.Botakjest.Wyprostowałemsię,ale
obydwajwiedzieliśmy,że
gdybymwystąpiłprzeciwkoFrankieemu,obydwaj
wylądowalibyśmywszpitalu.
-Niebojęsię-wycedziłemtokłamstwoprzezzęby.Prawda
byłataka,żesiębałem.ZNeliHawthorne
kumplowałemsięodtrzeciejklasy,zakochanywniejbyłem
prawierówniedługo.Frankiebyłmartwy,jużkiedy
powiedział,żewiedząotymwszyscyzwyjątkiemsamejNelii
Kylea.ZresztąmożeiKylewiedział,tylkopostanowiłto
ignorować,niebyłempewien.
Jaksięjestwkimśzakochanymoddziesięciulat,myślotym,
żebygozaprosićnarandkęjestobezwładniająca.Wiedziałem
też,żejeślinieprzyjmęzakładu,będępośmiewiskiem
drużyny.
-Pieprzęto,zgoda.Zaproszęjąjutro.-Wkurzałomnie,że
zrobiłemtopodpresją,aledobrzewiedziałem,żew
przeciwnymwypadkuniezrobiłbymtegowogóle.-Czekam
namojąstówęjutronatreningu.
FrankieiMalcolmuścisnęlimiręce,botylkoonidwajtak
naprawdębraliudziałwzakładzie.
Treningprzeżyłemnaautopilocie.Biegałemiłapałempiłkę,
wogóleniemyśląc.Mójmózgdziałałzprędkościąmiliona
kilometrównasekundę,boobmyślałem,cojejpowiemico
możepójśćnietak.
Następnegodniawszkolebyłemtotalnymwrakiem.Na
domiarzłegotatawczorajwróciłzpracywcześniejiostromnie
przećwiczył.Znowymisiniakamipokrywającymiplecyi
żebradzisiejszytreningbędzieciężki.Powiedział,żedzięki
temubędętwardszy.Iżetodlamojegodobra.Wpewnym
sensiemiałrację,dziękitemubyłemtwardszy.
Żadenfutbolowyblokniesprawiałtakiegobólujakuderzenia
jegopięści.
MiałemdzisiajzNelizajęciazcywilizacjizachodui
amerykańskiejpolityki.Planowałemzaatakowaćmiędzy
lekcjami.Odprowadzęjądoszafkiispytam,gdybędziemy
wymieniaćksiążki.Musiałemmocnozagryźćpoliczek,żeby
sięnieskrzywić,kiedyMalcolmdlażartustaranowałmnie,
ładującsilneramięprostowwielkiegosiniaka.Odepchnąłem
goizmusiłemsiędośmiechu.Przepychaliśmysiętak,dopóki
nieminąłnasWesołyHarry,opiekunszkolny.
WesołyHarrybyłkumplemwszystkich.WyglądałjakJohn
Lennon,miałdługie,rozczochranebrązowe
włosy,zaniedbanąbrodęiokrągłeokulary.Zabardzosię
najarałwlatachsześćdziesiątychichybanigdymentalnienie
opuściłtamtychczasów.ByłbratemdyrektoraBowmana,
wiecznieszczęśliwy,miłydlawszystkich,bezwyjątku
uśmiechnięty.Nigdyniemusiałonicprosićdwarazy,bo
nawetnajbardziejzatwardzialigocigolubili.
-Więcjak,startujeszpolekcji?-spytałMalcolm
konfidencjonalnymszeptem,przekładającmiędzypalcami
złożonynatrzybanknotstudolarowy.
Sięgnąłemponiego,alecofnąłrękę.
-Tak-odparłem.-Widzimysięprzyszafkachmiędzy
czwartąapiątąlekcją.
Potarłemżebra,którepokrywałfioletowożółtysiniak
wielkościgrejpfruta.Przechodziłzżebernaplecy.Dokładnie
wtomiejscetrafiłMalcolm.
-Tataznowuciędopadł?-usłyszałemzaplecamigłosKyle'a.
Tylkoon,pozamamą,wiedział,żetatamniebije.Kazałem
muprzysiąc,żenigdynikomuniepowie.Nicdobregobyz
tegoniewynikło,botatabyłkapitanemmiejscowejpolicji.
Zniszczyłbywszystkieraportyizastraszyłpracowników
socjalnych,którzyusiłowalibyzaangażowaćsięwsprawę.Już
raztakbyło.Wósmejklasiepopełniłembłądipowiedziałem
nauczycielowiWF-u,żesiniakinabrzuchuzrobiłmiojciec.
Onpoinformowałopiekęspołeczną.Wciągutygodnia
przeniesionogodoinnejdzielnicy,apracownikspołeczny
straciłpracę.
Japrzeztydzieńbyłem„chory"iniechodziłemdoszkoły.A
taknaprawdęzabardzomniebolało,żebymmógłwstaćz
łóżka.Siniakigoiłysięponadmiesiąc.Jużnigdynie
próbowałemnikogoinformować.Jaknajwięcej
czasustarałemsięspędzaćwszkole,natreningachalbou
Kyle'awdomu.Wszystko,bylezejśćtaciezdrogi.Jemuto
pasowało,bonigdyniechciałmiećdzieci.Byłemjego
rozczarowaniem,takmówił.Nawetkiedywpierwszejklasie
trafiłemdoreprezentacjiszkolnej.Nawetkiedywtymsamym
rokupobiłemrekorddzielnicywliczbieprzyjęćnaboisku.
Wtedyteżbyłemgównianymdarmozjadem.Niepobiłemjego
rekordu,tylkotomiałoznaczenie.
Tatatrzyrazyzrzędubyłwreprezentacjistanowej.Później
zacząłgraćjakoskrzydłowywstanieMichiganibyłuważany
zajednegoznajlepszychgraczydrużyncollege'owych.Wszedł
dodrużynyKansasCityChiefs,MinnesotaVikingsiNew
YorkGiants.WpierwszymmeczudlaGigantówzerwał
więzadłokrzyżoweprzednieitakontuzjazakończyłajego
karierę.Wróciłdodomuitu,wMichiganzacząłpracowaćw
policji.Byłjużwtedyzgorzkniałym,wściekłymfacetem.
KiedywybuchłapierwszawojnawZatoce,wstąpiłdowojskai
służyłwpiechocie.Wróciłjeszczebardziejupodlonytym,co
widziałicoprzeżył.
Popracylubiłsobiewypićiopowiadaćmistrasznehistorie.
Wprzeciwieństwiedowiększościweteranówwojennych,o
którychsłyszałem,tatauwielbiałrozmawiaćowojnie.Ale
tylkozemnąitylkopopiątymgłębszym.Opowiadałoswoich
kumplach,którzyumieralinajegooczach,wylatującw
powietrzenaminie,ginącodstrzałusnajperaalbotrafieni
przezgranatnikprzeciwpancerny.Kiedypróbowałemwyjść,
rzucałsięnamnie.Nawetpijanybyłpotężny.Kontuzja
więzadłazakończyłajegokarieręjakoprofesjonalnegogracza
wfutbol,aleniestałsięprzeztomniejonieśmielający.Był
kilkaładnychcentymetrówwyższyodemnie,szerokiw
barach,zwielkimibicepsamiiżylastymiprzedramionami.
Krótkieprzesianesiwiznąwłosyzraszałpot,kiedysięprzede
mnązataczał.Miałszybkie,twardepięściinawetpopijaku
umiałcelować.Wiedział,gdzieuderzyć,żebybolało
najbardziej.Takjakchciał,stałemsięlepszywblokowaniui
unikach.Chciał,żebymbył„mężczyzną"i„wojownikiem".
Mężczyźninieczująbólu.Mężczyźnirozgrywająmeczz
obitymiżebramiiobolałyminerkami.Mężczyźniniepłaczą.
Mężczyźnisięnieskarżą.Mężczyźnibijąrekordy.
Kylewiedziałotymirozumiałtotakdobrze,jakmógł
rozumiećktoś,ktotegonieprzeżył.Nigdynikomunie
powiedział.
-Tak,alenicminiejest.-Nieznosiłemlitości.Spojrzałmiw
oczyibaczniemisięprzyglądał.
Wiedział,żenigdysięnieprzyznawałem,żeboli,więc
nauczyłsięnawłasnąrękęrozpoznawać,jakmocno
oberwałem.
-Napewno?Dzisiajmabyćstepowanie.
-Cholera-mruknąłem.
Stepowaniepolegałonatym,żetreneralborozgrywający
rzucalipiłkę,aodbierającymiałjąłapać,całyczasskaczącna
jednejlubdwóchnogach.Trenerlubiłdodawaćutrudnienia,
żebymnauczyłsięłapać,nawetkiedyobrońcausiłowałmi
przeszkodzić.Wpraktyceoznaczałoto,żeprzezwiększość
treningubędęostroblokowany,razzarazem.Przyjużitak
posiniaczonychżebrachbędęmiałszczęście,jeśliudamisię
zejśćzboiskaowłasnychsiłach.
-Wporządku-powiedziałemgłośno.-Wpiątekgramyz
Brighton.Onilubiąatakowaćwedwóch,muszępoćwiczyć.
Kylepokręciłgłową.
-Upartyjesteś.Roześmiałemsię.
-Tak.Alepozatymjestemnajlepszymskrzydłowymw
stanie.Trzebaprzyznać,żetreningojcaprzynosiskutki.-
Mówiąc„trening",zrobiłempalcamiznakicudzysłowu.
-JakiegosłowaużyłwczorajpanLang,kiedyopowiadało
Spartanachiichszkoleniuwojowników?-Kylewyciągnąłz
kieszenibatonikenergetyczny,otworzyłgoizaoferowałmi
połowę.
-Agoge-odparłem.
-Nowłaśnie-powiedziałKyle,żującgłośno.-Wyobraź
sobie,żejesteśSpartanemtrenującymwagoge.
-Tochybaniebyłomiejsce-powiedziałam,jedzącswoją
połowębatonika.-Raczejstylżycia,program.Aleracja,takto
wygląda.MikeDorsey,spartańskitreneragoge.
-Znowubędęcięmusiałznosićzboiska?-spytałKylepół
żartem,półserio.
-Możebyć.
-Wtakimraziepotreninguwidzimysięwkryjówce.
Kyleruszyłnafizykę,którąmiałnadrugimkońcuszkoły.
Spieszyłsię,żebysięniespóźnić.
-Super!-zawołałemzanim.
Kryjówkaznajdowałasięwlesie,zamoimdomem.Byłtam
stary,powalonyprzezpiorundąb,zdługimi
gałęziamisięgającymiziemi,któretworzyłycośwrodzaju
szałasu.Kyleijapowolizamienialiśmytomiejscewnaszą
kryjówkę.Wiązaliśmygałęzierazem,azwysypiskaśmieci
przynieśliśmystarepłytyikawałkiblachy,które
umocowaliśmywokółpnia,żebyuzyskaćzamkniętą
przestrzeń.Zaciągnęliśmytamstarekrzesła,skrzynki,anawet
zniszczonąkanapę.Tobyłanaszatajemnicainawetteraz,
kiedybyliśmyjużwwieku,wktórympowinniśmysię
wstydzićtakiejkryjówki,nadalnikomuoniejniemówiliśmy.
KiedyśmójkuzynDougzwędziłzmonopolowegokilka
skrzynektaniegopiwaidałmitrochę,więcrazemzKyleem
czasemtampiliśmy.
Dlamniekryjówkabyłaprzedewszystkimmiejscem,w
którymmogłemsięschronićprzedojcem.Kilkarazynawet
tamspałem,więcwjednejzeskrzynektrzymałemstary
wełnianykoc.
RozmowazMalcolmemiKyleemzajęławiększość
siedmiominutowejprzerwy,więcdziwiłemsię,żeNelijeszcze
niema.Pomyślałem,żechybasięzabiję,jeślipotych
wszystkichnerwachonapoprostunieprzyjdzie.
Alepojawiłasię.Rozpuszczonewłosyrozsypywałyjejsięna
ramionach,uśmiechałasięiśmiała.Pojednejstroniemiała
Beccę,podrugiejJill.Moimzdaniemtobyłytrzynajładniejsze
dziewczynywszkoleinigdyniemogłemsięzdecydować,
którajestnajlepsza.Zwyklezależałotoodmojegonastroju.
Neliznałemnajlepiej,boprzezwiększośćżyciamarzyłemo
niejjakzakochanyszczeniak,aleBeccateżbyłaseksowna,
tylkowtrochęinnysposób.Byłaniższaibardziejkształtnaniż
Neli.Jejdługieczarnewłosyskręconebyłytakmocno,że
wyglądałyjakmasazbitychsprężynek.WłosyNelimiały
doskonałyodcieńtruskawkowegoblond.SkóraBekki
przypominałaciemnykarmel,podczasgdyNelibyła
alabastrowajakkośćsłoniowa.Nelibyłabezpośredniai
wesoła,aBeccacichszaibardziejnieśmiała,aleniesamowicie
bystra.
Jillginęławśródnich.Jeśliomniechodzi,niemiaładonich
startu.Kiedypatrzyłosięnanią,gdybyłasamaalbowinnym
towarzystwie,zpewnościąbyłatrakcyjna,alenienależałado
tejligicoNeliiBecca.WyglądałajakżywalalkaBarbie.
Wysoka,
niesamowicie
proporcjonalna,
z
naturalnie
platynowymiwłosamiiniebieskimioczami.Byłanajsłodszą
dziewczynąnaświecie-tak,wiem,facetowiniewypada
używaćsłowa„słodka",aleonopoprostupasowało.Była
stereotypowąblondynką:dośćgłupiairaczejpłytka.Ale
niestrudzenielojalnawobecswoichprzyjaciółek,itowniej
bardzoceniłem.
NamoichoczachrozgrywałasięterazscenajakzHigh
SchoolMusical:trzynajładniejszedziewczynywszkole
idącepodrękęskąpanymwsłońcukorytarzem.Neliwśrodku.
Wszyscynaniąpatrzyli,podziwialiją,mówilioniej.
Zatrzymałasięprzedemną,uśmiechnęłasięiprzywitała,aja,
oszołomiony,zamarłem.
Ktośmocnomnietrąciłodtyłu,wyrywającmniezszoku.
Malcolmodkaszlnąłiminąłmnie,mówiąc:
-Sorry,stary,niezauważyłemcię.-Potemkiwnąłgłowąw
stronęNeliidziewczyn.-Cześć,laski.Widzę,żedobrzesię
dzisiajmacie.Wyglądaciezabójczo!Cotynato,Jason?-
Malcolmlubił„graćafro",jaktonazywał,szczególniekiedy
chciałbyćzabawny,czyliwzasadzieprzezcałyczas.
Spojrzałemnaniegowściekle,apotemskupiłemsięnaNeli.
-Cześć.Jaktam?-Słabe.Słabe!Cholerniesłabe.
Uśmiechnęłasię.
-Cześć,Jason.
BeccaiJillposzłydalejizatrzymałysięprzyswoich
szafkach.Tomiejsce,korytarznapierwszympiętrzeniedaleko
stołówkiiprzywewnętrznymdziedzińcu,byłocentrum
szkolnegożyciatowarzyskiego.Tutajdziałosięwszystko,co
najważniejsze.
Zapraszało
dziewczynę
na
randkę,
prowokowałokolesidobójek,zrywałozwiązki.Jeśliktośbył
popularny,musiałsiętupokazywać,bobywalitutaj
przywódcyróżnychgrup.Wychodziłonato,żeja,jednaz
gwiazdszkolnejdrużynyfutbolowej,musiałemsięumówićz
Nelitutaj.Byłapopularna,alenienależaładożadnego
towarzystwawzajemnejadoracji.Dogadywałasięze
wszystkimi,abyłapopularnazpowoduswojejurody,
inteligencjiibyciacórkądrugiegonajbardziejwpływowego
człowiekawmieście,któryustępowałtylkoojcuKylea.Jej
najlepszegoprzyjaciela.Kylebyłoczywiściebóstwem.
Doskonałyrozgrywający,wwiekuszesnastulatgraczAli
State,synsenatoraidotegotakprzystojny,żetoażgłupie.
Jegożyciebyłoidealne.Przyjaźniłsięznajładniejszą
dziewczynąwszkole,byłbogaty,przystojny,popularny,
wysportowanyimiałświetnychrodziców.Nawetsamochód
miałzajebisty:oryginalnecamaroSS,któreodpicowałjego
starszybrat,apotemzostawił,kiedyuciekłzdomuwwieku
siedemnastulat.Nienienawidziłemgotylkodlatego,żebył
moimnajlepszymprzyjacielem,znałemgoodprzedszkolai
zawszemogłemwszystkim
powiedzieć,żewtrzeciejklasieposikałsięwgacie,aja
pomagałemmutoukryć.
Wszyscynamniepatrzyli.Wiedzieli,żecośsięświęci.
MalcolmiFrankiepewnierozpowiedzielijużwszystkim,
którychznali,czyliwszystkim,żezamierzamzaprosićNelina
randkę,więcwkorytarzuzgromadziłsiętłumtych„fajnych"
uczniów,którzynawetnieudawali,żesięniegapią.
Niemogłemterazstchórzyć.Kurde.
Przełknąłemkłąbnerwów,stojącymiwgardleizacisnąłem
roztrzęsionedłoniewpięści.
-Słuchaj,Neli,taksobiemyślałem.Nieposzłabyśdzisiaj
gdzieśzemną?Osiódmej?-Głosanimisięniezałamałaninie
byłpiskliwyinawetudałomisięzabrzmiećstosunkowo
nonszalancko.
Neliszerokootworzyłaoczy,głośnowciągnęłapowietrze,a
potempisnęła,podekscytowana,zanimzacisnęłazęby,żeby
sięopanować.
-Tak!Toznaczy:spoko.Chętnie.Agdziepójdziemy?
Naszczęściepoczyniłempewnekrokiwtejkwestii.
-MyślałemoBravo.
Znówsięuśmiechnęła.Tobyłodrogiemiejscedlawyższych
sferitrzebabyłomiećrezerwację,ajużnapewnowpiątkowy
wieczór.Miałemztatąumowę:jaskupiamsięnanaucei
futbolu,aonzadba,żebymniemusiałpracować.Zawygrany
meczdostawałemdwieściedolarów,adotegodwadzieścia
dolcówzakażdeprzyłożenie.Jaknarazienaszadrużynabyła
niepokonana,awostatnichczterechmeczachzaliczyłemjuż
sześćprzyłożeń.
Tak.Ojciecdbałoto,żebymodnosiłsukcesywfutbolu.
Zwycięstwobyłowszystkim.Drugąnajważniejsząsprawąpo
byciu„prawdziwymmężczyzną".
-Czytamwpiątkinietrzebamiećrezerwacji?-spytałaNeli.
Uśmiechnąłemsięzawadiackoiwłożyłemzaciśniętąpięśćdo
kieszeni.
-Trzeba.Zmrużyłaoczy.
-Skądwiedziałeś,żesięzgodzę?Uśmiechnąłemsięjeszcze
szerzej,główniepoto,
żebyzamaskowaćbicierozszalałegoserca.
-Przecieżsięzgodziłaś,conie?
Niezdołaładłużejutrzymaćpoważnegowyrazutwarzy.
-Wtakimraziewidzimysięosiódmej.Skinąłemgłowąi
minąwszyją,wszedłemdoklasy.
Niezwracałemuwaginaszepty.Usiadłemnaswoimmiejscu
nakońcusalipodoknemiudawałem,żeniewidzę,jakNeli
ekscytujesiępocichuzJilliBeccą.Jateżmiałemochotęz
kimśposzeptać,alebyłemfacetem,afacecinieokazują
emocji.
Neliwdzięcznieusiadłakilkarzędówprzedemną.Postawiła
plecaknapodłodzeprzyswojejstopie,akiedyschylałasię,
żebygootworzyć,skorzystałazokazji,żebynamniespojrzeć.
Gdyzauważyła,żepatrzęprostonanią,zarumieniłasięi
uśmiechnęła.Zastanawiałemsiępocichu,czypozwolimisię
pocałować.Pewnienie,alebyłobysuper,gdybysięjednak
udało.
Naszczęściedlamnie,trenerkazałnamoglądaćfilm.Kyle'
owipozwoliłiść,bowiedział,żeonitakprzeanalizujemateriał
wdomu,aleresztadrużynyniemiałatyleszczęściai
oglądaliśmymeczeBrightonprawiedowpółdosiódmej.
ItakzamierzałempodjechaćpoNelizarazpotreningu,więc
wziąłemdoplecakadżinsyikoszulęzapinanąnaguziki.
Koszulasięwygniotła,aleniebardzomogłemcośnato
poradzić.Kiedychłopakiposzli,wziąłemprysznic,apotem
wsiadłemdociężarówki.Samjąkupiłem,zoszczędnościz
całegoubiegłegosezonuipremiizawysokąśredniąwnauce.
TobyłdziesięcioletniF-150,czarny,zprzedłużonymtyłem,
ręcznąskrzyniąbiegówinapędemnaczterykoła.Mójskarb.
Wsumienicwielkiego,alemójwłasny.Tataniemógł(aninie
chciał)migozabraćbezwzględunawszystko,bosamzaniego
zapłaciłem.Szanowałto.
Wjakiśpokręconysposóbbyłczłowiekiemhonoru.Niemiał
oporówprzedlaniemmnietakmocno,żesikałemkrwią,ale
szanowałmojąprzestrzeńimojerzeczy.Wiedziałem,że
będziemnieutrzymywał,dopókibędęnatozasługiwał.
Skracałswoje„lekcje",jeślisiębroniłem.Oczywiście
skrócenielekcjipolegałonatym,żezostawałem
znokautowany,aletoprzynajmniejograniczałozakresbicia,
więcoddawaniezaczęłowchodzićmiwkrew.
JechałempoddomNeli,aoponyzgrzytałynażwirowej
drodze.Zaczynałempanikować.Tosięwkońcumiało
wydarzyć.MiałemiśćnarandkęzNeliHawthorne.
Wyobrażałemjąsobiewskromnej,aleolśniewającejspódnicy
dokolaniwbluzce,którapodkreślałajejniesamowitecycki.
Długie,jasnewłosymiałaroz-
puszczone,tylkogrzywkęjakzwyklepodpiętądogóry.
Lubiłamalowaćpaznokcienajasnekolory,zwyklena
czerwono,pomarańczowoalboróżowo.Nawetnaniebiesko
albozielono,alenigdynaczarno,szaroczyjakiśinnyciemny
kolor.
Stanąłempośrodkudrogijakieśpółtorakilometraodjej
domu,żebyjakośsięzebraćdokupy.Totylkorandka.Byliśmy
dwojgiemprzyjaciół,którzyidąnarandkę.Nicpozatym.Nie
zanosiłosięnato,żebymmiałjąpocałować.Możenawetnie
wezmęjejzarękę.Poprostuspędzimyrazemczasipogadamy.
Niemapowodówdotakichemocji.
Aleitaksięemocjonowałem.Byłemstrasznienakręcony.
Wypuściłemzpłucpowietrze,złapałemobiemarękami
kierownicęizawyłemtakgłośnoiprzeciąglejaktylko
mogłem,żebytrochęodparować.Byłemtakpodniecony
myślą,żeidęnarandkęzNeli,żenawetnieczułemsiniaków.
RuszyłemdalejipochwilizaparkowałemnapodjeździeNeli.
Dokładniewtejsamejchwilizadzwoniłmójtelefon.
Zerknąłemnawyświetlacz,akiedyzobaczyłem,żetoKyle,
przesunąłempalcempoekranie,żebyodebrać.Nagórze
ekranikuwidziałem,żejestosiemnastapięćdziesiątcztery,
więcbyłemtrochęprzedczasem.Dotejporywypierałemfakt,
żebędęmusiałmupowiedzieć,żezarazidęnarandkęz
dziewczyną,którajestmubliższaniżsiostra.Teraz,kiedy
dzwoniłchwilęprzedrandką,miałemjeszczemniejsząochotę,
żebymumówić.
-Cześćstary,cotam?-wykrzyknąłemzesztucznym
entuzjazmem,żebyzamaskowaćstres.
Ciszapodrugiejstroniesłuchawkibyłabardziej
przeszywającaniżkrzyk.
-Jason,cześć,tuNeli.DzwonięztelefonuKyle'a,bo
zapomniałamswojego.-GłosNeliprzygniótłmipierśjaktona
cegieł.Potemdotarłydomniejejsłowa.
-Zapomniałaś?Togdziejesteś?Jawłaśniewjeżdżamnatwój
podjazd.
Jeszczedłuższacisza.Kiedysięodezwała,żołądekmisię
zwinąłwciasnysupeł.
-Słuchaj,przepraszam,aleniemogęsięztobąumówić.
Cholera.Powinienembyłsiędomyślić,żezałatwoposzło.
-Dobra,jasne.-Usiłowałemmaskowaćrozczarowanie,ale
niemiałemwątpliwości,żeitakjestgoświadoma.-Ale
wszystkowporządku?
-Jatylko...Zgodziłamsięzbytpochopnie.Przepraszamcię.
Niesądzę,żebytomiałosens.
-Czylinieprzekładaszrandkinakiedyindziej?-Natym
etapieniemogłemjużudawać,żemnieniezabolało.
-Nie.Przykromi.
-Nodobra,wporządku.-Zmusiłemsiędośmiechu,alesam
słyszałem,jakidiotyczniebrzmi,szczególnie,żeonanapewno
słyszała,jakmnietozdołowało.-Cholera,nie.Niejestw
porządku.Taknaprawdęjestmarnie.Cieszyłemsiębardzo.-
Musiałemsięopamiętać.Zacisnąłemdłonienakierownicyi
zamknąłemoczy.
-Bardzo,bardzocięprzepraszam.Doszłamdotegodopiero
teraz,kiedyzastanowiłamsięnadpewnymisprawami.To
znaczy,jestemzaszczycona,cieszyłamsię,żemniezaprosiłeś,
ale...
Przerwałemjej:
-ChodzioKyle'a,tak?Jesteśznim,dzwoniszodniego,jasne,
żeotochodzi.-Powinienembyłwiedzieć.Naprawdę,przecież
wszyscywiedzieli,żetakbędzie.
-Niedokońca...Toznaczytak,jestemznimteraz,ale...
-Dobra,rozumiem.Chybawszyscywiedzieliśmy,żetakto
sięskończy,więcniepowinienembyćzaskoczony.Poprostu
szkoda,żeniepowiedziałaśwcześniej.-Brzmiałemżałośnie,
aleniemogłemnicnatoporadzić.
-Przepraszam.Niewiem,cowięcejdodać.
-Nicniemów.Jestwporządku.Poprostu...Zresztą,jużnic.
Dozobaczeniawponiedziałeknachemii.
Jużmiałemsięrozłączyć,kiedysięodezwała:
-Zaczekaj!
-Co?
-Pewnieniepowinnamciotymmówić,ale...Becca
podkochujesięwtobieodsiódmejklasy.Dajęcisłowo,żesię
ztobąumówi.
-Becca?-Byłemtakzszokowany,żeniemogłemmówić.-
Aletoniebędziedziwne?Comamjejpowiedzieć?Pomyśli,że
wybrałemjązbrakulakuczycoś.Tobędzieprawda,ale
przecieżnieotochodzi,rozumiesz?
Nelichwilęsięzastanawiała.
-Powiedzjejprawdę.Żewystawiłamcięwostatniejchwili,
alejużzarezerwowałeśstolikichciałbyśzapytać,czynie
miałabyochotypójśćztobą.
-Myślisz,żetozadziała?Serio?-Becca?Byłasuper,choćnie
takajakNeli.Nagłospowiedziałem:-Onajestcałkiemniezła.
-Udasię.Poprostudoniejzadzwoń.-Podyktowałami
numer,ajapowtórzyłem,gryzmolącgonaparagoniezestacji
benzynowej.
-Dzięki.Ale...Neli?Jaknastępnymrazembędziesz
planowałazłamaćjakiemuśchłopakowiserce,powiedzmuo
tymzwyprzedzeniem,dobra?
-Niewygłupiajsię,nicciniezłamałam.Jeszczesięanirazu
niespotkaliśmy.Aleitakbardzomiprzykro,żecię
wystawiłam.
-Spoko.PozatymmożecośwyjdziezBeccą.Jestprawietak
samozajebistajakty.Hm,cholera,toniezabrzmiałodobrze.
Niemówjej,żetakpowiedziałem.Jesteścietaksamofajne,
tylkoże...-Boże,nawijałemjakkompletnydebil.Niechmnie
ktośwalnie.
Nelisięroześmiała.
-Jason,wieszco?Zamknijsięidzwońdoniej.Rozłączyła
się,ajasięzawiesiłemnaparagonie
zdziesięciomanaszybkozapisanymicyframi.Becca?Nie
byłempewien,czytodobrypomysł.Niewieleoniej
wiedziałem,jaksiędobrzezastanowić.Wydawałomisię,że
maraczejsurowychrodziców,alewsumiesądziłemtak,bo
zawszebyłabardzoskromnieubranainigdyniepokazywała
gołejskóry,pozaramionamiwkrótkichrękawkachi
spódnicamizakolano.Nicwyzywającego,nickusego.Nie
obracałasięwtowarzystwiechłopaków,nieflirtowała,nie
chodziłanaimprezy.Byłacicha,skupionananauce,miłai
uprzejma,kiedysięzniąrozmawiało,więcludziealboją
ignorowali,albobylidlaniejmili,bobyłaprzyjaciółkąNeli
Hawthorne.
Kochałasięwemnie?Serio?Jakmogłemnigdytegonie
zauważyć?
Siedziałemwsamochodziezatopionywmyślach,więc
prawiesięposikałemwmajtki,kiedyktośzapukałwszybę.
Odkręciłemjąidośrodkazajrzałałagodna,ślicznatwarz
zdziwionejpaniHawthorne.
-Jason?Wszystkowporządku?Neliniema,poszłabiegaćz
Kyleem.-PanHawthornebyłakobietą,którąkażdychciałby
miećzamatkę.Delikatna,zładnymijasnymiwłosamiibiałą
skórą,byłaucieleśnieniemcudowności,zawszeuśmiechnięta,
przychodziłanameczeikibicowałanamwszystkim,pachnąc
jakimśdobrymciastem.Znałaniemalkażdegomieszkańca
miastapoimieniuilubiłaobejmowaćludzi.Zwyklepachniała
ciasteczkamiisubtelnymiperfumami.
Mojamatkabyłaraczejcieniemniżkobietą,kryłasięw
swoimpokoju,oglądałaoperymydlaneirealityshow,
trzymającsięzdalekaodpolaminowego,jakimbyłsalon.
Ojciecczasemjąszturchał,aleodkądbyłemnatyleduży,żeby
wziąćtonasiebie,zajmowałsięmną,ajązostawiłwspokoju,
nieliczącdwóchwieczorówwtygodniu,kiedywezgłowieich
łóżkauderzałorytmiczniewścianęmiędzymoimpokojema
ichsypialnią.
-Tak,jasne-powiedziałem.-Wszystkogra.Poprostu
myślałem,żejesteśmyumówienizNeliiKyleem,alechyba
pomyliłemgodziny.
PaniHawthronezmarszczyłaczoło.
-Nieładnietakkłamać,Jasonie.Wyszczerzyłemzębyw
uśmiechu.
-Ja?Czemumiałbymkłamać?Zmarszczyłasięjeszcze
bardziej.
-Znamcię,odkądnosiłeśpieluchyidobrzewiem,kiedy
kłamiesz.-Kącikijejustuniosłysięwuśmiechu,
którybardzoprzypominałmiuśmiechNeli.-Wiemteż,że
NeliiKylesięocośpokłóciliipodejrzewam,żewiem,oco
poszło.
-Pokłócilisię?-Tonowość.-WłaśnierozmawiałemzNeli.
Dzwoniłazjegokomórki.Niewyglądało,żebybylinasiebie
źli.-Obawiamsię,żewtychsłowachbyłosłychaćgorycz.
Spojrzałapodnogi,niemalskrępowana,jeśliwogóletak
zjawiskowaosobajakpaniHawthornemogłabyćskrępowana.
-Widoczniesiępogodzili.-Spojrzałamiwoczy.-Zawsze
lubiłeśNeli.Jatowiem,aleonanie.
Wypuściłemgłośnopowietrze.Wyglądałonato,żeFrankie
miałracjęiwszyscyzwyjątkiemNeliwiedzieli,żepodobami
się.
-Takczysiaktojużniemaznaczenia.Mamprzeczucie,że
onajestzKyle'em.
PaniHawthorneskinęłagłową.
-Tak,teżmisiętakzdaje.Niezdziwiłabymsię.Przykromi.
Wiem,żetoboli.
Wzruszyłemramionami.
-Przeżyję.Chybazawszebyłooczywiste,żewktórymś
momencieskończąjakopara.
Znówpokiwałagłową.
-Tak,jateżtakzawszepodejrzewałam.-Spojrzałanamnie
bacznie.-Coterazzrobisz?
Bawiłemsięgałkądźwignizmianybiegów,przesuwałem
palcamipobiałychcyferkachiliniach.
-Niewiem.Nelipowiedziała,żebymzaprosiłBeccę,alesam
niewiem.Niechcę,żebypomyślała,żezrobiłemto,bonie
miałeminnegowyjścia.Rozumiepani?
-Hm.Myślę,żetoniejestzłypomysł.Jeślipowieszjej
prawdę,onatodoceni.Możenapoczątkubędzieniezręcznie,
aletobardzowyrozumiaładziewczyna.Zrozumie,cosięstało.
Tylkosięniespinaj.Jedźipogadajznią.
-Napewno?
-Napewno.Wkażdymraziewartospróbować.-Dotknęła
mojejdłoni.-Wiesz,żejeślikiedykolwiekbędzieszczegoś
potrzebował,zawszemożeszsiędonaszwrócić,prawda?-W
jejgłosiesłyszałemjakieśdrugiednoinapięcie.Takjakby
wiedziałaotym,oczymniktpozaKyle'emniewiedział.
Gapiłemsięnanią,boniewiedziałem,coodpowiedzieć.
-Dziękuję.Panijestsuper.
Uśmiechnęłasię,aledałbymgłowę,żeoczymiałasmutne.
Takjakbycośpodejrzewała.Aleprzecieżniemogłaniczrobić,
nawetgdybywiedziaławszystko,nawetgdybymjej
opowiedział,cosiędziejewsaloniepaństwaDorseyów.
Wiedziałem,żeBeccamieszkanajednymznowszychosiedli
kilkakilometrówdalej,więcskierowałemsięwtamtąstronę.
Zatrzymałemsięprzedbramąnazamknięteosiedleiwybrałem
numer,którypodałamiNeli.
BECCADEROSA
Wybórrezerwowy,pierwszarandka
Wrzesień,pierwszaklasaliceum
Zaklęłampodnosem,bochciałamjaknajszybciejprzerobić
ostatniedziesięćzadańdomowychzalgebry.Nienawidziłam
algebry.Byłatrudnainużąca,ależebyzadowolićtatę,
musiałamchodzićnawszystkiezajęciazprofilu
zaawansowanego.Araczej,żebyzasłużyćnajegoaprobatę,bo
zadowoleniegobyłoniemożliwe.Głośnedudnienierapu
puszczanegoprzezmojegobrataBenadodatkowoutrudniało
miskupienie,szczególnie,żepotym,jakpoprosiłam,żeby
ściszył,nastawiłjeszczegłośniej.Kochałammojegobrata,ale
byłtrudny,zwłaszcza,kiedywpadałwjednązeswoich
zdołowanowściekłychfaz.
Musiałamdokończyćtęalgebrę,bowiedziałam,żejeśliteraz
tegoniezrobię,jużnigdyniewyjdęzdomu.Rodzicebyli
nieznośniewymagający,jeślichodziłoomojąnaukę.
Domagalisiętygodniowychraportówzpostępów,łączniez
wykazemnajbliższychklasówekiegzaminów,pełnąlistąprac
domowych
i
ewentualnych
możliwychdozdobycia
dodatkowychpunktów.
Przysługiwałymitrzygodzinywolnegoczasudziennie,ale
tylkojeśliodrobiłamwszystko,comiałamzdane.Abiorącpod
uwagę,
że
chodziłam
wyłącznie
na
lekcje
dla
zaawansowanych,zazwyczajwpraktyceniemiałamnawet
wolnejgodzinydlasiebie.Zwyklewisiałamnadzadaniamido
dziewiątejczynawetdziesiątejwieczorem,apotymczasienie
wolnomijużbyłowychodzićzdomu.Większośćczasu
spędzałamwswoimpokoju,zdalaodbezprzerwykłócących
sięrodziców.Jeślinieodrabiałamlekcji,pisałam,czytałam
albooglądałamprogramytelewizyjnenalaptopie.Pozaszkołą
niemiałamżadnegożyciatowarzyskiego.
Nigdyniebyłamnarandceiczęstorozpaczałam,żenigdyna
żadnąniepójdę.Mojeżyciepochłonienauka,słowa,liczby,
testyiegzaminy.Kiedyjużzrobiłamostatnierównaniai
otworzyłamnotatkizterminologiądoprzyswojenia,moje
myślibłądziłygdzieindziej.Terminyalgebraicznezmieniły
sięwcoś,wcozmieniałasięwmojejgłowiewiększośćrzeczy.
Wpoezję.
Widziałam,jakołóweksuniepostronicydziennika,który
zawszeleżałotwartywzasięguręki,nieważne,gdziesię
znajdowałam.Niepróbowałamnawetrozumiećsłów,które
wylewałysięnapapier.Kiedyołówekznieruchomiał,
przeczytałamto,conapisałam:
ALGEBRANUDY
Średniastopazmiandefiniujemojąośobrotu.Pole
elipsy
definiujewspółczynnikstałymojegożycia.
Wzórmojegoistnieniawyznaczawartościkrańcowe
mojejfunkcjiograniczonej.Spotęgowanapochodna,
odosobnionypunktnieciągłości,ilorazróżnicowy,
funkcjajawna:rozkładwykładniczy.Janieistnieję,
jesttylkozbieżnośćwarunkowa
ichwspółczynnikówstałych,
ichzmierzającedoplusnieskończoności
niezadowolenie.
Każdadecyzjajestogniwem
regułyłańcuchowej,
pierścieniem
albo
przestrzeniąmiędzydwomaokręgami
koncentrycznymi
oróżnychpromieniach.
Innymisłowy,
tomoi
pieprzeni
rodzice.
Westchnęłam,bosłowadałymiprzyjemnewytchnienie.
Wyraziłyczęśćmnie.Miałamczterynotatnikipełnewierszyz
ostatnichlat,anajnowszybyłjużzapełnionywdwóchtrzecich.
Poezjabyłamojąjedynąprzyjemnością,jedynąrzeczą,która
dawałamiszansęnawyrażenieswojejosobowości.Pozatym
byłatylko
szkoła,terapiamowyilekcjegrynapianinie.Lubiłamtoi
wiedziałam,żejestemwtymdobra,aletoniebyłymoje
zainteresowania.Wymaganotegoodemnie,oczekiwano.
Otrząsnęłamsięzestanuzadumyiwróciłamdo
zapamiętywaniaterminównanajbliższąlekcję,aprzyokazji
odrazunaprzyszłytydzień.Jeśliprzynajmniejzacznęodrabiać
lekcjeznastępnegotygodnia,tonawetjeślinieskończę,może
udamisięwykroićtrochęwolnegoczasu.Skończyłamz
algebrąiprzerzuciłamnaekonomię,którabyłanatyleprosta,
żemogłamwłożyćsłuchawkiisłuchaćmuzyki.Pierwszą
piosenkąnamojejplayliściewradiuPandorabyłyDemons
ImagineDragons.Boże,jakadekwatnie.Strzałwdziesiątkę.
Poekonomiiprzeszłamdoczytaniatekstunazajęciaz
literaturyosiemnastegowieku-liczyłysięjużdopuli
punktowejzcollege'u-iwtedyzadzwoniłmójtelefon.
Komórkabyłajedynymźródłemżyciatowarzyskiego,najakie
rodzicedawalimiprzyzwolenie.Mogłamjąmiećibezlimitu
korzystaćzSMS-ówiInternetu,podwarunkiem,żew
dowolnymmomencieibezostrzeżeniamogliprzejrzećmoje
wiadomości,żebysięupewnić,żewmoimżyciuniedziejesię
nicniestosownego,czylizabawnego,ekscytującegoalbo
interesującego.
Nawetmojemyślibrzmiałyjakrównaniaalgebraiczne.
Jedynym,oczymmoirodziceniewiedzieli,byływiersze.
Notatnikitrzymałamwpudełkupobutachukrytymgłębokow
szafie.Notatnika,zktóregokorzy-
stałamaktualnie,nigdyniespuszczałamzoczuichowałamgo
zawszewtorebcealbowplecaku,międzypodręcznikamii
zeszytamiszkolnymi.Wolałabymjespalićniżkomukolwiek
pozwolićprzeczytać,bowyrażałymojemyśli,uczuciai
najgłębiejskrywanestrachy.Przeczytaćjetotakjakby
przeczytaćmojąduszę.
Odebrałamtelefon,nawetniepatrzącnawyświetlacz,boitak
tylkoJilliNelimiałymójnumer.
-Halo?
-Ekhm.Cześć,Becca,tuJason.JasonDorsey.
JasonDorseybyłostatniąosobąnaświecie,którejtelefonu
spodziewałabymsięwpiątkowywieczórodziewiętnastej
trzydzieści,szczególnie,żewiedziałam,żepowinienterazbyć
narandcezNeli.
-Jason?Skądmaszmójnumeridlaczegodzwonisz?-Nicnie
mogłamporadzićnato,żebrzmiałamtrochęwrednie.
KochałamsięwJasonieDorseyuodczwartejklasy,kiedy
walnąłDanny'egoMorelliegownoszato,żesięwyśmiewałz
mojegojąkania.Byłamwnimzakochanaodzawsze,aleon
nawetniewiedziałomoimistnieniu,pozatym,żerejestrował
mniejakodziwacznąprzyjaciółkęNeli.
Możliwe,żebyłamnaniegotrochęwściekła,takza
całokształt.
-Nowięcsłuchaj...-Niebrzmiałjakon.Wahałsię,wjego
głosiebrakowałotejaroganckiej,codziennejprzechwałki.-
Boże,jakietoskomplikowane.
-Nierozumiem,cojesttakieskomplikowane.Poprostu
wyrzućtozsiebie:pocodzwonisz?-Byłamzdenerwowanai
starałamsięniebrzmiećwrednie,więc
wzamianbrzmiałamformalnieisztywno,bousiłowałamsię
teżniejąkać.
-Dobra,niechbędzie.Wiesz,żedzisiajsięumówiłemzNeli?
-Tak.
-Nowięcnieposzliśmynatęrandkę.
-Domyśliłamsię,wkońcurozmawiaszzemną,anieznią.-
Niemogłamrozgryźć,ocochodzi.Pocozadzwonił?
-OnajestzKyle'em.Wsensie,żejakopara.Byłamw
totalnymszoku.
-Aleprzecieżzgodziłasięiśćztobąnarandkę,nie
rozumiem!
-Jateżnie.Przyjechałemponią,aleniebyłojejwdomu.
ZadzwoniłaztelefonuKyleaiodwołałaspotkanie.
-Przełożyła,tak?-DlaczegoNeliumówiłasięzJasonem,
skorowychodziłazKyleem?Nicsięnietrzymałokupy.Icały
czasniewiedziałam,czemuondzwoniwtejsprawieakuratdo
mnie.Trudnopowiedzieć,żebyśmysięchoćbykolegowali.
-Nie.-Jasonbyłwyraźniewkurzony.-Powiedziała,żetonie
masensu.Iniebędziemiało.
-Przykromi.Wiem,żebardzojąlubisz.-Niewiedziałam,co
więcejpowiedzieć.Przezcałąpodstawówkę,gimnazjumi
liceummarzyłam,żebyJasonmniedostrzegłizwróciłnamnie
uwagę,aleonwidziałtylkoNeli.
-Boże,czywszyscyotymwiedzą?!Niesądziłem,żetotak
oczywiste.-Byłpoirytowany.
Niemogłamsiępowstrzymaćodśmiechu.
-Tak,tobardzooczywiste.Onacisiępodobaodbardzo
dawna.Widzitokażdy,ktoznawasoboje.
-Zwyjątkiemniej.
-Tak,zwyjątkiemniej-zgodziłamsię.-Alecotoma
wspólnegozemną?
Długacisza,którazapadłapodrugiejstroniesłuchawki
sugerowała,żeJasonjestskrępowanytym,comapowiedzieć.
-MamzarezerwowanystolikwBravo-wydusił-i
pomyślałem,żemożechciałabyśzemnąpójść?
Wreszciewszystkostałosięjasne.
-C-comyślałeś?!On-nie!Niemo-możeszsięzemną
umawiaćjakozpo-pocieszeniempoNeli!-warknęłam
wścieklezato,żetakmnieznieważyłorazzato,żeroz-
wścieczyłmniedotegostopnia,żezaczęłamsięjąkać.
-Nie,tonietak,przysięgam!
Wzięłamkilkagłębokichwdechówiskoncentrowałamsięna
wypowiadanychsłowach.
-Więcwyjaśnijmi,jaktojest,boobawiamsię,żeniewiem,
jakimcudemprzyszłocidogłowy,żetosięmożeudać.
Jasonjęknąłzoddali,takjakbyodsunąłtelefonodtwarzyi
ukryłtwarzwdłoniach.
-Słuchaj,tonawetniebyłmójpomysł.
-Notak,jużmilepiej.Mówdalej.Jasonsięroześmiał.
-Jesteśstraszniezabawna,jakcięporządniewkurzyć!
-Jestemzabawnaprzezcałyczas,poprostuwcześniejnie
zwracałeśnatouwagi.
Znówsięroześmiał,conieułatwiałomipodtrzymaniastanu
furii.
-Nowidzisz?Znówbyłośmiesznie.Możemaszrację,może
faktyczniejesteśśmiesznacałyczas,tylko
janiezauważyłem.Więcdajmiszansę,żebymsięprzekonał.
-Aledlaczego?Czytywogólerozumiesz,jakmnietym
dotknąłeś?-Mówiłamdalejniskim,kpiącymgłosem:-„Cześć,
słuchaj,dostałemkoszaiwybrałemcięnanagrodę
pocieszenia".Super,jestemzaszczycona!Amożejednaknie?
-Myślałem,żemiałaśdaćmiszansęnawyjaśnienie?
-Dobra.Mów.
-Stojęprzywjeździenatwojeosiedle,więcpowiedzmi,w
którymdomumieszkasz,ajapociebiepodjadęiwyjaśnięci
szczegółytejnikczemnejhistoriiprzykolacji.
-Wow,użyłeśtrudnegosłowa!Wydawałomisię,żego
uraziłam.
-Kurczę,toniebyłośmieszne.Niekażdysportowiectodebil.
-Zamilkłipochwilimówiłdalej.-Pozatym„nikczemny"to
wcaleniejestjakieśskomplikowanesłowo.Wiem,jakto
wszystkowygląda,aleprzecieżnaprawdętakniemyślisz.Daj
miszansę.Proszę.
Roześmiałamsięwbrewwoli.
-Dobrze.Dajmikilkaminut,pogadamzrodzicami.Inie
ruszajsięzmiejsca.
Chybasięzdziwił,alepowiedział:
-Dobra,jasne.Widzimysięzachwilę.Parkujęprzedbramą
wjazdowądoHarrisLakeEstates.
-Chybaniechcęusłyszeć,skądwiesz,gdziemieszkam.
Zaśmiałsię.
-KiedyśpodwoziłemdodomuJilliwspomniała,że
mieszkacieoboksiebie.Niepoczyniłemżadnejtajnej
kwerendy.
Znówsięroześmiałam.
-Rozłączamsię.
-Dobrze.Itakjużskończyłemztobągadać-roześmiałsięi
rozłączyłsiępierwszy.
Teraztatrudniejszaczęść,okłamanierodziców.Nigdy,
przenigdyniepozwolilibymiiśćnarandkęzchłopakiem,z
jakimkolwiek,alejużnapewnonieztakim,któregonieznali
onianija.Jasonijawychowaliśmysięrazem,chodziliśmydo
tychsamychszkółinawielewspólnychzajęć,aletak
naprawdęgonieznałam.
Schowałamdotorebkidziennikitelefonizbiegłampo
schodach.Rodzicesiedzieliprzystolewjadalniikłócilisięw
skomplikowanejmieszanceangielskiego,arabskiegoi
włoskiego.
-WychodzęzNeli.
Ojciecpodniósłwzrok,ajegozmarszczonebrwizastopowały
mniewpółkroku.
-Odrobiłaślekcje?Pokiwałamgłową.
-Tak,ojcze.
Zrobiłkrólewski,aprobującygestbrodą.
-Bardzodobrze.Wróćodziesiątej.
-Wrócę.Grazie.
Wyszłam,sprawdzającjednocześnie,czymamklucze.Jeśli
ośmieliłamsięwrócićpogodziniepolicyjnej,ojcieczamykał
drzwibezwzględunato,czymiałamklucze,czynie.Zrobiłam
jużprawojazdy,alejeszczeniepozwalalimimiećsamochodu.
Jeślidokońcategorokuszkolnegoutrzymamśredniąpowyżej
cztery,ojciecmiałmikupićauto.Wolałabymkupićjesobie
sama,aletegoteżniebyłomiwolno,boniemogłam
pracować-zabardzoodciągałobymnietoodnauki.
Nienawidziłamzależnościodrodziców,aleniemiałam
wyjścia.
ZNeliumawiałamsięnajczęściejnaskrzyżowaniu,bo
czasemwsamochodziebyliteżchłopcyigdybypodjechalipod
dom,ojciecdostałbywylewu.Nawetjeślitoniebyłonic
groźnego,tylkosamiznajomi,oszalałby.Łatwoszłomówienie
mu,żespotykamsięzJilliNeli,cowpraktyceoznaczałotakże
KyleaiNicka,chłopakaJill,aczęstotakżeJasona.
Chodziliśmydocentrumhandlowegoidobrzesiębawiliśmy,
tylkopopowrociemusiałampilnować,żebyniewyszłonajaw,
żebyłznamiktośjeszcze.RandkazJasonembędzie
trudniejszadoukrycia.
Postanowiłammartwićsiętympóźniej.Chwilowomusiałam
sięskupićnaopanowaniunerwów.Mieszkałamniedaleko
bramywjazdowej,więcnieszłamdługo.Widziałam
zaparkowanąnapoboczuciężarówkęJasona,jegonastroszone
jasnewłosyiopalonąskórę.Wjednejchwilispacerzaczął
ciągnąćsięwnieskończoność.Każdykrokodbijałmisięw
uszachechem,dudniącjakgrzmot.Wydawałomisię,żeidę
ciężkoicałasiętrzęsę.Zaczęłamsięzastanawiać,czyonnie
pomyśli,żemamnadwagę.Zracjonalnegopunktuwidzenia
wiedziałam,żetakniejest.Byłamniskaimiałamładną
sylwetkę,ćwiczyłamidobrzesięodżywiałam.Przez
większośćczasuczułamsiędobrzeztym,jakwyglądam,tylko
czasem,zwyklewtowarzystwieJasona,nabierałam
wątpliwościcodoswojegowyglądu.Wiedziałam,żepodoba
musięNeli,więcniesądziłam,żebywogólezwracałnamnie
uwagę,bowyglądałam
zupełnieinaczej.Byłamniższa,cięższa,miałamciemnąskórę
iciemnewłosy.Nelibyławysokaismukła,miałajasnąskóręi
idealneblondwłosy.Pozatymbyłaenergiczna,gadatliwa,
popularnaipewnasiebie,aja...nie.Jabyłamcicha,nieśmiałai
sięjąkałam.
Boże,wiedziałam,żeprzyJasoniebędęsięjąkać.Poprostuto
wiedziałam.Denerwowałamsięprzynim,emocjonowałam,
więczapominałamsięijąkaniewracało.Jużsię
zestresowałam,adzieliłymnieodniegojeszczetrzymetry.
Wzięłamkilkagłębokichwdechówistarałamsięprzywołać
mojąwcześniejsząwściekłość.Wciążbyłmiwinienporządne
wyjaśnienie,aleitakwiedziałam,żewkońcumuodpuszczę.
Będęsięczepiaćizrzędzić,alemuwybaczę.Wkońcu.
Podeszłamdoczarnejciężarówkiiprzygładziłamprzód
szarej,bawełnianejspódnicy.Jasonwyskoczył,obszedłautoi
otworzyłmidrzwi.Punktdlaniegozadobremaniery.Nicnie
powiedział,dopókiniewykręciłiniewyjechaliśmyzkrótkiej
bocznejdroginagłówną.
-Nowięc-powiedziałam.-Mów.
Jasontylkowyszczerzyłzębyiprzestawiłradionastacjęz
muzykącountry.Skrzywiłamsięiprzestawiłamzpowrotem,
aleonzmarszczyłbrwiiwróciłdocountry.
-Lubiętępiosenkę.Spojrzałamnaniegowściekle.
-Nienawidzęcountry.
-Asłuchałaśkiedyś,taknaprawdę?Westchnęłami
pokręciłamgłową.
-Nie,wzasadzienie.
Pogłośniłmuzykę,takżenowapiosenkawypełniłacały
samochód.
-Posłuchajtego.Tojednazmoichulubionych.Niesamowita
historia.
Zamknęłamoczyiskupiłamsięnasłowach.„Osiemdziesiąt
dziewięćcentówwpopielniczce,dopołowypustabutelka
Gatorade".Proste,plastyczneobrazynatychmiastmnie
porwały.Zatraciłamsięwtejpiosence.Każdywers,każdy
refrenpełenbyłtargającychemocji.„Jadętwojąciężarówką".
Boże,tomiażdżyło.Niewiedziałamnawetczemu,bonigdy
niestraciłamnikogowtakichokolicznościachjakpiosenkarz,
aleczułamkażdąnutę.
Kiedypiosenkaucichła,Jasonwyłączyłradio.
-I?Comyślisz?
-Ktotośpiewał?
-LeeBrice.PiosenkanazywasięIDriveYourTruck,na
wypadekgdybyśsięniezorientowałaporefrenach-
uśmiechnąłsię.-Możebyć?
Pokiwałamgłową.
-Tak.Miałeśrację.Bardzoporuszająca.Spodziewałamsię
rzępolenia.
Roześmiałsię.
-Bomaszwdrukowanedawnecountry.Towspółczesnejest
zupełneinne.Raczejjakrockzmotywamicountry,chyba
możnatakpowiedzieć.Lubięcountry,bo...samniewiem
dlaczego.Oczymśopowiada.Większośćpiosenektohistoria,
jakiśproblem,zktórymmożnasięutożsamić,rozumiesz?
Wiadomo,ocochodzi.Naprzykładtapiosenka,jestgość,
którystraciłbliskiegoprzyjacielaalbobrata,alboojca.Słychać
towsłowach.
-Słowabyłybardzopoetyckie-uśmiechnęłamsię.-Puśćmi
cośjeszcze.
Uśmiechnąłsięizpowrotemwłączyłradio.Wsłuchałsięw
kilkapierwszychdźwiękówipokiwałgłową.
-Toteżjestdobre.-Zerknąłwmojąstronęiwskazałnamnie
palcem,jakbydedykowałmiwystęp.-Todlaciebie.
Niemogłamsiępowstrzymaćodśmiechu.
-Dziwnyjesteś.
Wziąłgłośniejiprzekrzyczałgitary:
-Dedykujęciją!Słuchaj!
Otworzyłoknoiwystawiłrękę.Kiwałgłowąwrytmmuzykii
uderzałdłoniąodrzwi.Muzykaigłoswokalistydoskonale
współgrały.Pomyślałam,żetenutwórjestbardziejpopowy,
niemawyraźnegoakcentucountry,ajednaktoewidentnie
byłocountry.Potemzaczęłamsłuchaćsłów.Mówiłyo
kobiecie,któraniemusiałarobićnicrozkosznegoani
seksownego,alebyłobyfajnie,gdybytorobiła.Sprytnie
napisane,romantyczneiporuszające.
Kiedypiosenkasięskończyła,Jasonściszył,bozaczęłosię
kolejneintro.
-Atacisiępodobała?SureBeCoolIfYouDidBlake'a
Sheltona.
-Czytenkoleśniewystępowałwjakimśprogramie?W
X-factoralbowTheVoice?
-Tak,wTheVoice.Łypnęłamnaniegozłowrogo.
-Czemuzadedykowałeśjąmnie?
Zarumieniłsięiodwróciłwzrok.Patrzyłnapobocze.
-Niewiem.Takpoprostu.Chybapasuje.Tyija,idziemyna
randkę...
Westchnęłam.
-Nadalnicminiewyjaśniłeś.
Wywróciłoczamiipotarłpoliczek.
-Wiem,wiem,poprostu...Jesteśmyterazrazemidobrzesię
bawię.Czemutopsućpoważnąrozmową?
Popatrzyłamnaniegowzrokiem,którymiałmówić:„Serio,
koleś?!"
-Temu,żewyszłamztobątylkodlatego,żeobiecałeśmi
wszystkowyjaśnić.
-Dobrze.-Wyłączyłradio.-Byłotak.Wyglądanato,że
wszyscynacałejplaneciewiedzą,żekochałemsięwNeli.-
Zauważyłam,żeużyłczasuprzeszłego,alemunie
przerywałam.-Wczorajnatreninguchłopakisięzemnie
nabijali.
-Tonieładnie.Przecieżtotwoikoledzy.Popatrzył,jakby
mnierozumiał.
-Nowłaśnie.Chłopakitakrobią.Dokuczamysobie.Takjuż
poprostujest.-Podniósłrękę,kiedyotworzyłamusta,żeby
zadaćkolejnepytanie.-Chciałaś,żebymwyjaśniał,tak?Więc
nieprzerywajprzezchwilę.Czepialisiętego,żecałeżycielecę
naNeli,anigdynicztymniezrobiłem.Wsumiemielirację.
WięcFrankieiMalcolmpostawilikażdypostodolarów,żesię
zniąnieumówię.Toznaczywiesz,itakchciałemtozrobić,ale
terazwgręwchodziłajeszczekasa.
-Więcgdybyniezakład,niezrobiłbyśtego?Nie
odpowiedziałodrazu.
-Chybanie.
-Dlaczego?Westchnął.
-Botoprzerażające.Umówieniesięzkimśzawszejest
przerażające,alejeślidotegoobserwujesiętęosobęodtak
dawna,aonanicotymniewie?Tojużmasakra.
-Przyznajesz,żesiębałeś?-drażniłamsięznim.Spojrzał
złowrogo.
-Natowygląda.Alejednaktozrobiłem.Natympolega
odwaga:baćsię,amimotorobić,cotrzeba.Takmimówiłtata
ichybatoprawda.-Twarzmuspoważniała,kiedymówiło
ojcu.Zacisnąłdłonienakierownicy.-Aleitakbyłemspocony
zestrachu,kiedyzniąrozmawiałem.Całysiętrząsłem.
Roześmiałamsię.
-Wżyciubymniepowiedziała!Wyglądałeśnataksamo
pewnegosiebiejakzwykle.
Spojrzałnamniezzaciekawieniem.
-Pewnegosiebie?Takiesprawiamwrażenie?Pokiwałam
głową.
-Tak.Zachowujeszsię,jakbyśrządziłświatem,jakbyśsięnie
bałniczegoaninikogo.-Zaczęłamskrobaćodpadającyz
paznokcialakierwkolorzebłękitnegoptasiegojajka.-Nie
wiem,jakcisiętoudaje.
Pokręciłgłową.
-Nierobiętegospecjalnie.Prawdęmówiąc,przezwiększość
czasuwogólesiętaknieczuję.
-Więctopoza?Wzruszyłramionami.
-Wpewnymsensietak.Jestemtakijakwszyscy.Mam
strachy,tajemnice,kompleksy,wszystko.To,cokażdy.Może
poprostuumiemtolepiejukryć.
Nieodrazuodpowiedziałam.MyśloJasonieDorseyu,który
jestniepewnysiebieisięboi,wydawałamisiękuriozalna.On
sięnigdyniewahał,nigdywsiebieniewątpił.Zawszebył
dowartościowany,pewnyipanowałnadwszystkim.Wiedział,
kimjestiwczymjest
dobry,wiedział,żeludziegolubią.Zupełnieodwrotnieniżja.
-Możeitak-powiedziałam.-Ateraz,wracającdotematu.
Jaktosięstało,żezadzwoniłeśdomnie.
Jasonpoprawiłsięwfotelu.
-PrzyjechałempoddomNelioumówionejgodzinieiwtedy
zadzwoniłtelefon.Odebrałem,myślałem,żetoKyle,bojego
imięmisięwyświetliło.Okazałosię,żetoNeli,którachce
odwołaćnasząrandkę.Wyglądanato,żeonaiKylesię
pokłócili,awefekciestwierdzili,żeniemogąbezsiebieżyć,
czyjakiśinnymelodramatycz-nyszajs.Niewiem.Wiemtylko,
żebyłemprzybity.-Popatrzyłnamnie,apotemodwrócił
wzrok,takjakbyzamierzałpowiedziećcośzawstydzającego.-
WtedyNelipowiedziała,żebymzaprosiłciebie.Ichciałbym
zaznaczyć,żeodrazujejpowiedziałem,żezareagujesz
dokładnietak,jakzareagowałaś.Aleonapowiedziała:
„Wyjaśniszjejjakbyłoibędziedobrze".Więcniebyłotak,że
Nelimniewystawiła,ajapomyślałem:„Trudno,niechjuż
będzieBecca,jestprawietaksamofajna".
Wzięłamgłębokiwdech.Byłampewna,żetakwłaśniebyło.
-Nie?Więccopomyślałeś?
Długonieodpowiadał.Popięciuminutachniezręcznejciszy
zaparkowałprzedBravo.Wysiadłzautaiotworzyłmoje
drzwi,apotemdrzwirestauracji.Sercemistanęło,kiedy
położyłdłońnamoichplecach,żebywprowadzićmnienasalę.
Nieodzywaliśmysię,dopókinieposadzononasprzy
okrągłym,czteroosobowymstoliku,naktóryzarazwjechał
koszykchlebainaczyniezoliwą.
Kiedyzłożyliśmyzamówienie,poważniespojrzałamna
Jasona.
-Nieodpowiedziałeś.Copomyślałeś?Niepatrzyłnamnie.
-Samniewiem.Dużorzeczy.Chybaczułemsiędotknięty,to
napewno.Nowiesz,onamisiępodobałaodkądbyliśmy
dzieciakami.Chociażniewiedziałaotymijużsięniedowie.
OnaiKylesądlasiebiestworzeniiodtrąciłamniebez
zastanowienia.Tozabolało.Apotempowiedziała,żebym
umówiłsięztobąijakbyotworzyłysięnowedrzwi.Na
początkupomyślałem:„Czemunie?"Tak,wiem,jaktobrzmii
bardzomiprzykro.Alechciałaśusłyszećprawdę,więcci
mówię.-Zamoczyłkawałekchlebawoliwieiwrzuciłdoust.
Zanimzacząłmówićdalej,przeżułgoipołknął.Byłam
oczarowanaruchemjegoszczęki,ostrymirysamitwarzy,kiedy
gryzł,pewnymiruchamidłoniinieustannymruchemgałek
ocznych;zerkałtonastół,tonadrzwi,apotemjegowzrok
padałnamnie.-Alemyślałemotymicorazwyraźniej
docierałodomnie,żekurczowosiętrzymałemmyśli,żeNeli
misiępodoba.Zresztą,cotowogóleznaczy?Onanigdynie
zwracałanamnieuwagi,bozawszenależaładoKylea.Byliw
siebiezapatrzeni.Nawet,jeślidotejporyniebyłowtymnic
romantycznego,itakodzawszebylirazem.Stwierdziłem,że
byłemzakochanyraczejwmyśli,żeonazwrócinamnie
uwagę,bonigdytegonierobiłainigdyjużniezrobi.
-Ateraz?-Wzięłamłykcoliiczekałamnaodpowiedź.
Byłamgotowawstaćiwrócićdodomu,gdybymisięnie
spodobała.Byłamnagranicywytrzymałości,całatasytuacja
mnieprzytłoczyła.
Naprawdęwyglądałonato,żewidziałmniejakomnieito
byłoniebezpiecznedlamojegozdrowiapsychicznego.Prawie
niechciałam,żebymniechciał,botooznaczało,żebędę
musiałacośztymzrobić.
-Teraz?-Zamieszałlódsłomką.-Terazwidzęwszystko
inaczej.Zastanawiałemsięidotarłodomnie,żetaknaprawdę
cięnieznam.Całeżycieobracamysięwtymsamym
towarzystwie,prawda?Jesteśjednąznajlepszychprzyjaciółek
Neli,aledlaNelikażdyjestnadrugimmiejscu,poKyleu.No
więczdałemsobiesprawę,żecięnieznam,achciałbymcię
poznać.Wiem,żejesteśmądra.Mądrzejszawzasadzieniż
wszyscy,którychznam.Jesteśteżpiękna.Aleniewiemnicpo-
nadto.No,wiemteżchyba,żetwoirodzicesąimigrantami,ale
niemampewności.Czasemsięjąkasz.Itotyle.
Myśli,żejestempiękna?!Musiałamsięskupićna
oddychaniu.
Roześmiałamsię.
-Niewiem,czysłowo„imigrant"jestpoprawnepolitycznie.-
Byłamzsiebiedumna,żezabrzmiałamnaturalnieiniesię
zająknęłam.Wciążdzwoniłmiwuszachkomentarz,żejestem
piękna.
Wzruszyłramionami.
-Przecieżwiesz,ocomichodzi.Żeprzyjechalizinnego
kraju.-Gestykulowałkawałkiemchleba.-Sąimigrantami,po
prostu.Anitoźle,anidobrze.
-MójojciecpochodzizWłoch.Urodziłsięwportowym
mieścieonazwieBrindisi,wregioniePuglia.
-TogdzieśniedalekoRzymu?Roześmiałamsię.
-Nie,zupełnienie.Podrugiejstroniekraju,napołudnie.
Przyjechałtujakotrzydziestolatek,amojąmatkępoznał,kiedy
odlatywałzlotniskaLaGuradia.
-Askądjesttwojamama?TeżzWłoch?Kelnerprzyniósł
naszedaniaizanimodpowiedziałam,zrozkoszązaczęłam
kosztowaćpotraw.
-Nie,mojamatkajestzBejrutuwLibanie.Trafiłatuwtedy
comójojciec,alebyłamłodsza,bomiałatylkodwadzieścia
trzylata.Tutajprzyjechalijużpomoimurodzeniu.Mójstarszy
bratBenjaminurodziłsięwNowymJorkuimieszkałtamprzez
trzypierwszelata.
Jasonprzestałjeśćisięnamniegapił.
-JesteśArabką?
-Wpołowie.-Odłożyłamwidelec.-Czemujesteśtaki
zaskoczony?
Wzruszyłramionami.
-Wsumieniewiem.Poprostuniezdawałemsobieztego
sprawy.Mówiszwjęzykachtwoichrodziców?
Teraztojawzruszyłamramionamiiodwróciłamsię.
-Tak.Toskomplikowane,alekażdeznasmówiwe
wszystkichtrzechjęzykach.Mojamamamówipowłoskutak
samodobrzejakpoarabskuiangielsku,atatamówipowłosku
iwdwóchpozostałychjęzykachteż.Benijamówimy
wszystkimitrzema.Rodzicepilnowali,żebyśmyznaliich
ojczystejęzyki,apozatymcorokuwwakacjejeździmydo
rodzinydoLibanuidoWłoch.
Gapiłsięzniedowierzaniem.
-Pieprzysz!Mówiszwtrzechjęzykach?!-Powiedziałtotak
głośno,żeodwrócilisięludziezinnychstolików.
-Musisztakkrzyczeć?-spytałamcicho,alestanowczo.
-Przepraszam-wymamrotał.
-Pozatymniepieprzę,mówięwtrzechjęzykach.-Jason
wytrzeszczyłoczy,kiedyzaklęłam.Wyraźniegoto
zaskoczyło.-Tak,umiemprzeklinać.Wewszystkichtrzech
językach.Umiemirobięto.To,żejestemcichaisięjąkam,nie
znaczy,żenielubięczasembluzgnąć.
Jasonzmarszczyłczoło.
-Nietomniezaskoczyło.Poprostuwyglądasznaosobę,
któranieużywatakichsłów,aleniedlatego,żenieumie,tylko
dlatego,żeniechce.Czujęsiętrochędotknięty,żesądziłaś,że
takotobiemyślę.
Poczułam,żesięrumienię.
-Przepraszam,tofaktyczniebyłoniesprawiedliwe
podejrzenie.Przyzwyczaiłamsiępoprostu,żewiększośćosób
takmyśli.Niesłyszą,jaksięodzywam,akiedyjużcośmówię,
tosięjąkam,więcdochodządowniosku,żejestemgłupia
mimośredniejcztery,trzechjęzykówinapoczętejpuli
punktówdocollege'u.
Znówwytrzeszczyłoczy.
-Jużmaszpunktydocollege'u?!Jakimcudem?Machnęłam
ręką.
-Przezzajęcianapoziomiezaawansowanym.Rodzice
pozwolilimichodzićdoklasyzkolegami,zamiast
przeskakiwaćrocznik,aleustalilizkuratoriumplan.Chodzęna
literaturędlazaawansowanych,atepunktylicząsiędo
college'u.Pozatymmamzajęciawnaszejszkolepomaturalnej.
Chodzętamwczwartkirano,zamiastdonasdoliceum.To
skomplikowaneinudne.Kończysiętak,żetrudnomisię
wygrzebaćspodpracdomowych.
-Jestempodwrażeniem.-Wydawałosię,żenaprawdęmu
zaimponowałam.
Chciałamtozbagatelizować,boczułamsięniezręcznie,kiedy
taknamniepatrzył.
-Niemapowodu.Poprostumoirodzicewierzą,żetrzeba
wykorzystaćto,cosiędostało.Aponieważjestemraczej
zdolna,muszępracowaćnajciężejjaksięda.Najlepiejtowciąż
niedośćdobrze.Jeśliudamisiębyćwczymśnajlepszą,pchają
mniewyżej.
Jegotwarzposzarzała.
-Wiem,jaktojest,uwierz.
-Twoirodziceteżcięcisną?-spytałam.Niewyglądałna
takiego.Nie,żebyłgłupi,alepoprostuniepodejrzewałam,że
dużosięuczy.
Roześmiałsię.
-Spróbujukryćzdziwienie.Alenie,umnieniejesttakjaku
ciebie.Mójtataoczekuje,żebędędoskonaływewszystkim.
Dosłowniewewszystkim.Jateżmamśredniącztery,aletylko
znormalnychzajęć,więcniejesttotakiwyczyn.Toelement
naszejumowy.Chodziłomiofutbol.Niewystarczy,żejużw
pierwszejklasiejestemwreprezentacjiszkoły,cojestdość
rzadkie.Musiałemjeszczepobićrekordyszkoływliczbie
odbiorówiprzyłożeń.Aletoteżniewystarczyło.Więcrekordy
regionalne.Zrobiłemtowszystko,apamiętajmy,żewciąż
jestemwpierwszejklasie.Teraztatamanacelownikurekord
stanowy.„Sięgajwyżej,Jasonie".-Powiedziałtoniższym
głosem,jakbywcieliłsięwswojegoojca.-„Niezadowalajsię
drugimmiejscem,małagnido.Grajostrzej.Pobijrekord
stanu!"
Patrzyłamnamękę,rysującąsięnajegotwarzyiażmnie
ścisnęłowdołku.
-Ontakdociebiemówi?Twójojciec?
-Mójojciec.-Zjakiegośpowodusłowo„ojciec"wydawało
sięgobawić,aleitakmiałpochmurneoczy.-Tak.Całyczas
takdomniemówi.Zresztą,nieważne,tozłamas,alezjego
powodupobijękrajowyrekordszkółśrednich.
-Tak?Zaśmiałsię.
-Tak.RekordnależydoDavisaHowella,którywlatach
2009-2012zdobyłtrzystapięćdziesiątosiemprzyjęć.Takw
każdymraziepodajeKsięgaRekordówKrajowejFederacji
LicealnychDrużynSportowych,doktórejtatazaglądaniemal
codziennie.Niemajeszczepołowydrugiegosezonu,ajajuż
mamponadstopięćdziesiątprzyjęć.Żebypobićrekord,muszę
zdobywaćśredniosześćprzyjęćnamecz,atożadenproblem.
Ponieważtodopieropierwszaklasa,mamjeszczeresztętego
rokuidwanastępnelata.Aletobędzieznówtylkotenjeden
rekord,więctatamanaokujeszczezdobytejardy.Rekord
należydoDorialaGreen-BeckhamazeSpringfieldMissouri,
którywynosisześćtysięcytrzystapięćdziesiątsześćjardów.
Żebygopobić,musiałbymmiećśredniostopiętnaściejardów
nagrę.Cojestabsurdem.Ci,którzybijąterekordy,toprzyszli
zawodowcy.PierwsiprzejdąprzezsitoNFL.Będązdobywać
pucharyHeismana.Ajajestem...dobry.Umiemtorobić.I
muszę.-Słyszałam,żezebrałsięwsobie,kiedytomówił,
jakbysamsiebiemusiałprzekonać.
Niewiedziałam,ocochodziztymipodaniamiijardami,ale
widziałamwjegooczachpanikęiumiałam
rozpoznaćdeterminacjękogoś,komupostawionoceliniema
innejopcjiniżgoosiągnąć.Widziałamtownim,bocodziennie
widywałamwsobie.
-Cosięstanie,jeślitegoniezrobisz?-spytałam.Najego
twarzypojawiłsięostryitwardywyraz.
-Takaopcjaniewchodziwgrę.
-Niepodobamisięto.Cotoznaczy,żeniewchodziwgrę?
Musiszpobićkrajowyrekord,boco?-Nieodpowiedział,tylko
wziąłkęskurczakawparmezanie.-Boco?-Nachyliłamsięi
próbowałampodchwycićjegospojrzenie.
Gwałtowniepodniósłwzrok,awoczachmiałtylenienawiści,
żeażodskoczyłam,przestraszona.
-Bonico.Zrobięto,bomuszę,jasne?Ikoniec.-Odwróciłsię,
ajaniebyłampewna,comówićicorobić.-Przepraszam.Nie
chciałem.Zarazwrócę.-Poderwałsięnarównenogiiuciekł
dołazienki,ajazostałamzdopołowyzjedzonympestoi
kompletniebezapetytu.
Onniebyłmotywowany,byłprzymuszanytakostro,żegoto
zżerało.Nigdybymsięniedomyśliła.Bywałamnakażdym
jegomeczu,boNeliiJillciągnęłymniezesobą-Kylebył
rozgrywającym,gwiazdądrużyny,szybkiiboskiwswojej
doskonałości,aNickNagle,chłopakJill,teżgrał,choćonbył
jednymztychkole-sizprzodu,którzytłuklikolesiz
przeciwnejdrużyny,którzyteżstalizprzodu.Całyczas
obserwowałamgręJasonaizawszemisięwydawało,że
dobrzesiębawi,żeboiskotojegożywiołiżeniemamiejsca,
gdzieczułbysiętakdobrze.Terazpatrzyłamnatozupełnie
inaczej.
Jasonwrócił,znówopanowany.Usiadłidotknąłmojejdłoni,
ajapoczułam,jakbyprzeszyłmnieprąd.
-Przepraszamcięzatenwybuch.Tonictakiego,naprawdę.
Tak,tatamocnonamnienaciska,alerobitodlamojegodobra.
Dziękitemujestemlepszy.Nieprzejmujsiętym,dobra?
Umiałamrozpoznaćściemę,kiedyktośmijąciskałwtwarz.
-Wiem,żetosraniewbanie,aleuznajmy,żekoniectematu.
Wyszczerzyłzęby.WróciłpewnysiebieizawadiackiJason.
-Nodobra,dośćomnieifutbolu.Opowiedzmiosobie.
-Naprzykładco?-zdenerwowałamsię.
-Coś,czegoniktinnyniewie.
Zaczęłamszukaćwmyślachjakiejśgłupoty,którąmogłam
sięznimpodzielić.
-Mambardzogiętkiepalce.-Wygięłamdotyłujednądłoń,
używając
drugiej
tak,że
paznokciami
dotknęłam
przedramienia.Jasonsięwzdrygnął,apotemjeszczeraz,kiedy
złożyłamkciukprawienapół.-Toułatwiagręnapianinie.
-Grasznapianinie?
-Tak,odczwartegorokużycia.Muszęćwiczyćprzezco
najmniejdwiegodzinydziennie.
-Dotegozajęcianapoziomiezaawansowanymiszkoła
pomaturalna.
-Niezapomnijoterapiimowy.
-Co?-Wideleczawisłmuwpołowiedrogido
ust.
-Amojawadawymowy?Jąkanie?Przecieżnieobudziłamsię
pewnegodniazpostanowieniem,żejuż
sięniebędęjąkać.Chodzęnaterapiędwarazywmiesiącu.A
pracujęnadtymcałyczas.Przechyliłgłowę.
-Jaksięnadtympracuje?Pokręciłamgłową.
-Niezechcesztegosłuchać.
Uśmiechnąłsię,aletoniebyłtenolśniewający,zawadiacki
wyszczerz,tylkopowolnyisłodkiuśmiech,odktóregocośwe
mniestopniało.Przezcałąkolacjępilnowałamrozszalałego
serca,żebymmogłamiłospędzićczasinieliczyćnanic
więcej,aletenuśmiech...Poczułamsięjakbymnielubił.Jakby
cośmogłowydarzyćsiędalej.
-Chcęsłuchać-powiedział,apotemwziąłmoją
dłońipotarłkciukiem.
Odtegointymnegogestuzamrowiłmniekażdypor,skórana
czaszcemisięściągnęła,asercezaczęłodudnić.Wyrwałam
murękęizaczęłamkręcićpasmowłosówwokółpalca
wskazującego.
Zebrałammyśli,żebymusensownieodpowiedzieć.
-Todośćzłożonasprawa.Miałamcałeżycie,żebyto
wszystkoprzyswoić.Sądzieci,któresięjąkają,gdysąbardzo
małe,apotemztegowyrastają.Dlanichtotylkokwestia
opanowaniaprocesunaukimówienia.Dlainnych,naprzykład
dlamnie,tobędziebataliatrwającacałeżycie.Nigdysiętego
całkiemniepozbędę.
Jasonbyłskupionyizainteresowany.Bawiłsięsłomkąi
patrzyłnamnie.
-Ktośjużwie,cowywołujejąkanie?
-Ktoś,kimpewnegodniabędętakżeja,niewiewszystkiego.
Tyleżepowodysązłożone:genetyczne
iśrodowiskowe.Sąteżdowody,żejąkającysięmająnieco
innąbudowęmózgu.Niewpływatonainteligencję,taksamo
jakapraksjawerbalna,innezaburzenierozwojowe.
Jasonoparłsięnakrześleiwyglądałnazdumionego.
-Naprawdędużootymwiesz.Brzmiszjak...Noniewiem,
jakbyśbyłalekarzem.
Uśmiechnęłamsięnieśmiało.
-Jużdawnotemustwierdziłam,żeskorosięjąkam,
powinnamdobrzepoznaćwroga.Planujęstudiowaćterapię
mowy,apotemrobićdoktorat.Chciałabympomócopracować
nowemetody,dziękiktórymjąkającesiędziecibędąmogły
łatwiejsobieztymradzić.Amożenawetudasięwynaleźć
lekarstwo?
-Więcfaktyczniebędzieszlekarzem.Pokiwałamgłową.
-Tak,zdecydowanie.Wiemtoodjedenastegorokużycia,że
chcębyćtakajakpaniLarson,mojaterapeutkamowy.Nawet
nieumiemwyrazić,jakbardzomipomogła.Nietylko
technikamiupłynniającymimówienie.Uczyłamnietakże
pewnościsiebieilubieniasięmimotego,żesięjąkam.-
Zamilkłam,boniebyłampewna,czychcęmówićdalej,alew
Jasoniebyłocoś,cosprawiło,żemuzaufałam.-Topani
Larsonzasugerowała,żebymwyrażałaswojeuczuciana
piśmie.
-Copiszesz?
Wzruszyłamramionamiidalejmiędliłamwpalcachkosmyk
włosów.
-Nictakiego.Comyślę,czuję.To,czegoniemogę
powiedziećalboniechcępowiedzieć.
-Toksiążka?Czyraczejwiersze?
Skrzywiłamsię.Neliwiedziałaomoichpoetyckich
dziennikach,alenawetjejnigdyichniepokazałam.Jasona
ledwieznałam,ajużrobiłosiębardzoosobiścieitrudno.
Wwiercałsięwemnieswoimizielonymioczami
przypominającymipodświetlonesłońcemjadeityiwysysałze
mniesłowa,którychniechciałamwypowiadać.
-Wiersze-powiedziałamwkońculedwiesłyszalnie.-Alenie
żadnerymowanesonetyjakuSzekspira,
0kwiatachitakichtam.Tocoinnego.Wolnywiersz,takto
sięchybanazywa.Słowa,którewylewająsięzemniena
papier.-Tobyłowięcejniżkiedykolwiekpowiedziałamnaten
tematNeli.Sercemiwaliłoizaczęłomniemdlić.
Ontylkosięuśmiechnął.
-Tosuper.Teżchciałbymtakumieć.Pisaćwiersze
1wogóle.Aleniejestemnajlepszywsłowach,ajużna
pewnonienapiśmie.Układamsobiewgłowiemyśli,alena
papierzeniewyglądajątak,jakplanowałem.-Rzuciłzwiniętą
serwetkęnatalerz,aleniespuszczałzemniewzroku.-
Mógłbymkiedyścośprzeczytać?
Poprawiłamsięnakrześle.
-Niewiem.Dlamnietocośwrodzajupamiętnika.Bardzo
osobiste.Niechodzioto,żecinieufam,poprostu...-Czułam,
żecorazbardziejsiędenerwujęizamomentmojamowastraci
płynność.-Nikttegonigdynieczytał.NawetNeli.Więc
n-n-n-niewiem.Prz-prze-praszam.-Zrobiłamsięcała
czerwonazewstydu.Zamknęłamoczyispuściłamgłowę.
Poczułam,żeodsuwamiztwarzykosmykwłosów,apotem
podnosimibrodę.
-Hej,tonictakiego.Wogóleniemasprawy.Jeślito
prywatnepisanie,tokoniecrozmowy.-Słyszałamwjego
słowachuśmiech,takbardzochciał,żebymzrozumiała,że
naprawdęniemażalu.-Naprawdę,nieprzejmujsiętym.Nie
zdawałemsobiesprawy,żetopamiętnik,wtedywogólebym
niepytał.
Mogłamtylkowzruszyćramionamiiskupićsięna
oddychaniu.Kiedybyłamjużnatylespokojna,żebymówić,
nieobawiającsięśmieszności,zmusiłamsiędospojrzeniana
niego.Zrozumienieiwspółczuciebyływjegozielonych
oczachtakwyraźne,żeczułam,jakemanują.
-Dziękizazrozumienie.Machnąłręką.
-Dajspokój,niepowinienembyłpytać.-Rozejrzałsięi
skinąłnakelnera.-Maszochotęnatiramisualbosernik?
-Uwielbiamsernik-przyznałamzuśmiechem.Tobyłamoja
wielkasłabość.Niebyłamwstanieodmówić,nawetjeśli
oznaczałotododatkowedwadzieściaminutnarowerkuw
piwnicy.
Jasonuśmiechnąłsięradośnie.
-Czyzabrzmięjakdebil,jeślipowiem,żesięcieszę,żenie
jesteśjednąztychlasek,któreledwiecojedzą?To,żelubisz
jeśćisprawiacitoprzyjemność,bardzomnieuszczęśliwia.Ja
jestemrondlarzem,adeseryzawszebyłymoimulubionym
elementemposiłku.
-Rondlarzem?-powtórzyłam.-Nigdyniesłyszałamtakiego
słowa.
Wzruszyłramionami.
-Uwielbiamjedzenie.Kochamjeśćigotować.Trenujętak
dużo,żepotrzebujękalorii.Mójtatazje
wszystko,cosięprzednimpostawi,amojamamajestw
stanieprzypalićnawetwodę,więcwdomugłówniejagotuję.-
Nawspomnienieoojcuoczyznówmuzlodowaciały,aja
pomyślałam,żetopewniezdarzasięzakażdymrazem.
-Conajbardziejlubiszgotować?Zastanawiałsięprzez
chwilę.
-Dobrepytanie.Robiędużomakaronów,botoźródło
węglowodanów,aledokładamróżnemięsa,żebyposiłek
zawierałbiałkoidotegowarzywa.Jestemteżmistrzem
grillowania.Przeszedłemdohistorii,grillującnaśniegu.W
czapce,rękawiczkachiwewszystkim.-Roześmiałsięsamdo
siebie,ajadołączyłam,bobeztruduwyobraziłamgosobie,jak
podskakujewzaspachwwełnianejczapceigrubych
rękawicach,stojącnadskwierczącymgrillem.
Przyniesiononaszesernikiinachwilęprzestaliśmy
rozmawiać,borzuciliśmysięnawielkiekawałkiserowej
pysznościzsosemtruskawkowym.Jasonzapłaciłrachuneki
znówprzytrzymałdrzwi,apotemzaczekał,ażułożęspódnicę
nakolanach,zanimzatrzasnąłdrzwidoauta.Wyjechałz
parkingu,włączyłradioiodkręciłokno,żebywpuścićdo
środkaciepłe,jeszczeletniepowietrze.
-Tomojaulubionakapela-przekrzykiwałmuzykęiwiatr.-
ZacBrownBand.PiosenkasięnazywaWhateverItIs.
Zanurkowałamwtorebcepogumkędowłosówizwiązałam
je,żebywiatrichnierozwiewał,apotemzamknęłamoczyi
pozwoliłamsięnieśćmuzyce.Naszczęścietejminie
zadedykował,aleczułamnasobiejegooczy,kiedyzerkałtona
drogę,tonamnie.Po
chwilizdałamsobiesprawę,żeniewracamydomnie.
Zjechaliśmynadwupasmowądrogębitumiczną,zdalaod
wszystkiego.Późnowieczorneniebomiałokoloryodciemnego
złotadogłębokiejszarości.
-Dokądjedziemy?-spytałam.Wzruszyłramionami.
-Niewiem.Gdzienasdrogazaprowadzi.-Wskazałprzed
siebieiparsknąłzlekkimrozdrażnieniem.-Poprostu
jedziemy.
Skinęłamgłowąiwystawiłamprawąrękęprzezokno,alewą
położyłamnapulpiciesterowniczymmiędzynami.Piosenka
zmieniłasięwjakąśpowolnąisennąballadę,aJasonpozwolił
jejgrać,choćniepowiedziałmi,ktotośpiewaanijakitytułma
piosenka.Zresztą,zdałamsobiesprawę,żemnietonie
obchodzi.Tobyłaidealnamuzykanarandkę,romantycznai
słodka.Czułamjegobliskośćjakobecnośćpiekła.Jednąrękę
trzymałzaoknem,jakja,aprowadziłprawą.Zwolniłi
wjechaliśmynawąskąwiejskądróżkęzarośniętązobustron
drzewami.Zadrzewamirozciągałysiępola,adrogawiłasięi
skręcała.Żwirikurzbuchałspodkółizasypywałboczne
lusterka.
Dostałampalpitacji,kiedyJasonzmieniłręcenakierownicyi
prawąpołożyłobokmojej.Zastanawiałamsię,czychciałby
mniedotknąćicozrobię,jeślitaksięstanie.Mogłamsię
założyć,żemiałciepłąiszorstkądłoń.Jużprawiesobie
wyobrażałammojedrobne,brązowepalcesplecionezjego
większymiibiałymichoćopalonymi.Sercemiwaliłoinie
mogłamoderwaćwzrokuodjegodłoni,którajakimścudem
znalazłasięjeszczebliżejmojej.Widziałam,jakprzenosi
wzroknamnie,
potemnanaszedłonie,anastępnieznównaprzedniąszybę.
Poruszałszybkolewąnogą,arękąwybijałrytmnakierownicy.
RadiograłopiosenkęCarrieUnderwood.
Chciałamgowziąćzarękę.Nicinnegosięnieliczyło.Nie
wiedziałam,gdziejesteśmy,dokądzmierzamyaniktórajest
godzina,alemiałamtogdzieś.Odwróciłamgłowę,spojrzałam
muwoczy,apotemgłębokowciągnęłampowietrzei
wsunęłamdłońpodjegorękę.Szerokootworzyłoczyizaczął
szybciejoddychać,alebezwahaniasplótłnaszepalce.Było
lepiejniżdobrze.
Zapadłajużciemność,amyjechaliśmydalejinazmianę
słuchaliśmymuzykicountryirozmawialiśmy.Jason
opowiedziałmioswoichmarzeniachbyciazawodowym
graczem,ajaomojejupragnionejkarierzeterapeutkimowy.
Gadaliśmyoszkole,oróżnychklikachistwierdziliśmy,że
obydwojejesteśmyczęściąkółkawzajemnejadoracjitylkoze
względunato,zkimsięprzyjaźnimy.Napoczątkumunie
wierzyłam,alepotemwyjaśnił,żenauczyłsiębyć
wyszczekanymtylkopoto,żebycałkiemniezginąćwcieniu
Kyle'a.
-Tylkopamiętaj,Kylewcaleniechceściągaćnasiebiecałej
uwagi-powiedział.-Topoprostutentyp,żeznajdujesięw
centrumzainteresowania,wogóleotoniezabiegając.
Przyjaźnimysię,niepamiętamnawetodkiedy.Chybaod
pierwszejklasy?Powiedzmy,żeodzawsze.Izawszetakbyło.
Frustrowałemsię,bowszyscychcieliobracaćsięwjego
towarzystwie,przyjaźnićsięznimiłaknęlijegouwagi,bobył
poprostusuper.Jatakiniebyłem.Musiałemwywalczyćsobie
miejsceimówićnatyległośno,żebybyćsłyszanym.Nie
zniknąćwblaskuzłotegochłopca.
-Czyżbymsłyszałagorycz?-drażniłamsięznim.Zaśmiał
się.
-Nie,nocoty!-odparłsarkastycznie.-Aletaknaserio,Kyle
tomójbrat.Zrobiłbymdlaniegowszystko.Nieważne,cosię
działo,onzawszedbał,żebyśmybylirazem.Alebywatrudno,
kiedytwoimnajlepszymprzyjacielemjestgwiazdacałego
miasta.
Skinęłamgłową.
-Doskonalerozumiem.MamtosamozNeli.Onanawetsobie
ztegoniezdajesprawy,takapoprostujest.Wszyscyjąlubią.
Jestpopularnainiemaotympojęcia.
Naglezapadłacałkowitaciemność,amywciążkrążyliśmypo
bocznych,gruntowychdróżkach.Reflektoryprzeszywały
ciemność.Wjednejchwilistrachścisnąłmniezagardło,bo
zdałamsobiesprawę,żeniewiem,któragodzina.
Wpanicewygrzebałamtelefonztorebki,akiedy
przeczytałamgodzinę,głowaopadłaminazagłówek.
Dwudziestadrugadziesięć.
-Ch-ch-cholera!-Łzywzbierałymipodpowiekami.-
Zatrzymajsię.Proszę,szybko!
Jasonzahamowałipopatrzyłnamniezniepokojem.
-Cosięstało?
Ztrudemprzełknęłamślinę.
-N-niepowiedziałamojcu,żewychodzęztobą.Myśli,że
jestemzNeli.Miałamwrócićodziesiątej.Jeśliterazdoniego
zadzwonię,będziechciałrozmawiaćzNeliisięwścieknie.
Nawetniewiesz,wjakiekłopotywłaśniewpadłam.
-Aletotylkodziesięćminut,nictakiego.Przecieżnierobimy
niczłego,jeździmypookolicy.-Nicnierozumiał.
Pokręciłamgłowąioddychałampowoli,żebysięuspokoić.
-Chybaniesłyszałeś,copowiedziałam.Onmyśli,żejestemz
Neli.Skłamałam.
-Czemu?
Wzruszyłamramionami,boniewiedziałam,czyzdołamto
wytłumaczyć.
-Niepuściłbymnie,gdybywiedział,żewychodzęztobą.
MogęsięspotykaćtylkozNeliiJill,alenawetwtedyniemoże
byćznamichłopców.Gdybysiędowiedział,żebyłamztobą
sama?Jezu,zabiłbymnie.Pozatymniespodobałbyśmusię.
Wiemto.-Niepomyślałam,jakteostatniesłowazabrzmiąw
uszachJasona,alepoczułamsięstrasznie,gdyzobaczyłam
smuteknajegotwarzy.
-Niespodobałbymsię,co?Notak.Niejestemchłopakiem,
któregobezwstydumożnaprzedstawićtatusiowi-mówiłz
goryczą.
Dotknęłamjegoramienia.
-Tonietak.Niepowiedziałam,żemniesięniepodobasz,
tylko,żejemubyśsięniespodobał.Ajemuniktsięniepodoba.
Jaktakdalejpójdzie,umręjakostarapanna.Niegniewajsię.
Odpuściłiwrzuciłluz.
-Notospróbujmytaktozałatwić,żebyśniemiałakłopotów.
ZadzwońdoNeliizrobisztelekonferencję.Możetwójtata
pomyśli,żejesteścierazem.
Pokiwałamgłową.
-Możesięudać.
Zadzwoniłam,szybkowyjaśniłamsytuacjęipowiedziałam,
comazrobić,niedopuszczającjejdogłosu.
Chętniesięzgodziła,więcwybrałamnumerkomórkiojcai
dołączyłamdorozmowyNeli.
-Spóźniłaśsię,figlia-mówiłniskimgłosemibyłwściekły.-
Gdziejesteś?
-Midispiace,ojcze.Jestemz-z-z-z-zNeli.Straciłyśmy
poczucieczasu.Przepraszam,tojużsięniepowtórzy,
prometto.
-DajmiNeli.
Jejgłosrozległsięzoddaliijakbyzpuszki.Tosięnieuda,
wiedziałamotym.
-Tomojawina,paniedeRosa.Oglądałyśmyfilminie
patrzyłyśmynazegarek.ProszęsięniegniewaćnaBeccę.
-Jakifilm?-Byłpodejrzliwy.
-Zahoryzontem.-Neliodpowiedziałabezwahania.-To
filmo...
-Wiem,oczymjesttenfilm-przerwałjejojciec.-Bądźw
domuzadwadzieściaminut,Rebecco.Wtedyporozmawiamy.
-Rozłączyłsięiwauciezapadłacisza.
Podskoczyłam,gdymójtelefonzadzwonił.
-Omójboże-powiedziałaNeli,parskającśmiechem.-Twój
tatajestprzerażający.Myślisz,żetokupił?
-Niewiem.Itakbędęmiałakłopoty.
-Ale...Skoroniejesteśzemnąijestprawiewpółdo
jedenastej,obstawiamżejesteśzJasonem?-spytałachytrzei
byławyraźniebardzozsiebiezadowolona.
-Tak.Mogłaśmnieostrzec.-Nieskrywałamirytacji.W
ogóleniebyłaskruszona.
-Aposzłabyś,gdybymcięuprzedziła,żezadzwoni?-Nie
odpowiedziałam,alejejtowystarczyło.-Nowłaśnie.
Spękałabyś.
-CosięstałomiędzytobąaKyle'em?
-Niemusiszbyćwdomuzadwadzieściaminut?-Unikała
odpowiedziiobydwieotymwiedziałyśmy.
-Itaksiędowiem.
-Zadzwoń,jakwrócisz,jeślibędzieszmogła.
-Dobra.Pa.
-Pa.
OdwróciłamsiędoJasona.
-Możeszmnieodwieźć?Pokiwałgłowąiwłączyłsilnik.
-Jasne.Wzasadziewcaledalekonieodjechaliśmy,całyczas
krążyłem.
Faktycznie,jużpochwiliparkowałprzedbramąnamoje
osiedle.
-Stańtutaj-powiedziałam,zanimpodjechałpod
dom.
Kiedywysiadałam,wychyliłsięizłapałmniezarękę.
-Możemytoktóregośdniapowtórzyć?Patrzyłamnajego
mocnepalcenamoimnadgarstku.
-Niewiem.Chciałabym,aleniejestempewna,czysięuda.
Pokiwałgłową.
-Notak.Słyszałem,jakajestsytuacja.Więcwidzimysięw
poniedziałekwszkole?-Puściłmojąrękęizamknąłzamną
drzwi.
Zatrzymałamsięipopatrzyłamnaniegoprzezotwarteokno.
-Świetniesiębawiłam.Niespodziewałamsię,alebyło
wspaniale.
Uśmiechnąłsięszeroko.
-ChybamamyzacodziękowaćNeli?
Zmarszczyłambrwi.
-Nieprzesadzałabym.Roześmiałsię.
-Żartowałem.Jateżsięświetniebawiłem.Dziękuję,żedałaś
miszansę.
Odwróciłamsięipomachałammu.
-Tylkoniechcisodówkadogłowynieuderzy!
-Zadzwońdomnie-zawołałtrochęzagłośno.
-Niemamowy-odparłam,idąctyłem.
-Więcchociażnapisz.-Wywiesiłsięprzezoknocałągórną
połowąciała.
Uśmiechnęłamsię.
-Możedasięzrobić.Aterazjedź,zanimwpakujeszmniew
jeszczewiększetarapaty.
Klepnąłdachciężarówkiicofnąłsiędokabiny,apotem
wykręciłzcichympiskiemopon,zarzucająctyłem.Pokręciłam
ześmiechemgłową.
Kiedysięodwróciłam,śmiechzamarłminaustach.Na
chodnikustałojciec.Skrzyżowałramionanaszerokiejpiersi,
siwewłosymiałzaczesanedotyłu,guzikkoszulirozpiętypod
szyją,akrawatrozluźniony.
Sercemizamarło.Sądzącpogroźnymgrymasie,widział
Jasona.
Fatalnie.
BECCA
RomeoiJuliakontratakują
Październik,tegosamegoroku
N-n-niemożeszmnietut-t-t-t-trzymaćdokońcażycia,
ojcze!-Stałamwdrzwiachdomojegopokoju,aszalejącawe
mniefuriaodebrałamipłynnośćwypowiedzi.
Onpozostałnieporuszonyidalejstałwkorytarzuprzedmoim
pokojemzramionamiskrzyżowanyminapiersi.Miał
zmrużoneoczy,pochmurneiwściekłe.
-Mogęizrobięto.Okłamałaśmnie.Byłaśztymfutbolistą.
Będęciętrzymałzamkniętątakdługo,ażsięnauczysz.
Zamknęłamoczyizaczęłamliczyćdodziesięciu,przykażdej
liczbiebiorącgłębokiwdech.
-Tonief-f-fair.Byliśmytylkonakolacji,apotemjeździliśmy
pookolicy.Wiem,żeskłamałamiprzepraszam,ale
p-p-p-proszęcię,jaoszaleję.Itakjużprawieniemamżycia,
aleterazniewolnomijużnic.
-Twojemuzdrowiupsychicznemunicniegrozi,nie
histeryzuj,Rebecco.
Kolejneodliczanieidziesięćgłębokichwdechów.Ojciec
nigdymnieniepoganiał,zawszeczekałażbędę
gotowa.Samjąkałsięjakodzieckoiuporałsięztymdopiero
wtedy,gdyprzeniósłsiędoStanówiposzedłnaterapię
usprawniającąpłynnośćmówienia.Przynajmniejwtym
aspekciemogłamliczyćnazrozumienie.
-Niehisteryzuję,ojcze.Szkoła,pracedomowe,pianino,
terapia.Tylkotomiwolno.Nawetprzedtąaferąnierobiłam
nicwięcej.Ateraz?Równiedobrzemógłbyśmniezapisaćdo
szkołykorespondencyjnejidosłownieuwięzićwpokoju.Za
dwamiesiącekończęsiedemnaścielat.Kiedybędęmogła
podejmowaćsamodzielnedecyzje?
-Abbastanza,figlia.-Niekrzyczał,bonigdytegonierobił.
Mówiłcicho,aleznacząco.
Darowałamsobieprotesty.Zacisnęłamdłoniewpięści,żeby
sięnierozpłakać.
-Pożałujesztego,ojcze.Zapamiętajtosobie.-Zatrzasnęłam
mudrzwiprzednosemiusiadłamprzybiurku.Gapiłamsię
przezoknonadrzewakołyszącesięwpopołudniowymsłońcu.
WłożyłamdouszusłuchawkiiwyszukałamwiPodzie
FlightlessBirdzespołuIron&Whine.Topiosenkaześcieżki
dźwiękowejZmierzchuiodkądjąpoznałam,słuchałam
wszystkichpiosenektegozespołu.Podobałymisiępoetyckie
słowa,trochęzwariowanamuzykaigłębokieznaczeniekażdej
piosenki.PoniejrozległosięSingersandtheEndlessSong
iwtedysobieodpuściłam,pogrążyłamsięwmuzycei
wyglądałamprzezokno.Tylkooddychałam,nicniemówiłam,
niejąkałamsię,nieponosiłamporażkiwpoprawnym
wyrażeniusiebie.
Wktórymśmomenciemójdługopiszacząłszaleńczoskrobać
pokartce,dającupustmoimmyślom.
WSZĘDZIE,BYLENIETU
Drzewagnąsięikuszą
pieszczoneleniwymwiatrem.
Wołająmniewbłękit,
wrozgrzanąsłońcemzieleń.
Tamniemakanciastychsłów
anideszczuzawiedzionychnadziei.
Niemuszęlataćjakptak,
chcętylkotambyć.
Iśćpotrawie,włazićnadrzewa,
grzaćsięwsłońcu,
chłodzićnawietrzealbomoknąć.
Wszędzie,bylenietu.
Niewolnicadoskonałości,
wrógstanu,
zanicwięcejniżbycienastolatką.
Zaoddechmłodegochłopaka.
Zazbrodniękrążeniapoświeciewpyleleniwych
bezdroży.
Zarytmmuzykicountryigalopserca.
Dudniącetętnoinerwyszarpane
jakstrunybanjowradiu.
Niewolnomiwykrzyczećgniewu,
wrzeszczećzwściekłości
anikląć.
Wyszłobygłupio.Pie-pie-pieprzsię.
PiepiepielBlablabla!Kukuku!Jakdziecko
zacinającesięnasylabachiślizgającesięna
syntaktycznychwpadkach.
Toja
Cicha
Jąkała
Więzień
Bystra
Wzorowauczennicagryzmolącawpustkę.
Usłyszałam,żeprzekręcasięklamkawdrzwiach,które
następnieotworzyłysięzhukiemizaanonsowaływizytę
mojegobrataBena.Rozejrzałsię,zauważyłmnieprzybiurkui
skinąłmigłową,adługiestrąkiczarnychwłosówposypałymu
sięnatwarz.Kopniakiemzamknąłdrzwiiwostatniej
sekundziezłapałzaklamkę,żebynietrzasnęły.
-Cotam,Beck?-Rzuciłsięnamojełóżkowbutachiwe
wszystkim.-Wciążuwięzionawwieży?-Zarzuciłgłową,żeby
odgarnąćwłosyzoczuitwarzy.
Oczymiałzamglone,półprzytomneizaczerwienione.
Westchnęłam,zamknęłamzeszytiodwróciłamsięodbiurka.
-Znówsięnajarałeś?Wzruszyłramionami.
-Ico?Przynajmniejmamwięcejzabawyniżty.
-Zmarlimająwięcejzabawyniżja-odcięłamsię.Zacząłsię
śmiać.
-Prawda.Nawetbardzostarzyzmarli.Zaśmiałamsięi
położyłamsięnałóżkuobokniego.
Przetoczyłamsięponim,żebyleżećodścianyitrąciłamgo
biodrem.
-Lepiejminiezapaskudźpościelibuciorami,Benny.
-Niezapaskudzę.IniemówdomnieBenny.Nienawidzę
tego.-Sięgnąłdokieszeniiwyciągnąłszklanąlufkęi
zapalniczkę,apotempodniósłsięiotworzyłokno.Potemznów
siępołożyłizkieszeniworkowatychszortówwyjąłbrązową
tekturkępopapierzetoaletowym,któranakażdymkońcumiała
zabezpieczonygumkąfiltrpochłaniającyzapachy.Błysnął
zapalniczkąiwziąłlufkędoust,apotemzapaliłiwciągnął
dymgłębokodopłuc.Zapalniczkęilufkępołożyłnapiersii
rozparłsięwygodnie.
-Naprawdęzamierzasztorobićwmoimpokoju?Wdomu?!-
spytałamwkurzona.
Wzruszyłramionamiiuśmiechnąłsię,nieotwierającust.
Podniósłrolkędoustiwydmuchałgęsty,gryzącydymprosto
wfiltr,astamtądprzezokno.
-Jakojcieccięzłapie,wyśleciędoszkoływojskowej,wieszo
tym,prawda?
Znówwzruszyłramionami.
-Niechspróbuje.Mamosiemnaścielat.Gównomimoże
zrobićpozazgłoszeniemnapolicję.-Zerknąłnamniei
podsunąłmilufkę.Pokręciłamgłową,jakzawsze,aonsię
znówzaciągnął.-Czemugotaknazywasz?-spytałzpełnymi
płucamidymu.
-Kogoijak?-Rozluźniłamsięidotarłodomnie,żejestemna
lekkimhajuodsamegowdychaniadymu.
Zanimodpowiedział,wydmuchał.
-Tatę.Wciążnazywaszgo„ojcem",jakbyśmyżyliwjakimś
pieprzonymśredniowieczu.
Wzruszyłamramionami.
-Niewiem.Poprostutakmówię.
Spojrzałnamniepoirytowanyikońcemżółtejzapalniczki
odsunąłsobiezoczupasmowłosów.
-Nieściemniaj.Jesteśgeniuszemimasznatopapiery,więc
musiszmiećjakiśpowód.
Westchnęłam.
-Dobrze,naprawdęchceszwiedzieć?Nazywamgo„ojcem",
botowymuszadystans.Niejestdlamnietatąanitymbardziej
tatusiem,Jestojcem,więctakdoniegomówię.Tooficjalne
określenie,którekonotujeformalnąrelację.
Roześmiałsię.
-„Konotujeformalnąrelację"-powtórzyłtrochę
prześmiewczo.-Niktpozatobąniepowiedziałbyczegoś
takiego.Nierozumiemtylko,czemuwciążsięnim
przejmujesz.Jadawnotemuprzestałem.
-Botymaszgdzieś.Ajanie,natympolegaróżnica.Spojrzał
namnie.
-Comamgdzieś?
-Siebie.Przyszłość.Jamamplanyipotrzebujępieniędzy
ojca,żebyjezrealizować.Niebędziemniestaćnauczelnie,na
któremuszępójść,żebyzrobićdoktorat.
-Topłytkieikrótkowzrocznepodejście-oznajmiłBen.-
Możeszsięstaraćostypendia.Zaciągnąćkredyt.Nietrzeba
całejtejsraki.Topieprzonytyran,dyktator!Nienawidzęgo.
Jaktylkoodłożędośćhajsunamieszkanie,spadamstąd.
-Toniejestpłytkieanikrótkowzroczne-sprzeciwiłamsię.-
Maszpojęcie,ilebędziekosztowałozdobycielicencjatu,
magisteriumidoktoratu?Zależyoduniwerku,alesetkitysięcy
dolarów.Itakbędęmusiaławziąćpożyczkę,alebędzieto
możliwetylkozpomocąojca.
Bentylkonamniepatrzył.
-Posłuchajsiebie.Czytywogólemiałaśdzieciństwo?Jaka
szesnastolatkamyśliotakichsprawach?Bawsię,dziewczyno!
Wymknijsięzdomu,dajsiępuknąćzajakimśpłotemalbocoś.
Wpakujsięwkłopotyidajmiokazję,żebymmógłskućtemu
kolesiowipaszczę.Iniebądźprzezcałyczastakaśmiertelnie
poważna.-Zaciągnąłsięznów,apotemsiępochyliłi
wydmuchałmidymprostowtwarzzanimzdążyłamsię
odsunąć.
Zaczęłamkaszlećirozwiałamdymręką.
-Spadaj!NiebądźdupkiemNiechcęsięupalić.Próbowałam
raz,pamiętasz?Byłokoszmarnie.
Benpokiwałgłowąispojrzałwsufit.
-No,terazpamiętam.Posikałaśsięprawiezprzerażenia,że
Ammawrócizzagrobuinanasnawrzeszczy,chociażAmma
wciążżyjeimieszkawBejrucie.
Roześmiałamsię.
-Alesammówiłeś,żetowarbyłzczymśmieszany.Znów
pokiwałgłową,niepatrzącnamnie,iuklepał
kciukiempopiół.
-Pamiętam,dawałopodupie.Byłaśtakprzeczołgana,że
niosłemciędołóżka.
-Tobyłostraszne.-Wyrwałammulufkęizapalniczkęi
wsadziłammudokieszeni.-Nienawidzętego.Itego,coztobą
robi.Maszzmiennenastrojeidobrzeotymwiesz.Lekarz
powiedział...
Benpoderwałsię,naglerozwścieczony.
-Walimnie,copowiedziałlekarz!-krzyknął.-Nienawidzę
tychdurnychprochów,którechcąmiwciskać.Jestemponich
jakzombie,ledwieżyję.Całyczasjestemzmęczony,chudnę,
boniemogęjeść,nienawidzęich.Tyniewiesz,jaktojest.
Trawamibardziejpomaga.Trzymamniewkupie.Kiedy
jestemwściekłyalbonakręcony,wycisza,ajakmamdoła,
dodajeskrzydeł.Ziołodziałaznacznielepiejniżktórekolwiek
ztychgówien,którychnazwsięniedanawetwymówić.
PieprzonyZoloft,Wellburtin,Xanax,Clonazepam,Valiumi
Ativan.Gówno.Nicniedziała.Atowymiata.-Wyciągnął
sprzętzkieszeniipotrząsnąłminimprzednosem.
Jużwidziałam,żeprzyszłowahnięcienastroju.
-Ben,przecieżdobrzewiesz,żetonieprawda-powiedziałam
łagodnieiostrożnie.-Widzę,żetensposóbżycianierobici
dobrze.
Benzwściekłościąwypuściłpowietrze,schowałsprzętdo
kieszeniiruszyłdodrzwi.
-Jeszczeniejesteślekarzem,więcniepróbujmnieleczyć.
-Ben,zaczekaj.Przepraszam.Japoprostuchciałabym,żebyś
byłszczęśliwy.Tylkotyle.
Zatrzymałsięwproguispojrzałnamniezzaopadającychna
oczywłosów.Niesądziłam,żeumiepatrzećztakim
zrozumieniem.
-Problemwtym,żekiedyjestemszczęśliwy,niktniemoże
tegoznieść.Kiedyniejestem,teżnie.Iniejesttak,żemam
gdzieśswojeżycieiprzyszłość.Przejmujęsię.Alepoprostu
znamswojeograniczenia.To,cosiędziejetutaj-klepnąłsięw
czoło-ograniczaza-
kresrzeczy,któremogęzrobićwżyciu.Prochyczynie
prochy,ziołoczyniezioło,niemadobregosposobuna
uporaniesięztym.Nigdyniedojdędotakichrzeczyjakty.
Wiemtoiakceptuję.Zamierzamcieszyćsiężyciemtakdługo
jaksięda.Wkońcuitaktowszystkonamniespadnie,toteż
wiem.Aletomojeżycieimójwybór,niczyjinny.
-Alebądźostrożny,dobra?Pokiwałgłowąiuśmiechnąłsię.
-Jasnasprawa,Beck.-Odwróciłsięizamknąłzasobądrzwi,
alejeszczenachwilęwsadziłgłowędośrodka.-Jeszczejedno:
gdybyśpotrzebowałapomocy,żebysięwymknąćnarandkęz
JasonemDorseyem,dajznać.-Mrugnąłizniknął,zanim
zdążyłamodpowiedzieć.
JASON
WidziałemBeccęmożedwarazywciągumiesiąca.Za
każdymrazemmijaliśmysięnaszkolnymkorytarzu.Nie
mieliśmywspólnychlekcjiwtymsemestrze,przerwa
śniadaniowateżnamwypadałaoróżnychporach.Któregoś
dnia,wpiątekwśrodkupaździernika,złapałamnieprzy
szafce,tużprzedmoimtreningiem.Nadworzebyłochłodno,
więcmiałanasobieniebieskąwełnianąspódnicędokostek,
białąbluzkęzdekoltemwserekirozpiętyszarysweter.
Ubraniazawszepodkreślałyjejkształty,jednocześnienicnie
odsłaniającibyłotonajseksowniejsze,cowżyciuwidziałem.
Każdadziewczynamogła
włożyćpush-upikoszulkęzdekoltem,żebywszystkosięzza
niegowylewało,aletrzebabyłomiećstyl,żebywyglądać
smakowicie,niebędącprzytymwyzywającą.Becceudawało
sięzakażdymrazem.
-Cześć.-Oparłasięoszafkę,kilkacentymetrówodemnie,
takblisko,żeczułemzapachjejodżywkidowłosówibalsamu
dociała.
Miałemochotęschowaćtwarzwzagłębieniujejszyii
powąchać,zatopićnoswjejkręconychwłosach,alenie
zrobiłemtego,bonatymetapiebyłabytochybastanowcza
przesada.Wrzuciłemksiążkędohistoriidoplecakaizapiąłem
go,apotemzawiesiłemnaramieniu.Odwróciłemsiędonieji
oparłemsięoszafkęnaprzeciwkoniej.
-Cześć.-Skrzyżowałemnogiiramiona.Zdumą
zauważyłem,żespojrzałanamojeramionaiwyraźnie
widocznemięśnie.Podobałojejsięto,cowidziała,więcbędę
musiałpakowaćjeszczeostrzej.
-Przepraszam,żesięwięcejniezobaczyliśmy,alemamareszt
domowy.-Pociągnęłazakosmykwłosówisprężynka
podskoczyładogóry.
Zrobiłempoirytowanąminę.
-Naprawdętrzymacięnakrótkiejsmyczy.Prze-srane.
-Okłamałamgo.Parsknąłem.
-Jesteśnastolatką!Tojestwpakiecie.Wymykamysięz
domuikłamiemy.Niezrobiliśmyniczłego,niepowinnaśbyć
uziemionatakdługo.
-Tak,Benteżtakmówi.Japoprostu...Niejestemgotowa,
żebysięotwarcieprzeciwstawić.Pozatymmampokójna
piętrze,niewiem,czyodważyłabymsię
tamtędyuciec.-Poprawiłaplecaknaramionach.-Ben
powiedział,żepomożemisięwymknąć,alejan-n-niejestem
pewna.
Olśniłomnie,żeonasięjąka,kiedysiędenerwujeinie
mogłemznieśćjejmęki.Widziałem,jakwmyślachbiczujesię
zakażdezająknięcie.
-Hej-powiedziałem.-Wporządku.Niezamierzamcię
zachęcaćdozbrodni.Chciałbymsięztobąwidywać,alenie
chcę,żebytospowodowałojeszczewiększekłopoty.
Uśmiechnęłasię.
-Jesteśkochany.Azbrodniaminiegrozi,rozważamtylko
kilkabiałychkłamstw,żebymmogłaspotkaćsięz
przyjacielem.
-Jestemtylkoprzyjacielem?-spytałem,trochęsięznią
drażniąc.-Czujęsiędotknięty.
Beccaalbonieusłyszała,żetożart,albopostanowiłato
zignorować.
-Acomyślałeś?Przyjaźńtomało?-Oczymiałaszeroko
otwarteiwpatrywałasięwemniepoważnie.Byłytakbrązowe,
żeniemalczarne,tylkowokółźrenicyrozchodziłysię
promieniejaśniejszegobrązu.
Poniosłemsromotnąporażkę,usiłującoderwaćodniejwzrok.
-Niewiem.Chciałemwięcej.-Przełknąłemgulęwstydui
poszedłemnacałość.-Chciałbym,żebyśbyłamoją
dziewczyną.
Otworzyłaoczyjeszczeszerzejilekkorozchyliłausta.
Wciągnęłapowietrzegłośnoigłęboko,ajaniemogłemnic
poradzićnatożepodziwiam,jakjejpierśunosisięiopinapod
białąbawełnianąbluzką.
-T-t-twojądz-dz-dziewczyną?!Mmmmmmm-y...Cholera!-
Każdazaciętasylabasprawiała,żegwałtowniemrugała,jakby
wjejmózgudokonywałosięjakieśspięcie.Zamknęłaoczyi
wydawałomisię,żeodliczawmyślach.-Byliśmynajednej
randce.-Każdesłowowypowiedziałastarannie,alejakby
monotonnie,trochęjakbyczytałanagłos.
Bardzosięstarałemwżadensposóbniereagowaćnajej
zmaganiaiczekałemażpowiewszystkodokońca.Bolało
mnie,żesiętakmęczyzesłowamiiwstydem.
-Aletobyłaświetnarandka.Odpowiedziałamizwiększą
łatwościąinaturalnie,
alepoczątkisylabbyłyodrobinęrozciągnięte,jakby
poprawiałajenabieżąco:
-Toprawda.Aleczyniepowinniśmypójśćnaprzynajmniej
jeszczejednąrandkę,zanimcośpostanowimy?
Wzruszyłemramionami.
-Jeślichcesz,jasne.Alewmoimwypadkutoniczegonie
zmieni.Naprawdęcięlubię
Nieodzywałasiętakdługo,żemyślałem,żejużnicnie
powie.Albozapisywaławmyślachwypowiedź,albo
zastanawiałasię,czywogólemówić.Gdysięwkońcu
odezwała,mówiłatakszybko,jakbychciałatozsiebie
wyrzucić,zanimstchórzy.
-Jasięwtobiekochałamodczwartejklasy.-Odwróciła
wzrok,ajejśniadaskórazaróżowiłasię.
-Odczwartej?Nelimipowiedziała,żeodsiódmej!
Beccazapowietrzyłasięiparsknęławściekle.
-Powiedziałaci?Urwędziadujaja!
Zacząłemsięśmiaćtakbardzo,żeprawiesięzakrztusiłem,co
doprowadziłomniedojeszczebardziejhisterycznegośmiechu.
-Boże!Raczejstarajsięunikaćslangu!-Wciągnąłem
powietrze,apotemnaniąspojrzałem.Skrzyżowałaręcepod
biustemipatrzyłanamniezłowrogo,ajejtwarzwyrażała
mieszankęróżnychemocji.-Przepraszamcię,wybacz,aleto
byłogenialne!-Oddychałemgłęboko,żebysięopanować.-
Jużmiprzeszło.Przepraszam,aletobyłonajśmieszniejsze,co
słyszałemoddawna.
Beccaniemogłapowstrzymaćuśmiechu.
-Bencałyczastakmówiitobrzmifajnie.Alepewniejanie
umiemtegotakwyrazić.-Potemprzypomniałasobie,oco
poszło.-Niewierzę,żeNelicipowiedziała!
-Wjejobroniemuszępowiedzieć,żezrobiłatotylkopoto,
żebymnieprzekonaćdoumówieniasięztobą.Jasię
opierałem,główniedlatego,żepodejrzewałem,żezareagujesz
mniejwięcejtak,jakzareagowałaś.
-Ajakinaczejmogłamzareagować?!
-Niewiem.Niewyobrażamsobie,comogłabyśzrobić.To
byłastraszniedziwnaakcja.
Przysunęłasiędomnietrochębliżej.Natyleblisko,że
musiałazadzieraćgłowę,żebyspojrzećmiwoczy.Ocierałasię
piersiamiomojąklatkępiersiową,ajamusiałemzaangażować
każdyskrawekwoli,żebyjejnieprzycisnąćdosiebieinie
pocałować.Spojrzałamiwoczyiwidziałem,żepodejmuje
decyzję.
-Czekajnamnieopółnocyprzedwjazdemnamojeosiedle-
powiedziałazekscytacją,niepokojemideterminacją
jednocześnie.
-Opółnocy?-zmarszczyłemczoło.-Acobędziemyrobićo
północywtejdziurze?Wszystkozamykająoósmej.
Rozejrzałasięszybko,agdysięprzekonała,żenakorytarzu
nikogoniema,wspięłasięnapalceipocałowałamniew
policzek,nasamymskrajuszczęki.
-Napewnocośwymyślisz.Pozatymmożemypojeździći
posłuchaćcountry.Napewnobędziefajnie.
-Ajaksięwydostanieszzpokoju?Błagamcię,niespadnijz
pierwszegopiętrainicsobieniezłam.Tobynamjeszcze
bardziejskomplikowałożycie.-Starałemsięzachowaćspokój,
alecałeciałomipłonęło,drżałoidoznawałowyładowań
elektrycznychnawspomnieniejejustnaskórze.
Uśmiechnęłasię.
-Zostawtomnie.Choćpewniebędęmusiałazaangażować
mojegobrata.Bógjedenwie,jakieonmadoświadczeniew
ucieczkachzdomu.Tomiędzyinnymizjegopowodurodzice
takmniepilnują.
-Zadzwońalbonapisz,jeślibędzieszpotrzebowałapomocy.
Mogęprzywieźćdrabinę.
Parsknęła.
-Drabinanarobihałasu,awolałabymnieogłaszaćnacałą
okolicę,żeuciekamzdomupodnosemmojegoojca,którynie
poznałbydobrejzabawychoćbysięoniąpotknął.
Wzruszyłemramionami.
-Taktylkopomyślałem.Tomożebosak?Roześmiałasię.
-Skądweźmieszbosak?
-Niewiem,jeszczetegonieprzemyślałem.Możemógłbym
podwędzićtaciekotwicęzłodzirybackiej?Zaczepiłbymo
parapetizeszłabyśpolinie.
Beccazaczęłasięśmiaćjeszczebardziej.
-Notak,tobędziejużtotalniedyskretne.Odeszliśmyod
szafekiruszyliśmykorytarzemdo
wyjścia.Jakośtakwyszło,żewziąłemBeccęzarękęi
spletliśmypalce.Spojrzeliśmynanaszezłączonedłonie,a
potemnasiebie.
-Takjest-orzekłem.-Jesteśmojądziewczyną.Nawetnie
próbujsięwyrywać.
Beccawolnąrękąpacnęłamniewramię,alerękiniezabrała.
-Nictakiegoniepowiedziałam.Możejestem,amożenie
jestem,jeszczenicniewiadomo.Ławnicyobradują.
-Poprostuzgrywaszwyluzowaną,przyznaj.-Przyciągnąłem
jądoswojegoboku,apotemobjąłem,pilnującjednak,żebynie
wykroczyćpozastrefębezpieczeństwamiędzytaliąafiszbiną
stanika.
Wydawałomisię,żeprzestałaoddychać,alesięnieodsunęła.
Możewręczprzysunęłasiębliżej.
-Halo,mówimyomnie.Janawetniestałamkoło
wyluzowania!-wymamrotała,jakbybyłaprzekonanao
prawdziwościtychsłów,aleniechciała,żebymjawnie
uwierzył.
Zmarszczyłembrwi.Niepatrzyłamiwoczy,więcsię
zatrzymałemiodwróciłemjądosiebie.Przylegaładomnie,
miękkaidoskonaledopasowana.Oparłamibrodęnapiersii
wiedziałem,żeczujemojesercebijącewklatceżeber.
-Ajamyślę,żejesteśwyluzowana-powiedziałem.-Zawsze
takmyślałem.
Zmarszczyłanos.
-Naprawdę?Myślałam,żewogólemnieniewidzisz.
Skrzywiłemsię.
-Chybażartujesz.Jesteśzbytpiękna,żebywtopićsięwtło.
Przekręciłagłowę,żebyprzytulićsiępoliczkiemdomojej
koszulki,apotempokręciłagłowąijejlokipodskoczyły.
-Niejestem,aledziękuję.
-Niemusiszsięzemnąniezgadzać.Mogęmyślećotobie,co
chcęibędzietoprawda,skorotakmyślę.
Odwróciłasiędomnieipopatrzyłazzaskoczeniem.
-Bardzopokrętnalogika.Myślisz,comyśliszitojestprawda,
botomyślisz?-Przesunęłamidłońmipoplecachizatrzymała
sięnatricepsach.
-Cośwstylu„myślę,więcjestem".Ktotopowiedział?
MarcelProust?
Zaśmiałasię,alenieszyderczo.
-Kartezjusz.Prousttoktośzzupełnieinnejbajki.
Roześmiałemsię.
-Samawidzisz,jaktosiękończy,kiedypróbujębyćmądry.
-Itakmizaimponowałeś,żeznasztencytatiwiesz,kimbył
Proust.
Parsknąłem.
-Wyszłonato,żeniewiemanijednego,anidrugiego.Nie
mampojęcia,kimbyłProustiniejestempewien,czywogóle
rozumiemtesłowa.
Znówruszyliśmy,wciążtrzymającsięzaręce.
-MarcelProustbyłfrancuskimpisarzemnajlepiejznanymz
dziełapodtytułemWposzukiwaniustraconegoczasu.Był
jednymzpierwszychautorów,którzyotwarciepisalio
homoseksualizmieitobyławielkasprawawjegoczasach,
czylinaprzełomiewieków.-Beccazatraciłasięwrecytowaniu
faktów,aprzychodziłojejtozupełniebezwysiłku,choć
brzmiało,jakbydyktowaławypracowanie.-Natomiastsłowa
Cogitoergosum,połacinieznaczące„myślę,więcjestem",
tomottofrancuskiegofilozofa,RenéDescartesa,żyjącegow
siedemnastymwieku.Zresztątaknaprawdęnapisałtopo
francuskuiwtymjęzykuzdanietobrzmi:Jepense,doncje
suis.Achodzioto,żefaktwątpieniawswojeistnieniejestna
niedowodem.
-Aczemuktośmiałbywątpićwswojeistnienie?Tosię
rozumiesamoprzezsię.Jestemtu,widzę,czuję,czylijestem.
Beccaprzekrzywiłagłowęipowolipokiwała.
-Bardzodobrze.Trafnauwaga.Iwielulaikówwtensposób
odpowiadałonadylematyfilozofów.Aledlanich,toznaczy
dlafilozofów,sprawabyłabardziejskomplikowana.Sięgato
jużdoPlatona,którymówiło„wiedzypewnej".Pomyślotym
tak:ktocipowiedział,żedwaplusdwarównasięcztery?
Odpowiedziałemnatychmiast.
-Paniwprzedszkolu.Alepokazałamitonaklockach.Dwa
klockiidwaklockitorazemczteryklocki.
-Tak,tokonkretnyprzykład.Aleprzenieśtękwestię„ktoci
powiedział,
że..."
do
sfery
idei
metafizycznych,
nieuchwytnych,jaknaszarolawżyciu,wewszechświecie.Na
przykładtendylemat,czyjeśli
wlesiezwalisiędrzewo,alenikogoniemawpobliżu,toczy
drzewowydałojakiśdźwięk?Parsknąłem.
-Togłupie.Zapytajwiewiórki,którazeskakujezpadającego
drzewa,kiedysłyszyjegołupnięcieoziemię.
Beccasięroześmiała.
-Robiszsobieżarty,alewidziszchyba,ocomichodzi,a
raczejocoimchodziło.TaktwierdziłKartezjusz.Fakt,że
postrzegafizycznąrzeczywistość,jestdowodemjegoistnienia,
wkażdymraziewpostrzeganejprzezniegorzeczywistości.
„Muszęwkońcustwierdzić,żeteza»jestem,istnieję«,jest
prawdziwailekroćjająstawiamlubkiedypoczynasięwmoim
umyśle".Tobyłojegozasadniczezałożenie.
Zagryzłemwargęizamyśliłemsięnadtym.
-Chybarozumiem,ocomuchodziło.Niewiem,cotywidzisz
iniewiem,comyślisz.Niemogęwiedzieć.Wiemtylkoto,co
samwiem.Jeśliniemanikogo,ktomógłbyusłyszećdźwięk,
dźwiękistnieje,aleniekonieczniewtakimsensie,że...Samnie
wiem.Niemacelu,jeśliniktnieodbierafaldźwiękowych.
Zaśmiałasię.
-Cośwtymstylu.
-Czylikompletnienieto,alejesteśzbytmiła,żebymiotym
powiedzieć.-Schyliłagłowęiwiedziałem,żemamrację.-
Widzisz?Rozmowazemnąnatematyfilozoficznejest
całkowiciebezcelowa.Mójmózgtakniedziała.
Trąciłamniebiodrem.
-Jawtympoprostujestemoblatana.PisałamoKartezjuszu
pracęnazajęciazfilozofii,naktórechodziłamwzeszłym
semestrzewcollege'u.
Uśmiechnąłemsiędoniej.
-Przerażamnie,żejesteśtakamądra.Gadaszjakjakiś
profesor,wykładaszmiwiedzęiwogóle.
Znówspuściłagłowę.
-
P-przepraszam.
Nie
chciałam
cię
po-pouczać.
Błyskawicznieprzerzuciłemsobieplecaknabrzuch,
kucnąłemiwziąłemBeccęnabarana.Apotemnapełnym
gaziepobiegłemkorytarzem.Pisnęłaiobjęłamniezaszyję,a
potemschowałatwarzwmoimramieniuizaczęłasięśmiać.
Żądałaprzytym,żebymjąpostawił.Chciałemtylko,żeby
przestałasiędenerwowaćiżebysięniejąkała.Iwcalenie
dlatego,żemnietomęczyło,tylkodlatego,żemęczyłoją.
-Postawmnienaziemi,świrze!-Plasnęłamniewpierś.-
Bojęsię!
Niejąkałasięicałyczassięśmiała,więcwiedziałem,że
dobrzesiębawi.Biegłemdalejpustymkorytarzem,akiedy
mijaliśmygabinetdyrektora,paniJones,sekretarka,karcąco
spojrzałananasznadokularów.
Dotarliśmydodrzwiprowadzącychnaparking,więc
zwolniłemnatyle,żebyjeotworzyć,apotemdałemsusa,
przelatującnadschodkami.Plecakpodskakiwałminabrzuchu
iboleśnieobijałsięosiniaki,alenieprzejmowałemsiętym.
Czułemjejnogiwpasie,ramionawokółszyi,oddechwe
włosach,awuszachsłyszałemjejsłodkiśmiech.
Dotarłemdopołowyparkinguizaczęłasięjużtakwiercić,że
musiałemsięzatrzymaćijąpuścić.Niebyłożadnych
samochodówirozejrzałemsię,nicnierozumiejąc.
-Gdzietwojeauto?
Zakręciłakosmykwłosównapalcu.
-Niemamauta-powiedziałaostrożnie,wyraźnie
przygnębionatymfaktem,alezdeterminowana,żebytegonie
okazać.
-Więcjakwracaszdodomu?
-Benpewniejużnamnieczekaprzyrondzie.Odbieramnie
zeszkoły,borodzicepracują.
-Cholera,tojestpodrugiejstroniebudynku!Czemunicnie
powiedziałaś?
Spojrzałanamniezniedowierzeniem.
-Przecieżpróbowałam!Alebiegłeśprzezszkołęjakczłowiek
pierwotny,ciągnącyswojąkobietędojaskini!
Roześmiałemsię.
-Przyznałaśto!Jesteśmojąkobietą!-Złapałemjązarękęi
pociągnąłemdosiebie,burczącniskim,chrapliwymgłosem:-
JaJason.Tymoja.
Zmiękła,przynajmniejtroszkę.Szerzejotworzyłaoczy,które
zamigotały,ciemneibłyszczącewsłońcujakczarnakawa.
-Zgoda.JaBecca.Tymój.-Powiedziałatoledwie
słyszalnymszeptem,takjakbysamaniemogłauwierzyćw
swojesłowa.
Poczułem,żeżołądekmisiękurczy,asercewalijakoszalałe.
Rozchyliłaustawoczekiwaniu.Cholera.Chybapowinienemją
pocałować,tak?
Tak.
Powoliiostrożniezbliżałemustadojejwarg,żebymiałaczas
sięodsunąćjakbyco.Smakowałajakimśwaniliowym
błyszczykiem,apachniałacytrusami,melonem,czystościąi
czymśjeszcze,niezidentyfikowanym,aleobezwładniającym.
Ustamiałamiękkieiwilgotne,na
początkunieruchome,alepokilkuchwilachpocałunekwciąż
trwał,aonazaczęłaruszaćwargamiiprzechyliłagłowę,żeby
sięlepiejdopasować.Niemogłemzłapaćtchuistraciłem
kontrolęnadwszystkim,czułemtylkociepłojejmiękkiego
ciała,przywierającegodomnieijejdłonie,sunącepowoliw
góręmoichpleców,żebyprzeczesaćmikrótkie,nastroszone
włosy.
Kilkametrówodnaszatrąbiłoautoiodskoczyliśmyodsiebie
jakprzyłapaninazbrodni.
-Juhuuu!Taksięłamiezasady!-TobyłBen,bratBekki,
któryzatrzymałoboknasswojegopoobijanegoczerwonego
transarna.-Czekamoddziesięciuminut,alejużwiemczemu!
-Zamknijsię,Ben,niełamiężadnychzasad!-Beccacałyczas
trzymałamniezarękę.Odczytałemtojakodeklaracjęzłożoną
bratu.Wyraźnieufałamu,żeniepowierodzicom.
Bentylkosięroześmiał.Czarnewłosywisiałymuwokół
ramionwbłyszczącym,splątanymkłębowisku.
-Nojasne!Niewydamcię,alewiesz,żetataniebyłby
zadowolony,żeciumciaszsięztymgostkiemnaszkolnym
parkingu.
Widziałem,żeBeccamrużyoczy.
-Niezrobisztego!Iniezapominaj,żeznamjużtwoją
sztuczkęzpochłaniaczemzapachów.Założęsię,żeojciec
bardzobysiętymzainteresował.
Obydwojepodkreślaliróżneokreślenia,którychużywaliw
stosunkudoojca,więcpomyślałem,żenawetjejbratuwydaje
siędziwne,żeonaużywasłowa„ojciec".Zaciekawiłamnieta
sztuczkazpochłaniaczemzapachów.
Benprzeczesałwłosyiodrzuciłdotyłu.
-Przecieżpowiedziałem,żenicniepowiem,tak?Iczynie
zaproponowałemci,żepomogę,jeślibędzieszchciałasię
wymknąćnaspotkaniezkolegą?-Wskazałnamniekciukiem.
ZnałemBenadeRosę.Byłlegendąwnaszymliceum.
Notoryczniewagarował,wdawałsięwbójki,wyklinał
nauczycieliirobiłwyrafinowaneaczniegroźnepsikusywcałej
szkole,alejakimścudemzawszeudawałomusięuniknąćkary,
najakązasługiwał.Byłznanymwmiasteczkućpunem,
wiadomobyło,żezawszemaprzysobieskrętaibyłupalonyza
każdymrazem,kiedygowidziałem.Aleniktgonigdynie
wydał,aonnigdynietrafiłdoaresztu,mimożewszyscy
wiedzieli,corobi.Nigdynierozumiałem,jaktosiędzieje,ale
teraz,kiedywiedziałemjużwięcejożyciuBekki,jeszcze
dziwniejszewydawałomisię,żeBenowiwolnobyłorobić,co
musiężywniepodobałobezżadnychkonsekwencji,aonanie
mogłasięnawetzemnąspotkać,żebynieskończyłosięto
miesięcznymszlabanem.
Beccatylkopokręciłagłową,apotemzwróciłasiędomnie.
-Muszęiść.Miałambyćwdomuowpółdopiątej.
Spojrzałemnatelefonizakląłem,kiedyzobaczyłem,która
godzina.
-Cholera,jużpoczwartej!Trenerzrobiminowądziuręw
tyłku.Muszęsięprzebrać,boprzezcałytreningbędęrobił
przysiady.-Zawahałemsię,apotemschyliłemsięiszybko
musnąłemjejusta.-Opółnocy,tak?
Odsunęłasięiniepewniezerknęłanabrata,alepokiwała
głową.
-Tak,opółnocy.Gdybymnieniebyło,todlatego,żenie
mogłam,anie,żeniechciałam.-Wdzięczniewsiadłado
samochodu,apotempomachałamiprzezotwarteokno,drugą
rękątrzymającwłosywtymczasowymkucyku.
Trenerkazałmiprzebiectrzykilometryzworkiempiaskuna
plecach,apotemprzezdwadzieściaminutrobiłemprzysiady,
zanimdopuściłmniedogryzchłopakami.
Mójpierwszypocałunekwartbyłtegowszystkiego.
BECCA
Opółnocywogrodzie
Później,tegosamegowieczoru
Przywarłamdorynnysparaliżowanastrachem.
-Ben,tosięurwie-szepnęłam,amójgłoszabrzmiałjak
zgrzytliwypisk.
Wystawiłgłowęzoknanademnąiwyszczerzyłzębyw
uśmiechu.
-Wiem,żetaksięwydaje,alenieurwiesię,słowo.Latem
wlazłemnadrabinęidobrzeprzymocowałemskórkowańcado
muru.
Roześmiałamsię,bowyobraziłamsobieBenanadrabinie,jak
manewrujemłotkiem,gwoździamiiskrętem,żebymógł
uciekaćwnocy,nieryzykującupadku.Zapiętnaściedwunasta
przyszłamdojegopokojuipowiedziałam,żechcęsię
wymknąćnaspotkaniezJasonem.Uśmiechnąłsię,wskazałna
otwarteoknoirynnę.
-Popatrzwdół,zamontowałemnawetstopnieipomalowałem
nabiało,żebysięnierzucaływoczy-Byłzsiebiebardzo
zadowolony.
Spojrzałamwdółichociażżołądekmisięścisnąłzpowodu
odległościodziemi,skupiłamsięnarynnie
ifaktyczniezauważyłamkawałkidrewnaumocowanemiędzy
niąaścianą,naktórychmożnabyłopostawićstopy,kiedysię
schodziłowdół.Jakimcudemojciecnigdytegoniezauważył?
Potemdomniedotarło,żeonnigdyniewychodzinazewnątrz.
Wracazpracycodziennieoósmejwieczorem,wychodzi
codziennie
0szóstejrano,aprzezcałeweekendygrawgolfa.Niema
potrzebyrobićobchodówdomuiwypatrywaćwokółrynien
dowodównocnychucieczek.Mójbratukrywałswoje
tajemnice,trzymającjenawidoku.
Zsunęłamsięjeszczeniżejistanęłamnastopniu,apotem
zjechałamwdół.
-Będziejeszczejednapodpórka?
-Tak,sądwie.Trafisznaniązajakiśmetrzkawałkiem.-Ben
obserwowałmojąucieczkę,arozpuszczonewłosyopadałymu
natwarz.
Zsuwałamsię,ażmojedłonienatrafiłynapodpórkę.Potem
stanęłamnakolejnej.Widziałam,żedoziemizostałjużtylko
kawałek,więczeskoczyłam.ZerknęłamakuratnaBena,który
wyciągnąłrękęiwłaśnieotwierałusta,żebyzaprotestować.
Leciałamznaczniedłużejniżsięspodziewałamiwylądowałam
zgłośnymłomotem
1bólemwkostkach.Zatoczyłamsiędotyłuirunęłamnakość
ogonową,klnącpodnosem,kiedystopyityłekzaczęłyboleć.
-Wporządku?-spytałBengłośnymszeptem.-Miałemci
właśniepowiedzieć,żewydajesię,żedoziemijestznacznie
bliżejniżnaprawdę.Niemożnasiępuszczać,dopókinie
natrafiszrękaminadrugąpodpórkę.Jazapierwszymrazem
prawiezłamałemnogę.
Potarłamkośćogonową,apotemporuszyłamjednąstopą,
potemdrugą.Bolało,alenicnieuszkodziłam.
-Wporządku-powiedziałam.-Dzięki,Ben.
-Niechcęwiedzieć,gdzieidzieszanicobędzieszrobić.Na
wszelkiwypadekroszczęsobieprawodobłogiej
nieświadomości.-Nachwilęzniknąłwpokoju,alezarazznów
siępojawił,zplecakiemwręce.-Łap!
Zrzuciłpakunek,ajazłapałamiotworzyłam.Wgłównej
komorzebyłokilkastarychpodkoszulków,awniezawinięta
butelkajackadanielsa.ZerknęłamnaBena,aonmrugnął.
-Bezprocentówniemazabawy,tak?Niepodejrzewałem,
żebyściechcielizDorseyemposkrętaku,więcdajęwamto.
-Niepowinieneśnaszachęcaćdopicia,Benjaminie.
Zaśmiałsięzagłośnoiażzłapałsięzausta.
-Boże,jesteśświętymdzieckiem,Beck.Pojakącholeręsię
wymykaszwśrodkunocy,jeśliniezamierzaszzrobićtegojak
należy?-Pokręciłamgłową,zamknęłamplecakiprzewiesiłam
sobieprzezramię,apotemodwróciłamsię,żebywyjśćz
ogrodu,kiedyBenzatrzymałmniepsyknięciem.-Resztęmasz
miprzynieść.Niewypijciewszystkiego,bosiępochorujecie.
Wywróciłamoczami,chociażniemógłprzecieżzobaczyć.
-Niejestemgłupia,Ben.Wiem,żenienależypićcałejbutelki
naraz.
Uniósłbrwi.
-Niewszyscyznassątakmądrzyjakty.Tojednaztych
sytuacji,kiedywtrakciejestznaczniezabawniejniżpofakcie.
Pokręciłamgłową.
-Idęjuż.Narazieidzięki!
-Mojabłoganieświadomośćwłaśniesięzaczęła.Niewiem,
kimpanijest.-Usłyszałam,żejegooknozamykasięzcichym
zgrzytem.
Roześmiałamsięizanurkowałampodniskoopadające
gałęziesosenrosnącychmiędzynaszymdomem,adomem
sąsiadów.Trawabyłamokraodrosy,apowietrzechłodne,
więcpochwaliłamsięzawybórdżinsówigrubegoswetra.
Niebobyłozupełnieczysteiupstrzonegwiazdami,kawał
białegoksiężycaskrzyłsięnanabijanejgwiezdnymićwiekami
czerni.Szłamwśróddrzew,potemulicą,mójoddech
przybierałformębiałychobłoczkówpary.Zobaczyłam
ciężarówkęJasonazwyłączonymireflektorami.Zrury
wydechowejwylatywałkłąbspalin.Wkabinieświatłobyło
zapaloneioblewałoJasonabladymżółtymblaskiem.
Widziałam,żemapochylonągłowę,awłosywciąż
perfekcyjnienastroszonedziękiżelowi,któregoużywał.Szyję
miałszerokąiopalonąodgodzinspędzanychnasłońcu.
Podniósłwzrok,kiedypodeszłamdosamochoduodstrony
pasażeraiuśmiechnąłsięradośnie.Wyskoczyłzauta,aja
usłyszałam,jakzanimuciekająwnocnutymuzykicountry.
Szybkookrążyłmaskęiotworzyłprzedemnądrzwi,zanim
zdążyłamdotknąćklamki.Usiadłamnapokrytympokrowcem
siedzeniuinatychmiastpoczułamsięjakwdomu.Miałam
przeczucie,żebędętuspędzaćdużoczasu.Ijużbyłamtym
zachwycona.
Przypomniałamsobiepierwsząpiosenkęcountry,którąmi
puściłizajęłamsięprzeglądemwnętrza.Siedzeniabyłyszare,
międzynimidwaczarneuchwytynakubki,wtymbliżej
kierowcyprawiepustabutelkaMountainDewCodeRed.Na
podłokietnikuleżałaksiążkadohistoriiotwartanawojnie
secesyjnej,zeszytzapisanypochyłymidużymikapitalikamii
opakowaniepoCheez-Itswziętychnawynos.Napodłodzepod
moimistopamileżałbordowy,znoszonyplecakJansportaz
zielono-białymsymbolemreprezentacjiszkołyprzypiętymdo
bocznejkieszeni.Obokponiewierałosiękilkapustychbutelek
poMountainDewiGatora-de,awśródnichpustepaczkipo
suszonymbekonieipestkachsłonecznika.Natablicy
rozdzielczejleżałwetkniętypodprzedniąszybęzamknięty
pokrowiecnapłytyCD,wypchanyiwyraźniezużyty.Na
podłodzemiędzysiedzeniami,wepchniętymiędzydźwignię
zmianybiegówaprzódfotela,leżałgrubykoczlogo
UniwersytetuwMichigan,ananimzwiniętawkłębekczarna
bluzazkapturem.Międzybluząakocembyłocośjeszcze,
jakbypasekodpokrowcanaaparatfotograficzny.
Jasonupchałksiążkiwplecaku,ajaodrzuciłambluzęnabok,
żebyzobaczyć,cojestpodnią.Odkryłampokrowiecnaaparat
Nikona,wformieplecaka,wyglądającynadrogi.Jasonruszyłi
wykręcił,żebywyjechaćnagłównądrogę.Włączyłświatła.Ja
wyciągnęłampokrowiecipołożyłamsobienakolanach,a
potemotworzyłamiażwestchnęłam,bowśrodkubył
ogromny,profesjonalnyaparat.
-Totwój?-spytałam.
Jasonzerknąłnamnie,najegotwarzypojawiłsięwyrazbliski
panice.
-Tak.Czymogłabyśtoodłożyć?-Mówiłspokojnie,alezbyt
spokojnie.Wydawałomisię,żejestzły.
Szybkozapięłampokrowieciodłożyłamnamiejsce,
zakrywająctak,jakgoznalazłam.
-Przepraszam-powiedziałam,choćniebyłampewna,co
zrobiłamźle.-Byłamciekawa.Bardzofajnyaparat.Dostałeś
wprezencie?
Jasonmocniejzacisnąłdłonienakierownicy.
-Nie.Kupiłem.
-Jakimcudembyłocięstać?Takieaparatykosztująchybaze
dwatysiące!
-TomodelD800,kosztujeokołotrójki,alekupiłemgoprzez
Internetidałemtrochęponaddwakoła.-Zacisnąłdłońna
kierownicy.-Oszczędzałem.
-Pracujesz?Niewiedziałam.
Zarumieniłsię,aleraczejzezłościniżzewstydu,takmisię
przynajmniejwydawało.Żyłkawskronizaczęłamupulsować.
-Nie.
-Więcjakimcudem?
Długonieodpowiadał.Światłozmieniłosięnaczerwone,
więczwolnił,apotemstanął.
-Tozostaniemiędzynami,zgoda?NawetNeliotymniewie.
-Pokiwałamgłową,aonwypuściłpowietrzezpłuc.-Tata
płacimidwieściedolarówzawygranymeczplusdwadzieścia
zakażdeprzyłożenie.Pozatymdostajętysiąc,jeślimamprzez
całyroksamepiątki.Jeśliprzezwszystkielataliceum
utrzymamśredniącztery,dołożypołowędokażdego
samochodu,jakibędęchciał
mieć.Takkupiłemtoauto.MójwujekRicksprzedawał,więc
dałmidobrącenę.Potemkupiłemaparat.
-Więctotwojamotywacja,żebycałyczaswygrywać?
Ostrowrzuciłdwójkę,gdyruszyliśmyspodświateł.
-Częściowo.
-Więcjakajestpozostałaczęść?
Spojrzałnamnie,potemodwróciłwzrok,atwarzmu
spochmurniała.
-Nieważne.
Wyczułam,żekryjesiętujakaśtajemnicaiżeniepowinnam
drążyć,aledrążyłam.
-Możedlamnieważne.Chcęwiedziećotobiewszystko.
-Dajspokój.Proszę.-Niepatrzyłnamnieimówiłszeptem,
którywyrażałdesperację.
-
Dobra,
jasne.
Przepraszam,
n-n-nie
chciałam
w-w-w-węszyć.-Spuściłamwzrok,zmartwiona,że
zmartwiłamjegoizdziwionanagłązmianąnastrojuwywołaną
aparatem.
Jasonjęknął.
-Cholera,tojaprzepraszam.Niechciałemnaciebiewarczeć.
Poprostu...Sątakiesprawy,októrychniemogęmówić.
-Amogęspytać,jakierobiszzdjęcia?Możemogłabymjakieś
zobaczyć?
Nieodpowiedział,tylkozakręciłkierownicą,prawienie
naciskająchamulca,apotemdodałgazuiciężarówkazjechała
gwałtowniewszeroką,bocznądrogę.Zarzuciłatyłem,aspod
kółposzedłżwirichwilęjechaliśmypodkątem,zanimJason
skontrowałkierownicą.Złapałam
sięrączkinadgłowąiprawienieoddychałam,apotem
wrzasnęłam,kiedyprzydużejprędkościznówskręcił,a
reflektoryoświetliłyzwężającąsięprzednamidróżkę.Znałtu
napamięćkażdyzakręt,kręciłkierownicąinaciskałna
hamulectużprzedskrętem,żebywchodzącwniego,dodać
gazuiwyjśćnaprostądobrzewyćwiczonymruchem.Serce
waliłomiwpiersi,jednocześniezprzerażeniaiemocji.
-Błagamcię,niezabijnas.-Byłamdumna,żepowiedziałam
tobezzająknięcia,biorącpoduwagęmojenerwy.
Wodpowiedzitylkosięuśmiechnął,błyskajączawadiacko
białymizębami.Skręciłjeszczeraz,apotemgwałtownie
przyhamowałiskręciłwjeszczewęższądróżkębiegnącąprzez
las.Jechałterazwolniejiwcisnąłcoś,couruchomiłonapędna
czterykoła.Drogawznosiłasięiopadała,aonostrododawał
gazu,żebyciężarówkawspięłasięnawzgórzeizwalniał
dopieropodrugiejstronie.
-Dokądjedziemy?
Wskazałprzedsiebiepalcemuniesionymznadkierownicy.
-Jużniedaleko.Tomojeulubionemiejsce.Ciężarówka
niebezpieczniegibnęłasięnakolejnym
zakręcieiprzemknęłatużpodniskozwieszającymisię
gałęziamidębu.Jeszczeniecałykilometridrogasięskończyła,
jechaliśmypotrawieimiędzydrzewami.Zjechaliśmywdół,a
potemterenzacząłsięstopniowowznosićiwkońcu
jechaliśmyprostopodgórę.NaszczyciewzniesieniaJason
lekkowykręciłizatrzymałsię.Wyłączyłsilnik,aleradio
zostawił.Zgasiłświatła,
sięgnąłpokociwyskoczyłzciężarówki,dającmiznak,
żebymposzłazanim.Otworzyłamdrzwiizeskoczyłamna
ziemię,natychmiastowianazimnympowietrzem.Jason
otworzyłtyłnaczepyiczekał.Zaczęłamsięwspinać,dość
niepewnie,awtedyschyliłsię,złapałmniepodpachamiipo
prostupodniósłzziemi.Pisnęłam,kiedynaglestraciłam
kontaktzziemią,aleposekundziemojenogizetknęłysięz
ciężarówką.Zachwiałamsięiobjęłamgoramionami.
-Jezu,nieróbtakwięcej!-Głosmiałamstłumiony,bo
wtulałamsięwjegobluzęzdługimirękawami.Pachniał
perfumami,dezodorantem,potemiczymśjeszcze,ostrym,ale
niezidentyfikowanym.
-Wystraszyłaśsię?-Byłrozbawionyizadowolonyzsiebie.
Parsknęłamispojrzałamnaniegogroźnie.
-Raczejzdziwiłam.Niebojęsię,alenastępnymrazemdaj
znać,zanimwylecęwpowietrze,dobra?-Jasontylkosię
zaśmiał.-Jesteśbardzosilny.
Wzruszyłramionami.
-Dużoćwiczęnatreningach,apozatymczasemmuszęsię
rozładować.
-Rozładować?Wjakimsensie?Zawahałsię.
-Boże...Nodobrze.Posłuchaj,wmoimdomujestnie
najlepszasytuacja.Mówiłemci,żetatawymagaodemnie
doskonałości,tak?Nowięc...Onniezawszejestmiły.Dużo
siękłócimyiczasemmuszęjakoś...spuścićparę.Tyle.
Wszystkozłożyłosięwcałośćiażrozbolałmniebrzuch,
kiedydotarłodomnie,cojestmiędzywierszami.
-Czyonciębije?-Odsunęłamsięiobserwowałamjego
twarz.Byłampewna,żebędziepróbowałsięwykręcićod
odpowiedzi.
Spojrzałnamnie.Twarzmiałnapiętąinieprzeniknioną.
-Nieprzejmujsiętym,dobrze?Niemieszajsię.Nie
potrzebujęratunku.
Zmarszczyłamczoło.
-Czylitak.Dlaczegonikomuniepowiedziałeś?
Jasonwysunąłsięzmoichobjęćisięodwrócił.Kucnął,
rozłożyłkocnapace,apotemrozpiąłlinkiprzytrzymujące
lodówkęturystyczną.Zdjąłbiało-niebieskiewiekoiwyjął
sześciopakcoli,czterykanapkizawiniętewgrubywoskowany
papieripaczkęchipsów.
-Wiem,żetoniejestżadnawystawnauczta,alezjadliwe.-
Rozłożyłkanapkinadwiekupkiiwyjaśnił:-Tesązindykiem,
musztardąiszwajcarskimserem,atezszynką,ostrym
cheddaremimajonezem.
Usiadłipoklepałkocoboksiebie.Potemsięgnąłdoszybyz
tyłuiuchyliłokienko,żebypopłynęłymiękkienutyśpiewanej
przezkobietępiosenkicountryorewolwerzeiprochu.
Wahałamsięprzezdłuższąchwilę,alepotemusiadłamobok
niegoiwzięłamjednązkanapekzindykiem.
Obojezjedliśmypopołowie,apotemonpołożyłdłoniena
kolanachipopatrzyłmiwoczy.
-Posłuchaj,Beck.Tomojasprawa,dobra?Nieprzejmujsię
tym.Nicminiejest.Tonicponadmojesiły.
-Poprostunierozumiem.Czemunikomuniepowiesz?
Jegozieloneoczybyłypełnebóluigniewu.
-Botonicnieda.Razpróbowałemibyłyztegotylko
problemy.Nietylkodlamnie,aledlawszystkich,którzysię
dowiedzieli.Niewarto.Zadwalatakończęszkołęiznikam.
Niewrócętuwięcej.BędęgrałnauniwersyteciewMichigan,
wMinnesociealbowNebrasce.Potemzostanęzawodowcem.
Niebędęjużniczegopotrzebowałodmojegostaruszka.
-J-j-j-a...Och!-Wzięłamgłębokiwdechiskoncentrowałam
się.-Niewiem,copowiedzieć.Toniewporządku.
-Nicniemów.Nicniemówinicnierób-mówiłznaciskiem.
-PozaKyleemwiesztylkoty.Niemożesznikomupowiedzieć,
obiecajmito.Obiecaj!
Wgłowiemisiękręciło,asercemipękałozpowodutego
chłopaka,któregozaczynałambardzo,bardzolubić.
-Ktośpowinienwiedzieć.Onniemożecitegorobić.Na
litośćboską,totwójojciec!Powiniencięchronić,anie
krzywdzić!Tos-s-s-s-straszne.-Poczułamgniew,któryjak
kulanarastałmiwgardle,aprzedoczamiwirowałyobrazy:
Jasonwkącie,kryjącysięprzedwielkimcieniemzwielkimi
pięściami.
-Atwójtatacięchroni?
-Onjestzbytopiekuńczyistanowczonadgorliwy.-Samanie
wiedziałam,czemubronięojca,choćwgłowiecałyczasna
niegopomstowałam.-Jestnieracjonalny,przewrażliwionyi
uparty.Jegoidiotycznezasadyzmuszająmniedobuntu,alena
swójsposóbmniekocha.Nigdybymnienieskrzywdził.Po
prostuchce,żebymdałazsiebiewszystko,comogę.
Wynagradzasobiewszystkiekłopoty,wjakiepakujesięBen.
-Amójtatamawgłębiduszyukrytąkrainęgniewu,
zamieszkałąprzezdemony.-Mówiłzaskakującołagodnie,
poetycko.-Odniósłkontuzjęwczasiepierwszegomeczuw
lidzezawodowejiniemógłwięcejgrać.Musiałwrócićdo
rodziców,tudoMichigan,ajegoojciecbyłdlaniegogorszy
niżondlamnie.Zacząłpracowaćwpolicjiiszybko
awansował,alepotemwybuchławojnawZatoceiwstąpiłdo
armii.DwarazybyłwIraku.Niemiałwykształceniaani
treningu.Widziałstrasznerzeczy.Irobiłteż.Zrobiłnaprawdę
paskudnerzeczy,narozkazWujaSama.Togojakośtam
wystraszyło,wśrodku.Chodzimioto,żemaswojepowody.
Cogooczywiścienieusprawiedliwia.
Milczałam,słuchałampiosenkiwradiuipatrzyłamwczarne
nieboigwiazdy,którewyglądałyjaksólrozsypananaczarnym
obrusie.
-Skądtylewieszotym,coprzeszedł?
Jasonodpowiedziałzustamipełnymichipsów.
-Dużopije.Jakprzesadzi,czasemopowiadamiróżnerzeczy,
zamiastmniebić.Opowiadamitak,jakbymbyłznimw
wojsku.-Przełknąłchipsyizapatrzyłsięwniebo.-
Nienawidzętychopowieści.Wolęoberwać.
Zadrżałam,kiedypowiewwiatruprzedarłsięprzezmój
sweter.Jasonoparłsięopakęizeskoczyłnaziemię,apotem
zajrzałdokabinyiwyciągnąłbluzę.Wdrapałsięzpowrotem
pokolezapasowymizarzuciłmibluzęnaramiona.Była
ciężka,ciepłaipachniałanim.
Wziąłpokrowieczaparatemispojrzałnamniechytrze.
-Chciałaśzobaczyćmojezdjęcia?Energiczniepokiwałam
głową.
-Więccośzacoś.Pokażęcizdjęcie,jakpokażeszmiwiersz.
Ztrudemprzełknęłamślinę.
-Samaniewiem.Nigdynikomuichniepokazywałam.
Nikomu.Tomójpamiętnik.
Jasonpokiwałgłowąiwskazałnapokrowiec.
-Jamamtosamozezdjęciami.Sątylkodlamnie,prywatne.
Lubięjerobić.Niktotymniewie,nawetKyle.Dlamnietoteż
jestjakpamiętnik.Niejestemdobrywsłowach,więczamiast
nichużywamzdjęć.
-Dlaczegotrzymaszcośtakiegowtajemnicy?-spytałam.-
Przecieżtonicwstydliwego.Tosuper,dziedzinasztuki.
Twarzznówmuspochmurniała.
-Nieznasztaty.Mówiłemci,żetoniejestfajnyfacet.Jedyne,
comiwolno,touczyćsięigraćwfutbol.Trenować,odrabiać
lekcje,chodzićnatreningi,totyle.Jakjestpijanyi
nieprzytomny,takjakteraz,magdzieś,corobięigdziejestem,
bylebymnietrafiłdoaresztuaniniewpakowałsięwjakąś
gównianąsytuację.Jestkapitanempolicji,więcmuszęuważać.
Niepomożemi,nieużyjewpływów.Wykopałbymi
wnętrzności,gdybyjedenzjegoludzichoćrazmniezatrzymał.
Oniteżsięgoboją,więcniebędądziałaćwbrewniemu.
-Alecotomawspólnegozfotografią?Totylkozdjęcia.
Odpakowałkanapkęzszynkąiotworzyłdrugąpuszkęcoli.
-Todrugasprawa.Wszystko,cochociażodrobinęzalatuje
sztuką,jestdlapedałów.Ontakmówi,nieja.Pozatym,żejest
agresywnympijakiem,jestteżbigotem.
Nienawidziwzasadziewszystkich,którzyniesątacyjakon.
Gdybywiedział,żemamaparat,wsadziłbymniedoczubków.
Muzyka?Niemamowy.Rysunek?Wżyciu!Ajauwielbiam
robićzdjęcia.Zatrzymywaćwkadrzefragmentrzeczywistości
irobićzniegocośzupełnieinnego.
Otworzyłpokrowieciwyjąłaparat,apotemwłączył,wcisnął
kilkaguziczkówinawyświetlaczupojawiłysięzapisanena
karciezdjęcia.Przewinąłkilkaipodałmiaparat.
Wzięłamgoostrożnie,bobałamsięchoćbytrzymaćcośtak
dlaniegocennegoitakabsurdalniedrogiego.Zdjęcie,któremi
pokazał,zaparłomidechwpiersi.Przedstawiałotrzmiela,
uchwyconegowtrakcielądowanianastokrotce.Zbliżeniebyło
takduże,żewidziałamsmugętrzepoczącychskrzydełeki
pojedynczewłoskinaczarno-żółtymtułowiu.Światłoodbijało
sięwwytrzeszczonych,mozaikowychoczachowada,stokrot-
kabyłaostraiintensywnieżółta,awtlebyłobłękitneniebo.
ZdjęciewyglądałojakzNationalGeographic,oszałamiało
ostrościąikolorami.Trzmielwyglądałjakkosmita,wielkii
nierzeczywisty.
-OmójBoże!Niesamowite!Mógłbyśjesprzedaćdogazety,
przysięgam!-westchnęłamijeszczerazprzyjrzałamsię
fotografii,zdumionatym,jakwspanialeuchwyciłkwiat
pośrodku,takżezajmowałcałykadr,aowadbyłnagórze,
przyłapanywczasielądowania.
Uśmiechnąłsięipierwszyrazodkądgoznam,wyglądałna
zawstydzonego.
-Dzięki.Pokąsałymniechybazsześćrazywczasierobienia
tegozdjęcia.Nadłąkąlatałystadawielkich,
tłustychtrzmieli.-Wskazałnapolepodnami.-Robiłemje
tutaj.Gdzieśtumusibyćgniazdo.Takczysiak.Łaziłemza
nimiprzezkilkagodzinirobiłemzdjęciezazdjęciem.
Zrobiłemkilkaset,zanimustrzeliłemto.
-Mogęzobaczyćwięcej?-spytałampodekscytowana.
Uniósłbrew.
-Nietakszybko.Teraztwojakolej.
Czułam,żeręcemisiętrzęsą.Wiedziałam,żejeślispróbuję
sięodezwać,wyjdzieztegosieczka,więcwzięłamgłęboki
wdechisięgnęłamdotorebki.Wyjęłamdziennik.Byłtozeszyt
woprawiespiralnej,zgładkimistronicami,szkicownik.
Okładkimiałzpłótna.Markeremwypisałamnanimfragment
wierszapoarabsku.
xxxxxxxxxxxxxxxx
-Cotoznaczy?-spytałJason.
Zawahałamsię,wzięłamkilkawdechówinajpierw
wyrecytowałamtesłowawmyślach,dopieropóźniej
wypowiedziałamjenagłos.
-„Niejestemsam.Prawdatoprzyjaciółkasamotności".-
Przesuwałampalcempoliterach,apotemotworzyłamzeszyti
zaczęłamprzerzucaćstrony,żebyznaleźćidealnywierszdo
pokazaniaJasonowi.-NapisałgoarabskipoetaAbboud
al-Jabiri.Wierszjestdłuższy,aletenfragmentlubię
najbardziej.
-Żyłdawnotemu?
Pokręciłamgłową.
-Nie,żyje,mieszkawJordaniiicałyczaspisze.Mojamama
jestpediatrą,alezawszekochałapoezję.Opróczstudiów
medycznychzrobiładrugiemagisteriumzarabskiejpoezji.
Chybaodniejsiętymzaraziłam.
-Super!-powiedziałJason.-Corobitwójtata?
-Pracujewnieruchomościach.Makilkaterenów
użytkowych,apozatymsprzedajedomy.-Żułamkanapkę,
patrzącnaniego.-Auciebie?Opowiadałeśotacie,alecoz
mamą?
Wzruszyłramionami.
-Onanicnierobi.Trzydniwtygodniupracujewgabinecie
dentystycznym,jakaśbiurowarobota.Pozatymsiedziw
pokojuiwyklejaobrazki.
Zmarszczyłambrwi,usiłującdociec,ocomuchodzi.
-Scrapbooking?
Znówwzruszyłramionami.
-Możliwe.Ma„pracownię".-Zrobiłpalcamiznak
cudzysłowu.-Spędzatamcałyczas.Śpiteżtam,chybaże
ojciecchcezniąspać,żeby...Nowiesz.Pozatymunikaijego,
imnie.Mnie,bowziąłemnasiebiejejsprawyztatą,ajego,bo
jestdupkiem.
-Cotoznaczy,żewziąłeśnasiebiejejsprawy?Złamałchipsa
napółiwłożyłdoustobakawałki.
-Jakmiałemtrzyczyczterylata,biłją.Urosłemizacząłem
sięwtomieszać.Niechciałempatrzeć,jakmamapłacze,
rozumiesz?Onaprzezjakiśczassięstawiała,pamiętamto.Ale
potemsięzmęczyła.Poddałasię.Pozwalałamurobić,comu
siępodoba,sobieimnie.Ondążydokonfliktu,chcewalczyć.
Jazacząłemmu
tozapewniać,więcjązostawiłwspokoju,aleterazonamnie
zatochybanielubi.Niewiemdlaczego,przecieżobrywamza
nią.Nieważne.Głupiaszmata-mówiłbeznamiętnie.Tenbrak
emocjimnieprzerażał.
-Tojednaktwojamatka!-Niemogłamsiępowstrzymać.
Oczymuzapłonęłynazielono,aleniepodniósłgłosu.
-Możeipodwzględembiologicznympowołalimniedo
życia,aleniesąmoimirodzicami.-Uspokoiłsięiodwrócił
wzrok,awjegogłosiesłyszałamzadumę.-Rodzicekochająi
chronią.Troszcząsięiwychowują.Janigdytegoniedostałem.
Mójstaruszek?Jegoniktniekochał,aonnienauczyłsię,jak
przełamaćtenzaklętykrąg.Mamatakdługobyłaofiarą,że
terazjużnicjejnieobchodzi,więcjazbieramcięgi.
Długoniewiedziałam,copowiedzieć.Wkońcucośmi
przyszłodogłowy.
-Atybędzieszumiałprzełamaćkrąg?Popatrzyłnaswoje
nogiipokruszyłchipsanadrobnypył.
-Muszę.Izrobięto.Mójdziadekbyłdupkiem,założęsię,że
jegoojciecteż.-Terazjużprawieszeptał.-Bojęsię,żeto
możebyćdziedziczne.Aco,jeśliniebędęumiałbyćinny?
Jeślijestempoprostugenetycznieskazanynabyciezłamasem,
jaktata?
Wzięłamgozarękę.
-Jawtoniewierzę.Tyjużjesteśinny.Możemybyćkim
chcemy.
-Mamnadzieję.-Nagletakposmutniał,żekoniecznie
chciałamgojakośpocieszyć,zmienićtemat,alenicnie
przychodziłomidogłowy.
Zjedliśmykanapki,chrupaliśmychipsyigadaliśmy.Każdez
naswypiłopodwiepuszkicoli.Przypomniałamsobieo
butelce,którąmiałamwplecaku,więcotworzyłamgoi
wyjęłamjackadanielsa.Jasonwpatrywałsięwniąjakbym
miałajadowitegowęża.
-Skądtomasz?-spytałtymsamym,niebezpiecznie
spokojnymgłosemcowcześniej.
-Bratmidał.Myślał,żebędziemychcielipoimpre-zować.
Zresztąniewiem.Jawsumieniepijędużo,alepomyślałam,że
comiszkodzi.-Usiłowałambrzmiećswobodnie,aleniedo
końcamisięudawało.
-Chybaniemogętegowypić-powiedziałJasonniemal
szeptem.-Topijemójtata.Przezcałeżyciewidujęgotylkow
takiejsytuacji:siedzinaskórzanymfotelu,oglądaPrawoi
porządek,CastlealboGręotron,anastolikuobokzawsze
jesttapieprzonaprostopa-dłościennabutelka.Cowieczór
widzę,jakstopniowosięopróżnia,szklankazaszklanką,aon
jestbardziejwściekłyniżżmijaidwarazybardziej
niebezpieczny.
Patrzyłgdzieśdaleko,ajasiedziałamwbezruchuisłuchałam
bezsłowa.
-Niemamnicprzeciwkopiciu.Niewszyscysątacyjakon.
Nawetjatakiniejestem,kiedypiję,alepoprostu...Nigdynie
tknętegogówna.Nigdy.-Jasonzagapiłsięnabutelkę,tak
jakbywidziałojca,awoczachmiałnienawiść.-Proszę,
schowajto.Wlodówcemampiwo,jeślimaszochotę.
Błyskawicznieschowałambutelkędoplecakaizapięłamgo.
-Przepraszamcię.N-n-n-niewiedziałam.-Tobybyłotyle,
jeślichodziozmianętematu.
Objąłmnieiprzyciągnąłdosiebietakblisko,żezderzyliśmy
siękolanami.
-Oczywiście,żeniewiedziałaś.Niesmućsię.Niezmojego
powodu.
-Alesięsmucę.Niepowinieneśprzezcośtakiego
przechodzić.
Odwróciłmnie,terazsiedziałamplecamidojegopiersi.
Potemsięoparłotyłkabinyioplótłramionamimójbrzuch,tuż
podbiustem.Siedziałammiędzyjegokolanami.Położyłam
ręcenajegokolanach,agłowęmunaramieniuinagleokazało
się,żejestemszczęśliwa.Bezpieczna.Czułambiciejegoserca,
ajegooddechowiewałmikark.Czułamjegociało,dłonietak
bliskomoichpiersi,usta,doktórychmogłabymsięgnąć,gdy-
bymtylkomiaładośćodwagi,isilneramiona,wktórych
czułamsiętakdobrze.Sercewaliłomijakmłotemimusiałam
sięuspokoić,jeśliniechciałamspanikować.Chciałamwięcej.
Więcejdotyku,więcejciepła,więcejjegosiły.Bliskośćbyła
oszałamiającaizakazana.Wymknęłamsięzdomuwśrodku
nocy,aterazsiedziałamwobjęciachchłopaka.Czy
mężczyzny?Niebyłampewna.Czyonjużbyłmężczyzną?
Więckimbyłamja?Kobietączydziewczyną?Chyba
obydwojetkwiliśmygdzieśpomiędzy.Takiemyślikrążyłymi
pogłowieidomagałysięodpowiedzi,aleniedostawałyich,bo
jegobliskośćitwardośćodbierałymizdolnośćrozumowania.
Oddychaliśmyrazempośródchłodnejnocy,podczarnym
niebemskąpanymwsrebrze.Niemusieliśmynicmówićijuż
tobyłoniesamowite.Jedynymdźwiękiembyłynaszeoddechy,
wiatrwśródgałęziipiosenka,
cichnąca,żebyzrobićmiejscekobiecemugłosowi,za-
powiadającemukolejnyutwór:
-TobyłaMontgomeryGentry.Terazdlawszystkichnocnych
kochankówzaśpiewaGloriana.Dlawasjej(KissedYou)
Goodnight.
Sercezaczęłomibićjakszalone,kiedywsłuchałamsięw
słowapiosenki,słodkiejipasującejdonaszegozakazanego
romansuinielegalnejnocnejrandki.Odwróciłamgłowęi
lekkosięprzekręciłam,takżeramieniemopierałamsięobok
ciężarówki.CiemnozieloneoczyJasonalśniływświetle
gwiazdibladymblaskuksiężyca.Czułampodżebramibicie
jegosercaiwiedziałam,żemniepocałuje,więcczekałamz
zapartymtchemwpatrzonawjegooczy,zaciskającdłoniena
jegokolanach,żebydodaćsobieodwagi.Niebałamsięgo
pocałować,bałamsię,żebędętakniecierpliwa,żezrobięto
pierwsza.Głóddrugiegopocałunkudesperackokrążyłmiwe
krwi,dudniłwmięśniachiwsercu,amózgmipłonął.
-Mogę?-spytałledwiesłyszalnymszeptem.Uśmiechnęłam
się.
-Zamknijsięimniepo-po-po...-zamilkłamizamknęłam
oczy.Kiedysięuspokoiłam,powiedziałamdokońca:-Pocałuj
mniejuż.
Szybkozbliżyłsiędomnie,zakryłmojeustaswoimi,ahuk
naszychsercoddawałstanpragnieńinerwów.Zatraciłamsię,
zatopiłamsięwwirzedotykuismaku-miękkości,wilgoci,
gorącu,smakunapojuisoli-orazwogłuszającymdudnieniu
pulsuwuszachimuzycerozlegającejsięmiędzynaszymi
wargami:AndIkissedyou...goodnight.
Kiedysięrozłączyliśmy,Jasonpożerałmniewzrokiem.
-Całowaniecięjest...Boże,niesamowite!
-Więczróbtojeszczeraz.-Dziwiłamniemojaodwaga.
Jegoteż,alenachyliłsiędomoichustipocałowałmnie
znowu,tymrazemgłębiej.Poruszałysięnaszewargi,ajęzykiz
wahaniemmuskałysięiuciekałyspłoszone.Położyłmidłonie
nabrzuchu,ajednaznichjechaławgórę,zatrzymującsiętuż
podpiersią.Podniosłamrękęiobjęłamtyłjegogłowy,bo
widziałam,jaktorobiąnafilmachiodczułammoctegoruchu,
pięknopocałunkuicudownąintymność.Kiedymusnęłam
palcamijegokrótkoostrzyżonewłosynadkarkiem,zaczął
całowaćmniemocniej,jakbydotykmojejdłonirozpaliłjego
pożądanie.Przesunąłdłońwyżejiprzejechałpalcamipomojej
piersi.Tobyłniepewnygest,próba,pytanie.Ajanieznałam
odpowiedzi,właściwejreakcji.Chciałamwięcej.Napewno.
Ale...czytowporządku?Amożenie?Zadużo,zaszybko?
Podobałmisiędotykjegopalców,jakbybadałgranicenowego
terytorium,zakresskromności.Czyośmielęsięgozachęcić,
żebyposunąłsiędalej?
Wahanieodczytałjakosprzeciwipodjechałrękąwyżej,z
dalaodmiejscapożądania.Odczułambrakjegodłonijak
ukłucieżaluinakryłamjąswoją,zatrzymującgopodswoją
pachą.Przerwaliśmypocałunekispojrzeliśmynasiebie.
Wpatrywałsięwemniezielonymioczami,apotemotworzyłje
szerzej,kiedypoprowadziłamjegorękęzpowrotemwdół.
Bluza,którąmnieokrył,zsunęłamisięzramion,kiedysiędo
niegonachylałam,aonbłądziłpomojejpiersi.Nawetprzez
sweter,bluzkę
istanikczułamciepłojegoskóry,męskąmocdotykui
czułość,zjakąmniepieścił.Niktnigdywcześniejniedotykał
mojejpiersiibyłamtakodurzona,jakbymsięczymśnaćpała.
Miałamnasobiezapinanysweter,więcrozpięłamgórny
guzikiprzesunęłamjegodłońnadrugąpierś.Badałpalcamijej
ciężar,sprawdzał,muskał,dotykał,niepewny,alezłakniony.
Czułamsiętakaświadoma,wyzywająca,taka...przyszłomido
głowydziecinnesłowo„niegrzeczna".Niepowinnammu
pozwalaćdotykaćsięwtensposób,ajużnapewnogodotego
zachęcać,aletobyłotakieoszałamiające,uzależniające!
Czułam,żetętnomiwariuje,kiedydotykałmojejpiersiprzez
dwiewarstwybawełny.Czułamsiędorosła,kobiecai
światowa,kiedytakmniepieścił,głaskał,całował.
Pojakimśczasie,któregonieumiałabymokreślić,
odsunęliśmysięodsiebie,ajegodłońopadłazmojejpiersina
brzuch,tymrazembliżejbiodra.
-Nieprzeczytałaśmiwiersza-szepnął.Zarumieniłamsię.
-Naprawdęchcesz?Pokiwałgłową.
-Aniebędzieszsięśmiał?
-Chybażebędzieśmieszny.
-Niepiszęśmiesznychwierszy-powiedziałamizebrałamsię
naodwagę.-Aleniemożesznikomuotympowiedziećanisię
zemnienabijać.
Zmarszczyłczoło.
-Atywyśmiewałabyśsięzemniezpowodumoichzdjęć?
-Nigdy.-Pokręciłamgłową.
-Więcczemujamiałbymsięwyśmiewaćztwoichwierszy?
Wyjęłamnotatnikztorebkiiprzekartkowałamwpo-
szukiwaniuodpowiedniego.Znalazłamdoskonały,któryw
pewnymsensieświetnieoddawałstanmoichuczuć.
Wiedziałam,żewżyciunieprzeczytamgonagłos,więc
podałamJasonowizeszyt,żebysammógłprzeczytać.
Widziałamczytaneprzezniegosłowawwyobraźni,prawieje
czułam,gdyprzesuwałponichwzrokiem.
POCAŁUNEKWIDMO
Ciebieniematutaj,amnietam.
Siedzęsamawpokoju,
atyjesteśduchem.
Możeprzyszłością?
Ułudązmoichmarzeń.
Oddychampowoli,zamykamoczy,
odchylamlekkogłowęiczekamnapocałunek.
Nausta-widmonażywymciele,
wyśnionewarginaciepłychustach,
językzesnówsplecionyzmoim,
oszałamiającyiulotny.
Boprzecieżtylkosięzastanawiam,
jaksmakujepocałunek.
Jakusta,jakjęzyk.
Czybędęwiedziała,corobić,
czysięnieośmieszę?
Inowyniepokój,
mójautorski:
czymożnasięjąkaćwpocałunku?Potknąćwspazmie
pożądania?
Jesteśtylkoduchem,
niedokonanymtrybempełnymprzypuszczeniainie
nauczyszmnietego,cochciałabymumieć.Chybażesię
wydarzysznaprawdęipocałujeszmnie,pocałujesz,
pocałujesz...
Jasonpopatrzyłnamnie,apotemzpowrotemnazeszyt.W
oczachmiałzachwyt.
-Boże!Tojest...Brakmisłów.Magia.Niepoezja,tylko
magiasłowa.-Zacząłczytaćjeszczeraz.-Skądwiesz,jaktak
doskonalełączyćwyrazy?Znamkażdyznichoddzielnie,ale
nigdyniepotrafiłbympołączyćichwtensposób.Żebypowstał
wiersz.-Spuściłamgłowę,policzkimipłonęły.
-Dzięki.Tesłowa...poprostuzemniewychodzą.Piszę
wierszechybadlatego,żetodlamnieszansanaelokwencję.
Płynność.Niemuszęsięwysilać,żebywyrazićsięspójnie.
Każdezdaniewypowiedzianenagłoswymagawysiłku,żeby
sięniezająknąć.Apoezja?Przychodzibezżadnegowysiłku.-
Przygotowywałamtęwypowiedźwgłowieprzezcałyczas,
gdymówiłomoimwierszu.Zapisywałamwgłowie,
odtwarzałamsłowa,ćwiczyłam.Zacząłprzewracaćstronę,ale
zabrałammuzeszyt.Delikatnie,alestanowczo.-Przepraszam,
aleniejestemgotowapozwolićciwchodzićdomoichmyśli.
Czytanietegotojakczytaniemiwgłowie.Pop-p-prostunie
jestemjeszczeg-g-g-gotowa.-Wzięłamgłębokiwdech,żeby
sięspowolnić.
Uśmiechnąłsię,dodającmiodwagiinieokazałaniodrobiny
niecierpliwościczyzażenowaniamoimgłupimzacinaniemsię
idukaniem.
-Wporządku.Absolutniecięrozumiem.Dziękuję,żemito
pokazałaś.
-Tyteżmipokazałeś,więcinaczejniebyłobyfair-
uśmiechnęłamsięszeroko,żebyzamaskowaćpodwójne
znaczenie.
Parsknąłśmiechem.
-Toprawda.Mówią,żewzajemnośćjestpodstawą
uczciwości.-Znówpołożyłdłońnamoimbokuinieśmiało
przesunąłjąwyżej.
-Przysługaza...przysługę.-Ledwiemogłamoddychać,kiedy
zbliżałsiędopiersi.Chciałamznówpoczućtamjegodłoń.
Dotknąłmnieprzezsweteriznówmogłamzaczerpnąć
powietrza.Apotem,jakbyzmuszającsiędotegosiłą,zabrał
rękęipołożyłjąnamoimudzie.Pulspowolimisięuspokajał.
-Chybapowinniśmyjużwracać-szepnął.
-Notak.
-Alejawcaleniechcę.-Zanurzyłtwarzwmoichwłosachi
powąchał.-Ładniepachniesz.
Roześmiałamsię.
-Dzięki.Chyba...Jateżniechcęjechać.Podobamisiętutaj.
Jużwiem,czemutotwojeulubionemiejsce.
-Agdybyśzobaczyła,jaktujestzadnia,kiedyświecisłońce!
Wszędzietam-machnąłrękąwkierunkumaskiciężarówki,
gdziewzgórzeopadałonałąkę-rosnąkwiaty,jestpięknie.
-Więcmusiszmnietukiedyśprzywieźćwdzień.Pokiwał
głową.
-Przywiozę-uśmiechnąłsięiprzypomniałomisię,chybaz
powodutegouśmiechu,jakijestpiękny.
Jegotwarz,wyraźnerysy,ostrekąty,doskonałeproporcjeite
zielone,zieloneoczy.-Atakwogóle,tojużniejestmoje
ulubionemiejsce.
Zmarszczyłambrwi,zdziwiona,chociażmiałampodejrzenie,
dlaczegotakmówi.
-Nie?
Pokręciłgłowąimocniejmnieobjął.
-Terazjesttu.Ty,tutaj,zemną.Wmoichramionach.
Uśmiechnęłamsięiniemogłamwymyślićlepszej
odpowiedziniżwtuleniesięwniegomocniej.
Pokilkuminutachniechętniesprzątnęliśmynasznocny
piknik.Wsiadłamzpowrotemdokabiny,Jasonjeszczeprzez
chwilęzapinałlodówkę.Usadowiłamsięwfotelui
pogłośniłamradio,boleciałaszybkapiosenkazlekkoknajacką
nutą.Rozluźniłamsięirozkoszowałamlekkąmuzykąi
poczuciemszczęścia,którebuzowałowemniezwielkąmocą.
Jasonodwiózłmniedodomuiznówzatrzymałsięprzed
bramą.
-Chciałbymnormalniecięodprowadzićpoddrzwii
pocałowaćnadobranoc.
-Możekiedyś-powiedziałam.-Mniesięteżtoniepodoba.
Rozumiesz,żeniechodzioto,żesięciebiewstydzę,prawda?
Gdybymniebyłaprzekonana,żeojciecuziemimniedokońca
życiaizaczniezamykaćmójpokójnanoc,powiedziałabym
muonas.Przedstawiłabymcię.
Wzruszyłramionami.
-Wiem.Uważajnasiebie,dobrze?Zaczekam,ażbędzieszjuż
wpokoju.Napisz,żedotarłaśbezpiecznie.
Otworzyłamdrzwi,alezłapałmniezanadgarstekipociągnął
zpowrotem.Przyciągałmniebliżejibliżejdosiebie,aż
zaczęłamszorowaćpopulpicieiwytrąciłamzuchwytubutelkę
mountaindew.Objęłamgozaszyjęizanurzyłampalcew
miękkich,nastroszonychwłosach,apotemschyliłamsiędo
pocałunku.
Odsunęłamsię,kiedyzabrakłomitchuizaczęłomisiękręcić
wgłowie.
-Boże.Całowaniecięjest...najlepszym,comisięwżyciu
zdarzyło.
Dotknęłamswoichust.Wiedziałam,żesąnabrzmiałe.
-Todośćniebezpieczne.
-Co?
-Tyija,całowaniesię.
-Czemu?
Popatrzyłammuwoczy,żebywidziałkłębiącesięwemnie
emocje.
-Boniechcęprzerywać.Mogłabymcięcałowaćtakdługo,aż
bymsięudusiła.
Pokiwałgłową.
-Teżtakmam.-Puściłmojąrękęiprzesunąłpalcamipo
mojejkościpoliczkowejidalej,wzdłuższczęki.-Jesteś
piękna.Niesamowiciepiękna.
Pokręciłamgłową.
-Chybażartujesz.Aledziękuję.
Zmarszczyłbrwi,kiedyzeskakiwałamnaziemięiłapałam
drzwi,żebyjezamknąć.
-Dlaczegomiałbymżartować?
Wzruszyłamramionami,boniemiałamochotyrozmawiaćo
moichkompleksach.
-Botak.Alekomplementbyłbardzomiły.
-Toniebyłkomplement.Toprawda.-Wyrazjegooczusię
zmienił,jakbynaglecośzrozumiał.-Zaczekaj.Tychybanie
maszkompleksów,prawda?
Zakręciłamnapalcupasmowłosówiskupiłamsięnatym,
żebysięniezająknąć:
-Jestempewna,żekażdadziewczynanaświeciemajakiś
kompleks.Poprostuniektórelepiejtoukrywają.
-Alejakitymogłabyśmiećkompleks?Spojrzałamnaniegoz
niedowierzaniem.
-Jaki...?Jąkamsię,nawy-wy-wypadek,gdybyśn-n-nie
zauważył.Tokrępujące.Jestemnajniższawklasie,todruga
rzecz.Pozatymbiodramamrozłożystenakilometrwkażdą
stronęizdecydowaniezadużecycki.-Potrząsnęłam
sprężynowągrzywą.-Amojewłosywyglądają,jakbym
czesałajegrzebieniempodłączonymdoprądu.
Jasonpatrzyłnamnietak,jakbymznieważałajego,anie
siebie.Zezłościąotworzyłswojedrzwi,niezamknąłich,
obszedłmaskęwświetlereflektorówistanąłprzedemną.Nie
bałamsięgo,tojasne,alespojrzeniemiałtakintensywnei
pełnedeterminacjiiszedłtakzdecydowanymkrokiem,żemnie
onieśmielił.Cofnęłamsięizachwiałam,kiedymojedrzwisię
zatrzasnęły.Przycisnąłmniedociężarówki,adłoniepołożył
minaudach.
-Niewolnocitakosobiemówić.Rozumiesz?-Oczymiał
chmurne.-Jesteśpiękna.Seksowna.Takpodniecająca,że
zapieraszmidechwpiersi.Nierozumiem,jakkiedykolwiek
mogłemzwracaćuwagęnakogośpozatobą.Maszdoskonałe
biodra,adlafacetaniematakiejopcjijakzadużecycki.Aty
maszdużepiersi
wnajlepszyzmożliwychsposobów.Maszniesamowiteciało.
Nie-sa-mo-wi-te!Ażesięjąkasz?Toczęśćciebie.Wogólemi
tonieprzeszkadza.
Wtuliłamtwarzwjegopierś.Byłampewna,żetaktylkomnie
pociesza.
-Awłosy?
Wplótłwniepalceiprzesypywałmiędzynimimojeloki,
jakbymiałdłoniepełnezłotychmonet.Potemzacisnąłpalcena
pasmachlokówiodchyliłmigłowęwtył,delikatnie,ale
stanowczoimusiałamnaniegospojrzeć.
-Kochamje.
Powiedziałsłowona„k".Tylkoowłosach,alepowiedziałje.
Apotemmniepocałował.Podkuliłampalceustópukrytew
purpurowychtenisówkachKedsa.SłodkiJezu,jaktenchłopak
całuje!
Puściłmniepotymipatrzył,jakznikamwśróddrzew.
Słyszałam,żezapaliłsilnik,akiedysięodwróciłam,widziałam
bladożółtąpoświatęrzucanąprzezjegoreflektory.Stanęłam
podrynną,zadarłamgłowęispojrzałamwoknoBenapiętro
nademną.Niemaludzkiejsiły,żebymtamwlazła.Zejście
byłotylkokwestiątrzymaniasięmocnoizdaniasięna
grawitację.Wzięłamgłębokiwdechiskoncentrowałamsięna
pierwszympodnóżku,przybitymdosidingu,zaktóry
mogłabymzłapać.Chwyciłamgoobiemarękamii
podciągnęłamsięzewszystkichsił,alenawetnieoderwałam
sięodziemi.
Podskoczyłam,podciągnęłamsię,napięłam,zaklęłam,ale
tylkosięodtegowszystkiegospociłam.Przyokazji
uświadomiłamsobie,żecałyczasmamnasobiebluzęJasona.
Właśniewtejchwilizabrzęczałmitelefon
wtorebce.WyjęłamgoiprzeczytałamSMSodniego:
„Minęłokilkaminut.Jesteśjużwpokoju?"
Bezzastanowieniaodpisałam:„Nie.Zeszłampotejrynnie,
alewejśćnagóręniedamrady.Nieśmiejsię!TONIEJEST
ZABAWNE!"
Czekałamnaodpowiedźizastanawiałamsię,comamteraz
zrobić,kiedyusłyszałamzaplecamitrzaskłamanejgałązki.
Odwróciłamsięizobaczyłam,żeJasonidziedomnie
pomiędzydrzewami.Stanąłobokmnieipopatrzyłnarynnę,
którabyławtejchwilimoimnajwiększymwrogiem.
-Możebyćproblem.Niewiem,czyjabymtamwszedł.-
Złapałzarynnęipotrząsnąłnią,żebysprawdzićstabilność,ale
zzadowoleniempokiwałgłową.-Możeciępodsadzę?
-Samaniewiem.Wtedyugrzęznęwpołowie.Niejestemdość
silna,żebysięwspiąć.
-Amaszkluczedodomu?-spytał.
-Tak,aletatawłączananocalarm,ajanieznamkodu.
-Tojakwyszłaś?Alarmyzwykleobejmująteżokna.
Zdziwiłamsię.
-Niewiem,niezastanawiałamsięnadtym.MożeBenjakoś
odłączyłokno.
-TooknoBena?
-Tak.Toonprzymocowałtekawałkidrewna,żebybyłona
czymstanąć.
Jasondrugirazprzyjrzałsięrynnie.
-Faktycznie,niezauważyłemwcześniej.Sprytnie.
-Wyszczerzyłzęby.-Bensięchybaczęstowymyka?
Zachichotałam.
-Otak!
-Więcjakwraca?Zagapiłamsięnaniego.
-Hm.Niewiem.Nadtymteżsięniezastanawiałam.Nie
jestembardzozaawansowanawtychsprawach.
-Nowyraźnienie-uśmiechnąłsię.-Mamnaciebiezły
wpływ.
-Możetrochę-przyznałam.-Alepodobamisięto.Czujęsię
wolna.Byłosuper.Chciałabymtylkomócwrócić.
-Twójbratmakomórkę?Mogłabyśdoniegonapisać.Może
byjakośpomógł.-Jeszczerazobejrzałrynnę,takjakbysię
zastanawiał,jakmnietamwtaszczyć.-Alecałyczaswydajemi
się,żegdybymciępodsadził,dałabyśradę.
-Poprostuszukaszpretekstu,żebymniepomacaćpotyłku.-
Podeszłamdorynnyizłapałamsiępierwszejpodpórki.Żeby
doniejsięgnąć,musiałamstanąćnapalcach.
Jasonstanąłzamnąizaparłomidechwpiersi,kiedymusnął
rękamimojąpupęwopiętychdżinsach.
-Apotrzebujępretekstu?
Odwróciłamgłowę,żebyspojrzećmuwoczy.
-Tak,potrzebujesz!Niejesteśmyjeszczenaetapie„macam
Beccępotyłku,kiedymisiępodoba",cwaniaczku,więcłapy
przysobie.-Próbowałamutrzymaćpoważnąminę,alemisię
nieudało.
Położyłmiręcenabiodrachizrobiłsmutnąminkę.
-Dobra.Bądźsobietaka.Odmawiajmiradościzkontaktówz
twoimzjawiskowymtyłkiem.
Spojrzałamnaniegozniedowierzeniem.
-Zjawiskowym?Naprawdętakmyślisz?Potraktowałtojako
zaproszenie,którymchyba
zresztąbyło,izacząłmniedotykać.
-Sprawdźmyjeszczeraz.-Przesunąłrękąpomojejpupie,
badającjejokrytydżinsamikształt.-Tak.Tobyłodobre
słowo.Maszzjawiskowytyłek,mojadroga.
Poczułam,żesięczerwienię,alenieprzerwałamjego
wędrówki.
-Cieszęsię,żetakmyślisz.
Naglejegoręcewróciłynabiodra,aonzapytałpoważnie:
-Naciskamnaciebie?Nachyliłamsiędoniego.
-Tak.Nie.Niewiem.Tomisiępodoba.Wszystko.Podoba
misię,żepozwalałamcisiędotykać,alejakaśczęśćmnie
mówi,żeniepowinieneś.Podejrzewamtylko,żemówigłosem
hiperkonserwartywnegowychowania,jakiezafundowalimi
rodzice.Lubięcięcałować.Lubięsięztobąwymykać-
westchnęłam.-Nigdywcześniejniezrobiłamnic
ryzykownego,niezłamałamżadnychzasad.Całeżyciebyłam
grzeczna,więcpodobamisię,żeprzytobiejestemtrochę
niedobra.
Jasonpokiwałgłową.
-Poprostuniechciałbymciędoniczegozmuszać.Japo
prostu...zawszechcęwięcejciebie.Jestemstraszniełapczywy.
Chcęcięwięcejcałować,więcejdotykać.Aletakjakmówiłaś,
toniebezpieczne.Jesteśjaknarkotykipowolisięodciebie
uzależniam.-Odsunąłmiopadającenatwarzwłosyi
pocałowałmnietam,gdziepłatekuchastykasięzeszczęką.-
Musimyspróbowaćciępodsadzić.
Ukląkłizrobiłkoszyczekzesplecionychdłoni.Zawahałam
się,alewsparłamsię,jednąrękątrzymającgozaramię,adrugą
chwytającsięrynny.Jasonpoliczyłszeptemdotrzechimnie
podniósł.Musiałamszybkostłumićpisk,kiedywystrzeliłmnie
wpowietrze.Sięgnęłamdopierwszejpodpórki,niepewnie
balansujączjednąnogąwjegodłoniach.
-Stańminaramionach-polecił.Ostrożnieprzeniosłamciężar
ciała,obiemarękamitrzymającsięrynny.Oknobyłobliżej,ale
wciążzadaleko.
-Jeszczeniesięgnę-powiedziałam.-Drugapodpórkajestza
wysoko.
Jasonszerzejrozstawiłnogi.Złapałmniezakostkiispojrzał
wgórę.
-Dobrze,więcstanieszminarękach.
-Czyśtyoszalał?!Nieutrzymaszmnienawyprostowanych
rękach.Złamięcięwpół!
Parsknął.
-Nocoty,jesteślekkajakpiórko.Niekłóćsię,damradę.
Obiecuję,żeniespadniesz.-Puściłjednązmoichkosteki
przesunąłmidłońpodstopęapotemwyprostowałrękę,także
kucałamnazgiętejnodze.-Terazstańnatejnodzeiprzenieś
ciężarnadrugątakszybko,jakzdołasz.Trzymajsięrynny.
Jeślipoczujesz,żespadasz,niebrońsię.Przysięgam,żecię
złapię.
Ztrudemprzełknęłamślinę,zaczęłamszybciejoddychać,a
sercewaliłomijakszalone.
-Bojęsię.
-Trzymamcię.Nicsięniestanie,obiecuję.Zaczynamyna
trzy.Gotowa?Raz...Dwa...Trzy!-Natrzywstałamzjego
ramion.Poczułam,żejegorękablokuje
siępodemną.Wyprostowałamdrugąnogę,onpodstawiłmi
rękępodstopęiotostałamnajegowyprostowanych
ramionach,jakieśtrzyipółmetranadziemią.
Sercewaliłomiwpiersi,akrewpulsowaławuszach.
Zachwiałamsię,aleJasonpoprawiłpozycjęistałamjuż
stabilnie.Jednąrękątrzymałamrynnę,apodpórkęmiałamna
wysokościbrzucha.Złapałamsięrynnytakwysokonadgłową,
jakdałamradęizcałejsiłysiępodciągnęłam,pomagającsobie
wspinaniemsięstopamipościanie.Przeżyłamchwilęgrozy,
kiedyJasonzabrałręceibyłamzdananasiebie,przyczepiona
domuru,alewtedyjakimścudemmojestopynatrafiłyna
drewnianąpodpórkęichoćlekkoroztrzęsiona,stanęłamna
nogach.
-Jasnadupa!-Wydyszałam.SpojrzałamnaJasonaitobył
błąd.-Cholerajasna,zrobiłamto!
-Wiedziałem,żedaszradę.Jeszczekawałek.Oknojest
otwarte?
Popchnęłamje,aleuchyliłosiętylkonakilkacentymetrów.
-Jestczymśzablokowane.-Zastukałampaznokciemwszybę
ipochwiliwokniepojawiłsięBen.
Byłzszokowanyiwyrwanyzesnu,więctylkostałipatrzyłna
mniewoszołomieniu,adopieropochwiliruszyłdoakcji.
Otworzyłokno,złapałmniepodpachamiiwciągnąłdośrodka.
-Jezusrającynaniebiesko,jakmniewystraszyłaś!
Gramoliłamsięnagrubydywan,amójrzekomo
zjawiskowytyłekdyndałwpowietrzu.Stanęłamnanogi,
wychyliłamsięprzezoknoipomachałamdoJasona.Pokazał
mitelefonibezgłośniepoprosił,żebymzadzwoniła,apotem
zniknąłwśróddrzew.
OdwróciłamsiędoBena.
-Czytypowiedziałeś„Jezusrającynaniebiesko"?!
Wyszczerzyłzęby.
-Tak.Okazałosię,żesrałnaniebiesko.Ktobypomyślał?-
Wzruszyłramionamijakbyodkryłjakiświelkisekret.
Roześmiałamsięidlazabawygopopchnęłam.
-Czemunalitośćboskąniepowiedziałeś,żetaktrudnojest
sięwspiąćzpowrotem?!
Znówwzruszyłramionami.
-Czyjawiem?Niepomyślałemotym.Jużniewydajemisię
totrudne.No,alejatorobięoddawna.
-GdybynieJason,nieweszłabym.
-Dobrzesiębawiłaś?
Pokiwałamgłową,aleniechciałamsobiezepsućtejcudownej
nocy,rozmawiająconiejzmoimnajaranymbratem.
-Byłosuper.Alejestemwykończona,idęspać.-Położyłam
plecakBenanajegołóżku.-Wyszłonato,żenicnie
wypiliśmy.Aledobrzesiębawiliśmyibeztego.
Benwyłowiłbutelkęzplecaka,odkręciłiwziąłdużyłyk.
Przełykając,nawetniebardzosięskrzywił.
-Będziewięcejdlamnie.-Zrzuciłplecaknapodłogę,położył
siędołóżkaiznówłyknął.-Dobranoc,Beck.
Zawahałamsięwdrzwiach,bozobaczyłam,żebierzetrzeci
łykinaglebutelkabyłapustajużniemaldogórnejkrawędzi
banderoli.
-Jesteśpewien,żepowinieneś...
-Dobranoc,Beck-powtórzyłbardziejstanowczo,żeby
zakończyćtematpicia.
Wyszłam,alewżołądkuażmnieściskałozniepokoju.Jego
nastrójtakszybkosięzmieniałzradosnegonazły,apozatym
wypiłprawiejednączwartąbutelkiwhiskywzaledwiekilka
minutiwyglądałonato,żerobitakczęsto.Alekiedydotarłam
doswojegopokoju,rozebrałamsiędopodkoszulkaimajteki
wśliznęłamsiędołóżka,zapomniałamoBenie.Myśli
wypełniałmiJason,jegodłoniebłądzącepomoichbiodrach,
ustanamoichwargach,żarłocznepocałunki.
Zanimzasnęłam,zastanawiałamsię,jaktozrobić,żeby
wymykaćsiędoniegotakczęsto,jaksięda.
JASON
Nocwalki
Następnyponiedziałek
BeccaprzysłałamiwweekendkilkaSMS-ów,alenieudało
namsięspotkać.Pytałem,aletwierdziła,żejejojcieccoś
podejrzewa,więcniemożeryzykować.Dlamnieweekendy
byłynajgorsze.Jeślinicważnegosięniedziało,tatamiał
wolne,więcmusiałemsiębardzostaraćschodzićmuzdrogi.
Zwyklesiedziałemwpokojuiuczyłemsięalboćwiczyłemw
piwnicy.Wtenweekendnieunikałemgowystarczająco
czujnie.Wniedzielęurządziłwielkiechlanie,zmieszał
skrzynkępiwazJackiemDanielsem.Ćwiczyłem,odrabiałem
lekcje,apotemwśliznąłemsiędokuchni,żebycośzjeść.To
byłzłypomysł.Obiłmikilkażeberipoluzowałząb,ale
oddałemmuiwkońcuwróciłdooglądanimaratonu
Kompaniibraci.
Niemampojęcia,czemukatowałsięfilmamiwojennymi,ale
tooznaczało,żejestniewhumorze.Wziąłemlunchdo
swojegopokoju.Kolacjęzjadłemdopieroowpółdodrugiej,
kiedywreszcieurwałmusięfilm.
Wponiedziałekwszkoleniebyłemwnajlepszymnastroju.
PrzezcaływeekendchodziłymipogłowiepocałunkizBeccąi
tylkodziękitemuprzetrwałem.Kiedyjednakwidziałemjąna
przerwach,tylkolekkosięuśmiechałaibiegładalej.
Przeżywałemtoprzezresztędnia,zastanawiającsię,czyjuż
zaczęłażałować.
Przyszładomnie,kiedychowałemrzeczydoszafkiprzed
kolejnąlekcją.
-Przepraszam,żeniedałamradyzobaczyćsięztobąw
weekend-powiedziała,materializującsięprzymoimboku.
Wzruszyłemramionami.
-Wszystkowporządku?Zmarszczyłabrwi.
-Tak,czemupytasz?
-Wcześniejprawieniezwracałaśnamnieuwagi.
-Naprzerwachzawszejestemzestresowana.Mamlekcjew
różnychkońcachszkołyikiedyprzeciskamsięprzezten
zatłoczonykorytarz,myślętylkotym,żebydotrzećdoklasyna
czas.
Odrazumiulżyło.
-Notak,tomasens.
Przekrzywiłagłowęijeszczemocniejzmarszczyłabrwi.
-Aco?Copomyślałeś?Żecięignoruję?-Znówwzruszyłem
ramionami,bouświadomiłemsobie,żetogłupie.-Hej,cosię
dzieje?Jesteśwzłymhumorze.Toprzezemnie?
Zatrzasnąłemszafkęiwziąłemjązarękę.
-Nicminiejest.
-Gównoprawda.Zdziwiłemsię.
-Naprawdęjestwporządku...
Popchnęłamnienaszafkę,niezwracającuwaginatłumy
wciążprzetaczającesięprzezkorytarz.
-Mów.
Czułemnasobiejejciało,jejpiersimiędzynami,jejbiodra
napierającenamojeiwiedziałem,żeniemogęskłamać.
-Poprostumiałemciężkiweekend.Tatabyłbardzopijanyi
oglądałwojennefilmy.Tosięnigdyniekończydobrze.-
Mówiłemledwiesłyszalnymszeptem.Wolałabymzrobić
miliardprzysiadówniżrozmawiaćotymgównie.-Alenicmi
niejest.
WoczachBekkiwidziałemgniewiból.
-Boże...Przepraszam.Ja...Przerwałemjej.
-Słuchaj,niebierztegodosiebie.Tonietwójproblem.Topo
prostubagno,zktórymmuszęsięmierzyćidajęradę.Nicmi
niebędzie.Nieobwiniajsię,jeśliodczasudoczasubędęw
gorszejformie,dobrze?Uśmiechajsiędomniealbomnie
pocałuj,wtedybędzielepiej.
Niezawahałasię,nawetnasekundę.Przycisnęłaustado
moichiuśmiechnęłasię,ajejuśmiech,któryczułemna
wargachodrazuprzepędziłczarnąchmuręzgłowy,zdjąłmi
ciężarzramioniosłabiłbólwżebrachiwsercu.Oddałem
pocałunek,zatopiłemsięwniej.Pozwoliłamipołożyćdłonie
nabiodrach,przyciągnąćsiębliżej,pocałowaćmocniej,a
wokółnasroztaczałasięcisza,bobudynekpustoszał.
Całowałemjąimyślałem
Otymjejniesamowitymwierszu,wktórymbyłacałowana
przezducha.Starałemsięrobićtotak,żebyniemiała
wątpliwości,żejestemprawdziwy,żejużniejestemduchem.
Możebyłemaroganckiizarozumiały,alemiałempewność,że
tenwierszbyłomnie.Poprostukiedygopisała,niewiedziała
jeszczeotym.
-Nodobrze,wydwoje,dajciejużspokój.Czypanniema
treningu,panieDorsey?-MinąłnaspanHansen,nauczyciel
biologiiizawarczałnanaspodrodze.Niezwolnił,żeby
sprawdzić,czyposłuchaliśmy,cosięzresztąniestało.
Beccazachichotałaioparłamiczołonapiersi.
-Jesteśmyterazjednąztychpar,conie?
-Których?-Zachwyciłomnie,żemyślionasjakooparze.
-Tą,którasięobściskujenakorytarzuidostajezatoochrzan.
-Objęłamniezaszyjęimusnęłapalcemwargę,naktórejbył
jeszczesłabyśladporozcięciu.
Lekkougryzłemjąwpalec,aonasięroześmiała,przylgnęła
domniebliżejiznówmniepocałowała.
-Lepiejjużidź-powiedziała,kiedyznówsięodsiebie
odsunęliśmy.-Zaczynammiećnaciebiezływpływ.
Roześmiałemsięipomyślałem,żewciąguparuminut
poprawiłaminastrójtylkokilkomasłowamiipocałunkami.
-Tak,powinienemiść.Trenersięwścieknie,jaksięznów
spóźnię.
Odsunęłasięodemnieipoprawiłaplecaknaramionach.
-Zadzwonię.Jeślisięuda,postaramsięwyjśćdociebiedziś
wieczorem.
Treningminąłbłyskiem.Wiemtylko,żedałemzsiebie
wszystko.PocałunkiBekkirozpaliłymojeciałożywym
ogniem.Prawienieczułemblokówanipłonącychpobieganiu
mięśniwnogach.Wróciłemdodomu,zrobiłemobiad,swój
zjadłemjaknajszybciej,aporcjędlatatystarannieprzykryłem.
Mamasiedziałanaprzeciwkomnieijadła,milczącajak
zawsze.Byłachudajakszczapa,acienkie,jasnewłosyjak
zwyklezwiązaławkucyk.Uświadomiłemsobie,żemamjej
oczy,jasnozieloneizdumiewającejaskrawością.Tylkożejej
byłyzmęczoneiwjakiśsposóbpuste.Zajadałemkurczaka
cacciatore,któregoprzyrządziłem,myślałemowszystkim,co
moglibyśmyzrobićzBeccą,gdybyudałojejsięzemną
spotkaćiprzypomniałemsobiejejpytaniaomojąmamę.
Zdumiałomnie,żewsumieniconiejniewiem.
Przestałemjeśćispojrzałemnaniąwzamyśleniu.
-Co?-spytałacichymgłosem,zachrypniętymod
nieużywania.-Mamcośnatwarzy?-Otarłausta.
Pokręciłemgłową.
-Taksięzastanawiam...Jaktosięstało,żejesteśztatą?
Wideleczawisłwpołowiedrogidojejust.
-Co?!-Popatrzyłanamnietak,jakbywyrosłymirogi.-A
co?
Wzruszyłemramionami.
-Jestemciekawy.Nicotymniewiem.
-Czemujesteściekawy?
Znówwzruszyłemramionami.Mamaprzełknęłakęsipopiła
mrożonąherbatą.Oparłasięokrzesłoispojrzaławokno.
-Byłnaszympacjentem.WróciłzpierwszejsłużbywIraku.
Nawetpocywilnemubyłwkażdymcalużołnierzem.Nosił
czapeczkęzdaszkiem,pamiętaszją?Biała,zlogiemTigersów.
Miałjąnagłowie,akiedymniezobaczył,zdjąłjąitrzymał
przedsobą,takjakbymbyłajakimśgenerałem.
Natowspomnieniejejtwarzsięzmieniła,złagodniała,
nabrałażycia.Zdałemsobiesprawęporazpierwszywżyciu,
żekiedyśmusiałabyćładna.Dziwne.
-Byłprzystojny.Wysoki,umięśniony.Wydawałsięmiły.Nie
wiedziałamnicowojnieanijakibędzie,kiedywróci.
Spotykaliśmysięprzeztedwamiesiącemiędzyjego
wyjazdamiichybazaczęłosięcośpoważnego.Powiedziałam
mu,żebędępisałaizaczekam.Takzrobiłam.-Spojrzałana
lewąrękę,namałybrylanciknacienkiejzłotejobrączce.
Łagodnośćiożywieniezniknęłyiwróciłamama,którąznałem,
zmęczona,wycofana.-Niewiedziałam,żezmienisięw...W
to,czymjestteraz.Tosiędziałostopniowo,nienagle.Zaczęło
sięodprzypalonegoobiadu,jakiegośgłupiegopytania,złego
dniaczyzłegosnu.Zespółstresupourazowego,tyleżeon
nigdynicztymniezrobił,nieszukałpomocy.Poprostustałsię
zły.
Niewiedziałem,copowiedzieć.
-Kochałaśgo?
-Czygokochałam?-Przekręciłapierścioneknapalcu,nie
patrzącnamnie.-Może.Niewiem.Trudnopowiedzieć.Nie
byłojakwromantycznychkomediach.-Spojrzałanamniez
zaciekawieniemibyłatopierwszażywaemocja,jakąuniej
wiedziałemodlat.-Jesteśwkimśzakochany,Jasonie?
Odsunąłemtalerzzkurczakiem.
-Jestjednadziewczyna.Niewiem,czytomiłość,alebardzo
jąlubię.-Niewiedziałem,czemujejtomówię,skądsięto
bierze.
Przezchwilęmilczała.
-Bądźostrożny.Miłośćbywaniebezpieczna.-Spojrzałamiw
oczy.-Chciałabymjąpoznać,alerozumiem,czemujejtunie
przyprowadzasz.
Odwróciłemwzrok.
-Tak.Toniebyłbydobrypomysł.Tatabyniezrozumiał.
-Onawie?Onim?
Niespokojniesięporuszyłemipożałowałem,żewogóle
zacząłemtentemat.Wolałbymjechaćterazmojąciężarówką.
-Tak.
-Powiekomuś?-Mamapytałacicho,aleostro.Pokręciłem
głową.
-Niesądzę.
Nieodpowiedziała.Wstała,umyłatalerz,dopiłaherbatęi
wstawiłaszklankędozlewu,apotemprzemówiła,nie
odrywającwzrokuzzaokna:
-Przykromi,żejesteśnatoskazany.Jesteśdobrym
dzieckiem.
Terazteżniewiedziałem,coodpowiedzieć.
-Myślałaśkiedyś,żebyodejść?-Pytaniesamomisię
wyrwało.
Mamapokręciłagłową.
-Nicdobregobyztegonieprzyszło.Wiesz,jakionjest.Poza
tymitakniemiałabymdokądiść.Całeżyciemieszkałamtutaj,
niewiedziałabym,corobić.
Szczególniezmałymdzieckiem.-Przerzuciłakucyknaramię
ispojrzałanamnie.-Jesteśprawiedorosły.Niedługo
wyjedzieszitowszystkobędziejakzłysen.
-Zostaniesz,kiedyjasięwyprowadzę?
-Oczywiście-powiedziała,jakbydziwiłasię,żepytam.-Nie
przejmujsięmną.Skupsięnanauceigrze.
Głębokoskrywanatajemnicawydostałasięnazewnątrz:
-Ajeśliniechcęjużgrać?
Odwróciłasięnapięcieispojrzałanamniezprzerażeniem.
-Nawettakniemów.Idźdocollege'u.Graj,żebydostać
stypendium.Późniejpodejmieszdecyzję.Niewchodźmuteraz
wdrogę.Zostałytylkodwalata.-Strachjakbyzbladł,anajego
miejscupojawiłasięciekawość.-Acobyśrobiłinnego?
Wzruszyłemramionami.
-Interesujemniefotografia.
-Serio?-Pokiwałagłową.-Jabymotymniemówiłatacie.
Wiesz,jakionjest.
Tozdaniewyjaśniałowszystko.„Wiesz,jakionjest".Żadnez
nasniesłyszało,żeprzyszedłzgarażu.
-Czegomaminiemówić?-Mówiłnisko,groźnieiodrobinę
niewyraźnie.Czylimiałprzystanekwbarze.Słyszałemwjego
słowachalkohol.Widziałemgowzmrużonychgroźnieoczach.
Podniosłemsiętakspokojnie,jakmogłem,iwstawiłemjego
talerzdomikrofalówki,żebygopodgrzać,apotemposobie
posprzątałem.Spojrzałemnamamę,alejejjużniebyłoDrzwi
dopracownizamknęłysięzcichymkliknięciem,którerozmyło
sięwgłuchej
ciszy.Desperackoszukałempomysłunacośdopowiedzenia.
-Nictakiego.Byłtylko...takitestnabiologii.Nieposzedłmi
najlepiej,aletonicważnego,doniczegosięnieliczy.-Tobyło
kłamstwo,bodostałempiątkę,aleniclepszegonieprzyszłomi
dogłowy.
Zrobiłkilkakrokówwmojąstronę,ajazmusiłemsiędo
pozostanianamiejscu,podniesieniagłowyispojrzeniamuw
oczy.Próbowałemsobiewmówić,żeto,copowiedziałem,
byłoprawdą,żebyniewidziałwmoichoczachwątpliwości.
Miałemoczymamy,alepozatymbyłempodobnydoojca:
szerokiwramionach,zkrótkoostrzyżonymijasnymiwłosami,
głębokoosadzonymioczami,choćjegobyłybrązowe,amoje
zielone,alepozatymidentyczne.Mieliśmyteżtakąsamą
sylwetkę,choćjabyłemniższyibardziejkrępy,miałemteż
szersząklatkępiersiową.Poprzodkachmamyzplemienia
Cherokeeodziedziczyłemwyżejosadzoneiostrzejszekości
policzkowe.
Patrzyłnamniezgóry,bobyłokilkacentymetrówwyższy,
miałstoosiemdziesiątosiemcentymetrówwzrostu,ajametr
osiemdziesiąt.
-Nienauczyłeśsięjeszcze,żebyniełgaćpolicjantowi,synu?
-Jeszczejedenkrok,dlapodtrzymaniaefektu.-Ijakijestem?
Wiedziałem,żenieodpowiem.Trzymałemustanakłódkęi
patrzyłemnaniego,śmiertelnieprzerażony,aleniezdolnydo
okazaniatego.Nigdynieprzestałemsiębać,przynajmniejna
początku,choćminęłojużtylelat.Wtejciężkiejciszy
mikrofalówkazapikałatrzyrazy.
Zaatakowałostroiszybko.Dwaciosywnerkiodebrałymi
oddech.Przyjąłemje,zaczekałem,ażsięwycofaioddałem.
Celowałemwszczękę,aleuchyliłsięwzłąstronęitrafiłemw
nos,zktóregotrysnęłakrew.Nigdywcześniejnieuderzyłem
godokrwi.Zatoczyłsięwtyłizniedowierzaniemotarłnos.
Niepozwoliłemmuodzyskaćrównowagiiuderzyłemznów,
tymrazemfaktyczniewszczękę,alepotemsięspionizowałi
jużniemiałemszans.Niehamowałsię.
Zmiażdżyłmiszczękę,uderzyłprawymsierpowymw
policzekirozciąłmiskórę,apotempowtórzyłcios,odktórego
popłynęłamikrewznosa.Zatoczyłemsięnablati
przedramieniemotarłemkrewztwarzy.Ruszyłnamnie,
zamachującsięlewąręką,aledałemnurapodniąiwalnąłem
gowbrzuchtakmocno,żezgiąłsięwpół.
Minąłemgo,złapałamleżącenablaciekluczykidoautai
wybiegłemkuchennymidrzwiami.Trzasnęły,aleposekundzie
znówbyłyotwarte,bobiegłzamną.Dopadłemdociężarówki,
wgramoliłemsiędośrodkaiwłączyłemsilnik.Żwirtrysnął
spodtylnychkół,kiedywykręcałem,żebywyjechaćnadrogę.
Zerknąłemwewstecznelusterkoipatrzyłem,jakpostaćtaty
stajesięcorazmniejsza.Jednąrękątrzymałsięzażołądek,
drugąwycierałnos.
Złapałemsięnatym,żerobiędokładnietosamo.Prawym
przedramieniemocierałemnos.Takjakon.Zakląłempod
nosem,apotemwłączyłemradioiwrzeszczałem,uderzając
pięściamiwkierownicę.Koszulkanapiersizaczęłamisię
kleić,apoliczekzalanybyłciepłą,gęstąkrwią.Miałemto
gdzieś.Niewiedziałem,dokądjadę.Poprostuprzedsiebie.W
sumieniezaskoczyłomnie,żeznalazłemsięprzedbramąna
osiedleBekki.
„Możeszterazwyjść?",napisałembezzastanowienia.„Daj
michwilę".
Otarłempoliczek,alezobaczyłemnaprzedramieniukrew,
więcdałemsobiespokój.Rzadkobiłmniewtwarz,boto
wywoływałopytania.Poruszyłemszczęką,żebysprawdzić,
czybardzoboli.Ciosbyłmocny,więcbolało,alenaszczęście
niczegominiezłamałaninieuszkodził.Nigdyniemiałem
złamanejszczęki,alepodejrzewałem,żeniebyłobytoani
przyjemne,aniłatwedowytłumaczenia.
Patrzyłemprzezoknonazapadającypowoliwieczórinie
zauważyłem,żeodstronypasażeranadchodziBecca.
Wystraszyłemsię,kiedyotworzyładrzwiiwskoczyłado
środka.Nawetsięniezastanowiłem,jakiewrażeniezrobina
niejmojezakrwawioneciało,dopókisięnieodwróciłem,żeby
sięuśmiechnąć.
-Jezus!Cosięstało?-Wjednejchwilipoczułemnatwarzy
jejdelikatnepalce.Skądśwyciągnęłachusteczkęiocierałami
rozcięcienapoliczkuikrewwciążkapiącąznosa.
-Pobiłemsięztatą.-Wzruszyłemramionami,żebyokazać
obojętność,którejnieczułem.
Beccamiałałzywoczach.
-Boże.Jesteścaływekrwi.-Dotknęłamojegonosa,aja
skrzywiłemsięzbólu.-Chybajestzłamany.
-Nicminiebędzie.Pokręciłagłową.
-Trzebazszyćpo-po-policzek.-Ponosiespłynęłajejłza,a
drżącymirękamiocierałamikrew.-Musimyjechaćnaostry
dyżur.
Nierozumiałem,czemupłacze.Wiedziałemtylko,żenie
mogętegoznieść.
-Niepłacz,Beck,proszęcię.Nicminiejest.Towygląda
znaczniegorzejniżjestwrzeczywistości.-Tobyłokłamstwo,
bozbóluprawieniewidziałemnaoczy.
Pokręciłagłowąiłzypłynęłyterazszybciej.
-Nieprawda.Niekłam.
-Przepraszam.Maszrację,kurewskoboli,aleniemogę
jechaćdoszpitala.Tutajwiedzą,kimjestem.Będązadawać
pytania.
-Nat-t-tepytaniat-t-t-trzebaodpowiedzieć.-Jąkającsię,
mrugała,ajasięjużnauczyłem,żetooznakawielkichemocji.-
Toniewpo-po-porządku.Takniemożebyć.
Odsunąłemsię.
-Niemogęiniezrobiętego.Tosięźleskończydlamnie,dla
ciebie,dlamamy.Dlakażdego,ktosięotymdowie.-
Wciągnąłemgłębokopowietrzeipowiedziałemprawdę.-Za
bardzosięboję,żebypowiedzieć.Proszęcię,odpuść.Nicmi
niebędzie.
Znówpokręciłagłowąiotarłaoczy.
-Niemogęodpuścić.Zabardzomnieboli,kiedywidzęcięw
takimstanie.
Puściłemwiązkęsiarczystychprzekleństw.
-Powinienembyłsiępoprostuprzejechać,zamiast
przyjeżdżaćtutaj.Przepraszam,żecięwciągamwtobagno.
Złapałamniezarękęiwbiłamipaznokcie.Spojrzałemna
skórę,wktórąsięwbijała.Każdypaznokiećmiałnasamej
górzebiałypasek.Tochybajakiśrodzajmanicuru.
-Jużmniewciągnąłeś.Jestemwciągniętainiecofniemytego.
Jesteśmoimchłopakiemiprzejmujęsiętobą.
-Więccomamzrobić?-Mówiłemdookna.Odszczekiwałem
sięjejiniemogłemnicnatoporadzić.-Nikomuniepowiem.
Tomojeżycie.Tak,mamostroprzesrane,alemuszęto
wytrzymać,tylkodokońcaszkoły.Późniejstądspadam.Jeśli
niemożeszsięztympogodzić,żenicniepowiem,to...Nie
wiemco.Alenicztegoniebędzie.Bojaitakniepowiem.
-Dlaczego?Nierozumiem.
-Wiem,żenierozumiesz.Chceszdorobićjakąśpieprzoną
psychologicznągadkędotego,żesięcholernieboję,cozrobi
tata,jeśliznówkomuśpowiem?Niestety,niemamnicpod
ręką.Niejestemtakimądryjakty.Wiemtylko,żemnie
przeraża.Iwiem,cosięstanie,jakkomuśpowiem!Zabiorą
mniedodomudziecka?Dorodzinyzastępczej?Ztegoco
słyszałem,możetambyćtaksamoalbogorzej.Onzaczniesię
wyżywaćnamamie,amnieniebędzie.Aonaniepowie.Inie
odejdzie.Mogłaodejść,zanimsięurodziłem,aletegonie
zrobiła,bojesttchórzem,taksamojakja.Nieznaszgo,Beck.
Tak,jakjestteraz,jestlepiej.Onsięwyprze,aludziemu
uwierzą.NiktniechcemiećnapieńkuzMike'emDorseyem.
Chceszwiedzieć,czemudzisiajjestemcaływekrwi?Bomu
oddałem.Dlatego.Uderzyłmnie,ajajego.Zwyklewten
sposóbkończysięszybciej.Alenigdyniebyłoażtak.Chyba
niejestdzisiajażtakpijanyjakzwykle,gdymniebije.Nie
wiemzresztą.
Narosłamiędzynamicisza,gęsta,twardainiedozniesienia.
-Przepraszamcię-szepnęła.
Uderzyłemsiępięściąwczoło.
-Nieprzepraszaj.Tojapowinienem.Przepraszam,żecięwto
wciągnąłem.Żenaciebiekrzyczałem.Zasługujesznacoś
lepszego.Nakogoślepszegoniżja.
-Jedź.
Spojrzałemnaniązezdumieniem.
-Co?
-Zacznijjechać,proszęcię.Gdziekolwiek.Poprostujedź.-
Byławściekła,ajanierozumiałemdlaczego.
Ruszyłem.Jechałemdalekoiszybko.Tymrazemradiobyło
wyłączone,amysiedzieliśmyzatopienikażdewswoich
myślach.Jejbyłydlamnienieprzeniknione,awmoichkłębił
sięwirpoczuciawiny,wstydu,zagubieniaibólu.Wktórymś
momenciewyjechałemnaautostradę,awieczórzmieniałsięw
noc.Wkońcuniemogłemdłużejwytrzymać.
-Czemujesteśzła?
-Bojakmożeszmówić,żezasługujęnakogoślepszego?Co
jestzemnąnietak,żenieufasz,żewiem,czegochcę?
Odwróciłemsięwjejstronę.
-Co?Jakto...?-Spojrzałemnaniąszybko,apotemz
powrotemnaszosę.-Nieodwracajtegoprzeciwkosobie.Ja
mamtakigównianybagaż,pococion?Jesteśmądra,piękna,
utalentowana,możeszmiećcokolwiekzechcesz.Jajestem
pionkiemwgrzemojegotaty.Powinnaśbyćzkimś,kto...Nie
wiem.Ktoniematyluproblemówcoja.
Pokręciłagłową,alezrozumiałem,żetonieoznaczało
zaprzeczenia,tylkoniedowierzaniealbonieumiejętność
wyrażeniaswoichmyśli.
-Nowidzisz?Otymmówię.Jeślichcębyćztobą,totojest
mójwybór.Japostanowiłam,żebędętwojądziewczyną,mimo
tego,żefaktyczniemaszkłopotywdomu,któretrudnomi
zrozumiećizktóryminiemogęsiępogodzić.-Mówiłatak,
jakbyczytała,monotonnieodtwarzałazpamięci,ale
wiedziałem,żekażdesłowojestważneiżewtensposóbradzi
sobiezsilnymiemocjami,zkłopotamizmówieniempłynnie.-
Jesteśtaki,jakijesteśwłaśniezpowodutego,przezcoprze-
szedłeś.Chcęcipomóc.Chcę,żebyśmówiłmi,cosiędzieje,
żebyśmiufał.
-Niepowiedziałbymcinicomoimżyciu,gdybymcinieufał.
-Wiem.Alemusiszpozwolićsobiepomóc.
-Więcprzestańmnienaciskać,żebymkomuśpowiedział.
Wiem,żetoniemasensu.Powinienemodejśćodniego,
powstrzymaćto,aletotakniedziała.Mnieteżsiętonie
podoba,ale...Niewiem.Poprostuniemogę,dobra?
Pokiwałagłową.
-Niemogętegoznieść.Towbrewwszystkimmoim
przekonaniom,żenatopozwalam.
-Niepozwalasz!Poprostuniemożeszzrobićnic,żebyto
powstrzymać.
-Powinnobyćcoś,comożnazrobić-szepnęłagwałtownieiz
frustracją.
-Aleniema.
Tylkowzruszyłaramionamiiznówzamilkliśmy.Potem
zadzwoniłjejtelefon.Wyjęłago,spojrzałanawyświetlaczi
zbladła.
-Toojciec.
-Niemożeszzignorować?Pokręciłagłową.
-Będzietylkogorzej.-Odetchnęłagłęboko,zamknęłaoczyi
odebrała.-Halo?Nie.Jestem...Ach.Tak,ojcze.Przepraszam.
Zarazbędę.-Rozłączyłasięiucisnęłagrzbietnosa.
-Cojest?
-Wie,żewyszłamztobą.
-Jakto?Comupowiedziałaś?
-ŻewychodzęzNeli.Miałamdoniejzadzwonićiuprzedzić
nawszelkiwypadek,alekiedycięzobaczyłam,zapomniałam.
Jakośsiędomyślił.Niewiem.Cholera.
-Icoterazbędzie?-Wziąłemjązarękęisplotłemnasze
palce.Przemilczałem,gdysięwzdrygnęła,dotknąwszymoich
obtartychkostek.
-Niewiem.Kłopoty.-Zapadłasięwsobie,więctylko
trzymałemjązarękę.Zjechałemzautostradyizawróciłem.
Odjechaliśmydalejniżsądziłemidopieropopółgodzinie
wróciłemdomiasta.ZatrzymałemsięnaparkinguMcDonalda.
PowiedziałemBecce,żebyzaczekała,asamposzedłemsię
umyć.Półrolkipapierowychręcznikówimojatwarzbyła
czysta,anos,choćwciążprzekrzywiony,jużniekrwawił.Za
topoliczekbyłrozciętymocnoibrzydko.Wróciłemdoauta,
przejechałemnadrugąstronęszosyiwaptecekupiłemplastry.
Jedennakleiłemnapoliczek.Wplecakumiałemkoszulkęna
zmianę,więczdjąłemtęzakrwawioną,widzącspojrzenie
Bekkinamojąpierśibrzuch.
Dotarliśmydowjazdunajejosiedle,aleniezatrzymałemsię
przedbramąjakzwykle.
-Corobisz?-zdziwiłasię.Wzruszyłemramionami.
-Skoroonitakjużwie,niemapocosięukrywać.
Zatrzymałemsięnapodjeździeiwysiedliśmy.Nie
zamierzałemzostawićjejnapastwętychkłopotów,
zwłaszcza,żetojająwtowpakowałem.Zerkałanamnie,
kiedypodchodziliśmydodrzwi,takjakbyspodziewałasię,że
wostatniejchwilidamnogę.Nierozumiała,żejakkolwiek
strasznybyłjejtata,niemógłbyćbardziejprzerażającyniż
mój.Zaczekałemażotworzydrzwi,apotemwszedłemzanią.
-Niemusisztegorobić-szepnęła,gdyprzestępowałempróg.
-Muszę.
Jejojciecokazałsiępotężnymmężczyznązbeczkowatą
klatkąpiersiową,brzuszkiemiprawiecałkiemsiwymi
zaczesanymidotyłuwłosami.Miałmałeoczy,ciemnei
stanowcze.
-Kimtyjesteśicorobiszwmoimdomu?Zrobiłemkrok
naprzódiwyciągnąłemrękę.
-NazywamsięJasonDorsey.JestemchłopakiemBekki.
Automatyczniepotrząsnąłmojąręką,aleodsunąłsię,kiedy
wypowiedziałemdrugiezdanie.
-Wybijtosobiezgłowy.Mojejcórceniewolnomieć
chłopaka.Proszęwyjść.-Byłprzyzwyczajonydo
onieśmielanialudziiniepodobałomusię,żenamnietonie
działa.-Odrywaszjąodnaukiinamawiaszdowymykaniasię
ponocy.Niebędziesięztobąwidywać.
-Możegdybydałjejpanchoćtrochęwolności,niemusiałaby
sięwymykać.Pomyślałpankiedyśotym?
Znajwiększąprzyjemnościąbędęinformowałpana,gdzie
jesteśmyicorobimy.Zcałymszacunkiem,niemamzłego
wpływunapanacórkę.Wymykałasiętylkodlatego,żeinaczej
niewypuściłbypanjejzdomu.-Otworzyłusta,żebysię
sprzeciwić,aleniepozwoliłemmudojśćdogłosu.-Nie
zamierzamuczyćpanajakwychowywaćcórkę,alemogę
powiedziećtyle,żeimbardziejbędziesiępanstarał
kontrolowaćkażdyjejruch,tymbardziejbędziesiębuntowała.
Proszęjejdaćtrochęwolności,aniebędziemusiałałamać
zasad.
Jegooczyzionęłyogniem,kiedypatrzyłnamniezfurią.
-Jajestemjejojcem.Jatudecyduję.Tyjesteśnikim.Becca
dotknęłamojejręki.
-Doceniamto,corobisz,aleproszęcię,odpuść.PandeRosa
zbliżyłsiędomnie.
-Proszęwyjść.Niebędzieszsięjużwidywałzmojącórką.
Nigdy.
Beccastanęłamiędzynamiispojrzałanaojca.
-Proszę,onmarację.Nierobimyniczłego.Wciążsięuczę,
wciążmamdobreoceny.Dajnamszansę.
Jejmatka,któradotejporysiedziaławmilczeniuprzystole,
wstała,przeszłaprzezpokójistanęłaobokmęża.Byłabardzo
podobnadoBekki.Ciemnelokiotaczałyniemaltakąsamą
twarz,tylkostarszą.Odezwałasięcichoiwobcymjęzyku,
któryzopóźnieniemzidentyfikowałemjakoarabski.Becca
rozumiała,oczymmowa,kiedyojciecodpowiedziałwtym
samymjęzyku,gwałtownieiwścieklekontrargumentując.W
którymśmomencieprzeszedłnawłoski,amamaBekki
odpowiedziaławtymsamymjęzyku.Wychwyciłemnawet
kilkaangielskichsłówwtrącanychodczasudoczasu.Od
słuchaniazakręciłomisięwgłowie.
PokilkuminutachtejprzepychankipandeRosaspojrzałna
Beccęinamnie.
-Wciążjestemtemuprzeciwny,aletwojamatkanakłoniła
mnie,żebymdałwamszansęnaudowodnienie,żejesteście
odpowiedzialni.Obydwoje.-Spojrzałnamnie.-Nielubięcię,
Dorsey.Wyglądasznałobuzaiwciążmamwrażenie,żemasz
namojącórkęzływpływ.
-Nocóż-zacząłemistaranniedobrałemsłowa-wkażdym
razieonazcałąpewnościąmadobrywpływnamnie.Alenie
jestemłobuzem.Mamprawiesamepiątkiigramwpierwszym
składziewdrużyniefutbolowej.Niepijęiniepalę.
-Acocisięstałowtwarz?
Przełknąłemślinęiskupiłemsięnauwierzeniuwkłamstwo,
którymmiałemzamiargonakarmić.
-Kontuzjawczasiegry.Bloksięnieudałidostałemwtwarz
zgłówki.
Zmrużyłoczy.
-Napewnosięniebiłeś?Pokiwałemgłową.
-Napewno.Trenerbardzotegopilnuje.Gdybymsięwdałw
bójkę,połowęsezonuprzesiedziałbymnaławce.-Tobyła
prawda,tylkożenijaksięmiałaakuratdotejsytuacji.-Za
kłopotyznauczycielamiidziesięnaławkę.Jeśliśredniaocen
spadnieponiżejokreślonegopoziomu-też.Liczę,żew
college'udostanęstypendianaukoweisportowe.
Jejojciecpokiwałgłową,chybazsatysfakcją.
-Damcijednąszansę.Jeślimojacórkaspóźnisięchociażraz,
jeśliniestawisięwwyznaczonymczasiealbojeśliniebędzie
jejtam,gdziepowiedziała,żebędzie,wtedykoniec.Czy
zrozumiałmniepan,panieDorsey?
Pokiwałemgłowąistarałemsięstłumićpoczucietriumfu.
-Tak,proszępana.
Zawahałsię,apotemznówuścisnąłmidłoń.
-Najakiejpozycjigrasz?
-Skrzydłowego.Pobiłemnaszlokalnyrekordnanajwięcej
przyjęćwjednymmeczu,atakżenanajwięcejjardóww
sezonie.
Wydawałosię,żetrochęmuzaimponowałem.Miłobyło
wiedzieć,żedlakogośterekordymająjakieśznaczenie.
-OktórejBeccamusibyćwdomu?-spytałem.
-Odziesiątej...-PanideRosaprzerwałamujednymkrótkim
słowem,aonstłumiłpoirytowanewestchnienie.-Dobrze,o
jedenastejwdnipowszednie.Wweekendyopółnocy.Alejeśli
jejocenysiępogorszą...
-Niepogorsząsię,ojcze,obiecuję.-Beccalekkozakołysała
sięnapalcach,aszczęścieażzniejemanowało,alezdołałasię
opanować.-Czywtakimraziemożemywyjść?
-Dokąd?
-Naprzejażdżkę.Możezatrzymamysięwbarzeiwypijemy
koktajlmleczny?-zasugerowałem.
-Maszjakieśpunktykarnezajazdę?-spytał.Pokręciłem
głową.
-Nie.Niemampunktów,niemiałemżadnychstłuczek.Mam
własnąciężarówkę.-Wsumieniewiedzia-
łem,czytomajakieśznaczenie,alechciałemmutrochę
zaimponować.Możetogłupie,aleniezasługiwałemna
uznaniemojegoojca,więcstarałemsięzadowolićwszystkich
dookoła.
Skinąłgłową,apotemmachnąłrękąnaznak,żemożemyiść.
-Wporządku.Idźcie.Jestdziewiąta,więcmaciedwie
godziny.
WziąłemBeccęzarękęiposzliśmydociężarówkitak
spokojnie,jaksiędało.Wycofałemsięostrożnie,całyczas
czującnasobiespojrzenieojcaBekki.Dopieronagłównej
drodzepozwoliłasobienapełenemocjipisk,poktórym
zacząłemsięśmiać.
Rozpięłapasiprzysunęłasię,przywarładomojejrękii
schowałatwarzwmojejszyi,apotemroześmiałasięz
ekscytacją.
-Jaktozrobiłeś?-Nigdyjeszczeniewidziałem,żebymiała
takszczęśliweoczy.
Wzruszyłemramionami.
-Niewiem.Niesądziłem,żesięuda,alewyszłonato,że
wartobyłospróbowaćistanąćznimtwarząwtwarz.
Większośćmężczyzndoceniabezpośredniąkonfrontację.
Pocałowałamniewszczękę,ajanagleniemogłemsięskupić
naprowadzeniu.Potempocałowałapoliczekiprzesuwałasię
ażdokącikamoichust,ajazaciskałemdłonienakierownicyi
udawałem,żewcaleniepłonę.Aonasięniezatrzymywała.
Pocałowałamniewbrodę,jeszczerazwlinięszczęki,apotem
wszyję.Jasnacholera.Sercemiwaliło,ajasięmodliłem,żeby
niespojrzaławdółiniezauważyła,jakiewrażenierobiłyna
mniejejusta.
Wkońcusięodsunąłem.
-Beck,niemogęprowadzić,kiedytorobisz.
-Więcsięzatrzymajimniepocałuj.
Boże,tomizupełnieniepomogło,aleniemiałemwyjścia,
musiałemposłuchać.Znalazłempustyparkingprzyjakimś
parku.Huśtawkiwisiałybezruchu,skąpanewżółtobiałym
świetlelatarni.Byłateżzardzewiałaiprzekrzywionanajedną
stronękaruzela,drabinki,rzucającedługiecienieisiatkaz
łańcuchów,awoddaliboiskadobaseballuipiłkinożnej.
Jeszczeniezdążyłemdokońcazaparkować,kiedyonajuż
odpięłamójpasizatopiłamniewgorącym,wilgotnym
pocałunku.Objąłemjąiprzyciągnąłembliżej,akiedy
poczułemnasobiejejcudownepiersi,sercezaczęłomi
wariackołomotać.Wsunęłamikolanomiędzyuda,kiedy
unosiłasię,żebypocałunekbyłgłębszy.Czułem,jakzapiera
midech,kiedydotknęłamojejgłowy,muskającpalcamilinię
włosównaszyiiprzysuwającmniebliżejsiebie,takjakbym
sięwyrywał.
Położyłemdłonienajejbiodrachiniemogłemuwierzyć,że
pozwalamisiędotykaćwtensposób.Aonajeszczeporuszyła
biodrami,jakbyprosiłaowięcej,więczaryzykowałemi
przesunąłemdłonienajejpupę.Boże,musiałaczuć,cotoze
mnąrobi.Niewiedziałem,dokądtoprowadzi,alepodobałomi
się.Przerażałoteż,boczułem,żeprzejmujenademnąkontrolę.
Zawładnęłamną.Hormonyszalały,alenietylkoone.
Wiedziałem,cobędziedalej,aleniechciałemotymmyśleć.
Wiedziałemtylko,żeniedałbymradyprzestaćjejcałowaći
dotykać.
Wsunęłapalcepodmojąkoszulkęidotknęłanagiegobrzucha.
Boże.JezuChryste.Pozwoliłemswojej
ręcewsunąćsiępodjejbluzkęidotknąćnagiejskóryna
plecach.Byłamiękkaiciepła.Podjechałemażdozapięcia
stanika.Dotykałemramion,kradłemtedotknięcia.
Chociażonamijeoddawała,tak?Więcniebyłykradzione.
Podwinęłamikoszulkęażdowysokościprzeponyipołożyła
midłonienapiersi,asamausiadłaminakolanach,tyłemdo
przedniejszyby.Powoli,bardzopowoliuniosłemjejbluzkęi
odsłoniłemkawałekciemnejskóry.Onapoznawałamoją
klatkępiersiową,przesuwałapalcamipomięśniachbrzucha,
patrzyłamiwoczy,apotemnamojeciało.Awyrazjejoczu
odpowiadałtemu,cosamczułem.
Potemspodjejbluzkiwyjrzałskrawekczegośróżowegoi
powietrzeutknęłomiwpłucach,aleniepowstrzymałamnie,
więcdalejpodnosiłemjejbluzkę.Skóraizjawiskowepiersi,
ledwiemieszczącesięwróżowymstaniku.Cholera.Miałem
takąerekcję,żegotówbyłemwybuchnąćodsamegomyślenia.
Musiałemsięjakośprzeorganizowaćwspodniach,alesięnie
odważyłem.Patrzyłanamniewzrokiempełnymżądzy,strachu
iniepokoju.
-Boże...Cholera.-Ztrudemwykrztuszałemtesłowa.-Jesteś
takapodniecająca.Takaseksowna.
-Tyteż.-Przesunęłapalcempomoichwargachipopatrzyła
miwoczyzodległościkilkucentymetrów.
Przycisnąłemdłoniedojejżeber,tużpodstanikiem.Tomiało
byćpytanie,milczącaprośba.Ztrudemwypuściłapowietrze,
ale
pokiwała
głową.
Kilka
przerażonych,
ale
i
podekscytowanychruchówbrodą.
Przesunąłemdłoniewgóręipoczułemwnichciężarjejpiersi.
Miękkabawełnastanikaocierałasięownętrzamoichdłoni,ale
potemnaglepoczułemtwardepunkcikipośrodkukażdejpiersi,
napierającenamojąskórę.Wiedziałem,cooznaczająibyłem
zachwycony,żetosiędzieje,żepozwalamitorobić.
Boże.Cholera.Byłaidealna.Wyżej,trochęwyżejidotykałem
terazskórynaszczytachpiersi.Niemogłemoddychać,alenie
musiałem,boonamniecałowałaioddawałamiwłasnyoddech,
dotykającmojejklatki,bokówizatrzymującsiętużnad
paskiemspodni.
Inaglezniknęła.Odsunęłasięnadrugikoniecciężarówkii
oparłasięodrzwi.
-Boże,musimyz-z-z-zwolnić.Toidziez-z-z-aszybko.-
Obciągnęłakoszulkę,żebysięzakryćioddychałaztrudem.
Potarłemczołoręką.Niezdołałempowstrzymaćsyknięcia,
kiedykciukiemuderzyłemsięwnos.
-Przepraszam.Poniosłomnie.Wybacz.Znówsięprzysunęła.
-Nie.Nasponiosło.Przecieżjateżtubyłam.Pozwalałamci
siędotykać,chciałam.Chciałamdotykaćciebie.Ty-ty-tylko
że...-Wciągnęłagłębokopowietrze,żebysięuspokoić.-
Musimyzwolnić.Mamydopieroszesnaścielat.Byliśmyna
trzechrandkach.
-Wiem,wiem,maszrację.-Czułemsięodpowiedzialny,
chociażprzecieżprzyznała,żedałasięponieśćwtakimsamym
stopniujakja.-Powinienembyłnadtympanować.
Roześmiałasię.
-Przecieżjesteśkolesiem?
Spojrzałemnaniązezdziwieniem.
-Itomniezwalniazobowiązkusamokontroli?Znówsię
zaśmiała.
-Nie,nie!Alechybafacecirzadkomająochotęspowalniać
sprawy.Przynajmniejtaksłyszałam.-Naglespoważniała.-
Czyty...Byłeśzkimśwcześniej?
Niebyłemdokońcapewien,comanamyśli.
-Nigdysięznikimniespotykałem.Pokręciłagłową.
-Nie,nieotochchchchodzi.-Niezająknęłasięnaostatnim
słowie,raczejprzedłużyłapierwszągłoskę,żebyzyskaćna
czasie.-Chodzimioto,czybyłeśzkimś.
Wpatrywałemsięwnią.
-Nie.Kiedypocałowałemcięnaszkolnymparkingu,tobył
mójpierwszypocałunek.
Zjakiegośpowoduwyraźniejejulżyło.
-Mójteż.
-Inie,nigdyznikiminnymnictakiegonierobiłem.
Wszystko,corobimy,todlamniepierwszyraz.
-Dlamnieteż.-Zerknęła,opuszczającgłowę.-Złościszsię,
żespytałam?
-Nie,poprostusięzdziwiłem.Myślałam,żewiesz,żenigdy
wcześniejniemiałemdziewczyny.
Wzruszyłaramionami.
-Poprostu...całujesztak,jakbyświedział,corobisz,więc
zaczęłamsięzastanawiać.
Przeszyłmniedreszcz.
-Więcpodobacisię,jakcałuję?Spojrzałaz
niedowierzaniem.
-Nooo!Uwielbiamjakmniecałujesz!Doprowadzaszmnie
doszaleństwa!Nigdyniemogęprzestać.
-Jateżtakmam-powiedziałem.-Lepiejjedźmynateszejki
zanimznówciępocałujęidamysięponieść.
Uśmiechnęłasięnieśmiało,radośnieitrochęjakbyz
frustracją.Doskonalewiedziałem,jaksięczuje.Byliśmydla
siebieziemiąnieznaną.Niewiedzieliśmy,corobimy,ale
podobałonamsięto.Wiedzieliśmy,jaktosięskończy,jeślisię
niezatrzymamy,tobyłagruba,przerażającalinianapiasku,o
przekroczeniuktórejśniłemimarzyłem,alewżyciubymsię
niespodziewał,żetakszybkotrzebabędziesięniąmartwić.
Martwić?Toniewłaściwesłowo.Wiedziałem,żetegochcę,
jasne,żechciałem,aleitaksiębałem.JechałemdoBigBoya
zatopionywmyślach.Zwykleczułemsięznaczniestarszy,niż
bywskazywałomojeszesnaścielatiwiedziałem,żeBecca
czujesiętaksamo.Alewtejchwili,kiedyzastanawiałemsię,
jakpokierowaćfizycznąstronąmojegozwiązku,poczułemsię
bardzomłodyiniedojrzały.
Odwiozłemjądodomuzapięćjedenasta.
BECCA
Linienapiasku
Grudzień
Odpaździernikaojciectrochęmiodpuścił.Bensięogarnął,
chodzidoszkołypomaturalnejichybaniepakujesiętakczęsto
wkłopoty.Niebierzeleków,jakpowinien,alewyglądanato,
żelepiejpanujenadwahaniaminastroju,dziękiczemu
atmosferawdomujestmniejnapięta.Jasonzacząłprzychodzić
potreninguiuczymysięumniewpokoju,czasemprzy
muzyce.Obydwojemusieliśmysprostaćoczekiwaniomwtym
względzie,aledopókimamotwartedrzwi,ojcunie
przeszkadzaobecnośćJasona.Ajemuulżyło,żeniemusiod
razuposzkolewracaćdodomu.Nigdyjużnierozmawialiśmy
ojegoojcu,ajeślidalejjestbity,nieokazujetego.Czasemsię
krzywi,kiedygoprzytulam,aleniepozwoliłbymiobejrzeć
śladów,pozatymitakzawszemówi,żetopogrze.Ta
wymówkatrochęsięzdezaktualizowałapozakończeniu
sezonufutbolowego,aleodczytałamjegomilczącąprośbęo
nietykanietegotematu,więcodpuściłam.
Kiedyjużodrobimylekcje,moirodzicewołająnasnadółna
kolację.MamachybadostrzegłacośwJasonie,tę
jegopotrzebęopiekiizawszedba,żebyzjadłznami.Nigdyo
tymzemnąnierozmawiała,alewidzęto.Jasonjestzawsze
wdzięczny,uprzejmyinietraktujetychkolacjijakoczegoś,co
musięnależy.Upierasię,żeposprzątazestołu,apotemmyje
zemnąnaczynia.Zjakiegośpowodutocholernie
zaimponowałomojemuojcu.
Potem,polekcjachipokolacji,wsiadamydociężarówki
Jasonaigdzieśjedziemy.Czasemtylkopoto,żebysię
przejechać,innymrazemjedziemynawzgórzeicałujemysię
ażdojdziemydoliniinapiasku,któranakazujenamsię
zatrzymać.Dlamnietotenmoment,kiedymojedłonie
zaczynająwędrowaćikiedypragnęjegorąknamojejskórze,
bliżejibliżej.Kiedyzaczynamodczuwaćtopragnienie,
odsuwamsię,aJasontorespektuje.Czasemonmusinas
stopować,alezwykleja.
WsobotępopołudniuposzłyśmyzNelikupićsukienkinaBal
Zimowy.JasoniKyleteżbylinazakupach,więcumówiliśmy
się,żepowszystkimspotkamysięnapodwójnejrandce.
Zajęłyśmyjednąprzymierzalnięimierzyłyśmysukienkęza
sukienką,zwykleniekłopoczącsięnawetzapinaniemzamka
naplecach.
ToNelijakopierwszazaczęłamówićonaszychchłopakach.
Naszczęście,bojacałyczaszastanawiałamsię,jakzadać
pytanie.
-SpotykaciesięzJasonemjużile?Trzymiesiące?Pokiwałam
głową.
-Tak.Odwrześnia.Odpaździernikaoficjalnie.Uśmiechnęła
sięnieśmiało,ablondwłosyopadły
jejnatwarz,kiedysięschyliła,żebywłożyćobcisłąsukienkę
wkolorzemchu.
-Jakdalekozaszliście?
-Wczym?-udawałam,żeniewiem,ocojejchodzi.
Plasnęłamniewramię.
-Dobrzewiesz,ocomichodzi.Widziałam,jakposzkolesię
całowaliściewjegociężarówce,więcwykrztuś.Jakdaleko?
-Podaćciwbazach?Parsknęła,corobiłarzadko.
-Omójboże,tojakiśidiotycznyzwyczaj,poprostupowiedz!
Wzruszyłamramionami.
-Całujemysię.Tylkotyle.J-j-jeszcze...-przerwałam,żeby
wbićsięwniebieskąsukienkębezramiączek.Mójdyskomfort
wynikałnietylkoztematurozmowy,aleiztego,żesukienka
byłabardzociasna.-D-d-d-do-tykaliśmysiętrochę.Przez
ubranie.Alenatymetapiezawszesięzatrzymujemy.
-Narazie.-Nelipodciągnęłamojąsukienkęwgórę,apotem
jązapięła.Jaupychałampiersiwmiseczkach.-Dotykałjuż
twoichcycków?Bezniczego?
Zarumieniłamsięipokręciłamgłową,apotemzaczęłamsię
obracać,żebyzobaczyć,jakleżysukienka.Byłamegaciasna,
krótkaitakwypychałamojeitakjużdużepiersi,żeprzy
głębszymoddechupoprostubyzniejwyskoczyły.
-N-n-nie.
Nelizachichotała,apotemzakryładłoniąustaiprzysunęłasię
domnie.
-Ciekawajestem,jakietouczucie.
Lekkostuknęłamjąwgłowęizaczęłyśmysięśmiać,aja
wyobrażałamsobie,jakbytobyło.
-N-n-niewiem.Alepodejrzewam,żecudownie.Dotykał
mnieprzezstanikiwydawałomisię,żecałapłonę,więcnawet
niechcęmyśleć,cobybyłobezstanika.
Nelibyłataksamoczerwonajakja.
-Rzucamciwyzwanie:pozwólmunato.-Patrzyłanamnie
poważnie,aletłumiłaśmiech.
Pokręciłamgłową.
-Onie,niebawięsięwwyzwania.Itakwystarczającotrudno
siępowstrzymać.
Kiedytopowiedziałam,jejoczyspoważniały.
-Namteż.Musimywciążsięupominać,żebyprzestaćna
czas,boinaczejwogólesięniepowstrzymamy.-Spojrzałami
woczy.-Myślisz,żepójdziecienacałość?
Wzruszyłamramionami.
-Niepowiem,żeotymniem-m-myślałam.Chciałabym,ale
bojęsię.
Nelipokiwałagłowąizmieniłyśmytematnasukienki.Po
odwiedzeniusześciusklepówobydwieznalazłyśmysukienki
idealne.Mojabyławkolorzebordowym,bezrękawów,z
miękkiegojedwabiu,naramiączkach,alezgłębokim
wycięciem,odpępkaażdoszyi.Podszytabyłoprzejrzystym
materiałem,więcniebyłamcałkiemnaga.Kończyłamisiętuż
nadkolanem.Dotegoczarneszpilkipasującedookrycia
wierzchniego.Byłaseksownaiwyzywająca,aleniewulgarna,
więcojciecniezeświruje.Wiedziałam,żeJasonbędzie
zachwycony,atonajważniejsze.
SukienkaNelibyłabardzopodobnadomojej,tylko
ciemnoniebieska,botenodcieńdoskonalepasowałdojej
jasnejskóry.Pozatymtrochębardziejwyzywająca,bo
rozcięcieniebyłozabezpieczoneprzejrzystymmateriałem,a
kończyłasiędobrychpięćcentymetrównadkolanem.Nie
wyobrażałamsobie,żebyojciecmnie
wczymśtakimwypuściłzdomu,więcnawetjejnie
mierzyłam.
NaBalZimowywstyczniuprzyjechaliśmyweczworo,bo
NelipożyczyłaSUV-aswojegotaty.Jasonwyglądał
oszałamiającowczarnymgarniturze,któryniesamowicie
podkreślałjegoumięśnionąsylwetkę.Dogarniturudobrał
cienki,bordowykrawat,wkolorzepasującymdomojej
sukienki.Miałświeżoostrzyżoneiwystylizowanewłosyoraz
gładkoogolonąszczękę.
Popotańcówcepojechaliśmyweczwórkę,aznamijeszcze
kilkanaścioroprzyjaciół,dorestauracjiRam'sHorn,kilka
kilometrówodmiejsca,gdzieodbywałysiętańce.Niemogłam
oderwaćwzrokuodJasona,nawetkiedyrozmawialiśmyze
znajomymi,bonaszaszkołazajęłaprawiecałąsekcjędla
niepalących.Cojakiśczasczułamnasobiejegowzroki
patrzyłammuwoczy,jakzwyklezdumionaichjaskrawym,
zielonymkolorem.Zokazjibaludostałamdyspensęi
dodatkowedwiegodzinydopowrotudodomu,alejużkoło
północywszyscyrozeszlisięwparach.
Jasonzostawiłciężarówkępodmoimdomem,więcNelinas
tampodwiozła.Wśliznęliśmysięnalodowatesiedzeniai
trzęśliśmysięzzimna,szczekajączębami,dopókikabinasię
nierozgrzała.
-Dokądjedziemy,mojaboginiseksu?-spytałJason,
odjeżdżającspodmojegodomu.
Wzruszyłamramionami.
-Możenawzgórze?-Wnaszymjęzykuzaczęłotooznaczać
„Chodźmysięcałować".Wyszczerzyłradośniezęby,awe
mniezagotowałasiękrewzanimwogóledotarliśmyna
miejsce.Dojechałwrekordowymczasie,
mimośniegu.Wyłączyłświatła,alesilnikzostawiłzapalony.
Ściszyłradio,rozpiąłpasiczekałnamnie.
Zjakiegośpowodubyłamzdenerwowana.Zrzuciłamz
ramionpłaszcziczułamsięnaga,kiedynamniepatrzył.Potem
jateżodpięłampasiprzesuwałamsięwjegostronęaż
zetknęliśmysięudami.Mojasukienkatrochęsięzadarłai
sięgałaterazdopołowyuda.
Widziałam,żeJasonnaniepatrzy,apotemdotknąłpalcem
mojegokolana.Dotejporynaszemacankidotyczyłygórnej
połowyciała,aleteraz,kiedysukienkatyleodsłaniała,
zniknęłyhamulce.Wsklepieaninawetwtańcuniewydawała
siętakskąpa,aleteraz,wtowarzystwieJasonaize
świadomością,jaktrudnonamwyhamować,czułamsięprawie
naga.
-Trzęsieszsię-szepnąłJason.-Zimnoci?Pokręciłamgłową.
-Nie.Tylko...denerwujęsię.
-Dlaczego?
Wzruszyłamramionami,boniebyłampewna,jaktoująć.
Przezdłuższyczasmilczałam,planującwypowiedź,aJason
cierpliwieczekał.Trzymałjednąrękęnamoimkolaniei
zataczałpalcemkoławtymmiejscu,wktórymstawałosię
jakbybardziejudem.
-Denerwujęsięnami-powiedziałamwkońcu.-Denerwuję
siętym,jaktrudnonampowstrzymaćodpójściadalej.
-Możemywracać.
-Nie,niechcęjechać.Przecieżtojachciałamtubyć.Chodzi
mitylkooto,dokądtowszystkiezmierza.
Jasonpokiwałgłową.
-Możemysięzatrzymać,kiedytylkozechcesz.
-Aleco,jeśli...czasemniechcęsięzatrzymywać?Aleinnym
razemmartwięsię,cobędzie,jeślisięniezatrzymamy.
-Rozumiem.Japrawdęmówiąc,nigdyniemamochotysię
zatrzymywać,aleniechcęwywieraćpresji.
Wkońcuodważyłamsięspojrzećmuwoczy.
-Czyciebiewogólestresujepójścienacałość?
-Chcę,żebybyłodobrze.Idealnie.-Wziąłmniezarękę,ale
drugąwciążtrzymałnamoimudzie.-Trochęsiędenerwuję,
tak.Aleniemusimyterazotymrozmawiać,prawda?
-Amożepowinniśmy?Niemożemybezkońca...ignorować
tejkwestii.-Podtrzymałamjegospojrzenieiwypowiedziałam
słowa,którezaplanowałamwgłowie.-Niechcę,żebytosię
stałoprzypadkiem.Chcętozaplanować.
Pokiwałgłową.
-Jateż.Jesteśnatogotowa?
-Aty?
-Jaspytałempierwszy!-wyszczerzyłzęby.Wzruszyłam
ramionami.
-Tak.Alenie.Niewiem,jaktowyjaśnić.Uwielbiamcię
całować,dotykaćcięipozwalaćcisiędotykać.Chcęwięcej.
Ale...pójścienacałośćtobędziewielkasprawa,prawda?
Pokiwałgłową.
-Tak,takmyślę.Jasięczujęmniejwięcejtaksamo-
uśmiechnąłsięnieśmiało,alefiglarnie.-Możepowinniśmy
trochęprzekroczyćgranicęizobaczyć,jaknamztymbędzie?
Parsknęłam,alepotemsięroześmiałam.
-Odrazuwiadomo,żetofacetzaproponował!
-Nocóż,jestemfacetem.-Spojrzałnaswojądłoń,która
przesunęłasięodwacentymetrywgóręmojegouda.-Aleco,
źlekombinuję?
Cholera,dobrzemnieznał.Dokładnietegochciałam,
oswojeniasięztąmyślą.Przyzwyczajeniasiędoniejwjakiś
sposób.Ajednakjakaśczęśćmniebiłanaalarmiwołała,żeto
wcaleniejestdobrypomysł.
ZignorowałamtengłosizaczekałamażJasonmniepocałuje.I
pocałował,Boże,alejak!Jegojęzykmniezaatakowałibyłam
tymzachwycona.Przysunęłamgobliżej,aonsiępoddałi
przycisnąłmniedosiebie.Byłocudownie,aledlamnieto
wciążzadaleko.Zwyklekończyłosiętak,żesiadałammuna
kolanachnajegosiedzeniu,alenietymrazem.Opadałamdo
tyłuażpołożyłamsięnasiedzeniu,amocneciałoJasona
znalazłosięnademną.Boże,wciążchciałamwięcej.Dotykał
mnieustami,rękami...Boże,teręce.Kusiłymniei
oszałamiały.Jednabyłanamoichudach,dotykała,błądziła,
głaskała,ślizgałasięwgóręiwdół,alenigdyniewkradłasię
podsukienkę.Drugątrzymałnamojejtwarzy,przesuwałnią
popoliczku,szyiibokuażnapierś.
Odpuściłamsobie,napoczątkutylkotrochę,zdjęłammu
marynarkę,potemrozluźniłamkrawat,apotemwzięłamsiędo
koszulki.Tak,rozpięłammukoszulę.Czułamsiętakadorosłai
doświadczona.Byłojaknafilmach,któreoglądałyśmyzNeli.
Torozpięciekoszulimnieuwolniło.Niesamowicie
podniecające!Całowaliśmysię,aleonzacząłszybciejłapać
powietrze,kiedyobnażyłamjegopierśidotykałamznajomych
jużmięśnibrzuchaiklatkipiersiowej.
Więcej.Chciałamgowięcej.
Lekkorozsunęłamudaiprzesunęłamsiętrochęwstronęjego
siedzenia,żebysukienkapodjechałamidogóry.Tobyła
tchórzliwamanipulacja,żebypoprostuniepoprosićodotyk.
Oderwałsięodmoichustispojrzałnamnie.
-Jesteśtakapiękna.-Wciągnąłpowietrzeioblizałwargi.-
Kochamcię.
Głośnowestchnęłam.Niespodziewałamsiętego.Ztrudem
przełknęłamślinęipowtarzałamsłowawgłowie,żebyje
wypowiedziećgładko.
-J-j-jać-ć-ć-ć-ciebieteż.-Byłamtakprzerażonaefektem,że
zamknęłamoczy.Nawetplanowaniewgłowieniepomogło.
Nigdywżyciusiętakniewstydziłam.Tenjedenraz,kiedy
zależałomi,żebysięniezająknąć!Całkowiciezepsułamtę
chwilę.
Poczułam,żecośgorącegopłyniemipopoliczku.
-Hej,czemupłaczesz?-spytałJasonłagodnieilekkosię
podniósł.Poczułam,żeunosirękęinaglezgasłoradio.
Otworzyłamoczy,aleprzezłzywidziałamgoniewyraźnie.
-Chciałampowiedziećcitotak,żebytegonieschrzanić.Ale
sięnieudało.-Oddychałamgłęboko,żebyopanowaćłzy,ale
niechciaływspółpracować.-P-p-p-przepraszam.
Poczułamnapoliczkujegousta.Scałowałmiłzy,dosłownie,
aserceskurczyłomisięzemocji,jakiewemniebudził.Z
miłości.
-Spójrznamnie.-Pocałowałmniewpoliczek,wnos,wusta.
-Nopopatrz.
Zmusiłamsiędootwarciaoczuiotarłamjeręką,wiedząc,że
rozmazujęmakijaż,alenieobchodziłomnieto.
-Tominieprzeszkadza.Niemamztymproblemu.-Patrzył
poważnieizewspółczuciem.Itak...takczule.-Słyszysz?
Mówiępoważnie.Niemusiszmnienigdyzacośtakiego
przepraszać.Czasemsięjąkasz.Icoztego?!Znamcięod
dzieckainigdymitonieprzeszkadzało.Pamiętasz,jakkiedyś
walnąłemDannyegozato,żesięzciebienabijał?Izrobiętak
samozkażdym,ktobędziecidokuczał.
Oddychałamciężko,próbowałamsięopamiętać,alebez
sukcesu.
-Bojachciałam...-Głębokiwdechispróbowałamodnowa.-
Wiem,żetobyławielkachwila,kiedypowiedziałeś,żemnie
kochasz.Ichciałammócciodpowiedzieć,niepsująctegotym
idiotycznym,żenującymj-j-j-jąkaniem.
Jasonwsunąłmipalcewewłosyobokuchaipocałowałmnie,
lekkoisłodko.
-Toniejestżenujące.Niedlamnie.Niczegoniezepsułaś.-
Musnąłpalcemmójpoliczek.-Czytesłowamiałymniejsze
znaczenie,botrochęsięzająknęłaś?
Natychmiastzaprzeczyłam.
-Nie!Mówiłamzprzekonaniem!-Zawahałamsięiw
myślachprzećwiczyłamwypowiedź:-Kochamcię.
Uśmiechnąłsiędomnie,apotemscałowałzemniewszystkie
troski.Jegodłońwróciłanamojeudo,ajapodniosłamnogę,
zachęcającgowtensposób.Pozwoliłwięcsobienawięcej,
dojechałdopołowyizatrzymałsięprzyrąbkusukienki.Jedną
rękąodsunęłamjegotwarzodswojej,żebymusiałnamnie
spojrzeć,akiedy
tozrobił,położyłamdłońnajegodłoniipokierowałamwyżej.
Szerokootworzyłoczyioblizałusta.Potemdotknęłamjego
ramion,karkuiobserwowałamgo,kiedyośmielałsię
wędrowaćdalej.Byłjużprawienabiodrze,kilkacentymetrów
odmojegonajintymniejszegomiejsca.Całemojeciało
mruczałoiwibrowałozpodnieceniainiecierpliwości.Mogłam
bezsłówpowiedziećmu,codoniegoczuję,używającdłoni,
ust,nógibioder.
-W-więcej.-Niespeszyłomnietozająknięcie.-Proszę.
Szarpałamzarękawyjegokoszuliażgórnapołowajegociała
byłanagaipozwoliłammoimdłoniomwędrowaćpojego
skórze.Prawienieoddychałam,kiedydotykałmoichudi
nagichbioder.Musnąłmojeusta,wycofałsię,apotemznów
zatopiłsięwpocałunku.Niewiedziałam,jakdaleko
zabrniemy,alewiedziałam,żeniechcęprzestać.Bałamsię,
jasne,czułamstrachprzeplatającysięzpragnieniem.Nie
mogliśmysięcofnąćzarazprzekroczonegranice.Teraz,kiedy
poznałamjużdotyknagiejskóry,wiedziałam,żeniebędę
umiałaztegozrezygnować.Odtejporycałowaniebędzie
zmierzałodotegomiejsca.Tobyłojakbalansowanienad
przepaścią.Kiedyrazstraciszrównowagęizacznieszsię
chwiać,niepowstrzymaszupadku.
Wiedziałamto,ajednakzsunęłamramiączka.Jasonpatrzył
natoszerokootwartymioczami.Jeszczejedenruchiobnażę
przednimpiersi.Przełknąłślinę,ajapatrzyłamnajego
podskakującejabłkoAdama.Musnęłamostrąlinięjego
szczęki,adrugąrękąsięprzednimobnażyłam.
OBoże,odrazumiałamochotęsięzakryć.Skóramisię
napięła,serceroztłukłosięjakszalone,ajamrugałam
szybko,zawstydzonaizdenerwowana.Jemufalowały
nozdrza,oczymiałjakspodki,apalcamiwbiłsięwkościmojej
miednicy.Ajamogłamtylkoleżećiczekaćnajegoreakcję,na
to,copowie,cozrobi.
-Boże...-Mówiłniskim,chrapliwymgłosem.-Jakjamam
oddychać,kiedyjesteśtakapiękna?-Twierdził,żenieumiesię
posługiwaćsłowami,alekiedychciał,potrafiłmówićjak
poeta.
Takmiulżyło,żeprawiesiępopłakałam.Chciałambyćdla
niegopiękna,chciałammusiępodobaćiżebykochałmoje
ciało,nawetjeślijaniezawszejekochałam.
Zdjąłrękęzmojegobiodraiprzeniósłjąnabrzuch,nażebrai
zahamowałprzedsukienkązwiniętąpodpiersiami.Spojrzałna
mnie,apotempopatrzyłmiwoczyiszukałoznakwahaniaczy
chęciwycofaniasię.Wygięłamplecywłukisięgnęłamdojego
karku,żebypociągnąćgodomoichust.Musiałamgo
pocałować.Jegopocałunkiprzeganiałystrach,mojeobawy,że
tozadużo,zawcześnie.Przesunąłdłońpodpierś,aja
zatrzymałamsięwpółwydechu.Apóźniej...Boże,Boże,
Boże.Musnąłpalcembrodawkę,ajapoczułamjaksięnapręża,
wzbiera,twardniejeimogłabymprzysiąc,żeczujękażdą
molekułępowietrzaikażdąkomórkęjegoskóry,kiedynadnią
przelatywały.Objąłpierśdłonią,amojeciałoprzylgnęłodo
niej.Muskałiuciskałbrodawkę.Jęknęłam,przeszyłmnieprąd
iwessałamjegojęzykdoust.
Chciałamgodotykać,przesunąćgranicęjeszczedalej.Nigdy
jeszczeniebyłamtakśmiała,takzachłanna.Przesunęłam
dłonienajegoplecy,wciążwyginająckręgosłuptak,żeby
wtulićsięwjegodłoń,kiedyznarastającąodwagąpoznawał
mojepiersi,izbadałam
pasekwspodniachodgarnituru,stanowiącygranicę.Spodnie
miałspiętepaskiem,cienkimlśniącymkawałkiemskóry,ale
luźnozapiętym.Beztruduwśliznęłamsiępodniegoipod
miękkąbawełnianąbieliznę,apotemchwyciłamdłonią
chłodne,twardepółkulejegopośladków.Usłyszałamjego
ostryoddech,boakuratcałowałmniewszczękę,apotem
zacząłpłytkodyszeć,kiedyprzesunęłamsięnadprzedziałkiem
iprzeniosłamsięnadrugipośladek.
Niemogłampowstrzymaćszerokiegouśmiechu,kiedy
dotykałamgotakodważnie.Ustawyginałymisięwłukna
jegoszczęceilekkopocałowałamgowszyję.
-Co?-wymruczałwmójobojczyk.
-Maszfajnytyłek-zachichotałam,mówiącto.Poczułam,że
sięuśmiecha.
-Todobrze,botyteż.
-Jeszczegonawetniedotknąłeś-przypomniałammu.
Poważniepokiwałgłową.
-Racja.Alejaknibymamtozrobić,kiedynanimleżysz?
Wzruszyłamramionamizudawanąnonszalancją.
-Napewnomógłbyścośwymyślić.-Głosmisięzałamał,
kiedyjegoustazaczęływędrówkęwdółmojegodekoltu;
gorące,wilgotneicorazbardziejzbliżającesiędowzgórka
lewejpiersi.Odbierałymimyśliioddech.
-Boże...róbtodalej.
Przysuwałsięcorazbliżejibliżejbrodawki,aimbliżejbył,
tymjagłębiejwciągałampowietrze.Wreszciejegowargi
zawisłytużnadwyprężonymkoniuszkiem,ajaprzestałam
oddychać.Czekałam,onzwlekał,więc
głaskałamtyłjegogłowy,subtelniesugerującmu,żebyrobił
todalej.Wreszciezamknąłustawokółmojejbrodawki,aja
wypuściłamzpłucpowietrzewpostacidługiegojęku.Czułam
gdzieśwgłębiszarpanie,niskowbrzuchu;ciasnotę,gorąco,
naglącątęsknotę,jednocześniefizycznąiemocjonalną.
Oderwałamdłonieodtyłujegogłowyiprzesunęłampalcami
pokręgosłupie,alepotemznówchwyciłamgozagłowę,bo
przenosiłsiędomojejprawejpiersi.Świadomośćnaszychciał
rozkwitaławemnie,ajegorękę,wyprężonąprzymojejtwarzy,
bonaniejopierałcałyciężar,podczasgdydrugąkrążyłpo
zewnętrznejstroniemojegoudaipobiodrze,odbierałamjak
stalowąsztabę.Apotempoczułamto.Długieitwarde,na
moimudzie.Wiedziałam,coto.OglądałyśmyzNeliiTill
Czystąkrew.Wiedziałamjaktowszystkodziałaidoczego
służy.Alewiedzanieprzygotowałamnienadoznanietegona
mojejnodze.
Czypowinnamgotamdotknąć?Czymogłabym?Czybymsię
ośmieliła?Wiedziałam,cosięzdarzy,kiedybędziesiędotykać
chłopakawewłaściwysposób.
Lekkogoodepchnęłam,aonsiępodniósłiukląkłnademną,z
jednąnogąnapodłodzekabiny,adrugąmiędzymoimiudami.
Sukienkęmiałamzrolowanąmiędzypiersiamiabiodrami,a
mojeczerwonemajtkibiodrówkibyłycałkiemodsłonięte.
Czułamtamkrępującąwilgoćiwiedziałam,żewidaćją
poprzezbawełnę.Zastanawiałamsię,lekkozdruzgotanatą
myślą,czyzauważyłicootymmyślał.
Iwtedyzobaczyłamprzódjegospodni.Dużewybrzuszenie
nawysokościrozporka.Jasonsięzaczerwie-
nił,kiedynaniegospojrzałamipomyślałam,żepewnieonsię
czujetaksamojakja.Łatwobyłomówićsobie,żetoprzecież
normalneinaturalne,alepozbyciesięwstydu,kiedypatrzyła
natodrugaosoba,niebyłojużtakieproste.Poczułamsię
bezbronna,leżącprawienagonaczyichśoczach.Nagle
przytłoczyłomnieto,corobiliśmy.
Powinniśmyprzestać?
Ajednakjakaśczęśćmniezasmakowałajużwtym
rozkosznym,oszałamiającymszaleiniechciałasięwycofać.
TaczęśćlubiłaciałoJasona,lubiławidokjegonagiejskóry,
lubiładotykaćjegociałaiobserwowaćjegoreakcje.Taczęść
niechciałaprzestać.Chciałamrozpiąćmupasek,takjak
widziałamwtelewizji,rozpiąćmuspodnie.Chciałam
zobaczyćgocałego.Chciałamgotamdotknąć.Chciałam.
Chciałamzobaczyć,cobędzie,kiedynieprzestanędotykać.
Chciałampójśćznimnacałość.
Alewtedydoakcjiwkroczyłatabezbronnaczęśćmojej
osobowościipomyślałamotym,cobypowiedzielimoi
rodzice,gdybywiedzieli,coterazrobię.Pożądaniewalczyłoz
niewinnościąiudręczonympoczuciemtego,codobre,acozłe.
Czytobyłozłe?Jakimcudem?Wiedziałam,żekocham
Jasona.Jasne,ludziepowiedzieliby,żemamdopiero
szesnaścielatiniewiem,cotojestmiłość,alejawiedziałam,
coczuję.Podobałomisięnietylkojegociało,aleiosobowość,
jegoserceiumysł.Byłamzakochanawtym,kimbył.
Chciałambyćznimcałyczas.Chciałammupomagać,
cierpiałam,kiedyoncierpiałicieszyłamsię,kiedybył
szczęśliwy.
Czytoniemiłość?
Awtedy,niemalprzypadkiem,Jasonprzesunąłdłoniąpo
moimudzieipotym,copomiędzyudami,ponajintymniejszej
częścimnie.Poczułam,żepodjegodotykiemprzeszywamnie
piorun,niemogłamzłapaćtchu,wgardlemiałamgulę,akrew
wżyłachpłonęła.
Następnie,jużnieprzypadkiem,pocałowałmnie,ajaznów
sięwnimzatraciłam.Wszystkiemyślizniknęły,awewnętrzne
wojnystraciłyznaczenie.Zatrzymałsięnamoimbrzuchu,
nisko,nadsamągumkąmajtek.Przesunęłampaznokciamiw
dółjegopiersiizatrzymałamsięnaklamrzepaska.Poczułam,
żejegobrzuchreagujenamójdotyk,takjakbyprosił,żebym
dotykaładalej.
Jegojęzyknamoichzębach,błądzącywmoichustach,
przegoniłwahanie.Boże,dotknęgo,aondotkniemnie.Boże!
Toniczłego.Kochamysię,atoczęśćmiłości.
Pociągnęłamzapasekiwyjęłamzeszlufek,potemrozpięłam
goicałkiempoluzowałam.Onnieoddychał,nieruszałsię,az
jegoust,przylegającychdomojegoucha,wydobywałsię
chrapliwyjęk.Ramięzaczęłomusiętrząść,więczamieniłręce
iwsparłsięteraznadrugiej,apalcespoczęłynamoimbrzuchu.
Kciukiemzataczałmaleńkiekółkanabawełnianychmajtkach,
kilkacentymetrówodsednamnie.Takblisko,ajednocześnie
takbardzodaleko.
Boże.Chciałamtego.Chciałambardziejgodotykać.
Chciałamwięcejjego.Tobyłojaknałóg,niedo
powstrzymania.
Guzikrozpięty.Palcemwskazującymikciukiemzłapałamza
suwak.Patrzyłamwjegorozporekizoba-
czyłamwybrzuszonebokserki,ananiebieskiejbawełnie
plamkęwilgoci.Wilgoćpragnienia,obojejąmieliśmy.
Wciążbyłnieporuszonyjakskała,patrzyłnamnie,namoje
piersi,nauda,majtki,apotemznówwoczy.Chciałmnietak
samo,jakjajego,alewjegooczachwidziałamtakiesame
wątpliwości,jakiesamaodczuwałam.Lekkosięuniósłi
spodnieześliznęłymusięzbioder.Dotknęłamjegobokówna
wysokościbrzuchaispojrzałammuwoczy.Wsunęłampalce
podszarągumkęizawahałamsię.Sercewaliłomijakjakiś
plemiennybęben.
PalceJasonaprzeniosłysięnamojeudo,wpołowiedrogi
międzykolanemabiodrem,apóźniejpowolipodjechaływ
górę.Rozluźniłamnogiilekkojerozsunęłam.Inaglejegodłoń
znalazłasięnamiękkiej,wrażliwejskórzemojegoudai
zatrzymałasięnamięśniu,palcamiwdół.Takblisko.Całasię
trzęsłam,aonprzysuwałdłońcorazbliżejśrodka.Zadrżałam
jeszczemocniejiczułam,żewilgocirozkoszyjestwięcej.
Spojrzeliśmysobiewoczy,wymieniliśmyprzyzwolenia,
powiedzieliśmysobieoswoichpotrzebach,pragnieniachi
wątpliwościach.
-Chcesztego?-spytałszeptem,któryzawisłwciszykabiny
ciężarówki.
Skinęłamgłową.
-Tak.Aty?
-Tak.Alemożepowinniśmysięzatrzymać?
-Dlaczego?
Nieodpowiedziałodrazu.
-Niewiem.Alegdziesięzatrzymamy?Gdziebędzieza
daleko?Janiechcęsięzatrzymywać.Chcęiść
naprzód.Aleniechcę...Żebyśmyżałowaliprzekroczenia
granicy,zzaktórejniemożemysięcofnąć.
Niepozwoliłamsobienaprzemyśliwanietego,co
zamierzałampowiedzieć,poprostuwypaliłam,zzająk-
nięciamiiwszystkim.
-Ag-g-gdybyśmyposzlitąd-d-drogądok-k-koń-ca,
żałowałbyś?
Wciążtrzymałampalcezagumkąjegomajtek,aonna
gorącej,roztrzęsionejskórzemojegouda,niecałycentymetrod
wilgotnegośrodka.
Pokręciłgłową.
-Wiem,żeciękocham.Wiem,żechcębyćztobą,tylkoz
tobą.Nieżałowałbym.Aty?
Pokręciłamgłową.
-Nie.Niemamowy.-Byłamtegotakpewna,żenawetsięnie
zająknęłam.-Jateżciękocham,wiemto.
Ośmieliłsięzbliżyćbardziejiterazprzesuwałkciukiem
pomiędzymoiminajintymniejszymiwargami,przezwilgotną
bawełnęmajtek.Niemogłamoddychać,kiedytorobił.
Zatrzymałsięispojrzałmiwoczy.
-Niemożemypójśćdzisiajażtakdaleko-powiedział.-Nie
mamydośćczasu,ajaniechcę,żebynaszpierwszyrazodbył
sięwmojejciężarówce.
-D-d-dlaczego?-Zsunęłammumajtki,tylkotrochę.-
Przecieżspędzamytutajrazemdużoczasu.
-Tak,ale...-Chybaniezręczniebyłomuotymmówić.-To
powinnobyćwyjątkowe.Włóżku,wjakimśmiłymmiejscu.A
pozatym...niemamy...nowiesz.Nic.Zabezpieczenia.-
Ostatniesłowowyszeptałledwosłyszalnie.
Westchnęłam.
-Tak,wiem.Maszrację.Powinniśmytozaplanować.
Postaraćsię,żebybyłoidealnie.
Pokiwałgłową.
-Więccorobimyteraz?Głośnoprzełknęłamślinę.
-Niezrobimytego,alemożemy...Spędzićrazemjeszcze
trochęczasu,ażbędęmusiaławracać.
Ucieszyłsię,chybamuulżyło.
-Tak.Przecieżtosięniemożestaćprzypadkiem,prawda?
-Nie.Podejmujemydecyzjęrazem.-Czułamsiętakadorosła,
podejmujączmoimchłopakiemdecyzjędotyczącąseksu.
Pochyliłsię,żebymniepocałować,ajaprzycisnęłamkostki
palcówdotegomiejsca,gdziemięśniejegobrzuchazjeżdżały
sięwtoopętańczeV.Pocałowałamgocałąsobą,całym
sercem,zzamkniętymioczami.KochałamJasona,naprawdę.
Niesamowicieekscytującobyłotoprzyznać,czuć,wiedzieć,
mówić.
Kiedyjużzabrakłonamtchu,Jasontrochęsięodsunął,ajego
dużezieloneoczyirozchyloneustadoprowadzałymniedo
obłędu.Byłtakipiękny,takiprzystojny.Kochałamgo.
Spojrzałammuwoczy,odciągnęłamgumkęjegomajteki
ściągnęłamjewdół.Szerokootworzyłoczy,przestałoddychać
iotobyłprzedemnąprawienagi.
Boże.Cholera.
Zagryzłamwargęisiłąoderwałamwzrokodjego...Nie
mogłamsięzmusićdowypowiedzeniategosłowanawetw
myślach.Spojrzałammuwoczy.Był
zdenerwowany,trochęzawstydzony.Niebyłampewna,co
dalej.Jakgoodpowiedniodotknąć?
Klatkapiersiowauniosłamusię,kiedywciągnąłpowietrze,
booplatałamwokółniegopalce.Wow.Poprostu...wow.Tyle
przeciwieństwwjednymmiejscu.Twardy,miękki,gruby,
elastyczny,wniektórychmiejscachpodmoimipalcami
delikatny,winnychnapięty.Mojadłońbyłaciemnanatlejego
bladego,niemalróżowegociałatam.Przesunęłamdłońwdół,
wpotemwgórę,bochciałampoczućgocałego,aleongłośno
westchnąłiwierzgnąłwmoimuścisku.
Zamknąłmocnooczyiusiłowałsięwyrwać.
-Boże...Puść.Nierozumiałam.
-Dlaczego?Niechcesz,żebymciędotykała?Próbowałsię
roześmiać,alebyłzbytspięty.
-Chcę.Bardziejniżsobiewyobrażasz.Ale...jeślinie
przestaniesz...Chodzioto,żebędziejatka.
Zarumieniłamsięmocnoiprawieprzegryzłamwargęna
wylot.Wtymmomenciemoimiemocjamirządziłaciekawość.
Obokniejzdumienie,zachwyt,niepokój...Tyletrudnychdo
nazwaniauczuć,wszystkiewymieszane.Podobałomisię
dotykaniegotam.Podobałomisięto,żeztrudemnadsobą
panował.Mójdotykdoprowadzałgodoszaleństwa.Tobyło
fajne.
Dotknęłamsamegoczubeczkakońcempalca,aonjęknął.
Każdymięsieńwjegocielebyłnapięty,widziałamto.Alenie
chciałamgopuścić.Podobałomisię.Takaodwagabyłado
mnieniepodobna,zwykleprzecieżbyłamostrożna,grzeczna,
spokojna,
zachowawcza
i
przestrzegająca
każdej
najdrobniejszejzasady.
Znówzacisnęłamwokółniegopalceiprzesunęłamwdół,
czująckażdąfałdkęiżyłkęnajegoskórze.Patrzyłamnaskurcz
jegotwarzyinaprężającesiężyłyńajegoczoleiszyi.Mięśnie
brzuchamiałtwardejakkamień.Nieutrzymałsiędłużejna
ręceiprawienamnieupadł,aletomiwogólenie
przeszkadzało.Prawdęmówiąc,jegociężarbyłbardzo
przyjemny.Położyłsięnaboku,międzyoparciemamną.
Biodramiałnawysokościmoichitrzymałmnietam,zatapiając
palcewmojejskórze.Czołooparłomojeramię.Zaczekałam
ażprzestałsięruszaćiznówprzesunęłamdłońwgóręiwdół.
Tenruchzdawałsiędoprowadzaćgoprawiedoszaleństwa,bo
wierzgałpoddotykiem.Późniejzesztywniałjeszczebardziej,
zapadającniemalwbezruch.
-Boże.Nawetniewiesz...comirobisz.Jakietozajebiste.
Przestań,zanim...
Pokręciłamgłową,tylkonatakąreakcjębyłomniestać.Nie
zamierzałamprzestać.Zaszliśmyzadaleko,żebyterazsię
zatrzymać.Chciałamzobaczyć,cosięstanie,chciałamzrobić
mudobrze,takdobrze,jaksamasięczułam,gdycałowałmoje
piersi.
Przechyliłsięnademnąipodniósłzpodłogiporzuconą,
przepoconączarnąkoszulkębezrękawów.Rozłożyłjąmiędzy
nami,namojejskórzeisukience,apotemzgłębijegopiersi
wydostałsiępomruk,kiedyznówgoobjęłampowolnym
ruchem.Wierzgnąłwmoimuścisku,napierałbiodramina
mojądłoń.Przesunęłamjąpocałejdługości,ażdokońca.
-Ocholera...-wystękał.
Wtedypoczułam,jakwierzga,drżyizaczynasiętrząść.Coś
gorącegoiwilgotnegospłynęłomipopalcach
inatękoszulkę,jajeszczerazprzesunęłamdłoń,ajegociało
znówsięskurczyłoiwyrzuciłokolejnystrumieńbiałejcieczy.
Cośniesamowitego!Całejegociałoreagowałonamnie,a
kiedygarnąłsiędomojejdłoni,terazśliskiejiwilgotnej,na
twarzymiałwyrazekstazy.
-Oj-usłyszałamwswoimgłosiezdziwienie.-Rzeczywiście
zrobiłsiębałagan.
Roześmiałsię,zamknąłoczyischowałtwarzwmojejpiersi.
-Mówiłemci.Przepraszam.Mamnadzieję,żenie
zabrudziłemcisukienki?
-Zacoprzepraszasz?Zprzyjemnościąnatopatrzyłam.Inie,
niezabrudziłeś.Zatocałakoszulkajestupaćkana.
Wypuściłzpłucpowietrzeipoczułamnaskórzegorący
oddech.Byławemnietęsknota.Gdzieśgłębokoodczuwałam
potrzebę,którejnierozumiałamiktórejnieumiałamwyjaśnić.
Dotykałamsiętam,nadole,jasne,żetak,alenigdynie
doznałamtrzęsieniaziemi,ojakimopowiadałydziewczynyw
szkole.
Wziąłpodkoszulkę,wywróciłjąnalewąstronę,apotem
powycierałsiebieimojepalce.Podniósłsięnałokciu,ajego
dłońspoczęławzdłużgumkimoichmajtek.Spojrzałammuw
oczy,wypuściłampowietrzezpłucipozostałamwbezruchu,
takjakonwcześniej.Patrzyłnamojepiersi,apotemwsunął
palcepodbocznągumkęmajtek.Kiedyprzesuwałjepo
miękkichwłoskach,byłamtakniecierpliwa,żewydawałomi
się,żepłonę.Znówsięzawstydziłam.Przeszkadzamu,żemam
tamwłosy?Czypowinnamje...?
Wszystkiemyśliwywietrzałymizgłowy,kiedydotarł
palcemdowejściawemnie.Robiłtojednakpoddziwnym
kątem,więcwysunąłrękę.Prawiejęknęłam,kiedystraciłam
jegodotyk.Byłotakdobrze,choćtakmało.Chciałamwięcej.
Terazprzesunąłdłońpomoimbrzuchu,podgumkę,aja
podniosłamtrochębiodra.OBoże.Naciągnąłbieliznęrękąiw
niektórychmiejscachniewygodniesięwżynała.Zaczęłam
więcściągaćmajtki,aJasonzrozumiał,ocomichodzii
pomógłzsunąćjeniżej.Kiedyznalazłysięnawysokościkolan,
miałamwiększepolemanewruimogłamrozszerzyćnogi.
Czułamsiębardzonieprzyzwoicie,robiąctoipragnącwięcej
jegodotyku.Wemnie.
-OBoże...-Ztrudemłapałamoddech,kiedymniedotykał.
Jednocześniedrżałamipłonęłam,napięłamsięjaklinka,która
zarazmiałapęknąć.Aprzecieżtylkomusnąłmniepalcem.
Wygięłamplecywłukirozłożyłamkolana.Rozciągałam
majtki,aletoniebyłoważne.Dotykałmnie,głaskał,muskał,a
janawetniemogłamwestchnąćzezdziwienia,jakbardzo
wrażliwatamjestem.Kiedysamasiędotykałam,byłozupełnie
inaczej.Czułamwsobiewielkienarastającenapięcie,jakby
byłtambalongrożącypęknięciem.
Wsunąłkoniuszekpalcawemnie,ajagłośnojęknęłam.
Głośniejniżkiedypieściłmojepiersi.Wszedłjeszczegłębiej,a
jazmusiłamsiędootwarciaoczu.Patrzyłamnajegobiały
palecnatlemojejciemnejskóry.Tobyłjegośrodkowypalec,
najdłuższy,któryzanurzałsiępowoli.Potemznalazłtwardy,
wrażliwypunkciknasamejgórze.Zabardzosięwstydziłam,
żebychoćpomyślećjegomedycznąnazwę.Niebyłampewna,
czywiedział,coto
takiegoijakjestwrażliwe,czytylkozorientowałsiępotym,
jakostrowciągnęłampowietrzeijakmojebiodrazareagowały
najegodotyk,aleskupiłsięnatymmiejscu.
Pocierałje,ajazaczęłamsięporuszaćwrytmjegodotyku.
Pieściłmnieiporuszałpalcem,akiedywpewnymmomencie
zrobiłtoodrobinęzamocno,wystękałam:
-Ostrożnie.
-Przepraszam-powiedziałizacząłsięwycofywać.
-Nie,nieprzestawaj-powiedziałam.-Poprostubądź
delikatniejszy.
Położyłwięcpaleczpowrotemnatymguziczku,aja
wzdychałam,jęczałamiznówzaczęłamsięruszać.Wmoim
własnychuszachbrzmiałamjakkobieta.JakSookiewCzystej
krwi,kiedybyłazErikiem.Pogłowiekrążyłomisłowo,które
kiedyśprzeczytałamwjakiejśksiążce:rozwiązła.Brzmiałam
jakkobietarozwiązła,nienasycona.Zachichotałamnatęmyśl,
aleśmiechzamarłminaustach,kiedyonzacząłzataczać
palcemciasnekółka.Mogłamjużtylkojęczeć.Poruszałsię
powoliidośćniezdarnie,alenieprzeszkadzałomito.Możebył
teżtrochęzamałodelikatny,aledawałamradę.Tenbalonwe
wnętrzumniepęczniałirozciągałsiędorozmiaru,któregonie
zdołałbyutrzymać.
-Pocałujmnie-szepnęłam.Przesunąłustawstronęmoich
warg,alejasięuśmiechnęłamizaśmiałamsiębeztchu.-Nie...
Tam.-Popchnęłamjegogłowęnapiersi.-Pocałujmnietam
jeszczeraz.
Chętniespełniłmojąprośbę,poczułamtociągnięcie,tak
jakbymiędzypiersiamiamoimnajintymniejszymmiejscem
rozciągałsięsznurekicośwemnieuruchamiał.Poruszałsię
powoli,spokojnie,alejachciałamwięcej.
-Szybciej-wyszeptałamtakcicho,żesamasiebieledwie
słyszałam,aonchybaniemiałszans.Powtórzyłamwięc
głośniej,odważniej.-Szybciej.P-proszę.
Jegopalecprzyspieszył,ajawestchnęłamisłyszałamjęk,
wydostającysięzmojegogardła.Poczułam,żewyginamsięw
łuknadsiedzeniem,ciałomipłonęło,potzrosiłskórę,aserce
waliło.Niemogłampowstrzymaćkolejnegojęku,który
wydostawałmisięzustiszybciejjużniewystarczało,więcej
toniebyłodość,niemyślałamoniczym,tylkowzapamiętaniu
poruszałamsiępodjegodotykiem,wirowałambeznadziejnie,
zatraconawtejchwili.
Ogień,napięcie,piorun,ruch,rozciąganie...Niemiałamsłów,
żebyopisaćto,cosięwemniedziało.Niebyłożadnejmyśli,a
janiemaluniosłamsięnadsiedzeniem,starającsięzbliżyć,
bardziejibardziej,inieobchodziłomnie,jakwyglądam,jak
brzmięaninicinnego.Niebyłomiejscananicpozabombą,
któratykaławemnie,pozagwiazdąktórawybuchaławmoim
podbrzuszu.
Wydajemisię,żewydałamnaprawdęgłośnydźwięk,apotem
opadłambezwładnie,beztchu,wpatrującsięwJasona,wjego
seksowne,zieloneoczyprzeszywającemniezzapałemi
emocjami.
-Boże...Tobyło...n-n-n-niesamowite-wystękałam,
uśmiechającsiędoniego.
-Terazjużwiesz,cozrobiłaśmnie.Zerknęłamnazegarekna
tablicyrozdzielczej.Pierwszaczterdzieściosiem.
-Cholera,musiszmniezawieźćdodomu-powiedziałam.
Podniosłamsię,całajeszczeroztrzęsiona,bodrżałymi
wszystkiemięśnie.
Dojechaliśmynapierwsząpięćdziesiątdziewięć.Ojciec
czekał.Naszczęściepogasiłwiększośćświateł,więcnie
zauważył,jaklśniąmioczy,jakjaśniejemojaskóraanijakie
mamrozczochranewłosy.Jatowidziałam,kiedyrozbierałam
siędosnu.Zanimwłożyłamnagołeciałopodkoszulek,
patrzyłamnasiebiewlustrze.Odwróciłamsięjednymbokiem,
potemdrugim,przybierałamróżnepozyiprzyglądałamsię
sobie,bochciałamzobaczyćto,cowidziałJason.
Widziałamsiebie:stosześćdziesiątdwacentymetrywzrostu,
wagabalansującamiędzypięćdziesiątczteryapięćdziesiąt
sześćipółkilogramów.Dużepiersi
zszerokimiciemnymiaureolamiidużymi,różowymi
brodawkami.Szerokie,kształtnebiodra,mocneuda,płaski
brzuch,ciemnaskórawkolorzekarmelu.Włosytakczarne,że
niemalniebieskie,sięgająceramioniskręconewtakciasne
sprężynki,żeniedałosięznimizrobićnicsensownego.Oczy
miałyprawietensamkolorcowłosy,takciemnobrązowy,że
niemalczarny,atęczówkaniczymsięnieróżniłaodźrenicy.
Trochęsięodchyliłam,żebymójtyłekwydawałsięwiększy
niżwrzeczywistości.
Zwykle,kiedynasiebiepatrzyłam,widziałamzbiórwad.
Terazwidziałamsiętrochęinaczej.Terazniedostatkiskładały
sięnamojepiękno.
SpałamgłębokoiśniłamodotykuJasona.
JASON
Tylkomy
Dwatygodniepóźniej,koniecstycznia
SiedziałemnaskrajukanapywpiwnicyKylea,a
bezprzewodowybiałypaddoXboxawyślizgiwałmisięjużz
dłonipoczterechgodzinachgraniawMadden,Halo3iCali
ofDuty:BlackOps.Dziewczynyjakcotydzieńposzłyna
swojąwyprawępodkryptonimemmani-pedi-sklepy-szejki,a
jaiKyleniemieliśmynicdorobotywtozimne,śnieżne
sobotniepopołudnie,więcgraliśmywgry.
WłaśniełoiłemKyle'owityłekwMadden,amoiChargersi
miażdżylijegoWikingówczterdzieściosiemdoczternastu,
kiedyspojrzałnamniedziwnie.
-Nowięc...TyiBecca.
Rzuciłemmuspojrzeniepodtytułem:„Tak,icodalej?"
-Coznami?
-Byłjużnumerek?-Niepatrzyłnamnie,kiedyzadawałto
pytanieiwystawiłjęzyk.
Zakląłem,kiedyzdobyłprzyłożenieizmniejszyłmoją
przewagę.Miałjużdwadzieściajedenpunktów.
-AtyiNeli?-odparowałem.
-Japierwszyspytałem,dupku.
Nieodpowiedziałem,dopókiniewybrałemnowychustawień.
-ZależycomasznamyśliParsknął.
-No,dokońca.Bzyknięcie,niefiglowanie.
-Więcnie.
-Alezabawiaciesię?-Przesunąłsięnaskrajkanapy,apotem
poderwałsięnanogi,kiedymójrozgrywającyspaprałakcjęi
Wikingowiemielijużdwadzieściaosiempunktówpo
przyłożeniu.
Otarłemdłonieokolanaispojrzałemnaniego.
-Tak,zabawiamysiętrochę.
Zatrzymałgręiwiedziałem,żerozmowarobisiępoważna.
-Azrobiszto?
-Co?
Walnąłmniewramięnatylemocno,żeażzapiekło.
-Bzyknieszją?
Odłożyłempadanastolikkawowyprzedemnąirozparłemsię
nakanapie,zastanawiającsię,jakodpowiedziećnapytanie
Kyle'a.
-Niewiem.Może?Roześmiałsię.
-Dajspokój,Jase.Pamiętajzkimrozmawiasz.Nieróbmnie
wkonia.Prześpiszsięzniączynie?
Zmarszczyłembrwi.
-Weźniebądźdupkiem.TojestBecca,niejakaślaska.Jeśli
tozrobimy,niebędętegonazywałbzyknię-
ciem.Tobrzmijakby...Niewiem,jakośtanio.Beccaniejest
tania.
Podniósłręcewgeścieobrończym.
-Niemówię,żejest!Byłemtylkociekawy!
-AtyiNeli?
Terazbyłajegokolejnaumoszczeniesięnakanapie,żeby
rozważyćodpowiedź.
-Robimyróżnerzeczy,dużo.Ichybawktórymśmomencie
trzebabędziepodjąćdecyzję.
-Codoniejczujesz?Parsknął.
-Coto,będziemyrozmawiaćouczuciach?Możeci
pomalowaćpaznokcie?
Kopnąłemgowkostkę.
-Niezachowujsięjakdebil.Tonieszatnia,tylkoprywatna
rozmowa.Znamysięprawietakdługo,jakznaszNeli.
Westchnął.
-Wydajemisię,żejąkocham.-Szarpnąłzanitkęsterczącąz
dziurynakolaniemarkowychdżinsów.-Alejeślibędzieszsię
zemnienabijał,skopięcidupę-ostrzegł.
-Niepytałbym,gdybymzamierzałsięwyśmiewać.-
Wyjąłemzkieszenitelefonisprawdziłem,czyniemanowych
SMS-ów.-Powiedziałeśjej,coczujesz?
Pokręciłgłową..
-Nie.Dlaczegomogęmówićtakierzeczytobie,ajaksobie
wyobrażam,żemiałbympowiedziećjej,towpadamwpanikę.
Roześmiałemsię.
-Nobotoprzerażające.Dziewczynamożeczłowiekowi
całkiempoprzestawiaćwgłowie.Zemnąjesttak,żealbocię
zrozumiem,albobędęsięnapieprzałztwoichproblemików,za
cobędzieszpróbowałmiskopaćtyłek...
-Niepróbował,tylkociskopię-wtrącił.
-Wszystkojedno,mięczaku.Płakałbyśjakdziecko,jakbymz
tobąskończył.-Wyciągnąłemnogęistrąciłemjegostopyze
stolikakawowego.-Chodzimioto,żewprzypadkuNeli
możeszmiećtylkonadzieję,żeczujetosamocoty,aleniema
siły,żebyśprzewidziałjejreakcję.Todlategozniąjesttrudniej
otymrozmawiaćniżzemną.KiedymówiłemBecce,żeją
kocham,sercewaliłomitakgłośno,żenapewnoteżtosły-
szała.
-Powiedziałeśjej?
Pokiwałemgłowąipoczułemsięztegoidiotyczniedumny.
-No,powiedziałem.WtedypoBaluZimowym.
-Coonanato?
-Tosamo.-Wyszczerzyłemzęby.
Chybazorientowałsię,comuchciałempowiedziećtym
uśmiechem.
-Acorobiliście,kiedyjejpowiedziałeś?
-Kojarzysztomiejscenawzgórzupodwielkimdębem,gdzie
strzelamydopuszek?-Pokiwałgłową.-Pojechaliśmytampo
wyjściuzRam'sHorn.
Podniósłbrew.
-I?
-Fajniejestmiećciężarówkęzłączonymisiedzeniami.-
Wiedziałem,żeszczerzęsięjakidiota.
-Nodawaj,stary,mów,jakbyło.
-Aletomazostaćmiędzynami.Mówiępoważnie.
-Nochyba.
-Pamiętaszsukienkę,jakąmiałanabalu?Uśmiechnąłsięi
pokiwałgłową.
-Wyglądałasuper.
-Okazałosię,żepodspodemniemiałastanika.
-PrzypomniałemsobieBeccępodemną.-Alezatomiała
majtki.
GłupawyuśmieszeknatwarzyKyle'azasugerowałmi,że
doświadczyłczegośpodobnegozNeli.
-Zajebistesątakiesukienki.
-Taksamojaklegginsy.
-Legginsynapewnowymyśliłfacet-powiedziałKyle.
-Nastówę.AtyiNeli...?Pokręciłgłową.
-Taksamo.Robimyróżnerzeczy,czasemjestbardzoblisko,
alejeszczenieuprawialiśmyseksu.
-Alezamierzacie.
Pokiwałgłową,aleniespojrzałnamnie.
-Tak.Niewiem,kiedyanigdzie,alewiem,żeonachce.Noi
jachcę,aletojasne.
-Notak-parsknąłem.-Awidziałeśjąjużbezubrania?
Pokręciłgłową.
-Niebezcałegonaraz.Widziałemjącałąnagą,alenieza
jednymrazem.Zawszemiałacośnasobie.
-Azrobiłeśjużtak,że...-przerwałem,boniewiedziałem,jak
topowiedzieć,żebyniezabrzmiałogłupioalbomechanicznie.
Kyleniezamierzałmitegoułatwić.Chciałpatrzećjaksię
wiję.
-Żeco?
-Zrobiłeśtak,żedoszła?-powiedziałemszybko.Gapiłemsię
naswójkciukiwiedziałem,żejestemczerwonyjakburak.
Kylemiałminętrochęidiotycznieuchachaną,atrochę
zawstydzoną.
-Nie.Takdalekojeszczeniedoszliśmy.Chybaobojesię
boimy,żejeślitozrobimy,niedamyradysięzatrzymać.-
Spojrzałnamniezzaciekawieniem.-Aty?
Pokiwałemgłową,patrzącnaswojebuty.
-Tak.
-Ijakbyło?-Wyprostowałsię.
-Zajebiście-odparłemześmiechem.-Patrzyłem,jaktraci
kontrolę.Supersprawa.
-Ajak...Nowiesz,jaktozrobiłeś,że...-Onteżnieumiałtego
wypowiedziećitomnierozbawiło.
-Takszczerze,toniewiem.Dotykałemjejwewłaściwym
miejscuiwidziałem,żejejsiępodoba,więcrobiłemtakcały
czasażwkońcu...-Wzruszyłemramionamiiuśmiechnąłem
sięniepewnie.
-Dotykałeśją...tam?-Byłjednocześnieprzejętyi
skrępowany.Czułemsiędziwnie,mówiącotym,wyjaśniająci
tłumacząccoś,czegojadoświadczyłem,aonnie.
Pokiwałemgłową.
-Tak-roześmiałemsięsamzsiebie.-Aletaknaprawdęnie
miałembladegopojęcia,corobię,więctylkopatrzyłem,czyjej
siępodobaikiedyzaczynaszaleć.
-Krzyczała?-spytałKyle.
Znówskinąłemgłową,przypominającsobie,jaktobyło.
-Tak.Dośćgłośno.Chybanawetnadtymniepanowała.
Dobrze,żebyliśmypośrodkuniczego.
Podniósłbrew.
-Aty?
-Coja?-spytałem,chociażdoskonalewiedziałem,comana
myśli.
-Czyona...?Czyty...?-Przerwał,wziąłzestolikapodkładkę
podszklankęiwalnąłmnieniąwgłowę.-Przecieżwiesz,oco
pytam,mendo.
Roześmiałemsięiodrzuciłempodkładkę.
-Tak,wiem.I:tak.Tylemogłempowiedzieć.
-Aleniezrobiliścietego?Pokręciłemgłową.
-Nie.
-Nieboiciesię,żeposunieciesięzadaleko?Zmarszczyłem
brwi.
-Stary,aleprzecieżtotakniedziała.Toniejestcoś,comoże
sięstaćprzypadkiem.Możnadaćsięponieść,aleniedasię
niechcącyrozebraćdonagainiechcącyuprawiaćseksu.
Chodzimioto,żejakjużsięzacznieprzekraczaćkolejne
granice,niedasięwrócić,tylewiemnapewno.-Wyłamałem
kostkipalców,apotemwyrzuciłemtelefonwpowietrzei
złapałemgo.-Najpierwemocjonującebyłotrzymaniezaręcei
całowanie,nonie?Potem,kiedypozwoliłacisiętrochę
dotykać,niechciałeśjużtylkocałować,alecałowaćidotykać.
Najpierwwubraniu,tak?Alepotem,jakjużdotknąłeśskóry,
todotykanieprzezstaniktojużniebyłoto.
Kylezezrozumieniempokiwałgłową.
-Nowłaśnieotymmówię.Całyczaschcesięwięcej.
-Tak,aleodcałowaniaiobmacywanekdoseksu?Moim
zdaniemtosięniemożewydarzyćotak.Aletotylkoja.
Potemrozmowasięurwała,alewidziałem,żekółkazębatew
głowieKyle'akręcąsiętaksamojakmoje.Wszystko,comu
powiedziałemtobyłaprawda,aleBeccaijabalansowaliśmy
nagranicypomiędzy„zabawą"a„uprawianiemseksu"i
wiedziałem,żemusimyalbozwolnić,alboiśćnacałość.Nie
możnabyłodłużejtrwaćwzawieszeniu.
Wyobrażałemsobie,jakibędziesekszBeccąichciałemtego.
Bardzo.Adotegobyłempewien,żeonateżtegochce.
BECCA
Wpatrywałamsięwlistekpigułekantykoncepcyjnych,który
trzymałamwręce,awmoimwnętrzuszalałyemocje.Moja
kuzynkaMariazabrałamniedolekarzaporeceptęnapigułki,
co,prawdęmówiąc,byłonajbardziejprzerażającym
wydarzeniemwmoimżyciu.Najpierwczekanieprzed
gabinetem,potemsiedzenienawyłożonymszeleszczącym
papieremfoteluibadanie...Och!Każdarzeczzosobnanie
byłabywcaletakazła,alewiedziałam,żerobięto,żeby
uprawiaćsekszJasonemiżelekarzotymwie.Byłamtak
zdenerwo-
wana,żeztrudemoddychałaminiemogłamprzełknąćśliny.
Mariabyładlamniewsparciem.Wyjaśniłami,jaktowygląda
icosiębędziedziało.Byłakilkalatodemniestarszaizgodziła
sięzabraćmniedolekarzawtajemnicy.Powiedziałami,że
najlepiejbybyło,gdybymzaczekałaażbędęstarszaiżenawet
antykoncepcjahormonalnaniejestwstuprocentachpewna,ale
wolałajuż,żebymbrałapigułki,skoroitakzacznęwspółżycie.
Powiedziałamiteż,żebymniepozwoliłaJasonowizmuszać
mniedoczegokolwiekiżebymsiędoniejzgłosiła,jeślibędę
miałajakiekolwiekpytania.
Niemogłamjejwyznać,żesamawywieramnasobiewiększą
presjęniżJason.Wiedziałam,żeonchceuprawiaćseksi
wiedziałam,żejateżtegochcę.Nawetsamasobienie
potrafiłamdokońcawyjaśnić,conatentematmyślę.Bo
chciałamtegoitobardzo.Wiedziałam,jaktojestdotykaćgoi
byćdotykaną.Wiedziałam,jaktojestmiećorgazmijaktojest,
kiedyonma.Wiedziałamwszystko.Przekroczyliśmyjuż
wszelkiegranicepozaostatnią:pełnymstosunkiem.Z
łatwościąmogłamsobiewyobrazićjaktobędzieiczęstootym
fantazjowałam.Nawetsiędotykałam,wyobrażającsobie
Jasonanademną.
Obojewiedzieliśmy,dokądzmierzanaszafizycznarelacjai
żetotylkokwestiaczasu.Więcnacobyłoczekać?Pocoto
odkładać?Czemusiętorturować?Jasonpowtarzałmi,żenie
musimynicrobićażobojebędziemygotowi.Co...
odczuwałamwłaśniejakopresję.Oczywiściewywieraną
nieświadomie,alejednak.Niewiedziałam,coztymzrobić.
Niechciałamgozawieść.
Niechciałam,żebymyślał,żeniechcęznimbyć,alecałyten
tematjakośmnieniepokoił.Miałamszesnaścielatibyłam
dziewicą.Kiedyprzekroczętęgranicę,niebędziejużodwrotu.
Tobyłojakostatnipunktdorastania,przedstaniemsiękobietą.
Wiedziałam,żetowciążbędęja.Alemożejednakcośsię
zmieni?Jużczułamsięinaczejpotymwszystkim,corazem
zrobiliśmy.
Wypchnęłampierwsząpigułkęprzezcienkąfolięitrzymałam
jąnadłoni.Małażółtapastylkapełnachemii,któramiałatak
wielkąmoc.Lekarzpowiedział,żeponieważokresdostałamw
środę,pierwsząpastylkęmogęłyknąćwponiedziałekiodrazu
będęchroniona.Długoitreściwiewyjaśniałmi,dlaczegoto
konieczneiczymsięróżniąpigułkizestrogenemodtychtylko
zgestagenem,alewiększośćtegowykładudomnieniedotarła.
Przyjęłamtylkostanowczeupomnieniejakważnejest
pilnowanieporyprzyjmowaniatabletki,aletobyłotyle.
WłożyłampigułkędoustipopiłamwodąFijizbutelki,którą
miałamprzyłóżku.Ijuż,oficjalniebrałampigułki
antykoncepcyjne.Schowałamjedoróżowejplastikowej
puderniczki.Okrągłyblisterpigułekidealniesięwniejmieścił.
SprawdziłamwInternecie,jaknajlepiejukryćpigułkiprzed
rodzicamiiokrągłapuderniczkabyłanajlepszym,co
znalazłam.Schowałamjądowewnętrznejkieszenitorebkii
skupiłamsięnaopanowaniupaniki.Niepowiedziałam
Jasonowi,żebędębrałapigułki,aletylkodlatego,żenie
widzieliśmysięodczasumojejwizytyulekarza.Tobyła
spontanicznaakcja.Marianiespodziewaniaprzyjechałado
domuna
weekendiposzłyśmynazakupy.Plotkiochłopakach
zmieniłysięwrozmowęomoimzwiązkuzJasonem,aMaria
zaczęładopytywać,czyjużjesteśmyaktywni.Wefekcie
zrezygnowałyśmyzzakupów,bozaciągnęłamniedo
najbliższejprzychodni.Niechciałasłuchaćprotestów.
-Chybaniechcesznarobićgłupot,prawda?Możeniesypiasz
znimwtejchwili,alebędziesz.Dziękitemu,jeślicokolwiek
sięwydarzy,będzieszbezpieczna.-Trudnobyłojejodmówić
racji.-Maszdopieroszesnaścielatiniepowinnaśjeszcze
uprawiaćseksu,alejawtwoimwiekuteżjużtorobiłam,więc
nicniemówię.
Włożyłamdouszusłuchawkiiprzeszukałamplaylistęw
iPodzieażtrafiłamnacoś,codomnieprzemówiło:FirstDay
ofMyLifeBrightEyes.Miałamotwartyzeszyt,długopisw
ręceiczekałam.Znałamjużtouczucie,towzbieraniewsercui
wgłowie,faleporwanychsłów,niemającychzesobąnic
wspólnego.PotemnastawiłamiPodanaprzypadkowe
wyszukiwanie,zamknąłemoczyiczekałam,tylkosłuchając.
NastępnebyłoWe'reGoingtoBeFriendsWhiteStripes.
Boże,kochałamtępiosenkę!Najpierwsłyszałamjąwwersji
JackaJohnsona,potemwwykonaniuWhiteStripesw
Pandorzeicałkiemwsiąkłam.Wsumieniewiem,ktonagrałją
pierwszy,aletoniemiałoznaczenia.Potemzaczęłosię
FallingSlowlyGlenaHansardaiMarketyIrglovejiprawie
sięrozpłakałam.Niebyłampewna,skądtennagływybuch
emocji,alecośwtejpiosencesprawiało,żewszystko,zczym
sięzmagałam,stawałosięwyraźniejsze.
Mójdługopiszacząłsięporuszaćisłowapopłynęły.
TYLKOMY
Jakmamsięoprzećcichemupragnieniuwtwoich
oczach?NiemogęNieumiem
Boprzepełniamiserceiprzeszywaduszętakasama
desperacja
KosmykisłońcaoplatająmimyśliJakbluszczceglany
murBoże,twojeoczyZieleńszeniżletniatrawa
Zieleńszeniżmechijadeittrzymanypodsłońce
Ostrzejszeniżobsydian
Miększeniżchmuryimuśnięciepiórkiem
Wzniecająpłomień,gdysięcałujemy
Popieląmnie,kiedyciędotykamdrżącymi
palcami
Iwiem,wiem,przecieżwiemAżzadobrzeDokądto
zmierzaWidziałamtowsnach
WidziałamwzaparowanejkabinieprysznicowejGdzie
dotykamsię,rozgrzana,drżącaIwyobrażamsobie,żeto
tyChcężebyśtobyłtyTobyłeśty
Alenietak,jakchcemyTamzmierzamy
TańczącnaostrzunożaJachcęspaśćZtobą
Alenicnieporadzęnastrach
Przeddorosłością,którajestpodrugiejstronie
Bojęsiętego,czegoniemożnacofnąć
Bojęsięoddaćciostatniokruchdzieciństwa
Chociażbędzietwój
Itak,wiem,żeciękocham
Iwiem,żetykochaszmnie
Aletak,wiemteż,żejesteśmyjeszczedziećmi
Zawieszenimiędzypodstawówkąastudiami
Międzydwunastymadwudziestymrokiem
życia
NiechcęniczegożałowaćNiewiem,comyśleć
Jestempewnatylkowówczas,kiedymniecałujesz
WtedyłatwozapomniećItylkoczućtwojąbliskośćAle
nicnieporadzę,żemyślęCzytoporanatakiedecyzje
Właśniedlatego,żetaksięgubięBozakochanie
Jestjakzatapianiesięwmiłości
Wemnieiwtobie
Zakochaniejestgroźne
Jaktonięcie
Niebezpiecznapodróż
Wcudownąmatnię
Tak,jesteśmy
tyijatylkomy
NieośmielęsięnaspowstrzymaćBochcętegoażza
bardzo
Odłożyłamdługopisioparłamsięnakrześle.Patrzyłamna
chmuręgęstychśniegowychpłatkówzaoknemipozwoliłam
ustawaćpowodzisłów.WuszachgrałomiComesandGoes
(InWaves)GregaLaswellaicieszyłamsię,żesłowanie
odnosząsiędomnie,niesąskrojonepodmojeemocje.Tak
częstomuzyka,którejsłuchałam,pasowaładomojegożyciai
wydawałasiębyćścieżkądźwiękowąmojejduszy.Zwykleto
uwielbiałamipodtymkątemwybierałampiosenkiiartystów,
aleteraz,kiedypoezjawciążdudniłamiwżyłach,
potrzebowałammuzyki,którabyłabymuzyką,pięknąze
względunato,jakajestaniedoczegopasuje.
Zzamyśleniawyrwałomniepukaniedodrzwi.
-Ktotam?
-Ben.
-Otwarte.-Zamknęłamnotesischowałamdotorebki.
Benwszedłirzuciłsięnamojełóżkojaktomiałwzwyczaju.
Aletymrazemniezapaliłskręta,całeszczęście.
-Cotamuciebie?Wzruszyłamramionami.
-Lekcje,szkoła,Jason.Bensięuśmiechnął.
-WięccotamuciebieipanaFutbolowego?'
Spojrzałamnaniegogroźnie.
-Wporządku.Lubięgo.
-Pokazałaśgorodzicom,co?Uśmiechnęłamsię.
-Tak.Taknaprawdętodziękiniemu.Ojciecsiędowiedział,
więcJasonsięznimskonfrontowałiuświadomiłmu,żejeśli
pozwolinamsięspotykać,będziemiałnadtymwiększą
kontrolę.
-Cwanyskurczybyk!Tatapotrafibyćprzerażający.
Pokiwałamgłową.
-Jasonaniewieleprzeraża.Benspojrzałnamniebadawczo.
-Wydajesię,że...jestlepiej.Jesteśszczęśliwa.Wcalesięnie
jąkasz.
Wzruszyłamramionami,ukrywającuśmiech.
-Tak.Jestemszczęśliwa.Jasonjestświetny.
-Więcmamjemudziękować?-Benpogrzebałwkieszeni,
wyjąłkomórkęiobróciłwpalcach.-Dobrzedbaomoją
siostrzyczkę?Niezmuszaciędoniczego?Skopięmutyłek,jak
będzietrzeba.
Roześmiałamsię.
-Kochamcię,Benny,aleniedałbyśradynicmuskopać.Ale
jestwspaniały.Doniczegomnieniezmusza,naprawdę.-
Spojrzałamnamojegobratawrogo.-Alenicwięcejnie
powiem.Niebędziemyotymrozmawiać.
Benpostukałwtelefonipochwiliusłyszałammuzyczkęz
AngryBirds.
-Uwierzmi,teżniemamnatoochoty,alejesteśmoją
siostrzyczką,awiem,żerodziceniebędąztobąrozmawiać
otwarcie.Aleogólniechodzimioto,żebyś
byłarozsądna,dobrze?Proszęcię.Niechcęcięzobaczyćw
Nastoletnichmatkachczyinnymgównie.-Niepodniósł
wzrokuznadgry,alewiedziałam,żejesttakpoważny,jak
potrafi,atobyłjedynysposóbjakiznał.
Wstałamzkrzesłaizajęłammojezwyczajowemiejscena
łóżku,międzyBenemaścianą.Czułamodniegozapach
papierosów,aleniebyłoziołaaniinnejchemii.Uwielbiałamte
chwile,kiedybyłzadowolony,trzeźwyiprzytomny.Wten
sposóbspędzaliśmyrazemczas,oddzieciństwa.Cojakiśczas
przychodziłdomniedopokoju,niespodziewanie,igadaliśmy.
Poprostubyliśmyrazem.Leżałnamoimłóżku,jaobokniegoi
takmijałczas.Aletakrobiłtylko,kiedybyłwdobrym
nastroju.Jakmiałdołek,znikałczasemnawieledni,akiedy
byłwdomu,chowałsięusiebiewpokojuisłuchałgłośnorapu.
PatrzyłamjakgrawAngryBirds,apotempowiedziałamto,
cokrążyłomipogłowie.
-Niejesteśnajarany.Nieodrazuzareagował.
-Niejestem.
-Wogóle?Wzruszyłramionami.
-Staramsięsobieradzićzezmianaminastrojusam,bezleków
ibezprochów.
-Myślisz,żewróciszdocollege'u?Wzruszyłramionami.
-Może?Alepewnienie.Nienawidzęszkoły.Zawszetakbyło.
TerazpracujęwBelleTire.Wymieniamolej
izmieniamkoła.Kijowarobota,alejestwporządku,bo
trzymamniezdalaodkłopotów.
-Cieszęsię,żepracujesz.
Popatrzyłnamnie,kiedyładowałmusięnastępnypoziomw
grze.
-Czemu?
-Takjakpowiedziałeś,niepakujeszsięwkłopoty.Wiesz,co
myślęotwoimpaleniu.Powinieneśbraćleki.Wiem,żeichnie
lubisz,aleonemająpomóc.
-Jesteśmojąsiostrączymamusią?-spytałzniechęcią.
-Poprostuminatobiezależy.Martwięsięociebie.Czasem...
-Zastanawiałamsię,jaktopowiedzieć,żebygonieurazić.-
Czasemwydajemisię,że...niccięnieobchodzi.Twoja
przyszłość.Tysam.
-Boczasemmnienieobchodzi.Jestembezwartościowy,
Beck.-Tozabrzmiałotakstanowczo,pewnie,żeażzabolało.
-Niemówtak.Tonieprawda.
-Awczymjestemdobry?Cowartościowegorobię?Nie
miałamodpowiedzi.Faktycznie,oilewiedziałam,niemiał
żadnychpasji.
-Jesteśdobrymczłowiekiem,Ben.Masztalent.Każdyma.
Musiszgotylkoznaleźć.
-Chryste,brzmiszjakjakiśdoradcazawodowy!Niemam
talentów,rozumiesz?Jestemdobrywjaraniuzioła.W
sprzedawaniugo.Jestemdobrywbyciupieprzonym
dwubiegunowcem,-Wcisnąłprzyciskblokującytelefoni
wścieklewcisnąłgodokieszeni.
Westchnęłam.
-Przepraszam.Niechciałamcięzdenerwować.Chodziłomi
tylkooto,żesięcieszę,żejużniepalisz.
-Staramsię,tak?Robię,comogę.-Wstałizrobiłtrzy
wściekłekroki.
-Zaczekaj.Niewściekajsię.P-przepraszam.Opuściłramiona
iodwróciłsię,żebykucnąćprzy
mnie,obokłóżka.Miałtwarznawysokościmojej.
-Niewściekamsię.Wiem,żesięprzejmujesz-uśmiechnąłsię
łagodnie.-Aleniechcę,żebyśtraciłaczasnazamartwianiesię
mną.Damsobieradę.Umiemosiebiezadbać.Nieprzejmuj
się,zgoda?
Zmarszczyłambrwi.
-Jesteśmoimbratem.Kochamcię.Oczywiście,żebędęsięo
ciebiemartwić.Nicnatonieporadzę.
Pokręciłgłową.
-Niemusiszsięobciążaćciężarempopapranegobrata.-
Położyłmirękęnaramieniuipotrząsnął.-Nicminiejest,
jasne?Jestwporządku.Pracuję,jestemtrzeźwy,mamnawet
dziewczynę.Jestdlamniedobra,takjakJasondlaciebie.Kate
niepozwalamipalićnicpozapapierosami,więctodobra
informacja.Niedajemi,jaksięnajaram.
-Niedajeci?-Zmarszczyłamzezdziwieniemnos.Benuniósł
szybkobrew.
-Nowiesz.Nierozkładanóg.Pisnęłamzprzerażeniemi
zakryłamtwarz.
-Fuuuuj!Niemusiałamtegowiedzieć.Roześmiałsięizanim
wstał,plasnąłmniewramię.
-Grunt,żedziała,conie?
-Wsumieracja.Alemogłeśmioszczędzićtejwizji.
PotemBenwyszedł,ajawróciłamdoodrabianiabiologiina
poziomiezaawansowanym.UmówiłamsięzJasonemowpół
doósmej,więcmusiałamsięwyrobićizmieścićwtrzechipół
godziniepracędomową,którazapowiadałasięnacztery
godzinypracy.
JASON
Pierwszanocwieczności
Bawiłemsięwkieszenikartąmagnetycznądodrzwi.
SiedziałemwciężarówceiczekałemnaBeccę.
Zaplanowaliśmywszystkoiterazmiałosięstać.Byłem
straszniezdenerwowanyizastanawiałemsię,czyBeccaczuje
siętaksamo.Wsumiebyłempewien,żetak.Podłączyłemdo
zapalniczkiodtwarzaczCD.Przestarzałysystem,którego
używałemtylkowtedy,kiedymiałemnastrójnakonkretną
muzykę.DzisiajbyłtoJohnnyCash,aaktualnieleciała
piosenkaGodIsGonnaCutYouDown,możetrochę
ironiczniebrzmiącawtychokolicznościach,alemimoto
zajebista.
Beccaprzyszła,kiedypiosenkawłaśniesięskończyła,więc
wyłączyłemodtwarzacz.Wskoczyładokabinyizamknęłaza
sobądrzwi,wpuszczającpodmuchzimnegopowietrza.Dzisiaj
byłostraszniezimno,aleniebobyłobłękitneizoddaliświeciło
lekkorozmytesłońce.Powietrzestałonieruchomeitak
lodowate,żeażzapierałodech.Uśmiechnęłasię,amnieznów
oszołomiło,jakajestpiękna.Miałarozpuszczonewłosy,ana
nichwełnianąbiałączapkę,którawyraźniekontrastowałaz
włosami
takczarnymi,żeażniebieskimi.Dotegoczarnymarynarski
płaszczykdopołowyudaiszareobcisłelegginsy.
-Gotowa?-spytałem.
Uśmiechnęłasię,pokiwałagłowąizłapałamniezarękę.
Splotłemnaszepalce.Jejbyłylodowate.
-Tak,jedźmy.
-Copowiedziałaśtacie?
-ŻejedziemydoGreatLakesCrossing.
-Więcpojedziemynajpierwtam?Pokiwałagłową.
-Zresztąnaprawdęchciałabymkupićkilkarzeczy-
uśmiechnęłasiętajemniczo.
Kiedydotarliśmydocentrumhandlowego,pokręciliśmysię
trochębezcelu,gadającioglądającróżnerzeczy,alepóźniej,
wpewnymmomencieBeccapowiedziała,żebymczekałnanią
przydzialespożywczymzapółgodziny.Wiedziałem,żecoś
planuje,alezgodziłemsięiwiększośćczasuspędziłemw
sklepiesportowym.Kupiłemnowąparęadidasównawiosnę,a
potempięćminutprzedczasemstawiłemsięprzedsklepem
AuntAnnie.Beccapojawiłasięzszerokimuśmiechem,alebez
torbyzakupowej.
-Nicniekupiłaś?-spytałem.Wzruszyłaramionami.
-Czemu?Kupiłam.
Objęłamniewpasieiprzylgnęładomnie.
-Zobaczysz.Spodobacisię.Przynajmniejmamnadzieję.-
Nadalbyłemzdziwiony,więcparsknęłaśmiechem.-Nodobra,
podpowiedź:mamtonasobie.
Wtedyzaczęłomiświtać.Przełknąłemślinęizacząłemsię
zastanawiać,jakmogłemjąkiedyśuważaćzanieśmiałą.
-Zczegosięśmiejesz?-spytała,kiedybyliśmyjużwdrodze
dohotelu,wktórymwynająłempokój.
-Ztego,żekiedyścięuważałemzanieśmiałą.Roześmiała
się.
-Bojajestemnieśmiała!Tylkonieprzytobie.
-Noto...Jakiegokoloru?
Spuściłagłowęipoliczkijejpokraśniały.
-Niepowiem.Będzieszmusiałsamsprawdzić.
Pokrótkiejjeździedotarliśmydohotelu,alejeszczechwilę
siedzieliśmywsamochodziewpełnejnapięciaciszy.
Beccanamnieniepatrzyła,tylkonerwowodrapałasięw
kolano.
-Niechcę,żebyśmyślała...-westchnąłemizacząłemdo
nowa.-Chodzimioto,żeniemusimytegorobićteraz.
Możemywrócićdosklepówalboiśćdokina.Albododomu.
Pokręciłagłową,alewciążniepatrzyłamiwoczy.
-Chcęzostać.Jestemtylko...zdenerwowana.Odetchnąłemz
ulgą.
-Jateż,Beck.Naprawdę.
-Myślisz,żetoznaczy,żeniejesteśmygotowi?-spytałaiw
końcupodniosłanamnieczarneoczy.
-Myślę,żebylibyśmyzdenerwowanibezwzględunato,jak
długobyśmyczekali.Raczejdziwnebyłoby,gdybyśmysięnie
denerwowali.
Pokiwałagłową.
-Notochodźmy.Poprostu...niebędziemysięspieszyć.
Obszedłemsamochódiotworzyłemjejdrzwi,aonawciąż
rozpinałapas.Wzięłamniezarękę,chętnie
wsuwająclodowatepalcewmojądłoń.Błysnęłyjejbiałe
zęby,kiedyuśmiechnęłasiędomnienaszymintymnym,
olśniewającym,pięknymuśmiechemprzeznaczonymtylkodla
mnie.Recepcjonista,srogistarszymężczyznapatrzyłnanas
groźnieizdezaprobatą,kiedymijaliśmygoiszliśmydo
windy.Potemzatrzymaliśmysięprzedpokojem425.Dłoń,w
którejtrzymałemkartę,naglespociłasięizaczęłasiętrząść.
WzrokiemspytałemBeccę,czywciążchcetozrobić.
Nachyliłasiędomnie,objęłamniewpasie,adłońpołożyłana
mojejkościbiodrowej.
Wsunąłemkartędozamkaiprzesunąłem,apotempchnąłem
drzwi,kiedyzapaliłasięzielonalampka.Wpokojubyło
ciemno,booknazasłoniętociężkimistorami,zzaktórych
wpadałytylkosmugiświatła.Ogromnełóżkozajmowało
prawiecałypokój.Wykosztowałemsięnacałkiemniezłyhotel
ipokójopodwyższonymstandardzie.
ZapaliłemświatłoiodwróciłemsiędoBekki.Właśnie
zdejmowałapłaszcz,podktórymmiałaobcisłybiały
podkoszulekzdekoltemwserek,którypodkreślałjejkrągłości
imiałnatyległębokidekolt,żedoustnapłynęłamiślinkana
widokjejpiersi.Legginsyiobcisłabluzka?Boże.Zauważyła
mójwzrokślizgającysiępojejcieleiuśmiechnęłasięz
zaskakującąnieśmiałością,apotemzaczęłasięobracaći
pozowaćdlamnie.Napięłamięśniepośladków,alegginsyjak
drugaskóraprzylgnęłydojejcudownychbioderipupy.
Marzyłemtylkoodotknięciujej.Tłumiłemtopragnienieprzez
jakieśsześćsekundzanimprzypomniałemsobie,pocotu
jesteśmy,samiwpokojuhotelowym,wsobotęwieczorem.
Zmniejszyłemdystansmiędzynamiistanąłemkilka
centymetrówodniej.Zaczęłasięobracać,alepowstrzymałem
ją,łapiąclekkozaramiona.Odwróciłagłowęispojrzałaprzez
ramię.Położyłemdłonienajejbokachiczułem,jakłapie
oddech,gdyzacząłemprzesuwaćjepobiodrach,żeby
zatrzymaćsięnapupie.Wypuściłapowietrzeinamoment
zamknęłaoczy.
-Uwielbiamtwójtyłek.Szczególniewlegginsach
-wymruczałem.
Podniosłanamniebłyszcząceoczy.
-Wiem.Dlategojewłożyłam.Musiałamsięukrywaćprzed
tatą,żebyniezobaczył,jakiesąobcisłe.
Zacząłembadaćdłońminapięte,jędrnepośladki,zjeżdżałem
naudainabiodra.Kiedytrochęsięośmieliłem,wsunąłem
palecwskazującymiędzypośladki,tamgdzienapinałasię
elastycznatkanina.Westchnęła,kiedytozrobiłem,więc
powtórzyłemtenruch,tymrazemwsuwającpalecnieco
głębiej,ażsięodsunęłaześmiechem.
Wycofałasiękawałek,zdjęłaczapkęipotrząsnęłalokami.
-Usiądźnałóżku.-Zabrzmiałototrochęjakrozkaz,więcnie
mogłemnieposłuchać.
-Nieprzeszkadzajmiinieśmiejsię-ostrzegła.-Chcętodla
ciebiezrobić,alewiem,żebędęsięgłupioczuła.
-Cozrobić?-Zrzuciłemznógadidasy,apotemzdjąłem
skarpetki.
Odchyliłagłową,zamknęłaoczyiprzeczesałasprężyste
włosy.
-To.
Pozwoliławłosomopaść,adłońmiprzesunęłapotalii,mniej
więcejtakjakjawcześniej,apotemskrzyżowałajezprzodu,
żebyzłapaćzabrzegpodkoszulka.
Ztrudemprzełknąłemślinę,akrewspłynęłamizmózguw
innemiejsceciała,cobyłochybawidaćgołymokiem.
Apotem...Boże.Spojrzałanamniespodopadającychpowiek
izaczęłapowolipodnosićbluzkę.Kiedydotarłapodsame
piersi,zatrzymałasię.Nietańczyła,nieudawała,żerobi
striptiz,byłapoprostu...naturalnieseksowna.Robiłatodla
mnie.Boże,coonarobiła!Widziałem,żedłonietrochęjejdrżą
iżeodrobinętrzęsąjejsiękolana.
Podciągnęłakoszulkęwyżej,atkaninabyłatakopięta,żejej
piersipodjechaływgóręiprzylgnęłydodekoltu,apotem
opadły,podrygujączjawiskowo.Widzącto,stwardniałem
jeszczebardziej.Akiedyzobaczyłem,comanasobie,wogóle
zaparłomidechwpiersi.Byłtoróżowystanikbezramiączekz
czarnąkoronkąnadole.Miseczkisubtelniełączyłysięmiędzy
piersiami,ajejśniadeciałoledwiesięwnichmieściło.
Próbowałemprzełknąćślinęmimokluchywgardle,alena
widokBekkiwsamymstanikuilegginsachniebyłemwstanie
złapaćtchu.Stałazrękaminabiodrachigłębokowdychała
powietrze,aodkażdegowdechujejpiersiwydawałysię
jeszczewiększe.Musiałemtrochęsiępoprawić,aonaśledziła
wzrokiemruchymoichrąk.
-Chceszzobaczyćresztę?Kiwnąłemgłową.
-T-tak.
Parsknęłaśmiechem.
-Iktosięterazjąka?
-Ja.Boże,boczytywiesz,comirobisz?-Uważałem,żeto
pytanieretoryczne,aleonaodrazuodpowiedziała.
-Próbujęcięnakręcić.-Obróciłasięnapięciei
zaprezentowałapełenwidoknapupęiplecy,akiedylekkosię
zakołysała,zapięciestanikawbiłosięwjejjędrnąskórę.
-Wystarczytwojaobecność,żebymniepodkręcić-
powiedziałem.-Jestempodnieconyzakażdymrazem,kiedy
poprostuoddychasz.Ato?Tocorobiszteraz?Tomniezabija!
Jestemnakrawędzieksplozji.Jesteśtakcholernieseksowna,
żeniemogętegoznieść.
-Ajeszczenawetnieskończyłam!-Przesunęładłońmipo
okrągłejpupie,apotemwsunęłapalcepodgumkęlegginsów.-
Chceszzobaczyćmajtkidokompletu?
-Boże,nawetniepytaj.
-Alechybaniezemdlejesz?
NiepoznawałemtejBekki.Była...pewnasiebie,seksowna,
podniecająca...Aniśladutejdziewczyny,którąspotkałempo
razpierwszy.Zastanawiałemsię,przelotnie,czywtensposób
maskujezdenerwowanie,strach,wątpliwości?Wiedziałem,że
powinienemspytać,czemutorobi,czemusiętakprzedemną
rozbiera,aletegoniezrobiłem.Czułemsięjakdupek,nicnie
mówiąc,alepoprostu...niezdołałbymjejpowstrzymać.
Odwróciłasiętyłem,aleprzezramięobserwowałamoją
reakcję.Powolizsunęłalegginsydokolan,choćbyłytak
ciasne,żeraczejjezsiebiezdzierała.Nawidoktego,comiała
podspodem,mójrozporekzrobiłsię
jeszczeciaśniejszy.Tobyłystringi,więctyłmajtekznikał
międzyjejpośladkami.Nagórzeiprzynogawkachmiały
czarnąkoronkę,amateriałbyłwróżowo-białepaski.
Niemogłemdłużejwytrzymać.Stałaprzedemnątylkow
stanikuiwmajtkach,odwrócona,aleniespuszczającmniez
oczu.Podniosłemsięzłóżka,całyroztrzęsiony,boniemogłem
uwierzyćwswojeszczęście.Stanąłemzanią,beztchuinie
mogącprzełknąćśliny.
-Chryste.-Prawiesięniesłyszałem,alewiedziałem,żeona
słyszy.-Jesteś...jesteśnajbardziejzjawiskowąistotą,jakąw
życiuwidziałem.
Zarumieniłasięispuściłagłowę.
-Dziękuję.-Odwróciłasięnapięcieiprzylgnęładomnie,
unosząckumnieusta.-Twojakolej.
-Moja?
Pokiwałagłowąirozpięłamiskórzanąkurtkę,októrej
kompletniezapomniałem.
-Chcęcięzobaczyć.-Obróciłanastak,żestałemtwarządo
łóżka,apotemcofnęłasięiusiadła,krzyżującnobliwienogii
składającdłonienapodołku.
Niechciałem,aleiniemogłemprzestaćsięnaniągapić,
pławićsięwjejpięknie.Nigdyniewidziałemtakślicznej
dziewczyny.Toznaczy,jasne,zdarzałysiępięknościw
filmach,przeglądałemteżkatalogiVictoria'sSecret.Aleone
niemiałynicwspólnegozmojąprawdziwądziewczyną,z
ciałem,któregomogłemdotknąć,całowaćje,przytulać.
Niemiałemwsobieaniodrobinytejpewności,którąpokazała
Becca.Niemiałempojęcia,jaksięprzedniąrozebraćinie
wyglądaćprzytymjakdebil,alewiedziałem,żemuszęzrobić
cowmojejmocy.
BECCA
Przycupnęłamnabrzegułóżka,astrach,wstyd,niepokóji
podnieceniesprawiały,żecałasiętrzęsłam.Niemiałam
pojęcia,jakimcudemJasonniezauważył,żecaładrżę.Nie
mogłamuwierzyć,żetubyłamirobiłamto.Żewłaśniesię
przednimrozebrałamjakkobietadotowarzystwa.Czułamsię
straszniegłupio,jakbymsiępopisywała.Jaknieatrakcyjna
dziewczyna,którazabardzosięstarazachowywaćjak
seksownakobieta.Przezcałyczasmiałamzłączonekolana,a
ręcetakmisiętrzęsły,żeztrudemzdjęłamkoszulkę.
Zaklinowałamisięnapiersiach,bowstanikukupionymw
Victoria'sSecret,któryrazemzmajtkamiwłożyłamwtoalecie
centrumhandlowego,aswojąbieliznęupchnęłamdotorebki,
zrobiłysięogromnejakbalony.NaszczęścieJasonowichyba
siępodobało,jakpodskakiwały,kiedysięwreszcie
wyswobodziłamztejbluzki.
Każdymójoddechbyłurywany,skóramniemrowiła,byłomi
jednocześniegorącoizimno.Jasonstałnaprzeciwkomnie,w
spranych,dopasowanychdżinsachiczarnejkoszulcez
rozpiętymiguzikami,któreodsłaniałyskrawekopalonejskóry.
Gapiłamsięnaniego,czekającażzdejmieciuchy.
Boże,byłniesamowicieprzystojny.Zawszemisiępodobał,
aleteraztouczuciezmieniałosięwprawdziwąmiłość,aonbył
seksowniejszyniżkiedykolwiek,stojąctu,zciężaremciała
przeniesionymnajednąnogę,zbicepsamirozciągającymi
rękawybluzki,zmocnymiiszerokimiramionami.Jegowzrok
spoczywałnamnie.
Zieloneoczyukrytemiałgłębokowwyrzeźbionejpięknie
twarzy.Patrzyłam,jakjabłkoAdamapodskakujemuwgardle,
jakzaciskapotężnedłoniewpięściirozluźnia.Byłboso,aja
przypomniałamsobietakiezdaniezjakiejśpowieści,żeniema
nicseksowniejszegoniżbosymężczyznawniebieskich
dżinsach.KiedypatrzyłamnaJasona,niemogłamsięnie
zgodzić.
Wkońcuzdobyłsięnauśmiech,oderwałwzrokodmojego
ciałaipopatrzyłmiwoczy.Uniosłambrwiwgeście„nodalej"
inawetsięzaśmiałam,choćwcaletegonieczułam.
Zachowywałamsiętak,żebyzamaskowaćstrach.Niebyłam
pewna,czyjestemnatogotowa,alewiedziałam,żeniemogęi
niepowinnamterazspękać.Nie,tonieprawda.Mogłamsię
wycofać.Jasonbyzrozumiałizabrałbymniewszędzie,gdzie
tylkobymzechciała,gdybympowiedziała,żeniejestem
gotowa.Problemwtym,żejachciałambyćgotowa.Chciałam
zrobićtoznim.Poprostuniemogłamsiępozbyćstrachu,że
robięcośzłego,żektośsiędowie,żenietakjaktrzebałykałam
pigułkiizajdęwciążę...
PotemJasonzłapałkoszulkęudołu,podniósłją,napinając
mięśniebrzuchaiściągnąłjednympłynnymruchem.
Oblizałamwargi.Tak,naprawdętozrobiłam.Wyglądałjak
bóg,takgowidziałam,jakgreckiatleta,jasnowłosy,
umięśnionyidoskonały.Stałbezkoszulki,wbłękitnych
dżinsach,aznadpaskawyglądałamugumkamajtek.
Skrzyżowałamnogiizacisnęłammocniej,żebypowstrzymać
sięodzerwaniasięzkanapyiopleceniagoudami.
Dominowałowemniepragnienie,aletoczyłowalkęz
niezbywalnymstrachem.
Powoliopuściłręce,rozpiąłsuwakspodni,apotemsię
zatrzymał.
-Napnijsiędlamnie-szepnęłam.-Pokażmięśnie.Pokręcił
głowąisięroześmiał.
-Napiąćsię?Jakkulturysta?-Zachowywałsię,jakbytobyła
najbardziejabsurdalnaprośba,jakąsłyszałwżyciu,ale
przecieżtonieonnasiebiepatrzył.
Nawetkiedynicnierobił,byłzjawiskowy,poprostustojąc
takzjednąrękąwkieszeni,adrugąsięgającnaplecy,żeby
podrapaćsięporamieniu.Miałdługieipotężneręce,bicepsy
wyraźniewidoczneipoznaczoneżyłami,alejanajbardziej
lubiłampierśibrzuch.Miałrozległe,potężnemięśniena
piersiach,wyraźniewidoczne,apomiędzynimibiegłajakby
wyciosanalinia,któraprowadziładowezbranejcudowności
mięśnibrzucha.Niemiałtakmocnozarysowanego
sześciopakujakKyle.Miałumięśnionybrzuchizaznaczoną
muskulaturę,aleniewtakostentacyjnysposóbjakKyle.Nie
żebymichporównywała,raczejstarałamsięzróżnicować.
Wielerazywidziałamichobydwubezkoszulek,naplaży
latem,potreningu...Kylebyłumięśnionywsposób,który
nazwałabym„anatomicznym",Jasonmiałpotężniejsze
mięśnie,grubsze,mocniejsze,mniejwidocznie,alebardziej
masywne.
Zrobiłminę,apotemwyprężyłsiędlajajjakkulturystai
śmiałamsiętakbardzo,żeażchrumkałam,aleitakpodobało
misięto,nacopatrzyłam.Wygłupiałsię,wiedziałamotym,
nachylającsiędoprzoduzezłączonymirękami,aletapozycjai
takuwidaczniałamięśnieiwyglądałotoniesamowicie.
Cośmiprzeszłoprzezmyślipodążyłamzainstynktem,zanim
zabrakłobymiodwagi.Wstałam,apotemsięgnęłamdojego
rozporka,czujączabokserkamitwardość.Znówsiętrzęsłam,
caładrżałam,naglezrobiłomisięzimnoiprzestraszyłamsię
tego,comamzamiarzrobić,alepostanowiłamiśćnacałość.
Odpięłamdokońcazamek,ściągnęłammuspodniei
ukucnęłam,żebypomócmuznichwyjść.Klęczałamprzed
nimteraz,zoczaminawysokościjegokrocza.Widziałam
wypukłośćnapierającąnaszarymateriałmajtek.Wciąż
klęcząc,wsunęłampalcemiędzyjegoskóręagumkębokserek
ipatrzącmuwoczy,pociągnęłamjewdół,całkiemgo
obnażając.
Znówgowidziałam.Ostrowciągnęłampowietrze.Boże.O
Boże.Jakdużo.Czydamradę?
Nachyliłamsię,rozchyliłamustaipoczułamgo,smaksolii
piżma,alezarazpoczułam,żemniepodnosi.
-Nie.Nie.-Trzymałmojątwarzwdłoniachizmuszałmnie
dospojrzeniamuwoczy.-Nieteraz,nietak,niewtensposób.
Niebyłampewna,czymiulżyło,czyżałowałam,żemnie
powstrzymał,szczególniepotymwszystkim,czegowymagało
odemniezrobienietego.
-Niechcesz?
Zmarszczyłbrwiizmagałsięzodpowiedzią.
-Niewiem,czyjakikolwiekfacetbyłbywstaniepowiedzieć,
żeniechce.Ale...niewtakiejsytuacji.Niepototujesteśmy.
Przyjechaliśmy,żebyprzeżyćcośwspólnie.-Wpatrywałmi
sięwoczy.-Boiszsię?
Spojrzałamwdół,żebyodwrócićwzrok,alenatknęłamsię
tamnajegomęskośćwcałejokazałości,grubąidługą.
-Tak-szepnęłam.-Jestemprzerażona.Przytuliłmnie,ajaw
jednejchwilipoczułamsię
bezbronnaicałkiemnaga,chociażcałyczasmiałamnasobie
bieliznę.
-Niemusimytegorobić.Iniemusiałaśrobić...tego.
Kupowaćnowejbieliznyisięprzedemnąrozbierać.
-Niepodobałocisię?-Poczułam,żestresprzejmujewładzę,
amojafałszywapewnośćsiebiemnieopuszcza.
Roześmiałsię.
-Skarbie,byłemzachwycony.Ale...martwięsię,żerobiszto
tylkodlatego,żemyślałaś,żeja...niewiem,będętego
oczekiwał?Albożeniebędęcięchciał,jeślitegoniezrobisz?
Albożenadrabiaszwtensposóbminą,bosięboisz.
-Tysięnieboisz?Pokiwałgłową.
-Pewnie,żetak.Niemogępowiedzieć,żenie,bojęsię,
denerwujęsię,niewiem,corobimy.Chciałbym...żebybyło
idealnie,botonaszpierwszyraz.Żebybyłodoskonaledlanas
jakopary.Ikochamcię,niechcęniczegoschrzanić.
Oparłamczołonajegopiersi,czułamjegodłoniena
ramionach,naplecach.Podobałomisięto,byłokojące,
relaksujące,uspokajającei...erotyczne.Miałdomnienie-
ograniczonydostęp.Jedenruchpalcówibędęnaga.Jego
dłoniesprawiły,żezapomniałamostrachu,ajednocześnie
czułamgowyraźniejniżwcześniej.Bardzodziwne.
Przytulałmnie,przesuwałdłońmipomoimkręgosłupie,po
łopatkach,ramionach.Oddychałam,starającsięopanować
nerwy.
-Chceszstądiść?-spytałpoważnieiztroską.
Pokręciłamgłową,nieunoszącjejzjegopiersi.
-Nie.
-Napewno?Pokiwałam.
-Więcmniepocałuj-powiedział,dotykającmojejbrody.
Uniosłamtwarzilekkoprzycisnęłamustadojegowarg.
Pocałunekbyłdelikatny,niepewny,początkowowręcz
niewinny.Potemprzesunąłmiręcenaplecy,prześledziłpasek
stanika,apotemzjechałnadpupę.Westchnęłamprostowjego
usta,bojegodotykstawałsięcorazbardziejłapczywy.
Przylgnęłamdoniego,czułamjakrozpłaszczamsięnajego
piersi.Dotykałmojejtaliiipupy,kładłnaniejdłonie,ściskał,
Boże,tobyłodoskonałe.Powahaniuwpocałunkupoznałam,
żesięnadczymśzastanawia,apotemwsunąłdłoniepod
gumkęmoichmajtekizdjąłmije.Przestałamgocałować,ale
nieoderwałamust.Otworzyłamoczyiwpatrywałamsięw
zieleńjegotęczówek.
Zsunąłmajtkijeszczeniżej,apotemdotykałdłońmicałkiem
nagiegociała.Zamknęłamoczy.Trzymałamręcenajego
ramionach,tamzawszewędrowały,kiedysięcałowaliśmy.
Chciałamrobićto,coon,więczsunęłamdłonienajegoboki,
biodra,apotemnachłodne,twardepośladkiichwyciłamje,
uciskałamipoznawałam,aonrobiłtosamozmoimi.
Dopasowywaliśmysiędoswojegodotyku,dodoznanianagiej
skóry.Tobyłopowolnewprowadzeniedocałkowitejnagości.
Musnęłamdłoniąjegomęskieczęści-ażsięskuliłamwsobie,
kiedywmojejgłowiepojawiłosiętoidiotyczne,dziecinne
określnie.Zasta-
nawiałamsię,jakjenazwać.Odsunęłamsięodniego,
położyłammurękęnapiersiipojechałamwdół,zatrzymując
siętużnadnim.
Potemchwyciłamgo,nagleigwałtownie,ispojrzałamwjego
zdumioneoczy.
-Jakgonazywasz?
-Co?-Pytaniegozdziwiło.Przesunęłamdłońwdół,apotem
wróciłam.
-Jego.Jakiegosłowaużywasz.Wzruszyłramionami.
-Chybażadnego.-Podniósłwzrokipopatrzyłwlewąstronę,
jakbysięzastanawiał,apotempopatrzyłznównamnie.-Ale
jeślimuszę,chybamówię„fiut".Aco?
Lekkowzruszyłamjednymramieniem.
-Byłamciekawa.Niemogłamsięzdecydować.Większość
określeńmisięniepodoba.
Roześmiałsię.
-Mnieteżnie.Prawdęmówiączwykletopoprostu„on".-
Wziąłmniezarękęizabrałodswojego„jego".-Musisz
puścić,boinaczejwszystkosięskończyzanimzdążysię
zacząć.
Wróciłamwięcnajegopupę.
-Aletutajmogę?Zarumieniłsię,cobyłourocze.
-Tak,jeślichcesz.Jatolubię.
-Lubisz?
Wzruszyłramionamiipołożyłmidłonienabiodrach.
-Tak.-Przesunąłręcenamojąpupę.-Aty?Pokiwałam
głową,nieodrywającwzrokuodjegooczu.
-Tak,bardzo.-Wciążmiałamnasobiestanik,cowydawało
misięgłupie,więcgozdjęłam.-Coteraz?
-Łóżko?
Pozwoliłammuprowadzićsiętyłem,ażnatrafiłamwnętrzem
kolannakrawędźłóżka.Usiadłam,aonstanąłmiędzymoimi
nogami.Niespuszczałzemniezielonychoczu,kiedytyłem
przesuwałamsięwgłąbłóżka.Ruszyłzamną.Kiedybyłtuż
obok,podniósłkołdręikoc,ajaoparłamsięostospoduszek.
Byłnademną,sercemiwaliłojakwściekłe,nerwyszalały,puls
dudnił,mojaskóraśpiewała,aonprzesuwałdłońmiwgórę
moichud.
Ztrudemprzełknęłamślinę,kiedynademnązawisł.Toczyła
sięwemniewojna.Bardzotegochciałam.Byłamprzerażona,
spragniona,czułamsięseksownaipożądana,ajednocześnie
niepewnaizawstydzona.Jasonzatrzymałsię,apotemzaklął
podnosem.Wyskoczyłzłóżka,zanimzdołałamzapytać,cosię
stało,sięgnąłdokieszenidżinsówiwyciągnąłpołączone
pakiecikiprezerwatyw.
Och.OBoże.Tosprawiło,żewszystkostałosięjeszcze
bardziejrzeczywiste.Tosięnaprawdęwydarzy.Jeśli
wcześniejniestchórzę.
Położyłjenaszafcenocnejiwróciłdomniedołóżka.Położył
sięraczejobokmnieniżnamnie.Musnęłampalcemmięsieńna
jegopiersi.
-Zaczęłambraćpigułki-powiedziałam.Byłwszoku.
-Tak?
Pokiwałamgłową.
-MojakuzynkaMariazabrałamniewzeszłymtygodniudo
lekarza.Więcjestemchroniona,nawetbeztego.
-Powinniśmyichużyćmimoto?Wzruszyłamramionami.
-Niewiem.Może?Żebymiećpewność?Pokiwałgłowąi
przesunąłpalcamipomoimbiodrze,brzuchuimiędzy
piersiami.
-Zanimzrobimycoświęcej,chciałabymcipowiedzieć,żecię
kocham.
Uśmiechnęłamsię,astrachinerwytrochęodpuściły.
-Jateżciękocham.Skądwiedziałeś,żepotrzebujęto
usłyszeć?
Palcemwskazującymokrążałmojąpierś.
-Chybapoprostuchciałem,żebyświedziała,coczuję,
zanim...wydarzycięcoświęcej,żebyświedziała,żeniemówię
tegowpodnieceniualbocoś.Żenaprawdętoczuję.Naprawdę
ciękocham.
Przysunęłamsiębliżejidesperackopragnęłamczućsiętak
swobodniezeswojąnagościąjakon.Najchętniejbymsię
zakryła,naciągnęłanasiebiekołdrę,skrzyżowałaramionai
nogi.Aleniezrobiłamtego.Zebrałamsięnaodwagęi
pozwoliłammuwidziećcałąsiebie.Przesuwałwzrokiempo
moimciele,piersiach,biodrach,nogach,apotempotrójkąciku
międzyudami.
Przywołałamwspomnieniejegodotykutamiwybuchu,
jakiegowtedydoświadczyłam.Otworzyłamusta,dotykałam
językiemjegowarg,zębów,pozwoliłammojemupragnieniu
zawładnąćsobą.Niewystarczyło,żebymzapomniałaostrachu
iwątpliwościach,aletobyłodość,żebydziałałopomimonich.
Złapałmniezabiodroiodwróciłtak,żeleżałampłaskona
materacu,aonzacząłwchodzićnamniebokiem,nie
przerywającpocałunku.Zaciskałamuda,akiedyzacząłgładzić
palcamiokolicepachwiny,nieświadomiezacisnęłamje
mocniej.Przesuwałdłoniąpomoimudzie,zmięśnia
czterogłowegonakolano,zanurzyłdłońmiędzymoiminogami
irozpocząłpowolnądrogępowrotną,zostawiającnamojej
skórzeogień.Skupiłamsięnarozluźnieniuzaciśniętychud,
kiedyzbliżałsięcorazbardziej.Przywołałamwspomnienie
dotyku,żebypozbyćsięwątpliwości.Zmusiłamsiędo
dotknięciago,apotemzatraciłamsięwżarzejegoskóry,
twardościmięśniidoznaniujegociałapodmojądłonią.
Dotykałamgowszędzie,gdziemogłamsięgnąć,tylkowtym
jednymmiejscunie...Leżałamwłóżku,ajegonagieciałobyło
obok...przytłaczałamnieświadomośćzbliżającegosię
stosunkuinaglezwątpiłam,czyjestemgotowa.Ajednaknie
chciałamtegopowstrzymywać.Stwardniałeopuszkijego
wskazującegoiśrodkowegopalcadotarłyjużdozłączenia
moichud,ajasięcałatrzęsłam,niemogłamzłapaćtchu,
wycofałamsięzpocałunku.Poczułam,żenamniepatrzyi
wiedziałam,żewciążjestemzabardzopozaciskana,żebymógł
mniedotykać.Musiałamsięalborozluźnić,alboodpuścić.
-Jesteśpewna?Możemyprzestać.-Mówiłniskimgłosem,
tużobokmojegoucha.
Jakośtaksięstało,żetejegosłowa,pełnetroskiiniepokoju,
obudziływemniedeterminacjędodoświadczeniatego.Nie
chciałam,żebypomyślał,żeniechcę.Niebyłampewna,niena
stoprocent,alebyłamprawiepewnaitobędziemusiało
wystarczyć.
Rozluźniłamnajpierwkolana,apotemuda.Spojrzałammuw
oczy,którychzieleńbyłatakłagodnaipełnamiłości.
Zmusiłamsiędorozluźnieniamięśni,akiedy
tosięstało,uświadomiłamsobie,jakbardzobyłamnapiętai
sztywna;nawetdłoń,którąpołożyłammiędzynami,była
zaciśniętawpięść.
-Jestempewna.Poprostusiędenerwuję.
-Jateż.
-Niewidać.
Musnąłnajpierwjednomojeudo,potemdrugie,akażdy
dotyksprawiał,żenapinałamsię,azarazpotemrozluźniałam.
-Aletakjest.Staramsięstwarzaćpozory,alejateżsię
denerwuję.
-Boiszsięczydenerwujesz?
-Chybaito,ito.Aleniechcęsięwycofywać.Tylkonie
chciałbym,żebyśodczuwałapresję.
-Alechcesztego?
-Jasne.-Wjegogłosieniebyłoaniodrobinywahania.
Rozłożyłamnogi,ajegodłońzawędrowałapomiędzynie,
jednympalcembłądziłwokółwejścia,niemalłaskocząc
delikatnąskórę.Oddychałam,gdyprzesuwającesiępalce
zostawiałyśladpłomieniiszerzejrozsunęłamnogi.Znów
zamknęłamoczy,więczmusiłamsiędootwarciaich,żebyna
niegopatrzeć.Wpatrywałsięwemnie,wyczekującoznak
sprzeciwu,kiedywsunąłwemniekoniuszekjednegopalca,ale
jawestchnęłamilekkouniosłambiodra.Tobyławystarczająca
zachęta.
Ach...Znalazłidealnypunktiniemogłamsiępowstrzymać
odgwałtownegowestchnienia.Potemwciągnęłampowietrzei
odchyliłamgłowę,uniosłambiodra,rozłożyłamudaiw
milczeniudałammuprzyzwolenie
nadalszyciąg.Skądtakdobrzewiedział,czegomitrzeba?
Skądwiedział,żetotakieprzyjemne?Czykłamał,mówiąc,że
nigdywcześniejtegonierobił/?Nie,wiedziałam,żenie
kłamał,aletakamyślprzeszłamiprzezgłowę,bojegopalec
takdoskonalepasowałdomojejłechtaczki,takświetnie
wiedział,czegopotrzebowałam,żebyzawładnęłomną
pożądanie.
Wciągukilkusekundznalazłamsięnaskrajueksplozji,kilka
ruchówjegopalcawystarczyło,żebymwierzgała.Pomyślałam
sobie,żenietrzebamiwiele.Słyszałamrozmowyinnych
dziewczyn,któreniebyływstanietegozrobić,więcudawały
przedswoimichłopakamialboreagowałyprzesadnie.Nie
mogłamsobietegowyobrazić.Mniewystarczyłjegodotyk,
jegopalcenamoimcieleibyłamstracona,niepotrafiłabym
powstrzymaćjęków.Jakmożnabyłotoudawać?Jak
sfałszowaćtakoszałamiającedoznanie?Jęczałam,rozpadając
sięnapół,niemogłamzłapaćtchuicałasiętrzęsłam,alejuż
nieznerwówtylkowekstazie.
Słyszałam,żesięporuszyłipotemnagleklęczałnademną,z
rękamipoobustronachmojejgłowy.Otworzyłamoczyw
samąporę,żebyzobaczyćjaksięnachyladomojejpiersii
bierzebrodawkędoust,wyrywającmizustjęk.Apotemto
poczułam,lekkienapieraniemiędzyudami.Widziałamjego
ręcepoobustronachmojejtwarzy,więcniemiałam
wątpliwości,coto.
Spojrzałmiwoczy.
-Wporządku?Jesteśgotowa?
CałyświatzniknąłizostałytylkooczyJasona,jegopowolny
oddech,jegoustatakniedalekomoichi...gorące,twardecoś
międzymoimiudami.Zawahałamsię,bonagleznówstraciłam
całąpewność.Ontoodczytałizacząłsięwysuwać,taksłodko,
delikatniei...toprzeważyło.Sięgnęłampomiędzynaszsercem
walącymmiwpiersitakmocno,żebyłampewna,żewidzije,
obijającesięomojeżebra.Wzięłamgodoręki,takdelikatnego
iciepłego,ajednocześnietwardegojakstal.Westchnąłpod
wpływemdotykuiprzymknąłoczy.Umieściłamgomiędzy
wilgotnymiwargamimoichintymnychczęściiwzięłam
głębokiwdech.
-Jestemg-g-g-otowa.-Zająknęłamsiępierwszyrazod
tygodni.Oczywiścietozauważyłizawahałsię.Przesunęłam
dłonienajegoplecyiprzyciągnęłamgobliżej.-Obiecuję,
jestemgotowa.-Postarałamsię,żebymójgłosbrzmiałpewnie
istanowczo.
Choćwcalesiętaknieczułam.OBoże.Byłwemniesamjego
koniuszek,aitakbyłotootylewięcejniżpalce.Starałamsię
niemyślećohistoriachopierwszychrazachinnychdziewczyn.
Liczyłosiętylkoto,cotuiteraz.Chciałamtego.Tylkotrochę
musiałamtosobiewmówić.
Patrzyłamnaniego,apotemprzymknęłampowiekii
podniosłamsiędopocałunku.Wsunąłsięznówkawałeczek,a
jawestchnęłamwjegousta,kiedypowolimniewypełniał.
Bolało.Niemogłamutrzymaćoczuzamkniętychicała
zesztywniałam.Czułamsię,jakbyktośmnieatakował.Byłam
bardzo,bardzorozciągnięta.Jasonzamarłwbezruchu.
-Wporządku?-Słyszałam,żesięniepokoi.Pokiwałam
głową.
-Tak.Tylkozaczekajchwilę.-Byłbardzonapięty,czułam,że
jegomięśnieprężąsiępodmoimidłońmi.
Powoliprzyzwyczaiłamsiędojegoobecnościiwtedy
pokiwałamgłową.-Wporządku.Jeszczekawałek.
-Boli?-spytał.
-Tak.-Wiedziałam,żechciałbyznaćprawdę.-Aletonic.Nie
jestźle.Bólmija.Wejdźjeszczetrochę.
Trochęinaczejustawiłciężarciałaiprzesunąłbiodrawmoją
stronę,wślizgującsięgłębiej.Wtedypoczułam,żenatrafiłna
blokadęiwiedziałam,cobędziedalej.Niebyłampewna,czyto
poczuł,aleniebyłoinnegowyjścianiżpozwolićmusięprzez
niąprzedrzeć.Objęłamgo,jednąrękązaszyję,drugąwpasiei
pociągnęłamgowsiebie.Poczułamkrótkie,ostreukłucieinie
mogłampowstrzymaćodgłosubólu.Poczuciewypełnieniai
rozciągnięciawzmagałosię,kiedywemniewchodził,alenagle
dyskomfortzmieniłsięwprzyjemność.Bólsłabł,aonnapierał
namniebiodrami.Przycisnęłamustadojegoramieniai
skupiłamsięnaswoichfizycznychdoznaniach.Teraz,kiedy
najgorszączęśćmiałamjużzasobą,towypełnienieniebyłojuż
takdziwne.Było...akurat,zkażdąchwiląbardziej.Onnie
ruszałsię,drżał.Zdałamsobiesprawę,żetojużniepotrwa
długoinaparłamnaniegobiodrami,żebydodaćmuodwagi,
alekiedytozrobiłam,tendrobnyruchsprawił,żeprzeszyła
mnierozpalonarakieta,piorunuderzającymniewpodbrzusze.
-Och-westchnęłamiszerokootworzyłamusta.Zrobiłamto
znów,zakołysałambiodrami,aletymrazemmocniej.-O
Boże...Boże.
CiałoJasonabyłotwardejakskała,napinałkażdymięsień.
Powstrzymywałsię,żebywytrzymaćjaknajdłużej.
-Tojest...niesamowite-wydałzsiebieurywanypomruk.
-Poruszajsięzemną-szepnęłam.Westchnąłzulgąiwysunął
się,aletylkopoto,żeby
znównaprzećiażjęknęłam.Tobyłoinneuczucieniżkiedy
samananiegonacierałam,aleijedno,idrugiebyłocudowne.
Wysunąłsię,atymrazemjawyszłammunaspotkanieioboje
jęknęliśmy,niemaljednocześnie.
-Zaraz...Niemogędłużej.-Szeptałmidoucha.Wiedziałam,
comanamyśli.
-Wporządku-szepnęłamledwosłyszalnie,takjakbygłośniej
wypowiedzianesłowamogływszystkozepsuć.-Nie
powstrzymujsię.
Poruszałsięterazwstałymrytmie,zkażdymruchemcoraz
bardziejdesperacko.
-Niemógłbym,nawetgdybymchciał-wymruczał.Cała
płonęłamichociażnieoczekiwałamdrugiego
orgazmu,byłamblisko.Poruszyłamsięznim,dążącdo
mojegospełnienia.Wiedziałam,żejestmudobrze,więc
pozwoliłamsobienato.Napierałamnaniegocałymciałem,
chciałambyćbliżej,potrzebowałamwięcej,bardziej.
Przypomniałamsobie,cowidziałamwCzystejkrwii
uniosłamnogi,żebyobjąćgowpasie.
-Cholera...genialnie.
-Jakdobrze...-Mniebyłostaćtylkonatyle.Nogami
przyciskałamgodosiebie,napięcierosło,
ogieńwemnierozbuchałsięniemalniewyobrażalnie.
Poruszałsięszybko,ajamyślałam,żetobędziebolesne,kiedy
taknamnienacierał,aleniebolało.Podobałomisię.Zkażdym
pchnięciemwzlatywałamcorazwyżej
iwiedziałam,żeondłużejniewytrzyma.Chciałam,żeby
sobieodpuścił.
Wbiłampalcewjegoramionaiprzycisnęłamgodosiebietak,
jakbymchciałamiećpewność,żenieprzestaniesięruszać.
Apotemrozstąpiłasiępodemnąziemia.Mojeciałozadrżało,
znieruchomiałoieksplodowało.To,coczułamwcześniej,to
byłledwiedrobnyruchtektonicznywporównaniuz
trzęsieniemziemi,któreterazsięprzezemnieprzetaczało.
Jęknęłam,aonnamnieupadł,głośnowestchnąłipoczułam
eksplozjęwswoimwnętrzu.Usłyszałamswójkrzyk,kiedy
doszłamkilkasekundponim.
Poruszaliśmysięsynchronicznie,ztrudemoddychaliśmy,
dyszeliśmyijęczeliśmy.
-Okurwa-powiedziałam.-Niewiedziałam,żebędzieażtak.
Roześmiałsię,takrzadkoużywałambrzydkichsłów.
-Jateżnie-odparłizamarł.
Byłojużpowszystkim.Trwałoniedłużejniżpięćminut,ale
tepięćminutzatrzęsłoziemiąizmieniłomojeżycie.
Jasonwysunąłsięzemnieiposzedłdotoalety.Zachichotałam
nawidokjegonagichpośladków,kiedysięoddalał.Potem
wróciłiwśliznąłsiędołóżkaobokmnie.
-Krwawiłaś?
Odrzuciłamkołdręiusiadłam.Jasnakroplakrwina
prześcieradleprzywróciłamniedorzeczywistości.Jużnie
jestemdziewicą.Cośwtejkrwisprawiło,żepuściłytamy.
Poczułampieczeniepodpowiekamiiniechciałamwcale
płakać,alebyłamtakprzytłoczona,żeniemogłamsię
powstrzymać.
Przytuliłmniedopiersi,zanimzdążyłaskapnąćpierwszałza.
-Czemupłaczesz?-Bałsięiwiedziałam,żepodejrzewa
najgorsze,alecałkiemstraciłamnadsobąkontrolę,niemogłam
mówić,tylkocałasiętrzęsłam,ałzyzalewałymitwarz.-Boże,
przepraszamcię.Niepowinienembył...
Pokręciłamgłowąprzyciśniętądojegonagiejpiersi.
-Nie-wyszlochałam.-Jatylko...tylko...Przeżywam.Nie
żałuję.
Odetchnąłzulgą.
-Niejesteśzła?Zachichotałammimołez.
-Zła?Dlaczegomiałabymbyćzła?Wzruszyłramionami.
-Niewiem.Zobaczyłaśkrewizaczęłaśpłakać,więc
pomyślałem...Samniewiem.Pomyślałem,żeżałujesz,żeto
zrobiliśmy.
Objęłamgozaszyjęiusiadłammunakolanach,chociaż
wciążpłakałam.
-Nie!Nie!Nieżałuję.Jestemtrochęprzytłoczona,aleto
wszystko.Byłolepiej,niżośmieliłabymsięliczyć,lepiejniżw
opowieściachinnychdziewczyn,któresłyszałam.
-Naprawdę?-spytałznadzieją.Pokiwałamgłową.
-Tak!Niewieledziewczynma...orgazmzapierwszym
razem.-Odchyliłamgłowę,żebymupopatrzećwoczy.-Aty
migopodarowałeś.
Zarumieniłsięibyłwyraźniezadowolony.
-Cieszęsię.Bardzobolało?
Pokręciłamgłową.
-Napoczątkutrochę,apotemzakłuło,kiedy...Nowiesz.Ale
potemjużwogóleniebolałoizaczęłosięrobićprzyjemnie.
Bardzoprzyjemnie.
Alewciążdziałosięwemnietyle,żeniemogłamtego
zwerbalizować.Nieżałowałam,żetozrobiliśmy,ale
wiedziałam,żejestemjużinna.Jużnigdyniedoświadczętej
chwili.Niebędędziewicą.Niebyłamjużnawetdziewczyną.
Stałamsiękobietą.
Miałamdwaorgazmy,drugisilniejszyniżpierwszy,aJason
długowytrzymał,doprowadzającnasobojedoekstatycznych
dreszczy.Odpływałamsenniewjegoramionachimyślałam,że
nigdyniebędęmiałategodość.Jużchciałamwięcej,choć
jeszczeczułamdrżenie.
Odwiózłmniepięćminutprzedmojąweekendowągodziną
policyjnąopierwszejwnocyizanimwysiadłamzjegociepłej
ciężarówki,całowaliśmysiępowoliidelikatnie.Tobyłinny
pocałunek.Terazjużwiedzieliśmy,cosiędziejepotem.
Pomachałamdoniego,wchodzącdodomuiposzłamdo
pokoju.Padłamdołóżkazgłupimuśmiechemnatwarzy,a
kiedyzasypiałam,myślimiszalały.Trochęmniebolało
międzynogamiiwiedziałam,żejutropewnieteżbędzieboleć.
Alebyłowarto,chociażwgłębisercawciążsięzastanawiałam,
czyniezawcześnie,czyniejesteśmyzamłodzi,czybyłam
całkiemgotowa.
JASON
Zlamanedrzewo
Sierpień,dwalatapóźniej
WyciągnąłemsięnakanapieiczekałemnatelefonodBekki.
Trzymałemkomórkęnaudzie,atelewizorgrał,nastawionyna
kanałsportowy.Skończyliśmyszkołęibyłodziwnie,niemieć
cozesobązrobić.Dostałemlistyinformująceoprzyjęciuna
uniwersytetywNebrasceiMichigan.Obydwazaoferowałymi
pełnestypendianaukoweisportowe.Potrzebowałemich,
zwłaszczaodkądprzestałemprzyjmowaćpieniądzeodtaty.
Pobiłemrekordy,któremiałemdopobiciajużwpołowie
ostatniejklasy,itatachciałmidaćdwatysiącedolarówza
każdyznich,aleodmówiłem.Onsięwściekł,pobiliśmysię,
wylądowałwszpitaluiodtamtejporynawetnamnienie
patrzył.
Beccamiałazadzwonićpowyjściuodfryzjera,bo
umówiliśmysięnaobiad,żebypogadaćowyborzeszkoły.Ona
byłataknastawionanauniwerekwMichigan,żeaplikację
wysłałatylkowtojednomiejsce.Oczywiściezostałaprzyjętai
zaoferowanojejwysokiestypendia,wszystkie,ojakie
wnioskowała,orazinnegranty.
Podczasuroczystościzakończenianaukiprzeznaszrocznik
wygłosiłaprzemówienieprzedcałąszkołą,bojejkońcowa
średniawynosiłaczterydwadzieściasześć.Tak,osiągnęłacoś
takiego!Mówiłapłynnieianirazusięniezająknęła.Mówiła
takdobrze,żeograniczyłaterapięmowyzdwóchgodzin
tygodniowodojednejmiesięcznie.Dostałatylestypendiów,że
całestudialicencjackiemiałajużopłacone,ajawzasadzienie
byłempewien,jaktozrobiła.Toznaczynie,wiedziałem.W
ostatniejklasiecodzienniespędzałakilkagodzinna
przygotowaniach.Pisałaaplikacjeostypendiaieseje,wysyłała
jemailem,apotemszukałakolejnychmożliwości.Jej
rodzicówstaćbybyłonajejedukację,byłempewien,bo
chociażsięztymnieobnosili,bylibogaci,aleBeccaodmówiła
przyjęciaodnichpieniędzy,bowiązałysięztympewne
warunki.Konkretnietaki,żeniezamieszkamyrazem.Moja
dziewczynanatonieposzła,całeszczęście.
Spojrzałemnatelefon.Piętnastatrzydzieścidwie.Miała
dzwonićowpółdoczwartej.Niemartwiłemsięaniniebyłem
zły,tylkociekawy.Zawszebyłapunktualnaażdoprzesady,
więctakiespóźnieniewjejwykonaniutoewenement.
Wyłączyłemtelewizoripodszedłemdostołuwjadalni,na
którymleżałstosiklistówirachunków.Wziąłemdwalistyz
uczelniipatrzyłemnanie,niepewny,corobić.Naprawdę
podobałamisiędrużynazNebraski,adotegomieliświetny
wydziałarchitektury,którymniebardzointeresował.Zkolei
naniekorzyśćdziałałoto,żetęuczelnięwybrałdlamnietata.
NoanajwiększąwadąNebraskibyłozdecydowanieto,żebyła
wNebrasce.WpieprzonejNebrasce,ponadtysiącsto
kilometrówodAnnArbor,gdziebędzieBecca.Nie,niema
mowy.
OczywiścieUniwersytetwMichiganoznaczał,że
zamieszkamyrazem.Pozatymmielikilkaprogramów,które
misiępodobały,aichdrużynafutbolowapoprawiłasięw
ostatnichlatach.Ichnowyrozgrywającydobrzesięzapowiadał
ibyłempewien,żebyśmysięzgrali.Rozmawialiśmyz
Kyleem,czybyniepójśćnatensamuniwerek,żebyśmymogli
graćrazem,alechybamieliśmyinnepomysłynaprzyszłośći
nicbyztegoniebyło.Onrazejniechciałzostaćzawodowym
graczem.Lubiłfutboligrałzajebiściedobrze,ale...nietakibył
jegocel.Onchciałzostaćtrenerem.Aja?Niebyłempewien.
Chciałemgraćzawodowo,aleplanowałemteżmiećnawszelki
wypadekdyplominnegokierunku,alternatywnąkarierę.
Jednakczegośsięnauczyłemodtaty.Onnigdyniemiałplanu
awaryjnego,chciałtylkograć.Jakośskończyłszkołę,ale
dyplomanglistykidoniczegosięnieprzydał,kiedyprzyszło
doszukaniapracy,bocałejegodotychczasoweżycieskupiało
sięnagrze.
Niechciałemtakskończyć.Wiedziałem,żejestembystry,że
mamjakiśpotencjałpozagrąwpiłkę.Niemówiłemotym
nikomu,nawetBecce,alesprawdzałemwInterneciekierunki
studiówwMichiganirzuciłmisięwoczyichwydziałsztukii
grafiki.Fotografia.
Miałemdużeportfolio.PomogłamiprzynimBecca,
zarzekającsię,żerobitodlasiebie,żebymogładoświadczyć
moichzdjęćwformiematerialnej.Alejawiedziałemjakjest.
Uwielbiałamojezdjęciaizawszemniezachęcała,żebymszedł
wtymkierunku.Wiedziałem,
żebyłabyzachwycona,gdybywiedziała,żerozważam
skończeniestudiówfotograficznych.
Alechociażbyłotostraszniegłupie,największąprzeszkodą
byłmójojciec.Wydziedziczyłbymnie,gdybysiędowiedział.
Fotografiatosztuka,asztukajestdlapedałów.Miałemgraćw
futbolityle.Chociażgonienawidziłem,wiedziałem,że
jednocześniebardzopragnęjegoakceptacji.
Odgłossilnikaprzeddomemnatychmiastzwróciłmoją
uwagę.ToniebyłdieselF-350taty,napewno.Podszedłemdo
oknaiprawiezemdlałem,kiedyzobaczyłemBeccę
wysiadającąznowiutkiego,czarnegoismukłegovwjetta.
Rodziceniechcielijejkupićsamochodu,szczególnie,żeitak
wszędziejeździłazemną,niepozwalalijejteżiśćdopracy,
żebysamananiegozarobiła.Chociażjejrelacjazrodzicami
poprawiłasięwciąguostatnichdwóchlat,tonadalpozostało
kościąniezgody.
Wyszedłemjejnaspotkanie.Padłamiwramiona,objęłamnie
nogamiwpasie,anajejpięknejtwarzygościłszerokiuśmiech.
-Kupilimiauto!-Pocałowałamniemocno,trzymającobiema
rękamityłmojejgłowy,couwielbiałem.-Cudownie,prawda?
Powiedzieli,żebędziemipotrzebne,żebymmogłaprzyjeżdżać
zuczelni.-Wyrwałasięzmoichobjęćipodbiegłado
samochodu,przesuwającrękamipomasce.
Roześmiałemsięzjejpodekscytowania,aleprzecieżteżsię
cieszyłem.
-Wspaniale,skarbie.Straszniesięcieszę!Wyprostowałasię,
zaczęłapodskakiwaćnapalcach
inigdyjeszczeniewyglądałaażtakbeztrosko.
-Niem-m-mogęuwierzyć!Mamsamochód!-Niemogłem
siępowstrzymaćodpatrzeniajakjejcyckipodskakująrazemz
nią.Przyłapałamnienatymispojrzałagroźnie:-Oczymam
wyżej.
Uśmiechnąłemsięniewinnie
-Wybacz,alekiedypokazujesztowar,niemogęsię
opanować.
Wsunęłasięwmojeobjęcia.
-Niemaszjeszczedośćmojegotowaru?-skrzywiłasię,
powtarzającsłowo,któregoużyłem.-Wprzyszłymmiesiącu
naszadrugarocznica,spokojniemógłbyśsięjużznudzić-
uśmiechnęłasiędomnie,bodobrzeznałaprawdę.
Pokręciłemgłową.
-Niematakiejopcji.Jestemfacetem,afacetomnigdysięnie
nudzito,codobre.Atwojecyckisąpoprostuzjawiskowe.
Plasnęłamniewramię,alebezprzekonania.
-Świnia!
-Tak.Chrumchrum!Zachichotała,takjakuwielbiałem.
-Wsiadaj,przystojniaku.Dzisiajtojazabioręcięna
przejażdżkę!
-
Uwielbiamjakmniezabierasznaprzejażdżki
-uśmiechnąłemsięiwsiadłemnamiejscepasażera.
Zignorowałamojąniezbytwyrafinowanąsugestię.
-Tohybryda,p-p-p-palipięćsześćdziesiątlitrównasetkęw
mieścieiczterydziewięćdziesiątwt-t-tra-sie.-Wyjechała
tyłemzpodjazduitestowaławszystkiegadżetynowegoauta.
Bardzosięcieszyłem,żejesttakrozemocjonowana,żenawet
niesłyszyzająknień,które
zdarzałysięjużtylko,gdybyłabardzozdenerwowanaalbo
podekscytowana.Albotarganaspazmamirozkoszy,mógłbym
dodać.Wczasieorgazmutrochęsięjąkała,ajazawszesię
wtedyuśmiechałem.Uważałem,żetourocze.Tobyłaczęść
niej,aświadomość,żeczujesięprzymnienatylebezpiecznie,
żebysiętymnieprzejmować,dużodlamnieznaczyła.
Minęliśmymojegotatę,którewłaśniewjeżdżałnapodjazd.
Spojrzałnanasprzelotnie,apotemzpotępieniemobciął
zagranicznieautoBekki.Kupowanieczegośzagranicznego
byłowedługniegogrzechem.Ato,żeBeccabyławpołowie
Arabkądoprowadzałogodoszałuinaszenajgorszewalki
odbyłysięztegopowodu.Wpierwszymrokunaszegozwiązku
wypowiadałsięoniejwobrzydliwysposób,ajabezwahania
natozareagowałem.Razodbyliśmytrzyrundytutaj,wkuchni,
poktórychobydwajbyliśmyzlanikrwiąikwalifikowaliśmy
siędozałożeniaszwów,czegożadenznasoczywiścienie
zrobił.Podtymwzględembyłemdoniegopodobny.
Wypadłemzdomuogarniętyfurią,ciąglekrwawiąc,aBecca
przyszłapodnaszedrzewoiprzyniosłaapteczkę.DziękiBogu
niespytała,ocoposzło,boniewiem,czyzdołałbymjej
powiedzieć,niewpadającznówwszał.
Niechciałemmyślećoojcu,więczmusiłemsiędowsłuchania
wjejszczęśliwetrajkotanie.Wyłączyłemsięiniemiałem
pojęcia,oczymmówi,więctylkoprzytakiwałem,dopókinie
zorientowałemsię,żeonajużzaczęłaczytaćlekturyzlisty,
którądostałazMichigan.
Nojasne,onabyłajużzapisana,miałapodręcznikiinawetje
jużprzerabiała,ajawciążniewiedziałem,doktórejszkołyiść.
Niechciaławżadensposóbwpływać
namojądecyzję.Nigdyteżniezaczynałategotematu.
Powiedziała,żemamzadecydowaćsam,aonamniekochai
będziemniewspierałabezwzględunamójwybór.
Przeczuwałem,żewgłębiduszychciałaby,żebymposzedł
razemzniądoMichigan,alenigdyniepowiedziałatego
głośno.Mówiłazato,żebędziemyrazem,nawetjeśliwybiorę
Nebraskęiwiedziałem,żemówipoważnie.
Wczasiejazdytrzymałemjązarękęisłuchałemjej
trajkotania,alepozwalałemsłowomprzelatywaćobokmnie.
Niechodzioto,żemnienieinteresowało,comówi,ale
wiedziałem,żeczasemjesttak,żepoprostumusisięwygadać.
Wypowiedziećwszystkiesłowa,któreprzezcałydzieńtłumiła.
Odkryłem,żetojedenzesposobów,wjakiradziłasobiez
jąkaniemsię.Wciągudniabyłacicha,mówiłatylkoto,cona
pewnomiałowyjśćpłynnie,akiedybyliśmysami,mówiła,nie
oczekującodemniereakcji.Wtedypozwalałasobiesięjąkaći
niezwracałanatouwagi.
Włączyłemsię,kiedyskręciławlewonagłównądrogędo
miasta.
-Wk-k-każdymrazieniemogęsiędoczekać.Tobrytyjska
literaturapoczątkówosiemnastegowieku.Skupimysięna
Defoe,SwifcieiBaśniachztysiącaijednejnocyw
tłumaczeniuGallanda,zupełnieniezwykłym.Topoziom
zaawansowany,bowiększośćpodstawowychzajęćzaliczyłam
wliceum.-ZtegozestawusłyszałemtylkooDefoe,aledotego
przyznałbymsiętylkonatorturach.-Najważniejszesągłówne
przedmioty.Wszystkonapoziomielicencjatu,aleUniwersytet
wMichigantocenionauczelnia,nawetjeśliniemawysokich
pozycjiwrankingachuczelnispecjalizującychsięwterapii
mowy.Magisteriumbędępewniemusiałazrobićna
UniwersyteciewIowa.Słyszałam,żesąnajlepsi.Niemogę
powiedzieć,żebyzachwycałamniemyślomieszkaniutam,ale
tojeszczetakodległasprawa,żeniemuszęnarazie
decydować.Roześmiałemsię.
-Alejużotymmyślisz?Uśmiechnęłasię.
-Przecieżmnieznasz.Parsknąłem.
-Jasne,jesteśnadgorliwcem.Zmarszczyłabrwi.
-Cotomaznaczyć?Ups.
-Topozytywnacecha.Jesteśzawszeprzygotowanai
doskonaławewszystkim.Niemogłabyśczegośzawalić,
choćbyśchciała.
Wywróciłaoczami.
-Razdostałamtrójęztestu.
Wpatrywałemsięwnią,boniebyłempewien,czytożart.
-DobryBoże,tróję?!Kiedytobyło,wdrugiejklasie
podstawówki?
Niepatrzyłanamnie.
-Podkonieczeszłegoroku.Natychgłupichzajęciachz
pisaniareferatów.Chodziłownichoto,żebyśmynauczylisię
pisaćreferatyipracesemestralne.Miałoniebyćżadnych
testów,nicpozatymipracami.Apotembabkarozdałanamte
kretyńskiet-t-testywielokrotnegowyboru,bezostrzeżenia.
Niebyłolepszejocenyniżczwórka,boniktsięnie
przygotował,niemieliśmypo-
jęcia,jakiebędąpytania.-Nakręcałasię,wspominającto.-
Boże,tenjedentestobniżyłmiśredniąoczterydziesiąte
procenta!Mogłamskończyćszkołęześredniączterytrzy,
gdybynietap-p-pieprzonanauczycielka!
Cholera,użyłabrzydkiegosłowa.
Niemogłemsięnieśmiać.
-Ażczterydziesiąteprocenta.Masakra!-Możliwe,żenie
udałomisięukryćsarkazmu.
Beccapowolisiędomnieodwróciła.Zmrużyłaoczyi
zacisnęłaszczęki.
-D-d-d-dlamnietod-d-d-dużo.Westchnąłem.
-Przepraszam,skarbie.Tobyłogłupie,copowiedziałem.-
Wyrwałamirękęijechaliśmywciszyażniemogłemtego
dłużejznieść.
-Przepraszam.Niewyśmiewałemsięzciebie.Chodzimioto,
żeitakmaszjednąznajwyższychśrednichwcałymstanie.Ale
wiem,żetobyłodlaciebieważneiprzepraszam.
-Teczterydziesiątemogłyzaważyćnaróżnicymiędzyjedną
znajwyższychanajwyższą.-Spojrzałanamnie.-Totak,
jakbyśrazniezłapałpiłkiitobyłabyróżnicamiędzypobiciem
rekorduaniepobiciem.
Pokiwałemgłową.
-Wiem.Tobyłogłupie.
-Nocóż,jesteśtylkofacetem-parsknęła,ajawiedziałem,że
miprzebaczyła.
-Tak,afacecitodebile.Niewiemnaprawdę,cocięprzymnie
trzyma.-Prawdęmówiąc,rzeczywiścieniewiedziałem,ale
obróciłemtowżart,bomiałabyużywanie,gdybyzwęszyła
prawdziwąniepewność.
-Możetoto,corobiłeśwczorajwnocy.-Oblizałaustai
spojrzałanamnielubieżnie.
-Któredokładnie?-spytałempoważnie.Udawała,żesię
zastanawia.
-Hm.Chybatojęzykiem.Pokiwałemgłową.
-Ach,to.Notak,więcchybabędęmusiałtopowtórzyć,skoro
togłównypowód.
-Słusznie,pastuszku!-Odkądwzeszłymrokuobejrzeliśmy
razemNarzeczonądlaksięcia,nazywałamniepastuszkiem,
cobardzojąbawiło.Niewnikałem,boitakniemiałobyto
sensu.
Przesunąłemdłońnajejudo,apotemzłapałemjąmiędzy
nogami.
-Zatrzymajsię,zrobiętoodrazu.
Zacisnęłaudanamoichpalcachiudawała,żejestwszoku.
-Niemamowy!Jestśrodekdnia.
-Wczorajjakościętoniepowstrzymało,kiedyrobiłemcito
napacemojejciężarówki.Wtedyteżbyłdzień.
-Słońcejużzachodziło.Apozatymbyliśmyprzynaszym
drzewie,nikogoniebyłowpobliżu.Aterazjesteśmyna
zatłoczonejdrodze.
-Więcdarujmysobieobiadijedźmypoddrzewo.
-Chętnie,alejestemnaprawdęgłodna.Nicniejadłamodrana
-uśmiechnęłasięszeroko.-Pojedziemypoobiedzie.
Byłarównieniezmordowanajakja.Amożenawetbardziej.
Słyszałem,żeinnifacecinarzekają,żeichdziewczynynie
mająochotytakczęstojakoni,alejaniemiałemtego
problemu.Zawszebyłagotowanama-
wiaćmnienadrugiraz,aczasemnawettrzeci.Bywałydni,
kiedyniemogłemjejokiełznać.
Zadzwoniłjejtelefon.Niktpozamnąirodzicamidoniejnie
dzwoni.NeliiKylewyjechalirazem,więctoteżnieona,a
rodzicebylinajakiejśdobroczynnejgaliwWaszyngtonie.
Beccapopatrzyłanawyświetlacz.
-Dziwne,topaniHawthorne.Ciekawe,cosięstało.-Becca
sięgnęłaposłuchawkęBluetooth,włożyładouchaiodebrała
połączenie.-Dzieńdobry,cosię...?Co?!-Zbladła.-
Niemożliwe.Nie...Jakto?Błagam,nie...
Wcisnęłahamulec,zjechałanapobocze,zakryładłoniąusta,a
zszerokootwartychoczupłynęłyjejłzy.Kręciłagłową.
-Becco?-Wrzuciłemzaniąodpowiednibiegidotknąłemjej
ramienia.-Cosiędzieje?
Nieodpowiedziała.
-Nie.Niewierzę.-Spojrzałanamniezprzerażeniem.-A
Neli?Nicjejniejest?Boże,oBoże...Dobrze,będziemy.Tak,
jestzemną.Powiemmu.Cho-cholera.Cholera!-Wydarła
słuchawkęzuchaicisnęłaniątakmocno,żewygięłasię,
uderzającodeskęrozdzielczą.
-Cosięstało?-Działosięcośzłegoijużściskałomniew
żołądku.-DlaczegozNelimiałobybyćcośnietak?Powiedz!
Beccaoparłagłowęokierownicęiłkała.Wysiadłemzauta,
okrążyłemje,podszedłemdodrzwiodstronypasażerai
otworzyłem.
Beccawypadłaprostowmojeręce.
Przytrzymałemjąjednąręką,adrugąodpiąłemjejpas.
Wziąłemjejbezwładneciałoizaniosłemnatrawęnapoboczu
drogi.Drzwizamknąłemkopniakiem.
-Musiszmipowiedzieć,cosiędzieje.Wciągnęłapowietrzei
ażsięnimzadławiła.Popatrzyła
namnie,apojejminiewidziałem,żestałasiętragedia.
-Byłwypadek.Kyle.On...N-n-n-n-nieżyje.Najpierw
pomyślałem,żeźlejąusłyszałem.Żewcale
tegoniepowiedziała.
-Co?Jakto?Kyle?KyleCalloway?
-Tak,Kyle.NaszKyle.Nieżyje.Przygniotłogodrzewo.
RodziceNeliwioząjązTraverseCity.Mazłamanąrękęijest
w...Niemówi.
-Jak...Nicnierozumiem.Jaktomożliwe,żeKyle...-Nie
potrafiłemprzetworzyćsłów,któresłyszałem.
-Niewiem!Wiemtylkoto,copowiedziałapaniHawthorne.
Byłastrasznaburza,drzewoupadłonaKyle'aizginął.-
Wyswobodziłasięzmoichramionispróbowaławstać.-
Musimyjechać.Mamybyćunichwdomuzapółgodziny.
Zamurowałomnie.Toniebyłaprawda.Toniemożliwe.
Wyznałmi,żezamierzasięoświadczyćNeli.Wzeszły
czwartek.Powiedziałemmu,żechybaoszalałiżemaniecałe
osiemnaścielat,aleonsięupierał,żewie,żekochajątak
bardzo,żechcezniąbyćnawet,gdybędziemystarsi.
Tojakiśżart,napewno.
Wygrzebałemzkieszenikomórkęiwybrałemjegonumer.
Słuchałemniekończącegosięsygnału,apotemprzeniosło
mniedopocztygłosowej.„Cześć,tuKyle,oszałamiamswoim
urokiemkogośinnego,więczostawwiadomość,tosięodezwę.
Jakmisięzachce".Wybuchśmiechuwtlenależałdomnie,bo
Kylenagrywałtęwiadomośćwczasienaszegospotkania.
Poczułem,żedrobna,zimnadłońwyjmujemitelefonzręki.
Pozwoliłemnato.Pociągnęłamnienanogi,spionizowała.
-Chodź,skarbie.Nelinaspotrzebuje.
Zachwiałemsię,aonamniepodtrzymała.Wpatrywałemsięw
jejmokreczarneoczyiwidziałemwnichwspółczucie,miłośći
zrozumienie.Jejbólustąpiłmiejscazrozumieniudlamnie.Nie
wiedziałem,copowiedzieć,cozrobić.Wiedziałem,że
potrzebujęBekki,żebyprzeztoprzejśćimogłemtylkomieć
nadzieję,żezostanieprzymnieibędziemniekochać.
Kiedyusiadłemwskórzanymfotelunowiutkiejjetty,zapach
nowegosamochoduprzyprawiłmnieniemalomdłości.iPhone
Bekkibyłpodpiętydosamochodowegojackaikiedyzapaliła
silnik,zaczęłagraćmuzyka.YourLongfourneyRoberta
PlantaiAlisonKrauss.Woczachmniezapiekłoiścisnęło
mniewgardle.Beecasięgnęłaręką,żebywyłączyć,aleją
powstrzymałem.Wzięłamniewięczarękęijechaliśmy,
słuchając.Potembyłapiosenka,którejnieznałem,więc
wziąłemjejtelefon,żebysprawdzićplaylistęPandory.Beena
LongDayRosiGolan.Spokojna,pięknapiosenkaz
fortepianemdostosowującymsiędosłodkiegokobiecego
głosu.
WjechaliśmynapodjazdHawthorneow,żwirpryskałnam
spodkół.Kiedytylkowysiadłem,Beccawzięłamniezarękę.
Musiaławłaściwiewciągnąćmniedodomu.Niechciałem
wchodzić.Niechciałemwidziećbóluinnych.Tosprawi,że
wszystkostaniesięprawdą.Możejeślibędęudawał,żetaknie
jest,faktyczniesiętakokaże.
PaniHawthorneotworzyładrzwi.Oczymiałasuche,ale
czerwone.
-Jason,Becca.Dziękuję,żeprzyjechaliście.Nelijestw
swoimpokoju.
-Jaksięczuje?-spytałaBecca.
PaniHawthorneścisnęłamniezarękęiprzysunęłaczołodo
czołaBekki.
-Niedobrze.Onato...widziała.Niedasięzniąporozumieć.
Beccacichowestchnęła,ajawidziałem,jakdosłowniesiłą
prostujeramionaispychaemocjegdzieśgłębiej.Pociągnęła
mnieposchodachizatrzymaliśmysiędopieropoddrzwiami
Neli.Beccaprzekręciłaklamkę.Niebyłyzamknięte,więc
weszła,ajazanią.
Nelileżałanałóżku,naboku.Oczymiałasuche,wdłoni
zaciskałajakiśpapier.Gapiłasięwprzestrzeńichybanawet
niezauważyła,żeprzyszliśmy.Niewiedziałem,cozrobić,
gdziepatrzeć.MiałanasobiestarąbluzęKyle'aiczarnemajtki.
Leżałanapościeli.SkupiłemwzroknaplakacieAvettBrothers
iokryłemjąkocem.Usiadłemnakrześleprzybiurku,aBecca
weszłanałóżkoNeli,zanią,iodgarnęłajejwłosyztwarzy.
-Neli?-spytałazwahaniem.Onachybateżniewiedziała,co
robić.-C-c-cosięstało?
Nelidługonieodpowiadała.Kiedysięwreszcieodezwała,
wydałazsiebiezdarty,ledwiesłyszalnyszept.
-Onumarł.-Spojrzałanamnie.-Niemago.Zadławiłemsię,
pokręciłemgłową.
-Ale...Kurwa.Jak?!Nelizebrałasięwsobie.
-Pokłóciliśmysię.Burza.Strasznywiatr.Złamałdrzewo.
Miałouderzyćwemnie,aleon...mnieuratował.Zepchnął
mniezdrogi.Uratowałmnie.Topowinnambyćja,aletoon.
Anija,aniBeccaniewiedzieliśmy,conatopowiedzieć.
-Tonietwojawina-powiedziaławkońcuBecca.
Neliwzdrygnęłasię,alenieodpowiedziała.Widziałem,jak
wbijasobiepaznokciewdłoń.Takmocno,żebyłempewien,że
zachwilępopłyniejejkrew.
Siedzieliśmywpotwornej,ciężkiejciszyażstałosięjasne,że
Neliniepowieaniniezrobijużnicwięcej.
-Jesteśmytu,Neli.Jatujestemikochamcię.KiedyBecca
wypowiedziałaostatniesłowa,Neli
zagryzładolnąwargętakmocno,żeażjejpobielała.
Wyszliśmy,zostawiającNeliwtakiejsamejpozycji,wjakiej
jązastaliśmy,zoczamiwpatrzonymiwnicośćibiałym
kawałkiempapieruzaciśniętymwdłoni.
PaniHawthornezaciągnęłanasdokuchni.
-Ico?
Beccapokręciłagłową.
-Powiedziałamożetrzyzdania.Niewiem,martwięsięonią.
Jestwkatatonii.
-Możepoprostupotrzebujeczasu.-PaniHawthorne
wyglądałaprzezkuchenneokno.
-Może-przytaknęłaBecca,aledziwnanutawjejgłosie
podpowiedziałami,żewcaletakniemyśli.Jednakpani
Hawthronenicniezauważyła.
-Pogrzebwśrodę.-Ludzieprzychodziliiwychodzili,znosili
półmiskizjedzeniem.ZauważyłempaństwaCalloway,którzy
siedzielinakanapie.Onobejmowałjejszczupłe,drżące
ramiona.PanHawthornesiedziałobokpanaCallowayaisłużył
mupoważnym,stoickimmilczeniem.
Beccazawiozłamniedodomuipołożyłasięnałóżkuobok
mnie.Nigdywcześniejniebyławmoimpokoju.
Nieprzychodziliśmytu,bowiedziałem,żeojcieczachowasię
jakkutasizrobiscenę.Niechciałem,żebyBeccatego
doświadczyła.Alewtejchwiliniemiałemdośćsiły,żebysię
nimprzejmować.Wiedziałem,żepotrzebujęjejobok.
Niewiedziałem,jakdługotaksiedzieliśmywmilczeniu.
Beccaobejmowałamojąpierśiprzytulałatwarzdomoich
pleców.Czułem,żemojakoszulkarobisięmokra,aleonanie
wydałażadnegodźwięku.
Nagledrzwidomojegopokojuotworzyłysięigłośnorąbnęły
wścianę.
-Cotozapieprzonyzagranicznywózzaparkowałnamoim
pieprzonymmiejscu?
Wypełniłsobącałewejście,ogromny,odzikichoczach.Nie
chwiałsię,alewidziałem,żejestnietrzeźwy.Becca
wzdrygnęłasięzamoimiplecami.
-Tomojeauto,panieDorsey.Przepraszam.Zarazje
przestawię.
-Jakurwamyślę,żeprzestawisz!-warknął.-Zabierajautoi
samasięwynoś.
-Onanigdzieniepójdzie-powiedziałem,niepatrzącna
niego.-Anijejsamochód.
-Acoonarobiwtwoimłóżku,gnojku?Cotysobiemyślisz?
-KyleCallowaynieżyje.-Powiedziałemtonagłosi
załamałemsię.
Popoliczkuspłynęłamiłza.Niezdołałemjejpowstrzymać.
-Coty,kurwa,płaczesz?Beccausiadła.
-Kylebyłjegonajlepszymprzyjacielem.Jegonajlepszy
przyjacielnieżyje.-Mówiłastanowczoicicho,alesłyszałem,
żesięboi.Bałasięmojegotaty,isłusznie.-Niechmupan
odpuści.
-Niemówiłemdociebie.-Widziałem,żesiękrzywinajej
widokitomniewkurzyło.
Winnejsytuacjirzuciłbymsięnaniego,aleniechciałem,
żebyBeccawidziała,jaksiębijemy.
-Zostawnas,nieróbtego.Niedzisiaj.-Jeszczenigdygoo
nicnieprosiłem.
-Zamknijsię,gnojku.Niemówmi,comamrobićwmoim
własnymdomu.-Zrobiłkrokwmojąstronę,ajawjednej
chwilipoderwałemsięnanogiizacisnąłempięści,żebybyć
gotowymdowalki.Zatrzymałsięipopatrzyłnamnie
przeciągle.-Wiesz,iluprzyjaciółjastraciłem?Naśmierćilu
kumplipatrzyłem?Imyślisz,żesięmazałemjakjakaściota?
Nicpodobnego.Ludzieumierają,takiejestżycie.Bądź
mężczyznąipogódźsięztym.
-Toniewojna.Onniebyłżołnierzem.Ajaniejestemtobą.
Mogęrozpaczaćpośmierciprzyjaciela.Znamgood
przedszkola,więcmożejednaksięzamknijidajmispokój.
Słyszałem,żeBeccaoddychaciężkoizprzerażeniem.Gdyby
niemusiałaminąćmojegoprzerażającegoojca,kazałbymjej
wyjść.
-Wyjdę,jeślionawyjdzie.
Podszedłemdoniego,wpatrywałemmusięwoczy,niebałem
sięibyłemgotowydoataku.
-Niechcętegorobićnaoczachmojejdziewczyny,alezrobię
to.Wyjdź,kurwa.Wyjdźzmojegopokoju.Tylkootoproszę.
Zafalowałymunozdrza.
-Poprostuniechcesz,żebytwojaprzyjaciółeczkawidziała,
jakłojęcidupę.
-Cz-cz-czemujestpantakimdraniem?-Nadźwiękgłosu
Bekkimójojciecijazatrzymaliśmysięispojrzeliśmynanią.-
Cojapanuzrobiłam,oprócztego,żepokochałampańskiego
syna?Wiepan,ilerazyopatrywałammuranypotym,jakgo
panzbił?Jakipanmap-p-problem?Czemunienawidzipan
s-s-s-swojegosyna?
Tataspojrzałnamniezniedowierzaniem.
-Mało,żetasukatoarabuska,tojeszczejąkała?
Beccagłośnowciągnęłapowietrze,apotemzatkała,gdygo
uderzyłem.Ogarnęłamnieślepafuria.Niemiałszans.Jużitak
nieźleoberwał,aletomnieniepowstrzymało.Biłemgoi
biłem,biłemdopókinieprzestałsięruszać,apotembiłem
dalej.Poczułemnaramieniurękę,któramnieodciągała.
-Przestań.Przestań!-Byławhisterii,mówiłaprawie
niezrozumiale.-P-proszęcię,przestań!-Ostatniesłowo
wywrzeszczałamidouchaiwkońcutodomniedotarło.
Wróciłemdosiebie.Całysiętrząsłemibyłemmokry.Pokryty
ciepłą,lepkąwilgocią.Ręcemiałemwekrwi.Siedziałemojcu
napiersi,ajegotwarzbyłazmasakrowana.Czułem,żekrew
spływamipotwarzy,bolałamnieszczęka,miałem
posiniaczoneżebra.Beccamnieodciągnęła.Łkała.
Wstałem,wziąłemjązaramionaiwypchnąłemzmojego
pokoju.
-Przepraszam,żetowidziałaś.Przepraszam,żepozwoliłem
cinatopatrzeć.-Kiedytomówiłem,zust
popłynęłamipodbarwionakrwiąślina,więcsplunąłemna
dywan.Byłomijużwszystkojedno.-Przepraszamcię.Musisz
jużiść.Muszętojakośogarnąć.
-Niezostawięcię.-Wyrwałamisięiodwróciła,żebyna
mniespojrzeć.-Cozrobisz?
-Wezwępogotowie.
-Niebędązadawalipytań?Pokręciłemgłową.
-Dobrzewiedzą,corobić.Toniebyłbypierwszy
raz.
Nierozumiała.
-Ale...Niebędąmusielizłożyćdoniesieniaoprzemocy
domowej?
-Anibykomu?-Wskazałemnaidentyfikatorrzuconynastół,
zezdjęciemmojegoojcawmundurzekapitanapolicji.-Onjest
policją.Będziewiedział,cozrobićzraportem.Pozatymwtym
przypadkutomniebyaresztowali,atowywołałobypytania,na
któreżadenznasniechciałbyodpowiadać.
-AleJasonie...
-Nie!-Niechciałemnaniąkrzyczeć.Musiałemsię
opamiętać.-Przepraszam,alenie.Nicniemożnazrobić.Itak
dzisiajstądspadam.Mamdośćtegobagna.
-Gdziebędzieszmieszkał?
-Niewiem.Wsamochodzie?Możewhotelu.Mamtow
dupie.Poprostuniemogętujużzostaćnaanijednąnoc.
Pokiwałagłową,bowiedziała,żechcę,żebydałaspokój.
-Dajmisięumyć.-Odwróciłasięiściągnęłaścierkę
zawieszonąnaklamcedomikrofalówki.
Delikatnieotarłamiwargę,starłakrew,apotemzłożyła
ścierkę,zwilżyłapodkranemizajęłasięmoimpoliczkiem.
Płakała,wzdychała,szybkomrugałaizlizywałałzyzkącików
ust.Byłemwściekły,żestraciłemnadsobąpanowanie.
Musnąłemjejtwarzkciukiem,aonasięwzdrygnęła.
-Beck,przepraszam.Wiem,żetegonierozumiesz.Tak,
powinienemtogdzieśzgłosić.Alejeślitak,trzebabyłoto
zrobićjużdawnotemu.Terazjestzapóźno.Mamosiemnaście
lat,wświetleprawajestemdorosłyichcęsięwyprowadzić.
Nigdywięcejgoniezobaczę.Nigdywięcejniebędziesz
świadkiemtakiejsceny,dobrze?-Pokiwałagłową,alenie
odpowiedziała,tylkościerałamikrewzpoliczka.-Odezwijsię
domnie,proszę.
Próbowałemznówzetrzećjejłzę,alesięodwróciła.Tak
jakby...terazsięmniebała.
-Ic-c-comiałabympowiedzieć?Bałamsię.Ociebie.Ciebie.
Byłeś...Niebyłeśsobą.Okazałeśt-t-takąagresję.Biłeśgo,a
chociażonnieoddawał,wciążatakowałeś.Tobyło
p-p-p-przerażające.
-Słyszałaś,copowiedział.Pokręciłagłową.
-Onmożeomniemówićcomusiępodoba.Topotwór,nie
obchodzimnie,comyśli.
-Niepozwolęmumówićotobiewtensposób.Toniew
porządku.Kiedyostatniowidziałaśmniewtakimstanie,
powiedziałcośwtymstylu.
Pierwsze,cotatarobiłpopowrociedodomuzpracy,to
włączałradiona99,5FM,czylinastacjęzmuzykącountry.
LeciałowłaśniePleaseRememberMeTima
McGrawa,ajaznówsobieprzypomniałem,żeKylenieżyje.
Prawiewyleciałomitozgłowy.
Uderzyłomnietomocniejniżkiedykolwiekpięśćtaty.Kyle
umarł.
Upadłemnakolanairęceiłkałem.Nigdyniepłakałem,
nigdy.Odkądprzestałembyćdzieckiem,zżadnegopowodu.
Niemógłbymsięterazpowstrzymać,nawetgdybymchciał.
Niewiem,jakdługopłakałem,aleczułemobecnośćBekki
obokmnie.Byłazamną,dotykałamojegoramienia,pozwalała
mipłakać.
Usłyszałemdochodzącezmojegopokojuodgłosykrztuszenia
sięizmusiłemsiędowstania.
-Cholera,zadławisiękrwią.
Poszedłemtamiprzewróciłemgonabrzuch,aonsplunął,
zwymiotował,apotemznówzakaszlał.Odciągnąłemgood
tegosyfuizostawiłemnapodłodzemiędzymoimpokojema
korytarzem.Zobaczyłem,żezdjęciawramachsąpotłuczone,
mojepucharypoprzewracane,abiurkopękniętenapół.Nicnie
pamiętałem,terazdomniedotarło,jaktomusiałowyglądać.W
ścianieprzydrzwiachbyławielkadziura,adrugawkącie.
Krzesłobyłoprzewrócone,apojemnikizbiurkawylądowały
napodłodze.
-Chryste-wyszeptałem.SpojrzałemprzezramięnaBeccę,
którastaławkorytarzuipatrzyłanamojegokrwawiącegoojca.
-Niewiedziałem,żebyłoażtakźle.
-Myślałam,żesięp-p-p-pozabijacie-powiedziałacichutko.-
Powinieneśjakośmupomóc?
Spojrzałemnaniego.Zacząłjęczeć.
-Pieprzęgo.Niechleży.Będzieżył.-Beccapopatrzyła,jakby
mnieniepoznawała.-Nawetniewiesz,
ilerazyonmniezostawiłwtakimstanie.Spakujęjakieś
rzeczyispadamy.Zadzwoniędokogoś,jakwyjdziemy.
Stałaipatrzyłajaksiępakuję.Wcisnąłemciuchydopustej
torbysportowej,tyleilesięzmieściło.Wziąłemlaptop,kablei
telefon,ukochanąkurtkęskórzanąipiłkę.Dowielkiej
plastikowejtorbyzgarnąłemprzyborytoaletowe,aspodłóżka
wyciągnąłempieniądze.Resztazostała,książki,puchary,
kolekcjakartzfutbolistamizeszkołypodstawowej,plakaty
JerryegoRiceaiBarryegoSandersaorazOJSimpsonai
EmmettaSmitha,wszystko.Nicniemiałoznaczenia.Aparat
miałemwaucie,aBeccanamnieczekała.Tylkotosięliczyło.
Przewiesiłemtorbęprzezramięizrobiłemkroknadtatą.
Parsknął,przetoczyłsięnaplecyiusiadł,kiedydotarłemdo
drzwiwejściowych.
-Wychodzę-powiedziałem,niepatrzącnaniego.Pokiwał
głową,alesięnieodezwał.-Niewrócętujuż.
Splunąłkrwią.
-Idobrze.
-Wezwaćkaretkę?
-Nie.Pieprzsię.-Ztrudemsiępodniósł.Trzymałsięframugi
iotarłustaprzedramieniem.
-Tysiępieprz.-Zatrzasnąłemzasobądrzwi.Beccastałana
chodnikuiczekała.
-Niedzwoniszpokaretkę?Splunąłemkrwiąnatrawnik.
-Onniechce.
-Alemożepotrzebuje?Wzruszyłemramionami.
-Walimnieto.Tojegoproblem.Beccaotworzyładrzwi,ale
niewsiadła.
-Totwójojciec.Ajeślisięwykrwawinaśmierć?
-Niewykrwawisię.Kiedywychodziłem,byłjużnanogach.-
Sprawdziłemjęzykiemopuchniętąwargęipoluzowanezęby.
Zamknęładrzwiistanęłazamną,kiedyładowałemtorbęna
pakęciężarówkiimocowałemlinkami.
-Nierozumiem,jakmożeciebyćtakobojętni.Jesteśranny.
Onjestranny.Obydwajpotrzebujeciepomocy.
Obróciłemsięnapięcie.
-Dwiesprawy-powiedziałemspokojnie,aleoczymi
płonęły.-Popierwsze,nigdywięcejniezestawiajmniew
jednymzdaniuztymzasranymkawałkiemmięsa,któryjest
błędemludzkości.Niejestemtakijakon.Podrugie,bywałoze
mnąowielegorzej.Pobiłemrekordstanunanajwięcejprzyjęć
wjednymmeczu,będącwznaczniegorszejformie.Nicminie
jest.Niepotrzebujętwojejlitości.
Wzdrygnęłasię.
-P-p-p-przepraszam.Ja...J-j-j-ja...-Smutek,strachi
zmęczenie,którewidziałemwjejoczach,znówmniezłamały.
-Kurwa.Przepraszamcię.Przepraszam.Niewiem,cowe
mniewstąpiło.Niepowinienembyłtakdociebiemówić.Nie
musiszmiećztymnicwspólnego.-Wyprostowałemsię,pełen
obrzydzeniadlasiebie.-Boże.Jestemdupkiem.Zasługujesz
nacoślepszego.Nakogoślepszegoodemnie.
Odwróciłemsięizacząłemjeszczebardziejnaciągaćjużitak
napiętelinki,tylkopoto,żebyniemusiećpatrzećnajej
przerażonątwarz.
-Jedźdodomu,Beck.Znajdźsobiekogośinnego.Kogoś,kto
będzieciebiewart.
-Zrywaszzemną?!Takpoprostu?-Wyszeptałatesłowa
łamiącymsięgłosem.-Janiechcęmiećkogośwartego.Chcę
ciebie.Chcę,żebyśmniekochał.Chcę,żebyśpozwoliłmisięo
siebiemartwić.
-Janie...Boże.Niezrywamztobą.Poprostudajęciwolność
odmojegobagna.Niemusiszbyćwnimzemną.Janaciebie
niezasługuję.Wrzeszczałemnaciebie.Mogłaśjakoś
ucierpieć.-Wskazałemrękąnadomizadławiłamniegorąca
gulawgardle,bośmiertelniesiębałem,żeonazrobito,co
wedługmniepowinna.-Dopuściłemdotego.Aco,jeśli...Jeśli
sięwniegozmienię?Jeślijestemtakijakon?-Ostatniesłowa
wyszeptałem,boporazpierwszyprzyznałemsiędo
najmroczniejszego,najgłębiejskrywanegolęku,którybudził
mniewnocyipowodowałkoszmary.Pokręciłemgłowąiw
końcunaniąspojrzałem.-Kochamcię.Aleniemożeszbyćz
kimś,kogosięboisz.
Zbliżyłasię.Jasięcofnąłem,aleszłazamną.
-Nie.Przestań.P-p-p-przestań.Kochamcię.Niepozwolęci
sięodepchnąćtylkodlatego,żecierpisz.Boiszsięijato
w-w-wiem.Alewierzęwciebie,rozumiesz?Imyślę,żejesteś
mądrzejszy,silniejszy.-Zbliżyłasięjeszczeokrok,ajejciepło
iłagodnośćspłynęłynamnie,poczułemjejzapach,jej
wilgotneczarneoczyotoczyłymniemiłością.Widziałem,że
formułujewgłowiesłowa.-Niechcęsięuwolnićztwojego
bagna.Jaknatowpadłeś?Odjakdawnamasztakiemyśli?
Wzruszyłemramionami.
-Odzawsze.Nachodząmniecojakiśczas.
Niepewniesięgnęłaręką,żebydotknąćmojegopoliczka,tak
jakbyniebyłaprzekonana,czyjejpozwolę.
-Więcprzestań.Niejesteśnim.Niejesteś!Chcębyćztobą,
choćwiem,jakiemaszkorzenie.-Drugąrękąwskazałana
dom.-Przestańzgrywaćmachoijedźzemną.
-Prześpięsięwciężarówce.Łypnęłanamniewrogo.
-Jesteśupartymidiotą.Niebędzieszspałwsamochodzie.
Namówięojca,żebypozwoliłcispaćnarozkładanymłóżkuw
piwnicy.
Pojechałemzanią,aonazrobiłajakzapowiedziała.Mało
tego,wnocyzakradłasiędomnie,żebyśmymogliprzytulać
sięprzezkilkagodzin.Wróciłanagórędopieropóźniej,zanim
jejrodzicesięobudzili.
NastępnegodniazapisałemsięnazajęcianaUniwersyteciew
Michigan.NaoczachBekkidolistywybranychprzedmiotów
dodałemfotografię.
Tegopopołudniapojechaliśmyjejautempodnaszedrzewo,a
potemujeżdżałamnienatylnymsiedzeniuwchmurze
czarnychloczkówokalającychjejgłowę.
Następnegodniaubraliśmysięwnajlepszeczarneubraniai
poszliśmypożegnaćnaszegoprzyjaciela.
ciągdalszynastąpi.