od splątania cząstek
do kwantowej teleportacji
przełożyli
Bogumił Bieniok i ewa l. Łokas
anton zeilinger
od splątania cząstek
do kwantowej teleportacji
tytuł oryginału
dance of the photons
from einstein to Quantum teleportation
copyright © 2010 by anton zeilinger
all rights reserved
zdjęcie na okładce
irina pozniak
projekt okładki
prószyński media
redaktor serii
adrian markowski
redakcja i korekta
anna kaniewska
Łamanie
alicja rudnik
isBn 978-83-7839-552-2
warszawa 2013
wydawca
prószyński media sp. z o.o.
02-697 warszawa, ul. rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
druk i oprawa
opolgraf spółka akcyjna
45-085 opole, ul. niedziałkowskiego 8-12
www.opolgraf.com.pl
Spis treści
Prolog: Pod pięknym modrym Dunajem
7
Podróże kosmiczne
14
Substancja zwana światłem
16
Owczarki i cząstki światła
22
Einstein i jego Nagroda Nobla
31
Sprzeczność 33
Skąd wiemy o nieoznaczoności?
35
Kwantowa nieoznaczoność: przejaw naszej niewiedzy
czy rzeczywista cecha świata?
39
Kwantowy argument przeciw teleportacji
49
Kwantowe splątanie przychodzi z odsieczą
53
Alicja i Bob w kwantowym laboratorium
68
Polaryzacja światła: wykład profesora Kwantingera
78
Alicja i Bob odkrywają bliźnięta…
99
John przedstawia Einsteina, Podolskiego i Rosena
115
Opowieść Johna o ukrytych zmiennych lokalnych
141
Dziwne wyniki doświadczenia Alicji i Boba
147
Historia Johna Bella
153
Alicja i Bob odkrywają, że świat nie jest taki, jak im się zdawało
162
Powrót do przeszłości z prędkością nadświetlną?
166
Alicja, Bob i nieosiągalna prędkość światła
171
Luki 179
Wśród gór Tyrolu
185
Kwantowa loteria
202
od splątania cząstek do kwantowej teleportacji
6
Loteria kwantowa z dwoma fotonami
209
Kwantowe pieniądze – koniec z fałszerstwami
220
Kwantowa ciężarówka może przewieźć więcej, niż potrafi uciągnąć 227
Atomowe źródła splątania i pierwsze doświadczenia
233
Superźródło i zamknięcie luki komunikacyjnej
238
Kwantowa teleportacja pod Dunajem
242
Multifotonowa niespodzianka i kwantowa teleportacja
253
Teleportacja splątania
260
Dalsze doświadczenia
273
Kwantowe IT
279
Przyszłość kwantowej teleportacji
283
Sygnały z nieba nad Teneryfą
290
Najnowsze badania i otwarte kwestie
296
Co to wszystko oznacza?
303
Dodatek: Splątanie – kwantowa zagadka dla każdego
309
Słownik 329
Autorzy ilustracji
332
Indeks 333
Prolog: Pod pięknym modrym Dunajem
Jak zwykle 1 stycznia Wiedeńscy Filharmonicy witają rozpoczyna-
jący się rok uroczystym koncertem noworocznym. Odbywa się on
w wielkiej Złotej Sali Musikverein, wiedeńskiego towarzystwa mu-
zycznego o bogatej tradycji. Stacje radiowe i telewizyjne transmitują
go na cały świat do setek milionów miłośników muzyki, którzy dzięki
temu mogą się rozkoszować pięknymi walcami, polkami, uwertura-
mi i innymi utworami skomponowanymi przez członków rodziny
Straussów i współczesnych im kompozytorów. Po zakończeniu ofi-
cjalnego programu koncertu razem z całą publicznością nagradzamy
muzyków głośnymi oklaskami, ale z niecierpliwością czekamy na bisy.
Po chwili odzywają się cicho smyczki i słuchacze krótkimi brawami
potwierdzają, że rozpoznali pierwsze dźwięki długo wyczekiwanego
utworu. Orkiestra nagle milknie i dyrygent składa wszystkim obecnym
na sali i słuchaczom na całym świecie życzenia szczęśliwego nowego
roku. Instrumenty smyczkowe ponownie zaczynają grać utwór, który
często nazywa się nieoficjalnym hymnem Austrii – słynny walc Nad
pięknym modrym Dunajem Johanna Straussa syna. Niewiele utworów
muzycznych tak trafnie oddaje radości i smutki, które nieodłącznie
wiążą się z ludzką egzystencją. Walc skomponowany na wielkie ba-
le na cesarskim dworze wiedeńskim wciąż cieszy się powodzeniem
każdego roku podczas karnawału.
Miłośnicy muzyki zgromadzeni w sali koncertowej i przed od-
biornikami telewizyjnymi nie wiedzą jednak, że niedaleko Złotej Sali,
w granicach miejskich Wiednia, przeprowadza się doświadczenie
możliwe dzięki najnowszym osiągnięciom współczesnej techniki, które
rzuca wyzwanie naszej wyobraźni, odwołując się do idei spotykanych
wcześniej tylko w literaturze fantastycznonaukowej. Wnioski płynące
z tych badań pomogą nam w lepszym zrozumieniu otaczającego nas
świata.
Koncert kończy się ostatnim bisem – Marszem Radetzky’ego Johanna
Straussa ojca, jednym z najbardziej energicznych i radosnych utworów,
jakie kiedykolwiek skomponowano. Opuszczamy salę koncertową,
wsiadamy do samochodu i jedziemy w kierunku Dunaju. Jest piękny
zimowy dzień. Na ulicach nie ma zbyt dużego ruchu, ponieważ Nowy
Rok jest w Austrii dniem wolnym od pracy. Wpływając do Wiednia,
Dunaj rozdziela się na dwie odnogi i tworzy w środku wydłużoną
wyspę. Wjeżdżamy na wyspę mostem, o którego istnieniu nie ma
pojęcia nawet nasze urządzenie GPS, ponieważ nie jest on dostępny
dla normalnego ruchu samochodowego. Na wyspę samochodem mogą
wjechać jedynie osoby posiadające specjalne uprawnienia.
Jedziemy dalej, w kierunku budynku ukrytego wśród wysokich
drzew. To miejska przepompownia ścieków. Pod rzeką przechodzą
olbrzymie kanały ściekowe łączące obydwa brzegi. Wybudowano je
po to, by przepompować wszystkie ścieki zebrane na wschodnim
brzegu rzeki, w części miasta nazywanej ciepło przez wiedeńczyków
Transdanubien („na drugim brzegu Dunaju”), do olbrzymiej oczysz-
czalni wybudowanej po przeciwnej stronie. W ten sposób wiedeńczycy,
którzy bardzo dbają o środowisko, mają pewność, że ścieki nie są
odprowadzane wprost do rzeki.
Wchodzimy do środka budynku i wsiadamy do windy, która
zjeżdża dwa poziomy niżej, pod koryto rzeki. Po krótkim spacerze
stajemy przy wlocie do dwóch tuneli biegnących w prawo i w lewo,
łączących oba brzegi: Transdanubien i centrum Wiednia. Tunelami
biegną równoległe ciągi rur odprowadzających ścieki, a także liczne
kable. W kącie, w pobliżu wejścia do jednego z tuneli, naszym oczom
ukazuje się jednak zupełnie inna sceneria.
W jednym z rogów szklanymi ścianami wydzielono niewielkie
pomieszczenie. Podchodzimy bliżej i dostrzegamy w środku promień
lasera i mnóstwo tajemniczych urządzeń, między innymi nowoczesne
od splątania cząstek do kwantowej teleportacji
8
układy elektroniczne, komputery i tym podobne. Spotykamy tu Ru-
perta, doktoranta z Uniwersytetu Wiedeńskiego, który ma nadzieję,
że już wkrótce uda mu się skończyć badania i obronić pracę doktorską.
Tytuł jego rozprawy brzmi: Długodystansowa teleportacja kwantowa.
Korzystając z jego obecności, prosimy, żeby powiedział nam krótko,
co się tu znajduje. Rupert wyjaśnia, że celem doświadczenia jest do-
konanie teleportacji cząstki światła – czyli fotonu – z wyspy na brzeg
rzeki od strony centrum miasta.
Chyba widać po nas, że niewiele z tego zrozumieliśmy, bo Rupert
cierpliwie tłumaczy, że teleportacja przypomina trochę „przesyłanie
ludzi” w filmach fantastycznonaukowych, „ale nie do końca”. Uśmiecha
się szeroko i opowiada dalej. Choć w dalszym ciągu nie rozumiemy
zbyt wiele, słuchamy z coraz większym zainteresowaniem. Rupert
obiecuje, że później wytłumaczy nam wszystko bardziej szczegóło-
wo. Na razie powinniśmy się tylko oswoić z używaną w badaniach
terminologią, poznać wykorzystywane w doświadczeniu urządzenia
i pojęcia oraz rozejrzeć się w tym dziwnym otoczeniu.
Dowiadujemy się, że laserów używa się tu głównie do wytworzenia
pewnego szczególnego światła. Światło składa się z cząstek zwanych
fotonami, a ten laser wytwarza niezwykłe pary fotonów, które są
ze sobą „splątane”. Później dowiemy się, że splątanie oznacza, iż te
dwa fotony są ze sobą bardzo ściśle związane. Jeśli dokona się po-
miaru jednego z nich, natychmiast można ustalić, w jakim stanie jest
drugi foton, bez względu na to, jak daleko się w tej chwili znajduje.
Pojęcie splątania wprowadził do fizyki austriacki uczony Erwin
Schrödinger w 1935 roku. Za jego pomocą chciał opisać pewną bardzo
interesującą sytuację. Nieco wcześniej, w artykule napisanym wspólnie
z młodszymi kolegami, Borisem Podolskim i Nathanem Rosenem,
Einstein zwrócił uwagę na pewną ciekawą, nową możliwość, która
pojawia się w mechanice kwantowej.
Aby zrozumieć, czym jest splątanie, wyobraźmy sobie dwie od-
działujące ze sobą cząstki. Przypuśćmy na przykład, że przed chwilą
zderzyły się ze sobą niczym kule bilardowe i teraz rozbiegają się na boki.
Na gruncie fizyki klasycznej – innymi słowy, tradycyjnej – stwierdzi-
libyśmy, że jeśli jedna bila porusza się, powiedzmy, w prawo, to druga
9
Prolog: Pod pięknym modrym Dunajem
toczy się w lewo. Co więcej, gdybyśmy znali prędkość uderzającej bili
i wiedzieli, jak przebiegało zderzenie z nieruchomą kulą, to wiedząc,
jak szybko i w jakim kierunku przemieszcza się nieruchoma wcześniej
kula, moglibyśmy ustalić dokładnie, jak po zderzeniu porusza się druga
bila. Właśnie takie rozważania snują doświadczeni gracze w bilard,
gdy zastanawiają się, jak najlepiej uderzyć kijem w bilę zagrywającą.
Kwantowe „kule bilardowe” są dużo bardziej niezwykłe. Również
one oddalają się od siebie po zderzeniu, ale pojawiają się wówczas
interesujące i zadziwiające różnice. Żadna z kul nie ma dobrze okre-
ślonej prędkości ani też nie porusza się w dokładnie wytyczonym
kierunku. W istocie, żadna z nich nie ma po zderzeniu ani prędkości,
ani kierunku ruchu. Po prostu się od siebie oddalają.
Najistotniejsze w tym wszystkim jest to, że gdy tylko zaobser-
wujemy jedną z takich kwantowych kul bilardowych, to natychmiast
przyjmuje ona określoną prędkość i porusza się w pewnym kierunku,
oddalając się od miejsca zderzenia. W tym samym momencie – ale ani
chwili wcześniej – druga kula również przyjmuje odpowiednią pręd-
kość i kierunek ruchu. Dochodzi do tego bez względu na to, w jakiej
odległości od siebie są obie kule.
Zatem kwantowe kule bilardowe są splątane. Takiego zjawiska
oczywiście nie zaobserwowano jak dotąd w przypadku rzeczywistych
kul bilardowych, ale w świecie cząstek elementarnych jest ono dosyć
powszechne. Dwie cząstki wpadające na siebie po zderzeniu pozo-
stają ze sobą w ścisłym związku, nawet jeśli dzieli je duża odległość.
Dokonanie obserwacji jednej z nich natychmiast wpływa na drugą,
bez względu na to, jak jest daleko.
Einsteinowi nie podobała się ta dziwna własność i nazywał ją
„upiornym działaniem na odległość”. Miał nadzieję, że fizykom uda
się jakoś pozbyć tego przerażającego zjawiska. W przeciwieństwie
do Einsteina Schrödinger zaakceptował je jako coś zupełnie nowego
i nazwał „splątaniem”. Splątanie jest właśnie tą cechą świata kwanto-
wego, która zmusza nas do porzucenia przyjętych wcześniej poglądów
na temat budowy świata.
Pytamy więc Ruperta, po co mu te splątane fotony, a on uśmiecha
się i odpowiada:
od splątania cząstek do kwantowej teleportacji
10
– Na tym opiera się cała sztuczka.
Jeden z fotonów zatrzymuje u siebie, w swoim niedużym labora-
torium pod korytem rzeki, natomiast drugi przesyła światłowodem
do odbiornika na drugim brzegu.
Objaśniając to wszystko, Rupert wspomina wciąż o „Alicji” i „Bo-
bie”, którzy przesyłają sobie fotony i rozmawiają ze sobą, jak gdyby
byli prawdziwymi ludźmi. Okazuje się jednak, że są wymyślonymi
przez niego, hipotetycznymi badaczami realizującymi doświadczenia.
Alicja pracuje w swoim laboratorium tu, gdzie się znajdujemy, a Bob
– po drugiej stronie rzeki.
Zapytany o to, dlaczego nadał im imiona „Alicja” i „Bob”, Rupert
odpowiada, że to nie jego pomysł. Takie imiona stosują specjaliści
od kryptografii – nauki, której celem jest przesyłanie wiadomości
między nadawcą i odbiorcą w taki sposób, by jej zawartość nie dostała
się w niepowołane ręce. Od razu przychodzą nam na myśl szpiedzy
i mrożące krew w żyłach przygody, ale Rupert rozwiewa nasze wy-
obrażenia. Wyjaśnia, że w dzisiejszych czasach z kryptografią mamy
do czynienia na co dzień. Nawet gdy się logujemy do Internetu i prze-
syłamy, powiedzmy, numer karty kredytowej, to informacja ta jest
zwykle szyfrowana, by nikt inny nie mógł jej przeczytać.
– Początkowo kryptolodzy oznaczali nadawcę wiadomości literą
„A”, a odbiorcę literą „B” – wyjaśnia Rupert – ale w końcu ktoś wpadł
na pomysł, że wygodniej będzie nazywać ich po prostu „Alicją” i „Bobem”.
Rupert pokazuje nam cienki światłowód, do którego wpada foton
przeznaczony dla Boba. Wygląda tak samo jak światłowody stosowane
powszechnie w telekomunikacji.
Podążamy wzrokiem wzdłuż kabla światłowodowego, biegnącego
od lasera do otworu w ścianie niewielkiego laboratorium i dalej w górę,
gdzie łączy się z innymi przewodami biegnącymi w wielkich tunelach
pod Dunajem. Rupert zauważa nasze spojrzenie.
– Chcecie zobaczyć, dokąd prowadzi ten kabel?
Skwapliwie potwierdzamy i tak zaczyna się nasza mała wyprawa
w podziemia Wiednia.
Wchodzimy do okrągłego tunelu o średnicy około czterech
metrów, prowadzącego stromo w dół. Pod nami biegną dwie rury
11
Prolog: Pod pięknym modrym Dunajem
odprowadzające ścieki, każda o średnicy około metra. Ponieważ są
szczelnie zamknięte, ich obecność specjalnie nam nie przeszkadza,
choć w powietrzu unosi się dziwny zapach. Możemy iść w pełni
wyprostowani, ale po bokach nie ma zbyt dużo miejsca. Po prawej
i lewej stronie biegną półki z kablami. Gdzieś na jednej z tych półek
leży nasz cienki światłowód.
– Zupełnie jak w filmie Trzeci człowiek – ktoś zauważa.
Od razu przypomina się nam ten wspaniały film, którego akcja
toczy się w Wiedniu po drugiej wojnie światowej. Jedne z najlepszych
scen w filmie to szalone pościgi w kanałach biegnących pod mia-
stem. Mamy wrażenie, że zaraz zza rogu wyskoczy Orson Welles,
a w uszach dźwięczy nam temat Harry’ego Lime’a, grany na cytrze
przez Antona Karasa.
Po pewnym czasie docieramy do najniższego punktu naszej trasy
i Rupert wyjaśnia, że teraz rzeka płynie nad naszymi głowami. W ta-
kiej sytuacji trudno się nie zastanawiać, co by się stało, gdyby gdzieś
pojawiło się jakieś pęknięcie i do tunelu zaczęłaby się wdzierać woda.
W którym kierunku powinniśmy wówczas pobiec? Na szczęście nic
takiego się nie dzieje i żwawym krokiem idziemy dalej. Tunel prowadzi
teraz lekko w górę. Po chwili wchodzimy do niewielkiego pomieszcze-
nia i wyjrzawszy na zewnątrz, dostrzegamy, że przeszliśmy nie tylko
na drugą stronę rzeki, ale przecięliśmy pod ziemią również niewielki
park nad jej brzegiem, linię kolejową i szeroką ulicę.
W środku pomieszczenia światłowód wydostaje się z plastikowej
osłony i dociera do aparatury podobnej do tej na wyspie, choć znacz-
nie mniejszej. Również tu znajduje się komputer, kilka przyrządów
optycznych, takich jak zwierciadła i pryzmaty, oraz wiele urządzeń
elektronicznych. Rupert wyjaśnia, że tutaj dokonuje się pomiaru te-
leportowanego fotonu, a w szczególności sprawdza się, czy wszystkie
jego własności są takie jak przed teleportacją. Do niewielkiego stołu
biegnie wiele przewodów, ale jeden z nich pnie się w górę, na dach
budynku, w którym się znajdujemy. Rupert z dumą wyjaśnia, że jest
to „klasyczny” kanał komunikacyjny między Alicją i Bobem – standar-
dowe połączenie radiowe między nimi. Trudno nam to wszystko w tej
chwili zrozumieć. Do czego służy klasyczny kanał komunikacyjny?
od splątania cząstek do kwantowej teleportacji
12
Co miał Rupert na myśli, gdy mówił o splątanych fotonach? Czym
jest teleportacja?
Zanim jednak o to wszystko zapytamy, wdrapujemy się za Ru-
pertem na dach i w nagrodę mamy przed sobą wspaniały widok. Po
drugiej stronie rzeki widać budynek, w którym znajduje się Alicja.
Pomiędzy obydwoma budynkami płynie wartki nurt rzeki. Mijają
nas statki zmierzające wytrwale do celu. Kilka kaczek i łabędzi plu-
ska się w czystej wodzie. Po naszej stronie rzeki niedaleko budynku,
w którym się znajdujemy, wznosi się pagoda wybudowana przez
buddyjską społeczność miasta. Jej widok pobudza nas do stawiania
filozoficznych pytań, takich jak: Co to wszystko może znaczyć? Ja-
ką rolę mamy do odegrania we Wszechświecie? Czym jest w istocie
obserwowanie świata? A przede wszystkim, co u diaska ma z tym
wszystkim wspólnego fizyka kwantowa?
Na zachodzie dostrzegamy wzgórza Lasu Wiedeńskiego, które
są najbardziej wysuniętą na wschód odnogą Alp, na wschodzie zaś
rozciąga się Wielka Nizina Węgierska. Przypominamy sobie historię:
nadciągający ze wschodu Turcy dwukrotnie próbowali bezskutecznie
zdobyć Wiedeń. Można sobie wyobrazić, jak zmieniłaby się historia,
gdyby udało im się podbić to miasto. Zastanawiamy się również nad
tym, jak stawiane przez nas pytania – te najgłębsze, dotyczące sensu
naszego istnienia – mogą zależeć od kultury, w której się wychowali-
śmy: buddyjskiej, islamskiej, chrześcijańskiej. Robi się zimno i czas
już wrócić do współczesnego Wiednia.
13
Prolog: Pod pięknym modrym Dunajem
Podróże kosmiczne
Gdy słyszymy o teleportacji, najczęściej od razu pojawia się myśl,
że byłby to idealny sposób podróżowania. Po prostu znikalibyśmy
w miejscu, w którym akurat jesteśmy, i natychmiast pojawiali się
u celu. Najatrakcyjniejsze jest w tym to, że byłby to najszybszy sposób
przemieszczania się. Należy jednak od razu wszystkich przestrzec, że
teleportacja w roli środka transportu to wciąż fantastyka naukowa,
a nie nauka.
Jak dotąd ludziom udało się dotrzeć najdalej na Księżyc. W skali
kosmicznej to bardzo blisko – można powiedzieć, że nie wyszliśmy
jeszcze poza własne podwórko. Wenus i Mars, najbliższe planety
Układu Słonecznego, są w odległości około tysiąca razy większej, nie
wspominając o bardziej odległych planetach.
Warto się w tym miejscu zastanowić, jak długo trwałaby podróż
do innych gwiazd. Jak wszyscy wiemy dzięki programowi Apollo,
w ramach którego człowiek po raz pierwszy stanął na Księżycu,
przebycie odległości między Ziemią i Księżycem zabiera około czte-
rech dni. Podróż statkiem kosmicznym z Ziemi na Marsa musiałaby
trwać około 260 dni – i to w jedną tylko stronę. Nie ma wątpliwości,
że w czasie takiej wyprawy kosmonauci bardzo by się nudzili, więc
mogliby wykorzystać ten czas na przeprowadzenie doświadczeń z te-
leportacją kwantową.
Aby dotrzeć jeszcze dalej, konieczne może się okazać przyspie-
szanie pojazdu kosmicznego z wykorzystaniem grawitacji innych
planet, a nawet samej Ziemi, tak jak to uczyniono w przypadku sond
bezzałogowych badających planety zewnętrzne. Pomysł polega na po-
kierowaniu statkiem tak, by przeleciał blisko wybranej planety. Wtedy,
za sprawą oddziaływania przypominającego wyrzucenie z procy, pojazd
taki może uzyskać dodatkowe przyspieszenie i znaleźć się na nowej
orbicie sięgającej znacznie dalej w kosmos. Dzięki wykorzystaniu tej
metody sonda Pioneer 10 po prawie jedenastu latach dotarła do naj-
dalszych planet Układu Słonecznego i teraz kontynuuje swoją podróż
dalej w przestrzeni międzygwiazdowej. Możemy zatem na przykład
oszacować, że przy obecnej jej prędkości dotarcie do Proximy Centauri,
gwiazdy położonej najbliżej Słońca, zabrałoby około 100 000 lat.
Przydałoby się więc odkryć jakiś inny sposób podróżowania, umożli-
wiający przebywanie takich olbrzymich odległości. Najlepiej, gdybyśmy
mogli przenosić się do celu natychmiast, bez żadnych ograniczeń co
do odległości, którą można pokonać. Czy to możliwe, choćby tylko
w teorii? Po to właśnie twórcy literatury fantastycznonaukowej wy-
myślili teleportację. Jak za sprawą magii znikamy w jednym miejscu
i po chwili, w równie cudowny sposób, pojawiamy się gdzieś indziej.
15
Podróże kosmiczne
Substancja zwana światłem
Pierwsze doświadczenia z teleportacją przeprowadzono z wykorzy-
staniem światła. Rodzi się więc pytanie, czym jest światło. Zawsze
fascynowało ono ludzi. Zapewne jeszcze na długo zanim nauczyliśmy
się zapisywać własne przemyślenia, ludzie zastanawiali się, jak to
możliwe, że dzięki światłu możemy widzieć obiekty znajdujące się
blisko i bardzo daleko. Wyjaśniając, jak coś przemieszcza się od źródła
światła – powiedzmy, Słońca czy maleńkiej świeczki – do naszych
oczu, tak że potrafimy rozpoznać obiekt wysyłający światło, fizycy
posługują się dwoma podstawowymi pojęciami. Jedno z nich opiera
się na założeniu, że światło dociera do nas pod postacią cząstek, czyli
kawałków czegoś, przypominających fragmenty materii. Druga kon-
cepcja zakłada, że światło przemieszcza się pod postacią fal.
Najprostszym porównaniem, pozwalającym zrozumieć koncepcję
zakładającą korpuskularną naturę światła, jest wyobrażenie sobie,
że przemieszcza się ono tak samo jak kula pistoletu lub szklana kul-
ka. W przypadku koncepcji zakładającej naturę falową najlepiej jest
wyobrazić sobie fale rozchodzące się po powierzchni wody, na przy-
kład w niewielkiej sadzawce. Te dwa proste porównania pozwalają
zrozumieć najważniejsze cechy obydwu modeli.
W przypadku szklanej kulki mamy do czynienia z poruszającym
się obiektem o ograniczonym rozmiarze w przestrzeni. Podobnie
cząstka światła przemieszcza się z miejsca na miejsce – ze źródła
światła do widzianego obiektu, a potem do oka – podążając określoną
trajektorią. Co więcej, podobnie jak kulki lub kule pistoletu przecinają
powietrze kolejno, jedna za drugą, tak źródło światła, na przykład
Słońce, emituje wiele maleńkich cząstek światła podążających w na-
szym kierunku. Przypuśćmy, że uderzają w drzewo po drugiej stronie
drogi – niektóre z nich odbiją się w bok i ulegną rozproszeniu, ale
kilka odbije się w naszą stronę i wpadnie do naszego oka.
Natomiast fala na powierzchni sadzawki nie jest obiektem o ogra-
niczonym rozmiarze. Jeśli rzucimy kamieniem w gładką taflę wody,
zobaczymy, że powstała fala obejmie w końcu swym zasięgiem całą
powierzchnię sadzawki (zob. ryc. 1). Co więcej, fale nie występują w od-
dzielnych, jednakowych kawałkach – przeciwnie: mogą mieć dowolny
rozmiar. Istnieją maleńkie fale, powstające na przykład pod nogami
Ryc. 1. Natura fal. Fale rozchodzą się po powierzchni sadzawki od miejsca, w którym
kamień wpadł do wody.
17
Substancja zwana światłem
niewielkich owadów ślizgających się po lustrze wody, ale mogą też
pojawić się potężne fale, tworzące się po wrzuceniu do wody olbrzy-
miego głazu. A zatem rozmiar fal na wodzie jest wielkością ciągłą,
przyjmującą różne wartości.
Rodzi się więc wielkie pytanie: Czym jest światło? Które z tych
pojęć oddaje jego charakter – czy ma naturę falową, czy korpusku-
larną? Które z wymienionych przed chwilą cech stanowią właściwy
opis światła?
Dużą część historii fizyki można opowiedzieć przez pryzmat hi-
storii badań nad naturą światła. Uczeni od dawna prowadzili skru-
pulatne badania, próbując ustalić, które z cech cząstek lub fal pasują
do światła. Na początku XVIII wieku doszło do poważnego sporu
między zwolennikami obrazu korpuskularnego – na ich czele stał
Isaac Newton – a zwolennikami opisu światła za pomocą fal – w tej
grupie prym wiódł Robert Hooke. Wówczas sukces odniósł opis kor-
puskularny. Wielu twierdzi, że czynnikiem, który przechylił wówczas
szalę zwycięstwa na korzyść tego modelu, był autorytet Newtona.
Światło ma naturę falową
W 1802 roku angielski lekarz Thomas Young przeprowadził doświad-
czenie, które okazało się kluczowe dla naszego rozumienia natury
światła. Doświadczenie to samo w sobie – w istocie jedno z najważ-
niejszych w historii nauki – jest bardzo proste. Young przepuścił po
prostu światło przez dwie wąskie szczeliny w przesłonie.
Po drugiej stronie przesłony ujrzał jasne i ciemne paski (zob. górny
rysunek na ryc. 2), które obecnie nazywamy „prążkami interferen-
cyjnymi”.
Co się stanie, gdy zasłonimy jedną ze szczelin? Wówczas nie
zobaczymy prążków, ale jedynie szeroką plamę światła (środkowy
rysunek na rycinie 2). Jeśli zakryjemy drugą szczelinę, uzyskamy
podobną rozległą plamę światła, tylko nieco przesuniętą (dolny
rysunek). Zauważmy, że istnieje duży obszar, na który pada światło
obydwu plam.
od splątania cząstek do kwantowej teleportacji
18
Ryc. 2. Współczesna wersja doświadczenia Younga z dwiema szczelinami. Światło lasera
przechodzi przez dwie szczeliny w przesłonie, po czym dociera do ekranu. Gdy otwarte są
obie szczeliny (na górze), obserwujemy ciąg jasnych i ciemnych pasków, które nazywamy
„prążkami interferencyjnymi”. Gdy otwarta jest tylko jedna szczelina (w środku i na dole),
na ekranie pojawia się szeroki oświetlony obszar bez jakichkolwiek prążków. Nie ulega
wątpliwości, że prążki z górnego rysunku nie są zwykłą kombinacją pozostałych dwóch
obrazów na ekranie. W miejscach, gdzie pojawiają się ciemne paski, obydwie fale z każdej
ze szczelin wzajemnie się wygaszają. W obszarach, w których obserwujemy jasne prążki,
fale się wzmacniają. Zanikanie światła w ciemnych obszarach i wzmacnianie w jasnych
stanowi niepodważalne potwierdzenie falowej natury światła.
19
Substancja zwana światłem
Opisując to zjawisko za pomocą cząstek, należałoby oczekiwać,
że po otwarciu obydwu szczelin obie plamy światła po prostu się
na siebie nałożą. Okazuje się jednak, że takie przypuszczenie jest
błędne. W obszarze, do którego dociera światło z obydwu szczelin,
Young zaobserwował jasne i ciemne paski – prążki interferencyjne.
Istnieją zatem miejsca – owe ciemne prążki – do których po otwarciu
obydwu szczelin nie dociera żadne światło. Jednak gdy odsłonięta
jest tylko jedna szczelina, miejsca te są oświetlone. Staranne pomiary
pokazały, że w miejscach, gdzie pojawiają się jasne prążki, ilość światła
jest większa od sumy natężenia światła obydwu źródeł, zmierzonego
po otwarciu każdej ze szczelin osobno. Jak to wyjaśnić?
Pojawienie się prążków można wytłumaczyć, zakładając falową naturę
światła. Przyjmijmy, że światło pada z jakiegoś określonego kierunku,
powiedzmy z lewej strony, tak jak pokazano na rysunku. Dociera do dwóch
szczelin i po drugiej stronie każdej szczeliny powstaje nowa fala. Fale te
docierają do ekranu. W środku ekranu odległość do każdej ze szczelin
jest taka sama. To oznacza, że obydwie fale będą w tym miejscu drgały
tak samo – będą ze sobą zsynchronizowane – wzajemnie się wzmocnią
i w efekcie zaobserwujemy jasny prążek. Jeśli przesuniemy nasz punkt
obserwacji w prawo lub lewo, odległość do jednej ze szczelin ulegnie
skróceniu, natomiast druga szczelina znajdzie się nieco dalej. Drogi
z obydwu szczelin do takiego punktu na ekranie nie będą już sobie
równe. Pojawi się różnica w odległości pokonywanej przez światło.
Zatem w zależności od położenia obserwowanego punktu obydwie
fale będą coraz bardziej rozsynchronizowane. W końcu dotrzemy
do takiego miejsca, w którym obie docierające fale będą drgały prze-
ciwnie. Gdy jedna z nich będzie miała wartość maksymalną, w drugiej
pojawi się minimum. W takiej sytuacji fale wzajemnie się wygaszą.
Wyobraźmy sobie podobną sytuację w przypadku fal na wodzie. Gdy
dwie fale przecinają się w taki sposób, że grzbiet jednej z nich przypa-
da na dolinę drugiej, powierzchnia wody pozostaje płaska, ponieważ
fale wzajemnie się tłumią.
Gdy przesuniemy się jeszcze dalej od środka, różnica w odległo-
ściach do obydwu szczelin będzie dalej rosła. W pewnej chwili bę-
dzie ona równa dokładnie jednej długości fali. Wtedy grzbiet jednej
od splątania cząstek do kwantowej teleportacji
20
fali ponownie spotka się z grzbietem fali drugiej: fale wzajemnie się
wzmocnią i pojawi się jasny prążek.
Przechodząc jeszcze dalej od środka, zobaczymy, że ta prawidłowość
się powtarza. Znowu natrafimy na miejsca, w których grzbiet spotyka
dolinę: w takich punktach fale się wygaszają, a więc nie dociera tam
żadne światło i pojawia się ciemny pasek. Prążki interferencyjne wy-
stępują dlatego, że w miejscach, w których dochodzi do wzajemnego
wzmocnienia się fal, pojawia się więcej światła i obserwujemy jasne
prążki, natomiast tam, gdzie grzbiet jednej fali spotyka się z doliną
drugiej, dochodzi do całkowitego wygaszenia światła i widzimy ciemne
prążki (jest to tak zwana interferencja destruktywna). W ten sposób
powstaje prążkowany wzór.
Poznawszy wyniki doświadczenia Thomasa Younga, fizycy nie
mieli wątpliwości, że światło składa się z fal, a nie cząstek.
Światło ma naturę korpuskularną
Jednak w 1905 roku nieznany nikomu urzędnik szwajcarskiego biura
patentowego w Bernie opublikował serię artykułów, które całkowicie od-
mieniły fizykę. Albert Einstein miał wówczas zaledwie dwadzieścia sześć
lat. W jednym z tych artykułów przedstawił swoją teorię względności. Nas
jednak bardziej interesuje teraz pierwszy z artykułów, które ukazały się
tamtego roku. Jest to jedyne dokonanie Einsteina, które on sam w liście
do przyjaciela Conrada Habichta nazwał „bardzo rewolucyjnym”. W tym
artykule Einstein niespodziewanie sugeruje, że światło składa się z cząstek.
Owe cząstki światła, czy innymi słowy kwanty światła, otrzymały
później nazwę fotonów – wymyślił ją w 1926 roku amerykański chemik
Gilbert Newton Lewis. W czasach Einsteina fizycy zebrali już mnó-
stwo dowodów na to, że światło ma naturę falową – doświadczenie
z dwiema szczelinami było tylko jednym z wielu – jak to więc moż-
liwe, że ów młody urzędnik biura patentowego ośmielił się wysunąć
zupełnie odmienną ideę, że światło składa się z cząstek? Aby omówić
to dokładnie, musimy dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego,
jak fizycy opisują porządek i nieporządek.
21
Substancja zwana światłem