Pionier
(Anna Sosińska)
Jest rok 1877. Na redzie portu wojennego w Odessie grupa wyższych oficerów w
świetnych mundurach słuchała z uwagą młodego, niewyskokiego cywila. Na wo-
dzie kołysze się kryta łódź i na niej to co chwila spoczywają oczy wojskowych.
– A więc powiada pan, że ta łódź potrafi zanurzyć się w wodzie i znów z niej wypły-
nąć?
– Ja mogę o tym zaświadczyć – wysunął się na przód kapitan portu. – Inżynier Drze-
wiecki co dzień odbywa z nią ćwiczenia w porcie. Raz nawet, gdy chciał przepłynąć
pod pewnym jachtem, wbił się w jego dno i o mało brakowało, a pozostałby tam na
zawsze...
Umilkł zawstydzony. Chciał przecież chwalić dzieło Drzewieckiego, a wyszło na to,
że je gani...
Ale admirał wyniośle zignorował jego słowa. Zwrócił się do wynalazcy.
– Proszę nam objaśnić budowę i działanie pańskiej łodzi.
– Z przyjemnością. Jest to łódź podwodna jednoosobowa. Człowiek korzystający
z niej musi być zaopatrzony w aparat tlenowy, aby miał czym oddychać pod wodą.
Sama łódź, bardzo szczelna, jest na napęd nożny: siedzący w niej pedałuje, a ruch
ten, jak panowie widzą, jest przekazywany dalej, łódź płynie. (...) Admirał słuchał (...)
– Proszę teraz o pokazanie nam jej w działaniu – rzekł wreszcie. – My wszyscy uda-
my się na okręt „Pobieda", aby obserwować pańską łódź podwodną.
Za parę chwil grupa dostojników znalazła się na pokładzie okrętu. Łódź podwodna,
do której wsiadł Drzewiecki, odbiła od redy i dopłynęła do „Pobiedy". Tu zanurzyła
się i znikła w głębinach morskich.
– Przejdźmy teraz na lewą stronę okrętu – zaproponował kapitan portu, który już
nie raz obserwował ewolucje Drzewieckiego.
Wszyscy pochylili się nad lewą burtą i patrzyli w dół. Nagle krzyknęli, choć byli przy-
gotowani na to zjawisko: z głębin morskich wynurzyła się łódź, która przepłynęła
pod okrętem.
– Zawraca, zawraca!
– Znów się będzie zanurzać!
– Już się zanurzyła! Uważajmy teraz, zaraz wypłynie!
Gromadka wyższych oficerów marynarki śledziła z zapartym oddechem ruchy ło-
dzi, która po wielokroć pod kadłubem potężnej „Pobiedy" wynurzając się w coraz
to innym miejscu, czasem daleko od okrętu.
– Dość już, dość! – rzekł wreszcie zadowolony admirał.
A potem, gdy wynalazca znalazł się znów na „Pobiedzie", oświadczył mu łaskawie:
– Pańska łódź podwodna jest istotnie bardzo dobra. Nie omieszkam wydać o niej
przychylnej opinii przed najjaśniejszym panem i myślę, że poprosimy pana o zorga-
nizowanie produkcji tych łodzi.
Nie można by powiedzieć, aby te słowa zbytnio ucieszyły wynalazcę.
– Tak, oczywiście ekscelencjo... – rzekł prawie zakłopotany. – Naturalnie, że można
zorganizować produkcję łodzi podwodnych. Rzecz jednak w tym, że ja sam uważam
je dopiero za model pierwotny, który muszę ulepszyć. Ten napęd nożny to rzecz
bardzo męcząca i absorbująca. Na pewno znajdę inny sposób napędzania jej.
Nie przypuszczał jeszcze w tej chwili, że nadejdzie dzień, gdy napęd pedałowy za-
stąpi silnikiem parowym, a potem nawet elektrycznym, przy zastosowaniu prądu
stałego z akumulatorów.