Louis Althusser
Dwa lub trzy
(brutalne) słowa o
Marksie i Leninie
Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
WARSZAWA 2010
Louis Althusser – Dwa lub trzy (brutalne) słowa o Marksie i Leninie (1977 rok)
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 2 –
„Dwa lub trzy (brutalne) słowa o Marksie i Leninie” to
wystąpienie Louisa Althussera na konferencji pt.
„Władza i opozycja w społeczeństwach
porewolucyjnych”, zorganizowanej w listopadzie 1977
r. na Uniwersytecie Weneckim przez Rossanę Rossandę,
byłą czołową działaczkę Włoskiej Partii
Komunistycznej, i wydawany przez nią dziennik Il
Manifesto. Obok licznego grona lewicowych
intelektualistów z Europy Zachodniej, w tym dwóch
polskiego pochodzenia – K. S. Karola i Daniela Singera
– krytycznie nastawionych do sytuacji w państwach
bloku radzieckiego, w konferencji wzięli udział
emigranci polityczni z Czechosłowacji, Polski, Rosji,
Ukrainy i Węgier (w tym wygłaszający referaty Edmund
Bałuka i Krzysztof Pomian).
Podstawa niniejszego wydania: „Le Monde
Diplomatique – Edycja polska”, nr 8, sierpień 2009 r.
Tłumaczenie: Zbigniew Marcin Kowalewski.
Louis Althusser – Dwa lub trzy (brutalne) słowa o Marksie i Leninie (1977 rok)
Nasze zainteresowanie uchodźcami z Europy Wschodniej nie wynika tylko z potrzeby informacji
ani nie jest jedynie przejawem solidarności. To, co tam się dzieje, bezpośrednio nas dotyczy i dotyka nas
do żywego. Odbija się na naszych poglądach, na celach naszej walki, na samej walce, którą toczymy, i na
naszych sposobach działania.
Z góry przepraszam, że pewne rzeczy, które powiem krótko, będą brutalne i schematyczne,
pozbawione nieodzownych niuansów. Rzecz w tym, że od pewnego czasu zaczęło się mówić o kryzysie
marksizmu. Otwierając konferencję, takiego wyrażenia użyła Rossana Rossanda. Są wyrażenia, które
odegrały tak wątpliwą rolę w dziejach walk społecznych, że wahamy się ich używać. W ciągu stu lat
wrogowie ruchu robotniczego raz po raz mówili o „kryzysie marksizmu” – ale czynili to w swoich celach,
przepowiadając jego krach i śmierć. Wykorzystywali trudności, sprzeczności i porażki ruchu robotniczego
w interesie walki klasowej burżuazji. Dziś wykorzystują horror obozów radzieckich i ich następstwa do
walki z marksizmem. Walka klas też zna coś takiego, jak zastraszanie.
Jeśli nie chcemy dać się zastraszyć, powinniśmy przejąć wyrażenie „kryzys marksizmu”, nadając
mu zupełnie inny sens – nie rozumiejąc przezeń krachu i śmierci. Nie ma powodu bać się samego
wyrażenia. Marksizm przeżył inne okresy kryzysu – na przykład kryzys, który doprowadził do
„bankructwa” II Międzynarodówki, jej dezercji do obozu kolaboracji klasowej. Jednak przetrwał. Wiele
świadczy o tym, że znów przeżywa kryzys – że znów wybuchł kryzys marksizmu, a to oznacza, wszyscy
go widzą, także nasi przeciwnicy, którzy stają na głowie, aby wykorzystać sytuację. Przyzwyczailiśmy się
do takich dywersyjnych taktyk. My nie tylko widzimy kryzys; my go przeżywamy – i to od dawna.
Co to jest kryzys marksizmu? Zjawisko to należy ujmować w skali dziejowej i światowej; polega
ono na trudnościach, sprzecznościach i dylematach, z którymi borykają się organizacje walki
rewolucyjnej odwołujące się do tradycji marksistowskiej. Nie tylko zagrożona jest jedność
międzynarodowego ruchu komunistycznego, a jego stare formy organizacyjne ulegają zniszczeniu, ale
pod znakiem zapytania stoi sama jego historia wraz z jego tradycyjnymi strategiami i praktykami.
Paradoksalnie, w chwili najpoważniejszego kryzysu, jakiego kiedykolwiek zaznał imperializm, w chwili,
gdy walki klasy robotniczej i ludu osiągnęły bezprecedensowy poziom, drogi rozmaitych partii
komunistycznych się rozchodzą. To, że same sprzeczności między różnymi strategiami i praktykami
oddziałują na teorię marksistowską, to tylko drugorzędny aspekt tego głębokiego kryzysu.
Na najbardziej bezpośrednim, najbardziej oczywistym poziomie kryzys ten znajduje wyraz w
takich spostrzeżeniach, jak te, które wczoraj poczynili tu nasi towarzysze – robotnicy z zakładów Fiata
Mirafiori. Powiedzieli: dla wielu z nas w historii ruchu robotniczego coś „pękło” między jego
przeszłością a teraźniejszością – coś, co sprawia, że co najmniej na pierwszy rzut oka, a może nawet na
głębszym poziomie, jego przyszłość jest niepewna. To fakt, że dziś, w przeciwieństwie do tego, co było
możliwe w przeszłości, nie można już „scalić” przeszłości z teraźniejszością; nie można już „scalić” z
jednej strony Października 1917 r., ogromnej światowej roli rewolucji rad, jak również bitwy
stalingradzkiej, a z drugiej strony horrorów reżimu stalinowskiego i breżniewowskiego systemu ucisku.
Ci sami towarzysze powiedzieli, że jeśli – w przeciwieństwie do tego, co było kiedyś – przeszłość i
teraźniejszość nie trzymają się już razem, to dzieje się tak dlatego, że w umysłach mas nie istnieje już
żaden „zrealizowany ideał” – nie ma naprawdę żywego odniesienia do socjalizmu. Mówi się nam, że
kraje Europy Wschodniej są socjalistyczne, ale że dla nas socjalizm to coś zupełnie innego. Ten prosty
fakt nie przechodzi niezauważony: spowodował efekt szokowy XX Zjazdu Komunistycznej Partii
Związku Radzieckiego oraz odbił się echem i doszedł do głosu w licznych oświadczeniach przywódców
zachodnich partii komunistycznych głoszących, że „nie ma jednego modelu socjalizmu”, że „odrzucamy
myśl o modelach” itd. To wszystko prawda, ale nie odpowiada na pytania zadawane przez masy.
Doprawdy, nie łudzimy się, że można uchwycić istotę obecnej sytuacji twierdząc, iż są „różne drogi do
socjalizmu”, bo przecież w końcu nie da się uniknąć odpowiedzi na pytanie: a co gwarantuje, że te „inne
drogi” nie doprowadzą do tego samego, to znaczy nie skończą się na tym samym, na czym skończyły się
istniejące dziś formy socjalizmu? Odpowiedź na to pytanie zależy od odpowiedzi na inne pytanie:
dlaczego i kiedy socjalizm radziecki zrodził Stalina i obecny reżim?
Jednak na to ostatnie – kluczowe – pytanie nie udzielono właściwej odpowiedzi.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 3 –
Louis Althusser – Dwa lub trzy (brutalne) słowa o Marksie i Leninie (1977 rok)
Pewna szczególna okoliczność jeszcze bardziej zaostrza kryzys, który przeżywamy. Nie tylko coś
„pękło” w dziejach ruchu komunistycznego, nie tylko Związek Radziecki „przeszedł” od Lenina do
Stalina i Breżniewa, ale na domiar złego same partie komunistyczne, organizacje walki klasowej
powołujące się na Marksa, w istocie w ogóle nie wyjaśniły tej dramatycznej historii – choć od XX Zjazdu
KPZR minęło już dwadzieścia lat! Nie chciały lub nie potrafiły tego uczynić. Zza ich oporów i odmów
spowodowanych względami politycznymi, zza ich zakrawających na kpiny i powtarzanych bez końca
formuł („kult jednostki”, „pogwałcenia praworządności socjalistycznej”, „zacofanie Rosji”, nie mówiąc
już o nieustannym zapewnianiu nas, że „Związek Radziecki stworzył fundamenty demokracji, toteż
trzeba jeszcze tylko chwilę poczekać, bo one na pewno wkrótce zaowocują”) wyziera coś
poważniejszego: widać, jak niezwykle trudno (o czym wiedzą ci wszyscy, którzy poważnie pracują w tej
dziedzinie) jest przedstawić rzeczywiście zadowalające wyjaśnienie marksistowskie historii, która działa
się przecież w imię marksizmu! Może nawet jest to niemal niemożliwe przy obecnym stanie naszej
wiedzy teoretycznej. Jeśli trudność ta po prostu nie jest mitem, to oznacza ona, że żyjemy w sytuacji,
która świadczy o ograniczeniach teorii marksistowskiej i o tym, że kryją się za nimi pewne krytyczne
trudności.
Uważam, że bez ogródek należy powiedzieć sobie, iż kryzys marksizmu nie oszczędził teorii
marksistowskiej: nie rozwija się on poza sferą teoretyczną, w zwykłym polu historycznym szans,
wypadków i dramatów. Jako marksiści nie możemy zadowalać się myślą, że teoria marksistowska istnieje
gdzieś w czystej formie, nie wciągnięta i nie zaangażowana w trudne zadania walk historycznych i ich
rezultaty, które przecież bezpośrednio jej dotyczą, jako „przewodnika” w działaniu. Jak zaznaczał to
nieustannie Marks, mniemanie, że teoria marksistowska jako teoria ponosi odpowiedzialność za historię,
którą robi się w jej imieniu, byłoby całkowicie idealistyczne: to nie „idee”, to nawet nie idee
marksistowskie robią „historię”, podobnie jak to nie „samoświadomość” (określanie samego siebie
mianem „marksisty” czy swojej organizacji mianem „marksistowskiej”) definiuje człowieka lub
organizację. Równie idealistyczne byłoby jednak mniemanie, że teoria marksistowska nie jest zamieszana
i zaangażowana w ciężką próbę dziejową, w której działania organizacji walki klasowej znajdujące
inspirację w marksizmie czy określające się jako marksistowskie odgrywają ważną lub decydującą rolę.
Marksiście wystarczy potraktować na serio argument o prymacie praktyki nad teorią, aby uznać, że teoria
marksistowska jest zaangażowana w praktykę polityczną, którą inspiruje lub która posługuje się nią jako
odniesieniem w swoim wymiarze strategicznym i organizacyjnym, w sferze swoich celów i środków.
Formy i skutki tego zaangażowania nieuchronnie znajdują zwrotne odbicie w teorii, wywołując lub
ujawniając konflikty, zmiany, różnice i odchylenia: same te formy i skutki mają wymiar polityczny. W
takim właśnie znaczeniu już osiem lat temu Fernando Claudín, mając na myśli kryzys międzynarodowego
ruchu komunistycznego, mówił o „kryzysie teoretycznym”; w takim właśnie znaczeniu Bruno Trentin
odniósł się przed chwilą do kwestii organizacyjnych (stosunków między partią a związkami
zawodowymi) jako do kwestii, które mają znaczenie teoretyczne.
Wydaje mi się, że dziś trzeba mówić o kryzysie teoretycznym marksizmu w takim właśnie
głęboko politycznym znaczeniu, jeśli chce się wyjaśnić, jak oddziałuje on na coś, co nazywa się teorią
marksistowską, a zwłaszcza wyjaśnić to, że dziś podaje się w wątpliwość wiele pozornie niezawodnych
zasad odziedziczonych po II i III Międzynarodówce. Jest rzeczą oczywistą, że nie można uciec przed
efektami szokowymi spowodowanymi przez czy to jawny (rozłam chińsko-radziecki), czy zawoalowany
(stosunki między partią radziecką a partiami zachodnimi) kryzys międzynarodowego ruchu
komunistycznego, podobnie jak nie można uciec przed skutkami porzucania – czy to uroczyście, czy po
cichu – tak ważnych zasad, jak „dyktatura proletariatu”, bez podania żadnych istotnych powodów
teoretycznych czy politycznych, ani przed problemami, które stwarzają niepewne perspektywy obecnych
walk. Impasy polityczne, różnorodność strategii, ich sprzeczności, zamieszanie spowodowane
różnorodnością terminologii i odniesień – to wszystko ma oczywiste znaczenie polityczne, które musi
wywierać wpływ na samą teorię marksistowską. Dla tej teorii stwarza to wiele problemów, które wynikają
nie tylko ze sprzeczności obecnej sytuacji historycznej, ale również z charakteru samej teorii.
W tej sytuacji, pomijając wykorzystywanie kryzysu marksizmu przez jego przeciwników, bardzo
schematycznie można wyróżnić trzy rodzaje reakcji na ten kryzys.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 4 –
Louis Althusser – Dwa lub trzy (brutalne) słowa o Marksie i Leninie (1977 rok)
Pierwszy, charakterystyczny dla niektórych partii komunistycznych, polega na zamykaniu oczu, co
pozwala nic nie widzieć i cicho siedzieć: choć w Europie Wschodniej masy i młodzież zraziły się do
marksizmu, nadal jest on tam oficjalną teorią i ideologią. Oficjalnie marksizm nie przeżywa tam żadnego
kryzysu – to wrogowie go wymyślili. Inne partie biorą pod uwagę ten problem i pragmatycznie dystansują
się w pewnych wybranych sprawach, a w innych „porzucają” tę czy inną „kłopotliwą” formułę, ale
zawsze zachowują pozory: kryzysu nie nazywają po imieniu.
Drugi polega na tym, że doznaje się wstrząsu spowodowanego kryzysem, przeżywa się go i cierpi
się nań, szukając jednocześnie realnych powodów do nadziei w siłach ruchu robotniczego i ludowego.
Nikt z nas nie może całkowicie uniknąć takiej reakcji, której towarzyszą jednak znaki zapytania i
niepokoje, bo nie sposób zbyt długo żyć bez choćby minimum perspektyw i refleksji o tak ważnym
zjawisku historycznym: siła ruchu robotniczego jest faktem, to prawda, ale sama przez się nie może
zastąpić odpowiednich wyjaśnień i perspektyw.
Trzeci rodzaj reakcji na kryzys polega na przyjęciu takiej perspektywy historycznej, teoretycznej i
politycznej, która – choć to niełatwe – pozwoliłaby odkryć charakter, sens i implikacje kryzysu. Jeśli to
się uda, można będzie mówić o kryzysie inaczej – świadomi długiej historii, którą mamy za sobą, zamiast
stwierdzić: „marksizm przeżywa kryzys”, będziemy mogli powiedzieć: „nareszcie wybuchł kryzys
marksizmu! Nareszcie widać go gołym okiem! Nareszcie, w toku tego kryzysu, może wyjść zeń coś
życiodajnego i sensownego!”
Nie chodzi o to, by przedstawić sprawę w sposób paradoksalny ani o to, aby arbitralnie postawić ją
na głowie. Mówiąc „nareszcie”, chcę zwrócić uwagę na coś, co dla mnie ma kluczowe znaczenie: na to,
że kryzys marksizmu nie jest świeżym zjawiskiem, nie wybuchł on w ostatnich latach, wraz z wybuchem
kryzysu międzynarodowego ruchu komunistycznego, publicznie zainaugurowanego rozłamem między
Chinami a ZSRR i pogłębionego przez „różnice” między partiami zachodnimi a partią radziecką. Nie
zaczął się on również od XX Zjazd KPZR. Choć na kryzys marksizmu zwrócono uwagę dopiero wtedy,
gdy wybuchł kryzys międzynarodowego ruchu komunistycznego, w rzeczywistości trwa on o wiele
dłużej.
Jeśli wybuchł i teraz, w końcowej fazie długotrwałego procesu, stał się widoczny, to dlatego, że
wykluwał się w formach, które zapobiegały jego wybuchowi. Nie próbując zapuszczać się w głąb dziejów
i szukać pierwszych przejawów czy przyczyn tego kryzysu w odległej przeszłości, bardzo schematycznie
można powiedzieć, że dla nas kryzys marksizmu zaczął się w latach trzydziestych i że w tym samym
czasie go zduszono. To wtedy, w latach trzydziestych, marksizm – który żył życiem swoich sprzeczności
– zablokowano i obwarowano formułami „teoretycznymi”, po linii praktyk narzuconych pod kontrolą
historyczną stalinizmu. Stalin, radząc sobie na swój sposób z problemami marksizmu, narzucił takie
„rozwiązania”, które w rezultacie zablokowały spowodowany i zaostrzony przez nie kryzys. Dokonując
gwałtu na tym, czym wówczas był marksizm – na jego ówczesnym charakterze i na trudnościach, z
którymi się borykał – spowodował on poważny kryzys w marksizmie, ale jednocześnie zablokował go i
zapobiegł jego wybuchowi.
Sytuacja, w której dziś się znajdujemy, jest korzystna w tym znaczeniu, że wreszcie, u końca
długich i tragicznych dziejów, kryzys ten rzeczywiście wybuchł, przy czym nastąpiło to w warunkach,
które każą przyjrzeć mu się świeżym okiem i być może pozwolą natchnąć marksizm nowym życiem.
Oczywiście, nie wszelki kryzys sam przez się i sam w sobie jest nośny w obietnicę lepszej przyszłości i
wyzwolenia. Ponadto samo zrozumienie kryzysu wcale nie gwarantuje, że ta lepsza przyszłość kiedyś
nadejdzie. Dlatego błędne byłoby wiązanie wybuchu kryzysu marksizmu jedynie z dramatyczną historią,
która doprowadziła do XX Zjazdu KPZR i kryzysu międzynarodowego ruchu komunistycznego. Aby
zrozumieć warunki, które spowodowały wybuch kryzysu i sprawiają, że może on okazać się życiodajny,
należy przyjrzeć się również drugiej stronie medalu: nie tylko temu, co obumiera, ale również temu, co
wyłania się na jego miejsce – mocom bezprecedensowego, masowego ruchu robotniczego i ludowego,
który dysponuje nowymi siłami i potencjałami historycznymi. Jeśli dziś można mówić o kryzysie
marksizmu z punktu widzenia możliwości wyzwolenia i odnowy, to dzieje się tak ze względu na moce
historyczne tego ruchu masowego. To on dokonał wyłomu w naszych zamkniętych dziejach i swoimi
kolejnymi wysiłkami (fronty ludowe, ruch oporu), a także swoimi klęskami i zwycięstwami (Algieria,
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 5 –
Louis Althusser – Dwa lub trzy (brutalne) słowa o Marksie i Leninie (1977 rok)
Wietnam) oraz śmiałymi wyzwaniami 1968 r. (we Francji, Czechosłowacji i gdzie indziej na świecie)
zmiótł przeszkody i dał marksizmowi realną szansę wyzwolenia.
Te pierwsze oznaki wyzwolenia są jednak również ostrzeżeniem. Nie można zadowolić się
powrotem do przeszłości, na pozycje, które naszym zdaniem po prostu wypaczono czy zdradzono.
Kryzys, który przeżywamy, zmusza nas, abyśmy zmienili coś w naszym stosunku do marksizmu i w
rezultacie zmienili coś również w samym marksizmie.
Nie można zgodzić się z poglądem, że sprawa jest załatwiona, bo wiadomo, że za wszystko
odpowiada Stalin. Nie można traktować naszej tradycji historycznej, politycznej, a nawet teoretycznej
jako czystego dziedzictwa, wypaczonego przez osobnika o nazwisku Stalin czy w okresie jego panowania.
Nie ma czegoś takiego, jak pierwotna „czystość” marksizmu, którą wystarczy przywrócić. Gdy w ciągu
całego okresu próbnego lat sześćdziesiątych „powracaliśmy do klasyków”, gdy czytaliśmy lub
odczytywaliśmy na nowo Marksa, Lenina i Gramsciego, starając się odnaleźć żywy marksizm, zduszony
przez formuły i praktyki stalinowskie, każdy z nas był zmuszony uznać za rzecz oczywistą to, że nasza
tradycja teoretyczna nie jest „czysta”, że, wbrew temu, co zbyt pośpiesznie orzekł Lenin, marksizm nie
jest „stalową bryłą”, lecz boryka się z trudnościami, rozdzierają go sprzeczności i obfituje w luki, które
również, na pewnym poziomie, przyczyniły się do kryzysu, i to już w czasach II Międzynarodówki, a
nawet u zarania III Międzynarodówki, jeszcze za życia Lenina.
Dlatego skłonny jestem stwierdzić, że dziś koniecznie należy przyjrzeć się z bliska pewnemu
wyobrażeniu, które w toku naszej historii i naszych walk mieliśmy o Marksie, Leninie i Gramscim, a
które, rzecz jasna, wynikało z wymogu jedności ideologicznej naszych partii. Mimo naszych wysiłków
krytycznych, za długo hołdowaliśmy temu wyobrażeniu i nieraz nadal kurczowo go się trzymamy. Nasi
„klasycy” dostarczyli nam zestaw bezprecedensowych i bezcennych elementów teoretycznych.
Pamiętajmy jednak o światłych słowach Lenina, który mówił o teorii Marksa, że „położyła ona jedynie
kamień węgielny...”. Żaden z klasyków nie dał nam jednolitej i skończonej całości, a jedynie zbiór dzieł
zawierających wiele solidnych zasad teoretycznych i analiz, wymieszanych z trudnościami,
sprzecznościami i lukami. Nie ma czemu się dziwić. Jeśli otrzymaliśmy od nich podstawy teorii
warunków i form walki klas w społeczeństwach kapitalistycznych, to absurdalne byłoby mniemanie, że
podstawy te od początku mogły być „czyste” i kompletne. Poza tym, cóż dla materialisty może znaczyć
czysta i kompletna teoria? Czyż można sobie wyobrazić, że teoria warunków i form walki klas, która
ujawnia, jak ideologia panująca trzyma wszystko w garści i jaką ma ona wagę, sama nie jest od początku,
tak czy inaczej, naznaczona przez tę ideologię, nawet wtedy, gdy z nią walczy, usiłując z nią zerwać?
Czyż można sobie wyobrazić, że w ciągu swoich dziejów politycznych i ideologicznych teoria ta uniknęła
wszelkich wpływów, wszelkich zarazków ideologii panującej? Zerwanie z tą ideologią jest walką, ale ta
walka nigdy się nie kończy – taka jest prawda, za którą teraz musimy drogo zapłacić. Ponieważ obecnie
przekopano się już nawet przez prace niepublikowane i zwykłe notatki robocze klasyków i wiemy o nich
o wiele więcej niż dawniej, przyznajmy uczciwie, że zapuszczając się w nieznane okolice, bez względu na
wszystkie swoje zalety byli takimi samymi ludźmi, jak my: poszukiwali i odkrywali, ale również wahali
się, byli narażeni na pomyłki, nieustannie musieli korygować swoje poglądy i popełniali błędy, które
towarzyszą wszelkim badaniom. Nie ma więc nic zaskakującego w tym, że ich dzieła noszą piętno idei
„swoich czasów”, że borykają się z trudnościami, że wiele w nich sprzeczności i luk.
Dziś chodzi o to, abyśmy zdali sobie sprawę z istnienia tych trudności, sprzeczności i luk, abyśmy
je sobie jasno i w pełni uświadomili, wyciągnęli wnioski, które w obecnej sytuacji wynikają z nich dla
nas, wyjaśnili sobie różne aspekty kryzysu, dostrzegli jego wyzwoleńczy charakter i docenili szansę
historyczną, którą będziemy mieli, jeśli zdołamy dokonać dzieła naprawy. Rzecz w tym, że pewne
trudności, z którymi borykali się klasycy, mają związek z kluczowymi problemami obecnego kryzysu.
Aby lepiej wyjaśnić, o co mi chodzi, podam kilka bardzo surowych przykładów.
U samego Marksa, szczególnie w Kapitale, mamy do czynienia z jednością teoretyczną, która w
dużej mierze – co zaczynamy całkiem jasno widzieć – jest fikcyjna. Nie mam na myśli tylko tego, że
Marks uznał za konieczne zacząć („początek jest zawsze trudny – stosuje się to do każdej nauki”, pisał)
od analizy towaru, a więc od analizy wartości (która stwarza wiele problemów). Mam na myśli również
skutki takiego zabiegu oraz jedności teoretycznej, którą Marks narzucił Kapitałowi, przy czym wynikała
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 6 –
Louis Althusser – Dwa lub trzy (brutalne) słowa o Marksie i Leninie (1977 rok)
ona z pewnego jego wyobrażenia o jedności, która powinna cechować prawdziwą teorię. Jeden z
najważniejszych skutków ma związek z kwestią wartości dodatkowej. W dziale pierwszym księgi
pierwszej Kapitału mamy teoretyczną prezentację wartości dodatkowej; jest to prezentacja rachunkowa,
w której wartość dodatkową kalkuluje się jako różnicę między wartością wytworzoną przez siłę roboczą a
wartością towarów koniecznych do reprodukcji tejże siły roboczej (płacą). W tej rachunkowej prezentacji
wartości dodatkowej siła robocza jest zwykłym towarem. To jasne, że taka prezentacja jest zgodna z
porządkiem wykładu przyjętym przez Marksa – wynika więc ona z „punktu wyjścia”, a następnie z
rozróżnienia między kapitałem stałym, którego wartość częściowo przenosi się na towar, a kapitałem
zmiennym, który inwestuje się w siłę roboczą. Jeśli nawet zaakceptujemy taki punkt wyjścia, taki
początek i takie rozróżnienie, to i tak nadal będziemy musieli zauważyć, że prezentacja wartości
dodatkowej jako zwykłej, wymiernej ilości – a więc zupełnie ignorująca warunki wyciskania wartości
dodatkowej (warunki pracy) i warunki reprodukcji siły roboczej – może spowodować bardzo silną pokusę
uznania tej rachunkowej prezentacji wartości dodatkowej za pełną teorię wyzysku, a więc skutkować
pominięciem warunków pracy i reprodukcji siły roboczej. Marks pisał jednak o tych warunkach, ale w
innych rozdziałach – w tak zwanych rozdziałach „konkretno-historycznych”, które faktycznie znajdują się
poza porządkiem wykładu (rozdziały o dniu roboczym, manufakturze i nowoczesnym przemyśle,
pierwotnej akumulacji itd.). Stawia to oczywiście kwestię założeń i pojęć związanych z tym „porządkiem
wykładu”, który ma pewne konsekwencje praktyczne. Należy bowiem poważnie zastanowić się, czy w
historii marksistowskiego ruchu robotniczego to nieporozumienie polegające na tym, że rachunkową
prezentację wartości dodatkowej uważa się za pełną teorię wyzysku, nie stało się w końcu przeszkodą
teoretyczną i polityczną uniemożliwiającą prawidłowe rozumienie warunków i form wyzysku, i czy taka
restrykcyjna koncepcja wyzysku (jako zwykłej wymiernej ilości) siły roboczej (jako zwykłego towaru) nie
przyczyniła się do klasycznego podziału zadań w walce klasowej na zadania walki ekonomicznej i
zadania walki politycznej, a więc do ukształtowania się restrykcyjnej koncepcji obu form walki, która
zaczęła utrudniać i utrudnia do dziś rozszerzenie form walki całej klasy robotniczej i mas ludowych.
Marks borykał się również z innymi trudnościami, a wiele jego myśli było zagadkowych. Taką
zagadką było na przykład jego podejście do filozofii, a szczególnie do dialektyki, o której nic nie
powiedział, jeśli nie liczyć propozycji kilku formuł, które są zbyt schematyczne i dwuznaczne, aby można
było brać je dosłownie. Jest kwestia stosunku dialektyki Marksa do dialektyki Hegla. To bardzo ważna
sprawa, choć pozornie ma ona abstrakcyjny charakter filozoficzny: dotyczy koncepcji konieczności i
pojmowania dziejów (czy mają one sens i cel, czy upadek kapitalizmu jest nieuchronny itd.), to znaczy
koncepcji walki klasowej i akcji rewolucyjnej. Faktycznie milczenie Marksa i trudności z rekonstrukcją
marksowskich stanowisk filozoficznych na podstawie jego pism utorowały drogę pozytywizmowi i
ewolucjonizmowi, których formy utrwalono i zamrożono na trzydzieści lat w napisanym przez Stalina
rozdziale „O materializmie dialektycznym i historycznym” Krótkiego kursu historii WKP(b).
Inny przykład. U Marksa i Lenina występują dwie bardzo ważne luki: jedna dotyczy państwa, a
druga organizacji walki klasowej.
Trzeba sobie szczerze powiedzieć, że w rzeczywistości nie ma żadnej „marksistowskiej teorii
państwa”. Nie chodzi o to, że Marks i Engels unikali tego problemu – w ich myśli politycznej było to
centralne zagadnienie. Chodzi o to, że u klasyków – w formie rozważań o stosunkach między walką klas
a panowaniem klasowym (zawierają one niezwykle istotne, ale nie poddane analizie wskazówki) – są
tylko wielokrotne ostrzeżenia przed burżuazyjnymi koncepcjami państwa, a więc jest tylko linia
demarkacyjna i definicja negatywna. Lecz jak państwo zapewnia panowanie klasowe, jak funkcjonuje
aparat państwowy? Ani Marks, ani Lenin nie zaczęli analizować tych kwestii. Serce się ściska, gdy na
nowo czyta się wykład O państwie wygłoszony przez Lenina 11 lipca 1919 r. na Uniwersytecie im.
Swierdłowa. Lenin mocno podkreśla w nim, że to bardzo trudny, bardzo zawiły problem. W kółko
powtarza: państwo to machina specjalna, aparat specjalny; nieustannie używa przymiotnika „specjalny”,
aby bardzo wyraźnie zaznaczyć, że nie jest to taka machina ani taki aparat, jak inne, ale nie mówi, co
takiego „specjalnego” jest w tej „machinie” czy w tym „aparacie”. Serce ściska się również, gdy w takim
samym świetle odczytuje się na nowo małe równania zapisane w więzieniu przez Gramsciego (państwo =
przymus + hegemonia, dyktatura + hegemonia, siła + konsens itd.), które nie tyle wyrażają teorię państwa,
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 7 –
Louis Althusser – Dwa lub trzy (brutalne) słowa o Marksie i Leninie (1977 rok)
ile w kategoriach zapożyczonych zarówno z „nauk politycznych”, jak i od Lenina, służą określeniu linii
politycznej, która zmierzałaby do zdobycia władzy państwowej przez klasę robotniczą. Dramat Lenina i
Gramsciego polegał na tym, że usiłowali oni wyjść poza klasyczną, negatywną definicję państwa, ale
czynili to po omacku i bez powodzenia.
Tymczasem kwestia państwa stała się dziś żywotna dla ruchu robotniczego i ludowego: ma ona
decydujące znaczenie, jeśli chcemy zrozumieć, co się dzieje w krajach Europy Wschodniej, gdzie
państwo, zamiast „obumierać”, czerpie swoje rosnące moce z połączenia się z partią; ma również
decydujące znaczenie, gdy staje kwestia, jak siły ludowe mogą dojść do władzy i działać na rzecz
rewolucyjno-demokratycznych przeobrażeń państwa, które zapewniłyby jego obumieranie.
Podobnie, w dziedzictwie marksistowskim nie znajdziemy żadnej prawdziwej teorii organizacji
walki klasowej, a przede wszystkim partii politycznych i związków zawodowych. Oczywiście, istnieją
argumenty praktyczne dotyczące partii i związków zawodowych, ale nie ma nic, co naprawdę
pozwoliłoby nam uchwycić ich funkcjonowanie, a tym samym również formy dysfunkcji, które w nich
występują. Ruch robotniczy od dawien dawna tworzy związkowe i polityczne organizacje walki; czyni to
na gruncie swoich własnych tradycji, ale również na wzór istniejących organizacji i instytucji
burżuazyjnych (także na wzór wojska). Formy te uległy konserwacji i przeobrażeniom; mają za sobą
długą historię i przetrwały do dziś. Zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie stoimy wobec poważnego
problemu stosunków między tymi organizacjami a państwem: na Wschodzie wobec problemu ich jawnej
fuzji z państwem, a na Zachodzie wobec problemu ryzyka takiej fuzji, gdyż państwo burżuazyjne nigdy
nie zaprzestaje prób wprzęgnięcia organizacji walki klasy robotniczej w tryby swojego własnego działania
i często czyni to z powodzeniem.
Te dwie „luki” w teorii marksistowskiej wiążą się z kwestiami, które mają dla nas zasadnicze
znaczenie. Jaka jest natura państwa, a szczególnie typu państwa występującego w dzisiejszych
społeczeństwach imperialistycznych? Jaka jest natura partii i związków zawodowych, jak one
funkcjonują? Jak uniknąć ryzyka wprzęgnięcia w tryby państwa burżuazyjnego, a następnie ryzyka fuzji
państwa i partii? Jak już teraz, celem przyspieszenia tego procesu, radzić sobie ze „zniszczeniem”
państwa burżuazyjnego i przygotować „obumieranie” państwa rewolucyjnego? Jak zrewidować oraz
zmienić naturę i funkcjonowanie organizacji walki klasowej? Jak zmienić tradycyjny wizerunek partii
komunistycznej, czy to jako „partii klasy robotniczej”, czy też jako „siły przewodniej”, jak przeobrazić jej
ideologię tak, aby w praktyce mogła uznać istnienie innych partii i ruchów? Przede wszystkim zaś
najważniejsze pytanie na dziś i na przyszłość: jak ustanowić takie stosunki z ruchami masowymi, które
wychodząc poza tradycyjne rozróżnienie na związek zawodowy i partię pozwolą na rozwój inicjatyw
ludowych, z reguły nie mieszczących się podziale na sferę ekonomiczną i sferę polityczną (nawet wtedy,
gdy sfery te „dodaje się” do siebie)? Przecież na naszych oczach, poza związkami zawodowymi i
partiami, samorzutnie powstaje coraz więcej ruchów masowych, które realnie lub potencjalnie są w stanie
wnieść do walki coś nieodzownego. Krótko mówiąc, jak sprostać postulatom i oczekiwaniom mas
ludowych? Wszędzie, w formach negatywnych lub pozytywnych, jawnych lub utajonych, obiektywnie lub
subiektywnie, stoimy wobec tych samych problemów: problemu państwa, problemu partii, związków
zawodowych, ruchów i inicjatyw masowych. Jeśli chcemy odpowiedzieć na te pytania, zasadniczo nie
mamy na kim polegać; możemy liczyć jedynie na samych siebie.
Na pewno nie są to nowe problemy. W przeszłości, w innych krytycznych fazach dziejów,
usiłowali je stawiać inni marksiści, inni rewolucjoniści, ale zapominano o nich, a stawiane przez nich
problemy zamiatano pod dywan. Dziś jednak stają one na porządku dnia na bezprecedensową i – co ma
decydujące znaczenie – masową skalę, w praktyce, co widać we Włoszech, w Hiszpanii i w innych
krajach. Dziś można i trzeba powiedzieć sobie, że bez ruchu masowego i bez inicjatyw mas nie bylibyśmy
w stanie zadawać otwarcie pytań, które za sprawą tego ruchu i tych inicjatyw stały się palącymi kwestiami
politycznymi. Nie bylibyśmy również w stanie tak jasno zadawać tych pytań, gdyby nie wybuchł kryzys
marksizmu.
Wiadomo, że zwycięstwo nigdy nie jest z góry przesądzone i że nic nie można zmienić z dnia na
dzień. Pod przykrywką mniej czy bardziej „pocieszających” pozorów „blokada” kryzysu marksizmu może
jeszcze długo potrwać w takiej czy innej partii, w takim czy innym związku zawodowym. Rzecz nie w
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 8 –
Louis Althusser – Dwa lub trzy (brutalne) słowa o Marksie i Leninie (1977 rok)
tym, że garstka intelektualistów z Europy Wschodniej czy Zachodniej bije na alarm, bo może być to
wołanie na puszczy. Rzecz w tym, że choć ruch robotniczy i ludowy jest podzielony, choć wydaje się, że
tu czy tam znalazł się w impasie, nigdy nie był on tak potężny, tak bogaty w zasoby i inicjatywy, jak dziś.
Najistotniejsze jest to, że w praktyce, nawet za cenę wahań i ciężkich prób, zaczyna on uświadamiać
sobie znaczenie kryzysu międzynarodowego ruchu komunistycznego i kryzysu marksizmu. Wiem, jak
wielkie są zagrożenia, które pociąga za sobą ten kryzys, wiem, jak bardzo jest on głęboki i wiem, że
niesie on historyczną szansę wyzwolenia. W swojej historii marksizm przeżył wiele kryzysów i
przeobrażeń. Pomyślmy o przeobrażeniach, których doświadczył po krachu II Międzynarodówki, gdy na
wybuch pierwszej wojny światowej socjaldemokracja prawie wszędzie odpowiedziała „świętą unią” z
burżuazją. Dziś, podczas obecnego kryzysu, stoimy w obliczu podobnych przeobrażeń, które rodzą się już
w walkach masowych. Mogą one odnowić marksizm, przysporzyć jego teorii nowych sił, zmodyfikować
ideologię, organizacje i praktykę, torując klasie robotniczej i całemu ludowi pracującemu drogę do
przyszłej rewolucji społecznej, politycznej i kulturalnej.
Nikt nie twierdzi, że nie jest to niesłychanie trudne zadanie, ale rzecz w tym, że choć jest tak
trudne, można je wykonać.
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
– 9 –