Reginald Lancaster
Opowie z cyklu „Szlak Piastów” o wydarzeniach na pograniczach przygody
i historii
„Z A R A N I E”
tom pierwszy
Na j zyk zbli ony do wspó czesnej polszczyzny przewiód
Stanis aw Pierzynowski
Kowary, pa dziernik 2000 r.
Opowie z czasów ba niowych ?
Ka dy Polak musia s ysze o wiciach. Raczej nie ma takiego nauczyciela w polskiej
szkole, który ucz c o przodkach sprzed wielu wieków, zaniecha by poinformowania uczniów,
e na wojn
redniowiecznych S owian wzywano za pomoc wici.
No i co? Przylatywa facet z p kiem wierzbowych rózeg, macha nimi, a tabun
bezmy lnych, durnych S owian gna za nios cym wici tam, gdzie on wskaza . A je li te rózgi
przyniós by wróg i zaprowadzi w zasadzk ?
Historyk, mówi c o wiciach musi mie wymy lony jaki sposób pos ugiwania si nimi.
Sposób bezpieczny i jednoznaczny, nie budz cy w tpliwo ci wzywanych. Ale historyk tego
swojego pomys u nie ujawni, bo nie wie czy tak by o naprawd . A on jest naukowcem i nie
wypada mu szerzy niesprawdzonych wiadomo ci, a tym bardziej wymys ów.
W ogóle historia czasem musi pos ugiwa si domys ami, które – je li s stworzone
przez kogo znanego i powa anego – nazywa si teoriami. Teorie musz uwzgl dnia tzw.
legendy lub tym legendom zaprzecza . Inaczej si nie da bo legendy S , nie da si temu
zaprzeczy , i albo s bliskie prawdy, albo s wymys em czy wr cz bajkami.
Otó nie s to bajki – nie ma w nich czarów, zdarze niewyt umaczalnych, chyba nie
ma te wymys ów, bo i niby po co?
Prawdopodobnie s to opisy prawdziwych zdarze przekazywane ustnie z pokolenia na
pokolenie i chyba – niechc co, dla ubarwienia, dla po danego wp ywu na m odzie –
obci one drobnymi zmianami, przetworzeniami, dodatkami.
Snucie domys ów jest co najmniej dopuszczalne, skoro nie wiadomo na pewno jak to
by o przed wiekami. Domys y – im prawdopodobniejsze, tym bli sze prawdy. Jednak – je li
historykowi nie wypada ich ujawnia , powinien to zrobi kto inny – np. pisarz.
Czytaj c t o p o w i e
(a wi c nie sprawozdanie z rzeczywistych zdarze ) trzeba to
pami ta . Je eli kogo na to sta , niech spróbuje domy la si na w asny rachunek. Nie mam
nic przeciwko temu, by domys y Czytelników by y prawdopodobniejsze od tych , zawartych
w „Zaraniu”.
Faktyczne wi c i historyczne – pewne jest to, e oko o roku 800 po narodzeniu
Chrystusa, a tak e o wiele pó niej Wielkopolska, potem Polska nie graniczy a od zachodu z
adnymi Germanami. Zapewne nikt w Polsce nie yczy sobie ich przybycia. Lecz oni ju
wtedy szli na wschód i cho jeszcze w roku 966 Polska nie mia a z nimi wspólnej granicy, to
jednak pa stwo rz dzone przez Mieszka I styka o si z ich wp ywami przez Czechy, b
ce
od 929 roku cz ci Rzeszy Niemieckiej.
Z Czech wzi li my oficjalny chrzest oraz, zapewne, wi kszo kap anów. Z Czech –
czyli z cesarstwa niemieckiego! A jaki by stosunek ówczesnych Polan do Niemców –
mo emy si tylko domy la . Prosz , by nikt nie zra
si odmalowywaniem ówczesnych
Niemców w sposób odmienny, ni to robi wspó cze ni politycy z ró nych polskich partii.
Kiedy mog o by inaczej ni dzi , a ja próbuj zgadn jak wtedy by o.
A w ogóle ycz przyjemnej lektury, bo to jest przede wszystkim opowie o ludziach,
o ich przygodach, o ich prawdopodobnych my lach. Za domys y historyczne s tylko t em.
Autor
Rozdzia I
N A D G O P E M
Z
dzi powtykanych w gleb przez pradziadów wyros y ju du e d by. W trzech
sporych d browach, dotykaj cych brzegu jeziora sta y chramy. Najwi kszy, otoczony
najg ciejsz d brow , by przynale ny Swantewitowi. Opiekowa si nim wieszcz Wotan – z
rodu od lat pe ni cego pos ugi kap
skie w chramach i kontynach.
U pó nocnego brzegu jeziora wyrós drugi lasek, a w nim z dawna pomieszczono chram
Tryg awa, któremu pos ugiwa wieszcz Bo ygniew – syn Wotana.
ercy najpierw znosili ofiary starszemu wieszczowi, a dopiero potem zaopatrywali
Tryg awa i Bo ygniewa. Bogowie zapewne uwzgl dniali wi zy krwi, cz ce obu wieszczów,
bo Tryg aw – bóstwo narodzin, ycia i mierci nie gniewa si , e Swantewit – zawiaduj cy
jeno narodzinami dostaje ofiary jako pierwszy.
Panowa tedy mi dzy bóstwami i ich kap anami niczym nie m cony pokój. Za to obaj
bogowie, mo e z poduszczenia swoich wieszczów patrzyli ze zgorszeniem w kierunku
po udniowym. Owo zgorszenie bywa o wypowiadane ustami boskich s ug prawie tak samo
cz sto jak cz ste by y wschody i zachody przegl daj cego si w tafli Gop a s onka.
S
cu to najwyra niej nie przeszkadza o, bo w po udnie wieci o wsz dzie jednakowo,
wcale kierunku po udniowego nie zaniedbuj c. Patrzy o tak samo ciekawie, czy te tak samo
oboj tnie na te dwa chramy askawych bóstw jak i na po udniowy brzeg jeziora.
A tam, w sporym oddaleniu od wody rozrasta a si d browa poprzetykana kolczastymi
ro linami, z których najcz stsza by a, dumna ze swoich owocków tarnina. W rodku kol cej
stwiny oczyszczono niegdy sp ache gruntu i wzniesiono chram szczególny, na po y
wkopany w ziemi , z jednym tylko otworem – s
cym zarówno do komunikacji, jak i do
wietrzenia.
Pod cian chramu, znajduj
si naprzeciwko otworu sta pos g bezlitosnej, okrutnej
bogini mierci. Podobno zadawala a j wy cznie mier gwa towna, a ju najbardziej zadana
ku jej czci, w ofierze dla niej. W
nie to wywo ywa o zgorszenie innych bóstw i strach ludzi,
bo nikt nie wiedzia kiedy za da ofiary i kogo na t ofiar wybierze .
Nyja by a ledwo widoczna w ci kim mroku wi tyni. By aby ca kiem niewidzialna,
gdyby nie niewielkie ognisko po rodku chramu podtrzymywane pod nadzorem wieszcza
Gniewosza. Pe gaj ce j zory ogie ka roz wietla y chwilami pos g i rozjarza y czerwone
kamienie, tkwi ce w miejscach, w których bogini powinna mie oczy.
Wieszcz Gniewosz, a w
ciwie jego kap ani – powiedzmy wspólnie – podtrzymywali
ognisko bez ustanku, co bardzo obarcza o erców, zmuszonych do ustawicznego starania si o
zapas drewna. ertwy i obiaty, w tym drewno, sk adano Nyi jakby skorzej ni innym
bóstwom, bo zaga ni cie jej ogniska mia o powodowa wybuch epidemii, szczególnie w ród
bia ek. Wierzono w to wi cie, cho zarazy zdarza y si i bez zagaszania tego wiat a mierci.
Lecz przecie mog y by zarazy okropniejsze, ba mogli wymrze wszyscy. Czy warto
ryzykowa dla zaoszcz dzenia wysi ku przy gromadzeniu i dostarczaniu odpowiednich paru
drewienek?
Ca y zachodni brzeg jeziora by poro ni ty sosnowym, odwiecznym borem, si gaj cym
starego cmentarzyska, zwanego Mogilnem. Bór, jak krajka cennymi paciorkami, by
poprzetykany kontynami pomniejszych bóstw, z których najgorliwiej czczony by Perun –
pan burz i piorunów. Peruna nie mo na by o lekcewa
bo chwilami stawa si najsro szym
z bóstw. Gdy si rozsierdzi – g adkie zwykle jezioro rozfalowywa porywisty wicher, a w
wodn to i po brzegach omota y trzaskliwe gromy. Biada wtedy temu, który zadar z
Perunem albo na przyk ad nie uczci go w nale yty sposób.
Inne bóstwa by y raczej dobrotliwe, raczej ludziom pomaga y, ni szkodzi y. Junowit -
wiod cy m ód , Jarowit - daj cy ch i si do ycia, Umijaran - agodz cy skutki staro ci
przez zachowanie w pami ci do wiadcze
yciowych i zdobytej m dro ci - te i inne bóstwa
by y obs ugiwane przez rzesz wieszczków, maj cych nadziej pozyska stanowisko w
którym z chramów, a mo e nawet miejsce wieszcza w wi tyni Tryg awa... Wtedy si
odsapnie i odpasie po latach klapania biedy, zbierania le nych owoców i korzonków,
zastawiania side , zdobywania drewna na ognisko.
W pobli u chramu Nyi, w miejscu zwanym Przewóz zatrzyma si , sp ywaj cy Noteci ,
dubas. Za oga, zaledwie par osób wynios a ju na brzeg krótkie paczosy i d ugie wios o
sterowe. Wyrzuci a kilka erdzi, s
cych. do odpychania dubasa podczas walki z pr dem i
wirami, i zaczyna a wy adowywa na brzeg zawarto
odzi. Zawarto z pewno ci , zbyt
obszern , jak na wyd uban z jednego , cho by najwi kszego pnia ód . Zdaje si , e za oga
wyznawa a zasad - du o adunku i lekka, wi c nieliczna obs uga. Pewnie ludzie z duby
woleliby robi co innego lecz samego dubasa spu ci z pr dem widocznie nie chcieli, wi c
paru ich jednak na odzi by o.
Ze starorzecza, z miejsca zwanego Mielnica, p yn o ku dubie niewielkie czó no,
popychane dr giem przez m czyzn w sile wieku, odzianego w zszyt ze skór koszul ,
si gaj
kolan. Osada duby znieruchomia a, jakby wyczekuj c na rozstrzygni cie czy czó no
nie zapowiada rych ego nadp yni cia innych odzi z gro nymi zbójami. Jednak e za czó nem
nie pojawi a si
adna gro ba, by o samotne, wi c za oga z ochot , pozby a si my li, e
warto by o wzi mniej adunku, a wi cej ludzi do obrony.
Bezpiecze stwo nie by o zagro one. Mimo to z duby przestano wydobywa rzeczy, jej
osada przystan a wyczekuj co na brzegu, a najstarszy m w p óciennym gie le okrzykn
nadp ywaj ce czó no:
- Co cie za jedni, potrzebujecie czego?!
- Jam jest Nykon, wieszczek z chramu Nyi - odpar m z czó na.
- 0, to dobrze, bo my przywie li ertw i obiat . Mo e od razu zawiedziecie nas do chramu?
- Macie jaki znak?
- Mamy wi , co my j dostali pó miesi ca temu.
To mówi c, starszy duby wyci gn przed siebie spor , wierzbow ga zk z
wyrzezanymi w korze znakami. Cz owiek w czó nie podp yn , wzi ga zk w r
i pocz
uwa nie przepatrywa .
- Rzekli cie prawd - powiedzia . - dostali cie pro
wieszczów o ofiary. Prawi cie
owianie.
- Wiemy, e dub , nie wolno dop ywa blisko chramów, ale my nie zabrali czó na do
dowo enia ofiar. Ma o nas mog o wyp yn - po ar si dobra do naszej Izbicy i trzeba
odbudowywa ... Ka de r ce drogie...
- Poczekajcie w tym miejscu. Przy
do was czó na z ercami. Oni wam pomog ,
prze adowa dary i zawiod do swojej przystani. Tam odpoczniecie. i potem zaniesiecie dary.
Bogini b dzie wdzi czna.
- Niech wam bogi wynagrodz
yczliwo i pomoc dla nas - ozwa si starszy duby i
przysiad na obalonej wiatrem so nie.
Wtem da si s ysze ni to j k, ni to g os, jakby kto chcia co rzec, lecz zrozumie
by o nie sposób kto to, ani co ma do oznajmienia.
- Mówili cie co ? - zdumia si wieszczek.
- To macie na wici,
my dostali zgod na zast pienie ofiary z drewna dostarczeniem s
ki
do kontyny albo chramu; przywie lim s
.
- A gdzie on?
- To ona. Wyrywa a si , zbiec mog a, wi ce my skr powali i zawi zali w worze.
- A có ona, niewolna?
- Niby nie, jeno rodzica nie rada s ucha , a nam mus Izbica da a, by my dowie li. I by alu
nie by o do osady za brak drewna.
Twarz kap ana spochmurnia a. Zda o si , e b yskawica mign a w jego renicach.
Wycedzi przez ledwie rozwarte wargi:
- Po niewoli do chramu nie lza. Rozwi cie t niebog !
- A jak zbiegnie?
- Dok
e?
- Prawi cie - powiedzia starszy duby i nakaza jednemu z towarzyszy - Rozwi !
Pacholik podszed do wysokiego wora, stoj cego na rufie i rozmota supe na
rzemieniu, zamykaj cym wór. Rozsun jego brzegi, odwin je i opu ci a do ziemi. Ukaza a
si dzieweczka, dzieci nieledwie, odziana w byle jakie, potargane giez o. R ce i nogi mia a
pop tane postronkami - niczym klaczka na pastwisku. Jej usta wype nia a zmi tolona chusta,
uniemo liwiaj ca mówienie. Za to oczy by y wymowne. Patrzy y na kap ana pe ne alu i
przestrachu w sposób znany wilkom, które osaczy y i porani y sarenk .
- Uwolnijcie dziewczyn ! - powiedzia Nykon z t umion z
ci .
Pacholik rozsup
postronki i wyszarpn szmat z ust dziewczyny. Dziewczyna
mign a w stron wieszczka, ukl
a, obj a jego kolana i j a prosi :
- Dobrzy cie, panie. Wszystkom s ysza a jake cie mówili. Nie ukrzywdzicie mnie, nie dacie
na poniewierk , biednej sieroty. Ulitujcie si nade mn ! Nie sierd cie si na mnie.
- Zamilcz, dziewczyno!- powiedzia Nykon- Z ym nie na ciebie, jeno na tych, co ci tu
przymusili p yn . Tu nie mog s
niewolni ani nikt z nakazu. Tu mog przebywa jeno
ludzie mi uj cy bogów i chc cy si im po wi ci . Nic z ego ci nie spotka, wrócisz do dom.
- Oj, nie - panie - nie chc ! Tam mi sromota i m ka. Macocha mnie ubije. Albo jeszcze po
drodze b
rzucona w bagno lub w las w pirom na po arcie! W Izbicy za te oczajdusze
powiedz , em zosta a w chramie. Panie, ratujcie!
- Jak e mam ci pomóc, skoro niczym ci dogodzi nie mo na?
- Nie wiem, panie, wraca nijak nie mog , - ju lepiej zostan przy was.
- Na razie pop yniesz ze mn czó nem, potem si zobaczy.
Na razie zobaczy o si jak dziewczyna migiem znalaz a si na ódeczce. Siad a
po rodku czó na, tak e Nykon - chc c dosta si na ruf
ódki - musia j , omija . ódka
zachybota a si , dziewczyna odruchowo zabalansowa a, Nykon, dostawszy si do erdzi
odepchn czó no od brzegu. Odpad o na g bsz wod , okr ci o si w leniwym nurcie rzeki i
sp yn o powoli w stron Gop a.
Wszystko to odby o si tak sprawnie, e patrz cym mog o si zdawa , i zdarzenia s
przygotowane, prze wiczone, u
one.
- Sprytna dzieweczka - pomy la wieszczek. Od
erd , usiad na rufie, wzi paczos i j
powoli odpycha si od wody raz z jednej, raz z drugiej strony. Po pewnym czasie zagadn
dziewczyn .
- Co z twoj macierz ? Pomar a?
- Nie, buntowa a si , nie s ucha a o ca, to j odes
do jej rodziców, do Przedecza.
- To i ty pewno buntowniczka?
- Nie wiem, panie. Zwa cie, em nie zbie
a z Izbicy, chociem wiedzia a, e mnie
przymusza b
do s
by w wi tyni. Pos usznam.
- Wi c czemu ci zwi zali?
- Bom p aka a i lebiedzi a na swoj niedol . Oni tego nie chcieli s ucha , a jam nie chcia a
zmilkn .
- Nie strachaj si . B dzie dobrze. Tymczasem zostaniesz przy wi tyni, niby na miesi c
próby. A potem swojacy musz ci przyj w Izbicy albo w Przedeczu. Taki jest obyczaj, e
cz owieka niesposobnego odsy a si ze wi tyni z powrotem tam, sk d przyby . Zgadzasz si ?
- Niech was bogi dobrem darz za wasze dobre serce. Widzi cznam wam za trosk o mój los i
ad go ufnie w wasze r ce.
Na g adko wygolonej twarzy Nykona pojawi si wyraz zadowolenia. Przystrzy one
sy unios y swoje skrzyde ka razem z k tami warg, ukazuj c w pó
miechu równe, bia e
by. Policzki okrasi rumieniec nie wiadomo czy z rado ci, czy mo e z zak opotania, bo
kap an nieprzywyk y by do ludzkiej ufno ci i móg czu si nieswojo.
A dziewczyna pocz a oddycha swobodniej i z zaciekawieniem przepatrywa brzegi
jeziora oraz g ad przed dziobem. Rysy jej twarzy z agodnia y, utraci y ostro wywo an
napi ciem i gdyby teraz kto mia j opisa rzek by - adna dziewczyna.
Potargane, cienkie giez o pozwala o si domy la zgrabnej postaci oraz rozpocz cia
rozwoju kobieco ci, szczególnie gdy z lekka wzdycha a lub prostowa a kibi .
- Jak ci zw ? - spyta Nykon.
- Mi ka - odpar a - Mi os awa.
- Co by chcia a robi , kiedy dojrzejesz?
- Nie wiem, panie. Wiele umiem robi przy zwierz tach i zio ach.
- Ile masz lat?
- Czterna cie. Za pó roku b
mie pi tna cie.
- Za m nie chcesz?
- Chyba nie. Takam by a zaj ta w obej ciu i przy zbieraniu le nych zió , e nie sta o czasu na
my lenie o ch opcach ani o zam ciu.
- Czas pomy le , bo lata masz ju sposobne.
- Je li ka ecie, panie - pomy
. Ino e nie ma mnie kto wyda , no i nie ma za kogo.
- Nieg upia . Tedy wnet wymy lisz za kogo by chcia a i , a twoim na pewno nie b dzie to
przeszkadza . Chcieli si ciebie pozby , to im b dzie wszystko jedno w jaki sposób.
Dziewczyna zmilcza a. Od samej Izbicy nic nie jad a ni pi a, tedy zacz o j ssa w
brzuchu i zacz a jej dokucza sucho warg. Zaczerpn a d oni wody z jeziora, stwierdzi a,
e smaczna, wi c powtórzy a ruch r ki parokrotnie a ugasi a pragnienie. Jednak g ód nie da
si oszuka . Snad Nykon us ysza burczenie w jej trzewiach, bo odezwa si pocieszaj co.
- Wkrótce dop yniem. ercy dadz , ci je , bo ja nic nie mam. 0, za t k
drzew skr cim
k'sobie, bo to jest koniec pó wyspu. A potem pó stajania zatoczk , i dobijemy.
Przy pieszy ruchy r k. Czó no ruszy o wawiej, marszcz c przed sob wodn tafl .
Wkrótce zakr cili w lewo i po nied ugim czasie, w zatoce, której ko ca nie uda o si Mi ce
dostrzec, dobili do wysuni tego w wod pomostu zbudowanego z okr glaków z wyra nymi
jeszcze ladami upalania u ognisku ko ców na potrzebn , d ugo .
Wysz o ku nim kilku m czyzn. Pozdrowili Nykona i pomogli mu wyj na pomost,
przytrzymuj c w skie czó enko. Po czym jeden z m czyzn wzi dziewczyn pod pachy i
wyniós j na l d. Tam czeka a bez s owa a ustanie powitalna rozmowa, a gdy m czy ni
poszli w g b pó wyspu, ruszy a za nimi i za Nykonem.
Wkrótce nakarmiona j czmiennymi plackami, twarogiem z koziego mleka i napojona
ch odn , zsiad ma lank usn a na pos aniu z mchu w sza asie, który - je li si ró ni od
chaty - to nie wielko ci .
A ciep y czerwiec zsy
jej sny o bezchmurnej przysz
ci. Zaprawd ufa a Nykonowi i
dzi ki tej ufno ci czu a si bezpiecznie.
Rozdzia II
P R Z Y B Y S Z E
Do przesmyku mi dzy jeziorami Budzis awskim a Powidzkim, w miejscu gdzie dzi
stoj domostwa wsi Smolniki, dotar a grupa jezdnych. Wyra nie przewodzi jej cz ek
niewielki, lecz kszta tnie zbudowany, odziany w grube, wyprawione skóry z naszytymi
metalowymi uskami.
Ten rodzaj pancerza móg chroni przed niezbyt silnym ci ciem miecza, z pewno ci ,
nie zatrzyma by jednak mocnego pchni cia sulic . Tedy uzupe nieniem ochrony przed
atakiem by a okr
a, niewielka tarcza, zwisaj ca na trokach u siod a, niczym nie
zdobionego, ale solidnego. Tako u siod a przytroczony by miecz na trzy okcie d ugi,
obosieczny, bez pochwy. Przez pier je
ca przewieszony by uko nie uk z rogów tura i
drewniany, obci gni ty skór ko czan zape niony pierzastymi strza ami. Przy prawym udzie
je dziec mia pod r
umocowane do siod a - oszczep, dzid i kilka dzirytów sposobnych do
ciskania na krótkie odleg
ci. Ostrze oszczepu i grot dzidy wystawa y na stop przed eb
konia, ogiera na schwa , czarniejszej od smo y ma ci.
W pewnym oddaleniu, na pó strza u z uku za swoim przywódc , pod
o sze ciu
je
ców tak e na ros ych ogierach. Uzbrojenie ich by o ró norodne. Od wiod cego ich
cz eka byli ro lejsi, t
si i wszyscy mieli na g owach spiczaste he my z siatk kolcz ,
opadaj
na policzki, ramiona i kark. Spod he mów wysmykiwa y si pasemka jasnych,
otopszenicznych w osów, takich samych - jakie odbija y promienie s
ca od go ej g owy
przywódcy.
Je
cy byli zdro eni, o czym wiadczy pokrywaj cy ich kurz, przechylone na bok,
lub spuszczone na piersi g owy i lady zastyg ej na wierzchowcach piany.
Zatrzymali si wszyscy, gdy przewodnik wstrzyma swego konia i uniós r
. Zza
widniej cej przed nimi k py m odych drzew i starszych od drzew krzewów dobieg ich
odg os ludzkich pokrzykiwa . Na sygna przewodnika zbli yli si powoli do niego.
- Kokot i Pr dota pojad ze mn . Ty, Turosz i reszta z tob - do zagajnika. Stamt d
popatrywa ! W razie czego - do obozu po pomoc - ozwa si pó
osem przewodnik.
Wida by o, e mia pos uch, bo gdy ruszy w stron g osów, czterech
je
ców bezzw ocznie pocwa owa o w stron k py ro linno ci, a wyznaczona dwójka zaj a
karnie miejsca po obu bokach przewodnika, troch z ty u.
Trzej konni zbli ali si powoli w stron palisady na trzech m czyzn wysokiej,
ogradzaj cej teren nieobszerny, mog cy pomie ci mo e z pi tnastu konnych, pod
warunkiem, e nie mieliby ochoty hasa . G osy, które podje
aj cych zwabi y, dochodzi y z
wn trza ogrodzenia. Da o si je umiejscowi w pobli u furty, zawartej na g ucho,
sporz dzonej z bali prawie takiej grubo ci, jak te, z których zrobiono palisad . Przewodnik
zsiad z konia, podj kamie wielko ci kurzego jaja i prasn nim w furt .
G osy natychmiast umilk y. Nad palisad wychyn a rozczochrana, m oda g owa.
Popatrzy a ciekawie na przyjezdnych i spyta a.
- Co cie za jedni i czego potrzebujecie?
- Jam jest Wojs aw - odpowiedzia przewodnik. W drujem z odleg ych stron i szukamy ziemi
niczyjej, zdatnej do zasiedlenia.
- Gród chcecie zak ada czy wie ? Wielu was?
- Przecie widzisz, e tylko trzech; trzy chaty chc zbudowa - powiedzia kto we wn trzu
ogrodzenia.
-
Nie - sprostowa Wojs aw - du o nas, szukamy miejsca na par wsi.
-
Kto cie i sk d?
- W drujem z zachodu. Z bardzo daleka. Uchodzim przed obc nawa . A jeste my
amkiem, odpryskiem s owia skiego plemienia Polan.
- To s ycha , e s owia skiego - powiedzia g os wewn trz.
- Stoicie przed stra nic graniczn plemienia Goplan - powiedzia a g owa znad palisady.
Dalej wam i nie lza.
- Wypytujesz nas jeden z drugim - powiedzia Wojs aw, jakby cie mogli nam pomóc, a potem
zakazujecie wst pu. Godzi si tak?
- Mo em pos
go ca z wiadomo ci - powiedzia a g owa, wysuwaj c si troch wy ej i
pokazuj c szerokie bary odziane w p ótno.
- Widzicie przecie, e nas jeno kilku. Chcemy przejecha , po dobroci i uda si do waszych
starszych. Jak nas nie pu cicie, chyba przesmykniemy si noc lub przez wod poza waszym
polem widzenia.
- Lepiej nie próbujcie, bo mo ecie pogin od strza z uku, którego ani ujrzycie - zagrozi
os z wn trza.
- Wkrótce pomrzem z g odu, je li nie odpoczniem w bezpiecznym miejscu i nie z owim czego
do arcia. Mo e mier od strza b dzie lepsza - powiedzia Wojs aw.
Cz owiek wychylony ku przyjezdnym znikn , widocznie dla jakich narad, bo za
palisad rozlega y si szepty i pó
ne pokrzykiwania. Po tych sporach g owa wyjrza a
ponownie i powiedzia a.
- Nie mo em was wpu ci , ale wy lemy go ca. Chcecie - to czekajcie. Nie chcecie - to odjazd
z powrotem.
- S uchaj, cz ecze - powiedzia spokojnie Wojs aw - widzisz ilu nas jest. Wiesz ilu was tam w
rodku. Boisz si , e was ukrzywdzimy? Pewno was par razy wi cej. Nie mo ecie mnie z
tym waszym go cem pos
do waszej starszyzny? Cni nam si do odpoczynku. Ka dy dzie
ma cen
ycia dla naszych niewiast, dzieweczek i pachol t.
Narady za palisad chyba wznowiono, bo przez pewien czas, adna g owa sponad niej
nie wygl da a. Wreszcie pokaza y si a cztery popiersia i nale ce do nich r ce, dzier ce,
uki ze strza ami na napi tych ci ciwach. Furta skrzypn a, uchyli a si i wypu ci a przed
palisad ch opaka tak m odego i gibkiego, e miano m a mog o mu jedynie przys ugiwa
jako zapowied wygl du w odleg ej przysz
ci. Sk oni si grzecznie, po czym powiedzia .
- Wybaczcie nieufno . Ugo ci was nie mo em. A zawie do starszyzny mo em, ino by cie
si musieli da powi za , bo mog wys
z wami tylko jednego.
- Wygl dacie na otroka, a gadacie jak m dojrza y. M drze i g osem zgo a nie dzieci cym.
Wi cie - powiedzia Wojs aw, wyci gaj c r ce.
Spoza furty wyskoczy o dwóch m odych m ów, zbudowanych o wiele mocniej ni
odzian nazwany m drym. W r kach mieli konopne powrozy, którymi sprawnie sp tali nogi
je
ców, przeci gaj c sznury pod brzuchami koni.
- Mo em was nakarmi i napoi - powiedzia m ody dowódca stra nicy. Ino
musieliby cie zdj or . Potem wam zwrócim – doda po piesznie, widz c wahanie
Wojs awa.
Wojs aw skin milcz co g ow , odwi za oszczep, dzid i dziryty, odtroczy miecz i
tarcz , zdj
uk i ko czan. Poda wszystko jednemu z Goplan. W lad za nim to samo zrobili
jego towarzysze.
- Jeszcze no e - powiedzia m odzian, mierz c wzrokiem zatkni te za pasy Polan ostrza
zdatne do walki nawet z wilkiem albo dzikiem.
Oddali i t bro , zdaj c si na ask i nie ask Goplan. Wtedy zza furty wysz o jeszcze
dwóch ludzi. Ci byli znacznie starsi od poprzednich. W r kach nie li st giew i kobia
.
Wyjmowali i podawali je
com pieczone mi siwo, gotowan rzep i nalane do drewnianych
kubków piwo.
Polanie zajadali ze smakiem, popijali piwem, syc c swój g ód i wzniecaj c poruszania
kiszek Turosza i jego trzech kompanów, schowanych w
stwinie i ogl daj cych wydarzenie
spoza zielonych li ci.
Wkrótce posi ek si sko czy . Turosz wycofa si ze swoimi lud mi z zagajnika, kiedy
zobaczy , e Wojs aw, Pr dota i Kokot odje
aj za m odzieniaszkiem, siedz cym na m odej
klaczce, mo e dopiero co uje
onej, gdy pobrykiwa a cz sto, zapewne przypominaj c sobie
czas dotychczasowej swobody. M odzieniec, cho jecha na oklep, dawa sobie z ni rad jak
wytrawny uje
acz.
M odzik prowadzi szparko. Chc c nie chc c Wojs aw ze swoimi musia nad
za
przewodnikiem, cho przylgni te do ko skich boków, unieruchomione postronkami uda
musia y si mocno poociera , bo najpierw sw dzia y, potem piek y, a w ko cu pozwala y
my le wy cznie o tym, e s i domagaj si och ody, odpoczynku, k pieli – czegokolwiek,
byle nie dalszego ocierania si o spocone ko skie boki.
A tymczasem ich m odociany przewodnik, cho po piesza , to nie jecha prosto do celu.
Po drodze skr ci do dwóch niedu ych, podobnych do pierwszej stra nic, o czym rozmawia
z ich za ogami; odwiedzi trzy kontyny, nadk adaj c – niestety – szmat drogi, otrzymywa w
tych kontynach jakie informacje, sam co przekazywa wieszczkom...
-W ten sposób przekazuj wie ci – powiedzia Wojs aw. Pewno brakuje im go bi,
wracaj cych zawsze do swojego go bnika. A ludzi te nie maj za du o, je li nie sta ich na
go ców.
Opinia Wojs awa by a wszak e bezpodstawna, bo kiedy pod wieczór osi gn li Gop o
okaza o si , e ich przewodnik jest kim w rodzaju inspektora, co trzy miesi ce
sprawdzaj cego porz dek w poruczonych sobie obiektach.
Poodparzanych, z obola ymi od bezruchu po ladkami otoczy a znienacka chmara
jednakowo odzianych m czyzn, z przewieszonymi przez rami rzemieniami, do których
zako cze poprzywi zywano jednakowe, d ugie, proste no e ostrzone z dwu stron, wi c
mo e zast puj ce miecze. Tak w ka dym razie zdo
pomy le Wojs aw. Da tak e rad
zrozumie , e m odzian nakazuje m czyznom uwolnienie ich nóg, a oni to polecenie
bezzw ocznie wykonuj i mówi mu co si zdarzy o w obr bie ich posterunku stra niczego.
To znaczy mówi , e nie zdarzy o si nic niezwyk ego. Czy to oznacza, e jakie rzeczy
zwyczajne mia y miejsce – tego Wojs aw ju nie by w stanie rozstrzygn .
Znowu jechali, teraz ju mog c si w siod ach porusza , na u mierzenie bólu nie mo na
by o jednak liczy – trwa za d ugo, by ust pi ot – tak sobie, nie zaznaczaj c swojej trwa
ci
i dokuczliwo ci.
Wreszcie pokaza y si zabudowania sporej osady.
- Zaczekajcie tu na mnie – powiedzia m odzik i pojecha w stron zabudowa
Zsiedli z ulg z koni. Stan li na nieruchomym gruncie, staraj c si nie zbli
do siebie
piek cych ud. Zdj li odzienie, u
yli je na brzegu jeziora i stawiaj c okrakiem nogi weszli
do wody.
- Patrzcie, nie zagotowa a si – powiedzia ze zdziwieniem Pr dota.
Za miali si wszyscy trzej zarówno z tego artu, jak i z uciechy, e nic ich ju nie pali,
nigdzie im nie gor co i jest akurat tak, jak sobie od po owy dnia marzyli.
- Jak niewiele trzeba cz ekowi do szcz cia – powiedzia Kokot, a pozostali uznali to
powiedzenie za nadzwyczaj trafne i bardzo m dre.
Kiedy si ju dostatecznie wypluskali i wyszli na brzeg – zastali na miejscu swojej
odzie y d ugie, p ócienne, lu ne koszule. Zrozumieli, e nale y je wdzia , wi c to zrobili.
Wtedy z zaro li wyszed ku nim ich przewodnik.
- Urw mi eb przez was - powiedzia . Podobnom zrobi
le. Ale teraz wam nic z ego sta si
nie mo e. Jeste cie go mi. Dacie rad i ?
- Czekajcie – powiedzia Wojs aw. Co wam maj uczyni ?
- Na razie trzyma b
pod stra . Je li si oka e, e z waszej przyczyny nikomu z Goplan z
osobna ani wszystkim razem nic z ego si nie sta o – zostan wyp dzony z plemienia. Je li
co zmalujecie – dam gard o pod topór albo ofiarny nó w chramie Nyi.
- Nie uciekniesz? – spyta Wojs aw.
M odzieniec zaniecha tematu. Si
cie na konie bokiem – powiedzia , atwiej to
zniesiecie. Jednak kawa eczek b dziecie musieli przej – na placu, do rady starszych trzeba
grzecznie podej , gdy on nie siedzi na koniach.
- Jak ci zw ? – spyta Wojs aw, moszcz c si bokiem na swoim wierzchowcu.
- Krzes aw – powiedzia m odzian.
- Ty, Krzes aw, lepiej uchod . Przyjmiem ci radzi do swego grona, bo ludzki i m dry.
Dobrze ci b dzie z nami.
Podjechali pod skraj rozleg ego placu. Wszyscy czterej zsun li si z koni. Wolno
podchodzili w stron starego, roz
ystego d bu, pod którym na taborkach siedzieli czterej
czy ni, o których Krzesz powiedzia .
- To rada.
- Ta rada nie jest ci rada – mrukn Kokot cicho, bo byli ju blisko siedz cych .
Polanie lustrowali wygl d starszyzny Goplan i musieli przyzna , e dostojnicy nie
okazuj strojem swojej dostojno ci. Ubrani byli w lniane portki wystaj ce spod takich
koszul, przepasanych zielonkawymi krajkami. Obuwie dostojników przypomina o i trepy, i
apcie jednocze nie – do drewnianej zelówki przymocowany by wierzch z plecionego yka.
Stan li przed rad i czekali w milczeniu.
- Witajcie na ziemi Goplan – powiedzia , siedz cy na prawo od innych, m s usznego
wzrostu, s usznej budowy. I pewno zawsze maj cy s uszno – pomy la Kokot maj cy
sk onno do igraszek znaczeniem s ów.
- Ja jestem Lubar – wojewoda Goplan – powiedzia s uszny m . Po mojej lewej r ce siedzi
wieszcz Bo ygniew, dalej wieszcz Wotan i wieszcz Gniewosz. Ujawniam wam nasze imiona,
tusz c – e przestrzegacie s owia skich obyczajów z dziedziny go cinno ci, e si tym
obyczajom nie sprzeniewierzycie, by my nie musieli ciga obcych, którzy przez znajomo
naszych imion moc nad nami mie mog . Teraz, jako e musicie by zdro eni, odpoczniecie,
nakarmi was i napoj . Jutro rano znów si spotkamy w tym samym miejscu.
Nasmarowani, przynosz cymi ulg balsamami, czy ci, syci, napojeni i wyspani stawili
si rano na spotkanie nakazane przez Lubara.
Wojs aw przedstawi spraw , z któr przybyli.
- W nieodleg ej przesz
ci – mówi – plemi moje zamieszkiwa o w okolicy grodu
Bardowiek, na zachód od rzeki aby. W stronie porannego s
ca, za ab
yli Obotryci,
Po czanie, Stodoranie i Morzyce. Z drugiej strony, tam gdzie my ogl dali s
ce uk adaj ce
si do snu, za rzekami Wiern i Wierzej s siadowali z nami ludzie nazwani przez naszych
przodków niemymi, Niemcami ich nazwali my, jako e s owa nie pojmowali i be kotali
mi dzy sob , jako czyni ludzie g uchoniemi.
Oni , ci Niemce mieniali si z nami na towary, niby przyja nie, jednakowo okaza o si ,
e fa szem byli podszyci. Przy okazji wymiany znajdowali nasze s abe punkty, oznaczali
brody na rzekach i rozmieszczenie naszych stra nic.
Pi lat temu najechali nas zbrojno. Ledwo my ten najazd odparli. Odt d co roku
najazd powtarzali coraz wi kszymi si ami. Nabrali mnóstwo wszelakiego dobra, lecz
najgorsze by o to, e brali w posiadanie nasze ony, potem je uprowadzali ze sob . Porywali
tak e nasze dzieci tka. Mówiono, e krew z nich wypijaj , co okaza o si nieprawd . Oni, te
Niemce chowali naszych potomków na wrogów S owia szczyzny. Najwi cej za uprowadzili
naszych dorastaj cych dziewcz tek, by im w przysz
ci rodzi y ma ych Niemców.
Prosilim S owian zza aby o pomoc, alem prosili daremno. Ubieg ego lata zebra em
trzystu ochotników, by ucieka z onej nieszcz snej Ojczyzny pomi dzy S owian, by
odgrodzi si od Niemców innymi s owia skimi plemionami i przestrzeni . Zabra o si z
nami ponad pi dziesi t ochotnych bia ek – troch
on, wi cej m odych, niezam nych
niewiastek.
Droga by a ci ka. Ninie zosta o nas dwustu konnych m ów, dwadzie cia niewiast, w
tym par brzemiennych, kilkana cioro dzieci tek, par krów i ciel t, sze zaprz gów wo ów,
stadko owieczek i troch dobytku na wozach.
Szukamy miejsca do ycia w pokoju i zgodzie z s siadami. Utrzymujemy si z uprawy
roli, z hodowli zwierz t i z owów. Nasze niewiasty tkaj dobre materie z we ny, lnu i
konopi. Z uprz dzionych nici robi na patyczkach trwa e, przewiewne i ciep e dzianiny.
Umiemy wyprawia i zszywa skóry zwierz t.
Ochoty do pracy nam nie brak, tedy wy yjem z pracy w asnych r k, cudzego nie
tykaj c.
Przybylim zapyta czy nie b dzie wam przeszkadza nasze s siedztwo. Jeste my
gotowi uk ada nasze wspó ycie wedle zasad podanych przez was.
Goplanie popatrzyli po sobie. – Tak s dzilim – powiedzia wieszcz Bo ygniew, a
Kokot nie omieszka pomy le , e ma do czynienia z cz owiekiem, który s dzi, e mo na
wiedzie wi cej, ni mo na wiedzie .
- Na jaki czas mogliby cie zamieszka na zachód od nas. Jednak w przysz
ci mo em tych
ziem potrzebowa – powiedzia Lubar.
- Dostaniecie za przewodnika wieszczka mojej bogini – powiedzia Gniewosz. On wam
wska e stosowne miejsce.
- Ino e – powiedzia niepewnym g osem Wotan – nie mamy mocy nic postanawia bez
zgody wiecu. Wiec podejmie ostateczn decyzj . Wtedy dopiero b dzie wiadomo co i jak.
- Prawd mówi c – powiedzia Bo ygniew – wcale nie wygl dacie na rolników ani na
hodowców. S dzi mo na,
cie wojownicy i z wojaczki czerpiecie zysk.
- Je eli ty s dzisz, e wygl dasz na wieszcza i cz onka rady plemiennej – pomy la Kokot – to
tur móg by w twoich oczach uchodzi za drapie
, a on u ywa z bów jeno do cinania i
prze uwania ro lin, a gro nych rogów tylko do obrony.
Do wieczerzy i Goplanie i Polanie poddawali si obrz dkom go cinno ci,
wyznaczaj cym nawet obyczajny czas go ciny. Ale zaraz po spo yciu tego posi ku bogini snu
i wypoczynku – Surina – obserwowa a w lustrze ksi yca pochód dziwaków, którzy zamiast
spa , wykorzystuj noc do czego innego.
Jechali g siego. Polanie na przedzie, za nimi Nykon przydany go ciom na
przewodnika.
Rozdzia III
A J E D N A K S S I E D Z I
Nykon przys uchiwa si spotkaniu rady z Polanami. Potem otrzyma polecenie, by
zawie przybyszów na wielk polan , gdzie z drzew jeno wierzby ros y. Miejsce to, znane
pod nazw Witkowo, zda o si sposobne na roz
enie obozu dla do licznej przecie grupy
ludzi, maj cych w dodatku zwierz ta. W tym miejscu mieli czeka na postanowienie wiecu
Goplan.
Po odebraniu wskazówek rady poszed do chramu, gdy w
nie mia si zacz jego
dy ur przy ogniu. Przed chramem s
ebne niewiasty czyni y poranne porz dki, obrz dza y
ywy inwentarz, przegl da y narz dzia – sierpy, grabowe zgrzeb a, zwane czasem grabiami,
bowe sochy, s
ce do spulchniania ziemi i niezwykle cenne, bo elazne – motyki, które
od pewnego czasu bardzo u atwia y prace przy uprawie jarzyn.
Blisko studni Mi ka, z obliczem wyg adzonym przez poczucie bezpiecznego spokoju,
my a kierzanki, snad pozostawione wieczorem po ubiciu mas a. W nozdrza Nykona uderzy
zapach z mydlnicy.
- Sama z siebie dosz a do u ywania tego naparu czy kto powiedzia ci o jego dobroci? –
zapyta .
- Matusia mi mówi a o po ytkach z ró nych zió .
- Jak ci tu? Wytrzymujesz?
- O, panie, tak mi tu dobrze jak z matusi . Nikto na mnie nie wrzeszczy, je daj , spa ka .
Chcia abym – jakby si da o – pozosta przy chramie. Mam i o ca rada bym ujrza a co jaki
czas, ale do macochy wcale mi nie t skno.
- Suknie jakowe – na zmian – masz?
- Dosta am przecie wypraw do wi tyni. A jeszcze sobie narobi ró no ci do ozdoby –
koralików z jarz biny nani na lniany sznureczek. Albo wisiorek z wisienek zrobi ...O,
zobaczcie – pokaza a dwie wisienki ju czerwone i nabrzmia e od gotowego wytrysn soku
przyczepione razem z kawa eczkiem ga zki i zielonym listkiem nad piersi , ledwo si
odznaczaj
pod cienkim materia em sukienki.
- Strojnisia z ciebie. No, nie p sowiej – powiedzia , ujrzawszy rumieniec zawstydzenia na
jagodach dziewczyny – to zwyczajne u m ódek, nie ma w tym niczego z ego, e si chcesz
przystroi .
Rumieniec dziewczyny ma jednak to do siebie, e nie znika od uspokajaj cych s ów.
Czuj c na policzkach war zawstydzenia, Mi ka schyli a si nad kierzank i szmat umoczon
w gor cym naparze pilnie zmywa a resztki t uszczu z drewnianych cianek naczynia.
Nykon pomy la , e kierzanka mo e si zapali od tej czerwono ci lic, lecz nic nie
powiedzia , chc c oszcz dzi Mi ce pog bienia nieprzyjemnych odczu . Poszed do chramu,
gdzie dowiedzia si , i jest z dy urów zwolniony a do zako czenia pos ugi przy Polanach.
Maj c wolny czas, poza atwia par zaleg ych spraw, przede wszystkim za ponaprawia
swoj star kolczug otrzyman w spadku po ojcu. Na wszelki wypadek za
j pod giez o
i po obiedzie czeka na wezwanie tych, którym mia wskaza drog i docelowe miejsce.
Ko czy szczer rozmow ze swoim krewnym, w
nie udziela mu rady, kiedy
przekazano mu wezwanie od Polan. Ju si zmierzcha o, pora na wyruszanie w podró nie
by a najlepsza, lecz có – pan ka e – s uga musi.
Najpierw d ugo wlók si z ty u, potem – kiedy opu cili okolice osady – wysun si na
prowadzenie. Wiód przybyszów na zachód. R czy, ulubiony kasztan posuwa si
samodzielnie w raz nadanym kierunku, a je dziec co jaki czas obraca nieznacznie g ow i
zezowa na obcych. Mieli przecie bro zaczepn , a on jeno kolczug i nó ...
Jednakowo nie da o si jednocze nie baczy do ty u i do przodu, by nie przegapi
koniecznych zmian kierunku. Wi c w ko cu poniecha ostro no ci i zaj si wy cznie
wybieraniem drogi.
Ko o stra nicy na przesmyku obcy wstrzymali konie. Nykonowi zdawa o si , e
us ysza za sob jakie odg osy ruchu. Zwierz to by nie móg , wi c...?
- Mo e pojedziem do naszych? – zaproponowa Wojs aw. Wartko si uwin przy pakowaniu i
zawiedliby cie nas od razu wszystkich do onego Witkowa.
- Czemu nie – powiedzia Nykon – i tak mam nakaz obejrze wasze plemi , tedy mi za jedno
– teraz pokaza Witkowo, czy te pó niej.
Z ty u znowu co da o zna o sobie. Teraz us yszeli to równie Polanie.
- Bandyci to nie s – powiedzia Pr dota – oni napadaj albo za dnia, albo po pó nocy. Teraz
jest pora dzia ania z odziei. Ale tutaj? Komu i co mia by taki tutaj ukra ?
- To ja, Krzesz – odezwa si g os z ty u i z g bokiej czerni po ród drzew wyjecha ku nim
cie , nabieraj cy w wietle ksi yca wyrazisto ci i kszta tów w miar zbli ania si do
stoj cych.
- Obra
ycie w ród nas? – zapyta Wojs aw.
- Obra em odej cie – no, niech b dzie ucieczk – od plemienia, które da ode mnie, bym by
bezwzgl dny dla ludzkiej biedy, jakby biedny by w stanie zagrozi bezpiecze stwu ca ego
plemienia.
- Dobrze, e starasz si by szczery i uczciwy wobec samego siebie - powiedzia Wojs aw.
Jeszcze mo e za m ody i uczciwy wobec samego siebie, by zrozumie , e zasady i
pos usze stwo s cz sto wa niejsze od mi kkiego, dobrego serca. Kto ma mi kkie serce –
musi mie twarde siedzenie, bo za swoj lito odbierze od innych bolesne ci gi. Nie krzyw
si na rad – starsi plemienia musz pilnowa zasad, bo one spajaj grup . Za lito mo e
plemi rozsadzi , jako e jeden litowa by si nad dziadkiem, drugi nad babk , a jeszcze inny
nad kalek . Nad wszystkimi litowa si nie da – zabrak oby czasu na pomoc, a i rodków by
nie starczy o.
- To co – mam wróci ?
- E, nie. Samem ci namawia , by poszed z nami. Alem ja wiedzia o nas wszystko, a ty
dzia
na czucie. A nie odnajd ci twoi i nie zawróc ? Tu Wojs aw spojrza znacz co w
stron Nykona.
- Brat to mój jest – powiedzia po piesznie Nykon. Z jednego ojca. Jeno matki mamy ró ne.
Jam mu dzisiaj radzi to samo, co i wy.
Ruszyli, tym razem na pó noc – ku obozowisku Polan. Na czo o wsun si Wojs aw, a
Nykon z ulg wstrzyma konia i ruszy dopiero wtedy, gdy mi dzy nim i Wojs awem znale li
si Kokot i Pr dota.
- Nie ufasz im? – spyta po cichu, jad cy tu za nim brat.
- Mówi
adnie, lecz s owa zwodnicze by mog . Ostro no nie zawadzi.
wit uprz ta cienie nocy, spychaj c je za horyzont, do mrocznych ost pów
puszcza skich i g boko pod powierzchni wód, kiedy doje
ali do obozowiska. Stamt d
wychodzi y w
nie zwierz ta pod opiek pastuszków. Nakazali pastuszkom trzyma si w
pobli u. Nykon podzi kowa Nyi, e jeszcze i tej nocy nie wybra a go na ofiar
Jechali jeszcze par staja nim pomi dzy rzadziej rosn cymi drzewami pokaza y si
zaró owione przez wschodz ce s oneczko p achty namiotów. elazne obr cze kó od wozów .
Puszcza y ku nim wietlne zaj czki. Mi dzy namiotami wida by o ruch ludzi, ale scena by a
niema. Cisz zak óca y jedynie ptaszki, witaj ce trelami dzie i jego obietnic dobrej pogody.
Dopiero na pó stajania przed namiotami da si s ysze cichy pogwar ludzkich g osów.
Obcy zachowywali si cicho z ostro no ci lub z nakazu. Mo e, zreszt , mieli taki obyczaj, by
w lesie nie p oszy dzikiego zwierza...
Przy niektórych namiotach zacz y si rozjarza ogie ki. Krz ta y si wokó nich bia ki
z minami, które trudno by oby nazwa radosnymi.
- Wkrótce dostaniem co na niadanie – powiedzia Wojs aw.
Z obozu wybiegli ku nim pacholikowie. Jeden z otroków przypad do elaznego
strzemienia Wojs awa, obj r czynami jego obut stop i przytuli do niej twarz.
- Tatko – powiedzia g osem d awionym przez widoczne na twarzy wzruszenie – radem
cie
wrócili. Matula si martwi a.
- Wszystko dobrze, synku – powiedzia Wojs aw. Biegnijcie , ch opcy, og osi ,
my trafili
na dobrych ludzi i troch d
ej odpoczniem. I zwo
wszystkich po niadaniu! – krzykn za
ju biegn cymi ch opcami.
Wje
ali mi dzy rzadziej, ni gdzie indziej rosn ce, pot
ne sosny. W przerwach
nieco wi kszych od innych sta y pootwierane namioty. Niewiasty wynosi y z nich po ciel i
wiesza y na ni szych drzewkach czy krzewach albo rozk ada y na trawie. Sk
wraca o z
pobekiwaniem stadko owiec, oganiane przez wielkiego psa i dwóch m odziutkich
pasterczyków. Sze dwuko owych , wysokich arb sta o uszykowanych w taki sposób, e
mog y stanowi co w rodzaju forteczki na wypadek konieczno ci obrony ma ej grupki ludzi
przed przybyciem na pomoc reszty m czyzn.
Wybieg y wita niewiasty. Trudno w nich by o rozpozna te pozostawione w obozie
przed paroma dniami. Dobra nowina oraz wypoczynek uczyni y ich twarze wartymi
skierowania na nie m skiego oka. Czyste, w wypranych i prawie nie zmi tych szatach
sprawia y wra enie jakby nigdy nie przew drowa y tysi cy mil, jakby ca e ycie sp dzi y w
jednym miejscu rodzinnym bez wyruszania na poszukiwanie czegokolwiek.
W ród nich wyró nia a si bia ka szczup a, lecz niezwykle zgrabna. Inne by y do
ros e, krzepkie – ona by a niedu a i delikatna, cho nie mo na by o powiedzie , e jej
czegokolwiek brakuje z niewie cich przymiotów fizycznych.
- Witam ci m u – powiedzia a do Wojs awa, zdro eni cie?
- Nie, ale g odnim po podró y. Dasz co zje czy wpierw musz upolowa ? Czysta i adna ,
Bogno – doda cichszym g osem.
Pokra nia a, spu ci a powieki, daj c do zrozumienia, e po to ma kolana, by na nie
spuszcza oczy, ale ukradkiem zerka a czy m patrzy na ni , potwierdzaj c swoje dla niej
upodobanie, czy te jeno z grzeczno ci pochwali jej urod i teraz rozgl da si co by tu
przygani . Kontrola wypad a po jej my li, wi c podesz a bli ej i rzek a.
- Zsi
, potrzymam ci strzemi . Je wkrótce dostaniesz, ch opcy nazbierali ptasich jajek –
dzie jajecznica z kopy jaj.
- Ale mamy go ci – powiedzia z lekkim zak opotaniem Wojs aw.
- Zjedz to, co i my. Podzielimy si . Witajcie – powiedzia a w stron Nykona i Krzesza.
- Zapraszam was do naszego kr gu – zwróci si do nich Wojs aw. Mo e b
was o co
pyta ... Zreszt , wasza obecno po wiadczy wobec wszystkich prawdziwo mojego
sprawozdania.
Nykon skin g ow . Potem on i brat jedli z rodzin Wojs awa niadanie – jajecznic z
ptasich jajeczek z kawa kami usma onego mi sa. By o dobre, chocia troch niedosolone.
Potem Bogna poda a kubki z gor cym mlekiem – podobnie jak jad o – najpierw
owi, potem go ciom, nast pnie Turoszowi, który okaza si by bratem Wojs awa, a na
ko cu ch opcu, za to specjalnie poprzebierane, mleko za ze zdj tym ko uchem. Na ch opaka
wo ano Dzier ek, co Nykon rozszerzy do Dzier ykraja a Krzesz do Dzier ys awa albo
Dzier ymira. Ze spojrze rzucanych w stron ch opca przez rodziców Nykon odgad , e
dzieciak nie ma w tej rodzimie krzywdy.
Ledwo sko czyli niada , zacz li si schodzi m owie z innych namiotów i obsiada
ko em ognisko. Bogna wyla a na p omyki ceber wody, zasycza o, buchn k b pary, po
chwili pokaza y si czarne, mokre w gielki. Matka z synkiem weszli do namiotu, opad a za
nimi klapa i Wojs aw zagai .
- Zebralim si , by odda cze go ciom. To jest wieszczek bogini Nyi – wskaza na Nykona, a
to – wskaza na Krzesza – jego brat, m ody ale ju pe ni wa ne funkcje plemienne. Witam
tak e was, Krzeszu. Bardzo my wam radzi.
Potem zwróci si do pozosta ych.
- Jutro, skoro wit wyruszamy w drog . Tym razem króciuchn . Nykon i Krzesz wska nam
miejsce, na którym b dziemy mogli odpocz
d
ej. O tym czy dane nam b dzie zosta w
tym miejscu na zawsze, postanowi wiec plemienia Goplan, ze starszyzn którego mówilim
wczoraj. Tusz , e b dziem z Goplanami
w dobrym s siedztwie. Na razie wdzi cznim za
okazane dobre serce – sk oni si w stron Krzesza i Nykona – konieczny jest nam
odpoczynek, bo inaczej wyginiem z mord gi i chorób. Teraz mo ecie pyta go ci.
- Taki sam kr g jak u nas na wiecu – pomy la Nykon. Ale rz dzi tu jeden cz ek, jako w
czasie wojennym albo przy gaszeniu wielkiego ognia b
przy powodzi nag ej.
adnych pyta nie by o. Gdy Wojs aw wsta , wstali i inni. Zaraz si rozchodzili i
rozpoczynali pakowanie.
- Mir u nich nadzwyczajny – zakarbowa sobie w pami ci Nykon. Po czym, korzystaj c z
ogólnego zaj cia si przygotowaniami do podró y, niepostrze enie wszed z bratem w las.
- Obr cze elazne maj na ko ach. Warto im pomóc? – zastanawia si , zasypiaj c w
konarach rozro ni tego wi zu obok oddychaj cego równo brata.
*
* *
Dopiero pó s
ca wygl da o zza widnokr gu, kiedy sze zaprz gów wo ów,
ci gn cych wy adowane arby ju zmierza o w stron Witkowa. Na wozach trzy wyra nie
brzemienne niewiasty i dwoje niemowl t z karmi cymi matkami le
o na roz cielonym
sianie pomi dzy ró norakim sprz tem. Nykon domy li si , e du e, elazne narz dzia
podobne do soch s
, jak i one, do wzruszenia gleby przed siewem.
Zadziwi o go, e okute ko a arb wcale nie skrzypi i nie chwiej si . Powinny si
koleba – duma mo e takie sztywne, bo nowe...
Jecha na czele. Obok niego Wojs aw, troch z ty u Krzesz. Za nimi ta sama, co wczoraj
szóstka wojów. Potem osiem krów, trzy ciel ta, siedemna cie owiec i jeden baran. Wszystko
dok adnie policzy , by zda radzie rzetelne sprawozdanie.
Potem jecha y wozy. Przy ka dym – z dwóch boków – po jednym woju. Reszty m ów
nie by o wida ani s ycha . Tylko od czasu do czasu przypada pojedynczy m , wrzuca na
wóz upolowan zwierzyn i znowu znika w lesie.
Za wozami pod
o, wypada oby raczej rzec – wlok o si dwadzie cia niewiast,
siedmiu ch opców i pi dziewcz tek.
Podró trwa a i trwa a, bo trzeba by o wzbiera zdatn dla arb drog . Mimo to – oko o
po udnia dotarli do Witkowa.
Asysta Wojs awa prysn a na boki. Wkrótce z lewa i z prawa zacz li nadje
my liwi. Natychmiast zsiadali z koni, wyprz gali wo y, ustawiali arby w obszerny kr g i
roz adowywali namioty, po ciel i niektóre narz dzia.
Niewiasty p ta y krowy, odp dza y owce. Dzieci zbiera y i ci ga y w stron arb
ga zie na opa . Wnet zadymi y ogniska podsycane wierzbowym paliwem, rozwieszono kot y,
ustawiono ro ny.
Jeszcze przed obiadem Nykon zauwa
w wozach pouk adan bro . Moc d ugich,
obosiecznych mieczów, szczyty, mnóstwo zako czonych grotami drzewców do miotania.
Zaraz po obiedzie, znowu niedosolonym – nie maj soli? – po egna si i wyruszy nad
Gop o.
Po paru godzinach uwi za konia przy krzaku leszczyny, przygotowa
uk, sprawdzi
lekko wysuwania si no a z pochwy i ruszy zapolowa na wieczerz .
Zauwa
co , co wcale przed nim nie umyka o. Chyba ma y nied wied – pomy la .
Zwierz ruszy na niego, zrazu k usem, potem coraz pr dzej. Przymierzy z uku. Strza a wbi a
si w kark zwierza, lecz to nie zatrzyma o jego p du. Nykon uchyli si odruchowo i d gn
no em. Jednocze nie - w jego pier trafi y twarde pazury i poszarpa y mu kolczug , a w
gardziel zwierza wesz o ostrze no a.
- Rosomak? Zdziwi si Nykon, ogl daj c up. Sk d on tutaj? Czy by a tak szybko zmienia
si nam klimat? Obszyj sobie kaptur – nie b dzie szronia od oddechu – ucieszy si ,
oprawiaj c zuchwalca.
Rozdzia IV
S S I E D Z I , A L E C Z Y B L I S C Y ?
W witkowskim obozowisku ycie by o zwyczajne, ale perspektywa nieuchwytna.
Wiadomo by o, e trzeba si obej bez m ki i ziarna, bo si sko czy y. Ale jak d ugo
przyjdzie je samo mi so? Wiadomo by o, e sól si ko czy, niewiasty wyskrobywa y jej
resztki z najdrobniejszych zakamarków i szpar st giewek z wypalanej gliny. Lecz czy na
now sól doczeka si kiedykolwiek? Zwierzyna po ywia a si
wie traw , jednak nie ma
gdzie przechowywa zapasów siana na zim . Czy zwierz ta, a konie przed innymi,
przetrzymaj najbli sz zim bez ziarna, a nawet dostatku siana?
Brak perspektywy nie hamowa czynno ci codziennych. Bo nieznajomo przysz
ci
nie jest to sama z przypuszczeniem, e b dzie ona z a, mo e tragiczna. Zawsze do serc i
umys ów ludzi dobija sil nadzieja i obiecuje, e starania przynios po ytek, korzy ,
popraw losu.
M czy ni uwijali si przy szykowaniu zapasów mi sa. Wi kszo z nich Wojs aw
skierowa do owów. Niektórzy ubit zwierzyn sprawiali, wyprawiali skóry, w dzili i suszyli
mi so, a potem – poowijane li mi, pookrywane matami z yka, poowi zywane d ugimi,
wierzbowymi witkami wieszali wysoko na ga ziach drzew, niedost pnych dla
nieuprawnionych amatorów korzystania z cudzego wysi ku.
Kilkunastu starszawych m czyzn zajmowa o si koszeniem traw i uk adaniem, po
wysuszeniu, kopek, zast puj cych czasowo nieobecne stodo y.
Kilku – prawie staruszków – sporz dza o zimow odzie i obuwie ze skór upolowanej
zwierzyny. Nie robiono odzie y ze skór owczych, spodziewaj c si osi gn z posiadanych
owiec przychówek i odrodzenie stad.
Niewiasty strzyg y owce, robi y z we ny w óczk i na patyczkach sporz dza y z niej
odzie – szale, r kawice, swetry, dzieci ce spodnie – wkasywane w skórznie oraz skarpety i
rajstopy.
Tak up ywa miesi c wyczekiwania naznaczony przez rad Goplan. Wszyscy doro li
radziby przenikn tajemnic przysz
ci. Twarz Wojs awa ci ga skurcz niepokoju i
odpowiedzialno ci za plemi . Bogna, te przecie niepewna przysz
ci, przywdziewa a na
twarz wyraz pogody i ufno ci, chc c w ten sposób podtrzyma m a na duchu. Wynik
dawa o to ró ny – przewa nie wznieca o skrywan rozpacz z poczucia bezsilno ci, e – oto
ufaj ci, wierz , i znajdziesz wyj cie, a ty macasz naoko o jak lepiec, coraz bardziej
zm czony i zniech cony nieskuteczno ci prób wyj cia z matni.
Nie przejmowa y si tylko dzieci. Hasa y po obozowisku i okolicy, poznaj c coraz
nowe miejsca, kryjówki, polanki, opustosza e nied wiedzie gawry i ptasie gniazda. Jednak
gdy pada deszcz i one smutnia y, bo namioty by y ciasne i miejsca do zabawy w nich nie
by o.
W jeden z takich deszczowych dni Dzier ek „pomaga ” Bognie w robieniu owczego i
koziego sera. W ko cu ona Wojs awa mia a do bezkresnej ciekawo ci i wsz dobylstwa
jego r k. Obieca a opowiedzie mu ba , je li po
y si i nie b dzie przeszkadza . Zrobi jak
chcia a, lecz spokoju nie mia a, bo zacz wypytywa o rzeczy troch mu znane – z
przesz
ci, ze stron ojczystych, ze strz pów zapami tanych rozmów osób doros ych.
- Mamo – pyta – a gdzie mój dziad?
- Osta w ojczy nie, pomar tam ubity przez Niemców i jego duch...
- Co to – niemców?
- Niemce to naje
cy. Napadli nas, du o naszych ubili, jeszcze wi cej pobrali w niewol .
- To dlatego uchodzim od tak dawna?
- Tak, szukamy nowej ziemi, dobrych s siadów i spokojnego ywota.
- Przy Goplanach?
- Tego nie wiemy, dowiemy si wkrótce.
- A my kto? Goplany czy Niemce?
- My Polanie albo Lechici.
- To kto inny ni Niemce?
- Ca kiem kto inny, Niemce to nasze wrogi.
- Polanie, bo mieszkamy na polanach?
- Teraz mieszkamy na polanie, ale nazwa wzi a si od pola. W ojczy nie by o mniej puszcz,
ni tu. By o tam wi cej pól, które my uprawiali.
- A Lechici to od cz eka, co zwa si Lech?
- Nie, synku. Lecha to taka nasza miara gruntu, dosy du y sp ache pola.
Lecha, lecha powtórzy par razy Dzier ek. Co jeszcze po cichutku mrukn , powieki
jego niebieskich oczu zrobi y si ci sze od ch ci patrzenia na wiat, która zwykle unosi a
rz sy ch opca a do brwi. Jako wolniutko oddycham – pomy la i zapad w zdrowy, wolny
od majaków sen, jak przysta o niewinnemu pachol ciu.
Bogna wróci a do pracy, lecz wkrótce znowu j przerwa a, bo na zewn trz gwar si
jaki zrobi , wi c odstawi a twaróg i wysz a przed namiot.
Niedaleko spora kupka m czyzn otacza a Nykona, stoj cego przy swoim koniu.
Zd
w to miejsce Wojs aw, a Nykon op dza si od natarczywo ci pytaj cych m czyzn,
jak od much, czekaj c z ujawnieniem przywiezionych nowin a przywódca Polan podejdzie
bli ej. Kiedy to nast pi o, sk oni si Wojs awowi i rzek .
- Przyby em oznajmi wam co postanowi wiec mego plemienia. Radbym mówi z wami na
osobno ci, gdy wie ci mam ró ne. Niektóre mog wywo
wzburzenie, a ja bym wtedy nie
chcia by w blisko ci gniewnego t umu.
- Wejd my do namiotu – powiedzia Wojs aw i ruszy w stron Bogny.
Kiedy weszli, Bogna podsun a go ciowi du y tobó zapakowanej odzie y i prosi a
siedzie . Wojs aw przykucn na pi tach i wpatrzy si w przybysza, zachowuj c pozorny
spokój, cho serce mu bi o z niepokoju, a w g owie my li odbija y si mi dzy cianami
tpienia i oczekiwania na dobr nowin .
- Mówcie, co cie przynie li – ponagli milcz cego Nykona.
- Wiec postanowi , e musicie odej st d, bo te ziemie b
nam wnet potrzebne. Mamy je
przygotowa dla tych, co teraz w
nie si rodz .
Z balonu nadziei, umieszczonego w duszy Wojs awa usz o powietrze. Bogna rozgl da a
si z niepokojem za miejscem, w którym po
y m a, gdyby zas ab . Ale on tylko si w
sobie spr
, postanowi trosk od
na potem i zapyta .
- Wszyscy cie byli tego samego zdania?
- Nie, mój ród Kujawów by za przyj ciem was do plemienia, albo za osadzeniem was w
naszych ziemiach jako osobnego szczepu. Mocno si temu projektowi przeciwstawi ród
Popielidów i jego zdanie przewa
o.
- To Popielidów jest wi cej, ni Kujawów?
- Jest mniej. Lecz inne rody posz y za nimi. Tedy Kujawy musieli si zgodzi z innymi,
cie
nieznani, obcy dla nas i mo ecie by niebezpieczni jako wspó mieszka cy o wojennych
ci gotach.
- Bo ygniew – powiedzia Wojs aw, a Nykon skin g ow .
Siedzieli czas jaki niemo, o czym dumaj c, co weso e chyba nie by o, gdy twarze ich
obleka a sm tna powaga, a gorzki grymas wokó ust obwieszcza zgryzot . W ko cu Wojs aw
przeckn si z tego wier snu i zapyta .
- A wy, Nykonie, radzi cie nam? Czy tako si do s siedztwa z nami nie palicie?
- Nic wam nie przyjdzie z mojej przychylno ci, czy te wrogo ci – za s abym, aby wam
pomóc albo zaszkodzi .
- Przecie cie cz ek m dry, znacie waszych, znacie okolic – jak daleko musimy si od was
osiedla , by nasi przeciwnicy nie uznali tego za niebezpieczne?
- Nasza ziemia ko czy si akurat za Witkowem. Jakby cie osiedli ze dwa stajania – st d na
zachód – nicby komu z naszych by o do tego. Jednak mo e lepiej b dzie, je li posuniecie si
nieco dalej na zachód – tam te ziemie wolne, niczyje i nikt nie chce ich zasiedla .
Dzier ek si obudzi i szeptem pyta Bogn o znaczenie s owa stajanie.
- Mylicie si – powiedzia Wojs aw,
cie niezdolni nam pomóc. Wasza rada niezwykle
cenna jest. Dadz bogowie, e odp acim za ni wdzi cznie.
Bogna w asy cie Dzier ka stara a si ugo ci Nykona jakim pocz stunkiem. Jad
podane potrawy z grzeczno ci, wymawiaj c si od dok adek, gdy pozbawione soli mia y
smak byle jaki. Wojs aw tymczasem poszed do innych, powiada im jako postanowi wiec
Goplan i co trzeba w tej sytuacji robi . Wkrótce z obozu wyruszy oddzia kilkunastu
je
ców – szuka na zachód od Witkowa miejsca zdatnego do za
enia osady.
Oddzia zwiadowczy wróci w nocy. Znaleziono miejsce podobne do Witkowa, lepsze
nawet, bo nad czyst , niezabagnion rzeczk . Tedy Wojs aw zarz dzi na po niadaniu
zwijanie obozu, za Nykona poprosi o przekazanie swoim, e jutro po po udniu Witkowo
dzie opuszczone. Prosi tak e, by Nykon podzi kowa starszy nie za wszystko dobre, z
czego skorzystali Polanie. Zapyta równie czy ród Kujawów, a mo e i inne rody, czy
ktokolwiek nie chcia by si z Polanami mienia ró nymi rzeczami, a Nykon zaraz pomy la o
soli i obieca zrobi wszystko, by za miesi c w Witkowie Kujawy stawili si ze swoimi
towarami. Potem Nykon u ciska Krzesza i odjecha .
Wysoko stoj ce s
ce mocno dopieka o pakuj cym si , a pó niej w druj cym
Polanom. Jednak podnieceni wie ci o mo liwym ko cu poszukiwa i pobudzani nadziej na
lepsze ycie uwijali si skrz tnie, prawie nie czuj c skwaru. Nawet owady, w tej porze ju
liczne i dokuczliwe, trzyma y si dalej od ludzi i ich zwierz t, ni to by o w ich naturze. Kto
wie czy nie odczuwa y donios
ci chwili i zwi zanego z tym szumu, wartko kr
cej w
ach pobudzonych radosnym oczekiwaniem Polan, krwi.
Na przedwieczerz dotarli. Okolica by a liczna i bardzo zdatna do zamieszkania.
Obszerna polana syci a swoje trawy wodami, p yn cej przez rodek rzeczki. Pewne by o, e
wody starczy i dla osadników. Bujno traw i obfito ró nych, wysoko rosn cych zió
wskazywa a na urodzajno gleby. Nieodleg e lasy i bory obiecywa y zaopatrzenie w jagody ,
maliny, borówki, poziomki i grzyby. Puszcza zapewnia a prócz tego mi so z polowa i
drewno do budowania domostw i na opa .
Wszystko to nie nale
o do nikogo, nikt nie móg zabroni korzystania z zasobów tej
ziemi. Mo na j by o posi
i u ytkowa po wsze czasy.
Obóz rozbito na skraju polany, nieopodal ciany boru – rodek zostawiaj c na osiedle.
By y wprawdzie projekty, by podzieli si na mniejsze grupki i pozak ada ma e sio a w
pewnym oddaleniu od siebie, bo d ugie przebywanie w du ej kupie pod jedn komend
wszystkim dojad o, lecz Wojs aw ukróci te zap dy. Wszak nie mamy niewiast – razem
atwiej je zdob dziemy, dobrze jest mie wspólne schronienie na wypadek jakiej napa ci –
mówi – od zbudowania takiego schronienia trzeba zacz w nowej, nieznanej ziemi. Na
rozlu nienie przyjdzie pora po okrzepni ciu, poznaniu okolicy i zagospodarowaniu si .
Wielu by o przeciwnych, na jego szcz cie popar o go paru starszych,
do wiadcze szych, co przekona o niecierpliwych, e jeszcze nie pora si rozsta .
Nast pnego dnia od rana d wi cza y pi y i stukota y topory. Ci to i ci gano ko mi
pnie zdatne do budowy. Sporz dzano rusztowania do traczenia pni na dachy i krokwie.
W czasie, kiedy inni S owianie zapewne wi towali w noc Kupa y, Polanie pracowali
na okr
o z zapa em nie mniejszym, ni
wie o wyrojone pszczo y przy budowie nowego
gniazda. Gniezna, jak mawiali bartnicy s owia scy.
Wyznaczono za
enie dla czterdziestu du ych domostw. Ros y szybko nad podziw,
cho jeno cz
ludzi zajmowa a si budow . Uk adanie cian z grubych bali nie sz o atwo,
lecz wykorzystanie lin, koni i przywiezionych ze sob wielokr ków bardzo t trudno
zmniejsza o. Kiedy min miesi c od rozstania z Nykonem, ko czono krycie dachów p kami
sitowia, zbijanie drzwi i okiennic. Tylko kominów nie stawiano – na razie nie by o z czego.
Ani gliny na ceg y, ani dostatku polnych kamieni. Z tym trzeba by o zaczeka . Tymczasem
musiano wróci do „wynalazku” przodków i zadowoli si dymnikami w dachu.
Znoszono do pachn cych
wie yzn chat wszystko, co przywieziono.
Porozpakowywano tobo y. Porozdzielano narz dzia – p ugi, kosy, sierpy, motyki. Ma o tego
by o, lecz wyobra nia pobudzana marzeniami i ch ciami , ju znajdowa a sposoby
pomno enia dobytku. Prze yjem – podszeptywa y wola i ochota. Przetrwamy – odzywa o si
do wiadczenie wysnute z tego, e przecie ludzie trwaj jako od wieków, od zwierza m drsi,
a ten – cho bezrozumny – te jako
yje.
Na handlow wypraw do Witkowa uszykowano trzy arby zaprz
one w wo y. Kiedy
arby dojecha y, Goplanie ju czekali w rozbitych namiotach p óciennych, wida nas czonych
jakim roztworem ywic, bo p ótno by o do sztywne i robi o wra enie czego grubego,
ustego, solidnego.
Wo nice zatrzymali arby, z namiotów wylegli ciekawscy ogl da Polan, o których
uzbrojeniu s yszeli cude ka, lecz tych wspania ych mieczy, których ka dy Polanin mia mie
ile tylko zapragn , jeszcze nie widzieli. Ciekawskich spotka zawód – aden Polanin nie by
uzbrojony. Przyjechali ca kiem zwyczajni, pro ci S owianie, przeci tnie ubrani – ot, tacy
sami, swojscy.
Zawód szybko si rozp yn w powitaniach, pogaduszkach o pogodzie, coraz szybciej
nastaj cych zimach, niby agodniejszych, ale d ugich, przez co lato stawa o si o wiele za
krótkie. Potem za wa ne sta y si tylko towary – o wszystkim innym przestano my le .
U
ono naprzeciwko siebie dwa rz dy rzeczy – Goplanie rz d bogatszy, obfitszy,
Polanie rz d skromniejszy, rz dek w
ciwie, lecz przecie mogli zap aci reszt w
pó niejszym czasie, wszak na razie byli na dorobku.
W ród towarów Goplan najwi cej by o woreczków z sol , do czego przyczyni si
Nykon, twierdz c – e za sól Polanie gotowi b
zap aci najlepsze ceny. Sta y tak e wory z
bobem, worki z grochem, mniejsze worki z grubo mielon m
– z pszenicy, yta – zwanego
re em oraz takiej samej wielko ci worki kaszami – j czmienn , gryczan i jaglan . Goplanie
oferowali równie zbo a – jar pszenic , re , j czmie , owies i proso. Ch tni mogli zamówi
ca e snopki owsa – ulubione po ywienie koni, jednak po ten ko ski specja trzeba by o jecha
i samemu sobie przywie . Produkty wygl da y staro, cz
by a nadgryziona z bem czasu,
lecz nikt si o to nie krzywi – wiedziano przecie , e s z ubieg orocznych zbiorów.
Oprócz soli, która istotnie wzbudza a wielkie zainteresowanie Polan, ich wzrok
przyci ga y wie e jaja ptactwa domowego oraz tuzin m odych kokoszek.
Polanie mieli nadziej , e ich kontrahenci zechc nabywa dziczyzn . Powyk adali
ró norakie mi sa – jeszcze prawie ciep e pó tusze dzików, suszon sarnin , w dzone wierci
tura, oskubane i sprawione dzikie ptactwo – kaczki, g si, g uszce i cietrzewie, ostatnio
owione w sid a kuropatwy i przepiórki – by o w czym wybra .
Owszem, spojrzenia Goplan muska y te towary, lecz najwi ksze zainteresowanie
wspó plemie ców Nykona wzbudza y drobiazgi. Jak ich by o dziesi ciu, tak wszyscy stali
przy kupeczce Turosza i gapili si na elazne zapinki z przylutowanymi wywijasami ze
srebrnego drutu, srebrne kolczyki na pewno pasuj ce do uszu ukochanych niewiast, przepaski
na w osy ze mijowato poskr canego drutu miedzianego, wisiorki na szyj sporz dzone z
koralików, umocowanych do srebrnych, delikatnych
cuszków.
rodkowe miejsce w ród towarów wy
onych przez Turosza zajmowa y dwa pi knej
roboty pier cienie. Jeden z posplatanych srebrnych drucików odbija promienie s
ca
szlifowanym, zielonym oczkiem wi kszym od ziarna grochu. Drugi – ca y s onecznej barwy –
pyszni si jeszcze wi kszym oczkiem koloru lipowego miodu, prze roczystym, okr
ym,
umo liwiaj cym widzenie umieszczonego w rodku mniejszego, kanciasto szlifowanego
kamyka o barwie krwi.
Ka dy z Goplan domy la si , e tych pier cieni nie by by w stanie kupi . Mia y
warto kilku dobrych krów albo stada owiec. Któ p aci by tyle za ozdóbk , atw do
zagubienia, mo e nietrwa . Nie, kupi nikt nie zamierza , ale napa oczy przyjemnym
widokiem to co innego. Patrzyli wi c na te pier cienie, troch si kr puj c, bo handel nie na
patrzeniu polega.
- Chcecie kupi te pier cienie? – zapyta Turosz.
- Nam one do niczego nie przydatne – odpowiedzia najstarszy z Goplan, którego inni zwali
Kujaw . Chcia yby je mie nasze bia ki. Dobrze, e ich tu nie ma – gdyby by y – musielibym
wam ostawi za jeden taki pier cioneczek wszystko, co my przywie li.
- Kosztowne s , to prawda – przyzna Turosz. Lecz je li b dziecie mie po zbiorach nadmiar
po ywienia, jako i w tym roku, to na co przecie ten nadmiar wymienicie. Chyba nie
wyrzucicie do lasu?
- Tedy mo e z adzim tak – powiedzia po namy le Kujawa – e porozumiemy si po niwach.
Zapowiada si urodzaj, lecz bywaj burze, gradobicia. Teraz nie mo em nic obiecywa .
- Racja – pochwali Turosz. Ale mog da jeden pier cie do ogl dania. Wasze niewiasty
musz przecie wiedzie czy im si op aca wymiana mi dzy nami. O zap at umówimy si
pó niej. Przyda yby nam si na zim kiszone i suszone jarzyny. No, i m ki wi cej – kupa nas
du a, a swoje zapasy ju dawno wyjedlim. A jakby cie tych rzeczy nie mieli na zbyciu, to
chocia nasion... Na drugi rok mieliby my swoje...
- A inne ozdoby te by cie dali do ogl dania? – zapyta jeden z m odszych Goplan.
- Damy na wiar – ozwa y si g osy innych Polan, w
cicieli pojedy czych, drobnych
ozdóbek.
- Tedy mo e zrobim tak, e dzi mieniamy ze sob jad o, a ozdoby we miem wszystkie do
ogl dania? – zaproponowa Kujawa.
Turosz milcza do d ug chwil , co przemy liwa , co w sobie sumowa . Po czym
odezwa si .
- Ten s oneczny pier cie najcenniejszy jest ze wszystkiego, co mia em i mam. Metal, z
którego go sporz dzono zwie si aurum. Jest to kopalina albo znalezisko rzeczne bardzo
rzadkie. Znale go trudno, a nawet jak si go znajdzie, to w jednym miejscu niewiele. Daj
go wam – wyci gn pier cie w stron Kujawy. Daj darmo na dobry pocz tek naszej
wspó pracy, wierz c – e nadal b dziecie nam przaja i zechcecie si mienia na towary.
Prosz was o to, bo bez waszej pomocy mo em nie prze
najbli szej zimy.
Kujawa wzi klejnot z oci ganiem. Z pewn doz nie mia
ci, ostro nie chwyci go w
dwa palce, przyjrza mu si z bliska, po czym wyj w ski rzemyk, naniza na pier cie i
zawi za rzemyk na szyi.
Inni Goplanie patrzyli na to oczami ociupin zawistnymi, lecz szybko to brzydkie uczucie
przep dzili precz, bo Kujawa by najdostojniejszym z ich rodu, a jego do wiadczony rozum
nie raz i nie dwa przyczyni si do osi gania przez ród po ytku. Staremu si nale y przed
innymi!
Pomieniano wszystkie inne towary bez adnych targów, w atmosferze wzajemnej
yczliwo ci.
Po rozstaniu obie strony dobrze rokowa y o dalszej wymianie. Jeden Turosz troszeczk
si niepokoi , bo gdyby jego dar nie mia przynie
adnego po ytku... Widocznie dawa em
nie ze szczerego serca – skonkludowa .
Rozdzia V
C H S A
W okolu jezior Popielewskiego, Ostrowickiego i Kamienieckiego z dawna
wa ny
ród Goplan – Popielidzi. Pono jakowy Popiel przywiód Goplan ze wschodu w czasach
bardzo dawnych, w ten sposób ratuj c swoich przed nawa strasznych ludów
koczowniczych, niszcz cych wszystko i wszystkich na drodze swej w drówki.
Zasiedzia
Popielidów zaowocowa a dostatkiem, wynik ym z paru przyczyn – z
ugoletniej, szcz liwej uprawy roli, z urodzajno ci ziemi i sprzyjaj cego klimatu –
sprzyjaj cego ro linom, a niekorzystnego dla szkodników.
Popielidzi byli liczni i wa ni w ród gopla skich rodów. Pod wzgl dem liczebno ci
ust powali tylko Kujawom, ale nikt si z Popielidami nie móg porówna , jak sz o o ofiarno
dla plemienia. W ka dej potrzebie, szczególnie za wtedy, kiedy zwo anie wiecu i uzyskanie
jego decyzji trwa oby za d ugo, np. przy nadlatuj cym nieszcz ciu – powo ywano dla
przewodzenia wszystkim Goplanom jakiego Popiela i z regu y plemi dobrze na tym
wychodzi o.
Zdarza o si wprawdzie, e przywódca pope nia b dy, inne decyzje mog yby
przynie ogó owi wi kszy po ytek, lecz wtedy Popielidzi naprawiali skutki takich pomy ek.
W takich razach ich ród najbardziej si po wi ca i ponosi najwi cej szkód, czasem nie
szcz dz c nawet ycia swych m ów.
Na terytorium rodu istnia o dziewi bogatych osad, a w ród nich najznaczniejsze by y
Popielewo, Kamieniec i Ostrowite. Sio a te by y otoczone yznymi polami, lasów nie by o
wcale – jeno sady i zagajniki mog y dawa odrobin cienia i troch drewna na opa . Ale w tej
okolicy cie nie by konieczny – pomi dzy wodami jezior prawie nigdy nie zdarza si
nadmierny skwar. A po drewno i torf Popielidzi wyprawiali si
odziami przez jezioro
Kamienieckie, za którym opa u nie brakowa o.
Na tym w
nie jeziorze grupka odzi krz ta a si ko o rybackich sieci. Nety, wi cierze,
saki i inne pu apki trzeba by o posprawdza , wybra ryby i nastawi z powrotem. Po ów trafi
si dobry, dno wszystkich odzi pokrywa a warstwa migoc cych srebrem usek.
Rybo owcy uznali, e zrobili wszystko, co do nich nale
o, odwrócili dzioby odzi w
stron Kamie ca i wtedy daleko od siebie, gdzie w okolicy Popielewa zobaczyli si gaj cy
nieba s up czarnego dymu. Ich sercami targn niepokój. Mocniej poci gn li wios ami, chc c
jak naj pieszniej doj do brzegu, by pomóc. Po ar bywa straszny w skutkach, wi c nale
o
zrobi wszystko co mo liwe, by wyrwa po odze jak najwi cej.
Rybacy, nim dop yn li zobaczyli jak inni ludzie z Kamie ca ju pod ali w stron
dymu – pieszo, konno, w miar si – jak najpr dzej. odzie dosz y do p ycizny, rybacy
wyskoczyli z nich i zostawiaj c dobytek opiece dobrych duchów pop dzili za reszt wsi.
Najpierw gnali jak jelenie, cigaj ce si z wiatrem, wkrótce jednak zwolnili, gdy s up dymu
wyra nie si zmniejsza , a i rwetesu, towarzysz cego zwykle po arom nie by o s ycha , cho
zbli yli si do Popielewa na mniej, ni na mil .
W ko cu szli, zamiast biec, zapewne inni ju dotarli, rybackie r ce chyba by y zb dne,
skoro dym prawie zanik , nie bi y w niebo lamenty, nikt nie pokrzykiwa , nikt nie wo
o
wod . Podniecenie opad o, ros o natomiast zaciekawienie, id ce w zawody z niepokojem, z
przeczuciem czego z ego albo czego nieznanego, na pewno niczego dobrego.
To co , z czym wi zali dogasaj cy po ar zostawi o lady. Id c, napotykali porzucone
sierpy, potargane snopy zbo a, niedoko czone, cz ciowo rozkr cone, porozrzucane
powrós a, pot uczone gliniane garnki, resztki mleka i ma lanki czy serwatki w resztkach
skorup. Niewiasty musia y
na polu i co je przerazi o albo – strach pomy le –
ukrzywdzi o.
Nad zgliszczami Popielewa zastali swoich z Kamie ca i ludzi z Ostrowitego. Stara
Mioduszka, zielarka – do której, do Popielewa chodzi o si po leki na ró ne przypad
ci -
pobolewania, opuchni cia, st uczenia, wymioty i wszelkie z e stany duchowe, t umaczy a
drewnianym g osem.
- Niewiasty pracowa y w polu. M owie oporz dzali na jeziorze rybie pa ci. Ci wpadli na
koniach od strony pola – zbrojni, rozognieni, z nabieg ymi krwi
lepiami- jak pos
cy z ego
ducha. Ka dy mia przewieszon przez ko ski kark któr z naszych bia ek. Nawet nie
zagl dali do domostw ani innych budynków. Ciskali w strzechy strza y omotane p on cymi
paczosami konopnymi, czarnymi od smo y. Ze dwie dziesi tki ich by o. Pognali na pó noc.
Nie czekaj c na wynik za egni cia ognia.
Zadysza a si , chwil spazmatycznie pooddycha a i mówi a dalej.
- Zaraz przybiegli nasi m owie. O cienie mieli, nie szukali innej broni, bo i gdzie – gorza o
mocno, e pró no próbowa w ogie wej – ratowa te nie by o jak. Nasi pognali za
tamtymi, ale piechot – nie do cign konnych. O, tam – pokaza a w stron dziedzin rodu
Kujawów. Mo e Kujawy ich chwyc , uprzedzeni przecie, musieli spostrzec dym.
- Poznali cie kogo z napastników – spyta starszy rybaków z Kamie ca.
- Nie, obcy byli.
- A jakie mieli siod a, jaki or , jak byli odziani?
- Kry am si w parsku, tom za du o nie widzia a. Zda o mi si , e byli podobni do tych trzech,
co ich opisywa Popiel. Tych, co przybyli z daleka i uradzali niedawno z nasz rad . Taki mi
si z opowie ci jawi w my lach obraz, jakim dzi widzia a w rzeczywisto ci.
Spo ród krzewów, z sadków i ogródków tak e z parsków i ch odników, kopanych w
ziemi zacz y wy azi inne niewiasty. Niektóre pochlipywa y, inne tylko wzdycha y nad
ogromem nieszcz cia. M ode baby pojmane, budynki zgorza y, zwierz ta martwe – no mo e
uratuje si te z pastwisk...
M czy ni z Kamie ca i Ostrowitego zacz li znosi le ce na polach niewiasty. adna
nie dycha a. Zna by o ci cia mieczów, niekiedy okropne rany od pchni . Mo e l ejsz
mier mia y te poprzeszywane strza ami, o ile mo na mówi o lekkiej mierci w ogóle, a
szczególnie, gdy ubity jest m ody, zdrowi i sposobny do d ugiej jeszcze walki z trudno ciami
ywota.
Zw oki sk adano na kup , niech czekaj na pogrzeb – trzeba b dzie zgotowa wiele
stosów, na razie nie ma kto o tym pomy le . Same starki nie zdol , zreszt s od tego
owie, k opot w tym, e s , lecz nie na miejscu.
Jakby w odpowiedzi na ten k opot zjawi si Krzepiec, ten e m , który na wiecu
Goplan sprzeciwia si osiedleniu Polan w pobli u Gop a. By konno, z dwoma synami, tak e
na koniach. Rano wybra si w stron Gniezna, prawd mówi c w nieszczerym zamiarze
wybadania Polan jak patrz na zaw aszczanie ziemi, która do nich nie nale y. Mia nadziej
chytrymi kr tactwami sk oni przybyszów, by wynie li si za siedem gór i rzek. Wierzy w
skuteczno swojej przebieg
ci, a na wszelki wypadek, jak ka da lisia natura postanowi
najpierw poogl da osad Polan z daleka.
Kaza synom ukry konie, po czym on i synowie weszli na wysokie sosny, by – sami
niewidoczni – poziera ku sio u Polan. Zdobyli prawie pewno , e mieszka cy Gniezna co
knuj , gdy dostrzegli rz d konnych, zd aj cych do osady z kierunku pó nocnego z jakimi ,
uczepionymi do koni dr kami, po czonymi bia ymi p achtami. Ten szereg bia ych p acht
zadziwia , na ka dej p achcie le
o co du ego, nic tylko zrabowali cosik i teraz wlok do
matecznika – pomy la Krzepiec.
By by mo e dostrzeg , e w ten sposób my liwi pola scy transportowali ubit na
owach zwierzyn , lecz – chc c si podzieli z synami swoim podejrzeniem – odwróci g ow
w ich stron i wtedy dostrzeg to samo, co rybacy na jeziorze – jego Popielewo pali o si .
- Patrzajcie, synkowie – krzykn – te psy spali y nam osad !
Natychmiast zle li z drzew i w te p dy ruszyli w stron po aru. Teraz zmartwieli
pora eni widokiem kl ski.
- Polanie napadli?! – ni to zapyta , ni stwierdzi Krzepiec.
- Tego nie wiadomo, cho Mioduszka tak powiada – odpar jeden z kamienieckich
rybo owców.
- Ocala kto?
Wszyscy spu cili g owy. Nie atwo by zwiastunem mierci, trudno powiedzie komu ,
e jego niewiasta, z któr prze
zgodnie wiele lat ju nigdy go nie powita, kiedy powróci z
nocnych owów lub rybaczenia, ju nigdy...
Podszed szy do stosu, Krzepiec zobaczy na samej górze zmasakrowane zw oki swojej
Radki. Chcia wezwa synów, by zabrali cia o matki i narz dzili jej stos, lecz nawyk y do
odpowiedzialno ci za ca y ród, zmieni zdanie.
- Zbierajcie wszyscy zgliszcza – powiedzia – ok adajcie drewnem cia a. Spalim je, niebogi
wszystkie razem.
Troch jego polecenie zmieniono, pewnie z nawyknienia do obyczaju, mo e dlatego, e
czuto napi cie w g osie Krzepca, w ca ej jego postawie. Móg by tak ow adni ty alem i
rezygnacj , e – bliski sza u – zaniecha obyczaju ca kowicie.
Jego synowie, tak e pozostali Goplanie zacz li zwleka nadpalone drwa i uk ada z
nich pierwsz warstw stosu – niech przynajmniej tyle maj z obyczaju, e nie b
p on na
go ej ziemi.
Na t warstw zacz to uk ada wszystkie cia a pomordowanych, a na nie znosi resztki
belek, desek i sprz tów. Starki nazbiera y suchego mchu i rozgl da y si za stosowanymi przy
pogrzebie zio ami, lecz Krzepiec, widz c jak rozbiegaj si na wszystkie strony – powiedzia .
- Niechajcie! Obejdzie si tym razem bez strojnych szat dla nieboszczek, urn nawet nie
mamy, tedy i zió nie trzeba. Bardziej, ni teraz mierdzie nie b dzie.
Kiedy stos mia dostateczn wysoko , Krzepiec skrzesa ognia. P omyki zrazu leniwie
podnosi y si i opada y. Potem skwapliwiej podlecia y w gór , gdzie by y z
one cia a.
Cofn y si znowu, nie znalaz szy w zw okach akuratnego materia u do po arcia i chwyci y
si drew pobocznych. Jaki wicherek dmuchn w stron stosu, mo e dumaj c, i da rad
zdj z twarzy le cych niewiast zastyg e przera enie, ból i zdumienie nag
ci oraz
okrucie stwem ataku. Lecz p omyki zrozumia y ten wiew jako okazj do wzmocnienia si .
Buchn y silniej i wnet obj y ca y stos, zas aniaj c wszystko z otym woalem. W gór unios y
si k by dymu, wokó stosu rozpostar si sw d palonych ludzi, s ycha by o trzaskanie
on cego drewna i skwir po eranych ogniem cia . Baby pocz y lamentowa , m czy ni
stali w bezruchu – milcz cy, ot piali, zas pieni.
Do odg osów, dobywaj cych si ze stosu do czy si t tent licznych ko skich kopyt.
Nikt nie zd
nawet pomy le o schronieniu, o tym – e by mo e wracaj naje
cy – gdy
ukaza a si chmara koni z je
cami od strony, w któr uszli napastnicy, a za nimi pognali,
dni odwetu Goplanie.
Wkrótce z ulg rozpoznano, e to nadje
aj Kujawy, i e na niektórych koniach
siedzi po dwóch ludzi.
- To nasi wracaj , Kujawy ich wioz – rozpozna nadje
aj cych jeden z synów Krzepca.
Kilkudziesi ciu je
ców nadje
o w nie adzie, widocznie nie czuj c potrzeby
zachowania jakiegokolwiek szyku. Nie na paradzie wszak byli, zd ali z pomoc s siadom,
czy warto si by o trudzi utrzymywaniem koni w jakim sztucznym porz dku?
Z drugiej strony tak e zat tni o i Popielidzi ujrzeli drug , mniejsz grup konnych. Ci
jechali w szyku trójkowym, trzymaj c – zda o si – bez adnego wysi ku równe odst py i
odleg
ci. Na czele sadzi Turosz ubrany, jak i wszyscy jego towarzysze, bitewnie – w
he mie, zbroi, z ukiem, mieczem, szczytem i ostrzami do r cznego miotania.
Obie grupy kawalerzystów, prawie równocze nie zdar y konie ko o stosu. Znany
zapach powiedzia wszystkim jaka odbywa si uroczysto . Odkryli g owy i stali w
milczeniu, jeno konie nadal robi y bokami i zak óca y cisz g
nymi oddechami. W tej
miertelnej scenerii pogorzelisk wsi, licz cej przedtem prawie dwie cie obej gospodarskich
wypada o zachowa cisz .
Lecz jedni odchodz , a inni zostaj . Wielu z bólem – d ugo nie pozwalaj cym
normalnie oddycha , je ani porusza si . Inni – bardziej odporni b
mniej ze zmar ymi
powi zani uczuciowo szybko si otrz saj z pod ego nastroju i zajmuj si zwyk ymi,
codziennymi sprawami.
- Wcale by cie nas tu nie ujrzeli – szepta stary Kujawa do ucha Turosza, gdyby nie proroczy
sen wieszcza Nyi – Gniewosza. Wy ni a mu si ta napa . Pchn ku nam wieszczka z rad ,
by my si mieli na baczno ci. Czas jest niesposobny do zbierania si , lecz oderwa em od
niw troch ludzi. No i szcz liwie. Cz
wys
em za ch nikami, bo my po drodze lady
znale li. Mo e zbójów z api .
- A my zobaczylim dym – odszeptywa Turosz. Wiedza o tym co mo e oznacza s up dymu,
si gaj cy nieba zosta a nam z ojczyzny. Takie dymy znaczy y pochód Niemców po naszej
ziemi. Z pomoc nie zd ylim, lecz mo e si na co zdamy.
Stos zmniejsza si powoli. Wszelkie odory ju prawie ulecia y albo zosta y
rozpuszczone przez nap ywaj ce powietrze. Baby zm czy y si lamentowaniem i zacicha y,
jeszcze pochlipuj c z rzadka, a od czasu do czasu wci gaj c spazmatycznie g
ny oddech,
jak kto – komu na chwil polu ni o si
ci ni te gard o. ci ni te przez kogo lub przez
skurcz alu, co na jedno wychodzi o. Teraz dopiero zaczyna si szczery al niewie ci, al
nieoznakowany g osem ani tragiczn min , al cichy, niewidoczny, nie na pokaz i przez to
prawdziwy.
Kiedy ze stosu zosta y tl ce si resztki, zauwa ono – nadje
aj
z pó nocy now
grup ludzi. Z pi dziesi ciu ich by o i oko o dwudziestu koni lu nych. Na wielu koniach – za
je
cami – siedzia y bia ki przyci ni te do kawalerzystów, obejmuj ce ich w pasie r kami.
Niektórzy je
cy wiedli na powrozach, uwi zanych do siode , pot uczonych m czyzn.
Mo e wiedli by o w tym miejscu niew
ciwe, wypada oby raczej powiedzie , e m czy ni
byli wleczeni. Nie nad
aj c za ko mi, przewracali si co jaki czas i wtedy, os aniaj c g owy
kami sun li po ziemi jak zrywane w lesie drzewa. Po paru bolesnych r bni ciach,
zaczepieniach o nierówno ci gruntu, trafiaj ce si kamienie i wystaj ce korzenie wleczeni
starali si za wszelk cen podnie na nogi. Pomagali sobie machaniem r k, balansem cia a.
Niektórym zaj cie pionowej pozycji udawa o si , z regu y na krótko, wi kszo nie dawa a
rady i tylko g
niej j cza a i post kiwa a z wielkiego wysi ku.
To oddzia ek Kujawów dostarcza do cigni tych ch ników. Ustawiono ich przy
resztkach stosu. Krzepiec podszed do tego z nich, który wyda mu si przywódc zbirów, bo
wygl da hardo, a i postrz piona odzie zdawa a si by szyta z lepszych materii.
- Ty wodzem tej bandy? – zapyta Goplanin.
- Jam jest, jeno nie bandy, a oddzia u plemienia Wi lan – odpar patrz cy spode ba herszt
zbójów.
Popielida bez s owa, bez wahania, ze zwartymi ze z
ci i
ci z bami d gn
rabu nika o cieniem. O cie wszed w gard o ugodzonego z chrz stem kruszonej grdyki.
Stoj cy za przebitym widzieli wychodz ce z karku ostrza, które zaraz skry y si z powrotem.
Zbójca zwali si na plecy, a Krzepiec skoczy ku nast pnemu z niedwuznacznym gestem,
znamionuj cym ch powtórzenia egzekucji.
- Stójcie! – krzykn li razem stary Kujawa i Turosz.
Jakby ci gni ty uzd , nieszcz sny Goplanin zatrzyma si w pó ruchu, odwróci
ow i warkn z owrogo.
- Czego?
- Ubijecie ich, cho waszym niewiastom ycia to nie wróci – rzek Kujawa.
- To co, maj pozosta bezkarni?
- Nie – odpowiedzia Turosz, rozumiej c my l Kujawy – jeno ch nicy mier maj
wkalkulowan , wliczon w ryzyko swoich poczyna . Przynajmniej by cie ich g odem
zamorzyli – cierpieliby d ugo i mocno. Ale i to za ma o. Najdotkliwiej odczuliby przymus
niewolniczej pracy w okowach i pod batem. Zali wam darmowi robotnicy niepotrzebni?
- Cobym na którego spojrza – z nowa o ywia bym w asny ból. Cierpieliby oni, ale i ja. Nie
wiadomo kto wi cej...
- Tedy odst pcie ich nam – powiedzia Turosz. G aska ich nie b dziem, a wam z oczu zejd .
Widz c wahanie Krzepca – doda .
- Ubi ich zawsze zd
ycie. Da nie chcecie, to ich nam wypo yczcie. Potrzymamy i
zwrócimy, kiedy przyjdzie wam ochota pozabija ich.
Przez my l Krzepca przebieg o przypuszczenie, e Polanie chc skorzysta z
nieszcz cia Popielidów, chc
erowa na ich nieszcz ciu. Ju mia t my l wyrazi g
no,
gdy – widz c jego rozterki – Turosz zaproponowa
- Albo nam ich przedajcie. Lasów tu – widz – macie ma o, dostarczym ubitej zwierzyny, ile
powiecie.
- Nie tylko tu s dziedziny Popielidów – powiedzia Krzepiec – sk onny przysta na
propozycj Polanina, lecz nie za byle jak cen . Nasz ród siedzi te przy Warcie – od Rudnicy
do Osieka. Tam lasów i borów masa i mo em tam owi , ile chcemy.
- A robicie to?
- Tam nasi rodowcy rude elazo dobywaj z ziemi. Topi je i kowaj . A z tego motyki i
sierpy czyni . Ale moglibym polowa .
- Zdaje si nie czynicie tego
- Bo troch daleko, ale moglibym! Mamy te swojaków w puszczy nadwi la skiej oraz na
po udniu – ko o Tarnówki, gdzie sól warz i drewno na w giel przepalaj . Lasów tam w bród.
- Te daleko – zauwa
Kujawa oboj tnie.
- Bierzcie ich – powiedzia pogodzony z ewentualn strat Krzepiec. Za ka dego dacie
ubitego dzika i wilcz skór .
- Zgoda – powiedzia Turosz i wyda swoim dyspozycje.
Zbójców powi zano. Sp tano im r ce na plecach, a na karkach powieszono powrozy z
przyczepionymi ci arami – kamieniami, resztkami niedopalonych belek, a nawet
ob amanymi ga ziami przydro nych wierzb. Potem pop dzono skr powanych w stron
Gniezna.
Dopiero teraz oswobodzone niewiasty przypad y do piersi swoich m ów. Przytula y
si ze szlochaniem, które ka dy pojmowa jako roz adowanie napr
enia i przestrachu, cho
w tych spazmach by a mo e i rado z powrotu tych, z którymi wspó ycie nie zawsze
bywa o najlepsze, ale przecie znane, u adzone, ze starym sposobem za atwiania sporów i
godzenia si w ma
skim
u.
Nieszcz ni, którym ony pobito, nie zawidzili towarzyszom tego okruchu szcz cia
rzuconego przez los, przez przypadek, przez kaprys bogów mo e...
Kujawy pewni, e adne nowe niebezpiecze stwo Popielidom nie grozi, odjechali w
milczeniu do siebie. Ludzie z Kamie ca i z Ostrowitego zapowiedzieli pomoc w odbudowie i
prze yciu. Zaraz od jutra – zarzekali si i te odchodzili do swoich spraw.
Przy wygas ym stosie zostali osowiali wdowcy, uratowane baby, szlochaj ce w
ramionach m ów, par starek i obfito zgliszcz. Za chmury na zachodzie chowa o si
ce, jakby chc c uciec od widoku ludzkiej krzywdy i bole ci.
Rozdzia VI
D O B R Z E B Y D Z I E W C Z Y N ?
W pogodny, lipcowy wieczór Mi ka, zako czywszy wszystkie przydzielone jej prace
posz a do swojej izdebki wzi wywar z mydlnicy, by zmy z siebie pot i brud po ca ym
znojnym, upalnym dniu. W izdebce zasta a wieszcza Gniewosza. Odziany w d ug , p ócienn
koszul , krzepkiej postury m z czarnymi w osami do ramion i krótko strzy on , czarn
brod siedzia na jej pos aniu. Nie wsta , kiedy wesz a. Kaza jej usi
ko o siebie, co
uczyni a z za enowaniem, bo to wieszcz przecie, a z drugiej strony cz owiek jeszcze nie
stary – jak e tak...
Ale usiad a, jak kaza . Kap an chwil pomilcza , a potem zagadn .
- Dobrze pracujesz, robotna i zmy lna.
- Radam , panie, z waszej pochwa y – staram si .
- Dla kogó si starasz? Liczysz na wdzi czno bogini?
- Dla bogini – te , alem wdzi czna za opiek g ównie ludziom.
- Wieszczek Lutogniew wi cej si o ciebie troszczy, ni o inne?
- Nie, panie, nikt mnie tu nie wyró nia. Jam wdzi czna wieszczkowi Nykonowi. To on mnie
pierwszy przyjmowa i pocieszy w strapieniu.
- W chramie ja jestem najwa niejszy – powiedzia Gniewosz – i mnie winna pos uch oraz
wdzi czno – beze mnie nie by oby ci tutaj, ja si zgodzi em na to, co radzi Nykon.
- Wiem, panie, i radam wam odp aci wdzi cznym sercem za to, e tu jestem i jest mi tu
dobrze.
- Tedy s uchaj! Wieszczowi Nyi nie lza mie
ony. Ale m em jest, jako i inni. Wi c od
czasu do czasu on zast puje mu kobieta lub która ze s
ebnych niewiast. Czy rozumiesz o
czym prawi ?
Mi ka s ysza a wprawdzie o kobietach, e to wszetecznice, nierz dnice, kupcz ce
asnym cia em, lecz nie mia a poj cia co oznaczaj te dziwne, niecodzienne s owa – nierz d,
wszetecznictwo, kupczenie cia em... Ale o có tu wypytywa Kap an nie mo e przecie chcie
niczego z ego. Tedy odpowiedzia a.
- Pewno rozumiem, panie. Nie wiem ino jakiej pos ugi ode mnie oczekujecie. Mam wam jak
straw uwarzy , odzie upra , czy te izb wasz wyprz tn ?
Gniewosz parskn
miechem. Poj , e dziewczyna m oda jest, wi c nieobyta. Nie
domy la si sama, wi c trzeba jej powiedzie wprost.
- Noc przyjd do twojej izdebki. B dziemy lega w
nicy jak m z on , jako ociec z
matk twoj legali nime zosta a pocz ta.
Chcia a natychmiast protestowa , lecz odebra o jej mow , zabrak o oddechu, a kiedy
wreszcie by a zdolna do powiedzenia czegokolwiek, kap an w
nie zamyka za sob drzwi.
Potem s ysza a jego kroki, a ka dy z nich potwierdza rzeczywisto zdarzenia sprzed chwili.
To nie by o z udzenie, on rzeczywi cie za da od niej czego , co by o dla niej wstr tne.-
R ce zacz y jej dygota , poczu a odp yw krwi z g owy, potem krew buchn a z
powrotem, a pociemnia o jej w oczach. Musia a si po
na swojej po cieli. Troch jej to
pomog o, by a w stanie pomy le o szukaniu pomocy, o ratunku.
- Lecz któ mi teraz pomo e przeciwko najwa niejszej osobie w wi tyni? Kto poratuje? –
my la a zrozpaczona. Nykon! – przypomnia a sobie. Tak, on zawsze by dla niej dobry. I jest!
On ochroni i tym razem, co wymy li.
Wsta a energicznie i wybieg a z izdebki szuka tego, któremu ufa a. Szuka a go po
wszystkich zakamarkach przy wi tynnych pomieszcze , w budynkach gospodarskich i
nigdzie nie mog a znale . Wreszcie okaza o si , e jej ostoja pe ni w
nie s
przy
ognisku w chramie i nie wolno mu odej od ogniska nawet na krok. A Mi ce, ani nikomu
innemu postronnemu nie wolno wej do chramu bez zezwolenia wieszcza Gniewosza. Tego
tylko brakowa o, by posz a prosi wieszcza o pozwolenie szukania ratunku przeciwko niemu
samemu...
Jak zwykle w takich sytuacjach wydawa o jej si , e Gniewosz natychmiast b dzie
wiedzie czego ona potrzebuje od Nykona i, jak eby inaczej, nie zezwoli na widzenie z
wymy lonym przez ni ratownikiem. Pop och ju taki jest, e podpowiada rzeczy
niekorzystne i najcz ciej fa szywe. Co innego w drug stron , w stron korzystn . Ten
kierunek, daj cy nadziej na pomoc, pop och nakazywa traktowa trze wo i pesymistycznie.
Nykon – my la a – musia by czyta w moich pragnieniach, musia by czu mój strach na
odleg
. I to przez dziel
nas cian
wi tyni. A on tego nie umie!
Wysz o z jej rozumowania, e Gniewosz jest arcydomy lny, a Nykon – przynajmniej w
tej chwili – pomóc nie mo e. W tej sytuacji nale
o, wed ug niej, ucieka . Mo e do matki,
mo e do ojca, w ostateczno ci gdziekolwiek. Cho by po to, by przeczeka w ukryciu do
ko ca Nykonowego dy uru, a potem po kryjomu z nim si spotka i poprosi o pomoc.
Zawi za a w chust wszystkie swoje rzeczy i chy kiem usz a w puszcz . Tam, oddalona
od niebezpiecze stwa zacz a my le nieco sprawniej.
- Nykon ko czy pilnowanie ognia o wschodzie s
ca. Trzeba si skry niedaleko. Mo e
Gniewosz rozz oszczony niepowodzeniem zacznie o mnie pyta ... Wtedy Nykon us yszy,
domy li si , em usz a i zacznie mnie szuka .
Umy liwszy sobie ten scenariusz wlaz a na drzewo w pobli u chramu i zacz a
oczekiwa realizacji wymy lonego przebiegu zdarze .
Najpierw oczekiwa a pi c. Rano obudzi a si w rozwidleniu konarów starego d bu
zdr twia a, zzi bni ta i g odna. Z trudem zesz a z drzewa, znalaz a par malin, jeszcze gdzie
niegdzie pozosta ych na krzewach, kilka ledwie si nadaj cych do jedzenia orzechów
laskowych, par , jeszcze nie dojrza ych jagód i kilkana cie zesz orocznych orzeszków
bukowych, a tak e nieco poziomek.
To by o za ma o, a zaj o jej mnóstwo czasu. Nawet nie znalaz a mo liwo ci
zastanowienia si nad nieco dalsz przysz
ci , ni dzie dzisiejszy – cho by nad
najbli szym noclegiem. atwo jest znosi byle jaki nocleg, s abe wy ywienie, nawet g ód i
ch ód, gdy si ma wiadomo , e to tylko na troch , e potem si wróci do domu i
odpocznie, od ywi, wygodnie wy pi. Ale Mi ka uzna a, e nie ma dok d wraca . Chyba e
Nykon...
- Bogowie! To mia a czatowa na Nykona! Trzeba kr
wokó chramu – pomy la a. I
kr
a, a g ód upomnia si o nape nienie
dka jakim jad em.
- Potem pokr
znowu – usprawiedliwi a si i ruszy a na ladowa czynno ci praprzodków,
yj cych pono ze zbieractwa. S abiutko jej to sz o, mo na zaryzykowa twierdzenie, e
wi cej energii traci a na szukanie, ni dostarcza y jej znaleziska. Tak e wieczorem,
wdrapuj c si na to samo drzewo czu a czczo i os abienie. By a ju pewna, e d ugo tak nie
wytrzyma.
Nast pnego dnia z rana – rada nie rada – oddali a si od „swojego” d bu, zdaj c sobie
spraw z tego, e musi znale wi cej jedzenia, to nie mog by resztki, ostatki – to musi by
jakie wielkie jagodzisko z mnóstwem czarnych, soczystych jagód, które b dzie zrywa
pe nymi gar ciami. Albo rozleg y maliniak ze s odziusie kimi owocami – wielkimi,
ciemnoczerwonymi smakowito ciami.
Sz a od jednej k pki owocodajnych krzaczków do drugiej, ci gle nie mog c zasyci
czczo ci i powstrzyma burczenia kiszek. A ... Znalaz a!
Rozleg y maliniak musia by dot d omijany przez s
ce, bo owoce kusi y j drno ci ,
barw i wielko ci , jakby dopiero niedawno dojrza y. Widocznie cie drzew utrudnia im
dot d korzystanie ze wiat a. Pobieg a ku tej przepysznej czerwieni, ju j czu a w ustach,
wyobra nia mami a obrazem rozgniatania owoców na j zyku i po ykania obfitego posi ku
razem z syc cym pragnienie wonnym sokiem.
Poczu a uk ucie w ydk prawej nogi. Kolczaste- pomy la a i rwa a, wk ada a do ust i
po yka a, po yka a. Nagle spostrzeg a w trawie jaki ruch. Zwierz – pomy la a – troch z a i
podejrzliwa, i to mo e by jaki konkurent do „jej” malin. Ów „rywal” poruszy si mocniej
i wtedy zobaczy a pofalowany grzbiet i zygzak na tym grzbiecie.
- Och, to mija! – przestraszy a si . Skojarzy a widok gada z niedawnym uk uciem.
Natychmiast poczu a, e noga w tym miejscu bardzo j boli. Pewno tak nie by o, mo e
dopiero zaczyna a pobolewa , lecz ydka by a naprawd obrzmia a i zaczerwieniona, to
widzia a na pewno.
- Jedyny ratunek w chramie – pomy la a i zacz a biec w stron
wi tyni Nyi. O, bogini! –
modli a si w duchu – nie bierz mnie jeszcze na swoj ofiar , prosz ci !
Bogini, bogini , a s przecie zio a od uk sze gadów – pomy la a – tym razem o
ziemskim ratunku. Z przestrachu nie mog a ich sobie przypomnie . Zaczyna a si gor czka,
usi uj ca wspomóc organizm w walce z jadem – my lenie „po kolei”, przytomne i
wszechstronne rozpatrywanie szans sta o si niemo liwe.
- Tam Gniewosz, ha ba i odraza – tu mier pewna. Co zrobi ?
Ta my l, na której pytanie nie znajdowa a odpowiedzi, przyhamowa a jej kroki. Sz a
coraz wolniej, nie zdaj c sobie sprawy ani z kierunku, ani z odleg
ci, jak ma jeszcze
przeby . Widzia a otoczenie jakby przy mione, chwilami zamglone i tylko z przodu – boczne
pole widzenia przesta o istnie , po bokach panowa a ciemno .
- Gor twa si mnie ima, nie dojd . Ale gdzie ja mam doj ?
Zacz a si s ania , z czego nie zdawa a sobie sprawy. By aby pad a i u wierk a, gdyby
– przypadkiem – nie natkn a si na s
ki wi tynne, zbieraj ce chrust na podpa
tu obok
wi tyni.
- Pomó cie! – usi owa a krzykn .
Niewiasty nie us ysza y tego szeptu raczej, ni krzyku. Ale podbieg y do niej,
spostrzeg szy chwiejny chód, potargane w osy i rozognione policzki.
- Co ci?! – krzykn a Lenna, przewodz ca zbieraczkom.
Odpowiedzi nie by o. Mi ce zawróci o si w g owie, zaszumia o w uszach i osun a si
na ziemi . Lenna rych o spostrzeg a przyczyn z ego samopoczucia omdla ej – czerwie
obrzmia
ci na nodze dziewczyny k
a w oczy i trudno jej by o nie zauwa
.
- Biegiem do Gniewosza albo którego wieszczka! – wskaza a na jedn z dziewcz t, a ta w te
dy ruszy a ku wi tyni.
- Powiedz, e Mi ka uk szona przez jak gadzin le y nieprzytomna! – krzykn a Lenna za
biegn
.
Lenna mia a zamiar przepasa i cisn udo le cej, by powstrzyma przedostawanie
si jadu z ydki do wy szych partii cia a, lecz stwierdzi a, e to na nic, e za pó no – Jad ju
przedosta si wsz dzie – wida by o du e, guzowate obrzmienie w pachwinach i pod
pachami Mi ki.
Wkrótce nadbieg Nykon. Niós ze sob kobia
okryt lnian serwet . Popatrzy na
le
. Pokr ci g ow z pow tpiewaniem.
- Gdyby to trafi o na ros ego m a, organizm zwalczy by jad i wkrótce jedynym skutkiem
uk szenia by aby wi ksza odporno na jad. Ona chyba jest za mikra, by obroni si przed
trucizn .
Jednak, pomy lawszy chwil , zdecydowa si na ratowanie tego m odego ycia.
- Zaszkodzi jej ju nic bardziej nie mo e, spróbuj pomóc – powiedzia .
Naci ostrym no em ydk Mi ki, a bluzn a czarna krew. Zrobi mniejsze naci cia na
udach, poni ej pachwin i pod pachami dziewczyny. Wyj z kobia ki kawa y wie ej krowiej
troby i przy
do naci tych miejsc. W troba przy ydce sta a si b yskawicznie sina,
prawie czarna. Pozosta e kawa y ledwo nadsinia y.
- Jest nadzieja- powiedzia – w pobli u g owy i serca jadu jeszcze niewiele.
Otaczaj ce miejsce zdarzenia niewiasty odetchn y z ulg . Ka da z nich mog a si
znale w podobnej sytuacji – dobrze, e jest w takim razie jaka mo liwo ratunku...
Nykon nakaza otaczaj cym nazbiera
wie ego skrzypu i wie ych krzewuszek
poziomkowych. Sam wzi nieprzytomn na r ce i zaniós do jej izdebki. U
uk szon na
pos aniu. Kiedy niewiasty przynios y skrzyp i poziomki, poszed do kuchni i zrobi z tych zió
mocny napar. Potem przestudzonym p ynem poi majacz
– prawie przymusem. yka a
ciecz odruchowo, jakby tylko dla obrony przed zach
ni ciem.
Coraz nowe kawa y w troby przyk adane do naci tych miejsc coraz mniej sinia y, a w
ko cu przesta y w ogóle zmienia barw . Po kilkunastu minutach skaleczenia zakrzep y.
Omdlenie wyra nie zamieni o si w sen. Co prawda oddech pi cej przypomina
nierównomierne sapanie i charczenie spitego miodem m czyzny, ale by o to lepsze ni
ca kowita utrata przytomno ci, podczas której dop yw krwi do mózgu bywa ograniczony i
przez to si y organizmu do walki o ycie staj si mniejsze.
Zmoczy
ciereczk w ch odnej wodzie i po
na rozpalon g ow
pi cej.
Odetchn a nieco równiej i z mniejszym wysi kiem. Przysiad na jej
u i patrzy na t
dziewcz
bu
– tak biedn , wymizerowan . Zrobi o mu si
al tej biednej prawie
sieroty. Taka go rzewno chwyci a za serce, e a si zdziwi . Có to za dziwy si z tob
wyprawiaj ? – rzek do siebie.
- Nykonie, ratuj! – wydoby si szept z ust Mi ki.
- Jestem przy tobie, staram si pomóc – powiedzia uspokajaj co.
A ona, jakby to s ysza a, zacz a oddycha jeszcze spokojniej i ciszej.
-
b dziesz – pomy la Nykon.
Przez trzy doby dziewczyna spa a, czasem wypi a nieco Nykonowych zió . Z rzadka
zwleka a si z pos ania, by opró ni p cherz. Du a ilo wydalanego moczu utwierdza a
Nykona w przekonaniu, e organizm zwalczy jad. Na razie pozbywa si go, wydalaj c trutk
z moczem.
Potem twarde obrzmienia Mi ki zacz y si zmniejsza , a ona sama zacz a je . Kiedy
nabra a si , Nykon odwiedzi j .
- S ysza em o Gniewoszu – powiedzia – nijak nie mo esz pogodzi si z jego daniem?
- Boj si . I ... I on jest dla mnie odstr czaj cy – odpar a.
- Odes aliby my ci do domu. Lecz jak e sama powrócisz? Za ci ka to i zbyt odleg a droga
dla m odej dziewczyny. A ertwa i obiata z Izbicy czy Przedecza b dzie przywieziona
dopiero w czerwcu – prawie za pe ne lato.
- Ja tu nie mog osta – powiedzia a Mi ka. Có poczn , gdy Gniewosz znów przyjdzie? Nie
poradz oprze si wieszczowi, nie mia abym przeciwia si jego woli, ba abym si urazi
bogini . A nie chc mu zast powa
ony ani kobiety. Obmierz y mi on bardziej od tego gada,
co mnie chcia zabi .
- Ja musz st d odej – powiedzia Nykon. Rada kap anów zgodzi a si , bym wyruszy do
Gniezna i tam zosta wieszczem s
cym Polanom w ich chramie, którego budow mam
kierowa . Mog aby w tym chramie robi to samo, co tutaj...
- Ojej, wzi liby cie mnie? – ucieszy a si Mi ka. Chc z wami i i chc wam s
albo
bóstwom, które wska ecie.
- Na razie zdrowiej. To jeszcze nic pilnego, ten mój odjazd st d. Mog na ciebie odrobink
poczeka .
Mi ka zdrowia a, wychodzi a ju na d
sze spacery, staraj c si nie natkn na
Gniewosza, a Nykon sposobi si do wyjazdu i obj cia nowej s
by któremu ze
owia skich bóstw. Czeka tylko na przybycie swego nast pcy – jednego z wieszczków,
cych do tej pory w kontynie Peruna. No – i na pe ne wyzdrowienie Mi ki.
Pod koniec sierpnia ruszyli oboje konno, wiod c za uzdy kilka luzaków ob adowanych
wszystkim, co niezb dne kap anowi do pe nienia pos ug w nowym miejscu kultu oraz
zapasami odzie y, my liwskiej broni i po ywienia.
Gniewosz – egnaj c ich – nie okazywa
adnej z
ci. Wprawdzie nie spodziewa si
niech ci i oporu Mi ki, traktowa j jak jedn z wielu dziewcz t, gotowych zrobi wszystko
na ka de skinienie wieszcza. No, ale skoro nie chcia a... Jemu nie zale
o na tej jednej
akurat. Wzi sobie inn , a o tej ani my la – le czy dobrze – pokój z ni .
W Gnie nie nocowali w chacie Wojs awa. By a ona tak samo obszerna, jak pozosta e, a
zamieszkiwa o j tylko troje ludzi, z których jeden by niepe nowymiarowy. Tedy ta chata
a za gospod dla go ci.
Mi ka widzia a w dzie m
pojmanych w Popielewie rabu ników. Do wieczora
chodzili za p ugami z przywi zanymi do karków k odami, w takim „stroju” wynosili na
obrze a lech kamienie, wyrywali drobniejsze korzenie i spe niali inne rozkazy pilnuj cych ich
Polan.
Wieczerzy nie dostali, a po niadaniu dostawali tylko wod do picia. Byli wyn dzniali,
wychudli i os abli. Na noc – brudnych i nieprzykrytych – zakuto ich w dyby, a r ce
skr powano im na plecach.
Nie mog a patrze na t poniewierk , bo zawsze to ludzie... Z tym odkrywczym
stwierdzeniem zwróci a si do Nykona.
- Nie mo na im troch ul
, czy nie odcierpieli jeszcze za swoje?
- Zali powróci y do ycia pomordowane przez nich niewiasty? – odpowiedzia pytaniem na
pytanie.
- Ka dy pomrze. Ci – li s , ale pracowaliby ochotniej bez tych k ód i lepiej karmieni.
- A jaka jest por ka, e bez tych k ód kogo nie zamorduj ? Albo ujd , sprowadz wi cej
takich jak oni?
Umilk a, nie znajduj c argumentów. Nykon wzi jednak pod uwag jej ch ul enia
ch nikom. Przy wieczerzy zagadn Wojs awa.
- B dziecie chyba budowa
wi tyni bóstwu, którego mam by wieszczem. Daliby cie do
budowy tych kupionych niewolników?
- Takim mia zamiar. I do pilnowania dam czterech dobrych wojów. Ci czterej musz tak e
owi dla was i dla niewolnych - zwierzyn . Lecz najpierw musz dopilnowa , by niewolni
zbudowali dla was, dla stró ów i dla siebie – je li zd
– jakie dobre schronienia przed
deszczem, s
cem i nocnym ch odem.
Jako , za par dni w stron góry Lednej przy jeziorze Lednickim ruszy a wyprawa, na
czele której jecha konno Turosz. Za nim zd
y dwie arby wy adowane wszelakim dobrem.
Przy nich, konno Mi ka i Nykon. Za nimi znowu dwie arby z wo ami w zaprz gach. Na
arbach u
eni pokotem, okryci p achtami i sianem dla koni – zapasem na zim – powi zani
jak niebezpieczne dzikie bestie, byli wiezieni niewolni. Pochód zamykali trzej uzbrojeni
pola scy kawalerzy ci.
Dotarli tego samego dnia przed po udniem. Pola scy woje zgi li ku sobie kilka
czubków, rosn cych blisko siebie drzewek. Poprzeplatali mi dzy drzewkami d ugie, wiotkie
ga zie i - powsta y w ten sposób szkielet pokryli p kami sitowia nadbrze nego,
przywi zuj c ka dy snopek do szkieletu. W godzin sta y dwa sza asy wymoszczone suchym
mchem. Wtedy zdj to siano z arb i z
ono je w sza asach dla ochrony przed wilgoci . Zdj to
tak e p achty i rozp tano niewolnym nogi. Czterej Polanie na
yli strza y na ci ciwy uków.
Wo nice pomagali niewolnym z azi z wozów. Gramolili si niemrawo, gdy zwi zane r ce
nie u atwia y ruchów.
Ustawiono niewolników w szereg. Wo nice zakrz tn li si ko o koni i wozów. Turosz
stan przed szeregiem niewolników i przemówi .
- B dziecie budowa chram naszemu bogowi Swarzecowi.
- Swaro ycowi – wtr ci jeden z niewolnych.
- Ró ne on nosi imiona – powiedzia bez z
ci Turosz, ale jeden jest, wsz dzie jednaki,
wsz dzie ten sam.
- Jeden jest bóg w niebie i na ziemi, ale to nie jakowy ba wan, jeno niewidzialny, wieczny i
wszechmocny – zaoponowa inny niewolnik.
- Ten wam kaza – wtr ci Nykon – mordowa , pali i uprowadza cudze niewiasty?
Ozwa si trzeci niewolnik – starszy nieco i ro lejszy od innych.
- My, Toporczycy, przeciwni bylim rabowaniu i mordom. Mielim jeno sprawdzi czy w t
stron mo na si bez przeszkód osiedla . Po to wys ano nasz podjazd – wywiedzie si i
wróci . Winny by Star a, ten zabity przez waszego w spalonej wsi. On by naznaczony przez
knezia Wi lan na starszego i jego kazano nam s ucha .
- Mo e powinnim pu ci was wolno, bo cie niewinni? – powiedzia drwi co Turosz.
- Winni my, bo my nawet nie próbowali postawi si okoniem naszemu dowódcy. Z amalim
przez to zakaz zabijania – tak samo jak on. Lecz niepotrzebnie nas wi zicie, wi ecie i
przywi zujecie do szyj ci ary. My nie mo em wróci do swoich – zabiliby nas za z amanie
zakazu. Nie ubie ymy.
- Widzisz, Nykonie – szepn a Mi ka – oni nie ujd , mo na im ul
. Po co ich niepotrzebnie
gn bi i marnowa czas na pilnowanie.
- Och ty ma a pod egaczko – powiedzia Nykon. A co b dzie, je li
i, uwolnieni, podusz
nas wszystkich podczas snu?
Ale znowu wzi pod uwag pragnienie dziewczyny. D ugo rozmawia na boku ze
starszym Toporczykiem, bada go w te i wewte, patrza mu w oczy, s ucha tonu g osu, a
potem poprosi Turosza, by pozwoli niewolnym zbudowa dla siebie sza asy ze zdj tymi z
karków ci arami. Turosz niech tnie uleg , jednak nim uwolni niewolnych z ci arów i
wi zów nakaza swoim pomocnikom pokry si w zaro lach i mie
uki w gotowo ci.
Niewolnicy pracowali jakby lepiej, ni z ci arami na szyjach, co Mi ka z
zadowoleniem pokazywa a Nykonowi, u ywaj c jednego s owa – widzisz?, widzisz?.
Widzia Nykon, widzia Turosz, widzieli i inni stró e. Jednak na noc zosta y
wyznaczone warty, zgodnie z zasad – Jak si sam b dziesz strzeg , to ci bogowie ch tnie
dopomog .
Po wieczerzy Mi ka u
a si do snu w jednym sza asie z Nykonem. Pos ania, nie
mog o by inaczej, mieli osobne – Ale gdy Nykon zasn , dziewczyna przysiad a przy jego
pos aniu i patrzy a na pi cego z uczuciem, którego sama nie umia aby nazwa . W ka dym
razie czu a si szcz liwa, bezpieczna i pe na dobrych nadziei na przysz y korzystny los.
Jak ada, czyli oblubienica w noc godów. Siedzia a, marzy a, rada by a z tego, e jest
dziewczyn , a nie ch opakiem. Wreszcie zmorzy j sen. Osun a si na go ziemi ko o
pos ania kap ana, lecz nie by o jej niewygodnie, bo najmi ksze puchy nie mog y si równa z
czym , co otula o jej dusz mi kszym dywanem utkanym z marze i s odkich przeczu .
Rozdzia VII
S T O B
Jesieni wypad o u Goplan losowanie rebów. Przed laty reby – te du e obszary ziemi
losowano mi dzy rody co roku. Up yw czasu i post p w wynajdowaniu narz dzi oraz
lepszych sposobów gospodarowania spowodowa y, e cz
ziemi by a przydzielona rodom
na sta e. Pozosta e reby, szczególnie nowe – jeszcze nie zagospodarowane losowano co
dziesi lat.
Los wyznaczy Kujawom ziemie nad samym Gop em, w okolicy chramu Tryg awa.
Popielidom przypad y du e obszary po
one ko o miejsca, zwanego Or owem, ci gn ce si
w stron Wis y i dotykaj ce jej w okolicach Kociej Górki.
Nied ugo po losowaniu, we wsi Ko uda nad Noteci , w pobli u jeziora Pako , u
starego Kujawy zjawi si Krzepiec z innymi Popielidami. Po zwyczajowych powitaniach
go przeszed do rzeczy.
- Mi oszu, chcemy si z waszym rodem pomienia na reby.
- Przecie wylosowany dla was reb przytyka do waszych ziem rodowych nad Wis . I
zasobny jest. Drzewa dobre na budowle, mnoga w lasach i borach zwierzyna...
- Popielidzi z dawna umy lili stawia kamienny sto b. Po ostatnim napadzie wida , e zda aby
si pewna kryjówka dla s ug wi tyni Tryg awa. Wam mo e si to wyda nie takie wa ne,
mo e to dla was za ci kie przedsi wzi cie – porozrzucani cie na du ym obszarze w
niewielkich osadach i przysió kach wokó jeziora. Ten wylosowany przez was reb ma mniej
ziemi, ni nasz. Na wylosowanym przez nas mieliby cie du o ziemi na zbudowanie du ych
osiedli i pozyskanie du ych obszarów uprawnych. A my postawimy nad Gop em sto b, który
dzie móg s
ca emu plemieniu.
- Sto bu chyba by my nie stawiali – powiedzia Kujawa. Ale do zagospodarowania rebu,
który cie wylosowali – te mamy za ma e si y. A za dziesi lat wiec nie przydzieli nam tej
ziemi, je li jej dostatecznie nie zagospodarujemy. B dzie zarz dzone losowanie tego rebu i
nie wiadomo komu on przypadnie. A ten reb nad Gop em wydaje mi si dla nas jak szyty na
nasz miar . Móg by stanowi nasz w asno , nie podlegaj
ju losowaniom.
Krzepiec zbli
si do Mi osza i ciszy g os, aby jeno oni dwaj wiedzieli o rzeczy
sekretnej, któr chcia ujawni Kujawie.
- Wam ino rzek , tedy nikomu nie powtarzajcie, bo b
wiedzia , e to wy cie nie
dotrzymali tajemnicy. Jak wiecie, mir mam u naszych, a jest ich niema o – prawie dziesi
secin m ów. To jedna pi ta ca ego plemienia.
Zamilk na chwil , po czym ci gn dalej.
- Was jest wprawdzie dwa razy wi cej, ale cie porozrzucani i trudno wam si zebra , trudno
porozumie we wspólnych sprawach. A dopiero trzeci jest, mniej rozrodzony ród K okoczy,
siedz cy ko o Przedeczy. Maj ledwie wier tego, co wy. Inne rody bardziej od was
porozsadzane i si maj mizern . Gdyby my si porozumieli, znaczy Popielidzi z Kujawami,
mo naby przeprowadzi nasz wol nawet bez zwo ywania wiecu. Za przymierze
pozwoli bym wam zasiedli pograniczny pas ziem plemienia od jeziora O wiec a do miejsca
Nied wiady przy Noteci...
- Wy jako pomys odawca, pe niliby cie rol wodza, decyduj cego zamiast wiecu? – spyta
Kujawa.
- Dobrze i bystro rozumujecie. W
nie o to mi chodzi. Ale wy mieliby cie zaraz po
Popielidach drugie miejsce w plemieniu i du o stanowisk. Inne rody pe ni yby wobec nas role
podporz dkowane.
- Ja nie mam takiego miru u swoich, jak wy – powiedzia z wahaniem Mi osz. Jak e
obstawa za wami i waszym projektem, nic nie mówi c moim rodowcom o przyczynach i
zamiarach na przysz
? Oni teraz licz , e maj w plemieniu miejsce nie gorsze od
waszego. A wedle waszego projektu b dziemy wam podporz dkowani.
- O przysz
ci mówi nie mo ecie. Mo ecie za to rzec swoim, e Popielidzi ofiaruj wam
pomoc w trwa ym i dobrym zagospodarowaniu rebu uzyskanego przez zamian z nami. Ma
si rozumie – za sojusz i wspó dzia anie z nami w wa nych dla Goplan sprawach.
- O, to ju zadowoli Kujawów – rzek Mi osz. By cie jeno nie dawali czczych obietnic...
- Nie l kajcie si . Niezb dne mi wasze poparcie, bez niego nic nie osi gn . To jest r kojmia,
e s owa dotrzymam.
Na tym si rozstali nie wiadomo czy czego nie knuj c. Kujawa wymiarkowa , e inni
Popielidzi s zorientowani w zamiarach Krzepca, wi c Popielida k ama , mówi c o sekrecie
dla dwóch. Postanowi wzi to pod uwag przy bilansowaniu korzy ci i ryzyka. Co my la , a
ciwie knu Krzepiec mo na si by o tylko domy la .
Wkrótce potem Kujawy, zebrani na wiecu po wi conym tylko tej jednej sprawie –
przyj li propozycj Popielidów i rozpocz o si zajmowanie przez nich nowych terenów. Na
wszelki wypadek wiec Kujawów zaleci , by nie zaniedbywa dobrych stosunków z Polanami,
zapewne w nadziei, e ten karny i dobrze wy wiczony oddzia b dzie stanowi wystarczaj
pomoc na wypadek ró nicy zda z Popielidami.
Przez ca zim puszcza w okolicy chramu Tryg awa oraz puszcze ko o Gniezna
wi cza y odg osem toporów, ludzkimi pokrzykiwaniami i wistem strza . W obu miejscach
bano drzewa potrzebne do budowy. Polanie bili dzik zwierzyn , cz
w dzili i solili na
sze przechowywanie, cho zim móg o to zadba konserwator mróz. wie o upolowane
sztuki dostarczano Popielidom jako zap at za pozyskanych niewolników.
Wiosn ruszy a budowa sto bu nad Gop em. Na wytyczony kr g, u ywaj c
ró norodnych sposobów uk adano wielkie kamienie i spajano je mieszanin piasku, wapna i
wody. Okr
e mury szybko uros y na wysoko dziesi ciu m ów. Pokryto je kolistym
dachem z gontów.
D
ej trwa o sporz dzanie bramy, dzielenie na pi tra i budowanie schodów mi dzy
pi trami, te kamiennych – jak mury. Prace wyko czeniowe, czyni ce wszystkie budowle
zdatnymi do pe nego u ytkowania roz
ono w sto bie na kilka przysz ych lat. Tymczasowo
zadowolono si po czeniem pi ter za pomoc drabin, co mia o i dobre strony, gdy -
uciekaj c na wy sze pi tro – mo na drabin wci ga za sob . Dokonanie tej sztuki ze
schodami, w dodatku kamiennymi – by o niemo liwe.
Polanie, jakby w odpowiedzi na poczynania Krzepca i Popielidów obwiedli Gniezno
wa em i palisad . Wa – kombinacja drewnianych skrzy , wype nionych kamieniami i ziemi
– skrzy poprzek adanych rosochatymi pniami drzew, powi zanych czym si da o –
powrozami, kamiennymi zaczepami i powbijanymi w pokrzy owane pnie klinami, otó ten
wa by prawie niemo liwy do rozkopania w czasie pokoju. Je li dost pu do niego strzegliby
obro cy, sta by si dla napastników monolitem nie do ugryzienia.
Oprócz tego na Lednej Górze postawili chram Swarzecowi i towarzysz ce wi tyni
zabudowania. Wszystko obwiedzione palisad , jakby i tu mia y grozi germa skie najazdy
albo istnia a obawa napa ci przez inne wra e si y.
W ród niewolnych Wi lan znalaz si kowal, który i w czynieniu figur z drewna mia
spor bieg
. Ten rze bi pos g Swarzeca w d bie pozostawionym na terenie
przy wi tynnym. Potem miano usun kawa kami gór drzewa, a ca y pos g odpi owa przy
ziemi i przenie do chramu.
Do Gniezna, gdzie trwa o wyposa anie chat w kamienne kominy wylepiane wewn trz
glin , przyby w pe en krz taniny gospodarskiej dzie orszak Kujawów z Mi oszem na czele.
Nie miano gdzie przyj stosownie go ci, wi c na majdanie mi dzy domostwami rozstawiono
dla nich namioty.
Mi osz przyszed sam jeden do chaty Wojs awa z pro
o rozmow w cztery oczy.
Natychmiast przerwano w chacie wszystkie prace, budowniczowie komina, Bogna i Dzier ek
wyszli na dwór. Dopiero kiedy zostali sami, Mi osz przemówi .
- Zali mo ecie sami, bez zwo ywania wszystkich postanowi o losie waszych ludzi? – zapyta .
- Wiecie, e nawet bóg – skazawszy wszystkich ludzi na wyniszczenie spotka si z oporem, a
nawet buntem. Ludzie zawdy szukaj ratunku – nawet przed nieuniknionym.
- Ja nie my
o waszej krzywdzie. Pytam czy Polanie pos uchaj was w dziele dobrym,
korzystnym.
- Mniemam, e s ucha b
, a nawet uczyni – co poradz . Pewno ci jednak ca kowitej mie
nie mog . Ale widz , e wa
macie spraw . Chyba nawet wagi nadzwyczajnej. Tedy
zar czam, e cokolwiek by cie rzekli – pozostanie mi dzy nami, je li sobie tego b dziecie
yczy . Poza tym wiecie, e ujmy ani krzywdy go ciowi swemu nie uczyni .
- Skoro wi
go cinno przywo ali cie, mia o rzek z czym przybylim. Szykuj si wa kie
poczynania Popielidów. W razie zagro enia z ich strony – wy sami chyba im rady nie dacie.
My sami – te ca emu plemieniu nie poradzimy. Lecz – je li si zjednoczym, je li popr nas
niektóre drobne rody gopla skie – nasze bezpiecze stwo nie zostanie zagro one.
- Rzek wam – powiedzia Wojs aw po chwili namys u – e za ab Niemce zawierali z nami
przymierze za przymierzem – co jedno, to dla nas korzystniejsze. Po czym owo przymierze
amali, a my nie bylim na ich wiaro omstwo przygotowani.
- Tak nam wychodzi o,
cie uciekli od wiaro omców i chytrych podst pników. Tedy my
uradzili da wam r kojmi .
- Jak ?
- Odst pimy wam na osadnictwo zachodnie brzegi jezior – od jeziora Chomi cz, przez
saw , nin, Sobiejuchy – a po brzegi Noteci. Nad strug G sawk wbijem s upy
rozgraniczaj ce.
- Jak e to, chcecie by my si rozproszyli? To wiecie, e nas niewielu i jeno w kupie mo em
szuka sposobu odparcia napa ci.
- Odparcia niedu ej grupy napastników! Niedu ej – powtarzam. Wielka nawa a oblegnie was
w jednym miejscu i wyniszczy do cna. Nie b dzie komu zebra do urn popio ów. A my –
teraz uwa ajcie – dajem prócz ziemi pi dziesi t naszych dziewoj, wywianowanych
stosownie, dla waszych pi dziesi ciu m odzianów. Na ma onki.
Oko Wojs awa roz wieci a rado . Od jakiego czasu dokucza a mu my l, e
sprowadzenie niewiast jest konieczno ci , Je li plemi nie ma wygin z braku nast pców. A
tu taka raduj ca serce niespodzianka.
Mi osz poj ten b ysk w oku Wojs awa ca kiem opacznie. Zdawa o mu si , e pope ni
wobec gospodarza jaki nietakt, w jaki sposób go nie uszanowa , nie doceni . Postanowi
czym pr dzej naprawi swój b d. Powiedzia z po piechem.
- Je eli wam wygodniej – mo e by pi dziesi t dla was jednego, lubo dla waszego brata,
bo cie mo e w swojej onie rozkochani...
To odezwanie, ten po piech u wiadomi y Wojs awowi jak bardzo Mi oszowi zale y na
zawarciu umowy. Postanowi wyci gn z tej ch ci go cia jak najwi ksz korzy .
- Do tych pi dziesi ciu dla osadników dodacie drugie tyle dla Gniezna.
Mi osz poskroba si w g ow , jakby chcia zdrapa z niej zafrasowanie tym
nieoczekiwanym daniem Polanina.
- Akurat seciny mog nie znale – powiedzia – Ale kto wie, mo e doszukam si nawet
wi cej. Ugód my si , e b dzie dziewek oko o seciny.
- I jeszcze dodacie ziemie na wschodnich brzegach jezior, o których mówili cie.
- Radbym si przychyli do waszej ch ci, lecz na to musia aby by zgoda wiecu wszystkich
Goplan – to nie s nasze rodowe ziemie. Mo em si umówi , e wasi m owie, osiad szy na
wschodnich brzegach rzeczonych jezior jako m owie naszych niewiast – wejd w sk ad
plemienia Goplan, a nie waszej...
- Do , do ! – zakrzykn Wojs aw. Ani s ycha tego nie chc ! Jak e bym mia r czy , e
tego zechc , nie spytawszy ich pierwej o zgod ? Mo em si umówi , e dacie te ziemie, a
nasi m owie ostan szczepem Goplan, je li im to b dzie pasowa .
- To mo e ostawmy na razie t spraw na boku. Niech si osiedlaj , a potem powe mie si
stosowne postanowienia? – powiedzia ugodowo Mi osz.
- Bior na siebie uzyskanie zgody wszystkich Polan na to, co my tu postanowili.
Przypominam – oko o setki dziewoj i ziemie po obu stronach jezior, które cie wymienili, na
osadnictwo waszych dziewoj, jak tylko stan si
onami Polan.
Pogwarzyli jeszcze o tym i o owym, nie wracaj c do spraw wa nych. Potem
pos annictwo Goplan uda o si na Lednic – pok oni si Swarzecowi i sprawdzi jak sprawia
si cz owiek Goplan – Nykon oraz zostawi wskazówki od Popiela, co by o oficjalnym celem
delegacji.
Wojs aw natychmiast pos
dwie czujki. Jedn pod Turoszem, na pó noc dla opatrzenia
terenów wymienianych w umowie. Drug , nieliczn – z Kokotem – nad Gop o w celu
obejrzenia sto bu Popielidów.
*
* *
Kryjomo, ost pami podkrada si Kokot do Gop a. Postanowi , e najpierw obejrzy
sto b noc . Obmacaj co si da, a witaniem – póki Goplanie jeszcze b
spa – obejrzy si
budowl dok adniej. Na wszelki wypadek dwa lu ne konie ob adowane by y mi siwem
ubitego tura – niby cz ci zap aty za Wi lan.
Wszelki wypadek nast pi najwcze niej, jak tylko móg . Dostrzeg a ich za oga
zbudowanej w ostatnich dniach stra nicy w Sokolnikach. Musieli opowiedzie si
stra nikom, dostali przewodnika, maj cego ich zawie do chramu Tryg awa – niech e
wieszczkowie radz sobie z tym olbrzymim zapasem jad a, nie bardzo zdatnym do d
szego
przechowywania bez stosownych zabiegów.
Jednak e wieszcz Bo ygniew przyj ich ch odno.
- Mia y by dziki i wilcze skóry – sarkn . Du
cie truch o przywlekli, tu w chramie du e
zapasy niepotrzebne – mamy swoje zwierz ta z hodowli, no i z obiat zaopatrzenie... al
jednak marnowa ... Zdejmijcie mo e udziec i chrapy odkrojcie.
- A reszta? – zapyta Kokot.
- Spróbujcie przy sto bie. Tam du o robotników, mo e co uszczkn . Dam wam przewodnika.
W taki oto sposób los zakpi sobie z ludzkiego planowania, w krótkim czasie najpierw
uniemo liwi skryte ogl danie sto bu, a potem – kiedy ju s dzili, e zwiad trzeba b dzie
ponawia – mia zaprowadzi zwiadowców w po dane miejsce bez adnego ukrywania si ,
bez obaw o przeszkody ze strony Goplan.
Prowadz cy ich wieszczek do ochoczo wychwala sto b jako przysz e miejsce
schronienia dla siebie i swoich towarzyszy. Tam nawet wszystkie bia ki ze wi tyni mog si
skry – mówi – a jak b
wszystkie pi tra zmie ci si moc ludzi.
- To jeszcze wie a nie gotowa? – spyta Kokot.
- Na razie ka dy wej tam mo e, bo wrota nie za
one. Ju nied ugo b dzie koniec
podstawowych prac, zostanie ino wyka czanie.
Wie yc ujrzeli z daleka. Mimo du ej obszerno ci zdawa a si smuk a. Bli ej dachu,
ni pod
a, z czterech stron wiata wystawa y spore balkony os oni te drewnianymi
balustradami.
- Stamt d mo na la wrz tek, smo gor
i ciska ci ary na atakuj cych – obja nia z
dum wieszczek.
Podjechali bli ej. W murze zia pustk otwór wej ciowy. Mur mia tak grubo , e
ow pustk mo naby nazwa przepastn . W pobli u le
a ci ka, wielka brama z bali.
Wewn trz krz tali si ludzie buduj cy schody i ko cz cy przegrody – stropy – mi dzy
pi trami.
Wyszed ku nim nie pobrudzony cz owiek, zapewne jaki nadzorca. Obejrza mi so
tura. Nic nie potrzeba – burkn . To straszna twardzizna. Nie ma tu kto pilnowa ro nów.
winina mia a by !
Wieszczek zdaje si przypuszcza , e tak b dzie, bo wcale nie zra ony odmow
przyj cia po ywienia poprowadzi ich dalej.
- Mo emy jecha do Popielewa. Tam te buduj i ludzi jest du o. Albo do pobliskiego
Wróblewa, tam utrwal tego olbrzyma.
Jechali ju czas jaki , kiedy Kokot wymy li sposób na dok adniejsze obejrzenie wie y.
- Móg bym ja poradzi majstrowi – powiedzia – jak umocowa t ci
bram .
Wieszczek jako si tym nie chcia zainteresowa , lecz nagabywany przez Kokota raz
tak, raz siak – w ko cu powiedzia to, co chcia us ysze Kokot.
- W drodze powrotnej mo em wst pi to si z majstrem ugadacie – powiedzia .
Wst pili, obejrzeli, stwierdzili, e spoiny wapienne s szczelne i mocne, ale da si je
wydrapywa . Kokot do d ugo gada z budowniczymi, którzy obst pili go wokó i s uchali z
zainteresowaniem jego uwag. Towarzysze Kokota ogl dali dok adnie wszystko, co ich
interesowa o, a on obja nia .
- Zawiasy dla takich ci kich wrót musz by olbrzymie i solidnie zamocowane. A i tak po
pewnym czasie wierzeje si poopuszczaj i ich otwieranie b dzie mocno utrudnione.
- Tedy jak? My innej mo liwo ci nie widzim, jak zastosowanie zawiasów – powiedzia który
z budowniczych.
- Mo na bram powiesi i podnosi , zamiast otwiera na boki. Niemce stosuj do tego
cuchy.
- My jednak nie mamy
cuchów.
- Dadz si zast pi sznurami. B
lepsze od
cuchów, bo l ejsze. Jeno kanciast belk
nad bram musicie zast pi ob , bo na kantach nie da si podci gn linami ci kiej bramy.
- Damy sobie rad – powiedzia majster. Ale cie nam i tak bardzo pomogli . Dos ownie –
zdj li cie nam ci ar z barków i g ów.
Po powrocie do Gniezna Kokot zda spraw Wojs awowi. Doszli do wspólnego
wniosku, e najs abszym punktem warowni Popielidów mog by wrota. Lecz to nie ich
opot, cho wiedza o s abych miejscach ewentualnego przeciwnika zaszkodzi nie mog a.
Wkrótce powróci równie podjazd Turosza. O ogl danych terenach Turosz wyra
si
z uznaniem.
Rozdzia VIII
K U J A W I A N K I
Zna by o, e wkrótce nast pi zmiana pogody. Klucze przelatuj cych g si przecina y
niebo z poszumem, mo e raczej z po wistem skrzyde . Coraz rzadziej udawa o si zobaczy
jaskó ki. Z gniazd poznika y bo ki – obradowa y na mokrad ach i kach ródle nych nad
przysz
ci tych osobników, które z jakich przyczyn nie by y zdatne do odlotu w dalekie
kraje. Wnioski by y zawsze tylko dwa – zadzioba na mi so albo zostawi na pastw mrozu.
Na polach wokó Gniezna ko czono sprz t plonów. Wyka czano chram na Lednej
Górze. Mia w nim sta tylko jeden pos g, Jak w wi tyniach Nyi. By a to w obyczajach
owian nowinka, której Nykon – przywyk y do jednego tylko pos gu w chramie nie
przeciwstawia si , ale wielu si burzy o i namawia o, by prócz wielkiego pos gu Swarzeca
umie ci mniejsze pos ki innych bóstw.
- S uchajcie! – stara si t umaczy Wojs aw. Mielim tak, jak dacie, na zachodzie.
Pomnicie? Wiele wi ty , a w ka dej wiele bóstw. Kap ani w drowali mi dzy wi tyniami,
urz dzali procesje, nakazywali wi ta. Zdarza o si , e w jednym chramie bywa o i kilka
wi t po kolei. Dla jednego bóstwa, potem dla drugiego, trzeciego i nast pnych. Pami tacie
jak kap ani ró nych bóstw arli si mi dzy sob o to czyje bóstwo wa niejsze i wymaga
wi kszej liczby wi t? Nasze plemi mo e przegra o z Germanami dlatego, i inaczej
nakazywa – ustami kap anów – czyni Dad bóg, inaczej Radogost , jeszcze inaczej Welets, a
Trojan kaza nie czyni nic. Pami tacie to? A Niemce mieli jednego tylko boga, mo e –
dzi ki temu – nie by o w ród nich sporów o to co i jak robi ?... Mo e dlatego z nami
wygrywali?
- Lecz modlitwa do wielu bogów skuteczniejsza jest, ni do jednego – pokrzykiwali
zwolennicy mnogo ci pos gów.
- Nie zdarza wam si modli poza wi tyni ? – wtr ci Nykon. Tam przecie nie ma adnego
pos ka. Czy przeto taka modlitwa bywa mniej skuteczna, ni w obecno ci rze by bóstwa?
- Kto musi koniecznie mie inne pos gi – temu wolno – niech sobie wyrze bi lub zleci
zdolniejszym od siebie. Wieszcz Nykon z pewno ci nie odmówi po wi cenia takiej figurki i
dzie j mo na mie w domu – na co dzie – uci dyskusj Wojs aw.
Podobne spory nie dotyczy y, zdaje si , le nego zwierza. Najpierw wszystkie le ne
stworzenia stroi y si w zimowe futra, by o im w nich za gor co, wi c by y zaj te
sch adzaniem si a to w przeci gach mi dzy drzewami, a to podczas cigania si z w asnymi
cieniami, a to w ch odnych strumykach.
Potem trzeba by o zaopatrzy si w zapasy ywno ci. Sprytne wiewiórki rozmieszcza y
orzechy, orzeszki, ziarna w ró nych miejscach – w dziuplach, w rozwidleniach konarów, w
zag bieniach – gdzie si tylko znalaz o sposobne miejsce. Czy pó niej, zim , odnajdywa y
swoje skrytki – tego nie wiedzia nikt, nawet one same liczy y, chyba, na szcz liwy
przypadek natrafienia na w asny lub cudzy schowek. Mo e dlatego robi y tych spi aren
znacznie wi cej, ni to by o konieczne. A mo e chcia y uprz tn las z nadmiaru
porozrzucanych wsz dzie nasion?...
Gryzonie, których by o mrowie, krocie, zatrz sienie – chowa y do norek to, czego nie
zauwa
y wiewiórki. Wilki i lisy cieszy a obfito myszy, nornic, norników, karczowników,
darniówek i innego futrzanego ta atajstwa. Czasem raczy y co wk si z tego drobiazgu,
stanowi cego ich zasadnicze danie. Podobnie biki, które uznawa y gryzonie za jedyne danie,
godne kota, oraz rysie, lubi ce spróbowa tego drobia
ku jesieni i wiosn .
Zapasy gromadzi y równie ruchliwe ryjówki, w zasadzie bezpieczne od zakusów
amatorów innych gryzoni. Czasem jednak jaki m ody kot polowa na te spiczastopyskie, nie
boj ce si nikogo pysza ki. Robi to z nie wiadomo ci lub dla sportu, bo potem musia
odwraca nos od przykrego fetoru, wydobywaj cego si z gruczo ów ochronnych ko o
ryjówkowego ogona.
Misie ko czy y do adowywa ostatnie porcje je yn i kwa nego siana. Zdawa si
mog o, e zaraz si rozp kn z ob arstwa, które przed zim zwyci
o z przyrodzonym
nied wiedzim lenistwem.
Którego takiego dnia – pe nego skrz tu ludzi i zwierz t, do Gniezna przyp dzi jeden z
my liwych, wykorzystuj cych t usto zwierz t i dobr jako skór dla uzupe nienia
zimowych zapasów. Osadzi konia cuglami przed chat Wojs awa i pocz wo
.
- Wojs awie! Wojs awie! – wyjd cie – nowin przywioz em!
- Czegó ? - zapyta wzywany, ukazuj c si w drzwiach.
- Wielki pochód ci gnie ku nam od strony Goplan.
- To i doci gnie. Gro ba jaka czy co?
- Bia ek pe no na wozach i moc wszelkiego domowego sprz tu.
- O, pewno od Kujawów. Tedy obje
aj woko o i zwo uj wszystkich!
- Mo e stos alarmowy za ec?
- Ani si wa ! Stos jest tylko od niebezpiecze stwa. Chocia – mrukn cichutko pod nosem –
bia ka niebezpieczna bywa.
Je dziec zakr ci koniem w miejscu i ju go nie by o. A z chat wychodzi y
zaciekawione niewiasty i nieliczni m owie zostawieni do prac na miejscu. Wkrótce zacz li
do cza inni. Nadje
ali pojedy czo lub wi kszymi albo mniejszymi grupkami. Z pól
schodzili
cy, nios c na ramionach pó koski i kosy.
Wojs aw pchn go ca na Lednic z pro
, by przyby Nykon – przy zapowiadaj cym
si nadzwyczajnym wydarzeniu wypada o mie przy sobie kap ana, bo to dodawa o
dostoje stwa i niejako u wi ca o pewne rzeczy.
Tu po przybyciu Nykona zobaczono na wschodzie bardzo d ugi tuman kurzu i
us yszano dochodz cy od tego tumanu szum – podobny najpierw do odg osu nadci gaj cego
u, a potem taki, jaki wydaje zbli aj ca si powód rozlanej rzeki.
Zacz y by widoczne szczegó y. Jecha a kolumna wozów rozci gni ta niemo ebnie.
Mo na by o pomy le , e ostatnie wozy jeszcze nie wyruszy y znad jeziora Pako . Przy
wozach cz apa y przywi zane zwierz ta – krowy, konie, wo y. Za niektórymi wozami
pod
y parki owiec lub kóz. Na wozach zacz to rozró nia klatki z drobiem, prosi tami i
innymi m odymi zwierz t hodowlanych.
Najwa niejsze jednak by o to, e na ka dym wozie siedzia a co najmniej trójka ludzi –
oda dziewczyna i dwie starki albo starka i m obok, siedz cej mi dzy nimi, dziewoi.
- Jad
ony dla niektórych z was – powiedzia Wojs aw. Za chwil og osz pocz tek wy cigu
po on , bo dziewczyn jest mniej, ni u nas ch opców do eniaczki. Który pierwszy dotrze i
znajdzie dziewoj ch tn z nim zosta – ten b dzie mia bab na zawsze. Inni b
jeszcze
musieli poczeka .
M ska m ód zwróci a konie w stron nadci gaj cej karawany. Wojs aw da znak r
i
gromada ch tnych pogna a ku Kujawom z wrzaskiem, wymachiwaniem r k i szczer ochot
zdobycia w tym wy cigu wygranej. Co który dopad do wolnego wozu, ten ju przy nim
zostawa . Szpetnych, garbatych i krzywych w ród Polan nie by o, a dziewoje wiedzia y po co
jad , wi c parowanie czyli kojarzenie par nast powa o nie na zasadzie dobierania si , lecz
przyj ty by ten, który si akurat trafi .
Reszta musia a obej si smakiem. Niektórzy nawet do tego wy cigu nie stan li,
wiedz c, e bia ek jest za ma o, by starczy o dla wszystkich wolnych m czyzn. Po ród tych,
co on nie dostali byli zreszt g ównie ci, którzy akurat polowali w odleg ych miejscach i
wcale o wy cigu nie wiedzieli.
By o jednak czterech takich, którzy si
cigali, wozy z dziewkami zaj li, a jednak
pozostali na lodzie, je eli mo na u
tego powiedzenia w skwarny dzie ko cz cego si lata.
Dwaj bracia Myszkowice dotarli do wozów przed innymi. Pocwa owali ku ko cowi kolumny
i tam zaj li wozy dla siebie i dla jeszcze dwóch swoich braci, maj cych nieco s absze konie.
Tymczasem tych dwóch wolniejszych zaj o cztery wozy bli ej pocz tku karawany, te z
my
o swoich braciszkach. Przez krótki czas Myszkowice odp dzali od „swoich” wozów
innych ch tnych, lecz w ko cu ich „zaj to ci” odebrano, wi c obie dwójki zrezygnowa y i z
tego, co inni byli gotowi im przyzna be
adnych sprzeciwów. By o ich czterech, mieli
osiem wozów, a pozostali bez niczego. W ten sposób stali si niechc co przyk adem
uszno ci powiedzenia – chytry dwa razy traci. Cho w tym przypadku mo na mie
tpliwo ci czy chodzi o o chytro , czy raczej o bratersk mi
.
Na pó mili przed Gnieznem Myszkowice wypu cili konie w skok i wnet byli przy
swoim ojcu. Myszka – te bez pary, bo utraci by
on podczas w drówki – zobaczywszy, e
aden z jego synów nie ma nagrody podszed do Wojs awa i rzek z hamowan pretensj .
- le to by o urz dzone, e ani jeden z mojej rodziny nie mo e pomno
mojego rodu.
Pójdziem szuka
on gdzie indziej.
- Myszko – powiedzia
agodz co Wojs aw – nie b
cie gniewni, nie tylko dla waszych
synów zabrak o niewiast. B
o was pami ta i wyswatam waszych synów przy pierwszej
okazji.
- Nic mi po takich spó nionych swatach. Wstyd jest wielki. Ja bez niewiasty, aden z moich
synów nie da rady wspó zawodnikom – odejdziem szuka szcz cia gdzie indziej.
- Tatko! Tato! – usi owali mu co powiedzie synowie, potr cali go w okcie – usi uj c da do
zrozumienia, e nie ma si o co zaperza , e oni sami zrezygnowali...
Lecz Myszka nie chcia nikogo s ucha – ani synów, ani Wojs awa, który próbowa
nak oni woja, by nie osadza si za daleko, by utrzymywa wi – wszak swojacy jeste my –
przedk ada zagniewanemu – z jednego plemienia.
- U agodzim tatk – obiecali synowie Myszki i odeszli za ojcem, który ani si obejrza czy za
nim pod aj .
Wkrótce po ca ej rodzinie nie by o w Gnie nie ladu. Zosta a pusta chata bez sprz tów i
naczy . Nawet kotk i jej m ode, które dopiero co zacz a odp dza – zabrali.
Zacz y nadje
wozy Kujawów. Stoj cy na majdanie ludzie przypatrywali si
przede wszystkim dziewczynom, a niewiasty dodatkowo wyposa eniu w sprz ty, narz dzia i
zwierz ta, bo niewiele tego wszystkiego pozosta o Polanom po d ugiej w drówce.
Dziewkom nie da o si niczego zarzuci – wszystkie by y zgrabne, cienkie w pasie, a
powy ej i poni ej kibici – takie jak potrzeba. Przewa
y w osy jak jasny , wyczesany len,
czarnych by o niewiele. Oczy przewa nie barwy jeziora przed zachodem s
ca – niebieskie,
ale nie ra ce, cho trafia y si i lazurowe niby pogodne niebo, albo barwy chabru czy fio ka.
Niekiedy spod cienkich, czarnych brwi patrza y ocz ta piwne, a jeszcze rzadziej czarne, jak
niebo w bezgwiezdn noc, albo zielone niczym pierwsza wiosenna ru
kowa.
Wojs aw poprosi wszystkich doros ych na majdan. Szli nios c kobia ki z serwetami i
ywno ci . Rozk adali serwety, zastawiali je zwyk ymi, codziennymi potrawami i zapraszali
Polan do cz stowania si .
- Wy cie na nowi nie – mówili – kiedy odp acicie go cinno ci . Teraz jedzmy wspólnie
nasze.
Na u
onych pniach zasiedli z Wojs awem starsi Polanie i troch Kujawów.
- Je li cie ciekawi naszych domostw – mówi Wojs aw – mo ecie ogl da . Ale wasze córy
nie tu b
mieszka . Jak naj pieszniej zaczniemy zasiedla tereny, dane nam przez Mi osza.
Nasi m owie sprawni w budowaniu chat i budynków gospodarskich. le waszym córkom
nie b dzie. Wiem, e u was obyczaju weselnego nie ma, a do czasu narodzin pierwszego
potomka. Tedy i my zaniechamy naszych obrz dów i b dziem sprawia gody w miar
przybywania dzieci tek. Ale gdzie to m odzi? – popatrzy w stron opuszczonych wozów.
- Znajd si – powiedzia jeden z Kujawów. Wiedzcie Wojs awie, e radzi by my pojecha z
naszymi córami na nowe miejsce. Mo e si zdamy do pomocy... No i zawieziem posagi –
jako mówi K okocze – wiana po naszemu. Jeno wozów nie zostawim, musicie to wiedzie ,
by cie na to nie liczyli i potem zawodu nie doznali.
- Nic to – powiedzia Wojs aw – wozów narobi sobie nowych. Mamy takiego, który robi
szprychy i ko a obwodne. Mamy te mistrza od robienia piast z elaza. Jeno rudy nie mamy
na tyle... Tedy piasty drewniane na razie by musz . W ostateczno ci mo em zbija ko a z
tarcic – takie, jak w waszych wozach.
- Rudy wam mo em dostarczy . Da si naby od Popielidów. Jeno bardzo wysoko sobie ten
towar ceni .
- Mo e przyjm zap at w sporz dzanych przez nas ko ach. Albo przy
ludzi na nauk do
naszego piasta – ko odzieja...
Tak uradzali starsi. Tymczasem wozy nadal by y opuszczone. Dziewki zsadzone na
ziemi przez swoich przysz ych m ów sz y z nimi obj te w pasie i same si przytulaj c nie
za mocno, ale i nie za s abo do pola skich boków.
Pary sz y w stron lasu, by mo e szukaj c cienia. Czy znalaz y w lesie jeszcze co
innego – na przyk ad k py mi kkich traw lub mchu i czy zale
o im na szybkich godach
wed ug gopla skiego obrz du – nikt nie móg powiedzie , bo wszyscy inni nie mieli ochoty
podgl da .
Kiedy Nykon, wróciwszy do chramu opowiada Mi ce o przyje dzie karawany wozów
i o tych parach, ta patrzy a na niego z jakim napi ciem na twarzy i w oczach. A po
wys uchaniu opowie ci rzek a.
- Jam te Goplanka. eby ty by Polaninem...
Rozdzia IX
P O Z N A N I E
Nad Lednic przyby Turosz z tymi Polanami, dla których nie starczy o Kujawianek.
apa y ju pierwsze przymrozki i zdarza y si pojedyncze dni, w których posypywa o
niegiem.
- Jako wam si tu yje? – zapyta Nykona i Mi
po powitaniu.
- Ca kiem dobrze – powiedzia Nykon – zapasów mamy cho by na dwa lata, a ja – nie
chwal c si – do polowania zdatnym. Za Mi ka gospocha najprzedniejsza.
- Niewolni uk adni? Chcieli cie, by zaprzesta ich strze enia – to ostawilim. Nie zbie ali?
- Nie, chaty sobie trzy postawili. Sporz dzili uki i dziryty. Poluj , wiosn b
rol sprawia .
Ziarna na siew by si przyda o i wi cej toporów do karczunku.
- Radbym Wojs awowi przekaza , jeno e my z Gniezna wybylim. Zdaje si , e ju tam nie
powrócim.
- Obrazili cie si czy cie co z ego zrobili?
- Niby wszystko dobrze, jeno przykro patrze na te babsko – m skie czu
ci, jak si samemu
nie ma do kogo przytuli . I mieszka , prawd mówi c, nie ma gdzie, bo we wszystkich
cha upach ma
stwa. Niewiastom rosn brzuchy, wnet im samym nie b dzie za lu no.
- To cie por wybrali nieszczególn – zimno idzie i zawieje.
- Ruszylim dawno. Jeno my byli w go ciach na nowinach. Pomagalim budowa obej cia
szcz liwym onkosiom.
- Wszyscy ju pourz dzani?
- Inaczej by nas tu nie by o! Od G sawy a do Nied wiad porozrzucani w przysió kach, ale
maj pouk adane stosy sygnalizacyjne. W miejscu rozgraniczenia z Kujawami za
ylim wie
Godzimierz. Kujawy znale li nieopodal rud na elazo, jeno b otnisto tam, nawet miejscami
spore bagno. A zima nam nie straszna. Za po niej wiosna. Mo e i dla nas rozkwitn w t por
serca jakich m ódek...
Tu westchn ci ko i oczy spu ci na pod og z grubych tarcic, mo e szukaj c na
równej powierzchni obrazu niewiasty, z któr – jak s ysza – trudno jest czasem wytrzyma ,
lecz bez której – jak wiedzia –
jeszcze trudniej. Machn r
przed oczami, jakby
odp dzaj c czarne my li.
- Nie pojechaliby cie z nami? – zwróci si do Nykona. Obecno kap ana zawsze wprowadza
w ycie grupy pewien umiar, uspokaja.
- Jak e tak, a có z chramem?
- Zima niedaleko. Przez zaspy trudno tu b dzie z Gniezna przebrn , nie zjawi si tu nawet
pies z kulaw nog .
- Nie lza ostawia Mi ki samej. Wi lany niby pokorne, lecz kto wie czy nie pomy
o z ym,
je li bez opieki zostanie.
Mi ka rzuci a na Nykona spojrzenie, w którym zawiera y si pro ba i oczekiwanie.
Powiedzia a z namys em, jakby pytaj co.
- Mog abym jecha z wami...
Nykon achn si .
- Ot, wymy li a – powiedzia – gdzie ci na lute mrozy rusza si z ciep ej izby?
- Nie ma adnych mrozów, jesie dopiero. Tak ci prosz – zgód si .
- Ani mowy! – powiedzia , na co dziewczyna zareagowa a obleczeniem twarzy w bezbrze ny
smutek. Ci kie rz sy opad y jej do do u, zakrywaj c renice. Spod rz s wyp yn y powoli
dwie wielkie zy.
- Nie mog ci zabra , za ci ko dla ciebie. Ju lepiej zostaliby my oboje na miejscu –
powiedzia Nykon tonem, wskazuj cym zdenerwowanie.
- Da abym rad . Obiecuj by dzielna i pomocna.
Na razie nie by o o tym dalszej rozmowy. Mi ka chodzi a smutna i cicha, a Nykonowi
co robi o si z sercem, stawa o si jakie mi ciutkie i wra liwe. Od serca ta mi kko sz a do
owy. Szkoda mu si zrobi o tej biduli, samotnej tu prawie na odludziu. Sam mia ochot
jecha . Jednak postanowi , w trosce o Mi
, z wyjazdu zrezygnowa .
Wieczorem powiedzia szorstkim g osem.
- Nie jedziemy, trzeba nam tu zosta .
- Kiedy – zdaje mi si – ty masz ochot jecha . Jed , a ja zostan . B
na ciebie czeka .
Zastaniesz po powrocie ciep izb i gor ce mleczko dla zmarzni tego. Kiedy powrócisz?
Powiedziawszy to, skry a si w sypialni. Poszed za ni i j przekonywa , e nie
mo na, e strach, e trzeba rozs dnie.
Ona potakiwa a, potwierdza a, zgadza a si , by a uleg a i cicha.
W wyniku tej zgodno ci, jakim dziwnym trafem co si w Nykonie odwróci o i po
paru godzinach powiedzia suchym g osem.
- Niby uk adna, a patrzysz, jakbym ci nie wiadomo jak krzywdzi . Pakuj swoje odzienie w
uby! – Pojedziesz. Pojedziemy – poprawi si . Ale je li zaczniesz narzeka na trudy, tak ci
siedzenie spior , e d ugo nie b dziesz chcia a siada .
Mi ka podskoczy a rado nie, rzuci a si Nykonowi na szyj i uca owa a go w oba
policzki.
- Ju my la am, e mnie nie lubicie – powiedzia a. A ja was mi uj !
- Zamiast ojca i matki, zapewne.
- Gdzie tam. Gdyby cie wy byli na miejscu Gniewosza – nie uciek abym.
Potem, kiedy u
yli si do snu, osobno – jak co dzie , pod piewywa a w my lach - te
dzie mi rosn brzuch, a potem Nykon we mie dzieci na r ce i powie – to moje- i ja
zostan jego on , hej!
Wyruszyli nazajutrz, zostawiaj c Toporczykom piecz nad ca ym dobytkiem. Jechali na
zachód, bo tylko tam spodziewali si znale to, czego szukali. Postanowili jecha a za Odr ,
gdzie yli S upianie i Sprewianie. Tam Niemce jeszcze nie bywali, mo e w spokojnej okolicy
znajd przychylne im niewiasty...
W po udnie zerwa si zi bi cy wiatr. Wia , wia – i przywia czarne, grube
chmurzyska. Nadesz y stamt d, dok d jechali. Przynios y obfity nieg widoczny jako bia e
smugi, lec ce przed oczami prawie poziomo, wista o i ci o w oczy, a ziemia szybko
pokrywa a si nierównymi zaspami. Potem ucich o i p atki pada y pionowo w ciszy nie
zak ócanej innymi odg osami, prócz tych, które wydawali sami i ich konie. W tej dziwnej
ciszy prawie s ysza o si narastanie mrozu. To z udzenie powodowane by o coraz
mocniejszym szczypaniem policzków i palców ko czyn. Cz owiek – chc c nie chc c – musia
kierowa my li ku temu piek cemu napastnikowi, zajmuj cemu coraz to nowe okolice cia a.
W absolutnej prawie ciszy bra o si w asne my li za s owa, g
ne s owa – a post powanie
mrozu, jego wkraczanie na nowe obszary w asnego jestestwa bra o si za obce kroki, g
ne
kroki.
Ros y pok ady bieli, utrudniaj c koniom posuwanie si do przodu. Mróz coraz bardziej
si nat
. Wszyscy mieli na g owach futrzane czapy, w których marz y tylko ods oni te
oczy, nozdrza i wargi. Za to w nogi, cho okryte futrzanymi butami by o zimniej i zimniej, a
w ko cu Mi ka przesta a swoje czu .
Nykon zauwa
zmaganie si dziewczyny z mrozem i jej rezygnacj z walki.
- Ruszaj stopami! – prawie krzykn – bo odmrozisz nogi i postradasz je. Ale ona nie
wiedzia a nawet czy nakaz jej my li jest przez stopy wykonywany. Zdawa o jej si , e robi,
co ka e Nykon, ale ruchu stóp nie czu a.
- Podci gnij nogi na k – powiedzia – okryj ci ca futrami.
Opatulona, wygl daj ca jak futrzana kula, okrywana spadaj cymi z niej co jaki czas
warstwami niegu d ugo nic nie czu a, lecz wreszcie stopy da y zna o swoim istnieniu.
Pobolewa y, bola y – potem zacz y by zimne – wyra nie czu a zimno dotykaj cych do
siebie palców, a potem zacz y si zaciepla . Rdze futrzanej kuli poczu si dobrze, zrobi o
mu si przytulnie, zobaczy pod przymkni tymi powiekami wn trze cieplutkiej izby i zasn .
Zbudzi o j zatrzymanie si wierzchowca. Z chmur nadal sypa o, cho wida tego nie
by o – czu o si tylko p atki osiadaj ce i troch topniej ce na odkrytych kawa kach twarzy.
By o ciemno. Nie widzia a nikogo, lecz czu a, e inni s w pobli u.
- Nykonie! – zawo
a pó
osem.
- Jestem – ozwa si z przodu – ciep o ci?
- Ciep o, ino nic nie wida . Jedziemy czy stoimy? Nie pogubim si w tej ciemnicy?
- J zyk, s ysz , nie zamarz ci. Zaraz jedziemy dalej. Konie trzymaj si same jeden za
drugim – nie potracim si .
- Nie staniem na nocleg?
- W takiej pogodzie nie da si skrzesa ognia. A bez ognia i ogrzewania od ko skiego cia a
zamarzniemy bez ruchu. Na otwartym powietrzu musielibym maszerowa na nogach. To ju
lepiej na koniach.
- A one nie ustan ?
A one, jakby s ysza y i rozumia y o co chodzi – zacz y si coraz cz ciej potyka , co
by o oznak wyczerpania.
- Hej, Turosz! – krzykn Nykon – Musim stan !
- Hoola! – da o si s ysze z czo a pochodu – stajem! Zsiada , konie zostawi i podej do
mnie!
- Ty, Mi ka, nie z
! Sied tam, gdzie ci dobrze! – powiedzia Nykon.
Wnet wszyscy, prócz Mi ki, zaj li si robieniem du ych nie nych kul i ustawianiem z
nich cian, gór zbli aj cych si ku sobie. Ustawili trzy takie niby piramidy niegowe.
- Teraz wyci mieczami wej cia! – us ysza a g os Turosza.
Zjawi si przy jej koniu Nykon, poczu a to raczej ni us ysza a. Zacz z niej
zdejmowa okrywaj ce futra.
- Wejdziem do rodka niegowego domu – powiedzia . Tam wkrótce zrobi si ciep o od
oddechów. Trzymaj sil mnie, bo jak pu cisz, to si b dziem musieli nawo ywa .
Poprowadzi j za r
gdzie w t ciemno . Sz a, dziwi c si , e ktokolwiek mo e si
w takiej mie orientowa i gdziekolwiek trafi . Nykon stan , wi c zrobi a to i ona.
- Przy samej ziemi – powiedzia – znajdziesz otwór. Trzeba si przeze przeczo ga do
wn trza. Poczekaj na mnie zaraz przy otworze. Nied ugo przyjd .
Poczu a, ze Nykon gdzie odchodzi. Ju mia a zacz obmacywa
niegow
cian , by
znale ów otwór, gdy us ysza a
osne r enie kilku koni.
- One biedne – pomy la a – pewno ostawione same i nikto im nawet siana nie odwi za od
kulbaki. Pójd je poratowa . Trafi po odg osach.
Sz a dzielnie, brn c w kopnym niegu. Zacz si do niej dobiera mróz, wi c
przy pieszy a – przecie Nykon niedawno powiedzia , e zamarza si , jak si nie rusza.
Konie musia y by z jakiego powodu niespokojne, s ycha by o ich chrapliwe
oddechy, potupywanie kopytami i g
ne r enie.
- Co im jest niedobrze – pomy la a. Za to atwiej mi do nich trafi w tej ciemnicy, kiedy je
ysz .
Przygotowa a nó , by nim odci od siode jakie wi zki siana. Brn a z tym nagim
ostrzem, trzymanym przed sob , co dawa o poczucie mo liwo ci obrony. Wiadomo, e przed
niczym rzeczywistym. Ale zawsze to bro , wi c mo e przed czym obroni...
Konie zachowywa y si coraz niespokojniej. S ysza a niegdy takie, jak teraz kwiczenie
koni i wtedy mówiono jej, e to wilki atakuj , chc c konia po re , a on wzywa pomocy.
- Ju wam id na ratunek ! – krzykn a.
Co hamowa o jej kroki, co sk ania o, by uda a si po pomoc m czyzn, lecz przecie
obieca a nie marudzi i by dzielna. Nykon móg by j ofukn lub – co gorsza – mia si z
niej.
Nagle skoczy na ni zwierz wielki i srogi. Nie widzia a skoku, lecz poczu a na oczach i
wargach gor ce ziajanie i ci ar wielkich ap na barkach. Przewróci a si , nó wypad jej z
ki. Pisn a raczej, ni zawo
a.
- Nykonie! Ratuj!
Us ysza ten pisk, akurat podchodz c do wej cia, przy którym zostawi Mi
. Ruszy
najszybciej jak móg w stron us yszanego wezwania. Mi ka, gramol c si nie us ysza a jego
kroków. Za to us ysza a g os ca kiem bliski i nie grubszy od swojego.
- Zbój! Do nogi!
- Uff. To pies – pomy la a Mi ka z ulg .
Podnios a si w ko cu na kolana, nieg by prawie równo z jej plecami, zapada a si
jeszcze g biej, ale postanowi a znale zgubiony nó . To by a rzecz drogocenna, szkoda by o
utraci co , co wcale atwo dost pne nie by o. Maca a bezskutecznie, staraj c si szuka
dok adnie, nie opuszcza
adnego kawa ka o nie onego pod
a, gdzie przecie musi tu
le
, nie móg odfrun .
- Pies trzyma jaki nó w pysku, to twój? – us ysza a.
- Mój, chyba zgubi am jak mnie ten twój zbój napad .
- Có tu robisz w tak por ?
- Jestem z innymi, jedziem na zachód – za Odr . Stan lim odpocz .
- A ty co za jedna? – da si s ysze g os nadchodz cego Nykona. Nie pob dzi
?
- Eee tam. Po sid a przysz am. Trzeba powyjmowa i pod dach schowa , bo zasypie i do
odwil y nie b dzie z nich adnego po ytku.
- To nie móg m jakowy przyj ?
- Jakby cie wiedzieli – nie móg . O stajanie moja wie , mo e radziby cie odpocz w ród
ludzi?
S ysz c jakie g osy, ze nie nych schronie wyczo giwali si inni i podchodzili do
rozmawiaj cych.
- Czyim imieniem prosicie w go cin ? – da si s ysze g os Turosza, przecie nie od siebie,
bo cie bia og owa.
- Co wam przyjdzie z imienia? Przecie cie tu obcy i nikogo nie znacie. Zbierajcie konie i
chod cie ze mn , je li wola. Ugoszczeni b dziecie jak nale y.
Turosz wyda komend . Pozostali w rodku woje opuszczali niegowe domki.
Wzywano konie, chwytano je przy pysku i w ruchu Polanie ustawiali si w szereg,
maszeruj cych za przewodniczk , Nykon wsadzi Mi
na konia, przypuszczaj c, e trudno
jej b dzie nad
za innymi.
Pr dko zobaczyli wiate ka, s cz ce si przez szpary w okiennicach wielu chat, ca ego
rz du, maj cego zako czenie gdzie dalej – wie musia a by du a, w
ciwie d uga. W nik ej
po wiacie rozproszonego przez mrok nocy wiat a majaczy rz d wierzb po drugiej stronie
drogi. Wierzby, d wigaj ce na nagich ga ziach ci ar wie ego niegu wygl da y jak duchy
jakie, widma – pilnuj ce brzegu drogi, by nikt nie zab dzi , nie zszed w pole i nie
zawieruszy si w nie nej zadymce.
- Tu czekajcie – powiedzia a przewodniczka i posz a do jednego z domostw. By a tam
nied ugo. Wybieg a z pochodni w r ku, wszyscy Polanie zobaczyli, e jest m oda i niegruba
.Zab bni a do s siedniej chaty, za chwil do nast pnej. Wysz y dwie zakutane niewiasty,
dziewczyna co im mówi a, one odpowiada y, kiwa y g owami, jedna posz a stuka do
nast pnej chaty, a druga podesz a do jednego z koni, chwyci a za uzd i poprowadzi a ku
budynkom gospodarskim. W
ciciel konia zrozumia , e ma i za ni , a pozostali zobaczyli,
e przewodniczka prowadzi ich dalej mi dzy rz dami z chat i z wierzb.
Przy nast pnej chacie sta a zakutana w chusty kobieca posta . Podesz a do najbli szego
konia, wzi a go za uzd ... Ten obraz Mi ka widzia a tyle razy, ilu by o Polan. W ko cu
zostali na drodze tylko ona, Nykon i m oda przewodniczka.
- Jedn chat pomin li my. No, i jest jeszcze moja – powiedzia a obca dziewczyna. Wy
dziecie moimi go mi. Chyba jeste cie par ?
- Tak – powiedzia a Mi ka.
- Nie- odrzek w tym samym czasie Nykon.
- Wyja ni si potem – powiedzia a dziewczyna. Chod cie za mn .
Przeszli obok ca kiem ciemnej chaty i zaraz by a ta pierwsza, z której dziewczyna
wynios a pochodni .
Dziewczyna wesz a pierwsza niskimi drzwiami, za ni Mi ka, na ko cu Nykon,
schylony z obawy przed uderzeniem w odrzwia.
Za drzwiami by a niska sie , tu ju Nykon móg sta wyprostowany, cho waha by si
przed wykonaniem mocnego podskoku. Otwar y si drzwi do izby o wietlonej kilkoma
smolnymi pochodniami, tkwi cymi w szparach cian.
- Pokój temu domowi i gospodarzom. Dobra wszelkiego i opieki bogów ycz , o go cin
prosz c – mówi , k aniaj c si w pas, Nykon.
- Wnijd cie dobrzy ludzie. Chleba, mleka i ciep ego k ta dla was nie zabraknie, a nam od tego
krzywda si nie stanie – odrzek a m oda niewiasta, której sukni trzyma o si ma ymi
cz tami mo e dwuletnie pachol .
- Moja siostra to jest – powiedzia a dziewczyna, która ich wprowadzi a.
- Moja siostra to jest, Jarka - powiedzia a gospodyni i obie siostry gruchn y miechem, a
go cie zastanawiali si która z nich ma na imi Jarka.
Proszono ich rozdzia si ze skór. Zdejmowali futra jedno po drugim, robi c si cie si i
cie si, a w ko cu siostry znowu si za mia y.
- Weso e bardzo, lubi je – pomy la a Mi ka dopiero teraz widz c, e by o jej zimno, a w
chacie pal si szczapy w kominie oraz ogie w niskiej kuchni zastawiony z góry garnkiem,
w którym co si zaciepla, bo para z garnka unosi si do góry i ginie pod szerokim,
drewnianym okapem.
Od tych ogni rozchodzi o si mi e ciepe ko. Musia o dociera do wszystkich, w ka dym
razie dotar o do Mi ki i wyp dza o zamróz z najdrobniejszych zakamarków cia a.
Gospodynie krz ta y si po izbie, stawia y na stole potrawy, nalewa y z garnka na
kuchni gor ce mleko do du ych, glinianych kubasów, do tej bia ej gor co ci wk ada y ychy
stego miodu i kawa ki mas a.
- Prosim siada do sto u – powiedzia a starsza.
Usiedli, grzali r ce o kubki i popijali drobnymi yczkami o ywczy napój. Patrzyli na
kr
e chleby na stole, w
ciwie placki czy podp omyki. Patrzyli na u
one na plackach
porcje ugotowanego drobiu i nie wiedzieli czy mo na to je . Mi so i mleko by y dla nich
zestawem nie do przyj cia, ka dy Polanin i Goplanin wiedzia , e od tego mo na zachorowa .
- Jedzcie – zach ca a gospodyni – pójdzie wam na zdrowie – nie jest po
owane.
Wymawiali sil , e nie g odni, nie wypada o przecie robi przykro ci krytykowaniem i
zastrze eniami.
Do drzwi chaty kto zastuka . Gospodyni poderwa a si i wybieg a do sieni.
- Kto tam – us yszeli jej pytanie.
- Jam jest Turosz – pad a odpowied . Przyby em razem z waszymi go mi.
Po chwili gospodyni i Turosz weszli do izby, go – poproszony – usiad przy stole, nie
chcia je – t umacz c, e ju nakarmiony i napojony.
- W chacie, do której mnie zawiedli cie – mówi – choroba jest. Dzieciska p acz , gospodyni
prosi a je i pi , ale porykiwa a co chwil jak mu ka na ce, gdy ma al do wiata. W ko cu
polecia a gdzie i wróci a z m czyzn . Ten dawa dzieciakom jakie leki, powiedzia – e
przezi bione i uszy ich od tego bol , musz spa , mie spokój, a ja powinienem przenie si
gdzie indziej. Zaprasza do siebie, lecz jego domostwo wyda o mi si jakie dziwne, jakby nie
zamieszka e, wi cem przyszed tu, gdy mi powiedzia , i
cie w tej chacie.
- Wy te mi sa nie lubicie? – spyta a Turosza m odsza niewiasta.
- Lubi – popatrzy po stole – jeno w zestawieniu z mlekiem
dek mo e popsu .
- To my zawsze tak jemy. Mleko s
y nam do popijania po wszystkim – powiedzia a starsza
z sióstr. I jeszcze nikomu nie zaszkodzi o. Szkodzi, owszem, ale tylko wtedy, gdy jest
nadkwa nia e. Ale przegotowane – nigdy.
- Dobrze wiedzie – powiedzia a Mi ka, teraz ju wiecie czemu my si wymawiali.
- Tedy zjedzcie teraz, wyg odniali by musicie po walce z zawieruch i mrozem –
powiedzia a gospodyni.
Zabrali si ochoczo do podp omyków i drobiu. Nasycili g ód i ... nie doczekali si na
kr cenie w rodku brzuchów, daj ce natychmiastowego udania si tam, gdzie ka dy –
nawet najdostojniejszy – piechot chodzi.
- My la em, e w tej osadzie same niewiasty i dzieci jeno, nimem zobaczy tego lekarza.
Dzieci macie – zwróci si do gospodyni – m na owach?
- W ziemi, ju par lat, trzy prawie.
- Wybaczcie, nie wiedzia em, bardzo wam wspó czuj , al mi was.
- Najgorsze ju przesz o, al min szybko, a i rad sobie dajem bez pomocy m skiej.
- Wszyscy m owie z tej osady zgin li na wyprawie – powiedzia a druga siostra.
- O, to dopiero nieszcz cie – wyra ali swoje zmartwienie go cie.
- To wina tego – jak go nazwali cie – lekarza – powiedzia a gospodyni. Namówi naszych na
wypraw . On z niej wróci , a oni... mówi – wróc pó niej ze zdobycz . D ugo my czeka y,
która z nas nasz a w lesie pobojowisko. Nasi tam le eli i drugie tyle obcych. By o, jak
powiada ów przedawczyk.
- Có e powiada ?
- Wkrótce si najd – mówi . No, i nasz ym. Chlipn a na wspomnienie przykrego pewnie
obrazu, otar a r
zy i mówi a dalej.
- Chcia ym zada Druznie mier . I gdyby si by broni – ju by nie
. Lecz on stan bez
ruchu, ca kiem poniecha obrony. Da
my mu spokój. yje tu nadal z synaczkiem, starszym
od mojego, Zdruzno go nazwa . Jest z nimi stara cho opka przywleczona z jakiej wyprawy.
adna z nas nie da mu nic, dobrego s owa nawet.
- Przecie dzi pomóg chorym dzieciom – powiedzia Nykon.
- Matki rzecz – dla dzieci zgodzi aby si na pomoc nawet najgorszego z najgorszych. Ale
przebaczenia dla niego nie b dzie – naszym dzieci tkom ojców pozabiera !
- Wiecie na pewno, e to on winien?
- Sam wróci
yw, a nasi martwi. Jeszcze si naigrawa – najd si ...
Nykon zamy li si , poduma d
sz chwil i rzek .
- Radbym go ci u tego cz eka. Mo e on nie tak bardzo winny, jak wam si zdaje. Dziwny
jaki jest – wróci sam i nie ba si , cho wasi wszyscy pobici... Od mierci gorsze wyrzuty
sumienia. A on sumienie mie musi, je li pomaga dzieciom jednej z was. Pogada bym z nim.
M odsza z niewiast pocz a bez s owa nak ada na siebie wierzchnie odzienie. Nykon
poszed w jej lady, a za nim po piesznie Mi ka, jakby by o oczywiste, e gdzie on – tam i
ona.
Poszli do s siedniej chaty, która nadal robi a wra enie pustej.
Po ich wyj ciu gospodyni rzek a do Turosza.
- Ostawili cie doma on ?
- Nie mam ony. Jad szuka za Odr .
- A jakby cie co po drodze spotkali?
- Was mo e?
- Mo e mnie. Nie odepchniecie, je li dzi w nocy wejdzie wam do
a niewiasta?
- Jeszczem niewiasty nie próbowa . Bardzom ciekaw tego specja u. Nie odepchn .
Rozdzia X
D R U Z N O
Uporczywe pukanie, walenie wr cz spowodowa o w ko cu jaki ruch w g uchej, zda
si , chacie. Przez szpary w okiennicach zacz o przeziera
wiat o. Skrzypn y drzwi
wej ciowe. G boki, m ski g os zapyta .
- Kto zacz? Sta o si co komu i znowu pomoc potrzebna?
- Go ciny szukamy – powiedzia Nykon – w drodze jeste my.
- Wejd cie, jak ju na mnie trafili cie – powiedzia g os bez przesadnego entuzjazmu.
Odprowadzaj ca ich dziewczyna umkn a, niby majak senny albo motyl, który poczu ,
e w tym miejscu nic s odkiego nie ma. Nykon, a za nim Mi ka – jak nieod czny cie –
weszli do wyzi bionej izby.
- Wybaczcie – rzek gospodarz – jad o nijakie nie gotowe i zi b du y. Nie spodziewa em si
go ci w tak pogod .
- Prawie przesta o pada – powiedzia Nykon. A co do jad a – to nie g odnim. Byle my si
jeno przedrzema mogli, a jak za niemy w naszych futrach – zi bu czu nie b dziem.
Gospodarz odwróci si przodem do go ci. W osy mia jasne, grube, z dawna wida nie
strzy one. Twarz poci
a, kszta tna i niada obraca aby ku sobie niejedno niewie cie
spojrzenie, gdyby nie co w tym obliczu niesamowitego, co zmusza o do pr dkiego
odwrócenia albo spuszczenia wzroku. By y to oczy – wielkie i jarz ce si
ci , niby lepia
wilka. Zamiast kr
ych t czówek te oczy mia y g sto rozsiane, l ni ce,
te c tki. renice,
mimo s abego o wietlenia nie rozszerza y si – przypomina y raczej czarne kropki
niewra liwe na wiat o. Robi y wra enie nieruchomych, wpatrzonych w jaki bardzo odleg y
punkt.
- Byli cie u kogo – powiedzia – za ma o tam miejsca?
- Wy cie Druzno? – ni to zapyta , ni stwierdzi Nykon. Przyszlim do was pogada . Zechcecie?
- Pogada mo na, je li b dzie o czym. O niektórych rzeczach nie warto.
- Sta o si wam co w oczy? Chorzy cie? Widzicie dobrze?
- Nic mi nie jest. Widz lepiej od was, bo i w nocy i w dzie .
- Nie b
cie gniewni. Nie z pró nej ciekawo ci pytam. Umiem pomóc, gdy kto chory.
- Chorej duszy aden lekarz nie pomo e, nawet czas... Chyba e umiecie przesz
zmienia .
- Jest lekarstwo na przesz
. Znajduje si w czasie pó niejszym – mo e nied ugo, mo e za
wiele lat, a w chwili zgonu na pewno.
- Chyba przyjdzie mi poszuka tego ostatecznego lekarstwa – powiedzia gospodarz.
- To wiecie, e przyjdzie samo. Bylim w jednej chacie – zacz Nykon inny temat. Tam was
nazwano przedawczykiem i uznano winnym mierci wszystkich tutejszych m ów.
- Nie dziwi si z
ci tych niewiast – powiedzia Druzno. M ów straci y, s dz , e przeze
mnie, bo nie wiedz jako by o.
- A jako by o?
- S dzi chcecie by ? Co wam do tego?
- Przysz o mi do g owy jedno lekarstwo dla was. Nie wiem czy skuteczne, gdy za ma o o
was wiem.
- Dla mnie? Lekarstwo? – spyta ze zdumieniem Druzno.
- Powiedzcie jak sprawa wygl da z waszej strony, to ja wam powiem co to za lek, mog cy
przynie wam ulg , a mo e i pe ne wyleczenie.
- Musieliby cie d ugo s ucha .
- Po tom przyszed .
- Tedy siadajcie – wskaza aw , stoj
przy cianie.
Siedli. Mi ka z widoczn ulg – i zaraz przytuli a si do ramienia Nykona. Zacz a
podrzemywa , co si jej zaczyna o ni i co jaki czas mamrota a niewyra nie albo
wykrzykiwa a par s ów. Wtedy Nykon przytula j lekko do siebie, a gdy sen zdawa si
szczególnie dokuczliwy – g adzi po jasnych w osach. To j w widoczny sposób uspokaja o,
zaczyna a l ej i równiej oddycha . A do nast pnego snu.
Mi ka spa a, a Nykon s ucha opowie ci gospodarza.
- Wieszczem by em. W wi tanie – mówi Druzno. Którego lata zjawi si w chramie cz ek
odziany niecodziennie – w bia sukni a do ziemi, z kapturem, któr to sukni nazywa
habitem. Przyj em go na pomocnika, bo chcia , a jeden z wieszczków wie o pomar .
Robotny by i ch tny do wszelkich pos ug. Cichutki, cierpliwy – pokorny nawet – potrafi
przez wiele dni nie wypowiedzie ani jednego s owa. Spodoba mi si , wi cem by ciekaw
przyczyn jego milkliwo ci. Zacz em z niego wyci ga – kto zacz, sk d i po co przyby .
Okaza o si , e ma swojego boga jedynego a mi osiernego, który zaleca pokor i milkliwo .
Spojrza na Nykona czy s ucha, stwierdzi , e go ma napi
uwag i nie drzemie,
wi c opowiada dalej.
- Mówi mi o tym swoim bogu, a w pewnej chwili zauwa
em, e to i mój bóg. Uczciwo
nakazywa a zrezygnowa z wieszczenia, je li si przesta o wierzy w jego prawdziwo i je li
si uzna o dotychczasowych bogów za nic nie znacz ce wyobra enia tych, którzy o
prawdziwym bogu nie s yszeli. Porzuci em wi c bo ków i pow drowa em tam, gdzie mój
nowy przyjaciel w yciu i wierze poradzi . Doszed em do miasta wielkiego jak ca a okolica
tej wsi. Z jednego ko ca na drugi trzeba by o i wi cej jak pó dnia. Roma si to miasto
zwa o.
Przerwa na troch , rozdmucha w gle na kominie, podrzuci chrustu, na
par
szczap.
- Zimno waszej niewie cie by mo e, ch ód tu jak w psiarni.
- W futrach jest, mo e przetrzyma. Ale dzi ki za trosk .
- W tym mie cie – ci gn swoj opowie Druzno – ró nem rzeczy robi , ró nych rzeczy si
uczy . Najwa niejsze, em po ró norakich obrz dach, w tym po najwa niejszym – który
chrztem zw – sta si pe noprawnym chrze cijaninem. Potem wróci em do wi tany, gdzie
ów chrze cija ski mnich, co mia mnie zast powa w chramie, zawar wrota wi tyni i
rozg asza , e silniejszy od s owia skich bo ków Pan wygna ich do puszczy. Ów e zakonnik
udzieli chrze cija skiego lubu mnie i mojej wybrance. Po roku urodzi nam si synek.
Otrzyma na chrzcie imi Hildebrand.
em z pracy r k. W niedziel , jak po chrze cija sku
zwie si siódmy dzie
wi teczny, odpoczywa em i modli em si z on na nabo
stwie
odprawianym przez mnicha w naszym domu.
Którego lata na gród by y dwa napady. Najpierw najechali Niemce, a potem
Pyrzyczanie, mówi cy s owem, lecz egnaj cy si krzy em i b
cy w wielkiej przyja ni z
Niemcami. Owi Pyrzyczanie uprowadzili moj
on .
ugo rozpacza em. Pyta em mnicha co na to nasz Bóg, e chrze cijanie chrze cijan
krzywdz . Odpar , e Bóg do niczego nie przymusza, jeno namawia, nak ania, by drugich
mi owa – nie tylko chrze cijan i przez to zas
na nagrod dla w asnej duszy.
Pyta em azalim zas
na kar . Odpar , e czasem Bóg próbuje cz owieka, zsy aj c
na cierpienie, a potem nagradzaj c tym bardziej, im wi cej cierpi cy zniós – bez my li o
zem cie, wybaczaj c krzywdzicielom.
Nie mog em si nagi do wybaczenia. Zrobi em synaczkowi wygodne le e mi dzy
dwoma ko mi, sam siad em na trzeciego i ruszy em mi dzy Niemców szuka
ony i pomsty.
Znalaz em lad. on uprowadzono na Pomorze. Szuka em d ugo, a znalaz em tego,
który moj niewiast porwa , zha bi , a potem sprzeda w niewol Ranom. Ale nie szukaj jej
– powiedzia , bo posz a na ofiar w Arkonie.
Przytai em si , postanawiaj c wró
. Razem z moim krzywdzicielem ruszy em na
kolejn zbójeck wypraw . Tym razem na po udnie – na
sko. P talim bra com karki i
ce, sp tanych p dzilim a tutaj. Pyrzyczanie kazali postawi bra com chaty. A kiedy robota
by a uko czona – wszystkich ubili.
Znowu ruszyli my na
sko. Tam Pyrzyczanie pojmali dziewki z plemienia Bobrzan i
przywiedli nazad do tej wsi. Tu je ug askali lub zniewolili. Bia ki, jak to one – troch si
poboczy y, pot skni y, w ko cu sta y si uleg ymi onami swoich ciemi zców.
Mnie uznali za byle kogo, bom nie chcia mordowa niewolników, a i t chat
stawia em z wielkim trudem, podczas gdy oni si
miali i p dzili do roboty
zaków.
Wy miewali mnie, a je lim co doradza – zawsze post powali przeciwnie do mojej rady.
Trafi si kupiec ze
ska. Skrycie opowiedzia em mu o poczynaniach Pyrzyczan. Nic
nie da po sobie pozna , by z Pyrzyczanami uk adny, wi c krzywdy mu nie zrobili. Tak on
dzi , ale Pyrzyczanie zostawili go przy yciu tylko dlatego, by ich zaprowadzi do swojego
sio a, gdzie – jak powiada – wszyscy bardzo bogaci. Towarów kupca by o im ma o, wi c
woleli go szpiegowa , eby potem zabra bogactwo nie tylko jemu.
Szpiegi wrócili i potwierdzili s owa kupca – warto by o napa na jego sio o. Wiosn
zosta a postanowiona wyprawa. Odradza em – prawd mówi c we w asnym interesie, bom
przypuszcza , e
anie, uwiadomieni przez kupca odepr napa , a potem przyjd tutaj
ci si za wrogo .
Moje rady, jak zwykle – nie poskutkowa y. Zrobili odwrotnie. Mnie te przymusili do
wyprawy, ostawiaj c we wsi jeno bia ki, którym powiedzieli, e przywioz
up wielki i
bogaty, bo tak wynika z moich wró b.
Zastalim
an przygotowanych. Sporo Pyrzyczan zgin o na miejscu, reszta usz a w
bez adzie. Jam si przytai z drugiej strony sio a, wi cem móg ruszy z ty u za po cigiem
wys anym przez
an.
Niedaleko naszej wsi cigaj cy dognali Pyrzyczan. By a krwawa bitka. Goni cych
by a przewaga, tedy wybili Pyrzyczan do nogi, ale zwyci zców nie zosta o przy yciu wielu.
Pods ucha em, e chcieliby uderzy na wie i wyci zbójeckie gniazdo do nogi, by
zabezpieczy si na zawsze przed napa ciami. Jednak uznali, e trzeba sprowadzi pomoc, bo
wed ug s ów kupca nasza wie by a ludna i wielka. Zda o im si , e we wsi pe no jeszcze
zbójów i bez du ych si nie da rady ich zniszczy .
Po pomoc pojecha o trzech, na miejscu zosta o dwunastu. Tych trzech ubi em z uku w
dwa dni. tuzinem pozosta ych poradzi em sobie w dziesi dni. Wróci em do wsi i tu
dumam do tej pory czym si ju pom ci , bo to nie ja ubi em krzywdziciela mojej ony...
- A teraz – spyta Nykon – jakiego boga czcicie?
- adnego – us ysza w odpowiedzi.
- Ale byliby cie, gdyby do tego przysz o?
- Jak e mog oby do tego przyj ?
- Tu wam dobrze by nie mo e. Znam miejsce dla was lepsze. Odleg e od tego miejsca,
syc cego wasz dusz gorycz i nie daj cego zapomnie krzywdy. Tam yliby cie bez
krzywdy i obaw.
- Obaw nie mam, bo o ycie nie stoj . Boj si jeno o synka. Ale jest tu z nami niewiasta
przyjazna z plemienia Redarów. Mam z ni uk ad, e gdyby mnie nie sta o – zawiezie ch opca
do Solna w ziemi Drzewian. Tam op aci em jego pobyt na d ugie lata. A jak dojrzeje – mo e
da rad wspó
z lud mi dla swojego i innych po ytku.
- Synek by by bezpieczniejszy w wi kszym oddaleniu od Niemców i Pyrzyczan, których pono
za agodnych baranków nie macie...
- Gdzie to wasze bezpieczne zacisze?
- Po ród Polan. U nich wieszczem jestem boga Swarzeca.
- Polanie? yli wokó grodu Bardowiek. Tam teraz pono Sasy, Niemce znaczy. Wy musicie
Sasów pami ta .
- Jam nie Polanin, z plemienia Goplan pochodz . Us uguj im, bo swoich kap anów utracili.
- I macie dla mnie drugi chram?
- Nie, byliby cie wieszczem zamiast mnie.
- A wy co miarkujecie czyni ? Nie chcecie by wieszczem, a mnie namawiacie?
- Radbym wieszczy do ko ca ywota. Zdolno ci do tego mam, zreszt ludzie coraz mniej
wieszczb potrzebuj , swoim rozumem si rz dz . Jeno, e u nas i u Polan wieszczowi nie lza
ony mie . A ta sikora – wskaza oczami na Mi
– droga mi jest. Mi uj j i nie chcia bym
ukrzywdzi . A ukrzywdz , je eli j odtr
. Lata za mn , lgnie, zdaje si , e mi uje mnie tak,
jak ja j . Chcia bym j poj za on .
- Na
nic wasz mo e by .
- Mi
moja wi ksza jest ni s dzicie. Chc , by by a najszcz liwsza. Jakie to szcz cie dla
odej dziewczyny
bez poczucia trwa
ci? Wiecie przecie, e m odzi maj nadziej na
wieczne i sta e szcz cie, e nigdy nie umr i dlatego wybieraj ch tnie zwi zki, wydaj ce im
si wiecznymi. Nie – chc j za on .
- Jednak to nie mój k opot.
- By oby to dobre i dla was. Spokój, zapewniony byt, bezpiecze stwo synaczka... A ja
pozby bym si jeszcze jednego ci aru. Starszy plemienia Goplan wys
mnie do
wieszczenia Polanom nie tyle z yczliwo ci, co dla szpiegowania. Tako mojego brata -
Krzesza. A my obaj Polan cenimy, lubimy i nijak nie chcieliby my im szkodzi .
- Wolicie ich od Goplan?
- Nie o to chodzi. Chodzi o to, e nie chc by szpiegiem w z ej sprawie.
- Có ja mam do waszych niech ci?
- To sprawa wszystkich S owian. Jest w naszej wi tyni przepowiednia...
- Czekajcie, a komu cie przedtem s
yli, jakiemu bóstwu?
- Nyi.
- A, to znam. Polanie maj powstrzyma napór Germanów. Mo na w to tylko wierzy , ale
sprawdzi si nie da. Nie prze yjem tylu lat, by si dowiedzie ile by o prawdy w
przepowiedni.
- S w niej dobre strony i na teraz. Jeszcze za naszego ywota mog tu przyj Niemce i
uczyni z nami to, co Pyrzyczanie zrobili z wasz
on .
Mi ka od jakiego czasu nie mamrota a ani nie pokrzykiwa a. Oddycha a po cichutku i
prawie si nie rusza a.
- Nie pisz, sroko, raczej stwierdzi , ni spyta Nykon.
- Ja te ci mi uj i mi owanie moje ma wi ksz moc, kiedy nie pi .
- Tedy mo e za atwim jedn rzecz. Czasem mi mówisz przez wy, a czasem tykasz. Nie
mog aby zawsze jednakowo?
- A jak?
- Po imieniu, na ty.
- Je li powiesz co mówi przepowiednia, to mo e...
- Przepowiednia mówi, e je li Polanie przez lat sto utrzymaj swoj niezale no od
Germanów, to potem – cho by na jaki czas stracili niepodleg
, to j odzyskaj , powiod
innych S owian przeciwko Germanom i zwyci
.
- Sto lat to nied ugo.
Obaj m czy ni za miali si z odezwania Mi ki jak z najlepszego dowcipu.
- A wiecie – powiedzia Druzno – dla tej przepowiedni móg bym jeszcze popracowa . Sto lat
rzeczywi cie nie jest za d ugim okresem.
- S ysza
, Mi ka? – ucieszy si Nykon.
- Powiedzcie co o tym chramie – poprosi Druzno.
- Obszerny jest, bo w nowym i pustym miejscu stawiany – nic budowniczych nie ogranicza o.
W w
ach skryte ko ci i by tura, dzika, nied wiedzia i wilka, co daje odpor wszelkim
zagro eniom. Jeno przyzna musz , e luda ma o, bo Polan d ugo nie b dzie wi cej, jak pi
setek. Ale yczliwi s i ofiarni. No i cho opów wi tynia ma. Dwudziestu.
- Chyba radbym wybawi was z k opotu – powiedzia Druzno. Lecz teraz podró ci ka.
niegu napada o i mro no bardzo.
- Wiadomo, e pierwszy nieg zawdy topnieje.
- A gdzie wy si podziejecie?
- Tu chcia bym
, w oddaleniu od reszty Goplan. Brat mój tako . Wzi bym chat po was,
gdyby cie nie mieli nic przeciw temu.
- Tedy b dziem si mienia , jeno musicie mnie na nowe miejsce wprowadzi .
- Wszystko b dzie za atwione jak nale y. Mi ka, zostaniesz tu i poczekasz na mnie?
- Zostan – powiedzia a bez sprzeciwu. Teraz wiem, e wrócisz.
Szczapy na kominie dopala y si , wi c Druzno na
nar cze nowych.
- Pójdziem spa – powiedzia . Sen dobrze zrobi rozgrzanym nowymi planami g owom.
Nykon roz
na pod odze futra Mi ki, u
si obok niej i swoimi futrami
przykry j i siebie. Zasn li oboje w mgnieniu oka snem bez marze , co mog oby potwierdza
teori , e ni si tylko wtedy, gdy do duszy zagl da strapienie.
A Druzno jeszcze przewraca si na awie, uk adaj c przysz e poczynania w jeden
ci g, maj cy przynie po ytek przepowiedni.
W drugiej izbie kto czeka , a za nie A kiedy to nast pi o, jego starka za eg a
kaganek i pocz a pakowa rzeczy do wyjazdu. By o jej za jedno gdzie jej wybawiciel z
dzy – najgorszej do zniesienia, bo w ród swoich – ka e do ywa resztek dni.
Rozdzia XI
C H O O P I
Mróz i nieg – pierwsi wys annicy zimy – pogrozili jeno i wkrótce znikn li. Ciep y
wiatr z po udnia stopi zaspy w par dni. Ostatnie bia e po acie nie nego puchu ko czy y
taja , kiedy Nykon i Druzno, okryci ko uchami, odziani w futrzane buty i czapy ze skór
wilczych egnali si przed wyjazdem nad Lednic .
Druznowa starka, troch nierada, obiecywa a zaj si solidnie Zdruzn i pomóc
Mi ce.
Mi ka nic nie mówi a, pokazywa a pogodne oblicze, patrzy a w oczy Nykona w
sposób znany tylko zakochanym i wierzy a w rych y powrót ukochanego.
Turosz te nic nie mówi , cho by o wida , e ma ochot , jeno si wstrzymuje. W
przeddzie pochwali poczynania Nykona, nawet ucieszy si , e zostanie on na nowym
miejscu, radzi tylko odbycie rozmowy z Wojs awem i przyznanie si do zgody na s anie
donosów nad Gop o. Wi c sprawa, o której mia ochot mówi musia a by natury osobistej.
Z tak spraw przyszed Krzesz. Poszeptywa bratu do ucha, e chyba nie wytrzyma,
jego partnerka co noc dycha, j czy, krzyczy – nic tylko bole ci jakie ma i umrze
niezabawem.
- B
dla niej wyrozumia y – poradzi Nykon. I s uchaj jej na razie we wszystkim – starsza
jest troch od ciebie. Potem mo e by odwrotnie – ona b dzie s ucha . A mo e uda wam si
stworzy takie stad o, w którym s ucha dwoje, dwoje si naradza i wspólnie czyni...Tego ci
ycz , braciszku – powiedzia ju z konia.
- A te jej bole ci, te krzyki i j ki? – pyta uporczywie Krzesz.
- Nic j nie boli. Niejeden skarby by najwi ksze odda za takie j ki. Nic jej nie jest, nie
przejmuj si tym – powiedzia Nykon ju za bram , patrz c z drogi na podwórko, widz c
znad p otu – zmartwion min Krzesza, u miech starki, zamy lenie Turosza, ci gni
twarzyczk Zdruzny i niby pogodn twarz Mi ki.
Druzno ani si ogl da , odsadzi si ju kawa , trzeba go by o dogania . W szybkim
tempie ujechali spory szmat drogi, byli na le nej cie ce, kiedy Druzno zacz si
niespokojnie rozgl da na boki i obziera w stron , z której przyjechali.
- Czegó si rozgl dacie? – spyta Nykon.
- Kto pod a za nami.
- Mo e si na niego zasadzim?
- Nie trzeba, jedzie – nie kryj c si – nie ma z ych zamiarów.
- To mo e jed my wolno, wtedy nas acno dogna.
Druzno nic nie rzek tylko zwolni chód konia. Wkrótce i Nykon dos ysza tupot
kopyt, zbli aj cych si od ty u wierzchowców. Stan li i obrócili konie w stron
dobiegaj cych odg osów. Niebawem dostrzegli dwa konie, k usuj ce w ich stron . Na jednym
siedzia a, jak przylepiona, niewysoka posta , drugi bieg obok, chyba uwi zany do uzdy
pierwszego, by bez je
ca, nawet bez siod a.
Kiedy odleg
si zmniejszy a zobaczyli mi dzy zwierz tami wielki, skórzany wór,
uwi zany do dr ków le cych na grzbietach obu koni. Na stajanie rozpoznali, e jedzie
niewiasta. A ju ca kiem blisko okaza o si , e to starsza siostra niedawnej przewodniczki
Polan.
- Wybaczcie, em was goni a – powiedzia a niewiasta, zatrzymuj c si przy nich. Wasz
synaczek – zwróci a si w stron Druzny – napiera si , e pojedzie za wami sam. Uknu , e
do czy do was daleko od domu i wtedy go nie odp dzicie, zabierzecie go ze sob . Tedym si
za wami pu ci a.
Po chwili przerwy doda a nie mia o, jakby z wahaniem.
- Je li pozwolicie, osi
w pobli u was, mo e przy wi tyni... Wasza starka mi powiedzia a -
doda a, widz c zdumienie na twarzach obu m czyzn – od niej wiem co i jak...
- A gdzie mój syn? – zapyta Druzno.
- Tatku, tum jest! – ozwa a si dzieci ca buzia, wychyn wszy ze skórzanego wora.
W lad za pierwsz z wora wyjrza a druga buzia i z zaciekawieniem zerka a w stron
czyzn. Potem na wiat wydoby si psi eb, który weso o szczekn .
- Wi cej nie macie w tym worze? – spyta Nykon.
- Nie mam. Psam wsadzi a, by grza dzieciaków. Teraz ju rozgrzani, to go wypuszcz .
Pies, jakby rozumia – hycn na ziemi i przypad do konia Druzny. Zacz merda i
wywija ogonem, daj c do zrozumienia – radem ci, jestem z tob .
- Do nogi! – warkn a niewiasta.
Zwierz podkuli o ogon, podczo ga o si w stron swej pani i przysiad o – tym razem
na ni patrz c z wyrazem wierno ci i oddania. – G upie bydl – burkn a niewiasta.
- Czemu cie jechali za nami? Przecie mnie nienawidzicie albo, przynajmniej, macie za
gorszego od siebie – powiedzia Druzno.
- Dzieciak niczemu nie winien, a napiera si za wami.
- To cie akurat wy musieli go przywie ?
- Prawda to, co gada a starka? – podsuwaj c tym pytaniem zawoalowan mo liwo , e ona
tu przyby a z ciekawo ci, chc c si tylko upewni czy starka jest prawdomówna –
powiedzia a niewiasta.
Nykon u miechn si pod w sem na t niech niewie ci do bezpo redniego
odkrywania prawdziwych motywów swojego post powania i rzek .
- Druzno nie jest winien mierci waszych m ów – upewniam was.
- Na pewno? Czy by pozabijali si sami? Prawd ten m mówi? – zwróci a si z pytaniem
do Druzny.
- Prawd .
- Czemu cie nie mówili wcze niej?
- Albo cie to chcieli s ucha ? Os dzili cie mnie, o nic nie pytaj c – zanim jeszcze znale li cie
pozabijanych m ów.
- Ich reszta - gdzie?
- Spotka o ich wszystkich to samo. Alem si do tego nie przyczyni .
Nykon ruszy na wschód. Druzno pu ci niewiast przed siebie. Ko o jego
wierzchowca truchta pies, co jaki czas spogl daj c to na Druzn , to na swoj pani , jakby
niemo pytaj c o pozwolenie s
enia obojgu jednocze nie.
Dzieci ce buzie schowa y si do wora. Przez jaki czas wór rusza si jak ywy. Jego
boki wypychane to jakim
okciem, to kolanem ma o nie pop ka y. Jednak po jakim czasie
ruchy dzieci usta y.
- Wór futrem do wn trza zwrócony – powiedzia a niewiasta. Ciep o im – niech pi .
- Ostawili cie dom i siostr ? – zagadn Druzno.
- A jako mia am zosta , skoro siostra ma mo liwo u
sobie ycie z Turoszem? Mia am
im przeszkadza ?
- To mogli cie z nim osta wy...
- Nawet si tego spodziewa . Mog am, alem nie mia a ch ci. Wys
am, zaraz pierwszej nocy,
Jark . Wesz a do jego
nicy, a on pewno my la , e to ja...
- Nie pozna , e to m ódka? Ona chyba jeszcze nie zna a m a?
- On te pierwszy raz lega z niewiast . Gdzie by tam pozna ...
- A rano?
- Có e mnie tak wypytujecie? Nie le
am pod
em, tedy nie wiem.
- Ja tylko chcia bym wiedzie co w was wst pi o,
cie zostawili wszystko i jedziecie w
nieznane. Ale nie mówcie, je li nie macie ochoty.
- To ju wam powiem. Oczy mi lgn do tych waszych
tych lepiów i odlepi si nie mog .
to mi przed oczami na jawie i w nocy, nawet mi si
ni – jak nie te wasze ognie, to z ote
wschody s
ca albo gor cy,
ty piach nad rzek . Poradzi sobie z tym nie mog . Nie mog
wymaza z my li tego widoku. Musz ci gle to ogl da , bez zmru enia powiek – jak wzrok
gada. Strach mi, a jednocze nie przyci ga mnie wasz wzrok. Urok jaki chyba...
Nykon odwróci twarz ku rozmawiaj cym. Znowu by pod w sem u miechni ty,
jakby to Mi ka jemu mówi a podobne rzeczy. Druzno natomiast zachowa oblicze
niewzruszone i ani niewiasta, ani Nykon nie byli w stanie wymiarkowa jakie na nim
wra enie zrobi y te wyznania.
Pod wieczór, który o tej porze roku nast powa wkrótce po po udniu, dotarli nad
Lednic . Spodziewali si zasta ruch i gwar, wszak dwudziestu m czyzn to nie byle co – ich
osy powinni s ysze z daleka.
Jednak ani w chramie, ani w chatach nie zastali nikogo. Nykon ulokowa Druzn ,
niewiast i dzieci w komnatach przy wi tynnych, pokaza gdzie spi arnie, gdzie kuchnia,
drwa, krzesiwo, woda i wszystko inne, a pokazawszy pogna co ko wyskoczy do Gniezna na
rozmow z Wojs awem, maj c jednocze nie nadziej dowiedzie si czego o losie
wi tynnych ludzi.
Tymczasem Druzno obszed wszystkie k ty i doszed do wniosku, e nie ma powodu
niepokoi si nieobecno ci zapowiadanych cho opów. Wszystko by o zadbane, nic nie
wskazywa o na jaki rabunek lub wyprowadzk . Po prostu mieszka cy gdzie si musieli
wyprawi , jednak e z zamiarem powrotu i korzystania z pozostawionych dóbr. Uspokojony
wróci do komnat.
Ch opcy, pod kierunkiem niewiasty uk adali wraz z ni wszystkie przywiezione
rzeczy. Niedu o tego by o, lecz przez to podwójnie cenne – przypominaj ce stare k ty,
zasiedzia
i znane ciep o domowe.
- B dziem tu razem – powiedzia Druzno, tedy musim ustali pewne rzeczy. Przymusza was
do niczego nie zamiaruj . Ale mam tu by kap anem i wieszczem. Musicie to uszanowa i
albo s
b dziecie przy wi tyni, albo musicie osi
poza ni , mo e w jednej z tych trzech
chat.
- To tam podobno dwudziestu m czyzn mieszka!
- Trudno, musicie wybra .
- W dy wiecie co do was czuj . Je eli wam to nie przeszkadza – s
chc – powiedzia a
spuszczaj c oczy.
- Ró nie was zwali, jako mam do was mówi ?
- M mój wo
na mnie Luba. Swojacy na
sku zwali mnie Swantewita – w skrócie
Swatka. A rodziciele mówili na mnie Ciszka, co si od Cichos awy wzi o. Wybierzcie sobie,
co si wam podoba.
- Imi czasem mówi o cz owieku bardzo wiele, czasem go nak ania do ró nych rzeczy, bywa
wró
, przepowiedni ... Mnie si widzi, e teraz potrzebujecie nowego imienia. Takiego,
które by oby now wró
– na nowe ycie. Chcia bym was zwa Dobroneg . Dobra – nie
dzie wam takie imi wadzi ?
Spu ci a nisko g ow , nie wiadomo czy na znak zgody, czy w wyrazie niech ci do
nowego imienia. Poniewa jednak nic nie rzek a, Druzno przyj , e milczenie jest znakiem
zgody.
Ch opcy zasypiali w drugiej komnacie, Dobra przegl da a i uk ada a wszystko po
swojemu. Druzno patrzy na t jej krz tanin z przyjemno ci . Kiedy przechodzi a przez
rodek komnaty z nar czem r czników i cierek wyci gn ku niej r
. Zatrzyma a si ,
upu ci a niesiony stos na pod og , odwróci a si ku niemu i sz a, patrz c mu prosto w oczy.
Przylgn a do niego ca ym cia em. Obj a go r kami za szyj i szepn a w ucho.
- Druzno, od pocz tku ci pokocha am. Mi uj ci od pierwszego wejrzenia. Och, czemu ty
mnie nie wzi za on ?
- Teraz za pó no? – spyta .
Okaza o si , e teraz za pó no nie by o, w ka dym razie nie na wszystko. Przez
odemkni te okiennice mruga a do nich gwiazdami noc, mo e porozumiewawczo, a mo e ze
zdumienia nad tym co si tam wyprawia o. Próbowa podgl da te sceny ciekawy miesi c,
lecz aktorom musia o si zrobi zimno, bo okiennice wnet zosta y zamkni te.
Rano, po niadaniu Dobra i Druzno, obj ci w pasie stan li przed ch opcami.
- To jest twój tata – powiedzia a Dobra do swojego synka.
A malec pop dzi ku Dru nie i przytuli si do jego kolan. M czyzna podniós
dziecko ku piersi. Malec obj go r czk za szyj i powiedzia .
- Tatko, nie dam ci nikomu.
- A to b dzie moja mama? – spyta Zdruzno.
- Tak, synku – powiedzia a Dobra, a ch opak podszed do niej i nie mówi c nic, poca owa
niewiast w grzbiet d oni.
Przytuli a jego g ow do swoich ud, za zakr ci a jej si w oku z tego szcz cia, o
którym przez tyle nocy ni a. Szcz cia spó nionego, lecz dobrze, e w ko cu odnalezionego.
Myli by si kto , przypuszczaj c, e podobne, rzewne sceny b
odt d powtarza si
codziennie, no – niechby przynajmniej raz na miesi c... Czasy by y takie, e dzieciom
musia o wystarczy rzadkie pog askanie po strapionej czym g owinie, st
e twarze
rodziców, opatruj ce drobne skaleczenia b
zadrapania i krótka, szorstka pochwa a w razie
wyj tkowo dobrego spisania si w trudnej sytuacji. Na czu
ci po prostu nie by o w dzie
czasu. A w nocy dzieci spa y.
- Onegdaj by
nikim, wczoraj zosta
wieszczem i kap anem – dziwne to wszystko –
powiedzia a Dobra. Tak mo na – ni z tego, ni z owego kap anem zosta ? U nas zawsze
wprzód musia by wiec zanim kogo obdarzono wieszczeniem. To potem trzeba
post powa wedle tego, co wieszcz wskazuje.
- B dzie i u Polan podobnie, lecz teraz jest pocz tek ich nowego ycia. Potrzebne jest
wszystko naraz i st d obyczaje s naginane.
- Pocz tek nowego ycia... – powiedzia a z rozmarzeniem. – Rozumiem.
Ich nowe ycie uleg o w tym momencie zak óceniu przez okrzyki m czyzn i t tent
licznych kopyt. Z pó nocy nadje
a galopem wataha rozradowanych m ów,
wymachuj cych czapami.
Potem w sieni zatupota y liczne ludzkie stopy. Drzwi izby otwar y si i Druzno z
Dobr zobaczyli t umek m czyzn odzianych w ko uchy, trzymaj cych w r kach baranie
czapy. Wszystko nowiusie kie, czyste.
- Czy by to byli tutejsi cho opi? - pomy la niedowierzaj co Druzno.
Stali z lekka onie mieleni, przest puj c z nogi na nog . Patrzyli na Druzn , Dobr i
ch opców, mo e czekaj c a które z nich si odezwie lub zastanawiaj c si nad mo liwo ci
odmienienia ich wieszcza na tego nowego m czyzn .
- Wieszcz Nykon przyby ? – wydusi z siebie który .
- A kto cie, e pytacie?
- My tutejsi, wi tynni.
- Mniemam, i
cie wi tynne cho opy?
- Mo na tak rzec. Ino cho opy – to my Nykonowe. A wy, panie chyba cie nie Nykon...
Za miali si ubawieni tym artem, stali si dociekliwi i gro ni.
- Co wy tu robicie? – zapyta jeden z nich.
- Wieszczy mam w tej wi tyni.
- Ka dy mo e tak rzec. Poka cie jaki dowód, jaki znak od Nykona.
- Dowód zaraz mog da – powiedzia Druzno – jeno dla was lepiej by cie bez dowodu
uwierzyli.
- Czym e straszysz? Same , a nas wielu – powiedzia zadzier
cie kr py m czyzna z
pokr conymi w osami.
Druzno spojrza na chojraka uwa nie, wlepi w niego nieruchome spojrzenie i ruszy
ku niemu. Cz owiek wyprostowa si , zesztywnia , wypu ci z r ki baranic i krzykn .
- Ratujcie ! Wilko ak!
Po czym odwróci si na pi cie i wypad na dwór. Za nim wybiegli pozostali,
zostawiaj c baranic , niemy lad ich obecno ci przed chwil .
Nie odeszli jednak daleko. Wnet da y si s ysze uderzenia m otów ko o drzwi i
okiennic.
- Chc nas zamkn na g ucho – powiedzia Druzno.
- I zamkn ? – spyta a Dobra.
- Jak zamkn to i otworz – nie bójcie si – powiedzia Druzno i usiad spokojnie na awie.
Niemniej zaniepokoi si nieco, jakby w tpi c w swoje przewidywania i zacz si
rozgl da za drog ewentualnej ucieczki. Nie znalaz szy adnej mo liwo ci przeciwstawienia
si ewentualnym z ym zamiarom cho opów, pocz nas uchiwa .
- Spalim wszystko i ujdziem – dobieg o do jego uszu.
- Ze uj chcesz, mo e i nie dziwota, ale po co chcesz pali to, co w asnymi r kami adzi ? –
dopytywa si jaki bas.
- Bom stawia nie z w asnego wyboru.
- Ale, gdzie tam – wtr ca si zapalczywie jaki podniecony krzykacz – b dziem uchodzi
przed jednym m em? Baby zyskalim, mo em u
sobie tutaj ywot – gdzie nam
uchodzi na poniewierk ? On e sam, cho by chcia , nie da rady nas zniewoli , wi c i
próbowa nie b dzie. Tu nam
, je li do swoich wróci nie mo em.
- Tak! Pewno! A jak e! Ma si rozumie ! – popar y krzykacza zmieszane g osy.
- Nie ma w tpliwo ci – to tutejsze cho opy i krzywdy nam nie wyrz dz – powiedzia Druzno
do swojej nowej rodziny.
Wrócili tedy do swoich zaj . Dobra z ch opcami dalej uk ada a i porz dkowa a, a
Druzno w skupieniu przemy liwa sposób u
enia swoich przysz ych stosunków z
cho opami.
adzi o si wszystko po powrocie Nykona, który przywióz z Gniezna zgod Polan
na obj cie przez Druzn funkcji wieszcza. Cho opi zaraz spokornieli, odbili kliny z drzwi i
okiennic izb, w których siedzieli Druzno i Dobra z ch opcami.
Druzno kr ci si w pobli u nich s ucha ich rozmów, zapami tywa wygl d. Po
po udniu grzecznie ich poprosi , by zebrali si w jednej ze swoich chat. Wszed do nich,
popatrzy po siedz cych na awach i na pod odze.
- Ty – pokaza na jednego – pali chcesz, bo budowa nie ze swojej woli. yjesz te nie ze
swojej woli, tedy sp oniesz w najbli szym miesi cu. Ty – powiedzia do drugiego – odwa ny
wobec jednego m a i ch tny do zakosztowania ywota z bab . Nie zakosztujesz – jutro
pomrzesz.
Zrobi o si cicho, jak makiem zasia . Twarze cho opów znieruchomia y, oczy by y
wlepione w Druzn .
- A ty – Zwróci si Druzno ku trzeciemu – nie dziwisz si ch ci ucieczki. Nie zawsze warto
ucieka – przekonasz si o tym nied ugo, ami c w ucieczce kark.
To powiedziawszy wyszed na dwór, zawar dok adnie drzwi od izby i sieni. Stan
przy grubej cianie z pni i s ucha .
- Który donosi ?! – krzycza ten, co chcia podpala .
- Tak, który? – krzyczeli inni. Znale szubrawca!
Druzno nie czeka dalej. Poszed do Nykona na rozmow po egnaln , bo wie emu
narzeczonemu pilno by o do swojej najmilejszej.
- Mo e troch pob
. To cho opi was nie uszanowali...
- Bardzo szkoda – odpowiedzia Druzno, bo przez to trzech stracimy. Ale strachu nie ma -
wieszczy em im dopiero co i ju jutro b
wiedzie , e musz by ulegli.
W tym momencie z chaty cho opów wypad k b zbitych, posplatanych ko czynami
cia . Z k bu wyrwa si jeden cz owiek i pobieg w stron puszczy.
- Co tam si dzieje? – spyta Nykon.
- Podejrzewaj jednego o donosicielstwo i st uc go chcieli, wi c uciek – powiedzia Druzno.
Nikt uciekaj cego nie goni . Ale wróci si ba , wi c znalaz wykrot zape niony
usch ymi li mi i umo ci w nim sobie gniazdko na przeczekanie gniewu towarzyszy. Trzeba
doda – gniewu nies usznego.
Po
si i przykry warstw li ci. By spokojny, e go nie znajd . Przypadkowo
wybra miejsce nieopodal k bowiska mij, splecionych ju na zim dla uzyskania cho
odrobiny ciep a od innych. Poczuwszy bliskie ród o ciep a, gady rozlu ni y k b i pope
y
ku le cemu cz owiekowi. Poczu ich w lizgiwanie si pod odzienie w kilku miejscach naraz.
Nawet jedn przez chwilk widzia . Nie by o w tpliwo ci – nie mo e si ruszy , nie mo e
adnej przygnie , bo zostanie pok sany i umrze od ich jadu. Wieszcz mu przepowiedzia
mier jutro. Byle wytrzyma przez jutrzejszy dzie . Dzisiejsza noc, jutrzejszy dzie i jeszcze
pó nocy – liczy . Nied ugo.
W nocy sta o si zimno. Le cemu dr twia y r ce, lecz dzielnie walczy z ch ci
poruszania nimi dla poprawienia obiegu krwi. Zacz y go bole
opatki zapewne od
nieustannego ucisku ci aru w asnego cia a. Zacisn z by i trwa w nieruchomo ci.
Gady zacz y szuka cieplejszych miejsc na jego ciele. Przestraszy si , e który tr ci
o innego, zechce tr conego ugry i z bami zahaczy niechc co o jego ludzk skór . Poczu
narastaj cy ból za mostkiem, nie móg oddycha bez bólu, nat
si i powstrzyma oddech.
Ból, piekielny ból – rozrywaj cy, przera aj cy, sk d ten pot na czole, przecie by o zimno.
Obetrze ! Nie, nie wol...
Nie by o ju bólu. By a kolejna ofiara bogini Nyi, z p kni tym sercem, trac ca powoli
ciep o.
Zawiedzione gady zsuwa y si z wystyg ych zw ok i zawi zywa y nowy k b,
wystawiaj c swe cia a na promienie wschodz cego s
ca.
Blady strach pad na pozosta ych cho opów. Druzno kaza im si stawi ko o komnat,
które zaj z rodzin . Przyszli pokorni, zgn bieni, stali cierpliwie a wyszed z budynku.
- Wiecie co to posiew? – zapyta .
- Wiemy – odpowiedzieli zmieszanym chórem.
- Dobrze – powiedzia . Przez zim macie pobudowa czterna cie chat. Sk d macie bia ki?
- Przyby tu Polanin Myszka z synami i kaza jecha ze sob . Jechalim po dwóch na jednym
koniu – powiedzia k dzierzawy. Bylim na Pomorzu – za Noteci . Tam dostali my niewiasty
na ma onki. Zezwolicie, panie na ma
stwa? Z wianem dostali my – konie, sporo sprz tów
i naczy . Zgodzicie si na luby?
- Dostaniecie luby chrze cija skie ode mnie.
- A nie pomylili cie si , panie co do liczby chat?
– Chcesz powiedzie , e wieszczba si nie spe ni? – zapyta Druzno.
Nazajutrz doniesiono Dru nie, e jeden cho op uciek . Znaleziono go po dwóch
dniach, le cego u stóp urwiska, z którego musia spa w nocy.
, ale mia przetr cony kark.
- Gdybym by nie ucieka ... – powiedzia z wysi kiem, a potem wykrzywi o mu twarz,
odebra o mow i mo liwo wszelkiego ruchu.
- Zabra do chramu? – spyta który cho op.
- Zostawi na ofiar dla bogini Nyi – powiedzia sucho Druzno, a cho opi bez s owa
szemrania odeszli od le cego nieruchomo cia a.
Trzeci, któremu wieszczy Druzno zacz si modli . Gor co przeprasza Boga za
swoje grzechy, zda si na jego wol , obieca popraw . Obietnic zacz realizowa od zaraz –
zauwa yli to cho opi, jego ona, nie mówi c o wszechwiedz cym Panu. Po kilku dniach
Druzno wezwa go do siebie.
- Mia em wieszczy sen – powiedzia . Kara ci b dzie darowana. Teraz we miesz konia, swoj
bia
i rzeczy, które ona wska e. Odejdziesz jeszcze dzi . Pójdziesz na wschód – za Wis .
Tam
b dziesz ze swoj rodzin z pszczelich barci. Jeno na konia ci wsiada nie wolno, a
mi so dla rodziny b dziesz kupowa – zabija odt d wolno ci b dzie tylko w obronie ycia
innych.
- Tatku – zwróci si potem do wieszcza jego synek – czy przeciwko mamie te by móg
wieszczy ?
- Te b dziesz wieszczem, wi c ci powiem. Wieszcz nie ma mocy – jest tylko wykonawc
woli spoza siebie. O ilem do tej pory móg zauwa
– nie da si wieszczy „przeciwko” –
zawsze wieszczy si „za”. Przewa nie za wa
spraw albo w obronie kogo dobrego.
Przychodzi na wieszcza mus i nie da rady mu si oprze . Je li by oby trzeba, gdybym w sobie
taki nakaz poczu – musia bym wieszczy ze szkod dla siebie. Bowiem dla dobra jakiej
sprawy wola spoza mnie postanowi aby mnie usun z drogi. A postronni uwa aliby, em
wyprorokowa – przeciwko sobie – w asn krzywd .
Rozdzia XII
P O Z N A
Po u adzeniu wszystkich spraw nad Lednic Nykon wraca do Mi ki. W
nie – w r a –
c a , a nie jecha czy zd
. Wprawdzie miejsce, w którym przebywa a jego m odziutka
narzeczona by o nowe, mo na rzec nieznane, ale radby do tej wsi, do tej wyzi bni tej cha upy
lecie , jak na skrzyd ach, bo Ona tam czeka a.
Niestety, wia zimny wicher z pó nocy, a od strony Odry nadchodzi y pojedyncze, lecz
grube i rozleg e chmurzyska, które wysypywa y z burych brzuszysk bia y nieg.
Musia jecha powoli, szczególnie na odcinkach nie poro ni tych lasem, bo na
goliznach pe no by o zasp, troch tylko mniejszych od nadmorskich wydm.
o mu si strasznie, narzeka w duchu na chmury, wiatr, zaspy i obowi zki
wobec innych, oddalaj ce cz owieka od tego, co radby czyni .
Jedynie my lenie o najdro szej czyni o czas krótszym i mniej rozci gliwym. Jak e jej
teraz trudno w s abo ogrzanej chacie w towarzystwie tej Druznowej starki ze skrzekliwym
osem i siwymi kud ami – pomy la . Nie mog aby tych k aków jako uczesa ? Chyba j
ode
Druznie – s do siebie przyzwyczajeni...
Zwidzia o mu si , e jaka ch sa wpada do wsi, zaskakuje wszystkich podczas snu i
porywa Mi
.
- Szuka bym do utraty tchu – przemkn o mu przez my l – a swoj drog trzeba wie obwie
cz stoko em albo przynajmniej stra e stawia na noc...
- eby tylko bogowie nie podsuwali mi jakich proroczych my li – przestraszy si .
Pop dzi konia kolanami, zach ca go g osem i cuglami do wzmo onego wysi ku, bo
te zwidy bardzo go zaniepokoi y.
Odetchn z ulg , gdy ujrza wie spokojn , z jarz cymi si
wiat em oknami i
dymami, unosz cymi si z kominów w przedwieczorne niebo.
O, uradowa si – chata Druzny te mruga
tymi wiate kami i puszcza z komina
dym. Pulsy zabi y mu ywiej i zrobi o mu si ciep o w piersi.
- Jak prawdziwy dom rodzinny... I wcale nie jest jej zimno. B dzie taka cieplutka i mi kka w
dotyku. W moich obj ciach...
Podjecha . Zapuka . W otwartych drzwiach stan a starka. Odsun j na bok i wszed
do sieni. Przez drzwi us ysza , dochodz cy z izby gwar g osów i dziewcz cy miech.
Otworzy drzwi. Przy stole siedzia y Mi ka i Jarka. Ko o komina sta Turosz i dok ada drew
na palenisko.
Dziewcz ca posta zerwa a si od sto u i ju j mia przy sobie, ca przytulon , z
kami zarzuconymi na szyj .
- Jest mój najmilejszy – popiskiwa a rado nie – jak em ci rada!
- Jam ci te rad.
- Nie stójcie w drzwiach, bo zimno wlatuje i wej nie mo na – powiedzia a starka.
- To mo e my ju pójdziemy? – powiedzieli jednocze nie Jarka i Turosz.
- Niee! – krzykn y razem g osy Nykona i Mi ki – to z przyczyn niezwykle wa nych
zapomnielim o obowi zkach gospodarzy – doko czy Nykon – zosta cie!
Siedli wszyscy przy stole. Starka poda a Nykonowi posi ek. Jad i w przerwach rzuca
nowiny. Potem znowu jad , a s uchaj cy komentowali lub uk adali sobie zas yszane wie ci w
pami ci.
- Druzno wieszczy cho opom. Trzem przepowiedzia rych
mier i ju ich pewno nie ma.
Inni na posiewie by maj .
Turosz w
te informacje w stosown przegródk pami ci, a Mi ka i Jarka
dorabia y sobie teorie o znaczeniu s ów cho opi i posiew.
- Wojs aw, w imieniu wszystkich pozosta ych w Gnie nie i w pobli u, ma do ciebie pro
.
Mówi sobie po imieniu – ucieszy y si niewiasty, a Turosz zapyta .
- Chce, eby my powrócili do kupy?
- By oby ciekawie – pomy la a Jarka.
- Tylko nie to – pomy la a Mi ka – tu lepiej.
- Nie – powiedzia Nykon. Chc , by my tu wybudowali chram lub kontyn Swarzecowi, i
ebym ja tutaj pe ni obowi zki wieszcza.
- Rad b
, je li reszta m ów w Poznaniu si nie przeciwi – powiedzia Turosz.
- W Poznaniu?
- To jeszcze nic pewnego. Wpadlim z Jark na ten pomys , bo my tu si poznali. Inni te ...
Je li wszyscy si zgodz , tak b dziem zwa nasz miejscowo .
- A ja jeszcze mo e poznam co to jest posiew – powiedzia a Mi ka.
- A ja poznam kto to cho opi – powiedzia a Jarka.
- Mo e wolny cz ek mie
an ziemi albo dwa, trzy – dziesi
anów? – spyta Nykon.
- Mo e mie i sto – powiedzia a Mi ka, ale sam nie obrobi.
- W
nie dlatego kupuje ludzi albo gdzie ich porywa, czasem bierze je ców w bitwie. I co z
nimi robi?
- Sprzedaje – powiedzia a Jarka.
- Nie, chyba nie po to kupuje, by ich odsprzeda On im chyba ka e obrabia te sto anów –
powiedzia a Mi ka.
- Tak, ka e niewolnikom pracowa , pilnuje ich, ywi, odziewa, zapewnia im jaki taki nocleg.
Najgorsze to pilnowanie – uci liwe, a i niebezpieczne by mo e. I trudno dojrze który
niewolnik zrobi wi cej, a który jeno udaje robot i zrobi za ma o.
- Zawdy tak jest, e udawacze maj lepiej – powiedzia a z oburzeniem Mi ka.
- Tedy pan przydziela ka demu niewolnikowi jeden an i ju niewolników nie pilnuje, jeno
sprawdza robot w
on w przydzielone kawa y ziemi.
- To si da? – pow tpiewa a Jarka.
- Wida po plonach, po zwierz tach, po czysto ci i porz dku – ile pracy w
niewolnik i
jak si stara – powiedzia Turosz.
- Taki niewolnik z przydzielonym do pracy kawa em ziemi to cho op - powiedzia Nykon.
- A cho op na posiewie? – ponagla a Mi ka.
- Na posiewie cho op ma sta e narz dzia i zwierz ta i jak mu si zu yj , to musi je odtworzy
lub kupi . Pan ju wcale si o niego nie troszczy i nie kontroluje jego pracy. Za to – po siewie
– zabiera cho opu tyle plonów, ile by o uzgodnione. Za reszta nale y do cho opa.
- Ja bym wcale nie chcia a by cho opem, niewolnik ma lepiej – oburzy a si Jarka.
- Zwa , e pan odbiera wcze niej podan ilo ziarna, mleka albo czego innego – powiedzia
Turosz. Jak cho op dobrze pracuje, to po siewie du o mu zostaje i mo e sobie nawet uzbiera
na wykup z niewoli.
- Ale jak jest nieurodzaj za nieurodzajem, to pomrze z g odu – upiera a si Jarka.
- Pewno dlatego wymy lono jutrzyn – powiedzia Turosz.
- Lecz o tem – potem, powiedzia Nykon. Dzi pozna
cie do .
Od nast pnego dnia wszystkich zajmowa y przygotowania do wiecu. Mia si
bowiem odby w nietypowej porze, bo uznano, e spraw, jakie ma rozstrzygn odk ada nie
mo na. Nie by o wietlicy zdolnej pomie ci wielu obraduj cych. Trzeba by o zdecydowa
si na wiecowanie pod go ym niebem. Na skraju wsi uk adano stos na ognisko, obok
gromadzono drewno do podk adania. Mo e trzeba b dzie utrzymywa ogie nawet przez dwa
dni...
Ogie u wi ca wa ne spotkania, zawsze po wiecu obecni zaprzysi gali na ogie
dotrzymanie powzi tych postanowie . Tym razem ogie mia jeszcze dawa ciep o i
wietla wieczorem miejsce obrad.
Jarka i Mi ka barwi y sadz tyle orzechów laskowych, ilu by o m ów. Orzechy
mia y pos
do tajnego g osowania czyli do wyra enia woli przez ka dego uczestnika
wiecu.
- A co b dzie – pyta a Jarka, je li cz
b dzie chcia a jednego, a cz
drugiego?
- Musz wszyscy chcie jednego – powiedzia Turosz. Je li jest równy podzia g osów –
sprawa jest oddalona i nic si nie postanawia.
- Jednak mo e si przeciwia jeden albo paru...
- Wtedy prosi si , by tych paru wynios o si na bok i g osowanie powtarza si drugiego dnia.
Musi by jednomy lno , by potem nikt nie móg powiedzie , e bru dzi, gdy od pocz tku
si przeciwia .
- Jednak wiadomo, e paru wynios o si na bok...
- Nie musz . Takie odej cie od g osowania oznacza – zgodz si z innymi i uznam wynik
osowania za swój, ino z d a j e m i s i , e mo na by o rozstrzygn lepiej.
- Wi c je li przeciwnicy nie odejd na bok?
- Dawniej takowych, je eli bywali bardzo zadzier
ci – nawet zabijano. Teraz musz odej
z plemienia.
- Przymusowo?
- A co, wi kszo ma si zgodzi na robienie przez g osuj cych inaczej, kreciej roboty? Si a
plemienia bierze si st d, e wszyscy dzia aj w jednym kierunku. Nawet je li pogl dy
bywaj ró ne i równo podzielone – da si jednomy lnie zgodzi na przyk ad na przepychanie.
- Co to znaczy?
- Zwolennicy jednego staj w kupie ko o jednej ciany, zwolennicy drugiego przy drugiej
cianie i na dany znak zaczynaj si przepycha .
- Przecie to zabawa.
- Pami taj, e wprzód w s z y s c y musz si na ni zgodzi .
Na tym wiecu nie mia o by spraw dra liwych ani nadzwyczaj wa nych, wi c nie
spodziewano si k opotów z powtarzaniem g osowania. Niemniej zapas drewna musia by ,
na wszelki wypadek, wi kszy, ni na jeden wieczór.
Obrady zacz y si przed po udniem. Niewiasty w wiecu uczestniczy nie mog y, wi c
obie – Jarka i Mi ka - oczekiwa y niecierpliwie na powrót m czyzn, by z nich wyci gn co
te postanowiono i kto si przeciwia albo namawia do innej decyzji i czy by o na przyk ad
przepychanie, które obie uzna y za najlepszy moment w ca ym wiecowaniu. By yby
ostro niejsze w ocenach, dowiedziawszy si , e przy tej „zabawie” bardzo cz sto zdarza y si
masowe p kni cia eber, a i zagniecenie paru osób nie nale
o do rzadkich wyj tków.
M czy ni powrócili jeszcze przed wieczorem.
- Bodaj zawsze zwo ywano wiec w zimnej porze – powiedzia Turosz. Wszyscy pilnowali,
eby nie by o rozwlek ych mów, nawo ywali do po piechu – nie to, co latem, kiedy i par dni
trzeba zmitr
poza domem.
- Przecie by o ognisko – powiedzia a Jarka.
- Z przodu grzeje, a plecy zimne – powiedzia Turosz. A odwróci si plecami do ognia nijak
nie lza.
- Anim si spodziewa co ci ludzie knuj – powiedzia Nykon.
- Nie wolno by o ci uprzedza – usprawiedliwia si Turosz.
- No, mówcie co by o, co uknuto!? – wo
y niewiasty.
Mi ka podesz a do Nykona z zamiarem przytulenia go do siebie. Przytulenia na
sposób matczyny, maj cy na celu pocieszenie strapionego ch opi cia. Z zewn trz wygl da o
to ca kiem inaczej, a jeszcze kiedy Nykon poprawi przytulenie Mi ki jeszcze mocniejszym
przyci gni ciem jej do siebie, Jarka i Turosz wcale o matczynym u cisku nie pomy leli.
- Ukrzywdzili ci , co ci z ego zrobili? – powiedzia a Mi ka czule.
- Chodzi o zaskoczenie, a nie o to co mi zrobili. Turosz, zaraz na pocz tku zapyta wszystkich
czy si zgadzaj , bym ja – Goplanin przecie – sta si Polaninem czyli cz onkiem plemienia
Polan.
- No i co powiedzia
?
- Na razie nic. Trzeba by o poczeka czy si nikt nie przeciwi.
- By kto przeciwny?
- Nikt nie zg asza sprzeciwu! I dopiero wtedy Turosz zapyta mnie czy si zgadzam. Ledwom
zdo
b kn , em gotów sta si Polaninem. Wi cej z grzeczno ci, by nie urazi Turosza i
innych, bo to czcza gadanina. Przecie nie da si na zawo anie zmieni w cz eku wszystkiego,
do czego od dzieci ctwa nawyk .
- Nawyknie nie zmienisz – powiedzia a Mi ka, ale korzy ci z tego by mog .
- Dla mnie? – zdziwi si Nykon – ja o korzy ci nie stoj , nie dbam o stanowiska ani o skarby.
- A pami tasz jakem ci mówi a – eby ty by Polaninem...?
- Co sobie przypominam, jeno nie wiem po co to powiedzia
.
- To by o wtedy, jak Polanie dostawali Kujawianki...
Nykon z Turoszem za miali si , domy liwszy si wreszcie o jakie korzy ci idzie
Mi ce, Jarka domy li si nie mog a, lecz poj a, e o art jaki chodzi, wi c u miechn a si
dla towarzystwa.
- U Goplan sami my swoi byli – powiedzia powa niej c Nykon – wiadomo by o
Goplanin, bo si mi dzy swymi urodzi i chowa .
- Lecz zdarza o si , e kto obcy do plemienia przysta ...
- To by wtedy obcy i do wspólnoty nie nale
.
- Nie ze wszystkim tak. Pami tam – to jest chcia am rzec, i ojciec powiada – przed wiekami
przyby nad Gop o obcy – Kujawa si zwa . Dosta za on Goplank .
z ni w ród
naszych, jego dzieci, wnuki i prawnuki te . Od tej jego ony, no i od niego przecie, zacz si
szczep plemienia Goplan. Teraz Goplanie s z
eni z wielu rodów i jednego szczepu –
Kujawów.
- Zapomnia em – powiedzia Nykon, spuszczaj c g ow – zapomnia em o swoim przodku.
Lecz ja nie mam ony z Polan, wi c ani ty, ni ja nie b dziemy zacz tkiem szczepu Polan.
- Jako twoja ona czu abym si Polank . Od krwi, od pochodzenia wa niejsze jest
postanowienie cz owieka. Je li ty postanowisz, e odt d przestajesz s
Goplanom i na
Polan b dziesz chowa nasze dzieci, to ja ... – w tym miejscu troch si zawstydzi a, na
chwil umilk a, lecz zaraz odwa nie doko czy a – to ja ch tnie b
matk Polan.
By odwróci uwag Jarki i Turosza od znaczenia tej swojej wypowiedzi, zapyta a o
inne sprawy rozstrzygni te przez wiec.
- Nykon – powiedzia Turosz – zaproponowa , by obwie sio o cz stoko em. Inni do
yli,
e cz stokó ma by na wysokim wale. Jeszcze inni, by by obszerny, bo b dzie si zwi ksza
liczba mieszka ców wsi – tu spojrza na ono swojej ony – i wtedy powstan nowe domy. Na
tym stan o – od wiosny b dziem sypa wa y i stawia cz stokó .
- A o Poznaniu nie by o? – spyta a Jarka.
- Nie obesz o si bez trudno ci – powiedzia Nykon, bo cz
chcia a, by sio u nada nazw
Bardowiek, na pami tk grodu za ab .
- I co – wyp dz ich - czy nas? – spyta a Jarka.
- Nikogo- powiedzia Turosz. To rzecz za ma o wa na, by j rozstrzyga w ten sposób. Zdano
si na los.
- I jak wypad o? - spyta y niewiasty.
- Turosz trzyma za sob dwie ga zki, dwa patyczki w
ciwie – w lewej r ce wierzbowy, a
w prawej brzozowy. R ce mia zamkni te, nikt nie móg podejrze gdzie jaki patyczek
schowany.
- Ale mów o wyniku! – za da a Jarka.
- Czekaj – powiedzia Nykon, bo to wa ne. Wierzba mia a oznacza Pozna , a brzoza
Bardowiek. Wprowadzili cz eka z zawi zanymi oczami i kazali mu dotkn jednej z d oni
Turosza. I dotkn tej, w której by a trzymana brzoza.
- O, bogowie! – j kn a Mi ka.
- Te em tak j kn – powiedzia Nykon, lecz pokaza o si , e w ten sposób los pad za
Poznaniem.
- Jak e? – zdumia a si Mi ka, a Jarka okaza a zdumienie oczami i min .
- Los wskazany uwa aj Polanie za o d p a d a j c y .
- Po co taka gmatwanina?
- Zaraz po losowaniu Turosz otworzy drug d
i wszyscy mogli sprawdzi , e by a w niej
schowana wierzba.
- To pro ciej by oby od razu wyci gn los wskazuj cy, a nie odrzucaj cy – powiedzia a
Jarka.
- W przypadku dwóch kandydatur – mo e tak, ale przy wielu staraj cych si by aby pokusa,
aby poda do wyboru wszystkie jednakowe losy, na przyk ad same witki brzozowe. Wskaza
kto losuj cy na skrytk z t witk , czy te inn skrytk z tak witk ... No, rozumiesz –
zawsze za pierwszym razem by aby wyci gana witka brzozowa i dalej nikt nie sprawdza by
czy s jeszcze schowane inne witki. Przy sposobie Polan od razu sprawdza si czy losowanie
by o przeprowadzone uczciwie.
- Postanowiono te budow chramu. Ma sta na rzecznym ostrowie, tu obok Poznania –
powiedzia Turosz.
- Teraz rozumiem – powiedzia a Mi ka – dlaczego cie Nykona uczynili Polaninem. Chodzi o
to, by cie mieli swojego wieszcza! Szkoda, e nikt nie zapyta mnie. Ale i tak b
z
Nykonem, chocia wieszczom on mie nie wolno!
- Otó nie – powiedzia Nykon – tak jest u nas – tfu, chcia em rzec u Goplan. Pola scy
kap ani mog mie
ony, w dodatku nie czeka si z obrz dami do urodzenia pierwszego
dziecka. Dopiero na wiecu si dowiedzia em – dorzuci szybko, widz c lec
ku niemu
Mi
, przedtem nie wiedzia em!
- To kiedy? – spyta a podniecona Mi ka.
- Wybaczcie m odzi – wtr ci a si starka Druzny – rzek wam, e po mnie tu nic. Pozwólcie
do Druzny.
- Jak e to? – spyta Nykon. A kto pomo e Mi ce, gdy b
musia a ostawia j na jaki czas sam ?
- Sama nie b dzie – powiedzia a starka. Trzymaj si blisko z Jark , a pó niej b dzie mie
bli sze towarzystwo. Jeno jeszcze nie tak szybko, jakby chcia a.
- Macie na my li potomstwo? – spyta a Mi ka. Czemu s dzicie, e b dzie ono niepr dko?
- Bo widzi mi si , córu ,
jeszcze za m oda. A za par lat ja ju b
niedo
na i przy
dzieciskach ci nie pomog . Wtedy raczej mnie samej pomoc si przyda.
- Niewoli was nie my limy – powiedzia Nykon – zrobicie jak wasza wola. Teraz chyba si
rozejdziemy – spa pora.
- A jutrzyna? – odezwa y si dwa niewie cie g osy.
- No, to wam ju powiem, skoro
dacie. Jutrzyna polega na tym, e pole, które u ytkuje
cho op dzieli si na dwie cz ci. Plony z jednej cz ci przypadaj w
cicielowi, a z drugiej
cho opu. Jeno e cho op nie nazywa si ju , jak dotychczas – na jutrzynie staje si ch opem.
Przestaje by mówi cym narz dziem.
Dalszej rozmowie przeszkodzi o stukanie do drzwi. Nykon poszed otworzy .
Niewiasty patrzy y z ciekawo ci kto te b dzie wchodzi .
W drzwiach izby stan m leciwy ju , lecz jeszcze krzepki. Wida by o, e to jaka
biedota. Gorzej postrz pione achmany móg mie na sobie tylko kto , kto akurat sko czy
walk z paroma psami. Jaki cho op – pomy la y niewiasty.
- Od wieszcza Druzny przybywam – powiedzia cz owiek w achmanach – do wieszcza
Nykona. Powiedziano mi, e to tu.
- Wejd cie, cz owieku – zaprasza a Mi ka, ogrzejcie si . Dam wam co ciep ego do jedzenia,
bo cie zmarzni ci.
- Mam swoje – powiedzia cz owiek z hardo ci , dowodz
, i przypuszczenia niewiast co
do jego cho opstwa mog by nies uszne. Pilno mi dalej. Mam jeno przekaza pro
wieszcza Druzny, by nad Lednic przyby wieszcz Nykon, najlepiej z kim starszym nad
tutejszymi lud mi.
- Jam jest ten, do którego przybywacie – powiedzia Nykon. Sta o si co z ego?
- Mo e sta si co z ego b
dobrego – zale y co nad Lednic uradzicie – powiedzia
pos aniec, odwróci si i wyszed z chaty.
W chacie zrobi o si cicho.
- Zagadkami mówi , ale trzeba jecha . Pojedziesz ze mn ? – zwróci si Nykon do Turosza.
Wy te – oznajmi starce, nie czekaj c na odpowied towarzysza.
Nim nasta przed wit nast pnego dnia – trzy konie z lud mi w siod ach i czwarty z
tobo kami, zawieraj cymi lichy dobytek starki, ruszy y w stron Lednicy, nie bacz c na
zagro enie od wilczych stad, które w zimnej porze roku owi y wszystko, co si rusza, mniej
si boj c ludzi, ni latem.
K O N I E C T O M U P I E R W S Z E G O.