Susan Ee
Angelfall
Book 3
Translated by:
Ravenxx
Rozdział 1
Dokądkolwiek polecieliśmy ludzie krzyczeli
poniżej nas.
Zobaczyli ogromny rój nad nimi, i zaczęli
uciekać.
Lecieliśmy ponad miastem, jest zwęglone a
budynki się walają i jest bardzo
niebezpiecznie. San Francisco dwniej było
uznawane za jedno z najpiękkniejszych miast
świata ze sławnymi restauracjami. Turyści
spacerowali po Fisherman's Wharf i
przechadzali zatłoczonym Chinatown.
Teraz zapuszczeni ludzie walczą za resztki i
nekają przerazone kobiety. Ukryli się gdy
zobaczyli nas. Jeden zdesperowany ucieka na
otwartą przestrzeń mając nadzieje, że uda mu
się uciec przed gangami zajęło nam kilka
sekund ominięcie go.
Poniżej nas dziewczynka klęczy nad
martwym mężczyzną obserwując przerażona.
Ona nie zauważyła nas, albo nie obchodziło
jej to. Tu i tam zobaczyłam światła świecące
zza okien to znaczy, że ktoś może nas
obserwować przez lornetki albo nawet celuje
do nas z karabinu mijamay okna.
Musimy mieć oczy szeroko otwarte. Chmara
skorpionokrztałtnych, wielkości dorosłego
mężczyzny szarańczy zasłaniała całe niebo.
A w ich centrum ogromny demon trzymający
nastoletnią dziewczynę. Raffe wygląda co
najmiej jak demon dla każdego kto nie wie,
że naprawdę jest archaniołem lecącym n a nie
swoich skrzydłach.
Pewnie myślą, że porwał dziewczynę, którą
trzyma. Oni nie akceptują innej
ewentualności, że czuję się bezpiecznie w
jego objęciach. Tego, że trzymam głowę w
zagłębieniu jego szyi ponieważ lubię dotyk
jego skóry.
-Czy my ludzie zawsze wyglądamy tak z
góry?
Zapytałam
Odpowiedział. Mogę poczuć trzęsiienie w
jego gardle i zobaczyć jak jego usta się
poruszają, ale nie mogę go usłyszeć przez
bzyczenie roju szarańczy. Zresztą to chyba
dobrze, że nie słyszę go. Anioły zapewne
myślą, że wyglądamy jak karaluchy
przeskakujące z jednego do drugiego cienia.
Ale nie jesteśmy karalucham, małpami lub
potworami, nie ważne co anioły myślą o nas.
Zostaliśmy tymi samymi ludźmi którymi
byliśmy. Przynajmiej w środku.
Mam taką nadzieję.
Patrze na moją pozszywaną siostrę która leci
obok nas. Nawet teraz muszę pamiętać, że
Paige jest tą samą dziewczynką którą zawsze
kochałam.
Cóż, może nie do końca tą samą.
Leci na pokiereszowanym ciele Beliela,
który jest transportowany jak palankin przez
kilka szarańczy. Cały jest we krwi i wygląda
na martwego, ale ja wiem, że on dalej żyje.
Zasłużył na gorsze rzeczy, ale jest część mnie
która sądzi, że przemoc jest prymitywna.
Szara, skalista wyspa przed nami położona
jest na środku Zatoki San Francisco.
Alcatraz, notorycznie byłe więzienie.
Jest tam chmara szarańczy nad wyspą. To
mniejsza część roju, która nie przybyła
pomóc kiedy Paige je wezwała na plażę kilka
godzin wcześniej.
Patrzę na wyspę za Alcatraz. Jest większa i
bardziej zielona, nie ma na niej żadnych
budynków. Jestem pewna, że to Wyspa
Aniołów. Mimo nazwy, każde miejsce będzie
lepsze nić Alcatraz. Nie chcę Paige na tej
cholernej skale.
Zmieniamy kierunek naokoło roju
szarańczyi skręcamy na większą wyspę.
Dałam znak Paige aby poszła z nami. Jej
szarańcza i jedna najbliżej podążają za nią,
ale reszta wróciła do roju nad Alcatraz,
zlewając się w ciemny lej nad więzieniem
Niektóre na początku wydają się zmieszane,
podążając za nami, następnie zmieniły
kierunek wracając nad Alcatraz by stać się
częścią roju.
Tylko garstka szarańczyz nami podczas
okrążania Wyspy Aniołów by znaleźć dobre
miejsce do lądowania.
Promienie wstającego słońca oświatelały
zieleń drzew wokół zatoki.
Z tego kąta, Alcatraz położone z przodu z
szeroko rozciągającą się panoramą sylwetki
San Francisco na tle nieba. To musiało
odbierać oddech w świecie Przed. Teraz
wygląda to jak linia połamanych zębów.
Wyladowaliśmy w wodzie na wschodnim
wybrzeżu. Fale przyniosły kawałki cegieł na
palżę i masę połamanych drzew na wzgórze
pozostawiając drugą stronę najbardziej
nienaruszoną.
Kiedy Raffe postawił mnie na ziemię czułam
się jakbym była skulona na nim rok. Moje
ramiona były skostniałe w miejscach w
których w miejscu w okół jego ramion, i
moje nogi zesztywniały. Szarańcze nłądziły p
o ziemii jaby miały ten sam problem..
Raffe rozprostowuję swoją szyję i rozciąga
ramiona. jego nietoperze skórzane skrzydła
znikły za jego plecami. Wciąż ma na sobie
maskę z przyjęcia które zmieniło się w
masakrę na niebie. Ma głęboki czerwony
docinek na wskroś srebra, oraz zasłania jego
całą twarz z wyjątkiem ust.
- Czy nie planujesz tego zdjąć?
strzęsam zdrętwienie z moich dłoni.
- Wyglądasz jak czerwona śmierć wraz z
demonicznymi skrzydłami.
- To dobrze. Tak powinien wyglądać każdy
anioł.
Kołyszę ramionami. Przypuszczam, że nie
jest łatwo mieć na ramionach kogoś przez
kilka godzin. Mimo, że próbuję zrelaksować
mięśnie jest w pełnej gotowości, jego oczy
skanują naszą niesamowicie spokojną
okolice.
Wyregulowałam pasek na moim ramieniu
więc mój miecz przebrany za miśa, leży na
moim biodrze co daje łatwy dostęp.
Następnie podchodzę do mojej siostry
pomóc jej zejść z Beliela. Gdy jestem bliżej
Paige, jej szarańcza zaczyna na mnie syczeć,
szturchać żądłąmi w moim kierunku.
Stanęłam, moje serce łomotało.
Raffe stanął obok mnie natychmiast
- Daj jej podejść do Ciebie.
Powiedział szybko.
Paige wspięła się na grzbiet i zaczęła
głaskać szarańczę jej małą rączką.
- Ćśś. Jest dobrze. To Penryn.
To wciąż zaskakuje mnie jak te potwory
słuchają mojej młodszej siostry. Gapimy się
chwilę dłużej podczas gdy bestie opuściły
żądła za siebie. Odetchnęłam, wróciliśmy
zostawiając paige łagodzącą szarańczę.
Paige wróciła oddając zerwane skrzydła
Raffe. Leżała na nich, i satynowe pióra
wylądają na połamane, ale będą miękkie
kiedy wrócą na jego ramiona. Nie mogę winić
Raffego* dlatego, że odciął je Belialowi
przed tym jak szarańcza mogła je pochłanąć z
resztą Beliela, ale żałuję, że nie mógł tego
zrobić. Teraz musimy znaleźć chirurga aby
przeszył je Raffemu zanim zaczną obumierać.
Zaczynamy przeszukiwać wyspę i widzimy
parę łodzi z wiosłami przycumowanych do
drzewa. Wyspa musiała być zajęta przed tym
wszystkim.
Raffe wnioskuje, że powinniśmy się ukryć,
gdy kieruje się na stok.
To wygląda jak rząd domów z jednej strony
wzgórza. Na ziemii pozostają tylko
fundamenty, zaśmiecone rozbitymi tablicami
*Czy tylko mi nie podoba się odmienianie jego imienia?
barwionymi w wodzie z solą. Ale u góry kilka
zabitych deskami budynków zostało
nienaruszonych.
Wchodzimy do najbliższego z nich. Jest
wystarczająco duży by być barakiem lub
czymś w tym rodzaju. Jak inne, jest
zapieczętowany białymi deskami. Wyglądają,
jakby były tu na długo przed Wielkim
Atakiem.
Całość jest jak osada domów na wzgórzu z
widokiem na zatokę.
Jest nienaruszony, kompletnie wiktoriański z
białym palisadowym ogrodzeniem. To jedyny
budynek który wygląda jak dom rodzinny i
jedyny z kolorem lub jakimkolwiek sensem
życia.
Nie widzę żadnych niespodzianek, na pewno
nic czego szarańcza nie może przestraszyć,
ale ja tak czy owak zostaje poza zaskięgiem
oczu. Patrze jak Raffe wzlatuje na wzgórze,
poruszając się pod osłoną baraka i drzewa.
Od baraka do drzewa, od baraka do drzewa
wypracowując drogę do domu.
Kiedy doszedł tutaj, dźwięk pistoletu
zniszczył pokój.