1
Rozdział 20
Adrian
Spodziewałem się różnych reakcji na moja propozycję. Płacz nie był żadną z nich.
- Okey. – Powiedziałem ostrożnie. – Prawdopodobnie brzmiałoby to lepiej gdybym miał
pierścionek, prawda? – Pokręciła głową, wściekle ocierając łzy.
- Nie, nie… Jest wspaniale. To znaczy, ja już nic nie wiem. Nie wiem, dlaczego płaczę. Nie
wiem, co jest ze mną nie tak.
Ja wiedziałem, co jest nie tak. Była przez cztery miesiące zamknięta, z czego
większość spędziła w ciemnościach poddawana psychicznym i fizjologicznym torturom.
Powiedziałbym, że wszystko jest pokręcone i nie takie, jakie być powinno, że ona taka jest.
Dodajmy do tego stres związany z ucieczką z wieloma ucieczkami, więc to nic dziwnego, że
miało to na nią wpływ. Nawet najsilniejsza psychicznie osoba miałaby problemy się po tym
pozbierać. Ona potrzebuje przerwy, aby wyleczyć psychiczne i fizyczne rany. Ale najpierw
musimy pozbyć się tych cholernych Alchemików.
- Dobrze, idź. – Powiedziała kilka chwil później. Dobrze widziałem jak zamyka w sobie
kłębiące się w niej emocje, sądzi, że w ten sposób pokazuje, jaka jest silna. Chciałem jej
powiedzieć nie musi ukrywać swoich odczuć, że to w porządku czuć się w ten sposób po tym,
co przeszła. – Wyjaśnij mi jak ja w postaci dziewiętnastoletniej panny młodej mogę
rozwiązać nasze problemy. Będąc wciąż na kolanach powiedziałem.
– Wiem, że to nie było częścią planu. W każdym razie jeszcze nie. Wiem, że chciałabyś
najpierw pójść do collegu zamiast brać ślub tak w pół drogi. - Skinęła głową.
- Masz rację. I to nie z braku miłości do ciebie, wierz mi. Nie mogę sobie nawet wyobrazić,
poślubienia kogoś innego. Ale jesteśmy jeszcze tak młodzi…
- Wiem. – Mocniej ścisnąłem jej dłonie. – Zastanów się nad tym. Sama powiedziałaś, że
Moroje będą mnie chronić. A kiedy weźmiemy ślub, będziesz moją żoną i wtedy również
będziesz pod ich ochroną.
Wcześniejsze słowa, Sydney przypomniał mi o czymś, co Lissa powiedziała, kiedy
przyszedłem do niej po pomoc dla Sydney: Jeśli jeden z moich ludzi jest z powodu
Alchemików w niebezpieczeństwie to tak mogę pomóc, jednak w tym przypadku moja ranga
nic nie zmienia. Nie miałem wątpliwości, że na Dworze będę bezpieczny. Lissa będzie mnie
chronić zawsze nawet wtedy, kiedy nie będę dobrym przyjacielem. Sydney miała racje, że nie
może się spodziewać takich gwarancji, co insynuował kierownik hotelu. Ale jeśli stanie się
Panią Iwaszkow…
- Myślisz o tym jak o osobie, która dostaje obywatelstwo innego kraju tylko, dlatego bo kogoś
poślubiła. Nie sądzę żeby działo się tak samo w przypadku Moroi i ludzi. Nie stanę się
automatycznie Morojką tylko, dlatego że za ciebie wyjdę. Twoi ludzie nie zaakceptują mnie
jako jednego z nich. Myślę, że będą raczej wariować. – Powiedziała marszcząc brwi.
- Prawda. – Przyznałem. –Ale to nie oznacza, że nie zostaną za coś takiego ukarani
Nie odpowiedziała od razu i zaczynało denerwować mnie to milczenie. Zacząłem się martwić,
i wyszukiwać inne problemy te, które nie miały już nic wspólnego z wątpliwą logiką mojego
planu.
- Jeśli nie jesteś pewna, o nas. – Znów przykułem jej uwagę.
- Oh, Adrian, nie. To nie tak. Mam na myśli to, co powiedziałam. Nigdy nie myślałam, że
wezmę ślub w tak młodym wieku, co nie zmienia faktu, że nie wyobrażam sobie życia z kimś
innym. Myślałam, że to stanie się w przyszłości. To swego rodzaju szok. Pomyśl o tym jak
2
będzie wyglądało nasze życie. Jeżeli potraktujemy Moroi jak sanktuarium to czy będziemy
musieli pozostać na Dworze na zawsze? Czy to znaczy, że już nigdy nie zobaczę mojej
rodziny?
Zbiła mnie ty z tropu. Największe komplikacje, jakie bym przewidział to reakcje mojej
rodziny i osób takich jak Nina. Będziemy mieli problemy, oczywiście, ale to, z czym ma do
czynienia Sydney teraz jest ważniejsze. Byłem przygotowany do radzenia sobie z tym, co
spotkamy ze strony moich ludzi, ale szczerze mówiąc nie myślałem na tyle daleko by
rozważać, co będzie później. Nie było na to łatwych odpowiedzi. Ale z przekonaniem
stwierdziłem, że:
- To będzie krótkotrwałe. Mam na myśli to, że nie wiem jak długo to będzie trwało, ale w
końcu to przejdzie a my będziemy mogli pojechać gdzie chcemy i zobaczyć się, z kim tylko
chcemy. – Jej wyraz twarzy mówił, że jest do tego sceptycznie nastawiona.
- Skąd to wiesz?
- Bo wiem. Wiem, że bez względu na to, co teraz przeżywamy będzie wszystko dobrze
dopóki będziemy razem.
-Dobrze. – Powiedziała po dłuższych obradach. – Jeszcze jedna rzecz. Pomijając to całe
sanktuarium z Moroi, sądzisz, że jesteś na to wystarczająco silny? Małżeństwo to nie tylko
kawałek papieru. – Wstałem z klęczek i usiadłem obok niej.
- Wiem, że nie jest. - Odparłem.- I wiem, że będzie ciężko z różnych powodów. Ale myślę, że
możemy wykorzystać go po naszej stronie tak długo jak długo będziemy się kochać. –
Myślałem o moich rodzicach i ich pozorach małżeństwa. To wydawało się bardziej niż
komiczne w porównaniu do tego, co chcę zrobić z Sydney.
- Jak przyjmę twoją propozycję to, co wtedy? – Zapytała. – Jestem pewna, że ten hotel ma
kaplicę ślubną, ale nie ma szans na to, że zrobimy to tutaj.
- Tak. – Zgodziłem się. Nie ma szans na to, aby Moroiski minister pobłogosławił ten związek.
– W tej chwili Alchemicy próbują dostać się do tego miejsca. Mamy małe okno w razie
ucieczki. Możemy po prostu iść do sądu, o co chodzi? – Widziałem jak znów zaczyna krążyć
myślami.
- O nic. Po prostu… Nie ważne.
- Powiedz mi.
- Po prostu. – Westchnęła. – Mój życiowy plan uciekł przez okno. College, moja rodzina. Mój
ślub przeniósł się o kilka lat. A mimo to nic się nie zmieniło. To znaczy zawsze wyobrażałam
sobie, że będą na nim moi przyjaciele, ja w sukience. I całą tą pełną ofertę. Wiem, że to nie
jest najważniejsze. Nie zrozum mnie źle, mogę wziąć z tobą ślub w koszulce i jeansach.
Tylko to tak się różni od tego, czego chciałam. Potrzebuję po prostu chwili na dostosowanie
się do tych wszystkich zmian.
Pogłaskałem ją po policzku.
- Nie, nie musisz. Nie do tych. Daj mi chwilę. – Wstałem i wyciągnąłem komórkę, a ona
patrzyła na mnie z zaciekawieniem. W ciągu kilku minut miałem plan, miałem nadzieję, że
nie sprawi nam on tylko więcej kłopotów. – Dobrze, wychodzimy stąd teraz. Alchemicy się tu
dostaną jak tylko zakryją tatuaże makijażem. Masz jeszcze jakieś amulety – niewidki? –
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Mogę rzucić drobne zaklęcie niewidzialności…, Ale nie będzie ono działać w tak
zatłoczonym miejscu jak to. Zbyt dużo ludzi napotkasz.
- Trudno. Chodź. – Wyciągnąłem do niej rękę. – Musimy się stąd wydostać teraz.
Udaliśmy się z powrotem na dół, narzuciłem na nas ducha, że pozostaniemy zapomniani
przez każdego, kto nas zobaczy lub podejdzie zbyt blisko. Wiedziałem, że mój plan działa,
kiedy wyszliśmy tuż obok Strażnika, który widział mnie wcześniej, a teraz nawet nie
3
zaszczycił mnie drugim spojrzeniem. Niestety nie będzie to działać na tych, co zobaczą nas z
daleka. Nie mogłem działać na tak szerokie spektrum. Dlatego najważniejsze było ominięcie
szpiegów Alchemików. Poprowadziłem Sydney do podziemnych tunelów które istniały pod
Witching Hour i prowadziły do rożnych punktów w mieście. Było wiele wyjść, i wiedziałem,
że za chwilę Alchemicy będą je mieli wszystkie monitorowane. Mam tylko nadzieję że
byliśmy przed nimi i ten który wybrałem nie jest jeszcze pod obserwacją. Kiedy wyszliśmy,
znajdowaliśmy się na głównej ulicy Las Vegas
1
. Żadne z nas nie zauważyło oznak śledzenia,
więc rozluźnieni pod magią ducha, podeszliśmy do ulicy żeby złapać taksówkę. I już po
chwili byliśmy w drodze do najbliższego biura dającego nam pozwolenie na ślub. Pierwszy
raz dopisywało nam szczęście, i czas był po naszej stronie, przez co rozumiem popołudnie w
środku tygodnia, dzięki czemu nie musieliśmy stać w kolejce. Wręczyliśmy nasze dowody
urzędnikowi, Sydney zastrzeliła go swoim uśmiechem, kiedy zajmował się papierkową
robotą.
- Sama chciałabyś wziąć ten ślub, czyż nie Panno Steele?
- To byłoby zdecydowanie bezpieczniejsze. – Uśmiechnęła się do mnie krzywo. – Ale jeśli
mamy prosić Moroi o azyl musimy zrobić to tak legalnie jak to tylko możliwe. Więc chcesz
Sydney Sage czy nie. – Pocałowałem ją w czubek głowy.
- To jedyna rzecz, jakiej pragnę.
To, że Alchemicy nie przyszli za nami do urzędu obrałem za dobry znak. Zabraliśmy nasze
dowody i poszliśmy złapać taksówkę. W pobliżu naszego hotelu znajduje się ogromne
podziemne centrum handlowe gdzie pojechaliśmy. Dwukrotnie sprawdzałem na telefonie
adres a następnie kierowałem Sydney tam gdzie planowałem wcześniej: do firmy, której
jedynym celem było przygotowanie cię do szybkiego ślubu w Vegas. Weszliśmy do części,
która była wypełniona sukniami ślubnymi, skąd również obserwowałem teren na zewnątrz.
Konsultantka podeszła do nas jak tylko przekroczyliśmy próg.
-Wyglądacie na szczęśliwą parę. – Zastanawiałem się czy to prawda, ponieważ oboje byliśmy
dość spięci z powodu tego całego śledzenia. – Jak mogę wam pomóc?
- Bierzemy ślub. – Zadeklarowałem. – A ty masz dwie godziny, aby ją przygotować i dać jej
wszystko, czego zapragnie. – Nawet Sydney wyglądała na zaskoczoną.
- Adrian… - Zaczęła nerwowo.
-Robicie tutaj makijaż i upinacie włosy? – Zapytałem, wskazując salon. – Zabierz ją i tam,
pomóż znaleźć sukienkę. Dobrą sukienkę, nie jedną z tych. – Skinąłem w stronę regału z
napisem PROMOCJA.
- Adrian… - Powtórzyła Sydney.
-A ja potrzebuję smokingu. – Powiedziałem, wziąłem z ręki konsultantki jej obgryzione
2
pióro i kartkę. – To są moje wymiary, jeżeli coś będzie trzeba zmierzyć wierzę w twój osąd.
Daj jej wszystko, co tylko będzie chciała.
-Wychodzisz? – Zapytała Sydney w nagłym uświadomieniu.
- Mam kilka spraw do załatwienia. Wrócę za dwie godziny. – Ona i wciąż oniemiała
konsultantka patrzyły się na mnie. – Ach, przypuszczam, że musimy porozmawiać o
pieniądzach? Jakie to głupie z mojej strony. – Znów zabrałem jej pióro i kartkę. Napisałem
tuż obok moich wymiarów kwotę. Bardzo dużą kwotę. – Czy to obejmuje wszystko, co sobie
zażyczy?
Sydney jęknęła jak ją zobaczyła, konsultantka uniosła tylko brew.
- Tak, sir. Wystarczająco. Nie sądzę jednak, że ma pan te pieniądze teraz przy sobie, aby
uiścić opłatę z góry?
1
When we emerged, it was into a major hotel on the Strip. - Tutaj autorce chodzi o główną ulicę hoteli w Las
Vegas, nie wiem czy język polski ma odpowiednik dla nazwy tej ulicy, dlatego tak to przetłumaczyłam. – E.
2
Fuj.
4
-Nie. Ale nie potrzebujesz tego. Mam szczerą twarz. Zaufaj mi, wrócę tutaj zapłacić
rachunek. – W tym momencie zadziałałem kompulsją na pełnych obrotach, a konsultantka po
chwili zastanowienia skinęła głową w akceptacji. Ironiczne jest to, że użyłem przymusu z taką
siłą, że bez trudu namówiłbym ją do dania nam wszystkiego za darmo. Jednak Sydney nigdy
by mi nie wybaczyła, że zaczynamy nasze małżeństwo od tego rodzaju oszustwa. Nie
wspominając już o tym, że ta biedna kobieta została by zwolniona po czymś takim.
Pocałowałem Sydney w policzek. - Miłej zabawy, do zobaczenia. – Sydney pospiesznie
chwyciła mnie za ramię.
- Adrian, co zamierzasz zrobić? Nie zdobędziesz tylu pieniędzy w dwie godziny. – Znów ją
pocałowałem.
- Zamierzam twój sen zmienić w prawdę, Sage. Zaufaj mi. A jeśli pojawią się Alchemicy… -
To wydawało się mało prawdopodobne, ale musieliśmy się przygotować na wszystko. – Zrób,
co tylko będziesz mogła, aby uciec. Spotkamy się we śnie albo przez Markusa.
- Bądź ostrożny. – Wciąż wyglądała na zaniepokojoną.
- Zawsze. – Skłamałem.
Udałem się z powrotem do kompleksu handlowego starając się ukryć jak niepewnie się czuję.
Mądrzejszą i bezpieczniejszą rzeczą byłoby już użyć tego okna do ucieczki w Vegas i wziąć
ślub w innym miejscu. Ale po za tym to miejsce jest wręcz stworzone do szybkich ślubów, a
moim największym pragnieniem było spełnienie się snów Sydney. Miałem tylko nadzieję, że
nie będzie to nas drogo kosztować. Mój telefon zadzwonił, spojrzałem w dół spodziewając się
złowieszczego ostrzeżenia od Markusa. Zamiast tego odczytałem wiadomość od Jill:
To jest najbardziej romantyczna rzecz w historii. Czuję się jakbym oglądała specjalnie dla
mnie zrobiony program w TV.
Dzięki. – Odpisałem. – Jakieś wskazówki?
Nie, to, co robisz, robisz dobrze. Eddzie jest na ciebie wściekły. Może teraz w związku z tym
poczuje się lepiej.
To była ulga wiedzieć, że do niej wrócił, że nie było błędem to, że ruszył Sydney na ratunek.
Trzymaj to na razie w tajemnicy. Muszę być gotowy na wszystko. Pod warunkiem, że nas stąd
wydostanę.
W tej sprawie mogę pomóc. – Odpisała.
Nie wiedziałem jak mogła pomóc, już nie wysłała innych wiadomości. A ja szybko zabrałem
się za realizację bieżących zadań. Nie musiałem długo szukać, aby osiągnąć mój cel: sklep
jubilerski. Skup i sprzedaż. Nie był to do końca lombard, ale zasada ta sama. W końcu to było
Las Vegas. Starszy siwowłosy mężczyzna przywitał mnie jak wszedłem i zapytał jak może
pomóc. Wziąłem głęboki oddech. I wydawało mi się to nie do pomyślenia, ale wyciągnąłem
jedną ze spinek cioci Tatiany.
- Ile za to dostanę? – Słyszałem jego ciężki oddech, gdy zabrał ją i oglądał pod szkłem
jubilerskim.
- Jak możesz mi to zrobić?- Płakała ciocia Tatiana. – Jak możesz wyrzucać moje klejnoty?
- To nie jest wyrzucanie. To jest ważne. Robię to dla mojej przyszłości…
- Przyszłości z człowiekiem!
5
- Przyszłości z kobietą, którą kocham. Kocham cię ciociu Tatiano, ale ciebie już nie ma.
Sydney tu jest a moje miejsce jest przy niej. Te spinki nie robią nic dobrego tylko leżą u mnie
na półce. – Fantom cioci Tatiany wciąż był oburzony.
- Zdradzasz mnie w ten sposób!
Czułem się trochę rozdarty wewnętrznie. Raz wyjąłem rubin i sprzedałem go do lombardu w
celu późniejszego odkupienia. I dostałem go z powrotem ledwo, ledwo. To doświadczenie
było bardziej niż traumatyczne. Teraz nie było już odwrotu. Nie tylko, dlatego bo daję całą
spinkę. Oddawałem ja na dobre. Z naszymi ograniczeniami czasowymi nie byłem w stanie
tyle wygrać i wrócić, aby ją odkupić. To była moja ofiara za sen Sydney.
Kwota, którą mężczyzna zaproponował była oczywiście niska. Zaczęliśmy się targować,
nawzajem przebijając ceny. Już prawie zgodziliśmy się w cenie, (która oczywiście i tak była
dużo niższa niż rzeczywista wartość spinki), kiedy wykonałem mój drugi ruch i wyciągnąłem
drugą spinkę.
- Daj mi taką kwotę. Zawrzyjmy umowę. Chcę te kamienie ustawione w linii, z jednym
dużym po środku. Wykończony białym złotem. I do tego potrzebuję jeszcze dwie zwykłe,
pasujące obrączki. Platynę możesz zachować jako zapłatę. Wartą dużo więcej niż dajesz mi w
zamian. Oh, i musisz to zrobić w godzinę.
Dogadaliśmy więcej szczegółów, ale wiedziałem już, że dobiliśmy targu. W końcu
pokazał mi asortyment pierścionków. Nie miałem wiele czasu a wybór był prostu
potrzebowałem wzór, który pomieści jeden duży kamień po środku z mniejszymi
prostokątnymi rubinami po bokach. Już planowałem jak to rozegrać, kiedy pokazał mi zestaw
dopasowanych pierścionków z białego złota z drobnymi rubinami porozrzucanymi po okręgu,
one do mnie przemówiły. Wyglądem oddawały hołd spinkom, które zostały na ich rzecz
poświęcone.
Zatwierdziłem wszystko, zabrałem pieniądze i przypomniałem, że ma tylko godzinę.
Stamtąd udałem się do najbliższego kasyna, w którym grano na wysokie stawki. Udałem się
do części z pokerem. Wcześniej wykonując jeden bardzo ważny telefon. Grać z tą ilością
pieniędzy, jaka mi pozostała było trudno, tym bardziej z wiedzą ile mam czasu. Gdybym je
stracił nie miał bym już czasu odzyskać ich z powrotem i cały plan ległby w gruzach.
Pozostałem spokojny i nie wpadałem w panikę. Traktując to jako gra dla rozrywki opierając
się na moim zwykłym czytaniu aury. Tutejsi gracze nie różnili się od innych, przeciw którym
już grałem. Oni po prostu rzucali wokół zdecydowanie większe zakłady…
Godzinę później opuściłem stół z kwotą wystarczającą na pokrycie wszystkich
ślubnych wydatków i opuszczenie Las Vegas. Udałem się z powrotem do jubilera,
sprawdzając czy wywiązał się z umowy. Schowałem pierścionki i wykonałem jeszcze jedną
rozmowę telefoniczną. Zrobiłem jeszcze dwa przystanki, w drogerii i w sklepie z winami. Z
westchnieniem ulgi zorientowałem się, że wykonałem ostatnie z moich zadań, prócz samego
ślubu. Udałem się z powrotem do salonu z sukniami ślubnymi, zdziwiony moją
punktualnością w harmonogramie.
Ostatnie dwie godziny były jak szalone, przez ciągły niepokój czułem, że mój świat
jest wywrócony do góry nogami. Wszystko, co jest do zrobienia musi być teraz, teraz, teraz. I
to było trochę bardziej niż surrealistyczne, kiedy wszedłem do sklepu i zobaczyłem Sydney…
I czas staną w miejscu.
6
To znaczy powiedziałem jej, że może wybrać, co tylko chce. Nie obchodziło mnie to.
Naprawdę mogliśmy iść do ołtarza w jeansach i koszulce, nawet wtedy poślubiłbym ją z
sercem pełnym miłości. Miałem kilka wyobrażeń na temat tego, jaką suknie wybierze. Coś
skromnego z długimi rękawami z koronki to było moje największe przypuszczenie. A może
jedna z tych prostych sukien z krótkimi rękawami bez zbędnych dodatków. To była Sydney,
spodziewałem się po niej pragmatyzmu.
Nie spodziewałem się starej wersji gwiazdy Hollywood. Owinięta wokół niej
sukienka, dobrze dopasowana do jej ciała, które w żaden sposób nie wyglądało na zbyt chude.
Z fałdkami organzy, ozdobiona koralikami i kryształkami. Tuż poniżej bioder przechodziła w
styl syreny, przechodzący w tiul, na którym też były rozproszone małe koraliki. Tylko jeden
pasek koronki okalał jej ramię, drugie było puste. Jej włosy, teraz dużo dłuższe niż wcześniej,
spięte z tyłu głowy w prosty kok. Upięte grzebieniem z kryształków, z których spływał welon.
Zwisające kolczyki były jedyną biżuterią, a mistrzowski makijaż zakrył wszystkie ślady
zmęczenia i jej złotą lilię żeby nie wyglądała na zbyt dużą. To było idealne. Ona była
doskonała. Promienna. Cudowna. Wizjonerska.
- Czuję, że znów powinienem być na kolanach. – Powiedziałem cicho.
Posłała mi nerwowy uśmiech i przesunęła dłonią po sukni.
- Powiedziałeś, że mogę sobie pozwolić na wszystko, ale mogę to zdjąć i naprawdę możemy
pójść w koszulce.
- Nie mogę na to pozwolić.- Powiedziałem wciąż przejęty jej urodą. Dała mi małego
kuksańca.
- Idź się lepiej przebrać.
Konsultantka była szczęśliwa móc zabrać mnie do przymierzalni. Była jeszcze
szczęśliwsza widząc moje pieniądze. Garnitur był klasyczny, elegancki, dwuczęściowy,
czarny. Sprzedawczyni upewniła się, że chcę go kupić, a nie wypożyczyć. Zapewniłem ją, że
tak. Wypożyczenie wiązałoby się z użyciem karty kredytowej a chciałem używać jej jak
najmniej, nie chciałem zostawiać śladów. Im więcej mogłem płacić w gotówce tym lepiej.
Sydney błysnęły oczy, kiedy wynurzyłem się z przymierzalni. Czułem się marnie tuż obok jej
blasku, ale zapewniła mnie, że wyglądam niesamowicie. Konsultantka pomogła przypiąć mi
piwonię do klapy marynarki. Zauważyłem, że Sydney trzymała w ręce mały bukiecik
różowych piwoni. W drugiej ręce trzymała dwie torby towarzyszące nam od momentu
przyjazdu do Nevady. A teraz miałem ich jeszcze więcej do dodania do kolekcji. Udało nam
się umieścić wszystko w jednej torbie przed wyjściem ze sklepu. Siatkę z winem Sydney
obdarowała zdziwionym spojrzeniem.
- Na co to?
- Na miesiąc miodowy.
- Myślałam, że to, co jest nam potrzebne, zawiera siatka z apteki.
- To też. – Obiecałem.
Zapłaciliśmy za wszystko i wyszliśmy ze sklepu trzymając się za ręce. Ostatni
kawałek naszej podróży przebyliśmy na piechotę. Naszym celem był hotel Firenze, nowy
hotel w włoskim klimacie. Był połączony z kompleksem handlowym. Mógłbym powiedzieć,
Sydney że czułem się trochę skrępowany tym spacerem przez tłum w ślubnym rynsztunku,
ale to wcale nie był niecodzienny widok w Las Vegas. Ludzi uśmiechali się do nas a wielu
nam gratulowało. W ten sposób przyciągnęliśmy więcej uwagi niż chcieliśmy, ale udawałem,
że ci wszyscy ludzie to goście biorący udział w naszym weselu. To i jeszcze to, że byłem
bardziej niż dumny, aby pokazać moją wspaniałą narzeczona u mego boku.
7
Kiedy dotarliśmy przed wejście do hotelu Firenze przyszła nowa wiadomość od Jill.
Przeczytałem ją, co wywołało duży uśmiech na mojej twarzy.
- Co jest? – Zapytała, Sydney.
- Poczekamy, zobaczymy. – Powiedziałem. – Właśnie dostaliśmy nasz prezent ślubny.
Firenze tak jak większość dużych kompleksów w Las Vegas miał sekcję kaplic ślubnych, do
których zaprowadziłem Sydney przez kasyno. Nerwowo wyglądający mężczyzna w
mundurze hotelu zatrzymał się, kiedy nasz zobaczył.
- Ty jesteś Adrian? – Zapytał.
- Tak. – Mężczyzna odetchną z ulgą.
- Okey, macie dziesięć minut by wejść i wyjść, zanim wpadnę w kłopoty. Jest na dziś
zaplanowana duża impreza, która ma zarezerwowane to skrzydło i zaczną się wkrótce
schodzić.
- To więcej niż potrzebujemy. – Odpowiedziałem, wręczając mu plik pieniędzy.
- Tędy. – Powiedział kiwając na nas i prowadząc do drzwi z napisem Toskańska Kaplica.
Otworzył dla nas drzwi. Sydney spojrzała na mnie zdziwiona.
- Przekupiłeś go by móc wziąć ślub tutaj?
- Dobre miejsca trzeba wcześniej rezerwować, nawet w Vegas. – Poprowadziłem ją do
środka. – To był jedyny sposób, w jaki mogliśmy dostać się do Włoch.
Weszła do środka i się roześmiała rozglądając z zachwytu. Kaplica była mała, na, tyle
aby pomieścić około pięćdziesięciu ludzi. Została pomalowana z Amerykańskim
wyobrażeniem włoskiej świetności. Malowidła na ścianach przedstawiały pola winogron, a
kopuła była pokryta stadami aniołów. Obfitość złota na wykończeniach w całym pokoju
poddawało w wątpliwość ich dobry gust, ale z jej błyszczącymi z zachwytu oczami nie miało
to znaczenia.
Z przodu sali było podium ozdobione kwiatami. Za nim stał fotograf hotelowy i
urzędnik. Wręczyłem im pieniądze. Facet, który nas wpuścił pracował w biurze rezerwacji
ślubnych a ja w zasadzie musiałem wykonać kilka szybkich telefonów, aby przekonać ich, że
ta nielegalna sprawa byłą warta ryzyka w zamian za salę i odpowiedni personel. Postawiliśmy
nasz bagaż na jednej z pustych ław. Ruszyliśmy w stronę podium, gdy sobie o czymś
przypomniałem.
- Poczekaj. Najpierw to.
Złapałem ją za rękę i wsunąłem nowo wykonany pierścionek zaręczynowy na jej palec.
Sydney westchnęła na widok błyszczących kamieni a potem spojrzała na mnie z przerażeniem
domyślając się skąd one pochodzą.
- Adrian, to ze spinek twojej ciotki. – Poprowadziłem ją do przodu.
- A teraz są twoje.
Urzędnik wiedząc o naszych ograniczeniach czasowych poprowadził uroczystość w
podstawowy sposób, co ograniczało się do tego, co było wymagane w stanie Nevada.
Powiedział tylko jedną rzecz, która była całkowicie od niego. Coś, co wypaliło się w mojej
pamięci i odtwarzało za każdym razem, kiedy promień światła padał na krąg rubinów na
palcu Sydney:
- Do tej pory zawsze odpowiadałeś sam za siebie. Każda decyzja, jaką podejmowałeś była dla
ciebie i ciebie samego. Teraz przez resztę swoich dni twoje życie będzie przywiązane do
kogoś innego. Każdą decyzję, jaką podejmiesz będzie obowiązywała was oboje. Co będzie
wpływało na inne. Jesteście rodziną, zespołem, nierozłącznym i niezniszczalnym.
To były potężne słowa dla kogoś takiego jak ja, który żył dość egoistycznie. Ale jak
spojrzałem w błyszczące oczy Sydney rozpoznałem w nich nadzieję i radość. Czułem ją
promieniującą od niej. Byłem gotowy, aby podjąć ten bezinteresowny krok. Aby wiedzieć, że
8
teraz wszystko, co zrobimy będzie dla nas oboje i ostatecznie dla naszej rodziny. To była
najważniejsza decyzja, jaką podjąłem w życiu i jedna z najbardziej szczęśliwych.
Kiedy śluby zostały powiedziane i obrączki były na palcach. Urzędnik ogłosił nas mężem i
żoną i zwrócił się do mnie, że mogę pocałować pannę młodą. Pocałowałem Sydney pełną
miłości, życia i szczęścia, którego miała w zapasie za nas oboje. Kiedy w końcu oderwaliśmy
się od siebie. Urzędnik dodał.
- Miło mi przedstawić światu Adriana i Sydney Iwaszkow. – Sydney uśmiechnęła się trochę
krzywo a ja jęknąłem.
- Oh, nie. Co? – Roześmiała się.
- Nic, nic. Po prostu zawsze chciałam zachować własne nazwisko, albo dwuczłonowe.
- Poważnie kobieto? Łączone nazwisko? Wisisz mi za to jeszcze jeden pocałunek.
Przyciągnąłem ją do siebie i rzeczywiście dostałem jeszcze dwa pocałunki. Podpisaliśmy
potrzebne dokumenty. Zapłaciłem urzędnikowi i fotografowi premię. Kupiłem też kartę
pamięci od fotografa pomimo jego protestów, że wyśle nam je online.
- Nie mam na to czasu. – Powiedziałem machając magiczną ilością gotówki. To było prawie
tak dobre jak przymus.
Po wszystkim zabraliśmy nasze rzeczy i pożegnaliśmy się z naszym małym kawałkiem
Włoch.
- Co teraz? – Zapytałem, Sydney idąc w stronę drzwi, trzymając się za ręce.
- Teraz musimy się stąd wydostać, a wiesz mi jest to coś w moim stylu.
Facet od rezerwacji otworzył nam drzwi i był bardziej niż zadowolony z tego, że nas żegna.
Ponownie mu podziękowałem i wyszliśmy na główny korytarz. Gdzie grupa Alchemików
czekała na nas.
Tłumaczenie: Emilandia.