Możecie mnie już puścić
Adam Zadworny
2009-12-11, ostatnia aktualizacja 2009-12-09 12:18
Kiedyś przynoszą mu do celi list: "Wzywa się pana o dobrowolnej spłaty 35 mln zł". To za
spalone więzienie w Nowogardzie
W grudniu, po blisko 11 latach spędzonych za kratami, Zbigniew O. ps. "Orzech" ma wyjść na
wolność.
Jednak 8 grudnia rano żąda rozmowy z naczelnikiem więzienia w Nowogardzie. Stojąc przed nim,
spokojnie mówi: "Za pięć minut spalimy panu ten kryminał". Wybija krzesłem szybę w oknie na
dziedziniec. Na ten sygnał inni więźniowie wyłamują drzwi w celach i rzucają się do krat. Klawisze
próbują ich zatrzymać pałkami, miotaczami gazów i wodą. Bezskutecznie. Więźniowie podpalają
pawilony i rozpoczynają otwartą walkę. W więzieniach północno--zachodniej Polski ginie siedmiu
skazanych, w tym czterech z rąk współwięźniów. Po obu stronach jest kilkuset rannych. Jest rok
1989.
Człowieka, który 20 lat temu stał na czele Komitetu Protestacyjnego Skazanych, odnajduję w celi
15 pawilonu "A" ciężkiego więzienia w Czarnem. Kiedyś był tu niemiecki obóz dla sowieckich
jeńców. Zbigniew O. ma dziś 54 lata i zamiast czaju parzy cieniutką herbatkę z cytryną i cukrem.
- Podobno nie ma w polskich kryminałach drugiej osoby, która spędziłaby za kratami tyle czasu co
pan - mówię. - Ile lat pan przesiedział?
- Zamknęli mnie, gdy miałem 18 lat. I wdepnąłem tu na zawsze. Może pan napisać, że mój życiorys
to historia polskiego systemu penitencjarnego.
Sześć lat za orzełka i syrenkę
Jesień 1972. W 20-osobowej celi więzienia w Potulicach siedzi 15 grypsujących i czterech
frajerów. Może jeść z tymi pierwszymi przy stole albo z drugimi na kiblu. Wybiera stół.
- Tak się zaczęło - wspomina "Orzech", zaciągając się dymem. Urywa papierosom filtry, potem
łamie je na pół i wkłada do szklanej lufki. W ten sposób nic się nie marnuje. Przywiozłem mu
sztangę jego ulubionych Red & White, ale strażnicy orzekli, że "Orzech" ich nie dostanie.
- Jakie było dzieciństwo w Darłowie? - pytam.
- Było nas sześcioro. Ojciec pił, odszedł, jak miałem 15 lat. Ale to nie jest przyczyna mojego
zepsucia, bo mama porządnie nas wychowywała. Całe rodzeństwo wyszło na ludzi. Tylko ja jestem
złodziej.
Matka (41 lat była szefową kuchni w przedszkolu, dziś prowadzi sklepik spożywczy) mówi, że
zawsze były z nim kłopoty. Zawzięty był. Np. podczas rozdania świadectw na koniec szkoły nie
chciał podać ręki nauczycielowi. - Pomyślałem sobie: "Dlaczego na co dzień tego nie robił? Miał na
to trzy lata!" - tłumaczy dzisiaj "Orzech".
Kiedy 21 lipca 1972 roku milicja zabiera go z apelu zwołanego w słupskich warsztatach PKP z
okazji przypadającego następnego dnia święta 22 lipca, on myśli o syrence. Ukradł ją, żeby się
przejechać. Ale oni pytają o wieczór 22 czerwca. Świętowali wtedy w parku zakończenie kolejowej
zawodówki. Kumple, dziewczyny, gitara. Szampan z papierówek. Kręciło im się w głowach. Jak
zjawił się patrol MO, on coś odpyskował. Oni od razu za pałki. Więc spuścili gliniarzom łomot.
Jednemu z nich czapka spadła orzełkiem w dół. W PRL był na to specjalny paragraf. Prasa walczyła
wtedy z chuliganerią. Dlatego, choć to jego pierwsza sprawa, za syrenkę i orzełka w sądzie dali mu
sześć lat i sześć miesięcy bezwzględnego więzienia.
- To niczego pana nie nauczyło?
- Nauczyło, oj, nauczyło. A tego mianowicie, że moją rodziną jest grypsera. Tam było oparcie,
zasady,
życia. Grypsera była odpowiedzią na ciężkie warunki panujące w polskich
więzieniach w latach 70. Czerwony rygor (restrykcje stosowane wobec więźniów uznanych za
niebezpiecznych) klawisze stosowali wedle uznania: twarde łoże za odmowę wyjścia na apel, 14
dni izolatki za parzenie czaju. Uciekliśmy w swój wolny świat rządzący się naszymi zasadami.
Nazywaliśmy siebie ludźmi. Innych - frajerami. Mieliśmy jednego wroga: administrację.
To administracja, aby napuszczać jednych więźniów na drugich, stworzyła festów. Według zasady
"dziel i rządź". Ta zapomniana dziś więzienna subkultura powstała w latach 70. w zakładach
karnych w Iławie, Mielęcinie i Tarnowie. Feści nie byli ludźmi ani frajerami, bo uważali się za
lepszych od jednych i drugich. Sami nazywali też siebie okejami, tegesami, prawdziwkami. Wśród
reszty więźniów cieszyli się jak najgorszą opinią.
Resocjalizacja 18-letniego "Orzecha": Krwawe porachunki z festami. Pobicia pod prysznicem.
Cwele i parówy. Połyki, sznyty, tatuaże. I kmina - język hermetycznego bractwa, który musi
opanować. Coś na "R"? Rabin - przewodniczący składu sędziowskiego. Rakieta - paczka dla
więźnia. Racjonał - więzienny kucharz.
Osiem lat za państwowe srebro
Swój pierwszy wyrok "Orzech" odsiaduje co do dnia (podania o warunkowe zwolnienie pisane
przez grypsujących od razu lądują w koszu).
Wychodzi 21 stycznia 1979 roku. Pracuje na kolei, ale więzienni kolesie ciągną go w Polskę.
Włamuje się z nimi do krakowskiej firmy Technoplast, z której zabiera 30 kg wyrobów ze srebra i
kryształy. Nie wie, że facet z Literackiej, który chce kupić łup, to kapitan Józef Gruszka z komendy
wojewódzkiej MO. Po sześciu miesiącach na wolności znów trafia za kraty. Srebro jest państwowe.
To oznacza, że nie może dostać mniej niż pięć lat.
Dostaje osiem.
Dwa i pół roku za nos klawisza
W czasie karnawału "Solidarności" do kryminałów dociera mała liberalizacja. Znikają feści.
Więźniowie wierzą, że będzie amnestia. Kiedy nie nadchodzi, robią domber (więzienną głodówkę).
"Orzech" jest w jednym z komitetów głodówkowych. Minister sprawiedliwości każe zwieźć
niepokornych do Rzeszowa. Aby mieć ich pod kontrolą w jednym kryminale.
Jeszcze gorzej jest po "ustawie majowej" z 1985 roku. Według niej każdy, kto dopuszcza się
przestępstwa po raz drugi, jest automatycznie tymczasowo aresztowany. Więzienia wypełniają się
złodziejami kur i rowerów. Ciasno. Ciężko. "Orzech" wciąż sprawia administracji kłopoty. Nie
pomagają izolatki. Wędruje z kryminału do kryminału. Kraków. Nowy Wiśnicz. Rzeszów. Wronki.
Nowogard. Śmierdzące cele. Dwa na dwa i pół metra. Dni. Miesiące. Lata. W końcu przestaje
liczyć czas dzielący go od wolności.
Sąd daje mu za ten nos dodatkowe dwa i pół roku więzienia. Razem wychodzi dziesięć i pół.
Siedem lat za kierowanie buntem
Tadeusz Mazowiecki tworzy rząd. "Orzech" siedzi w Nowogardzie.
Buntownicy żądają amnestii. Najpierw wiecują. Potem przejmują władzę w więzieniu.
- Doszło do tego, że zgodę na przewiezienie złodzieja na rozprawę do sądu w Szczecinie musiał
wydać komitet protestacyjny - wspomina były pracownik służby więziennej. - Grypserzy zobaczyli
w Sejmie ludzi, którzy jeszcze niedawno siedzieli - Kuronia, Moczulskiego - i pomyśleli: "Teraz to
na pewno będzie amnestia".
lat. To sobie zamówiliśmy litra i po dwa piwa. Później, w kolejnej knajpie, kolejny obiadek i
alkohol. Przed Warszawą mój zastępca mówi: "Każmy klawiszom, aby podjechali na Bródno.
Wpadniemy do mnie". Puka w szybkę. A klawisze przez radio do swoich, że my szukamy
awantury. I na Rakowieckiej już na nas czekali. Zaczęli nas gazować, więc rozwaliliśmy sukę
własnymi nogami.
Ze spotkania z ministrem nici.
- Moczydłowski wprowadził wiele sensownych zmian - mówi "Orzech", który wymuszoną buntami
reformę więziennictwa uważa za największy sukces swojego życia. - Powstały świetlice, zdjęto
talony na paczki i kretyński zakaz leżenia na pryczy w ciągu dnia, który obowiązywał kilkadziesiąt
lat. Zmieniła się administracja. Przyszli wykształceni ludzie. Kiedyś wśród klawiszy pełno było
półgłówków. Znałem sytuacje, kiedy kalifaktor (więzień rozdający posiłki) za wychowawcę pisał
oficjalne pisma, bo ten był niegramotny.
Latem 1991 roku w płockim więzieniu pojawia się
. Ściska ręce więźniom. Wzruszony
przyjęciem, jakie mu zgotowali, mówi: "Jesteście skazani, to prawda, ale nie potępieni. Każdy z
was może zostać przy pomocy Bożej łaski świętym".
W tym samym czasie "Orzech" staje przed szczecińskim sądem za kierowanie buntem. Mówi: - To
był słuszny protest wywołany trudną sytuacją bytową i niesprawiedliwością komunistycznego
ustawodawstwa!
22 listopada 1991 roku za kierowanie buntem sąd skazuje go na siedem lat więzienia.
Pół roku wolności za sprawianie kłopotów
Ludzie, których poznał w więzieniu, tworzą pierwsze gangi III RP, ale to on rządzi.
6 października 1992 roku naczelnik aresztu śledczego w
pisze do prokuratury: "Po
występie kabaretu doprowadził do zbiorowej odmowy opuszczenia świetlicy przez osadzonych.
Ponadto informuję, że dał się poznać jako osobnik szczególnie niebezpieczny".
"Orzech" staje się wrogiem nr 1 polskiego więziennictwa i niepisanym królem grypsery.
Więźniowie zwracają się do niego o rozstrzyganie sporów. Jego słowo to wyrok. Kto trafi do
bractwa, a kto zostanie więziennym pariasem. Nawet członkowie gangów muszą się z nim liczyć.
Za murami wciąż rządzi grypsera. Klawisze się go boją. W końcu znajdują na niego sposób.
Przenoszą go do szpitala, aby odseparować od innych więźniów.
- Ze szpitala widziałem plac zabaw, a nie spacerniak - wspomina. - Znałem wszystkie dzieci, a nie
znałem więźniów. W końcu ze Szczecina wywieziono mnie do Goleniowa, a stamtąd do Wronek.
Cały czas na oddziałach szpitalnych.
W 1993 roku administracja zakładu karnego, aby się go pozbyć, występuje do sądu penitencjarnego
o warunkowe zwolnienie Zbigniewa O. Nigdy wcześniej ani później nie spotkało to recydywisty,
uznanego za szczególnie niebezpiecznego i objętego najwyższym rygorem R 1. "Orzech": - 4
października 1993 roku wyrzucono mnie z więzienia, bo się źle zachowywałem.
Kiedy po 14 latach i 3 miesiącach, drugi raz w dorosłym życiu, wychodzi na wolność, ma 39 lat.
Dziwią go kolorowe reklamy i pełne półki. Rękę wyciągają do niego ludzie "Nikosia", ojca
chrzestnego polskiej mafii samochodowej, którym kiedyś pomógł. 13 kwietnia 1994 roku "Orzech"
pilnuje mercedesów na leśnej drodze we wschodnich Niemczech. Wchodzi do jednego. Zasypia.
Obok przechodzi leśniczy. Po pół roku wolności "Orzech" trafia do niemieckiego więzienia.
18 tysięcy marek za 18 miesięcy
Kiedy do Niemiec przychodzą jego papiery z Polski, z aresztu w Neubrandenburgu przenoszą go do
berlińskiego więzienia - twierdzy na Moabicie.
Nad drzwiami jego celi pojawiają się kolorowe kropki - kod używany w niemieckim
więziennictwie - szczególnie niebezpieczny. Członek struktur mafijnych. Może wywołać bunt.
- Tam w Niemczech w ogóle nie grypsują - wspomina "Orzech". - Bo grypsera jest tylko u nas i w
Rosji. Na Zachodzie nie było warunków do jej powstania. Ich klawisze są przeczuleni na punkcie
praw więźnia czy tolerancji. Np. na berlińskim spacerniaku widziałem męskie parki trzymające się
za ręce. U nas to nie do pomyślenia!
W listopadzie 1995 roku sąd uniewinnia go, bo nie ma dowodów, że miał coś wspólnego z
kradzieżą mercedesów. Za 18 miesięcy w areszcie dostaje odszkodowanie - 18 tysięcy marek.
24 lata i 10 miesięcy grypsery
Świat za murem też się zmienia. Dociera to do niego, kiedy w szczecińskim areszcie, po raz
Major Ryszard Włodyka, funkcjonariusz służby więziennej z ZK Czarne: - Przyjeżdża konwój
nowych. W aktach mamy napisane, kto z nich jest w grupie nieformalnej, czyli w grypserze. Z roku
na rok ten procent maleje. Dziś to mniej więcej 20 proc. Teraz o pozycji w więzieniu decyduje
pozycja na wolności. Skończył się czas "Orzecha".
Jednego dnia on, król grypsery, staje się pariasem. - Pewnego dnia klawisz w Goleniowie, gdzie
byłem wyjątkowo podpadnięty, powiedział mi: "Orzech, ty jutro będziesz taki krótki". Następnego
dnia gówniarz, z którym siedziałem pod celą 12 dni, pomówił mnie. Miałem go klepnąć w tyłek
seksualnie czy coś . Nagłośniła to administracja. To poważny zarzut w moim środowisku.
Wykorzystali to ludzie z grypsery, którym moja pozycja była zadrą w oku. I wzięli mnie do wora.
Do dziś nie wiem, kto tego gówniarza namówił. Liczyłem, że spotkam się z ludźmi, wyjaśnię tę
sprawę. Ale następnego dnia zbudzili mnie o 4.30 i wywieźli do Szczecina, później do Wołowa, do
celi izolacyjnej. W ten sposób znalazłem się po drugiej stronie. Poza grypserą.
- Grypsowałem 24 lata i 10 miesięcy. To była moja religia, moje życie. Miałbym pluć na sztandar?
- Chciałby pan powrócić do "ludzi"?
Łapią go z białym proszkiem i marihuaną (na wolności jest siedem miesięcy).