Możecie mnie już puścić artykuł z gazety wyborczej

background image

Możecie mnie już puścić

Adam Zadworny

2009-12-11, ostatnia aktualizacja 2009-12-09 12:18

Kiedyś przynoszą mu do celi list: "Wzywa się pana o dobrowolnej spłaty 35 mln zł". To za
spalone więzienie w Nowogardzie

W grudniu, po blisko 11 latach spędzonych za kratami, Zbigniew O. ps. "Orzech" ma wyjść na
wolność.

Jednak 8 grudnia rano żąda rozmowy z naczelnikiem więzienia w Nowogardzie. Stojąc przed nim,
spokojnie mówi: "Za pięć minut spalimy panu ten kryminał". Wybija krzesłem szybę w oknie na
dziedziniec. Na ten sygnał inni więźniowie wyłamują drzwi w celach i rzucają się do krat. Klawisze
próbują ich zatrzymać pałkami, miotaczami gazów i wodą. Bezskutecznie. Więźniowie podpalają
pawilony i rozpoczynają otwartą walkę. W więzieniach północno--zachodniej Polski ginie siedmiu
skazanych, w tym czterech z rąk współwięźniów. Po obu stronach jest kilkuset rannych. Jest rok
1989.

Człowieka, który 20 lat temu stał na czele Komitetu Protestacyjnego Skazanych, odnajduję w celi
15 pawilonu "A" ciężkiego więzienia w Czarnem. Kiedyś był tu niemiecki obóz dla sowieckich
jeńców. Zbigniew O. ma dziś 54 lata i zamiast czaju parzy cieniutką herbatkę z cytryną i cukrem.

- Podobno nie ma w polskich kryminałach drugiej osoby, która spędziłaby za kratami tyle czasu co
pan - mówię. - Ile lat pan przesiedział?

- Zamknęli mnie, gdy miałem 18 lat. I wdepnąłem tu na zawsze. Może pan napisać, że mój życiorys
to historia polskiego systemu penitencjarnego.

Sześć lat za orzełka i syrenkę

Jesień 1972. W 20-osobowej celi więzienia w Potulicach siedzi 15 grypsujących i czterech
frajerów. Może jeść z tymi pierwszymi przy stole albo z drugimi na kiblu. Wybiera stół.

- Tak się zaczęło - wspomina "Orzech", zaciągając się dymem. Urywa papierosom filtry, potem
łamie je na pół i wkłada do szklanej lufki. W ten sposób nic się nie marnuje. Przywiozłem mu
sztangę jego ulubionych Red & White, ale strażnicy orzekli, że "Orzech" ich nie dostanie.

- Jakie było dzieciństwo w Darłowie? - pytam.

- Było nas sześcioro. Ojciec pił, odszedł, jak miałem 15 lat. Ale to nie jest przyczyna mojego
zepsucia, bo mama porządnie nas wychowywała. Całe rodzeństwo wyszło na ludzi. Tylko ja jestem
złodziej.

background image

Matka (41 lat była szefową kuchni w przedszkolu, dziś prowadzi sklepik spożywczy) mówi, że
zawsze były z nim kłopoty. Zawzięty był. Np. podczas rozdania świadectw na koniec szkoły nie
chciał podać ręki nauczycielowi. - Pomyślałem sobie: "Dlaczego na co dzień tego nie robił? Miał na
to trzy lata!" - tłumaczy dzisiaj "Orzech".

Kiedy 21 lipca 1972 roku milicja zabiera go z apelu zwołanego w słupskich warsztatach PKP z
okazji przypadającego następnego dnia święta 22 lipca, on myśli o syrence. Ukradł ją, żeby się
przejechać. Ale oni pytają o wieczór 22 czerwca. Świętowali wtedy w parku zakończenie kolejowej
zawodówki. Kumple, dziewczyny, gitara. Szampan z papierówek. Kręciło im się w głowach. Jak
zjawił się patrol MO, on coś odpyskował. Oni od razu za pałki. Więc spuścili gliniarzom łomot.
Jednemu z nich czapka spadła orzełkiem w dół. W PRL był na to specjalny paragraf. Prasa walczyła
wtedy z chuliganerią. Dlatego, choć to jego pierwsza sprawa, za syrenkę i orzełka w sądzie dali mu
sześć lat i sześć miesięcy bezwzględnego więzienia.

- To niczego pana nie nauczyło?

- Nauczyło, oj, nauczyło. A tego mianowicie, że moją rodziną jest grypsera. Tam było oparcie,
zasady,

szkoła

życia. Grypsera była odpowiedzią na ciężkie warunki panujące w polskich

więzieniach w latach 70. Czerwony rygor (restrykcje stosowane wobec więźniów uznanych za
niebezpiecznych) klawisze stosowali wedle uznania: twarde łoże za odmowę wyjścia na apel, 14
dni izolatki za parzenie czaju. Uciekliśmy w swój wolny świat rządzący się naszymi zasadami.
Nazywaliśmy siebie ludźmi. Innych - frajerami. Mieliśmy jednego wroga: administrację.

To administracja, aby napuszczać jednych więźniów na drugich, stworzyła festów. Według zasady
"dziel i rządź". Ta zapomniana dziś więzienna subkultura powstała w latach 70. w zakładach
karnych w Iławie, Mielęcinie i Tarnowie. Feści nie byli ludźmi ani frajerami, bo uważali się za
lepszych od jednych i drugich. Sami nazywali też siebie okejami, tegesami, prawdziwkami. Wśród
reszty więźniów cieszyli się jak najgorszą opinią.

Resocjalizacja 18-letniego "Orzecha": Krwawe porachunki z festami. Pobicia pod prysznicem.
Cwele i parówy. Połyki, sznyty, tatuaże. I kmina - język hermetycznego bractwa, który musi
opanować. Coś na "R"? Rabin - przewodniczący składu sędziowskiego. Rakieta - paczka dla
więźnia. Racjonał - więzienny kucharz.

Osiem lat za państwowe srebro

Swój pierwszy wyrok "Orzech" odsiaduje co do dnia (podania o warunkowe zwolnienie pisane
przez grypsujących od razu lądują w koszu).

Wychodzi 21 stycznia 1979 roku. Pracuje na kolei, ale więzienni kolesie ciągną go w Polskę.
Włamuje się z nimi do krakowskiej firmy Technoplast, z której zabiera 30 kg wyrobów ze srebra i
kryształy. Nie wie, że facet z Literackiej, który chce kupić łup, to kapitan Józef Gruszka z komendy
wojewódzkiej MO. Po sześciu miesiącach na wolności znów trafia za kraty. Srebro jest państwowe.
To oznacza, że nie może dostać mniej niż pięć lat.

Dostaje osiem.

Dwa i pół roku za nos klawisza

W czasie karnawału "Solidarności" do kryminałów dociera mała liberalizacja. Znikają feści.
Więźniowie wierzą, że będzie amnestia. Kiedy nie nadchodzi, robią domber (więzienną głodówkę).

background image

"Orzech" jest w jednym z komitetów głodówkowych. Minister sprawiedliwości każe zwieźć
niepokornych do Rzeszowa. Aby mieć ich pod kontrolą w jednym kryminale.

W kraju strajki. Kiedy generał Jaruzelski prosi "Solidarność" o 90 dni spokoju, "Orzech" i jego
koledzy organizują protest. Wchodzą na 54. metr komina. Siedzą tam pięć dni. Schodzą po
przyjeździe biskupa. Nie uzyskują niczego.

Kiedy kilka miesięcy później wybucha stan wojenny, "Orzech" trafia do Załęża, gdzie siedzą
internowani. - Ulegliśmy bogoojczyźnianej atmosferze - wspomina. - My, złodzieje i bandyci,
śpiewaliśmy religijne pieśni. Jak lali politycznych, waliliśmy michami w kraty. Potem chcieli się z
nami podzielić paczkami z Czerwonego Krzyża. Za dużo dla nich tego było. Ale administracja się
nie zgodziła. Masa jedzenia poszła do śmieci.

W latach 80. poza politycznymi w kryminałach pojawiają się niebieskie ptaki, czyli ci, którzy nie
podjęli żadnej pracy. I spekulanci.

Jeszcze gorzej jest po "ustawie majowej" z 1985 roku. Według niej każdy, kto dopuszcza się
przestępstwa po raz drugi, jest automatycznie tymczasowo aresztowany. Więzienia wypełniają się
złodziejami kur i rowerów. Ciasno. Ciężko. "Orzech" wciąż sprawia administracji kłopoty. Nie
pomagają izolatki. Wędruje z kryminału do kryminału. Kraków. Nowy Wiśnicz. R
zeszów. Wronki.
Nowogard. Śmierdzące cele. Dwa na dwa i pół metra. Dni. Miesiące. Lata. W końcu przestaje
liczyć czas dzielący go od wolności.

Podczas spaceru znajduje kawałek drutu. Łamie na pół. Starczy dla niego i dla "Perły". Razem
zaprawiają kotwice. Może dadzą przerwę w karze na leczenie. Rozpruwa sobie flaki. Po
wielogodzinnej operacji ratują mu życie. Leży pod kroplówką. Przychodzi ksiądz. Strażnik przy
drzwiach sali nie chce go wpuścić. Mówi, że na widzenie potrzebna jest zgoda naczelnika.
"Orzech" drze się: "Wpuść księdza!". Rzuca porcelanowym dzbankiem stojącym przy łóżku. Trafia
we framugę. Odłamek dzbanka rozcina klawiszowi nos.

Sąd daje mu za ten nos dodatkowe dwa i pół roku więzienia. Razem wychodzi dziesięć i pół.

Siedem lat za kierowanie buntem

Tadeusz Mazowiecki tworzy rząd. "Orzech" siedzi w Nowogardzie.

Więźniowie też chcą coś ugrać na rewolucji. Jesienią 1989 roku powstaje Komitet Protestacyjny
Skazanych. "Orzech" zgadza się zostać szefem, choć do wyjścia ma tylko kilka tygodni.

Buntownicy żądają amnestii. Najpierw wiecują. Potem przejmują władzę w więzieniu.

- Doszło do tego, że zgodę na przewiezienie złodzieja na rozprawę do sądu w Szczecinie musiał
wydać komitet protestacyjny - wspomina były pracownik służby więziennej. - Grypserzy zobaczyli
w Sejmie ludzi, którzy jeszcze niedawno siedzieli - Kuronia, Moczulskiego - i pomyśleli: "Teraz to
na pewno będzie amnestia".

16 listopada 1989 roku Sejm przyjmuje ustawę amnestyjną pomijającą recydywistów. W
więzieniach wrze. 18 listopada "Orzech" z zastępcami (jeden siedział za rozboje, drugi za zabicie
matki) suką straży więziennej jedzie do Warszawy na rozmowy z ministrem sprawiedliwości.

- Więźniowie dali nam swoje najlepsze ciuchy, abyśmy jakoś wyglądali - wspomina. - Po drodze
stanęliśmy w restauracji w Kaliszu Pomorskim. Jemy obiadek. Nie mieliśmy alkoholu w ustach od

background image

lat. To sobie zamówiliśmy litra i po dwa piwa. Później, w kolejnej knajpie, kolejny obiadek i
alkohol. Przed Warszawą mój zastępca mówi: "Każmy klawiszom, aby podjechali na Bródno.
Wpadniemy do mnie". Puka w szybkę. A klawisze przez ra
dio do swoich, że my szukamy
awantury. I na Rakowieckiej już na nas czekali. Zaczęli nas gazować, więc rozwaliliśmy sukę
własnymi nogami.

Ze spotkania z ministrem nici.

Kiedy 7 grudnia Sejm decyduje o ostatecznym kształcie ustawy amnestyjnej, pomijającej
recydywistów, "Orzech" decyduje: pozostają w celach, nie wychodzą ani na spacerniak, ani do
łaźni. Walą miskami w kraty co godzina.

8 grudnia rano z porannych wiadomości w radiu dowiadują się o otwartych buntach, jakie
wybuchły w więzieniach w Goleniowie i Czarnem. Są ranni i zabici. "Orzech" żąda spotkania z
naczelnikiem. Mówi mu: "Za pięć minut spalimy panu ten kryminał". Kiedy buntownicy podpalają
pawilony, on kieruje ewakuacją starych i chorych. Następnego dnia strażnicy dostają wsparcie.
Strzelają pojemnikami z gazem i racami. Więźniowie ciskają płonącymi szmacianymi kulami. Na
rozkaz "Orzecha" przedzierają się do kantyny. Zabierają tysiąc słoików gulaszu i karton czekolady.
Szykują się na długie oblężenie. 10 grudnia do Nowogardu przyjeżdża pułkownik Jerzy Stańczyk,
późniejszy szef polskiej policji. Spotyka się z "Orzechem" przy więziennej bramie. Mówi, że ma
zgodę premiera Mazowieckiego na użycie komandosów i broni. Buntownicy poddają się.

Klawisze, żądni krwi, urządzają im ścieżki zdrowia. Ciężko pobitych rozwożą po więzieniach w
całej Polsce. Ale "Orzecha" nie ruszają.

Gdy szefem Centralnego Zarządu Zakładów Karnych zostaje reformator Paweł Moczydłowski,
klawisze przechwytują gryps napisany przez "Orzecha": "Cześć przyjacielu! Po prawie jedenastu
latach siedzenia miałem wyjść na wolkę, ale znów mnie aresztowali. Zarzucają mi, że kierowałem
buntem i podpaleniem więzienia. ( ) Obciąża nas taki T. ze Szczecina. On powinien zdechnąć do
sprawy jak wielu innych. Ja mam ich cały wykaz. Żadnemu nie ujdzie na sucho, bądźcie pewni.
Baniak do góry! Bóg z nami! Serwus - Orzech".

- Moczydłowski wprowadził wiele sensownych zmian - mówi "Orzech", który wymuszoną buntami
reformę więziennictwa uważa za największy sukces swojego życia. - Powstały świetlice, zdjęto
talony na paczki i kretyński zakaz leżenia na pryczy w ciągu dnia, który obowiązywał kilkadziesiąt
lat. Zmieniła się administracja. Przyszli wykształceni ludzie. Kiedyś wśród klawiszy pełno było
półgłówków. Znałem sytuacje, kiedy kalifaktor (więzień rozdający posiłki) za wychowawcę pisał
oficjalne pisma, bo ten był niegramotny.

Latem 1991 roku w płockim więzieniu pojawia się

Jan Paweł II

. Ściska ręce więźniom. Wzruszony

przyjęciem, jakie mu zgotowali, mówi: "Jesteście skazani, to prawda, ale nie potępieni. Każdy z
was może zostać przy pomocy Bożej łaski świętym".

W tym samym czasie "Orzech" staje przed szczecińskim sądem za kierowanie buntem. Mówi: - To
był słuszny protest wywołany trudną sytuacją bytową i niesprawiedliwością komunistycznego
ustawodawstwa!

22 listopada 1991 roku za kierowanie buntem sąd skazuje go na siedem lat więzienia.

Pół roku wolności za sprawianie kłopotów

Ludzie, których poznał w więzieniu, tworzą pierwsze gangi III RP, ale to on rządzi.

background image

6 października 1992 roku naczelnik aresztu śledczego w

Szczecinie

pisze do prokuratury: "Po

występie kabaretu doprowadził do zbiorowej odmowy opuszczenia świetlicy przez osadzonych.
Ponadto informuję, że dał się poznać jako osobnik szczególnie niebezpieczny".

"Orzech" staje się wrogiem nr 1 polskiego więziennictwa i niepisanym królem grypsery.
Więźniowie zwracają się do niego o rozstrzyganie sporów. Jego słowo to wyrok. Kto trafi do
bractwa, a kto zostanie więziennym pariasem. Nawet członkowie gangów muszą się z nim liczyć.
Za murami wciąż rządzi grypsera. Klawisze się go boją. W końcu znajdują na niego sposób.
Przenoszą go do szpitala, aby odseparować od innych więźniów.

- Ze szpitala widziałem plac zabaw, a nie spacerniak - wspomina. - Znałem wszystkie dzieci, a nie
znałem więźniów. W końcu ze Szczecina wywieziono mnie do Goleniowa, a stamtąd do Wronek.
Cały czas na oddziałach szpitalnych.

W 1993 roku administracja zakładu karnego, aby się go pozbyć, występuje do sądu penitencjarnego
o warunkowe zwolnienie Zbigniewa O. Nigdy wcześniej ani później nie spotkało to recydywisty,
uznanego za szczególnie niebezpiecznego i objętego najwyższym rygorem R 1. "Orzech": - 4
października 1993 roku wyrzucono mnie z więzienia, bo się źle zachowywałem.

Kiedy po 14 latach i 3 miesiącach, drugi raz w dorosłym życiu, wychodzi na wolność, ma 39 lat.
Dziwią go kolorowe reklamy i pełne półki. Rękę wyciągają do niego ludzie "Nikosia", ojca
chrzestnego polskiej mafii samochodowej, którym kiedyś pomógł. 13 kwietnia 1994 roku "Orzech"
pilnuje mercedesów na leśnej drodze we wschodnich Niemczech. Wchodzi do jednego. Zasypia.
Obok przechodzi leśniczy. Po pół roku wolności "Orzech" trafia do niemieckiego więzienia.

18 tysięcy marek za 18 miesięcy

Kiedy do Niemiec przychodzą jego papiery z Polski, z aresztu w Neubrandenburgu przenoszą go do
berlińskiego więzienia - twierdzy na Moabicie.

Nad drzwiami jego celi pojawiają się kolorowe kropki - kod używany w niemieckim
więziennictwie - szczególnie niebezpieczny. Członek struktur mafijnych. Może wywołać bunt.

- Tam w Niemczech w ogóle nie grypsują - wspomina "Orzech". - Bo grypsera jest tylko u nas i w
Rosji. Na Zachodzie nie było warunków do jej powstania. Ich klawisze są przeczuleni na punkcie
praw więźnia czy tolerancji. Np. na berlińskim spacerniaku widziałem męskie parki trzymające się
za ręce. U nas to nie do pomyślenia!

W listopadzie 1995 roku sąd uniewinnia go, bo nie ma dowodów, że miał coś wspólnego z
kradzieżą mercedesów. Za 18 miesięcy w areszcie dostaje odszkodowanie - 18 tysięcy marek.

Osiem miesięcy za groźby

Wraca w rodzinne strony. Bawi się trzy miesiące. W lutym 1996 roku sąd czyta wywiad
środowiskowy: "Na zwolnieniu warunkowym utrzymuje kontakty z elementem przestępczym" ("A
z kim mam utrzymywać kontakty? Z elitą kulturalną? Przecież ja znam tylko element"). Na trzy i
pół roku wraca za kraty. W trakcie dodają mu jeszcze osiem miesięcy za groźby wobec klawisza.

24 lata i 10 miesięcy grypsery

Świat za murem też się zmienia. Dociera to do niego, kiedy w szczecińskim areszcie, po raz

background image

pierwszy w Polsce, do grypsery dopuszczają Murzyna siedzącego za przemyt narkotyków. - W
kryminałach pojawili się ludzie z kolorowymi włosami, kolczykami w uszach - mówi. - I tak zwani
gangsterzy. Myślą o tym, jaki sprzęt mieć pod celą, jak skombinować komórkę czy narkotyki. Nie
myślą o zasadach. Grypsera jest w odwrocie.

Major Ryszard Włodyka, funkcjonariusz służby więziennej z ZK Czarne: - Przyjeżdża konwój
nowych. W aktach mamy napisane, kto z nich jest w grupie nieformalnej, czyli w grypserze. Z roku
na rok ten procent maleje. Dziś to mniej więcej 20 proc. Teraz o pozycji w więzieniu decyduje
pozycja na wolności. Skończył się czas "Orzecha".

Jednego dnia on, król grypsery, staje się pariasem. - Pewnego dnia klawisz w Goleniowie, gdzie
byłem wyjątkowo podpadnięty, powiedział mi: "Orzech, ty jutro będziesz taki krótki". Następnego
dnia gówniarz, z którym siedziałem pod celą 12 dni, pomówił mnie. Miałem go klepnąć w tyłek
seksualnie czy coś . Nagłośniła to administracja. To poważny zarzut w moim środowisku.
Wykorzystali to ludzie z grypsery, którym moja pozycja była zadrą w oku. I wzięli mnie do wora.
Do dziś nie wiem, kto tego gówniarza namówił. Liczyłem, że spotkam się z ludźmi, wyjaśnię tę
sprawę. Ale następnego dnia zbudzili mnie o 4.30 i wywieźli do Szczecina, później do Wołowa, do
celi izolacyjnej. W ten sposób znalazłem się po drugiej stronie. Poza grypserą.

- Może więc państwowe sądy są sprawiedliwsze, jest adwokat, domniemanie niewinności. W
grypserze jest sąd kapturowy.

- Grypsowałem 24 lata i 10 miesięcy. To była moja religia, moje życie. Miałbym pluć na sztandar?

- Chciałby pan powrócić do "ludzi"?

- To, co ja bym chciał, nie ma już znaczenia. Zawsze byłem wśród tych, którzy twierdzili, że dla
wykluczonych z szeregów nie ma powrotu. Taka zasada. A więc nie ma dla mnie powrotu.

Trzy i pół roku za narkotyki

W kwietniu 2000 roku, czwarty raz w życiu, otwierają się przed nim więzienne bramy. - Kiedy
wypuszczają mnie na wolność, zawsze czuję się jak człowiek, który tonął i nagle został wyciągnięty
z wody - tłumaczy. - Widzę dziewczyny, samochody, pieniądze i głupieję. Myślę, że tym razem
mnie nie złapią. A jak złapią, to się nie przyznam. W celi nasłuchałem się, że narkotyki to łatwy
szmal. No więc dzwonię w pewne miejsce i słyszę: "Jak dla ciebie mamy amfę po 10 zł za gram".
Sprzedaję ją w innym miejscu za 20 zł.

Łapią go z białym proszkiem i marihuaną (na wolności jest siedem miesięcy).

Wyrok: trzy i pół roku.

Sześć i pół roku za narkotyki

Kiedy resortem sprawiedliwości rządzi Lech Kaczyński, więzienia znów są przepełnione. W
niektórych kryminałach trzeba stawiać trzecie piętro łóżek. Pół metra od sufitu. Zaduch i smród.
Więźniowie nazywają je "kuszetką Kaczora". Na kuszetce zawsze ląduje nowy. Taka zasada.

"Orzech": - Społeczeństwo kibicuje braniu za mordę, bo się boi przestępczości. A kogo ja widzę za
kratami? Masowo siedzą alimenciarze i ludzie, których nie stać na spłatę grzywny. To obywatele
tego kraju, których spotykacie w sklepie, na plaży i w kościele. A nie groźni bandyci, którymi
straszą was ministrowie.

background image

"Orzech" pisze podanie o warunkowe zwolnienie: "Możecie mnie już puścić. Na moją
resocjalizację szkoda pieniędzy. Nie ma już czego naprawiać, a zepsuć się bardziej nie jestem w
stanie". Odpowiedź, rzecz jasna, odmowna.

Kiedy wychodzi na wolność, wraca do rodzinnego domu. Rekord: na 13 miesięcy. Siostrzeniec z
kolegami regularnie urywa się do niego na wagary. Niektórzy koledzy lubią narkotyki. "Orzech"
właśnie się zaopatrzył, znów liczy na łatwy szmal. Jest 17 marca 2005 roku. Imieniny Zbigniewa.
Niespodziewani goście: kryminalni. Znajdują trawkę i amfetaminę. Zarzut: posiadanie plus
użyczanie narkotyków nieletnim. W warunkach recydywy. Dają mu sześć i pół roku.

35 mln za spalone więzienie

Po ostatnim wyroku trzymają go w Koszalinie. Przez kraty widzi życie, samochody, dziewczyny.
Źle to znosi. Więc rozwala krzesłem drzwi na oddziale szpitalnym. Przenoszą go do Czarnego.
Tutaj przez okno widać tylko mur.

Pewnego dnia, w 2007 roku, przynoszą mu list zaczynający się: "Wzywa się pana do dobrowolnej
spłaty kwoty trzydziestu pięciu milionów siedmiuset pięćdziesięciu trzech tysięcy dwustu
dziewięćdziesięciu ośmiu złotych i dwudziestu siedmiu groszy". To rachunek za spalone więzienie
w Nowogardzie. Dokładnie w 10. rocznicę buntów, 8 grudnia 1999 roku, polskie więziennictwo
wysłało przeciwko Zbigniewowi O. cywilny pozew. Bo sprawa karna i siedmioletni wyrok nie ma
nic do rzeczy. Według prawa poszkodowany może domagać się wyrównania straty. Sprawa toczyła
się wiele lat, wyrok jest już prawomocny. Kierował buntem, musi płacić. Dziennie przybywa mu
8,5 tys. zł odsetek. Nawet nie liczy, ile jest winien. Wie jedno: jakby znalazł pracę, to wejdą mu na
pensję. Jak coś sobie kupi, komornik mu zabierze. Jak wyjdzie na wolkę, znajdzie się w matni.

- Nie będę kłamał, że moje życie to pasmo nieszczęśliwych przypadków - mówi, odpalając
kolejnego papierosa. - Bo gdybym powiedział sobie: "Zbyszek - nie kradnij, popraw się", tobym
uratował życie. Ale sobie tego nie powiedziałem.

Trzymają go w pawilonie "A". Z kapusiami i zboczeńcami. Wstaje o szóstej. Śniadanie. Do
dziesiątej słucha muzyki. Godzinny spacer. Po nim szybko zleci, bo zaraz obiad. Później chodzi od
ściany do ściany. Sześć kroków. Myśli o wolności, od której dzielą go już tylko 22 miesiące. Na
pewno nie będzie zbierał papierków na plaży za 600 zł, jak jego kolega Henio. Kolacja. Gaszą
światło. Czasami wraca sen: Kradnie syrenkę. Wszystko wygląda jak wtedy w 1972. Chce z niej
wyjść. Szarpie za klamkę. Ale drzwi nie chcą się otworzyć.

Źródło: http://wyborcza.pl/1,76842,7346591,Mozecie_mnie_juz_puscic.html?as=1&startsz=x


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Oświadczenie Chomikuj pl w sprawie krzywdzącego społeczność portalu artykułu Gazety Wyborczej ' Lubi
kurs z Gazety Wyborczej
Nie czcimy już Marii artykuł o konwertytach z katolicyzmu na protestantyzm
Manipulacje Gazety Wyborczej
artykuł z gazety
Czy kamień filozoficzny naprawdę już istnieje (Artykuł Wiesława Matucha na forum eioba pl)
Marek Zygmunt Samobójstwo ofiary nagonki Gazety Wyborczej
Terlikowski Zaprzaństwo Gazety Wyborczej
Do zobaczenie w Jerozolimie artykuł, Gazeta Wyborcza
niezlomni com Tajemnice Gazety Wyborczej zdradza jej były dziennikarz naoczny świadek jej powstania
Kiedy mnie już nie będzie Agnieszka Osiecka
73 A co tam u Janielskich Bo ty mnie już nie kochasz czerwiec 2014
informuje o przystąpieniu do procedury wyłaniania Asesorów Skan z Gazety Wyborczej z dnia 9 03 2009
Standardy dziennikarskie Gazety Wyborczej, czyli jak napisać pa
Niskie loty Gazety Wyborczej
Wymysły Gazety Wyborczej
Podwójne standardy Gazety Wyborczej Na pierwszych stronach roz

więcej podobnych podstron