ROZDZIAŁ 1
- Sir Payton Murray?
Głos dochodzący zza jego pleców należał do kobiety i to uspokoiło Paytona, obawiającego się, że
został nakryty przez męża, któremu właśnie zamierzał przyprawić rogi. Ale po chwi¬li doszedł do
wniosku, że każdy, kto przyłapie go pod oknem sypialni lady Fraser, może napytać mu biedy. No
cóż, rozmyś¬lał, próbując stłumić pożądanie, które przepełniało go na myśl o spędzeniu kilku
godzin w pulchnych ramionach lady Fraser, miał duży talent do unikania kłopotów i teraz należało
go wykorzystać.
Odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z Nemezis i już otworzył usta, gotowy do złożenia
wyjaśnień, ale nie udało mu się dobyć głosu. Stał z otwartymi ustami i wpatrywał się w zja¬wę
przed sobą. Była nią drobna kobieta, której włosy opadały długimi, mokrymi strąkami na
przemoczoną suknię. Payton przypuszczał, że nie tylko za sprawą światła księżyca jej delika¬tna
twarz w kształcie serca wydawała się taka blada. Ciemna suknia oblepiała szczupłe, ale nie
pozbawione kobiecych krąg¬łości ciało. Zastanawiał się, czy kobieta wie, że stopy ma kompletnie
oblepione błotem, a z rękawa wystają wodorosty.
- A zatem? Czy stoi przede mną urodziwy sir Payton Murray?
- Tak - odparł, niepewny , czy dobrze uczynił.
- Szarmancki, odważny sir Payton?
- Tak, ja ... - zaczął, pragnąc w duchu by opuściła te określenia, które zawsze wprawiały go w
zakłopotanie.
- Sir Payton "Postrach Wszystkich Mężów", "Szybki jak błyskawica", "o śmiercionośnym mieczu"?
Sir Payton, do którego wzdychają damy i o którego czynach minstrele wyśpiewu¬ją ballady? - W jej
głosie słychać było kpiącą nutę.
- Czego chcesz, pani?
- A czy jesteś sir Paytonem Murrayem, panie?
- Tak, urodziwym sir Paytonem - potwierdził ironicznie.
- Tak naprawdę nic mnie nie obchodzi twoja uroda. Potrzebuję prawego, walecznego sir Paytona,
mężczyzny, który "zawsze jest gotowy pośpieszyć z pomocą potrzebującym wsparcia".
- Minstrele przesadzają - burknął, i poczuł ukłucie winy, gdy dostrzegł, jak obwisły jej szczupłe
ramiona.
- Rozumiem. Zapewne zauważyłeś, panie, że jestem trochę przemoczona - powiedziała,
wyżymając spódnicę.
- A tak, zauważyłem - odpowiedział, powstrzymując uśmiech.
- Nie zastanawiasz się dlaczego? Przecież nie pada.
- Przyznaję, że jestem nieco zaintrygowany. Dlaczego jesteś mokra, pani?
- Mój mąż próbował mnie utopić. Idiota nie wiedział, że potrafię pływać.
Mimo że Payton był zaszokowany, nakazał sobie zachowanie ostrożności. Zbyt wiele kobiet
próbowało uwikłać go w sytua¬cję, która zmusiłaby go do zawarcia małżeństwa. Jednak żadna
jeszcze nie próbowała nurzania się w błotnistej rzece ani nie wylała na niego takiego wiadra
sarkastycznych uwag. Jeżeli usiłowała zwabić go w pułapkę, to stosowała wyjątkowo dziwa¬czną
przynętę.
- Dlaczego twój mąż próbował cię utopić, pani? - zapytał.
- Payton, mój słodki giermku, czy to ty? - zawołała cicho lady Fraser, wychylając się przez okno.
Klnąc w duchu, Payton podniósł wzrpk i ujrzał ładną buzię lady Fraser. Jej jasne, długie włosy
zwieszały się poza krawędź okna. Zerknął w stronę drugiej kobiety, ale ta zniknęła. Odeszła tak
bezszelestnie, jak się pojawiła.
- Tak, to ja, mój gołąbku - odrzekł, zastanawiając się, dlaczego czuje się tak rozczarowany
zniknięciem nieznajomej.
- Chodź do mnie, mój cudny książę. Moja ciepła sypialnia już na ciebie czeka.
- To słodka pokusa, moja piękna.
Gdy Payton ruszył w stronę beczek ustawionych pod ścianą, usłyszał cichy, stłumiony dźwięk.
Rozejrzał się w oczekiwaniu, że zobaczy przemoczoną dziewczynę, ale nikogo nie dostrzegł.
Zaniepokojony ruszył dalej, zdając sobie sprawę, że najwyraź¬niej lady Fraser nie obce były tajniki
pozamałżeńskiej miłości. Przed nim widniały sprytnie ukryte schody, zbudowane z be¬czek i kilku
grubych desek.
- Czy zamierzasz tak mnie tu zostawić, panie?
Stłumiony szept tak go zaskoczył, że aż się potknął, znowu rozglądając się za nieznajomą.
- Mam spotkanie - wyszeptał w nadziei, że jej odpowiedź pomoże mu zlokalizować niedoszłą
topielicę.
Z bluszczu po lewej stronie dobiegło ciężkie westchnienie.
Przyjrzał się uważnie i wreszcie dostrzegł jej sylwetkę. Stała przyciśnięta do ściany domu, zupełnie
bez ruchu, ukryta wśród cieni i liści. Zaniepokoiło go to, jak szybko i sprawnie potrafiła się ukryć, ale
Payton wolał się nie zastanawiać, co mogło zmusić kobietę do przyswojenia sobie takich
umiejętności.
- To proszę iść - wyszeptała stłumionym głosem - a ja tu poczekam. Mam nadzieję, że nie dostanę
gorączki.
- Nie sądzę, żeby ci to groziło, pani.
- Oczywiście - ciągnęła, jakby on wcale się nie odezwał - mój głęboki, rozdzierający kaszel
zagłuszy okrzyki twej zakazanej namiętności, więc będziesz, panie, bezpieczny. Zawsze lubię być
pomocna. Jeśli jej mąż wróci, mam rzucić swe drżące, słabe ciało pod jego stopy, by dać ci czas na
ucieczkę?
- Zaczynam rozumieć, dlaczego twój mąż, pani, chciał cię utopić - mruknął Payton pod nosem.
- O nie, nigdy byś, panie, nie zgadł.
- Payton, mój piękny kawalerze, nadchodzisz? - zawołała lady Fraser.
- Ciężko się nad tym napracowałem. - Payton podniósł wzrok na okno i zrozumiał, że dzisiaj nie
będzie z niego korzystał.
- Och, bardzo w to wątpię. Ona tylko udaje skromną - powiedziała nieznajoma. - Ale proszę iść,
chociaż nie
sądzę, żebyś mógł mi pomóc, panie, gdy już się stamtąd wyczołgasz. Mówią, że ona jest
nienasycona i wyciska z mꬿczyzn ostatnie soki.
Payton nic o tym nie słyszał. Nie łudził się, że jest pierwszym, który skłonił lady Fraser do złamania
małżeńskich przysiąg, ale nie wiedział, że dama słynęła z niewierności. "Nienasy¬cona" - to
brzmiało intrygująco, pomyślał, a potem westchnął. Miał ogromną nadzieję, że lady Fraser nie
poczuje się zbytnio urażona, jeżeli Payton odejdzie, nie skorzystawszy z jej wzglę¬dów.
- Czy z kimś rozmawiasz, mój dzielny rycerzu? - zapytała lady Fraser, bardziej wychylając się z
okna.
- Tylko z moim giermkiem, kochana - odpowiedział Pay¬ton. - Obawiam się, że muszę odejść.
- Odejść? - Głos lady Fraser stał się lekko piskliwy. - Niech chłopak powie, że nigdzie nie mógł cię
znaleźć.
- Obawiam się, że ten młokos jest beznadziejnym kłamcą. Wkrótce wszyscy poznają prawdę, a
przecież nie chciałabyś, żeby twój mąż dowiedział się, gdzie giermek mnie znalazł, prawda?
- Nie. Nie sądzę, byś zamierzał później wrócić, prawda?
- To naprawdę łamie mi serce, mój gołąbku, ale nie. Rozwiązanie tego problemu może mi zająć
godziny, a nawet dni. - Rozumiem. No cóż, może kiedyś dam ci drugą szansę. Może. Żegnam.
Payton skrzywił się, gdy okiennice zatrzasnęły się z hukiem, po czym zwrócił się do kryjącej się w
mroku postaci.
- Chodźmy, musisz się, pani, wysuszyć i ogrzać. Proszę zrobić mi przysługę i, dopóki będziemy w
zasięgu jej wzroku, trzymać się w cieniu, dobrze?
To nie było proste, Payton czuł się wyjątkowo nieswojo, wiedząc, że kobieta mu towarzyszy,
chociaż nie mógł jej ani zobaczyć, ani usłyszeć. Gdzieś w głębi umysłu zaczął rozważać istnienie
duchów i innych nocnych zjaw, ale zdusił tę myśl w zarodku. Nieznajoma po prostu opanowała do
perfekcji sztu¬kę kamuflażu, przekonywał sam siebie.
Gdy dotarli do wąskiej uliczki, prowadzącej do domu Mur¬rayów, zatrzymał się w miejscu, gdzie
mógł przyjrzeć się kobie¬cie w padającym z okien świetle i poszukał jej wzrokiem.
- Możesz już wyjść, pani.
Zauważył, że nieznajoma jest blada i drży z zimna. Payton szybko zdjął płaszcz i zarzucił go jej na
ramiona. Poczuł ulgę, kobieta była prawdziwa. Mógł jej dotknąć. Objął ją ramieniem i ruszył w
stronę domu. Doszedł do wniosku, że będzie miał jeszcze mnóstwo czasu, żeby jej się przyjrzeć,
gdy nieznajoma rozgrzeje się i wysuszy. Z rozbawieniem zauważył, że musiała trzymać dół
płaszcza w dłoniach, by się o niego nie potknąć - nie sięgała mu nawet do ramienia.
Payton zignorował osłupienie, malujące się na pokrytej bliz¬nami twarzy jego przyjaciela i sługi,
Jana. Już sam stan nowo przybyłej był intrygujący, ale Payton przypuszczał, że służące¬go
bardziej zaskoczył fakt, iż jego pan w ogóle przyprowadził kobietę do domu. Żadnej z jego
przyjaciółek nie wolno było przekroczyć progu tej ani żadnej innej siedziby Paytona. To była stara
zasada, której zawsze pozostawał wierny. Pytamy oto przez rodzinę lub przyjaciół, odpowiadał
gładko, że nie zamie¬rza kalać własnego gniazda.
- Ale ja muszę z tobą pomówić, panie - zaprotestowała kobieta, gdy Payton polecił Janowi i jego
żonie, Alice, żeby rozpalili ogień i przygotowali gorącą kąpiel oraz suche ubranie dla gościa.
- Gdy już się rozgrzejesz i ubierzesz w suche rzeczy, pani, zapraszam cię na kolację do głównej
jadalni - uspokoił ją gospodarz. - Jak masz na imię, pani?
- Kirstie. Ale bracia nazywają mnie Zjawą.
Pamiętając, jak cicho się poruszała i z jaką łatwością potrafiła się ukryć, Payton nie był zaskoczony
tym przezwiskiem. Po¬pchnął ją lekko w stronę Alice i poszedł na poszukiwanie jakiegoś jedzenia i
piwa. Był bardzo ciekawy jej historii i za¬stanawiał się, jak będzie wyglądała, gdy umyje się i
wysuszy. Miał nadzieję, że okaże się warta tego, co porzucił dziś wieczo¬rem, bo lady Praser z
radością pomogłaby mu zakończyć przy¬długi okres celibatu.
Kirstie skrzywiła się, gdy Alice próbowała rozczesać jej wciąż wilgotne włosy. Czysta, prawie sucha
i rozgrzana dzięki gorącej kąpieli i ogniu, płonącemu na kominku, czuła się dużo lepiej. Łatwiej było
jej ignorować zadrapania i siniaki, których nabawiła się, walcząc o życie. Zresztą, po gorącej kąpieli
rany nie były już tak bolesne, zwłaszcza że troskliwa Alice dodała do wody słodko pachnącego
balsamu. Kirstie była ciekawa, skąd pochodziła czysta, sucha suknia, którą dostała, ale
postanowiła powściągnąć ciekawość. Teraz nie czuła się już nawet zdener¬wowana oczekującą ją
konfrontacją z sir Paytonem.
- No, dziewczyno - mruczała Alice, a jej surową twarz rozświetlił ślad uśmiechu. - Teraz jesteś
gotowa do rozmowy z sir Paytonem. Zadbam tylko, żeby na stole znalazło się mnóstwo jedzenia.
Nietrudno było odczytać ukrytą w tych słowach aluzję, że Kirstie należało trochę utuczyć.
Wiedziała, że jest wychudzona, bo jej mąż gorąco wierzył w długie posty jako środki utrzymują¬ce
dyscyplinę w domu, ale tak otwarte ujawnienie jej kondycji uraziło resztki dumy, które jeszcze
kobiecie pozostały. Nie sądziła, żeby jej stan miał się teraz poprawić, skoro stała w ob¬liczu walki o
własne życie. Regularne, pożywne posiłki mogą być teraz niezwykle rzadkie i na pewno nie staną
się priorytetem w życiu jej i niewinnych osób, które chciała chronić.
Kirstie zbroiła się w myślach przed rozmową z sir Paytonem, a Alice wprowadziła ją do wielkiej
komnaty, prosto przed oblicze gospodarza. Payton wstał, ukłonił się lekko i wskazał gościowi
miejsce u swojego boku. Alice postawiła przed dziew¬czyną dużą porcję jedzenia i wyszła. Kirsite
ostrożnie łyknęła trochę piwa i uważnie przyjrzała się sir Paytonowi. Wiele mówiono o tym
mężczyźnie, ale poza jednym lub dwoma przelotnymi spotkaniami, nigdy nie miała okazji dobrze
mu się przyjrzeć. Nie było po temu okazji także w czasie drogi powrot¬nej po ciemnych ulicach.
Teraz, gdy patrzyła, jak siedzi w wiel¬kim fotelu z rzeźbionego dębu, zaczynała rozumieć, dlaczego
tak wiele kobiet do niego wzdychało.
Był uosobieniem czaru i elegancji, od koniuszków długich palców u smukłych dłoni aż po
kosztowne, wysokie buty. Miał na sobie dworski strój, francuski albo angielski, ale beż żad¬nych,
tak często widywanych, przesadnych ozdób. Kubrak nie był zbyt krótki, noski butów nie zanadto
wywinięte, a odcienie głębokiej zieleni i czerni doskonale stonowane. Strój ten okry¬wał kształty,
które niejedną pannę mogły przyprawić o trzepota¬nie serca, pomyślała Kirstie, z niewiadomych
powodów ziryto¬wana tym odkryciem. Nie był zbyt wysoki, ale odznaczał się smukłą, pełną gracji
sylwetką. Twarz miał piękną, choć niewąt¬pliwie bardzo męską, narysowaną czystymi, idealnymi
liniami. Pożądanie mogły wzbudzać zwłaszcza jego pełne usta, pomyś¬lała Kirstie, zmuszając się
do odwrócenia wzroku od tych zmysłowych warg. Oczy, o intrygującym złotobrązowym kolo¬rze,
ożywionym cieniem szmaragdowej zieleni, pod delikatnie wygiętymi, brązowymi brwiami i otoczone
gęstymi rzęsami musiały stanowić nieocenioną pomoc przy uwodzeniu. Gęste, rudawozłote włosy,
starannie związane z tyłu, wyglądały na tak miękkie, że Kisrtie aż swędziały palce, by ich dotknąć.
Musiała ponuro przyznać, że jego słynna rozwiązłość mogła być w rzeczywistości korzystaniem z
tego, co mu ofiarowywano, i wcale nie musiała być efektem wyrachowanych podbojów.
- A zatem, moja pani - odezwał się Payton - możesz mi teraz powiedzieć, dlaczego czułaś się
zmuszona do szukania mojej pomocy.
Poczekał, aż Kirstie przełknie chleb, który przed chwilą wzięła do ust. Patrząc na nią, zaczął się
zastanawiać, czy jej przezwisko - Zjawa - pochodzi tylko od wyjątkowej umiejętno¬ści ukrywania
się w ciemności. Gęste, kruczoczarne włosy, wciąż wilgotne po niedawnej kąpieli, zwieszały się
splecione w gruby, warkocz aż do jej szczupłych bioder. Oczy miały odcień szarości, który zdawał
się ciemnieć lub rozświetlać przy każdym spojrzeniu. To były piękne oczy, lekko skośne, otoczo¬ne
długimi, czarnymi rzęsami pod idealnymi łukami ciemnych brwi. Jej mlecznobiała skóra wydawała
się nie mieć skazy, a rysy delikatnej twarzy w kształcie serca były prawie nieziems¬kie, od łuku
brwi, poprzez śliczny nosek aż do delikatnie wysuniętego podbródka. "Niewinna" i "podobna do
elfa" - te słowa najlepiej opisywały jej wygląd, dopóki wzrok patrzącego nie padł na pełne
zmysłowości wargi ...
Zmuszając się do oderwania wzroku od ust, które aż się prosiły, by je całować, Payton dyskretnie
ocenił wzrokiem figurę gościa. Miała długą szyję, tak smukłą, że zastanawiał się, jak może
utrzymać taką koronę włosów i się nie złamać. Dziew¬czyna była stanowczo za chuda, ale zarys jej
drobnych piersi i szczupłej talii wydał się Paytonowi niezwykle kuszący. Miała nienaganne maniery,
ale widać było, że od bardzo dawna nic nie jadła i usiłuje zaspokoić wielki głód. Payton nie sądził,
by kiedykolwiek mogła stać się pulchna, ale n~ pewno powinna nabrać trochę ciała.
Zapragnął jej natychmiast i gorąco. Podejrzewał, że jego przyjaciele byliby zaskoczeni pożądaniem,
które rozpaliła w nim ta drobna, delikatna kobieta. W przeszłości zawsze wybierał damy o
pełniejszych kształtach. Nie sądził, żeby potrafił im wyjaśnić, co sprawiło, że tak bardzo zapragnął
wziąć ją w ramiona, ale nie mógł wyprzeć się tego uczucia.
- Mówiłaś, pani, że mąż usiłował cię utopić? - zapytał w nadziei, że rozmowa ostudzi jego krew.
- Tak. Zostałam wydana za sir Roderyka MacIye gdy mia¬łam zaledwie piętnaście lat, niecałe pięć
lat temu. Próbowałam wpłynąć na ojca, by zmienił decyzję, bo mimo że sir Roderyk ma miłą
aparycję, w jego towarzystwie czułam się nieswojo. A ponieważ nie potrafiłam przedstawić żadnego
racjonalnego argumentu przeciw temu małżeństwu, ojciec nie zważał na moje protesty. W końcu
zaprzestałam walki, zdając sobie spra¬wę, że moja rodzina bardzo potrzebuje pieniędzy, które
ofero¬wałjej sir Roderyk. Marne żniwa i inne nieszczęścia sprawiły, że z początkiem zimy
stanęlibyśmy w obliczu głodu. Więc przekonałam siebie, że tego potrzebuje mój klan, i wyszłam za
Roderyka.
- Ale małżeństwo nie okazało się szczęśliwe?
- Nie. Nigdy nie było na to szans. - Kirstie dołożyła sobie jeszcze placka z mięsem, wciąż zbyt
głodna, by przejmować się, że jej gospodarz czeka niecierpliwie na dalszy ciąg historii.
- Przez niego czy przez ciebie? A może jesteś, pani, bezpłodna?
Kirstie pociągnęła długi łyk piwa, a potem powiedziała:
- Przez niego. I nigdy nie było żadnych widoków na dzieci. Westchnęła i potrząsnęła głową. -
Urodzenie dzieci było moją
jedyną nadzieją, z którą przystępowałam do tego małżeństwa. AIe mój mąż nie był uczciwy ani
wobec mnie, ani wobec mojej rodziny. Wiedział, że szanse na to, by mógł lub zechciał ob¬darzyć
mnie potomstwem, są znikome. Między innymi dlatego próbował mnie zabić.
- Jest impotentem? Nie mogę sobie wyobrazić, żeby jakikol¬wiek mężczyzna chciał kogoś zabić
tylko po to, by ta ułomność, choć wstydliwa, pozostała tajemnicą.
- Och, Roderyk wcale nie jest impotentem. W każdym razie nie z każdym. Myślałam, że chodziło o
mnie. - Skrzywiła się i zaczęła kroić jabłko. - Jestem drobną osobą, a w wieku piętnastu lat byłam
jeszcze mniejsza. Jakiś czas upłynął, zanim zdałam sobie sprawę, że mój wygląd nie ma tu
żadnego znacze¬nia. Wtedy zaczęłam przyglądać się uważnie temu, co działo się wokół mnie.
Ogarnia mnie wstyd, gdy pomyślę, że byłam ślepa i głucha przez prawie trzy lata, rozpaczając nad
moim smutnym losem jak zepsuty bachor.
- Byłaś, pani, bardzo młoda - powiedział Payton, ale ona tylko wzruszyła ramionami na tę próbę
pocieszenia. - Dlaczego nie wróciłaś do rodziny i nie próbowałaś anulować małżeństwa?
- Miałam obwieścić całemu światu, że mój mąż nie może zmusić się, żeby choćby położyć się ze
mną do jednego łoża? To było głupie, ale powstrzymywała mnie duma. Jednak po trzech latach
zaczęłam rozważać takie rozwiązanie, nie chcąc przez całe życie być przykuta do człowieka, który
wydawał się jedy¬nie zainteresowany karaniem mnie za każde najmniejsze, praw¬dziwe lub
wyimaginowane przewinienie. I gdy zaczęłam przy¬gotowywać się do tego kroku, odkryłam
prawdę.
Patrzył, jak skończyła jeść jabłko i sięgnęła po następną
kromkę chleba.
- A jaka jest prawda? Lubi mężczyzn?
- Nie. Dzieci.
Payton wyprostował się jak struna i poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po krzyżu. Nie chciał
tego słuchać. Jej słowa wywołały smutne, brzydkie wspomnienia. Był ładnym dziec¬kiem i uroczym
młodzieńcem. Pomimo że udało mu się uniknąć prawdziwego napastowania, w zpyt młodym wieku
dane mu było poznać ciemną stronę ludzkiego umysłu. Jakaś jego część pragnęła, by Kirstie
wyszła i nie wciągała go w tę sprawę, ale dużo większa część była gotowa walczyć z takim złem na
śmierć i życie.
- Małych chłopców? - zapytał.
- I małe dziewczynki - dodała. - Ale głównie chłopców. Często jestem brana za dziecko, mam
niewiele kobiecych krąg¬łości i teraz uważam, że sądził, iż uda mu się spłodzić ze mną jedno lub
dwoje dzieci. Gdy odkryłam prawdę, godzinami modliłam się w kaplicy, by sir Roderyk nie przyszedł
do mojej sypialni, tak bardzo się bałam, że przekaże swoje zboczenie naszym dzieciom. Tak
naprawdę, gdyby mój mąż wolał m꿬czyzn, zaakceptowałabym to. Kościół i prawo potępiają takie
związki, ale jeżeli taka jest decyzja dwóch dorosłych mężczyzn, to nic mi do tego. Próbowałam
dojść z Roderykiem do jakiegoś porozumienia, tak, by jego tajemnica nie wyszła na jaw, a ja
odzyskałabym wolność i mogła poszukać prawdziwego mał¬żeństwa.
_ Czy jesteś pani pewna, że on wykorzystuje dzieci? Naprawdę pewna?
- Tak, mam co do tego absolutną pewność. - Kirstie napiła się orzeźwiającego napoju. - Zaczęłam
pojmować, skąd biorą się plotki na jego temat, i postanowiłam odkryć prawdę. Myś¬lałam, że
milczenie, a nawet smutek dzieci w gospodarstwie miały związek z powszechnie stosowaną w
domu przemocą• Ale zauważyłam, że Roderyk zawsze trzyma dzieci przy sobie i że prawie
wszystkie maluchy są wyjątkowo ładne. Czasami jakieś dziecko było w domu przez krótką chwilę, a
potem znikało. Bardzo szybko zorientowałam się, że te wszystkie pocałunki i uściski, którymi
obdarza dzieci, nie mają w sobie nic ojcowskiego. Próbowałam przyłapać go, kiedy myślał, że nikt
go nie widzi. Nauczyłam się szpiegować męża w jego gabinecie i sypialni. - Szybko łyknęła jeszcze
piwa. - Chyba nie umiem opowiedzieć o tym, co widziałam. Te obrazy prześladują mnie w
koszmarach. Nie mam pojęcia, skąd wzięłam siłę, żeby zostać na miejscu, by od razu nie wbiec do
środka i zabić tego drania, ale nie zrobiłam tego. Gdyby mi się nie udało, szybko została¬bym
uciszona. Wtedy nie mogłabym pomóc już ani jednemu dziecku.
_ Dobrze zrobiłaś, pani. Nie mogłaś mieć pewności, czy uda ci się go zabić, a ty i dziecko będziecie
bezpieczne. Czy masz pani dowód tego występku?
- Moje słowo i zeznania kilkorga dzieci. Niektórzy ludzie wiedzą o wszystkim, inni tylko się
domyślają, ale wszyscy są pod władzą Roderyka i zbyt boją się o własne życie, by coś zrobić. W
domu jest dwoje służących, którzy zaoferowali mi swą pomoc, ale tylko w wypadku gdyby życie
dziecka znalazło się w niebezpieczeństwie. Próbowałam zdobyć poparcie wśród wieśniaków, bo on
kupuje lub kradnie ich dzieci, ale nigdy nie miałam wystarczającej swobody, by cokolwiek zdziałać.
Nieliczni, którym los dzieci leżał na sercu, niewiele mogli pomóc. Próbowałam szerzyć najego temat
ponure plotki, by jak najmniej rodziców przysyłało do niego dzieci na naukę. Taka taktyka wydawała
się przynosić rezultaty, ale w wyniku tego mój mąż zaczął częściej szukać dzieci u biedaków
zamiesz¬kujących jego ziemie lub w miastach, w których gościł dwór królewski. Najbardziej cierpią
dzieci biedaków. Roderyk nie obawia się żadnych kar za to, jak je traktuje, a do tego, gdy już raz
wpadną w jego ręce, nikt ich nie szuka, więc może wyko¬rzystywać dzieci do swego drugiego
zboczenia.
- Jak można być jeszcze bardziej zboczonym?
- On czerpie przyjemność z zadawania bólu i śmierci. Dlatego nieraz nie potrafi się opanować i
musi zabić.
Payton wypił duszkiem swoje piwo i szybko napełnił ponow¬nie cynowy kufel. Nie było mu trudno
uwierzyć, że sir Roderyk czerpał przyjemność z obcowania z małymi chłopcami, Payton dowiedział
się już dawno o istnieniu takiego zboczenia. Ale to, o czym powiedziała mu Kirstie, przekraczało
granice poj mowa¬niakażdego człowieka przy zdrowych zmysłach. Wydawało się niemożliwe, żeby
ktoś mógł ustawicznie wykorzystywać i mor¬dować dzieci i pozostawać bezkarnym.
- Nie wierzysz w moją opowieść, panie - powiedziała Kirs¬tie, przyglądając się przez chwilę, jak
zmienia się wyraz jego twarzy.
- Trudno w to uwierzyć - przyznał Payton. - Wiem bardzo dobrze, że niektórych mężczyzn
niezdrowo podnieca uroda malców. Naturalne poczucie wstydu u dzieci na pewno pomog¬ło
zachować mroczne sprawki sir Roderyka w tajemnicy. Ale na jak długo? I to w tajemnicy tak
głębokiej, że mógł nawet mordować swe ofiary? Mam uwierzyć, że żaden zjego ludzi nie powiedział
słowa, by ratować życie dzieci? - Westchnął i po¬trząsnął głową. - Prosisz, pani, bym uwierzył w to,
co niewiary¬godne i nie przedstawiasz mi żadnych dowodów.
- Dlaczego miałabym opowiadać takie kłamstwa?
- Żeby pozbyć się niechcianego męża?
- W takim razie proszę pójść ze mną. Być może musisz, panie, usłyszeć jeszcze czyjś głos w tej
sprawie.
Payton skinął głową i za parę chwil przemykali bocznymi uliczkami miasta. Znowu nie mógł się
nadziwić, jak szybko i bezszelestnie dziewczyna się porusza. Musiał bardzo się sta¬rać, by za nią
nadążyć, i nie potrafił pozbyć się wrażenia, że przez wzgląd na jego niezgrabność nie pokazywała
wszystkich swoich umiejętności.
W końcu zatrzymali się przed małym, nędznym budynkiem, ukrytym w śmierdzącym mrowiu
domów, gdzie zmuszona była mieszkać biedota. Kirstie nagle zniknęła i Payton już sięgał po swój
sztylet, gdy nagle poczuł, że coś ciągnie go za kostkę. Spojrzał na dół i zobaczył, że dziewczyna
wygląda z dziury w kruszącej się podmurówce domu. Ostrożnie poszedł w jej ślady, chociaż otwór
był niewielki. Gdy znaleźli się w środku, dziewczyna przykryła dziurę deską, a potem zapaliła
pochod¬nię, oświetlając wilgotny i dawno zapomniany składzik. Pło¬mień wydobył z mroku także
pięć przestraszonych dziecięcych twarzy.
- Wszystko w porządku, moje kochane - powiedziała Kirs¬tie, wyciągając spod pożyczonego od
Paytona płaszcza niewie¬lki woreczek. - Przyniosłam trochę jedzenia.
Payton domyślił się, że Kirstie zabrała jedzenie ze stołu, gdy on poszedł poszukać płaszczy dla
nich obojga i broni dla siebie. Mimo, że ktoś zbudował niewielki podwyższenie, by dzieci nie leżały
na podłodze i przyniósł kilka derek, było to smutne i niezdrowe miejsce. Fakt, że Kirstie tak bardzo
troszczyła się o dzieci, a one najwyraźniej nie miały ochoty opuścić tego posępnego miejsca,
sprawił, że Payton coraz bardziej wierzył w jej ponurą opowieść.
Przyjrzał się dzieciom - czterem chłopcom i jednej dziew¬czynce. Wszystkie były piękne w sposób
właściwy jedynie dzieciom. Mimo zainteresowania jedzeniem, które dała im Kirstie, maluchy nie
spuszczały z Paytona wzroku. Ostrożność i lęk, malujące się na małych twarzyczkach, raniły mu
serce. Payton postąpił krok w ich stronę i natychmiast największy z chłopców wstał i stanął między
nim a pozostałymi dziećmi, a jego twarz przybrała nieomal dziki wyraz. Mała dziewczynka zaczęła
cicho płakać.
- Nie, moje kochane - uspokajała je Kirstie. - To me jest wróg.
- Jest mężczyzną - powiedział naj starszy chłopiec.
- To jest sir Payton Murray i nie stanowi dla was żadnego zagrożenia, CalI umie. Nie mógł uwierzyć
w to, co mu opowie¬działam. Przyprowadziłam go tutaj, żeby nam pomógł.
- Czy on chce zabić tego potwora? - zapytała dziewczynka.
- Zabije złego pana, który mnie skrzywdził, i będę mogła stąd wyjść? Przyprowadzi mojego brata z
powrotem?
- Och, nie, Moira. Twój brat jest wśród aniołków.
- Ten złoczyńca pociął... - wysyczał CalIum.
- Mały Robbie jest z aniołkami - przerwała Kirstie cicho, lecz stanowczo.
Callum spojrzał na Paytona.
- Chcesz, panie, żebym opowiedział o wszystkim, co ten potwór zrobił?
W głosie chłopca było tyle gniewu i nienawiści, że Payton nieomal spodziewał się, iż emocje
rozsadzą Calluma na strzępy.
- Nie. Muszę wam powiedzieć, że ja też byłem bardzo ładnym dzieckiem.
- A zatem wiesz, panie, co bym ci opowiedział. Czy pan nas ocali, sir? - zapytała Moira.
- Czy zabijesz tego łotra, panie? - chciał wiedzieć Callum.
- Callumie - powiedziała Kirstie. - Sir Roderyk ma duże wpływy i pokaźny majątek. Mówiłam ci, nie
możemy go po prostu zabić, bez względu na to, jak bardzo na to zasługuje. Musimy mieć dowód
jego występków, a do zdobycia tego dowodu potrzeba nam czasu i umiejętności.
Callum nie spuszczał wzroku z Paytona.
- A zatem, sir?
Payton skrzyżował z chłopcem spojrzenie, niemal czując mękę i gniew, które tamten odczuwał.
- Tak, zabiję go.
- Sir Paytonie - zaprotestowała Kirstie łagodnie.
- To może potrwać dni - ciągnął dalej, ignorując jej słowa tygodnie, a nawet lata, ale wydobędę na
światło dzienne każdy mroczny sekret tego potwora. Pozbawię go wszystkich sprzy¬mierzeńców,
zniszczę każdą kryjówkę. Ukażę jego niegodzi¬wości światu. Złamię go, osaczę, będę
prześladował na każdym kroku.
- A potem? - zapytał Callum.
- Zabiję go. Od tej chwili sir Roderyk MacIye jest chodzącym trupem.
ROZDZIAŁ 2
Mały Alan drżał w jej ramionach, gdy Kirstie prowadziła całą gromadkę przez ciemne, cuchnące
ulice z powro¬(cm do domu Paytona. Żałowała, że może tylko tulić malca i głaskać jego chude
plecki, ale musieli zachować absolutną ciszę. Wolałaby najpierw przedyskutować przeprowadzkę
dzie¬ci z Paytonem, ale ciemna kryjówka i obecność piątki wy¬straszonych maluchów nie
stanowiły najlepszych okoliczności do takich rozmów. Próbowała uśmierzyć niepokój, powtarzając
w duchu, że zawsze mogą znaleźć inną kryjówkę, jeśli okaże się lo konieczne.
Kirstie zdała sobie sprawę, że musieli dotrzeć do miejsca, które Payton rozpoznał, bo bez słowa
przejął dowodzenie. Była z.askoczona, z jaką łatwością Moira go zaakceptowała, po¬zwoliła nawet,
żeby ją niósł. Jednak chłopcy, nieufni wobec wszystkich mężczyzn, trzymali się blisko Kirstie.
Callum obserwował Paytona gotowy w każdej chwili wyrwać Moirę z. jego ramion. Kiedy weszli
tylnym wejściem do domu, wprawiając w osłupienie siedzących przy kolacji Jana i Alice, Callum
nadal był spięty i trzymał się blisko drzwi. Kirstie wiedziała, że postępowanie z nim będzie
wymagało wiele cierpliwości i taktu.
- Sir? - zapytała Alice, wstając od stołu z nieheblowanych desek i wieszając kociołki z wodą nad
ogniem.
Te dzieci potrzebują bezpiecznej kryjówki - wyjaśnił Payton. Ta śliczna mała dama to Moira,
chłopak warujący przy drzwiach nazywa się Callum, pani trzyma na rękach Alana, po Il'i prawej
stronie stoi David, a William po lewej. Kąpiel, czyste ubraniaia, jedzenie i do łóżka. W takiej
kolejności.
- Tak jest - odrzekł Jan, wstając. Wyglądał na urażonego, gdy wszystkie dzieci cofnęły się na jego
widok. - Poszukam ubrań, a potem przygotuję łóżka. Wszyscy w jednym pokoju?
- Tak - odpowiedziały dzieci chórem .
- Jasne - wymamrotał i wyszedł.
- Domyślam się, że Callum chciałby wziąć kąpiel w ja¬kimś ustronnym miejscu. - Payton spojrzał
na spiętego chłopca, który kiwnął szybko głową, a potem przeniósł wzrok na pozostałe dzieci. -
Reszta może albo poprosić o pomoc Calluma, albo pozwolić, żebyśmy my wam pomogli.
Po długiej dyskusji postanowiono, że dzieci wykąpią się w kuchni z pomocą kobiet i z wielkim
sztyletem w zasięgu ręki. Gdy Jan przyniósł czyste ubrania, Payton zaprowadził go do jadalni i
nalał im obu po kuflu piwa. Powoli, starając się panować nad gniewem, opowiedział przyjacielowi,
co wydarzyło się od chwili, gdy Kirstie zawołała jego imię.
- I ty wierzysz w to wszystko? - zapytał Jan po długiej chwili ciężkiej ciszy.
- Uwierzyłem, że dzieci mogą wzbudzać w mężczyźnie pożądanie - odpowiedział Payton - ale w
miarę, jak jej historia stawała się coraz bardziej ponura, moje wątpliwości rosły. Teraz nie mam już
żadnych. W oczach tych dzieci dostrzegłem, mroczną prawdę.
- Więc zabijesz tego człowieka.
- Taki mam plan. Niestety, bez względu na to, jak bardzo bym chciał, nie mogę po prostu pójść do
niego i zakończyć jego nędzncgo żywota długą, bolesną śmiercią.
- Byłby z tym kłopot lub dwa.
- Raczej dwa. Potrzebuję dowodu, lepszego niż słowo za¬wiedzionej żony i pięciorga dzieci.
- Asłużący? A jego ludzie?
- Jedni za bardzo się boją, inni też są zamieszani w tę zbrodnię, a jeszcze inni podzielają jego
gusta. Można się spodziewać, że pomogą tylko nieliczni i to dopiero wtedy, gdy będą pewni, że
nadchodzi koniec Roderyka, który stanie się zbyt słaby, by stanowić dla nich zagrożenie.
Jan potarł palcem poszarpaną bliznę na lewym policzku.
- Zamierzasz szukać pomocy u swojej rodziny?
Payton westchnął i usadowił się wygodniej na krześle.
- Na razie nie. Najpierw muszę wiedzieć dokładnie, jakie przeszkody czyhają na nas przy
planowaniu działań. Kilku członków klanu MacIye zajmuje bardzo wysokie stanowiska i ma rozległe
wpływy. Są też spokrewnieni po mieczu lub kądzieli z innymi niezwykle wpływowymi ludźmi. My,
Murrayowie i nasi sprzymierzeńcy też posiadamy pewne wpływy, ale nie widzę sensu, by z nich
korzystać, dopóki nie zdobędziemy jakiegoś dowodu. Roderyk już popełnił jeden błąd.
- Nie upewnił się, czy jego żona rzeczywiście nie żyje.
- To prawda - zgodził się Payton i uśmiechnął przelotnie - ale miałem na myśli fakt, że wykorzystał
do swych niecnych
celów synów szlachetnych rodzin. Skoro nikt nic nie powiedział i on wciąż żyje, należy
przypuszczać, że wstyd albo strach zamyka tym chłopcom usta. Musimy znaleźć jednego lub
dwóch, w których poczucie sprawiedliwości lub pragnienie zemsty jest silniejsze niż te uczucia.
Niewykluczone, że będzie¬my musieli uciec się do kłamstw i podstępów, bo strach przed
nagłośnieniem całej sprawy może nadal sznurować usta szla¬chetniej urodzonych ofiar.
- Może prawda pobudzi do działania ich krewnych, ale też matki tych chłopców i reszta świata
mog~ pomyśleć, że szlach¬cice działają poruszeni krzywdą nie swoją, lecz tą, jaką Roderyk
wyrządza biednym.
- Aha, i w ten sposób pod pozorem walki o sprawiedliwość i moralnego oburzenia mogą skrywać
żądzę zemsty. Słuszna myśl. Och, witamy, pani - powiedział Payton na widok Kirstie, która
ostrożnie weszła do jadalni, i wstał, by pomóc jej usiąść przy stole. - Dzieci już w łóżkach? - spytał,
gdy wszyscy usiedli.
_ Tak. Ponieważ dopiero co zjadły posiłek, który przyniosłam im do kryjówki, kolacja nie trwała
długo - od¬powiedziała. - Poza tym po kąpieli zrobiły się senne. No i nareszcie jest im ciepło. Alice
zaniosła im do pokoju jedzenie i picie na wypadek, gdyby któreś obudziło się w nocy i poczuło głód.
Uparła się, że przygotuje sobie posłanie koło drzwi, co najwyraźniej bardzo dodało dzieciom
otuchy. A Callum śpi przyoknie z wielkim nożem w dłoni. _ Poczęstowała się chlebem i serem, a
Payton nalał jej trochę wina.
- Ile lat ma Callum?
_ Jedenaście. Miał zostać zabity, bo wyrósł z kręgu zainteresowań Roderyka. Poza tym, stawał się
coraz sprytniejszy i jego gniew mógł stanowić poważne zagrożenie. Gdy tylko usłysza¬łam, jakie
plany ma mój mąż wobec chłopca, pomogłam Cal¬łumowi znaleźć kryjówkę. Myślę, że właśnie
wtedy Roderyk nabrał co do mnie podejrzeń. Przypieczętowałam swój los, gdy wykradłam i ukryłam
Moirę•
- Od jak dawna to robisz, pani?
- Od około dwóch lat.
_ I udało ci się ocalić tylko pięcioro dzieci? - Payton zoba¬czył, że Kirstie się skrzywiła, i szybko
dodał: - Nie potępiam cię, pani. Byłoby dla ciebie wielką zasługą, nawet gdybyś ocaliła tylko jedno.
Usiłuję po prostu sobie wyobrazić, jak trudno będzie to zakończyć.
_ Bardzo trudno. Przez prawie dwa lata udało mi się uratować tylko dziesięcioro dzieci. Dwoje
wróciło do swoich rodzin, które były przekonane, że posyłając dzieci do Roderyka, dają im szansę
na lepsze życie. Pomogłam im uciec na ziemie mojego ojca, a mój brat Edward zatroszczył się, by
te rodziny wmieszały się w wiejską społeczność. Pozostałe dzieci także zostały ukryte na naszych
włościach, a mieszkańcy wsi wiedzieli, że mają się zachowywać tak, jakby nowi przybysze wcale
nie byli obcy.
- A zatem pomaga ci, pani, rodzina?
- Tylko Edward. Doszliśmy do wniosku że na razie musimy zachować to w tajemnicy przed resztą
rodziny. - Uśmiech¬nęła się słabo. - Cóż, oni są porywczy i podeszliby do sprawy, wrzeszcząc i
machając mieczami. Mój klan zostałby szybko zdziesiątkowany, gdyby ściągnął na siebie gniew
lu¬dzi Roderyka. Edward i moja ciotka Gryzelda pomogli mi ukryć pozostałą trójkę dzieci. Mieli
przyjechać z wizytą i za¬brać także te maluchy, aie Edward złamał nogę. Kiedy zda¬łam sobie
sprawę, że Roderyk zyskał pewność, iż wiem za dużo, posłałam małego Michaela Campbella, żeby
powiedział Edwardowi, by trzymał się'z daleka, a ja odezwę się, gdy będę mogła. Poleciłam też
Michaelowi, by został u mojej ro¬dziny lub znalazł sobie jakąś kryjówkę. Chłopiec był ze mną
blisko, często służył mi za posłańca, więc także będzie w nie¬bezpieczeństwie.
- Ależ on pochodzi ze szlacheckiego rodu - powiedział Payton. - Czy Roderyk nie obawiałby się, że
rodzina chłopca zacznie zadawać zbyt wiele pytań?
- Wciąż umierają jacyś chłopcy - odrzekła Kirstie ze smut¬kiem. - Może Michael, gdy zda sobie
sprawę, że jego życie znajduje się w niebezpieczeństwie, zwróci się w końcu o pomoc do swej
rodziny. Spędziłam długie miesiące, usiłując przekonać go, by opowiedział o wszystkim, ale strach
przed zemstą Rode¬ryka, obawa, czy w ogóle zostanie wysłuchany, i lęk, że rodzina odwróci się od
niego, uzna go za zbrukanego, zamknęły mu usta. Wierzę, że prawie mi się udało wyperswadować
mu po¬czucie winy, przekonanie, że w jakimś stopniu jest współwinny temu, co się stało. Edward
nadal będzie próbował go przekonać, by o wszystkim opowiedział. To niesprawiedliwe, ale słowo
Michaela będzie miało większą wagę niż Calluma czy pozo¬stałych.
Pyton skinął głową i pociągnął długi łyk wina. Musiał od¬wrócić od Kirstie wzrok, odzyskać
samokontrolę i otrząsnąć się z wrażenia, jakie wywierały na nim mieniące się odcienie jej szarych
jak dym oczu. Widok jej zmysłowych ust także nie pomagał mu w koncentracji.
- Czy którekolwiek z tych dzieci może szukać schronienia u swojej rodziny? - spytał w końcu.
- Nie - odpowiedziała Kirstie. - Alan, David i William są sierotami. Roderyk jest uważany za dobrego
i hojnego dob¬roczyńcę przez tych, którzy roztaczają opiekę nad takimi dzie¬ćmi. Jeżeli
którykolwiek z ludzi, którzy dają mu sieroty pod opiekę, dowiadywał się o jego postępkach, ciężka
kiesa włożo¬na w odpowiednie dłonie uciszała wszelkie wątpliwości. Moira i jej brat, Robert, zostali
sprzedani przez własną matkę. M꿬czyzna, z którym mieszkała, był podobnych upodobań co
Rode¬ryk i myślała, że w ten sposób ocali dzieci. Szukałam jej, ale zmarła, pobita na śmierć przez
swego kochanka, który dowie¬dział się, co zrobiła. Callum jest na półdzikim dzieckiem ryn¬sztoka.
Jeżeli nawet miał jakiś krewnych, to opuścili go tak dawno, że chłopiec wcale ich nie pamięta.
- Czy Callum widział, jak umierał mały Robbie?
- Nie. On wie tyle co ja: że niektóre dzieci zostają ... cóż ... skrzywdzone, a potem znikają. Wiemy
też, gdzie mogą być pochowane niektóre ciała. Mały Robbie próbował trzymać Ro¬deryka z dala
od Moiry, za co został dotkliwie pobity. Znalaz¬łam go w maleńkiej, ciemnej komórce, ale musiałam
zostawić go na chwilę, by przygotować drogę ucieczki. Kiedy wróciłam, chłopca już nie było.
- Czy mógł uciec? - zapytał Jan.
- Być może - odrzekła Kirstie i potrząsnęła głową. - Nie mam odwagi żywić takiej nadziei ani
wzbudzać nadziei Moiry. Robbie był małym, niedożywionym chłopcem, liczył sobie nie więcej niż
siedem lat i był ciężko ranny. Jedyna droga wyjścia prowadziła przez tunel, którym do niego
przyszłam, ale nie wiem, skąd chłopiec miałby o tym wiedzieć. Poza tym minęły już prawie dwa
tygodnie od jego zniknięcia. - Bez powodzenia spróbowała ukryć kolejne ziewnięcie.
- Ty nieomal śpisz na stojąco, pani - powiedział Payton
cicho. - Proszę iść do łóżka. Musisz odpocząć.
- Ale czyż nie powinniśmy układać jakichś planów?
- Zrobimy to. Rano.
Kirstie skinęła głową i wstała.
- Tak, teraz i tak niewiele będę w stanie sobie przypomnieć. Gdzie mam spać? Z dziećmi?
- Nie, w pokoju po drugiej stronie korytarza. Domyślam się, że Alice już wszystko przygotowała.
- Skąd u ciebie, panie, te wszystkie ubrania? Rozumiem - damskie, chociaż wspominając słuszne
kształty lady Fraser,
dziwię się, skąd masz suknię tak małą, by na mnie pasowała, ale skąd tyle ubrań dla dzieci?
Payton nieomal się uśmiechnął, słysząc gniewną nutę w jej głosie, gdy mówiła o damskich
sukniach.
- Moja rodzina także używa tego domu. Zostawili tu wszyst¬kie te ubrania. Miałem oddać je
ubogim, ale w takiej sytuacji cieszę się, że tego nie zrobiłem.
- Och! Jeszcze jedna sprawa. - Ta prośba wydała się Kirstie trochę niegrzeczna, ale doszła do
wniosku, że jest zbyt zmę¬czona, by czuć się zakłopotaną. - Przypuszczam, że nie muszę ci tego
mówić, panie, ale z dziećmi musisz postępować delikatnie. Obawiam się, że potrzebują trochę
czasu, zanim będą mogły zaufać jakiemukolwiek mężczyźnie. Zwłaszcza CalIum.
- O tak - zgodził się Jan - ten mały jest jak zwierzę w po¬trzasku, a teraz ma jeszcze nóż.
- To prawda - mruknęła Kirstie. - Przepraszam. Myślałam, że nie sprawi aż tylu kłopotów.
- Uspokoi się. Dobrze, że ma ten nóż, może kiedyś pozwoli mi, bym nauczył go, jak używać takiej
broni.
- Myślisz, panie, że to rozsądne?
- Tak. Nie znam żadnego chłopca, który bardziej potrzebowałby wiedzy o tym, jak się bronić.
Kirstie wciąż nad tym dumała, gdy kładła się do łóżka pary ,chwil później. Z rozkoszą wsunęła się
pod ciepłe koce i po¬gładziła dłonią miękką, płócienną koszulę nocną, którą dostała. Świadomość,
że dzieci spały w takim samym luksusie, po¬dwajała jeszcze przyjemność, którą odczuwała.
Gdy wreszcie się rozluźniła i pozwoliła, by zaczął morzyć ją sen, po raz ostatni pomyślała o tym, co
powiedział Jan. Miał rację. Istniały niewielkie szanse, że chłopiec w wieku Calluma mógłby pokonać
dorosłego mężczyznę i Callum miał dosyć rozsądku, by zdawać sobie z tego sprawę. Ale gdyby
nauczył się sztuki walki, mógłby myśleć o ucieczce. Być może nie czułby się taki bezbronny, a to
mogłoby mu wyjść na dobre. Poddając się w końcu wyczerpaniu, Kirstie zapragnęła przez chwilę,
żeby znalazł się jakiś sposób, aby ona także mogła pozbyć się tego przejmującego poczucia
bezradności.
- To bardzo smutna historia - powiedział Jan, gdy Kirstie wyszła.
- Tak, a droga do sprawiedliwości nie będzie ani prosta, ani szybka - odrzekł Payton. - Mógłbym go
zabić na wiele sposo¬bów, ale mój udział w jego śmierci zostałby błyskawicznie wykryty. A to, bez
dowodu jego zbrodni, ściągnęłoby na mojtt rodzinę okrutną wendetę. Nie mogę podjąć takiego
ryzyka. Poza tym taki postępek mógłby postawić lady Kirstie w bardzo niebezpiecznej sytuacji.
- Dzielna dziewczyna.
- To prawda i bardzo troszczy się o dzieci. Odnosi się do nich czule i z miłością.
- Co oznacza, że kocha dzieci w ogóle. Odkrycie takiego zła musiało być dla niej ogromnym
wstrząsem.
Payton skinął głową, a potem lekko się skrzywił.
- To prawda. Myślisz, że trzeba jej pilnować, że może próbować działać na własną rękę?
Jan wzruszył ramionami.
- To możliwe. Trochę potrwa, zanim zagrozimy sir Rodery¬kowi na tyle, by musiał zaprzestać
swych niecnych praktyk. Wydaje się, że dziewczyna postępuje rozsądnie i kieruje się raczej
rozumem niż sercem. Ale zawsze może zdarzyć się coś, co sprawi, że emocje wezmą górę nad
rozsądkiem.
- Doskonale rozumiem jej uczucia - wymamrotał Payton.
- A zatem trzeba ją stale obserwować. Przynajmniej teraz jest bezpieczna, bo jej mąż myśli, że nie
żyje. Nie można jej pozwolić, by poddała się emocjom i ujawniła się przed mężem.
- Na pewno kiedyś okaże się to konieczne, ułatwi wymierze¬nie sprawiedliwości temu sukinsynowi.
- To prawda, ale musimy być absolutnie pewni skuteczności takiego działania. W chwili, w której sir
Roderyk dowie się, że jego żona żyje, będzie mógł zabrać ją z powrotem do siebie i nikt mu w tym
nie przeszkodzi. Bardzo łatwo będzie mu przekonać wszystkich, że Kirstie jest po prostu
nieszczęśliwą żoną i wtedy nikt nie uwierzy ani jednemu jej słowu. Niestety, fakt, że przyszła do
mnie z prośbą o pomoc, jeszcze pogorszy sytuację. Nietrudno będzie Roderykowi przyjąć rolę
zranionego mężczyzny, zdradzonego przez niewierną żonę czy też wymyś¬leć jakąś podobną
historyjkę.
- No tak, oczywiście. - Jan potarł dłonią czoło, a potem ziewnął. - To była długa noc. Powiedz mi
tylko, jaki będzie twój pierwszy ruch, i ruszam do łóżka.
- Zacznę od ostrożnego oczerniania imienia tego człowieka, tak, jak Kirstie próbowała to robić.
Szept tu, ostrzeżenie tam. Oczywiście bezzwłocznie rozpocznę poszukiwania dowodu, bez którego
nie mogę go zniszczyć, ale dzięki plotkom i szerzą¬cym się podejrzeniom zwrócę oczy innych w
jego stronę. Mogę sprawić, by miał coraz mniej ofiar i poczuł ciężar tych pod ej rzeń, być może
nawet potępienia.
Jan kiwnął głową i wstał.
- A nawet wrogowie wiedzą, ile znaczy twoje słowo. Jeżeli szepniesz ostrzeżenie, zostaniesz
wysłuchany. To będzie dobry początek.
Gdy tylko Jan wyszedł, Payton westchnął i opadł na krzesło.
Trzeba pilnować Kirstie, by jej uczucia nie wzięły góry nad rozsądkiem. On sam będzie toczył taką
samą wewnętrzną bitwę aż do dnia, w którym sir Roderyk zginie. Dotychczas nie miał do czynienia
z takim wyzwaniem. Będzie musiał zmobilizować wszystkie swoje siły, by od razu nie
zdemaskować tego zbrod¬niarza, i dołożyć jeszcze większych starań, by natychmiast nie skrócić
go o głowę. Miał nadzieję, że wysiłek, jaki włoży w studzenie emocji Kirstie, pomoże mu trzymać
swoje własne na wodzy.
Payton wiedział, że spędzi wiele godzin na łagodzeniu gnie¬wu i urażonych uczuć, gdy członkowie
jego klanu dowiedzą się, że nie zostali dopuszczeni do tej sprawy. Ale tak musi być aż do chwili,
gdy nie będzie miał innego wyjścia, albo zniknie ryzyko ściągnięcia na całą rodzinę gniewu
potężnego klanu MacIye. Jego krewni i sprzymierzeńcy zapewne nie zdołaliby ich zdzie¬siątkować,
ale na pewno polałoby się dużo krwi Murrayów.
Payton znieruchomiał, gdy otworzyły się drzwi do jadalni, ale zaraz się rozluźnił, bo nieśmiało
stanęła w nich Moira. Była czarującym małym stworzonkiem o gęstych, ciemnych lokach i wielkich,
czarnych oczach. Uśmiechnął się do niej, a dziew¬czynka przebiegła przez jadalnię i wdrapała się
na krzesło po jego prawej stronie. Payton przysunął małej talerz z chlebcm i serem. Serce o mało
mu nie pękło, gdy dziewczynka obdarzylll go uśmiechem. Wciąż była gotowa zaufać.
- Powinnaś być w łóżku, malutka - powiedział, nalcwajlW jej pełny puchar krystalicznie czystej
wody.
- Zrobiłam się trochę głodna - odrzekła.
- Pani Alice zaniosła jedzenie do waszego pokoju.
- Ona śpi. - Napiła się wody, a potem spytała: - Gdzie jest Kirstie?
- Ona też śpi. Dałem jej sypialnię naprzeciw waszej. Payton nie był zaskoczony, gdy Callum
gwałtownie wpadł do jadalni i podbiegł do Moiry. W koszuli nocnej wyglądał na młodszego, chude
łydki wystawały spod materiału. Jednak żarzące się w jego zielonych oczach podejrzenie i nóż
ścis¬kany w dłoni rozwiewały złudne wrażenie chłopięcej niewin¬ności.
- Nie musiałeś przynosić swojego noża, Callumie - powie¬działa Moira. - Oni już mają jeden do
krojenia chleba.
- Nie przyszedłem tu kroić chleba - burknął CalIum. - Nie powinnaś tu siedzieć z tym mężczyzną.
- On nie jest zły.
- No pewnie, a skąd ty możesz to wiedzieć?
Moira przyglądała się przez chwilę Paytonowi, a potem zwróciła wzrok na CalIurna i wzruszyła
ramionami.
- Jego oczy. Nie są takie, jak oczy tego pana, który mieszkał z mamą, ani jak sir Roderyka. - Znowu
spojrzała na Paytona. - Moja mama jest z aniołkami, tak jak mój brat. Mnie też zabiorą aniołki,
prawda?
- Nie, malutka - odrzekł Payton. - Nie pozwolę na to. Poza tym - kiwnął głową w kierunku Calluma,
który wgryzał się w grubą pajdę chleba - masz doskonałego obrońcę w Callumie. - Tak. - Moira
uśmiechnęła się do chłopca. - A teraz ma duży nóż.
- To prawda - przyznał Payton. - Może zechce się nauczyć, jak go używać - dodał, wpatrując się w
chłopca.
- Potrafię go używać wystarczająco dobrze - warknął Callum.
- Och, zatem nie potrzebujesz żadnych lekcji u Jana. - Pay¬ton łyknął wina, by ukryć uśmiech, gdy
dostrzegł, że chłopiec nie potrafi ukryć zainteresowania.
- No cóż, pewnie mógłby mi pokazać jedną lub dwie sztuczki.
- Pewnie tak.
- Pomyślę o tym.
- Bardzo rozsądnie.
- Rozumiesz, panie, muszę chronić dzieci i w ogóle.
- Właśnie tak robisz, ale żeby dobrze wywiązywać się ze swoich obowiązków, potrzebujesz snu. -
Payton wstał i nie spuszczając oczu ze spiętego Calluma, pomógł Moirze wydostać się z
głębokiego krzesła. - Sam właśnie wybierałem się do łóżka. - Był zaskoczony, jak wielkie poczuł
wzru¬szenie, gdy Moira wsunęła swą małą rączkę w jego dłoń. - Zanim wrócicie do łóżek, pokażę
wam, gdzie śpi lady Kirstie.
Payton nie omal czuł na plecach uważny wzrok Calluma, gdy chłopiec ruszył za nim i Moirą po
schodach w stronę dziecięcej sypialni. Najwyraźniej fakt, że Kirstie akceptowała Paytona,
wystarczył, by wzbudzić w Callumie iskierkę zaufania. Wie¬dział, że aby utrzymać jego zaufanie,
musiał zaakceptować rolę obrońcy pozostałych dzieci, jaką chłopiec wziął na siebie. Fakt, że miał
jakiś cel, potrzebę stania się ważnym członkiem tej małej grupy ocalonych, może pomóc mu
otrząsnąć się z tego, co sam przeżył. Blizny pozostaną na zawsze, ale Payton był prze¬konany, że
najbardziej chłopcu pomoże poczucie siły i odzys¬kana wiara w siebie. Callum nie poddawał się tak
łatwo, walczył o życie, a Payton wiedział, jak dobrze wykorzystać takie cechy.
Zatrzymał się przed sypialnią Kirstie i uchylił drzwi, żeby dzieci mogły zobaczyć, że ich opiekunka
wciąż jest blisko nich. Leżała na brzuchu, jej drobne ciało było ledwo widoczne pod grubymi
kocami, którymi była okryta. Twarz miała zwróconą w ich stronę, jedną małą pięść trzymała blisko
ust. Payton pomyślał, że sama wygląda jak mała dziewczynka, i zastanowił się, co takiego w niej
było, że sir Roderyk nie mógł przekonać samego siebie, że ma do czynienia z dzieckiem. W wieku
lat
piętnastu musiała być jeszcze drobniejsza. Wszyscy mężczyźni o podobnych upodobaniach,
których Payton miał nieszczęście poznać, mieli żony i dzieci, potrafili więc spełniać męskie
powinności bez względu na demona, którego nosili w sobie. Być może, rozważał, demon sir
Roderyka przejął nad nim władzę. Potrząsając głową nad tą zagadką, Payton zamknął cicho drzwi i
odprowadził dzieci do ich sypialni.
- Czy będziesz jutro walczył z sir Roderykiem, panie? - za¬pytał Callum prawie szeptem,
zatrzymując się w drzwiach obok.
- Tak, jutro rozpocznę walkę - odrzekł Payton równie cicho.
- Myślę, że to będzie długa wojna. Musimy atakować powoli i rozważnie.
- Dlaczego?
- Ponieważ tylko my jesteśmy gotowi przemówić przeciw niemu, a to nie wystarczy. Jego rodzina
jest potężna.
- Zabiją nas.
Zadowolony z faktu, że chłopiec jest świadom czyhających na nich niebezpieczeństw, Payton
skinął głową.
- Zarówno moja rodzina, jak i wasza opiekunka mogą zna¬leźć się w poważnym
niebezpieczeństwie. Sir Roderyk musi umrzeć, a my musimy być pewni, że nikt niewinny nie zginie
razem z nim. Chcemy, żeby umarł w samotności, a jego imię stało się mniej warte niż plugawe
przekleństwo.
Callum skinął głową.
- A na to potrzeba czasu.
- Właśnie, chłopcze, zwłaszcza że wy i wasza opiekunka musicie pozostać w ukryciu. Ten człowiek
poczuje karzącą rękę sprawiedliwości, ale musimy uzbroić się w cierpliwość.
- Będę cierpliwy. Będę rósł i stawał się coraz silniejszy. - Callum spojrzał na nóż, który trzymał w
dłoni. - I nauczę się, jak walczyć. - Przeniósł wzrok na Paytona. - A gdy ten potwór już zginie, ja
nadal będę rósł w siłę, aż stanę się człowiekiem wielkiej zręczności i sprytu.
- Nie wątpię w to.
- I wtedy będę mógł chronić dzieci przed wszystkimi podłymi ludźmi. Będę prześladował takie zło i
kładł mu kres. Przysięgam. - Skinął szybko głową i ruszył w głąb sypialni.
Payton także udał się do łóżka, myśląc o tym, co powiedział Callum. Chłopiec w sercu złożył już
przysięgę, że będzie chro¬nił dzieci, a on i jego rodzina zrobią, co w ich mocy, by pomóc chłopcu
wypełnić tę misję. Zanim Callum osiągnie wiek męski, posiądzie wszelkie umiejętności, niezbędne
do tego, by stać się obrońcą niewinnych.
ROZDZIAŁ 3
- Gdzie są dzieci? - spytał Payton Jana, gdy spotkał go pod drzwiami pustego pokoju, w którym
spali mali goście.
- Wstały już ponad godzinę temu - odpowiedział Jan.
- Jezu, musiałem być naprawdę zmęczony, żeby przespać hałas, jaki robi piątka budzących się
dzieci.
- Nie, były naprawdę cicho. Jak smutne, małe duszki. - Jan potrząsnął głową, ruszając w dół
wąskich schodów. - Moja Alice też by to przespała, gdyby mała Moira jej nie obudziła. Biedna
dziewuszka nie umiała się sama ubrać.
- Moira wydaje się gotowa nam zaufać - powiedział Payton, idąc za służącym.
- Moja Alice uważa, że inne maluchy też nas wkrótce za¬akceptują. Wygląda na to, że matka
kochała tę małą, i dlatego dziewczynka wie, że dorośli bywają dobrzy. Pewnie nie była u tego łotra
na tyle długo, by utracić całą wiarę i niewinność. Ale Callum utracił je, jeszcze zanim sir Roderyk
obdarzył go swymi przeklętymi względami. Jako dziecko ulicy musiał wieść ponu¬re życie, nie
lepsze niż porzucone kocię.
Payton westchnął i skinął głową.
- Przetrwa. To silny chłopak. Chce zostać obrońcą me¬winnych.
- I zapewne byłby w tym dobry, gdyby ktoś go nauczył, że podcinanie gardeł złoczyńcom nie jest
jedyną metodą walki ze złem.
- Tak, to może stanowić problem - przyznał Payton i roze¬śmiał się. - Właściwie, tak nędzne
pochodzenie może Cal¬lumowi wyjść na dobre. Zahartował się, obył z brutalnością i złem, jeszcze
zanim MacIye położył na nim swoje brudne
łapska. Tak, w chłopcu pewnie nie było ani słodycz.y, ani niewinności, które ten zboczeniec
mógłby zniszczyć. - Payton zmarszczył brwi. - Jest w nim coś dziwnie znajomego. - Wzru¬szył
ramionami. - Nieważne. Teraz musimy skoncentrować się wyłącznie na tym, jak pozbyć się
Roderyka.
- Czy zamierzasz posłać wiadomość do swojej rodziny?
- Nie, jeszcze nie. Najpierw chciałbym być pewien, że mam dowód, który wystarczy przynajmniej do
uniknięcia wendety. Albo, że niebezpieczeństwo zagrażające Kirstie i dzieciom stało się zbyt
wielkie i nie potrafimy sami sobie z nim poradzić.
- Zgoda - powiedział Jan, wchodząc do jadalni. - Na razie sami możemy uporać się z tym
bydlakiem.
Payton kiwnął głową i skierował się do swego krzesła. Kirstie podała dzieciom jedzenie i właśnie
sama nakładała sobie porcję, gdy Payton usiadł obok niej. CalIum, nie przerywając jedzenia,
przyjrzał się uważnie gospodarzowi, a pozostałe dzieci pozdro¬wiły go nieśmiało, po czym z
powrotem skupiły całą uwagę na jedzeniu. Młodsze dzieci zostały ocalone, zanim sir Roderyk
zdążył wyrządzić im poważną krzywdę, choć były ostrożne i lękliwe, nie miały w sobie głębokiej
nieufności i gniewu, które tkwiły w CalIumie.
- Czy dobrze spałaś, pani? - zapytał Payton, biorąc chleb i owoce.
- Och, tak - odrzekła Kirstie. - Od tak dawna nie spałam w ciepłym, miękkim łóżku. A do tego
jeszcze gorąca kąpiel i posiłek przed snem? Czułam się jak w raju.
- A przecież wyszłaś za dziedzica - mruknęła Alice, stawia¬jąc przed Paytonem dużą miskę
słodzonej miodem owsianki i odeszła, by podać dzieciom ich miseczki ze słodkim przy¬smakiem.
- Ale zawsze go denerwowała - powiedział Callum, gdy Alice usiadła obok Moiry.
- Wcale nie - zaprotestowała Kirstie.
- Och tak, denerwowałaś. Powiedział tak ostatnim razem, gdy zamknął cię w klatce prawie na
tydzień. Powiedział, że drażniłaś go jak uciążliwa wysypka.
- W klatce? - zapytał Payton.
- Mój mąż uważa, że żony potrzebują surowych kar - odpowiedziała Kirstie, ale wystarczyło jedno
spojrzenie sir Pa¬y tona i zrozumiała, że gospodarz będzie domagał się bardziej precyzyjnej
odpowiedzi. - W jednej ze swoich kryjówek, w Thanescarr, około pół dnia drogi na południe, miał
przy¬twierdzoną do ściany metalową klatkę. Co jakiś czas zamykał mnie w niej, bym miała czas
rozważyć swoje postępowanie. Najdłużej siedziałam tam przez tydzień. Nie możesz być, panie, tak
bardzo zaskoczony, że mój mąż miał skłonności do ok¬rucieństwa.
- Nie, ale wciąż szokują mnie formy, jakie to okrucieństwo przybierało. Nigdy nie powiedziałaś nic
swej rodzinie, pani?
- Nie. Jestem własnością mego męża, czyż nie? Nic nie mogliby zrobić. Poza tym, wpadliby w taką
wściekłość, że gotowi by byli go zabić, więc poznanie prawdy drogo by ich kosztowało. Ja
zyskałabym niewiele poza ulgą w cierpieniu, ale mój klan poniósłby bardzo poważne
konsekwencje. Tak jak mówiłam, łatwo byłoby zmieść moją rodzinę z powierzchni Zlenn.
- Ajednak poszukałaś, pani, pomocy u mnie. Nie sądzisz, że ja też mogę przez to cierpieć?
- Masz, panie, przychylność władcy, oraz krewnych i sprzy¬mierzeńców dużo potężniejszych, niż
moja rodzina mogłaby kiedykolwiek marzyć. Poza tym jesteś znany z tego, że wal¬czysz w imię
bezbronnych. Mogłabym podać jeszcze wiele powodów, dla których cię wybrałam, ale wszystkie
prowadzą do jednego wniosku: podejmiesz się tego wyzwania i będziesz dzielnie walczył. A do
tego nikt nie wie, że w ogóle się spot¬kaliśmy.
Payton odchylił się na krześle i przyjrzał się jej uważnie.
- Planowałaś to już od jakiegoś czasu, prawda?
- Od miesięcy - odrzekła. - Może poczekałabym jeszcze dłużej, zanim poszukałabym twojej, panie,
pomocy, gdyby udało mi się odesłać te dzieci i gdyby mój mąż nie uznal, że jestem dla niego zbyt
wielkim zagrożeniem, by mógł pozo¬stawić mnie przy życiu. - Odsunęła pusty talerz na bok,
położy¬ła dłonie na stole i popatrzyła na Paytona. - A zatem, masz, panie, jakiś plan?
- Na razie ty, pani, i dzieci musicie ukryć się tutaj. Sir Roderyk powinien myśleć, że zginęłaś albo
uciekłaś. Najlepiej, żeby był przekonany, że udało mu się pozbyć ciebie na zawsze. Ja pójdę do
pałacu. Jeżeli szerzą się już jakieś plotki na temat sir Roderyka, dodam do nich nowe. Jeżeli nie ma
żadnych po¬głosek, szepnę tu i ówdzie parę słów.
- To wszystko? - zapytała, chociaż wiedziała, że muszą działać ostrożnie.
- Na razie. Tak, jak powiedziałem Callumowi, to może zająć tygodnie, miesiące, a nawet lata.
Najpierw musimy zepsuć opinię sir Roderyka, a to może trochę potrwać. Musimy mieć nadzieję, że
ma niewielu przyjaciół i sprzymierzeńców i że opuszczą go, gdy tylko zaczną szerzyć się plotki. Mój
plan może w każdej chwili ulec zmianie, zależnie od tego, jak wiele osób da wiarę pogłoskom, ale
główny zarys pozostanie taki sam. Chcę pozbawić twego męża wszelkiego wsparcia, a potem -
zobaczyć martwego.
- To dobry plan i jedyny, jaki ma szansę powodzenia. Ale nie widzę w nim żadnego miejsca dla
mnie.
- I nie może być. W chwili, gdy odkryje, że wciąż żyjesz, sytuacja stanie się o wiele bardziej
skomplikowana. Będziemy musieli jednocześnie starać się chronić twoje życie i zniszczyć jego.
Dzieci także muszą pozostać w ukryciu. On na pewno wic, że to przez ciebie wymknęły się z jego
łap, i może postrzegać je jako zagrożenie.
- Sam potrafię o siebie zadbać - powiedział ostro Callum - Nie jestem dzieckiem, które trzeba
niańczyć.
Payton odezwał się do chłopca, starając się nie urazić jego uczuć.
- Nie wątpię, że potrafisz sam sobie poradzić. Ale mądry mężczyzna zna nie tylko swoją siłę, ale
także siłę swoich przeciwników. Twoim wrogiem jest rycerz mający pod swoją komendą
wojowników, z których wszyscy są więksi i silniejsi od ciebie. Bez wątpienia doskonale potrafisz
biegać, wyszuki¬wać kryjówki i zakradać się, by usłyszeć i zobaczyć to, czego nie powinieneś, i nie
zostać przyłapanym. Ale walka, którą musiałbyś stoczyć, wciąż byłaby nicrówna. Twój umysł i serce
są równe rycerskim, ale twoje ciało jesl. wciąż ciałem chłopca - łatwo je schwycić, przytrzymać i
zniszczyć.
Callum przyjrzał się swym wychudzonym członkom. - Po prostu muszę więcej jeść.
- To na pewno pomoże. Tak, jak pozwolenie Janowi, by
nauczył cię, jak używać noża, który teraz nosisz. Może także paru innych rzeczy, które musi
wiedzieć mężczyzna, by pozo¬stać przy życiu i wygrywać bitwy. Pomyśl też o tym, mój dzielny
chłopcze: gdybyś został odnaleziony, lady Kirstie i po¬zostałe dzieci znalazłyby się w poważnym
niebezpieczeństwie.
- Nigdy bym ich nie zdradził.
- Wiem, że nigdy byś tego nie zrobił. Ale sam fakt, że wciąż czaisz się w okolicy, dałby sir
Rodcrykowi do myślenia. Skoro wiesz, że on chce cię zabić, to co robisz w jego otoczeniu? To
będzie pierwsze pytanie, jakie sobie zada. T nic będziesz musiał udzielać mu odpowiedzi, bo sam
ją odgadnie. Pomóż pozo¬stałym bezpiecznie to przetrwać i nic wychodź z ukrycia, chłop¬cze.
Pracuj. nad swoją tężyzną i umijętnościami. Przyjdzie twoja kolej, by stanąć do walki, a mądry
mężczyzna, wie, że do bitwy trzeba starannie się przygotować.
Dopiero pół godziny później Kirstie została sama z Payto¬nem. Jan poszedł z Callumem, by
udzielić mu pierwszych nauk, a Alice zabrała resztę dzieci. Kirstie spojrzała na Paytona, modląc
sięw duchu, by to, co czuła na widok jego przystojnej
twarzy, wkrótce minęło. Szukała obrońcy dla dzieci, a me romansu czy namiętności.
- To, co powiedziałeś, panie, Callumowi... - zaczęła. Payton uniósł dłoń, by powstrzymać jej słowa.
- Chłopak ma swoją dumę. To dobrze, bo będzie mu po¬trzebna. Ale musi też wiedzieć, że nie ma
nic wstydliwego w akceptacji faktu, iż chudy chłopiec nie jest żadnym przeciw¬nikiem dla
dorosłego, zaprawionego w bojach rycerza. W ojow¬niczość Calluma może to maskować, ale
oboje wiemy, że jego gniew zrodził się przede wszystkim ze wstydu. Gdyby chłopiec zrozumiał, że
nic nie mógł zrobić, że w tym, co się stało, nie ma jego winy, może ten wstyd by zniknął. Gdy Jan
pokaże mu sposoby walki, Callum zrozumie, że nie był żadnym przeciw¬nikiem dla swego wroga.
Pojmie, że jedyną osobą okrytą hańbą jest sir Roderyk, że tylko człowiek pozbawiony honoru
użyłby siły, by skrzywdzić tych, których przysięgał chronić.
- I tak dziękuję, że rozmawiałeś z nim, panie, jak mężczyzna z mężczyzną. Callum jest najbardziej
skrzywdzony z nich wszystkich. - Westchnęła i potrząsnęła głową. - Nie sądzę, żeby rany na jego
małym, biednym serduszku kiedykolwiek się zagoiły.
- Prawdopodobnie nie. Ale wciąż może stać się silnym, dobrym mężczyzną, Kirstie. W jego umyśle
i sercu tkwi siła, pragnie nabrać tężyzny, nauczyć się walczyć i stać się obrońcą dzieci. Sam fakt,
że mówi o ochronie, nie o zabijaniu, powinien natchnąć cię pewną nadzieją.
- Obawiam się, że ma na myśli ochronę przez zabijanie.
- Tak, ale Callumjest wciąż bardzo młody. Jeszcze nauczy się opanowania i właściwej oceny. -
Payton wstał, ujął jej dłoń i ignorując jej zaskoczenie, ucałował palce. - A teraz ruszam prosto na
dwór królewski, by szepnąć słówko do kilku starannie wybranych uszu i dowiedzieć się
wszystkiego, czego zdołam.
- A ja mam wpełznąć do swojej małej kryjówki, tak?
- Tak. I byłoby bardzo rozsądnie z twojej strony, gdybyś schowała się tam i nie wysuwała nosa aż
do chwili, gdy powiem, że możesz wyjść.
Payton uśmiechnął się, gdy okrągły dworzanin, z którym rozmawiał, pobiegł na poszukiwanie
swego małego synka. Jego rozmówca nie był szczególnie bystry, a mimo to zrozumiał subtelne
aluzje na temat sir Roderyka. W przeszłości musiały krążyć jakieś plotki na ten temat, skoro prosty
człowiek tak szybko pojął znaczenie słów Paytona. Wyglądał na mocno przestraszonego i biegł tak
szybko, jakby chłopcu już ktoś przyłożył nóż do gardła. Bm-cizo możliwe, że sir Roderyk
wcześ¬niej okazał niezdrowe zainteresowanie malcem.
- Witaj, mój piękny rycerzu - usłyszał znajomy głos. Payton odwrócił się i ujrzawszy lady Fraser,
stwierdził z za¬skoczeniem, że nie jest nią ani odrobinę zainteresowany. Za¬chęcający wyraz jej
oczu ani ucisk pclnego ciała, który czuł na boku, w ogóle go nie poruszyty. Pożądał Kirstie, był tym
zaintrygowany i trochę zaniepokojony. Czy zmęczył się gier¬kami z kobietami pokroju lady Praser,
czy też, po raz pierwszy w życiu, czuł się przywiązany tylko do jednej kobiety? I, jeżeli tak się stało,
co powinien z tym zrobić i jak długo taki stan potrwa?
- Mój mąż został wezwany do konającego ojca - powiedzia¬ła, głaszcząc go po ramieniu. - Nie
będzie go przez całe dnie. I noce. Przez wiele długich, samotnych nocy.
- Och, mój słodki gołąbku, jakże kusisz słabego, biednego mężczyznę - wymruczał, zdejmując jej
dłoń z ramienia i cału¬jąc palce. - Szlocham na myśl o skarbie, który będę musiał porzucić.
- Porzucić? - Wyrwała dłoń i patrzyła na niego z niedowie¬rzaniem. - Odmawiasz mi?
- Moja cudowna, muszę, choć to rozdziera me serce. Ludzie króla tak rzadko mnie o coś proszą -
zaczął.
- Ha! Jesteś na każde skinienie starego króla, a teraz jeszcze dziedzica regenta! - Skrzywiła się w
stronę, w którą odszedł poprzedni rozmówca Paytona. - A co ten stary głupiec może mieć
wspólnego ze sprawami regenta?
- No, mój piękny aniołku, wiesz, że mężczyźnie nie wolno mówić o takich sprawach. Powiem ci
tylko, że rozmawiałem z nim jedynie o jego synu. Chciał zasięgnąć mojej opinii co do paru osób
zajmujących się nauką i wychowaniem dzieci. - Pay¬ton nagle zdał sobie sprawę, że lady Fraser
słynęła jeszcze z jednej cechy: była kolekcjonerką plotek, którymi chętnie się dzieliła. - Pytał mnie o
sir Lesleya MacNicoIle i sir Roderyka MacIye. Obawiam się, że nie okazałem się zbyt pomocny, nie
znam MacIye zbyt dobrze, choć słyszałem jakieś pogłoski na jego temat.
- On jest dziwny - szepnęła lady Fraser, rozglądając się po zatłoczonej komnacie, jakby w
poszukiwaniu mężczyzny, o którym mówiła. - Często bywa w zamku, a jednak, nie sądzę, żeby
ktokolwiek mógł wymienić imię choć jednej kobiety, którą obdarzył swymi względami. Widziałam
kiedyś, jak flir¬tował, ale to nie było nic poważnego ani zobowiązującego.
- Słyszałem, że jest żonaty.
- I pozostaje wiemy przysiędze? - Lady Fraser roześmiała się, ale w jej śmiechu zabrzmiały gorzkie
nuty. - Och, słysza¬łam, że tak dzieje się w twojej rodzinie, ale jeżeli to prawda, to jest zaiste
rzadkością. A skoro sir Roderyk tak bardzo kochał swoją żonę, to co tutaj robi dzień po tym, jak
biedaczka utonęła?
- Utonęła?
- Tak. Mówi o tym każdemu, kto zechce słuchać, choć nie wydaje się, żeby kogoś interesowały te
nowiny, ona nie była ani dobrze znana, ani lubiana.
- Może szuka pomocy przy odnalezieniu ciała.
- Nie prosił o żadną pomoc. Z tego, co słyszałam, równie dobrze mógł już odnaleźć jej ciało i
pogrzebać. Podobno fig¬lowali nad brzegiem rzeki i ona uparła się, że chce ochłodzić stopy w
wodzie. Weszła zbyt głęboko i porwał ją prąd. Podobno nie można było jej ocalić. - Zmarszczyła
brwi. - Jestem przeko¬nana, ze on wcale jej nie szukał. Jedno jest pewne: nie zawraca sobie głowy
udawaniem żałoby. - Skinęła głową w kierunku przystojnego, dobrze zbudowanego mężczyzny z
dwoma pot꿬nymi, ciemnymi sługami u boku. - Oto on. I nie zachowuje się jak wdowiec, który
właśnie pochował żonę. Nawet ci, o których wiadomo, że ich małżeństwo było nieudane, okazują
przynaj¬mniej odrobinę żalu. W każdym razie większość z nich - dodała cicho, rzucając gniewne
spojrzenie na okrągłego, siwiejącego mężczyznę, który tydzień temu pochował trzecią żonę.
- Niektórzy mężczyźni po prostu nic widzą potrzeby, by udawać - wymamrotał Payton. - Nawet
jeżeli ich zachowanie miałoby stanowić temat do plotek.
Payton przyglądał się uważnie sir Roderykowi, walcząc ze sobą, by nie podejść do niego i
zakończ.yć jego życia od razu - tak wolno i boleśnie, jak to tylko było możliwe. Był za¬skoczony, że
ogarnęła go aż tak niepohamowana żądza krwi. I zdziwiony, że mężczyzna nie był w żaden sposób
naznaczony, i nie było po nim widać ogromnego zła, które wyrządził.
Gdy już udało mu się zapanować nad wściekłością, mógł uważniej przyjrzeć się człowiekowi,
którego zamierzał znisz¬czyć. W sir Roderyku nie było nic wyjątkowego, co mogłoby przykuć
uwagę. Większym zagrożeniem wydawali się towarzy¬szący mu dwaj mężczyźni. Zauważył, że
Roderyk nie może oderwać oczu od giermków, którzy krQcili się po sali. Skoro jego perwersja stała
się w ciągu lat zbyt silna, by potrafił ją maskować, zadziwiające było, że tak długo pozostawała
tajem¬nicą. Sposób, w jaki ten człowiek patrzył. na chłopców, sprawił, że Paytonowi dreszcz
przebiegł wzdłuż kręgosłupa. Zaczął podejrzewać, że Roderyk znowu wyruszył na polowanie.
- Interesujesz się sir Roderykiem z jakiegoś konkretnego powodu? - zapytała lady Fraser. - Bardzo
uważnie mu się przyglądasz.
- Szukam na jego twarzy najmniejszego cienia żalu albo chociaż irytacji, że teraz będzie musiał
szukać nowe] zony - odrzekł Payton. - Zmarła żona musiała być dla niego istnym krzyżem pańskim.
- Być może. Widziałam ją tylko kilka razy. Drobna, ciemna, jeszcze prawie dziecko. Wydawała się
jedynie małym, nie¬śmiałym cieniem przyklejonym do jego boku. Prawie z nikim nie rozmawiała, a
gdy już zaczęła z kimś pogawędkę, sir Roderyk albo któryś z jego towarzyszy szybko odsuwali ją
od towarzystwa, albo stali w pobliżu, wsłuchując się w każde jej słowo. Teraz, gdy myślę o tym
biednym dziecku, zastanawiam się, czy ta śmierć to rzeczywiście był wypadek. Może celowo
pozwoliła, by porwała ją rzeka.
- Och, tak, to możliwe. I smutne.
- Och, do kroćset! Siostra Frasera!
Zanim Payton zdążył otworzyć usta, lady Fraser już nie było. Chwilę później zobaczył tęgą, siwą
damę maszerującą w stronę, w którą umknęła lady Fraser. Kobieta nie zatrzymała się, ale
przechodząc obok, obrzuciła go złym spojrzeniem i Payton nieomal się roześmiał. Najwyraźniej
przynajmniej jedna osoba z rodziny Frasera zamierzała stać na straży cnoty jego małżonki. Być
może sam Fraser poprosił siostrę, by miała oko na żonę. To mogłoby okazać się pomocne. Jeżeli
lady Fraser była teraz strzeżona przez przyzwoitkę, Payton nie bę¬dzie musiał zbyt często
odrzucać jej czułych zaproszeń. Tak naprawdę nie chciał urazić lady Fraser. Jego obsesja na
punkcie drobnej, szarookiej kobiety mogła okazać się ulotna, a wtedy z radością odzyska
zainteresowanie darami, które lady Fraser tak chętnie mu oferowała.
Payton skierował uwagę z powrotem na sir Roderyka i za¬marł. Z całej siły musiał walczyć, by
poskromić chęć podbieg¬nięcia do mężczyzny z obnażonym mieczem w dłoni. Sir Rode¬ryk
trzymał dłoń na ramieniu giermka. Było jasne, że chłopiec nie miał ochoty tam stać, a sposób, w
jaki mężczyzna przyglądał się małemu, przyprawił Paytona o mdłości. Wiedział, że nie będzie w
stanie odciągnąć każdego chłopca, który znajdzie się w pobliżu sir Roderyka, ale tym razem
postanowił działać. Ten chłopiec pochodził z rodziny szlacheckiej, z MacMillanów. Idąc w stronę sir
Roderyka, Payton de¬speracko walczył, by poskromić całą wściekłość i ukryć obrzydzenie.
Skinął sir Roderykowi głową na powitanie, ujął chłopca za ramię i delikatnie odsunął go od
mężczyzny. Sposób, w jaki mały Uven zadrżał, a potem się odprężył, wzbudził w Paytonie
podejrzenie, że chłopiec wyczuł zagrożenie. W końcu Uven był wnukiem lady Maldie, a Payton
wiedział, że ona, podobnie jak inni członkowie jej klanu, mieli wyjątkowy dar. Wolał takie
wytłumaczenie niż to, że Uven wiedział o dewiacji sir Rodery¬ka, bo stał się już jego ofiarą. Na
samą myśl O tym wstrząsnął się i objął chłopca opiekuńczo za chude ramiona i przycisnął moc¬no
do swego boku.
- Uvenie, czy są tutaj twoi rodzice? - zapytał, gdy wolno oddalalili się od sir Roderyka. - Tak dawno
nie widziałem kuzynki Morny i starego laina.
- Nie, wciąż są w Dunncraig - odpowiedział chłopiec.
- Wkrótce kuzyn Jame zostanie tam dziedzicem, ale tata wciąż pozostanie w jego świcie. Kuzyn
James dal nam ładny, nieduży kawałek ziemi i dobry, kamienny dom.
- To zaszczyt, na który twój ojciec w pełni zapracował. A ty u kogo służysz?
- U sir Bryana MacMillana, jednego z wyżej urodzonych kuzynów mego ojca. - Chłopiec rzucil
szybkie, nerwowe spoj¬rzenie za siebie. - Cieszę się, że przyszedłeś po mnie. Nie mogę polubić
tego człowieka. - Zadrżał lekko i przysunął się bliżej Paytona.
- Czy on zrobił coś, co cię zdenerwowało?
- Nie, nic takiego. Po prostu mam złe przeczucia, rozumiesz? Szuka mnie, a gdy mnie dotyka, robi
mi się niedobrze. Mama powiedziała mi, żebym nigdy nie ignorował takich odczuć, bo wielu
Murrayów ma dar. Dlatego staram się trzymać od tego człowieka jak najdalej.
- Bardzo dobrze. Rób tak dalej. I powiedz sir Bryanowi to, co przed chwilą powiedziałeś mnie. On
dobrze zna Murrayów. Wysłucha twoich słów i pomoże ci unikać sir Roderyka MacIye.
Gdy chłopiec podniósł na niego wzrok i uśmiechnął się, Payton niemal się potknął. Wyglądał jak
Callum. To prawda, że Callum jeszcze ani razu się nie uśmiechnął, ale miał te same oczy, rysy
twarzy, włosy. Uven miał osiem lat, dziecięca pueo¬łowatość już znikała z jego twarzy, odsłaniając
szlachetne rysy, które Payton widział u Calluma. Nic dziwnego, że przez cały czas coś w Callumie
wydawało mu się znajome. Chłopiec był MacMillanem z krwi i kości. Musiał być. Jedynym
problemem może okazać się zebranie wystarczającej ilości dowodów.
- Coś się stało, kuzynie Paytonie? - zapytał Uven.
- Nie, synu. Przez chwilę uderzyło mnie, jak podobny jesteś do MacMillanów.
- Tak, mama mówi, że jestem MacMillanem do szpiku kości. Mówi, że nie odziedziczyłem po niej i
po Murrayach nic, oprócz tego daru. - Zmarszczył brwi. - Te przeczucia bywają trochę
przerażające. Mama mówi, że zadba, abym częściej odwiedzał ciotkę Elspeth i kuzynostwo
Avery'ego i Gilly. Oni nauczą mnie korzystać z mojego daru.
Payton przyznał mu rację i opowiedział chłopcu parę zabaw¬nych historii, zanim znaleźli sir
Bryana. Gdy przekazywał chłopca pod jego opiekę, uważnie przyjrzał się mężczyźnie. Po raz
kolejny ujrzał rysy Calluma odbite w starszej twarzy.
Opuścił towarzystwo MacMillanów, nie wspominając o chłopcu. Na razie było bezpieczniej, gdy nikt
nie wiedział, gdzie jest Callum, poza tym Payton potrzebował dowodu na to, w co teraz wierzył.
Wiedział, że powie o tym jedynie Janowi, który pomoże mu szukać dowodów. Ktoś musiał wiedzieć,
kim była matka chłopca, kiedy i w jakich okolicznościach mały został wyrzucony na bruk, by radził
sobie sam. Dla wielu wystarczy jedno spojrzenie na Calluma, ale Payton chciał wię¬cej. Pragnął,
żeby Callum w to uwierzył, zyskał pewność, do jakiego klanu należy. Payton był pewien, że danie
chłopcu rodziny i nazwiska, pomoże bardziej niż cokolwiek innego na świecie. Wiedział, że
chłopiec, stając się częścią małego, ale dumnego i honorowego klanu, odzyska dumę i siłę
potrzebną do pokonania ogromu bólu, jakiego doświadczył.
ROZDZIAŁ 4
K irstie nie mogła wprost uwierzyć, że tak łatwo udało jej się wymknąć z domu Paytona. U znała, że
nie pilnowano jej już zbyt uważnie, bo przez cały tydzień zachowywała się tak poprawnie, iż własna
rodzina by jej nie poznała. Być może nikt nie sądził, że zechce lekkomyślnie znaleźć się w zasięgu
ręki mężczyzny, który chciałją zabić, ale odsunęła od siebie tę myśl. Dużo lepiej było myśleć o
sobie jako o sprytnej, a nawet zuchwałej osobie.
Obciągając swój prosty, czarny kubrak, Kirstie błąkała się po wąskich uliczkach i zaułkach miasta.
Nie wyglądała na wystarczająco bogatą, by przyciągnąć złodziei albo onie¬śmielać, ale na tyle
zamożną, by w podzięce za pomoc rzucić monetę lub dwie. Przez całe lata mozolnie zbierała
pieniądze i była przekonana, że ma ich teraz dosyć, by rozwiązać kilka języków. Skoro Roderyk
mógł używać pie¬niędzy, by realizować swe chore fantazje i kupować mil¬czenie, ona mogła
używać tego samego środka, by go po¬wstrzymać. Nigdy nie miała takiej swobody, by mogła bez
skrępowania poruszać się po mieście czy rozmawiać, z kim chciała, i tak długo, jak miała na to
ochotę. Teraz, nareszcie, miała okazję, by zebrać zeznania przeciwko Roderykowi, opowiedzieć
ludziom o jego sprawkach i odciąć mu źródło niewinnych ofiar.
Pięć godzin zajęło Kirstie zrozumienie, że traci zarówno czas, jak i pieniądze. Głowa ją bolała od
walenia w mur obojęt¬ności i niedowierzania. Serce jej krwawiło, gdy po raz kolejny doznawała
szoku i bólu w zetknięciu z głęboko zakorzenioną apatią. Na początku myślała, że to strach zamyka
ludziom usta, i w niektórych wypadkach zapewne tak było, ale wielu jej rozmówców po prostu nic ta
sprawa nie obchodziła.
"Ten człowiek daje chłopcom szansę na lepsze życie. Nie pozwolę o nim źle mówić".
"Sama mam jedenaścioro dzieci. Nie mam ani siły, ani czasu martwić się o obce bachory".
"Najwyższy czas, żeby ktoś zabrał te złodziejskie szczury z ulicy. Są jak zaraza".
Te i podobne słowa ludzi ciemnych i pozbawionych serca zostały niemal wyryte w umyśle Kirstie.
Jeszcze gorsze było milczenie zastraszonych. Żeby je przerwać, potrzebne było zagrożenie
większe, bardziej przerażające niż to, które prezen¬tował sir Roderyk. Nawet jeżeli Kirstie
potrafiłaby coś takiego wymyśleć, wątpiła, czy ktokolwiek by jej wysłuchał i uwierzył. Mogła, jeśli
bardzo się postara, usprawiedliwić brak serca u m꿬czyzn, ale nie u matek. Czy były aż tak ślepe,
by wierzyć, że tylko niechciane dzieci znajdują się w niebezpieczeństwie?
Gdy zbliżała się do tylnych drzwi domu Paytona, usiłowała dodać sobie otuchy, mówiąc, że zostały
jeszcze setki ludzi, z którymi mogła porozmawiać. Może znajdzie się ktoś, kto będzie zdawał sobie
sprawę, że zło można pokonać tylko wtedy, gdy się je zrozumie i stanie z nim twarzą w twarz. Po
prostu będzie musiała bardziej się postarać. Była naiwna i głupia, sądząc, że to wszystko okaże się
proste.
Alice wbiła w nią wzrok, gdy Kirstie wkradała się do kuchni, i dziewczyna zaklęła w duchu. Dużo
łatwiej było wymknąć się na zewnątrz, niż wrócić, zwłaszcza że była zatopiona w nie we¬sołych
myślach. Jedyna nadzieja w tym, że Alice także leżało na sercu dobro dzieci. Kirstie zamknęła za
sobą drzwi i obdarzyła gospodynię promiennym uśmiechem. Być może nadarzyła się okazja, by
zdobyć w domu cichego sprzymierzeńca.
- Co panienka robiła? - spytała podejrzliwie służąca.
- Próbowałam znaleźć kogoś w tym przeklętym mieście, kto zechciałby zeznawać przeciwko memu
mężowi -odrzekła Kirstie.
- I dlatego musiała się panienka przebierać za chłopca?
- Ludzie chętniej będą rozmawiali z chłopcem niż z kobietą, a poza tym przecież ja nie żyję,
prawda?
Alice usiadła przy stole, oparła okrągły podbródek na dłoni i popatrzyła na Kirstie srogo.
- To niebezpieczne.
- Och, tak samo jak życie u boku sir Roderyka. Ktoś w tym przeklętym mieście musi coś wiedzieć.
Mężczyzna nie może porywać dzieci tak, żeby nikt nic nie widział ani nie słyszał. - Ale oni nie chcą
mówić, prawda?
- Prawda. - Kirstie westchnęła i usiadła na jednej z otaczających stół ław. - Byłam głupia, myśląc,
że to będzie proste. Niewiara i zwykły brak zainteresowania, z jakimi się spot¬kałam, wprawiły mnie
w osłupienie. Roderyk dobrze wie, o co w tym wszystkim chodzi, wie, że ludzie albo nie uwierzą,
albo nic ich to nie będzie obchodzić. Nie wtedy, gdy sprawa dotyczy biednych i porzuconych dzieci.
Spodziewałam się takiej reak¬cji, ale tylko u niektórych. Teraz obawiam się, że wszyscy tak
zareagują.
- To gorzka prawda. Większość ludzi ma własne życie i ro¬dziny, o które muszą się troszczyć. Nie
mają czasu ani siły, by martwić się kimkolwiek innym. A zatem nie ma żadnej potrze¬by, żeby
panienka ponawiała swoje próby. - Ostatnie zdanie zabrzmiało jak pytanie.
- To bardzo duże miasto, Alice. Gdzieś tam musi być przy¬najmniej jeden odważny człowiek. I to,
co sir Payton robi wśród bogatych i możnych, ja zamierzam przeprowadzić wśród bied¬nych i
bezbronnych. Och, być może nie pomogą mi ani nie staną otwarcie przeciw sir Roderykowi, ale
jestem pewna, że wy¬słuchają tego, co mam im do powiedzenia, a moje ostrzeżenia zakorzenią się
gdzieś w ich sercach i umysłach. Pogłoski o jego postępkach mogą równie szybko rozejść się po
mieście, jak po królewskim dworze.
- Och, tak. Bardzo szybko.
- To będzie powolny proces, ale krok po kroku uniemoż¬liwię Roderykowi zabieranie z ulicy
każdego dziecka, które mu się spodoba. Jego tereny łowieckie wkrótce znacznie się skur¬czą. A
gdy sir Paytonjuż zwycięży Roderyka, to, co teraz robię, może przynieść efekty w przyszłości. Być
może dzięki moim słowom chociaż parę osób zrozumie, że trzeba być bardzo ostrożnym, gdy
powierza się dziecko obcemu człowiekowi - bez względu na to, czy jest bogaty czy biedny.
Alice skinęła głową.
- Tak, to możliwe. Rozumiem, po co panienka to robi, ale panu to się na pewno nie spodoba.
- Masz rację.
Kirstie skrzywiła się i powoli obejrzała na mężczyznę stoją¬cego w drzwiach kuchni. Uznała to za
irytujące, że wciąż może wyglądać tak oszałamiająco, nawet gdy odgrywa rolę aroganta. Ramiona
skrzyżował na szerokiej piersi, rozstawił szeroko dłu¬gie nogi, a jego przystojna twarz przybrała
groźny, zacięty wyraz. Kirstie zaczynała myśleć, że Payton nie mógłby wy¬glądać źle bez względu
na to, jak bardzo by się starał.
- Czy wszystko na dworze poszło dzisiaj zgodnie z planem? - zapytała tak uprzejmym głosem, na
jaki tylko potrafiła się
zdobyć.
Payton powoli potrząsnął głową. Ryzykowała swoje życie, zlekceważyła jego polecenia i
zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. I musiał przyznać, że dobrze jej to wychodziło.
Podszedł do niej, złapał za rękę i wyciągnął zza stołu.
- Musimy odbyć małą pogawędkę - powiedział, kierując się ku wyjściu i ciągnąc Kirstie za sobą. Był
wściekły. Prowadziłją w jakieś ustronne miejsce, gdzie zamierzał ją łajać, dopóki uszy nie zapłoną
jej ze wstydu. Powinna przygotowywać argumenty, a nie zastanawiać się, jaką przyjemność
sprawia jej jego dotyk.
- Co ty robisz z Kirstie?
Oderwawszy z wysiłkiem wzrok od kształtnych pośladków Paytona, Kirstie podniosła oczy na
Calluma dokładnie w chwili,
gdy Payton zatrzymał się, by stanąć twarzą w twarz z wojow¬niczo nastawionym chłopcem.
- Zamierza zrobić mi wykład - powiedziała.
_ Jest zły - powiedział Callum, ale złagodził nieco swą agresywną postawę, gdy nie dostrzegł w
Kirstie śladu strachu. - Sądzisz, że mogę ją trochę poturbować, prawda? - zapytał Payton.
- Tak robią wściekli mężczyźni - odparł Callum.
- Ale nie ten - zapewniła Kirstie.
Wyraz twarzy chłopca mówił jasno, że nie jest przekonany, czy ma w to uwierzyć.
- Może ja też powinienem przy tym być.
- To miło z twojej strony, że się o mnie troszczysz, Callumie _ powiedziała Kirstie - ale myślę, że
wolałabym raczej zostać złajana bez publiczności. On mnie nie uderzy - dodała miękko.
- Wydajesz się tego bardzo pewna.
- Bo jestem.
Po dłuższej chwili Callum odstąpił krok na bok. Payton podziękował chłopcu lekkim ukłonem i
pociągnął Kirstie do małego pokoju, w którym zajmował się rachunkami. Konfron¬tacja z Callumem
ostudziła jego gniew. nak, rozmyślał, gdy delikatnie, ale stanowczo pchnął Kirstie na duże, bogato
rzeź¬bione krzesło, jego złość wydawała się nie robić na niej żadnego wrażenia.
Tak naprawdę, gwałtowna złość, którą poczuł, kiedy zdał sobie sprawę zjej postępku, zaskoczyła
jego samego. Ajeszcze bardziej zaskoczyło go odkrycie, że ten gniew zrodził się przede wszystkim
z lęku o dziewczynę. Gdy stanął pod drzwiami kuchni i usłyszał rozmowę Kirstie i Alice, poczuł, jak
złość i lęk chwytają go za gardło. Nawet jeżeli Roderyk jej nie złapie, samotne spacery po ulicach i
tak były niebezpieczne. A on nie byłby w stanie jej chronić, nawet nie wiedziałby, gdzie jest. Takie
myśli sprawiły, że poczuł chłód przenikający go aż do kości.
Nalewając wina do pucharów, przyglądał się jej ukradkiem. Przebranie było doskonałe, sam mógłby
się na nie nabrać, gdyby nie wiedział, że to Kirstie. Jak na tak drobną kobietę miała zaskakująco
długie nogi, a jej strój ukazywał zgrabne łydló. Paytonowi nie podobała się myśl, że tak otwarcie
obnosiła się ze swą figurą, nawet jeżeli ci, którzy na nią patrzyli, myśleli, że widzą chłopca. Także to
uczucie uznał za niezwykłe, bo nigdy wcześniej nie interesowało go, kto jeszcze podziwiał uroki
dam, których pożądał lub z którymi dzielił łoże. Najwyraźniej, mimo że unikał Kirstie, jak mógł, w
żaden sposób nie zmniejszyło to jego zain¬teresowania.
Gdy upiła łyk wina i nieświadomie zlizała kroplę ze swych pełnych warg, poczuł, jak roznieca w nim
ogień pożądania. Odkrył niedawno, że sam widok jedzącej kobiety może go poruszyć i napełnić
jego umysł obrazami wy¬uzdanych rozkoszy. Nawet dzielenie stołu z pięciorgiem dzieci, Alice i
Janem nie mogło ostudzić jego krwi. Trochę pomogła wczorajsza kolacja w zamku, ale i tak tęsknił
za wszystkimi. Na dodatek odkrył, że widok innych je¬dzących kobiet nie robił na nim żadnego
wrażenia. Tylko Kirstie wywierała na niego taki wpływ. A teraz okazało się, że nie może spokojnie
patrzeć, jak ona zaspokaja pra¬gnienie.
Payton postanowił sięgnąć do pokładów gorejącej w nim złości. Wystarczyła myśl, że Kirstie sama
włóczyła się po ulicach miasta przekonana, iż chłopięcy strój uchroni ją od niebezpieczeństwa, by
całe pożądanie zniknęło, zastąpione przez niepohamowany gniew.
- Mogłabyś mi wytłumaczyć, w co ty się bawisz? - burknął, rozpierając się na krześle naprzeciwko
niej.
- A nie podsłuchałeś wszystkiego? - zapytała i nieomal roześmiała się, gdy po jego twarzy
przemknął wyraz irytacji. Wykorzystała chwile pełnego napięcia milczenia, by przygotować się do
tej dyskusji i zmusić do oderwania oczu od nieprzy¬zwoitych części jego smukłego ciała, w które
wpatrywała się jak rozpustnica. Kirstie chciała sprawić, by Payton zrozumiał, że ona musi coś
zrobić, by wymierzono jej mężowi sprawied¬liwość, której tak długo unikał. To była także jej walka,
jej życie zależało bowiem od pokonania sir Roderyka.
- Czy ty w ogóle masz pojęcie, na jakie niebezpieczeństwo naraziłaś się, błądząc sama po ulicach?
- Roderyk myśli, że nie żyję, i nigdy nie rozpoznałby mnie w tym stroju.
- Może nie, ale on nie jest jedynym niebezpieczeństwem, które czyha w tym mieście, głupia
dziewucho.
- Głupia dziewucho? - wymamrotała i pociągnęła długi łyk wina, by powstrzymać się przed
rzuceniem pucharem w jego głowę.
- Mały, ładny chłopiec nie jest ani trochę bardziej bezpiecz¬ny na ulicy niż dziewczynka. A ty
ubrałaś się wystarczająco dobrze, by jakiś złodziej pomyślał, że masz coś, co warto ukraść. Skąd w
ogóle wzięłaś to ubranie?
- Z jednej z komód na górze. Chciałam przebrać się za biednego, obdartego chłopca, ale nie
mogłam znaleźć żadnych łachmanów.
- Biedny, obdarty chłopiec? Masz na myśli podobnego do tych, których sir Roderyk porywa na
ulicach?
Kirstie westchnęła w duchu. Nie przyszło jej do głowy, że była nie mniej narażona na
niebezpieczeństwo ze strony Rode¬ryka, wychodząc jako chłopiec, niż gdyby wyszła w ogóle bez
przebrania. To doprawdy irytujące, że Payton potrafił znaleźć skazę w jej idealnym planie.
- Wydaje mi się, że wyglądam zbyt staro, by wzbudzić jego zainteresowanie.
Payton zaklął i zaczął krążyć po pokoju, a Kirstie miała ogromną ochotę pójść w jego ślady. Każdy
jego krok pełen był zrodzonej z siły gracji. Złapała się na tym, że podczas gdy
Payton wygłaszał swą tyradę, ona wbija wzrok w prężące się mięśnie jego ud i łydek. Dworski strój,
który miał na sobie, był bogato zdobiony, a tunika wystarczająco krótka, by zapewnić jej widok na
jędrne pośladki mężczyzny, od których nie mogła oderwać wzroku. Nagle Payton odwrócił się
twarzą do niej i Kirstie szybko podniosła wzrok.
- Ty mnie w ogóle nie słuchasz, prawda? - zapytał, a ton jego głosu stanowił dziwną mieszaninę
złości i roz¬bawienia.
- Oczywiście, że słucham - skłamała, ignorując ciche parsk¬nięcie niedowierzania. - Musiałam coś
zrobić. Nie mogłam tak siedzieć i modlić się, żeby Jan rozwiązał moje problemy. Ty też nie możesz
sam stawić czoła wszystkiemu.
Payton ukucnął przed nią tak, by ich oczy znalazły się na jednym poziomie.
- Ale Roderyk pragnął twojej śmierci.
- Wiem, ale jestem bardzo ostrożna. Nie zapominaj, ze doskonale wiem, kto mu pomagał i kto
służył. Wiem, kogo powinnam unikać.
- Nie musiałabyś nikogo unikać, gdybyś po prostu została w tym domu - powiedział oschle,
podnosząc się. Podszedł do kominka i oparł się o grubą, kamienną półkę.
Kirstie odstawiła puchar i podniosła się, by stanąć obok niego.
- Umiem być ostrożna i czujna, jeśli trzeba, potrafię mieć oczy dokoła głowy. Skoro wiem, z której
części miasta po¬chodziło najwięcej dzieci, wiem też, gdzie powinnam szukać świadków i
sprzymierzeńców. Znam imiona, które warto wspo¬mnieć, wiem, jakie historie opowiedzieć, by
wzbudzić podej¬rzenia.
- Ale to nic nie dało, prawda? - Odwrócił się, by stanąć z nią twarzą w twarz.
- To prawda.
Zdjął jej czapkę i niemal się uśmiechnął, gdy włosy Kirstie natychmiast zaczęły opadać z
dziwacznego węzła, w który je związała.
- Plotki szerzą się powoli, ale niepowstrzymanie. Jednak w zamku mają tyle innych zmartwień, że
niewielu dworzan l1la czas, by przejmować się mężczyzną przejawiającym niezdrową skłonność do
chłopców. W Radzie Regentów toczy się walka o wpływy nad naszym małym królem. Zupełnie
niespodziewa¬nie Boydowie zyskują coraz więcej wpływów. Doszły mnie pogłoski, że lord Boyd i
jego brat, sir Alexander, mogą próbo¬wać sięgnąć po pełną kontrolę nad małym Jakubem.
Kirstie westchnęła i potrząsnęła głową.
- A zatem jedynym chłopcem, o którym każdy chce słuchać i mówić, jest nasz król.
- I wszyscy zastanawiają się, czy Anglia spróbuje wykorzys¬tać całe to zamieszanie i walkę o
władzę.
- Myślisz, że szykuje się wojna?
- Modlę się, aby do tego nie doszło, ale gdy na szali znajduje się panowanie nad krajem, wojna
często jest jedynym roz¬wiązaniem. - Nie mogąc się powstrzymać, Payton rozpuścił jej włosy,
przeczesując palcami jedwabiste sploty. - Ale my mamy naszą własną walkę i nie możemy martwić
się tymi, którzy próbują odebrać władzę nieletniemu królowi, zbyt słabemu, by mocno dzierżyć berło
w dłoniach.
- Co ty robisz? - zapytała, wiedząc, że powinna usunąć się poza zasięg jego dłoni, ale dotykjego
palców na skroni sprawiał jej zbyt dużą przyjemność, by mogła się poruszyć.
- Układam twoje włosy. Nie będziesz sama błąkała się po mieście.
- Och, tak? Nie będę? Wydaje mi się, że prosiłam, byś został mym sprzymierzeńcem, a nie ojcem.
- Moim zadaniem, jako twojego sprzymierzeńca, jest zapewnienie ci bezpieczeństwa. - Ujął ją za
szczupłe ramiona. - To dla ciebie bardzo niebezpieczne, tak chodzić samej po ulicach.
- Zatem będę zabierać kogoś ze sobą.
- Do diabła, ledwie uszłaś z życiem ostatnim razem. Dlaczego teraz prowokujesz następny atak?
- Sir Roderyk wierzy, że zamach na moje życie się po¬wiódł, więc nie będzie mnie szukał. Ani on,
ani żaden z jego ludzi. Muszę to robić. Nie mogę pomóc ci w pałacu, nie mogę zwrócić się do
żadnej osoby z nielicznej garstki moich przyjaciół, bo wszyscy uważają mnie za zmarłą. Zbyt długo
walczę o ocalenie dzieci, by teraz po prostu przestać. To, co robiłam wcześniej, także było
niebezpieczne, prawda? Poza tym, ten łotr próbował pozbawić mnie życia. Nie mogę tego tak
zostawić, nie będę czekać i modlić się, żeby mnie nie znalazł i znowu nie próbował zabić. Jeżeli ty
uniemo¬żliwisz mu kontakt z dziećmi ze szlachetnych rodów, Ro¬deryk coraz częściej zacznie
szukać ofiar wśród biedaków, którzy mieszkają w mieście. Zamierzam znacznie mu to utrudnić.
Payton zgadzał się z jej tokiem rozumowania. Ktoś, kto będzie szerzył pogłoski po ulicach miasta i
szukał sprzymie¬rzeńców, może okazać się bardzo pomocny. Jan próbował to robić, gdy tylko miał
wolną chwilę, ale jego osoba wzbudzała raczej strach niż chęć do zwierzeń. Patrząc z logicznego
punktu widzenia, Payton wiedział, że jej plan jest bez zarzutu, ale emocje podpowiadały mu, by
zamknął Kirstie na klucz w poko¬ju, a pod drzwiami postawił krzepkich strażników aż do chwili, gdy
sir Roderyk będzie martwy i pogrzebany. Jednak nie zamie¬rzał nikomu zwierzać się ze swoich
uczuć i doszedł do wniosku, że muszą osiągnąć jakiś kompromis.
- Mogę zabierać ze sobą Calluma - powiedziała, starając się zwalczyć podniecenie, które wzbudzał
w niej dotyk jego dłoni, głaszczącej jej ramię.
- Roderyk i jego ludzie bez trudu rozpoznają chłopca. - Wpatrywał się w jej pełne wargi, czując
wręcz desperacką chęć, by ich dotknąć.
- Nie, kiedy ja go przebiorę. Dwóm chłopcom będzie groziło mniejsze niebezpieczeństwo niż
jednemu, a wiesz dobrze, że potrafię skradać się i ukrywać tak, by nikt mnie nie zauważył. Callum
jest prawie tak dobry jak ja. Przysięgam, że w razie najmniejszego przeczucia, iż moje przebranie
nie spełnia swojej roli,jakiegokolwiek znaku, że wzbudziłam zainteresowanie mego męża, wrócę i
nie opuszczę tego domu, dopóki Roderyknie zginie.
Kirstie nie mogła ukryć drżenia, gdy Payton delikatnie ujął jej twarz w dłonie. Zielone plamki w jego
miodowozłotych oczach wydawały się migotać i, zafascynowana, nie mogła oderwać od nich
wzroku. Wolałaby, żeby Payton nie wydał jej się aż tak godny pożądania. Ostatnią rzeczą, jaka była
jej potrzebna, było zajęcie miejsca w niewątpliwie długim szeregu dam, które próbował uwieść. A
jednak, musiała przyznać, zo¬stać uwiedzioną przez takiego mężczyznę to wspomnienie, które
każda kobieta zachowuje w sercu na zawsze.
- W wypadku jakiegokolwiek przeczucia niebezpieczeńst¬wa? - zapytał Payton, nie wiedząc do
końca, dlaczego ustępuje. - Nawet na podejrzenie przeczucia. - Sposób, w jaki delikat¬nie pieścił
palcami jej twarz, wywołał w Kirstie falę gorąca.
- I nie będziesz wychodziła sama.
- Nie. - Nieomal zapiszczała, gdy Payton dotknął ustami jej czoła
- I nigdy w nocy. - Ucałował po kolei kąciki jej oczu.
- Nie, nigdy w nocy.
Kirstie słyszała swój głos, ale nie była do końca pewna, co mówi. Jej ciało i umysł wydawały się
rozpuszczać i spływać gorącym strumieniem do jego elegancko obutych stóp. Miała nadzieję, że
nie obiecuje niczego, czego potem mogłaby żało¬wać. Z każdym delikatnym pocałunkiem, który
składał na jej twarzy, coraz mniej zależało Kirstie na rozmowie. Opanowała ją nieodparta chęć
sprawdzenia, jak szybko mogłaby zedrzeć wytworne szaty z tego ponętnego ciała. Uznała, że to
dziwna i chwilowa zachcianka, bo nie miała pojęcia, co dalej mogłaby z nim robić. Gdy Payton
musnął wargami jej usta, Kirstie poczuła, że cała drży, i schwyciła fałdy jego tuniki.
- I będziesz mnie informowała, do jakiej części miasta się wybierasz - dodał miękko, mając usta tak
blisko jej warg, że dotykał ich, gdy mówił.
- Och, tak.
Payton zanurzył palce w jej miękkich, gęstych włosach, pieszcząc jedną dłonią szyję dziewczyny.
Drugim ramieniem objął jej szczupłą talię, przyciągając ją bliżej do siebie. Minęło wiele czasu,
odkąd musiał uciekać się do takich podstępów, by oczarować dziewczynę i skraść jej całusa, ale
cieszył się, że nie utracił jeszcze wszystkich swoich umiejętności w tej dziedzinie. Kirstie okazała
się wyjątkowo wrażliwa. Wiedział, że powinien się wstydzić, bo tak chętnie to wykorzystał, ale nie
miał żadnego poczucia winy. Czuł się tak, jakby przez całe życie pragnął jedynie skosztować tych
ust.
Sekundę po tym, jak Payton przycisnął biodra do jej ciała, Kirstie otoczyła jego szyję ramionami i
przytuliła się mocno do niego. Gdy przesunął językiem po jej ustach, rozchyliła ocho¬czo wargi.
Roderyk pocałował ją parę razy w ich noc poślubną, ale ona omal się nie zakrztusiła, gdy wcisnął
jej język do ust. Pocałunek Paytona wymykał się opisom, każdy zwinny ruch jego języka wywoływał
w niej kolejną falę gorąca i pożądania. Doświadczała tak wielu uczuć naraz, aż dziwiła się, że nie
mdleje. Gdy przesuwał dłońmi po jej ciele, zapragnęła zrzucić ubranie i poczuć dotyk jego palców
na gołej skórze.
Kiedy Payton położył jej dłoń na plecach i mocno przycisnął biodra do jej ciała, Kirstie usłyszała
swój własny, cichy jęk. Zdała sobie sprawę, że pragnie ocierać się o niego w zupełnie nieprzyzwoity
sposób, i była tak zaszokowana tym odkryciem, że wreszcie udało jej się nieco opanować
rozszalałe żądze. Istniały setki powodów, dla których nie powinna przyjąć tego, co chciał jej
ofiarować Payton. Fakt, że w tej chwili nie mogła wymienić ani jednego, stanowił niezbity dowód, w
jak wielkim była niebezpieczeństwie. Szybko uwolniła się z jego objęć i wpatrywała w niego,
próbując odzyskać oddech. Z satysfakcją zauważyła, że Payton oddychał równie ciężko jak ona.
- To nie może się powtórzyć - powiedziała, marząc w duchu, by jej słowa brzmiały bardziej
przekonująco i zdecydowanie. - Pragniesz mnie. - Wyciągnął ku niej dłoń.
Kirstie zaczęła cofać się w stronę drzwi.
- Pragnę wielu rzeczy, ale to nie oznacza, że mogę albo powinnam je dostać.
- Tę możesz dostać. - Payton nie wiedział, gdzie podziała się jego słynna elokwencja. Doszedł do
wniosku, że nie może się dziwić, iż jego oślepiony pożądaniem umysł nie potrafi przywołać tak
często powtarzanych uwodzicielskich słów, sko¬ro każdy nerw i mięsień jego ciała pałał żądzą
posiadania tej kobiety.
- Nie. Byłabym tylko jedną z wielu - odrzekła, chwytając klamkę.
- Nie byłabyś.
- Poza tym myślę, że to ważne, bym zachowała dziewictwo. Jeżeli wszystko inne zawiedzie,
zawsze będę mogła próbować anulować małżeństwo.
I uciekła, zanim Payton zdążył otworzyć usta, by zaprotes¬tować. Nie mogła naprawdę wierzyć, że
istnieje jeszcze jakaś szansa na anulowanie jej małżeństwa. Roderyk pragnął jej śmierci, już raz
usiłował ją zamordować. Kirstie nie była głupia i Payton podejrzewał, że jej słowa były jedynie
wymówką, aby zostawił ją w spokoju.
Nalał sobie trochę wina i opróżnił puchar jednym haustem, ale trunek nie ugasił ognia, który płonął
w jego żyłach. Nigdy żadna kobieta nie poruszyła go w taki sposób, w jaki zrobiła to Kirstie.
Zastanawiał się, czy jakaś część jego umysłu nie była od początku na to przygotowana i stąd ta
obsesja na jej punkcie. Aż do tej chwili starał się zachowywać jak prawdziwy dżentelmen i
powstrzymywał się przed najmniejszymi próbami uwiedzenia dziewczyny. Jednak gorący
pocałunek położył kres tym szla¬chetnym postanowieniom. Po raz pierwszy w życiu miał na¬dzieję,
że plotki nie przerosły jego umiejętności uwodzenia, bo zamierzał wykorzystać je w pełni. Nie miał
zamiaru spocząć, dopóki Kirstie nie znajdzie się w jego łożu.
ROZDZIAŁ 5
- On chce się dostać pod twoją spódnicę.
Kirstie niemal się potknęła, aż musiała przytrzymać się kamiennej ściany budynku, obok którego
szli. Popatrzyła na rzucającego gniewne spojrzenia Calluma. Chłopiec był dobrze przebrany, wielka
czapka skrywała jego jasne włosy i rzucała cień na zielone oczy, ale Kirstie i tak mogła dostrzec
malujący się w nich gniew. Zastanawiała się, dlaczego tak długo tłumił w sobie złość. Przemierzali
ulice miasta już od ośmiu dni, potem, wieczorami, wymieniali informacje z Paytonem i Janem i ani
razu Callum nie dał znaku, że zdaje sobie sprawę z uwodzi¬cielskich planów Paytona.
A trzeba przyznać, że Payton doskonale radził sobie z tym zadaniem. Bez przerwy jej dotykał,
delikatnie, lecz zmysłowo. Kradł pocałunki i szeptał słowa, od których jej krew wrzała. Kirstie
zmarszczyła brwi, zdając sobie sprawę, że powinna była się tego spodziewać. Callum był zbyt
bystry, zbyt wiele wie¬dział o świecie, by nie zauważyć, co się dzieje.
- To, czego on chce, bardzo się różni od tego, co dostanie - powiedziała i znowu ruszyła przed
siebie.
- Mówią, że on potrafi uwieść nawet głaz.
- Przesada. Kobiety darzą go względami, bo jest piękny
i niezwykle biegły w sztuce uwodzenia. Nie potrafię ci powie¬dzieć, czy jest w tym lepszy od innych
mężczyzn, czy nie. Ale mogę cię zapewnić, że jestem zamężną kobietą i zamierzam dotrzymać
przysięgi, którą złożyłam.
- Roderykowi?
- To prawda, że nie takiego męża sobie wymarzyłam i zasługuje na to, by smażyć się w naj
gorętszych ogniach piekielnych, ale fakt, że mój mąż jest perwersyjnym mordercą, nie zwalnia mnie
od dotrzymania przysięgi, którą złożyłam przed Bogiem. Najwidoczniej Payton jest za bardzo
przyzwyczajony do kobiet, które lekceważą takie śluby. To zapewne wpływ dworskiego życia.
Callum szedł u jej boku i po chwili wpatrywania się w swoje nowe, miękkie kamasze, powiedział:
- Ale przecież nie dzielił z tobą łoża. Mówię o Roderyku. To tak, jakby nie było żadnego
małżeństwa.
- Nie zakończyłam tego związku.
- On to zrobił, pozostawiając cię nietkniętą przez pięć lat. Nic nie trzyma cię w tym małżeństwie.
Potrzeba tylko, aby ktoś z kościoła powiedział ci, że jesteś wolna, i dał do podpisania jeden lub dwa
papierki. Myślę, że zdajesz sobie z tego sprawę tak samo dobrze jak sir Payton. Więc dlaczego mu
się opierasz?
- Nie jest moim mężem. Callum potrząsnął głową.
- To nie ma znaczenia. Wiem, że go pragniesz.
W jego głosie zabrzmiały ponure nuty i Kirstie zastanowiła się, czy Callum, jak wielu chłopców w
jego wieku, nie doświad¬czał pierwszego, młodzieńczego zadurzenia - w niej. Jeżeli tak było, ona
musi bardzo ostrożnie dobierać słowa. Jeśli chłopiec darzył ją uczuciem, nie mogła otwarcie mówić
o tym afekcie, ale nie wolno jej też było go zignorować. Musiała postępować bardzo delikatnie.
- Sir Payton poznał wiele, wiele kobiet. Jeżeli wierzyć choć¬by połowie plotek, które o nim krążą,
lista jest o wiele za długa, bym zechciała na niej figurować.
Przelotny, bardzo męski uśmiech rozświetlił twarz Calluma. - To hultaj. Chociaż on pewnie tak o
sobie nie myśli.
- Wzruszył ramionami. - Nic z tego nie rozumiem. Wiem, co
mężczyzna i kobieta robią razem, ale nigdy nie widziałem gry, w którą wy dwoje gracie. Tam, gdzie
dorastałem, jeżeli m꿬czyzna pragnął kobiety, to ją brał, a potem płacił jej za przyjemność lub
biłją, żeby nie lamentowała albo brał z nią ślub. Ak wy dwoje całujecie się, docinacie sobie i
kłócicie. Istny zamv'.
Kirstie trudno było zachować spokój. Z jednej strony przera ziła ją przedstawiona przez chłopca
wizja świata, a z drugiej chciała się roześmiać ze słów, jakimi Callum określił dziwaczne zaloty
między nią a Paytonem. Całe jej ciało płonęło z pożąda¬nia, które Payton wzbudzał w niej z taką
łatwością, a głowa często pękała od nieskończonych dyskusji, które wiodła sama za sobą na temat
tego, co dobre, a co złe. Jeżeli rosnącc zniecierpliwienie Paytona mogło być jakimkolwiek
wskaźni¬kiem, wydawało się, że on także cierpiał, i ta świadomość sprawiała jej przyjemność.
Jednak taka hUśtawka musiała być konfundująca, nawet dla Calluma.
- Istnieją pewne zasady, Callumie. Zasady, które mówią, że zamężna kobieta powinna pozostać
wierna swojemu mężowi. Zasady, według których panna może oddać swą niewinność jedynie
prawowicie poślubionemu małżonkowi. Przyznam ci się, że sir Payton sprawia, że mam ochotę
zignorować wszystkie te zasady, ale wtedy nie byłabym lepsza niż te kobiety, które w przeszłości
zabierał do łóżka.
- Aha - skinął głową Callum. - Duma. Kirstie wzruszyła ramionami.
- Pewnie tak.
- Jak myślisz, co zjwycięży? Duma czy pożądanie?
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała miękko.
- Czy bycie z nim uczyniłoby cię szczęśliwą?
Zawahała się chwilę, a potem odrzekła:
- Tak, myślę, że tak.
- A zatem powinnaś zrobić to, czego pragniesz. Zasługujesz na szczęście.
- Być może. Ale z mężczyzną takim jak Payton to szczcście może okazać się bardzo nietrwałe i
zakończyć złamanym ser¬cem. - Ukryła się w cieniu, otaczającym dom dla sierot, a Callum szybko
poszedł w jej ślady.
- Jeżeli zdecydujesz, że masz ochotę na trochę radości i przyjemności, nie będę miał nic
przeciwko. I obiecuję ci, że zabiję każdego głupca, który nazwie cię złą lub bezwstydną.
- Dziękuję ci, Callumie. - Kirstie pocałowała chłopca w po¬liczek. - Twoje zdanie na pewno odegra
dużą rolę w tym, jaką decyzję podejmę. - Przyjrzała się dużemu, pokrytemu strzechą domowi, w
którym Roderyk tak często szukał ofiar. - Jest bardzo cicho. Zastanawiam się, czy ten łajdak
przyjdzie tu dzisiaj. Payton mówi, że coraz więcej szlachciców stara się dyskretnie trzymać swych
synów z dala od Roderyka, więc on już wkrótce wyruszy na poszukiwanie nowych ofiar, a to, jak
dotychczas, było idealnym miejscem.
Callum patrzył, jak wychudzony, obdarty chłopiec kuśtyka z dwoma ciężkimi wiadrami w stronę
studni.
- Wydaje mi się, że znam tego małego.
Kirstie szybko chwyciła Calluma za ramię, gdy ten ruszył w stronę chłopca.
- Twoje przebranie jest dobre, ale nie odważyłabym się ryzykować, że ci ludzie cię zobaczą. To
poplecznicy Roderyka. - Nie zobaczą mnie, Kirstie. Zaufaj mi.
Nie dał jej czasu na odpowiedź, wysunął się z jej uścisku i ruszył do studni, gdzie chłopiec mocował
się, by napełnić wiadra. Kirstie rozluźniła się, gdy zdała sobie sprawę, że nawet ona nie może
dostrzec Calluma. Zniknął, ale sposób, w jaki chłopiec przy studni nagle zamarł i rozejrzał się
trwożnie doko¬ła, powiedział jej, że Callum tam jest. Gdyby Callumowi udało się zdobyć
sprzymierzeńca w sierocińcu, łatwiej byłoby nieść pomóc mieszkającym tu dzieciom. Może nawet
mogliby poło¬żyć kres bezkarnemu porywaniu chłopców.
Wydawało się, że minęły całe godziny, zanim Callum do niej wrócił, godziny pełne napięcia i
strachu, że jej mały pomocnik zostanie przyłapany. Kirtstie nie potrafiła się powstrzymać i chwyciła
go za rękę, gdy stanął przy niej. Sprawiło jej przyjemność, że Callum nie próbował uwolnić się z jej
uścisku.
- Ten chłopiec to Simon, syn tkacza - powiedział Callum.
- Dopiero co przybył. Jego ojciec umarł i nie było nikogo, kto mógłby się nim zająć. - Callum
zmarszczył brwi. - Myślę, że nic mu nie grozi ze strony tego zbója, bo nie jest ładnym chłopcem. Ma
duży nos i pryszczatą twarz.
- A zatem jest trochę starszy od ciebie, tak?
- Tak, ma dwanaście lat. Powiedział mi, że słyszał, iż sir Roderyk nie odwiedzał ich od tygodni i że
człowiek, który robi z nim interesy, stał się ostatnio bardzo nerwowy i przestraszony. Podsłuchał,
jak ten mężczyzna i jego okropna żona szeptali coś o pogłoskach i podejrzeniach i że muszą przez
jakiś czas być bardzo ostrożni.
- Ach, to dobrze. Plotki zaczęły działać. Callum skinął głową.
- Simon mówi, że żona jest bardzo niezadowolona, narzeka na pieniądze, które stracą, jeżeli nie
usatysfakcjonują sir Ro¬deryka.
- Jezu, w takich chwilach żałuję, że nie jestem wielkim, włochatym mężczyzną i nie mogę tam
wpaść i wbić tych przeklętych ludzi w ziemię. - Zignorowała cichy śmiech Cal¬luma. - Czy ten
chłopiec może nam jakoś pomóc?
- Tak. Zapewnił mnie, że zrobi, co w jego mocy. Powiedzia¬łem mu, że będziemy przychodzili tu
każdego dnia, o ile będzie¬my mogli, o tej porze, bo właśnie o tej godzinie przychodzi po wodę na
wieczorną owsiankę. Skinie głową w czasie pracy, jeżeli będzie miał nam coś do powiedzenia. Nie
mówiłem mu, gdzie może nas znaleźć, bo nie jestem pewien, czy będzie potrafił dochować
tajemnicy, jeśli ktoś spróbuje wydobyć z nie¬go prawdę.
- Tak chyba będzie najlepiej - powiedziała, gdy skradali się wzdłuż muru. Parę domów dalej zatopili
się w głębokim cieniu ulicy i dopiero wtedy przyspieszyli nieco kroku. - Na razie będziemy
postępowali według twojego planu.
- Simon to dobry chłopak. Zrobi wszystko, co będzie mógł, by pomóc. Widzisz, on wie, jaki jest sir
Roderyk: Powiedział mu jego ojciec, niedługo przed śmiercią.
- Jak zmarł jego ojciec?
- Zadźgany w piwiarni. Chodził tam w każdy sobotni wieczór na piwo i schadzkę z jedną służącą.
Właśnie wrócił z domu sir Roderyka, gdzie zostawił kilka bel pięknego materiału, więc miał pełną
sakiewkę. Powiedział synowi, by nie zbliżał się do tego człowieka, wyszedł na piwo i schadzkę i
zginął. - Callum zmarszczył brwi. - On coś widział, prawda?
To nie zabrzmiało jak pytanie, ale Kirstie i tak odpowiedziała: - Tak mi się wydaje. Dlatego został
uciszony. Roderyk musiał wiedzieć, że tkaczowi nie da się zamknąć ust pieniędz¬mi. Myślę, że
powinniśmy powiedzieć o tym Janowi. Może uda mu się znaleźć paru ludzi, którzy zechcą
opowiedzieć, jak zmarł ten tkacz, może nawet zbierze wystarczająco dużo dowodów, byśmy mogli
obarczyć winą Roderyka.
Szli przez chwilę w milczeniu, wybierając wąskie i mniej uczęszczane uliczki. Pora już była wracać
do domu Paytona, ale zawsze bardzo uważali, by nikt nie widział, jak wychodzą lub wchodzą
tylnymi drzwiami. Przekradali się ostrożnie zaśmieco¬ną alejką, gdy Kirstie usłyszała jakiś dziwny
dźwięk. Złapała Calluma za rękę, zatrzymując go w pół kroku i zaczęła na¬słuchiwać.
- Słyszałeś? - zapytała chłopca szeptem.
- Wydaje mi się, że ktoś płacze - odparł Callum również szeptem i rozejrzał się dokoła.
Kirstie zacisnęła wargi, by głośno nie zaprotestować, gdy Callum ruszył w stronę sterty brudnych
łachmanów, która leża¬ła pod jedną z wilgotnych, pokrytych mchem ścian. Powoli ruszyła za nim.
Callum pochylił się i, z nożem gotowym w dło¬ni, zaczął rozrzucać szmaty. Na samym spodzie
leżał skulony mały chłopiec. Kirstie uklękła i mrucząc kojące słowa, delikat¬nie odwróciła twarz
dziecka w swoją stronę. Gdy słaby promień światła, które przedostało się między dachami, padł na
buzięchłopca, z wrażenia zaparło jej dech w piersiach. Twarzyczka dziecka pokryta była brudem,
rozmazanym przez łzy i rozleg¬łymi siniakami, ale ona i tak ją poznała.
- Robbie? - zapytała, nie mogąc uwierzyć, że mały, poraniony chłopiec mógł sam przeżyć tak
długo.
- Panienka Kirstie? - wyszeptało dziecko.
- To ty, Robbie, prawda?
- Tak, panienko. Moira?
- Nic jej nie jest - odrzekła, zdejmując płaszcz i naj delikatniej, jak mogła, owinęła w niego
wychudzone ciało. -Zabierzemy cię do niej.
- Jest bezpieczna?
- Tak. Uciekłam od tego człowieka. Powinieneś był wtedy na mnie poczekać. Wróciłam po ciebie.
- Musiałem znaleźć Moirę.
Jęknął, gdy wzięła go na ręce, i stracił przytomność. Kirstie nie chciała myśleć, jak wielu ran
chłopca jeszcze nie dostrzegła. Ruszyli szybko w stronę domu Paytona.
- Jezu, panienko! - zawołała Alice, gdy Callum i Kirstie weszli do kuchni. - A co to panienka
znalazła?
- Brata Moiry - odrzekła Kirstie. - Trzeba go umyć i opat¬rzyć mu rany.
Następna godzina minęła w pełnym napięcia milczeniu, gdy myli chłopca, opatrywali wszystkie jego
rany i obwiązywali żebra, bo Alice uznała, że choć nie są złamane, trzeba jednak ścisnąć je
bandażem. Każdy siniak, który smarowała maścią, każde spojrzenie na drobniutkie, skatowane
ciało Robbiego, podsycało gniew Kirstie. Nie było żadnego usprawiedliwienia, dla tego, co mu
zrobiono.
Moira przysiadła na brzegu łóżka dokładnie w chwili, w któ¬rej Robbie otworzył oczy.
- Moira? - zapytał.
- Tu jestem, Robbie - powiedziała, ujmując jego dłoń. - Myślałam, że aniołki cię zabrały.
- Nie. Jeszcze nie.
- I nie zabiorą - powiedziała Kirstie stanowczo, pomagając chłopcu napić się wodnistego kleiku,
który Alice przygotowała dla niego.
- Czy te siniaki cię bolą? - zapytała Moira.
- Nie tak bardzo. Stare rany już prawie się zagoiły. Tak naprawdę dokuczają mi ty lko te, które
otrzymałem parę dni temu. - A co się stało parę dni temu? - zapytała Kirstie.
- O mało znowu nie trafiłem w łapy tego łajdaka - odpowiedział chłopiec zaskakująco mocnym
głosem. - Złapali mnie jego ludzie i trochę poobijali, a potem wrzucili na konia. Celowo z niego
spadłem i wróciłem do miasta, żeby się ukryć.
- Jesteś bardzo dzielnym i zaradnym chłopcem.
- Musiałem znaleźć Moirę. - Pomimo opuchniętej twarzy, Robbie uśmiechnął się do siostry z
wysiłkiem. - Musiałem się nią zaopiekować. Obiecałem to mamie.
- I jestem przekonana, że jej serce rośnie z dumy, gdy patrzy z góry na swego dzielnego syna -
powiedziała Alice, siadając na brzegu łóżka, by dać chłopcu do wypicia napój, który uśmierzy jego
ból i pozwoli zasnąć.
- Co się stało?
Kirstie spojrzała na Paytona, który stanął w drzwiach, a za nim Jan z marsową miną.
- Wygląda na to, że anioły jednak nie zabrały brata Moiry. Payton zaklął cicho i szybkim krokiem
podszedł do łóżka.
Leżący w nim mały chłopiec, któremu oczy same się zamykały, był w strasznym stanie. Jednak
mimo siniaków i bandaży podo¬bieństwo łączące go z Moirą od razu rzucało się w oczy. Robbie
miał te same ciemne, choć nie tak bardzo kręcone, włosy i oczy. Payton nie mógł uwierzyć, że tak
skatowane dziecko, zaledwie siedmiolatek, przeżyło o własnych siłach przez wiele tygodni. Wtedy
przypomniał sobie, że Callum przetrwał w ten sposób lata.
- Zaopiekuję się Moirą, sir - powiedział chłopiec, lekko bełkocząc, bo napój Alice zaczynał działać.
- Jestem pewien, że tak zrobisz - odrzekł Payton, gl\iiloko poruszony faktem, że malec, mimo
wszystko, myśli tylko o młodszej siostrze - ale najpierw pozwól, żeby kobiety zaopiekowały się tobą.
Musisz być zdrowy i silny, żeby troszczyć się
o siostrę.
Powieki chłopca w końcu opadły.
- Jestem taki zmęczony.
- On tylko zasnął - powiedziała Moira, wspinając się na łóżko brata, ale głos jej drżał.
Payton pogłaskał jej gęste loki.
- Tak. Alice dała mu lekarstwo, żeby mógł wypocząć, nie czując bólu.
- Dziękuję ci, Alice - powiedziała Moira, kładąc się obok Robbiego. - Chyba z nim zostanę.
- Tak, zostań, maleńka. Dzięki temu na pewno poczuje się lepiej. - Payton ujął Kirstie za rękę i
wypchnął ją z pokoju.
Gdy Kirstie pozwoliła mu prowadzić się do małego kantorku, w którym skradł jej stanowczo zbyt
wiele pocałunków, czuła, jak ogarnia ją furia. Payton będzie zadawał pytania, a ona musi mieć
jasny umysł, by na nie odpowiedzieć. Później pomyśli, co powinna zrobić z tym ostatnim, ohydnym
czynem Roderyka. Przyjęła puchar wina, który jej podał, wypiła jego zawartość jednym haustem i
zaczęła odpowiadać na zadawane jej pytania.
Payton czuł rosnący niepokój, gdy Kirstie opowiadała mu o wszystkim, czego dowiedzieli się z
Callumem. Wyglądała i zachowywała się dziwnie, jak zbyt mocno napięta struna lutni. Mówił sobie,
że to zapewne tylko szok, może smutek. Nikt, kto miał choć odrobinę serca, nie mógł patrzeć
spokojnie na Rob¬biego.
- Natychmiast poślę Jana, by dowiedział się czegoś o śmie¬rci tkacza - powiedział Payton. - Już on
wywącha prawdł,i. Może zyskamy mocną grupę popleczników w walce przeciwko Roderykowi.
- Ale to chyba nie wystarczy, by go powiesić?
- Nie. Jeżeli on sam nie trzymał noża w dłoni, a wszystko zostało zaaranżowane tak, by wyglądało
na bijatykę w tawernie, zapłacą jedynie ci, którzy osobiście dopuścili się tego mordu. O ile
ktokolwiek zdoła sobie przypomnieć, kim byli. Jednak sir Roderyk może zacząć obawiać się, że
prawda wyjdzie na jaw, gdy jego ludzie go zdradzą.
- Jeżeli Roderyk boi się zdrady, to ci ludzie już są martwi i nie odpowiedzą na żadne pytania.
Rozmawiali przez chwilę o tym, jak może im pomóc mały Simon, ale Kirstie nie mogła się
skoncentrować. Wiedząc, że zaraz straci kontrolę nad sobą, przeprosiła i wyszła. Nie chciała na
oczach Paytona wpaść w histerię. Zbyt łatwo mogłaby mu powiedzieć rzeczy, o których wolałaby,
żeby nie wiedział.
Gdy znalazła się w sypialni, wychyliła jeszcze jeden puchar wina. Napój trochę jej pomógł, złagodził
siłę emocji, które ją rozsadzały. To musi się skończyć. Plan Paytona był dobry, ale zbyt długo
musieliby czekać na efekty. Gdy oni powoli usiłowa¬li zrobić choćby najmniejszą rysę na tarczy,
która chroniła Roderyka przed wszelką karą, dzieci nadal cierpiały.
Kirstie usiadła na łóżku i czekała. Wkrótce wszyscy udadzą się na spoczynek i w domu zapadnie
cisza. Wtedy ona wyruszy i zrobi to, co powinna była zrobić lata temu: zabije Roderyka.
Już sama myśl dała jej dziwne poczucie spokoju. Nie przejęła się nawet świadomością, że na
pewno sama przy tym straci życie. Musiała jedynie myśleć o tym, jak wyglądał biedny, mały Robbie
i wiedziała, że położenie kresu takiemu horrorowi warte jest każdego poświęcenia.
- Co twoja żona sądzi o stanie chłopca? - zapytał Payton Jana, gdy przyjaciel przyszedł do jego
gabinetu.
- Powinien z tego wyjść, o ile nie dostanie gorączki - odrzekł Jan, wzdychając i siadając naprzeciw
Paytona. - Trzeba go doorze karmić, bo jest wygłodzony i słaby. - Potrząsnął głową. - Zresztą słaby
to chyba nie najlepsze słowo. Żaden słabeusz nie przeżyłby tego co on.
- Musiał odnaleźć siostrę i zaopiekować się nią.
- To prawda. Czy dziewczyna przyniosła jakieś nowiny?
- Całkiem sporo, ale i tak nie wystarczy. - Payton przekazał Janowi wszystko, co opowiedziała mu
Kirstie.
- Spróbuję dowiedzieć się prawdy o śmierci tkacza. To rzeczywiście pachnie morderstwem. Tyle że
mogę nie znaleźć żadnych dowodów przeciw Roderykowi.
- Też tak myślę.
- Kirstie pewnie nie zniosła najlepiej tych wiadomości.
Payton zmarszczył brwi, a jego niepokój powrócił.
- Przyjęła je dosyć dobrze. Wydaje mi się, że była zbyt poruszona i zasmucona stanem chłopca, by
martwić się o cokol¬wiek innego.
Jan także zrobił zasępioną minę.
- To zupełnie niepodobne do dziewczyny, którą ja poznałem. Powinna była wpaść we wściekłość.
- Może po jakimś czasie ta złość znajdzie ujście.
- Czy powiedziała, że nie będzie próbowała dopaść Roderyka ?
- Tak. - Payton powtórzył w myślach wszystko, co Kirstie powiedziała, i zaklął. - Nie, właściwie, to
nie. - Potrząsnął głową, próbując pozbyć się narastającego uczucia paniki. - Ona już widziała to
wszystko i jeszcze gorsze rzeczy. Dotychczas kierowała się rozsądkiem, nie sądzę, żeby teraz
chciała zrobić coś głupiego.
- Może nie. To naprawdę mądra dziewczyna.
- Ale? Słyszę w twoim głosie jakieś ale, przyjacielu. Dlaczego po tylu latach rozważnego
postępowania miałaby teraz uczy¬nić coś głupiego?
- Bo każdy dochodzi do punktu, w którym nie może już więcej znieść.
- A ona kocha te dzieci - dodał Payton, wstając i ruszając w stronę drzwi.
Jan poszedł za nim.
- Kocha je tak bardzo, że troszczy się o te, które inni na ogół ignorują lub kopią na bok. Ryzykuje
nawet własne życie, by uchronić je przed niebezpieczeństwem.
- I może doszła do wniosku, że pora, by poświęcić samą siebie?
Payton wszedł do sypialni Kirstie i zatrzymał się w pół kroku.
Łóżko było starannie zasłane, a jej nocna koszula leżała na narzucie.
Z milczącym Janem depczącym mu po piętach Payton spraw¬dził pozostałe sypialnie. Zajrzał
nawet do swojej w nadziei, że może dziewczyna u niego szukała pocieszenia. Zanim skończył
przeglądać wszystkie pozostałe pokoje, wiedział, że to strata czasu. W końcu spojrzał prawdzie w
oczy, gdy wszedł do kuchni i ją także zastał pustą.
- Jej tu nie ma, Paytonie - powiedział Jan wyjątkowo łagod¬nym głosem.
- Poszła go szukać. - Payton wreszcie dał wyraz strachowi, który niemal go paraliżował.
Nie wiedzieli nawet, jakim tropem podążyć. Znając umiejęt¬ności Kirstie, mógłby przejść tuż koło
niej i wcale jej nie zauważyć. Nienawidził Roderyka, ale nie sądził, by jego śmierć warta była życia
Kirstie.
Zaklął i przejechał ręką po włosach.
- Zbyt wiele możliwości - wymamrotał. - A ja mam tylko jedną szansę, żeby ją powstrzymać. Jeżeli
wybiorę złą drogę, stracę najmniejszą szansę, że ją ocalę. Jezu, dokąd najpierw mogła skierować
swe kroki?
- Poszła na dwór królewski.
Payton odwrócił się i ujrzał stojącego w drzwiach Calluma.
Chłopiec był ubrany, za pasem miał zatknięty nóż, a na drobnej twarzy malował się wyraz
determinacji. Było oczywiste, że chłopiec zamierza wyruszyć i ocalić Kisrtie.
- Jesteś pewien? - zapytał.
- Tak - odrzekł chłopiec. - Kiedy przemykaliśmy się po ulicach miasta, słyszeliśmy, że sir Roderyk
będzie dziś na dworze. Powinien zwrócić ziemie, które Kirstie wniosła w po¬sagu, skoro ona
zmarła bezdzietnie, ale ten łotr ma nadzieję, że uda mu się przekonać kogoś wpływowego, by
powiedział, że nie musi tego robić. Nie mówiła ci o tym?
- Nie, nie mówiła.
- Podejrzewam, że zapomniała, gdy tylko znaleźliśmy małego Robbiego.
- Zapewne.
- Idziemy za nią?
- Ty zostaniesz tutaj - polecił Payton.
- Ale ...
- Nie możesz iść z nami do zamku. Ktoś mógłby cię zobaczyć i rozpoznać. Musiałbym uważać na
ciebie i być może nie zdołałabym dotrzeć do Kirstie wystarczająco szybko, by ją ocalić.
Po krótkiej chwili wahania Callum pokiwał głową, niechęt¬nie akceptując polecenie. Payton, mijając
chłopca, poklepał go po rarruemu.
- Przyprowadzę ją z powrotem.
- I Roderyk nic jej nie zrobi?
- Nie, ale nie przysięgnę, że ja jej czegoś nie zrobię, kiedy całe to szaleństwo dobiegnie końca.
ROZDZIAŁ 6
Świece i pochodnie, które oświetlały wielką salę dworu królewskiego, dawały Kirstie wystarczająco
dużo cienia, by mogła się poruszać. Była zaskoczona, zjaką łatwością
przedostała się przez królewskie straże. Wydawało jej się, że przy całym tym zamieszaniu i walce o
władzę zamek będzie lepiej strzeżony. Ale nawet gdy nie miała gdzie się ukryć i musiała poruszać
się w pełnym świetle, nikt nie zwracał na nią uwagi. Chłopiec nie wzbudzał niczyjego
zainteresowania, był osobą bez znaczenia.
Gdy patrzyła na flirtujący i plotkujący tłum wokół niej, zauważyła wielu chłopców i młodzieńców,
giermków i posłań¬ców, przeciskających się przez tłum lub oczekujących na roz¬kazy. Oni także
byli ignorowani przez większość obecnych. To było smutne. Dziecko było darem Boga, a większość
z tych chłopców ignorowano lub traktowano nie lepiej niż niewol¬ników. Nic dziwnego, że wyrastali
na hardych mężczyzn, goto¬wych dobyć miecza przy najmniejszej prowokacji. A gdzie ochrona,
gdzie łagodne przewodnictwo? Zatrważające było, jak niewielu ludzi zwracało uwagę, gdzie
podziewali się ci chłopcy albo co robili.
Z powodu biedy jej bracia nie zostali oddani na wychowanie do zamku i Kirstie była teraz z tego
zadowolona. Jej bracia byli duzi, głośni i skorzy do gniewu, ale mieli też sporo dobrych cech.
Zastanawiała się, jak wiele rodzinnych uczuć zostawało w chłopcu, który został odesłany z domu w
tak młodym wieku. Wiedziała, że musieli być szkoleni, by przetrwać wojnę i od¬naleźć się na
dworze, ale musiał istnieć na to jakiś inny sposób. Jej bracia potrafili dobrze walczyć i nauczono ich
kindersztuby, chociaż nigdy nie opuścili domu. Jeżeli Bóg kiedykolwiek pobłogosławi ją dziećmi,
Kirstie nigdy nie odeśl.e z domu swoich synów. Zwłaszcza że wie, że czyhają na nich tacy
drapieżnicy jak Roderyk.
Wtedy go zobaczyła i cała wściekłość rozgorzała z laką silą, że aż zakręciło się jej w głowie. Oparła
się o ścianę, by odzyskać równowagę i pozostając w ukryciu, obserwowała męża. Mężczyzna
trzymał dłoń na ramieniu młodego chłopca. Znała dob¬rze ten wyraz głodu na jego twarzy.
Nóż znalazł się w jej dłoni, zanim zdążyła o tym pomyśleć, każdy jej ruch podyktowany był potrzebą
chronienia dziecka. Wtedy nieoczekiwanie pojawił się inny mężczyzna i w mgnie¬niu oka zabrał
chłopca. Przez twarz Roderyka przemknął wyraz zimnej wściekłości, ale już po chwili rozświetlił ją
łagodny uśmiech uprzejmego dworzanina. Rozglądając się wokół, Kirs¬tie zauważyła, że żaden
chłopiec nie zbliżał się do Roderyka. Patrzyła, jak mały giermek, przechodząc z jednego końca sali
na drugi, specjalnie wybrał okrężną drogę, by go ominąć.
Zdała sobie sprawę, że słowa Paytona zaczynały działać: trzymano dzieci z dala od niego. Jeszcze
lepiej, że pogłoski dotarły do samych chłopców. Niełatwo będzie Roderykowi coś tu upolować.
Ale co ona ma teraz zrobić, zapytała samą siebie, chowając nóż. Dowody na to, że ich plan działał,
uspokoiły nieco płonący w niej gniew i zaczęła dostrzegać wady pomysłu, by zakończyć życie męża
tu i teraz. Dokoła było zbyt wielu ludzi. Dzięki zamachowi na jego życie Roderyk mógł zyskać
pewną sym¬patię, co osłabiłoby efekty ciężkiej pracy Paytona. Rozpoznano by ją i zadawano by
setki pytań, na które odpowiedzi zaprowa¬dziłyby Roderyka lub jego rodzinę prosto do Paytona i
dzieci.
Poza tym teraz Kirstie nie była pewna, czy mogłaby się na lo zdobyć. Roderyk nie zasługiwał, by
nosiła go ziemia, ale czy naprawdę potrafiłaby po prostu podejść do niego i wbić mu nóż w serce?
Drżąc lekko na myśl, jakiego czynu niemal się dopuściła, ukradkiem ruszyła w stronę drzwi.
Starała się zignorować we¬wnętrzny głos, który nazywał ją tchórzem i kazał wrócić i do¬kończyć
dzieła. W jej głowie rozgorzała istna wojna. Z jednej strony chciała dokończyć to, po co tu przyszła,
a z drugiej pragnęła wrócić do domu i poczekać, aż plan Paytona przynie¬sie spodziewane efekty.
Za każdym razem, gdy złość dochodzi¬ła do głosu, wahała się, ale wtedy zdrowy rozsądek
zwyciężał i stawiała kolejnych parę kroków. Jeżeli to szaleństwo się nie skończy, dotarcie do drzwi
zajmie jej całą wieczność, pomyś¬lała ponuro.
Przystanęła w zacienionym kącie i ponownie zlustrowała wzrokiem tłum. Akurat mijał ją mały
giermek. Kirstie zerknęła na chłopca i zamarła. Jak Callum się tutaj dostał i skąd wziął te bogate
szaty? Już chciała wyciągnąć rękę, gdy nagle, dobrze znana, elegancka dłoń wychynęła zza jej
pleców i schwyciła ją za nadgarstek.
- Może powinniśmy rozejrzeć się za nią po drodze? - za¬proponował Jan, gdy jechali z Paytonem
do zamku.
- Szkoda czasu. I tak byś jej nie dostrzegł - odrzekł Payton.
- Ta dziewczyna naprawdę potrafi zamienić się w cień.
- Jest aż tak dobra? - zapytał sługa z podziwem, gdy wjeżdżali na dziedziniec.
Zsiedli z koni i Payton nakazał koniuszemu, by trzymał wierzchowce w pogotowiu, po czym obaj
mężczyźni ruszyli w stronę zamku.
- Tak, jest aż tak dobra - potwierdził. - Porusza się cicho, szybko i potrafi wtopić się w najmniejszy
nawet cień.
Gdy weszli do wielkiej, zatłoczonej sali, Jan rozejrzał się wokół ze zmarszczonym brwiami.
- Jeżeli jest taka dobra, to jak zamierzasz znaleźć ją tutaj?
- To nie będzie łatwe, ale - skinął głową w stronę Roderyka tam stoi jej ofiara, więc Kirstie musi
gdzieś tu być. Obserwuj
go i wypatruj dziewczyny. Żeby go zaatakować, będzie musiała ujawnić się, choćby na chwilę. Ja
poszukam w zacienionych kątach.
Zostawiwszy Jana, by udaremnił atak, do którego, jak miał nadzieję, w ogóle nie dojdzie, Payton
ruszył szybko w najbar¬dziej ciemne kąty sali, gdzie bez wątpienia ukrywała się Kirstie.
Przesuwając się pod ścianą, Payton zdał sobie sprawę, jak wiele zalet ma ukrywanie się w cieniu.
Mógł poruszać się szybko, bo nie przeszkadzały mu ani chętne do flirtu kobiety, ani mężczyź¬ni,
spragnieni dyskusji o walczących regentach czy zmiennych jak chorągiewka na wietrze układach z
Anglikami. Powinni opowiedzieć się za rodem York czy za rodem Lancaster? Payton uważał, że
najlepiej byłoby zostawić oba rody w spokoju, by same, bez pomocy Szkotów, walczyły o angielską
koronę i jeże¬li się nie pozabijają, układać się ze zwycięzcą. W tej chwili pragnął jedynie wydostać
Kirstie bezpiecznie z tego zamku i zabrać z powrotem do domu, gdzie zamierzał łajać ją za tę
głupotę tak długo, aż jej małe, śliczne uszka zapłoną żywym ogniem.
W chwili, gdy Payton zauważył swego młodego kuzyna Uvena, który szedł w inną stronę, zupełnie
nieświadom obecno¬ści wuja, kątem oka dostrzegł delikatny ruch w cieniu za chłop¬cem. Pełen
podziwu, jak doskonale Kirstie potrafiła się ukryć w tak zatłoczonym miejscu, pośpieszył w jej
kierunku. Stanął za dziewczyną, schwyciłją za nadgarstek i szarpnął do tyłu, zanim zdążyła dotknąć
chłopca.
- To Callum - wyszeptała, gdy Payton popchnął ją z po¬wrotem w cień i pociągnął za sobą w stronę
wyjścia.
- Nie, to mój kuzyn Uven MacMillan - odrzekł Payton, wyłaniając się z cienia tylko na chwilę, by
wskazać Janowi, żeby wracał do koni.
- Ależ on wyglądał zupełnie jak CalIum.
- Tak, wiem o tym. Później ci to wytłumaczę, gdy już powiem ci dokładnie, jaką jesteś kompletną
idiotką.
Najwidoczniej Paytona zapominał słynnych słodkich i uwo¬dzicielskich słówek, gdy był zły,
pomyślała Kirstie. Zaczęła protestować przeciwko tak brutalnemu traktowaniu, gdy została
wyciągnięta na dziedziniec i wrzucona na konia, ale doszła do wniosku, że może na razie lepiej
będzie siedzieć cicho. Payton wyglądał na tak wściekłego, że wątpiła, czy uspokoiłby się, nawet
gdyby mu powiedziała, że sama zamierzała już wracać. W drodze do domu siedziała przed nim
sztywno i zastanawiała się, jak wielką awanturę będzie musiała znieść.
Gdy dotarli do domu, Payton zaprowadził ją do kantorka i popchnął na krzesło. Kirstie opadła na
nie, wyczerpana emoc¬jonalnym zamętem. Była nieco zdziwiona, gdy Payton podał jej kielich wina.
Choć postawił go przed nią bez słowa i odszedł, uśmiechnęła się. Nawet w ataku ślepej furii nie
tracił dobrych mamer.
Patrząc, jak krąży po pokoju, nie potrafiła nie czerpać przyje¬mności z tego widoku. Kirstie
zastanawiała się, czy to z wyczer¬pania kręci się jej w głowie.
- Miałaś zamiar go zabić - powiedział Payton, gwałtownie odwracając twarz w jej stronę.
- Tak - odparła szczerze - Miałam zamiar wbić nóż prosto w jego czarne serce. - Łyknęła wina. -
Przez krótką chwilę myślałam, żeby pociąć mu brzuch, tak, by umierał powoli i w bólach. Potem
wpadłam na pomysł, żeby odciąć jego męskość ... - Znowu napiła się wina. - Potem ... - Otworzyła
szeroko oczy ze zdumienia, gdy Payton wyrwał jej kielich z dłoni i popatrzył na resztkę wina, która
w nim została, a potem na Kirstie. - Nie jestem pijana - wymruczała, odbierając mu puchar.
- Jeżeli ktokolwiek by zginął, to tylko ty.
- Prawdopodobnie. Ale to nie miało znaczenia. Chciałam posłać tego potwora prosto do piekła.
- A te dwa łotry, które nigdy nie opuszczają jego boku, stałyby i przyglądały się, jak to robisz, tak?
Kirstie pomyślała, że wolałaby zatańczyć boso na gwoź¬dziach niż przyznać, że zupełnie
zapomniała o strażnikach Roderyka, którzy byli bez reszty oddani swemu panu i równie silni jak
głupi. Wystarczyłby jeden błysk noża w jej dłoni, żeby skręcili jej kark albo odcięli głowę wielkim
mieczem - ich ulubione metody uśmiercania ludzi.
- Myślałam, że zrobię to bardzo szybko - powiedziała i skrzywiła się w duchu, gdy Payton spojrzał
na nią ze złością.
- Nie, kochana, ty w ogóle nie myślałaś - warknął. - Ani nie miałaś żadnego planu. Nie, ty po prostu
chciałaś wybiec na środek sali, z nożem w dłoni gotowa popełnić morderstwo lub zginąć. A może
sądziłaś, że wszyscy grzecznie się cofną, gdy ty zaatakujesz Roderyka i powiedzą: "bierz go,
kochana"?
Kirstie odstawiła gniewnie kielich na stojący obok niej mały stolik i podniosła się, a tlący się w niej
gniew zwrócił się przeciw Paytonowi. Fakt, że cofnął się o krok, gdy ona pode¬rwała się tak
gwałtownie, sprawił Kirstie ogromną przyjem¬ność. Nie musiał jej mówić, że postąpiła
nierozważnie, ale mógł okazać trochę zrozumienia dla pobudek, które doprowadziły ją do takiego
stanu.
- A powinni - powiedziała przez zaciśnięte zęby, a jej głos zabrzmiał wyjątkowo ostro. - Każdy ze
znajdujących się tam ludzi powinien z ochotą złapać za sztylet lub miecz, żeby pociąć tego
plugawca na tysiąc krwawych kawałków. Nie, nie myś¬lałam ani nie układałam żadnego planu.
Jedyna myśl, jaka zaprzątała mój umysł, gdy patrzyłam na małego Robbiego, była taka, że Roderyk
żyje stanowczo zbyt długo. To musi się skończyć. Trzeba go powstrzymać. Roderyk jest chorym
łaj¬dakiem, nikczemnym potworem i ja chciałam, żeby zginął. Pragnęłam, by był martwy i zakopany
tak, żeby każde dziecko, które kiedykolwiek skrzywdził, mogło napluć na jego grób i przekląć jego
mroczną duszę.
Odwróciła się od niego, podeszła do kominka i wpatrzyła niewidzącym wzrokiem w płomienie.
Zdała sobie sprawę, że
chce jej się płakać i przeklęła się w duchu za taką słabość. Płacz na pewno przyniósłby jej ulgę,
ale nie przyniósłby żadnego rozwiązania. Zesztywniała lekko, gdy Payton stanął blisko za jej
plecami i objął ją.
- Mali chłopy nie napluliby na grób tego łotra - szepnął jej do ucha. - N asikaliby.
Kirstie nie mogła uwierzyć, że na samo wyobrażenie sobie tego zachciało jej się śmiać. Na pewno
tak właśnie postąpiliby jej bracia, nawet delikatny, wyrafinowany Edward.
- Dlaczego tamten chłopiec tak bardzo przypominał Cal¬luma? - zapytała w nadziei, że rozmowa
pomoże jej uzbroić się przed dotykiem dłoni Paytona i lekkimi pocałunkami, którymi pokrywał jej
ucho i szyję.
- Wydaje mi się, że pochodzą z jednej rodziny - odrzekł Payton.
Kirstie uwolniła się z jego objęć.
- Jesteś pewien? - spytała, stając z Paytonem twarzą w twarz.
- Na tyle, na ile to możliwe, ale nie zamierzam nic mówić Callumowi, dopóki nie poznam imienia
jego matki i nie dowiem się czegoś więcej. MacMillanom wystarczy jedno spojrzenie na chłopca,
żeby wiedzieć, że jest jednym z nich, ale Callum potrzebuje więcej, by uwierzyć i zaakceptować ten
fakt. - Pay¬ton stanął przed Kirstie i popchnął ją lekko, tak, że plecami oparła się o ścianę. - Wtedy
zyska nazwisko i klan, którego stanie się pełnoprawnym członkiem. Będzie jeszcze lepiej, jeżeli uda
mi się odnaleźć jego ojca.
- Czy oni go przyjmą?
- Tak. - Dostrzegł niedowierzanie w jej oczach. - To klan mojego wuja Eryka. Uwierz mi, wiem, jak
postąpią. Przyjmą chłopca do rodziny bez wahania i zastrzeżeń. Więzy krwi są dla nich bardzo
ważne.
- Tak bardzo pomogłoby Caliumowi, gdyby miał nazwisko, dziedzictwo, a nawet cały klan. - Payton
przysunął się tak blisko, że ich ciała zetknęłyby się, gdyby którekolwiek z nich wzięło głębszy
oddech. - Odsuń się. Zaczynam być zmęczona tą grą w uwodzenie.
Gdy próbowała cofnąć się, Payton delikatnie ujął podbródek dziewczyny, unosząc jej twarz ku
swojej.
- Ja też - powiedział i musnął ustami jej wargi. - Zmęczył mnie twój opór i czekanie na twoje "tak".
- Biedaczek. Nie możesz pogodzić się z faktem, że kobieta potrafi ci odmówić, prawda?
Uwaga miała zabrzmieć kąśliwie, ale nic z tego nie wyszło.
Trudno było Kirstie zachować dystans, gdy bliskość jego ciała przyprawiała ją o utratę tchu.
Sposób, w jaki ją całował, wywo¬ływał w niej fale gorąca. Przycisnął mocno biodra do jej bioder i
uciskjego twardej męskości sprawił, że nogi się pod nią ugięły. Chciała odwzajemnić jego pocałunki
i pieszczoty. Uczucia, które w niej wzbudzał, były przerażające i podniecające jedno¬cześnie.
- To nie zdarzyło się nigdy przedtem - wyszeptał i prawie roześmiał się na widok zgorszenia
malującego się najej twarzy. - Powiedz "tak" - wymruczał, przyciskając usta do jej szyi.
- Nie mogę. - Dotyk jego ciepłych warg wprawił ciało Kirstie w drżenie. - Jestem mężatką•
- Jesteś nietkniętą wdową.
Odwracając uwagę dziewczyny pocałunkami, rozsznurował jej bluzkę i wsunął ręce pod materiał,
by pieścić piersi, które idealnie ułożyły się w jego dłoniach. Obserwując jej reakcję, zapragnął
więcej.
- Dlaczego tak na mnie naciskasz?
- Bo cię pragnę. Jesteś namiętną kobietą, Kirstie, ija chcę tę namiętność w tobie obudzić.
- Idź lepiej budzić namiętność w którejś ze swoich kobiet.
- Zachłysnęła się powietrzem, gdy złożył lekki pocałunek na miękkiej wypukłości jej piersi. - Nie
chcę żadnej innej.
- Cóż, tej akurat nie możesz mieć.
Przez krótką chwilę próbowała oprzeć się jego pocałunkom, ale potem poddała się z
westchnieniem i objęła Paytona. Ten pocałunek był inny od poprzednich, przypominał raczej
żąda¬nie, zrodzone z potrzeby posiadania niż uwodzenie. Czuła się po nim oszołomiona i
pobudzona jednocześnie. Gdy Payton naparł na nią, dając ciałem wyraz swemu pragnieniu, Kirstie
nie po¬trafiła stłumić jęku. Schwyciła go za koszulę i spojrzała mu w oczy.
- Ależ mogę - powiedział. - I będę miał. Twoje "nie" jest po prostu nie na miejscu, gdy w tym samym
czasie usiłujesz poświęcić się dla sprawy. A to już prawie grzech. Próbujesz odebrać mi coś, czego
pragnę, a czego być może nigdy nie będzie mi dane posmakować.
- Wybacz, nie poświęciłam zbyt wiele czasu rozważaniu, czy przeżyję, by móc cię zadowolić. -
Kirstie zauważyła, że trudno jest mówić stanowczo i z szyderstwem, gdy ma się głos zachrypnięty
od pożądania. Nic dziwnego, że Payton nie zwró¬cił uwagi na jej słowa.
- Pragniesz tego tak bardzo jak ja, moja mała Zjawo - wy¬mruczał. - Cała drżysz z pożądania.
- To ze strachu. - Zaśmiał się, a jego ciepły oddech połas¬kotał jej szyję.
- Och, dziewczyno, chcesz tego. W tej chwili myślisz, jakby to były, gdybyśmy byli nadzy.
- Nieprawda! - Kirstie zastanawiała się, skąd on wiedział, co się działo w jej głowie.
- Pragnę zobaczyć twoje nagie piękno - mówił miękko, przytulając swój policzek do jej. - Och,
dziewczyno, wpuść mnie. Pozwól, żebym pokazał ci raj.
Odsunął się lekko i przez chwilę Kirstie myślała, że zostawi ją w spokoju, ale wtedy poczuła,jakjego
palce wsuwają się pod pończochy. Wiedziała, że gdyby nie silne ramię, którym ją obejmował,
zemdlałaby, gdy tylko jej dotknął. Była przerażona intensywnością doznań, jakie wywoływały w niej
jego intymne pieszczoty.
- Jesteś taka gorąca, gorąca i mokra, Kirstie - mówił Payton niskim i uwodzicielskim głosem.
Przerażona Kirstie uwolniła się z objęć Paytona. Na mickkich nogach ruszyła w stronę wyjścia,
poprawiając w pośpiedw pomięte ubranie. Gdy doszła do drzwi i chwyciła za klamkę odwróciła się,
by spojrzeć na mężczyznę. Napięty, pełen pożą¬dania wyraz jego twarzy sprawił, że miała ochotę
z powrotem rzucić mu się w ramiona.
- Jest pan jak zaraza, sir - burknęła i uciekła, niemal wpada¬jąc po drodze na Jana.
- Ta kobieta postanowiła uczynić ze mnie kalekę - poskar¬żył się Payton, nalewając sobie kielich
wina w nadziei, że w kilku pełnych pucharach uda mu się utopić trawiące go pożądanie. Spojrzał
przez ramię na Jana i uprzedzając go, prędko dodał: - Nie jestem w nastroju do słuchania
docinków. Chyba z wiekiem tracę swój urok i nie odpowiadam za swoje czyny. - Wypił wino jednym
haustem i ponownie napełnił kielich.
- Może dziewczyna po prostu cię nie chce.
- Chce. Być może nawet tak mocno jak ja jej.
- Jest dziewicą i wierzy w dotrzymywanie wypowiedzianych przysięg, bez względu na to, komu je
złożyła.
- Wiem o tym.
- To dlaczego nie zostawisz jej w spokoju? - zapytał Jan, siadając.
- Nie mogę - warknął Payton, po czym westchnął i prze¬czesał palcami włosy. - Wydaje mi się, że
zacząłem jej pożądać już w pierwszej chwili, gdy ujrzałem ją w pełnym świetle. Przysięgam,
wystarczy, że słyszę jej kroki, a już jestem pobudzony i gotów do działania. Budzę się w nocy, cały
spocony i obolały i siłą muszę się powstrzymywać, by nie pójść do jej sypialni.
- Och, nie, to nie byłoby rozsądne. Ona nie jest taka j ak inne twoje kobiety.
- Wiem o tym.
Jan wyciągnął nogi przed siebie i wpatrywał się przez chwilę w swe kamasze, zanim z powrotem
podniósł wzrok na Paytona. - A gdy już uda ci się zaciągnąć ją do łóżka, to co zrobisz potem?
- Wezmę ją znowu. - Zignorował pełne niesmaku spojrze¬nie Jana i usiadł. - Nie wiem. Może po
tym,jakjużją zdobędę, znowu stanę się tym rozsądnym, bystrym mężczyzną, którym zawsze byłem.
Myślę, że poczekam, czy to ... osłabnie i wtedy dowiem się, czy opętało mnie tylko chwilowe
szaleństwo. Kiedy rozejdzie się wieść, że ona przez cały ten czas mieszkała u mnie, i tak wszyscy
uznają, że jesteśmy kochankami. A ponie¬waż od pięciu lat jest mężatką, nikt nawet nie pomyśli,
że uwiodłem dziewicę. A zatem, bez względu na to, jak brutalnie może to zabrzmieć, nie
zamierzam podejmować żadnych decy¬zji dotyczących przyszłości, dopóki nie dowiem się, co
dokład¬nie mi dolega.
- To może okazać się najlepsze rozwiązanie. - Jan nalał sobie wina. - Myślisz, że ona naprawdę
zabiłaby dzisiaj tego sukinsyna? - zapytał, z powrotem siadając.
- Nie - odrzekł Payton. - Zmieniła zdanie. Gdy ją znalazłem, zamierzała wyjść. Zobaczyła Uvena i
myślała, że to Callum. - Powiedziałeś jej, dlaczego chłopcy wyglądają jak bliź¬niacy?
- Zdradziłem jej tak mało, jak mogłem. Kirstie nic mu na razie nie powie. Dowiedziałeś się czegoś?
- Jego matka miała na imię Joan. Była naj młodszą córką świniopasa. Ten człowiek wciąż żyje i
zamierzam wkrótce z nim porozmawiać. Muszę dobrze przygotować się do tej rozmowy, gdyż
obawiam się, że mogę stłuc go na kwaśne jabłko. Widzisz, on wyrzucił biedną dziewczynę na bruk,
gdy tylko dowiedział się, że jest brzemienna. - Skinął głową, gdy
Payton zaklął. - Większość ludzi myśli, że on doskonale wiedział, czyim synem jest Callum.
- Sukinsyn! Jak mężczyzna może w ten sposób potraktować swego wnuka, krew ze swej krwi?
- Jestem przekonany, że Callum nic nie musi wiedzicć o tej odnodze swego drzewa
genealogicznego.
- Nie, nie musi. Daj mi znać, jeśli dowiesz się czegoś więcej - powiedział Payton, wstając. - Gdy
będę jutro w zamku,
spytam, czy sir Bryan zna Joan, córkę świniopasa. To był długi dzień i czeka mnie bardzo długa
noc. Śpij dobrze - dodał, wzdychając i udał się do swego pustego łóżka.
Kirstie schwyciła mocno brzeg kołdry, gdy usłyszała, jak Payton zawahał się chwilę przed drzwiami
jej pokoju, a potem ruszył dalej do swojej sypialni. Zirytował ją fakt, że umiała rozpoznać odgłos
jego kroków. Nie chciała być aż tak bardzo świadoma obecności tego mężczyzny. Nie miała
pewności, czy schwyciła kołdrę, by powstrzymać samą siebie przed pójściem do niego, czy w
oczekiwaniu, aż on wejdzie do niej, i to także ją zdenerwowało.
Ten mężczyzna naprawdę był jak epidemia. Przez niego była tak pobudzona, że koszula nocna i
pościel wydawały się ją dusić. Sutki miała nabrzmiałe i bolące. Ledwie ważyła się oddychać, bo
poruszające się, miękkie prześcieradła muskały ją w sposób, który przypominał jego dotyk. A co
gorsza, wciąż czuła jego dłoń między swymi nogami. Każde słowo, które wypowiedział, zostało
wyryte w jej głowie i nie dawało się wymazać.
Zamknęła oczy i zmusiła się do wyliczania wszystkich roz¬sądnych przyczyn, dla których powinna
stać niezłomnie na straży swej cnoty i odeprzeć pokusę, którą stanowił ten mężczyzna. Z każdym
pocałunkiem, z każdą pieszczotą, stawało si~' to coraz trudniejsze. Jej własna słabość
doprowadzała ją do furii.
Wciąż miała jego obraz pod powiekami, widziała pożądanie malujące się na tej pięknej twarzy. W
myślach słyszała jego głęboki, namiętny głos, obiecujący, że pokaże jej raj. Zaklęła. Szykowała się
bardzo, bardzo długa noc.
ROZDZIAŁ 7
Callum i Moira podnieśli wzrok, gdy Kirstie weszła do dziecięcej sypialni. Uśmiechnęła się do nich,
stawiając tacę z miodowymi ciasteczkami pszennymi i zimnym jabłecz¬nikiem, które dla nich
przyniosła.
- O rety, chłopcze - powiedziała do Robbiego - jeżeli czujesz się tak dobrze zaledwie po kilku
dniach, wkrótce bę¬dziesz mógł wstać z łóżka.
- Chciałem wstać już dzisiaj, ale Alice mi zabroniła - od¬rzekł Robbie.
Jego nadąsana mina uradowała Kirstie, był to niechybny znak, że wraca do zdrowia. Mówił jak
każdy mały chłopiec, który musi leżeć w łóżku.
- Powinieneś słuchać tego, co mówi Alice, chłopcze. A teraz zjedzcie to, co wam przygotowała.
Musicie zgromadzić trochę tłuszczyku na tych chudych kościach. David, Alan i William zapewnili
mnie, że to najlepsze ciasteczka, jakie w życiu jedli.
- Oni są znowu w kuchni z Alice, prawda? - zapytał Callum między kęsami.
- Tak. Lubią ją - odpowiedziała Kirstie.
- Myślę, że nawet bardzo. Ją i Jana.
- To bardzo dobrzy ludzie.
- Och, tak. Ale Jan nie uczy ich, jak walczyć. Są na to za mali.
- Tak, minie jeszcze parę lat, zanim zaczną się wdrażać w męską sztukę walki.
Kirstie nieomal się roześmiała, gdy Callum poparł jej słowa pełnym powagi skinieniem głowy.
Chłopiec zazdrośnie strzegł swej pozycji jedynego ucznia Jana. Każdego ranka schodzili razem do
piwnic i ćwiczyli się w walce. Gdy patrzyła, jak Callum rozluźnia się, jak znika jego złość, którą czuł
wobec całego świata, coraz bardziej przekonywała się do tej nauki. Podejrzewała, że prowadzili też
prawdziwe, męskie rozmowy, które miały pomóc chłopcu uporać się z poczuciem winy i wsty¬dem i
przywrócić poczucie godności.
Została i gawędziła z dziećmi, dopóki nie skończyły ciastek i jabłecznika.
Callum zapewnił ją, że zadba, by Robiemu niczego nie brakowało, więc Kirstie wzięła tacę i wróciła
do kuchni. Wyj¬rzała przez okno i zobaczyła, że trzej pozostali chłopcy poma¬gają Alice w
ogrodzie.
- Moja Alice bardzo lubi tych malców.
Odwróciła się, by spojrzeć na Jana. Był bardzo dużym m꿬czyzną, niezbyt przystojnym, z twarzą
pokrytą bliznami, ale ona od razu dostrzegła w nim dobroć. Jednak w tej chwili wyglądał na
zdenerwowanego.
- Domyślam się, że chłopcy też ją bardzo lubią - powiedzia¬ła Kirstie.
- Tak. - Jan przebiegł palcami po dużej, poszarpanej bliźnie na policzku, po czym westchnął. - Czy
masz jakieś plany wobec dzieci? No, kiedy wszystko już się uspokoi.
- Och, nic konkretnego. Zamierzałam posłać je do mego brata Edwarda, tak jak inne maluchy.
Skinął głową.
- Pamiętam, że kiedyś o tym wspominałaś.
- Niestety, sytuacja stała się zbyt niebezpieczna, bym mogła to zrobić. Żadne z nich nie ma rodziny,
więc myślę, że zostaną ze mną. Być może gdy już wszyscy będziemy bezpieczni w moim
rodzinnym domu, poszukam rodzin, które je zechcą. - Wzruszyła ramionami. - Mam jeszcze sporo
czasu na pod¬jęcie decyzji.
- Tak, to prawda. - Wyjrzał przez okno na żonę i chłopców.
- Ożeniłem się z Alice prawie piętnaście lat temu. Ona miała tylko czternaście, a ja siedemnaście
lat. Wkrótce stała się brze¬mienna, ale straciła dziecko. W następnych dwóch latach straci¬ła
jeszcze dwoje. Akuszerka powiedziała, że przy ostatnim poronieniu coś zostało uszkodzone. Myślę,
że tak było lepiej, bo za każdym Alice tak bardzo płakała i była bliska śmierci. Akuszerka musiała
mieć rację, gdy mówiła, że Alice stała się bezpłodna, bo nie było już więcej dzieci.
- To bardzo smutne - wyszeptała Kirstie, współczując im z całego serca.
Czuła się też nieswojo, bo wiedziała, że mężczyzna próbuje ją o coś spytać, i przez chwilę walczyła
z egoistyczną chęcią zatrzymania dzieci przy sobie. Nie żywiła takich uczuć wobec pozostałych
malców, ale to dlatego, jak przypuszczała, że rozstawała się z nimi tak szybko. Te maluchy były od
dłuż¬szego czasu pod jej opieką i zajęły poczesne miejsce w jej sercu. Jednak wystarczyło jedno
spojrzenie na scenę za ok¬nem, by te myśli zniknęły. Kirstie widziała wyraźnie, co łączy trzech
małych chłopców i Alice. Malcy znaleźli swój dom i byłaby ostatnią jędzą, gdyby im go zabrała. Gdy
Jan w końcu podniósł na nią wzrok, Kirstie uśmiechnęła się do niego zachęcająco.
- Cóż, jeżeli nie masz żadnych planów wobec tej trójki, może pozwoliłabyś im zostać ze mną i z
Alice. Jeszcze nic nie mówiłem ani jej, ani chłopcom - dodał szybko. - Dzieci są pod twoją opieką i
nie wiedziałem, co zamierzasz. Nie chciałem dawać mojej Alice fałszywej nadziei. Wiem, że nie
jestem bogatym człowiekiem ...
- Janie - wtrąciła, przerywając wpół zdania - mówimy o trójce obdartych sierot lub podrzutków, nie
wiem dokładnie. Podejrzewam, że możecie zaoferować im o wiele więcej niż sierociniec. I na
pewno dacie im dużo więcej miłości. - Jan westchnął z ulgą. - Chcecie zatrzymać tylko tę trójkę,
tak?
- Och, wzięlibyśmy je wszystkie i chciałem im o tym powie¬dzieć. Nie chciałbym urazić niczyich
uczuć. - Jego wzrok
znowu powędrował w stronę żony i trzech chłopców. - Tylko że ta trójka ... i moja Alice ... wydają
się ... cóż ...
- Związani - podpowiedziała. - Sama to widzę. Czasami tak się zdarza.
- No tak. Z pozostałymi jest inaczej. Moira i Robbie mają teraz siebie nawzajem, ale jeżeli zechcą
zostać z nami, przyj¬miemy ich z otwartymi ramionami. Moja Alice będzie ich bardzo mocno
kochać. Ale wydaje mi się, że CalIum jest stworzony do lepszych rzeczy.
- Dowiedziałeś się jeszcze czegoś o jego rodzicach?
- Tak, trochę, a Payton ma pomówić z sir Bryanem MacMillanem. To nie on jest ojcem, ale gdy
tylko Payton powiedział mu, że CalIum jest tak podobny do młodego Uvena, iż mogliby być
bliźniakami, sir Bryan wiedział, że chodzi o MacMillana. Widzisz, oni dbają o czystość swego klanu,
a niewielu ludzi spoza rodziny jest do nich podobnych.
- A co z rodziną ze strony matki? Ktoś z nich żyje?
- Nikt, o kim warto by wspomnieć. Szczerze mówiąc, przynieśliby chłopcu więcej złego niż dobrego.
Wiedzieli, że został sam, i nie chcieli mieć z nim nic wspólnego. Najlepiej, żeby w ogóle się z nimi
nie spotkał.
- To prawda. - Potrząsnęła głową. - Chyba nigdy nie zro¬zumiem takich ludzi.
- Ja też nie. Skłoniłem dziadka i stryja CalIurna, żeby powie¬dzieli mi wszystko, co wiedzą, potem
podziękowałem im tak, jak na to zasługiwali, i odszedłem.
Wyraz surowej twarzy Jana powiedział Kirstie, że mężczyz¬na kazał im zapłacił za część krzywd
CalI urna.
- Ich strata. Chcesz, żebym pomówiła z Robbiem, Moirą i CalIumem?
- Gdybyś mogła. Chyba najlepiej będzie, jeśli zrozumieją, że my poczekamy, aż oni podejmą
decyzję. I proszę, zapew¬nij Calluma, że bez względu na wszystko nadal będę go szkołił.
- Jesteś dla niego bardzo dobry. - Uśmiechnęła się, gdy Jan lekko się zarumienił. - Widzę, jak rodzi
się w nim duma.
- Och, tak. Myślę, że powiem mojej Alice, że może już przestać udawać, że nie kocha tych małych
brzdąców. - Ruszył w stronę drzwi prowadzących do ogrodu, ale zatrzymał się na chwilę. - Wiesz,
on nie traktuje cię jak resztę kobiet - nieocze¬kiwanie zmienił temat.
Kirstie poczuła, jak rumieniec pali jej twarz.
- To kawał szelmy.
- To prawda. Taki ładny chłopak jak on nie mógłby stać się nikim innym. Dziewczęta wzdychały do
niego od chwili, gdy przeszedł mutację. - Wzruszył ramionami. - Wolny mężczyzna bierze to, co jest
mu ofiarowane. Tacy już są mężczyźni.
- Ja nic nie oferuję.
- Wiem i w tym tkwi zagadka. Nigdy wcześniej nie uwziął się aż tak na żadną dziewczynę.
- Prawdopodobnie nigdy nie musiał - powiedziała, ziryto¬wana łatwością, z jaką kobiety wskakiwały
do łóżka Paytona. - Nie musiał - przyznał Jan i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Więc dlaczego doprowadza się do szaleństwa, starając się zdobyć ciebie?
- Bo mówię "nie"?
Mężczyzna zachichotał.
- Być może. Nie mam pojęcia i nie będę nawet próbował tego rozgryźć. Moja Alice spojrzała na
mnie, ja na nią i wiedzie¬liśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Nie będę nawet próbo¬wał
zgadywać, co dzieje się między tobą a Paytonem. Chciał¬bym tylko powiedzieć, że jeżeli martwisz
się tym, co ja i Alice sobie pomyślimy, to możesz przestać. W naszych oczach nie sprowadzisz na
siebie żadnej hańby, jeśli zapragniesz odrobiny przyjemności. Jak mówi moja Alice, po pięciu
latach piekła zasługujesz na trochę radości. Rób, jak ci serce podpowiada, dziewczyno, i nie martw
się tak bardzo całą resztą.
- Wydaje mi się, że postąpię bardzo rozsądnie i nie usłu¬cham swego serca.
- Być może. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że nie będzie¬my potępiali żadnej twojej decyzji.
- Dziękuję. A teraz już idź i uczyń Alice szczęśliwą.
Jan wyszedł, a Kirstie znowu wyjrzała przez okno. Po sposo¬bie, w jaki chłopcy podbiegli do Jana,
widać było, że kochali nie tylko Alice. Kirstie patrzyła, jak Jan odciąga żonę na bok, pochyla się i
coś szepcze jej do ucha. Oczy Alice rozszerzyły się, a potem rzuciła się mężowi w ramiona. Kirstie
dostrzegła wyraz twarzy Jana, który trochę niezręcznie gładził żonę po plecach, i domyśliła się, że
Alice płacze. Postanowiła dać im trochę prywatności, odwróciła się i niemal wpadła na Paytona.
Zanim zdążyła choćby pomyśleć o ucieczce, mężczyzna przy¬gwoździł ją do stojącego pod oknem
stołu, opierając dłonie po obu jej bokach i wyjrzał ponad jej ramieniem przez okno.
- Co się tam dzieje? - zapytał, moszcząc się między jej nogami i uśmiechnął się, gdy Kirstie
westchnęła.
Słysząc radosne piski chłopców, Kirstie odpowiedziała:
- Jan właśnie powiedział chłopcom i Alice, że od dzisiaj będą rodziną. - Odchyliła się do tyłu
najdalej, jak mogła, gdy Payton przeniósł spojrzenie na nią.
- Wreszcie zdobył się na odwagę, żeby cię zapytać?
- Tak, chociaż nie wiem, po co mu była potrzebna odwaga, przecież nie jestem taka straszna.
- Nie chciał usłyszeć odmowy. Bardzo dobrze go rozumiem. - Pocałował ją, zanim zdążyła
cokolwiek powiedzieć. - Dziękuję.
- Za co? - spytała, próbując odzyskać równowagę, mocno zachwianą pocałunkiem.
- Za to, że obdarowałaś Jana i Alice tak wspaniałym pre¬zentem.
- Dzieci to zrobiły. Ta decyzja nie należała do mnie, one same dokonały wyboru.
- Nieprawda.
Przycisnął usta do pulsu, drgającego na jej smukłej szyi, po czym położył dłoń na jej piersi, czując
pod palcami, pomimo okrywającego go materiału, twardość sutka. W tym samym czasie przyciskał
biodra do ciała Kirstie, poruszając nimi powo¬li w imitacji aktu, którego tak pragnął. Ciche
westchnienia, które wydawała Kirstie, były dla jego uszu jak najsłodsi'.a muzyka i mówiły
jednoznacznie, że ona także go pragnie.
- Wiesz, czego pragnę, dziewczyno? - wyszeptał.
- Dałeś mi jasno do zrozumienia, o co mnie prosisz, ale ...
- Chcę podciągnąć do góry te halki, rozsunąć te piękne, białe uda i wbić się głęboko w twój żar.
- Jezu - wyszeptała Kirstie, zdając sobie sprawę, że niemal dyszy. Poczuła też, że Payton wsuwa
dłoń pod jej spódnicę, ale nie miała dość silnej woli, by go powstrzymać. - Nie powinie¬neś mówić
takich rzeczy.
- Słucham? Nie powinienem mówić prawdy? Nie powinie¬nem opowiadać ci, jak co noc leżę
bezsenny i zlany potem, bo tak bardzo cię pragnę? I jak marzę o tym wszystkim, co mógł¬bym
zrobić z twoim jedwabistym ciałem?
Przyśpieszony oddech i pociemniałe oczy Kirstie mówiły mu wyraźnie, że jego słowa ją podnieciły.
Niestety, jego podniece¬nie także osiągnęło niebezpieczny poziom.
Co nie było ostatnio niczym niezwykłym. Zaczął nosić dłuż¬sze tuniki, by ukryć bezustanne erekcje,
których dostawał, gdy pomyślał o Kirstie, albo poczuł jej zapach, albo usłyszałjej głos, lub ją
zobaczył. Tak, doszedł do wniosku, definitywnie znaj¬dował się na skraju szaleństwa.
Przesunął palcami po podwiązce, która podtrzymywała poń¬czochę Kirstie, i właśnie rozkoszował
się dotykiem jej miękkiej, ciepłej skóry, gdy usłyszał, że drzwi kuchenne się otwierają. Gdy
wyjmował dłoń spod spódnicy dziewczyny, poczuł, jak jakiś twardy przedmiot spada mu na głowę.
Zaklął pod nosem, odwrócił się i spojrzał zaskoczony na Alice, która trzymaław dłoni dużą
drewnianą łyżkę. Alice oparła ręce na obfitych biodrach i patrzyła na niego groźnie.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał ze złością, pocierając bolące miejsce na głowie.
- Nie powinieneś nękać tej dziewczyny w kuchni - odparła ostro Alice. - Każdy mógłby was
przyłapać. I na pewno nie powinieneś myśleć o robieniu tego na stole, na którym ugniatam ciasto
na chleb.
- No cóż, sam miałem zamiar trochę pougniatać - mruknął i szybko odskoczył na bok, gdy Alice
groźnie uniosła wielką łyżkę.
- Zrób coś pożytecznego i pomóż Janowi zająć moich chłop¬ców przez godzinkę lub dwie. Nie
mogą się doczekać, kiedy przekażą reszcie nowiny, a ja chciałabym, żeby Kirstie pierwsza
pomówiła z pozostałymi dziećmi.
- Myślisz, że to zajmie aż godzinę lub dwie?
- Nie, ale najpierw ja muszę porozmawiać z Kirstie. - Payton wyszedł, a Alice spojrzała na Kirstie. -
Doszłaś już do siebie, dziewczyno?
- Prawie - odrzekła Kirstie, na poły rozbawiona sposobem, w jaki Alice poradziła sobie z Paytonem,
a na poły zawstydzona faktem, że została przyłapana z męską ręką pod spódnicą. - On jest
strasznie uparty.
- O, tak - przyznała Alice. - Zawsze taki był. Jest też wygłodniały. Doprowadziłaś go do żałosnego
stanu. Żadna dziewczyna tak na niego nie działała. - Nagle ujęła dłonie Kirstie w swoje. - Ale nie
przyszłam o tym mówić. Chciałabym ci podziękować.
- Nie ma potrzeby. Chłopcy potrzebują rodziny, a wy chce¬cie im ją dać. Malcy też tego chcą, a to
jest najważniejsze.
- Będziemy traktowali ich jak własnych synów. Niczego im nie zabraknie.
- Wiem.
Alice odłożyła łyżkę i nerwowo wygładziła fartuch.
- Muszę wiedzieć, czy ... chłopcy zostali ... skrzywdzeni. Czy twój mąż ... no ... zrobił im jakąś
prawdziwą krzywdę.
Kirstie wątpiła, czy okrągła twarz Alice może stać się jeszcze bardziej czerwona i sama poczuła, jak
rumieniec wypływa jej na policzki.
- Nie. Było trochę ... cóż ... nie do końca niewinnych uścis¬ków i surowe kary, jeżeli dzieci
sprzeciwiły się choćby w naj¬mniejszym stopniu. Roderyk nie robił nic więcej dzieciom poniżej
ósmego roku życia. Zupełnie tak, jakby sam ustalił sobie taka zasadę i jej się trzymał. Sprowadzał
młodsze dzieci po to, by szkolić je według swoich upodobań. Dotykał je, a te dotknięcia powoli
stawały się coraz bardziej intymne i surowo karał za najmniejsze odrzucenie jego umizgów. Robił to
wszyst¬ko po to, by chłopcy, gdy już wydali mu się dostatecznie duzi, spełniali jego wolę bez
protestów. Z niektórymi to się udawało, z innymi nie.
- Zupełnie tak, jakby trenował psy - wymamrotała Alice i potrząsnęła głową.
- Roderyk potrafi bezbłędnie znaleźć w każdym słaby punkt, wyczuwa, co najbardziej przeraża jego
ofiary. W wypad¬ku większości dzieci to nie było trudne. Gdy już odkrył tę słabość, używał jej
przeciw tobie raz za razem, aż byłaś gotowa zrobić wszystko, żeby tylko uniknąć ponownego
cierpienia. Ale nigdy nie znalazł słabego punktu CalIurna. Parę razy wydawało się, że jednak mu
się udało, ale Callum szybko brał się w garść. Złamanie tego biednego chłopca stało się obsesją
Roderyka, dlatego tak długo nie mogłam go uwolnić. Zawsze był pilnie strzeżony, bo Callum nigdy
nie zaprzestawał prób ucieczki. A z wiekiem rosła w nim żądza zemsty.
- Dziwię się, że Roderyk nie próbował posłużyć się tobą dla złamania chłopca.
Kirstie westchnęła.
- Próbował, niedługo przed tym, zanim uwolniłam CalIurna. Wiedzieliśmy już wcześniej, że tego
spróbuje, więc wymogłam
na CalIumie przysięgę, że nie podda się bez względu na to, co Roderyk zrobi. I dotrzymał słowa.
Mój mąż próbował po¬służyć się mną .do złamania chłopca trzykrotnie, ale CalIum się nie ugiął,
przez co jego oswobodzenie stało się kwestią niecierpiącą zwłoki. Roderyk był wściekły i w końcu
zauważył, jak szybko CalIum rośnie, dostrzegł, że wkrótce chłopiec będzie mu równy wzrostem.
Wtedy zdecydował, że naj wyższa pora się go pozbyć.
Alice znowu potrząsnęła głową.
- Słucham tego, co mówisz, i wierzę w twoje słowa, ale jakaś część mnie wciąż nie może tego
pojąć.
- Wiem, o czym mówisz, sama przez to przeszłam. W każ¬dym razie twoi chłopcy nie zostali tak
bardzo skrzywdzeni. I, mimo że głęboko w sercu CalIurna na zawsze pozostaną blizny, zaczynam
dostrzegać, w jaki sposób można zaleczyć niektóre z jego ran.
- Tak, to chłopak o bardzo silnym ciele, sercu i umyśle. Niech zostanie z tobą.
- Cóż, chętnie bym go zatrzymała, ale wydaje się, że CalIum ma rodzinę, która zechce go przyjąć.
- MacMillanów. Sama zauważyłam podobieństwo, gdy tyl¬ko padło to nazwisko. Ale to nic nie
zmieni, nawet jeżeli zamieszka z nimi. Zawsze będzie do ciebie wracał, gotowy stanąć w twej
obronie. Wiesz, co mu się przydarzyło, i mimo to zawsze troszczyłaś się o niego, od samego
początku. Dla jego dobra znosiłaś ból i uwolniłaś go, ryzykując własne życie. Nie, CalIum należy do
ciebie. Moira i Robbie sami muszą wybrać, ale myślę, że oni także mogą zechcieć zostać przy
tobie. Cho¬ciaż, gdyby Moira mogła w tej chwili dokonać wyboru, myślę, że wybrałaby naszego
Paytona.
- Tak, jak każda inna kobieta. - Kirstie uśmiechnęła się blado, gdy Alice zachichotała. - Jeszcze
jedna rzecz, zanim pójdę pomówić z resztą dzieci. Spróbuj przekonać chłopców, żeby opowiedzieli
ci o tym, co zrobił Roderyk. Myślę, że dobrze
by było, gdybyście wiedzieli, jakie kary stosował wobec nich i jakie ich lęki wykorzystywał. To
może wam oszczędzić niemi¬łych chwil, gdybyście, ty albo Jan, przez przypadek znowu te lęki
wywołali.
- Tak zrobię. A ty idź, porozmawiaj z dziećmi. Wiem, że powiesz im wszystko, co należy.
Kirstie nie była tego taka pewna, gdy parę minut później, lekko drżąc, stanęła przed Callumem,
Moirą i Robbiem. W koń¬cu powtórzyła po prostu to, co powiedział Jan. Czekała na odpowiedź,
przyglądając się uważnie twarzom dzieci, ale nie dostrzegła w nich ani bólu, ani urazy.
- Cóż, ja nie jestem zaskoczony - powiedział CalIum, a dwoje młodszych dzieci skinęło potakująco
głowami. - Tamci chłopcy zawsze 19nęli do Alice. Na początku myślałem, że to ze względu na
jedzenie, ale potem zmieniłem zdanie.
- Wiecie, że oni wezmą was wszystkich, jeżeli zechcecie z nimi zostać?
- Och, tak. Myślę, że przez chwilę chcielibyśmy po prostu tu być, rozkoszować się tym, że jest nam
ciepło, mamy pełne brzuchy i miękkie łóżka. I jesteśmy tak bezpieczni jak nigdy dotychczas. -
Callum zerknął na młodsze dzieci, które szybko poparły jego słowa.
Kiedy weszli David, Alan i William, wszyscy próbujący mówić naraz, Kirstie poczuła łzy w oczach.
Trójka jej sierotek miała teraz przed sobą jasną, pełną miłości przyszłość. Na twarzach reszty dzieci
widziała jedynie szczęście i wiedziała, że nie będzie żadnych urażonych uczuć ani zazdrości.
Jednak Kirstie zastanawiała się, jaką przyszłość widzieli dla siebie Robbie, Moira i CalIum.
Wydawali się zupełnie usatysfak¬cjonowani obecnym stanem rzeczy, ale gdy sprawa Roderyka
zostanie rozwiązana, trzeba będzie podjąć jakąś decyzję. Jeżeli dzieci myślały, że wszyscy będą
dalej mieszkali w domu Payto¬na, będzie musiała sprowadzić je na ziemię. Payton był jej
bohaterem i kiedy uśmierci smoka, zniknie z ich życia.
Ta świadomość leżała jak zimny kamień na jej sercu przez resztę dnia. Zanim zamknęła za sobą
drzwi sypialni, czuła się tak, jakby ten chłód przeniknął całe jej ciało, aż do szpiku kości i wątpiła,
czy czekająca na nią gorąca kąpiel zdoła ją rozgrzać. Nigdy nie zastanawiała się tak naprawdę, jak
to wszystko się skończy. Znalazła dla siebie miejsce w życiu Paytona, planowa¬ła z nim upadek
Roderyka i nigdy do końca nie zdawała sobie sprawy, że ich wspólne dni są policzone.
Położyła dłoń na sercu tak, jakby mogła osłonić je przed bólem, który już zadomowił się głęboko w
jej duszy. Nagle stało się jasne, że choć walczyła tak wytrwale, by utrzymać Paytona z dala od
swego łoża, nie udało jej się utrzymać go z dala od swego serca. Czyste szaleństwo, pomyślała,
wzdychając. Nie dość, że wciąż tkwiła w beznadziejnym małżeństwie, to jeszcze teraz
zaangażowała się w beznadziejną miłość. Mogła jedynie bardzo się starać, żeby nikt się nie
zorientował, jaka była głupia.
Nie, rozważała, jest jeszcze jedna rzecz, którą mogła zrobić.
Kirstie podeszła do skrzyni pełnej damskich strojów, którą postawiono w jej pokoju. Za chwilę
uniosła koszulę nocną do góry i zarumieniła się. Szatka zrobiona była z najdelikatniej¬szego,
najczystszego płótna, obszytego jedwabiem i wstążkami. Najwidoczniej jedna z członkiń rodu
Paytona lubiła kusić swe¬go męża.
- Tyle że ona pewnie miała to, co potrzebne, by skusić mężczyznę, nie tak, jak ty, chudy głuptasie -
wymruczała pod nosem Kirstie, po czym potrząsnęła głową i zaczęła zdejmować ubranie. Jednego,
czego mogła być pewna, to że Payton jej pożądał. Zaledwie parę godzin temu, w kuchni, ocierał o
nią dowód tego pożądania. Widziała to pragnienie w jego pięknych oczach, słyszała w każdym,
szeptanym przez niego uwodziciel¬skim słowie.
- A zatem wezmę to, co mi oferuje - powiedziała stanowczo, dokładnie się szorując. - Skoro to
wszystko, co może mi dać, przyjmę jego ofertę i będę brała, aż się nasycę.
Od pięciu lat była mężatką, nikt jej nie uwierzy, że jest dziewicą, nawet gdy przerażająca prawda o
Roderyku wyjdzie na jaw. Nie było też potrzeby, by zachowywała czystość na wypadek
unieważnienia małżeństwa, bo żadnego anulowania nigdy nie będzie. Ta bitwa skończy się
śmiercią, jej lub Rodery¬ka. Czy Kirstie naprawdę chce umrzeć, nie zasmakowawszy namiętności,
jaka mogłaby połączyć ją i Paytona? Nie. Jej miłość była zaborcza. Chciała dostać wszystko, ale
rozsądek podpowiadał jej, że wyciąga rękę po księżyc. Zatem weźmie tyle, ile może, wszystko, co
Payton zechce jej dać. Przynajmniej kiedy to wszystko się skończy, będzie miała piękne
wspomnie¬nia, które pomogą złagodzić ból serca.
Skończyła wieczorną toaletę, włożyła koszulkę, związała wilgotne jeszcze włosy jedwabną wstążką
i gdy spojrzała na siebie, poczuła, jak jej odwaga znika. Mimo że koszula sięgała do samej podłogi,
skrywała bardzo niewiele. Kirstie miała zamiar nagrzeszyć, a ten strój idealnie się do tego nadawał.
Targały nią wątpliwości i Kirstie postanowiła szybko znaleźć się w ramionach i łożu Paytona, zanim
zmieni zdanie.
ROZDZIAŁ 8
Payton rozparł się na krześle i sączył wino. Nic nie szło po jego myśli. Roderyk wciąż chodził wolny
i nietknięty,
choć powinien zostać kompletnie sam, wszyscy mieli go uni¬kać. Ludzie albo nie wierzyli w słowa
Paytona, albo byli za¬trważająco obojętni lub też bali się wychylać. Payton wiedział, że w walce z
takim złem najważniejsza jest cierpliwość, ale zaczynało mu jej brakować. Za każdym razem, gdy
któreś z dzieci drgnęło lub w ich oczach ciemny cień przykrywał słodką niewinność, Payton pragnął,
by sir Roderyk MacIye był martwy.
A najbardziej przygnębiający był fakt, że wszystkie próby uwiedzenia Kirstie poszły na marne.
Minęły równo dwa tygodnie od chwili, w której przysiągł sobie, że Kirstie znajdzie się w jego łożu, a
ono nadal było zimne i puste, gdy kładł się do niego wieczorem. Kirstie nie okazywała mu chłodu,
ale opierała się jego zakusom z frustrującym uporem. Z jednej strony Payton cieszył się, że
dziewczyna nie okazała się łatwą zdobyczą. Miał już takich stanowczo zbyt wiele. Z drugiej jednak
strony wcale nie był z tego zadowolony. Payton był ciekaw, czy mężczyzna może doznać trwałego
uszczerbku na zdrowiu z powodu permanentnej erekcji.
Cichy odgłos otwieranych drzwi sypialni oderwał go od tych ponurych myśli. Miał nadzieję, że Jan
nie zamierzał znowu z niego drwić lub go besztać. Ten człowiek znajdował stanow¬czo zbyt wielką
przyjemność w niepowodzeniach Paytona, poza tym wyrażał dezaprobatę wobec wysiłków, by
zaciągnąć Kirstie do łoża.
Gdy Kirstie wśliznęła się do pokoju, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi, Payton o mało nie
upuścił kielicha. Nic spusz czając z niej wzroku, dokończył wino i niepewnie macał ręką, aż udało
mu się odstawić pusty puchar na stolik. Obciągnął ukradkiem koszulę, by ukryć boleśnie widoczny
dowód, że nie może przebywać w tym samym pokoju co Kirstie i jej nic pragnąć. Zwłaszcza gdy ten
pokój był sypialnią, a ona miała na sobie jedynie cieniutką koszulę.
- Czy coś nie tak z dziećmi? - zapytał, wcale nie zdziwiony swym zachrypniętym głosem, raczej
zaskoczony, że w ogóle zdołał wydobyć z siebie sensowne słowa.
- Nie, wszystkie śpią - odrzekła miękkim, lekko drżącym głosem.
- Więc dlaczego tu jesteś?
Kirstie wzięła głęboki oddech, by się opanować i była zado¬wolona z pewnego i spokojnego
brzmienia swego głosu, gdy odpowiedziała:
- Chcę, żebyś się ze mną kochał.
Zapadła przytłaczająca cisza. Kirstie spodziewała się róż¬nych reakcji na swoje obwieszczenie, ale
w żadnym wypadku nie przewidziała, że Payton może po prostu siedzieć i patrzeć na nią bez
słowa, jak ktoś, kto przed chwilą otrzymał cios w głowę. Albo, dodała w myślach, spoglądając na
jego puchar, jakby tylko jeden łyk dzielił gOI od popadnięcia w pijacką nieświado¬mość.
Zmarszczyła brwi. Przez te trzy tygodnie, odkąd go poznała, nie zauważyła, że Payton coraz
częściej zaglądał do kielicha.
- Piłeś? - zapytała.
- I to dosyć często, przez ostatnie trzy tygodnie - odrzekł, zastanawiając się, dlaczego wciąż siedzi
na tym krześle zamiasl porwać ją prosto do łóżka.
- Ach, więc jesteś pijany. - Chciało jej się płakać z rozczarowania, nie była pewna, czy znajdzie
dosyć odwagi, hy jeszcze raz złożyć mu taką propozycję.
- Wydawało mi się, że nie, ale teraz nie jestem już tego taki pewien. Powtórz proszę, z jakiego
powodu tu przyszłaś.
- Muszę?
- Och, tak, musisz.
- Chcę, żebyś się ze mną kochał.
Payton podniósł się powoli i ruszył w jej kierunku. Sam dźwięk tych słów w jej ustach wzbudził w
nim takie pożądanie, że był zaskoczony, iż w ogóle może iść. Ale kres długich, pełnych bolesnego
oczekiwania, dni i nocy nadszedł tak nie¬spodziewanie, że nie mógł do końca w to uwierzyć. Złapał
ją za szczupłe ramiona i przycisnął usta do jej czoła.
- Jeszcze raz - wyszeptał. - Powiedz to jeszcze raz.
- Chcę, żebyś się ze mną kochał - powtórzyła cicho i zarumieniła się, gdy odchylił się lekko, by na
nią spojrzeć. - Nie rozumiem, dlaczego prosisz mnie, bym to powtarzała. Przecież do tego właśnie
usiłowałeś mnie skłonić przez ostatnie tygod¬nie, prawda? Jezu, chyba nie zmieniłeś zdania?
- Nie, oczywiście, że nie zmieniłem zdania. Od chwili, w której cię poznałem, byłem wręcz
sparaliżowany pożą¬daniem.
- Och, tak? Odniosłam wrażenie, że gdy się poznaliśmy, właśnie miałeś wspiąć się do lady Praser.
- No dobrze, odkąd pierwszy raz zobaczyłem cię przy świet¬le, bez całego tego błota i wodorostów.
Kirstie zadrżała lekko. Już sama myśl, że ten piękny m꿬czyznajej pragnie, wystarczyła, by
wzbudzić w niej pożądanie. Powoli otoczyła ramionami jego szyję w nadziei, że Payton pospieszy
się i jak najszybciej zabierze do tego, z czego tak słynął. Wciąż obawiała się, że zbyt długie
wahanie może jednak wpłynąć na zmianę jej postanowienia.
- A co z unieważnieniem małżeństwa? - zapytał, głaszcząc jej okryte cienkim materiałem plecy.
- Zdałam sobie sprawę, że to już nie jest możliwe. - Zaczęła rozwiązywać jego miękką, płócienną
koszulę. - Tylko śmierć
może zakończyć nasze małżeństwo. I tak musiałabym ujawnić, że żyję, by uzyskać unieważnienie.
- Rozchyliła jego koszulę myśląc, że to grzech, by mężczyzna miał tak piękną skórę. - Ale
domyślam się, że ty od początku o tym wiedziałeś. - Pocałowała delikatnie jego pierś, a Payton
zadrżał i objął ją mocniej, przyciągając bliżej do siebie. - Od samego początku podej¬rzewałam, że
w tym planie tkwi jakiś błąd, jednak ty nigdy go nie wytknąłeś.
Payton przytulił ją mocno.
- Doszedłem do wniosku, że to jedynie wymówka, by trzy¬mać mnie z dala od siebie. - Zacisnął
zęby, próbując zyskać kontrolę nad swym pożądaniem i pozwolić, by Kirstie nadal dotykała jego
ciała. - Nie martwisz się już tym, że cudzołożysz? Zrozumiałaś nareszcie, że nie jesteś jego
prawdziwą żoną i że nigdy nią nie byłaś?
- Paytonie, dlaczego przypominasz mi wszystkie powody, dla których nie powinnam tu być? -
zapytała.
- Bo jestem idiotą?
- Cóż, nigdy nie byłabym na tyle nieuprzejma, żeby przyznać ci rację, ale ...
- No tak. Jeszcze jedno pytanie, zanim zedrę z ciebie ten skromny kawałek płótna, który masz na
sobie. Jesteś pewna, że sir Roderyk nigdy nie skon~umował waszego małżeństwa?
- Nie, nigdy. Jestem dziewicą, ale nie ignorantką.
- Dlaczego?
- Czy to nie jest już drugie pytanie?
- Dlaczego?
Kirstie westchnęła i wbiła wzrok w ścianę, czując, jak na policzki wypływa jej rumieniec.
- Mówiłam ci, że w wieku piętnastu lat wyglądałam jak dziecko. Tak naprawdę, byłam jeszcze
dzieckiem, bardzo póź¬no stałam się kobietą, ale kazałam zachować to w tajemnicy tym paru
osobom, które wiedziały. Stało się to w naszą noc poślubną. Roderyk nie dał mi szansy, żebym go
ostrzegła, i odkrył moją kobiecą dolegliwość w dosyć kłopotliwych okolicznoś¬ciach.
- Chcesz powiedzieć, że ty ...
- Tak. Nie miałam wtedy o niczym pojęcia, a on najwyraźniej zebrał się w sobie i zacisnął zęby,
gotowy wypełnić swój obowiązek tak szybko, jak to tylko możliwe. Wszedł chwiej¬nym krokiem do
mojej sypialni, mamrocząc coś o małżeńskich obowiązkach i dziedzictwie. Byłam gotowa
powiedzieć mu, co się stało, ale on bez przerwy wciskał mi język do ust. Wtedy uniósł moją koszulę
nocną. Zwymiotował na łóżko i uciekł z pokoju. Po tym zdarzeniu zaczęłam wyglądać bardziej
kobie¬co i nie byłam już tak podobna do dziecka. Po tamtej nocy Roderyk podjął jeszcze raz lub
dwa pewne wysiłki, ale nigdy nie udało mu się zajść daleko. Na początku myślałam, że to moja
wina, że wydaję mu się odpychająca.
- Głuptasek. - Zaczął całować jej szyję, wdychając głęboko świeży zapach jej skóry.
- Cóż, po tym, jak dwóch z jego ludzi usiłowało mnie uwieść, doszłam do wniosku, że wina nie leży
po mojej stronie. Chodziło o niego. Wtedy zauważyłam, że wśród służby jest bardzo niewiele
kobiet, a jeszcze mniej ma do Roderyka bezpo¬średni dostęp, i doszłam do wniosku, że mój mąż
woli m꿬czyzn. To wyjaśniało także, dlaczego był na mnie coraz bardziej zły, ajego obojętność
zamieniła się w pełną brutalności pogar¬dę, nawet nienawiść.
- Może myślał, że żona go uleczy,
- Może. Albo miał nadzieję, że jeżeli uda mu się spłodzić potomstwo, łatwiej mu będzie ukryć swe
prawdziwe skłonności przed światem.
Sposób, w jaki Payton całował jej twarz, szyję, sprawiał, że Kirstie czuła, jak pożądanie pulsuje w
jej żyłach z oszałamiają¬cą prędkością. Nie chciała już więcej rozmawiać. Pragnęła, żeby oboje byli
nadzy, chciała czuć delikatną pieszczotę jego dłoni na swej skórze i sama dotykać jego ciała.
Kirstie prze-
czuwała, że Payton starał się postępować powoli, delikatnie, by ukoić jej ewentualne dziewicze lęki
lub może uwolnić ją od resztek wątpliwości. Nie wiedziała, jak ma mu powiedzieć, że nie
potrzebuje, a nawet nie chce, takiej delikatności. Od dwóch tygodni obiecywał jej raj i w końcu
nadeszła pora, by spełnił obietnice.
Tak, jak mu powiedziała, była dziewicą, ale nie była ignoran¬tką. Może nie wiedziała dokładnie, co
powinni ze sobą robić, ale rozumiała, że pragnienie, które czuła, musi zostać zaspokojone. W noc
poślubną była gotowa znieść wszystko dla dobra rodziny i w nadziei na poczęcie dziecka. Teraz
pragnęła tego mężczyzny z całego serca. Właśnie to uczucie chciał wzbudzić w niej Payton i gdy
już mu się udało, zwlekał.
Gdy Payton ją pocałował, Kirstie otoczyła jego szyję ramio¬nami i pozwoliła, by ogarnął ją żar,
wzniecony zręcznymi ruchami jego języka. Dopiero chwilę po zakończeniu pocałun¬ku zdała sobie
sprawę, że Payton zdjął z niej nocną koszulę. Zacisnął lekko dłonie na jej ramionach i odsunął
trochę od siebie, by móc się jej przyjrzeć. Kirstie poczuła nagłą ochotę, by zakryć się rękami, ale w
tym, co mieli za chwilę zrobić, nie było miejsca na wstyd. Gdy ich spojrzenia znowu się spotkały,
Kirstie zadrżała pod siłą pożądania, którą dostrzegła w jego oczach.
Payton walczył z chęcią, by posiąść ją od razu. Jej skóra miała kolor nieskazitelnej kości słoniowej.
Piersi miała małe, ale ideal¬ne, szczupłą talię, płaski brzuch, a biodra wąskie, ale doskonałe¬go
kształtu. Szczupłe nogi były długie, niezwykle zgrabne i silne. Widok kępki czarnych kędziorków,
osłaniających kobie¬cą miękkość, sprawił, że Payton zadrżał jak niedoświadczony młodzian.
Zaczął zdejmować ubranie w nadziei, że to zadanie pomoże mu odzyskać choć odrobinę kontroli.
Kirstie zacisnęła dłonie, bo Payton, jej zdaniem, rozbierał się o wiele za wolno. Musiała użyć całej
siły woli, by go nie dotknąć, gdy zdjął koszulę. Miał szczupłe, muskularne ciało i delikatną skórę o
złotym odcieniu. Zdjął buty i bieliznę, a Kirstie zaczęła mieć trudności z oddychaniem. Nogi miał
długie i mocne, porośnięte jasnorudymi włosami, które pod¬kreślały złoty odcień jego skóry.
Jednak to, od czego naprawdę nie mogła oderwać wzroku, wyrastało z kępy kasztanowatych
włosów poniżej jego brzucha. Męskość Roderyka nigdy nie wyglądała tak imponująco. Kirstie
zaczęła przypuszczać, że część sławy doskonałego kochanka Payton zawdzięczał temu, że natura
obdarowała go hojniej niż większość mężczyzn. Nie sądziła, by coś tak wielkiego mogło naprawdę
się w niej zmieś¬cić. Być może, gdy ludzie szeptali, że Payton Murray potrafił sprawić, by kobiety
krzyczały, nie mieli na myśli krzyku roz¬koszy.
Wyraz konsternacji na twarzy Kirstie i lekka panika w jej oczach ostudziły wrzącą krew Paytona i
pomogły mu odzyskać nieco samokontroli. Wziął ją w objęcia, uniósł lekko i zaniósł do łóżka, po
czym położył się obok niej i pocałował. Ku jego uldze, jej niepokój nie stłumił namiętności, bo
zareagowała na jego pieszczoty tak samo szybko jak zawsze.
Cały głód i pożądanie, które wzbudzał w niej przez ostatnie trzy tygodnie, zalały ją gorącą falą, gdy
wypróbowywał swe uwodzicielskie sztuczki na jej piersiach. Wsunął jej dłoń mię¬dzy uda. Jego
długie palce jednocześnie koiły i podniecały gorący ból, który tam czuła. Payton wymruczał coś o
tym, że musi się upewnić, czy ona jest na niego gotowa, i Kirstie nagle zdała sobie sprawę, że jest.
Absolutnie, kompletnie gotowa. Przygotowywała się do tego od chwili, w której jej oczy pierw¬szy
raz spoczęły na tym mężczyźnie.
- Paytonie! - zawołała, wyginając się w łuk, gdy wsunął w nią palec.
- Och, dziewczyno, jesteś już bardzo gotowa - powiedział, szykując się, by w nią wejść. - Ale to i tak
może odrobinę boleć.
- Nieważne - niemal warknęła i objęła go nogami.
Wtedy, na ułamek sekundy, ukłucie bólu zaćmiło w niej dzikie pożądanie. Kirstie zamarła, skupiona
każdym zmysłem na połączeniu ich ciał.
- Wszystko w porządku? - zapytał Payton przez zaciśnięte zęby, walcząc z nieposkromioną ochotą,
by zacząć się ruszać.
Kirstie uniosła lekko nogi, poczuła, jak on wsuwa się w nią jeszcze głębiej, i zadrżała.
- Och, Boże, oczywiście, że tak. Prawdę mówiąc, nigdy nie czułam sie lepiej, ale wydaje mi się, że
będziesz musiał jeszcze trochę popracować, jeżeli mam zobaczyć ten raj, który od tak wielu dni mi
obiecujesz.
- Och, dziewczyno, jesteś cudowna. - Tylko tyle zdołał powiedzieć, zanim zalała go fala
namiętności.
Kirstie uśmiechnęła się i przesunęła stopą wzdłuż łydki Pay¬tona. Jej ciało wciąż płonęło, ale bliski
omdlenia stan, w który popadła, już minął. Skoro Payton potrafił doprowadzić kobietę do takiego
roznamiętnienia, dziwne było, że damy nie ustawiały się w kolejkę pod jego drzwiami.
Powinna przestać myśleć o wszystkich kobietach, z którymi dzielił łoże. Takie myśli były bolesne, a
ona nie chciała, by cokolwiek zepsuło te krótkie chwile, które miała spędzić z Pay¬tonem. Jeżeli
mogła wyciągnąć jakieś wnioski z wyuzdanych szaleństw, jakimi się przed chwilą rozkoszowała,
Payton musiał mieć rację, mówiąc, że jest namiętną kobietą, i Kirstie zamie¬rzała czerpać z tego
pełną radość. O tak, pomyślała, naj wyższa pora, żeby zaczęła pławić się w rozkoszy, przecież
ciąży na niej wyrok śmierci.
Delikatne pieszczoty Kirstie sprawiały Paytonowi ogromną przyjemność, gdy tak leżał i czekał, aż
jego oddech i puls wrócą do normy. Miał nadzieję, że znajdzie wtedy siłę, żeby się poruszyć. Czuł
się tak, jakby przelał całą swą żywotność w jej drobne, gibkie ciało. Finał był tak potężny i
wstrząsający jak nigdy dotąd. Podejrzewał, że powinien nad tym pomyśleć, i być może później to
zrobi, ale na razie zastanawiał się tylko, czy istniała choćby najmniej sza szansa, by mógł tej nocy
jeszcze raz kochać się z Kirstie.
W końcu znalazł wystarczająco dużo siły, by pogłaskać ją po biodrze i poczuł, jak Kirstie tuli się do
niego. Mała Kirstie MacIye była chyba najbardziej namiętną i czułą kobietą, jaką kiedykolwiek znał.
W pełni oddała się namiętności w jego ramionach. W jej zachowaniu nie było fałszu. Payton czuł
się błogo wyczerpany. Chciał porównać ją do którejkolwiek z ko¬biet, z którymi dzielił łoże, ale w tej
chwili żadnej z nich nie mógł sobie przypomnieć.
Gdy Payton wysunął się z jej objęć i wstał, Kirstie poczuła delikatne ukłucie paniki. Myślała, że
oboje milczeli, bo byli zbyt wyczerpani, by mówić, ale teraz zaczęła się zastanawiać, czy nie zrobiła
czegoś nie tak, a może była zbyt wyuzdana i tym zraziła go do siebie. Pomimo zakłopotania tak
intymnym ges¬tem, poczuła ulgę, gdy okazało się, że Payton poszedł tylko po szmatkę i wodę, by
ich oboje obmyć. Gdy wsunął się z po¬wrotem do łóżka i położył obok niej, Kirstie musiała użyć
całej siły woli, by się na niego nie rzucić.
- Powinnam wrócić do swojej sypialni - powiedziała lekko drżącym głosem, bo Payton skubał jej
ucho, wzbudzając na nowo pożądanie, które uważała za w pełni zaspokojone.
- Nie. - Payton otoczył ramionami jej talię. - Od dzisiaj będziesz spała ze mną.
- Ale wtedy wszyscy będą wiedzieli, co robimy. Wziąwszy pod uwagę dźwięki, jakie wcześniej
wydawała, uznał za zabawne, że Kirstie teraz szeptała i sądziła, że jej wizyta w jego sypialni
stanowi tajemnicę. Ale nie zamierzał nic mówić na ten temat, bo obawiał się, że, zakłopotana,
następnym razem będzie cicho, a jej okrzyki rozkoszy wyjątkowo na niego działały.
- Nie, zostaniesz tutaj.
- Ale ...
Pocałował ją szybko i mocno.
- I tak wszyscy będą wiedzieli, że jesteśmy kochankami, nawet jeżeli wrócisz teraz do swojego
łóżka. Nie będą mieli ci tego za złe. Po tym wszystkim, co zrobiłaś dla dzieci, musiała¬byś
zgrzeszyć dużo bardziej, by stracić ich szacunek. I mogę cię zapewnić, zanim sama o tym
wspomnisz, że nie, nie będą uważali cię za jeszcze jedną z moich kobiet. - Obrysował palcem jej
sutek, wniebowzięty, gdy szybko stwardniał od jego dotyku, zapraszając do pocałunku.
- Dzieci - zaczęła, starając się ignorować jego pieszczoty.
- Są zbyt małe, by widzieć w tym cokolwiek złego, lub
choćby zrozumieć. Cóż, oprócz CalIurna, który nie potępi cie¬bie, ale może mieć mi za złe. -
Zaczął pokrywać jej krągłe, małe piersi lekkimi pocałunkami. - Wydaje mi się, że ten chłopak
przechodzi pierwszą młodzieńczą miłość, więc będę musiał postępować z nim delikatnie.
Kirstie zaczęła podejrzewać to samo.
- Powiedział mi, że powinnam zrobić to, co uczyni mnie szczęśliwą.
- Ach, więc już rozmawiałaś z nim na ten temat?
- Sam zaczął tę rozmowę. W takich chwilach trudno jest pamiętać, że to tylko jedenastolatek.
- Pod względem wieku i wzrostu, ale nie w umyśle i sercu. Nie sądzę, żeby Callum był dzieckiem
dłużej niż przez pierwszy rok swego życia. Przemocą i pOlzuceniem pozbawiono go dzieciństwa.
Myślę, że część uczuć, które do ciebie żywi, wzięła się po prostu stąd, że jesteś dla niego dobra.
Wkrótce jego emocje uspokoją się i będą bardziej przypominać miłość, którą darzy się matkę,
siostrę lub ciotkę.
- To byłoby miłe. - Kirstie zastanawiała się, jak Payton może mówić, gdy ona powoli odchodzi od
zmysłów.
Przesunęła palcami po jego włosach i skierowała dłoń w stro¬nę bioder. Dotykjego skóry był
cudowny. Chciała pokryć jego ciało pocałunkami, ale nie była pewna, czy damie przystoi takie
zachowanie. Prychnęła w duchu, gdy cichutki głos w głowie poinformował ją cierpko, że dama nie
leżałaby w łóżku z m꿬czyzną, który nie był jej mężem, ani nie oddawałaby się grzesz¬nym
uciechom z taką pasją i zaangażowaniem. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było zrobienie czegoś,
co zniechęci Paytona do niej, ale skoro on dotykał jej bez skrępowania, to znaczy, że dotykanie
było dozwolone. Kirstie zsunęła dłoń z biodra Payto¬na i zacisnęła palce wokół jego członka.
- Jezu - wyszeptał Payton, gdy poczuł jej dotyk.
- Czy to bolało? - Rozluźniła uścisk, lecz on szybko naprowadził jej dłoń z powrotem.
- Nie, przez chwilę było mi wręcz za dobrze. Głaszcz mnie, moja piękna. - Zadrżał i zamknął oczy,
gdy Kirstie spełniła jego prośbę. - Nie jestem pewien, czy dam radę rozkoszować się tym dłużej.
- Nigdy nie myślałam, że dotyk może sprawić tyle przyjem¬ności.
- Ja też nie. Zbyt wiele. - Delikatnie zatrzymał jej dłoń, zastanawiając się, co się stało z
samokontrolą, w której stał się mistrzem przez ostatnie lata. - Czy jesteś obolała? - zapytał,
głaszcząc jej napięty brzuch.
- Nie. A powinnam?
- Tak, możesz być rano. - Drażnił językiem jej twarde sutki i zachwycał się cichymi jękami rozkoszy.
- Zatem będę martwiła się tym rano. - Kirstie schwyciła jego szerokie ramiona, kiedy Payton wziął
głęboko w usta jej twardy sutek. - Chyba znowu jestem podniecona - sapnęła, gdy prze¬niósł
uwagę na jej drugą pierś. - Bardzo, bardzo podniecona.
- Bardzo, bardzo? - Pocałował jej brzuch i wsunął palce w gorące, wilgotne pożądanie między
pięknymi udami. - Och, tak. Jesteś tak cudownie wrażliwa, moja piękna. Tak gorąca i dzika w swej
namiętności.
- Przepraszam - powiedziała, myśląc gorączkowo, jakim cudem udaje jej się utrzymać na wodzy
szaloną pasję, którą wywoływał w niej jego dotyk.
- Nie, nie przepraszaj. To piękne i oszałamiające.
Powoli połączył ich ciała, jej cichy jęk zabrzmiał jak słodka muzyka w jego uszach. Kirstie uniosła
pośladki i przyjęła go głębiej, wykazując naturalne zdolności, które pozbawiły Payto¬na tchu. Przy
odrobinie doświadczenia Kirstie mogła okazać się zabójcza.
Payton znalazł w sobie na tyle siły, by tym razem obser¬wować Kirstie. Wyraz nieskrępowanej
rozkoszy na jej twarzy był najbardziej zmysłową rzeczą, jaką w życiu widział. Ot¬worzyła oczy,
napotykając jego spojrzenie i Payton poczuł gorące ukłucie pożądania.
- Tym razem ja przejmuję kontrolę - powiedział, nie do końca pewny, komu to obiecuje.
- Czy to ważne? - zapytała zachrypniętym głosem.
- Kontrola pomaga przyjemności trwać dłużej.
- Och, to brzmi naprawdę cudownie.
Wtedy chwyciła go palcami za włosy i przyciągnęła jego usta do swoich. Przycisnęła pięty do jego
pleców, wygięła w łuk biodra i wzięła go głęboko w siebie. Gdy Payton czuł, jak słabe więzy jego
kontroli pękają, był bardzo zadowolony, że Kirstie ma na tyle mało doświadczenia, by nie rozumieć
mocy swej własnej potęgi. Jeżeli kiedykolwiek pojmie znaczenie swojej siły i zrobi z niej właściwy
użytek, Payton może stać się jak miękka glina w jej małych rączkach.
ROZDZIAŁ 9
- Jak się czuje mały Simon? - zapytała Kirstie, gdy tylko razem z Callumem odeszła na bezpieczną
odległość od sierocińca.
- W miarę dobrze - odrzekł Callum, opierając się o ścianę jednego z budynków, stojącego w zaułku,
w którym się ukryli. - Ta głupia kobieta każe dzieciom pracować ciężej niż kiedyko¬lwiek. Boi się,
by ktoś ich nie przyłapał na oddawaniu chłopców Roderykowi i chce wycisnąć jak najwięcej
pieniędzy z dziecię¬cego potu. Suka.
Kirstie zgadzała się całym sercem z ostatnim słowem Cal¬luma. Kiedy pierwszy raz usłyszała o
domach opieki dla osiero¬conych i porzuconych dzieci, uznała to za cudowny pomysł. Większość
maluchów, opuszczonych przez rodzinę, pozosta¬wała pod niedbałą opieką kościoła albo
pracowała jak niewol¬nicy dla tego, kto zdołał je schwytać i zatrzymać w domu. Ten sierociniec
prowadzili Darrochowie, korzystając z pieniędzy, które zarobiły przyuczane do zawodu dzieci, lub z
datków, składanych przez dobrych czy obarczonych poczuciem winy ludzi.
Złudzenia prysły, gdy zaczęła zbierać informacje na ten temat. Sierociniec był prowadzony
skandalicznie, dzieciom zapewniano jedynie to, co absolutnie niezbędne do życia, a bie¬dactwa
pracowały ponad siły, by napełnić sakiewki Darrochów. Dzieci były sprzedawane każdemu, nawet
ludziom pokroju Roderyka. Kirstie nie chciała myśleć o losie, który spotykał pozostałe sieroty.
Jednak, bez względu na to, jak bardzo tego pragnęła, nie mogła pomóc wszystkim.
- Coś mi się wydaje, że jak tylko pozbędziemy się Roderyka, będę musiała zainteresować się
Darrochami - mruknęła pod nosem.
- Tak, to podłe męty.
- Ale mój mąż nie jest już tam mile widziany, prawda?
- I tak, i nie. Boją się, że ktoś może ich przyłapać, jak dobijają z nim targu, i zechce dokładniej
sprawdzić, w jaki sposób opiekują się dziećmi.
- Wtedy, być może, sami podcięliby sobie gardła, alc nie chciałabym, aby nawet jedno dziecko przy
tym ucier¬piało.
- Ona pierwsza się ugnie. Jest chciwa na każdy grosz, który dostaje za dzieci. Simon powiedział, że
Roderyk przyszedł raz do sierocińca, ale pan Darroch prosił go, by trochę odczekał, błagał o
cierpliwość.
Kirstie ruszyła w drogę powrotną do domu Paytona. Była taka zmęczona, wyczerpana do cna
nieszczęściem, które wydawało się nieodłączną częścią całego, otaczającego ją świata. Bogaci
robili tak niewiele, a ci, którzy chcieli pomóc, tak jak ona, nie mieli albo wpływów, albo pieniędzy,
żeby cokolwiek zmienić. Wyciągnęła z bagna tylko dziesięcioro dzieci, a i tak wyczerpała swoje
niewielkie zasoby. Pragnęła z całej duszy zamknąć oczy na otaczające ją nieszczęście i czerpać
satysfakcję z tego, co udało jej się osiągnąć. Z tych ponurych myśli wyrwał ją dopiero Callum, który
ujął jej dłoń i ścisnął lekko.
- Zrobiłaś wszystko, co mogłaś, milady - powiedział. - Ry¬zykowałaś dla nas życie. Niewielu ludzi
by się na to zdobyło.
- Właśnie to mnie tak bardzo zasmuca. Zbyt wiele dzieci potrzebuje pomocy, a przecież nie
powinno tak być. Wychowa¬no mnie w wierze, że opieka nad dziećmi jest obowiązkicm dorosłych.
To dzieci są przyszłością, one zastąpią starych i sla bych. Życiu małego dziecka zagraża tak wiele
niebczpie czeństw, że te, które są dostatecznie silne, by przetrwać i rosnąć, powinny być
hołubione. Nie mogę pojąć, dlaczego tak wiei" ludzi nie potrafi tego zrozumieć.
- Biedacy mają wystarczająco dużo własnych dzieci, a bo¬gaci troszczą się tylko o potomków
własnej krwi.
- A czasami nawet o nich nie.
Callum skinął głową, na jego twarzy malował SIę wyraz dojrzałej powagi.
- Kiedy dorosnę, będę troszczył się o tak wiele dzieci, jak to tylko będzie możliwe. Może, jeżeli będę
pracował wystarczają¬co ciężko, uda mi się wybudować wielki dom dla sierot i po¬rzuconych
dzieci.
- Jesteś dobrym człowiekiem, Callumie. - Chłopiec wypiął dumnie cherlawą pierś.
Jednak ta chwila spokoju została nagle zakłócona, gdy dwóch mężczyzn weszło chwiejnie w
uliczkę, którą szli Kirstie i Cal¬lum. Najwyraźniej przed chwilą opuścili piwiarnię, bo nie trzymali się
zbyt pewnie na nogach. Mimo największych wysił¬ków, kobieta i chłopiec nie mieli szans, by
uniknąć spotkania. Jeden z mężczyzn przewrócił Calluma i gdy Kirstie ruszyła, by pomóc chłopcu
wstać, drugi nieznajomy zatoczył się i pchnąłją mocno na ścianę karczmy.
Kirstie, oszołomiona, odsunęła się od ściany i poczuła, że coś ciągnie ją za włosy. Przerażona
sięgnęła ręką do czapki, ale było już za późno. Szybko zerwała nakrycie głowy z wystającego,
drewnianego kołka, o który czapka się zaczepiła i wcisnęła ją z powrotem na głowę, ale
nadaremnie, włosy już opadły jej na ramiona, zdradzając jej płeć. Obaj mężczyźni wpatrywali się w
dziewczynę, wyraźnie ją rozpoznając. Kirstie zdała sobie sprawę, że ma przed sobą łańcuchowe
psy Roderyka, i poczuła, jak krew lodowacieje w niej z przerażenia.
- Uciekaj! - rozkazała Callumowi, nie spuszczając wzroku z mężczyzn, którzy tak wiernie służyli
Roderykowi.
- Proszę, proszę, czyż to nie jest mała żonka naszego pana? - powiedział Gib, ukazując w
uśmiechu zepsute zęby.
- Och, pan będzie z nas zadowolony. - Wattie podrapał się po brzuchu i obrzucił Kirstie
spojrzeniem, od którego ścierpła
jej skóra. - Oczywiście nie będzie zbyt szczęśliwy gdy SIę dowie, że ta suka wciąż żyje.
- Już niedługo.
W chwili, w której Gib wyciągnął rękę w jej stronę, Kirstie uniosła stopę i z całej siły kopnęła go
prosto w krocze. W tym samym momencie Callum wbił od tyłu wielki kij pomiędzy grube nogi
Wattiego, Obaj mężczyźni wrzasnęli i powoli opadli na kolana. Kirstie rzuciła się do ucieczki i biegła
tak szybko, jak tylko mogła, a Callum pędził tuż obok niej.
- Wydawało mi się, że kazałam ci uciekać - powiedziała, gdy biegli w dół ulicy, słysząc za plecami
pełne wściekłości wrzaski i odgłosy pogoni.
- I zostawić cię w rękach tych bydlaków? - Callum rzucił pospieszne spojrzenie przez ramię. - Albo
za słabo ich uderzyli¬śmy, albo są z kamienia. Tędy - powiedział, skręcając nagle i mocno
pociągnął Kirstie za rękaw, by pobiegła za nim.
Kirstie z ochotą pozwoliła Callumowi prowadzić. Chłopak dorastał na tych ulicach i miała tylko
nadzieję, że znał je lepiej niż Wattie i Gib.
Gdy w końcu przystanęli, by zaczerpnąć tchu, Kirstie poczuła w boku rozdzierający ból. Oparła się
o ścianę, usiłując odzyskać siły. Chociaż wiedziała, że damy nie powinny oddawać się tak
aktywnym zajęciom, uznała za przygnębiające, że Callum po¬trafił biec dużo szybciej niż ona.
Kiedyś często wygrywała w zawodach z braćmi.
- Słyszę ich - wyszeptała, gdy w końcu odzyskała oddech.
- To prawda, nie zachowują się zbyt cicho. - Callum nasłuchiwał przez chwilę. - Wcale nie są tak
blisko. Możemy jeszcze chwilę odpocząć.
- Nie dadzą tak łatwo za wygraną, prawda? - Zdjęła czapkę, szybko podpięła włosy i włożyła ją z
powrotem.
- Nie sądzę. Gdyby udało im się doprowadzić cię przed oblicze ich pana, wkrótce mieliby pełne
sakiewki. Wystarczają-co pękate, by nie musieli martwić się o piwo i dziwki przez długie lata.
Kirstie pomyślała, że w najbliższej przyszłości będzie musia¬ła porozmawiać z Callumem o jego
słownictwie, a zaraz potem zastanowiła się, dlaczego martwi się o takie drobiazgi w czasie
ucieczki, od której zależało jej życie. Najwyraźniej brak powie¬trza pomieszał jej w głowie.
Tego właśnie obawiał się Payton i Kirstie była poirytowana, że jego obawy okazały się słuszne. A
będzie zła jeszcze bar¬dziej, gdy sama będzie musiała przyznać mu rację. Miała ochotę nie mówić
nic Paytonowi, ale wiedziała, że nie może tego zrobić. Gdy ci dwaj kretyni powiedzą Roderykowi,
że Kirstie żyje, mąż natychmiast zacznie jej szukać. A przecież nie ukry¬wała się w domu Paytona
sama. Będą musieli ułożyć plan ucieczki albo znaleźć jakąś bezpieczną kryjówkę.
- Chyba są już bardzo blisko - powiedziała.
- Tak - przyznał Callum. - Moglibyśmy odpocząć jeszcze trochę, ale chyba lepiej, żebyśmy już
ruszyli. Przez chwilę będziemy mogli iść wolniej.
- Dzięki Bogu. Chyba się starzeję.
- Pewnie zużyłaś całą siłę, figlując w łóżku Paytona wczorajszej nocy.
- Callum! - Kirstie była zaszokowana i jednocześnie za¬kłopotana.
- Do diabła, milady, myślałaś, że to tajemnica? - Rozejrzał się dokoła, gdy doszli do małego skweru,
przez który natych¬miast szybko przebiegli. - Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo przejmujesz się
tym, że my wszyscy wiemy.
- Bo to haniebne.
Oczywiście, nie uważała tak w nocy. Ani nawet o poranku, gdy Payton znowu po nią sięgnął. Tylko
wtedy, gdy nie było go przy jej boku, gdy nie czarował jej uśmiechem, pocałunkami i dotykiem,
wtedy zaczynała myśleć o wszystkich zasadach, które złamała. Jeżeli po raz kolejny uda jej się
wyrwać z łap Roderyka, będzie musiała poważ!lie się zastanowić nad swoim postępowaniem i
może zrozumie, dlaczego ta sytuacja tak ją niepokoi.
- Za bardzo martwisz się takimi sprawami, milady - powie¬dział Callum, gestem nakazując jej, by
biegła szybciej.
Pogoń trwała nieprzerwanie aż do zapadnięcia zmroku. Kirs¬tie obawiała się, że wkrótce zostanie
złapana, gdyż padnie u wielkich stóp Giba lub Wattiego, zbyt wyczerpana, by mart¬wić się, co dalej
z nią będzie. Za każdym razem, gdy zbliżali się do domu Paytona, Gib albo Wattie biegli chwiejnie
w ich kierunku. Kirstie niemal uwierzyła, że odkryli jej kryjówkę, chociaż wiedziała, że to
niemożliwe. Wtedy natychmiast zmie¬niali kierunek, nie chcąc podejmować najmniejszego nawet
ryzyka, że pozostałe dzieci zostaną odnalezione.
Kiedy Callum zatrzymał się nagle i pociągnął Kirstie w dół, zdała sobie sprawę, że przyszli do
rudery, w której kiedyś ukrywała dzieci. Wsunęła się za Callumem przez dziurę i opad¬ła na stojącą
pod oknem starą beczkę. Chłopiec przykrył z po¬wrotem otwór kawałkiem drewna, zostawiając
niewielkie prze¬świty i Kirstie nie mogła się nadziwić, skąd on czerpie tyle siły. Kiedy usiadł u jej
stóp, usłyszała, jak lekko dyszy, i poczuła delikatne drżenie jego ciała, gdy wyczerpany oparł się o
jej nogi. Kirstie modliła się w duchu, by ta kryjówka okazała się bezpieczna.
- Po co zostawiłeś te prześwity? - wyszeptała, gdy w końcu odzyskała oddech.
- Żebyśmy słyszeli, czy ktoś nie idzie - odrzekł Callum głosem zachrypniętym ze zmęczenia. - Chcę
wiedzieć, czy nie będziemy musieli znowu uciekać.
- Ale przecież stąd nie ma żadnego innego wyjścia.
- Są, i to dwa. Znalazłem je już pierwszego dnia, gdy mnie tu ukryłaś. Lubię wiedzieć, którędy
można dać drapaka. Żeby nie być w potrzasku.
Kirstie współczująco pogłaskała chłopca po jasnych włosach, rozumiejąc, w jak ciężkich
okolicznościach zdobył taką wie¬dzę. Z drugiej strony, myślała, ta twarda szkoła okazała się
właśnie bardzo przydatna i pewnie jeszcze nieraz w przyszło¬ści tak będzie. Kirstie miała
przeczucie, że Callum, gdy dorośnie, będzie stanowił siłę, z którą trzeba będzie się liczyć.
Dziwnie było powierzyć chłopcu zadanie ocalenia ich obojga i doprowadzenia do bezpiecznego
miejsca, a to ona powinna zapewniać mu bezpieczeństwo. Callum był w tym fantastyczny, wiedział,
jak i czego nasłuchiwać. Miał niesamowite wyczucie tego, co za chwilę zrobi przeciwnik. Kiedy
Kirstie go poznała, chłopiec nie umiał jeszcze wykorzystywać schronienia, jakie dają cienie, ale
najwyraźniej i tę sztukę zdążył już opanować do perfekcji. Kirstie miała przygnębiające uczucie, że
stanowi dla niego ciężar w ucieczce, a może nawet naraża jego życie.
- Callumie, jeżeli znajdą tę kryjówkę, masz uciekać i nie martwić się, czy za tobą nadążam -
powiedziała.
- Nie, nie zostawię cię - zaprotestował.
- Callumie, to dla mnie bardzo ważne, żebyś zdołał uciec. Nie chcę, żebyś przeze mnie znowu
dostał się w plugawe łapy Roderyka.
- A ja nie chcę wrócić do sir Paytona i powiedzieć mu, że nie potrafiłem zapewnić ci
bezpieczeństwa. A teraz ciii.
Kirstie otworzyła usta, żeby przypomnieć mu, kto tu jest dorosłym, ale zaraz je zamknęła. Nic nie
skłoni chłopca do zmiany decyzji, bo w grę wchodziła męska ambicja. A Kirstie, dorastająca z
ośmioma braćmi, wiedziała, że męska ambicja może być dużo ważniejsza dla młodzieńca niż dla
dorosłego mężczyzny, a jednocześnie o wiele łat~iej ją urazić. Callumjej nie zostawi. Kirstie
próbowała zmusić wyczerpany umysł do pracy i wymyśleć sposób, w jaki chłopiec mógłby uniknąć
schwytania i zachować swą dumę.
- Jeżeli nas znajdą, Callumie - powiedziała - i zobaczysz, że nic ma żadnego sposobu, by
przeszkodzić tym dwóm łajdakom w zaciągnięciu mnie do Roderyka, masz zrobić wszystko, by
samemu się uwolnić.
- Ale ja muszę ...
- W takiej sytuacji jedyne, co musisz, to wrócić do sir Paytona i opowiedzieć mu, co się stało.
Powiedzieliśmy mu, dokąd poszliśmy, ale już tam nie jesteśmy, prawda? Gdy tylko zda sobie
sprawę, że nasze spóźnienie jest na tyle duże, że coś nam się mogło stało, rozpocznie
poszukiwania.
- Obiecałem mu, że będę się tobą opiekował.
- I on wie, że będziesz, ale i tak zacznie nas szukać. Będąc tym, kim jest, nie może postąpić
inaczej. Zrobiłby to samo, gdyby zaginął Jan. Dlatego będzie musiał wiedzieć, gdzie szu¬kać.
Jeżeli Roderykowi uda się mnie schwytać, zabierze mnie do Thanescarr, a ty znasz to ponure
miejsce jak własną kieszeń.
Po paru chwilach ciężkiej ciszy Kirstie poczuła, że Callum skinął potakująco głową.
- O ile naprawdę nie będę mógł cię uratować - zaznaczył. - Ucieknę i dostanę się do sir Paytona. -
Nagle zesztywniał.
- Nic już nie mów.
Minęła cała minuta, zanim Kirstie usłyszała to, co Callum wychwycił już wcześniej - ktoś zbliżał się
do ich kryjówki. Chłopiec miał doskonały słuch. Zesztywniała i poczuła, jak Callum powoli i
bezszelestnie wstaje, gdy odgłos kroków za¬marł dokładnie przed wejściem do ciemnej piwnicy.
- Zgubiliśmy ich, Wattie - powiedział Gib głosem ochryp¬niętym z wyczerpania.
- Niech ich diabli porwą. Myślałem, że w końcu uda mi się dostać tę małą dziwkę w swoje ręce -
wymamrotał Wattie.
- O, tak, ty zawsze chciałeś położyć na niej łapy.
- No, Roderyk nie robił z niej żadnego użytku.
- Nie, ale nie sądzę, żeby pozwolił ci jej dotknąć. W końcu jest jego żoną, a stary Roderyk nie lubi
dzielić się tym, co uważa za swoją własność.
Wattie chrząknął.
- Żałuje, że nie ma potomka, wtedy dostałby coś od rodziny.
Ziemię albo pieniądze, nie jestem do końca pewien. I mógłby zatrzymać ziemie, które ona wniosła
w p~sagu. Zanim próbo¬wał utopić tę sukę, mówił coś, że pozwoli nam zrobić jej dzieciaka.
- Żadnemu naszemu bękartowi nie pozwoliłby tknąć swojej własności, a co dopiero odziedziczyć.
Taki jest dumny ze swojej krwi.
- Podejrzewam, że zająłby się bękartem, zanim by do tego doszło. W każdym razie miał zamiar
namją oddać i nie mogłem się doczekać, aż ostro ją przećwiczę. Poza tym lubię nietknięte. Nie ma
nic słodszego ... A do tego ona jest czysta i wysoko urodzona. Niezła uczta.
- Być może ja miałbym ochotę na jej pierwszą krew, Wattie.
- Moglibyśmy rzucić o to kośćmi, Gib.
- Moglibyśmy. Ale teraz on chce tylko, żeby nie żyła.
- Może najpierw dają nam, pewnie z radością zobaczyłby tę dumną, wścibską sukę zhańbioną. A
już ja bym ją zhańbił jak trzeba. Chciałbym popróbować tej pięknej, białej skóry.
- No cóż, straciłeś swoją szansę, Wattie. Zgubiliśmy ją. Ciekawe, który dzieciak z nią był.
- Pewnie ten mały łajdak, Callum. Zawsze był śliski i podły, Roderyk powinien był skręcić tę jego
chudą szyję lata temu. Poszukamy ich jeszcze przez godzinę lub dwie.
- A potem co? Pewnie znaleźli jakąś kryjówkę i nigdy ich nie znajdziemy, zwłaszcza że robi się
ciemno.
- Roderyk nie będzie zadowolony, że ją zgubiliśmy, Wattie - powiedział Gib, gdy obaj mężczyźni
mszyli z miejsca.
- Nie, ale to nie szkodzi. Będzie bardzo zadowolony z naszego odkrycia, że ona żyje. Teraz
wiadomo, kto jest winny wszyst¬kich kłopotów, które miał ostatnio.
Kirstie otoczyła się ramionami, z napięciem słuchając cich¬nących kroków obu mężczyzn.
- Chyba zwymiotuję - wyszeptała po kilku minutach ciszy.
- To świnie - odrzekł Callum, podchodząc do deski, zasłaniającej okno i delikatnie ją zdejmując. -
Niewarte tracelli;, tego, co masz w żołądku. - Rozejrzał się dokoła. - Dobra kryjówka, ale nie
będziemy tu bezpieczni. Psy nas wywęszą. Dla nich to miejsce będzie wręcz nami śmierdziało.
- Tak, jak dom Paytona - powiedziała, podchodząc do chłopca.
- I prawie całe miasto po dzisiejszej ucieczce. No, wycho¬dzimy. Oni już poszli.
- Nie sądzisz, że powinniśmy poczekać godzinę lub dwie? Mówili, że jeszcze tak długo będą nas
szukać.
- Tak, a potem przyprowadzą psy. Im szybciej dostaniemy się do domu sir Paytona, tym więcej
ludzi przejdzie po naszych śladach i nasz zapach nie będzie już tak wyraźny.
- No tak, oczywiście. - Wyczołgała się przez dziurę i po¬prawiła ubranie. - Jesteś w tym wszystkim
zatrważająco dobry. Myślałam, że mam pewne umiejętności, ale przy tobie wy¬glądam jak
niedoświadczona nowicjuszka.
- Nieprawda, jesteś bardzo dobra. Jesteś damą, a mimo to potrafiłaś dotrzymać mi kroku, nie
potrzebowałaś wielu wska¬zówek, gdy biegliśmy przez całe miasto, potrafisz dobrze się ukryć i
cicho zachowywać. Nie wiedziałaś tylko, dokąd biec, nie znasz tych wszystkich uliczek i zakrętów.
- Myślę, że dobrze by było, gdybyś nie stracił tych umiejęt¬ności nawet teraz, gdy uczysz się
walczyć - powiedziała Kirstie, gdy ruszyli do domu Paytona.
Callum skinął głową.
- Jan mówi to samo. Powiedział mi, żebym ćwiczył, bo czasami, żeby pokonać wroga, trzeba
najpierw przeżyć do następnego dnia, by móc dalej z nim walczyć. Powiedział, że jeżeli masz do
czynienia z liczniejszym przeciwnikiem, to nie wstyd uciec i ukryć się, żeby walczyć dalej w bardziej
sprzyjaj.l¬cych okolicznościach. Mądry człowiek z tego Jana.
- Tak, na to wygląda. Myślisz, że on i Payton będą potrafili sprawić, żeby psy nas nie wytropiły, a
jeśli tak się stanie, zdołają oszukać Roderyka?
- Och, tak. N a pewno będą wiedzieli, co robić, już ty się o to nie martw.
- Łatwiej powiedzieć, niż zrobić - wymamrotała Kirstie i zamilkła, idąc ostrożnie za Callumem w
pokrętnej drodze przez miasto.
- Żywa?!
Roderyk wpatrywał się w dwóch mężczyzn, którzy zakłócili mu spokój w sypialni, zmuszając do
przerwania zaplanowanych na ten wieczór uciech. Upadł tak nisko, że musiał kupić chłopa¬ka od
pani Murchison, podłej nierządnicy, słynącej z tego, że potrafi zaspokoić wszelkie gusta. To musi
na razie wystarczyć, pomyślał, gdy chłopiec wymknął się do przyległej sypialni, by tam czekać na
wezwanie. Jednak chłopak nie miał tej słodyczy, niewinności, której pragnął Roderyk. Był już
przyzwyczajony do wędzidła, dobrze wyszkolony. Roderyk wolał chłopców trenowanych własną
ręką.
Odpędził te myśli i poświęcił całą uwagę Gibowi i Wattiemu.
Nie był pewien, czy powinien wierzyć tym głupcom, jednak, gdyby jego żona wciąż żyła, wiele by to
tłumaczyło. Nie miał pojęcia, jak Kirstie mogła tego dokonać, ale to ona musiała odpowiadać za
oczernianie jego imienia, to przez nią został skazany na męską prostytutkę, bo nie mógł dostać
niczego innego. Pewnie miała pomocnika i Roderyk doszedł do wnios¬ku, że ten człowiek także
będzie musiał zginąć. Dlaczego ludzie nie mogą zostawić go w spokoju, pomyślał, wzdychając.
Cnot¬liwi oszuści, wszyscy, co do jednego, a jego chuda żona jest najgorsza z nich wszystkich.
- Tak, mój panie - odrzekł Gib. - Ona i chłopak, wydawało nam się, że to ten łajdak, Callum. -
Zaczął rozwodzić się nad tym, jak wpadli przypadkiem na tę parę i godzinami ich ścigali.
Roderyk był pewien, że sługa wyolbrzymia umiejętności i wysiłek, który włożyli w pogoń, więc
ignorując większość z tego, o czym mówił Gib, zapytał:
- I jesteście absolutnie pewni, że to była moja żona?
- Z tymi dziwacznymi oczami i czarnymi włosami? O, tak, to była lady Kirstie, bez wątpienia. Nie
jestem pewien, kim był chłopak, ale był tego samego wzrostu co Callum, a przypusz¬czałeś, panie,
że ona pomogła mu uciec.
- Tak podejrzewam. Przemykała po całym domu jak duch, szpiegowała i okradała mnie z moich
skarbów. Powinienem był pozbyć się tej suki lata temu.
Na myśl o żonie poczuł zalewającą go falę wściekłości.
Bezustannie go zdradzała. Nawet teraz, gdy już myślał, że się od niej uwolnił, ona nadal go
oszukiwała. Był pewien, że to Kirstie kryła się za tymi wszystkimi plotkami, które nie dawały mu
spokoju. Powinien byłją udusić w noc poślubną, gdy wyszło na jaw jej oszustwo. Poczuł, jak kolacja
podchodzi mu do gardła, i odepchnął od siebie to wspomnienie.
- Pomyśleliśmy, żeby puścić psy jej tropem - zaproponował Wattie.
- Nie możecie pozwolić, by psy myśliwskie biegały wolno po całym mieście - powiedział Roderyk.
- Tylko kilka, na smyczach. Moglibyśmy wybrać najlepsze.
- Nie dzisiaj. - Roderyk nalał sobie kielich wina, ignorując chciwe spojrzenia swoich ludzi.
- Ale ślady wciąż są świeże - zaprotestował Gib. - Do rana przejdzie tamtędy mnóstwo ludzi i psom
trudniej będzie uchwy¬cić trop.
- Ludzie chodzą po ich śladach od chwili, w której ich zobaczyliście - warknął Roderyk i wychylił
wino jednym haus¬tem. - Zostawcie to do rana. Gdy zacznę polować na moją żonę, będę musiał
wyjaśnić, dlaczego powiedziałem wszystkim, że ona nie żyje. Potrzebuję czasu, by wymyśleć
odpowiedź. Poza tym, skoro wiemy, że ona ukrywa się w mieście, świeży trop nie jest aż tak
istotny. Prędzej czy później ją znajdziemy.
Wattie potrząsnął głową.
- Nie rozumiem, dlaczego ona nie utonęła. - Zesztywniał i zrobił krok do tyłu, w stronę drzwi, gdy
Roderyk zaklął i rzucił kielichem o ścianę.
- Najwyraźniej ta suka umie pływać, prawda? Niech ją diabli, nie miała nawet tyle przyzwoitości, by
umrzeć jak dama. - Zaczerpnął głęboko tchu, ale jego furia nie słabła. - Tym razem upewnię się, że
nie żyje. Bez względu na to, czy pozwolę jej umrzeć szybko czy też każę cierpieć za wszystkie
kłopoty, które mi sprawiła, upewnię się, że jest martwa. Tego chłopaka też chcę. I każdego, kto był
na tyle głupi, by jej pomóc. A teraz idźcie. O świcie rozpoczniemy polowanie.
ROZDZIAŁ 10
- Gdzie wyście się podziewali?
Kirstie potknęła się, wchodząc do domu przez kuchenne drzwi, które przed chwilą otworzył Payton.
Zanim na niego spojrzała, podeszła chwiejnie do stojącej przy stole ławy, kątem oka widząc, że
Callum idzie w jej ślady. Payton, ze sztyletem w dłoni, wyglądał na tak wściekłego jak wtedy, gdy
Kirstie postanowiła zabić Roderyka. Podejrzewała, że nigdy tak często się na nikogo nie złościł,
zwłaszcza na kobietę. Nie wiedziała, czy powinna się tym martwić, czy uznać za swoje osiągnięcie.
- Uciekaliśmy przed psami Roderyka - odparła zmęczonym głosem i chciwie wypiła zimny
jabłecznik, który Alice po¬stawiła przed nią i Callumem. - Biegliśmy, ukrywaliśmy się, znowu
biegliśmy i znowu się chowaliśmy. Nie myślałam, że mam jeszcze dosyć siły, żeby unieść rękę.
Payton poczuł lodowaty ucisk na sercu i sam był zdumiony, jak bardzo troszczył się o
bezpieczeństwo tej kobiety. Kirstie wydawała się popadać z jednych kłopotów w drugie z
za¬dziwiającą prędkością. Jeżeli on ma reagować w ten sposób za każdym razem, gdy ona narazi
się najakieś niebezpieczeństwo, za kilka dni oszaleje. Payton miał ogromną ochotę znaleźć lustro i
sprawdzić, czy jeszcze nie osiwiał.
Zanim zdążył coś powiedzieć, do kuchni wpadł Jan, zobaczył Kirstie i Calluma, skinął im głową, po
czym popatrzył na Paytona.
- Widziałem, jak wierne psy Roderyka przeszukują ulice. Śledziłem ich, dopóki nie wsiedli na konie i
nie opuścili miasta. Nie mogłem podejść na tyle blisko, by cokolwiek usłyszeć: - spojrzał na Kirstie -
ale oni cię widzieli, co, dziewczyno!
_ Tak - odrzekła. - To był nieszczęśliwy wypadek. Weszli w ulicę, którą przekradaliśmy się z
Callumem, potrącili nas i ja zgubiłam czapkę. Niestety, tam, gdzie staliśmy, było wystar¬czająco
jasno, żeby mogli dobrze mi się przyjrzeć. Udało nam się uciec, ale minęło dużo czasu, zanim ich
zgubiliśmy i mogliś¬my tutaj wrócić. Oczywiście, nie możemy tu zostać. - Kirstie zastanawiała się,
czy zdąży wziąć przyjemną, gorącą kąpiel, zanim będą musieli uciekać.
_ Myślę, że przyda ci się gorąca kąpiel i coś na ząb - powie¬działa Alice szybko, gdy Payton
mruczał coś pod nosem i mierz¬wił sobie palcami włosy. - To pomoże ci odzyskać siły - pomo¬gła
Kirstie wstać - i wtedy będziesz mogła opowiedzieć dokład¬nie sir Paytonowi, co się wydarzyło. Ty
też, Callumie. Musisz się orzeźwić, bo na pewno będą chcieli poznać także męski punkt widzenia
na całą tę sprawę•
Payton rozejrzał się po kuchni, w której został tylko on i Jan, po czym wybiegł pędem do holu i
zawołał za szybko oddalającą się Alice.
_ Mój pokój do rachunków. Jedna godzina. I ani minuty dłużej.
_ Chyba powinnam umieścić na stałe pochodnię w tym piekielnym kantorku - wymamrotała Kirstie i
nawet zdobyła się na uśmiech, gdy Alice zachichotała.
Tym razem Payton był naprawdę wściekły, zauważyła Kirtie, sącząc wino. Prawie nie spojrzał w jej
kierunku od chwili, gdy przyszli z Callumem do kantorku. Kazał jej usiąść, poczęstował winem i
zwrócił całą uwagę na chłopca. Jeżeli zamierzał ją ignorować, myślała poirytowana Kirstie, równie
dobrze mógłby pozwolić jej pójść spać. Jeśli zamierzał coś udowodnić albo dać jej nauczkę, to była
zbyt zmęczona, by to zrozumieć. Jedyne, czego pragnęła, to wstać, dać Paytonowi solidnego
kopniaka w ten jego zgrabny tyłek, a potem pójść do łóżka i spać przez następnych kilka dni.
Spojrzała na Jana, który od czasu do czasu odrywał powagi wzrok od Calluma i patrzył z
rozbawieniem to na Kirstie, to na przyjaciela. Dziewczyna nie miała pojęcia, co może być
zabawnego w irytującym zachowaniu Paytona, ale doszła do wniosku, że to pewnie męskie
poczucie humoru, którego ona nie potrafiła zrozumieć.
Im dłużej o tym myślała, a Payton wciąż nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, tym bardziej jej
złość rosła. W końcu zdecydowała, że co za dużo, to niezdrowo. Wkrótce będzie musiała uciekać,
by chronić życie i potrzebuje trochę odpoczyn¬ku. Gdy wstała i chciała wyminąć Paytona, zdała
sobie sprawę, że wcale nie ignorował jej obecności. Krzyknęła, bardziej z za¬skoczenia niż z bólu,
gdy złapał ją za warkocz, by przyciągnąć do siebie, po czym i zamknął w żelaznym uścisku jej dłoń.
Już otworzyła usta, by zwymyślać tyrana, który wziął ją w niewolę, gdy Callum powiedział:
- Te dwie świnie nie mogły się doczekać, by położyć łapy na naszej Kirstie. Myślą, że Roderyk
pozwoli im ją pokryć, zanim ją zabije.
- Callumie - wyszeptała wstrząśnięta Kirstie. - sir Payton nie musi o tym wszystkim wiedzieć. - Była
zaniepokojona, bo Payton cały zesztywniał, a ona nie wiedziała, co jego reakcja może oznaczać. -
To było tylko takie gadanie.
- Co jeszcze mówili? - spytał Payton chłopca spokojnym, ale lodowatym głosem.
- Wygląda na to, że Roderyk miał zamiar pozwolić tym ludziom ją pokryć, żeby została zapłodniona,
bo potrzebował dziedzica. Gib i Wattie wiedzieli tylko, że Roderyk coś wtedy dostanie. Powiedzieli,
że wspominał o tym, zanim Kirstie zmu¬siła go, by zamknął jej usta na zawsze. - Callum wzruszyl
ramionami, po czym spojrzał na Kirstie i dodał: - Wciąż myślał, że uda im się ją dopaść, bo sądzą,
że Roderyk może chcieć upokorzyć żonę, zanim ją zabije.
- O ile w ogóle by przeżyła napaść tych dwóch bydlakow, - Payton wziął głęboki oddech i udało mu
się nadać głosowi miłe brzmienie, gdy powiedział do Calluma: - Jestem z ciebie bardzo dumny,
chłopcze. Teraz idź, odpocznij trochę.
- Wydaje mi się, że potrzebujemy nowej kryjówki.
- Tylko wtedy, gdy ten łajdak tu przyjdzie, a na pewno nie
odważy się wejść siłą do mego domu, nie od razu. Jan już przygotuje małe, bezpieczne
schronienie. W piwnicach jest kilka dobrych kryjówek.
Callum i Jan wyszli, a Kirstie usiłowała wyrwać rękę z uścis¬ku Paytona. Była wściekła, bo
wcześniej ignorował ją z taką łatwością, a teraz ciągnął za sobą wzdłuż korytarza w stronę swej
sypialni. Miała zamiar protestować, ale powstrzymała cisnące się jej na usta słowa. Nie sądziła, by
gniew, którym kipiał, był skierowany przeciwko niej, ale nie chciała zrobić nic, co zniweczyłoby
widoczny wysiłek, z jakim starał się tx złość kontrolować. Kirstie wiedziała, jak łatwo taki gniew
może skupić się na kimkolwiek na tyle głupim, by go na siebie ściągnąć.
Jej postanowienie stawało się coraz trudniejsze do dotrzyma¬nia, gdy mijały kolejne minuty, a
między nimi trwała pełna napięcia cisza. Payton rozebrał Kirstie bez słowa i położył ją na łóżku,
prawie na nią nie patrząc. Sam także rozebrał się w ciszy. Gdy położył się obok niej, z rękami
założonymi pod głową, Kirstie zdecydowała, że ma dosyć. Przyciskając kołdrę do piersi, usiadła i
zmarszczyła brwi. Z satysfakcją zauważyła, że narastająca w niej złość w końcu przykuła jego
uwagę.
- Po co w ogóle mnie tu przyprowadziłeś, skoro nie masz zamiaru nawet ze mną rozmawiać? -
spytała.
- Och, zamierzam zrobić dużo więcej, niż tylko z tobą rozmawiać - wycedził.
- Czyżby? - Opadła z powrotem na łóżko i odwróciła się plecami do niego. - Postaram się nie
zasnąć, dopóki nie skoń¬czysz swoich rozmyślań.
- Tak naprawdę nie rozmyślałem.
- Nie?
- Nie. Usiłuję zwalczyć przemożną chęć, by natychmiast kogoś nie zabić. A właściwie trzech osób.
Kirstie odwróciła się na drugi bok, by spojrzeć na Paytona. -
Roderyka, Gibba i Wattiego?
- Tak. - Otoczył ją ramieniem i przytulił do siebie. - N ie miałaś zamiaru mi powiedzieć, prawda? -
Przesunął palcami wzdłuż jej kręgosłupa, czekając na odpowiedź.
- Nie - wyznała. - Roderyk pragnie mojej śmierci i tylko to się liczy. Gib i Wattie opisywali jeden ze
sposobów, w jaki mógłby to osiągnąć. Nie sądziłam, że to takie ważne, zwłaszcza że wiedziałam, iż
ich słowa cię zdenerwują.
Payton roześmiał się cicho, ale ten śmiech podszyty był płonącym w nim gniewem.
- Tak, zdenerwowały mnie. Ale, tak naprawdę, nie chodzi o to, że obaj mieliby ciebie, zanim by cię
zabili, oni albo Roderyk.
- Nie? - Na samą myśl o tym Kirstie poczuła, jak dreszcz przechodzi jej wzdłuż kręgosłupa.
- Nie. To smutne, ale często gwałt poprzedza śmierć dziew¬czyny, nawet w bitwie. Mimo że nie
uważa się tego za prawo zwycięzcy - ton Paytona wyrażał w pełni jego pogardę dla tego typu
praktyk - zbyt wielu mężczyzn nie przyjmuje odmowy, nie sądzi, że dziewczyna w ogóle Ima prawo
powiedzieć "nie". Czasami nieszczęsne ofiary są nawet zmuszane, by wymierzyły cios lub
obrzucały obelgami siebie nawzajem, jak to się przyda¬rzyło mojej kuzynce Scorchy w starciu z
wrogami wuja Eryka.
- Jakie to smutne. - Kirstie pocałowała delikatnie jego pierś.
- A zatem te słowa nie wzbudziły w tobie gniewu? - Obrysowała palcem jego pępek,
zafascynowana tężejącymi mięśniami brzucha.
- Tego bym nie powiedział. Jednak nie byłem zaskoczony. Bardziej zagniewało mnie, że ten bydlak,
twój mąż, zamierzał dać cię tym dwóm świniom, żeby uczynić cię brzemienną.- Wziął głęboki
oddech, by uśmierzyć rosnące w nim pożąda¬nie, które Kirstie wzbudzała delikatnymi
pieszczotami. - Sam nie mógł traktować cię jak żony ani jako kobiety - i Payton, zdumiony,
stwierdził, że bardzo jest z tego faktu zadowolony - ale nie chciał cię wyzwolić. Czy on naprawdę
myślał, że mógłby wykorzystać cię w ten sposób, a ty nigdy nie opowie¬działabyś rodzinie o takiej
zniewadze?
Kirstie przygryzła lekko wargę i zerknęła na niego zawsty¬dzona.
- Miał prawo tak przypuszczać. - Skrzywiła się, widząc niedowierzanie w jego oczach. - Nigdy nie
szukałam pomocy u rodziny. Nie potrafię powiedzieć, czy w tym wypadku zwróci¬łabym się do
mego klanu. Mój lęk o nich był większy niż strach przed Roderykiem. Według boskiego i ludzkiego
prawa jestem własnością Roderyka. On może zrobić ze mną wszystko, na co ma ochotę.
- Ale nie to.
- Nie? Skąd mogłam wiedzieć, co wolno mu ze mną zrobić, a co nie? I, co o wiele ważniejsze, jaki
jego czyn mógłby sprawić, żeby rodzina odwróciła się od niego i pozostawiła samego w walce z
moim klanem? Inni MacIyeowie, których poznałam, wydawali się dobrymi, szlachetnymi ludźmi i
od¬nosili się do mnie z sympatią, ale skoro tak późno dostrzegłam zło w Roderyku, jakże mogłam
teraz zaufać swoim opiniom? Gdybym się myliła i wzbudziła słuszny gniew mojej rodziny, najbliźsi
mi ludzie zapłaciliby za to własnym życiem. - Wzru¬szyła ramionami. - Niełatwo jest podjąć
decyzję, co dalej robić, jeśli wiesz, że jeden fałszywy krok może sprowadzić znisz¬czenie i śmierć
na tych, których kochasz najbardziej.
- Już ja zadbam o to, żeby Roderyk za wszystko zapłacił - obiecał Payton i przycisnął usta do jej
czoła.
Kirstie była głęboko poruszona jego słowami, w których brzmiało autentyczne uczucie. Przez chwilę
czuła się rozkosz¬nic, uznając słowa Paytona za znak, że mu na niej zależy, że nie jest tylko
kolejną jego kochanką. Ale zdrowy rozsądek szybko przywrócił ją do rzeczywistości, szydząc z tych
romantycz¬nych marzeń. Payton był szlachetnym rycerzem pod każdym względem. Jego obietnica
związana była z ideałami, które wyznawał, zrodziła się z gniewu, że ktoś mógł aż tak zhańbić stan
rycerski.
Szkoda, że tak samo wytrwale nie przestrzegał zasad dwors¬kiej miłości i nie wzdychał do dam
jedynie na odległość, pomyślała Kirstie i lekko uśmiechnęła się. Być może wtedy nie miałby sławy
takiego rozpustnika, ale też zapewne nie leżałby teraz z nią w jednym łożu. Kirstie przytuliła się do
niego, przyciskając twarz do ciepłej piersi mężczyzny. Nie mogliby leżeć tak blisko, ciało przy ciele,
a to by była ogromna strata.
- Och, to takie słodkie z twojej strony - wyszeptała i ucałowała jego pierś.
- Słodkie? Przysięgę zemsty nazywasz słodką?
Ignorując jego słowa, Kirstie powiedziała:
- Przysięgnij, ale dla dobra dzieci. One potrzebują bohatera bardziej niż ja.
- Nie byłbym tego taki pewien. Kirstie, wkrótce trzeba będzie powiedzieć coś twojej rodzinie.
Chłopiec, którego do nich posłałaś, mógł zdradzić im na tyle dużo, by zażądali od niego całej
prawdy. Jeżeli tak się stanie, jeżeli twoja rodzina nabierze podejrzeń i ten chłopiec, twój brat
Edward albo ciotka zostaną zmuszeni do mówienia, czy wtedy zdecydują się tutaj przyjechać?
Myśląc o tym, jak groźni potrafili być jej bracia, Kirstie usiadła; przepełniona lękiem o rodzinę, nie
mogła leżeć spokoj¬nie. Pogłaskała dłonią, aksamitną narzutę, która przykrywała łóżko Paytona i
zastanawiała się, czy rzeczywiście powinna się martwić. Edward, jako jej bliźniak, wyczuwał, że
siostra nie mówi mu wszystkiego, ale nigdy na nią nie naciskał i utrzymał wszystkie jej sekrety w
tajemnicy. Oboje tak samo chcieli pomóc dzieciom. Pozostali bracia także współczuliby malu-
chom, ale na pewno próbowaliby wydobyć z Kirstie całą prawdę.
- Kirstie? - Payton usiadł i pogłaskał ją po włosach.
- Przyjadą - powiedziała cicho. - Edward pomógł mi zająć się dziećmi. Pozostali bracia na pewno
zauważyli nowych mieszkańców, ale uznali ich za wynik naszych akcji dobro¬czynnych. Edward i ja
zawsze zajmowaliśmy się sierotami. Ale Michael? - Potrząsnęła głową. - Powiedziałam mu,
dlaczego jest tak ważne, by pewne rzeczy zachować przed rodziną w sek¬recie, ale nie jestem
pewna, czy wszystko do końca zrozumiał. Jeżeli Roderyk rozgłosił, że utonęłam, i te pogłoski dotrą
do uszu mojej rodziny, bracia na pewno zwrócą się do Michaela i zaczną zadawać pytania.
- Wtedy poślemy im wiadomość, że żyjesz i żeby nie zwra¬cali uwagi na żadne plotki.
- To dopiero wzbudzi ich ciekawość.
- Och, utrzymywałaś ich bezpiecznych w niewiedzy przez pięć długich lat, Kirstie. - Delikatnie
pchnął ją z powrotem na łóżko i ułożył się koło niej. - Nie jestem pewien, czy będą ci za to
wdzięczni.
- O, na pewno nie będą. Banda durnych, upartych głupków.
Mój ojciec zresztą wcale nie jest od nich lepszy.
- I przyjedzie na czele tej bandy, gdy w końcu będą mogli stanąć u twego boku? - Przesunął dłonią
po jej żebrach aż do piersi, rozkoszując się tym, jak szybko twardniały jej sutki od najlżejszego
nawet dotyku.
N a krótką chwilę Kirstie zapomniała, o czym mówili, sam dotyk Paytona wystarczył, by wzbudzić w
niej pożądanie. Na¬prawdę jest rozpustnicą, ganiła się w duchu. Jego męska uroda zapierała jej
dech w piersi, ale to nie przez nią Kirstie traciła głowę. Piękno tego mężczyzny sięgało głębiej,
wprost do serca, które tak bardzo wzruszyło się ciężkim losem dzieci i roz¬gniewało na sposób, w
jaki Roderyk traktował ją samą•
- Tak. - W końcu odzyskała głos. - Ojciec na pewno przy jedzie, zwłaszcza że poczuje się oszukany
przez Roderyka. Myślał, że mimo mego skromnego posagu, znalazł dla mnie dosko nałą partię.
Wykupne za pannę młodą także było kuszące i ojciec na pewno będzie czuł się winny, że nie
przyjrzał się blisko Roderykowi.
Payton zmienił pozycję i teraz leżał już na Kirstie, rozsuwa¬jąc delikatnie nogami jej uda. Ich ciała
wydawały się idealnie do siebie pasować. Skonsumowanie ich związku w żadnej mierz.e nie ukoiło
obsesji Paytona, jedynie lekko zmieniło jej kierunek. Teraz, zamiast rozmyślać godzinami, jak by to
było, gdyby mógł się kochać z Kirstie, całe dnie rozpamiętywał, jak cudow¬ne były ich wspólne
noce, i marzył, kiedy będzie mógł posiąść ją znowu. Gdy ujął w dłonie jej małe, jędrne piersi i
rozmyślał, jakim byłby głupcem, gdyby pozwolił tej kobiecie odejść.
- A zatem powinienem być przygotowany na wizytę twojej rodziny. - Zwymyślał się w duchu od
idiotów, gdy Kirstie zesztywniała.
Sama myśl o tym, że jej krewni mieliby dowiedzieć się o tym, co łączy ją i Paytona, wystarczyła, by
Kirstie o mało nie wyskoczyła z łóżka. Miała ochotę schwycić ubranie i ukryć się w jakiejś ciemnej
dziurze. Niestety, nie miała dokąd pójść. Wciąż obawiała się Roderyka i musiała nadal chronić
dzieci. Nie mogła też zostawić Paytona samego, by stanął twarzą w twarz z jej rodziną, zwłaszcza
jeśli krewni dowiedzą się, że dzieliła z nim łoże. Payton nie wyglądał na przejętego perspek¬tywą
konfrontacji z braćmi Kirstie, ale jego zachowanie mogło być wynikiem zarówno arogancji, jak i
ignorancji. Nigdy nie miał do czynienia z dziewięcioma wściekłymi przedstawiciela¬mi rodu Kinloch.
- Nic nie możesz zrobić, Kirstie - powiedział Payton, ogrze¬wając jej szyję pocałunkami.
Kirstie westchnęła, a potem zamruczała rozkosznie, gdy Pny ton przesunął usta na jej piersi.
- Och, to takie miłe. - Usiłowała odzyskać choć trochękontroli, gdy przypomniała sobie, o czym
mówili. - Być może ja powinnam wysłać do nich wiadomość.
- Jutro się tym zajmiemy.
- Być może jutro będę musiała uciekać.
- Nie, już więcej nie będziesz uciekać.
- Ale on użyje psów. - Kirstie nie była zaskoczona drżeniem swego głosu. Sposób, w jaki Payton
pieścił ustami, dłońmi i językiem jej piersi, doprowadzał ją niemal do szaleństwa.
- Sama wybrałaś mnie na swego obrońcę, prawda? - Payton przesunął usta na brzuch Kirstie,
zachwycając się jego sprężys¬tością i jednocześnie głaszcząc jej nogi.
- Tak.
Kirstie nie była pewna, czy udzieliła odpowiedzi na jego pytanie, czy też zachęcała jego zwinne
dłonie do bardziej intymnych pieszczot. Payton gładził jej uda, potem biodra, jego uwodzicielskie
palce niebezpiecznie blisko tej części ciała Kirs¬tie, która pożądała go teraz najbardziej. Była
zaszokowana, że może pragnąć czegoś tak bezwstydnego, ale tak właśnie czuła. Kiedy wreszcie
jej dotknął, jęk Kirstie wyrażał zarówno ulgę, jak i rozkosz.
- Więc pozwól swemu obrońcy robić to, do czego go wy¬brałaś. Przysięgałem, że będę chronił
ciebie i dzieci. A przynaj¬mniej daj mi szansę, bym zrobił to jeszcze raz, zanim znowu zaczniesz
uciekać. - Przycisnął usta tam, gdzie przed chwilą znajdował się jego palec.
- Och, mój Boże.
Na chwilę całe ciało Kirstie zesztywniało. Gdy wyciągnęła ręce i próbowała odepchnąć Paytona, on
schwycił jej dłonie i przycisnął do łóżka po obu jej stronach. Jego szerokie ramiona uniemożliwiały
jej zsunięcie nóg i przerwanie tak intymnej pieszczoty.
Poczuła, jak jej ciało mięknie i otwiera się na niego, gdy pożądanie wypełniło jej żyły. Payton puścił
jej dłonie, ale tym razem Kirstie już nie próbowała go odepchnąć, tylko chwyciła prześcieradła jak
kotwicę. Słyszała własne, przerywane słowa zachęty i rozkoszy i wiedziała, że od tej chwili stała się
dob¬rowolnym więźniem tego mężczyzny.
Payton robił, co w jego mocy, by utrzymać Kirstie na skraju spełnienia, zachwycony i podniecony
tym, jak bez reszty po¬trafiła oddać się rozkoszy. Nieomal się roześmiał, gdy w końcu dosyć
gwałtownie zażądała, by przestał ją dręczyć i w nią wszedł - natychmiast! - ale i on tak samo
pragnął połączenia. Sposób, w jaki Kirstie drżała w jego ramionach, wystarczył, by sam także
zapamiętał się w namiętności.
Ona mnie zabije, pomyślał Payton, gdy leżał rozciągnięty na ciele Kirstie, wciąż drżąc lekko od siły
spełnienia. Spojrzał na leżącą pod nim kobietę, miała rozrzucone szeroko ramiona i zamknięte
oczy. Przez chwilę myślał, że zemdlała, ale wtedy uniosła ramię i bezceremonialnie przerzuciła je
przez jego plecy. Payton uśmiechnął się lekko. To by dopiero było coś, z czego mógłby być dumny:
sprawić, żeby zemdlała z rozkoszy. Co byłoby sprawiedliwe, bo przez nią czuł się słaby jak
nie¬mowlę.
Gdy powoli wracał mu rozsądek, Payton zdał sobie sprawę, że wciąż znajduje się w Kirstie. Nie
wycofał się, nie skończył na prześcieradle i nie zrobił tego za żadnym razem, gdy był z nią. A
przecież robił tak z każdą kobietą, z którą dzielił łoże. Jego bracia i kuzyni byli pod wrażeniem
samokontroli Paytona. Ale przy Kirstie nic z tej kontroli nie zostało. Za każdym razem, gdy czuł
zbliżające się spełnienie, nie wycofywał się, nawet nie próbował.
Zamruczał z uznaniem, gdy poczuł, jak jej ciało zaciska się wokół niego. Tak gorące pożądanie
tłumaczyłoby tę niezwykłą dla niego beztroskę, ale Payton nie był pewien, czy wyjaśnienie było aż
tak proste. Cichy głos w jego głowie szeptał, że to nic była beztroska, tylko zimna kalkulacja.
Przypuszczenie, że robił to celowo, próbując uczynić Kirstie brzemienną, by nie mogła go opuścić,
nie zaniepokoiło Paytona. Uznał swoje postępowanie za dowód własnej przebiegłości, o którą sam
siebie nie podejrzewał.
Doszedł do wniosku, że później będzie czas, by o tym pomyś¬leć, czując, jak znowu narasta w nim
pożądanie. Wysunął dłoń spod ciała Kirstie i pogładził jej pierś. Mimo że jej sutek szybko
stwardniał, Payton wyczuł w Kirstie napięcie, które nie miało nic wspólnego z namiętnością.
Spojrzał na nią, ale dziewczyna zarumieniła się i nie chciała spojrzeć mu w oczy. Zapomniał, jak
bardzo niedoświadczona była Kirstie, jak niepewna jego samego i tego, czy powinni być razem w
ten sposób. Uniósł dłonią jej mały podbródek, odwrócił twarz w swoją stronę i pocałował ją lekko w
usta.
- Nie powinnaś się tym przejmować, mój aniele - powie¬dział, głaszcząc jej zarumieniony policzek.
- Nie? - wymruczała, marząc w duchu, by potrafiła tak samo łatwo zaakceptować swe rozpustne
zachowanie, bezwstydne uleganie temu, co, według wszelkich zasad i praw, jakie znała, stanowiło
grzech. - Jestem bezwstydna - wyszeptała. - Powin¬nam wydać ci się odpychająca.
- Wydajesz mi się rozkoszna. - Payton poruszył się w niej lekko, tak, by Kirstie poczuła, że mówi
prawdę.
- Cóż, oczywiście, w końcu gdy ja odrzucam wszelkie zasa¬dy i skromność, ty dostajesz to, czego
pragniesz.
- To prawda. - Uśmiechnął się przelotnie, gdy posłała mu zdegustowane spojrzenie, ale potem
natychmiast spoważniał. - Jesteś piękną, namiętną kobietą, Kirstie. Zaufaj mi, wiem, o czym mówię,
kiedy twierdzę, że to dar, z którego powinnaś być dumna. Nie zabijaj tego, co jest tak piękne,
lękiem przed grzechem i głupią skromnością. Sama podjęłaś decyzję, żeby do mnie przyjść. Nie
możesz po prostu zaakceptować swojego wyboru?
Kirstie chciała, z całego serca. Nie podobał jej się sposób, w jaki jej lęki i wątpliwości odzierały
wspólne chwile z Payto¬nem z części piękna. To prawda, że zrobił, co w jego mocy, by zwabić ją
do swego łoża, ale ostateczna decyzja należała do niej i Kirstie musiała pogodzić się z tym. Jej
czas z Paytonem może okazać się niezwykle krótki i byłaby głupia, gdyby zepsuła go lękiem przed
grzechem i własną namiętną naturą. Nikt w tym domu nie potępił jej, gdy została kochanką
Paytona, i na razie będzie musiała przyjąć ich punkt widzenia, ignorując szydercze głosy w jej
głowie, które usiłowały to wszystko zepsuć.
Kirstie otoczyła mężczyznę ramionami i zdała sobie sprawę, że jego męskość znowu ją wypełniła, a
on porusza się delikat¬nie, tak, jakby nie mógł się powstrzymać.
- Chcesz znowu to zrobić?
Zaśmiał, się przyciskając usta do jej szyi.
- Tak. Doprowadzasz mnie do szaleństwa.
Payton myślał, że tym razem uda mu się działać powoli, rozkoszować każdym ruchem, każdym
westchnieniem i dresz¬czem, ale namiętność Kirstie znów okazała się nieokiełznana i wymagająca.
Wkrótce po jego opanowaniu nie zostało ani śladu. Zbyt szybko znowu opadł na Kirstie, oboje
drżący od siły spełnienia. Uśmiechnął się lekko z odrobiną smutku i upojenia, zanim poddał się
obezwładniającemu wyczerpaniu.
Gdy światło poranka wkradło się do sypialni, Payton obudził się i znowu sięgnął po Kirstie. Po raz
kolejny próbował działać powoli, sprawić, by przyjemność trwała dłużej, i po raz kolejny poniósł
sromotną klęskę. Znalazł w sobie tylko tyle siły, by uwolnić się z jej objęć, gdy ktoś zapukał do
drzwi.
- Roderyk i jego psy idą naszą ulicą - obwieścił Jan.
ROZDZIAŁ 11
Kirstie otuliła troskliwie kocem śpiącego Robbiego. Sama pragnęła zaznać takiego spokoju, ale nie
sądziła, by miała na to szansę w najbliższym czasie. Po tym, jak ostrzeżenie Jana przecięło jak nóż
poranek, Payton ubrał ich oboje i z pomo¬cą Alice i Jana znieśli śpiące dzieci do piwnicy. Teraz
Kirstie cisnęła się z szóstką maluchów w małym, ciemnym pomiesz¬czeniu i modliła, żeby
Roderykowi nie udało się sforsować drzwi Paytona.
Rozejrzała się po kryjówce, którą przygotował dla nich Pay¬ton. Na ścianach pełgał blask
pojedynczej świeczki, którą Kirs¬tie miała natychmiast zgasić, gdyby usłyszała, że ktokolwiek
wchodzi do tej części piwnic. Pomieszczenie było zaskakująco suche. Przygotowano dla nich koce,
sienniki, nocnik, jedzenie i picie. Dzieci siedziały w absolutnej ciszy, zdradzając, jak wcześnie
musiały nauczyć się sztuki chowania. Dobrze, że potrafiły tak się zachowywać, ale było to
jednocześnie bardzo smutne.
- Co to za zapach? - zapytał Callum ledwo słyszalnym szeptem, pochylając się w stronę Kirstie.
Już miała zapytać, o jakim zapachu mówi, gdy sama wyczuła tę woń. Naśladując gesty
krzywiących się dzieci, Kirstie przy¬kryła nos dłonią. Zapach stawał się coraz bardziej intensywny,
gdy usiłowała go rozpoznać. Była to wyjątkowo silna mieszan¬ka płynu, którego używano do mycia
podłóg, gdy starano się pozbyć pcheł albo innych insektów. Kirstie nie byłaby zasko¬czona, gdyby
okazało się, że Alice dodała bardzo niewiele wody do rozcieńczania mikstury, którą przyrządzała w
małej szopie za domem. Ponieważ głównym składnikiem płynu była męska uryna, Kirstie wiedziała,
że gdyby sprowadzono do piwnic psy, zwierzęta nie wyczułyby nic poza zapachem Jana i Paytona.
O ile w ogóle ktoś potrafiłby zmusić wrażliwe psie nosy do pracy w takim smrodzie.
- To śmierdzi jak siu ... - zaczęła Moira szeptem zadziwiają¬co cichym, jak na tak małe dziecko.
- Tak - szybko przerwała Kirstie, równie cicho. - To zmyli psy. Nie będę mogły nas wyczuć.
- Nie wyczują nic przez następne dwa tygodnie, jeśli wsadzą w to swoje nosy - zauważył Callum.
- Czy mama zasmrodzi tak cały dom? - zapytał David. Kirstie, zaskoczona, jak szybko David zaczął
nazywać Alice mamą, odpowiedziała dopiero po chwili.
- Mam nadzieję, że nie. Ale nie wolno nam narzekać i jeżeli będzie chciała to wszystko posprzątać,
będziemy musieli jej pomóc, bo zrobiła to dla naszego dobra. - Nieomal się uśmiech¬nęła na widok
obrzydzenia, które przemknęło po małych twa¬rzyczkach.
- Żeby potwór nas nie znalazł? - zapytała Moira, przysuwa¬jąc się bliżej do Kirstie i kładąc maleńką
rączkę na kocu, którym okryty był Robbie.
- Tak, żeby potwór nas nie znalazł - odrzekła Kirstie. - A te¬raz musimy być bardzo cicho. Psy mają
słuch równie dobry jak węch. Będziemy tu siedzieć cicho, dopóki sir Payton nie przyj¬dzie, żeby
nas uwolnić.
- To nie potrwa długo, prawda?
- Nie, nie sądzę.
Kirstie modliła się, żeby miała rację, a potem zwróciła swą modlitwę w stronę Jana i Paytona,
pragnąc, by wykazali się całym sprytem i siłą, niezbędną do odwrócenia uwagi Roderyka od ich
domu. Kirstie zdała sobie sprawę, że Roderyk nie tylko musiał stąd odejść, ale też nie mógł nabrać
najmniejszych podejrzeń, że został wystrychnięty na dudka czy okłamany, i zaczęła modlić się
jeszcze goręcej.
Payton prawie się roześmiał, gdy zobaczył, jak Roderyk, jego ludzie i cztery psy myśliwskie cofnęli
się, gdy weszli do jego domu. Jeżeli z psa spadłaby chociaż jedna pchła, to przy tym, czym Alice z
takim zapałem wyszorowała wszystkie podłogi, byłaby martwa, zanim dosięgłaby ziemi. Jan lubił
żartować, że Alice kochała go, bo miała słaby wzrok i kiepski węch. Payton zaczynał podejrzewać,
że to ostatnie stwierdzenie mogło być prawdą. Jeżeli nie miała w zanadrzu jakiegoś sposobu, miną
długie tygodnie, zanim jego dom przestanie cuchnąć.
- Wydaje mi się - zaczął Payton, wpatrując się w Roderyka lodowatym wzrokiem - że o tej porze
polowanie może okazać się bardziej owocne poza murami miasta.
- Nie szukam królika na potrawkę - odparł Roderyk, nawet nie próbując ukryć niechęci wobec
gospodarza. - Poluję na moją żonę.
- Słyszałem, że utonęła. - Payton zmarszczył brwi i potarł podbródek. - Jeżeli dobrze sobie
przypominam, osoba, która mi o tym powiedziała, wspomniała o tej tragedii, bo była zaskoczo¬na
brakiem żałoby z twej strony, panie.
- Mężczyzna zachowuje swój ból dla siebie. Nie obnosi się z nim, by sprawić przyjemność jakiejś
głupiej dziewce.
- Oczywiście, że nie. Zatem będziesz, panie, zadowolony, gdy stwierdzę, że wykazałeś prawdziwie
męski hart ducha. - Payton pomyślał, że lepiej by poskromił swój sarkazm, bo oczy Roderyka
zwęziły się od rosnących podejrzeń. Ten łotr mógł mieć wystarczająco dużo rozumu, by zacząć się
zastana¬wiać, skąd wzięła się w Paytonie tak głęboka pogarda. - A za¬tem nie utonęła, tak?
- Wygląda na to, że nie - odrzekł Roderyk. - Moi ludzie, Wattie i Gib, widzieli ją wczoraj wieczorem.
- Westchnął. - Obawiam się, że trochę podkolorowałem prawdę, gdy mówi¬łem o wydarzeniach
tamtego dnia. To nie był miły dzień, nawet zanim zakończył się tragedią. Niestety, muszę przyznać,
że ja i moja żona spieraliśmy się. To kłótliwa kobieta.
Obawiając się swej reakcji na obraz smutnego, zatroskanego męża, który prezentował mu
Roderyk, Payton tylko skinął głową, bez słów zachęcając gościa, by dokończył swą bajkę.
_ Robiąc z tego wielkie przedstawienie, rzuciła się w toń rzeki. Próbowałem przyjść jej z pomocą,
ale prąd porwał nie¬szczęsną kobietę. Obawiałem się o nieśmiertelność jej duszy, dlatego ukryłem
prawdę o wydarzeniach tamtego dnia. Teraz wygląda na to, że moje cierpienia były niepotrzebne.
Jeżeli moi ludzie mają rację, to moja żona nie tylko przeżyła, ale jeszcze ukrywa się przede mną. -
Potrząsnął głową. - Najwyraźniej wciąż jest na mnie zła.
- Ach, chodziło o inną kobietę, prawda?
_ Mężczyzna ma swoje potrzeby i często jest zbyt słaby, by oprzeć się cielesnym pokusom.
_ Kobieta potrafi bez trudu oszukać biednego mężczyznę• Zaiste, potrafi. Ale dlaczego
przyprowadziłeś, panie, psy do mego domu?
_ Doprowadził nas tutaj trop, którym podążały.
Payton nie miał wątpliwości, że wyraz zaskoczenia i niedo¬wierzania, który pojawił się na jego
twarzy, był przekonujący. _ Jak to możliwe? Nigdy nie spotkałem twej żony, panie, nawet nie
wiedziałem, że jesteś żonaty, dopóki nie dotarły do mnie plotki o jej śmierci.
_ Psy złapały trop, który prowadził prosto pod twe drzwi, panie.
_ Wydaje się, że teraz już go straciły. - Payton spojrzał wymownie na siedzące i ciężko dyszące
zwierzęta. - Być może twoja żona, panie, zatrzymała się przed mymi drzwiami, ale nigdy przez nie
nie przeszła. Niewiele kobiet ma wstęp do tego domu. A zwłaszcza żony innych mężczyzn.
Wielki, ciemny mężczyzna, który trzymał w ręku smycze, parsknął.
_ Miałeś, panie, połowę dziewczyn w Szkocji. Pokrywasz je na ulicy, co?
- Milcz, Gib - rozkazał Roderyk i spojrzał na Paytona. - Jestem pewien, że sir Payton nie uciekłby
się do kłamstwa.
- Oczywiście, że nie. Podejrzewam, że rzeczywiście miałem połowę dziewcząt w Szkocji. - Payton
zignorował cichy śmiech Jana. - Jednak żadnej z nich, nie ... pokrywałem tutaj. Często goszczą tu
kobiety z mojego klanu. I wydaje mi się, że wszyscy wiedzą, że nie lubię plamić własnego gniazda.
Ale proszę, możecie się rozejrzeć.
Roderyk zawahał się tylko przez chwilę, zanim gestem na¬kazał sługom, by przeszukali dom.
- Nie chcę cię urazić, sir Paytonie - powiedział, gdy jego ludzie ruszyli do pracy, poganiając
opieszałe psy. - Nie oskar¬żam cię, panie, o kłamstwo, ale widzisz, moja żona ma nie¬spotykany
talent. Mogła bez trudu znaleźć schronienie w twoim domu, a ty byś nawet o tym nie wiedział.
- Potrafi stawać się niewidzialna, tak?
- Niemalże. Ta kobieta umie doskonale zlewać się z cieniem i pozostawać w bezruchu. Nie jest to
umiejętność, która przystoi damie, ale winię za to jej braci. Zbyt często traktowali ją jak jednego z
chłopców. Wprowadziłem w swe progi żonę, której brakowało ogłady. Minęło dużo czasu, zanim
mogłem w ogóle ją przedstawić komuś spoza Thanescarr.
Payton zastanawiał się mimowolnie, czy kiedykolwiek miał tak ogromną ochotę kogoś uderzyć, jak
teraz Roderyka MacIye - i nie poprzestałby na jednym ciosie. Dobrze, że Kirstie nie mogła tego
wszystkiego słyszeć. Nie wątpił, że byłaby wściek¬ła, raczej z powodu obraźliwych słów pod
adresem braci niż swoim.
Powrót ludzi Roderyka, z gderającą Alicetuż za ich plecami, wyrwał Paytona z ponurych myśli.
Alice potrafiła być praw¬dziwą jędzą, pomyślał z lekkim rozbawieniem, które szybko zniknęło, gdy
zobaczył, jak Jan staje między żoną a sługami Roderyka. Gib i Wattie zwrócili się nagle twarzą do
Alice, zaciskając wielkie łapy.
- Szczerze bym radził, by twoi ludzie, panie, zostawili w spokoju moją służącą - powiedział Payton.
- Gib, Wattie! - zawołał sir Roderyk. - Zostawcie tę kobietę w spokoju. Przeszkodziliśmy jej w
sprzątaniu.
- W sprzątaniu? - wymamrotał Gib, rzuciwszy Alice ostat¬nie spojrzenie spode łba i ruszając w
stronę drzwi. - Ten dom śmierdzi jak przeklęty urynał. Nie zdziwiłbym się, gdyby psy straciły węch
na najbliższy tydzień.
- Mieliśmy ostatnio plagę pcheł - powiedział Payton i wzru¬szył ramionami. - Ta kobieta twierdzi, że
to najlepszy sposób, żeby się ich pozbyć. Chociaż zaczynam się zastanawiać, czy lekarstwo nie
okazało się gorsze od choroby. Poza tym nie oczekiwałem żadnych gości, więc nie sądziłem, że to
będzie komuś przeszkadzać. - Payton odczuł lekką satysfakcję, gdy blady rumieniec wypłynął na
policzki Roderyka, świadcząc, że mężczyzna zrozumiał delikatny przytyk.
- Dziękuję ci za okazaną nam cierpliwość, sir Paytonie - powiedział Roderyk, ukłonił się i szybko
wyszedł w asyście
swoich ludzi.
- Łajdak - wymamrotał Jan pod nosem, a potem popatrzył srodze na żonę. - A ty co wyprawiasz?
Chciałaś sprawdzić, jak daleko możesz posunąć się z tymi głupcami, zanim któryś z nich nie walnie
cię, aż upadniesz na tyłek?
Alice skrzyżowała ramiona na obfitym biuście i wpat¬rywała się złym wzrokiem w drzwi, za którymi
zniknął Roderyk.
- Brudzili moje czyste podłogi.
- Ach, tak, podłogi. - Payton skrzywił się. - Mam nadzieję, że masz sposób na pozbycie się tego
odoru.
- Oczywiście. Wyszorujemy je czymś mniej cuchnącym, parę razy spłuczemy i położymy kilka
nowych mat. Co prawda, w piwnicach ten zapach może unosić się trochę dłużej, tam nieźle
przyłożyłam się do roboty. Rozumiesz, byłam niespokoj¬na i chciałam mieć absolutną pewność, że
te bestie nie wywęszą lady Kirstie ani dzieci. - Spojrzała na Paytona. - Czy możemy już ich
wypuścić?
- Jeszcze nie. Chcę być pewien, że ten głupiec zakończył na dzisiaj polowanie. Poza tym musimy
mieć nadzieję, że uzna wykorzystanie psów za stratę czasu.
- Pójdę za nim - obwieścił Jan, ruszając w stronę drzwi. Alice westchnęła.
- Mam nadzieję, że moi chłopcy nie są za bardzo przerażeni w tej małej, ciemnej piwniczce.
- Nic im nie będzie - zapewnił ją Payton. - Jest z nimi Kirstie.
- Tak, to prawda. To ja zabieram się za szorowanie.
- Nie sądzisz, że powinniśmy z tym jeszcze poczekać, na wypadek, gdyby ten łajdak wrócił?
- Nie. To, czego tu użyłam, powinno zabić każdy ślad, który mogłyby wywąchać te bestie.
Przynajmniej dopóki lady Kirstie i dzieci znowu nie zaczną chodzić po domu, zostawiając nowe
tropy. Dobrze, że te gbury nie przeszukały dokładnie sypialni, bo nie miałam czasu na usunięcie
wszystkich śladów bytności dzieci i lady Kirstie. Zresztą i tak, gdy już tam wleźli, zrezyg¬nowali z
pomocy psów i tylko zaglądali do każdego pokoju.
- To naprawdę szczęśliwy zbieg okoliczności. Mam nadzie¬ję, że los nadal będzie nam sprzyjał.
- Myślisz, że on ci uwierzył, Paytonie? Najlepiej by było, gdyby zaczął szukać gdzie indziej i nigdy
tutaj nie wrócił.
- Tak by było najlepiej, ale musimy być przygotowani. Możemy tylko się modlić, żeby Roderyk nie
rozważał zbyt długo, dlaczego psy doprowadziły go akurat pod moje drzwi i jakim to, wyjątkowo
dogodnym dla nas zbiegiem okoliczno¬ści, akurat tego dnia dom śmierdziałjak ustęp. Bo, jeżeli
zacznie się nad tym zastanawiać, może dojść do wniosków, które każą mu znowu przeszukać mój
dom.
- Do diabła, psy zaprowadziły nas prosto pod drzwi tego pięknisia - powiedział mrukliwie Gib,
siadając przy stole i nale¬wając sobie kufel piwa. - Nie zatrzymały się przed żadnym innym
domem.
- To prawda - mruknął Roderyk.
Rozparty na krześle, sączył wino i wpatrywał się niewidzą¬cym wzrokiem w gobeliny zdobiące
ściany największej sali w jego domu. Gib nie słynął z bystrego umysłu, ale tym razem miał rację.
Przeszli całe miasto i mimo że psy parokrotnie złapały trop Kirstie i Calluma, ani razu nie
poprowadziły ich prosto pod żadne inne drzwi. Pod domem sir Paytona zwierzęta zachowywały się
dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy wywącha¬ły tę przeklętą dziurę w ziemi, w której Kirstie
najwyraźniej się schowała. Niestety, naj widoczniej nie używała tej kryjówki od dłuższego czasu,
poza ostatnim razem, gdy - sądząc z reakcji tych dwóch głupców - musiała schronić się przed
Gibem i Wat¬tiem. Ci idioci trochę za bardzo się starali ukryć fakt, że rozpo¬znają to miejsce.
Roderyk podejrzewał, że właśnie tam zgubili Kirstie poprzedniego wieczora.
Kilka spraw, związanych z konfrontacją z sir Paytonem, także nie dawało Roderykowi spokoju.
Dlaczego mężczyzna był na nogach i w pełni ubrany o tak wczesnej porze? Może miał jakąś pracę
do wykonania lub też właśnie wrócił do domu po nocy spędzonej w towarzystwie damy, ale z
jakiegoś powodu Roderyk w to wątpił. Sir Payton wydawał się zaskoczony i oburzony, ale Roderyk
nie mógł pozbyć się wrażenia, że było to tylko odegrane na jego cześć przedstawienie. W oczach
mężczyzny czaił się chłód, błyskała w nich wściekłość dużo większa niż ta, którą mogłoby
spowodować poranne najście na jego dom. Do tego jeszcze ta śmierdząca mikstura, którą służąca
zmyła wszystkie pomieszczenia. Roderyk wiedział, że niektóre środki, używane do wybijania pcheł,
bywały cuchnące, ale żeby aż tak? I, dziwnym trafem, cały dom sir Paytona został zmyty akurat
wtedy, gdy psy Roderyka podążyły tam tropem Kirstie. Trudno było mu przyjąć taki zbieg
okoliczności.
Roderyk postukał palcami po poręczy bogato rzeźbionego, dębowego krzesła. Im dłużej myślał o
tym, co zdarzyło się w domu sir Paytona, tym więcej podejrzeń rodziło się w jego głowie. Sir Payton
był jednym z tych głupich mężczyzn, którzy marnowali swoją męską urodę na rzecz kobiet. Te
bezmyślne dziwki wychodziły z siebie, by schwytać go między swe uda. Roderyk nie miał pojęcia,
kiedy jego żona mogła poznać sir Paytona, ale bez trudu potrafił sobie wyobrazić, jak Kirstie zwraca
się do możnego rycerza, którego szlachetność tak po¬wszechnie wychwalano, i błaga o pomoc.
A jeżeli tak zrobiła, pomyślał, wzdychając, to sir Payton wiedział teraz za dużo i on także będzie
musiał zginąć. Na krótką chwilę Roderyka ogarnął żal. Sir Payton był jedynym mężczyzną, który
sprawił, że Roderyk zaczął rozważać włącze¬nie w orbitę swych seksualnych zainteresowań także
mężczyzn. Uroda tego człowieka mogłaby wzbudzić pożądanie nawet w kamieniu. Jednak sir
Payton pragnął jedynie kobiet, więc Roderyk nie miał żadnej szansy, by sprawdzić, czy potrafiłby
znaleźć rozkosz w takich praktykach.
A zatem sir Payton musi zginąć, postanowił Roderyk, gdy nad uczuciem żalu zwyciężył głęboko
zakorzeniony instynkt samozachowawczy. I prawdopodobnie ta dwójka dosyć nie¬przyjemnie
wyglądających służących także, rozmyślał. Skrzy¬wił się, gdy zdał sobie sprawę, że żniwo śmierci
stawało się coraz obfitsze. A winę za to ponosiła tylko i wyłącznie Kirstie. Gdyby jego przeklęta
żona po prostu utonęła - co na jej miejscu uczyniłaby każda prawdziwa dama - Roderyk nie
musiałby stawiać teraz czoła tym wszystkim komplikacjom.
- Myślę, że ten łajdak ją ukrywa - burknął Wattie, po czym wrzucił sobie kawałek sera do ust.
Roderyk spojrzał na sługę i natychmiast tego pożałował.
Wattie miał maniery świni i Roderyk podejrzewał, że mówiąc tak, obraża te pożyteczne zwierzęta.
Próbując nie zwracać uwagi, jak Wattie żuje z ustami otwartymi tak szeroko, że aż dziw, iż jedzenie
z nich nie wypadało, Roderyk postanowił, żepora zacząć planować upadek sir Paytona Murraya.
Skinął głową.
- Mnie także się wydaje, że on wie, gdzie jest Kirstic. Tell człowiek próbował coś ukryć i powoli
nabieram pewności, Ż" chodziło o moją zbłąkaną żonę.
- A zatem wrócimy tam i poderżniemy kilka gardeł?
- Sympatyczna myśl, ale nie zrobimy nic tak brutalnego. Ten mężczyzna jest zbyt dobrze znany,
zbyt szanowany, mimo że uwiódł tak wiele żon. Jego śmierć zostałaby dokładnie zbadana. A gdyby
znaleziono przy nim zwłoki mojej żony, stałbym się pierwszym podejrzanym. Nie, musimy
postępować ostrożnie, zagrać w niezwykle delikatną grę.
- A co to będzie za gra?
- Ponieważ wierzę, że to on rozpowszechniał plotki, które sprawiły mi tyle kłopotów, chyba
postaram się, by posmakował własnego lekarstwa.
- I jaki będzie z tego pożytek? - zapytał Gib.
- Zostanie sam, bez żadnych sprzymierzeńców. Gdy skończę, sir Payton Murray będzie miał
szczęście, jeśli choć jeden członek jego rodziny zechce pofatygować się na jego pogrzeb.
- Poszedł? - zapytała Kirstie, gdy tylko Payton wypuścił ich wszystkich z kryjówki.
- Wyjechał z miasta. Jestem przekonany, że już więcej nie użyje psów - odpowiedział Payton, gdy
Alice poprowadziła gromadkę dzieci do kuchni. - Nie było mi łatwo stanąć z tym człowiekiem twarzą
w twarz i słuchać jego łgarstw, nie okazu¬jąc, że wiem, iż kłamie. - Objął ją i wyprowadził z
ciemnych pIwmc.
- Nie wydajesz się zbyt pewny swego zwycięstwa nad Roderykiem. Nie tak pewny, jak bym tego
chciała.
Payton westchnął. Chciał dodać dziewczynie otuchy, sprawić, by poczuła się bezpieczna, ale
wiedział, że popełnilby
błąd.
Kirstie musiała wiedzieć o jego podejrzeniach i być w pełni świadoma wciąż istniejącego
zagrożenia. Chociażby po to, żeby była bardziej posłuszna i bez protestu wypełniała wszystkie jego
polecenia!
Mąż Kirstie w żaden sposób nie okazał, że cokolwiek podejrzewa, ale Payton nie mógł pozbyć się
przeczucia, że albo mężczyzna udawał, albo nabierze podejrzeń już wkrótce. Roderyk nie mógłby
ukrywać swego plugawego procederu przez tyle lat, gdyby nie miał choć odrobiny inteligencji.
Popełnił błąd, nie dostrzegając, jak wielkie zagrożenie stano¬wiła dla niego Kirstie, a potem nie
zyskując absolutnej pewności, że umarła. Po raz drugi nie popełni tego samego błędu. Ani nie
pozostawi przy życiu żadnego z jej przymie¬rzeńców.
- Nie będziemy jedli kolacji ze wszystkimi? - spytała Kirs¬tie, zatrzymując się w drzwiach sypialni,
gdy zobaczyła jedze¬nie wystawione na małym stoliku przy kominku.
Payton pchnął ją lekko w głąb pokoju, zamknął drzwi i pod¬prowadził do stojącego przy stoliku
krzesła.
- Nie, nie dziś wieczorem. Ty i ja musimy ustalić parę faktów i zasad dotyczących opałów, w jakich
się znalazłaś. Gdybyśmy musieli ważyć każde słowo w obawie, że wystraszy¬my dzieci, nic by
nam z tej rozmowy nie przyszło.
- Och. - Kirstie usiadła gwałtownie. - Jest aż tak źle? Payton także usiadł i nalał im obojgu wina.
- Może być. Nie sądzę, żeby twój mąż mi uwierzył.
- Roderyk nazwał cię kłamcą? - Kirstie była oburzona, że
ktoś mógłby tak ubliżyć szlachetnemu rycerzowi, mimo że przecież Payton rzeczywiście kłamał.
- Nie, tak naprawdę był bardzo skruszony. Kłopot w tym, że psy doprowadziły go prosto pod moje
drzwi.
Kirstie nałożyła sobie trochę pieczonej jagnięciny i łagodnie przyprawionych warzyw. Była
zaskoczona, że zmartwienia '/ powodu Roderyka nie wydawały się wywierać żadnego wpływu na
jej apetyt. Prawdopodobnie dlatego, że przez ostatnie pięć lat tak często bywała głodna, iż teraz nie
mogła pozwolić, by zmartwienia lub strach powstrzymały ją przed napełnieniem żołądka. Przy
okazji zauważyła, że Payton także nie stracił apetytu.
- Chcesz mi powiedzieć, że spędziłam cały boży dzień za¬mknięta w tej małej, ciemnej piwnicy, a
on i tak wie, że tutaj jestem? - spytała.
- I tak, i nie. Gdy tak stał przede mną, przysiągłbym, że uwierzył w moje słowa, że mogłaś
przechodzić koło moich drzwi, ale nie weszłaś do środka, a ja cię nigdy nie widziałem. Po prostu
nie jestem pewien, jak długo będzie w to wierzył. Obawiam się, że jeśli ma choć odrobinę rozumu i
będzie zbyt długo o tym myślał, dojdzie do wniosku, że go okłamałem.
- On potrafi być bardzo bystry. - Kirstie dokończyła grubą pajdę chleba. - A jego ogary to doskonałe
psy myśliwskie.
- Które nie podążyłyby złym tropem. - Payton westchnął i nałożył sobie łyżkę gotowanej rzepy. -
Zatem, skoro psy nie doprowadziły go pod żadne inne drzwi, Roderyk musi zacząć się
zastanawiać, dlaczego wybrały akurat moje.
- Podejrzewam, że zacznie. Dzieci i ja musimy odejść, za¬nim wróci z większą liczbą ludzi.
- Ani ty, ani dzieci nigdzie nie pójdziecie. - Podniósł dłoń, gdy Kirstie zaczęła protestować. -
Roderyk musi postępować ze mną ostrożnie z tych samych przyczyn, dla których ja musiałem tak
obchodzić się z nim. I jeszcze z paru innych powodów. Jeżeli dojdzie do wniosku, że w jakikolwiek
sposób ci poma¬gam, uzna także, że wszystko mi powiedziałaś. - Zmarszczył brwi, gdy Kirstie
pobladła.
- Ależ wtedy na pewno będzie pragnął twej śmierci - wy¬szeptała i potrząsnęła głową. - Nie, nie
mogę do tego dopuścić. Naiwnie myślałam, że skoro ty i Roderykjesteście sobie równi, będziesz
bezpieczny. Zapomniałam, albo nie chciałam o tym pamiętać, jak zaciekle on walczy, by jego
sekret nie ujrzał światła dziennego. A teraz, gdy sądzi, że się spotkaliśmy, nie będzie mógł się
doczekać, by cię uciszyć.
- Kirstie - warknął Payton, chwytając dziewczynę za nad¬garstek i pociągając z powrotem na
krzesło, gdy usiłowała wstać. - Wybrałaś mnie, abym pomógł ci w tej wojnie, a ja z własnej woli
podjąłem się tego wyzwania. Nie postawiłem żadnych warunków, nie powiedziałem, że jeżeli
sytuacja stanie się niebezpieczna, ja się wypisuję. Musisz przestać myśleć
o ucieczce za każdym razem, gdy Roderyk się do mnie zbliża. - Ale ja nie chcę, żeby on cię zabił,
zranił czy prześladował.
- Tylko ciebie i dzieci, tak? Bo Roderyk być może zapomniał o maluchach, ale na pewno nie o
Callumie.
- Callum mógłby zostać z tobą. - Kirstie wiedziała, że jej argumenty są niemądre, ale musiala je
przedstawić, tak bardzo bała się o bezpieczeństwo Paytona.
- Nie zrobiłby tego i ty dobrze o tym wiesz. W chwili, w której odrzuciłabyś moją pomoc, Callum
natychmiast zająłby moje miejsce, jako twój obrońca. Pomoc tobie i zapewnienie ci bezpieczeństwa
uznałby za swój obowiązek. A gdybyście zo¬stali schwytani, próbowałby cię uwolnić. Wiesz o tym
dobrze, dziewczyno, i usiłujesz zaprzeczyć prawdzie. Nie chcesz też przyznać, że w chwili, w której
Roderyk dowie się, że mnie znasz, i zacznie podejrzewać, że mogłaś mi się zwierzyć, wyda na
mnie wyrok śmierci. Już nie możesz odsunąć tej wojny od moich drzwi. Jeśli to stanowi dla ciebie
jakieś pocieszenie, skarbie, to wiedz, że Roderyk i tak wkrótce zacząłby podej¬rzliwie na mnie
patrzeć, bo na pewno wytropiłby źródło plotek, które przysporzyły mu tyle kłopotów.
Kirstie przełknęła długi łyk wina, rozmyślając nad tym, co Payton przed chwilą powiedział. Musiała
przyznać, że sama wybrała go na swego obrońcę, ale chwiała się w tym postano¬wicniu w obliczu
zagrażającego mu niebezpieczeństwa. Chciała go chronić. A przecież obrońcę wybiera się po to,
by walczył przy twoim boku w bitwie, a nie by przepędzać go za każdym razem, gdy sprawy
przybierały niebezpieczny obrót. Jej po¬stępowanie było głupie. I właśnie to, pomyślała Kirstie,
patrząc na mężczyznę ze zmarszczonymi brawiami, Payton przed chwi¬lą powiedział.
- Nie zacząłbyś szerzyć tych plotek, gdybym nie powiedzia¬ła ci, kim jest Roderyk. - Tym razem
ona uniosła dłoń, by powstrzymać jego argumenty. - Spanikowałam. Po prostu. Naraziłam cię na
niebezpieczeństwo już w chwili, w której po raz pierwszy poprosiłam cię o pomoc. Muszę
zaakceptować ten fakt i nie starać się zatrzymać tego, co sama zaczęłam. I tak nie mogę tego
zrobić. Jedyne, co bym osiągnęła, to rozdzieliłabym cele ataków Roderyka, a to w ostateczym
rozrachunku wyszło¬by zapewne na korzyść jemu, nie nam.
- Teraz wykazujesz trochę zdrowego rozsądku. - Payton uniósł kielich w toaście, zanim się napił.
- Tak, czasami mi się to zdarza - wycedziła. - I nie dziwię się, że uznajesz moje słowa za rozsądne,
w końcu zgodziłam się z tobą. - Zignorowała jego uśmiech. - Nie, jesteśmy w tym razem i muszę
przestać wmawiać sobie, że Roderyk pragnął jedynie mojej śmierci. Tak naprawdę nigdy nie
chodziło tylko o mnie, był przecież Callum i, być może, także młodsze dzieci. A przecież tu nie
chodzi o nas, tylko o maluchy.
- Tak, chodzi o dzieci.
Kirstie westchnęła.
- A zatem, jeśli Roderyk uzna, że kłamałeś, że jednak mi pomagasz, jak myślisz, co wtedy zrobi?
- Nie mam pojęcia.
- Żadnego?
- No cóż, jestem pewny, że to nie będzie bezpośredni atak. Nie, zapewne coś subtelnego.
- Rozumiem. I gdy ty będziesz czekać na ten subtelny atak, co ja mam robić?
- Ukrywać się.
ROZDZIAŁ 12
Coś było nie tak. Payton przechadzał się między dworza¬nami i bogato odzianymi damami i czuł
wokół siebie zmianę atmosfery. Jego obecność wydawała się wywoływać w jednych niepokój, w
innych chłód. Tylko jedna lub dwie kobiety obdarzyły go zachęcającym do flirtu spojrzeniem.
Ża¬den mężczyzna nie zagrodził mu drogi i nie prosił, by użył wpływów, które, jak wszyscy
wiedzieli, Payton miał na dworze regenta. Ponieważ wątpił, by nagle dano wiarę jego
zaprze¬czeniom, że nie jest obdarzany przez rządzących specjalnymi łaskami, musiało chodzić o
coś innego. Stawało się coraz bar¬dziej jasne, że nikt nie chciał mieć z nim nic wspólnego.
Gdy Payton rozważał, czy by nie przycisnąć jednego z ludzi, którzy ostatnio prosili go o przysługę,
zauważył zmierzającego w stronę wyjścia sir Bryana MacMillana. Czuł się dziwnie, gdy śpieszył
przez tłum i nikt go nie zatrzymał, zupełnie jakby ludzie odsuwali się na bok w obawie, że mógłby
ich dotknąć. Payton postanowił wypytać sir Bryana. Mężczyzna nie lubił plotek, ale słyszał prawie
wszystko, o czym mówiło się w zam¬ku. Zrównał się z sir Bryanem pod samymi drzwiami wielkiej
sali i zauważył, że mężczyzna wcale nie jest zaskoczony, że Payton go zaczepił.
- Ach, dobrze, od dwóch dni cię szukam. - Sir Bryan schwy¬cił Paytona za ramię i poprowadził
wzdłuż wąskiego, oświet¬lonego pochodniami korytarza. - Chodźmy do mojej komnaty i
porozmawiamy.
Na wieść, że sir Bryan go szukał, Payton poczuł wzrastający niepokój. Droga do komnaty Bryana
była za długa, a cisza, która między nimi zapadła, wydała mu się złowieszcza. Gdy wreszcie dotarli
do pokoju, Payton nie mógł się doczekać. aby Bryan powiedział mu wszystko, co wie. Jednak
trzymał język na wodzy, gdy gospodarz nalewał im obu wina, po czym wskazał gościowi jedną z
dwóch niewielkich ław, które stały przy kominku.
- Lepiej by było, gdybyś przez ostatnie dni bawił na dworze - zaczął Bryan.
- Musiałem zająć się kilkoma sprawami. - Payton musiał wyznaczyć i zakreślić bezpieczny teren,
wytyczyć drogi ucieczki, znaleźć bezpieczne kryjówki, ale nie zamierzał opo¬wiadać o tym
Bryanowi. - Funkcjonowanie na dworze jako oczy i uszy klanu Murrayów nie zapewni mi chleba.
Nie było mnie tylko trzy dni. To tyle, ile zajmuje regentom podjęcie jednomyślnej decyzji, jaki kolor
tuniki ma nosić mały król.
Sir Bryan wyszczerzył zęby w uśmiechu i skinął głową, po czym znowu spoważniał.
- Niestety, wystarczy jeden dzień, by rozprzestrzenić plotki i pomówienia i oczernić dobre imię
mężczyzny. Czy zauważy¬łeś, jak bardzo zmieniła się atmosfera w sali, gdy wszedłeś?
- Och, tak. Powiało chłodem. Rozumiem, że ktoś próbuje zszargać moje imię? - Payton zaklął w
duchu, pewny, że wie, kto za tym stoi, a przy tym zaskoczony, że ktokolwiek jeszcze mógłby
uwierzyć słowom tego człowieka.
- Tak. Wygląda na to, że młoda żona sir Roderyka wcale nie umarła. - Zielone oczy sir Bryana
rozszerzyły się lekko, gdy Payton zaklął siarczyście pod nosem, ale nie skomentował tego
wybuchu. - Sir Roderyk czuje się bardzo dotknięty, że po tym, jak ryzykował własne życie, próbując
ukryć jej, jak sądził, samobójstwo, teraz dowiaduje się, że ona go oszukała. Jego słudzy widzieli ją
w mieście. Szli za nią do twojego domu, ale ty zaprzeczyłeś, że w ogóle ją znasz. Roderyk twierdzi,
że mężcz zna nie może wyciągnąć innych wniosków jak tylko jeden: ukradłeś mu żonę i wy dwoje
zaplanowaliście to wszystko, żeby móc być razem.
- I nikt nie wątpi w jego opowieść? Nikt nie podejrzewa, że skoro ja ostrzegałem tak wiele osób
przed tym człowiekiem, on teraz może zmyślać kłamstwa na mój temat?
- Sir Roderyk z naciskiem podkreśla, że twoja odrażająca kampania przeciw niemu wzięła się stąd,
że zawsze miałeś ochotę na jego żonę. I bądźmy szczerzy, Paytonie, masz na swym sumieniu
niejednego męża, któremu przyprawiłeś rogi.
- To prawda, ale nigdy nie musiałem kraść niczyjej żony ani jej ukrywać.
- Nie, same przychodziły do ciebie z ochotą. Ta świadomość drażni większość mężczyzn,
zwłaszcza tych, którzy podejrze¬wają swoje żony, że spędzały z tobą w łożu miłe chwile albo
miałyby na to ogromną ochotę. Opowieść Roderyka trafiła na podatny grunt, bazując na zazdrości i
zawiści zbyt wielu ludzi, by można ją tak łatwo zignorować.
- Mimo że te słowa mówi człowiek, który napastuje małych chłopców? Bije ich? Nawet kilku zabił?
Ludzie uznali ten cuchnący wyrzut na sumieniu świata za źródło prawdy? - Payton szybko łyknął
wina, by powściągnąć swój język, ale widział po minie sir Bryana, że już i tak powie¬dział zbyt
dużo.
- To właśnie sugerowałeś, a przeczucie Uvena co do tego człowieka skłoniło mnie do wysłuchania
twych subtelnych ostrzeżeń, ale czy jesteś tego pewny, Paytonie? Absolutnie pewny? Jeżeli tylko
jego żona oskarża go o takie rzeczy ... - zaczął Bryan ostrożnie.
- Nie, nie tylko jego żona.
Payton zdał sobie sprawę, że będzie musiał wszystko opowie¬dzieć. Atak Roderyka był dobrze
wymierzony, ale i tak Payton nie mógł uwierzyć, że przyniósł aż takie efekty. W ogóle był
zaskoczony, że przeciwnik zdecydował się na taki krok, bo sir Rodcryk był dumnym i aroganckim
człowiekiem. A mimo to mówił każdemu, kto tylko chciał słuchać, że żona przyprawiła mu rogi, że
go zostawiła. Być może świadczyło to o jego desperacji, ale Payton nie był w nastroju, by w pełni
docenić taką ewentualność.
- Czy ta historia odebrała wiarygodność wszystkim moim ostrzeżeniom przed tym człowiekiem?
- Osłabiła ich siłę, chociaż nie wśród samych chłopców - odpowiedział sir Bryan i westchnął. -
Wydaje mi się, że
wielu z nich wiedziało, z jakiego rodzaju człowiekiem mają do czynienia, ale bali się cokolwiek
zrobić, zanim my, którzy powinniśmy ich chronić, nie uznamy tego faktu. Myślę, że niektórzy
chłopcy byli pytani wprost, czy te pogłoski są praw¬dziwe. Tak więc nie, twoje ostrzeżenia nie
zostały zignorowane. Ci, którzy teraz uważają, że - jak twierdzi Roderyk - twe słowa nie były niczym
więcej, jak tylko brudnym oszczer¬stwem, prawdopodobnie od początku ci nie wierzyli albo nie
chcieli uwierzyć. Ale, Paytonie, to nie zmienia faktu, że on twierdzi, iż ukradłeś mu żonę.
- Wcale jej nie ukradłem. Sama do mnie przyszła, razem z piątką dzieci, które uratowała przed
mężem, plus jedno, które znalazła później. Małego chłopca, nie więcej niż siedmiolet¬niego, który
został pobity niemal na śmierć. - Wziąwszy głębo¬ki oddech, Payton opowiedział sir Bryanowi całą
historię od chwili, w którym Kirstie znalazła go czającego się pod oknem lady Fraser.
- Jezu - wyszeptał sir Bryan, gdy Payton zakończył swoją opowieść. - Ten człowiek aż się prosi,
żeby go wypatroszyć. - Zmarszczył brwi. - Ale ty ukrywałeś przed nim jego żonę. Jeżeli to zostanie
udowodnione albo ludzie uwierzą słowom tego łotra, możesz mieć poważne kłopoty. Jeżeli nie
udowod¬nisz, że sir Roderyk rzeczywiście dopuścił się tych wszystkich czynów, o które go
oskarżasz, to ty będziesz tym, który postąpił źle. Dzięki twojej reputacji nie będzie musiał szukać
niepod¬ważalnych dowodów na poparcie swych oskarżeń. Na dworze jest kilku przedstawicieli jego
rodziny, którzy już rzucali bardzo poważne groźby.
- Nie potrafię zrozumieć, jak jego krewni mogą nie widzieć, z jakiego rodzaju człowiekiem mają do
czynienia - mruknął Payton.
- Ludziom trudno jest przyjąć taką rzecz do wiadomości. Ale kradzież cudzej żony ...
- Ona nie jest jego żoną! - warknął Payton, po czym wes¬tchnął i skinął głową, gdy Bryan chciał
ponownie napełnić kielichy.
- Ślubu udzielił im ksiądz.
- Nie obchodzi mnie to, nawet jeżeli sam papież wymówił formułkę. Ona nie jest jego żoną. Nigdy z
nią nie spał. Ani razu, przez pięć lat. Ich małżeństwo nigdy nie zostało skon¬sumowane.
- Ależ to może być rozwiązanie twoich kłopotów! Jeśli dziewczyna przestanie się ukrywać, pozwoli
się przebadać i wyjdzie na jaw, że jest dziewicą, to znacznie osłabi siłę zarzutów Roderyka wobec
ciebie i wzmocni twoją pozycję.
- Żałuję, że o tym nie pomyślałem.
- Żałujesz? O Boże.
- No tak, teraz już nie jest dziewicą.
- Uwiodłeś dziewicę, która szukała u ciebie schronienia?
- Tak. - Payton potrząsnął głową. - Domyślam się, że to niewiele lepsze niż ukradzenie cudzej
żony. Ale nie widziałeś tej dziewczyny. I była w moim domu przez trzy tygodnie, torturując mnie.
- Torturując? - zapytał Bryan z lekkim rozbawieniem w głosie.
- No dobrze, wiem, że nie mam żadnego usprawiedliwienia, ale pomyślałem, że i tak spróbuję."-
Bryan głośno się roześmiał. - Była w moim domu przez tydzień, zanim w końcu zmuszony byłem
przyznać, że muszę ją mieć. Przez dwa tygodnie mi odmawiała, a potem nagle weszła do mej
sypialni i powiedziała "tak". No cóż, rozumiesz, jestem tylko człowiekiem.
- W każdym razie na pewno nie możemy skorzystać z mego
wspaniałego planu. Musimy wymyśleć coś innego. Może powinieneś powiedzieć o tym wszystkim
swojej rodzinie. Jestem zaskoczony, że jeszcze tego nie zrobiłeś.
- Obawiałem się, że jeśli nie uda mi się znaleźć niezbitego dowodu łajdactw Roderyka, jedyne, co
osiągnę, to zwrócę gniew jego potężnej rodziny na mój klan. Być może mówiąc ci to wszystko, już
ryzykuję.
- Teraz ich gniew obraca się w twoją stronę. Roderyk nic prosi otwarcie rodziny o pomoc, ale oni
uznają jego hańbę za swoją. Wydaje mi się, że jedynym powodem, dla którego nic stanęli jeszcze u
twoich drzwi z zamiarem pocięcia cię na kawałki, jest fakt, że boją się rozpoczęcia długiej, krwawej
wojny z twoją rodziną. Wnioskuję to z ostrożności, z jaką wczoraj wieczór wypytywali mnie o ciebie.
- Mam nadzieję, że okazałeś odpowiednie oburzenie tymi obelgami pod moim adresem?
- Oczywiście! Święcie się oburzyłem na ich plugawe in¬synuacje i przypomniałem cierpko, że
kradzież cudzej żony dla własnej przyjemności jest ostatnią rzeczą, do której akurat ty musiałbyś
się uciekać - odparł Bryan z nikłym uśmiechem, po czym znowu spoważniał. - Nie są zbyt skorzy
do działania tylko na podstawie słów Roderyka. Odniosłem wrażenie, że rodzina nie ma o nim
najlepszego zdania.
- Ale to ich nie powstrzyma przed szukaniem zemsty za tę obrazę.
- Nie. Szacowałbym, że masz około tygodnia, zanim ruszą do działania. - Bryan wstał i poklepał
Paytona po ramieniu. - Idź do domu, na jakiś czas zniknij wszystkim z oczu i wymyśl jakiś plan.
Żałuję, że nie mam więcej sprytu, ale jestem bardzo słabym spiskowcem. Jednak będę miał oczy i
uszy otwarte i ostrzegę cię przed każdym zbliżającym się niebezpieczcllśl wem. I jeśli przybędzie tu
ktoś z twoich krewnych, poślę go do ciebie.
- Nie będziesz musiał, gdy usłyszą te plotki. - Paylon dopił wino i zbierał się do wyjścia. - Uważaj na
siebie. Jeśli Roderyk nabierze najmniej szych podejrzeń, że opowiedziałem ci całą tę historię,
będzie chciał cię zabić.
_ Będę ostrożny. Jeśli nic innego, to na pewno koszmary, które będą mnie nękać po twojej
opowieści, przypomną mi o skali zagrożenia. Poza tym, moim zdaniem, był już najwyższy czas, byś
miał sprzymierzeńców, kogoś, kto zna całą prawdę. Idź i przygotuj jakiś sprytny plan. Ja także
spróbuję coś wymyśleć, ale nie pokładaj we mnie zbyt wiele
nadziei.
_ Och, nie pomniejszaj swych umiejętności, kuzynie. Nie brakuje ci rozumu, po prostu nie jesteś
przebiegły. Czego wcale nie można uznać za wadę•
A teraz właśnie przebiegłość będzie mu najbardziej potrzeb¬na, pomyślał Payton w drodze do
domu. Wymknął się z zamku jak złodziej, co bardzo uraziło jego dumę, ale wiedział, że takie
postępowanie jest najrozsądniejsze. Gdyby Payton stanął twa¬rzą w twarz z członkami rodu
MacIye, oni mogliby nie chcieć czekać na niezbity dowód rzucanych przez Roderyka oskarżeń.
Pewnie ukoiłoby jego dumę, gdyby dotrzymał pola i w męskiej próbie sił udowodnił, że Roderyk
kłamał, ale mógł tez zostać zraniony lub nawet zabity. Kirstie i dzieci potrzebowały go zdrowego i
gotowego stanąć w ich obronie. Dlatego na razie będzie przekradał się w ukryciu i spróbuje znaleźć
sposób, by zajść Roderyka od tyłu.
Gdy dotarł do domu, był wściekły. Gdzie byli ludzie, których uważał za przyjaciół? Payton nie mógł
uwierzyć, jak szybko wszyscy odwrócili się od niego, spisali go na straty. Wydawało się, że jedynie
Bryan - który należał do rodziny Murrayów tylko przez małżeństwo - był gotowy stać przy nim i go
bronić. Payton wszedł zdecydowanym krokiem do kantorka i nalał sobie duży kielich wina.
Zastanawiał się, czy nie za bardzo zaufał płytkim dworskim przyjaźniom, czy nie dał się nabrać na
puste pochlebstwa i powierzchowną, fałszywą bliskość.
Walenie do drzwi wyrwało go z ponurych myśli. Gdy Kirstie wpadła do pokoju, zamarł. Wyglądała
na przerażoną.
- Kto to? - zapytał, odstawiając kielich i zmierzając w jej stronę•
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała. - Akurat byłam na korytarzu, gdy drzwi się otwarły i ten pokój
był najbliższy. Mam nadzieję, że jest tu jakieś miejsce, w którym mogę się ukryć. Nieważne, kto
przyszedł, na pewno nie może mnie tu zastać.
Miała więcej racji, niż jej się wydawało, ale Payton później będzie musiał opowiedzieć jej o nowym
zwrocie w ich kam¬panii. Schwycił Kirstie za ramię, podprowadził do wiszącego na ścianie gobelinu
i odsunął materiał na bok, ukazując wnękę na tyle dużą, że mógł się w niej ukryć uzbrojony
mężczyzna.
- Masz w swym domu bardzo dziwne kąciki i kryjówki, Paytonie - mruknęła.
- Dziwniejsze, niż myślisz. - Wskazał na lekko wystający fragment kamienia. - Przyciśnij to, a za
tobą otworzą się drzwi. Ukryj się za nimi, jeśli powstanie najmniejsze niebezpieczeńst¬wo, że ktoś
mógłby cię tu znaleźć. A teraz wejdź tu.
Kirstie weszła do alkowy i odwróciła się twarzą do niego, a Payton pochylił się, by ją pocałować.
Dziewczyna uniosła twarz i w tej chwili usłyszała zbliżające się głosy Jana i awan¬turującej się
kobiety. Kirstie położyła dłoń na piersi Paytona i popatrzyła na niego groźnie, gdy rozpoznała
kobiecy głos. Wyraz osłupienia, który pojawił się na jego twarzy, świadczył dobitnie, że Payton nie
spodziewał się takiego gościa, ale to tylko nieznacznie złagodziło złość Kirstie. Zbyt dobrze
pamię¬tała, że przy ich pierwszym spotkaniu Payton miał właśnie wdrapać się do okna tej damy, by
spędzić długą, upojną noc w jej ramionach.
- I ja mam tu tkwić, podczas gdy ty będziesz zabawiał się z lady Fraser? - wysyczała.
- Nie bądź idiotką - napomniał ja Payton, szybko pocałował i przesunął gobelin na swoje miejsce. -
Rób to, w czym jesteś taka dobra - stój nieruchomo.
Kirstie przełknęła dosadne przekleństwo. Rozum jej pod¬powiadał, że Payton nie zaaranżował
żadnej schadzki, zwłasz¬cza w domu, gdzie tak wiele ukrywał. Jednak wiedziała, że jeżeli chodziło
o pulchną, urodziwą lady Fraser, nie potrafiła myśleć do końca rozsądnie. Tamta kobieta miała
wszystko to, czego Kirstie, w jej własnych oczach, brakowało: powszechnie wychwalaną urodę i
pełne kształty. Nie potrafiła pozbyć się myśli, że Payton spojrzy na małego gołąbka lady Fraser i
za¬cznie się zastanawiać, dlaczego sam sypia z chudą wroną.
- Ha, więc to tutaj się chowasz - zawołała lady Fraser, otwierając na oścież drzwi. Spojrzała na
Paytona złym wzro¬kiem, zupełnie ignorując protestującego za jej plecami Jana.
- Milady? - Payton zauważył, że Jan rozgląda się nerwowo po pokoju i uspokoił go, rzucając
szybkie spojrzenie na gobelin, zanim polecił mu odejść. - Nie oczekiwałem cię. Czyżbym okazał się
gruboskórnym łotrem i zapomniał o umówionym spotkaniu?
- Jesteś gruboskórnym łotrem - powiedziała, zmierzając dziarsko w jego stronę - ale nie, nie
byliśmy umówieni. Próbo¬wałam złapać cię na zamku, ale wymknąłeś się ukradkiem. Gdzie ona
jest?
- Ona? - Payton zaczynał myśleć, że miał dużo szczęścia, gdy został odciągnięty spod okna tej
kobiety, bo lady Fraser okazała się zazdrosna i zaborcza. Najwyraźniej te cechy jej charakteru
uszły jego uwadze, gdy rozważał nawiązanie ro¬mansu.
- Lady Kirstie Maclye, ta marna namiastka żony, której zwrotu domaga się sir Roderyk. To przez nią
mnie ignorujesz. Nie mogę uwierzyć, że wolałeś to wychudzone dziecko od tego, co ja z taką
ochotą ci oferowałam.
- Sprawia mi ból, o pani, że tak szybko wydajesz na mnie wyrok, i że gotowa jesteś uwierzyć w
kłamstwa, które rozsiewa
człowiek pokroju sir Roderyka Maclye. - Payton chciał jej powiedzieć, że rzeczywiście wolał
Kirstie, ale to zraniona próżność przywiodła lady Fraser w jego progi i wiedział, że rozsądniej
będzie nie pogłębiać tej rany, nawet jeżeli będzie musiał przyznać się do obecności Kirstie w tym
domu.
- Sir Roderyk głośno mówi o tej zniewadze. Dlaczego spro¬wadzałby na siebie wstyd, twierdząc, że
przyprawiłeś mu rogi i ukradłeś jego żonę, jeśli to nie byłoby prawdą? To nie ma sensu.
- Nie? Żona go opuściła, o czym wszyscy wkrótce by się dowiedzieli, nawet gdyby sam tego nie
przyznał. Więc może po prostu wybrał mnie na kozła ofiarnego, w końcu mam pewnego rodzaju
reputację. Może sądził, że to zmniejszy jego hańbę i pomoże mu zyskać sympatię. A może chciał
odwrócić uwagę wszystkich od siebie i swoich własnych grzechów.
Lady Fraser skrzyżowała ramiona pod pełnym biustem i zmarszczyła na chwilę brwi.
- Och, masz na myśli całe to gadanie, że on gustuje w ma¬łych chłopcach. Ktoś wspomniał, że
większość tych plotek pochodzi od ciebie. Chociaż nie mam pojęcia, dlaczego miałbyś przejmować
się tak bardzo tą sprawą, zwłaszcza że Roderyk zajmuje się tymi obdartymi bękartami, które
zaśmiecają każdą ulicę. I jaki to ma związek z faktem, że ukradłeś mu żonę?
Payton był przerażony, jak ,mało tę kobietę obchodził los molestowanych dzieci. W tej chwili
zrozumiał, że nawet jeśli znowu zostanie sam, nigdy nie trafi do łoża lady Fraser. Źle czuł się z
myślą, że w ogóle kiedyś pożądał tej kobiety. Uznał to za kolejny dowód, że za długo już bawił na
dworze, dając sit; omamić panującej tam próżności.
- Nie ukradłem jego żony - powiedział, walcząc z nagłą niechęcią do tej kobiety.
- Och. - Nagle uśmiechnęła się i otoczyła jego szyje ramio¬nami. - W takim razie, cóż, skoro
jesteśmy sami ...
- Ach, cóż za pokusa. - Pocałował lady Fraser lekko w usta, po czym delikatnie uwolnił się z jej
objęć. - Jednak muszę znaleźć siłę, by się jej oprzeć. - Zobaczył, jak oczy jej ciemnieją ze złości, i
szybko dodał: - Sir Roderyk może rzucać oszczerst¬wa, ale jego krewni słuchają. Powinienem
ostrzec moją rodzinę przed kłopotami, które wkrótce mogą zapukać do mych drzwi i które będą
także ich udziałem. Muszę działać szybko i stanow¬czo, jeżeli mam rozwiązać problem, zanim
dojdzie do bezsen¬sownej, krwawej wendety.
Trzeba było jeszcze paru minut tłumaczeń, pochlebstw i fał¬szywych, niejasnych obietnic, zanim
lady Praser zgodziła się wyjść. Jedyną dobrą stroną wizyty tej kobiety był fakt, że ogłosi teraz
wszem i wobec, iż lady MacIye nie ma w domu sir Paytona. Gdy wrócił, odprowadziwszy gościa do
drzwi, i od¬sunął gobelin na bok, zrozumiał, że istotnie to była jedyna korzyść. Kirstie patrzyła na
niego, jakby był cuchnącym łajnem, brudzącym jej pantofelek. Zdziwiło go to nieco, ale, mimo
rozdrażnienia zachowaniem lady Praser, niezaprzeczalna za¬zdrość Kirstie wydała mu się
rozkoszna.
- Już poszła - powiedział, pomagając dziewczynie wyjść z alkowy i chwytając mocno jej nadgarstek,
by nie odeszła.
- O tak, pędzi do domu, do swego łoża, by rozmyślać o wszystkich tych rozkoszach, które jej
obiecałeś - warknęła, po czym przeklęła się w duchu za to, że mówi jak zazdrosna jędza. - Nie.
Jeśli przemyślisz dokładnie moje słowa, zobaczysz, że nigdy nie obiecałem, że to zrobię,
powiedziałem jedynie, że bym mógł.
Kirstie patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- I myślisz, że to ma poprawić moje samopoczucie? - Spoj¬rzała na niego spode łba, gdy
wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Wydaję ci się taka zabawna?
- Nie, nie ty. Ja sam. Bawi mnie, że po tym, jak przed chwilą
obsypałem lady Praser od stóp do głów słodkimi słówkami, gdy tylko otwieram usta, żeby
powiedzieć coś do ciebie, tracę całą swadę. - Ignorując opór jej ciała, wziął Kirstie w ramiona.
- Och, dziewczyno, ona nic dla mnie nie znaczy, chociaż, najwyraźniej jest przekonana, że
powinna. Szczerzc mówiąc, gdy tak tu stała i domagała się praw, których nigdy jej nie dałem,
myślałem, jakie to szczęście, że odciągnęłaś mnie tamtej nocy spod jej okna.
Opór Kirstie powoli malał.
- Jestem pewna, że wciąż trzyma je dla ciebie otwarte.
- To okno może być otwarte, aż wpadnie przez nie zimowy wiatr, ja nie będę się do niego wspinał.
Nie, kiedy ona zig¬norowała los dzieci, wiedziałem, że bez względu na to, co siv między nami
wydarzy, nigdy nie będę dzielił łoża z lady Praser. Czułbym się zbrukany.
Gruboskórność lady Praser zarówno oburzyła, jak i wywołała w Kirstie niesmak, ale dziewczyna
była trochę zaskoczona, że Payton uznał zachowanie damy za tak odstręczające. Skoro było tak,
że Payton po prostu brał to, co mu oferowano, dlaczego miałby tak bardzo się przejmować tym, co
kobieta myśli lub czuje? To pewnie jedna z tych męskich tajemnic, których ona nigdy nie zrozumie.
Kirstie napotykała od czasu do czasu takie zagadki wśród swoich braci.
- Och! - Odchyliła się do tyłu, żeby na niego spojrzeć, gdy przypomniała sobie jeszcze coś, co
podsłuchała. - Znasz już plany Roderyka.
- Tak. Ma zamiar odpłacić mi pięknym za nadobne. - Payton podszedł do krzesła, usiadł i pociągnął
Kirstie na kolana. - Od¬krycie, że wystarczył dzień lub dwa, bym stał się pariasem, było dla mnie
szokiem. Roderyk mówi każdemu, kto ma ochotc słuchać, że ty i ja zaplanowaliśmy twoje rzekome
utonivcic, żeby być razem, aja zaprzeczyłem, że cię w ogóle znam, mimo iż ktoś widział, jak
wchodzisz do mojego domu. Ja jestem nikczemnym złodziejem żon, a on biedną, oszukaną ofiarą.
- I ludzie naprawdę słuchają tych bzdur?
- Obawiam się, że tak. - Payton zaczął gładzić nogc Kirstie, delikatnie unosząc jej spódnice tak, że
wkrótce mógł z łatwością wsunąć pod nie dłoń. - Jak mówi sir Bryan, to po części moja wina, że
ludzie tak chętnie słuchają Roderyka. Przyprawiłem już kilku mężom rogi. - Zignorował prychnięcie,
które Kirstie wydała, słysząc, że tylko kilku. - Myślałem jednak, że mam na dworze paru
prawdziwych przyjaciół, którzy nie dadzą wiary takim opowiastkom, a może nawet staną w mojej
obronie.
- Najwyraźniej sir Bryanjest twoim prawdziwym przyjacie¬lem. - Kirstie pogłaskała Paytona po
policzku i wtuliła twarz w jego szyję, chcąc okazać współczucie wobec jego widocz¬nego
rozczarowama.
- On jest moim krewnym, przez małżeństwo.
- Oboje wiemy, że tak daleki stopień pokrewieństwa nie każe mu stać przy tobie bez względu na
wszystko. Robi to, bo jest twoim przyjacielem.
- Tak, chyba jest, i to najlepszym. Staje się jasne, że więk¬szość z moich znajomych starała się
zbliżyć do mnie tylko dlatego, że mam przychylność regentów, tak jak kiedyś króla. Teraz, gdy
prawdopodobnie tę łaskę utracę, nie chcą mieć ze mną nic wspólnego. Chyba zbyt długo
przebywałem na zamku, bo nie zdawałem sobie sprawy, jak fałszywe są wszystkie dworskie słowa i
czyny. Pora, żeby teraz inny Murray przybył na dwór i trzymał rękę na pulsie, ja zbyt głęboko dałem
się wciągnąć w grę pustych pochlebstw i fałszywych uśmiechów.
Kirstie skinęła głową.
- Mój ojciec mówił, że to dobrze, iż jesteśmy tak małym klanem, na który nikt nie zwraca uwagi,
inaczej musielibyśmy posłać kogoś do zamku. Powiedział, że ludzie tam sąjak te psy, które
uważasz za przyjacielskie, łagQdne i posłuszne, dopóki pewnego dnia, gdy odwrócisz wzrok, nie
ugryzą cię w dupę. - Payton głośno się roześmiał. Kirstie była zadowolona, że chociaż na chwilę
potrafi poprawić mu humor. - Lady Fraser wydawała się skłonna uwierzyć w twoje słowa -
mruknęła.
- Na krótką chwilę. To zaspokoiłoby jej próżność.
- Cóż, podejrzewam, że ma pełne prawo do odrobiny próżności. Jest bardzo piękna. - Kirstie nie
potrafiła stłumić wes¬tchnienia. - I ma imponujące kształty.
Krzyknęła zaskoczona, gdy Payton wstał nagle, trzymając ją w ramionach. Szybko objęła go za
szyję, by złapać równowagę. Odzyskała głos dopiero, gdy znaleźli się przy drzwiach. Właś¬nie
miała coś powiedzieć, kiedy Payton otworzył drzwi, za którymi stał Jan. Kirstie jęknęła i ukryła
spąsowiałą twarz w koszuli Paytona.
- Przyszedłem wam powiedzieć, że za godzinę będzie kola¬cja - rzekł Jan, uśmiechając się od
ucha do ucha.
- To dobrze - odpowiedział Payton, ruszając schodami do swej sypialni. - Godzina powinna
wystarczyć.
Kirstie usłyszała śmiech Jana i znowu jęknęła, ale po chwili ciekawość wzięła górę nad
zakłopotaniem. Uniosła głowę, by spojrzeć na kochanka, gdy ten wszedł do sypialni i kopnięciem
zamknął drzwi za sobą.
- Wystarczyć na co? - spytała.
- Żeby ci pokazać, że większe nie zawsze oznacza lepsze - odrzekł.
Nie potrafiła wyobrazić sobie przyjemniejszego sposobu na spędzenie godziny, niż pozwolić
Paytonowi Murrayowi, by ją przekonał, że była bardziej godna pożądania od hojnie wyposa¬żonej
lady Fraser.
ROZDZIAŁ 13
To nie było proste, ale Kirstie stłumiła przerażenie, które wywołał w niej widok przyprowadzonego
przez Cal¬luma zakrwawionego i posiniaczonego chłopca. Poszła do kan¬torka Paytona, żeby
napisać list do rodziny, list, który będzie zawierał wystarczająco dużo informacji, by zapewnić
bliskich, że jest bezpieczna, ale nie tyle, aby zaniepokoić ich czy roz¬gniewać. Jednak w
porównaniu z problemem, z którym musiała się teraz zmierzyć, kwestia doboru słów wydawała się
wyjąt¬kowa nieistotna.
Kirstie pragnęła z całego serca, by Alice była w domu, gdy posadziła chłopca na ławie i z pomocą
CaIIuma robiła, co w jej mocy, by opatrzeć rany malca. Biedny Simon nie przestawał się trząść,
nawet gdy Kirstie podała mu trochę rozwodnionego wina i miodowe ciasteczka. Sposób, w jaki
rzucił się na ciastka, dając aż nazbyt wyraźne świadectwo, że był głodzony, jednocześnie zasmucił
ją i rozwścieczył. Sądząc z wyglądu małżeństwa, które miało opiekować się takimi dziećmi jak
Simon, Darrochowie regularnie napełniali tylko swoje brzuchy. Udawała, że nie zauważyła, jak
Simon wsunął dwa ciastka do kieszeni obdar¬tego płaszcza.
- Lepiej się czujesz, Simonie? - spytała, pomimo że chło¬piec wciąż był przerażony.
- Tak - odrzekł i szybko pociągnął kolejny łyk wina. - Mu¬siałem tu przyjść.
Kirstie żałowała, że w domu nie ma nikogo oprócz niej i Calluma. Czuła się dziwnie. Odkąd tydzień
temu Roderyk stanął pod drzwiami Paytona, domownicy nie spuszczali oka z niej ani z dzieci.
Jednak dzisiaj było ciepło i słonecznie i Alice
udało się przekonać Jana, że dzieci potrzebują świeżego powietrza. Uznała, że przy odpowiedniej
ilości płaszczy i czapek powinno im się udać zabrać bezpiecznie pięcioro najmłodszych do lasu, by
pomogły zbierać zioła i jagody. Callum też zoslal zaproszony na wycieczkę, ale chłopiec mianował
się na ten dzień obrońcą Kirstie. Jan zabrał ze sobą jednego z trzech strażników, których Payton
ustawił przed drzwiami, a sam pan domu bawił na zamku, próbując złagodzić fatalne efekty
roz¬pętanej przeciwko niemu kampanii. To oznaczało, że przed domem zostało dwóch ludzi i mimo
że Kirstie łajała samą siebie za tchórzostwo, nagle wydało jej się, że to nie wystarczy.
I dlaczego owi strażnicy nie przyprowadzili do niej Simona, pytała samą siebie, powoli wstając.
Możliwe, że Simon prze¬mknął niezauważony tylnym wejściem, ale raczej mało praw¬dopodobne.
Kirstie nie chciała podejrzewać chłopca, ale jaki był lepszy sposób na odwrócenie jej uwagi tak, by
nie dostrzeg¬ła, że coś jest nie w porządku, niż podesłać jej pobite, wymaga¬jące opieki dziecko?
Czyż przez cały ten czas nie siedziała w jednym miejscu, nie rozglądając się, nie zadając żadnych
pytań?
- Callumie, czy widziałeś Donalda, gdy otwierałeś drzwi Simonowi? - zapytała.
- Nie - odrzekł Callum z zachmurzoną miną. - Powinien być z tyłu domu, prawda?
- Tak. - Dostrzegła, jak blady zrobił się Simon, i zaczcła podejrzewać, że nie jest to jedynie wynik
bólu, który odczuwał. - A Maikiego?
Callum popatrzył spode łba na Simona.
- Nie, jego też nie.
Kirstie spojrzała na Simona, który zaczął płakać.
- Och, Simonie, mój biedny chłopcze, coś ty zrobił?
- On tylko pomógł mi odzyskać to, co należało do mnie.
Kirstie poczuła, jak po plecach przebiega jej lodowaty dreszcz. Odwróciła się i ujrzała stojącego w
drzwiach mężczynę. Roderyk prawie się nie zmienił, wciąż dobrze zbudowany i blady. Mimo że jej
gust stał się wymagający po obcowaniu z urodą Paytona, Kirstie musiała przyznać, że jej mąż był
na swój sposób przystojny. Gdyby nie ten wyraz bladobłękitnych oczu ... W tej chwili błyszczały
złowieszczym triumfem.
Wattie i Gib stali, jak zawsze, tuż za Roderykiem. Szeroko uśmiechnięty Gib postąpił krok do
przodu i Kirstie stężała, delikatnie wysuwając sztylet z pochwy, ukrytej w rozcięciu spódnicy.
Mężczyzna trzymał maleńką, bezgłośnie płaczącą dziewczynkę i Kirstie już wiedziała, co zmusiło
Simona, by pomógł tym ludziom. Najwyraźniej samo skatowanie chłopca nie wystarczyło. Kirstie
stanęła między mężczyznami i dzieć¬mi, a Gib popchnął dziewczynkę w jej stronę. Mała pobiegła
wprost do Simona.
- Biegnij, CalIumie - rozkazała szeptem w nadziei, że Rode¬ryk nie usłyszy jej słów.
- Nie, muszę cię chronić - odpowiedział Callum równie cicho i stanął koło niej, także dzierżąc sztylet
w dłoni.
Kirstie zerknęła na chłopca i zauważyła, że ma przy boku swój ulubiony, wielki nóż. Zastanowiła się
przez chwilę, jaką jeszcze broń Callum nosi ze sobą. Nie odrywając wzroku od Roderyka, który stał
i napawał się zwycięstwem, Kirstie wie¬działa, że musi dać swemu dzielnemu obrońcy bardzo
dobry powód, by zgodził się odejść.
- Simonie, zabierz siostrę i idźcie powoli w stronę wielkiego gobelinu na ścianie - rozkazała
ściszonym głosem.
- Dlaczego pomagasz temu zdrajcy? - wyszeptał CalIum.
- To jasne, w jaki sposób skłoniłeś tego biednego chłopca, by ci pomógł - powiedziała głośno do
Roderyka, dając tym samym odpowiedź CalIurnowi. Tak, jak miała nadzieję, trzej mężczyźni
zwrócili na nią wzrok. - Samo bicie nie wystar¬czyło? - Rozkazała szeptem CalIurnowi: - Idź. Ktoś
musi powiedzieć Paytonowi, co się stało, najszybciej, jak to możliwe.
- Ale on cię zabije - odparł również szeptem CalIum.
- Nie tak szybko. Będzie chciał się tym rozkoszować. Idź. Natychmiast. - Ledwo słyszalny dźwięk
powiedział jej, że chłopiec usłuchał jej rozkazu.
- Chłopak był wyjątkowo oporny - wycedził Roderyk. Po wiedziałem mu, że moje psy poprowadziły
mnie tropem twoilll i Calluma wprost do studni w sierocińcu, ale on miał czelność twierdzić, że nigdy
was ani nie widział, ani o was nie słys:t,al. Nasze wysiłki, by skłonić go do mówienia prawdy,
spełzły na niczym, zdecydowanie jednak bardziej zależy mu na życiu siostry niż na własnym. Albo
na twoim. Wybierasz sobie mar¬nych sprzymierzeńców, moja droga.
- Jakiż z ciebie odważny, dzielny mężczyzna, potrafisz za¬straszyć i pobić dzieci - zakpiła.
- Powinnaś być bardziej umiarkowana w słowach, moja droga. Jesteś z powrotem we władzy
kochającego męża.
- Nie wyjdę stąd.
- Ależ, tak, wyjdziesz. - Roderyk ruszył w jej stronę, Gib i Wattie czaili się za jego plecami.
Kirstie wyciągnęła sztylet, uśmiechając się zimno, gdy wszy¬scy trzej stanęli.
- Och, widzę, że się wahacie. No tak, przecież nie jestem dzieckiem i mam broń. Nigdy nie lubiliście
stawać twarzą w twarz z wrogiem, A w pobliżu nie ma żadnej rzeki, do której moglibyście mnie
wrzucić.
- Nie spróbowałbym tego po raz drugi. Przez całe pięć lat naszego małżeństwa mogłaś mi
powiedzieć, że umiesz pływać.
Kirstie zastanawiała się, jak bardzo szalony był jej mąż.
W jego głosie brzmiała irytacja, nawet smutek, że miała przed nim tajemnicę, sekret, który
zniweczył jego morderczy plan, Roderyk zachowywał się tak, jakby Kirstie zawiodła go jako żona, a
wręcz popełniła śmiertelny grzech, nie zwierzając si~' mężowi ze wszystkiego.
- Te małe łajdaki uciekają! - wrzasnął Gib.
Roderyk zaklął, gdy Gib i Wattie rzucili się przed siebie, Kirstie udało się podstawić Wattiemu nogę,
ale Gib sięgnął do gobelinu akurat w chwili, gdy dzieci zniknęły za materią. M꿬czyzna nagle
zawył i zatoczył się do tyłu, gdy poczuł sztylet wbity głęboko w ramię. Kirstie odetchnęła z ulgą, gdy
usłyszała zgrzyt kamienia o kamień i wiedziała, że dzieci sąjuż bezpiecz¬ne. Gdy Gib i Wattie tracili
cenne sekundy, próbując jeden przez drugiego otworzyć drzwi do przejścia, w którym zniknęły
dzie¬ci, Kirstie ponownie zwróciła się twarzą do męża.
- Sprawiasz mi wiele kłopotu, dziewczyno - powiedział Roderyk zduszonym, lodowatym tonem,
który dał Kirstie jasno do zrozumienia, że jej mąż ledwo powstrzymuje gniew. - Do¬kąd oni poszli?
- A skąd mam wiedzieć, jakie kryjówki i drogi ucieczki znalazł Callum? - zapytała, przesuwając się
nieco, gdy Gib i Wattie stanęli po obu stronach Roderyka, bo chciała mieć wszystkich trzech
mężczyzn na oku.
- Nawet jeżeli sama nie zbadałaś tego domu w poszukiwaniu kryjówek i tajnych kory trzy, ten mały
bękart opowiedziałby ci o wszystkim, co znalazł. Mimo całego wysiłku, który włożyłem w jego
edukację, nie pozbył się słabości do dziewcząt.
- Edukację? Czy tak właśnie nazywasz perwersje, do któ¬rych zmuszasz dzieci? Edukacją?
Roderyk potrząsnął głową i westchnął.
- Najwyraźniej sir Payton nie poszerzył twej wiedzy na temat przyjemności i potrzeb cielesnych. Nie
robię dzieciom żadnej krzywdy. Tak naprawdę, wielu z nich zapewniam dużo lepsze życie, niż
miały, gdy daję im ciepłe ubranie, jedzenie i czyste łóżka. A w podziękowaniu za hojność oczekuję
drobnej przysługi. Nie widzę w tym nic złego.
Kirstie zastanawiała się, czy on naprawdę wierzył w to, co mówił. Miała niepokojące przeczucie, że
tak.
A te dzieci, które zabijasz?
Roderyk wzruszył ramionami.
I tak by umarły, gdybym zostawił je tam, gdzie były.
- Już dawno ktoś powinien zabić ciebie - powiedziala gwal townie, zastanawiając się, czy ona
sama potrafiłaby siQ na lo zdobyć.
- Nie mnie, moja droga, lecz ciebie. - Wykonał powolny ruch ręką. - I grasz w tę grę już
wystarczająco długo. Nie zamierzam tu czekać, aż obudzą się ci tępi strażnicy albo powróci któryś
z twoich obrońców.
Kirstie zaklęła w duchu. Płonął w niej jedynie maleńki pło¬myk nadziei, ale on właśnie skutecznie
go stłumił. Spięła się i zacisnęła palce na rękojeści sztyletu, przygotowując się na atak. Bez
wątpienia uda im się ją schwytać, bo drobna kobieta nie była żadnym przeciwnikiem dla trzech
mężczyzn, ale Kirs¬tie miała nadzieję, że najpierw uda jej się zadać napastnikom parę dotkliwych
ran.
- Bierzcie ją, chłopcy - rozkazał Roderyk swoim ludziom.
- I uważajcie na ten sztylet. Ona może wiedzieć, jak go użyć.
Przez parę chwil Kirstie była w stanie trzymać Wattiego i Giba z dala od siebie. Udało jej się nawet
zadać obu mężczyz¬nom niewielkie, ale bolesne rany. Niestety, ból jedynie wzmoc¬nił ich
determinację. Nie byli specjalnie bystrzy, ale potrafili walczyć i wykazali się nie małym sprytem,
trzymając Kirstie przez cały czas z dala od okien i drzwi. Dziewczyna wątpiła, czy byłaby w stanie
przez nie uciec, ale chętnie by spróbowała.
Kiedy Wattie zaszedł ją od tyłu, Kirstie wiedziała, że to koniec. Jednak udało jej się jeszcze
porządnie zranić sztyletem Giba, zanim Wattie otoczył ją swymi grubymi ramionami. Jęknęła cicho
z bólu, gdy Gib złośliwie wykręcił jej nadgarstek, by wyjąć jej sztylet z dłoni. Mimo że wiedziała, że
ma małe szanse, żeby się uwolnić, Kirstie szarpała się i kopała w uścisku Wattiego, gdy ten zwrócił
się twarzą do Roderyka.
Triumfujący, złowieszczy uśmiech na kwadratowej twar".y męża doprowadził Kirstie do takiej furii,
że na chwilę zamarła Wiedziała, że Roderyk rozkoszuje się myślą, że teraz może ją zabić, kiedy
tylko przyjdzie mu na to ochota. Nie mogła tego
znieść. Obdarzyła męża równie złośliwym uśmiechem, po czym kopnęła go w krocze tak mocno,
jak tylko mogła.
Przez krótką chwilę rozkoszowała się swym sukcesem, bo Roderyk zbladł, zgiął się w pół i opadł na
kolana. Gib i Wattie zaklęli, gdy ich pan zaszlochał z bólu, a potem zwymiotował. Kirstie usłyszała
nutkę podziwu w głosach obu sług. To był podstępny cios ze strony kogoś, kto powinien być
śmiertelnie przerażony i podejrzewała, że te dwa brutale doceniały w pe¬wien sposób jej wyczyn,
choć na pewno nie zamierzali puścić tego płazem.
Gdy Roderyk usiłował stanąć z powrotem na nogi, Kirstie przygotowywała się na zemstę, która
miała bez wątpienia zaraz nadejść. Wiedziała, że i tak straci przytomność, bo wyniesienie jej
świadomej z domu przysporzyłoby napastnikom zbyt wielu kłopotów. Przynajmniej ona także
oddała dobrze wymierzony cios i mogła z tego czerpać pewną satysfakcję. Jednak błysz¬cząca w
oczach Roderyka furia powiedziałajej, że teraz czekają dużo większy ból, niż mogła się
spodziewać.
Mimo że oczekiwała ciosu i wiedziała, że będzie potężny, gdy na nią spadł, doznała szoku. Głowa
Kirstie odskoczyła do tyłu i mimo że ból w szczęce prawie odebrał jej zmysły, poczuła ostry ból z
tyłu głowy. Gdy zaczęła otaczać ją ciemność, słyszała jeszcze, jak Wattie klnie i domyśliła się, że
bolał ją tył głowy, bo rąbnęła nim w szczękę mężczyzny. Uśmiechnęła się.
- Jezu, Roderyku - wymruczał Wattie, podtrzymując bez¬władne ciało Kirstie jedną ręką, a drugą
macając szczękę w po¬szukiwaniu złamań. - Mogłeś mnie przynajmniej uprzedzić.
- Wiedziałeś, że będziemy musieli uciszyć tę sukę - powie¬dział Roderyk, masując kostki u dłoni. -
Czy złamałem jej szczękę?
Wattie sprawdził szczękę Kirstie i potrząsnął głową.
- Nie - odrzekł, przerzucając jej ciało przez ramię. - Lepiej stąd zwiewajmy. - I nie czekając na
odpowiedź, ruszył w stronę drzwi.
- Co z tymi trzema bachorami? - zapytał Gib, kiedy razem z Roderykiem wyszli za Wattiem z domu.
- Dostaniemy je - zapewnił go Roderyk, gdy przechod:t,ili obok jednego z nieprzytomnych, mocno
związanych strażników.
- Jesteś pewien, że nie powinniśmy zabić tych strażników?
- Wszystko, co dotychczas robiłem, jest absolutnie zgodne z prawem. Po prostu odzyskuję moją
własność. Usłanie drogi martwymi ludźmi nic mi nie da, a wręcz może przysporzyć kłopotów.
Chyba dobrze się stało, że Callumowi udało się uciec. Nie wiem, czy potrafiłbym oprzeć się pokusie
i nie wysłał ciała tego niewdzięcznego bękarta jako jasnej i krwawej wiado¬mości dla sir Paytona.
Co mogłoby być satysfakcjonujące, ale na pewno nierozsądne.
- Zatem pewnie nie możesz zbyt szybko zabić tej suki - zauważył Wattie, gdy doszli do koni.
Roderyk dosiadł ostrożnie wierzchowca, przeklinając cicho dotkliwy ból w kroczu i machnął
niechętnie do Wattiego, gdy ten chciał podać mu Kirstie.
- Ty wieź tę sukę. - Patrzył, jak Gib pomógł Wattiemu wsiąść na konia, po czym włożył mu w
ramiona nieprzy¬tomną Kirstie. - Tak, przez chwilę będę musiał trzymać ją przy życiu. Ale
zamierzam sprawić, że będzie żałowała z całej duszy każdej minuty, o którą przedłużę jej dni. -
Wprowadził konia w galop, wiedząc, że jego ludzie będą podążali za nim przez całą powrotną
drogę do Than¬scarr.
Callum wysunął się zza drzewa i patrzył, jak trzej mężczyźni odjeżdżają razem z Kirstie.
Podejrzewał, że Roderyk zabierze jq z powrotem do Thanescarr, ale musiał się upewnić.
Zaciskając mocno palce na rękojeści noża, podszedł szybko do Simona i jego siostry, Brendy,
którzy stali obok nieprzytomnych strażników. Przechodząc koło studni, napełnił wiadro wodą, którą
chlusnął na twarze mężczyzn. Gdy oni, parskając, powoli przy¬tomnieli, Callum poprzecinał więzy.
- Co się stało? - zapytał drżącym głosem Malkie, niepewnie siadając.
- Sir Roderyk porwał lady Kirstie - odrzekł Callum. - Kazała mi uciekać i pokazać bezpieczną drogę
temu zdrajcy.
Malkie spojrzał na Simona rozszerzonymi oczami, a potem przeniósł wzrok z powrotem na
Calluma.
- Ty mu to zrobiłeś?
- Nie, chociaż miałem ochotę. - Callum westchnął. - Przez chwilę, dopóki lady Kirstie nie
wytłumaczyła mi, że on musiał zachować się jak podstępny, tchórzliwy zdrajca. Jeśli przyj¬rzysz się
uważnie, pewnie dostrzeżesz małą dziewczynkę za Simonem. To jego siostra, Brenda. Roderyk i
jego świnie złapa¬li ją i w ten sposób skłonili Simona, by im pomógł.
- Tak mi przykro - wyszeptał Simon, wycierając podartym rękawem łzy, płynące ciurkiem po
posiniaczonej buzi. - Powie¬dzieli, że zabiją ją tak samo, jak zabili mojego ojca.
- Powiedzieli ci, że zabili twojego ojca? - zapytał Callum.
- Tak. - Simon wziął parę głębszych oddechów i trochę się uspokoił.
- Zatem lepiej, żebyś został z nami. Ty i mała Brenda.
- Nie. Wiem, że to przeze mnie porwali lady Kirstie. Brenda i ja wrócimy do Darrochów.
- I umrzecie szybciej, niż ja zdążę splunąć. Powiedzieli ci, że zamordowali twojego ojca. Myślisz, że
chcą, abyś komukol¬wiek o tym opowiedział? Nie. Zostaniecie tutaj. - Callum westchnął nieco
dramatycznie. - Podejrzewam, że będę mógł ci wybaczyć. - Spojrzał na Maikiego i Donalda, którzy
patrzyli na niego z podziwem i rozbawieniem. - Oni pojechali do Thanes¬carr. Podejrzewałem, że
tam pojadą, ale biegłem za nimi przez chwilę, żeby się upewnić. Lady Kirstie była zupełnie
bezwład¬na, ale nie sądzę, żeby była martwa.
- Payton obedrze nasż ywcem ze skóry-wymruczal Malkie, wstając i pomagając się podnieść
słabemu jeszcze Donaldowi.
- Mam po niego pójść? - zapytał Callum.
- Nie, chłopcze. Nawet nie zdążyłbyś dojść do zamku, zanim Payton ruszy w powrotną drogę, o ile
w ogóle tam jest. Nie, zostali tutaj, zjedz coś i odpocznij, i zacznij rozmyślać, w jaki sposóh możemy
dostać się do Thanescarr, by oswobodzić naszą damę.
- Nie potrzebuję jedzenia ani odpoczynku i dobrze wiem, jak możemy dostać się do Thanescarr.
- No cóż, nie możesz pobiec i ocalić jej sam.
- Wiem o tym. Pójdę po Jana. Wiem, dokąd poszedł, a sir Payton będzie potrzebował go tutaj,
prawda? - Malkie i Donald skinęli głowami, a Callum dokładnie obejrzał swój zestaw bron i i zaklął. -
Brakuje mi sztyletu. Wbiłem go w ramię tej świni, Giba. Mam nadzieję, że go nie ukradł.
- Właściwie, to ile sztuk broni nosisz przy sobie, chłopcze? - zapytał Malkie, patrząc na Calluma z
osłupieniem.
- Miałem sześć. Chociaż podejrzewam, że nie potrzebuję aż tylu, by przyprowadzić do domu Jana.
Ta, którą miałem chro¬nić, jedzie w stronę Thanescarr, czyż nie? - wymamrotał i kop¬nął kamyk. -
Nie byłem zbyt dobrym obrońcą.
Malkie poklepał chłopca po ramieniu.
- My też nie, chłopcze. Ale my nie możemy tłumaczyć się faktem, że mamy tylko jedenaście lat.
- Nie powinienem był jej usłuchać, gdy kazała mi bezpiecz¬nie wyprowadzić Simona i Brendę.
Powinienem był stać do końca u jej boku.
- Nie. Zrobiłeś to, co było trzeba. Pomogłeś dzieciom, tak, jak powinieneś, usłuchałeś rozkazu
swojej pani, dzięki czemu jesteś teraz tutaj, by pomóc nam ją ocalić. Zapewne ona wic działa, że
masz informacje, które mogą nam pomóc, ichciala. byś pozostał żywy.
- No cóż, może. - Callum wziął głęboki oddech, by się uspokoić. - Pójdę po Jana.
Patrząc, jak chłopiec oddala się lekkim truchtem, Donald zapytał Maikiego.
- Jesteś pewien, że ten chłopak ma tylko jedenaście lat?
Malkie roześmiał się.
- Tak. Ma jedenaście, a zbliża się do trzydziestki. Simonie i Brendo, chodźcie, lepiej wejdźmy do
środka. Może Callum nie potrzebuje odpoczynku ani jedzenia, ale ja tak. Będę potrzebo¬wał całej
siły, jaką zdołam zebrać, żeby powiedzieć Paytonowi, że stracił swoją damę.
Callum szybko podążał ścieżką, którą, jak powiedział mu Jan, poszli z dziećmi do lasu. Bał się, a
łzy szczypały go w oczy i z całego serca nienawidził tego uczucia. Mimo że minęło wiele czasu,
odkąd widział Roderyka po raz ostatni, jedno spojrzenie na tego człowieka wystarczyło, by wróciły
wszystkie straszne wspomnienia i chłopcu zrobiło się niedobrze. Tego uczucia także nie cierpiał.
Jan uczył go, jak być silnym, ale teraz Callum wiedział, że bardzo brakuje mu tej siły. W głębi duszy
wciąż był małym, przerażonym chłopcem. Miał ochotę usiąść i płakać jak małe dziecko. Callum
przysiągł sobie, że nie pozwoli, aby sir Rode¬ryk pozbawił go siły, nie pozwoli, aby ten mężczyzna
jeszcze kiedykolwiek doprowadził go do łez.
Zaczął biec, powtarzając sobie, że Kirstie go kocha. Musi ją ocalić. Ona była jedyną osobą, która
kiedykolwiek się o niego troszczyła, i on, Callum, nie może pozwolić, by ta bestia ją dopadła. Utrata
Kirstie unieszczęśliwiłaby też sir Paytona, Jana i Alice, a do tego także nie mógł dopuścić. Oni
wszyscy byli dla niego dobrzy, traktowali go jak normalnego chłopca, nawet jak dorastającego
mężczyznę, mimo że wszyscy wiedzieli, co zro¬bił mu sir Roderyk. Znalazł u nich dla siebie
miejsce, w którym nie musiał się bać ani wstydzić, i nie pozwoli tej bestii tego odebrać.
Callum poczuł dławiący go szloch, który szybko stłumił.
Pomimo wszystkich jego modlitw, bestia wróciła. Przez nią znowu wszystko stało się ciemne,
przerażające i straszliwe.Callum zaczął szeptać pod nosem wszystkie przekleństwa, które znał. Nie
pozwoli bestii wygrać. Nie pozwoli potworowi skrzywdzić jego pani i przyjaciół. Nagle poczuł, jak
ktoś chwyta go za ramię, i panika wzięła górę.
- Hej, chłopcze, co cię gryzie? - Oczy Jana rozszerzyły się, gdy Callum wyciągnął z rękawa sztylet.
- To ja, Jan. Przecież cię nie skrzywdzę. Możesz odłożyć ten sztylet.
Callum spojrzał na nóż w swojej dłoni, a potem na Jana.
O mało nie dźgnął przyjaciela, człowieka, który pomagał mu nabrać siły. To wszystko wina bestii,
pomyślał, chowając nóż do pochwy. Gdy zatroskana Alice podała mu bukłak, Callum napił się
łapczywie i poczuł, jak chłodny jabłecznik koi nieco Jego nerwy.
- Bestia porwała lady Kirstie - powiedział i zmarszczył brwi, gdy Alice otarła mu twarz czystym
kawałkiem płótna. Wtedy zdał sobie sprawę, że ma policzki mokre od łez. - Bieg¬łem tak szybko,
że wiatr wycisnął mi łzy z oczu.
- Tak, chłopcze, to się czasami zdarza - odrzekła i zaczęła głaskać po plecach dzieci, które tuliły się
teraz do jej spódnicy. - Kiedy mówisz o bestii, masz na myśli sir Roderyka?
- Tak. - Callum szybko wyjaśnił, co się stało. - Nie potrafiłem obronić mojej pani - wyznał cichym,
drżącym głosem, wbijając wzrok w Jana. - Chciałem, ale kazała mi odejść i zabrać Simona i
Brendę.
- I to właśnie powinieneś był zrobić - powiedział Jan.
- Zaprowadź dzieci do wózka, Alice. Musimy szybko wracać do domu.
- To wszystko moja wina - odezwała się Alice, próbując powstrzymać łzy. - Byłbyś na miejscu,
gdybym nie zmusiła cię do wyjścia do lasu.
- Nie zmusiłaś mnie i to nie jest twoja wina. Wskakuj do wózka, chłopcze - polecił Jan Callumowi. -
Musisz odpocząć
i odzyskać trochę sił, bo wydaje mi się, że bardzo będziemy potrzebowali twojej pomocy, by
odzyskać lady Kirstie.
Callum usłuchał polecenia Jana. Gdy tylko jego oddech wrócił do normy, a ciało przestało drżeć,
poczuł, że wózek, który dzielił z piątką innych dzieci, jest dla niego za ciasny. Musiał coś zrobić, ale
wiedział, że nie może pomóc lady Kirstie, jeszcze nie. Najpierw musieli opowiedzieć wszystko sir
Payto¬nowi i ułożyć jakiś plan. W końcu, zbyt pobudzony, by siedzieć spokojnie, wyskoczył z
wózka i zrównał krok z Janem, który szedł z przodu ciągniętego przez Alice pojazdu. Strażnik
Angus zamykał pochód.
- Wydawało mi się, że kazałem ci odpoczywać - powiedział Jan do Calluma, ale jego ton był
spokojny, bez żadnych pretensji. - Wiem - odrzekł Callum - ale stawałem się coraz bardziej
poruszony, chociaż wiem, że na razie nic nie mogę zrobić.
- Poruszony, tak?
- Lady Kirstie nauczyła mnie tego słowa. Wydaje mi się, że ładnie brzmi.
- Tak, to prawda. To bardzo dobre określenie.
- Postaram się uspokoić. Musimy obmyśleć jakiś plan, żeby sprowadzić moją panią z powrotem.
- Tak, musimy - zgodził się Jan. - Czasami trudno jest postępować rozważnie, ale są sytuacje, w
których nie można się spieszyć, i podejrzewam, że będziemy musieli przypomnieć o tym
Paytonowi. Jeżeli działasz gwałtownie i na oślep, jedyne, na co możesz liczyć, to łut szczęścia. A
szczęście, cóż, to bardzo niestały sprzymierzeniec. Najlepiej jest wtedy zatrzymać się, posłużyć się
rozsądkiem i sprytem, zwłaszcza jeżeli twój wróg oczekuje, że do niego przyjdziesz.
Callum zagryzł lekko wargę, a potem zapytał:
- Czy sir Payton będzie chciał ocalić lady Kirstie?
- Oczywiście, chłopcze. Będę musiał mocno trzymać lejce, żeby nie ruszył na oślep, by ratować
swą damę.
- A ona jest?
Jan zmarszczył brwi.
- Jest czym, chłopcze?
- Czy ona jest jego damą? Myślałem, że to możliwe, alc czasami wydaje mi się, że ona po prostu
lubi się gzić.
- Ach! - Jan zerknął na żonę, zobaczył, że jest zająta rozmową z pozostałymi dziećmi, więc nie
będzie słyszała jego słów i przeniósł wzrok z powrotem na Calluma. - Naprawdę nic powinieneś
mówić o swej pani w ten sposób, ale rozumiem, co masz na myśli, więc będę rozmawiał z tobą
szczerze. Tak, Payton jest pięknym mężczyzną i miał w życiu mnóstwo kobiet. Jednak nie uważa
twojej damy za jedną z nich. Służę przy nim prawie całe moje życie i jestem pewien, że nie
postrzega jej jedynie jako ładnej dziewczyny, która przez chwilę może ogrze¬wać mu łóżko. Przede
wszystkim, zawsze, gdy jedna dziew¬czyna mówiła "nie", po prostu szedł do następnej, która
mówiła "tak", nie czekał dwóch tygodni, żeby ta pierwsza zmieniła zdanie. Na twoją panią czekałby
nawet dłużej.
- Więc myślisz, że on się z nią ożeni, uczyni swoją praw¬dziwą panią?
- Tego nie jestem już taki pewien. Myślę, że byłby skoń¬czonym idiotą, gdyby tego nie zrobił. -
Wymienił z Callumem przelotny uśmiech, gdy chłopiec skinął głową. - Sądzę, że doskonale do
siebie pasują, ale to oni muszą to dostrzec, a wyda¬je się, że robią, co w ich mocy, żeby wszystko
skomplikować. - Jan był zachwycony, gdy chłopiec zachichotał, ale zmusił się do udawania, że nic
wielkiego się nie stało, zwłaszcza że jeszcze przed chwilą Callum szlochał z przerażenia.
Chłopiec wsunął dłoń w dłoń Jana i poczuł, jak promieniuje na niego mądry spokój mężczyzny.
- Przepraszam, że wyciągnąłem na ciebie nóż. Przez chwilę znowu bałem się tego potwora -
wyznał cicho. - Zabrał lady Kirstie i myślałem, że wkrótce wszystko znowu stanie się przez niego
smutne i okropne. Ale my mu na to nie pozwolimy, prawda?
- Oczywiście, że nie, chłopcze. - Jan lekko i szybko uścisnął dłoń Calluma. - Odzyskamy lady
Kirstie i wszystko znowu będzie w porządku. A może nawet wyjdzie z tego coś dobrego.
- Och, tak? A co?
- Cóż, może Payton pójdzie po rozum do głowy, gdy zobaczy, jak wygląda życie bez jego małej
damy.
ROZDZIAŁ 14
- Na razie nie wygląda na bardzo rozsądnego - wyszeptal Callum do Jana, gdy patrzyli na Paytona
krążącego po
wielkiej jadalni.
Jan stłumił uśmiech.
- Nie, ale myślę, że musi trochę porozpaczać.
- Och, mam nadzieję, że wkrótce skończy i będziemy mogli ułożyć jakiś plan, by odzyskać moją
panią.
- Jeżeli nie, podejdę i lekko puknę go w głowę. - Tym razem nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy
Callum skinął poważnie głową tak, jak gdyby to naprawdę było sensowne rozwiązanie.
Payton dostrzegł przelotny uśmiech Jana i miał ochotę złapać go za kubrak, potrząsnąć nim
porządnie i zapytać, co może mu się wydawać tak cholernie zabawne. Przytrzymał się
obramo¬wania wielkiego kominka, wpatrzył w zimne wnętrze i próbo¬wał odzyskać spokój. Nie
musiał się odwracać, żeby wiedzieć, co dzieje się za jego plecami. Jan, Malkie, Donald i Angus byli
gotowi na rozkazy. Callum czekał, żeby opowiedzieć im o wszystkich drogach prowadzących do i z
Thanescarr i usły¬szeć, w jaki sposób uratują Kirstie. Payton nie był pewny, co robił tutaj biedny,
pobity Simon, ale podejrzewał, że poczucie winy kazało chłopcu zgłosić się do pomocy.
Payton wrócił do domu w podłym nastroju, nie mógł się doczekać, aż znajdzie trochę spokoju w
czułych objęciach Kirstie. Wiadomość, że porwał ją Roderyk, była dla niego ciężkim ciosem. Plotki,
które szerzył ten człowiek o cudzołóst¬wie i ucieczce żony, wygnały Paytona z zamku. Teraz
Roderyk miał jeszcze Kirstie. Wygrywał. To było nie do zniesicnia.
Lęk o Kirstie zwiększał się z każdą minutą i był jak żyjąca
wewnątrz niego odrębna istota. Payton znajdował odrobinę pocieszenia w fakcie, że Roderyk nie
może jej teraz zamor¬dować, zbyt wiele uwagi przyciągnął do siebie i swojej żony. Tak naprawdę,
całe to gadanie o tym, jakim jest biednym, oszukanym mężem, obróci się teraz na korzyść Kirstie.
Jeżeli ona umrze zaraz, kiedy mąż zabrał ją z powrotem do siebie, wszyscy pomyślą, że zabił ją w
zemście za niewierność.
Bardzo martwiła Paytona myśl o wszystkich innych nie¬szczęściach, które mogły spotkać Kirstie w
łapach jej męża. Bez trudu mógł sobie przypomnieć każde słowo, które powtórzył mu Callum tego
dnia, gdy Roderyk odkrył, że Kirstie żyje, wszystko, co powiedziały te dwa sługusy. Roderyk mógł
dać ją Gibowi i Wattiemu, a te dwa brutale były zdolne bardzo ją skrzywdzić, bez trudu mogły
przemocą zabić całą jej słodką namiętność.
- Paytonie? - zawołał Jan, w jego głosie pobrzmiewało zarówno współczucie, jak i wezwanie do
działania.
- Tak, już kończę z tymi humorami. - Podszedł do stołu, przy którym siedzieli wszyscy mężczyźni,
nalał sobie wina i usiadł razem z nimi. - Zastanawiałeś się, jak możemy dostać się do Thanescarr,
Callumie?
- Tak - odrzekł chłopiec. - Myślę, że znam wszystkie schowki i tajne przejścia. Roderyk nie
spuszczał ze mnie oka, ale Kirstie i ja odszukaliśmy je. W ten sposób uciekliśmy i wykradliśmy
dzieci.
- Myślisz, że Kirstie będzie próbowała uciec którąś z tych tajnych dróg?
- Nie będzie mogła się do nich dostać. On ją zamknie w jej sypialni. Nie wiem, dlaczego, ale tam są
drzwi, przez które można dostać się do środka, ale nie można wyjść. Chyba że ktoś otworzyłby je z
zewnątrz. W tej chwili w Thanescarr nie ma nikogo, kto mógłby to zrobić.
Ale istnieją wejścia do zamku, o których Roderyk nic nic wie?
- Tak. Z jednego z korytarzy potrafię przej ść do jej sypialni.
- Dobrze. To wystarczy. Dziwne, że ten człowiek nie wie o takich rzeczach - mruknął Payton,
którego na chwilę ogarnęły wątpliwości.
- Otrzymał ten dom dopiero, gdy skończył dwadzieścia jeden lat - wyjaśnił Callum. - Wcześniej
należał do jakiegoś kuzyna. Niewielu ludzi poprzedniego właściciela nadal pracuje w zamku, a ci,
którzy wciąż tam są, nic by Roderykowi nie powiedzieli, nawet gdyby wiedzieli o tych wszystkich
przejś¬ciach.
- Dobrze, w takim razie nasz plan jest prosty. Ale najpierw _ popatrzył na małego Simona - czy
słyszałeś, żeby ci ludzie mówili, co mają zamiar zrobić z Kirstie?
- Gib zapytał, czy dziedzic zamierza wsadzić ją do klatki, ale pan powiedział, że nie może tego
zrobić. - Simon skrzywił się. - Powiedział, że w tej chwili zbyt wiele oczu zwróconych jest w ich
stronę.
- Ale nie powiedział, gdzie zamierza ją umieścić?
- Nie wiem. Powiedział, że zabierze ją tam, gdzie jest jej miejsce. Wattie odrzekł, że nie wie, jaki z
tego pożytek, skoro już raz się stamtąd wymknęła. Dziedzic powiedział, że tym razem jej się nie
uda, bo gdy wrócą do Thanescarr, każe założyć zasuwę na te cholerne drzwi.
- A zatem zamknął ją w jej sypialni - stwierdził Callum.
- Kiedyś ją tam zamykał, ale raz przyłapał ją na ucieczce i zrozumiał, że ona potrafi otworzyć
zamek. To była jedna z przyczyn, dla których postanowił ją zabić. Wiedział, że Kirstie widziała za
dużo, chodziła swobodnie po domu zbyt długo, by o wszystkim nie wiedzieć.
Payton skinął głową, układanie rozsądnego planu pomagało mu ukoić nerwy.
- A zatem Callum wprowadzi mnie i Jana do środka. Malkie, Donald i Angus macie za zadanie
dbać, żeby nikt nie odkrył naszego przejścia. - Uśmiechnął się łagodnie do Simona, który z trudem
utrzymywał otwarte oczy. - A ty, Simonie, pójdziesz prosto do łóżka.
- Tak bardzo przepraszam, sir - powiedział Simon, powoli wstając. - To wszystko moja wina.
- Nie. Nie ugiąłeś się, kiedy grożono i krzywdzono tylko ciebie. To wystarczy. Byłeś na tyle mądry,
by wiedzieć, że ten człowiek mówił prawdę, gdy groził twojej małej siostrze. Dob¬rze zrobiłeś, że
chciałeś ją chronić. A teraz idź i odpocznij trochę. - Gdy Simon wyszedł, Payton popatrzył na
Calluma i uniósł brew. - Mam nadzieję, że słyszałeś, co przed chwilą powiedziałem.
- Tak - odrzekł CalIum, próbując przybrać niewinny wyraz twarzy. - Teraz mamy plan. Słyszałem
wszystko.
- Mam na myśli to, co przed chwila powiedziałem Simono¬wi, i dobrze o tym wiesz. Masz przestać
nazywać go tchórzem i zdrajcą. Oni grozili jego siostrze i chłopiec musiał myśleć o niej. Jestem
przekonany, że fakt, iż powiedzieli mu o morders¬twie ojca, miał ogromny wpływ na to, że uwierzył
w ich groźby.
Callum skinął głową.
- Przestanę. Ponieważ oni trafili do niego po moich śladach, to także moja wina, że Simon w ogóle
musiał stanąć w obliczu takiej decyzji. A więc idiiemy teraz po lady Kirstie?
- Wkrótce. Chcę, żeby zapadła noc. Roderyk nas oczekuje, ale wolałbym, żeby nie wiedział, że
nadchodzimy, dopóki nie będzie za późno, by mógł nas powstrzymać.
- Wejdziemy i wyjdziemy jak bezszelestny wiatr.
- Tak, chłopcze, dokładnie tak. W tej chwili Roderyk myśli, że jest górą, ale wkrótce zda sobie
.sprawę, że właśnie zaczął przegrywać.
Kirstie powoli otworzyła oczy. Wcale nie wydało jej się dziwne, że leży w swoim starym łóżku w
Thanescarr, dopiero
po chwili wróciła jej pamięć. Poczuła, jak ogarnia ją panika, i próbowała się uspokoić. Wiedziała, że
ma prawo się bać, ale postanowiła, że nie pozwoli, żeby strach przyćmił jej wszystkie zmysły. W ten
sposób nic by nie zyskała, a na pewno sprawiłaby ogromną przyjemność Roderykowi.
Ból w szczęce i z tyłu głowy był tak silny, że z oczu pociekły jej łzy. Bardzo ostrożnie pomacała
bolące miejsce, poczuwszy ulgę, gdy okazało się, że nie ma złamań. Jeden z zębów trochę się
ruszał, ale z doświadczenia wiedziała, że to wyleczy się samo, jeżeli będzie uważała, a Roderyk nie
uderzy jej w to samo miejsce. Podniosła się tak wolno, jak to tylko było możliwe, i usiadła na brzegu
łóżka. Schwyciła gruby, rzeźbiony słupek baldachimu, walcząc z falami zawrotów głowy i nudności.
Minęło parę potwornych minut, zanim mogła się znowu ruszyć. Ostrożnie stanęła na nogi i bardzo
powoli podeszła do okna. Z kąta, pod jakim padało światło, i małego ruchu na podwórzu
wywnioskowała, że niedługo zapadnie zmrok. Roderyk musiał uderzyć ją naprawdę mocno, skoro
była nie¬przytomna przez kilka godzin. Jednak to oznaczało, że jeżeli udałoby się jej uciec,
mogłaby ukryć się w cieniach zapa¬dającego zmierzchu.
Nagle usłyszała mrożący krew w żyłach dźwięk. Odgłos odsuwanej zasuwy po drugiej stronie
drzwi. Roderyk zamienił jej sypialnię w więzienie. Okno było zbyt wysoko, żeby mogła się do niego
wspiąć. Z komnaty nie prowadziły żadne sekretne przejścia, a jedyne drzwi do ukrytego korytarza
musiał ot¬worzyć ktoś z zewnątrz. Teraz jeszcze okazało się, że Roderyk zadbał, by Kirstie nie
mogła otworzyć zamka ani w drzwiach komnaty, ani w tych, które prowadziły do jego sypialni.
Uciecz¬ka wymagałaby dużo więcej wysiłku niż ten, na który Kirstie mogła zdobyć się w tej chwili.
Nie chciała myśleć, że ucieczka może okazać się niemożliwa, bo takie myśli odebrałyby jej wszelką
nadzieję, której bardzo teraz potrzebowała.
Roderyk wszedł do pokoju i Kirstie poczuła, jak zimny dreszcz przebiega jej wzdłuż kręgosłupa.
Udając zupełny spo¬kój, usiadła w fotelu przed kominkiem, trochę zdziwiona, że rozpalono dla niej
ogień. Roderyk przeszedł przez pokój i stanął między nią a kominkiem. Kirstie miała nadzieję, że
jego bogaty strój zapłonie od zbłąkanej iskry. Dopóki nie zobaczyła elegan¬ckich, aczkolwiek
stonowanych ubrań Paytona, nie zdawała sobie sprawy, że Roderyk przesadnie się stroił.
- Domyślam się, że już próbowałaś otworzyć zamki - po¬wiedział.
Kirstie zauważyła, jak bardzo mąż był z siebie zadowolony. - Jeszcze nie miałam na to czasu.
Dopiero przed chwilą obudziłam się po twoim czułym klapsie. - Dotknęła szczęki, wcale nie
zdziwiona, gdy okazało się, że jest spuchnięta. Podej¬rzewała, że wkrótce będzie miała siniaki
mieniące się wszyst¬kimi kolorami tęczy.
- No cóż, w takim razie nie masz po co tracić czasu.
- Tak, zrozumiałam to, gdy usłyszałam odgłos odsuwanej zasuwy po tamtej stronie drzwi, kiedy
wchodziłeś. Najwidocz¬niej dobrze się przygotowałeś do mojej wizyty. Niepotrzebnie zadałeś sobie
tyle trudu. Nie zamierzam długo u ciebie bawić.
- Och, Kirstie, ty nic nie rozumiesz, prawda? - Roderyk potrząsnął głową. - Nigdy nie opuścisz
Thanescarr, w każdym razie nie żywa. Zbyt wiele razy mnie zdradziłaś, poczynając od naszej nocy
poślubnej, a na marnych wysiłkach oczernienia mego imienia podłymi kłamstwami kończąc. No i,
oczywiście, zdradziłaś mnie z sir Paytonem Murrayem.
Kirstie wolała, żeby Roderyk nie rozwodził się zbyt długo nad tym tematem. Nigdy nie chciał jej jako
żony, w ogóle nie potrzebował żadnej kobiety. Jednak nie mogłaby już tego udo¬wodnić, nawet
gdyby miała ku temu okazję. Jeżeli Roderyk zechce napiętnować jąjako cudzołożnicę, Kirstie może
znaleźć si~ w poważnych opałach. O ile przeżyje kłopoty, w których znalazła się teraz. Ponieważ
właśnie spędziła miesiąc w domu nicmallegendarnego Paytona Murraya, nikt by jej nie uwierzył,
choćby próbowała kłamać i zaprzeczać, że kiedykolwiek łączył ich romans. Kirstie nie miała
pojęcia, dlaczego Roderyka mia¬łoby obchodzić, co robiła z Paytonem, o ile nie chciał użyć tego
jako wytłumaczenie jej śmierci. Jednak ten pomysł miał małe szanse powodzenia, bo nawet jeśli
żona była winna zdrady, ludzie patrzyli z niechęcią na męża, który zabijał kobietę za popełnienie
takiego grzechu. A zatem, rozmyślała, w jaką grę on teraz się bawił?
- Podłymi kłamstwami? - wycedziła. - Wreszcie powie¬działam prawdę. - Patrzyła, jak miarowo
zaciska i rozpros¬towuje palce, i przygotowała się na nadchodzący cios. - Krzyw¬dzisz dzieci,
Roderyku. Możesz zaprzeczać, ile chcesz, upięk¬szać swoje czyny kłamstwami o zapewnianiu
biednym chłop¬com jedzenia i ubrań, ale taka jest prawda. I pewnego dnia - dodała okrutnym,
zimnym tonem - udowodnię, że masz ręce splamione krwią niewinnych ofiar, że niektóre z tych
dzieci zabiłeś.
- Próbujesz oczernić moje imię, by ukryć własne grzechy.
- Och, nie. Jakichkolwiek grzechów bym się dopuściła, i tak zbledną w porównaniu z tymi, które
plamią twoją duszę.
- Twoje grzechy pogłębiają się z dnia na dzień, żono. Wciąż masz nową krew na rękach, mimo
wysiłku, jaki włożyłem w to, by cię powstrzymać.
- Co za brednie! Tonie ja mam krew na rękach.
- Nie? Wciągasz w to wszystko wciąż nowych ludzi, opowiadasz o mnie te kłamstwa, aż w końcu ja
muszę działać, by je uciszyć. Wiesz dobrze, jak bardzo potrzebuję prywatności, jak zaciekle jej
chronię, a mimo to narażasz innych na niebez¬pieczeństwo swymi opowieściami o
wyimaginowanych nie¬szczęściach i zbrodniach.
- Próbowałeś mnie zabić! - Kirstie nie mogła uwierzyć, jak się oszukiwał, jak mówił o swym
okrucieństwie i morderst¬wach, jakby nie miały żadnego znaczenia.
- Nie chciałaś się zamknąć! - Wziął głęboki oddech i powiedział trochę spokojniej: - Cóż, teraz,
przez ciebie, muszę uporać się z nową trójką.
- Co masz na myśli? - zapytała, czując lodowaty dreszcz przebiegający jej wzdłuż kręgosłupa.
- Ajak myślisz, głupia dziwko? Wciągnęłaś w nasze kłopoty sir Paytona i tę dwójkę obrzydliwych
służących. Nawet nie próbuj temu zaprzeczać. Gdy miałem czas zastanowić się nad tą całą
sprawą, doszedłem do wniosku, że to sir Payton oczerniał moje imię. Kłamstwa, które opowiadał,
bez wątpienia pocho¬dziły od ciebie. Teraz muszę go uciszyć, a to nie będzie łatwe. Będę
zmuszony spędzić wiele godzin, rozmyślając, jak pozbyć się jego i tych służących, nie ściągając na
siebie żadnych podejrzeń. N a szczęście nie muszę być tak ostrożny, jeśli chodzi o tego małego
zdrajcę, Calluma.
Kirstie nie mogła tego wszystkiego pojąć. Ten człowiek mówił o zamordowaniu czterech osób, z
których jedna była tylko dzieckiem, okazując jedynie gniew z powodu czasu i wy¬siłku, który będzie
musiał włożyć w planowanie wszystkiego tak, by uniknąć szubienicy. Do tego próbował
odpowiedzial¬ność za wszystko zrzucić na nią. Jeszcze gorsze było to, że nie potrafiła do końca
pozbyć się poczucia winy, które w niej wzbudzał.
- Mówisz o zamordowaniu czworga ludzi tak, jakby to była drobna niedogodność - wymamrotała
niepewna, co powinna powiedzieć. Choć wiedziała, że istnieje niewielka szansa, by udało jej się
odwieść go od tego, czuła, że powinna spróbować.
- To jest niedogodność, którą ty postawiłaś na mojej drodze.
I za co? Za sprawiające same kłopoty ~ałe bękarty, które ludzie wyrzucają na ulicę?
- Cóż, nie będzie ci łatwo zabić sir Paytona ani Jana czy jego żony. A jeżeli sądzisz, że możesz to
zrobić i wyjść z tego bez szwanku, to jesteś głupcem. Rodzina Paytona zacznie polować na jego
zabójcę, zanim wyschnie jego krew.
- Och, nie, nie sądzę. Odniosłem ogromny sukces w oczernianiu jego imienia, dużo większy niż on,
rzucając kalumnie na mnie. Ten człowiek przyprawił rogi zbyt wielu mężom i wzbu¬dził zazdrość w
zbyt wielu mężczyznach. Nie było trudno spowodować jego upadek. Wątpię, żeby jego krewni
chcieli choćby wiedzieć, w jakim błocie gniją jego szczątki.
- Sądzisz innych podług niestałości nadwornych głupców i pochlebców. Murrayowie nie uwierzą tak
szybko w twoje słowa ani nie potępią jednego ze swoich. Nie, będą szukali odpowiedzi i zażądają
krwi za krew. Może uda ci się uciszyć Paytona, Alice, Jana, a nawet Calluma, ale Murrayowie i ich
sprzymierzeńcy wkrótce ujawnią wszystkie twoje mroczne taje¬mnice. A wtedy to ty będziesz gnił
w błocie, wygnany przez przyjaciół i krewnych, a na twój grób nasika każde dziecko, które
kiedykolwiek skrzywdziłeś.
Zastanawiało ją, dlaczego jej nie uderzył. Kirstie widziała, że pragnął tego z całego serca. Roderyk
rzadko bywał tak po¬wściągliwy w przeszłości, więc dziwiła się, dlaczego teraz się powstrzymuje.
Pragnął jej śmierci, więc nie powinien się mart¬wić, że przez przypadek ją zabije, jeśli da upust
swej złości.
- Po co tu przyszedłeś? Żeby napawać się wyimaginowa¬nym zwycięstwem? Żeby próbować
zrzucić swoje winy na mnie? - spytała. - Tracisz czas. Naprawdę nie mamy sobie nic więcej do
powiedzenia.
- Nie? A może postanowiłem ci wybaczyć i przyjąć cię z powrotem jako żonę?
- Nigdy nie byłam twoją żoną. - Po raz pierwszy Kirstie naprawdę w to uwierzyła.
Roderyk zignorował jej słowa.
- Najwyższy czas, żebyśmy stali się prawdziwą rodziną. Pora, żebyś miała dziecko.
Kirstie skrzyżowała ramiona na piersi, by ukryć drżenie, które nagle opanowało jej ciało. Roderyk
nie wiedział, ze podsłuchała Giba i Wattiego, gdy mówili o jego planach uczy¬nienia ją brzemienną,
przy ich wydatnej pomocy. Nie chciała
uwierzyć, że byłby zdolny do czegoś takiego, ale potem na¬zwała siebie w duchu idiotką.
Mężczyzna, który robił takie rzeczy dzieciom, był zdolny do wszystkiego. Biorąc pod uwagę, jaką
przyszłość prawdopodobnie gotował dla jej dziecka, Kirs¬tie nie powinna być tak bardzo
zaskoczona sposobem, w jaki zamierzał uzyskać potomka.
- Ach, zatem zdecydowałeś, że znowu spróbujesz być m꿬czyzną - powiedziała, patrząc, jak
zamachnął się na nią pięścią, a po chwili rozluźnił palce, drżąc lekko od wysiłku. - Och, ależ masz
temperament.
- Zastanawiam się, dlaczego z takim uporem mnie drażnisz.
- Tak? - Ona także się zastanawiała, ale nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. - Nie sądzę,
żebym była gotowa do urodzenia dziecka.
- Wydawanie na świat dzieci jest chyba jedynym rozsądnym zajęciem kobiety. To twój obowiązek
jako mojej żony.
- Tak, jak twoim obowiązkiem jest uczynić mnie brze¬mienną, ale to przekracza twoje możliwości,
więc jesteśmy w kropce.
Roderyk skrzyżował ramiona na piersi.
- Mógłbym poczekać i zobaczyć, czy ten wspaniały sir Payton cię nie zapłodnił, ale chyba tego nie
zrobię. Dziecko mogłoby być podobne do niego, a to stwarzałoby pewne prob¬lemy. Nie, pozwolę
moim chłopcom się tym zająć. Czemu wyglądasz na tak przerażoną? Z chęcią rozłożyłaś nogi
przed sir Paytonem, więc możesz to też zrobić dla mężczyzn, których ja wybiorę. - Pukanie do
drzwi odwróciło jego uwagę i Roderyk poszedłje otworzyć, nie spuszczając oczu z Kirstie. - Do
diabła, Wattie - wysyczał do wielkiego mężczyzny stojącego w progu. - Mówiłem ci, że cię
zawołam.
- Przyjechali twoi krewni - powiedział Wattie. - Chcą z tobą mówić. Teraz.
- Jezu, o czym oni mogą chcieć znowu rozmawiać?
- Cóż, rozgłosiłeś całemu światu, że Payton Murray ukradł ci zonę, przyprawił rogi. Podejrzewam,
że chcą, abyś coś zrobił z tą zniewagą. Zamierzasz im powiedzieć, że odzyskałeś tę sukę?
- Nie, jeszcze nie - odparł Roderyk. - Chyba muszę z nimi pomówić. - Spojrzał na Kirstie. -
Proponuję, żebyś trochę odpoczęła, moja droga. Później będziesz potrzebowała wszyst¬kich
swoich sił.
Gdy znowu została sama, powoli zgięła się w pół, aż dotknęła czołem kolan. Drżała z zimna,
przeniknięta strachem o siebie i o tych, których kochała. Szaleństwo, które płonęło w Rodery¬ku,
także wzbudzało w niej strach. Mówił dokładnie to, co myślał, nie były to tylko czcze słowa, które
miały ją prze¬straszyć. Takiemu człowiekowi nic nie można było wytłuma¬czyć ani przewidzieć
jego posunięć. Był zdolny do czynów, o których nikt przy zdrowych zmysłach nawet by nie
pomyślał. A to czyniło go naprawdę bardzo niebezpiecznym.
Kirstie zdała sobie sprawę, że nie było żadnego sposobu, by mogła ostrzec Paytona, i zachciało jej
się płakać, choć on na pewno zdaje sobie sprawę, że Roderyk pragnie jego śmierci. Od dawna wie,
że jej mąż chce zabić Calluma, ale teraz Jan i Alice także są w niebezpieczeństwie. A co z
pozostałymi dziećmi, których liczba doszła już do siedmiu i które znalazły schronie¬nie w jego
domu? Roderyk może nie wiedzieć, że one tam są, ale jeżeli będzie śledził innych, dotrze także do
dzieci. Nie mówił nic o Simonie ani o Brendzie, ale gdy tylko sobie o nich przypomni, ich także
będzie chciał uciszyć. Poza tym byli jeszcze trzej strażnicy Paytona.
Kirstie wyprostowała się powoli, mocno ściskając poręcze fotela i wpatrzyła niewidzącym wzrokiem
w ogień. Sześcioro dorosłych i ośmioro dzieci. Nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł
przypuszczać, że uda mu się bezkarnie zabić tylu osób. Kirstie wątpiła, czy w ogóle myślał o nich
jak o ludziach, czy postrzegał jedynie jako przeszkody, które uniemożliwiają mu spokojne pławienie
się w swych perwersjach.
Ktoś znowu odsunął zasuwę i Kirstie zamarła, przerażona, że Roderyk nasłał już na nią Giba i
Wattiego. l rzeczywiście, w drzwiach stanął Gib, patrząc na nią pożądliwie. Wyglądał, jakby nigdy
nie odniósł żadnej rany. Na szczęście okazało się, że jedynie pilnował drzwi, gdy Daisy, pomoc
kuchenna, przy¬niosła Kirstie tacę pełnąjedzenia i picia. Gib nie był szczególnie bystry, ale mógł
mieć tak silny instynkt zachowawczy jak jego pan. Kirstie zastanawiała się, czy udałoby się jej
dokonać małego rozłamu w szeregach wroga.
- Wiesz, co Roderyk teraz planuje, prawda? - zapytała.
- Tak. Zamierza pozwolić mi i Wattiemu zrobić ci dzieciaka - odrzekł Gib.
- Nie, głupcze, mówię o ludziach, których chce zabić. Zapewne planuje, żebyście to ty i Wattie ich
zamordowali, żeby to wasze brudne szyje ucałował szubieniczny sznur.
Gib wzruszył ramionami.
- Już od dawna nie martwię się szubienicą. To tylko kwestia tego, kiedy i za co mnie powieszą. l tak
mogą zrobić to tylko raz. l myślę, że sprawi mi dużą przyjemność zabicie tego pięknisia, z którym
parzyłaś się przez miesiąc. Sir Pay¬ton przeleciał chyba połowę kobiet w Szkocji, a druga poło¬wa
śni o nim po nocach. Ten człowiek naprawdę zasłużył na śmierć.
- l, oczywiście, jego trzej przyboczni i dwójka służących grzecznie odstąpią do tyłu i pozwolą ci go
zabić?
- Podejrzewam, że stary Roderyk ma co do nich jakiś mały planik. Chyba że polegną w walce. Nie
bardzo mnie to ob¬chodzi. Roderyk chronił nas przed szubienicą tak długo, że pewnie będzie robił
to nadal. Spryciarz z tego naszego pana.
- Stary Roderyk jest szaleńcem - warknęła. - l zaczynam myśleć, że to zaraźliwe.
Gib skrzywił się, po czym skinął głową.
- Tak, ten człowiek jest prawdopodobnie szalony. W końcu nikt przy zdrowych zmysłach nie woli
małych chłopców od
kobiet. - Otoczył ramieniem grubą talię Daisy, przycisnął moc¬no do siebie i przytulił twarz do jej
brudnej szyi.
Daisy zbladła lekko, a na jej twarzy pojawił się wyraz lęku i niesmaku, aż Kirstie miała ochotę rzucić
się na Giba i uwolnić biedną służącą. Jednak rozsądek kazał jej nie ruszać się z miejs¬ca. Jedyne,
co by osiągnęła, to parę nowych siniaków i, zapew¬ne, ciężką pokutę dla Daisy. Nagle zdała sobie
sprawę, że Daisy wpatruje się w nią, a większość wydawanych przez kobietę słów protestu i
szamotanie miały odwrócić uwagę Giba. Gdy Kirstie skrzyżowała z nią wzrok, służąca wskazała
oczami na tacę i mrugnęła. Kirstie musiała użyć całej siły woli, by nie spojrzeć na tacę, żeby odkryć,
co też Daisy mogła tam schować.
- Puść mnie, ty głupcze! - warknęła Daisy, wyrywając się z uścisku Giba. - Pan kazał przynieść
jedzenie i picie dla swoich gości. Muszę wracać do kuchni.
- A do diabła z tobą - powiedział Gib i dosyć bezceremonia¬lnie wypchnął służącą za drzwi. Sam
był już w holu, gdy zatrzymał się na chwilę i uśmiechnął obleśnie do Kirstie. - Do zobaczenia
później. Odwiedzę cię razem z Wattiem. Lepiej trochę odpocznij. Będziesz potrzebowała siły, by
poradzić sobie z dwoma tak silnymi mężczyznami jak my.
Kirstie wpatrywała się w drzwi, gdy on zamykał je i ryglował.
Zastanawiała się, czy przez te dziesięć lat, gdy Roderyk miesz¬kał w tym domu, jego szaleństwo
wsiąkało w mury Thanescarr, tylko po to, by teraz z nich emanować i zatruwać innych. Gib może
nie był szalony, ale z jego głową na pewno nie wszystko było w porządku. Jakimś cudem on i
Wattie doszli do wieku męskiego, nie mając nawet odrobiny sumienia. Chyba nie po¬winna być
zaskoczona, tylko tacy ludzie mogli wiernie służyć Roderykowi.
Skupiła uwagę na tacy, którą Daisy postawiła na stole stoją¬cym przy jej fotelu. Gdy dotknęła
kwadratowego kawałka płótna, wiedziała, że cokolwiek przyniosła Daisy, ukryła to właśnie tu.
Znalazła prosty, ale bardzo ostry sztylet. Ważąc broń w dłoni, Kirstie zastanawiała się, co, zdaniem
Daisy, miała z tym zrobić. Służba pracująca w kuchni Roderyka zawsze bardzo jej współczuła, ale
ich pomoc była niezwykle ograniczo¬na przez strach przed panem. Kirstie wolałaby, żeby ktoś
po¬mógł jej wydostać się z Thanescarr, ale wiedziała, że i tak podjęli ogromne ryzyko, przemycając
tę broń, i była im wdzięcz¬na. Dzięki temu poczuła się trochę mniej bezbronna.
Zmuszając się do jedzenia, żuła kawałek chleba i wpatrywała się w sztylet. Jeżeli będzie miała
dużo szczęścia, może uda jej się zabić Roderyka, gdy znów przyjdzie złożyć jej wizytę. Może nawet
da radę zabić któregoś z mężczyzn, którzy przyjdą dzielić z nią łoże, ale wiedziała, że nigdy nie uda
jej się zabić ani obezwładnić obu. Gdy tylko powali jednego, drugi zabije ją bez chwili namysłu czy
wahania. Mimo wszystkich cierpień, któ¬rych mogła doświadczyć w ciągu następnych kilku godzin,
naprawdę nie chciała umierać. Oczywiście, nóż mógł zostać przysłany po to, by sama odebrała
sobie życie, ale Kirstie w to wątpiła.
Miała przeczucie, że służący w kuchni oczekiwali od niej jakiejś cudownej ucieczki. Z całego serca
pragnęła nie zawieść ich wszystkich. Jedyną drogą wyjścia, jaka przychodziła jej do głowy, było
okno, ale to oznaczałoby samobójstwo. Osiągnęła¬by tylko tyle, że Roderyk miałby twardy orzech
do zgryzienia, tłumacząc, dlaczego zaginiona żona leży roztrzaskana i za¬krwawiona na
dziedzińcu. Gdy zdała sobie sprawę, że to roz¬wiązanie coraz bardziej zaczyna jej się podobać,
postanowiła, że najwyższy czas, by zacząć modlić się o cud.
ROZDZIAŁ 15
- Jesteś pewien, że Jan się tam zmieści? - spytał Payton, wpatrując się w ciemną dziurę, którą
odsłonił CalIum.
Z miejsca, w którym stali, widział ludzi na murach Thanes¬carr, jednak drzewa i krzaki rosły tak
gęsto, że na pewno nie zostaną zauważeni.
- Przez kilka jardów pewnie będzie mu dosyć ciasno - od¬powiedział Callum - ale na pewno się
zmieści. Tunel jest wystarczająco duży, by przeszedł nim uzbrojony mężczyzna.
- Pójdę za wami kawałek - powiedział Malkie. - Możecie potrzebować pomocy w czasie ucieczki.
Poza tym nie wiemy, czy ktoś nie odkrył już tego przejścia i jeżeli teraz zobaczy je otwarte, może
podnieść alarm.
- Och, nie pomyślałem o tym - przyznał CalIum.
- Nie? Naprawdę? - Szeroki uśmiech Maikiego złagodził kąśliwość uwagi. - Chodźmy. Chciałbym
mieć to już z głowy.
Payton czuł dokładnie to sarno, gdy wchodził za Callumem w ciemny, wilgotny tunel. Jan i Malkie
szybko wsunęli się za nimi, a Angus i Donald zostali na zewnątrz, by zabezpieczać drogę ucieczki.
Już po paru jardach Payton doszedł do wniosku, że nie cierpi małych, ciemnych przejść. Czuł się
tak, jakby przeszli kilka mil.
Gdy doszli do rozszerzenia tunelu, Payton musiał stanąć.
Patrząc, jak Malkie zapala świecę, zaczerpnął głęboko powiet¬rza, żeby się uspokoić. Chłopiec
nakapał woskiem na wystający ze ściany kamień i ustawił na nim świecę. Nawet tak małe źródło
światła ukoiło nerwy Paytona.
- Tu jest jak w cholernej trumnie - wymamrotał Jan, zapala¬jąc lampę, którą ze sobą przyniósł.
- Czasarni ciemność daje poczucie bezpieczeństwa - mruknął Callum, wpatrując się uważnie w
ziemię. - Wygląda na to, że nikt tędy nie szedł, odkąd z lady Kirstie używaliśmy tego przejścia. - Ale
i tak będziemy musieli przejść przez tunele, które wciąż są często używane, prawda?
- Przez jeden lub dwa, ale żaden z nich nie jest często używany. Będziemy mijali kilka miejsc, w
których trzeba być bardzo cicho. Chcecie, żebym uniósł dłoń, gdy będziemy się do nich zbliżać?
- Tak, to dobry pomysł. Prowadź dalej, chłopcze.
Payton był pod wrażeniem, jak cicho chłopiec się poruszał.
Callum wydawał się też w ogóle nie wahać, jaki kierunek obrać, chociaż Payton czuł się tak, jakby
przechodzili przez skom¬plikowany labirynt. Dopiero przy drugim skręcie zauważył dziwny wzór
wyskrobany na jednej ze ścian. Pomachał do Jana, by poświecił lampą.
- Co to za znaki? - zapytał Calluma, gdy chłopiec do nich podszedł.
- Lady Kirstie i ja je zrobiliśmy - odrzekł. - Strzałka ozna¬cza, że musisz iść tutaj prosto. Rysunek
trzech drzwi mówi, że mijasz trzy wyjścia, zanim dojdziesz do właściwego tunelu. Widzicie literę "R"
na drugich drzwiach? Oznacza, że trzeba być bardzo cicho, gdy się tamtędy przechodzi. Ten tunel
wy¬chodzi w głównej sali za krzesłem Roderyka. Słońce na pierw¬szych drzwiach oznacza, że
tamtędy można wyjść na zewnątrz, ale tylko na dziedziniec. Dlatego słońce ma kwaśną minę.
Kielich na ostatnich drzwiach pokazuje drogę do piwniczki, gdzie składują beczki wina i piwa ..
- Sprytne - przyznał Jan.
- Tak - zgodził się Payton. - Możemy zajrzeć do głównej sali?
- Możemy. - Callum wskazał na małe kółka po obu stronach drzwi i Payton zauważył, że to
narysowane oczy. - Chcesz zajrzeć?
- Chyba powinienem. Może dowiemy się, gdzie jest Ro¬deryk.
Callum skinął głową i ruszył dalej.
- Ona obróciła cały ten dom przeciwko niemu - wyszeptał Jan do Paytona. - Założę się, że zna całe
gospodarstwo od podszewki. Mogła wchodzić i wychodzić, kiedy tylko chciała, i szpiegować go, gdy
tylko przyszła jej na to ochota.
- Na to wygląda - zgodził się Payton. - I robiła to przez prawie trzy lata. Coś mi mówi, że Roderyk
wciąż nie wie, jak dowiedziała się tak wiele, ani w jaki sposób wyprowadziła dzieci z Thanescarr. W
końcu Kirstie jest tylko kobietą, a on nie czuje wobec kobiet niczego prócz pogardy.
Chwilę później Callum uniósł dłoń. Payton podszedł cicho do wskazanego przez chłopca otworu.
Przyłożył do niego oko i zobaczył wielką salę, a w niej Roderyka, pogrążonego w dys¬kusji z
paroma mężczyznami. Wszystkich łączyło pewne podo¬bieństwo, z którego Payton wywnioskował,
że ci ludzie to krewni pana domu. Był bardzo zadowolony, gdy zauważył, że Gib i Wattie także byli
z nimi.
Słuchał przez chwilę gorącej dyskusji, po czym gestem na¬kazał Callumowi prowadzić dalej.
Krewni Roderyka chcieli, by podjął jakieś działania dla zmazania skazy na honorze ich rodziny. Z
przyczyn, których nawet Payton nie mógł zrozumieć, Roderyk doradzał cierpliwość, ale jego rady
wydawały się tylko wzbudzać w krewnych jeszcze większą złość i podejrzliwość. Z kłótni można
było wnioskować, że chcą działać na własną rękę, uważając Roderyka za człowieka, który nie dba
o honor rodziny, albo, co jeszcze gorsze, za tchórza. Konfrontacja z ro¬dem MacIye zbliżała się
nieuchronnie i Payton wolał, żeby nastąpiła na jego warunkach.
Hałas w tunelu przed nimi wyrwał go z zamyślenia. Wszyscy zamarli. Jan szybko zakrył latarnię.
Payton dobył sztyletu, a Callum wyciągnął wielki nóż, który trzymał w przypiętej do boku pochwie.
Wyraźnie widzieli migające przed nimi światło, ale nie mogli dostrzec, kto je trzyma.
- Wiem, że ktoś tam jest - zawołał drżący, kobiecy głos.
- To ja, Daisy, pomoc kuchenna.
Callum rozluźnił się i ostrożnie ruszył do przodu.
-Co ty tutaj robisz, Daisy? - spytał.
Na środek tunelu wyszła pulchna kobieta.
- CalIum! Myśleliśmy, że nie żyjesz! - Zerknęła w stronę Jana i Paytona. - Czy ludzie pomogą
naszej pani?
- Tak. Czy ona jest w swojej sypialni? - zapytał CalIum, chowając nóż.
Daisy skinęła głową.
- Zamknięta na cztery spusty. Przypomniałam sobie, jak kie¬dyś mówiłeś, że jest przejście, którym
można dostać się do jej komnaty, ale nie można nim wyjść. Pomyślałam, że może uda mi się je
znaleźć, ale stoję tutaj już od dłuższego czasu i zupełnie nie wiem, w którą stronę mam iść. Wiem,
że jestem tchórzem, ale boję się, że się zgubię i za parę lat jakiś głupiec potknie się o moje biedne
kości. - Westchnęła i potrząsnęła głową.
- Zrobiłaś, co mogłaś. Teraz my uwolnimy naszą panią.
- Lepiej, żebyście się pośpieszyli. Ten łajdak chce na nią
nasłać Giba i Wattiego. Już by to zrobił, ale przyjechali jego krewni. Zaniosłam im niedawno trochę
chleba. Nie zabawią długo, bo wyglądali, jakby mieli ochotę splunąć na pana i wyjść. Myślę, że gdy
tylko pójdą, Gib i Wattie ruszą do sypialni lady Kirstie. Zaniosłam jej sztylet, ale na niewiele on się
zda prze¬ciwko tym brutalom, chyba że biedna dziewczyna wbije go w swe własne serce.
- Moja pani nigdy by tego nie zrobiła. Wolałaby zabić jedną .. tych świń - zaprotestował CalIum.
- Nie ma co się tak denerwować, chłopcze. Oczywiście, gdyby zabiła jednego, drugi natychmiast
skręciłby jej tę piękną szyję. Ale przynajmniej nie poddałaby się bez walki, prawda?
Daisy westchnęła, gdy Payton do niej podszedł, skłonił się i ucałował jej dłoń.
- Och rety, ty, panie, musisz być sir Paytonem Murrayem. Och, jesteś tak piękny, jak,
podejrzewam, kiedyś będzie nasz CalIum.
- Dziękuję ci, Daisy - odrzekł Payton. - I z całego serca jestem ci wdzięczny, że zaniosłaś Kirstie
sztylet.
- Och, jeżeli zechciałbyś, panie, okazać tę wdzięczność, to tam z tyłu jest bardzo wygodna
wnęka ...
- On należy do lady Kirstie, Daisy - wtrącił się CalIum.
- Naprawdę? - spytała Paytona, który uśmiechnął się blado.
- Chyba tak.
- No, cóż, to dobra dziewczyna, z sercem wielkim jak ocean. Och, a cóż to za imponujący
mężczyzna? - zapytała, gdy Jan podszedł i stanął koło Paytona.
- On jest żonaty - ostrzegł CalIum.
- Czego oczy nie widzą ... - zaczęła Daisy, głaszcząc ramię Jana.
- Żonaty z bardzo gwałtowną i groźną kobietą.
Daisy westchnęła.
- W takim razie idźcie. Będę tu pilnować. Jeśli napatoczy się jakiś głupiec, tak go zajmę, że
będziecie mogli przeprowadzić koło niego całą armię.
Po przejściu kilku jardów Callum zatrzymał się u stóp wąskich, kamiennych schodów, nachylił się
do Paytona i wy¬szeptał:
- Teraz musimy zachowywać się bardzo cicho. Będziemy przechodzili obok komnat, w których
zwykle ktoś jest. Lady Kirstie i ja nie mieliśmy czasu, by sprawdzić, czy słychać w nich, jak ktoś
tędy przechodzi albo czy widać niesione przez nas światło.
Payton skinął głową i ostrożnie ruszył za chłopcem. Z całego serca pragnął stanąć twarzą w twarz z
Roderykiem i jego wiernymi psami, ale wiedział, że obecna chwila nie była najlep¬szą. Teraz
najważniejszymi zadaniami było wydostanie Kirstie z Thanescarr i bezpieczny powrót do jego
domu, zanim ktokolwiek się zorientuje, że jej nie ma. Jednak im więcej czasu upłynie, zanim do niej
dojdą, tym większe jest ryzyko, że mogą nie zastać jej samej.
Nagle Callum zatrzymał się i Payton zamarł. Najwyraźniej chłopiec znowu zaglądał gdzieś przez
otwór. Callum przyłożył usta do dziury i wydał odgłos przypominający gruchanie gołę¬bia. Po
długiej, pełnej napięcia chwili usłyszeli w odpowiedzi cichy, ale wyraźny głos kosa. Dźwięk
powtórzył się dwukrot¬nie, z małymi zmianami, zanim Callum odwrócił się do Paytona z szerokim
uśmiechem.
- Jest sama - obwieścił i zaczął otwierać drzwi.
Callum wszedł pierwszy do komnaty i Kirstie natychmiast porwała go w ramiona. Gdy chłopiec
protestował przeciwko takim czułościom, jednocześnie odwzajemniając uścisk, Payton zdał sobie
sprawę, że jest trochę zazdrosny o tego jedenastolat¬ka. Sekundę później sam wziął Kirstie w
ramiona i przytulił ją najmocniej, jak potrafił.
Zdał sobie nagle sprawę, jak wiele dla niego znaczyła.
Chociaż to nie była najlepsza chwila na takie rozmyślania, nie mógł zignorować ogromu strachu,
gdy myślał, że ją stracił, i radości, którą czuł, trzymając ją z powrotem w ramionach. Ale w tej chwili
nie miało dla Paytona znaczenia, czy był zakocha¬ny, czy nie. Co do jednego zyskał pewność:
zamierzał za¬trzymać przy sobie Kirstie. Teraz pozostawało mu tylko przekonać ją do tego.
Nagle zdał sobie sprawę, jak bardzo ona drży, i to wyrwało go z zamyślenia.
- Kirstie?
Kirstie pocałowała go mocno, żeby •tylko nie zadawał jej żadnych pytań. Zdarzył się cud, o który się
modliła, i nie chciała tracić czasu na wyjaśnienia.
- Musimy iść - powiedziała, ciągnąc go do drzwi, którymi przed chwilą wszedł. - Teraz nie ma czasu
na rozmowy. Później opowiem ci wszystko, co Roderyk mówił i zrobił.
Payton nie chciał się sprzeczać. Wyszedł za Kirstie, przystając tylko na chwilę, by pomóc
Callumowi w za¬mknięciu drzwi. W ciszy dotarli do miejsca, gdzie czekała Daisy.
- Och, dzięki Bogu - wyszeptała i szybko uścisnęła Kirstie.
- Uciekaj, dziewczyno, i ukryj się w jakimś bezpiecznym miejscu.
- Tak zrobię. - Kirstie oddała Daisy sztylet. - Proszę, weź to z powrotem.
- Możesz go zatrzymać.
- Nie. Nie chcę, żeby ktokolwiek zauważył jego brak. - Zerknęła na swoich wybawców. - Mam dobrą
ochronę.
- To prawda. - Daisy znowu ją uścisnęła i wyszeptała: - Spraw, dziewczyno, żeby z rozkoszy raz
krzyczał dla mnie.
Kirstie poczuła, że się rumieni, ale mrugnęła i zapewniła:
- Zrobię to. Uważaj na siebie.
- Zawsze uważam. - Daisy patrzyła, jak znikają w tunelu, potem westchnęła i ruszyła do kuchni, by
tam oczekiwać, aż rozpęta się piekło.
Roderyk wpatrywał się w pustą sypialnię z otwartymi ze zdziwienia ustami. Ledwo do niego
docierały przekleństwa Giba i Wattiego, którzy bezowocnie przeszukiwali komnatę. Jakimś cudem
ona znowu mu uciekła. Marszcząc brwi, wyjrzał przez okno, ale nie był zaskoczony, gdy nie
zobaczył ciała Kirstie rozciągniętego na ziemi. Tak naprawdę był rozczarowa¬ny. Jej samobójstwo
rozwiązałoby wiele problemów i stosun¬kowo łatwo byłoby je wytłumaczyć.
- Tędy nie uciekła, prawda? - zapytał Wattie, podchodząc do okna.
- Och, nie! Proszę, powiedzcie, że nie uciekła!
Kobieta, która wykrzyczała te słowa, wepchnęła się siłą między Roderyka i Wattiego. Wyjrzała
przez okno, westchnc'a i wytarła łzy rąbkiem brudnego fartucha. Roderykowi zajęłoparę chwil,
zanim rozpoznał w kobiecie Daisy, dziewkę ku¬chenną. Szybko postąpił krok w tył, jak najdalej od
woni rzepy i potu.
- Aleście mnie wystraszyli - powiedziała Daisy.
- Co ty tu robisz? - zapytał ostro Roderyk.
- Przyszłam zabrać tacę, na której przyniosłam jedzenie - odrzekła Daisy, idąc w stronę stołu.
- Jedzenie? Nie kazałem przynosić mojej żonie żadnego jedzenia. - Przeszedł szybko przez pokój,
by obejrzeć resztki posiłku Kirstie. - Przecież to cholerna uczta! Nigdy nie wyda¬łem takiego
rozkazu!
- No cóż, ktoś go jednak wydał, bo dostałam tę tacę i kazano mi ją tutaj przynieść. - Daisy
wzruszyła ramionami. - Nie do mnie należy zadawanie pytań.
- Niech mnie wszyscy diabli! Otaczają mnie głupcy i zdrajcy! - Roderyk jednym ruchem zrzucił
wszystko ze stołu.
Daisy uklękła i powoli zbierała naczynia, słuchając tyrady Roderyka. Gib i Wattie próbowali
wymyślić jakiś plan od¬bicia Kirstie, ale pan był zbyt wściekły, by słuchać. Z tego, co Daisy mogła
zrozumieć, wynikało, że Roderykowi zależało jedynie na zabiciu Kirstie i każdego, z kim
kiedykolwiek roz¬mawiała. Mimo że zawsze podejrzewała, że pan ma trochę nie po kolei w głowie,
to przez obecne kłopoty popadł w istne szaleństwo. Skrzywiła się, gdy wreszcie wyszedł z komnaty,
bo przekleństwa i groźby, które wykrzykiwał, niemal raniły Jej uszy.
Gdy wstała, zobaczyła, że Wattie i Gib wciąż są w pokoju i patrzą na nią z wyrazem twarzy, który
dobrze znała.
- Czego chcecie, głupcy?
- No, cóż, Daisy - odrzekł Gib, otaczając jej talię ramieniem i przyciągając do siebie. - Wattie i ja
przyszliśmy tutaj, twardzi i gotowi, a tej dziwki nie ma. Ale my wciąż jesteśmy twardzi i gotowi.
- Ach, rozumiem, i uważasz, że ja powinnam się tym zająć? - zapytała Daisy, próbując wyglądać
na przestraszoną.
- Damy ci po szylingu - zaoferował Gib, ciągnąc kobietę w stronę łóżka.
- Co? A dlaczego mielibyśmy jej płacić? - zaprotestował Wattie i zaczął się rozbierać.
- Wtedy bardziej się postara, prawda, Daisy? - spytał Wattie i także zaczął zdejmować ubranie.
- Tak, o ile dacie mi szylingi teraz, a jeden z was zamknie drzwi, głupcy.
Daisy szybko wzięła od Giba szylingi i schowała je w kiesze¬ni fartucha. Jeżeli będzie miała
szczęście, może uda jej się wyjść stąd z pieniędzmi. Rozbierając się, patrzyła, jak nagi Wattie idzie
do drzwi i zamyka je. Był łajdakiem, ale za to hojnie obdarzonym przez naturę. To samo można
było powie¬dzieć o Gibie. Daisy wiedziała, że wezmą ją bez względu na to, czy powie "tak" czy
"nie". Godząc się na wszystko, oszczędzi sobie paru siniaków.
Gdy Wattie popchnął ją na łóżko, Daisy mówiła sobie, że w jakiś sposób pomaga lady Kirstie. Jeśli
obaj mężczyźni zmęczą się przy niej, nie będą mieli siły, by uspokajać sir Roderyka czy próbować
odnaleźć jego żonę. Kirstie będzie miała czas, by się ukryć i przygotować na następny atak sir
Roderyka. Daisy skrzywiła się, gdy Wattie się w nią wbił, ale wtedy Gib zaczął pieścić jej piersi.
Zamykając oczy, wyob¬raziła sobie dwóch mężczyzn, których widziała w tunelu, i wkrótce doszła
do wniosku, że wyobraźnia to naprawdę wspaniała rzecz.
Kirstie siedziała na łóżku Paytona i patrzyła, jak mężczyzna się myje. Podziękowała wszystkim,
zapewniła, że nic jej się nie stało, po czym oddała się w troskliwe ręce Alice, która przygo¬towała
dla niej kąpiel, nakarmiła ją i napoiła łagodnym napa¬rem, mającym zmniejszyć ból i ukoić nerwy.
Kirstie czuła się teraz o wiele lepiej, ale wiedziała, że udało jej się stłumić lęk tylko na chwilę.
Payton zdjął z niej koszulę i przykrył kołdrą, a Kirstie nie mogła się doczekać, żeby się do niego
przytulić. Gdy tylko położył się obok niej, wsunęła się w jego ramiona. Pogłaskała jego gładką skórę
i zdała sobie sprawę, że bała się głównie o niego, martwiła, na jakie naraziła go niebezpieczeństwo.
Jednak gdy tulił ją tak mocno, czuła się bezpieczna. Nie miało to wielkiego sensu, ale Kirstie
uznała, że widać nie wszystko w życiu musi mieć sens. W głębi duszy wierzyła, że Bóg nie
pozwoliłby, żeby plugawość i brzydota, któorych uosobieniem był Roderyk, zniszczyła piękno
Paytona, zarówno zewnętrzne, jak i duchowe.
- Jesteś pewna, że to jedyne obrażenie, jakie odniosłaś?
- zapytał Payton, delikatnie całując jej posiniaczoną szczękę.
- Tak, ale ja zraniłam go pierwsza - powiedziała i pocałowała go w szyję. - Byłam pewna, że nie
wyniosą mnie stąd, gdy kopię i wrzeszczę. Więc obdarzyłam go solidnym kopniakiem, zanim
straciłam przytomność.
Payton przewrócił się na plecy i Kirstie z ochotą przyjęła tę niemą propozycję. Łapczywie
zachłystywała się jego zapachem i smakiem. Sposób, w jaki przeciągnął się, gdy delikatnie
całowała jego pierś i głaskała ramiona, przywiódł Kirstie na myśl zadowolonego kota. Doszła do
wniosku, że najwyższy czas, by dała mu to, co tak bardzo lubił. Podejrzewała, że napar Alice
zmniejszył nie tylko ból i strach, ale także poczucie przyzwoitości, bo na samą myśl o tym, czym
zamierzała ura¬czyć Paytona, powinna spłoną4 ze wstydu. Jednak teraz ta perspektywa bardzo ją
podniecała i Kirstie nie mogła się do-
czekać, aż Payton zacznie jęczeć z rozkoszy.
.
Powoli całowała jego sprężysty brzuch i głaskała silne uda, delikatnie gryząc, a potem kojąc
ewentualny ból lekkimi muś¬nięciami języka. Payton całował już ją w ten sposób i Kirstie odkryła,
że podnieca go to tak samo jak ją.
Potem dowiedziała się, że Payton ma bardzo wrażliwe stopy.
Zauważyła, że był tym odkryciem tak samo zaintrygowany i zaskoczony jak ona, i cieszyła się, że
żadna inna kobieta wcześniej tego nie odkryła. Trochę niepewna, jak wykorzystać tę świeżo
zdobytą wiedzę, Kirstie robiła, co w jej mocy. Efekt przeszedł jej naj śmielsze oczekiwania.
Właściwie była pora już skończyć tę zabawę, bo Payton wyglądał na bliskiego finiszu, a tego Kirstie
jeszcze nie chciała. W ciąż miała wobec niego pewne zamiary, zuchwały plan, a była pewna, że nie
zbierze się na odwagę, by go zrealizować, gdy napar Alice przestanie działać.
Gdy całowała delikatną skórę na jego biodrze, naszły ją wątpliwości. Poczuła, że Payton jest spięty,
ale nie wie¬działa, co to oznacza. On dał jej rozkosz ustami, ale Kirstie wiedziała, że to wcale nie
oznacza, iż chce, by ona zrobiła to samo.
- Nie musisz tego robić - powiedział cicho. - Nigdy nie kazałbym ci zrobić czegoś, na co nie masz
ochoty.
Pobrzmiewające w jego głosie rozczarowanie wystarczyło, by dodać Kirstie odwagi. Zatraciła się w
rozkoszy sprawiania mu przyjemności.
Payton schwycił się prześcieradeł, usiłując desperacko za¬chować resztki kontroli. Ta dziewczyna
go zabije.
Kirstie wydała cichy okrzyk zaskoczenia i rozczarowania, gdy Payton nagle chwycił ją za ramiona,
pociągnął do góry i połączył ich ciała. Jednak zaraz odkryła, że z tego też można czerpać rozkosz.
Dopiero gdy w jej uszach zabrzmiał krzyk zaspokojonego Paytona, Kirstie oddała się bez pamięci
własnej rozkoszy. Gdy opadła w jego objęcia, musiała się uśmiechnąć. Bez wątpienia wypełniła
obietnicę, którą złożyła Daisy.
Tym razem Kirstie pierwsza otrząsnęła się z miłosnego omdlenia. Wstała i zarzuciła szlafrok.
Umyła się, po czym przyniosła wilgotną szmatkę i obmyła ciało Paytona. Dostrzeg¬ła stojący na
stoliku kielich z resztką naparu Alice, więc usiadła
na brzegu łóżka i zaczęła sączyć napój. Wcześniej wypiła tylko połowę lekarstwa, ale teraz ból w
szczęce i z tyłu głowy znowu jej dokuczał. Wrócił też strach. Być może ta dodatkowa porcja ją uśpi,
ale teraz było jej już wszystko jedno. Gdy Payton przytulił się do niej, odsunął szlafrok i pocałował
jej biodro, Kirstie zastanowiła się, czy nie zbyt pochopnie szuka ukojenia w śnie. Istniało wiele
przyjemniejszych sposobów na pokonanie strachu.
- Roderyk jest kompletnie szalony - powiedziała, wytrzy¬mując ze spokojem osłupiały wzrok
Paytona. - Twierdzi, że to moja wina, iż on ma krew na rękach.
Payton usiadł, wściekły, ale starał się trzymać język na wodzy. Chciał, żeby Kirstie dokończyła to,
co miała mu do powiedzenia. Podejrzewał, że nie powiedziała mu wszystkiego, ale starał się być
cierpliwy, chcąc dać jej czas, by doszła do siebie po ciężkich przejściach.
- Roderyk twierdzi, że nie rozumiem tego, co on robi z dziećmi. Uważa siebie za wielkiego
dobroczyńcę, który prosi tylko o małe przysługi za to, co łaskawie daje. Mówi, że oszukiwałam go
od samego początku, od naszej nocy poślubnej, gdy miałam czelność stać się kobietą. Gdybym
przestała opowiadać o nim te wszystkie kłamstwa, nie mu¬siałby nikogo zabijać. Och, a te biedne
dzieci, które zamor¬dował, to nie ma właściwie żadnego znaczenia. Przecież i tak by umarły,
prawda? Roderyk teraz uważa, że musi zabić was wszystkich. Ciebie, Alice, Jana, twoich
strażników, a przede wszystkim Calluma i pozostałe dzieci. I oczywiście mnie, ale dopiero po tym,
jak pozwoli Gibowi i Wattiemu uczynić mnie brzemienną.
- Jezu!
- Właśnie. Mówił jeszcze wiele innych rzeczy, rzucał pokrętne oskarżenia, ale taka jest istota jego
słów, w to właśnie wierzy. Zawsze uważałam, że ma nie po kolei w głowie, przez tę jego skłonność
do dzieci, ale teraz to coś więcej. I gdy zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest szalony, naprawdę
zaczęłam się bać, Paytonie. Jak walczyć z kimś takim?
Payton ukląkł na wilczej skórze, leżącej u jej stóp, wsunął dłonie pod szlafrok Kirstie i pogłaskał jej
uda.
- Tak samo, jakbyś walczyła z człowiekiem przy zdrowych zmysłach. Tak - dodał, gdy dostrzegł
zwątpienie w jej oczach. - Być może trochę trudniej będzie przewidzieć jego następny ruch, ale to
nie jest niemożliwe. Wiemy, czego on chce, wiemy, co będzie próbował osiągnąć. Pytanie tylko
kiedy ijak. I nieważ¬ne, jak przerażające jest jego szaleństwo, jak inny wydaje się Roderyk od
reszty ludzi, ma jedną cechę, która zawsze zostanie normalna.
- Och? I cóż takiego w Roderyku może być normalne?
- Gdy go zranisz, krwawi. Jeśli przebijesz mu serce sztyletem, umrze.
- Wszystko, co mówisz, to prawda, ale i tak się boję. Gdybyś mógł go usłyszeć, Paytonie. Gdybyś
mógł zobaczyć wyraz jego oczu. - Kirstie szybko dokończyła napój Alice i odstawiła kielich,
zauważając przy tym, że ręka jej drży.
- Prawdopodobnie uznałbym to za tak samo przerażające jak ty, ale wciąż bym wiedział, że mogę
go zwyciężyć, zranić, zabić. - Rozchylił jej szlafrok, ignorując cichy protest. - Zamie¬rzam wypełnić
swoje obowiązki jako twój obrońca i rozwiać twoje lęki. - Ucałował wewnętrzną stronę jej ud, aż
Kirstie poczuła, jak się rozluźnia i otwiera na niego. - Sprawię, że kompletnie zapomnisz o swym
szalonym mężu.
- Właściwie, doszłam jeszcze do jednego wniosku, gdy by¬łam w niewoli u Roderyka. - Kirstie
uznała, że przyglądanie się, jak Payton ją pieści, jest niezwykle podniecające.
- I cóż to za wniosek? - zapytał, całując jej twardy brzuch i rozkoszując się chwilą oczekiwania na
to, co zamierzał za chwilę zrobić.
- Przyznanie tego sprawia mi ból, ale muszę powiedzieć, że miałeś rację. Roderyk nie ma prawa
nazywać się moim mężem.
Dlatego zdecydowałam, że nie mam męża. - Kirstie nie była pewna, co oznaczał wyraz radości na
twarzy Paytona, ale po¬czuła, jak głęboko w niej budzi się jakieś nieokreślone, gorące uczucie. -
Już nie jestem niewierną żoną, tylko rozpustną panienką.
- Ciekawe. - Payton wycisnął pocałunek na ciemnym trój¬kącie między jej miękkimi, białymi udami.
- Zastanawiam się, czy rozpustna panienka smakuje inaczej niż niewierna żona.
Wystarczyło, by trzy razy ruszył swym sprawnym językiem, a Kirstie nie była już zainteresowana
odpowiedzią na to pytanie.
ROZDZIAŁ 16
- Ha! Jak dla mnie, to on wygląda na zupełnie zdrowego.
Na pół uśpiony Payton zdał sobie sprawę, że ktoś jest w pokoju i że rozpoznaje ten donośny głos.
Zamruczał z nieza¬dowoleniem, gdy miękkie piersi, w których chował twarz, zostały gwałtownie
zastąpione szorstkim prześcieradłem. Opie¬rając się pokusie rozejrzenia się za Kirstie, która
wysunęła się z jego ramion z zadziwiającą prędkością, Payton odwrócił głowę i spojrzał spode łba
na wielkiego, jasnowłosego m꿬czyznę, stojącego o jard od jego łóżka. Mimo że gorąco kochał
swą kuzynkę Gillyanne, nie był pewien, czy jest zachwycony także jej widokiem. Na pewno nie w tej
chwili, gdy właśnie miał się oddać małej porannej rozkoszy.
- Gilly, Connor, co wy tu robicie? - spytał i próbował usiąść, a nieznaczny ruch za jego plecami
powiedział mu, że Kirstie wciąż jest w łóżku.
- Musiałam cię zobaczyć, Paytonie - powiedziała Gillyan¬ne, podchodząc bliżej i starając się
zajrzeć za jego plecy. - Coś mi mówiło, że jesteś w niebezpieczeństwie i że potrzebujesz pomocy.
- Przywiozłaś ze sobą bliźniaki?
- Nie, oczywiście, że nie. Mam nadzieję, że uda nam się w miarę szybko rozwiązać twój problem,
bo już tęsknię za mymi pociechami. - Podeszła bliżej do łóżka i obrzuciła podej¬rzliwym
spojrzeniem mocno wygniecione prześcieradło. - Do diabła, Paytonie, jestem pewna, że widziałam
w tym łóżku kobietę. Connor? - Gillyanne zmarszczyła brwi, gdy mąż nie podszedł, by stanąć u jej
boku. - Dlaczego nie podcjdziesz bliżej?
- Cóż, poza tym, że nie mam wielkiej ochoty oglądać twego kuzyna nago, myślę, że najlepiej, bym
stał bez ruchu, skoro ktoś przytknął, mi do tyłka ostrze noża - odparł Connor.
Gillyanne zerknęła za plecy męża,
- Och, to tylko chłopiec, Możesz odłożyć ten nóż, chłopcze, Connor cię nie skrzywdzi,
- Nie byłbym tego taki pewny - wycedził Connor.
- Lepiej szybko mi powiedzcie, co tu robicie - powiedział Callum - albo wbiję ci ten nóż w tyłek.
Connor uniósł jedną brew, patrząc na szczerzącego zęby Paytona, ale odpowiedział Callumowi:
- Powinieneś bardziej uważać, komu grozisz, chłopcze, Mo¬gę naprawdę cię skrzywdzić, jeśli mnie
zirytujesz,
- Ha, a ja mogę wbić ci ten nóż aż po trzonek. Gdzie jest moja pani? Nie widziałem jej, a powinna
tutaj być.
- Paytonie - warknęła Gillyanne - skończ z tym cyrkiem i powiedz chłopcu, kim jesteśmy.
Dotkliwe uszczypnięcie w pośladek zachęciło Paytona do złożenia wyjaśnień Callumowi.
- Kirstie nic nie jest, Callumie. Po prostu się chowa. Ci ludzie nie stanowią dla nas żadnego
zagrożenia. - Skinął głową w kierunku Gillyanne. - To jest moja kuzynka, lady Gillyanne i jej mąż,
sir Connor MacEnroy. Wydaje mi się, że mamy paru nowych sprzymierzeńców, chłopcze.
- No, no, chłopcze - odezwał się Jan, stając w drzwiach.
- Dlaczego kłujesz sir Connora nożem w tyłek?
Callum popatrzył spode łba na Jana, ale schował nóż do pochwy.
- Widziałem, jak tu wchodził, a ponieważ nie wiedziałem, kimjest, obawiałem się, że skrzywdzi moją
panią. Och, i może sir Paytona. Wiesz, kiedy jest nagi, nie wydaje się ani szybki, ani uważny. Więc
chciałem użyć mego noża na tego pana.
- Cóż, szybko zareagowałeś - przyznał Jan - ale mierzyłeś w kiepskie miejsce, chłopcze. Nie
unieszkodliwisz mężczyzny,
wbijając mu nóż w tyłek a tylko go rozwścieczysz. Nic, powinieneś mierzyć tutaj - poinstruował Jan,
wskazując wyjątkowo wrażliwy punkt u dołu pleców Connora.
Payton już miał powiedzieć Janowi, żeby odbywali swoje lekcje gdzie indziej, ale jęknął tylko, gdy
dostrzegł, kto tłoczy się za sługą. Gillyanne, oniemiała, wpatrywala się w Alice i otaczającą ją
siódemkę dzieci. Zdezorientowana spojrzała na Calluma, potem na Paytona i już otwierała usta,
aby coś powie¬dzieć.
- Nawet nie zaczynaj - odezwał się, by zatrzymać nawałnicę pytań. - Idźcie do wielkiej sali.
- Gdzie jest lady Kirstie? - chciała wiedzieć Moira. Pod¬biegła do łóżka, rozejrzała się i wbiła
pytający wzrok w Pay¬lana.
- Ukrywa się - powtórzył Payton i spojrzał na Gillyanne.
- Dlatego, że w pokoju jest tyle ludzi.
- Nie widziałam jej. - Dolna warga Moiry zaczęła niebezpiecznie drżeć. - Czy potwór znowu ją
złapał?
Zanim Payton zdążył odpowiedzieć, poczuł za sobą jakiś ruch. Otoczyło go blade, szczupłe ramię,
a mała, kształtna dłoń szybko pogłaskała Moirę po policzku. Zerknął przez ramię, ale dostrzegł
tylko masę splątanych czarnych włosów i dymnoszare oczy. Niewielki fragment twarzy Kirstie, który
udało mu się dostrzec, był czerwony jak piwonia.
- Widzisz, moja maleńka - powiedziała Kirstie. - Nic mi nie jest. Potrzebuję po prostu chwili
prywatności, zanim do was dołączę w głównej sali.
Mora skinęła głową, odwróciła się do wszystkich zebranych i głośno rozkazała:
- Wychodźcie! Moja pani jest naga!
- Tylko tego było mi potrzeba- mruknęła Kirstie i ponownie ukryła się za plecami Paytona.
Payton z trudem powstrzymywał śmiech, gdy mała Moira pomaszerowała w stronę grupy i
wskazała palcem na drzwi,
imponująco władcza w swym niemym rozkazie. Alice, której skrzywiona twarz pokazywała, że robi,
co w jej mocy, by nie wybuchnąć śmiechem, szybko wypchnęła wszystkich z pokoju. Szerokie
uśmiechy na obliczach Connora, Jana i Gillyanne tylko utrudniały Paytonowi zachowanie powagi.
Gdy tylko drzwi się zamknęły, Payton usłyszał, jak Callum pyta Moirę:
- Skąd wiesz, że była naga? Widziałaś jej pypcie?
Nie mógł dłużej zachować powagi. Ryknął śmiechem i nawet widok uroczo zarumienionej i nagiej
Kirstie, wyskakującej z łóżka, nie zdołał go uspokoić.
- Och, łatwo ci się śmiać - wymamrotała i zaczęła się ubierać. - Bardzo się cieszę, że moje
zakłopotanie sprawia ci tyle radości. Callum był przezabawny, gdy powiedział pypcie, prawda? - Jej
głos był stłumiony, gdy mocowała się z suknią. - Musisz porozmawiać z tym chłopakiem. Chociaż,
jeżeli inte¬resuje się takimi sprawami, może być już za późno najakąkol¬wiek rozmowę. A jego
język!
Mówiąc to, nie przestała się ubierać. Schwyciła szczotkę do włosów i powoli usiadła na łóżku,
wpatrując się niewidzącym wzrokiem w lustro.
- Och, Paytonie, jak ja będę mogła spojrzeć tym ludziom w oczy?
Payton, już uspokojony, usiadł, wyjął Kirstie szczotkę z ręki i zaczął delikatnie rozplątywać jej
włosy.
- Za bardzo się martwisz, Kirstie. Oni cię nie potępią. Tak naprawdę, gdy usłyszą całą historię,
mogą mnie mocno złajać. To rodzinny sekret, kochanie: Gilly jest bardzo nietypową kobietą, jak na
rodzinę Murrayów. Wyszła za Connora, nie dzieląc z nim uprzednio łoża. I kiedyś mi powiedziała,
że wybrała właśnie jego spośród trzech kawalerów, którzy mieli dwtkę na jej posag, bo uznała, że
przy nim pozna, czym jest prawdziwa rozkosz. - Skinął głową, gdy Kirstie popatrzyła na niego
oczami okrągłymi ze zdumienia. - To prawda.
- Chcesz powiedzieć, że nie zakochali się w sobie?
- Och, teraz się kochają. Gilly wie, że Connor ją kocha, chociaż przyznaje, że nie słyszy tego zbyt
często. Nasz Conn6r to twardy, skryty człowiek. Wiedząc, jak wiele to dla niej znaczy, obdarzył ją
bardzo czułymi słowami na chrzcie bliź¬niaków i wyglądał przy tym, jakby zaraz miał dostać
mdłości. - Popatrzył na nią pytająco, gdy się uśmiechnęła.
- Mój brat, Steven, jest taki sam. Jego żona, Anna, mówi,
że wie, iż mąż ją kocha, ale są małżeństwem od czterech lat, a ona usłyszała te słowa z jego ust
tylko trzy razy. Raz przed samym ślubem, bo powiedziała, że nie wyjdzie za niego, jeśli tego nie
powie, drugi raz, gdy urodziła pierwsze dziecko, a trzeci, gdy Steven myślał, że umiera. Głupek
myślał, że ma narośl w brzuchu.
Payton wstał i zaczął się ubierać.
- Ale nie miał, tak?
- Nie. Miał po prostu lekki skręt kiszek. - Uśmiechnęła się, a potem znowu spoważniała, związując
włosy wstążką. - Tak naprawdę to nie mam żadnego wyboru, prawda? Muszę stanąć z nimi twarzą
w twarz.
- Tak, musisz. - Wziął ją za rękę, pomógł wstać i mocno pocałował. - Uwierz mi, Kirstie, oni cię nie
potępią za to, że dzieliłaś ze mną łoże. Nie sądzę, żeby w ogóle poświęcili tej kwestii wiele uwagi. A
gdy cJpowiemy im o wojnie, jaką toczy¬my, uznają cię za świętą.
Kirstie bardzo w to wątpiła, ale pozwoliła Paytonowi, by zaprowadził ją do głównej sali, gdzie z
wprawą uciął wszystkie pytania kuzynki, obiecując, że opowie całą historię później, gdy zakończą
posiłek. Gdy zebrali się wszyscy - Payton, Jan, MacEnroyowie i Callum - w kantorku Paytona,
Kirstie czuła się już dużo pewniej. Gillyanne okazała się osobą otwartą i przyja¬cielską, a gdy
napotkała wzrok Connora, mężczyzna filuternie do niej mrugnął. Zastanawiała się, dlaczego bez
słowa akcep¬tują to, co, jak jej zawsze mówiono, było największym grzechem. Wzruszając w
duchu ramionami, usiadła obok Paytona i przygotowała się na powtarzanie wszystkiego, co się
dotych¬czas wydarzyło.
Payton otworzył usta, by zrelacjonować historię walki z Rode¬ry kiem, ale powstrzymał się, patrząc
na Calluma. Jan opowiedział Paytonowi, w jakim stanie był chłopiec, gdy wczoraj przybiegł do lasu.
Po raz pierwszy Jan wyraźnie zobaczył blizny, które Roderyk zostawił w umyśle chłopca,
obezwładniający strach przed tym człowiekiem. Payton zastanawiał się, czy nie było za wcześnie,
by Callum znowu słuchał o tym wszystkim i na nowo przeżywał wydarzenia, o których trzeba było
tutaj opowiedzieć.
- Callumie, może ty ... - zaczął i uniósł brwi, gdy Callum zdecydowanie pokręcił głową.
- Nie, zostanę. Ja też jestem sprzymierzeńcem, prawda?
- powiedział z odrobiną lęku w głosie. - Tak, jestem. Ja też
walczę. Pomogłem ocalić moją panią.
- To prawda, Callumie - powiedziała Kirstie i uśmiechnęła się do niego. - Ty także jesteś moim
bohaterem.
- I bardzo obiecującym wojownikiem, chłopcze - dodał Jan, klepiąc Calluma po ramieniu.
- A będzie jeszcze bardziej obiecujący, gdy oduczy się wbijania ludziom noża w tyłek - wycedził
Connor i skrzywił się, gdy Gillyanne uszczypnęła go w ramię, po czym mrugnął do Calluma, na co
ten uśmiechnął się szeroko.
- No dobrze, Callumie - powiedział Payton. - W takim razie możesz zostać. Uzupełnij moją historię
o wszystko, co wyda ci się istotne.- Dostrzegł wyraz niepokoju na twarzy chłopca, cień wstydu pod
maską pewności siebię i dodał miękko: - Wszystko będzie w porządku, uwierz mi. Oni zrozumieją,
kto ponosi winę za to. - Uśmiechnął się, gdy chłopiec skinął z wahaniem głową, alc wiedział, że,
niestety, upłynie bardzo wiele czasu, zanim CaIlum wyzbędzie się tego wstydu.
Payton spojrzał na kuzynkę, która próbowała bez powodze¬lIia ukryć niecierpliwość.
- Naprawdę coś ci mówiło, że jestem w niebezpieczeństwie? - spytał.
- Tak - odparła Gillyanne, patrząc na niego groźnie. - I narazisz się na jeszcze większe
niebezpieczeństwo, jeśli nadal bę¬dziesz zwlekał z wyjaśnieniem, o co w tym wszystkim chodzi.
Payton uśmiechnął się do niej i opowiedział o wszystkim, co się wydarzyło od chwili, w której
poznał Kirstie. Callum i Kirs¬tie prawie się nie odzywali. Gillyanne wyglądała na coraz bardziej
zmartwioną, a mina Connora stawała się z każdą chwilą bardziej ponura. Ku uldze Paytona żadne
z nich nie patrzyło na Calluma, chyba że chłopiec się odezwał, bo Payton był przekonany, iż
Callum źle by zrozumiał takie spojrzenia.
- Pójdę i zabiję go, wyczęczając ciebie - zaproponował Connor po chwili ciężkiej ciszy. - Mógłbym
podejść blisko. On nie wie, kim jestem. Podejrzewam, że chciałbyś, by umierał powolną i bolesną
śmiercią. Znam na to parę sposobów.
Kirstie zamrugała powiekami, próbując ukryć szok,jaki wywo¬łał w niej widok tego człowieka, tak
spokojnie planującego czyjąś śmierć, powolną i bolesną. Nie miała wątpliwości, że Roderyk na to
zasługuje, ale uznała za nieco przerażające, gdy ten mężczyzna mówił o tym tak beznamiętnie.
Jednak uspokoiła się nieco, gdy spojrzała na Paytona, który uśmiechał się szeroko do kuzyna.
- Zrobiłbyś to, prawda?
- Tak - odrzekł Conn'or. - Obowiązkiem tego człowieka było chronienie dzieci. Takie drapieżniki jak
sir Roderyk MacIye powinny być usuwane z powierzchni ziemi. I najlepiej, żeby umierały powolną
śmiercią. Ludzie jego pokroju boją się śmierci. Głęboko w swych czarnych sercach wiedzą, że nie
ma dla nich ocalenia. Dlatego najlepiej zostawić ich, by pragnęli śmierci, która zakończy ich ból, a
jednocześnie bali się umrzeć. Żeby mieli dużo czasu na rozważenie wszystkich swoich grze¬chów i
zastanawianie się, w jaki sposób będą musieli za nie zapłacić. - Wzruszył ramionami. - Niestety,
zwykle to nie odbywa się w ten sposób. Na ogół te łajdaki umierają szybko.
Wszyscy, nawet Gillyanne, sprawiali wrażenie, jakby uzna¬wali słowa Connora za rozsądne. Kirstie
wiedziała, że w głębi serca ona także rozumie to, co mówił, także zgadza się z jego poglądami. Nie
była tylko pewna, czy powinna.
- Och, twoja dama wygląda na zaniepokojoną - wymam¬rotał Connor. - Miękkie serce to dobra
cecha u dziewczyny, ale nie w tych okolicznościach.
- Wiem o tym - odparła Kirstie i skrzywiła się. - Po prostu nie jestem pewna, czy powinnam popierać
całe to okrucieństwo.
Payton otoczył Kirstie ramieniem i pocałował ją w policzek, po czym, ignorując jej rumieńce, zwrócił
się do Connora:
- W tej chwili najbardziej martwi mnie jego rodzina. Oni uznali wrzaski Roderyka o zdradzie i
kradzieży żony za głęboką skazę na honorze ich klanu. Stają się coraz bardziej wściekli i
niespokojni, bo Roderyk nie chce nic zrobić w tej sprawie, tylko gada i narzeka. Może byłoby
najlepiej, gdybyśmy, Kirstie ija, ukryli się w jakimś bezpiecznym miejscu, zanim z którymś z nich
porozmawiam. Myślę, że gdyby udało mi się ich na¬kłonić, żeby wysłuchali paru słów prawdy o
Roderyku, nie stanowiliby już zagrożenia, może nawet nie udzieliliby już mu żadnej pomocy.
Connor skinął głową.
- Mają prawo chcieć zemsty. Musząjednak wiedzieć, że ich gniew oparty jest na kłamstwie.
- Nie sądzę, że powinieneś się ukrywać, Paytonie - powie¬działa Gillyanne. - W ten sposób
przyznałbyś się do winy i dodał kłamstwom sir Roderyka wiarygodności. Klan MacIye czułby się
zobowiązany, by cię ścigać. Jeże\i zaczniesz uciekać i ukrywać się, bardzo trudno będzie cię
chronić. A wszystko to jedynie pomoże sir Roderykowi zetrzeć was z powierzchni ~,Ieml.
To prawda. - Payton wzruszył ramionami. - Ale co innego mogę zrobić? Zaprosić tutaj rodzinę
MacIye na wino i pogawędkę?
- Właśnie tak. Wyłożyć im kawę na ławę, to powinno ich zaintrygować i zasiać wątpliwości, czy na
pewno to ty jesteś wmny.
- Albo dać im okazję do pocięcia mnie na kawałeczki.
- Gilly przyrządza taki jeden dobry napar - powiedział Connor i wymienił uśmiechy z żoną. - Z tego,
co nam powie¬działeś, wynika, że rodzina MacIye to rozsądni ludzie, ale myślą, że został
splamiony honor ich klanu. Mogą ich ponieść emocje. Poza tym, nie wiadomo, jak zareagują, gdy
im powiesz, jakim potworem jest sir Roderyk. Jeśli próbowałbyś powiedzieć coś takiego o którymś z
moich krewnych, moją pierwszą myślą byłoby obcięcie twego kłamliwego języka. Oni mogą mieć
podobne odczucia.
- Otóż to - zgodziła się Gill yanne. - Dlatego zaprosimy tych ludzi tutaj i poczęstujemy ich lekko
doprawionym winem. Gdy zapadną w sen, przywiążemy ich do krzeseł. Wtedy wysłuchają
wszystkiego, co masz do powiedzenia, i nie będzie żadnego obcinania języków. - Westchnęła. -
Żałuję, że nie potrafię sporządzić napoju, dzięki któremu od razu by ci uwierzyli. To naj trudniej
będzie nam osiągnąć.
- Wtedy ja pomogę im uwierzyć - powiedział Callum.
- Och, nie, Callumie - zaprotestowała Kirstie. - Nie możemy cię o to prosić.
- Nie prosiliście. Sam się zaoferowałem.
- Ja też pomogę.
Kirstie, tak samo, jak wszyscy, wpatrywała się szeroko ot¬wartymi oczami w dwóch stojących w
drzwiach ludzi.
- Michael? Edward? A co wy dwaj tu robicie? - Zobaczyła, że brat kuleje, gdy ruszył w jej stronę. -
Twoja noga ...
- Już prawie wyleczona, choć jeszcze przez pewien czas będzie sztywna - odrzekł Edward. -
Przyjechałbym wcześniej, ale ciotka Gryzelda zagroziła, że przywiąże mnie do łóżka.
- Ale przecież posłałam do ciebie Michaela, żeby powie¬dział ci, co się stało i napisałam list...
- O, tak. "Drogi Edwardzie, nie martw się, nie utonęłam. Kirstie". Bardzo uspokajające.
- Pisałam lepszy. Zaczęłam wczoraj, ale coś mi przeszko¬dziło.
- Nie wątpię. Może przedstawisz Michaela i mnie swym przyjaciołom, a potem opowiesz o tej ...
przeszkodzie.
Gdy Kirstie szybko dokonywała prezentacji, Payton przy¬glądał się jej bliźniakowi. Byli do siebie
bardzo podobni. Brat był dużo wyższy od Kirstie, miał co najmniej sześć stóp wzros¬tu, szerokie
ramiona i muskularne ciało. Michael Campbell miał na oko czternaście lub piętnaście lat i był
szczupły, jak więk¬szość nastolatków. Miał czarne włosy, głębokie, niebieskie oczy, piękną skórę i
regularne rysy, więc nietrudno było zauwa¬żyć, dlaczego Roderyk obdarzył go swymi
perwersyjnymi względami. Mimo że był już dla Roderyka za stary, mąż Kirstie musiał uznać, że
zabicie chłopca byłoby zbyt niebezpieczne - albo Michael, odwrotnie niż Callum, został skutecznie
za¬straszony.
- Słyszałem o twoich planach, Kirstie - powiedział Edward, siadając na krześle, które przyniósł dla
niego Jan - a Michael powiedział mi wiele z tego, co ty wolałaś przemilczeć. Jednak, chciałbym się
dowiedzieć, w jakie to tarapaty się wpakowałaś od dnia, w którym nie utonęłaś.
Kirstie krótko zrelacjonowała mu przebieg wypadków, pat¬rząc z niepokojem, jak brat przenosi
wzrok z niej na Paytona i z powrotem.
- A zatem, jak sam widzisz, sytuacja była nieco skompliko¬wana, ale teraz wszystko jest już w
porządku.
- Och, tak, właśnie widzę - wycedził i wzruszył ramionami, po czym wbił wzrok w Paytona. - A
zatem to jest ten rozpustny mężczyzna, z którym doprawiasz rogi swemu mężowi?
Pytanie zostało zadane tak spokojnie, że Kirstie dopiero po chwili zorientowała się, jak było ważne.
- Gdzie o tym słyszałeś? - spytała ostro w nadziei, że szybki atak odwróci jego uwagę. - Och, Jezu,
te wieści nie dotarły do domu, prawda?
- Nie. Słyszałem o tym w piwiarni. Paru ludzi z rodziny Maclye rozmawiało o tobie i tym, co zrobiłaś
mężowi. Stąd wiedziałem, gdzie cię szukać, bo o tym także zapomniałaś mi powiedzieć. A zatem,
czy to on?
- Naprawdę nie sądzę, żeby to było odpowiednie miejsce albo czas na dyskutowanie tego tematu -
wysyczała.
Edward wzruszył ramionami.
- Zostanę tu przez jakiś czas. Porozmawiamy o tym później.
- Spojrzał na Connora. - Kilka osób z klanu Maclye zatrzymało się Pod Sokołem i Gołębiem. Paru
innych w małym domku na głównej ulicy, tym, który jest oznaczony ich nazwiskiem.
- Nie zatrzymali się u sir Roderyka? - zapytała Gillyanne.
- Nie - odrzekł Edward. - Dziwne, nie sądzicie? Być może wcale nie będziecie musieli tak bardzo
się starać, żeby ich przekonać, że Roderyk jest tylko pacyną błota, którą powinni jak najszybciej
zeskrobać ze swoich butów. Ci, których pod¬słuchałem w gospodzie, wcale nie sprawiali wrażenia,
że go lubią. Myślę, że gdyby nie był synem dziedzica, w ogóle nie przybyliby mu na pomoc.
- To brzmi bardzo obiecująco - zauważył Connor. - Może niektórzy z nich już podejrzewają, z kim
mają do czynienia.
Zanim Payton się zorientował, Connora i Gillyanne już nie było, pośpieszyli dostarczyć klanowi
Maclye zaproszenie na jutro i upewnić się, że Gillyanne miała wszystkie składniki potrzebne do
naparu. Jan zabrał Calluma, by pokazać mu naj¬lepsze miejsca na ciele przeciwnika do wbijania
noża, a Mi¬chael, który zdecydował, że to może być ciekawe, poszedł z nimi. Kirstie ruszyła w
stronę drzwi, mamrocząc coś o po¬trzebie zajrzenia do dzieci i sprawdzenia, czy dla wszystkich
starczy jedzenia. Payton rozejrzał się dokoła i zdał sobie spra¬wę, że został sam z bratem
bliźniakiem kochanki. Nieprzyjazny uśmiech na twarzy Edwarda nie wróżył nic dobrego.
- Twoja siostra wykonała imponująco szybki odwrót - za¬uważył Payton.
- Tak, jest w tym bardzo dobra - przyznał Edward. - Nau¬czyła się tej sztuczki już jako mała
dziewczynka. Przy ośmiu braciach ucieczka czasami bywa najlepszym rozwiązaniem. A zatem to ty
jesteś tym mężczyzną, który ukradł Roderykowi żonę i skłonił ją do popełnienia cudzołóstwa.
- Ona nie jest jego żoną - warknął Payton, zanim zdał sobie sprawę, że jego reakcja powiedziała
wszystko. - Wiesz, on nigdy nie dzielił z nią łoża. Nigdy nie skonsumowali tego związku.
- Tak myślałem. Oczywiście, ty to naprawiłeś.
- Nie chcę walczyć z bratem Kirstie, zwłaszcza z bratem bliźniakiem.
- Mnie też nie zależy na robieniu sobie z ciebie wroga. Już nie. Kiedy pierwszy raz usłyszałem o
tym wszystkim, byłem żądny twojej krwi. Wykrzykiwałem, w jaki sposób mógłbym cię uśmiercić.
Oczywiście, najpierw bym cię wykastrował.
- Niczego innego bym nie oczekiwał.
- Wtedy Michael powiedział bardzo cicho: "ona żyje". Aja, jako spokojny, rozsądny człowiek,
próbowałem rąbnąć go w głowę laską i zażądałem, żeby powiedział mi dokładnie, co miał na myśli.
Payton uznał, że Edward miał przedziwne poczucie humoru.
Spojrzał na gruby, rzeźbiony kij, który mężczyzna dzierżył w dłoni.
- Mam nadzieję, że nie trafiłeś w głowę chłopca.
- Nie, on jest bardzo szybki. Powiedział, że co prawda sam jest jedynakiem, więc nie wie, co może
czuć mężczyzna, który dowiedział się, że jego siostra została sprowadzona na złą drogę. - Skinął
lekko głową, gdy Payton się skrzywił. - Ale myśli, że w wypadku Kirstie najważniejsze jest, że ona
żyje i jest bezpieczna i że ktoś pomaga jej walczyć z tym łajdakiem, którego dostała za męża.
Ponieważ zawsze jestem gotowy wysłuchać prawdy, znowu próbowałem go uderzyć. Odskoczył, i
bawiliśmy się tak przez chwilę. Ale w końcu doszedłem do wniosku, że chłopak może mieć rację,
byłem już zmęczony i chyba dobrze, że kuleję, bo pewnie skrzywdziłbym młokosa. Oczywiście,
chłopak ma tupet. Solidny klaps nie byłby zupełnie nie na miejscu.
- To prawda. Czasami to samo myślę o Callumie, a on ma dopiero jedenaście lat. Chyba dobrze,
że potrafię tę chęć opanować.
- Dobrze. Wystarczająco dużo już wycierpiał. Michael też.
- Och, nie to miałem na myśli, ale masz rację.
- Nie? To o co chodzi?
- Callum ma noże. Ostatnio doliczyłem się siedmiu. Wydaje mi się, że tego mu teraz potrzeba.
- Tak, a moja siostra potrzebuje ciebie. Może nie do końca w tych sprawach - wycedził - ale na
pewno w wielu innych. Boli mnie, że nie zwróciła się do nas o pomoc, ale rozumiem dlaczego. Ty
żyjesz w tym samym świecie co Roderyk, jesteś mu równy urodzeniem i majątkiem i możesz stawić
mu czoło. Utrzymywałeś Kirstie przy życiu, zapewniłeś jej bezpieczeńst¬wo i wydaje mi się, że
uczyniłeś szczęśliwszą, niż była kiedykol¬wiek w przeciągu ostatnich pięciu lat. Dlatego nie będę z
tobą walczył, nie będę wtrącał się w wasze sprawy. Nie teraz. Być może później, jeśli Kirstie
przeżyje, a ty złamiesz jej serce. - Wzruszył ramionami. - Zobaczymy.
Payton zmarszczył brwi.
- Nie mogę ci przysiąc, że nie złamię jej serca, chociaż nie mam tego w planach. Moje zamiary są
w pełni uczciwe. Pomyślałem, że poczekam, aż Kirstie nie będzie już żoną Roderyka, i wtedy z nią
porozmawiam. Gdy zostanie wdową, oświadczę się.
- To dobrze. Nawet bardzo dobrze. A zatem mogę teraz spokojnie udać się na spoczynek,
ignorując figle, którym bę¬dziecie się oddawać pod moim nosem.
- Mam tylko nadzieję, że uda ci się przekonać do tego Kirstie. Może następnym razem, gdy będzie
przechodziła, spró¬bujesz podstawić jej tę laskę pod nogi.
Edward uśmiechnął sie szeroko, a potem wyciągnął dłoń do wstającego z krzesła Paytona.
- Pomóż mi podnieść się. - Stanął na nogi i ruszył u boku Paytona w stronę drzwi. - Ten człowiek,
Jan, uczy chłopca walczyć?
- Tak. Na dole, w piwnicach, jeśli chciałbyś popatrzeć.
- Bardzo chętnie. Zaprowadź mnie tam.
Gdy zbliżali się do drzwi prowadzących do piwnic, z kuchni wyszła Kirstie. Zanim zdążyła umknąć,
Payton objął ją w talii i przycisnął do siebie. Zarumieniła się jak piwonia, a potem, skonfundowana,
zmarszczyła brwi, gdy dostrzegła uśmiech na twarzy Edwarda. Ponieważ Payton nie miał na razie
zamiaru rozmawiać z nią o małżeństwie, podejrzewał, iż tak spokojne przyjęcie przez brata faktu,
że dzielą ze sobą łoże, musiało zaskoczyć Kirstie.
- Co będziesz teraz robił, Edwardzie? - spytała.
- Wybieram się na dół, żeby popatrzeć, jak Jan szkoli chłopców - odrzekł. - A co ty masz zamiar
robić?
- Cóż, ja właśnie miałam ... - Pisnęła zaskoczona, gdy Pay¬ton ją uniósł i przerzucił sobie przez
ramię.
- Idziemy figlować - powiedział Payton przeciągle.
- Och, przerwano wam poranną sesję, prawda? - Edward wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Właśnie.
- Cóż, pofiglujcie też trochę w moim imieniu. A ja będę udawał, że jestem nie tylko kulawy, ale i
ślepy.
Payton usłyszał, jak Kirstie sapnęła, i był pewien, że zro¬zumiała niezbyt subtelną aluzję brata.
Podejrzewał jednak, że i tak będzie musiał koić jej obawy, ale ruszając schodami, doszedł do
wniosku, że jest bardziej niż gotowy do podjęcia tego zadania.
ROZDZIAŁ 17
- Nie mogę uwierzyć, że nam się udało!
Payton też nie mógł w to uwierzyć, ale tylko uśmiechnął się do Kirstie, gdy ona, Gillyanne i Callum
wsunęli się do głównej sali. Zabezpieczył tyły, jak tylko mógł, ale wciąż istniało pewne ryzyko.
Cieszył się, bo okazało się, że miał rację i członkowie rodziny MacIye są ludźmi honoru. Fakt, że
wyrażali chęć rozmowy, zamiast od razu podciąć mu gardło za splamienie honoru klanu, świadczył,
iż będą gotowi także słu¬chać. Chyba że rozwścieczy ich maleńka sztuczka, którą przed chwilą
wobec nich zastosował, pomyślał Payton, patrząc na sześciu nieprzytomnych mężczyzn.
- Było ich sześciu? - zapytała Gillyanne, szybko oglądając każdego po kolei.
- Ośmiu - obwieścił Connor, wchodząc do sali i ciągnąc jeszcze jednego MacIye, Jan za nim wlókł
następnego.
- Bardzo ich skrzywdziliście? - Gillyanne popatrzyła z tros¬ką na obu mężczyzn, których Connor i
Jan rzucili na podłogę. - Nie bardzo.
- Myśleli, że już mnie mają - wyjaśnił Jan - ale Connor zakradł się za nimi i walnął ich głowami o
siebie.
- Proste rozwiązania są zawsze najlepsze - mruknął Payton i uśmiechnął się, gdy Gillyanne
wymamrotała kilka starannie dobranych przekleństw, uważnie sprawdzając głowy obu m꿬czyzn
w poszukiwaniu poważniejszych obrażeń. - Edward i Mi¬chael?
- Tutaj - odezwał się Edward, wchodząc razem z MaIkiem i Michaelem do komnaty. Zatrzymał się w
progu i wpatrzył w leżących mężczyzn. - Mamy ośmiu?
- Tak. - Payton spojrzał na Michaela i Calluma, którzy usiedli nieopodal. - Jesteście pewni, że
chcecie to zrobić?
Callum odwrócił wzrok od mężczyzn, przywiązujących go¬ści do krzeseł.
- Tak. Ty i Kirstie walczycie w imieniu moim i pozostałych dzieci. Zaryzykowaliście życie i wasze
dobre imię. Teraz wasi krewni także są zamieszani w tę wojnę. Jeżeli moja opowieść o tym, co
wiem i widziałem, może pomóc, muszę to zrobić.
- I nikt z nas nie powie nikomu tego, co tutaj usłyszy - dodał Michael. - To musi się skończyć. Musi.
Payton poklepał chłopca po ramieniu.
- Skończy się.
Gdy Alice przyniosła jedzenie i świeże wino, pierwszemu z mężczyzn zaczęła wracać świadomość.
Gillyanne i Kirstie postawiły przed gośćmi wino, chleb i ser, Connor i Edward zajęli miejsca za jedną
czwórką krewnych Roderyka, a Jan i Michael za drugą. Goście zostali rozbrojeni, ale uwolnieni z
więzów, wciąż mogli okazać się groźni. Gillyanne i Kirstie właśnie siadały na swoich miejscach, gdy
ostatni z MacIye'ów otworzył oczy. Jak na komendę wszyscy popatrzy li spode łba na gospodarza.
- Przecież byliśmy gotowi rozmawiać - warknął naj starszy z rodu, sir Keith.
- Och, tak, a potem mieliście zamiar pociąć go na kawa¬łeczki - mruknęła Kirstie.
- A ty, żona naszego krewnego, masz czelność zabawiać się z innym na naszych oczach!
- My nie się nie zabawiamy! Usiłujemy przeżyć, wuju.
- Wuju? - zdziwił się Payton.
- Tak - odrzekła Kirstie, wciąż patrząc prosto w rzucające blyskawice oczy sir Keitha. - Najwyraźniej
uznali cię za bardzo poważnego przeciwnika, Paytonie. Masz przed sobą sir Keitha, wllja
Roderyka, a obok niego jego najstarszego syna, Thomasa. Dalej siedzi kolejny wuj, sir Thomas i
jego syn William. Po drugiej stronie stołu widzisz czterech braci Roderyka: sir And¬rew, sir Briana,
sir Adama i sir Rossa. Najwyraźniej klan mego męża dużo bardziej przejmuje się honorem rodziny
niż sam Roderyk.
- Na pewno bardziej niż jego puszczalska żona. Aua! - Sir Keith popatrzył spode łba na Connora,
który mocno uderzył go dłonią w głowę. - Ta kobieta żyje sobie, jak gdyby nigdy nic, z tym pięknym
głupcem. Cały dwór królewski nie mówi o ni¬czym innym. Oczekujesz, że z uśmiechem będziemy
jej życzyli dobrej zabawy?
- Lady Kirstie nie szukała u mnie pomocy z powodu mej ładnej twarzy czy rzekomych talentów w
sypialni - powiedział Payton. - Szukała kogoś, kto jej pomoże, po tym, jak jej mąż o mało jej nie
utopił. - Był zaskoczony, gdy goście zareagowali na jego słowa pełnym napięcia milczeniem.
- Zastanawiam się, czy milczą dlatego, że wiedzą, iż Roderyk byłby zdolny do takiego czynu, czy
dlatego, że nie są specjalnie zaskoczeni faktem, iż mogłabym doprowadzić mężczyznę do takiego
stanu, by chciał mnie utopić - wycedziła przez zęby Kirstie i uśmiechnęła się, gdy Gillyanne
wybuchnęła śmiechem.
- Bądź cicho - rozkazał Payton łagodnie, po czym skierował groźny wzrok na zaproszonych. - No
dobrze, panowie, jeśli przyrzekniecie, że będziecie grzeczni, i wysłuchacie tego, co mamy wam do
powiedzenia, rozwiążemy was. Pora, żebyście poznali prawdę.
Mężczyźni wymienili między sobą spojrzenia.
- Nie będziemy dzisiaj z tobą walczyć - powiedział sir Keith. Gdy tylko zostali rozwiązani, zaczęli
częstować się stojącym
przed nimi jedzeniem i piciem, przekonani, iż tym razem w po¬częstunku nie kryje się żadna
pułapka.
- I w jaką to prawdę mamy uwierzyć? - spytał sir Keith.
- Roderyk próbował zamordować żonę - odpowiedział Payton. - Ścigał ją i usiłował utopić w rzece.
Zapomniał, że Kirstie potrafi pływać.
Sir Andrew wzruszył ramionami.
- To podobne do tego głupca - mruknął.
- A zatem, próbował ją zabić - powtórzył sir Keith, po kolejnej wymianie spojrzeń z krewnymi. - Nie
udało mu się. Większość kobiet szukałaby schronienia u swej rodziny albo uciekła do klasztoru. Ale
ona tego nie zrobiła. Uciekła do ciebie. Dlaczego?
- Byłem bliżej - wycedził Payton i skrzywił się, gdy Gillyan¬ne kopnęła go w goleń, boleśnie
przypominając, że nie powinien zrażać do siebie tych ludzi. - Lady Kirstie zaczęła szukać pomocy,
jeszcze zanim jej mąż próbował wrzucić ją do rzeki. Gdy wydostała się z wody, ruszyła prosto do
człowieka, którego już wcześniej wybrała - do mnie. Obawiam się, że nasłuchała się zbyt wielu
wyolbrzymionych opowieści, jak to śpieszę na pomoc bezbronnym, walczę w imię słusznych spraw
i tak dalej. Rozu¬miecie, potrzebowała bohatera, bo wiedziała dobrze, czemu jej mąż próbowałją
utopić. Lady Kirstie odkryła, dlaczego w ciągu pięciu długich lat małżeństwa jej mąż nigdy nie dzielił
z nią łoża.
Po kolejnych minutach ciężkiej ciszy sir Andrew powiedział: - Do diabła, zawsze się nad tym
zastanawiałem. Woli m꿬czyzn, co?
- Lady Kirstie nic by to nie obchodziło.
- Znalazłabym jakiś kompromis albo zakończyła małżeństwo bez rozgłosu - wtrąciła Kirstie.
- Obawiam się, że sekret jej męża jest o wiele bardziej mroczny - powiedział Payton. - On nie
pragnie mężczyzn, ale dzieci. - Odczekał cierpliwie, aż ucichną wściekłe protesty gości. - Przecież,
panowie, wszyscy,. wiemy, że takie zło ist¬nieje. Nie zniknie z tego świata tylko dlatego, że
zaprzeczamy lub ignorujemy jego istnienie.
- Oskarżasz członka naszej rodziny o potworne czyny - po¬wiedział sir Keith. - Dlaczego
mielibyśmy ci uwierzyć?
Payton przyjrzał się uważnie twarzom otaczających go mężczyzn, po czym odpowiedział:
- Bo mówię wstydliwą prawdę i myślę, że niektórzy z was n ie są wcale tak bardzo zaskoczeni.
- Nie! - wybuchnął sir Andrew. - Nigdy w to nie uwierzę. Gwałtowność jego zaprzeczenia
powiedziała Paytonowi, że sir Andrew prawdopodobnie usiłuje przekonać przede wszyst¬kim
samego siebie. Przez krótką chwilę miał nadzieję, że uda się oszczędzić Callumowi i Michaelowi
cierpienia przy opowia¬daniu ich historii. Jednak nie był bardzo zaskoczony faktem, że MacIye'owie
potrzebowali niezbitych dowodów na to, iż jeden :r.. członków ich klanu, krew z ich krwi, szerzył
takie zło.
- Ja będę mówił pierwszy - zgłosił się CalIum, powoli wstając.
- A kim ty jesteś? - zapytał ostro sir Keith.
- Nikim ważnym. Jednym z tych nędznych malców, którzy
błąkają się po ulicach i zaułkach miasta w poszukiwaniu resztek jedzenia, które pozwolą im
przetrwać do następnego dnia. Jednym z tych, o których wy, szlachetni panowie, nigdy nie
słyszeliście, może kopnęliście śmiecia na bok, gdy stanął na waszej drodze. Tam właśnie znalazł
mnie sir Roderyk. Tam znajduje wiele swoich ofiar. Nie uwierzyłem w jego słowa, że zapewni mi
lepsze życie, ale zaciągnął mnie ze sobą. Wkrótce okazało się, że miałem rację, wątpiąc w jego
obietnice. - Cal¬lum wziął głęboki oddech i opowiedział swą historię, wtrącając co jakiś czas
grubiańskie słowa dziecka ulicy.
Kirstie ujęła dłoń Calluma w swoją. Mimo że wiedziała o tym wszystkim albo się domyślała, serce
jej się kroiło, gdy słuchała o tym, co spotkało Calluma i inne dzieci. Dostrzegła łzy na twarzy
Gillyanne i nie spojrzała już na nią więcej, w obawie, że sama podda się smutkowi. Maclye'owie
bez słowa patrzyli na Calluma. Wszyscy byli bladzi jak ściana, a kilku wyglądało na tak bliskich łez
jak Kirstie.
- Dzielny chłopak - wymruczał Payton, szybko klepiąc chłopca po ramieniu, gdy Callum siadał na
swoim krześle.
- Po prostu powtarzam sobie, że to nie ja powinienem się wstydzić - odparł CalIum. - Wy wszyscy
tak mówicie i chyba powoli zaczynam w to wierzyć.
- I powinieneś, bo taka jest prawda - powiedział Payton.
- Ty nie jesteś ulicznym podrzutkiem - powiedział sir Keith zduszonym głosem, gdy Michael powoli
wstał.
- Nie, panie - odrzekł Michael. - Jestem czwartym synem sir Ronalda Campbella, pana na
Dunspeen, małej, biednej po¬siadłości.
- Jezu - wyszeptał sir Keith. - Synowie szlachty też?
- Niewielu - odparł Michael. - A jeszcze mniej z rodzin o wysokiej pozycji. Najlepszą tarczą dla tego
łajdaka jest nasz własny lęk i wstyd. Czuję mdłości na myśl, że mam opowiadać o tym, co
przeszedłem, i o wszystkim, co widziałem i słyszałem. Ale gdy zobaczyłem te maluchy, które ocaliła
lady Kirstie, zrozumiałem, że to nigdy się nie skończy, jeśli ktoś nie powie prawdy.
- Usiądź, chłopcze. Nie musisz już nic więcej mówić. Ten chłopiec, CalIum, powiedział nam więcej,
niż chcielibyśmy słyszeć. Boże, więcej, niż jakikolwiek człowiek chciałby usłyszeć.
Michael usiadł.
- A zatem wierzycie nam? Domyślaliście się, z kim macie do czynienia?
- Trochę tak, ale to jedna z tych spraw, na które człowiek woli pozostawać ślepy. Chociaż nie
mogliśmy zignorować tego na tyle, by oddać mu własne dzieci na wychowanie. Jeżeli nawet udało
mu się dopaść któregoś z potomków naszej rodziny lub dzieci z naszych ziem, nikt o tym ni~ mówił.
Albo ofiary umarły - dodał.
- I co dalej?
- Dla nas Roderyk jest martwy - powiedział sir Keith, a pozostali członkowie rodziny nawet bracia
Roderyka, wymamrolali słowa poparcia.
- Nagłośnicie tę sprawę?
- Tak, ale tylko wtedy, gdy nie da się tego uniknąć. - Potarł rękami twarz. - Pewne plotki już się
szerzą, domyślam się, że za twoją sprawą. Kiedy rozniesie się, że wyklęliśmy Roderyka z klanu,
większość ludzi uzna te pogłoski za prawdziwe. - Spoj¬rzał wprost na Paytona. - Zabijesz go.
- Tak. Zabiję - odparł bez wahania.
- Uff, to nie było przyjemne - powiedział Edward, gdy MacIye'owie w końcu wyszli.
- To prawda - przyznał Payton. - Większość rodzin ma zgniłą gałąź w swym drzewie
genealogicznym, ale zwykle nie chodzi aż o takie zło jak tutaj. - Spojrzał na CalIurna. - Świetnie się
dziś spisałeś, chłopcze. Ty także, Michael - dodał i delikat¬nie poklepał starszego chłopca po
plecach.
Callum wzruszył ramionami.
- Pomogła mi świadomość, że, jak mówił Michael, nikt z obecnych nie powtórzy tego, co
powiedziałem.
- Myślałam, że sami rozprawią się z Roderykiem - wtrąciła Kirstie.
- Najwyraźniej nie chcieli plamić rąk krwią tak bliskiego krewnego - powiedział Payton. - Jestem
zadowolony z ich decyzji. Myślę, że mamy do tego prawo.
Kirstie czuła ogromną ulgę, że nie muszą już obawiać się rodziny MacIye, ale też żal jej było sir
Keitha i pozostałych. Byli dobrymi ludźmi, zawsze okazywali jej sympatię. Odkry¬cie, że dobre imię
ich klanu zostało tak zhańbione przez Rodery ¬ka, musiało być dla nich ogromnym ciosem.
Teraz musieli tylko uważać na Roderyka i jego ewentual¬nych sprzymierzeńców. Kirstie nie miała
wątpliwości, że gdy MacIye'owie obwieszczą, iż Roderyk jest dla nich martwy, jednocześnie
ogłoszą niewinność Paytona Murraya. Poczucie winy każe im upewnić się, że wszystkie psy zostały
odwoła¬ne z polowania, aby Payton mógł swobodnie walczyć z Ro¬derykiem.
- Twoje imię wkrótce zostanie oczyszczone - powiedziała do Paytona.
- Tak myślisz?
- Och, tak. MacIye'owie pragną, by Roderyk był martwy,
zakopany i zapomniany. Ogłoszą wszem i wobec, że nie jesteś złodziejem żon, bo będą chcieli,
żebyś skupił całą uwagę na wymierzeniu sprawiedliwości Roderykowi.
- W takim razie twoje imię także zostanie oczyszczone.
- To prawda, chociaż nie sądzę, żebym odegrała dużą rolę w całej tej sprawie, chociażby dlatego,
że niewielu ludzi wie, kim jestem. Roderyk nie pozwalał mi obracać się w towa¬rzystwie.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - zapytał Connor.
- Odzyskać spokój - odpowiedział Payton. - Nie jestem pewien, jak długo to potrwa, ale poczekam,
aż Roderyk zostanie wyklęty. Chcę także, żeby wszyscy wiedzieli, że mam prawo do słusznej
zemsty, bym mógł ścigać tę bestię wolny od lęku przed konsekwencjami. Nie tyle wobec mnie, co
wobec Kirstie.
- I wierzysz, że MacIye' owie otwarcie dadzą ci prawo do ścigania jednego ze swoich?
- Tak. Jak powiedziała Kirstie, będą chcieli tę hańbę rodziny jak najszybciej pogrzebać. Szeptano
na temat tego człowieka, jeszcze zanim Kirstie i ja zaczęliśmy szerzyć pogłoski. Gdy rodzina go
wyklnie, te szepty zostaną wreszcie uznane za prawdę. Mimo że nikt nie opowie otwarcie o jego
zbrodniach, ludzie zaczną go unikać. I milcząco wybaczą mi każdy czyn, jaki popełnię, wymierzając
sprawiedliwość.
- Gilly i ja pójdziemy na dwór królewski, staniemy się twymi oczami i uszami.
Payton musiał stłumić uśmiech, bo ton głosu Connora wskazywał, jak wielkie to będzie dla niego
poświęcenie.
- Nie musicie.
- O tak, musimy. Ani ty, ani dziewczyna nie możecie tam pojść, Edward też nie, bo jest jej krewnym.
A musisz wiedzieć,
kiedy będziesz miał wolną drogę, by działać otwarcie i skutecz¬nie przeciwko Roderykowi. Odkąd
rozeszła się plotka, że ukra¬dłeś żonę tego łajdaka, mogłeś jedynie przemykać między strażnikami
i chować się za zamkniętymi drzwiami, polegając tylko na okazjonalnych wieściach od sir Bryana.
Odpoczywaj. Wkrótce burza ucichnie, a Gilly i ja powiemy ci, gdy tylko będziesz mógł znowu
pokazać swą śliczną buźkę. Wtedy bę¬dziesz potrzebował wszystkich sił i zdrowego rozsądku. -
Uniósł kielich z winem. - Za zwycięstwo.
- Za zwycięstwo - powtórzył Payton i wszyscy pozostali przyłączyli się do toastu. - Za zwycięstwo.
loby nastąpiło szybko.
Kirstie, ubrana tylko w koszulę, siedziała na środku ogrom¬nego łoża Paytona i czesała wilgotne
włosy. Konfrontacja z rodziną MacIye była trudna, nawet wyczerpująca, ale od¬niesiony sukces
złagodził nieco jej napięcie. Gdyby tylko mogła pozbyć się poczucia wstydu i zakłopotania, które
nękało ją z powodu dzielenia łoża z Paytonem. Gdy już myślała, że pogodziła się z obecnym
stanem rzeczy, liczba osób, które o wszystkim wiedziały, gwałtownie wzrosła. Wydawało się, że
jego rodzina nie ma nic przeciwko temu, dzieci zachowywały się, jakby cała ta sytuacja była
absolutnie normalna, Jan i Alice sprawiali wrażenie wręCz zadowolonych i pełnych nadziei, nawet
jej własny brat nie zgłaszał sprzeciwu. Wydawało się, że Kirstie była jedyną osobą, która się tym
martwiła. Być może nadeszła pora, żeby zapytała innych. Zwłaszcza brata, dlaczego tak łatwo
zaakceptowali tę sytuację. Wszystkie wy¬mieniane przez Paytona przyczyny, dla których Kirstie nie
powinna odczuwać wstydu, miały sens, ale nie mogła kom¬pletnie zignorować faktu, że, gdy ona
wyrażała zgodę, on zyskiwał coś, na czym bardzo mu zależało. A jemu na pewno nie był obcy
grzech zdrady i pożądania.
- Znowu rozmyślasz o grzechu i pokucie, prawda? - zapytał cicho Payton, odrzucając ostatnią
część garderoby, siadając za Kirstie na łóżku i przejmując miły obowiązek rozczesania jej gęstych
włosów.
- Ktoś musi - mruknęła, zastanawiając się, jak mężczyzna może tak bardzo nie przejmować się
swoją nagością. - Nikt inny nie wydaje się tym martwić.
- Nie tak dawno ty też się nie martwiłaś. Przynajmniej przez kilka godzin.
- Wiem. Nie rozumiem, dlaczego zamartwiam się tym teraz. Tyle że ... cóż, tak wiele osób teraz
wie. No i ... cudzołóstwo ... - Przez chwilę myślała, czy nie ugryźć jego dłoni, którą zasłonił jej usta,
ale pomyślała, że gdyby nie zrobiła tego wystarczająco mocno, pewnie sprawiłaby mu
przyjemność.
- Jest grzechem i muszę przyznać, że choć sam korzystałem z usług kobiet, które go popełniają,
dla większości z nich mam niewiele szacunku. Jednak ty nie jesteś cudzołożnicą.
- Jestem zamężną kobietą - powiedziała Kirstie, gdy tylko Payton zdjął dłoń z jej ust.
- Może wypowiedziałaś tekst przysięgi, ale małżeństwo ni¬gdy nie zostało skonsumowane, a zatem
jest nieważne. Wyda¬wało mi się, że już sama doszłaś do tego wniosku.
- Zatem jestem tylko rozpustnicą?
Payton odłożył szczotkę, otoczył Kirstie ramionami i przytu¬lił do siebie.
- Jesteś moją kochanką. - Przesunął językiem po delikat¬nym łuku jej ucha. - Jesteś moją
towarzyszką broni. Nie jesteś żoną Roderyka, nigdy nią nie byłaś. Jesteś moja.
- W tej chwili jestem. - Kirstie stłumiła ból, który poczuła na myśl, że jej czas z Paytonem wkrótce
dobiegnie końca, bo albo Roderyk ich zwycięży, albo, gdy już zakończą bitwę, Payton się nią
znudzi.
Payton uznał, że to chyba nie jest najlepszy moment, by powiedzieć jej, że nie ma zamiaru
pozwolić jej odejść. Wciąż hyla żoną Roderyka, czasami we własnej opinii, a na pewno w opinii
zbyt wielu innych ludzi. Payton wiedział, że bez względu na to, jak wiele pięknych i czułych słów jej
mówił, jak wiele obietnic wierności i słów "na zawsze" szeptał, Kirstie nigdy do końca mu nie
uwierzy. Musiał poczekać, aż będzie mógł uczynić ją swoją żoną.
Kirstie zadrżała od nagłego przypływu pożądania, gdy Pay¬ton zaczął całować jej nogi. Płomień
wstydu, który w niej rozgorzał, gdy mężczyzna rozsunął jej uda, szybko zgasł. Była trochę
zaskoczona, że pocałunki, które składał na delikatnej skórze z tyłu kolan, mogą jej sprawiać aż taką
rozkosz. Dopiero gdy zaczął całować jej biodra, zdała sobie sprawę, że Payton podciągnął jej
koszulę. Nagle zawstydzona, jak bardzo jest przed nim odsłonięta, próbowała złączyć nogi, ale jego
szerokie ramiona uniemożliwiły zachowanie skromności.
- Paytonie! - zawołała cicho w proteście.
Gdy oczy Kirstie napotkały jego wzrok, jęknęła. Pożądanie, które dostrzegła w jego oczach,
wznieciło w niej płomień tak silny, że wypalił wszelkie resztki skromności. Świadomość, że potrafi
wzbudzić w tym mężczyźnie aż taką namiętność, mogła bez trudu wbić Kirstie w pychę.
- Nigdy nie wolno ci ukrywać przede mną tego piękna - powiedział Payton, pochylając się, by
pocałować ją namiętnie.
Zamierzała zaprotestować, bo pocałunek wydał jej się zbyt krótki, ale Payton rozdarł jej koszulę i
odrzucił na bok. Całował, pieścił jej ciało od szyi aż po biust. Gdy wziął w usta jej sutek, Kirstie
pogłaskała plecy i ramiona kochanka, mocno go tuląc.
Zamruczała z rozkoszy, gdy Payton przeniósł swe pocałunki na dalsze części jej rozgrzanego ciała.
Właśnie myślała, że w czasie jego pieszczot łatwo było odrzucić wszelki wstyd, gdy Payton dotknął
ustami miękkich włosów, kryjących jej kobie¬cość. Sama słyszała, że jej drżące protesty były
niezwykle słabe, a głos ochrypnięty od pożądania. Uwielbiała to, co robił,jedno¬cześnie
zaszokowana własną reakcją. Wplątała palce we włosy Paytona, by trzymać go blisko, oferując
całą siebie dla jego oszałamiająco intymnych pocałunków.
W miarę jak czuła, że znajduje się coraz bliżej tej słodkiej otchłani rozkoszy, w której zawsze
pogrążała się za sprawą Paytona, Kirstie usiłowała skłonić kochanka, by połączył się z nią, ale
zignorował najpierw jej żądania, a potem prośby. Samymi ustami doprowadził ją do szczytowania.
Ciało Kirstie wciąż drżało i pulsowało, gdy Payton zarzucił sobie jej nogi na ramiona i połączył ich
ciała z wielką siłą.
Przez jedną, krótką chwilę widziała go wyraźnie. Wyraz gorącej, niemal dzikiej pasji na jego twarzy
powinien ją zaalar¬mować, ale zamiast tego pożądanie Kirstie znowu zaczęło rosnąć. Zamknęła
oczy i pozwoliła, by zawładnęła nią rozkosz. Gdy opadł na nią, objęła go słabymi, drżącymi
ramionami, czekając, aż oboje odzyskają siłę i rozum. Podobało jej się, że wciąż byli ze sobą
złączeni, gdy próbowali odzyskać spokój i rozsądek.
- Nic dziwnego, że kobiety same wskakują ci do łóżka - powiedziała.
Starała się odepchnąć myśli o tym, jak wiele kobiet dzieliło z nim taką rozkosz. Głupotą było
zadręczanie się zgadywaniem, z iloma kobietami Payton był tak blisko. Mężczyzna parsknął i
Kirstie była wdzięczna za przerwanie własnych niewesołych myśli.
- Och, dziewczyno, nigdy wcześniej tego nie robiłem. - Uło¬żył się wygodniej w jej ramionach.
- Naprawdę? - Kirstie była zdziwiona, gdy naj lżej sza piesz¬czota Paytona znowu wznieciła
przygasający w niej ogień.
- Chyba powinno mi schlebiać, że uznałaś mnie za doświad¬czonego w tym rodzaju miłości. Nie,
czasami składałem szybki pocałunek, by pospieszyć damę w drodze do mego celu, bym jak naj
prędzej mógł zaspokoić swe potrzeby i żądze, ale nic więcej. Tamte kobiety były pożyczone, byłem
z nimi przez chwile i to wszystko. Ale ty jesteś moja, nigdy nie należałaś do
nikogo innego. Żaden inny mężczyzna nie poznał twej słody¬czy, a ja chcę poznać ją do końca. -
Uniósł się na przed¬ramionach i obdarzył Kirstie gorącym pocałunkiem. - A ty jesteś zaiste bardzo
słodka, moja czarna piękności. Jak naj¬bogatszy, naj rzadszy miód. Słodka i ciepła, sprawiasz, że
za¬wsze mam ochotę na więcej. - Payton zaczął wykonywać powolne ruchy, chcąc znowu obudzić
w niej pasję, której tak nieskrępowanie się oddawała.
Kirstie poczuła, jak jej twarz płonie rumieńcem, ale słowa Paytona ją podnieciły. Czując, jak jej
pożądanie rośnie, pod¬sycane delikatnymi pieszczotami i niemal nieuchwytnymi ru¬chami,
postanowiła przestać zamartwiać się grzechem. Robiła to już wcześniej i nie powinno mieć dla niej
znaczenia, że jego kuzyn czy jej brat wiedzą o wszystkim. Według wszelkich praw kościoła i
społeczeństwa, Kirstie stała się grzesznicą w chwili, w której weszła do sypialni Paytona, a nawet w
momencie, gdy w ogóle o tym pomyślała. Zamartwianie się tą sprawą niczego nie zmieni, jedynie
zepsuje ich wspólne chwile, podobnie jak rozmyślanie, kto jeszcze może o nich wiedzieć. Kirstie
kierowa¬ła się miłością i tego także nic nie zmieni. Poza tym unosił się nad nimi wszechobecny
cień Roderyka. Wkrótce stanie się wyklęty. To doprowadzi go do furii, będzie pałał żądzą zemsty, a
za wszystko będzie winił ją. Najwyższy czas, żeby przestała się dręczyć, w jaki sposób spędzała te
parę spokojnych godzin, jakie jej pozostały. Być może nie zostało jej już ich wiele.
ROZDZIAŁ 18
Zerkając przez okno dziecięcego pokoju, z Callumem po jednej i Michaelem po drugiej stronie,
Kirstie zastana¬
wiała się, jak wielka może być rodzina Paytona. Minął tydzień od wizyty członków rodu MacIye, a w
trzy dni po niej przybyła pierwsza horda Murrayów. Payton upierał się, by przedstawić Kirstie
każdemu ze swoich krewnych, choć ona zupełnie nie rozumiała po co. Większość z nich była
bardzo zaskoczona jej obecnością w tym domu i Kirstie zaczynała myśleć, że wieści głoszące, iż
Payton nie wpuszczał za próg żadnej kobiety, nie były przesadzone. Goście zostawali jedynie tak
długo, by wy¬słuchać opisu wyglądu Roderyka, dowiedzieć się, kto mu poma¬gał i gdzie powinni
go szukać.
Roderyk się ukrywał. MacIye'owie nie tylko wyklęli go z rodziny, odebrali mu także ziemię - źródło
jego bogactwa - i większość małej armii, którą posiadał. Był teraz "złamanym człowiekiem". Jego
klan wykreślił go ze swych szeregów szyb¬ko, otwarcie i absolutnie. Tak, jak się spodziewali, gdy
tylko to zrobili, mroczne plotki na temat Roderyka zostały uznane za prawdę i wszyscy zaczęli go
unikać. Kilku mężczyzn, którzy wiedzieli albo podejrzewali, że Roderyk zhańbił ich synów, także
rozpoczęło za nim pościg, pragnąc, by zapłacił za zniewa¬gę, o której nie chcieli głośno mó~ić, ale
której wszyscy się domyślali.
Co było dosyć zabawne - Payton został teraz uznany za hohatera, niemal świętego, który
ryzykował swe czcigodne imię dla dobra dzieci. Na pewno było w tym trochę prawdy, ale mówiono
o tym w tak absurdalnie kwiecistych słowach, że trudno było się nie śmiać. Najwidoczniej nie tylko
Kirstie i Gillyanne tak uważały, bo widziały parę wesołych szturchań¬ców, którym obdarzali
Paytona płynący nieskończonym poto¬kiem kuzynowie i bracia. Connor także kpił sobie z tego od
czasu do czasu, podobnie jak Jan.
- Payton ma bardzo liczną rodzinę - zauważył Callum z odrobiną zazdrości w głosie.
- Nie wszyscy są z nim połączeni więzami krwi - wyjaśnił Michael. - Jednak to nie robi im żadnej
różnicy. - Spojrzał na Kirstie. - To dlatego go wybrałaś, prawda? Wiedziałaś, że cała jego rodzina
będzie gotowa mu pomóc.
Kirstie skinęła głową.
- To była jedna z przyczyn. Ale muszę się wam przyznać, że nigdy nie sądziłam, że jest ich tak
wielu. Nic dziwnego, że MacIye'owie nie śpieszyli się ze spełnieniem gróźb Roderyka. Wiedzieli,
jakie kłopoty mogliby ściągnąć na swoje głowy.
- A teraz kłopoty walą się na głowę Roderyka. Ten łajdak nie będzie w stanie znaleźć
wystarczająco ciemnej ani głębokiej dziury, w której by go nie znaleźli.
- To prawda. Już niedługo to wszystko powinno się skoń¬czyć. Ale modlę się, żeby nic się nie stało
ani nam, ani tym, którzy zechcą nam pomóc.
- Och, tu jesteście - powiedziała Gillyanne, zaglądając do komnaty. - Payton prosi, żebyś
dotrzymała mu towarzystwa w kantorku, Kirstie.
- Cóż, przynajmniej mogę być pewna, że nie czeka mnie znowu połajanka - westchnęła Kirstie.
- Ciebie także prosi, CalIumie - dodała Gilly. Callum zmarszczył brwi.
- Chce, żebym spotkał się z kimś z jego rodziny?
- Tak. I z kimś z klanu MacMillanów. - Gillyanne rzuciła znaczące spojrzenie w stronę Kirstie, po
czym uściskała Cal¬luma. - Walcz z tymi ciemnymi, złymi uczuciami. Nie pozwól, żeby ten łajdak
ukradł ci radość z dotyku przyjaciela czy pełnego prawdziwej miłości uścisku. Jeżeli odwrócisz się
od takich czułości, zawsze będziesz czuł w sercu tylko lód. - Wy¬prostowała się, uśmiechnęła do
wszystkich i ruszyła w stronę drzwi. - Nie zwlekajcie zbyt długo. Może pójdziesz ze mną, Michael?
Ody tylko Oilly i Michael wyszli, Callum popatrzył na Kirstie.
- Ona zawsze to robi.
- Co robi? - zapytała Kirstie, popychając go lekko w stronę drzwi.
- Tuli mnie i mówi takie dziwne rzeczy. Zupełnie jakby potrafiła zajrzeć wprost w moje serce. Wiem,
że są we mnie jeszcze złe uczucia, ale chowam je w sobie. Ukrywam je, bo nie chcę o nich myśleć.
- Ale lady Gillyanne potrafi je zobaczyć?
- Tak. I wie, że chcę się ich pozbyć. Myślisz, że ona jest czarownicą?
- Och, nie - zapewniła Kirstie, gdy szli w dół wąskimi kamiennymi, schodami. - Ona po prostu ... cóż
... wie pewne rzeczy, potrafi odczytać ludzkie uczucia. Nie wszystkie i nie zawsze. Czy to ci
przeszkadza? Chcesz, żebym z nią poroz¬mawiała?
- Nie. To mi odrobinę przeszkadza, ale sądzę, że może mi wyjść na dobre. Nie podobają mi się te
uczucia, ale dotychczas ich się nie pozbyłem, prawda? Tylko je ukrywam. Kiedy ona mówi te
rzeczy, myślę o nich przez chwilę i chyba te złe uczucia trochę słabną. - Wzruszył ramionami. -
Może tylko dlatego, że ona je widzi i o nich mówi.
- Czasami spojrzenie złu w twarz i ktoś, kto je rozumie, z kim można porozmawiać, potrafi bardzo
pomóc. I może ona właśnie po to to robi, żebyś, gdy Oilly już odjedzie do domu, mógł sam walczyć
z tymi uczuciami. - Przystanęli przed drzwiami kantorka Paytona i Kirstie delikatnie pogłaskała
miękkie, jasne włosy chłopca. - Przez długi czas byłeś w niewo¬li i w niebezpieczeństwie, Callumie.
Trzeba czasu, by zagoiły się rany, zwłaszcza rany zadane sercu. A naj smutniejsze jest to, że
większość z nich będziesz musiał wyleczyć sam. Ludzie, którzy troszczą się o ciebie, mogą ci
pomóc, jeśli im pozwolisz, a myślę, że wiesz, iż jest wielu, którym na tobie zależy, prawda? -
Uśmiechnęła się, gdy chłopiec skinął głową. - To dobrze. Pamiętaj o tym zawsze, gdy ogarną cię te
złe uczucia. Zawsze o tym pamiętaj.
- Będę pamiętał.
- Zaufaj mi, świadomość tego, że to prawda, jest najlepszym lekarstwem. Teraz lepiej zobaczmy,
czego jego wielmożność sobie życzy. - Uśmiechnęli obydwoje i weszli do małego pokoju.
Kirstie usłyszała ciche westchnienie, gdy tylko zamknęła za nimi drzwi. Wysoki, przystojny
mężczyzna o kasztanowych włosach zbladł jak ściana. Schwycił się oparcia krzesła, jakby bez
niego miał upaść. Spojrzała na pozostałych dwóch gości, którzy siedzieli razem z Paytonem i
Janem, od razu rozpoznając chłopca, którego pomyliła z Callumem. Drugi mężczyzna w po¬koju
także był przystojny, nieco starszy, a jego włosy miały bardziej rudawy odcień. Na jego twarzy
malowała się troska o pobladłego mężczyznę i radość, gdy patrzył na Calluma.
Kirstie poczuła, że Callum ciągnie ją za spódnicę. Chłopak zbladł i wpatrywał się w Uvena, jakby
zobaczył ducha. Kirstie ujęła jego dłoń, aby dodać mUlodwagi.
- Panowie, to jest lady Kirstie MacIye, a ten przystojny młody człowiek to Callum - przedstawił ich
Payton, nalewając pobladłemu mężczyźnie kielich wina. - Kirstie, Callumie, po¬zwólcie, bym wam
przedstawił: sir Bryan MacMillan, Uven MacMillan oraz sir Euan MacMillan. - Każdy z
wymienionych lekko skinął głową, gdy padło jego imię. Payton kucnął przed Callumem, który
trzymał się blisko Kirstie. - Widzisz to, chłopcze?
- Uven wygląda tak samo jakja - powiedział Callum. - Czy on jest moim bratem?
- Nie, ale mam silne przeczucie, że jest twoim kuzynem. - Payton wstał i spojrzał na sir Euana.
- Mam rację?
Sir Euan skinął głową, wziął długi łyk wina i opadł na krzesło, którego tak kurczowo się trzymał.
- Tak, jest jego kuzynem. - Zwrócił się do Paytona. - Gdy tylko usłyszałem o tym chłopcu,
wiedziałem, że wszystkie fakty do siebie pasują. Właściwa matka, właściwe miasto, odpowie¬dni
czas, to samo imię. Wtedy Bryan odkrył, że okłamano mnie, mówiąc, że kobieta i dziecko zmarły w
połogu. Jednak wciąż nie mogłem w to uwierzyć. - Spojrzał na Calluma. - Ale, na Boga, on jest jak
skóra zdjęta z Innesa.
- Kim był Innes? - zapytał Callum, którego ciekawość wziꬳa górę nad strachem.
- Twoim ojcem - odrzekł sir Euan. - Twoją matką była ...
- Joan, naj młodsza córka świnopasa. - Callum wzruszył ramionami, gdy Kirstie i Payton popatrzyli
na niego ze zdumie¬niem. - Zawsze wiedziałem, kim była moja matka, ale ona umarła, gdy miałem
cztery lata.
- Powiedziano mi, że zmarła w czasie połogu i zabrała dziecko ze sobą.
- Nie. Dostała gorączki i poszła do domu swego ojca. Myś¬lała, że umiera, i chciała, żeby on się
mną zajął, ale on na nas napluł. Powiedział, że nie zmarnowałby pomyj, którymi karmi swoje
świnie, żeby napełnić żołądki dziwki i bękarta. Wyrzucił nas. Moja matka była bliska śmierci, gdy
dotarliśmy do domu jej siostry. Ale ona także nas nie chciała. Pamiętam, jak matka mówiła, że
może ciotka zajmie się mną, ze wstydu, jeśli ona umrze na jej progu. Umarła. Ale ciotka nie miała
wstydu. Gdy zabrano ciało mamy na wóz, poszedłem za nim i zaznaczyłem miejsce, w którym
została pochowana, żebym mógł je później odnaleźć.
- I co potem zrobiłeś?
- Przez jakiś czas żyłem na ulicach miasta. A potem, gdy miałem około siedmiu lat, zabrano mnie
do Thanescarr.
- A zatem znasz datę swoich urodzin?
- Tak. Piętnastego maja tysiąc czterysta pięćdziesiątego piątego roku. Matka powiedziała mi, że
urodziłem się dokładnie na tydzień przed śmiercią starego ojca Jakuba. Byłem ostatnim dzieckiem,
które ochrzcił. Dzięki temu pamiętam tę datę, wy¬starczyło, żebym zapytał kogokolwiek, jak dawno
temu zmarł ojciec Jakub.
- To także pasuje. Świnopas powiedział mi, że ty i twoja matka umarliście. Nie podobał mi się
wygląd tego człowieka, ale nie widziałem powodu, dla którego miałby mnie okłamy¬wać. W końcu
to Bryan natrafił na ślad siostry twojej matki i poznał prawdę. Oni po prostu zostawili cię na ulicy?
Callum skinął głową.
- Nie chcieli bękarta. A zatem wiesz, panie, kim był mój ojciec?
- Tak. To sir Innes MacMillan. Dwanaście lat temu przyje¬chał do domu, chcąc powiedzieć ojcu o
dziewczynie, którą zamierzał pojąć za żonę. Niestety, został napadnięty przez złodziei, którzy
pozostawili go, rannego, na pewną śmierć. Dowlókł się do domu, ale wszyscy wiedzieliśmy, że
umiera. Mimo gorączki, próbował opowiedzieć nam o twojej matce. Przysiągłem mu, że ją odnajdę i
zapewnię opiekę. Ta obietnica zapewniła mu spokojną śmierć. Ale okazało się, że nie potrafię jej
dotrzymać. Przyszła ciężka zima i minął prawie rok, zanim mogłem wyruszyć na poszukiwanie
Joan. To był straszny cios, gdy dowiedziałem się, że umarła, jeszcze cięższa była mi świadomość,
że dziecko zmarło wraz z nią. Innes był jedynym dzieckiem sir Gavina MacMillana, pana na
Whytemont. O mało nie złamałem mu serca, przynosząc takie wieści. Ale teraz mogę powiedzieć
mu, że dziecko Innesa żyje, że ma wnuka.
- Który jest bękartem.
- Och, nie. Co prawda, zawarli tylko nieformalne małżeństwo, ale w obecności świadków. Ty
urodziłeś się w niecały rok później. Mam dokumenty. A teraz mam jeszcze dowód twego urodzenia
i chrztu. Może dla niektórych taki związek jest mniej wart niż małżeństwo pobłogosławione przez
księdza, ale nie jesteś bękartem. Nawet gdybyś był, nie miałoby to znaczenia. sir Gavin na pewno
nie dbałby o to.
- Chcesz nam powiedzieć, że pragniesz zabrać CalIurna do Whytemont, do sir Gavina? - spytał
Payton.
- Tak. W końcu chłopak jest jego spadkobiercą - odrzekł sir Euan.
Payton spojrzał na Calluma i dostrzegł w jego oczach lęk i niepewność.
- Co ty na to, CalIumie?
- Ja ... - zaczął chłopiec, przenosząc wzrok z Paytona na Kirstie. - Ale są pewne złe rzeczy, których
o mnie ... są ...
- Nie, chłopcze - przerwał mu sir Euan. - Złe rzeczy dotyczą sir Roderyka, nie ciebie. Ty byłeś tylko
dzieckiem, którego nikt nie wziął w obronę, oby Bóg nam wybaczył. l, mimo że możesz uznać to za
zniewagę, prawda jest taka, że wciąż jesteś dziec¬kiem. Nie pozwól, żeby to, co się stało,
powstrzymało cię przed zajęciem miejsca, które ci się prawnie należy. Znamy całą historię, ale nie
powiemy nikomu ani słowa, jeśli takie jest twoje życzenie. Jednak wieści o sir Roderykujuż się
rozniosły, dlate¬go nie mogę ci obiecać, że wszystko pozostanie tajemnicą. Niewiele rzeczy na tym
świecie udaje się utrzymać w sekrecie.
Callum skinął głową.
- Wiem o tym. To nie ma aż takiego znaczenia, jeżeli przyspieszy upadek tego człowieka.
- l nie musimy jechać już teraz. Też chciałbym zobaczyć finał tej sprawy. Zatem, będziesz miał
czas, żeby się nad tym zastanowić. Jeżeli nadal nie będziesz chciał z nami jechać, sir Gavin na
pewno z radością odwiedzi cię tutaj. Możesz za¬stanawiać się tak długo, jak zechcesz.
Kirstie poczuła, jak Callum natychmiast się rozluźnił. Była lak szczęśliwa z jego powodu, że
obawiała się, iż zaraz się rozpłacze. W tej chwili Callum był niepewny, bał się oderwania od tej
dziwnej rodziny, która powstała w domu Paytona, ale wkrótce zaakceptuje swój szczęśliwy los.
Potrzebował tylko trochę czasu i Kirstie była zadowolona, że MacMillanowie to rozumieli. Gdy
zobaczyła, że Callum i Uven przyglądają się sobie z ciekawością, nabrała jeszcze większej nadziei.
- A zatem jesteś moim kuzynem? - spytał Callum Uvena.
- Tak. Moja i twoja babcia były siostrami. Chyba dlatego jesteśmy do siebie tak bardzo podobni. -
Uven podszedł bliżej. - Skąd masz ten wielki nóż?
- Znalazłem go, gdy pierwszy raz tu przyszedłem. - Callum wyciągnął nóż z prawego rękawa. - Ten
dostałem od Jana. - Wyciągnął kolejny nóż z prawego buta. - Ten dał mi Payton. Ten w lewym
bucie jest od Alice, a Malkie podarował mi ten, który trzymam w lewym rękawie. A widzisz tu, na
pasku po koszulą? To od Donalda. l spójrz jeszcze na ten, przy mym boku, którego pochwa ukryta
jest za pasem spodni. Angus mi go dał.
- Potrafisz ich używać? - spytał Uven z wyraźnym wy¬zwaniem w głosie.
- Tak. Mogę ci pokazać, jeśli chcesz. - Callum niepewnie spojrzał na mężczyzn.
- Chodźcie, chłopcy. - Jan wstał i poprowadził młodzień¬ców w stronę drzwi. - Pójdę z wami, żeby
mieć was na oku, dobrze?
Callum zatrzymał się w otwartych przez Jana drzwiach i obej¬rzał na sir Euana.
- Będę musiał z nim mieszkać, prawda?
- Tak, ale to wcale nie oznacza, że nie będziesz mógł chodzić, gdzie i kiedy chcesz.
- Zatem o tym także pomyślę. - Callum spojrzał na Uvena.
- No to chodź. Może znajdziemy jeszcze tego chłopaka z wielkim kulfonem.
Gdy tylko drzwi za nimi się zamknęły, Kirstie spojrzała na Paytona.
- Dałeś mu nóż?
Wzruszył ramionami.
- Nie wiedziałem, że ma ich tak wiele.
- Wygląda na to, że jestem jedyną osobą w tym domu, która nie podarowała mu noża. A chłopak o
wielkim kulfonie? On wciąż tak przezywa Simona, prawda?
- No cóż, przynajmniej nie nazywa go już zdrajcą ani tchó¬rzem. - Uśrrliechnął się lekko, gdy Kirstie
jęknęła. - Zostaw to na razie, kochanie. Są bardzo podobni pod względem wzrostu i siły, ale Simon
jest trochę starszy i wydaje mi się, że testują się nawzajem, żeby zobaczyć, kto stanie na czele
gromady.
Kirstie wzruszyła rarrlionami.
- Zapewne miałeś nadzieję, że Callum od razu zechce z tobą pojechać - zwróciła się do sir Euana.
- Tak, miałem - przyznał - ale nie jestem zaskoczony jego wahaniem. Dla Calluma prawdziwa
rodzina jest tutaj, tworzycie ją wy i pozostałe dzieci. Gdy tylko Bryan opowiedział rrli, przez co
chłopiec przeszedł - a nawet on nie wiedział o wszystkim - podejrzewałem, że mogą pojawić się
pewne problemy.
- Dla Calluma ważne są dwie rzeczy. Musi czuć się bezpieczny i musi wiedzieć, że jest
akceptowany, że po tym, co go spotkało, nie jest ani nieczysty, ani wyklęty.
- Wkrótce zobaczy, że nikt w naszej rodzinie nie potępi go za to, co go spotkało. Tak naprawdę
jednak nie ma znaczenia, co inni myślą, lub w co wierzą, ważne jest to, co on sam o sobie myśli.
Payton skinął głową.
- Właśnie. Pracowaliśmy nad tym. Callum musi być dumny ze swoich umiejętności, z tego, kimjest.
Myślę, że gdy uwierzy, że naprawdę jest jednym z was, jego poczucie własnej wartości wzrośnie.
Skrzywdził go ten łajdak Roderyk, ale też rodzina jego matki i całe rrliasto, które zostawiło chłopca
z przekona¬niem, że jest niechciany, że na nic lepszego nie zasługuje. Słychać to od czasu do
czasu w jego słowach. Wierzę, że matka kochała go gorąco, bo Callum wydaje się akceptować siłę
miłości podobnej do matczynej.
Sir Bryan skinął głową i westchnął.
- To zadziwiające, że w ogóle potrafi przyjąć jakiekolwiek uczucie. Zawsze myślałem, że małe
dzieci mają łaskę zaporrli¬nania, jednak Callum bardzo dobrze parrlięta, co się wydarzyło, gdy
urrlierała jego matka. Gdy tak słuchałem, jak musiał żyć na ulicy ... - Potrząsnął głową. - Najtrudniej
było rrli przyjąć do wiadomości, jak rzadko ja sam zastanawiam się nad ciężkim położeniem
obdartych i zaniedbanych dzieci. Mieszkam tu, a jednak nie mogę sobie przypomnieć, bym choć
raz widział lego chłopca. Mógł być którymś z tych malców, którym czasem rzucam monetę lub
dwie.
- Skoro gnębi cię takie poczucie winy i, jak sam mówisz, mieszkasz tutaj, jest jedno miejsce, które
ma czelność nazywać się domem dla podrzutków i sierot...
Gdy Payton starał się wzbudzić złość kuzyna, opowiadając o losie dzieci w domu Darrochów ,
Kirstie cicho przeprosiła i wyszła. Przechodziła przez próg, gdy sir Euan stanął przy jej boku i cicho
zamknął za nimi drzwi. Miał bardzo poważny wyraz twarzy, a doświadczenie podpowiadało jej, że
taka rrlina mężczyzny oznacza, że ma zarrliar obwieścić złe nowiny albo powiedzieć coś, co bardzo
jej się nie spodoba.
- Chciałbym zamienić z tobą słowo na temat Calluma - po¬wiedział.
- To dobry chłopak - odrzekła.
- Bardzo dobry. Dużo lepszy, niż się spodziewałem. Innes byłby z niego dumny.
- A jaka jest twoja rola w tym wszystkim? Wydajesz się hardzo zaangażowany w całą tę sprawę.
- Jestem tylko kuzynem ojca Calluma, ale Innes i ja byliśmy hliscy sobie jak bracia. Był moim
najlepszym przyjacielem i wciąż za nim tęsknię. Mimo ran, trudnych przejść i wszystkich innych
rzeczy, które tak bardzo różnią Calluma od Innesa,
widzę w tym chłopcu mego przyjaciela. - Uśmiechnął się blado. - Będzie dla mnie ogromnym
zaszczytem, jeśli sir Gavin po¬zwoli mi pomóc w wychowaniu Calluma. On będzie kochał tego
chłopca, milady. O to na pewno nie musisz się martwić. I nie będzie go traktował jak ducha swego
zmarłego syna, ale jak odrębną istotę, którą jest. Oczywiście, Callum jest także przedłużeniem
małej gałęzi rodowego drzewa klanu MacMil¬lanów.
Kirstie uśmiechnęła się i skinęła głową.
- Dziedzictwo może tylko pomóc Callumowi odzyskać to poczucie dumy, którego nikt nigdy nie
powinien był mu odebrać.
- To prawda. I zdaję sobie sprawę, że nie można zignorować ani zapomnieć tego, co się
przydarzyło chłopcu, bo to go ukształtowało i nadal, niestety, będzie miało wpływ na jego życie.
Proszę cię, byś poświęciła mi parę minut i opowiedziała o Callumie. Myślę, że byłoby dobrze,
gdybym dowiedział się najwięcej, jak to tylko możliwe, inaczej mógłbym niechcący zranić go, lub źle
ocenić coś, co powie lub zrobi.
- To bardzo dobra myśl. - Kirstie ujęła sir Euana pod ramię. - Chodźmy do ogrodu. Jest tam miły,
odosobniony zakątek, gdzie nikt nie może się podkraść, by podsłuchiwać, niezauważony .
Payton zmarszczył brwi, gdy zbliżył się do pary siedzącej blisko siebie na kamiennej ławce. Gdy
podchodził, słyszał ich śmiech, a teraz widział, jak swobodnie czują się w swoim towarzystwie.
Bardzo ładnie razem wyglądali. Tak ładnie, że Payton poczuł przemożną chęć, by wbić sir Euana
MacMillana w błoto i wbijać tak długo, aż przestanie już być taki cholernie przystojny.
Zazdrość, pomyślał i był tak zaskoczony tym odkryciem, że niemal się potknął. On, Payton, był
zazdrosny, i to szaleńczo. Nie podobał mu się widok Kirstie siedzącej tak blisko innego mężczyzny,
tak swobodnej w jego obecności. Ona należała do niego. Nigdy w życiu nie czuł tak pierwotnego,
silnego instyn¬Hu posiadania wobec kobiety. Rzadko bywał wierny i nigdy nie oczekiwał wierności
od kobiet, z którymi dzielił łoże. Jednak na myśl, że inny mężczyzna mógłby dotykać Kirstie, dłoń
sama I.aciskała mu się na mieczu.
Odetchnął kilka razy głęboko, by złagodzić to nowe, fas¬cynujące odczucie. Kirstie i Euan nie robili
nic, co mogłoby dawać powody do zazdrości, i Payton nie chciał nikogo urazić. Ruszył powoli w
stronę ławki. Postanowił dać jednak jasno sir Euanowi do zrozumienia, że ta dziewczyna jest już
zajęta.
Kirstie uśmiechnęła się do Paytona, kiedy do niej podszedł.
Zarumieniła się lekko, gdy delikatnie pogłaskał jej warkocz, ale powoli zaczęła już się
przyzwyczajać, że Payton nie mógł przestać jej dotykać, nawet jeżeli nie byli sarni. Nie wiedziała,
dlaczego przez twarz sir Euana przemknął wyraz lekkiego rozbawienia. Najwyraźniej zachowanie
Paytona miało dać goś¬ciowi do zrozumienia, że on i Kirstie są kochankami. Szybko pozbyła się
wątpliwości, gdy mężczyzna uśmiechnął się do niej lak samo przyjaźnie i serdecznie jak przedtem.
- Dziękuję, że powiedziałaś mi tak wiele na temat CalIuma - odezwał się Euan, unosząc dłoń Kirstie
do ust i delikatnie
całując. - Na pewno powtórzę to wszystko sir Gavinowi, zanim pozna chłopca.
- Zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli sir Gavin przy¬jedzie tutaj, by poznać CalIurna -
powiedziała Kirstie, marsz¬cząc lekko brwi, gdy Payton ujął jej dłoń i bezwiednie potarł kciukiem
miejsce, które pocałował sir Euan. - Miałam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko temu,
Paytonie.
- Nie będę - odrzekł Payton - bo rozumiem, że tutaj chłopak będzie czuł się dużo swobodniej. To na
pewno lepsze, niż gdyby miał jechać w nieznane miejsce, by poznać człowieka, który, niestety, jest
dla niego kimś zupełnie obcym. - Wbił wzrok w Euana, lekko poirytowany widocznym na jego
twarzy rozbawieniem, które oznaczało, że mężczyzna odczytał i zrozu¬miał ukryte ostrzeżenie
Paytona. - Domyślam się, że ty także z nim przyjedziesz.
- Och, tak - odpowiedział sir Euan, wstając. - Zapewne sir Bryan jest już gotowy do drogi.
- On tak, ale Uven się ociąga. Euan uśmiechnął się.
- To oznacza, że Callum już zaprzyjaźnił się z jednym z Macmillanów i sam został przez niego
zaakceptowany. A to już jakiś początek. - Skłonił się Kirstie. - Milady. - Mrugnął do Paytona. -
Muszę przyznać, że jak na mężczyznę, który, jak podejrzewam, nigdy nie musiał tego robić,
świetnie sobie pora¬dziłeś. Zrozumiałem bez trudu. Szkoda, że wybrałeś akurat taki moment, ale w
pełni cię rozumiem. Miłego dnia.
- O co mu chodziło? - spytała Kirstie, pozwalając, by Pay¬ton porwał ją w ramiona.
- Skomplementował moje poczucie odpowiedzialności - odrzekł Payton i pocałował ją. - Wina?
- Tak, Alice przysłała nam trochę, wiedząc, że mamy wiele spraw do omówienia. Poza tym jest tak
ciepło. - Chyba za dużo wypiła, bo myśli, które przychodziły jej do głowy, gdy przytuli¬ła twarz do
szyi Paytona, były wręcz skandaliczne. - Przyszed¬łeś tylko po sir Euana?
Payton zsunął dłonie na jej pośladki i przycisnął mocno do siebie.
- I tak, i nie. Myślałem o miodzie. Ciepłym, słodkim miodku - dodał miękko, całując jej ucho.
Teraz Kirstie była już pewna, że za dużo wypiła, bo rumie¬niec, który wypłynął jej na policzki, miał
niewiele wspólnego ze wstydem czy zakłopotaniem. Słowa Paytona wznieciły w niej ogień, nagłą,
nieposkromioną potrzebę, która musiała zostać natychmiast zaspokojona. To pragnienie zadziwiło
ją, ale jed¬nocześnie dało swobodę. Miłość do Paytona płynęła przez jej były nieposkromionym
strumieniem, wypełniała serce i karmiła żądzę, którą wzbudziły w niej jego namiętne słowa.
Postanowi¬ła, że pozwoli, by prowadziło ją serce. Ich wspólny czas szybko dobiegał końca i być
może dlatego łatwiej jej było zapomnieć o ostrożności i rozwadze.
Wysunęła się z ramion Paytona i obdarzyła go uśmiechem. - Miód? Och, w takim razie musisz
pójść ze mną.
Payton patrzył, jak Kirstie oddala się w podskokach, radosna jak beztroska panna. Uśmiech, który
mu posłała, był najcudow¬niejszym zaproszeniem, jakie kiedykolwiek w życiu otrzymał. Z jakiegoś
powodu czuła się swobodnie, nieskrępowana myś¬lami o grzechu i niestosowności swego
postępowania, o po¬trzebach dzieci i groźbach Roderyka.
- To czemu, stary idioto, stoisz tutaj i medytujesz nad jej nastrojem, zamiast pędzić za nią i
rozkoszować się nim, zanim zniknie? - wymruczał i pospieszył za Kirstie.
ROZDZIAŁ 19
Payton zatrzymał się gwałtownie i rozejrzał dokoła. Kirs¬tie przyprowadziła go do magicznego
zakątka jego włas¬nego ogrodu. Czuł się lekko zakłopotany, że nie wiedział nawet o istnieniu tego
miejsca. Jedynym usprawiedliwieniem był fakt, że jego ogrody były naprawdę rozległe. Często
siadywał na ławce, na której Kirstie rozmawiała z sir Euanem, rozkoszując się w samotności
panującym tam spokojem, zapachem kwiatów i śpiewem ptaków. To było dobre miejsce, by
odzyskać spokój i pomyśleć i Payton po prostu nie zadał sobie trudu, by pójść dalej.
Z drugiej strony jednak cieszył się, że to właśnie Kirstie pokazała mu to miejsce. Zwłaszcza,
rozmyślał, opierając się o pień jednego z rosnących wokół drzew, jeśli Kirstie wciąż jest w tak
frywolnym nastroju. Uśmiechnął się, gdy dziewczyna do niego podeszła. Wyraz jej szarych jak
chmury oczu doprowa¬dzał jego krew do takiego wrzenia, jakiego nigdy nie czuł przy żadnej
kobiecie.
- Pięknie tu, prawda? - Kirstie podniosła wzrok na bal¬dachim gałęzi i liści nad ich głowami. - Jakby
mieszkała tu jakaś wróżka lub leśna nimfa. Odkryłam to miejsce wkrótce po tym, jak przybyłam do
twego domu. Pewnie uwielbiasz tu przychodzić.
- Tak, to czarowne miejsce, ale muszę przyznać, że nigdy wczesniej tu nie byłem - powiedział.
- Naprawdę? Nie lubisz spacerować po ogrodzie?
- Znalazłem tę ławkę przy różach i nie szedłem już dalej. Tak naprawdę, nigdy nie zdawałem sobie
sprawy, że park jest aż tak rozległy. I tak piękny.
- O, tak. Przychodziłam tu często, siadywałam pod sklepie¬niem liści albo na huśtawce. -
Wskazała na małe, rzeźbione siedzisko, które zwieszało się na grubych sznurach z jednej z gałęzi.
- Dobrze jest czasem porozmyślać w ciszy i spokoju. - Oczy Paytona rozszerzyły się lekko, gdy
Kirstie spłonęła rumieńcem. - I o czym tak tutaj dumałaś, kochanie? - spytał, ujmując jej ułoń i
przyciągając do siebie.
Odwaga to ulotna sprawa, pomyślała Kirstie i już miała 'I.rezygnować ze swych planów, gdy nagle
magia tego miejsca wzięła ją w swe posiadanie. To miejsce zawsze tak na nią uziałało, dlatego to
właśnie tutaj oddawała się pełnym namięt¬ności marzeniom. A teraz obiekt tych wszystkich fantazji
był I utaj, na wyciągnięcie ręki i duch zakątka wydawał się żądać, by spełniła przynajmniej niektóre
ze swych marzeń.
- O twej nagiej piersi - powiedziała cicho.
- Jak każesz, pani. - Payton szybko zrzucił kubrak i koszulę.
- Jesteś taki rycerski, spełniasz każde życzenie damy. - Kirstie obdarzyła go powolnym, zmysłowym
pocałunkiem, wal¬cząc z własnym pożądaniem i jednocześnie chcąc rozpalić namiętność Paytona.
- Masz taką piękną skórę - wyszeptała, przenosząc usta na jego szeroką pierś. - Tak ciepłą, tak
sprężys¬lą. Uwielbiam czuć na języku jej smak.
Payton bardzo chciał, żeby Kirstie poczuła także na języku smak czegoś jeszcze, ale powstrzymał
cisnące mu się na usta sugestie. Wsunął palce w jej włosy, gdy pocałunki dziewczyny ogrzewały
mu skórę i wprawiały krew w stan wrzenia. Pod¬nosząc wzrok na baldachim liści, doszedł do
wniosku, że są w miejscu stworzonym do nieskrępowanej miłości. Kirstie wy¬uawała się w nastroju
do takich przyjemności.
- Czy tylko o tym rozmyślałaś?
- Och, nie. - Kirstie uklękła i zdjęła mu buty. - W moich fantazjach zawsze byłeś zupełnie nagi. -
Zsunęła z Paytona spodnie i bieliznę, po czym przesunęła dłońmi wzdłuż jego nóg. - Oczywiście,
przez pierwszych parę tygodni, gdy o tym myś¬lałam, nie sądziłam, że ten dumny przyjaciel będzie
aż tak imponujący - wyszeptała, otaczając palcami jego męskość. - Ani - dodała miękkim,
zachrypniętym głosem - że odnajdę aż taką rozkosz w ...
Payton jęknął, gdy Kirstie dotknęła go językiem. Czerpała zmysłową przyjemność z jego rozkoszy,
gdy całowała go nie¬spiesznie i delikatnie masowała dłonią. Pieściła jego biodra, uda, pośladki. Jak
gdyby czując rosnące w nim pożądanie, powoli wzięła go do ust. Pomimo wrodzonego talentu
Kirstie i przemożnego pragnienia Paytona, by ta rozkosz trwała jak najdłużej, o wiele za szybko, jak
na jego gust, zbliżył się do granic kontroli.
- Och, kochanie, musisz przestać - powiedział, choć nie potrafił się zmusić, by ją odepchnąć.
- Znudziło ci się? - zapytała, delikatnie kąsając wewnętrzną stronę jego ud.
- Jezu, nie, ale wkrótce nie będę w stanie nad sobą zapano¬wać. - Wciągnął spazmatycznie
powietrze, gdy Kirstie wyko¬nała wyjątkowo sprytny ruch językiem. - Nie będę mógł się
powstrzymać, a podobno kobiety tego nie lubią.
- Ach, domyślam się, że to owi wielcy, wszechwiedzący oni tak mówią, prawda? A ja pytam, jak
często oni się mylą?
Gdy wzięła go z powrotem w wilgotne ciepło swoich ust, Payton nie mógł już protestować, nie był w
stanie nawet jasno myśleć. Wbił wzrok w Kirstie i stracił wszelką kontrolę. Dopie¬ro gdy
wyczerpany oparł się o drzewo, zdał sobie sprawę, jak daleko się posunął. Popatrzył z obawą na
Kirstie, przytuloną do jego boku. Jeżeli miałby wyciągać wnioski z lekkiego uśmie¬chu, który błąkał
się na jej wargach, owi wielcy rzeczywiście nie mieli racji. Postanowił nic nie mówić, bo ostatnią
rzeczą, jakiej pragnął, było wprawienie Kirstie w zakłopotanie. Nie chciał, żeby poczuła się nieswojo
i następnym razem wahała. To hy dopiero była wielka tragedia, pomyślał i stłumił uśmiech.
To interludium potwierdziło jego przypuszczenia. Kirstie była namiętną kobietą, zmysłową i hojną.
Na razie wątpliwości nie pozwalały jej cieszyć się pełnią przyjemności. Wychowano ją w
przeświadczeniu, że istnieją pewne zasady, których nie powinno się łamać, ale ona zrobiła to, by z
nim być. Payton miał nadzieję, że gdy już się pobiorą, kiedy ich namiętność zostanie
pobłogosławiona, wszelkie ograniczenia, które sobie nieraz narzucała, znikną.
Zauważył lekki rumieniec na jej policzkach. Najwyraźniej dawanie mu rozkoszy rozpaliło jej własne
pożądanie, które wciąż pozostawało niezaspokojone. Payton delikatnie ujął pod¬bródek
dziewczyny, uniósłjej twarz i pocałował. Nie odejmując ust od Kirstie, wsunął dłoń pod jej spódnicę.
Była bardziej niż gotowa. Wystarczyło parę muśnięć placami, by doprowadzić ją do spełnienia i gdy
Kirstie, wyczerpana, oparła się o niego, pociągnął ją tak, by usiadła mu na kolanach.
- Myślałem, że przyprowadziłaś mnie tu na miód - wy¬mruczał, rozwiązując jej stanik i pieszcząc
piersi.
Te wypowiedziane zachrypniętym głosem słowa szybko wy¬rwały Kirstie z rozkosznego letargu.
Zarumieniła się lekko, gdy zdała sobie sprawę, że ma odsłonięte piersi i siedzi okrakiem na
kolanach Paytona. Nie było wątpliwości, o co jej kochanek prosił, ale Kirstie nie była pewna, czy
nadal ma w sobie tę odwagę, którą czuła, gdy przyszli do tego uroczego zakątka. Wtedy Payton
zaczął całować i ssać jej piersi z powolną, z.mysłową delikatnością i Kirstie pomyślała, że jeszcze
jeden śmiały, bezwstydny czyn nikomu nie zrobi krzywdy.
Payton oparł się o pień drzewa. Patrzył Kirstie prosto w oczy, gdy chwyciłją za biodra tak, że
klęknęła. Czuł, że twardnieje na samą myśl, co miał zamiar z nią zrobić.
- Unieś spódnicę, Kirstie - powiedział.
- Och, Paytonie, nie mogę - zaczęła, chociaż czuła, jak krew w niej przyspiesza na myśl o tak
bezwstydnym czynie.
- No, dziewczyno, pokaż mi swoje piękno. Daj mi swą słodycz. - Delikatnie pogłaskał jej nogi, gdy
Kirstie złapała brzeg spódnicy, po czym się zawahała. - Pokaż mi niebo, skarbie. Poddaj się mi tak,
jak ja poddałem się tobie.
Jego miękki, głęboki głos rzucił czar na Kirstie, która powoli uniosła spódnicę. Gdy Payton spojrzał
na to, co odsłoniła, zawahała się nieco, w pełni świadoma, jak bardzo jest przed nim odkryta.
- Och, Paytonie, nie mogę ...
- Cii, moja czarna piękności. - Zaczął pieścić ją palcami i usłyszał, że oddech dziewczyny
przyśpiesza. - Nic nie mów i pozwól, bym sprawił ci rozkosz. Wetknij spódnicę za pasek, kochanie.
Kirstie posłuchała bez protestów, uwiedziona jego głębokim głosem. Gdy pocałował wewnętrzną
stronę jej ud, a jego mięk¬kie włosy muskały tak intymne miejsca jej ciała, Kirstie za¬drżała z
rozkoszy. Dopiero gdy Payton rozsunął nieco szerzej jej nogi, zdała sobie sprawę, na co tak
naprawdę pozwala.
- Paytonie, nie myślę ...
- I bardzo dobrze. Nie myśl. Czuj. Delektuj się. Oddaj się temu tak, jak ja to zrobiłem. - Pocałował
jedwabiste, smukłe udo. - Wzdychaj. Jęcz. Wołaj moje imię. Błagaj o litość.
Kirstie uśmiechnęła się lekko, słysząc te ostatnie słowa, ale nagle zdała sobie sprawę, że Payton
całuje ją wszędzie, tylko nie tam, gdzie najbardziej pragnęła dotyku jego ust.
- Paytonie? - Popatrzyła na niego i napotkała wzrok kochanka.
- Poproś mnie, moje serce. Poproś, bym cię kochał.
- Prosić cię? To zuchwałe. Bezwstydne. Rozpustne.
- Upajające. Rozpalające. Tak bardzo chcę usłyszeć, jak to mówisz.
I jak ona może oprzeć się takiej prośbie, zastanawiała się Kirstie, wplątując palce w jego włosy.
- Weź mnie, Paytonie.
- Ach, moja piękna ptaszyno, jak mógłby zrobić cokolwiek innego? Chociaż nie, chcę jeszcze,
żebyś błagała o litość. Dwukrotnie.
Kirstie zastanawiała się nad tą dziwną prośbą, gdy nagle dotarło do niej znaczenie jego ostatnich
słów. Otworzyła lista, by wyrazić wątpliwości co do jego planów, ale wtedy zobaczyła i poczuła, jak
Payton pieści jąjęzykiem. Przestała jasno myśleć. Poddała się. Pozwoliła, by zawładnęła nią
namiętność. Nie widziała w tym nic złego, skoro rozkosz weszła w jej życie pod idealną postacią
pięknego sir Paytona Murraya.
Kirstie ocknęła się z rozkosznego zapomnienia, zastanawia¬jąc się, w którym momencie rozebrała
się do naga. Zarumieniła się, gdy przypomniała sobie dokładnie, w jakich okolicznoś¬ciach pozbyła
się ubrania. Podniosła wzrok i na podstawie zachodzącego słońca wywnioskowała, że musiało
minąć więcej niż dwie godziny od chwili, w której Payton obiecał, że będzie błagała o litość -
dwukrotnie. Kirstie była coraz bardziej pewna, że robiła to o wiele więcej razy. W tej chwili zdała
sobie sprawę, że ciężar, który czuła na plecach, był ciałem Paytona. Gdy jej powracający do
przytomności umysł podpowiedział jej, w jaki sposób kochanek tam się znalazł, Kirstie zarumieniła
się jeszcze bardziej.
Rzeczywiście, pozbyła się wszystkich hamulców, pomyślała, ale była zbyt zmęczona, by się tym
martwić. Po rozkoszach, którym oddawali się przez ostatnie godziny, Kirstie wiedziała, że powinna
spalić się ze wstydu. Jednak czuła tylko lekkie zakłopotanie, czy kochankowie w ogóle powinni
robić takie rzeczy, nic więcej.
Może sprawiła to magia miejsca ich schadzki, pomyślała, gdy Payton przeturlał się na bok i Kirstie
powoli usiadła, ale miała przeczucie, że wreszcie przełamała swe opory. Kochała Payto¬na i
uwielbiała z nim być. Gdy patrzyła, jak wstaje i przeciąga się, cudownie ponętny w swej nagości,
stwierdziła, że ta część jej umysłu, która uznała, że liczy się tylko miłość, miała rację.
Czując dreszcz, który przebiegł jej ciało, szybko sięgnęła po ubranie.
- Och, pora wyłonić się z lasu, co? - spytał Payton, pod¬chodząc do niej.
- Już późno - zauważyła Kirstie, doprowadzając do porząd¬ku swe odzienie. - Dziwię się, że nikt
nas jeszcze nie szuka.
Payton pomyślał, że byłoby nierozsądne zjego strony, gdyby powiedział na głos to, co myślał:
każdy, kto w przeciągu ostat¬nich dwu godzin zbliżyłby się do ich zakątka, usłyszałby jęki Kirstie i
wiedziałby dobrze, że lepiej trzymać się z daleka. Bezmyślnie strzepał z ciała liście i trawę,
podziwiając piękne kształty dziewczyny. Zauważył, że ona także jest trochę brudna, więc podniósł
dłoń, by ją oczyścić. Był zaskoczony tym, jak szybko jej sutki zareagowały na jego dotyk, a jego
ciało natych¬miast odpowiedziało na takie zaproszenie. Po wyrazie twarzy Kirstie widział, że ona
czuje to samo.
- Jezu - mruknęła, odpychając lekko jego dłoń. - Ktoś powinien wylać na nas kubeł zimnej wody.
Roześmiał się cicho i pomógł jej się ubrać.
- Ty idź pierwsza - powiedział, przeczesując palcami jej włosy i splatając w luźny warkocz. - A ja
chwilę odczekam.
- Naprawdę myślisz, że uda nam się kogokolwiek oszukać? - spytała Kirstie i nieomal się
roześmiała, oglądając stan swej
garderoby. - Wyglądam, jakbym była, hmm ... na schadzce. - Popatrzyła na jego rozrzucone
ubranie i dodała: - Pewnie ty będziesz wyglądał tak samo.
- Najprawdopodobniej. Zresztą, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że nie ma nas od dwu godzin, a ostatni
raz widziano nas razem w ogrodzie, moglibyśmy wejść do domu tak schludni i wymus¬kani,
jakbyśmy właśnie wracali z mszy, a i tak wszyscy by wiedzieli, że byliśmy na schadzce. Jednak nie
widzę potrzeby wywoływania niepotrzebnych komentarzy. Nie mogę obiecać, że wszyscy moi
kuzyni i bracia będą trzymali swe wielkie gęby zamknięte na kłódkę, a jestem zbyt zmęczony, by
wdeptać ich w błoto, co, oczywiście, musiałbym uczynić, gdyby któryś z nich się odezwał.
- Nawet gdyby powiedział tylko "Dobry wieczór, milady"?
- To zależy od wyrazu jego oczu.
Kirstie roześmiała się. Podejrzewała, że Payton niejednokrot¬nie wbił któregoś ze swych licznych
kuzynów w błoto - jej bracia również bili się od czasu do czasu - ale teraz wszyscy wspominają to
ze śmiechem. Mężczyźni, pomyślała, bywali czasami naprawdę dziwni.
Payton schwycił ją w ramiona i namiętnie pocałował. Gdy skończył, pomyślał, że to nie był dobry
pomysł. Kirstie wy¬glądała na cudownie oszołomioną, ale, podczas gdy on był nagi i podniecony,
ona w pełni ubrana i gotowa do odejścia.
Czując na swym ciele ucisk dowodu podniecenia Paytona, Kirstie szybko usunęła się poza zasięg
jego rąk.
- Wystarczy. Powinnam iść i pomóc Alice, bo liczba osób, dla których biedaczka musi gotować,
gwałtownie wzrosła. Do¬myślam się, że twoi bracia, Brett i Harcourt, zostaną na kolacji - dodała,
szybko odchodząc i roześmiała się cicho, gdy Payton zaklął.
Patrzył za nią, dopóki nie zniknęła za rogiem. Zdał sobie sprawę, że dziewczyna wciąż była we
frywolnym i beztroskim nastroju. Tym razem, gdy fala namiętności opadła, nie zobaczył w niej ani
wątpliwości, ani ~ęku, nie wydawała się niczego ż.ałować ani wstydzić. Wstała, ubrała się i po
prostu z nim rozmawiała, nawet drażniła. Dopóki nie włożyła bielizny, lekki rumieniec ożywiał jej
policzki, ale nic więcej.
Payton ubrał się, rozglądając się po cichym zakątku, miejscu, gdzie w końcu poznał Kirstie, w pełni
oddającą się namiętności. To było ekscytujące i wyczerpujące doświadczenie, jakiego nigdy
wcześniej nie przeżył.
Coś się zmieniło, pomyślał, wciągając buty. Oparł się o pień stojącego przy murze ogrodu drzewa.
Nie chciał przypisywać tej zmiany magicznemu wpływowi zakątka ani ilości wina, które Kirstie
wypiła, rozmawiając z sir Euanem. Był pewien, że to sięgało głębiej. N owa Kirstie uwolniła się z
więzów poczucia winy, wstydu i lęku. Payton nie chciał, by to skrępowanie powróciło, jednak dopóki
nie odkryje, co ją ostatecznie wy¬zwoliło, nie będzie miał pewności, czy potrafi powstrzymać Kirstie
przed staniem się znowu taką, jak była.
Był już najwyższy czas, żeby się z nią ożenił, ale Kirstie musiała najpierw zostać wdową. Payton
uznał za szczęśliwy zbieg okoliczności, że ma tak wiele rozsądnych powodów, żeby zabić
Roderyka, bo inaczej mógłby chcieć jego śmierci tylko po to, by dostać Kirstie. Chciał otwarcie
uznać ją za swoją. Draż¬niły go nawet najmniejsze przejawy dyskrecji, którą musieli zachować.
Payton nie był na tyle głupi, by wierzyć, że zawsze będą przeżywać tak nieokiełznaną rozkosz jak
przed chwilą. Nigdy by tego nie przetrwali. Jednak, kiedy będzie zasypiał wieczorem w jej
ramionach, chciał, by była tą samą słodką rozpustnicą, która tak cudownie go wyczerpała w
chłodnym cieniu tego zakątka. Małżeństwo to zagwarantuje - tego Payton był pewien.
Nagle jego uwagę zwrócił szelest liści nad głową, wyrywając go z zamyślenia. Gdy uniósł wzrok, na
jego szyję opadła pętla. Payton schwycił gruby sznur, ale pętla szybko się zacisnęła. Ktoś ciągnął
go do góry i przez mur, a Payton próbował de¬speracko wsunąć palce pod sznur, by rozluźnić
zabójczy uścisk. Zaczęła ogarniać go ciemność, gdy walczył szaleńczo o oddech - i przegrał. Na
szczycie muru jego gasnący wzrok padł na jedno z drzew, i w ostatnim przypływie świadomości
zastanowił się, dlaczego wydaje mu się, że widzi Calluma.
Kiedy odzyskał świadomość, zobaczył, że wisi przerzucony przez siodło galopującego konia. Gdy
tylko uprzytomnił sobie, dlaczego każdy oddech sprawia mu ból, poczuł, jak ogarnia go wściekłość.
Rzucił się do góry i schwycił jeźdźca. Łatwo mu było wysadzić mężczyznę z siodła, ale o wiele
trudniej wypros¬tować się i samemu zająć jego miejsce. Najwidoczniej jego oprawcy nie obchodzili
się z nim zbyt delikatnie, kiedy bliski uduszenia, stracił przytomność, bo odczuwał dotkliwy ból nie
maI w każdej części ciała. Prawie słyszał, jak Jan krzyczy n:l niego, żeby najpierw myślał, a dopiero
potem działał.
Przez chwilę napawał się słodkim smakiem zwycięstwa, gdy udało mu się usiąść prosto, schwycić
lejce i zwolnić bieg konia. Wtedy poczuł cios z tyłu, w prawe ramię. Sekundę później nadszedł ból.
Payton uświadomił sobie, że uderza o ziemię. Miał tylko czas, by pomyśleć, że na szczęście nie
skręcił sobie karku, gdy ktoś poderwał go na nogi. Ból, który poczuł, gdy wyciągnięto nóż z jego
ramienia, niemal powalił go na kolana.
- Do diabła, Wattie, mogłeś go zabić - burknął Gib, pod¬chodząc do towarzysza i patrząc na ciało
Paytona, wiszące bezwładnie w jego objęciach. - Chyba go zabiłeś.
- Nie. - Wattie rzucił Paytona z powrotem na ziemię i scho¬wał nóż do pochwy. - A nawet jeśli, to
co? I tak ma umrzeć.
- To prawda, ale możemy użyć go jako zakładnika - wyce¬dził sir Roderyk. Podszedł do Paytona i
kopnął go boleśnie w plecy. - Chociaż nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Chyba
przeszła mu ochota do walki.
- On zabił Ranalda - powiedział Gib. - Złamał mu kark, gdy zrzucił go z tego konia. Teraz mamy już
tylko pięciu ludzi.
- Wystarczy.
- Sto tysięcy nie wystarczy, by zapewnić ci bezpieczeństwo, ty zboczona świnio - wyszeptał
ochryple Payton. - Teraz moja rodzina się do ciebie zabierze.
- O, tak, widziałem wszystkich pięknych Murrayów, jak buszowali po lesie. Ale jeszcze mnie nie
znaleźli, prawda? I nie znajdą. Jak tylko dostanę okup za twą piękną skórę, zabijQ ciebie i moją
żonę zdrajczynię i ruszam do Francji.
- Tam także mam krewnych.
- I, z tego, co słyszałem, paru dosyć niebezpiecznych wrogów. Kto wie, może połączę z nimi siły.
To była przerażająca myśl, niemal tak przerażająca jak ta, żePayton zostanie użyty jako przynęta,
by wciągnąć Kirstie w pu¬łapkę. Jedynym pocieszeniem był fakt, że prawdopodobnie będzie miała
wokół siebie wystarczająco dużo ludzi, by po¬wstrzymali ją przed głupim poświęceniem dla jego
dobra. Pay¬ton wiedział, że był w tak złym stanie, iż jedyne, co mógł zrobić, to starać się przeżyć w
oczekiwaniu, aż nadejdzie okup - co niechybnie się stanie - a potem usunąć się z pola walki. Nie
było to wiele, nie miało blasku ani heroizmu, ale Payton postanowił, że wykona swe zadanie
najlepiej, jak potrafi.
Jego duma nie mogła znieść, że tak leży, haniebnie pokona¬ny, w milczeniu przyjmując ciosy, więc
spróbował usiąść. Udało mu się, choć pocił się i drżał, mocno zapierając się dłońmi o ziemię, by nie
upaść. Spojrzał na Roderyka i z całego serca żałował, że nie zabił go od razu, gdy tylko dowiedział
się o jego zbrodniach.
- Gdybyś był mądrym chłopcem - powiedział Payton - już dawno uciekłbyś do Francji. Może nawet
zyskałbyś kilka mie¬sięcy życia.
- I miałem pozwolić, żebyście z tą dziwką parzyli się jak króliki? Nie sądzę. W sumie, gdybym
wiedział, że ona potrafi robić takie cuda ustami, może zrobiłbym z niej jakiś użytek. I muszę
powiedzieć, że po tym, jak oglądałem twoje szeroko opiewane talenty, nie mogę zrozumieć, jak
możesz myśleć, że to ja jestem zboczony. Taka strata pięknego mężczyzny - po¬wiedział i
wzdrygnął się.
- Ona bez wątpienia świetnie się bawiła - wycedził Gib.
- O tak - zgodził się Wattie, szczerząc zęby w obleśnym uśmiechu. - Rozłożyła te swoje piękne
nóżki i pozwoliła mu zanurzyć twarz w swej szparce.
- Twoja żona ujeżdżała jego język, jakby to był najlepszy kawałek mięsa, jaki kiedykolwiek w sobie
miała.
- A jemu to się bardzo podobało. Ciągle nie miał dość. Ona musi smakować naprawdę słodko.
- Bo jest czysta. Żadnego brudu ani wszy czy potu, tylko czysta, śliczna szparka. Nie miałbym nic
przeciwko, żeby sam liznąć raz czy dwa.
Ich grubiańskie rozmówki doprowadziły Paytona do furii, ale słabe ciało wciąż odmawiało mu
posłuszeństwa. Kalali pi Ck no chwil, które spędził z Kirstie. Modlił się, żeby ona nigdy siC nic
dowiedziała, że ktoś ich podglądał. Nagle jego wściekłość zelżała, bo zdał sobie sprawę, że Gib i
Wattie nawet na niego nie patrzyli, a ich słowa wcale nie miały go sprowokować. Obaj mężczyźni
patrzyli na Roderyka i uśmiechali się blado.
Payton także spojrzał na Roderyka i oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia. Mężczyzna był blady i
lekko drżał, ale nie z wściekłości. Wyglądał, jakby było mu niedobrze, sprawiał wrażenie kompletnie
zdegustowanego, a nawet przerażonego. Jego oczy przybrały dziwny, szklisty wyraz i Payton
podej¬rzewał, że Roderyk widzi obrazy ze swej przeszłości. Przynaj¬mniej on na pewno nie
przyglądał się Paytonowi i Kirstie zbyt długo. Było widoczne, że takie czułości napawały go głęboką
odrazą.
- Hej, teraz nie musimy nawet czekać na swoją kolej - mó¬wił dalej Gib. - Kiedy ty będziesz
sprawdzał, jak dobrze twoja mała żonka gra na twej fujarce, ja i Wattie zajmiemy się drugim
końcem.
- To prawda - zgodził się Wattie. - Chyba chciałbym, żeby te śliczne białe uda ogq;ały mi uszy.
Mógłbym nawet potem ci powiedzieć, czy smakowała tak słodko, jak twoja matka.
Szybkość, z jaką Roderyk wyciągnął sztylet i przycisnąl ostrze do gardła Wattiego, zaskoczyła
nawet Paytona. Podej¬rzewał, że był jakiś mroczny sekret, znany Gibowi i Wattiemu, który
tłumaczył wstręt Roderyka do kobiet. Słowa Wattiego można było interpretować na wiele
sposobów, a Payton nic chciał myśleć o żadnym z nich. Niektóre były przerażające i podejrzewał,
że zapewne ta naj gorsza interpretacja była praw dziwa. To na pewno by tłumaczyło, dlaczego
Roderyk nigdy nie był w stanie ukryć swej perwersji pod przykrywką normalnego związku z kobietą.
I dlaczego trzymał przy sobie tak wulgar¬nych, obrzydliwych mężczyzn, mimo że kochał piękno.
Naj¬widoczniej Gib i Wattie byli nieodłączną częścią mrocznej i pełnej zboczeń przeszłości.
- Nie, Roderyku - powiedział Gib uspokajającym głosem, zaskakująco miękkim, jak na tak wielkiego
mężczyznę. - Nie możesz zabić Wattiego.
- A dlaczego nie?
- Ponieważ, mimo że jest idiotą, który nie wie, kiedy trzymać gębę na kłódkę, nie masz
wystarczająco dużo ludzi. Po¬trzebujemy każdego miecza, by dotrzeć do Francji, prawda? Więc
nie zapominajmy o tym i znikajmy stąd. Musimy zająć się okupem, prawda? - Gib odetchnął z ulgą,
gdy Roderyk cofnął się i skupił uwagę z powrotem na Paytonie. - Chyba tym razem powinniśmy go
związać?
- Tak - odrzekł Roderyk, chowając sztylet do pochwy.
- Przynieś sznury. Upewnię się tylko, że nie będzie stwarzał ci żadnych problemów, gdy będziesz
go wiązał.
Payton widział, jak obuta stopa zbliża się do jego głowy, ale nic nie mógł zrobić. Siła kopnięcia
przewróciła go na brzuch. Błądząc gasnącym wzrokiem po kępie drzew, zastanawiał się, dlaczego
ten cios nie złamał mu szczęki, i czemu zawsze tak powoli traci przytomność. Ale przede wszystkim
chciał wie¬dzieć, dlaczego wydawało mu się, że znowu zobaczył Calluma.
ROZDZIAŁ 20
- Czy ktoś wie, gdzie jest Payton? - zapytała Kirstie, roz¬glądając się po wielkiej sali.
Przeniosła wzrok z Bretta na Harcourta, którzy siedzieli po obu jej bokach, i westchnęła. Obaj byli
prawie w tym samym wieku co ona, Brett niedawno skończył dwadzieścia jeden, a Harcourt
osiemnaście lat. Obaj byli oszałamiająco przystojni, o gęstych, czarnych włosach, ale Harcourt miał
oczy bursztyno¬we, zaś Brett zielone. I obaj wyglądali, jakby chcieli powiedzieć coś, za co
zapewne miałaby ochotę dać im klapsa.
- Przypuszczaliśmy, że jest z tobą - powiedział Harcourt, a uśmiech, który jej posłał, zapewne
wprawił w drżenie niejed¬no dziewczęce serce. Kirstie spojrzała na niego zwężonymi oczami,
chcąc mu pokazać, że na niej jego czar nie robił wrażenia.
- A widzisz go tu gdzieś ze mną?
- Jego tu nie ma. Roderyk go dopadł - wyksztusił CalIum, podchodząc chwiejnie do Kirstie.
Kirstie poczuła, jak wstrząsa nią lodowaty dreszcz. Pomogła Callumowi usiąść, spokojnie poprosiła
Bretta, by przyniósł chłopcu trochę wody, po czym zwilżyła w miseczce do płukania palców
niewielki kawałek płótna i otarła twarz Calluma. Tak bardzo chciała, by okazał się tylko
przerażonym małym chłop¬cem, który zobaczył potwora pod łóżkiem, ale wiedziała, że prawda jest
inna. Czuła, jak rośnie w niej krzyk, gdy czekała, aż Callum odzyska siły na tyle, by mówić. Nawet
widok otaczających ją ośmiu silnych mężczyzn nie mógł ukoić .id strachu. Ledwo zauważyła, że
Alice i dzieci zostali odprawieni z komnaty.
- Poszedłem do ogrodu, żeby pomówić z sir Paytonem - za¬czął Callum, zerknął na Kirstie i
zarumienił się - ale on był zajęty,. więc udałem się na krótki spacer. - Nachylił się do Kirstie i
powiedział: - Widziałem tylko ubrania i to, że Payton był nagi. Potem zerknąłem jeszcze raz, żeby
zobaczyć, czy ty też. Wybacz.
Pewnie wydawało mu się, że szepcze, ale Kirstie wiedziała, że słyszał go każdy mężczyzna na sali,
ale to nie miało już dla niej żadnego znaczenia.
- To nieważne, mój drogi. Więc wróciłeś później?
- Tak, ty akurat odchodziłaś, więc wspiąłem się na drzewo, żeby poczekać. Wiedziałem, że Payton
zostanie tam jeszcze przez chwilę, bo wciąż był nagi. Zapatrzyłem się na coś innego i gdy znowu
na niego spojrzałem, stał sam niedaleko muru ogrodu. Właśnie miałem zejść na dół, gdy ktoś
zacisnął pętlę na jego szyi. - Schwycił Kirstie za rękę i niezgrabnie ją poklepał, bo dziewczyna
zbladła jak ściana. - On żyje. W każdym razie żył, gdy widziałem go po raz ostatni.
- Będę o tym pamiętać - powiedziała, ściskając rękę chłop¬ca. - Mów dalej.
- W spiąłem się z powrotem na koronę drzewa, żeby się rozejrzeć, kto rzucił sznur. Zobaczyłem, jak
Gib i Wattie gra¬molą się z muru, ciągnąc Paytona za sobą. Roderyk też tam był. I jeszcze jeden z
jego ludzi, Ranaid. Och, i Colin. Nie rozpo¬znałem innych mężczyzn, ale było ich razem czterech.
- Dzielny chłopak - pochwalił Jan. - Co zrobili z Paytonem?
- Zabrali go ze sobą. Ranald przerzucił go przez siodło i wszyscy odjechali. Bałem się, że go zabili.
- Ale nie zabili - powiedziała Kirstie.
- Nie - odrzekł Callum. - Pobiegłem za nimi. Nie galopowali, ale jechali dosyć szybko, udało mi się
jednak pójść po ich śladach, tak, jak mnie tego uczyłeś, Janie. Potem musiałem się ukryć, bo
przystanęli. Ranald leżał na ziemi, a Gib powiedział, że Payton go zabił. Payton miał krwawiącą
ranę na ramieniu, ale siedział, żywy - dodał szybko, znowu patrząc na Kirstie. - Kłó¬cili się, a
Roderyk groził Wattiemu sztyletem, ale Gib wszyst¬kich uciszył. Potem Roderyk kopnął Paytona w
twarz, roz¬kładając go na łopatki. Związali go, przerzucili przez siodło Wattiego i odjechali.
- Świetnie się spisałeś, chłopcze - powiedział Jan, klepiąc Calluma po ramieniu.
- Nie dałem rady już dalej za nimi biec. Próbowałem, alc potem pomyślałem, że najlepiej będzie
wrócić tutaj i opowiedzieć wam, co się stało.
Jan potrząsnął głową.
- Bardzo dobrze zrobiłeś. Ich ślady sąjeszcze świeże, prawda?
- Tak. Wcale nie usiłowali ich zatrzeć.
- I wiesz, jak wrócić do miejsca, w którym porzuciłeś ich trop? - Przesunął dłonią po włosach
Calluma, gdy chłopiec skinął głową. - To dobrze, chłopcze. Bardzo dobrze. Myślę, że będą żądali
okupu. - Jan spojrzał na Kirstie. - I oboje wiemy, co może być jego częścią. Lepiej zacznijmy
planować już teraz, żeby nie tracić czasu, gdy się odezwą.
- A mamy na to czas? - zapytała Kirstie, która w końcu trochę się uspokoiła, gdy przekonała się, że
Payton jest żywy, a Roderyk na razie nie zamierza go mordować.
- O tak, dziewczyno - odrzekł Jan. - Może źle oceniłem tego człowieka, bo nie sądziłem, że odważy
się podejść tak blisko nas, ale tego jestem pewien. Ten głupiec naj widoczniej nie chce uciekać, nie
chce ocalić swego nędznego życia. Pragnie, abyście ty i Payton cierpieli.
- Wini nas za to, co się stało.
Jan skinął głową.
- Tacy ludzie nigdy nie znajdują winy w sobie. Musimy sprawić, by myślał, że dostaje to, czego
chce, a potem zabrać mu to tak, by nikt z naszych nie został skrzywdzony. - Dał znak, by pozostali
mężczyźni zgromadzili się wokół niego przy drugim końcu stołu.
Kirstie nalała sobie duży kielich wina i upiła spory łyk. To był taki piękny dzień. Już myślała, że jej
kłopoty niedługo się skończą. Polowanie na Roderyka zostało rozpoczęte, dzieci były bezpieczne,
a ona wreszcie pozwoliła sobie na swobodę wobec Paytona, oddała się miłości i namiętności, która
ich łączyła. Nie chciała nawet myśleć, jak będzie się czuła, jeżeli okaże się, że to były ich ostatnie
chwile.
- To wszystko moja wina - wymamrotała.
- Och, nie - zaprotestował Brett, siadając koło niej.
- Tak. Myślałam, że układacie jakiś plan. Nie powinieneś dołączyć do reszty? Och, ja pewnie też
powinnam być z nimi. Chociaż nie poprosili mnie o to.
- Nie musisz, i tak pójdziesz tam, gdzie ci każą, i zrobisz to, co powiedzą. Ja też. Nie możemy do
końca określić twojej roli, dopóki nie dowiemy się, czego ten łajdak chce. I to wcale nie jest twoja
wina.
- Jest. To ja sprowadziłam najego dom te wszystkie kłopoty.
Ja posłałam go prosto do walki z szaleńcem, który zabija ludzi tylko dlatego, że go irytują. I ja
zaprowadziłam go do tego zakątka w ogrodzie, skąd go porwali.
- Och, tak, mimo że kopał i protestował przez całą drogę. Musisz być silniejsza, niż się wydajesz.
- A ty dużo bardziej irytujący, niż mogłabym się spo¬dziewać.
- Staram się, jak mogę. - Mrugnął do Calluma, który się roześmiał, po czym znowu spoważniał. -
Nikt, a już na pewno nie Payton, nie sądzi, że to twoja wina. Potrzebowałaś pomocy, ty i dzieci. W
chwili, w której opowiedziałaś o swych kłopotach Paytonowi, on nie mógł zrobić nic innego, jak tylko
podjąć tę walkę. Musiał to zrobić, jeżeli chciał zachować honor i nadal nazywać siebie mężczyzną. -
Brett popatrzył w stronę drzwi. - Ach, Connor i Gillyanne. Oto mężczyzna, którego chce się mieć w
walce u swego boku - powiedział, śpiesząc w stronę Connora, po czym razem dołączyli do grupy
mężczyzn.
Gillyanne usiadła obok Kirstie i uściskała ją.
- Wszystko będzie w porządku. Payton może wrócić do domu trochę poturbowany i posiniaczony,
ale wróci. I ty też.
- Masz jedno ze swych przeczuć? - zapytała Kirstie.
- Nie wiem. Wiem tylko, że gdy usłyszałam, co się stało, wcale się nie przestraszyłam.
- Chciałabym powiedzieć to samo.
- Musisz mieć wiarę. Payton nie jest głupi i nie mógłby mieć lepszych mężczyzn, walczących u jego
boku - dodała, kiwając głową w stronę męża i reszty.
Kirstie przywoływała na myśl słowa Gillyanne, gdy powoli jechała na miejsce spotkania, które
Roderyk wyznaczył w liście z żądaniem okupu. Nie była sama, Payton też nie. Kirstie nie widziała
dokładnie, co mężczyźni robili, ale była pewna, że będą obserwowali ją i Paytona, a potem ich
ocalą. Musiała tylko mieć nadzieję, że nie mylili się co do Roderyka, że jej mąż nie I'.echce po
prostu podciąć jej gardła, a będzie chciał rozmawiać, może nawet napawać się swym
zwycięstwem. W przeszłości zawsze tak robił, ale teraz był zdesperowany.
Gdy tylko Kirstie wjechała do małego zagajnika, w którym czekał Roderyk, Wattie wyrwał jej lejce z
dłoni. Gib ściągnął ją z siodła i zawlókł do Roderyka. Chwilę później pojawił się Wattie z torbą, którą
miała przypiętą do siodła. Gdy otworzył ją i wszyscy trzej mężczyźni zajrzeli do środka, Kirstie
modliła się, by nie przyjrzeli się zbyt uważnie zawartości. W torbie było wystarczająco dużo
pieniędzy, by mieniły się w słońcu, ale pod grubą warstwą monet kryły się kamienie z ogrodu
Paytona.
- Cóż, wygląda na to, że twój związek z tym głupccm przyniósł mi coś więcej niż tylko upokorzenie -
wycedził Roderyk, szybko zamykając torbę, zanim Wattie zrobił to, na co najwyraźniej miał
ogromną ochotę - dotknąć pieniędzy. - .Już nie jest taki ładniutki, co? - dodał, kiwając głową w
stronę Paytona.
Kirstie ledwo mogła się powstrzymać, by nie podbiec do Paytona. Przód koszuli miał zbroczony
krwią, a na szyi otwarte rany. Z tego, co widziała, ciało miał całe w siniakach. Na krótko ich
spojrzenia się spotkały i dostrzegła w jego oczach błysk nadziei, ale też głęboką desperację.
Utkwiła pełen nienawiści wzrok w Roderyku.
- Masz swoje pieniądze - wycedziła przez zęby. - Tera możesz go puścić.
- Och, mogę? Jak to miło z twojej strony. - Roderyk potrząs¬nął głową. - Chyba nie oczekujesz, że
wyjdziesz z tego lasu żywa, prawda?
- Nie, byłabym idiotką, przypuszczając, że kiedykolwiek dotrzymasz danego słowa jak prawdziwy
dżentelmen.
Kirstie podejrzewała, że może ją za to uderzyć, a jednak była zaskoczona, gdy poczuła jego pięść
na policzku. Opadła na kolana, ale szybko wstała. Payton desperacko szarpał się z wię¬zami.
Kirstie była niemal zadowolona, że Payton został przy¬wiązany do drzewa.
- Szarmancki jak zawsze - wymamrotała.
- A dlaczego miałbym zachowywać się szarmancko wobec takiej małej dziwki? - spytał Roderyk tak
uprzejmie, że Kirstie poczuła, jak dreszcz przebiega jej po kręgosłupie. - Od dziewi¬cy do dziwki w
czasie krótszym niż miesiąc! Ale ty zawsze szybko się uczyłaś, prawda? Mimo to, byłem zdziwiony,
jak bezwstydna i zachłanna się robisz, gdy tylko zrzucisz ubranie. I bez wątpienia zasmakowałaś w
tym mężczyźnie, co? Za¬stanawiałem się, czy nie pozwolić ci, byś pokazała mi trochc tych
sztuczek, w których wydajesz się tak dobra. Masz irytująco ostry język, ale twój gach naj widoczniej
uznał go za wyjątkowo słodki, gdy zrobiłaś z niego taki użytek.
Kirstie była przerażona. Roderyk widział ją z Paytonem w ogrodzie. Z pożądliwych spojrzeń, które
rzucali na nią Gib i Wattie, wywnioskowała, że oni także wszystko widzieli. I wte¬dy ogarnęła ją
wściekłość. Nie mieli prawa tego robić. To, co wydarzyło się między nią a Paytonem w ogrodzie,
było pięknę i bardzo intymne, a te świnie brukały jej wspomnienia wulgar¬nymi słowami.
- Właściwie, im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestcm zaintrygowany - ciągnął Roderyk. - Nigdy
nie pomyślałem, by nauczyć kobietę jednej sztuczki lub dwóch. Chyba spróbuje. Jeśli rzeczywiście
jesteś tak dobra, jak wydawał się uważać Payton, może pozwolę ci żyć trochę dłużej.
- Och, widzisz, i tu mamy problem. Ja pijam tylko najlepsze wino. - Kirstie zaklęła, gdy znowu ją
uderzył, ale tym razem udało jej się nie upaść. - I jeżeli mam coś brać do ust, to chciałabym, by
było na tyle duże, bym przynajmniej wiedziała, że tam jest - dodała z wściekłością.
Payton jęknął. Dlaczego ta dziewczyna tak bardzo stara się doprowadzić Roderyka do furii? Cieszył
się, że tak szybko pogodziła się z faktem, iż byli obserwowani w ogrodzie, a wściekłość, którą
okazała, zdziwiła go. Teraz był przerażony, że Roderyk zaraz ją zabije.
Nagle przyszło mu do głowy, że być może nie nadejdzie żadna pomoc i po plecach przeszedł mu
zimny dreszcz. Potrząs¬nął głową, ignorując wywołany tym ruchem dotkliwy ból. Ktoś musi ich
ocalić. Roderyk miał przy sobie tylko Giba i Wattiego, co oznaczało, że pięciu pozostałych ludzi jest
nadal w lesie i stanowi łatwy cel dla tych, którzy przyjdą, by uratować jego i Kirstie. Kłótnia, do
której dziewczyna prowokowała Rodery¬ka, może okazać się fatalna w skutkach. Być może kiedyś
Kirstie wiedziała, jak daleko jej mąż mógł się posunąć, ale przcz. ostatnich parę tygodni Roderyk
bardzo się zmienił, pogrążył się jeszcze bardziej we wściekłości i szaleństwie.
Zanim Payton zdążył pomyśleć, co ma powiedzieć, Kirstie uderzyła męża. To był dobry cios,
świetnie wymierzony i moc¬ny. Roderyk padł na plecy, ale, ku zaskoczeniu Paytona, nalych miast
się podniósł, wymachując pięściami. Kirstie upadla pod jego ciężarem z furkotem spódnic i halek i
przez chwilę trudno było powiedzieć, co się w ogóle dzieje. W końcu Roderyk przygwoździł leżącą
na plecach Kirstie do ziemi i Payton wrzas¬nął z wściekłością, gdy dostrzegł błysk noża w dłoni
mężczyz¬ny. Czuł ciepło własnej krwi na nadgarstkach, gdy szamotał się, by uwolnić się z więzów.
Krzyk kazał Kirstie podnieść wzrok i zobaczyć, co Roderyk trzyma w dłoni. Mężczyzna zaczął
opuszczać nóż, jeszcze zanim go zobaczyła, więc nie miała szansy, by uniknąć ostrza. Wrzasnęła
z bólu i wściekłości, gdy ostrze zagłębiło się w jej boku, bo zdała sobie sprawę, że Roderyk chciał
zadać jej śmiertelną ranę w brzuch. Wtedy nagle Roderyk ją puścił i zaczął się cofać. Kirstie leżała
na plecach, próbując zebrać siły, by się poruszyć i patrzyła z pełną przerażenia fascynacją, jak mąż
zostaje otoczony przez dzieci.
- Jezu, to dzieci - mruknął Jan. - Alice to się nie spodoba.
- Jak one się tam dostały? - zdumiał się Brett, który podczołgał się do Jana.
- Poszły za nami i spotkały się z Callumem w miejscu, w którym go zostawiliśmy. Co z ludźmi,
których Roderyk porozstawiał po lesie?
- Dwóch wolało umrzeć. Trzech postanowiło zaryzykować i oddać się w ręce sprawiedliwości. Są
głupcami, jeśli myślą, że czeka ich coś innego niż szubienica, ale to ich sprawa. Co teraz zrobimy?
- Podejdziemy tak blisko, jak się da. - Odwrócił się do Edwarda, który przed chwilą pojawił się u
jego boku. - Powiedz wszystkim, żeby ostrożnie otoczyli polanę. Nie chcę, żeby którekolwiek z
dzieci ucierpiało.•'Mogą sami ocenić, czy pora już działać, albo czekać na mój sygnał. - Edward
odszedł, a Jan z powrotem wbił wzrok w polanę.
- Podejrzewam, że dzieciaki chciały tylko popatrzeć, ale, gdy on zamierzał skrzywdzić Kirstie, nie
mogły nie zarea¬gować.
- Jak to się skończy, nie będą mogły siedzieć przez tydzień - wymamrotał Jan. - Chodź,
spróbujemy podejść trochę bliżej.
Payton pragnął z całego serca, by to, co widział, okazało się jedynie majakami spowodowanymi
przez ból i utratę krwi. Nie chciał, żeby ta scena okazała się realna. Dzieci tak naprawdę nie stały
kręgiem wokół Kirstie, jak mali strażnicy. Niestety, nie było nic nierealnego w promieniach słońca,
które odbijały się w ostrzu noża Calluma.
Nagle Payton zrozumiał, ale zabronił sobie rozglądać się dokoła. Skoro dzieci wiedziały, gdzie ich
szukać, to dorośli też. Fakt, że maluchy wbiegły prosto do obozu Roderyka, bez żadnego
ostrzeżenia czy pościgu, wskazywał, iż rozstawieni w lesie strażnicy zostali unieszkodliwieni.
Payton miał nadzie¬ję, że szybko coś się wydarzy, zanim któreś z dzieci zostanie ranne, albo
Kirstie wykrwawi się na śmierć.
- Co ty tu robisz, Callumie? - spytała Kirstie, przerażona słabością swego głosu.
- Ochraniam cię - odrzekł Callum i posłał Kirstie szybkie spojrzenie, które oznaczało, że nie mógł
powiedzieć jej więcej, bo wszyscy słuchali. Simon przekazał jej oczami taką samą milczącą
wiadomość. Dorośli też tu dotarli, ale z jakiegoś powodu dzieci wymknęły się spod ich opieki i
przybiegły do niej. Prawdopodobnie zareagowały po prostu na widok wzniesionego przez Roderyka
noża. Albo udało im się podejść bliżej niż dorosłym i zobaczyły, że Kirstie jest w
niebezpieczeństwie, a nikt nie śpieszy jej z pomocą. W każdym razie teraz to one znalazły się w
niebezpieczeństwie.
- Co te bachory tu robią? - warknął Roderyk.
- Powstrzymują cię przed zabiciem naszej pani - odpowiedział Callum ostrym tonem. - I sir Paytona
- dodał szybko.
- Robbie! - zawołała Kirstie i uśmiechnęła się blado, gdy chłopiec do niej podbiegł. - Pomóż mi
usiąść. Powoli. - Syk¬nęła, gdy ruch wywołał falę rozdzierającego bólu, który promieniował ze
zranionego boku. - Masz nóż? - spytała szeptem, a chłopiec skinął głową. - Chcę, żebyś prześliznął
się do sir Paytona i pomógł mu uwolnić się z więzów. On także jest ranny, więc może będziesz
musiał przy nim zostać, na wypadek gdyby potrzebował twojej pomocy, żeby się stąd wydostać.
- Dobrze - odpowiedział Robbie - ale ty także jesteś ciężko ranna.
- I mam tu więcej pomocników, niż potrzebuję, a Payton jest sam.
Chłopiec kiwnął głową i odszedł. Kirstie zauważyła, że Gib i Wattie nie spuszczają z niej oczu, i
trochę się uspokoiła. Tak długo, jak uwaga Roderyka była skupiona na niej i pozostałych dzieciach,
Robbie będzie mógł wykonać swoje zadanie, nie narażając się na niebezpieczeństwo.
Zastanawiała się, w jaki sposób utrzymać zainteresowanie Roderyka na sobie i Cal¬lumie.
- Nie podoba mi się to - powiedział Gib.
- Mi też nie, te bachory są nieznośne - zgodził się Wattie.
- Nie tylko o to chodzi.
- Myślisz, że Callum potrafi posługiwać się tym nożem?
- Pomyśl, Wattie - wycedził Gib przez zaciśnięte zęby.
- Skąd te dzieciaki się tu wzięły? Dlaczego Colin ani nikt inny ich nie zatrzymał? Skąd wiedziały,
gdzie jesteśmy? - Skinął głową, gdy oczy Wattiego rozszerzyły się i rozejrzał się ner¬wowo dokoła.
- Właśnie. Sprzymierzeńcy tej suki gdzieś tu są. Albo Paytona. Zresztą, dla nas to bez różnicy.
- Musimy ostrzec Roderyka.
- Onjuż nie będzie słuchał, Wattie, nawet gdyby udało nam się dyskretnie mu to przekazać. A
ktokolwiek nas teraz obser¬wuje, od razu zauważy, jak wszyscy trzej znikniemy. Nie, stary Roderyk
nie odjedzie. Myśli, że może ich wszystkich zabić, pojechać do Francji i żyć tam jak król. Pora,
byśmy zadbali o siebie, chłopie.
- Szkoda tych pieniędzy.
- Coś mi mówi, że wcale nie ma ich tak dużo, jakby się mogło wydawać.
Wattie skinął głową.
- Sztuczka. To ma sens. Dokąd możemy pojechać?
- Cóż... - Gib zaczął powolutku cofać się w stronę miejsca, w którym zostawili konie. - Myślałem o
pograniczu. Podobno mieszkają tam bezwzględni ludzie, którzy nie mają poszanowa¬nia dla
prawa. Pojedziemy do jednego z mieszkających przy granicy klanów, do Armstrongów. Podobno to
niezła szajka złodziei i morderców. Zobaczymy, jak oni to robią. - Spojrzał na Roderyka, który
mierzył się wzrokiem z Callumem. - Do zobaczenia w piekle, Roderyku, mój chłopcze.
Brenda wyłoniła się z cienia wielkiego drzewa, za którym kazał się jej ukryć Simon. Patrzyła, jak
dwaj mężczyźni, którzy skrzywdzili jej brata, znikają w lesie, po czym splunęła na miejsce, w którym
przed chwilą stali. Spojrzała na Simona, który właśnie napinał swój łuk, i wiedząc, że wkrótce
wyruszą w powrotną drogę do domu, podreptała w stronę obozowiska.
Roderyk dobył miecza i przycisnął jego ostrze do piersi Calluma.
- Wydaje się, że twój nóż jest trochę za krótki, co, chłopcze?
Pytanie tylko, czy najpierw mam zabić ciebie, czy tę zdrajczynię•
- Roderyku, nie bądź głupcem - powiedziała Kirstie, próbu¬jąc wepchnąć się między męża a
Calluma. Słyszała, jak Payton klnie, i miała nadzieję, że nie zrobi żadnego głupstwa, gdy Robbie
uwolni go z więzów. - Nie uda ci się wygrać tej bitwy.
- Prawdopodobnie nie, ale mogę sprawić, by parę osób zapłaciło za nią najwyższą cenę. - Obrócił
ostrze miecza w stro¬nę Kirstie, uśmiechając się blado, gdy dzieci jęknęły. - Chyba zabiorę cię ze
sobą do piekła, moja droga. Nie chciałbym znaleźć się tam sam.
Zapadła pełna napięcia cisza, gdy Roderyk zamachnął się mieczem. Nagle Kirstie usłyszała, jak
jacyś ludzie przedzierają
się przez zarośla na polanę, Payton krzyczy głosem pełnym wściekłości, strachu i jeszcze jakiegoś
innego uczucia. Umysł Kirstie wszystko to odnotował, ale ona na nic nie zwracała uwagi. Nie
spuszczając oczu z miecza Roderyka, zebrała resztki sił i powaliła Calluma na ziemię, zasłaniając
swym ciałem wijącego się i przeklinającego chłopca.
Nagle, tuż przy prawym uchu, usłyszała groźny świst, który wydał jej się znajomy. Callum
znieruchomiał. Rozhuśtany miecz zatrzymał się gwałtownie, po czym jego ostrze powoli opadło.
Kirstie podniosła wzrok na Roderyka, by zobaczyć, co sprawiło, że zaniechał egzekucji. Wydało jej
się, że z oka Roderyka sterczała strzała, ale jej wyczerpany, otępiały z bólu umysł odmówił
przyjęcia do wiadomości tego, co widziała. Twarz Roderyka zastygła w wyrazie bezgranicznego
zdumie¬nia, a potem mężczyzna powoli osunął się na ziemię. Callum zepchnął z siebie Kirstie, co
przywróciło jej świadomość.
- Simonie - warknął CalIum, wstając i patrząc spode łba na chłopca. - Zabiłeś go!
- Tak, zabiłem - odrzekł Simon ze spokojem, wyciągając i czyszcząc strzałę.
- Ale ja chciałem to zrobić! Miałem do tego prawo.
- On zabił mego ojca. Nie własnym rękami, tchórz, ale wydał rozkaz tylko dlatego, że ojciec ostrzegł
mnie, co ten łajdak robi chłopcom.
Callum krzywił się przez chwilę, a potem skinął głową.
- Masz rację. Ale kiedy ty się nauczyłeś tak strzelać z łuku? A jeżeli chybiłbyś celu i zranił mnie albo
milady?
Payton, któremu bracia pomogli usiąść obok Kirstie, miał właśnie zadać to samo pytanie, i to w
dużo mniej uprzejmy sposób, gdy Simon cicho odpowiedział:
- Ja nigdy nie chybiam.
- Nigdy?
- Nigdy. Zawsze trafiam do celu, bez względu na to, czym rzucam. Ojciec powiedział, że mam
najlepsze oko, jakie kiedy-
kolwiek widział. Patrzę na cel, przyglądam mu się przez chwilę i zawsze trafiam bez pudła. -
Zmarszczył brwi, gdy Brenda, przecisnąwszy się przez tłum mężczyzn, podbiegła i przytuliła się do
niego. - Kazałem ci się schować, dopóki to wszystko się nie skończy.
- Zobaczyłam, jak wyjmujesz strzałę, i wiedziałam, że zaraz będzie koniec - powiedziała Brenda,
uśmiechając się lekko, gdy wszyscy spojrzeli na nią ze zdumieniem, bo odezwała się po raz
pierwszy, odkąd z nimi zamieszkała. - Widziałam tych ludzi, którzy cię skrzywdzili, naplułam na
ziemię w miejscu, gdzie stali.
- Widziałaś ich, malutka? - spytał Payton, otaczając zdro¬wym ramieniem Kirstie, spokojniejszy już,
gdy zobaczył, że jej rany są bolesne, ale niezbyt groźne. - Udało im się wymknąć, tak?
- Tak - odrzekła Brenda. - Domyślili się, że twoi ludzie gdzieś tu są. Postanowili pojechać gdzie
indziej.
- Słyszałaś dokąd?
Brenda skinęła głową.
- Na pogranicze. Chcieli pojechać tam kraść. Powiedzieli, że dołączą do Armstrongów.
- Jesteś pewna, że wymienili właśnie to nazwisko, maleńka? - spytał Payton stłumionym głosem,
starając się z całych sił nie
wybuchnąć śmiechem trazem z pozostałymi mężczyznami.
- Tak, Armstrongowie. Harda szajka złodziei i morderców, tak powiedział Gib. Oni już nie wrócą,
prawda?
- O, nie, maleńka, nie wrócą. - Payton roześmiał się, po czym skrzywił, gdy ramię przeszył mu ból.
Kirstie zajęło chwilę, zanim zrozumiała, dlaczego wszyscy mężczyźni uznali sytuację za tak
zabawną. Westchnęła.
- Kolejny kuzyn, tak? - spytała i potrząsnęła głową, kiedy Payton się roześmiał, jednocześnie
krzywiąc się z bólu.
ROZDZIAŁ 21
Wuj Eryk miał rację, pomyślał Payton. Obudzić się rano z ostrzem miecza, przytkniętym do gardła,
to nic przy¬
jemnego. Sir Eryk uwielbiał żartować, że nic szybciej nie gasi porannego zapału mężczyzny niż
widok czterech uzbrojonych ludzi, otaczających jego łóżko. Następnym razem, gdy Payton zobaczy
się z wujem, będzie musiał mu powiedzieć, że widok ośmiu uzbrojonych, patrzących złym wzrokiem
mężczyzn jest bardziej niż nieprzyjemny - prawdopodobnie może uczynić mężczyznę impotentem
na dłużej niż tydzień. Co byłoby niepo¬wetowaną stratą, bo po dwóch tygodniach, w czasie których
Payton mógł jedynie leżeć obok Kirstie i ją tulić, gdy oboje leczyli się z odniesionych ran, obudził się
rozpalony i bardziej niż gotowy do wypełnienia swego zadania. Nie sądził, aby ci mężczyźni by li
skłonni poczekać godzinkę lub dwie, aż on zaspokoi swoje żądze. Wyglądali tak, jakby nie mogli się
do¬czekać, by pociąć go na kawałeczki.
Payton przyjrzał się uważnie otaczającym jego łóżko m꿬czyznom i wreszcie zrozumiał, dlaczego
rzucali mu tak morder¬cze spojrzenia. Patrzył na rodzinę Kirstie. Wszyscy mieli te same czarne
włosy i piękne rysy co Edward, a przynajmniej dwóch z nich miało oczy tego samego koloru co
Kirstie. Naj¬starszy z całej grupy był, jak Payton podejrzewał, ojcem jego kochanki.
Payton poczuł, że Kirstie poruszyła się u jego boku.
- Mamy towarzystwo, kochanie - szybko ją ostrzegł.
- O Boże!
Kirstie schwyciła kołdrę najmocniej, jak mogła, starając się okryć i spojrzała na swą rodzinę. Od
śmierci Roderyka znacznie zmniejszono straże przed domem Paytona i głęboko tego w tej chwili
żałowała. Uznała za nieco zabawne, że bracia ustawili się wokół łóżka w kolejności, od naj
starszego do naj młodszego. Potem doszła do wniosku, że chyba nie obudziła się jeszcze zupełnie,
bo nie było nic zabawnego w tym pełnym napięcia, a nawet niebezpiecznym spotkaniu.
- Dzień dobry, ojcze - powiedziała spokojnie, a potem potoczyła wzrokiem po braciach. -
Przyprowadziłeś ich wszyst¬kich.
- Tak. - Elrick Kinloch spojrzał na córkę, a jego szare oczy zwęziły się z wściekłości. - Dotarła do
nas wieść, że zostałaś zraniona. A potem pojawiło się parę słów od ciebie, że twój mąż nie żyje, a
ty odniosłaś lekkie rany, nic ci nie jest, i że Edward jest z tobą, więc nie powinniśmy się martwić.
- I nie powinniście byli się martwić, ojcze. Miałam tu dobrą opiekę. - Skrzywiła się, zdając sobie
sprawę z dwuznaczności tego zdania. Dwóch z jej braci roześmiało się, ale ojciec natych¬miast
uciszył ich wściekłym spojrzeniem. - Pozwól mi przed¬stawić ...
- Sir Paytona Murraya. Słyszałem o tym jurnym głupcu.
- Nie powinieneś obrażać mężczyzny w jego własnym domu.
- Będę, jeżeli leży nagi w łóżku z moją jedyną córką.
- On także odniósł rany - powiedziała Kirstie, wskazując na czerwoną bliznę na ramieniu Paytona i
blednące siniaki na szyi. - To był bardzo trudny okres.
Elrick schował miecz, ale nadal zachował agresywną po¬stawę•
- Ach, tak, i musieliście się nawzajem pocieszać?
- Cóż, tak było łatwiej wszystkim się o nas troszczyć. -To nie działało, pomyślała Kirstie, wpatrując
się w pełną wściekłości twarz ojca. - Mówiłeś, że słyszałeś o sir Paytonie Murrayu, ale on nie wie,
kim wy jesteście. Mężczyzna ma prawo znać imiona ludzi, którzy napadają na jego dom,
wymachując mieczami, nie sądzisz? A zatem, Paytonie, to jest mój ojciec, sir Elrick Kinloch i moi
bracia: Pedair, Steven, Colm, Malcolm, Blair, Aiden i Aiken - powiedziała, wskazując po kolei na
każdego z mężczyzn.
- Mam nadzieję, że mi wybaczycie, iż nie wstanę i nie przywitam was jak należy - wycedził przez
zęby Payton.
- Paytonie - wyszeptała Kirstie, słysząc prowokacyjną nutę w jego głosie - nie zauważyłeś, że
próbuję ich uspokoić?
- Szczerze mówiąc, kochanie, nie mogłem do końca zro¬zumieć, do czego zmierzasz.
Kirstie postanowiła go zignorować, skoro zamierzał być taki męski i agresywny, a ona miała już
ośmiu takich typów na głowie.
- Zatem, ojcze, skoro już się znacie, może mógłbyś zostawić nas na chwilę samych i ...
- Nie zostawię cię samej z tym głupcem. Już za długo byłaś z nim sama i proszę, co ci z tego
przyszło. I nie mógłbym wyjść, nawet gdybym chciał.
- Dlaczego?
- Bo ktoś chce mi wbić nóż w tyłek.
Kirstie westchnęła.
- CalIumie, to jest mój ojciec i moi bracia. Oni mnie nie skrzywdzą.
Callum wyjrzał zza potężnego Elricka.
- Tak naprawdę, to nie o ciebie się martwiłem. Gdy zobaczy¬łem, jak ci mężczyźni się tutaj
skradają, szybko poszedłem za nimi. Wkrótce zorientowałem się, że to zapewne twoi krewni, i
pomyślałem, że mogą być nieco źli na Paytona.
- Och, nie - wymamrotał Edward, wchodząc do komnaty.
Jego potargane włosy i ubranie w nieładzie jasno wskazywały, że przed chwilą wstał z łóżka.
- Ach, dzielny strażnik cnoty swej siostry - burknął Elrick, patrząc na syna spode łba.
- Naprawdę muszę założyć zasuwę u drzwi - wymamrotał Payton, krzywiąc się lekko, gdy Kirstie
uszczypnęła go w biodro.
_ Ojcze, może pójdziesz ze mną do głównej sali - zaproponował Edward. - Alice przygotowała dla
was poczęstunek.
- I mam zostawić tych dwoje samych?
_ Muszą, no cóż, mieć trochę ... prywatności, prawda? A tam będziemy mogli spokojnie
porozmawiać.
_ A może ja nie chcę spokojnie rozmawiać? Może chcę krzyczeć i grozić, żeby zostać
wysłuchanym?
_ Cóż, a może ja chcę z tobą najpierw spokojnie poroz¬mawiać - odparł Edward, zaciskając zęby. -
Naprawdę naj¬pierw muszę z tobą pomówić. Teraz. Proszę.
Sir Elrick westchnął.
_ Dobrze. Ale najpierw powiedz temu chłopcu, by wziął nóż z mojego tyłka.
_ CalIumie! - Kirstie i Edward wrzasnęli jednocześnie.
Callum wzniósł oczy do nieba i schował nóż.
_ Dziękuję ci, CalIumie, że zatroszczyłeś się o mnie i przypil¬nowałeś mojego tyłka, aby nic się do
niego nie wśliznęło i nie wycięło żadnego kawałka, którego straty głęboko bym żałował -
wymamrotał ironicznie chłopiec.
Payton uśmiechnął się.
_ Dziękuję, CalIumie, ja także nie mógłbym odżałować straty pewnych części.
_ Wciąż możesz je stracić, więc lepiej przestań tak szczerzyć zęby - warknął Elrick, po czym
spojrzał na Calluma. - Jesteś głodny, chłopcze?
_ Tak - odpowiedział CalIum. - Jak zawsze.
_ Wiesz, że nie zabijesz mężczyzny, wbijając mu nóż w tyłek, prawda?
_ Tak, Jan mi powiedział. Powiedział też, że to tylko rozzłości przeciwnika. Pokazał mi, gdzie
najlepiej wbić nóż, ale nic sądziłem, że powinienem próbować wyciąć wątrobę jednemu z krewnych
Kirstie.
- Bardzo rozsądnie z twojej strony, chłopcze - odparł sir Elrick, wychodząc z komnaty za ostatnim
ze swych synów z Callumem u boku.
Wreszcie drzwi zamknęły się za nimi i została sama z Payto¬nem. Zawsze myślała, że byłoby miło,
gdyby Payton i Callum poznali jej rodzinę, ale nigdy nie wyobrażała sobie takiego spotkania jak
dzisiejsze. Martwiła się tym, co miało dopiero nadejść, bo wiedziała, że ojciec będzie żądał, żeby
się pobrali, a instynkt jej podpowiadał, iż Payton uzna to za jedyne honoro¬we rozwiązanie. Kirstie
nie była pewna, czy uda jej się nie ulec rozkazom obu mężczyzn i własnym, głupim pragnieniom.
- Paytonie - zaczęła, ale on już wyskoczył z łóżka i zniknął za drzwiami małego, przyległego pokoju,
gdzie trzymano wan¬nę, nocnik i większość ich ubrań. - Paytonie! - zawołała.
- Nie ma teraz czasu na rozmowy, skarbie - odkrzyknął.
- Nie sądzę, żeby twój ojciec zostawił nas samych na zbyt długo.
- Mogę mówić i ubierać się jednocześnie - mruknęła Kirs¬tie, wstając z łóżka i wkładając koszulę.
Chciała wejść do małego pokoju, ale drzwi były zamknięte.
Mimo że Payton nigdy nie wykazywał zbytniego poczucia wstydu, Kirstie wiedziała, że do pewnych
rzeczy nawet on potrzebował prywatności. Westchnęła i usiadła na łóżku, by na niego poczekać.
Payton wyszedł parę minut później, pocałował Kirstie w policzek i wyszedł. Wpatrzyła się w drzwi,
wiedząc, że właśnie udało mu się wywinąć od poważnej rozmowy, ale to nie miało sensu. Wtedy
zdała sobie sprawę, że mężczyźni zaraz zaczną dyskutować nad jej przyszłością, bez względu na
to, czy ona tam będzie, czy nie, i szybko zaczęła się ubierać.
Payton odetchnął z ulgą, gdy przekonał się, że Kirstie za nim nie idzie. Właśnie cały jego chytry
plan legł w gruzach. Czekał, aż oboje wyzdrowieją, by oświadczyć się Kirstie w jakimś
romantycznym otoczeniu. Fakt, że zostali przyłapani w łóżku przez jej wielką, uzbrojoną po zęby
rodzinę, gwarantował, że
Kirstie zgodzi się wyjść za niego, ale pozbawił go możliwości przekonywania jej do tego, ukojenia
ewentualnych lęków i roz¬wiania wątpliwości.
Pod drzwiami głównej sali Payton zawahał się, wziął kilka głębokich oddechów, by przygotować się
na czekającą go kon¬frontację i wszedł do środka. Dziewięciu mężczyzn odwróciło w jego stronę
głowy i popatrzyło spode łba. Payton zdusił przemożną chęć, by odwrócić sie na pięcie i uciec.
Wypros¬tował plecy i podszedł do szczytu stołu, dając gościom znak dłonią, by usiedli. Przez
chwilę panowała cisza, gdy wszyscy częstowali się jedzeniem i piciem, a Payton wykorzystał tę
zwłokę, by przygotować się do konfrontacji.
- Edward powiedział mi, że już wyraziłeś zamiar ożenienia się z moją Kirstie - zaczął sir Elrick,
smarując grubą pajdę chleba miodem. - Powiedział, że obwieściłeś mu to, gdy tylko przyjechał, i
dlatego cię nie wykastrował.
- Tak powiedziałem - przyznał Payton. - Miałem zamiar oświadczyć się twojej córce w przeciągu
następnych kilku dni. - Nie udało ci się znaleźć na to czasu, gdy dzieliłeś z nią łoże przez ostatni
miesiąc?
- Wciąż była mężatką - przypomniał mu Payton. - Teraz, gdy została wdową, nie mam zamiaru
zwlekać.
- Dziękuję ci, że zabiłeś tego łajdaka.
- To nie mnie powinieneś dziękować. W chwili jego śmierci byłem przywiązany do drzewa,
krwawiący i pobity. Tego czynu dokonał jeden z naszych chłopców, Simon.
- Ale to ty przygotowałeś go do tego zadania i utrzymywałeś moją córkę przy życiu. Byłoby lepiej,
gdybyś utrzymał także swe spodnie na miejscu, ale to nie zmienia faktu, że Kirstie żyje dzięki twojej
pomocy. Tylko dlatego nie przygwoździłem cię mieczem do łóżka.
- Jestem ci wdzięczny za okazanie powściągliwości - mruk¬nął Payton i zastanowił się, czy
rzeczywiście dostrzegł w oczach mężczyzny błysk rozbawienia.
- Callumie, myślisz, że mógłbyś wraz z Aikenem sprowa¬dzić nam tutaj księdza?
- Nie, ojcze! - krzyknęła Kirstie, wchodząc do sali akurat na czas, by usłyszeć jego pytanie. - Nie
możesz tego zrobić. - Podeszła szybko do stołu i zajęła miejsce po prawej ręce Paytona.
- Ależ tak, mogę. - Sir Elrick spojrzał na Calluma i Aikena.
- Idźcie. Ona nie wpłynie na zmianę mojego zdania. - Kiwnął głową, gdy chłopcy pospiesznie
odeszli, a potem wbił surowy wzrok w córkę. - Ale będziesz próbowała, prawda?
- Oczywiście - odrzekła Kirstie. - Nie byłam żadną panien¬ką, kiedy tu przyszłam, ojcze. Byłam
żoną, a teraz jestem wdową.
- A jakie to ma znaczenie?
- Cóż, nie jest niczym niezwykłym, by takie kobiety ... fol- gowały sobie trochę i nikt na to nie
zwraca uwagi.
- Ja zwracam. I wiem, że nie byłaś żadną żoną dla tego łajdaka.
Kirstie spojrzała na Paytona.
- A ty nie masz nic do powiedzenia?
Payton potrząsnął głową, posypując owsiankę kawałkami pieczonych jabłek.
- Zastali nas nago w łóżku. Nie jestem pewien, czy można coś jeszcze powiedzieć w takiej sytuacji.
Kirstie zdała sobie sprawę, że Payton wcale nie zamierza protestować. Spojrzała na Jana, który
cicho wśliznął się do komnaty i zajął miejsce przy naj dalszym krańcu stołu, ale mężczyzna tylko się
uśmiechnął. Potem przyjrzała się uważnie braciom, ale wszyscy, nawet Edward, mieli ten sam
stanowczy i surowy wyraz twarzy. Kirstie nie miała żadnych sprzymie¬rzeńców. Jedynym
rozwiązaniem, jakie przychodziło jej do głowy, była ucieczka, ale była przekonana, że ojciec już
dawno to przewidział. W chwili, w której weszła do tej komnaty, znalazła się w pułapce. Kłótnia
byłby tylko stratą czasu, ale Kirstie i tak postanowiła spróbować.
- Ojcze, nie musisz trzymać mu miecza nad głową - wark nęła Kirstie, klękając obok Paytona przed
pulchnym, łysiejącym księdzem. - On nie wypowiedział ani jednego słowa protestu.
- Nawet najlepszy koń może się znarowić przed ostatnią przeszkodą - powiedział sir Elrick.
- Czemu nie jestem zaskoczony tą sceną? - zawołał niski głos od drzwi komnaty.
Payton zaklął i odwrócił się, by popatrzeć na zmierzając,w jego stronę parę.
- Dzień dobry, ojcze, matko. - Wciąż klęcząc przed księ¬dzem i z mieczem sir Elricka za plecami,
Payton przedstawił wszystkim nowo przybyłych. - Domyślam się, że Gillyanne do was napisała.
- Tak. - sir Nigel Murray popatrzył na księdza. - Proszę kontynuować.
Kirstie wpatrywała się w urodziwego ojca Paytona i jego oszałamiająco piękną matkę i czuła się
okropnie. Oboje uśmiech¬nęli się do niej i Kirstie także obdarzyła ich słabym uśmiechem.
Zachodziła w głowę, dlaczego nie usiłują tego przerwać albo chociażby zadać kilku trudnych pytań.
Czy ona była jedyną osobą, która widziała coś niestosownego w tym małżeństwie? Wszyscy inni
wydawali się zadowoleni albo zdeterminowani. Mogła zrozumieć, że dzieci były szczęśliwe z
powodu takiego rozwiązania, bo były za małe, by zrozumieć, co jest złego w zmuszaniu kogoś do
małżeństwa. Ale peszyło ją zachowanie wszystkich dorosłych, w tym także Paytona, który nie
wydawał się nawet odrobinę poirytowany tym upokorzeniem.
Kuksaniec Paytona zwrócił jej uwagę z powrotem na ksicdza.
Mimo zdezorientowania i nękających ją wątpliwości Kirstie słyszała swój własny głos, powtarzający
posłusznie treść przysięgi. Osłupiała, gdy Payton wyjął dwie pięknie zdobione, złote obrączki, z
których jedna idealnie pasowała na jej palec. Dlaczego, myślała nieco nieprzytomnie, tak beztroski,
rozwiązły kawaler miał w pogotowiu obrączki? A może miał szufladę pełną takich upominków,
którymi obdarowywał kochanki?
I nagle ceremonia dobiegła końca. Została mężatką. Wdowa przez niecałe dwa tygodnie, a teraz
znowu żona. Kirsie uznała za bardzo smutne to, że jej pierwszy mąż ożenił się z nią, bo wyglądała
jak dziecko, a drugi dlatego, że wolał ją niż gniew jej uzbrojonego ojca.
Wstali i Payton pocałował ją. Nie był to łagodny, niewinny pocałunek i Kirstie nie mogła się od niego
oderwać. W uścisku męża nie było złości, tylko gwałtowne, nieposkromione pożą¬danie. Nagle
została uwolniona, wciąż czując magiczny dotyk ust Paytona na swych wargach. Gdy zobaczyła,
jak jej świeżo poślubiony mąż pociera tył głowy, zdała sobie sprawę, że ten dziwny dźwięk, który
słyszała przed chwilą, wydała rękojeść miecza ojca w zetknięciu z głową Paytona.
W powodzi serdecznych gratulacji, które wydały się Kirstie trochę nie na miejscu, panna młoda
oddaliła się od męża. W końcu zobaczyła go, pogrążonego w poważnej rozmowie z jej i swoim
ojcem. Pewna, że mężczyźni planują jej przy¬szłość, ruszyła w ich stronę, lecz powstrzymał ją
uścisk małej i delikatnej, lecz zaskakująco silnej dłoni na ramieniu. Spojrzała w piękne, zielone oczy
lady Gisele i nie mogła zrozumieć, dlaczego matka Paytona nie złorzeczy jej za zmuszenie syna do
małżeństwa.
- Nie chciałaś wyjść za mego syna? - spytała Gisele.
- Jeśli Payton i ja mielibyśmy się pobrać, wolałabym, żeby odbyło się to bez dziewięciu mieczy
popychających go do ołtarza - odrzekła Kirstie i była lekko zaskoczona rozbawie¬niem w oczach
Gisele.
- Na wskroś męskie przedstawienie, oui? Na twoim miejscu pozwoliłabym im teraz porozmawiać.
Rozumiesz, jak m꿬czyzna z mężczyzną. Potem będziesz mogła naprawić ich błę¬dy,non?
- Cała ta ceremonia była błędem.
- Naprawdę? Nie kochasz mojego syna? Gillyanne była absolutnie przekonana, że tak. -
Uśmiechnęła się i dotknęła policzka Kirstie, na który natychmiast wypłynął rumieniec. - Czekałam
bardzo długo, by ktoś pokochał mego syna.
- Wiele kobiet go kochało. To prawdopodobnie najbardziej
kochany mężczyzna w Szkocji. - Kirstie zdała sobie sprawę, że na samą myśl o licznych kobietach,
które posiadł Payton, ma ochotę sprać go na kwaśne jabłko, i szybko skupiła uwagę z powrotem na
jego matce, której uśmiech był trochę zbyt wszechwiedzący jak na gust dziewczyny.
- Wiele kobiet pragnęło Paytona - powiedziała lady Gisele.
- Tak samo, jak pragną ładnego pierścionka, największego domu w mieście czy najbogatszej sukni.
Żadna z nich go nie kochała. Chciały wejść w posiadanie jego piękna i żeby wszys¬cy o tym
wiedzieli, ale nie widziały w nim nic innego, nigdy nie zajrzały głębiej. Payton wiedział o tym,
dlatego fruwał z kwiat¬ka na kwiatek. Myślę, że pofruwał trochę zbyt długo - lady Gisele
uśmiechnęła się, gdy Kirstie się roześmiała - ale tacy już są mężczyźni.
- Skąd wiesz, że ja nie jestem taka sama jak tamte kobiety?
- Taka kobieta nigdy nie zaryzykowałaby swego życia w obronie ulicznych podrzutków. - Lady
Gisele spojrzała poro¬zumiewawczo na Kirstie. - I, oczywiście, mam zapewnienie Gillyanne, że go
kochasz.
- To, co ja czuję, nie ma wielkiego znaczenia. Payton został zmuszony do tego małżeństwa, a to
nigdy nie jest dobre roz¬wiązanie.
- Dziecko, naprawdę wierzysz, że mój piękny, ale uparty jak osioł syn pozwoliłby, by zmuszono go
do czegoś, na co nie ma ochoty? - Ujęła Kirstie pod ramię i ruszyła w stronę miejsca, gdzie zebrały
się dzieci. - Wiem, że mi nie uwierzysz, ale mój syn jest dokładnie tam, gdzie pragnął być. A teraz
chciałabym poznać dzieci.
- Nie patrz na mnie wilkiem, chłopcze - powiedział sir Elrick. - Miałeś całe tygodnie, by się tym
zająć i nie opowiadaj mi tych bredni o jej stanie małżeńskim. Tak naprawdę nigdy nie była żoną
tego człowieka i wiedziałeś, że wkrótce zostanie wdową. Nigdy bym nie pomyślał, że jesteś
nieśmiały.
Payton popatrzył krzywo na ojca, gdy ten się roześmiał.
- Chyba zauważyłeś, że ten człowiek groził mi mieczem, prawda?
- Tak - odrzekł Nigel. - Gdybym zastał swoją córkę z m꿬czyzną w łóżku, bez wątpienia zrobiłbym
to samo. Dobrze wiesz, jak zareagowałem, gdy pierwszy raz usłyszałem o twojej siostrze i tym jej
Cameronie. Jednak okoliczności nie pozwoliły mi nic zrobić, a oni pobrali się zbyt szybko, bym mógł
im to nakazać.
- Ja chciałem oświadczyć się Kirstie.
- Aja odniosłem, najwyraźniej mylne, wrażenie, że chciałeś czego innego - powiedział sir Elrick. -
Oczywiście, większość z nas oświadcza się w ubraniu. - Spojrzał na Paytona z roz¬bawieniem w
oczach.
Ignorując śmiech swego ojca, Payton powiedział:
- Nigdy nie starałem się o żadną kobietę. Nie musiałem. I nie chciałem.
- Zarozumiały mały diabeł, co? - Elrick wymienił uśmiech z Nigelem, a potem popatrzył surowo na
Paytona. - I teraz już nigdy nie będziesz się o żadną starał, chłopcze. Nie będę zadowolony, jeśli
skrzywdzisz moją córkę. Tak, wiem, że to z mojej winy ona wyszła za tego łajdaka, ale on tak
dobrze się maskował, a Kirstie nigdy nic mi nie powiedziała. Trzymała swoje nieszczęście w
sekrecie, a potem,zwróciła się do ciebie.
- Po pierwsze, wierzę w dotrzymywanie raz złożonych przy¬siąg. Dlatego nigdy żadnych nie
składałem i dosyć długo zwle¬kałem, zanim postanowiłem przysięgać Kirstie. Po drugie, Kirs¬tie
nie powiedziała ci o Roderyku, bo była pewna, że natych¬miast wszyscy tu przyjedziecie, by ją
ratować, i prawdopodob¬nie zabijecie jej męża.
- Żadnego prawdopodobnie w tej sprawie.
- Właśnie. A to ściągnęłoby na ciebie i twoją rodzinę gniew klanu MacIye. Kirstie wiedziała, że ich
klan jest dużo potężniej¬szy i liczniejszy niż wasz i mógłby was zdziesiątkować. Zwróci¬ła się do
mnie, bo uważała, że pochodzę z rodziny o podobnych wpływach i liczebności co rodzina jej męża.
I, co najważniejsze, miałem możliwości, by ujawnić jego mroczne tajemnice, tak, by nikt nie żałował
go po śmierci. - Payton potrząsnął głową. - Żałuję tylko, że to nie ja go w końcu zabiłem.
- Rozumiem. Nie jest łatwo mi to przyznać, ale chyba miała rację. A ten chłopak, Simon, jak on się
czuje? Dwanaście lat to młody wiek na zabicie pierwszego człowieka.
- Nic mu nie jest - odrzekł Payton. - Na początku był trochę roztrzęsiony, ale miał tak wiele
powodów, by zabić tego czło¬wieka, że wkrótce konieczność tego czynu rozwieje wątpliwo¬ści
chłopca. Gdyby Simon nie wypuścił tej strzały, Roderyk uśmierciłby Kirstie jednym ciosem. - Payton
rzucił okiem na wciąż widoczne ślady na nadgarstkach, zostawione przez sznu¬ry, gdy usiłował
szaleńczo i bezskutecznie uwolnić się z wię¬zów. - Ja nie mogłem nic zrobić, żeby pomóc jej czy
Cal¬lumowi, który zginąłby jako następny. - Payton spojrzał na Elricka.
- Och, chłopcze, ty kochasz moją dziewczynkę, prawda?
- Tak, ale nie wiem, jak po tym wszystkim mam ją o tym przekonać.
- Po prostu jej powiedz, Paytonie - poradził Nigel i wzruszył ramionami, gdy syn na niego spojrzał. -
Obawiam się, że twoje sukcesy z kobietami teraz stanowią tylko przeszkodę. Miłe słówka i gładkie
pochlebstwa na nic ci się nie przydadzą. Kirstie wie, że jesteś w tym dobry i hojnie obdarzałeś nimi
inne damy. Nie, tylko proste słowa, chłopcze. I być może będziesz musiał często je powtarzać.
Mów prosto z serca, synu, i nie przejmuj się, jeśli twe słowa nie będą wytworne. Kirstie musi
wiedzieć, że mówisz prawdę.
- Mądra rada - mruknął Payton. - Spróbuję jej usłuchać, ale nie jest łatwo obnażyć swoje serce, gdy
nie wiesz, co ta druga osoba czuje.
- Jak na chłopaka, który podobno spał z połową dziewcząt w Szkocji, niewiele wiesz o kobietach -
powiedział Elrick. - A może nigdy nie miałeś do czynienia z właściwym rodzajem kobiet. Kirstie ma
ostry język i jest uparta, ale zawsze stosowała się do tych trudnych zasad, które mówią, że żona
pozostaje wierna mężowi, a panna zachowuje dziedzictwo. Złamała je wszystkie, żeby być z tobą.
Payton patrzył na swego świeżo upieczonego teścia przez chwilę, a na jego twarzy powoli rozkwitał
uśmiech.
- Tak, zrobiła to.
- Wolałbym, żebyś nie wyglądał jak kot spijający śmietankę, gdy to mówisz - powiedział Elrick
surowo, ale w jego oczach błysnęło rozbawienie.
Payton uśmiechnął się do teścia, po czym rozejrzał za Kirstie.
- Chyba już zacznę ją przekonywać, skoro jest trochę za wcześnie na rozpoczęcie nocy poślubnej.
- Nagle spostrzegł trzech mężczyzn, stojących w drzwiach wielkiej sali. - Do diabła. Przybyli
MacMillanowie. - Krótko wyjaśnił sytuację Calluma. - Domyślam się, że ten mężczyzna z Bryanem i
Eua¬nem to sir Gavin. Obawiam się, że to może zająć mi trochę czasu.
- Myślę, że panna młoda to zrozumie. Zajmij się tym. My z nią porozmawiamy. Musi nam jeszcze
wiele wytłumaczyć.
- A twoja matka i Alice z radością wezmą na siebie obo¬wiązki druhen i pomogą Kirstie
przygotować to wszystko, co kobiety uważają za niezbędne w czasie nocy poślubnej - dodał Nigel.
Gdy tylko Payton odszedł, Elrick spojrzał na Nigela.
- Nie masz nic przeciwko tej całej sytuacji, prawda?
- Nie mam - przyznał Nigel. - Zawsze wierzyłem, że mężczyzna powinien się ożenić, gdy znajdzie
dziewczynę, która mu
odpowiada, ale zaczynałem już wątpić, że Payton kiedykolwiek taką spotka. Co gorsza, myślałem,
że za bardzo upodobnił się do dworzan, przyzwyczaił do ulotnych związków i fałszywych przyjaźni.
Zaczął mieć z tym do czynienia w bardzo młodym wieku.
- Och, zapewne, taki piękny chłopiec ...
- Wydawało się, że pogubił się w tym wszystkim. Cała ta sprawa otworzyła mu oczy na zło, które
może kryć się pod zamożnym strojem, potęgą i płochą miłością. Mojej żonie za¬wsze zależało tylko
na tym, by jakaś dziewczyna pokochała Paytona. Nasza siostrzenica, Gillyanne, potrafi wyczuć
takie rzeczy i zapewniła nas, że Kirstie kocha Paytona za to, kim jest, i że on kocha ją.
- Myślisz, że sami to sobie wyjaśnią?
- Może im to zająć trochę czasu.
- To prawda. Cóż, dobrze chłopakowi zrobi, jeśli choć raz będzie musiał się napracować, żeby
dostać od kobiety to, czego pragme.
Nigel pokiwał głową.
- Przeciwności pomagają budować charakter.
- Racja. Jak myślisz, ile czasu powinniśmy im dać?
- Miesiąc lub dwa. Nawet idiota dałby radę do tego czasu wszystko wyjaśnić.
- Prawda, prawda. A jeśli oni okażą się kompletnymi idiotami?
- Wtedy weźmiemy ich na stronę i wbijemy im do głowy trochę rozumu.
- I to jest, moim zdaniem, świetny plan.
ROZDZIAŁ 22
- Ach, dziewczyno, pięknie wyglądasz - powiedziała Ali¬ce, cofając się o krok, by podziwiać Kirstie.
- To naprawę prześliczna koszula - mruknęła Kirstie, pat¬rząc na siebie. - I, hm, delikatna. Bardzo
delikatna.
Gisele pokiwała głową.
- Najlepsza pokusa to prowokować mężczyznę tak, by wi¬dział tylko zarysy tego, czego pragnie.
- Matko - Kirstie była zaskoczona, jak szybko przyzwyczai¬ła się, by tak ją nazywać, na co lady
Gisele bardzo nalegała - chyba nie zaszokuję cię, mówiąc, że twój syn widział już wszystko, co
mam do zaoferowania. Choć nie ma tego wiele.
- I dlatego będzie jeszcze bardziej kuszące, gdy to ukryjesz.
- Gisele uśmiechnęła się, widząc zakłopotanie dziewczyny.
- Uwierz mi.
- To prawda - poparła ją Alice. - I powinnaś bawić się w kusicielkę teraz, bo potem możesz nie czuć
się w tej roli tak swobodnie.
- Teraz też nie czuję się swobodnie. - Kirstie popatrzyła na Alice spod zmarszczonych brwi. -
Dlaczego później miałabym czuć się inaczej?
- Cóż, niektóre kobiety nie czują się swobodnie, pokazując swe ciało, gdy rośnie w nich dziecko.
- Dziecko?
- Rety, lady Gillyanne ci nie powiedziała?
- Nie powiedziała mi o czym?
- Że jesteś przy nadziei, dziewczyno. - Alice potrząsnęła głową, gdy zobaczyła zdumienie na twarzy
Kirstie.
- Kiedy ostatnio krwawiłaś?
- Dlaczego, zaraz przed ... - Kirstie zdała sobie sprawę, jak dawno temu pierwszy raz dzieliła łoże z
Paytonem, i usiadła szybko na łóżku, bo kolana odmówiły jej posłuszeństwa. - Chy¬ba jakiś czas
temu. O Boże.
- Payton będzie zachwycony - zawołała lady Gisele, klepiąc Kirstie po ramieniu i nawet nie starając
się ukryć radości.
- No, dziewczyno - powiedziała Alice. - Oboje pochodzicie z tak wielodzietnych rodzin, że chyba nie
jesteś zaskoczona?
- Nie, chyba nie - odrzekła Kirstie, rozdarta między radością z posiadania dziecka a obawą, że
Payton uzna to za jeszcze jeden sznur, którym chce go do siebie przywiązać. - Teraz Payton
będzie czuł się jeszcze bardziej wobec mnie zobo¬wiązany.
Gisele potrząsnęła głową.
- Głupiutka dziewczyno, postanowiłaś użalać się nad sobą, oui? Rozumiem dlaczego i współczuję
ci, ale otrząśnij się z tego. Wiesz, że Payton nigdy nie spłodził żadnego bękarta? Jego ostrożność i
samokontrola są wśród mężczyzn w naszej rodzinie niemal legendą. Nie ma wątpliwości, że nie
użył żadnej z tych umiejętności przy tobie i powinnaś poważnie się nad tym zastanowić.
- Cóż, nasza miłość jest dosyć ... namiętna - zaczęła Kirstie, oblewając się gorącym rumieńcem.
- Nie chciałabym przypominać ci, jakim ogierem jest mój syn, ale prawdy nie da się ukryć.
Namiętność nie była Paytono¬wi obca od tak wczesnego wieku, że wolę o tym nie myśleć. A mimo
to nigdy nie pozostawił swego nasienia w żadnej kobiecie. Nie mów mu, że o tym wiem, bo to może
wprawić go w zakłopotanie. Głupim chłopcom zawsze się wydaje, że mogą coś ukryć przed matką,
a ja łaskawie pozwalam im w to wierzyć.
- To rzeczywiście dziwne i zastanowię się nad tym. - Kirstie westchnęła. - To taki piękny
mężczyzna. Gdy wchodzi do zatłoczonej komnaty, połowa zgromadzonych tam kobiet chcia¬łaby
go mieć, a druga połowa miała i chciałaby znowu. Jestem niską, szczupłą dziewczyną, matko.
Widziałam, do czego Pay¬ton był przyzwyczajony, z czym ja nigdy nie mogłabym się równać.
- Jesteś piękna na swój własny sposób, dziecko. Payton nie musi specjalnie się starać, by zdobyć
kobietę, a muszę przyznać, że wszyscy byliśmy zachwyceni, że długo i wytrwale starał się o ciebie.
Kirstie spłonęła rumieńcem.
- Gillyanne o wszystkim wam opowiedziała, prawda?
- Qui, to był bardzo długi list. - Gisele delikatnie ujęła twarz Kirstie w dłonie. - Powiedz mu, dziecko,
Powiedz mu o tym, co czujesz. O tym, czego pragniesz, czego potrzebujesz. Wyłóż mu to wszystko
i zobacz, co się stanie. Ta noc jest początkiem reszty twojego życia. Zacznij to życie od prawdy. A
gdy już będziesz usatysfakcjonowana tym, co on ma ci do zaoferowania - a wiem, że będziesz -
powiedz mu o dziecku. Ale dopiero wtedy, bo inaczej zawsze będziesz się zastanawiała, czy twój
mąż pogodził się z tym małżeństwem ze względu na dziecko.
Kirstie wciąż rozważała radę Gisele, gdy nagle zauważyła, że została sama. Westchnęła, sięgnęła
po kielich miodu, który przygotowała dla niej Alice, i wypiła łyk. Jedna rzecz, którą powiedziała lady
Gisele, wyjątkowo Kirstie poruszyła. To praw¬da, użalała się nad sobą i musiała z tym skończyć.
Być może małżeństwo nie zostało zawarte w takich okolicznościach, jakie by sobie wymarzyła, ale
stało się faktem. Pora skończyć z roz¬paczaniem nad tym, czego nie ma, i zacząć się cieszyć tym,
co ma. A, co jeszcze ważniejsze, pora popatrzeć na to, co mogłaby mieć, gdyby tylko się trochę
postarała.
Nie było wątpliwości, że Payton był mężem, którego po¬zazdrościłaby jej niejedna kobieta. Po
złożeniu przysięgi wi¬działa go tylko przez chwilę, ale nie okazywał złości ani żalu. Na pewno nie
było żadnego z tych uczuć w pocałunku, którym obdarzył ją po ceremonii. Payton chciał zatrzymać
przy sobie dzieci, a niewielu mężczyzn zdobyłoby się na taki krok. Simon, Brenda, Moira i Robbie
znajdą u nich dom. Było też miejsce dla Calluma, ale Kirstie podejrzewała, że po dzisiejszym
spotkaniu Callum zaakceptuje swego dziadka i wkrótce ich opuści. Ją i Paytona połączyła gorąca i,
była tego pewna, obustronna, namiętność. Kirstie była też przekonana, że Payton ufał jej , lubił i
szanował. Pomimo że pragnęła jego miłości, potrafiła rozpo¬znać wagę takich uczuć.
Powiedz mu, co czujesz, radziła matka Paytona i to była dobra rada. Kirstie nie była tylko pewna,
czy starczy jej odwagi, by obnażyć swą duszę, gdy nie wiedziała, co dostanie w zamian. Ale kiedy
będzie ku temu lepsza okazja, rozmyślała. I kto bardziej zasługiwał na prawdę niż Payton, który
ryzykował dla niej swe życie? Wypiła kolejny łyk miodu, ale prawdy nie dało się utopić w napoju.
Lady Gisele miała rację, najlepiej zacząć małżeńskie życie od prawdy. Przynajmniej jej mąż będzie
wiedział, że Kirstie daje mu wszystko, co można ofiarować mężczyźnie. I wreszcie będzie
wiedziała, jakie sąjego uczucia wobec niej i jak ciężko musi pracować, by zasłużyć na więcej.
Kirstie właśnie nalała drugi puchar miodu, gdy Payton wszedł do sypialni. Miał na sobie jedynie
luźno związany szlafrok, ajego piękne włosy wciąż były wilgotne po kąpieli. Jej świeże
postanowienia zaczęły blednąć. W jaki sposób ma za¬służyć na miłość takiego mężczyzny?
Jednak Kirstie powtarzała sobie stanowczo w duchu, że podjęła właściwą decyzję. Musi tylko
zebrać się na odwagę, a sposób, w jaki mąż patrzył na nią, gdy nalewał sobie miodu, powinien
bardzo pomóc. Tak gorące, głodne spojrzenie każdej dziewczynie dodałoby odwagi.
- Jak poszło spotkanie Calluma z dziadkiem? - spytała w nadziei, że rozmowa na inny temat nieco
ukoi jej nerwy.
Payton widział, że Kirstie jest zdenerwowana, i postanowi I dać jej czas, by się uspokoiła.
- Zaskakująco dobrze. sir Gavin przez chwilę u nas zabawi, ale potem, jak myślę, Callum będzie
gotowy, by z nim pojechali i obejrzeć swój nowy dom.
- Och. - Kirstie naprawdę cieszyła się ze szczęścia chłopca, ale ogarniał ją smutek na myśl, że
Callum wkrótce odjedzie. - Sir Gavin uie miał kłopotów z zaakceptowaniem wnuka po tym, co się
stało?
- Nie. Spytał Calluma, czy ten człowiek naprawdę nie żyje, a chłopiec opowiedział mu, w jaki
sposób Roderyk zginął. Potem spytał, czy Callum wie, gdzie Roderykjest pochowany, a gdy Callum
odpowiedział gdzie, sir Gavin zapytał, czy chło¬pak już nasikał na jego grób.
Kirstie była zaszokowana, ale nie mogła powstrzymać śmiechu.
- Naprawdę o to spytał?
- Tak, a Callum się uśmiechnął. Powiedział, że już to zrobił, dwukrotnie, i postarał się jak najwięcej
wypić, zanim tam poszedł.
Kirstie potrząsnęła głową.
- Mężczyźni to naprawdę przedziwne stworzenia. - Wes¬tchnęła i wpatrzyła się w resztki miodu w
swym pucharze. - Przepraszam cię za to, że moja rodzina najechała twój dom i zapędziła cię do
ołtarza.
- Skarbie, nikt nie może zmusić mnie do zrobienia czegoś, na co nie mam ochoty. Twój ojciec czuł
się lepiej, machając mieczem, więc mu na to pozwoliłem, ale nic więcej.
- Rozumiem - mruknęła, mimo że tak naprawdę nic nie rozumiała. W jaki sposób jakikolwiek
mężczyzna mógł oprzeć się przekonującej sile dziewięciu mieczy?
Payton odstawił swój kielich i delikatnie ujął twarz Kirstie w dłonie.
- Chciałem się z tobą ożenić, dziewczyno.
- Nigdy mi o tym nie mówiłeś, nawet nie napomknąłeś.
- Edward wiedział, powiedziałem mu, gdy tylko przyjechał.
- Cóż, to na pewno tłumaczy jego zachowanie. - Słowa Paytona dodały Kirstie odwagi. - Paytonie,
muszę ci coś powie¬dzieć ...
- Tak. - Pocałował ją, by powstrzymać ją w pół zdania. - Ja także mam ci parę słów do
powiedzenia, ale najpierw zrzućmy te ubrania.
Wciąż oszołomiona pocałunkiem Kirstie pozwoliła Paytonowi się rozebrać.
- Musisz być nagi, żeby ze mną rozmawiać?
- Tak będzie łatwiej.
Gdy Payton zrzucił szlafrok, Kirstie popatrzyła na niego i westchnęła.
- Nie jestem pewna, czy dam radę z tobą rozmawiać. - Wy¬ciągnęła dłoń i zacisnęła palce wokół
jego męskości. - Ten widok zwykle miesza mi w głowie. - Przysunęła się bliżej i pocałowała jego
pierś, delikatnie go przy tym pieszcząc i roz¬koszując się jękami rozkoszy, które wydawał. - Myślę
wtedy tylko o tym, żeby cię dotknąć. - Polizała go. - I posmakować.
Niespodziewanie łatwo udało jej się odwrócić dużo silniej¬szego Paytona tak, że po chwili leżał
rozciągnięty na łóżku. Na początku Kirstie wydało się dziwne, że mąż chce się rozebrać przed
poważną rozmową, ale teraz zaczynała dostrzegać zalety takiej sytuacji. Gdy będą się kochać,
uwolni się jej namiętność, a wtedy łatwiej będzie jej wszystko wyznać. Kładąc się na mężu, Kirstie
pocałowała go z całą miłością i pożądaniem, które do niego czuła.
- Naprawdę jesteś pewien, że chciałeś się ze mną ożenić, jeszcze zanim mój ojciec stanął nad
twym łóżkiem z mieczem w dłoni? - spytała, pokrywając delikatnymi pocałunkami jego wciąż lekko
posiniaczoną szyję.
- O, tak. Wiesz, że inaczej Edward nie przyjąłby tak spokoj¬nie faktu, że dzielisz ze mną łoże.
To prawda. I jedyna rzecz w tym wszystkim, która miała sens.
- Cóż, to dobrze, bo nie chciałabym robić tego pierwszemu lepszemu. - Kirstie przesunęła ustami
po jego szerokiej piersi. - Tak bardzo cię pragnę, Paytonie. Cały czas. Myślę, że jesteś jak choroba,
ale ja wcale nie chcę się wyleczyć.
- Chyba cierpię na to samo. - Zadrżał, gdy przesunęła językiem po jego męskości. - Nie
porozmawiamy zbyt długo, jeśli będziesz to robić.
- Nie? A jeśli zrobię to? - l Kirstie wzięła go w usta. Payton rozkoszował się tą pieszczotą tak długo,
jak mógł.
Teraz nie uda im się porozmawiać, ale doszedł do wniosku, że będą mieli na to mnóstwo czasu
później. Być może nawet lepiej, bo oboje będą zbyt wyczerpani, by się ruszyć, bez względu na to,
co zostanie powiedziane. Nagle, czując, że już długo nie wytrzy¬ma, Payton podciągnął Kirstie do
góry i połączył ich ciała.
- Och, Kirstie, jesteś wszystkim, czego potrzebuję. Tak po¬winno być, jest idealnie.
- Naprawdę? - Pochyliła się nad nim i pocałowała lekko, poruszając się delikatnie. - Wiesz, czego ja
potrzebuję? Ciebie, Paytonie Murrayu. Chcę patrzeć na ciebie, gdy budzę się rano i gdy zasypiam
wieczorem. Chcę mieć pewność, że gdy będę potrzebowała czymś się podzielić albo zrzucić ciężar
z serca, ty wciąż tu będziesz. Chcę wiedzieć, że będziesz tu, nawet gdy okażę się najgorsząjędzą. l
gdy moja twarz pokryje się zmarsz¬czkami.
Payton wpatrywał się w nią, skupiony bez reszty na jej słowach, mimo że Kirstie prowokowała jego
ciało delikatnymi ruchami.
- l ja potrzebuje tego samego - tylko tyle zdołał wydusić.
- To dobrze.
- Bardzo dobrze.
- l chcę więcej, Paytonie. Chcę, żebyś dotrzymał danej mi przysięgi, bo gdybyś tego nie zrobił,
rozdarłbyś mi serce.
Payton uśmiechnął się lekko, głaszcząc jej biodra i wes¬tchnął, gdy poczuł, jak Kirstie zaciska się
wokół niego.
- Nie pragnąłem żadnej innej kobiety od chwili, gdy na ciebie spojrzałem, i nigdy nie będę pragnął
innej.
- l, Paytonie Murrayu ... - powiedziała miękko, przyciskając usta do jego warg.
- Tak, moja czarna piękności?
- Chcę, żebyś kochał mnie tak, jak ja kocham ciebie.
Kirstie nagle znalazła się na plecach i zobaczyła nad sobą napiętą, poważną twarz Paytona. Jego
ciało drżało, gdy otoczy¬ła go ramionami. Nie spodziewała się aż takiej reakcji. Jednak to
oznaczało, że był gotowy przyjąć jej miłość, wydawał się głęboko poruszony jej słowami. To musiał
być dobry znak.
- Powiedz to jeszcze raz - rozkazał ochrypłym, lekko drżącym głosem. - Powtórz ostatnie dwa
słowa jeszcze raz.
- Kocham cię - wyszeptała.
- O Jezu, dziewczyno.
l Payton zaczął się z nią kochać z oszałamiającą pasją. Kirstie szybko ogarnęła podobna gorączka i
poddała się namiętności. Payton szeptał gorące, słodkie słowa, których zapewne powinna
wysłuchać uważniej, ale rozkosz ogłuszyła ją na wszystko. Kirstie zdawała sobie sprawę, że Payton
stracił kontrolę, i ta świadomość jeszcze bardziej ją podnieciła, bo instynktownie wiedziała, że
żadna kobieta nie widziała go w tym stanie. W ostatnim przebłysku świadomości Kirstie
pogratulowała so¬bie, że pomyślała, by wyłożyć twarde, bogato zdobione za¬głowie łóżka miękkimi
poduszkami.
Kirstie poczuła dotyk wilgotnego płótna, otworzyła oczy i zobaczyła ciemność. Dopiero po chwili
zdała sobie sprawę, że poduszki opadły jej na twarz. Wciąż nieco zakłopotana, że Payton zajmuje
się tak intymną czynnością, przez moment się nie ruszała. Chwilę później Payton położył się z
powrotem u jej boku, podniósł poduszkę i pocałował żonę.
- Powiedz to jeszcze raz - powiedział, przyciskając usta do jej policzka.
Kirstie zarumieniła się, bo żądał od niej tych słów, nie dając nic w zamian, ale wyszeptała:
- Kocham cię.
- Moja - powiedział, zamykając ją w mocnym uścisku.
- Cóż, nie da się ukryć. Jesteśmy po ślubie. - To trochę smutne, pomyślała, że męską żądza
posiadania sprawia jej aż taką przyjemność.
- Nie, moja pod każdym względem. Wobec prawa, ciałem i sercem.
- Wydaje mi się, że byłam twoja od samego początku - po¬wiedziała Kirstie znajdując nadzieję w
fakcie, że jej słowa najwyraźniej sprawiły mu przyjemność, i postanowiła być do końca szczera. -
Nie wobec prawa, ale pod każdym innym względem.
- A ja byłem idiotą, że tego nie widziałem. Pod każdym względem. - Musnął ustami wargi Kirstie i
spojrzał jej w oczy, głaszcząc jednocześnie jej gibkie ciało i przygotowując się do powiedzenia
prawdy. - Jasna była dla mnie łącząca nas namięt¬ność. Szanowałem to, że chciałaś być wierna
danej przysiędze, a z drugiej strony nienawidziłem tego. Jednak gdy w końcu przyszłaś do mego
łoża, nie widziałem, albo nie chciałem widzieć, jakie to miało znaczenie. Dla ciebie.
- Trudno jest zobaczyć coś, co się ukrywa i o czym się nie mówi.
- Ty to okazywałaś w każdym westchnieniu, w każdym uścisku. Ale ja wolałem nazywać to
namiętnością. - Pocałował lekko jej czoło. - Już jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że nie
potrafię kochać.
- Och, nie, Paytonie. Potrafisz kochać. Widać to w sposobie, w jaki odnosisz się do swej rodziny,
jak o nich mówisz. Widać było w sposobie, w jaki traktowałeś dzieci.
- W takim razie ja nie rozpoznałem tego uczucia. Być może zbyt uważnie przyglądałem się każdej
emocji. - Potrząsnął głową. - Teraz to już nie ma żadnego znaczenia, w jaki sposób doszedłem do
tych błędnych wniosków, ważne, że byłem prze¬konany, iż nie jest mi pisane zakochać się w
kobiecie, dlatego wszystkiemu, co czułem, nadawałem inną nazwę. Robiłem to raz za razem, aż w
końcu nie mogłem się już dłużej oszukiwać.
Kirstie poczuła, że cała tężeje.
- Co ty próbujesz mi powiedzieć, Paytonie?
- Mówię, że gdy namiętność, która nas łączyła, okazała się największą, jakiej w życiu doznałem,
doszedłem do wniosku, że doskonale do siebie pasujemy. Kiedy Roderyk cię porwał, aja o mało nie
oszalałem ze strachu, zrozumiałem, że zależy mi na tobie. Wtedy postanowiłem, że jesteś moja i,
gdy tylko będziesz wolna, ożenię się z tobą.
- Nigdy nie powiedziałeś ani słowa.
- Nie, bo wciąż byłaś mężatką, wobec prawa i we własnym mniemaniu. - Przeczesał palcami jej
poplątane włosy. - A po¬tem, gdy przyszłaś mnie uratować, zobaczyłem to wyraźnie. - Payton
uniósł dłoń i przyjrzał się bliznom, śladom, które zbledną, ale nigdy do końca nie znikną. - Kiedy on
cię uderzył, kiedy uniósł ten miecz, wszystko zrozumiałem. Strach o ciebie odbierał mi zmysły,
byłem wściekły, że on waży się ciebie krzywdzić, że może mi ciebie odebrać. Gdy zobaczyłem, jak
dotyka mieczem tej pięknej szyi - pocałował ją w to miejsce - gotowy byłem odciąć sobie dłonie,
żeby tylko się uwolnić i go powstrzymać, gotowy byłem sam przyjąć na siebie ten cios. Patrzyłem,
jak umierasz, i to mnie zabijało.
Kirstie ujęła jego dłoń i pocałowała blizny wokół nadgarstka, chcąc zmniejszyć ból, jaki te
wspomnienia sprawiały Pay-
tonowi.
- Nic nie mogłeś zrobić. Byłeś ranny i mocno związany. A moja głowa wciąż jest na swoim miejscu.
Tylko mi przykro, że poraniłeś swoje piękne ręce.
Payton ujął jej twarz w dłonie.
- Za każdym razem, gdy popatrzę na te blizny, będę wic¬dział, ile dla mnie znaczysz. Będę
pamiętał, do jakiej rozpaczy doprowadziła mnie myśl, że mógłbym cię stracić. Będę parnie• tał, że o
mały włos, a straciłbym szansę, by ci powiedzieć, żc cię kocham.
Gdy wreszcie powiedział te tak bardzo wyczekiwanc przez nią słowa, oniemiała. Pocałował ją, a
ona mocno się w niego wtuliła, walcząc ze łzami szczęścia.
- Powiedz to jeszcze raz - wyszeptała i poczuła, że Payton się uśmiecha.
- Kocham cię, moja czarna piękności, moja miłości, moja żono. - Uśmiechnął sie i pocałował kąciki
jej oczu. - Dziękuję ci, że nie płaczesz.
Kirstie roześmiała się cicho. - Zbyt dobrze znasz kobiety.
- Nie, znałem tylko kobiety, dla których miłość była grą lub targowiskiem próżności. Kobiety w mojej
rodzinie są takie jak ty, i uczyłem się od nich, ale chyba wszystko zapomniałem, gdy pogrążyłem
się w świecie dworzan i kurtyzan. Dopiero ty mi przypomniałaś, co tak naprawdę cenię w kobiecie,
czego tak naprawdę pragnę.
- Och, wysoko stawiasz mi poprzeczkę.
Payton roześmiał się.
- Już jej dosięgłaś. I, tak jak przysięgałem przed tym księ¬dzem, nie będzie innych kobiet. Nie
potrzebuję i nie chcę innych. Nie chciałem od chwili, w której cię zobaczyłem. Nie uwierzyłaś mi,
gdy pierwszy raz ci to powiedziałem, ale modlę się, abyś uwierzyła mi teraz.
- Myślę, że moje obawy zbladły, gdy złożyłeś przysięgę. Jesteś mężczyzną, który dotrzymuje
słowa, nawet jeżeli dał je z mieczem przytkniętym do pleców. - Uśmiechnęła się, wspom¬nienie ich
ślubu stało się teraz zabawne. - Czego szukasz w małżeństwie, Paytonie?
Zmarszczył brwi.
- Cóż, towarzystwa. - Skrzywił się. - Niezbyt to romantycz¬ne. Chcę wiedzieć, że ktoś zawsze przy
mnie będzie. Ktoś, z kim nie będę musiał grać w dworskie gierki, przy kim będę mógł być sobą, bez
żadnych upiększeń. Wiem, że namiętność kiedyś osłabnie, zmieni się w przeciągu lat, więc nie
obawiaj się, że zależy mi tylko na tym. Chcę wiedzieć, że bez względu na to, jak bardzo moja twarz
obwiśnie, pomarszczy sie czy pokryje bliznami, to nie będzie miało dla ciebie znaczenia, bo nie
kochasz mojej powierzchowności, ale mnie.
- Och, tak. Nawet najpiękniejsi ludzie większość urody za¬wdzięczają młodości. Upływające lata
mogą to zmienić, wojny zabrać, a choroby poznaczyć. Wiem o tym. Nie jestem tak głupia, żeby
kochać powlokę, bez względu na to, jak jest piękna. Przecież Roderyk był także przystojnym
mężczyzną, prawda?
- To prawda, ale niewiele osób czuje potrzebę, by zajrzeć głębiej. Wiem, że widzisz we mnie kogoś
więcej niż tylko pięknego chłopca, którego widok cieszy twoje oko. Moje serce już dawno o tym
wiedziało.
- A zatem, pragniesz towarzystwa. - Pogłaskała go po no¬dze. - l namiętności.
- l dzieci. Nigdy nie prosiłbym cię, byś urodziła więcej, niż byś chciała - dodał szybko - ale,
dziewczyno, tak bardzo pragnę mieć dzieci. Śliczne małe dziewczynki z oczami szarymi jak
burzowe chmury i włosami ciemnymi jak noc.
- Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że urodzę wie¬lu chłopców - powiedziała.
- Tak, wiem o tym, ale jedna mała dziewczynka sprawiłaby mi ogromną radość, jeśli Bóg by tak dał.
- Cóż, będziemy mogli ocenić jego dobrą wolę za jakieś siedem miesięcy.
Kirstie odczekała chwilę, aż sens jej słów dotrze do Paytona.
Wyraz absolutnego rozanielenia, który ukazał się na jego twa¬rzy, był wszystkim, czego mogła
pragnąć. Teraz, gdy wiedziała, że Payton ją kocha, czuła ogromną radość z jego reakcji. Mąż ją
kochał i potrzebował, a to czyniło dziecko, które nosiła pod sercem, najcudowniejszym darem, a nie
tylko kolejnym zobowiązamem.
Payton położył drżącą dłoń na jej wciąż płaskim brzuchu.
- Jesteś pewna?
- Szczerze mówiąc, sama wciąż nie mogę w to uwierzyć. Alice powiedziała mi o tym dopiero przed
chwilą, gdy pomaga¬ła mi włożyć tę piękną, lnianą koszulę, którą tak szybko od¬rzuciłeś. -
Zarumieniła się i odwróciła oczy, mówiąc: - Nie krwawiłam, odkąd spotkaliśmy się po raz pierwszy.
A powin¬nam była. Dwukrotnie, jak mi się wydaje. - Uśmiechnęła się do niego. - Gillyanne także
mówi, że to prawda.
Payton przytulił ją mocno, a potem pocałował.
- Dziękuję ci, kochanie. I masz być zdrowa.
Kirstie wyczuła nutę lęku w tym raczej niemądrym rozkazie.
- Och, tak, będę. - Pogłaskała go po policzku. - Jak mogłoby mi się cokolwiek stać z takim
bohaterem u boku?
- A zatem nawet teraz, gdy już jestem twym mężem, twoją miłością, nadal widzisz we mnie swego
bohatera?
- Och, tak. Moja miłość, mój mąż i mój bohater. Bohater mego serca. Na zawsze.