LASS SMALL
Nieproszony
gość
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W południowej części Byford w stanie Indiana znajdował się ogromny
kompleks handlowy, jeden z pierwszych, jakie pojawiły się niegdyś na
Środkowym Zachodzie. Składał się z osobnych sklepów, połączonych krytymi
przejściami. Tuż obok zbudowano oczywiście rozległy parking. Dla kogoś, kto
chciał kupić coś tylko w jednym sklepie, takie centrum było dużo wygodniejsze
aniżeli supernowoczesny, piętrowy supermarket.
Hanna Calhoun śpieszyła się. Kupiła tylko gips, potrzebny do
zaszpachlowania dziur w ścianie i wyszła na zewnątrz. W silnym majowym
słońcu jej krótkie jasne włosy wyglądały jakby były utkane z cukrowej waty.
Przytrzymała drzwi, ponaglając swego trzyletniego synka, który rozglądał się
jak zawsze na wszystkie strony.
- Pośpiesz się, Geo.
Wymawiała jego imię „Gi-jo".
- Już idę - odpowiedział, wyjąwszy z buzi patyczek. „Palił cygaro",
naśladując pana Fullera - sąsiada, którego spotkał ten zaszczyt, iż został idolem
chłopca.
Młody mężczyzna, którego ubiór nie wyróżniał się niczym szczególnym -
zwykły podkoszulek, dżinsy - popatrzył na nią uważnie, a potem podszedł do
niej szybkim krokiem. Był wysoki i dobrze zbudowany. Hanna zwróciła uwagę,
że poruszał się z jakąś niezwykłą płynnością.
Od dawna przywykła już do tego, że zaczepiają ją mężczyźni. Najbardziej
upartych nie zrażało nawet to, że była z dzieckiem.
Podsadziła sobie Geo na biodro i udała, że nie dostrzega intruza, ale on
zdecydowanie zagrodził jej drogę.
- Przepraszam panią, nazywam się Maxwell T. Simmons. Jestem
policjantem, potrzebna mi jest pani pomoc - powiedział trzymając w ręce
rozłożoną legitymację.
R S
Hanna obejrzała ją uważnie, porównując fotografię z twarzą patrzącego
na nią mężczyzny.
- Oczywiście - odrzekła. - Należę do Straży Obywatelskiej, mój numer
1436. Chętnie panu pomogę.
Miał ciemne włosy i niebieskie oczy z zaskakująco długimi rzęsami.
- Co mam robić? - spytała. Postawiła synka na ziemi i kazała mu nie
ruszać się. Obok położyła paczkę z gipsem i wyczekująco spoglądając na
Maxwella T. Simmonsa dała mu do zrozumienia, że jest gotowa.
Zamrugał oczami, po czym uśmiechnął się i zapytał, gdzie stoi jej
samochód. Wyjęła kluczyki z kieszeni dżinsów, rozglądała się, chcąc wskazać
auto. Policjant jednak przytrzymał ją za rękę.
- Proszę mi tylko powiedzieć, gdzie stoi i jakiej jest marki.
- Zielony Chevrolet - kombi. Ma uszkodzony przedni zderzak. Numer
rejestracyjny L 602. Czy ktoś ukradł wasz samochód?
- Nie - odpowiedział poważnym głosem. - Zauważyliśmy człowieka,
którego poszukujemy. Siedzi w samochodzie po drugiej stronie parkingu. Muszę
się tam znaleźć w taki sposób, by nie wzbudzić jego podejrzeń. Mogę z panią
przejść do samochodu? To nie powinno być niebezpieczne.
- Oczywiście. Wszyscy powinniśmy wam pomagać. Chodź, Geo.
Była szybka i zdecydowana.
Wzięła na ręce chłopca, który ze spokojem reagował na to, co się wokół
niego działo, nie wyjmując z ust swojego „cygara".
- Którędy? - spytał policjant.
- Prosto, potem na lewo, chyba w piątym szeregu.
- Doskonale. Proszę iść powoli i rozmawiać ze mną tak, jakbym był pani
mężem. Kiedy od pani odejdę, proszę się nie oglądać, tylko iść dalej, wsiąść do
samochodu i ruszyć. Dobrze?
- Tak - odpowiedziała rzeczowo.
R S
Ruszyli. Szedł obok niej, nieco z przodu. W myślach zgadywał, ile
dziewczyna może mieć lat. Dwadzieścia, dwadzieścia dwa? Ale chłopiec jest
dość duży... Ładnie zbudowana, odpowiedni wzrost, niebieskie oczy, no i ta
masa złotych włosów, przez które prześwieca słońce.
- Zazdroszczę pani mężowi.
- Nie mam męża.
- Aha...
- Czy ten człowiek jest groźny?
- Dopiero kiedy się zorientuje, że go mamy. Teraz jeszcze nie. Jestem
pani bardzo wdzięczny za pomoc.
- Rozumiem, jakie to ważne - nie przypadkiem należę do Straży.
- To postawa godna pochwały.
- Staramy się.
- My? - spytał.
- Wszyscy w naszej okolicy. Dobrze się zorganizowaliśmy.
- Gratuluję.
- Powiedzieliśmy sobie, że się nie damy. Chcemy mieć spokój na naszym
terenie.
- No i jak się udaje?
- Świetnie, odkąd Pete kupił sobie komputer. Miał wypadek i teraz jest
kaleką.
- Tak...?
- O tam, za tymi dwoma samochodami stoi mój - powiedziała,
nieznacznie skinąwszy ręką w kierunku chevroleta.
- Jeszcze raz dziękuję pani. Proszę szybko ruszać. Zaczekam, aż pani
wyjedzie.
- Powodzenia.
Hanna nie miała ochoty odjeżdżać. Chciała zobaczyć, jak go aresztują.
Nie czuła litości dla przestępców, a fakt, że uczestniczy w prawdziwej operacji,
R S
napawał ją dumą. Patrole Straży Obywatelskiej stały się już śmiertelnie nudne.
Ostatnim incydentem, jaki przerwał tę nudę, było zatrzymanie samochodu,
prowadzonego - jak się okazało - po pijanemu przez pewnego ważniaka z władz
miejskich.
Posadziła Geo na tylnym siedzeniu, zapięła pasy i ruszyła, kierując się ku
domowi. Mieszkała niby w środku miasta, lecz w okolicy do niedawna zupełnie
zaniedbanej. Przez całe lata domy w tej części Byford, opuszczone przez
właścicieli, stały zabite deskami. Wreszcie miasto przeprowadziło należną
procedurę prawną, posiadaczom wypłaciło odszkodowania, a domy sprzedało
wszystkim chętnym.
Hanna mieszkała tam już dwa lata. Zgodnie z kontraktem musiała w ciągu
pierwszego roku odnowić dom, a przez następnych pięć lat nie wolno jej go było
sprzedać.
Okazało się, że jest najmłodszą spośród wszystkich nabywców, a do tego
jedyną samotną dziewczyną. Przeważnie mieszkały tu małżeństwa około
trzydziestki, ludzie, którzy pracowali w śródmieściu i nie mieli ochoty
dojeżdżać z dalekich dzielnic na peryferiach. Zaczynali doceniać wygodę
mieszkania niedaleko centrum.
Aczkolwiek niektórzy mieli na widoku wyłącznie szybki zysk - wiedzieli,
że wartość domów podskoczy, jak tylko zostanie przeprowadzona rewaloryzacja
całej okolicy - to większość zamierzała zostać tu na dłużej. Nowi właściciele
byli zachwyceni tym, że domy mają ogromne pokoje i zbudowane są starannie,
z porządnych materiałów.
Nieoczekiwanie rozwinęło się u wszystkich mieszkańców poczucie więzi
sąsiedzkich. Sprawnie zorganizowali się, by oczyścić okolicę z tak zwanego
„elementu" - w tym celu utworzyli Straż Obywatelską. Prawie wszyscy mieli
teraz radia CB. Rozpisali między siebie dyżury i tak długo patrolowali ulice,
chodząc parami albo korzystając z samochodów, aż zupełnie zniechęcili
nieproszonych gości.
R S
Wszyscy wiedzieli, kto mieszka w którym domu, kiedy zatem pojawiał
się jakiś podejrzany osobnik, można było zadzwonić do sąsiada i przekazać mu
konieczną wiadomość. Alarm trwał, dopóki intruz nie opuścił ich okolicy.
Widząc, że system działa dobrze, również mieszkańcy sąsiedniego osiedla po-
stanowili zorganizować się w ten sam sposób. Zdali sobie sprawę, że jeśli będą
ze sobą współpracować, uchroni to w przyszłości całe miasto przed przestęp-
czym elementem.
Po spotkaniu z policjantem Hanna wstąpiła do pralni, skąd wzięła kolejną
partię ubrań do reperacji. Nie mogła poświęcać tej pracy wiele czasu - na
pierwszym miejscu stała przecież nauka - ale od czasu do czasu musiała trochę
zarobić. W sumie jej robota ograniczała się do niewielkich poprawek
krawieckich czy też wszywania zamków błyskawicznych.
Zajechała wreszcie pod dom. Wprowadziła samochód do garażu, który
niegdyś był wozownią. Prowadzące do domów alejki były teraz czyste i
oświetlone nowymi latarniami, ale ich cementowa nawierzchnia - cała
popękana. Brak twardego podłoża pod spodem uniemożliwiał skuteczną
naprawę, dziur nie dało się łatać, a na gruntowne odnowienie całej nawierzchni
ich sąsiedzkie stowarzyszenie nie mogło sobie jeszcze pozwolić.
Wróciła myślami do zdarzenia w centrum handlowym. Czy Maxwell T.
Simmons zdołał ująć przestępcę? Wyglądał na mężczyznę zdolnego zrealizować
wszystko, co postanowi. To dziwne, ale patrząc na niego czuła, jak przez jej
ciało przebiega dreszcz podniecenia. Teraz stwierdzała ze zdziwieniem, że na
samą myśl o nim wraca to samo uczucie. Szybko jednak otrząsnęła się - nie
miała teraz czasu na podobne wrażenia.
Otworzyła drzwi i przytrzymała je, cierpliwie czekając na synka.
Chłopczyk rzucił jeszcze ostatnie, kontrolne spojrzenie na swoje terytorium i
grzecznie wszedł do środka.
Dom był wręcz ogromny. Stary, zbudowany z czerwonej cegły, z werandą
ozdobioną tradycyjnie wyciętymi w koronkę deskami. Na parterze był salon,
R S
mniejszy salonik, jadalnia, biblioteka, gabinet, kuchnia i dwie służbówki.
Natomiast na piętrze mieściło się osiem sypialni. Oprócz głównych schodów,
które prowadziły z holu, były jeszcze strome, ciemne schodki, niegdyś
przeznaczone dla służby.
Mając tyle miejsca, Hanna przyjęła swego czasu dwie lokatorki. Miss
Amanda Phillips była damą w podeszłym wieku. Nosiła zawsze długie, czarne
suknie i eleganckie pantofle. Była głucha jak pień, nie odzywała się nigdy, ale
zęby miała mocne. Jej rodzina natychmiast odpowiedziała na ogłoszenie Hanny,
że przyjmie panią na utrzymanie - nie mogła już z nią wytrzymać.
Dopiero kiedy pani Phillips wprowadziła się, Hanna odkryła, że staruszka
jest prawie zupełnie ślepa; była jednak uparta i nie przyznawała się do własnych
słabości. Po długich naleganiach Hanny zgodziła się na operację katarakty.
Teraz, mając nowe okulary, widziała już całkiem dobrze. Nie bez zdziwienia
patrzyła na otaczający ją świat,
Rodzina pogodziła się z jej ślepotą, traktując to jako nieunikniony atrybut
starości. Teraz pani Phillips przypatrywała się z ciekawością wszystkiemu,
poruszając głową niczym ptak. Zresztą cała była jak ptak: jadła niewiele,
siedziała przygarbiona w milczeniu, bez ruchu, ze splecionymi rękoma.
Mieszkała u Hanny już dwa lata.
Drugą lokatorką była Lillian Treble - niezamężna kobieta, nadzwyczaj
sztywna i pedantyczna, pracująca jako programista komputerów. Nie miała
jeszcze trzydziestki, ale ubierała się tak ponuro, jakby była ze dwa razy starsza.
Zachowywała się wyniośle, rzadko odzywając się do kogokolwiek. Czas
spędzała albo w pracy, albo u siebie w pokoju. Na Geo patrzyła podejrzliwie -
był przecież mężczyzną.
Hanna czuła, że żadna z obu pań nie żyje tak zwaną „pełnią życia".
Starała się wymyślić coś, co mogłoby je zainteresować. Aparat słuchowy dla
pani Phillips był jedną z pozycji na jej liście. Hanna przekonywała ją, by poszła
na badanie słuchu, ale staruszka opierała się wszelkim zmianom - nie znosiła, by
R S
czegokolwiek od niej wymagano. Była spokojna, kiedy zostawiono ją samej
sobie, ale wpadała w furię, jeśli tylko ktoś spróbował jej w czymś przeszkodzić.
Hanna życzyła sobie w duchu, by Geo oddał obu paniom chociaż część
tego zainteresowania całym światem, którego sam miał w nadmiarze.
- Geo, powiedz pani Phillips, że wróciliśmy. Proszę - dodała na koniec,
widząc że mały czeka na to słowo.
Geo wetknął „cygaro" do ust, rączki założył do tyłu i zdecydowanie
ruszył przed siebie. Wiedział, że pani Phillips nic nie słyszy i że nie lubi, gdy się
ją dotyka. Rozumiał jedno i drugie. Jemu też zdarzało się, że wolał czegoś nie
słyszeć. I też nie znosił, gdy ktoś mu przeszkadzał - chciał wszystko robić sam.
By „powiedzieć" pani Phillips, że już wrócili, Geo wszedł do jej pokoju i
patrzył na nią tak długo, aż napotkał nieruchomy wzrok. Wymienili spojrzenia,
po czym Geo odwrócił się na pięcie i powędrował do swojego pokoju.
Hanna traktowała staruszkę jak niemowlę. Kiedy krzątała się po domu,
ustawiała jej fotel tak, by pani Phillips miała na co patrzeć. Byłoby wbrew
naturze Hanny, gdyby pozwoliła starszej osobie siedzieć samotnie w swoim
pokoju.
Porozumiewała się z panią Phillips gestami - przy pomocy krótkich zdań i
odpowiednich ruchów rąk stworzyła doskonały system komunikacji. Teraz
pokazała jej gips i pomogła przejść do pokoju, w którym miała zacząć pracę.
- Proszę ze mną - powiedziała uśmiechając się ciepło.
Pani Phillips nie słyszała jej słów i nie odpowiedziała na uśmiech,
pozwoliła się jednak zaprowadzić do pokoju jadalnego.
Dziury i szczeliny w ścianach jadalni trzeba było najpierw zagipsować, a
potem wziąć się do malowania. Dom miał już położony nowy dach, instalację
wodną i elektryczną oraz ogrzewanie gazowe. Ściany zewnętrzne zostały
wyspoinowane, kominy wyczyszczone, a tam gdzie trzeba - naprawione.
Wszystko to pochłonęło prawie całe pieniądze, jakie Hanna dostała z firmy
ubezpieczeniowej za wypadek samochodowy. Pozostało jeszcze cyklinowanie
R S
podłóg, malowanie ścian i naprawa stolarki. Praca posuwała się powoli,
wykonywana głównie rękoma samej Hanny.
- Proszę tu usiąść i dotrzymać mi towarzystwa - powiedziała do pani
Phillips, przysuwając fotel na biegunach.
Obok stał mały stolik, na nim szklanka z wodą i sporo kolorowych
magazynów. Pani Phillips nie wzięła dotąd żadnego z nich do ręki, ale Hanna
była pewna, że moment ten wkrótce nastąpi. Rozstawiła drabinę i zabrała się do
pracy.
Po chwili jednak przyszedł Geo, wyjął z ust „cygaro" i zdecydowanym
tonem oświadczył, że jest głodny. Hanna skinęła głową, zeszła z drabiny,
rozejrzała się dokoła z satysfakcją i poszła przygotować obiad.
Druga lokatorka, Lillian Treble, pojawiła się przy stole punktualnie. Jadła
obiad nie odzywając się ani słowem. Pani Phillips w milczeniu wybierała
kawałki z talerza, a Geo rzucał czasem jakiś zwięzły, jednowyrazowy
komentarz, wywołując rozbawienie Hanny.
Po obiedzie Lillian zniknęła w swoim pokoju na górze. Hanna pozmywała
naczynia i zabrała się do codziennych zajęć. Sąsiad, pan Fuller, z wieczornym
cygarem w ustach, przyszedł podać chłopcu rękę na dobranoc. Według jego
wizyt można było nastawiać zegarek.
Hanna wykąpała Geo i położyła go do łóżka, a potem pomogła położyć
się pani Phillips. Po tych koniecznych obrządkach poszła do pokoju, który po
remoncie miał służyć jako „pracownia krawiecka" i wzięła się do reperacji
odzieży zabranej z pralni. Ta praca była dla niej błogosławieństwem - dzięki
niej starczało na benzynę i naprawy samochodu.
Zadzwonił brzęczyk radia CB. To Pete prosił ją, by zwróciła uwagę na
idącego ulicą młodego człowieka w dżinsach. Podeszła do frontowego okna i
patrzyła przez pewien czas na przechodzącego mężczyznę. Po chwili
zameldowała Peterowi, że chłopak minął jej dom i poszedł dalej w kierunku
południowym.
R S
Dopiero nazajutrz przeczytała w porannej gazecie, że porucznik Simmons
brał udział w udanej akcji zatrzymania groźnego przestępcy, niejakiego Lewisa
Turnera. Należało się tylko cieszyć z jego ujęcia. Na parkingu przypadkowo
znalazł się reporter; zrobił zdjęcie Simmonsa i osoby, która udzieliła mu
pomocy, a także napisał o nich krótką notatkę. No tak, to była ona, Hanna
Calhoun, idąca z dzieckiem na ręku obok policjanta.
- Nieźle - powiedziała dość obojętnie Lillian Treble, podając Hannie przy
śniadaniu fragment gazety ze zdjęciem.
Pani Phillips nie spojrzała nawet na gazetę. Jeszcze tego samego dnia Pete
pochwalił Hannę przez telefon za dobrą robotę, a kilku sąsiadów powtórzyło z
pewnymi wariacjami taki mniej więcej tekst: „Uważam, że mamy obowiązek im
pomagać, bo przecież oni tyle dla nas zrobili".
Hanna nie traktowała tego wszystkiego poważnie. Ale miała teraz dobre
zdjęcie Maxwella Simmonsa i mimo że była to tylko czarno-biała gazetowa
fotografia, za każdym razem, gdy na nią spoglądała, przez jej ciało przechodził
dziwny dreszcz. Simmons patrzył prosto w obiektyw, bacznie obserwując teren,
a Hanna zauważyła ze zdziwieniem, że wzrok miał taki sam, jak Geo.
Przykleiła fotografię na wewnętrznej stronie drzwi szafy z ubraniami,
gdzie mogła ją stale widzieć. Pytała samą siebie, dlaczego właściwie to robi. To
dziecinada, Hanno - powiedziała na głos. Ale także i tych słów nie wzięła sobie
do serca.
Choć teraz codziennie widywała fotografię Simmonsa, kiedy tylko
otwierała drzwi do szafy, to jednak jego samego ujrzała dopiero po dwóch
tygodniach - dokładnie pierwszego czerwca.
Pete poprosił ją, by poszła na zebranie organizacyjne powstającej w
sąsiedztwie sekcji Straży. On sam ze względu na trwałe kalectwo nie wstawał z
łóżka.
- Opowiesz mi wszystko jutro - powiedział.
R S
- A może wreszcie sam zaczniesz załatwiać swoje sprawy? Przecież
mógłbyś przesiąść się na wózek i poprosić kogoś o podwiezienie jakimś
mikrobusem. Ja musiałabym znaleźć kogoś do dziecka.
- Przyprowadź Geo do mnie. Może tu nawet zostać na noc - będzie spał na
podłodze razem z psem.
- Bardzo to higieniczne.
- Trochę brudu chłopcu nie zaszkodzi - odparł Pete z uśmiechem; był
kawalerem.
- To zależy, ile go będzie i jakiej konsystencji.
- Naprawdę byłoby nieźle, gdybyś poznała naszych sąsiadów.
- Jeszcze nie zaczęli patrolowania. Może mnie ktoś napaść po drodze.
- Dasz sobie radę.
- I to mówi facet, który cały dzień leży w łóżku.
- To cios poniżej pasa.
- Lekarze mówili, że nie ma żadnego powodu...
- Czekam na piękną kobietę, potrzebującą pomocy. Wyskoczę z łóżka i
uratuję ją, a wszyscy uznają to za cud.
- To znaczy, że czekasz na coś niezwykłego, żeby znowu zacząć chodzić?
- Czemu nie? To byłby istny cud, gdybym kiedyś mógł znów stanąć na
nogach, dlaczego więc nie miałoby to się odbyć w należytej oprawie.
- Peter, to są kiepskie żarty!
- No tak - westchnął i dodał ciszej: - Wiesz, że ja...
- Nie martw się, na pewno wrócisz do zdrowia. Chciałabym być wtedy
przy tobie, żeby to zobaczyć.
- Nie wiem, Hanno, czy w takiej chwili dałbym sobie radę z
publicznością. Miałbym dość kłopotów sam ze sobą.
- Dobrze. Urobiłeś mnie już wystarczająco - pójdę na to zebranie. Ale nie
musiałeś używać takich argumentów.
- Dostaniesz lemoniadę, kiedy przyjdziesz po Geo.
R S
- Czy na pewno dasz sobie z nim radę?
- Jak nie ja, to Brutus na pewno.
- Powiedz tej bestii, że nie życzę sobie śladów jego kłów na moim
dziecku.
- Och, wy matki! Macie zawsze takie wymagania.
- Znikam, cześć.
Tak więc niewiele brakowało, a wcale by tam nie poszła. Ale gdyby się
wykręciła, to nie ujrzałaby porucznika Simmonsa w kolorze i w trzech
wymiarach. Kiedy nagle pojawił się na zebraniu, Hanna znieruchomiała w
fotelu. Dlaczego tak na niego reaguje? Rozmawiała z nim tylko parę minut i to
dwa tygodnie temu. Pewnie nawet nie pamięta jakiejś tam dziewczyny z małym
chłopcem. Jeśli Hanna przywita się z nim, to pewnie coś odpowie, ale oczy
będzie miał nadal puste - nieruchome oczy zawodowca. A jeśli wspomni mu o
przestępcy, którego ujął, albo o mężczyźnie w dżinsach, który szedł po jej ulicy?
Ten w dżinsach? A co mają nosić ludzie, kiedy idą ulicą?
Ale wszystko odbyło się zupełnie inaczej. Zobaczył ją i uśmiechnął się.
- Widzę, że macie niezłych doradców - powiedział do grupy. - Jest tu
Hanna Calhoun, której ja i moi koledzy z policji jesteśmy bardzo wdzięczni za
pomoc, jakiej mi udzieliła, kiedy zasadzałem się na Lewisa Turnera. Był już
otoczony, ale gdyby nie ona, nie mógłbym podejść go od strony parkingu i
pewnie znów by nam uciekł. Takiej właśnie pomocy oczekujemy od wszystkich
mieszkańców. Pamiętajcie, że nie chcemy, żebyście podejmowali jakieś
działania. Miejcie tylko oczy i uszy otwarte. W razie czego zadzwońcie do nas,
ale sami nie wdawajcie się w żadne awantury. Nigdy nie noście broni. Nie
próbujcie śledzić podejrzanego typa w pojedynkę, a tym bardziej pieszo.
Wezwijcie policję, a my postaramy się być jak najszybciej na miejscu. Czy są
jakieś pytania?
Hanna oniemiała.
R S
A więc pamiętał ją, znał jej imię i nazwisko, i wymówił je tak, jakby to
była najzwyklejsza rzecz na świecie. Może przedtem ćwiczył? W jego ustach jej
imię brzmiało zupełnie inaczej niż zwykle.
Co się z nią dzieje? Przecież zawsze świetnie nad sobą panowała. Skąd to
przyspieszone bicie serca, oddech, gorąco na twarzy? Musiało coś się z nią stać.
Pewnie coś przy remontowaniu domu. Zatrucie farbą. Szok terpentynowy.
Nawdychała się oparów, stąd te zawroty głowy. Czy opary mogły zaszkodzić
także małemu i lokatorkom?
Siedziała z oczami wlepionymi w twarz policjanta. Zachowywał się
bardzo naturalnie, tak jakby stale miał do czynienia z tłumem wpatrzonych w
niego kobiet. Świetnie prezentował się w swoim eleganckim garniturze, który
leżał na nim jak ulał. Zresztą - pomyślała - bez ubrania wyglądałby równie
atrakcyjnie. Boże! Oficer policji Simmons nago! To dopiero byłby widok!
Musi się opanować. Uspokoić i zapanować nad sobą. Zamknęła oczy, by
uwolnić się od widoku, który wprowadził ją w ten stan prawdziwego
oszołomienia.
- Panno Calhoun - dotarł do niej jego głos, zwodniczy i wabiący. - Czy
ma pani jakieś uwagi do tego, co powiedziałem?
Do czego? Zamrugała w przerażeniu powiekami i energicznie pokręciła
głową.
Uśmiechnął się do niej, po czym litościwie zwrócił się do kogoś innego.
Musi stąd wyjść. Wydostać się jak najprędzej. Nie, nie może tego zrobić,
zanim nie skończy się zebranie. Musi poczekać, aż inni zaczną wstawać z
miejsc. Przez następnych dziesięć minut wydawało się jej, że przestała
oddychać, że całe jej ciało pozostawało nieruchome, poza przechodzącym przez
nie erotycznym drżeniem.
Słyszała jakby z oddali jakieś słowa, zdania, jednak nie przenikały one
przez mgłę owych rozwibrowanych doznań. Wreszcie Simmons podziękował
wszystkim za przybycie, a na koniec dodał:
R S
- Panno Calhoun, czy będę mógł z panią przez chwilę porozmawiać przed
wyjściem?
Po tych słowach przekazał prowadzenie zebrania przewodniczącemu,
który zaczął mówić coś, czego i tak nie słyszała.
Ludzie wokół niej podnosili się z foteli, rozmawiali, a niektórzy
wychodzili. Hanna posłusznie siedziała na swoim miejscu. Nie robiła sensacji,
nie starała się uciec - może przynajmniej w ten sposób Simmons da się nabrać i
uwierzy, że jest normalna.
Podszedł do niej i uśmiechnął się jakoś tak ciepło, bezpośrednio. W
najzupełniej naturalny sposób spytał:
- Czy nie miałaby pani ochoty pójść gdzieś na kawę? Słowa zaczęły się jej
tak plątać, że aż się zarumieniła.
- Muszę jechać do Petera, żeby wziąć Geo. Peter prosił, żebym u niego
była. On nie może chodzić. Obiecał mi lemoniadę. Brutus zajmuje się Geo. To
jego pies.
Mówiła to wszystko poważnie, jakby cały ten potok słów miał jakiś sens.
- Pojadę za panią - odpowiedział tylko, skinąwszy głową.
Wyszła i skierowała się w stronę samochodu. Pete wyjaśni całą sytuację i
rozwiąże za nią ten problem. Jechała przodem; w lusterku widziała tuż za sobą
patrolowy wóz Simmonsa. Co on sobie o niej pomyśli? Zachowała się jak
idiotka.
Nie, tak być nie może! To, co on sobie mógł o niej pomyśleć, i tak nie
odpowiada prawdziwemu wizerunkowi Hanny Calhoun. Jest przecież kobietą
silną i niezależną. Sama daje sobie radę z życiem. Opinia porucznika Simmonsa
nie ma tu żadnego znaczenia.
Jakby wyzywając na pojedynek jadący tuż za nią policyjny samochód
nacisnęła gaz, przekraczając dozwoloną szybkość.
Z uśmiechem zadowolenia Maxwell T. Simmons zrobił to samo.
R S
ROZDZIAŁ DRUGI
Podjechała do krawężnika przed domem Petera, oddalonym o dwie
przecznice od niej. Wszyscy w okolicy widzieli zapewne jej samochód, a zaraz
za nim wóz policyjny, mogła więc przypuszczać, że wewnątrz rozdzwonił się
już telefon z meldunkami.
Simmons był szybki. Zanim zdążyła wyjąć kluczyk ze stacyjki, już
otwierał drzwi jej samochodu.
- Powinna pani mieć drzwi zamknięte podczas jazdy,
- Oczywiście - zgodziła się uprzejmie. - Kiedy jest Geo, zamykam jego
drzwi, ale swoje wolę mieć otwarte. On i tak ich nie dosięgnie.
- A gdyby zamiast mnie podszedł teraz do pani ktoś mniej przyjazny?
Nie miała kontrargumentu. Wysiadła i zamknęła drzwi.
- Także w razie wypadku blokada stanowi dodatkowe zabezpieczenie -
drzwi nie mogą się otworzyć.
- Dobrze, będę je na przyszłość zamykać.
- Czy chodziła pani kiedyś na kurs bezpiecznej jazdy?
- Tak, zanim zrobiłam prawo jazdy. - Przytaknęła z pewnym
zniecierpliwieniem.
- Nie, to nie to samo, co zwykły kurs. Tam się można nauczyć, jak wyjść
cało z trudnej sytuacji. Każdy powinien przez to przejść.
- Dobrze, zapiszę się - odpowiedziała, choć nie miała wcale takiego
zamiaru.
- Czy nie używa pani fotelika dla dziecka?
Stanęła obok niego na chodniku i popatrzyła niepewnym wzrokiem. Czuła
się złapana w pułapkę.
- Uważam, że Geo jest absolutnie bezpieczny, kiedy siedzi lub stoi z tyłu i
trzyma się mnie za ramię. Zawsze zapinam sobie pasy - odparła, a w jej głosie
dawało się wyczuć nutę wrogości.
R S
- Pójdziemy kiedyś do działu ruchu drogowego i pokażę pani pewien film.
Zobaczy pani, co się może stać z dzieckiem w razie wypadku.
- Muszę przyznać panu rację.
- No dobrze. A kto to jest ten Pete?
- Peter Hernandez - odpowiedziała z zażenowaniem. - Był strażakiem.
Zawaliły się pod nim schody. Miał uraz kręgosłupa. To musiało być straszne.
Dwóch zginęło na miejscu, a on... on prawdopodobnie nigdy nie będzie mógł
już chodzić. Przyjmuje nasze meldunki, wyznacza patrole, zajmuje się
organizacją. Jest w tym dobry.
- Ma żonę?
- Nie, jest kawalerem.
- Czy coś panią z nim łączy?
- Jest moim sąsiadem.
- Aha - Simmons uśmiechnął się. - No to wejdźmy.
Czekała na to przez cały czas, kiedy prawił jej wszystkie te morały.
Przeszła parę kroków po chodniku i zapukała do drzwi.
- To ty, Hanno? - usłyszała przez domofon.
- Nie, to napad - odpowiedziała zmieniając głos.
- Nie żartuj. Wejdź, drzwi są otwarte.
Po chwili znaleźli się w dość szerokim holu. Hanna zastanawiała się, jak
będzie się czuła w towarzystwie dwóch mężczyzn, którzy najwyraźniej lubią ją
pouczać. Simmons zdjął kurtkę i rozejrzał się wokoło, jak to często robią
mężczyźni, a zwłaszcza policjanci. Niebawem przez podwójne drzwi holu
wjechało specjalne, trochę zmniejszone łóżko, napędzane elektrycznym
motorkiem.
Pete miał trzydzieści pięć lat, ciemne włosy i wąsy. Leżał na brzuchu,
trzymając ramiona na poduszce. Łóżko było tak skonstruowane, żeby nie musiał
podnosić głowy.
R S
Obaj mężczyźni popatrzyli na siebie uważnie, po czym Pete wyciągnął
rękę.
- Pete Hernandez.
- Max Simmons. Wydaje mi się, że słyszałem już o panu.
- Mam sporo przyjaciół - odpowiedział Pete. Widać było, że w tych
krótkich słowach Pete zawarł wszystko, co było dla niego ważne. - To pan ujął
Lewisa Turnera?
- Tak, z pomocą Hanny.
Zrobiła jakąś uwagę na temat swojej podrzędnej roli w całym wydarzeniu,
a Simmons uśmiechnął się.
- Hanna mówiła mi, że jest pan mózgiem całej sekcji Straży. Gratuluję,
interesuje się wami całe miasto.
- Mogłoby być lepiej. Czy zna pan jakiegoś programistę, który ma za
dużo wolnego czasu?
- Niestety, nie.
- Myślę o takim programie do komputera - wyjaśnił Pete - żeby
wystarczył rzut oka na monitor, by stwierdzić, czy kręcił się tu ktoś podejrzany,
kobieta czy mężczyzna itd. Można by zastosować kolory i symbole.
- Sporo pan o tym myślał - Max zareagował z zainteresowaniem.
- Mam dużo wolnego czasu.
- A gdzie jest Geo? - spytała Hanna.
- Zaraz zobaczymy.
Pete zawrócił z łatwością w szerokim holu. Weszli do mieszkania. Pokoje
były prawie puste. Meble stały przy samej ścianie, tak by Pete mógł wszędzie
dojechać. Na podłodze, w kącie, z głową wspartą na brzuchu Brutusa spał Geo.
Hanna dostrzegła obnażone kły, którymi przywitał ich Brutus. Nawet Max
stanął w miejscu - nie wchodzi się na terytorium agresywnego psa bez jego
zgody.
R S
- W porządku, Brutus, to są swoi. Puść go - odezwał się Pete. Umilkł, a po
chwili dodał: - Hanno, możesz zabrać chłopca.
- Dobrze - odpowiedziała, ale czuła się tak, jakby ktoś jej rozkazywał:
„Tam jest przepaść, musisz do niej podejść".
- Jeśli zawołam tutaj Brutusa - wyjaśnił Pete - to on wstanie, a wtedy Geo
uderzy głową o podłogę i obudzi się z płaczem.
- Więc może ja go wezmę - zaproponował Max.
- Dobrze, teraz Brutus powinien cię już zaakceptować - odrzekł z
uśmiechem Pete.
Warto było popatrzeć, jak Max zbliżał się do psa. Podszedł do niego
swobodnym krokiem, powiedział parę słów i kucnął, opuszczając ręce pomiędzy
kolana. Zaczął cicho mówić do śpiącego dziecka, wyciągnął rękę i odgarnął mu
włosy do tyłu. Pies patrzył czujnie na mężczyznę, ale nie poruszył się. Max ujął
chłopca, podniósł go płynnym ruchem do góry i sam wstał.
- Nie wiem - powiedział do Petera - czy to dobry pomysł mieć takiego
nieobliczalnego psa.
- Kiedy leży się w łóżku, tak jak ja, dobrze jest mieć w razie czego
szybkie wsparcie.
- A co się stanie, jeśli ktoś nagle wejdzie, a pies nie będzie przywiązany? -
pytał dalej Max.
- Mam paru przyjaciół, których on akceptuje. Dwóch sąsiadów i paru
kolegów ze straży pożarnej.
- Nie wyobrażam sobie, jak Hanna miałaby zmusić go, żeby oddał jej
chłopca.
- Nic by jej nie zrobił, najwyżej najadłaby się strachu.
- Nie jestem przekonany - odpowiedział sceptycznie Max.
- Brutus rzeczywiście robi wrażenie - przyznał Pete z uśmiechem. - Chodź
tu, Brutus. Dobry pies - poklepał zwierzaka, który wyglądał jak szczeniak, a nie
jak bestia, co przed chwilą napędziła strachu dwojgu dorosłym ludziom.
R S
Hanna złożyła Peterowi sprawozdanie z zebrania. Niewiele miała do
powiedzenia - grupa była dopiero w stadium organizacji. Nikt nie chciał podjąć
się roli, jaką pełnił u nich Peter - wymagało to zbyt dużo pracy.
- Mogę to dla nich robić. To poszerzy moje pole działania - powiedział z
namysłem. Oczy mu się zwęziły. - Nieźle byłoby mieć tu centralę Straży i
zbierać meldunki także spoza naszego terenu. Muszę o tym pomyśleć. Na razie
nie mów im, że mam na to ochotę. Dziękuję, że tam poszłaś. Przyjemnie mi było
z twoim synem. To sympatyczny chłopak.
- On nie do ciebie tu przychodzi - odpowiedziała z przyjacielską
szczerością. - Woli Brutusa. Mówi, że to „miły piesek".
Doborem słów i tonem głosu Hanna dawała do zrozumienia, że Geo nie
umie właściwie oceniać psów.
- Przy nim Brutus jest naprawdę miłym pieskiem - odparł Pete.
Hanna uśmiechnęła się bez przekonania. - Dałeś mu jeść, bardzo ci
dziękuję. Ma jeszcze resztki na twarzy i na koszuli. Czy znowu jadł z psiej
miski?
- Jest w niej bardzo dobre jedzenie - obruszył się Pete.
- Muszę już iść, ale jeszcze o tym pogadamy - pokiwała głową z
rezygnacją.
Odwróciła się i zobaczyła, że Max trzyma jej syna w ramionach i patrzy
na niego z czułością. A może to nie była czułość - może po prostu wrażenie
biorące się stąd, że Simmons miał spuszczone oczy i Hanna widziała tylko jego
gęste rzęsy. Taki widok zawsze przyprawiał ją o dziwne wzruszenie.
Brutus poczłapał za gośćmi do holu i patrzył jak wychodzą - niczym
prawdziwy stróż. Drzwi zamknęły się za nimi automatycznie. Potem Max stanął
przy samochodzie Hanny, poczekał, aż dziewczyna otworzy mu drzwi i
najzwyczajniej w świecie wsiadł do środka!
- A co z twoim wozem? - zapytała cicho.
- Poczeka tu na mnie - odpowiedział podobnie przyciszonym głosem.
R S
- Sąsiedzi pomyślą, że Pete ma jakieś kłopoty. Wszyscy tu są bardzo
dociekliwi.
- No to będzie miał kilku miłych gości. Nie robił wrażenia sennego.
Ruszyli. Hanna poczuła się nagle dziwnie skrępowana obecnością
mężczyzny w swoim samochodzie. Na szczęście jazda trwała krótko; po paru
chwilach znaleźli się przed bramą garażu. Max rzucił jakieś cierpkie zdanie a
propos tego, że garaż nie przylega bezpośrednio do domu, choć pochwalił to, że
przynajmniej oświetlony jest stojącymi przed nim latarniami.
- Gdy podjeżdżasz wieczorem pod garaż, pamiętaj, żeby mieć drzwi w
samochodzie zamknięte aż do chwili, kiedy wjedziesz do środka.
- Tak, wiem.
- Ale drzwi masz znów niezablokowane.
- Bo jesteś ze mną. Nikt się nie ośmieli zaatakować kobiety jadącej z
eskortą policyjną.
- Na przyszłość trzymaj je zawsze zamknięte.
- Tak jest, poruczniku.
Widział wszystko. Niosąc na ręku śpiącego Geo, komentował tym swoim
głębokim barytonem:
- Niezłe oświetlenie podwórza, ładny ogród, poręcz. Co to - bolce
przeciwwyważeniowe? Znakomicie - z aprobatą pokiwał głową, patrząc na
drzwi tylnego wejścia.
- Poprosiłam na policji, żeby zrobili mi przegląd domu pod względem
zabezpieczenia - pochwaliła się i dodała: - Wypuszczę cię frontowymi
drzwiami, będziesz miał bliżej do Petera. Dziękuję...
- Zaniosę Geo na górę.
- Nie trzeba. Zawsze robię to sama.
- Pozwól mi, proszę.
Zawahała się. Stanęła przy schodach niezdecydowana, Max przez chwilę
rozglądał się w milczeniu. Wreszcie powiedział jakby do siebie:.
R S
- A więc to tu mieszka Hanna Calhoun.
- Nie wszystko jest jeszcze gotowe - To stwierdzenie było oczywiste, i tak
mógł sam dostrzec, że dom jest w trakcie remontu. - Nie miałam pojęcia, że
będzie tyle pracy. Teraz robię jadalnię, potem wezmę się za schody. Wiesz, nie
mogę się tego doczekać. Pod tą okropną farbą jest prawdziwy, złocisty dąb! To
będzie pięknie wyglądać.
- Masę już zrobiłaś - mówił, wchodząc za nią po schodach na górę.
- Pst, moje lokatorki już śpią.
- Kto?
- Moje lokatorki.
- Lokatorki?
- Daję im utrzymanie i mam z tego trochę forsy.
- Dobry pomysł. - Spojrzał na nią z zainteresowaniem.
- A to jest pokój Geo.
- Duży i bardzo ładny.
- Nie mam prawie mebli, pewnie zresztą już to zauważyłeś. Lokatorki
same musiały urządzić swoje pokoje. Powoli zbieram wszystko, czego mi
potrzeba.
Po co mu to opowiada? Nigdy nie wprowadzała nikogo w swoje prywatne
sprawy. Ludzie musieli osądzać ją po tym, co sami widzieli.
Położył śpiącego chłopca na łóżku i zaczął go rozbierać.
- Wiesz, jak się rozbiera dzieci?
- Wszyscy w policji musimy to umieć. Na ogół robimy to z dorosłymi.
Tak, ten policjant na pewno wie, jak się rozbiera kobietę. Na pewno nie
robiłby tego tak szybko i sprawnie. Zdejmowałby z niej ubranie powoli, ze
zmysłową metodycznością... poczuła lekki zawrót głowy na samą myśl o tej
wydumanej przez siebie scenie.
- W czym on śpi?
R S
No tak. Podeszła do komody - starego, dekoracyjnego mebla, w którym
szuflady otwierały się, o dziwo, z łatwością i wyjęła piżamę. Podała ją Maxowi,
a on bez problemów założył ją chłopcu.
- Możesz wytrzeć mu z buzi te resztki?
Zeszła na dół i przyniosła z łazienki zmoczony w ciepłej wodzie ręcznik.
Z czułością wytarła twarzyczkę Geo. Zmiotła okruchy z łóżeczka i przykryła
syna lekkim prześcieradłem. Noc była upalna, czerwcowa.
- Nie dostałem jeszcze lemoniady, którą mi obiecałaś - powiedział Max,
kiedy schodzili po schodach.
Roześmiała się, czując w piersiach brak tchu.
- No już dobrze, dam ci lemoniady - powiedziała takim tonem, jakby gość
sprawiał jej tylko same kłopoty.
Nadal czuła brak powietrza. To pewnie przez tę wysoką wilgotność...
Upały dopiero się zaczęły. Wiadomo, jakie jest lato w tej części Ameryki. Dobre
tylko do tego, żeby uprawiać kukurydzę.
Zrobiła lemoniadę, dodając do niej mięty z ogródka. Max oparł się o
ścianę i popatrzył dokoła - na duże okna z nowymi zasłonami, kredens, okrągły
dębowy stół z czterema serwetkami i doniczką z geranium pośrodku.
- Tylko cztery krzesła? A co zrobisz, jeśli przyjdą goście?
- Są jeszcze krzesła w sypialniach i w innych pokojach. Te meble kupiłam
na aukcji. Stół można rozłożyć - zmieści się wtedy przy nim dwadzieścia osób.
Był w okropnym stanie. Musiałam zedrzeć kilka warstw starej farby. Krzesła
były jeszcze gorsze. Kilka stoi w piwnicy i czeka, aż weźmie się za nie ktoś, kto
się na tym zna.
- Moja matka też lubi stare rzeczy.
- Czy ona mieszka w Byford?
- Nie. Mieszkają z ojcem w małym miasteczku w Ohio.
- To jak tutaj trafiłeś? - spytała zaciekawiona.
R S
- Byford jest znane ze sprawnie działającej policji. Wskazano mi to
miejsce, kiedy skończyłem uniwersytet. A ty - jesteś stąd?
- Nie, z Kentucky - odpowiedziała.
- To dlaczego Byford...?
- Miałam tu lepsze możliwości. Studiuję na wydziale biznesu.
- Gratuluję.
Ich znajomość zaczynała się powoli pogłębiać. Hanna odczuwała
obecność Maxa jako dziwną udrękę i jednocześnie przyjemność. Czuła bliskość
mężczyzny, jego oddech. Oczywiście - gdyby nie oddychał, to leżałby już
martwy na podłodze, a ona miałaby tylko kłopot, co z nim zrobić. To, co ją
naprawdę zaskakiwało, to fakt, że był koło niej prawdziwy Max Simmons, a nie
postać z fotografii. Reagowała na jego obecność całym ciałem. Pragnęły go jej
piersi, wnętrze, koniuszki palców. Nigdy dotąd nie czuła, by jej ciało mogło
kogoś tak pożądać - była wstrząśnięta tym odkryciem.
Odważyła się zerknąć na Maxa, by stwierdzić, że zachowuje się zupełnie
normalnie. Co się zatem z nią dzieje? Ma dwadzieścia dwa lata i nigdy dotąd tak
się nie czuła, nawet z Bernardem. Dlaczego więc przeżywa to w obecności
mężczyzny, którego poznała przypadkiem i którego zna tak słabo? Czy gdyby
żył Bernard, to Max wzbudzałby w jej ciele te same doznania, czy też jako
szczęśliwa małżonka byłaby jakoś „uodporniona"?
Przez cały czas starała się zachować spokojny ton głosu, mimo tego
niezwykłego zmysłowego wzburzenia. Wypili lemoniadę, potem jeszcze jedną.
Nagle usłyszeli, jak Geo zeskakuje na podłogę i woła: „Mamo, nocniczek!"
Hanna poszła na górę; kładąc małego z powrotem do łóżka zerknęła
odruchowo na zegar - było po pierwszej. Ilu sąsiadów wie już o tym, że
policjant, z którym przyjechała do Petera, jest o tej porze u niej w domu?
Kiedy schodziła, Max stał na dole schodów. Patrzył na nią w taki sposób,
w jaki jedynie zafascynowany mężczyzna może spoglądać na kobietę. Jak
R S
wygląda teraz w jego oczach, ona - samotna kobieta, a więc łatwy łup? Jego
oczy zdawały się zdradzać coś więcej niż zwykłe zainteresowanie.
- Już bardzo późno - powiedziała nieśmiało.
- Dziękuję za przemiły wieczór.
Obecność Maxa sprawiła, że dom nabrał nagle jakby normalnych
wymiarów. Zawsze wydawał się jej za duży dla niej, zbyt przestronny i pusty.
Myślała, że to dlatego, iż nie jest do końca umeblowany. A może po prostu
brakowało w nim mężczyzny?
- Dziękuję, że mi pomogłeś - bez ciebie nie odebrałabym syna Brutusowi.
- Tak, to niezła bestia. Nie chciałaś nigdy mieć psa?
- Nie zastanawiałam się jeszcze - odparła. Stała przy nim w holu i myślała
tylko o tym, by jeszcze nie wychodził. Jak mogła tak szybko się w nim
zadurzyć?
- Moglibyśmy pójść do schroniska i coś wybrać.
- Wzięłabym je z litości wszystkie do domu, chociaż właściwie to nie
przepadam za psami.
- Dziękuję za lemoniadę.
- Nie ma za co.
- Będziemy w kontakcie - powiedział, uznawszy te słowa za
wystarczająco ogólne i niezobowiązujące.
- Dobrze.
- Dobranoc.
Nagle odniosła wrażenie, że Max jest jakimś wielkim, niezwyciężonym
supermanem. Z przekorą w głosie zażartowała:
- Czy mam zadzwonić do Petera, żeby miał na oku ulicę, kiedy będziesz
wracał do samochodu?
Uśmiechnął się.
- Dam sobie radę.
R S
Patrzyła, jak schodzi po schodkach. Noc była cicha, tajemnicza, a
powietrze pachniało upajającą świeżością. Na niebie migotały gwiazdy - to była
noc jakby specjalnie stworzona do spaceru z nim, do rozmowy szeptem i
stłumionego śmiechu, kiedy wszyscy dookoła śpią.
Już na chodniku Max odwrócił się i popatrzył na nią, po czym bez słowa
ruszył pustą ulicą.
Zamknęła drzwi i przekręciła blokadę. Zgasiła wszystkie światła i stanęła
przy frontowym oknie. Byłaby głupia, gdyby się w nim zakochała. Nie ma
szans. Rodzice Simmonsa będą jej przeciwni, kiedy dowiedzą się, że jest
niezamężną kobietą z dzieckiem, a on... on na pewno nie zdecyduje się na
konflikt z matką i ojcem. Powinna go do siebie zniechęcić. Tak, to jedyne
wyjście.
Poszła na górę, nałożyła koszulę nocną i położyła się, usiłując zasnąć. Ale
wciąż powracało natrętne pytanie: jakby to było, gdyby on leżał teraz tu, obok,
powoli przysuwał się do niej, by wreszcie ją objąć swymi mocnymi dłońmi?
Otrząsnęła się. Jakie to okropne, że ma takie myśli - przecież to obcy
mężczyzna!
Zupełnie nie chciało jej się spać, usiadła więc przy maszynie i zabrała się
do szycia, słuchając jednocześnie nagranego na kasecie wykładu. Musi się
przecież nauczyć prowadzenia księgowości w małej firmie. Była pracowita i w
ogóle lubiła te swoje studia.
Pieniądze od lokatorek plus to, co dostawała za szycie, wystarczały na
utrzymanie, ale nie na wiele więcej. Na szczęście rodzina pani Phillips nie
liczyła się z groszem. Ci ludzie byli tak zadowoleni, że Hanna zajęła się
staruszką, że teraz wystarczało kiwnąć palcem, a już wykładali pieniądze na
stół. Żeby nie ulec pokusie „naciągania" ich, Hanna starała się być skrupulatna
w swoich rozliczeniach. Sami zaproponowali, że będą w przyszłości płacić jej
więcej, wraz ze wzrostem kosztów utrzymania. Ujęła ją taka uczciwość. A w
R S
odpowiedzi na swoje podziękowania usłyszała: „Szczerze mówiąc, płacilibyśmy
nawet dwa razy tyle. Nie mieliśmy już do niej siły".
Od tego czasu dwa razy dostała od nich w prezencie na Gwiazdkę
pieniądze, za które kupiła sobie komputer. Była wiecznie zajęta, rozkład dnia
miała szczelnie wypełniony - na pewno nie znalazłoby się w nim miejsca na
mężczyznę. Maxwell Simmons nie może zburzyć tej misternej konstrukcji.
Wreszcie poczuła zmęczenie, powieki zaczęły jej ciążyć. Wróciła do
łóżka i tym razem od razu zapadła w głęboki sen. Rano przygotowała śniadanie
dla lokatorek, obudziła panią Phillips, nakarmiła ją i pomogła przy toalecie.
Potem posadziła staruszkę przy oknie w jednym z foteli, które dostarczyła jej
rodzina i zaczęła zbierać się do wyjścia.
Była już razem z małym na schodach, kiedy dostrzegła Maxwella
Simmonsa zbliżającego się do jej domu.
- Co tu robisz? - spytała zaskoczona i jednocześnie uradowana.
- Sprawdzam, czy wszystko w porządku - odpowiedział z uśmiechem. -
Dzień dobry, Geo. Dokąd to się wybieracie?
Hanna chciała dodać śmiałości chłopcu.
- Geo, to jest pan porucznik Simmons. Pamiętasz, spotkaliśmy go, kiedy
kupowaliśmy gips. Powiedz mu, dokąd idziemy. Gdzie dzisiaj będziesz?
Geo wyjął „cygaro" i odpowiedział poważnie: - W przedszkolu.
- Trzy razy w tygodniu Geo chodzi do przedszkola przy naszym kościele -
uzupełniła. - Ma tam kontakt z dziećmi, a poza tym znakomitą opiekę. Nie
muszę za niego płacić, bo odrabiam to, dwa razy w miesiącu zajmując się tymi
gagatkami. Mogłabym zostawiać go w przedszkolu uniwersyteckim, ale tam
niestety musiałabym płacić.
Powoli szli w kierunku garażu.
- Sama się zajmujesz ogródkiem? Wygląda na zadbany - zauważył.
Skinęła głową i zapytała:
R S
- Czy przyszedłeś w jakiejś konkretnej sprawie? Muszę już jechać do
szkoły.
- Poczekaj sekundę - Max ruszył biegiem w kierunku swojego
zaparkowanego kilkadziesiąt metrów dalej policyjnego wozu. Kiedy otwierała
właśnie drzwi od samochodu, wrócił trzymając w ręku fotelik dla dziecka.
Spojrzała na niego zdziwiona.
- Oszczędziłem ci kłopotu - powiedział. - Udało mi się to wypożyczyć.
Nic nie odpowiedziała - była trochę wzruszona, trochę rozdrażniona z
powodu tego nieoczekiwanego prezentu. Max założył fotelik, usadowił w nim
chłopca i wyjaśnił mu co i jak. Geo obejrzał wszystko dokładnie, po czym wyjął
„cygaro" i powiedział:
- Dobrze.
Hanna podziękowała stłumionym głosem i odjechała, zostawiając Maxa
Simmonsa na środku alejki. Widziała w lusterku, że długo stoi i patrzy za
oddalającym się samochodem.
Oczywiście - powiedziała sobie - bardzo to ładnie z jego strony, że
przyniósł fotelik, ale znowu odniosła wrażenie, że coś nowego, nieznanego
wdziera się w jej życie, chce zburzyć ten z trudem ustalony ład, odciągnąć od
celów, które sobie postawiła.
Kiedy poprzedniego wieczoru zdjął marynarkę, zauważyła, że ma
znakomicie skrojoną koszulę, która doskonale leżała na ramionach. Znała się
teraz na dobrych ubraniach i wiedziała, że taka koszula sporo kosztuje. Miał
więc pieniądze; pożyczył fotelik, który był dla niego tylko pretekstem, by
powtórnie spotkać się z Hanną.
Zostawiła Geo w przedszkolu i pojechała na zajęcia. Wiedziała, że nie
może przyjąć od niego nic w prezencie. Nie powinna go więcej spotykać, ale
musi mu zwrócić pieniądze za wypożyczenie fotelika. Zadzwoni i dowie się, ile
to kosztuje.
R S
ROZDZIAŁ TRZECI
Zastanawiała się, jak ma oddać pieniądze, żeby się z nim nie spotkać.
Otworzyła poradnik dobrego wychowania, który wypożyczyła w bibliotece i
zajrzała do rozdziału, gdzie autor opisywał, jak elegancko należy zwracać
prezenty.
Procedura była dość złożona. Musiała kupić stosowny papier listowy i
czarny długopis. Sformułowała kilka uprzejmych słów, a potem męczyła się nad
tym, jakie ma być zakończenie. „Serdecznie pozdrawiam" można napisać do
przyjaciela. Tym, co ich łączyło, nie była przyjaźń, lecz tylko wspólny udział w
zatrzymaniu przestępcy. Chciała być bardziej oficjalna, napisała więc: „Z
poważaniem". Do listu dołączyła czek.
Staranne pismo Hanny i nie całkiem urzędowa papeteria ujęły Maxa.
Przeczytał liścik kilka razy, zanim włożył go do portfela. Doskonale zrozumiał
jej intencje. Poszedł do banku, zrealizował czek i za wszystkie pieniądze kupił
na straganie ogromny bukiet kwiatów, a do tego jeszcze piękny wazon z
mlecznego szkła. Wiedział, że w jej skromnym gospodarstwie może go
brakować.
Nazajutrz wieczorem, tuż przed kolacją, zapukał do drzwi domu z
czerwonej cegły. Hanna zaniemówiła z wrażenia. Czy można powiedzieć „nie"
mężczyźnie z naręczem kwiatów? Uśmiechnęła się wiedząc dobrze, iż złapał ją
w potrzask.
- Och... proszę wejść - powiedziała jąkając się.
Miał na twarzy uśmiech, wyrażający zadowolenie ze swojego podstępu.
Nie wiadomo dlaczego Hannie przypomniał się nagle Kot z Cheshire z „Alicji w
Krainie Czarów". Nie wiedziała, jak ma się zachować, ale Max bez wahania
zaniósł kwiaty do kuchni. Było ich tyle, że wystarczyłyby na ozdobienie
wszystkich pokojów. Podzielił je na kilka bukietów i wstawił do różnych
naczyń, które ze sobą przyniósł.
R S
Hanna zaniosła jeden z bukietów do jadalni, gdzie siedziała już pani
Phillips, czekając, aż gospodyni poda kolację.
Wkrótce do środka wmaszerował Geo, wyjął z ust „cygaro" i krótko
stwierdził:
- O, kwiaty.
- Cześć, Geo - Max przywitał się z chłopcem.
- Dzień dobry, panie policjancie. - Geo okazał się nadzwyczaj rozmowny.
- Przyjaciele mówią mi Max.
Geo kiwnął głową, jakby to było oczywiste i wdrapał się na krzesło.
- Siadaj - powiedział do Maxa.
Hanna była przerażona. Spojrzała najpierw na swego gościnnego syna, a
potem na panią Phillips. Musi przedstawić jej gościa. Jak to zrobić? - zadała
sobie pytanie. Według podręczników dobrego wychowania kolejność jest taka,
że mężczyznę przedstawia się kobiecie. Napisała więc na kartce z notesu
„Oficer policji, Maxwell Simmons", a potem powiedziała do Maxa:
- Pani Phillips.
Staruszka popatrzyła wprawdzie na kartkę, ale nie dała po sobie poznać,
czy przeczytała, co było na niej napisane i czy zauważyła gościa. Max
uśmiechnął się szeroko do pani Phillips i po chwili napotkał jej uważny wzrok;
zdawało mu się nawet, że lokatorka Hanny patrzy na niego tak, jakby był jakimś
lisem, który wtargnął niespodziewanie do spokojnego kurnika.
- Usiądź tutaj - powtórzył Geo.
Max przysunął sobie krzesło i usiadł obok chłopca.
- Widziałem niedawno Brutusa - zagaił.
- Miły piesek - odpowiedział Geo, kiwnąwszy głową.
- A do tego bardzo duży. Ma ostre zęby.
Geo wyjął „cygaro" i pokazał swoje ząbki, a w odpowiedzi Max zrobił to
samo, ignorując fakt, że patrzy na nich pani Phillips. Hanna zorientowała się, że
Max ma zamiar zostać na kolacji - dodała więc do garnka jeszcze jedną paczkę
R S
spaghetti, położyła kilka hamburgerów na patelnię, a na stole umieściła
dodatkowe nakrycie. Wreszcie postawiła na środku stołu jeden z bukietów w
nowym wazonie z mlecznego szkła.
Kiedy Geo zabawiał nieproszonego gościa, Hanna wyszła do ogródka, by
przynieść trochę sałaty i pietruszki. Żałowała, że pomidory i ogórki są jeszcze
niedojrzałe - brakowało im dwóch, może trzech tygodni. Nagle przeszło jej
przez myśl, czy dla wszystkich wystarczy ciasta, które upiekła. Ciarki
przebiegły jej po grzbiecie. Przecież się go nie boi, skąd więc to dziwne
wrażenie? Może to przeczucie? Wolała dłużej się nad tym nie zastanawiać.
Lillian Treble wróciła do domu punktualnie, przebrała się w luźną
sukienkę i zeszła na dół. Już miała wejść do jadalni, kiedy coś zatrzymało ją na
progu. W domu był mężczyzna! Nie ten raczkujący jeszcze Geo, ale
pełnokrwisty, pewny siebie, dorosły mężczyzna.
Max podniósł się z leniwym, męskim wdziękiem i uśmiechnął się. Geo
bezceremonialnie wskazał na niego palcem.
- Lillian, to jest Max - powiedział. Najwyraźniej nauka dobrych manier,
jaką odebrał od matki, nie poszła całkowicie na marne.
Lillian, speszona, chciała się najwyraźniej wycofać, ale Hanna zatrzymała
ją mówiąc: - Pozwól, że ci przedstawię oficera policji, Maxwella Simmonsa.
Max, to jest Lillian Treble - uzupełniła, a potem, zgodnie z etykietą, powiedziała
coś więcej o gościu: - To on zatrzymał tego okropnego Turnera, pamiętasz?
Lillian doszła do wniosku, że policjant jest osobą urzędową, i w związku
z tym może zaakceptować jego obecność. Podeszła do stołu i przywitała się z
Maxem, który przysunął jej krzesło. Geo uśmiechał się do lokatorki jak mały
aniołek, na co Lillian odpowiedziała poważnym skinięciem głową. Nigdy nie
jest za wcześnie, by uczyć mężczyznę, gdzie jest jego miejsce.
Dla Hanny ta kolacja była okropna. Lillian słuchała łaskawie tego, co się
do niej mówiło i udzielała głębokiej odpowiedzi „tak" lub „nie". Pani Phillips
była jak zawsze głucha i niema. Geo i Max prowadzili nieustanną rozmowę,
R S
najwyraźniej zabawną dla nich obu. Od czasu do czasu Simmons odpowiadał na
uwagi Hanny i chwalił jej osiągnięcia kulinarne, zwłaszcza ciasto. Nie zostawił
ani kawałka.
W tym domu nie było nigdy ożywionych rozmów przy stole. Tym razem
cisza przy jedzeniu martwiłaby Hannę, której z niewiadomych powodów
zależało na tym, żeby przy gościu panowała przyjemna, luźna atmosfera. Miała
przed sobą notes, w którym zapisywała ciekawsze fragmenty rozmowy, tak, by
pani Phillips mogła dowiedzieć się, w czym rzecz - jeśli tylko miała na to
ochotę. Wprawdzie starsza pani nie okazała dotąd zainteresowania konwersacją,
ale to pisanie weszło już Hannie w nawyk. Nie wiedziała, na ile lokatorka
rozumie, co się wokół dzieje, lecz widziała jej uparte spojrzenie - tylko tyle.
Najtrudniej było Hannie pogodzić się ze świadomością tego, że Max
siedzi naprzeciw niej, w jej własnej jadalni i zachowuje się tak, jakby był mile
widzianym gościem. W którą by stronę nie spojrzała - zawsze miała go przed
oczami. Zdawało się, że mężczyzna wypełnia sobą całe wnętrze.
Napastował ją swoim oddechem, swą obecnością i swoją męskością.
Czuła, że ma rozpalone policzki i choć usiłowała zachować spokój, to jej ciało
wykonywało jakieś drobne, niezależne od niej samej ruchy. Palce jej drżały,
musiała siłą woli opanować zbyt głośny oddech.
Dlaczego aż tak silnie na niego reaguje - to pytanie powracało po raz
któryś z kolei. Inni mężczyźni nie działali na nią w ten sposób. To denerwujące.
Jak to się dzieje, że pragnie go, mimo że postanowiła zrezygnować z miłości?
Czyżby mieli rację rodzice Bernarda mówiąc kiedyś, że jest rozpustna i że kusi
mężczyzn, nie zdając sobie z tego sprawy? Nie, przecież tyle razy udawało się
powstrzymać Bernarda, aż przyszedł ten fatalny dzień, kiedy zmusił ją, by mu
uległa. Nie czuła się winna. Bernard nie budził w niej takich uczuć. Dlaczego
więc właśnie oficer policji Simmons?
Zerknęła na niego ukradkiem - dostrzegł to i uśmiechnął się. Już
wcześniej zauważyła, że kiedy się śmiał, w kącikach oczu pojawiały mu się
R S
urocze, drobne zmarszczki. Dobrze wiedział, jak ma się zachować w każdej
sytuacji. Gdyby ona tak umiała...
Zaraz po kolacji lokatorki wyszły; Max pomógł Hannie sprzątnąć brudne
naczynia. Wręczył Geo sztućce i polecił mu zanieść je do zmywarki. Chłopiec z
ważną miną wykonał zadanie.
- Wspaniała kolacja. - powiedział policjant po chwili milczenia. - Jak
układasz menu posiłków?
- Wycinam je z gazety. Lillian prenumeruje dziennik poranny, a pani
Phillips popołudniówkę.
- Pomysłowa jesteś. To spaghetti w białym sosie było bardzo smaczne.
- Robię takie rzeczy, które łatwo będzie jeść pani Phillips i dziecku.
- Mając tyle wolnych pokojów na górze, mogłabyś wziąć jeszcze kogoś -
powiedział uśmiechając się.
- Nie, to wystarczy - odparła natychmiast.
- Myślałem, że mógłbym się wprowadzić.
Na samą myśl o tym, że Max byłby z nią tutaj na co dzień, na oczach
lokatorek, przebiegł ją dreszcz. A co dopiero w nocy, kiedy będzie spał w
pokoju tuż obok jej sypialni?
- W tym domu mieszkają same kobiety - powiedziała nieswoim głosem.
- Przydałby się wam mężczyzna. Ta okolica nadal nie należy do
bezpiecznych. Samotne kobiety często padają ofiarą napadów. Mógłbym tu
pełnić rolę ochrony - uśmiechał się rozbrajająco, jakby pokazując, że on sam jest
niegroźny.
Jakiś głos mówił Hannie, że deklaracja Maxa Simmonsa nie bierze się z
zainteresowania jej osobą. Był samotny, brakowało mu rodziny, która została w
Ohio. Miał już pewno dość jedzenia poza domem. Dlatego tak mu smakował jej
domowy obiad, a zwłaszcza ciasto.
Tak, jeśli o niego chodzi, to wszystko jest jasne. A ona? Czy
wytrzymałaby jego obecność pod jednym dachem, nie mogąc go dotknąć?
R S
Chyba nie. Przy pierwszej lepszej okazji poszłaby jak lunatyczka prosto do jego
pokoju, do jego łóżka i...
- Przykro mi, ale muszę odmówić. Pokoje nie są jeszcze gotowe, a poza
tym panie nie zgodziłyby się na obecność mężczyzny - powiedziała unikając
jego wzroku.
- Ależ ja mógłbym sam wykończyć swój pokój. W ten weekend
wstawiłbym meble. Mówiłaś, że lokatorki same urządziły sobie pokoje?
- Tak, ale...
- Szybko mnie zaakceptują. Naprawdę, łatwo ze mną wytrzymać, a
najważniejsze, że Geo już mnie polubił.
- Nie.
- Ależ tak.
- Chciałam powiedzieć, że nie potrzebuję lokatora, a panie nie zgodzą się
na żadnego mężczyznę w łazience i w ogóle. Na górze mamy tylko jedną
łazienkę, a im przeszkadzałyby żyletki...
- Używam elektrycznej maszynki.
- Wyprowadziłyby się, a ja...
- Zapłacę podwójnie - zaproponował. - Naprawdę, bardzo się wam
przydam. Umiem robić wszystko, co powinien umieć mężczyzna - mówił,
patrząc na nią z dziwnym uśmiechem - mogę na przykład dźwigać ciężary, orać
i sadzić.
Aż się zakrztusiła tłumiąc wybuch śmiechu, ale on ciągnął dalej zupełnie
poważnym tonem:
- Widziałem twój ogródek i sądzę, że mogę ci się przydać. Przekonasz się,
że lubię tę robotę i że jestem w tym naprawdę dobry. Co mam zrobić z tymi
kwiatami? - spytał na koniec.
Czuła się oszołomiona jak nigdy. Była dotychczas osobą rozsądną. Od
czterech lat musiała dawać sobie radę, idąc samotnie przez życie. Co się z nią
dziś dzieje? To chyba nie jest jakaś opóźniona reakcja organizmu po wypadku
R S
samochodowym? Przyczyną musi być Maxwell Simmons - wypadek zupełnie
innego rodzaju.
- Jeśli zamieszkasz u mnie, to może ucierpieć na tym twoja reputacja -
powiedziała wreszcie. - Jestem niezamężna, mam dziecko. Zaczną się plotki.
- No wiesz, to już naciągany argument. Masz własny dom, zarabiasz na
siebie, jesteś matką ślicznego chłopaka. Czy myślisz, że ktoś uwierzy, że to dom
rozpusty? Z tobą w roli bajzelmamy? Z Lillian i panią Phillips jako panienkami?
- Ciszej! - powiedziała, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
- Co, dlaczego mam być cicho? Jestem spokojnym chłopakiem z zabitego
deskami Ohio, który znalazł się w wielkim mieście bez żadnej opieki, a teraz
wciąga się mnie do domu rozpusty!
Boże, co będzie, jeśli pani Phillips albo Lillian usłyszą, co on mówi.
Uniosła bezradnie obie ręce, potarła czoło, a potem odgarnęła do tyłu swoje
jasne włosy.
Patrzył na nią, zadowolony z siebie. Z rozpalonymi policzkami i
błyszczącymi oczyma wyglądała wspaniale. Ogarnął wzrokiem jej postać. Może
i jest matką, ale to niewinna dziewczyna. Czy on naprawdę ma na to ochotę? To
może być droga, z której nie ma odwrotu.
- Gdybyś wzięła jeszcze jednego lokatora, mogłabyś zrezygnować z
szycia. Miałabyś wieczory dla siebie.
- Lubię szyć.
- Ale kiedy otworzysz własną firmę, będziesz bardzo zajęta. Póki co,
miałabyś więcej czasu dla syna.
- Max, rozumiem, że pociąga cię mieszkanie w normalnym domu, z
domowymi obiadami i tak dalej, ale wierz mi, że panie nigdy się na to nie
zgodzą. One czują się nieswojo przy mężczyznach. Musisz zrozumieć, że to
także ich dom.
- A jeśli uzyskam zgodę tych twoich lokatorek?
R S
- To niemożliwe. Jesteś chyba szalony, jeżeli sądzisz, że się zgodzą. A po
co nam tu szaleniec? Pomyśl, jaki niekorzystny wpływ mógłbyś mieć na Geo.
- To już się i tak zaczęło.
- Mam nadzieję, że nie.
- Zwróć uwagę - powiedział Max - że on już raczy odpowiadać ci tylko
wtedy, kiedy sam ma na to ochotę. Naśladuje Lillian, a ona zachowuje się wręcz
niekulturalnie. Ja tu jestem naprawdę potrzebny.
Rozłożył szeroko ręce i popatrzył na nią tym swoim charakterystycznym,
zniewalającym wzrokiem.
Musiała się uśmiechnąć, ale odpowiedziała szczerze:
- Nie wyszłoby to na dobre ani mnie, ani tobie.
- Pozwól, że sam będę o tym decydował.
- To tak, jakbym siedziała na drzewie i mówiła do tygrysa: „Na dole jest
niebezpiecznie", a tygrys pod drzewem rozglądał się dokoła i mówił „wcale
nie".
- Czy ja wyglądam jak tygrys?
- Nie. Tygrys ma oczy szeroko otwarte, jakby wcale nie miał powiek, a ty
ukrywasz oczy pod powiekami. Masz takie rzęsy... - urwała.
- Gdyby nie tusz, to twoich rzęs w ogóle nie byłoby widać. Chyba, że
podejść bardzo blisko... Masz takie niebieskie oczy...
Spojrzała na niego spod uniesionych powiek.
- To nierozsądne...
- Ależ ja jestem zupełnie niegroźny. Powiedziałem tylko, że masz
niebieskie oczy, a to jeszcze nie przestępstwo.
Nie mogła wydobyć z siebie głosu.
- Dla policjanta to niezła okolica do zamieszkania: ani zbyt bezpieczna,
ani zbyt groźna. Będę miał oczy otwarte na wszystko. Nie musiałbym chodzić
do baru dla towarzystwa. Jadłbym wszystko, co byś mi przygotowała.
- Nie wziąłbyś do ust tego, co daję paniom. Musisz mieć mięso.
R S
- Może być gotowane - odparł spolegliwie.
- To już lepiej. Ale my naprawdę jemy po kobiecemu.
- Mogę sobie dokupić jakiś kotlet albo befsztyk, a ty mi go usmażysz na
przystawkę. A zresztą - zobaczymy, jak się nam ułoży życie pod wspólnym
dachem. Może nie wytrzymamy ze sobą długo? - spojrzał na nią wyzywająco.
Pokręciła tylko głową. Max uśmiechnął się do siebie i dorzucił:
- Biedne damy. Zobaczysz, że pani Phillips będzie się do mnie uśmiechać,
a Lillian nałoży coś różowego i zacznie chodzić z rozpuszczonymi włosami.
Poczuła ukłucie zazdrości w sercu.
- Masz zamiar zdobyć Lillian?
- No nie! Są przecież jakieś granice tego, co mężczyzna jest gotów zrobić,
żeby mieć co jeść i gdzie spać. Znów udało mu się wywołać jej uśmiech.
- No dobrze, dosyć żartów - muszę już wracać do siebie. Będę tam
obmyślał swój spisek... żeby nam obojgu się nie nudziło.
Nie był na tyle nierozsądny, by jej dotykać. Na pożegnanie uniósł jedynie
lekko rękę i już go nie było. Z ciężkim sercem zaczęła wspinać się po schodach.
Co o nim właściwie wie? Dlaczego on tak się upiera, skoro też jej prawie nie
zna? Co prawda Hanna również nie znała swoich lokatorek, kiedy się tu
wprowadzały, ale przecież to są panie, a on...
Położyła spać synka, zajrzała do pani Phillips, po czym usiadła przy
maszynie. Pogrążona w myślach, nawet nie włączyła telewizora. Zastanawiała
się nad tym, że jest o krok od zaangażowania uczuciowego, na które nie
powinna się decydować. W wyobraźni ćwiczyła scenę, w której mówi Maxowi
„nie". Układała różne warianty, w których on starał się na wszystkie sposoby ją
usidlić, ona zaś była nieugięta. Obmyślała przekonujące argumenty, miłym
głosem wypowiadała starannie dobrane słowa. Była kompletnie pochłonięta
myślami, kiedy w ciszy jej pracowni rozległ się nagle sygnał radia CB. Dzwonił
Peter.
R S
- Pójdź na strych - mówił - i wyjrzyj na ulicę Winston. W twoją stronę
idzie czterech łobuzów z kijami baseballowymi. Powybijali szyby w paru
samochodach niedaleko domu pana Fullera. Melduj mi o wszystkim, co
zobaczysz.
Nie tracąc ani chwili pobiegła na poddasze. Usiadła skulona przy okienku,
trzymając lornetkę w jednym, a radio w drugim ręku. Chociaż jej dom był
najwyższy w okolicy, nie widziała wiele - ściemniało się już, a stare drzewa
rosnące wokół domu zasłaniały widok.
Radio szumiało od meldunków. „Sue widziała ich, jak uciekali. Mówi, że
jest ich czterech. Są młodzi, koło dwudziestki. Dobrze biegają".
Już dawno nic podobnego nie wydarzyło się w okolicy, toteż wszyscy byli
w wojowniczym nastroju. Policja powtarzała im: „Lepiej to my się tym
zajmiemy. Wy moglibyście zatrzymać nie tych, co trzeba. Jeśli macie jakieś
informacje, przekażcie je naszym ludziom".
Jednym z „naszych ludzi" był oczywiście Maxwell Simmons. Zadzwonił
do Hanny po kilku minutach i kategorycznie nakazał jej siedzieć w domu.
- Nie rozumiem - odpowiedziała z oburzeniem.
- Nie życzę sobie, żebyś wychodziła na dwór!
- A ja nie życzę sobie, żebyś wtrącał się do tego, co robię. Oficer policji
ma chyba co innego do roboty - rzuciła sucho i odłożyła słuchawkę.
Niedługo potem był już u niej. Usłyszała jakiś głos, wstała z łóżka i
wyjrzała przez okno. Przed domem stał samochód policyjny, a kilku ludzi w
mundurach sprawdzało po kolei wszystkie drzwi - wśród nich dostrzegła Maxa.
Była wściekła, kiedy schodziła ze schodów i otwierała drzwi, ale gdy
Simmons wynurzył się nagle z ciemności przestraszyła się trochę i nie była w
stanie go zwymyślać. Zresztą w mundurze wyglądał znakomicie. Postanowiła
złagodzić ton.
- Dziękuję za zainteresowanie. U nas wszystko w porządku - powiedziała
zdawkowo.
R S
- Nie wiesz nawet, co mówisz. Mogłem wypłoszyć ich z ogródka, a oni
wpadliby do domu i zamknęliby się od środka. Wyobraź sobie, co by się wtedy
z tobą stało!
- Histeryzujesz.
- Kiedy czterech drabów z kijami baseballowymi biega po okolicy? Nie
pozwolę, żeby stała ci się jakakolwiek krzywda.
- Powiem to tym facetom.
- Idź już do łóżka. Ja tu jeszcze zostanę. Nie ruszyła się z miejsca. Patrzyli
na siebie.
- Zamknij drzwi. Chcę słyszeć, jak zamykasz - powiedział.
Bez słowa wykonała jego polecenie. Szczęknął zatrzask, lecz Max nie
odchodził; Hanna też stała w miejscu. Dziwne, bardzo intensywne doznanie -
stać przy zamkniętych drzwiach wiedząc, że za nimi znajduje się ta druga osoba.
Wreszcie Max zszedł z ganku. Prawie nie słyszała jego kroków, ale czuła,
że się oddala. Wsparła czoło o drzwi i miała ochotę się rozpłakać. Co za
piekielne rozdarcie, rozkosz i lęk, niechęć i pociąg jednocześnie... Ta znajomość
musi się skończyć zupełną katastrofą.
R S
ROZDZIAŁ CZWARTY
Następny dzień Hanna spędziła na swych codziennych zajęciach. W
okolicy panował spokój, ale wszyscy pamiętali jeszcze o wczorajszym alarmie.
Lillian nie bała się niczego - śmiało wyszła do pracy i wróciła o tej samej porze,
co zawsze.
Pani Phillips zasiadła przy oknie z lornetką w ręku. Hannie przyszło do
głowy, co też starsza pani zrobi, jeśli coś zobaczy: przecież nie odzywała się ani
słowem.
Tego wieczora Max pojawił się tuż przed kolacją. Chociaż jego mundur
wyglądał względnie przyzwoicie, to jednak było widać, że policjant jest
zmęczony, zgrzany i trochę nie w humorze. Wszedł przez tylne drzwi i nawet
nie czekał, aż zostanie zaproszony na kolację. Przyjął jako oczywiste, że jest tu
mile widziany - jak uliczny kot, który decyduje się na czyjś dom.
Całe szczęście, że tego dnia w drodze do domu Hanna wstąpiła -
„najzupełniej przypadkowo" - do sklepu, gdzie nie tylko uzupełniła zapas
hamburgerów, ale też z niejasnych powodów kupiła mięso na befsztyki i sporą
porcję szynki, a do tego jeszcze trochę pomidorów i ogórków; zupełnie jakby się
spodziewała gościa.
No i rzeczywiście się zjawił. Widząc jego zmęczenie, Hanna powiedziała
do synka:
- Geo, zaprowadź, proszę, Maxa do łazienki. Geo wyjął z ust patyczek i
popatrzył na gościa.
- Chodź - powiedział, wyciągnął rękę i zgiął kilkakrotnie wszystkie palce
do środka. Była to jego dziecięca wersja skinięcia na kogoś palcem. Max
poszedł za nim.
- Ręczniki są na półce - rzuciła Hanna, kiedy przechodził obok niej i
zrobił do niej oko. Ten gest spowodował, że poczuła w piersi przelotne,
zmysłowe dotknięcie, które przeszło całe jej ciało, dochodząc aż do kolan, a
R S
potem wróciło w górę, wywołując gęsią skórkę na plecach. Nie, stanowczo nie
powinna była wpuszczać do domu tego przystojnego mężczyzny.
Kiedy przygotowywała nakrycia dla gościa, zauważyła, że pani Phillips
siedzi wyprostowana, z wysuniętym do przodu podbródkiem, zaciskając w
pięści palce obu rąk. Czyżby czuła aż taką wrogość wobec Maxa? Jeśli tak źle
przyjmuje jego obecność na kolacji, to na pewno nie zgodzi się, by wprowadził
się do nich na stałe. Hanna poczuła nagle jakby ukłucie żalu i odkrycie to było
dla niej zaskoczeniem. Czyżby liczyła na to, że Max... To dziwne, a
jednocześnie otrzeźwiające.
Ze spuszczoną głową kroiła brzoskwinie na plasterki. Pani Phillips nie
mówiła w ogóle, Lillian nigdy nie była rozmowna, więc Hanna również
zachowywała milczenie. Z łazienki dochodziły stłumione głosy - Geo
najwyraźniej dotrzymywał Maxowi towarzystwa.
Hanna nie zastanawiała się długo, jakie mięso ma podać. Wyjęła z
zamrażalnika kawałek polędwicy i wsunąwszy ją do plastikowej torebki,
włożyła do wody, żeby mięso się rozmroziło. Przyrządzi befsztyk na ruszcie!
Kilka bułeczek umieściła w piekarniku i dokończyła kroić brzoskwinie. Kiedy
usłyszała, że otwierają się drzwi do łazienki, zaniosła miseczki z owocami na
stół. Każda była ozdobiona gałązką świeżej mięty - a całość prezentowała się
wyśmienicie. Max podszedł do stołu i aż westchnął z zachwytu, po czym odpiął
kaburę i powiesił na oparciu krzesła. Zupełnie nie brał pod uwagę tego, jakie
wrażenie zrobi widok broni na chłopcu i na paniach.
I wtedy pani Phillips rzuciła:
- Czy ich złapaliście?
Hanna była kompletnie zaskoczona.
- To pani może mówić! - zawołała z wyrzutem w głosie.
Lillian aż zanosiła się od śmiechu, a zawtórował jej Geo, który uwielbiał,
gdy starsi śmiali się w jego obecności. Max pokręcił tylko głową w odpowiedzi.
- To ich złapcie - powiedziała pani Phillips.
R S
Max przytaknął i skinął głową - tak, by pani Phillips widziała ten jego
gest.
- To ona może mówić! - powtórzyła Hanna.
- A może też słyszy?
- Na pewno nie - odpowiedział Max z przekonaniem.
- Skąd wiesz? - spytała poirytowana tym, że tak długo dawała wodzić się
za nos.
- Sprawdziłem to poprzednim razem - powiedział z uśmiechem
rozbawienia. - Szepnąłem jej coś, a ona ani mrugnęła okiem.
Przytrzymał krzesło Hanny, skłaniając ją tym gestem, by usiadła. Potem
obszedł stół dookoła i zajął miejsce naprzeciw niej; po chwili ciągnął dalej,
patrząc na dziewczynę swoimi ocienionymi przez długie rzęsy oczami.
- Jestem przekonany, że udawała niemą, ale utrata słuchu jest u niej chyba
prawdziwa. Nie musiała mówić - odgadywałaś każde jej życzenie i spełniałaś je
od razu. Nawet Geo miał więcej samodzielności niż ona.
- Robiłam z niej kalekę - westchnęła Hanna.
- Nie! Mówiłaś jej o wszystkim, co się działo, dbałaś o jej wygodę i
rozrywkę. To stara wiedźma, zresztą była taka przez całe życie. W firmie, która
należy do jej rodziny, Philcane Inc., przed laty tak zalazła im wszystkim za
skórę, że aż przegłosowali jej usunięcie z zarządu. Nigdy nie można z nią było
dojść do ładu. Dziwią się, że ona ci jeszcze nie uciekła. Czy wiesz, że założyli
specjalny fundusz dla Geo? Muszą mieć wyrzuty sumienia, że praktycznie nic
na nich nie zarabiasz. W ten sposób chcą ci okazać swoją wdzięczność.
- Skąd to wszystko wiesz? - spytała zbierając ze stołu puste miseczki.
Postawiła zapiekankę z parówek, ziemniaków, jabłek i groszku, a obok niej stos
talerzy i poprosiła Lillian, by rozdzieliła porcje.
- Muszę się zorientować, czy da się coś zrobić z jej słuchem, czy nosiła
już kiedyś aparat i czy badał ją dobry laryngolog. Nie chcę, żeby była
traktowana jak popychadło.
R S
Mówił to wszystko siedząc przy stole, do którego właściwie nigdy go nie
zaproszono. Gdy Hanna podawała pieczywo, wziął bułkę i smarując ją masłem
opowiadał dalej.
- Rodzina Amandy bardzo interesuje się, jak wypadnie to badanie i czy
uda się nam nakłonić ją do współpracy. Trochę sobie na ten temat ironizują
- uśmiechnął się do Hanny. - Prosili mnie, żebym przekazał ci pozdrowienia i
życzył szczęścia.
Przez cały czas, kiedy mówił, pani Phillips patrzyła na niego, aż wreszcie
rzuciła rozkazujące spojrzenie w stronę Hanny, która przygotowywała befsztyk
dla Maxa.
- Co on mówi? - rzuciła.
- „Panu Fullerowi nic się nie stało" - odczytał na głos to, co napisał jej w
odpowiedzi.
- Dlaczego nie powiesz, że widziałeś się z jej rodziną? - spytała Hanna,
zaskoczona jego słowami.
- Bo ona ich nie cierpi - uśmiechnął się do siebie wiedząc, że określił całą
sytuację dość dużym eufemizmem. - Jeśli zorientuje się, że spiskujemy razem z
nimi, to nam odpłaci z nawiązką.
Pani Phillips bębniła palcami po stole, a Max pisał dalszy ciąg
odpowiedzi i czytał na głos: - „Mamy pewne poszlaki. Złapiemy całą czwórkę".
Pani Phillips przytaknęła. Hannie nigdy dotąd nie udało się otrzymać
takiej odpowiedzi na żadną ze swoich notatek.
- Czy potrzebujesz jeszcze dowodów, że jest głucha? - spytał Max.
Pokręciła głową, zdjęła mięso z rusztu, położyła je na specjalnie
podgrzanym talerzu i podała Maxowi.
- Właśnie na to miałem ochotę - powiedział z uśmiechem. Geo i Lillian
przyglądali mu się uważnie.
Jedli w milczeniu, jedynie Max rzucał od czasu do czasu komplementy
pod adresem kulinarnych zdolności Hanny.
R S
- Max ma wielką lufę - odezwał się niespodziewanie Geo.
Wszyscy, poza panią Phillips, popatrzyli na chłopca - powoli dotarł do
nich frywolny sens jego słów. Hanna przeniosła spojrzenie z syna na Lillian,
której twarz nabierała stopniowo koloru purpury. Max zagryzł wargę, żeby się
nie roześmiać. Geo zajął się jedzeniem, uznawszy swój udział w rozmowie za
zakończony.
- Czy nie wydarzyło się nic niezwykłego w okolicy? - próbował ratować
sytuację Max.
Hanna wybuchnęła śmiechem, a Lillian na próżno usiłowała zachować
spokój. Pani Phillips miała oczy wbite w talerz, natomiast Geo ochoczo
zawtórował swojej mamie.
- Drogie panie, uspokójcie się. Ja naprawdę nie jestem nikim niezwykłym
- powiedział Max z wyrozumiałym uśmiechem.
Hanna spojrzała na niego przeciągle. W głębi duszy chciała
zaprotestować. Wiedziała, że jest kimś niezwykłym - naprawdę wspaniałym
mężczyzną.
- Czy zna pani Petera Hernandeza? - Max zwrócił się do Lillian, którą
opuściło już zakłopotanie. Pokręciła głową w odpowiedzi, a on mówił dalej:
- Musi go pani zobaczyć. Ma pomysł na monitorowanie ludzi
wałęsających się po waszej ulicy, ale myślę, że mógłby skorzystać z pani opinii.
Jadę do niego, jak tylko posprzątamy po kolacji. Może pojechałaby pani ze
mną?
- Czy pan tam również zostanie? - spytała powoli Lillian.
- Jeśli będzie pani miała na to ochotę - odpowiedział spokojnie, nie
narzucając się.
Hannie się to nie podobało. Nie miała ochoty, by Lillian jechała z Maxem
do Petera - ani nigdzie indziej! Nie odzywała się ani nie patrzyła na resztę
towarzystwa. Czuła, że teraz ona zachowuje się jak pani Phillips, i to bez słowa
wytłumaczenia.
R S
Po kolacji Lillian posunęła się do tego, że pomogła posprzątać ze stołu.
Hanna przyjęła to dzielnie, udało się jej nawet uśmiechnąć, kiedy Max założył
pas z kaburą i szykował się do wyjścia. Lillian też już była gotowa.
- Bawcie się dobrze - rzuciła Hanna nieswoim głosem. Spojrzał na nią
przenikliwie, jakby zrozumiał wszystko.
Podszedł do niej, ujął delikatnie za brodę i pocałował w usta, tak jakby
robił to po raz setny.
- Niedługo wrócę - powiedział cicho do oszołomionej, zastygłej w
bezruchu Hanny. Oczy miała szeroko otwarte, a usta tak miękkie, że pocałował
ją jeszcze raz. Geo stał gdzieś na dole, z patyczkiem w ustach i rękoma
założonymi do tyłu. Patrzył na nich oboje z dużym zainteresowaniem. Potem,
jak to dziecko, podniósł rączki, prosząc by podnieść go do góry. Hanna wzięła
synka na ręce, a on odprowadzał wzrokiem Maxa i Lillian, którzy wyszli z
domu i wsiedli do samochodu.
Hanna odwróciła się i zobaczyła, że pani Phillips stoi w korytarzu i
intensywnie się jej przygląda. Geo zaczął się wiercić, chcąc najwyraźniej zejść
na ziemię; opuściła go więc na podłogę - mały pobiegł natychmiast na ganek, by
pomachać panu Fullerowi na dobranoc. Wyszła za nim, sama także ruchem ręki
pozdrowiła sąsiada, po czym usiadła na bujanej kanapie i posadziła sobie Geo
na kolanach.
Pani Phillips podeszła do okna. Hanna zdała sobie w tej chwili sprawę, że
staruszka nigdy nie wychodzi na zewnątrz. Najczęściej siedzi godzinami w
swoim fotelu patrząc przez okno zza firanki - cicha, niema i spokojna.
Do zachodu słońca było jeszcze około godziny. Sąsiedzi wychodzili przed
domy, kręcili się po swoich ogródkach, podchodzili do siebie i zatrzymywali się
od czasu do czasu na krótką rozmowę. Hanna odpowiadała na ich przyjazne
powitania, zwykle jednak nie przyłączała się do towarzyskich pogawędek.
R S
Zobaczyła, że wraca samochód policyjny. Max wysiadł i przystanął na
chodniku. Sąsiedzi zebrali się wokół niego i zaczęli wypytywać - zapewne o
szczegóły akcji przeciw chuligańskiej bandzie.
Hanna wiedziała, że Max posiada jakieś wrodzone zdolności przywódczo-
organizacyjne. W większej grupie byłby zapewne tym, do którego
instynktownie zwrócono by się o pomoc - on zaś by jej bez wahania udzielił.
Zorientowałby się, na czym polega problem i zrobiłby wszystko, żeby go
rozwiązać. W dawnych czasach byłby wojownikiem, dzisiaj jest policjantem z
niekwestionowanym autorytetem.
Wiedziała też, że mu się podoba, że jej pragnie, skoro dwukrotnie
pocałował ją - i to na oczach lokatorek. Złożył jakby swoją pieczęć na ustach
Hanny. Byłaby niemądra, gdyby pozwoliła mu na więcej. Miała przecież za
sobą cztery bardzo trudne lata, kiedy to wielu mężczyzn chciało ją zdobyć. Taki
facet jak Max może kobietę wiele kosztować; Hanna nie zamierzała być taka
głupia, by dać mu się wykorzystać. Musiała być silna, by się bronić - by
uratować swą niezależność, hart ducha i wiarę w siebie.
Max uwolnił się nareszcie od otaczających go rozmówców i skierował ku
werandzie.
Kilku sąsiadów automatycznie poszło za nim. Rozbawiło go to,
porozumiewawczo spojrzał więc na Hannę, ale niespodziewanie napotkał jej
poważny wzrok. Uniósł pytająco brwi, ona jednak patrzyła już na witających się
z nią sąsiadów.
Hanna wiedziała, że pani Phillips była świadkiem sceny na ganku, ale z
całą pewnością nie mogła nic usłyszeć. Musi teraz umierać z ciekawości. Może
to dobrze, powinna łatwiej zgodzić się na badanie słuchu.
Max przysiadł na świeżo odnowionej poręczy, obiegającej cały ganek,
zwrócony twarzą do bujanej kanapy. Z nieco znudzoną miną słuchał opowieści
sąsiadów, trzymając jedną rękę na kolanie, drugą zaś - zaciśniętą i opartą o
R S
biodro. Wystający z kabury rewolwer był ponurym świadectwem
rzeczywistości.
Geo spał w ramionach Hanny. Wyjęła mu patyczek z ust. Wyglądał tak
bezbronnie, jak tylko może wyglądać trzyletnie dziecko. Max patrzył to na
chłopca, to znów na trzymającą go Hannę. Pragnął jej, a pragnienie to było tak
silne, że utworzyło między nimi niewidzialną, pełną napięcia więź.
Widział, że jest zmęczona. Pragnął dotknąć choć na chwilę miękkiej jak
jedwab aureoli jej włosów, przesunąć dłońmi po atłasowych policzkach, po szyi,
wyczuwając puls, bijący tam - dla niego. Czy rzeczywiście dla niego? Chciał, by
jego głowa spoczywała teraz na tej cudownej, sprężystej piersi, wokół której
delikatnie zaciskałby dłoń. Mógłby wtedy odwrócić głowę i pocałować ją tam,
ująwszy pierś od spodu i podnosząc ją ku swoim ustom.
W tym momencie do domu wróciła Lillian. Po chwili wahania weszła na
schody i przemaszerowała przez ganek, kierując się wprost ku drzwiom.
- Lillian, chciałabym, żebyś poznała paru naszych sąsiadów - powiedziała
Hanna i przedstawiła jej gości.
- Widujemy panią tylko wtedy, jak wychodzi pani do pracy i wraca do
domu - powiedział jeden z nich.
- Nareszcie możemy panią poznać.
- Słyszałem, że pracuje pani przy komputerach - dorzucił inny.
Lillian zdała sobie sprawę, że wszyscy coś o niej wiedzą, podczas gdy ona
nie zna nikogo. Zdziwiła się. Czyżby Hanna była taką plotkarą?
- Skąd panowie to wiecie? - spytała z uśmiechem.
- Moja żona spotyka panią, kiedy odprowadza dzieci na przystanek -
wyjaśnił pierwszy, a drugi dodał: - A ja mam siostrę, która pracuje razem z
panią. Nazywa się Karen White.
- A tak, to bardzo inteligentna osoba.
- Ona mówi o pani dokładnie to samo, a do tego nazywa panią
„mózgiem".
R S
Lillian uśmiechnęła się do Hanny, jakby przepraszając ją za posądzenie o
plotkarstwo. Po chwili wycofała się grzecznie, mimo że sąsiedzi wydali jej się
mili i uprzejmi.
- Pan Hernandez dał mi do rozwiązania trudny problem. Muszę posiedzieć
nad tym programem.
- Rozumiemy, jest pani przecież „mózgiem" - odpowiedział brat Karen
White.
Kiedy na ulicy zapaliły się latarnie, Hanna wstała i powiedziała gościom
dobranoc. Max otworzył drzwi, potem wziął Geo z jej ramion, sam również
pożegnał się z sąsiadami i wszedł za Hanną do środka.
- Nie powinieneś tu wchodzić.
- Dlaczego nie?
- To niegrzecznie tak ich zostawić na dworze.
- Wolałabyś, żeby wszyscy poszli na górę położyć Geo do łóżka?
- Nie, ciebie też tam nie potrzebuję.
- Ale ja muszę. On mnie dziś podbudował jak nikt dotąd.
- Geo?
- Tak - Max uśmiechnął się dwuznacznie.
- Wy, mężczyźni! - odpowiedziała, rumieniąc się uroczo.
- Zapewniam cię, że to bardzo przyjemnie być mężczyzną. Zwłaszcza w
tej chwili jest mi z tym bardzo dobrze.
Kiedy byli już na piętrze, Hanna spojrzała na niego zaniepokojona, ale on,
jak gdyby nigdy nic, wniósł chłopca do sypialni i zaczął go rozbierać. Przyniosła
z łazienki mokry ręcznik i wytarła nim syna - co było wystarczające, bo i tak
myła go przed kolacją - a Max nałożył małemu piżamkę i położył do łóżka.
- Teraz mogę zrobić ci to samo - zaproponował usłużnie.
- Dziękuję, nie musisz.
- Ale należy mi się wypłata. Robiłem to już dwa razy, jesteś mi więc coś
dłużna.
R S
- Och... - otworzyła usta, by mu się odciąć, ale tylko ułatwiła mu tym
pocałunek.
Objął ją w pasie i przyciągnął mocno ku sobie, ustami przylgnął do jej ust.
Nie wyobrażała sobie nawet, że mogą istnieć takie pocałunki.
Pozwolił jej przez chwilę złapać oddech, po czym odebrał drugą wypłatę.
Hanna zaczęła wydawać ciche westchnienia.
- Co ci jest? - spytał łagodnym głosem.
- Zapomniałam już, jak to jest... w ramionach mężczyzny. To już cztery
lata, jak moi rodzice... - głos jej się załamał, a w oczach zalśniły łzy.
- Och Hanno, kochanie - wyszeptał i przytulił ją do siebie. Blisko i czule,
trochę inaczej niż przedtem. Płakała, a on uniósł rękę, by odgarnąć jej niesforne
loki, na co miał ochotę już od dawna, i przesunął swą szorstką dłonią po
jedwabistych policzkach, ocierając spływające łzy.
- Spokojnie, kochanie, jestem przy tobie.
Powiódł ręką po plecach Hanny i uśmiechnął się, czując jak jej ramiona
doskonale wpasowują się w zagłębienia jego dłoni. Oparł się jednak pokusie i
nie przeniósł ręki na piersi dziewczyny. To nie była odpowiednia chwila. W tym
momencie byłoby to nadużycie. Może zrobi to innym razem, ale na pewno nie
teraz.
Ale przecież może przytulić ją do siebie jeszcze mocniej. Przesunął obie
dłonie wzdłuż pleców i przyciągnął Hannę ku sobie. Och, tak słodko było czuć
ją przy sobie, miękką i kobiecą. Przeszedł go dreszcz pożądania.
Hanna wyczuła brzuchem jego podniecenie, nabrzmiałe - świadectwo
tego, jak bardzo jej pragnie. Spróbowała rozluźnić uścisk, ale on nie pozwolił jej
się cofnąć.
- Zostań tak - poprosił.
- Nie powinniśmy...
- Pozwól mi, jeszcze przez chwilę. Nie ma pośpiechu.
- Nie możemy...
R S
- Jeszcze jeden pocałunek i już cię wypuszczam - obiecał.
- To niemądre.
- To samo mówili Kolumbowi, a popatrz, ile on odkrył!
- Taka stara odzywka? - zadrwiła. - Wstydziłbyś się rzucać mi takie
teksty.
A jednak udało mu się wywołać uśmiech na jej ustach. Odpowiedział jej
uśmiechem.
- Bądź dla mnie miła - poprosił.
- Nie jestem taka głupia.
- Miły, przyjacielski pocałunek - nic więcej.
- Już to widzę.
- Słowo skauta.
- Nie wiem... - zawahała się, ale w końcu wyraziła zgodę. - Taki krótki
pocałunek.
- Zgoda - odrzekł ugodowo Max, naśladując ton małego Geo.
Ale pocałunek nie okazał się wcale krótki.
Był tak rozkoszny i soczysty, że poczuła go w całym ciele, od czubka
głowy po koniuszki palców u stóp. Musiała wreszcie podjąć walkę o to, by ją
puścił.
- Nowicjuszem to ty nie jesteś - powiedziała.
- Oczywiście, że nie! - odparł z oburzeniem. - Czytałem, jak to się robi i
ćwiczyłem.
- A z kim?
- Całowałem się w kciuk, o tak... - przycisnął kciuk do dłoni i pokazał
Hannie. - Najpierw namiętnie całowałem, a potem wciskałem język do środka.
- To musiało być niesamowite przeżycie. - Roześmiała się.
- Niestety nie. Ręce smakowały benzyną i smarem. Uczyłem się wtedy
bardzo różnych rzeczy. Chodź, pokażę ci.
R S
Pocałował ją i jeszcze raz było jej tak słodko i dobrze. Podniósł głowę i
spytał nieco ochrypłym głosem:
- No i co, jesteś zadowolona, że ćwiczyłem?
Co może kobieta zrobić z mężczyzną takim jak on? Roześmiała się, ujęła
jego głowę w obie ręce i potrząsnęła. Podobało mu się to, a ona pozwoliła, by
ich ciała trwały przy sobie jak przyklejone. Złożył ręce na ramionach Hanny,
oparł głowę o jej czoło i zamknąwszy oczy rozkoszował się tym, że ma ją tak
blisko siebie.
W ciemnym holu rozległ się nagle jakiś dźwięk. Hanna aż podskoczyła, a
Max rozluźnił trochę ramiona. Nie widać było nikogo, ale oboje przypomnieli
sobie, że nie są w domu sami. Geo spał. Zeszli na dół i Max nalał sobie szklankę
lemoniady.
- Nie masz piwa?
- Nie mam.
- To ci przyniosę. Jestem ci winien za befsztyk. Uratowałaś mi tym życie -
bardzo to było miłe. A ciasto było znakomite.
- Zamroziłam je jeszcze w zeszłym miesiącu, Zawsze robię dwa ciasta -
jedno piekę od razu, a jedno zamrażam.
- Sprytna jesteś - w jego głosie brzmiała pieszczota. Po schodach zeszła
Lillian i przyłączyła się do nich, choć właściwie jej nie zapraszali. Nalała sobie
lemoniady i zaczęła wypytywać o Petera.
- Co mu się właściwie stało?
- To klasyczny przypadek: ma poczucie winy z tego powodu, że on
przeżył, a reszta nie - odpowiedziała Hanna i krótko opisała historię Petera.
- To znaczy, że on mógłby chodzić?
- Lekarze mówią, że tak.
- Jest bardzo inteligentny.
- Tak, ma zresztą sporo przyjaciół. Max włączył się do rozmowy.
- Co sądzisz o Brutusie? - spytał.
R S
- To sympatyczny pies - odpowiedziała Lillian naturalnym tonem.
Hanna i Max wymienili zdziwione spojrzenia, a lokatorka mówiła dalej:
- Kiedy weszłam, to najpierw zobaczyłam same zęby, nic poza tym.
Byłam przerażona, a Pete się tylko uśmiechał. Kazał mi podejść bliżej - Lillian
zawahała się - a potem wziął mnie za rękę, żebym razem z nim pogłaskała psa.
No i od tej chwili Brutus był już zupełnie niegroźny.
- Niegroźny - powtórzyli jednocześnie Max i Hanna.
Lillian przytaknęła.
- Miły pies - zakończyła. Zabrzmiało to tak, jakby mówił to Geo. - No
dobrze - powiedziała wstając. - Mogłabym popracować jeszcze przez godzinę u
Petera w domu. To... ciekawy człowiek.
- Bardzo ciekawy - potwierdził Max. Lillian powiedziała obojgu dobranoc
i wyszła.
- Przyznaj się, ułożyłeś to wszystko tak, żeby się jej stąd pozbyć?
- Zgadłaś.
- Jesteś bardzo sprytny.
- Jestem nadzwyczajny - odpowiedział z udawanym samozadowoleniem.
- Tak. A kiedy powiesz pani Phillips o jej badaniu?
- Wiesz, tyle się tu dzieje... a ona jest taka ciekawa wszystkiego, że
dobrze jej zrobi, jeśli się trochę pomęczy - powiedział z niewinną miną.
- Jesteś niezłym psychologiem, widzisz ludzi na wylot. Ciekawa jestem,
jak sobie ze mną poradzisz?
Zanim zdążyła się poruszyć, trzymał ją w ramionach i całował jak
opętany, tak, że nie była w stanie zaprotestować. Ponieważ teraz nie płakała już
z powodu tajemniczych wspomnień przeszłości, mógł robić z rękami wszystko,
na co miał ochotę, nie zważając, że próbuje schwycić go za dłonie i zatrzymać w
miejscu. Wreszcie odsunął ją od siebie.
- Właśnie w ten sposób, przynajmniej na początek. Na twoje życzenie
mogę ci pokazać, co jeszcze mógłbym z tobą zrobić.
R S
Nie była w stanie mu odpowiedzieć. W głowie jej szumiało, przez całe
ciało przechodziły dreszcze, czuła niemal ból gdzieś w podbrzuszu. Była
przygotowana na ostatni rozdział.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - spytał.
Usiłowała znaleźć jakieś słowa; czuła, że wargi ma miękkie i jakby
opuchnięte. Ruchem ręki zwichrzył jej włosy i zadowolony z siebie powiedział:
- Mam nadzieję, że będziesz mogła zasnąć, skarbie. Dobranoc.
Pocałował ją jak gdyby nigdy nic i wyszedł!
Jak on mógł tak się zachować? Tak ją rozpalić, a potem zostawić w tym
stanie... Miała ochotę wgryźć się zębami w ścianę, wbić w nią paznokciami i
wspiąć się po niej. Jak mógł ją zostawić?
Ale czego ona właściwie od niego chce?
Automatycznym krokiem poszła do pracowni i zabrała się do naprawiania
czyichś ubrań - przyszywała guziki, wstawiała zamki błyskawiczne, cerowała
dziury.
Czy gdyby Max ją uwiódł, to równie łatwo umiałaby naprawić sobie
serce?
R S
ROZDZIAŁ PIĄTY
W ciągu następnych kilku dni pani Phillips prawie się nie odzywała.
Musiała być bardzo uparta, skoro tak długo zachowywała milczenie. Wiedząc,
że jest głucha, Hanna nadal pisała jej wszystko na kartce, ale staruszka nie
dawała po sobie poznać, czy czyta przekazane wiadomości. Hanna zdała sobie
sprawę, że irytuje ją myśl, iż starsza pani świadomie odmawiała kontaktów
przez cały czas, kiedy u niej mieszkała. Ale nie zamierzała teraz wnikać w jej
problemy, miała bowiem swoje własne.
Hanna była przekonana, że prędzej czy później Maxowi uda się
zaprowadzić ją do łóżka. Oboje o tym wiedzieli. Pytanie brzmiało tylko kiedy.
Ostatnio rozmyślała o sobie tak często, że w jej głowie z pewnością
powstały od tego umysłowego wysiłku nowe zwoje mózgowe. Bezustannie
wracała do sprawy Maxa. Wreszcie jej opinią co do całej tej przygody
wyklarowała się ostatecznie.
Po pierwsze, nie zawdzięcza mu absolutnie niczego; ryzykuje jednak
następną katastrofę uczuciową, taką samą, jaką przeżyła cztery lata temu. Jest
kobietą silną i niezależną, będzie więc potrafiła zapanować nad swoim życiem.
No dobrze, ale czy będzie tak samo umiała zapanować nad ciałem - bo
przecież to ono sprawia jej teraz problemy! Przez ostatnie cztery lata widywała
wielu mężczyzn, zdarzało jej się bywać w ich towarzystwie, a przecież żaden z
nich nie zrobił na niej specjalnego wrażenia. Max pozornie wydawał się taki
sam, jak wszyscy. No, może trochę inny... Nie, właściwie to wyraźnie górował
nad nimi Zaraz... przecież on jest tylko mężczyzną!
Ale za to jakim! Na przykład jak on się śmieje, jak marszczą mu się kąciki
oczu, kiedy jest czymś rozbawiony. Sposób, w jaki na nią patrzy - tak, jakby
była jedyną kobietą, która kiedykolwiek aż tak mu się podobała. Jak gdyby
chciał wziąć ją na ręce i zanieść gdzieś daleko, by tam robić z nią rzeczy
najpiękniejsze. Tak, jakby...
R S
Skąd jej ciało mogło o tym wiedzieć? Mimo tego jednego zbliżenia przed
czterema laty, Hanna była naprawdę niewinna. O mężczyznach miała pojęcie
nader skromne. Dlaczego miałaby chcieć raz jeszcze przeżyć niezręczny,
kłopotliwy akt - czy tylko po to, aby mu dogodzić? Z jakich to, absolutnie
niezrozumiałych dla niej samej, powodów odczuwała nieodparty przymus, by
sprawić przyjemność akurat temu mężczyźnie?
To prawda, jest bardzo dobry dla jej syna. Ale każdy mężczyzna stara się
być dobry dla dziecka kobiety, której pragnie. Max powiedział, że chce się do
niej przeprowadzić. Tak naprawdę to chodzi mu tylko o to, by dostać się do jej
łóżka. Na samą myśl o tym poczuła gorąco we wszystkich swoich czułych
miejscach.
Musi teraz wziąć się w garść, jeśli chce osiągnąć te ambitne cele życiowe,
jakie sobie postawiła. Już niedługo skończy naukę, założy własny interes, będzie
miała dom w całości wyremontowany i umeblowany. Nie ma czasu na
mężczyznę takiego jak on. Max nie zadowoli się spotkaniami od czasu do czasu.
Będzie chciał mieć kobietę zawsze i wszędzie, a na śniadanie, obiad i kolację
będzie się domagał kotletów.
Uśmiechałby się leniwie, a półprzymknięte powieki osłaniałyby jego
wyzywające spojrzenie. Mrugnie do niej okiem, wyciągnie rękę i powie, żeby
podeszła bliżej. Tak, na pewno właśnie tak zrobi, a jej niemądre ciało od razu
posłucha mężczyzny, oplatając się wokół niego bez oporów.
Nie może sobie pozwolić na uwikłanie się w ten romans. Bo przecież
byłby to właśnie zwykły romans. On pewnie nie jest mężczyzną, który chciałby
się żenić. Uciekłby jak zając na sam dźwięk słowa „małżeństwo".
Ale zanim by tak się stało, Hanna mogłaby spróbować, co to znaczy być z
mężczyzną, którego się naprawdę pragnie. Trzy lata temu, kiedy stwierdziła, że
jest w ciąży, jej przyjaciółka Lily Mae powiedziała: „Teraz rozumiesz, dlaczego
musiałam wyjść za LeRoya. Ale naprawdę warto!"
R S
Czyżby? To było okropne! Bernard nakłaniał ją prośbą i groźbą, a
wreszcie rzucił się na nią tak gwałtownie, że aż uderzyła głową w podłogę,
zerwał z niej sukienkę, ściągnął bieliznę. Krzyczała czując na sobie jego
brutalne dłonie. Kazał jej być cicho, miał nawet czelność powiedzieć do niej
„zamknij się". Tej nocy zrozumiała, że za nic w świecie nie wyjdzie za
Bernarda. Tak się też stało - za sprawą jakiegoś pijanego kierowcy. Brał zakręt
jak szalony, bez świateł, i zderzył się z nimi przy pełnej szybkości.
Gdyby Bernard żył i dowiedział się, że Hanna jest w ciąży, pewnie
starałby się przełamać jej opór i poślubić ją mimo wszystko. Lecz rodzice
Bernarda zaprzeczyli, że to on był ojcem. Geo urodził się w dziewięć miesięcy i
parę dni po wypadku, i tych parę dni wystarczyło. Twierdzili, że był jeszcze
jakiś inny mężczyzna, że Hanna szkaluje tylko dobre imię ich syna, który nie
może bronić się zza grobu. Inny mężczyzna? Bzdura, przez dwa miesiące po
wypadku leżała w szpitalu.
Pomijając już to, jak zachowała się jego rodzina, w małym miasteczku
znalazło się więcej takich, którzy nie chcieli z nią rozmawiać. Nawet pastor
robił jakieś złośliwe uwagi. Matka płakała, a ojciec udawał, że Hanna w ogóle
nie istnieje - było mu za nią wstyd. Nie odpowiadali nawet na jej listy, choć tak
jej ich brakowało.
Czy więc teraz, po tym wszystkim, co przeżyła z powodu mężczyzny,
naprawdę chce się wiązać z następnym? Na oczach innych Bernard traktował ją
przyzwoicie. Jak będzie się zachowywał Max, kiedy znajdą się sami? Czy nie
wyjdzie z niego zwierzę? A czy kobiety, które lubią seks, lubią też ból i
cierpienie? Dlaczego wprost kusi ją, by zaryzykować z Maxem? Wszystko to
było nie do pojęcia.
Nazajutrz rano Geo przyszedł do sypialni Hanny i roześmiał się, widząc ją
jeszcze w pościeli. Wdrapał się na łóżko i przybrał taką pozycję, jakby miał
stanąć do góry nogami, przykładając czubek głowy wprost do jej brzucha.
R S
Zapiszczała i wybuchnęła śmiechem, Geo zaś przewrócił się na bok i rechocząc
pociągnął ją za sobą. Cokolwiek nastąpi, była szczęśliwa, że on jest przy niej.
Minęło parę dni. Max każdego wieczora w porze kolacji pojawiał się
przed drzwiami jej domu. Przynosił zawsze coś do jedzenia, bał się bowiem
urazić gospodynię, proponując, że da jej pieniądze na zakupy. Hanna rwała
włosy z głowy na widok tych wiktuałów. Raz przytargał nawet ośmiokilową
porcję mięsa. Mój Boże, gdzie ona ma to zmieścić?
Porozmawiała z sąsiadami i jeden z nich chętnie zgodził się na zamianę:
za część mięsa dał jej dziesięciokilowy worek mąki. Inny zaproponował, że
odkupi kilo lub dwa. Hanna zgodziła się i już było po problemie. Zostało jej
dość mięsa na steki, a drobne kawałki przeznaczyła na zapiekankę.
Innym razem przyszedł z wielkim koszem kupionych okazyjnie
zeszłorocznych jabłek - trzeba je było szybko przerobić. Kiedy skończyła
wreszcie wekowanie i wyrzuciła resztki do ogródka na kompost, odetchnęła
z ulgą. Ta robota zajęła jej całe przedpołudnie, a to oznaczało opóźnienie w
pracy. Ale wieczorem, kiedy Max przyszedł na kolację, mógł obejrzeć piękną
kolekcję słoików z musem jabłkowym, stojącą na kredensie. Aż promieniał z
zadowolenia, że miał taki dobry pomysł z tymi jabłkami. Ach, ci mężczyźni!
Następnego wieczora Max pojawił się u tylnych drzwi, tym razem także
bez zaproszenia, z zakrwawioną chustką przewiązaną wokół czoła. Na widok
krwi Hanna omal nie zemdlała. Geo i obie panie siedziały już przy stole.
Patrzyły na niego bez słowa; chłopczyk odezwał się pierwszy:
- Jesteś ranny?
Max milczał spoglądając nie bez satysfakcji na pobladłą twarz Hanny.
- Co się panu stało? - skrzeczącym głosem spytała pani Phillips.
Max podszedł do stołu, wziął notes i napisał odpowiedź mówiąc
jednocześnie:
- Łobuz nie chciał dać się złapać, musiałem go przekonać.
- Czy uciekł? - spytała pani Phillips przeczytawszy wiadomość.
R S
- Nie - odpowiedział Max z cokolwiek wilczym uśmiechem. Nie musiał
jej tego nawet pisać.
- Gratuluję - powiedziała.
- Jest ranny. Mama pomoże - upomniał się Geo. Max odwrócił się i
spojrzał na pobladłą Hannę.
- Hanna pomoże? - spytał.
Oczy miała szeroko otwarte, tak jakby odczuwała jego ból. Kazała mu iść
ze sobą do łazienki. Zamknęła drzwi, odwróciła się i spojrzała na niego.
- Bardzo boli?
- Tak - odpowiedział zupełnie poważnie.
Westchnęła cicho, uniosła ręce, by zdjąć chustkę z głowy Maxa i w tym
momencie znalazła się w jego ramionach. Pożądliwie powiódł rękoma po jej
plecach. Przyciągnął ją do siebie i począł całować.
Przyciśnięta do umywalki, przygnieciona niemal ciężarem mężczyzny,
ledwo mogła złapać oddech. Wreszcie zdołała na chwilę uwolnić usta.
- Czy gdzieś jeszcze cię uderzył? Czy to naprawdę tak boli?
Max jęknął, położył ręce na pośladkach Hanny i przycisnął ją mocno do
siebie, by mogła poczuć, gdzie go naprawdę boli. Zesztywniała, odgięła do tyłu i
chciała się wywinąć, on jednak nie wypuszczał jej z objęć.
Kiedy wreszcie pozwolił jej znowu chwycić oddech, odchyliła się na bok
i spytała:
- A może w ogóle nikt cię nie uderzył? Może to tylko sztuczka? Czy te
brązowe plamy to naprawdę ślady krwi?
Spojrzał na nią z wyrzutem.
- Zapewniam cię, że rana jest jak najbardziej prawdziwa. Trzeba było
założyć dwa szwy...
- Masz założone szwy? - teraz z kolei ona mówiła z lekkim tonem
pretensji w głosie. - A więc byłeś już w szpitalu?
- Tak. To dopiero bolało! Wbijali mi igłę...
R S
- A potem zawiązałeś sobie znowu tę brudną chustkę?
- Tak, ale pod nią jest prawdziwy opatrunek. Widzisz? - spytał, ukazując
bandaż.
- Oszukałeś mnie. Chciałeś mnie przestraszyć!
- Naprawdę zlękłaś się, że coś mi się stało? Jesteś kochana...
- ...a do tego byłeś przedtem w szpitalu.
- A czy gdybym przyszedł do ciebie z małym opatrunkiem na czole, też
byś się tak przejęła?
- Ja wcale się nie przejęłam.
- Czyżby?
Hanna ponownie spróbowała szarpnięciem wydostać się z jego ramion.
- Puść mnie. Muszę podać kolację. Wszyscy czekają przy stole.
- Najpierw musisz mnie porządnie pocałować. Nie uda ci się od tego
wymigać. Byłem dziś bardzo dzielny - powiedział, a uśmiech na jego twarzy
przybrał na chwilę złowrogi wyraz.
Hanna zdała sobie nagle sprawę, że Max musiał być dziś w poważnym
niebezpieczeństwie, Teraz żartował sobie z udawaną beztroską, ale to na pewno
była prawdziwa walka. Popatrzyła na niego, czując niemal jak miękną jej usta.
Odchyliła głowę do tyłu, by mógł ją pocałować. Rozwarła wargi i nagle poczuła
gdzieś głęboko w ustach język Maxa. Było to jakieś nowe, niezwykłe doznanie -
nigdy dotąd nie całowała się w ten sposób... odruchowo chwyciła się jego
ramion.
- Bądź dla mnie miła. Kochaj mnie - powiedział natarczywie.
- Nie - odpowiedziała. Brzmiało to słabo i żałośnie.
- Po co ten upór, Hanno?
Zamarła na chwilę, po czym odchyliła się do tyłu i patrzyła na jego
roześmianą twarz, zaś on mówił dalej:
- Odkąd tylko cię poznałem, czekam na sposobność, by ci powiedzieć, że
jesteś najsłodszą dziewczyną, jaką znam. Nie odmawiaj mi, proszę.
R S
- Chodźmy już.
- Czy musimy?
- Tak - jej odpowiedź znów zabrzmiała żałośnie.
Powoli wypuścił ją z objęć, przeciągając tę chwilę w nieskończoność.
Wreszcie mogła wziąć głęboki oddech. Automatycznym, szybkim ruchem
przyczesała palcami włosy, rozprostowała spódnicę i odwróciła się w kierunku
drzwi. Max klepnął ją w pośladek.
- Za chwilę będę gotowy - powiedział.
Rzuciła mu krótkie, karcące spojrzenie, po czym poszła prosto do kuchni.
Musiała chwilę ochłonąć - przed kilkoma minutami była blada, teraz zaś miała
zaróżowioną twarz, wyraźnie zaczerwienione wargi, a do tego wyglądała na
zawstydzoną. Podając kolację, starała się zachowywać naturalnie; zarówno pani
Phillips, jak i Lillian miały wyjątkowo czujne spojrzenia.
Na ten gorący, czerwcowy wieczór przygotowała dla pań sałatkę z
tuńczyka z selerem i zielonym groszkiem oraz deser owocowy. Do herbaty
podała placuszki ze słodkiego ciasta, których przyrządzenie wymagało
szczególnie dużo pracy. Dla Maxa miała dodatkowo stek z pieczonymi
ziemniakami.
Niebawem policjant wszedł do kuchni naturalnym krokiem. Wszystkie
oczy zwróciły się na niego.
- Ma pan opatrunek założony ze znajomością rzeczy - zauważyła pani
Phillips swoim głębokim głosem.
Max skinął w odpowiedzi głową, zupełnie nie speszony.
- Teraz dobrze? - spytał Geo.
- Nieźle - odpowiedział Max mrugając do chłopca okiem.
Odpowiedź była zupełnie niewinna, ale Hanna nie wiadomo dlaczego
znów oblała się rumieńcem. Może zresztą domyślała się, co się kryje za tym
określeniem i teraz czuła się niezręcznie. Nie mogła jeszcze zapomnieć o
R S
incydencie w łazience. Natomiast Max grał swoją rolę bez zarzutu. Ten
człowiek nie wie, co to poczucie winy - pomyślała.
- Czy wiecie już, kto napadł na Fullera? - spytała pani Phillips.
Max pokręcił głową.
- Musicie ich jak najszybciej złapać - stwierdziła, a on odpowiedział jej
kiwnięciem głowy.
Hannę zaskoczyło trochę, że pani Phillips jest taka twarda.
- Skąd ona w ogóle zna pana Fullera? - spytała. Max nie odpowiedział,
odezwała się więc Lillian.
- Przypominam sobie, że parę lat temu pracowali razem w komitecie.
Pamiętam, jak posprzeczali się na zebraniu.
- To by się zgadzało - mruknął Max.
Hanna nie zapisała tej części ich konwersacji, ale dalsze partie rozmowy
notowała, jak zwykle skrupulatnie, na użytek pani Phillips. Pisząc wszystkie te
zdania na coraz to nowych kartkach papieru, zdała sobie sprawę, ile zmian
wniósł Max do ich wieczornych spotkań, które dotychczas przebiegały w
zupełnym milczeniu.
Pani Phillips musiała ich bacznie obserwować, bowiem wybrała chwilową
przerwę w rozmowie, by się odezwać.
- Proszę mi opowiedzieć o sobie - zwróciła się do policjanta. - Skąd pan
pochodzi, czy ma pan rodzinę?
Te pytania wywołały u Maxa uśmiech szczerego rozbawienia - mówiły
mu dokładnie to, co chciał wiedzieć na temat pani Phillips. Ileż to razy słyszał,
jak w jego rodzinie pytano o to samo w odniesieniu do nieznajomych. Poprosił o
notatnik i wymawiając słowa na głos pisał: „Osadnicy Jethro i Priscilla
Readings Simmons przypłynęli rzeką Ohio na łodzi w 1792. Byli w mojej
rodzinie traperzy, farmerzy, a teraz są też przedsiębiorcy. Dużo Simmonsów
mieszka na południu stanu Ohio, spotyka się ich też w Indianie".
R S
- Dlaczego wyjechał pan z Ohio? - spytała przeszywając go wzrokiem
drapieżnego ptaka.
- Mieszkałem i pracowałem na farmie rodzinnej, która miała grunty po
obu stronach granicy między Ohio a południową Indianą. Miałem prawo do
stypendium na Uniwersytecie Indiana. Było nas wielu.
Tak brzmiały jego słowa. Zapisał je inaczej: „Pracowałem na farmie pd.
In., styp. Uniw. In. Duża rodzina. Eksport cennego surowca - Simmonsów.
Szliśmy ratować świat".
Pani Phillips obserwowała jego twarz, ale tym razem w trakcie pisania
Max milczał. Kiedy skończył, podniósł oczy i oboje wymienili przeciągłe
spojrzenia, w których było ciepło i humor. Pani Phillips pierwsza przerwała ten
wzrokowy kontakt, sięgnęła po notatnik, odczytała tekst na głos i roześmiała
się!
Wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem. To niemożliwe, pani Phillips
śmieje się i nie trzeszczą jej przy tym kości? Niespodziewanie roześmiał się
także Geo, a po chwili śmiech udzielił się pozostałym. Był to wspólny śmiech,
szczery i radosny.
Deser jedli w miłym, przyjaznym nastroju - nigdy przedtem nie było w
tym domu takiej atmosfery. Hanna wiedziała, kto wniósł tę zmianę - wojownik,
który pojawił się w ich życiu.
- Na weekend Czwartego Lipca pojadę do rodziny - odezwała się
ponownie pani Phillips, kiedy skończyli jeść deser.
Hanna skinęła głową. Zapomniała, że krewni życzyli sobie, by staruszka
spędzała z nimi wszystkie większe święta. Wyjeżdżała wtedy, choć nie
wyglądało, że ma na to zbytnią ochotę. Hanna myślała sobie, że dobrze by było,
gdyby kiedyś ktoś z jej własnej rodziny zaprosił ją na święta do domu. Milczeli
jednak, nie było też nigdy odpowiedzi, kiedy to ona zapraszała ich do siebie.
- Mnie też nie będzie przez cały weekend - odezwała się Lillian. - Jadę ze
znajomymi nad jezioro.
R S
Hanna uśmiechnęła się. Lillian po raz pierwszy, odkąd się tu
wprowadziła, a było to prawie rok temu, będzie nocować poza domem. A więc
zostanę tylko z małym - pomyślała. Rzuciła krótkie jak błyskawica spojrzenie w
stronę Maxa, on jednak, niby nigdy nic, bawił się sztućcami. Kiepski z niego
donżuan, jeśli jego uwadze uszło to, że przez dwa dni będzie sama.
- Hanno, w ten weekend Stowarzyszenie Policjantów organizuje doroczny
piknik. Będą nawet sztuczne ognie. Może wzięłabyś Geo i pojechała ze mną,
skoro zostajesz sama?
A więc jednak dotarło to do niego. Zbierała się do odpowiedzi, kiedy Geo
zapytał nie bez obawy w głosie:
- Ognie?
- Tak, są bardzo ładne i robią dużo huku. Ale nie bój się, będę razem z
tobą - odpowiedział Max.
- Dobrze - zgodził się chłopiec.
Hanna dodała od siebie słowo „dziękuję". Była w tym wdzięczność,
radość i jednocześnie lekkie zażenowanie.
- Wezmę jedzenie - dodał Max i zanim Hanna zdążyła otworzyć usta, by
zaprotestować, podniósł obie ręce w rozbrajającym geście, i dodał: - Z kantyny.
Wszyscy z wyjątkiem pani Phillips wybuchnęli śmiechem. Hanna
poczuła, że ogarnia ją podniecenie, jakiś dziwny prąd przechodzi ją całą,
poczynając od kolan aż po brzuch i plecy. Było to wrażenie tak niespotykane, że
trochę się zlękła.
- O Boże, popatrzcie, która to już godzina! - zawołała Lillian podnosząc
się z miejsca. - Nigdy nie siedzieliśmy tak długo przy kolacji. Jestem już
spóźniona, więc przepraszam cię, Hanno, ale nie zdążę pomóc ci w kuchni.
Powinnam już być u Petera.
Nareszcie przestała mówić o nim „pan Hernandez" - pomyślała Hanna.
Zdziwiły ją dwie rzeczy. Po pierwsze, zanim Max nie zaczął pojawiać się przy
stole, Lillian nigdy nie pomagała jej przy sprzątaniu. Po drugie, że pewnie po
R S
raz pierwszy w życiu Lillian gdzieś się spóźni. A wszystko to sprawił Max -
przy kolacji było im tak przyjemnie, że punktualna Lillian straciła poczucie
czasu.
Jednak mimo owego spóźnienia Lillian poszła najpierw do siebie na górę.
Kiedy schodziła, miała na sobie ciemnozieloną bawełnianą sukienkę, wspaniale
podkreślającą kolor jej tęczówek. Hanna nie wierzyła własnym oczom. Lillian
nosiła dotąd najchętniej rzeczy szare, czarne albo brązowe. A tu nagle ubrana
jest na zielono - śmiało, ale znakomicie! A do tego ma jeszcze makijaż, prawda
że skromny, ale tym bardziej rzucający się w oczy, że dotychczas nie stosowała
go wcale.
- Mogę wrócić późno, więc nie czekajcie na mnie - rzuciła na odchodne. -
Mam klucze. Śpijcie spokojnie.
- Widziałeś, miała szminkę na ustach! - Hanna popatrzyła na Maxa.
- A to wamp! - powiedział udając oburzenie.
- Co to jest wamp? - próbował się dowiedzieć Geo, ale nie doczekał się
odpowiedzi, bowiem w tym momencie podniosła się z krzesła pani Phillips.
- Przepraszam, chciałam jeszcze trochę poczytać u siebie - powiedziała do
Hanny, zachowując wszelkie formy. - Dobranoc, poruczniku.
Max poderwał się, by pomóc jej wstać od stołu. Wymienili znów
spojrzenia i pani Phillips wyszła.
Hanna zabrała się do sprzątania. Max pomagał, a jednocześnie
deklamował chłopcu wierszyk o robaczku, który miał takie długie imię, że nikt
nie potrafił go wymówić. Geo zanosił się od śmiechu.
- Masz miłe dziecko - Max popatrzył z sympatią na małego, a potem
zwrócił leniwy wzrok ku Hannie.
Wyszli na ganek i usiedli na bujanej kanapie. Po niedługiej chwili
podszedł do nich jeden z sąsiadów i zagaił pogawędkę. Mieszkańcy okolicznych
domów byli zawsze uprzejmi wobec Hanny i pozdrawiali ją gestem ręki, nikt
R S
nigdy jednak nie przychodził wieczorem na ganek ani do ogródka, by zamienić
z nią choć parę słów.
Niebawem Geo usnął w objęciach Maxa, musieli więc iść na górę, żeby
położyć go do łóżka. Było lato i chłopiec bawił się przez cały dzień na dworze,
więc Hanna kąpała go jeszcze przed kolacją. Kiedy wyjmowała różowe ciałko z
czarnej jak smoła wody, przepełniało ją uczucie matczynej radości.
Max zszedł do kuchni, żeby zrobić lemoniadę, a Hanna pomagała jeszcze
pani Phillips położyć się spać. Staruszka doprowadzała ją do rozpaczy - nadal
nie odzywała się ani słowem. Hanna uśmiechnęła się do niej jak zawsze i
powiedziała dobranoc, a kiedy już wychodziła, dobiegł ją skrzeczący, starczy
głos:
- Dobranoc, Hanno. Bardzo ci dziękuję.
Te słowa padły z jej ust po raz pierwszy.
Hanna i Max wyszli na pogrążony w ciemnościach nocy ganek i usiedli
znów na kanapie. Popijali powoli lemoniadę - było im tu dobrze. Max łagodnie
odpychał się od ziemi jedną nogą. Trzymając ręce wyciągnięte na oparciu,
zwrócił się do Hanny.
- Powiedz mi coś o ojcu twojego dziecka.
A więc to go gryzło. Hanna spojrzała na Maxa z wahaniem. Czy musi mu
o tym mówić? Coś musiała odpowiedzieć. W końcu w krótkich słowach
wyznała mu całą prawdę.
- Byliśmy zaręczeni. Miałam wtedy osiemnaście lat. Chciał mnie...
sprzeciwiałam się, ale zmusił mnie do tego. W drodze do domu najechał na nas
pijany kierowca - głos jej zadrżał - Bernard zginął na miejscu, ja byłam ciężko
ranna. W szpitalu lekarz zorientował się, że przedtem zostałam pobita, a może
też... W każdym razie wiedział, że byliśmy parą i domyślił się, co się stało - że
mieliśmy stosunek.
Patrzyła na Maxa z bólem, a on dobrze rozumiał, co chciała wyrazić. Ani
razu nie użyła słowa „miłość".
R S
- Bardzo byłaś pobita? - spytał spokojnym, normalnym głosem.
W odpowiedzi dotknęła czoła, potem piersi, a drugą ręką pokazała na
górną część uda.
- I ty to nazywasz stosunkiem? - spytał, a oczy miał zmrużone. - To mi
wygląda raczej na gwałt.
Dla Hanny była to nowa interpretacja tego, co zaszło. Dotąd nikt nie
sugerował tego terminu. Znała Bernarda całe życie, był jej chłopakiem odkąd
skończyła piętnaście lat, a rodzice w zupełności go zaakceptowali. Nie spotykała
się z żadnym innym - wszyscy młodzi ludzie w miasteczku uznali, że należy do
Bernarda. Byli ze sobą zaręczeni, a po wypadku, kiedy okazało się, że jest w
ciąży, jego rodzina zarzuciła Hannie, że puszczała się z byle kim.
A więc Bernard ją... zgwałcił? Kiedy to do niej wreszcie dotarło, spojrzała
Maxowi w oczy. Tak było rzeczywiście. Nagle znikło poczucie winy, które
nosiła w sobie przez te wszystkie lata, kiedy wierzyła, że przyniosła wstyd
rodzicom.
- Ten lekarz skontaktował mnie ze swoim dobrym znajomym,
adwokatem. Obaj zajęli się mną. Wytoczyłam proces o odszkodowanie.
Umówiłam się z adwokatem, że będę mu płacić według stawek godzinowych.
Gdyby chciał pracować za procent od sumy odszkodowania - jak to się za
zwyczaj robi - to musiałabym dać mu prawie połowę tego, co dostałam, a tak
było mnie stać na kupno domu i naukę. Dzięki temu mogłam odsunąć się jak
najdalej od całego tego skandalu.
- A twoja rodzina? - spytał cicho.
- Oni się mnie wstydzą. Rozumiesz, mam nieślubne dziecko.
- Musiałaś wiele wycierpieć - powiedział, biorąc ją delikatnie w ramiona.
Nie płakała, przejęta jego współczuciem, wzruszona tym, że ją objął z taką
czułością. Przez cały ten czas nikt jej nie wziął w ramiona, choćby po to, by ją
pocieszyć. Max był pierwszym, który to zrobił.
R S
Hanna na pół siedziała, na pół leżała, wtulając się w ramiona Maxa, kiedy
na ganek szybkim jak burza krokiem weszła Lillian. Zawahała się przez chwilę,
zaskoczona ich widokiem. Była najwyraźniej wściekła.
- Ci wszyscy mężczyźni... - powiedziała tylko i ruszyła do środka.
Hanna przekręciła się, by móc spojrzeć Maxowi w twarz.
- Co jej jest?
Max roześmiał się przewrotnie.
- Może Pete nie jest wcale taki niepełnosprawny, jak myśleliśmy?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
W chwilę potem jak Lillian zniknęła na górze, rozległ się dzwonek
telefonu. Siedząca na ganku para uśmiechnęła się do siebie. „To Pete" -
powiedzieli równocześnie, a Hanna dała głową znak, że nie podejdzie do
telefonu - poczeka, aż Lillian podda się i sama odbierze. Lecz tak się nie stało.
Telefon dzwonił i dzwonił, ale w domu nie było nikogo, komu by to
przeszkadzało. Pani Phillips nie mogła go słyszeć, Geo spał jak suseł, zmęczony
po całym dniu zabawy; zresztą aparat na piętrze stał daleko od jego pokoju.
Uporczywe dzwonienie mogło przeszkadzać tylko Lillian. A może właśnie
sprawiało jej przyjemność?
Wtem odezwał się głos w stojącym przy drzwiach odbiorniku radia CB.
- Czternaście dwadzieścia dwa wzywa czternaście trzydzieści sześć.
- To Pete do mnie. Niepokoi się pewnie o Lillian - powiedziała Hanna
wstając.
- Ja odpowiem - Max wyzwolił się z jej objęć, wstał i na miejscu, gdzie
siedział, położył wielką poduszkę, by Hanna mogła na niej położyć głowę. Głos
z radia odezwał się ponownie. Max wszedł do holu.
- Cześć, mówi Max. Szukasz kogoś? - powiedział wesoło.
R S
W ten sposób Pete nie musiał wymawiać imienia Lillian, bo przecież w
swoich odbiornikach sąsiedzi na pewno słuchali tej rozmowy z wypiekami na
twarzy.
- Tak - zabrzmiała krótka odpowiedź.
- Wszystko w porządku, ale mieliśmy tu podmuch bardzo chłodnego
wiatru od północy.
- Tak? Powiedz coś więcej.
Max roześmiał się, nie okazując zrozumienia. - Alarm odwołany -
zakończył zwyczajową formułą.
- Szkoda, że nie dla mnie - mruknął Pete zamiast standardowej
odpowiedzi.
Telefon dzwonił nadal, a tymczasem w radiu CB co najmniej cztery osoby
stawiały w tej lub innej formie pytanie: „Co się tam u was dzieje?"
- Nic takiego - odpowiedział Pete rozdrażnionym głosem, ale telefon nie
przestawał dzwonić. Wreszcie Pete zrezygnował - Lillian postawiła na swoim.
Max wrócił na ganek i usiadł z powrotem obok Hanny. Ustami zaczął
błądzić po jej twarzy, odnalazł gorące wargi. Dobrze mu było, kiedy czuł, jak
drży w jego objęciach, jak rwie się jej oddech, a palce zaciskają na jego
ramionach. Przywarła do niego całym ciałem, śmiało, bez skrępowania. Po
chwili jednak nagłym ruchem oderwała się od Maxa, tak jakby przypomniała
sobie niespodziewanie o czymś ważnym.
- Jeszcze troszeczkę - poprosił.
- Muszę iść się uczyć.
- Przyjmij mnie na lokatora. Mogłabyś rzucić pracę... bawilibyśmy się
razem w dom.
Tak, to byłaby zabawa w dom - pomyślała. Nigdy dotąd nie wątpiła w
celowość swego postanowienia, że najpierw musi skończyć naukę, a teraz była o
tym jeszcze bardziej przekonana, niż przedtem.
- Naprawdę muszę się uczyć, Max.
R S
- Jestem pewien, że uda mi się przekonać obie panie, by zgodziły się mnie
przyjąć. Gdyby nie ta historia z Peterem przed chwilą, to Lillian uważałaby
mnie nadal za istotę ludzką. Powinienem dać Peterowi w nos.
- On ma i tak dość problemów.
- A propos problemów, mam tu pewną niespodziankę - mówiąc to ocierał
się wymownie o jej plecy.
- Naprawdę muszę już iść - powtórzyła bezlitośnie.
- Uważam, że wobec mnie też masz pewne obowiązki. Jestem ranny,
potrzebuję troskliwej i czułej opieki.
- Ciekawa jestem, jak wytłumaczysz te szwy pani Phillips, kiedy
zdejmiesz bandaż. Ona już zauważyła, że opatrunek był zrobiony bardzo
fachowo. To jeszcze można jakoś wyjaśnić, ale szwy to już co innego.
- Jestem jak bohaterowie z westernów - umiem sam sobie zestawić
złamaną kość i zszyć ranę - powiedział z poważną miną.
Roześmiała się w odpowiedzi.
- Jesteś bez serca, skoro możesz się z tego śmiać. Ty nie wiesz nawet, jak
to boli, kiedy się szyje ranę...
- Max, idź wreszcie do domu!
- Ja nie mam domu - powiedział z udawaną melancholią, spoglądając
wymownie na ulicę.
- Przynajmniej mi nie wmawiaj, że wyganiam cię głodnego na ulicę -
odcięła się Hanna.
- No tak - westchnął. - Czy to mięso, które ci przyniosłem, już się
skończyło?
Przytaknęła. Czyżby nie zdawał sobie sprawy, że sam zjadł połowę
tamtego ośmiokilowego kawałka?
- No to teraz kupię jakąś większą porcję wołowiny.
- Nie zgadzam się.
R S
- Dlaczego? - spytał wyraźnie zaskoczony. - To się przecież bardziej
opłaca, niż kupować na porcje.
- Nie - jej głos przybrał ostry ton. - Nie chcę trzymać w lodówce takiego
wielkiego kawałka. Nie mam tyle miejsca. Zresztą panie nie jedzą dużo
wołowiny.
- Ale ja tak.
- Nie możesz przychodzić tu codziennie na kolację. To nie robi dobrego
wrażenia.
- Co ty mówisz? Przecież są trzy przyzwoitki.
Zresztą, jestem najzupełniej niegroźny. Nie mam zamiaru psuć ci
reputacji. Chcę...
Mówił coś dalej, ale Hanna już tego nie słyszała. Powiedział, że nie
zrujnuje jej reputacji i była to prawda, bo jej reputacja i tak już była zrujnowana.
Mężczyzna taki jak Max nie może jej zaszkodzić - raczej odwrotnie, to ona jest
dla niego zagrożeniem.
Do święta Czwartego Lipca zostało jeszcze kilka dni. Max zabierze ją ze
sobą na piknik, spotka tam kolegów z posterunku policji. No cóż, w dzisiejszych
czasach mężczyźni dość śmiało pokazują się z kobietami, które występują w roli
ich czasowych przyjaciółek. Ludzie pomyślą, że Max z nią sypia. Powiedzą: „Ta
Hanna Calhoun ostrzy sobie zęby na naszego Maxa. Ciekawe, czy jego rodzina
o tym wie?"
W swojej rodzinie była pierwszą osobą, która wywołała taki skandal.
Wszyscy jej przodkowie i krewniacy byli tak zwanymi porządnymi ludźmi
- no, może czasem któryś z nich wyprodukował trochę bimbru. Tylko ona
została panną z dzieckiem. W ich oczach wyglądała na dziewczynę łatwą i nie-
moralną - tak zresztą wyrazili się o niej rodzice Bernarda. Była pierwsza, a
przynajmniej pierwsza, która dała się złapać. Bernard nie żyje, a ona nie miała
nigdy nawet jednej randki z mężczyzną. Jakim to zrządzeniem losu znalazła się
w tej sytuacji?
R S
Dobrze zrobiła wyjeżdżając z domu i przenosząc się na północ. Tam, w
jej miasteczku, mężczyźni uważali ją za łatwą zdobycz. Musiała im udowadniać,
że się mylą. Nie było to łatwe: dwa razy potrzebowała pomocy brata, aby
pozbyć się natrętów. Wyśmiali go zresztą, mówiąc, że to Hanna ich zaczepia.
Któregoś razu jedna z sióstr Hanny spotkała ją na ulicy, otoczoną przez
grupę agresywnych mężczyzn. Hanna płakała; siostra wpadła w szał, zaczęła ich
okładać torebką i kopać po nogach. Śmiali się, proponowali „wspólną zabawę".
„Widzisz? - krzyczała siostra - To wszystko przez ciebie!"
Ludzie z okolic górskich mają wedle powszechnej opinii raczej
staroświeckie poglądy życiowe. Hanna rozumiała jednak, że moralność jest
rzeczą ważną. Sama padła ofiarą purytańskiego kodeksu obyczajowego, w
którym nie ma miejsca na niuanse. Choć kodeks ten okazał się dla niej pułapką,
rozumiała jego znaczenie.
Cóż - jednak Max pociągał ją, a ona najwyraźniej też nie była mu
obojętna. Pochodził z porządnej farmerskiej rodziny, która wyznawała
tradycyjne wartości - podobnie jak jej rodzina. Tacy ludzie na pewno jej nie
zaakceptują. Nie powinna się z nim więcej spotykać. Bała się, że sprawa zajdzie
za daleko, że oboje dojdą do punktu, z którego trudno już się będzie wycofać.
Inna sprawa, że nigdy dotąd nie czuła się tak bezpiecznie, jak teraz - w tym
domu, w jego ramionach. Pewnie dlatego, że tak dawno już nikt nie okazał jej
tyle serca, a ona potrzebowała nie tyle seksu, ile właśnie opiekuńczego,
serdecznego uczucia.
Następnego wieczora, tuż przed kolacją, Max pojawił się w drzwiach jak
gdyby nigdy nic, jakby ten dom należał do niego. Przechodząc obok Hanny nie-
spodziewanie pocałował ją prosto w usta, wesoło przywitał się ze wszystkimi w
kuchni, mówiąc: „Widzę, że stara wiara ma się dobrze" i poszedł prosto do
łazienki, tak jakby naprawdę był u siebie w domu.
Jak mogła dopuścić, by on zachowywał się tu z taką swobodą? Dlaczego
znów nakrywa dla niego do stołu? Dlaczego rozmroziła kotlet wieprzowy, i to
R S
nie taki dla pań, cienki na centymetr, ale specjalnie dla niego - na dwa palce.
Leży teraz na patelni pod pokrywką i smaży się na wolnym ogniu, tak, by
zachował soczystość.
Były młode ziemniaki, sałatka z surowej kapusty i przecier z jabłek. A na
deser placuszki z miodem, mrożona herbata, mleko i ciasto cytrynowe. Hanna
posypała je cukrem pudrem przez serwetkę wyciętą we wzór, który powtórzył
się na powierzchni ciasta. Max powiesił skórzaną kaburę na wieszaku w holu, a
pistolet włożył automatycznym ruchem z tyłu za pas. Uśmiechnął się do
wszystkich, tak jakby uważał, że tylko na niego czekali.
- Max - powiedział Geo, wyraźnie zadowolony.
- W porządku, Geo - odpowiedział mu Max z równym zadowoleniem.
Geo zaśmiał się - taka rozmowa bardzo mu odpowiadała.
Pani Phillips obrzuciła Maxa szybkim jak zawsze spojrzeniem, by
pokazać, że go zauważyła; nie powiedziała jednak ani słowa. Natomiast Lillian
popatrzyła na niego chłodno, a potem zajęła się jedzeniem, nie dając po sobie
poznać, iż dostrzega kogokolwiek za stołem.
Max nie wytrzymał, tak długo pozostawiony samemu sobie.
- Czy Pete rozmawiał dziś z panią? Niepokoił się wczoraj, bo wracała
pani przez bardzo nieciekawą okolicę. Skontaktował się z nami przez radio,
żeby sprawdzić, czy nic się pani nie stało.
Nie poruszyła się, podniosła tylko wzrok i popatrzyła na Maxa.
- Nie podobało mu się, że wracała pani tamtędy po zmroku - mówił dalej.
- A do tego nie odbierała pani jego telefonu.
- Przecież byliście wtedy we dwoje na ganku i też mogliście podnieść
słuchawkę - rzuciła wysuwając brodę do przodu.
- Ale wiedzieliśmy, że to do pani - odpowiedział Max takim tonem, jakby
był jej bratem. Uniósł przy tym brodę dokładnie tak, jak to zrobiła Lillian.
Zamiast odpowiedzi Lillian prychnęła, co miało wyrażać oburzenie, i z
uwagą zajęła się krojeniem swego centymetrowego kotlecika.
R S
- Och, Max... - Hanna spróbowała go powstrzymać, ale on nie przestawał
mówić.
- Jest pani niedobra dla naszego kochanego Petera. Cóż on takiego zrobił,
że tak się pani na niego złości?
Lillian odchyliła się do tyłu, a jej oczy rzucały groźne błyski. Odrzuciła
serwetkę i podniosła się.
- Jak to co! - zagrzmiała, po czym odsunęła krzesło i ruszyła szybkim
krokiem w kierunku schodów.
- Zła - odezwał się Geo.
- Rozgniewała się - wyjaśniła mu Hanna. - Max... - zaczęła mentorskim
tonem.
- O co chodzi? - spytała pani Phillips patrząc na puste krzesło i nie
dokończone jedzenie.
- Ty jej powiedz. - Hanna spojrzała na Maxa, podała mu notes i ołówek.
Max uśmiechnął się do pani Phillips, szybko coś napisał i podał jej notes.
Popatrzyła na niego podejrzliwie, po czym powoli wzięła notes i zaczęła czytać.
Z wahaniem spoglądała to na kartkę, to znów na Maxa. Jeszcze raz przeczytała
tekst, aż wreszcie odsunęła notes i wróciła do jedzenia.
Zanim Hanna podała na stół deser, zaniosła do pokoju Lillian jej talerz z
nie dokończonym jedzeniem, a do tego porcję ciasta.
- Przepraszam za Maxa - zaczęła.
Lillian siedziała w swoim pokoju przy oknie, z którego było widać dom
Hernandeza. Obejrzała się za siebie, wstała, wzięła z rąk Hanny tacę i postawiła
ją na stole.
- Dziękuję ci, kochanie. Jesteś zawsze taka dobra. Nie zasłużyłyśmy sobie
z panią Phillips na tyle serca. Przepraszam za tę scenę.
- Max to typowy mężczyzna, zawsze bierze stronę drugiego faceta. Jeśli
tylko dojdzie do konfliktu między kobietą a mężczyzną, żaden z nich nie
przyzna racji kobiecie. Nie powinien był tak z tobą rozmawiać. Ale ja wiem,
R S
Lillian, że on wcale nie chciał cię rozzłościć. Było to kłamstwo obliczone na
zjednanie sobie Lillian. Przecież Max celowo tak się zachował.
- To nie on, to Pete - przerwała Lillian. - Nie spodziewałam się... Zresztą,
to nie ma znaczenia. Przepraszam, że się uniosłam. Miałam ciężki dzień... mało
spałam w nocy.
- Mogę ci w czymś pomóc?
- Nie, już wszystko dobrze - odpowiedziała chodząc po pokoju. - Myślę,
że za mocno wczoraj zareagowałam. Byłam naprawdę głupia. Przecież Peter nie
miał na myśli nic złego. A zresztą nie wiem. Chce mi się płakać.
- To czasem dobrze robi - powiedziała ponuro Hanna - ale na ogół potem
boli głowa.
Lillian uśmiechnęła się, a po chwili odwróciła w stronę okna i spojrzała w
kierunku domu Petera.
- Wiesz, że jest w domu. Czemu nie pójdziesz do niego i nie
porozmawiasz? - zapytała Hanna.
- Byłoby mi wstyd.
- Zupełnie niepotrzebnie.
- Naprawdę nie potrafię.
- Będziesz więc odtąd go unikać?
Lillian jęknęła, a Hanna nie bez zdziwienia spostrzegła, że ta
nieprzystępna kobieta może być uczuciowa, wrażliwa, a do tego potrafi
przyznać, że czuje się głupio.
- Najwyżej powie, że nie chce cię widzieć.
- No dobrze, pójdę do niego - Lillian wyraźnie zmuszała się do
odpowiedzi.
- Musisz, nie jesteś przecież tchórzem - dodała jej otuchy Hanna. - Włożę
ci kotlet do lodówki, ciasto też możesz zjeść później. A może - dorzuciła wy-
chodząc z pokoju - weźmiesz dwa kawałki i zaniesiesz do Petera?
R S
- Wybiera się pani do Petera? - usłyszały wesoły głos Maxa. - Dobrze się
składa, bo muszę się z nim spotkać. Podwiozę panią - powiedział uśmiechając
się tak, jakby proponował miłą przejażdżkę.
Jakim prawem Max wszedł na górę? Hanna miała ochotę zrobić mu
awanturę, ale usłyszała, jak Lillian odpowiada:
- Dziękuję, Max, chętnie skorzystam.
Max wyszczerzył zęby w uśmiechu. Zeszli na dół. Hanna wróciła do stołu
sama. Wzięła notes i przeczytała, co Max napisał pani Phillips, kiedy Lillian
wyszła obrażona: „Jeśli pójdzie pani na badanie słuchu, to może będzie pani
mogła słyszeć wszystko, co się dzieje w tym domu. No i na zebraniach zarządu".
To było wszystko - nie wyjaśnił jej nic więcej!
Ale z niego spryciarz. Sam sprowokował Lillian do wybuchu, aby zdała
sobie sprawę, że postępuje głupio. Gdyby nie to, na pewno nie wybrałaby się do
Petera. Potrafi manipulować nie tylko Lillian, ale i panią Phillips - doprowadzi
wreszcie do tego, że staruszka zgodzi się na badanie słuchu. Byłoby wspaniale,
gdyby udało się jej pomóc!
Hanna posprzątała w kuchni, a potem opisała pokrótce to, co się
wydarzyło i zaniosła notatnik do pokoju pani Phillips. Starsza pani nie udawała
tym razem, że nic nie dostrzega. Przeczytawszy spojrzała na Hannę. Na jej
twarzy widać było uśmiech.
- Och, ten Max - powiedziała chichocząc.
Hanna zabrała się do szycia. Przez cały czas mimowolnie nasłuchiwała,
czy nie rozlegnie się nagle dzwonek do drzwi. Dom był oczywiście
pozamykany, jak zawsze po zmroku, i w czasie, gdy pracowała na górze. Robota
szła jej dzisiaj wyjątkowo gładko. Geo był jeszcze na nogach i nie chciał
odrywać się od swoich zabawek, ale w końcu nadeszła pora, by położyć go spać.
Hanna umyła go i rozebrała, a potem pomogła pani Phillips.
R S
Usiadła wreszcie do maszyny i nagle omal nie podskoczyła ze strachu,
zobaczywszy kątem oka jakąś postać, zbliżającą się ku niej bezszelestnie od
strony drzwi. Odwróciła się gwałtownie - był to Max.
- Jak się dostałeś do środka? Wszystkie drzwi są zamknięte.
- Każdy prawdziwy policjant da sobie radę z zamkiem.
- Tam są jeszcze blokady.
- Ale dzisiaj zapomniałaś ich użyć. Musimy o tym porozmawiać, Hanno -
jesteś stanowczo zbyt nieostrożna.
- Mimo wszystko normalna osoba by się tu nie dostała.
- Normalna osobą by nie próbowała.
Stał oparty o framugę i przyglądał się jej, trzymając ręce w kieszeniach
spodni. Wyglądał znakomicie - dumne wargi, ciemne, niesforne włosy, rzęsy,
których aż szkoda dla mężczyzny. Twarz miał ogorzałą, plecy barczyste -
zdawałoby się, że udźwignąłby na nich wszystkie możliwe kłopoty. Wpatrywał
się w Hannę uważnymi oczyma. Teraz to ona, Hanna Calhoun, przykuwała
uwagę tego mężczyzny.
- Wszedłem przez drzwi frontowe i to bez problemów, ale na przyszłość
powinienem mieć swój klucz.
- Nie - odparła krótko, nawet nie dopuszczając tej niedorzecznej myśli, że
Max miałby wolny wstęp do jej domu.
- A co z Lillian? - zapytała po chwili.
- Kiedy wychodziłem, Peter podawał jej właśnie rękę, a ona podeszła do
niego. Co było dalej, nie wiem, bo nie lubię wsadzać nosa w nie swoje sprawy.
Jak on może tak mówić! Dopiero co wszedł cichaczem do jej domu, a
teraz ma czelność stać przed nią jak gdyby nigdy nic i mówić, że nie lubi
wsadzać nosa w nie swoje sprawy. Nie mogła powstrzymać się od sarkastycznej
odpowiedzi.
- Oczywiście. Ty nigdy się nie narzucasz.
R S
- No, czasem, kiedy chodzi o ciebie. Naprawdę musisz być bardziej
ostrożna. To nie jest najspokojniejsza okolica na świecie, możesz mi wierzyć.
- Każdy tu obserwuje każdego.
- Mogę ci pokazać całą szufladę z aktami takich przestępstw których
dokonano na oczach mnóstwa ludzi.
- Odtąd będę już zamykać te drzwi.
- Wiesz, Hanno, tak długo już się staram, żebyś zmądrzała. Chodź tu do
mnie, popracujemy nad tym, czego ci jeszcze brakuje.
- Max... - powiedziała trwożliwie.
- Lillian nie wróci tak szybko, może nawet zostanie tam na noc. Amanda
nas nie usłyszy, a Geo śpi jak suseł - sprawdzałem. Podejdź do mnie, otocz mnie
ramionami i powiedz, że za mną szalejesz.
- Max...
- No to chodź, a ja będę trenował identyfikację ofiary po omacku. Nie
jestem w tym dobry i muszę poćwiczyć. W naszej pracy to się przydaje - nie
zawsze jest dobre oświetlenie. Kiedyś było łatwiej, bo można było odróżnić
kobietę po kolczykach, ale teraz mężczyźni też je noszą, i to nawet w obu
uszach.
- Prawie nigdy nie noszę kolczyków - odpowiedziała jak
zahipnotyzowana, czując, że nie potrafi opanować reakcji własnego ciała.
- No widzisz - mówił niskim głosem - będę musiał znaleźć inny sposób,
żeby to poznać. Chodź już do mnie.
Wstała i podeszła do niego posłusznie, jak asystentka na wezwanie
hipnotyzera. Max ciągle stał bez ruchu w drzwiach i przyglądał się jej spod
lekko przymkniętych powiek. Tylko oddech miał trochę szybszy niż zawsze.
Stanęła przed nim z wyrazem powagi na twarzy. Ona też oddychała
szybciej, czuła się też nadzwyczaj skrępowana tym, że ma ciało, piersi i biodra.
Max powolnym ruchem wyjął ręce z kieszeni, wyprostował się, objął ją silnym
gestem w pasie i przyciągnął ku sobie. Schylił głowę i zaczął ją całować.
R S
Kiedy wreszcie oderwał usta, Hannie przyszło do głowy, by w ciszy tego
wielkiego domu zadać pytanie:
- A co będzie, jak spotka cię zawód? Oczy mu się zwęziły.
- Hanno, bardzo ciebie pragnę.
- Wiem.
- Chodź, będziemy się kochać.
- Nie... nie wiem.
- Spędzimy razem ten weekend. Zajmę się tobą, będziesz pod moją
opieką, nie stanie ci się nic złego - obiecuję.
- Pomyślę o tym... ale jest jeszcze Geo.
- On mnie lubi i zgodzi się, żebym był przy tobie. Zobaczysz, że będzie
mu dobrze.
- Nigdy nie byłam z mężczyzną, z wyjątkiem tamtego razu.
- To na pewno nie będzie tak jak wtedy. Obiecuję.
- Och, Max... - wyraźnie nie była jeszcze przekonana.
- Nic się nie bój, wszystko będzie dobrze. Naprawdę.
Pocałował Hannę tak samo natarczywie, jak przedtem. Błądził dłońmi po
jej ciele, gdy przywarła do niego, uległa i podniecona. Drżała z radości. Gdyby
tylko zechciał, mógłby w tej chwili posiąść dziewczynę bez słowa sprzeciwu z
jej strony.
Nie zrobił tego jednak. Chciał, żeby Hanna sama nabrała przekonania, iż
go chce, by oddała mu się bez wahania. Chciał, by ona również go zapragnęła,
by była z nim naprawdę razem.
Jakże on do niej tęsknił! Oderwał usta od szyi Hanny i spojrzał na jej
słodką twarz. Była w niej rzadka doskonałość, delikatność rysów - cerę miała
jak alabaster leciutko zabarwiony różem. Była dla niego promykiem słońca.
Była piękna.
Max odczuwał niesmak na samą myśl o Bernardzie i jego zachowaniu, ale
rozumiał, skąd się wzięło pożądanie tamtego mężczyzny. Żaden facet nie
R S
oparłby się urokowi Hanny. Gracja, z jaką się porusza, dumna postawa,
wysokie, pełne piersi, wcięta talia, płynnie przechodząca w bezbłędnie
uformowane, krągłe biodra - wszystko to składało się na idealną sylwetkę.
Ujął jej dłoń i przyłożył do swojej. Była od niej dwa razy mniejsza. Max
miał ręce mocne, brązowe, obsypane na wierzchu ciemnymi włosami, zaś dłonie
Hanny były pełne czaru kości słoniowej. Pochylił się i dotknął czubkiem języka
wewnętrzną stronę jej dłoni.
Zareagowała całym ciałem, gdyż po raz pierwszy odczuła taką pieszczotę.
Nie zdawała sobie też sprawy, jak silnie w tym momencie działa na Maxa. Była
jak dziewica - jeszcze nie wszystkiego świadoma, niemal niewinna.
Wszystko to sprawiło, że poczuł wobec niej ogromną czułość. Żadna
kobieta nie zawładnęła dotąd w ten sposób jego uczuciami - z drugiej strony w
życiu Maxa nie było ich znów tak wiele. Hanna jednak była zupełnie
wyjątkowa. Uśmiechnął się.
- Chodźmy na dół, wypuścisz mnie z domu. Sprawdzimy przedtem
wszystkie zamki.
- A więc wychodzisz?
Zobaczył, że jest zawiedziona i świadomość tego przejęła go dreszczem.
- Dasz mi jeszcze buzi na dobranoc? - spytał i uśmiechnął się, kiedy
skinęła głową.
W ten pożegnalny pocałunek włożył całe swoje uczucie. Pozwolił, by
jego namiętność osiągnęła szczyt.
Delikatnie wodził dłońmi po jej ciele, a wprawa, z jaką to robił,
zaskoczyła jego samego. Nie miał wiele doświadczenia, a mimo to pieścił ją
dokładnie tak, jak to sobie wymarzył. Ta dziewczyna go zauroczyła. To
czarodziejka.
Powoli zeszli po schodach na dół. Hanna ledwie utrzymywała
równowagę, Max też zachowywał, jakby był na lekkim rauszu. Sprawdzanie
R S
zamków zajęło mu zaledwie kilka chwil, nie musiał nawet myśleć o tym, co robi
- wystarczyło, że obszedł wszystkie drzwi.
Byli właśnie w kuchni, kiedy przyszła Lillian. Usłyszeli, jak rozmawia w
holu przez radio CB. Na widok wychodzącej z kuchni pary uśmiechnęła się
eterycznie i bez słowa popłynęła w górę schodów, zupełnie jakby była w jakimś
somnambulicznym transie.
- Pogodzili się - odgadł Max. Hanna z poważną miną skinęła głową.
- Dobrze, że nie zamierzałem tu dziś nocować. Nie przyszło mi do głowy,
że Pete pozwoli Lillian wyjść.
- Nigdy jeszcze nie spędziła nocy z mężczyzną.
- Nie za pierwszym razem - zaoponował.
- Nigdy.
- Właściwie to nie możemy wyrzucić stąd pani Amandy, kiedy już się
wprowadzę. Jesteśmy jej bardzo potrzebni. Poza tym nie możemy jej wypraszać
z racji tego funduszu założonego dla Geo.
- Wcale tego nie zamierzałam robić.
- Ale jeśli ona odzyska słuch, to będziemy musieli zachowywać się cicho,
kiedy będę gonił za tobą po domu.
- Co ty mówisz, Max!
- No tak - powiedział zadowolony z siebie. - Przychodzi taki moment, że
mężczyzna musi gonić za kobietą. A ona wtedy ucieka z piskiem.
Ale Hannie przypomniało się, jak Bernard brutalnie zrywał z niej ubranie.
Zadrżała, a Max zrozumiał, że nie jest to dreszcz pożądania, które domaga się
zaspokojenia, ale dreszcz przerażenia. Spokojnym, łagodnym głosem zaczął
mówić o czym innym. Coś mu odpowiadała, ale widział, że myślami jest gdzie
indziej.
Jak mógł być tak głupi, jak mógł żartować na ten temat, skoro Hanna
mówiła mu, w jaki sposób Bernard ją zgwałcił. Zachował się jak patentowany
głupiec. Dziewczyna znów zamknie się w sobie, tak jak to było na początku, a
R S
on będzie musiał długo pracować nad tym, by odzyskać jej zaufanie. Jedyna
nadzieja, że nie zepsuł wszystkiego.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
W dniu święta Czwartego Lipca policja była szczególnie potrzebna, żeby
kierować tłumami i ruchem na drogach, no i oczywiście zapobiegać
przestępstwom. Dlatego też piknik zorganizowano trzeciego lipca. Ale nawet
tego dnia nie wszyscy mogli wziąć w mim udział. Dla ludzi z sił porządkowych
- łącznie z ochotnikami, którzy zgłosili się do pomocy na okres święta
narodowego - był to pracowity tydzień.
W ostatnich latach dyskutowano w Stowarzyszeniu nad tym, czy nie
przełożyć pikniku na jakiś inny termin. Nie byłaby to decyzja łatwa, bowiem
impreza ta miała długą tradycję, zapoczątkowaną jeszcze przez obywatelskie
siły porządkowe. W tych dawnych czasach, kiedy powstała tradycja święta
pokoju i wolności, nie było takich mas ludzkich i uroczystości przebiegały
spokojniej. Czwarty lipca stanowił nadal bardzo odpowiednią datę dla takich
obchodów, datę, która potrafiła unaocznić, jak istotną sprawą jest zachowanie
obu tych wartości jednocześnie - wolności i pokoju.
Padało. Prognoza pogody przewidywała co prawda tylko małe
zachmurzenie, ale kaprysów aury w tej części Stanów nigdy nie udało się
bezbłędnie odgadnąć. Lało jak z cebra, wiatr był zimny, jesienny. Hanna
wyjrzała przez okno sypialni i momentalnie zorientowała się, że Lillian nad
żadne jezioro nie pojedzie. Było też jasne, że w taki dzień nikt nie wybierze się
na piknik. Cała czwórka musi więc zostać w domu - Lillian, Geo, ona i Max.
Ponura pogoda udzieliła jej takiegoż samego nastroju.
Wstała z łóżka, nałożyła dżinsy, żółty sweter i żółtą opaskę na włosy.
Umalowała sobie usta, posmarowała je błyszczykiem i założyła klipsy. To musi
dać Maxowi do myślenia. Mówiła mu przecież, że rzadko nosi coś w uszach.
R S
- Pada - powiedział Geo, wyjąwszy z ust swoje „cygaro".
- Tak. Zrobimy sobie piknik w domu.
Nałożyła mu sweterek i sztruksowe spodnie, a potem poszła obudzić
panią Phillips. Zastała ją siedzącą na łóżku. Hanna podeszła bliżej i uśmiechnęła
się serdecznie. Ale pani Amanda nie zareagowała. Nieruchomym wzrokiem
spoglądała na zacinające w okno strugi deszczu. Ta niepogoda musi działać na
nią przygnębiająco - pomyślała Hanna ścieląc łóżko. Zrobiło jej się żal starszej
pani. Nagle usłyszała za sobą skrzeczący głos.
- Bardzo lubię taką pogodę. Kiedy byliśmy dziećmi, chodziliśmy w taki
dzień na strych i ubieraliśmy się w stare łachy. Deszcz stukał o dach i było
cudownie.
Hanna popatrzyła na nią zdumiona. Usłyszała przed chwilą więcej słów,
niż pani Phillips wypowiedziała kiedykolwiek w ciągu ostatnich dwóch lat.
Trudno jej było wyobrazić sobie tę staruszkę jako dziecko, które śmieje się i
bawi z rówieśnikami. Co stało się ze wszystkimi tymi dziećmi? Też są stare albo
dawno poumierały. Jakie to smutne...
- To jest najprzyjemniejszy zapach, jaki znam - mówiła dalej pani
Phillips. - Wciągnij głęboko powietrze, a uwierzysz w boginię ziemi, we
wszystkie wspaniałe, stare misteria. Czujesz to świeże powietrze? - spytała, ale
w jej spojrzeniu była iskierka kpiny, wręcz cynizmu. - Pewnie jest potwornie
zanieczyszczone dymami i całą tą okropną chemią. Ale dla mnie pachnie
wspomnieniami dawnych, wspaniałych czasów.
A więc ta uparta kobieta o wyglądzie starego ptaka była w głębi duszy
romantyczna?
Nigdy dotąd nie raczyła podzielić się z nikim tymi refleksjami. Co za
egoizm! Hanna stała nieruchomo, uśmiechając się do niej z nadzieją, że powie
coś więcej, ale pani Phillips podniosła się powoli i zaczęła ubierać.
Z łazienki wyszła Lillian, pośpiesznie zbierając rzeczy, które musiała
zabrać ze sobą. Czyżby miała zamiar wyjechać mimo niepogody? Trochę to za-
R S
skoczyło Hannę, ale szybko uświadomiła sobie, że osoby tak zorganizowanej i
energicznej nie zatrzyma w domu byle deszcz.
Hanna zeszła z synem do kuchni, żeby przyszykować śniadanie. W chwilę
później była tam już pani Phillips, a za nią zjawiła się Lillian, która
błyskawicznie zjadła, schwyciła swoje rzeczy i wybiegła, uśmiechając się
promiennie!
Hanna napisała w notatniku jedno słowo: „nieustraszona". Miała
wrażenie, że pasuje ono do Lillian. Pani Phillips skinęła głową i jadła dalej. Po
chwili wahania Hanna napisała: „Czy porozmawia pani z rodziną?"
Staruszka zwlekała z odpowiedzią. Kiedy już Hanna straciła nadzieję, że
coś od niej usłyszy, pani Amanda powiedziała:
- Zobaczę. Tylko im nie zdradź, że mogę mówić.
Hanna zastanawiała się, czy pani Phillips długo jeszcze będzie tak
postępować. Jest wściekła na swoją rodzinę, więc milczy, by ich ukarać. Ludzie
bywają tacy trudni - wymierzają karę innym, a na ogół sami cierpią na tym
najbardziej.
Zastanawiała się nad tym odkryciem, a jednocześnie patrzyła na Geo,
który w skupieniu zajadał jajecznicę z grzanką. To takie kochane dziecko, a
przecież jego dziadkowie nie chcą go nawet znać. Była to dla Hanny nowa myśl.
Dotychczas czuła się wyklęta przez swoich rodziców. Teraz zrozumiała, że
przecież w gruncie rzeczy to oni sami odizolowali się i stracili najwięcej.
Po panią Phillips przyjechało trzech siostrzeńców.
Byli bardzo mili, śmiali się głośno - ogólnie wyglądali na bardzo
uradowanych ze spotkania. Staruszka przyjmowała to z tak stoickim spokojem,
że aż Hanna miała ochotę kopnąć ją w kostkę. Wszyscy trzej pamiętali o tym, by
powiedzieć Hannie, że są jej wdzięczni za opiekę. Otulili panią Amandę w
ciepły koc, a jeden z nich zaniósł ją do wielkiego auta stojącego przed wejściem.
Tej wspaniałej maszyny nie dałoby się nazwać samochodem - był to
najprawdziwszy automobil.
R S
Odjechali, a Hanna i Geo zostali sami w domu. Po raz pierwszy od tak
dawna byli sami i po raz pierwszy Hanna odczuła przyjemność z tego powodu.
Dotychczas zawsze myślała o samotności jako o odrzuceniu, ale teraz gotowa
była zmienić zdanie. Chcąc nie chcąc musiała przyznać, że stało się to za sprawą
Maxa - mężczyzny, który mówił o sobie, że nie lubi wtrącać się w sprawy
innych.
Na myśl o Maxie uśmiechnęła się. Poszła do garażu i przyniosła całe
naręcze suchych szczap, a potem rozpaliła ogień w kominku. Jego obramowanie
było zrobione z orzechowego drewna, pomalowanego później okropną farbą.
Hanna powiedziała sobie, że musi kiedyś zedrzeć jej resztki, by stare drewno
odzyskało swoją urodę.
Max przyszedł o dziesiątej, wnosząc ze sobą powiew świeżego,
wilgotnego powietrza i radosny nastrój. Wielki dom natychmiast wypełnił się
obecnością mężczyzny, który wyszczerzył zęby w uśmiechu, cmoknął Hannę w
policzek i rozgarnął czuprynę Geo.
- Tak to sprytnie urządziłem, że mam wolny cały weekend. Miałem
odpracowane tyle sobót, że musieli mi dać wreszcie wolne - roześmiał się, a
Geo zawtórował mu ochoczo.
Max przyniósł ze sobą całe mnóstwo smakołyków. Zanieśli je wszystkie
do kuchni i powyjmowali z plastikowych torebek. Jak to było do przewidzenia,
kupił butelkę wina, sałatkę jarzynową, bułki z kiełbaskami, prażynki, fasolkę w
ostrym sosie, całego melona, a do tego paczkę sztucznych ogni.
- Zapalimy je na ganku zamiast prawdziwych fajerwerków.
- Geo jest za mały na sztuczne ognie.
- Ale ja nie.
- Pani Phillips opowiedziała mi dziś, jak była dzieckiem i bawiła się na
strychu w przebieranie. Wiesz, że to wcale nie było smutne. Takie sobie miłe
wspomnienie.
R S
- Kiedy ona... jeśli ona odzyska słuch, to może być zupełnie przyjemną
osobą.
- Sprytnie z nią postępujesz. Kusisz ją, żeby się zgodziła na to badanie.
- To dobrze, że jej tu dziś nie ma. Traktuje mnie trochę jak lisa w kurniku.
- A czy tak nie jest? - spytała z zalotnym uśmiechem Hanna.
- No tak - pocałował ją w odpowiedzi, potem spojrzał na nią i pocałował
raz jeszcze.
Mimo że pocałunek był rozkoszny, odezwał się w niej sygnał alarmowy.
Nie cofnęła ust, ale lekko zesztywniała, jakby starając się na siłę zachować nad
sobą kontrolę.
Poczuł to od razu. Nie śpieszył się, miał cały weekend - całe długie dwa
dni.
- Wyglądasz jak promień słońca w tę okropną pogodę.
- Chodź, usiądziemy przy kominku - zaproponowała.
- Och - tym dźwiękiem Max wyraził wszystko. - Znakomicie. Zimny,
deszczowy dzień, piękna blondynka, ogień w kominku. Szkoda, że jeszcze za
wcześnie na wino.
- Ja prawie nigdy nie piję - odpowiedziała.
- Ale dziś jest szczególna okazja. Wypijemy trochę do obiadu.
Duży dom był stworzony do gry w chowanego, bawili się więc z Geo,
zamieniając kolejno rolami. Kiedy potem przyszła kolej na zabawę w kotka i
myszkę, Max był dużym, przyczajonym kotem, który rzucał się na Hannę i jej
synka - dwie piszczące i śmiejące się myszy.
Wreszcie zziajani, zmęczeni tymi harcami, postanowili złapać chwilę
oddechu. Położyli przed kominkiem dwie duże poduszki zrobione przez Hannę i
ułożyli się na nich, wszyscy w znakomitych humorach. W tym ogromnym
salonie nie było prawie mebli - z wyjątkiem stolika i paru bujanych foteli. Na
podłodze królował dywan pani Phillips.
R S
Kiedy zaczął doskwierać im głód, rozłożyli w kominku arkusz
aluminiowej folii - by tłuszcz nie kapał na palenisko - i nad rozżarzonymi
węglami upiekli na patykach kiełbaski. Zjedli je, popijając winem, na kocu
przed kominkiem. Deser w postaci melonów wzięli na ganek, żeby nie poplamić
podłogi lepkim sokiem.
Geo przy jedzeniu melona oczywiście cały się upaprał, więc Max wziął
go na ręce i zaniósł do łazienki, gdzie Hanna przygotowywała już kąpiel. Malec
był tak zmęczony, że gdy parę minut później zanieśli go do łóżka, zasnął, zanim
jeszcze oboje wyszli z pokoju.
- Dobrze dajesz sobie radę z dziećmi - powiedziała Hanna. Zaczęła
odczuwać zdenerwowanie. Czy to już?
- To dla mnie nie pierwszyzna - odpowiedział zupełnie naturalnie.
Zszedł po schodach pierwszy, a ona za nim. W drzwiach do jadalni
odwrócił się, popatrzył na nią i wyjaśnił:
- Moi krewniacy mają małe dzieci. Dlatego idzie mi to tak dobrze, no i
ogólnie jestem utalentowany.
- I do tego skromny.
- Ludzie prawdziwie utalentowani są zawsze skromni - odpowiedział,
zabawnie zadzierając do góry głowę.
- A jak to jest z wybitnymi kobietami?
- Niektóre też są skromne, ale większość z nich to chwalipięty. Co jest
zresztą zrozumiałe, bo kobiet wybitnych jest niewiele.
- Co ty mówisz! Wybitnych kobiet nie jest wcale mniej niż mężczyzn.
- Gadasz bzdury, Hanno. Od mężczyzn oczekuje się, że będą wybitni, no
to tacy są. Stąd mężczyzna akceptuje swoje zdolności i nie przechwala się nimi,
a kiedy kobieta - od której nikt nie wymaga, żeby była niezwykła - okazuje się
naprawdę wybitna, to chodzi dumna jak paw i pieje z zachwytu nad sobą.
- Kobiety nie pieją, bo nie są kogutami.
- No to gdaczą jak kury. No już dobrze, przebierz się, będziemy malować.
R S
- Malować? - powtórzyła zdumiona. Kiedy wyobrażała sobie ten
weekend, nie przyszło jej do głowy, że jedną z atrakcji, jaka ich czeka, będzie
akurat malowanie. - Co mamy malować?
- Jadalnię. Mam rzeczy w samochodzie - odpowiedział roztargniony.
Zdjął sweter i został tylko w niebieskiej koszuli. Poszedł do auta, skąd przyniósł
złożone arkusze płótna do zasłania podłogi i robocze fartuchy.
Miał więc zamiar malować! Przebrała się szybko na górze i wzięła się do
pracy. Max przyniósł magnetofon kasetowy, więc przez następne dwie godziny
niewiele mówili, umilając sobie robotę słuchaniem muzyki. W narożnikach Max
używał ławkowca, ale ściany i sufit malował przy pomocy wałka na długim
uchwycie. Pomalowanie całego pokoju zajęło im jedną czwartą tego czasu,
który musiałaby poświęcić pracując w pojedynkę. Sufit był gotowy w pół
godziny, a ściany okazały się absolutnym drobiazgiem. To zdumiewające, ile
znaczą męskie bicepsy. Tak, mięśnie i wzrost tłumaczą wszystko. Max pracował
bez chwili przerwy i bez zbędnego ruchu.
Geo zszedł do nich, ubrany w lekką, flanelową piżamę i stojąc w
drzwiach patrzył, jak pracują.
- Cześć Geo, mam coś dla ciebie - powiedział Max.
- Tylko bez prezentów - ostrzegła Hanna. - Nie cierpię dzieci, które witają
gościa pytaniem: „Co mi przyniosłeś?"
- Zgódźmy się, Hanno, że to ciebie nie dotyczy, bo to sprawa tylko
między Geo i mną.
Ze sterty rzeczy, które przyniósł ze sobą, wyjął zestaw plastikowych
elementów. Rozpakował go, pomajstrował chwilę i już miał zmontowany tor
samochodowy w kształcie spirali. Ustawił go tak, by początek spirali znajdował
się kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, po czym pokazał chłopcu kolorowy
samochodzik i umieścił go na szczycie. Auto błyskawicznie objechało cały tor, a
na końcu popędziło po podłodze przez pół pokoju.
R S
Geo ze śmiechem pobiegł po samochodzik, a dorośli wrócili do pracy.
Zrobili tylko jedną przerwę na przygotowanie zapiekanki i sałatki z melona.
Resztę czasu zajęło im malowanie holu. Geo nie odzywał się ani słowem -
słyszeli tylko, jak biega po samochodzik, żeby znów ustawić go na czubku
spirali.
- Jesteś naprawdę niezwykły - powiedziała Hanna, a kiedy Max
przytaknął, roześmiała się i klapnęła go w pośladek.
- Lubię agresywne kobiety - odparł z przemądrzałym uśmiechem.
Wykąpali się kolejno i przebrali do kolacji. Jedzenie czekało gotowe,
usiedli więc znów na poduszkach przy kominku, który Max rozpalił od nowa.
Geo usiadł mu na kolanach, a on czytał malcowi historyjkę ze starej, rozlatującej
się książki. Chłopiec zasnął w połowie, ale Max czytał do końca, bo sam bardzo
lubił tę opowiastkę. Kiedy skończył, zamknął książkę i spojrzał Hannie w oczy.
Wzrok miała czuły, łagodny.
- Naprawdę jesteś wyjątkowy - szepnęła.
- A przecież nawet jeszcze nie zacząłem się starać - odpowiedział. -
Zostań tutaj - przykazał, po czym podniósł się z uśpionym Geo w ramionach i
zaniósł go po schodach na górę. Nieobecność Maxa trwała dość długo; w końcu
Hanna postanowiła zobaczyć, co się dzieje. Spotkała go w korytarzu -
najwyraźniej czekał tam na nią. - A teraz mam dla ciebie niespodziankę.
Poczuła się niepewnie. Rozchyliła lekko usta, jakby chciała coś
powiedzieć, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła. Patrzyła na niego
wyczekująco.
- Przyniosłem kasetę z filmem... Może przeniesiemy telewizor i video do
salonu i postawimy przy kominku?
Skinęła głową. Znieśli wszystko na dół, Max dorzucił drew do ognia i
poprawił poduszki. Położyli się obok siebie naprzeciw telewizora i na kilka
godzin powędrowali w świat pełen czarodziejskich zaklęć, wzruszeń i
niespełnionej miłości. Hanna czuła się jak zauroczona. Od czasu do czasu
R S
spoglądała na mężczyznę leżącego obok niej. Patrzył na ekran w skupieniu, a
ona zastanawiała się, jak do tego właściwie doszło, że zakochała się w kimś tak
obcesowym i przebiegłym.
Nie było filmu, który nadawałby się lepiej do tego, by ją wprowadzić W
odpowiedni nastrój, aniżeli ta piękna historia miłosna. Kiedy film się skończył,
Max uśmiechnął się do Hanny i przeciągnął się z wolna, prostując swe
wspaniałe ciało.
- Chyba już czas, żebym wracał do siebie, prawda? - powiedział
założywszy ręce z tyłu głowy.
Chce wyjść w takiej chwili? Będąc z nią sam na sam w pustym domu nie
tylko nie dotknął jej, ale nawet nie pocałował... Max przyglądał się Hannie wy-
czekująco. Pochyliła się nad nim, dotknąwszy piersiami muskularnego torsu,
dosięgnęła ustami policzka, a potem warg. Nie poruszył się.
Trzymając wciąż ręce z tyłu głowy pocałował ją w szyję, w to delikatne
miejsce poniżej ucha. Czuła napięcie jego mięśni, coraz głośniejszy,
przyspieszony oddech. Położyła mu ręce na piersi i odruchowo pogłaskała po
napiętej koszuli, a zaraz potem przywarła do niego całym ciałem. Z rozkoszą
wsunęła palce w gęstwinę jego włosów. Dotąd czytała jedynie o podobnych
pieszczotach, a teraz dowiedziała się, że istnieją naprawdę, że to nie literackie
fantazje. Zaczęła drżeć.
Wtulał nos w jej policzki, a potem świdrował nim w uchu, doprowadzając
Hannę do szaleństwa. Ręce miał jednak przez cały czas nieruchome. Przynaglała
go nieartykułowanymi odgłosami.
- Czego chcesz? - wyszeptał.
- Obejmij mnie.
Westchnął głośno i powiódł ręką po plecach dziewczyny. Powolnym,
delikatnym ruchem obrócił ją tak, by oboje znaleźli się twarzą w twarz, leżąc na
boku. Wprawnie rozpiął koszulę - najpierw jej, potem swoją. Nie śpieszył się.
R S
Jakby zapominając o ubraniu, całował ją w szyję i przesuwał dłoń wzdłuż boku,
od bioder aż po żebra, ale nie dalej.
Wiedział, że już nad nią panuje, że doprowadził ją do takiego momentu, z
którego nie ma odwrotu. Była coraz bardziej aktywna w miłosnej grze, nie
zdając sobie do końca sprawy, do czego on zmierza ani też, że sama mu w tym
pomaga. Nie miała pojęcia, że działa na Maxa do tego stopnia podniecająco.
Szarpała go za ramiona, przyciągała je ku sobie, wiła się szukając najlepszej
pozycji dla swego ciała, wzdychała i jęczała, całując swego partnera
zachłannymi ustami.
Sprytnie rozchylił koszulę, tak by pochyliwszy się, mógł wreszcie zsunąć
z niej bluzkę i delikatnie otrzeć się muskularnym, włochatym torsem o jej
rozbudzone nagie piersi. Przylgnęła do niego, zwijając się niczym sprężyna.
Wtedy on przesunął nie ogoloną brodą po jej brzuchu, powoli zataczając ustami
kręgi, całując i liżąc jej podniecone ciało.
Przy świetle ognia wyzwolił Hannę z ubrania, demonstrując tę samą
wprawę, jaką widać było, kiedy rozbierał Geo do snu. Ale z nią robił to tak
powoli! Pomagała mu w tym ochoczymi i zwinnymi ruchami palców. Był
oczarowany tą namiętną dziewczyną, zupełnie nieświadomą tego, jak
uwodzicielsko działa na niego jej zapał. I wreszcie dotknęła go tam.
Pochyliła głowę, wodząc ustami po całym jego ciele. Spirala namiętności
tworzyła teraz coraz mniejsze kręgi, nabierając pędu... Ręce ich obojga stawały
się coraz bardziej natarczywe, oddechy coraz gorętsze.
Nie mogła tego dłużej wytrzymać.
- Max... - wyszeptała jego imię błagalnym tonem.
- Hanno...
- Chcę być twoja, rozumiesz? Rozumiesz, Max, chcę być twoja!
Pragnęła go rozpaczliwie i powtarzała to podniecające ją samą zdanie
kilkakrotnie, coraz szybciej i szybciej, gorączkowym, pełnym ponaglenia
głosem.
R S
Była gotowa, czuła to, mimo tkwiących gdzieś w zakamarkach pamięci
obaw przed rozdzierającym bólem, którego nie mogła zapomnieć. Kiedy jednak
wtopił się w żar jej ciała, oboje byli zaskoczeni łatwością, z jaką przyjęło ono tę
inwazję. To było piękne. Wprost cudowne. Ruszył do natarcia, a wrażenie
nasilało się. Westchnęła głęboko. Nie zadowalało ją już bierne odczuwanie jego
ruchów. Zaczęła odpowiadać na pchnięcia, a spirala zwężała się coraz bardziej,
sięgając coraz wyżej i wyżej... Jej krzyk zabrzmiał tak cudownie, że
usłyszawszy go, Max dołączył do niej u szczytu rozkoszy, a potem mocno objął,
kiedy już swobodnie szybowali, powoli zapominając o przeszywającym
dotknięciu raju.
Leżeli przytuleni do siebie. Tylko czasem Max słyszał cichy pomruk
zadowolenia, wydobywający się z ust Hanny. Delikatnie trącił ją nosem w szyję.
- Jesteś cudowna - powiedział.
- A ty jesteś wspaniały.
- Bardzo się starałem.
- No i udało się.
- Boję się, że teraz ty zrobisz się zarozumiała, wiedząc, jaka potrafisz być
świetna.
- Naprawdę tak uważasz?
- Tak, byłaś nadzwyczajna - powiedział całując ją w policzek. Z
wysiłkiem uniósł się na łokciach.
- Nie wiedziałam.
- Szczerze mówiąc, ja sam nie przypuszczałem, że potrafisz być taką
cudowną kochanką.
- Masz w tych sprawach dużo doświadczenia, prawda?
- Znam to głównie z przechwałek innych.
- Czyżby kobiety się tym chwaliły?
- Nie, słuchałem mężczyzn.
- Myślałam, że wybitni mężczyźni nie muszą się chwalić.
R S
- Jedno nie wyklucza drugiego.
- Tobie pozwalam na przechwałki. Jesteś naprawdę wyjątkowy.
- Ty też. Było nam razem tak cudownie. Dziękuję ci za to, Hanno.
- Och, Max, mówiłam ci już, że to ty byłeś nadzwyczajny.
- Staram się jak mogę, proszę pani. Roześmiała się, a on nagle ziewnął
potężnie.
- Jest jeszcze wcześnie, a ty już jesteś taki zmęczony - zażartowała z
niego.
- Przypomnij sobie, Hanno, że już dawno temu powiedziałem ci, że muszę
iść. Co by nie mówić, dzień mi upłynął na malowaniu, że nie wspomnę już o
karmieniu i zabawianiu ciebie i Geo. Byłem zmęczony i marzyłem tylko o
jednym - żeby pójść wreszcie spać. No i popatrz, co ci się udało ze mną zrobić.
Leżę teraz na podłodze goły jak niemowlę i patrzę na ogień w kominku.
Klasyczna scena kuszenia, prawda? A ty, uwodzicielko, znów chcesz mnie
zwabić. To temu ma służyć ta ponętna nagość...
- Max, nie...
- Ja to wiem. Widzę, kiedy chcesz mnie skusić. Chcesz, żebym ciebie
spróbował. Czy w ten sposób? Chcesz, żebym położył tam rękę i żebym to
zrobił, prawda?
- Chyba nie... ale...
- Chcesz, żebym wtulał się czubkiem nosa w twój brzuszek, o tak,
prawda?
- Max, zachowuj się przyzwoicie.
- Już za późno. Kiedy zaczynasz coś z takim pobudliwym mężczyzną, to
musisz uważać.
Roześmiał się i zaczął robić wszystko to, na co miał ochotę. Tym razem
nie była ani onieśmielona, ani przerażona. Wiedziała, jak może jej być dobrze,
czuła, że Max to zupełnie inny mężczyzna. Rozkoszowała się jego obecnością,
nie czując ani odrobiny lęku.
R S
Bez pośpiechu pokazywał jej, jak można całować i pieścić całe ciało.
Ciekawość dodała jej odwagi i wyprawa okazała się rozkoszna i dla niej, i dla
niego.
- Czy tak lubisz?
Wciągnął powietrze przez zęby i odpowiedział:
- To... bardzo przyjemne.
Dotknęła go jeszcze raz w to miejsce. I jeszcze raz. Czuła nasilające się
drżenie swojego ciała. Leciutko przebiegała paznokciami po jego skórze.
- A to lubisz? - spytała.
- Czy lubię co? - udał, że nie wie, musiała więc powtórzyć pieszczotę
jeszcze raz i drugi. Parę razy ugryzła go delikatnie, aż wreszcie Max uniósł się,
przewrócił ją na poduszki i położył na plecach.
Śmiejąc się ułożyła ręce ponad głową, a on usiadł w kucki i przypatrywał
się jej z podziwem. Zarumieniła się na myśl o tym, jak wyzywająco musi teraz
wyglądać. Wprost pożerał ją wzrokiem. Hannie ogromnie podobało się, że robi
na Maxie takie wrażenie, że znów jej pragnie, choć przecież niedawno nasycił
swe pożądanie.
Teraz on z kolei zaczął ją wabić - powoli, spokojnie, delikatnie. A ona
rewanżowała mu się tą samą pieszczotą - ręce, którymi dotykała jego ciała,
powtarzały przez niego przebyte szlaki. Kochali się słodko i czule.
Musiało minąć dużo czasu, bo ogień na kominku już przygasł - tak samo
zresztą jak ogień w ich ciałach.
- Przyjdziesz do nas jutro? - spytała ziewając.
- Przecież zostaję tu na noc. - Popatrzył na nią zaskoczony.
- O nie, nie możesz. Sąsiedzi się dowiedzą...
- Przecież już i tak wszystko wiedzą. Byliśmy tu cały czas na dole, tylko
przy świetle z kominka. Sprawa jest jasna.
- Max, powiedz mi, co ja mam robić? Pytanie było retoryczne.
- Pozwól mi spać w twoim łóżku.
R S
- Nigdy nie spałam z mężczyzną.
- To poszerzy twoje doświadczenie.
- Nie mogę.
- Naprawdę? Bo ja chętnie.
- Jeszcze nie.
- No to przyjdę jutro, wcześnie rano.
Wstał, pogładził ją po włosach i pozbierał swoje rozrzucone rzeczy. Po
chwili słyszała już trzask zamykanych drzwi.
W sumie żałowała, że wyszedł, ale ujął ją tym, iż zrobił to, o co go
poprosiła. Jej dotychczasowe bariery psychiczne runęłyby z łatwością. Kochał
się z nią w sposób tak naturalny... Ciekawe, czy miał dużo praktyki w tych
sprawach?
Po raz pierwszy przyszło jej do głowy pytanie, czy sypiał z innymi
kobietami. Był starszy od Hanny o sześć lat, namiętny... Pewnie tak, inaczej
skąd ta wprawa? Skąd ten spryt w postępowaniu z kobietami? Był cudowny.
Max dotrzymał słowa i przyszedł nazajutrz rano. Weekend był jak z bajki.
Pogoda utrzymywała się bez zmian - pod psem. Nie było powodu, żeby
wychodzić z domu, więc się nie ruszali, poza krótką wyprawą do sklepu po
farbę. Musieli pomalować frontową sypialnię w północnej części domu. Max
wybrał kolor purpurowy.
- Purpurowy? - spytała sceptycznie.
- Tak, purpura oznacza namiętność. Zawsze ją lubiłem. Mama zrobiła mi
kiedyś purpurowy tort na urodziny. Jak się wprowadzę, to może być mój pokój.
- Tuż obok jest pokój Lillian.
- Nie szkodzi, i tak nie będę słyszał, jak chrapie - dzielą nas dwie szafy.
Albo będę spał z tobą, w twoim pokoju.
- Max, nie wolno ci się tu wprowadzić.
Sama była zdziwiona swoimi słowami i tym, że zamiast „nie możesz"
przeszła do stanowczego „nie wolno".
R S
Max uśmiechnął się tylko i kupił purpurową farbę.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Po wymalowaniu sypialnia miała kolor intensywnej purpury. Tak
intensywnej, że robiło to wręcz okropne wrażenie. Max patrzył na ściany;
stojąca obok niego Hanna była oszołomiona końcowym efektem.
- Nigdy jeszcze nie wybierałem koloru do malowania - powiedział
śmiejąc się, wyraźnie zadowolony z siebie.
Co mogła na to powiedzieć? Zamknie ten pokój na cztery spusty, aż Max
o nim zupełnie zapomni, a może nawet odejdzie, a wtedy pomaluje go na
jasnożółto.
- Wyszło... bardzo purpurowo.
- Tak. Intensywnie purpurowa - odpowiedział z satysfakcją.
Jak kobieta powinna powiedzieć mężczyźnie, że ten ma okropny gust?
Zwłaszcza, jeśli ona mu się podoba?
- Czy zostaniesz dziś na kolacji?
Spodobało mu się to niedopowiedziane zaproszenie i podszedł, by ją
uścisnąć.
- Lubisz mnie, prawda?
- Wiesz, chodzi mi o to, że gdybyś został tu z Geo, to ja mogłabym się
zgłosić do patrolu Straży Obywatelskiej. Było tyle roboty w święto Czwartego
Lipca, że nie starczyło nam ludzi na obsadzenie wszystkich stanowisk.
- Mam siedzieć przy dziecku? - spytał z nieprzeniknionym wyrazem
twarzy. Podobało mu się, że Hanna traktuje go jak przyjaciela, na którego może
liczyć i to, że czuła się odpowiedzialna za bezpieczeństwo w swoim rejonie. Ale
ona pomyślała, że uraziła Maxa swą prośbą.
- Wiesz, że w taki weekend tak samo trudno byłoby mi znaleźć kogoś do
dziecka, jak ochotnika do patrolu. Pomyślałam sobie, że...
R S
- Położymy Geo na tylnym siedzeniu i razem pojedziemy na patrol.
- Och Max, naprawdę?
- Znasz powiedzenie „wakacje kierowcy"?
- Rozumiem - odpowiedziała z uśmiechem. - Policjant spędza wolny czas
w patrolu Straży. Idę zadzwonić do Petera. Na pewno się ucieszy.
Wylosowali dyżur między dwunastą w nocy a drugą. Max powiedział, że
nie odpowiada mu ta pora, ona jednak starała się mu to jakoś osłodzić.
- Położysz się wcześniej do łóżka i wcale nie będziesz miał za mało snu.
Napracowałeś się i wiem, że musi cię wszystko boleć. Mam na myśli malowanie
- dodała widząc, że Max ledwie powstrzymuje uśmiech.
- Tak. Bolą mnie mięśnie. Chyba potrzebny mi jest masaż. Chodźmy,
zamkniemy Geo w piwnicy.
- Max, nie objawiasz żadnych ojcowskich uczuć.
- Ze wszystkich dzieci, jakie znam, najbardziej podoba mi się Geo. To
świetny chłopak.
- Chyba cię lubię, Maxwell.
- Ale pytanie brzmi, czy lubisz mnie wystarczająco.
- A ile ci potrzeba, żebyś był zadowolony?
- Chciałbym, żebyś zdjęła z siebie ubranie i położyła się na tych
poplamionych szmatach. Zrobimy uroczyste otwarcie purpurowej komnaty.
Oczywiście żartował, ale ona wzięła te słowa poważnie. Rozpięła bluzkę,
a jego zaskoczenie ustąpiło po chwili miejsca namiętności.
- Gdzie jest Geo? - spytał.
- Ogląda kasetę dla dzieci.
Zamknął drzwi na zasuwkę, tak by chłopiec nie mógł ich zbyt szybko
otworzyć i by wiedzieli zawczasu o jego przyjściu.
Ściągnął z siebie ubranie. Hanna wyciągnęła się posłusznie na podłodze, a
Maxa tak zachwycił ten widok, że musiał się nim najpierw nasycić - a dopiero
po chwili ukląkł obok dziewczyny i położył ręce na jej ciele.
R S
- Kręci mi się w głowie - powiedziała.
- Do diaska, jeszcze nigdy nie udało mi się doprowadzić kobiety do
takiego stanu.
- Udało ci się to ze mną wczoraj. Dzisiaj myślę, że to raczej zapach farby.
- No to się pośpieszę.
- Nie musisz.
Zajęło im sporo czasu, zanim usunęli wszystkie ślady farby ze swych ciał.
Robili to śmiejąc się i żartując. Na końcu poszli pod prysznic, co było dla nich
nowym, podniecającym doświadczeniem.
W ciągu tych dwóch dni Hanna parokrotnie uświadamiała sobie, że coraz
bardziej kocha Maxa. Kiedy Geo spał, a ona siedziała nad książkami, Max
musiał zadowolić się oglądaniem taśm video ze starymi meczami futbolowymi,
bo było już po sezonie rozgrywek ligowych. Spoglądała na niego sponad
papierów i syciła oczy widokiem mężczyzny, leżącego jak sułtan na stercie
poduszek.
Był w tej idylli zupełnie naturalny, a jego obecność nie krępowała Hanny.
Nie zamęczał jej gadaniną ani nie czekał, aż powie mu, co ma zrobić. Brał się za
wszystko, co do niego należało. A do tego jeszcze taka praca jak malowanie!
Zżymała się patrząc na purpurową sypialnię, ale nawet to była w stanie znieść
dla swego ukochanego.
Powoli odwrócił się i objął ją przeciągłym spojrzeniem. Mecz szedł dalej,
a oni wciąż na siebie patrzyli. Kiedy po długiej chwili uśmiechnął się do niej,
odczuła to jak fizyczną pieszczotę.
Na obiad przygotowała klasyczny rostbef z cebulką, a do tego ziemniaki i
marchewkę. Pachniało w całym domu. Max wciągnął powietrze, a potem
przytknął nos do szyi Hanny.
- Dwa najpiękniejsze zapachy na świecie.
- Jeden zapach i jeden aromat - uściśliła. - Perfumy mają aromat.
Hanna lubiła obce słowa.
R S
- Jesteś aromatyczna - powiedział wodząc nosem po jej włosach, a potem
ocierając się o nią swoim policzkiem. Przytuliła się, wdychając zapach jego
ciała.
- Działasz na mnie tak podniecająco, jak żadna kobieta. Jestem jak w
gorączce.
- Nie robię tego specjalnie... Chciałam tylko poczuć, jak pachniesz. Na
ogół mężczyźni używają za dużo płynu po goleniu i wody kolońskiej. Boli mnie
od tego głowa. A to, czym ty pachniesz, bardzo mi się podoba. To taki czysty
zapach... i bardzo męski.
- Pochodzę z rodziny myśliwych, a jak się tropi zwierzynę, to nie można
pachnieć kosmetykami. Zresztą tak samo jest z kawą i papierosami. Zapach
ciała, oddech, woń papierosów - wszystko to są sygnały dla zwierzyny.
- Na co polujesz?
- Na sarny, oposy, szopy.
- To okrutne.
- Ale sama zrobiłaś befsztyk na obiad.
- No tak.
- Polujemy też na stada psów. Ludzie na wsi wyobrażają sobie, że pies
wszędzie sam da sobie radę; bywa, że pozbywają się go byle gdzie. Takie psy
zbierają się w stada i napadają na zwierzęta gospodarskie. A że nie umieją
zabijać, więc strasznie je męczą. W dodatku wszystkie te psy są chore i
wynędzniałe. Ludzie są bezduszni. Mówi się, że ktoś zachowuje się jak zwierzę,
ale przecież żadne zwierzę nie umiałoby być tak okrutne.
- To dlatego zostałeś policjantem?
- Częściowo. Chcę zostać politykiem. Muszę zdobyć doświadczenie w
takich sprawach, jak organizacja władzy w mieście albo funkcjonowanie prawa.
Mam zamiar studiować prawo, chcę to zresztą połączyć ze studiami
menedżerskimi. To jest mój plan życiowy, bo cała nasza rodzina ma tradycję
służby publicznej. Prawie każdy z Simmonsów wykonywał jakąś funkcję
R S
obywatelską albo administracyjną i uważa to za rzecz oczywistą. Żyjemy tu od
dawna i czujemy się zobowiązani do pomagania innym.
W tej samej chwili Hanna poczuła, że jej nadzieje na poślubienie Maxa
rozwiewają się jak dym. Człowiek, który ma zamiar działać na scenie
publicznej, nie może obciążać się związkiem z kobietą mającą nieślubne
dziecko.
Zamilkła. Cisza trwała dłuższą chwilę, aż wreszcie Max zapytał, o czym
myśli.
- Ach, nic poważnego.
- Nie wierzę.
Znając go coraz lepiej z każdym dniem, powiedziała szczerze:
- Jesteś porządnym człowiekiem, Max.
- Przy tobie jeszcze się poprawię - odparł, szczerząc do niej zęby w
uśmiechu.
Zaczynała rozumieć nie tylko Maxa, ale i wszystkie te kobiety, które
poświęciły życie mężczyźnie. Przy całej swej determinacji, aby stać się osobą
niezależną, potrafiła teraz zrozumieć, że kobieta może zrezygnować ze
wszystkiego, by tylko być razem ze swym wybranym.
Świadomość ta podziałała na nią otrzeźwiająco. Zapewne dałaby się
namówić na to, by potajemnie zająć miejsce gdzieś na marginesie jego życia, by
mieć dla siebie chociażby jego małą cząstkę. Niełatwo było jej samej się do tego
przyznać. Ale Hanna zdawała sobie sprawę z tego, jak świat traktuje kobietę,
która łamie pewne zasady. Umocniło to jej determinację, by oprzeć się pokusie i
z dumą żyć tak, jak sobie zaplanowała.
Ale przez to postanowienie reszta weekendu stała się dla niej psychiczną
udręką. Max traktował ją z niezwykłą czułością, nie zdając sobie sprawy, że
Hanna stopniowo się z nim żegna.
Po kolacji usiedli na werandzie i mimo mżawki zapalili sztuczne ognie.
Max świetnie się bawił, wypisując nimi w powietrzu wzory, które znikały
R S
niemal po ułamku sekundy. Siedzący na bujanej kanapie Geo śmiał się, ale nie
chciał wziąć do ręki tych budzących jego respekt przedmiotów. Max przyniósł
kawałek mydła, wetknął weń pięć ogni i zapalił je wszystkie naraz. Wyglądało
to wspaniale.
Położyli chłopca do łóżka, a potem poszli do sypialni Hanny. Budzik
nastawili na wpół do dwunastej. Kochali się bez pośpiechu, było im ze sobą
cudownie - tak jakby przenieśli się razem do jakiejś nowej, nie znanej im krainy
wzruszeń i doznań.
Max wreszcie zasnął, a ona rozkoszowała się tym, że czuje go obok
siebie. Nie mogła zmrużyć oka, myśląc bez przerwy o nich obojgu, o tym, że
taka noc nie będzie mogła się powtórzyć. Dźwięk budzika był okropny. Kazała
Maxowi wstawać, ubrała się i wzięła na ręce Geo, który miał spać w
samochodzie opatulony w koce. Na dworze było chłodno i mglisto.
Rozpoczynali swój patrol.
Wszyscy członkowie Straży w okolicy mogli zobaczyć, że Max był z
Hanną, że razem wracają do domu po dwóch godzinach rutynowego objazdu
dzielnicy. Zdawała sobie sprawę, że są ciekawscy sąsiedzi, którzy chcieliby
wiedzieć za wszelką cenę, czy przystojny policjant zostanie u niej na resztę
nocy.
Max zaniósł Geo po schodach na górę, pocałował Hannę na dobranoc i
wyszedł. Położyła się do pustego łóżka i zaczęła płakać, przytulając do siebie
jego poduszkę. Kto powiedział, że to dzięki miłości kręci się świat? Nieprawda,
świat stanął w miejscu.
Nazajutrz rano przyszedł odświętnie ubrany i razem poszli do kościoła.
Sąsiedzi uśmiechali się przyjaźnie.
Gdyby dowiedzieli się o wszystkim - myślała sobie - z pewnością mieliby
inne miny. Dlaczego to akurat ją wybrał w centrum handlowym, by mu
pomogła? Pytała o to Boga i prosiła go o siłę. A po kościele, kiedy wracali
samochodem, spytała Maxa:
R S
- Dlaczego wybrałeś akurat mnie wtedy, kiedy chciałeś złapać Lewisa
Turnera?
- Nie widziałem nikogo oprócz ciebie.
- Było tam jeszcze sto innych osób - zaprotestowała trochę rozdrażniona.
- Widziałem tylko ciebie - odpowiedział z uśmiechem.
Jak mogła gniewać się na niego po takich słowach? Przyznał, że pociągała
go od samego początku. Gdyby jej sytuacja była inna...
Na obiad zjedli resztę wczorajszego mięsa. Geo zasnął, Max malował
łazienkę na piętrze - tym razem wybrał kolor morskiej zieleni. Hanna uczyła się,
kiedy nagle wróciła do domu Lillian. Przywitała się, pokręciła trochę nosem na
zapach farby, ale kolorem w łazience była zachwycona. Hanna pokazała jej
potem pustą sypialnię, pomalowaną na purpurowo i Lillian kompletnie
oszołomił ten widok.
Nie minęło dziesięć minut od jej powrotu, a już zadzwonił Pete. Lillian
zachichotała, nałożyła swój nowy, czerwony płaszcz i poszła prosto do
Hernandeza. Hanna spojrzała znacząco na Maxa, a on wybuchnął śmiechem.
Tuż po kolacji wróciła do domu pani Phillips. Była zmęczona, więc
Hanna pomogła jej od razu położyć się do łóżka, a w nogi wsunęła jej butelkę z
gorącą wodą. Starsza pani westchnęła i uśmiechnęła się do swojej opiekunki.
Kiedy nazajutrz wieczorem Max przyszedł na kolację, pani Phillips nie
zwlekając zakomunikowała mu:
- Chcę mieć zrobione badanie słuchu.
Wszyscy byli zaskoczeni i uradowani tym oświadczeniem. Max wprost
rozpromienił się. Nic tak nie wzruszało Hanny, jak widok jego twarzy, kiedy się
cieszył. Każda kobieta zrobiłaby wszystko, by utrwalić to, co malowało się na
jego obliczu. To było jak główna nagroda w konkursie. Ale wobec tylu ciekaw-
skich Hanna musiała się pohamować. Na pożegnanie pocałowała go
powściągliwie, wiedząc, że musi stopniowo przygotowywać rozstanie. Położyła
się spać smutna i niespokojna.
R S
Niewiele można osiągnąć natychmiast, a już na pewno nie da się na
zawołanie ani zdobyć mężczyzny, ani go utracić. Życie polega na czekaniu, a to
wyrabia cierpliwość. Pani Phillips musiała dość długo czekać na wizytę u
lekarza, ponieważ Max dopiero za tydzień miał wolny dzień; starsza pani nie
poszłaby do doktora z nikim innym. Hanna dobrze rozumiała to jej widzimisię.
Nareszcie pojawiło się słońce i cały świat parował nadmiarem wilgoci.
Wpływało to znakomicie na wzrost kukurydzy, ale u ludzi powodowało
osłabienie albo napady złego humoru. Po kolacji Max, Hanna i Geo poszli
odwiedzić pana Fullera.
- Słyszałem, Max, że byłeś na patrolu Straży. No i jak było?
- Jestem naprawdę pod wrażeniem. Chcielibyśmy, żeby we wszystkich
częściach miasta była taka dobra organizacja, jak u was.
- Pete bardzo się ucieszył, że się przyłączyłeś. Pewnie ci proponował
regularny dyżur raz w tygodniu, w weekend?
- Tak, organizowanie to jego specjalność. Myślę, że bez niego nie
mielibyście tej sprawności w działaniu. Przekonacie się o tym, kiedy znów
zacznie chodzić.
- Będzie chodzić? - zdziwił się Fuller.
- Tak, mogę się o to założyć.
Słuchając tego Hanna zastanawiała się, co należałoby zrobić, żeby Pete
zaczął chodzić. Przywiązać Lillian w jednym końcu pokoju i unieruchomić
motorek przy jego ruchomym łóżku? Czy Pete mógłby kochać się z Lillian? Czy
próbował ją do tego zmusić owego dnia, kiedy wróciła do domu taka wściekła?
Zresztą to nieważne, co się wtedy stało - ten problem był już rozwiązany. Lillian
tryskała radością - policzki miała zaróżowione, a w oczach migotały iskierki.
Spędzali z Peterem wspólnie całe godziny, zapewne dopracowując swój
program obserwacji dzielnicy.
Hanna zadała sobie nawet pytanie, czy nie działo się tam aby coś
zdrożnego. Przez moment wydało jej się, że jest tak samo wścibska, jak jej
R S
sąsiedzi. Poczuła się głupio. Przecież nie krytykuje Lillian ani też jej nie
zazdrości. Ach, ta ludzka ciekawość...
Pocałunki na dobranoc stawały się coraz trudniejsze, zarówno dla niej, jak
i dla Maxa. Nie miał ochoty na umiarkowane, koleżeńskie pożegnania i nie
mógł zrozumieć, o co jej chodzi.
- Powiedz mi, co się stało - prosił.
- Nic się nie stało.
- A jednak.
- Jest duszno, a ja jestem zmęczona.
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa.
- Siebie też - odpowiedziała ze szczerością, w której było tyle smutku, że
chciał ją przytulić i pocieszyć.
- Nie, nie rób tego - powiedziała. W oczach miała łzy.
- Musi być jakiś powód tego, że się tak zachowujesz.
- To wszystko jest takie beznadziejne.
- Nieprawda. Nie bądź dla mnie taka oziębła, Hanno. Myślę, że
powinienem się już wprowadzić. Purpurowy pokój jest gotowy.
- Nie. Nie potrafiłbyś trzymać się ode mnie na dystans.
- No to co?
- Wszyscy by się dowiedzieli! A ja bym tego nie zniosła! Pani Phillips
będzie patrzeć na mnie podejrzliwie... umarłabym ze wstydu.
- Za bardzo przejmujesz się tym, co sobie pomyślą inni.
- Mam swoje powody.
- No tak, ale kochanie... ja już tracę rozum.
Rozpłakała się; wziął ją delikatnie w ramiona, lecz żadnemu z nich nie
przyniosło to ulgi. Max nie zdawał sobie sprawy, że z tej sytuacji nie ma
wyjścia. Hanna powoli odsunęła się od niego. Kiedy ją całował, trzymała mu
ręce na ramionach, ale usta miała nieruchome. W końcu odpowiedziała mu
pocałunkiem szybkim i niezobowiązującym. Obie dłonie przyciskała do piersi
R S
Maxa, tak jakby chciała go od siebie odepchnąć. Czuła ucisk w gardle i niemal
fizyczny ból gdzieś w środku, w okolicy serca.
W następny wtorek Max zaprowadził panią Phillips do laryngologa. Nie
było ich przez prawie dwie godziny. Kiedy wrócili, Hanna była już w domu - po
drodze ze szkoły wzięła z pralni stertę ubrań do naprawy.
Gdy tylko weszli, zaczęła gorączkowo wypytywać Maxa o rezultaty
wizyty. Nagle zdała sobie sprawę, że pani Phillips zachowuje się bardzo
dziwnie.
- Co jej jest? Musiałeś zrobić jej coś złego! - powiedziała zaniepokojona,
widząc jak starsza pani zasłania sobie uszy obiema rękami.
Zamiast odpowiedzi Max gestem nakazał jej milczenie i zaprowadził
panią Phillips do kuchni, uważając przy tym, by głośno nie trzaskać drzwiami.
Posadził ją przy stole i szepnął parę uspokajających słów. Potem takim samym
szeptem wyjaśnił Hannie, co się stało.
- Ona teraz już wszystko słyszy. Każdy dźwięk jest dla niej strasznym
hałasem. Czy Geo ma taką gumę do żucia, która się nie przylepia?
- Tak - odpowiedziała cicho Hanna.
W jej powiększonych oczach widział współczucie i troskę. Starsza pani
wyglądała jak mokry kot, który ma w dodatku ogon przygnieciony przez fotel
na biegunach.
Kiedy Hanna otwierała szafkę, zauważyła, że pani Phillips aż zamrugała
oczami, słysząc ten niemiły dla ucha dźwięk. Max rozwinął głośno szeleszczący
papierek i podał pani Phillips kawałek gumy. Staruszka żuła przez chwilę w
milczeniu, po czym wyjęła z ust gumę i położyła mu z powrotem na dłoni. Max
podzielił szarą kulkę na dwie części, które delikatnie wcisnął jej w uszy.
- To panią osłoni przed hałasem, zanim się pani nie przyzwyczai, Amando
- powiedział poklepując ją łagodnie po policzku. - Jeśli będzie pani grzeczna,
nauczę panią, jak się z tego robi balon.
R S
Starsza pani popatrzyła na niego zmęczonym, zdesperowanym wzrokiem,
a potem opuściła głowę i pocałowała go w dłoń. Biedna pani Phillips - tak wiele
musiała przecierpieć!
- Powiedz mi wreszcie, co to było - poprosiła Hanna.
- Woskowina w uszach - odpowiedział, po czym zwrócił się do pani
Phillips pomagając jej podnieść się z miejsca: - Ja panią zaniosę. Jak na jeden
dzień zrobiła pani bardzo dużo.
Wziął ją na ręce i zaniósł po schodach do pokoju, a Hanna ruszyła za
nimi. Max położył staruszkę na łóżku, Hanna zdjęła jej pantofle i lekko
przykryła kocem. Wyszli na palcach. Schodząc po schodach zapytała z
niedowierzaniem:
- Tylko woskowina? Naprawdę nic poważniejszego?
- Doktor mówił, że często występuje ten problem u ludzi w podeszłym
wieku. Woskowina odkłada się stopniowo, więc wszyscy są przekonani, że na
starość tracą słuch. Tymczasem nie wolno się poddawać, zanim nie zrobi się
badań lekarskich. Wystarczyłoby, gdyby Amandzie parę lat temu usunięto
woskowinę, a miałaby znacznie łatwiejsze życie.
- Gdyby nie ty, nie doczekałaby tego nigdy.
- Tak samo było z jednym z moich wujów. Wtedy zdałem sobie sprawę,
co to jest starość. Ludzie starzy nie mogą znieść, kiedy wszyscy dokoła się z
nich śmieją. Myślę, że boją się iść do lekarza, bo ten może stwierdzić, że coś z
nimi nie w porządku i że tego już się nie da wyleczyć. Rezygnują i cierpliwie
znoszą swój los.
- Czy dla Amandy nie było jakichś stoperów do uszu? Czegoś, co by
przynajmniej na razie osłoniło ją przed hałasem?
- Były, ale wszystkie okazały się za duże. Ona ma bardzo małe otwory
uszne. Doktor poradził gumę do żucia. Zresztą, już samo żucie gumy, tak samo
jak jedzenie jabłek, powoduje rozluźnianie się woskowiny.
- To niby takie proste... Max, podziwiam cię, jesteś naprawdę niezwykły.
R S
O mało nie powiedziała mu, że go kocha.
- No cóż, nawet tacy niezwykli mężczyźni jak ja lubią czasem, gdy się ich
chwali - powiedział swoim charakterystycznym tonem. - Zdaję sobie sprawę, że
znamy się dopiero dwa miesiące. To, co się z nami stało... to było jak pożar. Od
początku wiedziałem, że tak to będzie wyglądać, już wtedy w centrum hand-
lowym... Kochanie, nie zdarzyło mi się dotąd, żeby jakaś kobieta owładnęła do
tego stopnia wszystkimi moimi myślami. To jest już niepokojące.
Ale ona odwróciła się tyłem i nic nie odpowiedziała. Nie wiedział, jak ma
się zachować, co robić. Chodził nerwowo po pokoju i nie dosłyszał nawet
wejścia Lillian. Po chwili na dół zeszła pani Phillips, wsłuchując się we
wszystkie dźwięki, jakie do niej dochodziły.
- Hanno, masz taki słodki głos - powiedziała tonem łagodniejszym niż
dotychczas.
Max otrząsnął się z ponurej zadumy i popatrzył na nią promiennie.
Geo przyjął nową sytuację bez zdziwienia. Skomentował ją jak zwykle
jednym słowem i skupił się na jedzeniu. Lillian mówiła przyciszonym głosem i
było Widać, że szczerze cieszy się, iż problem pani Amandy został rozwiązany.
- Słyszę tykanie zegara - powiedziała starsza pani. - Taka zwyczajna
rzecz...
- Pamiętam, że tak samo zareagował brat mojego dziadka, kiedy po latach
głuchoty usłyszał pianie koguta - skwitował Max.
Pani Phillips popatrzyła na Hannę, która z przyzwyczajenia wzięła do ręki
ołówek i zaczęła pisać, by dopiero po chwili zdać sobie sprawę, że to już
zbyteczne. Uśmiechnęła się do wszystkich, a potem ostentacyjnie wzięła notes i
schowała go do szafki. Pani Phillips aż zamrugała oczami słysząc głośne
stuknięcie zamykanej szuflady.
Fakt, że odzyskała słuch, nie zmienił w cudowny sposób jej charakteru.
Kazała wszystkim przysiąc, że nie pisną nikomu słówka, po czym następnego
dnia udała się na spotkanie rodzinne. Wszyscy troje odchodzili od zmysłów z
R S
ciekawości. Co ona ma zamiar zrobić? Czy w ogóle się o tym dowiedzą? A
może zamierzała złapać krewnych w pułapkę - pozwoli im mówić okropne
rzeczy na jej temat w przekonaniu, że ona i tak nie słyszy? Miała nad nimi
przewagę, którą mogła wykorzystać z całą złośliwością.
- Jak się udało spotkanie? - spytała ją Hanna po powrocie, ale pani
Phillips udała, że nie słyszy. Zawsze tak robiła, ale tym razem wyglądała na
wyraźnie strapioną. Wcześniej niż zazwyczaj położyła się do łóżka.
- Na pewno ktoś powiedział coś miłego na jej temat, a ona czuje teraz
wyrzuty sumienia - próbował zgadywać Max, całując Hannę na dobranoc w
holu.
- Skąd wiesz takie rzeczy?
- A pocałujesz mnie tak słodko?
- Nie mogę, boli mnie gardło - powiedziała, a w jej głosie brzmiał żal.
Ale Max dobrze wiedział, że tylko udaje. Dlaczego?
- Hanno, koniecznie musimy ze sobą porozmawiać...
Wtem z radia CB dobiegł ich podniecony głos Petera i Hanna podbiegła
do odbiornika.
Peter działał jak generał prowadzący do boju armię. Widziano czterech
łobuzów z kijami baseballowymi w rękach. Czy to ta sama czwórka co
przedtem? Jeden z odważniejszych sąsiadów wziął ze sobą radio CB i wyszedł
do nich. Peter słyszał, jak pyta, skąd przyszli, gdzie mieszkają i co chcą tutaj
robić. Tamci oczywiście zwymyślali go najgorszymi wyzwiskami i już zabierali
się do rękoczynów. Z sąsiadem mogłoby być krucho, gdyby nie to, że w sukurs
pospieszyli inni mężczyźni. Kiedy Hanna słuchała relacji Petera przez radio,
Max wymknął się po cichu z domu.
Nie widziała go ani nie słyszała przez cały następny dzień. Przyszedł jak
zwykle na kolację. Powiedział, że policja zdobyła numer rejestracyjny
samochodu tamtej czwórki. Złapanie ich to tylko kwestia czasu, bo wiadomo,
R S
kto jest właścicielem pojazdu. W parę dni później dowiedziała się, że to Max ich
ujął.
Obserwując go w ciągu następnych dni Hanna nabierała przekonania, że
przyszłością Maxa była działalność publiczna. Społeczeństwu potrzebny był
każdy człowiek takiego jak on formatu; byłoby niepowetowaną stratą, gdyby
coś lub ktoś odwiódł go od służby społecznej.
Max rozumiał to, że jego obowiązkiem jest służenie i pomóc ludziom w
mieście. Kto wie, może kiedyś zostanie nawet prezydentem, nie powinien więc
wiązać się z kobietą, mającą nieślubne dziecko. Hanna byłaby dla niego ob-
ciążeniem, musi więc pozwolić mu odejść.
A potem zmienił się rozkład jego zajęć. Przestał przychodzić co wieczór
na kolację i wszyscy przykro odczuli brak przystojnego, wesołego mężczyzny.
Panie nadal rozmawiały ze sobą przy stole, ale rozmowy nie były już tak
ciekawe - Max wpływał na wszystkich odświeżająco swą obecnością.
Hanna czuła się opuszczona i bardzo to przeżywała. Tęskniła za nim tak,
jak tęskniły niegdyś wiktoriańskie panny, wzdychające z powodu
nieodwzajemnionej miłości. Straciła apetyt, przez co rysy twarzy wyostrzyły się
i nabrały fascynującego wyrazu.
Jej zajęcia wypadały bardzo różnie, tak więc nie mogła spotykać się z
Maxem w porze obiadowej. Raz i drugi wpadł do nich na śniadanie, ale
wiadomo, że nie jest to najlepsza pora na składanie wizyt. Wszyscy mieli swoje
sprawy, poza panią Amandą, która zdawała się być beztroska jak nigdy. Po
wyjściu Hanny i Geo, Max sprzątał kuchnię, a potem grał ze starszą panią w
szachy.
Dokończył malowanie pokojów i naprawił parę sprzętów. Wyraźnie tracił
na wadze i wyglądał coraz gorzej. Mężczyźni nie usychają z tęsknoty, ale Max
był najwyraźniej wyjątkiem. Martwił się, że traci Hannę, że dziewczyna ma go
po prostu dość.
R S
A potem dostał informację, że przestępca, którego ujął w centrum
handlowym, Lewis Turner, uciekł z więzienia.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Lewis Turner uciekł z więzienia korzystając z buntu, wywołanego przez
współtowarzyszy. Najpierw zdemolowali oddział, a potem wszystko podpalili.
Było też kilka ofiar śmiertelnych. Kiedy już zaprowadzono porządek, a
więźniów selekcjonowano i przenoszono gdzie indziej, Turnerowi udało się
jakoś zbiec. W całym tym zamieszaniu jego ucieczka pozostała przez pewien
czas nie zauważona, miał więc od razu przewagę. Anonimowy informator
doniósł strażnikowi, że Turner przysiągł, iż jeśli uda mu się zbiec, to najpierw
dostanie tę blondynkę, która pomogła glinom w Byford.
Max dowiedział się o tym od swego szefa.
- Pamiętasz tę małą blondynkę, która przeszła z tobą przez parking, kiedy
łapaliśmy Turnera? Znasz ją, prawda? On podobno powiedział, że ją znajdzie.
Max poczuł, jak tężeją mu mięśnie. Gazeta nie wymieniła wtedy nazwiska
Hanny, więc jak Turner wpadnie na jej trop? Pewnie ma swoich ludzi w Byford.
Mogą mu pomóc zemścić się na Hannie.
Dla Maxa rozpoczął się koszmar.
Hanna nie wzięła sobie do serca tej groźby, co doprowadzało go do
szaleństwa.
- Musisz być bardzo ostrożna - apelował do niej.
- Powinnaś przestać chodzić na zajęcia do czasu, kiedy to wszystko się
skończy. Najdalej za parę dni go złapiemy, a na razie możesz pracować w domu.
- Mówisz głupstwa - parsknęła w odpowiedzi. - Nie mogłabym tak żyć.
Chcesz, żebym zabarykadowała się w domu? Może mam ustawić na schodach
karabin maszynowy i worki z piaskiem?
- Nie bądź lekkomyślna!
R S
Nie udało mu się jej przekonać.
Rozmawiał z nią nawet szef policji. Max został włączony do
kilkuosobowej grupy operacyjnej. Postanowiono, że obowiązki Hanny mogłaby
przejąć specjalna policjantka, zaś lokatorki powinny opuścić dom. Mogą pójść
do hotelu, gdzie będą miały specjalną opiekę. Zapewne będzie ona zbyteczna,
ale, jak to się mówi, strzeżonego Pan Bóg strzeże.
W tym samym czasie o pięć przecznic dalej Pete Hernandez, wyposażony
w monitor policyjny, komputer i radio CB dowiedział się o ucieczce Turnera.
- Hanna jest w niebezpieczeństwie! - wykrzyknął, a po chwili dodał: -
Tam jest Lillian! - po czym... wstał z łóżka! Stał na środku pokoju przez dobrą
minutę, zanim zdał sobie sprawę z tego, co się stało. Kiedy wreszcie zrozumiał,
że stanął o własnych siłach na nogi i że nie jest to przywidzenie, zadrżał cały i
rozpłakał się. Jest w domu sam jeden i oto stał się cud.
W głębi duszy był rad, że nikt nie widzi go, kiedy płacze jak dziecko.
Pochylił się, by pogłaskać psa, który podszedł doń i obwąchał dociekliwie.
Jedynie zdrowy rozsądek i wewnętrzna dyscyplina powstrzymały go od
tego, by pójść natychmiast do Hanny i zobaczyć się z Lillian. Przecież ona jest
teraz w pracy. Jak ma jej powiedzieć, że może chodzić? Kusiło go, by odegrać
to w sposób najbardziej dramatyczny - poczekać, aż przyjdzie do niego i nagle
wstać. Ale czy może ją tak zaskakiwać? Przecież Lillian go kocha, powinien
więc przyzwyczajać ją do tego cudu krok po kroku. Czy jeśli teraz usiądzie, to
będzie w stanie jeszcze raz się podnieść?
Na myśl, że mógł to być tylko jednorazowy wypadek, ogarnęła go zgroza.
Może było mu dane po raz ostatni wstać z miejsca o własnych siłach? Musi to
wiedzieć natychmiast.
Podszedł do fotela. Zdobył się na odwagę i usiadł! Po chwili wsparł się na
oparciach i z taką łatwością, jakby zawsze to robił, wstał z miejsca.
Przeszedł przez pokój. Co za zdumiewające uczucie! Jak o tym
powiedzieć sąsiadom, przyjaciołom? I komu, oczywiście oprócz Lillian?
R S
Podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Było to jedno z największych przeżyć jego
życia. A przecież kiedy jeszcze był zdrowy, uznałby to za rzecz oczywistą. Kto
docenia wartość rzeczy oczywistych...
Zadzwonił do Lillian do pracy.
- Kochanie, czy mogłabyś wyjść teraz z biura i wpaść do mnie? Stało się
coś niezwykłego...
- Co takiego? - Lillian domagała się odpowiedzi. - Czy nic ci nie jest?
- Wszystko w najlepszym porządku. Przychodź szybko.
- Wygrałeś może w Super Lotto?
- Nawet lepiej.
- Co takiego? Musisz mi powiedzieć - Lillian była już zniecierpliwiona.
- Przyjdź sama, to zobaczysz - odparł ze śmiechem.
- Czy to naprawdę takie ważne?
- To bardzo ważne, Lillian. Bardzo chcę, żebyś już tu była.
Umierał z niepokoju. Oczywiście Lillian przed wyjściem z pracy musiała
jeszcze sprzątnąć biurko, więc była u Petera dopiero po godzinie. Miała swoje
klucze, bo bywała tu częstym gościem i nie chciała tracić czasu czekając na
ganku, aż Peter przyjedzie na swoim łóżku, by otworzyć drzwi.
Weszła szybkim krokiem, przemaszerowała przez dom wołając go. Leżał
na łóżku, jak zawsze. Podeszła i pochyliła się, by go pocałować.
- Co takiego się stało?
- Coś naprawdę niezwykłego.
- Peter, jeżeli wyciągnąłeś mnie z biura dla żartów, to będziesz tego
żałował.
- Nie, to jest dla mnie bardzo ważna chwila. Chcę, żebyś była teraz ze
mną. Siadaj, kochanie. Usiądź w tamtym fotelu.
- Czy ty naprawdę dobrze się czujesz? - spytała szybko.
- Przysięgam ci, że tak.
R S
Rzuciła mu szybkie, badawcze spojrzenie, po czym podeszła do fotela i
usiadła.
- Powiedz mi wszystko.
- Rano dowiedziałem się, że Lewis Turner uciekł z więzienia i że
strażnikowi doniesiono, iż poprzysiągł zemstę dziewczynie, która pomogła
policji go złapać. To była Hanna.
- Przypominam sobie. Tak, dobrze, że do mnie zadzwoniłeś. Dziękuję.
Natychmiast tam pójdę.
Zamierzała podnieść się z fotela.
- Poczekaj. Pomyślałem o Hannie, a potem o tobie, Lillian, o tym, że ty
też mieszkasz w tym domu. I wtedy wstałem... wstałem z łóżka!
- On nie ma powodu, żeby na mnie napadać. Ale... co ty powiedziałeś?
- Lillian, ja znów mogę chodzić.
To, co odczytał na jej twarzy, było spełnieniem wszystkich jego pragnień.
Dojrzał wpierw zdumienie i niedowierzanie, potem nadzieję i radość. Wiedział
już wszystko, co chciał wiedzieć - Lillian go kocha. Chciała się podnieść,
przepełniona uczuciem, które nie dawało się ująć w słowa.
- Nie, nie wstawaj - poprosił ją cicho. - Tym razem ja przyjdę do ciebie.
- Mam chyba prawo uważać - Max mówił do Hanny tonem starego zrzędy
- że samotna kobieta pozwoli policji doradzić sobie jak ma postępować. Znam
swój zawód, a ty jesteś okropnie uparta.
- Wierz mi, ja też mam swój rozum - brzmiała jej zgryźliwa odpowiedź. -
Jestem dorosła i wiem że potrafię dać sobie radę. Od dwóch lat jestem w Straży
Obywatelskiej i wiem, że wszyscy, którzy mieszkają w okolicy, są bardzo
ostrożni. Jesteśmy wyczuleni na nieznanych przybyszów. Sąsiedzi będą teraz
obserwować wszystko szczególnie uważnie. Jeśli pojawi się u nas Turner, to
przecież ty będziesz ze mną, a policja też wie o wszystkim. Nie ma sensu,
żebym się gdzieś ukrywała tylko dlatego, iż był jakiś donos, że Turner będzie
mnie szukał. Nie mogę kierować się w życiu podejrzeniami.
R S
- Hanno, znamy się od dwóch miesięcy. Znaczysz dla mnie... bardzo
wiele. Martwiłbym się o każdego, kto znalazłby się w takim zagrożeniu jak ty, a
co dopiero... My w policji bierzemy takie groźby poważnie. Powinnaś też
pomyśleć o Geo. Uważaj.
- Niezależnie od tego, gdzie będę, ktoś i tak musi być przy mnie. Wolę
zostać w swoim domu, bo mam tu sąsiadów, którzy umieją dbać o
bezpieczeństwo. A do tego wszyscy mnie lubią. Będzie mi tu lepiej niż u
obcych, bo tutaj nie jestem sama. Znam wszystkich i oni mnie znają. Wiem, że
jeśli będę w kłopocie, to mogę liczyć na ich pomoc.
- W tym, co mówisz, jest sporo racji - przyznał powściągliwie. -
Najchętniej zabrałbym cię stąd do Ohio i bardzo żałuję, że nie pozwalasz mi
tego zrobić. Postanowiłem więc, że się tu wprowadzę.
- Poczekaj, Max...
- Będziesz pod opieką policjanta.
- Na pewno macie jakieś policjantki, które mogłyby zrobić to zamiast
ciebie.
Czuł, że Hanna nie chce, by był przy niej. Nie zareagowała, kiedy
powiedział, że znaczy dla niego bardzo wiele. Najwyraźniej chciała, by strzegł
ją ktoś inny. Ale to właśnie on musi zapewnić jej bezpieczeństwo. Wycofa się,
kiedy Turner będzie znów w więzieniu, nie wcześniej.
- Zostanę tu z tobą.
- Jak to miło, że nie jesteś w ogóle natrętny - odpowiedziała ironicznie
Hanna.
Phillipsowie wszędzie w mieście mieli znajomości i szybko dowiedzieli
się, że Turner szuka Hanny Calhoun. Skontaktowali się z policją, dostali
informację o rozkładzie pomieszczeń w domu Hanny. Opowiadając im o
purpurowym pokoju, jeden z policjantów, o nieprzeniknionym zwykle obliczu,
dziwnie zamrugał oczyma. Zaraz potem u Hanny pojawili się dwaj siostrzeńcy
R S
pani Phillips, by zabrać ją ze sobą w bezpieczne miejsce. Odpowiedziała, że nie
ruszy się ani na krok.
- Wynajęliśmy strażników - mówił jeden z siostrzeńców, patrząc
przepraszająco na Maxa, który miał na sobie mundur. - Będą czuwać na zmianę.
Jeden będzie obserwował wejście frontowe - umieścimy go w purpurowym
pokoju - a dwóch w garażu, skąd widać tył domu i alejkę. Ci strażnicy powinni
zastąpić wam ciocię Amandę. Kiedy ktoś ją zdenerwuje, też zachowuje się jak
tygrys - zakończył z uśmiechem, po czym pochylił się i pocałował starszą panią
w policzek.
Max i Hanna byli zaskoczeni, że kuzynowie wyrażają się tak swobodnie
w obecności pani Phillips, bowiem końcowa uwaga zabrzmiała dość ostro.
Jeden z nich wyjął z kieszeni złote pióro i notes, w którym napisał parę zdań i
podsunął Amandzie do przeczytania. W tym momencie Hanna i Max zdali sobie
sprawę, że starsza pani w dalszym ciągu utrzymywała w tajemnicy fakt, iż
odzyskała słuch.
Hanna spojrzała na nią wzrokiem, w którym nagana mieszała się z
rozbawieniem. W odpowiedzi starsza pani zmrużyła oczy w niemym poleceniu
dochowania sekretu. Potem oddała notes kuzynowi i przecząco pokręciła głową.
A więc nadal z nimi nie rozmawia! Ta kobieta jest nie do wytrzymania.
Siostrzeniec dopisał coś o strażnikach i zobowiązaniach, jakie Amanda
ma wobec rodziny, ale ona za każdym razem uparcie odmawiała
wyprowadzenia się z domu Hanny. Młody człowiek odwołał się wreszcie do
argumentu, że Lewisa Turnera widziano w mieście.
Turner jest w Byford? Hanna podniosła głowę i spojrzała na Maxa
surowo; nic jej o tym nie powiedział. Ale Max patrzył zafascynowany na panią
Phillips, która w dalszym ciągu udawała przed kuzynami, że nic nie słyszy i nie
mówi. Będąc człowiekiem, który nie wsadza nosa w nie swoje sprawy, starał się
właśnie wymyślić jakiś sposób, by sama się zdradziła. Jest naprawdę
niegodziwy. Uśmiechnął się sam do siebie.
R S
- Proszę jej zaoferować z powrotem stanowisko w radzie nadzorczej firmy
Philcane Inc., to się zgodzi - zauważył jakby mimochodem. A potem szybko
dorzucił: - Proszę na nią spojrzeć.
Pani Phillips wzięła głęboki oddech i obróciła głowę w jego stronę.
- Max... - wymknęło się jej z ust. Była wściekła!
- Ona mówi! I słyszy! - okrzyki radości obu kuzynów były tak szczere, że
na twarzy pani Phillips odmalowało się zadowolenie, którego nie była w stanie
ukryć.
Siostrzeńcy uściskali najpierw ją, a potem Hannę. Max odciągnął
wreszcie dziewczynę, a młody Phillips poszedł do telefonu, żeby powiadomić o
wszystkim rodzinę. W tym czasie w pokoju panowało istne szaleństwo.
- Powiedz, ciociu, jak mam na imię - żartował sobie z Amandy drugi
kuzyn.
- Och ty łobuzie! - zagrzmiała pod adresem Maxa.
- Jesteś niepoprawny. Chodziłam do szkoły z twoją postrzeloną ciotką,
Ceilly Simmons.
Chciała pewnie przez to powiedzieć, że zna go na wylot.
- Ciotka Ceilly mnie uwielbia - odparł wyzywająco Max.
- To wcale nie świadczy o tobie najlepiej - prychnęła pani Amanda.
Max roześmiał się i Hanna nie mogła oprzeć się pokusie, by na niego nie
spojrzeć. Cały Max, ze swoją niechęcią do wtrącania się w sprawy innych! Tak,
to wszystko jego sprawka!
Wiedząc, że ciotka Amanda doskonale słyszała, siostrzeńcy nie tracili
więcej czasu na przekonywanie jej. Bezceremonialnie zabrali staruszkę ze sobą,
śmiejąc się serdecznie z jej protestów. W domu pozostali wynajęci strażnicy.
Max zamknął drzwi za Phillipsami.
- Chciałbym mieć ich odwagę. Zrobiłbym z tobą to samo - powiedział do
Hanny.
- Wytoczyłabym ci proces.
R S
- Jak to możliwe, że masz takiego łagodnego syna? Nie odpowiedziała.
- Jeden ze strażników będzie stale na górze, tak więc z mojej strony nic ci
nie grozi - powiedział poważnie. Nic nie odpowiedziała, nie zaoponowała. - Ja
będę spał na dole - dorzucił, nie doczekawszy się jej reakcji.
Już drugi dzień Turner był na wolności. W swoim radiu CB Hanna stałe
słyszała czyjś podniecony głos. Uznała, że odzew sąsiadów jest znakomity,
może nawet trochę przesadny. Patrolowanie okolicy znudziło się już wszystkim
członkom Straży, więc niespodziewane zagrożenie podziałało ożywczo na ich
morale. Skrupulatnie notowano numery rejestracyjne samochodów, które
podejrzanie wolno przejeżdżały ulicami dzielnicy, aż wreszcie Max powiedział
Peterowi, że są to wozy policyjne patrolujące regularnie okolice domu Hanny.
Pete informował, że Lillian zostanie u niego do czasu, kiedy skończy się
cała akcja. Program komputerowy, nad którym wspólnie pracowali, jest już
prawie gotowy i właśnie go sprawdzają. Działa nadzwyczajnie.
- A jak ze skromnością? - Hanna spytała Maxa wesoło. - Wszystko, co
nadzwyczajne, jest zawsze skromne.
- To dotyczy tylko nadzwyczajnych mężczyzn.
- Max... - zaczęła miękko, ale zawahała się i odwróciła tyłem.
- Co, Hanno? Dokończ, proszę, to, co chciałaś powiedzieć.
Potrząsnęła przecząco głową i wyszła do kuchni sprawdzić, co jest w
lodówce. Poszedł za nią.
- Wiesz, że kiedy tu jestem, płacą mi dietę. Chciałem... - zaczął, lecz
nagle schwycił ją za ramię i pociągnął w dół na podłogę, a sam błyskawicznie
wyciągnął pistolet.
- Co się stało? - szepnęła przywierając do ziemi.
Nie odpowiedział.
Wyjrzał przez okno, po czym natychmiast dał nura na podłogę, jak to
robią policjanci na filmach. Ktoś podszedł do tylnego wejścia i zastukał do
drzwi.
R S
- Uważaj - ostrzegł Max.
- Jesteśmy z ekipy Phillipsów. Zajmujemy swoje pozycje. Czy może
wejść człowiek, który ma pilnować piętra?
- Włóż legitymację przez szparę na listy w drzwiach frontowych i
poczekaj.
- Ludzie Phillipsów są już na miejscu - odezwał się głos w policyjnym
radioodbiorniku Maxa. Ten jednak nie odpowiedział, tylko wypchnął Hannę na
korytarz i zniknął. Weszła po schodach na piętro, do sypialni Geo, który jeszcze
spał.
Czy miała rację, kiedy upierała się, że tu zostanie? To jest jej dom, jej
miejsce. Nie umiałaby zmusić się, by je opuścić. Spojrzała na syna - on też tu
zostanie.
- Hanno! - usłyszała głos Maxa, wołającego z dołu.
- Tu jestem - odpowiedziała podchodząc ku schodom.
Max wraz ze strażnikiem wchodzili na górę. Mężczyzna przywitał się z
Hanną kiwnięciem głowy i skierował do frontowej sypialni. Otworzył drzwi i
stanął jak wryty, ujrzawszy purpurowe ściany. Po chwili wszedł do środka.
Hanna poczuła, jak mocne palce Maxa wbijają się jej w ramię.
- Powinnaś być tam, gdzie ci kazałem - powiedział przez zęby.
To był Max, jakiego nie znała. Trochę się go zlękła, ale po chwili
odzyskała pewność siebie.
- Muszę być tam, gdzie jest Geo - odpowiedziała.
W ciągu swego niedługiego życia Hanna przekonała się, że istnieją różne
rodzaje czekania. Na przykład oczekiwanie na coś, co się ma wydarzyć, a czego
się boimy. Trudno je znieść, zwłaszcza jeśli nie wiadomo, jak długo potrwa.
Chciałoby się wtedy, by ten krytyczny moment nadszedł jak najszybciej.
Max, Hanna, Geo i ludzie Phillipsów byli cały czas w domu. Tylko ci
ostatni zachowywali spokój. Byli prawdziwymi zawodowcami - sprawni,
rzeczowi, punktualni. Hanna zastanawiała się tylko, czy purpurowe ściany
R S
sypialni - odbijające się jedna w drugiej, przez co kolor wydawał się jeszcze
bardziej intensywny - nie spowodują jakichś zaburzeń psychicznych u
strażników, którzy kolejno odbywali tam swój dyżur. Nie mogła porozmawiać o
tym z Maxem, bo dałaby mu poznać, że nie podoba jej się kolor, który wybrał, a
to zraniłoby jego dumę. Nigdy dotąd nie pozwolono mu zadecydować o kolorze
ścian w pokoju - teraz Hanna rozumiała dlaczego.
Odbiornik CB był stale włączony. Słychać było wszystkie raporty,
zgłaszane do bazy, którą był dom Petera. Hanna rozpoznawała głosy znajomych.
Wszyscy mówili z pewnym napięciem, zdając sobie sprawę z tego, że biorą
udział w poważnej akcji. Świetnie dawali sobie radę.
- Może potrzebujesz mojej pomocy? - pytała Hannę Lillian.
- Dziękuję, naprawdę nie trzeba. Jest tutaj Max.
- Hanno, Peter może chodzić.
Hanna aż krzyknęła z radości, a w radiu CB zaroiło się nagle od głosów,
przekazujących sobie tę pomyślną wiadomość. Wszyscy cieszyli się, uznając to
za cud. Nie zastanawiając się, Hanna zarzuciła Maxowi ręce na szyję, zaś on
objął ją z takim zapamiętaniem i taką siłą, że na chwilę zabrakło jej tchu.
Powinna była się opamiętać. Tak starała się trzymać od niego z daleka, a
tu nagle taki odruch... Za wszelką cenę musi zachować dystans, mimo że jej
ciało buntuje się przeciw podobnym zakazom. Jak to wspaniale być w jego
objęciach... Cofnęła się zawstydzona i w zakłopotaniu odwróciła tyłem, z
trudem opanowując namiętność.
A więc ten uścisk nie był przeznaczony dla mnie - pomyślał Max. Hanna
ucieszyła się tak na wiadomość, że Peter odzyskał władzę w nogach. Wtedy,
pierwszego wieczora, kiedy był u niej, pojechali do Hernandeza, żeby zabrać
Geo. Czy Hanna kocha Petera? Może wycofała się widząc, że zaczął się
interesować Lillian i to z wzajemnością?
Myśl o tym sprawiała mu ból.
R S
Hanna robiła posiłki tylko dla siebie, Maxa i Geo, bowiem ludzie
Phillipsów mieli swoje zapasy żywności. To, że Max był uwięziony wraz z nią,
miało swoją dobrą stronę - nie mógł już zaskoczyć jej jakimiś
nieprawdopodobnymi zakupami. Rozumiała, że dawał się czasami ponosić
wrodzonej hojności, która górowała w nim ponad zwykłym praktycznym zmy-
słem.
Kiedy mówił coś do Geo albo bawił się z nim samochodzikami na rampie,
którą specjalnie zbudował, czy wreszcie gdy czytał mu bajkę, Hanna patrzyła na
niego smutnym, pełnym żalu wzrokiem. Dlaczego nie spotkała tego mężczyzny
cztery lata temu?
Za każdym razem, kiedy czuł, że na niego patrzy, przyłapywał znienacka
jej spojrzenie; odwracała wtedy szybko głowę. Wreszcie dał spokój. O czym
myślała, przyglądając mu się tak badawczo? Skąd ten pełen chłodu dystans?
Weekend Czwartego Lipca wydawał się Maxowi aż nierzeczywisty. Czy
Hanna wspomina te dni równie przyjemnie? Był pewien, że został
zaakceptowany jako kochanek, że było jej z nim dobrze. Może powinien
spróbować jeszcze raz? Spojrzał na Hannę przeciągle. W jaki sposób mężczyzna
ma powiedzieć kobiecie, że ją kocha, kiedy ta zachowuje się tak, jakby jej to
wcale nie obchodziło?
Karmiła go kurczakami. Przeważnie smażonymi, czasem z ryżem, kiedy
indziej z makaronem. Max naznosił z ogródka co się dało, mieli więc świeże
pomidory, paprykę i fasolkę szparagową. Piekła mu ciasta. Najpierw z
rabarbarem, potem z truskawkami, a wreszcie szarlotkę z grubo tartych jabłek,
posypanych cynamonem, odrobiną gałki muszkatołowej i cukru o zapachu
cytrynowym, z bitą śmietaną na wierzchu.
W gorące, parne dnie podawała mu zimną zupę ogórkową, a do tego
mielone kotleciki, bataty i fasolkę. Bywały też zrazy, a do nich duży, pieczony
ziemniak ze śmietaną i sałatka z pomidorów.
Tak mijały dni.
R S
- To nie ma sensu - protestowała. - Turner dawno już uciekł i jest gdzieś
w Ameryce Południowej. Ja naprawdę muszę zacząć wreszcie normalnie żyć.
Wszyscy ci ludzie tracą tylko przeze mnie czas.
- Nie ruszymy się stąd ani na krok.
- To będzie kosztowało Phillipsów majątek!
- Jesteś tego warta.
- Och, Max - westchnęła, patrząc na niego z czułością.
Zastanawiał się, czy gdyby mógł tu zostać dłużej, samo przebywanie pod
jednym dachem zbliżyłoby ją do niego. Może z czasem byłby w stanie znów ją
do siebie przekonać...
Cały ten okres był dla Hanny istną torturą. W duchu już zrezygnowała z
Maxa, a tu ma go przy sobie bez chwili przerwy. Dzień w dzień widzi te
ocienione długimi rzęsami oczy. Widzi duże dłonie, zręczne i silne,
zdecydowane w ruchach. Podświadomie pragnęła, by znów powiódł nimi po jej
ciele, by głaskał delikatnie piersi, brzuch, plecy, by przytrzymywał ją mocno w
czasie pocałunku... Zaczęła nagle myśleć o ustach Maxa - była to myśl tak
natrętna i podniecająca, że Hanna aż zadrżała. Jak dobrze, że na górze siedział
człowiek z ekipy. Gdyby nie to, nie wiadomo do czego mogłoby dojść. A
właściwie wiadomo - rzuciłaby się na Maxa i tyle. Ciekawe, czy bardzo by się
zdziwił.
Wiedziała, że w każdej chwili może go odzyskać, ale jednocześnie
zadawała sobie pytanie - po co. I tak nic z tego nie wyjdzie, najwyżej zwykły
romans. Tak będzie lepiej. Zrezygnuje z Maxa dla jego własnego dobra - musi
być wolny, jeżeli chce poważnie poświęcić się służbie publicznej.
Na pewno pokochałby ją i jej syna. Był dobry i uczciwy. Lecz każdy
potencjalny rywal Maxa mógłby wykorzystać przeciwko niemu fatalną
przeszłość Hanny - a to byłby koniec jego kariery.
I tak dzień po dniu przeżywali podobne katusze, schwytani w pułapkę,
bocząc się na siebie i jednocześnie cierpiąc.
R S
Geo zaś bawił się znakomicie, zadowolony z faktu, że dzień i noc ma
obok siebie matkę i nowego wspaniałego przyjaciela, który lubi ganiać się po
pokojach, i któremu można wspinać się na kolana. Malec przestał nawet palić
swoje „cygara", bowiem Max, jego nowy idol, nie brał nigdy niczego takiego do
ust.
Zabawy były zresztą najrozmaitsze - Max sadzał chłopca na barana albo
turlał go po podłodze. Pokazywał mu najróżniejsze ciekawe rzeczy: raz był to
skradający się po ogródku kot, kiedy indziej biedronka na parapecie. Uczył Geo
mówić - wyjaśniał mu nowe wyrazy, czytał na głos i opowiadał długie,
niestworzone historie.
Nie było żadnych znaków wskazujących na to, że ten wtorek będzie się
czymś różnił od innych dni. Hanna zasiadła spokojnie do swojej roboty, Max jak
zwykle czujny i napięty, zajął się obserwacją okolicy. Zadzwonił do Petera. Ten
miał już konkretny meldunek: jeden z obserwatorów widział mężczyznę idącego
alejką w kierunku wschodnim.
Pete wezwał przez radio jeszcze trzech sąsiadów. Jednego nie było w
domu, drugi nie mógł nic zobaczyć ze swego okna, a trzeci znajdował się akurat
w łazience i nie zdążył dokładniej przypatrzyć się przybyszowi.
- To chyba jakiś robotnik drogowy. Ma na głowie kask.
Zaraz potem otrzymał kolejne zgłoszenie.
- Pete, jakiś człowiek przekrada się od południa. Jest o dwie ulice od
domu Hanny. Chudy, dość wysoki, biały. Zagląda do pojemników na śmiecie.
Jedzie za nim samochód. Tak, to są chyba ci ludzie, co przeszukują śmietniki.
Siedzący przed komputerem Pete naniósł znak symbolizujący obcą osobę
w odpowiednim miejscu siatki na ekranie.
- Niebieski ford impala wjeżdża od południa. Nie znam tego samochodu.
Ma zgnieciony zderzak z prawej strony. W środku jest dwóch ludzi.
- To są nasi - wtrącił się czyjś zdecydowany głos.
R S
- Trzy-osiemnaście wzywa centralę - odezwała się jakaś kobieta. - Pete,
nie wiem, może to głupie, ale to mnie męczy i muszę ci o tym powiedzieć. Nie
jestem pewna, ale ktoś chyba wysiadł z tego brązowego samochodu, który
jechał za tym śmieciarzem. Kiedy przejeżdżał, zauważyłam, że tylne drzwi miał
niedomknięte.
Wiadomość ta podziałała na Maxa elektryzująco. Pobiegł ku schodom, by
zapytać człowieka z ekipy Phillipsów, czy także ją odebrał. Kiedy usłyszał
odpowiedź twierdzącą, zwrócił się do Hanny.
- Weź Geo i usiądź na tylnych schodach, w połowie wysokości.
Natychmiast! - krzyknął, a sam pobiegł do pokoju południowego. W tej samej
chwili Lewis Turner rozbił szybę w drzwiach prowadzących z bocznej werandy
i dostał się do środka. Na jego widok z gardła Maxa wydobyło się złowrogie
warknięcie!
Turner patrzył na niego przez chwilę, zaskoczony, po czym rzucił się do
ucieczki w stronę alejki. Max wyskoczył za nim na schodki.
- Mam go! - krzyknął w stronę ulokowanych w garażu ludzi Phillipsów.
Wyglądało to jak gonitwa kojota za królikiem. Turner biegł alejką,
czasem skoczył na bok, kluczył i zawracał. Max był tuż za nim. Wreszcie
dopadł go i z ogromnym impetem powalił na ziemię. Obaj toczyli się jeszcze
przez chwilę po nierównej nawierzchni alejki, aż do chwili, gdy ogłuszony
kilkoma ciosami bandyta znieruchomiał na dobre.
Uporządkowanie wszystkiego zajęło trochę czasu; trzeba też było
wykonać całą papierkową robotę i odwołać wszystkie alarmy.
Max zawiózł Turnera na posterunek policji.
Wokół domu Hanny zebrali się ludzie; rozmawiali ze sobą, śmiali się,
cieszyli z zakończenia całej sprawy i z tego, że Peter wrócił do zdrowia.
- Trzeba to uczcić! - padła propozycja, po czym całe towarzystwo
postanowiło udać się do Hernandeza.
R S
Zatelefonowała pani Amanda, by poinformować, że na wszelki wypadek
ludzie Phillipsów zostaną w garażu jeszcze jakiś czas. Ona sama wybiera się z
rodziną do letniego domu w stanie Michigan. Będzie tam tydzień lub dwa,
zresztą jeszcze zadzwoni.
Do domu przyszła Lillian, uściskała Hannę i przykucnęła, by przywitać
się z Geo.
- Jeśli nie jestem tu wam potrzebna, to mam zamiar przeprowadzić się do
Petera. Chcemy się pobrać. Hanno, będziesz moim świadkiem, dobrze?
- Z przyjemnością - odpowiedziała Hanna ze łzami w oczach.
Przychodzili wszyscy okoliczni mieszkańcy, chcąc pokazać, że oni też
brali udział w całej akcji. Hanna była naprawdę wzruszona ich troskliwością.
Teraz nie żałowała, że nie wyprowadziła się stąd na czas niebezpieczeństwa.
Żeby zbudować sąsiedzką wspólnotę - pomyślała sobie - trzeba przeżywać
razem wszystko - rzeczy małe i wielkie. To wspólnie doznane zagrożenie
połączy ich jeszcze mocniej. Sąsiedzi przestali się krępować i jakby chcąc
zatrzeć wrażenie uprzedniego chłodnego dystansu, demonstracyjnie okazywali
Hannie swoją sympatię. Pomogli jej, a to zbliżyło ich wzajemnie. Może jeszcze
nie wszystko będzie szło jak po maśle, pewno będą jeszcze utarczki i kłótnie, ale
przecież nieporozumienia zdarzają się w każdej rodzinie.
Kiedy Hanna została już sama z Geo, zaczęła rozmyślać jeszcze raz o
wszystkim, co zaszło - no i przede wszystkim o Maxie. Był w takim
niebezpieczeństwie! Widziała, jak dopadł Turnera, nie mogła bowiem
wytrzymać biernego oczekiwania na schodach.
Przykazała chłopcu, by nie ruszał się z miejsca. Geo posłuchał -
przyzwyczaiły go do tego gry w chowanego, ona zaś biegała z jednego pokoju
do drugiego, by ze wszystkich okien po kolei obserwować scenę pościgu.
Ten pościg był w istocie walką na śmierć i życie. Dziwnie się czuła w to
letnie, późne popołudnie, patrząc na dwóch mężczyzn, biegnących przez
ogródki. Policjant i zbiegły więzień - to nie były żarty. Pojedynek muskułów,
R S
wyścig o najwyższą stawkę. I Max go wygrał. Uśmiechała się na myśl o jego
zwycięstwie, ale jednocześnie czuła się zmęczona i psychicznie wyczerpana, w
końcu te dni kosztowały ją sporo nerwów.
Nakarmiła Geo, lecz sama nie wzięła nic do ust. Nie była głodna. Od
czasu do czasu odezwał się ktoś w radiu CB. Ludzie byli wciąż jeszcze trochę
rozgorączkowani. Czuła się jakoś dziwnie sama w zapadającym zmroku tego
letniego wieczoru - prawie jakby ją porzucono... Zbierało jej się na płacz. Max
nie miał już teraz żadnego powodu, by do niej znowu przyjść.
Pozwoliła Geo pobawić się dłużej w kąpieli; był w siódmym niebie.
Uwielbiała słuchać jego głośnego śmiechu i zabawnych odgłosów
dochodzących z łazienki. Jak to dobrze, że on jest... - pomyślała, chcąc choć
trochę osłodzić sobie te chwile cierpienia.
Była prawie dziesiąta, kiedy siedząc w nie oświetlonej sypialni usłyszała,
jak otwierają się tylne drzwi. W napięciu i nie bez lęku podniosła się z fotela.
Doszedł jej uszu odgłos kroków, a potem głos Maxa:
- Hanno!
Podbiegła do niego od razu, nie wahając się ani chwili i wpadła wprost w
oczekujące ją, silne ramiona. Przywarła całym ciałem do mężczyzny, którzy
przytulił ją do siebie i położył głowę na jej ramieniu. Wzruszenie odbierało
Hannie dech, a do oczu cisnęły się łzy. Był z nią.
R S
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Max i Hanna stali objęci przez dłuższy czas, tak jakby ich ciała
zaspokajały teraz potrzebę bycia razem i chłonęły obecność drugiej osoby
niczym wodę na pustyni. Byli razem. Każde z nich wiedziało, że kocha i że jest
kochane. Cóż znaczą różne przeszkody wobec łączącej ich miłości? Cudownej,
dojrzałej, wymagającej spełnienia.
Tym razem kochali się inaczej. Nie był to efekt pożądania czy
zauroczenia, ale owoc prawdziwej miłości. Nie musieli o tym rozmawiać, od
razu poszli do pokoju Hanny. Bardzo powoli zdjęli z siebie ubrania.
Max nadal nosił mundur, więc rozebranie go sprawiło Hannie trochę
trudności; musiał jej pomóc. Zawiesił kaburę na oparciu łóżka - ta broń
przypominała im, że nic się nie zmieniło - był mężczyzną, który poświęcił się
obronie innych i sprawom społecznym.
Ale teraz był z nią.
Hanna nie mogła oderwać od niego wzroku. W przyćmionym świetle, stał
przed nią - ideał mężczyzny, wyzwolony z okrywającego ciało ubrania. Kiedy
rozkoszowała się widokiem ukochanego, czuła, jak przez koniuszki nerwów
przechodzą jedna po drugiej fale podniecenia. Patrzyła na jego przysłonięte
powiekami oczy, niesforną czuprynę, mocny podbródek. Jego tors miał kształt
litery V, a pod skórą prężyły się imponujące mięśnie. Widziała mocne nogi i
ramiona, owłosioną pierś i brzuch, wydatną męskość. Wyciągnęła rękę.
Ujął drobną dłoń w swoją, dwa razy większą, i ogarnął wzrokiem jej
cudowne ciało, aureolę słonecznych włosów, smukłą szyję, która wydawała się
krucha i wiotka. Powiódł oczami w dół, ku wgłębieniu pępka, ku pełnym
powabu jasnym, puszystym kędziorkom w miejscu będącym zwieńczeniem
długich nóg o płynnej linii. Ile w niej wdzięku, ile czaru i kobiecości.
Zrobił krok ku Hannie, chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie, a ona
nie opierała się ani przez chwilę. Objął ją wpół i tulił coraz mocniej. Położyła
R S
mu. dłoń na piersi i powoli wodziła po niej palcami; to dotykanie dawało jej
rozkosz. Pragnęła go całą sobą.
Wyglądało to tak, jak gdyby powtarzali jakiś odwieczny, miłosny rytuał.
Ruchy mieli powolne i nieomylne. Całowali się, by po chwili oderwać się i
patrzeć na siebie, i znów wracali do przerwanego pocałunku. Wodził rękoma
pod jej piersiami, a potem ponad nimi, przesuwając dłonie ku ramionom, popy-
chając je ku górze, tak że wreszcie zarzuciła mu je wokół szyi i objęła jego
głowę.
W tym uścisku ich ciała stapiały się ze sobą, a zimna skóra dziewczyny
parzyła rozgrzane ciało Maxa. Czy to możliwe? A jednak tak. Nie wypuszczał
Hanny z objęć, trzymając jedną dłoń na jej plecach, drugą zaś obejmując w
pasie i przyciskając mocno ku sobie.
Poruszali się powoli, każde z nich reagowało drżeniem skóry na najlżejsze
dotknięcie. Ich świadomość pogrążała się stopniowo w otchłani zmysłowości i
niecierpliwego pragnienia.
Przesuwała powoli dłońmi po ciele Maxa, z rozkoszą czując na sobie jego
twardą męskość. Przylgnęła do niego jeszcze silniej, wiedziała, że jest już
gotowa i wilgotna, że jej piersi naprężyły się, a sutki nabrały aksamitnej
delikatności...
Kiedy wreszcie Max położył ją na łóżku, otworzyła się przed nim i
przyjęła ochoczo, trzymając dłonie na twardych udach, pragnąc poczuć go w
sobie jak najgłębiej. Potem znieruchomieli, by złapać oddech i uspokoić się.
Znów zaczęli delikatne pocałunki, coraz to szybsze, coraz bardziej zachłanne,
ruchy ich ciał nabierały tempa, aż wreszcie oboje popędzili na oślep w dzikiej
gonitwie ku ekstazie. Z napiętymi do granic mięśniami, wczepieni w siebie, dali
się porwać w szaleńczy wir, aż fala spazmów przetoczyła się przez nasycone
ciała. Opadli na wymiętą pościel bez sił, nareszcie zaspokojeni, wciąż przytuleni
do siebie.
- Kochana moja - wyszeptał Max.
R S
- Och Max, tak bardzo cię kocham - odpowiedziała mu, nie zastanawiając
się ani chwili.
Pocałował ją czule, delikatnie: Wciąż jeszcze oddech miał przyspieszony,
serce mu waliło. Oparł się na łokciach i objął dłońmi jej głowę.
- Naprawdę mnie kochasz?
Patrzyła na niego rozpaczliwie smutnymi oczyma.
- Powiedz to jeszcze raz - poprosił spokojnym głosem, uśmiechając się do
niej.
Zarzuciła mu ramiona na szyję i przyciągnęła ku sobie. Przez łzy potrafiła
tylko wymówić jego imię.
Spróbował odsunąć Hannę od siebie, tak by móc spojrzeć jej w oczy, ale
ona przywarła do niego mocno.
- Proszę, powiedz mi jeszcze raz, że mnie kochasz. Nie mogę w to
uwierzyć. Muszę to znów od ciebie usłyszeć.
- Och Max... - wyszeptała.
- Hanno, nie ma w tym nic złego, że mnie kochasz. Nie jestem taki
straszny - lubię dzieci, mam instynkt rodzicielski, jestem przyzwoitym
obywatelem, nigdy się nie wtrącam do...
Uśmiechnęła się na te słowa, ale tym razem był to śmiech przez łzy. Max
nie rozumiał, dlaczego ich miłość stanowi dla Hanny powód do płaczu.
Podejrzewał, że u podłoża mogło leżeć to, co przeżyła w związku z
napadem. Czy bała się o niego? Na ogół żony policjantów boją się o swoich
mężów.
- Martwiłaś się o mnie trochę, prawda?
Tak mógł zapytać tylko Max - on, który po wizycie w szpitalu, gdzie
zszyto mu ranę na czole, przyszedł z zakrwawioną chustką, żeby ją nastraszyć.
Cofnęła głowę, by wreszcie na niego spojrzeć. Wspaniały mężczyzna. Kocha go
bezgranicznie i będzie jego kochanką tak długo, jak on będzie miał na to ochotę.
R S
Nigdy nie da mu poznać, jakie ma wyrzuty sumienia z powodu takiego związku.
Ofiaruje mu swoją miłość, czystą i bezinteresowną.
- Martwiłaś się o mnie? - przymilnie domagał się odpowiedzi.
- Nie, martwiłam się o tego królika, którego goniłeś po ogródku.
Ożywił się, słysząc jej odpowiedź.
- Skąd wiedziałaś, że goniłem go po całym ogródku? - zapytał
zmienionym głosem. - Przyznaj się, Hanno, zeszłaś wtedy ze schodów?
- Mogłam być ci potrzebna.
- Ależ kobieto, przecież mówiłem ci, żebyś trzymała się z daleka!
- Ja już nie chcę trzymać się z daleka od ciebie.
- Mówiłem, żebyś się nie ruszała!
- A czy nie mogę się ruszać... o tak? Nie chcesz, żebym zrobiła... tak? Jak
ci się to podoba?
- Och, Hanno - jęknął.
Wyślizgnęła się z objęć Maxa, a potem przewróciła go na plecy i sama
znalazła się na górze. Chciała się przekonać, czy na pewno nie wolno jej się
ruszać, czy rzeczywiście nie powinna nic sama robić. Musiała to sprawdzić,
choćby po to, by zrozumieć, czy on naprawdę nakłada na nią jakieś
ograniczenia. Musiała wiedzieć, na jak wiele może sobie pozwolić. I przeko-
nała się, że nie ma żadnych granic - Max nie protestował i nie powstrzymywał
jej, a przeciwnie, ochoczo jej sekundował.
Było już po północy, kiedy poszli pod prysznic. Myli się nawzajem z
pełną uczucia delikatnością. Wreszcie mogli powiedzieć sobie na głos o swojej
miłości - była to taka ulga! Zastanawiali się, kiedy to wszystko się zaczęło i
dlaczego potoczyło się tak szybko. Kiedy? Max uważał, że w centrum
handlowym. Zobaczył Hannę i wiedział od razu...
Gdy z powrotem znaleźli się w pokoju, otworzyła drzwi szafy i pokazała
Maxowi fotografię, którą przykleiła tam swego czasu. Nie mogło być dla niego
R S
bardziej przekonywającego dowodu miłości, aniżeli to, iż zachowała zdjęcie, na
którym są razem.
- To musiało być zrządzenie opatrzności.
Noc była gorąca i wilgotna, musieli więc zmienić wymiętą i mokrą od
potu pościel, a potem znów położyli się do łóżka. Zasnęli obejmując się, a w
nocy budzili się, by stwierdzić, że są razem, ekscytująco blisko siebie.
Pobudzało ich to do kolejnych miłosnych szaleństw, po których znów zasypiali.
Nad ranem przebudzili się znowu.
- Jesteś nienasycony - powiedziała Hanna.
- Wcale nie. Po prostu byłem strasznie naładowany. To wszystko przez
ciebie, Hanno. Od tak dawna nie zatroszczyłaś się o mnie. Byłaś nieczuła jak
głaz. Dlaczego tak się odsunęłaś? Czyżbyś przestała mi wierzyć, kochanie?
- A czy ty mógłbyś mnie kochać?
- Spytaj raczej, czy mógłbym cię nie kochać.
W ten sposób znów nie doszli do ustalenia tego, co ich dzieliło.
Wystarczyła im świadomość, że to już należało do przeszłości.
Udali się we trójkę do Petera, by na własne oczy zobaczyć, jak wstaje i
chodzi. Pete żartował sobie, że tak często pokazuje to wszystkim znajomym, iż
nie musi nawet robić swoich ćwiczeń rekonwalescencyjnych. Zastanawiali się,
czy mógłby wrócić do pracy w zawodzie, który jest taki niebezpieczny.
- Biorę to pod uwagę. Chyba potrafiłbym znowu stanąć do akcji.
- No dobrze, a co wtedy ze Strażą Obywatelską i twoją centralą? - padło
oczywiste pytanie. - Czy będziesz nadal ją prowadził?
- Podzielimy to na kilka osób. Frank i Beth wezmą po osiem godzin, ja
mogę być na nocnej zmianie. Potrzebuję jeszcze kogoś.
- Możesz na mnie liczyć - Hanna zgłosiła się od razu. - Ale zamierzam
pracować w domu i ktoś musi mnie czasem zastąpić, na przykład w porze
obiadu i kolacji.
R S
- Dobrze - odpowiedział z uśmiechem Pete, a potem spojrzał, jak zawsze,
na Lillian. - Wszystko pójdzie nam jak z płatka.
Dla Geo obecność nowego lokatora nie oznaczała żadnej zmiany. Był po
prostu zadowolony z tego, że Max jest z nimi, akceptował go i wcale nie starał
się koncentrować na sobie jego uwagi. Natomiast Hanna nie mogła wprost
uwierzyć, że Max był znów przy niej, po tym jak sama z niego zrezygnowała.
Nieustannie spoglądała w jego stronę podobnym wzrokiem, jakim Pete patrzył
na Lillian.
Po upływie trzech dni ludzie Phillipsów opuścili swoje stanowisko w
garażu. Lillian była z Peterem, pani Amanda wyjechała do Michigan. Max
wrócił do zwykłej służby. Mieszkał w domu Hanny jak gdyby nigdy nic,
spędzając z nią noce i dnie. Prawdziwa idylla.
Hanna znów chodziła do szkoły i nadrabiała opuszczone zajęcia. Teraz,
kiedy Lillian odeszła, a pani Amanda wróciła na łono rodziny, skończył się stały
dopływ gotówki. Hanna wiedziała, że musi jak najprędzej otworzyć własny
interes. Jej szkolna opiekunka okazała się bardzo pomocna przy obmyślaniu
całej strategii; poradziła, w jaki sposób Hanna ma proponować małym firmom
swoje usługi w zakresie rachunkowości, dzięki czemu mogłyby one uwolnić się
od całej papierkowej roboty.
Hanna w radosnym nastroju zabrała się do działania. Miała niewzruszoną
wiarę we własne siły, a szkoła dała jej wykształcenie. Wiedziała, czego
potrzebują małe firmy i co ona sama może im zaoferować.
- Nie musisz pracować - powiedział któregoś dnia Max. - Zatroszczę się o
ciebie i o Geo. Nieźle zarabiam, a do tego mam skromne dodatkowe dochody -
powiedział z uśmiechem. Może było to ukryte rozbawienie, kiedy mówił o
„skromnych" dochodach, a może po prostu cieszył się na myśl, że Hanna
znajdzie się pod jego opieką.
- Weźmiemy ślub w pierwszym możliwym terminie.
- Ślub? - powtórzyła z niedowierzaniem.
R S
- Czemu się dziwisz? - spytał, sam jeszcze bardziej zaskoczony. - Czy
myślisz, że pozwolę, by uciekła mi sprzed nosa piękna i młoda dziewczyna,
która może rodzić dzieci, umie gotować, szyć i pracować w ogródku? A do tego
jeszcze taki dom... Wiesz, że mam swój rozum.
- Och, Max...
Jak mogłaby wyrzec się go i pozwolić mu odejść? Ale czy Max nie zdaje
sobie sprawy, że Hanna może zburzyć wszystkie jego plany i zniszczyć mu
życie? Z udręką myślała o wzruszającej propozycji małżeństwa. On chce, by za
niego wyszła!
- Pomyślimy o tym - odpowiedziała.
- Powinniśmy też poćwiczyć. To również jest ważne. Musisz się
przekonać, że nie będę się wymigiwał także od tych trudniejszych i męczących
stron życia małżeńskiego.
To była święta prawda. Oddawał się z zapałem tym najbardziej
delikatnym i rozkosznym aspektom małżeńskich ćwiczeń, ale także opowiadał
jej o swej pracy i o wszystkim, co zwróciło jego uwagę. Rozmawiali o dzieciach
pozbawionych opieki, o maltretowanych kobietach, o ludziach starych, żyjących
w przerażających warunkach. Max mówił o tym, jak można by to zmienić, jakie
znaleźć rozwiązanie. Kiedy go słuchała, dreszcz przechodził jej po plecach.
Wydawało jej się, że śni, że to tylko złudne nadzieje małżeństwa, piękne rojenia,
które chciałaby przedłużać w nieskończoność.
Cudownie było mieszkać wspólnie z Maxem, budzić się w jego
ramionach, jeść razem śniadanie, potem wieczorami, kiedy wracał z pracy,
spędzać z nim długie godziny w salonie przy kominku.
Przywiózł do domu trochę swoich ubrań; Hanna zasugerowała, by włożył
je do szafy w purpurowym pokoju. Posłusznie zaniósł tam walizkę i zaczął
rozglądać się po niesamowitym wnętrzu, podczas gdy Hanna wybierała dla
niego wieszaki.
R S
- Ten pokój jest chyba trochę za ciemny - powiedział. - Trzeba było
wybrać jaśniejszy odcień, prawda?
- Naprawdę tak uważasz? - spytała patrząc z namysłem na okropny kolor
ściany.
- Myślę, że meble i żółte zasłony złagodzą efekt. Kolor jest wspaniały.
Taki intensywny.
Błyskawicznie przebiegły jej przed oczami obrazy wnętrz, urządzonych
przez Maxa. Ze zgrozą wyobraziła sobie cały dom, pełen dzikich kolorów i
ekstrawaganckich mebli. Chciała go jakoś przeprosić za to, że tak źle myśli o
jego guście.
- Kocham cię - powiedziała gorliwie.
- Moglibyśmy przenieść się do tego pokoju.
- Nie! - wykrzyknęła, a po chwili, zdając sobie sprawę, że zrobiła to zbyt
pośpiesznie, wyjąkała:
- Uwielbiam południowe okna w moim pokoju, mam słońce całą zimę.
Wybrnęła znakomicie.
- Trzeba tu zawiesić zasłony. Ściany mogą wyblaknąć od słońca.
Rozejrzała się z nową nadzieją, ale po chwili nie miała złudzeń. Ta farba
nigdy nie zblaknie. Zaś żeby ją pokryć, trzeba by co najmniej pięciu warstw w
jasnożółtym kolorze.
- Moja mama i ciotka przyjeżdżają w następnym tygodniu - powiedział
Max, uśmiechając się do niej radośnie. - Bardzo chciałyby cię poznać.
Była oszołomiona tą wiadomością.
- Tak się cieszę, że cię spotkałem - powiedział podchodząc do niej. -
Jesteś moim skarbem.
Ale Hanna mogła teraz myśleć tylko o tym, że rodzina Maxa dowie się w
końcu całej prawdy. Nie, nie ukryje przed nimi swojego dziecka, nie będzie
kłamać. A oni nigdy nie pozwolą Maxowi ożenić się z nią. Czuła, że robi jej się
słabo.
R S
Kiedy wróciła Amanda Phillips, Hanna powitała ją nie bez zdziwienia.
Była absolutnie przygotowana na to, że starsza pani przyśle po swoje rzeczy i
wyprowadzi się. Może zresztą przyjechała właśnie z tym zamiarem?
- Bardzo miło było nad jeziorem. Świeże powietrze, przyjemny wietrzyk -
powiedziała patrząc na Hannę nieomal uśmiechnięta. Rozejrzała się uważnie
dokoła.
- Ale jednak dobrze być znów w domu.
Słowa te zaskoczyły Hannę kompletnie. Czyżby pani Phillips uważała
swój pokój za własny dom?
- Czy były jeszcze jakieś problemy? - wypytywała.
- Nie. Bardzo dziękuję za tych strażników.
- Nie ma o czym mówić. I tak się nudzili. Przynajmniej mieli jakąś
odmianę. Odpoczywają teraz nad jeziorem ze swoimi rodzinami. Dostali to jako
napiwek - zakończyła pokazując w uśmiechu mocne, zdrowe zęby.
- Napije się pani herbaty?
- A czy nie ma jeszcze obiadu? - pani Phillips przeszyła Hannę ostrym
spojrzeniem.
- Będzie za chwilę...
- Smakują mi twoje obiady.
Hanna pomyślała z rozbawieniem, że nie jest to przesadnie entuzjastyczna
opinia, a głośno powiedziała:
- Bardzo mi pani brakowało, pani Amando.
- Ha! - krótka odpowiedź zabrzmiała jak szczeknięcie. Pani Phillips
pociągnęła za sobą Hannę do kuchni, poklepała po główce Geo i usiadła przy
stole.
- Gdzie jest Lillian? Nigdy się nie spóźniała. Hanna musiała jej
opowiedzieć o wszystkim - że Pete może już chodzić, ale że ma wątpliwości,
czy uda mu się opanować strach i czy będzie mógł pracować w straży pożarnej.
- Na pewno dojdzie do siebie. A co u Lillian?
R S
- Wychodzi za Petera, a ja mam być świadkiem - odpowiedziała Hanna,
odwracając się od zlewu i śmiejąc się w myślach z dociekliwości starszej pani.
Podała jej talerz truskawek przybrany gałązką mięty. Potem umyła ręce
małemu i poczekała, aż ten wdrapie się na krzesło. Geo popatrzył na truskawki i
z zapałem zabrał się do jedzenia.
Zapanowało milczenie.
- Czy Max tu bywa? - spytała nagle pani Phillips z udaną obojętnością.
- On właśnie... poprosił mnie o rękę.
- Jeszcze jedna panna młoda!
Nagle Hanna poczuła, że musi wyrzucić z siebie wszystko. Mówiła o tym,
że Simmonsowie to ludzie nastawieni na kariery w administracji, a powołaniem
Maxa jest służba publiczna. Strach pomyśleć, jak ten fakt, że Hanna jest panną z
dzieckiem, mogliby wykorzystać jego konkurenci. Zniweczyłaby wszelkie
szanse Maxa. Jego rodzina nigdy jej nie zaakceptuje. Żyją blisko ze sobą, Max
przywiązał się bardzo do Geo, ale jeśli ją poślubi, to zrobi tak, jak nakazuje
Biblia i już od niej nie odstąpi. A wtedy rodzina Simmonsów będzie rozdarta.
Za dwa dni przyjeżdżają matka i ciotka Maxa. Co ma robić, jak ma im to
wszystko powiedzieć?
Zaczęła płakać, na ten widok rozpłakał się również Geo, aż wreszcie pani
Phillips kazała im obojgu przestać natychmiast!
Malec posłuchał od razu, bowiem i tak nie wiedział, dlaczego właściwie
płacze, ale Hannie było trudniej: czuła się rozdarta, przybita, pełna
wewnętrznego bólu. Zapanowała cisza, tylko od czasu do czasu słychać było
przejmujące westchnienie Hanny. Poruszyłoby ono każdego, kto ma w sobie
odrobinę współczucia, ale widocznie Amanda Phillips była go pozbawiona.
Było to dla Hanny szczególnie trudne, musiała bowiem powiedzieć pani
Phillips jeszcze jedno. Długo to odkładała i dopiero po deserze zdobyła się na
krótkie wyznanie.
- Max... mieszka ze mną.
R S
- Tak? - starsza pani uniosła wzrok i spojrzała na nią twardo.
Hanna nie zarumieniła się, nie spuściła głowy. Nos miała zaczerwieniony,
oczy pełne łez; jasne włosy zwisały w nieładzie. Siedząc nieruchomo w krześle
patrzyła pani Phillips prosto w oczy.
Było już po jedenastej, kiedy Max wsunął się do łóżka i przygarnął Hannę
ku sobie. Położyła mu rękę na kłującym od zarostu policzku.
- Cześć, kochanie - powiedziała.
- Amanda jest w domu? - zagadnął.
- Tak, ja też byłam zaskoczona - wyszeptała.
- Będziesz musiała zapanować nad sobą i nie krzyczeć tak głośno z
rozkoszy.
- Czuję się, jakbym była twoją utrzymanką.
- Raczej o mnie można to powiedzieć - sprostował żartobliwie. - Jestem
przecież u ciebie w domu.
Zaczął ją całować po piersiach, potem przesuwał się coraz niżej. Było to
nadzwyczaj podniecające, bo dotyk jego miękkich, gorących ust i wilgotnego
języka odczuwała wraz z delikatnymi ukłuciami zarostu na brodzie.
- Dlaczego jesteś jeszcze ubrana? - poskarżył się.
- Bo to byłoby... wyuzdane, gdybym się przygotowywała na twoje
przyjście.
- Na pewno jesteś już cała gotowa - powiedział z zadowoleniem w głosie.
- Przecież mówię ci, że nie, ty maniaku seksualny!
- A właśnie, że tak - jego głos był jak gorący wiatr. - Czuję to, Hanno.
Przez następne dwa dni robiła gruntowne porządki, tak jakby bała się, że
matka Maxa będzie chciała przejechać palcem po każdej półce i sprawdzić całą
kuchnię. Właśnie wtedy Max przyniósł chłopcu do zabawy dwa małe kociaki.
Tak, jakby jednego nie było dość. Cóż, pewnie dla Maxa dwa to i tak za mało.
Geo był w siódmym niebie.
R S
Kociaki były malutkie, miały ogromne oczy i uszy, okrągłe brzuszki,
krótkie łapki i nastroszone ogony. Geo zanosił się śmiechem. Kotki szybko
nauczyły go, że powinien obchodzić się z nimi troskliwie.
Max pokazał mu, jak je trzymać w ręku i Geo ciągnął je wszędzie ze sobą.
Lizały się nawzajem i drapały, spadały na podłogę i goniły po pokojach. Były
okropnie ciekawskie i wiecznie plątały się pod nogami.
- Kiedy się stąd wyprowadzisz, koty pójdą za tobą - powiedziała Hanna
do Maxa.
- Nie, ja tu zostanę do końca życia, Hanno. Musisz się do tego
przyzwyczaić - odparł patrząc na nią zadziornie.
Objęła go i pocałowała, marząc, by to była prawda.
Tego dnia, kiedy miały przyjechać matka i ciotka Maxa, Hanna wstała o
wpół do szóstej.
- Co z tobą? - zapytał przez sen.
- Nic - odpowiedziała krótko.
- No to po co wobec tego wstajesz w środku nocy?
- Jest już rano.
- Hanno, kochanie, dopiero wpół do szóstej.
- Mam dużo pracy.
- Co mianowicie?
- Dzisiaj przyjeżdża twoja matka. Usiadł i spojrzał na, nią zaskoczony.
- Hanno, ona nie przyjeżdża tu po to, żeby cię sprawdzać. Ty już przeszłaś
wszystkie testy - to ja jestem z ciebie zadowolony!
Tą opinią dowiódł tylko, że o matkach nie ma najmniejszego pojęcia. Jak
dwudziestoośmioletni mężczyzna może tak mało wiedzieć na ten temat? To
niedobrze o nim świadczy. Hanna przyjrzała mu się krytycznie. Jeśli w tej
kwestii jest tak mało rozgarnięty, to może ma też inne mankamenty.
Oczywiście! Purpurowa sypialnia. To powinno być dla niej już wcześniej
ostrzeżeniem.
R S
- Czy naprawdę musimy już wstawać? - spytał żałośnie.
- Ty nie musisz, ale ja tak.
- Co masz do zrobienia?
- Muszę nazrywać trochę kwiatów i upiec ciasteczka. No i posprzątać w
domu.
Westchnął ciężko i opadł na poduszkę, ale po chwili znów się podniósł.
- Pomogę ci. We dwójkę pójdzie nam szybciej, więc możemy pospać
jeszcze pół godziny.
- Jeśli twoja mama będzie sprawdzać ciasteczka w środku i krytykować
mój wyrób, chyba wyleję jej herbatę na kapelusz.
Max dostał ataku śmiechu, który przez dobrych parę minut wstrząsał
całym jego ciałem. Starał się opanować, ale okazało się to ponad siły.
Hanna wyszła z pokoju. Nałożyła stare dżinsy i koszulę, po czym wzięła
się do pracy. Piętnaście po siódmej mogła powiedzieć, że wszystko gotowe. Nie
zostało jej nic innego, jak tylko snuć się po domu, przestawiając drobiazgi z
miejsca na miejsce i wyobrażać sobie, w jaki sposób powie pani Simmons, że
wcale nie zamierza wychodzić za mąż za jej syna.
Zarazem jednak chciała, by matka Maxa przekonała się, iż Hanna jest
dobrą gospodynią, a Geo to wspaniały chłopiec, i żeby w jej matczynym sercu
zakiełkowało ziarenko żalu. Było to małostkowe życzenie, i właściwie to
powinna się go wstydzić. Tymczasem jednak jeszcze bardziej starała się, aby
wszystko wypadło bez zarzutu. Wyszła przed dom i popatrzyła nań od frontu,
oczami obcej osoby.
Tak, dom niewątpliwie był piękny, choć skromnie umeblowany. Tylko
ten dywan od pani Phillips - prawdziwy skarb.
Z nerwów Hannę potężnie rozbolała głowa. Przez resztę dnia mogła się
spokojnie oddawać cierpieniu, bowiem wszystko; co dało się zrobić w domu,
było już zrobione. Umyła nawet samochód i odkurzyła go w środku.
R S
- Jeśli przypadkiem one tu będą, kiedy wrócisz do domu, nie nazywaj
mnie skarbem, laleczką ani żabusią.
- No wiesz, nigdy nie nazywałem cię żabusią.
- Więc żeby ci tylko nie przyszło do głowy tak powiedzieć przy twojej
matce.
- Dobrze, będę zwracał się do ciebie „panno Calhoun" - zaproponował,
wyraźnie rozbawiony, ale Hanna nie dała się wytrącić z równowagi.
- Masz do mnie mówić po prostu „Hanno".
- Z przyjemnością.
O wpół do trzeciej Max wyszedł do pracy. Do przyjazdu pań zostało już
tylko półtorej godziny, które Hannie dłużyło się w nieskończoność. Po obiedzie
pani Phillips oświadczyła, że idzie odpocząć do swego pokoju, Hanna zaś
ucieszyła się, że powita gości bez świadków.
Kiedy Geo obudził się, ubrała go w szorty i zwykłą koszulkę. Nie kupiła
mu dotąd chłopięcego garniturku, bo wyglądał w nim głupawo. Sama nałożyła
jasnoszarą, letnią sukienkę z białym kołnierzykiem, która miała tę zaletę, że
nadawała jej powściągliwy, odrobinę staroświecki wygląd.
Panie pojawiły się tak punktualnie, że Hanna pomyślała, iż przesiedziały
ostatnie kilka minut w samochodzie, by wejść wraz z pierwszym uderzeniem
zegara. Obie starały się być miłe i uprzejme. Uśmiechały się, chwaliły jej pełen
kwiatów ogród, podobał im się dom, a co do drewnianego obramowania
kominka, zgodziły się, że to zapewne orzech.
Piły herbatę, chętnie częstowały się ciasteczkami i ani słowem nie
wspomniały o możliwości katastrofalnego ożenku Maxa. Geo pokazał im swoje
kotki, a one potraktowały chłopca bardzo serdecznie.
W pewnej chwili po schodach zeszła pani Phillips.
Ubrana była w czarną suknię z batystu, zapiętą wysoko pod szyją, która
musiała kosztować więcej niż miesięczny zarobek Hanny. Włosy miała spięte z
tyłu wysokim, staroświeckim grzebieniem z szylkretu, z uszu zwisały długie,
R S
perłowe kolczyki, dobrane do cudownie błyszczących pereł, stanowiących
zapięcie sukni na szyi. Pierścionki na palcach pani Phillips musiały przewyższać
swoją wartością budżet władz miejskich.
Hanna z niedowierzaniem spojrzała na Amandę i przedstawiła jej obie
panie. Pani Phillips zachowywała się z właściwą sobie powściągliwością -
usiadła, wzięła podaną jej filiżankę, przełamała na pół ciasteczko i przyjrzała się
mu krytycznie.
- Jestem matką chrzestną Hanny - powiedziała.
W pierwszej chwili dziewczyna była kompletnie zaskoczona, ale zaraz
domyśliła się, że starsza pani powiedziała to specjalnie, by dodać Hannie
animuszu. Ten gest pani Phillips wzruszył ją do głębi.
- A jak się miewa wasza postrzelona ciotka Ceilly? - zapytała Amanda,
wpatrując się w obie panie przeszywającym wzrokiem jastrzębia. Wiedziała, że
tym pytaniem trochę zbije je z tropu.
- Dokładnie tak, jak to sobie pani zapewne przedstawia - zareplikowała
pani Simmons z humorem, który przywodził na myśl jej syna. - Prosiła mnie,
bym przekazała pani ucałowania od niej.
Amanda wyglądała na przerażoną.
- No, myślę że już to pani zrobiła - powiedziała szybko, na co pani
Simmons roześmiała się głośno, po czym sięgnęła do torebki i wyjęła kopertę.
- Dała mi również list do pani. Nie wiem, czy jest w nim coś sensownego.
- Trudno spodziewać się czegoś sensownego po Ceilly - pospieszyła z
zapewnieniem staruszka, a w odpowiedzi pani Simmons znów wybuchnęła
śmiechem. Hanna poczuła żal, że nigdy nie zostanie synową tej kobiety.
I wtedy przyszedł Max! Podszedł do wejścia frontowego, gwiżdżąc jakby
był w siódmym niebie. Na szczęście nie otworzył sobie drzwi własnym kluczem
- zachował jeszcze trochę rozsądku. Zapukał do drzwi i czekał. Geo pobiegł w
jego stronę z radosnym krzykiem.
- Co ty tu robisz? - syknęła Hanna otwierając mu drzwi.
R S
- Dzień dobry, panno Calhoun - powiedział i pocałował ją, kompletnie
zaskoczoną, w usta.
Zdjął policyjną czapkę i wszedł, by przywitać się z matką, ciotką i panią
Amandą, całując każdą z nich w policzek - typowe podstępy czarującego
mężczyzny. Potem zaborczo objął Hannę i, najwyraźniej zadowolony z siebie,
zapytał:
- Jak wam się podoba moja narzeczona?
- Max... - Hanna zareagowała przerażeniem. Twarze wszystkich trzech
pań rozpromieniły się.
Max wziął na ręce Geo, podniósł do góry i stał tak, patrząc na niego z
dumą.
- Jak wam się podobamy? - spytał raz jeszcze. Co mogły powiedzieć? W
tej sytuacji nie można było nie zgodzić się, że wyglądają razem wspaniale.
- Max od początku mówił nam, że chce się z tobą ożenić - zaczęła jego
matka. - Wtedy, kiedy po raz pierwszy złapali tego Turnera, przysłał nam od
razu zdjęcie z gazety i napisał: „To właśnie ona". Bardzo wszyscy pragnęliśmy,
żeby mu się udało jakoś cię usidlić.
Hanna była oszołomiona. Nagle minął ból głowy, który czuła jeszcze
przed chwilą,
- Czy nie mówił wam o... mojej sytuacji?
- Ależ tak! Geo też był na zdjęciu. Max nam opowiedział o wszystkich
okolicznościach... - pani Simmons posłała Hannie wymowne spojrzenie. - Całą
prawdę.
- Ależ my naprawdę nie możemy się pobrać! - Hanna zdobyła się na
ostatni protest. - To mogłoby zniszczyć karierę Maxa, wrogowie wykorzystaliby
to przeciwko niemu. Marnowałby tylko czas broniąc mnie, nie mógłby
kandydować na różne stanowiska, a tacy ludzie jak on są krajowi bardzo
potrzebni.
Max uśmiechnął się tylko, a jego matka odpowiedziała:
R S
- Krajowi można służyć na wiele różnych sposobów. Max już się
zdecydował. Bardzo się cieszę, że ty go kochasz. On cię wprost uwielbia.
Przechwala się tobą w taki uroczy sposób...
- Nie rozumiem, jak w takiej rozsądnej rodzinie mogła przyjść na świat ta
postrzelona Ceilly - pani Phillips wtrąciła się nagle, jak to zawsze miała w
zwyczaju, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Chyba nam ją podrzuciła kukułka - padła odpowiedź, a pani Phillips
roześmiała się głośno.
Serce Hanny było przepełnione miłością - do Amandy, do rodziny Maxa,
która zamierzała ją przyjąć, a przede wszystkim do niego samego.
Tej nocy, kiedy leżeli w łóżku, a Max swoim niezawodnym sposobem
wyleczył ją z resztek bólu głowy, musiała mu powiedzieć o wszystkim.
- Wiesz, byłam już bliska tego, żeby się ciebie wyrzec.
- Mówisz o tym tak, jakby to był jakiś nałóg.
- No bo byłeś i jesteś dla mnie jak narkotyk. Ale ja się bałam, że zrujnuję
ci życie.
- Mogłoby się tak stać, gdybyś mnie nie poślubiła. Chcę żyć z tobą i
kochać ciebie.
Był już śpiący, więc objął ją mocno, dając tym nieomylny znak, że pora
kończyć rozmowę i nareszcie zasnąć.
Ale Hanna jeszcze miała mu coś do powiedzenia. schodziła po schodach
obwieszona biżuterią, a potem powiedziała, że jest moją matką chrzestną.
- Tacy jak ona są solą tej ziemi.
- A potem ty nagle przyszedłeś!
- Lubię moją rodzinę, wpadłem zobaczyć się z nimi. Dobranoc, Hanno.
- Pomyśl, jak zmieniła się pani Phillips - powiedziała i nie usłyszała
odpowiedzi, ale nie zwracała na to uwagi. - Może wobec tego moi rodzice też
jeszcze się zmienią? - spytała cicho.
R S
- Być może - odpowiedział tuląc ją do siebie. - Hanno, jesteś po prostu
wspaniała. Pojedziemy do twojej rodziny i wszystko wyjaśnimy.
Oczy jej się rozszerzyły na myśl o tym, jak Max wyjaśnia wszystko jej
rodzicom w swój nienatrętny sposób. On to umie zrobić!
- Kocham cię, Max. Chyba już nie wytrzymam, taka jestem szczęśliwa.
- Naprawdę?
- Tak, najdroższy.
- To dobrze. Śpijmy już.
R S