Żeromski Stefan Dzienniki t 1

background image

STEFAN ŻEROMSKI

DZIENNIKI

TOM I

background image
background image

POP REDAKCJĄ.

STANISŁAWA P1GONIJV
WSTĘP

HENRYKA MAKKIEWIC2A •

-

PRZEDMOWA

Wiadomość o młodzieńczych Dziennikach Stefana Żeromskiego kursowała w kołach
literackich już w dwudziestoleciu międzywojennym. Wspomina o nich Stanisław

Piołun-Noyszewski w książce Stefan Żeromski. Dom, dzieciństwo i miodość
(1928), gdzie czytamy o „pamiętniku" notowanym „codziennie" (s. 109), i o tym,

że „pamiętniki, kreślone [...] piórem bezwzględnej szczerości, pisane były tylko
dla siebie" (s. 4). Stamtąd też pochodzi informacja, że „pamiętniki swe autor

Popiołów pisał krótko i tylko w latach młodzieńczych", że „jest ich zeszytów
kilkanaście, kreślonych z młodzieńczym entuzjazmem i ogromną, zwykłą Żeromskiemu

starannością zewnętrzną. Są tam i próby literackie, i uczniowskie, pełne
idealizmu erotyki, i powklejane listy" (s. 4).

Dalsze losy Dzienników Żeromskiego nie przedstawiały się tak jasno. Wiadomo
było, że zostawił je pisarz w Kielcach, w domu macochy, Antoniny z Zeitheimów,

która — szczegół nieobojętny — prowadziła stancję uczniowską. Odtąd zniknęły z
oczu autora na lat dwadzieścia z okładem. Co się z nimi wówczas działo,

niepodobna dociec. Po latach wypłynęły z zapomnienia na pewnej pensji żeńskiej w
Kielcach, gdzie stały się lekturą dorastających dziewcząt. Rzecz działa się

jeszcze przed pierwszą wojną światową, kiedy większość osób opisanych w
Dziennikach żyła. Można sobie wyobrazić, jak niezdrowe sensacje budziła taka

lektura wśród młodzieży.
Pisarz dowiedział się o tym w roku 1912 za pośrednictwem swego siostrzeńca,

Stanisława Noyszewskiego. Postanowił odebrać stare zeszyty „z rąk tak mało
dyskretnych", „rąk iście kieleckich" — jak pół gniewnie, pół żartem pisał do

Noyszewskiego dnia 30 grudnia 1912 r. „Być może — dodawał jeszcze — że tam być
mogą jakie listy pisane do mnie, albo jakieś, młodociane grzechy literackie;

radbym to wycofać i zniszczyć, albo przynajmniej odebrać..." (s. 113—114).
Równocześnie, biorąc pod uwagę, że Noyszewski był wówczas młodzieńcem 21-

letnim, pisarz zwrócił się do star-
DZIENNIKI

szej od siebie ciotecznej siostry, Marii Albrechtowej, z prośbą o pośrednictwo w
sprawie wyegzekwowania Dzienników z rąk nieprawej posiadaczki. Do tej prośby

załączył też upoważnienie do odbioru pamiętnika, w formie listu, którego
autograf zachował się szczęśliwie w Muzeum Świętokrzyskim:

„Wielmożna Pani!
Od osób przyjaznych mi powziąłem wiadomości, że w posiadaniu Wielmożnej Pani

znajduje się mój notatnik z r. 1882, kiedy byłem uczniem gimnazjum kieleckiego.
Nie wiem, jakim sposobem to pismo znalazło się. w ręku Wielmożnej Pani, a

nieznajomością mego adresu tłumaczę sobie fakt, iż Wielmożna Pani nie raczyła mi
go zwrócić. Pragnąc Jej to ułatwić, uprosiłem moją krewną, panią Marię

Albrechtową, oraz mego siostrzeńca, p. Stanisława Noyszewskiego, ażeby raczyli
udać się do Wielmożnej Pani i prosić Ją o wydanie im wymienionej książeczki, a

również wszelkich moich rękopisów i listów, które by w Jej posiadaniu znaleźć
się mogły podobnie jak dziennik, aczkolwiek nie miałem nigdy przyjemności znać

osobiście Wielmożnej Pani.
W nadziei, że Wielmożna Pani nie odmówi zwrócenia mi mej własności, najbardziej

godnej tego określenia, gdyż zawierającej osobiste, dziecięce niemal zwierzenia
i notatki, dla samego siebie tylko pisane i nigdy nie przeznaczone do

czyjegokolwiek posiadania, a tym mniej do publikacji w jakiejkolwiek formie,

background image

upraszam o wydanie w ręce oddawców niniejszego pisma zarówno dziennika, jak i
innych papierów pisanych moją ręką, o ile się znajdują w posiadaniu Wielmożnej

Pani.
Sługa powolny

Stefan Żeromski
Zakopane, d. 30 XII 1912."

Ten list, utrzymany w stylu wytwornej grzeczności, acz nie bez akcentów
przejrzystej ironii, oraz ustne przedłożenia Albrechtowej i Noyszewskiego —

wywarły oczekiwany skutek. Dawne pamiętniki wróciły do Żeromskiego. „Witał je —
czytamy u Noyszewskiego — wielki pisarz z rozrzewnieniem, jak wiernych,

powracających przyjaciół." (s. 4). Z tejże książki pochodzi informacja, że
pisarz „pamiętnika, po odebraniu z Kielc, nie zniszczył. [...] O ile wiadomo

jednak, wyrwał zeń niektóre karty, których nie chciał nikomu przekazywać. A kart
takich było tam, zdaje się, wiele." (s. 114) Już sama stylizacja tych twierdzeń

biografa nakazuje ostrożność w przyjmowaniu ich za pewniki. Skądinąd wiadomo, że
pis/.ąc

PRZEDMOWA
swoją książkę Noyszewski nie miał Dzienników do dyspozycji, oglądał je tylko

przez krótki czas po odebraniu „z rąk tak mato dyskretnych".
Po zgonie Żeromskiego w roku 1925 Dzienniki — naturalną rzeczy koleją — były

przechowywane przez rodzinę pisarza. Na przeszkodzie udostępnieniu ich dla badań
naukowych stało ustne zastrzeżenie autora, który wobec rodziny wyraził

przekonanie, że tekst nie powinien być ogłoszony przed upływem pięćdziesięciu
lat od jego śmierci. Analogiczną granicę wyznaczyli w swoim czasie Goncourtowie

dla publikacji swoich poufnych journaux. Ale ani oni, ani sam Żeromski nie mógł
przewidzieć techniki przyszłych wojen i rozmiarów zniszczeń. Te sprawy z

przerażającą suge-stywnością ukazały się dopiero podczas ostatniej wojny.
Ponieważ przez całą okupację willa „Świt" w Konstancinie była zajęta przez

zmieniające się co pewien czas oddziały Wehrmachtu, spadkobierczynie pisarza
uznały za pewniejsze locum Bibliotekę Narodową, gdzie też tomiki Dzienników

złożono w charakterze depozytu. Odtąd dzieliły los innych zbiorów
bibliotecznych: wywiezione wraz z najcenniejszymi zasobami przez hitlerowców do

Austrii, zostały po zakończeniu wojny w 1945 r. rewindykowane przez Armię
Radziecką, a następnie zwrócone Polsce. Oczywiście, mię sposób dziś ustalić, w

jakim miejscu tych burzliwych peregrynacji zaginęło sześć tomików z pierwotnej
liczby dwudziestu jeden. Równie dobrze mogły przepaść wszystkie.

W tym stanie rzeczy zainteresował się Dziennikami w r. 1947 prof. Wacław Borowy,
który po pewnym czasie uzyskał zgodę dyrekcji Biblioteki Narodowej na naukowe

opracowanie dokumentu i ewentualne przygotowanie go — w całości lub częściowo —
do publikacji. Jednakże z postępem normalizacji życia kulturalnego w Warszawie

ujawniło się, że autograf nie jest własnością Biblioteki, lecz tylko depoizytem,
wskutek czego sprawa ogłoszenia Dzienników uznana została za dyskusyjną. Prof.

Borowy porozumiewając się z rodziną pisarza użył najsłuszniejszego w tym wypadku
argumentu: od daty śmierci Żeromskiego upłynęło już nie pięćdziesiąt, ale sto

lat, bo tak trzeba mierzyć czas kataklizmu wojennego i ogrom przemian w Polsce
Ludowej. Wyniki swoich wstępnych badań nad dwoma początkowymi zeszytami

Dzienników prof. Borowy referował w dniu 22 maja 1950 r. na posiedizemiu
Wydziału I Towarzystwa Naukowego Warszawskiego. 1

1 Pośmiertna rekonstrukcja tego odczytu z brulionowych notatek w
opracowaniu niżej podpisanego drukowana była w „Zeszytach Wrocławskich",

1950, nr 3/4.
8

DZIENNIKI
Równocześnie, dzięki pomocy finansowej Instytutu Badań Literackich, prof. Borowy

mógł zaangażować piszącego te słowa w charakterze stałego pomocnika od wiosny
1950 r. W trakcie licznych narad, odbywanych w miesiącach wiosennych i letnich

tegoż roku, ustalone zostały ogólne zasady edycji Dzienni/ców, stopień
modernizacji pisowni, rodzaj i zakres przypisów etc. Przepisane też zostały na

maszynie trzy początkowe tomiki autografu, z których dwa dokładnie
skolacjonowano i przygotowano całkowicie do druku. „Ale to dopiero wstępna część

roboty — pisał Wacław Borowy w jednym z listów. — Trzeba jeszcze wykryć

background image

wszystkie (w setki i tysiące idące) aluzje, skomentować legiony nazwisk,
zidentyfikować mnóstwo tytułów wymienionych bez autorów..."

Niestety, nie było dane prof. Borowemu czuwać do końca nad tą pracą. Zmarł nagle
w dniu 16 października 1950 r. na atak serca. W przygotowaniu naukowym

publikacji Dzienników nastąpiła wówczas kilkumiesięczna przerwa aż do czasu, gdy
z początkiem roku 1951 naczelną redakcję objął prof. Stanisław Adamczewski,

autor znanej monografii o Żeromskim pt. Serce nienasycone. Prof. Adamczewski nie
wprowadził zasadniczych zmian do ustalonych już zasad edytorskich. Jedynie w

zakresie notek wydawniczych wewnątrz tekstu — był zwolennikiem częstszego ich
stosowania. W ciągu półtorarocznej pracy zdołał przygotować do druku tekst ośmiu

następnych tomików (od III do XV w numeracji oryginału), nie szczędząc poiza tym
fachowych konsultacji przy opracowywaniu przypisów. Niestety, i w tym wypadku

ciągłość mozolnej pracy została dramatycznie przerwana. Prof. Stanisław
Adamczewski zmarł nagłe dnia 2 sierpnia 1952 roku w Opaozy pod Warszawą.

Cztery końcowe tomiki oraz fragmenty t. XXI, które niespodziewanie odnalazły się
w Archiwum Głównym Akt Dawnych między osiemnastowiecznymi rękopisami,

pochodzącymi ze spalonej Biblioteki Zamoyskich, przygotował do druku niżej
podpisany. Ostatecznie DzienniW wydane zostały nakładem SW „Czytelnik" w latach

1953—1956, w trzech pękatych woluminach, obejmujących łącznie przeszło 1900
stronic formatu dużej ósemki. Przedmowę do całości napisał Andrzej Wasilewski,

przypisy opracował Jerzy Kądzielą. Redaktorami merytorycznymi byli: z ramienia
Instytutu Badań Literackich PAN — Ewa Korzeniewska, z ramienia SW „Czytelnik" —

Janusz Wilhelma (wól. I—II) oraz Wanda Jedlicka (wól. III). Ponadto recenzentami
opracowania poszczególnych części Dzienników byli: prof, Wiktor Hahn, Jarosław

Iwaszkiewicz, prof. Stanisław Pigoń i prof. Zygmunt Szweykowski.
PRZEDMOWA

Reakcja krytyki na pierwsze wydanie Dzienników Stefana Żeromskiego była szybka i
przeważnie entuzjastyczna. Jeden z najwybitniejszych pisarzy starszego

pokolenia, Jarosław Iwaszkiewicz, wyraził pogląd, że „Dzienniki Żeromskiego są
pozycją nader wartościową, nie tylko rzucają światło na młodość wielkiego

pisarza, ale są same w sobie dziełem sztuki pisarskiej bardzo wysokiej klasy — o
wiele wyższej niż pierwsze, pisane w tej epoce utwory czysto literackie

Żeromskiego." 2 Zgadzał sią z tym poglądem fachowy polonista średniego
pokolenia, Lesław Eustachiewicz, zwracając uwagę, że „Żeromski pisał swe notatki

na gorąco, bez spekulacji na późniejszy ich rezonans. Mimo to, bezwiednie
tworzył dzieło sztuki, więcej — jedno ze swych szczytowych arcydzieł

narracyjnych". 3 Przedstawiciel zaś młodszego pokolenia krytyków, Zbigniew Ża-
bicki, stwierdzał krótko, że „Dzienniki — to największa księga namiętności, jaką

w wieku XIX stworzyła polska literatura!" 4
Tak wyraźnie zdeklarowanej jednolitości opinii krytycznych próżno by szukać w

innych kwestiach literackich, a nawet — w stosunku do dojrzałej twórczości
Żeromskiego. Dzienniki stanowią zatem swoisty wyjątek na tle „pokoleniowych"

dyskusji i polemik literackich ostatniego piętnastolecia, a także w dziejach
recepcji utworów wielkiego pisarza, które znaczone były w równej mierze wyrazami

gorącego uznania i hołdowniczego zachwytu, co namiętnymi oskarżeniami i
gwałtownymi inwektywami.

Na czym polega ta wyjątkowa pozycja najwcześniejszego, choć najpóźniej
udostępnionego czytelnikom, dzieła Żeromskiego? — Wydaje się, że pierwszą

przyczyną powszechnego uznania Dzienników za dzieło wybitne jest stosunkowo
rzadkie połączenie jour-nal intime z notatnikiem pisarskim, dziennika lektury z

komentowanym sprawozdaniem z wydarzeń, w których autor uczestniczył. Opis
najbardziej obiektywnych faktów zewnętrznych załamuje się tu zawsze w pryzmacie

bogatej osobowości autora, nacechowany jest jego indywidualnym gustem, opatrzony
własnym komentarzem, nierzadko zużytkowany natychmiast w gorączkowej pracy

pisarskiej. Dzięki temu połączeniu Dzienniki można odczytywać w dwojaki sposób:
jako dokument czasu i jako powieść, której narrator jest zarazem bohaterem,

czyli — pod kątem widzenia poznawczym
1 ,,Nowa Kultura", 1954, nr 48. •"' ,,Tygodnik Zachodni", 1957, nr 41. 4

„Nowe Książki", 1960, nr 6.
10

DZIENNIKI

background image

PRZEDMOWA
11

i estetycznym. Dla obydwu tych odczytań tekst dostarcza bogatych możliwości.
Walory poznawcze Dzienników nie były dotychczas w pełni wykorzystane dla badań

nad życiem i twórczością Żeromskiego. Uderzające jest przede wszystkim bogactwo
realiów z życia młodego pisarza, mnóstwo informacji arcyważnych dla korektur

wcześniejszego okresu biografii autora Syzyfowych prac. Począwszy od daty
urodzenia (autor Dzienników zawsze z największą pewnością podaje datę 14

października 1864 r., nie l listopada, jak w metryce zapisano), poprzez datę i
okoliczności matury (zdawanej w r. 1886, nie w 1887 — jak twierdził Noyszewski —

i „obciętej" nie wskutek trudności z matematyki, lecz z powodu choroby
uniemożliwiającej stawienie się na egzaminy), poprzez sytuację głodującego na

bruku warszawskim studenta weterynarii (który jednak nie mieszkał wspólnie z
Romanem Dmowskim i nie kreślił „w studenckim azylum pierwszego ramowego programu

wszechpolskiego" — jak twierdził Noyszewski, s. 159), aż do guwernerskich
wędrówek po dworach w Sieradowicach, Oleśnicy, Łysowie i Nałęczowie — co krok

spotykamy nowe fakty i nowe oświetlenia faktów skądinąd znanych.
Tak np. okoliczności pobytu Żeromskiego w Kurozwękach, opisane w t. XVIII

Dzienników, są jawnie sprzeczne z relacją Stanisława Piołun-Noyszewskiego (s.
163—173). Do Kurozwęk, gdzie administratorem majątku Popielą był cioteczny brat

pisarza, Józef Saski, przyjechał Żeromski z Kielc, a o uwięzieniu w Warszawie od
kwietnia do czerwca 1888 r. nie ma w Dziennikach najdrobniejszej wzmianki. W

Kurozwękach przebywał Żeromski nie przez rok, lecz od lipca do października 1888
r. z krótkimi przerwami, w czasie których bawił u innych krewnych. Od 21

października do 10 listopada 1888 r. Żeromaki mieszkał w Warszawie, ale nie przy
ul. Kruczej, jak podaje Noyszewski, lecz przy ul. Zgoda. Z Warszawy wyjechał

wprost do Oleśnicy. Nie przebywał zatem wiosną 1889 r. w szpitalu warszawskim,
ani nie chorował na tyfus głodowy, nie korzystał też z ponownej gościny w

Kurozwękach latem 1889 r. Wreszcie — nie był polecany Zaborowskim w Oleśnicy
przez Józefa Saskiego, łec« został zaangażowany w charakterze korepetytora w

Warszawie, 6 listopada 1888 r. przez Jarosława Zaborów -skiego, byłego
pensjonariusza stancji Antoniny z Zeitheimów Że-romskiej, któremu już w

gimnazjum kieleckim udzielał korepetycji.
Oto najważniejsze sprostowania do jebanego tylko roku biografii pisarza, jakie

wynotować można z tekstu Dzienników. Łatwo byłoby je pomnożyć w trójnasób. Obok
bowiem tendencji do tworzenia legend martyrologicznych, Noyszewski przejawiał

także skłonność
do modelowania przeżyć intymnych Żeromskiego według schematu „Adama i Maryli".

Stąd szeroko rozbudowany wątek krótkiego flirtu sztubackiego z Ludwiką Dunin-
Borkowską, która wkrótce wyszła za mąż za inż. Karola Zlasnowskiego, a

pominięcie milczeniem kilkuletniego romansu z młodszą siostrą macochy, Heleną z
Zeitheimów Radziszewską. W tym wypadku zresztą przemilczenia biografa są

bardziej zrozumiałe i uzasadnione: przed czterdziestu laty, kiedy zbierał
materiały do swej książki, wszystkie te sprawy były jeszcze zbyt świeże, a wiele

osób zainteresowanych żyło.
W ogóle nie chodzi tu o krytykę książki Stanisława Noyszew-skiego, która ma

niemałe zasługi jako praca pionierska. Inne biografie — Władysława Pobóg-
Malinowskiego, Stanisława Adam-czewskiego — nie mówiąc już o licznych artykułach

w czasopismach, z niej przecież czerpały wiadomości i również informowały
błędnie. Idzie o to, że zniekształcenia i pomyłki biografii prymarnej były

później wielokrotnie powielane w podręcznikach szkolnych i opracowaniach
popularnych, uzyskały szeroki rezonans społeczny, weszły niejako do podstawowego

zasobu sądów obiegowych. Warto więc uwydatnić przełom w naszej wiedzy o młodości
Żeromskiego, bogactwo nowych faktów, jakie wnosi publikacja Dzienników.

Jest to przełom zarówno ilościowy jak i jakościowy, nie dotyczy też bynajmniej
tylko korektur faktów biograficznych. Dzienniki\ w sposób wyjątkowy w całej

literaturze polskiej XIX wieku uka- ' żują dzień po dniu proces formowania się
osobowości pisarskiej autora Syzyfowych prac. proces ten obserwować można na

kilku zachodzących na siebie płaszczyznach. Na płaszczyźnie ideologicznej
punktem wyjściowym jest tradycjonalizm wiary katolickiej i szlacheckiego

wychowania, jakie młody Żeromski wyniósł z domu rodzinnego. Ale dom Wincentego

background image

Żeromskiego, dzierżawcy Ciekot, nie był domem bogacza, a codzienne w nim
bytowanie niewiele się różniło od losu okolicznych chłopów. Toteż stosunkowo

wcześnie dostrzec można u przyszłego autora Ludzi bezdomnych objawy solidarności
z tymi „ludźmi ubogimi, braćmi moimi".

Tradycjonalizm w początkowych tomikach Dzienników przejawia się najczęściej w
prostodusznej religijności, jak na osiemnastoletniego młodzieńca zadziwiająco

naiwnej w formach (np. wiara w interwencję Matki Boskiej przy odpowiadaniu na
lekcji, 29. IX. 1882 r.). Niebawem jednak Żeromski pod wpływem ulubionego

profesora języka polskiego, Antoniego Gustawa Bema (z którego podniety zaczął
też prowadzić systematyczne zapiski Dziennika) ora?: na skutek lektur

publicystów pozytywistyczjiych z Aleksandrem Świętochowskim na czele, zacznie
się skłaniać ku wolnomyśliciel-

12
DZIENNIKI

stwu. Szczególną rolę odegrał tutaj Bem, ten „mistrz młodych lat i nigdy nie
zapomniany dobroczyńca duchowy", z którym Żeromski dyskutował nie tylko ,,na

dalekich samowtór spacerach", lecz także bywał u niego w domu. Bem, jakiego
poznajemy z Dzienników Że-romskiego, to człowiek pełen sprzeczności: porywający

nauczyciel i recytator poezji romantycznej, a zarazem trzeźwy racjonalista,
zwolennik pozytywistycznego programu pracy organicznej, przeciwnik jakiejkolwiek

konspiracji; sceptyczny weredyk i guber-nialny ateusz, a jednocześnie
uczuciowiec, „nerwowiec", człowiek głąboko nieszczęśliwy z przyczyn osobistych.

Te sprzeczności nieobce były także Żeromskiemu, który sam siebie nazywał
„romantykiem realizmu" lub „romantykiem w kapeluszu poizy ty wisty". Stąd

zwiększona jego podatność na wpływ myśli anty tradycyjne j, wol-
nomyślicielskiej.

Wolnomyślicielstwo młodego Żeromskiego przejawiało się początkowo w formie buntu
przeciwko wykładom szkolnego katechety, ks. Teodora Czerwińskiego, który twardą

ręką dzierżył „rząd dusz" w gimnazjum kieleckim. Z czasem dopiero przybrało ono
kształt poważniejszy, na podstawach naukowych oparty. Wiąże to sią z powstaniem

kółka samokształceniowego wśród młodzieży kieleckiej w klasie VII (rok szkolny
1884/85), kółka zajmującego się szeroką problematyką literacką, historyczną i

filozoficzną. Oprócz czytania rzeczy „zabronionych" z literatury, uczono się
forsownie historii, zwłaszcza najnowszej, „historii rewolucji i upadków,

prawdziwej historii czynów ludu, a nie jego rządu" — jak to po latach zreferuje
sam Żeromski w autobiograficznej powieści Syzyfowe prace. Studiowano poza tym

„świetnie ustawione paradoksy genialnego samouka" Henryka Tomasza Buckle'a w
jego Historii cywilizacji w Anglii, która wraz z drugą książką: Johna Williama

Drapera Historia umysłowego rozwoju Europy stała się „od razu ewangelią myślenia
pewnej grupy młodzieży". Czytano ponadto dzieła Spencera i Renana, oraz tegoż

Drapera Dzieje stosunku wiary do rozumu, które wyszły właśnie w 1883 r. w
przekładzie Jana Karłowicza. Najzacieklej jednak studiowano Buckle'a w

przekładzie rosyjskim Bestużewa-Riumina i Tiblena. „Trzeba być tak stałym jak
Jaś — pisze Żeromski pod datą 8. XI. 1884 r. — i powiedzieć sobie: nie będę nic

czytał dotąd, dopóki nie przeczytam, zrozumiem i przetrawię należycie Buckle'a."
Z takim bagażem doświadczeń, lektur i przemyśleń stanął Żeromski jesienią 1886

r. w Warszawie, przed gmachem Szkoły Weterynaryjnej na ul. Smolnej, aby odtąd
przez parę lat godzić obowiązki studenta z koniecznością zarabiania na życie,

nocne prace
PRZEDMOWA.

13
pisarskie z ożywioną działalnością społeczną za dnia. Wybór kierunku studiów był

dość przypadkowy: tylko w Instytucie Weterynarii przyjmowano kandydatów już po
sześciu klasach gimnazjum, bez świadectwa maturalnego. Żeromski zamierzał

studiować medycynę, co Wiązało się zapewne z propagowanymi przez pozytywi- -stów
wzorcami osobowymi: lekarz, inżynier, ekonomista i technik mieli być przecież

awangardą postępu, bohaterami „pracy u podstaw". Weterynarię uznał za coś
najbliższego nieosiągalnej na razie specjalizacji medycznej. W rzeczywistości

jednak zaniedbywał systematyczne studia na rzecz literatury i działalności w
konspiracyjnym Kole Kielczan, a potem, przygnieciony ustawicznym niedostatkiem,

nędzą i głodem, zrezygnował z nich całkowicie.

background image

W Warszawie rozpoczął się nowy etap rozwoju ideowego pisarza. Stosunkowo
wcześnie w jego zapiskach pojawia się narastające zniechęcenie do haseł

„organicznikowskich", do idei lojalizmu i bogacenia się za wszelką cenę. W
dostatnich domach mieszczańskich i w salonach zbogaconych parweniuszy mógł —

jako korepetytor — obserwować na co dzień karykaturalne rezultaty tych haseł. Na
niezliczonych zebraniach studenckich słyszał ciągle o konieczności „pracy

organicznej", „obrony biernej" i „zachowania potencjału narodowego". W rok po
przyjeździe do Warszawy dał tym wszystkim ideologom odprawę w swoim Dzienniku

(14. IX. 1887);
„Naród żyje, tworzy, pracuje, sięga tam, «gdzie wzrok nie sięga* — wtedy

jedynie, gdy w nim kipi żądza swobody, gdy go nurtuje od piwnic do poddaszy —
lawa miłości rodzinnej ziemi. W jarzmie się tylko zdycha. Przyprawcie pracy

organicznej skrzydła, którymi niech leci do niepodległości — wtedy wam uwierzę.
Bez nadziei wolnego jutra — jesteśmy żołnierzami, co to nie myślą być

generałami."
Zgodnie z tymi poglądami rozwija się też działalność społeczna Żeromskiego na

terenie Kółka Kielczan, grupującego absolwentów kieleckiego gimnazjum z
wszystkich wydziałów Uniwersytetu Warszawskiego, oraz — pośrednio — w Kole

Delegatów, będącym zjednoczeniem prezesów akademickich kół terytorialnych i nie-
pficjalną reprezentacją studiującej młodzieży polskiej. Nie była to działalność

konsekwentna, jednolita od początku do końca. I sam Żeromski — w przeciwieństwie
do swego ówczesnego przyjaciela, Jana Wacława Machajskiego — nie był typem

działacza politycznego o jasno określonym programie, i zamęt ideologiczny wśród
studentów przybrał wtedy znaczne rozmiary. Na przełomie lat 1886 i 1887 terminem

„socjalizm" posługiwano
DZIENNIKI

się nader często, określając nim czasem kierunki ze sobą sprzeczne. W tekście
Dzienników „socjalistami" nazywa się sympatyków rosyjskiego narodnictwa,

liberalnych kosmopolitów, ludowców różnych odcieni, a także współpracowników
„Głosu", wśród których obok przedstawicieli radykalnej lewicy (jak Ludwik

Krzywicki czy Wacław Nałkowski) byli również przyszli przywódcy
stronnictwa narodowego (Jan Ludwik Popławski, Zygmunt Wasilewski). Ten

chaos poglądów i postaw ideologicznych, konglomerat najsprzecz-niejszych
tendencji wśród młodzieży akademickiej był odbiciem aktualnej sytuacji

polskiej myśli politycznej. Dopiero w. ostat- . nim
dziesięcioleciu XIX wieku nastąpi krystalizacja zasad programowych,

formowanie się pryncypialnych założeń zarówno w PPS i SDKP, jak też w Lidze
Polskiej, przekształconej w 1893 r. w Ligę

Narodową.
Na razie utworzona w 1887 r. Liga Polska, tajna organizacja emigrantów

szwajcarskich i studiującej za granicą młodzieży, przejawiała aktywność
poprzez kolportaż do ośrodków akademickich w Królestwie broszury Teodora

Tomasza Jeża Rzecz o obronie czynnej i Skarbie Narodowym, a także przez
swoją konspiracyjną ekspozyturę młodzieżową — Związek Młodzieżowy Polskiej

,,Zet". Solidarystyczno-narodowy program „obrony czynnej", po raz pierwszy od
czasu powstania styczniowego sformułowany jednoznacznie przez Jeża, w zasadzie

odpowiadał Żeromskiemu, zgodny był z jego własnymi przemyśleniami, z jego
nastawieniem emocjonalnym. Występując przeciwko lojalizmowi stańczyków i

kierunkom ugodowym w Królestwie, opowiadając się za liberum conspiro i
proponując utworzenie skarbu narodowego na cele przyszłej walki zbrojnej o

niepodległość — Zygmunt Miłkowski trafił w centrum zainteresowań i dążeń tego
odłamu młodzieży, który — jak studenckie Kółko Kielczan, gdzie przewodzili

Machajski i Zeromski — na czele swego programu stawiał zagadnienie
patriotyzmu, a w dalszej przyszłości również walki o niepodległość

ojczyzny.
Zeromski nie poprzestaje więc na hasłach „samokształcenia" i „oświaty

dla ludu", które dotychczas zespalały członków kółek studenckich. Zbiera
składki na skarb narodowy, kolportuje broszurę Jeża, urządza wykłady historii

Polski dla rzemieślników, na zebraniach studenckich i podczas obchodów rocznic
narodowych recytuje patriotyczne wiersze, wreszcie — prowadzi nie kończące się

dysputy na temat charakteru i zadań Koła oraz obowiązków narodowych i

background image

społecznych młodego pokolenia. Argumenty Żerom-skiego skierowane są w tych
dyskusjach na dwa fronty: tak przeciw zwolennikom „pracy organicznej", jak

przeciwko szermierzom
PRZEDMOWA 15

„socjalizmu" wszelakich odcieni. Nie ma co ukrywać — także przeciw zasadom
socjalizmu naukowego. „Trzeba zabić w kolegach teorią Marksa, tj. zniszczyć

»nienawiść klas pracujących dla niepracujących* — pisze autor Dzienników pod
datą 19. II. 1887 r. — i w tych słowach brzmi echo solidarystycznego programu

narodowego Jeża. Programu, który Zeromski streszczał w starym haśle Zygmunta
Krasińskiego: „Z szlachtą polską polski lud."

Ale równocześnie codzienne doświadczenia „inteligenckiego ple-bejusza" zadawały
kłam tym solidarystycznym teoriom. Sytuacja osobista Zeromskiego, trudna do

opisania nędza, jaka towarzyszyła mu przez cały niemal czas pobytu w Warszawie,
zbliżała go do pozycji warstw upośledzonych społecznie. Z drugiej strony

tradycje dworku szlacheckiego, z którego wyszedł, cały styl życia i związki
kulturalne — dzieliły go od proletariatu, uniemożliwiały mu zrozumienie

problematyki walki klasowej. Odzwierciedlenie tych rozmyślań, wahań i niepokojów
znajdujemy niejednokrotnie na kartach Dzienników.

„Praca. — Tak, praca! Czemuż ta praca nie otrzymuje zapłaty? Dlaczego mój
dłużnik je obiad, a ja ogryzam na obiad paznokcie? Dlaczego ja spędzam noc

bezsennie na pisaniu, a cały ten świat przewala się z hukiem w błyszczącej
karecie, bawi się w salonie lub pije z omszonej butli? Tak, bo już nie

myślicielstwo gada przeze mnie, ale szary tłum głodnych, zmiażdżonych,
odepchniętych od stołu. Więc komunizm? — Spróbujcie, wszyscy wy najedzeni

panowie, nie widzieć go tu, u nas, w otchłani!" (27. V. 1888 r.) A kiedy indziej
pisał jeszcze dobitniej:

„Cóż łączy tych łamiących sobie głowy nad wymyśleniem nowych potraw, nowych
sukien, nowych ekscytatorów stępiałych uczuć, zdławionych onanizmem pożądań

nawet — z walką nędzarzy? Czy ci i tamci mają choć jeden punkt styczny, czy
łączy ich nawet polskość? — Nie. Więc — tłumić się trzeba, bo z tych poglądów

niedaleko do Marksa." (22. II. 1887 r.)
Następnym etapem doświadczeń społecznych Zeromskiego była kilkuletnia wędrówka

po dworach ziemiańskich w charakterze guwernera. Szulmierz w Ciechanowskiem,
Oleśnica w Kieleckiem, Łysów na Podlasiu, Nałęczów w Lubelskiem — oto kolejne

postoje w tej wędrówce. Obserwacje zebrane w tym okresie mają dla rozwoju
poglądów Zeromskiego i dla rozwoju jego twórczości znaczenie jeszcze większe niż

nad wyraz ciężkie, cierniowe doświadczenia studenckie. W Warszawie — jak sam
pisał — „cały świat obserwacyjny dla mnie stanowi auditorium, Tania Kuchnia,

pokój

16
DZIENNIKI

nasz i ulica". Tymczasem „niepodobna być nowelistą nie znając życia" (30. IX.
1887).

O ile życie i praca robotników w mieście były dla niego czymś obcym, o tyle z
pracą i powszednimi sprawami ludu wiejskiego stykał się od dzieciństwa. Teraz

mógł gruntownie poznać życie elity ziemiańskiej tamtych czasów. Jako nauczyciel,
„przyjaciel" synów właścicieli dworów, korzystał z wszelkich upra"wnień swego

stanowiska: osobny pokój, usługa lokaja, wierzchowiec do konnej jazdy, wspólny
stół z domownikami, wspólne rozrywki i dyskusje. Nie krępowano się przy nim,

jako przy szlachcicu „dobrego" pochodzenia, aczkolwiek „wysadzonym z siodła" i
zubożałym, wygłaszać otwarcie swych poglądów, które świadczyły nie tylko o

uległości wobec władz i braku jakichkolwiek aspiracji patriotycznych, ale także
o nicości moralnej tego środowiska, o jego stanowym egoizmie, ciasnocie myśli i

płytkości wykształcenia, pokrywanej blichtrem salonowej ogłady towarzyskiej.
„Dwór w Oleśnicy nie jest typem szlachectwa, ale jest zbiorem wszystkiego gnoju,

jakie wydzieliło kiedykolwiek szlachectwo. Nikczemność moralna, zbiór
wszystkiej, najgruntowniejszej, najwszechstronniejszej głupoty, nicość

patriotyczna, ślamazarność i przykład, zaczyn, rozsadnik nierządu na sześć wsi
okolicznych, jak chwali się pan Jan... Padalcy!" (12. XII. 1888 r.)

background image

Hrabia Popiel „za zajem ze szkody — skarży do sądu, jeśli mu nie zapłacą tyle,
ile chce. Idzie ręka w rękę z rządem. Przysądzoną karę w połowie oddaje na

kościół. Czy o nim myślał Krasiński, wołając »z szlachtą polską — polski
lud«...? Duma, skąpstwo, stań-czykostwo składają się na to, że pan ten jest li

tylko cesarsko-kró-lewskim Austriakiem. Krwi Sołtyków, portretami których się
szczyci — nie ma w nim. To nie Polak. Klnie tylko po polsku, bo polskie chamy po

francusku nie umieją, trenuje konie na sposób angielski, a modli się na sposób
papieski." (2. VIII. 1888 r.)

Liczbę tym podobnych cytatów można by znacznie pomnożyć; wystarczy jednak
stwierdzić, że w żadnym ze swoich dojrzałych utworów Żeromski nie przekroczy tej

granicy zaciekłej, demaskatorskiej pasji w charakterystyce kasty ziemiańskiej,
jaką osiągnął już w Dziennikach. Najczęstszym motywem w tych późniejszych

dziełach będzie rozdwojenie w psychice bohatera (i zarazem porte--paiole'a
twórcy) — rozdwojenie między świadomym potępieniem takiego życia pustego, acz

swobodnego, dostatniego i wytwornego, a instynktownym podziwem dla niego, typowa
dla Żeromskiego dialektyka surowego poczucia obowiązku i kuszącej „urody życia".

W Dziennikach jednak autor nie dba o układ dramatycznych
PRZEDMOWA

17
\f

sprzeczności, jest kronikarzem zdarzeń, które komentuje na gorąco, porywczo i
szczerze. Tym większa ich wartość i jako dokumentu epoki, i jako zwierciadła

ewolucji świadomości społecznej pisarza. Poza bramą dworską rozciągała się wieś,
drugi teren doświadczeń społecznych Żeromskiego. Wieś pogrążona w ciemnocie i

nędzy, uzależniona od dworu i żandarma, zamieszkana przez ten „lud prostaczy", w
którym największe nadzieje na przyszłość pokładał Żeromski. Lud wyzwolony z

jarzma niedoli i głodu, lud oświecony
1 podniesiony do poziomu świadomego współuczestnika budowy wolnej Polski — oto

ideał piastowany w marzeniach pisarza. Ideał ten pozornie tylko zgodny był z
hasłami propagowanymi przez publicystów „Głosu" w początkowej fazie działalności

pisma: „Nie przez naród dla ludu, lecz przez lud dla narodu". Żeromski dość
wcześnie spostrzegł, co się kryje za radykalnymi frazesami „głosowiczów":

„»Głos« zaczął naiwnie paplać — pisze pod datą 31. I. 1887 r. — Nazwał się w
prospekcie pismem postępowym, zapowiedział, że chce »podporządkować interesy

oddzielnych warstw interesom ludu«. Pięknie, cudownie, przecudownie. Cóż wykazał
dotąd? Ani jednego faktu — gdzieby podporządkowywał interesy oddzielnych warstw

interesom ludu. Nie zrobił nic."
I dlatego, mimo iż nie zaprzestanie starań o popularne broszurki dla ludu, mimo

iż będzie kształcił bezpłatnie zdolniejszych synów chłopskich — Żeromski
dochodzi powoli do zrozumienia prawdy, że zasadniczą przemianę doli chłopskiej

przynieść może dopiero rewolucja społeczna, nie filantropia szlachty bądź
mieszczaństwa.

„Dlaczego jestem smutny wśród tych ludzi, dlaczego wracam od nich do siebie z
nieopisaną goryczą w sercu? Wszak już zgodziłem się na to, że »działanie« na

nich jest absurdem, że trzeba pozostawić ich losowi, że nie powinien człowiek
uczciwy wszystkiej niedoli ludu poddawać jednej litości szlachcica, że ludowi

trzeba nagrody za wszystko wycierpiane, a tej nie da u nas ewolucja, o czym Jeż
marzy, lecz rewolucja społeczna." (6. IV. 1889 r.)

Nie zawsze zresztą stosunek szlachty do chłopów oparty był na litości i dobrej
woli. Wiele scen w Dziennikach dowodzi bystrej obserwacji antagonizmów między

chatą włościańską, a dworem, bezwzględnego wyzysku ekonomicznego. Oto stary
chłop przez godzinę stoi z odkrytą głową przed rządcą, skomląc o podwyższenie

płacy, bo „dzieci ma małe". Oto dziedzic nie chce darować drobnej kradzieży ze
swego lasu, mimo iż chłopu spaliła się chałupa, a zrozpaczona żona z dziećmi

zostaje na pogorzelisku, gdy mąż musi iść do „kryminału". Oto naturalistyczna
scena bicia fornala przez „jasnego pana", walenieHsiczyskiem, pięścią po twarzy,

/Btn
2 — Dzienniki t. I

l/
18

DZIENNIKI

background image

PRZEDMOWA
19

kopania obcasami za to, że podczas ulewnego deszczu fornal .schował sią pod
snopek zamiast zwozić pańską pszenicę. Oto finał sporu o serwituty przed sądem:

chłopi oskarżeni o samowolą i przewracanie furmanek dworskich wywożących drzewo
z lasu wolą pójść na siedem dni do ,,kozy", niż przystać na niesprawiedliwe

warunki ugody (zwiezienie tegoż drzewa własnymi furmankami). I taki ko-. mentarz
autorski:

„Przytoczyłem tutaj przebieg tej sprawy, bo jest to akwarelka stosunków »dworu
do chaty«. Między nimi stoi pan kunwisarz, sąd, gubernator, naczelnik powiatu.

Przez tych tłomaczów rozmawiają dwór i chata, i ci tłomacze zgodą między nimi
utrzymują. To nie prawo reguluje stosunki, ale władza polityczna. Zgoda tu nie

istnieje, bo jest różność interesów, różność dążności, mających na celu własne
podwórza." (30. III. 1889 r.)

Czasami zresztą — wstyd to przyznać — właśnie prawo zaborcy powściąga zapądy
niektórych arystokratów. Świadczy o tym aforyzm pana Jezierskiego'-

„Gdyby nie to przeklęte prawo, to czyby to czasami każdy z nas nie palnął w
zadek chłopu drobnym śrutem? Co do mnie, zrobiłbym to nieraz z gustem, gdy mi

sią jakaś bestyja zanadto nawija pod ręką." (26. I. 1889 r.)
Dopiero podczas dokładne] lektury Dzienników uprzytamniamy sobie, jak bogate

złoża obserwacji i doświadczeń społecznych zgromadził Żeromski przed
przystąpieniem do pisania takich nowel, jak Zmierzch czy Zapomnienie. Dotyczy to

również roli kleru na wsi. Pomimo licznych deklaracji wolnomyślicielskich autor
Dzienników nie zajmował w stosunku do księży zdecydowanie negatywnego

stanowiska. Początkowo nawet, w okresie studenckim, usiłował wykorzystać swe
znajomości w tej sferze dla szerzenia idei patriotyzmu i propagowania broszury

Jeża. Tą działalność wyperswadował mu listownie Antoni Gustaw Bem, spotkała ją
zresztą fiasko wskutek braku chętnych pomocników spośród dawnych kolegów

gimnazjalnych. W okresie prowincjonalnych guwernerek Żeromski oceniał księży bez
uprzedzeń, w zależności od funkcji społecznych, jakie pełnili. O ile z

oburzeniem piętnował zbyt ugodowo wobec władz carskich nastawionych proboszczy,
o ile parskał złośliwością i ironią na tych, którzy sprzeciwiali się niesieniu

oświaty na wieś i burzyli jego dzieło — biblioteczką ludową, o tyle z uznaniem
podnosił cywilną odwagę i poświęcenie tych księży na Podlasiu, którzy mimo

grożących kar nie wahali sią pełnić obowiązków duszpasterskich wśród unitów.
W ogóle sprawa oporu unitów podlaskich przeciw prawosławiu

ukazała Żeromskiemu położenie wsi w nowym świetle. Autor Dzienników bystro
dostrzegł i trafnie zinterpretował ten mążny opór jako walką przeciwko

wynaradawianiu. Religia stanowiła dla unitów (podobnie jak dla późniejszych
bohaterów nowel Poganin i Do swego Boga) synonim przynależności narodowej. Opór

przeciw prawosławiu był konsekwencją ich patriotyzmu. W tej sytuacji, kiedy
opuszczony pr-zez wszystkich prosty lud dawał heroiczne dowody wierności i

przywiązania do swej ziemi, kiedy setki i tysiące rodzin podlaskich wywożono —
jakąż goryczą przepełnione są słowa autora Dzienników, charakteryzujące stosunek

łysowskich posesjonatów do tej jątrzącej sprawy:
„Czasami jednak słowa goryczy wyrywają sią same wtedy, gdy słuchać trzeba

napaści poniżających usta tego,- kto je wygłasza — na lud podlaski. Dawniej
szanowałem patriotyzm arystokratyczny, obecnie przybyło mi bólu i z tego

względu, że gardzę tym patriotyzmem. Dla nich dobry jest naczelnik Kutanin,
ponieważ »dla szlachty ma szacunek — on sobie tylko chłopów dusił i ciągnął na

prawosławie: ale to trudno...*" (11. II. 1890 r.)
Z odmiennych pozycji patrząc na tę sprawą, do analogicznych wniosków wobec

prześladowania chłopów „guberni siedleckiej" dochodzili matadorzy „Głosu".
Podczas „dysputy akademickiej" z Marianem Bohuszem za pobytu Żeromskiego w

Warszawie wywiązał sią następujący dialog:
,,— Idzie o to — mówił Żeromski — że na Podlasiu np. niepodobna nie bić w łeb

socjalisty. Tam zdarza się czasami, że chłop umączony karami za wiarę —
przechodzi na prawosławie sam, dobrowolnie. Ja, jeżeli mam uczciwość w sercu,

winienem krzepić jego duszą katolicką.
— W imię czego — replikował Bohusz. — Zadaj sobie pan pytanie: w imię czego? W

imię jakiejś grupy etnicznej...? Ja ze spokojem patrzeć mogę na wynarodowienie

background image

Podlasia, a za lat piętnaście, gdy ta choroba minie, gdy będziemy mieć do
czynienia z chłopem już ruskim, wtedy...

— Wtedy weźmiemy się 'do niego socjalistyczną metodą... Ale tu leży różnica
socjalizmu z patriotyzmem: serce by pękło patrzeć na wynarodowienie.

— Myślisz też pan sercem, nie rozumem." (20. I. 1890 r.) I oto znajdujemy się u
końca drogi rozwoju ideowego młodego pisarza. Obdarzony niepospolicie wyczuloną

wrażliwością na krzywdą społeczną i nędzę mas ludowych, trafnie dostrzegał
konflikty społeczne i ich dramatyczne skutki dla życia narodu w niewoli, ostro

krytykował nadużycia ustroju społecznego, a często i ,Je9°
podstawy — na miejscu naczelnym stawiał jednak zagadnienie wyzwolenia

narodowego, sprawę odzyskania niepodległości ojczyzny. Dla tego celu najwyższego
trzeba maksymalnie zjednoczyć sprzeczne siły społeczeństwa, trzeba zacierać

przeciwieństwa, poniechać sporów. Rola przewodnika w tym trudnym dziele przypada
inteligencji. Nie szlachcie, bo ją oślepia stanowy egoizm, nie duchowieństwu, bo

zbyt ortodoksyjne i ugodowe, nie chłopstwu, bo zgnębione nędzą i ciemnotą, nie
robotnikom, bo ich ideologowie na plan pierwszy wysuwają rewolucję socjalną.

Dopiero w oswobodzonym państwie należy przystąpić do zmiany ustroju społecznego
w oparciu o zasady równości i sprawiedliwości.

Taki schemat programu, jasny i wyraźny w liniach generalnych, bardziej
mgławicowy w szczegółach i w praktycznych zaleceniach, da się odczytać z wielu

scen przytoczonych w Dziennikach i z licznych autorskich komentarzy. Będzie się
on odtąd przewijał poprzez całą dojrzałą twórczość autora Ludzi bezdomnych aż do

Turo-, nią i Przedwiośnia włącznie.
Łatwo z perspektywy dzisiejszych doświadczeń historycznych wskazywać słabe

punkty tego programu, a zwłaszcza jego utopijny charakter. Łatwo wysuwać
twierdzenie, że między dążeniami naro-dowo-wyzwoleńczymi a walką mas ludowych o

zwycięstwo rewolucji nie ma istotnych sprzeczności, że siłą społeczną, która
mogłaby osiągnąć obydwa cele, był proletariat w sojuszu z chłopstwem, a nie

samotni inteligenci. Ale przecież nie wolno zapominać, że takiego wyraźnie
sprecyzowanego, słusznego programu społecz-no-politycznego nie miało wówczas

żadne z istniejących ugrupowań politycznych. Nic dziwnego, że nie miał go
również młody pisarz, „nerwowiec", „romantyk w kapeluszu pozytywisty", dla

którego program był czymś zbliżonym do ideału, mieścił się raczej w sferze
poezji i marzeń niż w rejonach rzeczywistości i czynu.

Dramatyczne rozdarcie w poglądach Żeromskiego widoczne jest jasno przy każdej
próbie konfrontacji jego zasadniczych tez. ideologicznych. Zniechęcony próbami

mechanicznego przenoszenia na grunt polski haseł narodników rosyjskich,
zaniepokojony potajemną penetracją ,,Zetu" w szeregi studenckie, myślał poważnie

o odłączeniu Kółka Kieleckiego od Koła Delegatów w celu ratowania idei
„szczerego patriotyzmu". Pisał wtedy:

„Nie chcę pod żadnym pozorem nigdy należeć do walki klas, dlatego że chcę walki
narodu. Walki klas burzą w narodzie jedność, a ja chcę jedności, chcę zbierać do

kupy rozstrzelone na tysiące kierunków nici, aby kłębkowi przypomnieć
przyrodzoną naturze ludzkiej ideę: patriotyzm." (17. X. 1887)

Ale w parę lat później, pod wpływem lekcji rzeczywistości na wsi ówczesnej pisał
inaczej:

„Zwolna, milczkiem zstępuję do zasad, z jakimi się biłem. Nie przyznam się do
nich jawnie nigdy, bo w wątpliwość podają to, co mi jest wszystkim, nawet naszej

cywilizacji, zdobytej w niewoli, znaczenie. Jak się to dzieje, że się zmieniam —
nie wiem. Nie książka żadna, nie przekonanie czyjekolwiek, nie żadna teoria, nie

statystyka nawet to sprawia, lecz to, że tracę grunt pod nogami, że nie mam się
na czym oprzeć. Nieraz, rozmyślając do późna w noc, przebieram wszystkie moje

argumenty, jakimi się broniłem w Warszawie — i widzę jasno, że liche to są
argumenty, że tamci mieli racją, choć na ślepo mówili. Najbardziej zwycięża to,

że widzę, jako mówili prawdę. Zdawało mi się, że »różność interesów* to frazes
pusty, a teraz już nie powiem nigdy, że »wspólność« — to idea warta życia i

śmierci, bo to frazes. Z chłopów może być wszystko, ze szlachty nic a nic. [...]
Jeżu, Jeżu, stary nasz ojcze — do czego my dożyli! Skłamałeś, że »z szlachtą

polską polski lud«... Złudzenia twoje urodziła taka miłość ojczyzny jak nasza,
dla niej uwierzyłeś w kłamstwo »stawania się szlachty ludem« — i nas prowadziłeś

background image

za sobą, tak ci wierzących... A gdzieśmy doszli? Teraz albo stać się socjalista,
albo się rozpić. Nie ma dróg na tej ziemi innych." (25. II. 1889)

Jak widać, broszura Rzecz o obronie czynnej i Skarbie Narodowym przestała być
dekalogiem wiary politycznej Żeromskiego. Ale nadal trwał nieostygły, płomienny

patriotyzm pisarza, nadal istniała we wszelkich jego rozważaniach tragiczna
antynomia między dążeniem do integracji narodowej przeciwko uciskowi zaborców a

jasną świadomością dezintegracji społecznej i jej przyczyn. Doświadczenia i
refleksje młodości złożyły się w Dziennikach na ukształtowanie pewnego modelu

światopoglądowych reakcji, które z niewielkimi odstępstwami powielać będzie
później autor konstruując postaci powieściowe. Dla pewnej grupy najbliższych

autorowi postaci, które Stanisław Adamczewski nazwał „sobowtórami", ta dynamika
przeciwieństw ideologicznych stanie się siłą moto-ryczną ich działań, ich

sukcesów i klęsk.
I na tym właśnie polegają główne walory poznawcze Dzienników. Z jednej strony —

w ciągu prawie dziesięciu lat życia, od VI klasy gimnazjalnej do momentu
publikacji pierwszych opowiadań w prasie — ukazują one proces formowania się

pisarza oraz drogi rozwoju jego światopoglądu; z drugiej strony — stanowią
nieoceniony, najbardziej wiarygodny dokument dla badacza genezy jego dzieł

dojrzałych.
l

22
DZIENNIKI

PRZEDMOWA
23

•Nie jedyne to zresztą walory Dzienników. Wiele innych sugeruje uważna lektura
tekstu. Wobec zniszczenia Archiwum Oświecenia i tylu archiwaliów

prowincjonalnych — historyk oświaty uzna niewątpliwie Dzienniki Żeromskiego za
dokument bezcenny dla historii szkolnictwa w Królestwie Polskim ostatniej

ćwierci XIX wieku. Mało w ogóle szkół polskich może się poszczycić dokumentami
tak barwnymi i żywymi, a tak przy tym autentycznymi, jak gimnazjum kieleckie z

owych lał. Historyk teatru tamtego okresu nie może obojętnie pominąć licznych
trafnych recenzji z poszczególnych przedstawień kieleckich i warszawskich,

wnikliwych charakterystyk gry aktorskiej, rozsianych na kartach Dzienników, tym
bardziej że — jaik to wykazała np. monumentalna bibliografia Wiktora Hahna

Shakespeare w Polsce — o niektórych spektaklach tylko w Dziennikach zachowała
się wiadomość. Historyk kultury i obyczaju znajdzie tu mnóstwo informacji o

wybitnych przedstawicielach literatury i sztuki tamtych czasów, o różnych
instytucjach kulturalnych, o koncertach, wystawach malarskich, o polemikach

matadorów prasy ówczesnej, a są to najczęściej informacje zakulisowe lub
anegdotyczne, jakie najtrudniej wyszukać w .źródłach oficjalnych. Wreszcie —

sięgnie po Dzienniki z pożytkiem również socjolog, interesujący się recepcją
idei społeczno-politycznych oraz dóbr kulturalnych w tamtej epoce. Znajdzie tu

bowiem bogatszy niż gdzie indziej przekrój opinii rozmaitych warstw społecznych:
od rzemieślników do magnatem i od studentów do chłopów.

Historyka literatury zaciekawia przede wszystkim rozwój poglądów estetycznych i
zmiany poetyki samego autora Dzienników. Chodzi o to, jak się kształtowała

świadomość estetyczna Żeromskiego i w jakim stopniu te założenia teoretyczne
znajdowały wyraz w praktyce pisarskiej. Niekoniecznie w próbach literackich,

które sarn autor przeznaczał do druku, ale także w narracji Dzienników, które
wbrew spodziewaniu pisarza — a w zgodzie z powszechną opinią krytyków — stały

się pierwszym wielkim dziełem sztuki pisarskiej Żeromskiego.
Zaczynał swą drogę twórczą — jak prawie każdy piszący — od naśladownictw. Liczne

wiersze i poematy dramatyczne pisane na ławie szkolnej — to rzeczy wtórne,
naiwnie dziecinne (nawet biorąc pod uwagę wiek autora), będące przeważnie echem

drugorzędnych pisarzy romantycznych, tak w typie przedstawianych konfliktów (np.
obsesyjnie powracający motyw „poeta; i świat"), jak

i w warstwie styMstycznej, wzorowanej na koturnowej prozie Krasińskiego lub na
retorycznych wierszach Ujejskiego. "Z romantyzmu też przejął młody pisarz

zainteresowania historyczne, w szczególności odnoszące się do legendarnych
dziejów Słowiańszczyzny, pradziejów Polski i okresu średniowiecznych walk

pogańskiej Litwy w obronie swej niezależności. Takie ukształtowanie tematyki

background image

wczesnych prób literackich Żeromskiego miało przyczyny zarówno w bardziej
szczegółowym omawianiu tych spraw w ówczesnym kursie gimnazjalnym, jak i w

obfitych lekturach, wśród których na miejsce naczelne wysuwał się Kraszewski z
wielotomowym cyklem powieści historycznych. Nie sposób przy tym twierdzić, żeby

stosunek autora Dzienników do tych zapalczywie i bez wyboru pochłanianych
książek był w tym okresie dostatecznie krytyczny. Wyrazami najwyższego zachwytu

i uznania kwitowane są niejednokrotnie dzieła mierne, o których sam Żeromski
zmieni później zdanie.

Niestety, skromne zapiski Dzienników, podające często tylko tytuł bądź temat
młodzieńczych utworów, są jedynym źródłem umożliwiającym charakterystykę i

ogólną ocenę tych prób, gdyż teksty ich się nie dochowały. Sądząc po
przytaczanych w tekście utworach wierszowanych, jak np. cykl miłosnych inwokacji

do Heleny Skierskiej, były to rzeczy nieporadne artystycznie i bardzo słabe
nawet w ramach konwencji epigońsko-romantycznej. Słusznie więc A. G. Bem

odradzał młodemu Żeromskłemu kontynuowanie takiego rymotwórstwa. ,,W powieści za
to — mówił 20. IV. 1883 r. — jesteś pan na właściwym gruncie, masz pan talent

powieściopi-sarski." Przyznać tu trzeba odkrywczą wnikliwość krytykowi, ponieważ
egzaltowane utwory powieściowe gimnazjalisty, podobnie jak i ówczesne zapiski

pamiętnikarskie, nie znamionują jeszcze w niczym przyszłej wielkości pisarza.
Wpływ Bema ujawnia się również w zmianie tematyki następnych prób pióra. Kolejna

praca malować ma „kierunek respu-blikański, jaki on we mnie rozbudził". W
związku z tym wzbogaca się galeria bohaterów historycznych Żeromskiego o

postacie przywódców rewolucyjnych ruchów ludowych i walk naro-dowo-
wyzwoleńczych. Cola di Rienzi, Sayonarola, Jan Hus, Garibaldi, Petofi,

Kościuszko, Scłegienny — oto postacie najchętniej wspominane przez pisarza,
będące przedmiotem jego admiracji i literackich studiów. I tu jednak objawia się

raczej kult wielkich ludzi, romantyczna idealizacja wybitnej jednostki walczącej
ze złymi potęgami świata, aniżeli trafne zrozumienie skomplikowanych procesów

społecznych.
24

DZIENNIKI
W kategoriach romantycznych zamykała się też teoria estetyczna młodego

Żeromskiego. Twórczość literacka rozumiana jest przez niego nade wszystko jako
erupcja natchnienia, jako wynik „rozkoszy upajającej, ekstazy bez granic".

Niekontrolowane porywy natchnienia wynoszą poetą wysoko ponad tłum szarych
zjadaczy chleba.

„Nie ma dla mnie ziemi, muszą po niebiosach latać koniecznie! Jam poeta, a mnie
skrzydeł przypiąć nie dają sobie, a mnie każą gndć w błocie. Precz z ludźmi, mam

moją wolę, jam pan siebie! Dosyć już długo giąłem kark. Chcę polecieć i latać,
latać, póki skrzydeł wystarczy. Choćby potem jak Ikar upaść — ale dziś chcą

lecieć!" (26. II. 1884)
Po wielu latach, wspominając własne początki literackie i aspiracje aktorskie

swego przyjaciela, Jana Wacława Machajskiego, który połową wielkiego repertuaru
romantycznego deklamował z pamięci, Żeromski pisał żartobliwie w szkicu Wybieg

instynktu:
„Długie włosy bardziej niż temu prymusowi — byłyby »śpilowały« mnie samemu,

gimnazjalnemu, kieleckomiejskiemu, jedynemu na powiat, a kto wie czy nie na
gubernię, poecie, autorowi sławnych na całą naszą klasę i cieszących się

zasłużoną poczytnością dramatów Cola di Rienzo, Savonaiola, Zbrodnia na
Radostowie i bardzo wielu innych — brulionów grubych jak słownik Knapskiego,

pełnych poematów w »dwunastu pieśniach*, liryk, »przenikliwych« studiów, krytyk,
inwektyw, polemik, filipik. Jan Wacław mógł sobie pozwolić na długie włosy.

[...] Ja strzygłem swe kędziory, byleby choć w ten sposób zażegnywać licho, Jan
Wacław marzył o zagraniu wielkiej roli. — Raz zagrać wielką rolą i skonać! —

wyło się wówczas, wyciągając ręce do wiernego współtowarzysza, księżyca, na
szosie warszawskiej i powierzając temu cierpliwemu słuchaczowi skargi, inwektywy

i szyderstwa ukochanych poetów z niemałym krzykiem."
Ten okres wstępnego terminowania literackiego, wspominany później z rzewnym

humorem, trwał u Żeromskiego stosunkowo krótko. Miądzy trzema pierwszymi
tomikami Dzienników a piątym, szóstym i następnymi dostrzec można dość znaczne

różnice. Zapiski pamiętnikarskie przybierają inne barwy, inny ton. Następuje

background image

przegrupowanie akcentów w doborze opisywanych spraw, obserwacje zaczynają sią
pojawiać w formie sproblematyzowanej, a fakty jednostkowe służą za tło dla sądów

ogólniejszych. Zamiast suchej relacji kronikarskiej z wąskiego kręgu wydarzeń w
szkole i na stancji pojawia się teraz coraz częściej typowy dla Żeromskiego

język lirycznej ekspresji, nasycony intensywnymi porównaniami i meta-
PRZEDMOWA

25
forami. Ten styl najczęściej stosuje autor do wyrażenia subtelnych odcieni uczuć

miłosnych i do opisów urody ziemi ojczystej.
Trwająca przez kilka lat miłość do Heleny z Zeitheimów Radzi-szewskiej, młodszej

siostry macochy Żeromskiego, kobiety zamężnej i matki kilkorga dzieci, jest
jednym z najsilniejszych przeżyć młodego pisarza; wywarło ono wyjątkowo głęboki

wpływ na jego świadomość, poglądy, na całą przyszłą twórczość. Liczne karty,
poświęcone tej miłości w Dziennikach, odbiegają daleko od szablonu chłopięcych

sentymentów, z jakim początkowo opisywał swe sztubackie zakochania w Ludwice
Dunin-Borkowskiej czy Helenie Skierskiej. W życie 21-letniego gimnazjalisty,

potem studenta borykającego sią z biedą i chorobą, z obojętnością ludzką i
samotnością, weszła kobieta piękna i dojrzała, w której przywiązanie, dobroć i

szlachetność wierzył niezachwianie. Dawała mu poczucie szczęścia, przywracała
wspomnienia ciepła rodzinnego, utraconego już na zawsze. Ale jednocześnie to

uczucie namiętne niosło ze sobą groźne wiry i dramatyczne spięcia. Konieczność
stałego udawania, maskowania się przed światem i przed mężem, przeżywanie

szarpiących uczuć uwielbienia i zazdrości, porzucenia i tęsknoty, spalanie się w
nieustannej namiętności i zgryzocie — stwarzało sytuacje przywodzące niekiedy

Żeromskiego na skraj rozpaczy i obłędu. Dawał temu wyraz niejednokrotnie w
zapiskach Dzienników oraz listach do Heleny, z których tylko jeden się dochował.

„Wierz tym słowom — pisał Żeromski 11. XII. 1886 r. — bo to nie miłosne
zaklęcia, nie przysięgi na wierność — to mowa zranionego człowieka, który

utraciwszy Ciebie utraci wszystko, ale wszystko absolutnie: matkę, siostrę,
przyjaciela i gwiazdą życia, gwiazdę świętą, a tak wielką, że obok niej, jak

wiesz, żadne i nigdy światło błyszczeć nie mogło i nie może. Ty o tym wiesz
dobrze, 'Ty czujesz to, że Cię nikt nie kochał moją miłością, tym wszystkim, co

jest w człowieku: dobrem i złem, namiętnością i platoniz-mem, rozumem i wolą.
Jestem ja typem chorobliwośoi, newralgii, anomalii, fałszywym tonem w tym

społeczeństwie — zdałem sobie z tego sprawę i rozumiem, że na miłość
bezgraniczną nie ma we mnie nic, że na nią niczym nie zasłużyłem i nie

zasługuję; tymczasem Ty polubiłaś tę mętną falę, to wieczne burzenie się moje,
podobno — pokochałaś nawet. Szczególna to rzecz: od miłosnego szeptu do wyżyn

romansu — przeszliśmy wszystko... Zdawało się, że to musi się wyczerpać i
pęknąć. I nie!"

W świetle wyznań autora Dzienników, spisywanych ze szczerością przypominającą
Jana Jakuba Rousseau, nie może ulegać wątpliwości fakt pogłębienia doświadczeń

wewnętrznych Żeromskiego-
DZIENNIKI

26___________________________
-człowieka i przyspieszenia dojrzałości Zeromskiego-artysty pod wpływem tego

wielkiego uczucia. W tym pierwszym wybuchu młodzieńczej pasji miłosnej,
złączanej ściśle z wszelkimi odcieniami cierpienia, odkrywamy dziś źródło

żywiołowego erotyzmu postaci powieściowych autora Urody życia, źródło
czyste, nie skażone jakimkolwiek dydaktyzmem ani „literackim

przystosowaniem", jak to się później, niekiedy ze szkodą dla jednolitości
dzieła, zdarzało. Równocześnie z rozwojem namiętnego uczucia do Heleny

zaobserwować można znamienne przemiany w stosunku Ż,er Dońskiego do własnych
prób pisarskich. Opisując dzień po dniu romans, jaki mu , zgotowało życie,

autor Dzienników umyślnie zarzuca na pewien czas pisanie romansów literackich.
Wzrasta jego samokrytycyzm, dostrzega pierwotne naiwności i brak wykształcenia w

zakresie estetyki. Obok nazwisk Buckle'a, Drapera i Spencera zaczynają sią teraz
pojawiać na kartach pamiętnika nazwiska Taine'a i Brandesa oraz liczne tytuły

ich prac. Prócz tego Żeromski śledzi uważnie bieżące spory i dyskusje
literackie, czytuje recenzje i artykuły krytyczne Bema, Chmielowskiego,

Swiętochowskiego i innych. Żywo reaguje ha piękno wielkich dziel literatury,

background image

nie tylko bystro komentując czytane na świeżo utwory klasyków: Szekspira,
Mickiewicza, Słowackiego, (Puszkina, Lermontowa,] ale także starając się T. ich

dzieł wysnuć ogólne prawidła estetyczne, przydatne dla własnej pracy twórczej.
Szczególnie doniosłe znaczenie" miała pod tym względem lektura

(Turgieniewa^ który „nad artystami Europy stoi jeden zawsze, wieczny
filozof, znawca człowieka, smutny mędrzec" (19. VIII. 1887). O

ile bliżsi podówczas Żeromskiemu pisarze, jak Szewczenko, Jokai,
Dostojewski, W. Hugo, mogą go zainteresować tematycznym aspektem swych dzieł,

o tyle u Turgieniewa ceni nie tylko typ Insarowa, reprezentanta ideałów
narodowo-wyzwo-leńczych w powieści W przededniu, czy głębokie obserwacje życia

ludu rosyjskiego w Zapiskach myśliwego, ale także poetykę realistycznej prozy,
którą stara się sobie przyswoić, którą po prostu naśladuje zarówno w

poszczególnych scenach Dzienników, jak też
w pierwszych nowelach.

Ten wpływ żywego wzorca, a nie teoretycznych postulatów, wiąże się z wzrastającą
niechęcią Zeromskiego do obydwu .aktualnie modnych i zwalczających się nawzajem

kierunków w prozie mieszczańskiej: pozytywistycznego i naturalistycznego.
Warszawa lat 1885—1890 jest areną ścierania sią grupy krytyków naturalistycz-

nych, skupionych wokół „Wędrowca", z reprezentantami zasady tendencyjności w
sztuce, spod znaku „Prawdy" i „Przeglądu Ty-

PRZEDMOWA
godniowego". Żeromski początkowo występuje przeciw tendencyjności literatury

pozytywistycznej w imię realizmu. Używając wymiennie pojęć „tendencja" i „idea",
pisze jednak niedwuznacznie,

o co mu chodzi:
„Prawda, że idea zrodziła się na widok ludzi, ale powstała absolutnie, skądinąd,

nie wypłynie z charakteru twych kreacyj. Utwór twój będzie stworzonym a
priori... A więc — już przez to skazany zostanie na zagładę. Tak nie tworzył ani

Homer, ani Michał Anioł, ani Szekspir, ani Goethe, ani Mickiewicz. Trzeba więc
tak ukryć ideę, aby jej nie odszukał wzrok pospolity. Co za szarlataneria, co

za głupota, co za idiotyczne stawanie na koturnach! Sztuka jest prostą jak
wylew wody, jak przypływ morza — my robimy z niej reakcję chemiczną. [...] Tak

czynią beletryści wychowani w szkole pracy organicznej. To się nazywa uczciwa
tendencja, a jest to kiszka napchana grochem, z napisem: nadzwyczaj pożyteczna

dla zdrowia kiszka." (24. III. 1888) A w innym miejscu:
„U nas jest tylko tendencja społeczna, polityczna, filozoficzna, jaka zresztą

chcecie — ale zamazująca utwory sztuki. Jest to sztuka stosowana, dekoracje
potrzebne do uwydatnienia tej lub innej myśli. Kierunek ten do absurdu

doprowadził Swiątochowski. Co w jego utworach jest prócz stylu, jakiego w Polsce
nie posiada nikt prócz niego? — Nic, żadnej prawdy." (3. VI. 1888)

Przeciwstawieniem tego tendencyjnego schematyzmu wydawał się Zeromskiemu przez
pewien czas „obiektywny" naturalizm, którego teoretycy głosili postulat wiernej

obserwacji życia oraz fotograficznego odtwarzania jego stron dodatnich, jak i —
przemilczanych dotąd — stron ujemnych. Porzuciwszy tematykę historyczną Żerom-

ski pragnął w tym czasie tworzyć typy i obrazki z życia współczesnego,
rozpoczyna nawet powieść — „malowidło szerokie i gadające • naturalistycznie".

Ale realizacje tych planów nie zyskują uznania w oczach redaktorów czasopism
warszawskich. Opowiadanie Z feki obiekfywisty, odtwarzające spotkanie brata i

siostry w domu publicznym, zostaje odrzucone przez redaktora „Przeglądu
Tygodnio-' ' wego", Adama Wiślickiego. Komentując w Dzienniku negatywną

odpowiedź Wiślickiego, Żeromski stwierdza:
„Prawdopodobnie w owym zawyrokowaniu, że obrazek jest »w najdrobniejszych

-szczegółach prawdziwy« — tkwi ojcowskie napomnienie i ironia. Dla mnie jednak
jest to pochwała w najwyższym stopniu. Chcę, żeby był prawdziwy, i o to mi

chodzi głównie. Dlaczego młodzi lubują się w brudach? [...] Odtwarza się brudy,
bo je odtwarzać potrzeba, bo one domagają się tego, bo jeżeli w da-

28
DZIENNIKI

nej epoce takie brudy są i stanowią olbrzymi szmat narodowego życia, to
literatura, która jest obrazem życia, odtwarzać potrzebuje wszystko — więc i

brudy." (15. II. 1887)

background image

Obrazek Dla jutra, przesłany do „Prawdy", zostaje odrzucony przez
Swiętochowskiego, a list uzasadniający tę decyzję zaczyna się od słów: „Szanowny

Panie. Idei obrazka pańskiego wcale nie rozumiem"... Na co Żeromski replikuje w
Dzienniku: „Nie mógł jej rozumieć, bo idei, czyli tendencji — tam nie ma." (12.

I. 1887)
Wreszcie studium patologiczne U wrót obłędu, złożone do rąk Jana Kantego

Gregorowicza, redaktora konserwatywnego „Tygodnika Mód i Powieści" nie doczekało
się żadnej odpowiedzi. To był już pomysł chybiony zupełnie. A przecież do tej

historii „maniaka miłości" przywiązywał autor pewne znaczenie. Uwagi o tworzeniu
tej noweli dowodzą dużego samokrytycyzmu, ale i dużej samo-wiedzy pisarskiej:

„Czasami latam po pokoju jak wściekły, targam włosy, płaczę. Ach, to nie
obiektywizm i nie studium — to poezja. Widzę i cierpię z człowiekiem, jakiego

rysuję. Tylko — że to tak zwykle u mnie wychodzi: bez początku i końca, oderwany
skądś ładny, śliczny kawał mozaiki. Ludzi w tym nie dopatrzysz — tylko ich

uczucia. Jeśli mówię, jaka jest twarz, to wtedy, kiedy ta twarz kurczy się od
namiętności lub bólu." (20. V. 1887)

Urzeczenie teorią naturalizmu trwa u młodego pisarza stosunkowo długo. Jeszcze w
Kurozwękach planuje naturalistyczną powieść o środowisku szlacheckim, która

miałaby cechy demaskatorskie.
„Nie braknie mi fantazji ni odwagi, nie braknie piekielnej ironii, z jaką opiszę

ich całych, od stóp do głów, z bydlęctwem i głupotą — nie zawaham się przed
hańbą i smrodem tej gnojowicy, w jakiej unurzałem moje niewinne serce z ich

łaski. Naturalizm! Zola, Mau-passant, Alexis, Goncourtowie, Dostojewski —
wszyscy zamrużą oczy wobec cudownych szczegółów mojej muzy. Nie obwinie nikogo —

opiszę ich tylko. [...] Utwór mój musi być do przesady obiektywny, bez cienia
tendencji." (19. VII. 1888)

Tak pisał autor Dzienników w momencie gwałtownego wybuchu uczuciowego. Ale w
chwilach spokojnej refleksji coraz częściej wyraża się o naturalizmie

krytycznie. Zrazu tylko w stosunku do własnej twórczości. Oto przykład:
„Drugi rozdział powieści skończyłem wczoraj w nocy. Co za wyrafinowane świństwo!

To się ma nazywać: naturalizm. To jest pa-wianizm i basta. Zamiast typów —
karykatury, rysowane za pomocą podłych dowcipów. Jestem pawian!" (2. XI. 1888)

PRZEDMOWA
29

Równocześnie niemal ten krytyczny stosunek przenosi się także na utwory
koryfeuszy modnego kierunku. Tak np. lektura powieści Paula Bourgeta Kłamstwa

zakończona jest następującym komentarzem:
„Jakże męczącą jest atmosfera jego powieści! Dlaczego nie ma tam żadnego

światła, żadnego cienia piękna — samo jedno cudzołóstwo, podniesione do
najwyższej potęgi. U Turgieniewa znajdę ludzi, przyrodę, dobrych i złych — u

tego jedynie występek i dla kontrastu wprowadzone manekiny cnoty." (19. X. 1888)
W tym miejscu zamyka się drugi etap rozwoju poglądów teore-

tyczno-literackich Żeromskiego. Autor Dzienników coraz wyraźniej
uświadamia sobie, że do stworzenia prawdziwego dzieła sztuki nie

wystarczy ani romantyczne natchnienie i bujna fantazja, ani dro-
j biazgowa, naturalistyczną obserwacja, że potrzebna jest nade wszy-

1 stko głęboka wiedza o rzeczywistości społecznej i narodowej. Są
to zasady poetyki realizmu, do której autor Dzienników dochodzi

w okresie prowincjonalnych guwemerek, w okresie stabilizacji
swych poglądów ideologicznych.

Jeszcze za pobytu w Warszawie pisał trafnie na ten temat:
„Niepodobna być nowelistą nie znając życia. Dla powieściopi-sarza aulą

rzeczywistego ukształcenia — jest aula życia, podróże, nieustanne obcowanie ze
sztuką, wyrabiającą smak krytyczny i budzącą instynkta estetyczne. [...] Chcąc

coś napisać muszę mimo chęci zwracać się do wyobraźni, z niej wyciągać temata i
sztucznie je szlifować, smażyć dowcip, wytwarzać sztuczną, nowelistyczną

prawdziwość, nie mającą z prawdą żadnej styczności. Żywość szkicu wytwarza —
życie, dowcip wytwarza — życie, obrazowanie wytwarza — życie. Chcąc te trzy

rzeczy a jedną nowelę — wysmażyć w głowie, preparuje się zlepek jak mój ostatni.
Ostatecznie — są w nim miejsca ładne, ale ładnymi są właśnie miejsca

zaobserwowane; wszystko wypełniające całość, klej powieściowy, a nawet, w

background image

sekrecie mówiąc, i idea — śmierdzi tandetą. [...] Cały świat obserwacyjny dla
mnie stanowi — auditorium, Tania Kuchnia, pokój, nasz i ulica." (30. IX. 1887) \

Po doświadczeniach wiejskich, po poznaniu ziemiaństwa, szlachty i chłopów, po
wniknięciu „czującym wiedzeniem" w problemy nędzy, wyzysku i niewoli, Żeromski

jeszcze dobitniej wypowiedział swoje credo realisty w następujących
sformułowaniach:

„Chcąc napisać powieść polską — trzeba naprzód całą Polskę przewędrować,
zobaczyć, zrozumieć i odczuć. W głębi życia istnieją tajemnicze prawidła, poznać

które trzeba samemu, samemu ocenić i na światło dzienne wynieść. [...] Pojęcia
moje o sztuce wzrastają

i
DZIENNIKI

30
i krystalizują się w trwale zasady równocześnie z obserwowaniem życia

wiejskiego. \Nie książkowe zasady krytyczne, nie teorie estetyczne Brandesa,
Taine'a, Paula Bourgeta, Turgieniewa i Zoli wyrobiły we mnie zasady realizmu —

lecz obserwacja jedynie.?Obrazy same, prawa same stwarzają się kolosalnie na tle
tych poi. Życie wiejskie, postacie na wsi dające się widzieć, przystępniejsze

są dla oka i umysłu nierównie bardziej niż wszelkie typy miasta. Odgadujesz ich,
bo chodzą bez masek — a dla każdego niezmiernie będą ciekawe, jeśli ich

odmalować z całą rzetelna, beztendencyjną prawdą. Nie godzę się jednak, jako
Polak, na Zoli »sztukę jako skrawek życia, widziany przez pryzmat

temperamentu*. Sztuka polska musi w państwie naturalizmu wykreślić pewne
granice. Wyjaśnimy, dlaczego. Przyjmuję za pewnik zdanie Goncourtów, iż »po-

wieść jest historią tych, którzy do historii nie należą«. Z założenia tego
płynie konieczność prawdy bezwzględnej; że jednak, jako Polacy, dbać musimy o

siebie najbardziej, trzeba nam więc nieustannie kontrolować siebie samych, pisać
własną historią w powieściach, gryźć jej zębami. Powieść nasza winna być głosem

narodu całego do pojedynczych jednostek mało narodowych — a więc w wyborze
tematu, w oświetlaniu pewnych zjawisk naszego życia musi tkwić satyra, skarga,

bicz. Nie chcę biczować nigdy i nikogo wychodząc z punktów etycznych, jak to się
czyni u nas, ani z punktów postępu czy zacofania — jedynie ginąca narodowość,

nasze »ja« zanikające będzie mieć we mnie trybuna. [...] Powieść nasza powinna
być naszym rachunkiem sumienia. Sztuka nie powinna nic na tym tracić, zyska

tylko tę cechą, jaka ją wyróżni z szeregu kosmopolitycznego — będzie polską.
[...] Oto, co rozumiem o naszej sztuce: realizm, prawda, zestawienia

beztendencyjne charakterów, jak w statystyce zestawia się rażące fakty."
Zaraz po tych uogólnieniach autor Dzienników notuje konkretne plany pisarskie,

choć — jak wynika z dalszych tomików — żadna z zamierzonych powieści nie wyszła
poza sferę projektów.

„Gdyby mi wystarczyło życia, sił, środków obserwowania* i wytrwałości — w
romansie Zwiastun przedstawiłbym walkę przeszłości szlacheckiej i

arystokratycznej z socjalizmem jako przyszłością. W romansie pt. My
przedstawiłbym wszystkie warstwy narodu, aby wykazać, czy co jesteśmy warci. Tam

i tu chcę schwytać na uzdę charakter narodu na tle absolutnie współczesnym.
Chciałbym pisać tak, aby francuski krytyk czytając Rudina Turgieniewa i mój

romans poznał, że tam pochwycony jest charakter rosyjski, tu — polski." (8.
VIII. 1888)

Żadna z tych powieści- nie została napisana — to prawda. Ale
PRZEDMOWA

31
jednocześnie warto zauważyć, że same Dzienniki w tych latach stają się

powieścią. Autor odbiegł już daleko od ekshibicjonizmu zwierzeń kieleckich i
warszawskich. Dziennik traktuje on teraz jak warsztat prób pisarskich,

dokonując świadomego wyboru „materii powieściowej" nadającej się do artystycznej
obróbki, dbając o kompozycję i pointę przedstawionego epizodu, dążąc do

funkcjonalności wprowadzanych opisów przyrody, wzbogacając zasób słownictwa
(np. z zakresu terminologii muzycznej) dla natychmiastowego użycia w

niecodziennych, odświeżonych zestawieniach leksykalnych itp. Wszystkie te
zabiegi sprawiają, że z pola widzenia znika powoli bezwzględnie szczery autor

Dziennika, a na jego miejscu pojawia się narrator i bohater powieści w jednej

background image

osobie, który wygłasza apostrofy do „czytelnika" i dla ćwiczeń literackich
wciela się kolejno w role człowieka idei, dekadenta, nauczyciela, zalot-nika,

szlachcica, działacza oświatowego, bawidamka etc. Trzeba sobie zdawać
sprawę z tego, że im bliżej debiutu Żeromskiego, tym bardziej udział fikcji

literackiej w odtwarzaniu „prac i dni" autoia zwiększa się. Oczywiście, nie
chodzi tu o wulgarne zmyślanie faktów nieprawdziwych, lecz o modelowanie przeżyć

rzeczywistych z punktu widzenia potrzeb artystycznych, w sposób odmienny od
mechanicznej relacji. Tak np. okres romansu z Anielą Rzążewską i Natalią

Fayttową w Łysowie i Patkowie wiosną 1890 r. jest* zamkniętą całością
kompozycyjną, którą można by wydać osobno jako opowieść sentymentalno-

awanturniczo-humorystyczną. Pasja społeczna autora Dzienników, pobudzona
obserwacją gnuś-nego życia w dworach ziemiańskich, wyładowuje się nie

tylko wprost, w spiętrzeniu epitetów pełnych złości, pogardy i szyderstwa, ale
również w sposób literacko bardziej skomplikowany — poprzez trafne stosowanie

mowy pozornie zależnej w celach bezpośredniej charakterystyki postaci,
poprzez stosowanie techniki kontrastów i światłocienia, wreszcie poprzez nowe

formy wyrazu artystycznego: persyflaż, ironię, groteskę, satyryczną
karykaturę. Nie sposób tutaj przytaczać całych scen dla przykładu, niemniej

jednak porównanie nieporadnych zapisek szóstoklasisty z ukształtowanymi
literacko nowelami czy epizodami tomików końcowych unaoczni każdemu ogrom

przemian, jakie przeszedł Żeromski w tej dziesięcioletniej szkole pisarstwa,
której na imię Dzienniki.

Naturalnym zakończeniem tego procesu przekształcania się notatnika intymnych
zwierzeń w utwór literacki jest przerwanie codziennych zapisek i przejście do

normalnej pracy twórczej. U Żeromskiego odbywa to się jakby w dwóch etapach.
Początkowo, zrażony poprzednimi niepowodzeniami, wycina fragmenty z Dzień-

DZIENNIKI
nika i po niewielkiej przeróbce posyła do redakcyj, Taka jest geneza opowiadania

Psie prawo i dużych partii Zapomnienia. Zmiany polegają tu przede wszystkim na
zaOiStrzeniu wymowy społecznej utworów wskutek uwydatnienia ironii narratora

wobec „moralności szlacheckiej". Później, kiedy Żeromski staje sią autorem
znanym i cenionym, po wydrukowaniu w „Głosie" cyklu Odruchów, a zwłaszcza

Siłaczki, która wywołała szeroką i burzliwą dyskusję —
Dzienniki zamierają.

Mimo że autor zaprzestał prowadzić systematyczne notatki, Dzienniki
pozostały kopalnią materiałów, wykorzystywanych w dalszej twórczości. Chodzi tu

nie tylko o powracającą w dziełach dojrzałych, aż do Przedwiośnia włącznie,
tematyką dworu szlacheckiego, o opisy przeżyć miłosnych zharmonizowane

najczęściej z opisami przyrody, o charakterystyki osób podpatrzonych z
natury, o fragmenty dialogów niegdyś zanotowanych, czy o poszczególne ulubione

sformułowania stylistyczne. Tego rodzaju analogie wyliczać można dziesiątkami.
Wiadomo, że opowiadania W sidłach niedoli, Oko za oko, Pocałunek, „Ach,

gdybym kiedy dożył tej pociechy..." a w znacznej mierze i Mogiła są literackimi
parafrazami rozmaitych fragmentów Dzienników. W ogóle stwierdzić można, że w

pierwszych czterech książkach Żeromskiego — Opowiadania, Kozdzióbią nas kruki,
wrony..., Syzyfowe prace i Utwory powieściowe — niezmiernie często spotykamy się

z przetworzonymi motywami Dzienników. Szczegółowa egzemplifikacja tych
pokrewieństw i zależności znajduje się w przypisach do niniejszego wydania.

Jednakże, jeśli krytycy mówią, że tomy nowel i powieści Żeromskiego — to jego
fikcyjna autobiografia, że rzadko który epik był w takim stopniu epikiem

własnego życia duchowego, że właściwie cała dojrzała twórczość autora Ludzi
bezdomnych mieści się in crudo w Dziennikach — to chodzi tutaj nie tylko o ten

fakt najprostszy artystycznego rozwijania motywów Dziennika, w -utworach
przeznaczonych do druku. Chodzi przede wszystkim o to, że już w Dziennikach

występują siły napędowe jego twórczości, warunkujące także dynamikę jego dzieł
dojrzałych. Jest to znamienna dla Żeromskiego antynomia ukochania ziemi

ojczystej i czujnego dostrzegania krzywd społecznych dziejących się na tej
ziemi, często w imię patriotyzmu i jedności narodowej, antynomda upojenia życiem

i goryczy życia, radości i cierpienia, miłości i nienawiści, podłości i
bohaterstwa. Wyróżniającą cechą epiki Żeromskiego, a także niektórych

background image

dzieł dramatycznych, jest zazwyczaj trudna i złożona dialektyka wolności i
konieczności w specyficznych, pol-

PRZEDMOWA.
33

skich warunkach. Najczęściej jest to wielka miiłość i swoboda uczuć osobistych,
która zderza się z koniecztiościaml społecznymi lub obywatelskimi. Kiedy indziej

wielkość czynów i wzniosłość charakterów splata się nierozłącznie z bólem i
tragizmem. Pomysły reformatorskie upadają wskutek potęgi ciemnoty. Walka o

przyszłość zagrożonego zagładą narodu wymaga rezygnacji z osobistego szczęścia
człowieka. Te antynomie tragiczne, występujące w całej twórczości Żeromskiego,

mimo wszelkie uwarunkowania społeczne mają charakter moralny. Wynikają one ze
starcia sprzecznych wartości. Zharmonizowanie przeciwieństw nie jest możliwe,

przynajmniej poza sferą sceptycyzmu. Następuje nieuchronny konflikt i
konieczność wyboru, która zawsze jest klęską dla jednej ze stron, a czasem dla

obydwu.
Podobnie rzecz się przedstawia w dziedzinie dialektyki historii. Żeromski

uznawał, że Polacy po rozbiorach mieli jedną tylko drogę do wolności: drogę
współpracy z Napoleonem, który obiecywał utworzenie niepodległego państwa. Ale

ta konieczność z kolei zmuszała ich do uczestniczenia w podbojach, do odbierania
wolności innym narodom. Szturm i zdobycie Saragossy w Popiołach straszny jest

nie tyle przez nagromadzenie okrucieństw i rozpasanie bestialstwa (znamy to w
wydaniu nowoczesnym, stokroć groźniejszym), ile przez poczucie tragicznej

konieczności tego, co się działo. 5
Stąd też dominującym typem bohatera jest u Żeromskiego człowiek pełen

wewnętrznych konfliktów, rozdzierany sprzecznościami. Właśnie taki, jakim był
sam autor, jakim był bohater Dzienników Z tym tylko zastrzeżeniem, że o ile

egzaltację i nieprawdopodobne poczynania jego bohaterów powieściowych skłonni
jesteśmy dzisiaj traktować jako skazę na konstrukcji artystycznej postaci, o

tyle w prawdziwość i bezprzykładną żarliwość uczuć dwudziestoparoletniego
młodzieńca wierzymy bez zastrzeżeń.

Oprócz tej cechy naczelnej w Dziennikach pojawiają się również
5 Dramatyczne spięcia w dziejach narodu polskiego ze szczególną siłą fascynowały

wyobraźnię pisarza przez całe życie. 7. III. 1910 r. pisał do Stanisława
Witkiewicza: ,,Tu w Paryżu mogę znaleźć źródła nieocenione do trzech momentów,

to jest Rok 31, Rok 46 i Rok 63 — co będzie stanowić całość: Popioły. Stara
ramotka z czasu Napoleona będzie rodzajem przedmowy do tego obrazu przeszłości,

w którym tragedia roku 46, tragedia Towarzystwa Demokratycznego, które kona pod
nożem Szeli — przerasta swym ogromem wszystko, co było w Polsce straszliwego..."

Jak wiadomo, projekt trylogii o powstaniach XIX wieku został zrealizowany w inny
sposób l tylko częściowo (Turoń, Wierna nęka), ale w obydwu utworach

decydującym, a przynajmniej ważnym momentem jest dialektyka różnych racji
historycznych. Najwartościowsi ze szlachty są poniewierani lub giną z rąk tych

samych chłopów, o których wolność walczą. Chłopi zaś korzystają z pierwszej
sposobności, aby sobie wymierzyć sprawiedliwość za wielowiekowy ucisk i

poniżenie.
3 — Dzienniki t. I

pewne chwyty formalne, które wejdą na stałe w skład gospodarstwa poetyckiego
pisarza. Jest to najpierw sam schemat konstrukcyjny dziennika, zastosowany

później w Mogile i w pamiętniku Joasi z Ludzi bezdomnych. Ale nawet wtedy, gdy
kolejne epizody nie są opatrzone datą kalendarzową, jak w tych dwu dziełach,

schemat konstrukcyjny w istocie rzeczy niewiele się zmienia. Bohater powieści
czasem z przyczyn prawdziwych (jak np. w Promieniu czy w Nawracaniu Judasza),

czasem z przyczyn urojonych (jak w Dziejach grzechu) zmienia miejsce pobytu,
wchodzi w nowe środowisko społeczne, przeżywa to zetknięcie z wyjątkową siłą, a

następnie z materiału bezpośrednich, świeżych obserwacji buduje swoje
uogólnienia, wnioski i oceny. W ten sposób skonstruowana jest większość powieści

Żeromskiego. 6
Drugą cechą występującą już w Dziennikach i przeniesioną następnie na sobowtóry

powieściowe są dwie przeciwstawne tendencje psychiczne i odpowiadające im dwie
metody obrazowania. Z jednej strony mamy zamiłowanie do idealizacji pewnych

spraw, do fantazjowania, budowania utopijnych programów, z drugiej — do

background image

konkretności i precyzji, do szacunku dla faktów. Odpowiednikiem tej pierwszej
tendencji jest styl patetyczny i nastrojowy, odpowiednikiem drugiej — styl

potocznej mowy ze skłonnością do barba-ryzmów czy wyrażeń gwarowych,
charakterystycznych dla osoby mówiącej.

Na te przemiany dwóch stylów w twórczości Żeromskiego zwrócił już uwagę
Stanisław Adamczewski. Ujmował on zagadnienie w ciągu rozwojowym, pokazując jak

opanowanie i prostota stylistyczna wczesnych nowel zastąpiona zostaje po
Ludziach bezdomnych natarczywie lirycznym „stylem-żywiołem", który z kolei

wskutek świadomego wysiłku pisarza jest „ujarzmiany" w ostatnich utworach. Takie
oscylowanie „między biegunami ekstazy i abnegacji" — jak mówił Piotr Rozłucki —

widać jednak nie tylko w ewolucji całej twórczości pisarza, lecz również w
poszczególnych dziełach. Ileż to razy krytycy narzekali, że w tej czy owej

powieści Żeromskiego poematy liryczne sąsiadują z publicystycznymi referatami
lub scenkami rodzajowymi, składając się na całość „niemal introligatorską". Tak

znamienne dla Żeromskiego przemieszanie gatunków i technik artystycznych wywodzi
się niewątpliwie z dziesięcioletniej praktyki prowadzenia własnego diariusza.

O zatarciu różnicy między narratorem a bohaterem w końcowych tomikach Dzienników
już się wyżej mówiło. Podobne utożsamienie

' Zauważyła to już Ewa Korzeniewska w artykule O ,,Dziennikach" S/e/ono
Zeromskięga* „Pamiętnik Literacki" 1954, z. 3.

autora z Judymem czy Nienaskim obserwujemy w powieściach. Autor często ze szkodą
dla prawdy psychologicznej postaci (exem-plum: Rafał Olbromski) obdarza swych

bohaterów nadmiernym bogactwem własnych uczuć i przemyśleń. Równocześnie jednak
trzeba zwrócić uwagę na to, co już w Dziennikach występuje wyraźnie, a w

przyszłości się jeszcze pogłębi: umiejętność odtwarzania charakterów kobiecych.
Na tle prozy XIX-wiecznej, przedstawiającej uczucia i przeżycie bohaterek dość

konwencjonalnie, ze stereotypowym sposobem reagowania na bodźce zewnętrzne —
ujecie tych spraw w Dziennikach, a potem w nowelach i powieściach było

olśniewającą nowością. Uczucie miłości uwikłane jest w przeciwieństwa: w pociągu
zmysłowym znajduje się prawie zawsze domieszka odpychającej obcości, albo z

powodu zazdrości o „tego trzeciego" (Dzienniki, Przedwiośnie), albo z powodu
różnic narodowych (Uroda życia), najczęściej zaś z powodu różnic społecznych

(Popioły). Takie oparcie przedstawienia namiętności miłosnych na starciach
różnokierunkowych dążeń psychicznych bohaterów daje wrażenie niezwykłego

bogactwa.
W Dziennikach także wydoskonalony został pewien typ narracji „nie wprost", znany

potem z wczesnych nowel realistycznych oraz z Mogiły. Polega on na przemieszaniu
toku lirycznego z ironicznym, na apelowaniu do domyślności czytelnika poprzez

aluzje, delikatne odcienie określeń (zwłaszcza w odtwarzaniu uczuć), na pozornej
autokompromitacji bohatera-narratora, która ma go podnieść w oczach czytelnika,

na hamowaniu wzruszenia poprzez młodzieńcze dezynwoltury lub dowcipy itp. Ten
typ narracji jest znowu czymś zdecydowanie odmiennym od praktyki Kraszewskiego,

a nawet Prusa, stanowi indywidualną zasługę Żeromskiego w rozwoju prozy
polskiej.

Wymienione tutaj cechy, najbardziej uderzające, najbardziej
charakterystyczne, są zaledwie drobnym ułamkiem ogromnego i

skomplikowanego zagadnienia stosunku Dzienników do całej twórczości Żeromskiego.
Jest to temat do dużej rozprawy. Już jednak te fragmentarycznie naszkicowane

uwagi mogą dać wyobrażenie o wielkości i znaczeniu Dzienników jako samoistnego
dzieła sztuki, w którym skrystalizowały się zarówno ideologiczne jak artystyczne

poglądy pisarza oraz wykształciły się nowatorskie na swój czas sposoby ujęcia
oryginalnej, własnej problematyki. Streścił ją autor w pragnieniu, zapisanym pod

datą 26. XI. 1889 r.: „Napisać muszę\ książkę, gdzie wypowiem, że historia mego
czasu była przedmiotem T badania i bólu mego serca." Taką książką, wbrew

spodziewaniu t autora, są właśnie Dzienniki.
36

DZIENNIKI
Zakończyć wypada te rozważania wnioskiem paradoksalnym, ale w sądach tego

rodzaju ukrywa się zawsze drobne ziarno prawdy. Paradoks ów został wypowiedziany
z okazji pierwszej publikacji III tomu Dzienników. „To co powiem — cytują — może

zadźwią-czeć w uszach historyków i krytyków literatury dziwacznie i brzmieć jak

background image

przepowiednia dalekiej pogody. Przypuszczam, że w przyszłości czytać się będzie
większość prozy powieściowej Żeromskiego jak odnośnik do jego Dzienników, jak

objaśnienie i rozwinięcie stanów duchowych, których autentyczny głos dały
Dzienniki, jak ozdobny komentarz literacki, obszerny przypisek do przeżytego

życia..."
Są to słowa poety, Juliana Przybosia.7

Drugie wydanie Dzienników, wychodzące w siedmiu woluminach jako seria V
oprawnych Dzieł Stefana Zeromskiego pod naczelną redakcją prof. Stanisława

Pigonia, jest_edycją krytyczną w znacznie wyższym stopniu niż wydanie pierwsze.
Przede wszystkim dlatego, "ze przynosi tekst pełniejszy i poprawniejszy od

wydania z lat 1953—1956. Już po wydrukowaniu pierwszego wydania filologowie
radzieccy odnaleźli, zidentyfikowali i zwrócili Polsce (wraz z innymi

wartościowymi rękopisami, przeważnie z okresu późnego średniowiecza i renesansu)
autograf V tomiku Dzienników, uważany dotychczas za bezpowrotnie zaginiony

podczas ostatniej wojny. To odkrycie pozwala żywić nadzieję na odszukanie w
przyszłości pozostałych brakujących tomików Dziennika.

Jak wiadomo, było ich ogółem dwadzieścia i fragmenty t. XXI, z czego obecnie, w
depozycie złożonym przez rodzinę pisarza w warszawskiej Bibliotece Narodowej

(dział rękopisów <nr I. 7584) znajduje się tomików szesnaście (licząc wraz z
fragmentem tomiku końcowego). Brak więc w zachowanym zespole tomików

następujących: IV, VII, VIII, X i XVI. W obecnej edycji nie wprowadzono — jak w
pierwszym wydaniu — podwójnej numeracji tomików, zachowując jedynie numerację

autorską, co uwidacznia luki w dzisiejszym stanie rękopisu.
Dzienniki prowadzone systematycznie przez Żeromskiego między osiemnastym a

dwudziestym siódmym rokiem życia obejmują okres od 19. V. 1882 r. do 11. X. 1891
r. Są to tomiki formatu sporych

PRZEDMOWA
37

„Przegląd Kulturalny" 1957, nr 40.
notesów kieszonkowych różnych rozmiarów (od 13J/2 do 17 cm długości i od 9J/2 do

11 cm szerokości), oprawnych z reguły w gładkie czarne, dziś zrudziałe, płótno
(z wyjątkiem t. I i XX, oprawnych w kartonowy „marmurek" z płóciennym grzbietem,

oraz t. IX, oprawnego ozdobnie w ciemnozielone groszkowane płótno z glan-
sowanymi tłoczeniami). Objętość tych tomików jest różna: od 75 do 223 kartek

dwustronnie zapisanych; nieoprawny fragment tomiku ostatniego zawiera 30 kartek.
Papier nieco pożółkły jest dobrze zachowany, pismo atramentowe (przeważnie

czarne, rzadko Ula, czerwone lub zielone) jest czytelne, mało wyblakłe; pismo
ołówkowe trafia sią rzadziej, nie przekraczając w poszczególnych tomikach od

kilku wierszy do paru stronic tekstu. Tomiki są szczelnie wypełnione drobnym
pismem bez marginesów i bez paginacji, pismem starannym, wyraźnym, niemal

kaligraficznym, niezmiernie rzadko nastręczającym jakieś wątpliwości przy
odczytywaniu. W jednolitym dukcie gęstego tekstu prawie zupełnie nie spotyka się

poprawek, skreśleń, uzupełnień czy wstawek,
W obecnym wydaniu starano sią osiągnąć jak najdalej idącą zgodność tekstu

drukowanego z autografem. W tym celu ponownie wykonano od podstaw pracę
skolacjonowania tekstu wszystkich tomików Dziennika z rękopisami, co w sumie

przyniosło szereg emendacji i poprawek w stosunku do składu drukarskiego
pierwszego wydania. Jednakże ze względu na czytelność tekstu zrezyg^ nowano (w

zgodzie z zasadami wydawania tekstów XIX-wiecznych) z wiernego odtwarzania
pisowni, interpunkcji i wszystkich osobliwości graficznych autografu. t Tak więc

modernizując przestań-^ kowanie "oszczędniejsze w druku niż bardzo obfita
interpunkcja autografu, zachowano tylko pewne indywidualne upodobania autora do

rzadszych znaków przestankowych, jak myślnik i wielokropek.
Pisownię w zasadzie zmodernizowano według norm dziś obowiązujących, zachowując

jednak takie osobliwości autografu, które są odbiciem cech wymowy regionalnych,
czy to kieleckich czy ogól-nomałopolskich. Dotyczy to zwłaszcza występowania ó w

takich formach jak: klasztor, profesor, anioł, dorożka, do Ciekót, dzióbie,
ochłódła, ktoś, mogłem, społecznych. I na odwrót: zaniechano w druku o

kreskowanego tam, gdzie autor (bardzo staranny w stawianiu znaków
diakrytycznych) konsekwentnie pisze o rap.: padół, próbować, tłomaczyć, mówię,

chórów, wlókłbym się, do ogrójca, bólów. Natomiast usunięto w druku bardzo

background image

obficie w autografie stosowane e pochylone (z wyjątkiem tych pozycji, gdzie
znajdowało się w parze rymowej), należało ono bowiem wówczas do powszechnie sto-

38
DZIENNIKI

sowanych w piśmie i mowie reguł językowych, zarówno w końcówkach (-eć w
bezokolicznikach, -ej w dopełniaczach form przymiotnikowych i w stopniowaniu

przysłówków), jak i w częściach rdzennych wyrazów (n>p. wie, śpiewać, pieniądze,
świeca, powie, biedny, nie ma, dopiero). Tego e pochylonego nie zachowano w

druku nawet tam, gdzie zdaje się mieć charakter gwarowy (Sandomierz, każdego,
śmiech), bo i w tych osobliwszych wypadkach jest to raczej ogólnopolska cecha

ówczesnej pisowni i wymowy niż regionalizm kielecki. Wyjątek zrobiono tylko dla
takich form, które Żeromski pisał przez y, dając tym wyraźne świadectwo wymowy,

np. popod-kryślał, nieokryślonych, podejrzywać.
Z ówczesnych ogólnopolskich właściwości językowych zachowano te, które stanowią

zjawiska fonetyczne lub fleksyjne wykraczające poza konwencję ściśle
ortograficzną. A więc utrzymano w druku charakterystyczny dla epoki biernik na

-ą od rzeczowników rodzaju żeńskiego na -ja lub -ia z poprzedzającą spółgłoską w
takich formach jak: lekcją, historią-, biernik, który konsekwentnie stosowany

jest w autografie przez ciąg sześciu początkowych tomików. Gdy jednak w tomikach
dalszych pojawia się czasem dzisiejsza forma na -ę (lekcję, historię) —

oboczność tę utrzymano też w druku. Podobnie zachowano i inne oboczności
fleksyjne autografu: biernik jedną obok jedne, tę i tamtą, dopełniacze: szkica,

kręga, klaszto-ra, sztandara, mundura obok światu, jałowcu, a także występującą
niekiedy oboczność w formach orzecznika przymiotnikowego: fest taka obok jest

taką, jest donioślejsza obok jest donioślejszą. W zakresie odmiany czasowników
zachowano w druku stałą końcówkę pierwszej osoby liczby mnogiej -emy (bez

względu na typ koniu-gacyjny czasownika), a więc: mów Jemy, widziemy, robiemy,
sie-dziemy, laziemy, zobaczemy, musiemy, potrafiemy, prosiemy, jak również

największą osobliwość języka Dzienników w zakresie czasownikowym — niewątpliwie
typu regionalnego — polegającą na stwardnieniu końcowej spółgłoski tematu w

formach takich jak; drapę, szczypę, skłamę, zlapę, czerpę. Ponadto utrzymano w
druku indywidualne odrębności fleksyjne i leksykalne autora: trocha, trochy — w

znaczeniu zaimkowym; stały wołacz — ziemi moja; tyli, -a, -e w znaczeniu — tak
wielki; tzw. dopełniacz cząstkowy — pożyczyć książki, grać komedii itp.,

wreszcie rzadkie użycia przysłówków w funkcji rzeczownikowej, np. puszcza
głucha... z dzikością i ciemnem.

W zakresie fonetyki zachowano także formy oboczne: zaselam obok zasyłam, mieszać
obok mieszać, a tym bardziej formy utrzymujące się w autografie początkowych

tomików konsekwentnie:
PRZEDMOWA

39
zwycięzca, gałęź, zrucać, auditorium, kawiarenka, z mietły, mustra, szlub,

litośny, śpilka. Pozostawiono w druku osobliwe formy gwarowe o zdwojonych
partykułach: jakowe j ść, jakimsić, jakiegosić, a także regionalne zmiękczenia:

Rokkiemu (od Rokke), zwią, przyj -mią. Nawet jawne błędy, które A. G. Bem
zwalczał jeszcze w listach kierowanych do Warszawy, pozostawiono w druku jako

świadectwo wymowy ówczesnej pisarza: umią, lozumią itp. Tym bardziej zachowano
takie formy, które gramatycy (np. A. Małecki) zalecali wtedy jako poprawne:

punkta, teatra, kajeta. W zakresie składni i frazeologii również utrzymano
osobliwości pisarza: pomóc do przepiynie-nia, bardziej jak dawniej, poza nim nie

dopatrujące nic, dziś a jutro skończę, wyszedłem w miasto, położyć się w łóżko,
dajmy wolę opowiadaniu.

Oddzielnym zagadnieniem jest sprawa rusycyzmów ówczesnej mowy, jak np. ioksal
(dworzec), wysz7ę, teorema, uniata, amalgam, pustosz, ustaw, miejscowy, treść

których shiżyć wzorem, zamienić czym itp. Zdarzały się one jeszcze w pierwszych
pracach książkowych autora Dzienników-, w następnych wydaniach trzebił je z

żelazną konsekwencją. Mimo to zdecydowano się pozostawić je bez zmian, nawet
tam, gdzie brzmią rażąco.

Błędy pisowni polskiej, niezmiernie rzadko pojawiające się w autografie i mające
najwyraźniej charakter omyłek wynikłych z pośpiechu lub nieuwagi, w druku

poprawiono. Niektóre z nich zresztą mogą stanowić dla przyszłego badacza języka

background image

Żeromskiego interesujący materiał. Tak np. raz jeden słowo dzióbie zostało
napisane przez -u-, co nie pozostawia już żadnych wątpliwości co do wymowy

młodego pisarza. Dość często oznacza też autor Dzienników miękkość końcowej
spółgłoski w wyrazach typu karp', czerw', głąb', czego w druku nie

reprodukowano.
Zmodernizowano oczywiście „starą" pisownię dość licznych w autografie tekstów

rosyjskich. Poprawiono także — wbrew praktyce pierwszego wydania — ortografię
wszystkich nazwisk obcych oraz błędy ortograficzne i gramatyczne występujące w

cytatach greckich, łacińskich, francuskich, angielskich, niemieckich, włoskich i
ukraińskich. Dla nielicznej grupy badaczy, pragnących się zaznajomić ze stopniem

opanowania tych języków przez Żeromskiego, dostępny jest autograf i mikrofilm
Dzienników. W związku z tym wszystkim znikła potrzeba stosowania znaku [!],

którym w poprzednim wydaniu oznaczano osobliwości językowe autografu i błędy w
cytatach i nazwiskach obcojęzycznych.

Opuszczenia tekstu najoczywiściej nieumyślne (sylaba w wyrazie, łatwo domyślny a
niezbędny wyraz w zdaniu) zostały w druku

DZIENNIKI
40

uzupełnione w nawiasach prostokątnych. Nieumyślne a oczywiście zbędne
powtórzenie dwukrotne tego samego wyrazu w autografie — usuwa się w druku bez

adnotacji. Poza tym opuszczono w druku wypisy z powszechnie znanych i dostępnych
tekstów klasyków literatury polskiej, jak np. z Grobu Agamemnona Słowackiego, z

Psalmów przyszłości Krasińskiego, z Hani Sienkiewicza, notatki z rosyjskich
wykładów w Kielcach i w Warszawie, jeśli nie miały za przedmiot literatury ani

nie wiązały sią z tokiem rozumowania autora, oraz nieliczne partie autografu,
dotyczące najbar^ dziej osobistych spraw autora. Opuszczenia te zostały w

odpowiednich miejscach zaznaczone wielokropkiem w nawiasach prostokątnych
[-..].8 Pominięto również w druku własnoręczne rysunki Żeromskiego, które

zostały opisane pod tekstem. Zaopatrzono natomiast Dzienniki w materiał
ilustracyjny o charakterze dokumen-

tarnym.
Zupełnie odmienny niż w pierwszym wydaniu jest układ tekstu i komentarza do

Dzienników. Całość tekstu zawarta jest w sześciu woluminach, mieszczących po
trzy lub dwa tomiki Żeromskiego, oddzielone od siebie kartami tytułowymi

złożonymi na wzór autografu. Pod tekstem umieszczone są tylko uwagi autora,
oznaczone literkami, oraz noty edytorskie zawierające opis tekstu (uszkodzenia,

wypustki itp.) oznaczone cyferkami, a ponadto wyróżnione mniejszą
czcionką. Wszystkie inne komentarze znajdą się w woluminie siódmym, który

zawierać będzie przypisy do sześciu tomów tekstu, słowniczki: nazwisk, nazw
geograficznych i czasopism, chronologiczny wykaz napisanych lub zamierzonych

utworów Żeromskiego z okresu Dzienników z adnotacją co do ich dalszych losów,
wreszcie indeks osobowy do wszystkich tomów. Odsyłaczem do przypisów jest w

tekście zawsze jedna gwiazdka. Nie dotyczy to — rzecz jasna — słowniczków,
które mają układ alfabetyczny. W przypisach, których ilość — w stosunku do

pierwszego wydania— starano sią wydatnie zmniejszyć, uwzględniono przede
wszystkim następujące sprawy: konfrontacje danych biograficznych, zawartych w

Dziennikach, z danymi pochodzącymi z innych źródeł; wiadomości o zdarzeniach
historycznych, wzmiankowanych w Dziennikach, szczególnie o mało znanych lub

mających znaczenie lokalnej
8 Opuszczeń tych jest znacznie mniej niż w pierwszym wydaniu Dzienników.

Przywracając większość intymnych partii tekstu wydawcy mieli na uwadze fakt, że
sam autor liczył się z możliwością czytania jego zapisek przez osoby postronne i

przez potomnych, o czym świadczą rozsiane w Dziennikach liczne zwroty typu: „gdy
po mojej śmierci oko jakieś spocznie na tych kartkach...", a nawet bezpośrednie

apostrofy do przyszłego czytelnika.
PRZEDMOWA

41
komentarze bibliograficzne i historycznoliterackie do nazwisk i tytułów z

zakresu lektury autora Dzienników; wskazanie źródła przytoczeń spotykanych w
tekście Dzienników; porównanie zacytowanych utworów i wyjątków z drukowanymi ich

źródłami pod względem pełności i poprawności; wyjaśnienia dziś już zapomnianych

background image

szczegółów ówczesnego obyczaju, techniki i potocznych spraw życia;
objaśnienia słownikowe form gwarowych, wyrazów, które wyszły z użycia, nazw

regionalnych, rusycyzmów, terminów specjalnych itp.; przekład na język polski
zacytowanych w Dziennikach tekstów obcojęzycznych; konfrontację opisanych

wydarzeń, osób, sytuacji, zamierzeń pisarskich, użytych zwrotów — z
analogicznymi tematami lub motywami w późniejszej, dojrzałej twórczości

Żeromskiego.
Słowniczki stanowią uzupełnienie przypisów i mają głównie na celu uniknięcie

powtarzania informacji lub odsyłania do wcześniejszych tomów.
Słowniczek nazwisk zawiera przede wszystkim możliwie wyczerpujące informacje o

osobach z najbliższego otoczenia i ze środowiska Żeromskiego, nie uwzględnia
natomiast znanych postaci historycznych, które znaleźć można w każdej podręcznej

encyklopedii. Podobnie słowniczek nazw geograficznych obejmuje głównie
miejscowości i zabytki z okolic, w których toczy się akcja Dzienników. Ostatni

wreszcie słowniczek zawiera krótkie informacje o kierunkach i redakcjach
ówczesnych czasopism.

W nowym opracowaniu tego wielostronnego komentarza wykorzystano rezultaty
własnych dalszych poszukiwań, recenzje publikowane w prasie oraz uwagi nadesłane

przez licznych czytelników, którzy dostarczyli wielu cennych informacji,
zwłaszcza z terenu Kielecczyzny. Wszystkim tym czytelnikom i krytykom składam

serdeczne podziękowanie.
JERZY KĄDZIELA

background image
background image

DZIENNICZEK

STEFANA ZEROMSKIEGO
TOMIK I

(od dnia 19 maja 1882 roku do dnia 15 grudnia 1882 roku)

.
Dzienniczek taki będzie jakby stróżem każdego kroku, będzie rozwijał myśl i

kiedyś w starości przedstawi obfity materiał do zaczerpnięcia i przypo-m[nie]nia
tysiąca faktów z szczęśliwych lat młodości

A. G. BEM
(słowa zachęty wyrzeczone na lekcji do pisania dzienniczka.) *

1 Motto wpisane na karcie tytułowej recto.

KILKA WSPOMNIEŃ Z LAT ; MEGO DZIECIŃSTWA
[I]

Urodziłem się dnia 14 października * 1864 roku we wsi Strawczynie z rodziców
Wincentego i Józefy z Katerlów. Rodzice moi dzierżawili wówczas wieś Strawczyn o

kilkanaście wiorst od Kielc oddaloną. Wieś tę dzierżawili rodzice do czasu
powstania, tj. do roku 1863 — mówię do roku 1863, gdyż od tego czasu ojciec

zaczął szukać innej dzierżawy z powodu znacznych strat majątkowych, poniesionych
w wspomnianych wyżej latach. Po przemieszkaniu w Strawczynie około roku

rodzic[e] przenieśli się do wsi Wola Kopcowa także w bliskości Kielc położonej.
Po przebyciu tutaj lat trzech, straciwszy więcej jeszcze na nieintratnym tym

majątku, przeniesiono się do wsi Krajna — a stąd w końcu do obecnie jeszcze
zamieszkiwanych przez ojca — Ciekot.

Co wspominać o latach mego dzieciństwa? Czyż nie byłem, jak wszystkie dzieci,
krzykaczem naprzód małym, potem urwisem, dokuczającym wszystkim, którego znać w

każdym miejscu — o nie... od czasu, jak przyszedłem do tego wieku, że oddano mię
do szkół, byłem zawsze samotnym i ponurym. Lubiłem zawsze i zawsze samotność.

Sam się sobie dziwię nieraz, jak mogłem tak wystarczyć sobie, jak mogłem obyć
się 'zupełnie bez towarzystwa nie tylko rówieśników, ale nawet w ogóle ludzi.

Od dzieciństwa, od lat ośmiu wieku mojego zapamiętałem treść Córy Piastów *,
którą matka czytała. Dziś jeszcze jakna jawie widzę śp. matką moją czytającą,

słyszę, zda mi sią, głos jej drżący... Boże mój, Boże, i ją targały może te same
uczucia, którym ja na wieki na pastwę oddanym...

Oddano mię w końcu do gimnazjum do klasy wstępnej. Stałem na stancji u ciotki
mej p. Saskiej *. Tam przeczytałem Jan Kaźmierz i Kasper Karliński, dramata

Syrokomli*, treść których na zawsze mi także w pamięci została. Jak ja zawsze
lubiłem czytać książki!... to ma jedyna zabawa od dzieciństwa. Dostałem promocją

do klasy pierwszej. Tu uwiązgłem: łacina i matematyka wzięły mię silnie za bary
i zasadziły powtórnie na ławy klasy pierwszej. Drugi rok był szczęśliwszy, byłem

trzecim uczniem w klasie — dostałem promocją do klasy drugiej, lecz tu znowu
stanąłem. Po przezimowaniu w klasie drugiej i promocji do trzeciej przyjeżdżam

na wakacje.
Och! bolesne, bolesne wspomnienia pozostały na całe życie z tych dwu miesięcy:

matka od czternastu lat słaba na piersi,, zapadła już zupełnie — od sześciu
miesięcy nie powstawała z łóżka — były to suchoty. Wakacje zbliżały się do końca

i przyszedł dzień 15 sierpnia, dzień tak przeze mnie lubiany *, dzień prawdziwie
szczęśliwy zawsze dla mnie i dzień dziś dla mnie najsmutniejsze chowający w

sobie wspomnienia... Matka umarła!... * Święty cień jej znikł tak cicho i
spokojnie, jakby śmierć była dla niego nagrodą za cierpienia tu wycierpiane.

Cicho pojednana z Bogiem zasnęła bez bólu, bez skargi, jakby szczęśliwa, że duch
jej z dotkliwie gniotącego ciała uleciał

do celu swojego...

background image

A ja... a ojciec, mój biedny, ukochany ojciec i dwie siostry zostaliśmy sami,
sami nad mogiłą, nad mogiłą ukochanego naszego anioła... Młodszą siostrę wzięła

do siebie ciotka, starsza wróciła do domu, a ja do gimnazjum. Ale stąd w ciche
noce zawsze ulatowałem duchem do tej mej ukochanej mogiły zarysowanej wyraźnie

na horyzoncie życia całego, do tej, co mię z całego rodzeństwa najbardziej
kochała, co może tymi pieszczotami chciała wynagrodzić zimne szyderstwo, jakie

na wieki zgotowane mi u świata... O! ona jedna, jedna zrozumiałaby
K.ltLV,c, i———

pewno cierpienia i radości biednego jej syna, ona jedna uroniłaby łzę
współczucia nad tym, co zawsze szyderstwa ma. tylko doznawać.

II
Przyjechałem do gimnazjum; profesorem języka polskiego naznaczony był wówczas p.

A. G. Bem. Od pierwszej lekcji jego, od przeczytania przez niego Maratonu
Ujejskiego inna epoka, inna era zaczyna się w życiu moim. Odtąd to zacząłem

rachować godziny między jedną a drugą godziną jego lekcji, odtąd ulubionym moim
przedmiotem był mój ukochany język rodzinny. I przeszedł rok, dostałem promocją

do klasy czwartej, przepędziłem wakacje z ukochanym tatkiem moim i p. Kar-
pińskim, sąsiadem, przepędziłem z dubeltówką na ramieniu — o, bo szalenie prawie

pokochałem polowanie! Gdzie ja nie byłem z tą flintą ojcowską, ile razy
przemierzyłem w najrozmaitszych kierunkach przyległe wiosce mej lasy...

Znów do gimnazjum. Znów mój ukochany profesor na katedrze, znów czyta... ach!
czyta, czyta, porywa tym swoim głosem, za którym poszedłbym choć w piekło...

Stałem na stancji już rok drugi u p. Czaplickiej *-, w połowie roku stanął tamże
kolega mój, Stefan Wojtasiewicz. Dowcipny, wesoły, z pamięcią lokalną — od razu

przypadł mi do serca... Razu jednego siedzimy wieczorem. Mój Wojtek, jak go
nazywano ogólnie, ni stąd ni zowąd proponuje mi, bym napisał wiersz jaki.

Przystaję.
Będąc raz na Świętym Krzyżu, doznałem niezrównanego wzruszenia na widok

odwiecznych murów starożytnej świątyni i rozburzonego klasztoru — uczucia te
odtwarzam w wier-szydełku pt. Na zwaliskach Sw. Krzyża. Wierszyk ten pokazano p.

Bemowi... *
Powstał tym sposobem pierwszy mój wierszyk, za nim poszedł drugi: Na mogile

matki itd. i odtąd zaczęła się ta szczę-śli[wa] czy raczej nieszczęśliwa era
życia mojego, w której

tyle doznałem szczęścia i radości i tyle nieraz rozpaczy i boleści...

Przeszedłem do klasy piątej. Porzuciłem wszystko, opuściłem się zupełnie w
naukach, gdym usłyszał płody nieśmiertelnych mistrzów naszych, deklamowane przez

ukochanego mojego profesora. Cały poświęciłem się tym dwu tygodniowo godzinom,
wyczekiwałem ich Bóg wie z jaką niecierpliwością — i cóż powiedzieć o tym, czym

było każde słowo dla mnie, wyrzeczone przez p. Bema?! On był moim ideałem —
wyrocznią. Z własnej już woli podałem mu raz kajet mych lichych wierszydeł...

Przeczytał je, zganił częstochowszczyznę, ale powiedział, że znać uczucie w
wierszyku pt. Do rolników. Jakże mię ucieszyły te słowa, słowa pochwały z ust

tego, który sądził twory nieśmiertelnych mistrzów naszych...
Razu jednego po przedyktowaniu życiorysu Mickiewicza wspomniał coś p. Bem o

Towiańskim i o rozprawie napisanej przez siebie o towianizmie. * Zaintrygowany
do wysokiego stopnia, proszę p. Bema, by mi pożyczył jej. Pożyczył z chęcią. Po

przeczytaniu tych kilku stronic „Przeglądu Tygodniowego" zmieniłem się w mych
przekonaniach zupełnie: z pobożnego stałem się za wiele myślącym... Rozprawa ta

zabała-muciła mi głowę do najwyższego stopnia. Zdawało mi się, że wszystkie
punkta, wskazane przez mistrza Andrzeja, zgadzają się w zupełności z

przekonaniami moimi, z moimi usposobieniami... W obałamuceniu tym umysłu trwałem
aż do czasu spowiedzi wielkanocnej... Spowiedź ta, słowa czcigodnego

księdza Tajlora, wpłynęły tak uspokajająco na mój umysł, że zapomniałem zupełnie
o błędnych ideach, wygłaszanych przez szarlatana i znów stałem się szczęśliwym w

objęciach mej ojczystej matki-religii... Nadchodzi wreszcie dzień 19 maja, dzień
poznania się mego z Edwardem Łuszczkiewiczem, takim samym jak ja marzycielem i

wierszokletą.

background image

Dzień 19 maja. Poznajemy się. Zapomniawszy o wszystkim pędzimy przez górę
Karczówkę i nabłąkawszy się po polach późną już nocą wracamy do domu. Czy kto

może zrozumieć radość, ogarniającą serce wtenczas, gdy się spotyka
- serce, które jedno umie zrozumieć to, co uwielbia drugie,

• jednego człowieka, co myśli jak ja, co przynajmniej nie wyśmieje? O, to
rozkosz, to szczęście prawdziwe. Dzień ten na

\ zawsze zapisany w mej pamięci! Odtąd codziennie obaj szczęśliwi i zadowoleni
ze siebie i sobą tylko zajęci, odbywaliśmy długie spacery... O, jak mi te złote

chwile pamiętne!...
26 maja. Na lekcji języka polskiego pan Bem wspomniał coś o panu Protaszewiczu,

magnetyzerze, który przyjechał do Kielc i stanąwszy w domu drą Strawińskiego
pragnął spróbować siły swej. Kilku z mych towarzyszy wraz ze mną udało się do

domu wspomnianego wyżej doktora. Gdy ja przyszedłem, doświadczenia już się
zaczęły — lecz bezskutecznie. Na żadnym z mych kolegów wzrok p. P. nie robił

żadnego wrażenia. Wiedząc z doświadczenia, że byłem nerwowym, postanowiłjem]
poddać się doświadczeniu: podałem więc ręce; pan P. kazał mi położyć sztywnie

wyprężone dłonie na swoje i wpatrzył się we mnie swymi dużymi oczyma. Z początku
uczułem jakiś nieopisany przestrach, że z bojaźnią spoglądałem w ogromne oczy

magnetyzera. Następnie dziwny ból w kręgach karku, osłabienie zupełne nóg i
dziwny jakiś szum w głowie zmusiły mię do tego, że bezwładny prawie usiadłem na

krześle. Przybliżywszy się do mnie p. P. począł przeprowadzać leciuchno końcami
palców po brwiach i powiekach — za każdym takim pociągnięciem czułem, że powieki

coraz bardziej opadać mi poczęły i dziwne jakieś osłabienie owładnęło mię
całego. Czułem, że nie mógłbym się już podnieść... lecz myśl, że otacza mię

grono towarzyszy i profesorów, ciągle stawała mi na myśli i ona to, jak się
później dowiedziałem z ust pana Protaszewicza, sprawiła, że nie zasnąłem

zupełnie. Z dziwnego tego i męczącego mię odrętwienia zbudziło mię w końcu i
otrzeźwiło dmuchnięcie w oczy przez P. Uczułem się znów w stanie zupełnie

normalnym.
4 — Dzienniki t. I

50
DZIENNIKI, TOMIK I

J!
l

ii
Drugim z kolei, skutecznie poddającym się magnetyzmowi, był uczeń gimnazjum

Lipiński. Ten długi czas znajdował się w stanie odrętwienia, odpowiadał na
pytania p. P. i poddawał zamagnetyzowaniu różne części ciała, jak na przykład

prawą nogę, która za ruchami ręki magnetyzyra podnosiła się stopniowo do góry.
Zaintrygowany do wysokiego stopnia tymi siłami natury udałem się

dnia 27 maja do mieszkania pana Protaszewicza i tu także doznałem tychże samych
uczuć odrętwienia, w większym tylko stopniu. Czułem, mając zamknięte już oczy,

jak pan P. przeprowadzał mi ręce z daleka przed twarzą. Jakiś niedy-skretny
kolega hotelowy nucił potężnym basem jakieś piekielne arie, które przez drzwi

słychać było aż nadto donośnie. Z początku krzyk ten raził mię, potem zaczął w
uchu mym słabnąć i czułem, że usypiam, gdy wtem pan P. — sądząc, że się nie uda

— dmuchnął mi w oczy i znów otrzeźwiałem., Z wrażeń dwu tych dni pozostały mi
dziwne wrażenia: byłem smutny i dziwnie jakoś ociężały przez kilka dni, ciągle

myślałem o tej dziwnej sile przyrody, zmuszającej człowieka do wyznania
najtajniejszych czasem zbrodni i będącej jakby ostatnim środkiem, za pomocą

którego można wyświetlić najbardziej nawet ukrytą na ziemi prawdę.
Dzień 5 czerwca. W maju jeszcze z namowy Edka Łuszczkiewicza podałem dwa me

wierszyki pt. Do sosny i Piosnka rolnika * do „Tygodnika Mód". W kilka dni
później dwa tłomaczenła z Lermontowa: Modlitwa i Pragnienie *. Dnia 5 czerwca w

„Przyjacielu Dzieci", po długim i naturalnie niecierpliwym oczekiwaniu,
odebrałem odpowiedź następującej treści: „Wierszyki będą pomieszczone w piśmie".

* Odpowiedź ta, stosująca się do tłomaczeń Lermontowa, ucieszyła mię
niezmiernie. Był to jeden — ze smutnych dni mojego życia — najweselszy.

KIELCE, 1882
51

Dnia 12 czerwca. Druga odpowiedź * na poemacik pt. Termopile:

background image

Treść do poemaciku pt. Termopile piękna i wzniosła, ale bardzo trudna do ujęcia
jej w formę poetyczną. Wykonanie dość zręczne — ale forma to szata, a

obrazowanie dopiero pod nią przedstawione wartość całej pracy nadaje. Niemniej
jednak wybór treści ucieszył „Przyjaciela", bo wydał pochlebne bardzo świadectwo

o zdolnościach i sercu piszącego.
Jakże jestem wdzięczny za te poczciwe słowa panu Grego-rowiczowi! W dwa tygodnie

później odpowiedź na dramacik pt. Janusz i Marta, * a w końcu na obszerniejszy
już dramat pt. Barbara Giżanka. Nastąpiły wakacje i z nimi... poprawka z

geometrii po wakacjach.
Nigdy nie lubiłem matematyki. Od klasy wstępnej była ona przedmiotem

najuciążliwszym dla mnie. Tym bardziej więc w tym roku, w roku zajmowania się
jedynie tylko mym ulubionym językiem, zapomniałem o matematyce zupełnie — i

przyszła też kryska na Matyska... Trzeba było w przeciągu całych wakacyj wyrzec
się zupełnie swobody umysłu, bo przeszkodą temu była zawsze myśl o formułach

geometrii, które jak hydra straszliwa wychylały się spoza wszystkich zabaw
wakacyj.

Dzień 26 lipca. Byłem w Kielcach. W tym właśnie dniu przeczytałem odpowiedź na
Barbarę Giżanka, brzmiącą mniej więcej w tych wyrazach: Odpowiedzi na nadsyłane

wierszyki pomieściłem w „Przyjacielu Dzieci". Proszę więc przejrzeć ostatnie
tego pisma numera. Co się tyczy nadesłanego dramatu pt. Barbara Giżanka, to choć

mieści on w sobie miejsca z prawdziwie poetyckim polotem, to jednak z powodu
niejakich drażliWiOści i braków utworów tego rodzaju, drukowaną być nie może. Z

powodu niewiadomości adresu nie mogłem porozumiewać się listownie i dlatego
pomieszczałem odpowiedzi w „Przyjacielu Dzieci".*

W tymże dniu byłem w domu pana Bema, a to z tego powodu, że nie mogłem się
dowiedzieć, czy nadeszła już odpo-

l
DZIENNIKI, TOMIK I

a^__________________
wiedź od kuratora Okręgu Naukowego Warszawskiego* na prośbę gimnazjum o

pozwolenie mi składania egzaminu z geometrii po wakacjach. Poczciwy mój profesor
czytał już wierszyk mój pt. Pragnienie (tłomaczenie z Lermontowa) drukowany w

„Tygodniku Mód" i odpowiedź na Giżankę.
Mówił mi dużo, dużo, o stanowisku poety w dzisiejszych

czasach...
„Słowacki i Mickiewicz już byli, mówił, trzeba więc albo im dorównać, a nawet

przewyższyć ich, bo poeta powinien i musi być koniecznie pierwszym, bo drugim mu
być nie wolno ł drugim być — nie warto!" *

Dnia 30 lipca. Z panią Karpińską i pp. Gronkowskimi udaliśmy się do kościoła Sw.
Katarzyny, a następnie piechotą na szyt Łysicy. Powracając stamtąd przy źródle

Sw. Franciszka spotykam samotną cudną mą nieznajomą* z klasztoru Sw. Katarzyny.
Zapłoniona ucieka w las, a ja, ja z mym towarzystwem ku domowi. Wymyślam

pretekst podpisania się w samotnie stojącej w lesie kapliczce * i uciekam, by
raz choć jeszcze zobaczyć ją. Widziałem... I odtąd na próżno spacerowałem z mą

flintą, robiąc nota bene na ten cel kilkowiorstówę spacery pod murami klasztoru
— ale na próżno... Nie sądzono mi było obaczyć jej po raz drugi... Raz tylko w

życiu... raz! Dnia 19 sierpnia. Egzamin pomyślny z geometrii. Jestem uczniem
klasy szóstej! Od dnia 9 sierpnia, tj. od czasu zaziębienia się na

polowaniu, chorowałem na dyzenterią. W chorobie tej leczył mię doktor
Romuald Łatkiewicz, przybyły do nas z Baku kaukaskiego. Poczciwa żona jego

pielęgnowała mię z całą troskliwością i serdecznym współczuciem, jakie chyba
matka względem dziecka okazać może — a że ja dawno już nie wiem, co to uścisk

macierzyński, więc zrobiło mi się tak jakoś tęskno i rzewnie, i zapamiętałem te
chwile na zawsze, na zawsze, a imię jej na wieki wyryte w mym sercu, a obok

niego napisano^ „kobieta — anioł pocieszycie!".
26 sierpnia. Spotkanie z Edkiem Ł.; znowu szczęśliwy. Dzień to smutny, bardzo

smutny z powodu stosunków domowych...
2 września. Na lekcji matematyki napisałem dramatyczną scenę pt. Przed świtem.

Scena to uliczna, bardzo często w dzisiejszych czasach powtarzająca się.
O znaczeniu teatru, sprawozdanie z odczytu profesora Stru-vego.* Sprawozdanie to

przeczytałem u Edka. Oto ważniejsze słowa profesora:

background image

Prelegent wyszedł z zasady, że jedną z najpotężniejszych potrzeb ludzkości jest
potrzeba idealizowania i upiększania naszego bytu, przy czym słusznie zganił

jednostronność tych, którzy w imię praktyczności i realizmu i pozytywizmu za
pierwsze zadanie uważają ustalenie materialnego dobrobytu ludzkości, odkładając

na później nauczanie, umoralnienie i idealizowanie ludzi. Społeczeństwo włada
różnymi środkami pielęgnowania pierwiastku idealnego ludzkości, które dają sią

sprowadzić do trzech głównych środków, jakimi są: nauka, religia i sztuka,
popartych trzema potężnymi instytucjami: szkołą, kościołem i teatrem.

Z częstego zastanawiania się nad usposobieniami moimi wyprowadziłem ten
wniosek: cała moja istota wewnętrzna składa się z dwu natur, z dwu duchów

niejako, z Czerń- i Bieł-boha. * Jedna z tych natur wzniosła, jeden duch
unoszący mię niekiedy w błogosławione szczęścia krainy na skrzydłach poezji,

duch czyniący mię zdolnym do poświęcenia, pozwalający mi kryślić bogate obrazy
przyszłości, śród których na pierwszym miejscu widać postać mego poświęcenia dla

braci, duch w ogóle czyniący mię człowiekiem, jakim człowiek być powinien —
prototypem człowieka. A druga... druga natura, strącająca wszystkie bogate

zdroje marzeń w przepaść odrętwienia, na miejsce poświęcenia przedstawiająca
zysk osobisty, na miejsce uwydatnionej w boskich kształtach przez Biełboha cnoty

niewinności rozpasaną ze śmiechem szatańskim na ustach —
rozpustę...

Dwaj ci bogowie, dwa te duchy toczą we mnie bój zacięty,
bój wściekły i nigdy, nigdy jeden drugiego zwyciężyć nie może. Używają więc

różnych sposobów i fortelów, i przechylają szalę zwycięstwa to na jedne, to na
drugą stronę. Podszeptom obu tych bogów ulegałem i ulegam... Czernboh roztaczał

swe władanie przez czas pobytu mego w klasie trzeciej i użył za pośrednika do
działania kolegę mego N. Biełboh panuje chwilami i używa za pośrednika to Edka,

to pana Bema, to księżyca wypływającego spokojnie na niebo, to muzyki, to
deklamacji pana Bema, to widoku cmentarza i trumny, to widoku nędzy

rzeczywistej, to w końcu widoku... Ach! gdybyż to, gdyby Biełboh odniósł
zwycięstwo! o, złożyłbym wtenczas nawet Czernbohowi kontrybucją z mego życia, z

nauki, z bogactwa, nawet, nawet z jedynego mego bożyszcza na świecie — ze
sławy...

Dzień drugiego września to dzień mych imienin. Otrzymałem kilka powinszowań,
między którymi najserdeczniejszym było od mego kochanego Edka. Oto jego

brzmienie:
Czyż wiem, czego tobie trzeba? Zdrowia, szczęścia, pomyślności? Eh! to wszystko

znikomości — Tobie lauru — wieńca z Nieba!...
Wieczorem około godziny dziesiątej czytałem w nr 3 „Wieńca" z r. 1872 artykuł p.

Każmierza Kaszewskiego pt. Scena. Oto głównie j sze punkta:
Ile jest strun, ile odcieni, uzewnętrzniających tę uroczystą i przerażającą

tajemnicę stworzenia, jaką jest życie ludzkie w jego indywidualnych i
społecznych objawach — tyle form i interesów przywłaszcza sobie scena.

Od czasu, jak literatura zstąpiła z akademickich piedestałów, przestała ona być
dziełem wyjątkowych ludzi, ale rozszerzyła się na szersze przestrzenie i przez

to stała się chlebodajną, od tego czasu rozgościł się w niej szarlatanizm ł
fabrykat. I stało się, że dziś gust obałamucony nie potrafi już wybrać między

prawdziwym utworem sztuki a fabrykatem szarlatanerii; szuka w sztuce nie już
nektaru olimpijskiego, ale haszyszu odaliskj to dlań smakowitsze, co mocniej

pobudza rozwiedziony system nerwowy; przechodząc z ekscytacji w ekscytacją pada
nareszcie w delirium iremens

u nóg „pięknej Heleny". Wiek dziewiętnasty ma tę zasługę, że pierwszy do
literatury i sztuki wprowadził orgię, której wrzawa zagłuszyła głos krytycznego

rozsądku.
To pewna, że scena, mając do czynienia z człowiekiem i tylko z człowiekiem,

garnąc na swe terytoria wszystkie przejawy społeczne, wkracza z konieczności w
dziedzinę czynników instrukcyjnych i obyczajowych. Jest ona obrazem życia i

zarazem jego krytyką; ona przedstawia i zarazem sądzi czyny ludzkie wraz z ich
duchowymi pobudkami, przebacza i rozgrzesza, potępia i pochwala — słowem,

wyrokuje o wartości zasad, czynów i charakterów ludzkich. Oprócz zatem zadania
estetycznego, które dotychczas nie jest jeszcze rozstrzygniętym w zasadzie swej,

background image

ma ona aż nadto widzialne zadanie moralne, którego zasada jest jasną i
niewyczerpaną.

Słusznie tedy utrzymuje Szyller, że die Schaubuhne als eine moialische Anstalt
betrachtet, że scena jest do pewnego stopnia szkołą życia i praktycznej

mądrości; ileż to więc samemu mądrości tej piastować potrzeba, ażeby godnie
mistrza urząd piastować! Wyroki sceny zaczynają się tam, gdzie kończy się zakres

prawa zwyczajnego. Kiedy prawo ma charakter raczej prohibicyjny i załatwia się z
zewnętrznymi tylko zjawiskami — scena dobiera się do najtajniejszych dźwigni

serca ludzkiego, ona sposobem genetycznym rozwija całą historią psychicznego
zjawiska, czynu, odbywa z człowiekiem rachunek sumienia, uczy go poznawać samego

siebie i drugich, podając tysiączne wskazówki do wnioskowania po owocach o
drzewie. Kto więc roztropny, niechaj korzysta ze wskazówek, jakie daje scena.

Ale sprawą jej nie same przestrogi: ona daje cały świat zachęt i bodźców do
dobrego. To, co piękna religia nakazuje w pięknych zasadach, co zdrowa moralność

wpaja w człowieka przepisem i nauczaniem, scena rozwija wrażeniami,
wstrząsającymi całym organizmem człowieka tak, ażeby pamięć tych wrażeń

pozostała mu na całe życie. Są to niewątpliwe korzyści moralne z działania sceny
takiej, która wysoko trzyma chorągiew swego posłannictwa — ma ona bowiem środki

tak potężne, jakich żadna inna działalność ludzka nie posiada. Prawda, sama
prawda jest silną sama przez się — cóż dopiero, gdy wzmoże się ona

najdzielniejszymi środkami, na jakie zdobyć się może estetyczny zmysł człowieka!
Działanie też sceny jest nieprzeparte, silne do tego stopnia, że człowiek

uczestniczący zostawia w teatrze cząstkę samego siebie a zabiera cząstkę inną,
tę, którą weń wpoiła moralna atmosfera sceny.

Cztery są czynniki, składające się na scenę: poeta, aktor, zarząd i publika;
wszystkie one jednak dadzą się sprowadzić do tej ostatniej, z której powstają

trzy pierwsze i która wreszcie nadaje kamerton całej scenicznej harmonii.
Zrozumiejmy to, że scena jest w innych nieco warunkach

56

DZIENNIKI, TOMIK I
KIELCE, 1882

jak trybuna lub kazalnica: tu żadne stosowanie się miejsca mieć nie może, tu
rządzą gołe zasady, tu nie ma warunku przypodobania się. Scena musi się starać o

ten warunek, inaczej pozostanie martwą i pustą.
Niechaj sobie wielkie stolice zapisują z Paryża lub fabrykują u siebie te

trucizny i brzydoty moralne; nasze społeczeństwo i nasza scena ich nie
potrzebuje. Nasza scena nie jest frymarką, wyzyskującą głupotę i zepsucie

ludzkie, ani spekulacją pieniężną. Nasza scena jest instytucją drogą sercu
naszemu i poczciwej ludności służącą, ma w niej wdzięcznego i powolnego ucznia,

ona powinna w nim same tylko dobre rozwijać instynkta.
KA2MIERZ KASZEWSKI

Dzień 3 września. Dzień bogaty w wrażenia. Kazanie księdza Domagalskiego o „Bogu
i mamonie", liczne cytaty z Kraszewskiego, Sępa Szarzyńskiego i innych. Po

południu spacer z Edkiem i Wacławem Halikiem pod Karczówkę. Spotkanie z Ludwinią
Borkowską... *

Wacław Halik. Dziwna to i zagadkowa osobistość; obok poglądów nader
filozoficznych na świat i jego urządzenie, nawet obok takich polotów myśli jak

rzucanie się na tajemnice stworzenia i istnienia świata, na tajemnice Boga,
mieści on w sobie zagadkowe usposobienia. Dziś na przykład czyta nam bardzo

zręczny wierszyk pt. Takie moje przeznaczenie, odznaczający się tendencjami
zupełnie bajronowskłmi, zupełnym znudzeniem i przesytem. Pytanie, co w tak

młodym człowieku rozwinąć może podobnego rodzaju zapatrywania się na świat? Oto,
jak sam mi mówił — choroba i stosunki jego z osobami, zajmującymi się

materialnymi jego potrzebami. „Od klasy trzeciej, powiada, czułem zarodki
choroby piersiowej, męczące mię nieustannie. Myśl ta, że uczę się i uczę się

dlatego, by w której bądź klasie śmierć przecięła pasmo mego życia, wywołała tę
apatią, to znudzenie, to wreszcie szarpanie się na niesprawiedliwego, jakoby,

Boga."/Drugim z tych punktów był sposób obejścia się brata. „Wychowywany prawie
przez niego, mówi on dalej, nigdy nie doznałem serca, nigdy się nie ogrzałem

miłością braterską, nadającą człowiekowi siłę

background image

57
1 Tu w autografie wytarte dwa krótkie wyrazy.

i hart, doznawałem zawsze zimna i zimna tylko." Dwa te czynniki tak silnie
oddziaływały na Wacława, że niejednokrotnie, powiada, szukał ostatecznego

lekarstwa w zupełnym o wszystkim zwątpieniu, w podejrzywaniu sceptycznym
wszystkich prawd, a niekiedy nawet stawała mu myśl — o samobójstwie.

Odtworzywszy wszystkie te swoje zapatrywania się w kilku wierszach, podał takowe
panu Bemowi. Poczciwy profesor podarł w oczach Wacława wszystkie wiersze,

nacechowane tym dwuwierszem:
Dla mnie jedna droga:

Albo do pistoletu, albo też do Boga *
i doniósł o zapatrywaniach się jego bratu.

Dziś coraz bardziej rozwijająca się myśl usuwa po trochu wszystkie niedorzeczne
fantazje, a na ich miejsce wprowadza kwestie rzeczywiście filozoficznej wartości

i każe wróżyć wiele o myślicielu już w osiemnastym roku. Po pożegnaniu się z
Wacławem, błądziłem jeszcze długo, długo po ulicach miasta i poza miastem, gdyż

napadła na mnie ta, jak się wyraża poeta rosyjski Czarski, „3Ta apam," *. Och,
gdybyż to, gdyby częściej przychodziły te boskie chwile, co prawdziwie

uszczęśliwiają człowieka!... Owocem dzisiejszych marzeń jest scena pierwsza
nowego obrazu dramatycznego na tle historycznym.

Dnia 4 września. Dawno już wpadł mi w ręce nie wiem czyj pamiętnik, w którym
znalazłem wiele prześlicznych myśli i uczuć. Dziś wpadła mi w oczy następująca,

nie wiem przez kogo wypowiedziana myśl o kobietach Słowackiego i Krasińskiego...
*

Słowacki jest poetą fantastycznej strony w naturze kobiecej. Tę cechę wspólną z
różnymi odcieniami smutku, melancholii, zbrodni, sentymentalizmu, chorobliwości,

obłąkania noszą na sobie Ksieni, Eloe, Aldona, Rogneda, Maria, Laura, Anna,
Beatrix, Balladyna, Alina, Lilia Weneda, obie Amelie, obie Salomee, Judyta,

Idalia, Sybilla, Księżniczka, Pycha, wreszcie Goplana. W szczegółach są to
natury różne, zarówno w stopniu

58
DZIENNIKI, TOMIK I

natężenia namiętności, jak i w stopniu szlachetności lub nikczemności
dopełnianych przez nie czynów; w zasadzie, w sposobie przedstawienia, w tle

ogólnym są jedne i też same.
Najważniejszym czynnikiem w ich duszy, skłaniającym do czynu, barwiącym uczucia,

nasuwającym myśli, jest fantazja. -
...Krasiński był w wysokim stopniu idealistą. Duch panował u niego nad ciałem,

treść nad formą. W obserwacją się nie bawił, rzeczywistością mało zajmował.
Uczucie swoje wyidealizował w nieszczęściu, w silnym przejęciu się klęskami

ogólnymi, wobec których nikły jego bóle indywidualne. Tym się właśnie wyróżnia
od Słowackiego, w którym na pierwszym względzie stała zawsze jego osobistość; to

nadaje cechę dodatniości wszystkim poezjom Krasińskiego.
...Kobiety Krasińskiego to wyjątki nieszczęśliwe, powołane do życia

nieszczęśliwym położeniem, rozstrojem stosunków, zamętem wyobrażeń,
rozgorączkowaniem uczuć, brakiem myśli przewodniej w postępkach życia

rodzinnego. Żyjąc wysokim, podniesionym życiem duchowym, są szlachetne po
większej części i wielkie względnie, ale właśnie dlatego, że usiłowały zerwać z

naturalnym uczuć rozwojem, popełniały niekonsekwencje i nieszczęścia na siebie i
innych ściągały. (Kobiety samoistnej nie znajdujemy w utworach naszych

wieszczów). Miłość u niego jest czynna, powściągliwa, cicha, pokorna przed
Bogiem, dumna wobec ludzi. Jeżeli cierpi, cierpi świadomie, mając wielki jakiś

cel na oku, nie dla zadowolenia uczucia próżnego — popisu przed światem.
„Milcz, powiada Pitagoras, albo powiedz coś takiego, co jest lepszym od

milczenia." ,,Mów mądrze, radzi Jerzy Herbert, albo milcz mądrze". Po mowie jest
na świecie potęgą największą — milczenie.

Rodzina to pierwsza i najważniejsza szkoła charakteru., Wzory do kształcenia się
natury dziecinnej są niezmiernego znaczenia i jeśli chcemy mieć piękne

charaktery, to musimy im bezwarunkowo piękne przedstawiać wzory. Matka jest
wzorem, który najprzód i najwybitniej stoi przed oczyma dzieciny. Przykład dobry

uczy więcej niż najpiękniejsze słowa. Nauka stojąca w sprzeczności -t czynami

background image

jest więcej szkodliwą jak nie-pożyteczną, bo uczy najpotworniejszego z występków
— obłudy.

(Maryla Mickiewiczowi w dzień ślubu swego:)
„Człowiek nie jest stworzony na łzy i uśmiechy." Pomyśl o kraju, o ludziach,

twoich współbraciach, pracuj dla nich, zapomnij o swoim zmar-
KIELCE, 1882

59
twieniu, zważ na to, że w życiu masz spełnić wzniosłe zadanie. Ta myśl wielka

pomniejsze zapały przystudzi!
Charakterów realnych jest bardzo mało, zarówno w królestwie natur łagodnych jak

i demonicznych. Słowacki przekracza granice życia codziennego, i to nie tylko w
tym stopniu, jaki zazwyczaj poetom się przyznaje, ale w stokroć powiększonym.

Nadludzkość i nadzmysłowość jeszcze silniej uwydatniła się pod wpływem
mistycyzmu. *

(Krasiński. Munich 1841 r.:)
Widziałem za mych czasów zbłaźnie[nie] wszystkiego i zaczyna mi być smętno w

duchu... Tym się jedynie pocieszam, żem, zda mi się, doszedł ukrytej sprężyny
wszystkich tych zjawisk. Zowie się ona brakiem dumy, a przesytem próżności. Jak

cud jest pewnym rodzajem niepracy w naturze, pieczonym gołąbkiem, co spada znad
chmur do gąbki, tak i w duchu ludzkim próżność jest pewną żądzą chwały bez pracy

— kiedy duma, wbrew przeciwnie, jest wieczną żądzą chwały, lecz za pomocą
olbrzymiego trudu. Kto dumny, ten i pokorny zarazem. Duma połączona z pokorą

stanowi wielkość człowieka. Duma bez pokory — to próżność, pokora bez dumy — to
podłość!... Na pozór tylko sprzeczne władze duszy, a w istocie wielkość

prawdziwa bez nich obejść się nie może. Pokora powinna objawiać się w środkach —
duma w celu. Tym, że duch nigdy nie zadowolni się tym, co już uczynił, tym, że

dalej iść i piękniejszego czynu dorwać się pragnie, tym, mówię, pokorę swoją
pokazuje, bo ma się ciągle za niższego od ideału. Stąd tęsknota, smutek, a

czasem — zwątpienie. Tym zaś, że dalej stąpa, że karmi się wiarą
urzeczywistnienia w końcu piękna, które pojął, że gardzi wszelką skończonością i

poczuwa się do pobratymstwa z nieskończonością, że uznaje się niezwalczonym i
wolnym od śmierci — tym jest dumnym i boskim. Lecz nie mógłby takim być, gdyby

zarazem nie był ludzkim i pokornym, bo bezpokorny duch stanąłby na pierwszym
lepszym stanowisku osiągniętym i nazwałby to doskonałością, końcem wszystkiego i

dopełnieniem, wiecznością, wielkością, pięknem i zaraz by tym samym okrutnie się
zbłażnił. *

Dzień 5 września. Dzień bogaty we wrażenia. Rano i na niewiele mię zajmującej
lekcji niemieckiego czytałem powieść Kraszewskiego pt. Król i Bondarywna. *

Ostatnią lekcją był język polski. Znów wracają te chwile tęsknoty i oczekiwania,
liczenia godzin do mego ukochanego języka. Pan Bem, mówiąc coś o lirykach

KrćJodvorsldej i Zelenohor-
50

DZIENNIKI, TOMIK I
sklej Rukopisi * i wspomniawszy, że niektóre z nich nie są jeszcze przełożone,

radził mi, bym ja to uskutecznił. Poczciwy mój, ukochany profesor!... Jego rada
dla mnie wyrocznią...

Jeden z moich kolegów, Stanisław Moll, pożyczył mi pierwszego tomu krakowskiego
wydania dzieł Słowackiego, * między którymi jest i ów dawno przeze mnie

upragniony: Grób Agamemnona. Zdziwienie było większe, gdy zobaczyłem tamże i
Anhellego, i Dumę o Wacławie Rzewuskim, i Hymn, owe „Bogarodzicę", ubóstwianą

przeze mnie „Bogarodzicę". Po przyjściu do domu z niecierpliwością szaloną
rzuciłem się do Grobu Agamemnona. Dziwne szaleństwo ogarnęło mię całego, ręce

zaczęły mi drżeć i, Boże mój, Boże, jakżem ja wtenczas był szczęśliwy!...
Dziwny ten nastrój powtarza się ze mną zawsze, gdy słyszę p. Bema deklamującego

albo gdy sam deklamuję. Gdy sam deklamowałem raz u Halika scenę 2 aktu IV z
Marii Stuart wobec kilku kolegów, po wyjściu na ulicę uczułem zupełny zawrót

głowy. Czułem, że jeśliby dłużej potrwała deklamacja, zemdlałbym niechybnie. To
samo, w mniejszym lub większym stopniu, powtarza się po [każdej] deklamacji.

W klasie jeszcze piątej p. Bem deklamował na jednej lekcji Grób Agamemnona, List
do MatW * i Ojca zadżumionych Słowackiego. Gdy począł deklamować List do mafJki,

background image

czułem, że nie jestem sobą, że się coś dziwnego ze mną dzieje, że mię ogarnia
szał jakiś... a gdy począł deklamować Grób Agamemnona i przyszedł do miejsca:

Na Termopilach ja się nie odważą Osadzić konia w wąwozowym szlaku, Bo tam być
muszą tak patrzące twarze, Ze serce kruszy wstyd w każdym Polaku, Ja tam nie

będę stał przed Grecji duchem Nie — pierwej skonać, niż tam iść — z łańcuchem —*
Brawoł

1 Słowo dopisane obcą ręką.
KIELCE, 1882

61
łez nie mogłem już utrzymać i coś, jakby wielki kamień, jak ciężar spadł mi z

serca, gdy śród szyderstwa kolegów serdecznie, serdecznie zapłakałem... Nad czym
i za czym?... Bóg jeden, Bóg tylko wiedzieć to może, Bóg, co stworzył serca

tych, co stworzeni „do wieńca z cierni i do palmy chwały". Trudno mi nie zapisać
sobie na zawsze tego, com tak serdecznie ukochał, co całym sercem uwielbiam!...

GRÓB AGAMEMNONA
l

Dzień 6 września. Czytałem AnheJJego. Nie wyjawię tu wrażenia, jakie sprawił na
mnie, moimi słowami, bo i jak ja mógłbym to wyrazić, lecz przytoczę to, co się z

moimi zupełnie zgadza zapatrywaniami, a co napisał o AnheJIim Krasiński w liście
do Juliusza. *

Zaprawdę trzeba potęgi uroczej, jenialnej, nadzwykłej, aby Sybiru otchłań tak
wystroić w alabastry śniegów i sine oczy gwiazd. Gdym czytał — wzdychałem —

tęschno mi było, żal się. mnie Boże, do Sybiru! Przez kilka nocy Sybir śnił mi
się jak Eden melancholijny.

Boże mój, jak często smutno nad przyszłością zadumać się przychodzi! Gdzie mnie
zaniesie ten prąd, co mię w nurty swe porwał? Czy do błogosławionych gdzieś

krain, pod jasne nieba promienie, do koła ludzi, co mię z uwielbieniem otoczą,
czy gdzieś na bezludnej wyspy skaliste wybrzeża, czy może gdzieś na cuchnące

zgnilizną błota zaniesie, pogrąży i zatopi?! Och, gdybyż to prędzej zaniósł do
mogiły, do spokojnego na bezludnym miejscu stojącego kurhanu, pod spoinie

złączone struny brzęczące dwu sióstr-brzóz płaczących! — Ach, jakżeby słodko,
jak spokojnie było wtenczas spać samemu pod cichym kurhanem!... *

1 Grób Agamemnona przepisany w całości.
DZIENNIKI, TOMIK I

Dzień 7 września. Na lekcji języka greckiego wpadła mi w oczy następująca myśl
Ksenofonta, wyrzeczona na obronę spotwarzonego Sokratesa: „TOWTOC 8e TI< av

aXA<>> ma-TSi)fjLioLiLv Y) 8-sw" (SLvócpomoL 'ATto[AV[iovLu[i<XTa)". Mówi on:
„Któż bowiem będzie wierzył komukolwiek więcej niż bogu?"* „Bogu" mówi, a nie

„bogom". Toż samo wyrażenie spostrzegać się daje w pismach Sokratesa.
Dziś zaczynam czytać pożyczoną od kolegi Antoniego Czar-neckiego rozprawę: O

rozwoju umysłowym Europy przez Dra-pera — tłomaczenie z angielskiego Korzona.
Po południu przyjeżdża kuzyn mój K. Saski i siostra jego Kaźmiera. Z nią idziemy

do Ludwini. Nie ma jej w domu. Odszukujemy ją na wizycie u państwa R. i
wędrujemy po mieście za najrozmaitszymi sprawunkami. Dziś dopiero poznałem

dokładnie charakter Ludwini. Jakież to poczciwe i szlachetne dziecię! W tym już
roku nastąpiły pomiędzy nami nieporozumienia z powodu pewnego przeze mnie

napisanego do niej listu, w środku którego był list napisany do mnie przez
dawnego kolegę R. C. *, treścią którego uwielbienie dla niej. List ten wpadł w

ręce przełożonej i biedna Ludwinia przecierpiała z mej przyczyny wiele, wiele.
W wakacje ona sama mię przeprosiła. Dziś zaś przejęty jestem ku niej, nie

skłamę, gdy powiem — uwielbieniem! Poczciwe serce, jedno z niewielu na ziemi, co
mię zrozumiało, co bije tak samo jak moje... Przeczytała me wierszydła,

przeczytała ten nawet mój pamiętnik — z powagą profesora zganiła wiele i nieco
pochwaliła...

Ile tam marzeń, ile niewinnych pragnień, ile poczciwych uczuć, ile współczucia
dla braci i ile w końcu natchnienia. O, wiele, wiele wrażeń pozostawił mi ten

dzień, zapisany on na zawsze w mej pamięci, bo w nim odkryłem o jedno więcej
poczciwe serce.

Nie pisz podobnych rzeczy.1
ie dopisek Ludwiki Borkowskiej.

63

background image

Dzień 8 września. Nabożeństwo u Sw. Wojciecha. Śród mszy zaczyna śpiewać solo
kolega mój, o jedne klasę niżej będący — Oktawian Bilczyński. Śpiew ten, śpiew

ulubionej mej Zdrowaś Mary/o, Boga-rodzico rozrzewnił mię, tym bardziej, że
śpiew był czysty, rzewny z przymieszką tej okrasy, tego upiększenia, co się

uczuciem nazywa.
Nie było się czym zachwycać. *

W rozmowie z Oktawianem dowiaduję się, że już od roku uczy on się grać na
fortepianie. W przeciągu tego czasu zrobił tak olbrzymie postępy, że dziś gra

już niektóre sztuczki Chopina, a nawet Beethovena. Dawny to mój i serdeczny
koleżka. Od klasy wstępnej zawsze byliśmy jak najserdeczniejszymi przyjaciółmi,

pomimo nawet różnicy charakterów, gdyż on — niezrównany dowcipniś,
anegdocista, ja zaś zawsze byłem i jestem ponurym. Przyjaźni naszej nie

rozłączyły te tak widoczne czynniki, nie rozłączyła różnica klas, nie rozłączy
więc może nic na świecie!

Dziś otrzymałem od Ludwini różę i wierszyk umieszczony przez nią w dalszych
stronicach pamiętnika. Różę zasuszyłem.

Poczciwa moja siostrzeniczka L.2
Dzień 9 września. Czytam powieść historyczną Kraszewskiego — Dziś i lat temu

trzysta. Oto, co mówi o rozszerzających się „nowinkach" niemieckich:
Była to właśnie chwila, gdy tak zwane nowinki religijne zajrzały do Polski, a

długo katolicki kraj nasz, zrazu olśniony pozorem błyskotliwym nauki, która się
czysto Chrystusową mieniła, żywo się jął reformy. Przyczyna tego nierozważnego,

ale ze szlachetnego pochodzącego błędu zda mi się bardzo jasna. W szczerości i
dobrej wierze Polaków szukać jej potrzeba. Strona piękna i jasna, jaką przybrała

reforma, uderzyła serca poczciwe i umysły pragnące prawdy. Kościół niewątpliwie
pod owe czasy

1 Prawdopodobnie dopisek Ludwiki Borkowskiej.
2 Ostatnie trzy zdania wyróżnione wcięciem i drobnym pismem.

64
DZIENNIKI, TOMIK I

skutkiem długiego pokoju dotknięty w swych członkach zdrętwiałością, potrzebował
odnowicieli i bodźca do życia nowego. Nie zastanawiano się nad następstwami

nauki, nad tym, do czego zmierzała, brano słowa jej za prawdę i błąd nawet był
dowodem gorącej wiary. Co było poczciwszego a słabszego umysłem, przylegało do

nowinek. Lecz zarazem wszyscy osobiście niechętni duchowieństwu, skażeni
duchowni, wolniejszego życia kler, rozmaite przybłędy i hołysze, wydrwigrosze i

hałastra skupili się przy reformatorach.
Po południu spotkawszy się z Halikiem poszliśmy za ogród, pod cmentarz i

spotkaliśmy tam Ludwinię z p. Saską. W wieczór już ja sam spotkałem ją
powracającą do domu. Odprowadziwszy do domu, odebrałem kajeta z wierszami i różę

dla Ciebie.1 Czy ja ją kocham? Czy to miłością zwać się może — to uczucie
nieopisanej tęsknoty, jaką czuję, gdy jej nie widzę? Trzeba się wyrzec na zawsze

tych uczuć, zamordować je w sobie! Tak, trzeba energii, ażeby nie okazać jej
tego, nie widzieć jej długo i — zapomnieć!... Czy ona się domyśla, jak ja ją

uwielbiam? Nie, ja nie uwielbiam jej, ja uwielbiam jakąś atmosferę, ducha, który
niekiedy przybiera jej kształty. Czasem zapominam jej rysów, a czczę i tęsknię

do jakiejś mary, co oświecona jasnym płomieniem... Nie pragnę wzajemności, nie
pragnę niczego, jestem tylko szczęśliwym, ach! bardzo szczęśliwym, kiedy w tak

słodkie zatapiam się marzenia.
Dziś wieczorem, po długim błąkaniu się około jej okien napisałem wierszyk: Do

Ludwini...
Dzień 10 września. Czytałem w „Wieńcu" sprawozdanie z przedstawienia z dnia l

maja 1872 r. Marii Stuart Słowackiego. * Oto ważniejsze ustępy:
Poezja niechętnie zwraca się ku epoce panowania Marii, poprzedzającej rokosz

Murray'a, i uwięzienia królowej. Okres ten dostarcza raczej tła do romansu.
Dlatego też obdarzony czułym artystycznym smakiem Szyller

1 Wyraz ten został dopisany najprawdopodobniej ręką Ludwiki na miejsce jakiegoś
wyskrobanego słowa.

KIELCE, 1882
65

background image

wybrał dla swego dramatu epokę drugą, a mianowicie chwile przed wykonaniem
wyroku, skazującego Marią na śmierć. Jest to, jak mniemamy, jeden z wielu

dowodów, że oprócz daru natchnień twórczych i doskonałego władania formą, poeta
posiadał jeszcze w wysokim stopniu filozofią sztuki. Czuł on, że nie każdy

krwawy wypadek może być użytym za temat do obrazu, który należy uczynić i
zajmującym, ł wiernym prawdzie historycznej. Zdarzają się bowiem rzeczy

niezwykłe, a jednak próżne interesu lub zdolne sprawić efekt, lecz znikome, gdy
są wzięte dorywczo — bo nie wyrażają logiki, którą ukrywa w sobie całość. Taką

treść przedstawia niezaprzeczenie dramat Szyllera.
Za przykładem niemieckiego mistrza nie poszedł poeta nasz Słowacki, już może z

tej racji, że uważał przedmiot za zbyt wyczerpany przez swego poprzednika, już
to przez zbytnie lubowanie się w analizie namiętności tajemniczych i

graniczących często z chorobliwym szałem. Przyjąć można za prawdopodobne, że
obie pobudki wpłynęły na plan utworu Słowackiego. Nikt bardziej nad Juliusza nie

przejmował się wzorami, jakie znajdował u innych wielkich pisarzy, o czym
świadczą mnogie ustępy w jego kompozycjach żywcem naśladowane lub trzymane w

tonie Shakespeare'a, Byrona, Mickiewicza i Krasińskiego zapożyczonym ł nikt
zapewne usilniej nad niego nie dbał o wyróżnienie się oryginalnością pomysłów i

kolorytu. Ta nie zawsze wsparta siłą ambicja ukazania ludziom „posągu człowieka
na posągu świata" bądź w samym sobie, bądź w dziełach swoich — ta

nieprzezwyciężona żądza prześcignięcia potężniejszych od siebie współzawodników,
wiodąca go czasem na oślep, byle „iść gdzie indziej", jak się wyraził w

apostrofie do Mickiewicza — dała powód do niejednego dziwactwa, które wyszło
spod pióra Słowackiego.

Nie chcemy uwłaczać tą pobieżną wzmianką znakomitemu poecie. Błędy były w
istocie wielkie, lecz dodać trzeba, że stokroć przewyższyły je zalety. Tych

ostatnich w Marii Stuart znajduje się wprawdzie szczupła ilość, bo też Słowacki
napisał swój dramat, będąc jeszcze bardzo młodym, chociaż mniej tu także i wad,

które w późniejszych jego utworach napotykamy. Dążąc zatem „gdzie indziej" poeta
nasz uniknął spotkania się z Szyllerem w Marii Stuart, ale zarazem wyzuł się z

pomocy, jaką mu nasuwały dzieje. Odtąd już dla podniesienia dramatyczności w
utworze wypadło zrobić Marią spólniczką zbrodni Botwela, i to spólnictwo

(jeśliby nawet można było je uważać za fakt autentyczny) oprzeć nie na
lekkomyślności (co zmniejszałoby okropność występku), lecz na „czarnym sercu"

bohaterki. Słowem, zaszła konieczność rozminięcia się nie tylko z Marią Stuart
Szyllera, ale i z Marią Stuart historii. W tej to właśnie niezgodności widzimy

Marią Stuart u Słowackiego.
5 — Dzienniki t. I

DZIENNIKI, TOMIK

)_________ ___________
Kazanie u Sw. Wojciecha ,,O wychowaniu młodzieńców; matka jako czynnik

zwracający niejednokrotnie zepsutego młodzieńca na drogą cnoty".
Znów widziałem Ludwinią. Otrzymałem wczoraj różę dla M. B. nie.l Róża ta była u

mnie przez noc i zda mi sią opromieniła mi ciche me schronienie... A jednak ta
róża nie była dla mnie, była dla innego!... Ha, trudno! Rozkaz jej — światy!

Róża doszła swego przeznaczenia, a ja na pamiątką dnia tego •^chowałem dla
siebie trzy suche listki oderwane od róży!...

i-„i.„ ,q,irnria nawet nie spoj-
Uia iuu*^,, .- ^

Róża doszła swego przeznaczenia, a ja na pcum^-^ zachowałem dla siebie trzy
suche listki oderwane od róży!... Po południu znów ją widziałem: była dumna,

nawet nie spojrzała na mnie! Och! smutno, smutno zaczyna mi sią robić na
sercu... jam bardzo, bardzo nieszczęśliwy!... Lecz powierzchowność moja

możeż wzbudzić wzajemność? — Nie, nigdy! Ona kocha innego; — ja jej tego nigdy
nie powiem, że ją tak serdecznie uwielbiam... Szczęść jej Boże! Dla mnie będzie

ona wspomnieniem kilku smutnych chwil, jakie mi w ciągu całego zgotowane
żywota... Domine, Domine, miserere meil... Dnia 11 września. Jeszcze ze starego

pamiętnika: Miłość potrzebuje właściwego określenia: jest miłość—kochanie,
jest miłość—namiętność i miłość—fantazja. Pierwsza tłomaczy się w życiu

świętością, druga nieszczęściem, trzecia — grzechem.

background image

...Boleść nie wyczerpuje ducha, póki jest nadzieja ulżenia drugim, zbo-gacenia
ich, choćby własną największą nędzą, poty jest uświęcenie boleści, lecz gdy nas

to zadrażni, co nawet innym na jeden uśmiech pustoty się nie zda, gdy nam to
dokuczy, co innym także zawadą lub zgorszeniem padnie, wtedy jest ból prawdziwy,

okropny, bezrozumny jak zwierzę, bezbożny jak piekło! *
Którym z tych rodzajów miłości ja uwielbiam mojego anioła? Czy tą, która

„tłomaczy się w życiu świętością", czy tą „co sią kończy grzechem"? Bóg Jeden
wie... Bóg, tylko

Bóg!...
Wczoraj w kościele widziałem ją samą: płakała! Ja myśla-

1 Ostatni wyraz dopisany ręką Ludwiki.
2 Ostatni akapit wyróżniony większym pismem.

67
łem, że ci tylko nieszczęśliwi, których duch obleczony w

obrzydliwy kadłub Ezopowy... * Nie... i ci, którym powiedziano: zachwycaj ludzi
pięknością swojego ciała — także płaczą. Biedna, i ona nieszczęśliwa, i jej los

jak mnie nie dał matki; może to więc była tęsknota za tym duchem opiekuńczym,
brak którego nieraz, nieraz wywołuje skądsić, spod serca serdeczne łzy

tęsknoty... Gdyby to ona zachowała na zawsze te przecudnie urocze uczucia i
pociągi serca, jakie teraz w niej uwielbiam. Ja o to codziennie do mej modlitwy

do Matki Boskiej ,,o natchnienie i sławę" dołączam modlitwę do jej Anioła-
stróża, by jej taką czysto[ś]ć serca na wieki dać raczył!

Dzień 12 września. Rano jak zwykle idę do kościoła, na zwykłe me modlitwy do
Najświętszej Panny i Anioła-stróża za ojca, za duszę matki, o natchnienie i

sławę, o zamiłowanie w pracy i za L. Potem udaję się do ogrodu i przeszedłszy
raz wracam znów do kościoła, aby zobaczyć L. Widziałem ją. Z daleka raz tylko

spojrzawszy, poszedłem... Duch i tym się
zadowolił!...

Łacina, rosyjski, niemiecki (z niemieckiego dostaję 3), grecki. Na greckim ze
wspomnianego wyżej pamiętnika notuję sobie myśl następującą:

Przekleństwo tym Niemcom panteistom! Oni chcą, by materia i duch jedno było, by
zewnątrz świata, by za naturą już nic nie było, by organizm świata był Bogiem

żyjącym na ciągłej przemianie, na ustawicznym umieraniu cząstek swoich.
Przeklęci, przeklęci!... Oni chcą nas pozbawić uczucia piękności! Bo jeśli to

prawda, żeśmy błaznami dni kilka, a potem prochem, gazem, infuzoriami idącymi
się zrosnąć w inne jakie błazeństwo organiczne; bo jeśli prawdą, że świat

tylko nieśmiertelny, a wszystka cząstka jego śmiertelna bez żadnej
indywidualności! jeśli Bóg to otchłań tylko przemian bez końca, to wieczność

śmierci i urodzeń, to łańcuch nieskończony o pryskających ogniwach, to ocean,
w którym każda fala wspina się, by kształt dostać, i opada natychmiast

bez kształtu! Ach! powiedz mi, gdzie piękność, gdzie poezja, bo poezji nie
ma bez nieśmiertelności ducha, bo poezja — to losy duchów naszych w przeszłości

i przy-
5*

DZIENNIKI, TOMIK I
uw ____

szłości w porównaniu z naszym nędznym stanem dzisiejszym; bo poezja moja i
każdego to to, że kiedyś był gdzieś i że będzie kiedyś gdzieś, ale ten sam —

ona, on — zawsze czy na ziemi, czy na pięknej komecie, czy w raju, czy w piekle,
czy w czyśćcu, czy w polach Elizejskich, czy na Walhalli — byle to on był, on.

Bez tego już mi i oczy mojej kochanki, już mi i promienie słońca niemiłe...
Ach! przeklęte Niemcy filozoiy!... * Język polski. Pan Bem czyta kronikę

Dytmara. Powziąłem zamiar zebrania w jedno wszystkich słów mego profesora i
ułożenia z nich jednej całkowitej całości. Ale, ale... Edek powrócił z Zagaja i

przywiózł mi masę rozmaitych wiadomości o swej I. Szczęśliwy! jego zachwycają
tak naiwne sielanki... Szczęśliwy!

Dziś Ludwini nie widziałem prawie, a przynajmniej tylko
z daleka... Ciągle smutna i zamyślona.

Dnia 13 września. Nie zanotowałem sobie jeszcze moich kolegów... Trzeba to
uskutecznić — a więc: Bolesław Augustowski, Franciszek Brudzyński, Stefan

Bieske, Stanisław Rokke, Mikołaj Orłowskij, Edward Otto, Franciszek Zaremba,

background image

Tadeusz Radzikowski, Stanisław Bielnicki, Kaźmierz Wojna, Roman i
Bronisław Łąccy, Tomasz Ruśkiewicz, Edward Filipkowski, Stanisław Moll,

Józef C z a j k o w-s k i, Szczepan Czech, Teofil Leśkiewicz, Leon Rudzki,
Franciszek Zientara, Chonowski, Stanisław Piątowski, Bronisław Piasecki,

Wincenty Decka, Ryszard Słabowski, Adolf Zarzycki, Szczęsny Wodzyński, P a w e l
s k i, Henryk Hegstremm, Stanisław Łaganowski, Wojciech Pisula, H a l i k

Wacław, Antoni Czarnecki, Szczęsny Mikułowski, Otton Pławiński, Józef
Wabner, Leon Lichterowicz, Frank Józef, Ludwik Ko-walczewski, Marian

Wilkoszewski, Stanisław Markowski, Ignacy Steliński, Edmund Swierczewski,
Bernard Krzyż-kiewicz, Maciej Hónigman, Aleksander Jemieljanow, Antoni

Tłuchowski, Szczęsny Dewitz, Jan Nowiński, Włodzimierz Drzewiecki,
Lucjan Kowalewskł.1

1 W autografie niektóre nazwiska lub imiona kolegów są podkreślone.
KIELCE, 1882 _______________________________________________________69

Do klasyków w ogóle należeć mogą: Nowiński, Wojna, Rokke, Frank, Ruśkiewicz.
Matematycy: Łącki, Steliński, Wojna, Ruśkiewicz, Rokke, Kowalczewski,

Czajkowski, Czech, Bielnicki, Nowiński, Lichterowicz, Pławiński, Wilkoszewski.
Literaci: Halikj (Ruśkiewicz, Rokke, Zaremba, Krzyż-kiewicz, Kowalczewski, ze

względu na mniej więcej obszerniejsze poglądy i oczytanie).
Rysunek: Halik, Drzewiecki, Hegstremm, Wodzyński, Otto, Decka, Kowalczewski, A.

Czarnecki.
Muzyka: Br. Łącki (fortep.), Kowalczewski (skrzyp.), Hónigman (fortep.),

Wilkoszewski (fort.).
Śpiew: Moll (tenor), Piasecki (bas), Dewitz (bas), Wodzyński (tenor),

Czajkowski (alt), Ruśkiewicz (alt), Markowski (alt), Słabowski (tenor).
Deklamacja: Tłuchowski.

Oto wiadomości statystyczne. Najserdeczniejszymi moimi przyjaciółmi są: Halik,
Radzikowski, Rokke itd.

Na lekcji francuskiego widziałem L. i byłem z nią sam na sani w mieszkaniu pp.
Koczanowiczów. Nagadaliśmy się do woli... Może już raz ostatni!...

Lekcja matematyki: mówię na pierwszego i dostaję trzy. Może Bóg da, że jakoś
lepiej matematyka iść mi będzie!... Wszystko to jest skutkiem mych porannych

modlitw w kościele do Matki Najświętszej!*
Łuszczkiewicz przyniósł mi nowy swój utworek pt. Rozłączeni, poczynający się od

słów:
Byliśmy razem przez kilka tygodni Oboje radzi, oboje szczęśliwi — Twarz jej

jaśniała rumieńcem pogodniej, Pierś wydawała jej tchnienia ruchliwiej głupie.1
1 Dopisek Ludwiki Borkowskiej.

71
DZIENNIKI, TOMIK I

Ładne to — lecz on nie może sią nigdy oduczyć od tych już nudzących mią wierszy
erotycznych. Zawsze erotyczne i erotyczne, a nigdzie nie widać zastanowień się

nad sobą i światem teraźniejszym, nad rzeczywistym celem poezji — nie ma
filozofii!... A szkoda! Mógłby zajść daleko, gdyby chciał spożytkować tak wielki

talent, jakim jego obdarzył Bóg!
A nie zajmować się błahostkami, a przeciwnie nauką; to wtenczas przyda

mu się jego talent, co daj Boże amen.
Proszę, zaprzestań podobnie myśleć, o to Cię. błaga Twoja bardzo bliska

kuzynka, która Cię bardzo kocha (to się tyczy do Stefcia).
*

Wiem, że głos mój przeminie
Jak głos liry w dolinie, Jak młodzieńcze marzenie, Jak serdeczne westchnienie.

LB>
13 wrz. 1882 r.

Kochany Stefciu!
Zasmuciłeś mię; bo co Ci z tego przyjdzie? (z czego, wiesz). Oddaj się szczerze

nauce, temu światłu rozjaśniającemu ciemnie rozumu i uczuć, a mogę Cię zapewnić,
że marności tego świata Cię odstąpią i nie będziesz

miał nimi głowy nabitej.
Ach, czemu ja żyję, czemu, żebym ja tyle zgryzot społeczeństwu przynosiła. Boże

wysłuchaj moje modły i ...................

background image

Kochajmy się nadal — ale po bratersku Twoja siostra.
Proszę moi mili,

Podrzyć tę kartkę w tej chwili. 2
Fiat yoluntas tua/... rada jej świata... Tak tak! „oddaj się szczerze nauce,

temu światłu rozjaśniającemu cienie rozumu" i dojdź w końcu do tego, że zwątpisz
o wszystkim, nawet

sceptycznie podejrzywać będziesz, że „nauka rozjaśnia cienie rozumu"!... Lecz
ja, szaleniec, żądam czegoś innego oprócz wzgardy i szyderstwa... A więc precz,

z daleka od tych, co mną pogardzają, z daleka od wszystkich! Do nauki, do mej
ukochanej poezji, do mych kajetów... Z daleka od świata!

Dnia 14 września. Lekcja historii. Znów ze starego pamiętnika:
Człowiek z duszą ognistą lubi najwięcej rzeczy, które serce mocno zajmują. W

dobrych nawet przymiotach przebiera miarkę; zbyt spiesznie uogólnia, stąd
niedojrzałość i niedoskonałość jego wyobrażeń ogólnych, z małej liczby sądzi o

wszystkim, szczegółami długo zajmować się nie może. Jeśli rozum nigdy innych
władz umysłu owładać nie może, ima-ginacja wysila się nadaremnie, trawi,

wyniszcza. Jeśli dojrzewającemu i coraz bardziej na siłach wzmagającemu [się]
rozumowi powodować się daje — jest nadzieja, że z duszy ognistej geniusz się

wywiąże, że...
Złe albo zaniedbane kształcenie rozumu ludzi ognistej duszy robi uro-jeńcami.

Namiętnościami wodzą i rozbudzają je zewnętrzne wrażenia, nigdy wewnętrzne
natchnienie. Geniusz każdy jest osobną w sobie jednostką i nie powtarza się

nigdy. Znakomity autor Charakterów rozumów ludzkich * pojęcie geniuszu tak
nakreślił:

„Wielka rozłożystość, moc i dzielność wszystkich władz umysłu, głęboki i silny
rozum, nowe sobie torować i wyrąbywać lubiący drogi i tworzyć nowe pomysły;

który spomiędzy powszednich daw_no znanych myśli całe familie nowych prawd
wyprowadzić umie; dusza ognista, bujna i rozłożysta imaginacja i nieunoszona

czułość serca jest cechą, przyznaką, znamieniem geniusza. Geniusz więc nie jest
władzą umysłu, lecz najwyższą jego i najbujniejszą doskonałością, przymiotem

osobistym, wrodzonym
niebios darem."

Geniusz wszystkie roboty umysłowe szybko odbywa, między najodleglejszymi
rzeczami dostrzega podobieństwa, a wielkie podobieństwa łatwiej niż drobne

różnice. Człowiek z geniuszem ma mocniejsze od innych czucie, które za każdą
myślą z szybkością błyskawicy aż do głębi serca dochodzi; rozleglejsze od

rozumnego objęcie i właściwy sobie sposób poj-
2 List Ludwiki jest wklejony do dziennika. Końcowy dwuwiersz znajduje się na

odwrocie kartki.
1 Cały ten ustęp wpisany ręką Ludwiki.

DZIENNIKI, TOMIK I
mowania rzeczy. Wszystko, co go otacza, mocniejsze na nim czyni wrażenie; każda

większa myśl zapala go i unosi. Geniusz nie ulega wpływowi panujących uprzedzeń,
po cudzych śladach chodzić nie lubi, woli przepaść niż kolej, w łamaniu

trudności wielkie ma upodobanie. Nad językiem panuje, wyobrażeń swoich i myśli
łamać, ścieśniać i obcinać mu nie dając. We wszystkich tworach geniuszu widać

wielkie bogactwo pamięci, ognistą imaginacją, która obficie farb do malowania
myśli dostarcza, i w ogólności bujność umysłu, która przestrogami roztropności

jak małością jaką pogardza. Przemysł jest zaletą rozumu, geniuszu przymiotem —
wynalezienie. Rozum oświeca, geniusz podnosi duszę i zdumiewa. Utwory geniuszu

to mają do siebie, iż w nich zawsze coraz nowe piękności dostrzegać się dają; bo
wynikają z głębi duszy, są objawieniem się wewnętrznego natchnienia,

mocnego czucia i przekonania. Człowiek z geniuszem wyższy nad próżność, nie
ubiega się za oklaskami, najsłodszą nagrodę w sobie znajduje, zwykle do jednego

rzędu myśli, do jednej jakiej rzeczy miewa wyłączny pociąg. Geniusz jest
wyższością, która dziwi, lecz nie wznieca miłości. *

Dzień 15 września. Na lekcji łaciny odbieram list od p. Jana Kantego
Gregorowicza, który kończy się tymi słowy:

Jestem stary i doświadczony człowiek. Kocham naszą młodzież i rad bym jej, jak
to mówią, nieba przychylić; cieszę się i raduję, gdy widzę prawdziwe gdzieś

objawiające się zdolności, ale i drżę z obawy, aby na marność nie wyszły. Aby

background image

się to nie stało, dziś ucz się, kochany panie Stefanie, o ile czas pozwoli,
czytaj, obznajmiaj się z naszą literaturą poetyczną i naukową, ale z pisaniem

wstrzymaj się jeszcze.
Wszyscy radzą jedno: i mój ukochany profesor, i p. Kocza-nowicz, i ten w końcu

poczciwy starzec, który raczył spracowaną swą rękę trudzić dla mnie —
wszyscy/Ale nie pisać... nie — nie mam siły! Gdzie podziać te złote mary, te

chwile boskie, w czasie których jedynie zapominam, żem człowiekiem, zapominam o
cierpieniach, które mię ciągle gniotą, zapominam o wszystkim i sam już nie

wiem, czym jestem \/ A jeśli ja umrę, jeśli koniec mój, który ciągle
przeczuwam, ma nadejść za kilka miesięcy albo choćby za lat kilka? Stary

Salustiusz powiedział, że człowiek powinien starać się zawsze
KIELCE, 1882

73
i wszędzie, aby nie przeprowadzić życia w milczeniu. * Gdzie-by się podziały

moje marzenia o tym, bym mógł rozweselać albo raczej rozrzewniać smutnych zawsze
ziomków mych... Lecz cóż począć? Próżną by była walka z losem! Los mój widać

taki, by przejść w ciągu krótkiego mego, jak się spodziewam, życia, jak smutny
cień, nie zostawiający po sobie nic, jeno szyderstwo i śmiech, a nad grobem

dostać nagrobek, na którym wielkimi czarnymi literami napisano: „głupiec!"
Dzień 16 września. Lekcja historii. Z historii Iłowaj-skiego — sztuki.

Najznakomitszymi bazylikami są: Sw. Pawła w Rzymie i Sw. Apolinarego w Rawennie.
Z pierwotnej bazyliki, przy ciągłym rozwoju i odmianach jej, wywiązały się dwa

style: wschodni i zachodni, czyli bizantyjski i romański. Zabytkami stylu
bizantyjskiego, oprócz Sw. Zofii są Sw. Wit-telego w Rawennie * i Sw. Marka w

Wenecji.1
Styl romański utrzymał formę dawno-chrześcijańskiej bazyliki z trzema nawami,

rozdzielonymi rzędami kolumn, połączonych między sobą łukowatymi arkadami. Styl
ten kwitł przeważnie w X i XII wiekach. Znakomitym wzorem stylu romańskiego

służy katedra w Pizie ze swą pochyłą wieżą. Ze stylu romańskiego rozwija się tak
zwany — gotycki, powstały w północnej Francji. Kwitnie w całym przeciągu wieków,

szczególnie zaś w XIII, XIV, XV wiekach. Znakomitymi wzorami stylu gotyckiego
służą: katedra w Strasburgu, Sw. Stefana w Wiedniu, N.M.P. w Paryżu i opactwo

Westminster w Londynie.
/Od dnia 14 września coraz bardziej wzmaga się ból — nie-^znośny podczas

oddechu. Ból ten każe mi przyjść do wniosku,
1 Jedna kartka oddarta. Połowę jej strony recto zajmowały notatki o stylach

architektury, przepisane na następnej stronie. Drugą połowę — notatki dotyczące
spraw rodzinnych. Na stronie verso koniec wpisu obcą ręką.

że wywiąże się zeń wielka jakaś choroba, a spoza niej wygląda — śmierć. Rzecz
dziwna: idąc do klasy widzą codziennie wyrysowaną na szyldzie jakiegoś stolarza

— trumnę. Nieraz się do niej jak do starej znajomej uśmiechałem... Sam śmiałem
się niedawno z Halika i z jego bajronowskich zasad, a dziś sam jestem bardziej

od Wacława zrozpaczonym!.../
Dzień 17 września. Rano czytał mi Halik bardzo ładny swój wierszyk. Bardzo —

bardzo mi się podobał. Po południu a raczej wieczorem byłem w ogrodzie na
loterii fantowej (Edek należał do orkiestry ochotniczej), po skończeniu której

byliśmy do godziny Ilu niego. Deklamowałem trochę. Ale prawda... po skończeniu
zaraz nabożeństwa byłem u Oktawiana Bilczyńskiego. Grał mi śliczne kujawiaki,

śpiewał Halkę, CzaTtowską ławę * i wiele innych ładnych rzeczy. Po południu i w
wieczór w ogrodzie widziałem Ludwinię...

Dzień 18 września. Balladyna, odczyt p. Bełcikow-skiego * („Biesiada Literacka"
z 1879 r.):

Słowacki pisał ten fantastyczny dramat pod wpływem Shakespeare'a. Niedościgły
pierwowzór sprawił, że poeta, olśniony tu i ówdzie olbrzymimi pomysłami i

efektami wieszcza Albionu, dał się im unieść w dziedzinę niemiarkującego się
naśladownictwa, które jednakże bardziej do formy niż do treści się odnosi. Stąd

jest w Balladynie pewne przeładowanie treści, natłok środków, z których każdy,
oddzielnie i niejednocześnie użyty, posłużyć by mógł za wątek do osobnej sceny.

Ten nawał efektów zagłusza je wzajemnie. Sama też postać Balladyny fantazyjna
jest, nieprawdopodobna i psychicznie fałszywa. Pan Bełcikowski porównywa ją z

Lady Makbet i Gonerilą w Learze i znajduje, iż tamte obie stoją na gruncie

background image

prawdy, mają w sobie pierwiastki człowieczeństwa i kobiecości — gdy Balladyna
jest tylko uosobieniem zbrodni bezpłciowym, gruchocze wszystko po drodze bez

wahania i bez żalu, nie ma serca, nie ma uczucia, nie ma sumienia.
Balladyna jest dramatem narodowym?... Nie! Słowacki nie odzwiercia-dlił w niej

ducha swojego społeczeństwa, jego sposobu zapatrywania się na sprawy życiowe,
jego pojmowania i odczuwania zagadek wszechludz-kich. Wyżej stanął w tym utworze

niż Wiktor Hugo jako dramaturg, ale
Calderon, Shakespeare a nawet Schiller górują nad nim o głowę. Balladyna

natomiast, mimo usterek psychicznych, mimo przeładowania efektami, mimo siły
niestosunkowej do pewnych studiów formy i treści — jest tragedią sceniczną,

budzi zapał w tłumie widzów, jest stworzona do plastycznego życia, a samą
treścią i przeprowadzeniem pozostawia za sobą Mazepę i Beatrix Cenci.

Po południu u Wacława. L. widziałem z daleka. Nie ma teraz sposobności nawet
porozmawiać, bo w kościele nie bywa... Smutno, och, smutno!...

19 września. Ma przyjechać Friderici-Jakowicka. Oczekuję z największą
niecierpliwością czwartku, bo we czwartek ma być koncert.

20 września. Postanowiłem tłumaczyć kilka powiastek z rosyjskiego p.
Woskriesienskiego; mianowicie: Klasztor Bw. Urszuli i wiele innych. Przyszedł mi

z pomocą Halik: on sam przetłomaczył kilka stronic; mamy zamiar drukować je w
„Gazecie Kieleckiej." * Gdybyż się to udało!

Z domu nie było nikogo...
21 września. Dalszy ciąg tłomaczenia powiastki. Po południu spacer z Wacławem i

Edkiem. W ogrodzie Bilczyński pokazał mi panią Jakowicką. Jakieś uszanowanie
zdjęło mię na widok tej artystki Polki, której imię czczą aż kędyś daleko! Jutro

koncert!
Przed wieczorem ze St. Mollem spacerowaliśmy długo pod... oknami Ludwini. Ona

grała na fortepianie, pan Koczanowicz zaś na klarynecie. Byłem znów rozmarzony
trochę! Każdy dźwięk muzyki robi na mnie ogromne wrażenie. Wieczorem pisałem

ćwiczenie: „Charakterystyka Bolesława Chrobrego na podstawie kilku epizodów z
kroniki Dytmara". Z Historii narodu polskiego Naruszewicza poczerpnąłem wiele

szczegółów
76

DZIENNIKI, TOMIK I
do owych właśnie epizodów, bo charakterystykę, oparłszy ją na tych epizodach,

wykończyłem i umieściłem na końcu rozprawki.
22 w r/.e ś nią. Coraz bardziej zaczyna mię zajmować SeMÓ9ovToś

'A7io[jLVL(jLovLutJiaTQc. * Spotykam tam prześliczne na każdym kroku Sokratesa
myśli o bogu, o astrologii jako nauce bezmysłej i wiele, wiele tych myśli,

poloty których pogańskiego filozofa podnosiły aż do prawd religii Chrystusa.
Każda taka myśl coraz bardziej, zbliża mego ducha do nóg boskiego Zbawcy!

Boże mój, panie mój! umocnij mię, niech zamrę dla świata — byleby tylko żyć i
karmić się nauką, a nigdy, nigdy nie wyczytać nic takiego, co by mię przeciwko

Tobie usposobiało, co by od nóg Twych, od podnóży Twojego krzyża odtrąciło.
Niech na ostatniej stronicy każdego dzieła wyczytam jako punkt kulminacyjny, na

który nawiniętymi zostały myśli człowieka — Twe imię, panie mój wielki!
Mnie wszystko zawodzi na świecie; wszystko, co świat szczęściem nazywa, kruszy

mi się w ręce — niech więc przynajmniej nauka nie zawiedzie, niech nie wyczytam
w niej wyrazu, co najstraszniejszy dla człowieka: zwątpienie!

Wieczorem koncert! * Z jakąże ja niecierpliwością pędziłem nań! I nie zawiodłem
się. Jak harfa Eola brzmią i łączą się te wszystkie dźwięki, drżą, płaczą,

krzyczą, jęczą, wyją — a wszystkie się ze sobą łączą i jedne całość stanowią.
Jak mi się tęskno czy wesoło na sercu zrobiło, gdym usłyszał Dumką

Sowińskiego... Boże, mój Boże! jakżem ja był wtenczas szczęśliwy! Wkoło mnie
słychać się ciągle dawały profanow-skie uwagi kolegów; nie wiedziałem co czynić,

chciałem uciec od tych uwag...JBóg wie, co się tam wówczas w sercu mym działo!
O, jeden to znowu z piękniejszych dni żywota mojego! Ile wtenczas nasuwa się

wyobraźni planów, myśli, marzeń! Nie jestem wówczas człowiekiem... czy to więc
nazywa się natchnieniem?! Cześć ci, Polko mistrzyni! Chwilę, gdym cię

KIELCE, 1882
77

background image

usłyszał, zapamiętałem dobrze! Szczęśliwym, żem zasłyszał tę, której imię,
której śpiew słychać i pod bezchmurnym niebem Italii! Cześć ci, cześć, Polko! z

całego serca składam u stóp z tymi bukietami uznania, co się do nóg twych
sypały. Cześć ci, mistrzyni!...

23 września. Nauka! Dziś, teraz dopiero rozumiem rzeczywiście, czym jest
rzeczywiście nauka. Dotąd nie rozumiałem jej, a przynajmniej widziałem ją z

innej strony. Literatur^ i poezja kazały mi zapomnieć o wszystkich innych
naukach! Ale czy rzeczywiście znalazłem zaspokojenie tej wewnętrznej trawiącej

gorączki, tego pragnienia czegoś, tego niesmaku, gdym na chwilę zapomniał o
poezji i literaturze? Boć zapomnieć trzeba było koniecznie. Nawet i taki

przedmiot dla mnie jak literatura musiał się wyczerpać choćby tylko na chwilę, a
gdy zapomniałem o nich, gdy się one sprzed oczu mych usunęły, nie widziałem nic

oprócz czarnej, niesmacznej próżni. Takie zajęcie się sobą umysłowe,
jednostronne nie miało podstawy, gruntu. Zajmowałem się wyłącznie literaturą,

inne zaś nauki, nie skłamę, gdy powiem, śmiech szyderstwa wzbudzały we mnie.
Literatura była dla mnie nektarem, który piłem nierozważnie i stąd urósł

niesmak. Wszystkimi innymi naukami gardziłem, mówię, a rozumiejąc jako ideał
jedne tylko me ulubione przedmiota, rosłem w jakąś pychę, rozdętość. Każde słowo

pochwały mego ukochanego profesora podnosiło mię na skrzydłach pychy nad poziom
zwykłych śmiertelników — dumny byłem. Dziś — dziś! Za sprawą mej królowej Marii,

zapewne, w niebiosach, przejrzałem! Zobaczyłem naukę, poznałem, czym ona dla
człowieka. Nie traktuję jej teraz jako suchych prawideł, ale rozpatrując się

coraz dalej w jej niezgłębionych tajnikach, zaczynam uczuwać coraz większy
spokój na duchu, zaczynam pojmować, że nauka to strażnica każdego kroku

człowieka, że nauka to rozkoszna jakaś kraina, w której błądzisz i nie znasz jej
rozkoszy, a coraz bardziej postępując, choć kaleczysz nogi i ręce, widzisz w

oddali po-
,0 DZIENNIKI, TOMIK I

wstające i powiększające światełko, co ci rozwidnia rozkosze kraju tego, ale
rozjaśnić zupełnie, w całej pełni południa, nigdy nie może, boby ś — oszalał!

, Jakże słodko teraz od suchej geometrii polecieć czasem myślą ku Grobowi
Agamemnona, ku Hymnowi o zachodzie słońca, ku Ojcu zadżumionych. Ach! teraz to

prawdziwa rozkosz, teraz mi zajaśnia blask tego boskiego ognia, co się poezją
nazywa. /Teraz, gdy oderwę oczy od ulubionych kart poezji, nie ujrzą już poza

sobą pustej przestrzeni, w której kiedy niekiedy chuć ziemska się przesuwała,
lecz widzę postać jakowąś o wyjaśnionym pogodnie obliczu, z zmarszczonym czołem,

a przy niej drugą, młodą, z wieńcem lauru w ręce
i harfą...

Na piersiach jednej napisano: Nauka, a na piersiach drugiej: Poezja. Połączonymi
zgodnie głosami wołają do mnie: „Pójdź do nas, my rodzone siostry, my cię

utulim, pójdź do nas!" Matko Mario niebieska, prowadź mię do nich, prowadź!...
Porządek dnia: Rano o 81/a w kościele pod chórem. Spotykam tam zawsze staruszka

jakiegoś, który, gdy ja przychodzę, klęczy już w kąciku i modli się. Ja mu nie
przeszkadzam: po cichu klękam opodal, po modlitwie wychodzę, a on dalej

klęczy... Nieraz stawały mi na myśli, widząc tego starca, typy praojców naszych,
co tak się cicho modlić umieli na kolanach, choć ośm może krzyżyków na barki mu

legło! Dziś już nie spotkać pobożności takiej! *
Potem idę do klasy. Po powrocie do domu zaraz do lekcyj, aż do późna. A potem

pisze się coś, tłumaczy z rosyjskiego, czasem za sprawą Marii wyleję trochę
uczuć na papier — i oto dzień mój teraźniejszy.

24 września. Historia. Dewiza religii mahometańskiej:
,,La alaha illallahu wahaduhu Ja szaryka lahu". („Nullus

est Deus, nisi unicus, cui non est socius"). * Kochany mój pan
YlELCE, 1882

79
Bem! Czego on nie wie? Spróbuj z nim po mahometańsku — będzie ci ciął jak stary!

Ach, gdyby to jemu kiedy dorównać!
Grecki: mówiłem z gramatyki — dostałem 34-. Bóg zaczyna wynagradzać mą pracę.

Dziwne mi czasem przychodzą myśli do głowy: zdaje mi się czasem, że cokolwiek
staje się ze mną, dzieje się to nie ze mnie samego, lecz działa przeze mnie

jakaś istota. Cokolwiek działam, źle czy dobrze, działać tak muszę, bo inaczej

background image

działać nie mogę. Jest to może sposób zagłuszania wyrzutów sumienia, gdy mi ono
coś wyrzuca. Tak, teraz rozumiem siebie! Gdy coś dobrego zrobię, gdy postąpię

tak jak należy, nie przypisuję tego tej jakowejść istocie, lecz mówię: Dobrze
zrobiłem! Gdy zaś postępuję źle, gdy wydarzy mi się coś złego, co jednak wynika

z mego niedbalstwa, próżniactwa lub w ogóle z mej własnej przyczyny, mówię: Od
losu się nie wyłamać, nie ja winienem, winien los. Takim sposobem zbywam, zda mi

się, sumienie.
Po południu byłem z Wacławem u Edka. Pożyczył mi Kraszewskiego Łza w niebie,

Szaławiła, Podłóż do miasteczka. *
Lza w niebie! jakież to cudne, prześliczne! Ileż tam fantazji poetyckiej, ile

natchnienia, nie z ziemi pochodzącego! Kraszewski jest poetą! Jakże on
przecudnie maluje niebo:

Tam panuje cisza — mówi — i spokój wieczny, śród wiekuistego żywota; niezmienny
byt, byt pełny, byt jedyny, w którym drga wszystko co żyje! Albowiem w

niebiosach łączymy się z Bogiem: tam całość, tam jedność. Wszystkie barwy
zbiegły się w jedne barwę niezgasłego światła; wszystkie dźwięki w jeden śpiew

harmonijny; wszystkie linie w najcud-niejsze kształty, wszystkie myśli w jedne
myśl żywota wiecznego. Tam każdy pojedynczo żyje we wszystkich, wszyscy w

każdym; duch wszelki jest .ogółem i jest sobą, a myśl rodzi się jedna wszędzie i
obie[ga] koło duchów, jak dźwięk rozlewa sią w powietrzu. W pośrodku niebios

króluje Bóg! Wśród uroczystego milczenia słychać powolną harmonią, zawsze jedną,
coraz inną, będącą jakby oddechem żywota niebieskiego. Ta pieśń złożyła się z

tysiąca, a brzmi jednogłośnie.
DZIENNIKI, TOMIKJ

l________________________
I coraz dalej, zda się rozkoszując się tym swoim niebem, krysli nam jasne jego

obrazy! Szczęśliwy być musiał, gdy to pisał! Dalej, gdy mówi o losie łzy anioła
przemienionej w anioła i spadłej na ziemię, gdy ta zwróciła się do nauki:

Wielkie, bezbrzeżne jest nauki morze, a przepłynąć je bezpiecznie ten tylko
potrafi, kto sią na nie puszcza ze światłem, co je przyniósł z nieba. Ci, co je

zgasili w sobie, płyną bijąc sią z falami, a nigdy nie ujrzą brzegu, chyba je
wiatry nań wyrzucą.

Cudna to, cudna fantazja!
25 września. Cały dzień prawie byłem w domu ucząc się. Nad wieczorem

spacerowaliśmy trochę z Wacławem, a później udaliśmy się na koncert p.
Jakowickiej. Znów kilka godzin jaśniejszych w życiu moim! Śpiewała 4 akt Halki,

Ży- < dówkę, * Marzenie dziewczyny Żeleńskiego i po raz drugi słyszaną przeze
mnie Dumkę Sowińskiego:

Gdy tak serce rozpacza, Lutnio moja tułacza, Dzwoń mi piosnką, dzwoń!
O tej cudnej krainie,

Gdzie szeroko Dniepr płynie!...
O dzięki ci, stokrotne dzięki, mistrzyni, za tę dumkę! Tylko ten, co sercem

zrozumiał ją, oddać ją potrafić może tak, jak ty ją oddałaś! Tylko talent
prawdziwy tak serce rozkołysać może, jak ty moje rozkołysałaś tą piosnką! Dałaś

mi w życiu mym jedne godzinę jaśniejszą, a za nią ci cześć, cześć,
mistrzyni!!... / Rozmarzony długo jeszcze po koncercie błądziłem po ulicach,

nie mogąc sobie znaleźć miejsca! Ciasno mi było wszędzie,
aż w końcu krew oełiłódła i przyszedłszy do domu wziąłem

się do — algebry! /
KIELCE, 1882

26 września. Rano czytałem powieść Kraszewskiego pt. Szaławiła. Oprócz zręcznie
przeprowadzonej intrygi osobli-wszego nic tam zauważyć się nie da. Więcej

interesującą, a przynajmniej pewną dążność zawierającą, jest pomieszczona w
tymże tomie bajka pt. Droga do miasta. * Myśl wielka, a mianowicie stosująca się

do posłuszeństwa względem starszych i rodziców, ukryta jest w formie bajki. Całe
życie człowieka lekkomyślnego przeprowadzone jest pod obrazem nieposłusznego

radom ojca młodzieńca. Tak jak chłopiec ten, i człowiek — wtenczas, gdy pozna,
że od świata nic oprócz szturchańców, obrzucenia błotem, kradzieży, szyderstwa,

nie dostanie nic, zwraca się dopiero do kościoła i dzwoni do miłosierdzia —
Boga.

background image

Na lekcji religii opowiadałem o rozszerzeniu pierwiastkowego Kościoła,
mianowicie o działalności św. Pawła. Mówiłem dobrze, zdaje się, że dostałem 4.

Mówiłem też i z łaciny i dostałem — 2. Sprawiedliwie, bardzo sprawiedliwie, bo
wczoraj uczyłem się tylko religii i greckiego, o łacinie zaś nie pomyślałem

nawet. Jak Bóg sprawiedliwy! Za to, że uczyłem się —
dostaję dobry stopień!

/ Dziś już nie będę obwiniał „losu", że „od niego się nie 'wyłamać", winienem
sam — sam cierpieć muszę.

Dawno już nie widziałem Ludwini. Raz tylko z daleka przez okno — słyszałem, jak
grała przy akompaniamencie pana Koczanowicza na klarynecie.

Dziś pożyczam od A. Czarneckiego Listów protestanta o katolicyzmie w polityce i
społeczeństwie przez Lorda Fitz-Wil-liama (tłomaczenie z francuskiego Adama

Morawskiego). *
6 — Dzienniki t. I

DZIENNIKI, TOMIK I
l_______________________

Rano udają się do kościoła, potem po nauczeniu się lekcji idę do Wacława i z nim
razem idziemy do p. Bema. Bawiliśmy tam ze dwie godziny. Poczciwy profesor! o

czym on nam nie mówił! Pożyczył mi do przetłomaczenia tomik wydania Hanki
Wacława pt. Rukopis Kralodvorsky i jine spevopravne bdsne slovne i verne v

póyodnem starem jazyku (yydane jedenacte VacesJava Hanky v Prazej *. Chciałbym
jak najdokładniej przetłomaczyć coś z tych zajmujących pieśni lirycznych!

Wracając od p. Bema spotkałem się z ojcem. Ukochany mój tatko! Tak go już dawno
nie widziałem! Odjechał dopiero

o szóstej.
Po odjeździe ojca dowiedziałem się, że jest do mnie odpowiedź w „Tygodniku Mód"

na przesłane niedawno wierszyki pt. Anioł stróż, Brzoza płacząca itd. * Jak
zwykle nie przyjęte, ze słusznych zresztą powodów. Dziwi mię tylko to, dlaczego

p. Gregorowicz pisał do mnie wpierw list, jakby sąd ogólny o mych wierszach, a
teraz znów tak szczegółowe daje odpowiedzi. Nic już chyba z mych wierszy nie

będzie pomiesz-czonel
Wieczorem tłomaczyłem w dalszym ciągu Klasztor Sw. Urszuli do godziny

11. Gdyby mi się choć to udało. Gdybym to mógł dobrze to przetłomaczyć. Po
przetłomaczeniu tego biorę się do zaczętego tłomaczenia Sejmu grodzieńskiego. *

28 września. Lekcja druga — historia. Wskazówka p. Bema, co się tyczy
poety mahometańskiego Firdusi. Józef Kowalewski, znakomity nasz orientalista,

mówi pan B., wskazał, że poeta ten nie nazywał się, jak go zowie p. Iłowajski,
Firdusi, lecz Firdehsi. Wskazówka ta przyjętą być powinna. * Wczoraj jeszcze

skończyłem Listy protestanta o katolicyzmie. Główną osią dziełka tego jest
zastanawianie się autora

ELCE, 1882
83

nad zniesieniem klasztorów jako krzewicieli oświaty; wykazuje szkody, jakie
każde społeczeństwo, kraj każdy, mianowicie zaś Anglia, poniosły po zniesieniu

klasztorów. Przeważnie zastanawia się on nad Anglią. Wykazuje skutki postępków
-Henryka VIII, wykazuje stan wszystkich krajów reformowanych po wyrugowaniu z

nich katolicyzmu, jednym słowem — stawia katolicyzm jako punkt kulminacyjny,
jako oś, około której nawija się szczęście, bogactwo, spokój i wielkość krajów.

Przytacza na to dowody; wykazuje, że żadna z najpotężniejszych monarchii
starożytności nie wyrównała pod względem długotrwałości żadnemu z państw

katolickich Europy. Wykazuje na koniec błędy religii reformowanych, pod względem
szczególniej przyjmowania Najświętszego Sakramentu i sakrament ten nazywa

bodźcem, zmuszającym każdego człowieka do religijnego porządku.
29 września. Mówiłem z algebry. Przed zaczęciem lekcji jakby przeczuciem jakim

wiedziony pomodliłem się do Matki Najświętszej. Pan Szperl wyrwał mię. Stojąc
już przy tablicy westchnąłem do mej Matki — i poszła lekcja wybornie. Być może,

iż jest to jakiś zabobon, ale teraz tak stale wierzę w opiekę mej matki nade
mną, że nikt mię z tego toru zbić nie może.

Wieczorem po dawnym niewidzeniu rozmawiałem trochę przez okno z L.; ma wyjechać
do Suchedniowa albo brać tutaj korepetycje od pana Bema; ach! jakby to dobrze

było!

background image

30 września. Czytałem, a raczej przeglądałem w dzieciństwie jeszcze czytaną
powieść pt. Czarne diamenty — Jokaia. To powieść w całym tego słowa znaczeniu.

To połączenie wszystkich nauk w najśliczniejszą treść powieści. Iwon czy to nie
prototyp człowieka? Czy nie takim człowiek być powinien? Ile on wyświadczył

dobra ludzkości gasząc pożar kopalni węgla! — Tak, ale to ideał fantazji poety!
Takich ludzi nie ma na świecie! Śliczna myśl zawarta jest w rozdziale

,,Apoteoza":
g

84 DZIENNIKI, TOMIK l
Ten, co wszystko stworzył, jedną ręką zmazał z powierzchni ziemi piękny świat, w

którym węgiel kamienny zieleniał jeszcze dziewiczymi lasy, a praszczur słonia,
mamut, królował bezpiecznie — a drugą zaludnił ziemię plemieniem, co się rodzi

„nagim na nagiej ziemi" i któremu jako jedyny położył przykaż:
„Tyłem ja stworzył, ty twórz dalej".

I człowiek dalej też przeprowadza dzieło Boże! To mu jest nagrodą. j A przy tym
pozostaje zawsze człowiekiem. To jego pociechą. Bo być ^ Bogiem to myśl, co

ścina krew lodem. Wiedziały to już bóstwa klasycznej starożytności i, ilekroć
mogły, zstępowały z Olimpu, by czuć, kochać i boleć ludzkim sercem, l Bóg

Starego Testamentu wziął w Nowym na siebie postać Boga-człowieka. Duch ludzki
nie może sobie wyobrazić Boga bez twarzy ludzkiej i ludzkich uczuć. Nawet gwebr,

co się modli do słońca, maluje to słońce z rękoma i nogami wędrujące po
niebieskim przestworze. Bogowie szukają antropomorfozy; czemuż więc

ludzie szukają apofeozy? Cóż w tym widzą tak dobrego? Cóż to ponętnego,
gdy komuś powiedzianym:

Kochaj wszystkich, kochaj świat cały, ale nie miej nikogo, którego byś ukochał
wyłącznie, nikogo, do którego ty tylko miałbyś miłości prawo. Czyń dobrze

tysiącom, ale niech ci sława wystarczy; słuchaj, jak cię każdy wielbij
przyjmuj wieńce, którymi obrzucają twój tryumfalny rydwan, bądź bogatym — ale

nie miej uśmiechniętej twarzy u twego stołu, nie posłysz nigdy szczebiotu
dziecinnych głosików, witających cię na progu domu, nie przyjmuj nigdy z

ukochanej ręki fiołka, by go zatknąć w dziurkę od guzika.
Zbieraj wieńce od całego świata, choćby ci się pod nimi udusić przyszło — ale

nie otrzymasz nigdy jednego kwiatka od jednej istoty.
Tysiące przesyłać ci będą od ust pocałunki, ale żadne usta nie dotkną cię nigdy

rzeczywistym miłości pocałunkiem. Niechaj cię obsypie deszcz złocisty, ale
niechaj się nikt nie dowie, żeś spragnion jednej jałmużny, jałmużny miłości,

miłości co jest udziałem nędzarzy, robaków żyjących w prochu, ale której
odmówiono tobie. Ten nędzarz idzie w dzień świąteczny z dalekiej przechadzki

pieszo do domu i na ręku dźwiga swe dziecko, co znużone zasnęło w drodze,
podczas gdy ty go mijasz w bogatej karecie. Wita cię, boś ty wielkim, znanym,

znakomitym, a on prostaczkiem. Ty mu na pokorny ukłon odpowiadasz łaskawym głowy
skinieniem, boś ty bogacz, boś sławny — ale w sercu ty jemu zazdrościsz, a on

nie zazdrości tobie! *
l października. Wieczorem tłomaczyłem z Rękopisu KróJodworskiego — poemacik pt.

Zbyhoń, piosenką liryczną
85

pt. Opuśtena, Skrivanek, Piseń pod Yyśehradem. Najlepiej chyba udało mi się
tłomaczenie piosenki Opuśtena. Tłomacze-nie powiastki Klasztor Sw. Urszuli — już

skończone.
2 października. O godzinie 8 rano byłem u spowiedzi w kościele Sw. Wojciecha u

księdza Domagalskiego. Nigdy jeszcze święty ten obrządek nie wywarł na mnie
takiego wrażenia jak dziś! Szczęśliwy jestem, jak tylko człowiek ze spokojnym

sumieniem szczęśliwym być może!...
Po południu Wacław dał p. Bemowi tłomaczenia z czeskiego.

3 października. Odpowiedź udzielona mi przez p. Bema po rosyjsku w gimnazjum:
„IlepeBOAŁi BauiM ne yAOBJieTBOpw-TejiŁHBi. Jlynuie BCCBO nepese^ena necnb:

Opuśtena są MCKJIIO-neHMeM BTopoił CTpodpbi." * Sam czuję nieudolność tych
tłoma-czeń, gdy porównam je z tłomaczeniem nawet Zaleskiego, choć tamte nie

uważane są wcale za wzorowe. Nie miałem słownika i kierowałem się tylko rozumem,
nie mogło więc nic dobrego się wywiązać.1

background image

4 października. Po południu przyszedł do mnie Wacław i wyciągnął na miasto, choć
jeszcze nie umiałem historii. Za-ledwo wyszliśmy — spotykamy L. Nie mogłem już

wrócić! Tym bardziej, że przyszła z pp. Saskimi do ogrodu. Bawiłem tam aż do
godziny 71/2. Wieczorem przepisywałem sobie ze starych kajetów zrobione jeszcze

w klasie czwartej i piątej notatki ze stylistyki i literatury, dyktowane przez
pana Bema. Chciałbym zebrać razem całą pakę zasad i poglądów na polach wyżej

wspomnianych, wygłaszanych przez pana Antoniego Gustawa, aby po ukończeniu, da
Bóg doczekać, klasy ósmej sformować z nich jedne, harmonijną całość. Bądź co

bądź będzie to praca dosyć ważna. Postaram się wypełnić ją przykładami i
definicjami, mogącymi ułatwić zrozumienie całości.

1 Tu wycięte dwie kartki nie zapisane.
DZIENNIKI, TOMIK I

i
5 października. Dałem Edziowi do przetlomaczenia Ru-kopis Kidlodvoisky. Chce on

z porady pana Bema przetłoma-czyć Rdze, Snem lub coś podobnego rodzaju.
Widziałem w ogrodzie L., ale z daleka, bo nawet się nie

ukłoniłem.
Czytałem w ,,Bibliotece Warszawskiej" wyjątek z powieści

Eleonory Sztyrmer Frenofagiusz i Frenolesty. * Tu, gdzie te kartki łączą swe
ramiona I obraz stawią niezłomnej przyjaźni, Myśl moja w kraje marzeń zaniesiona

Zbierała słodycz z kwiatków wyobraźni. v~-
Ludwika Borkowska, dnia 8'września 1882 r.1

Dwie osobistości zwiedzają szpital i spotykają tamże w celi pod numerem IX osobą
zupełnie zdrową i rumianą. Jedna z tych osobistości zdziwiona jest takim zdrowym

stanem chorej, wtenczas druga, marszałek, zapytuje:
— Co znaczą łzy płynące po twarzy?

— Rozumie się, że żal — odpowie drugi.
— Więc kto kochał matką i stracił ją, ten płacze?

— Niezawodnie!
— A jeśli ją więcej kochał jak drugi?

— To więcej jeszcze płacze.
— A jeśli ją więcej jeszcze kochał?

— To jeszcze więcej płacze.
— Otóż widzisz, że nieprawda! — zawołał marszałek — wtedy człowiek nie

płacze, ale stoi nad trupem z wytrzeszczonymi oczyma, które nic nie
widzą, z głową pełną dum, która o niczym nie myśli, i sercem

pełnym tysiąca uczuć, które jednak czuje jeden tylko wielki,
głęboki, wszystkie inne uczucia pokrywający żal! Wtedy człowiek

stoi jak słup albo leży jak kamień, i gdyby nie był
człowiekiem, to jest istotą, którą nic długo nie zajmuje, umarłby

z tego żalu.
— No! — a jeśli człowiek jeszcze więcej kochał matkę?

— A, to już nie wiem, co może robić.
— Co? mój łaskawco? — czy nie wierzysz? Wtedy człowiek się śmieje.

1 Wcześniej przez Ludwikę wpisany czterowiersz ujęty jest w ramką, po nim
dopiero następują cytaty z powieści Ludwika Sztyrmera.

87
— To być nie może!

— Może być, mój przyjacielu! — Człowiek istotnie się śmieje i klaszcze w dłonie,
śmieje się znów i tańczy wokoło trupa: ale nie jest to śmiech i taniec balowy,

nie tak on klaszcze w dłonie jak wy, kiedy uwielbiacie pas de deux jakiej
baletniczki — o, nie! Jest to śmiech i taniec, i bicie w dłonie, na widok

których krew ci zlodowacieje w żyłach i śmiertelny pot wystąpi na czoło. Jeśli
czytałeś Hamleta, to pojmiesz mnie!

Dalej opisuje, jakim sposobem Frenolestes (złodziej rozumów) pozbawił ona
nieszczęsną rozumu. -Alma była piękną kobietą, miała ośmioletniego syna. Razu

jednego będąc na przechadzce spotkała kulejącą kobietę, która wiozła na sankach
obraz jakiś. Kobieta ta, którą był Frenolestes, prosi Almy, aby kupiła obraz.

Alma kupuje i odsyła do domu. Po powrocie do domu znajduje obraz zawieszony już
na ścianie.

background image

Obraz przedstawiał scenę męczeństwa pierwszych chrześcijan: na obszernym placu
okolony ludem i liczną strażą stał prokonsul rzymski, olbrzymiej postaci z

surową twarzą, a przed nim kilku chrześcijan średniego wieku i maleńki chłopczyk
przeznaczony na katusze. O, jakże blada, przestraszona i ściągnięta

przeczuciem boleści była twarz tego biednego dziecka!... Rzekłbyś,
że malarz niezawodnie płakał i często przerywał swoją robotę, kiedy

charakteryzował tego aniołka; jednakże była na tym płótnie twarz druga,
nierównie na większą zasługująca uwagę — twarz matki tego chłopczyka, która

z załamanymi rękoma przedzierała się przez tłum i straże na ratunek swego
dziecka i schwycona od żołdaków stanęła na miejscu, jakby wrosła w ziemię. Na

tej twarzy zdało się, jakby zatrzymał się w pędzie szalony uragan
najboleśniejszych macierzyńskich uczuć i wpiętnował w nią wszystek żal, strach i

rozpacz, które z serca zionęły do głowy. Patrząc na nią powiedziałbyś, że
tu życie nagle zamarło we wszystkich rysach, że tu skonała wszelka nadzieja i

zachwiała się wiara nawet w niebo!... O, wierz mi, wypędzlować taką twarz i nie
umrzeć pod brzemieniem takiego pomysłu — albo nie oszaleć — mógł tylko

Frenolestes!
Alma zemdlała, gdy spojrzała na obraz, bo chłopczyna, skazany na śmierć, był to

żywy portret jej syna. W krótkim cza-
DZIENNIKI, TOMIK I

się władza dowiedziała się, że Alma zabiła swe dziecko. Wysłano do niej lekarza;
Alma rozmawiała najprzyzwoiciej, dopóki lekarz nie wspomniał jej o synu.

Wtedy ożywiła się jej twarz, obłąkana radość strzeliła z jej oka, zbliżyła się
do doktora i rzekła: — Muszę WPanu opowiedzieć, jak szczęśliwie wybawiłam mego

synka od męczeńskiej śmierci. Jutro Rzymianie mieli go ukrzyżować! A czy
pojmujesz WPan okropność tej męki? Wiesz-li, że sam Chrystus błagał Ojca

niebieskiego, ażeby ten kielich od niego odwrócił! że siedem mieczów boleści
przeszywało serce Matki, gdy pod krzyżem stała? Ja modliłam się do Matki

Boskiej i Matka zlitowała się nad matką! Powiedziała mi, że zachować go nie
podobna, ale można mu skrócić męki. Domyśliłam się natychmiast, co to znaczy. O!

dla matki nie masz zagadek na świecie, kiedy chodzi 'o los
dziecięcia, ona rozwiąże najszczytniejszy węzeł gordyjski. Wzięłam kamień do

ręki... rozumiesz WPan? Trzymałam go pod chustką, ale długo nie mogłam wykonać
swego zamiaru, bo dziecię me stało przy mnie i patrzyło mi w oczy. Czas upływał,

nareszcie słucham, aż tu Rzymianie idą już po wschodach!... Co tu począć? co tu
począć, o Boże! — myślałam sobie, a oni go natychmiast schwycą, jeśli ich nie

uprzedzę. A chłopczyna ciągle patrzał mi w oczy, uśmiechał się do mnie i tak
mile szczebiotał, że aż mi się serce krajało z rozpaczy. Nareszcie przyszła mi

myśl szczęśliwa: dziecię moje, rzekłam mu, pograj sobie w piłkę! — i dobry,
posłuszny mój synek zaczął natychmiast biegać z piłką po pokoju. Chodziłam koło

niego z kamieniem pod chustką, nieodstępna jak cień — bo Rzymianie byli już w
przedpokoju — śledziłam wszystkie jego poruszenia, starając się zajść mu w tył,

ażeby nie mógł patrzeć w me oczy, schwyciłam moment... i jednym uderzeniem w
ciemię wybawiłam go od krzyżowej męki! Ledwie padł na ziemię, weszli Rzymianie

do pokoju, ale cha, cha, cha, cha, cha! było już za późno!...
O! biedna, nieszczęśliwa kobieta, pomyślałem sobie; gdyby jej wrócić rozum,

oszalałaby na nowo, dowiedziawszy się, co zrobiła!... Okropniejszej wariacji nie
można sobie wystawić!

Czytałem wieczorem ZameJt kaniowski Goszczyńskiego. Znów popadłem w tę chwilę,
co ją natchnieniem zowią. Obleciałem kilka ulic, przeszedłem koło kościoła Sw.

Wojciecha, pomodliłem się tam ukląkłszy i powróciłem do domu.
KIELCE, 1882

89
6 października. Rano widziałem w kościele L. Gdy potem wychodziłem spod chóru —

już jej nie było. Mówiłem z greckiego — znów poleciłem się przed lekcją
Najświętszej

i dostałem 3.
Na łacinie dostałem od A. Czarneckiego maleńką kartkę z imaginowanym monumentem

Homera. Śliczne on ma pomysły!

background image

7 października. Znów dwa rysunki od A. Czarneckiego. Przed wieczorem widziałem
L. W ogrodzie byłem do godziny 8. Wieczorem przepisywałem literaturę ze starych

kajetów.
Czytam Margiera * Zajmujące nader sytuacje i ten wiersz Syrokomloski

nieporównany, a tyle uczucia. Przy końcu pierwszej księgi wiersz następujący:
O, duszo ty młoda!

Miękkość twoja każdemu wrażeniu się poda. Czemuż pieczęć na tobie kładą na
przemiany Dziś Pańscy aniołowie, a jutro szatany?

Czyż nie mógłbym użyć tego wiersza za dewizę mojego serca? Tak, to ja, taki sam;
dziś z aniołami — jutro z szatany!...

8 października. W kościele Świętego Wojciecha L. nie było. Po południu widziałem
się z Józefem Trepką i poznałem jego żonę.

9 października. Przeczytałem do końca Margieia. Nie ma tam tego, co u
Krasińskiego, Słowackiego i Mickiewicza spotykamy: polotów natchnienia,

podnoszącego się aż do natchnionego proroctwa, nie ma tak genialnych pomysłów,
lecz jest takie jakieś serdeczne ciepło, jest rym taki, są obrazy takie, co cię

muszą za serce pochwycić i zmuszą do serdecznego temu naszemu nadniemeńskiemu
lirnikowi oklasku. W nocy od 8 do l pisałem ćwiczenie polskie pt. „Włady-

91
sław II i Mieczysław III Stary — dwie pokusy samowładcze w rodzinie Bolesława

Krzywoustego". Zdaje mi sią, że się wywiązałem zeń należycie, lecz zawsze tak
bywa, że co ja uważam za najgorsze, po większej części doskonałym bywa, co ja

zaś za dobre uważam, nie ma żadnej wartości.
Chciałbym przetłumaczyć jaką dumkę Szewczenki, poety ukraińskiego. Sliczneż bo

są niektóre, np. ta:
Dumy moi, dumy moi

Licho mene z wami — Czemu stali na papieri Sumnymi nadany? Czom was witer nie
rozwijaw

W stepu, jak pilinu Czom was licho nie prispało Jak swoju dętymi?... *
• ~ lOpaździernika. Lekcja polskiego; opowiadałem napisane wczoraj

ćwiczenie. Wieczorem Tadeusz Radzikowski opowiadał mi o losie jednego ze
swych kuzynów, który będąc już na czwartym kursie medycyny dostał pomieszania

zmysłów — z głodu. Snuły mi się zaraz przed oczyma kontury dawno już marzonej
przeze mnie powieści pt. Powiastka bez tytułu. Chciałbym wystawić tam los poety,

chciałbym zbić niejako wszystkie me o przyszłości marzenia w jedne powieści
całość. Ale mi się to nie uda. Z marzeń moich, gdy je wylewać zechcę na papier,

nie pozostaje nic jeno motyl, gdy mu zetrzesz barwy z jego skrzydeł; zamiast
cudnych barw, zostaje jakaś bezbarwna, bezwonna masa, która przypomina trochę

zaledwie te jasne i plastyczne postaci, jakie widzę wyraźnie, gdy do pisania się
biorę. *

11 października. 2 i 3 godzinę lekcyj mieliśmy wolną. Byłem podczas nich w
kościele na eksportacji rejenta Szcze-panowskiego; wszelkie widoki tego rodzaju

robią na mnie ogromne wrażenie.
12 października. Z historii dostałem 4. Mówiłem z powtórzeniem o Pepinie

Krótkim, Bonifacym Świętym (755), Grzegorzu I Wielkim i wielu innych. Kontent
jestem, że nie zawiodłem pana Bema.

Coraz bardziej zaczynam rozkochiwać się w historii. Jest to nauka niezgłębiona!
Ona sama, sama jedna może zastąpić wszystkie inne na świecie, ale trzeba się

do niej rzucić, zagrzebać się pod jej pył wiekowy, utonąć w niej całym sercem!
Człowiek wówczas staje się z historyka filozofem, bo tysiące wypadków, błędy

rozumu ludzkiego, jego zdobycze, jego rozwój i jego zezwierzęcenie nieraz muszą
z człowieka koniecznie zrobić filozofa. Już czym się zajmuje mój ukochany

profesor, musi być zajęcia godnym.
13 października. Polski. Pan Bem, przesłuchawszy kilkunastu moich kolegów,

zwraca się do mnie i mówi: „Panu mogę postawić stopień bez pytań" i stawia mi
celujący.

Boże mój, Boże! jakże ja muszę pracować, aby tej jego ufności położonej we mnie
nie zawieść! Tak i do grobowej deski trzeba tak żyć i tak pracować, aby nie

zawieść nadziei mego prototypu profesora. Dziś ośmielę się powiedzieć, niech kto
chce i jak chce o mnie sądzi, że go kocham!

background image

Dawno już temu, bo w czwartej jeszcze klasie, pisałem coś w rodzaju pamiętniczka
i wspomniałem tam o tym już dawniej odczuwanym uwielbieniu dla pana Bema. Razem

z innymi i to doszło do rąk profesora. Powiedział mi on wtenczas, o!
dobrze pamiętam, co mi powiedział: „Mógłbym pochwałę wynurzoną dla mnie w

pamiętniczku pańskim uważać za pragnienie przylizania mi się, bo piszesz pan
pochwałę dla mnie i podajesz mi ją". Dziś niechby mi tak powiedział! Niechby

powiedział. Przyjąłbym to i zmilczałbym — niechby co chciał on i cały świat
powiedział: kocham go, uwielbiam jak profesora i jak przyjaciela, jak mi się, w

czasie jednych moich odwiedzin nazywać pozwolił. Takiego przyjaciela
żaden uczeń nie miał w profesorze! Bóg tylko chyba, co mię na wiel-

J
92

DZIENNIKI, TOMIK I
kiego człowieka wyprowadzić pragnie, postawił mi na drodze życia taki

drogowskaz! Profesorze mój! Chyba śmierć wydrze mi z serca uwielbienie, jakim ja
dla ciebie na wieki, na wieki przejęty jestem! *

Wczoraj przeglądałem powieść Kraszewskiego pt. Sfinks. * Znów mi krew w żyłach
zawrzała. Znów zapłakałem nad dolą Jana! Boże! Boże! wszystko co szlachetne, co

piękniejsze i wznioślejsze nad ten stary szyderski świat, cierpi tak boleśnie!
Trzeba być mistrzem, ale tego wyrazu za mało — trzeba być Kraszewskim, żeby

napisać Sfinks! Trzeba być Janem, trzeba cierpieć, ażeby tak dolę jego opisać. A
dziwny ż ten doktor Fantazus?Co to za postać? Jak rozumieć te na przykład słowa:

Świat przeszły jest, jako był, żyje! Ja to wiem. Każdy, kto do niego znalazł
drogę, może tam pójść i zajrzeć. Żadna chwilka nie zapadła w nicość. Co żyło,

żyje może trwałej niż to, co się jeszcze dziś przerabia i co zowiemy dzisiaj
życiem. Prorok zagląda w przyszłość, prorok może być i w przeszłości, albowiem

wszystko, co było, co jest i co będzie, jednym tylko jest opisać można. W środku
tego nieruchomego czoła przebiega czas, który z wysoka nieporuszonym się zdaje,

z bliska pędzi szybko!
Co

znaczy Sfinks? oto jak go Fantazus określa:
.. Sfinks to symbol całej ery pogańskiej. Twarz prześliczna znaczy pojęcie

piękności, uczucie wdzięku materialnego, cześć kształtów i formy, skrzydła
znaczą poetyczną tej epoki wzniosłość, filozoficzne jej marzenia; ciało

zwierzęce jest to brak ducha. Sama postać, samo monstrualne połączenie dwu natur
mówi ci wyraźnie, że starożytność czyniła po trosze z człowieka bydlę. Od

Chrześcijaństwa dopiero zaczyna się człowiek-duch!
Jan, Jan — ideał artysty! Czy oni wszyscy tak natchnieni, czy oni wszyscy tak

cierpią? Mój Boże, jak nie zapłakać nad dolą biedaka? Cierpiał on w wysokim
stopniu, cierpiał jak człowiek-artysta, poeta duchem wysoko natchniony cierpieć

może dopóty, dopóki „nie pokrył kapturem dumnych myśli, nie posypał popiołem
zgasłych nadziei — na wieki!" Gdy wstąpił pod dach klasztoru, gdy wstąpił do

celi klasztornej, gdy z heretyka i niedowiarka wrócił na łono Boga —
KIELCE, 1882

93
Nieprędko ciężki smutek zszedł mu z czoła rozchmurzonego — ale zszedł nareszcie!

Wiara i modlitwa uzdrowiła go, spokój zamieszkał serce, a jasna pogoda otoczyła
oblicze. Wesele ziemskie, cielesne, co przypada nagle i odbiega niedognane, za

którym idą łzy i rozpacze, nie zajrzało do niego więcej j ale przyszło owo inne
wcale, stałe, nieprzełamane niczym i trwające w sercu chrześcijanina, który

pogląda tylko na niebo i idzie ku niemu powolnie!
14 października. Dziś skończyłem lat ośmnaście! Lat ośmnaście przeżyłem i cóż

dobrego zrobiłem na świecie? Szyl-ler w ośmnastym roku napisał Zbójców, a ja?
Czy napisałem co, co by godnym było imienia utworu? Mój Boże, mam lat ośmnaście,

jestem w wieku, gdy wszyscy go zazdroszczą, w złotym wieku, w pełni siły marzeń,
jestem młodzieńcem i cóż mi zostanie ze spędzenia tych lat? Och! oby tylko nie

wspomnienie chwil na próżno zmarnowanych, oby tylko nie pozostała mi przeszłość
smutna! Wśród serc bijących szczęściem, marzeniami niezaćmienionymi prozą życia,

sam z sercem gwałtownie bijącym, jakżem szczęśliwy!
Ile ja przez te lat ośmnaście przeżyłem! Najpierw dzieciństwo pod okiem matki,

potem wstąpienie do gimnazjum, potem śmierć matki, potem poznanie pana Bema,

background image

potem zwrócenie się do poezji i literatury, poznanie się z Edkiem, Hali-kiem
itd. To przeszłość, a gdzie i jaka przyszłość? Gdzie? — Może na laurach, a może

w zapoznaniu, może w nędzy, a może w niedalekiej mogile? Ha! bądź co bądź z
drogi, jaką mi los wytknął, nie zwrócę się nigdy.

15 października. Na mszy rano w naszym kościele śpiewał solo Oktawian Bilczyński
psalm pokutny:

O Panie, co losy ludzkości
Dzierżysz w dłoni Twej, Stających na brzegu wieczności

Do łona przygarniać chciej!..*
m

94
DZIENNIKI, TOMIK I

Podobało mi się to bardzo, ale koledzy moi!... Co tylko piękniejsze, co
wznioślejsze, wzbudza w nich zazdrość i krytykę naturalnie. Ale cóż to za

krytyka? Jednemu nie podoba się jego postawa, drugiemu — roztwieranie ust itd.
Śpiewa ładnie, a głównie to, że śpiewa z uczuciem.

Wieczorem byłem u pp. Czaplickich. Byli tam: Moll, Radzi-kowski, Piaseccy,
Węgliński i Czaplicki. Śpiewano rozmaite rzeczy; a potem zmuszono mię do

deklamowania. Rzadko tak dobrze jak wówczas deklamowałem. Mówiło się: Hymn o
zachodzie słońca Słowackiego, Czarny szal Ujejskiego, * Powieść WajdeJoty

Mickiewicza, z Ojca zadżumionych Słowackiego. Im więcej osób mię słucha, tym
lepiej deklamuję.

16 października, poniedziałek. Przeglądałem dawniej czytaną powieść
Kraszewskiego pt. Powieść bez tytułu. * Znów beczałem! Ale bo jak nie płakać na

widok takich obrazów, co "zda się mówią do ciebie! Sam znajduję się w takim
samym jak Szarski położeniu, gdy więc to czytam, zdaje mi się, że swój życiorys

i że swą przyszłość czytam. Cała ta powieść wysnuta, jak sam autor mówi, z
wyobraźni jedynie, a jednak musi tam być trocha krwi z własnego autora

rozranionego serca. Niepodobna nie cierpieć z Szarskim, gdyby się nie zrozumiało
dawniej tych bólów niepojętych dla profana, bólów poety.

Oto jak określa stanowisko, powołanie i los poety pierwszy Szarskiego na drodze
poezji drogowskaz, profesor literatury w gimnazjum:

Poeta długo się i pożywnie karmić musi, nim światu zaśpiewa... Ciężka to rzecz
stanąć przed ludźmi i poruszyć ich serca, zmuszając szyderców do współczucia;

świat nie poddaje się łatwo, a depcze ochoczo. Ciężka to droga — cierniem
wysłana, zarzucona skałami... trudno być pierwszym a nie wolno drugim i drugim

nie warto. Musisz być u szczytu lub spaść w otchłanie na długie męczarni e...
lepiej nie myśleć o poezj i... Każdemu prawie młodemu zalśni coś w głowie,

zakołacze coś w sercu i chciałby śpiewać,
KIELCE, 1882

95
ale gdy przyjdzie z pieśnią pójść przed ludzi, zabraknie myśli i słowai O!

pracować potrzeba, pracować nawet tym, którym Bóg dał wiele od razu, a tym
więcej może. Nic bez pracy, dziecię moje! wszystko się nabywa w pocie czoła, w

serca pocie. Pamiętaj! A po wiekach, które nas poprzedziły, po wieszczach,
którzy im śpiewali, po arcydziełach, co nas karmią tchnąć życiem przeszłości,

którego są najwyższym wyrazem, jakże to wiele potrzeba, ażeby ośmielić się
stanąć na scenie, ująć lutnię i zwołać ku sobie słuchaczy! Ten tłum, któremu

śpiewać będziesz, składa się z tysiąca ludzi, a każdy z nich przychodzi inszym,
a dla nich wszystkich jest pieśń jedna! Musisz skrępować ich, pociągnąć,

przekształcić, zmusić, ażeby weszli w ciebie i poszli za tobą. Czymże musi być
śpiew, który musi zwyciężyć tysiące miłości własnych i złamać lody wstrętów

obojętności, odrętwień?... Jakiej to potęgi potrzeba, aby wyjść z tej walki
zwycięzcą!... Ile życia wyszafować, ile łez wylać, ile własnych piersi

naszarpać!
Człowiek oddany myśli i pióru musi być najprzód wyższym od ogółu, którego chce

być przywódcą, tłomaczem, pocieszycielem, kaznodzieją... Dwojakie więc zadanie:
i jako kapłan musisz stanąć na świeczniku, i sukni twego domowego żywota nic

splamić nie powinno i bo ten, co się w imię najwznioślejszych uczuć odzywa, sam
pierwszy obowiązany mieć je w piersi i na ręku... jako piastun ducha i myśli,

powinien być o stopień wyżej, o krok naprzód przed ludem, który za nim idzie,

background image

musi odgadnąć przyszłość, ku której dąży, uczucie, którym jutro serce jego
zabije, kierunek boży na jutro... Wiele tu pomaga geniusz, talent, instynkt i

duch Stwórcy, który w kolebce jeszcze wionął na czoło dziecięcia, ale nasionko
dane ci w posagu ty sam tylko wypielęgnować musisz i powinieneś. Nauczyciele,

księgi, świat — są to słupy gdzienie[gdzie] porozstawiane po stepie, śród
którego wieść się potrzeba samemu okiem, sercem i głową... O! pracować musisz,

pracować wiele!... Bóg ci da myśl i uczucie, ale one nie przemówią z ciebie,
dopóki ich nie rozpowijesz, nie rozwiniesz ich skrzydeł, nie rozwiążesz ich

pracą żelazną... W młodej piersi rwą się niecierpliwie zarodki idei i uczuć
nasiona, stukając o ściany ciasne jak zwierz zamknięty w klatce; ale niejeden,

niejeden zamorzył w sobie, co przyniósł z drugiego świata, nie karmiąc myśli,
wysuszając ją pragnieniem i głodem, a z uczucia robiąc bydlęce narzędzie

głupiego, powszedniego życia. Patrz, co masz przed sobą: masz nauczyć się całego
świata, pokochać go, poznać siebie, poznać ludzi, a potem jeszcze zbadać mądrość

przeszłą, wszystko, co ludzie kiedy utworzyli, żeby nie powtórzyć słabiej, co
wprzód gorąco już wypowiedziane było... W ostatku to narzędzie twoje, język i

literaturę, na której skibę pot twego czoła ma upaść, musisz przeniknąć, musisz
się ich wyuczyć... O tak! uczyć się, uczyć! uczyć choćby dlatego, aby się

przekonać, że nauka jest niewyczerpanym źródłem rozkoszy, pokarmu i zawodów.
Powiedzą ci później niedowarzeni mędrkowie, że nauka i ślęczenie zabijają

natchnienie, niszczą oryginalność, zacierają indywidualność... To fałsz! to
fałsz! Sobą być można zawsze, panem pracy i myśli, a pracować i myśleć potrzeba.

Praca tylko może dać skrzydła na- >
tchnieniu.

Daj się ludziom śmiać z ciebie, daj się im śmiać i wyśmiać, oni cię, sami o tym
nie wiedząc, uczą cierpliwości, której każdemu na świecie v wiele, a w życiu i

pracy naszej ogromnie, ogromnie potrzeba. Z kogo się śmieją nie dlatego, że
głupi, ale dlatego, że inny od tłumu lub widzi to wszędzie, czego nie dopatrzą

drudzy... ten ma przyszłość przed sobą!...
Powieść bez tytułu! niedościgły ideał dla mnie. Całe życie moje ze wszystkimi

jego odcieniami, ze wszystkimi bólami i dniami szczęścia wlane na te karty. Więc
nie jam jeden taki! więc takich jest wielu i bardzo wielu! Więc ja nie jestem

dziwakiem i szaleńcem, bo istnieje cała kasta podobnych mnie. Z kogo się śmieją
nie dlatego, że głupi, ale dlatego, że inny od tłumu, że widzi tam, czego nie

spostrzegą inni — ten ma przyszłość przed sobą!
Wielkie, święte słowa! Zapisałem was na zawsze w mym

sercu!
Gdybym ja to mógł doścignąć choć połowy tego, co wyśpiewane w tej epopei życia

wieszcza, gdybym choć połowę wysnuł mych marzeń w mej marzonej Powiastce bez
tytułu. Lecz nie! Kraszewski, gdy pisał tę powieść, już przeżył wszystkie bóle,

już był doświadczonym na drodze boleści, a ja — ja dopiero wstępuję weń. On
pisał ją z natury, wysnuwał z rzeczywistej przeszłości, opierał na filarach

rzeczywistości, na tym, co własnymi widział oczyma — a ja? ja bym wyśpiewał to,
co ulata w sercu mym w marzeniu tylko, w snach, w niedościgłych marach!

17 października. Nieszczęśliwy jest jakiś dla mnie ten tydzień. Dziś na
przykład na lekcji języka polskiego jeden

KIELCE, 1882_________ _______ 97
z moich kolegów, Marian Wilkoszewski, pilny i pracowity, lecz zazdrosny do

najwyższego stopnia, dokuczył mi do żywego. Gdy bowiem czytał on ćwiczenie swoje
pt. „Władysław II i Mieczysław III Stary — dwie pokusy samowładcze w rodzinie

Krzywoustego", pan Bem zrobił mu uwagę, że ćwiczenie to nie jest napisane na
podstawie kroniki Kadłubka, lecz jest po prostu streszczeniem wspomnianego

wypadku z pierwszego lepszego podręcznika historii. Nie mogący znieść
upokorzenia kolega rzecze z ironią: „To i Żeromski także korzystał z

podręczników". — „Tak, ja wiem, że i Żeromski musiał także korzystać z czegoś" —
odrzekł pan Bem. Później znów pan Bem mówił, że nie może poprawiać wszystkich

ćwiczeń, bo nie miałby w takim razie ani chwili wolnej. — „Trzeba by mi mieć —
mówił — jakiegoś alter ego, który by mógł załatwiać te czynności". — „To

Żeromski mógłby być tym alter ego" — rzekł Halik. „Żeromskiemu nie powierzyłbym
nigdy tego rodzaju czynności, gdyż on sam pisze źle, jak pod względem

gramatycznym, tak i stylistycznym" — odrzekł profesor. *

background image

Bóg wie, ile mi ta lekcja sprawiła boleści! Miłość własna moja z najdotkliwszej
strony zadraśniętą była, przyznaję. Ale bardziej bolało mię to, że słowa te

wyszły z ust profesora ubóstwianego przeze mnie i że stosowały się do mnie, do
mnie, co całą przeszłość i całą przyszłość poświęcam, poświęcałem i poświęcać

będę ulubionym moim przedmiotom!... Powiedzieć to do profana, smarkacza takiego
jak Wilkoszewski, trzeba albo pogardzać kimś, albo mieć do niego żal jakiś...

Ale mniejsza już o to! Cierpieć trzeba, to trudno! Dziś także pan Czaplicki
zwrócił się do mnie ze słowami, bym napisał do ojca, by mi poszukał innej

stancji, bo on nie może mię trzymać dłużej z powodu nieregularnej ze strony ojca
wypłaty. Jestem w rozpaczy! Tyle ciosów na raz — to za wiele!... Składam to

wszystko na nieszczęśliwy tydzień, czy na fatum jakieś, czy już sam nie wiem na
co!...

7 — Dzienniki t. I
P

18 października. Kiedyś jeszcze byłem u Halika z kolegami Dewitzem i Pławińskim.
Tam Halik wniósł projekt, by przyjść z pomocą materialną jednemu z naszych

kolegów, Lag. *, który ma ogromne zdolności i ochotę do pracy, lecz nie ma ani
książek, ani czym stancji zapłacić, ani nic... Obowiązek zbierania od kolegów po

15 kopiejek na cel wspomniany włożono na mnie. Są więc śród nas serca poczciwe,
szczerze poczciwe, co kochają braci i mają ochotę iść im z pomocą...

Szlachetność i uczynność braterska nie wygasła jeszcze z serc młodocianych nawet
Wśród zmaterializowanego XIX wieku.

19 października. Robiliśmy w klasie ćwiczenie z algebry. Nie zrobiłem.
Wieczorem, gdyśmy spać się już położyli, Radzikowski opowiadał mi o jednym z

kuzynów swoich, Włodzimierzu Gru-nercie, który zwariował na czwartym kursie
medycyny. Snuły mi się tysiączne wzory do mej marzonej powieści pt. Powiastka

bez tytułu. Och, gdybyż to uwydatnić te postaci tak, jak ja je widzę w mych
marzeniach! Byłyby to arcydzieła! Ile widzę znakomitych, nowych myśli

filozoficznych, sytuacji najwybitniejszych, a gdy przyjdzie stworzyć z tego
realizm na papierze — wyjdą dziwolągi z postaci, spaczone pojęcia z

najwznioślejszych myśli i robi się do niczego niepodobna mazanina... Edek
napisał znów 3 wierszyki pt. Pierścionek, Łza, Las. Dwa ostatnie posłał do

„Biesiady Literackiej".
Przepisywałem ćwiczenie z języka rosyjskiego pt. „ coflepscamie coHMHeHMfl

UyuiKMHa nofl sarjiaBneM »yTonjien-HMK« n Tb noHeiwy OHO HasbiBaercH
6ajuiafloił." *

20 października. Coraz rzadziej zwracam się do mego dzienniczka. Dawniej co
wieczór siadałem doń nieodzownie,

a teraz tydzień przejdzie, a nie wspomnę o nim nawet. Dziś znów zabolało mię
serce! Byłem wczoraj u Halika i widziałem, że cały dzień powtarzał historią.

Słuchałem go wszystkiego i wszystko umiał nieźle, nie umiał tylko o Mahomecie i
jego następcach. Na drugi dzień przychodzi do klasy; wyrywa go pan Bem i akurat

każe mu opowiadać o następcach Mahometa. Ani w ząb! Postawił mu więc 2 na
kwartał. Żal mi go się zrobiło serdecznie! Los, jak gdyby mu się na złość

zaśmiał szydersko! Wstaję więc i proszę pana Bema, by go był łaskaw zapytać raz
jeszcze. „Proszę nie być jego adwokatem, ja wiem, co robię!" — odparł mi mój

profesor. Smutno mi się i żal zrobiło Halika... Ha, widać cały tydzień tak
nieszczęśliwy!

21 października. Robiliśmy ćwiczenie w klasie z geometrii; nie zrobiłem.
22 października. Byłem u kolegi Piaseckiego. Przypo-i mniało mi się tam zabawne

jedno zdarzenie z lat mego dzieciństwa. Gdy miałem lat ośm i byłem jeszcze w
domu, na wiosnę : suszono raz w ogrodzie i przewietrzano meble. Między innymi

stał tam i stary duży kufer ojca. Przyszło mi do głowy dziwne pytanie: jak też
tam musi być w środku kufra tego, gdy go się zamknie? Włażę więc w kufer i

spuszczam pomalutku wieko; na koniec układam się zupełnie, tak, że wieko spada,
zatrzaska się zamek i jestem rzeczywiście w środku kufra! Próbuję podnieść wieko

— ani rusz! Zaczyna mi być duszno, gorąco!... Wiercę się na wszystkie strony,
krzyczę nareszcie i krzyczeć już nie mogę — duszę się prawie!... Wtem nadbiega

mały chłopiec, syn mej mamki, Antek, i uwalnia mię z tego grobu. Chłopak ten,
syn mamki mej, Małgorzaty, która czternaście lat od czasu urodzenia mojego w

domu rodziców służyła i zwana była pospolicie „mamką", bawił się podczas

background image

doświadczeń moich w ogrodzie, usłyszawszy zaś stłumiony krzyk mój, przybiegł i
wyratował mię od śmierci. Pamiętam go tak doskonale! Śliczne to było dziecko!

Blondyn, oczy ogromne, niebieskie,
nos, usta, wszystko w ogóle klasycznie piękne! Pamiętam nieraz: mróz na dworze,

śnieg, zawieja, zaledwie ktoś przejeżdżał koło domu, mój Antek pędzi w koszuli
tylko, boso; wiatr pod-wiewa koszulę, bose nogi całe prawie więzną w śniegu — ze

psami razem zobaczyć, kto jedzie. Później wpada do kuchni, pakuje nogi i ręce
pod blachę, w ogień prawie — i żeby też choć raz ten chłopak zakasłał! Co nieraz

było śmiechu z niego! Jedna krowa kupiona została przez ojca od sąsiada naszego,
pana Karpińskiego, zwała się więc po prostu Karpińska. Razu jednego była u nas

pani Karpińska; siedzimy wszyscy przy herbacie, wtem wpada Antek i na całe
gardło recytuje: „Prose pana, Karpińsko się urwała i pobodła bydło; trza by

koniecznie na nio powroza abo łańcucha"! To znów był zwyczaj, że przychodził on
zawsze, gdy szedł spać, do pokoju i mówił pacierz przy śp. matce mej. Razu

jednego było u nas kilkanaście osób — wtem wpada Antek w koszuli, pada na kolana
przed matką i zaczyna recytować: „Ojcze nasz" itd. Po śmierci matki odeszła ze

służby Małgorzata i nie wiem, gdzie się teraz obraca. Dziwne to i śmieszne może,
że wspominam tutaj tę osobistość, a jednak, jednak tak mi lekko jakoś na sercu,

gdy sobie wspomnę te chwile szczęścia, gdym jeszcze nie znał, co ból, gdym miał
jeszcze matkę! Nie wiedziałem wówczas, ile trzeba będzie wycierpieć, żyłem pod

okiem istoty, która mię nad wszystko, nad siostry, nad ojca kochała! Na
wspomnienia mojego imienia, gdym był do szkół później oddany, łzy stawały w jej

oczach.,; Mój Boże, a teraz, teraz jeden chyba ojciec, a więcej nikogo,
nikogo!... Chciałaś mi miłością twoją, matuchno moja, wynagrodzić cierpienia,

jakie mi serce gniotą, o! i jakże mi słodko, że była na świecie istota, co mię
nad życie kochała!... Teraz, teraz jej mogiła poza mną i siwy ojciec w niedoli,

a przede mną co? Może droga bogactwa? — Nigdy. Sławy? Och! Boże, Boże, gdybyż to
sławy, gdybyż to choć droga dobrego w sercach ziomków wspomnienia, ale może

pogarda i obojętność!... Nie umiem być realnym, jestem marzycielem, nikt inię
nie rozumie, nikt, nikt... Ani Edek, ani Halik, ani

Ludka, ani pan Bem, sam jestem, cierpię. — Och, czemu ja nie miał matki?! Ona
jedna, ona tylko zrozumiałaby moje cierpienia!!... y

/
23 października. Byłem u Halika, a później długo spacerowaliśmy z Bilczyńskim.

24 października. Dziś pan Naruszewicz, profesor języka rosyjskiego i gospodarz
klasy VI, przeczytał nam stopnie na kwartał. Ja mam trzy dwójki: z geometrii,

algebry i łaciny. Boże mój, Boże! Z matematyk obydwu miałem trójki, lecz nie
zrobiłem ćwiczenia.

Ksiądz prefekt Czerwiński w pauzę zaproponował nam, aby ktoś przyjął stancją u
pani Pasierbińskiej do czterech uczni. Ja się zgodziłem. Trudno, trzeba się brać

do pracy, i to pracy surowej. Morduj się ze źle wychowanymi smarkaczami, znoś
najrozmaitsze przykrości — lecz by ulżyć ojcu, na wszystko jestem gotów. Wśród

takich okoliczności mają się rozwijać zdolności moje! Mnie miejsce korepetytora?
Lecz stało się — to trudno. Cały dzień dzisiejszy taki mi jakiś bolesny! Na

każdym kroku łzy mi stają w oczach! Przyzwyczaiłem się do mojej stancji, gdyż
trzy lata na jednej stać, z jednymi ludźmi chleba łamać kawałek, to trzeba się

koniecznie do nich przywiązać. A ja jeszcze, ja, co gdy się do czegoś przywiążę,
to gdy przyjdzie mi to opuścić — serce mi się rozrywa. Ktoś uważać może takie me

dziwactwa za lenistwo po prostu. I tak jest może w rzeczywistości, lecz jest tu
i tego serca mojego nieszczęśliwego trocha, którego bóle zawsze odkruszają

kawałek.
25 października. Oddałem panu Bemowi Rukopis Kra-Jodvorsky. Dziś oddałem go

dopiero, gdyż wziął go Łuszczkie-wicz i dziś mi zwrócił dopiero. Gdym go
oddawał, pan Bem zawołał mię i powiedział pod sekretem, że jeden z profesorów,

mianowicie pan Matulewicz, profesor łaciny, zrobił to, że posta-
102

DZIENNIKI, TOMIK I
wiono mi 4 ze sprawowania. Jedynym powodem do tego było to, że panu M. nie

podobał się „ponury wyraz mej twarzy", z czego szanowny profesor przyszedł do
wniosku, że muszą się źle prowadzić. Gdy mi to powiedział mój poczciwy

przyjaciel, nie wiedziałem co się ze mną dzieje... Tyle boleści na raz — to za

background image

wiele chyba. Gdy mię pożegnał, prosząc, by nie zdradzać sekretu, rozbeczałem się
na ulicy. Mój Boże, mój Boże! Co ten człowiek może mieć do mnie? Ja złego

prowadzenia? Ja, którym sobie postanowił za cel życia nosić imię poety! Sam
złego prowadzenia, sam niskiego charakteru, mnie — ten chłop litewski Matulajtes

— coś podobnego zarzucić! Nie, co to za bolesny dla mnie ten tydzień — to
ludzkie pojęcie przechodzi. Złe stopnie, porzucenie starych przyjaciół i jeszcze

tak bolesny zarzut — o, to bolesne, bolesne!
Po lekcjach byłem u p. Pasierbińskiej i zgodziłem się za tego korepetytora.

Nieporządnie, brudno! Sam tylko Bóg wie, jak mi smutno. Szczęście jeszcze, że
naprzeciwko zaraz mieszka Halik, dalej koledzy: Tłuchowski, Pisula, Nowiński i

inni. Wieczorem pisałem jeszcze to tłomaczenie Klasztoru Sw. Urszuli nieznośne.
Są chwile, że wszystko na mnie uderza, wszystko się łamie w rękach, wszystko

zawodzi. Skądś niespodzianie zjawiają się bóle i targają serce. Najmniej
znacząca dla innego okoliczność mnie o sercowe łzy przyprawia.

26 października. Czytałem na lekcji niemieckiego rozprawę Libelta O odwadze
cywilne;. Oto na przykład określe-

rno miłnćri rnp^ir^mr'
± — T.

nie miłości ojczyzny:
Miłość sama jest ślepa, powiedzie cię w imię miłości ojczyzny, którąś ukochał, i

pod chorągwie jej prawdziwych obrońców, i pod sztandary jej gnębicieli i
ukrytych zdrajców. Należy, abyś sprawę, którąś uczuciem objął, rozumem pojął,

wolę twoją silnym przekonaniem ustalił i dopiero na tych silniach ducha twego
wsparty, nieugi .te, niewzruszone zajął stanowisko i wyrzekł z Rzymianinem: et

si fractus illabafur orbis, impavidum ferient ruinae *.
KIELCE, 1882

103
Wielkie, nieugięte i nieskalane charaktery, jak Cyneasze, Brutusy, Katony na

tych dwu filarach oparli hart duszy swojej: na przekonaniu i miłości wolności, a
przez nią sprawy publicznej.

- Dalej znów:
Miłość prawdziwa w czynie się objawia i prowadzi do czynu. Miłość bez czynu nie

jest miłością, ale s a m o lu b s tw em, najbrudniejszym egoizmem. W miłości
powstaje odwaga i prowadzi do czynu.

27 [października]. Mówiłem z fizyki, dostałem 2. Polski: dalszy ciąg o filozofii
nominalistycznej i o Długoszu.

28 października. Skończyłem przepisywanie na czysto Klasztoru Sw. Urszuli.
Oddano nam cenzury. Okropnie mam złe stopnie! Raz tylko w klasie II miałem tak

złe stopnie. Religia 4, ruski 3, grecki 3, łacina 2, matematyka 2 (geom. i
alg.), niemiecki 3, historia 4, polski 5. Ze sprawowania 5, z uwagi i pilności

3. Lekcji żadnej nie przepuściłem. Okropnie złe stopnie!
Po południu czytałem Wspomnienia lat ubiegłych przez Go-czałkowskiego. * Ładna

to rzecz ze względu na serdeczny patriotyzm z każdej wiejący stronicy. Wieczorem
przepisywałem o Długoszu do ogólnego kajetu.

29 października. Oddałem Halikowi rękopis z tłoma-czeniem Klasztoru Sw. Urszuli,
gdyż on miał go za pomocą brata swego do redakcji „Gazety Kieleckiej" oddać. Po

południu i w wieczór czytałem w dalszym ciągu Wspomnienia lat ubiegłych
Goczałkowskiego. Mój Boże, jakiż to poczciwy człowiek! Ile on przeżył, ile

przebolał, a wszystko dla świętej matki w ofierze! O, cześć takiemu mężowi! Na
każdym kroku tylko dobro spółbraci mając na celu, żył i działał zawsze poczciwie

i poczciwe też matce-ziemi oddał posługi. W tylu bitwach, na wygnaniu, w
więzieniu, w biedzie, a zawsze dla ziemi, dla rodaków z miłością. Doprawdy takim

się uwielbieniem dla tego człowieka przejąłem, bo nie dla samochwalstwa, nie dla
zysku,

104
DZIENNIKI, TOMIK I

ale z potrzeby skreślił on te poczciwe, skromnością i patriotyzmem tchnące
karty, z potrzeby wylania się przed ziomkami z bólów, nadziei, szczęścia i

rozpaczy. Przyjemnie mi było czytać te niewymuszone i tak serdeczne, i prawdziwe
— bo że prawdziwe, tom przekonany — dzieje chłopaka. Kształcił się tam, gdzie i

mój poczciwy ojciec, tj. w liceum Sw. Anny w Krakowie — stąd też z opowiadań

background image

ojca [zapo] znany już byłem trochę z obyczajami i profesorami tego zakładu.
Później spotykam tam imię stryja mej matki, Stanisława Katerli, o którym tak

pisze autor:
Sławny był na całą armią nasz major Katerla, krakowianin, ideał ułana, pierwszy

jeździec w całej kawalerii, lubiany od wojska, pieszczoch fortuny; z gwardii
strzelców konnych dlatego, że kijem bilardowym wybił markiera, za karę do ułanów

przeniesiony został, ale nic na tym nie stracił, bo ułaństwo, które mu
nadzwyczaj do twarzy było, przyniosło mu w zysku milionową potem żonę.

Później znów o nim wspomina:
Do najtęższych oficerów w naszym pułku i najwięcej przez żołnierzy lubionych

należeli: major Katerla, który z żalem całego pułku w początku kampanii
przeszedł na podpułkownika do 4 pułku strzelców konnych...

Miałem jeszcze lat 8 najwyżej, gdy mi nieraz moja śp. matka mówiła o nim. Oto co
zapamiętałem z tych opowiadań. Razu jednego dziadek Stanisław był na

wspominanych przez autora posyłkach. Trzeba było w całym pędzie lecieć na koniu
i dopiero o dwa kroki przed księciem Konstantym osadzić konia tak, aby ani

drgnął. Gdy tak dziadek mój pędzi, a najlepszym był w armii jeźdżcem, i osadza
nagle konia, popręgi pękają u siodła i — bach! W przeciągu sekundy zrywa się z

ziemi, chyta na szablę cugle i wskakując na konia z tyłu, salutuje przed
księciem. Książę poklepał go po ramieniu, a mimo to musiał odsiedzieć 48 godzin

w kozie. Był to prześliczny podobno mężczyzna. U nas w domu jest jego portret,
lecz wtedy miał już lat blisko ośmdziesiąt. Ożenił się bogato.

Książka ta obznajmiła mię z wielu rzeczami, ze stanem woj-/"" ska polskiego za
Konstantego, ze szczegółowymi faktami rewo- ? łucji w 31 roku, z wypadkami w

roku 1848, ze stanem ówczesnym Galicji i w ogóle z wieloma, wieloma zakrytymi
nawet dla historii faktami. A ile razy zakipiała krew w żyłach mocniej, ile razy

łzy kapnęły na te poczciwe kartki, wie to tylko Ten, co stworzył me biedne serce
tak biednym...

30 października. Mówiłem na pamięć z greckiego i dostałem 4. Nie uczyłem się
wczoraj wcale i pomimo to...

Po południu czytałem w „McTopiiHecKOM BecTHMKe" artykuł pt. „IIoJiŁCKMe CMy-rbi
nepeM TO^OM 1831". * Szczegółowe nader wyliczenie wypadków obznajmiło mię z tymi

chwilami. Trudno, jednak jest wiedzieć coś rzeczywistego z owych czasów, jeżeli
bowiem wpadnie coś w ręce — to albo rosyjskie, albo zakazane. Pierwsze mówi bez

wątpienia z przesadą i przekręcaniem, w innym zresztą duchu — drugie zaś ze
zbytnim patriotyzmem najczęściej, który nie powinien mieć w podobnych razach

miejsca. W tej na przykład rozprawie autor nazywa Lelewela „uosobieniem zła",
reHMeM Bcero nopoHHoro, * jak powiada.

Wczoraj czytałem w ,,Gazecie Kieleckiej" nekrolog Franciszka Kuleszyńskiego,
dalekiego kuzyna mojego. Urodził się w roku 1804. Po ukończeniu uniwersytetu

przez 36 lat dzierżawił dobra Kurzelów, gdzie teraz mieszkają wujostwo moi
Kozłowscy, a ostatecznie mieszkał przy familii. Był to nieposzlakowanej

poczciwości człowiek! Przecierpiał wiele, w życiu jak wszyscy, co serce tkliwsze
i duszę poczciwszą/ chowają w piersi.

Cześć popiołom twym, czcigodny starcze!
Wieczorem byłem u Halika i wziąłem od niego Klasztor Sw. Urszuli, gdyż brat jego

wyjechał. Napisałem list do pana Sienickiego i posłałem go wraz z rękopisem
przez Henryka

106
DZIENNIKI, TOMIK I

Winnickiego, ucznia II klasy, razem ze mną na stancji mieszkającego. Kazał
odpowiedzieć, aby się zgłosić doń za tydzień! Ciekawym, co to będzie z tego!

Wieczorem zacząłem przepisywać Sejm grodzieński do osobnego kajetu.
Już to więc ostatnia noc spędzona pod dachem państwa Czaplickich! Mój Boże,

smutno mi i żal czegoś bardzo!
31 października. Czytałem dziś rozprawę po rosyjsku pt. „O K)JIHH CjiOBaiiKOM."

* Jest to niezła sobie rozprawka o Mazepie i Ojcu zadżumionych. O Mazepie mówi
nieźle, rozbiera po kolei każdą z postaci i trafnym dosyć odznacza się poglądem,

lecz co się tyczy Ojca zadżumionych — ogranicza się opowiedzeniem tylko wypadków
i przetłomaczeniem, naturalnie nieudolnym, prozą Ojca zadżumionych na rosyjski.

Nie jest to nic ważnego dla nas naturalnie, lecz dla Rosjan o tyle jest ważnym,

background image

o ile jest rzeczą obznajmiającą ich z przedmiotem zupełnie im nieznanym. Bądź co
bądź, cieszy mię to, że coraz częściej zdarza się czytać rozprawy o nas, o

naszych "wieszczach, pisarzach, po rosyjsku pisane.
Pan Naruszewicz czytał nam komedią Gogola pt. Rewizor. Prześlicznie czyta, z

takimi odcieniami, że zdaje się, iż jesteś na najlepiej odegranej komedii, z
takim komizmem umie oddać każdą rolę.

Ciągle cierpię i cierpię! Dziś miałem się przenieść na nową stancją, lecz
ponieważ ojciec nie przyjechał, nie mogłem tego uskutecznić, przeniosę się

dopiero we czwartek. Ach, jakże ja bym chciał pozostać na starych moich
śmieciach!

Wieczorem pisałem epizod z marzonej epopei z życia pierwiastkowych chrześcijan.
Chciałbym uwydatnić jak najplas-tyczniej życie w katakumbach i cyrkach!

l listopada. Kolega mój S. Bielnicki chce się zgodzić z T. Radzikowskim,
teraźniejszym korepetytorem u pp. Czaplickich, ażeby się przemienić na stancje.

On ma iść do p. Pa-
KIELCE, 1882

107
sierbińskiej, Radzikowski na jego miejsce, a ja bym się w takim razie został na

miejscu. Och, mój Boże, dopomóż, dopomóż, by to przyszło do skutku!
Na mszy u nas grała orkiestra z uczni złożona pod dyrekcją pana Wabnera,

profesora języka greckiego.
Oczekuję z największą niecierpliwością dnia jutrzejszego, gdyż on ma rozwiązać

wszystko. Daję Radzikowskiemu 6 rs., aby mi tylko ustąpił — ach, gdyby się to
udało!

2 listopada. Heu! * Ha, los mię głaska i to bardzo łaska- j wie! Bielnicki
oświadczył, że zostanie się na miejscu, a Radzikowski nie chce się przenieść do

p. Pasierbińskiej — więc wszystkie moje nadzieje runęły! Więc nic dla mnie, nic
oprócz boleści! Dziś, w dzień Zaduszny, do godziny jedenastej byliśmy w

kościele, a później do klasy. Taki byłem już zrozpaczony w kościele, że doprawdy
przychodziła mi myśl o samobójstwie! Wszystko na mnie, wszystko mię boli, nic,

najmniejszej rzeczy los mi nie udzieli na moje żądanie — wszystko, czego ja
pragnę, spełnić się nie może! Jak mi co jeszcze dokuczy — to doprawdy odbiorę

sobie życie! Bo czyż nie lepiej, pytam, usnąć sobie spokojnie jak cierpieć i
ciepieć tak wiele i ciągle! Powiedzą później, żem leniuch, że nie chcę pracować,

lecz mniejsza już o to — ale wyrzuty własnego sumienia, ale boleść własnego
serca — to milion razy boleśniejsze! Bo niechaj sobie będzie co chce, ale dłużej

tak cierpieć — to ludzkie przechodzi pojęcie!!... Nie, ja się zamorduję!!! muszę
się zamordować! Nie ma Boga! nie ma; nie ma; nie ma! Jest szatan jeden.; teraz

więc jego pomocy poszukam! Nie wierzę w nic; jeżeli mi więc i szatan nie pomoże
— to sobie w łeb palnę! Ja się modliłem tak gorąco — klęczałem przed Marią — i

nic, i nie ulitować się cierpieniu mojemu — nie, nie ma nic! Szatanie, biesie,
na pomoc cię zowę! Pomóż mi lub daj broń do ręki... Dzisiaj przekonałem się, że

nie ma Boga; a jeśli jest,
1 Wyraz wpisany drobnymi literkami w poprzek.

108
DZIENNIKI, TOMIK l

to jest nielitościwy i straszny okropnie! Dzień 2 listopada to kulmen nowego
życia lub śmierci! Bywaj zdrowe, stare życie; poezjo, marzenia, panie

profesorze, Ojcze, Ojcze ukochany, bywajcie zdrowi; jam samobójca, bo nie mogę
boleści i zgryzot sumienia przeżyć! Zegnaj ini na wieki, ziemio; mogiło matki,

ojcze, przyszłości — bywajcie zdrowi — jam samobójca!...
Panu Bemowi proszą oddać wszystkie moje kajety, które ja zbiorę i zwiążę w jeden

pakiet — niech je podrze lut) zrobi z nimi, co chce — lecz jemu je oddać trzeba.
Książki porozdzielam i napiszę, która któremu z kolegów ma być oddaną: Halikowi,

Edkowi, Rokkiemu, Czarneckiemu i Czarkowskiemu. Bilczyńskł weźmie sobie kilka
poezji wydania ,,Mrówki" *. Do ojca napiszę list, do pana Bema, do Gregorowicza

i do Ma-tulewicza (o, do Matulewicza napiszę list z przekleństwem...), do
kolegów, do ziemi, do ojczyzny, do przyszłości i przeszłości. — Do ojca... Boże!

a co powie ojciec, gdy zobaczy trumnę, na której nie wolno będzie narysować
krzyża. Niech tam — wiem, że umrze, ale prędzej się spotkamy — ja w piekle

Danta, a on w niebie Danta... Ale czy jest niebo i piekło? Wszystko mi jedno —

background image

czy w niebie, czy w piekle, czy na polach Elizejskich, czy na Walhalli, czy w
raju Mahometa, Zoroastra — wszystko mi jedno... byle nie na tej piekielnie

gorącej i zimnej zarazem ziemi, byle nie tu, śród grobów i małp, co mają
pretensją do tego, żeby się ludźmi nazywać. Cha — cha— cha! Bywaj zdrowa, ziemi!

Witaj Sahielu, * witaj Belzebubie... Cha, cha — dopiero to rum zrobi się
pomiędzy kielczanami, gdy ja palnę sobie w łeb w ogrodzie... Zbiegną się...

ksiądz, księża, te bałwany, barany, próżniaki, darmozjady. Będą mówić
przekleństwa na głowę — a ja? Ja sobie pojadę w lepsze krainy. — Po co się

męczyć, po co? Po co żyć na to, by wyszarpywać sępowi dać serce?* Po co żyć na
to, aby być całe życie Lao-koonem? Być całe życie lalką, oszukiwać ludzi i

oszukiwać siebie — być zbrodniarzem?... Po co, po co? Lepiej otwarcie ze
śmiercią postąpić. Czyż to nie wielkość ducha, aby nie cofnąć ręki przed tym, od

czego ludzie uciekają z całej siły? To
KIELCE, 1882

109
mi wielkość, to mi wielkość, to hart duszy, to waleczność prawdziwa... I po co

ja bym żył? — Aby być poetą? — Głupstwo! Jam zbrodniarz, nie poeta! Mnie kajdany
na ręce! nie, i [na] głowę — nie wieniec z lauru! Rzucą w dół za cmentarnym

murem wykopany, obejrzą się z przestrachem, czy trup nie wstaje z grobu,
powiedzą: głupiec, i pójdą — a trup zgnije sobie i kwita. Duch jest, jest

bezwarunkowo — ale Boga nie ma, boby się ulitował nade mną!
3 listopada. Ha, ja jeszcze żyję! — Doprawdy, że wiem, jak teraz zdać sobie

sprawę z szaleństw dnia wczoraj- ' szego. Wczoraj, jednym słowem, napadł na
mnie obłęd — i a dziś jestem przy zdrowych zmysłach, chwała Bogu. Tak, ^ Bogu,

a nie szatanowi — jakem to wczoraj paplał. Dziś jestem korepetytorem u mych
starych znajomych pp. Czaplickichl Szczęśliwy jestem niewypowiedzianie! Mam do

korepetycji czterech poczciwych chłopaków: Henryka Winnickiego z klasy drugiej,
Jasia Winnickiego z pierwszej, Seweryna Winnickiego i Antoniego Wajze ze

wstępnej. Wszystko dobrzy matematycy i w ogóle dobrze się uczący — z poczciwymi
sercami. Radzikowskiemu dałem 10 rs. odstępnego i ipnzeniósł się do

Pasierbińskiej... Ach, doprawdy szczęśliwy jestem! Na starych śmieciach z
poczciwymi znajomymi! A wszystko to za sprawą... Marii! Marii! Jest Bóg!

Wieczny, nieśmiertelny i litościwy! A ja niegodnym okropnie jestem! Gdy mię
trochę ból zadrasnął, upadłem w głupiej, halucyna-cyjnej, ateistycznej

wariacji!...
4 listopada. Byłem rano w kościele, następnie w klasie. Mówiłem z łaciny i

dostałem 2. Na łacinie pokłóciłem się z Halikiem o to, że jednemu memu koledze,
Pławińskiemu, widząc, że ten nie umie lekcji, zaczął dokuczać docinkami.

Matulewicz wyiwał już innego — Krzyżkiewicza — wtem Halik woła, wiedząc, że Otoś
Pławiński nic nie umil e]: ,,Pła-

wiński prosi, aby go wyrwać!" I Mat/ulewicz wyrywa chłopaka, który bierze
naturalnie 2. Nie mogłem się już powstrzymać! Powiedziałem mu głupstwo, on mi

drugie — i pokłóciliśmy się.
Po południu byłem z moimi uczniami na spacerze, a wieczorem tłomaczyłem Życiorys

Andrzeja Zamoyskiego, przez Mikołaja Berga napisany. * Głównie tłomaczę to
dlatego, że znalazłem tam kilka błędów, wołających o pomstę do nieba. Tak np.

mówi, że przodkiem rodu Zamoyskich jest jakiś Florian Sariusz, choć on zwał się
po prostu Szary. Następnie ten, według niego, Sariusz w jednej bitwie, pewno

autor nie wiedział, że przy Płowcaoh, ten Sariusz miał powiedzieć do Łokietka:
„Ja nie z roli, ani z soli, tylko z tego, co mnie boli" *. Cóż za absurdum! Cóż

za absurdum! Albo na przykład mówi, że Jan Zamoyski ożenił się z jakąś Gryzwidą,
zamiast Gry-zeldy itd.

Przyszła mi fantazja napisać krytykę na tę rozprawkę. Spróbuję. Pokażę panu
Bemowi i schowam sobie cna pamiątkę później.

5 listopada. Po kościele byłem cały dzień w domu. Czytałem powieść Kaczkowskiego
pt. Murdelio, w tłomacze-niu rosyjskim*. Nigdy tłomaczenie nie dorówna

oryginałowi.,
Chciałem dowiedzieć się, czy będzie pan Sienicki drukował me tłomaczenie w swej

„Gazecie Kieleckiej" — i nie mogłem jakoś. Przyszedłem o 12, lecz pan redaktor
spał. O dwunastej spał! To ci redaktorskie życie! To ci to święte życie!

background image

Posłałem potem elewa mego H. Winnickiego — to go znów nie było, i tak ciągle.
Uroiłem sobie stąd, że sprawa ta dobry obrót przyjmie względem mnie. W wieczór

widziałem się z wujostwem Schmidtami.
6 listopada. Przeczytałem powieść Murdelio. Coś nienaturalnego, coś strasznie

niewyraźnego w powieści tej i nic
KIELCE, 1882

111
więcej. W ogóle myśli żadnej wydatniejszej nie dostrzegłem. Brak czasu, bo to 12

już godzina w nocy, nie pozwala mi wspomnieć nic o tej powieści. Nie byłem dziś
nigdzie. Wieczorem pisałem tłomaczenie z roś. o Ań. Zamoyskim. Do dwunastej

musiałem się uganiać z lekcjami moich elewów.
7 listopada. Język polski: o Grzegorzu z Sanoka. Mówiąc o jego zdaniu, co się

tyczy poezji, że poezja jest głównym punktem, głównym środkiem, za pomocą
którego można poznać prawdę — p. Bem powiedział: „Dziś już zdanie takie żadnej

nie może mieć wagi. Dziś już każdy wierzy w to, że poezja zależy od filozofii a
nie filozofia od poezji, że mędrco-wie władać mogą i powinni światem, a nie

poeci. Poeci władać mogą o tyle, o ile poeta filozofem jest". *
Po południu był mój najukochańszy Tatuś. Tak już dawno go nie widziałem! Coraz

to mizerniejszy! Mój Boże! Już ani śladu tego prześlicznego mężczyzny, za którym
szalały kobiety! Ta twarz, tak podobna do wszystkich portretów Jana Sobieskiego,

dziś pożółkła już i zwiędła! Och, nie ten to już człowiek co dawniej! Ani śladów
dowcipu, wesołości, od której pamiętam, gdym był dzieckiem, całe się pokładały

od śmiechu towarzystwa! Mój Boże, i jego losy przybiły do ziemi. I jego! Ale nad
czyją głową tyle się bólów i burz przeniosło, kto tyle wycierpiał co mój ojciec,

tego twarz powiędnąć, a głowa posiwieć musiała!
Gdybym ja to miał takie jak ojciec mój usposobienie! Najboleśniejszy wypadek,

najstraszliwsze nieszczęście wywołało przelotną zaledwie łzę na jego oko, a
potem zapomniał, potem się już uśmiechał! Czy to hart duszy w tak wysokim

stopniu, czy to najważniejsze zwycięstwo nad sobą, nad własną boleścią, czy
zimne serce — nie wiem! Ale to drugie nigdy! Nie! To moc, to hart, to

bohaterstwo ducha! Skryć boleść w głębi serca tak, aby jej żadne oko, oprócz
boskiego nie dojrzało — oto charakter ojca mojego! Mój Boże! Czy są jeszcze na

świecie ludzie tacy jak on? Dobroć, dobroć, która przyprawiła go
112

DZIENNIKI, TOMIK I
o stratę majątku, dobroć zbytnia względem dzieci, względem służących, względem

sąsiadów, względem wszystkich — oto jego przymiot!
Sprawiłem sobie łóżko żelazne i szafkę plecioną z wikliny. Tak mi teraz

doskonale! Ułożyłem sobie wszystkie książki i cała szafka o czterech półkach się
zapełniła. Okazało się, że mam dosyć już znaczną jak na mnie biblioteczkę. Tatuś

odjechał o 8.
8 listopada. Posłałem Henryka Winnickiego do redakcji, aby się dowiedzieć

ostatecznie, czy będzie lub nie drukowane moje tłomaczenie, i oto znów zawód.
Nie będzie, gdyż jest zbyt słabą [rzeczą] — odrzekł p. Sienicki i prosił, ażeby

przyjść do niego jutro.
Po odrobieniu korepetycyj wyszedłem na miasto, aby się przejść trochę i iść do

pana Koczanowicza z prośbą o pożyczenie mi Szajnochy Władysława Łokietka, co
będzie mi potrzebne do sprawozdania z życiorysu Andrzeja Zamoyskiego. Idę więc

na ulicę Pocztową i przechodząc koło domu państwa Koczanowiczów spojrzę w okno —
a tu!... Ludwinia! Boże mój! Jakże się ucieszyłem!...

Wieczorem pisałem dalej tłomaczeaiie życiorysu Zamoyskiego.
9 listopada. Przyszła mi chęć spisać sobie profesorów; otóż więc: Dyrektor

gimnazjum: Seweryn Woronkow. Inspektor: Faustyn Kostecki (prawosł.). Prof. mate-
m a t,: Gracjan Czarnecki, Stanisław Szperl i Karol Strawiński. Język grecki i

łacina: Woronikow, Robert Kremer
CBHfllłTS JTbCTBO

«tty«rtx*n, EUoąni
•FIAMETU •SMŁMII

thMmuie
Hpuesub

IlncMule

background image

<bu« upoayataiiuiii ypuon
Ho fUfufmrf aamy

Ł n.
i

M)

J

&U.
.r

J

IV.
V

'•'jis/ts''- 0 <><* jitf'^' +ły ~ "
Bf.

u
///

ir
ŚWIADECTWO SZKOLNE ZEROMSKIEGO z KLASY TRZECIEJ

KIELCE, 1882
(luteranin), Józef Wabner (katolik i — literat), Jan Matulewicz (katolik —

Litwin z pochodzenia), Antoni Gustaw Bem (katolik, ateusz * — literat, krytyk),
Feliks Rybarski (katol. — literat). Historia: Rybarski, Bem, Hejsler,

Naruszewicz. Geografia: Karol Strawiński, Piotr Naruszewicz i A. G. Bem.
Język rosyjski: Faustyn Kostecki, Piotr Naruszewicz, Strawiński. Niemiecki:

Klemens Wahren. Francuski: Potrykowski. Polski: A. G. Bem, Kirchner, F.
Rybarski, Wabner, Matulewicz. Gimnastyka: Józ. Wabner. Śpiew: organista

Warchalski. Religia: (katolicka) ks. Teodor Czerwińskir (prawosł.)
IIpoTowepeil IleTp OPJIOBCKMM*; (pro-

tekst.) pastor Hefke.
Pomocnicy gospodarzy klas*: Czerwiński i Brzeziński. Pedel: Teodor Tylkowski.

Przypominam sobie dawnego profesora historii i języka rosyjskiego, Mikołaja
Sperańskiego. Był to człowiek wysoko wykształcony, znakomity historyk, wybornie

literaturę znający profesor, ale pod względem obchodzenia się z uczniami nie
mający energii i nie umiejący zająć względem nioh poważnego stanowiska. Co się

działo na jego lekcjach — to Bogu samemu wiadomo: krzyk, hałas nie do opisania!
Ani zważano, że on siedzi w klasie! Wyrywa na przykład ucznia, ten wychodzi i

zaczyna opowiadać lekcją, wtem gdzieś w ostatniej ławie powstaje tupanie,
świstanie, krzyk. Nasz „Bufon", jak go zwaliśmy, zeskakuje z katedry i pędzi ku

ostatniej ławie, a tymczasem wyrwany daje co siły ducha do ławki. Profesor wraca
na katedrę, ale już dawno zapomniał, że wyrwał kogoś, i tamtemu się upieką. Co

ja się nacierpiałem od tego człowieka! Od drugiej klasy czuł do mnie nienawiść.
Sam nawet nie wiem, z jakiego powodu, bo ani dokazywałem tak, ani nic, a jak

tylko spojrzał na mnie — stawiał mi, bez najmniejszej winy z mej strony nieraz,
znak nieuwagi Z. Nie byłem czasem

Wyraz kilkakrotnie przekreślony.
— Dzienniki t. I

114
DZIENNIKI, TOMIK I

w klasie — a dostałem to nieszczęsne Z. Zaledwie krzyk powstawał w klasie, choć

ja czasem najspokojniej w pierwszej ławie siedziałem, bufon woła: „SKepOMCKaii,
na Te6e flser!" Nieraz ze łzami go prosiłem, aby mi powiedział aby, za co tak

cierpię. — ,,He-r! YJK TBI y MCHH 6par nofljieuj" była jedyna jego odpowiedź.
Wyrywał mię często do lekcji i, choć nieraz daleko lepiej od innych umiałem,

dostawałem nieodzownie 2 najwyżej. ,,2KepOMCKaii, TLI mnę 20 cpyHTOB KPOBM
McnopTHJi, nofl-Jieii! — Te6e 3 HUKor^a!" * — odpowiadał mi zwykle.

A co się to działo na jego lekcjach. Biłczyński właził zawsze za moje plecy i
darł się na całe gardło: „Bufora, niegodiaj!" * — a wszystko to szło na karb

mnie. Ha, cóż było robić! Raz, pamiętam, wyrwał go do lekcji i kazał mu

background image

opowiadać o Karolu Wielkim. Bilczyński zaś umiał tylko o Oldze, księżnie
ruskiej, mruga więc na Dobrowolskiego, łobuza jakich mało, aby zaczął dokazywać

w ławce i gdy ten wyskakuje tam, Sperański leci do niego, a gdy powraca na
katedrę — Bilczuś już głośno zaczyna opowiadać o zwycięstwach Olgi, o jej

mądrości i bierze naturalnie 4. Miał ten nasz bufon przyzwyczajenie, że gmerał
zawsze w uchu patykiem, wywleczonym z mietły. Raz wchodzi na lekcją, a tu

wszyscy z patykami, ale już ogromnej wielkości, gmerzą w uszach; to znów wchodzi
do klasy, a tu nie ma nikogo, wszyscy pod ławami; i nieskończone, nieskończone

wyrządzano mu figle. Ja na kwartał miałem zawsze, jak zapisał, 2 z historii!
Pamiętam znów, jak w drugiej klasie siedziałem przez caluteńką niedzielę w kozie

— a znów o Bilczusia. Zaciągnął on mię do ostatniej ławy na lekcją kaligrafii —
pana Górnickiego, starowiny poczciwego z kościami. On bestia, jak zaczął

gwizdać, skakać, piszczeć w przeraźliwy sposób, sprowadził burzę na mnie i na
siebie. Górnicki widząc, że ja siedziałem z Bilczyńskim, poskarżył na nas obu

przed inspektorem ówczesnym Janowskim, surowym ogromnie Moskalem. Po lekcjach
zjawia się inspektor i zapytuje Bilczyńskiego, dlaczego pisnął na lekcji

kaligrafii.
KIELCE, 1882

115
,,Bo mi, panie Inspektorze — odpowiada bez namysłu — Zeromski przyskrzybnął

ławką palec."
,,To zostaniecie się, i ty, i Zeromski, na całą niedzielę w kozie."

Bagatela! Posadzili mię samego o godzinie 10 rano w niedzielę do osobnej klasy,
a przez ścianę siedział Bilczuś. Przez dwie godziny siedziałem tak sam.

Przeczytałem jakąś ruską gramatykę, co leżała zapomniana na piecu, od deski do
deski, obejrzałem wszystkie kąty, wlazłem na piec, gwizdam, śpiewam — ale cóż?

Nudy, że to coś strasznego. Zaczynam tłuc obcasem w ścianę z całej siły...
Słucham, a tu Bilczuś wali tak samo... Ano, więc walimy, walimy — ale cóż z

tego? Przyszedł po dwu godzinach pedel i posadził nas w jednej klasie od ulicy.
Co on tam wyrabiał bestia!... Przesiedzieliśmy tak caluteńki dzień; wieczór

nadszedł — Bilczuś powiada: „Wiesz co, Kawka (bo tak mię zwano), * piszmy
wiersze." Pisaliśmy więc kredą na tablicy ogromne wiersze o tej naszej kozie,..

Kto by się spodział, że wiersze... Lecz mniejsza o to! Puszczono nas w końcu.
Ciemno już było, jak zjawiłem się na stancją do panny Antoniny Zeitheim —

teraźniejszej mojej macochy. Jak tu powiedzieć? — Obełguję tak i owak — a wydało
się wszystko...

Stałem wówczas w łazienkach należących do p. Ań. Zeitheim i tarn to nauczyłem
się złego, tam dowiedziałem się o brudach świata; ten pobyt w przeciągu roku w

tym miejscu wywarł okropny wpływ ujemny na całe moje życie. Patrzyłem ciągle na
występek i stąd dowiedziałem się o jego istnieniu w naj-obrzydliwszej jego

szacie...
10 listopa da. Język polski: o humanistach XV wieku.

Po południu czytałem pożyczoną mi od oczytanego kolegi Tomcia Ruśkiewicza
książkę pt. Doktryny ultramontańskie przez ks. Stojałowskiego. * Przecudna to

broszurka! W cudnie plastyczny sposób maluje położenie religii katolickiej w
dzi-

116
DZIENNIKI, TOMIK I

siejszej polskiej ziemi. Pisał to filozof, pisał literat, myśliciel, historyk i
najpokorniejszy sługa Jezusowy! Cudna broszurka! *

11 listopada. Wieczorem tłomaczyłem dumką Tarasa Szewczenki i przetłomaczyłem
nieźle (według mnie):

Dumki moje, dumki moje,
Smutny los mój z wami...

Czemu mkniecie po papierze Równymi rządami?
Czemu wicher was nie rozwiał

Po stepie w perzyną? Czemu boleść nie zabrała
Jak własną dzieciną?

Jedne może oczy, jedne
Znajdą oczy czarne, Co opłaczą dumki biedne —

Jąć wiącej nie pragną.

background image

Z czarnych ocząt łez mi dwoje —
Jam pan nad panami... Dumki moje, dumki moje —

Smutny los mój z wami... itd. itd.
12 listopada. Niedziela. Byłem na kazaniu ks. Domagal-skiego u Sw. Wojciecha.

Dość było zajmujące ze wzglądu na sam przedmiot, mówił bowiem o pismach
antykatolickich i o antykatolicyzmie w ogóle. Przytaczał z tego powodu myśl

1 Tu jedna kartka wycięta, jej strona recto została dalej przepisana w całości,
natomiast po ocalałych szczątkach wyrazów nie sposób tego stwierdzić co do

strony verso.
KIELCE, 1882

117
Kraszewskiego z powieści Poeta i świat: „Więcej jeden osioł zaprzeczy, niż stu

filozofów dowie-d z i e." Na myśli tej oparł i rozwinął całe kazanie z właściwym
mu talentem.

Po południu siedziałem w domu, a wieczorem przepisywałem na czysto Życiorys
Andrzeja Zamoyskiego.

13 listopada. Mówiłem z greckiego i dostałem 3. Po południu siedziałem w domu, a
wieczorem przepisałem do kajetu literatury o Stanisławie Ciołku, Adamie Śwince i

Konradzie Celtesie. Później od 9 do 11 przepisywałem dalej Życiorys Zamoyskiego.
14 listopada, ojca nie było.

Widziałem się z panem Karpińskim —
15 listopada. Cały dzień siedziałem w domu; wieczorem pisałem III scenę mego

dramatu i pisałem dalej tłomacze-nie na czysto.
16 listopada. Wieczorem pisałem IV scenę dramatu. W ogóle dramat ten nie ma

żadnego znaczenia. Co do strony wewnętrznej [dramatu], to ten jest zrozumiały
dla mnie tylko — bo strona zewnętrzna jest w najwyższym stopniu rozrzuconą i

niezrozumiale głupią.
17 listop [a d a]. Rzecz śmieszna zdarzyła mi się dzisiaj. Stoję ja sobie na

korytarzu, gdy wtem pędzi dyrektor. Nie obejrzałem się jeszcze, gdzieby uciec,
gdy wtem ten postrach nas wszystkich wpada na mnie i... wymyśla mię; o co?... O

to, że noszę jasne spodnie. Śmiać mi się zachciało — i uśmiech jakiś szyderczy
wydostał mi się na usta. Zauważył to dyrektor i wpadłszy nagle na mnie powtórnie

woła: ,,fl sac Bbiromo! H sac BbiroHio! ecjiM BBI By^eTe CMeHTbca nas
flMpeKTOpoM1." *

I oto spodnie ile mi przyczyniły śmiechu i szyderstwa kolegów, a mnie smutku na
cały dzień!... Cały dzień łzy mi stawały w oczach... sam nie wiem czego.

18 listopada. Byłem wieczorem z Tomciem Ruśkiewi-czem w księgarni Goldhara. *
Tam oglądaliśmy wiele książek, między innymi herbarz Niesieckiego, gdzie

wyczytałem i swe nazwisko. * — Dawniej byłoby mię to zachwyciło, ale dzisiaj...
wszystko mi już jedno. Gdy tak oglądamy książki, wchodzi p. Bem. Kupował sobie

jakieś pamiętniki. Chciałem, aby mi pożyczono X tomu herbarza Niesieckiego,
gdzie jest wybornie ród Zamoyskich opisany, lecz nie chciano. A przydałoby mi

się to bardzo do marzonej na Berga krytyki!
19 listopad.a. Po kościele i kazaniu u Sw. Wojciecha byłem u pp. Koczanowiczów,

chciałem bowiem pożyczyć sobie herbarza, albo przynajmniej historii Lelewela lub
Szajnochy. Wchodzą, a tam lekcja muzyki, gdyż p. K. uczy się grać na' flecie.

Przy fortepianie siedzi... L. Mój Boże! z jakim mię ona serdecznie ,,braterskim"
powitała uśmiechem... Przez tę godzinę znów byłem nieswój!... Pożyczono mi

historii Moraczew-skiego *, lecz ta, o ile mi się zdaje, nie na wiele mi się
przyda. Ale, ale... Biedna Ludwinia! — Ojciec jej umarł na galopujące suchoty.

Ona nie znała go zupełnie nigdy i o śmierci ojca rodzonej córki nawet nie
zawiadomiono. Biedna istota! Ja na jej miejscu już bym sobie dawno był w łeb

palnął!
Jaka ona piękna! To cudo — anioł!... Śliczna! Gdybym choć miał jej fotografią,

bym mógł się swobodnie patrzyć w jej oczęta, bo tam, bo na salonie jestem
niezgrabny, nie umiejący się znaleźć — drągal.jednym słowem. Na dobitkę złego

przyszli tam jeszcze pp. Sascy (on jest moim bratem ciotecznym), * do których
czuję szczególniejszą jakąś a[nty]patią...

Gdy sobie przypomnę moją Ludwinię, gdy zobaczywszy mię zawołała: „Stefan!" znów,
znów jestem ten sam, co dnia 13 września! Gdzie nas los rozpędzi? Gdzie ona

zostanie wielką

background image

119
panią? A ja, a ja? Nie zapomniała o dzienniku! Prosiła, aby go pokazać. Ale czyż

podobna przedstawiać jej oczom takie brudy jak dzień 2 listopada? Niepodobna!
Wieczorem skończyłem przecież to tłomaczenie Berga. Ale skąd materiały do

krytyki? — Bóg wie! Pożyczyłem od kolegi Leśkłewicza Sejmu grodzieńskiego —
nowa praca.

Zawsze mi staje na myśli ta moja ulubiona teraz dumka
Szewczenki:

Durni moi, durni moi
Licho mini z wami! Na szczo stali na paperi

Sumnymi riadami?
Czom was witier nie rozwijaw

W stepu jak pilinu? Czom was gore nie prispało
Jak swoju dętymi?

Jednu łezku z karich oczu
I pan nad panami... Durni moi, durni moi

Licho mini z wami... *
Och, gdybyż to nad moimi dumkami jedną łezkę z ocząt mojej Ludwini... jam pan

nad panami!
20 listopada. Trzeba zapisać sobie, co do tego czasu napisałem. Klasa czwarta:

1) Na zwaliskach Sw. Krzyża (pierwszy mój wierszyk). 2) Ranna wyprawa. 3) Na
mogile matki. 4) Wiersz na imieniny p. Karpińskiego.

Klasa V: 5) Spowiedź zbrodniarza. 6) Dwie ofiary. 7) Rzeź humańska. 8) Przeróbka
sielanki Brodzińskiego pt. Wiesław na dramat. 9) Przekłady z Puszkina: Róża,

Słowik, Do cudzoziemki. 10) Syn baniiy (próbka powieści). 11) Początek nie do-
120

DZIENNIKI, TOMIK I
kończonego dramatu pt. Wirginia. 12) Do sosny. 13) Do rolnika (Piosnka rolnika

druków, w „Przyjacielu Dzieci"). 14) Gdzie moja chatka? 15) Kara. 16) Do Matki
Boskiej. 17) Pragnienie („Gdyby pszczółką być"...). 18) Początek nie dokończonej

powieści pt. Powiastka bez tytułu. 19) Termopile. 20) Przekłady z Lermontowa:
Pragnienie („Ach, czemum nie krukiem, nie ptakiem stepowym..." drukowane w

„Tygodniku Mód"). 21) Z Lermontowa: Modlitwa. 22) Pod Twoją obronę! 23) Janusz i
Marta (obraz dramatyczny w trzech aktach). 24) Barbara Gi-żanka (obraz

dramatyczno-historyczny w 5 aktach). 25) Anioł stróż. 26) [a] Do brzozy
płaczącej. 26) [b] Wiersz na imieniny p. Schmidta. 27) Polot ducha. 28) Puchar

życia (z Lermontowa). Klasa VI: 29) Wierszyk Do Ludwini. 30) Klasztor Sw.
Urszuli (powieść — tłomaczenie z Woskriesienskiego, z rosyjskiego). 31) Z

czeskiego przekłady: z Rukopisi Kralodvor-skiej — Zbyhoń (wierszem). 32) Z
czeskiego: Opuszczona. 33) Z czeskiego: Skowronek. 34) Z małoruskiego: ,,Dumi

moi, durni moi..." Tarasa Szewczenki (druków, w Lirze Polskiej) *. 35) Dumka z
małoruskiego — Szewczenki. 36) Tłomaczenie z rosyjskiego broszurki N. W. Berga

pt. Życiorys hi. Andrzeja Za-moyskiego. 37) 4 pierwsze sceny nowego dramatu.
Wieczorem, choć bez żadnych podręczników, napisałem lekką krytyczkę na Życiorys

Zamoyskiego. Pokażę ją jutro p. Bemowi.
21 listopada. Dałem p. Bemowi moje tłomaczenie życiorysu. Ciekawym, co powie.

Czytałem na niemieckim w „Bibliotece Warszawskiej" rozprawę K. Kaszewskiego pt.
Pneumatologia i fizjologia, * rozbierającą dzieła p. de Goldstaube pt. O

rzeczywistości duchów i dzieło p. Debay pt. Historia naturalna mężczyzny i
kobiety. Zadaniem pierwszego jest ukazać nam człowieka w pozaświe-

KIELCE, 1882
121

cię, a zadaniem drugiego jest zupełna niezgoda z Genezą, a nawet tradycjami
Persów i Indian, tj. wystawienie za protoplastę rodu ludzkiego najpiękniejszego

orangutanga afrykańskiego.
, -a-roc1 = tchnienie, oddech, duch. = nauka o duchu.

natura, przyroda. <puoioXoyi'a — nauka o przyrodzie, naturalnym
stanie człowieka. iSea = idea.

Po południu widziałem się z tatusiem.
22 listopada. Co to jest plastyczność? Jest to najcha-rakterystyczniejsza cecha

przede wszystkim rzeźbiarstwa, a następnie każdej sztuki, po której poznajemy

background image

prawdziwego mistrza; wyraz ten pochodzi od: TiXa<TCTa>, T&ĆĆTTW — urabiam,
formuję. Wyraz ten może być zamieniony polskim: rzeźbiar-skość.

(Z rozprawy p. Ant. Gustawa Bema pomieszczonej w „Biesiadzie Literackiej.") *
23 listopada. Na lekcji historii p. Bem zwrócił mi moje tłomaczenie Życiorysu

ZamoysWego. Popodkryślał trochę — nie całe nawet przeczytał. Smutno mi się
zrobiło bardzo: to, co ja wypracuję, na co serdeczne pokładam nadzieje — nic

najczęściej nie warto. Coraz bardziej przychodzę do przekonania, że jeżeli pisać
co, to pisać dla siebie — bo, aby pisać dla ludzi, trzeba być czymś więcej niż

mną.
Kolega Bolesław Augustowski powiedział mi, że jest w „Gazecie Kieleckiej" jakieś

tłomaczenie z rosyjskiego. Rozcieka-
122

DZIENNIKI, TOMIK I
wiony byłem, bo myślałem, że to moje — ale naturalnie, że to było marzenie

tylko! Gdzieby się mnie co spełniło?
24 listopada. Ha! Głaskają nas moskiewscy bracia! Dziś na przykład wchodzi p.

Bem na lekcją polskiego i ogłasza postanowienie kuratora: z języka polskiego
mamy na każdą lekcją tłomaczyć wyjątki z wypisów Dubrowskiego (części trzeciej).

* Co się zaś tyczy literatury — to ograniczać się ona ma konspektem, który
układać mają uczniowie z wykładów profesora. Profesor zaś ma opowiadać uczniom

po rosyjsku treść dzieł autorów polskich. Profesor mówić powinien po rosyjsku na
lekcji koniecznie. Główną część ma stanowić tło-maczenie — a podrzędną tylko

literatura. Nędznicy, szelmy!
Wyszedłem wieczorem na miasto — i spotkałem się akurat z Ludwinią. Wiele się,

wiele dowiedziałem rzeczy — a naj-główniejszą z nich była ta, że Ludwinia...
idzie za mąż! Ach! Boże, Boże!...

W przeszłą niedzielę po moim odejściu od pp. Koczanowi-czów, przyjechał tam p.
Karol Zlasnowski, inżynier z Suche-dniowa, i oświadczył się o jej rękę. Przyjęto

go naturalnie! Ślub ma być za rok. On ma lat 27, ona 18! Stosowna para: on
przystojny, ona cudna! Szczęść im, szczęść jej, szczęść Boże!...

A ja, a biedny poeta?...
25 listopada. Dziś w nocy obudziłem się nagle. Księżyc prościutko posłał ku mnie

tak cudnie piękne promienie swoje, że te padały mi w oczy i zbudziły nagle. Noc
była cudownie piękna... * Ach, ileż ja wówczas wymarzyłem! Moja Ludwinia, mój

ukochany ideał stanął mi przed oczyma... Ona już nie moją, ona już innego...
Gdzieś ty, jasny ideale, madonno moja? Rozwiał cię, eteryczny wyobraźni tworze,

powiew zimnej rzeczywistości.
KIELCE, 1882

123
O, ujdź z mojego serca, ideale, niechaj sam zostanę, bo żyć z tobą razem, byś mi

wieczne łzy wyciskał — to za boleśnie.
Jam sam został — tyś nie moja,

Idź Ludwino z serca precz, Ciężka, ciężka moja dola,
Więc marzeniem wrócę wstecz.

W jasne moje dni młodzieńcze,
Kiedym nie znał, co jest ból, Gdym marzenia tkał pajęcze,

Gdym niewinne tkanki snuł,
Gdyś ty siostrą, a ja bratem

Razem dziećmi byli tam... Tyś mi teraz srogim katem,
A ja z bólem sam, ach, sam.

Sam z mym bólem — niech nikt nie wie.
Żeś mi była drogą tak. Niech się ból mój w sercu krzewi —

Lecz niech biegnie miłość wspak...
Wieczorem byłem u kolegi Stasia Molla. Był tam geometra p. Stanisław Trembicki,

poeta także trochę. Rozmawialiśmy długo o polowaniu, gdyż to zapalony myśliwy, o
Ludwini, o poezji, o różnych w ogóle rzeczach. Wieczór ten przyjemnie bardzo

spędziłem. Po powrocie do domu poszedłem spać zaraz, ale długo jeszcze, długo
marzyłem... O, bo marzenie to jedyna moja pociecha, jedyne moje szczęścia

chwile... Gdyby nie marzenie, ja bym dawno już skamieniał z boleści!
26 listopada. Niedziela. Byłem u Sw. Wojciecha, a potem w domu. Nad wieczorem

przyszedł do mnie Tomcio Ruś-

background image

124
DZIENNIKI, TOMIK I

kiewicz, a później Wincenty Decka. O godzinie 9*/2 przyszedł Moll. Biedny
chłopak! I on wprzężony do rydwanu Ludwini! Przechodząc koło Koczanowiczów

zobaczył, jak narzeczony całował rączęta Ludwini — i biedak przyleciał do mnie
wyspowiadać się. Mnie się spowiadają wszyscy — a ja, ja, nikomu!... Wieczorem

napisałem dwie sceny dalej do dramatu Po-pieliszcze. Rozmarzony dziś jestem
ogromnie!

27 listopada. Napisałem krytykę na wypisy Dubrow-skiego, gdzie pod niebiosy
wynoszę p. Bema.

28 lis t[ opada]. Z domu nie było nikogo. Dziś na polskim deklamowałem Bajdary
Mickiewicza.

29 listo p[ada]. Wieczorem wyszedłem na spacer z Mol-lem i spotkałem się z
Ludwinią. Prosiła mię, aby przyjść do nich jutro.

30 listopada. Byłem u pp. Koczanowiczów. Wchodzę — państwo młodzi siedzą na
kanapce, zrywają się naturalnie ujrzawszy mnie... Ludwinia serdecznie mnie

bardzo powitała. Kontent jestem przynajmniej, że narzeczony jej taki miły
chłopak! Poczciwy być musi. Pokłóciliśmy się trochę o Słowackiego... On mówił,

że wyżej stawia Krasińskiego — ja obstawałem za Juliuszem. Wykształcony
bardzo... Później przyszła tam pani Wawrykiewicz — dawna moja znajoma. Od niej

dowiedziałem się, że ma być wkrótce teatr amatorski. Spełni się więc jedyne moje
marzenie: deklamowanie Maratonu Ujejskiego w teatrze. Ludwinia fotografowała się

— och! jakaż śliczna! — prosiła mię, by napisać do Romana Czerwieckiego, który
ma jej fotografią z lat ośmiu. Muszę go więc prosić, by ją odesłał. O godzinie 9

wyszliśmy z p. Zlasnowskim na miasto. Przez drogę rozmawialiśmy o historii,
mianowicie o Bo-brzyńskim i Smółce. Trafne ma poglądy — przyjemny bardzo

chłopak! Pokochałem go od razu.
KIELCE, 1882

125
1 grudnia. Polski. Cośmy sobie nakpili z dyrektora gimnazjum, p. Woronkowa!

Wczoraj przyszedł on na język polski do klasy VII. Wchodzi do klasy, rzuca futro
swoje na katedrę, przed nos p. Bemowi; potem pyta się uczniów, czego się uczą z

polskiego, i każe pokazać kajeta, w których mamy pisać literaturę po rosyjsku.
Żaden z nich nie ma nic podobnego po rosyjsku — wszyscy po polsku. Rozwścieczony

rzuca się do p. Bema i zaczyna mu wymyślać, że źle uczy, że on poda go do
dymisji itd. Oto przyjemności profesora języka polskiego!

Dziś nas p. Bem prosił, aby nikt nie pisał po polsku, gdyż ,,naczalstwo"
przyjdzie z pewnością i do klasy szóstej. Ten wyraz „naczalstwo" posłużył nam do

niezliczonych kpin i drwi-nek z łysego ,,naczalstwa", z niedowidzącego
„naczalstwa" itd., itd.

2 grudnia. Czytałem wieczorem Dzieje umysłowego rozwoju Europy. Cały dzień
siedziałem w domu.

3 grudnia. Niedziela. Na mszy rano grała u nas muzyka z uczniów złożona.
Rzępolili niemiłosiernie. — Pan Bem był w kościele. Jakże się też śmiał, wiercił

i niecierpliwił, gdy brano jaki fałszywy ton. Wieczorem przepisałem napisaną na
wypisy Dubrowskiego krytyczkę i posłałem do „Gazety Kieleckiej". Ciekawym, czy

też pomieszczą.
4 grudnia. Mówiłem z religii. Opowiadałem o stanie religii chrześcijańskiej za

panowania następców Konstantyna Wielkiego. Ktoś drugi opowiadał o Julianie
Apostacie. Ksiądz prefekt Teodor Czerwiński powiedział: „Takich Julianów nie

potrzeba szukać daleko — jest ich dosyć i za dni naszych. Tak samo jak i za
Juliana dają nam za profesorów nie pogańskich, lecz i nie jednowierców, tak samo

zabierają majątki, z tą tylko różnicą, że Julian nie karał śmiercią
nieposłusznych, a u nas, kto nie słucha — to go w łeb niezwłocznie!" Popzciwy

ksiądz.
126

DZIENNIKI, TOMIK I
5 grudnia. Był u nas na języku polskim dyrektor. Pan Bem wyrwał Kowalczewskiego,

który opowiadał dosyć dobrze o Grzegorzu z Sanoka. Potem wyrwał Brudzyńskiego i
pyta go, jakiego pochodzenia był Krzycki.

— Krzycki, Krzycki — jąka się wystraszony Franuś — był Niemiec z pochodzenia...

background image

— Jak to, Krzycki Niemiec? A Dantyszek?
— Dantyszek — był Włochem...

— Proszę usiąść!
Później mówił Rokke o Janickim i Dantyszku i dobrze się dosyć popisał. Nie wiem,

czemu mnie p. Bem nie wyrwał.
Po południu widziałem się z wujostwem Schmidtami i macochą. Odjechali o ósmej.

6 grudnia. Byłem przed wieczorem ze Stasiem Czar-kowskim (bratem dwu cudnych
panienek, które podobały mi się i podobają bardzo). Byliśmy w kościele na

pogrzebie Stanisława Świeckiego, byłego prezesa trybunału w Kielcach. Na trumnie
tego szanowanego powszechnie starca juryści kieleccy złożyli wieniec z

nieśmiertelników z odpowiednim napisem. Znów mię to trochę rozrzewniło.
Siedziałem z uczniami moimi aż do drugiej w nocy, gdyż nie mogli się nauczyć

lekcy j.
7 grudnia. Lekcja historii: Hus i husyci. Słowa pana Bema o Husie: — ,,Był to

bohater, człowiek z charakterem niezłomnym! Trzeba być pewnym swej sprawy,
trzeba wierzyć niezłomnie w ideały i [mieć] przekonanie niezłomne, by nie

zadrżyć przed śmiercią, by się jej nie ulać w najobrzy-dliwszej jej postaci — na
stosie!" Stanisław Rokke: — „Ten sam hart duszy okazywali pierwsi męczennicy

pogaństwa". Pan Bem: — „Tak, a więc Hus jest odbiciem tego samego hartu ducha.
Musiał on być tak przekonanym o swych ideach,

KIELCE, 1882
127

jak były tamte bohatery na arenach Rzymu. Można być najlepszym katolikiem, ale
trudno nie ugiąć kolana przed tym uosobieniem wielkości charakteru. Dajmy

zresztą pokój Hu-sowi jako reformatorowi i spójrzmy na czyny jego jako patrioty
czeskiego i znakomitego lingwisty. Wiadomo, że do przekonań religijnych Husa

dołączały się przeważnie jego dążności antyniemieckie, znana jest wreszcie
osobistość jego jako autora grafiki języka czeskiego, będącej w użyciu do

naszych nawet czasów. Tak na przykład nasze rz — f, cz — ć, sz — ś itd. Jednym
słowem jest to postać kolosalna, ideał człowieka!"

8 grudnia. Chciałbym deklamować w organizującym się teatrze amatorskim Maraton
Ujejskiego. Jest to naturalnie marzenie, które nigdy do skutku przyjść nie może.

Ale że ja w marzeniu tylko jestem szczęśliwy, więc marzę ochotnie!...
Wieczór...1

9 grudnia. Przy końcu lekcji historii wyrwał mię pan Bem, ale nie dokończyłem
lekcji. Potem spytałem go o zdanie, czy mogę deklamować. Nie radził mi wcale.

Trzeba podawać prośbę do gubernatora, do dyrektora gimnazjum i prosić jeszcze p.
Jundziłła, dyrektora Banku Polskiego, gdyż on zajmuje się urządzeniem teatru.

Wątpię, czy co będzie z tego... Spróbuję jednak.
Idąc do klasy spotkałem się z Edkiem. Mój Boże! tacy dawniej przyjaciele — dziś

jesteśmy obojętni prawie nawzajem. A, to nie ten idealny mój przyjaciel, poeta,
czysty młodzieniec, kochający piękno — nie! To zepsuty łobuz, dowcipniś — nie,

to już nie mój Edek. Czego się tylko dotknę, wszystko się łamie w mych rękach. Z
takimi przyjaciółmi jak Halik i Edek jestem teraz zimny, nie znamy się zupełnie.

Wszystko robię na gorąco, dorywczo, bez rozwagi. Pokochałem tych moich
1 Tu następuje znak } z jakimiś nieczytelnymi znaczkami wewnątrz.

128
DZIENNIKI, TOMIK I

KIELCE, 1882
129

przyjaciół całym uczuciem serca — a potem... Jeszcze Halik ma brzydki charakter,
ale Edzio, mój ukochany Edzio — ja go i teraz kocham jeszcze, choć on już nie

moim Edkiem. Jeden tylko Bilczuś, co zawsze moim serdecznym druhem zostaje. On
na przykład zgadza się ze mną iść do p. Jundziłła, by prosić o to deklamowanie.

Poczciwy chłopak!
10 grudnia. Niedziela. O godzinie jedenastej byłem z Bilczyńskim u pana

Jundziłła, prosząc go [o] pozwolenie deklamowania. Zgodził się z ochotą, ale
zalecił, aby iść do dyrektora gimnazjum. Naturalnie, że te burki * nie pozwolą,

może mi każą deklamować po rusku — ale figę. Jaki to grzeczny człowiek ten pan
Jundziłł. On to głównie zajmuje się urządzeniem teatrów na korzyść niezamożnych

background image

uczniów. Chcę napisać komedyjkę z naszych okolic i naszych czasów, i poświęcić
ją panu Jundziłłowi.

Po południu widziałem p. Marią Albrecht, cioteczną siostrę moją — z daleka.
11 grudnia. Mówiłem z algebry i dostałem trzy z ,,mi-nem". Dobre i to. Boleś

Augustowski powiedział mi, że jest do mnie odpowiedź w „Gazecie Kieleckiej".
Wypędzam więc Antka Czarneckiego do domu i przynosi mi on gazetę. Czytam, co

następuje:
P.S.Ż. w Kielcach: Poklask pański byłby szkodliwy. Są drapieżne sępy.

Najtrwalsze pomniki buduje się w sercach słuchaczy.*
Wychwalałem tam pana Bema, do niego to więc stosuje się to, że prawdziwą

wdzięczność zyskuje się w sercach słuchaczy. Na pauzę mówiłem panu inspektorowi
Kosteckiemu:

— Czy mogę deklamować?
Pyta mię: — Co takiego?

— Maraton Ujejskiego.
— Zdaje mi się, że to tłomaczenie z Góthego.

— Nie, to oryginalny utwór.
— Nie wiem, nie wiem, zapytam dyrektora. A może by co innego lepiej? — na

przykład Sierota * lub coś takiego. Ja pozwalam, ale czy dyrektor pozwoli — nie
wiem.

Czekam z niecierpliwością rezultatu.
12 grudnia. Deklamować nie wolno! Dyrektor nie pozwolił. Po południu widziałem

się z ojcem. O, mój Boże, mój Boże! Bodajem go był nie widział wcale! Chory
bardzo na astmę. Wybladły, chwiejący się, już ledwo, ledwo dyszący! Boże mój,

Boże, za co ty mię karzesz tak srogo? Chyba cię nie ma na niebie...
Ojciec... tak mi powiedział: „Stefanie! Ja, ja już może umrę, pamiętaj ty o

siostrach!" Nic więcej! O, mój Boże, mój Boże, jakżem ja nieszczęśliwy! Zostaw
mi tego ojca, jeśli jesteś na niebie — bo gdybyś mi go zabrał, to ja nie wiem —

alebym zrobił coś okropnie strasznego!...
Ach! cóż to za dzień, cóż to za dzień dziś okropny! Jeden z najsmutniejszych w

mym życiu! O, bo ja tak kocham tego starca szalenie, że gdyby mi go wydarto,
tobyrn chyba skamieniał z boleści!... Dzień ten wyrył jedne z najgłębszych rys

na krysztale mojego serca! — takich więcej, a trzeba by w La-okoona się
zmienić...

Och! bo w serca głębi Pisk taki, jak gołębia pod dziobem jastrzębi.*
Wieczorem pisałem 7 scenę fantazji dramatycznej pt. Po-pieliszcze.

13 grudnia. Cały dzień zaprawiony goryczą — bo tam ojciec chory! Robiliśmy
ćwiczenie z geometrii — zrobiłem go.

9 — Dzienniki t. I
130

DZIENNIKI, TOMIK I
Wieczorem pisałem pierwszy rozdział szkica pt. Szkic niewyraźny.

14 grudnia. Robiliśmy ćwiczenia z algebry, zrobiłem, ale kiepsko. Ciekawym,
co będę miał z algebry.

Dwa tygodnie temu wypędzono z gimnazjum ucznia klasy piątej Adama Ulanickiego za
to, że jest unitą. Dyrektor wszedł do klasy i zawołał:

HflHTe H3 ypOK 33KOHa EOJKMH HO HpaBOCJiaBHOMy
MJIH BOH H3 ruMHasHH. B pyccKOM rocyflapcTBe : npaBOcjiasHaa,

KaTOJiHHecKaa, eBpeiłcKaa,
n npoiecTaHTCKHe soo6me — HO HMKaKoił ymiaTCKOH pe-

JIHFHH H6T! ECJIM XOTHTe, MO5KeT6 Ce6e nOeSHCaTfa B ABCTPUK),
HO 3fl6CB

ynnaTa Mecra Hei"! **
Biedny chłopak zabrał książki i poszedł — napisał list do rodziców, co ma robić,

a gdy ci dali mu odpowiedź, by się nie ważył przechodzić — pojechał do domu.
Przeciąć komuś możność nauki dlatego, że jest uniatą — no, to chyba te brysie na

to się zdobyć mogą! Czemu ja nie jestem unitą — bobym chyba łeb rozwalił takiemu
chochłowi, * gdyby mi zrobił podobną propozycją!

Postanowiłem sobie, że nic co będzie tworem mojego uczucia, co będzie
dziecięciem ran mego serca i łez — tego nie tylko nie będę nigdzie do druku

posyłał, ale nie będę nikomu a nikomu pokazywał. Bo co ludzi bez serca, zimnych

background image

egoistów i sybarytów obchodzić mogą łzy głupie, łzy nad czymś nieokreślonym, łzy
poety? Wzbudzić tylko przeciwko sobie szyderstwa — na co to, na co? Czyż nie

lepiej cierpieć dla siebie i być szczęśliwym w sobie? Nie pisać mi — nie
podobno, bo bez tego nie żyłbym, w duchowym znaczeniu tego wyrazu, ale

KIELCE, 1882
jeżeli pisać, to pisać dla siebie. Trzy już przeżyłem ducha mojego epoki: epokę

tworzenia z pobudek nieokryślonych, epokę tworzenia z natchnienia dla pozyskania
imienia „poety" i epokę teraźniejszą — tworzenia z natchnienia dla siebie!

Nikomu, nikomu, a tym bardziej profanom dzieci mego ducha nie pokażę! Poeta
pisze dla siebie, bo jeżeli pisze dla ludzi, poetą nie jest; jest nim wówczas,

gdy jest i filozofem zarazem, gdy twory jego są potrzebą ludzkości, a jeżeli
tworzy tak sobie — to jest samolubem, niczym więcej, gdy ze smutków tylko chwali

się przed światem!
Po południu byłem u Rokkiego, który pożyczył mi wszystkich poezyj Krasińskiego.

Dziś przeczytałem Agaj-Hana. Odurzony jestem i nieswój. Czuję małość moją!
15 grudnia.

NIE-BOSKA KOMEDIA
Chciałbym wzlecieć wysoko, lecz się upaść boję! Nie wzlatuj, jeśliś słaby —

takie zdanie moje. *
]*

1 Dwuwiersz wpisany współcześnie obcą ręką, ujęty z lewej strony w
klamrę.

9*
DZIENNICZEK

STEFANA 2EROMSKIEGO [TOMIK DRUGI]
od dnia 16 grudnia 1882 r. do dnia l września 1883 r.

Dnia 16 grudnia (sobota). Czytałem dalej Krasińskiego. Przeczytałem już: Agaj-
Hana, Nie-boską komedią, Noc letnią i pierwszą część Irydiona. Czytałem do

dwunastej w nocy.
17 grudnia (niedziela). Musiałem oddać Rokkiemu Krasińskiego, gdyż to nie jego,

lecz p. Huannickiego własność. Obiecał mi, że mi przyśle na święta pocztą;
ciekawym, czy też dotrzyma słowa.

18 grudnia (poniedziałek). Galówka i imieniny profesora fizyki p. Gracjana
Czarneckiego. Cała klasa była u niego z powinszowaniem.

19 grudnia (wtorek). Zacząłem pisać mój wymarzony Szkic bez tytułu. Napisałem
dwa rozdziały.

20 grudnia (środa). Piszę wciąż. Przejąłem się tak Krasińskim, że ciągle piszę
pod wpływem natchnienia. Dziś pisałem rozdział o znaczeniu poezji. Byłem

ogromnie rozmarzony: słowa same lały się na papier! Sam nie wiedziałem, co
piszę. Na drugi dopiero dzień, przeczytawszy, zobaczyłem, że to było śliczne.

*
21 grudnia (czwartek). Napisałem ósmą scenę Pepe-liszcza. * Brakuje jednej tylko

jeszcze, ale ta musi być śliczną. Czekam natchnienia.
22 grudnia (piątek). Rozdano nam cenzury: mam 2 z łaciny i algebry, cztery ze

sprawowania — wybornie! 5 z poi-
136

DZIENNIKI, TOMIK II
skiego, 4 z historii. Wieczorem przyjechał ojciec. Chwała Bogu, że zdrów.

Byliśmy przez wieczór u p. Kłodnickiego, męża siostry mojej macochy. Był tam
doktor Stępkowski z bratem. Doktor ten żeni się z panną Malinowską — ogromnie

brzydką, lecz bogatą panną.
23 grudnia (sobota). Jedziemy na święta do Radoszyc, do ciotki macochy, pani

Magdaleny Romer. Wyjechaliśmy o 9 rano. Przed wyjazdem spotkałem się z Romkiem
Czerwiec-kim, dawnym adoratorem Ludki, a moim koleżką. Łobuzowali się z

Łuszczkiewiczem. Zajechaliśmy do Radoszyc na wilią. Przy pani Romer mieszka brat
jej, prałat kapituły sandomierskiej, chory od dwu lat. Na wilii był wikary ks.

Krajewski z matką i bratem, uczniem klasy VI gimnazjum radomskiego; i ksiądz
Antoni Grudziński, drugi wikary miejscowy. Nocowałem u tego ostatniego. Cóż to

za wesoły chłopak. Ma 24 lata. Śliczny jak malowanie. Pokochałem go jak brata.
Wykształcony jest bardzo. Zaczęliśmy mówić o Darwinie. Dowodził mi bardzo

gruntownie. Jest on byłym uczniem pana Bema, chodził bowiem do Hillera w

background image

Kielcach, gdy pan Bem dawał tam łaciny i greckiego. Siedzieliśmy zawsze do 11 i
dłużej czasem, gawędząc.

24 grudnia. Byli na plebani! państwo Bińkowscy, a przed' obiadem państwo
Eksnerowie, właściciele Radoszyc. On jest zawołanym myśliwym i gra ślicznie na

skrzypcach. Rezydentem u państwa Eksnerów jest pan Franciszek Lada, brat Kaź-
mierza Łady, autora cudnych krakowiaków i kujawiaków. Była tam także panna

Apolonia, jakaś krewna Eksnerów, dosyć przystojna, lecz nadzwyczaj romansowa
dama. Ściskała mię za ręce przy pożegnaniu, aż trzeszczało.

25 grudnia. Wszyscy byliśmy u księdza Grudzińskiego. Co on tam nie naprawił
rozmaitości. Popoił wszystkich.

KIELCE, 1882—83
137

26 grudnia. Czytałem życiorys ks. Bulińskiego, znakomitego profesora historii
seminarium sandomierskiego, autora Historii Kościoła w 6 tomach, Historii

Kościoła w Polsce — 3 tomy, monografii Sandomierza — l tom.
Wieczorem byliśmy u Bińkowskich. Deklamowałem Hymn o zachodzie słońca. Znów

romansowa panna Apolonia ściskała mię za ręce i ja jej naturalnie odpłacałem tą
samą monetą. Był tam jakiś pan Białkowski, podleśny — głupi jak but, a pragnący

uchodzić za coś. Co sobie z niego ks. Grudziński nie nakpił. Rozmawialiśmy
jeszcze ze dwie godziny po powrocie do domu.

27 grudnia. Zabrał mię ksiądz Grudziński na odpust do Pałkowa — o trzy mile od
Radoszyc. Był tam ksiądz Żmu-dowski, sławny myśliwy, który polował z dzisiejszym

cesarzem w Przedborzu, ksiądz Kubik, Bukiewicz i inni — wszyscy sławni kpiarze —
a szczególniej Bukiewicz. Ks. Grudziński miał tam kazanie.

28 grudnia. Wyjechaliśmy z ojcem do Kielc — macocha została. Tak mi smutno było
żegnać się z moim kochanym księżulkiem.

29, 30, 31 grudnia siedzieliśmy w domu odwiedzając niekiedy państwa Karpińskich.
1 stycznia 1883 roku. Byliśmy w Górnie u Schmidtów.

2 stycznia. U Karpińskich.
3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10 stycznia. Siedziałem ciągle w domu. Dokończyłem powieść

pt. Szkic bez tytułu; dokończyłem dramat Pepeliszcze; napisałem drugi rozdział
fantazji poetycznej pt. Z cieniów katakumb. Natchnienie było. Powieść pt.

138
DZIENNIKI, TOMIK II

Szkic bez tytułu zajęła gruby kajet. Opowiedziałem tam wszystko, com marzył, com
czuł... Odpowiedziała ona marom moim. Jest to pierwsza z prac moich szerszego

pomysłu. Ciekawym, czy co warta?
11 stycznia. Byłem w Górnie. Od tego dnia...1

12 stycznia. W ciągłym smutku i niepokoju. Byłem na polowaniu sam... Las szumiał
do mnie pieśni nieskalane — a ja byłem tak bardzo nieszczęśliwy.

13 stycznia. Na wieczór pojechaliśmy do Górna. Wieczór spędziłem u pani Rokke.
14 stycznia. Wyjeżdżamy do Kielc: ja, Włodek Schmidt i ciotka. Tak mi smutno

było, tak smutno, żegnać się z tatu-siem. Dziecko ze mnie takie jeszcze...
Wieczorem, po odjeździe ciotki byłem w teatrze na Czartowskiej ławie. Wzruszył

mię znowu śpiew:
Stała chatecka za ciemnym borem, Ukryta w listkach powoi...

15 stycznia (poniedziałek). Już na lekcjach!... Po powrocie do domu dowiedziałem
się od pana Czaplickiego, że pan Winnicki niezadowolony ze mnie, że się nie

umiem obchodzić z jego synami... Tak mi było smutno, że dzień ten jest jednym z
najsmutniejszych, najboleśniejszych w mym życiu... Za taką pracę, za tyle serca,

ile ja okazywałem dla tych chłopców... boleśnie mi nad wyraz!...
Tak mi smutno, że nie wiem, czy kiedy w życiu cierpiałem tyle, a przy tym... 2

1 W autografie długi szereg kropek oraz symbole rysunkowe.
2 W autografie te same znaki symboliczne.

KIELCE, 1883
139

16 stycznia (wtorek). Nie było z domu nikogo. Ciągiem smutny niewypowiedzianie.
17 stycznia (środa). Byłem o godzinie 4 po południu u pana Wokulskiego.

Lekarstwo kosztowało 4 złote. Ach, jak ja cierpię!
Rokke pożyczył mi Krasińskiego. Irydiona czytałem dziś na lekcjach.

SEN CEZARY

background image

Z IRYDIONA
l

18 stycznia (czwartek). Święto Trzech Króli u Rosjan. Byłem na tej ich paradzie
poświęcania wody ze Stasiem Czar-kowskim. Po południu siedziałem w domu i

czytałem Krasińskiego. Wieczorem czytałem także. Przeczytałem już Irydiona, Trzy
myśJi tj. Syn cieniów, Sen Cezary i Legenda. W pierwszym tomie było: Agaj-Han,

Nie-boska komedia.
19 stycznia (piątek). Polski. Nie wolno uczyć literatury — tylko tłomaczyć z

tego nieznośnego Dubrowskiego. P. Bem, którego ulubionym zajęciem jest
rozwiązywanie trudności pod każdym względem, musi tłomaczyć — to okropne. Sam

powiedział, że „rola moja godna pożałowania dzisiaj — czuję co innego, a działać
muszę co innego".

20 stycznia (sobota). Pożyczyłem od Jana Zaglenicz-nego Fizjognomiki i
frenologii, streszczonej z dzieła Lavatera, Galia i Carusa przez Noskowskiego.*

Chciałem tego dawno już dostać. Oto na przykład, co mówi o guzie poezji:
1 Sen Cezary Krasińskiego oraz fragmenty Irydiona przepisane w autografie z

drobnymi opuszczeniami i podkreśleniami autora Dzienników.
140

DZIENNIKI, TOMIK II
Rzecz to powszechnie wiadoma, że ten tylko jest poetą, kto się poetą narodził, i

że największa praca ani nadludzkie wysiłki woli nie nadadzą talentu poetycznego
temu, kto go z sobą na świat nie przyniósł. Dar poezji objawia się nie zawsze

jednakowo: niekiedy w jedenastym roku życia, częściej zaś w piętnastym lub
szesnastym. Na czaszce uwydatnia się w postaci dwóch nabrzmiałości ponad

skroniami, powyżej wypukłości artystycznej. Po ustaleniu zasad frenologii
spostrzeżono, że na posągach największych poetów starożytności, mianowicie

Homera i Pindara, guz poezji jest bardzo wydatny: zaiste, ówcześni rzeźbiarze
nie mogli tego robić przez wzgląd na zasady Galia. W ogóle czoła genialnych

poetów mają kształt odrębny, wyróżniający ich od innych ludzi. Np. czoło
Shakespeare'a.

W dzieciach dziesięcło- lub dwunastoletnich objawia się niekiedy łatwość do
wierszowania; jest to zabawka niebezpieczna, którą powstrzymywać należy, dar

bowiem dobierania rymów zależy wyłącznie od ,,pamięci wyrazów" i nie ma żadnej
łączności z talentem poetycznym — a nie będąc hamowany wytwarza zgubną mierność

i równie zgubny rozwój próżności. Jeżeli dziecko posiada istotnie dar poezji, to
zostanie poetą pomimo wszelkich przeszkód, i to poetą wielkim, wieszczem

nieśmiertelnym po wszystkie wieki. Strzeżmy się natomiast wzbudzać wierszopisów,
odznaczających się zwykle jałową płodnością: jest ich zbyt wielu na świecie.

Głowa poety i człowieka w ogóle rządzącego sią wyobraźnią — ma kształt mniej
więcej taki.1

Wieczorem byłem w teatrze na Chatce pod lasem, dramacie w 8 odsłonach p. Soulie
*. Śliczna to rzecz! Naturalna w całym znaczeniu tego wyrazu — a piękna i

rzewna! Znów beczałem jak dziecko — a wkoło mnie śmieli się do rozpuku koledzy i
starsi uczniowie z najidealniejszych miejsc. Napisałem też o nich artykuł do

„Gazety Kieleckiej".
Nie pisałem jeszcze nic po przyjeździe — snuję tylko! Na dramacie tym stanęła mi

przed oczyma postać Nicolao di Rienzi. Marzę o niej, chcę stworzyć z niej wielki
dramat, co by imię moje unieśmiertelnił... — ale to mary! z tego kolosu bę-

KIELCE, 1883
141

1 Tu w autografie atramentowy rysunek czaszki ludzkiej z zaznaczonymi
wypukłościami. "

dzie gar czek gliniany najprędzej. Tak zawsze bywa. A jednak co by to za scena
była przedstawić go zadumanego na gruzach Colizeum! — lub opowiadającego

narodowi o sławie nieśmiertelnej Romy! — Ale to mary! Chciałbym wziąć skąd
podręcznika odpowiedniego — bo cóż, zrobić go ideałem? — niepodobna — trza mu

dać pod stopy grunt historyczny, by stanął na nim stopą niewzruszoną na
wieki!...

21 stycznia (niedziela). Byłem po kościele u Rokkiego i pożyczyłem sobie Obrazu
historii powszechne;, tłomaczo-nego z niemieckiego przez Leona Rogalskiego.* Ale

o Rien-zim nie było tam nic. Cały dzień siedziałem w domu. Nad wieczorem dopiero

background image

poszedłem do kolegi Szczęsnego Dewitza. Razem z nim stoi na stancji u pani
Rymkiewicz Jan Szczukin, dawniejszy mój kolega — Rosjanin. Przyszedł tam później

Stach Moll. Śpiewał on, ja deklamowałem wiele rzeczy i wesoło w ogóle spędziłem
tam kilka godzin. Dewitz naprawił nam mnóstwo anegdot i dowcipów. Wieczorem już

po powrocie do domu napisałem do „Gazety Kieleckiej" artykuł o grze aktorów p.
Puchniewskiego i zachowaniu się kolegów moich wobec sceny.

22 stycznia (poniedziałek). Czytałem pierwszą część Fausta Goethego. * Nie
zachwyciło mię to jednak tak, jakem się spodziewał. Jest tam poezji wiele,

prawda — ale jest i szyderstwa, krytyki, bajki i chęci wykazania erudycji wiele.
Postać tylko Małgorzaty podobała mi [się], podobała mi się także scena

następująca:
Pokój Małgorzaty

MAŁGORZATA
(przy kołowrotku sama)

Mój spokój uleciał
Na sercu, ach, ciężki znój!

DZIENNIKI, TOMIK II
Nie wróci już nigdy, Spokój nie wróci mój.

Bez niego — wszędzie Grobem świat mi będzie; Dla mnie ziemia cała Żółcią się
zalała.

W biedną mą głowę Wskroś obłęd zawiewa, Stargała się myśl-, O, ja nieszczęśliwa!
Mój spokój uleciał! Na sercu — ciężki znój! Nie wróci już nigdy, Spokój nie

wróci mój,
Za nim ja tylko Z okna wychylani głowę, Na jego spotkanie Opuszczam alkowę.

Ach, ta postać wspaniała, Majestatyczny krok! A uśmiech tych ustek, Urzekający
wzrok!

A mowa jego, ten zdrój, Czarem płynący jak sen! A uściśnienie ręki, A pocałunek
ten!

A tu w piersiach wre, Aby się z nim rozczulić, Chwycić go w objęcia, A trzymać,
a tulić!

Całować, całować Ile mych żądz i tchu, I tak całując społem W uściskach skonać
mu.

Albo znów scena taka:
MAŁGORZATA

(zaczyna śpiewać rozbierając się)
Był król w Tulijskim pomorzu, Wierność do grobu w nim trwała; Temu na

śmiertelnym łożu Luba złoty puchar dała.
W części dar kochanki żyje, Na ucztach się święci; Ile razy z niego pije, W

oczach łza mu się kręci.
Ot, śmierć kroczy, ponocnica, Ile miast, obszaru, Wszystko zdaje na dziedzica,

Nie zdaje pucharu.
Zasiadł przy biesiadnym stole W spółrycerskim kole, W sali ojców, starym dworze,

Gdzie Tulijskie morze.
I staruszek toast bratni Spełnił raz ostatni I rzucił swój puchar święty W

podmorskie odmęty.
Patrzy — puchar w głąb się chyli W bezdenne przestworza, Oczy zwarły się po

chwili — Już nie pije król pomorzą.
Albo na przykład: (Faust podnosi czarę do ust. Słychać bicie w dzwony i śpiew

chóralny)
CHÓR ANIOŁÓW

Zmartwychwstał Chrystus Pan! W grzechach osiadłym,
144

DZIENNIKI, TOMIK II
W nędzach pobladłym, W prochy zapadłym Wesela znak jest dań.

CHÓR NIEWIAST
Maścią — a wonią

Pod służek dłonią
Lśnił się przenajświętszy trup,

W opony lniane
Ciało ubrane

Płacząc układłyśmy w grób.

background image

O, nędzo, o, krwawa łzo!
Już nie ujrzymy Go!

CHÓR ANIOŁÓW
Z grobu podźwignął się wzwyż!

Przed Bogiem luby,
Kto cierpień śluby,

Kto święte próby,
Kto zniósł wytrwale krzyż!

CHÓR UCZNIÓW
Zasnąwszy zbożnie,

Owo: z pogrzebu,
W glorii ku niebu,

Wzbił się wielmożnie
Ku odrodzenia stronie,

W przybytek twórczej chwały
I tu po zgonie

Na łzy zostawił nas.
Nas, stadem tułaczem,

O! Chryste! Nas na poziemiu tym, O, Rabbi! płaczem, Rabbi, za szczęściem Twym.
CHÓR ANIOŁÓW

Zmartwychwstał Chrystus Pan! Nicestwa nić przecięta; Radośnie rwijcie pęta, Z
ciężkich otchnijcie ran.

KIELCE, 1883
145

K' woli wszem wiernym, Wszem miłosiernym Z miłością bratnią, Wiarą dostatnią,
Chlebem łamiącym Słowo głoszącym, Mistrz po wszystek czas Stoi w pobliżu was!...

23 stycznia (wtorek). Poezja orficka — poezja pochodząca od Orfeusza, mitycznego
poety. Miał on tworzyć w duchu religijno-mistycznyin, poeci więc ducha tego

zowią się kapłanami poezji orfickiej. (Lekcja języka polskiego).
Wieczorem przerzuciłem powieść de Kocka pt. Zawsze ten człowiek. * Wszędzie to

samo niechlujstwo, bezwstyd. Żałowałem mocno potem, żem na to okiem nawet
rzucił. A jednak taki autor zdobył sobie sławę i wziętość. Ale taką sławą niech

się cieszą pisarze francuscy — dla nas dosyć będzie, gdy zasłużymy na poczciwe
imię i przydomek: czcigodny.

24 stycznia (środa). Kilka dni temu panika ogarnęła całe nasze gimnazjum: w
skórę biją! * — Chryste Jezu! — za najmniejszą łobuzerkę tryszczą do komory i

nasz Teodor wali aż się kurzy.
Kiedyś wytrzepali skórę Chamskiemu, uczniowi klasy IV. Wczoraj o mało nie

sypnęli Stasiowi Czarkowskiemu — kto wie, czy i do nas nie dojedzie?
Teraz znów klasa VI nową sobie wynalazła niebezpieczną zabawkę: cetno-licho na

dychy! * Orłowskij, syn popa, przynosi co dzień po pełnej kieszeni dziesiątek i
gra się zaczyna. Największe szczęście ma Halik, którego przeprosiłem dn. 14

stycznia. Całymi garściami wygrywa dziesiątki od Orłowskie-go — wygrał już dziś
ze trzy ruble. Ja nie gram!

Przejrzałem Wiadomość o Gimnazjum kieleckim za role szkolny 1881/2 — podał
Feliks Rybarski, nauczyciel gimna-

10 — Dzienniki t. I
146

DZIENNIKI, TOMIK II
zjum. Na pierwszej stronicy jest rysunek gimnazjum skreślony przez Eug.

Wozniesienskiego, byłego ucznia gimnazjum — a dalej statystyka gimnazjum, lista
uczniów przeszłych do klasy wyższej itd.

Moll obiecał mi pożyczyć Historii powszechnej Cezara Cantu. * Ma być ogromna —
lecz trzeba ją odnaleźć, bo leży tam gdzieś na górze w sąsiedztwie szczurów. Ja

bym taką rzecz na pierwszym miejscu położył — a oni dają to [na] obiad szczurom!
Och! gdybyż to dostać tej Historii — jaki ja bym był szczęśliwy, gdybym znalazł

odpowiednie wiadomości o Rienzim...
25 stycznia (czwartek). Nie drukował Sienicki artykułu mojego. Dobrze zrobił!

Czy ja też stworzę co z moich mar o Rienzim? Wczoraj przyszła mi myśl, aby
zamiast Savonaroli, którego nie będzie można wprowadzić do Rienziego, gdyż

popełniłbym anachronizm, stworzyć drugi dramat pt. SavonaTola. Trzeci zaś będzie

background image

Jan Hus. Trzy te postaci złożą się na trylogią; będzie pomiędzy nimi związek
logiczny. Wszystkie te trzy postaci jeden mają cel, wszystkich działanie zgadza

się z moim sposobem myślenia, wszystkie dążą do szlachetnych a wielkich ulepszeń
w dobrobycie i moralności ludzkości — a wszystkie upadają, podcięte kosą losu...

Czczę ich, więc muszę im poświęcić kawałek mojego serca... Muszę napisać!
26 stycznia. Leon Lichterowicz, kolega, pożyczył mi Kościuszki pod Racławicami

Lasoty. * Znów beczałem! — jakież to cudne! Na każdym kroku to, co najświętsze
dla nasi Oto na przykład z oddziału ostatniego:

KIELCE, 1883
147

KOŚCIUSZKO
Teraz kolej na bohatera wczorajszej bitwy. Bartoszu Głowacki, wystąpi (da/e

znak) %
WODZICKI

Baczność! Prezentuj broń!
(Bartosz występuje z szeregu i staje przed Kościuszką)

KOŚCIUSZKO
Bartoszu Głowacki! Nadludzką odwagą okazaną wczoraj dałeś przykład włościanom,

jak za Ojczyznę walczyć należy. Wiekopomni królowie nasi nagradzali waleczność
włościan wynoszeniem ich do stanu szlacheckiego. Nieśmiertelnej pamięci król

Stefan Batory za męstwo okazane pod Wielkimi Łukami Marcina Wielocha,
włościanina, wyniósł do stanu szlacheckiego.

Ja, Tadeusz Kościuszko, naczelnik sił zbrojnych j władz cywilnych narodu
polskiego, z mocy mi służącej mianuję ciebie, Bartoszu Głowacki, porucznikiem

kosynierów (werbel) i wynoszę cię wraz z twoim potomstwem do stanu szlacheckiego
(werbel). Czynię to nie dlatego, ażebym stan włościański uważał za nikczemny,

ale aktem tym uroczystym pragnę wznowić piękny obyczaj ukochanych naszych
monarchów, a ciebie uwolnić od pańszczyzny i ciężarów włościan przytłaczających.

Na koniec, aby cały naród wiedział o tym, że kto szlachetnie służy ojczyźnie,
ten jest prawdziwym szlachcicem.

Wiwat!
WSZYSCY

BARTOSZ
Jasny Nacelniku, pod twoją komendą tak się będzłewa bili, ze nie na-starcys

robić ślachciców. Niech żyje ten, co piersy uznał, ze chłop polski może kochać
Ojcyznę i potrafi za nią zginąć.

Wiwat!
Bóg z nami!

WSZYSCY
KOŚCIUSZKO (uroczyście wznosząc oczy do nieba)

10*
148

DZIENNIKI, TOMIK II
Sonet Mickiewicza przez Ługowskiego *

* JlroSjiio H, onepiiiHCb na cKajiti Ankara, CMOTpeTfa, KaK neuaica, rpeMH B
CBOMX pa,ąax, CoMKHyTwe BaJiw, M B,ąpyr saSpbBKHseT anara To cneroM cepeBpa, TO

B paayjKHbix iiBeTax.
Baji rpaHyjica o Mejib; na sojiHbi OH flpo6nTCH,

KaK apMKH KHTOB, oSjieriiiM 6epera,
C TpnyMĆpoM MX 6epeT| Toinac nasaa cipeMUTca,

M6T6T TbMy paKOBMH, KOP3JIJIOB,
TaK cTpacTM najieiaT rposoro

Ha cepsrje lonoe noaia Mojiofloro;
Ho jiniiib OH apcpy BSHJI — Seryi yKpbirbca CHOBa

B rjiySb saGBGHMa, ne csejiasiiiH spe^a, Be3CM6TpHbix necen pan ponaiOT iyix.e
cseiy; Ms neceH Tex BCKa njieiyT BBHOK no3Ty.

27 stycznia (sobota). Kilka już dni temu Stach Moll pożyczył mi Cezara Cantu
(dziewiątego tomu), gdzie w całej glorii uwydatnia postać Savonaroli. Najpierw

więc trzeba napisać obraz Śavonarola — który jest drugim czynnikiem. Brakuje mi
ubrania, dekoracji, akcji w ogóle pobocznej — sama postać świętego męczennika

widna jest, ale nie możnaż jego samego postawić na scenie dramatu, a

background image

osobistości, które tam można będzie wprowadzić, nie będą miały związku z główną
postacią. Trzeba więc dobrze nad tym przedmiotem się zastanowić. Mam stworzyć

dramat, mam postać świętego męczennika ubrać w szatę nieśmiertelnej aureoli —
nie wolno mi więc postaci tej ubrać w lada jakie szaty!

Wieczorem byłem z Halikiem, Tłuchowskim, Pisulą, Dewi-tzem u Korczaka,
dawniejszego kolegi, a teraz farmaceuty z Piotrkowa. Wieczorem byłem w teatrze

na sztuce pt. Hinko. * Jest to dzieło sceniczne z czasów Wacława I, króla
czeskiego. Przesadzone i nienaturalne.

KIELCE, 1883
149

28 stycznia (niedziela). Wczoraj wieczorem dostałem od Rokkiego Krasińskiego
wszystkich trzech tomów. Czytałem więc znów po kościele. Po południu znów byłem

u Halika, a potem u Korczaka. Opowiadano najrozmaitsze facecje o naszym Bufonie
— a szczególniej Dewitz. Po powrocie do domu czytam i przepisuję Psa7my

przyszłości. Czytałem u Halika w Encyklopedii, że Rienzim zachwycał się już
Asnyk i napisał tragedią pt. Cola di Rienzi.

PSALM WIARY
29 stycznia (poniedziałek).

PSALM NADZIEI
30 stycznia (wtorek).

PSALM MIŁOŚCI
31 stycznia (środa). Czytałem powieść A. Bronikow-skiego tłumaczoną z

niemieckiego pt. Kaźmierz Wielki i Es-terka. * Nic tam zajmującego nie ma.
l lutego (czwartek). Jeszcze z

PSALMU MIŁOŚCI
2 lutego (piątek). Najsmutniejszy, najboleśniejszy dzień w moim życiu!

Przyjechał ojciec. Powiedziano mu, że mam
1 Krasińskiego Psalm wiary i Psalm nadziei w autografie przepisane w całości;

Psalm miłości w obszernych wyjątkach z drobnymi usterkami.
115

m
trzy dwójki, że nigdy nie siedzą w domu, że sią łotrują, że

biją chłopców, że...
Powiedziałem ojcu, że sobie w łeb strzelał Nie pożegnałem sią z nim i uciekłem

do domu! Ojciec płakał! Na mnie! Rozpaczy!...
Myśl o samobójstwie prowadzi mię! — Ona mię pociesza i uspokaja. Gdzie spojrzą,

widzą naokoło siebie zdrady i prze-niewierstwa. — Śmierć stała sią dla mnie
ideałem! Dnia tak okropnego nie miałem jeszcze w życiu! Wycierpiałem wiele, ale

dziś w przystąpię szaleństwa popełniłem czyn okropny — obraziłem ojca! Ja, ja!
O, gdyby prędzej skończyć to życie okropne!

3 lutego (sobota).
Przed życiem czują, nie przed śmiercią, trwogą — I tym umieram, że umrzeć nie

mogą!...*
Świat ten smątarzem z łez, ze krwi i błota! Świat ten jak wieczna każdemu

Golgota
Darmo sią duch miota,

Kiedy ból go zrani!
Na burze żywota

Nie ma tu przystani!
Los z nas szydzi w każdej chwili! Dzielnych strąca do otchłani — Giną świąci —

giną mili — Żyją niecierpiani!
Wszystko sią plącze — i nierozgmatwanie! Śmierć w pobliżu — a w oddali Gdzieś na

wieków późnej fali Zmartwychwstanie!
(KRASIŃSKI Resurrecfuris) •

4 lutego (niedziela). Siedziałem cały prawie dzień w domu.
KIELCE, 1883 151

5 lutego (poniedziałek). Byłem u Halika, a po powrocie do domu pisałem szóstą
czy siódmą scenę obrazu historycznego pt. Cola di Rienzi. Uskuteczniam moje

marzenia. — Ale nie to to jest, o czym marzyłem... to tylko zeschły kwiatek w
porównaniu z róż bukietem, jaki miałem w sercu!

background image

6 lutego (wtorek). Radosny dzień w życiu: po powrocie z klasy zastałem list od
mojego ukochanego tatusia nie z przekleństwem, lecz z miłością ojcowską...

Szczęśliwy jestem niewypowiedzianie! Jeden to ze złotych dni życia mojego...
Dzięki Ci zań, Boże nieśmiertelny!...

Po południu byłem z kolegą Janem Nowińskim u Halika.
7 lutego (środa). Popielec. Pierwszy raz byłem na tym nabożeństwie, bo zawsze

jeździło sią do domu — a teraz trzeba siedzieć nad książką. Od godziny 12
poszliśmy do klasy na

łaciną i fizykę.
Po południu wychodząc do Halika zobaczyłem jadącą w powozie... L. Ukłoniłem się

z daleka... Znów bieda z mym sercem. Po powrocie od Halika pisałem dalej
Rienziego. W krótkim czasie go ukończę i biorę się zaraz do Savonaioli. Wejdzie

tam Aleksander VI, syn jego Cezar Borgia, Lukrecja Borgia (córka papieża),
wejdzie ich miłość kazirodna, a obok Machia-vellego, obok rodziny Borgia odbijać

będzie nieśmiertelnie wielka i święta postać Savonaroli. Obok dążności
monarchicz-nych i kazirodztwa — odbijać będą dążności ubóstwiane przeze mnie,

dążności respublikańskie i świętość zakonnika. Zakochałem się w tej świętej
postaci zakonnika Girolamo* i umarłbym doprawdy z ochotą, byleby tylko

stworzyć tą epopeję! Nie chciałbym nic — tylko stworzyć to dzieło; na ofiarę mu
przyniósłbym życie nawet...

Napisawszy jedne scenę z Rienziego, poszedłem spać o jedenastej.
Tu wyciąta jedna karta nie zapisana.

152
DZIENNIKI, TOMIK II

KIELCE, 1883
153

8 lutego (środa)1. Byłem po południu od 5 do 7 u Halika. Rozmawialiśmy Bóg wie o
czym, o Helenie Winkler, o tym jak on całował ją w czasie podróży od Sw.

Katarzyny do Kielc, o Ludce i o różnych różnościach. Helena jest kuzynką Halika.
9 lutego (czwartek). Pisałem wieczorem jedne ze scen Rienziego. Jest on już na

ukończeniu. Co dzień chodzę wieczorem do Halika. Gadamy długo, zawsze o
rozmaitościach.

10 lutego (piątek). Znów pisałem wieczorem jedną scenę.
11 lutego2 (sobota). Mówiłem z geometrii. Mieliśmy zadane na lekcją trzy zadania

— ja miałem wszystkie wypisane w nowym kajecie, który nie był jeszcze podpisany.
Antek Czarnecki nie miał kajetu, a że bał się, by Szperl nie zobaczył tego -r-

łap więc mój kajet. Gdy rnię wyrwano, spostrzegłem mój kajet przed Antkiem,
biorą go więc i niosę. Szperl widział to, pyta mię więc, czyj to kajet. Ja mu

twierdzę, że mój, cała klasa potwierdza, Antek także — ale podejrzenie cięży
zawsze na mnie. Umiałem teoremę wybornie, byłbym pewno dostał 4, gdyby nie ten

głupi wypadek. Kazał nam obydwu przynieść i pokazać na przyszłą lekcją geometrii
ka-jeta.

Nadeszła czwarta lekcja — łacina. Matulewicz przyniósł kajeta. Pisałem sam to
ćwiczenie i było napisane dobrze — odbieram kajet, a tu 1... i wypisane oprócz

tego, że ćwiczenie to ściągnięte od Ruśkiewicza. Smutno mi się zrobiło ogromnie.
Ponieważ zaś najpierw postawiono tam trzy, a później dopiero przerobiono na l,

pytam się więc, jaki to stopień?

1 Pomyłka autora Dziennika: zapis poprzedni informuje, że środa była 7 lutego.
Błędne oznaczanie dni tygodnia ciągnie się odtąd aż do 29 lutego, kiedy

datowanie zostaje uporządkowane przez dodanie dnia fikcyjnego. W rzeczywistości
28 lutego była środa, a 29 lutego nie było, ponieważ rok 1883 nie był rokiem

przestępnym.
2 W autografie omyłkowo: 11 listopada.

M. — PasyMeeicH, HTO e,HMHHu,a.

—— IIOHeMy 3TO T3K?
—— IIOTOMy, HTO Bbl CDMCaJIH.

— Bbi na KascflOM mary npecjieayeTe MBHH n noTOMy TaK
— HTO STO snaHMT? Karoie flOBOflbi MMeeie na TO, HTO H Bać npe-

H6 flOJIJKHbl

background image

— Bcer^a roBopHTe na MCHH Ha coaeTaK, noiOMy BOT.
— Bti STO oTKyfla snaeTe?

— TaK Mnę roBOpwT Moe BHyTpeHHee y6ejK,ąeHHe.
—— 3TO HTO SHaHMT, KaK Bbl CMe6T6? 3TO...

—— Bbl TOJK6 TOBOpMTe BaiUM MHeHMa O0O MH6 T3M, T
roBopMTb HHHero no;ąo6Horo, T. e. B noHTOBoft Kapeie.

— Ew 06 OTOM OTKyfla saaeTe?
—— TOBOPUJ! MH6 ORHH M3 TOBapMmeft, MM6HHO TajIHK.

—— TaK HTO5K6?
— To, HTO H SJiaroflapro sac są TaKMe coseibi. ECJIM 6w BH HSBO-JIMJIH CKasaTb

Mnę B rJlasa, HTO TW HJIOKO nocTynaeuib, H HPMHHJI 6bi sam COB6T c BeJinHataień
6jiaroflapHOCTbio, HO roBopMTb KaKne TO ynpeKM jiimaM ne snaiomMM Mena, a

CHMTaro ynpeKOM ^JIH ce6n.
—— H #OJIO5Ky O6O BC6M 3TOM MHCneKTOpy —— a Bbl OCTEHbTeCb B

i;epe — a npMfly K san m toTflft TOJibKo noroBopiiM c Bawtii.
— Cnyiuawcb. *

Przy końcu lekcji cała klasa poszła do katedry i poczęła prosić za mną, aby
zwrócił uwagę na to, że byłem ogromnie rozdrażniony, że nie wiedziałem ze

wzruszenia, co mówią, że taka jest moja natura itd. Zbliżyłem się i ja.
Matulewicz zwrócił się do mnie wtenczas i rzekł:

— H BaM xoTeji flaib coBeT OT flo6poro cepflija — a BW HMM sjio-ynoTpe6jiaeTe.
SnańTe, HTO BW c BauiMMM cnocoSnocTaMM nponaaeTe, Hę noHflCTe TBM

nyien, KOTOpbifi npojioazMJiM BejiHKwe cero, T. e. nyieM nayKM. *
2al mi sią serdecznie zrobiło, być może, żem go niesłusznie potępiał. Wziąłem go

więc za rękę i pocałowałem, mówiąc:
— IIpocTHie MCHH, HO SHaftie, HTO npoiuy y sac nporąeHMH Hę HS są CTpaxa

HaKasaHwa — a noTOMy, HTO Buscy, MTO H HJIOXO nociynMJi. *
154

DZIENNIKI, TOMIK II
Matulewicz pocałował mię wówczas w usta kilka razy i rzekł:

Ilpomaio, npomaio, noTOMy, HTO snący, HTO BŁI roHOiua c cep/meM. JIro6io
sac c Tex nop n

Być może, żem dziś zgrzeszył, ale ten człowiek dokuczył mi nieraz bardzo — Bem
by nie kłamał! * Bądź co bądź zgrzeszyłem dziś bardzo. Beczałem ze dwie godziny

śród śmiechu kolegów...
Wypadek ten rozniósł się niezwłocznie po całym gimnazjum, a nawet po mieście.

Wszyscy trzymali moją stronę, oprócz Józka Wabnera.
12 lutego (niedziela). Byłem w teatrze na Błędnych ognikach Staszczyka. *

13 lutego (poniedziałek]). Mieliśmy święto, gdyż umarła żona dyrektora. Byłem na
panichidzie * i pogrzebie.

14 lutego (wtorek). Skończyłem Rienziego. Dziwna rzecz: czytałem pożyczony od
Jasia Nowińskiego dramat O zmroku Pieńkowskiego i Wybrana, dramat także,

skończone 14 lutego, dwadzieścia lat temu. * Śliczny to dramacik!
15 lutego (środa). Galówka.* Czytałem broszurę ks. Podolskiego pt. Pius 7X —

obrońca Polski. * Znakomita broszurka! Szkoda, że wszystko przesadzone...
Pisałem pierwszą scenę Savonaroii.

16 lutego (czwartek). Czytałem powieść Orzeszkowej Zygmunt Łowicz w ,,Ateneum".*
Czytałem także tam rozprawę pt. Demokracja socjalna w Niemczech; oraz Obraz

filozofii spółczesnej we Włoszech. *
Oto na przykład okry sienie metafizyki: Zadaniem metafizyki jest wynajdowanie

hipotez, które potem nauka ma sprawdzać.
KIELCE, 1883

155
17 lutego (piątek). Czytałem pamiętniki Leona Dembowskiego. * Wieczorem pisałem

dalej Sayonaroię.
18 lutego (sobota). Byłem wieczorem w teatrze na komedii dwuaktowej pt.

Inżynierowie ;adq.' St. Skarbka-Borow-skiego, sąsiada mojego. * Jest to rzecz
dowcipna, ale bez tendencji i celu.

Lud. z narzeczonym była w teatrze. Z drugiej sztuczki drap-nąłem do domu.
Po powrocie pisałem Savonaro]ę.

19 lutego (niedziela). Byłem u Dewitza z Mollem. Wieczorem pisałem Savonaroię.

background image

20 lutego (poniedziałek). Pisałem Savonaro/ę.
21 lutego (wtorek). Kończę już Savonaro/ę, a potem biorę się do obrazu ludowego

z naszych okolic, który chciałbym sprzedać p. Puchniewskiemu, a tym sposobem
spłacić długi. Będzie to robota niewolnicza i sprzeciwiająca się moim poglądom,

ale cóż robić — „wiele ten czyni, co musi!"
22 lutego (środa). Skończyłem SayonaroJę. Jutro daję cały kajet panu Bemowi.

Nikomu nie pokażę więcej, ale bądź co bądź muszę wiedzieć, czy to warto co, czy
nie.

Po południu byłem u Halika z Otosiem Pławińskim i Wilko-szewskim. Halik darował
mi na pamiątkę: Franciszka z Assisu Syrokomli * i obraz liryczny Henryka

Merzbacha pt. Antoni Malczewski. * Czytałem je wieczorem i szczególniej ostatnie
podobało mi się bardzo. Dał mi także Halik doskonałą fotografią Lermontowa.

Słodki dla mnie dzień dzisiejszy!
Ciekawym, co pan Bem powie na moją pracę; zostawiłem naumyślnie jedne kartkę, by

zapisać na niej wyrok p. B.
156

DZIENNIKI, TOMIK II
:0

^ ( l '
23 lutego (czwartek). Po lekcjach Moll dał panu Bemowi Savonarolę i Rienziego.

Jutro polski — wszystkiego się dowiem. Po południu byłem u Dewitza. Wieczorem
napisałem Dumkę (z Szewczenki), Opuszczona (z Rękop. Kiólodw.) i moją Piosnkę

rolnika i posyłam do Liry Polskiej.
24 lutego (piątek). Mówiłem na pamięć 20 wierszy z Odysei Homera z księgi

drugiej, poczynającej się od słów: ^o? o^YjprfŚYeioc cp<xv7)...*
Na łacinie śliczna myśl Cycerona wpadła mi w oko z Oratio pro Armio MiJone z

rozdziału XXXVI:
i" Ex omnibus proemiis virtutis, si esset habenda ratio proemiorum, amplis-

simum esse proemium — gloriami esse hanc unam, quae brevitatem vitae
posteritatis memoria consolaretur, quae efficeret, ut absentes adessemus, mortui

viveremus i h a n c denique esse, cuius gradibus etiam in caelum homines
viderentur ascendere. *

Na języku polskim następujące słowa wyrzekł do mnie p. Bem: „Kochany Stefanie!
Zajmuj się literaturą, pisz obrazki historyczne — ale głównie ucz się łaciny ł

matematyki. Nie skończywszy uniwersytetu, poeta nie dojdzie do żadnych celów".
Kajetu nie oddał mi jeszcze, gdyż nie przeczytał wszystkiego. Zdziwiła go jedna

i taż sama dewiza z Pisma świętego. Ja obiedwie te postaci uważałem za pokrewne
duchem między sobą, tymczasem pan Bem mówi, że nie mają między sobą nic

wspólnego. Muszę pomówić z nim jeszcze w tym przedmiocie.
Cały wieczór uczyłem się historii i geometrii.

25 lutego (sobota). Po południu czytam sobie najspokojniej Dziecię wieszczek
Heysego, * gdy wtem dają mi znać, że jakieś panie czekają na mnie... Wybiegam:

Ludka i Kazia Sa-
KIELCE, 1883

157
ska. Proszę ich dalej — nie chcą. Poszedłem z nimi i chodziliśmy długo, jeszcze

potem byliśmy u p. Gogolewskiej. Wróciłem o 7.
Czytałem Niewiastę polską Wójcickiego, * pożyczoną od Ruśkiewicza. Przytoczony

tam jest wyjąteczek z Karpińskiego, który mię zachwycił. Doprawdy — nic mię,
mogę powiedzieć, nie uniosło tak jeszcze w krainę pojęcia rzeczywistego uczucia

miłości nieskalanej jak muza tego skromnego wieszcza:
Potok płynie doliną,

Nad potokiem jawory,
Tam ja z tobą, Justyno,

Słodkie pędził wieczory.
Noc się krótką zdawała,

Żegnamy się z świtaniem,
Miłość sen nam zabrała,

Miłość żyje niespaniem!
Nikt nie widział, nie szydził,

Niebo — świadek jedyny!

background image

Jam się nieba nie wstydził:
Miłość była bez winy!

Jakże te proste dźwięki spajają się w dźwięczną harmonią z dźwiękami serca
mojego dzisiaj!

Jam się nieba nie wstydził: Miłość była bez winy!
Nic mię tak w życiu nie zachwyciło, jak te wonne kwiaty cichej muzy

Franciszka... Płakałem rzewnie nad tymi dźwięki... Szczęśliwy, szczęśliwy, kto
może sobie zaśpiewać:

Miłość była bez winy!
26 lutego (niedziela). Chodziłem po południu z Kazia. Ludka siedziała w domu.

Przed wieczorem chodziłem długo ze Stasiem Czarkowskim i Piątowskim.
DZIENNIKI, TOMIK II

58_______________________
27 lutego (poniedziałek). Byłem u Halika i pożyczyłem sobie od niego Gogola.

Ładna tam jest fantazja pt. YToruieH-
HMija. *

Po powrocie do domu dokończyłem Niewiastę Wójcickiego i napisałem pierwszy
rozdział fantazji poetycznej pt. Nostalgia. Duch mój był ze mną...

28 lutego (wtorek). Nie było z domu nikogo. Moll pożyczył mi Sienkiewicza. *
Czytałem — nie, ja pożerałem te cudne powieści, tą poezją cudowną... Czytałem

dziś Przez stepy. Trzeba pióra genialnego, by napisać scenę taką jak śmierć
Lilian... Zachwyciło mię to!... Jestem jak oczarowany! Czytałem także scenę

dramatyczną pt. Czyja wina? * — Czyż i to nie jest cudownym?... Doprawdy, że
rzadko, rzadko zdarzyć się może,

by zachwycać się tak...
Poszedłem spać o 12... i długo jeszcze nie mogłem usnąć, bo stała mi przed

oczyma postać tej Lilian, tak cudnej, tak świętej, tak niewinnej...
29 lutego (środa). Czytałem na francuskim* Orso, co mi się nie tak bardzo

podobało, i Za chlebem.
Płakałem i doprawdy nie wiem, co się działo ze mną! Ile tam uczucia, ile poezji,

ile prawdy, ile naturalności!... Jest to arcydzieło! w moich oczach...
Oczarowany byłem tym poematem Za chlebem/ Autor zdaje się mówi wesoło, szyderczo

nawet o swych bohaterach — ale znać łzy, znać boleść pod tymi słowy... Co za
prześliczne sceny, tendencja i styl, i wszystko, wszystko czarujące. Pod wpływem

tych utworów napisałem 3 rozdział mojej Nostalgii. — Byłem rozrzewniony i
wzruszony jak rzadko.

O 6 poszedłem do Dewitza. Był tam Moll i Swierczewski. Co robić? — tańczyć.
Pokoik macieńki, ale to nic nie szkodzi. Moll ze Swierczewskim, Dewitz z poręczą

od stołka — w braku damy.
Mazur! Kontredans.

Świecy nie ma. Szczukin robi takowe z papieru, a cały dom aż się trzęsie od
hołubców. Wyszedłem o 7. Chciałem pożyczyć od kogo Historii, ale nie mogłem.

Uczyłem się chronologii naszej.
l marca (czwartek). Dostałem z historii a, za to, że chciałem podpowiedzieć

Wabnerowi, że Henryk Plantagenet nie był synem Tomasza Becketa, jak ten
twierdzić zaczął. Zły był p. B. jak... diabli wiedzą co!

Radzikowski zgodził się wziąć palto za 61/* rubli. Pozostaje mi jeszcze zapłacić
mu 3 rs.

-ov
1) Mizantropia = ( [UCTO?, -sco? = nienawiść i

= człowiek) = [uaow&pcoTua = nienawiść ku ludziom; mizantrop — człowiek
nienawidzący ludzi (odludek) ;

2) paradoks = racpa i 8oxśw = prawda jednostronna, z jednej strony rozpatrująca
twierdzenie, np. Sapientem soJum felicem esse (tylko mędrzec jest szczęśliwym).

O 7 byłem znów u Dewitza. Wchodzimy z Otosiem Pławiń-skim — Dewitz w białych
rękawiczkach, Szczukin z ogromnym brzuchem, z fajką, a cały pokój oświecony

blaskiem 20 sza-basówek. Pośrodku pokoju wisi żyrandol, urządzony z miednicy
zawieszonej na sznurku i obstawionej świeczkami.

Fajerwerki etc., etc. Później znów tańce, pantominy — Bóg wie nie co! *
Wieczorem pisałem dalej Nostalgią moją. Gdy tylko skończę to, biorę się do

rzeczywistej powieści, którą myślę drukować.

background image

160
DZIENNIKI, TOMIK II

2 marca (piątek). Cycero na drugie. * Prześliczne są dwie ostatnie części
Orationis pro Armio Milone. Oto na przykład, co za dar wymowy:

O me misemm, o me inlelicem! Revocare tu me in patriam, Milo pofu-isti per hos,
ego te in patria per eosdem retinere non patero? Quid respon-debo liberis meis,

ąui te parentem alterum putant? Ouid tibi, Ouinte iiater, qui nunc abes,
consorti mecum (emporum illorum? Mene non potuisse Milonis salutem fueri per

eosdem, per guos nosfram ille servasset? At m gua causa non potuisse? Quae est
grata gentibus... non potuisse, lis, ąui maxime P. Clodii morte acguierunt? Quo

deprecante? — Me.
(O, ja biedny, ja nieszczęsny! Milonie! ty mogłeś mnie sprowadzić za tych

pomocą, a ja cię z pomocą tychże w ojczyźnie zatrzymać nie mogę? Co ja dzieciom
moim odpowiem, które cię za ojca uważają drugiego? Co odpowiem tobie, bracie

Kwintusie, coś był towarzyszem czasami onymi, a który teraz jesteś daleko? — Oto
to, że nie mogłem zwrócić swobody temu przez tych, którzy za jego pomocą nas

wybawili? I w jakiejże to sprawie nie mogłem? — W takiej, która dla narodów jest
przyjemną... nie mogłem! dla tych nie mogłem, którzy najbardziej po śmierci P.

Klodiusza spoczęli! Na czyją prośbę nie mogłem? — Na moją!) :
Na 6 lekcji pan Bem zwrócił mi kajet z tymi słowy: „Styl dobry, liryki wiele,

kierunek taki sam, jaki ja podzielam — za wiele może dramatycznych wykrzykników:
ha, ha itd. Błędy gramatyczne i stylistyczne zdarzają się — ale mimo to znać, że

będziesz pisał."
Wielowieyski, uczeń klasy 8, nieznany mi, a wykształcony pod każdym względem,

prosił mię o pożyczenie mu moich wierszy — a on w zamian pożyczył mi poezyj
Ujejskiego i Gar-czyńskiego. Dałem mu Rienziego.

Wesoły byłem cały dzień.
KAPLICZKA POD ŁYSICĄ Z PODPISEM ZEROMSKIEGO NA MURZE

KIELCE, 1883
161

3 marca (sobota). Ciągle stoi mi przed oczyma to wczorajsze wyrażenie pana Bema:
„Będziesz pisał — ale dziś brakuje podstawy naukowej. Za lat kilka sam się

przekonasz!" — Uczyłem się wiać historii na dziś w okropny sposób o walce
Monomachowiczów z Olgowiczami. Mimo to nie wyrwano mię. Wieczorem dokończyłem

Nostalgią]
4 marca. Byłem na kazaniu ks. Czerwińskiego. Dziś poznałem, jak to wykształcony

ksiądz! Mówił śmiało, nawet za śmiało! Po południu byłem na pasji w kościele
dużym. * Rozrzewnia mię zawsze ten śpiew z tysiąca piersi wydobywający się:

A gdy rzekł ostatnie słowa, Zwisła mu z ramienia głowa, Zasłona się
potargała, Ziemia drży, łamie się skała... *

Wieczorem pisałem do księdza Czerwińskiego ćwiczenie pt. ,,O bezżeństwie
duchownych". Posługiwałem się dziełkiem Papież i wolność, Encyklopedią

Powszechną i Cezarem Cantu. Ciekawym, co powie nań?
5 marca (poniedziałek). Oddałem księdzu moje ćwiczenie. Na drugiej lekcji

dostałem 2 z algebry — nie umiałem wielu tajemnic logarytmów.
6 marca (wtorek). Jutro robiemy ćwiczenie z geometrii. W strachu jestem

okropnym. Z domu nie było nikogo. Po południu byłem u Dewitza z Otosiem
Pławińskim — powtórzyliśmy trochę geometrii. Wieczorem byłem u Pławińskiego.

Poznałem się tam z Bigielmajerem, siostrzeńcem profesora Wab-nera. Wieczorem
pisałem powiastkę pt. Z natury.

11 — Dzienniki t. I
7 m a r ca (środa). Pisaliśmy to świńskie ćwiczenie. Rysunek był taki:1 A treść

następująca: okryślić powierzchnią i objętość każdej z części, składających
figurę niniejszą.

Zrobiłem tylko połowę zadania. Ciekawym, co z tego będzie?
Po południu byłem znów u Dewitza. Przyszedł tam Moll, Czarnecki, Swierczewski i

inni.
8 marca (czwartek). Ćwiczenie z algebry. Zadania nikt nie zrobił. Z historii nie

mówiłem.
9 marca (piątek). Pisałem na francuskim moją powiastkę Z natury.

background image

10 marca (sobota). Galówka. Wieczorem byłem na koncercie amatorskim. Składał on
się z następujących sztuczek:

Orkiestra z amatorów złożona. Solo śpiew panny Gidlew-skiej, solo śpiew panny
Bierzyńskiej, solo śpiew pana Zagrodz-kiego. Duet na skrzypcach Edka

Łuszczkiewicza i Kos[s]o[w]-skiego. Duet na fortepianie i skrzypcach panny
Łuszczkiewicz i pana Ryczą. Solo pana Ryczą na skrzypcach. Solo śpiew panny

Gidlewskiej wreszcie. Najbardziej podobało imi się solo pana Ryczą i panny
Bierzyńskiej. Na koncercie była Ludka z narzeczonym, Koczanowiczową i

Albrechtową. Ślicznie wyglądała.
l l m a r c a (niedziela). Zawiązałem na nowo dawno rozerwane stosunki z Edkiem.

Poprawił się i wziął do pióra. Jak ja kocham go nawet w upadku moralnym! Dziwne
jakieś przywiązanie: gotów bym zrobić dlań wszystko, a gdy jeszcze teraz wszedł

na dobrą drogę — kocham go na nowo.
Dziś skończyłem powiastkę Z natury. Rano pisałem ćwiczenie dla Stasia

Czarkowskiego pt. „Czarna śmierć". Rozniosła
Tu następuje rysunek przedstawiający stożek i kulę wpisane w walec.

się o mnie fama po wszystkich pensjach jako o poecie i dekla-matorze. Boję się,
boję się ogromnie, by nie wpaść w próżność. Wiem, że by mię ona zabiła. Trzeba

się strzec ogromnie i pozostać skromnym, jak to miało miejsce dotąd.
Czytałem już poezje Garczyńskiego i Ujejskiego. Wacław * zrobił na mnie ogromne

wrażenie. Ujejskiego pożyczyłem Augustowskiemu, a drugiego tomu Dewitzowi.
Ujejski podoba mi się więcej niż Garczyński. Zanotuję sobie odę umieszczoną na

czele dziennika Wacława:
Geniuszu! ty jeden nie opuść mię w życiu! Skrzydłem twym boskim obwiewaj mą

duszę, A śpiewać będę i śpiewem poruszę Siły tajemne, choć w piekła ukryciu!
Kiedy chmury, jak duchy powietrznego gmachu, W olbrzymich kształtach, odzieniem

ciemnoty Niebo zakryją — zadrży świat w przestrachu, , Niechaj mię wzniosą
skrzydeł twych poloty

Tam w chmury czarne —
Pieśń i tam dżwięczy; A okiem tęczy,

Chmury w krąg ogarnę!
Geniuszu! gdy burza ześle wiatry mściwe I niebo morzem ognia się zapali, Chcę

jak rumaka schwycić fali grzywę, I twoim skrzydłem popędzić na fali!
Niechaj nadpowietrzne żagle

Serce moje, duszę wzmogą;
Wiatry zdepcę moją nogą

I do jarzma wiatry znaglę!
Geniuszu! gdy ludzie uśpieni bezwładnie

Od burzy legną, co zmysły ich głuszy,
Śpiew ty mój natchnij! a z duszy [do duszy]

Jak słońce w oko, śpiew mój błyszcząc wpadnie,
164

DZIENNIKI, TOMIK II
Wszystkie siły wstrząśnie na dnie, Wstrząśnie cały świat uśpiony, Jako lutni

mojej strony, .^ Kiedy nimi ręka władnie!
Geniuszu! ty i piersi natchniesz zemsty pieśnią, I śpiew mój będzie czuły jak

płacz matki, Mściwy jak w piekle zemsty sobie nie śnią, I ludzie, niebo — staną
mu na świadki: Jako sercu — myśl wysoka, Jako myśli — czynów dzielność, Jako

czas — pieśniom proroka, Jako prawdzie — nieśmiertelność!
A gdy przyjdzie godzina, wieszcz słaby zaginie, Geniuszu! ty i śmierci bądź moim

aniołem! Niech życie kończę, jak życie zacząłem, Życie i śpiew mój, ach, w
jednej godzinie! Niech ostatnie głosy moje, Jak dźwięk lutni w echa brzmieniu,

We śnie miłym tam dostroję, Tam dosłyszę — w przypomnieniu!
SMUTNO NAM, BOŻE!

(Ujejskiego)
Od Twego ludu, co w mękach umiera, Ostatnia może dochodzi cię skarga, Bo nas już

robak toczy i pożera
I serce targai

Bo tylko próchno świeci w naszej korze... Smutno nam, Boże!
Choć nas Twój palec ostrzega strażniczy, Dzieci-słeroty błądzimy śród grzechów.

Ależ my, Panie! wypili goryczy

background image

Krocie kielichów, Ależ my, Panie! wyleli krwi morze,
Smutno nam, Boże!

Na naszych braci palące się stosy,
Na naszych synów pragnących na palu,

Gromy dorzucasz... miast chłodu i rosy,
KIELCE, 1883

165
Och, toż my w żalu Wołamy gardłem zakutym w obrożę, Smutno nam, Boże!

Pełni jesteśmy płaczu i żałoby,
Że domy nasze wróg kiedyś posiądzie

I znieważając wodzów naszych groby
Plwać na nie będzie; Że nasze kości po świecie rozorze...

Smutno nam, Boże!
Że dotąd dębom, kołysanym nocą, Ojczyste słowa szeleszczą nad głową, Że w całej

ziemi jaskółki świegocą
Rodzinną mową, A wielu synów pogardza nią może,

Smutno nam, Boże!
Ze wszelkie ptactwo, co w obcy kraj leci, Wiosną, łańcuchem pieśń powrotu nuci,

A z naszych braci pędzonych w zamieci
Żaden nie wróci! Ciałami tylko wytyczą bezdroże...

Smutno nam, Boże!
Że wróg w lichwiarskie porwał nas objęcie:

Łzami, perłami naszymi frymarczy,
A my bezsilni! — i znać już pęknięcie

Na naszej tarczy; Ze wrogów na niej nie kruszą się noże...
Smutno nam, Boże!

I już więc nigdy, Panie, nie pocieszysz Lud twój pokutny? — więdniemy jak liście
Pod Twoim okiem, a ty nie przyśpieszysz

Zbawienia przyjście?! Toż choć przed Tobą klękamy w pokorze,
Smutno nam, Boże!

12 marca (poniedziałek). Byłem u Dewitza razem z Edziem. Poczęła mię opanowywać
znowu mania ku niemu. Pożyczył mi nowego swojego poemaciku epicznego. Łatwość

166
wierszowania ma ogromną, ale brak ogromny podstawy naukowej i tendencji.

13 marca (wtorek). Pożyczyłem sobie od Zientary historii literatury
Kuliczkowskiego.* Czytałem ją z najżywszym zajęciem.

14 marca. Posłałem do redakcji „Gazety Kieleckiej" szkic mój pt. Z natury.
Zmusiły mię do tego ostatecznego

kroku okoliczności.
Pisałem na lekcjach powinszowanie na dzień imienin dla

profesora Wabnera.
Przed wieczorem u Dewitza z Edkiem. Zakochała sią w nim córka pr[of]. Wabnera,

Maria, i prosiła Edka, by sią jej wpisał do pamiętnika. Napisał tak:
Wiara, nadzieja, miłość —

to życia ogniwa. Wierz, kochaj, miej nadzieją,
a będziesz szczęśliwa!

Rozszalała się w nim do tego stopnia, że chodzi za nim, naznacza mu rendez-vous,
zaczepia na ulicy, siada przy nim itd. itd. A on? — ani mu sią śni! Dewitz

chciałby pośredniczyć między nimi, gdyż panna W. jest mu pomocną w jego sielance
z Romka Stodółkiewicz.

Szkoda dziewczyny, jeżeli tylko nie jest kokietką naturalnie.
15 marca (czwartek). Nie zapłaciłem jeszcze wpisu i czekam lada chwila, że mię

wygonią. Na algebrze napisałem wiersz następujący:
ŚRÓD STEPÓW SAHARY O Boże, ______ — — — — — __ —

bezdroże ' przed okiem mym wciąż!
167

Gdzie nasze — — — pałasze?
gdzie wódz nasz, gdzie mąż?

Daleko — — — — — — — — — — —
hen cieką

roztoki tych burz —

background image

O, Wielki... _ — — — __ — — —
kropelki!

zadusi mię kurz!
O, nie ma!... — — — oczyma

na próżno hen precz
Wybiegam — — — — -spostrzegam

w mym oku tę ciecz:
To łzy me — — — -rodzime,

to modły do chmur
O, Wielki!... ______ — __ — — — _

kropelki
z tych nieba daj gór!

O, Panie, o, Boże — o, Wielki — tyś Bóg?
Daj drogę, — — — — — — — — — — — — —

nie mogę
odnaleźć mych dróg,

Daleko, szeroko step wije się tam —
Ja jeden, — — — — — — — — — — — — — —

tam Eden!...
ja sam tu, ach, sam! Tam Polska!... — — — — — — — — — — — —

Eolska
tam harfa brzmi w świat

Do Pana:
Hosana! —

poezji tam kwiat
DZIENNIKI, TOMIK II

Miłości — — — — — — — — — — — — — —
ludzkości

złorzeczą ci tu!... W samumie!... — — — — — — — — — — — —
i kurzu

brakuje mi tchu
O Panie,

o, Wielki!...
nie proszę cię, nie!

Przekleństwo
z spieczonych

tchem śmierci ust ślę!...
1) Michał Grabowski, ur. 1805, wykszt. w Humaniu. Opuściwszy Warszawą, mieszkał

w Aleksandrówcej zmarł w 1863 roku, bądąc dyrektorem komisji wyznań.
Prace:

1) Literatura i krytyka.
2) Korespondencja literacka.

3) Korespondencja literacka.
4) Artykuły liter. kryt. i artyst.

5) Sfannica hulajpolska.
6) Pamiętniki domowe. \ 7) Pan starosta Zakrzewski.

8) Opowiadanie Kurennego.
9) Zamieć w stepach.

2) Maurycy Mochnacki, ur. w roku 1803 w Bojańcu w Galicji. Po ukończeniu
uniwersytetu, w 1831 roku musiał się udać do Francji. Zmarł dnia 20 grudnia 1835

w Auxerre.
Prace:

1) O literaturze polskiej w dziewiętnastym wieku.
2) O powstaniu narodu polskiego 1830 i 1831 roku.

3) Aleksander Tyszyński, ur. w r. 1811 w Petersburgu. Kształcił się w akad.
wileń. (1828). Do 1838 roku mieszkał w Miassocie na Litwie.

169
Od roku 1866 był prof. hist. liter, w Szkole Gł. warsz. do jej zniesienia! odtąd

mieszkał stale w Miassocie.
Prace:

1) Amerykanka w Poisce.

background image

2) Rozbiory i krytyki.
3) Pierwsze zasady krytyki.

4) Wizerunki polskie.
5) Rys historyczny oświecenia Słowian.

6) Morena — pow/ieści/ blade.
4) Julian Klaczko, ur. 1823, w Wilnie. Pisał po polsku i hebraj-sku poezje.

Przełożył na hebrajski Mnicha Korzeniow. i Ballady Mic. Uniw. ukończył w
Heidelb.

5) Wojciech Cybulski
6) Franciszek Dobrowolski

7) Antoni Małecki
8) Stanisław Tarnowski

9) Henryk Lewestam
10) Piotr Chmielowski

11) El. Orzeszkowa
12) Marian Gawalewicz

13) A. G. Bem
14) Wal. Morzkowska

15) Ed. Lubowski
16) Kaźmierz Kaszewski

17) Tadeusz Korzon
18) Michał Bobrzyńskł

19) Wł. Nehrlng
20) Kazimierz Jarochowski

21) Wład. Smoleński
22) Henryk Struve itd. itd.

HISTORIA LITERATURY
1) Michał Wiszniewski, ur. 1794 w Firlejowie. Ksz. we Lwowie, Krzemieńcu, we

Włoszech i Francji. W Edynburgu ukończył uniw. Od 1830—1846 wykładał w Krak.
hist. pow., lit. powsz. i lit. poi. Um. w Nicei 1865.

170
DZIENNIKI, TOMIK II

Napisał:
a) Bakona metoda tlomaczenia natury.

b) Charaktery rozumów ludzkich.
c) Historia lit. polskiej.

2) Lesław Łukaszewicz
3) K. Wł. Wójcicki

4) Jan Majorkiewicz
5) Wacł. Aleks. Macłejowski

6) Wł. Nehring
7) Jul. Bartosz[ewicz]

8) Leonard Sowiński
9) Kondratowicz

HISTORIA
1) J ó z. S z u j s k i, ur. 1835 w Tarnowie, zmarł — 1883. pisał:

1) Poważne chwile Jerzego Prawdzica
2) Śmierć proroka

3) Sługa grobów
4) Obr/ona/ Częstochowy drani.

5) Halszka z Ostroga
6) Kurdwanowski

7) Królowa Jadwiga
8) Jerzy Lubomirski

9) Twardowski
10) Zborowscy

11) Adam Smigielski
12) Dzieje Polski

13) Roztrząsania i op. łiist. * •SrW^— • .»•-•
17 marca (sobota). Dano nam cenzury. 2 al. 2 geom. 2 niemiecki, 3 hist. 4 pols.

3 relig. ...

background image

18 marca (niedziela). Byłem na galówce. Dziwne, nieznane uczucie, szalona
mrzonka ogarnęła serce.

Wielkie turkusowe w śniadej oprawie oczy — włosy długie blond. Helena. * Śród
smutku i bólu jak anioł mi się zjawiła.

CIEKOTY, 1883
171

Oj — oczy, oczy, niebieskie oczy, Spod blondynowych lśniące warkoczy Strzałami
serce razicie...

Chabrowym blaskiem świecąc spod czoła Czynicie z Halki mojej anioła, Co mi
odebrał me życie...

U Dewitza. Z Edkiem. Ojciec. Jadę do domu. Przyjeżdżamy do Górna. — Znów to samo
życie. Niebieskich ocząt para wstrzymuje mię od myśli kusicielek.

19 marca. O dziesiątej wyjeżdżamy do domu. Po przyjeździe czytałem Janka
muzykanta Sienkiewicza. Później Sfory sługa i Hania. Od zmysłów odchodziłem

doprawdy w zachwycie. Cóż to za geniusz?! Hania! Hania! — arcydzieło! Nie wiem
doprawdy, czy która z powieści Kraszewskiego może iść w porównanie z tymi

obrazkami pod względem cieniowania. A treść, a sytuacja! Muszę sobie zapisać
kilka z tych mistrzowskich myśli:

z HANI
Oto są. Cześć ci ode mnie, geniuszu! * Kto tak umie rozpoznać serce człowieka,

kto tak otwarcie rozwiązuje zagadki życia — ten ma zupełne prawo na nazwę
geniusza. Niczym są wszystkie te straszliwotomowe powieści w porównaniu z tymi

obrazkami serca... Wszystko, cokolwiek czułem, wszystko, co uważałem za moją
indywidualną własność ducha, za mój sposób myślenia — odgadł ten mistrz

nieporównany! Ja tam jestem w postaci tego Henryka — ja! Od każdego zawodu ' i
rozczarowania bronię się pesymizmem i niewiarą tak, jak to z nim ma miejsce. Mam

ten ścigający inię zawsze przymiot, to upodobanie w rozdrapywaniu ran własnych,
w szukaniu i upo-

172
DZIENNIKI, TOMIK II

dobaniu jakimś w tych jego kołach udręczeń — a w ostatku miłość rozumiem tak jak
on, szukam tak samo jak on ostatniego na ból serca remedium w wyrazie: śmierć.

To ja — to ten sam mój charakter!
Cześć ci, mistrzu Henryku!

20 marca (wtorek). Czytałem powieść Ecksteina pt. Klaudiusze* Tłomaczona z
niemieckiego przez Jadwigę Zeitheim, stryjeczną siostrę mojej macochy. Erudycja

ogromna, sytuacje świetne, autor opiera się na wielu pisarzach starożytnych,
znać tam gruntowną wiedzę i zdolności ogromne — a jednak... Ani w setnej części

nie sprawiła na mnie ta trzytomowa powieść takiego wrażenia jak powiastka
Sienkiewicza. Być może, że to moje dziwactwa, ale taki już mój nałóg,_aby szukać

w powieści siebie, oddźwięku swych uczuć, a nie gwałtownej intrygi powieściowej.
Całymi godzinami siedzę w domu i nie ruszam się nigdzie. Marzę o szafirowych

oczętach, o bohaterze Hani, o nowej powieści mojej, która będzie uwieńczeniem
mych respublikańskich zapatrywań się na świat itd.

Smutek mię trapi, gdy wspomnę na moją przyszłość; — czeka mię praca z pióra...
Ale niech i tak będzie.

21 marca (środa). Czytałem rozprawę tłomaczoną z niemieckiego pt. O umiejętności
języka. *

22 marca. Byłem w Wilkowie prawie przez cały dzień.
23 marca. Także w Wilkowie.

24 marca. Jedziemy do Radoszyc. W przejeździe przez Kielce byłem w kościele.
Były tam panny Czarkowskie, ale H. nie widziałem. Wieczorem już przyjechaliśmy

na miejsce. Ksiądz Grudziński przyszedł dopiero później. Ucałowaliśmy [się] i
gwarzyliśmy jeszcze długo. Nocowałem u niego. Opowiadał mi o wszystkich swoich

kłopotach.
KIELCE, 1883

173
25 marca (niedziela, Wielkanoc). Byłem na rezurekcji, a potem je się, pije się.

— Spiłem się jak sztok, dzięki księdzu Grudzińskiemu.

background image

26 marca (poniedziałek). To samo co wczoraj. Byłem u państwa Ungrów, aptekarzów.
Potem u kolegi mojego Po-cieja w aptece, potem u państwa Kobylańskich, potem na

ple-banii — a wszędzie piło się wińsko jak gąbka. O dwunastej poszliśmy spać.
27 .marca (wtorek). Wyjeżdżamy do Kielc. Ja, ojciec i p. Kłodnicki. Na drodze

pod Mniowem spotkałem się z Ruś-kiewiczem i Łąckimi. Przyjechaliśmy do Kielc o
9. Nocowałem u Kłodnickich.

28 marca (środa). Ojciec wyjechał o 12. Smutno mi znowu jak dawniej, jak zawsze
słabym charakterom bywa smutno. Byłem już w klasie. Po południu byłem u Dewitza

i Nowiń-skiego. Staś Czarkowski prosił mię, by mu napisać dla siostry jego
ćwiczenie pt. „Streszczenie poematu Goszczyńskiego pt. Król zamczyska".

29 marca (czwartek). Posłałem do Liry Polskiej trzy wierszyki: tłomaczenie dumki
Szewczenki pt. Dumka, tłomaczenie z Królodworskiego Rękopisu pt. Opuszczona i

mój oryginalny wierszyk pt. Piosnka rolnika. *
30 marca (piątek). Uczyłem się historii starożytnej i średniowiecznej o

Giedyminitach. Byłem chwilkę u Dewitza.
31 marca (sobota). Sobota na historii:

Po śmierci Mindowe nastały w kraju spory i nieporządki; panował Trojden,
Lutuwer, ale nie Litawor, bohater Grażyny. Lutuwer, o którym mowa, panował

między rokiem 1383—1392.
174

DZIENNIKI, TOMIK II
l

1 kwietnia. Zacząłem pisać nową powieść. Będzie ona wieńcem tego, co napisałem
dotąd. Tytułu nie dałem jej jeszcze. Będzie ogromna i podzielona na dwie części;

pierwsza z nich będzie powieściowa, druga dramatyczna. Wyprowadzę tam ubóstwianą
moją ideę — socjalizm w całej pełni.

Po południu Franuś Brudzyński oddał mi Cola di Rienzi i krytykę pana
Wielowieyskiego na Cola di Rienzi, Savona-rolę. Wiele tam myśli trafnych bardzo

i całość oceniona świetnie. Schowałem ją na pamiątkę.*
Na naszej mszy oryginalne działy się rzeczy. Kilku uczniów źle się prowadziło w

kościele. Ksiądz Czerwiński zgromił ich surowymi słowy. Po nauce wyszedł. Antek
Czarnecki wyszedł sobie na dwór jak zwykle, ksiądz go spotyka na podwórzu, każe

mu iść do kościoła; ten mówi, że nie może z pewnych przyczyn. Idzie więc, a
powracając z kl... spotyka się ze znajomą mu panią, która go prosi o pokazanie

jej mieszkania ks. Sławety. Wtem wychodzi ksiądz i zaczyna go wymyślać, wreszcie
siły używa do wpędzenia go do kościoła. Gdy tam wlazł wreszcie, pyta go się

ksiądz, czy ma książkę?
— Nie mam.

— Więc wynoś się z kościoła, skoro się nie modlisz.
Gdy ten opierał się jeszcze, siłą zmusił go do opuszczenia świątyni.

Po skończonym nabożeństwie całą tę scenę, bez wymienienia nazwiska, ksiądz
wypowiedział zgromadzonym w świątyni. W kościele był Czarnecki, profesor

matematyki, ojciec Antka, a przyjaciel księdza Czerwińskiego. Okropność, co się
dzieje!

Wieczorem pisałem dalej moją powieść. Sprawia mi to taką, rozkosz, że
opowiedzieć to trudno.

2 kwietnia (poniedziałek). Na mszy było to samo, co wczoraj, w gorszej tylko
jeszcze szacie. Ksiądz wymienił nazwiska tych, którzy wyszli podczas nabożeństwa

i włóczyli się po ulicach. Byli nimi: Rychłowski (kl. VII), Lipski (VII),
KIELCE, 1883

175
Zahorowski (VIII), Witkowski (II) i Fabijański (I). Podczas tych wyliczeń na

chórze, gdzie się znajduje klasa VII, dały się słyszeć chrząkania i tupanie
nogami. Po nabożeństwie Zahorowski poszedł do księdza i rzekł:

— Ksiądz robi ze służby bożej komedią; komedia dobra jest w teatrze, ale nie w
kościele.

Całymi kupami uczniowie włóczyli się po ulicach ze złowrogimi obliczami.
Po południu pisałem ćwiczenie dla panny Zofii Czarkow-skiej pt. Król zamczyska.

Ćwiczenie było dosyć trudne, szczególniej charakterystyka wariata Machnickiego.
Nie wiem, czym się wywiązał z mego zadania. Wieczorem, po pogrzebie profesora

Potrykowskiego, pisałem dalej powieść moją. Poszedłem spać późno.

background image

3 kwietnia (wtorek). Pierwszy raz od czterech lat pobytu mojego w gimnazjum nie
poszedłem do klasy. Bolała mię ogromnie głowa i słaby byłem bardzo. Po południu

wstałem i poszedłem na miasto. Spotkawszy się z Tomciem Ruśkiewi-czem,
dowiedziałem się od niego, że p. Bem pytał się o mnie i zadziwił się, że mnie

nie ma. Poczciwy! On jeden nie zapomni o mnie nigdy!
Ojca nie było, nikogo nie było. Z Górna przysłali święconego trochę. Napisałem

powinszowanie dla ciotki Schmidto-wej i poszedłem się przejść trochę. Pod
Karczówką spotkałem się z pannami Czarkowskimi. Usiadły na przeciwległej

ławeczce, potem poszły trochę dalej, znów wróciły i usiadły. Poszły później do
ogrodu. Gdy ja przyszedłem tam, spotkałem się z Rudzkim i Bilczyńskim.

Chodziliśmy jeszcze długo z Bil-czusiem.
Wieczorem pisałem dalej powieść. Napisałem już 74 stronice. Tydzień ten cały

taki jest szczęśliwy dla mnie, że nie
KIELCE, 1883

177
wiem, ale to chyba wynagrodzenie za długie cierpienia tego roku całego.

4 kwietnia (środa). Cały ten tydzień jest tygodniem rozkoszy w mym życiu. Idąc
do klasy spotkałem Z.C.* Na drugiej lekcji oddano mi list od pana Lesmana.

Dziękuje mi najprzód za chęć podtrzymania Liry, potem dodaje, że jeżeli ja
uważam za stosowne, aby pomieścić w Lirze Polskiej tłoma-czenia Szewczenki, to

on gotów się na to zgodzić. Przy tym prosi, by mu przysłać więcej tłomaczeń tego
pieśniarza, a przy tym dodaje, żebym był łaskaw przyjąć od niego pierwsze cztery

tomy Liry Polskiej po wyjściu IV.
Łatwo się domyślić, jak mię ten list ucieszył.

Na pauzie ksiądz przywołał Kazia Wojnę i kazał mu wybrać z naszej klasy dwu
najenergiczniejszych i najrozumniejszych, aby ci przyszli do niego. Wybrano mnie

i Wodzyńskiego. Wchodzimy tam: był tam już Wielowieyski, Lipiński (VIII),
Łuszczki ewicz i Skowroński (VII).

Ksiądz zaczął się usprawiedliwiać przed nami ze swego postępowania.
„Zmuszony byłem do tego ostatecznością, mówił, inaczej postąpić nie mogłem.

Ponieważ zaś doszły mię z różnych stron głosy, a dziś ostrzeżony zostałem także
bezimiennym anonimem, że spotka mię nieprzyjemność i kompromitacja, wezwałem

więc was, byście wy wpływem swoim uspokajać się starali tego rodzaju wydarzenia.
Tu, w Krakowskiem naszym, od czasów Jagiełły był kulmen naszego życia

narodowego, tu najpierwsza kolebka obrony naszej ziemi całej — i to Krakowskie
miałoby dziś zmazać się taką plamą? Pamiętajcie, że ja nie boję się bynajmniej

żadnych zaczepek. Sam chodzić będę wszędzie, sam stanę przeciwko takim wyrzutkom
z żelaznym czołem, ja Jan[em] Chrzcicielem, Jeremiaszem, obywatelem kraju i

kapłanem będę!
Proszę was, byście wy wpływem waszym wstrzymali te rozruchy, bądźcie wy

katolikami i obywatelami naszej ziemi, opamiętajcie szalonych! Jeżeli nie będę
widział poprawy, postępować będę jak przedtem, i powtarzam, że będę Janem

Chrzcicielem, Jeremiaszem i Chryzostomem!"
Pożegnaliśmy go i obiecali, że o ile to od nas zależeć będzie, starać się

będziemy, by powstrzymać wszelkie rozruchy. Przekonany teraz jestem o jego
prawości zupełnie i przyjmuję jego stronę w zupełności. Sam widzę, że na

postępowanie uczniów gimnazjum teraz nie ma środka innego. Starać się będę, by
spełnić włożony na mnie obowiązek. Bądźmy Polakami dobrymi i katolikami dobrymi,

a nie będzie tego rodzaju afer hańbiących nas!
5 kwietnia (czwartek). Imieniny mojego ukochanego Tatusia! Wczoraj był,

powinszowałem mu, a oprócz tego napisałem powinszowanie.
Mówiłem z historii. Znowu nie jesteśmy dobrze z p. Bemem1.

6 kwietnia. Byłem u spowiedzi u księdza Tajlora. Najważniejsza sprawa
załatwiona. Po spowiedzi spotkałem się z Edziem i poszliśmy do Dewitza. Gdyśmy

stamtąd wracali, spotkałem się z H.* Powiedziano mi, że rodzice jej wyprowadzili
się z Kielc, ucieszyłem się więc jak nigdy. Na spokojne sumienie moje upadły

znowu te jej oczęta, wielkie jak morze lazuru... Obejrzała się kilka razy.
Po południu byłem pod Karczówką z Piątowskim, Miku-łowskirn i Czaplickim. Po

powrocie stamtąd szedłem do domu i dostałem od Stasia Czarkowskiego bukiecik
fiołków. Spotkałem się z Edziem i obaj spotkaliśmy znów Ludkę. Szła do domu,

odprowadziłem ją więc i dałem jej fiołki. Podziękowała mi serdecznie, gdyż

background image

założyła się z p. Zlasnowskim, że on jej pierwszy ich da bukiecik. Przegrał
więc. Rozmawialiśmy dosyć długo.

Wieczorem pisałem moją powieść, którą poświęciłem moje-
12 — Dzienniki t. I

178

DZIENNIKI, TOMIK II
mu ukochanemu profesorowi. Jest to najpierwsza obszerniejsza moja praca,

malująca moje dążności i kierunek respubli-kański, jaki on we mnie rozbudził.
7 kwietnia (sobota). Byłem pod Karczówką. Były tam i p[anny] C. Spotykamy się

tam codziennie. Wieczorem byłem w teatrze na sztuce pt. Biedni miasta Warszawy.*
Jest to dobre bardzo, postać Żyda (p. Jejde) oddaną została mistrzowsko. Przed

teatrem byłem u Halika. Jeszcze nikt nie powiedział mi prawdy tak otwarcie jak
on. Przedstawił mi całe moje położenie w jasnym świetle. Wdzięczny mu jestem za

to do śmierci. Postanowiłem wziąć się szczerzej do realnej pracy.
8 kwietnia (niedziela). Po kościele uczyłem się religii. O 5 wyszedłem na

miasto. Spotkałem tam Helenę. Znowu te modre oczy mię ścigają! Później byłem pod
Karczówką. Wieczorem pisałem dalej powieść. Dawno już nie miałem takiego

natchnienia. Gdym się położył spać o llJ/2 — dziwny mię na pół sen, na pół jaw
opanowały. Słyszałem jakiejś muzyki, jakichś śpiewów oddalonych dźwięki, a takie

czarowne, takie cudne... Łzy mi płynęły po twarzy — nie wiem, co mi było?
Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się coś podobnego. Tak mi było słodko — tak

rozkosznie. Chciałbym był tak żyć wiecznie i muzykę tę boską słyszeć...
Usnąłem tej muzyki ukołysany dźwiękami... Sny mię cudne, złote ścigały:

widziałem oczęta niebieskie, patrzące na mnie tak, że niebo całe i ziemi
piękności widziałem w nich odbite... Co to było? — nie wiem. Nagroda może z ręki

Bogarodzicy za walkę ze sobą, za zwycięstwo cnoty nad zmysłowymi hydrami!
Umrzeć śród snu takiego — nie pragnąłbym więcej niczego...

9 kwietnia (poniedziałek). Pisałem do końca powieści część pierwszą.
KIELCE, 1883

179
10 kwietnia (wtorek). Był Tatuś. Znowu słaby na astmę. Był u Wokułskiego.

Mówiłem z polskiego o Górnickim, dostałem 5. Kiedyś Edek oddał panu Bemowi przez
Ruśkiewicza [swoje wiersze]. Dziś oddał kajet z ,,psalmami bólu", i rzekł:

„Proszę powiedzieć autorowi, aby przeczytał najpierw gramatykę Małeckiego,
stylistykę Mecherzyńskiego, historią Szujskiego i logikę Stru-vego. Zdaje się,

że autor unikał w tym, co pisał, umyślnie spotkania się z logiką. To, co pisał
Żeromski, nosi na sobie ślady zarodku talentu, a tu nie tylko talentu, ale

logiki najmniejszej nie widać. Autor ten należy do całej falangi marzycieli-
patrio-tów, nie znających zupełnie historii i nie znających logiki". Żal mi

serdecznie Edka. Jak tu jemu powiedzieć o tym wyroku? — Zmartwi się chłopaczysko
ogromnie...

11 kwietnia (środa). Byłem po południu pod Karczówką, a wieczorem uczyłem się
historii Rosji i powszechnej.

12 kwietnia (czwartek). Byłem u Halika po południu. Potem pod Karczówką.
Spotkałem tam Ludkę. Zmierzyła mię dziwnie jakoś wyniosłym spojrzeniem.

Ciekawym, czy nie zawiniłem czym znowu?
Wracałem do domu i spotkałem H. Znów mię ścigają blaski tych niebieskich

ocząt...
Jak do obrazka Niepokalanej Tak ja do ciebie modlitwę ślę... Tyś mi nieznana, ja

ci nieznany, A jednak dobrze, dobrze znam cię...
Och! — bo masz takie oczy chabrowe, W takie anielskie błyszczące blaski, W tak

cudnych skrętach włosy twe płowe Spod ściągającej płyną opaski,
12*

180
DZIENNIKI, TOMIK II

Że gdym raz oczy przykuł do ciebie Już ich oderwać — nie w mojej mocy.., Takie
oczęta chyba gdzieś w niebie W gwiazdek postaci błyszczą śród nocy...

Kocham, ach, kocham twoje oczęta, Płowych warkoczy twych kocham sploty Całą twą
postać, niewinna, święta, Kocham... umieram bez cię z tęsknoty.

background image

Gdybyś, anielska moja, wiedziała, Jaka radości błyska jutrzenka l W sercu mym
biednym, gdy twoja biała Przemknie przed okiem śliczna sukienka.

Pod niebios kloszem, wielkim, sklepionym, Gdy sam zostanę z mymi dumkami — Widzą
tam tylko w sercu zmęczonym Oczęta twoje, zalane łzami...

Przebacz, kochana, sercu pieśniarza, Że cię piosenką smutną unudzi, Lecz zrób tę
łaskę: niech się rozżarza Miłość w tym sercu, śmianym przez ludzi.

Ja nic nie pragnę; nic, nic, Heleno, I wzajemności nawet nie życzę — Dozwól mi
tylko: niechaj mię żeną Harpie miłości czyste, dziewicze...

Lira ma prosta, z prostego drzewa, Kiedy mi brzdąknie twoim imieniem, Dumka mi
jakoś sama się śpiewa, Boleść opada z serca kamieniem.

1 Tu jedna karta wycięta, lecz w tekście nic nie brakuje.
KIELCE, 1883

181
Dozwólże lirze — niech sobie brzęczy, Niechaj imieniem twoim rozbrzmiewa, Niech

sobie złoci blaskami tęczy Głowę lirnika, co dumkę śpiewa. .
Liroż ty moja, liro strunista, Brząkaj mi o tych kosach splecionych, O tych

oczętach... wszak taka czysta Miłość nie splami strun twych święconych.
13 kwietnia (piątek).

Jak cień mgły, jak lube sny
Przelata przed okiem jej cień, Ściga mię w marzeniu, w śnie,

W nocy mię ściga i w dzień...
Jak gwiazd chór, zza czarnych chmur

Świecący ziemi padołom, Lube oczęta, ta postać święta
Do mnie się wdzięczą wesoło —*

Wieczorem poszedłem do Dewitza po Historią. Był tam Edward. Pod sekretem
opowiedział mnie i Feliksowi o formującym się w Galicji tak zwanym wojsku

polskim,* którego on jest członkiem. Zadaniem tego stowarzyszenia jest
rozbudzanie patriotyzmu w sercach młodzieży. Gdy takim sposobem ma być

ugruntowana podwalina — zbierać się ma ciało organizujące, mają nastąpić mustry,
zbieranie sił, marsz na Petersburg, wzięcie Petersburga etc. etc. i mnóstwo tym

podobnych mrzonek. W takiej zapalonej głowie, jak Edka, mogły się pomieścić tego
rodzaju głupstwa. Mógłby mnie ktoś posądzić o nie-patriotyzm, muszę się więc

wytłomaczyć:
1 Poniżej nieco zamazany ołówkowy rysunek, przedstawiający samotną palmę na

pustyni.
182

DZIENNIKI, TOMIK II
KIELCE, 1883

183
Szczęście naszej ojczyzny, zbawienie tego kraju widzę jedynie w socjalizmie

rosyjskim.* Żadne głupie, w całym znaczeniu tego wyrazu głupie, myśli o
powstaniach, mających na celu przywrócenie wolności ziemi naszej, uważam za

prowadzące ją wprost do zguby, do zguby zupełnej, do zniknięcia, wynarodowienia
zupełnego. Mocarstwo rosyjskie jest tak silne, że bodaj bym był fałszywym

prorokiem, ale ono pobije Europę, jeśli w przeciągu lat 10 Europa nie wypowie mu
wojny. Jeśli tylko po podziale Turcji Rosja dostanie Konstantynopol i Darda-nele

— wynaradawia nas zupełnie, zabroni mówić po polsku, zmieni religią jednym aktem
woli. Da bowiem chłopom resztę dóbr szlacheckich i każe im przejść na

prawosławie — chłop bez zastanowienia będzie posłuszny. Bodaj bym był fałszywym
prorokiem — powtarzam — ale dziś to już w mikroskopijnych widzieć się daje

rozmiarach: chłopa uczą w szkole wiejskiej czytać i pisać, mówić po rosyjsku,
modlić się za cara po rosyjsku — po polsku nic. Od tego jeden krok do zmiany

religijnej!
Jedyna nadzieja na poprawienie smutnego losu braci naszej w sukmanie leży — w

księdzu! Pisma i ludzie Polacy, szerzący filozoficzne zapatrywania się na rzeczy
religij — nie są Polakami, nie są patriotami zupełnie. Nie widzą, co czeka

chłopa, gdy mu religią odbierzem. Dziś już jest on tak niemoralny, że nie ma na
wsi dziewczęcia cnotliwego (przynajmniej w wiosce mojej), chłop nie uważa za nic

żadnej władzy, wierzy tylko w swój grunt, syn wypędza ojca, kradzieże dochodzą
do nie-uwierzeriia, na każdym kroku znać niemoralność — ginie lud nasz! Czymże

więc będzie dla niego religia, jeżeli mu dadzą grunt? Jeżeli zaś lud nasz zginie

background image

— giniemy i my zupełnie! Dziś przynajmniej powłnnibyśmy przejrzeć i przekonać
się, gdzie leżała zguba, ruina nasza — powinni byśmy wiedzieć, jak Polacy po

szkodzie przynajmniej, że zguba nasza leżała w tym, iżeśmy lud odtrącili od
siebie. Ruina nasza leżała w naszej szlacheckiej bucie i dumie. Gdybyśmy byli

mieli lud za ple-cyma, nie bylibyśmy przyszli do ruiny. Ale zaledwie przej-
rzano w dniu 3 maja — wnet szczęście i przyszłość całą zburzyły trzy szlacheckie

głowy przekupione.
Państwo nasze zgubiło nas — panowania żądza, duma, próżność. Największy z

bohaterów naszych, wieszcz nasz, nasz ukochany spod Racławic zwycięzca —
wiedział, gdzie nasze strony ujemne, gdzie nasze zbawienie wiedział także: w

wieśt niaczą siermięgę się przebrał! On jeden wiedział, gdzie nasza zbawienie!
On jeden spośrodka wszystkich, co jak za półbo-; giem szli w ślady Napoleona —

zrozumiał tego człowieka, ocenił go i — wzgardził! On jeden, a po nim może nikt
aż do dni naszych nie zrozumiał, że prawdziwa wolność w respu-blice, ale nie w

takiej respublice, gdzie każdy głupi szlach-ciura krzyczy na całe gardło: veto —
nie! — w respublice idealnej, w takiej jak Stany Zjednoczone, w takiej, gdzie

każdy obywatel równy jest każdemu innemu, w takiej, gdzie wszyscy są równi —
jedną są Boga na ziemi owczarnią! Kościół katolicki i socjalizm zbawić nas mogą

— więcej nic! Teraz trzeba nam milczeć uparcie i czekać — aby zaś czasu nie
tracić, uczmy się, pracujmy, pokażmy światu, że duch nasz nie umarł jeszcze, że

żyjem! Oddajmy światu zasługi, uczmy się — i czekajmy!
Ludzkość musi przejrzeć — anusi! Głupota średniowieczna wiecznie trwać nie może

— to niepodobna! Jeżeli już tyle zdziałano — to wielka idea, której imię
socjalizm, musi przyjść do celu — musi Europę całą w respublikę zamienić.

Wówczas dopiero, gdy z granitów Kapitolu zabłyśnie dla całego świata blask wiary
jednej, gdy się narody wszystkie w jeden naród zbiorą, połamią pałasze i podadzą

sobie dłonie wiecznego pokoju — wtenczas nie zapomną i o narodzie, co wydał
jednego z największych bohaterów świata: Kościuszkę! Jeżeli zaś teraz rzucać się

będziem z motyką na słońce, zwiążą nas, zabiją trzy sępy w cesarskich koronach i
do trupiarni umarłych wrzucą narodów! Zabiją nam lud, odbierając mu to, co miał

polskiego — religią, a wówczas — powtarzam — nie istnieją Polacy! Rozpędzeni po
obszarach świata, wygnańcy z tej

o.
o

184
DZIENNIKI, TOMIK II

wielkiej naszej, niesfornej Jerozolimy — pójdziem na wieczne tułactwo za grzechy
ojców i nasze — i zginiemy wśród tłumów obcych narodów. Milczeć i czekać! — to

nasze hasło. Kto go szanować nie chce i nie umie — ten krótkowidz, ten odpowie
przed sądem potomności, która jeśli będzie polską, to pewno nie będzie taką,

jakimi byli jej nierozważni przodkowie. Milczeć, czekać i uczyć się!... Do
socjalizmu nie przystępować — to by nas zgubiło! Gdy przyjdzie pora — rzucić się

w ten wir, z którego ma wyjść przyszłość szczęśliwa, ale Jteraz nawet do
wallenrodyzmu, do lizania nóg Moskalom posunąć się musim, karku ugiąć musim —

ale i dla nas musi jeszcze nastąpić szczęśliwej, świętej, pod ramionami krzyża
wolności godzina!

14 kwietnia.
SEN

Po pustyni żywota Sam błądziłem sierota Z lirą tylko strunistą... Równość,
wolność i wiara, Z starych błędów ofiara — Nuciłem wciąż...

Wieczystą
Równość braci nuciłem. Ciemno było dokoła, Miasta spały i sioła — Ciemno było i

w duszy, Cierpień pełnej, katuszy! Nic nie było widać w dali... Wtem pomału z
pomroki Słup się ognia wysoki Wzniósł ku niebiosów fali... Postać jakaś

zabłysła, Z czoła światłość jej trysła.,
KIELCE, 1883

185
Owinięta w chmur cienie,

Cudna niby marzenie —
Szła wciąż naprzód, wciąż ku mnie —

A gdy bliżej stąpała,

background image

Ciemność chmur się rozwiała:
Szła wciąż patrząc w dal dumnie...

Białą szatą odziana,
W blaskach ognia skąpana,

Z wieńcem lilij i myrtu na skroni,
Przyszła do mnie i ręką

W struny liry z piosenką
Uderzyła... Po błoni

Dźwięk się rozszedł cudowny,
Blask zajaśniał czarowny...

Jam uklęknął w zachwycie —
Chciałbym słuchać tak wiecznie

Pieśni, co tak serdecznie
Z ust jej, z piersi płynęła tak skrycie:

,,Idź, bohaterze przyszłości —
Wielkością zadziwiaj twoją!

Idź, twórco wspólnej równości,
Idź — jam przyszłości dziewoją...

Jam wiara, nadzieja, kochanie,
Jam duch równości i zgody

Z pieśni mej przyszłość powstanie,
Ze mnie powstaną narody.

Tyś jeden spośrodka tłumu
Wolą niebieską zrozumiał,

Tyś władcą tajnie rozumu,
Tyś prawdy w piersi nie stłumiał —

Tobie więc, tobie jednemu
Tajników nieba dam klucze,

Ciebie, jak ludowi biednemu
Zaradzać — ciebie nauczę.

DZIENNIKI, TOMIK II
Idź więc, na ustach z pieśniami Wolności, zgody, równości — Stań nad tej ziemi

tłumami, Bądź bohaterem ludzkości..."
Ukląkłem w cichej pokorze, Słuchałem pieśni z pokorą... Ona się wzniosła ku

górze I znikła za chmurną korą... Gdym się obudził z uśpienia, Nad głową
gwiazdka błyszczała;

Chmur już nie było, ni cienia,
Jutrzenka w dali wstawała.

Lira drgała jeszcze wciąż,
Struny brzdąkały wciąż jeszcze,

Struny brzdąkały, wiąż nas, wiąż —
Serce kołatało wieszcze...

Wziąłem mą lirę kochaną I znikła za chmurną korą... W dal siną biegłem,
nieznaną, Zimy okrytą śniegami. Na wschód, Na wschód! Na zimy chłód Leciała

pieśń!
Precz z carem, w imię wolności! Obudź się ze snu, ludzkości, Ożyw tę wzgardę, co

pierś przenika,
Zakrzyknij śmiało:

Res-publica!
Przed wieczorem spotkałem się z Ludka i chodziliśmy długo. Mówiła mi, że był u

nich Szperl i na pytanie p. Koczanowicza, czy ja dostanę promocją —
odpowiedział:

187
„Popadł on w jakieś uśpienie poetyczne, z którego budzi się jak ze snu, gdy go

wyrwą do lekcji. Nie wiem nic jeszcze." Wieczorem byłem w teatrze na Halce*
Kiepsko śpiewali.

15 kwietnia (niedziela). Byliśmy w kościele katedralnym, gdyż czytano nam
manifest o dniu koronacji.* W kościele była H...

Wstążkę pąsową wplotła we włosy, W jedyny warkocz splątane,
W oczęta skryła całe niebiosy, Wszystkie uroki wiośniane.

I takim cudnym anielskim wdziękiem

background image

Twarzyczka jej się odziała, Żem do niej wołał modlitwy dźwiękiem:
Święta ma! — cześć ci, cześć, chwała!

A ona klęcząc wparła oblicze W oblicze Chrysta cierpiące,
Przesłała dźwięki ducha dziewicze Pod stopy Jego krwią lśniące...

Chrystus popatrzał w serce jej czyste, Czyste jak krynic kryształy,
Pobłogosławił... szczęście wieczyste Obiecał w Królestwie chwały.

Ja, świętokradzca, znieważać śmiałem
Świętość jej modlitw mym wzrokiem,

Chciałem uwielbiać, porwany szałem, Anioła — człowieka okiem...
Po południu widziałem ją znowu w ogrodzie, ona cudnie piękna!

Ach, jakżeż
188

DZIENNIKI, TOMIK II
Nie wiem, co ze mnie robi to jej kochanie. Stałem się lepszym, cnotliwszym.

Żadna myśl grzeszna nie zatrzyma się na moim mózgu, ale za to bardziej jeszcze,
niż przedtem, rozmarzonym, niezdolnym do życia. Wiecznie jej oczy mię ścigają,

wiecznie...
Ja nigdy jeszcze nie kochałem, to pierwsza moja miłość w życiu, która mię tak

uświęca, uszlachetnia... Co ze mną będzie?
Wieczorem o 8 byłem u pana Sienickiego. Przyjął mię bardzo grzecznie, udzielił

wiele rad. Prosił mię, aby, gdy pojadę na święta, napisać sprawozdanie spod Sw.
Krzyża, by pisać sprawozdania i z miasta i okolicy. Powieści mojej nie

przeczytał jeszcze, a o resztę moich powiastek prosił także. Byłem tam godzinę.
Po powrocie do domu pisałem drugą część (dramatyczną) mojego szkica nie-

historycznego.*
16 kwietnia (poniedziałek). Idąc do klasy spotkałem mego anioła. Z daleka

patrzałem na nią, by później marzyć o tej mojej ukochanej westalce.
Gwiazdeczko moja, kraso Edemu, Hello! — podobna kwiatu złotemu, Co w siódmym

niebie oddycha, Czysta westalko, wonna liii j o Drżąca nad wodą, co jej kielicha
Dotyka piersią... Ach, czyją, Czyją ty krasą ubrałaś lica, Czyimi włosy odziała

skronie — Czy ci Przeczysta wlała dziewica Blask boski, co w oczach płonie?
17 kwietnia (wtorek). Znowu szczęśliwy dzień w moim życiu. Mówiłem z

niemieckiego i greckiego i dostałem dobre
KIELCE, 1883

189
stopnie. Po południu byłem u wujostwa Schmidtów w hotelu. Dowiedziałem się od

nich, że ojciec był słaby bardzo, ale teraz jest już daleko lepiej. Wieczorem
uczyłem się fizyki i geometrii i pisałem dalej część drugą powieści.

18 kwietnia. Dostałem od Frania Zaremby Quincunx Orzechowskiego w wydaniu z roku
1564. Jest tam także i Fi-delis subditus i Apokalipsa.* Biorę się zaraz do

czytania! Aby tylko znaleźć chwilę czasu. Mówiłem z geometrii i dostałem 3.
Umiałem lekcją dobrze, w powtórzeniu tylko kilku formuł dawniejszych pomyliłem

się. Szperl powiedział mi:
— H 3Haio, MTO BHI yHMiecb, HO HyjKHo STO Bce npwcBOHTb ce6e WHbiM cnoco6oM,

MMCHHO yHCHMTb ce6e nponcxo3KAeHne KajKflOH (t>n-rypbi, a Tor^a Sy^ere noMHHTb
sce 310 xopomo. *

Mówiłem o hiperboli.
Ten tydzień znowu jest dla mnie słodkim, spokojnym, szczęśliwym. Wynagrodzenie

to z rąk Matki za zwycięstwa odnoszone nad sobą. Takim spokojny, szczęśliwy,
tylko jej nie widziałem już tak dawno...

Wieczorem byłem u p. Wabnera, profesora greckiego, gdyż prosił mię, by mu
przepisać komedią Plauta, przełożoną na język polski przez niego. Byłem więc i

muszę się wziąć do tej podłej roboty, ale bądź co bądź będzie z tego jakaś
korzyść — poznam Plauta. Komedia ta nosi tytuł: Trzygroszniak.*

Po powrocie do domu napisałem koniec mojej powieści. Nie wiem, jaki jej nadać
tytuł. Nie to to jednak, o czym marzyłem...

19 kwietnia (czwartek). Był ojciec i macocha. Ojciec zdrowszy, ale jeszcze
kupował lekarstwa. Chodziliśmy z ojcem po mieście i spotkałem Helenę. Od

czterech już dni nie widziałem jej. Uderzony zostałem widokiem jej i nie mogłem
ukryć wzruszenia nawet przed ojcem.

background image

Na ostatniej lekcji Ruśkiewicz wyrwał mi z rąk kajet z moją beztytułową
powieścią. Boję się czegoś, bo przeczuwam, że nie tylko potępi moje zapatrywania

się na socjalizm, ale że z tego może wyniknąć między nami niezgoda. Zajęty
jestem ciągle tą myślą.

Po odjeździe ojca długo marzyłem o aniele moim...
Nie takie palma, wichry kołysana,

Smutki i żale zawodzi, Jak moja dusza tęsknotą miotana
Do mego szczęścia powodzi...

Gdzieżeś ty, słonko moje, jaśniejące
Nad życia mego krańcami, Gdzieżeś ty, imię cicho brząkające

Liry mej biednej strunami?
Szczęście me znikło! — Twoje to oczy

Zabrały mi je na zawsze. Życie się bardziej niż dawniej mroczy
I bardziej niż dawniej — łzawsze.

Nigdy mi szczęście nie lśniło z czoła,
Zawszem był smutku dzieciną, I teraz serce przeczuciem woła,

Ze dni me smutniej popłyną...
Czemuż, och, czemu, święty aniele,

Stanąłeś mi w drodze życia? Czemuś udawać kazał wesele,
Czemuś mię wywiódł z ukrycia?

Sam z moim smutkiem żyłbym gdzie w cieniu,
Nieznany z ludzi nikomu, Przespałbym życie w boleściwym śnieniu,

Śród tłumu ludzi przeszedł po kryjomu.
A teraz, teraz... Dołóż moja biedna,

Wszedłem na świata bezdroże — Wzięła mi serce ta dziewica jedna,
A swego mi dać nie może...

Ona mię cieszy, ona — moja lira,
Widokiem swoim już samem Ucisza serce, co boleścią wzbiera,

Piosenki cichej balsamem...
20 kwietnia. Na lekcji polskiego pan Bem zeszedł do mnie z katedry i rzekł:

,,Bądż pan łaskaw przyjść do mnie dziś o godzinie 4 — mam do niego interes".
Zjadłszy obiad udałem się tam zaraz. Spotkałem się z Hali-kiem i obaj poszliśmy

w stronę mieszkania profesora. Ponieważ nie było jeszcze 4, poszliśmy więc
kawałek w pole za miasto. Znalazłem tam 5 kop. na ziemi. Dziwnym mi się wydało

to proste zdarzenie: w tak ważnej chwili, jak sąd o moich ideach, znajduję
pieniądz — co to może znaczyć?

O czwartej poszedłem.
Najpierw zapytał mię, co mi służyło za podstawę do tego

obrazu.
— Nic.

— Tylko na wyobraźni oparte?
— Tylko.

— Nie podoba mi się najpierw tendencja. Do kwestyj Wschodu my mieszać
się nie możemy — nie powinniśmy! Myśmy starsi! W roku 1831 i 63 od nas

rozchodziły się promienie patriotyzmu na całą Europę, a my teraz mielibyśmy być
tak zimnymi, żeby aż z Petersburga ciepła tego pożyczać? — Nigdy! Obawa pańska,

co się tyczy przyszłych losów naszych, nie jest uzasadnioną: zgnieść nas tak
bezkarnie nie mogą.i Czasy Karola Wielkiego lub Joanna Wasilewicza III — minęły:

wysiedlić narodu niepodobna dziś, jak to czyniono wów.-czas. Zgnieść naród,
naród, który ma swoją przeszłość dość

l
świetną, teraźniejszość bogatą w zdobycze umysłu, a przyszłość przed sobą może

ma i bardzo świetną — to niepodobieństwo! Naszym zadaniem pracować teraz,
pracować, pracować — i być porządnymi! — To nasze zadanie. Ja sam uwielbiam do

pewnego stopnia Żelabowa i jego towarzyszy * — ale uwielbiam w ciszy. My mamy
swoje drogi, po których krążyć powinniśmy — my ku zachodowi ciągnąć więcej

winniśmy, niż ku północy. Dajmy na to, że zrucimy z tronu cara i ogłosimy
respublikę — będzie to respublika rosyjska, a nie polska. My mamy, powtarzam,

swoje tory.
Tyle, co się tyczy dążności. Nie podobała mi się także, bardzo mi się nie

podobała dewiza z Sienkiewicza: „do rządzenia światem i do wywierania potężnego

background image

wpływu na całą ludzkość człowiek najzdolniejszy jest pomiędzy ośmnastym i 23
rokiem życia." *

Jest to paradoks, paradoks nędzny! Ja gdybym podobne zda-I nie wygłosił, nie
mógłbym spać spokojnie. Muszę przy sposob-I ności wytknąć Sienkiewiczowi ten

wielki błąd. i Między ośmnastym i 23 rokiem życia człowiek jest jeszcze i
dzieckiem. Rzadko w tej porze człowiek tworzy co genialnego. j Najznakomitsi

ludzie świata, co najgenialniejszego stworzyli, \ po roku życia trzydziestym to
stworzyli. Weźmy Mickiewicza, ; Shakespeare'a, Goethego, Schillera,

Chrystusa wreszcie — wszyscy cokolwiek zdziałali, zdziałali po roku życia 30.
Co człowiek stwarza między 18 a 23 rokiem życia genialnego — może być wybrykiem

niespodziewanym, ale nigdy stałym geniuszem. Między tymi latami najwięcej się
błądzi, unosi nas bowiem wyobraźnia, a rozum wówczas najczęściej milczy. Dewiza

nie podobała mi się bardzo.
; Dalej: próbki wierszowane są słabymi bardzo — w powieści

; za to jesteś pan na właściwym gruncie, masz pan talent po-
I wieściopisarski. Akcja idzie -może zbyt żywo — popełniono tu

i kilka nienaturalności, niezgodności z charakterem głównego
bohatera, Dymitra — ale w powieści, powtarzam, jesteś pan

na właściwym gruncie.
ANTONI GUSTAW BEM

KIELCE, 1883
193

Co się tyczy zewnętrznej strony, to styl jest dobry, nawet ładny — więcej tylko
staranności, więcej wykończenia. Czemuż nie być starannym?

Widzę, że pan wierzysz w zmartwychwstanie dusz, jak to widać z drugiej części
(dramatycznej), gdzie duch matki błogosławi Dymitra. Ja w te rzeczy nie wierzę;

być może, że nie jestem katolikiem, że nawet nie jestem chrześcijaninem w tym
znaczeniu tego wyrazu, w jakim to rozumieją księża — bądź co bądź jestem

człowiekiem szlachetnym, jestem prawym obywatelem kraju i z tego punktu widzenia
zapatruję się na świat.

Wybacz pan, że mu powiedziałem prawdę. Nie wątpię, że jesteś przekonany, że nie
powoduje mną ani zazdrość, ani nienawiść; pragnę ci szczęścia — a wiem, że

pochlebstwem bym cię zgubił. Przyjm ją pan i bądź przekonany, że z
przyjacielskiego serca pochodzi.

Uściskał mię ze łzami serdecznie, po ojcowsku, po bratersku!... Pożyczył mi też
książki pt. Wspomnienia znad Wilii i Niemna przez Edwarda Pawłowicza. * Po

powrocie do domu przeczytałem ją jednym tchem, tyle tam bowiem serdecznego
patriotyzmu, tyle rodzimego uczucia. Oto na przykład zdanie:

Pracować, czuwać z wiarą w tryumf prawdy, w sprawiedliwość przedwieczną
— i czekać — to dziś nasze zadanie. „N iech każdy w pokorze ducha

stara się by lepszym i uczynić lepszym wszystko, co go
otacza. 7> W tym tylko — i w tym tylko jedynie leży kamień

węgielny przyszłego odrodzenia naszego" — powiedział Lorenzo
Bussoni przed odrodzeniem Włoch...

Wizyta dzisiejsza zrobiła na mnie nieprzeparte wrażenie. Mówiono o moich ideach,
co było tajemnicą moją zawsze. Bądź co bądź idee moje są święte. To samo mi

powiedziano, o czym marzyłem. Pisałem bowiem 13 kwietnia to samo, co p. Bem
powiedział mi wczoraj. — Bardziej tylko niż p. Bem pesymistycznie patrzyłem i

patrzę na stan nasz. Pozostaję przy swoich ideach, którym obcinam trochę
skrzydeł:

13 — Dzienniki t. I
194

DZIENNIKI, TOMIK II
WILKÓW, GÓRNO, 1883

195
~->

Milczeć, czekać, pracować, nie mieszać się do świata, iść swoją drogą,
przyklaskiwać postępowi, trzymać się gruntu realnego! Pamiętać, że dwa a dwa —

to cztery. Że łokieć większy od cala.
21 kwietnia (sobota). Szedłem na pauzę o 12 i spotkałem się z p. Sienickim.

Prosił mię powtórnie o korespondencją, powieść moją przeczytał już, radził

background image

zmienić kilka jaskrawych obrazów. Pożegnał mię bardzo grzecznie i prosił o
ciągłe korespondencje. Widziałem się także z p. Koczanowiczową, która była

bardzo zaniepokojoną chorobą ojca. Wspomnienia znad Wilii i Niemna oddałem już
p. Bemowi.

Po południu jedziemy z Włodkiem Schmidtem do Górna.
22 kwietnia. Powróciwszy do domu, byliśmy wieczorem u państwa Karpińskich. Ja

zostałem tam z powodu nieznośnego bólu głowy. Rozmawialiśmy długo z panem
Karpiń-skim o .moich ideach.

Rano wyjechaliśmy do Bodzentyna. Droga okropna. Smutno mi patrzeć na ten lud,
kłócący się i targujący ciągle w sądzie... Smutno...

23 kw[ietnia]. Byłem w Bodzentynie z p. Karpińskim, Obejrzałem kościół i zamek.
W kościele znalazłem pomnik biskupa Krasińskiego. * Nad grobowcem z brunatnego

marmuru stoi napis:
In duobus periculosis inteiregnis ecclesiae Cracoyiensi praeiuit.

Widziałem także w zakrystii ołtarz polowy, wojenny, przeniesiony tutaj z Kielc.
* Z zakrystii wszedłem po jakichś wschodach na górę kościoła. Leżało tam mnóstwo

zapleśnia-łych mszałów starych, a pomiędzy nimi jeden pisany alfabetem
starożytnym, słupowym, po dwie szpalty na stronicy. Oprócz tego pisana treść

fizyki przez księdza jakiegoś za-
pewne, po łacinie,- a oprócz tego mnóstwo starych książek starożytnego druku.

Obawa, aby mię [nie] zamknięto, zmusiła mię do pobieżnego tylko obejrzenia
nagromadzonych tam szpargałów. Pan Karpiński obiecał mi, że poprosi ks. Woźnia-

kowskiego o darowanie mi owego mszału. Tam leży on zapleś-niały, a mnie może się
na coś przydać.

24 kwietnia. Byłem w Wilkowie. Rozmawiałem z p. Karpińskim o stanie naszym
dzisiejszym. Takie same ma pojęcia jak i ja.

25 kwietnia. — Także w Wilkowie.
2 6. Powróciłem do domu. Przyjechał rewizor akcyzny: * Makowski i Krajewski.

2 7. Do Górna. Byłem w chacie cudownej dziewczyny, której miała się ukazać Matka
Boska. Zdaje mi się, że to albo bujna wyobraźnia, albo kłamstwo.

2 8. Był w Górnie podleśny Borkowskł i sędzia gminny To-mal (poeta).
29.

Ach, jak mi smutno!
Mój anioł mię rzucił, W daleki odbiegł świat...

I próżno wołam, ażeby powrócił Stargany marzeń kwiat...*
30 kwietnia. Nie chciano mię puścić. Sadziliśmy kwiaty w ogrodzie. Co fiołków,

co fiołków... Gdyby to tak H. tu była...
l maja. Zostaliśmy sami z Włodkiem. Wujostwo pojechali do Kielc.

196
DZIENNIKI, TOMIK II

KIELCE, 1883
197

2 maja (środa). Powróciłem do domu. Ojciec słaby na serce. Macochy nie ma.
Smutno — ach, smutno!...

3 maja (czwartek). W kościele u Sw. Katarzyny. Potem w Wilkowie. Rano byłem nad
strumykiem... * Ach, jakże on cudny, nie zachwycałem się nim tak nigdy jeszcze.

Cudowny...
4 m a j a (piątek). Ojciec słaby ogromnie. Nie spał całą noc. Smutno mi i ponuro

ogromnie...
5 maja (sobota). Byłem znowu w Górnie. Wieczorem w Wilkowie. Ojcu lepiej dziś.

Tak mi tęskno do aniołka mego... Wieczorem wyszedłem. Spokojnie było i cicho i
tylko dwie gwiazdki na dalekim błyszczały horyzoncie... To ja i Helena... Gdyby

to tak dwoje nas było na świecie — gdyby...
O Panie, Panie, miej litość nade mną...

6 maja (niedziela). Wyjechaliśmy do Kielc z ojcem o 11. Nie widziałem Heleny.
Wieczorem byłem w teatrze na trzech komedyjkach. W jednej z nich pt. Partia

szachów występował p. Wincenty Rapacki, artysta warszawski. *
Co za artyzm, co za sztuka cieniowania myśli, ruchy, charakterystyka...

Śpiewał także p. Bruszewski, artysta petersburski, Śpiewaka z obcej strony * i
Zadumanego. Głos silny i ładny.

background image

7 maja (poniedziałek). Nie widziałem jej, choć codziennie miała bywać na
nabożeństwie majowym... Los mi i ujrzenia jej nawet po czterotygodniowym

niewidzeniu odmówił... Stąpam po ziemi jak po rozpalonych pochodniach — spokoju
nigdzie, chwili szczęścia nigdy!

Smutno tu, tęskno i ponuro
Na biednej ziemi mnie... Gwiazda ma, zakryta chmurą,

Nieznana mi w dal mknie.
I gdyby, gdyby chociaż tyle

Los mi udzielił w smutku mem,
Bym szczęścia mego gnał motyle, By przespać życie snem...

Nie — nie! cierpienie mi
Na wieczne czasy wytknął los, Cierpienie, boleść, łzy —

Ponury wiecznie pieśni głos.
CZEMU?

Czemu Bóg ci dał Tak czarowne oczy? Czemu budzi szał Piękność twych warkoczy?
Czemu blaski gwiazd Tak cudnie nie świecą Jak twych pukli blask, Co okala lico?

*
8 maja (wtorek).

Czemu, czemu, Boże mój, Nie widziałem jej?
Czemu czarnych myśli rój Roi w piersi mej?

Czemu, czemu — ach!
Smutek ciśnie piersi toń?

1 Tu dwie karty wycięte.
Czemu oczy w łzach, Czemu tęsknię doń?

O, tęsknoto, siostro łez, Jam sierotą bez niej — bez Ocząt jej...
Sny we łzach

Rzeczywistość w marzeń snach, A marzenia do niej mkną Do niej, do niej wciąż...
O, tęsknoto — wspomnień łzą Zwiąż marzenia moje — zwiąż...

Widziałem ją na majowym nabożeństwie. O, jakżem ja szczęśliwy... Jakaż ona
prześliczna, co za oczy, co za oczy!

Poszła do ogrodu.* Nie mogłem się oprzeć pokusie: musiałem iść za nią. O,
gwiazdko mojego życia, cherubinie mój, dzięki ci, tysiąckrotne dzięki za te

kilka spojrzeń anielskich!
Wieczorem byłem na sparodiowanej sztuce Shakespeare'a

pt. Kupiec wenecki.
Rapacki występował w roli kupca-Zyda Shyloka i nieszczególnie się popisał.

9 maja. Napisałem powiastkę pt. Antek. Helena nie była na majowym
nabożeństwie...

10 maja (czwartek). Wczoraj wieczorem wpisałem wszystkie wiersze ,,do Heleny" w
jeden kajet, poświęcony Tomciowi Ruśkiewiczowi. Pisałem do 11 w nocy. Wczoraj

śpiewano na majowym nabożeństwie mą ulubioną pieśń Zdrowaś Mary/a... Jakże
żałowałem, że nie było Heleny... Wieczorem czytałem powieść Jokaia pt. Synowie

człowieka o kamiennym sercu.* To mi powieściopisarz w całym znaczeniu tego
wyrazu! Powieść jego to hymn narodowy, to epopea! A treść: ta sama co moja.

Trudno się oprzeć sympatycznemu wzruszeniu czytając te stronice...
11 maja (piątek).

Trzy kładą warunki, Wszak prawda, że skromne?
Kochaj Boga, ojczyznę

I pamiętaj o mnie
Tomasz Ruśkiewicz lł Kielce, d. 11 maja 1883 r.

Dziś jeszcze jestem pod wrażeniem wczoraj przeczytanej powieści. Słyszę niemal
te okrzyki radości, tak mistrzowsko skryślone, gdy Węgrzy Peszt zajęli:

„Eljen a Haza!" (niech żyje ojczyzna!)
Boże, mój Boże! I my kiedyś mogliśmy swobodną piersią tak

wołać.
Co znaczy okrzyk taki dla piersi, przez długi czas stopą tyrana gniecionej,

zrozumieć może ten tylko, kormfna piersi wróg stopą bolesne ślady wycisnął...
Zacznę teraz pisać dramat historyczny z czasów Ukrainy. Marzyłem już o nim

dawno. Śniły inł się już nieraz postaci, które wprowadzić pragnę do niego...
Hetman kozaczy, Wojewoda, syn jego, Cecylia, stary lirnik...

Rzecz tę chciałbym poświęcić mojej ukochanej...

background image

Tak dawno już nie widziałem anioła duszy mej, tak dawno nie widziałem... A tak
tęskno do niej, tak tęskno...

Wieczorem czytałem Historią rewolucji w roku 1794 przez Józefa Zajączka.*
Prześliczne dziełko! Bezstronne byłoby zupełnie prawie, gdyby wdzięczność dla

Branickiego, jednego z założycieli konfederacji targowickiej, nie zmuszała
autora do niektórych względem niego słów uznania. Na resztę wypad-

1 W autografie wpisane obcą ręką.
200

DZIENNIKI, TOMIK II
ków, których wszystkich autor naocznym był świadkiem, ma zdrowy pogląd i sąd

bezstronny. O sobie nawet mówi zupełnie bez uprzedzenia i nawet godności
osobistej. Z całego toku broszurki znać patriotę rozumnego, demokratę. Potępia

on w zupełności Stanisława Augusta; mówi na przykład:
Jakże mogli się przekonać, że człowiek w występkach zsiwiały może w końcu

nikczemnego życia bohaterem [się] okazać? Nie powinniż byli miarkować, że równie
rzetelne jego zbrodnie, jak i pozorne cnoty wypływały z jednegoż sromotności

źródła i że chęć utrzymania się na zhańbionym przez niego tronie będzie zawsze
prawidłem jego sposobu postępowania? Nikczemna dusza jego byłaby się

najpodlejszych chwytała środków.
W podobnież niepochlebny sposób wyraża się o ką. Józefie Poniatowskim. Tak na

przykład mówi o nim:
Młodzieniec ten bez doświadczenia i znajomości sztuki wojennej, która

jakośkolwiek brak pierwszego zastąpić może, mógłby niejakie odnieść korzyści,
gdyby się był wcześniej o niemożności zwyciężenia nie uprzedził. Płochy

Poniatowski te tylko znał położenia, w których posterunki rozłożonymi były, a
zamiast narodu samych tylko pochlebców.

Świetne to są charakterystyki! Sam nieraz chciałem potępić tego naszego
ostatniego niedołęgę-intryganta w koronie. Książę Józef, choć tak bohatersko

kończący pod Lipskiem, w roku 1794 nie okazał się tak, jak na bohatera-wodza,
jakiego Polsce w owym czasie potrzeba było, przystało. Był on przede wszystkim

do najwyższego stopnia żądnym sławy i zostaje w zupełnym przeciwieństwie z
prawdziwym bohaterem wieku, Polski, Europy i wszechświata — Kościuszką! Przy

bohaterze tym niknie on zupełnie. Poniatowski nie miał tych przymiotów, jakie
cechują bohaterów świata. Gdyby był bohaterem rzeczywiście, nie poszedłby był za

dumnym rozdętkiem Napoleonem w roku 1812. Kościuszko — to mi bohater jasnowidz!
On jeden, jeden godzien jest wieńca nieśmiertelności spomiędzy nas wszystkich!

Że autor jest respublikaninem, stwierdza następujące zdanie:
KIELCE, 1883

201
Jerzy Grabowski bronił Wilna, stolicy tej prowincji, z wielkim męstwem i dał

dowody bohaterstwa samym tylko respubli-kanckim duszom właściwego, a które
nikczemni szaleństwem nazywają; słowem wszędzie można było [widzieć] największe

usiłowania i nieopracowaną gorliwość.
12 maja (sobota). Czytałem do końca wspomnianą broszurkę. Na każdym kroku znać

jasną bezstronność, patriotyzm bez uniesień, a jednak znać, że stały jak granit,
wieczny, niezmienny. Pierwsze to jest dziełko, które mię dokładnie, bez zbytnich

naszych nierozumnych uniesień, obznajmiło z wypadkami epoki wspomnianej. Sejm
grodzieński Iłowajskiego, pisany przez Rosjanina, nie mógł zdziałać tego, co

należało, gdyż inne tam są zapatrywania i inna zupełnie sytuacja i uwydatnianie
wypadków. Dziełko to tłomaczone jest z oryginału francuskiego przez H.

Kołłątaja.
Znów nie widziałem Heleny. Wieczorem czytałem życiorys bardzo obszerny

Kościuszki przez Falkensteina.* Co za obrazy f do dramatu, a gdy je się jeszcze
podsyci uwielbieniem, jakie czuję dla bohatera tego!... Trzeba będzie

skorzystać.
13 maja (niedziela). Zielone Świątki. Co za dzień szczęśliwy dla mnie: widziałem

ją! Tak blisko w kościele, później w ogrodzie... Widziałem, widziałem mojego
anioła... Ach! jakże mi serce bardzo kołatało, gdym ją zobaczył w tym jej

kapeluszu tyrolskim, jakżeż ona urocza, jak urocza... W ogrodzie usiadła z matką
na przeciwległej ławce. Mogłem blisko pół godziny patrzeć w oblicze mojej

ukochanej Elsinoe... I zdało mi się to snem, marą, urokiem... Wołałem doń:

background image

Góralko ma,
W Tyrolu cór Uroczy strój odziana,

Twarzyczka twa
W tyrolskich gór Urokach okąpana.

202
DZIENNIKI, TOMIK II

Oczęta twe —
To blaski gwiazd, Rzęsami chmur zasłane,

W marzenia mgłę,
Znad orlich gniazd Wstającą — pozamglane;

A włosów pęk —
To borów cień, Alpejski brzeg zdobiących;

A mowy dźwięk — *"
To kaskad szmer Z alpejskich skał dzwoniących.

Góralko ma,
W Tyrolu cór Uroczy strój odziana...

Po południu widziałem ją znowu na nabożeństwie majowym, a potem w ogrodzie.
Chodziłem z Włodkiem Schmidtern i Łuszczkiewiczem. Włodek zakochany w Helenie.

Sprawdza się treść Dymitra Pocieja. Te same zupełnie sytuacje, ale czy rezultat
ten sam?

Tak więc miłość moja to rodzaj jakiegoś bolesnego śnie-nia — miłość bez
wzajemności...

Miłość, miłość — kochanie... Szukasz, szukasz litośnego wejrzenia, szukasz,
kołaczesz — a tam pusto, cicho, ponuro, żaden ci głos nie odpowie i tylko własne

serce samemu sobie kołace przeczuciem: straciłeś Hellę — straciłeś... Ten
malowany farbami Rafaela w sercu obrazek, ten idealny kwiatek, wonny jak fiołek,

piękny jak wodna lilia — trzeba złożyć na ofiarę rzeczywistości!...
I jakżeż się nie smucić, jak nie uchylać w ponurości czoła? O, smutku wieczna

kraino, ponury cieniu rozpaczy — nigdyz
mego biednego nie opuścisz czoła? — Wiecznież ci mam być

ofiarą?
Nigdzie, nigdzie od losu radośniejszego uśmiechu, wiecznie tylko smutek,

wiecznie ponurość i nawet kochanie takiego anioła musi się odziać w szaty
pogrzebu...

Każdy inny ma prawo iść w świat, śmiać się, kochać, żyć — ja tylko zawsze sam,
zawsze, zawsze, zawsze...

Jakże potrzebuję być kochanym, jakie to szczęście kochać i być kochanym, a jaka
rozpacz, jaka śmieszność kochać — samemu kochać... O, kocham cię, kocham cię,

aniele mój, choć może miłość ta zaprowadzi mię na dno rozpaczy, do stóp
śmierci...

A mowy dźwięk — To kaskad szmer Z alpejskich skał dzwoniących...
A mowa ta nie powie nigdy jednego cichego wyrazu: kocham... Jam go nigdy nie

słyszał jeszcze — i nie usłyszę już nigdy... Raz kocham dziś — nigdy nie
kochałem, a od tej, którą kocham, wyrazu tego nie usłyszę nigdy... Pesymizm,

pesymizm — nawet w kochaniu! Któż wie? Myśl ta siada mi jak boska jaskółka na
mózgu i szczebioce, i kwili...

Któż wie? Wszak serce jej głęboko tam ukryte, wszak nie powiedziała mi:
pogardzam! Któż wie?

Wszak Matka Chrystusowa na niebie jest jeszcze...
Królowo serc, uczuć królowo,

Do Ciebie, Matko, modłę ślę: Ubierz jej serce w suknię godową,
Ześlij mi łaski, łaski skrę...

Bo gdy uciśnie serce cierpienie, Gdy z oka zwisnie perlista łza,
DZIENNIKI, TOMIK II

204
Gdzież znaleźć słodkie pociechy tchnienie, Jeśli jej łaska nie poda Twa?...

Pociechy udziel w smutku, niedoli, Balsamu łaski udzielić spiesz — Zagój mi
ranę, co bardzo boli, A jaką ranę — Ty sama wiesz...

14 maja1 (poniedziałek).
Biedne serce, kołacz sobie, W smutku kołacz ton, Dźwięk ten brzmi tak, jak na

grobie J Pogrzebowy dzwon...

background image

Cóż wesele wzbudzić może, Co rozbudzić śmiech? —
Tęskno wkoło... Boże, Boże,

Niech raz skończą — niech!
Toż nad moją nikt mogiłą

Nie uroni łzy, Sam tam będę — to aż miło:
Sam będę i Ty!...

Co mi po łzach, po szlochaniu?
Wszystkie zwodzą łzy... Tam mi słodko przy posłaniu

Pachnieć będą bzy,
Słowik piosnkę złoży w maju

I zadźwięczy w nią, Szemrać będzie toń ruczaju
Pod wieczoru mgłą...

1 W autografie omyłkowo: 14 marca.
205

Może ona tam zabłądzi
I uroni łzę — Darń na grobie oporządzi,

Co rozsunie się...
Och, jak lubo wówczas w grobie,

Jak to luby sen — Ja tak wkrótce zasnę sobie
Nieprzespanym snem...

Po południu byłem na majowym nabożeństwie. Kazanie miał ks. Czerwiński, mówił
prześlicznie o wychowaniu. Helena była w kościele, potem w ogrodzie. Chodziłem z

Włodkiem.
Wieczorem byłem na wieczorze wokalno-deklamacyjnym. Grał na skrzypcach pan Rycz,

śpiewał ślicznie p. Bruszewski, śpiewał p. Mikusiński, Czartoryjski, Majdrowicz,
Jejde. Deklamowali: p. Halicki Straszną noc Ujejskiego, p. Orsetti Ha-gar na

puszczy,* p. Rapacki Zaścianek z Pana Tadeusza i p. Jejde Miłość kobiety
Zmichowskiej. P. Halicki pojęcia najmniejszego nie ma o deklamacji, p. Orsetti

deklamuje nieźle, ale po aktorsku, z gestami a bez uczucia. P. Rapacki czyta,
lecz nie deklamuje w ścisłym znaczeniu tego wyrazu, a p. Jejde deklamuje chyba

najlepiej. W ogóle deklamacja nie udała się zupełnie. Już ja bym tysiąc razy
lepiej zadeklamował.

15 maja (wtorek). Puszczono nas dla powtórzenia.* Był ojciec.
16 maja (środa). Powtarzałem od 5 rano Cycerona. Wieczorem czytałem życiorys

Kościuszki do końca. Nie mam nawet czasu zapisać sobie wielu ślicznych miejsc,
takich na przykład, jak przywitanie z Washingtonem: My dear iather, do you know

not youi son? * albo ostatnich chwil wielkiego bohatera...
Uwielbienie moje względem niego posunięte jest teraz do

najwyższych granic. Czczę go jak bóstwo!...
Prawdopodobnie promocja moja przejdzie w dziedziną my-thów. Przysłużył mi się

zapewne pod tym wzglądem p. Matu-lewicz. Straciłem już prawie zupełnie nadzieją.
Mówiono mi, że mi postawił ogólny stopień roczny 2 — nie ma wiać czego sią

spodziewać. Dziś ma być sesja. Czekam rezultatu...
17 maja (czwartek). Jeszcze nic nie wiem. Pisać, jakie uczucia miotają mną —

trudno.
Mknie przede mną myśl nowa, świetlana: rok ten będzie może rokiem odrodzenia sią

mojego ku cnocie i pracy...
Daj to, Królowo niebios!

w'
18 maja (piątek). Widziałem sią z panem Bemem. Chciał za mnie zapłacić zaległy

wpis. Za chwilą weselszego promyka nadziei, który zdawał mi sią świtać od 9 do
9Va, muszą z pewnością grubo odpokutować!

Pisałem do Schmidtów...
Jakie moje życie — wiesz Ty, co mi zsyłasz tyle naraz boleści!

19 maja (sobota). Nadzieja nawet zniknąła — została rzeczywistość, a ja
rzeczywistością żyć zupełnie nie umiem. Pozostaje mi jedna tylko droga! Modliłem

sią tak gorąco, tak gorąco, żyłem cnotliwie — a Bóg odrzucił wszystko: pogardził
mną! Ukochana istota dla mnie na ziemi — ojciec — doznawała często z mej

przyczyny smutków: nie jestem w stanie zasmucić go dziś po raz ostatni!
Ta, która by mi była udzieliła pociechy — matka — śpi dawno nieprzespanie. Ten,

którego kochałem jak ojca, jak brata — dobroczyńca mój, ukochany profesor p.

background image

Antoni Gustaw Bem — nie kontent ze mnie: pogardził mną! Nie miałem nigdy
przyjaciela żadnego, byłem samotny zawsze...

Ta, którą kochałem całą potągą młodzieńczego uczucia, ukochana moja Helena
Skierska — pogardza mną.

Byłem nędzarzem zawsze i nędza mi się tylko w przyszłości uśmiecha... Chciałem
być podporą mojej rodziny, a mogę być ciężarem jej tylko — tego znieść nie mogę!

Znosiłem długo, cierpiałem długo upokorzenia, zapoznanie, hańbę — a dziś już raz
niech koniec temu będzie!

Byłem zawsze cnotliwy, a cnota tak się niewdzięcznie odpłacała zawsze... Ja nie
zasłużyłem na tyle cierpień — o, nie! Chciałem kochać koniecznie, chciałem

bardzo kochać świat, naturę, Boga, ludzi — a wszyscy mię odepchnęli ze wzgardą!
Szukałem biedny litośniejszego spojrzenia — nie było go nigdzie! Wszystko mi

szeptało dokoła: tyś przeklęty! I za co?
Za to, że nie umiesz żyć rzeczywistością, że za wiele kochać pragnąłeś!... Więc

cóż mam robić śród tego wszystkiego, co mną pogardza? — Kochać? — kochałem.
Pomimo pogardy kochałem! — Ale w końcu przyjdzie zostać mizantropem, czyli po

prostu wariatem!
' Czyż nie kochałem wszystkimi uczuciami ojca? Czyż nie czciłem matki popiołów?

Czyż nie uwielbiałem mojego profesora? Czyż nie kochałem jej? Czyż nie kochałem
Edka? Ojczyzny czyż nie kochałem?/

Kochałem, choć nigdy nie szepnięto mi słowa litośniejszego, choć odwracano się
ze wstrętem od mojej Ezopowskiej postaci. Zewsząd, zewsząd wysuwała się ku mnie

ciemność rzeczywistości — a mary moje, różowe aniołki, uciekły z nią. Kazano mi
żyć w tej ciemności — duszno w niej, gorąco takie — nie mogłem tam żyć! Żaden

wiatru powiew nie chłodził mego rozpalonego cierpieniami czoła, gorąco mi było,
byłem sam, opuszczony, samotny, niczyja dłoń dłoni mej nie dotknęła, stąpałem po

rozpalonych kamieniach. /1 krew zawrzała we mnie: Przekleństwo wam! — chciałem
zawołać, ale nie mogłem... Żyjcie szczęśliwi i przebaczcie biednemu

szaleńcowi... ''
Myśli takie tłoczyły me biedne czoło w ogrodzie po przeczytaniu mi okropnego

wyroku. Poszedłem później do domu. Myśli okropne mną miotały: com wycierpiał
dziś — tego nie

cierpiałem nigdy jeszcze w życiu! Cierpiałem wiele, ale dziś wypiłem chyba
gorycz najokropniejszą — gdybyż to tylko był już tego strasznego napoju

ostatek...
O 12V2 wyszedłem znowu do ogrodu. Miałem przy sobie przeszły tomik pamiętnika i

obecny. Otworzyłem pierwszy i zobaczyłem słowa: Słowackiego zadaniem było ukazać
światu posąg człowieka na posągu świata bądź w dziełach swoich, bądź w sobie!

Zadrżałem! Ja mam sobie odebrać życie?
Niel"

Ukażę światu posąg boleści w osobie mojej, w życiu moim! Muszę być więc wyższym
od targających mię boleści — teraz takim nie jestem — trzeba mi się więc

odrodzić. Trzeba mi się ' odrodzić pod każdym względem! Droga, wskazówka tego
odro-' dzenia, przemknęła przede mną: w głębokim uczuciu religijnym szukać będę

ratunku na cierpienia idealne. W nauce — na cierpienia realne; w mizantropii i
pesymizmie — na ludzkie występki względem mnie popełniane. Zamknę się w sobie,

żyć będę sobą i ideałem mojej miłości (nie rzeczywistością miłości — ta dla mnie
nie istnieje). Nauka, praca serdeczna realna i marzona idealna w chwilach

wolnych będzie mi towarzyszką.
Pokażę światu, że człowiek nawet z sercem tak jak moje wrażliwym i bólu nie

znoszącym — wyższy jest nad smutki i bóle. Wszystkie bóle skoncentruję w mym
sercu i pokażę, że ono się nie ugnie przed nimi — pokażę światu posąg boleści na

piedestale cnoty!
20 maja (niedziela). Za życie bez mozołu, bez trudu serdecznego, realnego,

tylko taka nagroda czekać mię mogła.
21 maja (poniedziałek). Był ojciec słaby ogromnie u doktora. Nie widziałem się z

nim, gdyż byłem na korepetycji u p. Troczewskich. Dziś dopiero zapłaciłem wpis.
209

22 maja (wtorek). Żyję nudą, pustką, smutkiem, żalern, wyrzutami sumienia...

background image

23 maja. Spotkałem się z p. Bemem. On jeden udzielił mi pociechy, rady i
zachęty. On jeden nie rzucił na mnie kamieniem! On jeden znalazł się taki, co

oprócz mnie samego nawet — nie potępił mnie!
24 maja (czwartek). Boże Ciało. Deszcz padał ogromny. Byłem w kościele.

25 maja (piątek). Zientara pożyczył mi O charakterze Smilesa.* Po
przeczytaniu tego poznałem, czym jestem. Czym jestem, ja, com się miał za coś,

com śnił o sławie? Proch, błoto, nicość więcej może mieć wartości ode mnie.
Jestem _tak nikczemny w porównaniu z ideałem człowieka, jaki tam jest skry- ~~

słony, że nie godzien jestem, nie godzien siebie samego! Sława mi się miała
uśmiechnąć wtenczas, gdy całe te tajniki nieskończone, źródła cnoty, charakteru

były dla mnie zasłonięte głupotą, próżniactwem, pychą...
I to ja byłem taki, jaki byłem? — Ja?

Muszę być innym, muszę się pozbyć tego uczucia pychy z próżniactwa płynącej,
jakiej ofiarą jestem teraz! Odrodzenia mi, odrodzenia! __^

Wskazówką nowego dla mnie życia będzie religia i rozprawa Smilesa. Chwalić jej
nie będę, wyjątków wypisywać nie będę — całe życie moje od tej chwili poczęte

świadczyć będzie o potędze filozofijnych rozpraw Smilesa, a wyjątki ukażą
się w całym świetle, ożywione, przedstawione widocznie na scenie mojego życia.

Smiles będzie mię prowadził po drodze życia. Dzięki jemu muszę zajaśnieć cnotą i
charakterem!

Muszę być takim, jakim on człowieka wystawia być winnym — muszę, muszę! Ani
jednego warunku nie opuszczę, wszystkie w sobie zjednoczę, a może przecież zmyję

kiedy
14 — Dzienniki t. I

•r?
o

210
DZIENNIKI, TOMIK II

></ •
hańbą, jaką na siebie postępowaniem moim ściągnąłem. Starałem się zawsze być

cnotliwym, występku nikt mi nie dowiedzie — ale w porównaniu z tym życiem, jakie
rozpocznę, dawniejsze jest występnym, hańbiącym mię! Smiles nauczy mnie żyć!

Wówczas wyjdę dopiero z cienia i staną przed światem nagi, bez sławy, bez pychy
— ale pokażą światu posąg człowieka na piedestale cnoty, człowieka-Polaka,

człowieka takiego, jakiego przyszłe pokolenia naśladować mają ku chwale i
potędze swojej! Wówczas powiem światu: to ja! Wówczas nie będę tym, czym jestem

dziś!...
26 maja (sobota). Tłomaczą dumki Szewczenki z oryginału, pożyczonego od p.

Rakoczi, i czytam Smilesa.
„Jestem jak człowiek znużony snem i łzami"...* Mam być lepszy, ale jeszcze takim

nie jestem, a teraz jestem znudzony, jest mi nieznośnie ciężko, gorzko i
ponuro...

27 maja (niedziela). Koronacja! Mnóstwo myśli tłoczy mi głowę. Chodzą śród tych
uroczystości jak głupi. Pewnej wiadomości, czy już ukoronowany — nie ma.

Oczekuję — oczekuję niecierpliwie! Może się spełnią moje marzenia.
28 maja (poniedziałek). Już ukoronowany! Skończone wszystko. Byłem na paradzie i

wówczas, gdy to wszystko bj^dłp^wyłg^Jouiia! — ja imu życzyłem, żeby spuchł,
skisł, zdechł, zaśmierdział si<^,~ "zgnił!...~ ~ -—" ~————"

Wieczorem wszyscy poszli do teatru za darmo, ja, chwała Panu na wysokościach,
biletu nie dostałem, uniknąłem więc wszystkiego. Wieczorem byłem w ogrodzie

oświeconym rzęsiście. Helena była...
29 maja (wtorek). Znów to samo. Chłopstwo nie dostało nic — cieszy mię to

niewymownie. Sołdaci tylko piją i hulają, • włażą na drągi,* biją się i
wrzeszczą.

KIELCE, 1883
211

Za ciężko wyduszony grosz z biednego obywatela tłuszcza wyprawia sobie orgie.
Powiedzieli jej, że to cesarz jej dla wesołości wszystko to urządza. Nie ma co

mówić — co państwo to państwo.
Wieczorem z ciotką Schmidtową przeszedłem raz przez ogród, a później

siedzieliśmy w numerze. Helena chodziła z Czarkowskimi. 10 000 złotych wydano na

background image

karuzele, słupy, lampiony i tym podobne głupstwa. A bieda wre, niejeden z
poddanych tego wielkiego pana, co się tak weselić za cudze pieniądze rozkazuje —

zdycha jak pies, opuchły z głodu i nędzy... Ale jemu wszystko jedno, on
potrzebuje być panem — a przecież nie darmo dali jemu i przodkom jego przydomek:

najmiłościwszy! Niech mu Bóg policzy to wszystko w poczet jego uczynków na
ziemi!

30 maja. Rano czytałem Sienkiewicza Listy z podróży* Potem pisałem rozdział
Piotra Doroszeńki, obrazka dramatycznego, poświęconego Helenie, i czytałem

Smilesa, potem byłem na korepetycji, potem na nabożeństwie majowym, a wieczorem
u Włodka i w ogrodzie z 10 minut. Helena była na nabożeństwie...

31 maja (czwartek). Czytam do końca Listy z podróży. Sienkiewicz jak zawsze
zachwyca mię. Co za styl wściekły: raz śmieje się sam z siebie i drugich, a

drugi raz tak serdeczną łzą zapłacze, że płakać z nim musisz koniecznie... A
poglądy

co za świetne!
+

Takie na przykład miejsce:
Bywa, że kiedy w pogodne letnie wieczory taka cisza robi się w pogodnych

wioskach flandryjskich, iż żaden listek nie zaszemrze na drzewie, wówczas starcy
odkrywają posrebrzone głowy i mówią: „to Chrystus przechadza się po wiosce."

Otóż jak Belgia długa i szeroka, wszędzie tak jest spokojnie, tak jakoś cicho i
szczęśliwie, że słusznie można by powiedzieć: Chrystus przechadza się po całym

kraju. Bez przesady mówiąc, jest to.najszczęśliwszy kraj na świecie.
DZIENNIKI, TOMIK II

Albo inne miejsce:
Uczucia religijne, wessane z mlekiem matki, choćby najbardziej nawet rozproszone

w zgiełkowej pogoni życia, odnajdują się na widok tego gmachu, oblanego światłem
księżyca jak pogubione perły. Nie są to łagodne i słodkie poruszenia serca, niby

jakieś wewnętrzne głosy anielskie, budzące wspomnienia dzieciństwa, jakich się
doświadcza na przykład w naszych kościołach wiejskich w czasie nieszporów, kiedy

siwy pleban czyta modlitwy litanii, chłopi odpowiadają mu chórem, jaskółki
świegocą pod drewnianym sklepieniem, a brzoza cmentarna, poruszana wiatrem,

szeleści i dzwoni w okna. Mimo woli przychodzi ci na myśl, że nie ma tu miejsca
na inna modlitwy, jak chyba na pieśń suplikacyjną:

Święty Boże, święty mocny, Święty a nieśmiertelny...*
Wszędzie spotkać można tak śliczne wyjątki, a całość ileż w sobie zawiera

uroku... Jest on republikaninem i w ślicznym .świetle wystawia Amerykę. Oprócz
tego mam kilka wyjątków przytoczonych z Listów z podróży w „Niwie",* mianowicie

o jego pojęciach panteistycznych.
1 czerwca (piątek). Czytałem Smilesa. Po przeczytaniu każdej stronicy staję się

lepszym, gdyż coraz bardziej uczu-wam moją nicość. Książka ta zdolna jest zrobić
człowieka poczciwym w całym znaczeniu tego wyrazu. Jest to najlepsze,

wzruszające, przenikające do głębi duszy kazanie, jakiego nie powiedziała żadna
religia. Wszystkie wady i strony dodatnie człowieka uwydatnione tam są w całej

pełni. Kupię sobie egzemplarz tego dzieła i według niego urządzą życie pracy i
cnoty.

2 czerwca (sobota). Byłem rano w ogrodzie i czytałem Smilesa. Później napisałem
4 scenę z Doroszeńki. W starym pamiętniku * znalazłem wyjątek z Chattertona,

poety angielskiego, pt. Chatteiton.* Jest to dramat, ja czytałem akt 4.
Przecudny dramat. Wystawia on tam siebie. Beczałem nad tym,

KIELCE, 1883
213

gdyż dziwnym zbiegiem okoliczności sytuacje tam podobne są do moich jak dwie
krople wody. Wszystko to samo, wszystko. Naucz.ę się tego na pamięć.

3 czerwca (niedziela). Byłem na mszy w dużym kościele. Przyszła Helena. Przez
kilka minut byłem wielkim poetą. Powróciła chwila 13 maja. Myślałem, że ja jej

już nie kocham... A jednak ta blada i biała jest mi tak drogą, jak nic na
świecie... Dwie w życiu miałem tylko takie chwile...

Ona jest moim natchnieniem,
Ona marzeń mych szczytem,

Ona mym marzeniem,

background image

Mej duszy zachwytem.
Ona różą krasną, ona lilią białą,

Jej oczy błękitne jak dwa siwe kwiatki.
O, ja ją kocham sercem, duszą całą,

O, ja ją kocham, jej oczy bławatki!!!...
4 czerwca (poniedziałek). Byłem rano u kolei.* Robi tam ze 60 Litwinów. Gdym się

przypatrzył ich pracy, uczułem doprawdy nicość moją w porównaniu z nimi. Gdyby
mnie przyszło pracować tak — jakże bym narzekał na los, na Boga, na świat etc.

Potem pisałem ćwiczenie dla Jasia Winnickiego.
5 czerwca (wtorek). Był ojciec i macocha. Wie już o wszystkim. Słaby jest, nogi

puchną, był u drą Łuszczkie-wicza. Cwirko leczył na astmę, tymczasem ojciec
chory jest na serce. Powiedział, że serce tak jest poszarpane, że trzeba by nowe

chyba włożyć na jego miejsce, by życie trwać
mogło.

Biedny mój ojcze! I ja na ciebie ciskam kamieniem postępowania mojego!...
Jakżem nikczemny!

214
6 czerwca (środa). Byłem z Zientarą w Białogonie. Byliśmy u Otosia Pławińskiego,

który tam mieszka. Po powrocie czytałem Smilesa. Byłem w ogrodzie. Myśli o
poprawieniu , się zajmują mią ciągle. Bądź co bądź poprawić się muszą ze

wszystkiego... Takie świetlane krainy rozsuwają się przede mną teraz już, cóż
dopiero, gdy się je w życie wprowadzi.

Sy czerwca (czwartek). Pisałem piątą scenę z Doroszeń-ki. Rzadko teraz zjawia
się natchnienie, ale za to gdy przyleci — jest tak potężne jak dnia 3 czerwca.

Dziś po południu była w ogrodzie Helena. Coraz bardziej zbliżam się do tego
życia poprawy. Nie patrzę już tak okropnie pesymistycznie na świat — owszem,

widzę, że ziemia, a szczególniej nasz ziemi kawałek zasługuje na t'o, by żyć na
nim. O śmierci więc, o samobójstwie nie ma mowy ni myśli! Poprzysiągłem sobie,

że nigdy w samobójstwie nie będę szukać na cierpienia ratunku. Zastąpi je
religia, głęboka, kochająca, poczciwa religia.

v Tak gorąco pragnę być cnotliwym i pracowitym, taką /
świętością otaczają się dla mnie brzmienia tych wyrazów, że ^ na ich

wspomnienie już lepszym jestem. O, przybądź do mnie marzona kraino cnoty,
zamieszkaj progi mojego serca... Otulę cię, ułożę, będziesz mi matką, prowadzić

będziesz jak anioł stróż przez życie aż do grobu... Nie pragnę od ciebie nic:
daj mi skon taki, jakiego udzieliłaś Washingtonowi i Kościuszce, Z oczyma

utkwionymi w niebo, z dłonią w dłoni przyjaciela zasnąć i zostawić po sobie
imię „świętej pamięci". Czyż ziemia nie warta, by żyć na niej?

Czyż ona nie piękna? Czyż na to rodzić się mają Polacy, by się zabijać?
Nie, nie!

L Cnoty i pracy trzeba! — a więc do cnoty, a więc do pracy
w imię Boga! Gdy mi przyjdzie myśl o samobójstwie, pójdę

do szpitala, do lepianek nędzarzy — napatrzeć się na pracę,
nędzę, wysiłki nadludzkie i na głód!

Tam się ucz, tam patrz, a nie upadniesz! Z siłą wyjdziesz
stamtąd i podniesiesz czoło, myśl zniewolisz do pracy, serce ofiarujesz Bogu!

Pamiętaj, że człowiek, co chce, uczynić może! Nawet zostać wielkim matematykiem
w twojej jest mocy! Pamiętaj o tym!/

8 czerwca (piątek). Czytam Nędzarzy Wiktora Hugo.* Jestem zachwycony! Bóg
litościwy zsyła mi takie książki: wszystko prowadzi mię do cnoty. Cnota,

cnota... jakżeż to rozkoszne marzenie. Wieczorem czytam Ujejskiego: ————
Daj mi blaski, daj mi burzę, Niechaj w nich się choć wynurzę

Żalem i tęsknotą; Niechaj pieśni z ciebie płyną, Niech jak tęczą mię obwiną
Natchnieniem i cnotą!

— woła on w Marszu pogrzebowym * a ja za nim do mej Heleny powtarzam... Cnota i
cnota... szczęśliwy jestem, gdy słyszę koło siebie wymówiony ten wyraz!

W ogrodzie spotkali mię koledzy i oświadczyli, że w niedzielę zbiorą na imieniny
p. Bema 20 rs. Kupilibyśmy mu Długosza,* ale tu nie ma tego dzieła — zapewne

więc kupi się Lilię Wenedę w ozdobnym, ilustrowanym wydaniu.* Ach! jakżem im
wdzięczny! Marzenia moje przyjdą więc może do skutku: choć okruszyną uznania

wypłacą mu się może przecie. Wdzięczny im za to jestem do grobu!

background image

Znów kilka chwil jaśniejszych w mym życiu. Ofiaruję je tobie, Heleno!
Tobie daję szczęścia chwilę,

Tobie daję, siostro moja, Szczęście moje — to motyle,
To na bóle jedna zbroja...

216
DZIENNIKI, TOMIK II

N'
O godzinie 10 wieczorem padał deszcz. Wyszedłem, gdy ustał: gdzieniegdzie

błyszczały gwiazdki, chmury czarne kryły niebiosa. Uczułem, żem mały wobec całej
tej wielkiej natury, uczułem, żem jednym atomem wobec Boga. Gdybym mógł być aby

lilią czystą, co wonią kielicha swego chwali miłosierdzie wielkiego Ojca w
Niebiesiech w taką noc czerwcową...

9 czerwca (sobota). Wieczorem przyjechał ojciec i macocha. Ojciec chory
ogromnie. Siedziałem całą noc przy nim w hotelu. Rano był u spowiedzi, a potem

przyszedł dr Andrze-jewski. Poszedłem do kościoła, gdyż nie mogłem się oprzeć
pokusie zobaczenia Heleny. Jestem nikczemny! W takiej chwili myśleć o tym — to

podłość!
10 czerwca (niedziela). Macocha pojechała do domu, ojciec został. Cały dzień

siedziałem przy nim.
11 czerwca (poniedziałek). Ciężko muszę pokutować za chwilę radości piątkowej.

Jestem tak biedny na widok cierpień Jego!...
Po południu przyszedł profesor Wabner. Mówił dużo o wychowaniu młodzieży tu i w

Poznańskiem, o dawniejszych zakładach jezuitów, których bronił zawzięcie. Zdaje
się, że patriota. Zelabowa uwielbia. Poglądy postępowe. Mówił dużo o pracy.

Znów całą noc przy ojcu.
12 czerwca (wtorek). Co ja bym dał, aby cierpieć za Niego lub nie patrzeć na te

cierpienia! Ach, jakżem nieszczęśliwy!
Wyszedłem o 12 do gimnazjum. Pedel oddał mi tomik IV Liry Polskiej od Lesmana.

Upokorzenia na każdym kroku!
KIELCE, 1883

217
13 czerwca (środa). Imieniny profesora. Poszliśmy doń o 8. Wczoraj kupiliśmy z

Radzikowskim Starą baśń Kraszewskiego z ilustracjami Andriolłego* za 12 rs. O
7llz podpisaliśmy się, wszyscy na ostatniej stronicy.

Nie chciał przyjąć podarunku tego w żaden sposób.
Dajcie mi imiona wasze wypisane na kartce, a sprawią mi one bezwarunkowo większą

przyjemność niż ten podarunek.
Na usilne jednak prośby przyjął wreszcie.

Na wszystko proszono mię, abym powiedział coś oddając mu podarunek. Powiedziałem
sobie, że nie! Jest to już krok ku zaparciu się siebie. Oddał Augustowski. O

drugiej ojciec pojechał do domu. Troszeczkę dziś było lepiej, ale nogi puchną
coraz bardziej.

14 czerwca (czwartek). Znalazłem w przysłanym mi tomiku Liry wiele ładnych
ustępów Słowackiego, jak np. Wschód słońca nad Salaminą, albo Marzyciel

Ujejskiego. Np.
Nieraz się rzucam zaślepiony w wierze, Gdzie mnie zawabi blask jasnego czoła,

Gdzie mnie głos srebrny do siebie przywoła. Zaczynam kochać i zamiast
anioła Znajduję potem półzwierzę!

albo inne miejsce:
I wiecznie tęsknię za jakąś istotą,

Co by mą głowę do piersi stuliła,
I jako miękki powój się owiła

O moją duszę — i równą mi była
Sercem, natchnieniem i cnotą.

A jeśli wieniec cierniowy mi splotą,
A ból do grobu zepchnie mię przedwcześnie,

To żeby ona złamana boleśnie
Przy mojej urnie — świeciła mł we śnie

Jak anioł z koroną złotą, *
218

DZIENNIKI, TOMIK II

background image

Śliczne są to dźwięki. Darmo mówić, że odnalazłem w nich siebie. Szczególniej w
zwrotkach, które zanotowałem. ^-Wieczorem czytałem Smilesa.

Noc była cicha, blade niebiosa, Gwiazdki błyszczały śród nieba dróg, Na nocnych
kwiatach błyszczała rosa, W ciszy po ziemi przechodził Bóg.

Ucichły ludzkie gwary i jęki, Znużone ludzie umorzył trud, Kędyś w oddali
xiźwiękiem piosenki Wietrzyk roznosił wieczorny chłód.

Sam byłem w ciszy. Z mego okienka Patrzałem długo w ciemności tło, Szukałem
czegoś... Daremna mąka — Nie ma jej... Oczy spłynęły łzą...

Darmo jej szukać! Z innego świata
Ona; z jakiegoż ja? Praca i cnota, miłość dla brata,

Oto jest droga twa!
Zapomnij, potargaj ody, Coś ich nabazgrał huk... W pracy, nauce szukaj osłody, A

zeszłe resztę Bóg!
Zapomnieć się silę,

A jednak na chwilę
Zapomnieć nie mogę, nie mogę,

Więc zostań, aniele,
Na duszy wesele,

Pociechę, podporę, wspomogę!
KIELCE, 1883

219
Bądź stróżem aniołem, Natchnieniem — sokołem, Bądź moją Italią, Hesboną,1 *

Gdzie trudem znużony, Cierpieniem zwalczony, Kryć będę mą duszę strapioną...
Owioniesz mię duchem,

Natchnienia łańcuchem,
Dasz myśli dwa skrzydła spowitej

I śpiewać ją będę,
Z innymi zasiędę

Do pieśni — pociechy niezbitej...
Więc bądź mi aniołem,

Natchnieniem — sokołem,
Więc prowadź przez życia rubieże,2

Bądź wzorem kobiety —
Anioła... Niestety!

Tyś tylko kobieta"-półzwierzę!...xX^
15 czerwca (piątek). Byłem na egzaminie z historii.* Znów poczynają mię

niepokoić wyrzuty na widok pracy i mozołu kolegów, a próżniactwa mojego.
Ha, trudno! Da Bóg, że się to wszystko da naprawić.

16 czerwca (sobota). Po południu na korepetycji rozmawiałem długo z p. Marianem
Troczewskim, ociemniałym 24-letnim człowiekiem. Był on maszynistą w Rosji, miał

świetne stanowisko, urodę, przyszłość. Zakochał się i dlatego rzucił się dla
znalezienia lepszej posady w głąb Rosji i tam od mrozów i zmiany światła i

ciemności stracił wzrok zupełnie. Teraz siedzi w domu, przesuwa się jak widmo z
kąta

1 W autografie skreślone „czarowną", wpisane „Hesboną".
2 W autografie pierwotne „bezdroże" poprawione na „rubieże".

220
DZIENNIKI, TOMIK II

KIELCE, 1883
221

w kąt i wspomina te dni świetlane, kiedy mu wolno było na świat spoglądać. Całą
swoją historią opowiedział mi sam. Żal mi go było serdecznie. Czymże są moje

cierpienia w porównaniu z tą okropną męką niewidzenia świata.
17 czerwca (niedziela). Byłem świadkiem niezwykłych ceremonij: ingresu biskupa

Tomasza Teofila Kulińskiego i erekcji katedry kieleckiej. Dotychczas kościół
nasz był tylko kolegiatą — obecnie^zamieniony został na katedrę. Wczoraj

przyjechał na tę uroczystość biskup ks. Kaźmierz Wnorowski, świeżo nominowany na
biskupstwo lubelskie.

O godzinie 91/2 w towarzystwie gubernatora i naszego biskupa przybył on do
ślicznie na ten cel przystrojonego kościółka Sw. Trójcy. Przywitano serdecznie

tego znanego patriotę i zasłużonego kapłana. On też dziękował serdecznie w

background image

pełnych rzewności wyrazach. Biskup Wnorowski w roku 1850 wysłany był do
Wielikawo Ustjuga i przebywał tam do roku 1856. W Kielcach cieszył się zawsze

szczerą życzliwością, na jaką sobie sprawiedliwie zasłużył. Dziś o 10 odprawił
on nabożeństwo w obecności ks. biskupa Kulińskiego i następnie obaj biskupi z

kościoła Sw. Trójcy udali się do kościoła katedralnego w uroczystej procesji.
Uroczysty to był widok, coś majestatycznego, coś średniowiecznego mający w

sobie. Na mnie widok biskupa w infule sprawia zawsze potężne wrażenie. Czuję się
małym i nic nie znaczącym wobec tych sług ołtarza.

W kościele katedralnym przeczytano bullę papieską, najpierw po łacinie, a
następnie po polsku. Złożono życzenia nominatowi, na które on odpowiedział

serdecznym podziękowaniem. Czytano potem list pasterski biskupa do wiernych
diecezji, a potem odbyło się nabożeństwo i uroczysta do pałacu procesja.

Szukałem na nabożeństwie H. — Nie było jej...
18 czerwca. Poznałem się z Bugłakowem.

19 czerwca. Nie było z domu nikogo.
20 czerwca (środa). Gdy ci przyjdzie myśl o wielkości, gdy się będziesz chciał

nad drugich wynosić — spójrz na ten znak!1 Chcesz być godnym Heleny?!!...
/ 2 l czerwca. Czym byłem i czym jestem? Szedłem po vA ''drodze prowadzącej

na wyżyny doskonałości anielskiej, a dziś jestem niższym nad wszystkie
zwierzęta.

Czytałem Słowackiego: Kordiana i Beniowskiego. Przepisywałem Trzygroszniak dla
p. Wabnera.

22 czerwca. Pisałem cały dzień prawie. Czytałem Księdza MarAa Słowackiego.
Wieczorem o 9 poszedłem z Piątow-skim i Mikułowskim na Karczówkę. Noc cudowna.

Usiedliśmy na górze pod klasztorem. Księżyc ogromny wynurzył się z łona chmur, w
oddali szarzały Kielce, nad nami wieża i mury klasztora — Bóg był wokoło.

Rozmawialiśmy o ojczyźnie i co jej się tyczy, o socjalizmie i powstaniu — byłbym
szczęśliwy, gdyby nie ten znak przeklęty! Ileż jedna chwila w życiu znaczyć

może! Ona jest cyfrą straszliwą, a reszta życia, choćby najcudniejsza — jest
zerem! Pamiętaj na ten znak, a nie upadniesz w pychę!

Mikułowski odprowadził mię do domu. Cóż to za poczciwy chłopak! Sarmata
prawdziwy. Silny, a patriota-zapaleniec. Chodzi do Litwinów, pracujących przy

kolei, i rozpowiada im o braterstwie z nami, daje patriotyczne książki. Chłopom
podczas uroczystości koronacyjnych otwierał oczy etc. etc. Poczciwy!

23 czerwca. Pisałem cały dzień Trzygroszniak p. Wabnera.
1 Tu narysowany jest pogrubiony znak }. Następne zdanie wpisane z lewej

strony rysunku w poprzek.
222

DZIENNIKI, TOMIK II
24 czerwca (niedziela). Kazanie ks. Domagalskiego na temat ,,Żal mi tego ludu".

* Później ćwiczenie dla klasy piątej pensji pani Ziemlińskiej pt.
Tyle szczęścia, co człek prześni, Tyle życia, co jest w pieśni. *

Po południu drugie ćwiczenie dla klasy IV* pt. ,,Czy majątek, znakomite
urodzenie i wysokie stanowisko w świecie — stanowi o wewnętrznej wartości

człowieka".
Obydwa musiałem pisać naprędce u Piątowskiego, wobec kilku kolegów. Pierwsze

było trudne dosyć. Grał Łącki na fortepianie i ćwiczenie samo się pisało.
Wieczorem pod Kar-czówką z Piątowskim, Bilczyńskim i Halikiem.

24 czerwca (poniedziałek).1 Zientara darował mi Pomoc własną Smilesa.* Czyż może
mię kiedykolwiek spotkać przyjemniejszy podarek? Znów cały dzień pisałem

Trzygroszniak, mimo to zostało mi się jeszcze cztery arkusze.
O 6 wyszedłem na nabożeństwo czerwcowe. Były tam p[anny] C. — czy to przyjaźń,

czy prosta sympatia?
Wieczorem byłem sam. Ostatni to już wieczór mój na starych śmieciach. Choć tu

przecierpiałem tyle, choć przeżyłem tu ten rok okropny cierpienia, choć mię
serce zabolało nieraz, a jednak, gdym spojrzał z mojego ulubionego okna w ogród

przeciwległy, odbijający konturami drzew od błękitnego tła niebiosów — smutno mi
się zrobiło i tęskno. Chciałbym tu żyć i cierpieć dłużej jeszcze z mymi

kochanymi uczniami. Kto wie, gdzie żyć przyjdzie i z jakimi ludźmi? A ze starymi
przyjaciółmi zrosłem się tak jakoś i cierpiałbym dłużej. Gdzie

background image

1 Pomyłka autora Dziennika: 24 czerwca była niedziela (jak to wyżej zostało
zanotowane). Odtąd aż do 8 lipca dni tygodnia w Dzienniku są błędnie oznaczane,

skutkiem czego wypadły obok siebie dwie niedziele: 7 i 8 lipca. W rzeczywistości
7 lipca była sobota.

CIEKOTY, 1883
223

mnie los rzuci, tam się zaszczepiam i gdy przyjdzie mię przesadzić, trzeba albo
wyrwać z korzeniami, albo rozedrzeć i pokrwawić... Jutro będę już gdzie indziej.

Kto wie gdzie?
Najpiękniejsza pieśń w naszej poezji — to pieśń:

Święty Boże, święty mocny, Święty a nieśmiertelny...
25 czerwca (wtorek). Od 6 rano pisałem Tizygroszniak. Skończywszy o 10 poszedłem

do gimnazjum. Po nabożeństwie solennym dano cenzury. Stopnie na ostatni kwartał
miałem niezłe, z łaciny tylko dwa.

Nie pożegnałem się nawet z p. Bemem, gdyż nie śmiałbym iść teraz do niego.
Oddawszy wszystkie książki popożyczane prócz Fausta i Nędzarzy, wyjechałem do

domu z macochą o 5. W domu byli pp. Karpińscy. Ojciec znacznie lepiej. Ach, nie
tak się to dawniej wracało na wakacje, nie tak witało stare śmiecie, do których

się przywiązało jak pies!... Jaka praca, taka płaca.
26 czerwca (środa). Siedzę w domu i czytam Smilesa. Chciałbym gdzie znaleźć kąt

spokojny.
27 czerwca. Łażę po polu, do mojego ulubionego strumyka i marzę, i dumam o

Helenie.
28 czerwca (piątek). Święto Piotra i Pawła. Byliśmy u Sw. Katarzyny. Była pani

Wietrzykowska i Schmidtowie. Karpińscy i Schmidtowie byli u nas po południu.
Ojciec coraz lepiej. W nocy tylko ma malignę. Dziś opowiadał, że mu się zdawało,

iż pełny pokój jest towiańczyków, którzy przyjechali nawracać go do towianizmu.
Obudziwszy się nie chciał wierzyć, że nie było nikogo. Siedzi po największej

części na łóżku
224

DZIENNIKI, TOMIK II
i rozmawia z marami wyobraźni. Złudzenie tak nieraz jest silne, że wstaje i

idzie do kanapy, na której śni mu się, że siedzi kilka osób. Mimo to wszystko
widać znaczne polepszenie.

29 czerwca. Śniło mi się, że widziałem cudnie uśmiechniętą Helenę. Była śliczną,
zdolną wywołać natchnienie, choćby najbardziej było zasypane zgiełkowymi życia

popioły!
Zwierciadlany sen — o! czuły, Jakieś widma w mig zasnuły — To wyraźne, to

rozwiewne, Widma ludzkie dobre, rzewne... *
Znów przy strumyku. Patrząc na cuda naszego ziemi kawałka snują mi się śmieszne

myśli po głowie. Człowiek śród niższej warstwy stworzeń bezrozumnych — jest
najgorszym, i Wszystko od niego ucieka, bo wie, że z ręki jego płynie śmierć i

zniszczenie. Czemu to się tak dzieje? Jestli to prawem natury, czy skażeniem
przymiotów boskich, wlanych [w] człowieka? Jeżeli drugi punkt ma prawo

obywatelstwa, ja będę się starał naprawić tę naturę człowieka; jeżeli zaś
pierwszy jest normalnym — ja jestem wariatem.

30 czerwca (niedziela). W Wilkowie. Wracają czasy ^sielanek arkadyjskich.
Nie popuszczaj cugli pragnieniom czło-r wieka — wiedz, że mieszka w tobie duch

boży. Mam pisać , masę rzeczy, a nie piszę nic. Sciegienni mię wołają, Doio-
szeńko się skarży, Dola niedoli płacze, Świat uczucia* barwami tęcz maluje — a

ja ryby mam łapać ochotę. Od dnia dzisiejszego nie złapę ani jednej ryby, nie
zabiję ani jednego ptaka ni zwierzęcia, nie zadepczę mrówki, nie zetnę drzewa.

Żal mi łąk, że muszą, podcięte kosą, wonnego niebu oddawać ducha, żal mi lilij
wodnych, które dziś zerwałem. Czemu to człowiek nie może głaskać dzikiego

jelenia, bawić się z dziećmi tygrysa, całować młodych sarenek?
Wszystko, usłyszawszy

WINCENTY ZEROMSKI, OJCIEC PISARZA
CIEKOTY, 1883

225

background image

szelest jego kroków, ucieka! Wieku złoty — gdzieżeś? Czy postęp koniecznie ma
zabijać? Bóg powiedział do człowieka: pracuj, ale powiedział: „Nie zabijaj!"*

Wyrzeknę się myślistwa!
l lipca (poniedziałek).

I wiecznie tęsknię za jakąś istotą, Co by mą głowę do piersi stuliła, I jako
miękki powój się owiła O moją duszę i równą mi była Sercem, natchnieniem i

cnotą.
Czy kobieta jest szczytem utworów natury? Jest — ale w ubiorze szarytki. Kobieta

w sukni balowej nie jest ideałem natury. A Helena? — Zamilcz serce i działaj
rozumie: Helena nie jest ideałem natury, społeczeństwa, nie jest ideałem cnoty,

jest ideałem moim, indywidualnym. Natchnieniem i cnotą, wątpię, czy zdolna jest
owić się wkoło mej duszy. Mimo to rozum niknie pod uderzeniami serca, mimo to

Helena pozostaje dawnym aniołem, jest to sama święta Elsinoe moja!...
Gdyby mię tak zobaczono, gdy ja sam gdzie w polu deklamuję lub kry ślę rolę dla

moich dramatów! Jestem istotą nadzwyczaj śmieszną.*
2 lipca (wtorek). Wczoraj przed wieczorem czytałem O przyjaźni Alojzego

Kaczyńskiego. Cóż to za rzecz śliczna! unosiłem się nad tym cudownym stylem, nad
tendencją. Bóg zsyła mi książki przez ludzi natchnienia i cnoty pisane. Czytałem

w polu pod krzakiem, nie widziany od nikogo. Zastanawiałem się nad sobą: kogo
mam przyjacielem? Bilczyńskiego, Piątowskiego, Czarkowskiego, Czaplickiego,

Troczewskiego, p. Karpińskiego, p. Bema etc. — ale żaden z nich nie jest mną,
15 — Dzienniki t. I

226
DZIENNIKI, TOMIK II

nie jest drugim ,,ja". Muszę sobie znaleźć przyjaciela, który by był mi bratem,
wodzem, doradcą, pocieszycielem, sędzią.

Wieczorem w Wilkowie. Znów sielanki arkadyjskie, ale przewodniczy im słowo:
cnota, trumna, grób, sąd, natchnienie, Helena, c;eń matki, Bóg!

Dziś macocha i p. Kłodnicka pojechały do Kielc. Siedzieliśmy cały dzień z ojcem
w domu. Czytałem znów dalej O przyjaźni i Pomoc własną.

Rozkochałem się w Naturze! Dziś wstałem przed wschodem słońca. Chłodny był
ranek; tysiące ptactwa śpiewały. Nie przesadzam tu wcale: literalnie wszystko

dokoła śpiewało. I czymże jest człowiek? Gorszym od tych niewinnych Boga
śpiewaków, bo może nie zmówi modlitwy ni jednej, witając

} wschodzącego słońca uroki.
^

Człowiek nie jest panem, nie jest władcą; atomem jest w tworów Boga rodzinie —
podnosić się zaś może przez cnotę, przez zrozumienie tego, żenfest atomem.

Inaczej sam się stawia w rzędzie sług. Ci, co na ostatnich ławach przy uczcie
Chrystusa zasiedli, na pierwsze miejsce posadzonymi zostali. A więc

rozpromieniajmy tę myśl bożą, urzeczywistniajmy boże marzenie — aż atomów
ideałami cnotliwej wielkości i powagi się staniem. Pamiętać będę zawsze, gdy

mnie duma załechce, że jest ode mnie coś potężniejsze, coś idealniejsze: natura
i twórca Jej, ideał ideałów, który Jeden jest.

3 lipca (środa). Byłem ciągle przy zbiorze siana. Zaczynam być gwałtownie
realno-gospodarczym. Ciekawym, jak to długo potrwa?

Przedsięwziąłem napisać rozprawkę krytyczną pt. „Kuchci-kiewicz we Wnuczętach
Kaczkowskiego i Sączek w Próżniaku Dzierzkowskiego". * Czytam ciągle

Dzierzkowskiego. Śliczną jest, choć nienaturalną powiastka pt. Lekarz
magnetyczny.* Styl mistrzowski. Ja stylu tego zazdroszczę Dzierzkowskiemu. Lubię

go, choć konserwatysta.
CIEKOTY, 1883

227
4 lipca (czwartek). Znowu przy zbiorze siana. Nie pisałem już kilka tygodni nic

a nic. Bo też nie mam ani chwili czasu.
5 lipca (piątek). Oryginalne się dziś w nocy działy rzeczy. Musiałem wypędzać

amantów służącej, natrętnych [J.VY]<J-TŚpou? * tłustej Apolonii, którzy
hałasowali koło kuchni. Zaledwie położyłem się spać, zobaczyłem na ścianie

odbicie jakiegoś jaskrawego światła. Przekonany, że to wschodzi księżyc, a
pragnąc to ulubione moje zjawisko zaobserwować po raz już może tysiączny,

wyjrzałem z okna mego pokoiku: o jakie pół wiorsty paliły się budynki we wsi

background image

Krajno. Cóż za przerażająco-majestatyczny widok! Słychać krzyki i lamenty po
nocnej rosie, światło, jak olbrzymia, sięgająca niebios a zakończona

bezgraniczną łuną pochodnia, odbija się w przezroczach stawu; dokoła wszystko
widać jak na dłoni, a noc-matka zaciemnia wszystko ciemności swojej oponą...

Wybiegłem na dwór i długo patrzyłem na ten obraz bolesny niedoli brata w
sukmanie. Zapewne ręka zbrodnicza spopieliła jego mienie! Zasłona nocy pokryła

wreszcie ciemnością dogorywające zgliszcza. Wstałem przed wschodem słońca. Znów
monotonne dzienne zajęcia.

6 lipca (sobota). Po południu poszedłem do Wilkowa. Poszliśmy z panem Karpińskim
na ryby. Była olbrzymia burza, deszcz lał strumieniami; pomimo zimna

wieczornego, gdyż było to już około 10, rybacy nasi nie wychodzili z wody. Toteż
plon był sowity: blisko ćwierć raków* i dosyć ładnych ryb. Znów zachwycałem się

majestatem burzy. Nocowałem w Wilkowie.
7 lipca (niedziela). U Sw. Katarzyny. Znów podniośle jsze uczucia. Nowe obrazy

do Doroszeńki. Po południu w Wilkowie. Sielanki i sielaneczki... Córka młynarza
naszego jest dziwnie podobną do Heleny: takie same włosy i rysy, tylko

Uli
w

oczy ani podobne. Któż uwierzy, że boję się jej, nie śmiem przemówić do niej
słowa i pełen jestem uszanowania, choć to tylko odbłysk, promyczek słaby, cień

idealnej piękności mojego anioła. Siedząc na wsi i nie widząc tak już dawno
ukochanej, z rozkoszą prawdziwą spoglądam niekiedy na jej odbicie, ^hoć i

niewierne. Dawne płomienie trawić mię poczynają, czuję siłę w sobie, zbliżają
się chwile, co je zowią natchnieniem. Rzucę się wkrótce w świat literacki, by w

nim odżyć!
8 lipca (niedziela). Znów siano. Słucham ciągle pieśni grabiarek przy

robocie i zaczynam coraz bardziej rozumieć
romantyzm.

Jakże się nie mieli zachwycać Burns, Moore, Klopstock, Mickiewicz etc.
romantyzmem? Toż tu poezja prawdziwa! Nie oprawna w wyszukane słowa Horacego

i Boileau, ale czysta, jasna, prosta jak muza Karpińskiego. Skąd się zrodzą
rymy tak nieraz udatne w sercu i ustach dziewczyny, która nie wie, co to litera?

Co je tam sieje? — Natchnienie. A więc ono tu w ustach wiejskiej
dziewczyny, która przy pracy znojnej utrudzoną myśl weseli piosnką o

ukochanym Jasieniu. Nieraz, dawniej, gdym jeszcze nie chodził do szkół, pytałem
się sam siebie, skąd one mają tyle wierszy. Koniecznie zdawało mi się, że one

przechowały się od Jana Kochanowskiego, o którym coś wówczas zasłyszałem.
Dziś słucham z rozrzewnieniem dźwięków naszej prawdziwie ludowej, a

nawet narodowej muzy romantycznej. Jakże wielkimi są ci koryfeusze romantyzmu,
co spod zapylonej powierzchni wydobyli brylant poezji i świat zadziwili jego

pięknością! Lud więc stworzył poezją, a poeci ją podnieśli do ideału.*
9 (poniedziałek). Ciągle myślę o pierwszej mojej rozprawce filozoficznej pt.

Świat uczucia przed dwudziestym rokiem. Potrzeba mi jednak wielu dzieł, których
nie mam pod ręką.

10 (wtorek). Czytałem jeszcze O przy jaźni.
11 lipca (środa). Ciągle przy okopywaniu kartofli. Monotonnie płynie dzień za

dniem. Nie bywam nigdzie. Siedzę i myślę.
12 lipca (czwartek). Dzień obfity we wrażenia. Byłem poetyczny i bardzo

poetyczny dzisiaj. Postanowiłem napisać wiersz pt. Marko Botzaris, z czasów
oswobodzenia Grecji (1828). Natchnienie w całym znaczeniu tego wyrazu tłoczyło

mi piersi. Potem poszedłem do mego ukochanego strumyka. Byłem poetą! Zachwycać
się musiałem tą cudowną doliną. Gałązki 'kalin zwieszały się i kąpały w jego

pienistych falach, lejących się to z szumem po ostrych kamykach, to łagodnie po
gliniastym gruncie pełznących. Jakże nie miałem śpiewać o kalinie? Cudowna to w

życiu mym chwila: byłem poetą!
Wieczorem wyszedłem. Jest już księżyc, którego tak bardzo pragnąłem. Słońce

zaszło już dawno. Księżyc kąpie się w wodzie. Kontury dworku naszego tak się
cudownie, otulone w lip ramiona, od zachodniego słońca odbijały, żem go nie

poznał. Uczułem, jak bardzo miejsce to kocham, uczułem, że miłość do tego
gniazda mojego jest niezmierzoną. Modrzew, mój ukochany modrzew, przedmiot moich

zachwytów, kołysał się tak poważnie, staw, w którym łagodnie siwo zarysowana

background image

odbija się Łysica, ujęty w ramiona tatarakowych zarośli, nad którym stare
wierzby i olbrzymie olchy w niebo strzelają, był tak cichy, kiedy niekiedy tylko

płetwą ryby trącony, że zdał mi się jedną srebra* bryłą, zwierciadłem
odbijającym cuda natury.* Dworek nasz biały odbił się w tym zwierciedle

całkowicie z swym gankiem, tak prześlicznie dzikim obrośniętym winem, z swymi
błyszczącymi oknami, z lipami, modrzewiem, wierzbami i gruszą... Świętojańskie

robaczki migały koło mnie, daleko na wsi świeciły się ognie jak błędne ogniki —
a ja sam byłem nad stawem, sam, w ciszy, w samotności, których tak bardzo

pragnąłem w Kielcach. Uczułem, że Bóg jest wkoło
mnie. Co czułem — wyjawić trudno: byłem poetą! Żaden z poetów nie czuł więcej

jak ja wczoraj — a więc i ja jestem poetą!
Byłem tak szczęśliwy jak nigdy, jak chyba dnia 13 maja! Byłem na kawałku ziemi,

gdzie mnie widziano ośmioletnim dzieckiem, gdzie miałem matkę, gdzie ojciec mój
przeżył lat jedenaście, gdzie tyle było szczęścia, tyle szczęścia i boleści

tyle!... Schylony, klęczący sam wśród natury, nie miałem innych słów do
wyrażenia mych uczuć, jak tylko tę modlitwę do Miłosiernego Boga: „Ojcze nasz,

który jesteś w niebie..."
13 lipca (piątek). Jak mało teraz kwiatów w naszym ogródku przed oknami! Pomnę,

ile ich było, gdy żyła moja matka... Ile astrów, ile balsamin, lewkonij, rezedy,
bratków, lilij, georglnij, róż i niezliczone innych mnóstwo... Wszystko to było

tak cudowne, tak wonne! Wśród tych kwiatów stał nasz biały dworek, a w dworku
wśród kwiatów zapachów mieszkało nasze szczęście... Dziś kwiatów nie ma, bo nie

ma szczęścia, a szczęścia nie ma, bo nie ma matki...*
Ach, czemuż ona nie żyje, czemu? Jakże ja bym był wielkim poetą! Coraz częściej

zjawiają się cnotliwie poetyczne uczucia. Jestem szczęśliwy, kocham naturę,
jestem filantropem, czuję chęć i siłę do pracy. O, poetą jestem!

14 lipca (sobota). Czytałem po raz trzeci Czarne diamenty Jokaia. Teraz dopiero
zrozumiałem ją! Na obraz Iwona Berenda chciałbym coś utworzyć. Późno wieczorem

chodziłem ponad stawem. Ile uczuć, ile planów, ile jak bohatersko wielkich
postaci rysuje się! Szczęśliwy to dla rnnie tydzień! Taki jak tamten,

poczynający się 2 kwietnia.
15 lipca (niedziela). Byłem u Sw. Katarzyny. Jakże niecierpliwie wyczekiwałem

tego anielskiego „Święty Boże!"...
Pamiętam, że kiedy jeszcze śp. matka moja żyła, śpiewem tym zachwycała się

dziecięca moja wyobraźnia. Bo i cóż to
za hymn! Prosta dusza, dla której ciągłym widokiem jest niska, odymiona strzecha

w ziemię zapadłej chaty, znalazłszy [się] w świątyni, w obliczu Boga, nie
znajduje innej modlitwy, jak tylko tę upokorzonego robaka przed panem... Kto ją

stworzył? Wielki jakiś poeta! Stworzył w ekstazie, w uniesieniu, w porwaniu
ducha religijnym, kiedy korząc się przed Panem Mocnym i Nieśmiertelnym zanucił

ją z głębi piersi, schylony. A potem modlitwa do Matki: „Matko uproś, Matko
ubłagaj"...

Ileż uczucia! Oni wiedzą, do jakiej to matki wołają. Pieśń ta jest arcydziełem
poezji religijnej. Żadna się z nią równać nie może. Stworzona jest przez prostą

duszę, ale uniesioną przez ogień boskiego natchnienia! Jakże nie kochać naszego
ludu?

Ja więc już bardzo temu dawno byłem poetą. Natchnienie moje wówczas było
silniejsze niż teraz — ale ja o tym nie wiedziałem: słuchałem, drżałem, łzy mię

gdzieś paliły... byłem już wówczas poetą.
Po nabożeństwie pojechaliśmy do Górna. Czytałem kilka artykułów w „Kraju" i

„Kurierku"'.*
16 lipca (poniedziałek). Inny chyba tydzień się zaczął: mniej marzeń, a więcej

niepoczciwego realizmu. Pocałunki zabiły natchnienie. ^
17 lipca (wtorek). Czytałem: Rok 93 *. Hugo i Jokai są ulubionymi moimi

mistrzami w powieści. Rysują, a rzeźbią raczej, posągi bohaterów na kolumnach
cnoty, nauki, poświęcenia, miłości kraju i ludzkości. Postępowcy.

Po południu pani Orlińska zaproponowała mi korepetycje. Znów do pracy! Będą po
mnie przysyłać konie. Ceny nie wiem jeszcze. — Wieczorem marzenia o

Sciegiennych, jedynie odpowiadających marzeniom o respublikańskich ideałach.
Żeby tylko być w Kielcach.

18 lipca (środa). Byłem w Wilkowie. Pani Karpińska była u nas później.

background image

DZIENNIKI, TOMIK II
19 lipca (czwartek). W Bodzentynie z ojcem. Poznałem się z p. Łabęckim,

Zamojskim (aptekarzem). Wieczorem zwy-N kły spacer ponad stawem.
20 lipca (piątek). W Kielcach: u p. Więckowskiej interes zakończony bardzo

pomyślnie. Widziałem się ze Stachem Cza-plickim i prosiłem go, aby był łaskaw
dowiedzieć się od p. Pantoczka o całym biegu spisku Sciegiennego, do którego on

bezpośrednio należał. Poczciwy Staś obiecał mi we wtorek przysłać całą tę sprawę
opisaną wraz z historią nowogrecką i tomikiem Syrokomli, który uważałem za

zupełnie stracony dla mnie, a który znalazł się przecież u pp. Czaplickich.
Czekam tego wtorku jak kania dżdżu.

Heleny nie widziałem wcale. Kupiłem już kajet na Scie-giennych.
21 lipca (sobota). Byłem u pp. Karpińskich. Znów patriotyczne pogadanki. Po

południu na korepetycji. Później matematyczne wyliczania taks leśnych, z czym
mię obznajmił p. Orliński. Wracałem nad wieczorem. Przechodzi się przez wąwóz,

obrosły prześlicznie brzozami. Cudne to miejsce — po obu stronach piętrzą się
dwie strome góry: Radostowa i Kamień. Szczególniej Kamień jest piękną.

Poprzerzynana wąwozami, porosła niezmiernie gęstym lasem brzozowym.
Majestatycznie jest piękną! Coraz bardziej kocham te miejsca na naszej polskiej

ziemi. Stałem długo i patrzałem oczyma duszy na te majestatyczne córy matki-
natury. Ileż to uroku w takim marzeniu!

22 lipca. W Górnie. Włodka nie było.
23 lipca. Jestem słaby na coś w rodzaju diarii. * Oleje, magnezje, sody i

wszystkie te z piekła rodem lekarstwa. Byłem w Wilkowie.
CIEKOTY, 1883

233
24 lipca. Ojciec słabszy z powodu niepogody. Macocha wyjechała do Radoszyc.

Siedzę w domu i doświadczam błogich skutków oleju rycynowego. W przerwach między
tego rodzaju ekstazami czytam Widma Orzeszkowej * i piszę z nich sprawozdanie.

Karykatura wzniosłych idei.
25 lipca (środa). Te same, co i wczoraj przyjemności. Czytam Polską w pieśni

Deotymy. Przeczytałem Wo;'nę olbrzymów i Wyszymira. * Po południu na
korepetycji. Dysputy z ks. Borewiczem.

26 lipca (czwartek). Piszę notatki z Polski w pieśni. Masę rzeczy się znajduje
wzniosłych. Przeczytałem już i Dwunastu wojewodów. Sprawozdania nie skończyłem

jeszcze, ale nano-towałem wiele. Zimno, deszcz, słabi jesteśmy obadwaj z ojcem.
Paskudna sytuacja. Pani Potje z Daleszyc przyjechała i proponowała mi, aby

jechać na korepetycje do niej. Szkoda, że nie przyjechała wcześniej. Jestem
trochę zdrowszy.

27 lipca (piątek). W Wilkowie.
28 lipca (sobota). Sprawozdanie z powieści Widma Orzeszkowej.

2 9 (niedziela). W kościele u Sw. Katarzyny. Był tam Antoni Schmidt, wzięty na
Syberią w roku 63. Powrócił w tych dniach. Miał być powieszony w powstanie, stał

już na szubienicy i stryczek miał na szyi, wyrabiał bowiem trucizny, zatrute
sztylety itd. Jest aptekarzem. Powrócił patriotą tysiąc razy gorętszym, niż

pojechał. Jeżeli Europa jest gimnazjum dla takich ludzi — to Sybir
uniwersytetem.

Po nabożeństwie u Sw. Franciszka.
30 lipca. Pisałem powinszowania dla wuja Schmidta prozą i dla p.

Karpińskiego wierszem.

234
DZIENNIKI, TOMIK II

31 lipca. Byliśmy z Ojcem na imieninach w Górnie. Poznałem żonę p. Antoniego.
<.

1 sierpnia (środa). Byłem w Wilkowie.
2 sierpnia (czwartek). Rok temu podpisałem się w kapliczce Janikowskich u Sw.

Katarzyny. Rok temu... w co to wierzyliśmy, jakeśmy myśleli, cośmy kochali?...
Wszystko to dziś wygląda inaczej!

3 sierpnia (piątek). Czytam cały dzień powieść Jeża pt. Deislaw z Rytwian w
„Kłosach" z r. 72. Rozprawę Tadeusza Korzona pt. Historyk wobec swego narodu i

ludzkości

background image

„Tygodniku Ilustrowanym" z ir. 78.
w

4 sierpnia (sobota). Stoję przy żniwie przez cały dzień.
5 (niedziela). Cały dzień w Wilkowie.

6 (poniedziałek). Znów żniwo. Czytam polemiki Lewentala Z Wiślickim.*
7 (wtorek). Zacząłem pisać nową powieść z okolic naszych pt. Fragment z

fragmentu (z roku 1863).
8 sierpnia. Byłem w Wilkowie.

9 sierpnia. Mają przyjechać pp. Gronkowscy — oczekuję ich z niecierpliwością.
10 sierpnia (piątek). Czytam rozmaite artykuły w ,.Kłosach". Np. Stanowisko

kobiety w rodzinie i społeczeństwie przez Hodiego.*
11 sierpnia (sobota). Bodaj się nie spełniła treść Kęsa chleba Syrokomli nad

naszą strzechą! *
CIEKOTY, 1883

235
12 sierpnia (niedziela). Przyjechali po południu Gronkowscy.

l 3 (poniedziałek). Żniwo siarczyste! Korepetycje.
l 4 (wtorek). Po południu na polowaniu (pierwszy raz w tym roku). Nie zabiłem

nic i nie mam serca strzelić do czegokolwiek. Wieczorem po polowaniu w Wilkowie.
15 sierpnia (środa). Rocznica śmierci matki. Pięć lat przebiegło jak sen.* Od

śmierci matki zaczęła się moja walka z życiem, światem, biedą, z moimi
uczuciami, od czasu tego jestem ofiarą tej nieszczęsnej manii — poezji.

Pamiętam, jak ja lubiłem ten dzień zawsze! Wstawałem rano i oglądałem zioła,
znoszone do nas. Później w kościele ileż to razy zachwycałem się tymi

poetycznymi obrzędami naszymi religijno-ludo-wymi... Wszystko przeszło niby
sen...

Byłem z Karpińskimi, Gronkowskimi, panną Emilią Kozłow-ską na Sw. Krzyżu.
Wyjechaliśmy na górę o 12. Oglądałem to wszystko, niby stare znajome — więc

obrazy Smuglewicza, pomnik Oleśnickich, wieżę, budujące się więzienie, etc.
etc.* Robotników pracuje tam codziennie 150, więzienie ma wystarczyć dla 600

więźniów. Wznoszą gmach dla doktora, szpital, mieszkanie dla dozorcy, wojska
itd.

Wróciliśmy późno dosyć. Skąpe we wrażenia i mizerne były dzisiejsze odwiedziny
odwiecznego gmachu.

ELEGIA
Płyną lata mi młodzieńcze, niby morskie płyną fale... Jednym słonko blasku

życzy, drugim nocne rzuca żale. Nad żalami mi góruje żal odwieczny dla mej duszy
— To tęsknota, matka żalu, co mi serce szarpie, suszy...

236
DZIENNIKI, TOMIK II

Gdy się księżyc srebrno-biały nad Łysicy szczytem
[wzniesie,

Niby ojciec matki ziemi światło srebrne gdy rozniesie, Gdy ozłoci w blaski
srebrne chaty naszej białe ściany, Leci do mnie duch ponury doli mojej

zapłakanej.
Tu w tym dworku, śród zapachów, samo cudnie

[woniejące, Żyło długo srebrnopióre nasze szczęście, nasze
[słońce... A mieszkankiem szczęściu temu była nasza biała

[chatka,
A tym szczęściem, w dworku skrytym, była nasza

[święta Matka...
Chatka nasza prosto w niebo swym urokiem wciąż

[patrzała...
Przeszła burza nielitośna, szczęście nasze rozszarpała... Zgięła czoło chatka

nasza taka biała, taka dumna, Bo nam lice ukochanej zagrzebała zimna trumna...
Przeleciały długie lata niby morskie harde fale, A nam z szczęścia pozostały

same smutki, same żale, Bo cóż same my sieroty pośród ludzi rozpędzone
Rozpoczniemy, kiedy oko ukochanej już zamknione...

Gdybyś żyła w pośrodku nas, matko nasza ukochana, Arcydzieła by tworzyła lira
Tobą kołysana, Wszystko do stóp bym ci znosił, co by sława mi

[oddała, Byłeś tylko, Święta Matko, lirę moją kołysała...

background image

Dziś me struny milczą głucho, bo i cóż je może
[wzruszyć, Co łzy szczęścia ma wywołać, co łzy smutku ma

[osuszyć,
CIEKOTY, 1883

237
Wszędzie pusto, wszystko wkoło przyodziało się

[w żałobie, Mnie weselej tylko chyba na Twym ukochanym
[grobie.

Płyńcie smutki, płyńcie żale z ukochanej mi mogiły, Gdy się niebios czarne
sklepy srebrnym blaskiem

[posrebrzyły,
Ukajajcie piersi moje dźwięki pieśni mojej rzewne, Plątajcie się za Jej duszę w

tony ciche, modlitewne.
Świeć, uroczy synu cieniów, ukochanej mej mogile, Ja gałązki brzóz płaczących

blaskom twoim sam
[rozchylę...

A Ty w górze czuwający Miłosierny, Mocny Panie, Uśpij wiecznym snem spokoju moją
Matkę-ukochanie.

16 sierpnia (czwartek). Byłem w Kielcach. Kwestia stancji u p. Więckowskiej jest
nader wątpliwą. Wątpliwie też i ja wyglądam. Był ksiądz Grudziński, oddaje

bowiem siostrzeńca do gimnazjum. Jutro ma przyjechać do nas. Wróciliśmy dosyć
późno.

17 sierpnia. Byłem znowu w Kielcach po księdza. Pan Kłodnicki zaproponował mi
przyjęcie korepetycyj u p. Radliń-skiego. Byłem tam. Uczniów jeszcze nie ma,

mimo to życzył sobie mieć mnie bardzo. Chciałbym tam mieszkać. Mieszka on za
bazarem pod prochownią. Stamtąd jak na dłoni widać moje ukochane góry. Gdy byłem

mały, a mianowicie byłem w klasie drugiej, i mieszkałem u ciotki Saskiej w
pobliżu wspomnianego domu, chodziłem często za prochownią i długo patrzałem w

moje ukochane strony...
Stamtąd lubiłem na miłe ojczyste góry spoglądać...

(KONRAD WALL.)
238

DZIENNIKI, TOMIK II
CIEKOTY, 1883

239
Już więc wówczas mój kąt ukochany kochałem. I później w klasie czwartej, piątej

— chodziłem tam i deklamowałem sobie wiersz zacytowany. Wracając stamtąd
spotkałem się z p. Bemem. Wypytywał mię, jakem przepędził wakacje, o ojca itd.

W hotelu już złapał mię p. Troczewski i prosił, by dawać korepetycyj wszystkim
trzem Zawadzkim. Żałował, że nie zaproponował mi, abym pojechał z nimi w tym

roku na Ukrainę. Zamówił mię na rok przyszły. Kto zrozumiałby moją radość?!
Jechać na Ukrainę!!! Ja bym oszalał z radości... Będę pracował jak wół, ale,

Ojcze niebieski, dozwól się spełnić temu marzeniu...
Zabrawszy księdza ruszyliśmy do domu o 4. Szczęśliwy dzień w mym życiu.

18 sierpnia (sobota). Siedziemy w domu z mym kochanym przyjacielem.
19 sierpnia. Odpust w Leszczynach. Święty Jacek. Byliśmy: ja, ksiądz i macocha.

Deszcz po południu.
20 sierpnia (poniedziałek). Byłem w Wilkowie. Państwo Gronkowscy mieli być u

nas. Nie przybyli.
21 sierpnia (wtorek). Wszyscy pojechali do Kielc rano o 4J/2. Sam siedziałem do

5 po południu, później poszedłem do Wilkowa. Łapano ryby. Wieczorem rysowałem
„brzozę płaczącą w Wilkowie", gdy przyjechali z Kielc. Przyjechała panna Helena

Jacob.
Odrysowałem sobie już mój ukochany modrzew i brzozę w Wilkowie. Modrzew — to

boskie drzewo. Radosną wieść przywiózł mi ojciec: mogę mieć stancją u pana
Kisielewskiego do jednego chłopca z I klasy. Świetnie! Daj Boże, by to przyszło

do skutku!
22 sierpnia (środa). Byliśmy w Wilkowie. Wesołe towarzystwo kobiece mię

otaczało, było bowiem pięć kobiet i ja jeden. Brońże się tu! Po południu
wróciliśmy. Pisałem rozdział 8 nowej powieści poświęconej Ag....... Boz......

background image

23 sierpnia (czwartek).1 Nie pisałem już tyle czasy dziennika. To, co kry ślę
tutaj, miało miejsce już dawno, bardzo dawno... Wówczas żył jeszcze starzec mój,

bóg mój siwowłosy na ziemi. Sądziłem, że rok nowy rokiem szczęścia będzie.
Niedoświadczony! Szczęście na ziemi?!

Rzucam tu to, co mi pamięć dyktuje.
24 sierpnia (piątek). Byłem z Karpińskim i Gronkow-skim w Kielcach. Kwestia

stancji jeszcze wątpliwa. Wróciłem do Ciekót dopiero w sobotę, gdyż
25 sierpnia (w sobotę) byłem w Górnie. Jak jestem smutny, to okryślić trudno.

Wieczorem, wracając do domu, spotykam się i poznaję z pp. Ancem i Stasiną z
Galicji.

26 sierpnia (niedziela). Znowu w Kielcach. Późno wieczorem wróciliśmy do domu.
Na drodze zepsuło się koło pod Leszczynami, musieliśmy je naprawiać.

Pan Włodzimierz Anc jest adiunktem przy politechnice lwowskiej, Stasiną zaś
studentem medycyny w Krakowie. Włodzio dowiedział się o moich poezjach, stąd

prześladowanie. Późno w nocy zasnąłem. Ach, ile, ile wycierpieć na ziemi
potrzeba, by doczekać się rezultatu tak nikczemnego jak życie...

27 sierpnia (poniedziałek). Piechotą poszedłem do Górna, by się z Włodkiem do
Kielc zabrać. Kończy się rok

1 Zapiski od 23 sierpnia do l września zostały zrekonstruowane z pamięci po dniu
23 września (data śmierci ojca).

DZIENNIKI, TOMIK II

nasz wakacyjny. Gdym wyszedł na górę, skąd jak na dłoni wioskę moją widać było,
zapłakałem tak serdecznie... Nie pamiętam, czy kiedy w życiu płakałem tak jak

wówczas. Przeczuwałem, że do wioski mej nigdy już nie powrócą... Z daleka widać
było na podwórku ojca w krześle, cały ukochany mój dworek, krajobraz tak sercu

bliski, Wilków, lasy, łąki, Łysi-cę — wszystko, co biedny, sam na świecie,
przeczuwałem, że żegnam na zawsze... Ach, jakże płakałem... Nie mogłem i nie

mogłem oderwać oczu... Po raz ostatni w życiu moje ukochania żegnałem... Gdym
zaszedł do Górna, dowiedziałem się, że konie już odeszły, trzeba było iść po

naukę do Kielc piechotą.* Wyszedłem o pierwszej, a zaszedłem na szóstą. Ile
cierpiałem, nie opiszę nigdy; stancji nie miałem, pożegnałem wszystko, sam bez

nikogo — o, jakże byłem wówczas nieszczęśliwy!
28 sierpnia (wtorek). Stanąłem w hotelu. Wieczorem pisałem do dwunastej

ćwiczenia. Spotkałem się z Zientarą, był u mnie. Przyjechała macocha. Mam
przecie stancją u p. Kisielewskiego. O godzinie 9 poszedłem. Mam pokój zupełnie

oddzielny, stolik, łóżko... Dzięki Ci, Wszechmocny Panie. Spełniły się marzenia
moje...

29 sierpnia. Łaciny daje u nas dyrektor Woronkow, greckiego — Rybarski,
matematyki i fizyki — Czarnecki, niemieckiego — Kremer, francuskiego — Evart,

historii — Hejsler, polskiego — Bem.
Gospodarzem klasy jest Kremer.

Lista uczniów — kolegów nowych:
B a b i c k i1 Matkowski M a c h a j s k i

Tomasiewicz Rozenblat Dawid Bieganik Edmund
1 Podkreślenia nazwisk na tej liście pochodzą od autora Dzienników; tylko

nieliczni z tych, których nazwiska są podkreślone, odegrali jakąś rolę w
koleżeńskim życiu młodego Żeromskiego.

CIEKOTY W MIEJSCU, GDZIE ZNAJDUJE SIĘ KAMIEŃ Z PAMIĄTKOWĄ
TABLICĄ, STAŁ DWOREK 2EROMSKICH

KIELCE, 1883
241

Strożecki
Redych

Kozłowski
Grabowski

L it t au er
Kmita

Jakóbkiewicz
Kurkowski

Zaleski

background image

Wodzyński
Dobrowolski l

Szczukin (Moskale
Mikułowski (brat Felka)

Górnicki
W e l k e Bronek

Łącki Romek
B i e s k e Stefan

Tu w a n
Leśkiewicz Teofil

Jakóbczak
Z ar emba

Pietrzykowski
Stefański

Zydler Konrad
Kiczorowski (arystokrata)

Z i e n t a r a (Franc.)
Malewski

D e w i t z Szczęsny
Remiszewski

Marąuardt
Rutkowski

Wujcik
Orłowski

Kindler
Różycki

H ó n i g m a n Maciek]
Swierczewski

Krzyżkiewicz Ber.
Pławiński Otoś

Czaplicki Staś
Erct

Lenartowicz Jarosław
Reklewski

Czarnecki Antek
Żukowski

drugo-roczni
Byłem już kilka razy na korepetycji u pp. Troczewskich.

30 sierpnia (środa).1 Przyszedłem tu po naukę piechotą — co z niej wyniosę, jak
wyjdę? Wszystko, co może być bolesnego, znosiłem i znoszę obojętnie: nędzę,

poniżenie — wszystko, i chcę tylko wiedzieć, gdzie odpoczynek będzie i kiedy.
1 Pomyłka autora: zapis na poprzedniej stronicy informuje poprawnie, że 28

sierpnia był wtorek, zatem 30 sierpnia był czwartek, 31 — piątek.
16 — Dzienniki t. I

DZIENNIKI, TOMIK II
31 sierpnia (czwartek). Pracuję jak wół, nie mam chwili czasu. Nigdy w życiu nie

pracowałem tak jeszcze. Chleba, dla chleba pracuje się tak, bo poza mną nic już
nie ma.

l września. Ostatni kres starego życia. Stare życie skończone.
Zaczynam Życie nowe*

Głupi, kto w życie i w cokolwiek, prócz siebie, wierzy.1
dnia 19 czerwca

Następstwo dni nieszczęsnych: 19 maja, 20 czerwca, 21 sierpnia, 22 września
(śmierć).*

Koniec.
dnia l września.

DZIENNIK s. ż.
TOMIK TRZECI

Od dnia 2 września 1883 roku do l kwietnia 1884 roku
CTSOCUTÓV!

background image

1 To zdanie jest napisane ukośnie na oddzielnej stronicy, a na jej odwrocie znak
} i słowa zamykające tomik.

16*
Dnia 2 września 1883 r. Nowa epoka w mym życiu. Dzień odrodzenia. Marzona,

oczekiwana chwila poprawy. Dzień pierwszy nowego życia. Zacząłem go natchnioną
modlitwą do Najświętszej Matki. Jestem szczęśliwy! Bo i jakżeż? Mnie z mych

marzeń nie ziściło się nic nigdy, a dziś jedno z najpierwszych mych marzeń:
pokoik własny — ziściło się! Sam w nocy siedzę sobie nad książką. Jestem sam z

mą pracą! Dawniej w dzień mych imienin buntowała się zawsze ta moja hydra- pycha
i łechtała mię — bolało mię to, że nie składano mi owacy j. Dziś i toć przecie

śmieszne uczucie złożyłem na stopniach dawnego życia. Jak nowo narodzoną gwiazdę
witam to nowe życie! Szczęśliwy jestem. Całe życie dzień ten pamiętać będę:

dzień 2 września, czyli dzień odrodzenia, dzień życia,, dzień duchowych
narodzin!

Rozłożywszy ręce, rozwarłszy serce, lecę w to życie i wołam: Hej pracy, hej
nauko, cnoto! — do mnie! Powinszował mi Pisula, p. Kłodnicka i macocha. Nikt

więcej.
Wieczorem byłem na szlubie p. Hejslera w cerkwi. Wspomniałem ciche chwile

szczęścia, przeżyte w mej wiosce... Hanka z mej nie dokończonej powiastki
stanęła mi przed oczyma... Powróciwszy do domu, dowiedziałem się, że przyjechał

ojciec. Lecę do Kłodnickich. Kto opiszę mą radość?! Był tam generał Ostrowski,
plenipotent naszej wioski. Ojciec zostaje nadal.* Zdrowy prawie zupełnie, może

chodzić, wygląda dobrze... Treść Kęsa chleba nie spełni się! — O, radości!
3 września (poniedziałek). Lekcje. Zwykły dnia porządek. Ani chwili wolnej.

Jestem zawsze weselszy niż dawniej r nie jestem nigdy samotny, jest nas bowiem
dwoje: ja i moja praca.

246
DZIENNIKI, TOMIK III

4 w r z eś n i a (wtorek). Ani chwili tracić darmo nie wolno! Żywy przykład na
mej boleści. Precz z zabobonami! Pamiętaj: z każdej chwili zdasz rachunek przed

Bogiem i własnym sumieniem. Każda chwila nie poświęcona pracy jest
pierwiastkiem, który sam przez się wyda sześcian kary! — Pamiętaj!

5 września (środa). Dzień do dnia jak fala do fali podobny. Późno, bo o 12,
kończę me lekcje nocą, korepetycje zabierają mi wszystek czas.

6 września (czwartek). Nie widziałem i nie będę jej chyba widział...
Ach, jak mi smutno!

Mój anioł mię rzucił,
W daleki odbiegł świat...

I próżno wołam, ażeby powrócił
Stargany marzeń kwiat...

Staś Czaplicki pożyczył mi Historii literatury powszechnej, opracowanej przez
Radlińskiego, Kaszewskiego i innych.* Ach, z jakąż to radością będę czytał w

święto, w sobotę i niedzielę!
7 w r z eś n i a (piątek). Nauczyłem się wyjątku z Rękopisu Królodworsldego w

przekładzie Siemieńskiego.
Męże bratnich serc,

Męże ognistych wzroków...
(Zaboi, Slavoj a Ludek) *

Po południu na korepetycjach. Wieczorem czytam Historią literatury chińskiej* do
godziny 11.

--'8 września (sobota). Święto Matki Boskiej. Na nabożeństwie ślicznie grał na
skrzypcach Edek z Kosowskim. Po nauczeniu się Wergiliusza (co zresztą zrobiłem

przez omyłkę,
KIELCE, 1883

247
bo w poniedziałek gramatyka) poszedłem na nabożeństwo, a później do ogrodu z

Edkiem. Coś ta stara namiętna ku niemu przyjaźń obudziła się znów we mnie —
powinien bym być odeń z daleka, a ja znów go kocham. Zaprosił mię do siebie i

grał mi śliczne rzeczy na skrzypkach — rozmarzył mię, rozdrażnił me nieszczęsne
nerwy. Wieczorem czytałem dalej h[i-storię] lit[eratury] Chińczyków do H,

background image

9 września (niedziela). Smutny nad wyraz dzień. Uczyłem się religii, łaciny do
g. 4. — Byłem u Włodka, u Zientary. Od Swierczewskiego wziąłem Algebrę.

Wieczorem czytałem Starą baśń, piszę algebrę. Matematyka włazi mi jakoś do
głowy... Ach, ta matematyka!...

Heleno, ty niższa od aniołów i wyższa od ludzi istoto, duszy mej ukochanie, czy
cię kiedykolwiek zobaczę??...

Robię w eleganckim kajecie notatki z hist. lit. Chińczyków.
10 września (poniedziałek). Byłem na korepetycji, jak zwykle, od 4 do 6.

Wieczorem czytałem Sforą baśń. Zapalam się i wspominam czytaną kiedyś Wo;'nę
olbrzymów Deotymy. Jak tylko odeszła mi z domu książki, biorę się do

urzeczywistnienia mych marzeń.
11 września (wtorek). Odesłali Boicie.* Ile cierpiałem — Bogu wiadomo. Biedne

moje, po tysiąc razy biedne ojczysko! Nie ma bólu, który by nie nawiedzał jego
biednego serca... Co on tam dziś wycierpi...

Widziałem się ze Schmidtami. Wieczorem od 10 do l pisałem ćwiczenie z ruskiego
pt. „CicynoM pbin;ap& * Puszkina. Rozbiór krytyczny związku myśli w scenie 2".

Przedtem pisałem dla Halika ćwiczenie z logiki pt. ,,PacnopaflOK BHeuiHMX
HyBCTB, BJIHHHM6 MX Ha JKMSHb flyilieBHyK) M yMCTBeHHyiO."*

Odniosłem mu je o 2. Księżyc wśród drzew otaczających
248

DZIENNIKI, TOMIK III
KIELCE, 1883

249
teraźniejsze moje siedlisko wygląda anielsko. Znów nadchodzi na mnie kanikuła

marzycielstwa. Czy ja lunatykiem jestem, czy co u kaduka?! Jakież to szczęście
pracować!

Przychód dnia dzisiejszego
Wy chód:

3 kajeta po 10 gr. Kajet na powieść Świeca Mydło
zł 3. 10 gr*

zł 1. — gr
H l- ——— -

„ — 15 „
„ — 10 „

Gruszki dla Zientary „ — 10 Papierosy „ — 5
zł 3. 10 gr

12 września (środa).
Pożyczyłem na bułki od Swierczewskiego gr 10.

Na jutro piekielne lekcje. Ruski. Inspektor ślicznie wykłada tę ich, jak
nazywają, literaturę. — Co ja się namarzę o mojej nowej powieści... Mój Boże —

to ja już nigdy nie odczepię się od tej literatury... Wiecznie mi towarzyszy.
13 września (czwartek). Siedziałem znowu wczoraj do l w nocy nad łaciną. Dziś

wyrwał mię dyrektor. Mówiłem całą godzinę. Tłomaczymy Oratio in Catilinam*
Dostałem 4. Jest to wynagrodzenie za mą realną pracę... Po południu przyjechali

rodzice. Ojciec znowu słabszy trochę. Mam fotografią księdza Grudzińskiego.
Przychód — rs. 2 Wychód — gruszki 25 gr

Czytałem Kraszewskiego.
14 września (piątek).

Zientara oddał mi
Kajet na studia Kajet na lekcje

Gruszki
Bułki

Po południu gruszki
zł 2.20 gr

2.10 „
10 „

2.20 gr
10 „

10 „
10 „

30 gr

background image

Po korepetycjach byłem w ogrodzie. Spotkałem się z Edkiem. Dawne a przygasłe
rozbudził w mej duszy pragnienia: chce urządzić koncert na niezamożnych uczniów

i abym ja deklamował. Grać ma on i Michajłow (Moskal), który dawał sam koncert w
Odessie. Ma grać prześlicznie na skrzypkach. Następnie: panna Bierzyńska ma

śpiewać solo, orkiestra, dwa dueta Edzia z Michajłowem. Michajłow solo, Edek
solo. Jednym słowem ma być numerów 12. Chodzi o pozwolenie gubernatora,

dyrektora etc. etc. etc. Choć dla uwolnienia nie ma ani grosza, cel jest tak
wzniosły — nie wierzę w skutek: to rzecz z Moskalami.

Zaprosił mię do siebie, zagrał mi. Jak on gra cudownie! Być może, że talent jego
poetyczny nie jest spotęgowany przez pracę, ale uczucie jego na polu muzyki

szczególniej, a względnie na poetycznym polu jest olbrzymie. Czuję się małym
wobec niego. Muzyka jego, jego oczy stwierdzają to. Jak mię porywała ta

wczorajsza muzyka jego! Szaleję... Ach, jak ja 'kocham tego mojego Edka!
Zapominam o wszystkich jego wadach — jest mi znów, jak dawniej, drogim. Artyzm

jego jest wielkim. Jakże ja bym grał, gdyby mi on zagrał coś podobnego! Jeżeli
złożą się dodatnio okoliczności — deklamowałbym Maraton. Wątpię jednak: sparzyło

mię już raz w przeszłym roku. Nie wierzą wcale w skutek.
/

-:^X:;S;gjggg^
DZIENNIKI, TOMIK III

15 września (sobota).
Bułki Gruszki

Skarpetki
10 gr

11 „
21 gr

50 „
2 zł 11 gr

16 września (niedziela). Grał w kościele uczeń klasy VII Michajłow na
skrzypkach. Cudownie gra. Po południu byłem w ogrodzie na loterii fantowej.

17 września. Mówiłem z greckiego (3) i religii (3). Z religii powinienem był
dostać więcej. Mój uczeń Genek Zawadzki ślicznie się uczy: łacina 5, religia 4,

ruski 3+, francuski 4+, polski 4, niemiecki 4.
18 września (wtorek). Była macocha. Ojciec znowu słabszy. Coraz jest gorzej.

Książek nie przywieziono mi jeszcze.
19 września. Inspektor oddał nam ćwiczenia ruskie. Czterech nas tylko napisało

dobrze: ja, Zydler, Krzyżkiewicz i Pietrzykowski. Ja mam 4+.
Czytam ciągle Kraszewskiego. Teraz czytam Lubanie.* Prócz tego Szujskiego

czytam* i robię notatki. Gdybym miał Naru-szewicza, przystąpiłbym teraz do
marzonej pracy. Mało mam pod ręką rzeczy odpowiednich. Dobrze, że Kraszewski

rozświetlił cokolwiek ciemne czasy jutrzenki naszego istnienia. Ma się pojęcie
jakie takie o życiu Słowian domowym, na uwydatnienie którego powieść jest

środkiem najodpowiedniejszym. Z pracą tą po raz pierwszy chcę stanąć przed
oczyma ogółu.

20 września (czwartek). Święto moskiewskie.* Dowiedziałem się, że... Helena
po śmierci matki dostała melancholii... Cóż tu mówić więcej?...

251
21 września. Czytam w wolnych chwilach, tj. w nocy do 11 po nauczeniu się

lekcyj, Lubanie. Pisałem coś w rodzaju elegii do Heleny. Kocham ją szalenie.
22 września (sobota). Wczoraj otrzymałem list od Józka Wabnera, dziś od ks.

Grudzińskiego. Prosi mię o doniesienie mu o nauce Józia itd.1
Dano mi znać o godzinie trzy kwadranse na dwunastą, że ojciec umarł. Jadę. Gdym

ja spał wczoraj o 12 — On konał. Nie konał, bo tercji* nie trwało jego
konanie... Sam więc jestem na świecie... Sam, bez Niego...

23 września (niedziela). Konie nie przyszły jeszcze z powodu deszczu wczoraj.
Dziś siedzę u pp. Kłodnickich. O godzinie 2 przyjechał z Radoszyc ksiądz

Grudziński i p. Kobylański. Ja i p. Kłodnicka wyjechaliśmy o 4 z Kielc. Jestem
zupełnie spokojny. Rzecz dziwna. Najzupełniej spokojnie spotykam cios ten...

Ściemniało się, gdyśmy przyjechali do Cie-kót. Wicher był straszny, kołysał moje
lipy ukochane i zginał ku ziemi. Okna otwarte. Cztery świece palą się przy

trumnie, a w trumnie pan tego dworku śpi uśmiechnięty.

background image

Zachwycający mię wiersz błądzi mi po głowie:
Ale w trumnie, w trumnie, w trumnie hetman ukochany. *

Jestem jeszcze spokojny. Chcę się modlić... O — daremnie...
Nagle porywa mię za serce płacz okropny, rzucam się —

nie — nie — nie wiem, czym byłem. Mój Ojcze, Ojcze, Ojcze...
A wicher pożegnalnym głosem pieśń pogrzebową, głosem

— lip ukochanemu grał panu...
Ojcze mój, Ojcze mój, Czemuś mię opuścił! *

1 Następne zdania wpisane ołówkiem, większymi literami, z widocznym
pośpiechem.

l
Jedziemy dalej — do Wilkowa. No i cóż tu pisać? — Chyba wyrwać to serce, co do

Jego serca na wieki przywarło — i zakrwawione na kartki te rzucić! — Hej!
szaleję — szaleję!

24 września (poniedziałek). Pogrzeb. Dniu boleści, dniu rozpaczy, czemuś nie
sczezł w ciemnościach! Tyle ludzi, tyle łez... Na dworze wicher piekielny,

liście z drzew obrywa i ciska... Zamknięto trumnę. Całowałem Jego sczerniałe od
gangreny palce, a On nie ucałował mię już nigdy, jak dawniej... Boże! jesteś

miłosierdziem, ale jesteś i bezlitością! Twa prawica jest ręką ojcowską, ale
dla mnie jest wiecznie rózgą ukarania. Cóżem ja ci1 zawinił? Com ja Ci uczynił,

ja, robak, co łzami walczy — Tobie, Panie, co targasz węzły życia? Śpiew się
rozległ żałobny, zatrzaśnięto na wieki drzwi trumny i poniesione na barkach

ludu, pożegnały dworek nasz zwłoki męczennicze. Eksportacja, mowa ks.
Grudziń-skiego serdeczna, msze, śpiewy — przeleciały niby sen, niby łez

jezioro... Klęczałem i modliłem się łzami — czy mnie usłyszy Bóg ten
Wszechmogący? — za duszą Jego. Płonąłem łzami jak rozpalona pochodnia — byłem

bezmyślny, głupi, głuchy, niby uderzeniem obucha w głowę oszołomiony...
Requiem aeternam dona ei, Domine — zabrzmiało, zamknęła się mogiła — wszystko,

co ukochanym było, co było Bogiem na ziemi, ostatnim głuchym łoskotem ziemi o
trumny wieko ojcostwa dźwiękiem zabrzmiało... Zgasła rozpalona cnoty pochodnia.

Byłem bezmyślny tak, że nie wziąłem nawet kawałka na pamiątkę tiulu z grobowej
poduszki... Było mi smutno, smutno... Pojechaliśmy nazad do Wilkowa. Cóż ja tu

pisać bądę? Żal taki straszny rozsadza mi piersi, wygadać w słowa się każe, a
słów nie ma i nic nie ma — pustka, pustka, bezgraniczny step, a na końcu jego

dwie obok siebie mogiły, obok siebie wzniesione...
1 Oboczna pisownia wyrazu „Bóg" i odnośnych zaimków została zachowana zgodni z

autografem.
Boże mój, Boże mój, masz mocarzów, a nad nędzarzami się znęcasz! Masz cały

świat, a mnie znalazłeś jednego do kary otrzymania...
O bądźże mi ty pochwalony, Allah, Szumem pożaru, co miasto zapala, Trzęsieniem

ziemi, co groby wywraca, Zarazą, która ojce nam wytraca...*
Boże, jesteś bezlitością! Biedna moja głowa marzy bezmyśle jakieś frazesy,

okryślenia... chciałoby się wypłakać, wyszeptać z żalem i rozpaczą...
25 września. Powrót do Kielc. Pókim był w Wilkowie, byłem zrozpaczony, a teraz —

nie ma wyższego stopnia. Idź wpośród ludzi obcych z twarzą zapłakaną... Do żalu
dołącz szyderstwo, obojętność, a będziesz mnie widział.

Przyjechała Olesia.* Nie była na pogrzebie... Ona najbiedniejsza.
Biada jest każdemu ^ Człowieku samemu,

Lecz stokroć samotnej kobiecie.*
26 września (środa). Przyjechała dziś macocha. Wczoraj późno pojechała. Byliśmy

u Ostrowskiego. Generał przyjął nas grzecznie, ale warunków kontraktu zmienić
nie może. Pozostaje więc odstąpić ukochaną wioskę generałowi lub komukolwiek

innemu. Czyż nie sprawdzają się zawsze moje przeczucia? Przeczułem, gdym szedł
do Kielc, że już tam nie wrócę. Nieprawda! Przecież wróciłem: na pogrzeb. Więcej

— po cóż więcej wracać? — Nie ma nikogo — jest gniazdo, ale ptaszęta zabite losu
strzałami. Przyjdzie zapewne Żyd i świątynię mojego szczęścia na dom kupiectwa i

nikczemnoty obróci. Mój Boże, jakże ta chata drogą i nienaruszalną jest dla
mnie. Gdybym miał majątek, dziś bym oddał, ile by chcieli

DZIENNIKI, TOMIK III
tylko, by mi kąt mój oddali, a ja bym prochu tam ruszyć nie niechby tak

skamieniało na wieki.

background image

27 września. Myślałem, że uczucie tęsknoty minie, wróci życie dawne — o, ciężko
przemija to życie, zbyt ciężko, by je życiem zwać było można... by było warto.

28 września. Tydzień ten jest okropnym dla mnie. Miałem rozmaite już piekielne w
życiu chwile, ale ten, ten — to ogień piekielny. Żyć śród tego głupiego, zimnego

świata, obracać się jak lalka w ziemskim wertepie* — to lepiej skamienieć na
wieki...

29 września — to i sobota. Tydzień minął zapisany łzami... Tydzień przeminął
żałobny... A starzec mój tydzień śpi już sobie.

30 września. Rok marzony szczęścia marzonego! Co krok to szczęście, co krok
to zachęta do życia.

l października. Płyń, barko mojego życia, po ciemnej wełnie* życiowej... Puste,
ciemne morze wzburzone, a ja sam, sam na barce życia...* Wicher szumi, zimno

mrozi, serce zamiera... Tylko odwaga może mi pomóc do przepłynienia
oceanu burz... Ciężko robiąc wiosłami zostawię za sobą burzę i morza wełny

czarne, wichrów tęskliwych siostrzyce. — Pracą i zapomnieniem o tym, że serce
boli, że lupus homini

homo* Zamknij się w sobie i pójdź... Zapomnij, że poezją, że
uczucie masz w piersi; śmiało — ,, bojowaniem jest życie

nasze"*!
Wesoło żeglujmy, wesoło Po życia burzliwym potoku, Jak orły w gradowym obłoku,

Choć wichry, pioruny wokoło. Wesoło żeglujmy, wesoło!...*
255

2 października. Dziś dostałem 3 z geometrii. Nad lekcjami siedziałem wczoraj do
2 w nocy. Kupiłem sobie wszystkie prawie książki. Mogę więc pracować samoistnie

i nie chodzić po nocach do Zientary. Nieraz bowiem o 12 trzeba było wlec się do
niego po Geometrią lub Fizykę.*

3 października (środa). Poznałem się u Łuszczkiewicza z Michajłowem, sławnym
rosyjskim skrzypkiem, uczniem klasy VII. Bardzo grzeczny i wykształcony.

4 października. Umarł na tyfus Staś Rokke, jeden z serdeczniejszego kółka
przyjaciół moich. Jedna z przyjemności szczęśliwego roku.

5 października (piątek)1
Wkoło trumny, świece, wieńce,

Cyprysowe liście same, Starce kończą i młodzieńce, Święte związki potargane.
6 października (sobota). Koledzy i my, drugoroczni, kupili Stasiowi śliczny

wieniec grobowy za 10 rs. i kazali grać muzyce wojskowej (rs. 8Va). Ja niosłem
poczciwego mojego druha z Korczakiem od rogatek na ramionach. Same łzy, groby i

trupie lica widzę ukochanych dokoła... Na mszy żałobnej grał Michajłow na
skrzypcach. Po pogrzebie byłem u p. Bema. Pożyczyłem sobie Dytmara. Mówiliśmy

długo o moich stosunkach domowych, nauce, położeniu. On jeden nie zapomina nigdy
o mnie...

W nocy czytałem kronikę do 2.
7 października (niedziela). Korepetycja u p. Troczew-skich, z Edkiem

Kisielewskim — słowem dla siebie mam czas
1 W autografie omyłkowo: czwartek.

257
r

w nocy. Po dziesiątej i kolacji, na której był Kremer i Czer-wiński, siadam do
lekcji. Nauczywszy się, o 12 czytam Dyt-mara i notują wyjątki charakteryzujące

Mieszka i Bolesława.* O l*/2 usnąłem zapomniawszy zgasić świecy. Wyspałem sią do
6 rano na Dytmarze.

8 października (poniedz.). Byłem rano w kościele. Edzio Łuszczkiewicz doniósł
mi, że wczoraj był wieczorem ślub Ludki. Dobrze i to wiedzieć na te ciężkie

czasy! Nie wolno mi podobno deklamować — dobrze i to wiedzieć. Przynajmniej po
tych znakach poznać będę mógł rok szczęśliwy

mojego życia.
Pisałem charakterystykę Mieszka I według kilku epizodów z Dytmara dla p.

Stefanii Troczewskiej. O 12 poszedłem spać.
9 października (wtorek). Mówiłem o Odysei — 3. Jak się wiedzie — to się wiedzie:

nie ma co mówić. Pieniędzy na wpis (15 rs.) nie mam. Wesołe czekają mię w tym
tygodniu chwile, wesołe... Była macocha. Ogłoszono o chęci odstąpienia Ciekot w

„Gazecie Kieleckiej".* Zgłosiło się kilku już amatorów. Zegnaj, gniazdo moje

background image

święte, na wieki. Jużeś nie nasze!... Znowu usnąłem nad Dytmarem. Zapisałem
kilka notatek o Polsce z Ibrahima-Ibn-Jakuba z 960 r. (Żyda, kupca

hiszpańskiego).*
10 października (środa). Gdzie się to podziała muza moja, moja twórczość? Na co

bądź zwróciłem oczy — patrzałem oczyma poety, dziś patrzę oczyma zniechęconego
do

życia...
Gdyby tak wyrwać się z tych kół udręczeń, śród których zostawać muszę, gdyż żyć

muszę, leciałbym choćby na męczeństwo... Byleby stąd dalej, byleby uciec. Nie
wabi mię już ani poetycka sława, ani marzona walka za idee, ani nic — chcę snu i

odpoczynku po utrapieniu wiecznego, odpoczynku nicości.
Świat ten cmentarzem z łez, ze krwi i błota, Świat ten jak wieczna każdemu

Golgota,
Darmo się duch miota:

Kiedy ból go zrani —
Na burzę żywota

Nie ma tu przystani.*
Cóż bym dał, by być na miejscu Rokkiego. Jakże on szczęśliwy!

1. Nie dostałem promocji
2. Umarł Ojciec

3. Odesłano Boicie
4. Trzeba porzucić gniazdo ojczyste

5. Ciężkie warunki mojego życia na stancji
6. Melancholia Heleny

7. Szlub Ludki
8. Śmierć Stasia

9. Brak pieniędzy na wpis.
Oto konspekt z przebiegu epizodów szczęśliwego roku. Dosyć jest 2, 6 i 8, by

naczynie rozumowe człowieka rozwalić.
11 października. Czytałem wczoraj i notowałem Dytmara od l do 2 w nocy. Pisałem

także dokończenie ćwiczenia dla p. Troczewskiej. Dziś notowałem sobie wyjątki z
Korana przekład Buczackiego,* dyktowane przez prof. Hejslera. Dziś rano czytałem

Masława* tom I. Przeczytałem Lubonie i rozumiem tę powieść dobrze, przeczytawszy
Dytmara. Kraszewski korzystał z tego źródła dosyć śmiało. Kiedy ja już zbiorę

materiały do mego Samona?*
12 października (piątek). Oddałem Dytmara p. Bemowi. Pożyczyłem jakiejś starej

historii od Bieganika. Czytałem ją do 10V2. Później1
1 W autografie zdanie nie dokończone. 17 — Dzienniki t. I

258
DZIENNIKI, TOMIK III

13 października (sobota). Byłem po południu u p. Wabnera na próbie muzycznej.
Wróciłem o 10 wieczorem. Grał Michajłow i Łuszczkiewicz.

14 października (niedziela). Otóż i lat 19 mi przeminęło. Zbliża sią rok wstępny
do życia regularnego, rok 20. — Po południu byłem znowu na próbie. Deklamowałem

Maraton, gdyż mam należeć znowu do koncertu, jeżeli gubernator pozwoli. Dziwię
się, że mam głos tak silny. Stracił on jednak wiele na dźwięczności i

patetyczności: dawniej deklamowałem lepiej i piękniej. Wątpię zupełnie o
skutecznym zakończeniu tego wszystkiego. Gdzieby Maraton deklamować pozwolono?

P. Wabner i p. Jaroński chwalili mię tam dosyć. Siedziałem do l nad ćwiczeniem
ruskim i lekcjami. Ćwiczenie było po mojej myśli: „CeMeiiHbie OTHonieHMH

pyccKoro napocą no na-
pOflHblM CeMeHHbIM neCHHM." *

15 października. Musiałem opuścić 3 lekcje z powodu tego, że nie zapłaciłem
wpisu. Na szczęście przyjechała macocha i dała pieniędzy. Wdzięczność moja dla

niej jest bezgraniczną... Kobieta z sercem prawdziwie macierzyńskim. Boicie mają
wziąć do siebie Teofilowie Sascy.

Siedziałem wczoraj do l nad lekcjami. Co dzień obiecuję sobie, że się zapamiętam
na nowo w powieści — daremnie, o l kończę lekcje, pozostaje do snu 4, 5,

najwyżej 6 godzin. Nie spać wcale — nie mogę, bo w dzień nie śpię także.
Dnia 16 października (wtorek). Wstałem przed świtem o 5, był nawet księżyc

jeszcze, i poszedłem do spowiedzi. Spowiadał mię dopiero co przybyły z akademii

background image

ks. To-malski. Bronił Aleksandra VI, radził kupić Tomasza a Kempis. Jestem
szczęśliwy nieziemskim szczęściem, wzbudzonym niebieskiej promieniem łaski.

Mówiłem z niemieckiego (3). Kupiłem sobie wczoraj Zbójców Szyllera (2 zł).*
KIELCE, 1883

259
Hejże, cienie moje święte

Duchy, ukochania... Kędyś w niebo wniebowzięte
Z padołu konania.

Nad gwiazdami posiadały
Owinięte w chmury, Nad mą ziemią pieśń rozsiały,

Na mą ziemię z góry...
17 października (środa). Jakżeż to życie mozolne i jednostajne. Od 6 do 8 rano

korepetycja z Edkiem,* od 8—21/2 (3V2) godziny w klasie. Zaledwie zje się obiad,
korepetycja z Edkiem, od 4 do 6V2 u Troczewskich. Później do 10 z Edkiem. Dziś o

7 poszedłem na próbę do p. Jarońskiego, ale powróciłem zaraz na korepetycje, o
9Va poszedłem znowu. Już było po próbie. Poszliśmy do Kossowskiego, który jest

korepetytorem u p. Rzepiszewskiego, prezesa pałaty.* Poproszono nas na kolacją.
Było masę arystokracji moskiewskiej, między innymi ładna i zgrabna facetka

Katierina Izmiestjew. Grali duet Edek* i Michajłow, Zydler grał na fujarze,
śmiano się, wesoło było aż do 2. O drugiej odprowadziliśmy Kasię do domu.

Michajłow prowadził panią Izmiestjew, a Edek Kasieńkę. Zazdroszczę Moskalom ich
prostoty towarzyskiej, taka np. facetka rozmawia z nami jak najśmielej po raz

pierwszy nas widząc, czego by pewno nie pozwoliła zrobić naszemu dziewczęciu
naprężona, salonowa konwencja. O 2 wróciłem do domu, siedziałem do 4 w nocy.

Pierwszy raz po wakacjach napisałem rozdział do zaczętej podczas wakacyj
powieści. Ag... Boz... stoi mi jeszcze przed oczyma. Pisałem z natchnieniem.

Wstałem o 7.
18 października. Śpiący jestem i znużony. Była macocha. Poszedłem spać o 10.

DZIENNIKI, TOMIK III
KIELCE, 1883

261
19 października (piątek). Miałem nieprzyjemny dla mnie ze wszech miar spór z

jednym z mych kolegów. Rzecz się tak miała: zaprzyjaźniłem się serdecznie z
Konradem Zy-dlerem. Chłopak i do tańca, i do różańca. Wesoły, dowcipny

nadzwyczaj, trochę muzyk etc. etc., a przede wszystkim poczciwa, szlachetna
dusza. Nie miał czym wpisu opłacić. Wypędzono go. Musiał posłać list do p.

Niemojowskiego, obywatela, z prośbą, by mu potrzebnego udzielił funduszu. Ten
przysłał mu rs. 10 — tymczasem potrzeba było 15, napisałem wiać do kolegów, by

złożyli te rs. 5. Złożono zaledwie kilka złotych, a na dobitkę p. Wacław
Wodzyński przysłał mi list, że Zydler, według niego, nie jest godzien

koleżeńskiej pomocy. Odpisałem mu, zbyt może porywczo, że może zachować dla
siebie kop. 15 na błędy Zydlerowi wytykane, ale potwarzać go wobec kolegów

najmniejszego nie ma prawa. Część kolegów z p. Wo-dzyńskim na czele uzbroiła się
przeciwko mnie w odgróżki... Miałem także ustną rozprawę z p. Wodzyńskim na

ulicy.
Nie mogłem inaczej postąpić: Zydler — to Nick; * kawałek chleba zmusza go do

różnorodnych ról. Gdy mi położenie swe opowiedział, nie mogłem postąpić inaczej.
Przykro mi, że mam w p. Wodzyńskim o jednego nieprzyjaciela więcej, ale dla

Zydlera zniosą i to... Pożyczyłem pieniędzy od Michajłowa i wpis zapłaciliśmy.
Poproszę p. Bema, on da Konradowi korepetycje... i jakoś to przecie z Bożą

pomocą będzie!
20 października. Znowu deklamowałem na próbie u p. Wabnera. Mimo to nie wiem

jeszcze, czy na koncercie deklamować mi wolno. Byłem później na czekoladzie z
Michaj-łowem i Edkiem, na herbacie u Edka, na herbacie u p. Wabnera etc. etc.

Koncert w przyszłą niedzielę.
Tydzień niedoli, realnych i idealnych smutków, wyrzutów sumienia, ciągnący się

do dn. 26 października zamyka — } — dnia 25 października.
Dnia 27 października (sobota). Deklamowałem na próbie w teatrze Maraton. — Osób

był pełny teatr. Zdaje mi się, że mówiłem nieźle, choć zawsze z patosem.
Widziałem się przedtem z p. Bemem i powiedziałem mu, że nie będę plótł na

próbie, gdyż p. Jaroński i Wabner uprzedzili mię o tym kiedyś jeszcze. Mimo to,

background image

przyszedłszy do teatru, dowiedziałem się, że deklamować muszę. — Przeczuwam, że
p. Bem gniewać się będzie.

28 października (niedziela). Otóż i koncert. Przygotowany jestem do
wystąpienia. Spotykam się z Bigielmajerem, ten mi donosi, że dyrektor nie

zgodził się na deklamacją. Czyż ja nie wiedziałem dobrze o tym? Zdawało mi się,
że będzie to jedna marzona chwila szczęścia w mym życiu. Kłamstwo! Chwil

szczęśliwych w życiu mym nie ma. Prawda, że byłaby to chwila z samolubstwa
płynąca, ale to ważniejsza, że gdy tylko zamarzyłem o chwili szczęścia — wnet

się smutku zjawiła chwila. Nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia.
Spodziewałem się niemal tego. Szkoda tylko, że wiele osób wybierających się na

deklamacją, z woli wszechwładnej p. dyrektora, zawiedzionymi będą. Dziko to
wygląda: przedtem pozwolił, w afiszach ogłoszono, na próbie deklamowałem —

i teraz dopiero zabronił. Chodził do niego p. Rzepiszewski, profesorowie,
Sienicki — na nic. Spotkał mnie i „objawił mi", że mi nie wolno deklamować.

Cały koncert udał się doskonale. Michajłow grał prześlicznie. Jego Słowik, VII
koncert Beriota, Babuszka etc.* wywoływały sute bis. Schowałem rękawiczki

koncertowe, afisz i krawat na pamiątkę, że ani jedna chwila dla mnie szczęśliwą
być nie może.

Po koncercie ja, Michajłow, Konrad i Edek zostaliśmy zaproszeni do
Rzepiszewskich. Byliśmy tam do 2. Była znów Katia etc. etc.

2^9 października (poniedziałek). Przed polskim inspektor zawołał mię do
kancelarii i tam w obecności profesorów

262
DZIENNIKI, TOMIK III

KIELCE, 1883
263

I'j '
musiałem deklamować Maraton. Dyrektora nie było. Deklamowałem źle, gdyż byłem

zmieszany ogromnie. Patos wzniósł się do szczytu. P. Bemowi nie podobała się
moja deklamacja. Przyszedłszy do klasy wyjawił to swoje nieukontentowanie wobec

kolegów. Rzekł, że szafuję patosem, że zupełnie nie postąpiłem w deklamacji od
klasy V, że naumyślnie nie byłem u niego i urządziłem tak, aby on nie był na

próbie. Byłem rozwścieczony. Powiedziałem mu więc, że nie rozumiem go dziś
zupełnie, a że nie byłem u niego, miałem ku temu ważne powody. Rozgniewało go

to. Powiedział mi, że powinienem przede wszystkim szanować profesora. Po lekcji,
ochłonąwszy, poszedłem i przeprosiłem go za me wyrażenie. On także ze swej

strony dodał, że mnie obraził, mówiąc wobec kolegów to, co mógł mi wybornie
powiedzieć na osobności. Przyznał się, że on, będąc na moim miejscu, może by się

bardziej szorstko wyraził, że rozumie mię w zupełności, ale chce, bym ja nie był
takim ogniem wcielonym jak on, a więc hamuje wszelki patos. Dodał jednak, że

widzi ze smutkiem, że jestem zarozumiałym. Nie ma mię obchodzić, gdy mówi mi
wobec profanerii, że nie rozumiem danego miejsca w poemacie.

Wobec profesorów w gimnazjum miałem deklamować dobrze... Widzę tu nie moją winę,
ale rozdrażnienie profesora z tego powodu, że nie jego, ale profesora Wabnera

wziąłem za przewodnika, który rzeczywiście nie rozumie Maratonu. Oto ile mię
kosztuje ten nieszczęsny Maraton. Musiałem obrazić człowieka, którego uwielbiam.

Przebaczył mi, ale żal i nieukontentowanie pozostało mi po tej aferze na czas
długi.

30 października (wtorek). Znowu wesoła wiadomość: wszystkim należącym do
koncertu zmniejszono stopnie ze sprawowania, gdyż miało się to dziać bez wiedzy

władzy. Tymczasem taż władza udzieliła jak najuroczyściej swego pozwolenia przed
zawiązaniem się koncertu. P. Wabner, który tyle dobra przyczynił, zajmował się

całym koncertem, zamiast podziękowania otrzymał od dyrektora wygowor *, że śmiał
dzia-

^P
łać bez pozwolenia władzy. Otóżjtp jest^zwierzchność, ludzie wskazujący

młodzieży drogę do cnoty. Najcudniejszy cel: pomoc bratnia — wywołuje takie
skutki. Otóż państwo, oto rząd, który zowią prawym. Pomoc bratnia — tu występek.

Czy może być coś brutalnie j szego? Cóż za podłota w ludziach przewodzących.
Człowiek bez czci! — Zydler, Kindler, Skowroński, Dowiakowski, Bilczyński,

background image

Orłowski, Bigielmajer, Kossowski, ja, etc. etc. mamy 4 ze sprawowania i zapisani
jesteśmy w sztrafnoj żuinał.*

31 października (środa). Oddano nam na 5 godzinie cenzury. Mam stopnie
następujące: sprawowanie 5, uwaga 4, pilność 4, religia 3, ruski 4, łacina 4,

matematyka 3, fizyka 3, historia 4, polski 5. — Chyba dotrzymałem słowa, danego
sobie podczas podróży mej do Kielc. Dzięki Bogu, że i uczniowie moi mają stopnie

niezłe, bo i Kisielewski ma tylko jedne 2. A Genio Zawadzki jest drugim uczniem
pod p. Bemem.

1 listopada (czwartek). Chodziliśmy po kościelnym nabożeństwie z Edziem i
Michajłowem do kolei. Później odbyłem korepetycje u Troczewskich, a następnie w

domu. Po południu byłem u p. Kłodnickich, a około 7 u Rzepiszewskich. Od 7
czytałem w domu Wiktora Hugo Pracowników morza.* Nie doczytałem się jeszcze do

zupełnego rozwoju powieści. Usnąłem o llV2.
2 listopada (piątek). Odebrałem od wuja Kozłowskiego rs 3. Dziś także p. Marian

oddał mi należne za korepetycje rs 7, gdyż na potrzeby koncertowe wziąłem 2 rs.
Mieliśmy tylko 3 godziny święta.* Później byliśmy w klasie-, o czwartej, jak

zwykle, byłem na korepetycji. O 5 wyszedłem i chciałem pójść do ogrodu, gdy wtem
spotkałem się z Kazia Saską. Poszedłem z nią do Koczanowiczów. Była... pani

Zlasnowska. Żeby się też na^ jotę pod względem charakteru zmieniła. Nic — a nic.
Tak samo pletliśmy głupstwa jak dawniej. Opowiadała mi o swym

264
DZIENNIKI, TOMIK III

szczęściu, swym gniazdku, mężu — o tych drobnostkach, będących olbrzymami w
miodowym miesiącu. Przyszedł później „niedźwiedź salonowy" i p. Albrecht. Józio

Saski zabrał mię później na kolacją. Mam do niego jechać na święta do Kuro-zwęk.
Kurozwęki leżą o pół mili od Staszowa, gdzie obecnie mieszka Helena. Przyszłe po

mnie konie i pojadę. Polecę... pofrunę!!
O mój Boże — ileż to szczęścia zobaczyć ją!... Cóż bym dał za to? Popatrzeć na

nią, raz, raz ją zobaczyć i nie chcę już więcej nic, cały rok będę marzył o tej
chwili szczęśliwej. Wolę przecież tam jechać, niż do Radoszyc...

O Boże mój, przybliż tę chwilę! — Zobaczę przecież anioła.
3 listopada (sobota). Mówiłem z gramatyki greckiej — dostałem 3 +. O godzinie 10

w nocy: i
Pisałem rozdział prozą w nowym kajecie. Całą prawie noc nie spałem. O 3V2

usnąłem. Wstałem o 7.
Dnia 4 listopada (niedziela). Był generał-gubernator warszawski Józef

Włodzimierzowicz Hurko. O 10 był u nas w gimnazjum. Był z nim Apuchtin. Całą
uwagę ten ostatni zwrócił na czapki nieforemne.* Jutro mamy święto. Chodziłem z

wujem Schmidtem.
5 listopada. Była macocha. Czytałem Pracowników morza Wiktora Hugo do 7. Od 7 do

2 byłem u Rzepiszewskich. Całą naszą czwórkę zaprosiła wczoraj p. Rzepiszewska.
Tańczyli trochę. Michajłow grał Kujawiaka Łady. Nie grał jeszcze nigdy tak

ślicznie. Sytuacje do Sciegiennego zjawiły mi się w całej pełni.
6 listopada. Mam + + + +. Otóż to rok szczęścia i cnoty. Mimo woli i mimo wiedzy

jestem kahornistą.* Ciekawym, czy też sprawdzą się moje obawy. — Poza
sprawiedli-

Tu w autografie symbole rysunkowe:
KIELCE, 1883

265
wością nie ma nic — powiedział Cimordoin,* a ja patrzę jeszcze w lazurowe niebo,

czekając czy nie obaczę znaku miłosierdzia...
Chcę być godnym, chcę obaczyć Helenę, będąc w takim ducha nastroju, w takim

stanie! Trzeba mi dniem i nocą czytać Chattertonal Zrównać się z nim i paść
twarzą na ziemię, targając włosy w rozpaczy! Prawda! byłem u p. Bema w

niedzielę... Dziś list od ciotki Trepkowej i Olesi... Miałem sobie kupić mundur.
Z 12 rubli pozostało 3. — Nie wiem, czy grosz zostanie! Otóż to ja jestem. W

pełni, jasny, ja, ja, bez maski! — Ja to jestem! Dziś się przyjrzałem sobie, nie
przez pryzmat samolubstwa — ale jasno! Poeto, poeto — mną jesteś!

7 listopada. Późno w nocy czytałem Pracowników morza. Wyglądam jak Don Kichot
nad tą księgą. Czytam sobie leżąc w łóżku, przywalony paltami, bundami, kołdrami

etc. etc. Zawsze usnę, świeca się wypali — i tyła!

background image

8 listopada (czwartek). Pisałem wczoraj na lekcjach kilka kartek z Dziennika
powstańca. Jest to na ukończeniu.

9 listopada (piątek). Czytałem znowu Pracowników morza do 12Ł/2 i Pod włoskim
niebem*

10 listopada. Mówiłem z łaciny — 3. Z Eneidy. Wieczorem poznałem się z
Rychłowskim.

Czytałem Naruszewicza t. L* Później Hugo do 12. Samo — ideał mej powieści:1
11 listopada. U pana Jarońskiego byłem o 11. Rs. 15. Wabner. Pamiętaj na ten

dzień. Uczyłem się algebry. Wieczorem kończę Pracowników morza. Przylgnąłem
wzrokiem do tych kartek i drżałem, by się czasem nie zrobiło co, co by mię

1 Tu ołówkowy rysunek przedstawiający profil twarzy mężczyzny w sile wieku, o
wYsokim czole, wyrazistym oku i orlim nosie, z długą kędzierzawą czarną brodą.

oderwało od nich. Porównywam Gilliatta z Madeleine'em i Gauvainem...* Kto
z nich bardziej bohaterski? — Wszyscy! Ach, gdybym miał choć tysiączną część

talentu Hugo — jeszcze bym był wielkim pisarzem! Taka scena, jak Gilliatt
podsłuchuje wyznanie Ebenezera i Deruchetty...* Boże mój, Boże! gdybym całą moją

młodzieńczość, całą mą siłę zebrał — jeszcze bym karykaturę stworzył. A postać
tego Gilliatta !]__Gd^-^byż to ludzie tacy istnieli! Muszą, muszą istnieć, a

przynajmniej noszą na sobie to boskie piętno rzeczywistości pod piórem Wiktora,
tak jasne noszą, że nie wierzyć trudno. Dziki, szalony talent. Opisać np. takie

łapanie Gilliatta przez polipa...* Cóż za groza! Zdawało mi się, żem ja tam na
miejscu Gilliatta. Drżałem z przerażenia i obrzydliwości. Dziki talent! Trzymać

czytelnika w nieustannej gorączce i przerażeniu. Nowy ideał na widnokręgu
moim. Cóż za obmyślenie sytuacyj. Najcudowniejsza, najromantyczniejsza,

jakaś rozmarzająca, boska, a tak naturalna scena, gdy Gilliatt jest mimo woli
świadkiem zwierzenia kochanków* — ukazuje nową, zakrytą dotąd kryjówkę w

talencie mistrza. Zdradził się. Chciał udawać mechanika, matematyka, marynarza,
zimnego powieścio-pisarza — i nagle zdradził się... zadźwięczała struna nowa:

poezja! Ależ jaki to dźwięk! Musiał wspominać pierwszy młodości swej ideał, gdy
to pisał. A charakter tego młodzieńca, a ta idea, ta święta, wspólna nam idea...

Jak biskup z Dol* nie zdeptałby był z narażeniem własnego życia mrówki, tak
Gilliatt nie zabiłby za nic ptaka. Cóż to za sceny! Mewy siadają wkoło niego,

gdy śpi na skale, jedna siada mu na ramieniu i dzióbie w usta... Jakżeż nie
płakać... I kościół patrzy groźnie na tego człowieka.* Marszczą się, gdy mówię

im, że Hugo prowadzi do cnoty. Nawet bez religii — on, „posąg człowieka na
posągu świata"!* — Scena w ogrodzie Letruga śnić mi się będzie całe życie

chyba...* \
12 listopada (poniedziałek). Była macocha i p. Karpiń-ska. Wieczorem położyłem

się spać o 10. Usnąłem dopiero
267

o 1. Nie mogłem spać, gdyż mary mej powieści męczyły mię nieprzezwyciężenie.
Musiałem zaświecić świecę i czytać Dziewicze uroczysko,* które sobie wczoraj

kupiłem za zł. 4. Jest to powieść poetyczna, oparta na wierze i obyczajach
Słowian. Wszystkie święta słowiańskie znalazły tam miejsce. Pożyteczne mi to

będzie do Olgi* Kiedy ja się Vezmę do tego?
13 listopada (wtorek). Pisałem ćwiczenie ruskie pt.

„BaJKHeHIHMe MOMeHTfcl pyCCKOM HCTOpMHeCKOM 3KM3HM B CBH3M
c TeppHTOpneJi pyccKoił rocyflapcTseHHOM o6jiacTHM* do godziny 1. Nie czytałem

nic dzisiaj.
14 listopada (środa). Czytałem wieczorem Uroczysko dziewicze.

15 listopada (czwartek). Mówiłem z historii. Szczyt moich marzeń osiągnięty!
Mówiłem o Słowianach. Czyż może być szczęśliwsza chwila? Dostałem 4+. Mówiłem o

Teofilakcie i Szafarzyku. Wieczorem byłem na imieninach u pp. Kłodni-ckich.
Musiałem deklamować Maraton. Cóż to za męka!

16 listopada (piątek). Mówiłem z greckiego. Dostałem 4-f. Czwórki plus uwzięły
się na mnie w tym tygodniu. Wieczorem od 11 do 2 pisałem ćwiczenie ruskie w

poprawnej edycji. Później czytałem po raz już chyba ósmy Czarne diamenty — i
znów wariowałem tak samo, jak za pierwszą rażą. Usnąłem nie wiem już o której.

Uroczysko kończę już. Ileż było korzyści z tego maleńkiego obrazka. Oddałem p.
Bemowi Lelewela. Stosunki po ostatniej wizycie nadzwyczaj naciągnięte.

background image

17 listopada (sobota). Ułożyłem sobie książki na nowym stoliku. Nie mam tylko
łóżka, które zabrano. Mają przysłać takowe z domu.

268
DZIENNIKI, TOMIK III

Niedziela 18. Cały dzień zeszedł mi na pracy. Korepetycje i korepetycje — aż
nudno. Jakaż to realnie mozolna praca! Pracuję mozolnie — mało tylko dla siebie.

Czytam Pamiętniki nieznajomego* Jakież to szczęście pisać dziennik! Ileż ja
doznaję szczęścia przeczytawszy to, co rok temu czułem i jakim byłem rok temu.

Gdy np. wychodzę z kirchy — widzę mą Halkę, której nie widziałem miesiąc. Jak ja
ją kocham, jak kocham! Żadna kobieta nie zwróciła na się mego oka po jej

wyjeździe. Ileż bym dał, aby ją raz zobaczyć... Boże mój, Boże, zlituj się nade
mną: daj mi ją raz zobaczyć!... Gdybym ja zobaczył jej oczęta, te oczy, te

włosy... O, byłoby to szczęście za wielkie — to nie dla mnie!...
Usnąłem o 1/2 [do] 2 — marząc ornym aniele... Mój biały che-rub — gdzie on, co

robi, jaki wiatr muska jej włosy i usta i oczy całuje?...
Pożegnałem moją radość, pożegnałem me wesele!... Świat szeroki taki pusty, choć

tak ludzi na nim wiele, Choć tak ludzi na nim wiele — mnie się zdaje, że
[zostałem

Sam jedyny, opuszczony, jak sierota w świecie
[białem.

Rosły kwiatki dwa na łące zapatrzywszy w niebo
[twarze;

Przeszła burza: jeden przepadł — drugi więdnie
[w słońca skwarze...

Och! czarniejsze niźli burza ludzkie serca złością
[wzdęte

Poszarpały szczęście ciche, jak dziecina
[uśmiechnięte...

KIELCE, 1883
269

Nastrzępiona, czarna chmura falą płynie po
[niebiosach:

Zesmutniało kraśne słonko o promiennych złotych
[włosach...1

l 9 (poniedziałek). Znalazłem między mymi książkami historią narodu roryjskiego
Łaszniukowa.* Rzuciwszy okiem znalazłem cały zapas not ł cyta: ze starożytnych

pisarzy. Co za nieocenione odkrycie!
20 listopada (wtorek). Czytałem Pamiętniki nieznajomego. Odnaleźć siebie w

pieśni młodości — jakież to szczęście! Czytałem sercem, duszą, łzami tą serca
powieść. Ileż to dźwięków tam bratnich, znanych, niewyraźnie brzmiących w serca

głębinach.
Wszyscyśmy jednacy biedni marzyciele! Nad tymi kartkami zapaliło się na nowo

jakoś spokojnie uśpione od pewnego czasu serce me. Czarowne obrazy, uśpione,
zapomniane — ożyły. Cudowny kalejdoskop zamigotał: matka, ojciec, Helia, wioska

moja, moja młodość, życie, miłość — wszystko! O, gdyby człowiek samym mógł i
musiał żyć uczuciem — jakżeby był szczęśliwy i nieszczęsny zarazem! Każdy dźwięk

cudzy — odzywa się echem w mym sercu brzmiącym... Serce me — to struna. Myśl i
serce czyjekolwiek: Smilesa, Hugo, Kraszewskiego, Jokaia, Słowackiego,

Sienkiewicza, Karpiń-skiego — uderzy w klawisz słów lub pióra i uderzy on w
strunę mego serca. Uderzy wnet organiczny grom i brzmi, dźwię-czy, płacze i

umiera... Biedne serce człowiecze!... Każdy wiatr ma prawo na tej harfie Eola
wygrywać jękiem i bólem... Jakże rzadko słodki Zefira powiew radością brzęczy na

strunach jej... Biedne- bo to serce człowiecze!... Czytałem Pamiętniki od 2 do
3. Przeczytałem przez godzinę cały tom. Pożerałem — szukałem słów i uczuć.

Jakłeż-bo to szczęście dowiadywać
1 Ten wiersz znajduje się na osobnej stronicy autografu.

270
DZIENNIKI, TOMIK III

się, że się nie jest wariatem!... Znaleźć uczucia swe, mary swe, wariacje w
piersi Kraszewskiego — jakaż to radość! Od 3 do 4 w nocy marzyłem zasnąć nie

mogąc. Cudneż-bo były te mary me święte o mojej Helenie.

background image

Z Pamiętników:
(str. 112. T. I) pod dniem 10 czerwca:

Witaj mi, wielka, niepojęta ideo pracy! Począwszy [od] Bajronowskiego Kaina
wszyscy narzekają na pracę; ale Bóg, co w biblii przeklął rodzaj ludzki,

skazując go na nią — przeklinał ojcowskim sercem. Kto się skarży na pracę, ten
życia nie pojął; ona jest wielką dźwignią, którą się porusza wszystko. Umysł nie

śpi nigdy. Biada tym, co jak kamienie bezwładne spoczynku potrzebują, bo
spoczynek — to śmierć, a praca... to życie.

(Str. 151. Tom I).
Kto nie umie znosić nieszczęścia mężnie, ten nie potrafi i szczęśliwym być

nigdy. Rozpacz jest utratą przytomności i cechą słabych; a kto rozpacza, ten
głupieje.

(Str. 152. Dzień 30 sierpnia).
" .._-—->—,

Każdy raz w młodych chwilach spotyka w pielgrzymce swej ten ideał, którego obraz
przyniósł z innego świata; ale raz tylko: szczęśliwy, kto go pochwycić potrafił.

Kto utracił, ten się z nim drugi raz nie spotka nigdy. Idealna postać owa
rozpryśnie mu się na tysiące cząstek; w każdej kobiecie upatrywać będzie coś ze

swojego ideału, ale w żadnej całego. Próżna byłaby nadzieja, drugi raz nigdy już
tak człowiek nie kocha; pierwsze wrażenia pękły, powtórzyć się mogą, ale będą to

owe kwiaty późnej pory, co wykwitają na bocznych łodygach blade, wątłe i bez
zapachu.

...A cóż znaczy życie? Marzenie we śnie? A co śmierć? Może sen bez marzenia,
może sen z marzeniem, jak Hamlet powiada...

(Str. 155).
...pospolicie młodzi, w pierwszej chwili będzie sobie życie

odbierał, a trzeciego dnia się zakocha! Jeśli nie jest złem, to zawsze
głupstwem jest samobójstwo.

KIELCE, 1883
271

(156 str.) l września.
Boleść, jeśli nie zabija, to podnosi człowieka! Witaj mi, bodźcu wielkich

czynów, podnieto myśli genialnych, witaj mi boleści, którą sam Bóg Chrystus nie
wahał się uświęcić, a cóż to mizerne cierpienia nasze przy niezmierzonych mękach

Zbawiciela?...
(Jakież to śliczne!)

Muzyka to także marzenie, podnoszące człowieka, egzaltujące go, marzenie
miłosne, a ja jużem się go wyrzekł... Zegnaj mi, mój serdeczny Beethovenie.

(Str. 161).
Wzywam cię, obowiązku, abyś mi świecił na przyszłość!

(Str. 162).
...Ja to uczucie wielkie z Platonem razem [nazywam] anamnezą niebie- ] skich

widzeń, wcieleniem ideału piękności przyniesionego z innego świata, / czymś raz
tylko rozgrzać mogącym i unieść w obłoki... * *s

Dnia 21 listopada. Z Syna Jazdona. (T. II, str. 199).
Pustą a dziką i smutną a piękną, jak wszystko co z rąk Bożych dopiero wyszło, a

ludzie jeszcze popsuć nie mieli czasu — była Litwa...
Do dnia 3 grudnia czytałem: Pamiętniki nieznajomego

Historią o bladej dziew[czynie] spod Ost.[re; Bramy] Osfafni[ego] z
SieJcierzyńsWch Syna Jazdona Kawał literata* Przeżyłem wiele! Dnia l grudnia = L

[...] 1.
1 Wyraz nieczytelny.

DZIENNIKI, TOMIK III
Wtorek dnia 4 grudnia. Byłem wraz z Micha jło-wem proszony do pp.

Grabowskich na wieczorek wokalno-muzykalny. Poszedłem, załatwiwszy korepetycje,
do Wasyla. Stamtąd poszliśmy do Kujawskiego, gdyż i on był także zaproszony. Nic

o tym nie wiedział i był na korepetycjach. Był tam p. Bem. Wasyl grał Babuszkę,
Kujawiaka Łady etc. O 1/a [do] 10 przyszedł Zygmunt, ubrał się — poszliśmy. Był

tam p. Bem, Rybarski, Borowski, Swida, Tchurzewski, Bestudzieński, Le-mański,
Fogt etc. Panny: Kosmowska (Barbara — ten ideał gimnazjum naszego), Lemańska,

Borkowska, Swida, Bestu-

background image

dzieńska — i drobiazg.
Doprawdy, że Bóg skarał mię z tą deklamacją! Gdzie przyjdą, męczą mię o nią.

Wiem, że źle deklamuję — cóż robić? Deklamować dla kogokolwiek sprawia mi
teraz przykrość w najwyższym stopniu. P. Bem i Borowski byli. Deklamowałem

„hymn mój ukochany"* — i koniec Maratonu na prośbę Kosmowskiej. Michajłow grał
ciągle. Dałbym co za to, by mi raz dano pokój z tymi deklamacjami. To dla mnie

męka. O pierwszej wyszliśmy. Bem czekał na nas. Zwykła tyrada. Gdzie się to
podział ten mój profesor, człowiek, za którego dałbym się był porąbać? Czy on

się zmienił, czy ja jestem zarozumialcem? — Nie wiem. Pamiętam każde jego słowo,
wyrzeczone do mnie dawniej, jak wyrocznia mi świecąca. Dziś da mi radę, ale

takim tonem ją wyrzecze, tyle wplecie w nią szyderskich ogólników, że mimo woli
wierzyć muszę, że mówi to człowiek obcy — szyderca. A przecież to Bem, Bem —

człowiek, dla którego nie mam słów dla wyrażenia uwielbienia, którego kocham!
Boże mój, Boże, więc nikogo nie mam, żadnego przyjaciela — nikogo! Mniejsza —

pójdę sam, a będę silniejszym!
5 grudnia (środa). Napisałem zaledwie 14 kartek powieści. Trzeba z nią stanąć

przed światem. Czyż praca moja nic nie jest warta? Tyle rzeczy przewertowałem do
tego — przekonam się o mej wartości. Ciekawym, co z tego będzie?

Ważę się. Ja i poeta — czy to być może? Grób w oddali widzę. Gdyby prędzej!
Ludzie śmiać się umieją — żwawo, żwawo!... Cóż ja, bez serca, udający serce, nie

mający łez, a łzy wylewający, piorunujący na niecnotę, a zbrodniarz —
czynić tu będę?

Ananke rzuciła mi tę ponuro-głupią muzę moją, jak obrzydliwemu psu kość
nieogryzioną, i rzekła: idź z nią i udaj, że twoją jest, chwal się nią i broń

jej. Gdy przyjdzie śmierci godzina, zostanie ten gnat ogryziony — on wart tyle
co ja. On wart tyle, co walające się w błocie -miazma. Ze mnie dla społeczeństwa

i muzy mej dla potomności tyle pożytku — co ze zgniłej, zdeptanej, ogryzionej
kości. Czegóż więc czekać? — Sławy, miłości, szczęścia? — To wszystko nie dla

mnie — mnie miejsce...1 Wspomnij pierwszy grudnia. Poeta, poeta, na
świecznik wstępujący, świecznik ludzkości! O, na Boga! Śmierć lub życie — ale

inne, odmienne; godzina zapomnienia a miliony łzów. Gdzie wola? Smilesa czytałem
— cóż zeń wyniosłem? Nie me miejsce wśród tych, którym wstyd nie rumieni czoła!

Śmierć — sen z marzeniem, życie — sen bez marzeń... Wioskę" "mi sprzedano — moją
Golgotę zbezcześci stopa profana, Helenę mi zabrano, zhańbiono mię i ja sam się

zhańbiłem — Panie, uginam czoła: karz! Idę śmiało — czekam snu z marzeniami jako
przebudzenia!

6 grudnia. Miałem dziś iść do Kuzniecowa. Nie mam odwagi — drżę.
7 grudnia (piątek). Czytałem Świat i poetę.*

8 grudnia. Byłem u Kuzniecowa. Rs. 1. IKKK. MKKI. TO cpxptxaaov* — zł 2.
Wieczorem w teatrze na Domu otwartym Bałuckiego.* Była p. Kosmowska i Grabowscy.

Śpię sobie teraz od 11 do 8.
;

Zdanie w autografie nie dokończone.
18

— Dzienniki t. I
,

DZIENNIKI, TOMIK III
9 grudnia (niedziela). Prosił mię Rychłowski na wieczorek do adwokata p.

Kietlińskiego. Miał iść Michajłow — tymczasem poszedł na kwartet do Bocheńskiego
i Ryczą. Miał się wyrwać o 10. Ja poszedłem o 9, czekałem do 11 — nie przyszedł.

Nie byłem więc. Żałuję mocno.
10 grudnia (poniedziałek). Czym jest teraz mój dziennik? Tym-li, czym był w roku

przeszłym, świadectwem o mnie, fotografią moją? O, nie! Rzucę tu czasem
bezmyślne słowo, ogólnik nic nie mówiący — taję się przed sobą i tym, kto by

dziennik ten mógł czytać. Dziwne to i tak [od] dawniejszego różne. Widocznie nie
jestem tym, czym byłem dawniej. Minęły te złote chwile, gdym czytał Smilesa,

życiorys Kościuszki, Ujejskiego — gdym całą piersią wołał: Boże, dzięki Ci za te
książki, wiodące mię do cnoty! Dziennik dawniej był mi bratem. Uciekałem się doń

niby do przyjaciela, szeptałem mu moje tajemnice, roztwierałem mu serce...
Mówiłem to wszystko do siebie, a przecież byłem szczęśliwy, gdym się

wyspowiadał. Myśl leciała w piękniejsze światy, dusza w krainach, a przynajmniej

background image

w przedsionku cnoty błądziła. Całą piersią oddychałem cudami zachodzącego słońca
z mego okna... Mój Boże, gdzie te chwile uciekły? Kochałem tak świętą miłością

mego anioła, wszystko, wszystko mówiło do mnie: bądź cnotliwy. A dzisiaj... Usta
zamknięte — serce nie ma odwagi wyrwać się i w słowa wylać... Bieda mi bez

cnoty, tęskno mi,
boleśnie...

W przeddzień wyjazdu na święta byłem u prof. Hejslera z Michajłowem. Dał mi
Hist. liter, słowiańskich Pypina i Spa-sowicza* i Hist. Bułgarii Ireczka.*

Później byłem w teatrze.
Stopnie mam niezłe: 5 z ruskiego, historii i polskiego, z niemieckiego 4 i

resztę trójek.
23 grudnia (niedziela). Nie mogę i nie mogę nigdzie znaleźć koni. Cały dzień

zszedł mi na tym szukaniu. Chodzić nie mogę.
RUDA, 1883—84

275
24 grudnia (wigilia). Rano wyjeżdżam z najętym za trzy ruble Żydem do Rudy.

Jakżem szczęśliwy! Nie było nikogo, ale mnie z nimi tak było miło, tak
spokojnie, uroczysto... Kochana moja Boleczka jakże się ucieszyła!*

25 grudnia (wtorek). Jedziemy do kościoła do Mało-goszcza, czwórką ślicznych
koni i powozikiem najświeższej mody ja, Bolcia i Teofil. Staroszlacheckie

przywary budzą się i buntują we mnie.
26 grudnia. Zostałem w domu z Teosiem. Panie pojechały. Czytam Aż do śmierci,

romans hist. Jokaia.*
27 grudnia. Czytam Spasowicza i Jokaia na przemian. Chciałbym mieć taki kącik

jak pokój Teofila, ubrany w siodła, baty, janczary, rzemienie najrozmaitsze i
bronie.

2 stycznia (środa). Byłem w Kielcach z Teosiem. Byłem u Michajłowa i Edka. Późno
wieczorem powróciliśmy do domu.

3 stycznia (czwartek). Wyjeżdżamy w Sandomierskie o godzinie 7 rano przez
Chęciny, Brzeziny, Morawicę, Lisów, Chmielnik, Gnojno, Grabki, Szydłów — do

Kurozwęk. Ileż to uroku ma taka podróż, a podsyca ją jeszcze myśl jedna: z
Kurozwąk do Staszowa — 5 wiorst, a w Staszowie... w Sta-szowie... * U Józia

poznałem się z p. Jaglaszem, docentem matematyki w gimnazjum* w Krakowie, i
Zbierkowskim, kasjerem, synem sławnego niegdyś w Krakowie lekarza. Jaglasz żeni

się z Kazia.
4 stycznia (piątek). Wyjeżdżamy. Mijamy Staszów... Widzę z daleka miasto,

kryjące mój skarb. Płacz straszny ściska mi piersi... O, cóż bym dał, by mi
piechotą tam iść dozwolono! Raz zobaczyć — nie chcę nic więcej.

Wjeżdżamy w sandomierską ziemię, w te śliczne topolowe aleje, w ziemię pszenicy.
Przyjeżdżamy do Pęcławic, dzierża-

18*
wy Józia Trepki, tego poczciwego, ślicznego chłopaka. Śliczne to miejsce: na

górze, otoczony ogromnym ogrodem fruktowym i dzikimi świerki stoi dworek
prześliczny, prześliczny. W podwórzu wznosi się stary jakiś budynek, jak mi

mówiono, zbór ariański,* z dachówką ceglaną. Coś podobnego widziałem w Łagowie.
Odnawiamy znajomość z młodą żonką Józia p. Michaliną (z Pancerów). Po obiedzie

wyjeżdżamy dalej. Przez Klimontów, Janowice, Strączków przybywamy do celu
podróży: Chobrzan. Wieczór był już, gdyśmy zajechali. Jakże nas serdecznie, jak

serdecznie witano. Janinka, Kazia, Ignacy,* wszyscy, nawet stara ciotka,
zarzucali nas pytaniami, na które nawet odpowiedzieć nie było czasu. Do późna w

noc gwarzyliśmy z Ignasiem. Opowiadał mi swe miłostki z p. Simon, podczas pobytu
tej w Sandomierzu etc. etc.

5 stycznia (sobota). Rano idziemy z Ignasiem na polowanie. Dzień mroźny, jasny.
Dokoła widać ze trzydzieści folwarków, a w oddali Sandomierz. Jestem całą duszą

szlachcicem! Porywa mię prąd, śród którego żyję i płynę. Szał to chwilowy. Za
lat pięćdziesiąt, a może wcześniej, nie będzie i tu ani dymu, ani popiołu ze

szlachty. Dziś mały ten ziemi szmat nosi na sobie cechę polskości szlacheckiej.
Ziemi rsizinna, ziemi ukochana... Każdy twój kamień, grudka ziemi każda jakże mi

ukochana gorąco!
Powróciliśmy nic nie zabiwszy. Czytałem w „Kłesach" życiorys gen.

Krzyżanowskiego,* zostającego w służbie amerykańskiej. Dokazuję i robię na złość

background image

Janince, ślicznej mojej siostrzyczce. Mary szlacheckie ścigają mię na każdym
kroku, szepcą do ucha: tyś szlachcic, szlachcic, nie wolno ci być od-stępcą... A

gdzieżeście moje idee, nie odstępujcie mię, ukochane, bo chwieję się i upadam.
Znowu blisko do 3 w nocy dokazywaliśmy i gadali z Gnatem.

6 stycznia (niedziela). Byliśmy w kościele. Szlachty kupa. Lud tu
piękny jak ta ziemia, cichy i spokojny jak te

sandomierskie żyzne równiny.. Chciałbym mieszkać śród tego ludu, kochać go,
nauczać i pracować. Po powrocie z kościoła czekamy na Józefów, ale daremnie —

nie przyjechali. Wieczorem rozmowa — ta serdeczna śród rodziny gawęda, wspomnień
pełna... Szczęśliwe to były godziny!

7 stycznia (poniedz.). Jedziemy z powrotem. O dwunastej przyjechaliśmy do
Pęcławic. Ponieważ Wiązownica, którą Teofil chciał wziąć w dzierżawę, wzięta już

przez kogo innego, a jest tam do wzięcia inny mająteczek, Wierbka, Józio więc i
Teofil pojechali tam. Ja z panią Józefową zostaję sam. Zabawna sytuacja: ja i

młoda mężatka, wcale ładna i ognista, zostajemy bez świadków. Od obojętnej
rozmowy przechodzimy do coraz serdeczniejszych wynurzeń, aż wreszcie pokazała mi

fotografię dawnego swego ukochanego, ucznia gimn. radomskiego, gdy ona była
pensjonarką, pamiętnik z mnóstwem uniesień przyjacielskich i miłosnych. I ja

musiałem wsadzić tam swoje trzy grosze. O dwunastej przyjechali panowie bracia.
Wirzbka do wzięcia. Wujostwo Trepkowie jadą do Iłży i wezmą dla Teofila wioskę

tę. Ach, cóż ja bym dał za to, aby mieszkać sobie w takich Pęcławicach... Teraz
w zimie jest tu ślicznie, a cóż dopiero wiosną i latem. Ogród ogromny,

mieszkanie śliczne. Cudowne miejsce. Czytałem Obrazki Syberii Niemojowskiego. *
Styl piękny, obrazy żywe — zbytnie może gonienie za niezwyczajnymi sytuacjami.

Usłano mi posłanie takie, że spałem jak suseł do 9 rano. Aż miło! O 11
wyjechaliśmy. Z jakimże serdecznym żalem żegnałem to miejsce, gdzie tak

przyjemnie przemknęły mi godziny. Gdzie tylko spotkam serca choć trochę,
zostawiam tam cząstkę mojego... Biedna natura, niedołężny charakter: wieczny żal

za tym, co minęło. Znowu mijamy Bogorią, wjeżdżamy w śliczną aleję świerkową,
jodłową i topolową, prowadzącą do Staszowa. Znowu mię porywa dzika a bezsilna

rozpacz. Gdybym był sam, na kolanach bym tam poszedł do mojej Mekki, do
Jeruzalem mojego serca. Dla skrócenia drogi

278
DZIENNIKI, TOMIK III

mijamy Staszów, Stałem i patrzałem bezsilny a wściekły, jak się bezwiednie
pastwiono nade mną. Hello moja, Hello moja, żegnaj mi znowu na długo. Dwie

wiorsty, dwie wiorsty — to okropne! W KuroZwękach bawiliśmy przez wieczór i noc.
Śliczne to także miejsce, olch, ulubionych mi drzew, mnóstwo, mosty, ustronia,

altany, a jednak nie oddałbym pęcławickiego dworu za pałac kurozwącki.
8 stycznia (wtorek). Wyjeżdżamy o 8. Taki mię smutek ogarnął, gdy wyjechawszy na

górę pod Szydłowem zobaczyłem Pęcławice... Biedne me serce... A Staszów,
Staszów. Tak marzyłem słodko, że ujrzę na chwilkę, raz choćby, mego che-ruba —

dwie wiorsty mię od niej dzieliły i nie m®§łe się spełnić marzenie tak niewinne.
Szydłów ze starymi mury i olbrzymią basztą zajął moją uwagę. Stara polska

ziemia, zakrzepła w ruinach, gada do mnie słowy wyraźnymi. Jam zawsze mały i
wstydliwy wobec ruin i gruzów. Wyobraźnia niesie mię w mury te, zaludnia je mar,

z cmentarza powstałych, rojami, daje im mowę i życie, a ja stoję, mizerny
potomek, jak winowajca. Mijają mię spokojnie, milcząco, pogardliwie. Czuję, żem

wśród nich obcy i niepotrzebny, oni gardzą mną, bo na czole mym napisano:
demokrata.

Marzący, przejęty wspomnieniami złotymi, przyjechałem do Chmielnika. Popasłszy
tam wieczorem już zbliżam się do Chęcin. Ile razy ja już drżałem na widok tych

ruin. Zdaje mi się, że cała nasza święta, zamarła Polska uosobiła się, odfoto-
grafowała w tej olbrzymiej, przerażająco pięknej ruinie. Marzące piękno, groźna

postać, niewzruszona potęga, a w gruncie gruz i popiół są podobnymi tak rażąco
do naszej przeszłej wielkości, z której w rzeczywistości nie ma pożytku ani za

jeden grosz... Sterczy śród otaczającego ruchu, życia, odrodzenia, skamieniały
szkielet, potrzebny zda się do zapełnienia krajobrazu, ale który potężny

przemysłowiec lada dzień na powszedni obróci użytek. Biedne ruiny. Trzeba im
albo runąć ze sławą, lub ja potargać, by żyć i użytek przynosić. Cóż

RUDA, 1884

background image

279
uczynisz, ruino? Runiesz-li i legniesz harda, nie podbita, wspaniała i podziw

nawet w upadku wzbudzająca, czy poświęcisz dumę za życie wieczne z nową, inną,
zasłużoną sławą. Dziś błogosławią cię i uwielbiają poeci, i historycy nad tobą

zatrzymują wzrok, a wówczas tysiące ludów poniosą imię twoje w sławy
nieskończoność. Księżyc świecił, ruiny kąpały się w jego blasku... O 9

przyjechaliśmy do Rudy. Spałem jak suseł.
9 stycznia (czwartek).1 Czytam Spasowicza i „Bibliotekę Warszawską". Marzę o

Dziwaku.* Drogie moje, poczciwe Bol-cisko. To odbicie matki. Cichy, spokojny,
nieprzerwany smutek wypisany na jej czole. Poezją przeczuwa i ona, ale musi ją

zabijać i tłumić. O, jakże ja jestem szczęśliwym! Postaw się w jej położenie:
nie znać i nie rozumieć poezji, a przeczuwać i rwać się ku jej niewidomej

postaci, cóż za męka! Piętno to zawisło widać nad naszą rodziną. Biedne dziecko!
Na zawsze stracona praktycznemu życiu. Taki los istot, co jak mary śród świata

tego błądzą.
10 stycznia (piątek). Jadę jutro. Smutno mi jak zawsze w podobnych razach. Jam

zawsze dziecko. Czytałem Męczenników Kraszewskiego.*
11 stycznia. Jadę do Kielc. Witaj mi, nieśmiertelna, olbrzymia ideo pracy! Witam

cię łzami żalu za minionymi chwilami. Święta te przeszły mi jak sen złoty,
serdeczny. Byłem w teatrze.

12 stycznia (niedziela). Tęsknię za minionymi chwilami. Byłem u Bronisława.
Szynel. Upokorzenie zawsze. Czytam patriotyczne broszurki.* Męczy mię ten

patriotyzm, vld-
1 Między 9 a 20 stycznia figurują w Dzienniku przy datach miesiąca mylne nazwy

dni tygodnia: 9 stycznia była środa, 10 — czwartek itd. Stąd 19 i 20 stycznia
pojawiają się dwie obok siebie niedziele.

280
DZIENNIKI, TOMIK III

stenectwo * bez miary i końca nierozumne. Zaprenumerowałem „Tygodnik
Powszechny", kupiłem album, buty, szafką. Jeszcze nie zacząłem pracować w całym

znaczeniu tego wyrazu.
13 stycznia. „Świat ten cmentarzem".

14 stycznia (wtorek). Byłem w teatrze na świetnej komedii Lubowskiego pt.
Jacuś.*

Środa. Nudy i spokój.
Czwartek (16). Byłem na Rewizorze Gogola.*

Piątek (17). Odbieram pierwszy numer „Tygodnika". Cóż to za radość mieć swoje
pisemko! Mam doskonałą, jak już widzę z początku, powieść Lubowskiego pt. Krok

dalej* Studia nad Zimorowiczem, Szymonowiczem i wszystkimi w ogóle
sielankopisarzami naszymi złotego okresu,* kroniką paryską, nowelkę

Sowińskiego,* dodatek powieściowy etc. etc. etc. Powieść Lubowskiego ciekawie
się przedstawia. Bohaterem jest Żyd, obywatel.

18 (sobota). Pierwsze posiedzenie nasze literackie *. Ja, Michajłow, Ruśkiewicz,
Wilkoszewski, Jaś Nowiński, (Kru-szyński, Piasecki) założyliśmy wieczorki

naukowe. Teraz uczymy się literatury rosyjskiej. Ustawa nasza jest następującą:
1) W każdą sobotę i w wigilią każdego święta zgromadzamy się u Michajłowa o

godzinie 4 punktualnie. Posiedzenie trwa do 7.
2) Kto się spóźnia, wnosi do kasy zgromadzenia kop. 5. Kto zupełnie nie

przychodzi (bez ważnej nieobecności przyczyny) płaci kary 30 kopiejek.
3) Przez ciąg zgromadzenia wychodzić nie wolno ani opuszczać posiedzenia

wcześniej.
KIELCE, 1884

281
Co ja bym dał za to, by można założyć jakie towarzystwo w myśl nasze! — to

darmo. Gdyby się dowiedziano o czymś podobnym, rozpędzono by nas na cztery
wiatry. Towarzystwo nauki, cnoty, pomocy — nie dla nas! Mam nadzieję, że i z

tego potrafię nieznacznie coś wyciosać. Zrobiłem już to, że będziemy trzymać i
czytać nasze pisma. Ja — „Tygodnik", Tomcio — „Rolę", Chonowski — „Prawdą",

Michajłow — „Cse-r". Wilkoszewski (na nieszczęście bez uprzedniego porozumienia
się ze mną) zaprenumerował także „Tygodnik Powszechny", Jaś — „Przegląd

Katolicki". Pomału, pomału, ja z tego coś zrobię.

background image

Będziemy się wkrótce fotografować.
Dziś czytaliśmy Karamzina powieść Biedna Liza i śliczny szkic historyczny Maria

Nowgorodzfca.* Rzecz ta, szczególniej mowa Marty, odpowiedź na żądania Iwana
Wasiljewicza III — jest prześliczną. Żałuję, żem zostawił u Wasyla książką z tym

wyjątkiem, bo byłbym sobie coś zanotował. Pierwszy krok postawiony był stanowczo
dobrze. Jaś się spóźnił — święcie dychę zapłacić musiał.

19 (niedziela). Najbardziej — to niedzieli nie lubię. Czas zejdzie jakoś tak
głupio, niewyraźnie, że tylko niesmak zostanie po nim. Wykierowałem się na

eleganta. Kupiłem sobie chustę na szyję, bo mię gardło bolało trochę, szynel mam
tak elegancką, że aż fiu — na czapki zamieniliśmy się z Jasiem. Myślałby kto, że

prawda.
20 stycznia (niedziela). Byłem u Zientary. Wracałem o 9 — uczyłem się do późna.

A przecież zaczynam żyć prawdziwie w nauce.
21 (poniedziałek). 6 lekcyj. — Aż się coś dziwnego dzieje-, na francuskim byłem

z Jakami u Wasyla. Musiałem znów mówić Grób Agamemnona, Pogrzeb poety i Marzenie
Syrokomli.* Największą przykrość mi wyrządza ten, kto mię zmusza do tego, tak

zwanego deklamowania. Będę palił masę
282

DZIENNIKI, TOMIK III
papierosów, aby stracić zupełnie głos. Wiedząc, że się źle zupełnie deklamuje,

słyszeć naiwne pochwały — to męczarnia.
to męczarnia.

22 (wtorek). Smutny dzień w mym życiu.
23 (środa). Czytałem broszurkę Micheleta pt. Legenda o Kościuszce* Są więc śród

wrogów, obcych i dalekich tacy, co nas nie potępiają, lecz owszem, pod niebiosa
wynoszą.

24 (czwartek). Czytam historią literatury czeskiej Py-pina. Dziś nauczyłem się
od najnowszego okresu. Dostałem od Zientary maleńką gramatyczkę czeską. Uczę się

z przejęciem. Podoba mi się ten język.
25 stycznia. Przyjechali państwo Mastelscy. Sypiam znowu w mej dziurze. Siedzę

zawsze nad lekcjami do 12.
26 stycznia (sobota). Boleś Augustowski pożyczył mi poezyj Vajansky'ego Tatry a

morę* Przetłomaczyłem na fizyce dwa wierszyki: Nóżka, Pociecha. Rzecz dziwna —
ile śród tych Czechów jest rusofilów. Ten na przykład uwielbia Skobiele-wa,

Hurkę... Poczekajcie, bracia, dadzą się oni i wam we znaki. Będę się uczył
gwałtownie czeskiego.

27 niedziela. Hejsler mówił mi, że będę we wtorek mówił z historii.
Szczególniejsza łaska. Wczoraj byłem na wieczorku. Janek się znowu spóźnił. Z

jego inicjatywy nie było wczoraj nic. Jestem naprawcą ludzkości! Cha, cha, cha!
Pisałem Noc parli.* Nie mam ani za grosz talentu. Czego oni mię gryzą tym

„poetą"?
Dziś nie umiem lekcyj, bo goście kazali mi deklamować... A Boże miłosierny,

kiedyż ja się też będę mógł od tej pracy uwolnić.
KIELCE, 1884

283
28 stycznia (poniedziałek). Siedziałem do 4 na lekcjach. Później na

korepetycjach. Odebrałem l i 4 numer „Tygodnika", ale nie miałem czasu czytać
go. Zaniosłem go Zientarze. Marzymy o fakultecie filozoficznym: Praga,

Heidelberg. Ach, gdyby to dostać się na filozofią! Od dziesiątej do 12 uczyłem
się lekcyj. Historią Husa i husytyzmu obkułem świetnie, Cy-cerona De imperia

Gnei Pompei Cap. XIX.* Ciekawym, czy będę mówił?
29 stycznia (wtorek). Mówiłem z łaciny: 3—. Umiałem dobrze. Przypominam sobie

Milona* Ten rozdział ani w setnej części nie jest tak pięknym i patetycznym jak
tamto. Mówiłem z historii. Umiałem doskonale. Nie wiem, co mi postawił.

Zmarł dzisiaj brat Tomasza Siemiradzkiego, najpopularniejszego naszego 23-
letniego profesora. Pamiętam, jak po wakacjach chodziłem za dziś zmarłym

młodzieńcem i nie mogłem się nacieszyć jego pięknością. Ładniejszego mężczyzny
nie widziałem. Była to tak idealnie piękna twarz, że trudno o niej było

zapomnieć. Umarł na suchoty galopujące. Miał zdawać w tym roku z klasą ósmą.
Biedni Siemiradzcy! Gdybym był kobietą, zakochałbym się w nim niechybnie. Duży

kapelusz, jaki nosił, rozrzucone włosy, dodawały mu idealnego uroku.

background image

30 stycznia. Opuściła mię moja muza.
31 stycznia (czwartek). Czytałem Wspomnienia ułana z roku 63 przez Sulimę. *

Jedno wrażenie: Boże! daj mi umrzeć ia moją ojczyznę! Dokończyłem Fragment z
fragmentu * o 2 w nocy.

Dostałem 4 z Memorabilii.*
l lutego (piątek). Edkowi poświęciłem Fragment z fragmentu. Stoją mi przed

oczyma te słowa: „pojechał do Krakowa, by powrócić wkrótce i złożyć siwą głowę
za ojczyznę miłą". Ach, zginąć daj mi Boże, ale się pomścić za naszą hańbę! ~'~

284
DZIENNIKI, TOMIK III

2 (sobota). Święto. Czytałem Boleszczyce.* Co się ze mną dzieje? Nie modlę
się ani razu, coraz częściej ironią się przejmuję, grozi mi widmo straszne:

ateizm. Dość jeszcze jednej iskry, a pożar zagórze w mym sercu. Gdybyż go
odwrócić i stłumić. Niepodobna!

Nowy ideał. Czyżbym miał o starych zapominać? Wstyd mi spowiadać się przed sobą
z tego. Ależ tamto córka zdrajcy! Ja Polak, niepokalany w mej miłości, mam

kochać córkę zbrodniarza, co Sciegiennego skwoź strój przepędził?! * Precz z
nią! precz z tą występną miłością. Za chwilę może pójdę na miecze i kule —

czyjeż by mię imię od bagnetów chroniło — córki renegata? Potrzeba mieć imię
dziewicy czystej i niewinnej — a ona czy duszę ma czystą? Dobrze, że jej nie

widziałem — musiałbym się czołgać u nóg jej i zostać niewolnikiem na zawsze.
Oddalenie uleczy mię z tej prawdziwej miłości. Zapanuję nad sobą! Ona tam ma

ideałów aż nadto w postaci dragońskich oficerów... Czymże ja dla niej —
fanatyczny poeta (!) W Kielcach jeszcze śmiała się nieraz z mych ide-alno-

rozmarzonych spojrzeń i westchnień — cóż dopiero teraz. A jednak... gdybym ja ją
zobaczył — oszalałbym na nowo. Może i ona niewinna, może kocha odepchniętą przez

jej ojca ojczyznę. Matka była poczciwą. O, zapomnieć o niej, zapomnieć — ileż to
katuszy!

Kobieto, puchu marny!...
Czytam historią Bułgarii Ireczka (2 tomy) w przekładzie rosyjskim. Kupiłem

Vajansky'ego od Bolesia za 50 kop., dałem do oprawy. Sprowadzę sobie gramatykę
czeską Tomka * i gwałtownie zacznę się uczyć czeskiego. * Vajansky'ego czytam z

łatwością. Biedny Słowak! Uwielbia Hurkę i nieboszczyka Skobielewa!! O, sancta
simplicitas! * Spróbujcie, niech

KIELCE, 1884
285

was przyhołubi moskiewski panslawizm. Będzie wam raj! Próbujcie. Tacy ludzie,
jak Sztulc — wiedzieli, czym to pachnie. Czytam historią literatury Słowaków.

Byłem w ogrodzie. Kos-mowska była. Trzeba korzystać z tego modelu i ulepić na
kształt niego moją Leokadią. Ach, jakże ja mało znam świata! Kupiłem Smilesa

Oszczędność — wydanie skrócone za 25 kop. * Pożyczyłem Tomaszkowi. Muszę kupić
Dumania pesymisty Swiętochowskiego * od Halika.

3 lutego (niedziela). Pracuję jak pies nad tym osłem Edkiem. Łuszczkiewicz wydał
sąd o Fragmencie... Dziecinnie przywiązałem się do tego obrazka. Zdaje mi się,

że to bardzo dobre. Ach, gdyby tego sentymentalizmu mniej być mogło! Byłem na
przewybornej komedii Wdowiszewskiego pt. Szam-belani* Cóż za komedia! Tendencja

postępowa, a splecienie wypadków, dowcip, sytuacje... Nie byłem nigdy na rzeczy
tak dobrej. _

W kościele widzałem białego Aniołka!... Marią... Czy to miłość, Stefanie? — Nie,
za bardzo przylgnęła do serca mego tamta.

Kobieto, puchu marny!...
4 lutego (poniedziałek). Widziałem się z macochą.

5 lutego (wtorek). Czytam życiorys Józefa Hauke-Bo-saka. Wspaniała postać
Zygmunta Chmielińskiego snuje mi się przed oczyma. Bosak — to respubłikanin do

szpiku kości, do marzycielstwa, jak mówi Kolumna.* Sam on pisze:
Niech, jak w piastowskiej Polsce, tak i w dziś odradzającej się miano obywatela

Polski będzie najszczytniejszą godnością dla Polaka, a najwyższą chlubą być
godnym tego imienia, albowiem nieomylnie rzec można, że w zrozumieniu tego miana

przez ogół ludzi leży dziś zbawienie nasze.
Światy kraju mój! Nie brakło ci na bohaterach. Rębajło! Pod Iłżą 17 stycznia 63

r. zdobywa 100 karabinów i rozbija pułk

background image

Suchonina.
O 10 w n o c y.

Cienie bohaterów snują się przed mymi oczyma. Kościuszko, Pułaski, Głowacki,
Dąbrowski, Chmieliński, Padlewski, Łuka-szewicz, Konarski, Zawisza, Hauke...

Gdzież koniec tej tragedii i kiedy będzie? — Ach! jakże bym pragnął wiedzieć
przyszłość. Więc tyle ich ginąć miało daremnie? Chmieliński! Ach, czemuż nie

jestem poetą-wieszczem! Okiem parii nie obejmę i nie ogarnę cię, ziemi moja,
sercem wystygłym nie rozpalę!

6 lutego (środa). Czytam poezje Sowińskiego.* Cóż za grobowy talent! Same łzy,
groźby, mordy, cienie — ale i retro-gradyzm.* Modli się i wierzy w stare idee.

Szkoda takiego potężnego talentu, ale szkoda go także topić w kieliszku, jak to
czyni autor. Grozą przejmuje. Najładniejszym poematem jest chyba Satyra.

Czytałem do 11. Nie spałem prawie noc całą. Smutny idealnie i realnie ten
dzień... Realnie bardziej jeszcze.

7 lutego (czwartek).^Kupiłem od Halika Dumania pesymisty, pożyczyłem rubla
Zientarze, odebrałem od oprawy Va-jansky'ego. Czytałem Autorowi Mohorta przez

Balińskiego.* Chcę kupić Sowińskiego od Krzyżkiewicza za 50 kop.
W sobotę u nas * bal. O, cóż to będzie za męka!

8 lutego (piątek). Czytam powieść Kraszewskiego Komedianci.* Śliczna to powieść.
Akcja toczy się z szykiem i życiem. Poetyczna postać Wacława wprawiła mię w

melancholijne dumania.
Poszedłem spać o 2. Jestem skłonny do ateizmu. Sam

KIELCE, 1884. __________________________________________287
głupi — chcę propagować tę ideę. Zientara jeden — to niewzruszony jeszcze, ale

reszta... Gdybym chciał, mógłbym sformować ateistyczne nie kółko, ale koło z
moich kolegów. Cho-nowski (krańcowy czciciel Swiętochowskiego), Wilkoszewski, '

Michajłow (obojętny z natury na życie religijne, zakochany w muzyce i w niej
mistrz, ale poza tym prozaik "i pozioma dusza), Radzikowski, Krzyżkiewicz —

jeden tylko Zientara stoi jak skała przy wierze.
,,Nie mów mi pan o niewierze, nie chcę, nie potrzebuję! Ja wierzę we wszystko

niewzruszenie!" Cenię w nim tę stałość i pięknotę charakteru... W porównaniu ze
zmiennością Edka charakter Zientary jest idealnym.

9 lutego (sobota). Otóż i bal. Po obiedzie chodziłem po ogrodzie. Wróciłem o
7. Ubrawszy się czekam gości. Zjawiają się. Stary profesor Czarnecki,

Grzybiński, Staniszewski, Ka-mudzyński etc. etc. etc. Z facetek przybyły p.
Piotrowska, Ne-storowicz, Kamudzyńskie, aż wreszcie Pławińskie: Michalina,

Frania, Maria Dębicka, p. Pawlikowska, Chmielewska, mnóstwo młodych facetów,
wśród których dominował Wroński i Wyszkowski, Barcikowski, Bacciarelli i inni.

Ja naturalnie nie tańczyłem. Pławińskie stanowiły okraskę całego towarzystwa.
Maniusia Dębicka — to kotek zda się malowany przez Pola. Szkoda, że kotki tak

często drapią. W pąsowym aksamitnym staniku i różowej sukience wygląda jak
aniołek. A Mi-chasia!... Zdolna zaprowadzić człowieka do piekła. Niebieska jak

chmurka poranna, a oczy... jak palą, ciskają snopami płomiennymi... Pójdź do
mnie, musisz pójść — mówią. Frania zmieniła się ogromnie. Pamiętam

pierwsze nasze miłostki w klasie drugiej. Włodek, ja, Michalczewski, Józek
Schmidt, Stefan Dobrowolski — kochaliśmy się w Frani jak szaleni. Dziś z Frani

pozostał cień brzydki, a nas wiatry poniosły w inne całkiem strony. Czymże
jest taniec? Śmiałem się zawsze z tego skakania, mówiłem, że wolałbym uczyć się

po cy-gańsku jak tańca. Dziś, gdyby mi dano za tancerkę taką Ma-
288

DZIENNIKI, TOMIK III
niusię, zagrano naszego „białego" — kazano rzucić się w ten wir... może bym się

śmiał z pierwszego zdania. A urocze zjawiska! Czuć na piersi uwielbianą, ustami
do jej ust tak się zbliżać śmiało, czuć jej oddech na czole, uściśnienie jej

dłoni — jakżeż tu nie szaleć?!
Cała zaklęta polskość, my, szlachta, wolni, dumni — uosobili mi się w wirze tych

strojnych postaci, kręcących się jak ' manekiny na dźwięk mazura. Nasza
przeszłość tańcem była. •* Wszystko było wybuchem, czarem wywołane. Od boku

aniołów lecieli na boje, ginęli lub wracali, by tańczyć dalej... Na \ ostatku
zatańczono poloneza. Rozmarzony winem widziałem w tancerzach sceny Pana

Tadeusza...

background image

Ach, to już ostatni, co tak poloneza wodzi!... Otoś Pławiński tańczył ogromnie.
O 8 rano skończono. Poszedłem do kościoła, później do Sw. Wojciecha, gdzie grał

na skrzypcach Babuszkę Michajłow i śpiewali aktorzy. Potem korepetycje. Po
południu byłem w ogrodzie. Kosmowska. Młodziutki idealik z Dużej ulicy. Dostałem

od Edzia na pamiątkę Oszczędność Smilesa. Poszedłem spać o 8. Horrendum!! Nie
spałem całą noc wczoraj, w dzień nic nie spałem, jestem znużony ogromnie. Śniły

mi się kotki, aniołki, szatanki, szatynki, w niebieskich, pąsowych, czarnych i
żałobnych sukienkach. Michasia i Mania ubierały się i poprawiały ubrania w moim

pokoiku, świeca zgasła, rozmawialiśmy po ciemku, a przy pożegnaniu dostałem
uściśnienia rączek tak gorące — jakże tu marzyć nie było o kotkach?!...

11 lutego (poniedziałek). Dzień znowu zwykły. Paciorek nanizany na nitkę. Rzadko
się grube paciorki spotkać zdarzy. Śliczny dzień dzisiaj. Marzyłem, że to maj.

Chodziłem po ogrodzie na francuskim i marzyłem o wiośnie. Ach, gdybyż to jak
najprędzej maj przyszedł... to powietrze, kwiatki, liście, śpiewy — byłbym

poetą. Nie mam ognia wewnętrznego — trzeba go szukać na zewnątrz. Wieczorem
pomodliłem się serdecznie. Ateizm uciekł. Ach, słaba głowo! — nędzna karłowata

piersi!...
KIELCE, 1884

289
12 lutego (wtorek). Czytam powieść pt. Komedianci i Dwa światy.* Poszedłem spać

wcześniej niż zwykle. Byłem u Wilkoszewskiego. Czyta Buckle'a. * Mały ten
człowieczek będzie kiedyś wielkim ateuszem.

13 lutego. Wieczór. Chodząc z Grabowskim spotkałem tego szatanka z anielskimi
oczęty. Później poszedłem na podwórko jej. Wyszła. Skakała, szalała — nie mogłem

się zbliżyć, bo co chwila ktoś przechodził, aż wreszcie musiałem iść do domu z
bijącym sercem. Pierwszy raz zrozumiałem miłość do ziemskiego sprowadzoną kultu.

Zawsze miłość u mnie była eteryczną, nieziemską i taką pozostanie na zawsze dla
Heleny... ale poczynam rozumieć te miłostki, dla których całus nie jest

grzechem, schadzka nie zbrodnią. Figlarny szatanek wabił mię kusząco.
Przypomniałem sobie Ludkę... Taką samą była. Gdzie to te czasy — gdzie? Minęły

bezpowrotnie jak senna mara nasze wieczory pod lipą w Rudzie, nasze róże,
wyblakły moje do niej wiersze — dym i popiół, łez kilka... Serce — ileż

tajemnic. Któż uwierzy, że po Helenie mogę kochać kogoś? A jednak, jednak... Ja
nigdy nie kochałem jeszcze naprawdę... Ach! biedne serce poecie. Gdzie się rzuci

— przylgnie i zastygnie... Biedne, biedne serce!
Czytałem do 2 w nocy Dwa świafy. O! jakżem płakał serdecznie nad Połą. Doprawdy

— nie warto się rodzić!...
14 lutego (czwartek). Święto moskiewskie. Lekcja religii. Korepetycje. Michajłow

spadł z piedestału... Okazała się rzecz brudna: Babuszka nie jest jego utworem.
Łącki Bronek wykazał, że jest to utwór niemiecki pt. Grossinutterchen.* Polka,

do autorstwa której się przyznawał, także podobno nie jego. Brudne rzeczy. A! —
smutno mi! Więc to oszust z trochą talentu!?

Że jest Moskalem — przebaczam, ale tak nikczemnie kraść — to podłota! Od razu
stracił wziętość u kolegów, naturalnie, straci ją i w mieście, gdy się to

rozniesie. Ja go nie opuszczę,
19 — Dzienniki t. I -

31
290

DZIENNIKI, TOMIK III
muszę sią przekonać, nakłonię do przyznania się — można jeszcze wszystko

naprawić. Szkoda! Z piedestału, na którym wielbiłem artystę, trzeba go
sprowadzić w koło światowe. Smutna rzecz. Więc Edzio szlachetniejszy!

15 lut e g o (piątek). Czytam jeszcze Komediantów. Kraszewski — to malarz.
Obraz, któremu nadaje barwę, nie jest jednakże żywym odzwierciedleniem wnętrza

malarza. Po przeczytaniu Hani Sienkiewicza, czuje się, że tu życie w całej pełni
w płomieniu namiętności; Kraszewski — to tylko powieścio-pisarz.

Po południu byłem z Michajłowem u Wilkoszewskiego. Wyprowadziliśmy na scenę
sprawę Michajłowa. Prawie — jakby się przyznał!... Tacyż to są kapłani sztuki! —

Jednakże nie sądźmy, abyśmy nie byli sądzeni. — Stał wysoko, chciał wzle-cieć
jeszcze wyżej... Lecz lot bez skrzydeł sprowadza zawsze upadek, a lot z cudzymi

skrzydłami musi rzucić w błoto poniżenia wcześniej czy później.

background image

O dziesiątej byłem u Otosia po niemiecki. Były znów dwa kotki: Maniusia i
Michalina... Ach, palą też, palą tymi ognistymi oczyma! Uczyłem się do 12.

16 lutego (sobota). Byłem na operetce pt. Bet tina...* Ach, jakież to świństwo!
Już nigdy na żadną operetkę nie pójdę. Wracać trzeba późno, licho wie z jakiego

powodu. Przed teatrem byłem u Pisuli, chodziłem z mym ślicznym Edziulkiem. Nasza
turkaweczka była w sklepie. Ach, kot też to — kotek.

17 lutego. Taki monotonny ten dzień, taki pospolity. Nic — choćby go jakie
nieszczęście przerwało. Czytałem Komediantów do ł/2 do 2. Wstałem o lk do 7.

Czytam i czytam tego Kraszewskiego i buduję powieści, które nigdy zapewne nie
ujrzą bożego światu... Całe życie na takim szukaniu czegoś, na pomysłach do

powieści... Och, życie, życie... Rano i w wieczór ucz tego idiotę Edka
tłomaczenia łacińskiego,

KIELCE, 1884
291

patrz w tę szarą, zimową, bezbarwną dal... nigdzie nic... kwas, pustka,
zwątpienie, zniechęcenie, zawody wieczne, spadanie z obłoków w błoto — ot,

wszystko, co me życie składa. Chciałbym raz podlecieć — choćby na skrzydłach
Ikara! Cóż mi, że kiedyś upadnę w mgłę zapomnienia? Ja chcę dziś żyć, a nie

wegetować. Jechać do Włoch, do Ameryki, na Wschód, upić się wrażeniami, zapalić
w sobie ogień i samemu się zapalić...

Darmo staram się wmówić w siebie, że nie ma nade mną tej ananke greckiej... Wisi
nade mną ten niezbadany, nieodgad-niony los i szydzi, i łzy wyciska. Och! jakże

gorzkim bywa nieraz życie! Ciężko mi tu żyć, grobowa cisza, senność chorobliwa
dokoła, a wśród tego ja jeden płonę i trawi mię ten ogień, i dokucza mi.

Zaczynam znów być poetą. Żyję więcej sercem niż głową, a serce tak rzadko bywa
wesołe — toż śnią mi się marsze pogrzebowe... Cóż mię ukoi? — Gdybym był

muzykiem... Pieśń, poezja... to tylko prowadzi do rozpaczy. Gdybym był muzykiem,
zagrałbym sobie marsz pogrzebowy Chopina, Beetho-vena — zapłakałbym i ciężar

zrucił z serca... Natura odmówiła mi nielitościwie wszystkiego!...
Gdybym choć miał jaką pierś bratnią, jakie serce prawdziwie mię kochające — mógł

wylać me łzy, utulić serca bicie... Mam przyjaciół, ale oni mię wyśmieją, gdy im
się z tym zwierzę! Trzeba cierpieć samemu, trzeba być pedantem mnie romantykowi,

pragnącemu być dzisiaj we Florencji, a jutro na księżycu!
18 lutego (poniedziałek), ^zemuż utraciłem tę gorącą, młodzieńczą wiarę w Boga i

życie? Czemu nie mogę się jak dawniej modlić u stóp Madonny? Byłem szczęśliwy,
gdym się pomodlił. Dziś nie umiem, czy nie chcę?...

A gdy nieszczęścia na kogo spadną I postać wzniosłą, szlachetną, ładną Smutek
nachyli ku ziemi —

19*
292

DZIENNIKI, TOMIK III
O niech na chwilę złość się już schowa, Rany sztyletem nie cuci, Niech choć przy

grobie zabrzmią te słowa: Wróci spokojność — wróci!*
O, jakże mi się dziś chce płakać... Ja mam tylko serce, a oni mi głową bez serca

żyć każą. Bolesny dramat hŻy cię na ziemi istot — nie mówię wyższych, ale
różnych od ogółu ludzi — to dramat, a tak bolesny, tak krwawy. Urodzi się

człowiek z uśmiechem na ustach i drobne rączęta wyciąga w świat cie-( kawie i
wesoło. W zwierzęcym mózgu tego stworzonka snują się obrazy i postacie barwne,

złociste... Och, jakże jest wówczas szczęśliwym człowiek, gdy matki pierś ssie.
Później zaczyna żyć, uczyć się grać komedii przed sobą i światem... Ciągle się

uczy i uczy do zamordowania, do śmierci. I na co? By mu sypnięto na piersi garść
piachu... Raz zda się jest lepszym, raz zagląda w świat czarów, w niebo, gdy

ujrzy ko-( bietę-anioła i pokocha ją czystą miłością. Później znów jest
( zwierzęciem, bo i miłość — to także pociąg zwierzęcy. Ide-' alny posąg twego

ukochania, któryś sobie w sercu wyrzeź-bił — pryśnie, gdy model do tego
idealnego portretu zawleczesz po ślubie do łóżka, obedrzesz z uroczych barw, w

jakieś ją marzył ubraną, i po miesiącu zobaczysz zwykłą kobietę — to „niebo dla
zmysłów, piekło dla duszy, czyściec dla kieszeni". I znowu rozczarowanie. Przy

grobie dopiero zobaczysz, że życie, zda się, zakrawa na komedią, a tragicznie
się kończy — a stąd i całe zabarwia się duchem tragicznym. Dramatem to życie,

dramatem krwawym i przykrym!...

background image

Mówiłem z algebry. Znowu musiałem diabłować te przeklęte logarytmy,
collogarytmy, diabły... Żeby oni się wściekli z tymi psimi tablicami. Zawsze się

zaplatam. Ot i dziś... Panie, odpuść. Ouare me lepulisti, Domine, Deus mi?!... *
19 lutego (wtorek). Pisałem wczoraj do 12 ćwiczenie z logiki pt. Divisio * dla

Fr. Zaremby i Łąckiego. Licho nadało!
KIELCE, 1884

293
Byłem wczoraj nadzwyczaj smutny. Znów mię prześladują te smutki grobowe...

Mówiłem wczoraj z polskiego o Szymonowiczu. Naraz Bem podchodzi do mnie, patrzy,
patrzy i mówi:

— HTO BBI — cefloii?
— Her.

— Cefloił. BnponeM MHC KasceTCH 6BiTb MoaceT...*
Śmiał się. Ciekawym, czy też to prawda?

Wieczorem byli Kłodniccy. '
Nie pisałem już dawno nic. Olgi nie dokończyłem, Doro-szeńki także... Wszystko

pierzchło. Mniejsza o to...
Znużony zawsze jestem ogromnie. Wstałem dziś o 1/2 do 7. Tłomaczenie łacińskie,

zadania arytmetyczne — i tak ciągle i ciągle...
Pracuję ogromnie, bo muszę nieraz zapomnieć o swoich lekcjach i słuchać kilku

zdań przez godzinę.* Nieraz tak to zmorduje, że wolałbym nic nie mieć, jak ten
chleb tak cierpki i suchy. Nie chcę wyrzekać ani się skarżyć — ale ciężki to ten

chleb korepetytorski. Mnie tam wszystko jedno, mogę zapomnieć o tych
upokarzających mię kolacjach i obiadach... ale trudno nie czuć siebie w sobie

nieraz. Cóż to za dwuznaczne położenie — coś pośredniego między gościem,
domownikiem, rezydentem a sługą. Ach, żyć ze swego grosza — jakież to

szczęście!...
Przed wieczorem znów widziałem nieznajomą. Około Va do 7 szła sama z książkami,

byłbym z nią rozmawiał, gdyby nie natręctwo dwu śpików*: Machadro i drugiego
jakiegoś... Byłem później u Schmidtów. Jacyś zagniewani na mnie. O 7 wróciłem do

domu.
Czytałem hist. literatury Słowaków w Hist. P-ypina i Spaso-wicza. Czekam, czy

się też dowiem co o moim Yajanskim. Przetłomaczyłbym go, gdybym... miał talent
poetycki... Poszedłem spać o 1/2 do 1. Pisałem kilka stronic Olgi. Kiedy ja to

skończę? — Na święty Jury.
Mam dostać od Michajłowa marsz pogrzebowy Chopina ze słowami Ujejskiego.

Będziemy sią uczyć z Wasylem.
20 lutego (środa). Jakże niecierpliwie, jak gorąco wyczekują wiosny. Dnie teraz

pogodne, jasne i budzą marzenia o wiosennych porankach...
Nitimur in vetitum, semper cupimusąue negata...* Czytałem o panslawizmie [u]

Pypina. O, podłe, nikczemne gadziny! Hipokryty. Dziś się umizgają do Czechów, by
ich, jak nasz kraj rzucić sobie pod nogi. Dowcipny jest sobie rocno-flMH

JlaMancKMM,* radzący słowiańskim plemionom przyjąć w literaturze język
jeden, a najodpowiedniejszym według niego będzie... rosyjski. Panslawizm

będzie wówczas idealny!!! Literatura czeska i polska cóż to według nich z
literaturami zachodu — HMineTa.* Płakałem czytając to!

21 lutego (czwartek). Pisałem dziś kilka wierszyków... Budzi się we mnie uśpione
dziecię mej poezji. O, przyjdź do mnie, przyjdź, ukochana! Czytałem Le

confederes de Bar Mickiewicza w przekładzie Tomasza Olizarowskiego.* Edek czyta
Kordiana. Jak ja go kocham serdecznie! Konfederatów dałem Krzyżkiewiczowi.

22 lutego (piątek). Mówiłem z łaciny. Z Eneidy i z Homera. Byłem smutny.
Wieczorem pisałem ze łzami wierszyk Zegnaj, me gniazdko!... To me dawno

pieszczone, ukochane dziecię. Jestem znowu wierszokletą. Kiedyś pisałem wierszyk
pt. W nocy. Kupię sobie małą książeczkę i wpiszę tam moje perełki. Czytam

Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego. Zachwyca mię, jak dawniej,
Elsinoe, Amelia, Rog-neda... * Marzę...

23 lutego (sobota). Kazano nam przynieść podręcznik do Historii Kościoła ks.
Wapplera i odebrano. Nie przeszła po-

295

background image

dobno przez Ministerium Oświecenia i nie jest zatwierdzoną. Ciekawym, czym się
to skończy ten ,,Wappleroklazm"... * Kre-mer odebrał wszystkie. Ja miałem

doskonałą książkę z dopiskami — przepadła. Byłem na Poczciwym łotrze! *
24 lutego (niedziela). Czytałem wieczorem Lądową pieczarę Kraszewskiego. *

Lubię takie powieści, choć ta nie ma tak doniosłego znaczenia moralnego jak
inne. Tłomaczę Va-jansky'ego. Nieudolne to jeszcze podobizny, ale mam nadzieję,

że mi się uda wygładzić to jakoś. Dziś siedziałem od pierwszej po południu do 5
nad trzema zadaniami arytmetycznymi z moim Edkiem. Musiałem go tego wyuczyć jak

papugę. Ach, cóż to za męczarnie! Od 6 do dziewiątej znowu toż samo. Tak
idiotycznej głowy nie spotykałem jeszcze. Był Wyszkowski, p. Kamudzyńska. Ta

ostatnia grała marsza Liszta, poloneza Chopina, nokturnę i coś jeszcze. Gra
ślicznie na fortepianie. Kiedy ja usłyszę marzony marsz Chopina? Michajłow

obiecał mi dostać go. Edek przed wieczorem grał mi Standchen. * Chodziliśmy jak
dawniej, jak wtedy, gdym był wielkim poetą. Dusze nasze — to dwie wspólne struny

jednego instrumentu. Tony wydają różne zupełnie, ale jedna drugą dopełnia, jedna
bez drugiej nie wydałaby dźwięcznego tonu. Różniśmy i charakterami, i

usposobieniami, i zdolnościami — a żyć bez siebie nie możem. Choć się rozejdziem
na chwilę — znów nas przyjaźń połączy. Nieraz mówim sobie gorzkie prawdy,

szydzimy zimno ze siebie — ale my dwaj, to jedna w dwu ciałach dusza; każdy z
nas tej wspólnej nam istoty stanowi połowę. Jeden bez drugiego istnieć nie może.

25 poniedziałek. Wilkoszewski dał mi Buckle'a Historią cywiiizac/i w Anglii.
26 lutego (wtorek). Byłem z Edziem i Majurem w obozie Cyganów na Kadzielni.

Dzikie życie, dzicy ludzie. Chciałbym
296

DZIENNIKI, TOMIK III
KIELCE, 1884

297
być Cyganem, przerzucać tak widoki, jak oni to robią... Wieczna włóczęga po

świecie szerokim, zmienianie nieustanne tego kalejdoskopu, wiecznie nowego, ileż
rozkoszy! Dziwią się wszyscy, że oni nie umią i nie chcą na miejscu pozostać —

ależ to ptaki, a my grzyby. Im wieczna wolność się uśmiecha, a my karły, wieczne
kołki wbite na jednym miejscu i gnijące w nim... O, jakże chciałbym być ptakiem-

Cyganem. Jest tam śliczna Cyganka... Jakżeżby mogło być inaczej. Wróżby. Nie ma
dla mnie ziemi, muszę po niebiosach latać koniecznie! Jam poeta, a mnie skrzydeł

przypiąć nie dają sobie, a mnie każą gnić w błocie.
Precz z ludźmi, mam moją wolę, jam pan siebie! Dosyć już długo giąłem kark. Chcę

polecieć i latać, latać, póki skrzydeł wystarczy. Choćby potem jak Ikar upaść —
ale dziś chcę lecieć! Cóż mi, że upadnę? Mnie dziś, dziś więcej warto, niż całe

życie późniejsze. Nie mam nikogo na świecie — nie mam żadnych obowiązków.
Rodzina? Rodzina mię nie zna, więc i ja jej nie znać potrafię. Jestem szalony,

ale pan swej woli. Czyż moja wina, żem się wariatem urodził? Trza mię było
Udusić, gdy byłem w kołysce — teraz jam sobą... Jestem samolubem, bo mnie nikt,

nikt na świecie prócz matki kiedyś tam zmarłej nie kochał i nie kocha! Mam ja
poświęcać siebie, mą krwawą, mozolną pracę tym, co się z niej śmieją. Będę żył w

sobie i dla siebie. Będę aktorem. Ach! — nie!... Gdyby mi to kule wojny koło
uszu zagrały! Boże, lecieć byle gdzie — ale lecieć, lecieć, lecieć!... Mnie każą

uczyć zadań arytmetycznych tego idiotę — za głupie barłogowisko? Mnie... Jam
samolub, w najwyższym stopniu samolub — ale mnie ludzie takim uczynili. Miałbym

tu przeleżeć i zgnić na jednym miejscu — nie, nie mogę! To wszystko jedno, co
kazać orłowi mieszkać w psiej budzie. O, wylecieć stąd raz spośród tych

serwilistów podłej sprawy, manekinów... a skonam chętnie, z uśmiechem. „Ludzie,
ludzie — pełne fałszu i chytrości krokodyle plemię! Łzy w ich oczach — a serca

miedziane, na ustach całunki — a sztylety w piersiach!..."
27 lutego (środa).

Śmiechu trzeba dla ludzi, śmiechu... A jam łzawy cały... Dla nich trzeba
katarynki, a ja mam cymbały. Jakże tutaj żyć wśród ludzi smutnemu poecie! Lepiej

zniknąć i zapomnieć, że byłeś na świecie.1
28 lutego (czwartek). Czytam Oksanę — powieść Zbigniewa.* Cyganka — idealna

postać, nienaturalna, kłamana. To ma być realne ludu dziecię!
29 lutego. Dostałem 2 z łaciny. Pierwsza książka Ora-tionis de legę ManiJia.*

background image

1 marca (sobota). Dostałem 4 z niemieckiego. Byłem na obrzydliwym dramacie pt.
Córka Fabrycjusza.* Nudny jak lukrecja. Tendencji żadnej. Kotowski grał z

nadzwyczajnie dramatycznym wysileniem rolę tego Fabrycjusza. Edek zaczął się
śmiać. Wiem, co znaczy, gdy mi się kto podczas deklamowania roześmieje — cóż

dopiero takiemu aktorowi dziać się musi. Posprzeczaliśmy się. Smutno mi.
2 marca (niedziela). Chory jestem na febrę czy na coś innego. Jestem słaby tak,

że kroku postawić nie mogę, w głowie mi się zawraca. Czy już umrę, czy co?
3 marca (poniedziałek). Leżę cały dzień w domu. W klasie nie byłem. Mam gorączkę

— coś dziwnego się ze mną dzieje.
4 marca. Nie byłem w klasie także. Jest mi trochę lepiej. Przynajmniej głowa mię

tak nie boli, mogę czytać. Przeczytałem drugi tom Oksany. Kupiłem kamaszki — 5
rs. z korepetycji. 1/z rubla za Sowińskiego. 15 kop. kajet na... Siedziałem już

znowu do 1/a do 12 nad geometrią.
1 Czterowiersz ten w autografie jest wpisany w ciągu.

298
DZIENNIKI, TOMIK III

5 marca (środa). Powlokłem się do klasy, choć mię krzyż, ramiona, głowa, nogi —
wszystko jeszcze boli. Ciągle mam w ustach smak wody salcerskiej.

Posłałem list do Tadzia.* Jestem smutny. Czy to przeczucie rozwiązania zagadek
życiowych — tej upragnionej marzonej mary z kościanymi oczyma. Jakżeby to dobrze

było w zielonym odpocząć grobie.
Może na grobie

Jaki fiołek, Stokrotka sobie
Wiośniana

• Puszczą korzonki,
Bluszcz je oplecie, I polne dzwonki Splotą poecie Wieniec... '

Może aniołek
Jaki Przyleci czasem,

Przyniesie
Rosy krystłowej kropelką,

Podleje ogród
Poety nią...

Może łzą Choć jeden zmoczy ją
Człowiek...

6 marca. Gdybyż to ta wiosna przyszła jak najprędzej. Byłbym może zdrowszy i
weselszy, bo teraz to ogromnie jestem smutny. Chcę tłomaczyć Vajansky'ego — i

nie mogę. Nic mi się nie chce. Spracuję się co dzień nad tym Edkiem okropnie.
Klepałem wczoraj przez cały wieczór z nim 5 krótkich zdań

KIELCE, 1884
299

łacińskich i w końcu ich się nie nauczył. Znużę się, zmacham zawsze, jakbym wóz
drzewa zrąbał, i idę spać. Takie życie — komuś tam, idiocie, oddaj za kromkę

chleba wszystek swój czas, a sobie nic!...
Wierzyć czy nie? Czy nie? Cały wiek życia spłynie na tej walce zimnoty z gorącem

serca. Ja sercem wierzę i sercem nie wierzę. Mój rozum — tu machiną tylko
elektryzującą serce i kierującą ją tu lub gdzie indziej. Chce mi się modlić...

Gorące zapały uciekły. Nudy, nudy! Spać mi się chce. Chyba ja będę chorował, tak
jestem apatyczny, tak żyjący ciałem tylko. Żeby mię to zbudziło z tego snu

piekielnego. Przylecą boleści i ro-zedrą mi serce! Czuję to, przeczuwam. Żeby
choć Edka przeprosić, bo bez niego żyć trudno!

7 marca (piątek). Byłem u Michajłowa. Nie słyszałem już dawno gry jego. On taki
wielki, taki majestatyczny, kiedy gra Babuszkę. Jakżeż smutno pomyśleć, że poza

tą grą brudny człowiek się kryje. I nie mogę i nie mogę znaleźć przyjaciela!
Chciałbym koniecznie spocząć i utulić głowę na czyjejś piersi, a piersi takiej

znaleźć nie mogę i nie mogę... Pokocham kogoś na dwa miesiące i będę się modlił
doń, kadzideł go nimbusem otaczał, aż wyczerpię tę przyjaźń i lornetkę przyjaźni

przewracam: przykładam ją do oczu tą stroną, która przybliża. Widzę zamiast z
dala uwielbianych przyjaźni ideałów — zimne i zbłocone zwierzęta. Cóż robić? —

zwykła to kolej, zwykły przebieg poszukiwań ideału; zwykła historia poszukiwania
tego, co nigdy nie zamieszkuje na ziemi.

I wiecznie tęsknię za jakąś istotą,

background image

Co by mą głowę do piersi stuliła
I jako miękki powój się obwiła

O moją duszę i równą mi była
Sercem, natchnieniem i cnotą...*

8 marca (sobota). Byłem na herbatce koleżeńskiej. Byłem u Bisia i Włodka,
wreszcie na Grubych rybach Bałuckiego*

300
DZIENNIKI, TOMIK III

Była masa osób, gdyż pieniądze z tego spektaklu przeznaczone są na korzyść
niezamożnych uczniów Gimnazjum naszego.

9 marca (niedziela). Szedłem z kościoła. Patrzę, jedzie ktoś naszym wózkiem i z
dawnym naszym furmanem Józkiem Michtą.* Wytrzeszczam oczy — to nowy dzierżawca

p. Zdzi-chowicz... Coś dziwnego działo się ze mną... Łzy mi paliły piersi... Tam
nic już nie ma, nic naszego, a mnie się zdawało, że to stary pan z Ciekot jechał

swym wózkiem... Sen, sen mną owładnął. Wspomniałem i musiałem się obudzić!
Słodko marzyłem, a obudzenie było smutne jak uderzenie w czoło pałką. Ja sam

jestem na świecie, sam jak palec. Przede mną ludzi tłumy, a za mną mogiły tylko
zimne, nawet nie porosłe trawą. Czasem pogadam z mogiłami, a o tym świecie

przepomnę. Otożem pan mej woli. Jeśli się splotą wypadki inaczej — idę w świat.
Jak Janko Kral biorę kij i idę precz stąd, precz za góry wysokie, za głębokie

morza przepłynę, do innych zawędruję krajów i gdzieś na szerokiej puszczy
bezbrzeżnej złożę utrapioną głowę. Cóż mi tu robić? Tu patrzeć i łzy połykać, i

patrzeć, jak „czyn czyna całuje w ...."* Lepiej umrzeć gdzieś daleko, lecz nie
serwilistą. Marzę sobie... Tymczasem muszę "uczyć się słówek łacińskich za

Edka...
Stare przesądy, stary serwilizm, stare grzechy szlacheckie niech się tu duszą,

niech zabijają wszelki młody, żywy, orzeźwiający popęd — ja pójdę popatrzeć na
narody nowego świata, na respubliki amerykańskie. Obejdę świat dokoła, a może

zabiję bijące me serce — kalejdoskopem obrazów... Zniknę jak kamfora i nie
przyjdę tu już nigdy, nigdy... chyba wiatr zaniesie tu proch mój z piasków Gobi

lub Kairo... Stań się...
10 marca (poniedziałek). Śliczna noc. Gdyby to być już daleko stąd, gdzie na

szczytach Himalajów... Byłem na Kar-czówce z Zientarą. Księżyc świecił
prześlicznie, mgły wisiały nad miastem, wiatr chłodził mą rozpaloną głowę. Pali

mi się we łbie, jak w piecu kolei żelaznej! Wyszliśmy o 6, a wrócili
KIELCE, 1884

301
o 7. Siedziałem i gadałem z Ludwikiem Mastelskim. Nie mogłem nawet Cycerona

przeczytać. Czytałem „Tygodnik".
11 marca (wtorek). Wziąłem pałę z greckiego. Nie umiałem na pamięć Homera. Żebym

ja też o tym zapomniał! Miałem czas wczoraj, ale zapomniałem na śmierć o tych w
i r s z a c h.

Co się ze mną dzieje, gdy wspominam sobie mą wioskę. A wspomnienia te zjawiają
się na każdym kroku. Zapominam się często i marzę, że pojadę na święta do

domu... Budzę się: tam nie ma nikogo.
Nie kochałem tak nic, jak moją wioskę kocham. To dziwna, odrębna, inna całkiem

miłość od tych, które mi paliły piersi w życiu. Jakieś zwierzęce poczucie
własności, jakaś namiętność dzika do tych kątów nędznych. Gdy pomyślę, że jadąc

będę musiał opuścić i minąć ten dworek pod lipami — zdaje mi się, że to
absurdum, niepodobieństwo... Jak to — tam kto inny? Tam na ławeczce nie siedzi

mój siwy gołąbek, mój cień opiekun? — Mój strumyk, moje zarośla, tyle pamiątek
na każdym kroku, każdy krzaczek, każdy wybój, każda grudka ziemi mnie tak

znajoma, przez lat czternaście deptana — własnością innego... Mój Boże, mój
Boże, ja nic nie chcę — ani sławy, ani walk — daj mi mieszkać w starym naszym

pokrzywionym .dworku, śród starych, tak dobrze mi znajomych wieśniaków! Jak oni
tam żyć będą z tym nowym panem? Stary Krakowiak, Polut,* pod strzechy których

chodziłem tak często — oni nie zapomnieli może jeszcze o starym, dobrym panu...
Widziałem ich przy trumnie, jak chłopskie łzy ocierali nad trumną szlachcica i

pokochałem ich jak braci. Po jednej łzie, co się toczyła po zmarszczonym
policzku starego Franciszka, poznałem, że go niekłamanie kochali... — Stary pan

— nie będzie takiego drugiego — szeptali między sobą, pamiętam. Przyszedł który,

background image

poprosił o kawałek łąki, o krzaki, o szuwary, o pozwolenie pastwiska — poprosił
i stary dał bez niczego. Zbyt dobry, zbyt

302
DZIENNIKI, TOMIK III

słaby, stary Łagoda * typowy, stracił wszystko przez tę roz-dawność,
niezaradność — ale nie żal tego. Szczęśliwy, komu nad trumną uronił podwładny,

chłop, chłopską, pod sercem urodzoną, gorzką jak żal, żalu serdecznego łzę. Spij
spokojnie, dobry panie!

12 marca (środa). Pisałem 12 rozdział z Olgi. Wolno to idzie, niechętnie jakoś.
Połamać by to pióro. Uczyłem się na pamięć Homera z IX księgi od słów: KuxXw^,

ir^, ms olvov ...*
13 marca (czwartek). Szedłem o 8 do klasy. Spotyka mię chłop jakiś i pyta, czy

teraz są uczniowie w gimnazjum, gdyż on ma jakiś list. Powiedziałem mu, że teraz
nie ma w gimnazjum jeszcze nikogo, niech więc przyjdzie później; on jednak szedł

za mną, szedł i wreszcie pyta, do jakiego ucznia ma ten list. Biorę: Wielmożny
Pan Stefan Żeromski... List od Tadzia. Rs. 8 na wpis. Czyż to nie fatum?

Byliśmy w kościele, boć to rocznica śmierci MMnepaTOpa AjieKcaHflpa II-ro.*
Trzeba się było modlić. Była Maria. Biała jej prześliczna postać rzuciła mię

znowu w wir snów. Czemuż jednak drżę, pod powiekami łzy czuję na wspomnienie
Heleny. Imię mej wioski i imię mej jedynej kochanki wzbudzają we mnie jedynie

silne, straszne uczucia. Nie mogę pójść do kościoła katedralnego, bo wspominam
te chwile, kiedy stałem pod chórem czekając na nią... Widzę ją, klęczy przy

pierwszym ołtarzu, warkocz się zwija w skrętów milionie, oczy w łzach toną... A
ja, ja śpiewam całą piersią:

Wstążkę pąsową wplotła we włosy...
Pamiętam, gdym ze świąt przyjechał, a ona obdarzyła mię uśmiechem i spojrzeniem.

Jeden jedyny to był podarunek, który od niej dostałem w życiu wtedy, wtedy... 13
kwietnia. Uśmiech ten... może wypadkiem, może źle przeze mnie zrozu-

KIELCE, 1884
303

miany, śni mi się i śni, a obudzić się nie mogą! Rok już dobiega, jak ją kocham.
5 marca... stała przy konfesjonale, a ja szalałem... Mój Boże, mój Boże...

Albo wtedy — szedłem z kirchy, a ona w kapeluszu tyrolskim szła z matką. Chyba
już nigdy nie wyjdą mi z pamięci te chwile, te uczucia. Znam je i pamiętam tak

dobrze, a ona — nie wiem czy pamięta, że żyję na świecie... Pamiętam te gwiazdy,
co się paliły na zachodnim nieba kręgu. Zapalił je Bóg tak blisko siebie — a ja

marzyłem, że to my. Dziś gwiazdy chyba zagasły, bo ich nie mogę odnaleźć, gdzieś
tam chyba za chmurami skryte i chmury je rozdarły, i blask ich zgasiły. Niekiedy

przez chmur zwoje błyśnie blask gwiazd tych, jakby mię wołał: żyję jeszcze, palę
się jeszcze wciąż, bo nie umieram nigdy. I znowu wierzę, że szczęście 13

kwietnia anioły mi z niebios przyniosły... Biedny szaleniec!
Zientareczka z ... Ksiądz jucha, ksiądz!;

w Barbareczce K
14 marca (piątek). Galówka. Znowu Maria. Rano byłem u Michajłowa. Wziąłem od

niego Grubego Kartki biograficzne* Po nabożeństwie i spacerze z Krzyżkiewiczem,
odbyciu korepetycyj z Troczewskimi i Edkiem zacząłem czytać. Przeczytałem

życiorysy: Garricka, Seidelmanna i lorda Byrona.* Ileż podobieństwa! Po obiedzie
wziąłem moje dzienniki, Mazepę i Balladynę, i poszedłem na spacer. Przez pola

pod Szydłó-wek zaszedłem, aż pod Piaski, potem do linii kolei, po plancie do
drogi karczówkowskiej, stamtąd na Karczówkę. Przy trzeciej kapliczce* zacząłem

czytać Improwizacją Mickiewicza ze starego dziennika. Boże! ileż potęgi!
GŁOS DIABŁA

Carem!...
Nie mamże prawa z tym wyrazem na ustach patrzeć w niebo? — Toż mam prawo z mocy

mojego wieszcza. Obiecał, że głos ten z pokoleń pójdzie w pokolenia... Jednak ja
cię nie zapytam „Milczysz?..." Ja już nie wierzę, byś mógł nie milczeć.

Milczysz... boś — carem!
Z Karczówki długo patrzałem na moje góry. Widać stamtąd Leszczyny — a w

Leszczynach mam przecie rodziców. Cóż mówić o moich uczuciach? Przyszła później
cała ósma klasa, a za nimi Chonowski, Wilkoszewski i Piątowski. Poszliśmy razem

background image

do Kielc. Byłem u Krzyżkiewicza. Wieczorem czytałem życiorys Beethovena* i
uczyłem się lekcy j.

15 marca (sobota). Byłem na trzech sztuczkach w teatrze. Złe ze mną: jestem
słaby, jestem chory, umieram duszą i ciałem.

16 marca (niedziela). Zaczyna się... Kule i granaty zaczynają pękać u moich nóg.
Patrz: tam granat się wierci w piasku, za chwilę pęknie i rozerwie mi serce na

sztuki... Ale kto wojnę i kule wywołał, kto nieszczęść tych rodzicem? — Ach!...
Ja... .

Wieczorem poszedłem do Zientary po algebrę. Pokazał mi Dziady część trzecią.
Poprosiłem go, by mi pożyczył tej książki na godzinę. Poszedłem do

Wilkoszewskiego, gdyż mię prosił rano. Zastałem tam mnóstwo z siódmej klasy,
Kruszyń-ski był, Piasecki, Ruśkiewicz, Chonowski, Piątowski, Pisula, Kotowicz,

Łącki, Michajłow, Augustowski. Grałem trochę w elbika. Później zaczął
grać Michajłow, Ruśkiewicz, Kru-szyński (na skrzypcach wybornego Poloneza),

musiałem i ja mówić Pogrzeb poety... Wesoło płynął czas... wesoło. O pierwszej
wyszliśmy. Szukam w kuchni Dziadów, przewracam wszystko, rujnuję — nie ma i nie

ma!!
Kto sobie wyobrazi moją rozpacz?! Jak tu odkupić, skąd wziąć takiej książki! *

Zientara miał ją oddać jutro rano. Przyszedłem do domu. Zdawało mi się, że
ziemia rozwiera się pod mymi nogami i widzę śmiejące się ze mnie szatany... Och,

cóż
to była za noc! Śnię, że mam ją, mam... budzę się! Cicho — i znowu tysiące ogni

pali mi się w głowie. O, cóż to była za noc, co za noc!...
17 marca. Budzę się wreszcie... Mam iść do klasy i po-* wiedzieć Zientarze:

zgubiłem Mickiewicza. Nogi się gną pode mną. Poszedłem. Na drugiej godzinie
Wilkoszewski powiedział mi, że znalazł ją gdzieś pod łóżkiem. Kamień mi spadł z

serca. O, ileż ja dziś wycierpiałem!
18 marca (wtorek). Wczoraj uczyłem się do 12 Cycerona (VIII, IX, X, XI Pro legę

Manilia) i fizyki. Na próżno: wypędzono mię, gdyż nie zapłaciłem wpisu. Gdyby
żył mój ojciec... Dziś nie ma nikogo na całym tym świecie, co by poratował. Idę

do Kłodnickich. Obiecują pożyczyć, jeśli Bronka uwolnili, lecę do Gimnazjum i
dowiaduję się od p. Bema, że go uwolniono na rs. 10. Pędzę znów do Pałaty. Nie

ma Kłodnickiego. Czekam z pół godziny, spotkawszy go wreszcie, idę do Gimnazjum.
Daje mi 6 rs., a trzy ma mi dać ona. Lecę tam — nie ma jej, czekam godzinę —

dostaję przecie. Lecę do Gimnazjum, płacę Brzezińskiemu. Jak piorun pada u nóg
mych wiadomość następująca: pocztylion, który mi oddał list i 8 rs. od Tadzia,

przyszedł dziś znowu do Gimnazjum, aby mu dać pokwitowanie z odebrania tych
pieniędzy. Ja nie wiedziałem czego on chce, on zaś mię nie poznał. Przyszło mu

do łba, że list był adresowany do p. Trepki, a ja go odebrałem. Prowadzano go
więc po całym Gimnazjum, ażeby ucznia tego poznał. Mnie wtenczas nie było,

sprawa oparła się o dyrektora, inspektora etc. Znaczy mniej więcej tyle: list
był adresowany do kogoś innego, a ja go odebrałem, ja ukradłem pieniądze... Idę

do dyrektora i tłomaczę mu się. Każe mi przynieść ten list. Lecę jak pies do
domu i przecie znajduję list, a co najważniejsza — kopertę od tego listu.

Myślałem, że mię krew zaleje, tak pędziłem do Gimnazjum. Już się lekcje zaczęły.
Dopiero na następnej pauzie poszedłem do kancelarii, pokazałem list. Ach!

20 — Dzienniki t. I
306

DZIENNIKI, TOMIK III
KIELCE, 1884

307
któż zrozumie, kto pojmie, ile ja wycierpiałem, czując wlepiony we mnie pytający

wzrok dyrektora, gdy mię indagował. Złodziej jestem czy nie? O rozpaczy!
wszystkie gwiazdy latały mi przed oczyma. Był Szperl, Evart, przyszedł potem

Bem... a mnie pytają: złodziej jesteś czy nie? Powiadają, że „kto rozpacza — ten
głupieje"... A ja, ja nie miałżem prawa wznieść pięści do Nieba? Mądrze

wiedziesz twe sprawy, Panie sprawiedliwy! Powiadają, że można zapanować nad
wszelką boleścią. O, któż zrozumie — kto pojmie, ile wycierpiałem. Wszyscy będą

się patrzeć szyderczo...
Otóż i rocznica, jaką dawno w duszy piastowałem. Rok temu zobaczyłem białą

lilijkę moją. Cierpiałem wówczas, cierpiałem, a w rocznicę...

background image

Są dnie, kiedy szatani pastwią się nad ludźmi, są, kiedy nieszczęśliwe ofiary
wyszczerzają zęby w przeraźliwym śmiechu. Są dnie, kiedy się czuje zawrót głowy,

ciągnący gdzieś w przepaście, szepcący: jedna chwila, jeden skok — i wieczny sen
bez marzeń, i uspokojenia kraina, i odpoczynek po utrapieniu... odpoczynek

wieczny, odpoczynek nicości poza nią. Ale nie wolno być panem życia i śmierci
człowiekowi. Natura jednym daje rozum — drugim serce. I mnie dała tylko serce, a

zimnego rozsądku tak mało. Stąd w takich chwilach jak dzisiejsza lecieć w bój,
rozwarte piersi na kule i miecze wystawić, umrzeć śpiewając — byłoby rozkoszą,

ale cywilnej odwagi, tej cichej odwagi, godności poczucia i postawienia na
piedestale — nie mam. Gotów jestem umrzeć, byleby uciszyć serce, a poświęcić

serca dla życia nie umiem. Myśl o grobie jak marzenie, jak potrzeba, jak
konieczność, jak niezbędność, jak ostatni kątek, gdzie ukryć się można, rysuje

się w mej wyobraźni. Już to nie mrzonka, nie szał chwilowy — to stałe
postanowienie, to ostatni wynik długiego namysłu.

19 marca (środa). Imieniny mej matki, że w ten dzień modliłem się za nią.1
Raz szczególniej, zbiegłszy do naszego 1 Tak w autografie, prawdopodobnie jakieś

opuszczenie w tekście.
kościółka, długo ze łzami modliłem się za nią i do niej. Dziś tego nie potrafię.

Dawno już nie modliłem się. Nie umiem — zapomniałem... Za duszę jej trzeba by
się pomodlić do tego skrwawionego Żyda na krzyżu niewinnie — ale czyż dziś

wierzę, że on mię jak dawniej wysłucha, że położy mi rękę na sercu i powie: nie
płacz?! — Nie, nie będę się modlił: musiałbym kłamać. Ja potrzebuję człowieka,

co by dał na swej piersi wypłakać mi łzy me gorące. A umarli milczą uparcie.
Gdzie oni tam, moi starzy? Może patrzą tęsknymi oczyma na tę piękną naszą

wioskę, gdzie żyli lat tyle. Gdyby mi oni powiedzieli kiedy, gdzie są i co
robią, i czy są? Spijcie w spokoju.

20 marca (czwartek). Siedziałem nad gramatyką łacińską i historią do 12. Od 9 do
10 jestem zawsze u Zientary. Przez tę godzinę zazwyczaj rozpaczamy. On cytuje

swojego ulubionego Do nowo narodzonego Kraszewskiego. *
Lepiej się tobie było nie rodzić...

Pesymizm straszny. Kończy się zresztą wszystko na papierosie, jaki
przyniesie ,,Majur" lub sprokuruje Stefański.

Jakiż to straszny sen to życie... Polucyj pełen, romantycznych marzeń
rozwierających się co chwila, łez i krwi pełen.

21 marca (piątek). Szukam cię... Ukaż mi się na jedne chwilę, na moment, choć we
śnie, przejdź koło mnie jak Barbara obok Zygmunta.* Nie chcesz? Zlituj się! Ja

może umrę — i mamże cię nie ujrzeć? Na tyleż nade mną nie będziesz mieć litości?
Gardzisz mną? A więc dumna, obejdę się bez twej postaci! Gdy natężę mą

wyobraźnię, puszczę w galop serce — będę cię miał piękniejszą, niż jesteś, będę
cię miał moją, tu blisko, na piersi, na sercu. Usta twoje uczuję na moich, twe

kędziory mię oplotą... Otóż cię mam — tyś moja, moja! Pory-
20*

308
DZIENNIKI, TOMIK III

wam cię, okręcam mymi ramiony, porywani i lecę, lecę... za góry, za morza — za
stepy, w pustynie. Widzisz, jakem silny, jaki mocarz ze mnie! A więc się ukaż!

Byłem po południu u Marąuardta, bardzo oczytanego kolegi. Ma mnóstwo książek.
Słowackiego dużo, Krasińskiego... Balzaca, z Biblioteki Najcelniejszych Utworów

* wiele. Był Dewitz, Remiszewski, Kowalczewski. Marąuardt i Remiszew-ski
(artysta) — to ateusze spod ciemnej gwiazdy. Nic tak nie lubię, jak takie

koleżeńskie zebrania. Jestem wśród nich szczęśliwym.
22 marca (sobota). Buckle mię przekonał, że człowiek nie podlega żadnemu losowi,

że to głupstwo, a jednak staro-grecka <łvotyx>j ma we mnie czciciela... Jestem
postępowcem i na wszystko zgadzam się w postępie, ale ta [Aoipoc*, jaka mię

ściga, jaka kieruje we mnie każdym krokiem, robi ze mnie mahometanina
zagorzałego.* Ten tydzień na bóle był naznaczony widocznie.

^Czytałem mity greckie na lekcji greckiego. Wczoraj kułem Eneidę, fizykę i
Homera do 12. Nie czytam teraz prawie nic. Hejsler obiecał mi przynieść

monografią z czasów Nowgorodu Wielkiego. Napiszę tragedią!... Biorę za postać tę
czcigodną Marfę Borecką.* 'AvdćyxY] tam działać będzie. Tragedie greckie posłużą

mi za wzór, ale będę oryginalnym. Można oszaleć, zachwycając się tą postacią.

background image

Sytuacje najzupełniej tragiczne. Wielka postać, czasy tragiczne, boć ginie
naród, ginie wolna, idealna respublika. A przy tym — toć ona siostra nam... Aby

tylko prędzej dostać tego Kostomarowa! (Egzamina — a ja pisał będę tragedie...
Bodajby sobie nie wypisać tragedii.)

Marfa Boreckaja. TpaytjiSća* — co najmniej w 20 aktach, z prologami,
epilogami, chórami, epizodami, sprawami * etc.

KIELCE, 1884
309

etc. Zaduszę się chyba pod ciężarem takim. Mężniej, mój duchu! Pomagaj, moja
muzo! — Rozpal piersi, chcę lotu, a głos skrzydeł słyszę, mówiący piór

szelestem. Chcę uczcić tę postać moimi śpiewy. Jeszcze żadna kobieta w komedii
nie była taką! Ona będzie wyższą nad wszystkie. — Nie będzie Ofe-lią — nie!

piękniejszą — kobieta-mąż prawy, kobieta-anioł, choć z siwymi włosy. Ciekawym,
jak to będzie wyglądać po napisaniu? 1

Byłem na spacerze z Zientarą. Byliśmy na Karczówce, przelecieliśmy ją jak
szaleni, byliśmy na górze, gdzie były kopalnie ołowiu,* [gdzie] znaleziono owe

trzy tradycyjne żyły ołowiu. Później byliśmy u pomnika z napisem odpowiednim.
Byliśmy także u Trzaskalskiej na kawie. Wieczorem byłem na tym upragnionym moim

dramacie Na jedne kartę Sienkiewicza. Dość powiedzieć, że to napisał. Nie tylko
ja, ale Ruśkie-wicz, Wilkoszewski, Chonowski palili się z ciekawości i

uwielbienia dla uosobienia poczciwego postępu: Antoniego Żuka.* Późno w noc nie
mogłem usnąć. Widma mię męczyły.

23 marca (niedziela). Pisałem jeden rozdział Olgi. Czytam znowu Swierzbieńskiego
Wiarę Słowian* Chciałbym raz skończyć tę tragi-powieść.

Dałem do oprawy 36 arkuszy papieru na nowy dziennik. Toż to będzie pisania
dopiero! Jakby się pojechało na Ukrainę * — cóż by się to nie pisało w moim

dzienniku! Gdyby-to!...
24 marca. Muszę iść jutro na egzamin do księdza. Dziś powtarzam historią

Kościoła. Deszcz — ani wyjść gdzie, ani nic. Nudno.
25 marca (wtorek). Święto Matki Boskiej. Ani jednej modlitwy, ani jednego

westchnienia. Uciekłem z kościoła. Od 12 do 5 uczyłem się trzeciego okresu
historii Kościoła i katechizmu na klasę V. O l/2 do 6 poszedłem do księdza.

Byłem
1 Tu w autografie wydarte dwie kartki.

DZIENNIKI, TOMIK III
z Wodzyńskim i Tuwanem. Ja zdałem chyba najlepiej. Mówiłem o Focjuszu, datą

hierarchij u nas etc. Kontent jestem, że to zrzuciłem z ramion. Spotkałem się z
Edziem. Byłem u niego. Opowiadał jak zawsze swe sny i marzenia. To więcej jak

przy-
jaźń — to miłość.

j
26 marca (środa). Mówiłem z Eneidy. Od słów: Hic ait et repetens...* Dostałem 3.

Powraca trocha szczęścia. Muszę być mahometaninem. Gdyby jak najprędzej otrzymać
tę monografią z czasów Nowgorodu. Chce mi się gwałtem pisaćl

„Chandra" powraca.
Spór z Zientarą o sztukę. Ksiądz u niego wszystkim, niczym Modrzejewska i

Królikowski — ksiądz tylko i basta. To się działo na greckim. Rybarski zawracał
głowę swoim „BOT MMBH-HO, noTOMy HTO, TEK KaK, KaJKAbiM noHMMaeT, ecjiw 6ti — TO

OAHaKOSŁ" *, a my kłóciliśmy się tymczasem. Po południu znowu żarliśmy się o
przyjaźń moją z Edziem. Jednak pomimo tych kłótni myśmy serdeczne druhy-

wariaty. Kiedyś lataliśmy po okolicznych górach jak błazny, on kiedyś ze
Stefań-skim leciał przez cały rynek aż na bazar „co koń wyskoczy" — o godzinie

11 w nocy.
27 marca (czwartek). Kułem wczoraj gramatykę łacińską do 1/a do l w nocy.

Pomimo to nie mówiłem dziś z niczego. Na niemieckim z powodu choroby Kremera był
Rybarski — musiałem czytać przekłady Eschylosa i Eurypidesa.* Aga-memnon,

Orest i jędze, Klitajmestra, Elektra. Jakaż to cudowna postać ten Orestes,
Elektra... Zawsze wstaję od tego czytania z zawrotem głowy. Stare mity porywają

mię w kraje cudów. Cóż może być piękniejszego nad Elektrę, płaczącą na grobie
ojca Agamemnona i Kassandry.

background image

28 marca (piątek). Siedziałem nad Eneidą do 1. Później czytałem Syntezę dwu
światów Struvego.* Czytałem coś do 2.

Notowałem sobie piękniejsze i oryginalniejsze myśli w nowym dzienniku. Były tam
dopiski p. Bema, gdyż to jego książka.

29 marca (sobota). Byłem w teatrze na czymś tam... Śmiałem się z dramatu p.
Osmólskiego pt. Ubogie kielczanki,* etc. etc. Wieczorem znów czytałem Struvego.

Kupiłem dziś Z teki
dziwaka.* Wyborne coś.

Niedziela (30 marca). Czytałem ten tego... Chodziłem
z Edkiem etc. etc. etc.

31 marca (poniedziałek). Mówiłem z łaciny. Umiałem gramatykę dobrze. Nie wiem,
co dostałem. Była macocha. Dziś zrobiłem 9 strasznych zadań z arytmetyki. Głowa

mi pęka... Czytałem do l w nocy Mindowe, jako odnoszące się do historii Litwy,
którą studiuję na Lelewelu.*

Wypaliłem 10 papierosów — łeb mię bardziej jeszcze rozbolał. Będę aktorem.1
1 Jedna stronica pusta, dziewięć kart nie zapisanych wydarto, na ostatniej

stronie adnotacja;
Do l kwietnia 1884 r.

SPIS TREŚCI
PRZEDMOWA — napisał Jerzy Kądzielą TOMIK I (19 V — 15 XII

1882) . . TOMIK II (16 XII 1882 — l IX 1883) TOMIK III (2 IX 1883
— l IV 1884)

5
43

133
243

SPIS ILUSTRACJI
Stefan Zeromski jako uczeń gimnazjum kieleckiego (1886) s. 48/49

Karta tytułowa I tomiku Dzienników s. 64/65 Pierwsza strona
Dzienników

s. 112/113 Świadectwo szkolne Zeromskiego z klasy trzeciej s.
160/161 Kapliczka pod Łysicą z podpisem Zeromskiiego na murze

(fot. J. Siudowski, F. Gladysz) s. 192/193 Antoni Gustaw Bem s.
224/225 Wincenty Zeromski, ojciec pisarza

s. 240/241 Ciekoty
(fot. J. Sludowski]

STEFAN ŻEROMSKI
NOWELE I OPOWIADANIA.

1. ROZDZIOBIĄ NAS KRUKI, WRONY...
2. OPOWIADANIA • UTWORY POWIEŚCIOWE

3. ARYMAN MŚCI SIĘ • GODZINA • POWIEŚĆ O UDAŁYM WALGIERZU • DUMA O HETMANIE
4. SEN O SZPADZIE • SEN O CHLEBIE • POMYŁKI • WSZYSTKO I NIC • ECHA LEŚNE •

PUSZCZA JODŁOWA • ELEGIE
5. WIATR OD MORZA • WISŁA • MIĘDZYMORZE

POWIEŚCI
1. SYZYFOWE PRACE

2. PROMIEŃ
3. LUDZIE BEZDOMNI

4—6. POPIOŁY
7—8. DZIEJE GRZECHU 1000127527

9. URODA ŻYCIA
10. WIERNA RZEKA

11—13. WALKA Z SZATANEM
14. PRZEDWIOŚNIE

DR&MAW
1. ROZA

2. SUŁKOWSKI • TUROŃ
3. GRZECH • BIAŁA RĘKAWICZKA

4. PONAD ŚNIEG ~~ ~ --""
R.ljrLrt.VV i\-Ł.**.*-m.

UCIEKŁA MI PRZEPIÓRECZKA

background image

PISMA RÓŻNE
1. WSPOMNIENIA

2. PISMA LITERACKIE I KRYTYCZNE
DZIENNIKI

1. DZIENNIKI TOM I


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Żeromski Stefan Dzienniki t 5
Żeromski Stefan Dzienniki t 3
Żeromski Stefan Dzienniki t 6
Żeromski Stefan Dziennik Tom odnaleziony
Żeromski Stefan Dzienniki t 4
Żeromski Stefan Dzienniki t 2
s. żeromski, Stefan Żeromski - życie i twórczoć
żeromski - dziennkiki, Udowodnię s±d Żeromskiego przedstawiony w Dziennikach, w którym pisarz nazwał
Zeromski Stefan Sen o szpadzie Pomy³ki (m76)
Żeromski Stefan
Żeromski Stefan Aryman mści się
ZEROMSKI STEFAN promien
Żeromski Stefan Po Sedanie
Żeromski Stefan Zmierzch(1)
Żeromski Stefan Z odczytem
Żeromski Stefan Literatura a życie polskie

więcej podobnych podstron