E. M. THORHALL
W OBRONIE ARWEN
z cyklu
ZBROJNI
Oficyna wydawnicza RW2010 Poznań 2015
Redakcja: Joanna Ślużyńska
Korekta: Robert Wieczorek
Redakcja techniczna: zespół RW2010
Copyright © E.M Thorhall 2015
Okładka © Mateo 2015
Utwór bezpłatny,
z prawem do kopiowania i powielania, w niezmienionej formie i treści,
bez zgody na czerpanie korzyści majątkowych z jego udostępniania.
Aby powstał ten utwór nie wycięto ani jednego drzewa
Dział handlowy:
marketing@rw2010.pl
Zapraszamy do naszego serwisu:
www.rw2010.pl
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
Złowróżebne pohukiwanie rozdarło noc w Arwen. Zdawało się, że wszystko, co
żyje, wstrzymało dech, pogrążając się w martwej ciszy. Ledwo przebrzmiał
ostatni ponury odgłos, gdy niewyraźna sylwetka zamajaczyła pośród mroku na
dachu jednej ze zrujnowanych kamienic otaczających placyk pomiędzy nimi.
Wyprostowała się, by w chwilę potem przypaść do podłoża, chowając się
w cieniu gałęzi rosnącego przy ścianie drzewa. Jego szeroka korona skutecznie
skryła tajemniczą postać przed przypadkowymi wścibskimi spojrzeniami
wrogów. A tych od kilkunastu dni było sporo.
Spadli na bezbronne miasto niespodziewanie, niczym wściekłe,
wygłodniałe bestie, pożerające wszystko, co napotkają na swej drodze. Większa
część przerażonych mieszkańców porzucała swój gromadzony latami dobytek
i uciekała w panice do pobliskich wiosek, chcąc ocalić życie. Odważniejsi,
uzbrojeni w to, co udało im się znaleźć w opuszczonych warsztatach
i domostwach, przyłączali się do obrońców miasta. Z niecierpliwością
oczekiwano na wsparcie najemników i rycerzy zebranych pod wodzą króla
Berona. Ci jednak się spóźniali. Nie przeszkodziło to Sir Erykowi i Sir
Victorowi stanąć na czele swych ludzi i poprowadzić ich do boju. Tkwili
w okolicy jaskiń i w częściowo splądrowanym Arwen od kilku dni, polując
z ukrycia na najeźdźców, wywołując swoimi nagłymi, podstępnymi atakami
zamieszanie w szeregach wroga. Dla obrońców było oczywiste, iż to dopiero
pierwsze z potyczek, które przyjdzie im stoczyć. Siły wroga, po trzykroć
liczniejsze niż ich własne, mogłyby wzbudzać strach w sercach zbrojnych.
Tymczasem budziły jedynie złość, chęć pokonania nieprzyjaciela i pragnienie
odbicia miasta.
Pohukiwanie ponownie rozdarło nocną ciszę. Liście drzewa zaszeleściły,
poruszone nagłym podmuchem wiatru, odsłaniając skuloną kobiecą postać.
3
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
Wstawszy, przemknęła zwinnie w stronę, gdzie zauważyła podejrzane
zamieszanie. Przykucnęła, chowając się za kominem, i dłuższą chwilę
nasłuchiwała. Szmer toczonej rozmowy był za cichy, aby mogła z tej odległości
rozróżnić poszczególne słowa. Rozległ się niski męski śmiech. Przypadła do
dachu i podczołgała się do jego krawędzi. Trzymana w dłoni niewielka kusza
z zatrutym bełtem stuknęła cicho o podłoże. Kobieta znieruchomiała,
nasłuchując uważnie. Ponure pohukiwanie rozległo się bliżej. Uniosła głowę
i wytężyła wzrok, wpatrując się w ciemność. Oczy dostrzegły zarys sylwetki
leżącej na dachu naprzeciw. Postać uniosła rękę w górę. Lekki uśmiech pojawił
się na ustach kuszniczki. Kolejne pohukiwanie, będące odpowiedzią, delikatnie
zadźwięczało w powietrzu, wtrącając się w coraz głośniejszą rozmowę. Ktoś
nadchodził. Niewielki plac, znajdujący się na tyłach sąsiadujących ze sobą
kamienic i prowadzący na rynek, był nader chętnie wykorzystywanym przez
mieszkańców skrótem. Widać tej nocy postanowili z niego skorzystać również
nieprzyjaciele. Na usta cisnęło się pytanie, kto jest tak nieostrożny, że wędruje
nocą po oblężonym mieście, do tego tocząc głośne dysputy? Głupiec bądź
szaleniec. W przejściu pomiędzy kamienicami zamajaczyły czyjeś sylwetki.
Nie zastanawiając się wiele, Lyanna przesunęła się na sam skraj dachu
i wymierzyła kuszę w idących. Leżący naprzeciw Victor uczynił to samo.
– Kwiczała niczym zarzynana świnia... – zadrwił jeden z nadchodzących
mężczyzn.
– Boś zapomniał jej... – Drugi umilkł nagle i podniósł głowę, spoglądając
uważnie na dachy kamienic. Klepnął ostrzegawczo towarzysza w ramię.
Błysnęło ostrze dobywanego miecza.
Powietrze przeszył świst lecącego bełtu. Upuszczony oręż upadł
z brzękiem na bruk, a jego właściciel osunął się z przestrzeloną szyją.
4
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
– Kto tu... – Kolejny bełt zdławił pytanie w zarodku.
Lyanna uśmiechnęła się promiennie do Victora, chociaż wiedziała, że tego
nie zauważy, i bezszelestnie zsunęła się z dachu, wprost na niewielki wyłom nad
warsztatem krawieckim. Przycupnęła na nim, rozglądając się czujnie wokół,
a gdy nie dostrzegła niebezpieczeństwa w postaci kolejnego patrolu, zeskoczyła
miękko na podwórze. Przywarła plecami do ściany, czekając na towarzysza.
Victor, widząc, że plac jest pusty, nie dbał już o zachowanie ciszy i szybko
zsunął się na ziemię. Oboje podbiegli do leżących ciał.
– Strażnicy Gerhona? – spytał, pochylając się nad trupami.
Lyanna przyklęknęła, odgarniając jednemu z nich włosy z karku. Ujrzeli
niewielki tatuaż w kształcie koła przeciętego błyskawicą.
– Vartheńczyk – odszepnęła. – Wszyscy wstępujący dobrowolnie na służbę
u króla noszą taki znak – wyjaśniła. – Im dłuższa błyskawica, tym wyższy status
wojownika. Ten tutaj to jakiś podrzędny najemnik. Zobacz. – Przesunęła palcem
po skórze zabitego. – Błyskawica nie sięga nawet połowy koła.
– Dużo o nich wiesz... – Victor spojrzał badawczo na Lyannę. – Czyżbyś
znała kogoś, u kogo błyskawica przecina całe koło? – Nie spuszczał z niej
natarczywego wzroku.
Wzruszyła ramionami. Odsunęła się nieco od ciała, zabierając zmarłemu
jego broń.
– Nie będzie mu potrzebna – mruknęła pod nosem. Wstała i umocowała
zdobyczny miecz do szerokiego pasa na biodrach.
– Nie odpowiedziałaś mi – nie dał się zbyć. Sprawnie przeszukał odzienie
wroga; znalezione sztylety szybko znalazły swoje nowe miejsce za pasem
mężczyzny, a mieszek z brzęczącą zawartością wylądował u stóp Lyanny.
5
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
– Czasami lepiej nie znać odpowiedzi na niektóre pytania. – Podniosła
sakiewkę i schowała za skórzanym gorsetem. Rozmyślnie unikała wzroku
kompana. – Musimy dotrzeć do Eryka i pozostałych – szepnęła, brodą
wskazując przejście pomiędzy kamienicami.
Skinął głową.
Z największą ostrożnością wsunęli się w bramę łączącą podwórze i miejską
uliczkę.
– Wygląda na spokojną – szepnął Victor, wychyliwszy się zza wrót bramy.
Czujnie rozglądając się na boki, przemknęli bezszelestnie niczym dwa
cienie w stronę wieży. Ukryte około stu kroków od niej tajemne przejście
w murze pozwalało w miarę bezpiecznie przedostać się na drugą stronę.
Zasłonięte przed oczami strażników budynkiem zbrojowni, stertą porzuconych
na jej tyłach skrzyń oraz rosnącymi dziko chaszczami, wychodziło podziemnym
tunelem prosto w las otaczający Arwen i pomagało obrońcom przekradać się do
miasta.
Byli już niedaleko niego.
– Ćśśś. – Victor biegnący przodem skręcił nagle, pociągając towarzyszkę
za sobą w głąb mijanej bramy. Przylgnęła plecami do chłodnej ściany, patrząc
pytającym wzrokiem na mężczyznę. Serce zabiło jej mocniej, gdy usłyszała
narastające, wrzaskliwe nawoływania strażników.
– Pułapka? – poruszyła bezgłośnie ustami.
Pokręcił przecząco głową, nasłuchując uważnie to zbliżających się, to
znów oddalających odgłosów.
Pod wieżą coś się działo.
Grupa Vartheńczyków biegała w rozproszeniu, ponaglając się do
pośpiechu. Głośny stukot końskich kopyt rozbrzmiał na opustoszałej uliczce –
6
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
jeźdźcy kierowali się w stronę rynku. To właśnie tam, w karczmie „Pod
zdechłym tryglem” wciśniętej w róg wielkiego placu targowego, znajdowała się
kwatera ich dowódcy. Należało poinformować go o dwóch stojących
nieruchomo przed bramą postaciach okutanych w czarne peleryny, które
wyłoniły się z ciemności niczym zjawy. Strażnicy, nie czekając na rozkazy,
posłali w ich stronę serię strzał, patrząc z niedowierzaniem, jak dziwne stwory
z łatwością wyjmują je z miejsc, w których utkwiły. A gdy na grocie jednej
z odrzuconych strzał dostrzegli strzęp przypominający ochłap mięsa, najsłabszy
z Vartheńczyków zwrócił na podłogę strażnicy zawartość żołądka.
– Nektosi! – rozległ się pełen przerażenia okrzyk.
– Nektosi... – Lyanna odetchnęła z ulgą.
– Odsiecz przybywa. – Victor wysunął ostrożnie głowę z bramy, próbując
rozeznać się w sytuacji.
– Jeśli są tutaj nieumarli, to są i magowie – szepnęła kuszniczka. – Muszę
dostać się do Eryka. Trzeba odszukać Morhta. – Ostatnie słowa wypowiedziała
nieco głośniej, niż zamierzała. Splotła nerwowo dłonie. – Musi... – urwała,
orientując się poniewczasie, że w zdenerwowaniu powiedziała za dużo.
Słysząc narastający tętent kopyt, Victor wsunął się na powrót do bramy
i spojrzał uważnie na towarzyszkę.
– Morhta?
– To znaczy Davetha – poprawiła się prędko i machnęła niedbale ręką.
– Nie przejdziemy teraz na drugą stronę – zauważył spokojnie rycerz, nie
spuszczając wzroku z kobiety. – Nie, jeśli chcemy zachować życie i nie zdradzić
przejścia.
Musiała się z nim zgodzić. Należało poczekać na okazję.
7
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
***
Wyruszyli, nim zapadł zmierzch. Magowie i nektosi, kawalkada jeźdźców
zakutych w stal, wraz z podległymi sobie najemnikami, pod przewodnictwem
samego Berona, władcy Iltarii, podążali Szlakiem Królewskim w stronę Arwen.
Pozostali mieli dołączyć po drodze.
– Zbrojni Sir Eryka czekają w okolicy jaskiń, panie – wydyszał zmęczony
goniec, zwolniwszy i zrównawszy się z Beronem. Poklepał uspokajająco szyję
spienionego konia. – Sir Victor ze swoją grupą pozostał ukryty w mieście –
zdawał relację z poczynań rycerzy i najemników. – Podobno od wioski Goron
idzie w stronę Arwen większa grupa Vartheńczyków. Wieśniacy uciekli
w stronę Pogórza Niedźwiedziego.
– Plemię Niedźwiedzi? – Beron spojrzał pytająco na zwiadowcę.
– Z tego, co nam wiadomo, nie przyłączyli się do walk – odparł goniec. –
Nie zauważyli na swoich terenach śladów wroga.
– Tchórze! – syknął ze złością król. – Iltaria staje w obliczu
niebezpieczeństwa, a ci, których siła mogłaby wesprzeć nasze szeregi, nie
zauważają śladów wroga. Wszak pchnięto do nich posłańców! – Podniósł głos.
– Nie wrócili jeszcze, panie – wtrącił jeden z magów jadących za Beronem.
Król milczał, wpatrując się w drogę przed sobą i zaciskając dłonie na
wodzach. Od ponad pięciu zim spokojna do tej pory kraina spływała krwią
niewinnych. A on, władca, nie dysponował odpowiednio silnym wojskiem, by
móc sprawnie i skutecznie odpierać wrogie ataki. Owszem, podlegały mu
zorganizowane grupy najemników służących u rycerzy. Cóż jednak z tego,
skoro były one rozproszone po całej krainie? Postanowił, że po zakończeniu
starć, które miał nadzieję wygrać i odbić miasto, zwoła radę. Przedstawi swój
plan rozbudowy armii iltaryjskiej, gotowej w każdej chwili stanąć do boju.
8
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
Armii, której nie będzie musiał zwoływać przy pomocy posłańców. Armii
wyszkolonych zbrojnych, którzy nie ulękną się niczego.
Dłuższy czas jechali w milczeniu. Słychać tylko było parskania
wierzchowców i stukot kopyt. Władca ściągnął brwi, zastanawiając się nad
czymś. Po czym podniósł prawą dłoń i wykonał przyzywający gest.
Dwaj magowie, jadący za władcą, spojrzeli po sobie. Eurestes podjechał
bliżej.
– Ilu mamy nektosów? – spytał go Beron.
– Dwóch, stojących w tej chwili przed bramą miasta, i dwóch osłaniających
tyły – wyjaśnił mag.
– Kto sprawuje nad nimi władzę?
– Ja i zacny Skoloniusz.
– Podobno są silniejsi niż śmiertelnicy, szybsi i bardziej wytrzymali. –
Beron odwrócił głowę w stronę Eurestesa.
Mag spojrzał na niego poważnie.
– Są w połowie martwi, królu. W boju nie straszne im żadne ciosy ni rany,
które śmiertelników wysyłają do bogów. Posłusznie wykonują rozkazy. Bez
lęku pójdą w największą, najzacieklejszą bitwę.
– Dlaczegóż więc zabraliśmy ich tylko czterech? – spytał surowo. – Czyż
nie można było obudzić pozostałych i odbić miasto bez narażania ludzi? Czyż
nie można było wysłać ich na te psie pomioty i rozkazać, aby wybili je niczym
wściekłą zwierzynę? – Król uniósł się gniewem.
Eurestes pochylił głowę z szacunkiem.
– Wybacz, panie, nie mogliśmy tego zrobić.
W oczach Berona pojawiło się zaskoczenie.
– Chcesz powiedzieć, zacny Eurestesie, że to niemożliwe?
9
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
– Nie przy tej ilości magów, którzy posiedli umiejętność panowania nad
nimi.
– Królu, jeśli wolno mi wyrazić swoje zdanie... – wtrącił Skoloniusz,
również podjechawszy bliżej. Widząc łaskawe skinięcie Berona, kontynuował: –
Nektosi są drapieżnikami o niebywałej sile i zdolnościach. Takimi ich
stworzyliśmy. Jednak wciąż mamy pewne obawy co do tego, jak się zachowają.
Nie możemy obiecać, że nie zwrócą się nagle przeciwko tym, w imię których
zostali wysłani do boju.
– A tak mogłoby się stać, gdyby kontrolował ich ktoś znacznie słabszy.
Ktoś, kto nie potrafiłby przełamać barier umysłu. Ktoś, kto zawahałby się
w najważniejszej chwili – dokończył Eurestes.
– Zwykły śmiertelnik nie jest w stanie nad nimi zapanować? – wyraził swą
wątpliwość Beron. – Żaden z moich rycerzy by się nie nadał? Musiałby
posiadać wasze umiejętności?
– Nie, królu – odparł prędko Skoloniusz. – Jeśli masz pośród podległych
sobie zbrojnych śmiertelnika, który siłą umysłu potrafi wtargnąć w twe myśli...
– Takiego, którego wiedza i opanowanie przewyższają wszystko inne...
– Kogoś nieulegającego emocjom towarzyszącym zwykle ludziom...
– Kogoś o sercu równie martwym jak oni...
– Wtedy nie musi posiadać zdolności magicznych – dokończył Skoloniusz.
Władca spojrzał na nich jak na bardów włóczących się po traktach
i wyśpiewujących swoje bajdy.
– Czyli żaden z moich... – urwał, gdy w końskiej szyi utkwiła wystrzelona
spomiędzy drzew strzała. Zwierzę zarżało przeraźliwie. Szarpnęło się, zrzucając
Berona z grzbietu. Chwilę później drugi grot wbił się obok pierwszego.
10
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
Kolejne strzały szyły powietrze. Ranne i wystraszone zwierzęta stawały
dęba, rżąc przeraźliwie i pozbywając się jeźdźców.
– Zasadzka! – krzyknął Eurestes.
Skoloniusz zeskoczył z konia, klepnięciem w zad odganiając zwierzę.
Z lasu dobiegł dziki okrzyk zagrzewający do walki, a potem gromada
kilkudziesięciu uzbrojonych Vartheńczyków wypadła na Szlak Królewski,
spadając na kawalkadę niczym drapieżne jastrzębie na zające.
Nektosi podążający do tej pory spokojnie na tyłach nagle znaleźli się przy
magach, osłaniając ich i Berona przed pierwszymi atakami wzniesionych oręży.
Kościste ręce z łatwością pochwyciły kilku napastników. Chrupnęły głośno
łamane kości, miażdżone kręgi.
– Chronić króla! – zakrzyknął Skoloniusz, kreśląc prędko palcami
tajemnicze znaki i wypowiadając cicho zaklęcie.
– Głupcy! – wrzasnął Beron, który przy pomocy gońca wydostał się już
spod martwego wierzchowca. – Zabić ich! Każcie im zabić wszystkich
Vartheńczyków! – zakrzyknął głośno. – Do boju! – Odtrącił zastawiającego mu
drogę maga i z uniesionym mieczem rzucił się do walki. – Za Iltarię!
Zadźwięczała stal, gdy starł się z jednym z napastników. Serią szybkich
ataków odgonił go od towarzyszy. Był już pewien swojej wygranej, gdy
niespodziewanie poczuł tępy ból w ramieniu. Chciał się odwrócić, by odeprzeć
kolejne uderzenia. Nie zdołał. Wokoło nagle zapadła ciemność. Król osunął się
bezwładnie na ziemię. W zamieszaniu nikt nie zauważył, że upadającego Berona
pochwyciło dwóch Vartheńczyków i powlokło za sobą w głąb lasu.
Szczęk oręża mieszał się z krzykami i agonalnym wyciem tych, którzy
wpadli w kościste ręce nektosów. Długie szpony z łatwością rozrywały ciała
11
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
wrogów. Magowie niestrudzenie mamrotali swoje zaklęcia. Pozostali rycerze
wraz z najemnikami dołączyli do potyczki.
Wynik starcia wydawał się oczywisty. Liczniejszy przeciwnik szybko
zdobywał przewagę, bynajmniej niezaskoczony obecnością nektosów, którzy
odarci ze swych peleryn przypominali żywe trupy krążące pośród walczących.
Sine, spływające krwią resztki mięśni przymocowane do pożółkłych kości
budziły grozę samym swym widokiem. Niemniej zbrojni Berona coraz częściej
padali martwi, zaś głośne okrzyki Vartheńczyków zdawały się dodawać
napastnikom nieludzkich sił.
Wtem od strony jaskiń nadjechała w pełnym galopie grupa konnych.
Jadący na czele postawny czarnowłosy mężczyzna o dzikim wyrazie twarzy
zeskoczył w biegu z konia. Ciemne oczy rozbłysnęły szaleństwem, gdy unosząc
wysoko miecz, wpadł z przeraźliwym wrzaskiem w grupę Vartheńczyków.
Księżyc przejrzał się w stali, gdy czarnowłosy ciął z rozmachem najbliżej
stojących wrogów. Z daleka przypominał żeńca ścinającego trawę. Nieprzyjaciel
padał na ziemię równym pokosem, niczym źdźbła uginające się pod ostrzem
kosy.
Towarzysze poszli w ślady swego potężnego dowódcy. Ostrza ich mieczy
spadały na zaskoczonych przybyciem odsieczy napastników. Strzały i bełty też
zbierały swe żniwo wśród wrogów, jeszcze przed chwilą pewnych zwycięstwa.
Magowie wymienili spojrzenia.
Skoloniusz skinął głową.
Jeden z nektosów zamarł w bezruchu, po czym uniósł głowę, węsząc
czujnie. Martwe oczy zatrzymały się na czarnowłosym sojuszniku. Ruszył
w jego stronę. Czarnowłosy, wyczuwając zagrożenie, odwrócił się i utkwił
stalowe spojrzenie w półumarłym. Nektos zatrzymał się, jakby zastanawiając
12
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
nad kolejnym krokiem. Ta chwila wystarczyła, by zbrojny uniósł swój miecz
i ciął od góry. Stalowe ostrze z łatwością rozcięło ramię nektosa, przeszło przez
tors i zatrzymało się w brzuchu. Z kolejnym dzikim okrzykiem czarnowłosy
wyciągnął ostrze i ciął ponownie, tym razem poziomo, celując w biodra.
Rozczłonkowany nektos legł na ziemi.
Magowie spojrzeli po sobie z niedowierzaniem.
Tymczasem czarnowłosy przemknął po nich wściekłym wzrokiem i rzucił
na powrót w wir walki.
Eurestes zaczął wypowiadać zaklęcie.
– To mój najemnik. – Silna dłoń Sir Eryka, który zjawił się niczym duch,
spoczęła na ramieniu maga.
Mamrotanie ustało.
Szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Iltaryjczyków. Rozgromiona
drużyna z Varthenu powoli wycofywała się do lasów otaczających Arwen. Jęki,
krzyki rannych, dzikie zawołania zagrzewające do walk było słychać aż pod
murami miasta. Na rozkaz Gerhona, przywódcy Vartheńczyków, brama została
otwarta. Wyjechało przez nią kilkunastu wojowników, gotowych zmierzyć się
z oblegającymi. Gdy na ich drodze stanęło dwóch dotąd nieingerujących
w potyczki nektosów, wybuchło zamieszanie.
Victor spojrzał porozumiewawczo na Lyannę. Jak na komendę nasunęli
kaptury na głowy i opuściwszy bezpieczne schronienie, wmieszali się w grupę
wychodzących pieszych wojowników. Za murami miasta szybko dołączyli do
toczącej się potyczki.
Nim kur zapiał na odmianę, na placu boju nie było już komu walczyć.
Dopiero teraz, gdy wśród ciał poległych szukano kompanów lub zabierano
niepotrzebny już martwym oręż, zauważono nieobecność króla Berona.
13
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
Magowie podnieśli larum.
Eryk wodził uważnym spojrzeniem po zmęczonych, okrwawionych
twarzach swoich zbrojnych. Wyglądało na to, że drużyna nie poniosła
większych strat.
– Gdzie Morht? – Lyanna nie dostrzegła pośród zwycięzców rosłego,
czarnowłosego kompana.
– Wraz z Quenem i Davethem wyruszyli za zbiegami z Varthenu –
wyjaśnił jeden z najemników. – Daveth wydał taki rozkaz.
Eryk pokiwał głową, przyjmując wytłumaczenie. Jednak Lyanna nie była
zadowolona. Popatrzyła spode łba na pogrążonych w przyciszonej rozmowie
magów, za których plecami ustawili się karnie nektosi.
Odciągnęła męża na bok.
– Morhta nie powinno tu być – szepnęła. – Nie w ich obecności. – Lekkim
ruchem głowy wskazała toczących dysputę wysłanników z Enhilleru.
– Nie ma – odszepnął, rozumiejąc obawy żony. – Jak go znam, to właśnie
dopadł jakiego Vartheńczyka i posyłał jego duszę do ciemnika.
Pokręciła przecząco głową nieprzekonana.
– Nie podoba mi się to. – Nie spuszczała oczu z magów, którzy widać
podjęli decyzję, bo podeszli bliżej.
– Musimy odnaleźć króla – zaczął Skoloniusz. – Rozdzielimy się. Zacny
Eurestes wraz z dwoma nektosami podąży w stronę jaskiń, ja zaś z pozostałymi
poszukam śladów w lesie – przedstawił plan.
– Reszta niech przyłączy się do nas bądź wróci do miasta! – zarządził
głośno Eurestes. – Trzeba zabezpieczyć je przed powrotem wroga! To starcie
wygraliśmy! – oznajmił.
Powietrze rozdarł zwycięski krzyk radości.
14
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
***
Trójka kompanów podążających za zbiegłymi Vartheńczykami rozdzieliła się.
Daveth z Quenem podążyli w stronę jaskiń, zaś Morht ruszył świeżo
odnalezionym tropem, znikającym pośród gęstych zarośli arweńskiego lasu.
Miecz wsunął w pochwę przymocowaną na plecach do skórzanej zbroi.
Dobywszy dłuższego ze sztyletów, przeczesywał czujnie wzrokiem listowie
i nasłuchiwał najdrobniejszego szmeru świadczącego o czyjejś obecności
w okolicy. Drgnął, gdy przelatujący nad jego głową ptak zaskrzeczał głośno.
Kruk wylądował na ścieżce i począł coś wydziobywać. Odgonił czarne
ptaszysko i przyklęknął, by przyjrzeć się pozostawionym tropom. Płytkie
koleiny nie przypominały w niczym śladów, które mógł pozostawić jadący wóz.
Raczej tędy coś lub kogoś wleczono. Morht ściągnął rękawice i ostrożnie
dotknął palcami wilgotnej ziemi. Roztarł opuszkami pozostawioną na nich krew.
– Mieli rannego – mruknął.
Wytarł dłonie w spodnie i nałożył na powrót rękawice. Ściągnął brwi,
zastanawiając się, po co Vartheńczycy wlekli ze sobą rannego. Nie było to ich
zwyczajem. Rannych zwykle dobijali na polu bitwy.
„Nie zdążyli? – zastanawiał się. – Zrobią to teraz czy mają inne plany?”
Przyjrzał się uważnie śladom. Skręcały ze ścieżki wprost w zarośla,
prowadząc w głąb lasu. Podniósł się i kolejny raz rozejrzał uważnie, wytężając
słuch. Szybkim krokiem ruszył świeżym wciąż tropem.
„Jeśli wloką kogoś ze sobą, być może spodziewają się wysokiego okupu
albo liczą, że za dostarczenie jeńca otrzymają nagrodę” – Morht przypominał
sobie metody działania Vartheńczyków, które nie były mu obce.
Tak czy owak należało to sprawdzić. A wrogów się pozbyć.
15
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
– Przekonajmy się zatem – szepnął, gładząc palcami rękojeści sztyletów
umocowanych w pasie otaczającym biodra.
Pośród traw po lewej stronie coś zabłyszczało.
Czarne oczy zatrzymały się na kawałku stali, w której odbijało się słabe
światło księżyca. Ostrożnie zbliżył się, rozchylił źdźbła i znalazł fragment
nakolannika. Podniósł go i przyjrzał się wygiętemu elementowi zbroi.
„Pojmali rycerza – uznał. – I to dość znacznego, skoro zabrali go ze sobą”.
Odrzucił żelastwo na bok i spiesznie podążył za śladami.
Uciekinierzy z pola walki, taszczący rannego jeńca, nie dorównywali
prędkością zwinnemu Morhtowi. Wkrótce ich dogonił. Odgłosy przekleństw
i wyzwisk dobiegały już z daleka. Ganiąc ich w duchu za głupotę
i nieostrożność, podkradł się bezszelestnie i obserwował uważnie sytuację.
Miast znaleźć jakiś wóz czy chociażby złapać któregoś z błąkających się
wierzchowców, by ułatwić sobie wędrówkę, zmuszali pojmanego rycerza do
podążania za nimi. Częściowo wciąż zakuty w pokiereszowaną zbroję, potykał
się i przewracał. Kopali go wtedy i szarpali za sznury, którymi był spętany,
wyśmiewając jego niezdarność. Z ust jasnowłosego jeńca nie padło ani jedno
słowo skargi lub błagania.
W czarnowłosym zawrzał gniew, a krew uderzyła mu do głowy. Nie znał
pojmanego. Z ulgą stwierdził, że to żaden z jego przyjaciół. Musnął palcami
rękojeści ostrzy przymocowanych do pasa. Wydobyty wcześniej sztylet trafił na
swoje miejsce, a mężczyzna bezszelestnie niczym duch przemknął zaroślami.
Trzasnęła cicho sucha gałązka, kiedy niespodziewanie pojawił się na ścieżynie,
kilkanaście kroków przed uciekinierami.
– Stójcie! – rozkazał głośno, sięgając za plecy po miecz.
16
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
Vartheńczycy jak na komendę porzucili jeńca, dobywając oręża i bez
namysłu atakując intruza.
Miecz Morhta spadł z ogromną siłą na bark i szyję jednego z napastników.
Drugi, zaskoczony takim obrotem rzeczy, zawahał się, nieruchomiejąc
z uniesionym mieczem. Morht z zaciętą miną zamachnął się ponownie. Tym
razem ciął szeroko od dołu. Powietrze przeszył przeraźliwy wrzask, który umilkł
w momencie, gdy przepołowiony napastnik runął na poszycie.
Jeniec próbował podnieść się z trawy. Mimo wyraźnego bólu, kryjącego się
w oczach, patrzył hardo na swego wybawcę. Długie jasne włosy opadały
w nieładzie na stalowe naramienniki. Spod starannie przyciętego zarostu sączyła
się strużka krwi.
Morht tymczasem wsunął miecz do pochwy na plecach, po czym
przyklęknął obok rannego rycerza.
– Nie lękaj się, panie...
Z uwagą przyglądał się twarzy ocalałego. Nie przypominał sobie, by
widział go wcześniej.
– Pracuję dla Sir Laghorta – wyjaśnił szybko Morht, dostrzegając strach,
który na moment zagościł w oczach mężczyzny. Ściągnął rękawice i odszukał
wiązania powgniatanego napierśnika. – Zdejmę go – uprzedził, sięgając po
jeden ze sztyletów.
Uratowany pokiwał twierdząco głową, z trudem sięgając ręką do boku. Na
jego twarzy pojawił się kolejny grymas bólu. Czuł, że połamane żebra nie
pozwalają mu oddychać, powodując coraz mocniejsze kłucie i duszności przy
najmniejszym ruchu.
Ze ostrzem w dłoni Morht pochylił się nad rycerzem, zamierzając przeciąć
rzemienie, by uwolnić mężczyznę ze zbroi.
17
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
Nagle jakaś siła wytrąciła mu sztylet, a on sam poczuł świdrujący ból
w głowie. Jakby setki ostrych noży wwiercało się w czaszkę. Magowie umysłu...
Znał ich metody działania aż za dobrze. Zawył dziko, próbując osłonić swoim
ciałem jasnowłosego, kiedy coś szarpnęło go silnie. Poczuł, że unosi się
w powietrzu, by chwilę potem grzmotnąć o ziemię. Jęknął głucho. Ciało zalała
kolejna fala silnego bólu. Czyjeś ręce zaciskały się z coraz większą siłą na ciele
Vartheńczyka, jakby zamierzały zmiażdżyć mu kości. Pokonując straszliwy ból,
mężczyzna szarpnął się, chcąc dobyć któregoś ze swych sztyletów. W tej samej
chwili w jego głowę znowu wdarły się setki maleńkich igieł. Ostatkiem sił
wzniósł wokoło umysłu barierę, tak jak nauczono go tego w dzieciństwie.
– Zostaw – usłyszał czyjś głos dobiegający z oddali.
Uścisk zelżał, a bolesne kłucie ustąpiło.
***
Odbite miasto na powrót zaczynało tętnić życiem. Mieszkańcy powracali,
doprowadzając je do dawnego porządku przy pomocy zbrojnych. Ulice znowu
zapełniły się hałaśliwymi kupcami i kramami rozstawianymi przez handlarzy.
Karczma co wieczór pękała w szwach, goszcząc mieszczan i wieśniaków, którzy
zjechali na targ. Strażnicy przechadzali się uliczkami, pilnując porządku,
a wystawione na wieży wzmocnione warty z uwagą śledziły przejeżdżające
Szlakiem Królewskim wozy i karawany podróżnych.
Grupka konnych nadjeżdżająca od strony jaskiń, gdzie mieściła się siedziba
magów sprowadzonych z Enhilleru, wywołała małe poruszenie pośród
wartowników.
– Pędź do kapitana! – zakrzyknął jeden wartowników do młodszego rangą
kompana. – Magowie wracają!
18
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
Mężczyzna czym prędzej opuścił wieżę, spiesząc poinformować
przełożonego o sytuacji.
Niedługo potem przestronna sala w ratuszu rozbłysnęła dziesiątkami
płonących w lichtarzach świec. Kapitan Straży, oparty o masywne biurko
zawalone papierzyskami, pergaminami, gęsimi piórami i pojemnikami
z inkaustem, w asyście dwóch swoich ludzi wysłuchiwał składanego przez
jednego z magów raportu.
– Znaleźliśmy go pochylonego nad królem Beronem z tym w ręce. –
Skoloniusz wyjął ze skórzanego woreczka jeden z wąskich szpikulców Morhta.
– Próbowaliśmy wydobyć z niego informacje, ale ku naszemu zdziwieniu zbyt
szybko wzniósł wokół swojego umysłu bariery – kontynuował. – Żaden zwykły
najemnik tego nie potrafi. Dopiero jednemu z nektosów udało się przełamać
osłonę i dzięki temu mogliśmy poznać wspomnienia tego... – zająknął się –
barbarzyńcy, który z łatwością zabił jedną ze stworzonych przez nas istot. –
W głosie maga rozbrzmiał gniew. – To urodzony morderca – podkreślił. –
Należy pozbyć się go jak najszyb...
– Czego się dowiedzieliście? – przerwał mu kapitan, patrząc surowo na
maga.
Stojący przed nim mężczyzna o srebrnych, spływających na plecy włosach,
odziany w długą granatową szatę, przeczesał palcami brodę.
– Wieści nie są najlepsze, panie – odparł powoli.
– Mówże czym prędzej – zniecierpliwił się kapitan.
– Ten człowiek nie jest tym, za kogo się podaje. – Mag spojrzał
wyblakłymi oczami na strażników. – Twierdzi, że pracuje dla Laghortów,
jednak nektos znalazł w jego umyśle wspomnienia z dworu króla Robena... –
19
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
Zawiesił głos. – Oprócz tego nosi tatuaż, który zgodnie ze zwyczajami Varthenu
określa jego przynależność do społeczeństwa. Nie jest zwykłym najemnikiem.
– Vartheńczyk?
– Lepiej, kapitanie... Pomijając brutalne morderstwa, dokonywane przez
jego pobratymców, on sam zabił niewinną młodą Iltaryjkę. Już za to powinien
zostać skazany. – Nie dodał, że jasnowłosa dziewczyna konała w męczarniach,
nim Morht skrócił jej cierpienia. – Zabił jednego z nektosów – przypomniał
kolejny raz, wciąż nie mogąc przeboleć straty.
Kapitan podrapał się po nieogolonym podbródku.
– Wiesz, kapitanie, kogo pojmaliśmy? – spytał Skoloniusz, nie spuszczając
zadowolonego wzroku z więźnia. Nim mężczyzna zdążył odpowiedzieć, sam
udzielił odpowiedzi. – Jednego z synów króla Robena! – wykrzyknął
triumfalnie.
Kapitan znieruchomiał, przyglądając się podejrzliwie magowi.
– Jesteś pewien? – Zerknął na strażników. – Jeśli mamy w garści jego
syna... – Wbił podekscytowane spojrzenie w Skoloniusza. – Zmusimy Robena
do wycofania wojowników z Iltarii... – zaczął planować. – Trzeba o wszystkim
jak najszybciej poinformować króla Berona.
Mag odchrząknął zmieszany.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – odezwał się po dłuższej chwili. – Ze
wspomnień wynika, że więzień odszedł z Varthenu i dworu królewskiego już
dobre kilka zim temu, mordując bezlitośnie swoich towarzyszy. Uciekł niczym
najzwyklejszy tchórz, okrywając hańbą swego ojca. Roben może być
zadowolony z tego, że zdradziecki syn poniesie śmierć z naszych rąk. Co
prawda ocalił jednego z naszych ludzi i walczył z nim ramię w ramię, jednak... –
Uniósł w górę wskazujący palec. – Nie wolno nam zapominać o tym, że jest
20
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
zdrajcą! Zabił Iltaryjkę! I nektosa! A nektosi uchodzą za niepokonanych w boju!
A on go po prostu rozpłatał niczym świniaka! Zwykły śmiertelnik nie mógłby
tego dokonać! Nasi nektosi są szybsi niż ludzie. Bardziej zwinni, silniejsi. Sam
widziałem, jak nektos zatrzymał się, jakby coś go powstrzymało! – mówił
gorączkowo, wciąż przejęty wspomnieniami. – Żaden ze śmiertelników nie jest
w stanie powstrzymać nektosa, któremu nakazano zabić wroga. Kapitanie!
Pojmaliśmy kogoś, kto być może nie jest w pełni człowiekiem. W Enhillerze nie
słyszano o przypadku, aby zwykli ludzie dysponowali taką siłą. A na liście
magów skazanego nie ma – dokończył ciszej. – Sam rozumiesz, kapitanie, że
musimy się go prędko pozbyć.
Kapitan spojrzał na jednego ze swoich ludzi.
– Wyślijcie kogoś po Laghortów – polecił. – Niech stawią się jak
najszybciej.
– Są w mieście od wczoraj – poinformował drugi ze strażników. – Szukają
trójki najemników, którzy dla nich pracowali.
Kapitan machnął dłonią.
– Przyprowadzić! – rozkazał.
– Chcesz z nimi, panie, rozmawiać? – W głosie maga pojawiło się wahanie.
– Po co? Mamy zdradzieckiego Vartheńczyka, który chciał zabić naszego króla.
I zapewne udałoby mu się to, gdyby nie jeden z magów, który prowadzony
przez nektosa dotarł na miejsce. Postawmy go przed sądem i wydajmy jak
najszybciej wyrok. To groźny, bezlitosny morderca! Niebezpieczny! –
wykrzyknął z pasją.
Kapitan popatrzył spokojnie na maga.
– Zawsze tak prędko wydajesz wyroki skazujące? Królowi się to nie
spodoba. Poza tym, aby wydać jakikolwiek wyrok, muszę jeszcze przesłuchać
21
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
samego Berona. Co w obecnej chwili jest utrudnione. Nie wydaje ci się, że
gdyby ów pojmany był magiem jak wy, gdyby dysponował mocą, której tak
zazdrośnie strzeżecie i której obawiacie się u innych, nie leżałby teraz w moim
lochu? – zauważył. – Kiedy dotrą Laghortowie, przyprowadźcie jeńca – polecił
drugiemu ze swoich ludzi. – Chcę, byś sporządził raport na piśmie. – Przeniósł
wzrok na Skoloniusza. – Dokładny. Z wszelkimi informacjami, które wyjaśnią
zaistniałą sytuację – nakazał surowo, widząc niechętną minę maga.
Westchnął ciężko, odwrócił się i podszedł do krzesła stojącego przy biurku.
Usiadł na nim i podparł głowę rękami.
– Kolejne problemy – westchnął ze znużeniem. – Chociaż syn Robena
może sprawić, że szala zwycięstwa przechyli się na naszą korzyść. Cóż, zacny
Skoloniuszu – wskazał dłonią puste krzesła – rozgość się. Przyjdzie nam
poczekać, nim rozwiążemy tę sprawę.
***
Ciemna, malutka cela, do której wtrącono Morhta, śmierdziała stęchlizną.
Leżące w kącie resztki siennika nie chroniły przed zimnem bijącym od
kamiennej podłogi. Zakratowane okienko wraz z wąskim pasmem światła
dziennego wpuszczało nieco świeżego powietrza. Leżący na ziemi więzień
ściskał dłońmi pękającą z bólu głowę. Zacisnął rozpaczliwie wargi, by nie dobył
się z nich najcichszy jęk. Do ostatnich chwil usiłował nie opuścić barier umysłu,
czując, że jeśli ta dziwna istota stojąca przy drzwiach, której świadomość
odbierał bez trudu, wtargnie mu do głowy, będzie źle. Z wysiłku na czole
wystąpiły mu krople potu.
Nektos wbił martwe spojrzenie w czarnowłosego, po czym kolejny raz
zapuścił się myślami w głąb jego umysłu. Połączony telepatycznie z nektosem
22
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
mag czuł, że to, przed czym tak zaciekle bronił się jeniec, zaraz się wydarzy.
I miał rację. Kilka minut później z sinych ust Morhta wydobyło się przeraźliwe
wycie, a ciało zadrżało w niekontrolowanych konwulsjach. Nektos przesyłał
wydobyte obrazy wspomnień stojącemu obok magowi. Kiedy wreszcie obaj
wyszli, Vartheńczyk umilkł; padł bezsilnie na ziemię, oddychając ciężko. Nie
wiedział, ile tak leżał na chłodnej posadzce, próbując bezskutecznie wznieść na
nowo bariery i opanować kłujący ból głowy. Dni i noce zlewały się w jedno
nieprzerwane pasmo cierpienia. Chwilami miał wrażenie, że trafił na powrót do
rodzinnego Varthenu. Jedynym pragnieniem była śmierć, która zakończyłaby
męczarnie.
– Wyłaź. – Nieprzyjemny głos strażnika rozległ się wraz ze zgrzytem
otwieranych drzwi celi. – Kapitan chce cię widzieć.
Osłabiony Morht nie miał siły się podnieść. Po kilku nieudanych próbach
zmuszenia ciała do posłuszeństwa opadł bezwładnie. Strażnik wezwał dwóch
towarzyszy i wspólnie wywlekli go z celi.
Laghortowie, otrzymawszy wezwanie, niezwłocznie przybyli do sali
ratusza, czekając z niecierpliwością na strażnika, który miał doprowadzić jeńca.
O ile Eryk przyglądał się spokojnie poruszonemu Skoloniuszowi skubiącemu
brodę, o tyle Lyanna krążyła nerwowo po komnacie, stukając podkutymi
butami. Co chwilę łypała na znienawidzonego kapitana. Od czasu jednej
z potyczek w arweńskich lasach, kiedy nie pozwolił jej dołączyć do walk,
traktując jak kapryśną młódkę, miała z nim na pieńku. Nieświadomie zacisnęła
dłoń na rękojeści miecza. Z rozkoszą zatopiłaby go w ciele mężczyzny, który
uważał, że niewiasty nadają się wyłącznie do pilnowania domowego ogniska. A
jeśli już białogłowa posiadała jakieś umiejętności, z pożytkiem dla wszystkich
byłoby, aby wykorzystywała je w alkowie, zadowalając tego, który raczył pojąć
23
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
ją za żonę. Lyanna zgrzytnęła zębami ze złości. Wciąż jeszcze młoda,
zapalczywa, czuła narastający, wszechogarniający gniew.
Kapitan zaś siedział przy stole, wpatrując się z pozoru obojętnie w ścianę.
Miał dość dzisiejszego popołudnia. Z trudem powstrzymywał się od zwrócenia
uwagi Lyannie, że powinna teraz doglądać majątku, a nie przybywać na
wezwanie wraz z mężem. Wolał jednak nie wchodzić w drogę Erykowi, którego
pozycja na dworze królewskim wciąż była wysoka.
– Wiedzieliście, że jest synem Robena? – spytał, patrząc
z niedowierzaniem na Sir Eryka.
Rycerz przytaknął.
– I zaufaliście mu? – W głosie kapitana zabrzmiało zdumienie.
– Zaufaliście mordercy? – Skoloniusz przestał skubać brodę i wlepił
wyblakłe oczy w Lyannę, która przystanęła przy mężu, śląc magowi
i kapitanowi gniewne spojrzenia.
– Czasami trzeba patrzeć sercem, a nie rozumem – rzuciła oschle.
– Wy, kobiety, zwykle patrzycie sercem... – Kapitan roześmiał się
pogardliwie. – Słabe, miękkie istoty. Wasze miejsce jest...
– Dosyć! – W Lyannie aż się zagotowało.
Chwyciła rękojeść miecza, jakby zamierzała go dobyć. Eryk ścisnął lekko
jej ramię. Odtrąciła ze złością dłoń męża i już miała coś nieprzyjemnego
odpowiedzieć kapitanowi, kiedy skrzypnęły drzwi i dwóch strażników
wprowadziło, a raczej przywlokło Morhta. Zatrzymali się nieopodal biurka,
puścili jeńca i wycofali pod drzwi. Vartheńczyk upadł na podłogę. Próbował
niezdarnie się podnieść, jednak osłabione i umęczone ciało nie słuchało. Kapitan
Straży podszedł do niego i pochyliwszy się nad jeńcem, złapał go za włosy.
Odchylił mu głowę do tyłu, tak by Laghortowie mogli dojrzeć twarz pojmanego.
24
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
– I co? – spytał drwiąco. – Ten służył u was? – Puścił głowę mężczyzny,
pozwalając jej uderzyć o podłogę. Morht jęknął.
Lyanna w pierwszej chwili zaniemówiła, widząc umęczonego przyjaciela.
Eryk spojrzał groźnie na kapitana.
– Co z nim zrobiliście? – spytał surowym tonem.
W jego głosie dało się wyczuć narastający gniew, jednak jeszcze nad sobą
panował. Musieli natychmiast wydostać stąd czarnowłosego, a krzyki i złość
w tym na pewno nie pomogą.
Jednak Lyanna nie wytrzymała.
– Natychmiast macie go uwolnić! – zażądała.
Kapitan roześmiał się kpiąco.
– Raczysz żartować, Lady. – Skłonił się z wyższością przed kobietą. –
Zostanie skazany. Oczywiście najpierw, aby wszelkim wymogom stało się
zadość, przesłucham króla Berona...
– Nie mów do mnie tym tonem, żałosny chłystku. – Lyanna spojrzała
pogardliwie na stojącego przed nią mężczyznę. – Jeśli nie zamierzasz go
uwolnić, będziesz musiał wtrącić mnie do lochów wraz z nim. Tak go tu nie
zostawimy!
– Lyanno.. – Eryk zamierzał załatwić sprawę z kapitanem na osobności,
jednak porywczy charakter żony znów dał o sobie znać.
– Nie mam ku temu podstaw, Lyanno. – Mężczyzna ponownie ukłonił się
drwiąco. – Zresztą tak szlachetnie urodzonej kobiety nie śmiałbym wtrącić do
lochów pełnych szczurów. Twa niewieścia delikatność mogłaby doznać
uszczerbku – kpił śmiało. – O ile wciąż ją, pani, jeszcze masz...
Tego już było dla rozwścieczonej Lyanny za wiele. Widok udręczonego
Morhta, zwykle silnego i dumnego, który teraz nie mógł nawet sam głowy
25
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
podnieść, drwiący ton kapitana i pobłażliwe spojrzenia strażników, sprawiły, że
krew uderzyła jej do głowy.
Nie zastanawiając się wiele, skoczyła w stronę kpiarza i ciężkim butem
wymierzyła mu solidnego kopniaka prosto w krocze.
Zaskoczony kapitan z głośnym jękiem upadł na podłogę. Zanim zdążył się
zasłonić, pochyliła się i z całej siły uderzyła go pięścią w twarz, łamiąc nos.
– A teraz, kurwi synu, masz podstawy? – warknęła wściekle, gdy zdumieni
jej wybuchem strażnicy otrząsnęli się i doskoczyli, odciągając rozjuszoną
kobietę od przełożonego. – Puszczać, obsrane kobyle zady! – wydarła się,
czerwieniejąc ze złości i próbując wyrwać się z żelaznego uścisku.
Na ustach półprzytomnego Morhta pojawił się słaby uśmiech satysfakcji.
Nieco szerszy rozjaśnił twarz Eryka.
– Oboje do lochów! – jęknął skulony na podłodze kapitan. Skoloniusz
usłużnie podał mu kawałek płótna do otarcia krwawiącego nosa.
Eryk westchnął ciężko i pokręcił głową, uświadamiając sobie, że oprócz
Morhta, będzie musiał z lochów wydobywać także Lyannę. A to zapewne sporo
będzie kosztowało.
***
Nim letnia pora dobiegła końca, przechodząc w łagodne jesienne ochłodzenie,
sprawa rzekomej próby zabójstwa władcy Iltarii została wyjaśniona, a Morht
uniewinniony. Jedynie tajemnicze zaginięcie dotychczasowego dowódcy grupy
zbrojnych, Davetha, i jednego z najemników, Quena, martwiło Laghortów. Obaj
mężczyźni jakby zapadli się pod ziemię. Poszukiwania, chociażby ciał, nie
przynosiły efektów. W ucieczkę nikt nie wierzył. Sir Eryk zamierzał ruszyć
26
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
w stronę Varthenu, by tam szukać przyjaciół. Przygotowania do wyprawy
zostały jednak przerwane przybyciem posłańców królewskich.
Ocalały król Beron zapraszał Morhta na swój dwór, by tam godnie uczcić
jego bohaterstwo. Eryk zgodził się przesunąć termin wyjazdu do powrotu
przyjaciela. Czarnowłosy odzyskał już siły i z zaproszenia skorzystał nader
chętnie.
Podążał teraz wraz z posłańcami Szlakiem Królewskim, napawając się
ciepłem ostatnich letnich dni. Cieszył się w duchu niczym małe dziecko na
obiecaną zabawkę.
– Zatrzymamy się w Arwen – oznajmił, gdy dostrzegł widoczne w oddali
mury miasta. – Mam do pogadania z kapitanem tamtejszej Straży. – Wykrzywił
usta w złowrogim uśmiechu.
Pouczeni, by traktować czarnowłosego z honorami godnymi gości
królewskich, posłańcy nie wyrazili sprzeciwu. Zgodnie wjechali do miasta.
Czarnowłosy zatrzymał się przed ratuszem. Zsiadł z konia i ruszył
schodami w stronę wejścia. Stojący przy nim strażnicy przepuścili go, od razu
rozpoznając jako tego, który ocalił króla.
– Chwała ci! – wykrzyknęli, odsuwając się.
Podobnego okrzyku nie wydał kapitan, kiedy Morht stanął na progu jego
gabinetu. Podniósł się pobladły zza sporego biurka, jak zwykle zawalonego
dokumentami.
– Jakże miło gościć w tych progach jako człowiek wolny. – Czarnowłosy
z nieodgadnionym wyrazem twarzy podszedł bliżej.
– Morht... – zaczął niespokojnie kapitan, oglądając się za strażnikami. – A
więc dowiedziałeś się... – bąkał, wycofując się pod ścianę. – Straże! –
wykrzyknął nagle.
27
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
– Straże? – Morht wybuchnął głośnym śmiechem.
– Na bogów! – Kapitan był przerażony. – Nie wiedziałem! – wykrzykiwał,
cofając się.
– Nie wiedziałeś? – czarnowłosy zatrzymał się zaskoczony, odruchowo
kładąc dłoń na rękojeści przytroczonego do pasa miecza. – Czego nie
wiedziałeś. Tego, że nie próbowałem zabić króla Berona? Czy tego, że magowie
nie przekazali w raporcie wszystkich informacji?
Patrzył surowo na trzęsącego się kapitana, pozbawionego teraz swoich
popleczników. Powoli budziła się w nim odraza.
– Nie wiedziałem, że magowie wydali wyrok na Davetha – wyszeptał
blady jak płótno kapitan.
Morht znieruchomiał.
– Coś ty powiedział, kurwi pomiocie?! – wrzasnął tak, że zaniepokojeni
hałasami do gabinetu wbiegli strażnicy. – Wyrok na Davetha? – Ruszył w stronę
struchlałego mężczyzny.
Wartownicy zastąpili mu drogę, powstrzymując od dobycia miecza.
– Quen wciąż przebywa w lochu – wyrzucił z siebie jeden ze strażników. –
Davetha ścięto kilka dni temu.
Oczy Morhta zapłonęły gniewem.
– Ścięto? – spytał lodowato. – Magowie? – Świdrował wzrokiem kapitana.
– Nie możemy go uwolnić, dopóki zacny Eurestes nie pozwoli. Więzień
jest podejrzany o zdradę króla, podżeganie do buntu, pomoc Vartheńczykom –
pospieszył z informacji wartownik.
– Nektosi znaleźli Davetha i Quena, gdy próbowali ocucić jednego
z rannych wrogów – dodał drugi strażnik.
– Nie wiedziałem, że... – wyjąkał kapitan.
28
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
Morht popatrzył z obrzydzeniem na mokrą plamę na spodniach mężczyzny.
– Nie wiesz, co dzieje się w twoich lochach? Jakim torturom te dwa
świńskie głąby poddają jeńców? – syknął przez zęby, z trudem powstrzymując
się od wyciągnięcia miecza i zatopienie go w ciele w kapitana.
Niespodziewanie odwrócił się i biegiem wypadł z gabinetu.
***
– Zamknij ten żałosny ryj. – Lady Lyanna nie przebierała w słowach, kiedy
jeden ze strażników próbował odebrać jej klucze do celi, w której uwięziono
Quena. – I zabieraj swoje parszywe łapy, bo je stracisz. – Uderzyła
protestującego kolanem w brzuch. – Wezwiesz pozostałych, a obiecuję ci, że
żywy stąd nie wyjdziesz. I niech bogowie zaświadczą, że nie żartuję.
Idący za nią Sarthus – jeden z młodszych najemników, których zabrali, gdy
tylko Morht przywiózł niepokojące wieści – dobył miecza, przytykając ostrze do
szyi wartownika. Eryk wraz z Morhtem i kilkoma innymi zbrojnymi pozostali
na górze, odwracając uwagę strażników oraz Skoloniusza.
Eurestes, widząc z wieży, że do opuszczonej twierdzy nadciąga grupa
konnych prowadzona przez Vartheńczyka, obudził jednego z nektosów
i przezornie opuścił mury siedziby, pozostawiając kompana na pastwę gniewu
Sir Eryka. Nim zbrojni wpadli do wieży, zdążył odjechać w stronę Twierdzy
Nadmorskiej, skąd planował przedostać się do Murg. Jedynym rozsądnym
rozwiązaniem wydawała się ucieczka drogą morską do krain leżących za
Oceanem Smoczym. Gdyby Rada Enhilleru dowiedziała się o jego czynach,
zapewne zostałby pozbawiony mocy i skazany na wygnanie. A tego wyzuty ze
skrupułów Eurestes nie chciał nawet brać pod uwagę.
29
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
Wrzaski karczemnej awantury, którą urządził czarnowłosy, dobiegały aż do
lochów. Lady nie pojmowała, jak można do tego stopnia ulegać magom, którzy
wszak zostali sprowadzeni do Arwen, by chronić mieszkańców Iltarii.
Tymczasem okazało się, że dwóch z nich, którym Rada Magów z Enhilleru
powierzyła władzę na tym terenie, najzwyczajniej w świecie przekroczyło swe
obowiązki. Zamiast wspomagać walczących, prowadzili podejrzane
doświadczenia na nektosach.
– Niech tylko dotrę przed oblicze tej całej zasranej Rady – mruczała pod
nosem, próbując odnaleźć właściwy klucz.
– Pani... – zajęczał strażnik. – Tam nie wolno...
Sarthus ogłuszył go solidnym uderzeniem w głowę, po czym związał
i odciągnął bezwładne ciało w kąt ciemnego korytarza.
– Mam. – Odsapnęła z ulgą, kiedy kolejny z kluczy pozwolił otworzyć
zamek.
Pchnęła drzwi i wsunęła się do środka. Sarthus wszedł za nią. Gdy ich oczy
przywykły do półmroku, zauważyli ciemny kształt leżący pod jedną
z wilgotnych ścian. Lyanna dopadła do niego, przyklęknęła i zsunęła koce. Dwa
spasione szczury uciekły z piskiem spod sterty materiału.
– Na Wydgera... – Młodziutki zbrojny nie dowierzał własnym oczom.
Nieprzytomny, rozciągnięty na podłodze mężczyzna w niczym nie
przypominał wesołego kompana, którego znał. Zlepione skrzepami krwi włosy
zakrywały część poranionej twarzy. Podarte łachmany odsłaniały pokaleczone
i poznaczone bliznami ciało, a gnijące rany były pełne białych, tłustych larw.
Lyanna ostrożnie dotknęła rozpalonego czoła przyjaciela. Gdyby nie słaby puls,
który wyczuła na szyi, pomyślałaby, że klęczy obok rozkładającego się trupa.
30
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
– Quen... – Łzy stanęły jej w oczach. Jednak młody najemnik żył. W jego
ciele wciąż tliła się wola walki. – Sprowadź Artcha i Trevora. Trzeba go stąd
natychmiast zabrać. Niech znajdą coś, co nada się na nosze – poleciła surowo.
Sarthus wypadł z celi.
Dopiero teraz Lyanna pozwoliła sobie na płacz. Drżącymi palcami
odgarnęła kosmyk włosów z czoła Quena, patrząc z głębokim smutkiem na jego
rany. – Cholerne skurwysyny – szepnęła. – Pożałują tego. – Wstała, słysząc
zbliżające się kroki. Ktoś zbiegał po schodach.
– Ron? – spytał zaniepokojony męski głos.
Drugi ze strażników pełniących tego dnia wartę w lochach zauważył
leżącego w korytarzu towarzysza.
– Ron! – wykrzyknął. – Straże! – wrzasnął głośniej, wzywając towarzyszy.
Lady zacisnęła pięści i rzuciła się w stronę przymkniętych drzwi celi.
Kopnęła je z całej siły, tak że uderzyły w ścianę. Sama wypadła na korytarz,
szukając wzrokiem czegoś, co nadałoby się na broń.
– Straże! Zbiegowie! – darł się wartownik.
Rzuciła się na niego z pięściami, zadając krótkie, celne ciosy. Odepchnął ją
od siebie, aż zatoczyła się na ścianę. Złapała równowagę i nie zastanawiając się
wiele, ponowiła atak. Podkutym butem wymierzyła kopniaka w krocze
napastnika. Ten jednak uskoczył zwinnie, rewanżując się kobiecie solidnym
ciosem w szczękę. Lyanna poczuła w ustach metaliczny posmak. Bez dalszego
wahania dobyła niewielkiego miecza umocowanego przy pasie. Rękojeścią
uderzyła na oślep, trafiając w pierś strażnika. Rozwścieczona, miotająca
przekleństwami, zasypała go gradem ciosów. Artch, który zbiegł ze schodów, na
darmo próbował odciągnąć rozjuszoną niewiastę od okrwawionego wartownika.
31
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
Trafiony przypadkowo, cofnął się. Nie chciał stosować siły, by nie wyrządzić
Lady krzywdy. Stał, nie wiedząc, co począć.
Chwilę później pojawili się Eryk i Morht, a potem Trevor z Sarthusem.
Morht przezornie zatrzymał się z boku i zajrzał do otwartej celi. Eryk
z Trevorem odciągnęli rozwścieczoną kobietę od pobitego strażnika.
– Trzeba natychmiast zabrać stąd Quena – wydyszała zmęczona Lyanna,
ale w jej głosie wciąż było słychać potężną złość. – Tylko ostrożnie. Jest... jest...
– Łzy ponownie napłynęły jej do oczu.
Skoloniusz, który wbiegł wraz ze strażnikami, oceniwszy zaistniałą
sytuację, zaczął wypowiadać zaklęcie. Słowa utknęły mu w gardle, gdy Morht,
zerknąwszy uprzednio na okaleczone ciało przyjaciela, ruszył w stronę maga.
Masywne łapsko zacisnęło się na szyi oprawcy, który wydał z siebie zduszony
pisk.
Strażnicy zamarli, a po chwili zaczęli się wycofywać.
Wolną ręką czarnowłosy sięgnął po jeden ze swoich sztyletów.
– Rada Magów zajmie się nim – powiedział cicho Eryk. – Oszczędź.
Czarnowłosy wbił martwe spojrzenie w maga, opuścił jednak dobyte
ostrze.
***
Decyzją Rady Magów Skoloniusz został pozbawiony mocy i wygnany
z Enhilleru. Odnaleziony w Murg Eurestes nie zdążył wsiąść na wynajęty statek,
którym zamierzał przeprawić się przez Ocean Smoczy. Spotkał go los
Skoloniusza. Bardowie głosili, że obaj udali się do Puszczy Granicznej. A może
Lodowej? Kto to wie. Słuch o nich zaginął na długie zimy.
32
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
Magowie pomogli uleczyć Quena, odkrywając w nim i jego czarnowłosym
przyjacielu niezwykłą jak na śmiertelników moc.
Opuszczona Twierdza stała się znowu siedzibą wysłanników magów
z Enhilleru, jednak tym razem władzę objął jeden z członków Rady, czcigodny
Devrin, wraz z grupą zaufanych magów. Zajął się dalszymi badaniami nad
tworzonymi nektosami, jednak nie prowadził swych doświadczeń na jeńcach.
Na zamku Sir Victora odbyła się kilkudniowa biesiada, połączona
z pasowaniem na rycerzy dzielnych najemników Eryka. Dwóm z nich: Quenowi
i Morhtowi nadano ziemie w dowód uznania zasług.
Sam król Beron, wdzięczny za ocalenie życia, zjechał, by tego dokonać.
Morht po zimowej przerwie od wojaczki objął dowództwo nad zbrojnymi
Sir Laghorta, na swojego zastępcę wyznaczając Quena.
Lyanna i Eryk zajęli się odbudową posiadłości, ofiarowując w murach
zamku schronienie i zajęcie dla tych mieszkańców okolicznych wiosek, którzy
tego chcieli i potrzebowali.
W Vinryd Rebeka opłakiwała śmierć Davetha, chowając w skrzyni
przywiezione przez nieznajomego zbrojnego najemnicze blaszki.
Młodziutka Kyla z niecierpliwością wyczekiwała powrotu ukochanego
kuzyna, nie wiedząc jeszcze, że to nigdy nie nastąpi.
Armia vartheńskich najemników powoli opuszczała Iltarię. Kraina
odzyskała upragniony spokój.
33
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
Oficyna wydawnicza RW2010 proponuje:
E. M. Thorhall: ZAMEK LAGHORTÓW, I tom cyklu ZBROJNI
Ostrzegamy: ta opowieść wciąga i pochłania.
Nie będziecie się mogli doczekać ostatniej strony, a potem będziecie żałować, że to już
koniec. Akcja, turnieje, dworskie obyczaje, intrygi, zjawy, dziwne istoty, rodzące się uczucie,
którego obie strony się wypierają, humor, barwny język, plastyczne opisy – to wszystko
znajdziecie w I tomie powieści z cyklu Zbrojni pod tytułem: Zamek Laghortów.
Młodziutka Kyla, uciekając przed niechcianym ślubem, trafia pod opiekę Sir Eryka i jego
żony Lady Lyanny. Poznaje zamek, jego mieszkańców, nawiązuje przyjaźnie, uczy się
fechtunku, odkrywa prawdę o swoim pochodzeniu. Wiele się wokół niej dzieje. Wszyscy
zdają się lubić i akceptować jasnowłosą podopieczną Laghortów, prócz jednej osoby:
ponurego, opryskliwego Morhta. Ten pochodzący z Varthenu surowy i oschły dowódca
najemników z jakiegoś powodu od samego początku nie znosi dziewczyny i nie zamierza jej
pobłażać. Panna drażni go, irytuje i wzbudza niezrozumiały dla niego samego gniew. Kyla
znosi jego zachowanie do czasu...
E. M. Thorhall: Handlarze niewolników,
II tom cyklu ZBROJNI
Ta powieść ekscytuje i niepokoi.
Jak potoczyły się dalsze losy dzielnych zwiadowców i ryzy Sir Eryka? Muszą mierzyć się
z kolejnymi wyzwaniami losu czy wiodą spokojny i nudny żywot na zamku? Nuda na pewno
nie czeka czytelnika. Tym razem autorka odważyła się na znacznie więcej niż spokojne opisy
przyrody i okolic zamku, na śledzenie turniejów czy relacje z dworskich intryg. Dzieje się
sporo. Na początek szarą zamkową codzienność ożywia duże i radosne wydarzenie, jakim są
zaślubiny jednego ze zbrojnych. Co nie znaczy, że dalej będzie sielankowo.
Uzbrojona grupa handlarzy ludźmi napada świtem na jedną z wiosek należących do Sir
Eryka. Na ratunek uprowadzonym wyrusza drużyna pod dowództwem Morhta. Czy i tym
razem surowy Vartheńczyk poradzi sobie z każdą przeciwnością i niespodzianką? A może
wręcz przeciwnie – może z jakiegoś powodu stchórzy i ucieknie? A Kyla? Co ta dziewczyna
ma wspólnego z półumarłymi istotami? Jaką więź ją z nimi łączy? Okażą się sojusznikami
czy wrogami?
Niespodziewane zwroty akcji, czarny humor, zbrojni, rozpustne dziewki, gildia łotrów,
przemoc i gwałt, miłość i magia, barbarzyńcy i... dhampir. Co tu, na ciemnika, robi dhampir?
Marek Ścieszek: POLA ŚMIERCI
Na początku pola śmierci miały być tylko interesem, nieludzkim, bluźnierczym, ale
prowadzącym do łatwego zarobku. W świecie fantasy w sprawy zwykłych ludzi lubią się
jednak mieszać siły nadprzyrodzone. Przy czym nie sposób jednoznacznie stwierdzić,
w którym miejscu przebiega granica porządku. Nic nie jest albo czarne, albo białe.
34
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
W szarościach niknie pewność co do istoty zła. Zamęt, mroczna siła stojąca w opozycji do
Natury, powołuje do życia Bestię, która dzieło ludzi postanawia kontynuować na własnych
warunkach. Konflikt jest nieunikniony. Jaką rolę odegra w nim człowiek zamknięty w klatce?
Po której stronie opowie się tajemniczy Zakon Rycerzy Smoka? A przede wszystkim kto
w tym świecie zasługuje na miano prawdziwej bestii: dziecię Zamętu czy sam człowiek?
Odpowiedzi należy szukać na bezkresnych Polach śmierci...
Agnieszka Hałas: DWIE KARTY, cykl TEATR WĘŻY, tom 1
Wszystkie anioły umarły, a bogowie odeszli. Magia dzieli się na srebrną i czarną; ta druga jest
skażona, wyklęta. Po ziemi grasują demony, czyhające na dusze śmiertelników.
W Shan Vaola nad Zatoką Snów pojawia się obłąkany człowiek, który twarz ma pociętą
ranami, a ze swej przeszłości pamięta jedynie urywki. Walcząc o byt w światku żebraków
i przestępców, stopniowo buduje sobie nową tożsamość. Jego perypetie splatają się z losami
całej gamy postaci – bezdomnego chłopca imieniem Znajda, alchemika, na którym ciąży
paskudna klątwa, szczurołapa, którego córkę uwiódł i porzucił pewien nicpoń, arystokratki,
której brat zginął zabity przez srebrnych magów… A w tle toczy się intryga uknuta przez
Otchłań.
Mroczne, lecz bez epatowania makabrą, pełne plastycznych szczegółów obyczajowych, Dwie
karty otwierają cykl powieściowy o świecie Zmroczy, na który składają się jeszcze powieści:
Pośród cienie oraz W mocy wichru.
Dariusz Kankowski: PŁACZ PRZODKÓW
Król spotyka dziewczynę z rasy niewolników, którą natychmiast pragnie pojąć za żonę, by
spłodzić z nią dziedzica. Ale to nie bajka, tyko początek horroru. Akcja toczy się w odległych,
ponurych czasach, gdzie opowieści rzadko kiedy kończą się szczęśliwie. Ciemiężeni Gi toczą
beznadziejną walkę o wyzwolenie spod władzy swoich okrutnych panów, K’Anu, i ich
bezlitosnego władcy, który z chwilą narodzin stał się panem całego znanego świata. Darem,
który Neill otrzymał od Wszechrodziców, jest władza nad wszelkimi żywymi stworzeniami.
Nikt nie może się mu sprzeciwić. A jednak Liść, prosta dziewczyna z ludu, to zrobiła. Czyżby
utracił moc?
To historia walki o wolność i własną duszę, mroczna fantasy opowiadająca o odkrywaniu
prawdy o bogach, przeznaczeniu i ludzkich uczuciach. Czy miłość jest silniejsza od przyjaźni,
a pożądanie od lojalności? Czym uciszyć płacz przodków, wciąż rozbrzmiewający w głowie?
Romuald Pawlak: RYCERZ BEZKONNY
Nie całkiem poważna fantasy o rycerzu bezkonnym, który zaczął od dorabiania pasowaniem
zwłok, zrobił krótką, ale intensywną karierę jako świecki inkwizytor, by wreszcie oddać się
swemu prawdziwemu powołaniu: magii. A wszystko to za sprawą kupca, który przejął za
długi rodzinny majątek Fillegana, zmuszając go do emigracji z rodzinnego Wake w Anglii na
kontynent. Oto dlaczego kupiec zawsze będzie wrogiem rycerza, a rycerz krzywo spoglądać
35
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
będzie na bogatego kupca... chyba że sam stanie się po stokroć bogatszy. Skoro nie całkiem
poważna literatura, to należy się tu spodziewać i kultu Monty Pychotka, i morderczej
mandragory, wystąpienia mumii Ramzesa XII, a nawet gadającego mchu.
Martyna Goszczycka: ODRODZENIE
Pierwszy tom Sagi Wizji Paradoksalnych
Jedynie poświęcenie prowadzi do odrodzenia.
Przedświat demonów i Zaświat nimf, barwne aury i Zwierciadła Duszy, boginie stworzone
przez alchemika i bezduszne reguły Syndykatu Skrytobójców, Sny, które przerażają
i fascynują zarazem. Oto świat, w którym dorasta młody demon Haru – uczy się, jak przeżyć
i jak zabijać, walczy, by zostać uczniem okrutnej białowłosej. A może jest lub stanie się dla
niej kimś więcej? Może on też czegoś nauczy piękną Plage...
Odrodzenie to mroczna powieść fantasy, pełna przemocy, śmierci, scen walki, ale także
kipiących emocji i rodzących się uczuć. Autorka to absolutna debiutantka, która bez
kompleksów, za to z rozmachem wprowadza nas w swój świat wyobraźni, ciekawie łącząc
horror, fantasty i powieść z gatunku płaszcza i szpady.
Kontynuacja losów Haru i Plage w drugiem tomie Sagi pod tytułem Potępienie.
Martyna Goszczycka: POTĘPIENIE
Drugi tom Sagi Wizji Paradoksalnych.
Każdy dar może prowadzić do potępienia.
Plage znika z Przedświatu, Haru znowu zostaje porzucony. Jedyne, co albinoska mu po sobie
zostawiła, to list, w którym wyjaśnia, czemu musiała odejść. Jasnowidz desperacko próbuje
znaleźć sposób, by dotrzeć do białowłosej – co nie będzie, proste, bo wróciła do Zaświatu.
Jedyną nadzieją młodego demona jest Eliara, która zdaje się wiedzieć dużo więcej od niego.
Jednak medyczka, mimo swojej przyjaznej natury, wcale nie jest skora do pomocy i uparcie
unika Haru. Śledzenie Eliary i skłonienie jej do współpracy to dopiero początek problemów...
Haru czekają starcia z rusałkami, wilkołakiem, magiem...
A Plage czeka zatopiona w lodzie. Czy Haru zdoła do niej dotrzeć na czas?
Radosław Lewandowski: YGGDRASIL. STRUNY CZASU
Struny czasu opisują zmagania kilkudziesięcioosobowej średniowiecznej społeczności,
przeniesionej przypadkowo i bezpowrotnie w okres paleolitu środkowego, w czasy gdy po
ośnieżonych równinach dzisiejszej Europy wędrowały olbrzymie stada reniferów, dzikich
koni i ciągnących w ślad za nimi drapieżników. Potężne mamuty nie miały godnych siebie
przeciwników, z wyjątkiem mrozu i prymitywnych słabo uzbrojonych łowców, którzy równie
często występowali w roli myśliwego co ofiary.
36
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
Wraz z mieszkańcami wioski, w przeszłość zostaje przeniesiony niewielki oddział Wikingów,
najemników, których Thor wystawił na najcięższą próbę w drodze do Walhalli. Temporalni
podróżnicy, a wraz z nimi cała ludzkość, stają w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa.
Kontynuacja serii w powieści Yggdrasil. Exodus.
Dawid Juraszek: JEDWAB I PORCELANA, tomy I, II, III i IV
Jedwab i porcelana to orientalna powieść drogi – drogi wiodącej przez labirynty
przeznaczenia i przypadku, przez mroczne tajemnice ludzi i bóstw, przez obce krainy rodem
z mitów i annałów, przez zakamarki skrywanych namiętności i rwących się do
urzeczywistnienia marzeń.
O Chinach nikt jeszcze w Polsce tak nie pisał. Cesarstwo Środka to miejsce, gdzie ścierają się
siły ludzkie i moce nadprzyrodzone, gdzie niebezpieczeństwo nigdy nie jest daleko,
a przygoda zawsze zaskakuje. Pośród bitewnego zgiełku, upiornych nawiedzeń i cielesnych
pokus bakałarz Xiao Long zmaga się z własnymi demonami i samym sobą. Jedwab
i porcelana to opowieść o Chinach i Chińczykach, opowieść jak ze snu – snu, z którego
trudno się otrząsnąć.
Zapraszamy do lektury czterech fascynujących tomów. Biały tygrys i Niebieski smok (nowe
wersje) oraz Czerwony ptak i Czarny żółw (prapremiery).
Dawid Juraszek: CAIREN. DRAPIEŻCA
Gdyby Marco Polo był Conanem Barbarzyńcą... miałby na imię Cairen!
Dziesięć wartkich opowiadań. Dziesięć orientalnych przygód z prężeniem muskułów
i przymrużeniem oka. A w nich bez liku zaginionych cywilizacji, walnych bitew, powabnych
dziewek, groźnych monstrów, magicznych sztuk, starożytnych grobowców, literackich
nawiązań, i czego tam jeszcze.
Pośród szczęku mieczy, szabli, koncerzy, sztyletów, kindżałów, puginałów i handżarów, jęku
cięciw, bajań mędrców i westchnień rozkoszy... W ociekających przepychem pałacach
Czungii, przedwiecznych ruinach miast Goryo, podmorskich grotach potworów Nipponii,
przybytkach zmysłowych uciech Syamii... Ramię w ramię i twarzą w twarz z Mengutami,
Tuerami, Malajami, Jugurami, Manczami i Parsami... Przez spienione grzywacze Oceannego
Morza, niezgłębione dżungle Kmerii, śnieżne pustkowia Xybelii, monsunowe ulewy
Czamby... Wszędzie tam, bez zbytniej rewerencji dla chanów, szejków, cesarzy, kalifów,
sułtanów, królów, szachów, szogunów czy maharadżów, dumnie, butnie i zuchwale kroczy
CAIREN!
Romuald Pawlak: CZAREM I SMOKIEM
Nie ma nic gorszego niż bolesny brak profesjonalizmu. Co może zrobić mag-pogodnik, który
nie umie zapanować nad aurą? Może tylko wylecieć z roboty u malarza Astrogoniusza
i wplątać się w kłopoty, które zaprowadzą go najpierw na dno statku, potem wydźwigną do
pałacowych kajut, by znów strącić w piekielne otchłanie. Spotkane na drodze kobiety okażą
37
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
się niebezpieczne, mężczyźni zechcą zabrać życie – i tylko spotkany w kolejnym więzieniu
smok będzie rozumieć naszego maga.
Sojusz pogodnika ze smokiem zostanie zawarty w następujących celach: najeść się po uszy,
mieć do spania wygodne łóżko, zdobywać piękne kobiety, zemścić się na Astrogoniuszu.
Aha, i na podłym karle Garzfulu, który sprawił, że Rosselin został wygnany z pałacu. Jak
z powyższego opisu widać, jest to śmiertelnie poważna opowieść o magii, smokach i trudach
pracy zawodowej.
Joanna Łukowska: PIERWSZA Z RODU: ZNAJDA
To opowieść o skrzatach i ludziach, radzących sobie w świecie bez słońca. Estera pisze
pamiętnik, licząc, że ktoś go przeczyta; o ile po latach mroku ktoś jeszcze będzie umiał
czytać. Rosa, młody przywódca skrzatów z Boru, rozmyśla o nieciekawej sytuacji swych
pobratymców. Wielebna Maura czyni wyrzuty pozbawionej uczuć Pustej z powodu
zagubienia Obiektu. Jakim sposobem dzieciak wymknął się z sieci? A jakim cudem
ociemniały świat wciąż trwa? Czyżby dało się oszukać los? Czy ziarnkiem piasku,
zgrzytającym w żarnach przeznaczenia, może być dziwna zielonooka dziewczynka? Milczy
i uśmiecha się szczerbato, odważnie patrząc w mroczną twarz Boru. Skrzatów też się nie boi,
choć nie należą one do codzienności ludzkich szczeniąt. Kim jest to dziecko?
Znajda to opowieść o wyborach, wolnej woli, różnych obliczach miłości, o tym, że Droga jest
ważniejsza od Celu. Bo choć przeszłość jest jedna, niezmienna, ścieżek prowadzących do
przyszłości może być wiele...
Katarzyna Uznańska: ZIEMIĄ WYPEŁNISZ JEJ USTA
Gdy łowca staje się ofiarą...
Królewskie miasto nie zasypia nigdy, ale dopiero po zmroku budzą się jego upiory. Łowca,
skryty w cieniu starych kamienic, poluje na samotne kobiety, by podzielić się ich ciałami
z rzeką. Ta noc będzie dla niego wyzwaniem – z prześladowcy stanie się ofiarą. Utarty
schemat życia Łowcy rozpadnie się w pył, gdy mężczyźnie przyjdzie zmagać się z podobną
mu, choć o wiele potężniejszą istotą – estrią.
Ina – polska szlachcianka – egzystuje od wieków pod postacią żydowskiego demona; czuje
jednak, że jej czas dobiega końca. Wybrała Łowcę na powiernika swojej historii, a może
kogoś znacznie więcej…
W powieści teraźniejszość splata się z historią i mitem, tworząc współczesną baśń o ludzkich
pragnieniach i przekraczaniu granic w pogoni za ich zaspokojeniem.
38
E. M. Thorhall
R W 2 0 1 0 W obronie Arwen
Dariusz Kankowski: RE-HORACHTE. PIERWSZE SPOTKANIE
Podróż, przygoda, przyjaźń, poświęcenie.
Powieść przygodowo-fantastyczna, w której akcja goni akcję i roi się od tajemnic. Czterech
chłopców wyrusza w rejs, który na zawsze odmieni ich życie. Zaczyna się od katastrofy
morskiej, następnie wybucha wulkan, a potem napięcie rośnie.
Młody autor w swoim powieściowym debiucie funduje nam fantastyczną podróż, pełną
przygód, zwrotów akcji, gwałtownych emocji i wzruszeń. Czytelnik, zasiadając do lektury,
rusza razem z młodymi bohaterami w jazdę bez trzymanki. Czekają ich: walki, ucieczki,
dziwne spotkania, wędrówki w czasie i przestrzeni, zmagania z przeznaczeniem, mordercze
turnieje, a przede wszystkim szukanie drogi do prawdy o sobie samym…
Dariusz Kankowski: RE-HORACHTE. MARTWY CHŁOPIEC
Walka, oddanie, przygoda, odpowiedzi.
W drugiej części cyklu powieściowego Re-Horachte powracają znani nam z Pierwszego
spotkania bohaterowie. Wydaje się, że chłopcy zapomnieli o wydarzeniach sprzed roku, że
wrócili do codzienności. Tymczasem młodych przyjaciół czeka kolejna niebezpieczna, pełna
przygód i emocji podróż, przed nimi kolejne tajemnice do odkrycia.
Nieoczekiwanie podejmą się misji odnalezienia starożytnych artefaktów. W trakcie okaże się,
że ich los jest nierozerwalnie związany z wydarzeniami z odległej przeszłości oraz
tajemniczymi Dziećmi Stulecia, które według przepowiedni mają ocalić świat przed
nieuchronnie nadciągającą zagładą. Będą pościgi, ucieczki, walki, trudne wybory
i nieprzewidziane spotkania. Oraz... anioły.
A kim jest Martwy chłopiec? Koniecznie musisz się dowiedzieć!
39