Courths Mahler Jadwiga Podróż poślubna

background image

JADWIGA COURTHS-MAHLER

Podróż poślubna

background image

I

— No już, Siddy! Teraz gałązki mirtu będą trzymać się mocno.

Wyglądasz prześlicznie w tej powiewnej bieli i ślubnym wianku. I

jak, podobasz się sobie?

Siddy uśmiechnęła się zakłopotana.

— Och, Margot! Najważniejsze, żebym się komuś spodobała.

— Wierzę, że masz na myśli wyłącznie przyszłego małżonka —

roześmiała się Margot.

— Jak doszłaś do tak mądrego wniosku, maleństwo?

— No cóż, jeśli się ma już prawie osiemnaście lat, a także

wielbiciela, który ciągle powtarza, że chętnie powiódłby Margot Jung

do ołtarza...

— I co na to odpowiada sama zainteresowana?

— Że jej serce dla nikogo jeszcze nie bije na tyle głośno i

wyraźnie, aby spieszyło się do mariażu. Ojciec zresztą powiada, że

dziewczyna może z tym spokojnie poczekać aż do pełnoletności,

kiedy w pełni dojrzeje do małżeństwa. Masz dwadzieścia jeden lat i

dwa miesiące, Siddy — ja też chciałabym cieszyć się tak długo

wolnością. Możemy teraz jeszcze trochę pogadać, zanim przyjdzie

Frank i porwie cię do ołtarza. Wiesz, wydaje mi się czymś bardzo

dziwnym, że już dwie godziny temu przedzierzgnęłaś się z panny

Jung na panią Nordau. No bo w myśl prawa stałaś się żoną Franka z

chwilą podpisania aktu ślubu w urzędzie stanu cywilnego. Powiedz,

jak czujesz się w nowej roli?

Siddy spojrzała z rozmarzeniem w swoje odbicie w lustrze.

background image

— Nie umiem ci tego opisać, Margot.

— Chyba nie posiadasz się ze szczęścia, jeśli prawdą jest to, co

poeci piszą o miłości. Kochasz Franka, a on ciebie. Wasi rodzice nie

tylko dali chętnie swoje błogosławieństwo, ale wręcz pragną tego

związku, skoro wkrótce ma dojść do fuzji firmy Nordau z firmą Jung.

Wszystko między wami układało się pomyślnie i bez przeszkód od

pierwszej chwili, kiedy Frank wrócił zza granicy po długim wojażu.

Ty zresztą raczej mało Franka znałaś, bo spędziłaś rok u ciotki

Marthy, zanim on wyruszył w tę podróż. Więc kiedy spotkaliście się

po jego powrocie do kraju, spojrzałaś na niego zupełnie innymi

oczami. I pewnie wtedy z miejsca zakochaliście się w sobie, prawda?

— Muszę ci się do czegoś przyznać, Margot, ale obiecaj, że

nikomu o tym nie powiesz.

— Daję ci słowo, Siddy. Przecież mnie znasz.

— No więc wyznam ci, że kochałam się we Franku jeszcze zanim

przeniosłam się do ciotki Marthy. Właśnie dlatego tak ociągałam się z

wyjazdem, chociaż jestem do niej bardzo przywiązana i szczerze jej

współczuję, że jest taka osamotniona po śmierci męża i po utracie na

wojnie jedynego syna. Naszym moralnym obowiązkiem było

podtrzymać ją na duchu i jakoś pocieszyć. Ty byłaś za młoda, a poza

tym chodziłaś jeszcze do szkoły, więc wypadło na mnie, choć nie

uczyniłam tego chętnie.

— Więc kochasz Franka od tak dawna? Czy on domyślał się

tego?

background image

— Skądże! Zresztą nie było okazji; widywaliśmy się wtedy

bardzo rzadko. Ale ja go kochałam, odkąd sięgam pamięcią — chyba

od pierwszego wejrzenia. Toteż byłam bardzo przygnębiona, kiedy

zetknęliśmy się ponownie po jego powrocie, a on nadal ledwie mnie

zauważał. Wiesz, nasze przyjaciółki nazywają go wrogiem kobiet, bo

on w ogóle nie zwraca uwagi na młode damy. Możesz więc sobie

wyobrazić, co czułam, kiedy nagle stracił swoją rezerwę i zaczął się o

mnie starać. Po prostu nie mogłam w to uwierzyć. I zanim zdołałam

zastanowić się nad tym, czy on mnie kocha, oświadczył mi się, a ja

przyjęłam jego oświadczyny z radością; i wcale nie dlatego, że

rodzice czekali na to z utęsknieniem. Powiadasz, że wszystko między

nami przebiegało gładko. Owszem, jeśli nie liczyć tych lat

wypełnionych tęsknotą, wszystko potem poszło aż za gładko.

— Czy on teraz już wie, że kochasz go od dawna?

— Ach, nie! Nie odważyłabym się powiedzieć mu o tym.

Widzisz, jesteśmy sobie jeszcze dość obcy, a on jest w dodatku taki

poważny i powściągliwy, tak bardzo trzyma się na dystans. Mama

mówi, że są mężczyźni, którzy nigdy nie potrafią otworzyć się i

wstydliwie skrywają swoje najgłębsze doznania. To chyba odnosi się

również do Franka. Odczuwam zawsze coś w rodzaju obawy przed

jego powściągliwą naturą, ale jest mi drogi i kochany taki właśnie,

jaki jest. I jestem dumna i szczęśliwa, że jego wybór padł na mnie.

Margot słuchała siostry z lekkim zdziwieniem, a potem

pocałowała ją.

background image

— Nie ma w tym niczego niezwykłego: żadna nie jest taka miła i

dobra jak ty. Frank wykazał w każdym razie dobry gust. A to, co

powiedziałaś o jego poważnym i powściągliwym usposobieniu,

pokrywa się również z moimi wrażeniami. Wiesz przecież, jak

swobodnie wygłaszam swoje opinie w obecności różnych ludzi,

tymczasem przy Franku czuję się onieśmielona. Mam wrażenie, że

znajduję się w towarzystwie jakiejś znakomitości, wobec której należy

szczególnie uważać i starannie dobierać słów. Wierzę jednak, że

będziesz z nim szczęśliwa, bo mimo spokoju i opanowania pojawia

się czasem w jego oczach coś, co zdradza bardzo czułą i gorącą

naturę.

Siddy spłonęła ciemnym rumieńcem i przytuliła policzek do

twarzy siostry.

— Ja wiem, Margot, że każda mogłaby mi pozazdrościć szczęścia

u jego boku; wiem, że Frank jest nie tylko mądrym, inteligentnym i

zdolnym człowiekiem, ale także mężczyzną honoru, któremu kobieta

może zawierzyć swój los.

— Jak to dobrze, że w końcu odnaleźliście się, bo w gruncie

rzeczy jesteście jakby sobie przeznaczeni. Cieszę się, a ojciec wręcz

promienieje. Los odmówił mu syna, ale przynajmniej obdarzył go

zięciem, który będzie mógł poprowadzić jego interesy, a pewnego

dnia stanie na czele obu naszych firm.

Przez twarz Siddy przemknął lekki cień.

— Ten wzgląd jest mi raczej przykry, bo wnosi do naszego

związku element interesowności i trzeźwej kalkulacji.

background image

— Ależ Siddy, to nie powinno ci być przykre! Przecież to nie ma

nic wspólnego z waszą miłością.

— Nie, dzięki Bogu nie ma. Jestem przekonana, że Frank ani

myślał o tym, kiedy starał się o moją rękę, chociaż z pewnością był

zadowolony, że jego rodzice popierają nasz związek. Najchętniej

jednak wolałabym o tym wszystkim nie myśleć. Czy rozumiesz mnie,

Margot?

— Oczywiście, że cię rozumiem. A teraz powiedz mi: na jak

długo wyjeżdżacie? Zdaje się, że wasza podróż poślubna bardzo się

przeciągnie, skoro macie zamiar wyruszyć do Ameryki.

— Jak wiesz, Frank musi tam pojechać w interesach. Rodzice

jednak nie chcieli rozdzielać nas na tak długo zaraz po ślubie, ale że

wyjazd Franka za ocean jest pilny, postanowiono wysłać nas tam

razem. Wpierw zresztą pojedziemy na dwa tygodnie do Szwajcarii.

Przynajmniej te dni będą należeć wyłącznie do nas.

— No, na statku też nic nie będzie wam zakłócało sam na sam.

Siddy uśmiechnęła się.

— Mam nadzieję, że zostawią nas w spokoju. W czasie tej

podróży będę przebywać z Frankiem znacznie więcej, niż gdybyśmy

pozostali tu na miejscu. Poza załatwianiem spraw firmy będzie mógł

poświęcać cały czas tylko mnie.

— W każdym razie wasza podróż poślubna zapowiada się

wspaniale. To cudowne, że zobaczycie także Florydę. W tamtejszych

nadmorskich kąpieliskach panuje podobno światowy szyk i elegancja.

Cieszysz się z tego?

background image

— Ach, Margot, przecież wiesz, że do takich spraw nie

przywiązuję wagi. A poza tym nie nęci mnie życie całymi miesiącami

w walizkach zamiast wśród wygód we własnym domu. Ale lepsze to.

niż samotne siedzenie w czterech ścianach, gdyby Frank sam wyjechał

do Ameryki.

— Na pewno! Potem zresztą będziecie mogli cieszyć się do syta

własnym domem. Wiesz co, ja też chciałabym pojechać w podróż

poślubną do Ameryki! No, ale zdaje się, że już najwyższy czas włożyć

suknię druhny. Frank będzie tu lada moment. Przed waszym

wyjazdem nie zdołamy już znaleźć dla siebie wolnej chwili i

porozmawiać bez świadków, więc pozwól, że już teraz cię pożegnam.

Bądź zdrowa, siostrzyczko! Życzę ci wiele szczęścia na nowej drodze

i do miłego zobaczenia po waszym powrocie!

— Bądź zdrowa, Margot! Kochaj mnie nadal i nie zapominaj o

mnie!

Siostry uścisnęły się, a Margot odparła śmiejąc się i ocierając łzy

wzruszenia:

— To raczej ty możesz o mnie zapomnieć wśród szczęścia i tylu

nowych wrażeń.

Jeszcze kilka całusów i uścisków i Margot wybiegła z pokoju,

żeby się przebrać. Sidonia Nordau patrzyła przez chwilę w ślad za

siostrą oczami wilgotnymi od łez; usta drżały jej ze wzruszenia.

Siostry kochały się bardzo, a rozstanie z Margot było ciężkim

przeżyciem mimo gorącej miłości do męża.

background image

Do męża? Szkarłatny rumieniec ubarwił twarz Siddy. Ciągle

wydawało się jej czymś nieprawdopodobnym, że już od dwóch godzin

jest żoną Franka Nordaua i że za chwilę stanie z nim przed ołtarzem,

aby zawrzeć także ślub kościelny. Jakie to dziwne! Jeszcze trzy

miesiące temu nie śmiałaby marzyć o takim szczęściu. Frank Nordau

był początkowo wobec niej równie powściągliwy jak wobec innych

pań. I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, coś się w nim zmieniło: zaczął

usilnie zabiegać o jej względy, a pewnego wieczoru — kiedy znaleźli

się razem na jakimś towarzyskim spotkaniu — oświadczył się.

W tej krótkiej chwili, kiedy zostali sami, nie mógł wiele

powiedzieć. Zapytał tylko wprost, poważnie i spokojnie:

— Panno Sidonio, czy zechce pani zostać moją żoną?

Pobladła i na moment zamarło w niej serce. Spojrzała w

skupione, szare oczy Franka, czując, jak cała jej istota wyrywa się ku

niemu. Nie mogła i nie chciała zastanawiać się dłużej, chociaż te

oświadczyny całkowicie ją zaskoczyły. Frank ani słowem me

napomknął o miłości, więc i ona o tym nie mówiła, tylko wyraziła

swoją zgodę, uszczęśliwiona, kiedy potem wziął ją w objęcia i

pocałował.

— Dziękuję ci, Sidonio — powiedział jakby nieco skrępowany;

jej radosny nastrój wprawiał go najwyraźniej w zakłopotanie. —

Chciałbym uczynić wszystko, co w mej mocy, żebyś była szczęśliwa.

— Proszę, niech pan nazywa mnie Siddy; tak zwracają się do

mnie wszyscy bliscy.

background image

Spojrzał na nią dziwnie, chcąc jeszcze coś powiedzieć, ale

przeszkodziła mu w tym grupka gości. Ujął więc tylko jej rękę i rzekł:

— Chodźmy do twoich rodziców, Siddy. Musimy im powiedzieć,

że jesteśmy zaręczeni.

Siddy nie zdziwiła się, że rodzice chętnie wyrazili zgodę, a jak

później stwierdziła — żaden młody człowiek nie byłby równie mile

przez nich widziany jak właśnie Frank Nordau. Obu współpracującym

ze sobą od lat seniorom rodów bardzo zależało bowiem, aby wreszcie

doprowadzić do fuzji swoich firm. Nie, Siddy nie dziwiła się; uważała

natomiast za cudowny dar losu, że zyskała serce Franka, w którym

ojciec upatrywał swego następcę i był mu bardziej rad niż każdemu

innemu mężczyźnie.

Nie miała pojęcia, że obaj ojcowie już od lat planowali ich

małżeństwo i że Nordau senior dopiero niedawno zażądał stanowczo

od syna, aby podjął starania o jej rękę. Frank był zbyt wytrawnym

człowiekiem interesu, żeby nie docenić pożytków płynących z tego

związku. Wprawdzie dotychczas nie myślał o małżeństwie, ale

ponieważ jego serce było chwilowo wolne, nie bronił się przed

spełnieniem ojcowskiego życzenia.

Odtąd zaczął poświęcać osobie Siddy więcej uwagi i wkrótce

przekonał się, że jest ona nie tylko piękną, ale również niezwykle

ujmującą dziewczyną. Nie deliberując zatem dłużej, ruszył do ataku, a

że Siddy przyjęła jego oświadczyny z wielkim spokojem, doszedł do

wniosku, iż ona także została odpowiednio urobiona przez swego

ojca. Nie zdawał sobie zupełnie sprawy z wrażenia, jakie zrobiły na

background image

Siddy jego oświadczyny. Panowanie nad emocjami poczytał za brak

emocji i uwierzył, że Siddy, tak samo jak on, z pełną świadomością

godzi się na małżeństwo z rozsądku.

Ale kiedy później teść poprosił go, żeby nie wtajemniczał Siddy

w kulisy materialne zawartego dopiero co małżeństwa, Frank spojrzał

zdumiony:

— Czy Siddy nie orientuje się, z jakich względów i ty, i mój

ojciec życzyliście sobie naszego związku?

— Siddy na szczęście nic jeszcze na ten temat nie wie, z czego

jestem bardzo zadowolony, bo to dziewczyna z charakterem. Może

uprzedziłaby się do ciebie, gdyby zrozumiała, dlaczego tak

szczególnie zależy nam na połączeniu naszych rodzin. Młode

dziewczyny mają swoje ideały i nie należy im tego burzyć. Nie

dopuść więc, proszę, żeby Siddy zaczęła domyślać się czegoś. Mam

nadzieję, że twoje starania o jej rękę nie były podyktowane wyłącznie

chłodnym rozsądkiem. Uwierz mi, że nie przemawia przeze mnie

ojcowskie zaślepienie, ale Siddy jest typem kobiety, która może

uczynić swego męża człowiekiem szczęśliwym.

Frank był coraz bardziej zdumiony, ale odparł z powagą:

— Zrobię wszystko, co w mej mocy, żeby Siddy była szczęśliwa.

Chciałbym też zasłużyć na zaszczyt, który mi wyświadczyła, zostając

moją żoną.

Te słowa całkowicie zadowoliły Gustava Junga, który także

ożenił się przed laty z rozsądku, a mimo to jego małżeństwo okazało

background image

się bardzo udane. Rzecz jasna, pani Jung nigdy nie dowiedziała się, że

mąż pokochał ją dopiero po ślubie.

Po tej rozmowie z teściem Frank odczuwał pewien rodzaj

skrępowania wobec narzeczonej. Zaczął ją baczniej obserwować i

czasem wydawało mu się, że odbiera jakieś ciepłe promienie

zapalające się w oczach Siddy. Dopiero teraz zaczął powoli odkrywać

wartościowe cechy jej charakteru i wielki urok osobisty, dopiero teraz

nabrał przekonania, że los obdarzy go towarzyszką życia, która warta

była tego, żeby wybrać ją tylko z miłości. I powoli jego serce zaczęło

tajać i otwierać się.

Na krótko przedtem, zanim ojciec skłonił go do podjęcia starań o

rękę Siddy, Frank Nordau uwikłany był w romans. Zakochał się

mianowicie w stenotypistce prowadzącej korespondencję w fabryce

ojca. Urodziwa Anny Frey oczarowała go fascynująco pięknymi

szarozielonymi oczami. Frank wpadł szybko w zastawione sieci, gdyż

Anny przy lada okazji znajdowała się niby przypadkiem na jego

drodze. Wkrótce tak go omotała, że zaczął całkiem serio rozważać,

czy by się z nią nie ożenić.

Ale kiedy była już absolutnie pewna swego, przestała się

maskować, ukazując za to coraz częściej swoje prawdziwe oblicze.

Frank zauważył, że Anny kokietuje również innych mężczyzn,

przyłapał ją na paru brzydkich kłamstwach, a także odkrył w niej inne

jeszcze wady charakteru. Jego uczucia uległy zmianie, i tak szybko,

jak kiedyś uległ jej czarowi, tak teraz równie szybko otrzeźwiał.

Zaczęły się nieporozumienia, wyrzuty, padły słowa o doznanym

background image

zawodzie. Ostateczne zerwanie nastąpiło zaś pewnego wieczoru,

kiedy zastał ją w objęciach jakiegoś mężczyzny.

Anny Frey próbowała oczywiście odzyskać jego względy, ale im

bardziej się wysilała, próbując coraz ryzykowniejszych środków, tym

bardziej Frank stawał się chłodny i nieubłagany. Trudne do uniknięcia

spotkania na terenie firmy były mu nad wyraz przykre, niemniej nie

podjął żadnych kroków, żeby pozbawić ją pracy.

A potem nadszedł dzień zaręczyn z Siddy. Frank miał już

sumienie czyste, gdyż w końcu udało mu się zerwać wszelkie

kontakty z Anny Frey. Ona jednak pieniła się ze złości i wmawiała

sobie, że Frank porzucił ją dla innej jedynie z chęci bogatego ożenku.

Jak najdalsza od przypisania winy sobie i uznania, że między nią a

Frankiem wszystko skończone, szalała z gniewu i nurtujących ją

ponurych myśli o zemście.

Mimo upomnień ze strony bezpośredniego szefa zaniedbała

całkowicie swoje obowiązki w biurze i doprowadziła do tego, że

zwolniono ją z pracy na dwa dni przed ślubem Franka, który zresztą o

niczym nie wiedział. Zaabsorbowany przygotowaniami do spraw,

które miał załatwić w Ameryce, przesiadywał u siebie i nie pojawiał

się w tej części biura, gdzie pracowała Anny.

O wszystkich tych sprawach Siddy nie miała pojęcia i żadna

niepewność co do osoby narzeczonego nie mąciła jej spokoju; nie

wątpiła też ani na chwilę, że jego oświadczyny podyktowane były

miłością. Teraz, kiedy w napięciu czekała, że lada moment przyjdzie i

background image

powiedzie ją do ołtarza, serce biło jej mocno i z uczuciem tak gorącej

tęsknoty, że niemal drgnęło bólem, gdy nagle stanął przed nią.

Frank poczuł się wzruszony i bardzo przejęty, kiedy zobaczył

Siddy całą w białych koronkach i obłokach tiulu. Od chwili zawarcia

ślubu w urzędzie stanu cywilnego nie byli ani na moment sami. Teraz

zobaczył ją z bliska, jak jej ładną, o delikatnych rysach twarz oblewa

rumieniec, a w brązowych, aksamitnych oczach, patrzących nieśmiało

i trochę niepewnie, pojawia się ciepły blask. Impulsywnie przyciągnął

ją do siebie i zaczął całować.

W okresie narzeczeństwa dochodziło między nimi do

pocałunków, ale dziś po raz pierwszy Frank całował ją z takim

zapamiętaniem. Poczuł, jak Siddy lekko drży w jego ramionach, i w

tym momencie dał sam sobie słowo, że nigdy nie dopuści do tego, aby

dowiedziała się prawdy o ich małżeństwie skojarzonym z rozsądku.

Ogarnęła go fala ciepła, Siddy zaś zauważyła w jego oczach błysk

namiętności, co było czymś zupełnie nowym i co ją bezgranicznie

uszczęśliwiło.

Ale po chwili uwolniła się nieśmiało z jego objęć, słysząc czyjeś

kroki na korytarzu. Do pokoju weszła matka Siddy.

— Dzieci, musicie już jechać! — powiedziała z nerwowym

pośpiechem. — Najwyższa pora!

Frank podał żonie ramię, nieznacznie przyciskając do siebie jej

dłoń. Jak każdy pan młody, on również czuł się niezbyt pewnie w

obliczu ślubnych ceremonii. Najchętniej chciałby mieć je już za sobą i

zostać z Siddy sam na sam. Nagle wydało mu się, że mają sobie wiele

background image

do powiedzenia i wiele do zaofiarowania. Nieoczekiwanie dla siebie

zaczął też myśleć o czekającym go małżeństwie z radością,

przekonany, że Siddy będzie przemiłą i czarującą żoną. Dopiero teraz

w pełni ocenił jej urodę i subtelny czar.

Przez kilka następnych godzin Siddy i Frank nie mieli czasu

oprzytomnieć wśród uciążliwości ślubu i hucznego wesela: kroczyli

do

ołtarza

odprowadzani

spojrzeniami

ciekawskich

lub

współczujących oczu i przysięgli sobie wierność, a potem pojechali do

wytwornego hotelu, w którym odbywało się weselne przyjęcie,

odbierali życzenia szczęścia od wszystkich po kolei gości.

W końcu zasiedli na honorowych, oplecionych kwietnymi

girlandami miejscach i wzięli udział — na wpół obecni duchem — w

wykwintnej kolacji, słuchając cierpliwie toastów i okolicznościowych

przemówień. Trącali się kieliszkami i przepijali do biesiadników, coś

mówili, komuś odpowiadali i czuli się tak, jak większość

nowożeńców w podobnej sytuacji: jak ofiary obowiązujących

obyczajów.

Sądzić można, że wszyscy inni bawili się lepiej podczas tej

kolacji niż para głównych bohaterów. W pobliżu miejsca

zajmowanego przez Margot Jung było najweselej — druhny i

drużbowie mieli szampański nastrój. Peter Vahl, drużba Margot, nie

spuszczał oczu z jej uroczej, tryskającej życiem buzi. Na

dobrodusznym obliczu Petera malowało się błogie uwielbienie.

Znał Margot już od lat i od pierwszej chwili stracił dla niej głowę.

Ale ponieważ w niczym nie przypominał powieściowego bohatera, a

background image

jego miła, lecz nieco okrągła twarz nie wyglądała zbyt interesująco i

poważnie, Margot odrzucała stanowczo jego pełną adoracji miłość.

On jednak nie zniechęcał się i twardo postanowił, że Margot zostanie

jego żoną, choć miał już lat trzydzieści, podczas kiedy ona miała ich

zaledwie osiemnaście.

Kiedy ukochana traktowała go czasem dość okrutnie, mówił

sobie: „To nic! Pewnego dnia zrozumie, że żaden nie jest jej tak

wierny i nie kocha jej tak gorąco jak ja. Zdobędę ja wytrwałością".

Peter był najwierniejszym adoratorem Margot, zawsze gotowym do

usług, cierpliwie czekającym czy to na rozegranie z nią partii tenisa,

czy też w jakimś umówionym miejscu spotkania. Posyłał jej kwiaty i

ulubione czekoladki, troszczył się o nią z niesłabnącą cierpliwością i

wytrwałością.

W końcu Margot musiała się z tym pogodzić, od czasu do czasu

uszczęśliwiała go jakimś miłym słówkiem podziękowania albo

figlarnym uśmiechem, a czasem wpadała w złość, kiedy Peter

zapewniał ją po raz nie wiadomo który: „Pewnego dnia i tak zostanie

pani moją żoną, panno Margot; wiem to na pewno".

I choć bardzo ją irytował, że zmierza do celu z taką niewzruszoną

pewnością, czegoś jej jednak brakowało, kiedy czasem nie było go

pod ręką, mimo że właśnie był potrzebny. Słuchał potem jej połajanek

uszczęśliwiony, patrząc na nią z oddaniem poczciwymi niebieskimi

oczami. Ten stan rzeczy trwał już od dwóch lat, a że szczęśliwym

trafem żaden mężczyzna niebezpieczny dla młodego serca Margot nie

background image

stanął na jej życiowej drodze, Peter Vahl pozostał na placu jako

najwierniejszy wasal.

Z wykształcenia prawnik, wdrażał się do zawodu adwokata,

pracując w kancelarii swego ojca, po którym miał z czasem przejąć

praktykę. Peter był uosobieniem odpowiedzialności, więc już teraz

wielu klientów wolało powierzać prowadzenie swoich spraw raczej

jemu niż jego ciągle bardzo zajętemu ojcu.

Rodzice Margot patrzyli życzliwym okiem na młodego adwokata

zabiegającego o względy córki, ale nie wywierali na nią żadnego

nacisku, gdyż każda próba działania na korzyść Petera wzmagałaby

tylko opór dziewczyny.

Jedynie Siddy czasem trochę przekomarzała się z nią na temat

najwierniejszego wielbiciela, na co Margot, tupiąc energicznie nóżką,

dowodziła, że o wyjściu za mąż za Petera ani myśli, bo jest dla niej za

mało interesujący, a poza tym ma zadatki na brzuch i nosi niemożliwe

krawaty. Czy Siddy naprawdę wyobraża sobie, że ona miałaby ochotę

zostać żoną kogoś takiego?

Siddy odpowiadała na to śmiejąc się, że wyobraża to sobie

doskonale, bo żaden inny mężczyzna nie rozumie tak dobrze pragnień

i myśli jej siostrzyczki, jak właśnie on. Peter Vahl był wniebowzięty,

kiedy dowiedział się, że Margot będzie jego druhną. Przy pierwszej

nadarzającej się okazji oznajmił jej spokojnie i stanowczo, że gdyby

nie został jej drużbą, w ogóle nie przyszedłby na wesele, na co Margot

zapytała z pewną dozą kokieterii:

— Poczytuje to pan sobie za wyróżnienie, panie doktorze?

background image

— Oczywiście — odparł z rozjaśnioną miną. — To jakby próba

generalna przed naszym własnym weselem.

— Niechże pan przestanie mówić niedorzeczności! —

wykrzyknęła groźnie.

Popatrzył na nią łagodnymi jak zawsze oczami, ale jego usta

przybrały jakiś dziwnie twardy, energiczny wyraz.

— To żadna niedorzeczność, bo ja po prostu nie dopuszczę do

pani żadnego innego. W końcu będzie pani musiała wybrać mnie, jeśli

nie chce pani w ogóle zrezygnować z zamążpójścia.

— Chciałabym wiedzieć, w jaki sposób przeszkodzi mi pan

wyjść za mąż za kogoś innego — odparła wzruszając drwiąco

ramionami.

— Och, całkiem zwyczajnie. Pobieram lekcje boksu i jeśli

spostrzegę kogoś, kto chciałby mi panią zabrać, to wymierzę mu taki

cios w podbródek, że bardzo straci na urodzie. A wtedy pani go nie

zechce i sprawa będzie załatwiona.

— I pan się uważa za dobrego człowieka? — roześmiała się.

— Wcale nie — brzmiała prostoduszna odpowiedź. — Ale przy

pani muszę być dobry i potulny jak jagnię. Tylko dzięki pani jestem

człowiekiem dobrym, a więc jest pani odpowiedzialna za to, żeby w

mojej piersi nie obudziła się dzika żądza mordu. Czy pani zdaje sobie

z tego sprawę?

— Absolutnie nie zdaję sobie z tego sprawy i mówię panu po raz

setny, że nie mam najmniejszego zamiaru zostać pańską żoną.

background image

— Po raz sto jedenasty, panno Margot! Prowadzę dokładne

zapiski i czekam, aż mi to pani powtórzy po raz sto dwudziesty piąty.

Potem już nigdy więcej nie będę pani prosił o rękę.

Było to powiedziane tak poważnym tonem, że Margot przestała

— o dziwo! — szafować odmownymi odpowiedziami, a jeśli nie

mogła ich uniknąć, wówczas po cichu skrupulatnie doliczała kolejny

raz, nie mówiąc jednak o tym nikomu. W sumie do wesela siostry

nazbierało się tych odpowiedzi sto dwadzieścia.

To jednak nie przeszkadzało im obojgu dobrze się bawić tego

wieczoru. Czasem tylko Margot wpadała na chwilę w zadumę,

kierując spojrzenie w stronę siostry. A kiedy Siddy pod koniec

przyjęcia rzuciła jej z daleka pożegnalne spojrzenie, w oczach Margot

błysnęły łzy.

Zauważył to jedynie Peter, szybko wziął ją pod ,rękę i szepnął:

— Chodźmy stąd, panno Margot. Zaprowadzę panią do jakiegoś

bocznego pokoju, żeby nikt nie widział pani łez.

Pozwoliła się wyprowadzić, ale rzuciła gniewnie:

— Przecież ja wcale nie płaczę! Dlaczego miałabym płakać?

— Dlatego, że rozstanie z siostrą bardzo panią boli — odparł

łagodnym, uspokajającym tonem.

— Ach, cóż pan może o tym wiedzieć!

— Przecież znam panią i dobrze wiem, co pani przeżywa; wiem,

jak gorąco kocha pani swoją siostrę. A pani Nordau należy teraz do

męża i wyjeżdża na długo. Będzie pani czuła się bardzo osamotniona.

Margot zrobiło się miękko koło serca.

background image

— A jednak jest pan dobrym człowiekiem, Peter! — powiedziała

tłumiąc szloch.

— Chciałbym panią choć trochę pocieszyć — odparł

rozpromieniony. — Może zagralibyśmy jutro po południu w tenisa?

Jestem wolny od piątej.

Skinęła głową, zmuszając się do spokoju.

— Dobrze, niech pan przyjdzie. Przed panem przynajmniej nie

będę musiała się wstydzić, jeśli znów zacznę beczeć.

— Z całą pewnością nie musi pani, ale dołożę starań, żeby do

tego nie dopuścić. A teraz, słyszy pani? Orkiestra zaczyna grać.

Chodźmy zatańczyć; ten taniec należy do mnie.

Margot wytarła ślady łez, wyciągnęła z torebki lusterko i

pospiesznie przypudrowała nos i policzki, a potem spojrzała na Petera.

— Czy jeszcze znać, że płakałam? — spytała swobodnie, bez

śladu zakłopotania.

Peter westchnął.

— Nie, nic już nie znać.

— Ale nos jest jeszcze mocno czerwony...

Westchnął jeszcze głębiej.

— Wszystko znikło pod pudrem.

— Czemu pan tak wzdycha, że kamień by zmiękł?

— Bo wreszcie dotarło do mnie, że jestem pani rzeczywiście

całkiem obojętny.

— Tak? Pojął pan to w końcu? Przecież nigdy tego nie

ukrywałam...

background image

— Nie, ale teraz wiem, jak bardzo to było serio, panno Margot.

Spojrzała trochę niepewnie.

— Dlaczego właśnie teraz?

— Gdybym nie był pani całkowicie obojętny, nigdy nie

zwracałaby pani mojej uwagi na zaczerwieniony nos.

Roześmiała się mimo woli, ale Peter miał tak smutną minę, że

poczuła w sercu przykry ucisk żalu.

— Chodźmy wreszcie potańczyć! — zawołała, zdecydowana

bronić się przed tym uczuciem.

Skłonił się i ruszyli z powrotem do ogólnej sali. Tuż przy

drzwiach natknęli się na Franka Nordaua, przyglądającego się tańcom.

— Jeszcze jesteś tutaj, Frank? — zdziwiła się Margot. —

Przecież Siddy już wyszła, żeby się przebrać.

— Tak, ale ona potrzebuje na to więcej czasu niż ja. Dzięki temu

mogę się pożegnać z tobą, Margot.

— Bądź zdrów i raz jeszcze pozdrów Siddy ode mnie...

Ostatnie zdanie znowu wypowiedziane było łamiącym się

głosem, więc Peter Vahl szybko pociągnął Margot za sobą w krąg

tańczących.

II

Siddy opuściła salę bankietową i pospiesznie udała się na górę do

pokoju hotelowego, w którym przygotowana była dla niej garderoba

na podróż. Wyznaczona do pomocy pokojówka podeszła do niej na

korytarzu i powiedziała:

background image

— Proszę wielmożnej pani, w pokoju czeka już od pół godziny

jakaś młoda dama. Powiedziała, że ma coś ważnego pani

zakomunikować i doręczyć. Pozwoliłam jej wejść, bo bardzo na to

nalegała, nie chcąc, żeby ją tu ktokolwiek widział.

Siddy weszła do pokoju i zobaczyła młodą, bardzo ładną kobietę

z oznakami silnego wzburzenia na bladej twarzy. Siddy instynktownie

pomyślała, że powinna nieznajomej natychmiast wskazać drzwi. Ale

kiedy tamta szybko podeszła, trzymając w ręce niewielki pakiet,

powściągnęła odruch. Prawdopodobnie nieznajoma miała jej w

czyimś imieniu doręczyć jeszcze jeden ślubny prezent.

— Łaskawa pani zechce mi wybaczyć, że przeszkadzam.

— Istotnie, mam bardzo mało czasu, bo muszę przygotować się

do wyjazdu.

— Wiem, łaskawa pani: w podróż poślubną.

— Z kim mam przyjemność? — zagadnęła Siddy, która nagle

poczuła się trochę nieswojo.

— Nazywam się Anny Frey, łaskawa pani. Chciałam

porozmawiać z panią jeszcze przed jej ślubem, ale nie udało mi się

dotrzeć do pani. Przychodzę więc dość późno, ale miejmy nadzieję, że

nie za późno. Chciałabym mianowicie wyświadczyć pani przysługę i

powiedzieć oraz przekazać to, co powinnam powiedzieć i przekazać.

Proszę przyjąć ten pakiet — są w nim listy miłosne pisane do mnie

przez pana Franka Nordaua. Byłam... jego kochanką od czasu jego

powrotu z ostatniej podróży zagranicznej.

background image

Siddy silnie zbladła, wzdrygnęła się i mimowolnie cofnęła o

krok.

— Co to ma znaczyć?

— Dla pani może niewiele, ale dla mnie bardzo dużo. Przyszłam

tu, aby wyjaśnić, że Frank Nordau nie poślubił pani z miłości. Jego

uczucia skierowane są do mnie, ale ja jestem ubogą dziewczyną.

Byłam zatrudniona w firmie jego ojca, ale na dwa dni przed waszym

ślubem zwolniono mnie, ponieważ pan Nordau czuł się trochę

niezręcznie. Łudził mnie, że zostanę jego żoną, potem jednak pod

jakimś pretekstem zerwał ze mną i zaczął się starać o panią.

Mogę również wyjaśnić, dlaczego poprosił o pani rękę — to jego

ojciec przekonał go, że małżeństwo z panią jest konieczne ze względu

na planowaną fuzję firm Nordau i Jung oraz z uwagi na zamiar objęcia

z czasem przez pana Franka Nordaua szefostwa obu połączonych

przedsiębiorstw. Sama słyszałam, jak Frank odpowiedział ojcu, że dla

dobra firmy gotów jest zrezygnować z osobistej wolności.

Co wtedy czułam, nie muszę chyba pani mówić; zresztą to nie

jest dla pani interesujące. Ale dowiedziałam się przynajmniej, że dla

mnie nie ma już żadnych nadziei. Na szczęście znalazłam od razu

nową posadę. Jestem jednak tak rozgoryczona, że postanowiłam

zemścić się na nim. Tak, mówię poważnie: przyszłam do pani

powodowana chęcią zemsty. I chętnie zgodzę się na to, żeby pani

zrobiła użytek z tego, co powiedziałam.

Pod Siddy zaczęły dygotać kolana, kiedy słuchała tej opowieści

złożonej po części z prawdy, po części z kłamstw. Z najwyższym

background image

wysiłkiem zdołała opanować się na tyle, żeby nie wybuchnąć

płaczem. Jej szczęście legło w gruzach, gdyż musiała dać wiarę

słowom Anny Frey. Teraz dopiero uświadomiła sobie, w jaki sposób

Frank starał się o jej rękę. Prawda! Przecież on ani razu nie

powiedział, że ją kocha; obiecał tylko zrobić wszystko, żeby była

szczęśliwa.

Szczęśliwa? Mój Boże, to było tylko pozorne szczęście! Podjął

starania o nią z zimnym wyrachowaniem. Teraz już wiadomo,

dlaczego wszystko poszło tak gładko! Najważniejszą sprawą była

fuzja obu przedsiębiorstw. Jej osoba była tu czymś podrzędnym.

Po plecach przeszedł jej dreszcz odrazy. Spojrzała martwym,

pustym wzrokiem w piękną twarz Anny Frey.

— Nic o tym wszystkim nie wiedziałam, panno Frey. Gdyby nie

to, na Boga, sprawy potoczyłyby się inaczej! Żal mi pani, chociaż pani

zemsta ugodziła także we mnie. Ale teraz, proszę, niech już pani idzie.

Zdaje się, że nie chciała pani, aby ją tu widziano. Mogę to zrozumieć.

Niech pani idzie... i zabierze ze sobą te listy. Na cóż mi one?

Anny Frey położyła jednak pakiecik na stoliku.

— Nie chcę ich mieć; nie przedstawiają już dla mnie żadnej

wartości. Może jednak będzie pani chciała przeczytać któryś z nich,

żeby przekonać się o prawdziwości moich słów. Ja nie mam już nic

więcej do dodania, łaskawa pani — zakończyła Anny Frey, ukłoniła

się i szybko opuściła pokój.

Siddy odprowadziła ją płonącym wzrokiem, a potem osunęła się

wyczerpana na krzesło, splatając ręce na kolanach. Oddychała z

background image

wysiłkiem, gdyż wzburzenie tamowało jej oddech. Co stało się z jej

szczęściem? Myślała, że on ją kocha, a tymczasem była tylko

pionkiem w grze. Frak kochał inną, lecz zostawił ją bez skrupułów dla

korzystnego ożenku. A ona tymczasem ma z tą przygniatającą do

ziemi świadomością wyruszyć w podróż poślubną i miesiącami

przebywać w jego towarzystwie od rana do wieczora.

Czy ojciec wiedział, że Frank żeni się z nią tylko po to, żeby z

czasem zostać szefem firmy? Czy wiedział, że Frank jej nie kochał? A

matka... czy ona też...? A więc ma prawo stracić zaufanie do

obydwojga rodziców. Pozostaje Margot — tak, jedynie ona nie miała

pojęcia o niczym i nie kłamała.

Wielki Boże, jak spojrzeć Frankowi w oczy, mając świadomość,

że jest jego niekochaną żoną, którą po prostu był zmuszony

zaakceptować! Ocknęła się w niej duma. Co zrobić, żeby uniknąć

upokorzenia? Frank Nordau nie powinien nigdy dowiedzieć się, że

ona go kocha. Jak to dobrze, że przy całym swoim nieśmiałym

uszczęśliwieniu ani razu mu tego nie powiedziała. Tak samo zresztą

jak on. Należy utwierdzić go w przekonaniu, że ona również traktuje

ich małżeństwo jako związek z rozsądku — odpowiedzieć

upokorzeniem na upokorzenie, odpłacić mu taką samą monetą za

wyrządzone zło.

Ale jak powinna zachować się teraz? Głowiła się nad tym, nie

mogąc na nic się zdecydować. Spojrzała na zegarek i przestraszyła

się: należy czym prędzej zebrać się. Musi być gotowa, kiedy on

przyjdzie po nią. Był już po mu najwyższy czas. Podnosząc się

background image

ociężale z miejsca, spostrzegła pakiet leżących przed nią listów.

Czytać tego, co było pisane do innej, nie chciała za nic.

Sięgnęła po nie gorączkowym ruchem i wrzuciła do podręcznego

neseseru z rzeczami niezbędnymi w czasie podróży — resztę bagażu

odwieziono już na dworzec. Miała wrażenie, że pakiet pali jej ręce.

Szybko wsunęła go między różne drobiazgi. Zawołała pokojówkę,

która pomogła jej w przebieraniu, dziwiąc się w duchu bladości i

smutkowi młodej oblubienicy. Szczęście, jak widać, nie zawsze jest

tam, gdzie być powinno.

Siddy skończyła z garderobą, kiedy mąż zapukał do drzwi. Zanim

zawołała „proszę!", wydała pokojówce jeszcze jakieś polecenie, chcąc

zatrzymać ją w pokoju. Frank Nordau wszedł i spojrzał na młodą żonę

z upodobaniem. Siddy jednak ominęła go wzrokiem — nie mogłaby

teraz znieść jego spojrzenia. Miała raczej chęć wykrzyczeć swój ból,

więc tylko zacisnęła usta i pochyliła się nad neseserem.

W końcu zmusiła się, żeby powiedzieć:

— Trochę jestem spóźniona, ale za chwilę będę gotowa.

Zamknęła neseser, wyprostowała się i wcisnęła na głowę mały

kapelusz, Frank pomyślał, że szkoda zakrywać takie piękne blond

włosy kapeluszem i chciał jej to nawet powiedzieć, ale nie byli w

pokoju sami. Żałował, że ze względu na obecność pokojówki nie

może wziąć żony w objęcia — właśnie teraz, kiedy serce miał tak

rozgorzałe, kiedy był taki szczęśliwy, że odnajduje w sobie tyle

uczucia dla niej. Nie podejrzewając niczego złego, nie przypatrywał

background image

się Siddy zbyt uważnie, kiedy szli na dół, krótko przekazał jej ostatnie

pozdrowienia Margot.

Przed hotelowym wejściem stało auto, które miało odwieźć

młodą parę na dworzec. Siddy poleciła pokojówce, by jeszcze raz

najserdeczniej uzdrowiła w jej imieniu rodziców i siostrę. Zdołała już

na tyle się opanować, że na zewnątrz była spokojna. W głębi duszy

rzecz przedstawiała się znacznie gorzej.

Nieustannie rozważała, jak powinna zachować się wobec męża.

Najchętniej wyjechałaby teraz w świat sama, gdyż jego towarzystwo

znosiła z największym trudem. Z drugiej strony powrót do rodziców,

na których tak bardzo się zawiodła, również był wykluczony;

obawiała się po prostu, że jej nie zrozumieją. Była przecież żoną

Franka i jej miejsce było przy nim.

Jedno wszakże wiedziała na pewno: nie będąc przez niego

kochana, nie może żyć u jego boku jako żona. Trzeba postawić

sprawę jasno: on nie może żądać, aby dała mu do siebie prawa,

których lekkomyślnie sam się pozbawił. Wobec świata będzie

odgrywać rolę jego żony, ale nigdy nie weźmie na siebie żadnych

obowiązków poza oficjalnymi. To wiedziała na pewno.

Dlatego Frank powinien dowiedzieć się o wizycie Anny Frey. Za

żadną jednak cenę nie wolno jej zdradzić się, jak bardzo ją to

dotknęło, jak bardzo go kochała i jak — ku swej udręce — nadal go

kocha. Dobrze się stało, że mieli tak mało okazji do bycia sam na sam

i że w swej dziewczęcej nieśmiałości zawsze była wobec niego taka

powściągliwa. Teraz należy wpoić mu przekonanie, że jej rezerwa

background image

brała się z uczuciowego chłodu oraz że ich małżeństwo z rozsądku

zostało także przez nią z góry zaakceptowane.

Podczas jazdy na dworzec, a potem już w przedziale wagonu,

kiedy Frank troskliwie pomagał jej zdjąć płaszcz i kapelusz, była już

całkiem zdecydowana i zachowywała się tak chłodno i sztywno, że

nie wiedział, co o tym myśleć. Co jakiś czas patrzył badawczo w jej

bladą twarz i uspokajał sam siebie, że to zapewne tylko dziewczęce

zakłopotanie.

Ta myśl go wzruszyła i nagle zrobiło mu się ciepło koło serca.

Chętnie pomógłby jej pozbyć się przykrego uczucia skrępowania,

wziął w ramiona i całował dopóty, dopóki by nie zniknął ten gorzki

wyraz wokół jej bladoróżowych ust. I bynajmniej nie musiałby w tym

celu przezwyciężać się! W końcu uwierzył przecież, że wyszła za

niego z miłości, skoro jej ojciec stanowczo twierdził, że Siddy nic nie

wie, dlaczego rodzice pragną go mieć za zięcia. Teraz jednak i on

zaczął czuć się trochę niepewnie i niezręcznie.

I tak mijała pierwsza część podróży. Siddy po pewnym czasie

skłoniła głowę na oparcie i przymknęła oczy — nie mogła już dłużej

wytrzymać pytającego wzroku Franka. Pomyślał, że jest senna,

podsunął jej poduszkę pod głowę i zachęcił, żeby się raczej położyła,

gdyż wygląda na zmęczoną. Nie otwierając oczu, odparła że owszem,

jest bardzo zmęczona i spróbuje zdrzemnąć się nieco.

Udawała, że zasypia, by móc w spokoju rozważyć sytuację,

obmyślić, jak powinna dalej postępować. Co wiedziała o

małżeństwie? Tyle, co nic! Jednego wszak była pewna: Frank nie

background image

może domyślić się, że ona go kocha. Raczej musi udawać zimną,

zakłamaną kokietkę, niż pozwolić mu choćby na moment wniknąć w

stan jej uczuć.

Zajmowali we dwoje przedział w wagonie sypialnym, ale

posłania nie były jeszcze rozłożone. Siddy zapowiedziała bowiem

konduktorowi, że to zbyteczne, gdyż źle znosi jazdę w pozycji leżącej.

Frank milcząco zastosował się do jej życzenia, wierząc nadal, że jej

zachowanie wynika jedynie z zaambarasowania. Postanowił

przełamać je, zapewniając jej całkowitą swobodę i spokój.

Siddy uznała, że najlepiej udawać sen. Frank przez dłuższą

chwilę obserwował ją z ciepłym uczuciem. Oto naprzeciwko siedzi

jego młoda żona; przymknęła oczy i jest bardzo blada... Może czuje

się źle? To, że tak szybko zasnęła, jest z pewnością oznaką

wyczerpania. To przecież młoda dziewczyna, dopiero wchodząca w

małżeństwo, a spadło na nią tyle nowych wrażeń i niepokojów. Jest

śliczna — wygląda tak bezradnie i delikatnie.

Miał ochotę pogłaskać jej piękne, smukłe dłonie ale bał się, że ją

obudzi. Im bardziej się w nią wpatrywał, tym bardziej wzbierała w

jego sercu tkliwość. Ale w końcu i jego zmogło zmęczenie, zaszył się

więc w kącie, przymknął oczy i wkrótce zasnął.

Siddy spostrzegła to już po chwili, kiedy ostrożnie zerknęła w

jego stronę. Uśmiechnęła się gorzko. Zapewne jest zadowolony, że nie

potrzebuje zmuszać się do czułego tonu. To okropne, ale gdyby nie

ostrzeżenie dyszącej zemstą Anny Frey, przyjmowałaby te obłudne

gesty z naiwnym zaufaniem! A może byłoby lepiej zachować

background image

złudzenia? Może byłaby szczęśliwsza, nie" wiedząc, że Frank jej nie

kocha?

Ach, nie! Przecież i tak zorientowałaby się, że jego czułość jest

udawaniem, a to całkowicie by ją załamało i unieszczęśliwiło. Teraz

może ją jeszcze chronić pancerz dumy. Ciekawe, co on zrobi, kiedy

się dowie, co ukryte jest w neseserze spoczywającym na półce. Na

chwilę ogarnął ją strach. Będzie musiała powiedzieć mu, kto przyniósł

te listy. Wzdrygnęła się z odrazy. To będzie najcięższe: patrzeć na

niego, jak zdejmuje z twarzy maskę.

Oby, tylko, na miłość boską, nie usiłował dalej brnąć w

kłamstwa; oby umiał otwarcie i szczerze stawić czoła prawdzie!

Niechby mogła przynajmniej zachować dla niego szacunek!

Dotychczas jej nie okłamywał — ani razu nie powiedział, że ją kocha,

a jako narzeczony rzadko jej okazywał sentymenty. Och, dopiero teraz

uświadomiła sobie, jaki był przy tym chłodny i oficjalny. Nie widziała

tego pochłonięta bez reszty własnym zakochaniem.

Westchnęła, a kiedy poruszyła się, chcąc zmienić pozycję na

wygodniejszą, zsunął jej się z kolan pled, którym Frank troskliwie ją

okrył. Teraz obudził się natychmiast, wstał po cichu i podniósł pled,

po czym bardzo ostrożnie otulił ją ponownie. Siddy tak była tym

poruszona, że z trudem powstrzymała łzy. Ze strachu zacisnęła mocno

powieki, żeby Frank myślał, iż pogrążona jest w głębokim śnie.

Tak minęła noc. W Bazylei obudzono ich podczas kontroli celnej.

Kiedy pociąg przejechał granicę i znów zostali sami, Frank pochylił

się nad żoną i położył lekko dłonie na jej ramionach.

background image

— Czy czujesz się już lepiej, Siddy?

Wcisnęła się tak mocno w poduszkę, że dłonie Franka zsunęły się

z jej ramion, i odparła z największym spokojem, na jaki było ją stać:

— Czuję się ciągle bardzo wyczerpana.

— Bardzo mi przykro. Miałem nadzieję, że długi sen cię

wzmocni. Jeśli się mylę, spałaś przez całą noc, prawda?

— Owszem, ale spanie w pociągu to nie jest prawdziwy

wypoczynek.

Musnął lekko jej jasne, połyskujące złotem włosy, które tak

uroczo okalały delikatną twarzyczkę Siddy. Ona jednak zdrętwiała

pod tym pieszczotliwym gestem, a najchętniej natychmiast by uciekła.

W żadnym jednak wypadku nie wolno jej dopuścić do jakiejś

wyjaśniającej rozmowy tutaj, w pociągu, gdzie obok drzwi ich

przedziału stale przechodzą ludnie. Umknęła jego dłoniom, czyniąc

nieznaczny ruch.

To zaniepokoiło Franka.

— Czy mój dotyk jest ci niemiły, Siddy? — zapytał z lekkim

wyrzutem.

Konwulsyjnie przełknęła wzbierające łzy i odparła załamującym

się lekko głosem:

— Wybacz, boli mnie głowa.

Frank zasiadł więc znowu na swoim miejscu naprzeciwko,

myśląc, że Siddy nadal czuje się skrępowana. W duchu powiedział

sobie, że musi pozostawić ją w spokoju aż do chwili przybycia na

background image

miejsce. Tak więc przez pozostałą część podróży oboje zachowywali

wyczekującą rezerwę.

Pokoje mieli zamówione w Caux, położonym powyżej Montreux,

hotelu „Palast". Po przybyciu na miejsce zaprowadzono ich od razu do

apartamentu, składającego się z dwóch połączonych ze sobą pokoi, z

cudownym widokiem na Jezioro Genewskie. Siddy poczuła nagle, że

ma serce w gardle. Najchętniej zatrzymałaby jeszcze kelnera, który

instalował ich w pokojach. Kiedy drzwi zamknęły się za nim ze

szczeknięciem zamka, odniosła takie wrażenie, jakby zwalił jej się na

piersi wielki głaz.

Frank pomógł żonie zdjąć płaszcz, ściągnął również z siebie

wierzchnie okrycie i powiesił rzeczy na swoim miejscu. Odwrócił się

do Siddy z uśmiechem i podszedł do niej, chcąc ją objąć. Siddy stała

jak kamień, a potem uczyniła jakiś obronny gest i cofnęła się.

— Zostaw mnie! — powiedziała zimno i szorstko.

Wzruszył ramionami i spojrzał na nią speszony.

— Ależ Siddy, nie możemy przecież być ze sobą wiecznie na

oficjalnej stopie, w końcu jesteśmy mężem i żoną — powiedział

łagodnie i uśmiechnął się, chcąc ją ułagodzić.

Zagryzła usta i przybrały chłodny, niedostępny wyraz twarzy.

— Nie zmuszaj się do odgrywania komedii, Frank. I mnie, i tobie

nie zależy na bliższych kontaktach między nami — odparła, siląc się

na spokój.

— Co to wszystko znaczy, Siddy? — zapytał zmieszany.

background image

— To, że czas już skończyć z tą komedią. Jak powiedziałam, nie

musisz mi okazywać konwencjonalnych czułości. Możemy już

zachowywać się serio, skoro cel naszego związku został osiągnięty.

Poślubiłeś mnie z rozsądku, a ja wyszłam za ciebie za mąż, również

kierując się rozsądkiem. Nie jesteśmy więc sobie niczego winni

nawzajem. Chcę, żebyś wiedział, że zgodziłam się na to małżeństwo

na życzenie mego ojca.

Frank wpatrywał się zaskoczony w jej pobladłą, rozdygotaną

twarz.

— To, co mówisz, brzmi zagadkowo. Twój ojciec zapewniał

mnie przecież, że idziesz za głosem serca, a o tym, że nasz związek

ma widoku także inne cele — nic nie wiesz.

— Bądź, proszę, poważny i przyznaj, że nasz związek ma tylko

jeden cel: doprowadzić do pełnej fuzji przedsiębiorstw naszych

rodziców — odparła porywczo.

— Ale ty przecież o tym nie wiedziałaś! Twój ojciec dał mi na to

słowo i prosił, żebym się z tym przed tobą nie wygadał.

„Nie zaprzecza, że zawarł to małżeństwo z wyrachowania. A

zatem robienie mu o to wymówek mija się z celem". Pozbierała myśli,

wzruszyła lekko ramionami i powiedziała z wymuszonym

uśmiechem:

— Dobrze więc, muszę jak w kartach dodać do koloru i zdradzić

ci zasadniczy powód, dla którego zgodziłam się zostać twoją żoną.

Widzisz, ja... założyłam się ze swoimi przyjaciółkami, że oświadczysz

mi się w ciągu dwóch miesięcy. Uchodziłeś powszechnie za wroga

background image

kobiet i trochę nas złościło, że poświęcasz nam tak mało uwagi.

Oczywiście, wtedy jeszcze nie wiedziałam, dlaczego zachowujesz się

z taką rezerwą...

Popatrzył na nią tak, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu.

To dziwne, ale zabolało go serce, że Siddy okazała się nagle zupełnie

inna niż myślał i że prowadziła tak ryzykowną grę. Została jego żoną,

żeby wygrać zakład? To absolutnie nie zgadzało się z jego opinią o

niej. Nagle uderzyły go jej ostatnie słowa.

— Co miałaś na myśli, mówiąc, że wtedy jeszcze nie wiedziałaś

dlaczego zachowuję się z rezerwą?

Siddy znów, niby obojętnie, wzruszyła ramionami.

— No bo o pewnych sprawach dowiedziałam się dopiero tuż

przed naszym wyjazdem, w hotelu, kiedy poszłam na górę przebrać

się. Koniec końców byłam zadowolona z tej rozmowy, bo trochę sobie

wyrzucałam i ten zakład, i to małżeństwo, a ta nieoczekiwana wizyta

rozwiała moje skrupuły. Otworzyła mi oczy, że ożeniłeś się ze mną

wyłącznie na żądanie twego ojca. Jesteśmy więc kwita.

— Kto złożył ci wizytę i co ci naopowiadał? — rzucił

gorączkową patrząc na nią wzburzony.

Siddy wyprostowała się dumnie.

— Twoja kochanka, panna Anny Frey! — padło z jej ust

spokojnie i wyraźnie.

Zbladł i cofnął się o krok, a potem gwałtownie zaprzeczył:

— Ona nie jest już moją kochanką!

background image

— Ale była nią. Odprawiono ją, bo stała się niewygodna, kiedy

zgodnie z pragnieniem ojca, a może i moim, zacząłeś się o mnie

starać.

— Odprawiono ją? — zdziwił się Frank. — Czy to znaczy, że

zwolniono ją z pracy?

Jego zdziwienie było tak szczere, że Siddy w skrytości

odetchnęła. „A więc temu nie był winien" — pomyślała z ulgą, gdyż

ta okoliczność dyskredytowała go w jej oczach.

— Nie wiedziałeś? Na dwa dni przed naszym weselem dano jej

wymówienie.

— Daję ci słowo, że nic o tym nie wiedziałem; takie sprawy

należą do naszego szefa personalnego. Ale ona mogła uznać, że to na

skutek mojego polecenia.

— Tak właśnie myślała. Mogę cię jednak uspokoić, że już

otrzymała inną posadę.

— Dziękuję ci — powiedział poważnie. — Byłoby mi przykro,

gdyby nagle znalazła się bez środków do życia. Ja... ja nie przeczę, że

kiedyś... bardzo ją kochałem.

To wyznanie przeniknęło ją jak ostry, tnący ból. Kochał ją

kiedyś! Ach, więc można było mimo wszystko zazdrościć tej Anny

Frey.

— Ona wie, że porzuciłeś ją tylko dlatego, że chciałeś, czy też

musiałeś, starać się o mnie.

Frank wyprostował się.

background image

— I tu poinformowano cię mylnie. Zerwałem z nią, zanim

zacząłem starać się o ciebie. A zerwałem dlatego, że... że mnie

zdradzała, a poza tym w ogóle kłamała. Wyparła się wszystkiego w

żywe oczy, chociaż zastałem ją z innym mężczyzną. Nigdy nie

obiecywałem jej małżeństwa wprost, choć przyznaję, iż mogła mieć

pewne podstawy do takich oczekiwań i nadziei. Zerwałem zaś z nią

całkowicie, kiedy poznałem jej prawdziwy charakter. I za to mnie

znienawidziła. Tak, ja doprowadziłem do zerwania, ale mimo to nie

czuję się w tym wypadku winny. Myślę, że to rozumiesz.

Wyznanie Franka głęboko zapadło jej w serce. Wierzyła mu, ale

tym boleśniej odczuwała to, że jej nie kocha. Przywołała na pomoc

całą swoją dumę i powiedziała cicho:

— Ona przedstawiła mi to inaczej, ale ja ci wierzę. To zresztą nie

zmienia wiele w naszych wzajemnych stosunkach. Cieszę się, rzecz

jasna że nadal mogę darzyć cię szacunkiem, a tego, że ożeniłeś się ze

mną na życzenie ojca, nie mogę poczytać ci za złe, bo ja również

wyszłam za ciebie za mąż bez miłości — tylko dlatego, że się

założyłam.

Spojrzał na nią tak posępnie, że się przestraszyła. Gorzki uśmiech

przemknął po jego surowych, energicznych ustach.

— Czy mogę wiedzieć, co było wygraną w tym zakładzie? —

spytał dotknięty do głębi, znacznie boleśniej niż Siddy przypuszczała i

on sam mógłby przypuszczać.

— Bombonierka — odparła niechętnie.

background image

— Och, to rzeczywiście niewiele przy tak ważnej sprawie! —

wybuchnął ostrym śmiechem.

— Mnie chodziło tylko o to, żeby wygrać! — rzuciła w

odpowiedzi.

Przez chwilę rozważał coś w zamyśleniu, a potem spojrzał na nią

tak, jakby naszły go jakieś wątpliwości.

— Jak brzmiał wasz zakład? Że oświadczę ci się w ciągu dwóch

miesięcy?

Siddy skinęła głową i zaraz potem spłonęła ciemnym rumieńcem,

kiedy Frank, patrząc na nią przenikliwie, powiedział:

— Wygrałaś zakład już w chwili, gdy poprosiłem cię o rękę.

Żeby wygrać, nie potrzebowałaś w żadnym razie wyrażać zgody na

małżeństwo.

Na chwilę zamarło w niej serce; zaczęła gorączkowo szukać w

myślach jakiegoś wykrętu.

— Oczywiście, mogłam odmówić... Ale doszłam do wniosku,

że... że właściwie, czemu nie... skoro oboje stanowimy dla siebie

korzystną partię...

„Dzięki Bogu, jakoś wybrnęłam" — pomyślała z zadowoleniem.

Frank jednak nie spuszczał z niej oczu. Coś mu się tu nie zgadzało.

Siddy nie pozostawiła mu czasu na dociekania, tylko szybko

otworzyła neseser i wyjęła przekazane przez Anny Frey listy.

— Weź proszę! Nie czytałam ich, oczywiście; nie interesują

mnie.

background image

Frankowi dała do myślenia ostentacyjna obojętność Siddy,

akcentowana każdym słowem i całym zachowaniem. Biorąc z jej rąk

pakiet listów, powiedział:

— Dziękuję. Gdybyś je przeczytała, byłoby mi nieprzyjemnie, bo

prawdopodobnie tchną głupotą. Kiedy je pisałem, upatrywałem w

pannie Frey swój ideał. Ale kiedy taki okres zaczadzenia ma się już za

sobą i czuje się oszukany, wtedy pozostaje wyłącznie uczucie wstydu.

Z jego słów Siddy wyłowiła tylko stwierdzenie, że tamto ,,już ma

za sobą". Ogarnął ją niepokój. Jeśli rzeczywiście nie kocha już Anny

Frey, jeśli jego serce jest wolne — to czy należy walczyć o jego

miłość?

Poczuła, że robi jej się gorąco, a Frank, który zauważył gorące

rumieńce na jej policzkach, zadał sobie w duchu pytanie, co je

wywołało. Chętnie by ją o to zapytał, ale poniechał tego zamiaru,

wiedząc, że i tak nie powie mu prawdy.

Siddy była już u kresu sił i wytrzymałości, powiedziała więc

prosząco:

— Będę ci bardzo zobowiązana, jeśli pozostawisz mnie teraz

samą. Chciałabym się położyć, bo podróż była jednak trochę męcząca.

— Będzie tak, jak sobie życzysz — powiedział składając

ceremonialny ukłon. — Prosiłbym tylko, żebyś mi powiedziała, jak

widzisz obecnie nasze małżeństwo w przyszłości — zakończył trochę

ironicznie.

Zarumieniła się ponownie, ale odpowiedziała opanowanym

tonem:

background image

— To przecież jasne. Oboje wiemy, że nie pobraliśmy się z

miłości i nic do siebie nie czujemy.

Frank podniósł rękę.

— Przepraszam, w tej ostatniej sprawie nie wypowiadałem się.

Zadrżała lekko i unikając jego spojrzenia bynajmniej nie

wskazującego na obojętność, odparła:

— Ale oboje dobrze o tym wiemy, a to jest sprawą zasadniczą.

Nie będziemy nawzajem oszukiwać się, udając uczucia; to byłby brak

smaku, o który mnie chyba nie posądzasz. W innych okolicznościach

zaproponowałabym ci rozwód, ale przecież nasze małżeństwo

zawarte zostało dla ważnego, lecz zakulisowego powodu. Rozwód

wkrótce po ślubie wzbudziłby ogólną sensację. Przecież mamy dla

siebie nawzajem tyle szacunku, żeby móc żyć obok siebie jak para

dobrych przyjaciół. Więc jeśli ci to odpowiada, niech konsekwencje

naszego małżeństwa z rozsądku trwają.

Siddy usiłowała się mówić spokojnie, on jednak zauważył, że z

wysiłkiem starała się ukryć przed nim swoje wzburzenie. Jej osoba

wydawała mu się coraz bardziej zagadkowa.

— A jeśli... jeśli się na to nie zgodzę i będę dochodził swoich

praw małżonka?

— Liczę na to, że jesteś dżentelmenem i nie będziesz zmuszał

niekochanej kobiety, żeby była żoną niekochanego mężczyzny —

odparła, dygocąc z niepokoju.

background image

— Nie wiesz, czego ode mnie żądasz; jesteś jeszcze bardzo

młoda i niedoświadczona — powiedział, patrząc na nią dziwnie

rozgorzałym wzrokiem.

— Och, będziesz miał całkowitą swobodę, tak jakbyś w ogóle nie

był żonaty. Musimy tylko zachować pozory.

Ciągle jeszcze nie spuszczał z niej badawczego spojrzenia, nie

zwracając jakby uwagi na jej pełne obawy napięcie.

— A więc zgadzasz się, żebym korzystał z wolności, robił, co

chciał i pozwalał sobie na wszystko?

Blada jak płótno potwierdziła zdecydowanie, że tak. Frank

podszedł do niej bliżej.

— A ty? — zapytał ochryple.

— Ja? — wyprostowała ramiona. — Och, ja wiem, co jestem

winna sobie, twojemu nazwisku i moim rodzicom; z mojej strony nie

musisz niczego się obawiać.

Potrząsnął głową uśmiechając się lekko. Jaka była jeszcze

niedoświadczona! Jak ona sobie to wszystko wyobrażała? Ile w niej

było lęku! A on miał uwierzyć, że została jego żoną tylko z powodu

jakiegoś zakładu? Nie! Jeżeli nawet nie wszystko było dla niego w tej

chwili jasne — bo sam był przecież też poruszony — nigdy w to nie

uwierzy. Nie mógłby uznać jej za kobietę płytką i lekkomyślną, która

odgrywa przy nim komedię. Cała jej istota przeczyła temu. Ale na

razie powinni udawać, że we wszystko uwierzył.

background image

— A więc jeśli nie chcę pochopnie utracić twego szacunku,

muszę przyjąć twoje warunki. Zgoda! A teraz wychodzę, żebyś mogła

wreszcie położyć się. Czy pójdziesz potem ze mną coś zjeść?

Uspokojona, potrząsnęła głową, ledwo mogąc zdobyć się na

odpowiedź.

— Nie, dziękuję. Chciałabym wypocząć. Ale gdybyś mógł

zamówić mnie do pokoju herbatę i kilka tostów, byłabym ci

wdzięczna. Dzisiaj nie potrzebuję już nic więcej; chciałabym

porządnie wyspać się. Zobaczymy się jutro przy śniadaniu.

— Życzę dobrego wypoczynku. Zaraz przyniosą ci herbatę.

Powiem, że jesteś zbyt zmęczona, żeby zejść ze mną na posiłek. Pójdę

do jadalni sam.

— Dziękuję. Ja również życzę ci dobrego wypoczynku.

Wydało mu się całkowitą niedorzecznością, że zachowują się

wobec siebie tak ceremonialnie i nagle wyciągnął do niej rękę z

ciepłym uśmiechem.

— Jeśli mamy zostać dobrymi przyjaciółmi, możemy

przynajmniej uścisnąć sobie dłonie, no nie?

Podała mu rękę z pewnym wahaniem. Wzruszyło go, że ta

drobna, smukła dłoń jest taka chłodna i lekko drży. Co chodzi jej po

głowie? Czego się lęka? Czy sądzi, że będzie brutalnie dochodził

swoich praw? Co ją tak wzburzyło, że cała dygoce?

Rycersko pocałował ją w rękę, jeszcze raz ukłonił się i przeszedł

do swego pokoju. Usłyszała krótkie, energiczne stuknięcie drzwi.

Stała bez ruchu na środku pokoju, patrząc za nim w ślad płonącymi

background image

oczami. A potem nagle rzuciła się na podłogę, jakby zupełnie opuściły

ją siły. Nareszcie była sama i nie musiała kryć się ze swym bólem,

nareszcie mogła pozbyć się nieugiętej maski. Wszystko między nimi

było już jasne. I odtąd będą przestawać ze sobą, zachowując chłodno

przyjacielski ton.

Na szczęście Frank nie był taki, jakim go Anny Frey

odmalowała! Ich wspólne życie ułoży się być może znośnie — nawet

jeśli nigdy nie zazna pełnego szczęścia, żeby móc poczuć się jego

żoną. Wszystkie udręki ma jeszcze przed sobą, jeśli on — zachowując

na zewnątrz pozory — zacznie korzystać z wolności. Zacisnęła

kurczowo zęby, żeby powstrzymać jęk rozpaczy.

Usłyszała pukanie do drzwi. Podniosła się ociężale. Kelner

wniósł tacę z herbatą i grzankami i postawił wszystko na stole.

Wmusiła w siebie filiżankę herbaty i kilka kęsów — nie chce przecież

całkiem opaść z sił i zachorować.

Siedziała potem jeszcze długo, patrząc na jezioro. Wokół lustra

wody powoli zapalały się światła — nadszedł wieczór. Od czasu do

czasu z zapartym tchem nadsłuchiwała odgłosów dobiegających z

pokoju Franka. Słyszała jak krząta się po cichu, chyba rozpakowując

walizkę i przebierając się. A potem usłyszała, że wychodzi. Dopiero

teraz, kiedy on nie mógł tego usłyszeć, odważyła się podejść do

łączących ich pokoi drzwi i zamknąć je na klucz.

W końcu zaczęła szykować się spoczynku, chociaż wiedziała, że

długo jeszcze nie będzie mogła zasnąć. A kiedy leżała już w łóżku,

wpatrując się w ciemność, ogarnęła ją na nowo fala żalu za utraconym

background image

szczęściem. Płakała długo i rozpaczliwie. Dała upust łzom i żalowi,

wiedząc, że Frank tego nie słyszy, bo jeszcze nie było go obok.

III

Zamówiwszy dla Siddy herbatę, Frank siedział przez dłuższy czas

w swoim pokoju, patrząc przed siebie nieruchomym spojrzeniem.

Usiłował zgłębić zagadkowe zachowanie Siddy. Jak należy je sobie

tłumaczyć? W historyjkę o idiotycznym zakładzie nie mógł uwierzyć.

Siddy nie umiała kłamać, wykręcać się. Zdradzały ją rumieńce

oblewające jej twarz za każdym razem, kiedy przymuszał ją do

wyjaśniających odpowiedzi.

Próbował przypomnieć sobie wszystkie ich spotkania z okresu,

kiedy starał się o jej rękę. Wydawało mu się wtedy, że jest mu

przychylna — czyżby jego ocena była całkowicie błędna? Siddy

zachowywała dziewczęcą powściągliwość, ale był pewien, że jego

czułości nie są jej niemiłe. Kiedy brał ją w ramiona, przytulała się do

niego z lekkim drżeniem. Czy byłoby to możliwe, gdyby nic do niego

nie czuła — tak jak teraz usiłuje mu to wmówić?

Przecież jeszcze w dzień ślubu, kiedy szepnął jej pod koniec

kolacji, że już czas przebrać się do podróży, jej oczy miały taki ciepły

wyraz. A jak gorąco odwzajemniła jego ukradkowy uścisk ręki! Te

drobne dowody jej oddania wyrywały go ze stanu obojętności i coraz

bardziej rozgrzewały jego serce. A ona stwierdza poniewczasie, że

wyszła za niego za mąż w wyniku lekkomyślnej igraszki oraz na

background image

skutek podjętej z zimną krwią decyzji! Nie! Im dłużej o tym myślał,

tym bardziej wydawało mu się to nieprawdopodobne.

Na jego czole pojawiła się niechętna zmarszczka —

przypomniały mu się listy Anny Frey. Z wewnętrznej kieszeni

marynarki wyciągnął i dokładnie obejrzał przewiązany niebieską

wstążką pakiet. Kokarda i węzeł wyglądały jak nowe; na pewno nikt

ich nie ruszał po zawiązaniu.

Siddy w żadnym razie nie mogła znać treści listów. Niemożliwe!

Po prostu dała się zwieść kłamliwym i tendencyjnie zniekształconym

informacjom Anny Frey i wyciągnęła z nich całkowicie opaczne

wnioski. I to było przyczyną zmiany w jej zachowaniu!

Nie wierzył już w ani jedno słowo, które mu powiedziała. Gdyby

prawdą było to, że — i w tym miejsce serce zabiło mu głośno i mocno

— kocha go, ale czuje się zawstydzona i oszukana po tym, co

usłyszała od tamtej, przepełnionej chęcią zemsty. To wyjaśniałoby

motywy jej postępowania. A bajeczkę o zakładzie wymyśliła, po to,

żeby nie stanąć przed nim jako ktoś ostatecznie upokorzony.

Zerwał się, chcąc natychmiast pospieszyć do niej i prosić, by

powiedziała prawdę, ale nagle zawahał się. Nie było sensu zwracać się

do niej teraz; nie uwierzy w jego uczucia.

Och, jego dawny chłód minął bezpowrotnie. Kochał ją! Tak,

kochał ją! Zdobyła jego serce, czego zupełnie się nie spodziewał;

oczarowała go ujmującym wdziękiem i wieloma zaletami, które w niej

odkrył. Nie zdawał sobie sprawy, jak z każdym dniem stawała mu się

coraz bardziej droga.

background image

„Biedne, słodkie maleństwo — myślał z czułością — co mam

zrobić żeby wrócił ci spokój? Będę starał się odzyskać twoją miłość.

Ale muszę zabrać się do tego delikatnie; bardzo delikatnie i uważnie.

Trzeba mi najpierw zdobyć na nowo twoje zaufanie, pokonać twoje

obawy i błędne mniemanie, że poniżysz się, okazując mi miłość".

Pełen niespokojnych myśli wpatrywał się tęsknie w drzwi jej

pokoju. W hotelowej restauracji zjadł kolację, nie bardzo wiedząc, co

właściwie je. Potem przez portiera wysłał do domu telegram, w

którym zawiadamiał o swoim i Siddy pomyślnym przybyciu na

miejsce. Wrócił do pokoju po cichu, żeby jej nie budzić, jeśli już

zasnęła. Poruszał się tak ostrożnie, że Siddy nie usłyszała jego

powrotu.

Frank podszedł bezszelestnie do drzwi i wtedy usłyszał jej

bezradny, rozpaczliwy szloch, który ugodził go w samo serce.

Zrozumiał, jak bardzo jest nieszczęśliwa. Teraz, kiedy sądziła, że jest

sama, odrzuciła chłodną dumę, którą zachowywała w jego obecności.

Ten płacz dał mu pewność, że Siddy kocha go, lecz czuje się oszukana

i upokorzona.

Owładnięty falą uczucia, już kładł rękę na klamce, żeby wejść do

jej pokoju i wszystko jej wyjaśnić, ale w ostatniej chwili powstrzymał

się. Jeśli chcą zyskać szansę na to, żeby odbudować swoje szczęście,

oparte na wzajemnej miłości i obopólnym zaufaniu, to nie wolno mu

teraz, gdy pogrążona jest w bólu, niepokoić jej wyznaniami, którym i

tak nie uwierzy. Powinien zjednywać ją sobie powoli i delikatnie;

background image

przekonać ją o swej miłości nie słowami, lecz czynami. Przede

wszystkim jednak Siddy musi odzyskać spokój.

Nie mógł jej pogłaskać, więc pogłaskał tylko dzielące ich drzwi.

Potem rozebrał się, lecz zanim się położył, nastawił raz jeszcze uszu.

Siddy nadal płakała. Frank głośno otworzył i zamknął drzwi z

korytarza. Potem energicznym krokiem przemierzył kilkakrotnie

pokój.

Nagle przypomniał sobie o listach Anny Frey. Wyraz jego twarzy

stał się twardy i zacięty. Że też mógł kochać kogoś takiego jak ona i

tak późno poznać jej prawdziwy charakter — za późno, żeby

oszczędzić Siddy gorzkiego doświadczenia! Wyjął z kieszonki

zapalniczkę i zaczął powoli palić jeden list po drugim. A kiedy spalił

je wszystkie, wytrząsnął z wielkiej popielniczki to, co z nich zostało

— za okno, na pastwę wiatru. Niech nic nie przypomina mu osoby

Anny Frey.

Margot Jung spotkała się z Peterem Yahlem na kortach

tenisowych na drugi dzień po ślubie siostry. Była spokojniejsza i

bardziej milcząca niż zwykle. Kiedy Peter wręczył jej kilka

wyjątkowo pięknych róż, uśmiechnęła się blado.

— Wydał pan na te kwiaty majątek, panie doktorze.

— Czy sprawiły pani przyjemność, panno Margot?

— Oczywiście! Ogromnie lubię kwiaty, zwłaszcza róże.

— Wiem. Jeśli dały pani choćby odrobinę radości, spełniły swoje

życzenia. Jak zniosła pani wczorajszą uroczystość, panno Margot?

background image

— Dziękuję, panie doktorze; dobrze.

— Och, czy nie zechciałaby pani zaniechać tego oficjalnego

nazywania mnie panem doktorem?

— A jak mam się do pana zwracać?

— Ciągle jeszcze nie chce pani mówić mi po prostu: Peter?

Tupnęła lekko nogą.

— Nie! — powiedziała z irytacją.

— No tak, dopiero wtedy, gdy zostanie pani moją żoną, a

przynajmniej narzeczoną...

— Niech pan przestanie z tymi głupstwami! Nie zostanę pańską

narzeczoną, ani żoną.

— To był właśnie sto dwudziesty pierwszy raz, panno Margot.

Mam nadzieję, że teraz pani również liczy. Proponuję zatem, aby

zwracała się pani do mnie pełnym imieniem i nazwiskiem, tak jak

pani już czasem czyniła, kiedy szczególnie się zasłużyłem.

Margot nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

— A więc dobrze, Peterze Vahl. Ale proszę wyświadczyć mi

grzeczność i nie zmuszać mnie do powtarzania w kółko, że nie

zostanę pańską żoną. Nie mogę ciągle liczyć, ile to już razy panu

powiedziałam.

— Będę panią wyręczał w liczeniu i zwracał pani za każdym

razem uwagę.

Zaczęli grać w tenisa. Klubowe korty były puste, więc mogli bez

skrępowania głośno przerzucać się żartami. W przerwie usiedli przy

stoliku w wygodnych trzcinowych fotelach i zamówili napoje

background image

orzeźwiające. Margot opowiadała, jak bardzo odczuwa brak siostry.

Mieszkanie wydaje się jej teraz tak puste i wymarłe, że nie wie, jak

zdoła to znosić na stałe.

— Musi pani też wyjść za mąż — orzekł Peter.

— Jeśli nie ma pan dla mnie żadnej innej rady, to na pewno nie

— wzruszyła ramionami. — Ani myślę wychodzić za mąż po to tylko,

żeby codziennie irytować się na męża i mieć wieczne kłopoty.

— Ja usuwałbym z pani drogi wszelkie kłopoty.

— Ale ja...

Peter Vahl uniósł ręce w błagalnym geście.

— Proszę, nie! Niech pani nie kończy; to posuwa się zbyt szybko.

— Co takiego?

— Przecież musiałbym znowu doliczyć do rachunku. Zostały już

tylko cztery razy, a obawiam się, że pani jeszcze nie zastanowiła się

należycie. Czy mogę zamówić dla pani jeszcze porcję lodów?

— Dziękuję, ale nie. Zamroziłam sobie wczoraj żołądek podczas

uczty weselnej. Lody były pyszne.

— Waniliowe; pani ulubiony gatunek. Specjalnie poszedłem do

hotelowego kucharza i ustaliłem z nim, że podadzą właśnie te.

— Nieprawdopodobne! Jak pan na to wpadł?

— Bardzo prosto. Jeśli wiem, że ma pani jakieś życzenie, staram

się je spełnić. Niestety mogę tylko czasem coś podsłuchać, ale kiedy

zostanie pani moją żoną, będzie mi znacznie łatwiej.

background image

Margot energicznie plasnęła dłonią w stół i już chciała zapewnić

Petera po raz sto dwudziesty drugi, że nie zostanie jego żoną, ale

ponieważ rzucił jej proszące spojrzenie, powiedziała tylko:

— Jako mąż będzie pan w takich razach równie opieszały jak

inni mężowie.

Zaprotestował gorąco, a potem, hamując wzburzenie, powiedział

załamującym się trochę głosem:

— Czy pani odpowie mi na jedno pytanie?

— To zależy od pytania.

— Czy pani ofiarowała już swe serce komuś innemu, panno

Margot?

— Niech Bóg broni! Na szczęście jestem jeszcze całkowicie

wolna i z nikim nie związana. Nie spotkałam jeszcze dotąd

mężczyzny, na widok którego serce zaczęłoby mi choć trochę żywiej

bić, co ponoć oznacza, że się jest zakochanym. Nie znajdę tak łatwo

kogoś, kto byłby dla mnie niebezpieczny. Może nigdy nie napotkam

swego ideału...

— Czy mogę wiedzieć, jakimi cechami musi odznaczać się pani

ideał?

Roześmiała się lekko i zmarszczyła czoło.

— Chwileczkę, muszę się zastanowić. A więc... powinien być

przynajmniej o głowę wyższy ode mnie, powinien mieć ciemne włosy

i ciemne oczy, szczupłą, rasową i interesującą twarz i wysportowaną

sylwetkę. Musiałby imponować mi pod każdym względem, być

człowiekiem dobrym, ale nie słabym, mieć szlachetny charakter, być

background image

dzielnym, pracowitym i energicznym. Ale przede wszystkim —

musiałby mnie bardzo kochać.

Peter westchnął ciężko, z głębi piersi, gdyż szukał tych cech u

siebie niestety doszukał się ich niewiele.

— To ostatnie, owszem, zgadza się. Jestem także o głowę

wyższy. Ale poza tym? Włosy mogę ufarbować, ale oczy? Czy sądzi

pani, że nauka w dającym się przewidzieć czasie odkryje jakiś sposób

pozwalający nadać oczom dowolnie wybrany kolor?

— To będzie trudne! — roześmiała się Margot.

Peter machnął ręką zrezygnowany.

— Też w to nie wierzę. A szczupła, rasowa i w dodatku

interesująca twarz? Może jeśli przeprowadzę głodówkę, twarz mi

nieco schudnie ale czy będzie rasowa? — wyciągnął kieszonkowe

lusterko, przejrzał w nim z krytyczną miną i potrząsnął głową. — Nic

z tego. Także z wysportowanej sylwetki będą nici. I na dobitek ten

ideał ma pani imponować? Wykluczone! Pani mi nie pozwoli

zaimponować sobie. Szlachetny charakter? Mam nadzieję, że tym

dysponuję. Dzielny i pracowity — proszę bardzo, służę! Czy nie

mogłaby pani zrezygnować wielkodusznie z tych drobiazgów, których

mi brak, żebym mógł zostać pani ideałem?

— Niech pan przestanie! — rzuciła Margot porywczo. — Jest

pan taki, jaki jest: bardzo miły, i ja pana lubię. Z nikim nie rozmawia

mi się tak dobrze jak z panem, a pańska dobroć czasem mnie wzrusza,

ale niech pan nie zadręcza siebie i mnie swymi projektami

background image

małżeńskimi. Pozostańmy dobrymi przyjaciółmi; na pewno będzie

nam z tym lepiej niż gdybyśmy zostali małżeńskim stadłem.

Potrząsnął głową ze smutkiem.

— Nigdy nie przestanę pragnąć, żeby została pani moją żoną i

nigdy nie mógłbym przestać panią pytać, czy nie zmieniła pani zdania.

Ale jak już mówiłem, kiedy zbiorę sto dwadzieścia pięć koszów od

pani, nigdy więcej nie będę się pani oświadczał, tylko usunę się z pani

życia. Teraz jeszcze mam nadzieję — kiedy ją stracę, nie będę mógł

pani widywać ani z panią rozmawiać.

Powiedział to tak poważnie i stanowczo, że zdumiona Margot

przestraszyła się.

— Ależ Peterze Vahl, drogi, miły Peterze Vahl, nie mówi pan

chyba serio? Przecież

zawsze możemy pozostać dobrymi

przyjaciółmi!

— Nie, ja nie mogę! — zaprzeczył energicznie.

Spojrzała na niego niemile zaskoczona. Jak wyglądać będzie

życie, jeśli nie będzie mogła prowadzić codziennych rozmów z

Peterem, grać z nim w tenisa, tańczyć, kłócić się i sprzeczać? Nie, tak

nie może być. Tego w ogóle nie umiała sobie wyobrazić. Spojrzała na

niego nadąsana.

— Więc nie chce pan zostać moim dobrym przyjacielem? —

spytała.

— Nie, nie chcę. To dla mnie za mało; wystarczy mi do sto

dwudziestego piątego kosza od pani. Potem już na pewno nie!

— Idę do domu! — zirytowana zerwała się z miejsca.

background image

Podniósł się szybko, aby ją odprowadzić, ale właśnie pojawiło się

kilkoro młodych pań i panów, chcących pograć w tenisa. Wciągnęli

do rozmowy Margot i Petera, którzy zatrzymali się na trochę, żeby

popatrzyć na grę. Po chwili Margot niecierpliwie ruszyła z miejsca,

wiedząc, że matka czeka na nią w domu z utęsknieniem.

Peter dotrzymywał jej towarzystwa. Doszli w milczeniu do jego

samochodu, bo to, że odwiezie Margot do domu, rozumiało się samo

przez się. Również w czasie jazdy prawie że nie rozmawiali ze sobą.

Peter badawczo popatrywał na nią z boku. Zauważył, że jest dziwnie

skupiona i wygląda jakby trochę blado.

Jakże chętnie objąłby ją i powiedział: „Już dobrze, jeśli nie

chcesz inaczej, pozostanę twoim wiernym przyjacielem aż do końca

moich dni". Wiedział jednak, że nie mógłby dotrzymać tej obietnicy,

nie mógłby wytrwać w tej sytuacji na stałe. Już teraz tęsknota za tym,

żeby mieć ją tylko dla siebie, niemal odbierała mu rozsądek i

równowagę.

Samochód zatrzymał się przed domem rodziców Margot. Peter

wyskoczył z wozu, chcąc pomóc jej przy wysiadaniu. Dziewczyna

rzuciła mu niepewne spojrzenie.

— Wejdzie pan, żeby przywitać się z moją matką?

— A mogę? — uśmiechnął się radośnie.

— Oczywiście, mama ogromnie się ucieszy; ona tak pana lubi.

I rzeczywiście, pani Nora Jung powitała go bardzo serdecznie i

zatrzymała na kolacji. Tego wieczora Margot unikała docinków, które

mogłyby sprawić Peterowi przykrość. Rozmawiali więc w zgodzie i

background image

spokoju, trochę razem żartowali, a potem oglądali fotografie z

podróży. Ich spojrzenia czasem spotykały się niespodziewanie — z

dziwnie niepewnym, spłoszonym wyrazem oczu.

Peter Vahl opuszczał tego wieczoru dom państwa Jungów w

melancholijnym nastroju i z niejaką nadzieją, gdyż zauważył, że

Margot dręczy myśl o możliwości utracenia jego przyjaźni. On zaś w

swej niezachwianej miłości upatrywał w tym pomyślnego znaku.

Pożegnali się mocnym uściskiem dłoni, umówieni na pojutrze

wieczorem do teatru — na premierę oczekiwanej z zainteresowaniem

sztuki, o której ostatnio wiele mówiono.

IV

Siddy obudziła się późno, bo aż po dziewiątej. Jej pierwsze

spojrzenie padło na drzwi Franka. Powiedziała mu wczoraj, że

zobaczą się przy śniadaniu, ale na to było chyba za późno — Frank z

pewnością jest już dawno po śniadaniu.

Wstała szybko i poszła do łazienki obok, a potem z największym

pośpiechem zaczęła się ubierać. Złapała się jednak na tym, że wybiera

garderobę zbyt starannie. Zirytowana sama na siebie, powiesiła z

powrotem

w

szafie

prześliczną,

bardzo

twarzową

suknię

poziomkowego koloru i sięgnęła pozornie na chybił trafił po inną.

Włożyła ją na siebie i stanęła przed lustrem.

W duchu musiała przyznać, że właśnie w tej jedwabnej toalecie

prezentuje się wyjątkowo korzystnie. Wyglądała w niej wprawdzie

trochę blado, ale nieokreślony kolor materiału, jakby w odcieniu

background image

kreciego futerka, podkreślał subtelność rysów i delikatność cery. Nie

mając zamiaru niczego więcej podkreślać, poprzestała na ozdobieniu

dekoltu małym koronkowym kołnierzykiem. Na koniec zmieniła

pantofle na inne, lepiej zharmonizowane z suknią. Rzecz jasna,

przenigdy nie przyznałaby, że bardzo chce podobać się Frankowi, ale

w gruncie rzeczy to właśnie było bodźcem wszystkich tych

toaletowych poczynań.

Jeszcze przejrzała się w lustrze i wydało jej się, że jednak jest

blada. Pomyślała, czy by nie nałożyć trochę różu, ale ostatecznie

zrezygnowała z tego. A niech zobaczy, że jest blada! Może uzna, że to

efekt wczorajszego przemęczenia. Bo jeśli zauważy róż, gotów

pomyśleć, iż zależy jej na tym, żeby mu się podobać.

Kiedy weszła do pokoju śniadaniowego, Frank podniósł się od

stolika przy oknie i szybko ruszył jej naprzeciw. Pocałował ją w rękę,

którą podała mu z pewnym ociąganiem, i uprzejmie spytał, jak spała.

Zdobyła się na przekonujący ton, zapewniając go, że wypoczęła

znakomicie, bo zasnęła natychmiast i ku swemu przerażeniu obudziła

się dopiero koło dziewiątej.

— Mam nadzieję, że jesteś już po śniadaniu, Frank?

Frank był z zasady wrogiem każdego kłamstwa, które nie jest

konieczne; właśnie okoliczność, że Anny Frey tak lekko uciekała się

do kłamstw, zraziła go do niej. Wiedział, rzecz jasna, że Siddy w tej

właśnie chwili mija się z prawdą, ale przyjął to zupełnie inaczej,

rozumiejąc, że zmusiła ją do tego wyłącznie duma i wstyd. Udał więc,

że jej wierzy i powiedział:

background image

— Cieszę się, że dobrze wypoczęłaś. A co do śniadania, to

jeszcze nie jadłem, bo umówiliśmy się, że zjemy je razem. I w miarę

możności zawsze powinniśmy się tego trzymać.

— Przykro mi, że musiałeś tak długo czekać.

Chętnie powiedziałby jej, że za żadne skarby świata nie zasiadłby

dziś do stołu bez niej, bo na to pierwsze wspólne małżeńskie śniadanie

cieszył się zupełnie wyjątkowo. Obawiając się jednak, że takie

wyznanie może na nowo ją zaniepokoić, powiedział więc:

— Nic na tym nie straciłem, Siddy, i chętnie poczekałem.

Zaprowadził ją do stolika i wtedy zobaczyła, że przy jej nakryciu

stoi bukiet czerwonych róż. Zarumieniła się. Czerwone róże? Dla

niej? To zakrawa na okrutną ironię! Czerwone róże ofiarowuje

kobiecie mężczyzna, który ją kocha, a więc jej się one nie należą.

Zacisnęła usta i przestawiła szklany wazon na środek stolika.

Frank zauważył to, ale nie skomentował ani jednym słowem.

Zgromadzeni w pokoju śniadaniowym goście hotelowi przypatrywali

się z mniej lub bardziej dyskretnymi uśmiechami urodziwej młodej

parze. Podróż poślubna! To nie ulegało wątpliwości. Tak uważnie i z

taką galanterią odnosi się do swej wybranki tylko młody żonkoś w

czasie podróży poślubnej.

Siddy od czasu do czasu oblewała się krwistym rumieńcem,

kiedy napotykała proszące spojrzenie szarych, pełnych wyrazu oczu.

Frank, nie chcąc wprawiać jej w zakłopotanie, zaczął swobodną

rozmowę na temat pięknego widoku na Jezioro Genewskie, potem

wskazał na żółte pola narcyzów, a na koniec zapytał, czy nie miałaby

background image

ochoty jechać do Montreux, gdzie tego dnia rozpoczynało się święto

kwiatów. Siddy przystała na to, gdyż wszystko, co chroniło ją przed

sam na sam z Frankiem, było pożądane.

Zaproponował więc, żeby pojechać tam po południu, a teraz udać

się na mały spacer.

— Nie pójdziemy daleko, Siddy, żebyś się nie zmęczyła.

Najwyżej na jakąś godzinkę. Zgadzasz się?

— Oczywiście, jeśli nie wolisz pójść sam na dłuższy spacer.

— Nie, w żadnym razie, Siddy. Musisz pamiętać, że jesteśmy w

podróży poślubnej. Wszystkim by podpadło, gdybym zostawił swoją

młodą żonę samą. Będziesz musiała znosić moje towarzystwo, jeśli

nie chcesz wzbudzać sensacji.

Na jej twarzy znowu pojawiły się zdradzieckie rumieńce. Siddy

nie zdawała sobie sprawy, że wygląda wtedy prześlicznie i że jej mąż

jest wręcz oczarowany tą grą kolorów.

Tymczasem Frank Nordau był z godziny na godzinę coraz

bardziej zakochany w swojej młodej żonie i żałował bez końca, że ona

nie dałaby teraz wiary żadnym argumentom i nie uwierzyłaby w to, co

działo się w jego sercu. Teraz jeszcze nie, ale poprzysiągł sobie, że

prędzej czy później będzie musiała w to uwierzyć. Będzie jednak

potrzebował czasu, żeby ją na nowo pozyskać. Był na to

przygotowany, ale nie chciał ustawać w swych staraniach.

Narzucona sobie rezerwa ciążyła mu coraz bardziej. Z każdą

chwilą coraz bardziej — niech to policzone mu zostanie jako pokuta

background image

za to, że odważył się podjąć bez miłości starania o względy kobiety

tak uroczej i wartościowej jak Siddy.

Na spacerze, przy słonecznej, wiosennej pogodzie, rozmawiali

początkowo całkiem swobodnie. Frank pokazywał Siddy różne piękne

miejsca widokowe. Pokryte śniegiem wyniosłe góry wznosiły się

wysoko aż pod niebo, na którym wisiały tylko lekkie obłoczki. Ich

śnieżna biel sprawiała, że błękit nieba wydawał się jeszcze bardziej

intensywny. Górujący nad innymi szczytami Dent du Midi jakby

przesyłał z daleka pozdrowienia.

Młoda para zachowywała się w stosunku do siebie z taką

uprzejmością, że mijający ich spacerowicze nie mogliby nic zarzucić

toczonej przez nich rozmowie. Oboje jednak ważyli starannie każde

słowo, zanim je wypowiedzieli. Ale podczas gdy wszystko, co mówił

Frank, brzmiało ciepło i serdecznie, wywołując na policzkach Siddy

ciągle nowe fale rumieńców, jej wypowiedzi były niezwykle oficjalne

i chłodne.

W pewnej chwili, gdy usiedli dla krótkiego odpoczynku na ławce

ustawionej w szczególnie pięknym miejscu, Frank powiedział z

dziwnie napiętym wyrazem oczu:

— Wybacz, że wrócę raz jeszcze do naszej wczorajszej rozmowy,

ale muszę to jednak uczynić, żeby uniknąć niejasności w naszych

obopólnych stosunkach. Jeśli zrozumiałem, chciałaś, żeby nasze

małżeństwo w ogóle nie było małżeństwem, lecz tylko swego rodzaju

związkiem przyjacielskim czy też koleżeńskim.

Na jej twarzy pojawił się wyraz udręki.

background image

— No tak, przecież tak to ustaliliśmy.

Nie spuszczając z niej badawczego spojrzenia, odrzekł:

— Wybacz, ale trudno to nazwać ustaleniem. To ty postanowiłaś,

sprawy zaś mają się tak, że ja muszę się do tego zastosować.

Odwróciła od niego twarz i powiedziała niby od niechcenia:

— Nie warto tracić na to zbędnych słów; sprawia mi to

przykrość.

— Trzeba jednak wyjaśnić wszystko do końca, Siddy. Powiedz

mi zatem, proszę, czy zgodziłaś się na nasze małżeństwo z mocnym

postanowieniem unikania wszelkiej wspólnoty ze mną, czy też

zadecydowałaś o tym dopiero wtedy, kiedy dowiedziałaś się od Anny

Frey, że była moją kochanką i że starałem się o twoją rękę, nie

kochając cię?

Siddy pobladła silnie, ale odrzuciła dumnie głowę i powiedziała,

zachowując z trudem obojętny ton:

— Oczywiście, że zawarłabym z tobą tylko takie koleżeńskie

małżeństwo; nawet gdybym nigdy nie spotkała się z panną Frey.

Zwracając się w jego stronę, zdążyła zauważyć, że zacisnął silnie

szczęki, powstrzymując nerwowe drganie twarzy.

— I myślisz, że ja zgodziłbym się na takie koleżeńskie

małżeństwo?

W wyczekującym spojrzeniu, którym ją obrzucił, czaiło się

ogromne napięcie.

— Przecież mnie nie kochasz, ja ciebie też nie, więc wiedziałam,

że nie będę ci nic winna.

background image

— Ale tego dowiedziałaś się dopiero od panny Frey —

powiedział, nie spuszczając z niej oczu. — A gdybym cię kochał i

dowiedział się od ciebie już po ślubie, że chcesz utrzymać nasze

małżeństwo wyłącznie na płaszczyźnie koleżeńskiej? Jak sądzisz: co

bym wtedy czuł i myślał?

Zacisnęła dłonie w bezradnym geście udręki.

— O tym... o tym nie pomyślałam.

— Nie uważasz, że to był z twojej strony brak serca?

Siddy wstrząsnęła się od nagłego dreszczu.

— Czy nie moglibyśmy porzucić tego tematu, Frank?

Oczywiście, teraz zdaję sobie sprawę z tego, że byłam bardzo

lekkomyślna.

— To zupełnie nie leży w twoim charakterze.

— Cóż ty wiesz o moim charakterze? — westchnęła lekko. —

Sam się przekonałeś, że jestem płytka i powierzchowna — dodała

znużonym głosem.

— Nie! Nie jesteś kobietą płytką; wręcz przeciwnie: należysz do

natur głęboko czujących — odparł z przekonaniem i rzucił jej ciepłe

spojrzenie.

— To bardzo szlachetnie z twojej strony, że starasz się podnieść

mnie na duchu, ale ja wiem, że zawiniłam w stosunku do ciebie.

Dlatego proszę cię o przebaczenie... i bardzo proszę nie mówmy już o

tym więcej.

— Och, Siddy — powiedział do głębi wzruszony — nie

rozsądzajmy, które z nas zawiniło bardziej względem drugiego. Ja

background image

wybaczam ci z serca, jeśli zrobiłaś coś. co uważasz za swoją winę.

Obyś ty mogła mi z czasem darować to, że odważyłem się na

oświadczyny bez głębszego uczucia. To była z mojej strony

niegodziwość! Kobieta taka jak ty warta jest najgłębszej i najgorętszej

miłości. Nie, nie przerywaj mi. Wiem, że moje oświadczyny były

obrazą dla ciebie, i uwierz, że moim najgorętszym pragnieniem jest

naprawienie wyrządzonej ci krzywdy... A teraz pozwól, że po raz

ostatni powrócę do sprawy nieszczęsnego zakładu: czy mogłabyś mi

podać nazwiska tych dam, które wzięły w nim udział? Powiedz mi,

kto wie o mojej hańbie: że byłem obiektem zakładu młodych pań?

Zbladła i, przymknąwszy oczy, przechyliła głowę do tyłu.

— Wymienianie nazwisk nie ma sensu.

— Ależ tak, dla mnie ma sens. Powiedz, proszę! To dla mnie

bardzo ważne.

Potrząsnęła w milczeniu głową, ale on dalej nalegał:

— W takim razie ja ci powiem, kogo podejrzewam o udział w

zakładzie. Pewnie Margot?

— Nie! W żadnym wypadku! — zaprzeczyła gwałtownie.

— A więc Margot nie. Wierzę, bo ona nie pozwoliłaby ci

zakładać się tak niemądrze. A panna Jutta Brest? Była przecież twoją

najlepszą przyjaciółką, a także twoją druhną. Jesteście ze sobą tak

blisko, że mogłyście się bawić w takie zakłady.

Wiedział, że ją dręczy, ale musiał za wszelką cenę zbadać, czy

Siddy mówiła prawdę.

background image

— Tak! — rzuciła porywczo, tylko po to, żeby uniknąć dalszych

indagacji. — Jutta Brest brała udział w tym zakładzie! Ale teraz,

proszę cię, ani słowa więcej na ten temat! Bądź rycerski i nie

przypominaj już o tej niechlubnej sprawie, której się wstydzę.

— Nie wierzę, żebyś kiedykolwiek zrobiła coś, czego musiałabyś

się wstydzić — powiedział serdecznie, całując ją w rękę.

Zaprzestał też dalszego drążenia tematu, kiedy usłyszał nazwisko,

które miało upewnić go w przekonaniu, że opowieść o zakładzie jest

zwykłą mistyfikacją.

Po chwili milczenia Siddy zaczęła mówić o czymś innym, on zaś,

żeby ją uspokoić, podjął obojętną rozmowę, a potem ruszyli w drogę

powrotną do hotelu. Siddy oznajmiła, że idzie do siebie, a Frank — że

musi napisać do Hamburga w sprawie zmiany rezerwacji kajuty na

statku. Poprzednio zamówił bowiem dla Siddy i dla siebie kajutę

dwuosobową, teraz jednak sprawy przybrały taki obrót, że należało to

zmienić.

Starał się wprawdzie wyjaśnić jej to w możliwie taktownie

sposób, ona jednak stanęła cała w pąsach. Pożegnała go szybko

mówiąc, że chce napisać do domu parę słów. Frank przypomniał jej

jeszcze, że o pierwszej idą na lunch i że będzie na nią czekał na

korytarzu.

Siddy była całkowicie wyczerpana, kiedy na koniec znalazła się

sama w swoim pokoju. Położyła się bardzo zmęczona na tapczanie i

ukryła twarz w dłoniach. Znajdowała się w niezwykle trudnej sytuacji,

a Frank w dodatku zachowywał się wobec niej rycersko i był taki

background image

uważający! Gdyby nie wiedziała z całą pewnością, że jest mu

obojętna, mogłaby uwierzyć w jego miłość. Och, lepiej może było nie

poznać prawdy!

Frank poszedł do czytelni i najpierw napisał do Hamburga w

sprawie zmiany rezerwacji, a potem skreślił krótki list do panny Brest,

przeinaczając nieco fakty.

Wielce Szanowna, Łaskawa Panno Brest!

Moja żona poleciła mi przesłać Pani bombonierę, którą była Pani

winna w wyniku przegranego zakładu. Nie mam pojęcia, o co chodziło

w zakładzie, a także wyleciało mi z głowy, czy mam tę bombonierę

przesłać Pani czy też Pannie Walter. Myślę, że Pani mnie zrozumie: w

czasie podróży poślubnej człowiek bywa roztargniony. Jeśli więc

wygrana miała przypaść Pannie Walter, uprzejmie proszę zawiadomić

mnie o tym (nie chciałbym narazić się żonie swoim niedbalstwem), a

samą bombonierę proszę przyjąć jako dowód mojej wdzięczności.

Prosiłbym jednak bardzo o odwrotną odpowiedź, żebym mógł — jeśli

się pomyliłem — wysłać taką samą bombonierę Pannie Walter.

Odbieramy tu korespondencję na poste restante. Wystarczy napisać:

Montreux, poste restante, i moje nazwisko. Z góry dziękuję Pani za

trud.

Szczerze oddany Frank Nordau

Potem przywołał boya hotelowego, wręczył mu list, polecił kupić

bombonierę, o której pisał, i wysłać ją razem z listem. Boy gorliwie

obiecał załatwić wszystko jak należy, wietrząc suty napiwek. Frank

polecił mu jeszcze, żeby za każdym razem, kiedy będzie w Montreux,

background image

dowiadywał się na poczcie, czy nie ma jakiegoś listu na nazwisko

Frank Nordau. Chłopak zobowiązał się i do tego, ale odchodząc zrobił

na boku domyślną minę. Bomboniera dla jakiejś kochanki! List na

poste restante, o którym młoda małżonka nie powinna wiedzieć! W

czasie podróży poślubnej? Wszystko razem nie wyglądało pięknie, ale

co go to w końcu obchodzi! Napiwek był adekwatny do fatygi, należy

sobie darować krytykę.

W ten sposób Frank naraził się na brzydkie podejrzenia, ale to

zdarzyło się już wielu innym przed nim.

Siddy wyszła z pokoju, żeby zejść do sali jadalnej na lunch, i od

razu natknęła się na czekającego pod drzwiami Franka. Przy jej

nakryciu znów stały czerwone róże, które przesunęła, tak jak

poprzednio, na środek stołu. Tym razem jednak Frank nie pominął

tego milczeniem, lecz spytał uprzejmie:

— Nie lubisz róż, Siddy? Zdradź mi więc, proszę, jakie są twoje

ulubione kwiaty.

Zaczerwieniła się mocno i unikając jego spojrzenia, odparła

szybko:

— To nie to, że nie lubię, ale wiem, że nie są przeznaczone dla

mnie; stanowią dekorację stołu.

— Nie, to ja kazałem postawić je przy twoim nakryciu. Rozejrzyj

się wokoło: wszystkie stoły udekorowane są narcyzami. Ale młodej

żonie w podróży poślubnej należą się czerwone róże.

background image

Jej usta drgnęły bólem. Nie kontynuując tematu, zaczęła po

chwili mówić o czymś innym. Ale kiedy wróciła po posiłku do swego

pokoju, żeby przebrać się na wycieczkę do Montreux, zauważyła

bukiet czerwonych róż stojący na stoliku pęd oknem. Pochyliła się

nad kwiatami i nagle z jej oczu popłynęły łzy. Jak bardzo cieszyłaby

się tymi różami, gdyby Frank ją kochał! On jednak spłacał tym

kwietnym datkiem tylko zwykłe uprzejmości. Ale dlaczego ofiarował

jej właśnie czerwone róże? Przecież nie wybrał ich przypadkowo;

musiał wiedzieć, że czerwone róże są posłańcami miłości — tak samo

jak wiedział, że są atrybutem żony w czasie podróży poślubnej.

Szykując się do wyjścia, kurczowo powstrzymywała cisnące się

do oczu łzy a potem usiłowała zlikwidować ich ślady, przemywając

oczy zimną wodą i pudrując policzki. Frank jednak zorientował się, że

płakała, a także domyślił się, co było powodem płaczu.

Idąc z nim przez hall, powiedziała:

— Kazałeś wstawić kwiaty również do mojego pokoju. Proszę

cię, nie rób tego więcej. Tam nikt mnie nie obserwuje, więc nie

musisz zachowywać pozorów i świadczyć mi uprzejmości.

Spojrzał na nią poważnie.

— Nie myśl, że chodzi mi tylko o zachowanie pozorów; to, co

robię, jest wyrazem moich własnych potrzeb.

Wyprostowała się dumnie i odparła oschłym tonem:

— Mimo to proszę cię, żebyś nie przysyłał mi kwiatów do

pokoju. Ja... ja źle znoszę zapach kwiatów w sypialni.

background image

— Jak sobie życzysz. Jeśli sprawiłem ci tym przykrość, to

znaczy, że minąłem się z celem.

Siddy pożałowała niemal natychmiast swojej szorstkości, widząc,

że Frank lekko przybladł i zmarszczył czoło jak gdyby w przypływie

nagłego bólu. Najchętniej cofnęłaby słowa, które padły z jej ust, ale że

było to niemożliwe, starała się przynajmniej zatrzeć ich wrażenie,

wprowadzając bardziej przyjazny ton do rozmowy. I ku swemu

cichemu zdumieniu spostrzegła, że Frank szybko się rozpogodził.

Czyżby rzeczywiście zależało mu na jej przychylności? Nie

byłaby kobietą, gdyby nie przeprowadziła w tym kierunku jakiejś

próby. Zmieniając kilkakrotnie ton, zauważyła, że Frank posępnieje,

kiedy była sztywna i niedostępna, rozpromieniał się zaś, gdy

rozmawiała z nim w miły sposób. Te obserwacje nie uspokoiły jej

jednak, ponieważ stanowiły nową zagadkę.

W Montreux poszli na spacer brzegiem jeziora. Wszędzie widać

powozy, a ozdobione girlandami kwiatów łódki sunęły po wodzie.

Wokół panował ożywiony ruch i nastrój zabawy, któremu jednak nie

ulegli.

Na promenadzie Frank spotkał swego przyjaciela z lat wczesnej

młodości, Kurta Hausmanna, który przyjechał do Montreux z żoną na

święto kwiatów. Siddy była ogromnie zadowolona, że może choć na

trochę uwolnić się od sam na sam z Frankiem, i starała się

zachowywać się jak najsympatyczniej. Żona Kurta, wesoła osoba o

żywym usposobieniu, szybko przylgnęła do Siddy.

background image

Po spacerze cała czwórka poszła na herbatę do hotelu, w którym

zatrzymali się Hausmannowie. Obie młode pary tak sobie przypadły

do gustu, że rozstano się dopiero pod wieczór, a Hausmannowie

obiecali przyjechać na drugi dzień do Caux z rewizytą.

Beztroski nastrój zmienił się z chwilą, kiedy Siddy i Frank zostali

sami: Siddy, która ku radości Franka była w towarzystwie

Hausmannów ożywiona i rozmowna, teraz powróciła do zwykłej

rezerwy, stała się przygaszona i oficjalna. Frankowi zrobiło się w

dwójnasób ciężko na duszy. Próbował podtrzymać poprzedni pogodny

nastrój, bezskutecznie.

W hotelu Siddy skierowała się zaraz w stronę swego pokoju,

wymawiając się zmęczeniem. Frank musiał się do tego zastosować,

zapytał tylko, czy może przyjść, by zabrać ją na kolację, na co

otrzymał uprzejmą zgodę. I z tym się na razie rozstali.

— I to się nazywa podróż poślubna — mruknął do siebie, kiedy

Siddy zniknęła za drzwiami.

Z ciężkim westchnieniem ruszył do hotelowego baru, gdzie

zamówił sobie kieliszek koniaku. Siedział tam przez chwilę,

obserwując grupkę kilku niezwykle rozbawionych panów. Nie mogąc

wytrzymać tego dłużej, wyniósł się do hallu i przez jakiś czas

kontemplował różne drobiazgi wystawione w stoiskach.

Ale i to nie przykuło na dłużej jego uwagi. Ogarnęło go

niedorzeczne pragnienie, żeby pójść do Siddy i powiedzieć jej, jak

bardzo stała mu się droga. Wyobraził sobie jednak jej zdziwienie i

chłodne niedowierzanie, więc odwaga go opuściła. Nie, tak łatwo nie

background image

przekona jej o swojej miłości. Ale że ją kocha — o wiele goręcej i

głębiej niż myślał, że kiedykolwiek będzie możliwe, niż kiedykolwiek

kochał inną kobietę — wiedział już od dawna. A teraz z utęsknieniem

czekał, żeby nareszcie nadszedł czas kolacji.

Tak minęło kilka dni. Frank i Siddy spotkali się jeszcze

parokrotnie z Kurtem Hausmannem i jego żoną i dobrze im się razem

rozmawiało. W gruncie rzeczy jednak byli zadowoleni, kiedy zostali

sami. Nawet jeśli łączyło się to z chwilami goryczy, odczuwali żywe

zadowolenie ze swego towarzystwa, oboje szukali ciągle od nowa

okazji do wymiany myśli, która by przezwyciężyła trudną do

zniesienia próżnię między nimi.

Nie zdając sobie z tego sprawy, bardzo się do siebie zbliżyli. W

trakcie rozmów odkryli, jak wiele ich łączy. Znali się przecież bardzo

krótko i w czasie krótkiego okresu narzeczeństwa mieli niewiele

okazji do rozmów. I chociaż Siddy dokładała starań, żeby sprawić

wrażenie chłodnej i sztywnej, a Frank usilnie zachowywał dystans,

rozmawiali z ożywieniem i zainteresowaniem na różne tematy.

Frank był zdumiony wiedzą Siddy, jej jasnym, zdecydowanym,

rozumnym spojrzeniem na sprawy i stosunki odległe z natury rzeczy

od zainteresowań młodej kobiety. Siddy natomiast przekonała się, że

Frank jest bardziej inteligentny, a jego sposób myślenia znacznie

głębszy niż sądziła. Zdała też sobie sprawę z tego, że dotąd bardziej

kochała w nim jego cechy zewnętrzne i że bardzo niewiele wiedziała

o jego prawdziwej wartości.

background image

Tym sposobem mogliby się zżyć ze sobą w całkowitej harmonii,

gdyby nie tęsknota Franka i jego narastające pragnienie posiadania

Siddy, a z jej strony — ból, że go straci, nigdy do niego nie należąc.

Kiedy wieczorem po krótkim pożegnaniu każde z nich zostawało

samotnie w swoim pokoju, jakaś siła ciągnęła ich do siebie.

Wstrzymując oddech, wsłuchiwali się w ciszę zalegającą sąsiedni

pokój, dopóki Siddy nie kładła się na swym legowisku, tłumiąc cichy

szloch, a Frank, torturowany tęsknotą, nie zaczynał niespokojnie

rzucać się w pościeli.

Minął tydzień ich pobytu w Caux, kiedy Frank nareszcie

otrzymał niecierpliwie oczekiwany list od Jutty Brest. Gorączkowo

otworzył go swoim pokoju, gdzie nikt mu nie przeszkadzał, i

przeczytał, co następuje:

Wielce Szanowny Panie Nordau!

Pański list jak również wspaniałą bombonierę otrzymałam, ale

niestety musiał się pan pomylić — nigdy dotąd nie zakładałam się z

Siddy. Chcąc zaoszczędzić panu w podróży poślubnej zbytecznych

kłopotów, zapytałam od razu o zakład Lianę Walter, ale i jej nic na

ten temat nie wiadomo. Powiedziała natomiast, że kiedy raz chciała

założyć się z Siddy o to, czy jedna z naszych przyjaciółek uzyska w tym

sezonie prawo jazdy, Siddy odniosła się do tego niechętnie, gdyż jej

zdaniem „zakładanie się jest niemoralne”.

Zadzwoniłam również do kilku pań z naszego grona z zapytaniem,

czy którakolwiek z nich zakładała się o coś z Siddy, ale wszystkie

zaprzeczyły. Jestem zmartwiona, że nie mogę Panu pomóc — będzie

background image

Pan musiał sam spytać Siddy, o kogo chodziło. Może Pan uczynić to

bez obaw, bo ona nie jest w stanie gniewać się na kogokolwiek o

zapominalstwo, a już najmniej na swego gorąco kochanego Męża.

Bombonierę podzieliłyśmy z Lianą Walter między siebie i bardzo

za nią dziękujemy — zawartość była wręcz niebiańska. Nie mogę

niestety przekazać pozdrowień dla Siddy, skoro nie powinna na razie

wiedzieć, że zasięgał Pan u mnie języka. Jednakże obie z Lianą

życzymy Wam obojgu wszelkiej pomyślności w dalszej podróży,

żałując bardzo, że w niczym nie mogłyśmy pomóc.

Z najserdeczniejszymi pozdrowieniami

Jutta Brest

Frank schował list z westchnieniem ulgi. „Wiedziałem, że ten

zakład nigdy nie istniał! To tylko duma podyktowała jej taki wybieg"

— pomyślał i wielki ciężar spadł mu z serca. Teraz nabrał pewności,

że Siddy wychodząc za niego za mąż kochała go. Najchętniej

poszedłby do niej natychmiast, ale wewnętrzny głos doradzał mu

ostrożność: wpierw powinien odzyskać jej zaufanie.

Na drugi dzień, przy śniadaniu, Siddy otrzymała list od Margot.

Nie otwierając koperty, położyła go obok filiżanki.

— Nie chcesz przeczytać listu, Siddy? Nie przeszkadzaj sobie,

proszę — powiedział Frank.

— To od Margot — odparła potrząsając głową — więc z

pewnością będzie bardzo obszerny. Przeczytam na górze, w pokoju.

Po śniadaniu poszli każde do siebie, żeby przebrać się na

wycieczkę. Siddy otwarła list, skoro tylko została sama.

background image

Moja gorąco wytęskniona Siddy!

Twój kochany list otrzymaliśmy i cieszymy się, że zajechaliście

szczęśliwie do Caux. Mam przekazać Ci podziękowania od Rodziców

spragnionych korespondencji z Tobą. To oczywiście bardzo mnie

cieszy. Muszę Ci powiedzieć na wstępie: jeśli już do mnie piszesz, nie

pisz tak ogólnikowo! Rozumiem, że obecnie wszystko, co nie jest

związane z ukochanym Frankiem, jest Ci dość obojętne, niemniej

jednak swojej siostrze doniosłabyś przynajmniej, czy jesteś szczęśliwa;

czy Frank jest jako mąż tak samo godny uwielbienia jak jako Twój

narzeczony oraz czy Ty również go nie rozczarowałaś.

Jeśli o mnie chodzi, to znajduję się obecnie w szczególnym

stadium, od kiedy opuściłaś dom, jest mi dość nudno. Jeśli i ja znajdę

swój ideał, to z czystej rozpaczy zdecyduję się w końcu na

zadzierzgnięcie świętych węzłów małżeńskich. Ale coś mi się wydaje,

że mężczyzna, który mógłby być moim ideałem, w ogóle nie istnieje.

Więc co ze mną będzie?

Peter Vahl — który wie, że mój ideał musi mieć koniecznie czarne

oczy, powiedział, że zmieni sobie kolor oczu, jeśli zostanie

wynaleziony odpowiedni środek. W każdym razie włosy ufarbuje sobie

na pewno. A nawet jeśli jakimś cudem będzie miał czarne oczy i włosy,

to w jaki sposób ma stać się mężczyzną o rasowej i interesującej

powierzchowności, co również jest niezbędną cechą mego ideału?

Ach, Siddy, dlaczego wyjechałaś, dlaczego nie mogę rzucić się ze

wszystkimi moimi strapieniami w Twoje ramiona? Pomyśl tylko: jeśli

nie znajdę swego ideału, dokonam żywota jako stara panna! Peter

background image

Vahl szczęśliwie obliczył, że otrzymał ode mnie kosza sto dwadzieścia

jeden razy. Chce dociągnąć jeszcze tylko do sto dwudziestego piątego,

a potem zniknąć z mojego życia i nigdy więcej nie widywać się ze mną.

Czy możesz to sobie wyobrazić? Co mam zrobić bez Petera, zwłaszcza

teraz, kiedy opuściła mnie moja jedyna, ukochana siostra?

Odkąd Peter powiedział mi o swoim niezłomnym postanowieniu,

wpadłam w głęboką rozterkę. Stało się dla mnie jasne, że raczej będę

mogła żyć bez mojego ideału niż bez Petera Vahla. On rozpuścił mnie

jak dziadowski bicz, nie mogę absolutnie wyobrazić sobie dalszej

egzystencji bez niego. Nie śmiej się ze mnie, ale to naprawdę straszny

dylemat. Tobie to dobrze — odnalazłaś we Franku swój ideał, a on

zapragnął Cię poślubić.

Wyobraziłam sobie jednak i taką okropność: oto spotykam mój

ideał, a on nie chce o mnie słyszeć! Widzisz więc, że mam powody do

rozterki i nie wiem doprawdy, co mam robić. Odkąd nie ma Cię w

domu, najchętniej również wyszłabym za mąż. Mama wzdycha za

Tobą całymi dniami, a ojciec ma nadal w głowie tylko sprawę fuzji

naszych przedsiębiorstw, która w tych dniach zakończona.

Co by to było, gdybym nie miała Petera Vahla! Wiesz przecież, że

przyjaźnie z dziewczętami nie są dla mnie atrakcyjne; chodzę

wprawdzie z obowiązku na różne herbatki, ale nudzę się przy tym

śmiertelnie i dziewczęta wydają mi się mało interesujące. Ty byłaś

jedyną, z którą można było rozsądnie pogadać, wszystkie inne nudzą

mnie.

background image

Peter Vahl dla mnie zawsze najmilszym towarzyszem i wiem też,

że byłby rad, mogąc mi ofiarować gwiazdkę z nieba. Co zrobię, jeśli

go stracę? Wyjść za niego nie mogę — zbyt dobrze się znamy. Jestem

naprawdę w okropnej sytuacji.

Wiem, że to podłość z mojej strony wpadać tak ze swymi

problemami w niebiańską idyllę Waszego miodowego tygodnia, ale z

kim poza Tobą mogłabym o tym pomówić? Chociaż ostatecznie i Ty, i

Frank możecie chyba zrezygnować z jednego kwadransa na rzecz

twojej nieszczęśliwej siostry, którą należałoby podnieść na duchu.

Ach, Siddy, jak Tobie dobrze! To chyba bajeczne uczucie, jeśli można

poślubić swój ideał!

Muszę już kończyć. Słyszę właśnie zajeżdżający samochód Petera

Vahla — mamy pojechać na pola golfowe. Jego auto jest wspaniałe,

znacznie lepiej resorowane niż nasze. A więc na dzisiaj koniec, inaczej

Peter musiałby zbyt długo czekać. Postaraj się napisać do mnie

wyczerpujący, długi list — możesz po prostu wysłać Franka na kilka

godzin w góry albo wymyślić coś innego. Ale, oczywiście, do tego ani

Ty, ani on nie będziecie zdolni — nawet gdy w grę wchodzi

pocieszenie nieszczęść siostry.

Całuję, Siddy! Nie przejmuj się zbytnio moim strapieniem i

pozdrów ode mnie serdecznie Franka. Mogę zrozumieć, że go tak

szalenie kochasz, bo jest przecież wspaniałym facetem. Chciałabym

też kiedyś zakochać się do szaleństwa, żeby wiedzieć, jak to jest.

Nie zapomnij z kretesem o swej siostrze

Margot

background image

Napisze Margot, żeby dobrze się zastanowiła, zanim odtrąci

Petera. Teraz szybko musi przygotować się do wyjścia — Frank

pewnie czeka już na nią na zewnątrz. Jest tak samo uważający i

troskliwy jak Vahl w stosunku do Margot, ale cóż — nie kocha jej!

List schowała do torebki: miała takie uczucie, jakby tym samym

była bliżej siostry. Jak dobrze byłoby mieć tę małą przy sobie! Jej

zwierzyłaby się ze swego cierpienia... Nie można jednak powierzać

tego korespondencji.

Podczas lektury tego listu Siddy na zmianę to śmiała się, to

płakała. Ach, gdyby Margot wiedziała, jak wygląda jej szczęście! To

przecież jej można zazdrościć wiernej i niezachwianej miłości Petera

Yahla. Należałoby bezzwłocznie, może jeszcze dziś wieczorem,

napisać do Margot.

VI

Następnego dnia przed południem Siddy odpisała siostrze.

Moja Malutka!

Nie myśl, że nie mam dla Ciebie czasu — nawet nie widujemy się

często ze spotkanymi tutaj przyjaciółmi Franka. Tu jest bardzo

pięknie, a święto kwiatów sprawiło mi wiele przyjemności. To, że nie

piszę Ci nic o swoim małżeństwie, powinnaś zrozumieć: o tym mogą

porozmawiać ze swoją siostrą w ciszy, o szarej godzinie, ale na papier

nie należy przelewać tego, co nas porusza.

Zewsząd atakuje człowieka wiele nowych, nieznanych i

niepojętych spraw, że uporanie się samemu ze nimi ogromnie

background image

absorbuje. Ale żeby napisać do mojej ukochanej siostry długi list,

zawsze mam czas. Zmartwiło mnie to, co piszesz o swoim

osamotnieniu.

Wiem, Margot, że byłyśmy ze sobą bardziej związane, niż to

zazwyczaj bywa między siostrami. Nasi rodzice nie byli dla nas tym,

czym na ogół rodzice w innych rodzinach. Widzisz, Margot, ja dopiero

niedawno zrozumiałam, że nasi rodzice, a zwłaszcza ojciec, bardzo

mało nas zna. Być może Ty dojdziesz do tego wniosku nieco później.

Ja chciałam Ci to jednak uświadomić.

Nie doceniasz tego, co Peter Vahl może Ci zaofiarować. Wielka

miłość i oddanie są czymś tak idealnym, że w ogóle nie powinnaś

szukać jakiegoś ideału. I cóż z tego, że Peter ma jasne oczy i włosy, że

jego twarz nie jest ,,rasowa i interesująca", lecz dobra i rozumna?

Jeśli się jest kochaną, takie czysto zewnętrzne cechy nie mają

znaczenia.

A przecież jest bliski Twojemu sercu! Piszesz, że nie wyobrażasz

sobie życia bez niego — czy to nie dowód, że stał Ci się drogi? Usilnie

Cię proszę, żebyś dobrze się zastanowiła, zanim dasz temu

nieszczęśnikowi sto dwudziestego piątego kosza. Wierzę, że Peter

może urzeczywistnić swoje słowa i zniknąć z Twojego życia. Będzie

jednak bardzo nieszczęśliwy, o wiele bardziej, niż jesteś w stanie sobie

wyobrazić. I do tego nie powinnaś dopuścić.

Chciałabym na tym poprzestać, ale jeszcze jedno: najwyraźniej

nie doceniasz Petera Vahla. To świetny adwokat człowiek z głową na

karku, a poza tym szarmancki mężczyzna. Nie umiesz właściwie tego

background image

ocenić, ponieważ Peter cierpi na kompleks niższości wynikający z jego

wielkiego uczucia do Ciebie. Jego zaniżona samoocena sprawia, że i

Ty oceniasz go nisko. Przyjrzyj mu się dokładnie jeszcze raz. Peter jest

wartościowym i przemiłym człowiekiem i mogę sobie całkiem dobrze

wyobrazić, że mógłby być moim męskim ideałem, gdyby nie to, że

kocham Franka i że w nim zobaczyłam swój ideał.

Moje kochanie, nie odpychaj od siebie szczęścia! Inaczej będziesz

któregoś dnia gorzko tego żałowała. Na dziś muszę już kończyć; nie

wvmagaj od świeżo upieczonej żony, żeby opowiadała Ci o swoim

szczęściu. Pozdrów serdecznie Rodziców i czuj się serdecznie przeze

mnie ucałowana.

Twoja Siddy

Frank serdecznie pozdrawia swoją Szwagiereczkę.

Siddy skończyła list, odchyliła się na oparcie krzesła i przez

chwilę siedziała z przymkniętymi oczami. Gdybyż mogła być tak

szczęśliwa, jak to sobie wyobrażała Margot! Co Margot

powiedziałaby, gdyby poznała całą prawdę?

Siddy głęboko westchnęła. Co będzie dalej? Jak iść przez życie,

toczyć ze sobą nieustanną walkę, mając ciągle dręczącą świadomość,

że gruncie rzeczy jest dla swego męża tylko ciężarem? Na zewnątrz

Frank będzie zawsze taktownym mężem, nie zapominającym nigdy,

co winien kobiecie noszącej jego nazwisko. Ale czy nie pozostanie

wobec niej obojętny? Czy nie musi oceniać jej nisko, uważając, że jest

lekkomyślna i ze tylko z powodu lekkomyślnego zakładu została jego

żoną.

background image

Jest zbyt rycerski, żeby dać jej to odczuć. Kiedy samą siebie

określiła kobietą powierzchowną i płytką, powiedział nawet: „Nie

czuj się kobietą płytką; wręcz przeciwnie: należysz do natur głęboko

czujących. Zaraz, co powiedział jeszcze tego dnia? „Kobieta taka jak

ty warta jest najgłębszej i najgorętszej miłości". I dalej mówił jeszcze,

że jego najgorętszym pragnieniem jest naprawić krzywdę, którą jej

wyrządził, decydując się na małżeństwo z rozsądku, wyłącznie na

życzenia ojca.

Tak czyni przecież wielu mężczyzn, którym nikt nie poczytuje

tego za winę. Frank w gruncie rzeczy nic nie jest winien, że nie może

jej pokochać i że to ona go kocha. Jakie to wszystko rozpaczliwe i

beznadziejne!

Podczas

kiedy

Siddy

pogrążona

była

w

niewesołych

rozmyślaniach, Frank spacerował przed hotelem tam i z powrotem,

rzucając spojrzenia ku jej oknom. Był uradowany: Siddy nigdy nie

zawierała jakiegoś niegodziwego zakładu! Oto miał w ręku dowód

świadczący o czymś przeciwnym — dającym mu pewność, że

przynajmniej do chwili zawarcia małżeństwa Siddy go kochała.

Ach, Siddy! Jak to możliwe, że wcześniej ledwo ją zauważał i

dopiero po zaręczynach zaczął się nią interesować. Nie umiał sobie

tego wytłumaczyć, ale teraz już wiedział, że ta miłość zagarnęła go z

przemożną siłą.

Takie były myśli dwojga młodych, którzy byliby najszczęśliwsi,

gdyby mogli je przeniknąć i poznać swoje marzenia.

background image

Ostatnie dni w Caux minęły na dyskretnych staraniach z jednej

strony, a z trudem udawanej obojętności — z drugiej. Kurt z żoną już

wyjechali, obiecując stawić się w Berlinie, kiedy Frank i Siddy

powrócą z amerykańskiej podróży. Hausmannowie mieszkali w

wielkim mieście w Saksonii, gdzie teść Kurta miał fabrykę, a że

doczekał się własnego syna, uczynił zięcia współwłaścicielem i

następcą.

Tymczasem Frank i Siddy zawarli kilka przelotnych znajomości,

przeważnie jednak byli skazani na siebie. Siddy proponowała

Frankowi wiele razy, żeby robił jakieś większe wycieczki, nie

zważając na nią, podkreślała stale, że nie chce ograniczać jego

swobody, ale on odmawiał, patrząc przy tym ze zdziwieniem.

— Chyba nie podejrzewasz mnie o taką bezwzględność, żebym

zostawić cię samą... chyba że moja obecność jest ci ciężarem — pilnie

patrzył jej w twarz.

Siddy zarumieniła się, jak zawsze przy takich okazjach, ale

odparła ze spokojem:

— O tym nie może być mowy. Po prostu nie chcę cię do niczego

zmuszać i narzucać swego towarzystwa. Przy naszych wzajemnych

układach byłoby to śmieszne.

— Co w tym śmiesznego, że kiedy nie absorbują mnie interesy,

chcę całkowicie poświęcić się swojej żonie?

Siddy w odpowiedzi znów spłonęła rumieńcem, co go

uszczęśliwiło i obudziło w nim nowe nadzieje. Ona jednak była

speszona swoimi rumieńcami, które przy tego rodzaju okazjach

background image

zdradzały jej emocje. Bezwiednie jednak i ona czyniła wszystko, żeby

Frankowi było z nią miło. Oczywiście nigdy nie przyznałaby się sama

przed sobą, że we wszystkim, co czyni, przy każdej zmianie sukni,

przy każdym wypowiadanym do niego słowie zważa, aby sprawiało

mu to przyjemność.

Nie zdając sobie z tego sprawy, zabiegała o jego miłość, tak samo

jak on starał się pozyskać jej uczucia. Odkąd dowiedziała się, że jego

serce nie należy już do Anny Frey, drobny płomyk nadziei pozwalał

jej wierzyć, że może Frank ją pokocha.

I byłby to niemal cud, gdyby tych dwoje, którzy świadomie lub

nieświadomie chcieli się sobie podobać, nie wywarło na sobie

nawzajem głębokiego wrażenia.

Parowiec, na którym chcieli wyruszać do Ameryki, odpływał z

Hamburga osiemnastego maja, a więc z Caux należało wyjechać

szesnastego, żeby znaleźć się w Hamburgu o właściwym czasie. Tuż

przed wyjazdem Siddy otrzymała jeszcze jeden długi list od Margot,

który w gruncie rzeczy dotyczył znów osoby Petera Vahla.

Przeczytała go z uśmiechem, bo z każdej linijki wyłaniał się obraz

samej Margot.

Siddy odpisała natychmiast, prosząc o kierowanie dalszej

korespondencji już do Nowego Jorku, który był pierwszym dłuższym

przystankiem ich amerykańskiej podróży. Dalej trasa wiodła do

Filadelfii, Cincinnati, a potem do nadmorskich miejscowości na

Florydę.

background image

Połączone firmy Nordau i Jung prowadziły rozległe interesy, a

teraz otwarły się widoki na zawarcie jeszcze większych kontraktów, i

do tego właśnie Frank miał doprowadzić swymi staraniami. Frank nie

rozmawiał dotychczas z żoną o interesach, ale teraz, w drodze do

Hamburga, skierował rozmowę na ten temat. Siddy śledziła uważnie

tok jego wywodów, co sprawiło mu wielką przyjemność,

zainteresowanie i chęć zrozumienia zawiłych handlowych spraw uznał

za jeszcze jedną zaletę swej młodej żony.

Zawsze podobało mu się, że Siddy odnosi się ze zrozumieniem

do każdego poruszanego w rozmowach zagadnienia. Nigdy nie

zbaczała bezmyślnie z tematu, a jeśli się z czymś nie zgadzała,

próbowała na różne sposoby zbadać sedno sprawy. Nie stosowała też

żadnych wybiegów, żeby odwieść go od czegoś, co go w jakikolwiek

sposób interesowało. Więc kiedy teraz znowu zamieniła się w słuch,

wtrąciwszy do jego wywodów tylko jakąś kwestię, Frank powiedział

nagle bardzo ciepłym tonem:

— To jest nadzwyczajne, Siddy, jak ty umiesz słuchać! Myślę, że

żadna kobieta nie odnosiłaby się z tak im zrozumieniem do tematu;

niektóre same w sobie muszą być jej obce. To się wyczuwa, że ty nie

udajesz zainteresowania, lecz rzeczywiście jesteś zainteresowana. A

to bardzo wiele znaczy dla mężczyzny... jeśli może wygadać się przed

żoną temat swej pracy.

Siddy poczuła, że się rumieni. Starając się zachować spokój i

wygląd, uciekła się — jak czyniła to często w podobnych sytuacjach

— do chłodnej ironii:

background image

— Muszę przecież interesować się firmą Nordau i Jung, skoro

złożono mnie jej w ofierze.

Popatrzył smutno i nie odpowiedział ani słowem. Siddy czuła, że

zadała mu ból, ale nie miała pojęcia, jak wielki. Na chwilę zapadła

między nimi cisza, a potem Siddy powiedziała prosząco:

— Chciałeś mi opowiedzieć o tym, co musisz załatwić na

Florydzie.

Frank podchwycił temat, ona zaś powróciła do roli uważnej

słuchaczki. Na zakończenie dorzucił:

— Będzie ci trochę nudno wieść hotelowe życie w tych wielkich

miastach, kiedy ja będę chodził wokół interesów. Ale obiecuję, że

będę starał się możliwie szybko uwinąć ze wszystkim i natychmiast

do ciebie przylecieć.

— Och, moja osoba nie powinna być ci żadną zawadą, jako

kupiecka córka wiem dobrze, że interesy mają pierwszeństwo.

— Te konferencje nie będą pochłaniały wiele czasu. A za to

będziesz mogła korzystać do woli z eleganckich kąpielisk na

wybrzeżu w tych miejscowościach, kiedy znajdowały się jeszcze... w

stanie Iowy. Nawiązałem wtedy pierwsze kontakty z naszymi

zleceniodawcami, teraz chcę je rozszerzyć. Po fuzji naszych

przedsiębiorstw — w dwójnasób wydajni, więc mam nadzieję na

zawarcie intratnych transakcji... Możemy zatem z czystym sumieniem

być lekkomyślni. Zrobisz mi wielką przyjemność, jeśli zgodzisz się,

abym kupił ci w Hamburgu coś ładnego z biżuterii.

Siddy energicznie potrząsnęła głową.

background image

— Nie! Proszę cię, nie! Chciałabym zachować niezależność także

pod tym względem. Przyjmowanie prezentów zobowiązuje.

Twarz Franka drgnęła pod wpływem przykrości.

— Jesteś przecież moją żoną — powiedział tak miękko i

delikatnie, że teraz Siddy zrobiło się przykro.

— Tylko z nazwiska i dla celów oficjalnych — wyjąkała.

— No dobrze, ale kobiecie, która nosi moje nazwisko, mogę

przecież

dawać

prezenty.

Chciałbym,

żebyś

wyglądała

reprezentacyjnie. Młode dziewczęta najczęściej nie noszą kosztownej

biżuterii, ale ty jesteś już mężatką, więc będę stopniowo obdarowywał

cię biżuterią stosowną do twej pozycji. Twoja odmowa sprawiłaby mi

przykrość.

Siddy nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy — jego ton był tak

miły i proszący. Ścisnęła mocno dłonie, próbując opanować drżenie.

— Nie chcę sprawiać ci przykrości ani martwić. Jeśli uważasz to

za konieczne, żebym dla reprezentacji firmy nosiła biżuterię, to

oczywiście zastosuję się do tego.

Całując jej dłoń, pochylił się w niskim ukłonie, żeby uniknąć jej

spojrzenia. A kiedy poczuł, że dłoń Siddy lekko drży w jego uścisku,

przeniknął go jakby elektryczny prąd. Pozostał w tym pochyleniu, z

ustami przywartymi do jej dłoni, przez chwilę znacznie dłuższą niż to

było konieczne dla wyrażenia podzięki.

Hamburgu udał się natychmiast po przyjeździe do jubilera i kupił

platynowy naszyjnik ze wspaniałym, niebieskawo połyskującym

background image

akwamarynem otoczonym brylantami. W tym powinno być Siddy

dobrze i do twarzy i do jej złocistych włosów!

Zadowolony z zakupu wrócił do hotelu i zapukał do jej pokoju.

Frank dotychczas nigdy nie przekraczał progu jej pokoju, z wyjątkiem

tego wieczoru, kiedy przybyli do Caux. Siddy zawołała głośno

„proszę!", przekonana, że to ktoś ze służby hotelowej. Przebrana już

do kolacji, skończyła właśnie pisanie krótkiego listu do domu. Na

widok Franka spłoszyła się i bezwiednie zrobiła kilka kroków wstecz.

— Przepraszam, że przeszkadzam, Siddy. Chciałem tylko

przynieść ci to, co właśnie dla ciebie kupiłem. Będę rad, jeśli włożysz

ten naszyjnik na dzisiejszy wieczór. Chciałbym zobaczyć, jak w nim

wyglądasz, żeby móc go ewentualnie wymienić jutro rano, zanim

pojedziemy do portu.

Wydobył etui z wewnętrznej kieszeni marynarki, otworzył i

przesunął w jej stronę. Spojrzała z wahaniem. Naszyjnik był

przepiękny, ale nie to nią wstrząsnęło, tylko pewne przypomnienie.

Kiedyś, gdy była jeszcze narzeczoną Franka, powiedziała w jakiejś

rozmowie, że spośród wszystkich kamieni akwamaryny są

najpiękniejsze. A więc zapamiętał to...

Zadrżała i nagle z jej oczu popłynęły strumienie łez. Frank

przeraził się nie na żarty, widząc jak Siddy usiłuje zapanować nad

sobą.

— Co się stało, Siddy? — spytał zatroskany.

Nagle wpadło mu do głowy, że wybrał na prezent akwamaryny,

ponieważ Siddy kiedyś powiedziała mu, że to jej ulubiony i

background image

przynoszący szczęście kamień. A potem pomyślał, że może Siddy

wzruszyła się jego pamięcią i stąd te łzy. I znów najchętniej wziąłby

ją w ramiona i całował, nie zważając na jej opór. Powiedział sobie

jednak, że ona uznałaby to tylko za chwilowy poryw zmysłów z jego

strony, a do tego w żadnym wypadku nie wolno mu było dopuścić.

Tymczasem Siddy całkowicie się już opanowała.

— Wybacz, to było głupie z mojej strony, ale właśnie napisałam

list pożegnalny do Margot, bo jutro przecież wyjeżdżamy. Dotychczas

nigdy nie rozstawałyśmy się z sobą ani na jeden dzień. A teraz jadę

tak daleko...

Udał, że wierzy w to wyjaśnienie nagłych łez. Jak rozkoszne

mogą być czasami takie kłamstewka i wybiegi! Od czasu ożenku

przekonywał się o tym niemal codziennie.

— Czy tylko rozstanie z Margot jest dla ciebie takie ciężkie? A z

rodzicami? — spytał, patrząc na nią z ciepłym uśmiechem.

Siddy odgarnęła włosy z czoła.

— Szczerze mówiąc, żadna z nas nigdy nie odczuwała zbyt

boleśnie jakiejś rozłąki z rodzicami. Oni nigdy nie mieli dla nas czasu.

Od maleńkości byłyśmy zdane na płatną opiekę, tak więc nie było

okazji do większej serdeczności i bliskości. Myślę, że matka była w

ogóle niezbyt zadowolona z naszego przyjścia na świat, bo tylko

przeszkadzałyśmy. Czułyśmy to obie z Margot i może dlatego tak

mocno i gorąco przylgnęłyśmy do siebie. Matka wprawdzie ostatnio

stała się dla nas serdeczniejsza i poświęca nam więcej czasu — może

dlatego, że postarzała się i nie uważa już posiadania dzieci za

background image

przeszkodę, ale nie możemy już nawiązać z nią jakiegoś prawdziwie

bliskiego kontaktu. A ojciec? Ty chyba najlepiej potrafisz ocenić jego

uczucia do nas, jeśli pamiętasz, że potraktował mnie tylko jako środek

do urzeczywistnienia swoich planów. Przecież musiał wiedzieć, że

mnie nie kochasz, a jednak doprowadził do naszego małżeństwa.

Gdyby mnie choć trochę znał, musiałby wiedzieć... Ach, nie, po co o

tym mówić! Tego się już nie zmieni!

Powiedziała to tak gorzko i z taką udręką, że zrozumiał bez

reszty, jak bardzo cierpiała, że jej małżeństwo doszło do skutku w

takich okolicznościach.

Frank ujął jej dłoń.

— Siddy, może twój ojciec nie wiedział, jaki jest mój stosunek do

ciebie, ponieważ nigdy nie wahałem się z decyzją poślubienia ciebie.

Daję ci słowo, że nie miałem w tym względzie żadnych

wewnętrznych oporów. Moje serce było wolne, a Anny Frey nic mnie

już nie obchodziła. To prawda: oświadczyłem ci się bez miłości, ale

prawie cię nie znałem. Twojemu ojcu jednak o niczym nie mówiłem.

On zaś dał mi do zrozumienia, że nie powinnaś wiedzieć, iż nasz

związek jest poniekąd koniecznością ze względu na wspólne interesy.

Więc znał cię na tyle, żeby wiedzieć, co mogłoby cię zranić.

Słuchała jego słów, nie patrząc na niego; potem wyprostowała

się.

— Chciałam tylko odpowiedzieć na twoje pytanie, czy rozłąka z

rodzicami jest dla mnie trudna do zniesienia. Mój Boże, jeśli idzie o

Margot, to rozłąka z nią jest rzeczywiście ciężkim przeżyciem.

background image

Poczekała, aż Frank pójdzie. Usłyszała tylko westchnienie i coś

jakby przesunięcie dłonią po drzwiach. Spłoszona cofnęła się w głąb

pokoju i zakryła dłońmi uszy, jak gdyby nie chcąc już niczego

słyszeć. Po chwili dobiegł ją odgłos jego cichych, powolnych ruchów

i otwierania zamka sąsiedniego pokoju. Nieodparta siła popchnęła ją

teraz do drzwi łączących ich pokoje. Cała zamieniła się w słuch, serce

tłukło się w niej jak szalone. Frank chodził tam i z powrotem po

pokoju, ale co znaczą te ciężkie westchnienia?

Krew napłynęła jej do twarzy. Stało się dla niej jasne, że Frank

był przygotowany na jej całkowitą odmowę wszelkiej bliskości,

wiedziała, że mężczyzna może pragnąć jakiejś kobiety nie kochając

jej i ta myśl o tym krew uderzała jej do głowy i falami spływała do

serca. Ogarnęła ją niedorzeczna obawa, że pewnego dnia Frank

zażąda od niej dopełnienia małżeńskich obowiązków.

Wolała raczej umrzeć niż ofiarować się mężczyźnie, który jej nie

kocha, ale którego ona kocha! Och, tak! Kocha go — kocha go z dnia

na dzień coraz goręcej i mocniej. Ta wzgardzona miłość, której się

wstydziła, wypełniała ją bez reszty. Obawiała się też, że któregoś dnia

Frank zdecyduje się na rozwód, jeśli będzie trwała w swej upartej

odmowie. Myśl, że musiałaby wyrzec się go, była nie do zniesienia.

Ogarniały ją także inne, jeszcze bardziej dręczące obawy. A jeśli

Frank skorzysta z tak obojętnie przyznanej mu przez nią wolności i

poszuka serca i zrozumienia gdzie indziej, to co wtedy? Za jakiś czas

dojdzie do tego z pewnością. Czy ma biernie na to czekać? I jak wtedy

znieść ogarniającą ją rozpacz?

background image

Udręczona myślami nie spała i tej nocy, nadsłuchując tego, co

dzieje się za ścianą obok. W pewnej chwili wydało się jej, że Frank

podszedł do drzwi łączących ich pokoje, więc i ona podniosła się po

cichu przywarła do nich. I wtedy usłyszała wyraźnie jego niespokojny

oddech. Zadrżała, ale nie poruszyła się, dopóki nie usłyszała, że

odszedł w głąb pokoju i z westchnieniem ułożył się na łóżku.

Obezwładniona gwałtownym przypływem miłości Przytknęła

wargi do chłodnego drewna, nie wiedząc, że jej pocałunek wypadł

dokładnie w tym samym miejscu, w którym Frank przywarł usta po

drugiej stronie drzwi. Nie wiedzieli więc, że wymienili w ten sposób

najgorętszy pocałunek.

Nazajutrz zerwali się w ogromnym pośpiechu, ponieważ oboje

zaspali. Zjedli szybko śniadanie i pojechali do portu. Na statku

okazało się, że otrzymanie dwóch oddzielnych kajut nie jest możliwe,

a ich apartament składał się z sypialni i saloniku. Wtedy kiedy Frank

napisał w sprawie zmiany złożonego w Berlinie zamówienia,

wszystkie luksusowe kajuty były już zajęte. Z odpowiedzią jednak

zwlekano, licząc na to, że ktoś zrezygnuje i będą jakieś zmiany w

rezerwacjach pojedynczych kajut, ale tak się nie stało.

Siddy pobladła, usłyszawszy tę wiadomość. W pierwszej klasie w

ogóle już nie było wolnych miejsc. Frank spojrzał na nią niepewnie.

Nie odważył się na okazanie radości z tego zbiegu okoliczności, gdyż

Siddy wyglądała na przybitą. Rozejrzał się uważnie po obu

pomieszczeniach. W sypialni oprócz łóżek znajdowała się umywalka

background image

z przyległościami. Steward stał z bezradną miną. Frank był już

zdecydowany.

— Proszę mi przygotować jakieś legowisko w saloniku na

dywanie: mojej żonie nic nie może przeszkadzać. Zajmiesz sypialnię

dla siebie, Siddy. Ja nie muszę korzystać z umywalki, bo i tak będę

chodził wcześnie rano na basen pływacki.

Siddy odetchnęła, a steward zapewnił, że wszystko zostanie

przeprowadzone zgodnie z życzeniem, jak tylko państwo opuszczą

apartament. Siddy poszła tymczasem do sypialni, ale wróciła

natychmiast i powiedziała z zakłopotaniem:

— Stamtąd nie ma drugiego wyjścia; jest tylko jedno, właśnie

przez salonik.

— Rzeczywiście, łaskawa pani — przytaknął steward.

Frank spojrzał bezradnie na żonę.

— To rzeczywiście krępujące, ale trzeba się z tym pogodzić. Co

wobec tego wybierasz: sypialnię czy salonik? I co wolisz: przechodzić

przez mój pokój, czy żebym to ja przechodził przez twój?

Siddy zdecydowała się szybko.

— Nie, nie! Wybieram sypialnię, jeśli nie masz nic przeciwko.

Przykro mi, że będziesz koczował w tak prymitywnych warunkach.

Wiedział, jak bardzo cała ta sprawa jest dla niej przykra dlatego

nie mógł cieszyć się, że będą teraz mieli więcej punktów stycznych.

Siddy, poniekąd uwięziona, będzie musiała przynajmniej przechodzić

przez jego pokój. Ale cichej radości z tego powodu nie wolno mu było

w żadnym wypadku okazać.

background image

Siddy stanęła w drzwiach sypialni i obrzuciła spojrzeniem

salonik, w którym czekał Frank.

— To wszystko jest bardzo krępujące! — powiedziała nie patrząc

na niego, a tym samym nie widząc uśmiechu, który przewinął się

przez jego usta.

Rozumiał jednak, co się z nią dzieje, i dlatego zmusił się do

powagi. Siddy nie powinna zorientować się, że dla niego cała sprawa

nie jest przykra tak, jak dla niej. Powiedział zatem uspokajająco:

— Nie jest tak źle, Siddy. Jakby nie było, mamy dwa

pomieszczenia. Jedyna niedogodność polega na tym, że musisz

przechodzić przez mój pokój, ale jeśli będziesz sobie tego życzyła,

mogę na twoje pukanie natychmiast i o każdej porze znikać, żebyś nie

czuła się skrępowana, chcąc wyjść na zewnątrz.

Odetchnęła z ulgą i powiedziała uprzejmie:

— Przykro mi, że twoje locum jest takie prymitywne. Ja będę

korzystała z wszelkich wygód, których tu musiałeś się wyrzec.

Spojrzał na nią dziwnie, co zawsze wprawiało ją w niepokój i

powiedział tym miękkim tonem, który pogłębiał jej niepewność.

— Jestem szczęśliwy, że mogę choć w ten sposób coś dla ciebie

uczynić. Ale bardzo proszę — niech cię to nie niepokoi!

Siddy wycofała się w głąb sypialni. Przyniesiono właśnie bagaże.

Zdjęła kapelusz i płaszcz i zabrała się z pomocą stewardessy do

rozpakowania rzeczy. Frank zajął się tym samym ze stewardem.

Uwinął się szybciej, więc zawołał do Siddy, że idzie tymczasem na

pokład popatrzyć na odbijanie statku, a ona jak skończy

background image

rozpakowywanie walizki, niech też tam przyjdzie; będzie na nią

czekał przy schodach.

Siddy przystała na tę propozycję, a kiedy Frank wyszedł, dała

stewardowi wskazówki, co powinien zrobić, żeby jej mężowi było w

miarę wygodnie i żeby mu na niczym nie zbywało. Dopiero potem

przygotowała się do wyjścia na pokład, gdzie Frank już jej oczekiwał.

— Czy trochę się uspokoiłaś, Siddy, już po tych irytacjach? —

spytał, kładąc rękę na jej ramieniu.

Popatrzyła na niego z nieśmiałym uśmiechem.

— Ach człowiek wpada od razu w zły humor, jeśli wszystko nie

idzie tak, jakby chciał. Ale teraz już wszystko załatwione. Mnie

niczego nie brakuje; tylko ty będziesz musiał ponosić ofiary.

— Pozwól mi na to, Siddy! — poprosił ciepło.

Chcąc ukryć zmieszanie, zwróciła jego uwagę na jakąś drobną

scenkę rozgrywającą się w pobliżu. Potem podeszli obydwoje do

relingu i patrzyli jak statek odbija od nabrzeża. Orkiestra zaczęła grać

i wielki parowiec powoli ruszył. Frank poczuł, że ramię Siddy lekko

dotyka jego ramienia. Ona pewnie tego nie zauważyła, ale jego

przeniknął dreszcz. Nie poruszył się jednak, żeby jej nie spłoszyć.

Siddy patrzyła w drugą stronę, dzięki czemu mógł bez przeszkód

podziwiać jej delikatny profil. Stali tak przez dłuższy czas w ciszy, z

której wyrwał ich dopiero dźwięk gongu wzywający na lunch.

background image

VII

— Dała mi pani właśnie sto dwudziestego czwartego kosza,

panno Margot — stwierdził Peter Vahl ze smutkiem, kiedy

dziewczyna wyjaśniła mu z irytacją, że nie ma zamiaru zostać jego

żoną.

Margot otrzymała wprawdzie list od Siddy, w którym siostra

prosiła ją, żeby w sposób dojrzały zastanowiła się, zanim ostatecznie

odrzuci oświadczyny Petera, a to, co Siddy napisała o jego zaletach

bardzo ją obeszło, ale z tym większą przekorą broniła się przed myślą

o poślubieniu Petera Vahla. Teraz, pod wpływem jego słów, zmieniła

na twarzy.

— Dlaczego pan mnie prowokuje? Dlaczego w ogóle mówi pan o

tym, że powinniśmy się pobrać? Przecież byłoby znacznie milej,

gdybyśmy pozostali dobrymi przyjaciółmi.

— Nie, panno Margot, nie widzę w tym nic szczególnie miłego.

Pytam zaś panią ciągle od nowa o to samo, bo nie mogę znosić dłużej

tych męczarni — żyć w pani pobliżu bez widoków na to, że kiedyś

będzie pani moja. Skończyła dziś pani dziewiętnaście lat, toteż raz

jeszcze poprosiłem panią o rękę. Staram się o panią od około dwóch

lat; postanowiłem czekać, dopóki nie skończy pani dziewiętnastu. To

się właśnie stało, więc zapytam panią jeszcze tylko jeden raz. To

będzie ten ostatni — proszę to przemyśleć, panno Margot. Jeśli i

wtedy spotkam się z odmową, nie zobaczy mnie pani więcej.

Rozmowę tę toczyli, stojąc przy stole z prezentami Margot.

Znowu odmowa sfrunęła jej tak lekko z ust! Należało po prostu zbyć

background image

to jakąś błahostką, wtedy mógłby długo czekać na tego ostatniego

kosza.

Margot wzięła się w garść i odparła z lekką niecierpliwością:

— Ależ pan uparty. Chce pan tym głupim małżeństwem

zniszczyć piękną przyjaźń. To brzydko z pana strony!

— Nie mogę inaczej, panno Margot — westchnął Peter. —

Chciałbym usłyszeć tę ostateczną decyzję możliwie jak najszybciej.

Tak nie może dłużej, być jak było!

— Boże, ale pan umie dręczyć! Chce mnie pan tylko nastraszyć,

przecież nie może pan opuścić Berlina, a jeśli pan pozostanie na

miejscu, będziemy widywać się tak jak przedtem.

Spojrzał na nią bardzo poważnie.

— Myli się pani. Na pewno opuszczę Berlin zaraz potem, jak da

mi pani ostatniego kosza. Przeniosę się do Lipska, gdzie

zaproponowano mi poważny syndykat. Rozstanie z ojcem nie

przyjdzie mi łatwo; miałem zresztą przejąć jego praktykę, bo pracy

dla nas obu jest dostatecznie dużo. Ale, jak już mówiłem, nie mogę

dalej żyć w pobliżu pani. A może miałbym jeszcze patrzyć na to, jak

pewnego dnia oddaje pani rękę innemu...? Nie, tego bym nie zniósł!

Do reszty zmieszana spojrzała w jego poważną twarz.

— Nigdy nie wyjdę za innego; tego nie musi się pan obawiać.

Ja... ja w ogóle nie wyjdę za mąż.

— Tak mówi pani teraz. Ale jak tylko spotka pani swój ideał,

zapomni pani o tych postanowieniach.

background image

Powrót matki Margot, wywołanej na chwilę z pokoju, przerwał

dyskurs. Pani Nora Jung zaczęła bardzo uprzejmie rozmawiać z

Peterem Vahlem, którego nader chętnie widziałaby jako swego zięcia.

Należała ona do tych matek, które więcej myślą o sobie niż o swoich

dzieciach, a ponieważ Siddy była już zamężna, Margot zaś właśnie

skończyła dziewiętnaście lat, z radością wydałaby za mąż także drugą

córkę. Przy swoich czterdziestu pięciu latach była jeszcze urodziwą

kobietą — Siddy myliła się głęboko, sądząc, że matka czuje się staro.

Ostatnimi czasy troszczyła się wprawdzie trochę o córki, ale brało się

to stąd, że miała nadzieję ujrzeć je wkrótce na ślubnym kobiercu.

Piękna i elegancka gawędziła teraz z Peterem i Margot myślała,

że Siddy jest już w drodze do Ameryki i że czeka ją daleka i

interesująca podróż. Tymczasem zaczęli schodzić się goście z

życzeniami urodzinowymi dla Margot: przyjaciółki, znajomi,

przyjaciele rodziny. Peter chciał się pożegnać, ale pani Nora

uprzejmie poprosiła go, żeby został na przyjęciu, na które miało

jeszcze przyjść kilka osób. I Peter przyjął zaprosiny.

— Jak to miło z pańskiej strony — powiedziała Margot

podchodząc do niego — że zechciał pan zostać! Nie czułabym, że to

urodziny, gdyby pan wpadł tylko z krótką wizytą. Proszę mi pomóc

rozmieścić te wszystkie kwiaty w wazonach, bo są pomieszane bez

ładu i składu.

Poszedł za nią posłusznie, gotów jak zawsze do pomocy. Pani

Nora zajmowała się gośćmi w przyległym salonie, tak więc pozostali

znowu sami. Margot przyniosła jeszcze kilka wazonów i ze

background image

znajomością rzeczy i gustem zaczęła układać kwiaty, a Peter pomagał

je rozmieszczać. Potem odłożyła kwiaty, które dostała dziś od niego:

wielki bukiet róż o długich gałązkach, i wyszukała odpowiedni

wazon. Delikatny kolor płatków stulistnej róży konkurował z

rumieńcami przejętej solenizantki. Margot wybrała cenny, pięknie

szlifowany wazon kryształowy. Paroma lekkimi ruchami ułożyła

ściśnięte kwiaty tak, żeby miały więcej miejsca.

— Te róże od pana są cudowne! Czy nie wyglądają pięknie w

tym wazonie?

— Wspaniale! — potwierdził Peter, ale patrzył przy tym tylko

Margot, która w koronkowej, kremowego koloru sukni sama

wyglądała jak rozkwitająca róża.

— Niech pan chwilę poczeka; zaniosę je do mojego pokoju. Są

zbyt piękne, żeby stały między innymi kwiatami.

Uśmiechnęła się do niego i wyniosła bukiet z pokoju, a gdy

wróciła, zauważył, że jedną z jego róż przymocowała do paska. Twarz

poczerwieniała mu z wrażenia, lecz w tej samej chwili również

Margot stanęła w pąsach, bo uchwyciła jego spojrzenie na różę przy

pasku. Peter Vahl nigdy dotąd nie widział, żeby Margot aż tak się

zmieszała w jego obecności. Zachowywała się zawsze z wielką

swobodą, był to znak, że coś utraciła ze swego zwykłego spokoju.

Peter nie powiedział na ten temat ani słowa, tylko wdał się w

swobodną rozmowę. A najchętniej dałby upust szaleńczej radości,

wiedział jednak, że nie wolno mu ani jednym słowem spłoszyć

Margot; mógłby łatwo utracić to wszystko, co dziś ośmielił się uznać

background image

za swoją wygraną. Znał ją dobrze, widział, jak łatwo obudzić

przekorę, gdyby poczuła się przyłapana na drobnej słabości.

Tak więc mimo kołaczącego gwałtownie serca rozmawiał z nią

miło i sympatycznie, nie przestając porządkować wielkiej masy

kwiatów. Przy tym zajęciu ich dłonie stykały się od czasu do czasu i

nikt na świecie nie byłby w stanie ocenić, ile wysiłku Peter Vahl

włożył w to, żeby zachować spokój.

Kiedy wszystko było już uładzone, dołączyli do reszty

towarzystwa. Po chwili poproszono wszystkich do stołu, nie

wyznaczając przy tym żadnych miejsc. Każdy siadał tam, gdzie miał

ochotę, toteż Peter Vahl zajął miejsce obok Margot. Rozmawiali jak

zwykle z wielkim ożywieniem. Goście spełniali toasty za pomyślność

Margot, a stary przyjaciel domu wygłosił okolicznościową orację.

— Kiedy w zeszłym roku świętowaliśmy urodziny Margot była

jeszcze z nami nasza kochana Siddy, która teraz płynie ze swym

świeżo poślubionym mężem przez ocean. Kto wie zatem, co będzie w

przyszłym roku: dokąd będą biegły nasze myśli i serdeczne życzenia,

towarzyszące dzisiejszej solenizantce! — powiedział mówca między

innymi.

Przy tych ostatnich słowach Margot usłyszała z boku ciężkie

westchnienie. Przypomniało jej się nagle, co powiedział Peter Vahl,

składając jej dziś życzenia: że ma nadzieję, iż w przyszłym roku

Margot będzie obchodzić swoje urodziny już jako jego żona. Zerknęła

w jego stronę — Peter obserwował ją z napięciem. Odwróciła szybko

głowę, ale ruch sięgania po kieliszek był jakiś niezdarny.

background image

Trąciła się z nim na samym końcu, kiedy już zdołała zapanować

nad lekkim zmieszaniem. Zauważyła, że Peter nadal się jej

przygląda i to natychmiast obudziło w niej ducha przekory.

— Można oszaleć! Co też ci starsi panowie niekiedy wygadują!

—zwróciła się do niego po cichu, poirytowanym tonem.

Peter nic na to nie odrzekł. Czując jej zdenerwowanie bał się, że

wszystko zaprzepaści jakąś niefortunną uwagą, szybko więc zmienił

temat.

— Zechce mi pani wybaczyć, panno Margot, jeśli pożegnam

zaraz po obiedzie. Mam jeszcze dziś bardzo ważną konferencję, czy

spotkamy się jutro na kortach?

— Oczywiście, już to przecież uzgodniliśmy.

— Będę więc w klubie punktualnie o piątej.

W chwilę potem wstano od stołu. Peter pożegnał się z panią i

panem domu i podszedł do Margot.

— Jeszcze raz najserdeczniejsze życzenia, panno Margot! Niech

wszystko, co najlepsze, będzie pani udziałem! — powiedział

wzruszony, trzymając oburącz jej dłoń.

— Dziękuję, mój drogi! Wiem, że życzy mi pan jak najlepiej;

nikt na świecie nie życzy mi tak dobrze! Jest pan moim najlepszym i

najwierniejszym przyjacielem — odparła Margot, trochę wytrącona z

równowagi.

Peter wyszedł, ona zaś przeszła do sąsiedniego pokoju i stanęła

przy oknie. Czuła się bardzo dziwnie. Na jej nastrój wywarł

niewątpliwie pewien wpływ list Siddy. Właściwie dlaczego nie

background image

mogłaby uznać Petera Vahla za swój ideał? Przecież Siddy też uważa,

że on jest jakby stworzony do tego, żeby rozumieć kobietę. Dlaczego

przez głupi sentymentalizm marzy o jakimś ideale, którego zapewne

nigdy w spotka? Niewiele małżeństw doszłoby do skutku, gdyby

każda kobiet chciała poślubić tylko swój ideał. A mężczyźni? Ilu z

nich będzie ideałem także po ślubie? Peter jest dla niej taki dobry...

Co jest ważniejsze: czy żeby mężczyzna był dobry, czy żeby miał tych

kilka pozostałych cech ideału?

Zobaczyła, że Peter wyszedł z bramy i zmierza przez ogródek na

ulicę. Jego auto stało zaparkowane przy krawężniku. Margot

przyglądała mu się uważnie: wyglądał bardzo elegancko, szedł

sprężystym krokiem. Jego ruchy były spokojne, zdecydowane. Na

spokojnej, mało ruchliwej ulicy bawiła się grupka dzieci. Margot

zastanowiło, dlaczego Peter, zamiast wsiąść do samochodu, wpatruje

się z wyciągniętą szyją w głąb ulicy.

Nagle krzyknął coś do szofera i skoczył na sam środek jezdni:

jakieś auto nadjechało niepewnym ruchem, chybocząc się na boki.

Margot wychyliła się z okna i wtedy spostrzegła, że kierowca auta

opadł w przód na kierownicy. O, Boże! Poruszający się bezwładnie

samochód jechał prosto na grupkę dzieci, nie słyszących żadnego

sygnału ostrzegawczego i całkowicie pochłoniętych zabawą.

Margot krzyknęła, widząc, że Peter Vahl skacze na stopień

pojazdu i otwiera drzwiczki, a potem siada na miejsce obok kierowcy

i jednym szarpnięciem zatrzymuje samochód.

background image

Na okrzyk Margot zebrani goście rzucili się do okien i zobaczyli,

że przerażone dzieci rozpierzchły się na wszystkie strony. Szofer

Petera Vahla podbiegł do unieruchomionego wozu, żeby pomóc

swemu chlebodawcy w usadowieniu nieprzytomnego kierowcy na

wolnym miejscu. Peter zamienił z szoferem kilka słów, wsiadł do

zatrzymanego wozu, ponownie go uruchomił i szybko odjechał.

Szofer popatrzył za nim i wrócił do swego auta. Tymczasem

ojciec Margot pobiegł na dół, żeby dowiedzieć się, co zaszło.

— Kierowca tamtego samochodu był nieprzytomny i pewnie

najechałby na te dzieci, ale pan doktor nie stracił głowy, tylko

wskoczył do auta i zahamował. Pojechał teraz z tamtym na pogotowie,

a mnie kazał zaraz przyjechać, bo ma jeszcze dzisiaj jakąś ważną

konferencję, na której musi być obecny.

— Mój Boże, przecież jemu samemu mogło się coś stać! —

powiedział pan Gustav Jung.

— Oczywiście, że mogło, wielmożny panie! Ale jak chodzi o to,

żeby komuś pomóc, pan doktor nie zastanawia się, tylko szybko działa

— odparł szofer.

— Proszę pozdrowić pana doktora ode mnie i poprosić go, żeby

zatelefonował i dał znać, czy nie ma jakichś kłopotów w związku z tą

historią.

— Tak jest wielmożny panie — powiedział szofer i odjechał.

Gustav Jung powtórzył podekscytowanemu towarzystwu

wszystko, czego dowiedział się od szofera. Margot stała blada na

środku pokoju i słuchała relacji ojca. Drżała jeszcze z przerażenia, bo

background image

dobrze widziała z okna, że samochód zatrzymał się o włos od

bawiących się dzieci. Kiedy zobaczyła Petera wskakującego do auta,

wszystko w niej zamarło. Teraz przycisnęła ukradkiem ręce do serca.

Chwała Bogu, że Peter wyszedł z tego bez szwanku — kochany, miły,

dobry Peter! Gotów jak zawsze do pomocy, do tego odwiózł chorego

na pogotowie...

Podczas gdy inni głośno komentowali wydarzenie, Margot

siedziała w milczeniu i wsłuchiwała się w siebie. Odwaga i energia

Petera wywarła na niej ogromne wrażenie. „Peter Vahl jest bohaterem

— ależ tak, bohaterem!' — myślała wstrząśnięta, przepraszając go w

głębi duszy za wszystkie lekceważenie i przykrości, których mu nie

szczędziła. Peter stał się dla niej nagle kimś zupełnie innym. Niewielu

mężczyzn na a jego miejscu umiałoby tak skutecznie zadziałać,

wykazując przy tym tyleż śmiałości, co rozwagi. Z uniesieniem

właściwym każdej młodości, umacniała się coraz bardziej w podziwie

dla bohaterskiego wyczynu Petera.

Kiedy jednak trochę ochłonęła i była w stanie znów spokojnie

myśleć, zaczęła bronić się przed tym wrażeniem, próbując spojrzeć na

to wszystko trzeźwymi oczami. Dziewczęca przekora wobec własnych

odczuć stawiała opór. No dobrze, postąpił tak, jakby na pewno

zachował się każdy inny mężczyzna. Jest miłym, dobrym człowiekiem

który nie waha się przyjść z pomocą, chroniąc kogoś przed

nieszczęściem. Ale to śmieszne z jej strony, żeby w uniesieniu uznać

go zaraz za bohatera. Poczciwy Peter z twarzą jak księżyc w pełni!

Sam by się z tego śmiał, gdyby wiedział, że czyni go herosem!

background image

Niemniej czekała z wielką niecierpliwością na wiadomość od

niego. Ojciec powiedział, że za pośrednictwem szofera prosił go o

telefoniczną wiadomość. W każdych innych warunkach Peter

spełniłby prośbę natychmiast, ale dzisiejsza konferencji zatrzymała go

widać w dłużej.

Tymczasem Peter Vahl odstawił nieszczęsnego kierowcę na

pogotowie, gdzie stwierdzono, że pacjent nie jest nieprzytomny, lecz

martwy; zmarł zaś na atak serca. W samochodzie jego stopa naciskała

na pedał gazu, dlatego wóz jechał dalej, dopóki nie został zatrzymany

przez Petera. Sam Peter absolutnie nie zdawał sobie sprawy, jakiego

brawurowego wyczynu dokonał. Był jedynie zadowolony, że udało

mu się zapobiec dalszym nieszczęściom.

W końcu jednak musiał z pośpiechem udać się na ową ważną

konferencje. Ta zaś ciągnęła się i ciągnęła. Szofer przekazał mu

prośbę pana Junga, więc domyślił się, że o najważniejszym państwo

Jungowie już wiedzą. Była godzina siódma wieczorem, kiedy

nareszcie mógł zadzwonić. Margot, która już od paru godzin

niecierpliwie warowała przy aparacie, natychmiast podniosła

słuchawkę.

— Czy to pan Peter Vahl?

Ja, panno Margot!

— Mój Boże, czekam tak długo na pański telefon! Rodzice

musieli wyjść z domu...

background image

— To świetnie! Mam teraz czas, więc możemy chwilę pogadać.

Nie mogłem zadzwonić wcześniej, bo dopiero teraz wróciłem z tej

konferencji do domu.

— Proszę mi powiedzieć, czy nie poniósł pan jakiegoś szwanku

w tym wypadku?

— Ja? Ależ skąd! Ja tylko wskoczyłem do środka, żeby złapać za

hamulec.

Mimo tych zapewnień i mimo pokpiwania z siebie, że nazwała

Petera bohaterem, Margot czuła serce w gardle. Wzburzona, rzuciła

porywczo:

— Ale gdyby pan przy tym upadł i gdyby coś się panu stało, to

byłoby okropne!

Zabrzmiało to niemal jak wyrzut. Peter milczał przez chwilę, a

potem powiedział rozgorączkowanym tonem:

— Czy to sprawiłoby pani przykrość, panno Margot?

— Co za głupie pytanie! Przecież jest pan moim najlepszym

przyjacielem. A czy pan w ogóle pomyślał o mnie?

Westchnął głęboko.

— Czy mam odpowiedzieć uczciwie?

— Oczywiście, że uczciwie, tak jak pan to zawsze czyni.

— No więc, kiedy zobaczyłem, że ten kierowca nie panuje nad

samochodem, i że trzeba go w jakikolwiek sposób zatrzymać, to był to

jeden z tych nielicznych momentów, kiedy nie myślałem o pani.

Myślałem tylko o tym, jak zatrzymać ten wóz, żeby uratować dzieci.

background image

Nie umiała zdobyć się na natychmiastową odpowiedź — jej serce

podniosło bunt. „Jak to dobrze — pomyślała — że on znajduje się z

drugiej strony; inaczej, dalibóg!, pocałowałabym go". Jej przyjaciel

Peter Vahl, był bohaterem!

— Panno Margot, czy pani jeszcze tam jest? — zaniepokoił się

Peter.

— Tak, oczywiście — odparła cicho.

— Czy jest pani zła, że to powiedziałem? Chciała pani, żebym jej

dał uczciwą odpowiedź. Mogłem jednym miłym kłamstewkiem

zyskać przychylność; powiedzieć na przykład: udało mi się zatrzymać

ten samochód tylko dlatego, że myślałem o pani... Ale cóż… jestem

pechowcem — kiedy raz wreszcie mogę skłamać na swoją korzyść nie

robię tego.

— Czy poza tym pan kłamie? — roześmiała się.

— A widziała pani adwokata, który nie kłamie? Przecież musimy

czynić to z urzędu.

— Muszę to zapamiętać i być trochę ostrożniejsza.

— Och, nie musi pani. Takie prawdziwe kłamstwo wobec pani

nie przeszłoby mi przez gardło.

— Niech mi pan teraz opowie, co stało się temu kierowcy, że

stracił przytomność.

— Niestety, on nie był nieprzytomny; miał atak serca i zmarł w

tym aucie.

— To okropne!... A pan na pewno w niczym nie ucierpiał, nic

pana nie zabolało?

background image

— Owszem, musiałem złożyć w ofierze dwa piękne paznokcie.

Poza tym na mojej marynarce zrobiła się dziurka. Oddam

przyodziewek do cerowni artystycznej, bo jako przyszły solidny

małżonek muszę być oszczędny.

— Peterze Vahl!

— Co takiego, panno Margot?

— Nic dalej o tym! Proszę...

— Dobrze. Jeden kosz dziennie w zupełności mi wystarczy.

— Bardzo się o pana martwiłam. Siedzę tu prawie od dwóch

godzin przy telefonie i czekam, żeby pan zadzwonił.

— Złota, uwielbiana solenizantko! Naprawdę? Martwiła się pani

o mnie choćby troszeczkę?

— No tak, przecież to przyjacielska powinność.

— Ach tak... Tylko z przyjacielskiej powinności? — westchnął

Peter.

— Oczywiście! Więc umawiamy się na jutro o piątej, w klubie,

przy kortach.

— Będzie pani miała auto do dyspozycji czy raczej po panią

przyjechać?

— Nasze auto jest wolne. Nie chcę pana fatygować.

— Ależ zrobię to bardzo chętnie. Niech pani zostawi swój

samochód w domu. Dla mnie to tylko nadłożenie małego kawałka.

— No dobrze. Zgadzam się, zwłaszcza że mi pan dziś udowodnił,

że świetnie jest pan obznajomiony z samochodami.

background image

— A więc za dziesięć piąta zajadę przed pani dom. Świetnie! Jak

minęły pani urodziny? Przyszli jeszcze jacyś goście z życzeniami?

— Nie, wszyscy byli przed południem

— A jak spędzi pani dzisiejszy wieczór?

— Prawdopodobnie bardzo nudno... — westchnęła Margot. —

Matka ma dziś u siebie swoje kółko do brydża, a ojciec jest w klubie.

Będę wiec kibicować i świadczyć starszym państwu różne

grzeczności. I to się nazywa wieczór urodzinowy!

Przez chwilę panowała cisza. Peter Vahl coś rozważał, po czym

powiedział szybko:

— To niesłychane! Musi pani przy tym asystować?

— Nie, nie muszę. Ale co mam począć? Nie mogę przecież kłaść

się do łóżka o ósmej wieczorem.

— Ale może pani pójść ze mną do opery. Przypadkowo dostałem

od naszego klienta dwa bilety, z których on nie mógł dziś skorzystać.

Miałem właśnie zadzwonić do jednego z moich przyjaciół i

zaproponować mu ten drugi bilet. A może by pani z niego

skorzystała? Jest siódma. Ma pani akurat tyle czasu, żeby się przebrać,

zanim po panią przyjadę.

— To byłoby czarujące zakończenie urodzin! Jednak jest pan

ciągle moim najlepszym przyjacielem! Niech pan poczeka chwilę;

słyszę właśnie, że matka wróciła do domu. Pójdę i spytam, czy

dostanę wychodne. Proszę, niech pan nie odchodzi od telefonu.

background image

Margot wypadła z pokoju. Pozwolenie uzyskała bez trudności, bo

jeśli chodzi o pewne rzeczy, tylko by matce przeszkadzała: w

obecności młodych trzeba zawsze bardzo uważać na to, co się mówi.

Margot podbiegła do aparatu.

— Jest pan tam jeszcze?

— Oczywiście, panno Margot.

— Mam już pozwolenie. A jakie miejsca mamy?

Tu Peter Vahl poczuł, że zaplątał się we własne sieci, gdyż nie

miał żadnych biletów, Chciał jedynie złapać okazję i spędzić z Margot

wieczór. Zreflektowała się jednak szybko.

— To nie jest zresztą ważne. Na jaką operę idziemy?

Znów moment zacukania.

— Jeszcze nie sprawdziłem... Jeśli pani chce, mogę to zaraz

zrobić, ale mamy mało czasu.

— Nie, nie trzeba. Wszystko mi jedno. Najważniejsze, że nie

muszę siedzieć w domu. A więc do widzenia! Muszę się szybko

przebrać.

— Do zobaczenia panno Margot! Ja wprawdzie nie mam dziś

urodzin, ale czuję się tak świątecznie, jakbym miał.

Peter Vahl zadzwonił najpierw do kasy opery i spytał, czy są

jeszcze bilety.

— Proszę je zarezerwować na nazwisko doktora Vahla.

Uff! Peter odłożył słuchawkę, łamiąc oddech. Teraz jak

najszybciej coś przekąsić i przebrać się, a przede wszystkim wysłać

szofera po bilety. Uwinął się ze wszystkim sprawnie i o właściwym

background image

czasie z biletami w kieszeni, zajechał po Margot, która gotowa już

była do wyjścia. Gdy siedzieli w samochodzie, Peter powiedział z

uznaniem:

— To jeszcze jedna z pani wielkich zalet, że jest pani zawsze

punktualna. Żona adwokata musi koniecznie posiadać tę cnotę.

— Peterze Vahl! — krzyknęła ostrzegawczo i błagalnie.

— Co pani rozkaże.

— Żeby mi pan nie popsuł pięknego wieczoru!

— Nie ma obawy. Jestem taki szczęśliwy, że mi go pani

ofiarowała!

— Czy już pan wie, na jaką operę idziemy?

Spojrzał na nią zaskoczony.

— Nie wiem, doprawdy; jeszcze nie sprawdziłem. Wiem tylko,

że to bilety do opery i że mamy miejsca w loży.

— Wspaniale! Więc ja panu zdradzę, na co idziemy: grają dziś

„Carmen".

— Lubi pani tę operę?

— Bardzo. A pan też?

— To mało ważne. Najważniejsze jest to, że jest pani przy mnie.

Z tego, co będzie się działo na scenie, i tak niewiele zauważę.

Spojrzała karcąco. Peter skulił się.

— Nie kłóćmy się, panno Margot! Miałem przecież mówić

zawsze tylko prawdę.

— Mój Boże, skąd ta nagła a gorliwość w mówieniu prawdy?

— Tylko w rozmowach z panią…

background image

— Wolałabym nie sprawdzać tego.

— Bardzo proszę, poddam się bez wahania każdej próbie.

Margot przeczuwała, że przy tej okazji doszłoby do kolejnych

oświadczyn, a sto dwudziestki piątki zaczęła obawiać się panicznie.

To zła liczba, wręcz obrzydliwa! Podjęła więc szybko jakiś o obojętny

temat i tak mile gawędząc zajechali przed gmach opery.

Peter okazywał jej tyle względów i świadczył uprzejmości, które

tylko zakochany mężczyzna może wymyślić. Kiedy potem zasiedli w

loży, obserwowała z boku jego o twarz — rzecz jasna tylko wtedy,

gdy Peter przypadkiem nie był w nią wpatrzony — i w duchu sama

siebie strofowała: „Jesteś wstrętną dziewczyną, Margot, że

wyśmiewasz się z Petera. Rzeczywiście, jego fizys jest trochę zbyt

okrągła w porównaniu z tym, czego oczekujesz po swoim ideale. Ale

on bynajmniej nie jest nijaki czy pospolity, jak myślisz. Ma

charakterystyczne rysy i energiczną linię wokół ust... zresztą tak

ładnych i pełnych wyrazu, jak tylko męskie usta mogą być. Czoło —

wysokie, ładnie sklepione, a o jego miłych oczach w ogóle nie

potrzeba mówić. Nie wolno ci więcej myśleć, że jest pyzaty. Poza tym

wygląda inteligentnie, jest pogodny, spokojny i stanowczy".

Podczas kiedy Margot czyniła sobie wyrzuty, Peter nagle spojrzał

na nią lekko zdziwiony.

— Dlaczego patrzy pani na mnie tak badawczo?

Margot spłoszyła się, ale zaraz przybrała wojowniczą minę.

— Skąd pan wie, że patrzyłam na pana badawczo?

Spojrzenie, którym ją obrzucił, wprawiło ją w lekkie drżenie.

background image

— Czuję, kiedy pani oczy na mnie spoczywają. To przenika aż do

serca — dodał cicho.

Zarumieniła się mocno i chcąc ukryć zmieszanie, odparła kpiąco.

— Widać ma pan wyjątkowo czułe nerwy.

— Na panią reagują jak precyzyjny aparat, chociaż ja sam jestem

dość odporny nerwowo i mało skomplikowany.

— Niech mi pan da jeszcze na chwilę program — zmieniła

szybko temat i zagłębiła się w studiowaniu obsady.

Peter Vahl nie mylił się, sadząc, że Margot nie jest w jego

obecność, tak spokojna i obojętna jak kiedyś. To było bardzo

ekscytujące. Zacisnął usta, chcąc zmusić się do spokoju, ale oczy mu

płonęły. Trzymane na wodzy uczucie do tej jasnowłosej, siedzącej

obok niego dziewczyny groziło każdej chwili wybuchem.

Margot podniosła ku niemu oczy i wzdrygnęła się, widząc jego

pełną pasji, bladą i nagle zwężoną twarz — w jednej chwili zmienioną

nie do poznania. Na szczęście zaczęła się uwertura i Margot uspokoiła

się. Ilekroć jednak Peter odwracał się od niej na moment, studiowała

ciągle od nowa jego twarz, odkrywając coraz to inne pozytywy.

W wyniku tych obserwacji Margot doszła do pewnej konkluzji:

„Stanowczo go nie doceniałam. On mógłby mi się nawet podobać,

gdyby... gdyby tylko nie chciał żenić się ze mną!"

Od chwili, gdy Peter Vahl wyczuł z całym uwrażliwieniem

człowieka zakochanego, że Margot straciła wobec niego poprzednią

swobodę, w jego serce wstąpiła nadzieja. Czyżby wieloletnia

wytrwałość miała doprowadzić go do celu, a niezłomna wierność —

background image

zostać nagrodzona? Jeśli tak, to warto było wytrzymać wszystkie

udręki. Spozierał co chwila na pełną uroku twarz dziewczyny, jak

gdyby starając się poddać jej myśl o zaniechaniu oporu i wysłuchaniu

go.

Tak więc z samej opery nie wynieśli wielu wrażeń, ale mimo to

delektowali się w skupieniu wspólnie spędzonym wieczorem. W

drodze powrotnej, kiedy siedzieli obok siebie w aucie, Peter zapytał,

czy podobało jej się przedstawienie. Skinęła głową rozmarzona i

odparła z zadumą:

— Tak, było bardzo piękne.

W domu nie mogła zaraz udać się na spoczynek, bo w salonie

grano jeszcze w brydża. Postanowiła napisać do Siddy i opowiedzieć

jej o wszystkich wydarzeniach dnia. Wiele miejsca w tym

sprawozdaniu zajęło opisanie bohaterskiego czynu Petera. Na

zakończenie Margot napisała:

Masz rację, Siddy, twierdząc, że Peter Vahl w żadnym razie nie

jest tuzinkowym. Myślę, że on ma wiele różnych zalet, z którymi się

kryje. W głębi jest więcej, niż chce okazać. Obiecuję Ci, że zastanowię

się poważnie, zanim powiem ostatnie słowo. Swego ideału jeszcze

długo nie spotkam; wszyscy mężczyźni wydają mi się mało

interesujący, a bohaterów znaleźć można tylko w powieściach lub na

scenie. Choć właściwie Peter Vahl dowiódł dziś, że jest bohaterem —

temu nie można zaprzeczyć.

W tym miejscu Margot przerwała pisanie i przeczytała list od

początku, a potem dopisała energicznie:

background image

Ale w żadnym wypadku nie wyjdę za niego za mąż!

List ten wysłała do Nowego Jorku na podany przez Franka adres.

A potem długo jeszcze rozmyślała, czy przez cały ten czas nie

krzywdziła Petera Vahla. On naprawdę zasłużył na coś lepszego;

powinna być dla niego milsza. Oczywiście, temu, że traktowała

odmownie jego prośby, sam był sobie winien — dlaczego nie dawał

jej spokoju z tymi planami małżeńskimi? I dlaczego ją ciągle straszy,

że odejdzie, kiedy po raz sto dwudziesty piąty dostanie od niej kosza?

To naprawdę jest głupie z jego strony!

VIII

Siddy miała różne kłopoty związane z rozkładem ich kajut na

statku. Począwszy od stewardesy; ta musiała przechodzić do niej

przez salonik Franka. Frank zdecydowanie zaprzeczał, przecież nie

mogło mu nie przeszkadzać przechodzenie przez salonik, stewardesa

zaś przywykła do tego i też nie miała nic przeciwko temu. Dla Siddy

sytuacja była krępująca i wprawiała ją w zakłopotanie, Franka

natomiast skrycie cieszyła.

Tryb życia na statku okazał się bardzo interesujący.

Zgromadzenie składało się z sympatycznych ludzi, z którymi wielu

było zamożnych i obytych, a cała atmosfera podróży sprawiała, że

Frank i Siddy nie mogli wyłączyć się z towarzystwa. Zajęci byli

właściwie przez cały dzień.

background image

Poznali pewną młodą, niedawno poślubioną parę pochodzenia

niemieckiego. Pan Partmann, jako kupiec pracujący z firmą Nordau i

Jung, służył Frankowi wieloma cennymi radami, a ten rewanżował mu

się pożytecznymi informacjami, co dawało obopólną korzyść.

Obie młode panie zaprzyjaźniły się ze sobą, a im bardziej

rozwijała się ich znajomość, tym pani Partmann przy zamkniętej w

sobie Siddy — stawała się rozmowniejsza. Swobodnie gawędząc o

różnych intymnych sprawach ze swojego świeżego małżeństwa,

wprawiała Siddy w ogromne zakłopotanie. Tak długo jak były same,

bez mężów, jakoś to szło. Ale kiedy młoda dama dotykała tych

tematów, choćby w formie najlżejszej aluzji, w obecności obu panów,

sytuacja stawała się dla Siddy niezmiernie krępująca. Młody żonkoś,

pan Partmann, śmiał się potem głośno z zaambarasowania Siddy i

trochę się z nią droczył.

Pewnego razu powiedział do Franka:

— Pańska żona jest o wiele bardziej wstydliwa niż moja.

Frank nie mógł oczywiście wyjaśniać niecodziennego charakteru

związku z Siddy, więc wyjaśnił krótko:

— Państwo jesteście już od wielu tygodni po ślubie i, jak pan

wspomniał, zatrzymywaliście się na dłuższy czas u różnych

krewnych, a więc jesteście znacznie dłużej małżeństwem niż my. A

poza tym moja żona jest ponad miarę delikatna. Dlatego proszę, żeby

zechciał pan to wziąć pod uwagę. Ją można bardzo łatwo wprawić w

zakłopotanie.

background image

— Oczywiście postaram się na przyszłość uważać, chociaż

pańska żona jest w tym swoim zakłopotaniu szczególnie urocza.

W ten sposób sprawa została zażegnana, a Frank był zadowolony,

ze mógł zaoszczędzić Siddy przykrości.

Ale Frank musiał również staczać walki całkiem innej natury.

Mianowicie uroda Siddy wzbudziła niejakie poruszenie wśród paru

nieżonatych panów, którzy narzucali się młodej parze ze swoim

towarzystwem, nie czyniąc zgoła żadnej tajemnicy ze swego

uwielbienia dla Siddy. Ona zaś znosiła spokojnie różne rycerskie

uprzejmości, zachowując jednak wyraźnie pewną granicę, której

nikomu nie pozwalała przekroczyć.

Mimo to Frank cierpiał męki zazdrości. Właśnie dlatego, że

ciągle jeszcze nie mógł otwarcie wyznać swoich uczuć, każdy z

młodych mężczyzn wydawał mu się faworyzowany przez nią.

Ponieważ Siddy nadal nic nie wiedziała o jego zakochaniu, nie

pomyślała się również jego zazdrości. Franka tymczasem każde

życzliwe spojrzenie, którym kogoś obdarzała, każdy uśmiech i każde

miłe słowo, przyprawiało o katusze. Spokojnie znosił w jej pobliżu

jedynie obecność pana Partmanna, ponieważ był on gorąco zakochany

we własnej żonie.

Podczas tańców najchętniej nie wypuszczałby Siddy z objęć,

żeby nikt inny jej nie dotykał. Oczywiście nie mógł się ośmieszać,

zabraniając jej tańczenia z innymi, zwłaszcza że pani Partmann wiele

tańczyła z różnymi partnerami. Jej mąż nie przepadał za kręceniem się

po parkiecie i tańczył bardzo mało — czasem prosił żonę lub, zupełnie

background image

wyjątkowo, Siddy — ale nie odmawiał żonie przyjemności tańczenia

z innymi. A pani Partmann tańczyła chętnie i dobrze.

Frank cierpiał męki, widząc Siddy w ramionach obcych

mężczyzn ale nie mógł oderwać od niej oczu, zachwycony jej

powabem. Sam zaś tańczył bardzo elegancko i tak jak on obserwował

Siddy z tajonym zachwytem, tak samo ona podziwiała jego. Ale

podczas gdy Siddy balowała z wieloma panami, Frank nie prosił do

tańca żadnej innej damy poza panią Partmann.

Jednakże mężczyzna o takiej prezencji jak Frank nie może

trzymać się bezkarnie z dala od pań i wiele kobiecych oczu słało ku

niemu gorące i zachęcające spojrzenia. Wszystkie panie kokietowały

go i tęsknie czekały, żeby z nimi zatańczył. Siddy widziała to dobrze i

— jak można było przewidzieć — również w jej sercu zakiełkowała

zazdrość. Serce biło jej mocno, kiedy patrzyła, jak inne przypuszczają

do niego szturm. Lecz chociaż bacznie obserwowała męża, nic nie

wskazywało na to, że interesuje się którąkolwiek; żadnej też nie

poprosił do tańca.

Pewnego dnia jednej z tych pań powiodło się jednak tak zręcznie

pokierować sprawą, że Frank musiał ją do tańca poprosić, jeśli nie

chciał być nieuprzejmy. Bo chociaż nic nie wskazywało na to, że nosi

się z takim zamiarem i że reaguje na jej kuszące spojrzenia, dama owa

szybko wstała i tak nagle przecięła mu drogę, że niechcący lekko ją

potrącił. Przepraszając za incydent, Frank ukłonił się, ona zaś udała,

że przyjmuje to za zaproszenie do tańca i ochoczo wtuliła się w jego

ramiona.

background image

Siddy nie zauważyła sprytnego manewru, gdyż na chwilę poszła

po coś do swej kajuty. Kiedy powróciła, zobaczyła ową bardzo piękną

młodą damę przesuwającą się obok w tańcu z Frankiem i rzucającą

znad jego ramienia triumfujące spojrzenia. Frank nie zauważył ani

tych spojrzeń, ani nagłej bladości Siddy. Zachowując się w stosunku

do swojej partnerki bardzo oficjalnie, odsunął ją nieco od siebie, gdy

spostrzegł, że przytula się do niego bardziej niż to było konieczne.

— Och, proszę, niech mnie pan mocniej obejmie, panie Nordau;

wtedy tańczy się lepiej i pewniej;— powiedziała młoda dama,

próbując mocniej do niego przywrzeć.

— Proszę się nie obawiać; trzymam panią tak mocno, jak to jest

konieczne.

— Znakomicie pan tańczy! Cieszę się, że wreszcie mogłam z

panem zatańczyć — jakoś dotąd nie miałam okazji. Pana żona jest

pewnie zazdrosna i nie pozwala panu tańczyć z innymi kobietami?

Frank spojrzał na nią spokojnie i chłodno, nie zmniejszając ani o

centymetr dzielącego ich dystansu.

— Jest pani w błędzie. Moja żona absolutnie nie jest zazdrosna;

nie ma do tego powodu.

Panna Weidner, córka wielkiego przemysłowca, towarzysząca

ojcu w podróży w interesach, rzuciła mu płomienne, uwodzicielskie

spojrzenie. Żyła dotąd w przekonaniu, że każdy mężczyzna ległby u

jej stóp, gdyby sobie tego życzyła. I właśnie dlatego, że Frank trzymał

się na dystans, szczególnie mocno zapragnęła przykuć go do swego

zwycięskiego rydwanu.

background image

W duchu irytowała się, że Siddy jest kobietą piękną i elegancką,

budzącą zachwyt wszystkich panów na statku. Chciała bowiem

wszędzie być najpiękniejszą, a dzięki bogactwu ojca roiło się wokół

niej od wielbicieli, co tylko wzmagało jej próżność. Nie brała pod

uwagę tego, że nadskakują jej przede wszystkim jako córce bogacza;

wolała wyobrażać sobie, że po prostu należy do zwycięskich natur.

To, że na statku musiała grać drugie skrzypce po Siddy,

doprowadzało ją do furii. Również i z tego powodu od samego

początku rzucała powłóczyste spojrzenia Frankowi, który nie zwracał

na nią uwagi.

— Mam nadzieję, że przedstawi mnie pan swojej żonie. Ona

bardzo mi się podoba i jest na tym statku jedyną kobietą, którą

chciałabym poznać.

Frank uznał zachowanie tej bogatej i pięknej panny wprawdzie za

niemiłe i natrętne, ale nie mógł odmówić jej prośbie. Toteż gdy taniec

się skończył, zaprowadził ją do żony i powiedział:

— Pozwól, Siddy, panna Weidner chciała cię poznać.

Siddy nie miała pojęcia, jak do tego doszło, że Frank wbrew

dotychczasowym obyczajom zatańczył z obcą damą. Panna Weidner

nie zrobiła na niej już przedtem miłego wrażenia z powodu swego

wyzywającego zachowania, a także czynionych Frankowi bez cienia

żenady awansów. Kiedy więc teraz zobaczyła ją tańczącą z Frankiem,

nabrała przekonania, że tamta dopięła swego i zwróciła jego uwagę.

Rozbudzone uczucie zazdrości było w jej sytuacji podwójnie

bolesne. Żyjąc w ciągłej obawie, że Frank znajdzie następczynię Anny

background image

Frey, pamiętała zarazem, że dając mu całkowitą swobodę, musi

godzić się na wszystko. Triumfujące spojrzenie panny Weidner

ugodziło ją w samo serce. Była jednak tak przyzwyczajona do

panowania nad sobą, że sprostała i tej sytuacji. Spokojnie przywitała

pannę Weidner, a gdy tamta bezceremonialnie wyraziła chęć wypicia

w jej towarzystwie herbaty, uprzejmie zrobiła jej miejsce przy pani

Partmann, która wraz z mężem siedziała przy wspólnym stole.

W ten sposób panna Weidner osiągnęła to, na czym jej zależało,

to jest możność przebywania w bezpośredniej bliskości Franka. Kiedy

Frank przyniósł brakujące krzesło, odsunęła się na bok tak, żeby

między nią a panem Partmannem powstała wolna przestrzeń.

Jednakże ku jej irytacji Frank, nie zwracając na to uwagi, postawił

krzesło między żoną a panią Partmann. Twarz pannicy zatrzęsła się ze

złości, Siddy natomiast zarumieniła się, ale nie uznała zachowania

Franka za wyraz dezaprobaty, lecz raczej za niechęć do publicznego

afiszowania się z panną Weidner.

Rozmowa w tym wesołym zazwyczaj gronie stała się dziwnie

sztywna i oficjalna. Pani Partmann poczuła żywiołową niechęć do

przybyłej, zrażona jej narzucaniem się i bezceremonialnością. Pan

Partmann odniósł podobne wrażenia; zresztą już kiedyś wyrwało mu

się pod jej adresem parę nieprzychylnych słów. Oboje więc nie byli

uradowani tym nagłym powiększeniem się towarzystwa. Frank

również był milczący i powściągliwy i jedynie Siddy zmuszała się do

podtrzymywania konwersacji.

background image

Za to panna Weidner była niezwykle rozmowna. Brylowała,

rzucała błyskotliwe powiedzonka, posyłała Frankowi kokietujące

spojrzenia, rozwodziła się nad tym, że pan Nordau świetnie tańczy,

absolutnie nie dostrzegając, iż jest w tym gronie ledwie tolerowana.

Prawiła Siddy toporne komplementy, zapewniając ją, jak bardzo jest

szczęśliwa, że nareszcie mogła ją poznać — ją, która jest

najelegantszą i najbardziej zachwycającą kobietą na statku. A kiedy w

pewnym momencie pojawił się nagle stary pan Weidner, który

właśnie rozglądał się za córką, przywołała go do siebie.

— Znalazłam czarujące, wspaniałe towarzystwo, papo! Jeśli

będziesz miły, możesz się do nas przysiąść. Państwo pozwolą,

prawda?

Po czym zapoznała obie pary ze swoim ojcem, który oczywiście

dosiadł się do nich. Pan Weidner był mężczyzną dobrodusznym,

niezmiernie dumnym ze swej pięknej córki, odgadującym w lot

wszystkie jej życzenia. Teraz jednak, kiedy próbował wciągnąć obu

panów do rozmowy o politycznym położeniu Europy, Marianne

Weidner, bardzo z tego niezadowolona, powiedziała, krzywiąc nosek:

— Polityka to brzydka rzecz, panowie! Może lepiej zmieńmy

temat. Jaki jest punkt docelowy pańskiej podróży, panie Nordau?

Zagadnięty wprost Frank musiał rad nie rad odpowiedzieć na jej

pytanie.

— Najpierw Nowy Jork, proszę pani — odparł grzecznie, ale

krótko.

background image

— Ach, my też zatrzymamy się z papą w Nowym Jorku. Mam

nadzieję, że się tam spotkamy.

Prowadząc dalej indagację, dowiedziała się, że przypadkowo

mają zamiar stanąć w tym samym hotelu, co ona z ojcem. Potem

obcesowo wypytała o dalszą trasę podróży i klasnęła w ręce jak

dziecko, kiedy okazało się, że szczęśliwym trafem znajdzie się na

Florydzie w tym samym czasie, co Nordauowie. Panna Weidner

zdawała się przy tym najzupełniej ignorować fakt, że tych informacji

udzielano jej niezbyt chętnie. Natychmiast bowiem zaproponowała

różne spotkania, tkwiąc niewzruszenie przy stole, dopóki nie nadszedł

czas przebrania się do kolacji.

W końcu wyciągnął ją stamtąd ojciec. Żegnając się przesadnie

uprzejmie z Siddy i resztą towarzystwa, poprosiła z filuternym

uśmiechem:

— Zarezerwujcie państwo dla nas kawałek miejsca przy waszym

stole! Z wami jest tak miło i zabawnie! Papa i ja nie poznaliśmy na

tym statku równie sympatycznego towarzystwa. Czy przyjmiecie nas

do swego grona?

Na takie słowa można było tylko wyrazić zgodę. Przyzwolenie

wypadło wprawdzie bardzo blado, ale Marianne Weidner znów jakby

tego nie zauważyła. Pomachała ręką na pożegnanie jak rozbrykane

dziecko i zniknęła.

Pan Partmann ciężko westchnął i zapytał śmiejąc się:

— Ciekawe, czym zasłużyliśmy sobie na tyle łask i względów?

Uważa pan, że warto było burzyć naszą dotychczasową harmonię dla

background image

tej pani? Jak pan w ogóle wpadł na pomysł, żeby zafundować nam tę

znajomość? — zwrócił się do Franka.

Zanim jednak Frank zdołał cokolwiek odpowiedzieć, Siddy

wtrąciła szybko:

— Ta młoda dama jest przecież bardzo miła i zabawna.

Wypowiedzenie tej pochwały kosztowało ją bardzo wiele, gdyż

była piekielnie zazdrosna o pannę Weidner, ale za nic nie chciała się z

tą zazdrością zdradzić, a przede wszystkim pragnęła oszczędzić

mężowi zakłopotania.

Ale Frank roześmiał się niefrasobliwie.

— Drogi panie Partmann, zapewniam, że nie jestem winny.

Panna Weidner tak zdecydowanie poprosiła, żebym ją przedstawił

mojej żonie, że musiałem spełnić jej życzenie.

Pan Partmann — który nie miał pojęcia o osobliwych więzach

łączących Franka ż żoną i sądził, że zazdrość między nimi jest

wykluczona, bo są tak samo szczęśliwi, jak on ze swoją żoną —

przekomarzał się dalej:

— No cóż, jeśli życzenie poparte jest spojrzeniem pięknych oczu,

to mężczyzna jest bezsilny. I to się nazywa należeć do silniejszej

części ludzkiego rodzaju!

Jego żona pociągnęła go za ucho.

— Tylko nie odgrywaj tu Don Juana; i tak nikt ci w to nie

uwierzy!

Frank zerknął na Siddy. Zauważył, że jest blada i że drżą jej

wargi. Co ją tak poruszyło? Czyżby zazdrość, którą chciała

background image

zamaskować słowami uznania dla tamtej? A więc... a więc ona go

kocha! Już chciał wyjaśnić, w jaki sposób panna Weidner niejako

przymusiła go do tańca i narzuciła zawarcie znajomości, ale po chwili

wstrzymał się.

Pomyślał, że może ta zazdrość pozwoli mu zbliżyć się do Siddy.

Widocznie postanowiła zmusić się do miłych słów o pannie Weidner,

gdyż to, że nie mogła darzyć jej sympatią, uznał za pewnik. Delikatna,

dystyngowana Siddy i nachalna, obcesowa Marianne stanowczo nie

pasowały do siebie.

— Jest mi bardzo przykro, że ci państwo zakłócili naszą idyllę.

Boleję nad tym, ale niczego nie jestem w stanie zmienić. Będziemy

musieli robić dobrą minę do złej gry — powiedział Frank, a zwracając

się do żony, dodał: — A może wolisz, Siddy, żebyśmy się ich

pozbyli? Możemy dać im do zrozumienia, że są niepożądani... Myślę

zresztą, że już to zamanifestowaliśmy bardzo wyraźnie naszym

chłodnym zachowaniem.

Siddy uderzyła krew do głowy. Wyprostowała się i rzuciła

cierpko:

— Myślę, że ta pani została potraktowana dobrze i we właściwy

sposób.

Siddy sądziła najwidoczniej, że Frank robi jej wymówki z

powodu mało serdecznego przyjęcia panny Weidner, natomiast uszło

jej uwagi, że reszta towarzystwa nie okazała tamtej cienia

przychylności, więc słowa Franka wzięła wyłącznie do siebie.

background image

— Ależ nie, Siddy! Źle mnie zrozumiałeś! Ja chciałem tylko

całkowicie zastosować się do twojej woli.

Siddy dumnie odrzuciła głowę.

— Ja dostosuję się do reszty towarzystwa.

Na tym zakończono rozmowę i wszyscy rozeszli się, żeby się

przebrać. Frank i Siddy zostali sami.

— A mnie się wydaje, Siddy — zaczął Frank od niechcenia, ale

pilnie obserwując jej twarz — że panna Weidner jest ci

niesympatyczna...

Siddy znów odrzuciła głowę.

— Co tobie nie powinno przeszkodzić w uznaniu jej za

sympatyczną!

Frankowi drgnęły usta — Siddy zdradziła się tymi słowami.

Serce uderzyło mu głośno i szybko, a kiedy znaleźli się razem w

kajucie, najchętniej wziąłby ją w objęcia i powiedział: „Siddy,

kochanie! Możesz być spokojna: panna Weidner jest mi co najmniej

tak samo niesympatyczna jak tobie". Opanował się jednak i

powiedział:

— To ładna dziewczyna i chyba niegłupia. ale o sympatii nie ma

mowy. Zobaczymy, jak się ta znajomość dalej rozwinie. Tak czy

inaczej, jej ojciec jest znanym człowiekiem interesu, a ja chętnie uczę

się wszędzie tam, gdzie mogę.

To Siddy rozumiała, ale raz obudzona zazdrość podszeptywała jej

co innego: „On tylko nie chce zrezygnować ze znajomości z panną

Weidner! A ja nie mogę mieć mu za złe, że tęskni za miłością kobiety.

background image

Mimo wszystko godzien jest uznania, że okazuje mi tyle względów".

Kiedy znalazła się sama w swojej kajucie, przycisnęła obie dłonie do

serca i zapatrzyła przed siebie. Czy panna Weidner jest tym

niebezpieczeństwem, którego tak się bała?

Podeszła do lustra, próbując porównać się z Anny Frey i

Marianne, zwierciadło ukazało jej tak czarujące odbicie, że odetchnęła

głęboko. Z całą pewnością nie była brzydsza niż tamte dwie

dziewczyny. Czy powinna zatem bez walki patrzyć na to, jak panna

Weidner robi, co może, żeby zdobyć Franka? Czy tamta wyczuwa, że

on nie kocha swojej żony? Że ich małżeństwo to zwykła transakcja

handlowa? Ach, to wyłącznie wina ojca, który posłużył się nią jak

środkiem do osiągnięcia celu!

Była jednak wciąż żoną Franka, przynajmniej w obliczu prawa i

w oczach ludzi, i wolno jej było walczyć o swego męża. Nie, nie może

i nie chce oddać go bez walki tej antypatycznej kobiecie! Jeśli była

bezsilna wobec Franka, to nie była bezsilna wobec tamtej!

Starannie przejrzała swoje suknie. Na szczęście była zaopatrzona

w zestaw bardzo gustownych i pięknych toalet, stanowiących

właściwą oprawę dla jej urody. Uroda? Czy naprawdę była ładna, czy

też mówiono jej to tylko z grzeczności? Ale tylu panów ją adorowało i

podziwiało... Czemu Frank do nich nie należy?

Nie wiedziała, jak bardzo mu się podoba i jak jest nią

zauroczony. Tego wieczoru oniemiał z wrażenia, kiedy nagle stanęła

przed nim w sukni, której nie znał, zarezerwowanej na specjalne

background image

okazje. Siddy wyglądała w niej urzekająco pięknie. Policzki

zaróżowiły się jej lekko z emocji, oczy jaśniały słonecznym światłem.

— Wyglądasz w tej sukni przepięknie, Siddy! — zawołał na jej

widok.

Przyjęła te słowa jako dobry znak, świadczący, że w walce z

panną Weidner ma szansę. Uśmiechnęła się do niego z lekkim jak

tchnienie odcieniem kokieterii.

— Podoba ci się? — spytała obojętnym tonem.

Frank z trudem doszedł do równowagi.

— Tak, ta suknia... bo...

Chciał powiedzieć: ,,bo to ty ją nosisz", ale zachował to dla

siebie, głośno zaś powiedział:

— ...bo jest ci w niej wyjątkowo dobrze.

W sali jadalnej zastali już przy stole Partmannów i pana

Weidnera z córką. Jej oczy błysnęły nienawiścią, kiedy wszystkie

spojrzenia spoczęły na pani Nordau. Marianne, ubrana w bardzo

efektowną, wysmakowaną toaletę, posłała Frankowi uwodzicielski

uśmiech, ale on, zajęty wyłącznie żoną, skłonił się tylko

ceremonialnie i natychmiast znów zwrócił się do Siddy.

Od tego wieczoru zaczęła się cicha, lecz zawzięta rywalizacja

między obiema młodymi paniami, o której poza nimi żywa dusza nie

wiedziała. Na pole walki wyprowadzono wszelką dostępną broń i

każda ze stron starała się pobić drugą. Marianne miała również dużo

eleganckich i kosztownych toalet, ale ponadto o wiele więcej cennej

background image

biżuterii niż Siddy, która tylko przy szczególnych okazjach nosiła

swój naszyjnik z akwamarynem.

Marianne zaś, błyskając perłami i brylantami, prezentowała jeden

cenny klejnot po drugim. Ale choć wyglądała bardzo pięknie,

brakowało jej tego, co rozstrzyga o ostatecznym wrażeniu:

zniewalającego uroku kobiety czystej i dumnej, która przy wszystkich

uprzejmościach i miłym obejściu nigdy nie przekracza granicy

szlachetnej kobiecości, będącej jej największym czarem.

Frank był bezapelacyjnie oczarowany własną żoną, a Marianne

Weidner przegrała kampanię, zanim ją zaczęła, ale o tym wiedziała

równie mało jak Siddy.

Tego wieczoru rozmowa była trochę mniej sztywna i

wymuszona. Partmannowie odzyskali dobry humor, odkąd wiedzieli,

że Nordauowie również uważają powiększenie grona biesiadników za

dopust boski, lecz że nie mają zamiaru dać sobie zepsuć nastroju.

Stary pan Weidner okazał się zresztą przy bliższym poznaniu całkiem

miłym kompanem — cechował go zdrowy humor i bawił całe

towarzystwo swoimi konceptami. Ku cichej irytacji córki obsypywał

Siddy najpiękniejszymi, nieco patriarchalnymi komplementami i

gratulował Frankowi ślicznej i czarującej żony, która nieustannie

wciągał do rozmowy.

Prawdopodobnie Marianne miałaby to ojcu jeszcze bardziej za

złe, gdyby nie dawało to jej zarazem okazji do anektowania Franka.

On zaś znosił to z wisielczym humorem, ale cały czas nie spuszczał

oka z żony, która tego wieczoru świadomie walczyła o jego podziw.

background image

Po kolacji całe towarzystwo poszło razem do baru, a potem do

salonu dla muzykujących, gdzie Marianne odegrała Rapsodię Liszta, a

ponieważ grała nie z nut, lecz z pamięci, cały czas wpatrzona była we

Franka. Siddy stwierdziła jednak, że Frank nie mógł tego widzieć,

gdyż siedział za skrzydłem fortepianu, a poza tym w ogóle nie patrzył

na Marianne.

Wieczór się kończył i nadszedł moment pożegnań. Marianne

urządziła się tak sprytnie, że została z Frankiem na stronie.

— Podobała się panu moja gra? Jest pan jedynym, który nie

powiedział na ten temat ani słowa.

Frank skłonił się i rzekł uprzejmie, aczkolwiek z lekką nutą

ironii:

— Najwyższe uznanie jest nieme.

Spojrzała na niego kusząco.

— Czy pan jest muzykalny?

— W sposób czynny — słabo; w sposób bierny — żarliwie,

łaskawa pani.

— A czy pana żona jest również muzykalna?

Frank zawahał się. Nie miał pojęcia, czy Siddy jest muzykalna.

Dotąd nie zastanawiał się nad tym, ale do tego nie mógł się przyznać.

— Tak, oczywiście, na domowy użytek — odparł szybko.

Marianne wywnioskowała z tego, że przynajmniej w tej

dziedzinie nie musi obawiać się rywalki. Sama uważała się za bardzo

dobrą pianistkę, bo jej gra zawsze spotykała się z uznaniem.

background image

Postanowiła zatem pognębić Siddy przy następnym spotkaniu w

salonie muzycznym.

Frank jak zawsze odprowadził żonę do drzwi jej pokoju,

pocałował ją w rękę i życzył dobrej nocy. Siddy pożegnała go

uśmiechem, który tego wieczoru nie był tak chłodny jak zawsze. Na to

Frank ponownie złożył pocałunek na jej dłoni — tym razem bardzo

gorący i trwający dłużej niż zwykle.

Siddy zarumieniła się i szybko zniknęła za drzwiami.

IX

Następnego wieczoru Marianne Weidner zręcznie zaaranżowała

kolejne spotkanie w salonie muzycznym. Postanowiła najpierw sama

zabłysnąć grą na fortepianie, a potem sprowokować Siddy do

występu, gdyż była pewna, że jej umiejętności w tej dziedzinie są

nader mierne.

Kiedy więc poproszono pannę Weidner, żeby coś zagrała, zdjęła

z uśmiechem bransolety z rąk i zasiadła do fortepianu. Zaczęła od

nokturnu i Walca minutowego Chopina, a zakończyła Zaproszeniem

do tańca Webera. Siddy słuchała jej z prawdziwym uznaniem, bo jeśli

nawet w grze Marianne brak było głębi, godne podziwu było to, że

grała bez nut. Po występie podziękowała słuchaczom za burzliwy

aplauz i podeszła do Siddy.

— A teraz na panią kolej! Pan Nordau zdradził mi, że jest pani

ogromnie muzykalna.

background image

Siddy rzuciła mężowi pytające spojrzenie. Zaintrygowało ją,

kiedy panna Weidner miała okazję rozmawiać z Frankiem na ten

temat — w jej obecności nigdy nie było o tym mowy; tego była

pewna — a poza tym, skąd Frank w ogóle wiedział cokolwiek o jej

umuzykalnieniu. Przy nim przecież nigdy ani nie grała, ani nie

śpiewała. Siddy była bowiem nie tylko dobrą pianistką, mimo że

prawie nie grywała z pamięci, ale także dobrze wyszkoloną

pieśniarką. Swoje muzyczne talenty kultywowała jednak prawie

wyłącznie w ścisłym gronie rodzinnym — nie lubiła mieć wielu

słuchaczy, gdyż musiała wtedy pokonywać swoje zahamowania.

Frank był najwyraźniej zaambarasowany jej pytającym

spojrzeniem, ona jednak wytłumaczyła sobie jego niepewność czym

innym. Pomyślała, że spotkał się z panną Weidner potajemnie i wtedy

rozmowa zeszła na temat muzycznych zamiłowań jego żony. Łowiła

jego wzrok, szukając potwierdzenia domysłów. Instynktownie

wyczuwała, że Marianne szykuje się do zadania jej ciosu. To jednak

tylko rozbudziło w niej wolę walki. Panna Weidner zdziwi się!

Nadeszła chwila, w której Siddy mogła pokazać, na co ją stać.

Spokojnie zwróciła się do męża:

— Co wolisz: żebym coś zagrała, czy zaśpiewała?

Frank zdumiał się, ale zanim zdobył się na odpowiedź, reszta

towarzystwa jednogłośnie orzekła:

— Prosimy o jedno i o drugie!

Frankowi pozostało tylko skłonić się na znak aprobaty i czekać w

napięciu na to, co nastąpi. Zorientował się od razu, że Siddy mogła

background image

wytłumaczyć sobie słowa panny Weidner całkiem opacznie,

podejrzewając ich o spotkanie na osobności; domyślił się też, że

panna Weidner chce, żeby Siddy poniosła porażkę. Zrozumiał

ponadto, że Siddy może być o tamtą zazdrosna. Frank nie był

zarozumialcem, ale postępowanie panny Weidner przekonało go, że

jest obiektem, którym pragnie ona zawładnąć. Należało więc okazać

maksymalną powściągliwość, żeby utrzymać ją w koniecznych

ryzach.

Siddy odpowiedziała miłym uśmiechem na tę ogólną zachętę i

zanim Frank zebrał się w sobie, żeby podprowadzić ją do fortepianu,

uprzedził go w tym pewien młody człowiek, który należał do grona jej

najbardziej zagorzałych admiratorów. Siddy czuła, że ma serce w

gardle, ale przyjęła ramię młodego człowieka, który również

zaofiarował się akompaniować jej do śpiewu. Podziękowała

młodzieńcowi i wertując nuty, powiedziała:

— Najpierw coś zagram, a potem będę bardzo wdzięczna, jeśli

zechce mi pan akompaniować do kilku pieśni.

— Łaskawa pani, to ja jestem wdzięczny i dumny, że obdarzyła

mnie pani zaufaniem.

Siddy wybrała nuty, usiadła przy fortepianie i zwróciła się do

siedzącej nieopodal Marianne:

— Bierze pani całkowitą odpowiedzialność za mnie, jeśli poniosę

fiasko — powiedziała z uśmiechem.

Frank, który słyszał te słowa, wyczuł w nich zapowiedź walki.

Spojrzał w twarz żony — była trochę blada, ale z jej oczu bił blask.

background image

Zajął miejsce, z którego widział dobrze Siddy, a jednocześnie mógł

obserwować Marianne, i z ogromnym napięciem oczekiwał występu.

Siddy położyła delikatnie dłonie na klawiaturze i odczekała

chwilę, dopóki się nie uciszyło, a potem zaczęła grać. Najpierw

zagrała pełne słodyczy Allegro moderato Schumanna, które

natychmiast podbiło słuchaczy i przykuło ich uwagę. Marianne

Weidner, która siedziała z drwiąco-współczującą miną, wyprostowała

się raptownie i wpatrzyła w Siddy.

Ale najbardziej zafascynowany był Frank, który przeżywał

kolejne zaskoczenie. Zanim zaręczył się z Siddy, uważał jej

osobowość za mało wyrazistą, ale potem był szczerze zdumiony,

kiedy przekonał się, że jest inteligentna, rozumna i pełna uroku. Teraz

z kolei odkrył, że jest na wskroś muzykalna i wykazuje godne

podziwu zrozumienie muzyki, a jej gra jest głęboko uduchowiona.

Frank był coraz bardziej zdumiony. Nie uszło przy tym jego

uwagi, że gra Siddy była dla Marianne jawnie niemiłym

zaskoczeniem, ale potem przestał ją obserwować. Nie spuszczając

teraz oczu z Siddy, chłonął całą duszą dźwięki fortepianu. Jeszcze

mocniej pogrążył się w słuchaniu Sonaty księżycowej Beethovena,

którą Siddy zagrała po entuzjastycznym przyjęciu pierwszego utworu.

Frank nie mógł wyjść z podziwu, jak znakomicie Siddy

opanowała to dzieło wielkiego kompozytora. Pod jej palcami

fortepian jak gdyby zanosił się żalem i skargą, potem dźwięki sonaty

rozbrzmiały błaganiem i pokusą, aż wreszcie w głębokim spokoju

przeszły w pełne harmonii zakończenie.

background image

Frank siedział bez ruchu jak zaczarowany, tylko jego oczy

płonęły, wpatrując się w skupioną twarz żony, która w tym momencie

wydawała mu się dojrzalsza, bardziej surowa. Miał wrażenie, że są na

tej sali zupełnie sami i że ona przemawia swą muzyką tylko do niego.

I w tym był bardzo bliski prawdy. Siddy grała tylko dla niego,

wyzwalała w dźwiękach fortepianu wszystkie udręki, których on był

przyczyną, żarliwie o jego miłość, której sama nie mogła mu okazać.

I tak jak Frank ocknęła się niby ze snu, kiedy rozległy się oklaski.

Zasypano ją mnóstwem miłych, serdecznych komplementów, a

młodzieniec, który zaofiarował się akompaniować jej do śpiewu,

wprost nie znajdował słów, żeby wyrazić swój podziw. Frank pozostał

na swoim miejscu, nie podszedł do Siddy. Serce miał ciężkie i czuł, że

w danym momencie nie włada sobą.

Marianne Weidner przeżywała porażkę, gdyż aplauz, który

zgotowano Siddy, był o wiele gorętszy i serdeczniejszy niż ten, z

którym ona się spotkała.

Do Siddy ponownie podszedł akompaniator i razem zaczęli

przeglądać wybrane przez nią nuty. Wymienili przy tym

przyciszonym tonem parę zdań, co wywołało nagły niepokój Franka.

Siddy zauważyła, że mąż nie wyraził jej swego uznania ani jednym

słowem. Co to oznaczało? Obojętność czy też irytację, że panna

Weidner pozostała w cieniu? Siddy pewna była, że w grę wchodzi

osoba rywalki; odruch zazdrości, któremu uległa, skierował jej

podejrzenia na fałszywy trop.

background image

Trzeba jednak było skoncentrować się na występie. Siddy stanęła

w niewymuszonej, pełnej wdzięku pozie obok fortepianu i lekkim

skinieniem głowy dała znak akompaniatorowi, że jest gotowa. Już po

pierwszych taktach, które wyszły spod palców młodzieńca, można

było poznać, że jest to doskonały muzyk, umiejący dostosować się do

solisty.

Siddy zaczęła śpiewać Pieśń Sohejgi Griega z takim

wewnętrznym żarem, że Franka przeszył dreszcz, a pragnienie jej

miłości stało się wręcz bolesne. Kiedy zaś w pewnej chwili przy

słowach: „I wiernie trwam, zawsze twoja", spojrzała na niego

przelotnie, miał uczucie, że zamarło w nim serce. Siddy nie zdawała

sobie sprawy, że zdradziły ją oczy i że w tym krótkim jak mgnienie

spojrzeniu zawarte było błaganie.

Frank nie wiedział, co się z nim dzieje; miał ochotę podbiec do

niej, porwać ją w objęcia i nie zważając na otaczających ich ludzi,

krzyknąć głośno: „Tak, jesteś moja, tylko moja! Kocham cię,

najmilsza, ubóstwiana dziewczyno!" A tymczasem siedział jak

sparaliżowany i nie spuszczając z niej oka, razem z cudownymi

tonami pieśni chłonął jej rozświetlony obraz.

I znowu Siddy zebrała gorące, długotrwałe oklaski, za które

podziękowała ciepłym uśmiechem. Na zakończenie zaśpiewała

jeszcze Dedykację Schumanna. Ta pieśń była jej kolejnym wielkim

triumfem. Mimo nalegań i próśb wybroniła się od bisowania, gdyż na

tym chciała zakończyć dzisiejszy występ.

background image

Kiedy ogólne poruszenie trochę się uspokoiło, podeszła do niej

Marianne Weidner.

— Łaskawa pani zaskoczyła mnie swoim występem. Nie miałam

pojęcia, że jest pani taką wielką artystką — powiedziała z

wymuszonym uśmiechem.

Siddy pomyślała, że gdyby panna Weidner z góry o tym

wiedziała, z całą pewnością nie zaprosiłaby jej do muzykowania.

Przemilczała to jednak wielkodusznie i odparła uprzejmie:

— Zawstydza mnie pani, nazywając wielką artystką.

— Ale jest nią pani! Znam się na tyle na muzyce, żeby móc to

ocenić — odparła panna Weidner porywczo. — Nie oczekiwaliśmy

tego, gdyż pan Nordau zapewniał mnie, że jest pani muzykalna w

stopniu wystarczającym na domowy użytek.

W jej oczach było przy tym tyle złośliwości, że Siddy nie mogła

powstrzymać się od repliki:

— Gdyby nie to, zapewne nie zapraszałaby mnie pani tak usilnie,

prawda? Ale żeby uspokoić panią co do opinii mego męża, muszę

wyznać, że nie miał on dotąd żadnej okazji do słuchania mojej gry i

śpiewu. Zresztą muzykuję wyłącznie w ścisłym gronie rodzinnym, a

od dnia zaręczyn nie miałam jeszcze na to czasu.

— To bardzo interesujące! A zatem małżonek miał radosną

niespodziankę, słuchając pani dzisiaj!

— Tak. I do tej niespodzianki bardzo się pani przyczyniła. Pytała

go pani wczoraj, czy jestem muzykalna, on zaś nie chciał zapewne

zdradzić się z tym, że dotychczas jeszcze nie mógł ocenić moich

background image

muzycznych uzdolnień — wyjaśniła Siddy, chcąc w dyplomatyczny

sposób dowiedzieć się, kiedy Frank rozmawiał z panną Weidner na jej

temat.

— Rzeczywiście, spytałam go o to wczoraj wieczorem, kiedy

wszyscy wychodziliśmy stąd, a on mówił mi różne miłe rzeczy o

mojej grze.

Siddy poczuła, że wzbiera w niej ból. Tamtej więc prawił

komplementy, a jej nie powiedział ani słowa...

— Zasłużyła pani na wszystkie słowa uznania. Uważam za rzecz

bajeczną, że gra pani z pamięci; ja tego nie potrafię — odparła

uprzejmie.

W tym miejscu pan Weidner przerwał im rozmowę, mówiąc do

córki, że chciałby już udać się na spoczynek. Raz jeszcze wyraził

Siddy wdzięczność za cudowny wieczór i pożegnał całe towarzystwo,

które powoli zaczęło się rozchodzić.

Frank i Siddy też w końcu wyszli. Kiedy znaleźli się już u siebie

Frank przystąpił do niej, ujął jej dłoń i powiedział całkowicie podbity

i pokonany:

— Siddy, dlaczego nic nie wiedziałem, że jesteś wspaniałą

artystką? Dlaczego dane mi było przekonać się o tym dopiero dzisiaj,

razem z tymi wszystkimi obojętnymi ludźmi? Uwierz mi, byłem tak

zbity z tropu, że nie mogłem wydobyć z siebie słowa; nie umiałem

powiedzieć ci, co czułem podczas twego występu. Twój sposób

muzykowania jest zachwycający i całkowicie zgadza się z moim

pojmowaniem muzyki. Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo

background image

poruszyła mnie twoja gra i twój śpiew. Czy mogę ci za to

podziękować, skoro nareszcie jesteśmy sami?

Siddy mieniła się na twarzy, a jej dłoń drżała w jego rękach.

— Cieszę się, że mój występ nie był ci niemiły i uciążliwy, czego

się obawiałam, bo nie powiedziałeś mi po zakończeniu ani słowa.

— Nie mogłem; nie byliśmy sami. Chciałbym częściej czerpać

radość z twojej gry i śpiewu... najlepiej, gdybyśmy mogli być wtedy

całkiem sami.

Siddy stanęła w płomieniach.

— Musisz mi tylko powiedzieć, że chcesz mnie posłuchać; bez

zachęty nigdy nie gram ani nie śpiewam.

— Będę o tym pamiętał.

— Dobranoc, Frank — pożegnała go skinieniem. — Chciałabym

już pójść i odpocząć.

Frank przytrzymał jej dłoń.

— Siddy, czy między nami nie może być wszystko dobrze? —

spytał nagle i spojrzał na nią rozpłomieniony.

Jak zawsze, kiedy serdeczność Franka zaczynała przełamywać jej

opory, obudziła się w Siddy obawa, że przemawia przez niego jedynie

poryw zmysłów. Nie odpowiadając na pytanie, wyrwała się i spiesznie

weszła do swego pokoju.

— Już dobrze, Frank! Dobranoc! — zawołała zamykając drzwi.

Spojrzał zniechęcony i ciężko westchnął, nie podejrzewając, że

Siddy jak zwykle słucha z wytężoną uwagą i uchem przyciśniętym do

drzwi. Jak ją przekonać o swej miłości, skoro każdą najmniejszą próbę

background image

odrzuca z taką dumą i niechęcią? Na energiczniejsze działania nie

mógł się zdobyć, choć czasem myślał, że najlepiej byłoby objąć ją

mocno, pocałować i powiedzieć: „Kocham cię i wiem, że ty też mnie

kochasz. Zapomnijmy o wszystkim, co było, mając tę szczęśliwą

pewność". Służył jej przecież tak wiernie i z takim oddaniem! Kiedy

nareszcie zauważy, jak bardzo przeobraziły się jego uczucia?

Położył się na swoim legowisku, a wtedy znów naszło go

wspomnienie śpiewanych przez nią pieśni. Na myśl o jej spojrzeniu

przy słowach Solvejgi: „I wiernie trwam, zawsze twoja", krew

uderzyła mu do głowy. Tym spojrzeniem Siddy się odsłoniła. On więc

także powinien wiernie trwać mimo przykrości i upokorzeń.

Postanowił cierpliwie czekać i zrobić wszystko, żeby na nowo

obdarzyła go zaufaniem.

Nazajutrz, kiedy Frank wrócił z basenu kąpielowego, drzwi od

pokoju Siddy były otwarte — znak, że już wyszła i czeka przy

śniadaniu. Szybko doprowadził się do porządku i parę minut później

wszedł do jadalni. Przy ich stole stał kapitan statku. Frank zauważył

po drodze, że morze jest niespokojne, a niebo pokryte grubą warstwą

chmur.

Pozdrowiwszy żonę i kapitana, spytał:

— Jak tam, panie kapitanie? Chyba pogoda się nam psuje,

prawda?

— Właśnie mówiłem pańskiej żonie, że wkrótce możemy

oczekiwać burzy. To zapowiada zawsze sztorm i niepogodę, ale

background image

trwają one na ogół krótko. Pańska żona obiecała mi, że będzie bardzo

dzielna. No, nie przeszkadzam państwu dłużej. Niech pan dla

pewności zje solidne śniadanie, bo potem apetyt może panu trochę nie

dopisać. A przy okazji: wiele słyszałem od pasażerów o wspaniałym

koncercie łaskawej pani; bardzo żałuję, że nie mogłem na nim być.

Po odejściu kapitana Frank powiedział śmiejąc się do żony:

— Sama widzisz, Siddy, że stałaś się na statku sławą.

Uśmiechnęła się swobodnie i odparła:

— Wiem dobrze, co myśleć o tego rodzaju komplementach; to

takie miłe towarzyskie kłamstewka, którymi często sami się

posługujemy. Panna Weidner może oczekiwać takiego samego

uznania.

— Na miły Bóg — zaprotestował gorąco — nie porównuj swojej

sztuki z jej bezdusznymi, brawurowymi kawałkami!

Spojrzała na niego uważnie i zbuntowała się wewnętrznie.

Uważał tak rzeczywiście czy też nie chciał dać po sobie poznać, że

podziwia grę panny Weidner?

— Mimo wszystko nawet takie brawurowe kawałki, jak je

nazywasz, wymagają ogromnej wprawy i dla nikogo nie byłoby łatwe

dorównać jej w tym.

Te słowa uznania wymogło na Siddy jej wrodzone poczucie

sprawiedliwości.

— Być może. Pewnie nie umiem tego ocenić. W każdym razie

twoja gra bardziej chwyta za serce. Ale ja tak czy owak zblamowałem

się przed panną Weidner. Kiedy pytała mnie przedwczoraj wieczorem,

background image

dlaczego nie powiedziałem ani słowa o jej grze, chciałem jakoś

naprawić ten brak uprzejmości i powiedziałem, że najwyższe uznanie

odbiera mowę. No bo co można odpowiedzieć na takie wytknięcie

winy z zaniechania? Ja naprawdę nie uważam jej gry za tak piękną,

żebym sam z siebie obsypywał ją pochwałami.

Ale najgorsze nastąpiło potem, kiedy zapytała mnie, czy ty

również jesteś muzykalna. Możesz sobie wyobrazić, w jakich byłem

opałach. W ogóle nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Chciałem

wykręcić się jakąś zdawkową uwagą i w końcu powiedziałem, że

grasz wystarczająco dobrze na domowe potrzeby. Tak więc po twoim

wczorajszym sukcesie panna Weidner musiała mnie uznać za

skończonego kołtuna.

W tej chwili na sali pojawił się pan Weidner z córką. Marianne

wyglądała na bardzo niezadowoloną: cierpiała jeszcze z powodu

wczorajszej przegranej, której nie mogła Siddy wybaczyć, a poza tym

była podenerwowana nadciągającą burzą. Ale zobaczyła Franka i

mina jej się rozjaśniła, a kiedy powitał ją jak zawsze grzecznie i

uprzejmie, rzuciła mu zaborcze spojrzenie, które mogło utwierdzić

Siddy w przekonaniu, że między nią a Frankiem istnieje potajemne

porozumienie. Siddy odwróciła twarz, a Frank w ogóle nie zauważył

spojrzenia panny Weidner.

Ona wszakże zauważyła nagle zaróżowienie czoła Siddy i

przeżyła chwilę triumfu. Jeśli nie będzie mogła zdobyć Franka

Nordaua dla siebie, chciałaby przynajmniej zniszczyć szczęście

młodej pary! Ale na razie nie rezygnowała z niczego! Jak zawsze, gdy

background image

czegoś nie mogła mieć, jej pragnienie tylko wzrastało, i dlatego z dnia

na dzień była coraz bardziej we Franku zakochana.

Teraz wciągnęła go w jakąś rozmowę, rzucając mu coraz bardziej

porozumiewawcze spojrzenia, co nie mogło ujść uwadze Siddy ale

czego Frank i tym razem nie zauważył, wpatrzony ponad głową

Marianne w okno, za którym widać było zbierające się na niebie

ciemne chmury.

Siddy jednak sądziła, że Frank musi widzieć te spojrzenia, i

boleśnie urażona zastanawiała się, czy on odpowiada na nie w równie

konspiracyjny sposób.

— Wyjdę na pokład — powiedziała tak spokojnie, jak było to

możliwe, po czym pożegnawszy towarzystwo lekkim skinieniem,

ruszyła w stronę wyjścia.

Ale Frank dogonił ją, zanim dotarła do drzwi.

— Przecież nie możesz wyjść w tej lekkiej sukni, Siddy!

Zwróciła ku niemu pobladłą twarz.

— Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza.

— Więc zostań tu i poczekaj, dopóki nie przyniosę ci ciepłego

płaszcza.

Powiedział to tak spokojnie i stanowczo, że stanęła posłusznie

przy schodkach na korytarzu. Zajrzała przez okno do sali jadalnej i

stwierdziła, że Marianne znów wygląda na poirytowaną i rozstrojoną.

Sprawiło jej to pewną satysfakcję.

Kiedy Frank wrócił, była już całkiem opanowana. On zaś

troskliwie otulił ją płaszczem i wziął jej dłoń pod pachę, gdyż w tym

background image

właśnie momencie statek tak gwałtownie zakołysał się na falach, że

Siddy straciła równowagę.

— Może być bardzo ruchliwie, Siddy. Będziesz dzielna?

— W każdym razie mam taki zamiar — odparła uśmiechając się.

— Miejmy nadzieję, że nie będzie tak źle. Nie przeżyłaś jeszcze

nigdy sztormu?

— Nie, to moja pierwsza podróż morzem.

— Lękasz się?

W pierwszym odruchu chciała odpowiedzieć: „Nie, bo jesteś przy

mnie", ale to nie przeszłoby jej przez usta.

— Na razie jeszcze nie. To kołysanie wydaje mi się nawet

przyjemne, bo przypomina huśtawkę, moją ulubioną zabawę w

dzieciństwie.

Wyszli na pokład, gdzie wiatr ogarnął ich z taką siłą, że Siddy

frunęła w objęcia Franka.

— Hopla! Tu rzeczywiście jest ruchliwie! — Siddy chciała

obrócić swoje zakłopotanie w żart.

Frank skwapliwie wykorzystał wspaniałą okazję i objął ją

ramieniem, prowadząc w stronę relingu. Oparli się oboje o burtę i

wpatrzyli w coraz wyższe fale. Błyskawice zaczęły rozdzierać

chmury.

Na pokładzie pojawili się Partmannowie.

— Dzień dobry państwu! Zapowiada się chyba wesoły dzionek!

— zawołał pan Partmann, usiłując przekrzyczeć wiatr.

background image

Cała czwórka zaczęła wśród śmiechów balansować po pokładzie.

Nie trwało to jednak długo, gdyż morze robiło się coraz bardziej

niespokojne i wkrótce Partmannowie oddali pole. Statek kołysał się na

falach niczym zabawka. Siddy nigdy by nie przypuszczała, że taki

kolos może być miotany w różne strony na zmianę. Ale było to

zarazem wspaniałe widowisko, gdy zwały chmur powoli opuszczały

się na coraz wyżej wznoszące się fale. Z daleka dochodziły odgłosy

grzmotów.

— Może też wolałabyś wrócić do środka, Siddy? — spytał Frank

troskliwie.

— Raczej nie. Chętnie jeszcze zostanę. Tu jest tak pięknie! —

westchnęła. — Oczywiście, jeśli tobie nie zrobi to różnicy.

Frank roześmiał się.

— Przy takiej pogodzie wolę być na pokładzie. Tutaj

przynajmniej jest swobodnie.

Pozostali więc oboje, a że mieli na sobie nieprzemakalne

płaszcze, mogli stawić czoła wietrznej pogodzie. Zrobiło się nawet

zabawnie, gdy przechyły statku przeganiały ich z jednego miejsca na

drugie. Frank był poza tym uszczęśliwiony, że może ciągle trzymać

Siddy w objęciach.

Na chwilę wychynęła na pokład także panna Weidner pod opieką

ojca. Z wściekłością popatrzyła na Franka i Siddy opartych o reling,

dokąd właśnie zagnał ich kolejny podmuch wiatru. Frank obejmował

przy tym żonę serdecznym gestem, więc Marianne postanowiła

podejść do nich i zakłócić im te czułości. Do tego jednakże nie doszło,

background image

gdyż gwałtowne uderzenie wiatru rzuciło ją z powrotem w opiekuńcze

ramiona ojca. A kiedy zaraz potem zalała ją fala wody, Marianne dała

za wygraną i — poszkodowana nieco przez żywioły — umknęła.

Morze robiło się groźne. Sztorm uderzał coraz zacieklej, w końcu

także Frank i Siddy musieli opuścić pokład. Frank podziwiał z całego

serca żonę, gdyż tylko niewiele kobiet zachowałoby się w tej sytuacji

równie dzielnie i odważnie jak ona. Większa część pasażerów

cierpiała już na morską chorobę i kiedy młoda para szła do siebie

korytarzem, śmiejąc się i zataczając na boki pan Weidner właśnie

prowadził córkę, zmuszoną do złożenia trybutu Neptunowi.

Siddy zapomniała o niechęci do rywalki i chciała jej jakoś

pomóc, ale pan Weidner podziękował. Również Frank popatrzył ze

współczuciem, gdyż prawdziwy mężczyzna nie umie spokojnie

przejść obok, kiedy kobieta cierpi. Siddy pochwyciła to spojrzenie i w

duchu zadała sobie pytanie: „Którą z nas ratowałby wpierw w razie

niebezpieczeństwa — ją czy mnie?", ale natychmiast zawstydziła się.

Pytanie wydało jej się idiotyczne, niemniej jednak długo nie dawało

jej spokoju.

Sztorm był coraz gwałtowniejszy. W ciągu dnia przybrał na sile,

a pod wieczór, kiedy burza już mijała, uderzał najmocniej. Pokład

zasypał grad. Tylko niewielu pasażerów oparło się morskiej chorobie i

przychodziło na posiłki do jadalni — między nimi zaś Frank i Siddy,

którym sztorm nie zaszkodził.

W nocy zrobiło się spokojniej, a rano pokazało się słońce.

Pojawiało się też coraz więcej pasażerów. Większość z nich

background image

wyglądała mizernie, była niewyspana i nie miała apetytu podczas

śniadania, w ciągu dnia jednak wszyscy przyszli do siebie. Po

południu zjawiła się na herbacie także panna Weidner. Dobrała

starannie toaletę i nałożyła trochę różu, ponieważ uznała, że wygląda

bardzo kiepsko. Wsparta na ramieniu ojca podeszła do siedzących

przy stole Nordauów i Partmannów i zajęła swoje miejsce.

Towarzystwo pytało ją o samopoczucie i uprzejmie wyrażało

swoje ubolewanie. Kiedy jednak Marianne zorientowała się, że ani

Frank, ani Siddy nie ucierpieli od morskiej choroby, a przeciwnie: są

rozbawieni sztormowym kołysaniem, ogarnęła ją złość. Uznała

zapewne, że odporność Siddy na morskie przypadłości jest jej

bezprawnym przywilejem.

Postanowiła zemścić się na niej i po wypiciu herbaty zwróciła się

do Franka z prośbą, aby trochę z nią pospacerował.

— Papa jest wykończony. Niech pan się poświęci, proszę, i

pójdzie mną na górę, jeśli pańska żona pozwoli.

Frank spojrzał w stronę Siddy i zauważył, że zmieniła się na

twarzy, ale szybko zapanowała nad sobą i powiedziała obojętnie:

— Jeśli ma to ode mnie zależeć, panno Weidner, to nie mam nic

przeciwko temu.

Frankowi nie pozostało nic innego, jak wstać i zaofiarować

pannie Weidner ramię. Pan Weidner zaczął wprawdzie dowodzić, że

czuje się już całkiem dobrze i może sam pójść z córką, ale Frank

uprzejmie zaprotestował, nie zdając sobie sprawy, że zadał tym Siddy

ból.

background image

Marianne rzuciła na odchodnym triumfujące spojrzenie w stronę

Siddy, którą kosztowało sporo wysiłku, żeby pozostać na miejscu i

prowadzić spokojną rozmowę z resztą towarzystwa. Z bijącym

niespokojnie sercem patrzyła, jak panna Weidner, ciasno przytulona

do boku Franka, mówi coś do niego z ożywieniem i ciągle zerka

wstecz, jak gdyby chcąc się upewnić, że Siddy nie podsłuchuje. W ten

sposób Marianne dawała wszystkim do zrozumienia, że między nią a

Frankiem panuje szczególnie poufna atmosfera.

Nikt jednak nie zwracał na to uwagi, a Frank oczywiście też nie

miał pojęcia, na jakie męki zazdrości wystawia żonę. Podczas kiedy

on chcąc nie chcąc towarzyszył pannie Weidner, odpierając w

zdecydowany sposób czynione mu znów niedwuznaczne awanse, do

Siddy podszedł jej akompaniator z przedwczorajszego koncertu.

Młody człowiek spytał ją uprzejmie, jak się czuje, czy bardzo

cierpiała podczas sztormu, a także czy można mieć nadzieję, że znów

coś zaśpiewa. Siddy odparła, że nie wie, czy wśród znajdujących się

na miejscu nut są jeszcze jakieś z jej repertuaru.

— Może zatem moglibyśmy pójść do salonu muzycznego i

przejrzeć razem nuty? — spytał usłużnie.

— Tak, tak! Niech nam pani zrobi przyjemność i zaśpiewa coś

wieczorem! — prosili na wyprzódki Partmannowie.

Pan Weidner również dołączył się do próśb, więc Siddy w

towarzystwie akompaniatora poszła do salonu. Znaleźli tam sporo nut

różnych utworów odpowiednich do pełnego, łagodnego mezzosopranu

Siddy. Młody człowiek, który zdążył jej powiedzieć mnóstwo

background image

gorących komplementów na temat jej śpiewu i gry na fortepianie,

odłożył nuty wybrane na dzisiejszy wieczór i odprowadził Siddy do

jadalni.

Tymczasem Frank wrócił już z Marianne i z niezadowoleniem

stwierdził, że Siddy gdzieś znikła.

— Pyta pan o nią z takim lękiem, jakby ktoś mógł ukraść panu

żonę ze statku — powiedziała Marianne z przekąsem, zirytowana

chłodnym traktowaniem jej przez Franka.

Ledwo słysząc, co do niego mówi, zaczął rozglądać się dokoła.

Pani Partmann, widząc jego niepokój, powiedziała ze śmiechem:

— Zaraz wróci; jest w salonie muzycznym. Jej akompaniator

prosił, żeby coś zaśpiewała wieczorem, my dołączyliśmy się do tej

prośby, więc poszła szukać potrzebnych nut.

Frank z ociąganiem usiadł na swoim miejscu. Ten młody

człowiek wykorzystywał każdą okazję, żeby być w pobliżu Siddy, a w

dodatku był bardzo przystojny i elegancki.

Kiedy Siddy, wsparta na ramieniu młodzieńca, nareszcie pojawiła

się w sali, Marianne powiedziała drwiąco:

— Pańska żona właśnie wraca ze swym rycerzem u boku.

Uwaga miała być żartobliwa, ale Frank miał ochotę odpowiedzieć

na nią jakąś impertynencją. Stało się dla niego jasne, że panna

Weidner

chciała

go

podrażnić.

Niewątpliwie

była

osobą

niebezpieczną, mogącą narobić wiele złego, której należało się strzec.

Zmusił się do spokoju, żeby nie dać jej satysfakcji.

background image

Siddy zajęła swoje miejsce, a młody człowiek z przejęciem

opowiedział, co Siddy wybrała na dzisiejszy wieczór, obiecując sobie

i wszystkim obecnym wiele przyjemności. Frank musiał wszystkiego

wysłuchać z pogodną miną, chociaż miał ochotę złapać i wyrzucić za

burtę tego wyraźnie oczarowanego osobą Siddy młodziana.

Marianne była wściekła, że przez cały czas rozmawiano

wyłącznie o grze i śpiewie Siddy, a nikomu nie wpadło do głowy, że

przecież ona również świetnie na fortepianie. Wymyślała sobie w

duchu od idiotek, że zachęciła Siddy do występu. Czuła się jak uczeń

czarnoksiężnika, który nie umie okiełznać rozpętanego przez siebie

żywiołu.

Im bardziej młody akompaniator entuzjazmował się talentami

Siddy, tym bardziej Frank był niespokojny. Uznawał wprawdzie, że

wszystkie te pochwały są w pełni uzasadnione, ale najchętniej nie

pozwoliłby nikomu słuchać śpiewu i gry Siddy — ona powinna

śpiewać i grać tylko dla niego! Ogarniała go coraz większa zazdrość,

ale był bezradny.

Siddy powiedziała ze śmiechem, że dziś wieczorem będzie

śpiewać tak długo, jak długo słuchacze będą chcieli jej słuchać. W

końcu zwróciła się do Marianne przyjaźnie:

— Jestem pewna, że i pani wesprze nas małym koncertem.

Reszta towarzystwa też poprosiła o współdziałanie, ale panna

Weidner była wściekła, że dopiero dzięki Siddy zwrócono na nią

uwagę. Głos zabrał teraz pan Weidner, który zawsze i wszędzie był

przede wszystkim człowiekiem interesu.

background image

— Proszę państwa, proponuję, żeby potraktować ten koncert jako

imprezę dobroczynną z określonym celem. Kto będzie chciał przyjść i

posłuchać, niech zapłaci za wstęp; dochód można by przeznaczyć dla

załogi statku i okazać jej w ten sposób swoje uznanie. Co państwo o

tym myślą?

Wszyscy ochoczo przyklasnęli pomysłowi. Pan Weidner

zobowiązał się — dla wspólnego dobra — wziąć w swoje ręce stronę

organizacyjną imprezy, a pan Partmann zaofiarował pomoc, po czym

natychmiast zaczęli działać. Pan Partmann sporządził listę, na której

poszczególni pasażerowie mieli zadeklarować, ile zapłacą za wejście

na koncert na rzecz słusznej sprawy. Obchodząc po kolei kajuty, obaj

panowie zwracali pasażerom uwagę, że załoga statku przeprowadziła

wszystkich w dobrym stanie przez groźny sztorm. Lista zapełniła się

deklarowanymi kwotami.

Przy okazji kilka osób zadeklarowało wystąpienia na koncercie:

akompaniator Siddy obiecał zagrać na skrzypcach, ktoś inny — na

lutni, a pewna pani zadeklarowała się zaśpiewać kilka pieśni

francuskich. Pospiesznie ułożono program, przepisano go w kilku

egzemplarzach na maszynie i rozwieszono w różnych miejscach.

Ten koncert, który w ogóle nie był przygotowywany, zapowiadał

się wyjątkowo świetnie. Zacząć się miał po kolacji. Wszyscy pojawili

się w wieczorowych strojach, a panowie Weidner i Partmann

przekazali kapitanowi pokaźną kwotę na rzecz załogi statku.

background image

Siddy obserwowała rozwój wydarzeń pełna obaw. Kiedy po

kolacji wróciła z mężem do ich apartamentu, żeby się przebrać na

występ, Frank zapytał:

— No i jak, Siddy, cieszysz się, że twoje pieśni znów będą robić

furorę?

Spojrzała na niego niepewnie.

— Ach, żebyś wiedział, jaka jestem nieswoja! Oczywiście, nie

chciałabym pozbawiać załogi miłej niespodzianki; słuszny cel

powinien dodawać mi odwagi, ale ja czuję się ogłuszona.

Przedwczoraj śpiewałam jedynie dla kilku ludzi, których zresztą już

trochę znałam. Dziś zejdą się prawie wszyscy pasażerowie pierwszej

klasy. Nigdy nie występowałam przed tak licznym i obcym gronem.

Boję się, że będę mieć tremę i nie wydobędę z siebie głosu.

— Bądź spokojna, Siddy. Jestem pewien, że będziesz wspaniała i

odniesiesz kolejny sukces, a ja będę z ciebie bardzo dumny. Chociaż

gdyby to ode mnie zależało, nie pozwoliłbym żadnemu człowiekowi

słuchać twojego śpiewu... Chciałbym, żebyś grała i śpiewała tylko dla

mnie!

Powiedział to z taką pasją, że Siddy spłonęła krwistym

rumieńcem. To nie był tylko uprzejmy komplement! I ten rozdygotany

głos, płonące oczy...

— Musimy szybko być gotowi — powiedziała z wysiłkiem i

zniknęła w swoim pokoju.

Zamknęła za sobą drzwi i opadła bez sił na krzesło. Co to miało

znaczyć? Co takiego było w słowach Franka, że trafiły one wprost do

background image

jej serca? Ach, wtedy chciałaby śpiewać jak najpiękniej i tylko dla

niego, walczyć pieśniami o jego miłość, wyznać w nich to wszystko,

co musiała przed nim taić.

„Spraw, dobry Boże, żeby mi się powiodło, żeby jego serce

otwarło się dla mnie. Nie dopuść, żeby zdobyła go tamta; ona nie jest

dobra, chce przykuć go do siebie dla przelotnej zabawy i żeby zadać

mi ból. mieć nade mną przewagę. A ja... ja byłabym jeszcze bardziej

nieszczęśliwa niż jestem teraz. Pomóż mi, litościwy Ojcze w

niebiesiech!"

Siddy modliła się żarliwie, a potem szybko zerwała się i zaczęła

przygotowania. Dziś musiała zrobić wszystko, żeby wyglądać pięknie,

tak pięknie jak nigdy. Postanowiła walczyć o swego męża, którego

kochała ponad wszystko.

Ten wieczór był znowu wielkim triumfem Siddy. Zebrała

wszystkie siły i skupiła całą wolę, żeby śpiewać najpiękniej, bo tym

razem chodziło o jej miłość. Sukces odniosła już grą na fortepianie.

Jako pierwsza wystąpiła jednak panna Weidner, która zagrała

błyskotliwie kilka swoich popisowych numerów, za co nagrodzono ją

hucznymi oklaskami.

Siddy zagrała później — po bardzo dobrze przyjętym solo

skrzypcowym swego młodego akompaniatora, któremu towarzyszył

kapelmistrz miejscowej orkiestry. Wykonane przez Siddy utwory

Griega, Mendelsohna i Schumanna wywołały taki burzliwy aplauz, że

Marianne pobladła z gniewu.

background image

Potem jeden z panów zaśpiewał z towarzyszeniem lutni kilka

prześlicznych pieśni, którymi całkowicie s oczarował słuchaczy.

Punktem szczytowym programu był jednak ponowny występ Siddy,

który wywołał burzę oklasków. Na początek zaśpiewała pieśń

Brahmsa, po niej — jedną z pieśni Schumnanna, a na zakończenie

pieśń Griega, którą śpiewała wyłącznie z myślą o Franku, gdyż była

ona wyznaniem.

Jesteś mą myślą, mym bytem, istnieniem,

mojego serca największą błogością —

kocham cię, miły, każdym moim tchnieniem,

jesteś mi chwilą i całą wiecznością.

Siddy śpiewała z takim miłosnym zapamiętaniem, że pieśń

zrobiła na słuchaczach ogromne wrażenie, ale najbardziej wstrząsnęła

jej mężem, który z desperacją i wzruszeniem zadawał sobie pytanie,

czy kiedykolwiek zdobędzie miłość tej wspaniałej dziewczyny. Gdyby

mu się to powiodło, byłby człowiekiem, któremu cały świat mógłby

zazdrościć. I kiedy wokół huczało od oklasków, on od nowa

zastanawiał się, czy Siddy kochała go kiedyś, czy została jego żoną z

miłości, czy też z innego powodu. I dalej rozmyślał nad tym, czy jej

miłość — jeśli w ogóle istniała — zamarła wskutek jego obojętności

oraz czy uda mu się znów ją rozbudzić.

Z tych rozmyślań wyrwała go dopiero cisza, która nastąpiła po

grzmiących oklaskach. Obok fortepianu pojawiła się teraz młoda

dama która miała na zakończenie koncertu zaśpiewać kilka pieśni

francuskich.

background image

Frank podniósł się po cichu i stanął tuż za krzesłem Siddy —

dumny ze swej żony, a zarazem głęboko zawstydzony, że nie poznał

się od razu na szlachetnym kamieniu, którym obdarzył go los. Siddy

instynktownie wyczuła jego obecność. On zaś stał i patrzył na jej

złociście połyskujące włosy, na pięknie zarysowany kark i ramiona,

na małe, zaróżowione uszy. Delikatnie położył dłonie na oparciu

krzesła Siddy, po to tylko, żeby choć trochę być bliżej niej.

Po chwili Siddy przechyliła się w stronę oparcia i jej kark zetknął

się z dłońmi Franka. Drgnęła i zastygła na moment — bezwolna,

jakby sparaliżowana, czując fluidy płynące z jego rąk jak

magnetyczne strumienie. Przymknęła oczy i na tę jedną chwilę

wyłączyły się całkowicie jej mechanizmy obronne, na co w głębi

serca dała sobie przyzwolenie. Ale potem zebrała się w sobie i

pochyliła nad torebką, uwalniając się tym samym od jego dotyku.

Tym gestem wprowadziła go w błąd — Frank nie zorientował się,

że Siddy czuła jego dotyk; żałował tylko, że nie odchyliła się z

powrotem na oparcie, lecz siedziała sztywno wyprostowana. Oboje

nic nie słyszeli z ładnych, dowcipnych pieśni francuskich, które

spotkały się z żywym przyjęciem. Na tym koncert się skończył, a

kapitan w imieniu załogi podziękował zarówno wykonawcom, jak i

słuchaczom za okazaną życzliwość.

Po koncercie zorganizowano jeszcze małą potańcówkę i Frank

mógł nareszcie znowu wziąć żonę w objęcia.

— Mam nadzieję, Siddy, że nie weźmiesz mi za złe, jeśli i dziś

nie powiem ci ani słowa o twoim występie.

background image

Spojrzała na niego przelotnie i zarumieniła się.

— Ależ to nie jest przecież konieczne.

— Tak uważasz? Czy ty wiesz, jak to wszystko na mnie działa?

Śpiewałaś cudownie i nic dziwnego, że wszyscy są tobą oczarowani. I

wszyscy mi zazdroszczą takiej żony, a nikt nie wie, jak niewiele

można mi zazdrościć.

Zabrzmiało to tak gorzko, że Siddy stropiła się i nie wiedziała, co

o tym sądzić.

— Przykro mi, że nie jesteś zadowolony z istniejącego stanu

rzeczy, Frank; ale niestety nie można tu niczego zmienić.

Zatrzymał się w tańcu i stojąc przed nią, zapytał z hamowanym

wzburzeniem:

— Czy rzeczywiście niczego nie można zmienić, Siddy?

Ominęła go wzrokiem, nie mając odwagi spojrzeć mu teraz w

oczy — nagle ogarnął ją strach, że Frank zażąda od niej wolności. Czy

on chce być wolny po to, żeby móc związać się z Marianne Weidner?

Jak inaczej można tłumaczyć sobie jego słowa?

Nie wiedziała, że on tęskni za tym, żeby wziąć ją w ramiona

całować jej usta i wyznać, jak bardzo ją kocha i jak gorąco pragnie jej

miłości. Upłynęło przecież zaledwie kilka tygodni, kiedy powiedział

jej wprost, że poślubił ją nie żywiąc do niej żadnego uczucia.

Co powinna zrobić, żeby go zatrzymać? Oddać mu się ze

świadomością, że przywiodły go do niej tylko zmysły, podczas gdy

jego serce wyrywa się do innej? Czuła, że Marianne Weidner nie

udało się jeszcze całkiem go pozyskać, ale należało się z tym liczyć,

background image

że może to nastąpić każdego dnia. A jeśli nie Marianne, to może

pojawić się jakaś inna, która da mu to, czego ona w swej dumie

musiała mu odmówić. Czy mogła należeć do niego ze świadomością,

że nie jest kochana, lecz co najwyżej pożądana? Miał do niej wszelkie

prawa, a jeśli mu tych praw odmawiała, mógł szukać innej kobiety. I

chyba takie było znaczenie jego słów.

— Gdybyś mógł zdobyć się na cierpliwość, Frank, może

moglibyśmy obydwoje przezwyciężyć tę sytuację. Teraz jednak nie

stawiaj mnie wobec konieczności podjęcia decyzji — powiedziała

nagle.

Nie chciała i nie mogła całkiem z niego zrezygnować, dlatego

spróbowała zatrzymać go, grając na zwłokę. Frank wziął ją za rękę.

— Będę czekał, Siddy, jeśli tylko mogę mieć nadzieję, że

pewnego dnia staniesz się naprawdę moją żoną, tak jak teraz jesteś nią

tylko z nazwiska — powiedział wzburzony.

Siddy w dalszym ciągu nie odważyła się podnieść na niego oczu

więc nie zobaczyła, z jaką miłością i czułością na nią patrzył. I tak

umocniła się w przekonaniu, że Frank jej pragnie, ale nie dlatego, że

ją kocha, lecz dlatego, że widzi w niej kobietę, do której ma prawo.

Musiała przyznać, że Frank nie dochodził prawa w sposób brutalny

czy bezwzględny — jego zachowanie było ciągle w najwyższym

stopniu rycerskie. Na swoje utrapienie musiała go i za to coraz goręcej

i mocniej kochać.

W tym momencie ich głębokiego wzburzenia podszedł jakiś pan i

poprosił Siddy do tańca. Poszła z nim zadowolona, że nie musi dalej

background image

prowadzić z Frankiem rozmowy na drażliwy temat. On zaś powiódł za

nią gorącym spojrzeniem, nie wiedząc, że nic nie stanęłoby na jego

drodze do szczęścia, gdyby otwarcie i szczerze powiedział swojej

żonie, że kocha ją z całego serca i z całej duszy.

XI

Od tamtego wieczoru Siddy jeszcze bardziej niż przedtem unikała

męża, skoro tylko zostawali sami. W obecności innych osób była dla

niego przyjacielska i serdeczna, co prawda bardziej jako dobry kolega

niż kochająca żona. W tej drugiej roli występowałaby znacznie

chętniej, gdyby nie obawa, że mógłby z jej zachowania wyciągnąć

mylne wnioski. Siddy czyniła jednak wszystko, co było w jej mocy i

na co pozwalała jej duma, żeby wydać mu się kobietą miłą i

wartościową.

Frank polegał na jej słowach i powtarzał sobie, że cierpliwym

czekaniem dotrze w końcu do celu. Teraz miał przynajmniej nadzieję

na szczęśliwe zakończenie i nadrabiał ochoczo swoje zaniedbania z

okresu przed oświadczynami. Wszystkie panie na statku zazdrościły

Siddy męża tak pełnego galanterii, ale najbardziej zazdrościła jej

Marianne Weidner.

Ta zimna z natury kokietka wbiła sobie do głowy wielką

namiętność — uczucie całkowicie obce jej płytkiej, powierzchownej

naturze. Z każdym dniem coraz bardziej nienawidziła Siddy i

rozmyślała tylko nad tym, w jaki sposób zadać jej ból i jak

przyciągnąć do siebie Franka. Z instynktem zakochanej kobiety

background image

wyczuła, że między młodą parą coś nie jest tak, jak być powinno. Nie

stroniąc od poplotkowania od czasu do czasu ze służbą, kiedy zależało

jej na tym, żeby dowiedzieć się czegoś interesującego, zaczęła

wypytywać stewardesę na temat państwa Nordau.

Dobroduszna, lecz zbyt gadatliwa dziewczyna paplała więc ze

śmiechem, jak to strachliwa pani Nordau pilnuje, żeby małżonek

nigdy nie wszedł do jej sypialni, jak to pan Nordau musiał urządzić

sobie legowisko w saloniku, który zawsze opuszcza, idąc rano na

basen, zanim małżonka odważy się wyjść ze swego pokoju. A pani

Nordau musi być bardzo wstydliwa w stosunku do swego męża, bo

wychodzi ze swej sypialni dopiero wtedy, kiedy jest całkowicie

ubrana, chociaż posiada taką ładną bieliznę i szlafroki. I tu stewardesa

opisała ze znawstwem bieliznę, halki i piżamy Siddy.

Niemal każdego dnia, kiedy stewardesa przebywała w jej kajucie,

Marianne zręcznie kierowała rozmowę na wiadomy temat.

Dziewczyna wiedziała już, że panna Weidner bardzo interesuje się

młodą parą i że zawsze może liczyć na suty napiwek, jeśli przyniesie

jakąś nowinę. Dzięki temu stewardesa zwracała szczególną uwagę na

wszystko, co dotyczyło tamtych państwa.

Któregoś ranka, parskając śmiechem, opowiedziała Marianne, że

widziała, jak pan Nordau podniósł koronkową chusteczkę, którą

zgubiła jego żona przechodząc przez salonik. Po prostu ukradł tę

chusteczkę, przycisnął do ust i schował pod poduszkę. Jednakże

ścieląc łóżka stewardesa stwierdziła, że chusteczka zniknęła.

Pomyślała, że widocznie pan Nordau odniósł ją żonie do jadalni. Ale

background image

potem pani Nordau zapytała ją, czy nie znalazła takiej to a takiej

chusteczki. Dziewczyna zaprzeczyła i nie zdradziła, kto znalazł zgubę.

Marianne wysłuchiwała tych relacji, trzęsąc się ze złości, ale na

zewnątrz udawała rozbawioną. Nie wiedziała, czym sobie

wytłumaczyć zachowanie młodej pary, ale jednego była pewna: coś tu

nie grało. Nie traciła zatem nadziei nawet wówczas, gdy stewardesa

powiedziała jej ze śmiechem, że pan Nordau nosi tę koronkową

chusteczkę w portfelu na piersi. Nie, na pewno nie myli się: kiedy pan

Nordau któregoś dnia zmieniał marynarkę i położył na stole portfel,

wystawały z niego koronkowe rogi.

Marianne mogłaby po wszystkich tych oznakach łatwo

zorientować się, że Frank kocha swoją żonę, ale na to nie pozwalała

jej zarozumiałość. W swojej zapalczywości uważała, że mężczyzna,

którego ona pragnie, musi odwzajemniać jej pragnienia, a

okoliczność, że dotychczas nie zrobił nic, żeby się do niej zbliżyć,

tłumaczyła sobie wyłącznie brakiem dostatecznej odwagi z jego

strony. Marianne była zbyt zarozumiała, żeby dopuścić myśl, iż

jakikolwiek mężczyzna mógłby nią wzgardzić.

Statek zbliżał się do Nowego Jorku i pasażerowie powoli

pakowali już walizki. Zaczęły się ogólne pożegnania, wymiana

adresów w celu korespondencji i obietnice ponownego spotkania, o

czym już najdalej w godzinę po rozstaniu całkowicie zapominano.

Partmannowie wszakże umówili się z Frankiem i Siddy w sposób

niezobowiązujący, zapraszając ich do siebie, a także planując wspólne

background image

spędzenie wieczoru w hotelu, w którym Nordauowie mieli zamówione

pokoje. Należało się także liczyć z tym, że przy tej okazji dojść może

do spotkania z panną Weidner i jej ojcem, ale z tym towarzystwo już

się pogodziło. Partmannowie dobrze wiedzieli, ile trudu zadawała

sobie Marianne, żeby złapać Franka w swoje sieci, ale równie dobrze

orientowali się, że Frank nie ma żadnej ochoty dać się złapać.

Oboje nie mieli wątpliwości, że Frank bardzo kocha swoją żonę i

że ona w pełni odwzajemnia jego miłość, chociaż oboje zawsze

zachowywali się bardzo powściągliwie i nie uzewnętrzniali swoich

uczuć. Ale o tym, że nigdy ich sobie nawzajem nie wyznali,

Partmannowie nie mieli oczywiście pojęcia.

Po przybyciu do Nowego Jorku wszyscy stracili się z oczu w

ogólnym rozgardiaszu przy załatwianiu formalności związanych z

przyjazdem. Frank i Siddy pojechali natychmiast do hotelu i zajęli

dwa sąsiadujące ze sobą pokoje, położone tak wysoko, jak Siddy

nigdy jeszcze nie mieszkała. Z lekkim zawrotem głowy spojrzała z

okna na ruchliwą ulicę.

Jednocześnie przybyła do hotelu panna Weidner z ojcem.

Natychmiast zasięgnęła języka, gdzie znajdują się pokoje państwa

Nordau, i tak sprytnie pokierowała sprawą, że otrzymała pokoje dla

siebie i ojca tuż obok, przy czym pan Weidner absolutnie w niczym

się nie spostrzegł. Potem zadała hotelowemu służącemu podchwytliwe

pytanie i ustaliła, który pokój zajmuje Frank. Od stewardesy na statku

wiedziała bowiem, że Nordauowie zajmują oddzielne sypialnie.

background image

W hotelu tym wszystkie pokoje można było łączyć ze sobą lub

oddzielać od siebie, korzystając z podwójnej pary rozsuwanych drzwi.

Tak więc kiedy Marianne została wreszcie sama, zajęła się przede

wszystkim drzwiami między pokojem Franka a swoim. Otworzyła po

cichu te od swojej strony — przesunęły się bezgłośnie po prowadnicy

— i przyłożyła ucho do tych drugich.

Usłyszała jakieś szmery: znak, że Frank był jeszcze w pokoju.

Bez cienia zażenowania zajrzała przez dziurkę od klucza, ale niczego

nie zobaczyła. Prawdopodobnie w drzwiach Franka, tak samo jak po

jej stronie, tkwił klucz. Cicho zasunęła drzwi i zaczęła urządzać się i

rozpakowywać rzeczy. Już niemal z tym skończyła, kiedy usłyszała,

że Frank wyszedł na korytarz i puka do pokoju żony. Po chwili

dobiegł ją odgłos otwierania i zamykania drzwi od pokoju Siddy, a

potem usłyszała rozmowę małżonków idących korytarzem do windy.

— Zjedzmy teraz coś naprędce i chodźmy powłóczyć się po

mieście, a na diner wrócimy do hotelu.

— To mi odpowiada, Frank — odpowiedziała Siddy.

Marianne wiedziała zatem, że Nordauowie przyjdą na kolację do

hotelowej sali jadalnej. Przebrała się i kiedy ojciec zapukał do drzwi,

była gotowa do wyjścia. Nie był to jej pierwszy pobyt w Nowym

Jorku; mieli tu z ojcem nawet znajomych, którym pragnęli złożyć

wizytę. Marianne zaproponowała ojcu, żeby jednak wpierw zajrzeć do

Sali jadalnej, a ponieważ pan Weidner miał jeszcze coś załatwić z

portierem, ofiarowała się pójść tam sama i wyszukać stolik.

background image

Kelner zaprowadził ją do wielkiej sali, gdzie w długich rzędach

stały nakryte stoliki. W tej chwili nikt przy nich nie siedział, sala była

pusta. Marianne zagadnęła kelnera dyplomatycznie:

— Jeśli się nie mylę, przed chwilą byli tu nasi znajomi, państwo

Nordau, żeby zarezerwować stolik?

Podstęp okazał się skuteczny.

— Tak jest, milady. Mister Nordau zamówił na dwie osoby

tamten mały stolik przy oknie.

— Doskonale. Niech pan, proszę, zarezerwuje dla mnie i dla

mego ojca stolik obok. Nie będziemy mogli siedzieć z naszymi

znajomymi razem, bo stoliki są za małe, ale przynajmniej będziemy

blisko siebie.

I wielce z siebie zadowolona wróciła do hallu, żeby wyjść z

ojcem i złożyć planowaną wizytę.

Frank i Siddy zajęli wieczorem w jadalni swoje miejsca bez

żadnych podejrzeń, nie troszcząc się o to, kto będzie siedział przy

sąsiednim stoliku. Ale nie zdążyli nawet rozpocząć kolacji, kiedy

obok pojawił się pan Weidner, prowadząc pod ramię córkę. Marianne

zamarkowała wielkie zaskoczenie i podeszła do Siddy z wyciągniętą

ręką.

— No, nie! To czarujące, że już spotkaliśmy się!

Siddy przybladła. Wiedziała, że Weidnerowie też mieli zamiar tu

zamieszkać, ale z uwagi na ogrom amerykańskich hoteli, nie obawiała

się bliższych kontaktów. Tymczasem ta tak bardzo jej niesympatyczna

pannica wynurzyła się nagle tuż obok i bez wątpienia znów będzie

background image

chciała zaanektować Franka. Serce Siddy drgnęło nagle przykrym

podejrzeniem: czy Frank wiedział, że Weidnerowie mają miejsca

obok nich? A może wszystko zostało ukartowane?

Gdyby wiedziała, jak bardzo Frank zirytował się tym spotkaniem,

uspokoiłaby się natychmiast. Chcąc nie chcąc musiał jednak nie tylko

udawać radosne zdziwienie, ale także wyrazić zgodę, kiedy Marianne

z filuterną minką i przesadną wesołością zaproponowała:

— Może zsuniemy nasze stoliki? Będzie nam się lepiej

rozmawiało.

Siddy z wielkim trudem udało się nie okazać niezadowolenia z

pojawienia się Weidnerów. Zanim zdążyła ochłonąć, oba stoliki

zostały już zestawione i wszyscy zasiedli razem.

Frank spojrzał ukradkiem na żonę, nagle milczącą i zgaszoną.

Podczas przechadzki po mieście była niezwykle ożywiona i wesoła.

Powiedziała Frankowi, że w recepcji czekał już na nią list od Margot,

i zrelacjonowała jego treść. Na Franka również czekała poczta od

połączonych firm, zawierająca różne dyrektywy w sprawach

handlowych. Opowiedział żonie o wszystkim, co mogło ją

zainteresować, i przekazał pozdrowienia od swych rodziców i jej ojca.

W czasie tej długiej wędrówki po Nowym Jorku rozmawiali z

wielkim ożywieniem, a teraz nagle Siddy umilkła i siedziała dziwnie

osowiała. Pojawienie się Weidnerów i dla niego było bardzo

nieprzyjemne. Cieszył się, że choć tutaj będzie z Siddy sam, skoro

żadne z nich nie wchodziło do pokoju drugiego. A tu tymczasem...

background image

Frank podejrzewał oczywiście, że Marianne trochę dopomogła

„przypadkowi" i to natręctwo popsuło mu humor. Jednakże nie można

jej było obrazić, nie obrażając zarazem jej ojca, który był przecież

miłym starszym panem. To on zresztą głównie podtrzymywał

rozmowę przy stole, Marianne bowiem ograniczała się do rzucania

Frankowi upojnych spojrzeń, a czasem zwracała się do Siddy z „miłą"

uwagą, zawierającą przeważnie jakąś ukrytą złośliwość. Siddy

odpowiadała na to banalnym, nic nie mówiącym frazesem. Frank wdał

się w końcu w dyskusję z panem Weidnerem o interesach, żeby jak

najmniej mieć do czynienia z Marianne, której spojrzenia irytowały go

w najwyższym stopniu.

Po kolacji pan Weidner zaproponował, żeby przejść do westybulu

i posłuchać tam koncertu, a może potem młodsi nabiorą ochoty trochę

potańczyć. Frank jednak — wiedząc, że Siddy na tym nie zależy —

szybko odmówił, tłumacząc, że oboje z żoną są zmęczeni, bo od

wczesnego rana na nogach. Marianne nie tracąc czasu przejęła

inicjatywę i poleciła kelnerowi zarezerwować ten stół na cztery osoby

także na jutrzejszy diner, po czym również wyraziła chęć udania się

na spoczynek.

Nie przyszło jej przy tym na myśl, żeby zapytać, czy Nordauowie

zgadzają się na wspólne zjedzenie kolacji jutro, a Frank i Siddy nie

odważyli się temu sprzeciwić: Siddy dlatego, że myślała, iż Frankowi

na tym zależy, a Frank dlatego, że bezceremonialność panny Weidner

po prostu odjęła mu mowę.

background image

Kiedy wszyscy razem wysiedli z windy, Marianne udała wielkie

zdziwienie:

— Ach, państwo też mieszkają na tym piętrze?

— Na to wygląda, proszę pani — odparł Frank sucho.

Przez głowę Siddy znów przemknęło podejrzenie, że również ten

„przypadek" był z góry zaplanowany przez Franka i tamtą. Kiedy w

dodatku okazało się, że pokój Marianne przylega do pokoju Franka,

ogarnęły ją takie niedobre myśli, że tylko z najwyższym wysiłkiem

zdołała opanować się i spokojnie pożegnać.

Frank niechcąco umacniał Siddy w złym nastroju — zirytowany i

zaskoczony zachowywał się tak niepewnie i nienaturalnie, że omal się

nie rozpłakała. Swobodny pozostał jedynie pan Weidner, który zrobił

nawet jakąś żartobliwą uwagę na temat kolejnego szczęśliwego

przypadku. Marianne rzuciła w stronę Siddy zwycięskie spojrzenie,

które tylko potwierdziło jej najgorsze przypuszczenia.

Frank podniósł do ust jej drobną, chłodną dłoń, życząc dobrej

nocy, po czym Siddy natychmiast weszła do swego pokoju. Frank

wiedział wprawdzie, że żona patrzy nieufnie na czynione mu przez

pannę Weidner awanse i że kolejne „przypadki" nie sprawiły jej

przyjemności, ale że sam był całkowicie uodporniony na uroki

Marianne, do głowy mu nie przyszło, że Siddy może być serio o nią

zazdrosna.

Pożegnawszy pana Weidnera i jego córkę, poszedł do siebie i

niebawem usłyszał Marianne śpiewającą czułą pieśń miłosną.

Potrząsnął głową coraz bardziej rozeźlony. Tego już za wiele! Co ona

background image

właściwie sobie wyobraża! Energicznie przysunął do ich wspólnych

drzwi kufer i zawiesił na nich pled podróżny, podejrzewając, że panna

Weidner jest zdolna nawet do podglądania przez dziurkę od klucza.

Upewnił się też, czy jego drzwi są zamknięte. Nie wiedział, że

Marianne odsunęła w swoich drzwiach zasuwkę i że gdyby i on

otworzył drzwi od swojej strony, oba pokoje zyskałyby połączenie.

Nie wiedział również, że jego młoda żona chodzi tam i z

powrotem po swoim pokoju dręczona zazdrością.

XII

Następnego dnia Frank miał zacząć załatwianie spraw firmy. Przy

śniadaniu zapytał więc Siddy, jak ma zamiar spędzić dzień.

— Żałuję, ale w ogóle nie mogę ci powiedzieć, kiedy będę wolny

i będę mógł poświęcić ci czas. Na wszelki wypadek wynająłem auto

do twojej dyspozycji; wystarczy, że powiesz portierowi, o której

godzinie mają po ciebie przyjechać. Może odwiedzisz dziś panią

Partmann? Obiecywała, że zatroszczy się o ciebie, kiedy ja będę

zajęty interesami. To może trwać do piątej po południu, a nawet

jeszcze dłużej.

— Nie kłopocz się o mnie, Frank. Wiem, jak sobie wypełnić

dzień. A do pani Partmann dziś nie pójdę, bo nie będzie miała jeszcze

czasu. Może odwiedzę ją jutro. Zjem lunch w hotelu, a potem wybiorę

się na mały objazd po mieście.

— Dobrze, Siddy, ale pojedź tylko autem przeze mnie

wynajętym, żebym był spokojny. Mógłbym poprosić pana Weidnera,

background image

żeby się tobą zaopiekował, ale sądzę, że osoba panny Weidner nie jest

ci zbyt miła.

Siddy zaczerwieniła się. Chętnie wypowiedziałaby swoje zdanie

na temat panny Weidner, ale, nie wiedziała, czy stała się ona

Frankowi na tyle droga, że mogłoby go to dotknąć. Ograniczyła się

przeto do stwierdzenia:

— Nie, to absolutnie zbyteczne! Pan Weidner będzie

prawdopodobnie równie zaabsorbowany interesami jak ty.

— No to mogłabyś umówić się z panną Weidner; ona chyba

chętnie przyłączyłaby się do ciebie.

Siddy patrzyła w talerz. W jakim celu było to powiedziane?

Zależało mu na tym, żeby miała towarzystwo, czy też chciał przez to

coś powiedzieć? A może sam się z nią umówił i mają zamiar gdzieś

się spotkać? Bo o tym, że ta młoda dama byłaby nie od tego, Siddy

była przekonana. A Frank? Czy mógłby to zrobić? Serce

podpowiadało jej, że nie, ale rozum mówił, że nie może wziąć

Frankowi za złe, gdyby chciał zbliżyć się do innej kobiety. Przecież

sama zwróciła mu wolność, a on — był mężczyzną.

Zabolało ją serce, ale zebrała się w sobie i powiedziała spokojnie:

— Panna Weidner nie jest mi na tyle sympatyczna, żebym

dobrowolnie szukała jej towarzystwa.

— Jasne. A więc umówmy się, że o piątej będę na pewno w

hotelu i wypijemy razem herbatę.

— Dobrze, ja też będę o piątej.

background image

Frank pożegnał żonę jak zawsze z galanterią, a ona życzyła mu

pomyślnego załatwienia spraw. I z tym się rozstali. Frank wyszedł, a

Siddy pojechała na górę do swego pokoju. Wysiadając z windy,

natknęła się na pannę Weidner.

— Ach, dzień dobry pani! Już tak wcześnie na nogach?

— Jak pani widzi. Zamierza pani wyjść?

Pytanie to zadała Siddy z wewnętrznym niepokojem: czy tamta

wybiera się już na spotkanie z Frankiem?

— Nie, najpierw zjem z papą śniadanie. Pani już jadła?

— Właśnie wracam z jadalni.

— A małżonek jeszcze tam został?

Dla Siddy było oczywiste, że Marianne ma ogromną ochotę

zobaczyć Franka, toteż z prawdziwą satysfakcją odparła:

— Nie, mój mąż musiał wyjść na krótko załatwić pewien interes,

ale zaraz potem mamy się spotkać.

— Ach, te nieszczęsne interesy! Tutaj jest z tym jeszcze gorzej

niż na miejscu w domu. Ja także rzadko tu widuję papę. Będzie pani

musiała mnie wziąć trochę na hol, żebym nie była zupełnie sama.

Jakie plany macie państwo na dzisiaj?

Siddy była już pewna, że podejrzewanie Franka o ciche rendez-

vous z Marianne było niesłuszne i w duchu przeprosiła go za to ze

skruchą. Wiedziała jednak, że to nie zasługa Marianne, która chętnie

by się zgodziła na randkę. Siddy postanowiła wyprowadzić ją w pole.

— Jeszcze nie ustaliliśmy. Ja muszę teraz szybko, przed

powrotem męża, napisać list do domu.

background image

— Ach, świetnie! W takim razie na pewno się spotkamy. O

pierwszej, prawda?

Siddy z uśmiechem skinęła głową.

— Tak jest, o pierwszej.

Panie rozstały się, a Siddy pomyślała z satysfakcją, że panna

Weidner będzie srodze rozczarowana, gdy Frank nie pojawi się w

południe. W nastroju lekkiego rozbawienia poszła do swego pokoju.

Za cenę pewności, że panna Weidner nie jest z Frankiem na mieście,

chętnie zniesie jej towarzystwo w czasie lunchu.

Uspokojona zabrała się do korespondencji. Napisała długi list do

Margot, krótszy do matki i kilka widokówek do przyjaciółek. Treść tej

korespondencji była pogodna, tak żeby nikt nie domyślił się ciężkiego

położenia Siddy. Adresaci powinni być przekonani, że te serdeczne

pozdrowienia przesyła im szczęśliwa młoda żona.

Potem siedziała jeszcze przez chwilę przy oknie, obserwując

uliczny ruch. I nagle zobaczyła po drugiej stronie ulicy pannę

Weidner oglądającą wystawy i najwidoczniej znudzoną bezcelowym

pałętaniem się. Siddy zrobiło się całkiem lekko na sercu.

Przygotowała się do wyjścia na lunch i po chwilce zjechała windą.

Przy stole, przy którym jadła wczoraj kolację z Frankiem i

Weidnerami, siedziała samotnie Marianne.

— Jest pani sama? — zapytała Siddy. — Czy ojciec pani jeszcze

nie wrócił?

— Nie. I można wątpić, czy zdąży wrócić na lunch. Po jego

wyjściu postanowiłam przejść się po najbliższych ulicach, żeby

background image

zobaczyć wystawy. Myśli pani, że sklepy w Nowym Jorku mają coś

szczególnego do zaoferowania? Wszystko, co widziałam, mamy

również w Berlinie, i to o wiele taniej. Okropnie się wynudziłam.

Jestem zadowolona, że będę mogła choć przez godzinkę pogawędzić z

panią i pani mężem.

Po ustach Siddy przemknął ledwie dostrzegalny kpiący uśmiech.

— Muszę panią niestety rozczarować — powiedziała ze

skrywaną satysfakcją. — Będzie pani musiała zadowolić się moim

towarzystwem. Mój mąż nie wróci na lunch i w ogóle nie wiem, kiedy

skończy dziś załatwiać swoje sprawy.

Marianne Weidner nawet nie próbowała ukryć swego

niezadowolenia.

— Och, ten Nowy Jork! Business pożera tutaj wszystko! Więc

mamy tak siedzieć same, bez męskiego towarzystwa?

— Nic innego nam nie pozostaje.

— Pozwolę sobie jednak zauważyć, że ja nie pozwoliłabym

mojemu mężowi, żeby w trakcie podróży poślubnej zostawiał mnie

samą na tak długo — powiedziała Marianne kwaśno.

Siddy robiło się coraz lżej na sercu.

— Jestem z kupieckiej rodziny, tak samo zresztą jak pani, i wiem,

że sprawy firmy są ważniejsze niż przyjemności. Mój mąż na pewno

wolałby być teraz ze mną.

Twarz Marianne przybrała złośliwy wyraz.

— I pani w to wierzy? Chętnie poznałabym takiego niezwykłego

mężczyznę! Każdy z nich jest zadowolony, jeśli może znów poczuć

background image

się wolny, bez krępujących więzów... nawet w czasie podróży

poślubnej.

Siddy nie mogła powstrzymać się od uwagi:

— Zabrzmiało to tak, jakby miała już pani za sobą najgorsze

doświadczenia.

— Nie ja, na szczęście, ale inne. Żaden mężczyzna nie jest

wierny.

Siddy zmusiła się do uśmiechu.

— Tak pani myśli?

— Nie mam co do tego cienia wątpliwości! Wychodząc za mąż,

nie będę miała żadnych iluzji do stracenia. Człowiek nowoczesny jest

dobrze poinformowany. Żaden mężczyzna niczego mi nie wmówi.

Dlatego chcę zachować wolność tak długo, jak się da. My, dziewczęta

z bogatych domów, ciągle jeszcze jesteśmy poślubiane przede

wszystkim z powodów majątkowych. A może wierzy pani, że została

pani wybrana wyłącznie z miłości?

Na twarzy Siddy pojawił się ciemny rumieniec, serce drgnęło jej

bólem.

— To pytanie pozostawiam bez odpowiedzi. Ale to bardzo

smutne, że żywi pani takie przekonania. Czego będzie pani oczekiwać

od małżeństwa!

Marianne roześmiała się drwiąco.

— Ach, pani jest jeszcze bardzo oderwana od życia. U rodowitej

berlinianki, jak pani; to istny dziw. Ja widzę świat wyraźnie, a kiedy

wyjdę za mąż, zażądam takich samych praw, jakie przyznają sobie

background image

mężczyźni. A poza tym zanim się z kimś zwiążę, nie będę siedzieć w

kącie za piecem ani zamykać oczu, lecz dobrze rozejrzę się dookoła,

żeby znaleźć mężczyznę, który mi się spodoba. A potem nie będę

skubać kwiatków, drżeć z niepewności i cierpieć katuszy; wręcz

przeciwnie: nie będę robić tajemnicy z tego, co czuję, tylko otwarcie

przyznawać się do tego, że ktoś mnie pociąga. Jest pani zaszokowana?

Niewątpliwie był to właśnie szok, ale Siddy za nic nie

przyznałaby się do tego. Nieskrępowana niczym zuchwałość

Marianne wprawiła ją w osłupienie.

— Czy to ma znaczyć, że będzie pani czynić awanse mężczyźnie,

który się pani spodoba?

— Oczywiście, inaczej nie będzie wiedział, że mi się podoba.

— A jeśli... ten mężczyzna nie będzie wolny, jeśli będzie należał

do innej kobiety?

Marianne wzruszyła ramionami.

— Wtedy będzie mógł zdecydować, która mu bardziej

odpowiada: ja czy tamta.

— Byłaby pani w stanie odebrać jakiejś kobiecie męża? —

spytała Siddy do głębi wzburzona.

— A dlaczego nie? Jeśli mi się coś podoba, wyciągam po to i

rękę — oznajmiła Marianne, błysnąwszy złośliwym spojrzeniem.

— Ależ panno Weidner!

Marianne roześmiała się i zapaliła papierosa.

— To panią szokuje?

background image

— Myślę, że takim samym prawem kieruje się złodziej,

wyciągający rękę po cudzą własność.

Marianne miała drwiącą minę.

— Nonsens! Człowiek nigdy nie może być nieograniczoną

własnością drugiego człowieka. Uczucia zmieniają się. Jeśli dziś

spodoba mi się mężczyzna innej kobiety, dojdzie do walki między nią

a mną. Jeśli wygram — ona musi się poddać; wygra ona — ja będę

musiała zrezygnować.

Siddy kurczowo ścisnęła ukryte pod stołem dłonie.

— A jeśli... wyjdzie pani za mąż i będzie kochała męża, a on

stanie się potem obiektem takiej, jak to pani nazywa, walki, w której

wygra ta inna, to co wtedy?

— Będę się oczywiście bronić ze wszystkich sił i zrobię

wszystko, co w mej mocy, żeby przekonać mego męża, że kocham go

co najmniej tak mocno jak tamta. Będę starała się pokonać moją

rywalkę na wszelkie sposoby. A jeśli to nie pomoże, wtedy adieu. I

wówczas postaram się jak najszybciej poszukać innego, żeby się w

nim zakochać.

Siddy była skonsternowana.

— To nie jest takie łatwe!

Marianne uśmiechnęła się kpiąco.

— Jeśli ten mężczyzna roztaczał jakiś szczególny urok, to

zapewne nie będzie to zbyt łatwe. Ale zawsze lepiej jest znaleźć tego

drugiego niż przywdziać włosiennicę i posypać głowę popiołem.

background image

— Mówi pani bardzo dziwnie. Wszystko, co pani powiedziała,

wydaje mi się czymś niebywałym. Nie rozumiem pani.

— Wierzę w to! Ja od razu panią właściwie oceniłam i zawsze

pani trochę współczułam — odparła Marianne sarkastycznie.

Siddy wyprostowała się.

— Nie ma żadnej potrzeby, żeby mi współczuć.

W oczach Marianne pojawił się niebezpieczny błysk.

— Tego nie może pani wiedzieć.

— Owszem, wiem!

— Wykluczone! Może właśnie w tej chwili mąż zdradza panią z

jakąś kobietą, która ma na to ochotę. A jeśli nie dziś, to jutro albo

pojutrze, za tydzień lub za rok. Pewien poeta powiedział kiedyś, że w

przeznaczeniu kobiety bardziej nieuchronne jest to, że zostanie

zdradzona, niż to, że umrze. I ja myślę, że on miał rację. Dlaczego

więc my, kobiety, nie możemy zgotować mężczyznom takiego

samego losu?

Marianne Weidner chciała swymi wywodami pognębić i

zaniepokoić Siddy i powiodło jej się to aż za dobrze. W duszy Siddy

ciągle jeszcze dźwięczały okrutne słowa o zdradzie bardziej

nieuchronnej niż śmierć. Czy nie był w nich zawarty również jej los?

Czy nie siedziała naprzeciwko kobiety, która taki właśnie los chciała

jej zgotować? Jakie poglądy miała ta dziewczyna! Jak śmiało, bez

zahamowań je wypowiadała! Jeśli rzeczywiście Frank jej się

spodobał, to wyjdzie naprzeciw jego pragnieniom przy najdrobniejszej

nadarzającej się okazji.

background image

Siddy wyprostowała się i odparła chłodno, nie dając po sobie

poznać, jak głęboko czuje się dotknięta:

— Lepiej skończmy tę rozmowę, panno Weidner. Nie mogę

zgodzić się z panią ani wypowiadać na ten lemat.

Marianne raz jeszcze zaciągnęła się papierosem, a potem zgniotła

niedopałek w popielniczce, patrząc na Siddy z wyraźną ironią.

— Pani zapewne sądzi, że namiętność można zgasić tak jak

ogieniek tego papierosa. Jest pani mężatką, ale sprawia pani wrażenie

kobiety jeszcze całkowicie niedoświadczonej. Zapewne wyglądałoby

to inaczej, gdyby pani małżeństwo nie rozgrywało się w dwóch

oddzielnych sypialniach.

Siddy drgnęła. Co Marianne Weidner chciała przez to

powiedzieć? Czyżby wiedziała o jej małżeństwie więcej niż Siddy

przypuszczała? A od kogo mogłaby dowiedzieć się jakichś

szczegółów, jak nie od Franka... Czy między nim a tą dziewczyną

doszło już do takiej bliskości, że powierzył jej tajemnicę swojego

małżeństwa?

Siddy nie domyśliła się oczywiście, że Marianne przeprowadziła

śledztwo — najpierw na statku, a potem tu, w hotelu — z którego

wynikało, że młoda para sypia w oddzielnych pokojach. Czując ucisk

w sercu, Siddy mocno przygryzła wargi, żeby powstrzymać zbierające

się łzy. Świadomość, że panna Weidner tylko na to czyha, pomogła

Siddy opanować się. Podniosła się i powiedziała spokojnie:

background image

— Muszę panią teraz pożegnać. Nie sądzę, żebyśmy miały sobie

jeszcze do powiedzenia coś, co dla nas obu byłoby interesujące, gdyż

nasze poglądy są absolutnie rozbieżne.

W oczach Marianne znów pojawił się złośliwy błysk.

— Kto wie, czy to jest takie pewne: może mamy podobny gust?

Na przykład ta suknia, którą ma pani na sobie, podoba mi się tak

dalece, że chętnie bym ją nosiła.

Siddy zbladła. Aluzja była przejrzysta. Nie suknię miała

Marianne na myśli, lecz mężczyznę. Siddy uznała jej zachowanie za

bezwstydne, lecz nawet nie mogła przeciwko temu zaprotestować,

gdyż tamta skwitowałaby to tylko drwiącym śmiechem.

Zebrawszy się na odwagę, Siddy odparła:

— Przykro mi, ale nie oddam pani tej sukni. Zresztą... chyba nie

chciałaby pani nosić czegoś używanego.

— Naprawdę chce mnie pani już opuścić? — spytała Marianne z

grzecznym ubolewaniem, jak gdyby nic między nimi nie zaszło.

Siddy skinęła głową na pożegnanie i wyszła z jadalni. Pojechała

windą na górę i dopiero w swoim pokoju rozpłakała się. W jej pamięci

ożyły teraz wszystkie słowa Marianne — te jednoznaczne i te

dwuznaczne — a kiedy przypomniała jej się uwaga na temat

oddzielnych sypialni, zadała sobie raz jeszcze pytanie: czy panna

Weidner wiedziała o tym od Franka?

Ale doszedłszy w swych rozmyślaniach do tego miejsca, Siddy

zerwała się nagle i potrząsnęła głową. Nie! Tego Frank nigdy by nie

zrobił, nawet gdyby był bardzo blisko z jakąś kobietą! Na pewno nie

background image

wyjawiłby nikomu ich tajemnicy. Marianne Weidner wyszpiegowała

w jakiś sposób, że jej małżeństwo z Frankiem nie jest właściwie

małżeństwem. Niejeden raz zdradzała się ze swą skłonnością do

Frania, a dzisiaj przedstawiła Siddy swój pozbawiony skrupułów

pogląd na problem małżeńskiej zdrady. A więc to nie zasługa

Marianne, że Frank zachowywał się wobec niej tak powściągliwie.

Siddy wstrząsnęła się ze zgrozy. Jak młoda dziewczyna może

obnosić się z podobnymi poglądami! Nie, nie można bez walki oddać

Franka tej kobiecie! Marianne Weidner wypowiedziała jej

bezpardonową walkę — dobrze, ona ją podejmie.

Siddy doprowadziła się do porządku, przemyła zapłakane oczy,

odświeżyła się wodą kolońską. Było pół do czwartej — niebawem

wróci Frank. Nie powinien poznać, że płakała. Przypudrowała lekko

twarz, a potem stanęła przy oknie i wyjrzała na ulicę. Tam w dole

mijają się w nieustannym pośpiechu jacyś ludzie. Mają swoje udręki i

cierpienia, ale tłumią je codzienną krzątaniną, pokonywaniem

codziennych trosk. Ona też musi ukryć swój ból.

Pośród tych rozmyślań usłyszała, że w pokoju Franka skrzypnęły

otwierane drzwi. Nastawiła uszu — czyżby już wrócił? I wtedy

usłyszała pukanie do drzwi wewnętrznych.

— Jesteś tam, Siddy?

— Tak, Frank. Wróciłeś?

— Och, nie było mnie aż nadto długo! Martwiłem się o ciebie.

— Nic mi się nie stało. Niepotrzebnie się niepokoiłeś.

background image

— Muszę się teraz trochę odświeżyć. Czy mogę przyjść po ciebie

i zabrać cię na herbatę?

— Chętnie, Frank. Daj znać, jak będziesz gotowy.

Na twarzy Siddy błysnął nagle uśmiech. Jak mogła bać się i

choćby przez moment wierzyć, że Frank wygadał się z ich

małżeńskimi problemami! I nagle olśniło ją, skąd Marianne wie o ich

oddzielnych sypialniach: z pewnością słyszała ze swego pokoju, jak

Frank rano zapukał do Siddy z zapytaniem, czy dobrze wypoczęła.

Ależ oczywiście! Ta bezczelna dziewczyna po prostu blefowała!

Podejrzewanie Franka było głupotą! On był w każdym calu

dżentelmenem i nigdy nie powiedziałby ani słowa, które mogłoby

sprawić Siddy przykrość.

Pół godziny później Frank siedział z żoną w hotelowej

herbaciarni i — bardzo zadowolony ze swych poczynań — opowiadał

o tym, co zdziałał w ciągu dnia. Szczęśliwie udało mu się załatwić o

wiele więcej niż zakładał. Jutro przed południem będzie miał znowu

konferencję, ale popołudnie ma wolne i rezerwuje je dla niej.

— Czy bardzo się nudziłaś, Siddy? Jak spędziłaś dzień? —

spytał, patrząc na nią z przyjemnością i chłonąc jej bliskość, której

przez tyle godzin był pozbawiony.

Siddy opowiedziała o tym, co robiła, a kiedy Frank usłyszał, że

jadła lunch w towarzystwie panny Weidner, zmarszczył lekko czoło.

— Nie jestem zadowolony, Siddy, że wchodzisz z nią w bliższe

kontakty — powiedział stanowczym tonem.

Siddy popatrzyła z uwagą.

background image

— Mogę wiedzieć, dlaczego?

— Uwierz mi, to nie jest dla ciebie towarzystwo.

— Nigdy go też nie szukałam. To raczej ona się narzuca; tak mi

się przynajmniej wydaje.

Frank roześmiał się twardo.

— Mnie też się tak wydaje! Pół biedy, jeśli mogę ci towarzyszyć,

ale kiedy zostajesz sama, postaraj się ją jakoś wymijać.

— Och, chętnie! — odetchnęła Siddy z ulgą.

— Zabrzmiało to tak, jakbyś miała już kiedyś złe

doświadczenia...

Siddy zmusiła się do spokoju.

— Ja... ja myślę, że bardzo różnimy się poglądami.

— I chwała Bogu! Jestem o tym przekonany! — powiedział

Frank energicznie.

Siddy zarumieniła się. Nie wiedziała, co myśleć o jego słowach.

Czyżby Frank nie był dobrego mniemania o pannie Weidner? Ale w

duchu usłyszała znów drwiący głos Marianne: „W przeznaczeniu

kobiety bardziej nieuchronne jest to, że zostanie zdradzona, niż to, że

umrze". Te słowa będą się jej zawsze przypominały, kiedy w jej serce

zacznie wkradać się nieśmiała nadzieja. A może on wyraził się o

Marianne tak ujemnie, żeby zataić swoje zainteresowanie nią — żeby

ukryć to, że jej pragnie?

Siddy postanowiła mimo wszystko podjąć walkę.

— Czy mogę cię o coś poprosić, Frank?

Spojrzał jej w oczy z taką czułością, że w Siddy zamarło serce.

background image

— Uczynisz mnie szczęśliwym, jeśli będę mógł spełnić twoje

życzenie.

Siddy zaczerpnęła tchu.

— Chciałabym pójść z tobą do teatru dziś wieczorem, a potem na

kolację — gdziekolwiek, byle nie tu. Wyznam otwarcie, że

wolałabym, jeśli to możliwe, uniknąć spotkania z panną Weidner,

nawet w większym gronie.

Przez chwilę patrzył uważnie w jej pobladłą nagle twarz.

Wyczuwał instynktownie, że prośba Siddy miała jakieś szczególne

podłoże. Czyżby Marianne próbowała zrobić coś niegodziwego? Nie

dopytując o nic, powiedział skwapliwie:

— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, co jednak nie

oznacza, że spełnienie go przychodzi mi ciężko. Przeciwnie:

odgadujesz moje myśli. Nie lubię widzieć cię w towarzystwie panny

Weidner, a poza tym wydaje mi się, że pokazała ci się dzisiaj z dość

niekorzystnej strony. Będziemy unikać spotkań z nią.

Skinęła mu głową, przepełniona wdzięcznością, ale w duchu

zadawała sobie pytanie: „Czy on nie chce mnie widzieć z nią razem i

nie życzy sobie kontaktów między nami dlatego, że pragnie uczynić z

niej swoją kochankę?" Ta myśl była istną udręką.

Frank obserwował Siddy z pewnym niepokojem. Wydawała mu

się zmieniona. Z pewnością coś zaszło między nią a panną Weidner.

Dowodziła tego również jej prośba, żeby nie spotykać się dziś

wieczorem z Weidnerami. Nie chciał jednak dalej badać, co zaszło,

żeby nie komplikować sprawy.

background image

Zmieniając temat, poinformował Siddy, że sprawy handlowe w

Nowym Jorku zdoła załatwić w ciągu najdalej dziesięciu-dwunastu

dni.

— Potem wyjedziemy i w ogóle nie będziesz musiała stykać się z

panną Weidner — powiedział na zakończenie.

— Zapominasz, że Weidnerowie wybierają się w tym samym

czasie, co my na Florydę. Przecież chcą nawet spotkać się z nami w

Miami.

— Ach, prawda! Zupełnie o tym zapomniałem. Ale może

moglibyśmy zapobiec temu spotkaniu. Zdaje się, że powiedzieliśmy

im, w którym hotelu mamy zamiar zatrzymać się. W Miami jest

więcej dobrych hoteli, więc możemy zmienić plany i zamieszkać

gdzie indziej. Nie chciałbym, rzecz jasna, urazić starszego pana, ale na

jego użytek znajdę jakąś wymówkę i wyjaśnię, dlaczego wybraliśmy

inny hotel.

Siddy przygryzła usta. To, co mówił o Marianne, dowodziło, że

jest mu obojętna. Chyba że... tylko udawał obojętność, aby

wprowadzić żonę w błąd. Nie, trzeba się z tego wyłączyć, uporać się z

tymi podejrzeniami!

— Mam nadzieję, że jakaś wymówka się znajdzie. A pana

Weidnera też nie chciałabym urazić. On jest bardzo miły.

Frank uśmiechnął się dobrotliwie.

— Ale panna Weidner jest twoją antypatią, prawda?

Odrzuciła głowę wojowniczym ruchem i spojrzała hardo.

— W każdym razie kontakty z nią uważam za nieprzyjemne.

background image

Frank pochylił się w przód i popatrzył badawczo.

— Chyba nie wyrządzała ci niczego złego?

Oczy Siddy lekko zwilgotniały. Pomyślała, jak bardzo Marianne

wydręczyła ją dzisiaj. Dlaczego Frank tak na mnie patrzy?

Zawstydziła się jego dobrych, czystych oczu. Czuła, że wieczny strach

o Franka czyni ją podejrzliwą i niedobrą. Tak, wydała się sobie bardzo

niedobra z tą wiecznie czujną nieufnością, przyprawiającą ją o palącą,

dręczącą zazdrość.

— Nie, nie zrobiła mi niczego złego, ale wypowiadała poglądy,

które uniemożliwiają moje dalsze stosunki z nią. Chciałabym jej

unikać, jak tylko się da.

Frank pocałował ją nagle w rękę i spojrzał poważnie w oczy.

— Tak różne charaktery, jak wasze w żadnym razie nie mogłyby

się zgodzić. To byłoby niemożliwe! Nie trap się tym więcej. Załatwię

sprawę w taki sposób, że nie będziesz więcej nagabywana.

Siddy była uszczęśliwiona, że Frank nie pytając o nic, zgodził się

spełnić jej życzenie.

Ten wspólny wieczór był cudowny. Frank nigdy nie widział

Siddy tak ożywionej i wesołej i zupełnie stracił dla niej głowę.

Słuchając jej śmiechu, miał ochotę porwać ją w ramiona. Zauważył,

że Siddy stara się go oczarować, a to nie przyczyniało się bynajmniej

do uspokojenia jego euforycznego nastroju.

Po teatrze poszli do lokalu znanego z doskonałej kuchni. Było im

ze sobą coraz lepiej. Siddy ukazała mu się w pełni swego kobiecego

czaru. Postanowiła bowiem tak zafascynować swego męża, żeby

background image

będąc przy niej, nie myślał o innej kobiecie, a nie będąc przy niej...

również nie zaprzątał swych myśli inną. Żadna inna nie powinna

wydać mu się godna pożądania!

Siddy zauważyła, z jakim zachwytem Frank na nią patrzy, i

błysnęła jej cicha nadzieja, że może zdoła go pozyskać — takiego,

jakiego pragnęła. Nie chciała owładnąć tylko jego zmysłami, ale także

zdobyć jego miłość. I w czasie tych szczęśliwych, cudownych godzin

wieczornych nie wydawało się jej to niemożliwe.

XIII

Marianne Weidner pojawiła się wieczorem w sali jadalnej

przyodziana we wspaniałą toaletę. Kiedy zajmowała miejsce przy

zarezerwowanym stoliku, kelner podał jej ojcu bilecik. Marianne

spojrzała niespokojnie.

— Od kogo? — zapytała gorączkowo.

— Od pana Nordaua. Jaka szkoda! Przeprasza, że nie będą z nami

na kolacji, ale zostali oboje zaproszeni na ten wieczór.

Starszy pan żałował oczywiście, że nie doszło do spotkania z

młodą parą, ale nie był tak srodze rozczarowany jak jego córka.

Marianne zbladła i zaczęła nerwowo szarpać chusteczkę, aż w końcu

rozdarła delikatną koronkę. Z wściekłością cisnęła chustkę pod stół i

przydeptała. Rozsadzał ją gniew, a w oczach pojawiły się

niebezpieczne błyski.

Nie wątpiła ani przez chwilę, że Siddy Nordau podjęła wyzwanie

i postanowiła usunąć ją z pola widzenia Franka. Widać nie wzięła pod

background image

uwagę, z kim ma do czynienia: Marianne Weidner nie pozwoli

wyeliminować się w taki sposób z gry. Zwłaszcza teraz nie! Już ona

pokaże tej mało ważnej osóbce, że Marianne Weidner zawsze osiąga

to, czego chce! A tego mężczyzny pragnie ze wszystkich sił — tak jak

jeszcze żadnego nie pragnęła. Musi zdobyć go za wszelką cenę. I żeby

nie wiedzieć co miało nastąpić!

Ten wieczór Marianne spędziła w nastroju trudnym do opisania.

Nie bardzo wiedziała, co je ani o czym rozmawia. Jej płonące oczy

wpatrzone były w próżnię, nie widząc nikogo i na nic nie zwracając

uwagi. Jej myśli krążyły tylko wokół osoby Franka Nordaua, który

powinien należeć do niej.

Razem ze wzmagającym się pożądaniem narastała jej nienawiść

do Siddy. Tyleż satysfakcji sprawiłoby jej zawładnięcie Frankiem, co

pognębienie jego żony. Nie miała zamiaru rozbijać ich małżeństwa.

Na tym jej me zależało. Ale Frank Nordau powinien leżeć u jej stóp

tak długo, jak ona będzie tego chciała!

Po kolacji posiedziała z ojcem jeszcze przez chwilę w westybulu,

obserwując przychodzących i wychodzących gości, a potem, pod

pretekstem zmęczenia, wróciła do swego pokoju. Zdjęła futrzaną

zarzutkę, usiadła przy biurku i w gorączkowym pośpiechu napisała

krótki list:

Muszę koniecznie porozmawiać z Panem jeszcze tej nocy —

chodzi o ważną sprawę. Drzwi wewnętrzne do mojego pokoju są

otwarte. Pokój ojca oddzielony jest od mojego łazienką, a więc

background image

będziemy mogli porozmawiać bez przeszkód. Z tego też względu

zdecydowałam się prosić Pana do siebie.

Marianne

Włożyła kartkę do koperty i spojrzała niezdecydowanie na drzwi

do pokoju Franka. Gdyby można je było otworzyć na chwilę i

zostawić tam list! Z pośrednictwa służby hotelowej wolała nie

korzystać. Podeszła do wewnętrznych drzwi, nacisnęła klamkę: były

zamknięte.

Ale zaraz! Przypomniało jej się, że wczoraj przez szparę nad

podłogą widziała smugę światła. Schyliła się, próbując wsunąć list

dołem. Szpara była na tyle duża, że pchnięta z rozmachem koperta

frunęła po podłodze w głąb pokoju Franka. Podniosła się, biorąc

głęboki oddech. A więc stało się! Nie miała cienia wątpliwości, że

Frank przyjdzie. A jak już będzie w jej pokoju, reszta pójdzie gładko.

Wiedziała, jak postępować z mężczyznami. Wypróbowała to

niejeden raz i była pewna swego, wiedząc, jak są słabi i jak nie

potrafią oprzeć się ładnej kobiecie i pokusie. Dominującą cechą

Marianne Weidner była zarozumiałość. Uważała się za kobietę o

wielkiej urodzie i nieodpartym uroku, przy czym przeceniała znacznie

jedno i drugie. Była też wolna od jakichkolwiek hamulców i

skrupułów. Chciała zdobyć Franka Nordaua dlatego, że go pragnęła, a

przede wszystkim dlatego, że nienawidziła Siddy, którą przyrzekła

sobie upokorzyć, nie mogąc jej darować swej porażki w występach na

statku.

background image

Zapaliła nerwowo papierosa i rzuciła się na otomanę. Jak długo

przyjdzie jej czekać na Franka? Och, jak pragnęła zobaczyć jego

twarz, kiedy będzie czytał jej list! Wtedy wiedziałaby natychmiast,

czy wygrała, czy też przegrała...

Jak to: przegrała? Żadna kobieta nie przegra, jeśli postawi na

męską próżność i słabość. Marianne była o tym najgłębiej przekonana

Co prawda mężczyźni, których dotychczas znała, były to przeważnie

nikczemne indywidua, zainteresowane głównie jej bogactwem lub

polujące na łatwe przygody dla zabicia czasu.

Właściwie Marianne należałoby raczej współczuć. Dorastając w

latach, w których na skutek wojny następowało gwałtowne

przeobrażanie się wszelkich zasad moralnych; w czasach, w których

każdy zagarniał, co tylko mógł zagarnąć, nie pytając, czy to

sprawiedliwe, czy nie; wychowywana bez matki, która by ją strzegła i

chroniła, wyrosła na dziewczynę skrajnie samolubną. Nie mając

względów dla innych, nie miała ich również dla własnej reputacji.

Dopóki była spadkobierczynią swego bogatego ojca, mogła

pozwalać sobie na wszystko, co jej sprawiało przyjemność. A kiedy

dostatecznie się wyszumi — jak to ona nazywała — zawsze jeszcze

znajdzie sobie męża, który swym nazwiskiem przywróci jej cześć. O

tym, że powinna również liczyć się z osobą ojca, nigdy nie pomyślała.

Ten dobry, lecz całkowicie jej ulegający starszy człowiek,

odgadujący w lot wszystkie życzenia, miał dla niej znaczenie tylko

jako ktoś, kto dostarcza pieniędzy. Poza tym nie wiązały Marianne z

ojcem żadne inne zainteresowania — umysłowe czy duchowe —

background image

gdyby w ogóle je posiadała. Wiedziała jednak bardzo dobrze, że

cokolwiek zrobi, na jakikolwiek wybryk sobie pozwoli, on zawsze

wszystko osłoni ojcowską miłością. Nie odpłacając mu uczuciem,

ograniczała się jedynie do przymilnych słówek, kiedy chciała coś

osiągnąć.

Przy każdym odgłosie jadącej z cichym szumem windy Marianne

nastawiała uszu, czy na korytarzu nie słychać zbliżających się

kroków, tłumionych przez gruby chodnik. Robiło się coraz później.

Wstała i wyjrzała na ulicę: ludzie wyglądali z góry jak poruszające się

marionetki.

Przed hotel zajechało auto. Wychyliła się z okna i zlustrowała je

bystrym wzrokiem. Tak, to oni! Frank Nordau wysiadł pierwszy, a

teraz pomaga żonie. Marianne zamknęła okno. Zmierzyła się

krytycznym spojrzeniem przed lustrem. Miała jeszcze na sobie

elegancką suknię wieczorową, w której wystąpiła do kolacji. Chciała

pokazać się w niej Frankowi, ale teraz toaleta wydała jej się zbyt

oficjalna i wyjściowa.

Otworzyła wbudowaną w ścianę szafę i wyjęła lekką, spływającą

w długich fałdach szatę, która znakomicie uwydatniała kształty

Marianne, tylko pozornie je okrywając, ale właśnie dlatego

właścicielka ogromnie ją ceniła. Marianne zamieniła się w słuch.

Winda stanęła na piętrze; teraz słychać było lekkie kroki, które

zatrzymały się bardzo blisko. Marianne szybko zgasiła światło i

bezszelestnie otworzyła drzwi na korytarz, pozostawiając wąską

szparę.

background image

Frank i Siddy stali w odległości kilku kroków, życząc sobie po

cichu dobrej nocy. Potem Frank pocałował żonę w rękę, Siddy

przemknęła się do swego pokoju, a on wszedł do swojego. Marianne

zapaliła światło i podkradła się teraz do drzwi wewnętrznych — te od

jej strony były już na oścież otwarte, wystarczyło więc przyłożyć ucho

do tych drugich i słuchać. Jaśniejąca u dołu szpara wskazywała, że u

Franka się świeci.

Słychać było, jak chodzi po pokoju, gdy nagle zatrzymał się w

miejscu. Pewnie wreszcie odkrył jej list! Marianne usłyszała teraz

całkiem wyraźnie szelest rozdzieranego papieru. Niemal widziała

Franka wyjmującego list z koperty. Potem do jej uszu dobiegło coś

jakby stłumiony okrzyk, którego nie zrozumiała.

Frank istotnie znalazł jej list, przeczytał, zmiął papier z irytacją i

rzucił półgłosem:

— Tego już za wiele!

Marianne jednak nie dosłyszała tych słów. Wstrzymując oddech,

czekała, kiedy Frank wejdzie do jej pokoju. Na razie jednak nic się nie

działo. Pomyślała, że Frank chce poczekać, dopóki Siddy nie położy

się spać. Słychać też było, że jest czymś zajęty, a po chwili wydało

jej się, że słyszy przytłumiony kobiecy głos. W istocie to Siddy

zawołała do męża ze swego pokoju:

— Proszę cię, zapukaj do mnie jutro rano o ósmej, żebym nie

zaspała!

background image

Frank odpowiedział, że musi jutro wcześnie wyjść, ale ona może

przecież pospać dłużej, na co Siddy śmiejąc się odparła, że chce zjeść

z nim śniadanie i dlatego woli mieć pewność, iż nie zaśpi.

Marianne usłyszała teraz głośną odpowiedź Franka:

— Zapukam punktualnie o ósmej! Dobranoc, Siddy!

Marianne przycisnęła dłonie do piersi. A więc stewardesa mówiła

prawdę: oni rzeczywiście nie odwiedzają się w swoich sypialniach!

Co to za dziwne małżeństwo! Od tej chwili czekała z jeszcze

większym napięciem na to, co nastąpi. Znów stanęła przed lustrem,

przypudrowała twarz, poprawiła włosy, nasuwając je bardziej na czoło

i obejrzała się ze wszystkich stron bardzo z siebie zadowolona.

Ponownie podkradła się do wewnętrznych drzwi i drgnęła:

usłyszała całkiem wyraźnie, że Frank podszedł do nich z drugiej

strony i poruszył klucz. Cofnęła się rozgorączkowana na środek

pokoju, czekając na jego wejście. Ale... drzwi pozostały zamknięte.

Frank jedynie sprawdził, czy klucz jest przekręcony, i położył się do

łóżka, nie mając zamiaru składać Marianne wizyty. Jeśli ma coś

ważnego do powiedzenia, może uczynić to w obecności jego żony.

Podejrzewał, że Marianne chce sprowokować sytuację, której

następstwa mogłyby okazać się fatalne. A Siddy była dziś wieczorem

taka czarująca i kochana, że patrzył z nadzieją w przyszłość. Jego

myśli były tylko przy niej. Panna Weidner okazała się jednak osobą

bardziej niebezpieczną niż przypuszczał. Należy się pilnować i nie

wchodzić z nią w żadne układy.

background image

Cała sprawa była jednak irytująca. Frank rozważał, jak zerwać

stosunki towarzyskie z Weidnerami, nie wywołując nieprzyjemnych

zgrzytów. Najchętniej zaraz rano zmieniłby hotel. Nie wiedział, że

sprawiłby tym Siddy wielką radość. Zdawał sobie jednak sprawę z

tego, że żona pragnie o ile możności schodzić tamtej z drogi. Co

takiego zaszło między nimi dziś przed południem?

Już prawie zasypiał, gdy nagle usłyszał lekkie pukanie. Usiadł na

łóżku, chcąc zorientować się, skąd ono dochodzi. Pukanie powtórzyło

się — wyraźnie od strony drzwi Marianne. „Co za nieostrożność! Czy

ta dziewczyna zupełnie nie dba o swoją opinię? — pomyślał i ułożył

się z powrotem, nie reagując na dalsze stukanie.

Marianne czekała coraz bardziej wzburzona i niecierpliwa. Co to

znaczy? Dlaczego poszedł spać, nie reagując na jej list? Przecież

znalazł go i przeczytał — słyszała wyraźnie, jak rozdzierał kopertę.

Czyżby zlekceważył jej prośbę? Może obawiał się, że żona coś

usłyszy? A może nią wzgardził? Ta myśl tak ją wzburzyła, że nie

zważając już na nic, zaczęła od nowa stukać do jego drzwi. Chciała

bodaj zmusić go do rozmowy, uzyskać jakąś odpowiedź.

Kiedy Frank w dalszym ciągu nie reagował, zastukała jeszcze raz,

nie dbając, że Siddy może w końcu to usłyszeć. Ale po tamtej stronie

nadal było cicho. Marianne z wściekłością zerwała z siebie ubranie i z

głośnym tupotaniem zaczęła kręcić się po pokoju. Potem rzuciła się na

łóżko, przygryzając wargi do krwi. Gorycz klęski i cierpienie kobiety

odrzuconej przekształciły się w nienawiść i gniew, które w osobliwy

sposób przeniosły się na osobę Siddy. Nagromadzona furia i chęć

background image

zemsty były tak silne, że Marianne najchętniej wpadłaby teraz do

pokoju rywalki i udusiła ją.

W końcu uspokoiła się. Postanowiła rozmówić się rano z

Frankiem i dowiedzieć się, czemu nie przyszedł. Musiała również w

jakiś sposób wyjaśnić, dlaczego chciała rozmawiać z nim w środku

nocy. Jeśli jednak rzeczywiście Frank nią wzgardził, należało dać mu

nauczkę — tak samo jak tej jego cnotliwej gąsce!

Marianne niewiele spała tej nocy, a mimo to wstała o czasie.

Obmyśliła już stosowny wykręt, który miał oszczędzić jej

upokorzenia, wyjaśniając wczorajsze zachowanie — co prawda w

sposób mało przekonujący. Ubrała się i zaczęła nadsłuchiwać. Frank

już wstał i właśnie pukał do pokoju żony.

— Już ósma, Siddy! O wpół do dziewiątej czekam na ciebie na

korytarzu!

Marianne zabrała się do uwiarygodnienia wymyślonej w nocy

historyjki. Wydobyła z walizki materiały opatrunkowe i owinęła

nadgarstek bandażem. Potem pomazała go w jednym miejscu swoją

kredką do ust i kapnęła wodą kolońską. Teraz bandaż wyglądał jak

przesiąknięty krwią. Obejrzała swe dzieło z zadowoleniem, choć

ciągle z gniewem w oczach. Przed pół do dziewiątej wyszła na

korytarz, czekając na Franka.

— Na miłość boską, co też pani... — powiedział cicho i cofnął się

przerażony na widok Marianne stojącej przy jego drzwiach.

— Czy pan nie znalazł mojego listu? — spytała ostro.

background image

— Owszem. Ale proszę rzecz rozważyć: nie mógłbym wystawić

na szwank pani reputacji.

— Ach, więc tylko dlatego pan nie przyszedł?

Spojrzał na nią poważnie.

— Nie. I tak nie przyszedłbym.

Obrzuciła go takim wzrokiem, że się przeraził.

— Więc niech mi pan przynajmniej zwróci mój list! — rzuciła

porywczo.

Frank szybko wyjął z kieszeni list, który i bez tego miał zamiar

jej oddać. W tym momencie Siddy stanęła w drzwiach i zobaczyła, że

jej mąż wręcza jakiś papier stojącej przed nim bladej i wzburzonej

Marianne Weidner. Frank nie zauważył jeszcze żony, ale Marianne ją

widziała i dlatego szybko, niby z zakłopotaniem, wsunęła list za

dekolt sukni, sugerując, że to bilecik wręczony jej ukradkiem.

Z zadowoleniem stwierdziła wrażenie, jakie scena ta zrobiła na

Siddy, która impulsywnie chciała nawet wycofać się do swego

pokoju. Ale Marianne śmiejąc się z udawanym zmieszaniem,

powstrzymała ją:

— Dzień dobry pani! Mam nadzieję, że spała pani lepiej niż ja.

Proszę spojrzeć: skaleczyłam się w nocy zamkiem u walizki.

Chciałam poprosić pani męża, żeby pomógł mi założyć bandaż — do

ojca nie zwracałam się z tym, bo by się śmiertelnie wystraszył. Ale

pan Nordau chyba mocno spał lub też miał jakieś opory. Nikt mi nie

pomógł i w końcu musiałam sama założyć sobie prowizoryczny

opatrunek.

background image

Spojrzała na Franka i zwróciła się teraz wprost do niego:

— Widzi pan, miał pan możność zrobić dobry uczynek jako

miłosierny Samarytanin, ale pan wolał spać.

To powiedziawszy, wyciągnęła przed siebie zabandażowaną rękę,

co w sumie wyglądało dość groźnie, ale natychmiast ją cofnęła, żeby

żadne z nich nie mogło przyjrzeć się dokładniej.

Siddy była zdruzgotana. Czy to, co na wstępie zobaczyła, nie

potwierdzało jej najgorszych przypuszczeń? Czy zakłopotanie

Marianne a także Franką nie świadczyło wymownie o ich winie?

Mimo wszystko Siddy przemogła się i zapytała:

— Czy mogłabym zabandażować pani rękę, tak żeby opatrunek

trzymał się lepiej?

— Dziękuję, ale w tej chwili trzyma się dobrze. Muszę tylko

naciągnąć coś na siebie, żeby papa się nie wystraszył. Proszę, nie

zdradźcie mnie państwo, że się zraniłam. A teraz nie chciałabym

zatrzymywać państwa dłużej. Za chwilę spotkamy się na dole przy

śniadaniu.

Marianne odnotowała z satysfakcją, że Siddy ma zmienioną

twarz. W ten sposób za jednym zamachem zaspokoiła chęć zemsty i

znalazła dobry wykręt. Pani Nordau będzie teraz przeżywała męki

zazdrości, wierząc, że jej mąż potajemnie zabawia się w listowne

wyznania. I tak też się stało; wszystkie marzenia Siddy rozsypały się

jak domek z kart.

Frank był nie tylko wściekły na Marianne za jej niesłychane

zuchwalstwo, bo w bajeczkę o zranionej ręce nie uwierzył — ale także

background image

głęboko zmartwiany tym, że Siddy była świadkiem tych manipulacji z

listem. Jak jej wytłumaczyć, nie demaskując zarazem panny Weidner,

że nie ma z tym świstkiem nic wspólnego? Frank był dżentelmenem i

kompromitowanie kobiety sprzeciwiało się jego zasadom.

Do śniadania zasiedli w bardzo złym nastroju. Przez jakiś czas

nie byli w stanie prowadzić rozmowy. Dopiero kiedy podano im

kawę, Frank opanował się i zaczął mówić o sprawach, które miał tego

dnia załatwić. Siddy starała się podtrzymywać rozmowę, ale żadne z

nich nie umiało trafić we właściwy ton i przywrócić atmosfery

wczorajszego wieczoru.

Siddy była zadowolona, kiedy Frank wyszedł, bo wreszcie mogła

wypłakać się w samotności swego pokoju. Straciła wszelką nadzieję

na wspólne szczęście z tym porankiem. Najbardziej gorzkie było przy

tym przeświadczenie, że to ona przez swoją dumę i powściągliwość,

wepchnęła go w ramiona kochanki. Do panny Weidner powzięła

jednak głęboką pogardę — Marianne była zbyt otwarcie bezwstydna,

żeby mogła jej wybaczyć. Siddy kochała męża także i teraz, kiedy

była już przekonana o jego niewierności.

Myślała przy tym z prawdziwą zgrozą, że Marianne odebrała jej

Franka całkowicie rozmyślnie i bez skrupułów. Należało przywołać

na pomoc dumę i starannie, na zawsze, ukryć przed Frankiem miłość,

gdyż rywalizowanie z kimś takim jak Marianne Weidner było poniżej

jej godności. Dziś czuła się niemal jeszcze bardziej nieszczęśliwa niż

w dniu swego ślubu — po wynurzeniach Anny Frey.

background image

Dla Franka i Siddy nadeszły teraz dni pozbawione wszelkiej

radości. Ich wzajemne stosunki stały się nagle znów napięte. Siddy

była poważna i małomówna. Frank co jakiś czas zauważał, że kiedy

wraca do hotelu po dłuższej nieobecności, jej oczy noszą ślady płaczu.

Sprawy firmy pochłaniały mu tyle czasu, że musiał ją zostawiać samą

na całe godziny. Obydwoje jednak, jakby za milczącym

porozumieniem, unikali spotkań z Weidnerami.

Siddy odwiedziła któregoś dnia panią Partmann i odtąd obie

zaprzyjaźnione panie spędzały razem dużo czasu. Tak więc Siddy

przebywała niemal równie często poza hotelem jak jej mąż. Tkwiąc w

błędnym przekonaniu, że Marianne Weidner jest kochanką Franka,

zaniechała walki o jego miłość — na to było już, jej zdaniem, za

późno.

Frank był zdesperowany. Co tak nagle odmieniło Siddy po

tamtym wieczorze który obudził w nim tyle nadziei? Czy zrozumiała,

że nie jest mu obojętna, że on ją po prostu kocha i dlatego stała się

chłodna i powściągliwa? To by znaczyło, że nie odwzajemnia jego

uczuć i że chce pozostać z nim tylko na stopie koleżeńskiej.

Wśród tych uczuciowych rozterek zachowywali się oboje coraz

bardziej niemądrze, a uczucie skrępowania tylko pogłębiało obopólne

wątpliwości i obawy.

Marianne próbowała na wszelkie sposoby zobaczyć się z

Frankiem na osobności, ale mimo jej wysiłków nie udało jej się ani to,

ani nawet spotkanie z Siddy. Nordauowie wychodzili z hotelu

wcześnie rano, a wracali wieczorem, po kolacji z Partmannami - u

background image

nich w domu lub w jakiejś restauracji. W hotelowej jadali bardzo

rzadko. Pan Weiner dziwił się, że państwo Nordau nie pokazują się.

Nawet zagadnął na ten temat Franka, kiedy potkał go przypadkiem

wyjątkowo któregoś dnia. Frank zadał sobie nieco trudu, by spokojnie

wyjaśnić starszemu panu, że oboje z żoną są zasypani zaproszeniami i

ich wolny czas wypełniony jest towarzyskimi obowiązkami, które

pochłaniają ich całkowicie.

Pan Weidner zaś stwierdził, że w takim razie pozostaje tylko

mieć nadzieję, iż ma nadzieję na dalsze spotkania. Frank odparł, że

również ma nadzieję, że będzie więcej okazji do częstszych spotkań

na Florydzie, ale obawia się, iż również tam będą bardzo

zaabsorbowani. Po czym z prośbą po przekazaniu paniom ukłonów i

wyrazów najgłębszego szacunku obaj panowie pożegnali się.

Dla Franka ciągle jeszcze sytuacja nieustannej ucieczki przed

Marianne była obrzydliwa. Jeszcze nie miał pojęcia, że Siddy

widziała, jak wręczał Marianne list i jak tamta chowała go

ukradkowym ruchem za dekolt, oraz że ta zaobserwowana scena jest

przyczyną zmiany w zachowaniu Siddy.

Kiedy później zauważył, że Siddy podziękowała, kiedy

przekazywał jej pozdrowienia pana Weidnera, ale nie zadawała

żadnych pytań. Frank unikał mówienia o Marianne w przekonaniu, że

denerwuje Siddy, więc Siddy coraz bardziej utwierdzała się w

przekonaniu, że Frank spotyka się z nią potajemnie.

— Nie powiedziałem mu, że będziemy mieszkać w innym hotelu.

W każdym razie nie mogłem wymyślić żadnego sensownego powodu.

background image

Uważam, że będzie lepiej, jeśli odseparujemy się od nich, prawda,

Siddy?

Popatrzyła na niego i odparła chłodno, patrząc na niego

przelotnie z pustym, martwym wyrazem oczu:

— Mam rację.

Dni w Nowym Jorku minęły bardzo szybko i Siddy była

zadowolona, że wyjeżdżają. Któregoś popołudnia Frank oznajmił jej,

że nazajutrz wyjeżdżają, gdyż wszystkie interesy nowojorskie zostały

pomyślnie zakończone. Kiedy opuścili hotel, nie spotkawszy się

więcej z Weidnerami, zrobiło się jej lżej na sercu, gdyż wiedziała, że

pozostaną oni w Nowym Jorku przez cały czas jej dalszej podróży na

Florydę.

W Filadelfii, a także w innych miastach na ich trasie, wszystkie

interesy zostały pomyślnie przeprowadzone. W ciągu tych tygodni

Siddy czuła się bardzo osamotniona, ale mogła przynajmniej

swobodnie oddychać, bez obsesyjnych myśli, że podczas gdy ona jest

sama, jej mąż spotyka się z tamtą.

Frank często zabierał ją do domów swoich partnerów

handlowych, Siddy budziła tyle uznania i sympatii, że mógł być z niej

dumny. Było mu jednak ciężko na duszy, że nie udaje mu się zbliżyć

do Siddy. Odkąd opuścili Nowy Jork, była wprawdzie trochę mniej

oficjalna i chłodna, lecz ciągle tkwiło w niej owo nieokreślone ,,nie

dotykaj mnie", które stale udaremniało jego próby przełamania lodów.

Siddy korespondowała w tym czasie regularnie z Margot, ale

również jej z niczym się nie zwierzała. Bo i po co? Margot nie mogła

background image

jej pomóc, a tylko by się zamartwiała, wiedząc, że siostra jest

nieszczęśliwa. Tak więc Siddy cierpiała w całkowitym osamotnieniu.

Nie łudziła się już, że zdobędzie Franka, a myśl, że mogłaby

kiedykolwiek zostać następczynią Marianne Weidner, po prostu ją

paraliżowała, ale także pozwalała zachować dumę.

Ku jej udręce miłość do Franka nie stawała się przez to mniej

mocna i głęboka, tylko o wiele, wiele boleśniejsza.

XIV

Margot Jung i Peter Vahl nadal spędzali ze sobą wiele czasu. W

klubie tenisowym i na polu golfowym pojawiali się zawsze razem, tak

więc wszystkim innym wydawało się oczywiste, że tych dwoje należy

do siebie i żaden mężczyzna nawet nie próbował zbliżyć się do

Margot.

Dziewczyna pilnowała się teraz, żeby nie dać Peterowi kosza,

gdyż to byłby ten ostatni, najostatniejszy — pamiętała o tym. Nie

mogła i nie chciała stracić dobrego, wypróbowanego przyjaciela, ale

zarazem ciągle jeszcze nie chciała zostać jego żoną. Od czasu historii

z autem zyskał wprawdzie w jej oczach, jednakże do jej ideału było

mu jeszcze daleko.

Peter Vahl, który tak długo był cierpliwy, teraz absolutnie nie

mógł zapanować nad sobą. Margot robiła się z dnia na dzień coraz

bardziej czarująca, a nad dziecięcą stroną jej natury, która zawsze

obligowała go do cierpliwości, zaczęła górować kobiecość. Próbował

doprowadzić do jakichś rozstrzygnięć, gdyż nie mógł już dłużej

background image

czekać, ale Margot sprytnie omijała wszelkie jego pytania i

napomknięcia, by nie dopuścić do sto dwudziestego piątego kosza.

Peter zauważył, że dziewczyna nie jest tak pewna siebie i

beztroska jak przedtem. Nie umiała już spokojnie i swobodnie patrzyć

mu w oczy; czasem pod wpływem jego spojrzenia nagle rumieniła się,

a potem z reguły była bardziej szorstka niż zwykle. Te zmiany

uszczęśliwiały go.

Ale z tym wszystkim nie był ani trochę spokojniejszy. Jego słowa

stały się bardziej natarczywe, agresywne, jego oczy błagały o miłość,

tak samo jak czułe brzmienie głosu i wszystko, co dla niej czynił.

Nadal jednak nie mógł jej zrozumieć. Margot udawała, że nie i

odpowiadała jakąś niedorzecznością.

Peter Vahl nie wytrzymywał tego i poprzysięgał sobie, że przy

następnym spotkaniu Margot będzie musiała wyjawić, co myśli.

Któregoś dnia pojechali jak zwykle do klubu tenisowego. Pojawił się

tam dość wcześnie — poza nimi nie było jeszcze nikogo, nawet

chłopców podających piłki. Usiedli więc przy białym stoliku i czekali.

To Peter tak pokierował sprawą, żeby przyjść tu wcześniej, bo na tym

opierał się jego plan. Miał teraz przed sobą dobre pół godziny,

podczas której nikt nie będzie im przeszkadzał.

Przechylił się nagle w jej stronę i wziął ją za rękę, patrząc z

czułością, a mimo to poważnie i stanowczo.

— Panno Margot, ja celowo przyjechałem dziś z panią wcześniej

niż zwykle, bo chciałem porozmawiać z panią w cztery oczy. Otóż...

ja nie mogę dłużej żyć obok pani w tej chłodno przyjacielskiej aurze.

background image

Margot spojrzała z przestrachem.

— Peter, mój drogi, miły, niech pan nie mówi dalej! Niech pan

będzie dobry i rozsądny! — prosiła, usiłując jednocześnie uwolnić

rękę.

— Nie, panno Margot! — odparł, nie puszczając jej dłoni. —

Koniec z rozsądkiem. Zbyt długo byłem rozsądny. Teraz chcę

usłyszeć od pani ostateczne słowo; teraz zaraz. Nie wolno pani

stosować dalej uników. I proszę mnie posłuchać: jeśli chce mnie pani

zmusić do milczenia jakimś frazesem, potraktuję to jako odmowę.

Muszę i chcę otrzymać teraz od pani odpowiedź, czy zostanie pani

moją żoną, czy też nie. Kocham panią tak bardzo, że odmowa będzie

dla mnie nieszczęściem. Ale wolę raczej być nieszczęśliwy niż żyć tak

dłużej obok pani. Margot, całe szczęście mojego życia zależy od pani.

Czy chce pani zostać moją żoną?

Margot zbladła i poczerwieniała. W odruchu obronnym obudziła

się w niej cała dziewczęca przekora — właśnie dlatego, że miała

ochotę rzucić mu się na szyję. Opierała się zaś dlatego, że zapędził ją

w ciasną uliczkę, że nie pozostawił jej ani chwili czasu, nalegając,

żeby zdecydowała się właśnie teraz.

Wydarła mu się resztką sił, skoczyła na równe nogi i krzyknęła ze

złością:

— Nie, nie i jeszcze raz nie! Nie chcę zostać pańską żoną!

Peter silnie pobladł, jego niebieskie oczy przesłonił cień, a wokół

ust pojawiła się gorzka rysa. Podniósł się ociężale i powiedział:

background image

— Muszę na tym poprzestać. Proszę mi wybaczyć, że się

naprzykrzałem. Życzę pani szczęścia!

Ukłonił się, zabrał leżącą na stoliku rakietę i szybko odszedł, nie

oglądając się ani razu za siebie.

Margot stała bez ruchu i patrzała za nim w ślad, a w miarę, jak się

oddalał, robiło jej się coraz ciężej na sercu. Ciągle jeszcze miała

nadzieję, że odwróci się i przybiegnie z powrotem, ale tak się nie stało

— Peter szedł dalej i dalej aż do wyjścia z kortów. Margot poczuła się

nagle osamotniona i do głębi serca przerażona. Nie mogła i nie chciała

uwierzyć, że Peter Vahl, jej najlepszy przyjaciel, odszedł.

A kiedy zniknął jej z oczu, z całej siły przycisnęła kostki palców

do zębów.

— Peter Vahl! Peter, kochany! — krzyknęła jak przerażone

dziecko, pozostawione same w ciemnym pokoju.

Ale Peter nie wrócił. Rozejrzała się dookoła, jakby obudzona z

ciężkiego snu. Jak to możliwe? Zostawił ją. Miał takie smutne oczy,

ale jednocześnie był taki stanowczy. Nie obejrzał się za nią ani razu.

Była teraz sama, zupełnie sama.

— To nie w porządku z jego strony! Jak mógł zrobić coś takiego!

— powiedziała do siebie i łzy puściły się jej z oczu.

Margot poczuła się nagle śmiertelnie nieszczęśliwa. A potem

ogarnął ją lęk, że za chwilę pojawią się znajomi i trzeba będzie z nimi

rozmawiać. To było niemożliwe; teraz mogła tylko płakać —

beznadziejnie, rozpaczliwie płakać. Musi stąd pójść, nikogo nie chce

widzieć!

background image

Powoli, niepewnie ruszyła w stronę wyjścia. Wpadło jej nagle do

głowy, że nie ma pieniędzy na tramwaj — miała przecież wrócić

samochodem razem z Peterem. Jakie to dziwne uczucie, że nie ma

Petera, który się o nią troszczył, chronił przed wszelkimi

niedogodnościami, załatwiał za nią wszystko, tak jakby to rozumiało

się samo przez się.

Ostatecznie może pójść pieszo… Nie to przecież było najgorsze,

to, że Peter odszedł! I że nie wróci. Wyjedzie z Berlina, żeby więcej

jej nie widywać. Wierzyła, że to zrobi i że straciła go ostatecznie. Na

myśl o tym przystanęła i oparła się o drzewo, gdyż nogi odmówiły jej

posłuszeństwa.

— Peterze, mój dobry, kochany... przecież ja... przecież ja cię

kocham i nie mogę żyć bez ciebie! — zaszlochała głośno.

I nagle zrozumiała, że kocha Petera Vahla, że zawsze go kochała

nic o tym nie wiedząc. A ten niedorzeczny ideał to było głupie

dziewczyńskie fantazjowanie. To przecież Peter był najbardziej przez

nią kochanym człowiekiem. Życie bez niego nie miało sensu. Na

miłość boską, on nie może wyjechać!

Pobiegła do wyjścia i głęboko odetchnęła: samochód Petera stał

na swoim miejscu! Pewnie siedzi w środku i czeka na nią. W

przypływie zadziorności pomyślała, że tylko chciał ją nastraszyć. To

szkaradne z jego strony! Nie wsiądzie do jego samochodu, bo to

byłoby upokarzające! Wyprostowała się dumnie, chcąc energicznym

krokiem przejść obok auta. Ale wewnątrz wozu nikogo nie było, nikt

na nią nie czekał.

background image

Margot poczuła, że rozpacz ogarnia ją na nowo. I w tym

momencie wyłonił się obok niej szofer Petera.

— Proszę jaśnie panienki, kazano mi powiedzieć, że auto jest do

jej dyspozycji. Pan doktor pojechał tramwajem, żebym mógł odwieźć

jaśnie panienkę do domu.

Margot zrobiła wszystko, aby się opanować.

— Jest mi przykro, że pan doktor pojechał tramwajem. Gdyby..

gdyby zaczekał na mnie parę minut... — wyjąkała.

— Pan doktor nie miał niestety czasu; miał ważny telefon

wzywający go do Lipska, więc musiał pojechać do domu, żeby

przygotować się do podróży. Ja mam tylko odwieźć jaśnie panienkę

do domu, a potem wrócić się po pana doktora i zawieźć go na

Dworzec Anhalcki.

Margot zobaczyła nadchodzącą grupkę młodych ludzi z rakietami

tenisowymi. Szybko wsiadła do auta i szofer zatrzasnął drzwiczki.

Wsunęła się głęboko na tylne siedzenie, żeby znajomi nie zauważyli

jej. Na szczęście weszli na teren kortów, nie troszcząc się o stojący

przy wejściu samochód. Szofer włączył silnik i wóz ruszył.

W oczach Margot znów błysnęły łzy. Jaki dobry, jaki kochany

jest Peter, że pomyślał o zostawieniu jej samochodu! Więc

rzeczywiście chce wyjechać! Tak spieszno mu do tego Lipska?

Prawdopodobnie podpisze zaraz kontrakt angażujący go tam do pracy.

Ogarnęła ją całkowita rozpacz. Co tu zrobić? Przecież nie może mu

pozwolić wyjechać!

background image

Wtedy na pewno nigdy go już nie zobaczy. Wtedy wszystko się

skończy, a ona zostanie sama — ze złamanym sercem i tęsknotą za

Peterem. Nie, do tego nie wolno dopuścić. Przede wszystkim trzeba

zapobiec jego wyjazdowi, bo to jedyna szansa uratowania jej

szczęścia, które tak głupio i lekkomyślnie naraziła na szwank.

Och, teraz wie, że zachowywała się w stosunku do Petera

obrzydliwie. Jak bardzo wydręczyła biedaka! Zrozumiała to dopiero

teraz, kiedy sama zakosztowała cierpienia z jego powodu. Trzeba go

zatrzymać; on nie może wyjechać do Lipska. Jego ojciec też byłby

nieszczęśliwy, gdyby Peter przeniósł się tam. Ale co ona może zrobić,

żeby go zatrzymać?

Zastanawiała się przez chwilę, potem wyprostowała się, otarła

oczy i opuściła szybę oddzielającą miejsce kierowcy od tylnej części

wozu.

— Przypomniało mi się, że muszę jeszcze powiedzieć coś

ważnego panu doktorowi, więc zamiast do mnie, proszę, aby pan od

razu pojechał do niego do domu. Poczekam w samochodzie, aż

zejdzie, żeby pojechać na dworzec.

— Bardzo proszę, jaśnie panienko!

Marnot odetchnęła. W ten sposób Peter nie wyjedzie, zanim

jeszcze raz z nią nie porozmawia. Jaką minę zrobi, kiedy zobaczy ją w

aucie? Czy się ucieszy? A może jest na nią taki rozgoryczony, że w

ogóle nie będzie chciał jej wysłuchać? Margot pełna była obaw. Może

Peter przestał już ją kochać? Ach, nie, to niemożliwe! Pewnie będzie

trochę zły, że niepotrzebnie pakował walizkę...

background image

Wypłakała raz jeszcze z serca wszystkie obawy i wytarła oczy.

Wyciągnęła z torebki puderniczkę i przypudrowała się. Wielkie nieba,

jak ona wygląda! I z taką zapłakaną twarzą chce odzyskać Petera?

Pudrowała i pudrowała — nic nie pomagało: ślady płaczu ciągle były

widoczne.

A niech zostaną! Niech zobaczy, ile przez niego wycierpiała, jak

ją dręczył — jej Peter, kochany, dobry, głupi, szalony Peter! Myślał,

że ona pozwoli mu odejść. Jej bohater, jej ukochany bohater i... jej…

tak jest, to właśnie on stał się jej ideałem! Nikt nie był taki dobry i

kochany jak on, ani taki silny i wierny, ani taki dzielny i niezawodny.

Końcową część drogi przebyła śmiejąc się i popłakując na

zmianę. Samochód zatrzymał się przed bramą willi, w której Peter

mieszkał z ojcem. Szofer wysiadł, zadzwonił i zameldował, że

samochód czeka. Margot wcisnęła się najgłębiej jak mogła w kąt auta,

żeby nie rzucać się od razu w oczy. Czekała dość długo, zanim

pojawił się służący, który przyniósł walizkę i położył ją na miejscu

obok szofera, nie dziwiąc się obecności Margot. Widywał ją często w

samochodzie młodszego pana Vahla, więc uznał, że widać są

umówieni.

W końcu nadszedł Peter — blady i bardzo poważny.

— Czy panna Jung wyszła już z klubu tenisowego? — zagadnął

stojącego obok samochodu szofera. — Odwiózł ją pan do domu?

— Nie, panie doktorze! Jaśnie panienka siedzi w samochodzie,

bo ma panu coś ważnego powiedzieć.

background image

Peter znieruchomiał, potem zajrzał w głąb auta, otworzył

drzwiczki i skinął na szofera, że można ruszać. Opadł na miejsce obok

Margot i wziął ją za rękę.

— Co pani chce mi jeszcze powiedzieć, Margot?

Niemądre łzy znowu puściły się jej z oczu.

— Peter... mój kochany, to wszystko było bez sensu! Przecież ja

nie mogę bez pana żyć! I... i kocham pana jak nikogo na świecie. Jak

mógł mnie pan tak zostawić?

Wziął ją w ramiona i głęboko, z całej piersi odetchnął. Na

szczęście jechali pustymi uliczkami, na których prawie nie było widać

przechodniów, ale gdyby nawet było inaczej, Peter nie zwracałby na

nic uwagi. Objął głowę Margot i z największą miłością zajrzał jej w

oczy.

— Margot, czy chcesz zostać moją żoną?

Skinęła głową i mocno zarumieniła się pod jego spojrzeniem.

— Tak, Peter. Nie mogę bez ciebie żyć.

Zaczął ją całować jak oszalały, do utraty tchu.

— Moja najukochańsza, Bogu niech będą dzięki, że nareszcie

przestałaś się opierać. Nie bój się zostać moją żoną. Kocham cię i

będę nosił na rękach.

— I nie pojedziesz do Lipska, dobrze?

Roześmiał się radosnym, szczęśliwym śmiechem.

— Wykluczone! Natomiast objadę teraz z tobą kawałek Berlina,

dalej się zobaczy. Powiedz, naprawdę mnie kochasz?

Spojrzała na niego rozpromieniona.

background image

— Ja wcale nie wiedziałam, że cię kocham. Zrozumiałam to

nagle, kiedy zostałam sama tam, na kortach. Na myśl, że mogłabym

cię utracić, poczułam się strasznie nieszczęśliwa. Potrzebuję cię,

Peter... kocham cię.

Wzruszony i szczęśliwy zaczął ją znów całować, a potem

przytulił do piersi jej głowę i zapytał cicho:

— A co z twoim ideałem, kochanie?

Pogłaskała go po ręce.

— Nareszcie go znalazłam, Peterlein.

— Jak to? — zdziwił się. — I mimo to chcesz zostać moją żoną?

Zerknęła na niego z filuterną minką, pogrążając go do reszty w

zachwycie.

— A owszem. Wyobraź sobie, że kiedy wszystko rozważyłam,

okazało się, że to ty jesteś moim ideałem. No bo jesteś dobry, silny i

wielkoduszny, jesteś odpowiedzialny, wierny, dzielny, no i... jesteś

bohaterem. A przede wszystkim kochasz mnie tak, jak chciałam być

kochaną.

Peter aż poczerwieniał z zakłopotania i roześmiał się tak po

chłopięcemu, że Margot musiała go pocałować.

— Ale nie mam ciemnych oczu ani ciemnych włosów, a

schudnąć też nie schudłem.

Margot prychnęła rozbawiona.

— Wiesz, Peterlein, ta kolorystyka niewiele znaczy, jeśli serce

jest czarne.

background image

Peter zabierał się znów do pocałunków, ale wjechali niestety w

bardziej ludną okolicę, w związku z czym musieli siedzieć grzecznie

obok siebie. Ale nie spuszczali z siebie uszczęśliwionych oczu. Mieli

sobie tak dużo do powiedzenia. Margot skarżyła się, że ją tak

straszliwie przeraził swoim odejściem.

— Czy ty naprawdę nie chciałeś mnie już więcej widzieć?

Ścisnął oburącz jej dłoń.

— Nie mogłem już tego wytrzymać, Margot. Nie potrafiłem

dłużej żyć obok ciebie — spokojny i opanowany. Tęsknota, gorące

pragnienie, żeby choć cię pocałować, odbierały mi rozum.

To powiedziawszy, pocałował ją szybko, korzystając z tego, że

akurat nikt nie przechodził ulicą.

Dojechali do Dworca Anhalckiego i szofer już zamierzał oddać

walizkę bagażowemu, gdy Peter powstrzymał go:

— Proszę zostawić walizkę. Panna Jung przekazała mi właśnie

wiadomość, że nie muszę natychmiast jechać do Lipska; był w tej

sprawie jeszcze jeden telefon. Ale niech pan skręci za róg, gdzie nie

będziemy tamowali ruchu, i pójdzie dowiedzieć się, kiedy odchodzi

pierwszy poranny pociąg do Lipska. To na wypadek, jeśli jednak będę

musiał rano pojechać.

Szofer podjechał i wysiadł, a Margot spojrzała niespokojnie.

— Chcesz jednak pojechać do Lipska?

— Nie — uśmiechnął się Peter. — Musiałem tylko jakoś

uzasadnić szoferowi, że mimo twego poselstwa zajechaliśmy przed

dworzec. Inaczej gotów pomyśleć, że cała ta jazda była bezcelowa.

background image

— Ach, jaki mądry Peter! — roześmiała się.

— Wystarczająco jak na berlińskiego adwokata. Ale co teraz

będziemy robić? Dokąd pojedziemy?

— Przypuszczam, że odwieziesz mnie do domu, bo chyba

będziesz chciał porozmawiać z moimi rodzicami.

— Jasne! Ale ponieważ twoją zgodę już mam, nie musimy gnać

na łeb, na szyję. Zresztą twojego ojca i tak nie ma teraz w domu, więc

mamy dla siebie jeszcze jakąś godzinkę. Takie potajemne zaręczyny

wydają mi się czymś wręcz cudownym. Jeśli o mnie chodzi, chętnie

bym się jeszcze tym stanem podelektował. Czy masz coś przeciwko

temu, żebyśmy trochę pojeździli autem?

— Absolutnie nie! — powiedziała rozbawiona.

W tym momencie wrócił szofer z informacją o godzinie odjazdu

pierwszego porannego pociągu do Lipska.

— Dobrze — powiedział Peter — wracajmy teraz do domu, żeby

zostawić tam walizkę. Potem musi nas pan zawieźć ponownie do

klubu tenisowego, bo zapomniałem tam czegoś, a stamtąd ruszymy do

domu państwa Jung.

— Ależ Peter, to będzie trwało co najmniej godzinę!

— Nie szkodzi! Dla mnie z pewnością nie będzie to za długo,

najważniejsze, że będziemy przejeżdżali przez słabo zaludnione

okolice.

Ta jazda z paroma przystankami wcale nie wydała im się za

długa. Kiedy na koniec dotarli pod dom Margot, nie mogli się

nadziwić, że tak szybko minął im czas. W ciągu tej godzinnej jazdy

background image

zdążyli sobie jednak powiedzieć to wszystko, co mają sobie do

powiedzenia narzeczem, a w słabo zaludnionych okolicach nadarzały

się okazje, żeby wzmocnić wypowiadane kwestie pocałunkami.

Weszli do rodzicielskiego mieszkania Margot, gdzie ku swej

cichej radości dowiedzieli się, że pani Jung jeszcze nie ma, ale lada

moment powinna wrócić do domu. Tak więc parze narzeczonych dane

było jeszcze krótkie sam na sam.

W końcu jednak starsi państwo przyszli — najpierw matka, po

niej ojciec — i dalej wszystko wynikło samo z siebie. Margot życzyła

sobie, żeby zaręczyny odbyły się dopiero po powrocie Siddy i Franka

z podróży poślubnej. Do tego terminu pozostało jeszcze kilka tygodni,

ale Margot i Peter uznali, że taki potajemny okres narzeczeński ma o

wiele więcej uroku niż oficjalny.

Peter błagał jednak, żeby potem nie odkładać ślubu na dłużej.

Ustalono zatem, że zaręczyny odbędą się we wrześniu, kiedy Siddy

już będzie na miejscu, a datę ślubu wyznaczono na drugiego grudnia.

XV

Marianne nie posiadała się ze złości, kiedy dowiedziała się, że

Nordauowie wyjechali. Przepełniał ją szaleńczy gniew na Siddy, gdyż

była pewna, że to z jej winy Frank wyjechał bez pożegnania. Ojciec

chcąc ją uspokoić, opowiedział, jak to spotkał Franka Nordaua, który

wyraził nadzieję, że w Miami będą mieli na pewno więcej okazji do

spotkań.

background image

Z tych słów Marianne wywnioskowała, że Frank tylko przez

ostrożność unikał bliższych kontaktów z nią. Prawdopodobnie jego

żona w jakiś sposób dała upust przepełniającej ją zazdrości. To, co

Frank jakoby powiedział jej ojcu, potraktowała jako tajemne

przesłanie. Uspokoiła się jako tako i następne tygodnie w Nowym

Jorku spędziła trawiona gorączką oczekiwania.

Czas jej się dłużył, mijał zbyt wolno, toteż wymogła na ojcu

wcześniejszy wyjazd na Florydę. Kiedy więc Frank Nordau zjechał z

żoną do Miami, Weidnerowi bawili już tam od tygodnia. W hotelu, w

którym zatrzymała się z ojcem, Marianne zadbała o to, żeby pokoje

sąsiadujące z ich apartamentem, pozostały wolne. Poleciła mianowicie

zarezerwować je dla Nordauów, nic nie wiedząc, że Frank tymczasem

zamówił już locum gdzie indziej.

Ku swemu całkowitemu zadowoleniu Frank pozałatwiał już

wszystkie interesy poza zaprzyjaźnioną firma w Miami.

— Kiedy wrócimy do Berlina — powiedział z uśmiechem do

Siddy — będziesz musiała pójść do jubilera i wyszukać sobie jakąś

wyjątkowo piękną rzecz; te nowo nawiązane stosunki handlowe

pozwolą nam na to z naddatkiem.

Jego słowa nie wywołały u Siddy ani cienia uśmiechu. Nie

zależało jej na biżuterii ani żadnych błyskotkach. Uczynić ją

szczęśliwą mogła tylko miłość męża. Kiedy jechali do Miami, ogarnął

ją na nowo strach, że Frank będzie się tam spotykał z Marianne

Weidner, a później zapewne również będą się widywać. Nigdy nie

background image

pozbędzie się tego bolesnego ucisku w sercu, nawet wtedy, kiedy

Marianne nie będzie już kochanką Franka.

Siddy nie wierzyła, żeby ten romans mógł trwać długo —

któregoś dnia Frank pozna jej charakter. Ale po Marianne będzie

zapewne jakaś inna. Co za różnica? Między nią a Frankiem nigdy nie

będzie prawdziwego porozumienia — pozostanie tylko oficjalna

koegzystencja. I ta świadomość była dla Siddy niewypowiedzianie

bolesna.

W hotelu w Miami wskazano im zamówione przez Franka

pokoje. Z okien roztaczał się wspaniały widok na morze, przy

panował ożywiony ruch. Frank miał do załatwienia w Miami tylko

jedną sprawę, a mianowicie sfinalizowanie bardzo obiecującej umowy

z pewną wielką firmą budowlaną. Poza tym planował spędzić tu z

żoną dwa tygodnie na wypoczynku.

Warunki pobytu były w pełni luksusowe. Przebywający w Miami

goście paradowali wprawdzie przez cały dzień w strojach plażowych,

ale wieczorem obowiązywała elegancja i wykwintne toalety życie

toczyło się jednak głównie na plaży i dlatego Siddy obawiała się, że

spotkanie z Marianne jest nieuniknione mimo zamieszkania w innym

hotelu.

I rzeczywiście: kiedy następnego dnia po śniadaniu wybrała się z

Frankiem na plażę, ujrzała idących im naprzeciw Weidnerów.

Marianne miała na sobie kokieteryjny kostium plażowy, a na to

narzucony elegancki kąpielowy płaszcz. Siddy zbladła na jej widok i

zrobiło jej się zupełnie słabo. Z uczuciem zazdrości musiała przyznać,

background image

że Marianne jeszcze nigdy nie prezentowała się tak powabnie jak

teraz. I w dodatku wiedziała, jak ukazać w pełni urok swej pięknej,

smukłej sylwetki.

Zobaczywszy Franka i Siddy, odetchnęła głęboko, jakby

uwolniona od przewlekłego bólu. Oczekiwała spotkania z Frankiem z

największą niecierpliwością, a teraz była dodatkowo zadowolona ze

swego wyglądu. Z wyciągniętą dłonią i promiennym uśmiechem

ruszyła w stronę młodej pary.

— Ach, nareszcie się spotykamy! Kiedy państwo przyjechali?

Siddy nie mogła uniknąć powitania i zetknięcia się na moment z

czubkami palców swego wroga, mając przy tym uczucie, że

kamienieje od środka. Frank skłonił się ceremonialnie przed Marianne

i podał rękę jej ojcu.

— Przyjechaliśmy wczoraj wieczorem.

— Co, już wczoraj wieczorem? Nic mi o tym nie powiedziano w

hotelu. No, ale czy nie postąpiłam ładnie, że zarezerwowałam dla

państwa pokoje z widokiem na morze? Wiedzieliśmy przecież, że

przyjedziecie w tych dniach i zatrzymacie się w tym samym hotelu.

Frank był nieco zakłopotany.

— To rzeczywiście bardzo miłe ze strony łaskawej pani; niestety

nic o tym nie wiedziałem. A ponieważ słyszałem, że w tym hotelu nie

ma już wolnych pokoi z widokiem na morze, zamówiłem kwaterę

gdzie indziej. Dlatego nie mogła pani wiedzieć o naszym przybyciu.

Marianne ściągnęła się mina. Rzuciła Siddy nienawistne

spojrzenie, które mówiło: „To mam tobie do zawdzięczenia!"

background image

Pan Weidner usiłował ratować sytuację, mówiąc ze śmiechem:

— Widzisz, Marianne, działaliśmy zbyt pochopnie. Będę musiał

zaraz odwołać rezerwację.

— Ależ to niemożliwe, papo! — wybuchnęła Marianne. — Ja

zamówiłam te pokoje i gdyby nie moje zapewnienia, zostałyby

wynajęte komuś innemu. Chyba zgodzą się państwo, że najlepiej

będzie, jeśli przeniesiecie się do naszego hotelu.

Frank spojrzał na żonę, zauważył jej bladość i zaciśnięte usta.

Zebrał się w sobie i powiedział stanowczo, choć pełnym ubolewania

tonem:

— Niezmiernie mi przykro, ale to niemożliwe, łaskawa pani. My

też zamówiliśmy nasze pokoje z góry, i to na cały nasz pobyt tutaj.

Poza tym mamy w naszym hotelu umówione już różne konferencje w

sprawach firmy, no i nie chciałbym zmieniać adresu.

— To oczywiste, interesy mają pierwszeństwo — oświadczył pan

Weidner wyrozumiale. — A jeśli chodzi o te zarezerwowane pokoje,

to niech cię o to głowa nie boli, Marianne — sam załatwię sprawę z

dyrekcją hotelu. Odstąpią je od ręki komuś innemu, bo to dobre

pokoje, z pięknym widokiem. Byłoby bardzo miło, rzecz jasna,

gdybyśmy mogli mieszkać bliżej siebie, ale przecież i tak będzie wiele

okazji do spotkań.

Ta uwaga trochę pocieszyła Marianne, choć nadal była wściekła,

że wszystko poszło nie po jej myśli, tylko tak jak chciała ta „cnotliwa

gąska". Pani Nordau była najwidoczniej o nią zazdrosna. I bardzo

dobrze! Powinna być! Marianne postanowiła odpłacić jej z nawiązką

background image

za wszystkie irytacje i rozczarowania. Popatrzyła Frankowi

wymownie w oczy i powiedziała cicho, korzystając z tego, że jej

ojciec szedł z Siddy o kilka kroków przed nimi:

— Bardzo na pana czekałam i cieszę się, że nareszcie pan

przyjechał.

Wiatr doniósł te słowa do uszu Siddy, która musiała pokonać

wzbierający w niej szloch, żeby usłyszeć, co Frank na to odpowie. Ale

choć nadstawiała uszu, nie zrozumiała jego odpowiedzi.

— To miło z pani strony — odparł Frank lekkim tonem.

— Musimy się tutaj częściej spotykać; myślę, że mamy sobie

wiele do powiedzenia — ciągnęła dalej z tęsknym wyrazem oczu.

Frank zesztywniał i popatrzył na nią ostro.

— Wydaje mi się, że łaskawa pani trwoni swoje zainteresowania,

skupiając je na niewłaściwym obiekcie.

— Och, czyżby żona nie pozwalała panu spotykać się z jakąś

inną istotą płci żeńskiej? Bierze pana pod pantofel?

— Ani jedno, ani drugie — odparł z irytacją, a czoło silnie mu

poczerwieniało.

Marianne wiedziała doskonale, że żaden mężczyzna nie zniesie

łatwo podejrzenia o pantoflarstwo. Śmiejąc się w sposób, który miał

go podburzyć, ciągnęła dalej:

— Och, wy nieszczęśni żonkosie z podciętymi skrzydłami! Ale ja

nie zrezygnuję z tego, żeby je panu trochę poluzować. Przede

wszystkim jednak musimy porozmawiać w cztery oczy; myślę, że

background image

mamy sobie to i owo do powiedzenia, a do tego nie potrzeba nam

świadków.

Frank zmarszczył czoło.

— A ja myślę, łaskawa pani, że lepiej będzie, jeśli tego

poniechamy.

Rzuciła mu jedno ze swych niebezpiecznych, uwodzicielskich

spojrzeń.

— Tak bardzo się pan mnie boi?

— Bynajmniej. Jeśli — to o panią. Proszę pozwolić sobie

wiedzieć, że prowadzi pani niebezpieczną grę.

Marianne zagruchała kuszącym śmiechem, licząc na to, że sprawi

w ten sposób przykrość Siddy.

— Lubię niebezpieczną grę, a pan byłby w niej nader pożądanym

partnerem.

Frank obawiał się, żeby coś z tych słów nie doleciało do uszu

Siddy i to czyniło go tak niepewnym, że Marianne już uwierzyła w

swoją wygraną. Spojrzał zatroskany w stronę żony, która przystanęła

z panem Weidnerem, czekając na nich.

— Proszę zrezygnować z mojego partnerstwa, łaskawa pani a

także proszę pomyśleć o swojej reputacji. Więcej nie chcę i nie mogę

pani powiedzieć.

— Obstaję przy tym, żebyśmy porozmawiali w cztery oczy, gdyż

nie myślę ani o mojej reputacji, ani o niczym innym, tylko o tym, że

kocham pana do szaleństwa.

— To nie ma sensu! Niech pani będzie rozsądna!

background image

Roześmiała się dźwięcznie.

— Rozsądna będę, mając osiemdziesiąt lat. Proszę, niech mnie

pan nie drażni; ja jestem zdolna do wszystkiego. Muszę choć raz z

panem porozmawiać — tylko raz! Zastanowię się jeszcze, jak to

urządzić, żeby pańska żona nie dowiedziała się. Zresztą w pana żyłach

płynie chyba krew, a nie woda, a małżeński żywot, jaki pan prowadzi,

nie może mężczyzny takiego jak pan uczynić szczęśliwym. A więc —

jeszcze porozmawiamy!

Frank i Marianne znaleźli się tak blisko pierwszej pary, że Siddy

usłyszała ostatnie słowa, a przede wszystkim zauważyła wielkie

zakłopotanie i niepewność męża oraz wzburzenie tamtej.

Frank nie wiedział, w jaki sposób wywinąć się pannie Weidner.

Pomyślał, że może istotnie najlepszym rozwiązaniem będzie spotkać

się z nią sam na sam po to, żeby powiedzieć jej bez ogródek, iż

wyprasza sobie dalsze naprzykrzanie się z jej strony. Zrozumiał, że ta

dziewczyna nie uznaje żadnych absolutnie hamulców i nie zostawi go

w spokoju, dopóki wyraźnie nie wyjaśni jej swego stanowiska.

Jego serce należało bez reszty do Siddy. Miał też nadzieję, że

tutaj, w Miami, ich stosunki nareszcie jakoś się ułożą, bo będzie mógł

święcić jej więcej czasu, nie mając już na głowie interesów firmy.

Stan obecny znosił z największym trudem, toteż postanowił

nieodwołalnie wszystko otwarcie przedstawić Siddy. Dlatego też

jakiekolwiek gierki z panną Weidner absolutnie nie wchodziły w

rachubę.

background image

Marianne stawała mu się coraz bardziej niesympatyczna, gdyż nie

cierpiał kobiet, które w stosunkach z mężczyznami przejmowały

inicjatywę. Żadna zresztą z dotychczas mu znanych kobiet nie

zachowywała się tak agresywnie. Trzeba więc będzie pozbyć się jej w

sposób energiczny, i to tak, żeby zrozumiała wszystko właściwie.

— Dobrze, jeszcze porozmawiamy! — odparł ostro i

zdecydowanie.

Siddy usłyszała i to, a także zauważyła błysk triumfu w oczach

Marianne. Poczuła w sercu bolesny skurcz. Czy musi znosić tego

rodzaju spojrzenia tej dziewczyny, która bez cienia żenady kokietuje

Franka na jej oczach?

Wyprostowała się dumnie i powiedziała stanowczym tonem:

— Wracam teraz do hotelu.

Frank natychmiast stanął przy niej.

— Będzie tak, jak sobie życzysz, Siddy.

— Ale ma pani posłusznego męża! — zawołała Marianne

szyderczo.

Pan Weidner roześmiał się dobrodusznie.

— Tego by brakowało, żeby mąż nie był posłuszny żonie w

czasie podróży poślubnej! Czyż nie tak, łaskawa pani? — zażartował,

zwracając się do Siddy.

Siddy kiwnęła głową, przymuszając się do uśmiechu, potem

pożegnała Marianne lekkim, sztywnym ukłonem i odeszła. Frank też

się pożegnał i ruszył razem z żoną.

Marianne popatrzyła za nimi z ironią.

background image

— O, Boże, ależ to nudna gęś!

Pan Weidner spojrzał zdumiony.

— Chyba nie masz na myśli tej czarującej pani Nordau,

Marianchen?

— Właśnie ją mam na myśli, ojcze! — rzuciła z wściekłością.

— Ależ to przemiła, urocza osóbka!

— Och, papo! Wy, mężczyźni, jak tylko zobaczycie ładną buzię,

to razu myślicie, że przypisane są do niej wszystkie inne uroki. To

nudna, głupia gęś, w dodatku — zazdrosna! Czy nie widzisz, że

chciałaby tego swego mężusia owinąć w watę i wsadzić pod klosz,

żeby nic do niego nie docierało, żeby w ogóle nie wiedział, jak

wygląda życie, bo sama pozbawiona jest życia i temperamentu.

Biedny Nordau, należy mu tylko współczuć! On bardzo chętnie trochę

by pobrykał, ale co, skoro musi zaraz wracać pod ten klosz.

Marianne święcie wierzyła w to, co mówi. Była przekonana, że

przy niej i za jej sprawą Frank natychmiast by „odżył". Grunt, że

zgodził się na spotkanie — teraz już nie ucieknie przed nią więcej!

Panna Weidner spalała się w pragnieniu zdobycia Franka, nie mając

wątpliwości, że jej się to uda. Bo kiedy kobieta jak ona zagnie na

mężczyznę parol, żaden się nie oprze!

XVI

Frank i Siddy szli przez chwilę w milczeniu, oboje pogrążeni w

przykrych myślach. W końcu Frank powiedział:

background image

— Ta panna Weidner to zbyt uciążliwe i nieprzyjemne

towarzystwo.

Siddy podniosła głowę i obrzuciła go przygaszonym spojrzeniem.

— Również dla ciebie, Frank? — spytała z dziwną intonacją.

Frank nastawił uszu, doszukując się w tych słowach śladów

zazdrości.

— Myślę, że dla mnie więcej niż dla ciebie — odparł z pewnym

rodzajem wisielczego humoru.

Siddy zacisnęła usta. Czyżby sprawy zaszły tak daleko, że

miłostka Marianne zaczęła mu ciążyć? To można było łatwo sobie

wyobrazić, bo panna Weidner nie mogła mężczyźnie pokroju Franka

zaofiarować prawdziwych wartości. A więc pociągnęło go do niej

tylko przelotne upodobanie. Nawet jeśli to odurzenie wkrótce minie,

Frank zniszczył i zburzył wszystko, co było istotą jej uczucia. Nigdy

już nie znajdzie w sobie odwagi, żeby wyjść mu naprzeciw i walczyć

o jego miłość; odtąd zawsze będzie się bała, że zanim pokona swoje

zahamowania, inna znów zdobędzie jego względy.

Frank zastanawiał się, co skłoniło Siddy do postawienia takiego

pytania. I dlaczego nagle stała się znów milcząca i przygnębiona? Od

chwili wyjazdu z Nowego Jorku wydawała się trochę bardziej

ożywiona, dlaczego więc teraz tak nagle znów posmutniała?

O, Boże, przecież to chyba nie ma związku z Marianne Weidner?

A jeśli tak? Czy jej osoba wywiera na Siddy — podobnie jak na jego

zachowanie — jakiś destruktywny wpływ? Trzeba to koniecznie

zbadać. Tamtego wieczora w Nowym Jorku, kiedy Siddy była taka

background image

czarująca i miła, wydawało mu się, że próbuje ona pokonać dzielący

ich dystans. Jej głos był przedziwnie miękki i ciepły, a w oczach kryła

się czułość. Jedynie tamtego wieczoru, który rozniecił w nim tyle

słodkich nadziei, Siddy była uwodzicielska i czarująco miła. A

następnego dnia wszystko się zmieniło —już od samego rana, kiedy to

Marianne czyhała na niego pod drzwiami z żądaniem zwrotu

podrzuconego mu listu.

Wszystko to było bardzo zagadkowe i dłużej nie do zniesienia.

Należało rozmówić się z Marianne, wybadać, czy wywierała na Siddy

jakąś presję. Po ostatnich doświadczeniach zdolny był uwierzyć w

każdą nikczemność panny Weidner. Nie uznając żadnych wartości

moralnych, nie oszczędziłaby niczego i nikogo, kto stanąłby w

poprzek jej pragnieniom.

W hotelu na oboje czekała poczta z Niemiec: dla Siddy był list od

Margot, dla Franka listy w sprawach handlowych firmy. Ich pokoje

miały wspólny, osłonięty markizą balkon, na którym ustawiono stolik

i krzesła. Siddy zasiadła na balkonie zaraz po przyjściu, a w chwilę

później zjawił się Frank.

— Czy nie będzie ci przeszkadzało, Siddy, jeśli przejrzę tu listy i

trochę nacieszę się widokiem na morze?

— Ależ skąd, Frank! Ja mam do przeczytania tylko list od

Margot.

— Mam nadzieję, że w domu wszystko dobrze. Popatrz, jak

pięknie wygląda morze w słońcu! Właściwie to nonsens, żeby

background image

przebywać całymi godzinami tam na dole. Stąd mamy najpiękniejszy

widok, a poza tym nie jesteśmy narażeni na niepożądane towarzystwo.

Spojrzała na niego z uwagą. Czy miał na myśli Marianne

Weidner? Na to wyglądało. Więc nie marzy o częstszym widywaniu

jej? Mimo wszystko ta myśl sprawiła jej przyjemność.

— Ja też bardzo chętnie pozostanę tu na górze.

— Oby tylko nie było ci zbyt nudno.

— Mnie? Z pewnością nie, ale tobie może być nudno.

Spojrzał na nią gorąco.

— W twoim towarzystwie — nigdy.

Czując z niepokojem zdradzieckie rumieńce na twarzy, szybko

otwarła list od Margot.

Moja kochana, kochana Siddy!

Proszę Cię, usiądź mocno, bardzo mocno, zanim zabierzesz się do

czytania tego listu, żebyś z wrażenia nie padła. Siddy — zaręczyłam

się! Masz to czarno na białym. Jeśli spytasz: z kim? — odpowiem: z

moim ideałem! Wyobraź sobie, Siddy, że odkryłam całkiem

nieoczekiwanie, iż moim ideałem jest Peter Vahl — kochany, dobry

Peterlein!

Właśnie w tym momencie, kiedy po otrzymaniu sto dwudziestego

piątego kosza odszedł ode mnie — na zawsze, jak powiedział, i z

mocnym postanowieniem zerwania wszelkiej znajomości — właśnie w

tym momencie zrozumiałam, że to on, i tylko on, jest moim ideałem, że

nie mogę bez niego żyć i że będę totalnie nieszczęśliwa, jeśli zostanę

sama.

background image

Ach, Siddy, zachowałam się strasznie nie po kobiecemu, bo w

przerażeniu, że on zostawi mnie samą na zawsze, pojechałam za nim i

na szczęście udało mi się go dogonić. Co było dalej, właściwie nie

pamiętam.

Wiem tylko, że było bosko i że mój Peterlein jest kochany i

uroczy, a ja jako jego narzeczona jestem nieprzytomna ze szczęścia.

On nadal mnie uwielbia, odgaduje wszystkie moje życzenia i z

nadmiaru szczęścia nie wie, jakie jeszcze głupstwo mógłby popełnić.

To jest cudowne uczucie, kiedy można uczynić kochanego człowieka

szczęśliwym! Zresztą nie muszę Cię o tym przekonywać — przeżywasz

to sama każdego dnia.

Dopiero teraz zrozumiałam, co przeżywałaś w dzień swego ślubu.

Pamiętasz, o czym rozmawiałyśmy, kiedy przypinałam Ci mirtowy

wianek? Powiedziałaś mi, że pokochałaś Franka od pierwszego

wejrzenia, chociaż on nie zwracał na Ciebie uwagi. I o tym, jaka byłaś

szczęśliwa, kiedy powrócił po długiej podróży i nagle zainteresował

się Tobą, a wkrótce potem — oświadczył.

Widzisz, u nas było na odwrót: Peter pokochał mnie od chwili,

kiedy zobaczył mnie po raz pierwszy, a ja, głupia, nie zwracałam na

niego uwagi i w ogóle nie chciałam słyszeć o małżeństwie. A przy tym

musiałam go widać od dłuższego czasu kochać. To się poznaje jednak

dopiero później, ale za to bardzo gwałtownie. I potem ta miłość jest

już u mnie zakotwiczona. Z Twoim Frankiem było tak jak ze mną, a z

Tobą — jak z Peterem.

background image

Najważniejsze jest jednak to, że oboje jesteśmy bardzo szczęśliwi;

tak szczęśliwi, jak Ty z Frankiem — albo prawie tak samo, bo jeszcze

trochę nam do szczęścia brakuje. Ale to nadejdzie dopiero po ślubie,

kiedy nareszcie będziemy mogli być sami. Na razie zdarza nam się to

bardzo rzadko. Nasze oficjalne zaręczyny odbędą się dopiero po

Waszym przyjeździe, bo bez mojej Siddy nie chcę o niczym słyszeć.

Ślub jest wyznaczony na początek grudnia. Ach, Siddy, jakie życie jest

piękne.

Muszę kończyć, bo Peter zaraz przyjdzie i nie będę mieć czasu. A

więc wracaj do domu! Pozdrów Twojego tak gorąco kochanego Męża

od nas obojga. Tysiące całusów!

Twoja szaleńczo szczęśliwa Margot.

Kiedy Siddy doszła do miejsca, w którym Margot pisała o ślubie

z Frankiem, łzy nagle trysnęły z jej oczu. Siedziała bardzo cicho i bez

ruchu, żeby Frank niczego nie zauważył, ale jedna łza spadła na

trzymany przez nią arkusik. Frank zerknął w stronę Siddy, ale nie

zauważyła tego. Zapatrzona nieruchomo przed siebie walczyła ze

łzami.

Pomyślał, że Siddy chce ukryć przed nim swoje wzruszenie i

dlatego poniechał pytania, które cisnęło mu się na usta. Ale

obserwował ją nadal. Wiedział, że z trudem stara się opanować i że

schowała list siostry do małego pudełka z szyciem, które przyniosła ze

sobą na balkon. Ukradkiem wyciągnęła chusteczkę i osuszyła oczy.

Frank siedział jak sparaliżowany. Dlaczego Siddy płakała,

starając się to ukryć przed nim? Gdyby otrzymała jakąś złą

background image

wiadomość, nie kryłaby się z nią. Co było w tym liście, czego on nie

powinien wiedzieć, a co ją przyprawiło o taki smutek? Nie chciał

przynaglać jej do zwierzeń. Dlatego pozornie zagłębił się w lekturze

swoich listów, wyczekując chwili, kiedy Siddy się uspokoi.

Po chwili Siddy wzięła do ręki jakieś drobne szycie i pochyliła

się nad nim, żeby uniknąć jego wzroku. List Margot leżał złożony w

pudełku. Frank spojrzał na żonę i odłożył na bok swoją

korespondencję. Siddy wydawała się już na tyle spokojna, że zwrócił

się do niej z pytaniem:

— No i co, Siddy, jakie wiadomości od Margot? — spytał

swobodnie.

Nie podnosząc oczu znad roboty, odparła:

— Och, najlepsze, jakie mogą być. Wyobraź sobie, że moja mała

Margot zaręczyła się. Przyjęła nareszcie oświadczyny swego wiernego

adoratora, Petera Vahla. Będą czekać z ogłoszeniem zaręczyn do

naszego powrotu, a z początkiem grudnia wezmą ślub.

— To mnie cieszy. Doktor Vahl jest wspaniałym człowiekiem,

szlachetnym i godnym zaufania. Czy on się od dawna o nią starał?

— Tak. Margot dała mu sto dwadzieścia pięć razy kosza —

wyjaśniła Siddy, zmuszając się do wesołości.

— Sto dwadzieścia pięć? To się nazywa wytrwałość!

— On ją bardzo, bardzo kocha — powiedziała cicho.

Frank znowu zaczął zastanawiać się, dlaczego Siddy płakała nad

tym listem. Przecież te zaręczyny to była radosna wiadomość. A może

Siddy sama była zakochana w Peterze i musiała z niego zrezygnować

background image

ze względu na siostrę? Zawsze mówiła o nim bardzo ciepło i

serdecznie...

Frank poczuł nagle, że serce przeszył mu ostry ból. Czy to

możliwe? Może Siddy ciągle jeszcze kocha Petera i płacze gorzko

dlatego, że zaręczył się z jej siostrą?

Zerknął ukradkiem na list Margot leżący w pudełku. Gdyby mógł

wiedzieć, co w nim jest! W trakcie rozważań, czy by nie poprosić

Siddy o pozwolenie przeczytania listu, ktoś wywołał ją z pokoju:

chodziło o zamówione przez nią pantofle kąpielowe, których bogaty

wybór przysłano właśnie do hotelu.

Frank nie mógł dłużej zdzierżyć, wydobył list i zaczął czytać.

Wyznanie miłosne Margot poruszyło go — z każdej linijki listu biło

szczęście. A potem doszedł do miejsca, w którym Margot wspominała

rozmowę z Siddy w dniu jej ślubu i wpatrując się w list jak urzeczony,

czytał bez tchu: „Powiedziałaś mi, że pokochałaś Franka od

pierwszego wejrzenia, chociaż on nie zwracał na Ciebie uwagi. I o

tym, jaka byłaś szczęśliwa, kiedy powrócił po długiej podróży i nagle

zainteresował się Tobą, a wkrótce potem — oświadczył".

Wstrząśnięty do głębi czytał ten fragment listu raz po raz. I nagle

wszystko stało się jasne. Siddy kochała go od pierwszego wejrzenia i

była szczęśliwa, kiedy zaczął starania o nią. Szczęśliwa i pewna jego

miłości była jeszcze w chwili ślubu i podczas weselnego przyjęcia —

teraz wiedział to na pewno. A potem zjawiła się Anny Frey i zdarła jej

zasłonę z oczu: wyjawiła, że była jego kochanką i że on poślubił ją

tylko na życzenie ich rodzin.

background image

Jakie to musiało być dla niej straszne, mój Boże! Nie widziała

żadnego wyjścia z tej upokarzającej sytuacji i żeby ratować twarz

wymyśliła tę niepoważną historyjkę o zakładzie z przyjaciółkami. Za

tą mistyfikacją ukryła się ze swoją wzgardzoną miłością i upokorzoną

dumą. A więc jego domysły były słuszne!

Frank odetchnął głęboko i odłożył list na miejsce. Z głębi pokoju

dochodził go głos Siddy przymierzającej kąpielowe pantofle i

rozmawiającej ze sprzedawczynią. Zapatrzył się przed siebie. Teraz

już wiedział, dlaczego Siddy płakała: list przypomniał jej dzień ślubu,

ten dzień, który przyniósł jej tyle bólu i cierpienia. Dobry Boże, czy to

znaczy, że ona kocha go nadal, że jej serce nie zobojętniało po tych

przeżyciach? Szczęście Margot, którą Siddy bardzo kocha, i jej

własny los wywołały nową falę bólu.

Teraz też zrozumiał, dlaczego była zazdrosna o pannę Weidner!

Instynkt ostrzegł ją, że Marianne na niego poluje; może zresztą

zauważyła coś, co stało się pożywką dla podejrzeń. Jakkolwiek by się

rzecz miała, zdobył przynajmniej pewność, że Siddy go kochała. Ta

miłość nie mogła jeszcze zginąć — i nie można pozwolić, żeby

zginęła!

Być może przesadził z tą rycerską powściągliwością wobec niej;

może należało powiedzieć jej o swoich uczuciach. To uparte

trzymanie się od niej z daleka było błędem, absolutnym błędem! Skąd

mogła wiedzieć, że pokochał ją i że nie może już dłużej znieść tego

dystansu i ich życia obok siebie!

background image

Jakim był głupcem, dręcząc tak bardzo i ją, i siebie! To należy

zmienić. Trzeba z nią szczerze porozmawiać — i tak jak on musi jej

wyznać, jakie żywi do niej uczucia, tak ona powinna mu powiedzieć,

jaki jest obecnie stan jej serca.

Usłyszał, że sprzedawczyni wychodzi, więc podniósł się szybko i

wszedł do jej pokoju.

— I jak, Siddy, dobrałaś coś odpowiedniego? — zagadnął z

pozornym spokojem.

Siddy spojrzała na niego niepewnie, trzymając w ręku zakupioną

parę pantofli. Frank dotychczas jak najściślej przestrzegał układu,

który zawarli w Caux, a dziś po raz pierwszy przekroczył próg jej

pokoju. Patrzył przy tym na nią w ten szczególnie gorący sposób,

który zawsze wzbudzał w niej lęk.

— Tak, te pantofle pasują — powiedziała niby obojętnie i

uczyniła ruch, jak gdyby chciała go wyminąć i przejść na balkon.

Frank zastąpił jej drogę.

— Chwileczkę, Siddy! Chciałbym cię o coś zapytać i proszę

bardzo usilnie o szczerą odpowiedź.

Krew odpłynęła jej z twarzy, ale przystanęła, patrząc na niego

poważnie.

— O co chcesz mnie zapytać, Frank?

— O to, dlaczego zostałaś moją żoną.

Zadrżała lekko i spuściła wzrok. Co to znaczy? Czy to pytanie

miało być wstępem do rozmowy o konieczności rozstania się i

zwrócenia sobie wolności?

background image

— Ja... przecież już ci powiedziałam... wtedy w Caux. Chodziło o

ten głupi zakład...

— Nie, Siddy! Ja chciałbym poznać prawdę. Zorientowałem się

od razu, że to był zwykły wykręt z twojej strony. Ty nie jesteś zdolna

do kłamstw, a ja już wtedy wiedziałem, że dziewczyna taka jak ty, nie

wychodzi za mąż tylko z powodu niemądrego zakładu i to za kogoś,

kogo nie kocha.

— Jednak doszło do zawarcia tego zakładu! Nie mówmy już o

tym więcej; wstydzę się bardzo tej głupiej sprawy.

— Ani ty nie brałaś nigdy udziału w takim zakładzie, ani Jutta

Brest i twoje pozostałe przyjaciółki. Wiem, że w ogóle uważasz

wszelkie zakładanie się za niemoralne. Żeby ci oszczędzić trudu

dalszych zaprzeczeń, dodam, że z Caux napisałem do Juty Brest list z

prośbą o wyjaśnienie. Wysłałem nawet — uśmiechnął się lekko Frank

— bombonierę dla poparcia swej prośby.

I dalej z całą swobodą poinformował Siddy, jaką otrzymał

odpowiedź. Siddy stała przed nim zaczerwieniona po uszy, nie mając

odwagi spojrzeć mu w oczy.

— To niedobrze, że mnie sprawdzałeś. Powinien był wystarczyć

ci powód, który ja podałam — powiedziała cicho.

— Nie, Siddy! Ten powód nie wystarczał mi już wtedy, a teraz

— w żadnym wypadku.

— Ale dlaczego? Pozwól, żeby sprawy toczyły się swoim

własnym torem. Ja nie wnikam w twoje tajemnice, nie śledzę, co

robisz, nie dociekam, o czym myślisz. Wszystko to jest mi obojętne. I

background image

tak samo tobie powinno być obojętne wszystko to, co wykracza poza

nasze oficjalne wspólne życie.

Frank widział, że Siddy usiłuje pokryć swój strach dumą. Ujął jej

dłonie i mocno przytrzymał, chociaż usiłowała się uwolnić.

— Nic nie jest mi obojętne, co dotyczy ciebie, Siddy, i mam

nadzieję, że i tobie nie jest wszystko jedno, co ja robię.

Jej strach przed nim i przed samą sobą narastał. Tracąc resztki

spokoju i opanowania, rzuciła gwałtownie:

— Czy mam cię może wypytywać o twoją kochankę, Marianne

Weidner?

Wzdrygnął się zaskoczony.

— Co ci przyszło do głowy, Siddy? Jak wpadłaś na tę

niedorzeczną myśl?

Powiedział to tak poważnym tonem i z takim spokojnym,

pewnym wyrazem oczu, że w sercu Siddy obudziło się nagle jakieś

dziwne, trudne do nazwania uczucie, a w spojrzeniu pojawiło się

wahanie.

— Przecież ona wyraźnie dała mi do zrozumienia, że chce mi

ciebie odebrać. A przy tym naigrawała się z naszych oddzielnych

sypialni... Szydziła ze mnie, mówiąc, że w przeznaczeniu kobiety

bardziej pewna jest zdrada niż śmierć. Nie pozostawiła mi cienia

wątpliwości, że zrobi wszystko, żeby zostać twoją kochanką. Może

zresztą była nią już wtedy... Powiedziała mi to wszystko tego dnia,

kiedy razem jadłyśmy lunch. Prosiłam cię potem, żebyś zabrał mnie

do teatru, bo nawet jeśli uznałam twoje prawo do całkowitej swobody,

background image

nie chciałam siedzieć przy jednym stole z kobietą, która jest twoją

kochanką. Tamtego wieczoru co prawda nie sądziłam, że to się już

stało... miałam nadzieję, że można temu jeszcze zapobiec...

— Ach, i dlatego byłaś wtedy taka kochana i czarująca, dlatego

poznałem cię z zupełnie innej strony niż dotąd?

Frank zadał to pytanie z sercem przepełnionym radością, bo

zrozumiał, że Siddy chciała go oczarować tamtego wieczoru i

zniweczyć wpływ Marianne.

Spłonęła rumieńcem i wyjąkała:

— Ja... ja nie wierzyłam, żeby... no, żeby ona mogła zapewnić ci

szczęście, bo... bo ona tak obrzydliwie o tym wszystkim mówiła. Ale

na drugi dzień zrozumiałam, że już jest za późno. Wychodząc z

pokoju, zobaczyłam, że ona chowa list, który jej dałeś. Pomyślałam,

że nic tu nie da się zmienić i należy pozostawić rzecz jej własnemu

biegowi.

To ostatnie zdanie znów zabrzmiało dumnie i chłodno. Frank

nadal jednak trzymał ją mocno za ręce.

— A więc tak, pozwalasz sprawie toczyć się dalej, a mnie chcesz

zostawić na pastwę komuś takiemu jak Marianne Weidner?

Siddy przejął drżeniem ton, w jakim Frank wypowiedział te

słowa.

— Może jednak pozostawimy ten temat w spokoju? Ja nie czynię

ci przecież wyrzutów. Jesteś wolny; możesz czynić, co chcesz. Nie

chciałam o tym mówić ani oczywiście wprawiać cię w

zaambarasowanie. A teraz puść, proszę, moje ręce; to mnie boli.

background image

Ostatnie słowa miały usprawiedliwić łzy, które znowu popłynęły

z jej oczu. Frank wydobył z wewnętrznej kieszeni koronkową

chusteczkę, o której stewardesa opowiadała Marianne i którą ciągle

nosił przy sobie. Wypuścił z uchwytu tylko jedną rękę Siddy,

wycisnąwszy na niej przedtem gorący pocałunek, a potem delikatnie,

z czułością osuszył jej łzy i powiedział cicho:

— Przypatrz się tej chusteczce, Siddy: to własność mojej

ukochanej żony, słodkiej, cudownej dziewczyny, której urok

poznałem — beznadziejny głupiec! — dopiero po ślubie. Ale od

pewnego czasu kochałem ją wiernie i gorąco, a ponieważ nie chciała o

mnie słyszeć, ukradłem tę chusteczkę, żeby mieć cokolwiek, co

należało do niej.

Moja żona ciągle odprawiała mnie od siebie dumnie i zimno... za

karę, że oświadczyłem jej się bez miłości, do czego szczerze się

przyznałem. Wtedy nie miałem jeszcze tej pewności, co teraz: że ją

kocham. Ona wkradła się niepostrzeżenie do mojego serca i tak się

tam zadomowiła, że żadna kobieta na świecie nie zdołałaby jej

stamtąd wyrugować, a już najmniej niejaka panna Weidner.

Tamtego dnia w Caux należało wszystko to wyznać, ale zabrakło

mi odwagi: obawiałem się posądzenia, że chcę w podstępny sposób

dochodzić swoich praw. Moja słodka żona jest bardzo płochliwa, a ja

chciałem pozyskać ją w sposób delikatny i rycerski. Wystawałem pod

jej drzwiami i słyszałem jak płacze. Tak, Siddy, czaiłem się jak szpieg

i podsłuchiwałem, bo chciałem wiedzieć, czy mogłabyś pokochać

mnie na nowo. A w ten głupi zakład w ogóle nie wierzyłem.

background image

Przed chwilą przeczytałem ukradkiem list od Margot... Moja

przemiła szwagierka potwierdziła nareszcie to, o czym marzyłem: że

jej siostra Siddy kochała mnie od dawna. Powziąłem do siebie

niechęć, odkąd stało się dla mnie jasne, jak bardzo raniłem twoje

uczucia. A teraz wiem, że nie wolno mi dłużej zwlekać i że muszę

nareszcie powiedzieć ci, jak bardzo cię kocham. Żadna kobieta nie

znaczyła dla mnie tak wiele, jak ty Siddy. Nic ci nie mówiąc,

walczyłem o ciebie każdym spojrzeniem każdą myślą, li byłem bardzo

nieszczęśliwy, że tak zimno odrzucasz moje starania.

Zapewne widziałaś je w innym świetle. Siddy, powiedz mi,

proszę, czy utraciłem raz na zawsze twoją miłość? Czy nie możesz mi

przebaczyć, że kiedyś przeszedłem obok ciebie jak ślepiec? Kocham

cię, moje najmilsze, słodkie stworzenie! Uwierz mi, że odkąd jesteś

moją żoną, żadnej innej kobiecie nie poświęciłem ani jednej myśli.

Byłem ci absolutnie wierny.

Siddy słuchała uszczęśliwiona, upajała się jego słowami, drżała

od ich wewnętrznego żaru, ale ciągle nie mogła w nie uwierzyć. A

kiedy skończył mówić, uchwycił jej spojrzenie, które wstrząsnęło

nim, odsłaniając ogrom jej cierpienia.

— Nie, to nie może być prawdą. Wszystko, co mi teraz

powiedziałeś, bierze się ze współczucia. Ty jesteś dobry, nie chcesz,

żebym cierpiała, i dlatego tak mówisz!

Objął jej ramiona i przyciągnął ją mocno do siebie.

— Spojrzyj na mnie, Siddy — powiedział poważnie. — Sądzisz,

że gram jakąś komedię... ze współczucia? Popatrz w moje oczy: co w

background image

nich widzisz? Jestem bardzo nieszczęśliwy, że zadałem ci tyle bólu;

uwierz mi, że cierpię z tego powodu. Ale teraz żadne z nas nie zniesie

dłużej fałszu. Dosyć oboje wycierpieliśmy przez nasze źle pojmowane

względy, fałszywie pojmowaną delikatność i chęć oszczędzania się

nawzajem. Teraz wszystko między nami będzie jasne i klarowne.

Uwierz mi, Siddy, że kocham cię z całego serca i z całej duszy. Proszę

cię gorąco, porzuć wreszcie dumę i powiedz szczerze, czy mnie

kochasz.

Oparła głowę na jego ramieniu i wyszeptała, tłumiąc łzy:

— Och, żebyś wiedział, jak bardzo cię kocham! Mój Boże, nie

mogę uwierzyć, że to wszystko prawda. Że ty mnie kochasz.

— Spojrzyj mi w oczy; czy one nie powiedzą ci tego bardziej

wyraźnie niż moje słowa?

Tak, jego oczy płonęły szczęściem, ale Siddy dręczyła jeszcze

jedna myśl:

— Frank... co to było wtedy z Marianne Weidner? Widziałam,

jak dawałeś jej list... Ona przedtem mówiła bez obsłonek, bez

żenady... Tak chciałabym ci wierzyć!

W jej głosie zabrzmiała bolesna skarga. Frank ujął jej głowę w

dłonie.

— Rozwieję wszystkie twoje wątpliwości. Nie mogę już dłużej

osłaniać Marianne Weidner, bo chodzi nie tylko o moje, ale również o

twoje szczęście. Jednak zanim ci po kolei wyjaśnię, proszę, żebyś mi

wierzyła i nigdy we mnie nie wątpiła. Powiedziałem ci w Caux

całkiem otwarcie, że oświadczyłem się o twoją rękę, nie kochając cię,

background image

ale od jakiegoś czasu czułem, że w moich uczuciach następuje

zmiana. Daję przy tym słowo, że byłem ci wierny każdą myślą i

pragnieniem. Jeśli mówię, że cię kocham i że pozostałem ci wierny,

musisz mi wierzyć bez żadnego innego dowodu. Dobrze?

Objęła go za szyję i spojrzała z bezgraniczną miłością.

— O, Boże, tak! Wierzę ci! I to czyni mnie szczęśliwą —

szepnęła.

Zamknął jej usta pocałunkiem i od tej chwili Siddy nabrała

pewności, że wszystkie udręki kończą się, a ona jest ukochaną żoną

Franka. Pocałunek trwał długo, a potem było patrzenie sobie w oczy i

nowe pocałunki. Frank szeptał gorące słowa miłości, Siddy

odpowiadała nieśmiało krótkimi, czułymi słówkami.

Stali tak przytuleni do siebie długo, zapominając o wszystkim, co

ich otacza. Z zewnątrz dochodziły nawoływania, śmiechy i gwar

rozmów, ale oni tego nie słyszeli. Kiedy na koniec ocknęli się ze

swego odurzenia, Frank usadowił żonę obok siebie na otomanie i ujął

jej dłonie.

— A teraz posłuchaj, Siddy, jak doszło do tego, że podawałem

Marianne list. Potem ty opowiesz mi, co ona nagadała ci podczas tego

lunchu, bo wszystko między nami musi być jasne. Ona jest osobą

niebezpieczną, pozbawioną skrupułów i kierującą się wyłącznie

własnymi zachciankami. Nie możemy dopuścić, żeby zmąciła choćby

tchnieniem nasze z trudem odzyskane szczęście.

Frank opowiedział Siddy o wszystkim: o słówkach, które mu

rzucała na stronie, o treści listu, który znalazł w swoim pokoju; nie

background image

zataił i tego, że później dwukrotnie jeszcze pukała do jego drzwi,

zakończył zaś relacją sceny z odbieraniem listu.

— Jak mogłem ci wyjawić, co wydarzyło się przedtem, nie

burząc do reszty twego spokoju? Marianne Weidner nie kieruje się

zresztą żadnymi rozumowymi przesłankami. Dzisiaj także kładła mi w

głowę, że musi za wszelką cenę porozmawiać ze mną w cztery oczy.

W końcu zgodziłem się na to, żeby uciąć sprawę. Inaczej będzie ci na

wszelkie sposoby zatruwać spokój. Chciałem też wydobyć z niej, w

jaki sposób udało jej się tak wpłynąć na zmianę twojego zachowania.

Dlatego powiedziałem, że jestem gotów raz jeden spotkać się z nią. I

tej obietnicy dotrzymam.

Siddy zaniepokoiła się.

— Och, Frank, ona będzie próbowała wszystkiego, byle złowić

cię w swoje sieci.

Ucałował ją gorąco.

— To się jej nie uda, bo postawię na straży tej sieci moją

ukochaną żonę. Chcę, żebyś dla własnego spokoju była niewidocznym

świadkiem naszej rozmowy, bo z nią nigdy nic nie wiadomo; nie

sposób przewidzieć, do czego jest zdolna. Przypuszczam, że wkrótce

da mi znać, kiedy i gdzie chce się ze mną spotkać. Ja ze swej strony

zaproponuję takie miejsce, żebyś mogła wszystko słyszeć, a potem

wkroczyć i zakończyć nasze spotkanie, kiedy uznasz za stosowne.

Myślę, że to podziała skuteczniej niż moja ewentualna próba

przerwania tej rozmowy. A teraz chciałbym dowiedzieć się, co ona ci

powiedziała.

background image

Siddy powtórzyła słowo w słowo rozmowę z Marianne i wyznała

— zarumieniona po uszy i zakłopotana — jak chciała wtedy walczyć

o jego uczucia, ale następnego dnia doszła do wniosku, że na to jest

już za późno, bo Marianne jest jego kochanką.

Te wyznania Siddy dały pretekst do nowych pieszczot i czułości.

Młoda para nareszcie znalazła swoje utracone szczęście. Ile mieli

sobie do powiedzenia, ile do wypytywania! Dzień wydał im się za

krótki, żeby wszystko wyrzucić z siebie.

Wśród czynionych sobie wyznań tamte przeszłe cierpienia

zmieniły się w pełną szczęścia radość. Oboje przyznali się do częstego

wystawania po drugiej stronie drzwi i pełnego tęsknoty

podsłuchiwania, a także do zazdrości o każde słowo i każde

spojrzenie, które przypadło komuś innemu. Frank przyznał się, że z

zazdrości miał ochotę wyrzucić za burtę statku młodego

akompaniatora Siddy.

Teraz nie ukrywali przed sobą niczego i to całkowite zaufanie

wydało im się czymś wspaniałym. Dzień minął im jak pełen

cudowności sen. Cieszyli się każdą chwilą, mając głębokie poczucie

przeżywanego szczęścia. Nic nie zamąciło im tego dnia całkowitej

bliskości i przynależności do siebie.

Bezchmurne niebo roztaczało swoje błękity, morze szumiało

kojąco, a beztroska plażowiczów dopełniała harmonii. W gruncie

rzeczy Frank i Siddy dopiero tego dnia rozpoczęli swoje weselne

święto.

background image

XVII

Nazajutrz, kiedy oboje promieniejąc szczęściem siedzieli przy

śniadaniu, kelner zameldował, że do pana Nordaua przyszedł boy

hotelowy z wiadomością. Frank spojrzał znacząco na Siddy.

— To posłaniec od Marianny Weidner. Przepraszam cię na

chwilę.

W hallu podszedł do Franka boy i podał mu list.

— Jeśli to możliwe, chciałbym od razu zabrać odpowiedź —

powiedział.

Frank otworzył wąską kopertę i przeczytał:

Czy odpowiada Panu godzina czwarta dziś po południu. Oczekuję

Pana w swoim pokoju w hotelu. Będę sama, gdyż mój Ojciec pojechał

na Key West. A może wolałby Pan spotkać się gdzie indziej i o innej

porze?

M.W.

Frank podszedł do pulpitu, wziął papier listowy z nadrukiem

hotelu i napisał:

Wielce Szanowna i Łaskawa Pani!

Proponowana przez Panią godzina odpowiada mi. Wolałby

jednak, ze względów oczywistych, nie pojawiać się u Pani w hotelu.

Śmiem prosić, żeby pofatygowała się Pani do mojego hotelu; moja

żona będzie o tej porze na plaży. Proszę kazać zaprowadzić się do jej

pokoju, co będzie mniej krępujące. Pozwalam sobie przypomnieć, że

zgodziłem się na to spotkanie tylko na skutek Pani nalegań. Byłbym

background image

zadowolony, gdyby Pani z niego zrezygnowała — ze względu na

Panią.

Jeśli jednak obstaje Pani przy swoim zamiarze, czekam o

godzinie czwartej w pokoju mojej żony, to jest pod numerem 22.

Oddany

Frank Nordau

— Proszę chwilę poczekać; muszę jeszcze coś dodać — zwrócił

się do posłańca, skończywszy pisanie.

Wrócił do pokoju śniadaniowego i w milczeniu położył przed

Siddy list Marianne.

Przeczytała i spojrzała z niepokojem w oczach.

— Co masz zamiar zrobić?

Podał jej napisany przed chwilą bilet.

— Przeczytaj, proszę, jeszcze i to, co odpisałem.

Siddy ogarnęło coś jakby współczucie dla tamtej kobiety. Teraz,

kiedy tak bardzo cieszyła się swoim szczęściem, mogła pozwolić

sobie na wspaniałomyślność.

— Czy nie możesz jej oszczędzić upokorzenia, Frank?

Wokół jego ust pojawił się jakiś twardy wyraz.

— Ta kobieta dręczyła cię i poniżała; intrygowała w sposób

niebywały jak na kobietę, a mnie wpędzała w takie sytuacje, które

mogły zniszczyć twoje i moje szczęście, gdyby niebiosa nie zrządziły

inaczej. Powinna otrzymać nauczkę, że nie wolno jej obchodzić się z

ludźmi wedle swoich zachcianek. Chcę tylko zapewnić nam spokój z

jej strony, dlatego twoje współczucie jest nie na miejscu. Okazałem jej

background image

wystarczająco dużo względów, radząc, żeby była rozsądna. To nie

poskutkowało, więc musi ponieść konsekwencje. Zrobiłem wszystko,

co było można, dla ratowania jej reputacji, co prawda nie tyle ze

względu na nią, bo ona na żadne względy nie zasługuje, ile z sympatii

do jej ojca.

Siddy pozostawiła mu w końcu wolną rękę i Frank przekazał list

posłańcowi. Zaraz potem poszli oboje na plażę zażyć kąpieli. W

błogim zadowoleniu zapomnieli niemal o osobie panny Weidner,

której na szczęście nie spotkali.

Marianne czekała w hotelu na odpowiedź Franka. Odebrała jego

list i przeczytała u siebie w pokoju. W jej oczach błysnął triumf. Miała

w rękach jego pisemną zgodę. To było dużo. Była pewna swej władzy

nad mężczyznami i przekonana, że osiągnie swój cel.

Poświęciła cały dzień na przygotowania do umówionego rendez-

vous. Przez kilka godzin przymierzała wszystkie swoje toalety, żeby

wybrać tę najbardziej twarzową i kuszącą. Nie odczuwała żadnego

niepokoju i nic sobie nie robiła z tego, że ma spotkać Franka właśnie

w pokoju jego żony. Nie bała się, że Siddy może zaskoczyć ich w

trakcie schadzki. Przeciwnie: gdyby do tego doszło, związałaby

Franka jeszcze mocniej z sobą. „Cnotliwa gąska" rozwiedzie się z

nim, a Frank będzie całkowicie należał do niej, do Marianne — tak

długo oczywiście, jak ona będzie go chciała.

background image

Tymczasem młodzi małżonkowie omówili na plaży, jak należy

zainscenizować spotkanie z Marianne. Siddy zaczęło ze strachu przed

nią bić niespokojnie serce. Frank siedział obok żony na piasku i

głaskał ją uspokajającym gestem.

— Właśnie dlatego, że się jej boisz, muszę cię od tego uwolnić.

— Ale ja jej również współczuję, Frank. Jestem taka szczęśliwa,

że mogę być wspaniałomyślna.

— Jak już mówiłem, twoja wspaniałomyślność jest nie na

miejscu. Daję jej jeszcze jedną szansę przyzwoitego wyplątania się z

tej afery: ty pojawisz się dopiero wtedy, kiedy nie będę mógł pozbyć

się jej w żaden godziwy sposób. Sama sobie będzie winna, jeśli spotka

ją upokorzenie; może zresztą byłoby to dla niej zbawienną kuracją.

Krótko przed czwartą Siddy przeszła do pokoju męża, podczas

gdy on zasiadł w jej pokoju; drzwi łączące ich pokoje były otwarte na

oścież. Siddy zajęła miejsce w łazience za kotarą, skąd mogła słyszeć

każde słowo, a także obserwować przez szparę w zasłonie tę część

pokoju, gdzie Frank chciał usadowić pannę Weidner w czasie wizyty.

Marianne zjawiła się punktualnie. Miała na sobie kosztowną

letnią kreację, uwydatniającą jej ponętną figurę. Trzymany w ręku

kapelusz i śliczną parasolkę od słońca zaraz odłożyła na stojący na

środku pokoju okrągły stół.

— Dzień dobry, Frank! — powiedziała, stanąwszy bardzo blisko

niego.

— Dzień dobry pani! A więc nie dała się pani odwieść od tego

ryzykownego poniekąd kroku!

background image

Marianne rzuciła się na stojący tuż obok fotel, założyła ręce i

posłała Frankowi namiętne, zdobywcze spojrzenie.

— Jak pan widzi. Chyba zresztą nie oczekiwał pan tego serio. Od

dawna marzyłam o takim spotkaniu sam na sam z panem.

— Łaskawa pani, zwracam uwagę, że to sam na sam będzie

bardzo krótkie, gdyż moja żona niebawem wraca.

Marianne roześmiała się na swój gruchający sposób.

— A niech wraca! Ach, Frank, żeby pan wiedział, jakie mi to jest

obojętne! A właściwie nie! Nie tylko nie jest mi obojętne, ale wręcz

pożądane. Jeśli pańska żona zastanie mnie tutaj, nie będę wypierała

się, że umówiłam się z panem na randkę i że przyszłam tutaj na pana

życzenie. To zachwycające, że spotykamy się właśnie w jej pokoju,

który ta zimnokrwista kobieta zamykała przed panem! I właśnie dla

mnie, z mojego powodu, przekroczył pan te progi. Ach, Frank, mój

drogi, czy zdaje pan sobie sprawę z tego, jak bardzo pana kocham, jak

bardzo za panem tęsknię?

Chwyciła go za rękę i przyłożyła ją do rozpalonego policzka, ale

on wyszarpnął dłoń i cofnął się.

— Niechże pani przestanie, panno Weidner! Niech się pani

opamięta i pomyśli o tym, co wyrządza pani swojemu ojcu! Proszę

także nie zapominać, że jestem żonaty i że kocham swoją żonę. Ona

też mnie kocha i nie ma między nami miejsca dla tej trzeciej —

powinna pani była zauważyć to już dawno. A jeśli o mnie chodzi,

chyba nigdy nie okazywałem tego, że pani mniej lub bardziej wyraźne

awanse nie robią na mnie żadnego wrażenia.

background image

— Pan się tylko boi, Frank! Obawia się pan jakichś dalszych

konsekwencji. Zupełnie niepotrzebnie! Nie chcę pana przykuć do

siebie, ale otwarcie i szczodrze obdarować swoją miłością. Ja nie

wierzę w pańską miłość do żony, do kogoś tak nijakiego, o rybim

temperamencie. Czemu miałby pan odrzucać kobietę taką jak ja?

— Dosyć! Niech pani nie poniża się jeszcze bardziej. Te

wszystkie manewry nie mają sensu i są bezcelowe. Zgodziłem się na

pani przyjście tylko po to, żeby panią zapytać, co pani uczyniła mojej

żonie podczas tego wspólnego lunchu w Nowym Jorku.

Spojrzała na niego ze złością.

— A ja nie przyszłam tu po to, żeby rozmawiać o pańskiej żonie.

Ale chcę panu wyznać, że nienawidzę jej właśnie dlatego że jest pana

żoną, i że dręczyłam ją z niejakim upodobaniem. Nie powinna być

taka pewna swego szczęścia. Czym ona mnie przewyższa? Bytnością

w urzędzie stanu cywilnego i metryką ślubu? Według mnie są to

rzeczy nieistotne. W czym poza tym jest lepsza ode mnie?

— Nie będę z panią debatował na temat zalet mojej żony, bo

byłoby to dla niej obraźliwe. Wiem już, że świadomie chciała pani

zniszczyć nasze małżeństwo. Dowiedziałem się tego, co chciałem. Nie

mamy już dalej o czym rozmawiać. Chciałbym panią pożegnać.

Marianne rzuciła się nagle w jego stronę i objęła go z taką

nieoczekiwaną gwałtownością, że Frank się zatoczył. Trzymając go w

mocnym uścisku, jęknęła:

— Och, Frank, kocham cię, ginę z tęsknoty za tobą!

background image

Opanował się szybko, chwycił jej ręce i uwolnił się z jej objęć, a

potem, trzymając ją mocno za dłonie, powiedział głośno i wyraźnie:

— Właśnie nadchodzi moja żona!

Było to hasło dla Siddy, która obserwowała z drżeniem całą

scenę. Jej uczucia wahały się między zgrozą, oburzeniem i

współczuciem. Teraz jednak była zadowolona, że może swoim

wejściem zakończyć przykre zajście. Zatrzaskując z hałasem drzwi

łazienki, co miało zamarkować wchodzenie z zewnątrz, przeszła przez

pokój Franka i stanęła przed nimi blada i wzburzona.

Przez chwilę żadne z nich nie mogło wymówić ani słowa. Frank

puścił ręce Marianne, która przez ramię spojrzała nienawistnie na

Siddy i nagle rzuciła się Frankowi na pierś, mówiąc z czułością:

— Nie obawiaj się, ukochany! Twoja żona musi zrozumieć, że

nic nie jest w stanie nas rozdzielić. Nie zaprzeczaj, że się kochamy! Ja

przyznaję się z dumą do mojej miłości, do tego, że cię kocham!

Marianne chciała przypieczętować to wyznanie pocałunkiem, ale

tego Frankowi było już za dużo. Złapał ją mocno za ramiona i

przemocą wcisnął w fotel.

— Pani jest szalona! Niech się pani opamięta! I niech pani nie

liczy na to, że moja żona da się nabrać na tę komedię. Ona na

szczęście nie wątpi w moją miłość i wierność. Chciała pani zasiać

niepokój i podejrzenia w duszy mojej żony, ale to się nie powiodło.

Oczy Marianne ciskały błyskawice. Zerwała się, chcąc rzucić się

w przystępie pasji na Siddy. Frank był jednak szybszy i silniejszy:

background image

usadowił ją znowu w fotelu, a potem stanął u boku Siddy i opiekuńczo

otoczył ją ramieniem.

Siddy patrzyła na Marianne poważnie i współczująco.

— Niech pani idzie, panno Weidner... Zapomnijmy o wszystkim,

co się tutaj wydarzyło. Pani jest chora; musi się pani uspokoić —

powiedziała spokojnie i stanowczo.

I stała się rzecz osobliwa — w tej jednej chwili Marianne

zrozumiała, że ta młoda, jasnowłosa kobieta ma nad nią przewagę.

Podniosła się, jakby pod działaniem jakiejś niewidocznej siły,

zgarnęła kapelusz i parasolkę i spojrzała na Siddy.

— No cóż, wydałam pani walkę i przegrałam... ale ja dotrzymuję

słowa. Spróbuję zakochać się w kimś innym najszybciej, jak będzie

można. Gdybym ja wygrała, pani musiałaby ustąpić; stało się jednak

inaczej. Życzę powodzenia! Nie musi mi pani współczuć; nie należę

do tych słabych kobieciątek, które potrzebują pociechy.

Rzuciła ostatnie spojrzenie Frankowi, wzruszyła ramionami i

wyszła. Kiedy zamknęły się za nią drzwi, Siddy rzuciła się w ramiona

męża i rozpłakała się. Ten płacz uwolnił ją od ucisku, który ją dławił,

odkąd Marianne weszła do jej pokoju. Frank pocieszał żonę z taką

czułością, że wkrótce się uspokoiła.

Rano Frank spotkał pana Weidnera, który powiedział, że już jutro

wyjeżdża z córką, której klimat Miami jakoś nie służy. Frank wyraził

ubolewanie z tego powodu, życzył szybkiego polepszenia i polecał się

względom łaskawej pani.

background image

Weidnerowie rzeczywiście wyjechali następnego dnia i odtąd

żadna chmurka nie mąciła szczęścia młodej pary. Rozkoszowali się w

pełni ostatnimi dniami w Miami, a gdy Frank doprowadził do

pomyślnego końca sprawy firmy, powrócili do Niemiec.

Zaraz po ich powrocie do domu odbyły się uroczyste zaręczyny

Margot z Peterem, a drugiego grudnia Margot została panią Vahl.

Dopiero kiedy i Margot wróciła ze swojej podróży poślubnej, obie

siostry mogły zasiąść razem w przytulnym domu Siddy i

porozmawiać o tym, co im leżało na sercu. Wtedy też Margot

dowiedziała się, jak osobliwie przebiegała podróż poślubna Siddy.

Peter Vahl przyszedł po zamknięciu biura do szwagrostwa, żeby

zabrać żonę do domu, a tymczasem musiał zostać z nią na kolacji, bo

Frank za nic nie chciał jej wypuścić. Obie młode pary spędziły ten

wieczór w niezwykle miłym nastroju, a patrząc na nich, trudno byłoby

orzec, kto spośród tych czworga jest najszczęśliwszy.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Courths Mahler Jadwiga Podróż poślubna
Courths Mahler Jadwiga PODRÓŻ POŚLUBNA
courths mahler jadwiga podróż poślubna
Courths Mahler Jadwiga Wojenna zona
Courths Mahler Jadwiga Dzieci szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Gdyby życzenia zabijały
Courths Mahler Jadwiga I będę ci wierna aż do śmierci
Courths Mahler Jadwiga Zagadka w jej życiu
Courths Mahler Jadwiga Odzyskany Klejnot
Courths Mahler Jadwiga Tajemnica rubinowego pierścienia (Zbrodnia na zamku Truenfelds)(Gryzelda)
Courths Mahler Jadwiga Sprzedane dusze
Courths Mahler Jadwiga Zareczynowy naszyjnik
Courths Mahler Jadwiga Zakładniczka
Courths Mahler Jadwiga Miłosne wyznanie doktora Rodena
Courths Mahler Jadwiga Przez cierpienie do szczęścia

więcej podobnych podstron