COURTHS-MAHLER JADWIGA
Podróż poślubna
Przełożyła
Izabella Korsak
EDYTOR \
Katowice 1994
Tytuł oryginału: Siddys Hochzeitsreise
© Copyright by Gustaw H. Liibbe Yerlag GmbH, Bergisch Gladbach
© Copyright by Polish edition by EDYTOR, Katowice 1994
© Translation by Izabella Korsak
t
ISBN 83-86107-40-5
Projekt okładki i strony tytułowej
Marek Mosiński
Korekta
Edmund Piasecki
Wydanie pierwsze. Wydawca: Edytor s.c. Katowice 1994.
Skład i łamanie: Studio „P" Katowice
Druk i oprawa: Rzeszowskie Zakłady Graficzne
Rzeszów, ul. pik. L. Lisa-Kuh 19. Zam. 6096/94.
.— No już, Siddy! Teraz gałązki mirtu
będą trzymać się mocno.
Wyglądasz prześlicznie w tej powiewnej bieli i
ślubnym wianku. I jak,
podobasz się sobie?
Siddy uśmiechnęła się zakłopotana.
— Och, Margot! Najważniejsze, żebym się
komuś spodobała.
— Wierzę, że masz na myśli wyłącznie
przyszłego małżonka
— roześmiała się Margot.
— Jak doszłaś do tak mądrego wniosku,
maleństwo?
— No cóż, jeśli się ma już prawie
osiemnaście lat, a także
wielbiciela, który ciągle powtarza, że chętnie
powiódłby Margot Jung
do ołtarza...
— I co na to odpowiada sama
zainteresowana? Że jej serce dla nikogo jeszcze nie bije na tyle głośno i wyraźnie,
aby spieszyło się do mariażu. Ojciec zresztą powiada, że., dziewczyna może z tym
spokojnie poczekać aż do pełnoletności, kiedy w pełni
dojrzeje do małżeństwa. Masz dwadzieścia
jeden lat i dwa miesiące,
Siddy — ja też chciałabym cieszyć się tak
długo wolnością. Możemy
teraz jeszcze trochę pogadać, zanim przyjdzie
Frank i porwie cię do
ołtarza. Wiesz, wydaje mi się czymś bardzo
dziwnym, że już dwie
godziny temu przedzierzgnęłaś się z panny
Jung na panią Nordau. No
bo w myśl prawa stałaś się żoną Franka z chwilą
podpisania aktu ślubu
w urzędzie stanu cywilnego. Powiedz, jak
czujesz się w nowej roli?
Siddy spojrzała z rozmarzeniem w swoje
odbicie w lustrze.
— Nie umiem ci tego opisać, Margot.
— Chyba nie posiadasz się ze szczęścia, jeśli prawdą jest to, co
poeci piszą o miłości. Kochasz Franka, a on ciebie. Wasi rodzice nie
tylko dali chętnie swoje błogosławieństwo, ale wręcz pragną tego
związku, skoro wkrótce ma dojść do fuzji firmy Nordau z firmą Jung.
Wszystko między wami układało się pomyślnie i bez przeszkód od
pierwszej chwili, kiedy Frank wrócił zza granicy po długim wojażu. Ty
zresztą raczej mało Franka znałaś, bo spędziłaś rok u ciotki Marthy,
zanim on wyruszył w tę podróż. Więc kiedy spotkaliście się po jego
powrocie do kraju, spojrzałaś na niego zupełnie innymi oczami. I pewnie
wtedy z miejsca zakochaliście się w sobie, prawda?
— Muszę ci się do czegoś przyznać, Margot, ale obiecaj, że nikomu
o tym nie powiesz. ,
— Daję ci słowo, Siddy. Przecież mnie znasz.
— No więc wyznam ci, że kochałam się we Franku jeszcze zanim
przeniosłam się do ciotki Marthy. Właśnie dlatego tak ociągałam się
z wyjazdem, chociaż jestem do niej bardzo przywiązana i szczerze jej
współczuję, że jest taka osamotniona po śmierci męża i po utracie na
wojnie jedynego syna. Naszym moralnym obowiązkiem było pod-
trzymać ją na duchu i jakoś pocieszyć. Ty byłaś za młoda, a poza tym
chodziłaś jeszcze do szkoły, więc wypadło na mnie, choć nie uczyniłam
tego chętnie. '
— Więc kochasz Franka od tak dawna? Czy on domyślał się tego?
— Skądże! Zresztą nie było okazji; widywaliśmy się wtedy bardzo
rzadko. Ale ja go kochałam, odkąd sięgam pamięcią — chyba od
pierwszego wejrzenia. Toteż byłam bardzo przygnębiona, kiedy ze-
tknęliśmy się ponownie po jego powrocie, a on nadal ledwie mnie
zauważał. Wiesz, nasze przyjaciółki nazywają go wrogiem kobiet, bo on
w ogóle nie zwraca uwagi na młode damy. Możesz więc sobie wyobrazić,
co czułam, kiedy nagle stracił swoją rezerwę i zaczął się o mnie starać. Po
prostu nie mogłarrl w to uwierzyć. I zanim zdołałam zastanowić się nad
tym, czy on mnie kocha, oświadczył mi się, a ja przyjęłam jego
oświadczyny z radością; i wcale nie dlatego, że rodzice czekali na to
z utęsknieniem. Powiadasz, że wszystko między nami przebiegało
gładko. Owszem, jeśli nie liczyć tych lat wypełnionych tęsknota,
wszystko potem poszło aż za gładko. Czy on teraz już wie, że kochasz go od dawna?
— Ach, nie! Nie odważyłabym się powiedzieć mu o tym. Widzisz,
jesteśmy sobie jeszcze dość obcy, a on jest w dodatku taki poważny
i powściągliwy, tak bardzo trzyma się na dystans. Mama mówi, że są
mężczyźni, którzy nigdy nie potrafią otworzyć się i wstydliwie skrywają
swoje najgłębsze doznania. To chyba odnosi się również do Franka.
Odczuwam zawsze coś w rodzaju obawy przed jego powściągliwą
naturą, ale jest mi drogi i kochany taki właśnie, jaki jest. I jestem dumna
i szczęśliwa, że jego wybór padł na mnie.
Margot słuchała siostry z lekkim zdziwieniem, a potem pocało-
wała ją.
— Nie ma w tym niczego niezwykłego: żadna nie jest taka miła
i dobra jak ty. Frank wykazał w każdym razie dobry gust. A to, co
powiedziałaś o jego poważnym i powściągliwym usposobieniu, pokrywa
się również z moimi wrażeniami. Wiesz przecież, jak swobodnie
wygłaszam swoje opinie w obecności różnych ludzi, tymczasem przy
Franku czuję się onieśmielona. Mam wrażenie, że znajduję się w towa-
rzystwie jakiejś znakomitości, wobec której należy szczególnie uważać
i starannie dobierać słów. Wierzę jednak, że będziesz z nim szczęśliwa,
bo mimo spokoju i opanowania pojawia się czasem w jego oczach coś,
co zdradza bardzo czułą i gorącą naturę.
Siddy spłonęła ciemnym rumieńcem i przytuliła policzek do twarzy
siostry.
— Ja wiem, Margot, że każda mogłaby mi pozazdrościć szczęścia
u'jego boku; wiem, że Frank jest nie tylko mądrym, inteligentnym
i zdolnym człowiekiem, ale także mężczyzną honoru, któremu kobieta
może zawierzyć swój los.
— Jak to dobrze, że w końcu odnaleźliście się, bo w gruncie rzeczy
jesteście jakby sobie przeznaczeni. Cieszę się, a ojciec wręcz promienieje.
Los odmówił mu syna, ale przynajmniej obdarzył go zięciem, który
będzie mógł poprowadzić jego interesy, a pewnego dnia stanie na czele
obu naszych firm.
Przez twarz Siddy przemknął lekki cień.
— Ten wzgląd jest mi raczej przykry, bo wnosi do naszego związku
element interesowności i trzeźwej kalkulacji.
— Ależ Siddy, to nie powinno ci być przykre! Przecież to nie ma nic
wspólnego z waszą miłością.
l
— Nie, dzięki Bogu nie ma. Jestem przekonana, że Frank ani
myślał o tym, kiedy starał się o moją rękę, chociaż z pewnością był
zadowolony, że jego rodzice popierają nasz związek. Najchętniej
jednak wolałabym o tym wszystkim nie myśleć. Czy rozumiesz mnie,
Margot?
— Oczywiście, że cię rozumiem. A teraz powiedz mi: na jak długo
wyjeżdżacie? Zdaje się, że wasza podróż poślubna bardzo się prze-
ciągnie, skoro macie zamiar wyruszyć do Ameryki.
— Jak wiesz, Frank musi tam pojechać w interesach. Rodzice
jednak nie chcieli rozdzielać nas na tak długo zaraz po ślubie, ale że
wyjazd Franka za ocean jest pilny, postanowiono wysłać nas tam razem.
Wpierw zresztą pojedziemy na dwa tygodnie do Szwajcarii. Przynaj-
mniej te dni będą należeć wyłącznie do nas.
— No, na statku też nic nie będzie wam zakłócało sam ,na sam.
Siddy uśmiechnęła się.
— Mam nadzieję, że zostawią nas w spokoju. W czasie tej podróży
będę przebywać z Frankiem znacznie więcej, niż gdybyśmy pozostali tu
na miejscu. Poza załatwianiem spraw firmy będzie mógł poświęcać cały
czas tylko mnie.
— W każdym razie wasza podróż poślubna zapowiada się wspa-
niale. To cudowne, że zobaczycie także Florydę. W tamtejszych
nadmorskich kąpieliskach panuje podobno światowy szyk i elegancja
Cieszysz się z tego?,
— Ach, Margot, przecież wiesz, że do takich spraw nie przywią-
zuję wagi. A poza tym nie nęci mnie życie całymi miesiącami
w walizkach zamiast wśród wygód we własnym domu. Ale lepsze to m z
samotne siedzenie w czterech ścianach, gdyby Frank sam wyjechał do
Ameryki.
vx
— Na pewno! Potem zresztą będziecie mogli cieszyć się do syta
własnym domem' Wiesz co, ja też chciałabym pojechać w podróż
poślubną do Ameryki! No, ale zdaje się, że już najwyższy czas włożyć
suknię druhny. Frank będzie tu lada moment. Przed waszym wyjazdem
nie zdołamy już znaleźć dla siebie wolnej chwili i porozmawiać bez
świadków, więc pozwól, że już teraz cię pożegnam. Bądź zdrowa,
siostrzyczko! Życzę ci wiele szczęścia na nowej drodze i do miłego
zobaczenia po waszym powrocie!
— Bądź zdrowa, Margot! Kochaj mnie nadal i nie zapominaj
o mnie!
Siostry uścisnęły się, a Margot odparła śmiejąc się i ocierając łzy
wzruszenia:
— To raczej ty możesz o mnie zapomnieć wśród szczęścia i tylu
nowych wrażeń.
Jeszcze kilka całusów i uścisków i Margot wybiegła z pokoju, żeby
się przebrać.
Sidonia Nordau patrzyła przez chwilę w ślad za siostrą oczami
wilgotnymi od łez; usta drżały jej ze wzruszenia. Siostry kochały się
bardzo, a rozstanie z Margot było ciężkim przeżyciem mimo gorącej
miłości do męża. Do męża? Szkarłatny rumieniec ubarwił twarz Siddy.
Ciągle wydawało się jej czymś nieprawdopodobnym, że już od dwóch
godzin jest żoną Franka Nordaua i że za chwilę stanie z nim przed
ołtarzem, aby zawrzeć także ślub kościelny. Jakie to dziwne! Jeszcze trzy
miesiące temu nie śmiałaby marzyć o takim szczęściu. Frank Nordau był
początkowo wobec niej równie powściągliwy jak wobec innych pań.
I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, coś się w nim zmieniło: zaczął usilnie
zabiegać o jej względy, a pewnego wieczoru — kiedy znaleźli się razem
na jakimś towarzyskim spotkaniu — oświadczył się. W tej krótkiej
chwili, kiedy zostali sami, nie mógł wiele powiedzieć. Zapytał tylko
wprost, poważnie i spokojnie:
— Panno Sidonio, czy zechce pani zostać moją żoną?
Pobladła i na moment zamarło w niej serce. Spojrzała w skupione,
szare oczy Franka, czując, jak cała jej istota wyrywa się ku niemu. Nie
mogła i nie chciała zastanawiać się dłużej, chociaż te oświadczyny
całkowicie ją zaskoczyły. Frank ani słowem me napomknął o miłości,
więc i ona o tym nie mówiła, tylko wyraziła swoją zgodę, uszczęśliwiona,
kiedy potem wziął ją w objęcia i pocałował.
— Dziękuję ci, Sidonio — powiedział jakby nieco skrępowany; jej
radosny nastrój wprawiał go najwyraźniej w zakłopotanie. — Chciał-
bym uczynić wszystko, co w mej mocy, żebyś była szczęśliwa.
— Proszę, niech pan nazywa mnie Siddy; tak zwracają się do mnie
wszyscy bliscy.
Spojrzał na nią dziwnie, chcąc jeszcze coś powiedzieć, ale prze-
szkodziła mu w tym grupka gości. Ujął więc tylko jej rękę i rzekł:
— Chodźmy do twoich rodziców, Siddy. Musimy im powiedzieć,
że jesteśmy zaręczeni.
Siddy nie zdziwiła się, że rodzice chętnie wyrazili zgodę, a jak później
stwierdziła — żaden młody człowiek nie byłby równie mile przez nich
widziany jak właśnie Frank Nordau. Obu współpracującym ze sobą od
lat seniorom rodów bardzo zależało bowiem, aby wreszcie doprowadzić do
fuzji swoich firm. Nie, Siddy nie dziwiła się; uważała natomiast za
cudowny dar losu, że zyskała serce Franka, w którym ojciec upatrywał
swego następcę i był mu bardziej rad niż każdemu innemu mężczyźnie.
Nie miała pojęcia, że obaj ojcowie już od lat planowali ich
małżeństwo i że Nordau senior dopiero niedawno zażądał stanowczo od
syna, aby podjął starania o jej rękę.
Frank był zbyt wytrawnym człowiekiem interesu, żeby nie docenić
pożytków płynących z tego związku. Wprawdzie dotychczas nie myślał
o małżeństwie, ale ponieważ jego serce było chwilowo wolne, nie'bronił
się przed spełnieniem ojcowskiego życzenia. Odtąd zaczął poświęcać
osobie Siddy więcej uwagi i wkrótce przekonał się, że jest ona nie tylko
piękną, ale również niezwykle ujmującą dziewczyną. Nie deliberując
zatem dłużej, ruszył do ataku, a że Siddy przyjęła jego oświadczyny
z wielkim spokojem, doszedł do wniosku, iż ona także została od-
powiednio urobiona przez swego ojca. Nie zdawał sobie zupełnie
sprawy z wrażenia, jakie zrobiły na Siddy jego oświadczyny. Panowanie
nad emocjami poczytał za brak emocji i uwierzył, że Siddy, tak samo jak
on, z pełną świadomością godzi się na małżeństwo z rozsądku.
Ale kiedy później teść poprosił go, żeby nie wtajemniczał Siddy
w kulisy materialne zawartego dopiero co małżeństwa, Frank spojrzał
zdumiony:
— Czy Siddy nie orientuje się, z jakich względów i ty, i mój ojciec
życzyliście sobie naszego związku?
— Siddy na szczęście nic jeszcze na ten temat nie wie, z czego jestem
bardzo zadowolony, bo to dziewczyna z charakterem. Może uprze-
dziłaby się do ciebie, gdyby zrozumiała, dlaczego tak szczególnie zależy
nam na połączeniu naszych rodzin. Młode dziewczyny mają swoje
ideały i nie należy im tego burzyć. Nie dopuść więc, proszę, żeby Siddy
zaczęła domyślać się czegoś. Mam nadzieję, że twoje starania o jej rękę
nie były podyktowane wyłącznie chłodnym rozsądkiem. Uwierz mi, że
\
8
je przemawia przeze mnie ojcowskie zaślepienie, ale Siddy jest
typem kobiety, która może uczynić swego męża człowiekiem szczęś-
liwym.
Frank był coraz bardziej zdumiony, ale odparł z powagą:
— Zrobię wszystko, co w mej mocy, żeby Siddy była szczęśliwa.
Chciałbym też zasłużyć na zaszczyt, który mi wyświadczyła, zostając
moją żoną.
Te słowa całkowicie zadowoliły Gustava Junga, który także ożenił
się przed laty z rozsądku, a mimo to jego małżeństwo okazało się bardzo
udane. Rzecz jasna, pani Jung nigdy nie dowiedziała się, że mąż
pokochał ją dopiero po ślubie.
Po tej rozmowie z teściem Frank odczuwał pewien rodzaj skrępo-
wania wobec narzeczonej. Zaczął ją baczniej obserwować i czasem
wydawało mu się, że odbiera jakieś ciepłe promienie zapalające się
w oczach Siddy. Dopiero teraz zaczął powoli odkrywać wartościowe
cechy jej charakteru i wielki urok osobisty, dopiero teraz nabrał
przekonania, że los obdarzy go towarzyszką życia, która warta była
tego, żeby wybrać ją tylko z miłości. I powoli jego serce zaczęło tajać
i otwierać się.
Na krótko przedtem, zanim ojciec skłonił go do podjęcia starań
o rękę Siddy, Frank Nordau uwikłany był w romans. Zakochał się
mianowicie w stenotypistce prowadzącej korespondencję w fabryce
ojca. Urodziwa Anny Frey oczarowała go fascynująco pięknymi
szarozielonymi oczami. Frank wpadł szybko w zastawione sieci, gdyż
Anny przy lada okazji znajdowała się niby przypadkiem na jego drodze.
Wkrótce tak go omotała, że zaczął całkiem serio rozważać, czy by się
z nią nie ożenić.
Ale kiedy była już absolutnie pewna swego, przestała się mas-
kować, ukazując za to coraz częściej swoje prawdziwe oblicze. Frank
zauważył, że Anny kokietuje również innych mężczyzn, przyłapał
.h na paru brzydkich kłamstwach, a także odkrył w niej inne jeszcze
wady charakteru. Jego uczucia uległy zmianie, i tak szybko, jak kiedyś
uległ jej czarowi, tak teraz równie szybko otrzeźwiał. Zaczęły się
nieporozumienia, wyrzuty, padły słowa o doznanym zawodzie. Ostate-
czne zerwanie nastąpiło zaś pewnego wieczoru, kiedy zastał ją w ob-
J?ciach jakiegoś mężczyzny.
Anny Frey próbowała oczywiście odzyskać jego względy, ale im
bardziej się wysilała, próbując coraz ryzykowniej szych środków, tyra
bardziej Frank stawał się chłodny i nieubłagany. Trudne do uniknięcia
spotkania na terenie firmy były mu nad wyraz przykre, niemniej nie
podjął żadnych kroków, żeby pozbawić ją pracy.
A potem nadszedł dzień zaręczyn z Siddy. Frank miał już sumienie
czyste, gdyż w końcu udało mu się zerwać wszelkie kontakty z Anny
Frey. Ona jednak pieniła się ze złości i wmawiała sobie, że Frank
porzucił ją dla innej jedynie z chęci bogatego ożenku. Jak najdalsza od
przypisania winy sobie i uznania, że między nią a Frankiem wszystko
skończone, szalała z gniewu i nurtujących ją ponurych myśli o zemście.
Mimo upomnień ze strony bezpośredniego szefa zaniedbała całkowicie
swoje obowiązki w biurze i doprowadziła do tego, że zwolniono ją
z pracy na dwa dni przed ślubem Franka, który zresztą o niczym nie
wiedział. Zaabsorbowany przygotowaniami do spraw, które miał
załatwić w Ameryce, przesiadywał u siebie i nie pojawiał się w tej części
biura, gdzie pracowała Anny.
O wszystkich tych sprawach Siddy nie miała pojęcia i żadna
niepewność co do osoby narzeczonego nie* mąciła jej spokoju; nie
wątpiła też ani na chwilę, że jego oświadczyny podyktowane były
miłością. Teraz, kiedy w napięciu czekała, że lada moment przyjdzie
i powiedzie ją do ołtarza, serce biło jej mocno i z uczuciem tak gorącej
tęskonoty, że niemal drgnęło bólem, gdy nagle stanął przed nią.
Frank poczuł się wzruszony i bardzo przejęty, kiedy zobaczył Siddy
całą w białych koronkach i obłokach tiulu. Od chwili zawarcia ślubu
w urzędzie stanu cywilnego nie byli ani na moment sami. Teraz zobaczył
ją z bliska, jak jej ładną, o delikatnych rysach twarz oblewa rumieniec,
a w brązowych, aksamitnych oczach, patrzących nieśmiało i trochę
niepewnie, pojawia się ciepły blask. Impulsywnie przyciągnął ją do
siebie i zaczął całować. W okresie narzeczeństwa dochodziło między
nimi do pocałunków, ale dziś po raz pierwszy Frank całował ją z takim
zapamiętaniem. Poczuł, jak Siddy lekko drży w jego ramionach, i w tym
momencie dał sam sobie słowo, że nigdy nie dopuści do tego, aby
dowiedziała się prawdy o ich małżeństwie skojarzonym z rozsądku.
Ogarnęła go fala ciepła, Siddy zaś zauważyła w jego oczach błysk
namiętności, co było czymś zupełnie nowym i co ją bezgranicznie
10
uszczęśliwiło. Ale po chwili uwolniła się nieśmiało z jego objęć, słysząc
czyjeś kroki na korytarzu. Do pokoju weszła matka Siddy.
_ Dzieci, musicie już jechać! — powiedziała z nerwowym po-
śpiechem. — Najwyższa pora!
Frank podał żonie ramię, nieznacznie przyciskając do siebie jej
dłoń. Jak każdy pan młody, on również czuł się niezbyt pewnie w obliczu
ślubnych ceremonii. Najchętniej chciałby mieć je już za sobą i zostać
z Siddy sam na sam. Nagle wydało mu się, że mają sobie wiele do
powiedzenia i wiele-do zaofiarowania. Nieoczekiwanie dla siebie zaczął
też myśleć o czekającym go małżeństwie z radością, przekonany, że
Siddy będzie przemiłą i czarującą żoną. Dopiero teraz w pełni ocenił jej
urodę i subtelny czar.
Przez kilka następnych godzin Siddy i Frank nie mieli czasu
oprzytomnieć wśród uciążliwości ślubu i hucznego wesela: kroczyli do
ołtarza odprowadzani spojrzeniami ciekawskich lub współczujących
oczu i przysięgli sobie wierność, a potem pojechali do wytwornego
hotelu, w którym odbywało się weselne przyjęcie, odbierali życzenia
szczęścia od wszystkich po kolei gości. W końcu zasiedli na honoro-
wych, oplecionych kwietnymi girlandami miejscach i wzięli udział — na
wpół obecni duchem — w wykwintnej kolacji, słuchając cierpliwie
toastów i okolicznościowych przemówień. Trącali się kieliszkami
i przepijali do biesiadników, coś mówili, komuś odpowiadali i czuli się
tak, jak większość nowożeńców w podobnej sytuacji: jak ofiary
obowiązujących obyczajów.
Sądzić można, że wszyscy inni bawili się lepiej podczas tej kolacji
niż para głównych bohaterów. W pobliżu miejsca zajmowanego przez
Margot Jung było najweselej — druhny i drużbowie mieli szam-
pański nastrój. Peter Vahl, drużba Margot, nie spuszczał oczu z jej
uroczej, tryskającej życiem buzi. Na dobrodusznym obliczu Petera
malowało się błogie uwielbienie. Znał Margot już od lat i od pierwszej
chwili stracił dla niej głowę. Ale ponieważ w niczym nie przypominał
Powieściowego bohatera, a jego miła, lecz nieco okrągła twarz nie
wyglądała zbyt interesująco i poważnie, Margot odrzucała stanowczo
Je§o pełną adoracji miłość. On jednak nie zniechęcał się i twardo
Postanowił, że Margot zostanie jego żoną, choć miał już lat trzydzieści,
Podczas kiedy ona miała ich zaledwie osiemnaście. Kiedy ukochana
11
traktowała go czasem dość okrutnie, mówił sobie: „To nic!
Pewnego dnia zrozumie, że żaden nie jest jej tak wierny i nie kocha jej
tak gorąco jak ja. Zdobędę ja wytrwałością". Peter był najwierniej,
szym adoratorem Margot, zawsze gotowym do usług, cierpliwie czeka-
jącym czy to na rozegranie z nią partii tenisa, czy też w jakimś
umówionym miejscu spotkania. Posyłał jej kwiaty i ulubione czeko-
ladki, troszczył się o nią z niesłabnącą cierpliwością i wytrwałością.
W końcu Margot musiała się z tym pogodzić, od czasu do czasu
uszczęśliwiała go jakimś miłym słówkiem podziękowania albo figlar-
nym uśmiechem, a czasem wpadała w złość, kiedy Peter zapewniał ją po
raz nie wiadomo który: „Pewnego dnia i tak zostanie pani moją żoną,
panno Margot; wiem to na pewno".
I choć bardzo ją irytował, że zmierza do celu z taką niewzruszoną
pewnością, czegoś jej jednak brakowało, kiedy czasem nie było go pod
ręką, mimo że właśnie był potrzebny. Słuchał potem jej połajanek
uszczęśliwiony, patrząc na nią z oddaniem poczciwymi niebieskimi
oczami.
Ten stan rzeczy trwał już od dwóch lat, a że szczęśliwym trafem
żaden mężczyzna niebezpieczny dla młodego serca Margot nie stanął na
jej życiowej drodze, Peter Vahl pozostał na placu jako najwierniejszy
wasal.
Z wykształcenia prawnik, wdrażał się do zawodu adwokata,
pracując w kancelarii swego ojca, po którym miał z czasem przejąć
praktykę. Peter był uosobieniem odpowiedzialności, więc już teraz wielu
klientów wolało powierzać prowadzenie swoich spraw raczej jemu niż
jego ciągle bardzo zajętemu ojcu.
Rodzice Margot patrzyli życzliwym okiem na młodego adwokata
zabiegającego o względy córki, ale nie wywierali na nią żadnego nacisku,
gdyż każda próba działania na korzyść Petera wzmagałaby tylko opór
dziewczyny.
Jedynie Siddy czasem trochę przekomarzała się z nią na temat
najwierniejszego wielbiciela, na co Margot, tupiąc energicznie nóżką,
dowodziła, że o wyjściu za mąż za Petera ani myśli, bo jest dla niej za
mało interesujący, a poza tym ma zadatki na brzuch i nosi niemożliwe
krawaty. Czy Siddy naprawdę wyobraża sobie, że ona miałaby ochotę
zostać żoną kogoś takiego? Siddy odpowiadała na to śmiejąc się, że
12
obraża to sobie doskonale, bo żaden inny mężczyzna nie rozumie tak
, krze pragnień i myśli jej siostrzyczki, jak właśnie on.
Peter Vahl był wniebowzięty, kiedy dowiedział się, że Margot
hedzie jego druhną. Przy pierwszej nadarzającej się okazji oznajmił jej
spokojnie i stanowczo, że gdyby nie został jej drużbą, w ogóle nie
orzyszedłby na wesele, na co Margot zapytała z pewną dozą kokieterii:
_ Poczytuje to pan sobie za wyróżnienie, panie doktorze?
_ Oczywiście — odparł z rozjaśnioną miną. — To jakby próba
generalna przed naszym własnym weselem.
_ Niechże par przestanie mówić niedorzeczności! — wykrzyknęła
groźnie.
Popatrzył na nią łagodnymi jak zawsze oczami, ale jego usta
przybrały jakiś dziwnie twardy, energiczny wyraz.
— To żadna niedorzeczność, bo ja po prostu nie dopuszczę do pani
żadnego innego. W końcu będzie pani musiała wybrać mnie, jeśli nie
chce pani w ogóle zrezygnować z zamążpójścia.
— Chciałabym wiedzieć, w jaki sposób przeszkodzi mi pan wyjść
za mąż za kogoś innego — odparła wzruszając drwiąco ramionami.
— Och, całkiem zwyczajnie. Pobieram lekcje boksu i jeśli spo-
strzegę kogoś, kto chciałby mi panią zabrać, to wymierzę mu taki cios
w podbródek, że bardzo straci na urodzie. A wtedy pani go nie zechce
1 sprawa będzie załatwiona.
— I pan się uważa za dobrego człowieka? — roześmiała się.
— Wcale nie — brzmiała prostoduszna odpowiedź. — Ale przy
pani muszę być dobry i potulny jak jagnię. Tylko dzięki pani jestem
człowiekiem dobrym, a więc jest pani odpowiedzialna za to, żeby
w mojej piersi nie obudziła się dzika żądza mordu. Czy pani zdaje sobie
2 tego sprawę?
— Absolutnie nie zdaję sobie z tego sprawy i mówię panu po raz
setny, że nie mam najmniejszego zamiaru zostać pańską żoną.
— Po raz sto jedenasty, panno Margot! Prowadzę dokładne
zapiski i czekam, aż mi to pani powtórzy po raz sto dwudziesty piąty,
"otem już nigdy więcej nie będę pani prosił o rękę.
Było to powiedziane tak poważnym tonem, że Margot przestała
^~ o dziwo! — szafować odmownymi odpowiedziami, a jeśli nie mogła
lch uniknąć, wówczas po cichu skrupulatnie doliczała kolejny raz, nie
13
mówiąc jednak o tym nikomu. W sumie do wesela siostry nazbierało się
tych odpowiedzi sto dwadzieścia.
To jednak nie przeszkadzało im obojgu dobrze się bawić tego
wieczoru. Czasem tylko Margot wpadała na chwilę w zadumę, kierując
spojrzenie w stronę siostry. A kiedy Siddy pod koniec przyjęcia rzuciła
jej z daleka pożegnalne spojrzenie, w oczach Margot błysnęły łzy.
Zauważył to jedynie Peter, szybko wziął ją pod ,rękę i szepnął:
— Chodźmy stąd, panno Margot. Zaprowadzę panią do jakiegoś
bocznego pokoju, żeby nikt nie widział pani łez.
Pozwoliła się wyprowadzić, ale rzuciła gniewnie:
— Przecież ja wcale nie płaczę! Dlaczego miałabym płakać?
— Dlatego, że rozstanie z siostrą bardzo panią boli — odparł
łagodnym, uspokajającym tonem.
— Ach, cóż pan może o tym wiedzieć!
— Przecież znam panią i dobrze wiem, co pani przeżywa; wiem, jak
gorąco kocha pani swoją siostrę. A pani Nordau należy teraz do męża
i wyjeżdża na długo. Będzie pani czuła się bardzo osamotniona.
Margot zrobiło się miękko koło serca.
j
.
— A jednak jest pan dobrym człowiekiem, Peter! — powiedział!
tłumiąc szloch.
•
]
— Chciałbym panią choć trochę pocieszyć — odparł rozpromie-
niony. — Może zagralibyśmy jutro po południu w tenisa? Jestem wolny
od piątej.
Skinęła głową, zmuszając się do spokoju. ,
— Dobrze, niech pan przyjdzie. Przed panem przynajmniej nie
będę musiała się wstydzić, jeśli znów zacznę beczeć.
— Z całą pewnością nie musi pani, ale dołożę starań, żeby do tego
nie dopuścić. A" teraz, słyszy pani? Orkiestra zaczyna grać. Chodźmy
zatańczyć; ten taniec należy do mnie.
Margot wy'tarła ślady łez, wyciągnęła z torebki lusterko i pospiesz-
nie przypudrowała nos i policzki, a potem spojrzała na Petera.
— Czy jeszcze znać, że płakałam? — spytała swobodnie, bez śladu
zakłopotania.
Peter westchnął.
— Nie, nic już nie znać.
— Ale nos jest jeszcze mocno czerwony...
Westchnął jeszcze głębiej.
_ Wszystko znikło pod pudrem.
_ Czemu pan tak wzdycha, że kamień by zmiękł?
._ Bo wreszcie dotarło do mnie, że jestem pani rzeczywiście
całkiem obojętny.
— Tak? Pojął pan to w końcu? Przecież nigdy tego nie ukrywa-
łam...
— Nie, ale teraz wiem, jak bardzo to było serio, panno Margot.
Spojrzała trochę niepewnie.
— Dlaczego właśnie teraz?
— Gdybym nie był pani całkowicie obojętny, nigdy nie zwracałaby
pani mojej uwagi na zaczerwieniony nos.
Roześmiała się mimo woli, ale Peter miał tak smutną minę, że
poczuła w sercu przykry ucisk żalu.
— Chodźmy wreszcie potańczyć! — zawołała, zdecydowana
nić się przed tym uczuciem.
Skłonił się i ruszyli z powrotem do ogólnej sali. Tuż przy drzwiach
natknęli się na Franka Nordaua, przyglądającego się tańcom.,
— Jeszcze jesteś tutaj, Frank? — zdziwiła się Margot. — Przecież
Siddy już wyszła, żeby się przebrać.
— Tak, ale ona potrzebuje na to więcej czasu niż ja. Dzięki temu
mogę się pożegnać z tobą, Margot.
— Bądź zdrów i raz jeszcze pozdrów Siddy ode mnie...
Ostatnie zdanie znowu wypowiedziane było łamiącym się głosem,
więc Peter Vahl szybko pociągnął Margot za sobą w krąg tańczących.
14
Siddy opuściła salę bankietową i pospiesznie udała się na górę do
pokoju hotelowego, w którym przygotowana była dla niej garderoba na
podróż. Wyznaczona do pomocy pokojówka podeszła do niej na
korytarzu i powiedziała:
— Proszę wielmożnej pani, w pokoju czeka już od pół godziny
jakaś młoda dama. Powiedziała, że ma coś ważnego pani zakomuniko-
wać i doręczyć. Pozwoliłam jej wejść, bo bardzo na to nalegała, nie
chcąc, żeby ją tu ktokolwiek widział.
Siddy weszła do pokoju i zobaczyła młodą, bardzo ładną kobietę
z oznakami silnego wzburzenia na bladej twarzy. Siddy instynktownie
pomyślała, że powinna nieznajomej natychmiast wskazać drzwi. Ale
kiedy tamta szybko podeszła, trzymając w ręce niewielki pakiet,
powściągnęła odruch. Prawdopodobnie nieznajoma miała jej w czyimś
imieniu doręczyć jeszcze jeden ślubny prezent.
— Łaskawa pani zechce mi wybaczyć, że przeszkadzam.
— Istotnie, mam bardzo mało czasu, bo muszę przygotować się do
wyjazdu.
— Wiem,'łaskawa pani: w podróż poślubną.
— Z kim mam przyjemność? — zagadnęła Siddy, która nagle
poczuła się trochę nieswojo.
— Nazywam się Anny Frey, łaskawa pani. Chciałam poroz-
mawiać z panią jeszcze przed jej ślubem, ale nie udało mi się dotrzeć do
pani. Przychodzę więc dość późno, ale miejmy nadzieję, że nie za późno
Chciałabym mianowicie wyświadczyć pani przysługę i powiedzieć oraz
ekazać to, co powinnam powiedzieć i przekazać. Proszę przyjąć ten
P ..jet _ są w nim listy miłosne pisane do mnie przez pana Franka
x[ordaua. Byłam... jego kochanką od czasu jego powrotu z ostatniej
podróży zagranicznej.
Siddy silnie zbladła, wzdrygnęła się i mimowolnie cofnęła o krok.
— Co to ma znaczyć?
— Dla pani może niewiele, ale dla mnie bardzo dużo. Przyszłam
m aby wyjaśnić, że Frank Nordau nie poślubił pani z miłości. Jego
uczucia skierowane są do mnie, ale ja jestem ubogą dziewczyną. Byłam
zatrudniona w firmie jego ojca, ale na dwa dni przed waszym ślubem
zwolniono mnie, ponieważ pan Nordau czuł się trochę niezręcznie.
Łudził mnie, że zostanę jego żoną, potem jednak pod jakimś pretekstem
zerwał ze mną i zaczął się starać o panią. Mogę również wyjaśnić,
dlaczego poprosił o pani rękę — to jego ojciec przekonał go, że
małżeństwo z panią jest konieczne ze względu na planowaną fuzję firm
Nordau i Jung oraz z uwagi na zamiar objęcia^ z czasem przez pana
Franka Nordaua szefostwa obu połączonych przedsiębiorstw. Sama
słyszałam, jak Frank odpowiedział ojcu, że dla dobra firmy gotów jest
zrezygnować z osobistej wolności. Co wtedy czułam, nie muszę chyba
pani mówić; zresztą to nie jest dla pani interesujące. Ale dowiedziałam
się przynajmniej, że dla mnie nie ma już żadnych nadziei. Na szczęście
znalazłam od razu nową posadę. Jestem jednak tak rozgoryczona, że
postanowiłam zemścić się na nim. Tak, mówię poważnie: przyszłam do
pani powodowana chęcią zemsty. I chętnie zgodzę się na to, żeby pani
zrobiła użytek z tego, co powiedziałam.
Pod Siddy zaczęły dygotać kolana, kiedy słuchała tej opowieści
zfożonej po części z prawdy, po części z kłamstw. Z najwyższym
wysiłkiem zdołała opanować się na tyle, żeby nie wybuchnąć płaczem.
JeJ szczęście legło w gruzach, gdyż musiała dać wiarę słowom Anny
^rey. Teraz dopiero uświadomiła sobie, w jaki sposób Frank starał się
0 JeJ rękę. Prawda! Przecież on ani razu nie powiedział, że ją kocha;
obiecał tylko zrobić wszystko, żeby była szczęśliwa.
Szczęśliwa? Mój Boże, to było tylko pozorne szczęście! Podjął
s srania o nią z zimnym wyrachowaniem. Teraz już wiadomo, dlaczego
^zystko poszło tak gładko! Najważniejszą sprajtfą^była^fuzja obu
przedsiębiorstw. Jej osoba była tu czymś podr
16
- Pod
r°z poślubna
17
Po plecach przeszedł jej dreszcz odrazy. Spojrzała martwyn,
pustym wzrokiem w piękną twarz Anny Frey.
— Nic o tym wszystkim nie wiedziałam, panno Frey. Gdyby nje
to, na Boga, sprawy potoczyłyby się inaczej! Żal mi pani, chocia
pani zemsta ugodziła także we mnie. Ale teraz, proszę, niech już pan
idzie. Zdaje się, że nie chciała pani, aby ją tu widziano. Mogę to
zrozumieć. Niech pani idzie... i zabierze ze sobą te listy. Na cóż tuj
one?
Anny Frey położyła jednak pakiecik na stoliku.
T— Nie chcę ich mieć; nie przedstawiają-już dla mnie żadnej
wartości. Może jednak będzie pani chciała przeczytać któryś z nich, żeby
przekonać się o prawdziwości moich słów. Ja nie mam już nic więcej do
dodania, łaskawa pani — zakończyła Anny Frey, ukłoniła się i szybko
opuściła pokój.
Siddy odprowadziła ją płonącym wzrokiem, a potem osunęła się
wyczerpana na krzesło, splatając ręce na kolanach. Oddychała z wy
siłkiem, gdyż wzburzenie tamowało.jej oddech. Co stało się z jej
szczęściem? Myślała, że on ją kocha, a tymczasem była tylko pionkiem
w grze. Frak kochał inną, lecz zostawił ją bez skrupułów dla korzystnego
ożenku. A ona tymczasem ma z tą przygniatającą do ziemi świado-
mością wyruszyć w podróż poślubną i miesiącami przebywać w jego
towarzystwie od rana do wieczora.
Czy ojciec wiedział, że Frank żeni się z nią tylko po to, żeby
z czasem zostać szefem firmy? Czy wiedział, że Frank jej nie kochał
A matka... czy ona też...? A więc ma prawo stracić zaufanie do
obydwojga rodziców. Pozostaje Margot — tak, jedynie ona nie miała
pojęcia o niczym i nie kłamała.
Wielki Boże, jak spojrzeć Frankowi w oczy, mając świadomość.
że jest jego niekochaną żoną, którą po prostu był zmuszony zaakcep-
tować! Ocknęła się w niej duma. Co zrobić, żeby uniknąć upokorzenia'
Frank Nordau nie powinien nigdy dowiedzieć się, że ona go kocha
Jak to dobrze, że przy całym swoim nieśmiałym uszczęśliwieniu ani
razu mu tego nie powiedziała. Tak samo zresztą jak on. Należy
utwierdzić go w przekonaniu, że ona również traktuje ich małżeństwo
jako związek z rozsądku — odpowiedzieć upokorzeniem na upokorze-
nie, odpłacić mu taką samą monetą za wyrządzone zło.
Ale jak powinna zachować się teraz? Głowiła się nad tym, nie
mogąc na nic się zdecydować.
Spojrzała na zegarek i przestraszyła się: należy czym prędzej
zebrać się. Musi być gotowa, kiedy on przyjdzie po nią. Był już po
mu najwyższy czas. Podnosząc się ociężale z miejsca, spostrzegła
akiet leżących przed nią listów. Czytać tego, co było pisane do innej,
nie chciała za nic.
Sięgnęła po nie gorączkowym ruchem i wrzuciła do podręcznego
neseseru z rzeczami niezbędnymi w czasie podróży — resztę bagażu
odwieziono już na dworzec. Miała wrażenie, że pakiet pali jej ręce.
Szybko wsunęła go między różne drobiazgi.
Zawołała pokojówkę, która pomogła jej w przebieraniu, dziwiąc
się w duchu bladości i smutkowi młodej oblubienicy. Szczęście, jak
L tego widać, nie zawsze jest tam, gdzie być powinno.
Siddy skończyła z garderobą, kiedy mąż zapukał do drzwi. Zanim
zawołała „proszę!", wydała pokojówce jeszcze jakieś polecenie, chcąc
zatrzymać ją w pokoju.
Frank Nordau wszedł i spojrzał na młodą żonę z upodobaniem.
Siddy jednak ominęła go wzrokiem — nie mogłaby teraz znieść jego
spojrzenia. Miała raczej chęć wykrzyczeć swój ból, więc tylko zacisnęła
usta i pochyliła się nad neseserem. W końcu zmusiła się, żeby
Dowiedzieć:
— Trochę jestem spóźniona, ale za chwilę będę gotowa.
Zamknęła neseser, wyprostowała się i wcisnęła na głowę mały
Upelusz, Frank pomyślał, że szkoda zakrywać takie piękne blond włosy
kapeluszem i chciał jej to nawet powiedzieć, ale nie byli w pokoju sami.
żałował, że ze względu na obecność pokojówki nie może wziąć żony
« objęcia — właśnie teraz, kiedy serce miał tak rozgorzałe, kiedy był taki
szczęśliwy, że odnajduje w sobie tyle uczucia dla niej. Nie podejrzewając
niczego złego, nie przypatrywał się Siddy zbyt uważnie, kiedy szli na dół,
'uko przekazał jej ostatnie pozdrowienia Margot.
Przed hotelowym wejściem stało auto, które miało odwieźć młodą
narę na dworzec. Siddy poleciła pokojówce, by jeszcze raz najserdeczniej
uzdrowiła w jej imieniu rodziców i siostrę. Zdołała już na tyle się
^panować, że na zewnątrz była spokojna. W głębi duszy rzecz przed-
sla\viała się znacznie gorzej. Nieustannie rozważała, jak powinna
19
18
zachować się wobec męża. Najchętniej wyjechałaby teraz w świat
sama, gdyż jego towarzystwo znosiła z największym trudem. Z drugie;
strony powrót do rodziców, na których tak bardzo się zawiodła, również
był wykluczony; obawiała się po prostu, że jej nie zrozumieją. By}a
przecież żoną Franka i jej miejsce było przy nim. Jedno wszakże
wiedziała na pewno: nie będąc przez niego kochana, nie może żyć u jego
boku jako żona. Trzeba postawić sprawę jasno: on nie może żądać, aby
dała mu do siebie prawa, których lekkomyślnie sam się pozbawi}.
Wobec świata będzie odgrywać rolę jego żony, ale nigdy nie weźmie na
siebie żadnych obowiązków poza oficjalnymi. To wiedziała na pewno.
Dlatego Frank powinien dowiedzieć się o wizycie Anny Frey. Za
żadną jednak cenę nie wolno jej zdradzić się, jak bardzo ją to dotknęło,
jak bardzo go kochała i jak — ku swej udręce — nadal go kocha. Dobrze
się stało, że mieli tak mało okazji do bycia sam na sam i że w swej
dziewczęcej nieśmiałości zawsze była wobec niego taka powściągliwa.
Teraz należy wpoić mu przekonanie, że jej rezerwa brała się z uczuciowe-
go chłodu oraz że ich małżeństwo z rozsądku zostało także przez nią
z góry zaakceptowane.
Podczas jazdy na dworzec, a potem już w przedziale wagonu, kiedy
Frank troskliwie pomagał jej zdjąć płaszcz i kapelusz, była już całkiem
zdecydowana i zachowywała się tak chłodno i sztywno, że nie wiedział,
co o tym myśleć. Co jakiś czas patrzył ,badawczo w jej bladą twarz
i uspokajał sam siebie, że to zapewne tylko dziewczęce zakłopotanie. Ta
myśl go wzruszyła i nagle zrobiło mu się ciepło koło serca. Chętnie
pomógłby jej pozbyć się przykrego uczucia skrępowania, wziął w ramio-
na i całował dopóty, dopóki by nie zniknął ten gorzki wyraz wokół jej
bladoróżowych ust. I bynajmniej nie musiałby w tym celu przezwyciężać
się! W końcu uwierzył przecież, że wyszła za niego z miłości, skoro jej
ojciec stanowczo twierdził, że Siddy nic nie wie, dlaczego rodzice pragną
go mieć za zięcia. Teraz jednak i on zaczął czuć się trochę niepewnie
i niezręcznie.
I tak mijała pierwsza część podróży. Siddy po pewnym czasie
skłoniła głowę na oparcie i przymknęła oczy — nie mogła już dłużej
wytrzymać pytającego wzroku Franka. Pomyślał, że jest senna, pod-
sunął jej poduszkę pod głowę i zachęcił, żeby się raczej położyła, gdyż
wygląda na zmęczoną. Nie otwierając oczu, odparła że owszem, jest
20
dzo zmęczona i spróbuje zdrzemnąć się nieco. Udawała, że zasypia,
b3 móc w spokoju rozważyć sytuację, obmyśleć, jak powinna dalej
tepować. Co wiedziała o małżeństwie? Tyle, co nic! Jednego wszak
h°ła pewna: Frank nie może domyślić się, że ona go kocha. Raczej
udawać zimną, zakłamaną kokietkę, niż pozwolić mu choćby na
moment wniknąć w stan jej uczuć.
Zajmowali we dwoje przedział w wagonie sypialnym, ale posłania
nie były jeszcze rozłożone. Siddy zapowiedziała bowiem konduktorowi,
że to zbyteczne, gdyż źle znosi jazdę w pozycji leżącej. Frank milcząco
zastosował się do jej życzenia, wierząc nadal, że jej zachowanie wynika
jedynie z zaambarasowania. Postanowił przełamać je, zapewniając jej
całkowitą swobodę i spokój.
Siddy uznała, że najlepiej udawać sen. Frank przez dłuższą chwilę
obserwował ją z ciepłym uczuciem. Oto naprzeciwko siedzi jego młoda
żona; przymknęła oczy i jest bardzo blada... Może czuje się źle? To, że
tak szybko zasnęła, jest z pewnością oznaką wyczerpania. To przecież
młoda dziewczyna, dopiero wchodząca w małżeństwo, a spadło na nią
tyle nowych wrażeń i niepokojów. Jest śliczna — wygląda tak bezradnie
i delikatnie.
Miał ochotę pogłaskać jej piękne, smukłe dłonie* ale bał się, że ją
obudzi. Im bardziej się w nią wpatrywał, tym bardziej wzbierała w jego
sercu tkliwość. Ale w końcu i jego zmogło zmęczenie, zaszył się więc
w kącie, przymknął oczy i wkrótce zasnął.
Siddy spostrzegła to już po chwili, kiedy ostrożnie zerknęła w jego
stronę. Uśmiechnęła się gorzko. Zapewne jest zadowolony, że nie
potrzebuje zmuszać się do czułego tonu. To okropne, ale gdyby nie
ostrzeżenie dyszącej zemstą Anny Frey, przyjmowałaby te obłudne
gesty z naiwnym zaufaniem! A może byłoby lepiej zachować złudzenia?
Może byłaby szczęśliwsza, nie" wiedząc, że Frank jej nie kocha?
Ach, nie! Przecież i tak zorientowałaby się, że jego czułość jest
udawaniem, a to całkowicie by ją załamało i unieszczęśliwiło. Teraz
'noże ją jeszcze chronić pancerz dumy.
Ciekawe, co on zrobi, kiedy się dowie, co ukryte jest w neseserze
spoczywającym na półce. Na chwilę ogarnął ją strach. Będzie musiała
Powiedzieć mu, kto przyniósł te listy. Wzdrygnęła się z odrazy. To
-'?dzie najcięższe: patrzeć na niego, jak zdejmuje z twarzy maskę. Oby,
21
l
tylko, na miłość boską, nie usiłował dalej brnąć w kłamstwa; oby urniai
otwarcie i szczerze stawić czoła prawdzie! Niechby mogła przynajmniej
zachować dla niego szacunek! Dotychczas jej nie okłamywał — ani razu
nie powiedział, że ją kocha, a jako narzeczony rzadko jej okazywał
sentymenty. Och, dopiero teraz uświadomiła sobie, jaki był przy tym
chłodny i oficjalny. Nie widziała tego pochłonięta bez reszty własnym
zakochaniem.
Westchnęła, a kiedy poruszyła się, chcąc zmienić pozycję na
wygodniejszą, zsunął jej się z kolan pled, którym Frank troskliwie ją
okrył. Teraz obudził się natychmiast, wstał po cichu i podniósł pled, po
czym bardzo ostrożnie otulił ją ponownie. Siddy tak była tym po-
ruszona, że z trudem powstrzymała łzy. Ze strachu zacisnęła mocno
powieki, żeby Frank myślał, iż pogrążona jest w głębokim śnie.
Tak minęła noc. W Bazylei obudzono ich podczas kontroli celnej.
Kiedy pociąg przejechał granicę i znów zostali sami, Frank pochylił się
nad żoną i położył lekko dłonie na jej ramionach.
— Czy czujesz się już lepiej, Siddy?
Wcisnęła się tak mocno w poduszkę, że dłonie Franka zsunęły się
z jej ramion, i odparła z największym spokojem, na jaki było ją stać:
— Czuję się ciągle bardzo wyczerpana.
— Bardzo mi przykro. Miałem nadzieję, że długi sen cię wzmocni.
Jeśli się mylę, spałaś przez całą noc, prawda?
— Owszem, ale spanie w pociągu to nie jest prawdziwy wypoczy-
nek.
Musnął lekko jej jasne, połyskujące złotem włosy, które tak uroczo
okalały delikatną twarzyczkę Siddy. Ona jednak zdrętwiała pod tym
pieszczotliwym gestem, a najchętniej natychmiast by uciekła. W żadnyni
jednak wypadku nie wolno jej dopuścić do jakiejś wyjaśniającej
rozmowy tutaj, w pociągu, gdzie obok drzwi ich przedziału stale
przechodzą ludnie. Umknęła jego dłoniom, czyniąc nieznaczny ruch. To
zaniepokoiło Franka.
— Czy mój dotyk jest ci niemiły, Siddy? — zapytał z lekkim
wyrzutem.
Konwulsyjnie przełknęła wzbierające łzy i odparła załamującym si?
lekko głosem:
— Wybacz, boli mnie głowa.
Frank zasiadł więc znowu na swoim miejscu naprzeciwko, myśląc,
S'ddy nadal czuje się skrępowana. W duchu powiedział sobie, że
ZL '1 niej pozostawić ją w spokoju aż do chwili przybycia na miejsce.
T k wiec przez pozostałą część podróży oboje zachowywali wyczekują-
ca rezerwę.
Pokoje mieli zamówione w Caux, położonym powyżej Montreux,
hotelu „Palast". Po przybyciu na miejsce zaprowadzono ich od razu
, apartamentu, składającego się z dwóch połączonych ze sobą pokoi,
z cudownym widokiem na Jezioro Genewskie. Siddy poczuła nagle, że
ma serce w gardle. Najchętniej zatrzymałaby jeszcze kelnera, który
instalował ich w pokojach. Kiedy drzwi zamknęły się za nim ze
szczeknięciem zamka, odniosła takie wrażenie, jakby zwalił jej się na
piersi wielki głaz.
Frank pomógł żonie zdjąć płaszcz, ściągnął również z siebie
wierzchnie okrycie i powiesił rzeczy na swoim miejscu. Odwrócił się do
Siddy z uśmiechem i podszedł do niej, chcąc ją objąć.
Siddy stała jak kamień, a potem uczyniła jakiś obronny gest
i cofnęła się.
— Zostaw mnie! — powiedziała zimno i szorstko.
Wzruszył ramionami i spojrzał na nią speszony.
— Ależ Siddy, nie możemy przecież być ze sobą wiecznie na
oficjalnej stopie, w końcu jesteśmy mężem i żoną — powiedział łagodnie
i uśmiechnął się, chcąc ją ułagodzić.
Zagryzła usta i przybrały chłodny, niedostępny wyraz twarzy.
— Nie zmuszaj się do odgrywania komedii, Frank. I mnie, i tobie
me zależy na bliższych kontaktach między nami — odparła, siląc się na
spokój.
— Co to wszystko znaczy, Siddy? — zapytał zmieszany.
— To, że czas już skończyć z tą komedią. Jak powiedziałam, nie
musisz mi okazywać konwencjonalnych czułości. Możemy już za-
^ io\vy\vać się serio, skoro cel naszego związku został osiągnięty.
1 osłabiłeś mnie z rozsądku, a ja wyszłam za ciebie za mąż, rówież
xlLrując się rozsądkiem. Nie jesteśmy więc sobie niczego winni na-
Az<yem. Chcę, żebyś wiedział, że zgodziłam się na to małżeństwo
na życzenie mego ojca.
Frank wpatrywał się zaskoczony w jej pobladłą, rozdygotaną twarz.
23
22
— To, co mówisz, brzmi zagadkowo. Twój ojciec zapewniał mj
przecież, że idziesz za głosem serca, a o tym, że nasz związek ma
widoku także inne cele — nic nie wiesz.
— ,Bądź, proszę, poważny i przyznaj, że nasz związek ma tytt
jeden cel: doprowadzić do pełnej fuzji przedsiębiorstw naszych rodzic^
— odparła porywczo.
— Ale ty przecież o tym nie wiedziałaś! Twój ojciec dał mi na t(
słowo i prosił, żebym się z tym przed tobą nie wygadał.
„Nie zaprzecza, że zawarł to małżeństwo z wyrachowania
A zatem robienie mu o to wymówek mija się z celem". Pozbierali
myśli, wzruszyła Jekko ramionami i powiedziała z wymuszonyn
uśmiechem:
— Dobrze więc, muszę jak w kartach dodać do koloru i zdradzie
ci zasadniczy powód, dla którego zgodziłam się zostać twoją żoną
Widzisz, ja... założyłam się ze swoimi przyjaciółkami, że oświadczysz;
mi się w ciągu dwóch miesięcy. Uchodziłeś powszechnie za wrogaj
kobiet i trochę nas złościło, że poświęcasz nam tak mało uwagi
Oczywiście, wtedy jeszcze nie wiedziałam, dlaczego zachowujesz sit
z taką rezerwą...
Popatrzył na nią tak, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu. To
dziwne, ale zabolało go serce, że Siddy okazała się nagle zupełnit
inna niż myślał i że prowadziła tak ryzykowną grę. Została jego]
żoną, żeby wygrać zakład? To absolutnie nie zgadzało się z jego opinifl
o niej. Nagle uderzyły go jej ostatnie słowa.
— Co miałaś na myśli, mówiąc, że wtedy jeszcze nie wiedziałaś
dlaczego zachowuję się z rezerwą?
Siddy znów, niby obojętnie, wzruszyła ramionami.
— No bo o pewnych sprawach dowiedziałam się dopiero tuz
przed naszym wyjazdem, w hotelu, kiedy poszłam na górę przebrać sit
Koniec końców byłam zadowolona z tej rozmowy, bo trochę sobfc
wyrzucałam i ten zakład, i to małżeństwo, a ta nieoczekiwana wizyta
rozwiała moje skrupuły. Otworzyła mi oczy, że ożeniłeś się ze m
wyłącznie na żądanie twego ojca. Jesteśmy więc kwita.
— Kto złożył ci wizytę i co ci naopowiadał? — rzucił gorączkową
patrząc na nią wzburzony.
Siddy wyprostowała się dumnie.
____ Twoja kochanka, panna Anny Frey! — padło z jej ust spokojnie
i vvyraźnie.
Zbladł i cofnął się o krok, a potem gwałtownie zaprzeczył:
_ Ona nie jest już moją kochanką!
— Ale była nią. Odprawiono ją, bo stała się niewygodna, kiedy
odnie z pragnieniem ojca, a może i moim, zacząłeś się o mnie starać.
__ Odprawiono ją? — zdziwił się Frank. — Czy to znaczy, że
zwolniono ją z pracy?
jego zdziwienie było tak szczere, że Siddy w skrytości odetchnęła.
A więc temu nie był winien" — pomyślała z ulgą, gdyż ta okoliczność
dyskredytowała'go w jej oczach.
— Nie wiedziałeś? Na dwa dni przed naszym weselem dano jej
wymówienie.
— Daję ci słowo, że nic o tym nie wiedziałem; takie sprawy należą
do naszego szefa personalnego. Ale ona mogła uznać, że to na skutek
mojego polecenia.
— Tak właśnie myślała. Mogę cię jednak uspokoić, że już otrzyma-
ła inną posadę.
— Dziękuję ci — powiedział poważnie. — Byłoby mi przykro,
gdyby nagle znalazła się bez środków do życia. Ja... ja nie przeczę, że
kiedyś... bardzo ją kochałem.
To wyznanie przeniknęło ją jak ostry, tnący ból. Kochał ją
kiedyś! Ach, więc można było mimo wszystko zazdrościć tej Anny
Frey.
— Ona wie, że porzuciłeś ją tylko dlatego, że chciałeś, czy też
musiałeś, starać się o mnie.
Frank wyprostował się.
— I tu poinformowano cię mylnie. Zerwałem z nią, zanim
zacząłem starać się o ciebie. A zerwałem dlatego, że... że mnie zdradzała,
a Poza tym w ogóle kłamała. Wyparła się wszystkiego w żywe oczy,
cfiociaż zastałem ją z innym mężczyzną. Nigdy nie obiecywałem jej
rnałżeństwa wprost, choć przyznaję, iż mogła mieć pewne podstawy do
akich oczekiwań i nadziei. Zerwałem zaś z nią całkowicie, kiedy
Poznałem jej prawdziwy charakter. I za to mnie znienawidziła. Tak, ja
°Prowadziłem do zerwania, ale mimo to nie czuję się w tym wypadku
winny. Myślę, że to rozumiesz.
24
25
Wyznanie Franka głęboko zapadło jej w serce. Wierzyła mu, ie
tym boleśniej odczuwała to, że jej nie kocha. Przywołała na pomoc ca}
swoją dumę i powiedziała cicho:
— Ona przedstawiła mi to inaczej, ale ja ci wierzę. To zresztą nj
zmienia wiele w naszych wzajemnych stosunkach. Cieszę się, rzecz jasna
że nadal mogę darzyć cię szacunkiem, a tego, że ożeniłeś się ze mną ^
życzenie ojca, nie mogę poczytać ci za złe, bo ja również wyszłam za
ciebie za mąż bez miłości — tylko dlatego, że się założyłam.
Spojrzał na nią tak posępnie, że się przestraszyła. Gorzki uśmiech
przemknął po jego surowych, energicznych ustach.
— Czy mogę wiedzieć, ~co było wygraną w tym zakładzie? — spyta)
dotknięty do głębi, znacznie boleśniej niż Siddy przypuszczała i on sam
mógłby przypuszczać.
— Bombonierka — odparła niechętnie.
— Och, to rzeczywiście niewiele przy tak ważnej sprawie! — wy-
buchnął ostrym śmiechem.
— Mnie chodziło tylko o to, żeby wygrać! — rzuciła w odpo-
wiedzi.
Przez chwilę rozważał coś w zamyśleniu, a potem spojrzał na nią
tak, jakby naszły go jakieś wątpliwości.
— Jak brzmiał wasz zakład? Że oświadczę ci się w ciągu dwóch
miesięcy?
Siddy skinęła głową i zaraz potem spłonęła ciemnym rumieńcem,
kiedy Frank, patrząc na nią przenikliwie, powiedział:
— Wygrałaś zakład już w chwili, gdy poprosiłem cię o rękę. Żeby
wygrać, nie potrzebowałaś w żadnym razie wyrażać zgody na
małżeństwo.
Na chwilę zamarło w niej serce; zaczęła gorączkowo szukać
w myślach jakiegoś wykrętu.
— Oczywiście, mogłam odmówić... Ale doszłam do wniosku, że...
że właściwie, czemu nie... skoro oboje stanowimy dla siebie korzystną
partię...
„Dzięki Bogu, jakoś wybrnęłam" — pomyślała z zadowoleniem-
Frank jednak nie spuszczał z niej oczu. Coś mu się tu nie zgadzało-
Siddy nie pozostawiła mu czasu na dociekania, tylko szybko otworzył3
neseser i wyjęła przekazane przez Anny Frey listy.
26
Weź proszę! Nie czytałam ich, oczywiście; nie interesują mnie.
F" nkowi dała do myślenia ostentacyjna obojętność Siddy, akcen-
Vfl7dvm słowem i całym zachowaniem. Biorąc z jej rąk pakiet
I0wana w^j
,,,rAW powiedział:
_ Dziękuję. Gdybyś je przeczytała, byłoby mi nieprzyjemnie, bo
podobnie tchną głupotą. Kiedy je pisałem, upatrywałem w pan-
swój ideał. Ale kiedy taki okres zaczadzenia ma się już za sobą
czuje się oszukany, wtedy pozostaje wyłącznie uczucie
wstydu.
. .
Z jego słów Siddy wyłowiła tylko stwierdzenie, ze tamto ,,juz ma za
sobą". Ogarnął ją niepokój. Jeśli rzeczywiście nie kocha już Anny Frey,
ieśli jego serce jest wolne — to czy należy walczyć o jego miłość?
Poczuła, że robi jej się gorąco, a Frank, który zauważył gorące
rumieńce na jej policzkach, zadał sobie w duchu pytanie, co je wywołało.
Chętnie by ją o to zapytał, ale poniechał tego zamiaru, wiedząc, że i tak
nie powie mu prawdy.
Siddy była już u kresu sił i wytrzymałości, powiedziała więc
prosząco:
— Będę ci bardzo zobowiązana, jeśli pozostawisz mnie teraz samą.
Chciałabym się położyć, bo podróż była jednak trochę męcząca.
— Będzie tak, jak sobie życzysz — powiedział składając ceremo-
nialny ukłon. — Prosiłbym tylko, żebyś mi powiedziała, jak widzisz"
obecnie nasze małżeństwo w przyszłości — zakończył trochę ironicz-
nie.
Zarumieniła się ponownie, ale odpowiedziała opanowanym to-
nem:
— To przecież jasne. Oboje wiemy, że nie pobraliśmy się z miłości
1 nic do siebie nie czujemy.
Frank podniósł rękę.
— Przepraszam, w tej ostatniej sprawie nie wypowiadałem się.
Zadrżała lekko i unikając jego spojrzenia bynajmniej nie wska-
/uJącego na obojętność, odparła:
— Ale oboje dobrze o tym wiemy, a to jest sprawą zasadniczą.
nie będziemy nawzajem oszukiwać się, udając uczucia; to byłby
brak smaku, o który mnie chyba nie posądzasz. W innych
oklicznościach zaproponowałabym ci rozwód, ale przecież nasze
małżeństwo zawarte zostało dla ważnego, lecz zakulisowego
Rozwód wkrótce po ślubie wzbudziłby ogólną sensację. Przecież
dla siebie nawzajem tyle szacunku, żeby móc żyć obok siebie jak pa '.
dobrych przyjaciół. Więc jeśli ci to odpowiada, niech konsekwenc''
naszego małżeństwa z rozsądku trwają.
Siddy usiłowała się mówić spokojnie, on jednak zauważył, z
wysiłkiem starała się ukryć przed nim swoje wzburzenie. Jej osobowa
wydawała mu się coraz bardziej zagadkowa.
— A jeśli... jeśli się na to nie zgodzę i będę dochodził swoich
małżonka?
— Liczę na to, że jesteś dżentelmenem i nie będziesz zmusza]
niekochanej kobiety, żeby była żoną niekochanego mężczyzny — od
parła, dygocąc z niepokoju.
— Nie wiesz, czego ode mnie żądasz; jesteś jeszcze bardzo młoda
i niedoświadczona — powiedział, patrząc na nią dziwnie rozgorzałym
wzrokiem.
— Och, będziesz miał całkowitą swobodę, tak jakbyś w ogóle nie
był żonaty. Musimy tylko zachować pozory.
Ciągle jeszcze nie spuszczał z niej badawczego spojrzenia, me
zwracając jakby uwagi na jej pełne obawy napięcie.
— A więc zgadzasz się, żebym korzystał z wolności, robił, co chcial|
i pozwalał sobie na wszystko?
Blada jak płótno potwierdziła zdecydowanie,*że tak. Frank pod-
szedł do niej bliżej.
— A ty? — zapytał ochryple.
— Ja? — wyprostowała ramiona. — Och, ja wiem, co jestem winna
sobie, twojemu nazwisku i moim rodzicom; z mojej strony nie musisz
niczego się obawiać.
Potrząsnął głową uśmiechając się lekko. Jaka była jeszcze niedo-
świadczona! Jak ona sobie to wszystko wyobrażała? Ile w niej było leku'
A on miał uwierzyć, że została jego żoną tylko z powodu jakiego*
zakładu? Nie! Jeżeli nawet nie wszystko było dla niego w tej chwili jastf
— bo sam był przecież też poruszony — nigdy w to nie uwierzy NI(|
mógłby uznać jej za kobietę płytką i lekkomyślną, która odgrywa przi
nim komedię. Cała jej istota przeczyła terau. Ale na razie powini
udawać, że we wszystko uwierzył.
28
A więc jeśli nie chcę pochopnie utracić twego szacunku, muszę
"T, twoje warunki. Zgoda! A teraz wychodzę, żebyś mogła wreszcie
prZyJkoić się. Czy pójdziesz potem ze mną coś zjeść?
USPpotrząsnęła głową, ledwo mogąc zdobyć się na odpowiedź.
__ Nie, dziękuję. Chciałabym wypocząć. Ale gdybyś mógł zamówić
mnie do pokoju herbatę i kilka tostów, byłabym ci wdzięczna.
Dzisiaj nie potrzebuję już nic więcej; chciałabym porządnie wyspać się.
Zobaczymy się jutro przy śniadaniu.
— Życzę dobrego wypoczynku. Zaraz przyniosą ci herbatę. Po-
wiem, że jesteś zbyt zmęczona, żeby zejść ze mną na posiłek. Pójdę do
jadalni sam.
— Dziękuję. Ja również życzę ci dobrego wypoczynku.
Wydało mu się całkowitą niedorzecznością, że zachowują się wobec
siebie tak ceremonialnie i nagle wyciągnął do niej rękę z ciepłym
uśmiechem. (
— Jeśli mamy zostać dobrymi przyjaciółmi, możemy przynajmniej
uścisnąć sobie dłonie, no nie?
Podała mu rękę z pewnym wahaniem. Wzruszyło go, że ta drobna,
smukła dłoń jest taka chłodna i lekko drży. Co chodzi jej po głowie?
Czego się lęka? Czy sądzi, że będzie brutalnie dochodził swoich praw?
Co ją tak wzburzyło, że cała dygoce?
Rycersko pocałował ją w rękę, jeszcze raz ukłonił się i przeszedł do
swego pokoju. Usłyszała krótkie, energiczne stuknięcie drzwi. Stała bez
>uchu na środku pokoju, patrząc za nim w ślad płonącymi oczami.
^ potem nagle rzuciła się na podłogę, jakby zupełnie opuściły ją siły.
^'areszcie była sama i nie musiała kryć się ze swym bólem, nareszcie
'Uogła pozbyć się nieugiętej maski. Wszystko między nimi było już jasne
1 odtąd będą przestawać ze sobą, zachowując chłodno przyjacielski ton.
Na szczęście Frank nie był taki, jakim go Anny Frey odmalowała! Ich
^ spoinę życie ułoży się być może znośnie — nawet jeśli nigdy nie zazna
ego szczęścia, żeby móc poczuć się jego żoną. Wszystkie udręki ma
^zcze przed sobą, jeśli on — zachowując na zewnątrz pozory — zacznie
zystać z wolności. Zacisnęła kurczowo zęby, żeby powstrzymać jęk
spaczy. Usłyszała pukanie do Ljfcnvi. Podniosła się ociężale. Kelner wniósł z herbatą i
grzankami i postawił wszystko na stole.
Wmusiła w siebie filiżankę herbaty i kilka kęsów — nie
przecież całkiem opaść z sił i zachorować.
Siedziała potem jeszcze długo, patrząc na jezioro. Wokół lust
wody powoli zapalały się światła — nadszedł wieczór. Od czasu do czas*
z zapartym tchem nadsłuchiwała odgłosów dobiegających z pok0i
Franka. Słyszała jak krząta się po cichu, chyba rozpakowując walizk
i przebierając się. A potem usłyszała, że wychodzi. Dopiero teraz, kied
on nie mógł tego usłyszeć, odważyła się podejść do łączących ich pokoij
drzwi i zamknąć je na klucz. W końcu zaczęła szykować się
spoczynku, chociaż wiedziała, że długo jeszcze nie będzie mogła zasnąć
A kiedy leżała już w łóżku, wpatrując się w ciemność, ogarnęła ją nj
nowo fala żalu za utraconym szczęściem. Płakała długo i rozpaczliwie
Dała upust łzom i żalowi, wiedząc, że Frank tego nie słyszy, bo ci
jeszcze nie było go obok. •
III
Zamówiwszy dla Siddy herbatę, Frank siedział przez dłuższy czas
w swoim pokoju, patrząc przed siebie nieruchomym spojrzeniem.
Usiłował zgłębić zagadkowe zachowanie Siddy. Jak należy je sobie
tłumaczyć? W historyjkę o idiotycznym zakładzie nie mógł uwierzyć.
Siddy nie umiała kłamać, wykręcać się. Zdradzały ją rumieńce ob-
lewające jej twarz za każdym razem, kiedy przymuszał ją do wy-
jaśniających odpowiedzi.
Próbował przypomnieć sobie wszystkie ich spotkania z okresu,
kiedy starał się ojej rękę. Wydawało mu się wtedy, że jest mu przychylna
— czyżby jego ocena była całkowicie błędna? Siddy zachowywała
dziewczęcą powściągliwość, ale był pewien, że jego czułości nie są jej
niemiłe. Kiedy brał ją w ramiona, przytulała się do niego z lekkim
drżeniem. Czy byłoby to możliwe, gdyby nic do niego nie czuła — tak
ldk teraz usiłuje mu to wmówić? Przecież jeszcze w dzień ślubu,
kiedy szepnął jej pod koniec kolacji, że już czas przebrać się do podróży,
leJ oczy miały taki ciepły wyraz. A jak gorąco odwzajemniła jego
ukradkowy uścisk ręki! Te drobne dowody jej oddania wyrywały go ze
s anu obojętności i coraz bardziej rozgrzewały jego serce. A ona
N wierdza poniewczasie, że wyszła za niego za mąż w wyniku lekko-
myślnej igraszki oraz na skutek podjętej z zimną krwią decyzji! Nie!
'ni dłużej o tym myślał, tyfn bardziej wydawało mu się to niepraw-
Na jego czole pojawiła się niechętna zmarszczka — przypomniały
u S!ę listy Anny Frey. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął
31
i dokładnie obejrzał przewiązany niebieską wstążką pakiet. Kokard
i węzeł wyglądały jak nowe; na pewno nikt ich nie ruszał po zawiązani
Siddy w żadnym razie nie mogła znać treści listów. Niemożliwe! p
prostu dała się zwieść kłamliwym i tendencyjnie zniekształcony!,,
informacjom Anny Frey i wyciągnęła z nich całkowicie opac
wnioski. I to było przyczyną zmiany w jej zachowaniu!
Nie wierzył już w ani jedno słowo, które mu powiedziała. Jedym
prawdą było to, że — i w tym miejsce serce zabiło mu głośno i mociu
— kocha go, ale czuje się zawstydzona i oszukana po tym, co usłyszała
od tamtej, przepełnionej chęcią zemsty. To wyjaśniałoby motywy je
postępowania. A bajeczkę o zakładzie wymyśliła, po to, żeby nie stanąi
przed nim jako ktoś ostatecznie upokorzony.
Zerwał się, chcąc natychmiast pospieszyć do niej i prosić, bi
powiedziała prawdę, ale nagle zawahał się. Nie było sensu zwracać się do
niej teraz; nie uwierzy w jego uczucia.
Och, jego dawny chłód minął bezpowrotnie. Kochał ją! Tak, kocha
ją! Zdobyła jego serce, czego zupełnie się nie spodziewał; oczarowała
ujmującym wdziękiem i wieloma zaletami, które w niej odkrył. Nic
zdawał sobie sprawy, jak z każdym dniem stawała mu się coraz bardzie
droga.
„Biedne, słodkie maleństwo — myślał z czułością — co mam zrobić
żeby wrócił ci spokój? Będę starał się odzyskać twoją miłość. Ale musz?
zabrać się do tego delikatnie; bardzo delikatnie i uważnie. Trzeba m
najpierw zdobyć na nowo twoje zaufanie, pokonać twoje obawy i błędne
mniemanie, że poniżysz się, okazując mi miłość".
Pełen niespokojnych myśli wpatrywał się tęsknie w drzwi jej pokoju
W hotelowej restauracji zjadł kolację, nie bardzo wiedząc, cc
właściwie je. Potem przez portiera wysłał do domu telegram, w któryfl
zawiadamiał o swoim i Siddy pomyślnym przybyciu na miejsce. Wróci
do pokoju po cichu, żeby jej nie budzić, jeśli już zasnęła. Poruszał si
tak ostrożnie, że Siddy nie usłyszała jego powrotu. Frank podszed
bezszelestnie do drzwi i wtedy usłyszał jej bezradny, rozpaczliwy szloch
który ugodził go w samo serce. Zrozumiał, jak bardzo jest nieszczęśliwa
Teraz, kiedy sądziła, że jest sama, odrzuciła chłodną dumę, którt
zachowywała w jego obecności. Ten płacz dał mu pewność, że Sidd;
kocha go, lecz czuje się oszukana i upokorzona.
owładnięty falą uczucia, już kładł rękę na klamce, żeby wejść do jej
• • wszystko jej wyjaśnić, ale w ostatniej chwili powstrzymał się.
pokoju ^oje szansę na to, żeby odbudować swoje szczęście, oparte
1 iemnej miłości i obopólnym zaufaniu, to nie wolno mu teraz,
na pogrążona jest w bólu, niepokoić jej wyznaniami, którym i tak nie
• v powinien zjednywać ją sobie powoli i delikatnie; przekonać ją
a wei miłości nie słowami, lecz czynami. Przede wszystkim jednak
Siddy musi odzyskać spokój.
Nie mógł jej pogłaskać, więc pogłaskał tylko dzielące ich drzwi.
Potem rozebrał się, lecz zanim się położył, nastawił raz jeszcze uszu.
Siddy nadal płakała. Frank głośno otworzył i zamknął drzwi z koryta-
i/a energicznym krokiem przemierzył kilkakrotnie pokój. Nagle przy-
pomniał sobie o listach Anny Frey. Wyraz jego twarzy stał się twardy
i zacięty. Że też mógł kochać kogoś takiego jak ona i tak późno poznać
jej prawdziwy charakter — za późno, żeby oszczędzić Siddy gorzkiego
doświadczenia!
Wyjął z kieszonki zapalniczkę i zaczął powoli palić jeden list po
drugim. A kiedy spalił je wszystkie, wytrząsnął z wielkiej popielniczki to,
co z nich zpstało — za okno, na pastwę wiatru. Niech nic nie
rzypomina mu osoby Anny Frey.
Margot Jung spotkała się z Peterem Yahlem na kortach tenisowych
na drugi dzień po ślubie siostry. Była spokojniejsza i bardziej milcząca
niż zwykle. Kiedy Peter wręczył jej kilka wyjątkowo pięknych róż,
uśmiechnęła się blado.
Wydal pan na te kwiaty majątek, panie doktorze.
Czy sprawiły pani przyjemność, panno Margot?
Oczywiście! Ogromnie lubię kwiaty, zwłaszcza róże.
Wiem. Jeśli dały pani choćby odrobinę radości, spełniły swoje
. Jak zniosła pani wczorajszą'uroczystość, panno Margot?
Dziękuję, panie doktorze; dobrze.
Och, czy nie zechciałaby pani zaniechać tego oficjalnego
a mnie panem doktorem?
A jak mam się do pana zwracać?
Ciągle jeszcze nie chce pani mówić mi po prostu: Peter?
32
33
J Poślubna
Tupnęła lekko nogą.
— Nie! — powiedziała z irytacją.
— No tak, dopiero wtedy, gdy zostanie pani moją -żona i
przynajmniej narzeczoną...
— Niech pan przestanie z tymi głupstwami! Nie zostanę
pańską narzeczoną, ani żoną.
— To był właśnie sto dwudziesty pierwszy raz, panno Marg
Mam nadzieję, że teraz pani również liczy. Proponuję zatem, a
zwracała się pani do mnie pełnym imieniem i nazwiskiem, tak jak panii
już czasem czyniła, kiedy szczególnie się zasłużyłem.
Margot nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
— A więc dobrze, Peterze Vahl. Ale proszę wyświadczyć mi
grzeczność i nie zmuszać mnie do powtarzania w kółko, że nie zostaa
pańską żoną. Nie mogę ciągle liczyć, ile to już razy panu powiedziałam
— Będę panią wyręczał w liczeniu i zwracał pani za każdym rażę
uwagę.
Zaczęli grać w tenisa. Klubowe korty były puste, więc mogli be
skrępowania głośno przerzucać się żartami.
W przerwie usiedli przy stoliku w wygodnych trzcinowych fotelac
i zamówili napoje orzeźwiające. Margot opowiadała, jak bardz
odczuwa brak siostry. Mieszkanie wydaje się jej teraz tak pus
i wymarłe, że nie wie, jak zdoła to znosić na stałe.
1 — Musi pani też wyjść za mąż — orzekł Peter.
— Jeśli nie ma pan dla mnie żadnej innej rady, to na n.
— wzruszyła ramionami. — Ani myślę wychodzić za mąż po to tylk
żeby codziennie irytować się na męża i mieć wieczne kłopoty.
— Ja usuwałbym z pani drogi wszelkie kłopoty.
— Aleja...
Peter Vahl uniósł ręce w błagalnym geście.
— Prószę, nie! Niech pani nie kończy; to posuwa się zbyt szybk
— Co takiego?
— Przecież musiałbym znowu doliczyć do rachunku. Zostały
już tylko cztery razy, a obawiam się, że pani jeszcze nie zastanowiła *
należycie. Czy mogę zamówić dla pani jeszcze porcję lodów?
— Dziękuję, ale nie. Zamroziłam sobie wczoraj żołądek
uczty weselnej. Lody były pyszne.
vjyiem; pani ulubiony gatunek. Specjalnie poszedłem do hotelo-
k charza i ustaliłem z nim, że podadzą właśnie te.
^ njeprawdopodobne!> Jak pan na to wpadł?
__ Bardzo prosto. Jeśli wiem, że ma pani jakieś życzenie, staram się
ełnić. Niestety mogę tylko czasem coś podsłuchać, ale kiedy
J ostanie pani moją żoną, będzie mi znacznie łatwiej.
Z° Margot energicznie plasnęła dłonią w stół i już chciała zapewnić
Petera po raz sto dwudziesty drugi, że nie zostanie jego żoną, ale
onieważ rzucił jej proszące spojrzenie, powiedziała tylko:
_ jako mąż będzie pan w takich razach równie opieszały jak inni
mężowie.
/
Zaprotestował gorąco, a potem, hamując wzburzenie, powiedział
załamującym się trochę głosem:
— Czy pani odpowie mi na jedno pytanie?
— To zależy od pytania.
— Czy pani ofiarowała już swe serce komuś innemu, panno
Margot?
— Niech Bóg broni! Na szczęście jestem jeszcze całkowicie wolna
i z nikim nie związana. Nie spotkałam jeszcze dotąd mężczyzny, na
widok którego serce zaczęłoby mi choć trochę żywiej bić, co ponoć
oznacza, że się jest zakochanym. Nie znajdę tak łatwo kogoś, kto byłby
dla mnie niebezpieczny. Może nigdy nie napotkam swego ideału...
— Czy mogę wiedzieć, jakimi cechami musi odznaczać się pani
ideał?
Roześmiała się lekko i zmarszczyła czoło.
— Chwileczkę, muszę się zastanowić. A więc... powinien być
Przynajmniej o głowę wyższy ode mnie, powinien mieć ciemne włosy
1 ciemne oczy, szczupłą, rasową i interesującą twarz i wysportowaną
>wetkę. Musiałby imponować mi pod każdym względem, być człowie-
lem dobrym, ale nie słabym, mieć szlachetny charakter, być dzielnym,
Pracowitym i energicznym. Ale przede wszystkim — musiałby mnie
bardzo kochać.
. Peter westchnął ciężko, z głębi piersi, gdyż szukał tych cech u siebie
niestety doszukał się ich niewiele.
To ostatnie, owszem, zgadza się. Jestem także o głowę wyższy
. Ale poza tym? Włosy mogę ufarbować, ale oczy? Czy sądzi
34
35
pani, że nauka w dającym się przewidzieć czasie odkryje jakiś śród
pozwalający nadać oczom dowolnie wybrany kolor?
— To będzie trudne! — roześmiała się Margot.
Peter machnął ręką zrezygnowany.
— Też w to nie wierzę. A szczupła, rasowa i w dodatku interesują
twarz? Może jeśli przeprowadzę głodówkę, twarz mi nieco schudnie a]
czy będzie rasowa? — wyciągnął kieszonkowe lusterko, przejrzał»
w nim z krytyczną miną i potrząsnął głową. — Nic z tego. Tak?f
z wysportowanej sylwetki będą nici. I na dobitek ten ideał ma pan
imponować? Wykluczone! Pani mi nie pozwoli zaimponować sobie
Szlachetny charakter? Mam nadzieję, że tym dysponuję. Dzielm
i pracowity — proszę bardzo, służę! Czy nie mogłaby pani zrezygnowai
wielkodusznie z tych drobiazgów, których mi brak, żebym mógł zostat
pani ideałem?
— Niech pan przestanie! — rzuciła Margot porywczo. — Jesi
pan taki. jaki jest: bardzo miły, i ja pana lubię. Z nikim nie rozmawia
mi się tak dobrze jak z panem, a pańska dobroć czasem mnie
wzrusza, ale niech pan nie zadręcza siebie i mnie swymi projektanr
małżeńskimi. Pozostańmy dobrymi przyjaciółmi; na pewno będzie nair
z tym lepiej niż gdybyśmy zostali małżeńskim stadłem.
Potrząsnął głową ze smutkiem.
— Nigdy nie przestanę pragnąć, żeby została pani moją żoną
i nigdy nie mógłbym przestać panią pytać, czy nie zmieniła pani zdania
Ale jak już mówiłem, kiedy zbiorę sto dwadzieścia pięć koszów od paru
nigdy więcej nie będf się pani oświadczał, tylko usunę się z pani życia
Teraz jeszcze mam nadzieję — kiedy ją stracę, nie będę mógł p^111
widywać ani z panią rozmawiać.
Powiedział to tak poważnie i stanowczo, że zdumiona Marg"
przestraszyła się.
— Ależ Peterze Vahl, drogi, miły Peterze Vahl, nie mówi pa'l
chyba serio? Przecież zawsze możemy pozostać dobrymi przyjaciółn1'
— Nie, ja nie mogę! — zaprzeczył energicznie.
Spojrzała na niego niemile zaskoczona. Jak wyglądać będzie f-
życie, jeśli nie będzie mogła prowadzić codziennych rozmów ż Peterei"
grać z nim w tenisa, tańczyć, kłócić się i sprzeczać? Nie, tak nie może b>;
Tego w ogóle nie umiała sobie wyobrazić. Spojrzała na nieg9 nadąsanj
36
Wiec nie chce pan zostać moim dobrym przyjacielem? — spyta-
l°!L Nie, nie chcę. To dla mnie za mało; wystarczy mi do sto
, iestego piątego kosza od pani. Potem już na pewno nie!
__ jję do domu! — zirytowana zerwała się z miejsca.
Podniósł się szybko, aby ją odprowadzić, ale właśnie pojawiło się
.. 0 młodych pań i panów, chcących pograć w tenisa. Wciągnęli do
mowy Margot i Petera, którzy zatrzymali się na trochę, żeby
patrzyć na grę. Po chwili Margot niecierpliwie ruszyła z miejsca,
wiedząc, że matka czeka na nią w domu z utęsknieniem.
Peter dotrzymywał jej towarzystwa. Doszli w milczeniu do jego
samochodu, bo to, że odwiezie Margot do domu, rozumiało się samo
przez się.
Również w czasie jazdy prawie że nie rozmawiali ze sobą. Peter
badawczo popatrywał na nią z boku. Zauważył, że jest dziwnie skupiona
i wygląda jakby trochę blado. Jakże chętnie objąłby ją i powiedział: „Już
dobrze, jeśli nie chcesz inaczej, pozostanę twoim wiernym przyjacielem
aż do końca moich dni".
Wiedział jednak, że nie mógłby dotrzymać tej obietnicy, nie mógłby
wytrwać w tej sytuacji na stałe. Już teraz tęsknota za tym, żeby mieć ją
tylko dla siebie, niemal odbierała mu rozsądek i równowagę.
Samochód zatrzymał się przed domem rodziców Margot. Peter
wyskoczył z wozu, chcąc pomóc jej przy wysiadaniu. Dziewczyna rzuciła
mu niepewne spojrzenie.
— Wejdzie pan, żeby przywitać się z moją matką?
— A mogę? — uśmiechnął się radośnie.
Oczywiście, mama ogromnie się ucieszy; ona tak pana lubi.
I rzeczywiście, pani Nora Jung powitała go bardzo serdecznie
1 ^trzymała na kolacji.
Tego wieczora Margot unikała docinków, które mogłyby sprawić
Przykrość. Rozmawiali więc w zgodzie i spokoju, trochę razem
ykowali, a potem oglądali fotografie z podróży. Ich spojrzenia
sem spotykały się niespodziewanie — z dziwnie niepewnym, spłoszo-
n>m wyrazem oczu.
"eter Vahl opuszczał tego wieczoru dom państwa Jungów w nie-
nastroju i z niejaką nadzieją, gdyż zauważył, że Margot dręczy
37
myśl o możliwości utracenia jego przyjaźni. On zaś w swej
niezachwianej miłości upatrywał w tym pomyślnego znaku.
Pożegnali się mocnym uściskiem dłoni, umówieni na Poju
wieczorem do teatru — na premierę oczekiwanej z zainteresowań^
sztuki, o której ostatnio wiele mówiono. le'
IV
Siddy obudziła się późno, bo aż po dziewiątej. Jej pierwsze
spojrzenie padło na drzwi Franka. Powiedziała mu wczoraj, że zobaczą
się przy śniadaniu, ale na to było chyba za późno — Frank z pewnością
jest już dawno po śniadaniu.
Wstała szybko i poszła do łazienki obok, a potem z największym
pośpiechem zaczęła się ubierać. Złapała się jednak na tym, że wybiera
garderobę zbyt starannie. Zirytowana sama na siebie, powiesiła z po-
wrotem w szafie prześliczną, bardzo twarzową suknię poziomkowego
koloru i sięgnęła pozornie na chybił trafił po inna. Włożyła ją na siebie
1 stanęła przed lustrem. W duchu musiała przyznać, że właśnie w tej
jedwabnej toalecie prezentuje się wyjątkowo korzystnie. Wyglądała
w niej wprawdzie trochę blado, ale nieokreślony kolor materiału, jakby
w odcieniu kreciego futerka, podkreślał subtelność rysów i delikatność
cery. Nie mając zamiaru niczego więcej podkreślać, poprzestała na
2 obieniu dekoltu małym koronkowym kołnierzykiem. Na koniec
lenua pantofle na inne, lepiej zharmonizowane z suknią. Rzecz jasna,
rzenigdy nie przyznałaby, że bardzo chce podobać się Frankowi, ale
- ruńcie rzeczy to właśnie było bodźcem wszystkich tych toaletowych
Poczyna
ń.
az Jeszcze przejrzała się w lustrze i wydało jej się, że jednak jest
?re a Pomyślała, czy by nie nałożyć trochę różu, ale ostatecznie
7 " gnowała z tego. A niech zobaczy, że jest blada! Może uzna, że to
3o ° u wczorajszego przemęczenia. Bo jeśli zauważy róż, gotów
ysleć, iż zależy jej na tym, żeby mu się podobać.
39
Kiedy weszła do pokoju śniadaniowego, Frank podniósł si
stolika przy oknie i szybko ruszył jej naprzeciw. Pocałował ją \\, ,c
którą podała mu z pewnym ociąganiem, i uprzejmie spytał, jak sr>
Zdobyła się na przekonujący ton, zapewniając go, że wyp0c?
znakomicie, bo zasnęła natychmiast i ku swemu przerażeniu obucb
się dopiero koło dziewiątej.
— Mam nadzieję, że jesteś już po śniadaniu, Frank?
Frank był z zasady wrogiem każdego kłamstwa, które nie je,
konieczne; właśnie okoliczność, że Anny Frey tak lekko uciekała siej
kłamstw, zraziła go do niej. Wiedział, rzecz jasna, że Siddy w tej właśn
chwili mija się z prawdą, ale przyjął to zupełnie inaczej, rozumiejąc;
zmusiła ją do tego wyłącznie duma i wstyd. Udał więc, że jej wierz
i powiedział:
— Cieszę się, że dobrze wypoczęłaś. A co do śniadania, to jesz
nie jadłem, bo umówiliśmy się, że zjemy je razem. I w miarę możnoś
zawsze powinniśmy się tego trzymać.
— Przykro mi, że musiałeś tak długo czekać.
Chętnie powiedziałby jej, że za żadne skarby świata nie za
siadłby dziś do stołu bez niej, bo na to pierwsze wspólne małżeńsk
śniadanie cieszył się zupełnie wyjątkowo. Obawiając się jednał
że takie wyznanie może na nowo ją zaniepokoić, powiedział
nie:
— Nic na tym nie straciłem, Siddy, i chętnie poczekałem.
Zaprowadził ją do stolika i wtedy zobaczyła, że przy jej nakryci
stoi bukiet czerwonych róż. Zarumieniła się. Czerwone róże? Dla niej
To zakrawa na okrutną ironię! Czerwone róże ofiarowuje kobieo
mężczyzna, który ją kocha, a więc jej się one nie należą. Zacisnęła ust
i przestawiła szklany wazon na środek stolika.
Frank zauważył to, ale nie skomentował ani jednym słowem
Zgromadzeni w pokoju śniadaniowym goście hotelowi przypaff
wali się z mniej lub bardziej dyskretnymi uśmiechami urodziwej młod-
parze. Podróż poślubna! To nie ulegało wątpliwości. Tak uważn'
i z taką galanterią odnosi się do swej wybranki tylko młody żonk1
w czasie podróży poślubnej.
Siddy od czasu do czasu oblewała się krwistym rumieńcem, ki
napotykała proszące spojrzenie szarych, pełnych wyrazu oczu Frank
40 '
hcac wprawiać jej w zakłopotanie, zaczai swobodną rozmowę
1 ' pjęknego widoku na Jezioro Genewskie, potem wskazał na
na ^'e pola narcyzów, a na koniec zapytał, czy nie miałaby ochoty
P° , • je Montreux, gdzie tego dnia rozpoczynało się święto
Siddy przystała na to, gdyż wszystko, co chroniło ją przed sam na
am ^ Frankiem, było pożądane.
S Zaproponował więc, żeby pojechać tam po południu, a teraz udać
się na mały spacer. ,
_ Nie pójdziemy daleko, Siddy, żebyś się nie zmęczyła. Najwyżej
na jakąś godzinkę. Zgadzasz się?
— Oczywiście, jeśli nie wolisz pójść sarn na dłuższy spacer.
— Nie, w żadnym razie, Siddy. Musisz pamiętać, że jesteśmy
w podróży poślubnej. Wszystkim by podpadło, gdybym zostawił swoją
młodą żonę samą. Będziesz musiała znosić moje towarzystwo, jeśli
nie chcesz wzbudzać sensacji.
Na jej twarzy znowu pojawiły się zdradzieckie rumieńce. Siddy
nie zdawała sobie sprawy, że wygląda wtedy prześlicznie i że jej mąż
jest wręcz oczarowany tą grą kolorów.
Tymczasem Frank Nordau był z godziny na godzinę coraz bardziej
zakochany w swojej młodej żonie i żałował bez końca, że ona nie dałaby
teraz wiary żadnym argumentom i nie uwierzyłaby w to, co działo się
w jego sercu. Teraz jeszcze nie, ale poprzysiągł sobie, że prędzej czy
później będzie musiała w to uwierzyć. Będzie jednak potrzebował czasu,
zeby ją na nowo pozyskać. Był na to przygotowany, ale nie chciał
ustawać w swych staraniach. Narzucona sobie rezerwa ciążyła mu
Każdą chwilą coraz bardziej — niech to policzone mu zostanie jako
Pokuta za to, że odważył się podjąć bez miłości starania o względy
-obiety tak uroczej i wartościowej jak Siddy.
Na spacerze, przy słonecznej, wiosennej pogodzie, rozmawiali
czątkowo całkiem swobodnie. Frank pokazywał Siddy różne piękne
jsca widokowe. Pokryte śniegiem wyniosłe góry wznosiły się
- oko aż pod niebo, na którym wisiały tylko lekkie obłoczki. Ich
Miieżna K' i
•
im
sprawiała, że błękit nieba wydawał się jeszcze bardziej
ywny. Górujący nad innymi szczytami Dent du Midi jakby
esVłał z daleka pozdrowienia.
41
Młoda para zachowywała się w stosunku do siebie z tak
uprzejmością, że mijający ich spacerowicze nie mogliby nic
toczonej przez nich rozmowie. Oboje jednak ważyli starannie
słowo, zanim je wypowiedzieli. Ale podczas gdy wszystko, co
Frank, brzmiało ciepło i serdecznie, wywołując na policzkach c
ciągle nowe fale rumieńców, jej wypowiedzi były niezwykle oficjaln
i chłodne.
W pewnej chwili, gdy usiedli dla krótkiego odpoczynku na ła
ustawionej w szczególnie pięknym miejscu, Frank powiedział z dziw
napiętym wyrazem oczu:
— Wybacz, że wrócę raz jeszcze do naszej wczorajszej rozmowy
muszę to jednak uczynić, żeby uniknąć niejasności w naszych obopól.
nych stosunkach. Jeśli zrozumiałem, chciałaś, żeby nasze małżeństwo
w ogóle nie było małżeństwem, lecz tylko swego rodzaju związkiem
przyjacielskim czy też koleżeńskim.
Na jej twarzy pojawił się wyraz udręki.
— No tak, przecież tak to ustaliliśmy.
Nie spuszczając z niej badawczego spojrzenia, odrzekł:
— Wybacz, ale trudno to nazwać ustaleniem. To ty postanowiłaś,
sprawy zaś mają się tak, że ja muszę się do tego zastosować.
Odwróciła od niego twarz i powiedziała niby od niechcenia:
— Nie warto tracić na to zbędnych słów; sprawia mi to przykrość
— Trzeba jednak wyjaśnić wszystko do końca, Siddy. Powiedz
-mi zatem, proszę, czy zgodziłaś się na nasze małżeństwo z mocnym
postanowieniem unikania wszelkiej wspólnoty ze mną, czy też zade-
cydowałaś o tym dopiero wtedy, kiedy dowiedziałaś się od Anny Frey.
że była moją kochanką i że starałem się o twoją rękę, nie kochając ci?'
Siddy pobladła silnie, ale odrzuciła dumnie głowę i powiedziała,
zachowując z trudem obojętny ton:
— Oczywiście, że zawarłabym z tobą tylko takie koleżeńskie
małżeństwo; nawet gdybym nigdy nie spotkała się z panną Frey.
Zwracając się w jego stronę, zdążyła zauważyć, że zacisnął silntf
szczęki, powstrzymując nerwowe drganie twarzy.
— I myślisz, że ja zgodziłbym się na takie koleżeńskie małżeństw0'
W wyczekującym spojrzeniu, którym ją obrzucił, czaiło $li-
ogromne napięcie.
cięż mnie nie kochasz, ja ciebie też nie, więc wiedziałam,
—Tbedę ci nic winna.
^ Ale tego dowiedziałaś się dopiero od panny Frey — powiedział
~~~. oczu. — A gdybym cię kochał i dowiedział się od ciebie już
7 Mb'e że chcesz utrzymać nasze małżeństwo wyłącznie na płaszczyź-
P° \r leżeńskiej? Jak sądzisz: co bym wtedy czuł i myślał?
IllL Zacisnęła dłonie w bezradnym geście udręki.
__ O tym... o tym nie pomyślałam.
— Nie uważasz, że to był z twojej strony brak serca?
Siddy wstrząsnęła się od nagłego dreszczu.
_ Czy nie moglibyśmy porzucić tego tematu, Frank? Oczywiście,
teraz zdaję sobie sprawę z tego, że byłam bardzo lekkomyślna.
_ To zupełnie nie leży w twoim charakterze.
—- Cóż ty wiesz o moim charakterze? — westchnęła lekko. — Sam
się przekonałeś, że jestem płytka i powierzchowna — dodała znużonym
głosem.
— Nie! Nie jesteś kobietą płytką; wręcz przeciwnie: należysz do
natur głęboko czujących — odparł z przekonaniem i rzucił jej ciepłe
spojrzenie.
— To bardzo szlachetnie z twojej strony, że starasz się podnieść
mnie na duchu, aleja wiem, że zawiniłam w stosunku do ciebie. Dlatego
proszę cię o przebaczenie... i bardzo proszę nie mówmy już o tym więcej.
— Och, Siddy — powiedział do głębi wzruszony — nie rozsądzaj-
my, które z nas zawiniło bardziej względem drugiego. Ja wybaczam ci
/ serca, jeśli zrobiłaś coś. co uważasz za swoją winę. Obyś ty mogła mi
/ czasem darować to, że odważyłem się na oświadczyny bez głębszego
czucia. To była z mojej strony niegodziwość! Kobieta taka jak ty
rta jest najgłębszej i najgorętszej miłości. Nie, nie przerywaj mi,
sz?- Wiem, że moje oświadczyny były obrazą dla ciebie, i uwierz
, ze rnoim najgorętszym pragnieniem jest naprawienie wyrządzonej
t rzywdy... A teraz pozwól, że po raz ostatni powrócę do sprawy
n J" nieszczęsnego zakładu: czy mogłabyś mi podać nazwiska tych
ha -u. ^arn> które wzięły w nim udział? Powiedz mi, kto wie o mojej
n 'e: ze byłem obiektem zakładu młodych pań?
°bladła i, przymknąwszy oczy, przechyliła głowę do tyłu.
Wymienianie nazwisk nie ma sensu.
42
43
— Ależ tak, dla mnie ma sens. Powiedz, proszę! To dla
bardzo ważne.
"
Potrząsnęła w milczeniu głową, ale on dalej nalegał:
w
— W takim razie ja ci powiem, kogo podejrzewam o udział
zakładzie. Pewnie Margot? ,
— Nie! W żadnym wypadku! — zaprzeczyła gwałtownie.
— A więc Margot nie. Wierzę, bo ona nie pozwoliłaby ci zakład
się tak niemądrze. A panna Jutta Brest? Była przecież twoją nąjlens
przyjaciółką, a także -twoją druhną. Jesteście ze sobą tak blisko
mogłyście się bawić w takie zakłady.
Wiedział, że ją dręczy, ale musiał za wszelką cenę zbadać, czy Sidt
mówiła prawdę.
— Tak! — rzuciła porywczo, tylko po to, żeby uniknąć dalszyc
indagacji. — Jutta Brest brała udział w tym zakładzie! Ale teraz, pros;
cię, ani słowa więcej na ten temat! Bądź rycerski i nie przypominaj
już o tej niechlubnej sprawie, której się wstydzę.
— Nie wierzę, żebyś kiedykolwiek zrobiła coś, czego musiałab;
się wstydzić — powiedział serdecznie, całując ją w rękę.
Zaprzestał też dalszego drążenia tematu, kiedy usłyszał nazwiski
które miało upewnić go w przekonaniu, że opowieść o zakładzie je
zwykłą mistyfikacją.
Po chwili milczenia Siddy zaczęła mówić o czymś innym, on a
żeby ją uspokoić, podjął obojętną rozmowę, a potem ruszyli w droą
powrotną do hotelu. Siddy oznajmiła, że idzie do siebie, a Frank —i
musi napisać do Hamburga w sprawie zmiany rezerwacji kajuty n
statku. Poprzednio zamówił bowiem dla Siddy i dla siebie kaju'
dwuosobową, teraz jednak sprawy przybrały taki obrót, że należało i
zmienić. Starał się wprawdzie wyjaśnić jej to w możliwie taktów"
sposób, ona jednak stanęła cała w pąsach. Pożegnała go szybfc1,
mówiąc, ż* chce napisać do domu parę słów. Frank przypomniał fl
jeszcze, że o pierwszej idą na lunch i że będzie na nią czekał na koryta^
Siddy była całkowicie wyczerpana, kiedy na koniec znalazła
sama w swoim pokoju. Położyła się bardzo zmęczona na tapcza'
i ukryła twarz w dłoniach. Znajdowała się w niezwykle trudnej sytu^
a Frank w dodatku zachowywał się wobec niej rycersko i był ta
uważający! Gdyby nie wiedziała z całą pewnością, że jest mu oboj<?!'
44
mnełaby uwierzyć w jego miłość. Och, lepiej może było
,7nc< ni 5 , .
U \7nac prawdy!
nie P0i poszedł do czytelni i najpierw napisał do Hamburga
. zffliany rezerwacji, a potem skreślił krótki list do panny
* spfg*est, przeinaczając nieco fakty.
Wielce Szanowna, Łaskawa Panno Brest!
Uoia żona poleciła mi przesłać Pani bombonierę, którą była Pani
Wyniku przegranego zakładu. Nie mam pojęcia, o co chodziło
mn zakładzie, a także wyleciało mi z głowy, czy mam tę bombonierę
-eslać Pani czy też Pannie Walter. Myślę, że Pani mnie zrozumie:
„ rasie podróży poślubnej człowiek bywa roztargniony. Jeśli więc
u \grana miała przypaść Pannie Walter, uprzejmie proszę zawiadomić
mnie o tym (nie chciałbym narazić się żonie swoim niedbalstwem), a samą
bombonierę proszę przyjąć jako dowód mojej wdzięczności. Prosiłbym
jednak bardzo o odwrotną odpowiedź, żebym mógł —jeśli się pomyliłem
— wysiać taką samą bombonierę Pannie Walter. Odbieramy tu korespon-
dencję na poste restante. Wystarczy napisać: Montreux, poste restante,
i moje nazwisko. Z góry dziękuję Pani za trud.
Szczerze oddany Frank Nordau
Potem przywołał boya hotelowego, wręczył mu list, polecił kupić
bombonierę, o której pisał, i wysłać ją razem z listem.
Boy gorliwie obiecał załatwić wszystko jak należy, wietrząc suty
napiwek. Frank polecił mu jeszcze, żeby za każdym razem, kiedy będzie
Montreux, dowiadywał się na poczcie, czy nie ma jakiegoś listu na
z\\isko Frank Nordau. Chłopak zobowiązał się i do tego, ale
odząc zrobił na boku domyślną minę. Bomboniera dla jakiejś
ki! list na poste restante, o którym młoda małżonka nie powinna
zięć! W czasie podróży poślubnej? Wszystko razem nie wyglądało
' P'?knie, ale co go to w końcu obchodzi! Napiwek był adekwatny do
Z 1' Wi?C należy sobie dar°wać krytykę.
pr ten sposób Frank naraził się na brzydkie podejrzenia, ale to
- §°dziło się już wielu innym przed nim.
Siddy wyszła z pokoju, żeby zejść do sali jadalnej na lunch, i od raj
natknęła się na czekającego pod drzwiami Franka.
Przy jej nakryciu znów stały czerwone róże, które przesunęła, b
jak poprzednio, na środek stołu. Tym razem jednak Frank nie pomir.
tego milczeniem, lecz spytał uprzejmie:
— Nie lubisz róż, Siddy? Zdradź mi więc, proszę, jakie są twój
ulubione kwiaty.
Zaczerwieniła się mocno i unikając jego spojrzenia, odparła szybk
— To nie to, że nie lubię, ale wiem, że nie są przeznaczone d
mnie; stanowią dekorację stołu.
— Nie, to ja kazałem postawić je przy twoim nakryciu. Rozejrz
się wokoło: wszystkie stoły udekorowane są narcyzami. Ale młod
żonie w podróży poślubnej należą się czerwone róże.
Jej usta drgnęły bólem. Nie kontynuując tematu, zaczęła po ch«
mówić o czymś innym.
Ale kiedy wróciła po posiłku do swego pokoju, żeby przebrać się1
wycieczkę do Montreux, zauważyła bukiet czerwonych róż stojąc)'
stoliku pęd oknem. Pochyliła się nad'kwiatami i nagle z jej °c
popłynęły łzy. Jak bardzo cieszyłaby się tymi różami, gdyby Frank
kochał! On jednak spłacał tym kwietnym datkiem tylko wyfl1'
uprzejmości. Ale dlaczego ofiarował jej właśnie czerwone róże? Prze°f
nie wybrał ich przypadkowo; musiał wiedzieć, że czerwone
posłańcami miłości — tak samo jak wiedział, że są atrybutem
żony w czasie podróży poślubnej.
. jąC się do wyjścia, kurczowo powstrzymywała cisnące
jz„ a potem usiłowała zlikwidować ich ślady, przemywając
]°f zimną wodą i pudrując policzki.
po^'e < jednak zorientował się, że płakała, a także domyślił się, co
u jn oowodem płaczu.
Idąc z nim przez hali, powiedziała:
__ Kazałeś wstawić kwiaty również do mojego pokoju. Proszę cię,
'b tego więcej. Tam nikt mnie nie obserwuje, więc nie musisz
"'\ovvywac pozorów i świadczyć mi uprzejmości.
Spojrzał na nią poważnie.
— Nie myśl, że chodzi mi tylko o zachowanie pozorów; to, co
robię, jest wyrazem moich własnych potrzeb.
Wyprostowała się dumnie i odparła oschłym tonem:
— Mimo to proszę cię, żebyś nie przysyłał mi kwiatów do pokoju.
Ja... ja źle znoszę zapach kwiatów w sypialni.
— Jak sobie życzysz. Jeśli sprawiłem ci tym przykrość, to znaczy,
ze minąłem się z celem.
Siddy pożałowała niemal natychmiast swojej szorstkości, widząc,
ze Frank lekko przybladł i zmarszczył czoło jak gdyby w przypływie ,
nagiego bólu. Najchętniej cofnęłaby słowa, które padły z jej ust, ale że
byto to niemożliwe, starała się przynajmniej zatrzeć ich wrażenie,
wprowadzając bardziej przyjazny ton do rozmowy. I ku swemu cichemu
zdumieniu spostrzegła, że Frank szybko się rozpogodził. Czyżby
izeczywiście zależało mu na jej przychylności?
Nie byłaby kobietą, gdyby nie przeprowadziła w tym kierunku
aiej próby. Zmieniając kilkakrotnie ton, zauważyła, że Frank posęp-
' kiedy była sztywna i niedostępna, rozpromieniał się zaś, gdy
mawiała z nim w miły sposób. Te obserwacje nie uspokoiły jej
Je nak, ponieważ stanowiły nową zagadkę.
w Montreux poszli na spacer brzegiem jeziora. Wszędzie widać
\\ H
One WOZY, a ozdobione girlandami kwiatów łódki sunęły po
zie. Wokół panował ożywiony ruch i nastrój zabawy f któremu
Jednie ulegli.
nil
m) H a Prornenadzie Frank spotkał swego przyjaciela z lat wczesnej
? SC1' ^Urta Hausmanna, który przyjechał do Montreux z żoną na
Co\\e święto kwiatów. Siddy była ogromnie zadowolona, że może
46
47
choć na trochę 'uwolnić się od sam na sam z Frankiem, i st.
zachowywać się jak najsympatyczniej. Żona Kurta, wesoła os'xl
o żywym usposobieniu, szybko przylgnęła do Siddy.
^
Po spacerze cała czwórka poszła na herbatę do hotelu, w któn
zatrzymali się Hausmannowie. Obie młode pary tak sobie przypadły'
gustu, że rozstano się dopiero pod wieczór, a Hausmannowie obiec
przyjechać na drugi dzień do Caux z rewizytą.
Beztroski nastrój zmienił się z chwilą, kiedy Siddy i Frank zosta
sami: Siddy, która ku radości Franka była w towarzystwie Hau
mannów ożywiona i rozmowna, teraz powróciła do zwykłej rezerw
stała się przygaszona i oficjalna. Frankowi zrobiło się w dwójnasći
ciężko na duszy. Próbował podtrzymać poprzedni pogodny nastrój,
bezskutecznie.
W hotelu Siddy skierowała się zaraz w stronę swego pokojj
wymawiając się zmęczeniem. Frank musiał się do tego zastosować
zapytał tylko, czy może przyjść, by zabrać ją na kolację, na co otrzyj
uprzejmą zgodę. I z tym się na razie rozstali.
l — I to się nazywa podróż poślubna — mruknął do siebie, kiedj
Siddy zniknęła za drzwiami.
Z ciężkim westchnieniem ruszył do hotelowego baru, gdzie zamc
wił sobie kieliszek koniaku. Siedział tam przez chwilę, obserwują]
grupkę kilku niezwykle rozbawionych panów. Nie mogąc wytrzyma
tego dłużej, wyniósł się do hallu i przez jakiś czas kontemplował różu
drobiazgi wystawione w stoiskach.
Ale i to nie przykuło na dłużej jego uwagi. Ogarnęło go niedorzecznj
pragnienie, żeby pójść do Siddy i powiedzieć jej, jak bardzo stała mu •&
droga. Wyobraził sobie jednak jej zdziwienie i chłodne niedowierzanie'
odwaga go opuściła. Nie, tak łatwo nie przekona jej o swojej miłości. Ale'1
że ją kocha — o wiele goręcej i głębiej niż myślał, że kiedykolwiek będzie'
możliwe, nić kiedykolwiek kochał inną kobietę — wiedział już od dawi
A teraz z utęsknieniem czekał, żeby nareszcie nadszedł czas kolacji
Tak minęło kilka dni. Frank i Siddy spotkali się jeszcze parokrotn
z Kurtem Hausmannem i jego żoną i dobrze im się razem rozmawia'1
W gruncie rzeczy jednak byli zadowoleni, kiedy zostali sami. Nawet je
48
• t0 z chwilami goryczy, odczuwali żywe zadowolenie ze swego
łączył0 sl? oboje szukali ciągle od nowa okazji do wymiany myśli,
to\varzy ezwyciężyła trudną do zniesienia próżnię między nimi. Nie
która y ^ tegO Sprawy, bardzo się do siebie zbliżyli. W trakcie
Z(^ ti rozmów odkryli, jak wiele ich łączy. Znali się przecież bardzo
^U^°ho w czasie krótkiego okresu narzeczeństwa mieli niewiele okazji
ma °' mów. I chociaż Siddy dokładała starań, żeby sprawić wrażenie
hv chłodnej i sztywnej, a Frank usilnie zachowywał dystans,
°S mawiali z ożywieniem i zainteresowaniem na różne tematy.
Frank był zdumiony wiedzą Siddy, jej jasnym, zdecydowanym
' rozumnym spojrzeniem na sprawy i stosunki odległe z natury rzeczy od
zainteresowań młodej kobiety. Siddy natomiast przekonała się, że
Frank jest bardziej inteligentny, a jego sposób myślenia znacznie głębszy
niż sądziła. Zdała też sobie sprawę z tego, że dotąd bardziej kochała
w nim jego cechy zewnętrzne i że bardzo niewiele wiedziała o jego
prawdziwej wartości.
Tym sposobem mogliby się zżyć ze sobą w całkowitej harmonii,
gdyby nie tęsknota Franka i jego narastające pragnienie posiadania
Siddy, a z jej strony — ból, że go straci, nigdy do niego nie należąc.
Kiedy wieczorem po krótkim pożegnaniu każde z nich zo-
stawało samotnie w swoim pokoju, jakaś siła ciągnęła ich do siebie.
Wstrzymując oddech, wsłuchiwali się w ciszę zalegającą sąsiedni pokój,
dopóki Siddy nie kładła się na swym legowisku, tłumiąc cichy szloch,
a rrank, torturowany tęsknotą, nie zaczynał niespokojnie rzucać się
w pościeli.
. Minął tydzień ich pobytu w Caux, kiedy Frank nareszcie otrzymał
niecierpliwie oczekiwany list od Jutty Brest. Gorączkowo otwrzył go
swoim pokoju, gdzie nikt mu nie przeszkadzał, i przeczytał, co
następuje:
Wielce Szanowny Panie Nordau!
m . anski list jak również wspaniałą bombonierę otrzymałam, ale niestety
°szc~ J*?' ^°n P°mytić-' nigdy dotąd nie zakładałam się z Siddy. Chcąc
ra,y 2lc ^anu w podróży poślubnej zbytecznych kłopotów, zapytałam od
7\Vi- en zakład Lianę Walter, ale i jej nic na ten temat nie wiadomo.
~l natomiast, że kiedy raz chciała założyć się z Siddy o to, czyjedi
na
49
' Poślubna
'e/.
Jedi^
MC2J,
z naszych przyjaciółek uzyska w tym sezonie prawo jazdy, Siddy 0(j
się do tego niechętnie, gdyż jej zdaniem „zakładanie się jest niemor T'
Zadzwoniłam również do kilku pań z naszego grona z zapyta "'
czy którakolwiek z nich zakładała się o coś z Siddy, ale wszystkie '
zaprzeczyły. Jestem zmartwiona, że nie mogę Panu pomóc —
będzie Pan musiał sam spytać Siddy, o kogo chodziło. Może Pan
to bez obaw, bo ona nie jest w stanie gniewać się na kogokolwiek o
zapominalstwo, a już najmniej na swego gorąco kochanego Męża.
Bombonierę podzieliłyśmy z Lianą Walter między siebie i bardzo
nią dziękujemy — zawartość była wręcz niebiańska.
Nie mogę niestety przekazać pozdrowień dla Siddy, skoro i
powinna na razie wiedzieć, że zasięgał Pan u mnie języka. Jednakże oj
z Lianą życzymy Warn obojgu wszelkiej pomyślności w dalszej podró:
żałując bardzo, że w niczym nie moglyśmy pomóc.
Z najserdeczniejszymi pozdrowieniami
Jutta Brest
Frank schował list z westchnieniem ulgi.
„Wiedziałem, że ten zakład nigdy nie istniał! To tylko dum
podyktowała jej taki wybieg" — pomyślał i wielki ciężar spadł m
z serca.
Teraz nabrał pewności, że Siddy wychodząc za niego za ma
kochała go. Najchętniej poszedłby do niej natychmiast, ale wewnetrz?
głos doradzał mu ostrożność: wpierw powinien odzyskać jej zaufam
Na drugi dzień, przy śniadaniu, Siddy otrzymała list od Margo
Nie otwierając koperty, położyła go obok filiżanki.
— Nie chcesz przeczytać listu, Siddy? Nie przeszkadzaj sob*
proszę — powiedział Frank.
— To od Margot — odparła potrząsając głową — więc z pewni1
cią będzie'b"ardzo obszerny. Przeczytam na górze, w pokoju.
Po śniadaniu poszli każde do siebie, żeby przebrać się na
Siddy otwarła list, skoro tylko została sama.
Moja gorąco wytęskniona Siddy!
Twój kochany list otrzymaliśmy i cieszymy się, że zajechać.
szczęśliwie do Caux. Mam przekazać Ci podziękowania od Rodziców]a>
os
n do korespondencji z Tobą. To oczywiście bardzo mnie
obo up°* ". muszę Ci powiedzieć na wstępie: jeśli już do mnie piszesz,
ies:)'- ^ ej „Oinikowo! Rozumiem, że obecnie wszystko, co nie jest
10 n'e kochanym Frankiem, jest Ci dość obojętne, niemniej jednak
-vią"ane^ " . swojej siostrze doniosła przynajmniej, czy jesteś szczęśliwa;
pros~-ę> - .fn frank jest jako mąż tak samo godny uwielbienia jak
Tw'0] - • , . . . , ,
jtem> oraz czy Ty również go me rozczarowałaś.
'li o mnie chodzi, to znajduję się obecnie w szczególnym stadium,
d opuściłaś dom, jest mi dość nudno. Jeśli i ja znajdę swój ideał, to
'. ,stej rozpaczy zdecyduję się w końcu na zadzierzgnięcie świętych.
', ~]ówmałżeńskich. Ale coś misie wydaje, że mężczyzna, który mógłby
być moim ideałem, w ogóle nie istnieje. Więc co ze mną będzie?
f eter Vahl — który wie, że mój ideał musi mieć koniecznie czarne
oc-} ^powiedział, że zmieni sobie kolor oczu, jeśli zostanie wynaleziony
odpowiedni środek. W każdym razie włosy ufarbuje sobie na pewno.
A nawet jeśli jakimś cudem będzie miał czarne oczy i włosy, to w jaki
sposób ma stać się mężczyzną o rasowej i interesującej powierzchowności,
co również jest niezbędną cechą mego ideału? Ach, Siddy, dlaczego
wyjechałaś, dlaczego nie mogę rzucić się ze wszystkimi moimi strapieniami
n Twoje ramiona? Pomyśl tylko: jeśli nie znajdę swego ideału, dokonam
-) wota jako stara panna!
f eter Vahl szczęśliwie obliczył, że otrzymał ode mnie kosza sto
dwadzieścia jeden razy. Chce dociągnąć jeszcze tylko do sto dwudziestego
Plcl*ego,apotem zniknąć z mojego życia i nigdy więcej nie widywać się ze
"mt- Czy możesz to sobie wyobrazić? Co mam zrobić bez Petera,
~"las:cza teraz, kiedy opuściła mnie moja jedyna, ukochana siostra?
kąd Peter powiedział mi o swoim niezłomnym postanowieniu, wpadłam
S fboką rozterkę. Stało się dla mnie jasne, że raczej będę mogła żyć bez
jyego ideału niż bez Petera Yahla. On rozpuścił mnie jak dziadowski bicz
. Ie niogę absolutnie wyobrazić sobie dalszej egzystencji bez niego. Nie
Slę ze m>iie, ale to naprawdę straszny dylemat. Tobie to dobrze — od
\\' ,~na °ś we Franku swój ideal, a on zapragnął Cię poślubić.
nie i °~am s°bie jednak i taką okropność: oto spotykam mój ideal, a on
H/ ; e ° wnie słyszeć! Widzisz więc, że mam powody do rozterki i nie
^uni' °Prawdy, co mam robić. Odkąd nie ma Cię w domu, najchętniej
a r°nnież wyszłobym za mąż.
50
51
jedna*trz zewnątrz. Jest tak samo uważający i trosl
już "a nią nLku do Margot, ale cóż — nie kocha jej!
Vahl w stosu ot schowała do torebki: miała takie uczi
'glol
- Mama wzdycha za Tobą całymi dniami, a ojciec ma nadal i
tylko sprawę fuzji naszych przedsiębiorstw, która w. tych dniach
zakończona.
Co by to było, gdybym nie miała Petera Yahla! Wiesz przeć
przyjaźnie z dziewczętami nie są dla mnie atrakcyjne; chodzę wpra
z obowiązku na różne herbatki, ale nudzę się przy tym śmiertelnie \ii
dziewczęta wydają mi się mało interesujące. Ty byłaś jedyną, z i
można bylo rozsądnie pogadać, wszystkie inne nudzą mnie. Peter Vahh
dla mnie zawsze najmilszym towarzyszem i wiem też, że byłby rad, m0t
mi ofiarować gwiazdkę z nieba. Co zrobię, jeśli go stracę? Wyjść za nic
nie mogę — zbyt dobrze się znamy. Jestem naprawdę w okropnej sytua(
Wiem, że to podłość z mojej strony wpadać tak ze swymi jeremiad®
w niebiańską idyllę Waszego miodowego tygodnia, ale z kim poza To
mogłabym o tym pomówić? Chociaż ostatecznie i Ty, i Frank moit(
chyba zrezygnować z jednego kwadransa na rzecz twojej nieszczęśh
siostry, którą należałoby podnieść na duchu. Ach, Siddy, jak Tobie p
dobrze! To chyba bajeczne uczucie, jeśli można poślubić swój ideal!
Muszę już kończyć. Słyszę właśnie zajeżdżający samochód Pett
Vahla — mamy pojechać na pola golfowe. Jego auto jest wspania
znacznie lepiej resorowane niż nasze. A więc na dzisiaj koniec, inac
Peter musiałby zbyt długo czekać. Postaraj się napisać do mnie wyc:i
pujący, długi list — możesz po prostu wysiać Franka na kilka goi
w góry albo wymyślić coś innego. Ale, oczywiście, do tego ani Ty., am i
nie będziecie zdolni — nawet gdy w grę wchodzi pocieszenie nieszczęść
siostry.
Całuję, Siddy! Nie przejmuj się zbytnio moim strapieniem i
ode mnie serdecznie Franka. Mogę zrozumieć, że go tak szale"1
kochasz, bo jest przecież wspaniałym facetem. Chciałabym też ki
zakochać się do szaleństwa, żeby wiedzieć, jak to jest.
Nie ztipomnij z kretesem o swej siostrze
Margot
• eby dobrze się zastanowiła, zanim odtrąci Petera. Teraz
' Zbko przygotować się do wyjścia — Frank pewnie czeka
. Jest tak samo uważający i troskliwy jak Peter
ot scnowaia do torebki: miała takie uczucie, jakby tym
;t f^była bliżej. Jak dobrze byłoby mieć tę małą przy sobie! Jej
81 yłaby się ze swego cierpienia... Nie można jednak powierzać
korespondencji.
Podczas lektury tego listu Siddy na zmianę to śmiała się, to
Ach, gdyby Margot wiedziała, jak wygląda jej szczęście! To przecie2
można zazdrościć wiernej i niezachwianej miłości Petera Yahla- '
leżałoby bezzwłocznie, może jeszcze dziś wieczorem, napisać do Mar-
52
VI
Następnego dnia przed południem Siddy odpisała siostrze.
Moja Malutka! Nie myśl, że nie mam dla Ciebie czasu — nawet jt
widujemy się często ze spotkanymi tutaj przyjaciółmi Franka. Tu jn
bardzo pięknie, a święto kwiatów sprawiło mi wiele przyjemności. To,'<
nie piszę Ci nic o swoim małżeństwie, powinnaś zrozumieć: o tym moą
porozmawiać ze swoją siostrą w ciszy, o szarej godzinie, ale na papier t,
należy przelewać tego, co nas porusza. Zewsząd atakuje człowieka (j.
nowych, nieznanych i niepojętych spraw, że uporanie się samemu ze m]
ogromnie absorbuje. Ale żeby napisać do mojej ukochanej siostry długih
zawsze mam czas. Zmartwiło mnie to, co piszesz o swoim osamotnień,
Wiem, Margot, że byłyśmy ze sobą bardziej związane, niż to zazwyc-
bywa między siostrami. N'asi rodzice nie byli dla nas tym, czym na ogt><
rodzice w innych rodzinach. Widzisz, Margot, ja dopiero niedo»
zrozumiałam, że nasi rodzice, a zwłaszcza ojciec, bardzo mało nas zna;
Być może Ty dojdziesz do tego wniosku nieco później. Ja chciałam C'
jednak uświadomić.
Nie doceniasz tego, co Peter Vahl może Ci zaofiarować. W^'
miłość i oddanie są czymś tak idealnym, że w ogóle nie powinnaś s^\
jakiegoś ideału. I cóż z tego, że Peter ma jasne oczy i włosy, że jego '""j
nie jest ,,rasowa i interesująca", lecz dobra i rozumna? Jeśli sif J'
kochaną, takie czysto zewnętrzne cechy nie mają znaczenia. Aprzectf-\
jest bliski Twojemu sercu! Piszesz, że nie wyobrażasz sobie życia bez '"^
— czy to nie dowód, że stał Ci się drogi? Usilnie Cię proszę, żebyś do
54
w,
a pierzę, że Peter może urzeczywistnić swoje słowa i zniknąć
ijeS0 "życia- Będzie jednak bardzo nieszczęśliwy, o wiele bardziej
if0/ s
ń)n zanim dasz temu nieszczęśnikowi sto dwudziestego
. ,astan°
• - • -•.•'_• i • •;
L<n.
an
. fn'0/ s niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. I tego nie powinnaś
nieszc-* fc z Oczu. Chciałabym na tym poprzestać, ale jeszcze jedno:
"a • ^raźniej nie doceniasz Petera Yahla. To świetny adwokat
^ l ek z glową na karku, a poza tym szarmancki mężczyzna. Nie
' '" / ć właściwie tego ocenić, ponieważ Peter cierpi na kompleks
"'- -ości wynikający z jego wielkiego uczucia do Ciebie. Jego zaniżona
'"' 'oocena sprawia, że i Ty oceniasz go nisko. Przyjrzyj mu się dokładnie
• -C"e raz. Peter jest wartościowym i przemiłym człowiekiem i mogę sobie
całkiem dobrze wyobrazić, że mógłby być moim męskim ideałem, gdyby
nie to, że kocham Franka i że w nim zobaczyłam swój ideał.
Moje kochanie, nie odpychaj od siebie szczęścia! Inaczej będziesz
któregoś dnia gorzko tego żałowała. Na dziś muszę już kończyć; nie
wvmagaj od świeżo upieczonej żony, żeby opowiadała Ci o swoim
szczęściu. Pozdrów serdecznie Rodziców i czuj się serdecznie przeze mnie
ucalowana.
Twoja Siddy
Frank serdecznie pozdrawia swoją Szwagiereczkę.
Siddy skończyła list, odchyliła się na oparcie krzesła i przez chwilę
siedziała z przymkniętymi oczami. Gdybyż mogła być tak szczęśliwa,
jak to sobie wyobrażała Margot! Co Margot powiedziałaby, gdyby
Poznała całą prawdę?
Siddy głęboko westchnęła. Co będzie dalej? Jak iść przez życie,
zac ze sobą nieustanną walkę, mając ciągle dręczącą świadomość, że
gruncie rzeczy jest dla swego męża tylko ciężarem? Na zewnątrz Frank
K ^e zawsze taktownym mężem, nie zapominającym nigdy, co winien
2 °Dlecie nosza.ceJ jego nazwisko. Ale czy nie pozostanie wobec niej
lei, e ^ojętny? Czy nie musi oceniać jej nisko, uważając, że jest
żon °mys^na i ze tylko z powodu lekkomyślnego zakładu została jego
okr T Z^ rycerski, żeby dać jej to odczuć. Kiedy sama siebie
Jest ' ,a J^0 kobietę powierzchowną i płytką, powiedział nawet: „Nie
Czilj °oietą płytką; wręcz przeciwnie: należysz do natur głęboko
1 -c" -Zaraz, co powiedział jeszcze tego dnia? „Kobieta taka jak ty
55
warta jest najgłębszej i najgorętszej miłości". I dalej mówił jes
jego najgorętszym pragnieniem jest naprawić krzywdę, która •^
rządził, decydując się na małżeństwo z rozsądku, wyłącznie na v
życzenia ojca. Tak czyni przecież wielu mężczyzn, którym nik
poczytuje tego za winę. Frank w gruncie rzeczy nic nie jest winien '
może jej pokochać i że to ona go kocha. Jakie to wszystko
rozpaczliwe i beznadziejne!
Podczas kiedy Siddy pogrążona była w niewesołych rozmyślaniad
Frank spacerował przed hotelem tam i z powrotem, .rzucając test
spojrzenia ku jej oknom.
Był uradowany: Siddy nigdy nie zawierała jakiegoś niegodziwej,
zakładu! Oto miał w ręku dowód świadczący o czymś przeciwnys
— dającym mu pewność, że przynajmniej do chwili zawarcia małżeńs
wa Siddy go kochała.
Ach, Siddy! Jak to możliwe, że wcześniej ledwo ją zauważy
i dopiero po zaręczynach zaczai się nią interesować. Nie umiał sobie tęgi
wytłumaczyć, ale teraz już wiedział, że ta miłość zagarnęła go z pra
możną siłą.
Takie były myśli dwojga młodych, którzy byliby najszczęśliws|
gdyby mogli je przeniknąć i poznać swoje marzenia.
Ostatnie dni w Caux minęły na dyskretnych staraniach z jedi*
strony, a z trudem udawanej obojętności — z drugiej. Kurt z żonj
już wyjechali, obiecując stawić się w Berlinie, kiedy Frank i Si
powrócą z amerykańskiej podróży. Hausmannowie mieszkali w
wielkim mieście w Saksonii, gdzie teść Kurta miał fabrykę, a że
doczekał się własnego syna, uczynił zięcia współwłaścicielem i
następcą.
j
Tymczasem Frank i Siddy zawarli kilka przelotnych znajornosj
przeważnie jednak byli skazani na siebie. Siddy proponowała Franko
wiele razy, żeby robił jakieś większe wycieczki, nie zważając na *"
podkreślała stale, że nie chce ograniczać jego swobody, ale on
mawiał, patrząc przy tym ze zdziwieniem.
— Chyba nie podejrzewasz mnie o taką bezwzględność, że .-
bym zostawić cię samą... chyba że moja obecność jest ci ciężarem
56
3 pilnie patrzył jej w twarz. Siddy zarumieniła się, jak
takich okazjach, ale odparła ze spokojem:
tvm nie może być mowy. Po prostu nie chcę cię do niczego
i narzucać swego towarzystwa. Przy naszych wzajemnych
byłoby to śmieszne.
Co w tym śmiesznego, że kiedy nie absorbują mnie interesy,
"»całkowicie poświęcić się swojej żonie?
^ s ddy w odpowiedzi znów spłonęła rumieńcem, co go uszczęśliwiło
budziło w nim nowe nadzieje. Ona jednak była speszona swoimi
1 r° eńcami, które przy tego rodzaju okazjach zdradzały jej emocje.
Bezwiednie jednak i ona czyniła wszystko, żeby Frankowi było
z nią milo- Oczywiście nigdy nie przyznałaby się sama przed sobą, że we
wszystkim, co czyni, przy każdej zmianie sukni, przy każdym wypowia-
danym do niego słowie zważa, aby sprawiało mu to przyjemność. Nie
zdając sobie z tego sprawy, zabiegała o jego miłość, tak samo jak on
starał się pozyskać jej uczucia. Odkąd dowiedziała się, że jego serce nie
należy już do Anny Frey, drobny płomyk nadziei pozwalał jej wierzyć,
że może Frank ją pokocha.
I byłby to niemal cud, gdyby tych dwoje, którzy świadomie lub
nieświadomie chcieli się sobie podobać, nie wywarło na sobie nawzajem
głębokiego wrażenia.
Parowiec, na którym chcieli wyruszać do Ameryki, odpływał
z "amburga osiemnastego maja, a więc z Caux należało wyjechać
szesnastego, żeby znaleźć się w Hamburgu o właściwym czasie.
luz przed wyjazdem Siddy otrzymała jeszcze jeden długi list od
rgot, który w gruncie rzeczy dotyczył znów osoby Petera Vahla.
czytała go z uśmiechem, bo z każdej linijki wyłaniał się obraz samej
l(o rgot- Siddy odpisała natychmiast, prosząc o kierowanie "dalszej
)nBS^°ndencji już do Nowego Jorku, który był pierwszym dłuższym
Ich amerykańskiej podróży. Dalej trasa wiodła do Filadelfii,
dzj ~ \^-incinnati, a potem do nadmorskich miejscowości na Flory-
otw, " Zle firmy Nordau i Jung prowadziły rozległe interesy, a teraz
y się widoki na zawarcie jeszcze większych kontraktów, do
asnie Frank miał doprowadzić swymi staraniami.
nk nie rozmawiał dotychczas z żoną o interesach, ale teraz,
e do Hamburga, skierował rozmowę na ten temat. Siddy śledziła
57
uważnie tok jego wywodów, co sprawiło mu wielką przyjernnoś'
zainteresowanie i chęć zrozumienia zawiłych handlowych spra\v u
za jeszcze jedną zaletę swej młodej żon~y. Zawsze podobało mu sj
Siddy odnosi się ze zrozumieniem do każdego poruszanego w
mowach zagadnienia. Nigdy nie zbaczała bezmyślnie z tematu, a ^
się z czymś nie zgadzała, próbowała n a różne sposoby zbadać w
sprawy. Nie stosowała też żadnych wybiegów, żeby odwieść g0
czegoś, co go w jakikolwiek sposób iinteresowało. Więc kiedy tet
znowu zamieniła się w słuch, wtrąciwszy do jego wywodów tylko i
jakąś kwestię, Frank powiedział nagle bardzo ciepłym tonem:
— To jest nadzwyczajne, Siddy, jak ty umiesz słuchać! Myślę,
żadna kobieta nie odnosiłaby się z tak im zrozumieniem do temató;
które same w sobie muszą być jej obce. TTo się wyczuwa, że ty nie udaje]
zainteresowania, lecz rzeczywiście jesteiś zainteresowana. A to bard
wiele znaczy dla mężczyzny... jeśli mo-że wygadać się przed żoną
temat swej pracy.
Siddy poczuła, że się rumieni. Starając się zachować spokój
wygląd, uciekła się — jak czyniła to często w podobnych sytuacja;]
— do chłodnej ironii:
— Muszę przecież interesować się firmą Nordau i Jung, skoi|
złożono mnie jej w ofierze.
Popatrzył smutno i nie odpowiedział ani słowem. Siddy czuła,
zadała mu ból, ale nie miała pojęcia, jaak wielki.
Na chwilę zapadła między nimi cisza, a potem Siddy powiedział
prosząco:
— Chciałeś mi opowiedzieć o tym, co musisz załatwić na Florydz)
Frank podchwycił temat, ona zaś powróciła do roli uważfl
słuchaczki. Na zakończenie dorzucił:
— Będzie ci trochę nudno wieść hotelowe życie w tych wieli*1
miastach, kiedy ja będę chodził wokół interesów. Ale obiecuję, że b?J
starał się możliwie szybko uwinąć ze wszystkim i natychmiast do cię''1
przylecieć.
— Och, moja osoba nie powinna być ci żadną zawadą,
kupiecka córka wiem dobrze, że interesy mają pierwszeństwo.
— Te konferencje nie będą pochłaniały wiele czasu. A na
będziesz mogła korzystać do woli z eleganckich kąpielisk na wybrzL'
58
tych miejscowościach, kiedy znajdowały się jeszcze... w sta-
0y'enl Howy. Nawiązałem wtedy pierwsze kontakty z naszymi zlece-
diurn arni5 teraz chcę je rozszerzyć. Po fuzji naszych przedsiębiorstw
— v w dwójnasób wydajni, więc mam nadzieję na zawarcie
Jestes tnyCh transakcji... Możemy zatem z czystym sumieniem być
k °^ lekkomyślni. Zrobisz mi wielką przyjemność, jeśli zgodzisz się,
iro ],,upij ci w Hamburgu coś ładnego z biżuterii.
Ze Siddy energicznie potrząsnęła głową.
__- Nie! Proszę cię, nie! Chciałabym zachować niezależność także
. tym względem. Przyjmowanie prezentów zobowiązuje.^
Twarz Franka drgnęła pod wpływem przykrości.
— Jesteś przecież moją żoną — powiedział tak miękko i delikatnie,
że teraz Siddy zrobiło się przykro.
— Tylko z nazwiska i dla celów oficjalnych — wyjąkała.
— No dobrze, ale kobiecie, która nosi moje nazwisko, mogę
przecież dawać prezenty. Chciałbym, żebyś wyglądała reprezen-
tacyjnie. Młode dziewczęta najczęściej nie noszą kosztownej biżuterii,
ale ty jesteś już mężatką, więc będę stopniowo obdarowywał cię
biżuterią stosowną do twej pozycji. Twoja odmowa sprawiłaby mi
przykrość.
Siddy nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy—jego ton był tak miły
i proszący. Ścisnęła mocno dłonie, próbując opanować drżenie.
— Nie chcę sprawiać ci przykrości ani martwić. Jeśli uważasz to
za konieczne, żebym dla reprezentacji firmy nosiła biżuterię, to oczywiś-
c'e zastosuję się do tego.
,
Całując jej dłoń, pochylił się w niskim ukłonie, żeby uniknąć jej
sP°jrzenia. A kiedy poczuł, że dłoń Siddy lekko drży w jego uścisku,
2eniknął go jakby elektryczny prąd. Pozostał w tym pochyleniu,
s arni przywartymi do jej dłoni, przez chwilę znacznie dłuższą niż to
' konieczne dla wyrażenia podzięki.
i K Hamburgu udał się natychmiast po przyjeździe do jubilera
ak\\ P tynowy naszyjnik ze wspaniałym, niebieskawo połyskującym
t\\ arynem otoczonym brylantami. W tym powinno być Siddy i do
^' i do jej złocistych włosów!
59
Zadowolony z zakupu wrócił do hotelu i zapukał do jej
Frank dotychczas nigdy nie przekraczał progu jej pokoju, z wyjątki*
tego wieczoru, kiedy przybyli do Caux. Siddy zawołała głośno „pr
szę!", przekonana, że to ktoś ze służby hotelowej. Przebrana już (
kolacji, skończyła właśnie pisanie krótkiego listu do domu. Na wid0
Franka spłoszyła się i bezwiednie zrobiła kilka kroków wstecz.
— Przepraszam, że przeszkadzam, Siddy. Chciałem tylko
nieść ci to, co właśnie dla ciebie kupiłem. Będę rad, jeśli włożysz te
naszyjnik na dzisiejszy wieczór. Chciałbym zobaczyć, jak w nit
wyglądasz, żeby móc go ewentualnie wymienić jutro rano, zanii
pojedziemy do portu.
oi
Wydobył etui z wewnętrznej kieszeni marynarki, otworzył i p
sunął w jej stronę. Spojrzała z wahaniem. Naszyjnik był przepiękny, ai
nie to nią wstrząsnęło, tylko pewne przypomnienie. Kiedyś, gdy był
jeszcze narzeczoną Franka, powiedziała w jakiejś rozmowie, że spośró
wszystkich kamieni akwamaryny są najpiękniejsze. A więc zapamięt
to... Zadrżała i nagle z jej oczu popłynęły strumienie łez.
Frank przeraził się nie na żarty, widząc jak Siddy usiłuje zapanowa
nad sobą.
— Co się stało, Siddy? — spytał zatroskany.
Nagle wpadło mu do głowy, że wybrał na prezent akwamaryi
ponieważ Siddy kiedyś powiedziała mu, że to jej ulubiony i przynosząc
szczęście kamień. A potem pomyślał, że może Siddy. wzruszyła się jeg
pamięcią i stąd te łzy.
I znów najchętniej wziąłby ją w ramiona i całował, nie zważająca
jej opór. Powiedział sobie jednak, że ona uznałaby to tylko za chwilow
poryw zmysłów z jego strony, a do tego w żadnym wypadku nie wolu
mu było dopuścić.
Tymczasem Siddy całkowicie się już opanowała.
— Wybacz, to było głupie z mojej strony, ale właśnie napisalai
list pożegnalny do Margot,'bo jutro przecież wyjeżdżamy. Dotychc#
nigdy nie rozstawałyśmy się z sobą ani na jeden dzień. A teraz jadę ta1
daleko...
Udał, że wierzy w to wyjaśnienie nagłych łez. Jak rozkoszne
być czasami takie kłamstewka i wybiegi! Od czasu ożenku przekony^8
się o tym niemal codziennie.
_- Czy tylko rozstanie z Margot jest dla ciebie takie ciężkie?
rodzicami? — spytał, patrząc na nią z ciepłym uśmiechem.
Siddy odgarnęła włosy z czoła.
__ Szczerze mówiąc, żadna z nas nigdy nie odczuwała zbyt
)eśnie jakiejś rozłąki z rodzicami. Oni nigdy nie mieli dla nas czasu.
Odrnaleńkości byłyśmy zdane na płatną opiekę, tak więc nie było okazji
jo większej serdeczności i bliskości. Myślę, że matka była w ogóle
niezbyt zadowolona z naszego przyjścia na świat, bo tylko prze-
szkadzałyśmy. Czułyśmy to obie z Margot i może dlatego tak mocno
i gorąco przylgnęłyśmy do siebie. Matka wprawdzie ostatnio stała się
dla nas serdeczniejsza i poświęca nam więcej czasu — może dlatego,
że postarzała się i nie uważa już posiadania dzieci za przeszkodę
_ ale nie możemy już nawiązać z nią jakiegoś prawdziwie bliskiego
kontaktu. A ojciec? Ty chyba najlepiej potrafisz ocenić jego uczucia do
nas, jeśli pamiętasz, że potraktował mnie tylko jako środek do
urzeczywistnienia swoich planów. Przecież musiał wiedzieć, że mnie nie
kochasz, a jednak doprowadził do naszego małżeństwa. Gdyby mnie
choć trochę znał, musiałby wiedzieć... Ach, nie, po co o tym mówić!
Tego się już nie zmieni!
Powiedziała to tak gorzko i z taką udręką, że zrozumiał bez reszty,
jak bardzo cierpiała, że jej małżeństwo doszło do skutku w takich
okolicznościach.
Frank ujął jej dłoń.
— Siddy, może twój ojciec nie wiedział, jaki jest mój stosunek .do
C1ebie, ponieważ nigdy nie wahałem się z decyzją poślubienia ciebie.
DaJ? ci słowo, że nie miałem w tym względzie żadnych wewnętrznych
oporów. Moje serce było wolne, a Anny Frey nic mnie już nie
0 chodziła. To prawda: oświadczyłem ci się bez miłości, ale prawie cię
' fty nie znałem. Twojemu ojcu jednak o niczym nie mówiłem. On
- ° dał mi do zrozumienia, że nie powinnaś wiedzieć, iż nasz związek
,
Poniekąd koniecznością ze względu na wspólne interesy. Więc
znał cię na tyle, żeby wiedzieć, co mogłoby cię zranić.
Pchała jego słów, nie patrząc na niego; potem wyprostowała się.
r ,7 Chciałam tylko odpowiedzieć na twoje pytanie, czy rozłąka
, 2'cami jest dla mnie trudna do zniesienia. Mój Boże, jeśli idzie
r§°t, to rozłąka z nią jest rzeczywiście ciężkim przeżyciem, chociaż
60
61
Frank pójdzie. Usłyszała tylko westchnienie i coś jakby H
przesunięcie dłonią po drzwiach. Spłoszona cofnęła się w g}ak *
i zakryła dłońmi uszy, jak gdyby nie chcąc już niczego słyszeć
Po chwili dobiegł ją odgłos jego cichych, powolnych V
i otwierania zamka sąsiedniego pokoju. Nieodparta siła popchn i
teraz do drzwi łączących ich pokoje. Cała zamieniła się w słuch '
tłukło się w niej jak szalone. Frank chodził tam i z powrotem po n^i
ale co znaczą te ciężkie westchnienia?
Krew napłynęła jej do twarzy. Stało się dla niej jasne, że Frant
był przygotowany na jej całkowitą odmowę wszelkiej bliskości u
działa, że mężczyzna może pragnąć jakiejś kobiety nie kochając jej>
myśl o tym krew uderzała jej do głowy i falami spływała do ser
Ogarnęła ją niedorzeczna obawa, że pewnego dnia Frank zażąda od n
dopełnienia małżeńskich obowiązków.
Raczej umrzeć niż ofiarować się mężczyźnie, który jej nie kocu
ale którego ona kocha! Och, tak! Kocha go — kocha go z dnia na dzj
coraz goręcej i mocniej. Ta wzgardzona miłość, której się wstydzi!
wypełniała ją bez reszty.
,
Obawiała się też, że któregoś dnia Frank zdecyduje się na rożna
jeśli będzie trwała w swej upartej odmowie. Myśl, że musiałaby wyd
się go, była nie do zniesienia. l
Ogarniały ją także inne, jeszcze bardziej dręczące obawy. A Ą
Frank skorzysta z tak obojętnie przyznanej mu przez nią wolno
i poszuka serca i zrozumienia gdzie indziej, to co wtedy? Za jakiś c
dojdzie do tego z pewnością. Czy ma biernie na to czekać? I jak wt
znieść ogarniającą ją rozpacz?
Udręczona myślami nie spała i tej nocy, nadsłuchując tego.
dzieje się za ścianą obok. W pewnej chwili wydało się jej, że Frank*'
i podszedł do drzwi łączących ich pokoje, więc i ona podniosła si?'
cichu przywarła do nich. I wtedy usłyszała wyraźnie jego d?
niespokojny oddech. Zadrżała, ale nie poruszyła się, dopóki
usłyszała, że odszedł w głąb pokoju i z westchnieniem ułożył się na ł°z
Obezwładniona gwałtownym przypływem miłości Przycl
wargi do chłodnego drewna, nie wiedząc, że jej pocałunek ^>
dokładnie w tym samym miejscu, w którym Frank przywarł usta*1"
drugiej stronie drzwi.
• nie wiedzieli więc, że wymienili w ten sposób najgorętszy
kvd^°J
troc
o
'utrz zerwali się w ogromnym pośpiechu, ponieważ oboje
' 3< spali- Zjedli szybko śniadanie i pojechali do portu. Na statku
l si? że otrzymanie dwóch oddzielnych kajut nie jest możliwe
^^ parlament składał się z sypialni i saloniku. Wtedy kiedy Frank
w sprawie zmiany złożonego w Berlinie zamówienia, wszystkie
luksusowe kajuty były już zajęte. Z odpowiedzią jednak
zwlekano, licząc na to, że ktoś zrezygnuje i będą jakieś zmiany
\v rezerwacjach pojedynczych kajut, ale tak się nie stało.
Siddy pobladła, usłyszawszy tę wiadomość. W pierwszej klasie
w osóle już nie było wolnych miejsc. Frank spojrzał na nią niepe-
wnie. Nie odważył się na okazanie radości z tego zbiegu okoliczności,
gd)ż Siddy wyglądała na przybitą. Rozejrzał się uważnie po obu
pomieszczeniach. W sypialni oprócz łóżek znajdowała się umywalka
z przyległościami. Steward stał z bezradną miną. Frank był już
zdecydowany.
— Proszę mi przygotować jakieś legowisko w saloniku na dywa-
nie: mojej żonie nic nie może przeszkadzać. Zajmiesz sypialnię dla siebie,
Siddy. Ja nie muszę korzystać z umywalki, bo i tak będę chodził wcześnie
rano na basen pływacki.
Siddy odetchnęła, a steward zapewnił, że wszystko zostanie
adzone zgodnie z życzeniem, jak tylko państwo opuszczą apar-
tament.
poszła tymczasem do sypialni, ale wróciła natychmiast
P°wiedziała z zakłopotaniem:
ten u tamt3d nie ma drugiego wyjścia; jest tylko jedno, właśnie przez
iście, łaskawa pani — przytaknął steward.
spojrzał bezradnie na żonę.
c ° rzeczywiście krępujące, ale trzeba się z tym 'pogodzić. Co
e^° wybierasz: sypialnię czy salonik? I co wolisz: przechodzić
j czy żebym to ja przechodził przez twój?
>' zdecydowała się szybko.
64
65
— Nie, nie! Wybieram sypialnię, jeśli nie masz nic przeciw^
Przykro mi, że będziesz koczował w tak prymitywnych warunt ^
Wiedział, jak bardzo cała ta sprawa jest dla niej przykra dl
nie mógł cieszyć się, że będą teraz mieli więcej punktów styc ^
Siddy, poniekąd uwięziona, będzie musiała przynajmniej przech '
przez jego pokój. Ale cichej radości z tego powodu nie wolno mu K
w żadnym wypadku okazać.
Siddy stanęła w drzwiach sypialni i obrzuciła spojrzeniem salo
w którym czekał Frank.
— To wszystko jest bardzo krępujące! — powiedziała nie p;
na niego, a tym samym nie widząc uśmiechu, który przewinął się po»
ustach.
Rozumiał jednak, co się z nią dzieje, i dlatego zmusił się do pow;
Siddy nie powinna zorientować się, że dla niego cała sprawa nie jest i
przykra jak dla niej. Powiedział zatem uspokajająco:
— Nie jest tak źle, Siddy. Jakby nie było, mamy dwa poma
czenia. Jedyna niedogodność polega na tym, że musisz przechod
przez mój pokój, ale jeśli będziesz sobie tego życzyła, mogę na t»i
pukanie natychmiast i o każdej porze znikać, żebyś nie czulą
skrępowana, chcąc wyjść na zewnątrz.
Odetchnęła z ulgą i powiedziała uprzejmie:
— Przykro mi, że twoje locum jest takie prymitywne. Ja t
korzystała z wszelkich wygód, których tu musiałeś się wyrzec.
Spojrzał na nią dziwnie, co zawsze wprawiało ją w niepol
i powiedział tym miękkim tonem, który pogłębiał jej niepewność'
— Jestem szczęśliwy, że mogę choć w ten sposób coś dla cię
uczynić. Ale bardzo proszę — niech cię to nie niepokoi!
Siddy wycofała się w głąb sypialni. Przyniesiono właśnie bag
Zdjęła kapelusz i płaszcz i zabrała się z pomocą stewardes)
rozpakowania rzeczy. Frank zajął się tym samym ze stewardem- U*
się szybciej, więc zawołał do Siddy, że idzie tymczasem na pokład.'
popatrzyć na odbijanie statku, a ona jak skończy rozpako^)
walizki, niech też tam przyjdzie; będzie na nią czekał przy schód
Siddy przystała na tę propozycję, a kiedy Frank wyszedł-
stewardowi wskazówki, co powinien zrobić, żeby jej meżoW
w miarę wygodnie i żeby mu na niczym nie zbywało. Dopiero P
otowała się do wyjścia na pokład, gdzie Frank już ją
czelC1
°c
trochę się uspokoiłaś, Siddy, po tych irytacjach? — spytał,
.d na jej ramieniu.
k
trzyła na niego z nieśmiałym uśmiechem.
P°PAch człowiek wpada od razu w zły humor, jeśli wszystko nie
k jak by chciał. Ale teraz już wszystko załatwione. Mnie
nie niczego nie brakuje; tylko ty będziesz musiał ponosić ofiary.
Pozwól mi na to, Siddy! — poprosił ciepło.
Chcąc ukryć zmieszanie, zwróciła jego uwagę na jakąś drobną
nke rozgrywającą się w pobliżu. Potem podeszli obydwoje do relingu
iC atrzyli jak statek odbija od nabrzeża. Orkiestra zaczęła grać i wielki
mrowieć' powoli ruszył. Frank poczuł, że ramię Siddy lekko dotyka
jeoo ramienia. Ona pewnie tego nie zauważyła, ale jego przeniknął
dreszcz. Nie poruszył się jednak, żeby jej nie spłoszyć. Siddy< patrzyła
w drugą stronę, dzięki czemu mógł bez przeszkód podziwiać jej
delikatny profil. Stali tak przez dłuższy czas w ciszy, z której wyrwał ich
dopiero dźwięk gongu wzywający na lunch.
66
VII
— Dała mi pani właśnie sto dwudziestego czwartego kosza, pan
Margot — stwierdził Peter Vahl ze smutkiem, kiedy dziewczj
wyjaśniła mu z irytacją, że nie ma zamiaru zostać jego żoną.
Margot otrzymała wprawdzie list od Siddy, w którym sio*
prosiła ją, żeby w sposób dojrzały zastanowiła się, zanim ostateczn
odrzuci oświadczyny Petera, a to, co Siddy napisała o jego zaletai
bardzo ją obeszło, ale z tym większą przekorą broniła się przed my
o poślubieniu Petera Vahla. Teraz, pod wpływem jego słów, zmieniła
na twarzy.
— Dlaczego pan mnie prowokuje? Dlaczego w ogóle mówi p.
o tym, że powinniśmy się pobrać? Przecież byłoby znacznie mil
gdybyśmy pozostali dobrymi przyjaciółmi.
m?
— Nie, panno Margot, nie widzę w tym nic szczególnie mik?
Pytam zaś panią ciągle od nowa o to samo, bo nie mogę znosić diu
tych męczarni — żyć w pani pobliżu bez widoków na to, że kied,
będzie pani moja. Skończyła dziś pani dziewiętnaście lat, t
raz jeszcze poprosiłem panią o rękę. Staram się o panią od około
lat; postanowiłem czekać, dopóki nie skończy pani d/iew iętnas'
To się właśnie stało, więc zapytam panią jeszcze tylko jeden
raz. To będzie ten ostatni — proszę to przemyśleć, panno
Jeśli i wtedy spotkam się z odmową, nie zobaczy mnie pani
więcej.
Rozmowę tę toczyli, stojąc przy stole z
prezentami Margot.
• ti odmowa sfrunęła jej tak lekko z ust! Należało po prostu
|ez.' j^ąś błahostką, wtedy mógłby długo czekać na tego
iL kosza Margot wzięła się w garść i odparła z lekką
ostatniego K
b\m
pan uparty. Chce pan tym głupim małżeństwem zniszczyć
piękną przyjaźń. To brzydko z pana strony!
Nie mogę inaczej, panno Margot — westchnął Peter. — Chciał-
ieć tę ostateczną decyzję możliwie jak najszybciej. Tak nie może
J'ie, być jak było!
"— Boże, ale pan umie dręczyć! Chce mnie pan tylko nastraszyć,
p ecież nie może pan opuścić Berlina, a jeśli pan pozostanie na miejscu,
będziemy widywać się tak jak przedtem.
Spojrzał na nią bardzo poważnie.
— Myli się pani. Na pewno opuszczę Berlin zaraz potem, jak
da mi pani ostatniego kosza. Przeniosę się do Lipska, gdzie za-
proponowano mi poważny syndykat. Rozstanie z ojcem nie przyjdzie
mi łatwo; miałem zresztą przejąć jego praktykę, bo pracy dla nas obu
jest dostatecznie dużo. Ale, jak już mówiłem, nie mogę dalej żyć
w pobliżu pani. A może miałbym jeszcze patrzyć na to, jak pewnego dnia
oddaje pani rękę innemu...? Nie, tego bym nie zniósł!
Do reszty zmieszana spojrzała w jego poważną twarz.
— Nigdy nie wyjdę za innego; tego nie musi się pan obawiać. Ja...
ja w ogóle nie wyjdę za mąż.
Tak mówi pani teraz. Ale jak tylko spotka pani swój ideał,
zapomni pani o tych postanowieniach.
"owrót matki Margot, wywołanej na chwilę z pokoju, prze-
a dyskurs. Pani Nora Jung zaczęła bardzo uprzejmie rozmawiać
erem Yahlem, którego nader chętnie widziałaby jako swego zięcia.
ała ona do tych matek, które więcej myślą o sobie niż o swoich
uj, ,'ac"- a ponieważ Siddy była już zamężna, Margot zaś właśnie
Cor, Cz^a dziewiętnaście lat, z radością wydałaby za mąż także drugą
bard ani ^ora Przy swoich czterdziestu pięciu latach była jeszcze
,ol Ur°dziwą kobietą — Siddy myliła się głęboko, sądząc, że matka
tt, a °ZU^ s^ staro- Ostatnimi czasy troszczyła się wprawdzie trochę
n„'.. ° c°rki, ale brało się to stąd, że miała nadzieję ujrzeć je wkrótce
"a śii.k ' c um
slubnym kobiercu.
69
68
Piękna i elegancka gawędziła teraz z Peterem i Margot m'
Siddy jest już w drodze do Ameryki i że czeka ją dale' T^
interesująca podróż. arc
Tymczasem zaczęli schodzić się goście z życzeniami urodzi
dla Margot: przyjaciółki, znajomi, przyjaciele rodziny. Peter ch '
pożegnać, ale pani Nora uprzejmie poprosiła go, żeby 2ost,
przyjęciu, na które miało jeszcze przyjść kilka osób. I Peter n
zaprosiny.
m
— Jak to miło z pańskiej strony — powiedziała Margot
chodząc do niego — że zechciał pan zostać! Nie czułabym, że
urodziny, gdyby pan wpadł tylko z krótką wizytą. Proszę mi pot
rozmieścić te wszystkie kwiaty w wazonach, bo są pomieszane bez I;
i składu.
' Poszedł za nią posłusznie, gotów jak zawsze do pomocy. Pani Noj
zajmowała się gośćmi w przyległym salonie, tak więc pozostali zncl
sami. l
Margot przyniosła jeszcze kilka wazonów i ze znajomością rzec'
i gustem zaczęła układać kwaty, a Peter pomagał je rozmieszczać. Potej
odłożyła kwiaty, które dostała dziś od niego: wielki bukiet centyft
o długich gałązkach, i wyszukała odpowiedni wazon. Delikatny ko!
płatków stulistnej róży konkurował z rumieńcami przejętej solenizant!
Margot wybrała cenny, pięknie szlifowany wazon kryształowy. Paron
lekkimi ruchami ułożyła ściśnięte kwiaty tak, żeby miały więcej to
— Te róże od pana są cudowne! Czy nie wyglądają pięknie w ty1
wazonie?
— Wspaniale! — potwierdził Peter, ale patrzył przy tym tylko
Margot, która w koronkowej, kremowego koloru sukni sama wygM
jak rozkwitająca róża.
— Niech pan chwilę poczeka; zaniosę je do mojego pokoju. Są z
piękne, żeby stały między innymi kwiatami.
K'
Uśmiechnęła się do niego' i wyniosła bukiet z pokoju, <
wróciła, zauważył, że jedną z jego róż przymocowała do paska
poczerwieniało mu z wrażenia, lecz w tej samej chwili również
stanęła w pąsach, bo uchwyciła jego spojrzenie na różę przy
Peter Vahl nigdy dotąd nie widział, żeby Margot aż tak się znne^
w jego obecności. Zachowywała się zawsze z wielką swobodą, był ;
70
*.&?*
znak, że coś utraciła ze swego zwykłego spokoju. Peter
f 'ał na ten temat am sł°wa> tylko wdał się w swobodną
nie Pu"" Ajjjjchętniej dałby upust szaleńczej radości, wiedział jednak,
rozm°tt?' ,n0 mu ani jednym słowem spłoszyć Margot; przy jej ze °'e ^ iii mógłby łatwo
utracić to wszystko, co dziś ośmielił się USP°S° ' swoją wygraną. Znał ją dobrze, widział,
jak łatwo obudzić uznaC ekorę, gdyby poczuła się przyłapana na drobnej słabości.
* "'T k wiec mimo kołaczącego gwałtownie serca rozmawiał z nią
i sympatycznie, nie przestając porządkować wielkiej masy
v Przy tym zajęciu ich dłonie stykały się od czasu do czasu ze
nikt na świecie nie byłby w stanie ocenić, ile wysiłku Peter Vahl
włożył w to, żeby zachować spokój.
Kiedy wszystko było już uładzone, dołączyli do reszty towarzyst-
wa Po chwili poproszono wszystkich do stołu, nie wyznaczając przy
tym żadnych miejsc. Każdy siadał tam, gdzie miał ochotę, toteż Peter
Vahl zajął miejsce obok Margot.
Rozmawiali jak zwykle z wielkim ożywieniem. Goście spełniali
toasty za pomyślność Margot, a stary przyjaciel domu wygłosił
okolicznościową orację.
— Kiedy w zeszłym roku świętowaliśmy urodziny Margot była
jeszcze z nami nasza kochana Siddy, która teraz płynie ze swym świeżo
poślubionym mężem przez ocean. Kto wie zatem, co będzie w przyszłym
roku: dokąd będą biegły nasze myśli i serdeczne życzenia, towarzyszące
dzisiejszej solenizantce! — powiedział mówca między innymi.
PrzY tych ostatnich słowach Margot usłyszała z boku ciężkie
^stchnienie. Przypomniało jej się nagle, co powiedział Peter Vahl,
ajac jej dziś życzenia: że ma nadzieję, iż w przyszłym roku Margot
z'e obchodzić swoje urodziny już jako jego żona.
, erknęła w jego stronę — Peter obserwował ją z napięciem.
nlen
szybko głowę, ale ruch sięgania po kieliszek był jakiś
'apa n-\ Trąciła się z nim na samym końcu, kiedy już zdołała
^ac nad lekkim zmieszaniem. Zauważyła, że Peter nadal
S1? Jej przygląda i to natychmiast obudziło w niej ducha
z.\\T- • °Zna oszaleć! Co też ci starsi panowie niekiedy wygadują!
Cl a się do niego po cichu, poirytowanym tonem.
71
Peter nic na to nie odrzekł. Czując jej zdenerwowanie t uc
się, że wszystko zaprzepaści jakąś niefortunną uwagą, szybko
temat. ""ctl
— Zechce mi pani wybaczyć, panno Margot, jeśli pożegnam
zaraz po obiedzie. Mam jeszcze dziś bardzo ważną konferencje r
spotkamy się jutro na kortach?
'
— Oczywiście, już to przecież uzgodniliśmy.
— Będę więc w klubie punktualnie o piątej.
W chwilę potem wstano od stołu. Peter pożegnał się z panią i pan.
domu i podszedł do Margot.
— Jeszcze raz najserdeczniejsze życzenia, panno Margot! Nieć1
wszystko, co najlepsze, będzie pani udziałem! — powiedział wzruszom
trzymając oburącz jej dłoń.
— Dziękuję, mój drogi! Wiem, że życzy mi pan jak najlepiej; L
nikt na świecie nie życzy mi tak dobrze! Jest pan moim najlepszyrr
najwierniejszym przyjacielem — odparła Margot, trochę wytrącon
z równowagi.
Peter wyszedł, ona zaś przeszła do sąsiedniego pokoju i stanęła pro
oknie. Czuła się bardzo dziwnie. Na jej nastrój wywarł niewątpliw
pewien wpływ list Siddy. Właściwie dlaczego nie mogłaby uznać Peter:
Yahla za swój ideał? Przecież Siddy też uważa, że on jest jakfr
stworzony do tego, żeby rozumieć kobietę. Dlaczego przez gluj
sentymentalizm marzy o jakimś ideale, którego zapewne nigdy w
spotka? Niewiele małżeństw doszłoby do skutku, gdyby każda kobiet
chciała poślubić tylko swój ideał. A mężczyźni? Ilu z nich będzie ideałen
także po ślubie? Peter jest dla niej taki dobry... Co jest ważniejsze: c?
żeby mężczyzna był dobry, czy żeby miał tych kilka pozostałych cec;
ideału?
Zobaczyła^ że Peter wyszedł z bramy i zmierza przez ogródek *
ulicę. Jego auto stało zaparkowane przy krawężniku. Margot ]
mu się uważnie: wyglądał bardzo elegancko, szedł sprężystym
Jego ruchy były spokojne, zdecydowane.
Na spokojnej, mało ruchliwej ulicy bawiła się grupka
Margot zastanowiło, dlaczego Peter. zamiast wsiąść do samoc
wpatruje się z wyciągniętą szyją w głąb ulicy. Nagle krzyknął coś k
do szofera i skoczył na sam środek jezdni: jakieś auto nadje'
72
iepewnym ruchem, chybocząc się na boki. Margot wychyliła
01 /ona i wtedy spostrzegła, że kierowca auta opadł w przód
51^ ^ kierownicy. O, Boże! Poruszający się bezwładnie samochód
1 'eZ' osto na grupkę dzieci, nie słyszących żadnego sygnału ostrzega-
m'Cnl i całkowicie pochłoniętych zabawą. Margot krzyknęła, widząc,
^CZp"ter yahi skacze na stopień pojazdu i otwiera drzwiczki, a potem
13 -ka się na miejsce obok kierowcy i jednym szarpnięciem zatrzymuje
Na okrzyk Margot zebrani goście rzucili się do okien i zobaczyli, że
erażone fa\QC{ rozpierzchły się na wszystkie strony. Szofer Petera
Vahla podbiegł do unieruchomionego wozu, żeby pomóc swemu
chlebodawcy w usadowieniu nieprzytomnego kierowcy na wolnym
miejscu. Peter zamienił z szoferem kilka słów, wsiadł do zatrzymanego
wozu, ponownie go uruchomił i szybko odjechał.
Szofer popatrzył za nim i wrócił do swego auta. Tymczasem ojciec
Margot pobiegł na dół, żeby dowiedzieć się, co zaszło.
— Kierowca tamtego samochodu był nieprzytomny i pewnie
najechałby na te dzieci, ale pan doktor nie stracił głowy, tylko wskoczył
do auta i zahamował. Pojechał teraz z tamtym na pogotowie, a mnie
kazał zaraz przyjechać, bo ma jeszcze dzisiaj jakąś ważną konferencję,
na której musi być obecny.
— Mój Boże, przecież jemu samemu mogło się coś stać! — po-
siedział pan Gustay Jung.
— Oczywiście, że mogło, wielmożny panie! Ale jak chodzi o to,
/eb} komuś pomóc, pan doktor nie zastanawia się, tylko szybko działa
~~ °dparł szofer.
Proszę pozdrowić pana doktora ode mnie i poprosić go, żeby
a eiefonował i dał znać, czy nie ma jakichś kłopotów w związku z tą
R'storią.
~~ Tak jest wielmożny panie — powiedział szofer i odjechał.
<justav Jung powtórzył podekscytowanemu towarzystwu wszyst-
°- czego dowiedział się od szofera.
5N ^argot stała blada na środku pokoju i słuchała relacji ojca.
Jeszcze z przerażenia, bo dobrze widziała z okna, że samochód
nia^ się o włos od bawiących się dzieci. Kiedy zobaczyła Petera
uJa.cego do auta, wszystko w niej zamarło. Teraz przycisnęła
73
0c,
ukradkiem ręce do serca. Chwała Bogu, ze Peter .^a^eą}
szwanku — kochany, mity, dobry Peter! Gotów jak zawsasze / tego
odwiózł chorego na pogotowie...
P°ir
'obił
Podczas gdy inni głośno komentowali wydarzenie^ ]u
w milczeniu i wsłuchiwała się w siebie. Odwaga i energia^'?^801 stai
na niej ogromne wrażenie. era 2r
„Peter Vahl jest bohaterem — ależ tak, bohaterem!' " -_
wstrząśnięta, przepraszając go w głębi duszy za wszystkie ^^
lekceważenie i przykrości, których mu nie szczędziła. Peseter st ł"^'
niej nagle kimś zupełnie innym. Niewielu mężczyzn na a jego &^^
umiałoby tak skutecznie zadziałać, wykazując przy tym ttyleż śnin^
co rozwagi. Z uniesieniem właściwym każdej młodości' umacnia}0*'
coraz bardziej w podziwie dla bohaterskiego wyczynu PPetera ^ *
Kiedy jednak trocli? ochłonęła i była w stanie znnów spokomr
myśleć, zaczęła bronić sif przed tym wrażeniem, próbujsiąc spojrzeć n*
wszystko trzeźwymi oczami. Dziewczęca przekora \voobec wlasnyct
odczuć stawiała opór. No dobrze, postąpił tak, jakbby na pewne
'zachował się każdy inny mężczyzna. Jest miłym, dobrym n człowiekiem
który nie waha się przyjść z pomocą, chroniąc kogoś prrzed nieszczęś-
ciem. Ale to śmieszne z jej strony, żeby w uniesieniu uznaać go zaraz E
bohatera. Poczciwy Peter z twarzą jak księżyc w pełni! Sanrn by się z tegc
śmiał, gdyby wiedział, że czyni go herosem!
Niemniej czekała z wielką niecierpliwością na wiad ommość od niego
Ojciec powiedział, że za pośrednictwem szofera prosił l go o telefo
niczną wiadomość. W każdych innych warunkach Peseter spełmłb'
prośbę natychmiast, ale dzisiejsza konferencji zatrzymałaś go widać w
dłużej.
Tymczasem Peter Vahl odstawił nieszczęsnego lcierrowce na
gotowie, gdzie stwierdzono, że pacjent nie jest niepsrzv:ytomny.
martwy; zmarł zaś na atak serca. W samochodzie je^o"> stopa ci
naciskała na pedał gazu, dlatego wóz jechał dalej, dopóóki me ze
zatrzymany przez Petera.
Sam Peter absolutnie nie zdawał sobie sprawy, jaBciesgo braw
wego wyczynu dokonał. Był jedynie zadowolony, że uiudało mu
zapobiec dalszym nieszczęściom. W końcu jednak m-usii,iał z poś
chem udać się na ową ważną konferencje. Ta zaś ciągnęta asie i
74
ekazał mu prośbę pana Junga, więc domyślił się, że o najważ-
SzoferPr jungowie już wiedzą.
nieJsZ^ godzina siódma wieczorem, kiedy nareszcie mógł zadzwonić,
która już od paru godzin niecierpliwie warowała przy aparacie,
Mar8hmiast podniosła słuchawkę.
»atj_ Czy to pan Peter Vahl?
__ ja, panno Margot!
_- Mój Boże, czekam tak długo na pański telefon! Rodzice musieli
ttyjść z domu...
_ f o świetnie! Mam teraz czas, więc możemy chwilę pogadać. Nie
osiem zadzwonić wcześniej, bo dopiero teraz wróciłem z tej konferen-
cji do domu.
_ Proszę mi powiedzieć, czy nie poniósł pan jakiegoś szwanku
w tym wypadku?
— Ja? Ależ skąd! Ja tylko wskoczyłem do środka, żeby złapać za
hamulec.
Mimo tych zapewnień i mimo pokpiwania z siebie, że nazwała
Petera bohaterem, Margot czuła serce w gardle. Wzburzona, rzuciła
porywczo:
— Ale gdyby pan przy tym upadł i gdyby coś się panu stało, to
byłoby okropne!
Zabrzmiało to niemal jak wyrzut. Peter milczał przez chwilę,
a potem powiedział rozgorączkowanym tonem:
~- Czy to sprawiłoby pani przykrość, panno Margot?
— Co za głupie pytanie! Przecież jest pan moim najlepszym
Przyjacielem. A czy pan w ogóle pomyślał o mnie?
Westchnął głęboko.
~- Czy mam odpowiedzieć uczciwie?
Oczywiście, że uczciwie, tak jak pan to zawsze czyni.
~~ No więc, kiedy zobaczyłem, że tea kierowca nie panuje nad
°chodem i,że trzeba go w jakikolwiek sposób zatrzymać, to był to
\, z tych nielicznych momentów, - kiedy nie myślałem o pani.
, • >em tylko o tym, jak zatrzymać ten wóz, żeby uratować
Pod ! 1C Um'a^a zdobyć się na natychmiastową odpowiedź,— jej serce
' °sio bunt. „Jak to dobrze — pomyślała — że on znajduje się
75
z drugiej strony; inaczej, dalibóg!, pocałowałabym go". Jej pr?
Peter Vahl, był bohaterem!
Jac
>'
— Panno Margot, czy pani jeszcze tam jest? — zaniepokoi)
— Tak, oczywiście — odparła cicho. Czy jest pani zła, że to powiedziałem? Chciała pani
je(j
żebym dał uczciwą odpowiedź. Mogłem jednym miłym kłamstewk**'
zyskać przychylność; powiedzieć na przykład: udało mi się zatrzymam ten samochód
tylko dlatego, że myślałem o pani... AJe cóż. ._ ----- -— v-vL. Jesl pechowcem — kiedy
raz wreszcie mogę skłamać na swoją korzyść robię tego.
— Czy poza tym pan kłamie? — roześmiała się.
— A widziała pani adwokata, który nie kłamie? Przecież
musimy czynić to z urzędu.
— Muszę to zapamiętać i być trochę ostrożniejsza.
— Och, nie musi pani. Takie prawdziwe kłamstwo wobec pani ni.
przeszłoby mi przez gardło.
— Niech mi pan teraz opowie, co stało się temu kierowcy, że strać-
przytomność.
— Niestety, on nie był nieprzytomny; miał atak serca i zmarł w tyi
aucie. — To okropne!... A pan na pewno w niczym nie ucierpiał, nic pan
nie zabolało? — Owszem, musiałem złożyć w ofierze dwa piękne paznokcie
Poza tym na mojej marynarce zrobiła się dziurka. Oddam przyodziewo
do cerowni artystycznej, bo jako przyszły solidny małżonek mus/ę b)
oszczędny.
— Peterze Vahl!
— Co takiego, panno Margot?
— Nic dalej o tym! Proszę...
— Dobrze. Jeden kosz dziennie w zupełności mi wystarcz}'
— Bardzo się o^pana martwiłam. Siedzę tu prawie od dw°°
godzin przy telefonie i czekam, żeby pan zadzwonił.
— Złota, uwielbiana solenizantko! Naprawdę? Martwiła się p"
o mnie choćby troszeczkę?
— No tak, przecież to przyjacielska powinność.
— Ach'tak... Tylko z przyjacielskiej powinności? — westchnął Oczywiście!
Więc umawiamy się na jutro o piątej, w klubie, przy kortach.
^~pani miała auto do dyspozycji czy raczej po panią przyjechać?
L Nasze auto jest wolne. Nie chcę pana fatygować.
_ Ależ zrobię to bardzo chętnie. Niech pani zostawi swój
chód w domu. Dla mnie to tylko nadłożenie małego kawałka
__ No dobrze. Zgadzam się, zwłaszcza że mi pan dziś udowodnił,
u świetnie jest pan obznajomiony z samochodami.
_ A więc za dziesięć piąta zajadę przed pani dom. Świetnie! Jak
minety Pan' urodziny? Przyszli jeszcze jacyś goście z życzeniami? Nie, wszyscy byli przed
południem
A jak spędzi pani dzisiejszy wieczór?
— Prawdopodobnie bardzo nudno... — westchnęła Margot.
— Matka ma dziś u siebie swoje kółko do brydża, a ojciec jest w klubie.
Będę wiec kibicować i świadczyć starszym państwu różne grzeczności.
I to się nazywa wieczór urodzinowy!
Przez chwilę panowała cisza. Peter Vahl coś rozważał, po czym
powiedział szybko:
— To niesłychane! Musi pani przy tym asystować?
— Nie, nie muszę. Ale co mam począć? Nie mogę przecież kłaść się
do łóżka o ósmej wieczorem.
— Ale może pani pójść ze mną do opery. Przypadkowo dostałem
naszego klienta dwa bilety, z których on nie mógł dziś skorzystać.
1 1lałem właśnie zadzwonić do jednego z moich przyjaciół i zapropono-
acmu ten drugi bilet. A może by pani z niego skorzystała? Jest siódma.
a Pani akurat tyle czasu, żeby się przebrać, zanim po panią przyjadę.
~~ To byłoby czarujące zakończenie urodzin! Jednak jest pan
4gle moim najlepszym przyjacielem! Niech pan poczeka chwilę; słyszę
^ Snie, że matka wróciła do domu. Pójdę i spytam, czy dostanę
^dne. Proszę, niech pan nie odchodzi od telefonu.
H Margot wypadła z pokoju. Pozwolenie uzyskała bez trudności, bo
dzi C'e rzeczy tylko by matce przeszkadzała: w obecności młodych
z^t trzeba zawsze bardzo uważać na to, co się mówi.
Margot podbiegła do aparatu.
~~" Jest pan tam jeszcze?
77
— Oczywiście, panno Margot.
— Mam już pozwolenie. A jakie miejsca mamy?
! tu Peter Yahl poczuł, że zaplątał się we własne sieci, gdyż nie Ii,
żadnych biletów, Chciał jedyme złapać okazję i spędJc zMa
wieczór. Zreflektowała?jednak szybko.
arg°l
?ie; tkwią w którejś
- To nie jest zresztą ważne. Na jaką operę idziemy?
Znów moment zacukania.
- Jeszcze nie sprawchłem... Jeśli pani chce, mogę to zaraz zrobić
ale mamy mało czasu.
Dlc'
- Nie, nie trzeba. Wszystko mi jedno. Najważniejsze, że nie musze
s.edziec w domu. A wiec do widzenia! Muszę się szybko przebraT
- Do zobaczenia panno Margot! Ja wprawdzie-nie mam dziś
urodzin, ale czuję się tak świątecznie, jakbym miał
PeterYahlzadzwomtnajpierw do kasy opery i spytał, czy są jeszcze
- Proszę je zarezerwować na nazwisko doktora Yahla Nie nie
"
Uff! Peter odłożył słuchawkę, łamiąc oddech. Teraz jak najszybciej
cos przekąsie i przebrać* a przede wszystkim wysłać szofera po balety
Uwinął się ze wszystkim sprawnie i o właściwym czasie z biletami
w kieszeni, zajechał po Margot, która gotowa już była do wyjścia S
siedaeli w samochodzie, Peter powiedział z uznaniem-
- To jeszcze jedna z pani wielkich zalet, że jest pani zawsze
punktualna. Żona adwokata musi koniecznie posiadać tę cnotę
- Peterze Yahl! -krzyknęła ostrzegawczo i błagalnie
— Co pani razkaże'
— Żeby mi pan nie popsuł pięknego wieczoru!
- Nie ma obawy. Jestem taki szczęśliwy, że mi go pani ofiarowała!
— Czy już pan wie, na jaką operę idziemy?
Spojrzał na nią zaskoczony.
t ii, ~ NieuW,iem' d°PIffldy; ci^le J'eszcze nie sprawdziłem Wiem
tylko, ze to bilety do opery i ze mamy miejsca w loży.
78
— Wspaniale! Więc ja panmia zdradzę, na co idziemy: grają dziś
Carmen".
— Lubi pani_ tę operę?
— Bardzo. A^. pan też?
— To mało ^ważne. Najważmiiejsze jest to, że jest pani przy mnie.
l tego, co będzie się działo na scocenie, i tak niewiele zauważę.
Spojrzała kair-cąco. Peter skujulił się.
— Nie kłóćrr~iy się, panno Mslargot! Miałem przecież mówić
zawsze
tylko prawdę. ' '
— Mój Boże=, skąd ta nagła a gorliwość w mówieniu prawdy?
— Tylko w «-ozmowach z paoanią..
— Wolałaby~rn nie sprawdzając tego.
\
— Bardzo paroszę, poddam s się bez wahania każdej próbie.
Margot przec^zuwała, że przy / okazji doszłoby do kolejnych
oświad-
czyn, a sto dwud ziestki piątki zssaczęła obawiać się panicznie. To
zła
liczba, wręcz obrzydliwa!
Podjęła więc szybko jakiś o obojętny temat i tak mile
gawędząc
zajechali przed gnmach opery.
Peter okazyv«^ał jej tyle wzglljlędów i świadczył uprzejmości,
które
tylko zakochany mężczyzna maoże wymyślić. Kiedy potem
zasiedli
w loży, obserwow~ała z boku jego o twarz — rzecz jasna tylko wtedy,
gdy
Peter przypadkiem nie był w nią j wpatrzony — i w duchu sama
siebie
strofowała:
„Jesteś wstrę tną dziewczyną.^, Margot, że wyśmiewasz się z
Petera.
Rzeczywiście, jegco fizysjest trodthę zbyt okrągła w porównaniu z
tym,
czego oczekujesz ^>o swoim idealese. Ale on bynajmniej nie jest nijaki
czy
pospolity, jak m^^ślisz. Ma char.rrakterystyczne rysy i energiczną
linię
wokół ust... zresztą tak ładnych i * pełnych wyrazu, jak tylko męskie
usta
mogą być. Czoło— wysokie, ładniiiie sklepione, a o jego miłych
oczach
w ogóle nie potrzeba mówić. Nie ; wolno ci więcej myśleć, że jest
pyzaty.
Poza tym wygląd-a inteligentnie, j jest pogodny, spokojny i
stanowczy".
Podczas kieoły Margot czynijiiła sobie wyrzuty, Peter nagle
spojrzał
na nią lekko zdzL wiony.
— Dlaczego*- patrzy pani na^a mnie tak badawczo?
Margot spło szyła się, ale za araz przybrała wojowniczą minę.
— Skąd pam wie, że patrzył/lam na pana badawczo?
79
Spojrzenie, którym ją obrzucił, wprawiło ją w lekkie drzem
— Czuję, kiedy pani oczy na mnie spoczywają. To przenika
aż do serca — dodał cicho.
n
"
Zarumieniła się mocno i chcąc ukryć zmieszanie, odparła kpr
— Widać ma pan wyjątkowo czułe nerwy. ^
— Na panią reagują jak precyzyjny aparat, chociaż ja sam jeste
dość odporny nerwowo i mało skomplikowany.
'
— Niech mi pan da jeszcze na chwilę program — zmieniła szybk
temat i zagłębiła się w studiowaniu obsady.
Peter Vahl nie mylił się, sadząc, że Margot nie jest w jego obecność,
tak spokojna i obojętna jak kiedyś. To było bardzo ekscytujące
Zacisnął usta, chcąc zmusić się do spokoju, ale oczy mu płoneh
Trzymane na wodzy uczucie do tej jasnowłosej, siedzącej obok niego
"dziewczyny groziło każdej chwili wybuchem.
Margot podniosła ku niemu oczy i wzdrygnęła się, wid/ąc jego
pełną pasji, bladą i nagle zwężoną twarz — w jednej chwili zmieniona me
do poznania.
Na szczęście zaczęła się uwertura i Margot uspokoiła się. Ilekroć
jednak Peter odwracał się od niej na moment, studiowała ciągle od nowa
jego twarz, odkrywając coraz to inne pozytywy.
W wyniku tych obserwacji Margot doszła do pewnej konkluzji
„Stanowczo go nie doceniałam. On mógłby mi się nawet podobać.
gdyby... gdyby tylko nie chciał żenić się ze mną!"
Od chwili, gdy Peter Vahl wyczuł z całym uwrażliwieniem człowie-
ka zakochanego, że Margot straciła wobec niego poprzednią swobód?,
w jego serce wstąpiła nadzieja. Czyżby wieloletnia wytrwałość miato
doprowadzić go do celu, a niezłomna wierność — zostać nagrodzona.
Jeśli tak, to warto było wytrzymać wszystkie udręki.
Spozierał co chwila na pełną uroku twarz dziewczyny, jak gdy''-
starając się poddać jej myśl o zaniechaniu oporu i wysłuchaniu go-
Tak więc z samej opery nie wynieśli wielu wrażeń, ale mimo 10
delektowali się w skupieniu wspólnie spędzonym wieczorem. W drod#
powrotnej, kiedy siedzieli obok siebie w aucie, Peter zapytał, &
podobało jej się przedstawienie.
Skinęła głową rozmarzona i odparła z zadumą:
— Tak, było bardzo piękne.
l
Hornu niethogła zaraz udać się na spoczynek, bo w salonie grano
. sze w brydża. Postanowiła napisać do Siddy i opowiedzieć
w tkich wydarzeniach dnia. Wiele miejsca w tym sprawozdaniu
° W is bohaterskiego czynu Petera. Na zakończenie Margot napi-
sała:
Ufasz rację, Siddy, twierdząc, że Peter Vahl w żadnym razie nie jest
' tuzinko\vym. Myślę, że on ma wiele różnych zalet, z którymi się kryje
wstydli\vość. W głębi jest więcej, niż chce okazać. Obiecuję Ci, że
^ tanowię się poważnie, zanim powiem ostatnie słowo. Swego ideału
' cze\ luz nie spotkam; wszyscy mężczyźni wydają mi się mało inte-
resujący, a bohaterów znaleźć można tylko w powieściach lub na scenie.
Choć właściwie Peter Vahl dowiódł dziś, że jest bohaterem — temu nie
można zaprzeczyć.
W tym miejscu Margot przerwała pisanie i przeczytała list od
początku, a potem dopisała energicznie:
Ale w żadnym wypadku nie wyjdę za niego za mąż!
List ten wysłała do Nowego Jorku na podany przez Franka
adres. A potem długo jeszcze rozmyślała, czy przez cały ten czas nie
krzywdziła Petera Yahla. On naprawdę zasłużył na coś lepszego;
powinna być dla niego milsza. Oczywiście, temu, że traktowała odmow-
nie jego prośby, sam był sobie winien — dlaczego nie dawał jej spokoju
z tymi planami małżeńskimi? I dlaczego ją ciągle straszy, że odejdzie,
kiedy pO raz sto dwudziesty piąty dostanie od niej kosza? To naprawdę
JLst głupie z jego strony!
02 Poślubna
80
Pan
właśnie
cennymi radarni.
informacjami^ co
Takjalti
sobą. I ii
VIII
Siddy
statku.
róźn^''e kłopotJ związane z rozkładem ich kajut na
^, od stewardesy; ta musiała przecho.
.Zapr2cczał, stewardesa zaś przywykła do
i też nie miała nic przeciwko temu.
Frank %a\vd '
c zf •> ° P^ecież nie mogło mu nie przeszkadzać
przechodzeni^ prj
ale dla SirU,, K \ ez
I tak • to
która
cieszyła.
,
potanie, Franka natomiast skrycie
ne tam to™,
podróż b -° sfcdFaad0
Am»^
«
li w wielkim rej się morskim. Tryb życia
j się bardzo interesujący. Zgromadzę-
z ludzi zamożnych i obytych, a cała
i. Frank i Siddy nie mogli wyłączyć sif
°- Zajęci byli właściwie przez cały dzień-
s>tnpatycznych ludzi, z którymi wie'e
Pevv\ młodą, niedawno poślubioną par?
n|%n pochodzenia niemieckiego, któr)
: żonę. Jako kupiec pracujący wte-'
lli i Jung, służył Frankowi wielom3
rewanżował mu się pożyteczny1111
1 obopólną korzyść.
bie młode panie zaprzyjaźnił) si?z
S1^ ich znajomość, tym pani Parim3110
zai*lkniętej w sobńe Siddy — stawała s'-
l0zrnowniejsza. Swobodnie gawędząc o różnych intymnych sprawach
,\\ ojego świeżego małżeństwa, wprawiała Siddy w ogromne zakłopota-
nie. Tak długo jak były same, bez mężów, jakoś to szło. Ale kiedy młoda
darna dotykała tych tematów, choćby w formie najlżejszej aluzji,
ff obecności obu panów, sytuacja stawała się dla Siddy niezmiernie
krępująca. Młody żonkoś, pan Partmann, śmiał się potem głośno
1 zaambarasowania Siddy i trochę się z nią droczył.
Pewnego razu powiedział do Franka:
— Pańska żona jest o wiele bardziej wstydliwa niż moja.
Frank nie mógł oczywiście wyjaśniać niecodziennego charakteru
;o związku z Siddy, więc wyjaśnił krótko:
\\s
— Państwo jesteście już od -wielu tygodni po ślubie i, jak pan
.pominął, zatrzymywaliście się na dłuższy czas u różnych krewnych,
a więc jesteście znacznie dłużej małżeństwem niż my. A poza tym moja
żona jest ponad miarę delikatna. Dlatego proszę, żeby zechciał pan to
wziąć pod uwagę. Ją można bardzo łatwo wprawić w zakłopotanie.
— Oczywiście postaram się na przyszłość uważać, chociaż pańska
żona jest w tym swoim zakłopotaniu szczególnie urocza.
,W ten sposób sprawa została zażegnana, a Frank był zadowolony,
ze mógł zaoszczędzić Siddy przykrości.
Ale Frank musiał również staczać walki całkiem innej natury.
Mianowicie uroda Siddy wzbudziła niejakie poruszenie wśród paru
nieżonatych panów, którzy narzucali się młodej parze ze swoim
towarzystwem, nie czyniąc zgoła żadnej tajemnicy ze swego uwielbienia
dla Siddy. Ona zaś znosiła spokojnie różne rycerskie uprzejmości,
/achowując jednak wyraźnie pewną granicę, której nikomu nie po-
zwalała przekroczyć. Mimo to Frank cierpiał męki zazdrości. Właśnie
dlatego, że ciągle jeszcze nie mógł otwarcie wyznać swoich uczuć, każdy
2 ^ch młodych mężczyzn wydawał mu się faworyzowany przez nią.
Ponieważ Siddy nadal nic nie wiedziała o jego zakochaniu, nie
°myslała się również jego zazdrości. Franka tymczasem każde życzliwe
P°jrzenie, którym kogoś obdarzała, każdy uśmiech i każde miłe słowo,
Oprawiało o katusze. Spokojnie znosił w jej pobliżu jedynie obecność
a Partrnanna, ponieważ był on gorąco zakochany we własnej żonie.
n ]f 0<^czas tańców najchętniej nie wypuszczałby Siddy z objęć, żeby
uiny jej nie dotykał. Oczywiście nie mógł się ośmieszać, zabraniając
82
83
jej tańczenia z innymi, zwłaszcza że pani Partmann wiele tańczy}a
z różnymi partnerami. Jej mąż nie przepadał za kręceniem się p0
parkiecie i tańczył bardzo mało — czasem prosił żonę lub, zupełnie
wyjątkowo, Siddy — ale nie odmawiał żonie przyjemności tańczenia
z innymi. A pani Partmann tańczyła chętnie i dobrze.
Frank cierpiał męki, widząc Siddy w ramionach obcych mężczyzn
ale nie mógł oderwać od niej oczu, zachwycony jej powabem. Sam zaś
tańczył bardzo elegancko i tak jak on obserwował Siddy z tajonym
zachwytem, tak samo ona podziwiała jego. Ale podczas gdy Siddy
balowała z wieloma panami, Frank nie prosił do tańca żadnej innej
damy poza panią Partmann.
Jednakże mężczyzna o takiej prezencji jak Frank nie może
trzymać się bezkarnie z dala od pań i wiele kobiecych oczu słało ku
niemu gorące i zachęcające spojrzenia. Wszystkie panie kokietowały
go i tęsknie czekały, żeby z nimi zatańczył. Siddy widziała to dobrze
i — jak można było przewidzieć — również w jej sercu zakiełkowała
zazdrość. Serce biło jej mocno, kiedy patrzyła, jak inne przypuszczają
do niego szturm. Lecz chociaż bacznie obserwowała męża, nic nie
wskazywało na to, że interesuje się którąkolwiek; żadnej też nie
. poprosił do tańca.
Pewnego dnia jednej z tych pań powiodło się jednak tak zręcznie
pokierować sprawą, że Frank musiał ją do tańca poprosić, jeśli nie chciał
być nieuprzejmy. Bo chociaż nic nie wskazywało na to, że nosi się.
z takim zamiarem i że reaguje na jej kuszące spojrzenia, dama owa
szybko wstała i tak nagle przecięła mu drogę, że niechcący lekko J3
potrącił. Przepraszając za incydent, Frank ukłonił się, ona zaś udała, że
przyjmuje to za zaproszenie do tańca i ochoczo wtuliła się w jego
ramiona.
Siddy nie zauważyła sprytnego manewru, gdyż na chwilę poszła p°
coś do swej kajuty.'Kiedy powróciła, zobaczyła ową bardzo piękni
młodą damę przesuwającą się obok w tańcu z Frankiem i rzucającą znad
jego ramienia triumfujące spojrzenia. Frank nie zauważył ani tych
spojrzeń, ani nagłej bladości Siddy.
Zachowując się w stosunku do swojej partnerki bardzo oficjalni'
odsunął ją nieco od siebie, gdy spostrzegł, że przytula się do nieg°
bardziej niż to było konieczne.
84
— Och, proszę, niech mnie pan mocniej obejmie, panie Norda^u;
wtedy tańczy się lepiej i pewniej;— powiedziała młoda dama, próbując
mocniej do niego przywrzeć.
— Proszę się nie obawiać; trzymam panią tak mocno, jak to jest
konieczne.
— Znakomicie pan tańczy! Cieszę się, że wreszcie mogłam z panem
zatańczyć — jakoś dotąd nie miałam okazji. Pana żona jest pewnie
zazdrosna i nie pozwala panu tańczyć z innymi kobietami?
Frank spojrzał na nią spokojnie i chłodno, nie zmniejszając ani
o centymetr dzielącego ich dystansu.
— Jest pani w błędzie. Moja żona absolutnie nie jest zazdrosna;
nie ma do tego powodu.
Panna Weidner, córka wielkiego przemysłowca, towarzysząca
ojcu w podróży w interesach, rzuciła mu płomienne, uwodzicielskie
spojrzenie. Żyła dotąd w przekonaniu, że każdy mężczyzna ległby u jej
stóp, gdyby sobie tego życzyła. I właśnie dlatego, że Frank trzymał się na
dystans, szczególnie mocno zapragnęła przykuć go do swego zwy-
cięskiego rydwanu. W duchu irytowała się, że Siddy jest kobietą piękną
i elegancką, budzącą zachwyt wszystkich panów na statku. Chciała
bowiem wszędzie być najpiękniejszą, a dzięki bogactwu ojca roiło się
wokół niej od wielbicieli, co tylko wzmagało jej próżność. Nie brała pod
uwagę tego, że nadskakują jej przede wszystkim jako córce bogacza;
wolała wyobrażać sobie, że po prostu należy do zwycięskich natur.
TO, że na statku musiała grać drugie skrzypce po Siddy, doprowadzało
•H do furii. Również i z tego powodu od samego początku rzucała
Powłóczyste spojrzenia Frankowi, który nie zwracał na nią uwagi.
— Mam nadzieję, że przedstawi mnie pan swojej żonie. Ona
°ardzo mi się podoba i jest na tym statku jedyną kobietą, którą
chciałabym poznać.
Frank uznał zachowanie tej bogatej i pięknej panny wprawdzie za
niemiłe i natrętne, ale nie mógł odmówić jej prośbie. Toteż gdy taniec się
skończył, zaprowadził ją do żony i powiedział:
— Pozwól, Siddy, panna Weidner chciała cię poznać.
Siddy nie miała pojęcia, jak do tego doszło, że Frank wbrew
otychczasowym obyczajom zatańczył z obcą damą. Panna Weidner
le zrobiła na niej już przedtem miłego wrażenia z powodu swego
85
wyzywającego zachowania, a także czynionych Frankowi bez cienia
żenady awansów. Kiedy więc teraz zobaczyła ją tańczącą z Frankiem,
nabrała przekonania, że tamta dopięła swego i zwróciła jego uwagę.
Rozbudzone uczucie zazdrości było w jej sytuacji podwójnie bolesne.
Żyjąc w ciągłej obawie, że Frank znajdzie następczynię Anny Frey,
pamiętała zarazem, że dając mu całkowitą swobodę, musi godzić się na
wszystko.
Triumfujące spojrzenie panny Weidner ugodziło ją w samo serce.
Była jednak tak przyzwyczajona do panowania nad sobą, że sprostała
i tej sytuacji. Spokojnie przywitała pannę Weidner, a gdy tamta
bezceremonialnie wyraziła chęć wypicia w jej towarzystwie herbaty,
uprzejmie zrobiła jej miejsce przy pani Partmann, która wraz z mężem
siedziała przy wspólnym stole.
W ten sposób panna Weidner osiągnęła to, na czym jej zależało, to
jest możność przebywania w bezpośredniej bliskości Franka. Kiedy
Frank przyniósł brakujące krzesło, odsunęła się na bok tak, żeby między
nią a panem Partmannem powstała wolna przestrzeń. Jednakże ku jej
irytacji Frank, nie zwracając na to uwagi, postawił krzesło między żoną
a panią Partmann. Twarz pannicy zatrzęsła się ze złości, Siddy
natomiast zarumieniła się, ale nie uznała zachowania Franka za wyraz
dezaprobaty, lecz raczej za niechęć do publicznego afiszowania się
z panną Weidner.
Rozmowa w tym wesołym zazwyczaj gronie stała się dziwnie
sztywna i oficjalna. Pani Partmann poczuła żywiołową niechęć do
przybyłej, zrażona jej narzucaniem się i bezceremonialnością. Pan
Partmann odniósł podobne wrażenia; zresztą już kiedyś wyrwało mu si?
pod jej adresem parę nieprzychylnych słów. Oboje więc nie byli
uradowani tym nagłym powiększeniem się towarzystwa. Frank również
był milczący i powściągliwy i jedynie Siddy zmuszała się do pod-
trzymywania konwersacji.
Za to panna Weidner była niezwykle rozmowna. Brylowała-
rzucała błyskotliwe powiedzonka, posyłała Frankowi kokietujące spo-
jrzenia, rozwodziła się nad tym, że pan Nordau świetnie tańczy-
absolutnie nie dostrzegając, iż jest w tym gronie ledwie tolerowana-
Prawiła Siddy toporne komplementy, zapewniając ją, jak bardzo jest
szczęśliwa, że nareszcie mogła ją poznać — ją, która jest najelegantszą
86
i najbardziej zachwycającą kobietą na statku. A kiedy w pewnym
momencie pojawił się nagle stary pan Weidner, który właśnie rozglądał
się za córką, przywołała go do siebie.
— Znalazłam czarujące, wspaniałe towarzystwo, papo! Jeśli
będziesz miły, możesz się do nas przysiąść. Państwo pozwolą,
prawda?
Po czym zapoznała obie pary ze swoim ojcem, który oczywiście
dosiadł się do nich. Pan Weidner był mężczyzną dobrodusznym,
niezmiernie dumnym ze swej pięknej córki, odgadującym w lot wszyst-
kie jej życzenia. Teraz jednak, kiedy próbował wciągnąć obu panów do
rozmowy o politycznym położeniu Europy, Mariannę Weidner, bardzo
z tego niezadowolona, powiedziała, krzywiąc nosek:
— Polityka to brzydka rzecz, panowie! Może lepiej zmieńmy
temat. Jaki jest punkt docelowy pańskiej podróży, panie Nordau?
Zagadnięty wprost Frank musiał rad nie rad odpowiedzieć na jej
pytanie.
— Najpierw Nowy Jork, proszę pani — odparł grzecznie, ale
krótko.
— Ach, my też zatrzymamy się z papą w Nowym Jorku. Mam
nadzieję, że się tam spotkamy.
Prowadząc dalej indagację, dowiedziała się, że przypadkowo mają
zamiar stanąć w tym samym hotelu, co ona z ojcem. Potem obcesowo
wypytała o dalszą trasę podróży i klasnęła w ręce jak dziecko, kiedy
okazało się, że szczęśliwym trafem znajdzie się na Florydzie w tym
samym czasie, co Nordauowie. Panna Weidner zdawała się przy tym
najzupełniej ignorować fakt, że tych informacji udzielano jej niezbyt
chętnie. Natychmiast bowiem zaproponowała różne spotkania, tkwiąc
niewzruszenie przy stole, dopóki nie nadszedł czas przebrania się do
kolacji.
W końcu wyciągnął ją stamtąd ojciec. Żegnając się przesadnie
uprzejmie z Siddy i resztą towarzystwa, poprosiła z filuternym uśmie-
chem:
— Zarezerwujcie państwo dla nas kawałek miejsca przy waszym
stole! Z wami jest tak miło i zabawnie! Papa i ja nie poznaliśmy na tym
statku równie sympatycznego towarzystwa. Czy przyjmiecie nas do
swego grona?
87
Na takie słowa można było tylko wyrazić zgodę. Przyzwolenie
wypadło wprawdzie bardzo blado, ale Mariannę Weidner znów jakby
tego nie zauważyła. Pomachała ręką na pożegnanie jak rozbrykane
dziecko i zniknęła.
Pan Partmann ciężko westchnął i zapytał śmiejąc się:
— Ciekawe, czym zasłużyliśmy sobie na tyle łask i względów?
Uważa pan, że warto było burzyć naszą dotychczasową harmonię dla tej
pani? Jak pan w ogóle wpadł na pomysł, żeby zafundować nam tę
znajomość? — zwrócił się do Franka.
Zanim jednak Frank zdołał cokolwiek odpowiedzieć, Siddy wtrąci-
ła szybko:
v
— Ta młoda dama jest przecież bardzo miła i zabawna.
Wypowiedzenie tej pochwały kosztowało ją bardzo wiele, gdyż była
piekielnie zazdrosna o pannę Weidner, ale za nic nie chciała się z tą
zazdrością zdradzić, a przede wszystkim pragnęła oszczędzić mężowi
zakłopotania. Ale Frank roześmiał się niefrasobliwie.
— Drogi panie Partmann, zapewniam, że nie jestem winny. Panna
Weidner tak zdecydowanie poprosiła, żebym ją przedstawił mojej żonie,
że musiałem spełnić jej życzenie.
Pan Partmann — który nie miał pojęcia o osobliwych więzach
łączących Franka ż żoną i sądził, że zazdrość między nimi jest
wykluczona, bo są tak samo szczęśliwi, jak on ze swoją żoną — prze-
komarzał się dalej:
— No cóż, jeśli życzenie poparte jest spojrzeniem pięknych oczu,
to mężczyzna jest bezsilny. I to się nazywa należeć do silniejszej części
ludzkiego rodzaju!
Jego żona pociągnęła go za ucho.
— Tylko nie odgrywaj tu Don Juana; i tak nikt ci w to nie uwierzy!
Frank zerknął na Siddy. Zauważył, że jest blada i że drżą jej
wargi. Co ją tak pofuszyło? Czyżby zazdrość, którą chciała zamas-
kować słowami uznania dla tamtej? A więc... a więc ona go kocha! Już
chciał wyjaśnić, w jaki sposób panna Weidner niejako przymusiła go do
tańca i narzuciła zawarcie znajomości, ale po chwili wstrzymał si?-
Pomyślał, że może ta zazdrość pozwoli mu zbliżyć się do Siddy
Widocznie postanowiła zmusić się do miłych słów o pannie Weidner.
gdyż to, że nie mogła darzyć jej sympatią, uznał za pewnik. Delikatna-
dystyngowana Siddy i nachalna, obcesowa Mariannę stanowczo nie
pasowały do siebie.
— Jest mi bardzo przykro, że ci państwo zakłócili naszą idyllę. \
Boleję nad tym, ale niczego nie jestem w stanie zmienić. Będziemy
musieli robić dobrą minę do złej gry — powiedział Frank, a zwracając
się do żony, dodał: — A może wolisz, Siddy, żebyśmy się ich pozbyli?
Możemy dać im do zrozumienia, że są niepożądani... Myślę zresztą, że
już to zamanifestowaliśmy bardzo wyraźnie naszym chłodnym za-
chowaniem.
Siddy uderzyła krew do głowy. Wyprostowała się i rzuciła^ cierpko:
— Myślę, że ta pani została potraktowana dobrze i we właściwy
sposób.
Siddy sądziła najwidoczniej, że Frank robi jej wymówki z powodu
mało serdecznego przyjęcia panny Weidner, natomiast uszło jej uwagi,
że reszta towarzystwa nie okazała tamtej cienia przychylności, więc
słowa Franka wzięła wyłącznie do siebie.
— Ależ nie, Siddy! Źle mnie zrozumiałeś! Ja chciałem tylko
całkowicie zastosować się do twojej woli.
Siddy dumnie odrzuciła głowę.
— Ja dostosuję się do reszty towarzystwa.
Na tym zakończono rozmowę i wszyscy rozeszli się, żeby się
przebrać. Frank i Siddy zostali sami.
— A mnie się wydaje, Siddy — zaczął Frank od niechcenia, ale pilnie
obserwując jej twarz — że panna Weidner jest ci niesympatyczna...
Siddy znów odrzuciła głowę.
— Co tobie nie powinno przeszkodzić w uznaniu jej za sym-
patyczną!
Frankowi drgnęły usta — Siddy zdradziła się tymi słowami. Serce
uderzyło mu głośno i szybko, a kiedy znaleźli się razem w kajucie,
najchętniej wziąłby ją w objęcia i powiedział: „Siddy, kochanie! Możesz
być spokojna: panna Weidner jest mi co najmniej tak samo niesym-
patyczna jak tobie". Opanował się jednak i powiedział:
— To ładna dziewczyna i chyba niegłupia. ale o sympatii nie
ma mowy. Zobaczymy, jak się ta znajomość dalej rozwinie. Tak czy
maczej, jej ojciec jest znanym człowiekiem interesu, a ja chętnie uczę się
Wszędzie tam, gdzie mogę.
89
88
To Siddy rozumiała, ale raz obudzona zazdrość podszeptywała Je,
co innego: „On tylko nie chce zrezygnować ze znajomości z panna
Weidner! A ja nie mogę mieć mu za złe, że tęskni za miłością kobiety
Mimo wszystko godzien jest uznania, że okazuje mi tyle względów"
Kiedy znalazła się sama w swojej kajucie, przycisnęła obie dłonie do
serca i zapatrzyła przed siebie. Czy panna Weidner jest tym niebez-
pieczeństwem, którego tak się bała?
Podeszła do lustra, próbując porównać się z Anny Frey i Mariannę-
zwierciadło ukazało jej tak czarujące odbicie, że odetchnęła głęboko
Z całą pewnością nie była brzydsza niż tamte dwie dziewczyny. Czy
powinna zatem bez walki patrzyć na to, jak panna Weidner robi, co
może, żeby zdobyć Franka? Czy tamta wyczuwa, że on nie kocha swojej
żony? Że ich małżeństwo to zwykła transakcja handlowa? Ach, to
wyłącznie wina ojca, który posłużył się nią jak środkiem do osiągnięcia
celu!
Była jednak wciąż żoną Franka, przynajmniej w obliczu prawa
i w oczach ludzi, i wolno jej było walczyć o swego męża. Nie, nie może
i nie chce oddać go bez walki tej antypatycznej kobiecie! Jeśli była
bezsilna wobec Franka, to nie była bezsilna wobec tamtej!
Starannie przejrzała swoje suknie. Na szczęście była zaopatrzona
w zestaw bardzo gustownych i pięknych toalet, stanowiących właściwą
oprawę dla jej urody. Uroda? Czy naprawdę była ładna, czy też
mówiono jej to tylko z grzeczności? Ale tylu panów ją adorowało
i podziwiało... Czemu Frank do nich nie należy?
Nie wiedziała, jak bardzo mu się podoba i jak jest nią zauroczony.
Tego wieczoru oniemiał z wrażenia, kiedy nagle stanęła przed nirn
w sukni, której nie znał, zarezerwowanej na specjalne okazje. Siddy
wyglądała w niej urzekająco pięknie. Policzki zaróżowiły się jej lekko
z emocji, oczy jaśniały słonecznym światłem.
— Wyglądasz w, tej sukni przepięknie, Siddy! — zawołał na jej
widok.
Przyjęła te słowa jako dobry znak, świadczący, że w walce z panną
Weidner ma szansę. Uśmiechnęła się do niego z lekkim jak tchnienie
odcieniem kokieterii.
— Podoba ci się? — spytała obojętnym tonem.
Frank z trudem doszedł do równowagi.
90
— Tak, ta suknia... bo...
Chciał powiedzieć: ,,bo to tyją nosisz", ale zachował to dla siebie,
głośno zaś powiedział:
— ...bo jest ci w niej wyjątkowo dobrze.
W sali jadalnej zastali już przy stole Partmannów i pana Weidnera
z córką. Jej oczy błysnęły nienawiścią, kiedy wszystkie spojrzenia
spoczęły na pani Nordau. Mariannę, ubrana w bardzo efektowną
! wysmakowaną toaletę, posłała Frankowi uwodzicielski uśmiech, ale
on, zajęty wyłącznie żoną, skłonił się tylko ceremonialnie i natychmiast
znów zwrócił się do Siddy.
Od tego wieczoru zaczęła się cicha, lecz zawzięta rywalizacja
między obiema młodymi paniami, o której poza nimi żywa dusza nie
wiedziała. Na pole walki wyprowadzono wszelką dostępną broń i każda
ze stron starała się pobić drugą. Mariannę rr»iała również dużo
eleganckich i kosztownych toalet, ale ponadto o wiele więcej cennej
biżuterii niż Siddy, która tylko przy szczególnych okazjach nosiła swój
naszyjnik z akwamarynem. Mariannę zaś, błyskając perłami i brylan-
tami, prezentowała jeden cenny klejnot po drugim. Ale choć wyglądała
bardzo pięknie, brakowało jej tego, co rozstrzyga o ostatecznym
wrażeniu: zniewalającego uroku kobiety czystej i dumnej, która przy
wszystkich uprzejmościach i miłym obejściu nigdy nie przekracza
granicy szlachetnej kobiecości, będącej jej najwięłcszym czarem.
Frank był bezapelacyjnie oczarowany własną żoną, a Mariannę
Weidner przegrała kampanię, zanim ją zaczęła, ale o tym wiedziała
równie mało jak Siddy.
Tego wieczoru rozmowa była trochę mniej sztywna i wymuszona.
Partmannowie odzyskali dobry humor, odkąd wiedzzieli, że Nordauowie
również uważają powiększenie grona biesiadników za dopust boski,
lecz że nie mają zamiaru dać sobie zepsuć nastroju- Stary pan Weidner
okazał się zresztą przy bliższym poznaniu całkiem miłym kompanem
— cechował go zdrowy humor i bawił całe towarzystwo swoimi
konceptami. Ku cichej irytacji córki obsypywał Siddy najpiękniejszymi,
nieco patriarchalnymi komplementami i gratulował Frankowi ślicznej
1 czarującej żony, która nieustannie wciągał do rozmowy. Praw-
dopodobnie Mariannę miałaby to ojcu jeszcze bard aej za złe, gdyby nie
da\vało to jej zarazem okazji do anektowania FraiŁka. On zaś znosił to
91
P
z wisielczym humorem, ale cały czas nie spuszczał oka z żony, która tego
wieczoru świadomie walczyła o jego podziw.
Po kolacji całe towarzystwo poszło razem do baru, a potem do
salonu dla muzykujących, gdzie Mariannę odegrała Rapsodię Liszta,
a ponieważ grała nie z nut, lecz z pamięci, cały czas wpatrzona była we
Franka. Siddy stwierdziła jednak, że Frank nie mógł tego widzieć, gdyż
siedział za skrzydłem fortepianu, a poza tym w ogóle nie patrzył na
Mariannę.
Wieczór się kończył i nadszedł moment pożegnań. Mariannę
urządziła się tak sprytnie, że została z Frankiem na stronie.
— Podobała się panu moja gra? Jest pan jedynym, który nie
powiedział na ten teniat ani słowa.
Frank skłonił się i rzekł uprzejmie, aczkolwiek z lekką nutą
ironii:
— Najwyższe uznanie jest nieme.
Spojrzała na niego kusząco.
— Czy pan jest muzykalny?
— W sposób czynny — słabo; w sposób bierny — żarliwie,
łaskawa pani.
— A czy pana żona jest również muzykalna?
Frank zawahał się. Nie miał pojęcia, czy Siddy jest muzykalna.
Dotąd nie zastanawiał się nad tym, ale do tego nie mógł się przyznać.
— Tak, oczywiście, na domowy użytek — odparł szybko.
Mariannę wywnioskowała z tego, że przynajmniej w tej dziedzinie
nie musi obawiać się rywalki. Sama uważała się za bardzo dobrą
pianistkę, bo jej gra zawsze spotykała się z uznaniem. Postanowiła
zatem pognębić Siddy przy następnym spotkaniu w salonie muzycznym.
Frank jak zawsze odprowadził żonę do drzwi jej pokoju, pocałował
ja w rękę i życzył dobrej nocy. Siddy pożegnała go uśmiechem, który
tego wieczoru nie był tik chłodny jak zawsze. Na to Frank ponownie
złożył pocałunek na jej dłoni — tym razem bardzo gorący i trwający
dłużej niż zwykle.
Siddy zarumieniła się i szybko zniknęła za drzwiami.
IX
Następnego wieczoru Mariannę Weidner zręcznie zaaranżowała
kolejne spotkanie w salonie muzycznym. Postanowiła najpierw sama
zabłysnąć grą na fortepianie, a potem sprowokować Siddy do występu,
gdyż była pewna, że jej umiejętności w tej dziedzinie są nader mierne.
Kiedy więc poproszono pannę Weidner, żeby coś zagrała, zdjęła
z uśmiechem bransolety z rąk i zasiadła do fortepianu. Zaczęła od
nokturnu i Walca minutowego Chopina, a zakończyła Zaproszeniem do
tańca Webera. Siddy słuchała jej z prawdziwym uznaniem, bo jeśli nawet
w grze Mariannę brak było głębi, godne podziwu było to, że grała bez
nut. Po występie podziękowała słuchaczom za burzliwy aplauz i po-
deszła do Siddy.
— A teraz na panią kolej! Pan Nordau zdradził mi. że jest pani
ogromnie muzykalna.
Siddy rzuciła mężowi pytające spojrzenie. Zaintrygowało ją, kiedy
panna Weidner miała okazję rozmawiać z Frankiem na ten temat
—w jej obecności nigdy nie było o tym mowy; tego była pewna — a poza
tym, skąd Frank w ogóle wiedział cokolwiek o jej umuzykalnieniu. Przy
nim przecież nigdy ani nie grała, ani nie śpiewała. Siddy była bowiem nie
tylko dobrą pianistką, mimo że prawie nie grywała z pamięci, ale także
dobrze wyszkoloną pieśniarką. Swoje muzyczne talenty kultywowała
Jednak prawie wyłącznie w ścisłym gronie rodzinnym — nie lubiła mieć
wielu słuchaczy, gdyż musiała wtedy pokonywać swoje zahamowania.
Frank był najwyraźniej zaambarasowany jej pytającym spojrze-
ona jednak wytłumaczyła sobie jego niepewność czym innym.
93
Pomyślała, że spotkał się z panną Weidner potajemnie i wtedy rozmowa
zeszła na temat muzycznych zamiłowań jego żony.
Łowiła jego wzrok, szukając potwierdzenia domysłów. Instynk-
townie wyczuwała, że Mariannę szykuje się do zadania jej ciosu. To
jednak tylko rozbudziło w niej wolę walki. Panna Weidner zdziwi się!
Nadeszła chwiM, w której Siddy mogła pokazać, na co ją stać. •
Spokojnie zwróciła się do męża:
— Co wolisz: żebym coś zagrała, czy zaśpiewała?
Frank zdumiał się, ale zanim zdobył się na odpowiedź, reszta
towarzystwa jednogłośnie orzekła:
— Prosimy o jedno i o drugie!
Frankowi pozostało tylko skłonić się na znak aprobaty i czekać
w napięciu na to, co nastąpi. Zorientował się od razu, że Siddy mogła
wytłumaczyć sobie słowa panny Weidner całkiem opacznie, pode-
jrzewając ich o spotkanie na osobności; domyślił się też, że panna
Weidner chce, żeby Siddy poniosła porażkę. Zrozumiał ponadto, że
Siddy może być o tamtą zazdrosna. Frank nie był zarozumialcem, ale
postępowanie panny Weidner przekonało go, że jest obiektem, którym
pragnie ona zawładnąć. Należało więc okazać maksymalną powściąg-
liwość, żeby utrzymać ją w koniecznych ryzach.
Siddy odpowiedziała miłym uśmiechem na tę ogólną zachętę
i zanim Frank zebrał się w sobie, żeby podprowadzić ją do fortepianu,
uprzedził go w tym pewien młody człowiek, który należał do grona jej
najbardziej zagorzałych admiratorów.
Siddy czuła, że ma serce w gardle, ale przyjęła ramię młode-
go człowieka, który również zaofiarował się akompaniować jej do
śpiewu. Podziękowała młodzieńcowi i wertując nuty, powiedzia-
ła:
— Najpierw coś zagram, a potem będę bardzo wdzięczna, jeśli
zechce mi pan akompaniować do kilku pieśni.
— Łaskawa pani, to ja jestem wdzięczny i dumny, że obdarzyła
mnie pani zaufaniem.
Siddy wybrała nuty, usiadła przy fortepianie i zwróciła się do
siedzącej nieopodal Mariannę:
— Bierze pani całkowitą odpowiedzialność za mnie, jeśli ponios?
fiasko — powiedziała z uśmiechem.
94
Frank, który słyszał te słowa, wyczuł w nich zapowiedź walki.
Spojrzał w twarz żony — była trochę blada, ale z jej oczu bił blask. Zajął
miejsce, z którego widział dobrze Siddy, a jednocześnie mógł obser-
wować Mariannę, i z ogromnym napięciem oczekiwał występu.
Siddy położyła delikatnie dłonie na klawiaturze i odczekała chwilę,
dopóki się nie uciszyło, a potem zaczęła grać. Najpierw zagrała pełne
słodyczy Allegro moderato Schumanna, które natychmiast podbiło
słuchaczy i przykuło ich uwagę. Mariannę Weidner, która siedziała z drwiąco-
współczującą miną, wyprostowała się raptownie i wpatrzyła w Siddy. Ale najbardziej
zafascynowany był Frank, który przeżywał kolejne zaskoczenie. Zanim zaręczył się z
Siddy, uważał jej osobowość za mało wyrazistą, ale potem był szczerze zdumiony, kiedy
przekonał się, że jest inteligentna, rozumna i pełna uroku. Teraz z kolei odkrył, że
jest na wskroś muzykalna i wykazuje godne podziwu zrozumienie
muzyki, a jej gra jest głęboko uduchowiona.
Frank był coraz bardziej zdumiony. Nie uszło przy tym jego uwagi,
że gra Siddy była dla Mariannę jawnie niemiłym zaskoczeniem, ale
potem przestał ją obserwować. Nie spuszczając teraz oczu z Siddy,
chłonął całą duszą dźwięki fortepianu. Jeszcze mocniej pogrążył się
w słuchaniu Sonaty księżycowej Beethovena, którą Siddy zagrała po
entuzjastycznym przyjęciu pierwszego utworu. Frank nie mógł wyjść
z podziwu, jak znakomicie Siddy opanowała to dzieło wielkiego
kompozytora. Pod jej palcami fortepian jak gdyby zanosił się żalem
i skargą, potem dźwięki sonaty rozbrzmiały błaganiem i pokusą, aż
wreszcie w głębokim spokoju przeszły w pełne harmonii zakończenie.
Frank siedział bez ruchu jak zaczarowany, tylko jego oczy płonęły,
wpatrując się w skupioną twarz żony, która w tym momencie wydawała
mu się dojrzalsza, bardziej surowa. Miał wrażenie, że są na tej sali
zupełnie sami i że ona przemawia swą muzyką tylko do niego. I w tym
był bardzo bliski prawdy. Siddy grała tylko dla niego, wyzwalała
w dźwiękach fortepianu wszystkie udręki, których on był przyczyną,
żarliwie o jego miłość, której sama nie mogła mu okazać.
I tak jak Frank ocknęła się niby ze snu, kiedy rozległy się oklaski.
y zasypano mnóstwem miłych, serdecznych komplementów, a mło-
dzieniec, który zaofiarował się akompaniować jej do śpiewu, wprost me
Znajdował słów, żeby wyrazić swój podziw.
95
Frank pozostał na swoim miejscu, nie podszedł do Siddy. Serce
miał ciężkie i czuł, że w danym momencie nie włada sobą.
Mariannę Weidner przeżywała porażkę, gdyż aplauz, który zgoto-
wano Siddy, był o wiele gorętszy i serdeczniejszy niż ten, z którym ona
się spotkała.
Do Siddy ponownie podszedł akompaniator i razem zaczęli
przeglądać wybrane przez nią nuty. Wymienili przy tym przyciszonym
tonem parę zdań, co wywołało nagły niepokój Franka. Siddy za-
uważyła, że mąż nie wyraził jej swego uznania ani jednym słowem.
Co to oznaczało? Obojętność czy też irytację, że panna Weidner
pozostała w cieniu? Siddy pewna była, że w grę wchodzi osoba rywalki;
odruch zazdrości, któremu uległa, skierował jej podejrzenia na fał-
szywy trop. Trzeba jednak było skoncentrować się na występie. Siddy
stanęła w niewymuszonej, pełnej wdzięku pozie obok fortepianu
i lekkim skinieniem głowy dała znak akompamatorowi, że jest gotowa.
Już po pierwszych taktach, które wyszły spod palców młodzieńca,
można było poznać, że jest to doskonały muzyk, umiejący dostosować
się do solisty.
Siddy zaczęła śpiewać Pieśń Sohejgi Griega z takim wewnętrznym
żarem, że Franka przeszył dreszcz, a pragnienie jej miłości stało się wręcz
bolesne. Kiedy zaś w pewnej chwili przy słowach: „I wiernie trwam,
zawsze twoja", spojrzała na niego przelotnie, miał uczucie, że zamarło
w nim serce.
Siddy nie zdawała sobie sprawy, że zdradziły ją oczy i że1 w tym
krótkim jak mgnienie spojrzeniu zawarte było błaganie.
Frank nie wiedział, co się z nim dzieje; miał ochotę podbiec do
niej, porwać ją w objęcia i nie zważając na otaczających ich ludzi,
krzyknąć głośno: „Tak, jesteś moja, tylko moja! Kocham cię, najmilsza,
ubóstwiana dziewczyno!" A tymczasem siedział jak sparaliżowany i nie
spuszczając z niej oka,' razem z cudownymi tonami pieśni chłonął jej
rozświetlony obraz.
I znowu Siddy zebrała gorące, długotrwałe oklaski, za które
podziękowała ciepłym uśmiechem. Na zakończenie zaśpiewała jeszcze
Dedykację Schumanna. Ta pieśń była jej kolejnym wielkim triumfem-
Mimo nalegań i próśb wybroniła się od bisowania, gdyż na tym chciała
zakończyć dzisiejszy występ.
Kiedy ogólne poruszenie trochę się uspokoiło, podeszła do niej
Mariannę Weidner.
— Łaskawa pani zaskoczyła mnie swoim występem. Nie miałam
pojęcia, że jest pani taką wielką artystką — powiedziała z wymuszonym
uśmiechem.
Siddy pomyślała, że gdyby panna Weidner z góry o tym wiedziała,
z całą pewnością nie zaprosiłaby jej do muzykowania. Przemilczała to
jednak wielkodusznie i odparła uprzejmie:
— Zawstydza mnie pani, nazywając wielką artystką.
— Ale jest nią pani! Znam się na tyle na muzyce, żeby móc to
ocenić—odparła panna Weidner porywczo. — Nie oczekiwaliśmy tego,
gdyż pan Nordau zapewniał mnie, że jest pani muzykalna w stopniu
wystarczającym na domowy użytek.
W jej oczach było przy tym tyle złośliwości, że Siddy nie mogła
powstrzymać się od repliki:
— Gdyby nie to, zapewne nie zapraszałaby mnie pani tak usilnie,
prawda? Ale żeby uspokoić panią co do opinii mego męża, muszę
wyznać, że nie miał on dotąd żadnej okazji do słuchania mojej gry
i śpiewu. Zresztą muzykuję wyłącznie w ścisłym gronie rodzinnym, a od
dnia zaręczyn nie miałam jeszcze na to czasu.
x— To bardzo interesujące! A zatem małżonek miał radosną
niespodziankę, słuchając pani dzisiaj!
— Tak. I do tej niespodzianki bardzo się pani przyczyniła. Pytała
go pani wczoraj, czy jestem muzykalna, on zaś nie chciał zapewne zdradzić
się z tym, że dotychczas jeszcze nie mógł ocenić moich muzycznych
uzdolnień — wyjaśniła Siddy, chcąc w dyplomatyczny sposób dowie-
dzieć się, kiedy Frank rozmawiał z panną Weidner na jej temat.
—; Rzeczywiście, spytałam go o to wczoraj wieczorem, kiedy
wszyscy wychodziliśmy stąd, a on mówił mi różne miłe rzeczy o mojej
grze.
Siddy poczuła, że wzbiera w niej ból. Tamtej więc prawił kom-
plementy, a jej nie powiedział ani słpwa...
— Zasłużyła pani na wszystkie słowa uznania. Uważam za rzecz
bajeczną, że gra pani z pamięci; ja tego nie potrafię — odparła uprzejmie.
7 Podro, W tym miejscu pan Weidner przerwał im rozmowę, mówiąc do
c°rki, że chciałby już udać się na spoczynek. Raz jeszcze wyraził Siddy poślubna
wdzięczność za cudowny wieczór i pożegnał całe towarzystwo, które
powoli zaczęło się rozchodzić.
Frank i Siddy też w końcu wyszli. Kiedy znaleźli się już u siebie
Frank przystąpił do niej, ujął jej dłoń i powiedział całkowicie podbity
i pokonany:
— Siddy, dlaczego nic nie wiedziałem, że jesteś wspaniałą
artystką? Dlaczego dane mi było przekonać się o tym dopiero dzisiaj,
razem z tymi wszystkimi obojętnymi ludźmi? Uwierz mi, byłem tak
zbity z tropu, że nie mogłem wydobyć z siebie słowa; nie umiałem
powiedzieć ci, co czułem podczas twego występu. Twój sposób muzyko-
wania jest zachwycający i całkowicie zgadza się z moim pojmowaniem
muzyki. Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo poruszyła mnie twoja
gra i twój śpiew. Czy mogę ci za to podziękować, skoro nareszcie
jesteśmy sami?
Siddy mieniła się na twarzy, a jej dłoń drżała w jego rękach.
— Cieszę się, że mój występ nie był ci niemiły i uciążliwy, czego się
obawiałam, bo nie powiedziałeś mi po zakończeniu ani słowa.
— Nie mogłem; nie byliśmy sami. Chciałbym częściej czerpać
radość z twojej gry i śpiewu... najlepiej, gdybyśmy mogli być wtedy
całkiem sami.
Siddy stanęła w płomieniach.
— Musisz mi tylko powiedzieć, że chcesz mnie posłuchać; bez
zachęty nigdy nie gram ani nie śpiewam.
— Będę o tym pamiętał.
— Dobranoc, Frank — pożegnała go skinieniem. — Chciałabym
już pójść i odpocząć.
Frank przytrzymał jej dłoń.
— Siddy, czy między nami nie może być wszystko dobrze?
— spytał nagle i spojrzał na nią rozpłomieniony.
Jak zawsze, kiedy serdeczność Franka zaczynała przełamywać jej
opory, obudziła się w Siddy obawa, że przemawia przez niego jedynie
poryw zmysłów. Nie odpowiadając na pytanie, wyrwała się i spiesznie
weszła do swego pokoju.
— Już dobrze, Frank! Dobranoc! — zawołała zamykając drzwi-
Spojrzał zniechęcony i ciężko westchnął, nie podejrzewając, że
Siddy jak zwykle słucha z wytężoną uwagą i uchem przyciśniętym do
98
drzwi. Jak ją przekonać o swej miłości, skoro każdą najmniejszą próbę
odrzuca z taką dumą i niechęcią?
Na energiczniejsze działania nie mógł się zdobyć, choć czasem
myślał, że najlepiej byłoby objąć ją mocno, pocałować i powiedzieć:
„Kocham cię i wiem, że ty też mnie kochasz. Zapomnijmy o wszystkim,
co było, mając tę szczęśliwą pewność".
Służył jej przecież tak wiernie i z takim oddaniem! Kiedy nareszcie
zauważy, jak bardzo przeobraziły się jego uczucia?
Położył się na swoim legowisku, a wtedy znów naszło go wspomnie-
nie śpiewanych przez nią pieśni. Na myśl o jej spojrzeniu przy słowach
Solvejgi: „I wiernie trwam, zawsze twoja", krew uderzyła mu do głowy.
Tym spojrzeniem Siddy się odsłoniła. On więc także powinien wiernie
trwać mimo przykrości i upokorzeń.
Postanowił cierpliwie czekać i zrobić wszystko, żeby na nowo
obdarzyła go zaufaniem.
Nazajutrz, kiedy Frank wrócił z basenu kąpielowego, drzwi od
pokoju Siddy były otwarte — znak, że już wyszła i czeka przy
śniadaniu. Szybko doprowadził się do porządku i parę minut później
wszedł do jadalni. Przy ich stole stał kapitan statku. Frank zauważył
po drodze, że morze jest niespokojne, a niebo pokryte grubą warstwą
chmur.
Pozdrowiwszy żonę i kapitana, spytał:
— Jak tam, panie kapitanie? Chyba pogoda się nam psuje,
prawda?
— Właśnie mówiłem pańskiej żonie, że wkrótce możemy oczeki-
wać burzy. To zapowiada zawsze sztorm i niepogodę, ale trwają one na
ogółjcrótko. Pańska żona obiecała mi, że będzie bardzo dzielna. No,
nie przeszkadzam państwu dłużej. Niech pan dla pewności zje solidne
śniadanie, bo potem apetyt może panu trochę nie dopisać. A przy okazji:
wiele słyszałem od pasażerów o wspaniałym koncercie łaskawej pani;
bardzo żałuję, że nie mogłem na nim być.
Po odejściu kapitana Frank powiedział śmiejąc się do żony:
— Sama widzisz, Siddy, że stałaś się na statku sławą.
Uśmiechnęła się swobodnie i odparła:
— Wiem dobrze, co myśleć o tego rodzaju komplementach; to
takie miłe towarzyskie kłamstewka, którymi często sami się posługuje-
my. Panna Weidner może oczekiwać takiego samego uznania.
— Na miły Bóg — zaprotestował gorąco — nie porównuj swojej
sztuki z jej bezdusznymi, brawurowymi kawałkami!
100
Spojrzała na niego uważnie i zbuntowała się wewnętrznie. Uważał
tak rzeczywiście czy też nie chciał dać po sobie poznać, że podziwia grę
panny Weidner?
— Mimo wszystko nawet takie brawurowe kawałki, jak je nazy-
wasz, wymagają ogromnej wprawy i dla nikogo nie byłoby łatwe
dorównać jej w tym.
Te słowa uznania wymogło na Siddy jej wrodzone poczucie
sprawiedliwości.
— Być może. Pewnie nie umiem tego ocenić. W każdym razie
twoja gra bardziej chwyta za serce. Ale ja tak czy owak zblamowa-
łem się przed panną Weidner. Kiedy pytała mnie przedwczoraj
wieczorem, dlaczego nie powiedziałem ani słowa o jej grze, chciałem
jakoś naprawić ten brak uprzejmości i powiedziałem, że najwyższe
uznanie odbiera mowę. No bo co można odpowiedzieć na takie
wytknięcie winy z zaniechania? Ja naprawdę nie uważam jej gry za
tak piękną, żebym sam z siebie obsypywał ją pochwałami. Ale
najgorsze nastąpiło potem, kiedy zapytała mnie, czy ty również
jesteś muzykalna. Możesz sobie wyobrazić, w jakich byłem opałach.
W ogóle nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Chciałem wykręcić się
jakąś zdawkową uwagą i w końcu powiedziałem, że grasz wystar-
czająco dobrze na domowe potrzeby. Tak więc po twoim wczoraj-
szym sukcesie panna Weidner musiała mnie uznać za skończonego
kołtuna.
v W tej chwili na sali pojawił się pan Weidner z córką. Mariannę
wyglądała na bardzo niezadowoloną: cierpiała jeszcze z powodu
wczorajszej przegranej, której nie mogła Siddy wybaczyć, a poza tym
była podenerwowana nadciągającą burzą. Ale zobaczyła Franka
i mina jej się rozjaśniła, a kiedy powitał ją jak zawsze grzecznie
i uprzejmie, rzuciła mu zaborcze spojrzenie, które mogło utwierdzić
Siddy w przekonaniu, że między nią a Frankiem istnieje potajemne
porozumienie. Siddy odwróciła twarz, a Frank w ogóle nie zauważył
spojrzenia panny Weidner.
Ona wszakże zauważyła nagle zaróżowienie czoła Siddy i przeżyła
chwilę triumfu. Jeśli nie będzie mogła zdobyć Franka Nordaua dla
siebie, chciałaby przynajmniej zniszczyć szczęście młodej pary! Ale na
razie nie rezygnowała z niczego! Jak zawsze, gdy czegoś nie mogła
Idl
*
mieć, jej pragnienie tylko wzrastało, i dlatego z dnia na dzień by}a
coraz bardziej we Franku zakochana.
Teraz wciągnęła go w jakąś rozmowę, rzucając mu coraz bar-
dziej porozumiewawcze spojrzenia, co nie mogło ujść uwadze Siddy
ale czego Frank i tym razem nie zauważył, wpatrzony ponad głowa
Mariannę w okno, za którym widać było zbierające się na niebie ciemne
chmury.
Siddy jednak sądziła, że Frank musi widzieć te spojrzenia, i boleśnie
urażona zastanawiała się, czy on odpowiada na nie w równie kon-
spiracyjny sposób.
— Wyjdę na pokład — powiedziała tak spokojnie, jak było to
możliwe, po czym pożegnawszy towarzystwo lekkim skinieniem, ruszyła
w stronę wyjścia.
Ale Frank dogonił ją, zanim dotarła do drzwi.
— Przecież nie możesz wyjść w tej lekkiej sukni, Siddy!
Zwróciła ku niemu pobladłą twarz.
— Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza.
— Więc zostań tu i poczekaj, dopóki nie przyniosą ci ciepłego
płaszcza.
'
Powiedział to tak spokojnie i stanowczo, że stanęła posłusznie przy
schodkach na korytarzu. Zajrzała przez okno do sali jadalnej i stwier-
dziła, że Mariannę znów wygląda na poirytowaną i rozstrojoną.
Sprawiło jej to pewną satysfakcję.
Kiedy Frank wrócił, była już całkiem opanowana. On zaś trosk-
liwie otulił ją płaszczem i wziął jej dłoń pod pachę, gdyż w tym właśnie
momencie statek tak gwałtownie zakołysał się na falach, że Siddy
straciła równowagę.
— Może być bardzo ruchliwie, Siddy. Będziesz dzielna?
— W każdym razie mam taki zamiar — odparła uśmiechając
się.
— Miejmy nadzieję, że nie będzie tak źle. Nie przeżyłaś jeszcze
nigdy sztormu?
— Nie, to moja pierwsza podróż morzem.
— Lękasz się?
W pierwszym odruchu chciała odpowiedzieć: „Nie, bo jesteś przy
mnie", ale to nie przeszłoby jej przez usta.
102
— Na razie jeszcze nie. To kołysanie wydaje mi się nawet
przyjemne, bo przypomina huśtawkę, moją ulubioną zabawę w dzieciń-
stwie.
Wyszli na pokład, gdzie wiatr ogarnął ich z taką siłą, że Siddy
frunęła w objęcia Franka.
— Hopla! Tu rzeczywiście jest ruchliwie! — Siddy chciała obrócić
swoje zakłopotanie w żart.
Frank skwapliwie wykorzystał wspaniałą okazję i objął ją ramie-
niem, prowadząc w stronę relingu. Oparli się oboje o burtę i wpatrzyli
w coraz wyższe fale. Błyskawice zaczęły rozdzierać chmury.
Na pokładzie pojawili się Partmannowie.
— Dzień dobry państwu! Zapowiada się chyba wesoły dzionek!
— zawołał pan Partmann, usiłując przekrzyczeć wiatr.
Cała czwórka zaczęła wśród śmiechów balansować po pokładzie.
Nie trwało to jednak długo, gdyż morze robiło się coraz bardziej
niespokojne i wkrótce Partmannowie oddali pole. Statek kołysał się
na falach niczym zabawka. Siddy nigdy by nie przypuszczała, że taki
kolos może być miotany w różne strony na zmianę. Ale było to zarazem
wspaniałe widowisko, gdy zwały chmur powoli opuszczały się na coraz
wyżej wznoszące się fale. Z daleka dochodziły odgłosy grzmotów.
— Może też wolałabyś wrócić do środka, Siddy? — spytał Frank
troskliwie.
— Raczej nie. Chętnie jeszcze zostanę. Tu jest tak pięknie!
— westchnęła. — Oczywiście, jeśli tobie nie zrobi to różnicy.
Frank roześmiał się.
— Przy takiej pogodzie wolę być na pokładzie. Tutaj przynajmniej
jest swobodnie.
Pozostali więc oboje, a że mieli na sobie nieprzemakalne płaszcze,
mogli stawić czoła wietrznej pogodzie. Zrobiło się nawet zabawnie, gdy
przechyły statku przeganiały ich z jednego miejsca na drugie. Frank był
poza tym uszczęśliwiony, że może ciągle trzymać Siddy w objęciach.
Na chwilę wychynęła na pokład także panna Weidner pod opieką
ojca. Z wściekłością popatrzyła na Franka i Siddy opartych o reling,
dokąd właśnie zagnał ich kolejny podmuch wiatru. Frank obejmował
przy tym żonę serdecznym gestem, więc Mariannę postanowiła podejść
do nich i zakłócić im te czułości. Do tego jednakże nie doszło, gdyż
103
gwałtowne uderzenie wiatru rzuciło ją z powrotem w opieku •
ramiona ojca..A kiedy zaraz potem zalała ją fala wody, Mariannę d ^
za wygraną i — poszkodowana nieco przez żywioły — umknęła
Morze robiło się groźne. Sztorm uderzał coraz zacieklej «,•
w końcu także Frank i Siddy musieli opuścić pokład. Frank podziw 'i
z całego serca żonę, gdyż tylko niewiele kobiet zachowałoby się \v tak'
sytuacji równie dzielnie i odważnie jak ona.
Większa część pasażerów cierpiała już na morską chorobę j kiedv
młoda para szła do siebie korytarzem, śmiejąc się i zataczając na boki
pan Weidner właśnie prowadził córkę, zmuszoną do złożenia trybutu
Neptunowi.
Siddy zapomniała o niechęci do rywalki i chciała jej jakoś pomóc,
ale pan Weidner podziękował. Również Frank popatrzył ze współ-
czuciem, gdyż prawdziwy mężczyzna nie umie spokojnie przejść obok,
kiedy kobieta cierpi. Siddy pochwyciła to spojrzenie i w duchu zadała
sobie pytanie: „Którą z nas ratowałby wpierw w razie niebezpieczeń-
stwa — ją czy mnie?", ale natychmiast zawstydziła się. Pytanie wydało
jej się idiotyczne, niemniej jednak długo nie dawało jej spokoju.
Sztorm był coraz gwałtowniejszy. W ciągu dnia przybrał na sile,
a pod wieczór, kiedy burza już mijała, uderzał najmocniej. Pokład
zasypał grad. Tylko niewielu pasażerów oparło się morskiej chorobie
i przychodziło na posiłki do jadalni — między nimi zaś Frank i Siddy.
którym sztorm nie zaszkodził.
W nocy zrobiło się spokojniej, a rano pokazało się słońce
Pojawiało się też coraz więcej pasażerów. Większość z nich wyglądała
mizernie, była niewyspana i nie miała apetytu podczas śniadania-
w ciągu dnia jednak wszyscy przyszli do siebie. Po południu zjawiła si?
na herbacie także ^>anna Weidner. Dobrała starannie toaletę i nałoży'3
trochę różu, ponieważ uznała, że wygląda bardzo kiepsko. Wsparta na
ramieniu ojca podeszła do siedzących przy stole Nordauów i Partma11'
nów i zajęła swoje miejsce. Towarzystwo pytało ją o samopoczude
i uprzejmie wyrażało swoje ubolewanie. Kiedy jednak Mariann
zorientowała się, że ani Frank, ani Siddy nie ucierpieli od morsK'.
choroby, a przeciwnie: są rozbawieni sztormowym kołysaniem 1 •
104
, ją złość. Uznała zapewne, że odporność Siddy na morskie
Z*zypadłości jest jej bezprawnym przywilejem.
P ' postanowiła zemścić się na niej i po wypiciu herbaty zwróciła się do
Franka z prośbą, aby trochę z nią pospacerował.
._ Papa jest wykończony. Niech pan się poświęci, proszę, i pójdzie
mną na górę, jeśli pańska żona pozwoli.
Frank spojrzał w stronę Siddy i zauważył, że zmieniła się na twarzy,
ale szybko zapanowała nad sobą i powiedziała obojętnie:
_ Jeśli ma to ode mnie zależeć, panno Weidner, to nie mam nic
przeciwko temu.
Frankowi nie pozostało nic innego, jak wstać i zaofiarować pannie
Weidner ramię. Pan Weidner zaczął wprawdzie dowodzić, że czuje się
już całkiem dobrze i może sam pójść z córką, ale Frank uprzejmie
zaprotestował, nie zdając sobie sprawy, że zadał tym Siddy ból.
Mariannę rzuciła na odchodnym triumfujące spojrzenie w stronę
Siddy, którą kosztowało sporo wysiłku, żeby pozostać na miejscu
i prowadzić spokojną rozmowę z resztą towarzystwa. Z bijącym
niespokojnie sercem patrzyła, jak panna Weidner, ciasno przytulona do
boku Franka, mówi coś do niego z ożywieniem i ciągle zerka wstecz, jak
gdyby chcąc się upewnić, że Siddy nie podsłuchuje. W ten sposób
Mariannę dawała wszystkim do zrozumienia, że między nią a Frankiem
panuje szczególnie poufna atmosfera.
Nikt jednak nie zwracał na to uwagi, a Frank oczywiście też nie
miał pojęcia, na jakie męki zazdrości wystawia żonę.
Podczas kiedy on chcąc nie chcąc towarzyszył pannie Weidner,
odpierając w zdecydowany sposób czynione mu znów niedwuznaczne
awanse, do Siddy podszedł jej akompaniator z przedwczorajszego
koncertu. Młody człowiek spytał ją uprzejmie, jak się czuje, czy bardzo
Clerpiała podczas sztormu, a także czy można mieć nadzieję, że znów
coś zaśpiewa.
Siddy odparła, że nie wie, czy wśród znajdujących się na miejscu nut
są Jeszcze jakieś z jej repertuaru.
—- Może zatem moglibyśmy pójść do salonu muzycznego i przej-
r/ec razem nuty? — spytał usłużnie.
~~ Tak, tak! Niech nam pani zrobi przyjemność i zaśpiewa coś
Czorem! — prosili na wyprzódki Partmannowie.
105
K
Pan Weidner również dołączył się do próśb, więc Siddy ui
i w towarzystwie akompaniatora poszła do salonu. Znaleźli tam sn
nut różnych utworów odpowiednich do pełnego, łagodnego rnez ^
sopranu Siddy. Młody człowiek, który zdążył jej powiedzieć mnóstu,"
gorących komplementów na temat jej śpiewu i gry na fortepian
odłożył nuty wybrane na dzisiejszy wieczór i odprowadził Siddy H
jadalni.
Tymczasem Frank wrócił już z Mariannę i z niezadowoleniem
stwierdził, że Siddy gdzieś znikła.
— Pyta pan o nią z takim lękiem, jakby ktoś mógł ukraść panu
żonę ze statku — powiedziała Mariannę z przekąsem, zirytowana
chłodnym traktowaniem jej przez Franka.
Ledwo słysząc, co do niego mówi, zaczął rozglądać się dokoła. Pani
Partmann, widząc jego niepokój, powiedziała ze śmiechem:
— Zaraz wróci; jest w salonie muzycznym. Jej akompaniator
prosił, żeby coś zaśpiewała wieczorem, my dołączyliśmy się do tej
prośby, więc poszła szukać potrzebnych nut.
Frank z ociąganiem usiadł na swoim miejscu. Ten młody człowiek
wykorzystywał każdą okazję, żeby być w pobliżu Siddy, a w dodatku był
bardzo przystojny i elegancki.
Kiedy Siddy, wsparta na ramieniu młodzieńca, nareszcie pojawiła
się w sali, Mariannę powiedziała drwiąco:
— Pańska żona właśnie wraca ze swym rycerzem u boku.
Uwaga miała być żartobliwa, ale Frank miał ochotę odpowiedzieć
na nią jakąś impertynencją. Stało się dla niego jasne, że panna Weidner
chciała go podrażnić. Niewątpliwie była osobą niebezpieczną, mogącą
narobić wiele złego, której należało się strzec. Zmusił się do spokoju.
żeby nie dać jej satysfakcji.
Siddy zajęła swoje miejsce, a młody człowiek z przejęciem opowie-
dział, co Siddy wyjbrała na dzisiejszy wieczór, obiecując sobie i wszyst-
kim obecnym wiele przyjemności.
Frank musiał wszystkiego wysłuchać z pogodną miną, chociaż mia
ochotę złapać i wyrzucić za burtę tego wyraźnie oczarowanego osób?
Siddy młodziana.
Mariannę była wściekła, że przez cały czas rozmawiano wy łączu1
o grze i śpiewie Siddy, a nikomu nie wpadło do głowy, że przecież ofl
106
ra świetnie na fortepianie. Wymyślała sobie w duchu od idiotek,
ul hęciła Siddy do występu. Czuła się jak uczeń czarnoksiężnika,
Ze' me urnie okiełznać rozpętanego przez siebie żywiołu.
^to jm bardziej młody akompaniator entuzjazmował się talentami
,, tynl bardziej Frank był niespokojny. Uznawał wprawdzie, że
' zystkie te pochwały są w pełni uzasadnione, ale najchętniej nie
zwoliłby nikomu słuchać śpiewu i gry Siddy — ona powinna śpiewać
arać tylko dla niego! Ogarniała go coraz większa zazdrość, ale był
bezradny.
Siddy powiedziała ze śmiechem, że dziś wieczorem będzie śpiewać
tak długo, j ak długo słuchacze będą chcieli j ej słuchać. W końcu zwróciła
się do Mariannę przyjaźnie:
— Jestem pewna, że i pani wesprze nas małym koncertem.
Reszta towarzystwa też poprosiła o współdziałanie, ale panna
Weidner była wściekła, że dopiero dzięki Siddy zwrócono na nią uwagę.
Głos zabrał teraz pan Weidner, który zawsze i wszędzie był przede
wszystkim człowiekiem interesu.
— Proszę państwa, proponuję, żeby potraktować ten koncert
jako imprezę dobroczynną z określonym celem. Kto będzie chciał
przyjść i posłuchać, niech zapłaci za wstęp; dochód można by prze-
znaczyć dla załogi statku i okazać jej w ten sposób swoje uznanie. Co
państwo o tym myślą?
Wszyscy ochoczo przyklasnęli pomysłowi. Pan Weidner zobo-
wiązał się — dla wspólnego dobra — wziąć w swoje ręce stronę
organizacyjną imprezy, a pan Partmann zaofiarował pomoc jako
mtant, P° czym natychmiast zaczęli działać. Pan Partmann sporzą-
zii listę, na której poszczególni pasażerowie mieli zadeklarować, ile
zapłacą za wejście na koncert na rzecz słusznej sprawy. Obchodząc po
ei kajuty, obaj panowie zwracali pasażerom uwagę, że załoga statku
Przeprowadziła wszystkich w dobrym stanie przez groźny sztorm. Lista
• ° zaPełniła się deklarowanymi kwotami. Przy okazji kilka osób
J! cn?c wystąpienia na koncercie: akompaniator Siddy obiecał
Of-' a to zagrać na skrzypcach, ktoś inny — na lutni, a pewna pani
U] °Wata się zaśpiewać kilka pieśni francuskich. Pospiesznie ułożono
i ' Pr°gram, przepisano go w kilku egzemplarzach na maszynie
-bieszono w różnych miejscach.
107
Ten koncert, który w ogóle nie był przygotowywany, zapowiada}
się wyjątkowo świetnie. Zacząć się miał po kolacji. Wszyscy pojawili się
w wieczorowych strojach, a panowie Weidner i Partmann przekazali
kapitanowi pokaźną kwotę na rzecz załogi statku.
Siddy obserwowała rozwój wydarzeń pełna obaw. Kiedy po kolacji
wróciła z mężem do ich apartamentu, żeby się przebrać na występ,
Frank zapytał:
— No i jak, Siddy, cieszysz się, że twoje pieśni znów będą robić
furorę?
Spojrzała na niego niepewnie.
— Ach, żebyś wiedział, jaka jestem nieswoja! Oczywiście, nie
chciałabym pozbawiać załogi miłej niespodzianki; słuszny cel powinien
dodawać mi odwagi, aleja czuję się ogłuszona. Przedwczoraj śpiewałam
jedynie dla kilku ludzi, których zresztą już trochę znałam. Dziś zejdą się
prawie wszyscy pasażerowie pierwszej klasy. Nigdy nie występowałam
przed tak licznym i obcym gronem. Boję się, że będę mieć tremę i nie
wydobędę z siebie głosu.
— Bądź spokojna, Siddy. Jestem pewien, że będziesz wspaniała
i odniesiesz kolejny sukces, a ja będę z ciebie bardzo dumny. Chociaż gdyby
to ode rmnie zależało, nie pozwoliłbym żadnemu człowiekowi słuchać
twojego śpiewu... Chciałbym, żebyś grała i, śpiewała tylko dla mnie!
Powiedział to z taką pasją, że Siddy spłonęła krwistym rumieńcem.
To nie był tylko uprzejmy komplement! I ten rozdygotany głos, płonące
oczy...
— Musimy szybko być gotowi — powiedziała z wysiłkiem i znik-
nęła w swoim pokoju.
Zamknęła za sobą drzwi i opadła bez sił na krzesło. Co to miało .
znaczyć? Co takiego było w słowach Franka, że trafiły one wprost do jej
serca? Ach, wtedy chciałaby śpiewać jak najpiękniej i tylko dla niego,
walczyć pieśniami o jego miłość, wyznać w nich to wszystko, co musiała
przed nim taić.
„Spraw, dobry Boże, żeby mi się powiodło, żeby jego serce otwarło
się dla mnie. Nie dopuść, żeby zdobyła go tamta; ona nie jest dobra, chce
przykuć go do siebie dla przelotnej zabawy i żeby zadać mi ból. mieć
nade mną przewagę. A ja... ja byłabym jeszcze bardziej nieszczęśliwa niż
jestem teraz. Pomóż mi, litościwy Ojcze w niebiesiech!"
108
Siddy modliła się żarliwie, a potemn szybko zerwała się i zaczęła
przygotowania. Dziś musiała zrobić wsz^rystko, żeby wyglądać pięknie,
tak pięknie jak nigdy. Postanowiła walllczyć o swego męża, którego
kochała ponad wszystko.
Ten wieczór był znowu wielkim triurmfem Siddy. Zebrała wszystkie
siły i skupiła całą wolę, żeby śpiewać najpi iękniej, bo tym razem chodziło
o jej miłość.
Sukces odniosła już grą na fortepianie. Jako pierwsza wystąpiła
jednak panna Weidner, która zagrała Hbłyskotliwie kilka swoich po-
pisowych numerów, za co nagrodzono j; ją hucznymi oklaskami. Siddy
zagrała później — po bardzo dobrze (przyjętym solo skrzypcowym
swego młodego akompaniatora, któreemu towarzyszył kapelmistrz
miejscowej orkiestry. Wykonane przez Soiddy utwory Griega, Mendel-
sohna i Schumanna wywołały taki buurzliwy aplauz, że Mariannę
pobladła z gniewu.
Potem jeden z panów zaśpiewał sz towarzyszeniem lutni kilka
prześlicznych pieśni', którymi całkowicie s oczarował słuchaczy.
Punktem szczytowym programu Ubył jednak ponowny występ
Siddy, który wywołał burzę oklasków. HNa początek zaśpiewała pieśń
Brahmsa, po niej — jedną z pieśni Schunrnanna, a na zakończenie pieśń
Griega, którą śpiewała wyłącznie z mys-ślą o Franku, gdyż była ona
wyznaniem.
Jesteś mą myślą, mym bytesm, istnieniem,
mojego serca największą bf błogością —
kocham cię, miły, każdym m«*oim tchnieniem,
jesteś mi chwilą i całą wwiecznością.
Siddy śpiewała z takim miłosnym za&pamiętaniem, że pieśń zrobiła
na słuchaczach ogromne wrażenie, ale.e najbardziej wstrząsnęła jej
mężem, który z desperacją i wzruszenieism zadawał sobie pytanie, czy
kiedykolwiek zdobędzie miłość tej wspa jmiałej dziewczyny. Gdyby mu
109
się to powiodło, byłby człowiekiem, któremu cały świat mógjb
zazdrościć. I kiedy wokół huczało od oklasków, on od nowa zastanawia}
się, czy Siddy kochała go kiedyś, czy została jego żoną z miłości, czy te'
z innego powodu. I dalej rozmyślał nad tym, czy jej miłość — je^i
w ogóle istniała — zamarła wskutek jego obojętności oraz czy uda mu
się znów ją rozbudzić.
Z tych rozmyślań wyrwała go dopiero cisza, która nastąpiła po
grzmiących oklaskach. Obok fortepianu pojawiła się teraz młoda dama
która miała na zakończenie koncertu zaśpiewać kilka pieśni francu-
skich.,
Frank podniósł się po cichu i stanął tuż za krzesłem Siddy — dumny
ze swej żony, a zarazem głęboko zawstydzony, że nie poznał się od
razu na szlachetnym kamieniu, którym obdarzył go los. Siddy instynk-
townie wyczuła jego obecność. On zaś stał i patrzył na jej złociście
połyskujące włosy, na pięknie zarysowany kark i ramiona, na małe,
zaróżowione uszy.
Delikatnie położył dłonie na oparciu krzesła Siddy, po to tylko,
żeby choć trochę być bliżej niej.
Po chwili Siddy przechyliła się w stronę oparcia i jej kark zetkną}
się z dłońmi Franka. Drgnęła i zastygła na moment — bezwolna,
jakby sparaliżowana, czując fluidy płynące z jego rąk jak magnetyczne
strumienie. Przymknęła oczy i na tę jedną chwilę wyłączyły się
całkowicie jej mechanizmy obronne, na co w głębi serca dała sobie
przyzwolenie. Ale potem zebrała się w sobie i pochyliła nad torebką,
uwalniając się tym samym od jego dotyku.
Tym gestem wprowadziła go w błąd — Frank nie zorientował się,
że Siddy czuła jego dotyk; żałował tylko, że nie odchyliła się z powrotem
na oparcie, lecz siedziała sztywno wyprostowana.
Oboje nic nie słyszeli z ładnych, dowcipnych pieśni francuskich,
które spotkały się z żywym przyjęciem. Na tym koncert się skończył,
a kapitan w imieniu załogi podziękował zarówno wykonawcom, jak
i słuchaczom za okazaną życzliwość.
Po koncercie zorganizowano jeszcze małą potańcówkę i Frank
mógł nareszcie znowu wziąć żonę w objęcia.
— Mam nadzieję, Siddy, że nie weźmiesz mi za złe, jeśli i dziś nie
powiem ci ani słowa o twoim występie.
no
Spojrzała na niego przelotnie i zarumieniła się.
— Ależ to nie jest przecież konieczne.
— Tak uważasz? Czy ty wiesz, jak to wszystko na mnie działa?
Śpiewałaś cudownie i nic dziwnego, że wszyscy są tobą oczarowani.
I wszyscy mi zazdroszczą takiej żony, a nikt nie wie, jak niewiele można
ffli zazdrościć.
Zabrzmiało to tak gorzko, że Siddy stropiła się i nie wiedziała, co
o tym sądzić.
— Przykro mi, że nie jesteś zadowolony z istniejącego stanu rzeczy,
Frank; ale niestety nie można tu niczego zmienić.
Zatrzymał się w tańcu i stojąc przed nią, zapytał z hamowanym
wzburzeniem:
— Czy rzeczywiście niczego nie można zmienić, Siddy?
Ominęła go wzrokiem, nie mając odwagi spojrzeć mu teraz w oczy
— nagle ogarnął ją strach, że Frank zażąda od niej wolności. Czy on
chce być wolny po to, żeby móc związać się z Mariannę Weidner? Jak
inaczej można tłumaczyć sobie jego słowa?
Nie wiedziała, że on tęskni za tym, żeby wziąć ją w ramiona^
całować jej usta i wyznać, jak bardzo ją kocha i jak gorąco pragnie jej
miłości. Upłynęło przecież zaledwie kilka tygodni, kiedy powiedział
jej wprost, że poślubił ją nie żywiąc do niej żadnego uczucia.
Co powinna zrobić, żeby go zatrzymać? Oddać mu się ze świado-
mością, że przywiodły go do niej tylko zmysły, podczas gdy jego serce
wyrywa się do innej? Czuła, że Mariannę Weidner nie udało się jeszcze
całkiem go pozyskać, ale należało się z tym liczyć, że może to nastąpić
każdego dnia. A jeśli nie Mariannę, to może pojawić się jakaś inna,
która da mu to, czego ona w swej dumie musiała mu odmówić. Czy
mogła należeć do niego ze świadomością, że nie jest kochana, lecz co
najwyżej pożądana? Miał do niej wszelkie prawa, a jeśli mu tych praw
odmawiała, mógł szukać innej kobiety. I chyba takie było znaczenie
jego słów.
— Gdybyś mógł zdobyć się na cierpliwość, Frank, może mogli-
byśmy obydwoje przezwyciężyć tę sytuację. Teraz jednak nie stawiaj
mnie wobec konieczności podjęcia decyzji — powiedziała nagle.
Nie chciała i nie mogła całkiem z niego zrezygnować, dlatego
spróbowała zatrzymać go, grając na zwłokę. Frank wziął ją za rękę.
111
— Będę czekał, Siddy, jeśli tylko mogę mieć nadzieję, że pewneg
dnia staniesz się naprawdę moją żoną, tak jak teraz jesteś nią tylk
z nazwiska — powiedział wzburzony.
Siddy w dalszym ciągu nie odważyła się podnieść na niego oczu
więc nie zobaczyła, z jaką miłością i czułością na nią patrzył.
I tak umocniła się w przekonaniu, że Frank jej pragnie, ale nie
dlatego, że ją kocha, lecz dlatego, że widzi w niej kobietę, do której ma
prawo. Musiała przyznać, że Frank nie dochodził prawa w sposób
brutalny czy bezwzględny —jego zachowanie było ciągle w najwyższym
stopniu rycerskie. Na swoje utrapienie musiała go i za to coraz goręcej
i mocniej kochać.
W tym momencie ich głębokiego wzburzenia podszedł jakiś pan
i poprosił Siddy do tańca. Poszła z nim zadowolona, że nie musi dalej
prowadzić z Frankiem rozmowy na drażliwy temat. On zaś powiódł za
nią gorącym spojrzeniem, nie wiedząc, że nic nie stanęłoby na jego
drodze do szczęścia, gdyby otwarcie i szczerze powiedział swojej żonie,
że kocha ją z całego serca i z całej duszy.
XI
Od tamtego wieczoru Siddy jeszcze bardziej niż przedtem unzikała
męża, skoro tylko zostawali sami. W obecności innych osób byłs.dla
niego przyjacielska i serdeczna, co prawda bardziej jako dobry kolega
niż kochająca żona. W tej drugiej roli występowałaby znacznie chęTtniej,
gdyby nie obawa, że mógłby z jej zachowania wyciągnąć mylne wni oski.
Siddy czyniła jednak wszystko, co było w jej mocy i na co pozwala—ła jej
duma, żeby wydać mu się kobietą miłą i wartościową.
Frank polegał na jej słowach i powtarzał sobie, że cierpli _wym
czekaniem dotrze w końcu do celu. Teraz miał przynajmniej nadzieryę na
szczęśliwe zakończenie i nadrabiał ochoczo swoje zaniedbania z oferesu
przed oświadczynami. Wszystkie panie na statku zazdrościły Siddy
męża tak pełnego galanterii, ale najbardziej zawiściła jej Mari^anne
Weidner. Ta zimna z natury kokietka.wbiła sobie do głowy wielką
namiętność — uczucie całkowicie obce jej płytkiej, powierzchoownej
naturze. Z każdym dniem coraz bardziej nienawidziła Siddy i roz-
myślała tylko nad tym, w jaki sposób zadać jej ból i jak przyciąjignąć
do siebie Franka. Z instynktem zakochanej kobiety wyczuła, że midędzy
młodą parą coś nie jest tak, jak być powinno. Nie stronią- c od
poplotkowania od czasu do czasu ze służbą, kiedy zależało jej na tym,
żeby dowiedzieć się czegoś interesującego, zaczęła wypytywać stewar-
desę na temat państwa Nordau.
Dobroduszna, lecz zbyt gadatliwa dziewczyna paplała wioęc ze
śmiechem, jak to strachliwa pani Nordau pilnuje, żeby małżonek migdy
nie wszedł do jej sypialni, jak to pan Nordau musiał urządzić : sobie
113
' Podroż poślubna
/
legowisko w saloniku, który zawsze opuszcza, idąc rano na basen, zanim
małżonka odważy się wyjść ze swego pokoju. A pani Nordau musi być
bardzo wstydliwa w stosunku do swego męża, bo wychodzi ze swei
sypialni dopiero wtedy, kiedy jest całkowicie ubrana, chociaż posiada
taką ładną bieliznę i szlafroki. I tu stewardesa opisała ze znawstwem
bieliznę, halki i piżamy Siddy.
Niemal każdego dnia, kiedy stewardesa przebywała w jej kajucie,
Mariannę zręcznie kierowała rozmowę na wiadomy temat. Dziewczyna
wiedziała już, że panna Weidner bardzo interesuje się młodą parą i ze
zawsze może liczyć na suty napiwek, jeśli przyniesie jakąś nowinę
Dzięki temu stewardesa zwracała szczególną uwagę na wszystko, co
dotyczyło tamtych państwa. Któregoś ranka, parskając śmiechem,
opowiedziała Mariannę, że widziała, jak pan Nordau podniósł koron-
kową chusteczkę, którą zgubiła jego żona przechodząc przez salonik. Po
prostu ukradł tę chusteczkę, przycisnął do ust i schował pod poduszkę.
Jednakże ścieląc łóżka stewardesa stwierdziła, że chusteczka zniknęła.
Pomyślała, że widocznie pan Nordau odniósł ją żonie do jadalni. Ale
potem pani Nordau zapytała ją, czy nie znalazła takiej to a takiej
chusteczki. Dziewczyna zaprzeczyła i nie zdradziła, kto znalazł zgubę.
Mariannę wysłuchiwała tych relacji, trzęsąc się ze złości, ale na zewnątrz
udawała rozbawioną. Nie wiedziała, czym sobie wytłumaczyć zachowa-
nie młodej pary, ale jednego była pewna: coś tu nie grało. Nie traciła
zatem nadziei nawet wówczas, gdy stewardesa powiedziała jej ze
śmiechem, że pan Nordau nosi tę koronkową chusteczkę w portfelu na
piersi. Nie, na pewno me myli się: kiedy pan Nordau któregoś dnia
zmieniał marynarkę i położył na stole portfel, wystawały z niego
koronkowe rogi.
Mariannę mogłaby po wszystkich tych oznakach łatwo zorien-
tować się, że Frank kocha swoją żonę, ale na to nie pozwalała
jej zarozumiałość. W swojej zapalczywości uważała, że mężczyzna,
którego ona pragnie, musi odwzajemniać jej pragnienia, a okoli-
czność, że dotychczas nie zrobił nic, żeby się do niej zbliżyć, tłumaczyła
sobie wyłącznie brakiem dostatecznej odwagi z jego strony. Mariannę
była zbyt zarozumiała, żeby dopuścić myśl, iż jakikolwiek mężczyzna
mógłby nią wzgardzić.
114
Statek zbliżał się do Nowego Jorku i pasażerowie powoli pakowali
,uż walizki. Zaczęły się ogólne pożegnania, wymiana adresów w celu
korespondencji i obietnice ponownego spotkania, o czym już najdalej
w godzinę po rozstaniu całkowicie zapominano.
Partmannowie wszakże umówili się z Frankiem i Siddy w sposób
zobowiązujący, zapraszając ich do siebie, a także planując wspólne
spędzenie wieczoru w hotelu, w którym Nordauowie mieli zamówione
pokoje. Należało się także liczyć z tym, że przy tej okazji dojść może do
spotkania z panną Weidner i jej ojcem, ale z tym towarzystwo już się
pogodziło. Partmannowie dobrze wiedzieli, ile trudu zadawała sobie
Mariannę, żeby złapać Franka w swoje sieci, ale równie dobrze
orientowali się, że Frank nie ma żadnej ochoty dać się złapać. Oboje
nie mieli wątpliwości, że Frank bardzo kocha swoją żonę i że ona
w pełni odwzajemnia jego miłość, chociaż oboje zawsze zachowywali
się bardzo powściągliwie i nie uzewnętrzniali swoich uczuć. Ale o tym,
że nigdy ich sobie nawzajem nie wyznali, Partmannowie nie mieli
oczywiście pojęcia.
Po przybyciu do Nowego Jorku wszyscy stracili się z oczu
w ogólnym rozgardiaszu przy załatwianiu formalności związanych
z przyjazdem.
Frank i Siddy pojechali natychmiast do hotelu i zajęli dwa
sąsiadujące ze sobą pokoje, położone tak wysoko, jak Siddy nigdy
jeszcze nie mieszkała. Z lekkim zawrotem głowy spojrzała z okna na
ruchliwą ulicę.
\
Jednocześnie przybyła do hotelu panna Weidner z ojcem.
Natychmiast zasięgnęła języka, gdzie znajdują się pokoje państwa
Nordau, i tak sprytnie pokierowała sprawą, że otrzymała pokoje
dla siebie i ojca tuż obok, przy czym pan Weidner absolutnie w niczym
się nie spostrzegł. Potem zadała hotelowemu służącemu podchwytli-
we pytanie i ustaliła, który pokój zajmuje Frank. Od stewardesy na
statku wiedziała bowiem, że Nordauowie zajmują oddzielne sypial-
nie.
W hotelu tym wszystkie pokoje można było łączyć ze sobą lub
oddzielać od siebie, korzystając z podwójnej pary rozsuwanych drzwi.
Tak więc kiedy Mariannę została wreszcie sama, zajęła się przede
wszystkim drzwiami między pokojem Franka a swoim.
115
Otworzyła po cichu te od swojej strony — przesunęły się bezgłośnie
po prowadnicy — i przyłożyła ucho do tych drugich. Usłyszała jakieś
szmery: znak, że Frank był jeszcze w pokoju.
Bez cienia zażenowania zajrzała przez dziurkę od klucza, ale
niczego nie zobaczyła. Prawdopodobnie w drzwiach Franka, tak samo
jak po jej stronie, tkwił klucz.
Cicho zasunęła drzwi i zaczęła urządzać się i rozpakowywać rzeczy.
Już niemal z tym skończyła, kiedy usłyszała, że Frank wyszedł na
korytarz i puka do pokoju żony. Po chwili dobiegł ją odgłos otwierania
i zamykania drzwi od pokoju Siddy, a potem usłyszała rozmowę
małżonków idących korytarzem do windy.
, — Zjedzmy,, teraz coś na prędce i chodźmy powłóczyć się po
mieście, a na diner wrócimy do hotelu.
— To mi odpowiada, Frank — odpowiedziała Siddy.
Mariannę wiedziała zatem, że Nordauowie przyjdą na kolację do
hotelowej sali jadalnej. Przebrała się i kiedy ojciec zapukał do drzwi,
była gotowa do wyjścia. Nie był to jej pierwszy pobyt w Nowym Jorku;
mieli tu z ojcem nawet znajomych, którym pragnęli złożyć wizytę.
.Mariannę zaproponowała ojcu, żeby jednak wpierw zajrzeć do sali
jadalnej, a ponieważ pan Weidner miał jeszcze coś załatwić z portierem,
ofiarowała się pójść tam sama i wyszukać stolik.
Kelner zaprowadził ją do wielkiej sali, gdzie w długich rzędach stały
nakryte stoliki. W tej chwili nikt przy nich nie siedział, sala była pusta.
Mariannę zagadnęła kelnera dyplomatycznie:
— Jeśli się nie mylę, przed chwilą byli tu nasi znajomi, państwo
Nordau, żeby zarezerwować stolik?
Podstęp okazał się skuteczny.
— Tak jest, milady. Mister Nordau zamówił na dwie osoby tamten
mały stolik przy oknie.
— Doskonale. Niech pan, proszę, zarezerwuje dla mnie i dla mego
ojca stolik obok. Nie będziemy mogli siedzieć z naszymi znajomymi
razem, bo stoliki są za małe, ale przynajmniej będziemy blisko siebie.
I wielce z siebie zadowolona wróciła do hallu, żeby wyjść z ojcem
i złożyć planowaną wizytę.
Frank i Siddy zajęli wieczorem w jadalni swoje miejsca bez żadnych
podejrzeń, nie troszcząc się o to, kto będzie siedział przy sąsiednim
116
stoliku. Ale nie zdążyli nawet rozpocząć kolacji, kiedy obok pojawił się
pan Weidner, prowadząc pod ramię córkę. Mariannę zamarkowała
wielkie zaskoczenie i podeszła do Siddy z wyciągniętą ręką.
— No, nie! To czarujące, że już spotkaliśmy się!
Siddy przybladła. Wiedziała, że Weidnerowie też mieli zamiar tu
zamieszkać, ale z uwagi na ogrom amerykańskich hoteli, nie obawiała
się bliższych kontaktów. Tymczasem ta tak bardzo jej niesympatyczna
pannica wynurzyła się nagle tuż obok i bez wątpienia znów będzie
chciała zaanektować Franka. Serce Siddy drgnęło nagle przykrym
podejrzeniem: czy Frank wiedział, że Weidnerowie mają miejsca obok
nich? A może wszystko zostało ukartowane?
Gdyby wiedziała, jak bardzo Frank zirytował się tym spotkaniem,
uspokoiłaby się natychmiast. Chcąc nie chcąc musiał jednak nie tylko
udawać radosne zdziwienie, ale także wyrazić zgodę, kiedy Mariannę
z filuterną minką i przesadną wesołością zaproponowała:
— Może zsuniemy nasze stoliki? Będzie nam się lepiej rozmawiało.
Siddy z wielkim trudem udało się nie okazać niezadowolenia
z pojawienia się Weidnerów. Zanim zdążyła ochłonąć, oba stoliki
zostały już zestawione i wszyscy zasiedli razem.
Frank spojrzał ukradkiem na żonę, nagle milczącą i zgaszoną.
Podczas przechadzki po mieście była niezwykle ożywiona i wesoła.
Powiedziała Frankowi, że w recepcji czekał już na nią list od Margot,
i zrelacjonowała jego treść. Na Franka również czekała poczta od
połączonych firm, zawierająca różne dyrektywy w sprawach hand-
lowych. Opowiedział żonie o wszystkim, co mogło ją zainteresować,
i przekazał pozdrowienia od swych rodziców i jej ojca. W czasie tej
długiej wędrówki po Nowym Jorku rozmawiali z wielkim ożywieniem,
a teraz nagle Siddy umilkła i sidziała dziwnie osowiała.
Pojawienie się Weidnerów i dla niego było bardzo nieprzyjemne.
Cieszył się, że choć tutaj będzie z Siddy sam, skoro żadne z nich nie
wchodziło do pokoju drugiego. A tu tymczasem... Frank podejrzewał
oczywiście, że Mariannę trochę dopomogła „przypadkowi" i to natrę-
ctwo popsuło mu humor. Jednakże nie można jej było obrazić, nie
obrażając zarazem jej ojca, który był przecież miłym starszym panem.
To on zresztą głównie podtrzymywał rozmowę przy stole, Marian-
nę bowiem ograniczała się do rzucania Frankowi upojnych spojrzeń,
\
777
a czasem zwracała się do Siddy z „miłą" uwagą, zawierającą przeważnie
jakąś ukrytą złośliwość. Siddy odpowiadała na to banalnym, nic nie
mówiącym frazesem. Frank wdał się w końcu w dyskusję z panem
Weidnerem o interesach, żeby jak najmniej mieć do czynienia z Marian-
nę, której spojrzenia irytowały go w najwyższym stopniu.
Po kolacji pan Weidner zaproponował, żeby przejść do westybulu
i posłuchać tam koncertu, a może potem młodsi nabiorą ochoty trochę
potańczyć. Frank jednak — wiedząc, że Siddy na tym nie zależy
— szybko odmówił, tłumacząc, że oboje z żoną są zmęczeni, bo od
wczesnego rana na nogach. Mariannę nie tracąc czasu przejęła ini-
cjatywę i poleciła kelnerowi zarezerwować ten stół na cztery osoby także
na jutrzejszy diner, po czym również wyraziła chęć udania się na
spoczynek. Nie przyszło jej przy tym na myśl, żeby zapytać, czy
Nordauowie zgadzają się na wspólne zjedzenie kolacji jutro, a Frank
i Siddy nie odważyli się temu sprzeciwić: Siddy dlatego, że myślała, iż
Frankowi na tym zależy, a Frank dlatego, że bezceremonialność panny
Weidner po prostu odjęła mu mowę.
Kiedy wszyscy razem wysiedli z windy, Mariannę udała wielkie
zdziwienie:
— Ach, państwo też mieszkają na tym piętrze?
— Na to wygląda, proszę pani — odparł Frank sucho.
Przez głowę Siddy znów przemknęło podejrzenie, że również ten
„przypadek" był z góry zaplanowany przez Franka i tamtą. Kiedy
w dodatku okazało się, że pokój Mariannę przylega do pokoju Franka,
ogarnęły ją takie niedobre myśli, że tylko z najwyższym wysiłkiem
zdołała opanować się i spokojnie pożegnać. Frank niechcąco umacniał
Siddy w złym nastroju — zirytowany i zaskoczony zachowywał się tak
niepewnie i nienaturalnie, że omal się nie rozpłakała. Swobodny
pozostał jedynie pan Weidner, który zrobił nawet jakąś żartobliwą
uwagę na temat kolejnego .szczęśliwego przypadku. Mariannę rzuciła
w stronę Siddy zwycięskie spojrzenie, które tylko potwierdziło jej
najgorsze przypuszczenia.
Frank podniósł do ust jej drobną, chłodną dłoń, życząc dobrej
nocy, po czym Siddy natychmiast weszła do swego pokoju. Frank
wiedział wprawdzie, że żona patrzy nieufnie na czynione mu przez
pannę Weidner awanse i że kolejne „przypadki" nie sprawiły JeJ
118
przyjemności, ale że sam był całkowicie uodporniony na uroki Marian-
nę, do!głowy mu nie przyszło, że Siddy może być serio o nią zazdrosna.
Pożegnawszy pana Weidnera i jego córkę, poszedł do siebie
i niebawem usłyszał Mariannę śpiewającą czułą pieśń miłosną. Potrząs-
nął głową coraz bardziej rozeźlony. Tego już za wiele! Co ona właściwie
sobie wyobraża!
Energicznie przysunął do ich wspólnych drzwi kufer i zawiesił na
nich pled podróżny, podejrzewając, że panna Weidner jest zdolna nawet
do podglądania przez dziurkę od klucza. Upewnił się też, czy jego drzwi
są zamknięte. Nie wiedział, że Mariannę odsunęła w swoich drzwiach
zasuwkę i że gdyby i on otworzył drzwi od swojej strony, oba pokoje
zyskałyby połączenie.
Nie wiedział również, że jego młoda żona chodzi tam i z powrotem
po swoim pokoju dręczona zazdrością.
XII
Następnego dnia Frank miał zacząć załatwianie spraw firmy. Przy
śniadaniu zapytał więc Siddy, jak ma zamiar spędzić dzień.
,
— Żałuję, ale w ogóle nie mogę ci powiedzieć, kiedy będę wolny
i będę mógł poświęcić ci czas. Na wszelki wypadek wynająłem auto do
twojej dyspozycji; wystarczy, że powiesz portierowi, o której godzinie
mają po ciebie przyjechać. Może odwiedzisz dziś panią Partmann?
Obiecywała, że zatroszczy się o ciebie, kiedy ja będę zajęty interesami.
To może trwać do piątej po południu, a nawet jeszcze dłużej.
— Nie kłopocz się o mnie, Frank. Wiem, jak sobie wypełnić dzień.
A do pani Partmann dziś nie pójdę, bo nie będzie miała jeszcze czasu.
Może odwiedzę ją jutro. Zjem lunch w hotelu, a potem wybiorę się na
mały objazd po mieście.
* — Dobrze, Siddy, ale pojedź tylko autem przeze mnie wynaję-
tym, żebym był spokojny. Mógłbym poprosić pana Weidnera, żeby się
tobą zaopiekował, ale sądzę, że osoba panny Weidner nie jest ci zbyt
miła.
Siddy zaczerwieniła się. Chętnie wypowiedziałaby swoje zdanie na
temat panny Weidner, ale, nie wiedziała, czy stała się ona Frankowi
na tyle droga, że mogłoby go to dotknąć. Ograniczyła się przeto do
stwierdzenia:
— Nie, to absolutnie zbyteczne! Pan Weidner będzie prawdopo-
dobnie równie zaabsorbowany interesami jak ty.
— No to mogłabyś umówić się z panną Weidner; ona chyba
chętnie przyłączyłaby się do ciebie.
120
Siddy patrzyła w talerz. W jakim celu było to powiedziane? Zależało
mu na tym, żeby miała towarzystwo, czy też chciał przez to coś powiedzieć?
A może sam się z nią umówił i mają zamiar gdzieś się spotkać? Bo o tym,
że ta młoda dama byłaby nie od tego, Siddy była przekonana. A Frank?
Czy mógłby to zrobić? Serce podpowiadało jej, że nie, ale rozum mówił,
że nie może wziąć Frankowi za złe, gdyby chciał zbliżyć się do innej
kobiety. Przecież sama zwróciła mu wolność, a on — był mężczyzną.
Zabolało ją serce, ale zebrała się w sobie i powiedziała spokojnie:
— Panna Weidner nie jest mi na tyle sympatyczna, żebym do-
browolnie szukała jej towarzystwa.
— Jasne. A więc umówmy się, że o piątej będę na pewno w hotelu
1 wypijemy razem herbatę.
— Dobrze, ja też będę o piątej.
Frank pożegnał żonę jak zawsze z galanterią, a ona życzyła mu
pomyślnego załatwienia spraw. I z tym się rozstali.
Frank wyszedł, a Siddy pojechała na górę do swego pokoju.
Wysiadając z windy, natknęła się na pannę Weidner.
— Ach, dzień dobry pani! Już tak wcześnie na nogach?
— Jak pani widzi. Zamierza pani wyjść?
Pytanie to zadała Siddy z wewnętrznym niepokojem: czy tamta
wybiera się już na spotkanie z Frankiem?
— Nie, najpierw zjem z papą śniadanie. Pani już jadła?
— Właśnie wracam z jadalni.
— A małżonek jeszcze tam został?
Dla Siddy było oczywiste, że Mariannę ma ogromną ochotę
zobaczyć Franka, toteż z prawdziwą satysfakcją odparła:
— Nie, mój mąż musiał wyjść na krótko załatwić pewien interes,
ale zaraz potem mamy się spotkać.
— Ach, te nieszczęsne interesy! Tutaj jest z tym jeszcze gorzej niż
na miejscu w domu. Ja także rzadko tu widuję papę. Będzie pani musiała
mnie wziąć trochę na hol, żebym nie była zupełnie sama. Jakie plany
macie państwo na dzisiaj?
Siddy była już pewna, że podejrzewanie Franka o ciche rendez-vous
2 Mariannę było niesłuszne i w duchu przeprosiła go za to ze skruchą.
Wiedziała jednak, że to nie zasługa Mariannę, która chętnie by się
zgodziła na randkę. Siddy postanowiła wyprowadzić ją w pole.
121
\
—^- Jeszcze nie ustaliliśmy. Ja muszę teraz szybko, przed powrotem
męża, napisać list do domu.
— Ach, świetnie! W takim razie na pewno się spotkamy. O pierw-
szej, prawda?
Siddy z uśmiechem skinęła głową.
— Tak jest, o pierwszej.
Panie rozstały się, a Siddy pomyślała z satysfakcją, że panna
Weidner będzie srodze rozczarowana, gdy Frank nie pojawi się
w południe. W nastroju lekkiego rozbawienia poszła do swego pokoju.
Za cenę pewności, że panna Weidner nie jest z Frankiem na mieście,
chętnie zniesie jej towarzystwo w czasie lunchu.
Uspokojona zabrała się do korespondencji. Napisała długi list do
Margot, krótszy do matki i kilka widokówek do przyjaciółek. Treść tej
korespondencji była pogodna, tak żeby nikt nie domyślił się ciężkiego
położenia Siddy. Adresaci powinni być przekonani, że te serdeczne
pozdrowienia przesyła im szczęśliwa młoda żona.
Potem siedziała jeszcze przez chwilę przy oknie, obserwując uliczny
ruch. I nagle zobaczyła po drugiej stronie ulicy pannę Weidner
oglądającą wystawy i najwidoczniej znudzoną bezcelowym pałętaniem
się. Siddy zrobiło się całkiem lekko na sercu.
Przygotowała się do wyjścia na lunch i po chwilce zjechała windą.
Przy stole, przy którym jadła wczoraj kolację z Frankiem i Weidnerami,
siedziała samotnie Mariannę.
— Jest pani sama? — zapytała Siddy. — Czy ojciec pani jeszcze nie
wrócił?
— Nie. I można wątpić, czy zdąży wrócić na lunch. Po jego wyjściu
postanowiłam przejść się po najbliższych ulicach, żeby zobaczyć
wystawy. Myśli pani, że sklepy w Nowym Jorku mają coś szczególnego
do zaoferowania? Wszystko, co widziałam, mamy również w Berlinie,
i to o wiele taniej. Okropnie się wynudziłam. Jestem zadowolona, że
będę mogła choć przez godzinkę pogawędzić z panią i pani mężem.
Po ustach Siddy przemknął ledwie dostrzegalny kpiący uśmiech.
— Muszę panią niestety rozczarować — powiedziała ze skryw aną
satysfakcją. — Będzie pani musiała zadowolić się moim towarzystwem-
Mój mąż nie wróci na lunch i w ogóle nie wiem, kiedy skończy dziś
załatwiać swoje sprawy.
122
Mariannę Weidner nawet nie próbowała ukryć swego niezadowo-
lenia.
— Och, ten Nowy Jork! Business pożera tutaj wszystko! Więc
mamy tak siedzieć same, bez męskiego towarzystwa?
— Nic innego nam nie pozostaje.
— Pozwolę sobie jednak zauważyć, że ja nie pozwoliłabym
mojemu mężowi, żeby w trakcie podróży poślubnej zostawiał mnie
samą na tak długo — powiedziała Mariannę kwaśno.
Siddy robiło się coraz lżej na sercu.
— Jestem z kupieckiej rodziny, tak samo zresztą jak pani, i wiem,
że sprawy firmy są ważniejsze niż przyjemności. Mój mąż na pewno
wolałby być teraz ze mną.
Twarz Mariannę przybrała złośliwy wyraz.
— I pani w to wierzy? Chętnie poznałabym takiego niezwykłe-
go mężczyznę! Każdy z nich jest zadowolony, jeśli może znów poczuć
się wolny, bez krępujących więzów... nawet w czasie podróży poślub-
nej.
Siddy nie mogła powstrzymać się od uwagi:
— Zabrzmiało to tak, jakby miała już pani za sobą najgorsze
doświadczenia.
— Nie ja, na szczęście, ale inne. Żaden mężczyzna nie jest wierny.
Siddy zmusiła się do uśmiechu.
— Tak pani myśli?
— Nie mam co do tego cienia wątpliwości! Wychodząc za mąż, nie
będę miała żadnych iluzji do stracenia. Człowiek nowoczesny jest
dobrze poinformowany. Żaden mężczyzna niczego mi nie wmówi.
Dlatego chcę zachować wolność tak długo, jak się da. My, dziewczęta
z bogatych domów, ciągle jeszcze jesteśmy poślubiane przede wszystkim
z powodów majątkowych. A może wierzy pani, że została pani wybrana
wyłącznie z miłości?
Na twarzy Siddy pojawił się ciemny rumieniec, serce drgnęło jej
bólem.
— To pytanie pozostawiam bez odpowiedzi. Ale to bardzo
smutne, że żywi pani takie przekonania. Czego będzie pani oczekiwać
od małżeństwa!
Mariannę roześmiała się drwiąco.
123
— Ach, pani jest jeszcze bardzo oderwana od życia. U rodowite]
berlinianki, jak pani; to istny dziw. Ja widzę świat wyraźnie, a kiedy
wyjdę za mąż, zażądam takich samych praw, jakie przyznają sobie
mężczyźni. A poza tym zanim się z kimś zwiążę, nie będę siedzieć w kącie
za piecem ani zamykać oczu, lecz dobrze rozejrzę się dookoła, żeby
znaleźć mężczyznę, który mi się spodoba. A potem nie będę skubać
kwiatków, drżeć z niepewności i cierpieć katuszy; wręcz przeciwnie:
nie będę robić tajemnicy z tego, co czuję, tylko otwarcie przyznawać się
do tego, że ktoś mnie pociąga. Jest pani zaszokowana?
Niewątpliwie był to właśnie szok, ale Siddy za nic nie przyznałaby
się do tego. Nieskrępowana niczym zuchwałość Mariannę wprawiła ją
w osłupienie.
— Czy to ma znaczyć, że będzie pani czynić awanse mężczyźnie,
który się pani spodoba?
— Oczywiście, inaczej nie będzie wiedział, że mi się podoba.
— A jeśli... ten mężczyzna nie będzie wolny, jeśli będzie należał do
innej kobiety?
Mariannę wzruszyła ramionami.
— Wtedy będzie mógł zdecydować, która mu bardziej odpowiada:
ja czy tamta.
— Byłaby pani w stanie odebrać jakiejś kobiecie męża? — spytała
Siddy do głębi wzburzona.
— A dlaczego nie? Jeśli mi się coś podoba, wyciągam po to i ekę
— oznajmiła Mariannę, błysnąwszy złośliwym spojrzeniem.
— Ależ panno Weidner!
Mariannę roześmiała się i zapaliła papierosa.
— To panią szokuje?
— Myślę, że takim samym prawem kieruje się złodziej, wyciągają-
cy rękę po cudzą własność.
Mariannę miała drwiącą minę.
— Nonsens! Człowiek nigdy nie może być nieograniczoną
własnością drugiego człowieka. Uczucia zmieniają się. Jeśli dziś spodo-
ba mi się mężczyzna innej kobiety, dojdzie do walki między nią a rnn4
Jeśli wygram — ona musi się poddać; wygra ona — ja będę musia'a
zrezygnować.
Siddy kurczowo ścisnęła ukryte pod stołem dłonie.
124
— A jeśli... wyjdzie pani za mąż i będzie kochała męża, a on stanie
się potem obiektem takiej, jak to pani nazywa, walki, w której wygra ta
inna, to co wtedy?
— Będę się oczywiście bronić ze wszystkich sił i zrobię wszystko, co
w mej mocy, żeby przekonać mego męża, że kocham go co najmniej tak
mocno jak tamta. Będę starała się pokonać moją rywalkę na wszelkie
sposoby. A jeśli to nie pomoże, wtedy adieu\ l wówczas postaram się jak
najszybciej poszukać innego, żeby się w nim zakochać.
Siddy była skonsternowana.
— To nie jest takie łatwe!
Mariannę uśmiechnęła się kpiąco.
— Jeśli ten mężczyzna roztaczał jakiś szczególny urok, to zapewne
me będzie to zbyt łatwe. Ale zawsze lepiej jest znaleźć tego drugiego niż
przywdziać włosiennicę i posypać głowę popiołem.
— Mówi pani bardzo dziwnie. Wszystko, co pani powiedziała,
wydaje mi się czymś niebywałym. Nie rozumiem pani.
— Wierzę' w to! Ja od razu panią właściwie oceniłam i zawsze pani
trochę współczułam — odparła Mariannę sarkastycznie.
Siddy wyprostowała się.
— Nie ma żadnej potrzeby, żeby mi współczuć.
W oczach Mariannę pojawił się niebezpieczny błysk.
— Tego nie może pani wiedzieć.
— Owszem, wiem!
— Wykluczone! Może właśnie w tej chwili mąż zdradza panią
2 jakąś kobietą, która ma na to ochotę. A jeśli nie dziś, to jutro albo
pojutrze, za tydzień lub za rok. Pewien poeta powiedział kiedyś, że
w przeznaczeniu kobiety bardziej nieuchronne jest to, że zostanie
zdradzona, niż to, że umrze. I ja myślę, że on miał rację. Dlaczego więc
my, kobiety, nie możemy zgotować mężczyznom takiego samego losu?
Mariannę Weidner chciała swymi wywodami pognębić i zaniepo-
koić Siddy i powiodło jej się to aż za dobrze.
W duszy Siddy ciągle jeszcze dźwięczały okrutne słowa o zdradzie
ardziej nieuchronnej niż śmierć. Czy nie był w nich zawarty również
JSJ los? Czy nie siedziała naprzeciwko kobiety, która taki właśnie los
ciała jej zgotować? Jakie poglądy miała ta dziewczyna! Jak śmiało
ez zahamowań je wypowiadała! Jeśli rzeczywiście Frank jej się
125
l
spodobał, to wyjdzie naprzeciw jego pragnieniom przy najdrobniejsze)
nadarzającej się okazji.
Siddy wyprostowała się i odparła chłodno, nie dając po sobie
poznać, jak głęboko czuje się dotknięta:
— Lepiej skończmy tę rozmowę, panno Weidner. Nie mogę
zgodzić się z panią ani wypowiadać na ten lemat.
Mariannę raz jeszcze zaciągnęła się papierosem, a potem zgniotła
niedopałek w popielniczce, patrząc na Siddy z wyraźną ironią.
— Pani zapewne sądzi, że namiętność można zgasić tak jak
ogieniek tego papierosa. Jest pani mężatką, ale sprawia pani wrażenie
kobiety jeszcze całkowicie niedoświadczonej. Zapewne wyglądałoby to
inaczej, gdyby pani małżeństwo nie rozgrywało się w dwóch oddzielnych
sypialniach.
Siddy drgnęła. Co Mariannę Weidner chciała przez to powiedzieć?
Czyżby wiedziała ojej małżeństwie więcej niż Siddy przypuszczała? A od
kogo mogłaby dowiedzieć się jakichś szczegółów, jak nie od Franka...
Czy między nim a tą dziewczyną doszło już do takiej bliskości, że
powierzył jej tajemnicę swojego małżeństwa?
Siddy nie domyśliła się oczywiście, że Mariannę przeprowadziła
śledztwo — najpierw na statku, a potem tu, w hotelu — z którego
wynikało, że młoda para sypia w oddzielnych pokojach.
Czując ucisk w sercu, Siddy fnocno przygryzła wargi, żeby
powstrzymać zbierające się łzy. Świadomość, że panna Weidner tylko na
to czyha, pomogła Siddy opanować się. Podniosła się i powiedziała
spokojnie: >
— Muszę panią teraz pożegnać. Nie sądzę, żebyśmy miały sobie
jeszcze do powiedzenia coś, co dla nas obu byłoby interesujące, gdyż
nasze poglądy są absolutnie rozbieżne.
W oczach Mariannę znów pojawił się złośliwy błysk.
— Kto wie, czy to jest takie pewne: może mamy podobny gust? Na
przykład ta suknia, którą ma pani na sobie, podoba mi się tak dalece, że
chętnie bym ją nosiła.
Siddy zbladła. Aluzja była przejrzysta. Nie suknię miała Mariannę
na myśli, lecz mężczyznę. Siddy uznała jej zachowanie za bezwstydne,
lecz nawet nie mogła przeciwko temu zaprotestować, gdyż tamta
skwitowałaby to tylko drwiącym śmiechem.
126
Zebrawszy się na odwagę,, Siddy odparła:
_ Przykro mi, ale nie ododam pani tej sukni. Zresztą... chyba nie
chciałaby pani nosić czegoś używanego.
_ Naprawdę chce mnie jpani już opuścić? — spytała Mariannę
z grzecznym ubolewaniem, jak . gdyby nic między nimi nie zaszło.
Siddy skinęła głową na poożegnanie i wyszła z jadalni. Pojechała
windą na górę i dopiero w swoim pokoju rozpłakała się.
W jej pamięci ożyły tetraz wszystkie słowa Mariannę — te
jednoznaczne i te dwuznaczne — a kiedy przypomniała jej się uwaga na
temat oddzielnych sypialni, zaciała sobie raz jeszcze pytanie: czy panna
Weidner wiedziała o tym od Franka? Ale • doszedłszy w swych roz-
myślaniach do tego miejsca, Sicłdy zerwała się nagle i potrząsnęła głową.
Nie! Tego Frank nigdy by nie zrobił, nawet gdyby był bardzo blisko
z jakąś kobieta! Na pewno nie wyjawiłby nikoinu ich tajemnicy.
Mariannę Weidner wyszpiego^swała w jakiś sposób, że jej małżeństwo
z Frankiem nie jest właściwie r*iałżeństwem. Niejeden raz zdradzała się
ze swą skłonnością do Frania, a dzisiaj przedstawiła Siddy swój
pozbawiony skrupułów pogląd! na problem małżeńskiej zdrady. A więc
to nie zasługa Mariannę, że Frank zachowywał się wobec niej tak
powściągliwie.
Siddy wstrząsnęła się ze zgrozy. Jak młoda dziewczyna może
obnosić si,e z podobnymi poglsądami! Nie, nie można bez walki oddać
Franka tej kobiecie! Mariantie Weidner wypowiedziała jej bezpar-
donową walkę — dobrze, ona_ ją podejmie.
Siddy doprowadziła się cło porządku, przemyła zapłakane oczy,
odświeżyła się wodą kolońską. Było pół do czwartej — niebawem wróci
Frank. Nie powinien poznać, że płakała. Przypudrowała lekko twarz,
a potem stanęła przy oknie i wyjrzała na ulicę.
Tam w dole mijają się w nieustannym pośpiechu jacyś ludzie. Mają
swoje udręki i cierpienia, ale tłumią je codzienną krzątaniną, po-
konywaniem codziennych trosk. Ona też musi ukryć swój ból. Pośród
tych rozmyślań usłyszała, że \v pokoju Franka skrzypnęły otwierane
drzwi. Nastawiła uszu — czyżby już wrócił? I wtedy usłyszała pukanie
do drzwi wewnętrznych.
— Jesteś tam, Siddy?
— Tak, Frank. Wróciłeś*?
127
— Och, nie było mnie aż nadto długo! Martwiłem się o ciebie.
— Nic mi się nie stało. Niepotrzebnie się niepokoiłeś.
— Muszę się teraz trochę odświeżyć. Czy mogę przyjść po ciebie
i zabrać cię na herbatę?
i
— Chętnie, Frank. Daj znać, jak będziesz gotowy.
Na twarzy Siddy błysnął nagle uśmiech. Jak mogła bać się i choćby
przez moment wierzyć, że Frank wygadał się z ich małżeńskimi
problemami! I nagle olśniło ją, skąd Mariannę wie o ich oddzielnych
sypialniach: z pewnością słyszała ze swego pokoju, jak Frank rano
zapukał do Siddy z zapytaniem, czy dobrze wypoczęła. Ależ oczywiście!
' Ta bezczelna dziewczyna po prostu blefowała! Podejrzewanie Franka
było głupotą! On był w każdym calu dżentelmenem i nigdy nie
powiedziałby ani słowa, które mogłoby sprawić Siddy przykrość.
Pół godziny później Frank siedział z żoną w hotelowej herbaciarni
i — bardzo zadowolony ze swych poczynań — opowiadał o tym, co
zdziałał w ciągu dnia. Szczęśliwie udało mu się załatwić o wiele więcej niż
zakładał. Jutro przed południem będzie miał znowu konferencję, ale
popołudnie ma wolne i rezerwuje je dla niej.
— Czy bardzo się nudziłaś, Siddy? Jak spędziłaś dzień? — spytał,
patrząc na nią z przyjemnością i chłonąc jej bliskość, której przez tyle
godzin był pozbawiony.
Siddy opowiedziała o tym, co robiła, a kiedy Frank usłyszał, że
jadła lunch w towarzystwie panny Weidner, zmarszczył lekko czoło.
— Nie jestem zadowolony, Siddy, że wchodzisz z nią w bliższe
kontakty — powiedział stanowczym tonem.
Siddy popatrzyła z uwagą.
— Mogę wiedzieć, dlaczego?
— Uwierz mi, to nie jest dla ciebie towarzystwo.
— Nigdy go też nie szukałam. To raczej ona się narzuca; tak mi się
przynajmniej wydaje.
'
Frank roześmiał się twardo.
— Mnie też się tak wydaje! Pół biedy, jeśli mogę ci towarzyszyć, ale
kiedy zostajesz sama, postaraj się ją jakoś wymijać.
— Och, chętnie! — odetchnęła Siddy z ulgą.
— Zabrzmiało to tak, jakbyś miała już kiedyś złe doświadczenia...
Siddy zmusiła się do spokoju. Ja... ja myślę, że bardzo różnimy się poglądami.
— l chwała Bogu! Jestem o tym przekonany! — powiedział Frank
energicznie.
Siddy zarumieniła się. Nie wiedziała, co myśleć o jego słowach.
Czyżby Frank nie był dobrego mniemania o pannie Weidner? Ale
w duchu usłyszała znów drwiący głos Mariannę: „W przeznaczeniu
kobiety bardziej nieuchronne jest to, że zostanie zdradzona, niż to, że
umrze". Te słowa będą się jej zawsze przypominały, kiedy w jej serce
zacznie wkradać się nieśmiała nadzieja. A może on wyraził się o Marian-
nę tak ujemnie, żeby zataić swoje zainteresowanie nią — żeby ukryć to,
że jej pragnie?
Siddy postanowiła mimo wszystko podjąć walkę.
— Czy mogę cię o coś poprosić, Frank?
Spojrzał jej w oczy z taką czułością, że w Siddy zamarło serce.
— Uczynisz mnie szczęśliwym, jeśli będę mógł spełnić twoje
życzenie.
Siddy zaczerpnęła tchu.
— Chciałabym pójść z tobą do teatru dziś wieczorem, a potem na
kolację — gdziekolwiek, byle nie tu. Wyznam otwarcie, że wolałabym,
jeśli to możliwe, uniknąć^spotkania z panną Weidner, nawet w większym
gronie.
Przez chwilę patrzył uważnie w jej pobladłą nagle twarz. Wyczuwał
instynktownie, że prośba Siddy miała jakieś szczególne podłoże. Czyżby
Mariannę próbowała zrobić coś niegodziwego? Nie dopytując o nic,
powiedział skwapliwie:
— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, co jednak nie oznacza,
że spełnienie go przychodzi mi ciężko. Przeciwnie: odgadujesz moje
myśli. Nie lubię widzieć cię w towarzystwie panny Weidner, a poza tym
wydaje mi się, że pokazała ci się dzisiaj z dość niekorzystnej strony.
Będziemy unikać spotkań z nią.
Skinęła mu głową, przepełniona wdzięcznością, ale w duchu
zadawała sobie pytanie: „Czy on nie chce mnie widzieć z nią razem i nie
życzy sobie kontaktów między nami dlatego, że pragnie uczynić z niej
sw«ją kochankę?" Ta myśl była istną udręką.
Frank obserwował Siddy z pewnym niepokojem. Wydawała mu się
zmieniona. Z pewnością coś zaszło między nią a panną Weidner.
129
9 Pod
lr°z poślubna
Dowodziła tego również jej prośba, żeby nie spotykać się dziś wieczoren,
z Weidnerami. Nie chciał jednak dalej badać, co zaszło, żeby nj
komplikować sprawy.
Zmieniając temat, poinformował Siddy, że sprawy handlowe
w Nowym Jorku zdoła załatwić w ciągu najdalej dziesięciu-dwunastu
dni.
— Potem wyjedziemy i w ogóle nie będziesz musiała stykać się
z panną Weidner — powiedział na zakończenie.
— Zapominasz, że Weidnerowie wybierają się w tym samym
czasie, co my na Florydę. Przecież chcą nawet spotkać się z nami
w Miami.
— Ach, prawda! Zupełnie o tym zapomniałem. Ale może mogli-
byśmy zapobiec temu spotkaniu. Zdaje się, że powiedzieliśmy im,
w którym hotelu mamy zamiar zatrzymać się. W Miami jest więcej
dobrych hoteli, więc możemy zmienić plany i zamieszkać gdzie
indziej. Nie chciałbym, rzecz jasna, urazić starszego pana, ale na jego
użytek znajdę jakąś wymówkę i wyjaśnię, dlaczego wybraliśmy inny
hotel.
Siddy przygryzła usta. To, co mówił o Mariannę, dowodziło, że jest
mu obojętna. Chyba że... tylko udawał obojętność, aby wprowadzić
żonę w błąd. Nie, trzeba się z tego wyłączyć, uporać się z tymi
podejrzeniami!
— Mam nadzieję, że jakaś wymówka się znajdzie. A pana
Weidnera też nie chciałabym urazić. On jest bardzo miły.
Frank uśmiechnął się dobrotliwie.
— Ale panna Weidner jest twoją antypatią, prawda?
Odrzuciła głowę wojowniczym ruchem i spojrzała hardo.
— W każdym razie kontakty z nią uważam za nieprzyjemne.
Frank pochylił się w przód i popatrzył badawczo.
— Chyba nie wyrządzała ci niczego złego?
Oczy Siddy lekko zwilgotniały. Pomyślała, jak bardzo Mariannę
wydręczyła ją dzisiaj. Dlaczego Frank tak na mnie patrzy? Za-
wstydziła się jego dobrych, czystych oczu. Czuła, że wieczny strach
o Franka czyni ją podejrzliwą i niedobrą. Tak, wydała się sobie
bardzo niedobra z tą wiecznie czujną nieufnością, przyprawiającą J3
o palącą, dręczącą zazdrość.
— Nie, nie zrobiła mi niczego złego, ale wypowiadała poglądy,
l/tóre uniemożliwiają moje dalsze stosunki z nią. Chciałabym jej unikać,
,ak tylko się da.
Frank pocałował ją nagle w rękę i spojrzał poważnie w oczy.
— Tak różne charaktery, jak wasze w żadnym razie nie mogłyby
się zgodzić. To byłoby niemożliwe! Nie trap się tym więcej. Załatwię
sprawę w taki sposób, że nie będziesz więcej nagabywana.
Siddy była uszczęśliwiona, że Frank nie pytając o nic, zgodził się
spełnić jej życzenie.
Ten wspólny wieczór był cudowny. Frank nigdy nie widział
Siddy tak ożywionej i wesołej i zupełnie stracił dla niej głowę.
Słuchając jej śmiechu, miał ochotę porwać ją w ramiona. Zauważył, że
Siddy stara się go oczarować, a to nie przyczyniało się bynajmniej
do uspokojenia jego euforycznego nastroju.
Po teatrze poszli do lokalu znanego z doskonałej kuchni. Było
im ze sobą coraz lepiej. Siddy ukazała mu się w pełni swego kobiecego
czaru. Postanowiła bowiem tak zafascynować swego męża, żeby
będąc przy niej, nie myślał o innej kobiecie, a nLe będą,c przy mej...
również nie zaprzątał swych myśli inną.
Żadna inna nie powinna wydać mu się godna pożądania!
Siddy zauważyła, z jakim zachwytem Frank na n ią patrzy, i błysnęła
jej cicha nadzieja, że może zdoła go pozyskać — takiego, jakiego
pragnęła. Nie chciała owładnąć tylko jego zmysła*mi, ale także zdobyć
jego miłość. I w czasie tych szczęśliwych, cudowruych godzin wieczor-
nych nie wydawało się jej to niemożliwe.
130
XIII
Mariannę Weidner pojawiła się wieczorem w sali jadalnej przyodziana
we wspaniałą toaletę. Kiedy zajmowała miejsce przy zarezerwowanym
stoliku, kelner podał jej ojcu bilecik. Mariannę spojrzała niespokojnie.
— Od kogo? — zapytała gorączkowo.
— Od pana Nordaua. Jaka szkoda! Przeprasza, że nie będą z nami
na kolacji, ale zostali oboje zaproszeni na ten wieczór.
Starszy pan żałował oczywiście, że nie doszło do spotkania z młodą
parą, ale nie był tak srodze rozczarowany jak jego córka. Mariannę
zbladła i zaczęła nerwowo szarpać chusteczkę, aż w końcu rozdarła
delikatną koronkę. Z wściekłością cisnęła chustkę pod stół i przydep-
tała. Rozsadzał ją gniew, a w oczach pojawiły się niebezpieczne błyski.
Nie wątpiła ani przez chwilę, że Siddy Nordau podjęła wyzwanie
i postanowiła usunąć ją z pola widzenia Franka. Widać nie wzięła pod
uwagę, z kim ma do czynienia: Mariannę Weidner nie pozwoli
wyeliminować się w taki sposób z gry. Zwłaszcza teraz nie! Już ona
pokaże tej mało ważnej osóbce, że Mariannę Weidner zawsze osiąga to,
czego chce! A tego mężczyzny pragnie ze wszystkich sił — tak jak jeszcze
żadnego nie pragnęła. Musi zdobyć go za wszelką cenę. I żeby nie
wiedzieć co miało nastąpić!
Ten wieczór Mariannę spędziła w nastroju trudnym do opisania.
Nie bardzo wiedziała, co je ani o czym rozmawia. Jej płonące oczy
wpatrzone były w próżnię, nie widząc nikogo i na nic nie zwracając
uwagi. Jej myśli krążyły tylko wokół osoby Franka Nordaua, który
powinien należeć do niej.
132
Razem ze wzmagającym się pożądaniem narastała jej nienawiść do
Tyleż satysfakcji sprawiłoby jej zawładnięcie Frankiem, co
pognębienie jego żony. Nie miała zamiaru rozbijać ich małżeństwa. Na
tym jej me zależało. Ale Frank Nordau powinien leżeć u jej stóp tak
długo, jak ona będzie tego chciała!
Po kolacji posiedziała z ojcem jeszcze przez chwilę w westybulu,
obserwując przychodzących i wychodzących gości, a potem, pod
pretekstem zmęczenia, wróciła do swego pokoju.
Zdjęła futrzaną zarzutkę, usiadła przy biurku i w gorączkowym
pośpiechu napisała krótki list:
Muszę koniecznie porozmawiać z Panem jeszcze tej nocy — chodzi
o ważną sprawę. Drzwi wewnętrzne do mojego pokoju są otwarte. Pokój
ojca oddzielony jest od mojego łazienką, a więc będziemy mogli poroz-
mawiać bez przeszkód. Z tego też względu zdecydowałam się prosić Pana
do siebie.
Mariannę
Włożyła kartkę do koperty i spojrzała niezdecydowanie na
drzwi do pokoju Franka. Gdyby można je było otworzyć na chwilę
i zostawić tam list! Z pośrednictwa służby hotelowej wolała nie
korzystać.
Podeszła do wewnętrznych drzwi, nacisnęła klamkę: były za-
mknięte. Ale zaraz! Przypomniało jej się, że wczoraj przez szparę nad
podłogą widziała smugę światła. Schyliła się, próbując wsunąć list
, dołem. Szpara była na tyle* duża, że pchnięta z rozmachem koperta
frunęła po podłodze w głąb pokoju Franka. -
Podniosła się, biorąc głęboki oddech. A więc stało się! Nie miała
cienia wątpliwości, że Frank przyjdzie. A jak już będzie w jej pokoju,
reszta pójdzie gładko. Wiedziała, jak postępować z mężczyznami.
Wypróbowała to niejeden raz i była pewna swego, wiedząc, jak są słabi
i jak nie potrafią oprzeć się ładnej kobiecie i pokusie. Dominującą
cechą Mariannę Weidner była zarozumiałość. Uważała się za kobietę
o wielkiej urodzie i nieodpartym uroku, przy czym przeceniała
znacznie jedno i drugie. Była też wolna od jakichkolwiek hamulców
i skrupułów. Chciała zdobyć Franka Nordaua dlatego, że go pragnęła,
133
a przede wszystkim dlatego, że nienawidziła Siddy, którą przyrzeka
sobie upokorzyć, nie mogąc jej darować swej porażki w występach „n
statku.
Zapaliła nerwowo papierosa i rzuciła się na otomanę.
Jak długo przyjdzie jej czekać na Franka? Och, jak pragnę}a
zobaczyć jego twarz, kiedy będ?ie czytał jej list! Wtedy wiedziałaby
natychmiast, czy wygrała, czy te* przegrała...
Jak to: przegrała? Żadna kobieta nie przegra, jeśli postawi na
. męską próżność i słabość. Marianne była o tym najgłębiej przekonana
Co prawda mężczyźni, których dotychczas znała, były to przeważnie
nikczemne indywidua, zainteresowane głównie jej bogactwem lub
polujące na łatwe przygody dla zabicia czasu": Właściwie Marianne
należałoby raczej współczuć. Dorastając w latach, w których na skutek
wojny następowało gwałtowne przeobrażanie się wszelkich zasad
moralnych; w czasach, w których każdy zagarniał, co tylko mógł
zagarnąć, nie pytając, czy to sprawiedliwe, czy nie; wychowywana bez
matki, która by ją strzegła i chroni}a _ wyrOsła na dziewczynę skrajnie
samolubną. Nie mając względów d|a innych, nie miała ich również dla
własnej reputacji. Dopóki była spadkobierczynią swego bogatego ojca,
mogła pozwalać sobie na wszystko, co jej sprawiało przyjemność.
A kiedy dostatecznie się wyszumi _ jak to ona nazywała — zawsze
jeszcze znajdzie sobie męża, który swym nazwiskiem przywróci jej
cześć. O tym, że powinna również iiczyć si? z osobą ojca, nigdy nie
pomyślała. Ten dobry, lecz całkowjcje jej ulegający starszy człowiek,
odgadujący w lot wszystkie życzenia, mia} dla niej znaczenie tylko jako
ktoś, kto dostarcza pieniędzy. Poza tym nie wiązały Marianne z ojcem
żadne inne zainteresowania — umysłowe czy duchowe — gdyby w ogóle
je posiadała. Wiedziała jednak bardzo dobrze, że cokolwiek zrobi, na
jakikolwiek wybryk sobie pozwoli, on zawsze wszystko osłoni ojcowską
miłością., Nie odpłacając /nu uczułem, ograniczała się jedynie do
przymilnych słówek, kiedy chciała coś osiągnąć.
Przy każdym odgłosie jadącej z cichym szumem windy Marianne
nastawiała uszu, czy na korytarzu ni^ słychać zbliżających się kroków,
tłumionych przez gruby chodnik.
Robiło się coraz później. Wstała i wyjrzała na ulicę: ludzie
wyglądali z góry jak poruszające się marionetki.
134
Przed Ełiotel zajechało auto. Wychyliła się z okna i zlustrowała je
t m Wr**°kiem. Tak, to oni! Frank Nordau wysiadł pierwszy, a teraz
żonie. Marianne zamknęła okno. Zmierzyła się
krytycznjnr* spojrzeniem przed lustrem. Miała jeszcze na sobie ele-
suk*sm? wieczorową, w której wystąpiła do kolacji. Chciała
pokazać sia^ w niej Frankowi, ale teraz toaleta wydała jej się zbyt
oficialnai '"•wyjściowa. Otworzyła wbudowaną w ścianę szafę i wyjęła
lekką, sply»**vającą w długich fałdach szatę, która znakomicie uwydat-
niała ksztaj, łty Marianne, tylko pozornie je okrywając, ale właśnie
dlatego \\la3tscicielka ogromnie ją ceniła.
Manar»ine zamieniła się w słuch. Winda stanęła na piętrze; teraz
słychać byłoo lekkie kroki, które zatrzymały się bardzo blisko. Marianne
szybko zgaeusiła światło i bezszelestnie otworzyła drzwi na korytarz,
pozostawa-ijąc wąską szparę. Frank i Siddy stali w odległości kilku
kroków, zyvcząc sobie po cichu dobrej nocy. Potem Frank pocałował
żonę w rfkz:ę, Siddy wemknęła się do swego pokoju, a on wszedł do
swojego
Maria- onne zapaliła światło i podkradła się teraz do drzwi wewnętrz-
nych — te od jej strony były już ha oścież otwarte, wystarczyło więc
przyłożyć wacho do tych drugich i słuchać. Jaśniejąca u dołu szpara
wskazywahsa, że u Franka się świeci. Słychać było, jak chodzi po
pokoju, gcflly nagle zatrzymał się w miejscu. Pewnie wreszcie odkrył
jej list! V^3arianne usłyszała teraz całkiem wyraźnie szelest roz-
dzieranego papieru. Niemal widziała Franka wyjmującego list z koper-
ty. Potem «do jej uszu dobiegło coś jakby stłumiony okrzyk, którego
me zrozunmiała.
Frankz istotnie znalazł jej list, przeczytał, zmiął papier z irytacją
i rzucił połt głosem:
— Te =450 już za wiele!
Mana_ nne jednak nie dosłyszała tych słów. Wstrzymując oddech,
czgkała, id -tedy Frank wejdzie do jej pokoju.
ranczie jednak nic się nie działo. Pomyślała, że Frank chce
ć dopóki Siddy nie położy się spać. ^Słychać też było, że
jest czymś zajęty, a po chwili wydało jej się, że słyszy przy-
tłu*T/110n5 Hcobiecy głos. W istocie to Siddy zawołała do męża ze
k: oju:
735
— Proszę cię, zapukaj do mnie jutro rano o ósmej, żebym n'
zaspała!
Frank odpowiedział, że musi jutro wcześnie wyjść, ale ona rno?
przecież pospać dłużej, na co Siddy śmiejąc się odparła, że chce zjeś'
z nim śniadanie i dlatego woli mieć pewność, iż nie zaśpi.
Mariannę usłyszała teraz głośną odpowiedź Franka:
— Zapukam punktualnie o ósmej! Dobranoc, Siddy!
Mariannę przycisnęła dłonie do piersi. A więc stewardesa mówiła
prawdę: oni rzeczywiście nie odwiedzają się w swoich sypialniach! Co to
za dziwne małżeństwo!
Od tej chwili czekała z jeszcze większym napięciem na to, co
nastąpi. Znów stanęła przed lustrem, przypudrowała twarz, poprawiła
włosy, nasuwając je bardziej na czoło i obejrzała się ze wszystkich stron
bardzo z siebie zadowolona.
Ponownie podkradła się do wewnętrznych drzwi i drgnęła: usłysza-
ła całkiem wyraźnie, że Frank podszedł do nich z drugiej strony
i poruszył klucz. Cofnęła się rozgorączkowana na środek pokoju,
czekając na jego wejście. Ale... drzwi pozostały zamknięte. Frank
jedynie sprawdził, czy klucz jest przekręcony, i położył się do łóżka, nie
mając zamiaru składać Mariannę wizyty. Jeśli ma coś ważnego do
powiedzenia, może uczynić to w obecności jego żony. Podejrzewał, że
Mariannę chce sprowokować sytuację, której następstwa mogłyby
okazać się fatalne. A Siddy była dziś wieczorem taka czarująca
i kochana, że patrzył z nadzieją w przyszłość. Jego myśli były tylko
przy niej. Panna Weidner okazała się jednak osobą bardziej niebezpiecz-
ną niż przypuszczał. Należy się pilnować i nie wchodzić z nią w żadne
układy.
Cała sprawa była jednak irytująca. Frank rozważał, jak zerwać
stosunki towarzyskie z Weidnerami, nie wywołując nieprzyjemnych
zgrzytów. Najchętniej zaeaz rano zmieniłby hotel.
Nie wiedział, że sprawiłby tym Siddy wielką radość. Zdawał sobie
jednak sprawę z tego, że żona pragnie o ile możności schodzić tamtej
z drogi. Co takiego zaszło między nimi dziś przed południem?
Już prawie zasypiał, gdy nagle usłyszał lekkie pukanie. Usiadł na
łóżku, chcąc zorientować się, skąd ono dochodzi. Pukanie powtórzyło
się — wyraźnie od strony drzwi Mariannę.
136
„Co za nieostrożność! Czy ta dziewczyna zupełnie nie dba o swoją
opini??' — pomyślał i ułożył się z powrotem, nie reagując na dalsze
stukanie.
Mariannę czekała coraz bardziej wzburzona i niecierpliwa. Co to
znaczy? Dlaczego poszedł spać, nie reagując na jej list? Przecież znalazł
20 i przeczytał — słyszała wyraźnie, jak rozdzierał kopertę. Czyżby
zlekceważył jej prośbę? Może obawiał się, że żona coś usłyszy?
A może nią wzgardził? Ta myśl tak ją wzburzyła, że nie zważając
już na nic, zaczęła od nowa stukać do jego drzwi. Chciała bodaj zmusić
go do rozmowy, uzyskać jakąś odpowiedź. Kiedy Frank w dalszym
ciągu nie reagował, zastukała jeszcze raz, nie dbając, że Siddy może
w końcu to usłyszeć. Ale po tamtej stronie nadal było cicho.
Mariannę z wściekłością zerwała z siebie ubranie i z głośnym
tupotaniem zaczęła kręcić się po pokoju. Potem rzuciła się na łóżko,
przygryzając wargi do krwi. Gorycz klęski i cierpienie kobiety od-
rzuconej przekształciły się w nienawiść i gniew, które w osobliwy sposób
przeniosły się na osobę Siddy. Nagromadzona furia i chęć zemsty
były tak silne, że Mariannę najchętniej wpadłaby teraz do pokoju
rywalki i udusiła ją.
W końcu uspokoiła się. Postanowiła rozmówić się rano z Frankiem
i dowiedzieć się, czemu nie przyszedł. Musiała również w jakiś sposób
wyjaśnić, dlaczego chciała rozmawiać z nim w środku nocy. Jeśli jednak
rzeczywiście Frank nią wzgardził, należało dać mu nauczkę — tak samo
jak tej jego cnotliwej gąsce!
Mariannę niewiele spała tej nocy, a mimo to wstała o czasie.
Obmyśliła już stosowny wykręt, który miał oszczędzić jej upokorzenia,
wyjaśniając wczorajsze zachowanie — co prawda w sposób mało
przekonujący.
Ubrała się i zaczęła nadsłuchiwać. Frank już wstał i właśnie pukał
do pokoju żony.
— Już ósma, Siddy! O wpół Uo dziewiątej czekam na ciebie na
korytarzu!
\
Mariannę zabrała się do uwiarogodnienia wymyślonej w nocy
historyjki. Wydobyła z walizki materiały opatrunkowe i owinęła
nadgarstek bandażem. Potem pomazała go w jednym miejscu swoją
kredką do ust i kapnęła wodą kolońską. Teraz bandaż wyglądał jak
137
przesiąknięty krwią. Obejrzała swe dzieło z zadowoleniem, choć ciągie
z gniewem w oczach.
Przed pół do dziewiątej wyszła na korytarz, czekając na Franka
— Na miłość boską, co też pani... — powiedział cicho i cofną} się
przerażony na widok Mariannę stojącej przy jego drzwiach.
— Czy pan nie znalazł mojego listu? — spytała ostro.
— Owszem. Ale proszę rzecz rozważyć: nie mógłbym wystawić na
szwank pani reputacji.
— Ach, więc tylko dlatego pan nie przyszedł?
Spojrzał na nią poważnie.
— Nie. I tak nie przyszedłbym.
Obrzuciła go takim wzrokiem, że się przeraził.
— Więc niech mi pan przynajmniej zwróci mój list! — rzuciła
porywczo.
Frank szybko wyjął z kieszeni list, który i bez tego miał zamiar jej
oddać. W tym momencie Siddy stanęła w drzwiach i zobaczyła, że
jej mąż wręcza jakiś papier stojącej przed nim bladej i wzburzonej
Mariannę Weidner. Frank nie zauważył jeszcze żony, ale Mariannę ją
widziała i dlatego szybko, niby z zakłopotaniem, wsunęła list za dekolt
sukni, sugerując, że to bilecik wręczony jej ukradkiem. Z zadowoleniem
stwierdziła wrażenie, jakie scena ta zrobiła na Siddy, która impulsywnie
chciała nawet wycofać się do swego pokoju. Ale Mariannę śmiejąc
się z udawanym zmieszaniem, powstrzymała ją:
— Dzień dobry pani! Mam nadzieję, że spała pani lepiej niż ja.
Proszę spojrzeć: skaleczyłam się w nocy zamkiem u walizki Chcia-
łam poprosić pani męża, żeby pomógł mi założyć bandaż — do ojca
nie zwracałam się z tym, bo by się śmiertelnie wystraszył. Ale pan
Nordau chyba mocno spał lub też miał jakieś opory. Nikt mi nie
pomógł i w końcu musiałam sama założyć sobie prowizoryczny
opatrunek.
»
Spojrzała na Franka i zwróciła się teraz wprost do niego:
— Widzi pan, miał pan możność zrobić dobry uczynek jako
miłosierny Samarytanin, ale pan wolał spać.
To powiedziawszy, wyciągnęła przed siebie zabandażowaną
rękę, co w sumie wyglądało dość groźnie, ale natychmiast ją cofnęła-
żeby żadne z nich nie mogło przyjrzeć się dokładniej.
138
Siddy była ^Zdruzgotana. Czy to, co na wstępie zobaczyła, nie
potwierdzało jej n^jgO:rsZyCn przypuszczeń? Czy zakłopotanie Marian-
nej a także Franką nje świadczyło wymownie o ich winie?
Mimo wszystko Siddy przemogła sie j zapytała:
— Czy m°gł^bynn zabandażować pani rękę, tak żeby opatrunek
trzymał się lepiej?
Dziękuję ^,ani \y tej chwili trzyma się dobrze. Muszę tylko
naciągnąć cos na siefci^ żeby papa się nie wystraszył. Proszę, nie
zdradźcie mnie p anstwo, że się zraniłam. A teraz nie chciałabym
zatrzymywać pań^twŁL dłużej. Za chwilę spotkamy się na dole przy
śniadaniu.
Mariannę °di>ioto~wała z satysfakcją, że Siddy ma zmienioną twarz.
W ten sposób za Jednym zamachem zaspokoiła chęć zemsty i znalazła
dobry wykręt. Pa^j ]sj[ordau będzie teraz przeżywała męki zazdrości,
wierząc, ze jej mą^. pO-tajemnie zabawia się w listowne wyznania.
I tak tez się st^jo; wszystkie marzenia Siddy rozsypały się jak domek
z kart.
rrank był n^e tylko wściekły na Mariannę za jej niesłychane
zuchwalstwo DC^ w fajeczkę o zranionej ręce nie uwierzył — ale także
głęboko zmartwiany t ym^ że siddy by}a świadkiem tych manipulacji
z listem. Jak jej w>thimaczyć, nie demaskując zarazem panny Weidner,
ze nie ma z tym ^wistkiem nic wspólnego? Frank był dżentelmenem
i kompromitowaixje kobiely sprzeciwiało się jego zasadom.
Do śniadania zasi.edli w bardzo złym nastroju. Przez jakiś czas nie
byli w stanie Pro\vadsić rozmowy. Dopiero kiedy podano im kawę,
rrank opanował ^ję j ^^zą} rnówić o sprawach, które miał tego dnia
załatwić. Siddy stąraja sje podtrzymywać rozmowę, ale żadne z nich nie
umiało tratic we \vłaś-ciwy ton i przywrócić atmosfery wczorajszego
wieczoru.
Siddy była zącjow Oiona5 kiedy Frank wyszedł, bo wreszcie mogła
wypłakać się w sa^notnaości swego pokoju. Straciła wszelką nadzieję na
wspólne szczęście z porankiem. Najbardziej gorzkie było przy tym
przeświadczenie, ^.e t.o ona^ przez swoją dumę i powściągliwość,
wepchnęła go w r^mioDna kochanki
Do panny W^jdne.r powzięła jednak głęboką pogardę — Mariannę
yła zbyt otwarcie bezwstydna, żeby mogła jej wybaczyć. Siddy kochała
139
męża także i teraz, kiedy była już przekonana o jego niewierności.
Myślała przy tym z prawdziwą zgrozą, że Mariannę odebrała jej Franka
całkowicie rozmyślnie i bez skrupułów.
Należało przywołać na pomoc dum? i starannie, na zawsze, ukryć
przed Frankiem miłość, gdyż rywalizowanie z kimś takim jak Mariannę
Weidner było poniżej jej godności.
Dziś czuła się niemal jeszcze bardziej nieszczęśliwa niż w dniu
swego ślubu — po wynurzeniach Anny Frey.
Dla Franka i Siddy nadeszły teraz dni pozbawione wszelkiej
radości Ich wzajemne stosunki stały się nagle znów napięte. Siddy była
poważna i małomówna. Frank co jakiś czas zauważał, że kiedy wraca do
hotelu po dłuższej nieobecności, jej oczy noszą ślady płaczu. Sprawy
firmy pochłaniały mu tyle czasu, że musiał ją zostawiać samą na całe
godziny. Obydwoje jednak, jakby za milczącm porozumieniem, unikali
spotkań z Weidnerami.
.
Siddy odwiedziła któregoś dnia panią Partmann i odtąd obie
zaprzyjaźnione panie spędzały razem dużo czasu. Tak więc Siddy
przebywała niemal równie często poza hotelem jak jej mąż.
Tkwiąc w błędnym przekonaniu, że Mariannę' Weidner jest ko-
chanką Franka, zaniechała walki o jego miłość — na to było już, jej
zdaniem, za późno.
Frank był zdesperowany. Co tak nagle odmieniło Siddy po tamtym
wieczorze który obudził w nim tyle nadziei? Czy zrozumiała, że me jest
mu obojętna, że on ją po prostu kocha i dlatego stała się chłodna
i powściągliwa? To by znaczyło, że nie odwzajemnia jego uczuć i ze chce
pozostać z nim tylko na stopie koleżeńskiej.
Wśród tych uczuciowych rozterek zachowywali się oboje coraz
bardziej niemądrze, a uczutie skrępowania tylko pogłębiało obopólne
wątpliwości i obawy.
Mariannę próbowała na wszelkie sposoby zobaczyć się z Frankien
na osobności, ale mimo jej wysiłków nie udało jej się ani to, ani nawę
spotkanie z Siddy. Nordauowie wychodzili z hotelu wcześnie rano.
a wracali wieczorem, po kolacji z Partmannami - u nich w domu W
w jakiejś restauracji.
x
140
a,
,
hotelowej jadalty^dzo dziwił się, że państwo*Nordau nie pokazują się
potkał go ^rzypadł^i- Nawet zagadnął na ten temat Franka, kiedy
bv spokojne Wyja/kiem któregoś dnia. Frank zadał sobie nieco trudu,
aproszeniąjni i to^-śnić starszemu panu, że oboje z żoną są zasypani
v0\vicie ich, wolny towarzyskimi obowiązkami, które pochłaniają cał-
Pan Weidner ^zas.
nadzieję, i? \v Miarr\ stwierdził, że w takim razie pozostaje tylko mieć
odparł, że również r^i będzie więcej okazji doyczęstszych spotkań. Frank
z żoną bar^zo zaab^a taka- nadzieję, ale obawia się, iż również tam będą
ukłonów i tyyrazÓY^orbowani- P° czym z prośbą o przekazanie paniom
Dla franka s\ najgłębszego szacunku obaj panowie pożegnali się.
obrzydliwy Ciągl^tuacJa nieustannej ucieczki przed Mariannę była
wręczał Mariannę^ jeszcze nie miał pojęcia, że Siddy widziała, jak
dekolt, oraz ze właust ' Jak tamta chowała go ukradkowym ruchem za
w zachowaniu Sid^me ta zaobserwowana scena jest przyczyną zmiany
Kiedy później-
zauważył, ze pObl^ przekazywał jej pozdrowienia pana Weidnera,
mówienia o MaiT^ła, ale nie zadawała żadnych pytań. Frank unikał
w przekonanm że ^nne, więc Siddy coraz bardziej utwierdzała się
Frank wsporą spotyka się z nią potajemnie.
spotkani^ w Miarka* również, że starszy pan żywi nadzieję na częstsze
— Kfie powici-
nym hotelu, bo nj^z'ałem mu oczywiście, że będziemy mieszkać w in-
W każdym r'azje u^ mogłem wymyślić żadnego sensownego powodu.
choćby \v ten spov'ażam' ze będzie lepiej, jeśli odseparujemy się od nich
Popatrzyła n^ób> prawda, Siddy?
i odparla chłodny niego przelotnie z pustym, martwym wyrazem oczu
— Mam nacj'
Dni w Now^ieJ?' że nie masz co do tego wątpliwości.
dowolot^ gdy fo111 Jorku minęły bardzo szybko i Siddy była za-
wyjeżd?ają ^o Fi]^reg°ś popołudnia Frank oznajmił jej, że nazajutrz
pomyślnie zakońelfii, gdyż wszystkie interesy nowojorskie zostały
z Weidueramj fiA?ła> kiedy opuścili hotel, nie spotkawszy się więcej
w No\vym joj-^ 'o jej lżej na sercu, gdyż wiedziała, że pozostaną oni
cały czas jej dalszej p9dróży na Florydę.
141
W Filadelfii, a także w innych miastach na ich trasie, wszystkie
interesy zostały pomyślnie przeprowadzone.
W ciągu tych tygodni Siddy czuła się bardzo osamotniona, ale
mogła przynajmniej swobodnie oddychać, bez obsesyjnych myśli, ze
podczas gdy ona jest sama, jej mąż spotyka się z tamtą.
Frank często zabierał ją do domów swoich partnerów handlowych,
Siddy budziła tyle uznania i sympatii, że mógł być z niej dumny. Było mu
jednak ciężko na duszy, że nie udaje mu się zbliżyć do Siddy. Odkąd
opuścili Nowy Jork, była wprawdzie trochę mniej oficjalna i chłodna,
lecz ciągle tkwiło w niej owo nieokreślone ,,nie dotykaj mnie", które
stale udaremniało jego próby przełamania lodów.
Siddy korespondowała w tym czasie regularnie z Margot, ale
również jej z niczym się nie zwierzała. Bo i po co? Margot nie mogła
jej pomóc, a tylko by się zamartwiała, wiedząc, że siostra jest nieszczęś-
liwa.
Tak więc Siddy cierpiała w całkowitym osamotnieniu. Nie łudziła
się już, że zdobędzie Franka, a myśl, że mogłaby kiedykolwiek zostać
następczynią Mariannę Weidner, po prostu ją paraliżowała, ale także
pozwalała zachować dumę.
Ku jej udręce miłość do Franka nie stawała się przez to mniej
mocna i głęboka, tylko o wiele, wiele boleśniejsza.
XIV
Margot Jung i Peter Vahl nadal spędzali ze sobą wiele czasu.
W klubie tenisowym i na polu golfowym pojawiali się zawsze razem, tak
więc wszystkim innym wydawało się oczywiste, że tych dwoje należy do
siebie i żaden mężczyzna nawet nie próbował zbliżyć się do Margot.
Dziewczyna pilnowała się teraz, żeby nie dać Peterowi kosza,
gdyż to byłby ten ostatni, najostatniejszy — pamiętała o tym. Nie mogła
i nie chciała stracić dobrego, wypróbowanego przyjaciela, ale zarazem
ciągle jeszcze nie chciała zostać jego żoną. Od czasu historii z autem
zyskał wprawdzie w jej oczach, jednakże do jej ideału było mu jeszcze
daleko.
Peter Vahl, który tak długo był cierpliwy, teraz absolutnie nie mógł
zapanować nad sobą. Margot robiła się z dnia na dzień coraz bardziej
czarująca, a nad dziecięcą stroną jej natury, która zawsze obligowała go
do cierpliwości, zaczęła górować kobiecość. Próbował doprowadzić
do jakichś rozstrzygnięć, gdyż nie mógł już dłużej czekać, ale Margot
sprytnie omijała wszelkie jego pytania i napomknięcia, by nie dopuścić
do sto dwudziestego piątego kosza.
- Peter zauważył, że dziewczyna nie jest tak pewna siebie i beztroska
jak przedtem. Nie umiała już spokojnie i swobodnie patrzyć mu w oczy;
czasem pod wpływem jego spojrzenia nagle rumieniła się, a potem
z reguły była bardziej szorstka niż zwykle. Te zmiany uszczęśliwiały go.
Ale z tym wszystkim nie był ani trochę spokojniejszy. Jego słowa
stały się bardziej natarczywe, agresywne, jego oczy błagały o miłość, tak
samo jak czułe brzmienie głosu i wszystko, co dla niej czynił. Nadal
143
Jje
jednak nie mógł jej zrozumieć. Margot udawała, że nie
i odpowiadała jakąś niedorzecznością.
Peter Vahl nie wytrzymywał tego i poprzysięgał sobie, że przv
następnym spotkaniu Margot będzie musiała wyjawić, co myśli.
Któregoś dnia pojechali jak zwykle do klubu tenisowego. Pojawił
się tam dość wcześnie — poza nimi nie było jeszcze nikogo, nawet
chłopców podających piłki. Usiedli więc przy białym stoliku i czekali
To Peter tak pokierował sprawą, żeby przyjść tu wcześniej, bo na
tym opierał się jego plan. Miał teraz przed sobą dobre pół godziny
podczas której nikt nie będzie im przeszkadzał.
Przechylił się nagle w jej stronę i wziął ją za rękę, patrząc z czułością,
a mimo to poważnie i stanowczo.
— Panno Margot, ja celowo przyjechałem dziś z panią wcześniej
niż zwykle, bo chciałem porozmawiać z panią w cztery oczy. Otóż... ja
nie mogę dłużej żyć obok pani w tej chłodno przyjacielskiej aurze.
Margot spojrzała z przestrachem.
— Peter, mój drogi, miły, niech pan nie mówi dalej! Niech pan
będzie dobry i rozsądny! — prosiła, usiłując jednocześnie uwolnić rękę.
— Nie, panno Margot! — odparł, nie puszczając jej dłoni.
— Koniec z rozsądkiem. Zbyt długo byłem rozsądny. Teraz chcę
usłyszeć od pani ostateczne słowo; teraz zaraz. Nie wolno pani stosować
dalej uników. I proszę mnie posłuchać: jeśli chce mnie pani zmusić do
milczenia jakimś frazesem, potraktuję to jako odmowę. Muszę i chcę
otrzymać teraz od pani odpowiedź, czy zostanie pani moją żoną, czy też
nie. Kocham panią tak bardzo, że odmowa będzie dla mnie nieszczęś-
ciem. Ale wolę raczej być nieszczęśliwy niż żyć tak dłużej obok pani.
Margot, całe szczęście mojego życia zależy od pani. Czy chce pani zostać
moją żoną?
Margot zbladła i poczerwieniała. W odruchu obronnym obudziła
się w niej cała dziewczęca przekora — właśnie dlatego, że miała ochot?
rzucić mu się na szyję. Opferała się zaś dlatego, że zapędził ją w ciasM
uliczkę, że nie pozostawił jej ani chwili czasu, nalegając, żeby zdecydo-
wała się właśnie teraz.
Wydarła mu się resztką sił, skoczyła na równe nogi i krzyknęła ^
złością:
— Nie, nie i jeszcze raz nie! Nie chcę zostać pańską żoną!
144
Peter silnie pobladł, jego niebieskie oczy przesłonił cień, a wokół ust
pojawiła się gorzka rysa. Podniósł ;się ociężale i powiedział:
— Muszę na tym poprzestać. Broszę rui wybaczyć, że się naprzy-
krzałem. Życzę pani szczęścia!
Ukłonił się, zabrał leżącą na ss;toliku rakietę i szybko odszedł, nie
oglądając się ani razu za siebie.
Margot stała bez ruchu i patrzała za nim w ślad, a w miarę, jak
się oddalał, robiło jej się coraz ciężej na sercu. Ciągle jeszcze miała
nadzieję, że odwróci się i przybiegnie z powrotem, ale tak się nie stało
— Peter szedł dalej i dalej aż do Wyjścia z kortów. Margot poczuła
się nagle osamotniona i do głębi sierca przerażona. Nie mogła i nie
chciała uwierzyć, że Peter Vahl, jej najlepszy przyjaciel, odszedł.
A kiedy zniknął jej z oczu, z cał^j siły przycisnęła kostki palców do
zębów.
— Peter Vahl! Peter, kocharąy! — krzyknęła jak przerażone
dziecko, pozostawione same w ciemnym pokoju.
Ale Peter nie wrócił. Rozejrzała się dookoła, jakby obudzona
z ciężkiego snu. Jak to możliwe? Zo»stawił ją. Miał takie smutne oczy,
ale jednocześnie był taki stanowczy. Nie obejrzał się za nią ani razu.
Była teraz sama, zupełnie sama.
— To nie w porządku z jego sdrony! Jak mógł zrobić coś takiego!
— powiedziała do siebie i łzy puścił (y się jej z oczu.
Margot poczuła się nagle śm(jertelnie nieszczęśliwa. A potem
ogarnął ją lęk, że za chwilę pojawią się znajomi i trzeba będzie z nimi
rozmawiać. To było niemożliwe; t^raz mogła tylko płakać — bez-
nadziejnie, rozpaczliwie płakać. M{Usi stąd pójść, nikogo nie chce
widzieć!
Powoli, niepewnie ruszyła w strronę wyjścia. Wpadło jej nagle do
g°wy, ze nie ma pieniędzy na tramwaj — miała przecież wrócić
samochodem razem z Peterem. Jafcde to dziwne uczucie, że nie ma
e era, który się o nią troszczył, chironił przed wszelkimi niedogod-
' Załatwiał za nią wszystko', tak jakby to rozumiało się samo
-*• «?.
W Podi
tylk °Statecznie moze PÓJŚĆ Pieszo.. Nie to przecież było najgorsze,
y ° to, ze Peter odszedł! I że nie wrófrci. Wyjedzie z Berlina, żeby więcej
ie widywać. Wierzyła, że to zrotbi i że straciła go ostatecznie. Na
r°z Poślubna
myśl o tym przystanęła i oparła się o drzewo, gdyż nogi odmówiły '
posłuszeństwa.
J
— Peterze, mój dobry, kochany... przecież ja... przecież ja c;
kocham i nie mogę żyć bez ciebie! — zaszlochała głośno.
I nagle zrozumiała, że kocha Petera Yahla, że zawsze go kochała
nic o tym nie wiedziąc. A ten niedorzeczny ideał to było głupie
dziewczyńskie fantazjowanie. To przecież Peter był najbardziej przez rm
kochanym człowiekiem. Życie bez niego nie miało sensu. Na miłość
boską, on nie może wyjechać!
\
Pobiegła do wyjścia i głęboko odetchnęła: samochód Petera stał na
swoim miejscu! Pewnie siedzi w środku i czeka na nią. W przypływie
zadziorności pomyślała, że tylko chciał ją nastraszyć. To szkaradne
z jego strony! Nie wsiądzie do jego samochodu, bo to byłoby upoka-
rzające!
Wyprostowała się dumnie, chcąc energicznym krokiem przejść
obok auta. Ale wewnątrz wozu nikogo nie było, nikt na nią nie czekał.
Margot poczuła, że rozpacz ogarnia ją na nowo. I w tym momencie
wyłonił się obok niej szofer Petera.
— Proszę jaśnie panienki, kazano mi powiedzieć, że auto jest do
jej dyspozycji. Pan doktor pojechał tramwajem, żebym mógł odwieźć
jaśnie panienkę do domu.
Margot zrobiła wszystko, aby się opanować.
— Jest mi przykro, że pan doktor pojechał tramwajem. Gdyby..
gdyby zaczekał na mnie parę minut... — wyjąkała.
— Pan doktor nie miał niestety czasu; miał ważny telefon wzy-
wający go do Lipska, więc musiał pojechać do domu, żeby przygoto-
wać się do podróży. Ja mam tylko odwieźć jaśnie panienkę do domu,
a potem wrócić się po pana doktora i zawieźć go na Dworzec
Anhalcki.
Margot zobaczyła nadchodzącą grupkę młodych ludzi z rakietatn'
tenisowymi. Szybko wsiadła do auta i szofer zatrzasnął drzwiczki-
Wsunęła się głęboko na tylne siedzenie, żeby znajomi nie zauważyli JeJ-
Na szczęście weszli na teren kortów, nie troszcząc się o stojący PTZ^
wejściu- samochód. Szofer włączył silnik i wóz ruszył.
W oczach Margot znów błysnęły łzy. Jaki dobry, jaki kochaflj
jest Peter, że pomyślał o zostawieniu jej samochodu! Więc °
146
zeczywiście chce wyjechać! Tak spieszno mu do tego Lipska? Praw-
dopodobnie podpisze zaraz kontrakt angażujący go tam do pracy.
Ogarnęła ją całkowita rozpacz. Co tu zrobić? przecież nie może mu
pozwolić wyjechać! Wtedy na pewno nigdy go juL nie zobaczy. Wtedy
wszystko się skończy, a ona zostanie sama — ^e złamanym sercem
i tęsknotą za Peterem. Nie, do tego nie wol^o dopuścić. Przede
wszystkim trzeba zapobiec jego wyjazdowi, bo to jedyna szansa
uratowania jej szczęścia, które tak głupio i lekkomyślnie naraziła na
szwank.
Och, teraz wie, że zachowywała się w stosunku do Petera obrzyd-
liwie. Jak bardzo wydręczyła biedaka! Zrozumiała to dopiero teraz,
kiedy sama zakosztowała cierpienia z jego porodu. Trzeba go za-
trzymać; on nie może wyjechać do Lipska. J^go ojciec też byłby
nieszczęśliwy, gdyby Peter przeniósł się tam. Ale co Ona może zr,obić,
zęby go zatrzymać? ^
Zastanawiała się przez chwilę, potem wyprostowała się, otarła oczy
i opuściła- szybę oddzielającą miejsce kierowcy o<i tylnej części wozu.
'_ przypomniało mi się, że muszę jeszcze posiedzieć coś ważnego
panu doktorowi, więc zamiast do mnie, pros^ aby pan od razu
pojechał do niego do domu. Poczekam w samochodzie, aż zejdzie, żeby
pojechać na dworzec.
— Bardzo proszę, jaśnie panienko!
Marnot odetchnęła. W ten sposób Peter nie \Vyjedzie, zanim jeszcze
raz z nią nie porozmawia. Jaką minę zrobi, kiedy zobaczy ją w aucie?
Czy się ucieszy? A może jest na nią taki rozgoryczony5 ze w Ogóle nie
będzie clxciał jej wysłuchać?
Margot pełna była obaw. Może Peter przest^ juz ją kochać? Ach,
nie, to niemożliwe! Pewnie będzie trochę zły, że niepotrzebnie pakował
walizkę...
Wypłakała raz jeszcze z serca wszystkie o(>awy i wytarła oczy.
Wyciągnęła z torebki puderniczkę i przypudrowa}a sj?_ Wielkie nieba,
jak ona wygląda! I z taką zapłakaną twarzą ące odzyskać Petera?
PudrowaJa i pudrowała — nic nie pomagało: śląjy placzu ciągle były
widoczne.
A niech zostaną! Niech zobaczy, ile przez m«gO wycierpiała, jak ją
M dręczył —jej Peter, kochany, dobry, głupi, sząiony peter! Myślał, że
147
ona pozwoli mu odejść. Jej bohater, jej ukochany bohater i... jej j^
tak jest, to właśnie on stał się jej ideałem! Nikt nie był taki dób
i kochany jak on, ani taki silny i wierny, ani taki dzielny i niezawodny
Końcową część drogi przebyła śmiejąc się i popłakując na zmian
Samochód zatrzymał się przed bramą willi, w której Peter mieszkał
z ojcem. Szofer wysiadł, zadzwonił i zameldował, że samochód czeka
Margot wcisnęła się najgłębiej jak mogła w kąt auta, żeby nie rzucać
się od razu w oczy. Czekała dość długo, zanim pojawił się służący, który
przyniósł walizkę i położył ją na miejscu obok szofera, nie dziwiąc się
obecności Margot. Widywał ją często w samochodzie młodszego pana
Yahla, więc uznał, że widać są umówieni.
W końcu nadszedł Peter — blady i bardzo poważny.
— Czy panna Jung wyszła już z klubu tenisowego? — zagadną}
stojącego obok samochodu szofera. — Odwiózł ją pan do domu?
— Nie, panie doktorze! Jaśnie panienka siedzi w samochodzie, bo
ma panu coś ważnego powiedzieć.
Peter znieruchomiał, potem zajrzał w głąb auta, otworzył drzwiczki
i skinął na szofera, że można ruszać. Opadł na miejsce obok Margot
i wziął ją za rękę.
— Co pani chce mi jeszcze powiedzieć, Margot?
Niemądre łzy znowu puściły się jej z oczu.
— Peter... mój kochany, to wszystko było bez sensu! Przecież ja nie
mogę bez pana żyć! I... i kocham pana jak nikogo na świecie. Jak mógł
mnie pan tak zostawić?
Wziął ją w ramiona i głęboko, z całej piersi odetchnął. Na szczęście
jechali pustymi uliczkami, na których prawie nie było widać przecho-
dniów, ale gdyby nawet było inaczej, Peter nie zwracałby na nic uwag'
Objął głowę Margot i z największą miłością zajrzał jej w oczy.
— Margot, czy chcesz zostać moją żoną?
Skinęła głową i mocno zarumieniła się pod jego spojrzeniem.
— Tak, Peter. Nie mogę bez ciebie żyć.
Zaczął ją całować jak oszalały, do utraty tchu.
— Moja najukochańsza, Bogu niech będą dzięki, że nareszc'
przestałaś się opierać. Nie bój się zostać moją żoną. Kocham cię i "? •
^ię nosił na rękach.
— I nie pojedziesz do Lipska, dobrze?
148
Roześmiał się radosnym, szczęśliwym śmiechem.
__ Wykluczone! Natomiast objadę teraz z tobą kawałek Berlina,
dalej się zobaczy. Powiedz, naprawdę mnie kochasz?
Spojrzała na niego rozpromieniona.
— Ja wcale nie wiedziałam, że cię kocham. Zrozumiałam to nagle,
kiedy zostałam sama tam, na kortach. Na myśl, że mogłabym cię
utracić, poczułam się strasznie nieszczęśliwa. Potrzebuję cię, Peter...
kocham cię.
Wzruszony i szczęśliwy zaczął ją znów całować, a potem przytulił
do piersi jej głowinę i zapytał cicho:
— A co z twoim ideałem, kochanie?
Pogłaskała go po ręce.
— Nareszcie go znalazłam, Peterlein.
— Jak to? — zdziwił się. — I mimo to chcesz zostać moją
żoną?
Zerknęła na niego z filuterną minką, pogrążając go do reszty
w zachwycie.
— A owszem. Wyobraź sobie, że kiedy wszystko rozważyłam,
okazało się, że to ty jesteś moim ideałem. TMo bo jesteś dobry, silny
i wielkoduszny, jesteś odpowiedzialny, wierny, dzielny, no i... jesteś
bohaterem. A przede wszystkim kochasz mnie tak, jak chciałam być
kochaną.
Peter aż poczerwieniał z zakłopotania i roześmiał się tak po
chłopięcemu, że Margot musiała go pocałować.
— Ale nie mam ciemnych oczu ani ciemnych włosów, a schudnąć
też nie schudłem.
Margot prychnęła rozbawiona.
— Wiesz, Peterlein, ta kolorystyka niewiele znaczy, jeśli serce jest
czarne.
Peter zabierał się znów do pocałunków, ale wjechali niestety
w bardziej ludną okolicę, w związku z czym musieli siedzieć grzecznie
°ook siebie. Ale nie spuszczali z siebie uszczęśliwionych oczu. Mieli
sobie tak dużo do powiedzenia. Margot skarżyła się, że ją tak
straszhwie przeraził swoim odejściem.
7- Czy ty naprawdę nie chciałeś mnie już więcej widzieć?
Scisnął oburącz jej dłoń.
149
— Nie mogłem już tego wytrzymać, Margot. Nie potrafiłem dłu>
żyć obok ciebie — spokojny i opanowany. Tęsknota, gorące pragnień;
żeby choć cię pocałować, odbierały mi rozum.
To powiedziawszy, pocałował ją szybko, korzystając z tego
akurat nikt nie przechodził ulicą.
Dojechali do Dworca Anhalckiego i szofer już zamierzał oddać
walizkę bagażowemu, gdy Peter powstrzymał go:
— Proszę zostawić walizkę. Panna Jung przekazała mi właśnie
wiadomość, że nie muszę natychmfast jechać do Lipska; był w ter
sprawie jeszcze jeden telefon. Ale niech pan skręci za róg, gdzie nie
będziemy tamowali ruchu, i pójdzie dowiedzieć się, kiedy odchodzi
pierwszy poranny pociąg do Lipska. To na wypadek, jeśli jednak będę
musiał rano pojechać.
Szofer podjechał i wysiadł, a Margot spojrzała niespokojnie.
— Chcesz jednak pojechać do Lipska?
— Nie — uśmiechnął się Peter. — Musiałem tylko jakoś uzasadnić
szoferowi, że mimo twego poselstwa zajechaliśmy przed dworzec
Inaczej gotów pomyśleć, że cała ta jazda była bezcelowa.
— Ach, jaki mądry Peter! — roześmiała się.
— Wystarczająco jak na berlińskiego adwokata. Ale co teraz
będziemy robić? Dokąd pojedziemy?
— Przypuszczam, że odwieziesz mnie do domu, bo chyba będziesz
chciał porozmawiać z moimi rodzicami.
— Jasne! Ale ponieważ twoją zgodę już mam, nie musimy gnać
na łeb, na szyję. Zresztą twojego ojca i tak nie ma teraz w domu, więc
mamy dla siebie jeszcze jakąś godzinkę. Takie potajemne zaręczyny
wydają mi się czymś wręcz cudownym. Jeśli o mnie chodzi, chętnie bym
się jeszcze tym stanem podelektował. Czy masz coś przeciwko temu,
żebyśmy trochę pojeździli autem?
— Absolutnie nie! —t powiedziała rozbawiona.
W tym momencie wrócił szofer z informacją o godzinie odjazdu
pierwszego porannego pociągu do Lipska.
— Dobrze — powiedział Peter — wracajmy teraz do domu-
żeby zostawić tam walizkę. Potem musi nas pan zawieźć ponownie do
klubu tenisowego, bo zapomniałem tam czegoś, a stamtąd ruszy m}
do domu państwa Jung.
_ Ależ Peter, to będzie trwało co najmniej godzinę!
__ Nie szkodzi! Dla mnie z pewnością nie będzie to za długo,
najważniejsze, że będziemy przejeżdżali przez słabo zaludnione
okolice.
Ta jazda z paroma przystankami wcale nie wydała im się za długa.
Kiedy na koniec dotarli pod dom Margot, nie mogli się nadziwić,
tak szybko minął im czas. W ciągu tej godzinnej jazdy zdążyli sobie
lednak powiedzieć to wszystko, co mają sobie do powiedzenia
narzeczem, a w słabo zaludnionych okolicach nadarzały się okazje,
żeby wzmocnić wypowiadane kwestie pocałunkami.
Weszli do rodzicielskiego mieszkania Margot, gdzie ku swej cichej
radości dowiedzieli się, że pani Jung jeszcze nie ma, ale lada moment
powinna wrócić do domu. Tak więc parze narzeczonych dane było
jeszcze krótkie sam na sam.
W końcu jednak starsi państwo przyszli — najpierw matka, po
niej ojciec — i dalej wszystko wynikło samo z siebie.
Margot życzyła sobie, żeby zaręczyny odbyły się dopiero po
powrocie Siddy i Franka z podróży poślubnej. Do tego terminu
pozostało jeszcze kilka tygodni, ale Margot i Peter uznali, że taki
potajemny okres narzeczeński ma o wiele więcej uroku niż oficjalny.
Peter błagał jednak, żeby potem nie odkładać ślubu na dłużej. Ustalono
zatem, że zaręczyny odbędą się we wrześniu, kiedy Siddy już będzie na
miejscu, a datę ślubu wyznaczono na drugiego grudnia.
750
XV
Mariannę nie posiadała się ze złości, kiedy dowiedziała się, że
Nordauowie wyjechali. Przepełniał ją szaleńczy gniew na Siddy, gdyż
była pewna, że to z jej winy Frank wyjechał bez pożegnania. Ojciec chcąc
ją uspokoić, opowiedział, jak to spotkał Franka Nordaua, który wyraził
nadzieję, że w Miami będą mieli na pewno więcej okazji do spotkań.
Z tych słów Mariannę wywnioskowała, że Frank tylko przez
ostrożność unikał bliższych kontaktów z nią. Prawdopodobnie jego
żona w jakiś sposób dała upust przepełniającej ją zazdrości. To, co
Frank jakoby powiedział jej ojcu, potraktowała jako tajemne przesła-
nie. Uspokoiła się jako tako i następne tygodnie w Nowym Jorku
spędziła trawiona gorączką oczekiwania.
Czas jej się dłużył, mijał zbyt wolno, toteż wymogła na ojcu
wcześniejszy wyjazd na Florydę. Kiedy więc Frank Nordau zjechał
z żoną do Miami, Weidnerowi bawili już tam od tygodnia.
W hotelu, w którym zatrzymała się z ojcem, Mariannę zadbała o to.
żeby pokoje sąsiadujące z ich apartamentem, pozostały wolne. Poleciła
mianowicie zarezerwować je dla Nordauów, nic nie wiedząc, że Frank
tymczasem zamówił już locum gdzie indziej.
Ku swemu całkowitemu zadowoleniu Frank pozałatwiał już wszys-
tkie interesy poza zaprzyjaźnioną firma w Miami.
— Kiedy wrócimy do Berlina — powiedział z uśmiechem do Sidd>
— będziesz musiała pójść do jubilera i wyszukać sobie jakąś wyją*'
kowo piękną rzecz; te nowo nawiązane stosunki handlowe pozwol4
nam na to z naddatkiem.
752
Jego słowa nie wywołały u Siddy ani cienia uśmi^cmi. Nie zależało
,ej na biżuterii ani żadnych błyskotkach. Uczynić ją szczęśliwą mogła
"tylko miłość męża.
Kiedy jechali do Miami, ogarnął ją na nowo strac^ że Frank będzie
się tam spotykał z Mariannę Weidner, a później, w fcerimie5 zapewne
również będą się widywać. Nigdy nie pozbędzie s}ę tego bolesnego
ucisku w sercu, nawet wtedy, kiedy Mariannę nie bę<jzje juz kochanką
Franka. Siddy nie wierzyła, żeby ten romans n>ogł trwaL dmgo
— któregoś dnia Frank pozna jej charakter. Ale po Mariannę będzie
zapewne jakaś inna. Co za różnica? Między nią a Frankiem nigdy nie
będzie prawdziwego porozumienia — pozostanie tylj^ oficjaina koeg-
zystencja. I ta świadomość była dla Siddy niewypOAViedzianie bolesna.
W hotelu w Miami wskazano im zamówione pRez Franka pokoje.
Z okien roztaczał się wspaniały widok na morze. >^a pjazy panował
ożywiony ruch. Frank miał do załatwienia w Miami tyiko jedną sprawę,
a mianowicie sfinalizowanie bardzo obiecującej urnowy z pewną wielką
firmą budowlaną. Poza tym planował spędzić tu z ^oną dwą tygodnie ^
na wypoczynku.
Warunki pobytu były w pełni luksusowe. Przebywający w Miami
goście paradowali wprawdzie przez cały dzień w strojac^ plazOwych, ale
wieczorem obowiązywała elegancja i wykwintne toąjety życie toczyło
się jednak głównie na plaży i dlatego Siddy obawia^ sję> ze spotkanie
z Mariannę jest nieuniknione mimo zamieszkania \y jnnym hotelu.
I rzeczywiście: kiedy następnego dnia po śniądaniu wybrała się
z Frankiem na plażę, ujrzała idących im napr^ecjw Weidnerów.
Mariannę miała na sobie kokieteryjny kostium piazOwy, a na to
narzucony elegancki kąpielowy płaszcz. Siddy zbiadła na jej widok
i zrobiło jej się zupełnie słabo. Z uczuciem zazdroścj musiała przyznać,
ze Mariannę jeszcze nigdy nie prezentowała się tak powabnie jak teraz.
I w dodatku wiedziała, jak ukazać w pełni urok s\ve; pieknei smukłei
sylwetki.
Zobaczywszy Franka i Siddy, odetchnęła g^boko, jakby uwol-
niona od przewlekłego bólu. Oczekiwała spotkani^ z Frankiem z naj-
VVl?kszą niecierpliwością, a teraz była dodatkowo zadowolona ze swegO
w> Siadu. Z wyciągniętą dłonią i promiennym uśmiechem ruszyła
* stronę młodej pary.
153
— Ach, nareszcie się spotykamy! Kiedy państwo przyjechali?
Siddy nie mogła uniknąć powitania i zetknięcia się na morne
z czubkami palców swego wroga, mając przy tym uczucie, że kamieni
je od środka. Frank skłonił się ceremonialnie przed Mariannę- i podał
rękę jej ojcu.
— Przyjechaliśmy wczoraj wieczorem.
— Co, już wczoraj wieczorem? Nic mi o tym nie powiedziano'
w hotelu. No, ale czy nie postąpiłam ładnie, że zarezerwowałam dla
państwa pokoje z widokiem na morze? Wiedzieliśmy przecież, że
przyjedziecie w tych dniach i zatrzymacie się w tym samym hotelu.
Frank był nieco zakłopotany.
— To rzeczywiście bardzo miłe ze strony łaskawej pani; niestety
nic o tym nie wiedziałem. A ponieważ słyszałem, że w tym hotelu nie
ma już wolnych pokoi z widokiem na morze, zamówiłem kwaterę gdzie
indziej. Dlatego nie mogła pani wiedzieć o naszym przybyciu.
Mariannę przeciągnęła się mina. Rzuciła Siddy nienawistne spoj-
rzenie, które mówiło: „To mam tobie do zawdzięczenia!"
Pan Weidner usiłował ratować sytuację, mówiąc ze śmiechem:
— Widzisz, Mariannę, działaliśmy xbyt pochopnie. Będę musiał
zaraz odwołać rezerwację.
— Ależ to niemożliwe, papo! — wybuchnęła Mariannę. — Ja
zamówiłam te pokoje i gdyby nie moje zapewnienia, zostałyby wynajęte
komuś innemu. Chyba zgodzą się państwo, że najlepiej będzie, jeśli
przeniesiecie się do naszego hotelu.
Frank spojrzał na żonę, zauważył jej bladość i zaciśnięte usta.
Zebrał się w sobie i powiedział stanowczo, choć pełnym ubolewania
tonem:
— Niezmiernie mi przykro, ale to niemożliwe, łaskawa pani. My
też zamówiliśmy nasze pokoje z góry, i to na cały nasz pobyt tutaj. Poza
tym mamy w naszym hotelu umówione już różne konferencje w spra-
wach firmy, no i nie chciałbym zmieniać adresu.
— To oczywiste, interesy mają pierwszeństwo — oświadczył pan
Weidner wyrozumiale. — A jeśli chodzi o te zarezerwowane pokoje, to
niech cię o to głowa nie boli, Mariannę — sam załatwię sprawę
z dyrekcją hotelu. Odstąpią je od ręki komuś innemu, bo to dobre
pokoje, z pięknym widokiem. Byłoby bardzo miło, rzecz jasna, gd>'
154
byśmy mogli mieszkać bliżej siebie, ale przecież i tak będzie wiele okazji
jo spotkań.
Ta uwaga trochę pocieszyła Mariannę, choć nadal była wściekła,
ze wszystko poszło nie po jej myśli, tylko tak jak chciała ta „cnotliwa
oąska". Pani Nordau była najwidoczniej o nią zazdrosna. I bardzo
dobrze! Powinna być! Mariannę postanowiła odpłacić jej z nawiązką
za wszystkie irytacje i rozczarowania.
Popatrzyła Frankowi wymownie w oczy i powiedziała cicho,
korzystając z tego, że jej ojciec szedł z Siddy o kilka kroków przed nimi:
— Bardzo na pana czekałam i cieszę się, że nareszcie pan przy-
jechał.
Wiatr doniósł te słowa do uszu Siddy, która musiała pokonać
wzbierający w niej szloch, żeby usłyszeć, co Frank na to odpowie. Ale
choć nadstawiała uszu, nie zrozumiała jego odpowiedzi.
— To miło z pani strony — odparł Frank lekkim tonem.
— Musimy się tutaj częściej spotykać; myślę, że mamy sobie wiele
do powiedzenia — ciągnęła dalej z tęsknym wyrazem oczu.
Frank zesztywniał i popatrzył na nią ostro.
— Wydaje mi się, że łaskawa pani trwoni swoje zainteresowania,
skupiając je na niewłaściwym obiekcie.
— Och, czyżby żona nie pozwalała panu spotykać się z jakąś inną
istotą płci żeńskiej? Bierze pana pod pantofel?
— Ani jedno, ani drugie — odparł z irytacją, a czoło silnie mu
poczerwieniało.
Mariannę wiedziała doskonale, że żaden mężczyzna nie zniesie
łatwo podejrzenia o pantoflarstwo. Śmiejąc się w sposób, który miał go
podburzyć, ciągnęła dalej:
— Och, wy nieszczęśni żonkosie z podciętymi skrzydłami! Ale ja
nie zrezygnuję z tego, żeby je panu trochę poluzować. Przede wszystkim
jednak musimy porozmawiać w cztery \oczy; myślę, że mamy sobie to
i owo do powiedzenia, a do tego nie potrzeba nam świadków.
Frank zmarszczył czoło.
~~ A ja myślę, łaskawa pani, że lepiej będzie, jeśli tego poniechamy.
Rzuciła mu jedno ze swych niebezpiecznych, uwodzicielskich spo-
jrzeń.
~~ Tak bardzo się pan mnie boi?
155
— Bynajmniej. Jeśli — to o panią. Proszę pozwolić sobie
wiedzieć, że prowadzi pani niebezpieczną grę.
Mariannę zagruchała kuszącym śmiechem, licząc na to, że spra ,
w ten sposób przykrość Siddy.
— Lubię niebezpieczną grę, a pan byłby w niej nader pożądanym
partnerem.
Frank obawiał się, żeby coś z tych słów nie doleciało do uszu Siddv
i to czyniło go tak niepewnym, że Mariannę już uwierzyła w swoja
wygraną. Spojrzał zatroskany w stronę żony, która przystanęła z panem
Weidnerem, czekając na nich.
— Proszę zrezygnować z mojego partnerstwa, łaskawa pani
a także proszę pomyśleć o swojej reputacji. Więcej nie chcę i nie mogę
pani powiedzieć.
— Obstaję przy tym, żebyśmy porozmawiali w cztery oczy, gdyż
nie myślę ani o mojej reputacji, ani o niczym innym, tylko o tym, że
kocham pana do szaleństwa.
— To nie ma sensu! Niech pani będzie rozsądna!
Roześmiała się dźwięcznie.
— Rozsądna będę, mając osiemdziesiąt lat. Proszę, niech mnie
pan nie drażni; ja jestem zdolna do wszystkiego. Muszę choć raz
z panem porozmawiać — tylko raz! Zastanowię się jeszcze, jak to
urządzić, żeby pańska żona nie dowiedziała się. Zresztą w pana żyłach
płynie chyba krew, a nie woda, a małżeński żywot, jaki pan prowadzi,
nie może mężczyzny takiego jak pan uczynić szczęśliwym. A więc
— jeszcze porozmawiamy!
Frank i Mariannę znaleźli się tak blisko pierwszej pary, że Siddy
usłyszała ostatnie słowa, a przede wszystkim zauważyła wielkie za-
kłopotanie i niepewność męża oraz wzburzenie tamtej.
Frank nie wiedział, w jaki sposób wywinąć się pannie Weidner.
Pomyślał, że może istotnie najlepszym rozwiązaniem będzie spotkać si?
z nią sam na sam po to, żeby powiedzieć jej bez ogródek, iż wyprasza
sobie dalsze naprzykrzanie się z jej strony. Zrozumiał, że ta dziewczyna
nie uznaje żadnych absolutnie hamulców i nie zostawi go w spokoju-
dopóki wyraźnie nie wyjaśni jej swego stanowiska.
Jego serce należało bez reszty do Siddy. Miał też nadzieję, że tutaj-
w Miami, ich stosunki nareszcie jakoś się ułożą, bo będzie rnóg
156
święcić jej więcej czasu, nie mając już na głowie interesów firmy.
Stan obecny znosił z największym trudem, toteż postanowił nieod-
olalnie wszystko otwarcie przedstawić Siddy. Dlatego też jakiekol-
iek gierki z panną Weidner absolutnie nie wchodziły w rachubę.
Mariannę stawała mu się coraz bardziej niesympatyczna, gdyż nie
cierpiał kobiet, które w stosunkach z mężczyznami przejmowały
inicjatywę. Żadna zresztą z dotychczas mu znanych kobiet nie za-
chowywała się tak agresywnie. Trzeba więc będzie pozbyć się jej
w sposób energiczny, i to tak, żeby zrozumiała wszystko właściwie.
— Dobrze, jeszcze porozmawiamy! — odparł ostro i zdecydowanie.
Siddy usłyszała i to, a także zauważyła błysk triumfu w
oczach
Mariannę. Poczuła w sercu bolesny skurcz. Czy musi znosić
tego
rodzaju spojrzenia tej dziewczyny, która bez cienia żenady
kokietuje
Franka na jej oczach?
Wyprostowała się dumnie i powiedziała stanowczym tonem:
— Wracam teraz do hotelu.
Frank natychmiast stanął przy niej.
— Będzie tak, jak sobie życzysz, Siddy.
— Ale ma pani posłusznego męża! — zawołała Mariannę
szyder-
czo.
Pan Weidner roześmiał się dobrodusznie.
— Tego by brakowało, żeby mąż nie był posłuszny żonie w
czasie
podróży poślubnej! Czyż nie tak, łaskawa pani? — zażartował, zwra-
cając się do Siddy.
Siddy kiwnęła głową, przymuszając się do uśmiechu, potem
pożegnała Mariannę lekkim, sztywnym ukłonem i odeszła. Frank też
Sl? pożegnał i ruszył razem z żoną.
Mariannę popatrzyła za nimi z ironią.
— O, Boże, ależ to nudna gęś!
Pan Weidner spojrzał zdumiony.
— Chyba nie masz na myśli tej czarującej pani Nordau,
Marian-
chen?
~- Właśnie ją mam na myśli, ojcze! — rzuciła z wściekłością.
Ależ to przemiła, urocza osóbka!
~~ Och, papo! Wy, mężczyźni, jak tylko zobaczycie ładną buzię,
to
razu myślicie, że przypisane są do niej wszystkie inne uroki.
To
157
nudna, głupia gęś, w dodatku — zazdrosna! Czy nie widzisz, że
chciałaby tego swego meżusia owinąć w watę i wsadzić pod klosz, ż^
nic do niego nie docierało, żeby w ogóle nie wiedział, jak wygląda żyć'
bo sama pozbawiona jest życia i temperamentu. Biedny Nordau, nale?'
mu tylko współczuć! On bardzo chętnie trochę by pobrykał, ale co?
skoro musi zaraz wracać pod ten klosz.
Mariannę święcie wierzyła w to, co mówi. Była przekonana, ze
przy niej i za jej sprawą Frank natychmiast by „odżył". Grunt, że
zgodził się na spotkanie — teraz już nie ucieknie przed nią więcej!
Panna Weidner spalała się w pragnieniu zdobycia Franka, nie
mając wątpliwości, że jej się to uda. Bo kiedy kobieta jak ona zagnie
na mężczyznę parol, żaden się nie oprze!
XVI
Frank i Siddy szli przez chwilę w milczeniu, oboje pogrążeni
w przykrych myślach. W końcu Frank powiedział:
— Ta panna Weidner to zbyt uciążliwe i nieprzyjemne towa-
rzystwo.
Siddy podniosła głowę i obrzuciła go przygaszonym spo-
jrzeniem.
*
— Również dla ciebie, Frank? — spytała z dziwną intonacją.
Frank nastawił uszu, doszukując się w tych słowach śladów
zazdrości.
— Myślę, że dla mnie więcej niż dla ciebie — odparł z pewnym
rodzajem wisielczego humoru.
l
Siddy zacisnęła usta. Czyżby sprawy zaszły tak daleko, że
miłostka Mariannę zaczęła mu ciążyć? To można było łatwo sobie
wyobrazić, bo panna Weidner nie mogła mężczyźnie pokroju Franka
zaofiarować prawdziwych wartości. A więc pociągnęło go do niej tylko
Przelotne upodobanie. Nawet jeśli to odurzenie wkrótce minie, Frank
zniszczył i zburzył wszystko, co było istotą jej uczucia. Nigdy już nie
znajdzie w sobie odwagi, żeby wyjść mu naprzeciw i walczyć o jego
^iiość; odtąd zawsze będzie się bała, że zanim pokona swoje zahamowa-
nia, inna znów zdobędzie jego względy.
Frank zastanawiał się, co skłoniło Siddy do postawienia takiego
Pytania. I dlaczego nagle stała się znów milcząca i przygnębiona? Od
wili wyjazdu z Nowego Jorku wydawała się trochę bardziej ożywiona
^~ dlaczego więc teraz tak nagle znów posmutniała?
159
O, Boże, przecież to chyba nie ma związku z Mariannę Weidner
A jeśli tak? Czy jej osoba wywiera na Siddy — podobnie jak na jep"
zachowanie —jakiś destruktywny wpływ? Trzeba to koniecznie zbadać
Tamtego wieczora w Nowym Jorku, kiedy Siddy była taka
czarująca i miła, wydawało mu się, że próbuje ona pokonać dzielący jch
dystans. Jej głos był przedziwnie miękki i ciepły, a w oczach kryła się
czułość. Jedynie tamtego wieczoru, który rozniecił w nim tyle słodkich
nadziei, Siddy była uwodzicielska i czarująco miła. A następnego dnia
wszystko się zmieniło —już od samego rana, kiedy to Mariannę czyhała
na niego pod drzwiami z żądaniem zwrotu podrzuconego mu listu.
Wszystko to było bardzo zagadkowe i dłużej nie do zniesienia.
Należało rozmówić się z Mariannę, wybadać, czy wywierała na Siddy
jakąś presję. Po ostatnich doświadczeniach zdolny był uwierzyć w każdą
nikczemność panny Weidner. Nie uznając żadnych wartości moral-
nych, nie oszczędziłaby niczego i nikogo, kto stanąłby w poprzek jej
pragnieniom.
W hotelu na oboje czekała poczta z Niemiec: dla Siddy był list od
Margot, dla Franka listy w sprawach handlowych firmy.
Ich pokoje miały wspólny, osłonięty markizą balkon, na którym
ustawiono stolik i krzesła. Siddy zasiadła na balkonie zaraz>po przyjściu,
a w chwilę później zjawił się Frank.
— Czy nie będzie ci przeszkadzało, Siddy, jeśli przejrzę tu listy
i trochę nacieszę się widokiem na morze?
— Ależ skąd, Frank! Ja mam do przeczytania tylko list od Margot.
— Mam nadzieję, że w domu wszystko dobrze. Popatrz, jak
pięknie wygląda morze w słońcu! Właściwie to nonsens, żeby przebywać
całymi godzinami tam na dole. Stąd mamy najpiękniejszy widok, a poza
tym nie jesteśmy narażeni na niepożądane towarzystwo.
Spojrzała na niego z uwagą. Czy miał na myśli Mariannę Weidner.
Na to wyglądało. Więc nie marzy o częstszym widywaniu jej? Mimo
wszystko ta myśl sprawiła jej przyjemność.
— Ja też bardzo chętnie pozostanę tu na górze.
— Oby tylko nie było ci zbyt nudno.
— Mnie? Z pewnością nie, ale tobie może być nudno.
Spojrzał na nią gorąco.
— W twoim towarzystwie — nigdy.
Czując z niepokojem zdradzieckie rumieńce na twarzy, szybko
otwarła list od Margot.
Moja kochana, kochana Siddy! Proszę Cię, usiądź mocno, bardzo
mocno, zanim zabierzesz się do czytania tego listu, żebyś z wrażenia nie
padla. Siddy — zaręczyłam się! Masz to czarno na białym. Jeśli spytasz:
z kim? — odpowiem: z moim ideałem! Wyobraź sobie, Siddy, że odkryłam
całkiem nieoczekiwanie, iż moim ideałem jest Peter Vahł — kochany,
dobry Peterlein! Właśnie w tym momencie, kiedy po otrzymaniu sto
dwudziestego piątego kosza odszedł ode mnie — na zawsze, jak po-
wiedział, i z mocnym postanowieniem zerwania wszelkiej znajomości
— właśnie w tym momencie zrozumiałam, że to on, i tylko on, jest moim
ideałem, że nie mogę bez niego żyć i że będę totalnie nieszczęśliwa, jeśli
zostanę sama. Ach, Siddy, zachowałam się strasznie nie po kobiecemu, bo
w przerażeniu, że on zostawi mnie samą na zawsze, pojechałam za nim i na
szczęście udało mi się go dogonić. Co było dalej, właściwie nie pamiętam.
Wiem tylko, że było bosko i że mój Peterlein jest kochany i uroczy, a ja
jako jego narzeczona jestem nieprzytomna ze szczęścia. On nadal mnie
uwielbia, odgaduje wszystkie moje życzenia i z nadmiaru szczęścia nie wie,
jakie jeszcze głupstwo mógłby popełnić. To jest cudowne uczucie, kiedy
można uczynić kochanego człowieka szczęśliwym! Zresztą nie muszę Cię
o tym przekonywać — przeżywasz to sama każdego dnia.
Dopiero teraz zrozumiałam, co przeżywałaś w dzień swego ślubu.
Pamiętasz, o czym rozmawiałyśmy, kiedy przypinałam Ci mirtowy
wianek? Powiedziałaś mi, że pokochałaś Franka od pierwszego wejrzenia,
chociaż on nie zwracał na Ciebie uwagi. I o tym, jaka byłaś szczęśliwa,
kiedy powrócił po długiej podróży i nagle zainteresował się Tobą,
a wkrótce potem — oświadczył. Widzisz, u nas było na odwrót: Peter
Pokochał mnie od chwili, kiedy zobaczył mnie po raz pierwszy, a ja, głupia,
nie zwracałam na niego uwagi i w ogóle nie chciałam słyszeć o małżeństwie.
•A przy tym musiałam go widać od dłuższego czasu kochać. To się poznaje
Jednak dopiero później, ale za to bardzo gwałtownie. I potem ta miłość jest
Juz Mnie zakotwiczona. Z Twoim Frankiem było tak jak ze mną, a z Tobą
~~ Jak z Peterem.
Najważniejsze jest jednak to, że oboje jesteśmy bardzo szczęśliwi;
- a tak szczęśliwi, jak Ty z Frankiem — albo prawie tak samo, bo
160
161
1 Podro:
IZ poślubna
jeszcze trochę nam do szczęścia brakuje. Ale to nadejdzie dopiero
ślubie, kiedy nareszcie będziemy mogli być sami. Na razie zdarza nam się
to bardzo rzadko. Nasze oficjalne zaręczyny odbędą się dopiero n0
Waszym przyjeździe, bo bez mojej Siddy nie chcę o niczym słyszeć. Ś
:
1 .
i
-
--c - •"--.,••• -"./u-ŁCC. ĆllUb
jest wyznaczony na początek grudnia. Ach, Siddy, jakie życie jest piękne'
Muszę kończyć, bo Peter zaraz przyjdzie i nie będę mieć czasu. A więc
wracaj do domu! Pozdrów Twojego tak gorąco kochanego Męża od nas
obojga. Tysiące całusów!
Twoja szaleńczo szczęśliwa Margot.
Kiedy Siddy doszła do miejsca, w którym Margot pisała o ślubie
z Frankiem, łzy nagle trysnęły z jej oczu. Siedziała bardzo cicho i bez
ruchu, żeby Frank niczego nie zauważył, ale jedna łza spadła na
trzymany przez nią arkusik. Frank zerknął w stronę Siddy, ale nie
zauważyła tego. Zapatrzona nieruchomo przed siebie walczyła ze łzami.
Pomyślał, że Siddy chce ukryć przed nim swoje wzruszenie i dlatego
poniechał pytania, które cisnęło mu się na usta.
Ale obserwował ją nadal. Wiedział, że z trudem stara się opanować
i że schowała list siostry do małego pudełka z szyciem, które przyniosła
ze sobą na balkon. Ukradkiem wyciągnęła chusteczkę i osuszyła oczy.
Frank siedział jak sparaliżowany. Dlaczego Siddy płakała, starając
się to ukryć przed nim? Gdyby otrzymała jakąś złą wiadomość, nie
kryłaby się z nią. Co było w tym liście, czego on nie powinien wiedzieć,
a co ją przyprawiło o taki smutek?
Nie chciał przynaglać jej do zwierzeń. Dlatego pozornie zagłębił
się w lekturze swoich listów, wyczekując chwili, kiedy Siddy się uspokoi.
Po chwili Siddy wzięła do ręki jakieś drobne szycie i pochyliła się nad
nim, żeby uniknąć jego wzroku. List Margot leżał złożony w pudełku.
Frank spojrzał na żonę i odłożył na bok swoją korespondencję.
Siddy wydawała się już»na tyle spokojna, że zwrócił się do niej
z pytaniem:
— No i co, Siddy, jakie wiadomości od Margot? — spytał
swobodnie.
Nie podnosząc oczu znad roboty, odparła:
— Och, najlepsze, jakie mogą być. Wyobraź sobie, że moja mała
Margot zaręczyła się. Przyjęła nareszcie oświadczyny swego
162
ego adoratora, Petera Yahla. Będą czekać z ogłoszeniem zaręczyn do
aszego powrotu, a z początkiem grudnia wezmą ślub.
_ To mnie cieszy. Doktor Vahl jest wspaniałym człowiekiem,
zlachetnym i godnym zaufania. Czy on się od dawna o nią starał?
— Tak. Margot dała mu sto dwadzieścia pięć razy kosza — wy-
jaśniła Siddy, zmuszając się do wesołości.
— Sto dwadzieścia pięć? To się nazywa wytrwałość!
— On ją bardzo, bardzo kocha — powiedziała cicho.
Frank znowu zaczął zastanawiać się, dlaczego Siddy płakała nad
tym listem. Przecież te zaręczyny to była radosna wiadomość. A może
Siddy sama była zakochana w Peterze i musiała z niego zrezygnować ze
względu na siostrę? Zawsze mówiła o nim bardzo ciepło i serdecznie...
Frank poczuł nagle, że serce przeszył mu ostry ból. Czy to możliwe?
Może Siddy ciągle jeszcze kocha Petera i płacze gorzko dlatego, że
zaręczył się z jej siostrą?
Zerknął ukradkiem na list Margot leżący w pudełku. Gdyby mógł
wiedzieć, co w nim jest!
W trakcie rozważań, czy by nie poprosić Siddy o pozwolenie
przeczytania listu, ktoś wywołał ją z pokoju: chodziło o zamówione
przez nią pantofle kąpielowe, których bogaty wybór przysłano właśnie
do hotelu.
Frank nie mógł dłużej zdzierżyć, wydobył list i zaczai czytać.
Wyznanie miłosne Margot poruszyło go — z każdej linijki listu biło
szczęście. A potem doszedł do miejsca, w którym Margot wspominała
rozmowę z Siddy w dniu jej ślubu i wpatrując się w list jak urzeczony,
czytał bez tchu: „Powiedziałaś mi, że pokochałaś Franka od pierwszego
wejrzenia, chociaż on nie zwracał na Ciebie uwagi. I o tym, jaka byłaś
szczęśliwa, kiedy powrócił po długiej podróży i nagle zainteresował
S1? Tobą, a wkrótce potem — oświadczył".
Wstrząśnięty do głębi czytał ten fragment listu raz po raz. I nagle
wszystko stało się jasne. Siddy kochała go od pierwszego wejrzenia
1 była szczęśliwa, kiedy zaczął starania o nią. Szczęśliwa i pewna jego
^ilości była jeszcze w chwili ślubu i podczas weselnego przyjęcia
~7teraz wiedział to na pewno. A potem zjawiła się Anny Frey i zdarła
zasłonę z oczu: wyjawiła, że była jego kochanką i że on poślubił
tylko na życzenie ich rodzin.
163
Jakie to musiało być dla niej straszne, mój Boże! Nie widział
żadnego wyjścia z tej upokarzającej sytuacji i żeby ratować twarz
wymyśliła tę niepoważną historyjkę o zakładzie z przyjaciółkami. Za ta
mistyfikacją ukryła się ze swoją wzgardzoną miłością i upokorzona
dumą. A więc jego domysły były słuszne!
Frank odetchnął głęboko i odłożył list na miejsce. Z głębi pokom
dochodził go głos Siddy przymierzającej kąpielowe pantofle i roz-
mawiającej ze sprzedawczynią.
Zapatrzył się przed siebie. Teraz już wiedział, dlaczego Siddy
płakała: list przypomniał jej dzień ślubu, ten dzień, który przyniósł jej
tyle bólu i cierpienia. Dobry Boże, czy to znaczy, że ona kocha go nadal,
że jej serce nie zobojętniało po tych przeżyciach? Szczęście Margot,
którą Siddy bardzo kocha, i jej własny los wywołały nową falę bólu
Teraz też zrozumiał, dlaczego była zazdrosna o pannę Weidner!
Instynkt ostrzegł ją, że Mariannę na niego poluje; może zresztą
zauważyła coś, co stało się pożywką dla podejrzeń.
Jakkolwiek by się rzecz miała, zdobył przynajmniej pewność, że
Siddy go kochała. Ta miłość nie mogła jeszcze zginąć — i me można
pozwolić, żeby zginęła! Być może przesadził z tą rycerską powściąg-
liwością wobec niej; może należało powiedzieć jej o swoich uczuciach
To uparte trzymanie się od niej z daleka było błędem, absolutnym
błędem! Skąd mogła wiedzieć, że pokochał ją i że nie może już dłużej
znieść tego dystansu i ich życia obok siebie!
Jakim był1 głupcem, dręcząc tak bardzo i ją, i siebie! To należy
zmienić. Trzeba z nią szczerze porozmawiać — i tak jak on musi jej
wyznać, jakie żywi do niej uczucia, tak ona powinna mu powiedzieć,
jaki jest obecnie stan jej serca.
Usłyszał, że sprzedawczyni wychodzi, więc podniósł się szybko
i wszedł do jej pokoju.
— I jak, Siddy, dobrałaś coś odpowiedniego? — zagadnął z pozor-
nym spokojem.
Siddy spojrzała na niego niepewnie, trzymając w ręku zakupio-
ną parę pantofli. Frank dotychczas jak najściślej przestrzegał układu,
który zawarli w Caux, a dziś po raz pierwszy przekroczył próg jej
pokoju. Patrzył przy tym na nią w ten szczególnie gorący sposób, który
zawsze wzbudzał w niej lęk.
164
— Tak, te pantofle pasują — powiedziała niby obojętnie i uczyni-
ła ruch, jak gdyby chciała go wyminąć i przejść na balkon. Frank
zastąpił jej drogę.
— Chwileczkę, Siddy! Chciałbym cię o coś zapytać i proszę bardzo
usilnie o szczerą odpowiedź.
Krew odpłynęła jej z twarzy, ale przystanęła, patrząc na niego
poważnie.
— O co chcesz mnie zapytać, Frank?
— O to, dlaczego zostałaś moją żoną.
Zadrżała lekko i spuściła wzrok. Co to znaczy? Czy to pytanie
miało być wstępem do rozmowy o konieczności rozstania się i zwrócenia
sobie wolności?
— Ja... przecież już ci powiedziałam... wtedy w Caux. Chodziło
o ten głupi zakład...
— Nie, Siddy! Ja chciałbym poznać prawdę. Zorientowałem się od
razu, że to był zwykły wykręt z twojej strony. Ty nie jesteś zdolna do
kłamstw, a ja już wtedy wiedziałem, że dziewczyna taka jak ty, nie
wychodzi za mąż tylko z powodu niemądrego zakładu i to za kogoś,
kogo nie kocha.
— Jednak doszło do zawarcia tego zakładu! Nie mówmy już o tym
więcej; wstydzę się bardzo tej głupiej sprawy.
— Ani ty nie brałaś nigdy udziału w takim zakładzie, ani Jutta
Brest i twoje pozostałe przyjaciółki. Wiem, że w ogóle uważasz wszelkie
zakładanie się za niemoralne. Żeby ci oszczędzić trudu dalszych
zaprzeczeń, dodam, że z Caux napisałem do Juty Brest list z prośbą
o wyjaśnienie. Wysłałem nawet — uśmiechnął się lekko Frank — bom-
bonierę dla poparcia swej prośby.
I dalej z całą swobodą poinformował Siddy, jaką otrzymał
odpowiedź. Siddy stała przed nim zaczerwieniona po uszy, nie mając
odwagi spojrzeć mu w oczy.
—— To niedobrze, że mnie sprawdzałeś. Powinien był wystarczyć ci
powód, który ja podałam — powiedziała cicho.
— Nie, Siddy! Ten powód nie wystarczał mi już wtedy, a teraz
~~ w żadnym wypadku.
— Ale dlaczego? Pozwól, żeby sprawy toczyły się swoim własnym
torem. Ja nie wnikam w twoje tajemnice, nie śledzę, co robisz, nie
165
dociekam, o czym myślisz. Wszystko to jest mi obojętne. I tak samo
tobie powinno być obojętne wszystko to, co wykracza poza nasze
oficjalne wspólne życie.
Frank widział, że Siddy usiłuje pokryć swój strach dumą. Ujął jej
dłonie i mocno przytrzymał, chociaż usiłowała się uwolnić.
— Nic nie jest mi obojętne, co dotyczy ciebie, Siddy, i mam
nadzieję, że i tobie nie jest wszystko jedno, co ja robię.
Jej strach przed nim i przed samą sobą narastał. Tracąc resztki
spokoju i opanowania, rzuciła gwałtownie:
— Czy mam cię może wypytywać o twoją kochankę, Mariannę
Weidner?
Wzdrygnął się zaskoczony.
— Co ci przyszło do głowy, Siddy? Jak wpadłaś na tę niedorzeczną
myśl?
Powiedział to tak poważnym tonem i z takim spokojnym, pewnym
wyrazem oczu, że w sercu Siddy obudziło się nagle jakieś dziwne, trudne
do nazwania uczucie, a w spojrzeniu pojawiło się wahanie.
— Przecież ona wyraźnie dała mi do zrozumienia, że chce mi ciebie
odebrać. A przy tym naigrawała się z naszych oddzielnych sypialni...
Szydziła ze mnie, mówiąc, że w przeznaczeniu kobiety bardziej pewna
jest zdrada niż śmierć. Nie pozostawiła mi cienia wątpliwości, że zrobi
wszystko, żeby zostać twoją kochanką. Może zresztą była nią już
wtedy... Powiedziała mi to wszystko tego dnia, kiedy razem jadłyśmy
lunch. Prosiłam cię potem, żebyś zabrał mnie do teatru, bo nawet jeśli
uznałam twoje prawo do całkowitej swobody, nie chciałam siedzieć
przy jednym stole z kobietą, która jest twoją kochanką. Tamtego
wieczoru co prawda nie sądziłam, że to się już stało... miałam nadzieję,
że można temu jeszcze zapobiec...
— Ach, i dlatego byłaś wtedy taka kochana i czarująca, dlatego
poznałem cię z zupełnie innej strony niż dotąd?
Frank zadał to pytanie z sercem przepełnionym radością, bo
zrozumiał, że Siddy chciała go oczarować tamtego wieczoru i zniweczyć
wpływ Mariannę.
Spłonęła rumieńcem i wyjąkała:
— Ja... ja nie wierzyłam, żeby... no, żeby ona mogła zapewnić ci
szczęście, bo... bo ona tak obrzydliwie o tym wszystkim mówiła. Ale na
166
jfllgi dzień zrozumiałam, że już jest za późno. Wychodząc z pokoju,
zobaczyłam, że ona chowa list, który jej dałeś. Pomyślałam, że nic tu nie
Ha się zmienić i należy pozostawić rzecz jej własnemu biegowi.
To ostatnie zdanie znów zabrzmiało dumnie i chłodno. Frank
nadal jednak trzymał ją mocno za ręce.
— A więc tak, pozwalasz sprawie toczyć się dalej, a mnie chcesz
zostawić na pastwę komuś takiemu jak Mariannę Weidner?
Siddy przejął drżeniem ton, w jakim Frank wypowiedział te słowa.
— Może jednak pozostawimy ten temat w spokoju? Ja nie czynię
ci przecież wyrzutów. Jesteś wolny; możesz czynić, co chcesz. Nie
chciałam o tym mówić ani oczywiście wprawiać cię w zaambarasowanie.
A teraz puść, proszę, moje ręce; to mnie boli.
Ostatnie słowa miały usprawiedliwić łzy, które znowu popłynęły
z jej oczu. Frank wydobył z wewnętrznej kieszeni koronkową chustecz-
kę, o której stewardesa opowiadała Mariannę i którą ciągle nosił przy
sobie.
Wypuścił z uchwytu tylko jedną rękę Siddy, wycisnąwszy na niej
przedtem gorący pocałunek, a potem delikatnie, z czułością osuszył jej
łzy i powiedział cicho:
— Przypatrz się tej chusteczce, Siddy: to własność mojej ukochanej
żony, słodkiej, cudownej dziewczyny, której urok poznałem — bez-
nadziejny głupiec! — dopiero po ślubie. Ale od pewnego czasu kochałem
ją wiernie i gorąco, a ponieważ nie chciała o mnie słyszeć, ukradłem tę
chusteczkę, żeby mieć cokolwiek, co należało do niej. Moja żona ciągle
odprawiała mnie od siebie dumnie i zimno... za karę, że oświadczyłem
Jej się bez miłości, do czego szczerze się przyznałem. Wtedy nie miałem
jeszcze tej pewności, co teraz: że ją kocham. Ona wkradła się niepo-
strzeżenie do mojego serca i tak się tam zadomowiła, że żadna kobieta
na świecie nie zdołałaby jej stamtąd wyrugować, a już najmniej niejaka
panna Weidner. Tamtego dnia w Caux należało wszystko to wyznać, ale
zabrakło mi odwagi: obawiałem się posądzenia, że chcę w podstępny
sposób dochodzić swoich praw. Moja słodka żona jest bardzo płoch-
twa, a ja chciałem pozyskać ją w sposób delikatny i rycerski. Wy-
stawałem pod jej drzwiami i słyszałem jak płacze. Tak, Siddy, czaiłem się
Jak szpieg i podsłuchiwałem, bo chciałem wiedzieć, czy mogłabyś
Pokochać mnie na nowo. A w ten głupi zakład w ogóle nie wierzyłem.
167
Przed chwilą przeczytałem ukradkiem list od Margot... Moja przemiła
szwagierka potwierdziła nareszcie to, o czym marzyłem: że jej siostra
Siddy kochała mnie od dawna. Powziąłem do siebie niechęć, odkąd stało
się dla mnie jasne, jak bardzo raniłem twoje uczucia. A teraz wiem, że nie
wolno mi dłużej zwlekać i że muszę nareszcie powiedzieć ci, jak bardzo
cię kocham. Żadna kobieta nie znaczyła dla mnie tak wiele, jak ty
Siddy. Nic ci nie mówiąc, walczyłem o ciebie każdym spojrzeniem
każdą myślą, li byłem bardzo nieszczęśliwy, że tak zimno odrzucasz
moje starania. Zapewne widziałaś je w innym świetle. Siddy, powiedz
mi, proszę, czy utraciłem raz na zawsze twoją miłość? Czy nie możesz
mi przebaczyć, że kiedyś przeszedłem obok ciebie jak ślepiec? Kocham
cię, moje najmilsze, słodkie stworzenie! Uwierz mi, że odkąd jesteś
moją żoną, żadnej innej kobiecie nie poświęciłem ani jednej myśli. Byłem
ci absolutnie wierny.
Siddy słuchała uszczęśliwiona, upajała się jego słowami, drżała
od ich wewnętrznego żaru, ale ciągle nie mogła w nie uwierzyć. A kiedy
skończył mówić, uchwycił jej spojrzenie, które wstrząsnęło nim, od-
słaniając ogrom jej cierpienia.
— Nie, to nie może być prawdą. Wszystko, co mi teraz po-
wiedziałeś, bierze się ze współczucia. Ty jesteś dobry, nie chcesz, żebym
cierpiała, i dlatego tak mówisz!
Objął jej ramiona i przyciągnął ją mocno do siebie.
— Spojrzyj na mnie, Siddy — powiedział poważnie. — Sądzisz, że
gram jakąś komedię... ze współczucia? Popatrz w moje oczy: co w nich
widzisz? Jestem bardzo nieszczęśliwy, że zadałem ci tyle bólu; uwierz
mi, że cierpię z tego powodu. Ale teraz żadne z nas nie zniesie dłużej
fałszu. Dosyć oboje wycierpieliśmy przez nasze źle pojmowane względy,
fałszywie pojmowaną delikatność i chęć oszczędzania się nawzajem.
Teraz wszystko między nami będzie jasne i klarowne. Uwierz mi, Siddy,
że kocham cię z całego serca i z całej duszy. Proszę cię gorąco, porzuć
wreszcie dumę i powiedz szczerze, czy mnie kochasz.
Oparła głowę na jego ramieniu i wyszeptała, tłumiąc łzy:
— Och, żebyś wiedział, jak bardzo cię kocham! Mój Boże, nie
mogę uwierzyć, że to wszystko prawda. Że ty mnie kochasz.
— Spojrzyj mi w oczy; czy one nie powiedzą ci tego bardziej
wyraźnie niż moje słowa?
168
Tak, jego oczy płonęły szczęściem, ale Siddy dręczyła jeszcze jedna
myśl:
— Frank... co to było wtedy z Mariannę Weidner? Widziałam,
jak dawałeś jej list... Ona przedtem mówiła bez obsłonek, bez żenady...
Tak chciałabym ci wierzyć!
W jej głosie zabrzmiała bolesna skarga. Frank ujął jej głowę
\v dłonie.
— Rozwieję wszystkie twoje wątpliwości. Nie mogę już dłużej
osłaniać Mariannę Weidner, bo chodzi nie tylko o moje, ale również
o twoje szczęście. Jednak zanim ci po kolei wyjaśnię, proszę, żebyś mi
wierzyła i nigdy we mnie nie wątpiła. Powiedziałem ci w Caux całkiem
otwarcie, że oświadczyłem się o twoją rękę, nie kochając cię, ale od
jakiegoś czasu czułem, że w moich uczuciach następuje zmiana. Daję
przy tym słowo, że byłem ci wierny każdą myślą i pragnieniem. Jeśli
mówię, że cię kocham i że pozostałem ci wierny, musisz mi wierzyć bez
żadnego innego dowodu. Dobrze?
Objęła go za szyję i spojrzała z bezgraniczną miłością.
— O, Boże, tak! Wierzę ci! I to czyni mnie szczęśliwą — szepnęła.
Zamknął jej usta pocałunkiem i od tej chwili Siddy nabrała
pewności, że wszystkie udręki kończą się, a ona jest ukochaną żoną
Franka. Pocałunek trwał długo, a potem było patrzenie sobie w oczy
i nowe pocałunki. Frank szeptał gorące słowa miłości, Siddy od-
powiadała nieśmiało krótkimi, czułymi słówkami.
Stali tak przytuleni do siebie długo, zapominając o wszystkim, co
ich otacza. Z zewnątrz dochodziły nawoływania, śmiechy i gwar
rozmów, ale oni tego nie słyszeli.
Kiedy na koniec ocknęli się ze swego odurzenia, Frank usadowił
żonę obok siebie na otomanie i ujął jej dłonie.
— A teraz posłuchaj, Siddy, jak doszło do tego, że podawałem
Mariannę list. Potem ty opowiesz mi, co ona nagadała ci podczas tego
lunchu, bo wszystko między nami musi być jasne. Ona jest osobą
niebezpieczną, pozbawioną skrupułów i kierującą się wyłącznie włas-
nymi zachciankami. Nie możemy dopuścić, żeby zmąciła choćby
tchnieniem nasze z trudem odzyskane szczęście.
Frank opowiedział Siddy o wszystkim: o słówkach, które mu
rzucała na stronie, o treści listu, który znalazł w swoim pokoju; nie zataił
169
i tego, że później dwukrotnie jeszcze pukała do jego drzwi, zakończył
zaś relacją sceny z odbieraniem listu.
— Jak mogłem ci wyjawić, co wydarzyło się przedtem, nie burząc
do reszty twego spokoju? Mariannę Weidner nie kieruje się zresztą
żadnymi rozumowymi przesłankami. Dzisiaj także kładła mi w głowę, że
musi za wszelką cenę porozmawiać ze mną w cztery oczy. W końcu
zgodziłem się na to, żeby uciąć sprawę. Inaczej będzie ci na wszelkie
sposoby zatruwać spokój. Chciałem też wydobyć z niej, w jaki sposób
udało jej się tak wpłynąć na zmianę twojego zachowania. Dlatego
powiedziałem, że jestem gotów raz jeden spotkać się z nią. I tej obietnicy
dotrzymam.
Siddy zaniepokoiła się.
— Och, Frank, ona będzie próbowała wszystkiego, byle złowić cię
w swoje sieci.
Ucałował ją gorąco.
— To się jej nie uda, bo postawię na straży tej sieci moją ukochaną
żonę. Chcę, żebyś dla własnego spokoju była niewidocznym świad-
kiem naszej rozmowy, bo z nią nigdy nic nie wiadomo; nie sposób
przewidzieć, do czego jest zdolna. Przypuszczam, że wkrótce da mi znać,
kiedy i gdzie chce się ze mną spotkać. Ja ze swej strony zaproponuję
takie miejsce, żebyś mogła wszystko słyszeć, a potem wkroczyć i zakoń-
czyć nasze spotkanie, kiedy uznasz za stosowne. Myślę, że to podziała
skuteczniej niż moja ewentualna próba przerwania tej rozmowy. A teraz
chciałbym dowiedzieć się, co ona ci powiedziała.
Siddy powtórzyła słowo w słowo rozmowę z Mariannę i wyznała
— zarumieniona po uszy i zakłopotana — jak chciała wtedy walczyć
o jego uczucia, ale następnego dnia doszła do wniosku, że na to jest już
za późno, bo Mariannę jest jego kochanką.
/
Te wyznania Siddy dały pretekst do nowych pieszczot i czułości.
Młoda para nareszcie znalazła swoje utracone szczęście. Ile mieli sobie
do powiedzenia, ile do wypytywania! Dzień wydał im się za krótki, żeby
wszystko wyrzucić z siebie.
Wśród czynionych sobie wyznań tamte przeszłe cierpienia zmieniły
się w pełną szczęścia radość. Oboje przyznali się do częstego wystawania
po drugiej stronie drzwi i pełnego tęsknoty podsłuchiwania, a także do
zazdrości o każde słowo i każde spojrzenie, które przypadło komuś
170
innemu. Frank przyznał się, że z zazdroLci mia* ochotę wyrzucić za burtę
statku młodego afampaniatora Siddy.
Teraz nie ukrywali przed sobą niczego i to całkowite zaufanie
wydało im się czyifiś wspaniałym. DzieA minął im jak pełen cudowności
sen. Cieszyli się każdą chwilą, mając głębokie poczucie przeżywanego
szczęścia. Nic nie zamąciło im tego dn*a całkowitej bliskości i przyna-
leżności do siebie
Bezchmurne niebo roztaczało sw°Je błękity, morze szumiało
kojąco, a beztroska plażowiczów dopełniała harmonii.
W gruncie r#zy Frank i Siddy doPiero teg° dnia rozpoczęli swoje
weselne święto.
XVII
Nazajutrz, kiedy oboje promieniejąc szczęściem siedzieli przy
śniadaniu, kelner zameldował, że do pana Nordaua przyszedł boy
hotelowy z wiadomością. Frank spojrzał znacząco na Siddy.
— To posłaniec od Marianny Weidner. Przepraszam cię na chwilę.
W hallu podszedł do Franka boy i podał mu list.
— Jeśli to możliwe, chciałbym od razu zabrać odpowiedź — po-
wiedział.
Frank otworzył wąską kopertę i przeczytał:
Czy odpowiada Panu godzina czwarta dziś po południu. Ocze-
kuję Pana w swoim pokoju w hotelu. Będę sama, gdyż mój Ojciec poje-
chał na Key West. A może wolałby Pan spotkać się gdzie indziej i o innej
porze?
M.W.
Frank podszedł do pulpitu, wziął papier listowy z nadrukiem
hotelu i napisał:
*
Wielce Szanowna i Łaskawa Pani!
Proponowana przez Panią godzina odpowiada mi. Wolałby m jednak,
ze względów oczywistych, nie pojawiać się u Pani w hotelu. Śmiem prosić,
żeby pofatygowała się Pani do mojego hotelu; moja żona będzie o tej por ze
na plaży. Proszę kazać zaprowadzić się do jej pokoju, co będzie mniej
krępujące. Pozwalam sobie przypomnieć, że zgodziłem się na to spotkanie
172
tylko na skutek Pani nalegań. Byłbym zadowolony, gdyby Pani z niego
zrezygnowała — ze względu na Panią.
Jeśli jednak obstaje Pani przy swoim zamiarze, czekam o godzinie
czwartej w pokoju mojej żony, to jest pod numerem 22.
Oddany
Frank Nordau
— Proszę chwilę poczekać; muszę jeszcze coś dodać — zwrócił się
do posłańca, skończywszy pisanie.
Wrócił do pokoju śniadaniowego i w milczeniu położył przed Siddy
list Mariannę.
Przeczytała i spojrzała z niepokojem w oczach.
— Co masz zamiar zrobić?
Podał jej napisany przed chwilą bilet.
— Przeczytaj, proszę, jeszcze i to, co odpisałem.
Siddy ogarnęło coś jakby współczucie dla tamtej kobiety. Teraz,
kiedy tak bardzo cieszyła się swoim szczęściem, mogła pozwolić sobie
na wspaniałomyślność.
— Czy nie możesz jej oszczędzić upokorzenia, Frank?
Wokół jego ust pojawił się jakiś twardy wyraz.
— Ta kobieta dręczyła cię i poniżała; intrygowała w sposób
niebywały jak na kobietę, a mnie wpędzała w takie sytuacje, które mogły
zniszczyć twoje i moje szczęście, gdyby niebiosa nie zrządziły inaczej.
Powinna otrzymać nauczkę, że nie wolno jej obchodzić się z ludźmi
wedle swoich zachcianek. Chcę tylko zapewnić nam spokój z jej strony,
dlatego twoje współczucie jest nie na miejscu. Okazałem jej wystar-
czająco dużo względów, radząc, żeby była rozsądna. To nie poskut-
kowało, więc musi ponieść konsekwencje. Zrobiłem wszystko, co było
można, dla ratowania jej reputacji, co prawda nie tyle ze względu
na nią, bo ona na żadne względy nie zasługuje, ile z sympatii do jej
ojca.
Siddy pozostawiła mu w końcu wolną rękę i Frank przekazał list
posłańcowi.
Zaraz potem poszli oboje na plażę zażyć kąpieli. W błogim
zadowoleniu zapomnieli niemal o osobie panny Weidner, której na
szczęście nie spotkali.
173
Mariannę czekała w hotelu na odpowiedź Franka. Odebrała jeg0
list i przeczytała u siebie w pokoju. W jej oczach błysnął triumf. Miała
w rękach jego pisemną zgodę. To było dużo. Była pewna swej władzy
nad mężczyznami i przekonana, że osiągnie swój cel.
Poświęciła cały dzień na przygotowania do umówionego ren-
dez-vous. Przez kilka godzin przymierzała wszystkie swoje toalety, żeby
wybrać tę najbardziej twarzową i kuszącą. Nie odczuwała żadnego
niepokoju i nic sobie nie robiła z tego, że ma spotkać Franka właśnie
w pokoju jego żony. Nie bała się, że Siddy może zaskoczyć ich w trakcie
schadzki. Przeciwnie: gdyby do tego doszło, związałaby Franka jeszcze
mocniej z sobą. „Cnotliwa gąska" rozwiedzie się z nim, a Frank będzie
całkowicie należał do niej, do Mariannę — tak długo oczywiście, jak
ona będzie go chciała.
Tymczasem młodzi małżonkowie omówili na plaży, jak należy
zainscenizować spotkanie z Mariannę. Siddy zaczęło ze strachu przed
nią bić niespokojnie serce. Frank siedział obok żony na piasku i głaskał
ją uspokajającym gestem.
— Właśnie dlatego, że się jej boisz, muszę cię od tego uwolnić.
— Ale ja jej również współczuję, Frank. Jestem taka szczęśliwa, że
mogę być wspaniałomyślna.
— Jak już mówiłem, twoja wspaniałomyślność jest nie na miejscu.
Daję jej jeszcze jedną szansę przyzwoitego wyplątania się z tej afery: ty
pojawisz się dopiero wtedy, kiedy nie będę mógł pozbyć się jej w żaden
godziwy sposób. Sama sobie będzie winna, jeśli spotka ją upokorzenie;
może zresztą byłoby to dla niej zbawienną kuracją.
Krótko przed czwartą Siddy przeszła do pokoju męża, podczas gdy
on zasiadł w jej pokoju; drzwi łączące ich pokoje były otwarte na oścież.
Siddy zajęła miejsce w łazience za kotarą, skąd mogła słyszeć każde
słowo, a także obserwować przez szparę w zasłonie tę część pokoju,
gdzie Frank chciał usadowić pannę Weidner w czasie wizyty.
Mariannę zjawiła się punktualnie. Miała na sobie kosztowną
letnią kreację, uwydatniającą jej ponętną figurę. Trzymany w ręku
kapelusz i śliczną parasolkę od słońca zaraz odłożyła na stojący na
środku pokoju okrągły stół.
— Dzień dobry, Frank! — powiedziała, stanąwszy bardzo
blisko niego.
174
— Dzień dobry pani! A więc nie dała się pani odwieść od tego
ryzykownego poniekąd kroku!
Mariannę rzuciła się na stojący tuż obok fotel, założyła ręce pod
i posłała Frankowi namiętne, zdobywcze spojrzenie.
— Jak pan widzi. Chyba zresztą nie oczekiwał pan tego serio. Od
da\vna marzyłam o takim spotkaniu sam na sam z panem.
— Łaskawa pani, zwracam uwagę, że to sam na sam będzie bardzo
krótkie, gdyż moja żona niebawem wraca.
Mariannę roześmiała się na swój gruchający sposób.
— A niech wraca! Ach, Frank, żeby pan wiedział, jakie mi to jest
obojętne! A właściwie nie! Nie tylko nie jest mi obojętne, ale wręcz
P°Lądane. Jeśli pańska żona zastanie mnie tutaj, nie będę wypierała
S1?> że umówiłam się z panem na randkę i że przyszłam tutaj na pana
życzenie. To zachwycające, że spotykamy się właśnie w jej pokoju, który
ta zimnokrwista kobieta zamykała przed panem! I właśnie dla mnie,
z Mojego powodu, przekroczył pan te progi. Ach, Frank, mój drogi, czy
zckje pan sobie sprawę z tego, jak bardzo pana kocham, jak bardzo za
Pa*iem tęsknię?
Chwyciła go za rękę i przyłożyła ją do rozpalonego policzka, ale on
w^Szarpnął dłoń i cofnął się.
— Niechże pani przestanie, panno Weidner! Niech się pani
°P^mięta i pomyśli o tym, co wyrządza pani swojemu ojcu! Proszę także
me zapominać, że jestem żonaty i że kocham swoją żonę. Ona też mnie
kocha i nie ma między nami miejsca dla tej trzeciej — powinna pani
była zauważyć to już dawno. A jeśli o mnie chodzi, chyba nigdy nie
u^tywałem tego, że pani mniej lub bardziej wyraźne awanse nie robią
na mnie żadnego wrażenia.
— Pan się tylko boi, Frank! Obawia się pan jakichś dalszych
0*isekwencji. Zupełnie niepotrzebnie! Nie chcę pana przykuć do siebie,
c* otwarcie i szczodrze obdarować swoją miłością. Ja nie wierzę
. Pańską miłość do żony, do kogoś tak nijakiego, o rybim temperamen-
• Czemu miałby pan odrzucać kobietę taką jak ja?
— Dosyć! Niech pani nie poniża się jeszcze bardziej. Te wszystkie
ttewry nie mają sensu i są bezcelowe. Zgodziłem się na pani przyjście
*•] tylko po to, żeby panią zapytać, co pani uczyniła mojej żonie
flczas tego wspólnego lunchu w Nowym Jorku.
775
Spojrzała na niego ze złością.
— A ja nie przyszłam tu po to, żeby rozmawiać o pańskiej żonie.
Ale chcę panu wyznać, że nienawidzę jej właśnie dlatego że jest pana
żoną, i że dręczyłam ją z niejakim upodobaniem. Nie powinna być taka
pewna swego szczęścia. Czym ona mnie przewyższa? Bytnością w urzę-
dzie stanu cywilnego i metryką ślubu? Według mnie są to rzeczy
nieistotne. W czym poza tym jest lepsza ode mnie?
— Nie będę z panią debatował na temat zalet mojej żony, bo
byłoby to dla niej obraźliwe. Wiem już, że świadomie chciała pani
zniszczyć nasze małżeństwo. Dowiedziałem się tego, co chciałem. Nie
mamy już dalej o czym rozmawiać. Chciałbym panią pożegnać.
Mariannę rzuciła się nagle w jego stronę i objęła go z taką
nieoczekiwaną gwałtownością, że Frank się zatoczył. Trzymając go
w mocnym uścisku, jęknęła:
— Och, Frank, kocham cię, ginę z tęsknoty za tobą!
Opanował się szybko, chwycił jej ręce i uwolnił się z jej objęć,
a potem, trzymając ją mocno za dłonie, powiedział głośno i wyraź-
nie:
— Właśnie nadchodzi moja żona!
Było to hasło dla Siddy, która obserwowała z drżeniem całą scenę.
Jej uczucia wahały się między zgrozą, oburzeniem i współczuciem. Teraz
jednak była zadowolona, że może swoim wejściem zakończyć przykre
zajście. Zatrzaskując z hałasem drzwi łazienki, co miało zamarkować
wchodzenie z zewnątrz, przeszła przez pokój Franka i stanęła przed
nimi blada i wzburzona.
Przez chwilę żadne z nich nie mogło wymówić ani słowa. Frank
puścił ręce Mariannę, która przez ramię spojrzała nienawistnie na
Siddy i nagle rzuciła się Frankowi na pierś, mówiąc z czułością:
— Nie obawiaj się, ukochany! Twoja żona musi zrozumieć, że nic
nie jest w stanie nas rozdziejić. Nie zaprzeczaj, że się kochamy! Ja
przyznaję się z dumą do mojej miłości, do tego, że cię kocham!
Mariannę chciała przypieczętować to wyznanie pocałunkiem, ale
tego Frankowi było już za dużo. Złapał ją mocno za ramiona i przemocą
wcisnął w fotel.
— Pani jest szalona! Niech się pani opamięta! I niech pani nie liczy
na to, że moja żona da się nabrać na tę komedię. Ona na szczęście nie wątpi w moją
miłość i wierność. Chciała pani zasiać niepokój i pode-
jrzenia w duszy mojej żony, ale to się nie powiodło.
Oczy Mariannę ciskały błyskawice. Zerwała się, chcąc rzucić się
w przystępie pasji na Siddy. Frank był jednak szybszy i silniejszy:
usadowił ją znowu w fotelu, a potem stanął u boku Siddy i opiekuńczo
otoczył ją ramieniem.
Siddy patrzyła na Mariannę poważnie i współczująco.
— Niech pani idzie, panno Weidner... Zapomnijmy o wszystkim,
co się tutaj wydarzyło. Pani jest chora; musi się pani uspokoić
— powiedziała spokojnie i stanowczo.
I stała się rzecz osobliwa — w tej jednej chwili Mariannę
zrozumiała, że ta młoda, jasnowłosa kobieta ma nad nią przewagę.
Podniosła się, jakby pod działaniem jakiejś niewidocznej siły, zgarnęła
kapelusz i parasolkę i spojrzała na Siddy.
— No cóż, wydałam pani walkę i przegrałam... aleja dotrzymuję
słowa. Spróbuję zakochać się w kimś innym najszybciej, jak będzie
można. Gdybym ja wygrała, pani musiałaby ustąpić; stało się jednak
inaczej. Życzę powodzenia! Nie musi mi pani współczuć; nie należę do
tych słabych kobieciątek, które potrzebują pociechy.
Rzuciła ostatnie spojrzenie Frankowi, wzruszyła ramionami i wy-
szła.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, Siddy rzuciła się w ramiona
męża i rozpłakała się. Ten płacz uwolnił ją od ucisku, który ją dławił,
odkąd Mariannę weszła do jej pokoju. Frank pocieszał żonę z taką
czułością, że wkrótce się uspokoiła.
Rano Frank spotkał pana Weidnera, który powiedział, że już
jutro wyjeżdża z córką, której klimat Miami jakoś nie służy. Frank
wyraził ubolewanie z tego powodu, życzył szybkiego polepszenia
i polecał się względom łaskawej pani.
Weidnerowie rzeczywiście wyjechali następnego dnia i odtąd
żadna chmurka nie mąciła szczęścia młodej pary.
Rozkoszowali się w pełni ostatnimi dniami w Miami, a gdy
Frank doprowadził do pomyślnego końca sprawy firmy, powróci-
li do Niemiec.
Zaraz po ich powrocie do domu odbyły się uroczyste zaręczyny
Margot z Peterem, a drugiego grudnia Margot została panią Vahl.
Dopiero kiedy i Margot wróciła ze swojej podróży poślubnej,
obie siostry mogły zasiąść razem w przytulnym domu Siddy i porozmawiać o tym, co im
leżało na sercu. Wtedy też Margot dowiedziała
się, jak osobliwie przebiegała podróż poślubna Siddy.
Peter Vahl przyszedł po zamknięciu biura do szwagrostwa, żeby
zabrać żonę do domu, a tymczasem musiał zostać z nią na kolacji, bo
Frank za nic nie chciał jej wypuścić. Obie młode pary spędziły ten
wieczór w niezwykle miłym nastroju, a patrząc na nich, trudno byłoby
orzec, kto spośród tych czworga jest najszczęśliwszy.
KONIEC