Wst´p, pos∏owie, opracowanie przypisów: Grzegorz Eberhardt
Opracowanie graficzne: Andrzej Barecki
Korekta: Bogus∏awa J´drasik
Indeks: Bogus∏awa J´drasik
Na obwolucie wykorzystano zdj´cia
z archiwum ISKIER oraz Micha∏a W´dziagolskiego
Zdj´cia w tekÊcie z archiwum rodzinnego Micha∏a W´dziagolskiego
Copyright © by Polska Fundacja Kulturalna, Londyn
Copyright © by Wydawnictwo ISKRY, Warszawa 2007 r.
ISBN 978-83-244-0036-2
Wydawnictwo ISKRY
ul. Smolna 11
00-375 Warszawa
e-mail: iskry@iskry.com.pl
Sprzeda˝ wysy∏kowa i dystrybucja:
Dobra 28 sp. z o.o.
ul. Kabaretowa 21
01-942 Warszawa
tel. (0-22) 864-95-17
Przygotowalnia:
www.notus.biz
Druk i oprawa:
Aidcas Agencja Reklamowo-Wydawnicza
ul. Halicka 9, 31-036 Kraków
Wedz.00/3 Wstep 30•03•07 15:02 Page 4
Pami´ci Alfreda Jurzykowskiego
i Zygmunta Koszutskiego,
których szlachetna ˝yczliwoÊç umo˝liwi∏a
napisanie tej ksià˝ki.
Autor
Wedz.00/3 Wstep 30•03•07 15:02 Page 5
WST¢P
K
arol W´dziagolski urodzi∏ si´ w roku 1886 niedaleko Wilna w ro-
dzinnym majàtku Jaworów, w starej rodzinie szlacheckiej herbu
Pomian. Mia∏ dwóch braci i cztery siostry. Wi´kszoÊç z nich ukoƒ-
czy∏a wy˝sze studia. Pawe∏, brat Êredni (rocznik 1883), nawet po
trzykroç je zaliczy∏. Na poczàtku wydzia∏ fizyko-matematyczny Uni-
wersytetu Petersburskiego, póêniej Pedagogicznà Akademi´ Woj-
skowà, a na koƒcu trzeci fakultet, architektoniczny, rozpocz´ty w ro-
ku 1912, a ukoƒczony z wyró˝nieniem w 1917, tu˝ przed koƒcem
carskiej Rosji. Bronis∏aw, najstarszy z braci (ur. w roku 1876),
ukoƒczy∏ Wojskowà Akademi´ Intendentury. Jedna z sióstr z kolei
mia∏a za sobà fakultet historyczny w Petersburgu, druga konserwa-
torium muzyczne. Natomiast sam Karol wykaza∏ si´ doÊç mizernym
7
Od lewej: prof. Kwiatkowski, Janina, Hania, Karol, Niania [?],
Karolina W´dziagolska, pani Kwiatkowska, NN, NN, Jaworów 1937
Wedz.00/3 Wstep 30•03•07 15:02 Page 7
wykszta∏ceniem. Skoƒczy∏ jedynie elitarny korpus kadetów w Peters-
burgu. ElitarnoÊç szko∏y zapewni∏a mu znajomoÊci wÊród osób wp∏y-
wowych. ZnajomoÊci te w po∏àczeniu z osobistymi zaletami (udoku-
mentowanymi choçby przez póêniejsze wydarzenia) przyczyni∏y si´
do tego, i˝ pomimo braku wy˝szych studiów rozpoczà∏ karier´
urz´dniczà w jednym z petersburskich ministerstw. Po oÊmiu latach
karier´ t´ przerwa∏ zamach w dalekim Sarajewie. Âmierç Franciszka
Ferdynanda rozpocz´∏a wojn´, którà szybko nazwie si´ Êwiatowà,
a po niewielu latach oznaczy dodatkowo liczebnikiem.
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
Dom Karola W´dziagolskiego w Jaworowie, rok 1937
Stary dom rodziny Karola W´dziagolskiego w Jaworowie,
prawdopodobnie lata powojenne
8
Wedz.00/3 Wstep 30•03•07 15:02 Page 8
9
WST¢P
Karol W´dziagolski w okresie rozmów
polsko-rosyjskich – dzia∏a∏ z polecenia
Józefa Pi∏sudskiego
Karol W´dziagolski w Argentynie,
rok 1962
Senior rodu – ojciec Karola,
Micha∏ W´dziagolski w 1926 roku
Wedz.00/3 Wstep 30•03•07 15:02 Page 9
Niewàtpliwie cz∏owiekiem rzàdzi przypadek. Do pewnych gra-
nic oczywiÊcie – na przyk∏ad granic wychowania, wyznaczonych
przez system wartoÊci i odpowiedzialnoÊci, a wpojonych w domu
rodzinnym, oraz granic poczucia smaku, nieprzekraczalnych w któ-
rymÊ momencie. W polskim przypadku nale˝y te˝ uwzgl´dniç te
wytyczone przez poczucie patriotyzmu.
Tak, ród W´dziagolskich zda∏ egzamin w tamtej epoce. Epoce,
ogólnie rzecz bioràc, przypadkiem rzàdzonej.
Gdy przysz∏a rewolucja lutowa roku 1917, Karol W´dziagolski nie
by∏ nià specjalnie zaskoczony. Ale i nie zachwyci∏ si´ nià bezwarunko-
wo. Ju˝ zdà˝y∏ zwàtpiç w wyznawane w m∏odoÊci idee socjalistyczne.
Minione lata wojny, doÊwiadczeƒ, przemyÊleƒ ugruntowa∏y go
w przekonaniu, i˝ dla rozwoju, post´pu lepsza od rewolucji jest po-
wolna ewolucja. Zw∏aszcza gdy rewolucja ta dzieje si´ w czasie wojny!
Jedyne, co go pociesza∏o w tych burzliwych dniach, to nadzieja na uzy-
skanie przez Polsk´ – przy „okazji” tych zawirowaƒ – niepodleg∏oÊci.
Choç by∏ sceptyczny wobec bie˝àcych wydarzeƒ, nie odmówi∏,
gdy zaoferowa∏y mu one nowe wyzwania. I tak zacz´∏a si´ jego ka-
riera w nowej rzeczywistoÊci. Kariera, a mo˝e raczej... przygoda.
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
10
Karol W´dziagolski w rozmowie
z genera∏em Kazimierzem Sosnkowskim,
lata szeÊçdziesiàte XX wieku
Wedz.00/3 Wstep 30•03•07 15:02 Page 10
A trzeba mu by∏o tego awansu rewolucyjnego, dzi´ki niemu móg∏
bowiem spotkaç si´ z Borysem Sawinkowem.
W´dziagolski pozna∏ si´ z nim ju˝ wczeÊniej, w roku 1909. Tam-
ten namawia∏ go wtedy do w∏àczenia si´ w akcje terrorystyczne.
Karol odmówi∏, by∏ myÊliwym i jako taki nie potrafi∏ akceptowaç
tak niehonorowych, podst´pnych sposobów polowania. Po oÊmiu
latach spotkali si´ ponownie. Sawinkow by∏ ju˝ jednà z wa˝niej-
szych postaci w porewolucyjnym Rzàdzie Tymczasowym, a W´-
dziagolski – cz∏owiekiem zaufania 8. Armii. Sawinkow szuka∏ entu-
zjastów dla swej koncepcji rozwoju sytuacji. Bez trudu jej
zwolennika odnalaz∏ w by∏ym urz´dniku ministerialnym. Zarówno
jeden, jak i drugi nie domyÊlali si´ wtedy, jak wa˝ne oka˝e si´ dla
nich to spotkanie.
I d∏ugo ju˝ W´dziagolski nie rozstawa∏ si´ z Sawinkowem – po-
stacià wa˝nà dla historii XX wieku, przywódcà organizacji terrory-
stycznej, wspó∏autorem kilku zamachów na wy˝szych urz´dników
carskich, osobnikiem skazanym na Êmierç za owà dzia∏alnoÊç, cz∏o-
wiekiem ow∏adni´tym ideà, akceptowanà przez W´dziagolskiego
lub nie, lecz niewàtpliwie autentycznà w jego przypadku. Co wa˝-
ne, Sawinkow w roku 1917 by∏ ju˝ innym cz∏owiekiem ani˝eli kilka
lat wczeÊniej. To oczywisty rezultat zmienionej sytuacji. Rewolucja
lutowa zdawa∏a si´ realizowaç idee, dla jakich kiedyÊ Sawinkow
szykowa∏ bomby. Samodzier˝awie upad∏o, parlamentaryzm si´
rozwija∏, demokracji coraz wi´cej…
Sawinkow w roku 1917 objawia∏ si´ W´dziagolskiemu jako bar-
dzo dalekowzroczny polityk. By∏y terrorysta od razu wyczu∏ s∏abo-
Êci rewolty i szybko doceni∏ zagro˝enie ze strony bolszewików –
partii przez inne traktowanej jako ma∏o wa˝na, groteskowa, znajdu-
jàca si´ w rozdarciu pomi´dzy swymi ˝àdaniami (ogromnymi)
a swà liczebnoÊcià (wi´cej ni˝ skromnà). Sawinkow nie tylko potra-
fi∏ oceniç sytuacj´, on tak˝e usi∏owa∏ czynnie przeciwdzia∏aç.
W´dziagolski odnowi∏ swà znajomoÊç sprzed lat z Sawinkowem
w momencie prze∏omowym dla losów rewolucji lutowej. Mia∏a
akurat miejsce ostatnia powa˝niejsza próba ocalenia owej rewolucji,
tak zwany bunt ¸awra Gieorgijewicza Korni∏owa. Próba si´ nie
uda∏a, wielu uczestników buntu zosta∏o aresztowanych, któryÊ
11
WST¢P
Wedz.00/3 Wstep 30•03•07 15:02 Page 11
z nich nawet pope∏ni∏ samobójstwo. Panowa∏ coraz wi´kszy chaos.
Przyszed∏ wreszcie paêdziernik i przewrót bolszewicki.
Powa˝ne zbli˝enie i komitywa W´dziagolskiego z Sawinkowem
nastàpi∏a w∏aÊnie po tych wydarzeniach – po nieszcz´snych szeÊciu
dniach, w których garstka bolszewików przej´∏a w∏adz´ w dwóch
najwa˝niejszych miastach Rosji.
Najmocniej i najskuteczniej zwiàza∏a ich… ucieczka. Nic innego
im nie zosta∏o. Tu˝ przed nimi zbieg∏ w przebraniu Aleksander Fio-
dorowicz Kiereƒski. To jeszcze nie by∏ koniec, jeszcze próbowali ze-
braç si∏y, wojska, dogadaç si´, pogodziç sk∏óconych genera∏ów, cy-
wilów. Najmocniej ich zjedna∏ w∏aÊnie ten czas poszukiwania
ostatniego poratunku, lecz nie dla samej Rosji, ale poratunku przed
bolszewikami, których niebezpieczna si∏a, si∏a demagogii dla oby-
dwu zdawa∏a si´ oczywista. Ogólnie rzecz bioràc, ich podró˝ by∏a
ucieczkà i… zbli˝eniem do siebie, bo ka˝dy dzieƒ by∏ dniem, który
móg∏ okazaç si´ ostatnim w ich ˝yciu. Coraz cz´Êciej czuli si´ zdra-
dzeni, a przed ostatecznoÊcià ratowa∏ ich szósty zmys∏, który na
przemian kierowa∏ raz jednym, raz drugim.
Oto dwóch ludzi o ró˝nych korzeniach narodowoÊciowych,
kulturowych, ideowych wreszcie (!) przemierza pot´˝ny,
stuszeÊçdziesi´ciomilionowy kraj. Tonàcy kraj – pe∏en tonàcych
wartoÊci, tonàcych ludzi… Nie uciekajà, jak rzek∏em, biernie. Nie-
stety, ich ewentualni sprzymierzeƒcy ich nie lubià. „Biali” woj-
skowi widzà w Sawinkowie g∏ównie zamachowca na stary porzà-
dek. Tak samo oceniajà jego towarzysza, W´dziagolskiego.
Rozstanie z Sawinkowem nastàpi∏o, gdy Armia Ochotnicza –
ówczeÊnie najpot´˝niejsze rosyjskie zgrupowanie wojskowe wal-
czàce z bolszewikami – wys∏a∏a W´dziagolskiego w charakterze
swego dyplomatycznego przedstawiciela do Kijowa, do Êwie˝o tam
zaistnia∏ego rzàdu ukraiƒskiego. W Kijowie by∏ Êwiadkiem rzezi,
pogromów – ca∏ej tej przetaczajàcej si´ zawieruchy bitewnej. Ale
tam te˝ zbli˝y∏ si´ do polskich Êrodowisk niepodleg∏oÊciowych.
Wydarzenia spowodujà, i˝ z polecenia Naczelnika Paƒstwa W´-
dziagolski spotka si´ z Sawinkowem pod koniec roku 1919. Wyko-
na wtedy najwa˝niejszà misj´ swego ˝ycia – misj´, która mu si´
uda, a jednoczeÊnie b´dzie jego kl´skà.
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
12
Wedz.00/3 Wstep 30•03•07 15:02 Page 12
Misj´ t´ osobiÊcie zleci∏ mu Naczelnik Paƒstwa. Pi∏sudski wybra∏
W´dziagolskiego z dwóch powodów: uzna∏ go za jednà z niewielu
osób wolnych od uprzedzeƒ antyrosyjskich. W´dziagolski nadawa∏
si´ do tego zadania tak˝e i z powodu swej za˝y∏oÊci z Borysem Sa-
winkowem. Ten by∏y terrorysta, jako jeden z niewielu Rosjan prze-
bywajàcych wówczas na emigracji, dysponowa∏ na tyle uznawa-
nym autorytetem, by móc zrealizowaç ide´ proponowanà przez
Pi∏sudskiego. I tak te˝ si´ sta∏o. W roku 1920 zaistnia∏ w Polsce Ro-
syjski Komitet Polityczny, a jego blisko osiemdziesi´ciotysi´czna ar-
mia do∏àczy∏a do walki z zalewem bolszewickim.
W´dziagolski nie wykorzysta∏ swej bliskoÊci z Pi∏sudskim. Prze-
ciwnie – ujàwszy si´ za swymi rosyjskimi przyjació∏mi deportowany-
mi z Polski (na mocy pokoju ryskiego), odby∏ ostrà, przykrà rozmo-
w´ z Naczelnikiem Paƒstwa. Sam zresztà tak oto wspomnia∏ jà po
latach: „Pi∏sudski wÊciek∏ si´ i zaczà∏ krzyczeç na mnie, ˝e takie to ju˝
ma szcz´Êcie do Polaków, których za uszy ciàgnie do Polski, a w r´-
ku mu zostajà tylko uszy. Bogu dzi´ki, nie wyszczególni∏ jakie”.
I tà te˝ autoironià koƒczà si´ Pami´tniki.
Po opisanym powy˝ej incydencie W´dziagolski zjecha∏ na sta∏e – jak
mu si´ wydawa∏o – do Jaworowa. Mia∏ ju˝ dosyç polityki. W swych
peregrynacjach wojennych, gdzieÊ na Ukrainie (bodaj w okolicach
˚ytomierza), pozna∏ w roku 1920 Janin´ Chybiƒskà. To ona sta∏a si´
jego ostatecznà wybrankà. Zwiàzek zawarli w roku 1921 i byli ze so-
bà ju˝ do koƒca.
Zamieszkali w jemu przypad∏ej cz´Êci Jaworowa. Karol zbudo-
wa∏ solidny murowany dom i ostro zabra∏ si´ za gospodarowanie.
Postawi∏ na tak zwane kultury rolne, próbowa∏ si´ z hodowlà trzo-
dy, drobiu. Pobliskie bagna zamieni∏ w stawy rybne.
Z czasem urodzi∏y mu si´ dzieci. ˚ycie rodzinne kwit∏o. Tu˝
obok gospodarowali jego bracia, którzy te˝ za∏o˝yli ju˝ rodziny.
Bronis∏aw wykaza∏ si´ aktywnoÊcià spo∏ecznà i politycznà. By∏ po-
s∏em na sejm, a Pi∏sudski wykorzystywa∏ go do wa˝nych misji spe-
cjalnych (jak na przyk∏ad w roku 1923 w czasie wydarzeƒ krakow-
skich). Pawe∏ rozkwita∏ jako architekt. Jego dokonania do dziÊ sà
popularne i przywo∏ywane w Êwiecie architektów (na przyk∏ad
13
WST¢P
Wedz.00/3 Wstep 30•03•07 15:02 Page 13
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
14
Polowanie w Wielkich Solecznikach.
Od lewej: H. Wagnerówna, Anna W´dziagolska, Bronis∏aw W´dziagolski,
Karol W´dziagolski, Pawe∏ W´dziagolski, S. Renard
Od lewej: Jadwiga z Rutkowskich W´dziagolska,
Karolina z Sosonków W´dziagolska, Maria z Rutkowskich Dzikowa,
Jadwinia Dzikówna
Wedz.00/3 Wstep 30•03•07 15:02 Page 14
w majàcej miejsce w 2007 roku dyskusji o przysz∏oÊci warszawskiej
tak zwanej Osi Saskiej).
Siostry Karola „posz∏y w Êwiat”, za m´˝ami, a bracia W´dziagol-
scy zostali w Jaworowie. Pawe∏ wzià∏ si´ za budow´ willi, której
projekt i dziÊ jest doceniany. Niestety, w roku 1929 w trakcie prac
przy tej budowli zginà∏ przygnieciony drzewem.
Pod koniec lat dwudziestych Karol W´dziagolski zosta∏ miano-
wany syndykiem upadajàcej Manufaktury Widzewskiej w ¸odzi.
Wykazujàc si´ ogromnym talentem, uratowa∏ jà od bankructwa.
Prowadzi∏ jà do 1939 roku. Do ¸odzi Êciàgnà∏ rodzin´, ale to Jawo-
rów postrzega∏ jako swój przysz∏oÊciowy cel i tam inwestowa∏
wszelkie zarobione pieniàdze: usprawnia∏ swoje gospodarstwo pod
wzgl´dem technicznym, obkupi∏ je w maszyny i sprz´t, m∏ynowi
wodnemu doda∏ turbin´, wytwarza∏ pràd, zak∏ada∏ sady. Mia∏ kilka
aut, na których ch∏opców ze wsi uczy∏ jazdy i mechaniki. Razem
z braçmi ufundowa∏ szko∏´. Dzi´ki ich aktywnoÊci w Jaworowie
cz´sto goÊcili artyÊci z Wilna i Warszawy.
Nadszed∏ wrzesieƒ 1939 roku…
W´dziagolski nie mia∏ z∏udzeƒ – Niemcy, póki co, pokonajà Pol-
sk´. Ale najgorsze przysz∏o 17 wrzeÊnia, gdy Sowieci wkroczyli do
15
WST¢P
Dom Karola W´dziagolskiego, lata dziewi´çdziesiàte XX wieku
Wedz.00/3 Wstep 30•03•07 15:02 Page 15
Polski. Karol wiedzia∏, ˝e oni go zapami´tali, wyjecha∏ wi´c na po-
czàtek do Rumunii, a ˝on´ z dzieçmi wys∏a∏ na Litw´. Dom w Jawo-
rowie nawiedzili wkrótce politrucy. KtóryÊ z nich skomentowa∏ je-
go nieobecnoÊç: „Wiele nam na z∏oÊç zrobi∏”. Zapami´ta∏ te s∏owa
Micha∏ W´dziagolski, bratanek Karola. Zapami´ta∏ tak˝e postaç
ochmistrzyni, niewiasty nie wiadomo skàd przyby∏ej do nich wios-
nà 1939 roku. We wrzeÊniu okaza∏a si´ pilnym przewodnikiem to-
warzyszy sowieckich. To wtedy te˝ Bronis∏aw zosta∏ zabrany przez
NKWD. Na chwil´.
Karolowi uda∏o si´ Êciàgnàç do Rzymu ˝on´ i dzieci. Dzia∏a∏
szybko. Z rodzinà wita∏ si´ ju˝ w 1940 roku, zanim na serio rozpo-
cz´∏y si´ dzia∏ania wojenne we Francji. W tym samym roku wyje-
chali do Brazylii. Byle najdalej od Europy. Karol zdawa∏ sobie
spraw´ z zagro˝enia Europy spowodowanego nie przez Niemca,
który wygraç nie móg∏, lecz przez bolszewika, który t´ wojn´ wy-
graç musia∏.
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
16
Karol W´dziagolski w São Paulo,
lata siedemdziesiàte XX wieku
Wedz.00/3 Wstep 30•03•07 15:02 Page 16
W´dziagolski wiedzia∏ z w∏asnego doÊwiadczenia, z w∏asnej ob-
serwacji, i˝ bolszewicy zwyci´˝yli w paêdzierniku 1917 roku, po-
niewa˝ ich ewentualni wrogowie zachowali n e u t r a l n o Ê ç!
Historia si´ powtarza∏a.
W Brazylii, a dok∏adniej w São Paulo, Karol zaczyna∏ wszystko od
poczàtku. Nie by∏o mu ∏atwo, przekroczy∏ pi´çdziesiàtk´. Sytuacja
jego rodziny zacz´∏a si´ stabilizowaç z chwilà otworzenia w Brazy-
lii montowni Mercedesa, gdzie W´dziagolski znalaz∏ prac´ w dzia-
le administracji. W∏aÊcicielem fabryki by∏ polski przemys∏owiec Al-
fred Jurzykowski.
Jak wspomina Micha∏ W´dziagolski, (syn Paw∏a, architekta) mój
rozmówca w roku 2007, listy otrzymywane z Brazylii pe∏ne by∏y
bezradnej nostalgii. Nie, pan Karol nie myÊla∏ o powrocie. On napi-
sa∏ ksià˝k´.
Grzegorz Eberhardt
WST¢P
Wedz.00/3 Wstep 30•03•07 15:02 Page 17
NIEFRASOBLIWE POCZÑTKI
L
ipiec (starego stylu) 1914 roku, jak zwykle pogodny i upalny,
rozpoczà∏ si´ w Petersburgu pod znakiem ogórkowej nudy,
urozmaicanej od kilku dni niegroênymi – jak si´ wydawa∏o – awan-
turami strajkujàcego proletariatu stolicy.
Troch´ bardziej o˝ywi∏o si´ po przybyciu wysokiego goÊcia
z Francji, aczkolwiek barykady z wagonów tramwajowych, po-
wywracanych do góry ko∏ami i ustawionych w poprzek wielu ulic
na przedmieÊciach psu∏y nieco nastrój uroczystoÊci na czeÊç prezy-
denta Raymonda Poincarégo. ,,Stan wzmocnionej ochrony”, zarzà-
dzony w stolicy i okr´gu sto∏ecznym, te˝ nie dodawa∏ uroku sojusz-
niczym manifestacjom. Lecz w centrum miasta, na wspania∏ych
pa∏acowych bulwarach panowa∏ spokój, przeto programowa barw-
noÊç alianckiej goÊcinnoÊci i serdecznoÊci niczym nie by∏a zmàcona.
W pa∏acach przyjmowano i bawiono si´, symulujàc wielkoÊwiato-
wà oboj´tnoÊç dla burzàcej si´ czerni. I tak to sobie trwa∏o, troch´
dramatycznie, na zewnàtrz niefrasobliwie i ca∏kiem dyplomatycz-
nie, ju˝ przy odg∏osie pomruków nadciàgajàcej nawa∏nicy, b´dà-
cych echem kilku strza∏ów w dalekim Sarajewie. Coraz bardziej go-
ràczkowe i sprzeczne telegramy roznosi∏y po Êwiecie z∏e nowiny.
Pogodnym niebem lecia∏y tam i z powrotem dyplomatyczne noty,
krzy˝ujàc si´ w oboj´tnym b∏´kicie lub goniàc jedna drugà, raz wark-
liwymi s∏owami o ojczyênie i honorze, to znów frazesami o pokoju,
dla pokoju, w imi´ obrony powszechnego pokoju...
Gdyby w owym czasie zwyk∏y szary cz∏owiek ulicy zapyta∏, cze-
mu wybuch∏a wojna, gdy wokó∏ wszyscy wzywali do pokoju,
i otrzyma∏ odpowiedê, ˝e wojny pragnà∏ cesarz Niemiec albo kanc-
lerz Austro-W´gier, albo stryj rosyjskiego cara (wielkiego ksi´cia
Miko∏aja), albo – jak niektórzy twierdzili – pi´kne czarnogórskie
królewny, podniecajàce m´˝ów do obrony pokrzywdzonej Serbii,
21
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 21
nie uzna∏by takiego wyjaÊnienia za przekonywajàce. Ponad wszyst-
kim bowiem panowa∏ nastrój mistycznego urzeczenia, ˝e wojna
musi byç, gdy˝ staje si´ z wyroku losu. W metafizyczne pochodze-
nie wojny wierzono niemal powszechnie. Dla Polaka by∏a ona wy-
s∏uchaniem modlitwy Mickiewicza „o wojn´ o wolnoÊç ludów”.
A jednak og∏oszenie mobilizacji wywo∏a∏o wstrzàs. W osobisty los
ka˝dego m´˝czyzny w wieku poborowym i jego ca∏ej rodziny wtarg-
nà∏ nieust´pliwy przymus obowiàzku, który by∏ dotychczas dalekim
paragrafem, niemal abstrakcjà, a naraz stawa∏ si´ brutalnà przemocà,
wyrywajàcà normalny porzàdek prywatnego ˝ycia kilkudziesi´ciu
milionów ludzi. Z dnia na dzieƒ przestawa∏a istnieç ich dumna niety-
kalnoÊç i w oczach mia∏a maleç ich umowna wartoÊç wed∏ug dotych-
czasowego wysokiego kursu ustalonego przez wiek XIX. Pomimo to
wielu si´ spodziewa∏o, ˝e wojna ta zwiastuje lepsze jutro. Tylko nie-
liczni przeczuwali ju˝ wtedy, ˝e rozpoczà∏ si´ nowy i krwawy roz-
dzia∏ historii jako wst´p do epoki, którà wkrótce kilku szaleƒców pro-
klamuje jako epok´ powszechnej szcz´ÊliwoÊci i sprawiedliwoÊci.
Tymczasem ta, która przemija∏a przypiecz´towana czarnym s∏owem:
mobilizacja, na czerwonych obwieszczeniach rozklejanych na Êcia-
nach domów, by∏a etapem budowania szcz´ÊliwoÊci wzgl´dnej, czyli
realnej i prawdziwej, gdy˝ inna nie istnieje.
Naraz i dla mnie rozpoczà∏ si´ nowy etap ˝ycia, przekreÊlajàcy
na zawsze wszystko, co by∏o przedtem.
Przydzielono mnie do sztabu XVIII Korpusu Armii w randze
wojskowego urz´dnika ostatniej czy przedostatniej klasy.
DoÊç ∏atwo i szybko poradzi∏em sobie z mojà ura˝onà ambicjà,
dotkni´tà nie tyle w osobistych aspiracjach, ile bardziej z szacunku
dla kilku pokoleƒ polskich, i jednego rosyjskiego, huzarów, którzy
chyba st´kn´li w swoich grobach na taki despekt wnuka, prawnu-
ka i praprawnuka. Pokona∏em szybko wyrzuty huzarskiego hono-
ru przewagà moich demokratycznych i radykalnych argumentów
i psychoanalitycznie wywnioskowa∏em, ˝e widocznie nie jestem
stworzony na bohatera. Wobec czego nie nale˝y na przekór natu-
rze, a byç mo˝e i woli OpatrznoÊci, dà˝yç, aby nim zostaç.
Nie bardzo wysili∏em si´ na mój wojskowy ekwipunek. Do cy-
wilnych czarnych spodni dokupi∏em gotowà wojskowà kurtk´
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
22
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 22
ochronnego koloru z przepisowymi naramiennikami z jednà
gwiazdkà, lecz za to srebrnà; nast´pnie na Aleksandrowskim Ryn-
ku (petersburski Kercelak) kupi∏em czapk´, bardzo wojackà i twa-
rzowà, a tu˝ obok wytargowa∏em za jednego rubla wspania∏à te-
atralnà szpad´ (pochw´ i gard´ bez klingi). Tak przefasonowany
i uzbrojony zameldowa∏em si´ mojemu szefowi, pu∏kownikowi S∏o-
nimskiemu (iz Polakow – prawos∏awnyj), doÊç sympatycznemu admi-
nistracyjnemu oficerowi o wytwornych manierach petersburskiego
Êwiatowca. Z kolei przedstawi∏em si´ moim nowym kolegom, ofi-
cerom i wojskowym urz´dnikom, wszystkim starszym ode mnie
rangami, co zresztà w póêniejszych stosunkach s∏u˝bowych, a tym
bardziej pozas∏u˝bowych, nie mia∏o odgrywaç ˝adnej roli na mojà
niekorzyÊç. Towarzysko bowiem sta∏em od nich wszystkich wy˝ej
jako szlachcic starego rodu, syn ziemianina i wychowanek elitarne-
go korpusu kadetów.
Pakujàc rzeczy, za∏adowa∏em do walizki na wszelki wypadek cy-
wilny garnitur, myÊlàc o mo˝liwych spotkaniach z krewnymi i roda-
kami. Cywilna marynarka w por´ zastosowana mog∏aby zapobiec
powstawaniu k∏opotliwych tematów i pretensji, ˝e w tak historycz-
nej chwili wyst´puj´ w ubogiej szacie i pospolitej roli kancelaryjne-
go gryzipiórka zamiast na czele jakiegoÊ szwadronu cesarskiej gwar-
dii w mundurze lejbu∏aƒskim czy lejbkirasjerskim. Napisa∏em
po˝egnalne listy do najbli˝szych, odby∏em kilka sentymentalnych
spotkaƒ, wys∏ucha∏em goràcych zakl´ç wiernoÊci do grobu, a ponie-
wa˝ nie by∏o dok∏adnie sprecyzowane, do czyjego grobu, wzià∏em to
na siebie i jakoÊ w koƒcu lipca (starego stylu) wyjecha∏em „na woj-
n´”. PrzedÊwitnà godzinà wysun´liÊmy si´ cichutko którymÊ nume-
rowanym eszelonem, na∏adowanych sztabem i korpusowymi insty-
tucjami, z ba∏tyckiego dworca kolejowego w kierunku Narwy.
Nie wiedzia∏em, ˝e opuszczam Petersburg jako miejsce mego sta-
∏ego zamieszkania na zawsze. Po oÊmiu latach pobytu równie barw-
nych jak wa˝nych dla dojrzewania mojej prawdziwej osobowoÊci.
23. i 27. dywizje naszego korpusu stan´∏y w bojowym pogotowiu na
ba∏tyckim wybrze˝u. Chyba w przewidywaniu nieprzyjacielskiego
desantu... Po cichu szemraliÊmy, ˝e zamiast zwyci´˝aç starego au-
23
NIEFRASOBLIWE POCZÑTKI
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 23
striackiego cesarza, popijaç w´grzyna i czarowaç pi´kne wiedenki,
p´tamy si´ wzd∏u˝ tych piaszczystych wydm w oczekiwaniu wro-
ga, który by musia∏ postradaç wpierw rozum, nim by tu do nas
przyp∏ynà∏. Tymczasem zawzi´cie wojowaliÊmy piórami, nadrabia-
jàc wszystkie mobilizacyjne i organizacyjne niedociàgni´cia, a wie-
czorami i nocami zwiedzaliÊmy ciekawe zakàtki staro˝ytnej Narwy.
W ma∏ych, lecz schludnych, estoƒskich garkuchniach zajadaliÊmy
na Êwiat ca∏y s∏awne narwskie w´gorze, popijajàc gorza∏kà w fili-
˝ankach do kawy, gdy˝ od pierwszego dnia wojny w ca∏ej Rosji
obowiàzywa∏a surowa abstynencja.
Nasz parotygodniowy narwski postój nie zaznaczy∏ si´ ˝adnymi
bojowymi wyczynami, jeÊli nie liczyç codziennych zwyci´stw pew-
nego wielkiego ksi´cia, bliskiego kuzyna cara, przydzielonego do
naszego sztabu dla zaznajomienia si´ ze sztukà wojennà. W du˝ym
otwartym mercedesie wielki ksià˝´ co noc wywozi∏ z pobojowiska
paru skromnych nocnych lokali zawojowane przez siebie m∏ode
i pi´kne niewiasty, oczywiÊcie przyjezdne z niedalekiej stolicy,
dziewcz´co weso∏e i doszcz´tnie nagie. Poniewa˝ od nas do wiel-
kiego ksi´cia i jego branek by∏o dalej ni˝ do ksi´˝yca, obserwowali-
Êmy z du˝à oboj´tnoÊcià tryumfy wielkoksià˝´cego or´˝a; wys∏u-
chujàc jedynie ubolewaƒ podleg∏ych nam ciurów, ˝e by∏oby lepiej,
gdyby owe niewiasty by∏y nieco oszcz´dniejsze i nie rozrzuca∏y
w przejeêdzie wzd∏u˝ ulic niezmiernie cnotliwego i konserwatyw-
nego grodu cz´Êci swoich toalet i najintymniejszej garderoby, którà
póêniej policjanci zbierali na oczach zgorszonych przechodniów.
Takie to w∏aÊnie by∏y nasze „pierwsze boje”. Lermontowskie
schwatki bojewyje*.
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
00
* zdobycze wojenne
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 24
POLSKA
N
asz narwski postój trwa∏ par´ tygodni. W drugiej po∏owie
sierpnia wyruszyliÊmy dalej. Nikt z nas oczywiÊcie prócz szta-
bowej zwierzchnoÊci nie wiedzia∏ dokàd, lecz gdy min´liÊmy ¸ug´,
Psków i Dêwiƒsk, nietrudno by∏o si´ domyÊleç, ˝e jedziemy na któ-
ryÊ odcinek zachodniego frontu. Gdy nasz sztabowy eszelon stanà∏
na dworcu w Wilnie, dozna∏em wzruszenia dawnych ch∏opi´cych
lat, kiedy to po d∏ugich miesiàcach roku szkolnego wraca∏em t´dy
do domu. Smutno popatrzy∏em na tor kolejowy wykr´cajàcy w le-
wo w gór´ w kierunku Porubanka i ˝a∏oÊnie myÊla∏em, ˝e oto je-
stem o godzin´ drogi do swoich w Jaworowie, i ˝e ubezw∏asnowol-
niony mijam ich, jadàc na cudzà wojn´, tyle samo z w∏asnej ch´ci,
co te huczàce pociàgi, Êpieszàce na Grodno, Bia∏ystok i dalej, dalej...
Poniewa˝ nigdy przedtem nie zdarzy∏o mi si´ bywaç dalej na za-
chód ni˝ Landwarów, gdy za Grodnem otworzy∏y si´ widoki okolic
odmiennych od naszych podwileƒskich, inne i z charakteru topogra-
ficznego, i z tego niewyra˝alnego „czegoÊ”, co raczej si´ czuje, ni˝ ro-
zumie, nie odchodzi∏em od okna w korytarzu, wch∏aniajàc ducha zie-
mi nieznanej mi a serdecznie bliskiej. Zwróci∏o to uwag´ mojego
nowego i sympatycznego kolegi, porucznika gwardyjskiej artylerii
Mirowa. Mirow ch´tnie rozmawia∏ ze mnà po polsku, matka jego by-
∏a petersburskà Polkà. Z wyglàdu i manier by∏o widoczne, ˝e nale˝a∏
do dobrego towarzystwa stolicy, by∏ ∏atwy i mi∏y w obcowaniu, przy
tym bystry, a ˝e wyraênie gustowa∏ w moim towarzystwie, wi´c
cz´Êciej i ch´tniej z nim przestawa∏em ni˝ z innymi kolegami.
– Ale pan przywar∏ do tego okna!... – rzuci∏ weso∏o w przejÊciu.
Bardziej uroczyÊcie, ni˝ nale˝a∏o odpowiedzia∏em, ˝e si´ zachwy-
cam nowymi dla mnie widokami mojej ojczyzny.
Mirow, jakby zdziwiony, zatrzyma∏ si´, rzuci∏ okiem przez okno,
uwa˝nie mi si´ przyjrza∏ i z t∏umionym zniecierpliwieniem poucza∏:
25
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 25
– Paƒskà ojczyznà jest ca∏a Rosja. I tutaj jest ta sama Rosja. Cze-
mu pan nie zapomni wreszcie o tej ojczyênie, która jest fikcjà, Êwiec-
kim dodatkiem do katolickiej mszy Êwi´tej, romantycznym konwe-
nansem bez realnego pokrycia?
Najpierw zaskoczony, za chwil´ oburzony odruchowo chcia∏em
ràbnàç faceta w ucho, jednak si´ powÊciàgnà∏em; odpowiedzia∏em
zimno i ju˝ po rosyjsku:
– Nie, panie Mirow. Nie zapomnia∏em i nie zapomn´ z wielu
przyczyn, o których z panem nie mam ochoty dyskutowaç. Oprócz
jednej: wczorajsza odezwa wielkiego ksi´cia i naczelnego wodza ro-
syjskiej armii do wszystkich Polaków, i do mnie w ich liczbie, przy-
pomnia∏a Rosjanom, ˝e moja ojczyzna nie jest fikcjà, romantycznym
konwenansem bez realnego pokrycia. I nie mog´ zrozumieç, dla-
czego ta odezwa nic nie mówi równie˝ panu, jeÊli ju˝ nie z tego po-
wodu, ˝e jest pan synem Polki, to choçby dlatego, ˝e autorem ma-
nifestu uznajàcego suwerennoÊç Polski jest naczelny wódz armii,
której pan jest oficerem.
– Tak, tak – odpowiedzia∏ Mirow. – Wszystko to brzmi bardzo
wznioÊle, ale wygowarywajetsia Oksford, a piszetsia Kembryd˝, i zapew-
niam pana, ˝e rosyjski policjant, który z górà sto lat sta∏ na ulicach
Warszawy, b´dzie sta∏ drugie sto lat na tym samym miejscu. Wi´c ja,
Mirow, wspó∏czuj´ wszystkim romantykom, którzy pi´kne frazesy
biorà za rzeczywistoÊç i chcieliby zatrzymaç ˝elazne ko∏o historii.
– Na szcz´Êcie nie potrzebuj´ uczyç si´ historii od poruczników
polowej artylerii... Nawet pod protekcjà rosyjskich policjantów na
rogach ulic Warszawy – odpowiedzia∏em znowu po rosyjsku i ju˝
wyraênie obraêliwym tonem.
– Pan mnie obra˝a! – zawo∏a∏.
Sprawa opar∏a si´ o szefa sztabu korpusu, pu∏kownika Dawydowa,
którego Mirow prosi∏ o pozwolenie wyzwania mnie na pojedynek.
– Poruczniku, czy jest pan szlachcicem? – spyta∏ Dawydow po
wys∏uchaniu sprawozdania Mirowa.
– Tak jest, panie pu∏kowniku.
– Wi´c mo˝emy porozmawiaç o tym nieprzyjemnym wydarze-
niu nie s∏u˝bowo na razie i po szlachecku, dla lepszego wzajemne-
go zrozumienia...
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
26
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 26
– Tak jest, panie pu∏kowniku. Zgadzam si´ najch´tniej.
– Wi´c niech pan pos∏ucha, co ja o tym myÊl´. Gdyby pan nie by∏
porucznikiem Jego Cesarskiej MoÊci, tobym wprost powiedzia∏, ˝eÊ
pan postàpi∏ jak b´cwa∏ (osto∏op). Przecie˝ tego, ˝e on jest Polakiem
i ˝e przyje˝d˝amy przez Polsk´, nie wyrubisz toporom. Nie dokona∏y
tego sto kilkadziesiàt lat naszych rzàdów i polityka rusyfikacyjna,
a pan tego dokonasz? Krótko mówiàc, ja bardzo pana prosz´, zakoƒ-
czyç to g∏upie zajÊcie natychmiast i po szlachecku. Czy zdaje pan so-
bie spraw´, jakby wyglàda∏ wasz pojedynek? Pan by si´ bi∏ za Rosj´,
a on za Polsk´. Nonsens!
Rozmow´ t´ powtórzy∏ mi s∏owo po s∏owie sam Mirow. Tego˝
samego wieczoru przyszed∏ do mego przedzia∏u z tekà pod pachà
i prosi∏, bym zapomnia∏ o tej „g∏upiej historii”, którà sprowokowa∏.
Ekskuzujàc si´ rozwlekle, wcià˝ popatrywa∏ na tek´, jakby spycha-
jàc ci´˝ar k∏opotliwego tematu na jakiÊ przedmiot w niej zawarty.
Wreszcie wypatroszy∏ z niej owini´ty w bibu∏´ kszta∏t, wymiarami
zbli˝ony do trzycalowego pocisku, proszàc, bym nie odmówi∏ mu
satysfakcji zapicia jego niezr´cznoÊci szklankà dobrego martela.
Kiedy nazajutrz zameldowa∏em si´ u szefa sztabu, by mu w jakiÊ
sposób wyraziç uznanie, i opowiedzia∏em, jak si´ rzecz skoƒczy∏a,
Dawydow zauwa˝y∏ sucho i ze sztucznà surowoÊcià: – Dobrze, ˝e
pan mi opowiada o tym koniaku prywatnie i poufnie. Bo po pierw-
sze, abstynencja jest urz´dowo nakazana, a po drugie, czemu z tym
trzycalowym szk∏em nie przyszliÊcie do mnie... te˝ prywatnie?
Do Mirowa nie zachowa∏em cienia ˝alu. Wiedzia∏em ju˝, ˝e ludzie
pod wp∏ywem chwilowego impulsu mówià cz´sto rzeczy, które nie
Êwiadczà ani o ich przekonaniach, ani o ich intencjach, ani o inteli-
gencji czy g∏upocie, po prostu nie Êwiadczà o niczym. Pomimo to
pozosta∏ we mnie jakiÊ cierƒ. Zdawa∏em sobie spraw´, ˝e incydent
z sympatycznym pó∏krwi Polakiem obudzi∏ w moim sercu wi´cej
wàtpliwoÊci ni˝ kilkunastoletnie obcowanie z Rosjanami w kadec-
kim korpusie i Petersburgu.
Póêniej przez kilka dni by∏a Warszawa, nieznana mi dotychczas
polska stolica.
27
POLSKA
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 27
Po granitowych wspania∏oÊciach Petersburga wyda∏a mi si´
smutna i biedna, jakby sztucznie zatrzymana w rozwoju pamiàtka
przesz∏oÊci i drogocenna dla serca zguba, odnaleziona po latach
w wieloplemiennym obozie imperium. Wzrusza∏a i rozczarowywa-
∏a jednoczeÊnie.
Widok prawos∏awnego soboru na placu Saskim wprost mnie oszo-
∏omi∏. Wyda∏ mi si´ nie tylko gwa∏tem na artystycznej proporcji archi-
tektury miasta. Wzniesienie tego domu niewàtpliwie Bo˝ego z inten-
cjà wcale nie boskà, jakiejÊ symbolicznej „czapki Monomacha”,
uszytej na wyrost w ideologicznej Ka∏udze czy innej Tule, którà przy-
kryto polskà stolic´ dla niepoznaki, aby si´ wydawa∏a rosyjskim gu-
bernialnym miastem, wywo∏ywa∏o protest, ju˝ nie tylko polski, lecz
ludzki, i wzbudza∏o pogard´ dla bezmyÊlnoÊci w chuligaƒskim stylu.
Nie by∏em przecie˝ polskim szowinistà. Podobny zarzut uzna∏-
bym za pozbawiony sensu. Przeciwnie, z przekonania i sentymentu
by∏em Polakiem o wyraênie prorosyjskiej orientacji, uzgodnionej mo-
ralnie i politycznie z propolskà orientacjà moich przyjació∏ Rosjan.
Odwiedzi∏em na Pradze mojà siostr´ Rutkowskà i jej mi∏à i ko-
chanà gromadk´. Spotka∏em si´ z przyjació∏mi z Petersburga, z pa-
nem Henrykiem Tennenbaumem, panem Wiewiórskim, z Kazi-
mierzem Baraƒskim, Kazimierzem Mayznerem, Lucjanem Alt-
bergiem, Boles∏awem Drozdowiczem i kilkoma innymi, ju˝ ca∏ko-
wicie ogarni´tymi goràczkà wielkich wydarzeƒ i jeszcze wi´kszych
spodziewaƒ, aczkolwiek w bardzo odmiennych orientacjach.
Kazimierz Mayzner zabra∏ mnie do Aleksandra Âwi´tochow-
skiego, który od razu mnie rozgrzeszy∏. – Nie jest haƒbà – orzek∏ –
nosiç rosyjski mundur, gdy jest wojna z Niemcami. – W godzin´ po
nas przyszed∏ ktoÊ przemykajàcy si´ do brygady Pi∏sudskiego.
Mocno argumentowa∏ za „centralnà” orientacjà i nie oglàdajàc si´
na mój „moskiewski” mundur, wali∏ jak z werndla* w rosyjskà po-
t´g´. Pozosta∏em nieprzekonany, chocia˝ bardzo przej´ty pi´knym
patosem legionisty (by∏ to ktoÊ znaczny, kogo jednak ani wówczas,
ani póêniej nie uda∏o mi si´ zidentyfikowaç). Ja broni∏em swego
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
28
00
*
* Typ karabinu u˝ywanego w armii austriackiej w latach 1867–1888. Nazwa od fabrykan-
ta broni i konstruktora: Józef Werndl (1831–1899).
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 28
„aktywizmu”, obiecujàc z przekonaniem, ˝e rewolucja wszystko
odmieni w stosunkach polsko-rosyjskich. Na wyrzuty strzelca
o niedostatecznym uÊwiadomieniu narodowym grzecznie si´ od-
gryz∏em, ˝e nie od dziÊ jestem uÊwiadamiany antyrosyjsko i ˝e wca-
le nie zruszczenie, lecz moja rewolucyjnoÊç jest powodem, ˝e
w obecnej sytuacji politycznej taktycznie pozostaj´ na prorosyjskich
pozycjach.
Chocia˝ nigdy nie nale˝a∏em sam do partii SDKPiL, moje ów-
czesne poglàdy by∏y pod niewàtpliwym wp∏ywem internacjonali-
zmu moich bliskich znajomych: Komorowskiego, Fabierkiewicza,
Sonje Jab∏oƒskiego (syna Stanis∏awa Patka) i Matuszewskiego.
Wprawdzie ich strachami przed reakcyjnoÊcià polskiego integrali-
zmu zbytnio si´ nie przejmowa∏em, by∏em przecie˝ goràcym prze-
ciwnikiem polskiego, szlacheckiego konserwatyzmu.
Nie zabrak∏o mi w Warszawie równie˝ i krotochwilnych wàtków.
Z rodzonym bratem Bronis∏awem, dowódcà jednej z syberyjskich dy-
wizji, chwilowo obecnym w Warszawie, spotkaç mi si´ nie zdarzy∏o,
przypadkowo natomiast dowiedzia∏em si´ z niema∏ym zdziwieniem
i zgorszeniem, ˝e to w∏aÊnie Bronis∏aw którejÊ nocy, wracajàc do sie-
bie po dobrej kolacji, omyli∏ hotelowe pi´tro, wszed∏ do „swojego”
pokoju i w ubraniu rzuci∏ si´ na ∏ó˝ko, w którym niewinnie spoczy-
wa∏a pani M., ˝ona ziemianina z Suwalszczyzny. Z czego wynik∏a
oczywiÊcie wielka i nieprzyjemna awantura. Pani M. przywo∏a∏a hi-
sterycznie s∏u˝b´, zbieg∏ si´ ca∏y personel, grozi∏a, ˝e uda si´ osobi-
Êcie do wielkiego ksi´cia ze skargà, ˝e ju˝ min´∏y czasy zn´cania si´
nad Polakami... Bronis∏aw widocznie niewiele zrozumia∏, gdy˝ na
boku zapyta∏ szefa recepcji: „Wszystko to bardzo wznioÊle i cnotli-
wie, ale dlaczego ta baba wesz∏a do mego ∏ó˝ka?”.
Mimo mego rzekomego „zruszczenia” w∏aÊnie ówczesna War-
szawa zrobi∏a na mnie wra˝enie miasta niezbyt przej´tego militar-
nymi sprawami zaborcy, jakby ju˝ zgodnie z wielkoksià˝´cà ode-
zwà do Polaków te sprawy stawa∏y si´ wspólnymi. Po salonach
i kawiarniach, po szynkach i handelkach z o˝ywieniem i ˝yczliwie
komentowano aspekty wojny i nie tyle polityczny sens wielkoksià-
˝´cego manifestu „zgody”, ile anegdotycznà charakterystyk´ for-
malnego autora tego dokumentu. Groêny olbrzym (2,05 m), bijàcy
29
POLSKA
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 29
ponoç po twarzy genera∏ów i pu∏kowników, zbyt wielu zachwyca∏.
PopularnoÊç jego, tak górnolotnie przypominajàca Polakom, ˝e
„jeszcze nie zardzewia∏ grunwaldzki miecz”, szerzy∏a si´ w pospól-
stwie, mieszczaƒstwie i cz´Êciowo w arystokracji. Czu∏o si´ jednak,
˝e ta popularnoÊç satrapy pochodzi∏a nie tyle z ducha tego miecza,
ile raczej z mordobijnej anegdoty. Nie dogadza∏o to wszystko moje-
mu radykalizmowi i – jak mi si´ wówczas wydawa∏o – mojej peters-
burskiej wielkoÊwiatowoÊci. Gdy si´ wi´c przekona∏em, ˝e inteli-
gencja w swojej znakomitej wi´kszoÊci jest równie˝ oboj´tna dla
frazeologii obcego hetmana i wschodnich jaskrawoÊci jego obycza-
jów, poczu∏em si´ z pewnà dumà wÊród swoich i bliskich. Ocenia-
liÊmy w∏aÊciwà miarà pompatyczny ton tej koniunkturalnej „gra-
moty”, która istotnie mog∏aby byç historyczna, gdyby nie by∏a po
cygaƒsku chytra, bo podpisana nie przez monarch´, lecz przez na-
czelnego wodza, którego obietnice monarcha ju˝ nazajutrz mo˝e
uznaç za nieobowiàzujàce.
* * *
A˝ którejÊ nocy znów cichaczem wyruszyliÊmy w Êwiat, tym razem
w kierunku D´blina.
Pu∏ki naszych dywizji zosta∏y Êpiesznie rzucone w luk´ spowo-
dowanà przerwaniem frontu na polskim odcinku. Sytuacj´ szybko
opanowano i wojska naszego korpusu przerzucono z D´blina nad
Nid´. Sztab stanà∏ kwaterami w Busku.
KtóregoÊ listopadowego dnia wezwa∏ mnie pu∏kownik Dawy-
dow i poufnie zakomunikowa∏, ˝e wywiad ustali∏ obecnoÊç po dru-
giej stronie Nidy strzeleckich batalionów polskich. ˚e z dowództwa
po∏udniowo-zachodniego frontu nadszed∏ rozkaz natychmiastowe-
go wieszania jeƒców legionistów, obywateli paƒstwa rosyjskiego,
lecz ˝e rozkaz ten ju˝ zosta∏ odwo∏any przez naczelne dowództwo.
Dawydow wymownie i serdecznie uÊcisnà∏ mi r´k´.
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 30
BYå DOBRZE URODZONYM NIE JEST èLE
W
grudniu zasz∏y zmiany w moim osobistym losie, bardzo po-
myÊlne.
Dowódca naszego korpusu, bardzo ju˝ stary i konserwatywny ba-
ron von Krusenstern, z okolicznoÊciowej rozmowy z Dawydowem
dowiedzia∏ si´, ˝e jestem bratem Miko∏aja W´dziagolskiego*, oficera
lejbgwardii kirasjerskiego pu∏ku Jego Cesarskiej MoÊci, a wi´c po-
dwójnym wnukiem baronówny von Brunoff z domu (mój dziad by∏
o˝eniony ze swojà ciotecznà siostrà), rodzonej bratanicy hrabiego Fili-
pa Brunoffa, ambasadora carskiego przy królu Anglii (Filip Brunoff
otrzyma∏ od Aleksandra II tytu∏ hrabiowski za dyplomatyczne zas∏u-
gi) i poza tym, ˝e jestem równie˝ bliskim krewnym genera∏a-adiutan-
ta von Fossa, atamana doƒskiego kozackiego wojska z nominacji cara
czy coÊ w tym rodzaju. Dla starego ekscelencji, mego dowódcy korpu-
su, za du˝o by∏o tych vonów, by w jakiÊ sposób nie zareagowaç.
Von Krusenstern kaza∏ mnie wezwaç do siebie, troch´ przepyty-
wa∏ o obecne koneksje papy i mamy i – krzywiàc si´ na mój urz´dni-
czy uniform – grzecznie przypomnia∏, ˝e gdy by∏ m∏odym oficerem,
wiele nas∏ucha∏ si´ huzarskich legend o moim dziadku huzarze, zna-
komitym karciarzu i zawadiace. Chcàc w jakiÊ sposób ul˝yç memu
upoÊledzeniu, zaproponowa∏ mi bardziej samodzielnà funkcj´ doglà-
dania siedmiu konnych transportów korpusowych i w zwiàzku z tym
zakup pszenicy, ˝yta i owsa od okolicznych ziemian, dostawy do
m∏ynów, remont dróg i mostów w rejonie korpusu.
Odetchnà∏em pe∏nà piersià. Oznacza∏o to bowiem koniec wege-
tacji w roli kancelaryjnego gryzipiórka.
31
00
*
* Pomy∏ka autora: wspominajàcemu „na∏o˝y∏o si´” dwóch braci, Miko∏aj i Józef W´dzia-
golscy. Józef by∏ dziadkiem Karola, jego brat Miko∏aj, jako uczestnik powstania stycznio-
wego, wyjecha∏ na emigracj´, do Pary˝a. I tam te˝ za∏o˝y∏ rodzin´, tam zmar∏ przed
pierwszà wojnà Êwiatowà. Opisywany w Pami´tnikach W´dziagolski to dziadek autora,
Józef – informacje uzyskane od syna Paw∏a, Micha∏a W´dziagolskiego.
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 31
Wybra∏em sobie kwater´ w Staszowie przy wielkim m∏ynie,
w domu starego i bardzo szanowanego Izraelity, w∏aÊciciela m∏yna.
Ju˝ na wst´pie gospodarz goÊcinnie mnie zapewni∏, ˝e w jego domu
niczego mi nie zabraknie, chyba ptasiego mleka, które – jak to zazna-
czy∏ z sympatycznym akcentem – ∏atwo jest zastàpiç starà pejsa-
chówkà.
S∏u˝bowe stosunki i ∏àcznoÊç z transportami ustali∏em w ciàgu kil-
ku dni. Wezwa∏em dowódców transportów do Staszowa, oczarowa-
∏em ich doskona∏ym Êniadaniem, podgrzanym wybornym specja∏em
z piwnicy mego gospodarza. Byli to przewa˝nie panowie ju˝ po czter-
dziestce, chorà˝owie rezerwy, doÊç przyjemni ludzie. Dowódcà jed-
nego transportu by∏ baron Hahn, innego – chorà˝y Cziczerin, privat-
-docent dorpackiego uniwersytetu, bliski krewny póêniejszego
bolszewickiego ministra, jeszcze innego – aktor miejskiego teatru
w Pskowie i tak dalej. Wszyscy z wyjàtkiem Hahna, ziemianina
i w∏aÊciciela pi´knych Zielonych Jezior pod Dêwiƒskiem, mieli jednà
wspólnà cech´: nie posiadali najmniejszego gospodarskiego doÊwiad-
czenia i byli zdani na ∏ask´ swoich wachmistrzów, nies∏ychanych
spryciarzy i drapichrustów. W ciàgu nast´pnych dni zlustrowa∏em
stan transportów, to znaczy ˝o∏nierzy, koni i wozów. Co do ludzi nie
mia∏em ˝adnych wàtpliwoÊci, ˝e sà urodzonymi z∏odziejami i ∏azika-
mi. Byli to rezerwiÊci z Mo∏dawii, s∏ynnej pod tym wzgl´dem na ca∏à
Rosj´. Co do koni by∏o oczywiste, ˝e gdybym przyby∏ o par´ tygodni
póêniej, po∏owa powyzdycha∏aby z g∏odu i chorób. Ka˝dy transport
liczy∏ przeci´tnie sto pi´çdziesiàt parokonnych wozów, tereny opera-
cji by∏y porozrzucane doÊç szeroko. Wpoi∏em w ÊwiadomoÊç oficerów
i ˝o∏nierzy, ˝e moje oko doÊwiadczonego gospodarza nawet z dala b´-
dzie czuwaç nad praworzàdnoÊcià zaszczytnej s∏u˝by transportowej.
W armii w polu po d∏u˝szym postoju jest jak w ma∏omiasteczko-
wym Êwiatku: wszyscy o wszystkich wszystko wiedzà. Wi´c fakt
˝yczliwoÊci dla mnie dowódcy korpusu, w szeptanych i przesad-
nych wersjach o niebezpiecznych dla otoczenia moich koneksjach
i stosunkach, znakomicie podpar∏ mój autorytet. A by∏y to czasy,
gdy dowódca korpusu zgodnie z ustawodawstwem wojennym by∏
panem ˝ycia i Êmierci ka˝dego ˝o∏nierza, oficera i urz´dnika wojsko-
wego do rangi kapitana w∏àcznie. Móg∏ ka˝dego kazaç rozstrzelaç
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
32
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 32
bez sàdu. OczywiÊcie tego rodzaju wypadki prawie si´ nie zdarza∏y,
lecz si´ zdarzaç mog∏y.
Dopiero w drugiej dekadzie grudnia mog∏em si´ sam po raz
pierwszy wybraç w teren w celu zakupu zbo˝a na wi´kszà skal´.
Najbli˝ej by∏y Kurozw´ki, w∏asnoÊç pana Paw∏a Popiela, odleg∏e od
Staszowa o szeÊç kilometrów.
By∏ to prawdziwy ma∏y zamek, na oko staro˝ytny i obronny, oto-
czony fosami, wype∏nionymi ponurà wodà, po∏yskujàcà odwiecznà
nieruchomoÊcià. Z daleka widnia∏ du˝y staw na ty∏ach doÊç nie-
kszta∏tnej budowli, u∏o˝onej z surowego kamienia, ju˝ w wielu
miejscach wykruszonego i po∏atanego bàdê partiami du˝ej staro-
Êwieckiej ceg∏y, bàdê nowoczesnym betonem.
Po omówieniu tematów zbo˝owych i uradowaniu pana Popiela
wiadomoÊcià, ˝e wojsko p∏aci o kilkanaÊcie procent wy˝szà cen´ od
rynkowej, mia∏em ju˝ si´ po˝egnaç, gdy do kancelarii nadbieg∏ s∏u-
˝àcy i zameldowa∏, ˝e pani dziedziczka prosi na Êniadanie.
Ze zrozumia∏à ciekawoÊcià przeby∏em kilka uroczystych komnat
na dole, g´sto pozawieszanych wielkimi portretami, nast´pnie bar-
dzo wàskimi i dziwacznie pokr´conymi schodami weszliÊmy na
pi´tro do du˝ej antyszambry, skàd do sali jadalnej, gdzie nas spo-
tka∏a i przywita∏a pani zamku.
By∏a to osoba we wczesnym Êrednim wieku, m∏odo wyglàdajàca,
uprzejma i swobodna, jakby zach´cajàca obcego, by w jej towarzy-
stwie czu∏ si´ przyjemnie i swojsko. I rzeczywiÊcie, ju˝ w par´ minut
rozmawia∏o si´ z nià jak z mi∏à znajomà. Nastrój prys∏ po drugim kie-
liszku wódki, nawiasem mówiàc, wypitej przeze mnie ze smakiem, co
wywo∏a∏o dyskretnà, lecz wyczuwalnà dezaprobat´ pani domu. Od-
budowa∏em, jak umia∏em, nadwàtlone dobre pierwsze wra˝enie, mó-
wiàc o portretach zamkowych z erudycjà jak na urz´dnika wojskowe-
go wcale nieprzeci´tnà. Zaczà∏em równie˝ pleÊç o malarstwie
religijnym, nim si´ spostrzeg∏em z przera˝eniem, ˝e w tej dziedzinie
moja s∏uchaczka mo˝e byç moim profesorem. Co rychlej wycofa∏em
si´ wi´c z niebezpiecznego tematu, napomykajàc skromnie, ˝e przez
kilka lat ucz´szcza∏em, aczkolwiek nie za cz´sto, jako wolny s∏uchacz
do Petersburskiej Akademii Sztuk Pi´knych w klasie rzeêby. Wów-
czas pani z pob∏a˝liwym uÊmiechem zach´ci∏a nas do powtórzenia
33
BYå DOBRZE URODZONYM NIE JEST èLE
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 33
kolejki starki i kaza∏a s∏u˝àcemu nape∏niç nasze kieliszki po raz trze-
ci. Zrozumia∏em, ˝e rzeêbiarze majà u niej opini´ marnà, traktuje si´
ich jednak z pewnà tolerancjà. Z dalszego ciàgu konwersacji wynik∏o,
˝e pani Popiel by∏a równie˝ erudytkà w dziedzinie zagadnieƒ religij-
nych. O historii KoÊcio∏a, o herezjach i wojnach religijnych mia∏a wi´-
cej do powiedzenia ni˝ niejedna pani domu o domowej s∏u˝bie.
A Êniadanie wypad∏o zgodnie z maksymà, która ostrzega, ˝e im pani
domu jest wi´kszà sawantkà, tym w domu dajà gorzej jeÊç.
Z kolei wybra∏em si´ do dóbr ziemskich Sichów. Majàtek i cukrow-
nia by∏y w owym czasie w∏asnoÊcià ksi´cia Macieja Radziwi∏∏a, pod za-
rzàdem pana Psarskiego, dyrektora cukrowni i administratora dóbr.
Pan Psarski przyjmowa∏ interesantów w domku myÊliwskim,
gdzie si´ mieÊci∏y równie˝ biura, a poniewa˝ w chwili mojego przy-
bycia zaj´ty by∏ w cukrowni, s∏u˝àcy poprosi∏ mnie do poczekalni,
która by∏a równie˝ rodzajem muzeum ∏owieckiego. Wszystkie Êcia-
ny od góry do do∏u by∏y obwieszone rogami jeleni, dziczymi g∏owa-
mi i ˝uchwami oraz innymi trofeami myÊliwskimi fauny miejsco-
wej, jak równie˝ rozmaitego rodzaju akcesoriami ∏owieckimi. By∏o
tam niema∏o wspania∏ych i ciekawych dla mnie okazów, wi´c roz-
glàda∏em si´ po sali z du˝ym zainteresowaniem.
W rogu tego muzeum ju˝ si´ ktoÊ wczeÊniej usadowi∏, jak sàdzi-
∏em, czekajàc równie˝ na przyj´cie. By∏ w rosyjskim mundurze
Czerwonego Krzy˝a, bardzo malowniczym i z odznakami wysokiej
cywilnej rangi na z∏otem szytych naramiennikach. Uk∏oni∏em si´
przepisowo i skromnie usiad∏em w przeciwnym rogu. Osoba wy-
glàda∏a na cudzoziemca. W Êrednim wieku wytworny pan, czarnia-
wy na twarzy, Êrednio postawny, by∏em przekonany, ˝e to Rosjanin
z po∏udniowych okolic Rosji. Tote˝ zdziwi∏em si´ niema∏o, gdy si´
do mnie zwróci∏ w tak straszliwie ∏amanej ruszczyênie, ˝e mnà a˝
pokr´ci∏o. Pyta∏, czy jestem tu w sprawach kwaterunku.
Na chybi∏ trafi∏ odpowiedzia∏em po polsku, ˝e przyjecha∏em tu
do administratora dóbr w sprawie zakupu zbo˝a. Tamten ˝wawo
si´ poruszy∏, przesiad∏ o kilka foteli bli˝ej i zapyta∏, gdzie si´ na-
uczy∏em tak biegle po polsku.
– Jestem Polakiem w mundurze rosyjskim, jak i szanowny pan –
odpowiedzia∏em.
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
34
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 34
Wówczas przesiad∏ si´ on na fotel tu˝ obok mego, a podajàc r´k´,
coÊ mruknà∏ niewyraênie. Kiedy równie˝ pó∏g´bkiem wymieni∏em
swoje nazwisko, prosi∏ o jego powtórzenie i z o˝ywieniem zakomuni-
kowa∏, ˝e u swoich krewnych na Litwie pozna∏ by∏ swego czasu kogoÊ
tego samego nazwiska, znakomitego w tamtych stronach rolnika. Wy-
jaÊni∏em, ˝e to zapewne mój daleki krewny, którego jednak osobiÊcie
nie znam. Nazwisko nasze nie posiada imienników wÊród szlachty,
wokó∏ W´dziago∏y natomiast, staro˝ytnego gniazda rodu, wielu Izra-
elitów przybra∏o sobie zawo∏anie pochodne od nazwy doÊç du˝ego
miasteczka. Mój rozmówca przytaknà∏, ˝e zdarza si´ to i z innymi na-
zwiskami, lecz ˝e nie wyrazi∏ przy tym zwyk∏ego szlacheckiego ubole-
wania, poczu∏em si´ wi´c socjaldemokratycznie usatysfakcjonowany.
Rozmowa potoczy∏a si´ o tym i owym, jak w wagonie, bardzo
powÊciàgliwie o wojnie, jeszcze ogl´dniej o odezwie wielkiego ksi´-
cia do Polaków, bardziej rzeczowo i szczegó∏owo o myÊlistwie, cho-
cia˝ z punktu domyÊli∏em si´, ˝e nieznajomy myÊliwym nie by∏.
Spyta∏em wreszcie, czy on tak˝e czeka na pana Psarskiego.
– Nie, na nikogo nie czekam.
To mi si´ nie spodoba∏o. Wcià˝ mia∏em bowiem wra˝enie, ˝e
rozmawiam z cudzoziemcem. Raz po raz obcy akcent, a niektóre
sformu∏owania ró˝ni∏y si´ od potocznego polskiego i ziemiaƒskie-
go j´zyka.
– To co pan tu robi? – rzuci∏em doÊç prostacko.
– Mieszkam.
– Aaa, to rozumiem teraz, czemu mnie pan pyta∏ o kwaterunek!
Ba∏ si´ pan, ˝e zabior´ mu pokój...
– Ale˝ nie! Mam jeszcze par´ pokoi.
– Rekwiruje pan tu ca∏y dom?... A mo˝e jest pan tu dzier˝aw-
cà?... Tak˝e nie?... Wi´c w takim razie, kim pan jest, jeÊli mi wolno
zapytaç?
– Prosz´ bardzo. Jestem po prostu w∏aÊcicielem.
Na szcz´Êcie porwa∏ mnie tak serdeczny Êmiech, ˝e w nim uto-
n´∏o moje skonfundowanie. Radziwi∏∏ zarazi∏ si´ nim tak˝e, a gdy
nadszed∏ dyrektor Psarski, niezmiernie nobliwie wyglàdajàcy star-
szy pan, ksià˝´ przedstawi∏ mnie jako swego rodaka z Litwy i ku-
zyna dobrego znajomego, którego cz´sto spotyka∏ w Kiejdanach.
35
BYå DOBRZE URODZONYM NIE JEST èLE
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 35
Prezentacja, tak wyraênie przesadzona, zosta∏a jeszcze podnie-
siona tego˝ samego popo∏udnia w salonie paƒstwa dyrektorstwa
Psarskich:
– Pozwólcie – zwróci∏ si´ pan Psarski do ˝ony, dwóch córek i syna
– przedstawiç sobie pan W´dziagolskiego, przyjaciela naszego ksi´cia.
Panienki obrzuci∏y mnie i mój mundur nieufnie, spojrza∏y poro-
zumiewawczo na siebie i jedna o wyglàdzie czarnej pantery wyce-
dzi∏a w kierunku ojca:
– Szersze masy ludowe pragn´∏yby si´ dowiedzieç, od jak daw-
na nasz ksià˝´ jest zaszczycony przyjaênià pana W´dog∏obskiego?
Odszczeknà∏em czarnej panience grzecznie:
– Nic nie wiem o zacytowanym G∏obow´dskim, lecz co si´ tyczy
mnie, Karola W´dziagolskiego herbu Pomian z Jaworowa z przyleg-
∏oÊciami, to si´ przedstawi∏em ksi´ciu przed godzinà.
Âmiech powszechny by∏ wst´pem do wielomiesi´cznej i bardzo
przyjaznej znajomoÊci, zapoczàtkowanej doskona∏à kolacjà z wódkà
w proporcjach znacznie liberalniejszych ni˝ w Kurozw´kach. Nie mi-
n´∏o jednak par´ kwadransów pokolacyjnej pogaw´dki w salonie,
gdy z pi´tra zlecia∏a jak burza ta, co chcia∏a mnie W´dog∏´bskim po-
gn´biç, z jakimÊ grubym folia∏em w r´ku, ju˝ ze schodów wo∏ajàc:
– Ale o przyleg∏oÊciach tego Jaworowa historia milczy!
Dynamiczna osóbka, bardzo sceptycznie usposobiona do wojen-
nych znajomoÊci z rosyjskimi mundurami, zdà˝y∏a w S∏owniku geogra-
ficznym odkopaç potrzebne informacje i przygwoêdziç nieÊcis∏oÊç mo-
ich hipotecznych zeznaƒ. WÊród ogólnej weso∏oÊci przyzna∏em si´
szczerze i ze skruchà do nagannej pokusy podmalowania Jaworowa
aluzjà do jego niewymiernej przestrzennoÊci, by ca∏oÊç moich perso-
naliów, badanych przez uroczego prokuratora, wypad∏a lepiej.
Mój Bo˝e! Dzia∏o si´ to w grudniu 1914 roku, a w grudniu 1954
w salonie paƒstwa Zygmuntostwa Koszutskich w São Paulo w Bra-
zylii pozna∏em m∏odego in˝yniera Psarskiego, na którego rzuci∏em
si´ z ˝arem niewygas∏ych wspomnieƒ: – Czy jest pan synem dyrek-
tora sichowskiej cukrowni?
– Nie, panie, jestem jego wnukiem.
CzterdzieÊci lat wypad∏o mi z rachunku rzeczywistoÊci.
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 36
BO˚E NARODZENIE
W
naszej rodzinie Êwi´ta Bo˝ego Narodzenia by∏y uroczystoÊcià
nie tylko religijnà, lecz równie˝ rodzinnà, jak w wi´kszoÊci
polskich rodzin. Ze wszystkich stron naszego ówczesnego Êwiata,
z Petersburga, Kaukazu, Mand˝urii, a w jednym wypadku nawet
z Japonii, co nie by∏o takie ∏atwe, coÊ mocniejszego od przestrzeni,
trudów i kosztów podró˝y nios∏o pami´tliwe serca i lekko wycu-
dzo∏o˝one dusze w jednym i tym samym kierunku – tak to trwa∏o
latami: w dniu Wigilii stary dom o˝ywia∏ si´ niezmiernie ha∏aÊliwà
obecnoÊcià maminych, papinych, a przede wszystkim jaworowych
synów i córek, a by∏o tego sporo.
Tote˝ w pierwszym roku wojny, gdy ju˝ si´ zbli˝a∏y Êwi´ta, sta-
ra∏em si´ o nich nie myÊleç, nie pami´taç o tym Bo˝ym Narodzeniu,
bodaj˝e pierwszym w ˝yciu poza domem.
KtóregoÊ takiego dnia, kiedy nie po naszemu, wolno, jakby z na-
mys∏em prószy∏ Ênieg, raczej Ênie˝yk, po pi´ç gwiazdek na minut´,
wybra∏em si´ o wczesnej godzinie na swojej szlachetnej chabecie
w dalekà drog´, majàc na widoku realizacj´ umów zbo˝owych
z ziemianami w okolicach Opatowa.
Droga by∏a daleka, lecz pociàga∏a perspektywà d∏ugiej samotno-
Êci i satysfakcjà sportowà, jak ka˝da droga, choçby najdalsza, jeÊli
koƒ dobry. Mróz parostopniowy, prawdziwie „polski”, lekko Êcis-
ka∏, wcale nie dokucza∏, podniecajàc zaledwie obieg krwi, Ênieg
prószy∏ w bezwietrznym nieruchomym powietrzu, wyraênie zamy-
Êlony, usposabiajàc i mnie do nieÊpiesznych medytacji.
Pomimo ˝e nale˝a∏em do pokolenia spod znaku Maksa Stirnera,
Schopenhauera, a przede wszystkim Nietzschego, którzy nas po-
uczali z wysokoÊci zimnego rozumu o nicoÊci wzruszeƒ, cech s∏o-
wiaƒskiej u∏omnoÊci ducha, pozostaliÊmy u∏omnymi. Nie potrafili-
Êmy oprzeç si´ wp∏ywom naszej przyrody, a mo˝e i wp∏ywom naszej
37
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 37
drogiej matki, która – nie powiem, ˝e wszystkimi Niemcami – ale
szalonym Fryderykiem pogardza∏a i pewnego razu chlebowy piec
w oficynie kaza∏a nim napaliç. Zdarzy∏o to si´ w wyniku krótkiego
spi´cia, które nastàpi∏o, kiedy zacny hreczkosiej z sàsiedniego powia-
tu oÊwiadczy∏ si´ o r´k´ mojej m∏odszej siostry. Siostra, wybitna
nietzscheanistka – za ˝adne skarby! Nawet p∏akaç nie chcia∏a, tak jà
wzd´∏a pogarda i odraza, bo tamten biedak nie mia∏ zielonego poj´-
cia o Zaratustrze. A matka znowu˝ z prawdziwie ˝ywio∏owà odrazà
myÊla∏a o tym naszym m´drcu, który jej dzieciom w g∏owach po-
przewraca∏, a ˝e w piekarni pali∏ si´ w∏aÊnie piec na czeladny chleb,
Zaratustra z wielotomowà asystà zosta∏ odes∏any prosto w czeluÊcie
p∏omieni. Sprawa hreczkosieja posz∏a w zapomnienie, a dobra mama
kupi∏a swojej córce w zamian dumaƒ „wariata nad Engadynà Górnà”
– „365 obiadów” pani åwierczakiewiczowej. Na razie córka sarka-
stycznie odrzuci∏a rekompensat´, lecz gdy intelektualna duma wy-
wietrza∏a w zdrowym powietrzu Jaworowa, zreflektowa∏a si´ i po
pewnym czasie strzeli∏a serià doskona∏ych Êniadaƒ i ustrzeli∏a dla hy-
menu kochanego przez nas wszystkich Litwinów galileusza Tade-
usza Argasiƒskiego*. (Póêniejszego podpu∏kownika Legionów).
Tak sobie marzàc rozproszonymi wàtkami myÊli pomieszanych
z krotochwilà, wjecha∏em w dziwnà okolic´.
Z lekko oÊnie˝onego wzgórza stercza∏y ku niebu ruiny ogromnej
budowli. Poszczerbione Êciany i baszty szczerzy∏y si´ wykruszonymi
kru˝gankami, ∏ukami, sklepieniami i wn´kami, szkicujàc ˝a∏obnymi
szczegó∏ami najcudowniejsze architektoniczne kszta∏ty straszliwego
trupa. Setki okien, rozstawionych w najczystszej palladiaƒskiej pro-
porcji, zia∏y trzechsetletnià pustkà, a z niezliczonych sal i amfilad pa-
∏acu-zamku** wyziera∏a Êmierç. W zachwycie stawa∏em przed tym
cudem feudalnym, wje˝d˝a∏em w dziedziƒce, zje˝d˝a∏em do ponu-
rych piwnic, wypatrujàc ducha przesz∏oÊci w obrazie teraêniejszej ru-
iny. Ju˝ przestawa∏em panowaç nad wzruszeniami, ju˝ traci∏em po-
czucie aktualnej rzeczywistoÊci, gdy oto wychyn´∏a niepostrze˝enie
i stan´∏a obok konia niezupe∏nie zwyczajna postaç. Wysoki i bardzo
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
38
*
* Zwiàzek zosta∏ zawarty w roku 1927.
** Mowa o ruinach barokowego zamku Krzy˝topór w Ujeêdzie w powiecie opatowskim,
przypis do wydania emigracyjnego, PFK, Londyn.
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 38
szczup∏y cz∏owiek w ch∏opskim ko˝uchu, z bardzo Êniadà twarzà
o niezwykle szlachetnych i rasowych rysach pod czarnà baranià
czapkà, której w∏aÊnie grzecznie uchyla∏, wpatrywa∏ si´ we mnie z fa-
scynujàcà uwagà, ale te˝ z du˝à ˝yczliwoÊcià. Polsko-rosyjskim wo-
lapikiem przedstawi∏ mi si´ jako so∏tys wsi, z dziada pradziada tutej-
szy mieszkaniec.
Z podziwem wpatrywa∏em si´ w senatorskà twarz ch∏opa, w je-
go postaç tak bardzo pasujàcà do zamku, myÊlàc w skrytoÊci: „Ach,
cz∏owieku, czy nie jesteÊ ty prawdziwym dziedzicem tego jaÊnie
oÊwieconego cmentarzyska!... Brakuje ci sobolowej delii, z∏otej ra-
my i stygmatu Êmierci w czarnych jarzàcych si´ oczach, byÊ pozo-
sta∏ na wieczne czasy duchem tych ruin. Ale jeÊli nie jesteÊ ich w∏ad-
cà, to jesteÊ i pozostaniesz ich w∏asnoÊcià...”.
W pobli˝u tych wspania∏ych szczàtków, jakby przylepiona do
nich w bezruchu n´dzy, próchnia∏a uboga wieÊ, kupa najpospolit-
szych krzywych i bez∏adnie rozrzuconych cha∏up. Opodal widaç
by∏o du˝y dwór, zupe∏nie jednak pozbawiony zwyk∏ej dworskiej
dekoracyjnoÊci, tak zwyczajnej u nas, na Litwie, i tak prawdziwie
jaÊniewielmo˝nej na Ukrainie.
Od grzecznego so∏tysa dowiedzia∏em si´, ˝e jest to Ujazd, majà-
tek pana Wilhelma Orsettiego, ˝e jaÊnie pan jest w domu, gdy˝ ja-
Ênie paƒstwo dopiero co wrócili z koÊcio∏a i bodaj˝e siadajà do sto-
∏u, bo to ju˝ czas.
Podjecha∏em pod dom, odda∏em konia ch∏opakowi, który si´ na-
winà∏, s∏u˝biÊcie obiecujàc konia odprowadziç, wytrzeç i postawiç
w stajni, sam zaÊ pomaszerowa∏em do dworu. W obszernym hallu
spotka∏ mnie s∏u˝àcy w liberii, fa∏szywie przymilajàcy si´ facet, po-
móg∏ mi si´ rozebraç, dr˝àcymi r´kami ulokowa∏ na stoliku rewol-
wer, szabl´ postawi∏ w kàcie i ∏ab´dzim ruchem obu ràk wskaza∏ mi
drog´ do salonu, a sam znik∏. Z g∏´bi domu dolatywa∏y g∏osy paƒ
i panów, liczne, m∏ode, weso∏e, pot´˝niejàce w wybuchach po-
wszechnego Êmiechu, który ∏amiàc si´ w suchych Êcianach starego
domu na kaskady i echa, dosi´ga∏ mojej doÊç melancholijnej jaêni,
jak ko∏atka nawo∏ujàc, bym si´ rozchmurzy∏ i nie psu∏ dobrym lu-
dziom Êwiàtecznego nastroju.
Ju˝ wiedzia∏em, ˝e jest to dzieƒ Bo˝ego Narodzenia.
39
BO˚E NARODZENIE
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 39
Do salonu wpad∏, toczàc si´ nie tyle z rozp´du, ile z nerwowego
podniecenia pan domu, pi´çdziesi´cioletni jegomoÊç, jakby wyci´ty
z obrazków Andriollego, usi∏ujàcy symulowaç swobod´, lecz najwi-
doczniej zaskoczony i jakby zastrachany. ¸amanà ruszczyznà, jeszcze
gorszà od radziwi∏∏owskiej, zadeklarowa∏ z miejsca, ˝e jest szcz´Êli-
wy, witajàc w swoim domu rosyjskiego oficera. Odpowiedzia∏em
ch∏odno entuzjaÊcie, ˝e jestem Polakiem i proponuj´ rozmow´ po
polsku dla lepszego zrozumienia. Ekskuzowa∏em si´, ˝e jest mi przy-
kro, i˝ podczas wojennej pospolitoÊci zapomnia∏em o Êwi´cie, wi´c
mo˝emy od∏o˝yç konferencj´ o zbo˝u... Lecz Orsetti, s∏yszàc, ˝e to
ma byç o zbo˝u, w oczach rozkwit∏, zajaÊnia∏ i prawie ˝e na mnie
krzyknà∏, i˝ tego nie mo˝na odk∏adaç.
– Mnie ju˝ szambelan Karski uprzedza∏, ˝e szanowny pan pu∏-
kownik jest delegowany przez dowództwo do zakupu zbo˝a, spra-
wa wa˝na i pilna! – A poza tym – nalega∏ – musz´ zaszczyciç jego
dom i spo˝yç ze wszystkimi goÊçmi Êwiàteczny obiad, do którego
ca∏e towarzystwo w∏aÊnie zasiad∏o.
O dobrym obiedzie marzy∏em po trzydziestokilometrowym raj-
dzie. Nie wdawa∏em si´ wi´c w wyjaÊnienia ró˝nic mi´dzy pu∏kow-
nikiem a gubernialnym sekretarzem, bo ostatecznie ani mnie to zi´-
bi∏o, ani grza∏o, a skoro jemu to robi przyjemnoÊç, niech sobie jà ma
przy Êwi´cie. Jednak˝e perspektywa ukazania si´ wÊród obcych
i przyzwoitych ludzi w sali jadalnej w d∏ugich butach i w idiotycz-
nym mundurze ni psa, ni wydry by∏a ˝enujàca. Lecz obserwujàc
emocje pana Orsettiego, wypisane na jego obliczu, odgadywa∏em,
jak szczerze by si´ zasmuci∏ mojà odmowà, oczywiÊcie nie z powo-
du „niezaszczycenia”, co odsuni´cia zbo˝owych transakcji. Bez ce-
regieli wi´c ruszyliÊmy w kierunku jadalni.
Z upodobania do krotochwili od wczesnych lat lubowa∏em si´
w uroczystoÊciach wielkich wejÊç i prezentacji. Zawsze bardzo
uwa˝nie obserwowa∏em wchodzàcych, nie szcz´dzàc im w duchu
uszczypliwych, najcz´Êciej socjaldemokratycznymi gustami dykto-
wanych, uwag. U szlachty kresowej, poczuwajàcej si´ do jakiejÊ mi-
tycznej równoÊci z arystokracjà, ceremonia∏ ten mia∏ specjalne zna-
czenie. B´dàc sam „wchodzàcym”, czu∏em si´ przede wszystkim
szlachcicem kresowym.
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
40
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 40
Wszed∏em wi´c godnie i nie Êpieszàc si´, zrobi∏em ogólny uk∏on,
nie za niski, lecz nie nazbyt godny, uk∏on wzoru cesarskich kade-
tów, piel´gnowanego pieczo∏owicie w korpusie, przy czym b∏yska-
wicznie stwierdzi∏em, ˝e liczne towarzystwo przy stole wyglàda
niezmiernie sympatycznie; przewa˝a∏a m∏odzie˝. Lecz nie migaw-
kowa fotografia okolicznoÊciowa by∏a wydarzeniem chwili. WÊród
kilku m∏odych paƒ ujrza∏em twarz jakby z dawna znanà czy
w snach zapowiedzianà, czy przed wiekami w innym wcieleniu
rzeczywistà i najdro˝szà, a oto odnalezionà, a tak straszliwie dale-
kà. Jej uwa˝ne spojrzenie, jakby zdziwione czy pytajàce, cofn´∏o si´
w poÊpiechu, zas∏aniajàc si´ cieniem zimnej oboj´tnoÊci dla obcego.
Po obejÊciu dooko∏a sto∏u i wymienieniu ze wszystkimi biesiad-
nikami uÊcisku ràk, powÊciàgliwego wobec paƒ, bardziej serdecz-
nego wobec m´skich prawic, usiad∏em ko∏o pani Orsetti, która mi
z miejsca oÊwiadczy∏a, ˝e jest równie˝ kresowiankà z Wo∏ynia, zna
Rosj´, a jej brat Stanis∏aw Gutkowski jest w rosyjskiej s∏u˝bie dyplo-
matycznej. Moja replika, ˝e pana Gutkowskiego mia∏em okazj´ po-
znaç w Petersburgu w salonie pani W∏adys∏awowej ˚ukowskiej, ˝o-
ny pos∏a do Dumy i znakomitego ekonomisty, zrobi∏a dobre
wra˝enie. Tymczasem przerwane moim wejÊciem rozmowy toczy-
∏y si´ dalej. KtoÊ z m∏odych, chcàc mnie w∏àczyç w ogólny nurt kon-
wersacji, a przy tym czegoÊ si´ o intruzie w rosyjskim mundurze
dowiedzieç, zaczà∏ od stereotypowych pytaƒ o pogod´, o drog´, by
zagadnàç chytrze, czy lubi´ wieÊ. Ju˝ mia∏em wypowiedzieç, co lu-
bi´, i tym samym uchyliç zas∏ony znad „kto jest kto”, gdy pani do-
mu poÊpieszy∏a z jakàÊ odciàgajàcà uwagà, zapewne w goÊcinnej
trosce zaoszcz´dzenia mi konfuzji, o ile jestem z tej wsi ju˝ wydzie-
dziczony albo jeszcze niezaszczycony towarzyskimi przywilejami
z jej posiadania. Mimo tej interwencji odpowiedzia∏em zwi´êle, ˝e
jestem urodzony i wychowany na wsi, nie zapominajàc dodaç, ˝e
na wsi moich rodziców. Moja deklaracja wywo∏a∏a wymian´ kilku
szybkich spojrzeƒ, nie doÊç jednak szybkich dla mego rysiego oka.
Pan Wilhelm Orsetti tymczasem, czy to pod wp∏ywem Êwiàteczne-
go nastroju, czy mo˝e podniecony obecnoÊcià goÊcia w intratnej misji,
zaczà∏ wr´cz celowaç w pomys∏ach i wypowiedziach, ró˝niàcych si´
ze sobà tylko tym, ˝e by∏y coraz bardziej mal a` propos. Wi´c perorujàc
41
BO˚E NARODZENIE
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 41
wznioÊle do panów z sàsiedztwa o mojej handlowej misji, zaznaczy∏,
˝e wojsko zamierza p∏aciç ziemianom cen´ wy˝szà od rynkowej,
i w tym miejscu zrobi∏ wymownà pauz´, wycelowanà wprost we
mnie. Nie chcàc dobrym ludziom skàpiç powodów do dobrego humo-
ru i trzymaç w zawieszeniu, powiedzia∏em, ˝e jeÊli gatunek ziarna do-
bry, to ró˝nica z cenami gie∏dowymi mo˝e osiàgaç trzynaÊcie procent.
Pan Orsetti tryumfujàco spojrza∏ woko∏o, jakby si´ che∏piàc
goÊciem w mundurze, i nie mogàc sobie poradziç z emocjà, zakrzyk-
nà∏:
– O, to my szanownego pana oz∏ocimy!
Na chwil´ oczy co przytomniejszych Êwiadków tej handlowej pro-
mesy wpad∏y dyskretnie do talerzy w oczekiwaniu na mojà reakcj´.
Lecz kiedy odpowiedzia∏em weso∏o, ˝e z∏ota nie da si´ oz∏ociç, pokry-
wajàc wyskok gospodarza ˝artem, wszyscy odetchn´li z ulgà i home-
rycki Êmiech zatuszowa∏ ryzykownà sytuacj´. Orsetti jednak nie
schwyci∏ melodii. Sp∏oszonymi oczami obieg∏ towarzystwo, a gdy si´
po∏apa∏, ˝e wszyscy zgodnie weselà si´ jego kosztem, zaczà∏ mnie bar-
dzo zawile przepraszaç, dopiero dobijajàc siebie ostatecznie.
Tymczasem nie najgorszy obiad trwa∏, stajàc si´ coraz przyjem-
niejszà biesiadà, a obecnoÊç moja nie mia∏a ju˝ cech inwazji obcego
w intymnà sàsiedzkà gromad´. Popijano nieszkodliwego ponte ca-
neta, gdy Orsetti naraz powsta∏ z kielichem w r´ku, emanujàc na-
tchnionym patosem i rozpoczà∏ rozwlek∏y toast ku czci przysz∏ego
króla polskiego, wielkiego ksi´cia Miko... W tym momencie coÊ
swawolnego uwi´z∏o elektorowi w gardle, nim kandydatura zosta-
∏a dok∏adnie obwo∏ana. Skorzysta∏o z tego natychmiast kilku pa-
nów i ja w ich liczbie, by zaznaczyç naszà niewzruszonà wiernoÊç
republice. Przy czym pozwoli∏em sobie odwo∏aç si´ do mojej wiel-
koksià˝´cej litewskiej odr´bnoÊci: carskie rzàdy przenigdy nie od-
stàpià polskiemu królowi, nawet z ich rodu, Wielkiego Ksi´stwa,
a bez Litwy ja si´ nie zgodz´ na króla i zak∏adam uroczyste weto.
Mi´dzy mnà a m∏odymi przy stole nawiàza∏ si´ wyczuwalny
alians. Niestety, kosztem kochanego gospodarza. Mia∏em zresztà
wra˝enie, ˝e u wszystkich obecnych odpad∏a wszelka wàtpliwoÊç
co do mego towarzyskiego standardu. Pozosta∏ jeszcze do ustalenia
na miligramometrze snobomierza stopieƒ mojej towarzyskiej pozy-
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
42
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 42
cji w miejscu sta∏ego zamieszkania. A wi´c ile sympatyczny m∏o-
dzieniec posiada w∏ók, sam czy jego papa? Czy si´ urodzi∏ i wycho-
wa∏ w pa∏acu, czy we dworze? Ilu hrabiów ma wÊród bli˝szej i dal-
szej paranteli i jakie wspó∏czesne koligacje ze „Êwiatem”
wyznaczajà jego miejsce w szlachecko-ziemiaƒskiej spo∏ecznoÊci?...
Zapewne wÊród obecnych wszystkie te kwestie w aspekcie intelek-
tualnym uznane ju˝ by∏y za przebrzmia∏e; czasy stawa∏y si´ przepi-
sowo demokratyczne. Nie mia∏o to jednak praktycznego znaczenia,
gdy w gr´ wchodzi∏a obrona elitarnej odr´bnoÊci, dla schy∏kowego
okresu ca∏kiem umotywowana.
Nie kwapi∏em si´ do sukcesów na polu towarzyskim wygrywa-
niem legend o powiatowych blaskach mego rodu. Bardziej ni˝ skru-
pu∏y socjalnego demokraty (bez partyjnego przydzia∏u) zadzia∏a∏ tu
w´ch puszczaƒski: wysta∏oÊcià rycerskiej krwi nie nadrobisz braku-
jàcych morgów do tutejszej fortuny, idàcej w tysiàce! By jednak ja-
koÊ zab∏ysnàç i wyodr´bniç si´, przybra∏em styl petersburskiego
„schy∏kowca” jako najodpowiedniejszy kontrast w otoczeniu bar-
dzo konserwatywnych i niewàtpliwych karmazynów. Nowoczes-
noÊç budzi zawsze zaciekawienie, jeÊli nie aprobat´. Ca∏kowicie na-
tomiast zatai∏em moje socjaldemokratyczne aspiracje i asocjacje,
przez poczucie dobrego smaku zapewne, aby nie wywo∏aç niepo-
trzebnego dysonansu.
Wkrótce si´ pokaza∏o, ˝e prawie wszyscy panowie byli myÊliwy-
mi; to znaczy ba˝anty, kuropatwy, zajàce, a wszystko w tysiàcach.
Dopiero zaczà∏em ich gn´biç rudnickimi ∏osiami, dzikami i g∏usz-
czami, pardwami w dziÊnieƒskim powiecie i polowaniami na pó∏-
noc od Petersburga na niedêwiedzie. Podnios∏o to mój presti˝ nad-
zwyczajnie. Dla paƒ, zw∏aszcza dla tej jednej, zaprodukowa∏em si´
z zupe∏nie innej beczki, te˝ nie po Êledziach, cytujàc co krótsze pa-
radoksy Oscara Wilde’a lub rozsnuwajàc z oszukaƒczym wzrusze-
niem nad lekko oÊnie˝onà Radomszczyznà wigwamowe dymy
Oregonu w cudnych oktawach PieÊni Hayawaty.
Wreszcie sta∏ si´ póêny wieczór, wszystkie sprawy najwa˝niej-
sze i b∏ahe zbli˝a∏y si´ zwyk∏à drogà ku zakoƒczeniu.
Z dziedzicem Ujazdu umówi∏em si´, ˝e pojutrze przyÊl´ konne
transporty po pszenic´ razem z pieni´dzmi, które wyp∏aci dowód-
43
BO˚E NARODZENIE
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 43
ca kolumny. Pan Orsetti by∏ wzruszony i uszcz´Êliwiony, wi´c ˝e-
gna∏ mnie jak syna, po którym dziedziczy.
Z m∏odymi po˝egna∏em si´ „na do widzenia”. Pi´kna panna z mi-
∏ej czwórki rodzeƒstwa, reprezentujàca w zast´pstwie rodziców dom
w sàsiedztwie, zaprosi∏a mnie na ostatni dzieƒ grudnia. UÊmiecha∏a
si´ przy tym troch´ dziwnie, lekko drwiàco, lecz zach´cajàco, jakby to
mia∏o znaczyç, ˝e wie ju˝ doskonale, jak wielkà przyjemnoÊç sprawi
mi ta wizyta. Có˝ poczn´: jeÊli wie, to niech wie, ale troch´ mi si´ nie
podoba∏o takie jasnowidzenie. Hamujàc si´, podzi´kowa∏em z god-
noÊcià wytrawnego oszusta, gdy˝ czu∏em, jak przeze mnie galopuje
dzika radoÊç, a˝ w g∏owie dzwoni. To niezawodnie dzwoni∏y z∏otem
kute kopyta niejakiego rumaka, p´dzàcego w poetyckim galopie ku
temu, co si´ nigdy nie mia∏o zdarzyç.
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 44
TRUP W LESIE
P
o paru dniach wypad∏o mi znowu wybraç si´ w teren. Od samego
rana nie umia∏em sobie wyt∏umaczyç nag∏ej zmiany nastroju, ja-
kiegoÊ bezprzyczynowego ni to przygn´bienia, ni to rozdra˝nienia.
Koƒ osiod∏any sta∏ przed gankiem, ju˝ by∏em gotów jechaç w d∏ugà
drog´ do ¸oniowej, majàtku hrabiego Moszczyƒskiego*, gdzie nale˝a-
∏o sfinalizowaç wi´kszà transakcj´ zbo˝owà, a ja wbrew przyzwycza-
jeniu marudzi∏em w kwaterze, to szuka∏em r´kawiczek, zatkni´tych
za pas, to sprawdza∏em ju˝ nie wiem po raz który broƒ, pieniàdze
i papierosy, i zachowywa∏em si´ tak niezwyczajnie, ˝e ordynans Jew-
siejew, bardzo do mnie przywiàzany i jak na petersburskiego Êlusarza
przeczulony, radzi∏ mi wyjazd od∏o˝yç. W rzeczy samej, czu∏em si´
êle, coraz gorzej, jakbym by∏ chory, chocia˝ mój wzrastajàcy niepokój
nic z samopoczuciem fizycznym nie mia∏ do czynienia. Zaczyna∏em
te˝ uÊwiadamiaç sobie, ˝e si´ coÊ dzieje poza granicami codziennego
porzàdku rzeczy, ˝e moje nerwy reagujà na jakàÊ ostrzegawczà sy-
gnalizacj´, której mój rozum nie jest w stanie odszyfrowaç.
Jak ju˝ wspomnia∏em, mia∏em jechaç do ¸oniowej, odleg∏ej
o dwadzieÊcia pi´ç kilometrow od Staszowa, do której droga prowa-
dzi∏a przez Radziwi∏∏owskie lasy, g∏´bokie i puste na przestrzeni kil-
ku kilometrów. Sztab korpusu przydzieli∏ mi dwóch doƒskich Koza-
ków dla bezpieczeƒstwa mojej osoby i dla ochrony od mo˝liwego
rabunku znacznej kwoty pieni´˝nej, którà zazwyczaj ze sobà wozi-
∏em dla uproszczenia transakcji zbo˝owych. Przeci´tnie miewa∏em ze
sobà oko∏o stu tysi´cy rubli, suma na owe czasy przed dewaluacjà
pokaêna. Jednak dotychczas unika∏em wyje˝d˝ania w teren w asy-
Êcie moich Kozaków, ni to z braku do nich zaufania, ni to by nie psuç
45
*
* Chodzi o Jerzego Moszczyƒskiego.
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 45
sobie ich obecnoÊcià wszystkich uroków samotnoÊci. Wi´c i tego dnia
wybra∏em si´ samotnie.
Droga na lasy by∏a ma∏o je˝d˝ona i pusta. W ciszy zimowego po-
po∏udnia stara∏em si´ rozwik∏aç zawi∏oÊci moich nastrojów i niepo-
kojów, nad którymi dominowa∏a odraza, mimo ˝e postanowi∏em
zebraç si´ do kupy, jecha∏em roztargniony niemal do granic nie-
obecnoÊci, a droga, Ênieg i sama jazda gin´∏y wÊród postrz´pionych
wàtków sugestii czy z∏ych przeczuç. Ocknà∏em si´ na jakieÊ trzysta
metrów od Êciany lasu po prostej jak strzeli∏ drodze, wbiegajàcej
w bór posrebrzonà Êniegiem trybà. Wpatrzony w jej dalekà per-
spektyw´, pochwyci∏em naraz w jednym mgnieniu wzroku migaw-
kowe smugi dwu cieniów, szarpni´tych w poprzek szafirowej bieli
w g∏´bi lasu. Nie od razu zrozumia∏em, ˝e to dwóch konnych prze-
lecia∏o dukt z prawa na lewo. W∏aÊciwie nie kojarzy∏em sobie tego
widzenia, które uzna∏bym ∏atwo za przywidzenie, z nasileniem me-
go zdenerwowania. Czu∏em, ˝e coÊ si´ we mnie wzbrania od wjaz-
du w las, parali˝uje nerwy ràk Êciàgajàcych cugle, w p∏ucach mi´-
dzy oddechami staje alarmujàcà pustkà. Serce w skroniach
wystukiwa∏o jakieÊ ostatnie sygna∏y domagajàce si´ przetasowania
na nowo talii losu, w którà ktoÊ podst´pnie Êmiertelnà czarnà dzie-
siàtk´ w sàsiedztwo karowego waleta wsunà∏.
Nic nie rozumiejàc, przed samà Êcianà lasu zjecha∏em z drogi.
Wàskà Êcie˝kà gajowych, przepatrujàcych z∏odziei, przegalopo-
wa∏em brzegiem boru ze dwa kilometry a˝ do nast´pnej wjazdowej
drogi w lasy i w cudowny sposób odmieniony, wyzwolony ze
wszystkich ponuroÊci, lekki na duchu pogrà˝y∏em si´ w z∏otawej
przepaÊci oczu, które mam jutro ujrzeç. Nie Êpieszàc si´, przyjecha-
∏em do ¸oniowej, gdy krótki dzieƒ ju˝ si´ zmaga∏ z wczesnym zi-
mowym zmrokiem.
Spotka∏ mnie pan Moszczyƒski, dziedzic pi´knej fortuny i inte-
lektualista, o którym ju˝ coÊ s∏ysza∏em od Psarskich. Wkrótce si´
przekona∏em, ˝e to spotkanie nale˝a∏o do najciekawszych w moim
˝yciu. Nie wiedzia∏em, co wi´cej podziwiaç w tym osiemdziesi´cio-
kilkuletnim fenomenie: ˝ywoÊç umys∏u i pami´ci, ujmujàce obej-
Êcie, wiedz´, oryginalnoÊç i trafnoÊç sàdów w sprawach teraêniej-
szych czy umiej´tnoÊç nadawania sprawom przesz∏ym kolorów
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
46
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 46
˝ycia, jakby by∏y wspó∏czesnoÊcià. Stary pan si´ rozgada∏, a ja s∏u-
cha∏em go jak urzeczony.
Póêniej podano kolacj´ w wielkiej jadalnej sali, w której wszyst-
ko odbywa∏o si´ tak dziwnie uroczyÊcie i cicho, jakby szeptem. Nie
brz´knà∏ talerz, nie zadzwoni∏o srebro ani zagra∏y kryszta∏owe kie-
liszki, i nawet nasze przyciszone g∏osy zdawa∏y si´ byç bardziej po-
dobne do myÊli ni˝ zwyk∏ej rozmowy. Pan domu zdawa∏ si´ przy
tym wyraênie cieszyç nie tylko z mojej uwagi i poj´tnoÊci, ale tako˝
widokiem pa∏aszowania przeze mnie doskona∏ej pieczeni i ocho-
czoÊci, z jakà raz w raz przychyla∏em sobie kielich z takim burgun-
dem, o jakiego istnieniu nie mia∏em dotychczas poj´cia.
A˝ zrobi∏o si´ póêno i bràzowa kolumna pod Êcianà rozwa˝nie
i cicho wyszepta∏a pó∏noc.
Dziesi´ciominutowa rozmowa z administratorem w sprawie
zbo˝a zakoƒczy∏a mojà wizyt´. By∏em wzruszony, ˝e stary pan wy-
prowadza mnie a˝ na ganek, i nie zdziwi∏em si´, ˝e w pa∏acowej sie-
ni zdjà∏ z sarniego rogu d˝okejk´. Na dworze g´sta wpó∏odwil˝
zmaga∏a si´ z mroênà wilgocià ziemi i nieba. By∏o czarno, a do Sta-
szowa dwadzieÊcia kilka kilometrów. Ju˝ mia∏em si´ po raz wtóry
˝egnaç, gdy przed kolumnami ganku w nik∏ym blasku stajennych
latarni spostrzeg∏em dwa osiod∏ane konie, niecierpliwie przest´pu-
jàce z nogi na nog´.
– Odprowadz´ pana kawa∏ek.
I tak jak sta∏, jak by∏ ze mnà w salonie i jadalni, w staroÊwieckim
surducie tylko, suchy i pot´˝nie stary, lekko wsiad∏ w siod∏o z pod-
stawionej garÊci stajennego i nim si´ obejrza∏em, zginà∏ przede mnà
w mroku nocy.
ZrównaliÊmy si´ za dworem na szerokiej drodze, gdzie czarnoÊç
by∏a ju˝ nieco przejrzystsza. Sucho brz´kn´∏y o siebie w ciemnoÊci
strzemiona, a niezmordowany starzec znów opowiada∏ o dawnych
dziejach, napomykajàc bardzo ogl´dnie o swoim królewskim
przodku, równie witalnym jak on, lecz jak˝e duchowo ró˝nym. Od-
wali∏ ze mnà osiem kilometrów drogi a˝ do lasu, a gdy od borów
pociàgn´∏o Êciszonym szumem, jak g∏´bokim sennym oddechem
nocy, i zimniejsze podmuchy rozwia∏y mg∏´, ˝e zrobi∏o si´ widniej,
wstrzyma∏ konia.
47
TRUP W LESIE
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 47
– Tu si´ rozstaniemy. Mi∏o mi by∏o poznaç pana, a staremu sa-
motnikowi sp´dziç par´ godzin z m∏odzieƒcem, który umie s∏u-
chaç...
Tymczasem odmieni∏a si´ scena nocy. Na przetartym niebie ju˝ wi-
daç by∏o dyszel Wielkiego Wozu, wskazujàcy prosto na Staszów. Je-
cha∏em st´pa, rekapitulujàc wra˝enia ze spotkania i kilkugodzinne-
go obcowania z cz∏owiekiem o tak przedziwnej ˝ywotnoÊci umys∏u
i sprawnoÊci fizycznej. Mimo woli myÊla∏o si´ o tym AuguÊcie Moc-
nym, a˝ tak mocnym, ˝e jego praprawnuk odmachuje zimowà pó∏-
nocà w pokojowej surducinie dwadzieÊcia kilometrów konno, by
m∏odemu goÊciowi, majàcemu sk∏onnoÊç do przesadnego kwalifi-
kowania swoich hartów, nie wydawa∏o si´, ˝e jest tak wielkim zu-
chem.
Jecha∏em wielkim lasem. Od góry i od spodu dwie szarawe smu-
gi nieba i ziemi prowadzi∏y konia, stàpajàcego ostro˝nie po skrze-
pach podmarzni´tej grudy. Musia∏em gdzieÊ blisko, mo˝e tu˝ obok,
przeje˝d˝aç ko∏o miejsca zbrodni.
Nazajutrz rano nadjecha∏ ze sztabu esau∏ z czterema Kozaka-
mi, kaza∏ skuç moich doƒskich „stra˝ników” wzajemnie za r´ce
i puÊciwszy aresztowanych przodem, odjecha∏ z powrotem. Nie-
zwykle tragiczny by∏ widok tych ludzi, maszerujàcych przodem
przed prowadzonymi luzem ich koƒmi.
Na rozprawie sàdu polowego wysz∏o na jaw, ˝e moi Kozacy ju˝
od dawna postanowili zapolowaç na mnie „na zasiadk´”. Usku-
teczniç to mieli w Radziwi∏∏owskim lesie, lecz im si´ to nie uda∏o,
gdy˝ – jak zeznali – jeho wysokorodije by∏ chytry. Nawin´∏a si´ nato-
miast inna okazja, zamordowali i obrabowali przechodzàcego ˚yda
z Opatowa. Traf chcia∏, ˝e ksià˝´cy gajowy spod g´stego ja∏owco-
wego krzaku przyglàda∏ si´ z przera˝eniem tej ponurej scenie. Mor-
derców zna∏ osobiÊcie ze spotkaƒ w Staszowie, wi´c Êledztwo nie
natrafi∏o na trudnoÊci. Pomimo naiwnego i szczerego przyznania
si´ do winy sàd skaza∏ obu morderców wed∏ug surowego prawa
wojennego.
Mia∏em si´ cieszyç z ocalenia? Niewàtpliwie cieszy∏em si´, choç
by∏o mi ˝al i tego, kto swoim ˝yciem op∏aci∏ za mnie krwawy rachu-
KAROL W¢DZIAGOLSKI • PAMI¢TNIKI
48
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 48
nek ciemnym mocom, i tych nie bardzo zorientowanych w zawi∏oÊ-
ciach prawa prostaków, których jedno prawo zach´ca∏o do zabijania
ludzi za rzekà na pozycjach, a drugie kara∏o najsurowiej za to samo
w lesie. Zakopano ich w obcej niepoÊwi´conej ziemi. Na proÊb´ do-
wódcy ich sotni nad Don pos∏ano zawiadomienie: Pogibli w boju.
TRUP W LESIE
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 49
NOWY ROK I PO˚EGNANIE
31
grudnia 1914 wybra∏em si´ w goÊcin´, jako zaproszony przez
pi´knà pann´ na bo˝onarodzeniowym obiedzie w Ujeêdzie
u paƒstwa Orsettich.
Znowu kopyta ostro kutej koby∏y, szczerbiàc oblodzonà drog´,
wydzwania∏y metronomiczny wtór do trzydziestu tysi´cy metrów
podró˝nych myÊli, znów j´cza∏y i sycza∏y w drutach pocztowych da-
lekosi´˝ne wieÊci, jedyne i monotonne towarzyszki podró˝y. Daleko,
daleko od lewej strony stroszy∏y si´ na zachodnim widnokr´gu ciem-
ne garby Gór Âwi´tokrzyskich, okryte oÊnie˝onym i rozczochranym
ko˝uchem lasów. Na prawo, jak okiem si´gnàç, lecia∏a pod horyzont
bezbarwna równina mazowiecka, gdzieniegdzie podpierajàc k´pami
topoli lub rz´dami wierzb przydro˝nych, to szare, to przetarte do
bladego b∏´kitu, niebo. Z pejza˝em harmonizowa∏a jego cisza.
Par´ s∏ów o tej ciszy.
W samotnoÊci cz∏owiek dojrzewa jak leÊna paproç w nocy. W sa-
motnoÊci nabierajà w∏aÊciwego znaczenia myÊli i wra˝enia, gdzieÊ
kiedyÊ posiane a zapomniane w rozgwarze szumnych i t∏umnych
dni. W samotnoÊci one si´ odnajdujà i gromadzà, do∏àczajàc jak za-
oszcz´dzony grosz do podstawowych rezerw ludzkiej duszy. Sa-
motnoÊci nie znoszà i unikajà jej ci, co w sobie nie rosnà, utracjusze,
którzy nic nie gromadzà, mówiàc trywialnie, wszyscy ci, którzy si´
z sobà nudzà. Wiem, ˝e te màdre maksymy sà wszystkim dobrze
znane, przytaczam je dla dope∏nienia realistycznego obrazu minio-
nej epoki, w której cz∏owiek cz´Êciej przyjaêni∏ si´ z ciszà, chocia˝
by∏a to ju˝ epoka schy∏kowa, powolnymi, ale d∏ugimi krokami
zmierzajàca do przemian, które zmieniajàc nawyki, sposoby bycia
i upodobania, zmienia∏y do gruntu kszta∏ty indywidualnej duszy
i jej zwiàzki z otoczeniem na rzecz kolektywnego wspó∏˝ycia, co-
kolwiek ono na ró˝nych szerokoÊciach geograficznych znaczy.
50
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 50
D∏ugim godzinom ciszy, tamtej ciszy z lat m∏odych, zawdzi´-
czam, ˝e dziÊ reaktywizuj´ przesz∏oÊç w drobiazgowy sposób, ze
wszystkimi ma∏o znaczàcymi szczegó∏ami, które jednak mi si´ dziÊ
sk∏adajà na ubogi, lecz najdro˝szy staroÊwiecki skarbczyk. Widz´
wi´c znów przed sobà zaÊnie˝onà d∏ugà alej´ lipowà, szereg olbrzy-
mów w dwurz´dowym szyku godnie maszerujàcych ku bia∏emu
dworowi. Widz´ siebie, wje˝d˝ajàcego na obszerny dziedziniec, oto-
czony gospodarskimi zabudowaniami. Za nim szeroka bia∏a prze-
strzeƒ zasypanych Êniegiem klombów i kwietników, a dalej bia∏y
dom, pó∏ pa∏ac, pó∏ dwór w chropawej ramie zimowych drzew.
Spotyka mnie jak dawnego i dobrego znajomego gromadka
strasznie swojskich ludzi, których swojskoÊç jest odmianà doskona-
∏ej salonowoÊci, niemajàcej nic wspólnego z chaotycznà jowialnoÊ-
cià ha∏aÊliwych entuzjastów goÊcinnoÊci z innych Êrodowisk. Zosta-
∏em autorytatywnie polecony rodzicom: ma∏ej i szczup∏ej pani
i bardzo wytwornemu, a jednoczeÊnie niezwykle szlagoƒskiemu
papie. Jestem równie˝ przedstawiony dalszemu rodzeƒstwu, jesz-
cze jednej siostrze i jeszcze jednemu bratu. A potem dwa dni goÊci-
ny i trzy wieczory min´∏y szybko, jak mija wielkie Êwi´to. W atmos-
ferze serdecznej za˝y∏oÊci moja pierwsza wizyta wydawa∏a si´ byç
dziesiàtà, gdy moje póêniejsze dziesiàte wywo∏ywa∏y wspomnienia
i wra˝enia, ˝e moja pierwsza mia∏a miejsce w zamierzch∏ej prze-
sz∏oÊci. Tak szybko zosta∏y przebyte wszystkie dystanse regionalnej
i Êwiatopoglàdowej obcoÊci w niekoƒczàcych si´ rozmowach ze
wszystkimi i o wszystkim, bynajmniej niepryncypialnych ani nie-
podtrzymywanych sztucznie. I milczeliÊmy wcale niek∏opotliwie,
gdy tak wypad∏o, ˝e wszyscy naraz i ka˝dy z osobna zamyÊlili si´
nad czymÊ swoim.
Wreszcie któregoÊ smutnego lutowego zmierzchu wpad∏em do
moich przyjació∏ z nieweso∏à nowinà: odwrót na ca∏ym odcinku
polskiego frontu.
Pod sekretem, którego powag´ tuszowa∏em dowcipem, wyjawi-
∏em moim nowym bliskim, ˝e za kilka dni b´dà ju˝ tu cesarskie lub
cesarsko-królewskie wojska. Pojedynczo i wszechstronnie zosta∏o
mi nakazane, bym natychmiast po wojnie odnalaz∏ drog´ w te stro-
ny, z czego ucieszy∏em si´ bardzo, nie nazbyt manifestujàc, z czyich
51
NOWY ROK I PO˚EGNANIE
Wedz.01/3 30•03•07 13:39 Page 51