MarzenaNowak
Ciągłośćurywana
Zpamiętnikaprostytutki
Przyjacielowi
PROLOG
Wyciągnęłarękę.Podpalcamiwyczułazimny,twardydotykskały.Zimnej.Wiedziała,
gdziejest.Niemusiałapatrzeć.Niemogłapatrzeć.Ciemność.Wtymmiejscuwyostrzyłsięjejsłuch.
Słyszała każdy oddech, każdą łzę, która nigdy nie spłynęła po jej policzku. Słyszała bicie serca,
swojego.Tylko.Wokółmilczaływszystkieludzkiesercaświata.Nienarzekała.
Przyzwyczaiłasię.Wiedziała,naczymstoi.Wiedziała,kimjest.Iprzedczymmusisiębronić.
Takawiedzabyłaskarbem.Ionatenskarbczujniekryłaprzedinnymi.Czasami,aletylkogdymiała
trudnydzień,równieżprzedsamąsobą.
I mogłaby tak żyć. Zawsze. Bezpieczna, bo znała swój strach. Umiała go wykorzystać dla swojego
dobra. Na ogół był jej sprzymierzeńcem. Był wiatrem w żaglach, który pchał ją do przodu. Był
miękkim kokonem, dzięki któremu miała odwagę być sobą. Stawać się sobą dzień po dniu. Coraz
bardziej. Wiedziała, że nie dla każdego jest to proste. Nie każdy to potrafi. Ale ona miała swój
bezpiecznik,czerwoneświatełko.Jakbrakowałopowietrza,wystarczyłogopoczuć.
Strach.Ból.Świadkowie,żeżyła.Żezawszedaradę.Inicniebędziezatrudne.
Czasamipodgładkąpowierzchniązimnejskałyczuławibracje.Toonezabierałyjejsiły.
Bolałagłowa.Wtedymiałazłedni.Zimnaskałabyłacałkiemprzytulna.Jedynydom,jakimiała.
Cenny. Znany. Tylko te wibracje, które lubiły przybierać na sile i huczeć w głowie, aż białe płatki
pojawiałysiępodjejpowiekami.Wtedyskałypiętrzyłysięwokółniej,groźne.Wiedziała,żenigdy
stądnieodejdzie,aleczasamiśniłasięjejNadzieja.Żałowałatychswoichsnówzakażdymkolejnym
drżeniemskały.
Niewiedziała,czemutosięstało.Pewnegorazuwyciągnęładłoń,bypogłaskaćskałę,
inapotkałanajejdrodzecośmiękkiego.„Tosięchybanazywamech”,pomyślała.Przezwieledninie
mogładosiebiedojść.Nigdywcześniejniedotykałaczegośtakmiękkiego.Aletoniebył
koniec.Poparudniachpojawiłysięinnerzeczy.Najpierwbyłoźdźbłotrawy.Trochęostrewdotyku,
zgorzkimzapachem.Potempojawiłsiękrzaczekmiętydrażniącyjejpowonienie.
Minęłowieledni.Wkońcuodważyłasięotworzyćoczy.Pierwszyrazwżyciu.
Leżałanapolanie–bardzozielonejpolanie.Słyszałaszmerwody.Iuderzeniawielu
ludzkichserc.Aziemiapodjejstopamibyłanieruchoma.Nietakjakskała.Bezpieczna.
Żyła jak dzikie zwierzę. Miała wodę w strumieniu, maliny w lesie, korzonki. Raz ukradła jajko
małemu,szaremuptaszkowi.Chciałajezjeść,tylkoniewiedziałajak.Oddała.Pocojejcoś,czego
nie potrafi wykorzystać. Pewnego dnia wpadła do rzeki. Poczuła przyjemność, jaką niesie
oczyszczanieciała.Naśladującdzikieptactwo,pryskaładookoławodą,unoszącjąwdłoniachjakdar
dlaSłońca.Nigdyniebyłonocy.Niepotrzebowałasnu.Tylkoczasamiodpoczywaławcieniudrzew.
Zauważyła,żewszystkiezwierzętaodczasudoczasuodpoczywają.Spodobałojejsięto.
Wkońcuzobaczyłaczłowieka.Byłpodobnydoniej,ajednakcałkowicieinny.Schowała
się,aleitakjązauważył.Jegogłosbyłgrubszyodjejgłosu,skóranatwarzyporośniętawłosami.
Byłdziwny.Człowiek.Oswoiłją.Mówiłcicho,spokojnie.Nicodniejniechciał.Nawetdobrzebyło
czasamigoposłuchać.Lubiłmówić.Nieważne,żegonierozumiała.Jegogłosbyłmuzyką–
jak szum trzcin. Czuła jego głos. Gdyby wiedziała, co to znaczy, byłaby szczęśliwa. Nauczyła się
udawać,żeśpi.Onbyłszczęśliwy,gdytorobiła.Potemszybkozapadałprzyniejwludzkisen.
Wtedybyłjaktoptasiejajko.Tylkoniewiedziała,coznimzrobić.Więcnierobiłanic.
Przyszliinniludzie.Dużomówili,wykrzywialitwarz.Niebałasię.Wiedziała,żeto
krzywienie to uśmiech. On jej to pokazał. Starała się wykrzywiać twarz jak oni. Chyba dobrze jej
szło. On był szczęśliwy. Jej to wystarczało. Postawił dla niej dom. Chciał, żeby w nim spała. Nie
mogłasięprzemóc.Niechciała,żebycośdzieliłojąodtrawy,powietrzaisłońca.Zrozumiał.Jużjej
nienakłaniałdowejścia.„Jestdobrze”,myślała.Nieszkodzi,żejegotwarzjużsięniewykrzywiała
uśmiechem.Tojeszczeniczłego.
Ajednakodszedł.Gdyudawała,żeśpi.Widziałajegotwarz.Niemiaławyrazu,gdy
odwracałsiędoniejplecami.Niewiedziała,czemujejtwarzjestmokra.Łąkaciąglepełnabyłarosy.
Jejwielkiekroplepochylałyźdźbłatrawydoziemi.„Niejestźle.Jużsięnieboję”,myślała.
Izapadaławsen.Ludzkisen.„Onbyłbyszczęśliwy”,myślała,budzącsię.
Senniechciałopuścićjejciała.Wiedziała,żejaksięobudzi,znowupoczujepoddłoniązimnąskałę.
Żenicniezobaczy.
Niemyliłasię.
Wmoimpokojumieszkamotyl.Wzbijasiępodniebosufitu,siadanakwiatachksiążek.
Motyl w zimie jest czymś niesamowitym, wziąwszy pod uwagę rozciągającą się za oknem połać
śniegu. Pamiętam motyle z dzieciństwa – pełne kolorów, wirujące jak szalone na łące usianej
mnogością dzikich kwiatów. Wtedy świat był inny. Im jestem starsza, wydaje mi się, że wtedy było
więcejsłońcawsłońcu.Pamiętamjedentakidzień...
Korzystającznieuwagimatki,wybiegłamnałąkęwsamosłonecznepołudnie.Biegłam
ile tchu w moich pięcioletnich piersiach. Nad głową wirowały całe stada tęczowych motyli
zaplątanychwkaskadysłonecznychpromieni.Byłamwolna,wolna,wolna...
Wkońcupołożyłamsięnapachnącejsianemlipcowejłąceipozwoliłamlizaćswoją
twarz i ręce małej Muszce – suczce niezidentyfikowanej rasy. Obie byłyśmy wtedy niesamowicie
szczęśliweiwolne.Muszkategosamego,łagodnegowieczorazostałapogrzebanawtej
cudownejłące...
Podobnonawspomnieniachzdzieciństwaczłowiekopieracałeswojepóźniejszeżycie.
Kiedy dziś widzę zieloną trawę z motylami, myślę o tym, o czym myślałam tamtej nocy po
swawolnejwyprawienalipcowąłąkę.Leżącwciemności,wyobrażałamsobiebrutalne,dużedłonie
ojcazasypującemałe,mięciutkieciałoMuszki.Czyonacośczuła?Amożejeszczeoddychała,dusiła
się? Pamiętam, jak wykradłam się późną nocą, pamiętam, jak zimna była trawa, po której biegłam.
Długo trzymałam głowę przy małym, prawie niewidocznym pośród łąki kopczyku. Nic nie
usłyszałam,Muszkajużnigdyniewydałażadnegodźwięku.
Kiedymójojciecmówił:„Tenpiesjestnicniewart”,brzmiałotojakwyrok.Noiistotnienimbyło.Z
całego dzieciństwa nie pamiętam ani jednego „nicniewartego” stworzenia, któremu owa
„nicniewartość”uszłabynasucho.
Żadnedzięcięcemodłyniemogłyodgonićciągłegowidmaśmierciwiszącegonadmoim
podwórkiem. Kiedy widziałam psa posłusznie odchodzącego z ojcem nad stawy, chowałam się w
najciemniejszykąt,zamykałamoczy,zatykałamuszyrękami.Udawałam,żemnieniema...
Byłtakistawszczególnieupodobanyprzezojca,staw–cmentarzysko.Wszystkie
szczekające,roześmiane,„nicniewartościowe”kudłatepyskiprędzejczypóźniejtamtrafiały.
Często, jak już trochę podrosłam, chodziłam nad tą taflę wody. Wpatrywałam się w spokojne,
błękitne lustro, chcąc zobaczyć TAMTEN ŚWIAT. Dla mnie była to brama do zaświatów. Po takich
wizytachśniłamkoszmary.Jedynewżyciu,któresprawiałymiradość.Wsnachszłampowodziei
zwoływałam wszystkich mieszkańców stawu. W ciszy wyłaniały się upiorne postacie na pół
zgniłych,psichzwłok.Szłyzamną–doniego–jęczały,wyły,niecierpliwe...
Rozglądamsiędookołasiebie–to,cowidzę,wcaleniewprawiamniewlepszynastrój.
Przezoknowpoddaszuwpadaświatłozulicznejlampy.Lampajestuliczna,jajestemuliczna,nawet
mójpokójprzypominamiulicę.Muszęuważać,jakidędołazienki,żebysięocośniepotknąć.Raz
nawetprzewróciłsiętutakijeden–niepamiętamjużnawetjegotwarzy–izłamał
sobienogę.Ilebyłokrzyku,chciałmnienawetuderzyć,aletakagłupianiejestem,żebysamapchać
się w łapy wrzeszczącego faceta. Wyglądał nawet śmiesznie, gdy tak wił się na tej podłodze w
bezsilnościibólu.
–Tykurwo,zabijęcię,suko,chodźtu,bopoża-
łujesz.
Nawetwtakiejchwilifacecizachowująsięjakkompletnidurnie.Wyjęłamlusterko,żebysprawdzić,
czysięnieświecę.Możeisięnieszanujęwtradycyjnymtegosłowaznaczeniu,aletonieznaczy,że
zadzwonię po pogotowie, wyglądając nieporządnie. Jak mówiła moja babcia: „na wszystko jest
właściwyczasipora”.Nowłaśnie.
–Jakchcesz,żebymsprowadziłajakąśpomoc,tobądźdlamniemiły,słonko.
Odziwo,zamknąłsię.Rzeczjasnaniezszacunkudlamojejosoby,poprostujużosłabł
zbólu.Typowy,polskisuperman.
Wkrótceprzybyłopogotowieipoparuminutachmiałamzłamańcazgłowy.
Mieszkamwtympokojuzmalutkąkuchenkąjużpięćlat.Skądtylewspomnień
związanych z tym miejscem? Chyba prowadzę bardzo intensywny tryb życia. Cholera, zupełnie
zapomniałam.Muszęwstaćikupićparęporządnychpończoch.Jakmamwolnydzień,to
zupełniegłupieję.Zupełniezapominamotym,żejutromuszęiśćdopracy,noiwcoś
stosownegopowinnamoblecnogi.Ostatniąparęporządnychpończochzdarłzemniewczorajjakiś
grubas.Chciałbyćprawdziwymzwierzakiem,ataknaprawdępotrafiłzachowywaćsięjakpluszowy
miś.Wdodatkuniezbytrozgarnięty.
Jużmiałamiśćdodomu,kiedysiępojawił.Chciałamgonawetspławić,alezapłacił
podwójnie.Nocóż,pracatopraca.Swojądrogą,jaktaknamnieniezdarniepodrygiwałijęczał:
„Mojapiękna,dobrzeciztakimbydlakiemjakja,co?!Krzycz,kurwo,krzycz!!!”,
zastanawiałamsię,jakmusiwyglądaćżonategomisia,którykonieczniechcebyćtygryskiem.
Amożemiśmazłąteściową?Nieważne,dobrze,żemambujnąwyobraźnięiniemuszębyćduchem
tam, gdzie jestem ciałem. Rzecz jasna we właściwym momencie natychmiast wracam do swojego
ciała,żebynieprzepuścićokazjiwyciągnięciarękiponapiwek.Wkońcupracujęnaprawdęuczciwie.
No, może nie w znaczeniu ogólnie rozumianym, ale przecież nikogo nie kantuję. Robię to, co do
mnienależy,icieszęsięnieposzlakowanąopiniąwśródmoichklientów.
Niemamżadnychprzyjaciółek–wmoimzawodziebyłobytoniemądre.Przyjaciółteż
nie–opróczjednego.Iniejestnimmójalfons.Takanaiwnaniejestem.Jednazdziewczynzacieśniła
ostatnio stosunki ze swoim opiekunem i ten przestał jej w ogóle płacić. Sypiają ze sobą, więc on
uznaje, że ma prawo nie tylko do jej ciała, ale także do jej zarobków. Ona go kocha i na wszystko
potulniesięzgadza.Nawetnatepojawiającesięodczasudoczasufioletowesińcepodoczami.
– Jest taki zazdrosny – odpowiedziała na moje pytające spojrzenie. – On mnie naprawdę kocha –
westchnęłaizrobiłamaślaneoczy.
Notak,jakbije,tojestzazdrosny,ajakjestzazdrosny,toznaczy,żekocha.Jakietoproste
–samabymnatoniewpadła.
Nieto,żebymsamaniemyślałanigdyomiłości.Myślałam,owszem.Alewmoim
zawodzietozłypomysłnaszczęście.Kiedyśchybanawetbyłamzakochana.Uczuciesięjednaknie
rozwinęło – ukochany zdjął ze mnie majtki w ubikacji. Nie wiem, co byłoby dalej, bo na tych
majtkachnakryłanasnaszawychowawczynizprzedszkola.Zrobiłasięstrasznieczerwonanatwarzy,
mój ukochany też. Młodość dodała mi odwagi, żeby zapytać skamieniałą panią o coś, co zaczęło
mniewtedynagleniezwyklemocnonurtować:
– Psze pani, a ja mogę zobaczyć, co on ma... – zastanowiłam się przez chwilę, by w końcu całą
garściązłapaćprzódkroczakolegi–...tu?
ChybazamocnościskałamTOCOŚwręku,bochłopieczacząłpłakać,choćnadalstał
jaksłupsoli.
Mojamiłośćskończyłasiębardzodramatycznie.Nauczycielkawkońcuruszyłaswój
statycznytyłekipodryfowaławmojąstronę.Cotudużogadać–dodzisiajwydajemisię,żeprawe
uchomamtrochęwiększeodlewego.
Mojamama,uznając,żepopełniłamgrzechprawieśmiertelny,postanowiłanieodzywać
siędomnieprzezrok.Niemogłamteżbawićsięzinnymidziećmi,aletenzakazpotrafiłamsprytnie
omijać.Codomilczeniamojejmatki–niewytrzymała,złamałasięprzypierwszymzbitymprzeze
mnietalerzykuzjejodświętnejzastawy.Możetoniebyłysłowamiłości,alejednakprzemówiłado
mnieiodtamtejporypodobnozapomniałaoswoimrocznymmilczeniu.
Swojądrogą,szkoda...
Jakbyłammała,potrafiłamgodzinamiwymyślaćhistoriędojakiegośnowego,
fascynującego słowa. Raz usłyszałam wieczorną rozmowę rodziców. Ona zmywała talerze po
kolacji,a on jakośdziwnie ją ściskał.Nie widzieli mnie –wtedy nikt mnienie widział, kiedy tylko
chciałam.Przynajmniejtakmisięwydawało–potrafiłamudawaćidealnegoszpiega.
–MogłabyśzałożyćTEFIKUŚNEPOŃCZOCHY.
Matkazachichotałajakniematka,alezareagowałajakmatka:
–Notak,aledzieci...
Późniejwyglądałototak,jakbyonjągryzłwszyję,aonaudawała,żesiętegoboi,
chociażnawetmojedziecięceokopoznało,żetotakistrachnaniby.
Pomyślałam, że to głupie i w dodatku niesprawiedliwe, bo gdybym ja chciała tak na niby pogryźć
brata,napewnoskończyłobysiętoostrymnapomnieniem.
Nietojednakzaprzątałomojemyśli.POŃCZOCHY,wdodatku„fikuśne”?
Cotobyło?Parędnipóźniejznalazłamwszufladziematkikartonowepudełeczko
znapisem„Pończochy”,awśrodkubardzodługiepodkolanówki,tylkożezdużymidziurami.
PrzezwielemiesięcydzielnekrólewnyiksiążętazmoichbajekobowiązkowonosiliFIKUŚNE
POŃCZOCHY.Ichybabardzomarzli;mniemamaniepozwoliłabywłożyćczegośtakiegodo
szkoły.Towiemnapewno–ciąglepowtarzała,żedziecimusząsięciepłoubierać.Pewniedlatego
nienosiłaprzynastychcienkichsiateczeknanogach–niechciałanamdawaćzłegoprzykładu...
Dzisiaj wiem, do czego służą pończochy, szczególnie te fikuśne. I wcale nie królewny je noszą. A
może pozostanę przy dziecięcej wizji używalności tej części bielizny? Czy ja jestem podobna do
królewny?Niechpomyślę,czasamimówiądomnie„królewno”,alebez
odpowiedniejczcinależnejtemutytułowi.Takiejestżycie,niemożnamiećwszystkiego–
pocieszające jest to, że zapewne są na świecie takie kobiety, których nikt nie nazywa królewnami,
nawetzanajwiększepieniądze.
ZnamBezdomnego,tobardzomądryczłowiek.Podobnokiedyśbyłbogaty,miałpiękną
żonę,dziecko.Niechcębyćniedelikatna,więcniepytamopowodyjegobezdomności.Wiem,gdzie
go znaleźć zimą. Mówi, że jest taki jak pies – przywiązuje się do swojego terenu, czyli w tym
przypadkudworcowejławki.Gdyjestdużymróz,bojęsię,żebyniezamarzł.Niemogęgowziąćdo
siebie, w końcu potrzebuję trochę miejsca, żeby zarobić na chleb. Strasznie lubię słuchać jego
opowieści,niestetyrozkręcasiędopieroprzydrugiejbutelcewina.Nieżałujępieniędzywydanychna
wino dla niego, czasami miło porozmawiać z drugim człowiekiem. Skąd wiem, że on jest mądry?
Raz widziałam, jak oddał ostatnią butelkę takiemu staremu, który strasznie pluł krwią. Ten stary
długoniepociągnąłnadworcu.Kochającarodzina–oilejąmiał-
mogła go opłakiwać po paru tygodniach życia bez własnego łóżka. Z tą rodziną to tak do końca
nigdynicniejestpewne,naglektośznikaijużnicwięcejonimniewiadomo.Takmitowszystko
objaśnia mój Bezdomny. Osobiście to ja jeszcze nigdy nie znałam tak ludzkiego człowieka.
Tłumaczymi,żejateżzasługujęnaszacunek,żekażdymaprawobłądzićinigdyniewiadomo,co
koniec końców będzie czarne, a co białe. Chyba ma rację, ja też nie lubię nikogo tak definitywnie
oceniać. Czasami zdarza mi się coś takiego, ale przecież wiem, że tak do końca nigdy nie można
przewidzieć,cosiedziwczłowiekuijakionjest.Albojakichciałbybyć,botojestnajważniejsze.
Jakbyłammała,takazupełniemalutka,matkanapewnoniemyślała,żefikuśne
pończochy, jakich używała do igraszek małżeńskich, jej córka będzie używać jako swoistego
narzędzia pracy – tak jak sekretarka używa maszyny do pisania. Jak byłam mała, też tak nie
myślałam. Patrzę na nową parę pończoch, są takie delikatne. Powinny być używane do miłości
równiedelikatnejjakonesame.
Staramsięniebyćsentymentalna,tomiszkodzinacerę.Jakzaczynamrozmyślać,
wspominać, a czasami nawet marzyć, zupełnie wybijam się ze snu. A do niego często układam się
bladymświtem.Niejestemjużnastolatką,żebynadrugidzieńniebyłowidaćnamojejtwarzyśladów
bezsenności.Noaleprzecieżodczasudoczasunawetjapozwalamsobienaluksusmarzeń.
Jakbyłammała,marzyłamofortepianieiotym,żebybyćchłopakiem,booniwięcej
mogli. Ich nikt nie strofował, że nie wypada im chodzić po drzewach i że dziewczynki powinny
zachowywaćsięjakdamy.Nieoduczyłomnietochodzeniapodrzewach,alecośmijednakzostałoz
tychmaminychiciotczynychupomnień.Zawszechciałambyćdamą–wytworną,
otoczoną podziwem istotą. W głowie tak wypieściłam swój szacowny wizerunek damy, że nieraz
dochodziło do ostrej bójki z męskimi towarzyszami zabaw, którzy uchybili mojej osobie. To było
kolejne zmartwienie mojej rodzicielki, no ale przecież w końcu z tego wyrosłam. Nie wyrosłam
natomiastzbyciadamą.Możewielumoichklientów–bądźmyrealistami,pewniewszyscy–
tegoniedostrzegają,alejanaprawdęjestemdamą.Ijestemogromnienatympunkcie
przeczulona.Niełatwobyćprawdziwądamą,sprzedającsięzapieniądze,anajtrudniejbyćtakądamą
dlasamejsiebie.Lubiękosztowną,delikatnąbieliznę,lubięmężczyzncałującychwrękę,różeitym
podobne„sentymentalizmy”.Bieliznękupujęsobiesama,cojestnawetpraktyczne(opróczpłacenia)
– w końcu wiem, co lubię i w czym wyglądam najkorzystniej. Co do mężczyzn całujących w rękę,
dającychkwiaty,zabierającychnakolację...–tozdarzająsięteżtacy,tylkotakarandkaniekończysię
romantycznymhappyendem,niktniewyznajemimiłości.Naogół
kwiatyikolacjaoznaczajądlamniebardzopracowitąnoc,częstowkajdankachiskórach...
Książęzamieniasięwobślizgłąiwyrafinowanąropuchęzchwiląprzestąpieniaprogusypialni.
Romantyzmkosztuje...
Mamwswoichmyślachtakiemiejsce,gdzieniedocierażadenbrudotaczającegomnie
świata.Totuzostawiamwspomnieniakwiatówipocałunkówwrękę,przyczympostać
mężczyznytraciswojerealia,tumężczyznaniematwarzyiniematego,cokryjąkażdemęskieslipy.
Głupoty.
Parętygodnitemumójalfons–onwoliokreślenie:menadżer–obudziłmnieprzed
samym południem, natrętnie dzwoniąc do moich drzwi. Nie wstaję przed południem, to dla mnie
nieludzkaporananormalneżycie.Jednakdzwonekbyłtaknatarczywy,żepoczłapałamdodrzwi.
Chciałam tylko obrzucić rannego intruza wyzwiskami i pójść dalej spać. Przez wizjer ujrzałam
niezbyturodziwątwarzMarka.Musiałamotworzyć,gdybynieon,niemogłabympracować
wtakichkomfortowychwarunkachpracyjaknamójfach.Musiałabymstanąćjakinnenaulicyczy
przy autostradzie. Nie, tego bym nie zrobiła, damie nie wypada się tak ostentacyjnie sprzedawać.
Pracapracą,aleszanowaćsiętrzeba.Matkabyłabyzemniedumna,gdyby
wiedziała, że jednak nie na darmo poszły jej liczne nauki moralne – może nie wszystkie, wszak
trzeba brać pod uwagę zwykłą, ludzką skłonność do popełniania błędów. A przecież samo życie
narzucaswojewłasneregułygry,któreczęstoodbiegająodteoriizłotychmyśli.
Wracającdoalfonsamenadżera,stałzadrzwiamiztąswojąnieciekawątwarząwporze
mojegowypoczynku,zwyrazempoirytowaniawoczachwywołanegodługimczekaniem,aja
zastanawiałamsię,czymogęsięjeszczecichutkowycofaćwgłąbmieszkaniaiudać,żeniemamnie
wdomu.Pokrótkiejchwilisłabościwywołanejchęciąsnuustąpiłamiszerokootworzyłamdrzwi:
–Obudziłeśmnie,przecieżwiesz,żeotejgodziniezawszejeszcześpię.
Wpakował się do mojej małej kuchenki, po drodze potknął się oczywiście o moje zielone botki i
ciężko usiadł na taborecie. Minę miał jak stary kocur tuż przed wypiciem pełnej miski śmietany.
Podeszłamdoczajnika.Zdecydowaniemusiałamwypićmocnąkawę.
–Napijeszsię?
Skinąłgłową.Rozmownytoonnigdyniebył.Usiadłamnaprzeciwkoniego,czekającna
wrzątekdozalaniakawy.Marekniejesttypemfaceta,którypodobasięnastolatkomaniwymuskanym
paniusiom.Alemożesiępodobaćkobietom.Mimoswojejnieproporcjonalnej
i nieurodziwej twarzy jest właścicielem ciekawych, zielonych oczu, które wprost przeszywają
zimnymspojrzeniem.Itejegojakbykrzywe,cienkiewargi.Kobietylubiąbrutali,niektórenietylko
brutalizwyglądu,aletakżezcharakteru.Chybadziękiłotromczująsiębardziejświęte.
Ciekawe,dlaczegotylekobietdajesiępomiataćtakimmężczyznom?Jakodkryję
stuprocentowąprzyczynętegozjawiska,tozbijęnatymfortunę.Ilekochającychmamusiekitatuśków
oddałobydużepieniądze,żebytylkoichkwiatuszekniewpadłwłapytakiegobrutala?!Samabyłam
takimkwiatuszkiem,choćwmoimprzypadkuniezadziałałżaden
superman,tylkozbytdużyapetytnażycie,ażyciezeswojejnaturyjestlekkosadystyczne,prawda?!
Prawodżunglinieuległoprzedawnieniuwrazzrozwojemcywilizacji–wręcz
przeciwnie,zyskałowiększeznaczenie,prestiż.
Marekniejestzłymczłowiekiem,coprawda,łącząnastylkointeresyinicniemogę
powiedziećojegoprywatnymżyciu,alezawszebyłdlamniedobryinigdyniepróbowałwyjśćpoza
łączącenas„stosunkisłużbowe”.Kiedyśsłyszałamodstarej,którarazwtygodniuuniegosprząta,że
kilkalattemużyłzjakąśpanienką.Zjegostronybyłatowielkamiłość,aleonachybaniebrałatego
na poważnie. Zanim się zorientował, mała wyczyściła mu konto i znikła z innym frajerem. Tak
skończyłasięjegodwuletniamiłość.Corobiłwwolnymczasie,oilegowogóleposiadał,osnute
byłomgłątajemnicy.Zresztąwcalemnietonieobchodzi.Człowiek,jaktoczłowiek,maprawodo
własnejtajemnicy.Jakkażdakobietajestemtrochęciekawska,alenaprawdępracujęnadtąmojąmałą
przypadłościąistaramsięniewtrącaćdoczyjegośżycia.
À propos wtrącania się do czyjegoś życia, podczas ostatniej wizyty u lekarza widziałam bardzo
interesującyplakat.Badaniakrwiwykonujęcokwartał,niktmnieniezmusza,samawiem,żemuszę,
moja praca wiąże się z dużym ryzykiem zawodowym. Nauczyciele i górnicy chorują na pylicę, ja
mogęzachorowaćnawieleinnych,równiealboowielegroźniejszychchorób.Nielubiętychwizytw
osiedlowejprzychodnilekarskiej;gdybynieto,żechcęosiebiedbać,nigdybymtunieprzyszła.Czy
jasięczymśróżnięodinnychpacjentek,żebypatrzećnamniejaknaDZIWADŁO?!(Swojądrogą,
Miasto Sprzeczności nie potrafi ukryć grzechu, ono je podkreśla i stawia na podium zbudowane z
ludzkiejciekawości.)Teżsięzaziębiam,taksamokaszlęitaksamomówięgrzecznie„dzieńdobry”i
„dowidzenia”.Wprzychodnitylkolekarzjestdlamniemiły.Tostarszyczłowiek,wdodatkunigdy
nie był moim klientem, ba, w ogóle nigdy nie słyszałam, żeby był klientem jakiejkolwiek innej
dziewczyny. Z tego powodu jest wyjątkowy, wszystkie kurwy go lubią i wszystkie przychodzą na
badaniawłaśniedoniego.Tojedynymężczyzna,którynieślinisięnawidokmoichnagichpiersi.To
taki typ człowieka, który oglądając do końca filmy pornograficzne, myśli, że bohaterowie się
pobiorą.
Tymrazemopróczzgorszonychspojrzeńcnotliwychpacjentekizaciekawionych,
rzucanychukradkiemspojrzeńichmężówlubsąsiadówmójwzrokprzykułwielkiplakat
naklejony naprzeciw drzwi wejściowych do gabinetu lekarskiego. Na pierwszy plan wysuwała się
paraobłoconychbutów,wtleznajdowałosięmnóstwomniejszych,lecztaksamo
poobklejanychgrudamibłota.Tewszystkiebuciorywręczwychodziłyzplakatudooglądającego.
Napis brzmiał: „Czy i ty wchodzisz z butami do czyjegoś życia?”. Widziałam, jak prawie każdy
pacjent podchodzi do plakatu i długo go ogląda. Podobno większość dzieci z podstawówki nie
rozumie tego, co czyta. A co z dorosłymi? Zauważyłam wzruszenie ramion, czasami pomruk
aprobaty,wszędziejednaktkwiłtenwyrazniezrozumieniawoczach.Polacyjeszczechybaniedorośli
dotolerancji.Owszem,potrafiąmówićotolerancji,popieraćją,ganićjejbrak–aleteoretycznie.W
praktyce wszystko wygląda inaczej. Czując na plecach karcąco-ciekawskie spojrzenia, z ogromną
ulgą wyszłam z tej poczekalni pełnej uświadomionych i liberalnych Polaków. Bardziej na ich
dezaprobatęzasłużyćbymogłatylkokurwaMurzynka...
Wodawkońcuzawrzałaijużpochwilipoczułamwustachtencierpki,rozkosznysmak
kawy.Czekałam,ażMareksamzaczniemówić.Potrzebowałamczasu,żebytrochęsięobudzić.
Kawęteżpiłjakbrutal,dużymiłykami,niebaczącnato,żejestwrząca.Amożemężczyźninawetw
taki sposób chcą udowadniać swoją męskość? Przyznam, że to byłoby żałosne. Ja rozumiem,
upolowaćmamutadlaukochanejjakkiedyś,aleparzyćjęzyk?Najlepiej,żebyistniał
ktoś taki wypośrodkowany, ale przecież nie ma cudów. Jak ktoś chce faceta, to musi się godzić na
całe, brane wraz z nim dobrodziejstwo inwentarza. Powinnam się trochę bardziej znać na
mężczyznach,aletojesttentypwiedzy,któryzwiekiemsiędoskonali,iwłaściwienigdyniemożna
powiedzieć,żewiesięwszystko.Pozatymmateriał,zjakiegopanowiesązrobieni,podobnozroku
na rok traci na jakości. Tak mówią doświadczone kurwy. A ich spostrzeżenia są opiniami w pełni
eksperckimi.Wkońcuniejednaznichzjadłasobiezębynamęskichtyłkach.
Dosłownie.
Wmojejfiliżancezostałojeszczedużoaromatycznegopłynu,gdyMarekostatnim,
potężnym łykiem dokończył swoją kawę. Teraz przyszedł czas na interesy. Swoją drogą, dlaczego
mężczyźni mają taką czytelną twarz? Znam kobiety, które spontanicznie i nieświadomie okazują
swoje nastroje oraz zamiary mimiką twarzy, jednakże u nich nie jest to takie oczywiste. Owo
niekontrolowanie twarzy często bywa pozorne. Kobiety są bardziej wyrachowane od mężczyzn,
wiedzą,żewiarygodnywyraztwarzytoniesamowityatut–szczególniegdyprzyzwyczająotoczenie
doswojegopozornegobrakunadniąkontroli.Tojedenzniezbitychpowodów,dlaktórychwłaśnie
myjesteśmyprzysłowiowymiszyjamikręcącymigłową,czylimężczyzną.
–Mambardzodobregoklienta,płacibardzodużo,ale...
Jakjaniecierpiętych„ale”,przeważnieoznaczatopoważneniedogodnościdlamojej
osoby.Naogółjednakprzynositotakżedużepieniądze.„Chybabędępotrafiłasięprzemóc,wkońcu
»klientnaszpan«,jakmawiałmójwujeksprzedającyniepewnegopochodzenia
zegarki”,pomyślałam.
MójuwielbianywujekdziesięćlatpracowałwNiemczechnaczarno.Wspomniane
zegarkinosiłodwewnętrznejstronymarynarki–wisiałytamcałerzędyprzeróżnych
odmierzaczyczasu.Kiedyśprzyjechałodwiedzićmojąmamęispotkałjejszkolnąkoleżankę–
wdowęEwę.Wpadłjakśliwkawkompot.Ewabyławyjątkowąkobietą.Czułamtonawetwtedy,gdy
byłamdzieckiem.Teraztowiem.Posiadałabogatedoświadczenieiobyciezpłciąbrzydką:
–Chłopmusimiećpełnąmiskęichętnążonkęwłóżku,nonie?!
Konspiracyjnymszeptempowtarzałatozdaniemojejmatcezakażdymrazem,kiedyich
rozmowazahaczałaoródmęski.
–Iczasamimusipoczuć,ktowdomurządzi.Jaktrzeba,toiuderzyćmoże.Byle
pamiętał,żejateżmogęoddać.
Wtymmomencienatwarzymatkipojawiałosięcośnakształtzażenowania.Onanie
uderzyłaby nigdy żadnego mężczyzny. Jej bronią były niedomówienia. Tak duszące w swojej
wymowie, że ojciec chodził jak struty, dopóki matka nie przebaczyła mu przewinienia i znów nie
zaczynałamówićpełnymizdaniami.
–Rzeczjasnamężczyznanieświnia,czasaminapićsięmusiinatotrzebapozwolić.
Lepiej żeby z kolegami posiedział porządnie pod sklepem, niż z jakąś lafiryndą po rowach się
szlajał.
Twarzmatkipozostawałakamienna.Jejgłowazdawałasiętylkozlekkakiwać–naznaksolidarności
z koleżanką, a może na znak protestu. W tym momencie zdanie mojej matki na ten temat w żaden
sposóbsięnieuzewnętrzniało.WkońcuEwaprzestawaławyłuszczaćswojąteorięzgodnegopożycia
małżeńskiegoiprzechodziładohistoriijednegozeswoichtrzechmężów–
oczywiście,świętejpamięci:
–Botacyonidlamniedobrzybyli,żeterazkażdyznichwniebiezasiada.
Kiedypodsłuchiwałamzoknaswojegopoddasza,najbardziejzjejopowiadańprzypadł
mi do słuchu jej pierwszy mąż. Miał na imię Janek. Spotkali się – według niej – w bardzo
romantycznychokolicz-nościach:
–Właśniegrządkęskończyłampielićprzeddomem,całaspoconabyłamizdyszana
nieludzko,kiedyonpojawiłsięzpaczką.Byłnowynarejonie,tosięprzestraszyłam.
Krzyknęłam,myślałam,żezłodziejjakizcegłąstoiprzyfurtce.Chciałamuciekać,alepotknęłamsię
ograbieijużleżałamjakdługa.
Następnąrzeczą,jakąciotkazobaczyła,byłaznajdującasięnadniąjegozatroskanatwarz:
–Trochękońska,alemęskataka,żeprzyczepićsięniemożnabyło.Potempomógłmi
wstaćitakbardzobałsię,czysobieabyniczegoniepotłukłam,głuptas.
Rzeczywiście,głuptas.PrzeztakąwarstwęmięśniciotkawyglądałajakWalkiria.Nie
chciałabymnigdystanąćzniądosparingu.Chociażzcharakterubyłacielęcołagodna.
–Anadrugidzieńprzyniósłmioranżadę.Żebymsiętaknieforsowałanatejdziałce
iodpoczęłasobie.
Noiciotkataksobieodpoczywałacodziennieznowymlistonoszem,żepodwóch
miesiącach byli już po ślubie. A ich córka przyszła na świat siedem miesięcy po zawarciu związku
małżeńskiego.
Janekniezawodziłswojejżony,żyłzniąwzgodzie:
–Ajaksobiepodpił,tonigdynierobiławantury.Zarazszedłspać,takibyłpoczciwy.
Wzdychaładowspomnieńoświętejpamięcimężu.Tymwyraźnieodcinałsięodswoich
poprzedników,którzy:
–Popędliwibyli,toiczasemmisiędostało.Alenigdy,przenigdyżadennamnierękiniepodniósłpo
trzeźwemu.
Pierwszy mąż zginął tragicznie. Pomagał przy budowie kościoła i był tak bardzo zapalony oraz
oddanytejpracy,żeudałsięnabudowęrównieżdzieńpokomuniiswojejchrześnicy.
– I spadł, biedaczek, tak nieszczęśliwie, jak cegły niósł po rusztowaniu. Jedyna pociecha, że
spragnionynieumierał.Ranodałammuzimnepiwo,skorotakichory,ajednaktaksięrwałdotego
zbożnegodzieła.
Drugimążśmierćmiałspokojniejszą,chociażrównienieprzewidzianą.
–Zbiedyonasięzdarzyła,zbiedy.Pićsięchłopuchciało,pieniędzyniemiał,amnienigdyonienie
prosił.Itrafiłsiętenobwoźnyhandlarz.Wódkabyłatania,aletrefna.Jedynapociecha,żeumarłod
tego,colubił,biedaczek.
Śmierćtrzeciegomężabyłanawetłatwadoprzewidzenia.Markotnychodziłjakiś,
zamkniętywsobie.
–Nawetnagrzanełóżkoniebawiłogojakkiedyś.
Łóżkoniepomagało,całyromantyzmpierzchałwjegocodziennymzachmurzeniu.
–Jamunawetpiwokupowałamichłodziłam,żebygotrochępocieszyć.Piłontopiwo
wmilczeniu,sam–jedendzień,drugi,atrzeciegodniatojużzupełniebyłamprzerażona.
Przyszłamzpracy,piwowlodówce–nietknięte,aonleżyinicniemówi.
CiotkaZofiagłośnowestchnęła.
–Potympoznałam,żejemujużżycieniemiłe.Iracjęmiałam.Trzydnipóźniejpróbował
siępowiesić,alekarzwtymszpitalupowiedziałmi,żenadepresjęcierpimójmąż.Powiedział
też,żeniejesttochorobaśmiertelnaiżebymsięniemartwiła.Alejajużswojewiedziałam,skoropić
nie chciał, to i życie już w nim gasło. Wytrzymać nie mógł w zamknięciu, naoglądał się filmów i
jednego dnia na prześcieradle chciał uciec przez okno. A że nigdy nie był harcerzem i węzłów
wiązaćnieumiał,spadłzpiątegopiętra.Szybkąmiałśmierć.Jedynepocieszenie,żeniemusijużna
siłęmęczyćsięzdoczesnością.Widocznietęskniłzaczymświększym.
Zpotężnejpiersiwydobyłosięprzeciągłewestchnienie,któremogłobyzdmuchnąćmałą
wioskę.
TakąciotkęEwępoznałwujek.Nicdziwnego,żezakochałsięwjejwyrozumiałości
wobeccałegoświataiswoichmężczyzn.Zostałjejczwartymmężem,aswojepodróże
zarobkoweograniczyłdoniezbędnegominimum.Widoczniedobrzemubyłozpełnąmiską
ichętnążonąwłóżku.
–Posiadajakieśszczególneodchylenie,żesiętakwahasz?Mówśmiało,wielejuż
widziałam,małorzeczymożemniezaskoczyć,naprawdę.
PoganiałamMarka,bozaczynałomniedenerwowaćtojegoociąganie.Umówiłmnieze
smokiemczyco?!
–Nie,tonieto,comyślisz–uśmiechnąłsię–tylkotojestnaprawdęszczególnyklient.
Toobcokrajowiec.
Jegooczyzabłysły.Chciwością.Jakionwrażliwy.
Nocóż,jakdotądniebrzmiałotonajgorzej.Nieto,żebymnielubiłarodzimychsamców.
Mój patriotyzm nie musi jednak obejmować polskich mężczyzn. Problem z nimi polega na tym, że
większośćznichnieprzyzwyczaiłasięjeszczedoprawdziwychpieniędzy.Polotuniemożnakupić.
Chociaż należy im przyznać, że się starają. Mój pierwszy nowobogacki klient podczas kolacji, na
którąmniezabrał,pokruszyłsobiechlebdozupyzkrewetekiniemiłosierniesiorbał,pijąckawęna
deser.Byłosobnikiemdoskonaleodpornymnakulturę.Alenienamoje
umiejętności.Dodomuwróciłamzsutymnapiwkiem.
Tobyłoparętygodnitemu.Dzisiajwieczoremspotykamsięzmoimobcokrajowcem.
Przez kilka dni, a może nawet tygodni mam być jego damą do towarzystwa. Jak mogłam się nie
zgodzić?Wgruncierzeczynielubiętegorodzajuzamówień–kiedyśspędziłamsiedem
wieczorówinaprawdęwyczerpującychnocyzChińczykiem.Takiniepozornyczłowieczek,
myślałam,żeseksznimteżbędzietakimalutki.Tylkożeonniebyłwszędzieniepozornyiumiał
ten swój atut doskonale wykorzystywać. Naprawdę rzetelnie zapracowałam na swoją zapłatę, nawet
na te wysokie napiwki i sukienki, w jakie mnie ubierał. Tydzień minął bardzo szybko, Chińczyk
wrócił do swojego kraju i swojej żony, a ja zostałam sama. Za szybko się przywiązuję, nie jest to
mądre, gdy prowadzi się taki tryb życia. Jednak jakby ktoś kazał mi żyć z tym Chińczykiem, na
pewno bym się nie zgodziła. Taki mały człowieczek może wykończyć każdą dużą kobietę,
podziwiam Chinki. Jak one to znoszą? Pewnie z mlekiem matki wysysają taką charakterystyczną
odpornośćnanocnepoczynaniaswoichmałychmężczyzn.Tojedyne
wytłumaczenienafaktichwieloletnichzwiązkówmałżeńskichztymitytanamiseksu.Ajednakżalsię
rozstawaćzkimś,dokogojużpoczęściprzywyknę.Samotnośćkorzystaztakichmomentów,żeby
zostawićmiswojąwizytówkę.
MojegoBezdomnegozawszeznajdujęzłatwością.Rzeczywiścieprzypominapsa,który
z ogromną konsekwencją oznacza swój teren, aby nikt nie zajął jego przestrzeni. Mówi, że już z
daleka poznaje mnie po krokach. Słuch też ma psi. Szkoda, że nie ma także psiego węchu, może
zadbałbybardziejoswójzapach.Toniejestprzyjemnyaromat.Kiedyśwytłumaczyłmi,pocoznosi
tenswójodorek:
–Widzisz,mała,niktnieusiądzieprzytakimsmrodku.Ajanielubięobcychnamojejławce.
Rozumiem,jateżbymtegoniechciała.Wkońcuczłowiekmaprawodoodrobiny
prywatności.Aniestaćkażdegonaelektronicznesystemyalarmowe.
Przynoszęmujakzawszedwiebutelkiwina.Jednąwypijaprzymnie,drugązostawiana
później.Smutnajestjegotwarzpooranasieciągłębokichzmarszczek.Smutnaimądra.Tenczłowiek
dużo przeżył, a jego twarz jest mapą ciężkiego życia. Łatwo z niej wyczytać minioną radość
odciśniętą drobnymi zmarszczkami w kącikach oczu, łatwo znaleźć życiowe klęski odciśnięte w
pełnychgoryczybruzdachotaczającychusta.Tylkoczołomajasne,tunawetbruzdyzdająsięniebyć
widoczne.Toczołoczłowieka,któryciąglemanadzieję,możejużniedlasiebie,możedlainnych...
Jestprzedpołudnie,alejegooczyjakbyśpią.Najwidoczniejmajakieśzmartwienie.Jestzamyślony,
schowanywsiebiejakślimakwswojąskorupę.Widzę,jakwinododajemusił.
Czekamnajegosłowajaknaobjawienie.Nigdyniewiem,oczymbędziemówił.Wiemtylko,żew
końcuprzemówiiżewartonatopoczekać.Tojednaztychnielicznychchwil,kiedywiem,żestanęz
prawdątwarząwtwarz.Tenczłowiekbrzydzisiękłamstwem–itojestpiękne.Niespotykaminnych
takichludziwmoimżyciu.
Zaczynamówićswoimsilnym,cichymgłosem:
–Wiesz,zawszemyślałem,żebezmarzeńniemożnażyć,żeonedająnadziejępotrzebnądotego,by
istnieć na przekór całemu złu. Wczoraj umarł tu człowiek, którego zniszczyło marzenie. Wielkie
marzenie,pięknemarzenie.Znałemtegoczłowiekawłaściwieoddzieciństwa.
Możenawetznimpiłempierwszedorosłepiwo?...Niewiem,potemnaszedrogisięrozeszły,jakto
wżyciubywa.Potrzydziestulatachspotkałemgonatymdworcu,wyglądałjakruinaczłowieka.To
było zaledwie parę dni temu. Zdążył mi opowiedzieć całe swoje życie. I wiesz, mała, to nie była
przyjemnahistoryjka.
Milknienachwilę.Matakiepoważneoczy.Pociągadużyłykzbutelki,winogulgocze
wjegogardle.Pijetak,jakgdybytobyłzwykłynapójorzeźwiający.Zresztądlaniegonapewnojest
tonapójorzeźwiający–potakimłykupatrzyprzedsiebiejakbyraźniej.
–Onnawetdostałsięnastudia,noalezakochałsięinaglesięokazało,żedziecko
w drodze... Musiał iść do pracy, ożenił się. Zmuszony był wszystkie dotychczasowe plany odstawić
dolamusa.Zaczęłosiędlaniegonoweżycie,nowe,alechybaniezbytszczęśliwe.
Dopierogdyzamieszkałzżonąidzieckiem,okazałosię,żemiłośćwpraktyceniejesttakasłodka.
Żona chciała więcej pieniędzy. On ciągle gryzł się zaprzepaszczoną szansą na karierę naukową.
Pamiętamnawet,żejużnapodwórkujakodzieciwołaliśmynaniego„profesor”.
Inteligentnyczłowiekizpasją...
Bezdomnyprzerywa.Jegouwagęprzykuwalatającaosa.Jedenprecyzyjnyruchrolką
gazety i po owadzie. Osy i pszczoły to jedyne realne zagrożenie dla jego życia. Od ich ukąszeń
umierałjużdwarazy.Pochwilipodejmujetemat:
–Życiejednakbyłosilniejsze,zacząłsięłamać.Dodomuwracałnajpóźniejjaksiędało,brałkażdą
dodatkowąpracę,ajakjejbrakowało,zacząłprzesiadywaćwbarach.Synakochał
mocno,zrobiłbydlaniegowszystko,dlategonieodszedłodżony,chciałwidzieć,jakmałyrośnie.
Popewnymczasiewpadłwkolejnąpułapkęzłudzeń.Takjakwieluinnym,jemuteżsięwydawało,że
pijewtedy,gdysamtegochce,żetokontroluje.
Znowuprzerywa.„Ciekawe,jaktojestzjegopiciem?”–myślę.Ruchymapewne;nie
zauważyłamnigdyuniegopijackiegozamroczenia,chociażwinopijejakherbatę.Pokolejnymłyku
kontynuujeopowieść:
–Niemógłjużsobieporadzićbezpicia.Niebyłodnia,żebyniepogrążałsięwpijackąniepamięć.
Do domu wracał nad ranem. I stało się najgorsze. W końcu zastał mieszkanie puste, żona zabrała
synaizniknęła.Zostawiłainformację,żemajużdosyćżyciaznim,żeniepozwolisynowirosnąćz
takimojcem.PoparutygodniachzadzwoniłajegosiostrazeSzwecji–
czteroletnisyniżonaznaleźlitamnowydom.
Resztymożnasiędomyśleć.Straciłwszystko,alkoholdawałzapomnienie.Niewalczył,
zupełnie się poddał. Po paru miesiącach był już bezdomny, zbierał makulaturę, puszki, cokolwiek,
byleby tylko miał za co pić. Teraz ta czynność była jedynym sensem, jedynym wybawieniem.
Poniewierał się w różnych melinach. Z tych dwudziestu lat życia nie pamiętał nic oprócz
sześciokrotnegodetoksu.Wtedyzbólemwracałaświadomość.Zeszpitalawychodził
czysty,trzeźwydonieprzytomności.Spieszyłsięnazewnątrz,gnanypotrzebązapicia
świadomości. W rzadkich chwilach trzeźwości wracało wspomnienie syna, to była jedyna rzecz,
którą zrobił w życiu. Myśl o potomku stawała się jego obsesją – im dalej posuwał się w swoim
nałogu, tym bardziej hołubił myśl o swoim dziecku. Zdawałoby się, że nałóg jest mocniejszy niż
wszystkie jego instynkty. Trwało to do dnia, gdy według jego obliczeń syn kończył 25 lat. W tym
dniuwznosiłwmyślachtoastyzajegozdrowiedenaturatem.Piłbezumiaru–wgłowiemiał
tylkojednąmyśl:albozapijesięnaśmierć,albozaczniewalczyćoto,byspotkaćsyna.
Kolejnyłykwinadlaoczyszczeniagardłaidalszaczęśćhistorii:
–Lekarzestwierdzili,żetocud,żeprzeżyłtakąporcjęalkoholu.Wtedyzaparłsię
w sobie. Nie chciał już pić, chciał zobaczyć swojego syna. Zamieszkał w przytułku dla mężczyzn,
opiekun załatwił mu pracę przy skupie starego żelastwa. Codziennie przynosił do przytułku 10,
czasami 20 złotych. Opiekun chował to w małej, metalowej skrzynce. Praca była ciężka, utarg na
ogółbardzoskromny,aleupórwdążeniudoceluutegoczłowiekabyłogromny.
W schronisku wszyscy znali jego historię, stąd pomoc ze strony opiekunów. Był spokojny, lubiano
go.Nieobchodziłogożadnepicie.Zdarzałomusięspotkaćwskupiebyłychkumpli,namawialina
chociaż jeden łyk – za wspólne czasy. Odmawiał, to nie było mu w ogóle potrzebne do życia. Nie
miałwielumarzeńjakwiększośćludzi-
marzyłtylkoospotkaniusyna.Pracującjużdrugirok,napisałdosiostrywSzwecji.Chciałsięuniej
zatrzymać, zgodziła się. Wkrótce wyrobił sobie odpowiednie dokumenty, kupił bilet i porządny
ubiór.Chciałdobrzewypaśćnaspotkaniuzsynem.Pamiętał,zjakąufnościąiradościąwtulałsięw
niego, kiedy był mały. Wchodząc na pokład promu, był pewien, że w końcu jego życie zatoczyło
kołoiterazznówbędziezsynem.
Milknie i tęsknie spogląda na pustą butelkę. Jednak drugiej nie otwiera, ma swoje małe zasady,
którychsiętrzyma.
–Siostrabardzosięucieszyła,widzącjegozmianę.Toonazadzwoniładojegosyna,
któregopoprosiłaospotkaniezojcem.Niechciałsięzgodzić,podobnojegomatkaprzezcałeżycie
niepowiedziałaoswoimmężudobregosłowa.Onciąglemiałnadzieję.Poszedłzsiostrąpodjego
dom.Zadzwonił,byłpewien,żesynjesttamwśrodku.Dzwoniłwielerazy,niktnieotworzyłdrzwi.
Naproguzostawiłprezentikartkę,żetambył.Wrócilidodomusiostry.
Ulegającjegoprośbom,zadzwoniładobratanka.Kategorycznieodmówiłspotkania.Kazał
przekazać,żenigdywżyciuniemazamiarusięznimwidzieć.
WracającdoPolski,ciąglewpatrywałsięwzdjęciesyna,któredostałodzmartwionej
siostry.
Bezdomnyponowniemilknie.Przytuladosiebiepełnąbutelkę.Zczułością?
–Parędnitemuoglądałemtozdjęcie.Patrzyłemwtwarztegomłodegoczłowieka
izastanawiałemsię,czykiedykolwieksiędowie,żebyłkatemswojegoojca.
Przecieraoczy,jakbysiębał,żeujrzętamjakąśniepotrzebnąłzę.
–Zapiłsięnaśmierć.Możeiumarłbywkońcuodalkoholu,ktowie.Aletaknaprawdę
ostateczniepokonałogojegomarzenie.
Wpadawzamyślenie.Teraznieodezwiesiędomniejużnawetsłowem.Namnieteżjuż
czas. Z doświadczenia wiem, że żaden klient nie lubi czekać, a wieczór jest coraz bliżej. Idąc do
domu,zulgąmyślęsobie,jaktobardzodobrze,żeniemamnikogo,wkimpokładałabymcałąswoją
nadzieję na lepsze jutro. Nawet na jakiekolwiek jutro. Egoizm okazuje się czasami bardzo zdrową
przypadłością.
Mójklientokazujesię–kumojemumiłemuzaskoczeniu–całkiemnormalnymfacetem.
Mojababciazarazbypowiedziała,żebymniechwaliładniaprzedzachodemsłońca,alejaniejestem
swoją babcią. Poza tym nie mam zamiaru wymyślać jego zboczeń, wolę cieszyć się chwilą
normalności,choćbybyłapozorna.JestSzwedem,aleświetniemówipopolsku.
–MojamatkabyłaPolkąijakwidzę,stądbrałasięjejwielkauroda.
Niedosyć,żeodpowiadanamojepytającespojrzenie,gdywitasięzemnąpłynną
polszczyzną,tojeszczesprytnieprzemycakomplement.Jaktunielubićtakiegomężczyzny?
Kolacja upływa bardzo przyjemnie i ani razu nie słyszę żadnej łóżkowej aluzji. Zupełnie jakbym
była na najzwyklejszej randce na świecie. Swoją drogą, ciekawe, czy potrafiłabym się jeszcze
umówić na taką schadzkę? W moim zawodzie traci się tego rodzaju naiwność, a przede wszystkim
cierpliwość do takich przedsięwzięć. Gdybym się z kimś umówiła na taką kolację, to zapewne cały
czas bym myślała, że siedzący naprzeciwko facet już przed deserem rozbiera mnie w myślach. Za
darmo...
Spotkanie mija szybko i przyjemnie. „Ciekawe, gdzie mnie zabierze na noc?”, myślę przy deserze.
Wygląda na faceta, który nie żałuje pieniędzy na drobne wydatki typu dobry hotel. Mój klient
zachowujesięzupełnienieszablonowo–onpoprostuodwozimniepodmojemieszkanie.
Gdy ja oczekuję jakiegoś gryzienia po szyi jako gry wstępnej, on grzecznie dziękuje mi za razem
spędzony czas i upewnia się, czy jutro aby na pewno też mogę mu zapewnić towarzystwo przy
kolacji. Nie, przyznam, że to zupełnie mnie dezorientuje. Jak to – a ciąg dalszy? Przecież płaci za
wszystko, także za wspólne noce, i to z góry. „Może mu się nie podobam?”, przechodzi mi przez
myśl.No,alewtakimwypadkunieumawiałbysięzemnąnajutro.Wysiadającztaksówki,czujęsię
jakjakaśgrzecznapanienka,którawracadodomu,wktórymczekająnaniątroszczącysięojejcnotę
rodzicezzegarkiemwręku.
Podrugiejkolacji,którakończysiętakjakpierwsza,myślę,żemójklientjestgejem.
Bardzo samotnym gejem, co tłumaczyłoby potrzebę mojego towarzystwa. Ale przecież z jego
pieniędzmi mógłby poradzić sobie z taką przypadłością i znaleźć jakiegoś miłego chłopca do
towarzystwa.
Budzęsięjakzwyklewpołudnie,motylchodzipofiraniejakośospale,jakbysennie.Zaoknemnadal
zima,wieczoremznowukolacjazuroczymSzwedem.KażemówićnasiebieMaciej
–takpopolskubrzmijegoszwedzkieimięMatias.Tenmężczyznacorazbardziejmnie
absorbuje, a to niebezpieczne, gdy prowadzi się taki tryb życia jak mój. Jak jazda pod prąd na
ruchliwejulicy.Maciejjestbardzooczytany,cojestmiłymzaskoczeniem,wkońcutofacetiniktod
niego nie wymaga polotu. To kolejny stereotyp, który stworzyłam sobie podczas mojej praktyki
zawodowej.Prościejzapanować,agdytrzeba,wykołowaćzwykłegoczłowieka.
Maciejatrudnobyłobyowinąćwokółpalca,chybajestdosyćbłyskotliwy,acozatymidzie–
pewnieimyślący.
Takbłyskotliwy,żeobawiamsię,coonmożeknućwtejswojejprzystojnejgłowie.Możetekolacje
bez dalszego ciągu to taka przedłużona gra wstępna? Może go to podnieca, że jest tak blisko, że
gdybytylkowyciągnąłrękę...
Robimisięgorąco–tochybazaczynamniepodniecać,codoniego,topowinnamraczejzacząćsię
bać. Może jest jakimś zboczeńcem i po prostu musi się bardzo naładować, żeby zacząć się w pełni
bawić?
Wdrodzedołazienkipotykamsięomojekozaczki,chwilaminaprawdęniecierpiętego
bałaganuwokół.Średniorazwtygodniustaramsiędoprowadzićdoładuotaczającąmnie,materialną
rzeczywistość,alemojewysiłkijużpodwóchdniachwogóleniesąwidoczne.Kiedyśprzeczytałam
wjakiejśksiążce,żeosobynieuporządkowanepsychicznie,emocjonalnie
konieczniemusząmiećwokółsiebieidealnyporządek.Toichuspokajaidajepoczucie
bezpieczeństwa. Z tego wynika, że mam idealnie poukładane w głowie... Ciekawe, jakoś wcale tego
nie zauważam. Natomiast moje emocjonalne uporządkowanie polega na bardzo prostym zabiegu –
trzymaniedystansuorazzachowaniezdrowegoegoizmu.Pozatymcotozapoczuciebezpieczeństwa,
skoromogłabyjezniszczyćjednaparaskarpeteknapodłodze?
Pryszniczawszestawiamnienanogi.Potemkawaimogęnormalniezacząćmyśleć.Przy
śniadaniu przypominam sobie dzisiejszy sen. Było w nim jezioro skute lodem i ludzie, mnóstwo
obcychludzi.Szłamwśródnichispoglądałamimwtwarze,każdyznichniemiałoczu.Niebudziło
towemnieprzerażeniaanizdziwienia.Wszyscyznatężeniemwpatrywalisięwlodowątaflę,chociaż
niemielioczu.Wiedziałamjednak,żepatrząiczekają.Tensenpowtarzasięjużodwielulat.Często,
gdy nie wiem, co mam zrobić, gdy zastanawiam się nad czymś i nie znajduję odpowiedzi, w nocy
śnięojeziorzeiwypatrującychczegośludziachzpustymioczodołami.
Gdybyłamdzieckiem,częstochodziłamzpsemnadługiespacery.Dorastanienawsi
dawałomiprzestrzeńpotrzebnądoswobodnegożyciairozwoju.Zimą,gdycałejezioro
pokrywała tafla lodu, wykradałam się późnym wieczorem, żeby tylko móc znaleźć się na tej białej
pustynizawieszonejnadgłębiami.Kładłamsięnawznakiupajałamsięcisząwokół.Tylkolódjęczał
i śpiewał swoją smutną, straszną pieśń. Lata mijały, moje ciało stawało się coraz bardziej kobiece,
wszystkosięzmieniało–mojemarzenia,smutki,potrzeby–tylkojeziorobyłoniezmienne.Pewnej
zimy, w dzień moich urodzin, pobiegłam z psem nad brzeg jeziora. Tego dnia nie wchodziłam na
jegotaflę,ostrzegałyprzedtymgniewneszumylodupokruszonegonasamymśrodkujeziora.Długo
szłam brzegiem, zauroczona mrocznym śpiewem wzburzonej wody wydostającej się gdzieniegdzie
nawolność.Wktórymśmomenciemojezamyślenieprzerwał
głośnykrzyk:
–Karolina!Karolina!
Jakaś groza niosła się w tym słowie, które wyrażało najbardziej pierwotny, ludzki lęk. Tak mogła
wołać tylko matka szukająca swojego dziecka. Skierowałam się w stronę głosu. Po chwili
zauważyłamjakąśkobietęstojącąnałącepołożonejtużnadbrzegiemzamarzniętejwody.
Podeszłambliżej.Znałamjązwidzenia.Pamiętałamjejróżową,krągłątwarzwiejskiejkobiety,która
częstosięuśmiechała.Zbliskazobaczyłamsiećzmarszczekwkącikachoczuiust,dowódcodziennej
pogodyducha.
–Przepraszam,cosięstało?–cichospytałam.
Omiotłamojątwarznieobecnymspojrzeniem.Bruzdywokółustwyrażałyjakieśogromne
napięcie,ocze-
kiwanie.
–Karolina!Karolina!
Chybamnieniesłyszała.Toimiębrzmiałowjejustachjakzaklęcie.Mójpieszacząłwyć.
Tegotakżeniezauważyła.
Nie wiedziałam, jak się zachować. Zaczynałam bać się tej kobiety i tego nieszczęścia, które
przebijałozjejoczu.Wokółniebyłożywejduszy.Tylkoponure,zawodzącejezioroiwtórującamu
kobieta.Pobiegłamdonajbliższegogospodarstwa.Jakieśtrzyszaroburekundelkizpiskiemuciekły
nawidokmojegopsa.Drzwidomuotworzyłbrodatymężczyzna.
–Proszępana,tam,nadjeziorem,jest...
Niemusiałamkończyć,mojaprzestraszonatwarzmusiałamuwszystkowytłumaczyć.
Zostawił mnie w swoim domu, a sam pobiegł nad jezioro. Zostawiłam jego żonę dzwoniącą na
policjęinajszybciejjaktylkomogłamznalazłamsięznówobokkobietynadbrzegiemjeziora.
–Karolina!Karolina!
Fala,którawypłynęłazeszczelinymiędzydwomaolbrzymimikrami,wyrzuciłana
powierzchnięmałą,czerwoną,dziecięcączapeczkę.Mężczyznapodszedłdokobietyimocnojąobjął.
–Karolina!
Matkaszamotałasię,chciałabiecdotejczerwonejszmatki,jakbytomogłocośzmienić.
Stałamjakskamieniała.Stałamtamnawetwtedy,gdygodzinępóźniejwyciągnięto
zwodyciałodziewczynki.Miaładziesięćlatinieustającygłódżycia,którypopychałjądoprzodu,
gdywchodziłanazdradliwąkrę.Jejmatkamiała36latistoplanównażyciecórki.
Świat,którystałprzednimiotworem,pochłonęłoniespokojneotejporzerokujezioro.
Wszystkowżyciumija,niektórzytwierdzą,żenawetnajwiększybólpotrafiodejść
w zapomnienie. Może co poniektórzy tak potrafią. Nieświadomość jest czasami darem, czasami
głupotą.Wszystkozależyodczłowieka.
Jesttakiemiejsce,gdzieśwśrodkumnie.Niezaglądamtamczęsto.Mieszkawnimmój
strach.Straszny,świadomystrach.Wychodzidomniepoprzezsnyoludziachbezoczu.
Wychodzizawszewtedy,gdywiem,żeprędzejczypóźniejczarnescenariuszedotyczącemojegolosu
staną się rzeczywistością. Prędzej czy później i ja zobaczę swoją małą, czerwoną, dziecięcą
czapeczkę.
Zastanawiamsię,czyniezadzwonićdoMarka,wkońcuonpowinienwiedzieć,jakajest
jego klientela. Ciągle główkuję, co może być nie tak z moim Szwedem. Rozumiem, że ktoś jest
dżentelmenem, ale bez przesady. Nikt takich jak ja nie wynajmuje do jedzenia wspólnych kolacji i
rozmów.Coprawda,niezarabiamstaniemnaulicy,alepewnychczęściciałaużywamwpracytakjak
dziewczynyzulicy.Marekkażemówićosobie„menadżer”,aletoniezmieniafaktu,żewpraktyce
jestalfonsem.Wkońcutoonzałatwiamitychlepszych,czylibogatszychklientów.
Mogłabymnawetsobiewmówić,żejestemluksusowądziewczynądotowarzystwa–wszak
firmaMarkanosinazwęAgencjiTowarzyskiejHighLife,tylkożekażdygłupiwie,cosiękryjepod
tymisłowami.Napewnoniewieczorkizapoznawczesamotnychmężczyznicnotliwych
kobietspragnionychciepładomowegoogniska.Rzeczywistośćzawszetrochęraziswoją
przyziemnością. Jest jak brudny kołnierzyk w odświętnej koszuli. Wystarczy tylko zmienić kąt
nachyleniagłowy,abrudwychodzinaświatłodzienne.
NiedzwoniędoMarka,jeszczenie.Mimowszystkomiłoczućtakidreszczyk
oczekiwania.Patrzęprzezoknonazasypaneśniegiemtrawniki.Bielczyniznajwiększegobruduoazę
czystości.MiastoSprzeczności,wktórymmieszkam,nienależydonajbardziej
wysprzątanych metropolii w naszym kraju. Na chodniku mogę potknąć się o jakąś butelkę, tak jak
potykam się o swoje szpilki w mieszkaniu. Wiem, wystarczyłoby popatrzeć pod nogi, ale tej sztuki
chybaniejestemwstaniedokońcaopanować.Ilerazymojamatkamimówiła:
–Jakniebędzieszpatrzećpodnogi,towylądujeszwrowieinawettegoniezauważysz.
Gdybymieszkaławmieście,słowo„rów”zastąpiłabypewnie„rynsztokiem”,aleto
niczegobyniezmieniło.Zawszedrażniłająmojafantazjaibujaniewobłokach.Zresztąmiałarację,
wylądowałamwrowie.Wmiejskimrynsztoku.Idobrzesobiewnimradzę.Jeśliniejabędęrekinem
wtymnaszymmałym„burdel-stawisku”,tobędzienimktośinny.Wolępożerać,niżbyćpożarta.
WMieścieSprzecznościwieleosób,jarównież,niepatrzypodnogi,tylkożekażdy
zróżnychpowodów.Jednymchodzioto,żebyniemęczyćswojegosumieniatymi,którychwłaśnie
depczą,drudzyrobiątak,bopotrafiątylkopatrzećwprzyszłość–dlanichliczysięwyłączniepęd.
Chybamałotużyjemarzycieli.Toginącygatunek,którypowinienznajdowaćsiępodścisłąochroną.
Mojamatkazapewnedobrzebysiętuczułaztymswoimsilnympoczuciem
rzeczywistości.Trudniejbyłobyjejjedyniezachowaćpoczuciesprawiedliwości.MieszkańcyMiasta
Sprzecznościzasprawiedliweuznająnaogółto,cozgadzasięzichdążeniami
iświatopoglądem.Dlategojaodnalazłamtutajswojemiejsce.
Wczoraj,gdywyszłampozakupy,widziałamsiedzącąwkuckinaparostopniowym
mrozie młodą kobietę. Na jej kolanach siedziało pięcioletnie dziecko – mały chłopczyk z sinymi z
zimnaustami.Nakolanachjegomatkileżałakartkaznapisem:„Niemampracy.Mójsynjestgłodny.
Pomóżcie”.
Przezszybęobserwowałamludziwychodzącychiwchodzącychdosklepu.Wszyscy
udawali, że jej nie widzą, że nie dostrzegają dziecka. Na twarzach niektórych rysowało się coś na
kształt wstydu, zażenowania. Raz ktoś wrzucił jakąś drobną monetę do kubka postawionego obok
kartki. A przecież niektórzy z tych ludzi też mają dzieci, mają matki i pewnie nie są tak naprawdę
nieczulinaczyjeśnieszczęście.Napewnonierazpłakali.Totylkowyuczonaobojętnośćpozwalaim
tak przechodzić obok głodnego dziecka, obojętność nabyta w miarę zmieniających się warunków
życia. I strach, strach, że jutro, pojutrze, może kiedyś to oni będą zmuszeni usiąść z kubkiem na
zimnymchodnikuiprosićokromkęchleba.Przebiegająszybko,niechcącbyćzauważonymiprzez
nieszczęście,któresiedzioboktejkobietyirazemzniąwyciągarękępojałmużnę.
Maciejjestbardzodobrzeułożonymmężczyznąprzedczterdziestką.Takdobrze,że
głupiojestmigopytaćowiekczyżycieosobiste.Naogółmężczyźnilubiąponarzekaćsobienażony
czyteżkrnąbrnedzieci.Czasamiwtakisposóbusprawiedliwiająswojezdrady,chociażzawszebrzmi
tojednakowożałośnie.Wswoimżyciumiałamdoczynieniazwielomaludźmiorazwielomapsami
–itylkomężczyźnipotrafilibyćtakperfidnienielojalni.Niespotkałamjeszczepsa,któryzdradziłby
swojegoopiekuna.Owszem,kobietytakżezdradzają,aletylkozpoczuciasamotnościwzwiązkuiz
regułytylkorazwżyciu.Naturalnietonieusprawiedliwiażadnejzdrady,alejestróżnica,gdyrobito
kobieta, a gdy mężczyzna. Zdradzający samiec w większości przypadków jest nałogowcem swojej
nielojalności, od czasu do czasu potrzebuje działki swojego łóżkowego haszyszu, żeby normalnie
funkcjonować. Nawet gdy ma wyrzuty sumienia, potrafi się z nich rozgrzeszyć. Przecież to tylko
seks. Męski sport. Kobiecie natomiast wydaje się, że popełniła grzech śmiertelny, i ukradkiem
pokutuje za niego całe życie. Oczywiście są wyjątki. Czasami kobieta jest nimfomanką, a facetowi
zdarzasięjeden,jedynyskokwbok,aletakiewyjątkitylkopotwierdzająregułę.
Wtejcałejdamsko-męskiejgrzetylkonaiwniczerpiąprofityzbrakulojalności.
Zaniedbanażonanagledostajepięknybukietkwiatówodledwozauważającegojąnacodzieńmęża.
Niczegonieświadomymążzastajeczekającąnaniegopopracyżonęwfikuśnejbieliźnie.
Tę,którapopołudniamikładziesobiezwyklejakąśzielonąmaseczkęnatwarziwniejwitaswojego
mężczyznę.
Naszczęściesąjeszczetacy,którzyceniąsobielojalnośćnietylkowpracy,aleprzedewszystkimw
życiuosobistym.Wierzęwto.Mnieosobiścienieudałosiępoznaćtakiegookazu,noopróczmoich
rodziców.Alejeżelionichchodzi,mogłampoprostuniczegoniezauważyć.
Kiedyśrozmawiałamotymzmoimowielestarszymznajomym–nałogowcemcudzychkobiet.
Jego żona żyje w błogiej nieświadomości ciągot swojego mężczyzny. A on? Zawsze twierdzi to
samo:
– Przecież ja nie robię jej nic złego. To zwykła, męska potrzeba, a mojej kobiecie niczego nie
brakuje.Inigdysięotymniedowie.Niemamężczyzn,którzyniezdradzają,ajeżelitegonierobią,
totylkodoczasu.Pozatymmiłojesttrochęotympogadaćwewłasnymgronie,nonie?!
Tobyłoprostackie.Możeniejestemosobą,którapowinnaichpotępiać–wkońcuwieluznichszuka
swojejprzygodywłaśnieumnie–aleczycośbysięzmieniło,gdybyznikłapłatnamiłość?Wątpię.I
nikt, kto racjonalnie myśli, nie stwierdzi niczego innego. Przecież istnieje mnóstwo kobiet, które
robiątozadarmo.
Wszystkotoniezabardzomnieobchodzi.Wiemjedno,jeżelikiedykolwiekodważęsię
kogośpokochać,nastarośćzczystymsumieniemzłapięgozarękę,gdybędziemyszliulicąnaszego
życia.Iwiem,żebędziemywyjątkiempotwierdzającymregułę.Podwójnym
odstępstwem.Wierna,porządnaeksdziwka.
Czyżałuję,żeżyjęwtensposób?Możeczasami.WczorajMaciejwyjechałzMiasta
Sprzeczności.Onnaprawdętraktujemnietakjakniktwcześniej.Postanowiłamonicniepytać,cieszę
siętym,cojest,ajesturoczo.Zaparędniznówprzyjeżdżawinteresachdotegomiasta.
Wczorajposeansiewkinienieodwiózłmniedodomutaksówką.Byłapiękna,zimowanoc,mnóstwo
gwiazd–jakwkiczowatymromansie.Niewiem,cojestgrane,alecałkiemmiłojestznaleźćsięw
takiej sytuacji. Zupełnie jakbym weszła w czyjeś życie i dostała główną rolę tytułowej diwy.
Pocałował mnie w rękę, a potem tak jakoś niezgrabnie musnął moje usta. Krótką chwilę, jakby
zawstydzony. Świat zupełnie zwariował, skoro ktoś potrafi w taki sposób całować na dobranoc
zwykłąkurwę.Alezaskakującomilezwariował.Możemisięteżjeszczecośodżycianależyoprócz
pieniędzyidziwnychfantazjiseksualnychmężczyzn?Anietylkosiekieraodjakiegośzboka...
Wczorajromantycznypocałunek,adzisiajco?TwarzMarkanadfiliżankąmojejkawy,
i to o godzinie dziesiątej rano. Żeby tylko temu menadżerowi alfonsowi nie weszły w krew te
porannewizyty.
–Słuchaj,wczorajwnocydzwoniłdomnietentwójSzwediuprzejmiesięzapytał,czyniemogłabyś
mutowarzyszyć,gdyznowutuprzyjedzie,czylizatrzydni.
Mareknajwyraźniejjestpodekscytowanynocnymtelefonem.
–Wdodatkupłacinawetzatedni,kiedygotuniebędzie.Pierwszyraztrafiamnatakiegofrajera.Nie
obraźsię,aletakiejaktytoonwszędziemożemiećiwcaleniemusizaklepywaćmiejsca.
Przezchwilębaczniemisięprzygląda:
–Amożejesteśpodobnadojakiejśjegoniedoszłejmiłości?Makasę,więcfundujesobiespełnienie
dawnejzachcianki.
Znowubadawczywzroknamojejtwarzy:
–Cotytakiegorobisz,żeontakdociebieciągnie?Hmm...
Niemówięnic.Tomojasprawa,coznimrobię.Ciekawe,ilemój„menadżer”natym
zarabia.Nigdymnietonieinteresowało,janiemogęnarzekaćnaswojąstawkę.Pozatymrozumiem,
że musi coś mieć za wyszukiwanie tych lepszych klientów. Jednak tym razem jego pula jest chyba
znaczniewiększa,inaczejniefatygowałbysiędomnieosobiście.Itodwarazy.
–Niemartwsię,nieodstraszęgo.
Możepotrzebujezapewnienia,żeniestraciprzezjakiśmójwybrykdobregoklienta?
–Nawetgopolubiłam.
To ostatnie zdanie jednak niepotrzebnie padło z moich ust. Twarz Marka robi się czujna, po chwili
pojawiasięnaniejdrwina:
–Tylkoniewyobrażajsobie,żenagleznalazłaśsięwpolskiejwersjiPrettywoman.
Zaczynasięśmiać.Rzadkiwidok–możeskoczępoaparat,żebytouwiecznić?Wżyciu
człowiekaciąglemieszasięprzeszłośćzteraźniejszością,ajakktośmaszczęście,tozprzyszłością.
Mojeżycieciągleprzepełniaobrazmatki,chociażniewidziałamjejjużzpięćlat.
Nieodeszłamzrodzinnegodomuodrazu,tobyłcałyproceszapoczątkowanyjużwdzieciństwie.
Liczysięwkońcupierwszamyśl,która,powracającprędzejczypóźniej,motywujenasdodziałania.
Matkatospokojna,alejednocześniedespotycznaosoba,jejsłowozawszebyłoświętością.Nawetdla
surowego i wybuchowego ojca. Nigdy nie słyszałam, żeby się z nim kłóciła. Jeżeli pojawiała się
międzynimijakaśróżnicazdań,wmoimdomunastawałazimnawojna.Niktniebyłtakcierpliwyjak
ona.Byłajakwoda,któradrążygłaz.Mójojciec–typowycholeryk–wybuchałstrasznymgniewem.
Chowałam się wtedy w najciemniejszy kąt lub jeżeli mogłam, wymykałam się cicho z domu. Na
zewnątrzzawszeznajdowałamjakiśprzychylnypsipysk,doktóregosięprzytulałam.Złośćojcabyła
straszliwawzwadziezmatką,aletylkoakustycznie.Nigdyniezastosowałprawapięści,chociażpoza
małżeństwemczęstotoonarozstrzygałasporynajegokorzyść.Matkaumiaładoskonalemaskować
uczucia, oczywiście jeżeli tego chciała. Czasami celowo pozwalała im się odbić na twarzy, gdy
uznała, że przyniesie to większy skutek. Wiedziałam to już jako dziecko. Ona zawsze postępowała
według utartych, jej tylko właściwych schematów, do których poznania wystarczyło mi parę lat.
Ojciecteżjeznał.
Dla niego to była chyba jedyna pewność w całym niepewnym świecie. Ojca się bałam, matkę
szanowałam, chociaż czasami ogarniał mnie przed nią paniczny lęk. Była wyrocznią mojego
dziecięcegoświata,alfąiomegą,pieszczotąidotkliwąkarą.Niepotrafiłambyćtakajakona,chociaż
bardzotegochciałam.Wiedziałaotym,wiedziałateż,czymmożemnienajbardziejdotknąć.Mówiła:
–Jesteśzupełniejakswójojciec.Poczekaj,zwiekiemteżbędziesztakąfuriatką.
Niechciałambyćtakajakojciec.Niemógłbyćdokońcazłymczłowiekiem.Myślałam
taktylkodlatego,żeonagopokochała.Terazwiemto,cowdzieciństwiejedynieprzeczuwałam.
Nie ma ludzi tylko dobrych lub tylko złych. Jesteśmy pomieszaniem tych dwóch biegunów, które
nieustannie się przyciągają. Czasami triumfuje w nas jasna strona, czasami ciemna. Do końca życia
niejesteśmypewni,jakibędziekońcowybilans.
Bywałydni,kiedyrazemzuśmiechniętymojcemipogodnąmatkąwybieraliśmysięna
pikniknadjeziorem.Tobyłaporaśmiechuibeztroski.
Wtakiednizawisaływpowietrzuwszystkiepotencjalnewyrokiśmiercinapsach.
Zdziwiony pieszczotą ojcowskiej ręki psi pysk był najpiękniejszym i zarazem najstraszniejszym
widokiem,jakipamiętamzwczesnegodzieciństwa.
Tobyłaprzeszłość,któraterazwydajesięmałoważna.Tylkomatkawracadomnieczęstowmojej
teraźniejszości.Możeprzezto,żejejtakdługoniewidziałam?Wiemjednak,żejejtwardezasadynie
zniosłybytakiejcórki.Córki,któraużywadelikatnychpończochwswojejpracy,którazeszłanazłą,
grzesznądrogę.Nigdynieumiałamjejnatylesprytnieokłamać,żebyniczegoniepodejrzewała.Nie
chcęsprawdzać,czylatasamodzielnegożyciacokolwiekzmieniły.
Gdydorastałam,znalazłaminnewyjście–jaknajmniejzniąrozmawiałam.Byładlamnietaksilną
osobowością,żepodjejbadawczymwzrokiemzawszeczułamsięjakotwartaksiążka.
Kiedywidziałamjąostatniraz,niczegoniemusiałasiędomyślać.Tego,zczymdoniejprzyszłam,
niemogłamukryć.Takjakniemogłamukryćmimowolnegoskurczuodbóluna
mojejtwarzy,gdyjąopuszczałam.
Niepatrzęwtwarzprzyszłości,wkażdymrazienietakjaktorobiąinniludzie.MojeJUTROskłada
sięzzakupunowychszpilek,spaceruparkiem.Brakplanówżyciowychpozwalaniesumowaćżycia,
nie robić żadnego bilansu. Wiem, że na razie nie stać mnie na plany. Mam swoją przeszłość, jest i
teraźniejszość – żyję tu i teraz. Posiadanie przyszłości to przywilej nadziei. Na to mnie nie stać.
Jestemtchórzem.
Nadworcunicsięniezmienia.Bezdomnyjakzawszesiedzinatejsamejławce.
Uśmiechasięnamójwidok:
–Dawnotuniebyłaś.
Onnieliczydni.Sammikiedyśpowiedział,żenicbyztegoniemiał.Dlaniego
kalendarzjestniepotrzebnąbzdurą,takjakdlamniezbędnabyłabyjaszczurkawpokoju.
Czasamimutegozazdroszczę.Dobrzebybyłonieliczyćupływającegoczasutakdokładnąmiarąjak
godziny,dni,lata.
Chyba mnie coraz bardziej lubi, kiedyś mogłam nie przychodzić do niego nawet miesiąc, a teraz
tydzieńznaczy„długo”.Wjednymjesteśmypodobni.Obydwojenielubimyokazywaćuczuć,mówić
o nich. Coś mile łechcze mnie w gardle. Dobrze mieć chociaż jednego człowieka, który na mnie
czeka. Nawet jeżeli ten ktoś śmierdzi z odległości dwóch metrów i podejmuje mnie na dworcowej,
twardejławce.Bezsłowapodajęmubutelkiwinaisiadamobok.Jakaśprzechodząca,starszapaniusia
rzucamizdziwioneinapołyoburzonespojrzenie.
–Cotozazwyczaje–mamroczepodnosem.
Wyglądam jak każda przeciętna kobieta z tłumu: dżinsy, ciepła kurtka. Miło tak zlać się z tłumem,
zniknąć w nim. Dlatego wywołuję oburzenie paniusi. Osoba wyglądająca normalnie nie ma prawa
zadawaćsięznienormalnościądworcowejrzeczywistości.Takiezachowanieburzyporządekświata.
Porządekprzyzwoitejczęściludzkościzbudowanynaślepocie.
Niewiem,któryjużrazwidzę,jakwinoznikazpierwszejbutelkiwtymzarośniętym
gardle.Tenznanyrytuałuspokajamnie.
–Smutnajesteś.
Niewiem,skądontowie,alezawszebezbłędnieodgadujemójnastrój.Możekiedyś,
wtympierwszymżyciu,pracowałjakopsychiatra?Nieobchodzimniejegobyłeżycie,takjakjego
nieobchodzimojeobecneżycie.Nigdyniespytałdlaczego,niepotępiłaniniepochwalił,itakjest
dobrze. Wie tylko tyle, ile sama chcę mu powiedzieć. Bezdomny jest dla mnie tajemnicą i w tym
chybatkwijegourok.Naszarozmowajestszczera,niktniemusiniczegoudawaćanikryć.Szkoda,że
ludzie tak nie potrafią. Chociaż jeżeli każdy byłby szczery wobec każdego, życie straciłoby coś ze
swojegouroku.Godzinarozmowyznieznajomymijużstajesięonotwartąksięgą.Wtakimwypadku
całeżycieznimmogłobysięokazaćkoszmarem.
Niewiarygodnienudnym,przewidywalnymkoszmarem.
Pierwszyrazodbardzowielumiesięcysiedzęwieczoremwmieszkaniu.Motylzapadł
wletarg–jużodparugodzinwogólesięnierusza.Możeontakzawsze,tylkowcześniejmogłam
tegoniezauważyć.Wyjmujęzdjęcia.Tychzdzieciństwajestniewiele.Właściwietonawetniewiem,
jakwyglądałam,gdybyłamdzieckiem.Gdyposzłamdoszkołyiodkryłamzdjęciakoleżanek,które
chętnieprzynosiłyswojealbumydoszkoły,wswoim„tuiteraz”
spostrzegłampewnąlukę.Wmojejpamięcimieszkałyróżneobrazy,ależadennieprzedstawiał
mnie samej. Pamiętałam kolory, uczucia, ludzi. Lustro pokazywało mi moją teraźniejszość, a ja
zazdrościłaminnymdzieciomichprzeszłościutrwalonejnabłyszczącychkartkachfotografii.
Poza tym wstydziłam się, że nie posiadam swoich małych obrazów, które mogłyby oglądać
koleżanki.Wyobrażałamsobieswojątwarz,gdybyłamniemowlakiemlubraczkującym
brzdącem.Historięopożarzemojegodomu,gdyskończyłampięćlat,znałokażdedzieckozmojej
klasy. To wymyślone zdarzenie usprawiedliwiało brak moich zdjęć, a poza tym stawiało mnie w
świetledramatycznychprzeżyć,któreinnimoglizobaczyćtylkowtelewizji.
Biorędorękizdjęcie,naktórymmamjużczternaścielat.Obokstoiwujek,któryjeszczeniespotkał
swojejwielkiejmiłościinieosiadłnastałewPolsce.
Długie,ciemnewłosysplecionewwarkoczeokalajątwarz,zktórejwobiektywpatrzą
zuchwałeoczynastolatki.Nawetustaukładająsięwzuchwały,jakbydrwiącykształt.Niebyłamłatwą
córką, tak jak nie jestem łatwym człowiekiem. Spoglądam w lusterko. Usta są jedynym widocznym
dowodemnapokrewieństwomiędzymnąamatką.Inadystansdoświata,jakiponiejodziedziczyłam.
Pamiętamdzień,wktórymtozdjęciebyłorobione.Wujek,którypoprzedniegowieczoru
przyjechał z Niemiec, już od wczesnego ranka głośno podśpiewywał w kuchni. Usłyszałam ten
śpiew, który w domu rodziców brzmiał niesamowicie egzotycznie, i szybko zeszłam na dół. Mój
pokójmieściłsięnastrychu.Miałjednąwielkązaletę:zoknawdziałamjezioroilas,atakżejedną
wielkąwadę:zimąniebyłamwstaniewnimmieszkać,bopanowałtamstraszliwychłód.
Wyłącznieubranawkurtkęmogłamoglądaćmojeulubionezachodysłońca.
Wujeksiedziałnadfiliżankąkawyipatrzyłsięwokno.Tenczłowiekzawszeprzyciągał
mojąuwagę.Jegoatutemniebyłafizjonomia–ot,małyczłowieczekzwielkimnosem
iodstającymiuszami.Wystarczyłojednak,żesięodezwał.Potrafiłwyczarowaćnajpiękniejszerzeczy
tymswoimgłosem,tąswojąpasją,jakąwkładałwkażdąopowiadanąhistoryjkę.
–Widzę,żenietylkojalubiępodziwiaćwiosenneporankinawsi.Siadajprzymnie
inapijsiękawy.
Zanim nie zmienił stanu cywilnego i żona nie ściągnęła go na ziemię, człowiek ten nie zauważał
pewnychszczegółówotaczającejgorzeczywistości.Matkawżyciubyminie
pozwoliłanapićsiękawy,twierdząc,żedzieciomtobardzoszkodzi:
–Jeszczemózgbycisięwypaliłodtegoświństwa.
Niebyłaidiotką,aleciąglesądziła,żemożnamnieprzestraszyćjakmałądziewczynkę.
Pozostawiałamjąwbłogiej,bodobrowolnejnieświadomości.Nawetbyłominarękęto
dorastaniepocichu,wzakamarkachwłasnejwyobraźni.
Dlawujkaniebyłamdzieckiemanidorosłą–byłampoprostużywymczłowiekiem
itraktowałmnietakjaksamegosiebie.Skoroonpiłranokawę,todlaczegojaniemogłabymtego
robić? Zachwycona jego propozycją, z chęcią skorzystałam z okazji wypicia kawy. Poza tym
wiedziałam,żematkawstanieniewcześniejniżzagodzinę.
Siedziałamobokniegoipiłamtęzakazanąkawę-
nie pamiętam, żeby coś kiedykolwiek mi lepiej smakowało. Pewnie stąd wziął się mój nawyk jej
porannego picia. Jakbym wracała do spokoju tego wiosennego poranka i świadomości posiadania
całejgodzinynaleniwąbłogość.
–Nigdyniezrozumiem,jaktwójojciecmożenielubićtakichporanków.
–Onteżtegoniezrozumie,musiałbychociażrazwcześniejwstać.
Wujekuśmiechnąłsię:
–Niebądźzłośliwa.Niewszyscymusząprzepadaćzatymsamym.Pozatymczłowiek
rodzisięzjakąśdoząwrażliwościipotemwżyciuciąglemusijązaspokajać.Widocznieonniema
potrzeby,abytorobićalborobitowinnysposób.
Otak,wiedziałamwjaki–ferującwyrokiżyciaiśmiercinadsłabszymi.
–Wątpięwjegowrażliwość.
Niechciałamonimrozmawiaćwtakiporanek,alewujekdalejciągnąłtentemat.
–Jeszczejesteśmłodaidlategotakłatwoprzychodziciocenianieludzi.Kiedyśsię
przekonasz,żetakiezamykaniekogośwpewienokreślonyschematjestniesprawiedliwe.Aledotego
czasumusiszjeszczewieleprzeżyć.
Pamiętam,jakjegosłowawydałymisięniesprawiedliweprzeztąpobłażliwość
wstosunkudozłychludzi.Chybawyczytałtozmojejminy.Szybkowstałodstołuizłapałmnieza
rękę:
– Nie smuć się, masz na to całe życie. Nie myśl już o tym, co mówi ci stary, zdziecinniały wuj.
Chodź,pójdziemynałąkępopodglądaćsłowiki,któreterazchybaskładająjajkadoswoichgniazd.
Nazdjęciustoimynatejłące.Matka,któradopieroprzedpołudniemnastamznalazła,uwieczniłanas
aparatem brata, gdy słońce zdążyło przypiec mi już czubek nosa, a wujkowi odstające uszy. Życie
udowodniło niesprawiedliwą tezę tego człowieka. Mój ojciec zginął, pomagając dwojgu dzieciom
wydostaćsięzpożarudomu,samzaśniezdążyłprzedzawalającymsięsufitem.Dważycianaplusie.
Ilenaminusie?Nieliczętego.Dzisiajjużnie.Życiejestnajwyższąwartością.Podobno.Jegojużnie
ma.Zostałamatka.Jejtajemnice.Pomieszaniedobrazezgodąnazło.
Terazwiem,żesamabymniechciała,żebyktośująłmniewjakąkolwiekramę
przesądów,opinii.Codzieńprzekonujęsię,żetylewiemożyciu,ilezdążęprzeżyć.Niemamprawa
byćsędziąkogokolwiek.Człowiekrodzisięiumiera,aponimzostajątylkostrzępyinformacji.Tak
naprawdędosamegokońcazostajemytajemnicądlainnychidlasiebie.
Nanastępnymzdjęciusiedzęprzysutozastawionymstole.Wokółmnóstwokrewnych,ale
najwidoczniej ta młoda dziewczyna, którą widzę wśród nich, nie czuje się tam dobrze. To były
ostatniemiesiącemojegożyciapodrodzinnymdachem.Późnelatozawszekończyłosię
urodzinami matki. To były rytualne przyjęcia i chyba jedyna sposobność na spotkanie się całej
rodzinyrazwroku.Gdybyłammałądziewczynką,cieszyłamsięnatendzieńzpowoducałejgóry
słodyczy,którezbierałamoddorosłych.Matkajakzawszechodziłaspokojniewśródswoichgości.
Jeżelijątocieszyło,niepokazywałategoposobie.Alechybawistocietakmusiałobyć,skoronad
potrawami pracowała na wiele dni przed zjazdem krewnych. Jej pokerowa twarz nie zniechęcała
gości – widocznie każdy zakładał, że to właśnie jego obecność sprawi „kochanej Teresce”
wyjątkowąprzyjemność.
–Twojamatkatokobietazcharyzmą–mawiałzawszewujek.
Zgadzałamsięznim,odnajmłodszychlatwidziałamwstosunkudoniejtenbezgłośny
szacunekzestronyrodziny.Tylkojednaosobaośmielałasiębyćnieposłuszną–ja.Ojciecjejsłuchał
ichociażniejednokrotniemogłapowstrzymaćjegookrucieństwowobeczwierząt,wogólewtonie
ingerowała.
Toniebyłajejrzeczywistość,starałasięjejniedostrzegać,ajeżelidostrzegała,totylkojakokorek
bezpieczeństwa własnego męża. Nigdy nie rozumiałam tego specyficznego układu pomiędzy
rodzicamiijużchybanazawszetakzostanie.Nikogoniepotępiam-
robiłamtowokresiebuntuidorastania,wystarczy.Terazzastanawiamsiętylko,dlaczegoniemożna
byłoinaczej,lepiej.Jakmożnabyłoniemóclepiej?
Dorastałam,czułamwsobiebudzącąsiękobietę–matkateżjączuła.Niebałamsię
mówićgłośno–nie,niebyłowemnieaniodrobinypokory.Życieukazywałomisięjakomateria,
którąmogłamuformowaćwswoichdłoniachwdowolnykształt.Ztamtegoczasupozostałamijedna
cecha–nadaltrudnojestzasłużyćnamójszacunek.
Okresdorastania–tobyłczasbrakupokoryibuntu.Buntuotyległupiego,żenawetniewiedziałam,
w kogo był wymierzony. Po prostu był: w sposobie wyrażania się, ubierania, a także w poglądach,
które celowo miały szokować otoczenie. Pewnie nie wyróżniałam się wśród innych nastolatków,
jednak we mnie tkwiło więcej złości oraz żalu do otoczenia. Ojca omijałam szerokim łukiem, to
matkabyłamojąprzeciwniczką,naktórejmogłamwypróbowywaćswojepomysły.Onniebyłtego
godzien. Matka jak zawsze pozostawała spokojna, tylko słowami zwalczała moją bezczelność
posuniętądookrucieństwa.
–Życiecizapłacizakażdetwojezłesłowo,zobaczysz.Alewtedymnieprzytobieniebędzie,nikogo
niebędzie.
Takiestwierdzenianierobiłynamniewrażenia.Mojazłośćznajdowałaujściewsłowach,tymczasem
jej stworzyła skorupę, przez którą nie mogłam się już przebić. Byłyśmy coraz dalej od siebie, a
przecież nie o to mi chodziło. Chciałam tylko sprawiedliwości. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że
każdegoczłowiekamierzysięinnąmiarą,asprawiedliwośćczęstojesttylkozłudzeniem.
Kolejnywolnywieczór,kolejnewspomnienia.Zawszejakośtaksiędzieje,żegdytylkozamknęoczy,
teraźniejszośćmieszasięzprzeszłością.Nicdziwnego,wkońcuprzezto,kimbyłam,jestemtakajak
teraz.Każdateraźniejszośćjestsumąprzeszłości.Teraztorozumiem,alekiedyśtakawiedzadomnie
nietrafiała,byłatylkostekiemgłupichprzestrógwypowiadanychprzezdorosłych–nieudaczników.
Odkiedypamiętam,chciałamżyćinaczejniżwszyscy,którzymnieotaczali.Byłambardzomłoda,za
rokmiałamzdawaćmaturę.Swojejwyjątkowościniechciałamszukaćwintelekcie.Jakwprzypadku
prawie każdej młodej dziewczyny cała moja uwaga skupiała się na fizyczności. Był pierwszy letni
weekend, gdy w jakiejś gazecie natknęłam się na ogłoszenie o naborze młodych dziewczyn do
prezentacjibielizny.Niezastanawiałamsiędługo,następnegodniasiedziałamwautobusiejadącym
doMiastaSprzeczności.Wkuchni,nalodówce,przyczepiłamkartkędlamamy,kłamiąc,żejadędo
koleżankinawakacje.Niedbałamoto,czymiuwierzy.Pełnamłodzieńczegoegoizmuwyjeżdżałam
zdomu,myśląctylko
oszansie,którarysowałasięprzedemnąiktórejniezamierzałamstracić.
Byłopóźnepopołudnie,gdywysiadłamnadworcugłównym.Miastozmęczoneupałem
zdawało się drzemać w oparach spalin. W pobliskiej budce kupiłam sobie wodę i znużona
parogodzinnąjazdąautokarem usiadłamnapobliskiej ławce.Wokółmnie przepływałymasyludzi,
każdy do czegoś się spieszył, dreptali tak jak małe, bezrozumne automaciki. Rozbawiło mnie to
porównanie, zaśmiałam się głośno. Paru przechodniów spojrzało na mnie, ich wzrok, najpierw
obojętny, z chwilą ogarnięcia mojej skromnie odzianej sylwetki z gołym brzuchem i udami zaczął
wyrażaćprzeróżneemocje.Woczachstarszychkobietodbijałosięoburzenie,możepogarda,która
taknaprawdęprzykrywałazazdrość.Ichmłodośćbyławspomnieniem,mojazaśrozkwitałazsiłąi
wdziękiemmałego,giętkiegodrzewka.Młode,niezgrabne,słoniowatedziewczynypochylałygłowy
iprzyspieszałykroku,chcącuniknąćporównywaniadomnie.
Pryszczaci chłopcy czerwienili się, niepewni swojej rodzącej się płciowości. Tylko mężczyźni
pozwalali sobie zjadać mnie lubieżnie wzrokiem, który zrzucał ze mnie letnie, kuszące ich libido
ubranie. Głaskały mnie te spojrzenia, dostarczały satysfakcji, która wydawała mi się tylko moją
zasługą. Moje ciało dawało mi gwarancję wyjątkowości. Wtedy nie wiedziałam, że jest to złudna
wyjątkowość,takjakkażdesamozadowoleniewywołanepychą.
Byłamtakznużona,żenadłuższąchwilęzamknęłamoczy.Ogarniałamniesenność,gdy
naglepoczułamjakieśszarpnięcie.Wtakiotosposóbpozbyłamsięcałegomojegodobytku.
Plecakzginął,ajanawetniezauważyłam,ktotozrobił.Dookołamnienadalprzechodzililudzie.
Wydawałomisię,żemajądrwiąceminy.Drażniłamnieudawanaobojętnośćtejbezbarwnej,wrogiej
dlamniemasy.
–Jawamjeszczepokażę!–wykrzyknęłamzezłościąnacałyświat.
Stałamjakgłupiazzaciśniętymipięściamigotowadowalki.Tylkozkim?
Ludzieprzechodziliobojętnie,tylkogrubakioskarkagłośnoskomentowałamoje
zachowanie,zwracającsiędojakiejśpaniusikupującejgazetę:
–Siedzijużdwiegodzinynasłońcu,toiodbijajejodtegogorąca.
Wróciłam na ławkę. Została mi tylko gazeta z adresem agencji modelek. Adres znałam na pamięć,
ale jeszcze raz przeczytałam ogłoszenie: Jeżeli jesteś młoda, ładna i odważna, to właśnie ciebie
szukamy.Naszaagencja modelek bielizny poszukuje nowych talentów. Przyjdź – wielka szansa czeka
właśnienaciebie.
TobyłaMOJAszansa,święciewtowierzyłam.Czułam,żenatozasłużyłam.Dzisiaj
zastanawiamnie,cobyłopowodemtakiegoprzekonania.Młodośćjesttakanaiwna,takagłupia,ale
trzebaprzyznać,żejestjejztymniezwykledotwarzy.
Potrzebowałampieniędzy.Nieznałammiasta,niemiałamtunawetżadnychznajomych
ani rodziny, chociaż z pomocy tych ostatnich i tak bym nie chciała skorzystać. Robiło się coraz
późniejiwyglądałonato,żebędęzmuszonaprzenocowaćnadworcu.Gdyzapadłzmrok,
weszłamdohalipoczekalni,byłamtakagłodnaizmarznięta.Mójgniewminął,chociażnadalbyłam
pełnażaludoludzitegoświata.Nazewnątrzrozszalałasięburza,najwidoczniejpogodazgrałasięz
moimnastrojem.Dworzecwypełniłsięjakimiśdziwnymitypami.Byłajużprawiedwudziestadruga,
ciągle padał deszcz, a ja miałam wielką ochotę przyłączyć się do niego. Ci oberwańcy nie
przypominali mi popołudniowych, pędzących przed siebie przechodniów. Sami wyglądali, jakby
zagubili się w czasie i przestrzeni. Puste spojrzenia, brudne, dziwaczne rzeczy na ich ciałach nie
wzbudzały mojego strachu, tylko litość. Mimo że to ja byłam tam obca, zagubiona, a oni byli u
siebie, jak zwykle. Wilgoć wypełniła powietrze wokół mnie, poczułam zapach alkoholu. No jasne,
jakinaczejmielibyutrzymaćjakiekolwiekciepłowtakich
łachmanach?Wtamtymmomenciezrozumiałamichprostąfilozofiężycia:„chceszżyć,musiszpić”.
Brzmizupełniejaktekstdiscopolo,aletakwłaśniejest.Nieprzestrzeganietejformułylatemmoże
skończyłobysiętylkozwykłymprzeziębieniem,alezimą?
Nieśmiałampodejśćdożadnejławki.Nakażdejktośsiedział.Przedpółnocądworzec
zupełnieopustoszałzpodróżnych.Jeżelitacysiępojawiali,szybkowychodzilistamtądnazewnątrz.
Opółnocymożnaprzecieżspotkaćdiabła,oczymbyłaświęcieprzekonanamojaciotka.Poczekalnia
otejporzewyglądałajaksalapotępionych.Gdytakrozmyślałam,podszedł
domniejakiśmężczyzna.
–Cotakstoisz?Chodź,usiądźnamojejławce.
Rękąwskazałswojąpomalowanąnabrązowykolorsiedzibę.Spojrzałamnaniego,nie
wyglądałgroźnie,aleprzecieżzawszetoobcyczłowiek.
– Nie bój się mnie, jak cię proszę, to chodź. Pewnie i tak zamierzasz spędzić tu resztę nocy, nie
wytrzymasztylebezporządnejławki.
Poszłamzanim.Wkońcuitakniemiałamszansnacoślepszego,aonniewyglądałna
złegoczłowieka.Conajwyżejnaokropniebrudnego.
–Jesteśgłodna?
Zanicniechciałamzjeśćczegokolwiekodtegobrudnegomężczyzny.Kiwnęłamgłową
naznakodmowy.
–Możeinie,alejamuszęcośprzegryźć.Zimnoodtegodeszczujakdiabli,więc
iżołądekkurczysięzgłodu.
Z wielkiej torby wyjął gazetę. Rozłożył ją jak obrus na ławce, ręką przygładził wszystkie
nierówności.Ruchymiałspokojne,pewne;byłamświadkiemcodziennegorytuałuposiłku
bezdomnego.Zrulonuinnejgazetywyjąłdwiedługie,drożdżowebułki.Nasamkoniecpostawił
butelkętaniegowinaispojrzałnamnie.
–Dzisiajmamprawdziwyrarytasdozjedzenia.Bywajądni,żenawetchlebaniemam.
Udawałam,żenaniegoniepatrzę.Nawidokdrożdżówekpoczułamstraszliwygłód.
Aleprzecieżniemogłamjeśćtego,czegoondotykał.Nieznajomyokazałsięmądrzejszyodmojego
głupiegouporu–poprostuspokojniezabrałsiędojedzenia.Zapachserazbułkiwypełniłpowietrze
nad ławką, przebijał nawet wątpliwy aromat mojego gospodarza. Było mi słabo, kręciło mi się w
głowie,dopierowtedypoczułam,jakbardzoodranazgłodniałam.
W domu zawsze miałam regularne posiłki, a jedyne głodówki, jakie w życiu przechodziłam,
wynikały ze sprzeczek z rodzicami podczas kolacji. Jednak się złamałam i łakomie sięgnęłam po
bułkę. Starałam się jeść dostojnie, od niechcenia, jakbym robiła to tylko po to, żeby nie urazić
nieznajomego. On nie patrzył na mnie, powoli kończył swoją porcję. Potem otworzył butelkę i
usłyszałam nieprzyjemne gulgotanie w jego przełyku. Obtarł usta ręką i wyciągnął wino w moją
stronę.Wstrząsnąłmnądreszcz–„cozaobrzydlistwo”,pomyślałam.Chybazrozumiał,bojużwięcej
niepróbowałczęstowaćmnieswoją„herbatą”.Samwypiłjeszczeparęłykówischował
butelkędoswojejprzepastnejtorby.
–Lepiej?
Kiwnęłamgłową,wustachmiałamostatnikęsdrożdżówki.Czułamprzyjemneciepło
rozchodzącesięodżołądkapocałymciele.
–Zpełnymżołądkiemzawszeraźniejiłatwiejdojśćdoładuzsamymsobą.
Niepatrzyłamnaniego,odczuwałamcorazwiększąsenność.Zasnęłamnatwardejławce,
niemyślącjużoniczym.Powinnambyłasiębać,żetakiczłowiekmożemnieokraść,alejaprzecieżi
takjużniczegoniemiałam.Pozatymgdybychciałmnieskrzywdzić,napewnobymnienienakarmił.
Tak rozmyślając, odpłynęłam w ciężki sen. W przyszłości miałam się dowiedzieć, że nakarmienie,
opieka może być taką samą pułapką jak bezpośredni atak. Ten jeden raz miałam jednak szczęście,
życzliwośćbyłabezinteresownainaturalnadlaczłowieka,którynieprzeliczaswojejdobroczynności
nażadnąwalutę.Onwiedział,żeistniejewielerzeczyważniejszychniższczurzypęd,naktórymtak
ludziom zależy. Szkoda, że nie wiedział, jak ważna jest woda i mydło – pierwszą rzeczą, jaką
poczułam, budząc się, był niesamowity odór alkoholu i brudu roznoszący się od mojego
przypadkowegodobroczyńcy...
Nadworcowejhalipowolirobiłosięjużjasno.Wporannejszarościrozlegałysię
pomrukiwaniaichrapaniekloszardów.Byłamprzykrytajakimśbrudnymkocykiem.
Zobrzydzeniemodsunęłamodniegotwarz.„Jaktakdalejpójdzie,totaksięupodobniędotychludzi,
żebędębranazajednąznich.Nie,tegotojazcałąpewnościąniechcę”,pomyślałam.MójBezdomny
–takgozaczęłamnazywaćwmyślach–jużniespał.Spoglądałnamnie,aleniepróbowałzemną
rozmawiać. Chyba dobrze, bo i tak nie wiedziałabym, jak to robić. Wczoraj wieczorem byłam
zmęczona,głodnaiwogólejakośmniejprzejmowałamsiętym,corobięimówię.Terazbyłojuż
rano,mojeobawycodoobcychwróciły,awrazznimizakłopotanie.Coprawda,nieuważałamsię
zasmarkulę,aletenczłowiekmusiałbyćodemnieowielestarszy.
Iwyglądałtakpoważnie.
–Niemampieniędzy,żebycipomóc,alemogęwskazaćcidrogę,znamtomiastojak
własnąkieszeń.
Skądonwiedział,żepotrzebujępieniędzy?„Jaktoskąd”–zarazsobieodpowiedziałam–
„niktnormalnie,dlaprzyjemnościnienocujewtakichmiejscachjakto”.
–Itakbymodpananiewzięła,aledziękuję.
Rozejrzałamsięwokoło,nadworcuprzybywałocodziennychpasażerówpociągów
iautobusów.Rósłgwarwywołanyprzezludzi–jeszczejakbytrochęzaspanych,alejużpędzącychw
różne,tylkosobieznanestrony.
–Okropnejesttomiejsce,niewiem,jakmożnatużyćinieoszaleć.
–Człowiekdowszystkiegomożesięprzyzwyczaić-
gdyniemawyboru.Latojestpiękne,tylkozimysąpułapkądlaludzitakichjakja.
Patrzyłamwjegopoważneoczyimyślałam,skądonmógłsięwziąćwtymmiejscu.Nie
czułamjużżadnegoskrępowaniawobectegoczłowieka–wkońcudotamtejporytotylkoondobrze
mnieprzyjąłwtymmieście.Zaofiarowałmipomoc,itoonicniepytając,abyłobytotrudne,pewnie
nawetniemożliwe,gdybympoprosiłaopomoctakzwanegoprzeciętnego,
przyzwoitegoczłowieka.„Wyglądanato,żewtymkrajunabezinteresownążyczliwośćstaćjużtylko
bezdomnych.Mamnadzieję,żetylkowygląda”,pomyślałam.
Wspomnieniazawszepotrafiąwytrącićmniezrównowagi.Poprostuniemam
wstosunkudonichodpowiedniegodystansu.Wszystko,cobyło,jestwjakiśsposóbnadalwmojej
głowie i czeka tylko na taki pusty, leniwy wieczór jak ten. Słyszę trzepot motylich skrzydeł –
ciekawe,czytenmotyltęsknizasłońcem,kwiatami.Praktycznierzeczbiorąc,niepowinien.Przecież
nieznainnegoświataniżtenpokój,przezktóregooknozaglądaśnieg.
Z wczesnych lat szkoły pamiętam czytankę o dwóch ptaszkach – jeden urodził się w klatce, drugi
został do niej schwytany, gdy fruwał w ogrodzie. Jak wynikało z historyjki, młody ptaszek nie
pragnąłwolności,bojejnieznał,starszyzaściąglezaniątęsknił.Tabajeczkazawszewydawałami
sięniedorzecznaigłupia.Czymójmotyltęsknizakwiatamiisłońcem?Jestemprzekonana,żetak.
Kobieta,którejniktnietrzymałwramionach,tęsknizamiłością,mężczyzna,któryjeszczenigdynie
kochał,czujewsobiejakąśpustkę.Obydwojepotrafiąwyczućniepełnośćswojegotuiteraz,chociaż
nikt im tego nie mówi. Często nawet nie potrafią owej potrzeby nazwać. Oczywiście dopóki nie
spotkajątegokogoś,owejpołówkipomarańczy.Alezanimdotegodojdzie,bywa,żemusząjeszcze
przekopaćsięprzezcałypryzmatnapółzgniłych,nieswoichpołówekpomarańczy.
Tak,jestemprzekonana,żetenmójpokojowymotylzcałąpewnościątęsknidosłońca.
Takajestjegonatura,anaturyniezmieniżadnasztucznasytuacja.Trzepotjegoskrzydełekdziałana
mnie jakoś uspokajająco – zdążyłam się już przyzwyczaić do tego, na początku bardzo mnie
irytującego,odgłosu.Wrytmtegoszelestuwracadomnieprzeszłość.
Nadalsiedziałamnadworcowejławceiprzyglądałamsięmojemugospodarzowi.Wnocy
niemogłamtegodokładniezrobić,mimolamppanowałtamjakiśpaskudny,dwuznaczny
półmrok. Trudno było określić jego wiek, był cały zarośnięty – „ta broda, gdy już całkowicie
zbieleje, pomoże mu zrobić karierę świętego Mikołaja, tylko musiałby się pozbyć tego smrodku”,
pomyślałam. Na wszelki wypadek odsunęłam się od niego na znaczącą odległość, nie chciałam
pachniećtakjakon.
–Przepraszam,wiem,żetrochępsujępowietrzewokół.
Uśmiechnąłsiętak,jakbyrobiłmijakiśżart.
–Niełatwożyćwtakimmiejscu,trzebasięjakośbronićprzedniechcianymigośćmi–
sama widzisz, że ławek nie starcza dla wszystkich. A ja naprawdę potrzebuję jakiejś swojej
przestrzeni.
Tenkloszardmówiłizachowywałsię,jakbypodejmowałmniewswoimdomu.Zawsze
myślałam,żetacyjakonpotrafiątylkobełkotać,awrzadkichchwilachtrzeźwościsąagresywni.
Szybkouznałamupadekkolejnegostereotypu.Tochybawyjątkowybezdomnyipewnie
wyjątkowyczłowiek.Jeszczeprzezjakąśgodzinęsiedzieliśmywmilczeniu,wkońcuna
zewnątrzrobiłsięprawdziwydzień,ajaniemiałamzamiaruspędzićtamżycia.
–Dokądchceszdojść?
Bezdomnychybawyczułmojąniecierpliwośćalbonajzwyczajniejwświeciemiałjuż
dośćmojegotowarzystwa.Podałammuadres,nawetniemrugnąłokiem,gdypadłanazwa
agencjimodelek.
–Znam,maszszczęście,tocałkiemblisko.Półgodzinydrogistąd,nawetnógnie
zmęczysz.
Półgodzinywtymupalnymjużprzedpołudniutoitakbyłodlamniezadużo,alenicniemówiłam,
onbytegoniezrozumiał.Byłweteranempieszychwędrówekpozadymionym
mieście.Zkieszeniwyjąłkawałekpogniecionego,szaregopapieruinanimnarysowałdlamniemałą
mapkę.Wstałamzławkigotowadowalkiowielkąkarierę.Chciałamjaknajszybciejznaleźćsięna
miejscu.
–Dziękuję.Bardzo.
Możeniebyłamgrzecznądziewczynką,aledobropotrafiłampoznać.
Kiwnąłgłową,uśmiechzginąłwjegogęstejbrodzie.
–Życzęszczęścia,mała.Tylkopamiętaj,żadneszczęścieniejestwarteszacunkudo
samegosiebie.Młodajesteś,musiszwszystkiegospróbowaćnawłasnejskórze,możetoidobrze.
Uważajnasiebie.Wżyciujużtakjest,żemałoktopotrafirobićcośbezinteresownie,niezapominaj
otym.
Słuchałamtegopoważnegogłosu,zupełniejakbyniekloszardowego.Przestrogęzbyłam
wzruszeniemramion.„Damsobieradę”,stwierdziłamwmyślach.
Odeszłampełnaniecierpliwości,przedoczamimiałamtylkodwiegrube,pionowe
zmarszczki na czole mojego byłego już gospodarza. „Zupełnie jakby się ktoś o mnie martwił”,
pomyślałam,wychodzącnasłonecznychodnik.Zdziwnymuczuciemzakłopotaniaoddalałamsięod
dworca,podążającdomojejnowejprzyszłości.
Napodanywogłoszeniuadresdotarłambezżadnegoproblemu.Mapkabardzosię
przydała, poza tym zawsze szybko orientowałam się w przestrzeni – ot, taki nawyk z pieszych
wędrówekzdzieciństwa.Stanęłamprzeddużym,piętrowymdomemjednorodzinnym
izdrżeniemnacisnęłamdzwonekprzybramce.Usłyszałam,jakburczymiwbrzuchu–odrananic
niemiałamwustach.
–Słucham?–padłozachrypłepytaniezgłośnikadomofonu.
–Jazogłoszenia,tegoomodelkachdoreklamybielizny.
Jużpochwiliszłamchodnikiemdodrzwidomu,ktośotworzyłmijetużprzedsamym
nosem.Przedemnąstanęłakobieta,naokotrzydziestoletnia.Wysokablondynkazostrymmakijażem.
–Dzieńdobry,ja...
–Cześć,wchodź.
Kobietaprzerwałamiwpołowieiszerzejotworzyłaprzedemnądrzwi.Szerokim
korytarzemdoszłyśmydodużegopokojupołączonegozkuchnią.
–Czegosięnapijesz?Kawy,herbaty?
Kocimruchemporuszałasięzabarkiem.Takakobietazpewnościązwracałanasiebie
uwagęmężczyzn,nawetgdysięotowogóleniestarała.
–Wolałabymcośzimnego.
Pochwiliłapczywieopróżniłamszklankęsoku.Blondynkadosiadłasiędomnie,
podsunęła mi talerzyk z piernikami, sama wzięła jednego i pomoczyła w kawie. Nie mogłam się
powstrzymaćijadłamciastkozaciastkiem.Rozbawionatymkobietawkońcusięzapytała:
–Możejesteśgłodna?Poczekajchwilę,zarazzrobięciparękanapek.
Nieprotestowałam,mójżołądekzagłuszałwtamtymmomenciewszelkiepoczucie
przyzwoitości.Niebyłamwstanieodmówićżadnegojedzenia.
Dopieroprzyherbaciezaczęłamniewypytywać:
–Skądjesteś?Zresztątonienajważniejsze–najpierwsamapowiedzmicośosobie,
dlaczegotuprzyjechałaśitakdalej.
Siedziała naprzeciw mnie i wpatrywała się we mnie tymi prawie przeźroczystymi oczami, które
niemalmniehipnotyzowały.
–Chcęsięwyrwaćzdomu,żyćinaczej.Poprostuchcębyćniezależnaimiećnato
pieniądze.
Zdawałamsobiesprawę,żeniebrzmitozbytmądrzeiambitnie,alechybaodmodelki
nikt mądrości nie wymagał. Nie byłam głupia, tylko trochę egoistyczna, i doskonale o tym
wiedziałam. Zresztą moja babcia zawsze mówiła, że lepiej nie chwalić się swoją mądrością, że
zdrowiej udawać trochę głupszego, niż się jest w rzeczywistości, a „oliwa i tak zawsze na wierzch
wypływa”.Nowłaśnie,świętesłowa.Nawetterazcałkowiciepodpisujęsiępodtymprzysłowiem.
–Ładnajesteś,możecośztegobędzie.Rzeczjasnamuszęcięjeszczezobaczyć
wbieliźnie,zorientowaćsię,jaksięporuszasz.Zobaczymy.
Patrzyłanamniejaknatowar.Mojamamamapodobnąminę,gdyoglądasztukęmięsa
przeznaczonąnaobiad.
–Jesteśzmiasta?Niewidzężadnegobagażu.
Opowiedziałamotym,jakzostałamokradziona.
–Nocowałamnadworcu–niewspomniałamnicoBezdomnym,niewiadomo,jakiona
mogłamiećstosunekdotakichludzi,amibardzozależałonatejpracy.Zdawałamsobiesprawę,że
jestem w pewien sposób nielojalna, ale przecież nikogo w ten sposób nie krzywdziłam, a sama nie
ryzykowałam.„Chcęmiećdobrąopinięumojejprzyszłej–oby–pracodawczyni”,
pomyślałam.
–Codotwojegowieku...
Zesztywniałam,przecieżdopełnoletnościbrakowałomijeszczepięciumiesięcy.
–...umówmysięjasno.Nieobchodzimnie,ilemaszlaticzyjesteśpełnoletnia.
Uśmiechnęłasiępokociemu.
– Jeżeli będziesz u mnie pracowała – o ile tobie i mi będzie to odpowiadało – to nie życzę sobie
żadnychrozwrzeszczanychmatek.Jednatakahistoriaztroskliwąrodzinką,awylatujesz–
rozumiesz?Musiszmizaufać,ajazaufamtobie.Niespiszemyżadnejumowy–takbędzielepiejdla
nasobu,prawda?!
Prawda,niemiałamosiemnastulat,musiałamprzystaćnajejwarunki.Codorodziny–
wiedziałam, że nikt mnie nie będzie szukał. Matka pewnie myślała, że kolejny raz zrobiłam jej na
złość,wyjeżdżającbezjejzgodyiwiedzydojakiejśkoleżanki.Dokońcawakacjimiałamspokój.
Czasami opinia niedobrej dziewczynki się przydawała. Po wakacjach zamierzałam pomyśleć, co
dalej.Możerozwiązaniesamomiałosięznaleźć?
–Codotwojegomieszkania,myślę,żenaraziemożeszzostaćtutaj.Ugórymamparę
wolnychpokoi,jedenznichnawetwynajmujędziewczynie,którateżzarabiaumnienawybiegu.
Kolejnypłynny,kociruchijużstałaobokmnie.
–Ateraztrzebacięzobaczyćwbieliźnie.Toowszystkimzadecyduje.
Ogarnęłamniewzrokiem,zmarszczyłabrwi.
–Tylkonajpierwkonieczniemusiszskorzystaćzprysznica.Mojabieliznajestbardzo
delikatna,atyniezaciekawiepachnieszponocyspędzonejnadworcu.
Przedoczamipojawiłomisięczołozdwomapionowymizmarszczkamiizaczęłamjakoś
raźniejspoglądaćnamojąprzyszłąblondprzełożoną.
Poprysznicumojespodenkiikoszulkawylądowaływpralce,ajadostałamdoubrania
jakąśspraną,letniąsukienkę.
–Terazchodźmydomojegokrólestwa,czasprzyjrzećcisiętroszkędokładniej.
Szerokimischodamizeszłamzaniądopiwnicy.Przedmoimioczamirozpostarłsię
ogromny pokój oświetlony bocznymi lampkami. Na podłodze leżały czerwone, grube dywany,
wzdłuż ścian poustawiane były liczne sofy i przepastne fotele, a obok nich stały małe, okrągłe
stoliczki.Torobiłowrażenie.Blondynkapodeszładościany–przynajmniejtakmisięwydawało
–iprzycisnęłajakiśprzycisk.Wokółrozległasięrytmicznamuzyka.
–Co,podobacisię?
Kiwnęłamgłową,byłamtrochęonieśmielona,nigdyczegośtakiegoniewidziałam.
–Wtejsalidziewczynyćwicząukładytaneczne,chód.Gdyktośspecjalny–ze
specjalnymportfelem-
chceobejrzećbieliznę,pokazyodbywająsiętakżetutaj.
Najejtwarzywidaćbyłozadowolenie,nicdziwnego,jateżbyłabymdumna,posiadając
takie miejsce. Zaprowadziła mnie do kotary zasłaniającej wejście, do znacznie mniejszego pokoju.
Na pierwszy rzut oka stwierdziłam, że to pracownia mojej gospodyni. Było tu mnóstwo szafek,
wieszakówpełnychjakiejśbielizny,przepychkolorowychtkanin.Nasuficie
rozbłyskiwałyostrejarzeniówki.Dopieropochwilizauważyłamstojącywkąciestatyw
fotograficzny.
–Siadaj,zarazwybioręciparęróżnychrzeczyiobejrzymyciędokładniej.
Usiadłamnamałymtaborecieizaczęłamprzyglądaćsięswojejniepewnejminie
wwielkimlustrzezajmującymprawiecałąjednąścianę.
Kotarapodniosłasięidopokojuwszedłstarszymężczyznazdługimiwłosami.
– O, cześć, Bryan – wskazała na mnie ręką ubraną w całą masę złotych pierścionków – to nasza
kolejnakandydatka.Zarazsięprzekonamy,czycośzniejbędzie.
Wyglądało na to, że on też będzie mnie oglądał. Wcale, ale to wcale nie dodawało mi to pewności
siebie.
–Bryanjestmoimfotografem,więcnieprzejmujsięjegoobecnością.Najlepiejjakbyśwogólego
niezauważała.Gdybędzieszprzymierzać,zrobiciparęzdjęć,zobaczymy,czyjesteśfotogeniczna.
Weszłamzamałyparawaniściągnęłamzsiebiesukienkę.Niekrępowałamsięswojego
ciała, wiedziałam, że jest niezłe, ale cała ta sytuacja powodowała, że czułam się dziwnie nieswojo.
Wciągnęłam parę koronkowych majteczek i delikatny, prawie przeźroczysty stanik. Co innego
oglądać swoje ciało we własnym pokoju przed lustrem, musiałam jednak zachować zimną krew. Z
ogromnątremą,aleideterminacjązacisnęłamzębyiwyszłamzzaparawanu.
Czułamsięniepewnienatakichwysokichobcasach,wdodatkuprzeztemajtkibyło
wszystko widać. Wiedziałam jednak, że muszę nieźle w tym wyglądać, natura niczego mi nie
poskąpiła.
–Niezłajesteś.Podejdźdolustra,Bryanzrobiciprzynimzdjęcie.
Jużniecopewniejpodeszłamdoszklanejtafli,faktycznie–wyglądałamjakdziewczynazokładkiw
czasopiśmietylkodlapanów.Nocóż,odczegośtrzebabyłozacząć.Milczącyfotografpstrykałmi
ciągle nowe zdjęcia. Rozkręcałam się i już bez żadnego skrępowania przybierałam różne pozy. Na
widokwieluznichmojababciadostałabyzawałualbo
wnajlepszymwypadkuwyklęłabymniezrodziny.Wjejczasachtobyłobyniedopomyślenia,aleja
nieżyłamwśredniowieczu.Kochałammojąbabcię,aleniezamierzałamztegopowoduzaprzepaścić
swoichmarzeń,choćbytobyłotrochę„bezwstydne”.
Tosłowodosyćczęstosłyszałamzuststarowinki.Bezwstydnabyłasąsiadka,która
uciekła z kochankiem, gdy ja miałam zaledwie dziesięć lat. Bezwstydna była moja rówieśniczka,
która dwa lata temu przyniosła do domu bękarta. Bezwstydnych było wielu ludzi, np. sklepikarz,
którynaglepodwyższyłcenębułek,czyteżministerrolnictwa,„któregowogóle,aletowogólenie
obchodzi los zwykłego chłopa, tylko własna kieszeń”. Ten przymiotnik znajdował bardzo szerokie
zastosowaniewwyrażaniuopiniiprzezseniorkęmojegorodu.
–Terazzałóżto.
Dostałamróżową,przeźroczystąhaleczkęimałestringi.Potemprzymierzyłamjeszcze
paręróżnychrzeczy,cozajęłomizedwiegodziny.
–Dosyć,kończymytoprzebieranie.Muszęsięnapićkawy,aty,Bryan,wywołajjak
najszybciejtezdjęcia.
Założyłamstarąsukienkęirazemzblondynkąznówposzłamdokuchni.
–Nieprzedstawiłamsię.MównamnieWiola,takjakwszyscy.Wtejbranżywszyscy
jesteśmynaty.
Przykawiezapaliłapapierosaiznowupatrzyłasięnamnietymiprzeźroczystymioczami.
–Maszszczęście,naturanieźlecięzaopatrzyła.Niezginieszumnie–podwarunkiem,żeposłusznie
będzieszwypełniaćnasząniepisanąumowę.Wyglądaszbardzomłodo,góra
szesnaście,siedemnaścielat,aleodpowiednimakijażdodacitrochęlat.
Zawszewyglądałamtrochęzamłodo,tobyłodenerwujące,szczególnieżemojamatka
niepozwalałamisięmalować.
–Nieróbtakiejminy.Todobrzedlaciebie,zaparęlatbędzieszztegobardzo
zadowolona. Większość kobiet ciągle chce wyglądać młodziej, a ty masz to bez niczego i jeszcze
kręcisznosem.Musimypoeksperymentowaćtrochęztwojątwarzą,będziefajnie,zobaczysz.
Wiedziałam,żebędzie–musiałobyć.Byłamgotowanawszystko,żebytylkodopiąć
swojegoceluiżyćinaczej.Niemyślałamwtamtymmomencieożadnychwzględachmoralnych.
Przecieżkażdakobietanacodzieńnosibieliznę,tylkożejamiałamtorobićzapieniądze.
UśmiechnęłamsiędoWiolety.Nieufałamjejoczom,alecomiszkodziłookazaćjejtrochęsympatii.
Wkońcuparzyławspaniałąkawę.
Mójpokójbyłbardzomaleńki,mieściłosięwnimtylkołóżko,przyktórymstałomałe
radyjko, niewielka szafa i stary, pluszowy fotel. Nie przeszkadzało mi to, ważne, że miałam gdzie
mieszkać.Weszłamdoniegozmałegokorytarzyka,naprzeciwkoznajdowałsiędrugi
zamieszkanyjużpokójimałałazienka.Całośćumiejscowionabyłanapoddaszutegodużegodomu.
Wkąciekorytarzykastałakuchenkaelektrycznailodówka,czyliminikuchnia.
–Icotynato?Powinnocitowystarczyć.Twojasąsiadkapewniejeszcześpi,chociażniewiem,jak
ona wytrzymuje takie porcje snu. Zresztą to jej sprawa. Nie obchodzi mnie, co robicie u siebie,
bylebyścieuczciwiepracowały.
Jeszczeniewiedziałam,naczymmiałabydokładnietapracapolegać,alewtamtym
momencie bardziej obchodziły mnie pieniądze, jakie mogłam zarobić. Nie miałam przy sobie ani
złotówki,aznówzaczynałomiburczećwbrzuchu.
–Słuchaj,chciałabymwiedzieć,ilebędęzarabiać.Wiesz,jaterazwogóleniemam
pieniędzy.
–Podejrzewam–wyjęłazkieszenizwiniętybanknotstuzłotowyiwłożyłamigowdłoń.
–Tobędzietwojazaliczka.Zakażdypokazumniedostaniesz50złotych.Gdybędziemywyjeżdżaćw
teren–aczęstotakrobimy–odkażdegopokazubieliznydostaniesz100złotych.
Myślę, że na początek tyle musi ci wystarczyć. Potem zobaczymy, może będą jakieś twoje zdjęcia,
możecośinnego...
Zmrużyłaoczyipilniemisięprzyjrzała.
–Wszystkowyjdziewpraktyce.Naterazjesttak,jakpowiedziałam.Codoopłatzapokój
–jakośsięrozliczymy.
Odwróciłasięiodeszłakocimkrokiem.Przyschodachzatrzymałasięipowiedziała:
–Aha,dzisiajmaszwolne,alejutrochcęcięwidziećnadoleodziesiątej.Ipamiętaj–nielubię,jak
ktośkręcisiępomoimdomubezpowodu.Swoichkluczyniedostaniesz,więcbądź
łaskawawrócićprzedjedenastąwieczoremnamiejsce,jeżeliniechcesznocowaćnachodniku.
Kiwnęłamgłową,pochwiliWioletazniknęłamizoczu.
Weszłamdoswojegonowegopokoju.Pustotubyło,nawetniemiałamczymnapełnić
małej szafy. Z ulgą rzuciłam się na łóżko. „Nie szkodzi, z czasem będę miała wszystko”,
powiedziałam do siebie w myślach. Nie martwiłam się o matkę, wiedziałam, że na pewno nie
zgłosiłamojegozaginięcia.Wkońcuzostawiłamkartkę.Wielerazyodniejsłyszałam:„Wypijeszto,
cosobienawarzyłaś”.Zpewnościąterazteżtakmyśli.Aojciec?Zapewneczułulgę,wkońcu
–chociażnajakiśczas–pozbyłsięmniezdomu.Kochanirodzice–coczłowiekbybeznichzrobił?
Wkońcunikttakniepotraficzłowiekazmotywowaćdodziałaniajakoni,prawda?!
Gdybymojerodzinneżycieniewyglądałotak,jakwyglądało,ktowie,czywówczasnie
siedziałabymzmamąinieprowadziłaożywionejdyskusjinatematnowegoprzepisunasernik.
Albo nie przedstawiała wyrozumiałemu ojcu jakiegoś pryszczatego rówieśnika – powiedzmy
geniuszamatematycznegorodemzKoziejWólki.Tak,rodzicetoprawdziwyskarb.Wyglądałonato,
żedziękinim–poniekąd–czekałomnieciekaweżyciewtymmieście.Ztakimimyślamizapadłamw
krótki,niespokojnysennamoimnowymłóżku.
Późnympopołudniem,ubranawczystejużspodenkiikoszulkę,wyszłamzrobićjakieś
zakupy. Upał wisiał nad miastem i męczył jego mieszkańców. Nie wiedziałam, co powinnam jeść
jakomodelka,alekupiłamparębułekijakieśwarzywa.Wzięłamteżczekoladęiciastka,wkońcunie
musiałam się jeszcze odchudzać, żeby wyglądać wystarczająco szczupło. Kierując się w stronę
dworcacentralnego,natknęłamsięnabudkęzciepłympieczywem,kupiłamdwiechałwydrożdżowe,
wreklamówcetkwiłyjużdwataniewina.Nahalidworcowejpanował
przyjemnychłódprzesiąkniętyjakimśobrzydliwymsmrodem.Jednaktawońminie
przeszkadzała,doszczęściawystarczyłamitylkoniskatemperatura.Rozejrzałamsięwokoło.
Był,siedziałnaswojejławce.Podeszłamdotejławki.Niewiedziałam,copowiedzieć.
Wyręczyłomniejegospokojne:
–Usiądź.
Amyślałam,żedrzemie.Pewniemusiałbyćczujny,żebybronićswojegoterenu.
Wyjęłambutelkizwinemichałwyzawiniętewszarypapier.
–Todlaciebie.
Czułamsięniezręcznie,niechciałam,żebymyślał,żeprzyniosłammujałmużnę.
–Przechodziłamtędyipomyślałam,żemożebyś...
–Dziękuję.
Przeciąłtymswoim„dziękuję”początekmoichmętnychtłumaczeń–jaksięokazało,
zbędnych.
Właściwieniewiedziałam,jaksiędoniegozwracać–wkońcutoniebyłtakizwykły
nieznajomy.Nieznałamjegoimienia,wmyślachnazywałamgoBezdomnym.Byłdużostarszyode
mnie,pewniemógłbybyćmoimdziadkiem,alemówiłamdoniegojakdorówieśników,
chybatakbyłolepiej.Przecieżniebyłodemnielepszy,awpewnymsensiebyliśmynawetdosiebie
podobni.Jaulotniłamsięzrodzinnegodomu,aonwogólezjakiegokolwiekdomu.
Zapewneinnemotywyprzyświecałynaszymcelom.
Przyglądałamsię,jakotwierabutelkęizwestchnieniemwchłaniakolejnełykiwina.
Smakowałomu,kiwałdomniegłowąmiędzyjednymhaustemadrugim.
Niepoczęstowałmnie,wiedział,żetegonielubię-
obrzydzenie na mojej twarzy było dość widoczne poprzedniej nocy, gdy zaproponował mi swoją
specyficzną„herbatkę”.
–Pójdęjuż,jestemgłodna,atomiejscenieodpowiadamijakostołówka.
–Widzę,żeposzczęściłocisiętrochę.Todobrze,dworceniesąnajszczęśliwszym
miejscemdlamłodychdziewczyn.
–Wpadnęjeszczekiedyś,jakbędęmiałatrochęczasu.
Znowuczułamnatwarzytejegoczujneoczy.
–Dobrajesteś.Ipotrafiszsięodwdzięczyć.Uważaj,dzisiajnikttegoniedocenia,atyjesteśjeszcze
takamłoda.
Odeszłamzpoczuciem,żechybaniejestemnaświecietakzupełniesama.
Wieczoremleżałamwswoimpokoju,słuchałamtrochęskrzeczącegoradiaijadłam
ciastka. Rozmyślałam o swojej wolności – no tak, czułam się wtedy naprawdę wolna. Co prawda,
niepewnabyłatamojanowaprzyszłość,aleodczegomiałammłodośćiwiarę,jakąonadawała.
Ajeszczedwadniwcześniejzasypiałam,słysząckrzątającąsięnadolewkuchnimatkę.Przezchwilę
zrobiło mi się tak jakoś dziwnie. Tęsknota? Na pewno nie. Zwykłe pożegnanie z tym, co było.
Zasnęłamzostatnimciastkiemwręku–wśródokruszków.
OdziesiątejranowpracowniopróczWioletyzastałamjakąśwysoką,niewątpliwie
owielestarsząodemniedziewczynęorazBryana.
–Witamy,chodźtutajizobaczswojezdjęcia.
Podeszłamdostolikaispojrzałamnaplikrozrzuconychfotek.
–Jesteśfotogeniczna,mała–lakoniczniestwierdziłBryan.
Wystarczyłobyjednoztychzdjęć,żebymojaszacownababciadostałazawału,amatka
wyklęłaznaszejrodzinymojeimięnawielepokoleń.Aletrzebamubyłoprzyznaćrację,naprawdę
dobrzewyglądałamwtakiejfrywolnejbieliźnie.
–Dzisiajmusiszsięnauczyćpodstaw,czylichodzenia.Twojakoleżankaizarazem
sąsiadkazprzyjemnościąciwtympomoże,prawda?!
Dziewczynawykrzywiłasię,słyszącsłowaWiolety,aleniewyraziłagłośnoprotestu.
–Jamuszęnagodzinęwyjść,jakwrócę,oceniętwoje,awłaściwiewaszepostępy.Bryan,chodźze
mną,będzieszmipotrzebny.
Zostałyśmysame.Podeszłamdomojejsąsiadkiiwyciągnęłamrękę:
–MamnaimięLena,odwczorajmieszkamwtymmałympokoikunagórzeobokciebie.
Raczejniechętniepodałamiswojądłoń:
–Kasia.JesteśnowymnabytkiemWioli,co?!Uciekłaśzdomu?
Trochęsięspłoszyłam,wkońcuzaskoczyłamnietymstwierdzeniem,któreprzecieżnie
mijałosięzprawdą.Zebrałamsięwsobieinatychmiastudałamlekkieoburzenie:
–Nocośty,skądcitoprzyszłodogłowy?!
Kasiazaczęłasięśmiać,alenietaknormalnie,tylkoprzezzęby,jakbydrwiła:
–Wiesz,onalubitakiemłode,bezbronnewswojejnaiwności.Widziałamjużniejedną
młodocianąwtymmiejscu.
Niechciałamjejdłużejsłuchać.Niewiedziałam,cochcemiprzeztakąrozmowę
przekazaćiszczerzemówiąc,nieinteresowałomnieto.Wolałamwszystkiegosamasię
dowiedzieć,pozatymnieufałamtejdziewczynieochytrymspojrzeniu.Ktowie,możeonapoprostu
bałasiękonkurencjizmojejstrony,stądjejniewypowiedzianedokońcaprzestrogi.
Ucięłamtęgłupiąrozmowę:
–Wiolakazałaciuczyćmnieprawidłowegochodzenia.Mogłabyś?
Wykrzywiłatwarz:
– Chodzenie, wielkie mi co. Powinna mi kazać nauczyć cię czegoś innego, bardziej by ci się to
opłaciło.
Wybuchłazduszonymśmiechem.
–Azresztą–dodała–możetylkochodzeniatrzebacięjeszczenauczyć,ktowie.
Omiotłacałąmojąpostaćdługimspojrzeniemiznowuwybuchłagardłowymśmiechem.
Przeznastępnytydzieńmojapracapolegałananieustannymprzymierzaniuróżnorakich
fatałaszkówićwiczeniuchodzenia.Ciągletylkosłyszałam:
–Niegarbsię!
–Wypinajpiersi,maszsięnimichwalić!
Wioletamiałasporyzapałdotakichtresur.
–No,mała,nieleńsię.Zaparędnizaczynamypokazy,musiszbyćgotowanaczas.Niepotrzebuję
wielbłąda–nieorganizujępokazówsiodełdlaBeduinów.
Naukachodzeniaskończyłasięposześciudniach.Wnadchodzącypiątekmiałamwziąć
udziałwpokaziebieliznydlaparuzamożnychpanówzżonami.Podczaspróbpoznałam
pozostałedziewczyny.Wyglądałonato,żebyłamznichnajmłodsza,aleiwcalenienajbrzydsza.
Widziałam,jaknamniepatrzą–tylkokobietypotrafiątakspecyficznie,jadowicieisłodkozarazem
uśmiechaćsiędoewentualnejrywalki.
Taksięzamyśliłam,żeniezauważyłam,kiedyzjadłamdrugąpaczkęmoichulubionych
ciastek.Czekoladowych.Całabyłamwokruchach.Musiałamnapićsięgorącejherbaty.
Poczłapałam do kuchenki w moich olbrzymich, supermiękkich skarpetach dla księżniczek po
godzinach urzędowania. Przy okazji sprawdziłam, czy nie ma jeszcze jednej paczki ciastek, ale jak
wiadomo,szczęściechodziparami,anietrójkami.Zostałytylkojakieśowocowecukierki.
Mogłobyćito.
Niektórzyuzależniająsięodseksu,inniodhazardu,aja–wiadomo,nahazardnie
mogłamsobiepozwolić,sekstozwykła,nudnapraca–zostałymitylkosłodycze.Zkubkiemgorącej
herbatypatrzyłamzaokno.Smutnotambyłojakoś,szaro.
Pamiętamswój„wielki”pierwszypokaz.Denerwowałamsięjakdiabli.Wsobotęledwo
doleżałamwłóżkudorana.Ociężałaponieprzespanejnocy,nakorytarzuspotkałamKasię.
Wesołą,złośliwieuśmiechniętąkrowę,któranamójwidokzawołała:
–Jezu,zróbcośzesobą,dziewczyno,bowyglądasz,jakbyśszładziśnastypę.Ategonasikliencinie
lubią.
Okręciłasięnapięcieinamojąkrótkąuwagę:„Odczepsię!”dodała:
–Zresztą,nikogonieobchodzątwojehumory,bylebyśtylkodobrzetyłkiemkręciła.
–Kretynka–mruknęłampodnosemiposzłampodprysznic.
PopołudniuzajęłasięmnąWiola.Dostałamczteryzestawycieniutkiej,bezwstydnej
bielizny,wktórej–trzebaprzyznać–wyglądałamjakchodzącygrzech.Podobałomisięto.
Byłamciekawa,copomyślałybyoniejdziewczynyzmojejszkoły.Pozieleniałybychyba
z zazdrości. Zresztą one nie miałyby odwagi założyć czegoś takiego. A moja mama dostałaby
zawału,amnieodesłaładoklasztoru.Napokutę,byćmożewieczną.
Późnymwieczorem,takwtedyokreślałamgodzinędwudziestądrugą,zostałam
zaprowadzona z innymi dziewczynami za wielką kotarę oddzielającą część garderobianą od części
piwnicyocharakterzezgołaklubowym.Zestresowana,ciąglenerwowoobciągałam
peniuar,którybardziejodkrywał,niżzakrywałmojepiersi.
–Niedenerwujsię,masz.
ToWiolawewłasnejosobiestanęłaobokmnieipodałamidopiciaszklankęczegoś
ożółtawymkolorze.
–Dzięki,niepijęalkoholu.Jeszcze.
Uśmiechnęłamsię,bladowypadłmójżart.
–Trochęcisięprzyda,beztegojeszczenamzem-
dlejesz.
Wiolapoklepałamnieporęceiwłożyłaszklankęwmojądłoń.
–Totylkosokpomarańczowyzodrobinąwódki,rozluźniszsię.
Stałaipatrzyłanamniezprzyjacielskimuśmiechemnatwarzy.GdzieśobokmignęłamitwarzJoli
wykrzywionazłośliwymgrymasem.
„Dobra”,pomyślałam,niechciałam,żebytakakrowasądziła,żebojęsięzwykłejkropliwódki.
Szybkoopróżniłamzawartośćszklanki,żebynieczućtegowstrętnegozapachuwódy.Niecierpiałam
go. Wcześniej tylko raz w życiu miałam prawdziwy alkohol w ustach. Na urodzinach kuzynki,
szesnastych.Spiłyśmysięzupełnieniechcącynalewkąbrzoskwiniową,jaksięokazało,naspirytusie.
Podobno robiłyśmy striptiz na stole, ale przerwał nam to mój bolesny upadek ze stołu. Trzy dni
rzygałamjakkot.Zdomuniewychodziłamdwamiesiące,coitakbyłomałąkarąza„takiehaniebne,
grzesznezachowanie”,jaktookreśliłamojamatka.Dobrąstroną
wspomnianychdwóchmiesięcybyłozwyczajowemilczeniemojejmamy–zakarę–dlamniejednak
byłatoogromnapociecha.Milczeniejestzłotem,wiadomo.Nawetdlamałolat.
Zapiekło w gardle, zakręciło się w głowie. Niezbyt mocno, ale rzeczywiście poczułam się lepiej.
Ciepłowśrodkubyłobardzopocieszające.
–Mogęjeszczetrochę?
–Jasne.
Ijużpochwiliopróżniałamdrugąszklaneczkę.
Zrobiłomisięzdecydowanieraźniejitakjakośwesoło,ażkorzystajączodpowiedniegomomentu,
pokazałamJolijęzyk.Onawzruszyłatylkoramionamiicomniewtedytrochę
zdziwiło,posmutniała.Potembłysnęłyświatłaijużpochwilimiałamwychodzić.Obokpojawił
sięBryanipodniósłkciukdogóry:
–Doprzodu,mała.
Jakdoprzodu,todoprzodu.Zrobiłampierwszykrok,alekumojemuzdziwieniu,nogi
mnieniesłuchały.Lekkozachwiałamsięnaniebotyczniewysokichszpilkach.
–Daszradę.Nojuż.
ToBryanpowstrzymałmnieprzedupadkiem.Iklepnąłwtyłek.Zachichotałam.Nie
podobałomisięto,alezachichotałamjakidiotka.
Powyjściunawybiegoślepiłmniebłysklampoświetlającychmoją„drogęsławy”,czyliwąskipasek
czerwonegodywanu.Widziałamzaledwiezarysypostacisiedzącychwfotelach.
Jakiśgrubyfacetnamiętnieobmacywałswojąodwadzieścialatmłodszątowarzyszkę.Zakręciłomi
się w głowie. On zaczął lizać jej gołą pierś wyjętą z rozpięcia głębokiego dekoltu. „Majaczę”,
pomyślałam.Iszłamdalej,prawienicniewidzącpozakrańcamiczerwonegopaska.Niewiem,czy
byłyoklaskipomoimpierwszymprzejściu.Wszystkobyłotakieinne,niżsobie
wyobrażałam.Oparłamsięościanęmaleńkiejgarderoby.Nastolikustałoparęszklanekzdrinkami.
Beznamysłuchciwiewypiłamdwieszklanki,jednąpodrugiej.
–Ej,spokojnie,mała,boniedociągnieszdokońca.
Bryanstałipatrzyłsię,jakzmieniambieliznę.Oporniemitoszło,więcpodszedł
iwciągnąłmistringinatyłek,jednoznaczniedotykającmojegokroczaswoimipalcami.
–Odczepsię–warknęłam.
Nicsobieztegoniezrobił,nadalstałipatrzył.
Znowuwyszłamnawybieg,jeszczebardziejotumanionaalkoholemirosnącymstrachem.
Gdzieś poza tymi upiornymi światłami widziałam ludzkie sylwetki ocierające się o siebie,
wzdychające. Nie wiedziałam, co się dzieje, a raczej nie chciałam tego wiedzieć. Czułam dziwne
podnieceniewpowietrzu,dostrzegłamparędziewczynwychodzącychwsamychtylko
przeźroczystychmajteczkach.WśródnichbyłateżJola.
Iznowuwypiłamdrinka.Bałamsięjakcholera,alebyłamjakkrólikwświetle
reflektorów.Tkwiłamwtyminieumiałamsięztegowydostać.
Przy następnym wyjściu zdawało mi się, że ktoś mnie dotyka, kiedy lekko chwiejąc się,
przechodziłampowybiegu.Czułamczyjeśdłonienapiersiach.Niewiedziałam,cosięzemnądzieje.
Niebyłojużmojegoracjonalizmu,młodego,alestanowczego.Odczuwałampulsowaniewgłowiei
wcałymciele.
Potem,niewiemwłaściwie,kiedytobyło,usłyszałamwyraźniegłosWioli.
–Panowie,panie,aterazpunktkulminacyjnywieczoru.Licytacja.
Ktośzdjąłmistanik.Niewiemkiedy.
Wktórymśmomenciepadłomojeimię.
–Lenajeststuprocentowądziewicą.Spójrzcienanią.
Wiolapodeszładomnie.
–Tepiersi,brzuch,uda.
Mówiącto,dotykaławszystkichwymienianychczęścimojegociała.Robiłatozmysłowo,
powoli.Sprawiałomitoprzyjemność.
Apotempocałowałamnie.Głęboko,zjęzyczkiem.Posalirozniósłsięgłośnypomruk.
Ktośzacząłkrzyczeć,wymienianesumyprzelatywałynadmojągłową.Wtymmomencieurwał
misięfilm.
Następnegorankaobudziłamsięwtymsamymmiejscu,wktórymznikłamoja
świadomość. Leżałam na czerwonym dywanie. I jak wkrótce zauważyłam, zupełnie naga. Na moim
nagimbrzuchuspałjakiśmężczyzna.Nieznałamgo.
Twarzpooranazmarszczkami,prawiecałkowiciesiwewłosy.Ibyłtylkowsamym
krawacie.Tojedynewspomnieniemojegopierwszegomężczyzny.Ipierwszegoklienta.
Iwierzciemi,zchęciąbymjekomuśoddała.
Matias–dlarodziny,adlamnie–MaciejwróciłdoPolski.Jakgłupiaczekałamnajegoprzyjazdpod
blokiem. Z bijącym sercem, jak na ukochanego, którym z racji mojego zawodu stać się nie mógł.
Wyglądałnazmęczonego.
–Przytobieodpocznę.
Odparł,gdymutooznajmiłam.
–Zatotywyglądaszbardzopięknie.
Uśmiechnęłamsiępromiennie.Zatakiepieniądze,jakiedostawałamodniegoza
wielodniowąlojalnośćzawodową,inaczejniemogłamwyglądać.Aletegogłośnonie
powiedziałam.Wkońcutenfacetpłaciłzailuzjęijamujądawałam.
Byłakolacjaprzyświecachispacer.Gdymnieodprowadzałpoddrzwimieszkania,
zapytał:
–Mogęciępocałować?
–Mhmm.
Odmruknęłam.Mógłmniepocałować,apotemzerżnąćnatejobskurnejklatce
schodowej.Nażyczenie.Klientnaszpan.
Ale on złożył tylko odrobinę dłuższy pocałunek na moich wargach i mówiąc: „Do jutra”, odszedł.
Jego scenariusz zdarzeń po tym pytaniu różnił się od mojego. No cóż. W filmach dla dorosłych
jestemtylkoaktorką.Copanreżyserkaże,świętarzecz.
Czemunaszeżycieidziewtakim,anieinnymkierunku?Jesteśmyodpowiedzialnizato
tylko my czy po prostu przez zupełny przypadek stajemy się trybikiem w jakiejś nieznanej nam
maszynie? Nie wiem. I nie będę wiedziała za lat dziesięć, dwadzieścia. Nigdy, chociaż podobno byt
zwany„nigdy”nieistnieje.Jestemjużdużądziewczynkąistaramsiębraćodpowiedzialnośćzaswoje
życie.Nawetzaprzypadki,któremniewnimspotykają.Iniemacogdybać–gdybymnieuciekłaz
domu,gdybymbyłamniejnaiwna,gdybym...Niemamzwyczajupłakaćnad
rozlanym mlekiem. To nie leży w mojej naturze. W mojej naturze leży natomiast refleksyjne
podejściedozdarzeń.Boprzecieżtowszystkomusimiećjakiścel,docholery.Refleksyjnadziwka.
Dobre.Wsamraznahollywoodzkifilm.Zhappyendem,rzeczjasna.
Niebolałoutraconedziewictwofizyczne.Przecieżcałytenharmiderwokółkawałka
większej lub mniejszej błonki, w dodatku niewidocznej, to bzdura. W dzisiejszych czasach można
sobietoiowodoszyć,żebynarzeczonyijegorodzinabylizadowoleni.Bolałoutraconedziewictwo
psychiczne.Dusza?Tak,bochybaprzezniąprzezcałeswojeżycieprzeżywamyróżnorakiekatusze
moralne.Mojaduszazostałaskopanaiponiżona.Wtedymyślałam,żeumarłam.Przecieżtonietak
miało być. Miałam być modelką, co z tego, że na początku tylko bielizny, ale od czegoś przecież
musiałamzacząć.Takrozpoczęłamswojąkarieręprzekupkiwświecie,gdziehandlowałamtowarem
dlamnienajcenniejszym,azarazemnajmniejświętym.
Własnymciałem.
Następnemiesiąceodmojegopierwszegopokazubieliznyerotycznejniebyłydlamnie
najlepsze.Iniechcęichwspominać.Dałymiżycie,azarazemspowodowały,żepowoli
obumarłam.Aleotymchybapóźniej,amożewcale.
MójPrawieMężczyzna,aNaPewnoKlientznowuwyjechał.Zaoknempadadeszcz.
Nawetmitonieprzeszkadza,dzisiajnigdzieniewychodzę,awszafceczekająnamniemojeciastka.
Prawie idealnie. Tylko jakoś ta wilgoć z szyby za bardzo przypomina mi łzy. Robię się
sentymentalna. Dzisiaj jest taka sama pogoda, jak wtedy, gdy zapukała do mnie Dana. Pracowała w
tym zawodzie znacznie dłużej niż ja. Nie łączyła nas żadna przyjaźń, ot, ja od czasu do czasu
potrzebowałam czyjejś uwagi, ona zaś słuchaczki. I właśnie w taki wieczór, gdy już opróżniłam
wszystkiezakamarkizciastek,zapukaładomoichdrzwi.
–Wpuśćmnie,tydziwko...ty...
Mamrotałaprzydomofonie,apochwiliwprogumojegomieszkania.Byłapijana.Stała
w kuchni, wokół niej robiła się coraz większa kałuża, ale ona zdawała się nie dostrzegać tego
drobnegodyskomfortu.
–Dziwka,dziwka...
Nierozumiałamjejsłów,zlewałysięwjedno,tylkocojakiśczasakcentowanesłowo
„dziwka”wyraźnieprzebijałosięnapowierzchnięjejpijackiegobełkotu.Najwyraźniejpotrzebowała
pomocy.Słowo„dziwka”nierobiłonamniewiększegowrażenia.Popierwsze–
wyglądałoraczejnaozdobnikjejpijackiegomonologu,podrugie–niejestemażtakądziwką,żeby
sięobrażaćzakierowaniepodmoimadresempotocznejnazwyuprawianegoprzezemniezawodu.
–Siadaj–ostroszarpnęłamjąnastojącenieopodalkrzesło.Usiadłananim,podrodzeobijającsię
nazmianęomnieiościanę.
–Ściągamytemokreszmaty–rozkazałam.
Pozwoliłarozebraćsiędonaga,jakdziecko.Jużpoparuminutachmogłamwytrzećją
ręcznikiem i przykryć kocem. Przestała mamrotać, od jakiegoś czasu siedziała bez ruchu. Moje
zabiegi wokół jej osoby zdawały się dla niej nie istnieć. Zadowolona ze swoich poczynań,
postanowiłamzrobićnamobukawę.Sobiedlatowarzystwa,Daniekupokrzepieniupijanegoumysłu.
Z ukochaną, małą, czarną diablicą w filiżance i wielkim kubkiem suto osłodzonej kawy dla gościa
skierowałam się do mojego maleńkiego stolika. Niestety, tej kawy nie dane było mi wypić. Dana
leżała na podłodze w powiększającej się kałuży krwi. Żyła, potwierdzało to jej ciche mamrotanie.
Spojrzałanamnie,gdysięnadniąschyliłam–pamiętałam,żejedyne,comogęzrobić,tostaraćsię
zatamować źródło krwotoku i czekać na ambulans. Tak powiedziała mi przed paroma sekundami
pani z pogotowia. I miałam zachować spokój, najlepiej zarówno swój, jak i poszkodowanej. Ze
spokojemposzłomidosyćłatwo–zewnętrzniemiałamtwarzpokerzystyprzedgłównymrozdaniem.
Wkońcuumiejętnośćpanowanianadwłasnymciałemćwiczyłam
w pracy. Dana też nie wyglądała na zbytnio zaniepokojoną swoim stanem. Właściwie mogłam się
założyć,żeniezabardzosięorientuje,gdziejest.Dobrodziejstwoalkoholu.Zeznalezieniemźródła
krwawienia też poszło mi nie najgorzej. Cała ta breja wypływała z jej podbrzusza, a dokładnie z
„muszelki”. To określenie podoba mi się najbardziej. Najgorsze, chociaż całkowicie fachowe
określenie brzmi: wargi sromowe. Nie wiem dlaczego, ale dla mnie to sformułowanie trąci
konotacjamiokołoodbytowymi.Fuj.Zresztąktórakobietachciałabyusłyszećodfacetakomplement
typu:„jakitymaszcudownysrom”.Hmm???Apomojemu:
„jakątymaszcudownąmuszelkę”.Brzmibardzoromantycznie.Natyle,nailemożebrzmieć–
wkońcumówimytuoczęściachciałazwiązanychzczynnościamifizjologicznymi.
Nowięcsiedziałamprzyodnalezionymźródlekrwawieniazpokerowątwarzą,zniczego
nieświadomą„ranną”icierpliwieczekałam.Pokilkunastuminutachzjawiłsięambulansifachowcy.
–Orany–usłyszałam–alebabkajestzalana.
Tonieomnie.Dana,jakbyprzeczuwając,żemawiększąwidownięniżprzedchwilą,
wybitniezintensyfikowałaczęstotliwośćgłośnegoartykułowaniasłowa„dziwka”.Młody,pryszczaty
ratownikmedycznywyszczerzyłżółtezęby.Jegostarszykolega,zaprawionywboju,nieprzejąłsię
zbytnio zachowaniem Dany ani młodszego kolegi. Razem sprawnie zapakowali ją na nosze.
Zdążyłamtylkozapytaćoszpital,doktóregomiałazostaćzawieziona,ijużichniebyło.
Wmieszkaniuśmierdziałokrwią.Otworzyłamokno.Zmywałamkrewzpodłogi.Po
dwóch godzinach byłam już przy Danie. Była bardzo blada. Dużo trzeźwiejsza. I bez płodu w
brzuchu.
–Wyciekłotozemniejaktakigigantycznyokres.Tylkomniejbolało.
Zamilkła. O nic nie pytała. Sama zaczęła. Widocznie potrzebowała słuchacza. Przez jej twarz
przemknąłbrzydkigrymas.
–Zniegojestprawdziwypołożny.Poródnazawołanie.
Grymas nie był już brzydki, stał się zwyczajnie żałosny. Nawet przez chwilę pomyślałam, że
zapłacze.
–Mówił,żemniekocha.Jateżsięprzywiązałam,zaufałammujakbezpańskipies.Całąsobą.
Szkopułwtym,żeonnicniewiedziałofachu,jakiDanawykonywała.Iżylibydługo
iszczęśliwie.Gdybytobyłabajka.Wrealnymświecieteżbyłotrochędobrze.Doczasugdydawno
niewidziany znajomy uświadomił mu, w kim ulokował uczucia. Przyszedł do niej. Dla kurażu po
parugłębszych.Byłakłótnia,byłysłowa„szmata”,„kurwa”.Byłyrazy.Gdy
powiedziała,żegokocha,dostałszału.
– Patrz – wyciągnęła posiniaczone ramię spod cienkiej, szpitalnej kołdry – cała jestem mapą jego
złości.
Uderzyłporazostatni,najcelniej,chociażotymniewiedział.Bolałojakdiabli.Astrachotonowe
życie,gdzieśwśrodku,bolałjeszczebardziej.
–Wiedziałam,jużwiedziałam–spuściłaoczy.
Wiedzęostraciestarałasięutopićwwódce.Chociażnachwilęodwlecnieuniknione.
Potemjakośdotarładomojegomieszkania.
–Icałyczasczułamtenżarnadole,wiedziałam.
Nicjużniemówiła.Niemusiała.Niepłakała.Niedziwiłamsię.Prawdziwypłacz
w naszym fachu jest rzadkością. I nie tylko w naszym. Prawdziwy płacz warto zostawić dla siebie.
Potrafileczyć.
Złapałamjązazimnądłoń.Tylkotylemogłam.Nicwięcej.
Smęcę.Nawetodechciałomisięmoichciastek.OstatnioBezdomnyopowiedziałmiżart.
Jaszukałamuniegozapewnień,żejestjakiśsens.Możeukryty,alejest.Aonpodarowałmiżart.
I przywrócił właściwe proporcje mojemu światu. Jak to jest z tym naszym cierpieniem, dlaczego,
skąd?
OtóżPanBógstworzyłświat.Ibyłzsiebiebardzozadowolony.Minęłosporoczasu,
pewnegodniaBógprzypomniałsobieoświecieipowiedziałdoanioła:
–Ty,anioł,chciałbymzobaczyć,cotamsiędzieje,jakżyjesięludziom.
Aniołpomyślał,pomyślałiprzyniósłtelewizor.Bógwłączyłpilotemjakiśkanał.
Popatrzył,atampokazywaliakuratrodzącąkobietę.Męczyłasię,krzyczała,więcBógzapytał
anioła:
–Biedaczka,aczemuonatakcierpi?
–PowiedziałeśPanie:„Ibędzieszrodziławbólu”–odpowiedziałanioł.
–Ale...no...jatylkotakżartowałem...–zawstydziłsięlekkoStwórca.
Włączyłpilotemnastępnyprogram,wktórymprzedstawianoakuratciężkąpracę
wkopalni.Spocenigórnicywalilikilofamizwidocznymwysiłkiem.
Bógsięzasępiłispytał:
–Atoco?Onimusząsiętakmęczyć?
Aniołnato:
–PowiedziałeśPanie:„Iwtrudziebędzieszpracował...”.
–Oj,powiedziałeś,powiedziałeś...–zamruczałzakłopotanyBóg–totakieżartybyły...
Przełączylinanastępny kanał,gdziepokazywana byłapiękna,wielka świątynia.Bogato ozdobiona,
przed nią lśniące samochody. Oświetlona z zewnątrz i wewnątrz, w środku gromada biskupów,
wspanialeprzyodziani,dobrzeodżywieni,caliwbiżuterii.
–O,tomisiępodoba!–Bógbyłzadowolony.–Acotojest?
Aniołnato:
–Atowłaśnieci,którzywiedzą,żeżartowałeś...
Niemapointy.Zapomniałamotym,żejateżwiem.NaszczęściejestBezdomny.Onteż
wie.Imusimysobiejakośztąwiedząradzić.Iznasząbezradnością.
–Twojaduszajestjakbaobab–takstwierdziłMaciejnaostatniej,wspólniejedzonejkolacji.
Omałonieudławiłamsięłososiem.Amożeszkoda...Gdybyfaktyczniebyłotostraszneudławienie–
takie ze szpitalem w tle – to dostałabym niezłą sumkę „dla świętego spokoju” od właściciela
restauracji,wktórejjedliśmy.Naprawdę.Mamznajomą,którażyjetylkoztakuzyskanychpieniędzy.
Aledoniejjeszczewrócę.
Udałomisięspokojnieprzełknąćkęs,apotemjeszczespokojniejspojrzećnamojego
klienta. Nie byłabym zaskoczona, gdyby zaczął porównywać którąkolwiek z moich części ciała do
przedmiotówzjegocodzienności.Wtymfachutakiezabiegistylistyczneklientówzdarzająsiędość
często.Sążałosne,alenajwyraźniejichpodniecają.Raztakijedenrudy,starygamońporównałmój
tyłekdosiodełkaswojegoharleya.
–Grzechembyłobyniewsiąść–doprawiłswójwątpliwykomplementkomentarzem.
Nawetparęrazyzawarczałamdlaniegojakmotor,naktórywrzeczywistościpewnie
śmiertelnie boi się wsiadać. Chyba dobrze pojęłam jego potrzeby i doskonale mi się udało dobrać
tembrwarkotu–po„jeździe”zaśdostałamgrubynapiwek.
–Baobab?
Zaśmiałamsięzalotnienatyle,nailepozwalałminastępnykęsmojegołososia.
–Adlaczegoniegwiazda,kwiat,tęcza?Takbrzmiałobyowiele...–wostatniejchwiliugryzłamsięw
język. „Romantycznie? Czy ja zdurniałam? Siedzę z klientem, a chcę gadać o romantyzmie?”,
pomyślałam.
–...ładniej–zakończyłam.
Znowuposłałammuuśmiech.
–Amożejaniemamduszy?
Racja,naogółwmiejscu,gdziepowinnaznajdowaćsięwłaśnieona,miałam–kasę
fiskalną.Alewtymmomenciepoczułam,żechybamamtakązwykłą,poczciwą,ludzkąduszę.
Maciej patrzył na mnie spokojnie, wyrozumiale – jak na jakieś roztrzepane dziecko. Po chwili
opowiedziałmihistorię.
„BaobabzostałstworzonyjakopierwszedrzewonaZiemi.Byłpięknymdrzewem.
Niestety,nigdyniebyłzadowolonyztego,coma.Gdypojawiłasięsmukłapalma,tenzaczął
narzekać, że jest za niski. Kiedy bogowie stworzyli drzewo o płomiennie czerwonych kwiatach,
baobabskarżyłsięnaswojąszarość.Gdyujrzałfigowca,zapragnąłmiećrówniesmaczneowoce.
Długo uskarżał się na swój ciężki, niesprawiedliwy los. Tak długo, aż bogowie stracili do niego
cierpliwość.Potężnarękawyciągnęłabaobabzziemiiwsadziłagozpowrotemkorzeniamidogóry.
Dodzisiajbaobabywyglądajątak,jakbyprzezpomyłkęwyrosłydogórynogami.”
–Pięknie–skwitowałam–mojaduszajestzazdrosnaichciwa.
Znowutenwyrozumiałyuśmiech.
–Twojaduszarośniedogórynogami,tylkotyle.
Uśmiechnąłsię.
–Tojeszczeniewszystko.Znalezieniemałegobaobabugraniczyzcudem.Zgodnie
zlegendąwszystkiedorosłebaobabyprzysyłanesąnanasząplanetęprostozraju.
Wmilczeniukończyliśmywspólnyposiłek.Tobyładobracisza.Zadobra,poczułam
wsercunagłyściskstrachu.
Maciejjestdaleko,ajamamczasnamyślenie.Baobab.Ajednakcholernieromantycznie.
Nieszablonowo. Jeżeli to prawda, moja dusza nigdy nie zakwitnie pod ziemią. Jeśli to prawda, nie
jestemcałkiemzepsuta,poprostumamduszędogórynogami.Zażyciem.
Wencyklopediiznalazłamwyjaśnieniedotyczącerajskiegopochodzeniabaobabów.
Naukowcywyjaśniają,żesadzonkibaobabówtoulubionepożywieniesłoni.Tewielkiessakizjadają
je w całości. Nieporozumienie. Oglądałam fotografie baobabu. Tylko głupiec mógłby zaufać
wydumanymteoriomnaukowców.Widaćgołymokiem,żebaobabypochodzązraju.
WczorajzadzwoniładomnieKatarzyna.Zaprosiłamnienaobiad.Staćją.Pracowała
kiedyśwmoimfachu,alejużodparulatznalazłainneźródłozarobków.Bezpieczniejsze,łatwiejsze,
no i niewątpliwie ciekawsze. Pierwsze zdanie, jakie do mnie skierowała, gdy się poznawałyśmy,
brzmiało:
–Katarzyna–tylkospróbujkiedykolwiekpowiedziećdomnie„Kasia,Kaśka”,toukręcęciłeb.
Obcesowo,wulgarnie(usprawiedliwiałająpewnadozaalkoholuwekrwiwidocznajuż
w jej cedzeniu słów, chwiejnym podaniu dłoni) i rzeczowo. Katarzyna była przede wszystkim
rzeczowa.Iniezależna.Nawetgdybynierzuciłatakiegozdanianadzieńdobry,itakniepotrafiłabym
zdrabniać jej imienia. Od razu było widać, że ma się do czynienia z Katarzyną, nie z żadną Kasią.
Była kobietą wysoką, o wręcz posągowych kształtach, które niegdyś odziewała bezwstydnie
skromnie. Myślę, że swoim przejściem przez ulicę niejednokrotnie spowodowała stłuczkę. Nie
sposóbbyłojejniezauważyć.Wdodatkuzjejtwarzynaświatspoglądałyduże,ciemneoczy.Oczy
femmefatale,aleniewątpliwierównieżmyślącejkobiety.
Umówiłyśmysięwmałej,przytulnejknajpcedlahomoseksualistów.Tylkowtakich
miejscachdwiesamotne,urodziwekobietymogąwdzisiejszychczasachliczyćnaświętyspokój.
Dlaczegofacecizakładają,żesąniezbędnidopełninaszegoszczęścia?Tosięnazywa
przerośnięteego.Iniestetyjesttodziedziczne.Mamnadzieję,żeniezaraźliwe.
Wchodzącdoknajpy,odrazujązauważyłam.Jużnieprzyoblekałasiętaknieprzyzwoicieskromnie
jak kiedyś, ale zachowała swoje upodobanie do szat podkreślających jej kobiece kształty. Siedziała
przyoknieiwzamyśleniuprzygryzaładolnąwargę.
–Witaj–przywitałamniedosyćwylewniejaknanią,lekkimcałusemzłożonymnamoim
policzku.
Zbliskawyglądałajeszczelepiejniżzdaleka.Starzałyśmysię,fakt,aleonatylko
wmetryce.Miałanadalgładkieczoło,ustnieotaczałyżadneniepotrzebnelinie.Tyletylko,żezawsze
miałampodejrzenia,żeonajużsięurodziłaztakątwarzą.Dziesięciolatkaztwarządorosłejkobiety?
Czytojestmożliwe?Amożetotylkotejejniesamowite,ponureoczyzawszebyłyniezmienne?
Nigdyniewiedziałam,dlaczegoKatarzynastałasięczęściąmojegożycia.Chybasama
tak postanowiła, a skoro tak, ja nie miałam wyboru. Jej się nie odmawia. Pracowała jakiś czas w
ekipiemojegomenadżera.Poznałamjąna„rodzinnejimprezie”dlajakiegośstarego
rozpustnikazgrubymportfelemibrzuchem.RazemzKatarzynąorazparomainnymi
dziewczynamizapewniałyśmytowarzystwojemuorazjegolicznymznajomymzżartymprzez
czas,niezaspokojonąchęćciągłegobogaceniasięiliczneużywki.Wsumienienajgorszafucha.
Dobreżarcie,drinki,niewyglądaliiniebylidemonamiseksu.Laby.Byłczasnapogawędkimiędzy
nami,grupąładnych„używek”zesterczącymicyckamiityłkami.
Katarzynajakzwyklezamówiłastek–lubimięso.Spożywałastekztakąprzyjemnością,jakbysama
gowcześniejupolowała.
– Spójrz – podała mi małe pudełeczko. Przeźroczyste, na jego dnie widać było jakiegoś dużego
robala,możekaralucha.
–Piękny,co?
Kiwnęłamgłową.Ogustachsięniedyskutuje,chociażtoprzysłowiejestnicniewarte.
Przede wszystkim dyskutuje się o gustach. Gdyby nie takie polemiki, nie powstałby szereg
programówotym,jaknieurządzaćdomu,jaksięnieubierać,jaksięnieodzywaćdoszefa,jaksię
niepieprzyć...Itakbezkońca.AleogustachKatarzynysięniedyskutuje.
–Chybaniezamierzasz?...
Spojrzałamznacząconajejtalerzirobaka.
–Nie,nocośty.Niejestemwpracy.
Uśmiechnęłasięszeroko.BowzawodzieKatarzynytenrobakbyłnarzędziempracy.
Między innymi on. Otóż w pewnym momencie swojego życia zrozumiała, że istnieją inne, lepsze
sposobyzarabianianażycieniżpłatnamiłość.Iżeonajestdotakichsposobówstworzona.
Gdybym jej nie lubiła, mogłabym ją nazwać naciągaczką. Ale dla mnie jest prawdziwą artystką w
tym,corobi.Podróżujepocałymświecie.Mapecha–częstoskręcakostkęnazaśliskiejpodłodze
hotelu,dostajezatruciapokarmowegowjednogwiazdkowejrestauracji,znajdujezdechłegorobalaw
luksusowym produkcie spożywczym uznanego na całym świecie koncernu spożywczego. Takie ma
życie.Ciąglepodgórę.Zcorazwiększymbagażemgotówki
zodszkodowańpowypadkowych.Niekażdybypotrafiłzachowaćwsobietyleufnoścido
otaczającegoświata.
Z ufnością skończyła swój stek. Z ufnością poszła do toalety. Z ufnością wypiła ze mną butelkę
wytrawnego,drogiegowina(onastawiała).
–Przecieżniemogęciągleobawiaćsiępecha–chybawyczuła,oczymmyślałam.
Wtrakciedrugiejbutelkiwina,trzeciegosteku(dlaniej)itostów(dlamnie)powiedziała:
–Konieczmojąpracą.Ato–podnospodstawiłamizamkniętegorobala–właściwiejestpamiątka
poniej.Imoimgenialniewykorzystywanymtalencieaktorskim.Wychodzęzamąż.
Naturalniezabardzobogategoczłowieka.
–Zmiłości?–zapytałam.
–Też,aleprzyokazji.
Wpełnijąrozumiem.Wiedzącożyciuto,comywiemy,niemożemyopieraćswojej
przyszłościnaczymśtakulotnymjakuczucie.
–Poznałamgowczarującym,włoskimhotelu.Właśnieuroczotraciłamrównowagę,aby
równiezgrabnienabawićsięokrutnejkontuzji,kiedytenRomeoodsiedmiuboleścizłapałmniew
ramiona.Wściekłamsię.
Kiwnęłamgłową.Zrozumiałe.Stanąłnadrodzedopieniędzy,tegoteżbymłatwonie
odpuściła.
–Alepotem,jakzobaczyłam,żeręka,którąmnieprzytrzymał,dźwigazegarekwart
fortunę,dałamsięułagodzićprzykolacji.Nawetmupodziękowałamzauratowaniemojegozdrowia.
Okazało się, że jest wdowcem, podróżuje w interesach. Nie przeczę, przypadł mi do gustu. Nie za
ładny, ale zdecydowanie męski. Tydzień później dostałam pełny raport od prywatnego detektywa.
Facet był rzeczywiście czysty, żadnej ukrytej żony, kochanki, tylko przelotne – prawdziwa,
dziedziczna fortuna. Dopiero po miesiącu z pewną nieśmiałością pozwoliłam zaprowadzić się do
łóżka.
Chybarzeczywiściegolubiła.Możetapogodawoczachtonieżarmiłości,alenapewnoszacunkui
pewnegooddania.
–Wiedziałam,żeprędzejczypóźniejonteżwynajmiedetektywa.Możezrobiłtona
początku naszej znajomości? Ale od wielu lat prowadzę się naprawdę przyzwoicie, mam nawet
podejrzenia,żestałamsięwtórnądziewicą.Ztejstronyobawniemiałam.Tylkosposóbzarabiania
przezemniekasymógłnieprzypaśćmudogustu.Więczaryzykowałam.
Uśmiechsatysfakcjiwykwitłnajejpełnychwargach.
–Iwygrałam.Wylałamtrochędyskretnychłez,oczywiścieniechcący.
No,Katarzynanapewnonieobsmarkałabysiępodczaswielkiegopłaczu.Tobyłoby
poniżejjejgodności.
–Potemnawetpróbowałodemniewyciągaćróżnehistoryjki,bardzogotobawiło.
Inadalbawi.
Znowuwjejponurychoczachujrzałamspokój.Możeszczęście?
–Zostałmitylkojedensekret,zniegobysięnieśmiał.
Wróciłoponurespojrzenie.
–BierzemycichyślubweWłoszech,tam,gdziesiępoznaliśmy.JednakRomeozniego.
Zamilkła.Wiedziałam,pocochciałasięzemnąspotkać.Porazpierwszy,odkiedyją
poznałam,wiedziałam.Niełatwodźwigaćsamemutakilękwsercu.Iwchodzićznimwnoweżycie.
Niemogłamjejporadzićpełnejszczerości.Samaniewierzęwhappyendy.Bardziejskłaniamsięw
stronę dramatu niż romansu. Dlatego milczałam. Razem milczałyśmy. Dokładnie wiedziałam, co
Katarzynaczuje.Itomójprezentślubnydlaniej.
Uśmiechnęłasiędomnie.Chybaprezentjejsięspodobał.Zamówiłyśmytrzeciąbutelkę
wina,czwartystekiwielkikawałektortu–dlamnie.Konsumpcjapozwalanacieszeniesięrzeczami
dostępnymi.Odsuwadobólupiekącepragnieniaczegoświęcej.Dlategojesttakpowszechna.
WróciłMaciej.Tobardzodlamnieważne,chociażniewiemdlaczego.Przecieżpłacimirównieżza
lojalność,kiedygoniema.Płaci,aleprzecieżopróczzapewnieńmojegomenadżeraniemażadnej
gwarancji, że nie dorabiam sobie na boku. Chyba że zna prawa rządzące naszym małym światem
rozpusty.Gdybymdałakomuścałusawciemnejuliczce,naperyferiachMiasta,ranozobaczyłabym
menadżera. On wie o wszystkim, co się dzieje z jego dziewczynami. Dobrze opanował zasady
seksmarketingu.
–Słuchaj,skorotwojeciałojestnarzędziemiterenempracy,atypracujeszdlamnie,więcdopókito
robisz, w przypadku TAKICH czynności twoje ciało jest moim. A ja zawsze wiem, co się ze mną
dzieje.Ajeszczelepiejwiem,codziejesięzmojąfirmą.
Tentekstiwielemupodobnychsłyszałamwielokrotnie.Bezobaw,wiem,wcogram.
Iwiem,żedorabianienawłasnąrękę,bezzgodyszefa,nieskończyłobysięnaganąwpisanądoakt.
Mójmenadżerniejestbrutalem,alewykonywanyzawódzobowiązuje.Iktowie,możewypisałbymi
naganęsiniakaminacałymciele.Niewiem.Tojestryzykowpisanewmojąpracę.
Jakchorobyweneryczne.Niekuszęlosu.Jakchcępoczućdreszczemocji,kupujęwędlinęzpromocji.
WracającdoMacieja–przyjechał.Mójklient„chybaimpotent”.Czyitymrazem?
Stanęłamnawysokościzadania.Wyglądamnaprawdędobrze,widzętopojego
spojrzeniu.Gdyzdejmujękuse,sztucznefuterko,małaczarnarobinanimwrażenie.Awłaściwieto
mojepiersiityłekpodjejopiętymmateriałem.Niecałujemnienapowitanie.Lekkiuściskramion,
spojrzeniewoczy.
–Witaj–itenszczeryuśmiech.
Mruczęjakkociak,alewdosyćpowściągliwymtonie,iwitamgopocałunkiem
wpoliczek.Totyle,jeżelichodzionamiętnepowitaniastęsknionychkochanków.
Kolacjabiegnieswoimutartymtrybem,nawetniewiem,cojem.Tylkosmakwina
sprawiamiprzyjemność.
–Ej,boktośtusięzarazupije.
Znowutenszczeryuśmiech.Muszęgoutopićwcierpkimwinie.Dobrzetakrazem
siedzieć z mężczyzną, który po prostu ze mną rozmawia. Maciej staje się dla mnie obiektem
naukowej obserwacji. Jak dotąd, zanim mnie wynajął, mężczyzna nie wydawał mi się zdolny do
jakiejkolwiekrzeczowejkonwersacji.
Mężczyźnizmojegodzieciństwasięnieliczą,wiadomo,traktowalimniejakdzieckoitakdomnie
mówili.Chłopcywszkoleśredniej,żenada.Pryszcze,buzującehormony,zero
umiejętnościkonwersacji.Potemklienci.Ciostatninietraktowalimniejakistotymyślącej.
Właściwiemogłabymmiećwadęwymowy,móżdżekkury,bylebymzachowałaswoje
umiejętnościzawodowe.Iumiaławyjęczeć„ooooooooooooocch”,„jesteśwspaaaaaaaaniały”
itympodobneśrodkistylistyczne.Iwtakiotosposóbwyrobiłamsobienastępującąopinięosamcach
tegoświata:
1.Myśląsprzętemschowanymwmajtkach(usprawiedliwieni–czymśmyślećmuszą,
aichmózgprawdopodobnienieewoluowałnaprzestrzeniostatnichczterechtysięcylat).
2.Myślą,żeichinteligencja,prezencja,erudycjarzucająnanogikażdąkobietę(to
tłumaczy wpadanie przez nich w bełkot bałwochwalczy na temat swojej osoby przy każdej
atrakcyjnej,nieuciekającejkobiecieiochlapywaniejejswojąślinąprzyokazjitychpeanównawłasną
cześć).
3.Myślą,żemająwiększysprzęt,niżmają(bardzoczęstybłąd!).
4. Nie myślą, ale to nie jest ważne, o ile mają pieniądze (i tego każda porządna kobieta musi się
trzymać).
Maciejodbiegaodmoichobiegowychzapatrywańnapłećbrzydką.Nochybażedotyczy
go punkt trzeci. Ale nie wygląda mi na takiego, który szczególnie interesuje się życiem swojego
dolnego oprzyrządowania. Pewnie się mylę. Mężczyźni utożsamiają się ze swoim fiutem od
wczesnego dzieciństwa. Z radością dostrzegają jego odrębne życie już w dziecinnym łóżeczku,
wstydliwie zerkają w szkolnej szatni na innych chłopców, żeby sprawdzić, jakiego ma kolega (oby
nie większego, zgroza!). Potem, niezależnie od faktycznych rozmiarów, jednoznacznie podkreślają
swojąwielkość.Nawykiztychwszystkichetapów–równolegle–zostająimdopóźnejstarości.Ito
właśnie ich fiut często podejmuje życiowe decyzje. Stąd tyle złamanych serc, rozwodów, dzieci z
rozbitych małżeństw. Skoro myślą fiutem, dlaczego nie spytają się o zdanie zwykłego kawałka
kiełbasy?Napewnolepiejbynatymwychodzili.
Mimowszystkolubięmężczyzn.Jakrolnikswojekrowy,jakpiekarzzboże.Sąidealnym
środkiemdomojegocelu–pieniędzy.Gardzęnimijakoludźmi,alelubięjakoklientów.Sąnapewno
prostsiwobsłudzeniżkrowa,naogół(!)bardziejodniejdomyciiniemuszęonichdbać.
Mają swoje własne gospodynie. Do mnie przychodzą tylko na udój. A najlepsze jest to, że zyski z
mleka przypadają tylko mi. No i oczywiście mojemu alfonsowi. Jeden plus jeden zawsze daje dwa.
Tylkocorobić,gdytrafisięktośtakijakMaciej?
–Jesttamktoś?
Maciejmachamidłoniąprzedoczami.Myślenieważnarzecz,aleniezatomipłaci.
Uśmiechamsiępromiennie.
–Przepraszam,zamyśliłamsię.
–Nieszkodzi,aletylkopodjednymwarunkiem–mrużyoczy–jeżelimipowiesz,
oczymtakmyślałaś.
Akurat.Jestmiły,przyzwyczaiłamsięjużdoniego,odczuwamnawetcośnakształt
tęsknoty,gdywyjeżdża,aleniezapominam,żepłacizamojetowarzystwo.
Opowiadammuomoimmotylu.Otym,jakrozkładasięnaplamachsłońcanafiranie.
Iżeprzezwieledninieruszasięzjednegomiejsca,jakjestpochmurno.
–Kupiłammudwieróżneroślinywdoniczceobsypanekwiatami.Nigdyniewidziałam,
żebychoćnachwilęusiadłnaktórymśznich.Dlaczego?
–Myślę,żetentwójmotylwie,żetekwiatytotylkoimitacjatych,jakiemawsercu.Niechceżadnej
namiastki.
CałyMaciej.Czyonmusimówić,jakbymyślał?Wolałabym,żebypowiedziałcoś
wstylu:„Amożetoćma?Che,che,che”.Żebybyłociekawej,dopowiadajeszcze:
–Jakja.
Dalsza część kolacji upływa nam właściwie w milczeniu. Pierwszy raz w życiu nie wiem, co
powiedziećprzymężczyźnie.MożespotkałamMaciejapoto,żebyzmienićzdanieopłcibrzydkiej?
Pokolacjiodwozimniepodmójblok.Lekkocałujepoliczek.Jutroznowusięspotykamy.
Wchodzędomojegociasnegomieszkanka.Duchotazwalamnieznóg.Wciemności,nie
zapalającświatła,kierujęsięwstronękuchennegookna.Muszęjeotworzyć.Dotykamrękąchłodnej
szyby. Nagle słyszę szelest tuż obok mojej głowy. To motyl. Zaniepokoiłam go swoim nagłym
wtargnięciemwjegociepły,sennyświat.Siedzinajednymzpodarowanychmuprzezemniekwiatów
doniczkowych. Nie wygląda na jedzącego, ale właściwie nie mam pojęcia, co jedzą i jak jedzą
motyle.Potyludniachsiedzenianafiranie,ramieokiennej,wkońcuodnalazł
drogęnakwiat.Uśmiechamsiędosiebie.Terazmuchybalepiej.Ostrożnieodsuwamdłońodszyby.
Mogę otworzyć okno w pokoju. Motylowi zostawiam złudę lata. Siedzę razem z nim w tym oknie
jeszczebardzodługo.
Jestkonieczimy,aleMiastoSprzecznościwciążokrywakołdraześniegu.Wdzieńśniegnaulicachi
chodnikach zamienia się w brudną breję. Ludzie idą przed siebie z determinacją i lekkim
obrzydzeniem.Mokrebutynikogonienastrajająpozytywnie,alekażdydokądśsięspieszyimusitam
dotrzeć. Ludziom często wydaje się to sprawą życia i śmierci. Gdyby przez chwilę przystanęli,
spojrzeli na nienaruszone przez sól czapy śniegu na drzewach, gdyby przez chwilę dali się uwieść
odblaskowi słońca na śniegu, ich świat zyskałby nową jakość. Ale oni dopiero wieczorem, siedząc
przed telewizorami, będą podziwiać taki sam śnieg na ekranie. Będą mówić o nim, że taki czysty,
nastrojowy i że właściwie zima jest bardzo piękna. Rano znowu wyjdą na ulice, na przystanki, do
swoichaut.Znowuślepinato,comajądookołasiebie.
WieczoramiMiastolśnijakdrogocennyklejnot.Jezdnie,chodniki,szyby.Wszystko
wyglądajakdziełoartysty.Jestśrodeknocy.Niemogęoprzećsiętemuprzepychowizaoknem.
Zakładamgrubykożuszek,wychodzę.Niebojęsięnocy.Odparulatżyjęwłaśnieotejporzedoby.
Mojemuciałuniechcesięspać.Tencaływolnyczas,któryzapewniłmiMaciej,obfitujewbezsenne
noce.Mroźnepowietrzedziałanamniejaknarkotyk.Chcemisiębiegać,śmiać.
Dostrzegammałą,osiedlowąślizgawkęzrobionąpewnieprzezmiejscowedzieciaki.Biegnędonieji
jużpochwilibawięsię,jakbymmiaładziesięćlat.
–Przestańsięślizgać–upominałamniematka,kiedyrazemzniąwychodziłamzdomu
w zimowe poranki. Napominała mnie tak, kiedy byłam małą dziewczynką, a także wtedy, gdy
chodziłamjużdoszkołyśredniej.Chociażwtedybardzorzadkorazemwychodziłyśmy.
–Alemamo,patrz,jakjapotrafię–niedawałamzawygraną.
–Przewróciszsięizłamiesznogę–wróżyłamatka.Mimotowidziałam,jaksię
uśmiechała,gdyprzefruwałamzjednegokońcakałużynadrugi.Mojabeztroskaradośćrównieżjej
się w jakiś sposób udzielała. Tej poważnej, ciągle zatroskanej kobiecie. Czasami łapała mnie za
dłonieiciągnęłazasobąpośliskiejtafli.
– Tak możesz rozbić sobie tylko tyłek – mówiła. I miała rację. Nieraz upadałam na pupę bardzo
boleśnie, ale to nie powstrzymywało mnie przed dalszym ciągiem zabawy. Wtedy byłam
najszczęśliwsządziewczynkąpodsłońcem.Zabawyzmatkąbyływielkąrzadkością.Tym
bardziejjesobieceniłamimiałamświadomośćwyjątkowościtakichchwil.
Gdymiałamdziesięćlat,zimabyłanaprawdęmroźna.Przezcałytydzieńnie
wychodziłamzdomu.Obowiązującyzakazmatkizamykałmidrzwidopięknych,wielkich,
skutych lodem kałuż na polnej drodze. Im częściej słyszałam: „Nie wolno ci wychodzić na ten
mróz!”,tymbardziejcośpchałomnienazewnątrz.Wkońcu,korzystającztego,żematkazajętabyła
robieniemobiadu,udałomisięwykraśćkurtkęiwybiecnapodwórko.Wolność–wtedychybaporaz
pierwszypoczułam,coznaczytosłowo.Wiedziałam,comnieczeka,gdyzostanęnakrytanamoim
„przestępstwie”.Matkawymagałabezwzględnegorespektowaniaswoich
nakazów. Ale to, co czekało mnie na zewnątrz, usuwało w daleką przyszłość ewentualny gniew
rodzicielki. Wszystkie kałuże były moje. Ani jedno dziecko nie bawiło się na ślizgawkach polnej
drogi.
Mrózrozsadzałmipłuca,gdygwałtowniewciągałampowietrze,prującgładkąprzestrzeńślizgawek.
Nieistniałdom,matka,żadnezakazy.Tylkodzika,pierwotnaprzyjemność.
–Lena!!
Nieudałomisięjednakzwieśćdokońcaczujnościmojejrodzicielki.Stałanaprogu
domu. Nie widziałam jej z polnej drogi, ona mnie też nie. Na dźwięk zagniewanego głosu
gwałtownieodwróciłamsięwkierunku,zktóregopłynął.Pochwilijużleżałamnalodzie.
Słyszałamtylkodziwnytrzask,jakbyktośzłamałtaflękałuży.
Niewstałamsama.Matka,zbladątwarzą,podniosłamnieześlizgawki.Czułampiekący
ból gdzieś w nodze. Ale nie to było dla mnie wtedy straszne. Moja matka płakała. Po jej twarzy
płynęłyłzy.Atoprzecieżmniebolało.Wmilczeniuwzięłamnienaręce.Jakmaleńkiedziecko.
Drogędodomuodbyłamwjejramionach.Bólminieprzeszkadzał.Nawetniepłakałam.Jejciepłoi
zapachotulałymnietakmocno,żeażbałamsięoddychać,żebytegoniepopsuć.
Potembyłakaretka,szpitaliznowubyłamwdomu.Zgipsemnaprawejnodze.Ten
wielkiopatrunekzrobiłzmojejchudejkończynynogęsłonia.Matkacałyczasbyłaprzymnie.
Niepamiętamnikogozrodziny,tylkoją,aprzecieżwtedymusiałbyćktośjeszczegdzieśobokmnie.
Jakby nagle stała się dla mnie centrum wszechświata. Wtedy nie używałam w myślach tego typu
porównań.Byłammałądziewczynką.Kochaną.Najważniejszą.
Tobyłjedynyrazwżyciu,kiedyniedostałamkaryzaswojeewidentneprzewinienie.
Żadnej bury, żadnych chmurnych spojrzeń matki. Tamtego wieczora, gdy zasypiałam otumaniona
działaniem tabletek przeciwbólowych, była przy mnie. Niedopite kakao parowało na lampkę nocną
przymoimłóżku.Matkasiedziałaobok,naniezbytwygodnymtaborecie.Wdomu
panowałacisza–jakbynieżyłbezjejzainteresowania.Pozostalidomownicyprzestaliistnieć.
Tamtegowieczorasercedomubiłotylkodlamnie.
Wnocyobudziłamsięzbólem.Matkaspałaopartagłowąnamoimłóżku.Zadniazawsze
czujna,terazniezbudziłasięmimomojegocichegojęku,którywydałamnagranicysnu.Dodzisiaj
pamiętam tę twarz. Odarta z pozorów codzienności, właściwie z jej wymogów, była twarzą ładnej,
zmęczonej kobiety. Cienie pod oczami stworzone przez jej długie rzęsy, drobne zmarszczki wokół
oczuiust,niektóreodśmiechu,większośćodzmartwień.Mojamatka.
Bezbronna.Właściwiesamapotrzebującaopieki.Tyleniosłanaswoichbarkach.Teraztowiem.
Wtedy patrzyłam na nią jak na inną, nieznaną matkę. Za dnia jej twarz pełna wyrazu, mimiki, a w
tamtymmomenciespokojna,moja.Takąmatkęzawszebędępamiętać.
Ból wyrwał następny jęk z moich ust. Obudziła się. W oczach czujność, troska, na ustach lekki
uśmiech.Dlamnie.Jejchłodnadłońnamoimczole.Tobyłanaszanoc.Czasami
znieszczęściarodzisięszczęście.Czasamiżycienastakzaskakuje,żenaszebariery,któremająnas
chronić,znikają.Niesąnampotrzebne.Przezkrótkiczasmamyodwagębeznichżyć.Tojestczas,
gdyznieszczęściarodzisięszczęście.Nieważne,żegdywkońcunadchodzinowydzień,ubieramy
swojemaski.Zawszemamyprzysobietenuśmiechlosu,którynasgrzeje.Inicgojużniezniszczy.
Naszczęście–wtymprzypadku–przeszłościniemożnazmienić.
Z Maciejem spotykam się w parku. Nietypowa, jak na nasze spotkania, sceneria. Zamiast seksownej
sukienkimamnasobiegrubykożuszek,porządnerękawiczkiiczapkęàlaGustlik.Onteżnieświeci
ubraniem dżentelmena. W wielkiej, puchatej kurtce wygląda jak niedźwiedź. Gdy mu to mówię,
wybucha śmiechem. Już nawet nie czuję się nieswojo, że on mi płaci za nasz wspólny czas.
Niespędzanywłóżku.Zapominam,żejestmoimklientem.Parkpokrywagruba,jaknatęporęzimy,
płachtaśniegu.Białypuchskrzypiwrytmienaszychkroków.
–Opowiedziećcicośzabawnego?–pytam.
Nieczekającnaodpowiedź,zaczynamopowiadaćmuomojejmiłościdotakich
zimowychkroków.
Jakbyłammała,wszystkimopowiadałam,żemojebutyzesobąrozmawiają.Zależnieod
ichnastroju–albowydawałykłótliweodgłosy,alboprzyjaźniezesobągawędziły.Dorośliśmialisię
zemnie.Dodzisiajsłyszęrozmowęmoichbutów.Jestonanajbardziejwyraźna,gdypodnogamileży
śnieg.Teodgłosybardzomnieuspokajają.
–Adzisiaj–pytaMaciej–oczymzesobągawędzą?
–Dzisiajsąbardzoprzyjaźniedosiebienastawione–mówię.–Toprzeztowarzystwo
twoichstóp.
Nieugryzłamsięwjęzyk.Powiedziałamtakiezdanie.Zażenowanakobietado
towarzystwa. Gdyby był takim zwykłym klientem, mogłabym wiele podobnych zdań wydobyć ze
swojego gardła z prędkością światła. O ile by za nie ktoś dobrze zapłacił. Ale w tym przypadku
powiedziałamto,botakmyślałam.
Maciej przerywa to nagłe milczenie między nami śnieżką, którą celuje dokładnie w moją głowę.
Bitwanaśnieżkikończysięremisem.LeżymynaśnieguipierwszyrazMaciejnaprawdęmniecałuje.
Powinnam nie myśleć, odlecieć, nie wiem. Powinnam poczuć się tak jak bohaterka kieszonkowego
romansu. Nic z tego. On mnie całuje, a ja gorączkowo myślę, do czego to wszystko zmierza.
Nietypowyprzypadekzawodowy.Uroczy,aleprzeztobardzoniebezpieczny.
Niespotkałamkurwy,któradobrzewyszłabynamiłościdoklienta.Ajawłaśnieczuję,żecośtakiego
migrozi.
Wracamypotemzparku,powoliidącdokawiarninagorącączekoladę.Wrozmowę
moichbutówwkradasiępewnezmieszanie.Prawiesięzesobąkłócą.
Wkawiarnipustki.Tylkojakaśparamałolatówprzytulonawkącie.Onstarasięmówić
bardziej męskim głosem, zaborczo przygarnia jej szczupłe ciało nad parującymi filiżankami, ona
wpatruje się w niego jak w boga. Zalotnie spogląda na swojego młodego kochanka, wydyma usta,
śmiejesięperlistymśmiechem.Miłośćnieskażonażyciem.Ajednaknajbardziejnimpełna.
Starszakobietazzaladyspoglądananasciekawie.Przezchwilęchcęsięgdzieśschować,ukryćprzed
tymjejuważnymzerkaniem.Maciejpewnietrzymamojądłońwswojej.Uspokajamsię.
Przecież z nikim tutaj nigdy nie przychodziłam. Nie wiem dlaczego, ale bardzo mi zależy na
zachowaniu pozorów zwykłej randki. Chcę być zwyczajną kobietą, która po zimowym spacerze
przychodzi ze swoim mężczyzną napić się czekolady. Na chwilę zapominam o tym, że jestem
towarem.Jakgorącaczekolada.Tylkobardziejluksusowym.
Maciejpijeswojączekoladę,jakbyrobiłtopierwszyrazwżyciu.Gdytomówię,
stwierdza,żeprzecieżtakjest.Pijejąpierwszyrazwżyciuzemną.Odprężamsię.Przyjemnieżyćtak
zwyczajnie.Wdzieńspacer,nocspędzonawswoimłóżku.Przyjemnościcodziennejszarości.Zaladą
pojawia się młoda dziewczyna. Atrakcyjna, tlenione blond włosy, obcisły sweterek. Przeciętna,
młodaPolka.ObrzucaMaciejagłodnymspojrzeniem.Znamtakie.Polujenamęża.Jejoczywędrują
odmojegopartneradomojejosoby.Jużpochwiliwidzę,żemniepoznała.Niewiemskąd,jak,ale
bezbłędnierozpoznajętenbłyskpogardy,obrzydzenia,wyższości.MiastoSprzecznościjestduże,ale
niemożnasięwnimukryć.Zawszetowiedziałam.
Dziewczyna szepcze coś na ucho starszej kobiecie za ladą. Na jej twarzy odbija się ciekawość, a
potempogarda.Kolejnaosoba,którejpoprawiłamsamopoczucie.Ja,zwykły,ludzkiśmieć.
Szmata.Takomniemyślą.One,przyzwoite,zagrożoneprzezmojewystępki.Jakiświatjestprosty.
Czarneibiałe.
Maciejspokojniedopijaswojączekoladę.Nicniezauważa.
–Idziemy?
Kiwamgłowąnazgodę.Dostajęcałusawjejczubek.Podchodzimydoszepczących
kobiet.Milkną.Maciejregulujerachunek.Spokojniepatrzęimwoczy.Mająnadzieję,żesięspeszę.
Czuję,jaknatoczekają.Łączągrzechzpokutą,aonniewystępujezniąwparze.Jegowybrankąjest
nieszczęście.Wychodzimy.Dziewczynacichosyczydrwiące„kurwa”podnosem.
On tego nie słyszy. Odwracam się do niej twarzą i patrzę w oczy. Nie wytrzymuje długo, rzuca
kolejne„kurwa”.Uśmiechamsiępogodnie.Najpogodniej,jakmogę.Jakodamanigdybymsobienie
pozwoliłanatakiesłowawmoichustach.Kiwamjejgłową,pochwiliznowustojęnaśniegu.
Mojebutyskrzypiąbardzospokojnie.Tylkoserceburzliwieszarpiesięwmojejklatce.
Maciejponowniemniezostawia.Tymrazemtylkonajedendzień.Pojutrzeznowusię
spotykamy. Nigdy się nie zastanawiam, gdzie wyjeżdża, czym się dokładnie zajmuje. Nie leży to w
polu moich zainteresowań. Na pewno dobrze płaci. I regularnie. W innym wypadku już dawno
miałabymrozmowęzMarkiem.Niewidziałammojegoszefajużponadtydzień.Jestem
nowoczesną kobietą. Stan mojego konta w banku, który regularnie sprawdzam przez Internet,
zadowala mnie. Bardzo. I pomyśleć, że przez ostatnie tygodnie tak niewiele musiałam z siebie dać,
żebytakbyło.Jaknaswojąprofesję,żyjębardzooszczędnie.Aleniegromadzępieniędzydlasamego
faktuichposiadania.Mogłabymsobiekupićładnemieszkanie,ba,nawetdomijeszczesporobymi
zostało.Maminneplany.Mojemieszkankojestwsamrazdo
wykonywaniarzemiosła,któreuprawiam.Chociażnajczęściejspotykamsięzklienteląpozanim.
Znam wiele hoteli. Na ogół tych lepszych. W końcu należę do śmietanki tego zawodu w Mieście
Sprzeczności. Ukłon w stronę Marka. To on mi pomógł – wiem, że nie bezinteresownie – stać się
luksusowądamądotowarzystwa.
–Niejesteśgłupia,maszfigurę,twarz,niemusiszmęczyćsięzaparęgroszy.
Takbrzmiałajegopropozycjapracy.Zdecydowanieniejesterudytą.Byłjednymzmoichpierwszych
klientów.Późniejdowiedziałamsię,żechciałmniesprawdzić.Niespałzemną.
Zapłacił,porozmawiał.Niewiem,czytakwyglądastandardoweprzesłuchaniedopracy
luksusowejdziwki.Wmoimprzypadkutakwłaśniebyło.Chociażwielemoichznajomych„zpracy”
opowiadało mi makabryczne historie o werbowaniu ich przez alfonsów. Chyba miałam trochę
szczęścia.
–Botytakawygadanajesteś,tomożesięciebietrochębał?Tyłekjaktyłek,wieletakichma,niema
wyjątkowychdup–podsumowałamnieIrena,kobietadotowarzystwa
ztrzydziestoletnimstażem.Jejangażdobranżyrozpustyprzebiegałzupełnieinaczej.
–Stałamnadyskotece,młodabyłam,ładna,tokażdysięoglądał.Ubraćteżsięumiałam,jakidzisiaj.
Możnatotaknazwać.Zpięćdziesiątkąnakarkuparadowaławmini,przyciasnej
bluzeczceidwudziestocentymetrowychszpilkach.Grawitacjarobiłaswoje.
–Niktmisięwtedyniepodobał,alelubiłamtorobić,zkimśmusiałam.Alewtedy
podszedł do mnie on. Przystojny blondyn, dużo starszy. Zaimponowało mi to. Od słowa do słowa
wylądowaliśmywjakimśtanimmoteliku.Spotykałamsięznimjakiśczas.Prawiesię
zakochałam.
Westchnęłaobfitymbiustem,którywylewałjejsięzogromnegodekoltu.
–Któregoświeczoruprzyprowadziłkolegę.Powiedział,żetojegoprzyjaciel.Dałmi
jakieśtabletki.Czułamsięświetnie.Pieprzyłamsięztymjegoprzyjacielem,aonspokojnieoglądał
telewizję.Wychodząc,rzekomyprzyjacielwręczyłmojemuprzystojniakowipieniądze.
Część z nich dostałam. Tak to się zaczęło. Jak nie chciałam tego robić, bił mnie. Potem się
przyzwyczaiłam.
Popatrzyłanamniespodkrzykliwiepomalowanychpowiek.
–Miałaśszczęście.Słyszałamrównieżotakichalfonsach.Alesąteżjeszczegorsiniżtenmój.Też
mogłamtrafićgorzej.
Ostatniesłowopowiedziałagłośno,wyraźnie.Przekonywałasamąsiebie.Dobrze
wiedzieć,żesąinni,którzymajągorzejodnas.
–Aleniemyśl–pomachałamijaskrawoumalowanympaznokciemprzedoczami–że
Marek jest inny. Alfons to alfons – obleśnym gestem dotknęła mojej piersi – a dziwka zawsze
zostaniedziwką.
Idęnadworzec.MójBezdomnysiedzizgazetą.Jestpomięta,pewniewyciągnąłjąze
śmietnika. Kładę dwie butelki wina obok niego i siadam na zimnej ławce. Znajomy gulgot w jego
gardle.Czekam.Nieprzyszłamrozmawiać.Niemuszętegoznimrobić.Dobrzepobyćczasamiobok
kogoś,ktocięnieocenia.Bezdomnywyglądajakzawsze.Chodzącywrakczłowieka
w ubraniu stracha na wróble. I ten jego „przeciwwłamaniowy” zapach. Tylko twarz zdradza pewne
zmęczenie zimą. Na dworcu jest zaledwie parę stopni na plusie. Przy mówieniu z ludzkich ust
wydobywająsiękłębypary.Nieporazpierwszyzastanawiamsię,ilelatmatenczłowiek.
Chude, zapadnięte policzki pokryte alkoholowym rumieńcem, wiecznie tkwiąca na jego głowie
czapka, szczecina siwego zarostu – to wszystko uniemożliwia mi trafną diagnozę. Butelka zostaje
opróżniona. Bezdomny wraca do lektury. Nie przeszkadzam mu. Odezwie się do mnie, jak, a
właściwie jeżeli uzna to za konieczne. Obok nas przechodzą spieszący się podróżni. Z wielkimi
plecakami,torbami,torebkami.Izcałymogromnymbagażem,któregoniewidać.Smutni,zamyśleni.
Możetotylkoatmosferadworcataknanichwpływa.Tylkokioskarkazaciekawionapatrzywmoją
stronę. Ale ona już mnie zna. Zna Bezdomnego. Nigdy nie przestaje się dziwić moim wizytom. To
widać.Dlapodróżnychnieistnieję.Zabardzosięspieszą.Niemampoczuciaanonimowości,wmoim
zawodzieononieistnieje.
Tylko przez chwilę czuję się jedną z podróżnych. Zawieszona w miejscu, które istnieje tylko w
chwili,gdysięwnimjest.Potemginie.Liczysięcelpodróży.
–Dokądjazmierzam?–tesłowawypowiadamnagłos.Bezdomnyodkładagazetę,patrzy
namnie.
–Niewiesz?Czyboiszsięwiedzieć?
Marację.Bojęsięjakcholera.IniechodzitutylkooMacieja.Oniegonajmniej.
Ryzykuję jedynie złamanym sercem. Chodzi o moje życie. Czy mam odwagę żyć inaczej? Czy
potrafię? Jestem jeszcze młoda, a już spieprzyłam sobie życie. Nie chcę tego robić komukolwiek
innemu.Tegobojęsięnajbardziej.Ajednakwiem,żetakieżyciezdnianadzieńmnieniszczy.
Mam marzenia jak każdy przyzwoity człowiek. Tylko inaczej widzę świat niż on. Więcej w nim
czarnychtonów,brakhappyendów.
Nierozmawiamyzesobą.Onzgaduje,oczymmyślę.Janatomiastwiemonimtak
niewiele.Todobryczłowiek.Najlepszy,jakiegopoznałamwMieścieSprzeczności.Niktinnytegoo
nimniewie.
Idędoszkoły.Tak.Ja,kobietaupadła,zamierzamzostaćuczennicą.Topomysł
Bezdomnego.Właściwiejegosugestia.Niewiem,jakpogodzęnaukęzpracą.Coprawda,
pracuję raczej wieczorami, nocami, ale czasami zdarza się fucha na dłużej. Muszę być dostępna
całodobowo.ZapytałamMacieja,czyniebędziemiałnicprzeciwko,jeżeliczasaminiebędęmogła
spotkaćsięznimpopołudniu.Niemiał.Chybanawetucieszyłsięztegomojegowyjściadoinnego
świata.Samamammieszaneuczucie.CałataprzygodazMaciejemwprowadziła
niezłezamieszaniedomojegouporządkowanegożyciaupadłejkobiety.Naglemamwięcejczasu.
Nagle zaczynam myśleć o sprawach, które już dawno sobie odpuściłam. W moje twarde widzenie
światawdarłosięwahanie.Chybazawszeczekałamnatowahanie.Niechciałamskończyćjakostara
dziwka,którajestświęcieprzekonana,żeistniejąinni,którzymająodniejgorzej.
SzkołęwybrałamnaperyferiachMiastaSprzeczności.Wiem,żeituktośmożemnie
rozpoznać. Postaram się tym nie przejmować. Wchodzę do sekretariatu. Za biurkiem siedzi starsza
kobieta.
–Dzieńdobry.Chciałamrozpocząćupaństwanaukę–zaczynam.
–Liceum?–sekretarkarzucapytanieznadokularów.
–Yhym...–przytakuję.Gdyonagrzebiewdokumentach,żebyznaleźćdlamnie
odpowiednieformularze,przezchwilęmamuczucie,żecofnęłamsięwczasie.Znówjestemmłodą
dziewczyną.Zachwilębędęlicealistką.Przedemnątylenieznanychrzeczy.
–Proszętowypełnić–mojerozmyślanieprzerywagłoskobiety.Łapięformularze
isiadamprzymałymstoliku.Przyrubrycezawódzostawiamwolnemiejsce.
–Bezrobotna?–pytasekretarka.
Kiwamgłową.Tolepiejbrzminiżkurwa.
Jeszcze tylko wpłacenie odpowiedniej sumy pieniędzy i już wychodzę z sekretariatu. Na korytarzu
szukamgablotyzplanemzajęć.Jest.Zaczynampojutrze.Tymrazemniechcę
zniszczyć szansy. Ale wiem też, że teraz będzie mi trudniej. Mimo złudzeń nie jestem młodziutką
dziewczyną.Zbytwieleprzeżyłam,zbytwielesiebiemusiałamsprzedać,żebyprzeżyć.Niemamjuż
młodościwduszy.Czujęsięstara.Dobrze,żemamwsobietenmójnowyniepokój.Czuję,żeznowu
żyję.
Mój dziwny klient altruista (tak myślę o Macieju, gdy mam pogodny nastrój) albo jakiś pieprzony,
ukrytyzbok(gdyjesttrochęmniejpogodny)śmiejesięztejmojejedukacji.
–Pocociona?–mówi.–Przecieżożyciuwieszwięcejniżciwszyscynauczyciele.
–Jasne,niejednymmogłabymichzaskoczyć–mruczępodnosemiprzerywamtęnaszą
rozmowę,atakującgośnieżnąkulką.Mojarolaniepoleganarobieniusobiezniegospowiednika.
Jeżeliniechcezjakiśprzyczynseksu,muszędaćmuprzynajmniejmilespędzonyczas.Pozatymte
bitwy na śnieżki często kończą się gorącymi pocałunkami na śniegu. A ja jestem tak cholernie
wyposzczona. Już tyle tygodni nie miałam mężczyzny. Czuję, że akurat ten byłby niezłym kąskiem.
Jak większość kobiet do towarzystwa, nie przepadam za tą całą szamotaniną, jękami, potem – tym
wszystkim, z czego składa się seks. Powiększam statystykę tych, którzy nie lubią swojej pracy.
Zwyczajnie jestem tym wszystkim potwornie znudzona. Ale z Maciejem mogłoby być inaczej. Już
samoprzedłużającesięoczekiwaniewzmagabólpożądaniawdolemojegobrzucha.Pozatymnigdy
nie trafił mi się tak mało wymagający, a tak dużo dający klient. Dlatego nie obruszam się na jego
słowa.Niebędęmutłumaczyć,codlamnieznaczyrobienietego,comożekażdyczłowiek.Pewnie
byzrozumiał.Chyba.Napewno.Wolęjednaktegoniesprawdzać.
I znowu leżymy na śniegu. Jakieś dzieci przebiegają obok nas. Słyszę ich śmiechy. Trochę
zawstydzone. Ich oczy nie wyrażają skrępowania. Przez chwilę patrzę na może jedenastoletnią
dziewczynkę. Przygląda się nam, leżącym na śniegu, z zastanowieniem. Pewnie już wie, skąd biorą
się dzieci. Będzie opowiadać o tym koleżance z wypiekami na twarzy. A za parę lat sama będzie
leżaławtakimśniegu.Życzęjej,żebywylądowałananimzmiłości.
Mój kolejny pierwszy dzień w szkole. Ubieram się skromnie. Ot, dżinsy i czarny golf. Nie chcę
rzucaćsięwoczy.Chociażtemojecholernepiersiitakbędąwołałyouwagę.Darnatury.
Pożądany w moim fachu. Uwielbiany przez mężczyzn, przeklinany przez kobiety. Kobiety tych
mężczyzn, którzy go uwielbiają. Do szkoły jadę tramwajem. Niby nic wielkiego, ale czuję się
cholernie spięta. Nie co dzień dziwka wznawia swoją edukację. No, chyba że jest studentką i w taki
sposóbnaniązarabia.Wtramwajuśmierdziludzkimpotemprzemieszanym
zperfumami.Znajdujęwolnemiejsceprzyszybie.
Mójprawdziwypierwszydzieńwszkolezapamiętałamnazawsze.Miałamsześćlat.Do
tejsamejszkołychodziłajużmojastarszasiostra.Niebałamsię.Byłambardzociekawa,jakwniej
jesticoprzeztylegodzinporabiatammojasiostra.Matkaposzłazemnątenpierwszyraz.
Jej milcząca obecność nie dodawała mi otuchy. Pamiętam moment, kiedy zniknęła z innymi
rodzicamizadrzwiamiklasy.Wtedyporazpierwszyswobodnierozejrzałamsiędookołasiebie.
To, co zobaczyłam, przypadło mi do gustu. Same obce twarze. Jedne ładne, drugie brzydkie,
czerwone,piegowate,uśmiechniętealbozapłakane.Szczególniespodobałymisiętezapłakane.
Ja nie płakałam. Ba, nawet nie marudziłam, gdy matka odchodziła. I tak wiedziałam, że za parę
godzinwrócęzsiostrądodomu.Czułamsięlepszaodtychzapłakanychdzieciaków.Odważna.
Jakojednaznielicznychzachowałampogodęducha.
Ztamtegodniapamiętamuczuciezwycięstwa.Żeniejestemtakajakinnedzieciaki.
Wtejmojejpierwszejszkolepracowałstarszynauczyciel.Bardzostarszy.Wtedybyłamzdziwiona,
że ktoś może mieć tyle zmarszczek na twarzy. Mieliśmy z nim lekcję tego pierwszego dnia.
Właściwie on nie uczył najmłodszych klas. Pewnie miał wtedy zastępstwo czy coś w tym rodzaju.
Wszedłdoklasy,takicaływzmarszczkach,skurczonystaruszek,iryknął:
–Wstawać,matoły!
Częśćdzieciakówznowuzaczęłachlipać,alewszyscyszybkowstali.Patrzyłamnatego
staruchainawetzacząłmniejakbybolećbrzuch.Strach.Poczułam,jakwszystkiedzieciakitegodnia,
strach. Umiałam chodzić na komendę, nie tego się bałam. Bałam się, że w szkole będzie tak jak w
domu.Asiostrazawszewracałazniejjakaśtakazadowolona.
–Jaksięnazywasz?
Słowapadałyzuststarcazezgrzytem.Podchodziłdokażdegoznasidźgałskrzywionympaluchem.
–Jaksięnazywasz?
Stanąłprzedemną.Dodziśpamiętamtejegomałeoczka,tenpaluchwymierzonywmoją
osobę.Zacisnęłamusta.Nieodpowiedziałam.
–Niemowa?
Paluchzadźgałmnienieprzyjemniepożebrach.Niepatrzyłammuwoczy.Patrzyłamna
tenwstrętny,starypaluch.Chybamusiałzobaczyćobrzydzenienamojejtwarzy.Zdenerwował
się.Pochwiliskręcałmojeucho.
–Niegrzecznadziewucha.
Obrzuciłzłymspojrzeniemresztęsali.
–Patrzcie,cosięrobiztakiminiegrzecznymibachorami.Jaksięnazywasz?
Zmoichoczupłynęłykrokodylełzy.Takjenazywałmójulubionywujek.Izawszesię
ztegośmiałam.Przecieżniesiedziałwemnieżadenkrokodyl.
–Jaksięnazywasz,tyniegrzecznybachorze?
Pamiętamtopiekąceucho.Ipamiętamtogryząceuczuciewściekłościdotego
obrzydliwegostarucha.Nicmuniepowiedziałam.Resztęlekcjistałamwkącie.
Staruch nie zwracał już na mnie uwagi. Podobno już wtedy cierpiał na sklerozę. Nie było wizyty u
dyrektora,niczego.Tylkopodziwklasy.Dlatychdzieciakówbyłambohaterką.Każdychciałzemną
siedzieć,dzielićsięśniadaniem.Całynastępnytydzień.Tobardzodługojaknasześciolatków.Potem
wtopiłam się w tłum. Wolałam być na uboczu. I tak wiedziałam, że nie jestem jak te dziewczynki z
wielkimi kokardkami i chłopacy z dżdżownicami w pudełkach po zapałkach. I oni chyba też to
wiedzieli.
Poczucie inności zabieram teraz do tej szkoły dla dorosłych. Trochę tłumu przed gablotą z
podziałemnagrupy.Sameobcetwarze.Mojagrupaliczy34osoby.Dobrze.Imnaswięcej,tymlepiej
się ukryć. Te wszystkie przedmioty znam już z mojego poprzedniego życia. Nie byłam wzorową
uczennicą,mająckilkanaścielat.Terazteżniąniebędą.Popierwsze,niechcęsięwychylać,zwracać
na siebie uwagi. Po drugie, moja praca czasami może poprzeszkadzać mojej edukacji. Dzisiaj jest
wstrzemięźliwy, cudowny Maciej, jutro może być jakiś pieprznięty seksoholik. Nie wiem, w jakie
ręcetrafię.Bylezamożne.Niechcęoczekiwaćniczegowięcej.
Mijająkolejnelekcje.Wkońcujakaświększaprzerwa.Jestemcholerniegłodna.Niby
samenudy,aleciąglerobiłamnotatki.Wmałym,szkolnybarkujesttłok.Nietylkojazgłodniałam.
–Cześć,jestemMonika.
Takamała,ruda,siedzącawławcezamnąpostanawiazadzierzgnąćzemnąsojusz.
–Lena.
Niechętniepodajęjejdłoń.Zdajesiętegoniezauważać.Niezauważaniczegooprócz
własnejosoby.Docieratodomniepopięciuminutachjejtrajkotaniaosobie.Cudownymąż,jeszcze
cudowniejszebliźniakiitanudawdużym,pięknymdomu.
–Tojasobiepomyślałam,żemożeczasnanaukędlamnie.Wcześniewyszłamzamąż,
ładnabyłam,trudnodziwićsięmojemuRomanowi,żegłowęstracił.Podzieciachtrochęprzytyłam
tu i ówdzie, ale moja instruktorka fitness mówi, że to zrzucę. Mam podobno idealny szkielet
mięśniowy.
Przestajęjejsłuchać.Światjestpełentakichjakona.Pijawka.Żerujenaswoimmłodymciele,żeby
zdobyćchłopa,potemnaswoichdzieciach,żebyzyskaćkontraktztymchłopemnacałeżycie,itak
przez cały swój pijawkowy byt ma pretekst, żeby nic nie robić. Jest w pełni przekonana o swojej
użyteczności.Bourodziła,wychowała.Ba,bobyłapiękna.Dlaniego.
Przecieżzatakiepoświęcenienależyjejsięorder.
Gubię gdzieś tę rudą, głupią babę. Pewnie boi się podejść bliżej do barku, żeby kalorie z jedzenia
samoczynnie nie wniknęły w jej ciało. Moja zapiekanka wygląda jak podeszwa od starego buciora,
tyleżenagorąco.Odstawiamjąodsiebiezobrzydzeniem.Kątemokawidzęnauczyciela,zktórym
przedparomaminutamimieliśmylekcjęhistorii.
–Mogęsięprzysiąść?
Pytainieczekającnapozwolenie,rozsiadasięprzymoimstoliku.Możeczterdziestoletni,początki
brzuszka,wysokieczołoprzechodzącewwidocznąjużłysinę.Uśmiechasiędomnieizwidocznym
apetytemwbijazębywswojązapiekankę.Równieohydniewyglądającąjakmoja.
–Lubiszhistorię?
Resztkizapiekankiwpostaciokruchówlądująnajegobrodzieiswetrze.Nieczekana
mojąodpowiedź.Przezchwilęwydajemisięznajomy.Iwcalemnietoniecieszy.Zauważatenbłysk
zastanowieniawmoichoczach.
–Jabardzo.Dlategojejuczę.Alewieszco?–nachylasiędomnie,blisko,zablisko.–
Myteżjużmamywspólnąhistorię.
Obleśnyuśmiechnajegotwarzymówimiwszystko.Jakiścholernybyłyklient.
Apodobnonauczycieletakmałozarabiają.Mojeusługiniesątanie.
–Wieczórkawalerskimojegokuzynazapamiętamnazawsze.
Ziejemiwtwarz.Notak,bogatykuzynibiednykuzyneknauczyciel.Przygodajego
życia.Żałosne.
–Wiesz,jamamdoswojejdyspozycjikawalerkę,więcjeślibyśpotrzebowała
korepetycji...
Wstaję.Mojagorącakawawylewasięnajegoohydnysweterekwpaski.
–Nigdy,frajerze.
Syczęmudouchaispokojnieodchodzęodstolika.Wszyscypatrząwmoimkierunku.
Epitet„dziwka”,jakidobiegamnieodstronystolika,nanikimnierobiwrażenia.Gdybytobyło50
lattemu,tomoże...Aleniewdobiewulgaryzmówpanującychnakażdejulicy.
Spokojniewychodzęzestołówki.Niepoddamsięemocjomprzezfrajera,któryuważa
mnie za zwykłą puszczalską. Co każe przypuszczać mężczyznom, że dziwka lubi się pieprzyć z
obcymi? Owszem, udaje, że lubi to robić, ale tylko dla szmalu. Na dzisiaj mam już dosyć szkoły.
Zostałam rozpoznana. Zupełnie jakbym miała piętno wypalone na czole. Nie mam gdzie się ukryć.
MiastoSprzecznościporazkolejnypokazujemiswojąprzewrotność.Dając
anonimowość tłumu, zabiera szansę na niebycie jego częścią. W tłumie prędzej czy później każdy
zostaje rozpoznany, oznaczony, oklejony. Włożony do odpowiedniej szufladki. Ja tkwię w tej z
napisem„Ladacznica”.Wkażdymtłumiesąpotrzebnizarównoświęci,jakiladacznice.
Niepisanazależnośćistnienia.
StarannieubieramsięnawspólnywieczórzMaciejem.Wiem,żelubimniewczerni.
Dzisiaj mam na sobie coś na kształt długiej, lśniącej sukni, która w ruchu pokazuje całe moje uda.
Bezwstydna niewinność. Delikatny makijaż, to też lubi, parę kropel piżmowych perfum, które
działająnakażdegomężczyznę,ijestemgotowa.Nieliczętychwszystkichtygodni,któreminęłyod
czasu,kiedyMaciejwykupiłmnienawyłączność.Mogęwręczmówić,żepierwszyrazwżyciumam
stałegopartnera.
Mójmotylwogólesięnierusza.Siedzinakwiatkujednejzroślineknakuchennym
parapecie.Martwiłabymsię,żenieżyje,gdybyniefakt,żejeszczeranotrzepotałskrzydełkami.
Niemrawowitałsłońcewoknie.Przywiązałamsiędotegomotyla.Dobrzemiećtowarzystwo.
Nawettakiemilczące,zanurzonewinnymświecie.
Podnasząulubionąrestaurację(„naszą”?–kogojaoszukuję...)przyjeżdżamy
odziewiętnastej.Stolikjużczeka.Świecemigocząspłoszonenaszymprzybyciem.
Maciejnachylasięwmojąstronę.Pachniedobrymiperfumami.Isobą.Afrodyzjakdla
takwygłodzonejseksualniekobietyjakja.
–Jesteśnierealna.
Komplementnietuzinkowy,byćmożewieloznaczny,aledlamnie,zpołączeniemjego
wzroku,niesamowity.
–Nieziemska,takzabrzmiałobybezpieczniej.
Rozumie.Śmiejesię.Mojądłoń,któraznajdujesięwjegodłoni,przeszywadreszcz.
–Zimnoci?
„Toniezzimna,głuptasku”,myślę,„zerżnijmniewkońcu,toprzestanęmiewaćtegłupienastroje”.
Aległośnomówię:
–Troszkę.
Jestemtakimbezbronnymkociaczkiem.Miau.Każdyfacetchcezabraćtakiegokociaczka
dołóżeczka.TylkoMaciejjakiśtakioporny.Aleitakdzisiajjestinaczejniżzwykle.Inaczejpatrzy
mi w oczy, a przede wszystkim w dekolt. Może coś z tego będzie. Głupio tak brać kasę za prawie
przyjaźń.Niezatakiestosunkikliencimidotądpłacili.Ijeszczetemojehormony.
Tłumaczęsobie,żetylkozakazanyowocpotrafitaknamącićwgłowie.DlategotylemyślęoMacieju.
Boniezostałskonsumowany.Zakochanakurwatotragedia.Ajamamdosyćgraniatylkowsztukach
ozabarwieniutragicznym.Wolęfarsę.Płaczącyklaunniewyglądapoważnie.
Rozśmieszanawetłzami.Klaunowiłatwiejukryćprawdziwysmutek.
Światło świec mnie usypia. Głos Macieja płynie z wielkiego oddalenia. Nie wysilam się na
odpowiedzi,kiwamgłową.Chybaczujetenmójnastrój.Milknie.Itakbezsłówmijanamprawiecała
kolacja.Wytłumaczyłamsobie,dlaczegotakpragnęMacieja.Jednegotylkonierozumiem,czemuon
mnie nie pożąda. Gdyby był odmiennej orientacji seksualnej, nie całowałby mnie tak gorąco. Na
myśl o tych pocałunkach spoglądam na niego. Obserwuje mnie. Między nami rodzi się ogromne
napięcie.Przerywajesłowami:
–Muszęcicośpowiedzieć.
Kiwamgłową.Uważamsięzadobregosłuchacza.
–Alenietutaj.
Niewyrażamprotestu.Niezapominam,żezamniepłaci.Niemogęzapomnieć.
Zrestauracjijedziemydohotelu.Apartament,doktóregomnieprowadzi,robiimponującewrażenie.
Siadamnasofieobitejmiękką,kremowąskórką.
–Drinka?
Przytakujęipatrzę,jakMaciejzwprawąnalewaalkoholdokryształowychkarafek.
Pokój, a właściwie wielki salon sprawia przytulne wrażenie. Odprężam się. Maciej nie będzie
pierwszym mężczyzną, który spowiada się dziwce. Może o to mu chodziło w tej naszej wspólnej
historii?Aleskorojegospowiedźjestkulminacjąnaszegokontraktu,oznaczatokonieclenieniasię.
Koniecudawania,żejestemzwykłąkobietą,któraspotykasięzeswoimmężczyzną.Czaswracaćdo
pracy.Ciekawe,oczymbędziemówił?Gwałconyprzezmatkęczyojca?Amoże
przezżonę?
Różnehistoriejużsłyszałamwswoimgrzesznymżyciu.Kiedyśzdarzyłmisięklient,
którypłakałprzezcałąnoc,jakązemnąspędziłwhotelowymłóżku.Opowiadałotym,jakżonago
zdradzała z jego ojcem, jak matka zdradzała go z jego najbliższym przyjacielem (dobre sobie,
zdradzała!).NawetjegorasowykotwolałtowarzystwosprzątaczkiWieryniżjego.Biedak,wszędzie
węszączdradę,miałokropnegoświranatymtle.Obsmarkałmimojąseksowną
koszulkę.Niestanąłmu,coznowuwywołałokolejnąfalęłkań.Jegopenisteżgozdradził.
Wyrzuciłam tę koszulkę do kosza. Za napiwek, jaki mi zostawił, mogłam sobie kupić z dziesięć
takichsamych.
–Chodźzemną.
Maciej łapie mnie za dłoń. Wchodzimy do sypialni. Wielkie, małżeńskie łoże, a dookoła mnóstwo
palących się świec. Sceneria prosto z filmu o miłości. Główni bohaterowie: dziwka i jej klient.
Prawdziwywyciskaczwzruszeń.
–Muszęcicośpowiedzieć.
Zamykammuustadłonią.Stajęnaprzeciwkoniegoizaczynampowolizdejmować
ubranie. Nie muszę być tylko aktorką w tym filmie. Powoli staję się naga. Maciej siedzi na brzegu
łóżka. Umiem rozbierać się tak, żeby mężczyznom brakowało śliny w ustach. Mam już pewne
doświadczenie w tej kwestii. Na Macieju też robię wrażenie. Skoro przyprowadził mnie do tej
sypialni,tochybamiałwłaśnietakierzeczynamyśli.Mamnadzieję.Jegominawyrażapożądanie.To
umiemrozpoznać.Panujęnadswojątwarzą.Jestwpełnizaprojektowanąmaskąaktorki.
Podchodzędoniego,zupełnienaga.Musimisiępoddać.Mamrację.Pochwilijego
gorąceustadotykająmojejnagiejskóry.Wszędzie.Ijesttak,jakbyśmyrobilitozmiłości.
Prawie.Mojaświadomośćnigdyniezasypia.
Budzęsięwśrodkunocy.Świecepogasłyalboktośjezdmuchnął.Możeon.Śpiobok
mnie z taką cichą twarzą. Nic mi nie powiedział. Zrobi to jutro. Może jeszcze mamy trochę
wspólnego czasu. Gdy zasypiałam po naszym – tu muszę przyznać – bardzo udanym zbliżeniu,
usłyszałam,jakmówi:
–Jesteśdlamnietakaważna.
Nawetniedrgnęłam.Czasamitrzebapoczekać.Wszystkoprzemyśleć.Niechcemisię
spać. Nie mogę pokochać tego człowieka. Obiecałam sobie to wiele lat wcześniej. Żadnych
sentymentów.Tylkopieniądze.Niewiedziałam,żetakłatwomojezałożeniamogąsięzachwiać.
Wystarczył jeden dobry człowiek. Maciej jest taki. Dobry. Dla mnie. Nie wiem, jaki jest dla świata.
Nie obchodzi mnie to. Maciej oplata mnie ramionami. Obudził się. Oddaję mu się, starając się nie
myśleć o jutrze. Ono i tak nadejdzie. Jest bardziej pewne niż to, że Ziemia krąży wokół Słońca.
Zawszejestjutro.Niewiem,czytodobrze.
Znowujestemwswoimmieszkaniu.RanoprzywiózłmnietuMaciej.Niemusiałamsię
zastanawiać, czy zapraszać go do środka. Bardzo się gdzieś spieszył. Dobrze. Musiałam ochłonąć.
Powtarzalnasprawa–noczmężczyzną.Jednakpierwszyrazwżyciutoniebyłzwykłyseks.Niedla
mnie.Takwyglądabliskośćpomiędzykobietąimężczyzną?Napewno.Nie
chciałamtejzażyłości.Cojamamterazzniązrobić?
Nigdyniemiałamprzyjaciółki.Przyjacielateżnie.Ażnaglestanąłnamojejdrodze
Bezdomny.Niedefiniujętego,comnieznimłączy.Wiem,żegdzieśtamjest.Tokrzepiącawiedza.
Zakładamkurtkę,ciepłebuty.Wychodzęzdomu.Podrodzewstępujędodelikatesów.
Dwie butelki ledwo mieszczą się do mojej torebki. Siedzi tam, gdzie zawsze. Nie chcę mu się
spowiadać.Wystarczy,żebymmogłaprzynimposiedzieć.Zimaciągniesięwtymroku
wnieskończoność.Jestniązmęczony.Cochwilazjegogardławydobywasięcharczącykaszel.
Proponujęlekarza,zgórywiedząc,żeodmówi.„Comabyć,tobędzie”–takkwitujemojąsugestię,
żenabawisięzapaleniapłuc.Alkoholgorozgrzewa.Czerwieńnatwarzyprzechodziwpurpurę.W
dworcowym barze kupuję dwie zapiekanki. Jedną dla niego, drugą dla mnie. Nie jadłby, gdybym
nabyła tylko jedną dla niego. Wino jest jedynym prezentem, jaki ode mnie przyjmuje. Zaczynam
mówić.Słuchazewzrokiemwbitymwswojedziurawebuty.
Wracamprzezpark.Nibyleżyjeszcześnieg,alepowietrzepełnewilgocizapowiadajużwiosnę.Lżej
minasercu.Ktopowiedział,żewszystkoinneniżmojadotychczasowa
codziennośćmamniezniszczyć?Niewiem,kiedystałamsiętakazachowawcza.
–Boiszsiężycia,niemiłości.
TakpowiedziałmiBezdomny.Tylkotyle.Ażtyle.Macholernąrację.Łzyczająsięgdzieśpodmoimi
powiekami.Nieżalęsię.Dałamsobiejakośradę.Stałamsięwyrzutkiem
społeczeństwazpowoduswojejgłupoty.Potemmusiałampićtakiepiwo,jakiesobie
nawarzyłam.Staramsięnikogoniekrzywdzićprzezswojebłędy.Aleitoniejestdokońcaprawdą.
Jatylkominimalizujęszkody,któresprawiłamswojągłupotą.Żyjęjakodludek.Bezprzyjaźni,bez
miłości, bez prawdziwego domu. Zawsze czułam, że na to nie zasługuję. Byli tylko ci wszyscy
spoceni,natrętnimężczyźniiichpieniądze.Gromadzenietychostatnichstałosięmoimcelem.Tylko
rosnącekontodajemipoczuciewzględnegobezpieczeństwa.AterazMaciej.
Niewypowiedziane przez niego słowa. Mój strach przed nimi. I chyba coś na kształt rodzącej się
radości. Bezdomny ma rację, cholernie boję się żyć. Wziąć w końcu odpowiedzialność za swoje
życie.Niewiem,czyjestemjużnatogotowa.
Jestwieczór.CzekamnaMacieja,stojącwoknie.Itakzniegoniewidzęulicy.Latarniejeszczenie
zostałyzapalone,awokółzmrokokryłwszystkociepłąszarością.Cośjestnietakzmoimmotylem.
Minąłkolejnydzień,aonanirazunieporuszyłskrzydełkami.Niewiem,iletecholerneowadyżyją.I
nie chcę, żeby ten mój cholerny owad właśnie teraz zdechł. Przecież niedługo wiosna. To ciepło,
kolory, za którymi pewnie tęskni do bólu, patrząc przez moje okno na zimną estetykę szarości
pomieszanejzbielązimy.Nachylamsięnadtymjegomałym
ciałkiem. Może ciepły podmuch powietrza z moich ust go ożywi? Może nie od razu, ale na pewno
będzie mu cieplej. Mój oddech nie sprawia cudu. Bynajmniej ja go nie widzę. Można pokochać
motyla? Jeżeli tak, to mnie to właśnie spotkało. Inni kochają drugich ludzi, psy, papużki, koty. We
mniejesttylkotyleodwagi,żebypokochaćmotyla.Mojabratniadusza.
Obydwojeczekamynawiosnę.Mimoznajomościrzeczywistościczekamy.Motyldoczeka
wiosny,wylecinałąkęusianąkolorowymikwiatami.Adziwkastaniesięzwyczajnąkobietą.
Takądokochania.Zodwagąiumiejętnościąnormalnegożycia.
Zawszelubiłambajki.Wdzieciństwienajbardziejzapamiętałambajkęozakochanym
bałwanku. Otóż pewnej zimy dzieci gospodarza zrobiły pięknego bałwanka. Postawiły go przed
kuchennymoknem.Przyszedłwieczór.Dzieciposzłydodomu.Abałwanekzostałsamna
wielkim podwórku. Było mu trochę zimno. Z nudów i ciekawości zajrzał przez okno do środka
domu. A tam zobaczył w kącie buchający ciepłem piecyk. Bałwanek zakochał się w nim od
pierwszegowejrzenia.Wiedziałjednak,żeciepłobuchająceodpiecykamożegozniszczyć.
Następnegodnianiemógłsiędoczekaćnocy.Znowuzaglądałprzezkuchenneoknoiwpatrywał
sięwpiecyk.Jegomiłośćrosłairosła.Gdywszyscydomownicyposzlispać,bałwanekwszedł
dodomuizbliżyłsiędopiecyka.Byłbardzoszczęśliwy.Ranogospodarzebardzosięzdziwili,skąd
wzięłasiętaogromnakałużawodywokółichpiecyka.Itakkończyłasiętamojabajka.
Pięknie,prawda?
Niechcęzamienićsięwkałużęwody.Aletonieznaczy,żeniejestembałwankiem.
Maciej nie przyjeżdża. Nie dzwoni. Więc to tak. Zapłacona, zaliczona, zapomniana. Czuję smak
porażki. Głupia, chyba zaczęłam sobie wyobrażać nie wiadomo co. Może nawet się ze mną nie
pożegna.Większośćklientówtakrobi.Czasamiktóryśdajemiklapsawgołypośladek,jakwychodzę
z łóżka. Męska finezja w tym względzie nie poraża skomplikowaniem. Rolnik też klepie swoją
krowę, jeżeli ma dobry udój. Zmienia się obuwie – zamiast gumowców eleganckie półbuty – oraz
obiekt klepania – dojna krowa na sprytną dziwkę. Środek, czyli mężczyzna, pozostaje taki sam. Są
jeszczejakieśtamszczegóły,typuperfumyzamiastzapachuobory,hotelowełóżkozamiaststodoły,
aleoneniesąistotne.Niewiem,jaktowyglądawtakzwanychnormalnychzwiązkachopartychna
zdrowej, uświęconej przez Boga i ludzi więzi społecznej, jaką w powszechnej opinii stanowi
małżeństwo.Podejrzewam,żeitamnieznalazłabymdużychróżnic.
Jedynemałżeństwo,którekiedykolwiekoglądałamzbliska,byłozwiązkiemmoich
rodziców. Ale tutaj patrzyłam tylko jakby przez dziurkę od klucza. Moja matka była mistrzynią
małżeńskiej dyskrecji. Nigdy nie usłyszałam od niej niczego, co dotyczyłoby relacji mężczyzny z
kobietą.To,cosamawidziałam,byłotylkoskorupą.Cobyłowśrodku?Dodzisiajniewiem.
Mojarodzicielka–MatkaPolka–stałanastrażydomowegoogniskaidomowychsekretów.
Możebyłamjeszczezbytmłoda,żebywyczućtenwewnętrznypuls,którybijewkażdym
związku,aktóregoniktzpozaniegoniejestwstanieprzeżyć.Faktemjest,żemojamatkabezojca
stałasięniepełna.Topotrafiłamjużwyczuć.Byłatakawkilkasekundpojegośmierci.Tonigdynie
minęło.
Jestbardzowcześnierano.Słyszędzwonekwmoimmieszkaniu.Chowamgłowępod
poduszkę, ale to niewiele pomaga. Zwlekam się z łóżka. Menadżer. Też sobie wybrał porę. Nie ma
jeszczedziewiątej.Środeknocy.
–Zamknijdrzwi–rzucammuprzezramięikierujęsiędokuchni.Potrzebujękawy.
Markowi też robię. Wiem, jaką lubi. Nie wygląda najlepiej. Jakby całą noc nie spał. Sińce pod
oczami,rozczochranewłosy.Pociągamnosem,kąpielteżbymusięprzydała.
–Wyglądasztrochęnieświeżo–głośnokomentujęjegonieciekawystan.Kiwagłową.
Potemwalipięściąwstół.
–Kurwa!
Chybaniejestdobrze.Marekitegorodzajuinwektywy?Krzywięsięzniesmakiem.
W końcu posiadanie luksusowej agencji z ładnymi i niegłupimi panienkami również od niego
wymagazachowaniapewnegopoziomu.Zauważatęmojąminęurażonejksiężniczki.Nagle
wybuchaśmiechem.Nie,onryczy–alemaubaw.
–Super,przyłączęsię,jeżelipowiesz,cociętakrozbawiło.
Dławisięśmiechem.Mimotopodajemiporannągazetę.Wzruszamramionami.Comoże
byćzabawnegowwiadomościachlokalnych?Patrzęnapierwsząstronę.Wielkiezdjęcie
pokazujeposzatkowanykulamiwrakauta.Podnimjestjeszczedrugafotka.ZtwarząMacieja.
–Cholernybandyta–komentujeMarek–przeztegognojapółnocysiedziałemna
komisariacie.
Nicnierozumiem.Dopieropierwszezdaniaartykułurozjaśniająmiwgłowie.Piszą
ostrasznejstrzelaniniepodhotelemMacieja.Jegoautobyłocelem,awłaściwieon.Dostał
dwanaściekulek.Itoniebyłprzypadek.Swoizabiliswojego.Robimisięsłabo.
–Cholernymafiozo–Marekniekryjeswojegozdenerwowania.–Takiporządnyklient.
Płaciłzgóry,biznesmen.Cholernybiznesmennarkotykowy.
– A ty, mała – celuje we mnie palcem – też spodziewaj się glin. W końcu miałaś kontakt z
największymprzemytnikiemkokinaEuropęZachodnią.Bossem.
Zaczynachichotać.Niejestdobrze.Kręcimisięwgłowie.Marekgwałtownieodsuwa
krzesłoiwstaje.
–Koniecbajki.Monopolnaciebiesięskończył.Pewniebędzieszprzeznajbliższedni
zajęta przez gliny. Zadzwoń, jak skończą cię maglować. Pracy jest mnóstwo. Teraz zyskasz nawet
pewnąpopularność.Zadawałaśsięniezbylekim.
Nieruszamsię.Marekzdobywasięnagestiniezdarniepoklepujemnieporamieniu.
–Takieryzykowtejbranży.Mynieprosimyodowódtożsamości,tylkookasę.
Cichozamykazasobądrzwi.Wmieszkaniuzostajętylkojaimotyl.
Niewiem,ilemijaczasu.Glinyszybkoskładająmiwizytę.Opowiadamimwszystko.
Setki razy. Kiedy odwożą mnie pod mój blok, jestem strasznie zmęczona. Nie wyglądam lepiej niż
Marekrano.Służbaprawuokazujesiębardziejmęcząca,niżprzypuszczałam.Wkuchnistoifiliżanka
mojejniedopitejkawy.Bezsiłpadamnałóżko.Nakrótkozapadamwotchłańbezsnów.
Kiedysiębudzę,jestśrodeknocy.Gdzieśtam,wemnie,cośdomagasięuwagi.
Pogłaskania.Dotykamtwarzązimnejszyby.Nazewnątrzpadadeszcz.Wiosnajużblisko.
Odrętwienie. Jakby ktoś włożył mnie do lodówki i wyjął po wielu godzinach. Nie żal. Nie ból. Po
prostu nic. Straciłam klienta. Nie miłość życia. W dodatku był zwykłym bandziorem. Na wyższym
szczeblu, ale fakt zostaje faktem. Nic więc nie tłumaczy głuchego bólu, który mnie rozrywa od
środka.
Wstajęzłóżka.Deszczpomieszanyześniegiemniezachęcamniedowyjścia.Wlodówce
pusto. Telefon milczy. Gdzieś na zewnątrz życie toczy się swoim torem. Zwyczajnie. Na tym fakcie
zawsze polegałam. Kiedy leżałam pod spoconym mężczyzną, wiedziałam, że na zewnątrz toczy się
zwyczajne życie. Kiedy mijałam kalekie, żebrzące dziecko, wiedziałam, że zwyczajne życie wokół
nasciągleistnieje.Możejestnieosiągalnedlategodziecka,dlamniepodcharczącymsamcem.Ale
jest to niedostępność chwilowa. Przyjdzie czas, kiedy fragmenty tego normalnego życia i nam się
przydarzą. Będę szła parkiem, wśród wielu innych ludzi, oddychała tym samym powietrzem, przez
moment zwyczajna jak wszyscy obok. Dziewczynka zatopi zęby z bułce, poczuje sytość jak inne
dzieci,potemotulijąsenjakwszystkich.Kilkakropelzwykłegożycia.
Znowubudzęsięwśrodkunocy.Niemogęschowaćsięwciemność.WMieście
Sprzecznościuliczneświatłazmieniająaksamitnączerńwszarość.Tyleszarościjestwokółmnie.
Człowiekcienia.Mamprzykrąświadomość,żejutroteżbędziedzień.
Dzieńnadchodzi.Niezależnieodmojejwoliwlewasięświatłemdomieszkania.
Wszędzie go pełno. Ciszę przerywa dźwięk telefonu. Słuchawka ciąży mi w dłoni. Podnoszę ją
powoli.
–Lena?
Matka. Jej głos rozpoznałabym wszędzie. Skąd ona? Przez chwilę jej świat i mój mieszają się ze
sobą.Przecieżonanawetniewie,cojarobię.Otym,żezabułkinaśniadaniepłacęswoimciałem.
Słuchawkaparzymojądłoń,wypadazniej.
Matki nie widziałam od pięciu lat. To były bardzo długie lata. Czy za nią tęsknię? Boję się jej. Jej
spojrzenia. Tego, co ma mojego. Może to jest taki czas, kiedy powinnam się z tym wszystkim
zmierzyć?
Maciejaniema.Jużnigdyniebędzie.Nawetjednąłzągoniepożegnałam.Gdybymto
zrobiła,przyznałabymsię,żeistniał.Takjestlepiej.
Bezdomnyonicniepyta.Zapomniałamotymcholernymwinie,któregoniszczyiratuje.
Patrzę na swoje dłonie. Drżą. On też na nie patrzy. Czy z mojej twarzy można czytać jak z
przysłowiowejksięgi?Możnaczynie,ontorobi.Nieczekanamojesłowa.
–Dalajlamapowiedziałkiedyś,żenajważniejszewżyciujestdążeniedobyciadobrym
człowiekiem.
Noproszę,Bezdomnyjestświatowymczłowiekiem.
–Nieważne,żepopełniamybłędy,onesąrachunkiem,którewystawianamżycie,niczym
innym.Ważne,żebyśmyzrozumieli,żetrzebastaraćsiębyćdobrymczłowiekiem.Wtedy
wszystkojestmożliwe.
I w dodatku jest filozofem. Cholernie prosta i zarazem trudna ta jego filozofia. Moje dłonie tańczą
jakptaki.Bezdomnyzamykajewklatceswoichdłoniubranychwpodarte,brudnerękawice.Kiwam
się,takdziwnieuwięziona,nadworcowejławce.
–Szzzzzzzzzz...
PocieszenieBezdomnego.Czujęciepłonatwarzy.Otwieramoczy.Widokobskurnego
wnętrzazamazująmojełzy.
Było.Wszystkotobyłowmoimżyciu.Byłomorzegłupoty,próżności,zeszmacenie
własnegociała,byłMaciej.Ibyłaona.Docieradomnieinnaprawda.Onajest.Jajestem.Możejest
tak,jakmówiDalajlama.Anapewnojesttak,jakmówiBezdomny.Znamgo.Onniekłamie.
Z tym przekonaniem ocieram mokrą twarz. Dopiero gdy moje wargi wykrzywia lekki uśmiech,
Bezdomnywypuszczamojedłonie.
Nigdyniezauważyłamusiebiesilnejwoli.Odbicietakiegozjawiskawidywałam
uinnychludzi.Gdybymjąposiadała,wszystkomogłobywyglądaćinaczej.Miałabymdużeszansena
wyjścieztegopunktu,wjakimsięznajduję.Inawetteraz,kiedyczujęwsobiejakąśsiłę,pragnienie,
które żąda ode mnie działania, nie budzi się we mnie owa legendarna silna wola, która potrafi
zmienićbieghistorii.Janoszęwsobiecośznaczniebardziejporęcznego–
determinację. Niech sobie inni mają superautomatyczną broń maszynową, odlaną z silnej woli, ja
cieszęsięzmałegoscyzorykaodlanegozezdecydowaniaikonieczności.Musimitowystarczyć.
Gdywysiadamzautobusu,padaciepłyśnieg.Wielkiepłatkiotulającałąmojąpostać.
Znana droga prowadzi do nieznanego. Dobrze nią znowu iść. Przez chwilę podskakuję jak mała
dziewczynka.Zachwilęusłyszę:„Nieskaczjaktakoza...”.
„Żebykózkanieskakała,tobynóżkiniezłamała.”Wychowawczeprzysłowiematki.Ale
kózka skakała. I to po wielu łóżkach. W fikuśnych pończochach lub bez nich. Złamała coś
ważniejszegoniżnogę.
Jeszczetenzakrętijużgozobaczę.Dommojegodzieciństwa.Dommatki.Niewracam
zpiołunemnawłosach.Wogóleniewracam.Tegoniejestemwstaniezrobić.Jeszczeniedziś.
Może kiedy determinację przekuję w silną wolę. Jeszcze tylko parę metrów. Stoję przed wielką,
zardzewiałą, żelazną bramą. Wyzwaniem dzieciństwa. Śnieg otula cały dom. Skrzypią wejściowe
drzwiinazewnątrzwybiegamaładziewczynka.Czassięcofnął.Tojazrumieńcaminatwarzypędzę
przezmilionybiałychpłatkówdowielkiejbramy.Gośćzawszebudzisensacjęwmojejmałejgłowie.
Zimnoszczypiemojepięcioletniepoliczki,gdydocieramdocelu.
– Dzień dobry – mówię grzecznie i robię wspaniały dyg, którego nauczył mnie wujek. Po czym
dodajęjużmniejgrzecznie,zczystejciekawości:
–Kimpanijest?
Gdyobcapaninieodpowiadaizaczynapłakać,czujęlekkiezaniepokojenie.
–Niechpaniniepłacze.
Toniedziałanaobcą,więcpochwiliwymyślamidodaję:
–Możesiępanizemnąpobawi,jesttyyyleśniegu.
Obcauśmiechasiędomnie.Chybaśniegpomógł.Wujekzawszemówi,żejestemmądrą
dziewczynką.
Znowuskrzypiądrzwi.Dziewczynkaodwracagłowęodbramy.Babciawychodzizdomu.
Gdyznowuspoglądanabramę,obcejpanijużniema.
–Babciu,babciu–biegniedostarszejkobiety.
Odchodzędrogą,któraprzyszłam.Zostawiamzasobądommatkiiswojącórkę.Łzy
wcaleniesąprzereklamowane.Nietenamojejtwarzy.Dająpewność,żejeszczetutajwrócę.
MiastoSprzecznościwitamnieposwojemu.Potykamsięonierównychodnik,ktoś
w tramwaju zieje na mnie wczorajszym czosnkiem, jakaś kobieta w średnim wieku obrzuca mnie
drwiącymspojrzeniem.Wmoimmieszkankujestspokój.Ipotwornybałagan.Zakładam
gumowe rękawice i czyszczę je całe, milimetr po milimetrze. Grubo po północy mogłabym z
czystym sumieniem pozwolić na przeprowadzenie w nim operacji na otwartym sercu. Rośnie we
mniedeterminacja.Możemamcośzmojejmatki,możeimiprzypadławudzialechociażodrobina
jejsilnejwoli?
NadranemMiastoSprzecznościzasypia.Siadamprzykuchennymoknie.Motyldrżyna
listku. Żyje czy jest to skutek poruszonego powietrza? Wybieram opcję pozytywną. Dobrze mieć z
kim pomilczeć. Razem łatwiej przeżyjemy do wiosny. Długopis w mojej dłoni jest gorący, gdy na
brzeguczystejstronybrulionuzaczynampisać:„Wmoimpokojumieszkamotyl...”.
EPILOG
Życiejestpijakiem
Zataczasięiobija
Omuryproblemów
Wpadatwarząwkałużę
Złychintencji
Ileżygdzieśnapoboczu
Liczącgwiazdy
Wswoichsnach
Potemidzienaodwyk
Iudajączdrowego
Szczerzyzębypatrzącwsłońce
Niemogędoczekaćsię
Kolejnej
Pijackiejnocy
TableofContents
MarzenaNowak
PROLOG
EPILOG