PAMIĘTNIK PEWNEJ PROSTYTUTKI


PAMIĘTNIK PEWNEJ PROSTYTUTKI

ROZDZIAŁ 1

"SAMOTNA SIEROTA W WIELKIM MIE¦CIE"

Nazywam się Elis Lennart. Urodziłem się w maleńkiej wiosce w królestwie Aishnar niedaleko Tronar. Moi rodzice byli bardzo biednymi i uczciwymi elfami (a tak, jestem elfem), co często nie idzie w parze z uczciwo¶ci±. Ojciec był rolnikiem, ale z powodu choroby musiał porzucić pracę, dlatego mama musiała zacz±ć zarabiać. Była wychowawczyni± wiejskich dziewcz±t i elfek, uczyła je czytać, pisać i szyć.
Miałem kilkoro rodzeństwa, ale wszystkie dzieci pomarły z niedostatku i chorób zanim osi±gn±łem 13 lat. Cały pic na wodę z tym, że elfy nigdy nie choruj±... Ja jednak pozostałem przy życiu, może dzięki szczę¶ciu, a może wyj±tkowemu zdrowiu i wytrzymało¶ci organizmu. Byłem typowym wiejskim "chłopcem". Nie wiedziałem wówczas nic o grzechu, występku i zbrodni.
Rodzice niewiele czasu po¶więcali mojemu wychowaniu i u¶wiadamianiu. Byli na to zbyt zajęci. Nie mogli zreszt± przypuszczać, że już wkrótce u¶wiadomienie o całej prawdzie życia mężczyzny tak bardzo stanie się mi potrzebne. Wychowywałem się więc wła¶ciwie sam.
Kiedy miałem 15 lat zdarzyło się nieszczę¶cie, które z miejsca przekre¶liło moje dotychczasowe życie. Epidemia czarnej ospy nawiedziła nasze królestwo. W krótkim czasie zmarł ojciec, a po nim matka. Także zachorowałem, ale na szczę¶cie lekko.
Tak więc zostałem sam. Nikt w wiosce nie zainteresował się moimi losami po ¶mierci rodziców i być może, że żyłbym marnie po dzi¶ dzień, gdyby nie Helga Traviss, kobieta z Lione - dużego miasta na zachód od naszej wioski - ,która przyjechała wła¶nie w tym czasie na kilka dni do krewnych.
Helga zajęła się mn±. Namawiała mnie na opuszczenie wioski i przeniesienie się do Lione, gdzie czeka mnie na pewno szczę¶cie i dobrobyt. Podniecała moj± wyobraĽnię opisami wspaniało¶ci miasta. Piękne, ludne ulice, cudowne domy i mieszkania, pałace arystokracji, teatry, opery, zabawy i coraz to inne przyjemno¶ci życia w wielkim mie¶cie - wszystko to mogło stać się moim udziałem - my¶lałem pod wpływem kusz±cych opowiadań Helgi Traviss.
W rzeczywisto¶ci przyczyny, dla których Helga namawiała mnie na wyjazd do Lione, były inne. Chodziło jej po prostu o to, abym opłacił za ni± koszty podróży. Lecz ja, w swojej chłopięcej naiwno¶ci, brałem każde jej słowo za dobr± monetę.
Tak więc nie namy¶laj±c się wiele, za rad± Helgi sprzedałem nasz skromny dobytek rodzinny, pospłacałem długi, kupiłem kilka ubrań i z osiemnastoma furinami w sakiewce opu¶ciłem wioskę na zawsze.
W dyliżansie, który wiózł nas do Lione, Helga w dalszym ci±gu roztaczała przede mn± uroki nowego życia. Opowiedziała mi o takich jak ja wiejskich chłopcach, którzy wstępowali na służbę w bogatych domach, w krótkim czasie żenili się z zakochanymi w nich arystokratycznymi panienkami i żyli w szczę¶ciu otoczeni służb± i dostatkiem. Czasem też to bogaci arystokraci zakochiwali się w nich i chłopcy zostawali z nimi. Szczególnie - jak twierdziła Helga - podobały im się elfy takie jak ja.
PóĽnym wieczorem przybyli¶my do Lione. Zatrzymali¶my się na nocleg w zajeĽdzie, lecz jakież było moje zdziwienie, gdy Helga o¶wiadczyła w chwilę po wej¶ciu do naszego pokoiku obejmuj±c mnie czule i całuj±c:

- Mój drogi, muszę natychmiast wracać do swoich zajęć, a ty sam, również powiniene¶ się szybko wystarać o pracę, co przyjdzie ci bez trudu, bo w mie¶cie służba ze wsi jest na wagę złota. Ja zreszt± także będę się starać o odpowiednie miejsce dla ciebie. W każdym b±dĽ razie jutro z rana wynajmij sobie tymczasem jaki¶ k±t do spania i udaj się do biura po¶rednictwa pracy. Życzę ci szczę¶cia i nie w±tpię, że je znajdziesz. Oto adres biura.

Tu Helga zapisała po¶piesznie kilka słów na skrawku papieru, wcisnęła mi go do ręki i szybko wyszła trzaskaj±c drzwiami.
Osłupiały stan±łem po¶rodku nędznego pomieszczenia w zajeĽdzie. Pozostałem zupełnie sam - piętnastoletni wiejski chłopiec w wielkim, obcym, wrogim mie¶cie - zdany na los szczę¶cia.
Nie wiedziałem co mam dalej robić. Łzy cisnęły mi się do oczu. Nie mogłem powstrzymać gło¶nego, rozpaczliwego łkania.
Być może kto¶ usłyszał mój płacz, bo nagle otworzyły się drzwi. Szybko otarłem łzy i przybrałem z trudem spokojny wyraz twarzy. Do pokoju wszedł służ±cy - elf, który wcze¶niej pomógł mi zabrać mój bagaż z dyliżansu.

- Czy mogę cos dla ciebie zrobić? - spytał obrzucaj±c mnie badawczym wzrokiem.
- Nie... - wykrztusiłem, dławi±c się łzami.
- Czy ta dama, która z tob± przyjechała, nie pozostanie z tob±? - pytał dalej.
- Nie...
- Ach, rozumiem... - u¶miechn±ł się krzywo. - Obawiasz się samotno¶ci. Mógłbym - powiedział z wolna - wystarać się dla ciebie o jakie¶... odpowiednie towarzystwo...
- O, nie, dziękuję. - wyb±kałem w całej swojej ówczesnej naiwno¶ci. - Nie boję się samotno¶ci. Chodzi o to, że nie mam gdzie dzisiaj przenocować.
- To da się załatwić. - roze¶miał się jakby z rozczarowaniem. - Przenocujesz tu u nas za cenę jednego, jedynego furina. Proszę pomów z gospodyni±. My¶lałem, że masz jakie¶ inne zamiary...
Tak oto znalazłem dach nad głow± na pierwsz± noc w Lione.
Jaka będzie następna noc? Tego nie mogłem wtedy przewidzieć. Szybko dowiedziałem się, że będzie to noc zupełnie, zupełnie inna - ta noc druga i wszystkie niezliczone, następne noce.

*************

"MOUNSIEUR GAWAIN I JEGO "DOM""


Wstałem wcześnie z nędznego posłania w zajeździe. Obmyłem się, włożyłem najładniejsze z ubrań jakie miałem i udałem się do biura pośrednictwa pracy, którego adres zapisała mi wieczorem Helga Traviss.

W kantorze czekało już kilka osób. Przy oknie za biurkiem, siedziała starsza matrona, widocznie właścicielka przedsiębiorstwa, wertując jakieś notesy i zapisując coś co chwilę. Krzesło przed nią było wolne.
Nikt, jak mi się wydawało, nie zwrócił uwagi na moje wejście. Stanąłem nieśmiało przy drzwiach i opuściłem wstydliwie oczy, obserwując ukradkiem ludzi w pokoju. Matrona za biurkiem w końcu mnie spostrzegła, podniosła na mnie wzrok, długa chwilę jakby taksowała mój wygląd i urodę, po czym rzuciła krótko i sucho, tonem rozkazu:

- Podejdź bliżej!
Podszedłem posłusznie i ukłoniłem się nisko.
- W jakiej sprawie? - zabrzmiało pytanie.
- Bo ja, proszę jaśnie pani... - zacząłem się jąkać. - W sprawie, właśnie, no... Pracy, przyjechałem do Lione i właśnie...
- Skąd przyjechałeś? - ucięła.
- Ze wsi, proszę jaśnie pani.
- A gdzie rodzice?
- Umarli, proszę jaśnie pani.
- Rodzeństwo jest jakieś?
- Też pomarło, prószę pani. - załkałem.
- Hm, tak... - chrząknęła obojętnie matrona utkwiwszy we mnie spojrzenie. - A masz tutaj krewnych?
- Nie...
- Może jakichś znajomych?
- Też nie...
- Więc jesteś zupełnie sam na świecie?
- Tak, proszę jaśnie pani... - opuściłem boleśnie oczy.
- Jakiej pracy szukasz? - spytała z pewnym ożywieniem.
- Mógłbym być służącym u dobrych państwa. - zacząłem szybko zachwalać swoje zdolności. - Jestem posłuszny i chętny do pracy, i...
- Dosyć. - machnęła lekceważąco ręką. - Z taką figurą i wyglądem trudno ci będzie być służącym. A może... - dodała po krótkiej przerwie. - Nie warto ci będzie... Czy masz furina na wpisowe u mnie?
- Mam, proszę jaśnie pani. - wyjąłem skwapliwie sakiewkę.
- To dawaj i usiądź tam. - wskazała kąt kantoru, wyciągając rękę po pieniądze. - I czekaj. Zastanowię się. Może znajdę dla ciebie coś dobrego... - spojrzała ukradkiem na jakiegoś faceta, który siedział pod ścianą.

Usiadłem we wskazanym mi kącie. Poczułem na sobie wzrok mężczyzny, z którym pośredniczka wymieniła przed chwilą spojrzenia. Siląc się na odwagę, skierowałem oczy w jego stronę.
Był to mężczyzna przysadzisty, tęgi, o czerwonych policzkach, w wieku około pięćdziesięciu lat. Ubrany był bardzo wystawnie, nosił mimo gorącej pory lata, aksamitny płaszcz z obfitym, rzucającym się w oczy przybraniem, co świadczyło - jak mi się w mojej naiwności wydawało - o jego przynależności do wysokiej strefy towarzyskiej.
Lustrował mnie od stóp do głów bez przerwy, jakby chciał mnie pożreć pożądliwym spojrzeniem. Pod naporem jego taksującego wzroku zarumieniłem się po białka oczu. Ta moja wstydliwość odpowiadała widocznie jego zamiarom, bo podniósł swoje obfite kształty z krzesła i podszedł do mnie.

- Mój drogi - zagadnął słodkim głosem. - Jak słyszałem szukasz pracy, prawda?
- Tak, proszę jaśnie pana. - zerwałem się z krzesła i pokłoniłem do ziemi. - Bardzo tego pragnę.
- Wobec tego wszystko świetnie się składa. - uśmiechnął się. - Ty szukasz pracy, a ja szukam pracownika. Wyglądasz na porządnego chłopca i sądzę, że uda mi się przyuczyć cię do pracy u mnie. Będzie ci u mnie dobrze, jeśli będziesz dobry dla mnie. Lione jest miastem grzechu i występku - podniósł uroczyście i ostrzegawczo palec - ale w moim domu znajdziesz spokój i schronienie przed grzechem i występkiem. Pójdziesz ze mną. Nazywam się mounsieur Gawain.
- O, dziękuję, dziękuję, jaśnie panu! - ucałowałem z wdzięcznością jego tłuste, pokryte pierścieniami ręce.
- Popatrz, jakie masz szczęście! - zawołała do mnie właścicielka biura śmiejąc się i zamieniając z mounsieur Gawain znaczące spojrzenia. - Ledwo pojawiłeś się w Lione, a już znalazłeś pracę w cichym, skromnym, bogatym domu, gdzie wszelkie zło, brud i zbrodnia nie mogą mieć dostępu. Możesz być wdzięczny mounsieur Gawain, że zachciał cię wziąć pod swoje opiekuńcze skrzydła. Wierzę, że odpłacisz mu za to posłuszeństwem i pełnym oddaniem.

(Znacznie później pojąłem, że oboje znakomicie się rozumieli i że mounsieur Gawain często odwiedzał biuro starej matrony, poszukując co raz to nowych "pracowników" dla swojego "bogobojnego domu"...)
Nie posiadałem się z zachwytu! Mounsieur Gawain wsadził mnie do wspaniałej karety i kazał stangretowi wieźć nas przez centralne ulice Lione, aby pokazać mi cuda miasta, po czym zawiózł mnie do swego domu w cichej, ustronnej uliczce.
Gdy wprowadził mnie do salonu, stanąłem osłupiały. Takiego przepychu w życiu nie widziałem! Jakie to wszystko było inne, niż biedne pokoiki naszego wiejskiego domku!
Salon był olbrzymi, podłogę wyścielał wspaniały dywan, na ścianach wisiały dwa wielkie lustra w złotych ramach, pod ścianą rzeźbiony kredens, w którego oszklonych szafkach widniały kosztowne porcelanowe serwisy, ozdobne, kryształowe kielichy i karafki z rozlicznymi trunkami!
To niewątpliwe bogactwo olśniewało mnie. Dziękowałem opatrzności, że oddała mnie w takie ręce i skierowała do takiego domu.

- Siadaj, mój mały. - rzekł dobrotliwie mounsieur Gawain i siadając na fotelu wskazał mi krzesło.
- Czy to wypada, proszę jaśnie pana? - zapytałem wstydliwie, stojąc nadal. - Czy to wypada, abym siedział przed panem, ja, zwyczajny służący?
Wtedy spotkała mnie pierwsza niespodzianka w domu mounsieur Gawain.
- Nie będziesz u mnie służącym. - oświadczył z uśmiechem tęgi gentelman.
- A czym? - spytałem zaskoczony.
- Będziesz moim chłopcem do towarzystwa. - odparł pan domu. - Nie obciążę ciebie obowiązkami służącego. To byłoby zbyt wyczerpujące. Jesteś na to za delikatny, za ładny. Nie powinieneś zajmować się brudną, ciężką pracą, która zniszczy twoją urodę. Będziesz troszczyć się tylko o mnie, o moje życie w tym domu i o moje wygody. Ale za to wymagam, byś był zawsze szczery ze mną, posłuszny, pogodny i gotowy do wszelkich usług, które mi będą potrzebne. Jesteś sierotą, nie masz ojca. Otóż jeżeli przekonasz mnie swoim postępowaniem w tym domu, że mogę być z ciebie zadowolony, zastąpię ci nie jednego lecz dwudziestu ojców. - zaśmiał się mounsieur Gawain jakoś w dziwny sposób.

Nie wiedziałem jeszcze, co ten dziwny śmiech może zwiastować. Wkrótce wypadło mi przekonać się o tym. Teraz z bezgranicznym szczęściem obsypywałem pocałunkami pulchne dłonie mojego dobrodzieja.
Gospodarz pociągnął za sznur dzwonka. Do salonu wszedł gruby służący.

- Russ - rzekł do niego surowo mounsieur. - Przyjąłem właśnie chłopca do towarzystwa - wskazał na mnie. - Zajmie się on wszystkimi moimi sprawami osobistymi. Będziesz odnosić się do niego z takim samym szacunkiem jak do mnie, bo kocham go jak rodzonego syna. Wskaż mu pokój na górze, w którym zamieszka.

Russ był doskonale przyuczony do swojej roli z takimi "synami" jak ja. Skłonił mi się z powagą, otworzył przede mną drzwi, wskazał drogę na schody i przepuścił przodem.
Na najwyższym piętrze domu mieścił się mały, schludny pokoik, którego znaczną część zajmowało wielkie, małżeńskie łoże. Spojrzałem na nie z pewnym zdziwieniem, porównując je w duchu z moim chłopięcym wąskim łóżkiem na wsi.
Russ spostrzegł widocznie moje zaskoczenie, bo natychmiast wyjaśnił:

- Jaśnie panicz będzie tu spał z młodym kuzynem mounsieur. Jest to miły, piękny i dobry pan. Panicz szybko go pokocha jak brata. Jest tak miły i kochany, tak dobry i wyrozumiały jak sam nasz mounsieur. W tym domu i pod taka opieką panicz nie zazna żadnych trosk. Będzie tu paniczowi dobrze jak w raju, a teraz może panicz odpocząć przed obiadem.

Obiad jedliśmy w salonie przy stole nakrytym na trzy osoby. Gdy wszedłem, oczekiwał mnie już mounsieur Gawain i młody, ładny chłopak, którego mounsieur przedstawił mi, mówiąc:

- Proszę cię, drogi Elis, oto właśnie mój kuzyn, który dzielić będzie z tobą pokój. Nazywa się Phoebe Ayres. Mam nadzieję, że staniecie się szybko serdecznymi przyjaciółmi.

Jak się później dowiedziałem, Phoebe Ayres pełnił rolę "kierownika domu" pana Gawain. Jednym z jego obowiązków było odpowiednie przygotowywanie takich jak ja "chłopców do towarzystwa" do zadań, które przeznaczy im mounsieur.
Mówiąc językiem wiejskim, Phoebe oswajał młode, dzikie konie pod siodło i przyszłych jeźdźców. Dlatego miał zamieszkać ze mną w jednym pokoju.

*****************

"PHOEBE AYRES ROZPOCZYNA TRESURĘ"

Było już dość późno, gdy skończyliśmy obiad. Czułem się zmęczony przeżyciami tego niezwykłego dnia. Pan domu orzekł z troską, że powinienem udać się na spoczynek.
Phoebe zaprowadził mnie do naszego pokoiku na górze i zaczął rozbierać się. Ja stałem bez ruchu. Wahałem się. Phoebe spostrzegł moje zażenowanie.

- Wstydzisz się mnie? - spytał zdziwiony.
- Trochę... - zaczerwieniłem się.

Phoebe wybuchnął głośnym śmiechem. Podszedł, rozpiął mi kołnierzyk i haftki przy spodniach. Zdjął ze mnie bieliznę. Pozostałem w samej koszuli. na widok własnego ciała wyzierającego spod koszuli, szybko wskoczyłem pod kołdrę i naciągnąłem ją po szyję.
Phoebe, dławiąc się ze śmiechu, z niezwykłą dla mnie wprawą zrzucił z siebie niezliczone części modnej, liońskiej garderoby i zupełnie nagi wsunął się do mnie pod kołdrę.

- Jestem starszy od ciebie. - oświadczył przylegając bokiem do mojego boku. - Mam 24 lata i jestem dojrzałym mężczyzną. Nie taką kózką jak ty! - zaśmiał się. - No, nie wstydź się, przysuń się do mnie, będzie nam cieplej, przyjemniej... - dodał cichutko.

Widząc, że ociągam się trochę, przysunął się pierwszy. Podsunął gołą rękę pod moje plecy, a drugim ramieniem objął mnie za szyję. Uniósł się nieco nade mną i nagle przywarł wargami do moich ust, namiętnie obsypując mnie gorącymi pocałunkami.
Było to dla mnie nieoczekiwane, dziwne, nieznane przeżycie. Nigdy dotąd chłopcy nie całowali mnie w taki sposób i ja nigdy nikogo tak nie całowałem. Uważałem jednak, że pocałunki Phoebe są jedynie przejawem jego sympatii do mnie i że powinienem odwzajemnić się mu w podobny sposób. Zacząłem więc odpowiadać takimi samymi pocałunkami, aby zaskarbić sobie braterską miłość Phoebe.
Zachęciło to Phoebe do jeszcze śmielszych poczynań. Zdjął ramię z mojej szyi i zaczął wędrować dłonią wzdłuż mojego ciała, naciskając je, gładząc i lekko przyszczypując. Potem wziął mnie za rękę i poprowadził moją dłoń po jego ciele. Równocześnie nie przestawał naciskać, gładzić i szczypać mojego ciała.
Wszystkie te zabiegi Phoebe zaskakiwały swoją nowością, ale nie wzbudzały we mnie strachu czy wstrętu. Nie miałem wówczas pojęcia o żadnych zboczeniach i nie przypuszczałem, że może istnieć na świecie namiętność na takim poziomie. Zwłaszcza dojrzałego mężczyzny do takiego chłopca jak ja.
Przeciwnie, zacząłem odczuwać dziwną jakąś przyjemność pod wpływem ruchu rąk Phoebe. Ciało moje poczęło rozgrzewać się. Moje ledwo pączkujące sutki zaczęły twardnieć i prężyć się pod drażniącym dotykiem palców leżącego przy mnie mężczyzny.
Lecz Phoebe nie poprzestał na tym. Dłonie jego powędrowały niżej, do bardziej zwykle ukrywanych niż sutki rejonów mojego ciała. Zaczął przyszczypywać skórę na moim brzuchu.
Ale i to mu nie wystarczyło. Sięgnął jeszcze niżej i poczułem jego palec naciskający najbardziej wstydliwe miejsce ciała chłopaka, po czym palec przeniknął głębiej i zaczął łaskotać ukrytą powierzchnię tego miejsca.
Ogień zapłonął mi w żyłach. Cały wstyd chłopięcy znikł bez śladu. Żar ogarnął moje ciało i czułem, że ogniskiem jego jest właśnie to miejsce, do którego coraz silniej przywierały ruchliwe bezustannie palce Phoebe.
Palce gniotły, nacierały, tarły i równocześnie coraz bardziej rozwierały drogę prowadzącą dalej i głębiej.
Nagle krzyknąłem. Poczułem lekki ból. Palec Phoebe wniknął daleko w głąb mojego ciała, w zamknięta i nieprzeniknioną dotychczas szczelinę. Ból ten jednak, co najdziwniejsze, nie sprawił mi przykrości.
Pod wpływem posuwistych ruchów palca Phoebe wyprężałem się gwałtownie, cicho jęczałem, wstrząsałem się i drżałem, a ogarniający mnie żar stawał się coraz gorętszy. Równocześnie palące wargi Phoebe nie przestawały obcałowywać mojego ciała i przerywanym szeptem mężczyzna wzdychał:
- Och, jakie to przyjemne... Och, jakiś ty cudowny, kochanie... Och, jaki szczęśliwy będzie pierwszy mężczyzna, który będzie cię miał... O, jakbym chciał być tym mężczyzną...
Żaden mężczyzna później w moim życiu nie całował mnie tak jak Phoebe. Byłem tak oszołomiony, tak ogarnięty nowymi dla mnie wzruszeniami, zmysły moje były tak wzburzone, że zatraciłem się całkowicie w ogniu, który niepowstrzymanie buszował mi w żyłach.
Wstrząs gwałtownej rozkoszy był tak silny, że aż wycisnął łzy z moich oczu.
Dopiero później zacząłem zastanawiać się nad namiętnościami Phoebe. Żadna z rozkoszy, których może doznać od kobiety mężczyzna nie była mu oczywiście obca, nie mogła więc stanowić już dla niego atrakcyjnej nowości. Dlatego chyba znajdował szczególną przyjemność w przygotowywaniu młodych chłopców do stosunków z mężczyznami.
Zaspokajał bowiem przy okazji swoje pożądanie w takiej formie, jakiej nie mogła mu dostarczyć partnerka płci żeńskiej. Nie znaczy to, że stosunek z kobieta przyprawiał go o wstręt, ale chętnie szukał urozmaicenia. Bez żadnych hamulców wewnętrznych obcował płciowo zarówno z mężczyznami jak i z kobietami...
Ocknąłem się, czując że Phoebe zrzuca ze mnie kołdrę i nachyla się nade mną. Leżałem na wznak. Phoebe podciągnął mi koszulę wysoko, aż pod brodę. Migotliwy blask świecy, która płonęła w świeczniku przy łóżku, padał błyskami na moje nagie, rozpalone ciało. Wstydziłem się jeszcze. Sięgnąłem po koszulę, aby ją opuścić, lecz Phoebe złapał mnie za rękę.

- Nie! - błagał chrapliwie i z pożądanie. - Mój mały, słodki kochaneczku! Nie wolno ci zasłaniać się przed moimi oczami! Patrzenie sprawia mi rozkosz. Pozwól mi się całować wszędzie. Och, jak różowa i delikatna jest ta skórka tutaj u ciebie... Och, daj mi zajrzeć w te maleńką, najcudowniejszą szparkę twoją, daj mi ją podziwiać, nasycić się jej widokiem... O, tego już za dużo, to nie do zniesienia! Ja muszę, muszę! - szepnął nagle.
Z niepohamowanym podnieceniem uchwycił moją dłoń i mocno przycisnął ją u siebie do tego miejsca, które widział teraz u mnie.
Dotykiem poczułem różnicę między tymi miejscami u niego i u mnie. Luźny otwór, do którego Phoebe wepchnął mój palec, rozwarł się lekko i miękko pod słabym naciskiem ręki.
Mężczyzna zaczął poruszać się rytmicznie i coraz szybciej w tył i naprzód, a gdy kilkakrotnie westchnął i znieruchomiał wyciągnąłem palec z jego ciał. Był lepki i wilgotny, a po ręce spływała mi biała maź.
Phoebe pocałował mnie namiętnie i rozciągnął się przy mnie na łóżku. Teraz był już spokojny.
Nie wiem jak silna i jakiego rodzaju była rozkosz, której doznał ten mężczyzna ze mną. Jedno było pewne: pierwsza noc, spędzona z Phoebe, zapoczątkowała proces mojej demoralizacji.
Zrozumiałem wówczas, że miłosny stosunek między dwoma mężczyznami może być nie mniej niebezpieczny i nie mniej brzemienny w skutki niż stosunek miedzy kobietą a mężczyzną.

"MÓJ PIERWSZY "KLIENT"

Następnego ranka obudziłem się późno, około dziesiątej, wypoczęty i świeży. Phoebe krzątał się już po pokoiku. Gdy spostrzegł, że otworzyłem oczy, zapytał jak spałem i jak się czuję. Lecz żadnym słowem, spojrzeniem, czy gestem nie wspomniał tego, co zaszło między nami w nocy.
Podziękowałem mu za tę troskę o moje samopoczucie i zapytałem, od czego rozpoczną się moje obowiązki służbowe w tym domu. Zamiast odpowiedzi Phoebe uśmiechnął się tylko.
Po chwili wszedł służący z herbatą, a za nim chodem słonia wtoczył się do pokoju mounsieur Gawain. Obawiałem się, że pan domu zacznie mnie strofować za późne wstanie z łóżka. Byłem więc mile zaskoczony, gdy gospodarz, zamiast wyrzutów pod moim adresem, powiedział z podziwem:

- Jesteś świeży i piękny, mój drogi. Prawdziwy rozkwitający pączek. Czeka cię wspaniała droga życiowa. Wkrótce nie znajdzie się nikt, kto potrafiłby oprzeć się twojemu urokowi. Wszyscy będą musieli cię ubóstwiać. Całe Lione znajdzie się u twoich maleńkich stópek.

Komplementy mojego dobrodzieja sprawiały mi przyjemność. Odpowiedziałem naiwnie i głupio, dziękując za jego zachwyty nade mną.
Naiwność moja radowała wyraźnie obu mężczyzn. O to im właśnie tylko chodziło, abym na razie pozostawał w nieświadomości prawdziwych losów, jakie mi przygotowali.
Zresztą przygrywka do mojej przyszłości nie dała długo na siebie czekać. Po śniadaniu służący wniósł stos garderoby dla mnie.
Oniemiałem po prostu z zachwytu! Moje małe, głupie serce trzepotało w piersi jak motyl na widok jedwabnej używanej szaty ozdobionej motywem srebrnych kwiatów, wysokich butów z długimi sznurowadłami i podrzędnych ozdób, które wydawały mi się najwspanialszymi klejnotami świata.
Wkrótce potem zrozumiałem, że zostałem tak królewsko obdarowany jedynie dlatego, że mounsieur upatrzył już dla mnie klienta, który chciał jak najprędzej ocenić moje wdzięki. Klient najwidoczniej rozumiał, że towar tak rzadki jak dziewictwo, nie może długo uchować się w tym domu.
Zadaniem Phoebe było przygotowanie mnie i ozdobienie na sprzedaż. Ubierał mnie powoli i z namysłem, a ja stałem przed lustrem i niecierpliwiłem się jego powolnością. Chciałem od razu mieć te wszystkie cuda na swoim ciele.
Czułem się podniecony i szczęśliwy. Dzisiaj wiem, że skromne wiejskie stroje były o niebo piękniejsze niż te sztuczne, pretensjonalne błyskotki, którymi Phoebe po raz pierwszy ozdabiał wówczas moje chłopięce wdzięki. (Taa... Wiem jak to brzmi...-_- - dop. autorki)

- Jesteś piękny jak marzenie! - zachwycał się Phoebe. - Ucieleśnienie wiosny!

Jego zachwyty były najzupełniej szczere. Byłem istotnie pięknym chłopcem wysokiego wzrostu, lecz nie rażąco jak na mężczyznę, wysokim. W końcu to było raczej normalne u elfów, które z natury były piękne, ale też zdarzały się wśród nich wyjątkowo urodziwe istoty.
Kasztanowe włosy spadały mi na ramiona w naturalnych nie karbowanych lokach. Odcinały się one swym kolorem od białej cery na subtelnej, gładkiej twarzy. Kontrastowała z czarnymi, rozmarzonymi, to lekko zamglonymi, to płonącymi ogniem oczami. Moje ciało dawało wspaniałe obietnice zbliżającej się dojrzałej męskości.
Gdy stałem strojny i piękny przed lustrem, nie myślałem jeszcze, że nikt tak bez wyrachowania nie stroiłby biednego chłopaka. Tłumaczyłem to sobie tylko dobrocią szlachetnego pana Gawain i przyjaźnią jego pomocników. Nie myślałem także o tym, że pod pretekstem zabezpieczenia mojego skromnego spadku po rodzicach, mounsieur zabrał mi - jak twierdził, na przechowanie w swojej kasie - wszystkie przywiezione ze wsi pieniądze.
Schwytano mnie i zamknięto w klatce, a ja nie widziałem klatki.
Gdy toaleta została zakończona, przeszedłem do salonu. Mounsieur pogratulował mi pięknego stroju i w przesadnym zachwycie zawołał:

- Wyglądasz w tym stroju tak naturalnie, jak gdybyś od urodzenia nic innego nie nosił. Proszę, poznaj mojego bratanka.

Dopiero teraz dostrzegłem owego "bratanka", który stał nieco dalej przy oknie.
Odwrócił się do mnie i skłonił głowę. Odpowiedziałem wstydliwie tym samym. Podszedł bliżej, wysunął wargi do pocałunku w usta, ale nadstawiłem mu tylko policzek.
Mruknął coś z wyrzutem i gdy nie spodziewałem się tego, znienacka przycisnął gorące z żądzy usta do moich warg. Przyjąłem to z odrazą. Wyglądał bowiem tak wstrętnie, że brak mi słów na opis jego powierzchowności.
Proszę wyobrazić sobie mężczyznę pod czterdziestkę, niskiego, brzuchatego, z wyłupiastymi oczami i chorobliwej barwy białoszarą skórą twarzy o popękanych zeschniętych wargach i cuchnącym, świszczącym oddechu. Jego krzywy uśmiech wywoływał mdłości i nadawał temu odrażającemu obliczu wyraz straszliwej szpetoty.
Mimo to był tak zaślepiony swoim rzekomym powabem, iż absolutnie wierzył, że na świecie nie ma nikogo kto by nie uległ jego urokowi. Trwonił majątek na prostytutki, które znały tę jego słabość i obsypywały pochwałami "czar jego nieodpartej męskości".
Wobec chłopców, którzy nie umieli kryć wstrętu i strachu przed nim, był gruboskórny i brutalny. Słaba potencja płciowa skłaniała go do ciągłych prób z coraz innym mężczyzną. Szukał stale nowych podniet, a urozmaicenie wyboru partnerów miało nasilić jego zanikający popęd erotyczny.
Nieraz zdarzało się, że u szczytu podniecenia ciało tego mężczyzny odmawiało dalszego posłuszeństwa i nagle słabło przed pełnym odprężeniem, co wywoływało u niego wybuchy bezsilnego gniewu, skierowane na nieszczęśliwych partnerów.
Ja miałem być kolejna ofiarą, którą wystroił i przygotował dla tego potwora mój rzekomy dobrodziej.
Mounsieur Gawain kazał mi siadać i wstawać przed nim, obracać się do niego plecami i twarzą, polecił mi przechadzać się przed nim tam i z powrotem, by w pełni ocenił mój czar i urok chłopięcości.
Ta wszechstronna demonstracja spotkała się z jego pełną aprobatą. Mierzył mnie małpim wzrokiem i kiwał z uznaniem głową. Pożerał moje ciało oczami, a gdy napotkawszy jego bydlęce spojrzenie cofałem się ze strachem i wstrętem, tłumaczył to zapewne tylko moją chłopięcą wstydliwością.
Wreszcie po długich minutach tego uciążliwego pokazu moich wdzięków, mounsieur Gawain pozwolił mi opuścić salon i udać się z Phoebe do naszego pokoiku na górze. W swojej naiwności nie pojmowałem jeszcze zamiarów gospodarza. Uważałem, że osoba "bratanka" nie powinna zaprzątać moich myśli więcej niż wymaga grzeczność i wdzięczność wobec pana domu.

- Czy wiesz, że ten szacowny dżentelmen i szlachcic mógłby się z tobą "ożenić"? - zaczął badać mnie Phoebe. - Co o tym sądzisz, maleńki?
Na chwile zaniemówiłem. Ta myśl była wprost potworna! Opanowałem się jednak i siląc się na spokój, odparłem:
- Nie myślę jeszcze o małżeństwie. A jeżeli kiedyś to raczej za człowieka mojego stanu.
W tej chwili bowiem czułem odrazę do całego stanu szlacheckiego, skoro należał do niego "bratanek" mounsieur'a Gawain.
Tymczasem - jak się dowiedziałem później - mounsieur Gawain kończył właśnie targi ze swoim "bratankiem". Uzgodniono, że gospodarz otrzyma do ręki 50 gwinów za samo zezwolenie na jego próbę ze mną, dalszych 100 gwinów, gdy uda mu się zaspokoić ze mną żądzę i zdobyć moje dziewictwo.
Ja miałem otrzymać wynagrodzenie tylko według jego wspaniałomyślności i uznania.
Gdy dobito targu, klient zażądał natychmiastowej dostawy towaru. Nie chciał słuchać wyjaśnień kuplera, że jestem jeszcze niedostatecznie przygotowany do zadania, że przebywam w tym domu zaledwie od 24 godzin.
Żądza zaślepiła go, wzniecała niecierpliwość. Oprócz tego zarozumiałość nie pozwalała mu pomyśleć, że nie tylko dziewiczy wstyd i strach, lecz przede wszystkim wstręt chłopaka może stać się przyczyną jego niepowodzenia.
Wobec takiego uporu klienta gospodarz musiał ustąpić i ostatecznie ustalono, że próba towaru odbędzie się tego samego wieczora po kolacji.

Podczas kolacji Phoebe i mounsieur Gawain prześcigali się w pochwałach pod adresem "bratanka":
- Ten wspaniałomyślny dżentelmen zakochał się w tobie od pierwszego wejrzenia. - twierdził gospodarz. - Spotkało cię wielkie szczęście, że raczył zainteresować się tobą. Jeżeli będziesz mądry i rozsądny, osiągniesz wszystko czego dusza twoja zapragnie: majątek, stroje, karety, nawet podróże za granicę. On ciebie nigdy nie skrzywdzi. Możesz polegać na jego rycerskim honorze.
I aby jeszcze bardziej osłabić moja wolę oporu, obaj mężczyźni poili mnie obficie winem.
Około szóstej wróciłem do mojego pokoiku. Stał tam już stolik z nakryciem do herbaty. Wkrótce wszedł mounsieur w towarzystwie "bratanka".
Usiadł przy mnie i bez przerwy pożerał mnie swoimi wyłupiastymi gałami. Uparte to spojrzenie przyprawiało mnie niemal o fizyczny ból.
Po krótkiej godzince z nami pan domu oznajmił, że niestety jest zajęty i będzie musiał nas na pewien czas opuścić, ale później wróci.
- Do tego czasu - zwrócił się do mnie twardo - dotrzymasz towarzystwa mojemu bratankowi, a ty - rzekł do potwora - będziesz dobry i wyrozumiały dla tego słabego dziecka.
To powiedziawszy zniknął za drzwiami. Zostałem sam z odrażającym mężczyzną. Gdy uświadomiłem to sobie w całej pełni zatrzęsłem się ze strachu. Siadłem skurczony w kąciku łóżka, nieruchomy, nie wiedząc co dalej począć.
Długo jednak, niestety, nie musiałem czekać na jego atak. Potwór zbliżył się do łoża. Ukląkł przy mnie i bez słowa zamknął mnie w ramionach. Przylgnął do mnie ciałem i zmusił, mimo oporu jaki stawiałem, do przyjęcia jego śmierdzących jak zaraza pocałunków. Ogarnęły mnie mdłości od tego cuchnącego oddechu, osłabłem, zabrakło mi sił.
Gdy poczuł, że przestałem się bronić odkrył mi sutki dla swoich pożądliwych oczu i rąk. Jak sparaliżowany znosiłem to wszystko bez ruchu i słowa protestu. Brakło mi sił, by bronić się i krzyczeć.
To ośmieliło go jeszcze bardziej. Naparł na moje ciało tak mocno, że musiałem się położyć. Wówczas zaczął gorączkowo obmacywać dolną część moich odsłoniętych ud, z których wcześniej zdarł spodnie.
Zwarłem je najsilniej jak mogłem, a on próbował rozewrzeć je rękami. Gdy poczułem jego dłoń przenikającą w głąb, ocknąłem się wreszcie z paraliżującego mnie strachu. Gwałtownym, nieoczekiwanym przez niego skokiem zerwałem się z łóżka i padłem mu błagalnie go stóp.
- Proszę - załkałem - niech mnie pan zostawi w spokoju... Niech mnie pan nie krzywdzi...
- Ciebie skrzywdzić? - odparł łotr. - Nigdy bym tego nie uczynił. Czy pan Gawain nie mówił, że zakochałem się w tobie i że chcę być dobry dla ciebie?
- Owszem, mówił mi o tym. - potwierdziłem. - Ale naprawdę, nie jestem w stanie pokochać pana. Błagam, niech pan zostawi mnie samego. Może pokocham pana później, ale teraz niech pan odejdzie.
Lecz na próżno. Moje wzruszenie, mój płacz, moja poszarpana odzież wzmocniły jeszcze bardziej rozpłomienioną żądzę zwierzęcia. Nie mógł już zapanować nad sobą. Wznowił atak z jeszcze większą furią i rozłożył mnie na brzegu posłania.
Zadarł mi szatkę do góry i naparł na moje nagie, zaciśnięte kurczowo uda, próbując je rozewrzeć ręką. Gdy mu się to nie udało, zaczął wciskać kolano między moje nogi. Równocześnie gorączkowo rozpinał guziki kamizelki i spodni. Ciężar jego ciała przytłaczał mnie do łóżka. Opierałem się mu ze śmiertelną zaciekłością.
I w chwili gdy czułem, że siły moje słabną, stało się coś dziwnego, niezrozumiałego wówczas dla mnie - łotr nagle dał mi spokój! Wstał ze mnie, sapiąc ciężko i kaszląc. Jak zrozumiałem później, zwierzę osiągnęło szczyt rozkoszy nie zdążywszy przeniknąć w głąb mojego ciała. Cały jego wytrysk zalał tylko moje uda i szatkę.
- Wstań! - rozkazał gniewnym, pełnym rozczarowania tonem. - Nigdy już więcej nie uczynię ci tego zaszczytu. - oświadczył ze wzgardą. - Ta stara prostytutka - miał zapewne na myśli pana Gawain. - może obejrzeć się za kimś odpowiedniejszym dla ciebie. Ja nie pozwolę więcej wystawić się na pośmiewisko takiej jak ty dziwki, która zapewne gdzieś w krzakach na wsi utraciła już dawno cnotę z jakimś parobkiem, a teraz zgrywa się na dziewice przede mną.
Słuchałem z radością jego obelg. Brzmiały one w moich uszach tak słodko jak brzmią zaklęcia miłosne kochanka w uszach kochającego go chłopca. Bowiem póki to mówił, czułem się bezpieczny.

Wiedziałem już teraz, czego żąda ode mnie mounsieur. Scena z potworem otworzyła mi oczy na wszystko. Ale nie miałem dość odwagi by opuścić ten dom. Pojmowałem, że należę do starego duszą i ciałem. Lepiej było pozostać tu niż zginąć z głodu, bez pieniędzy i przyjaciół w obcym, wrogim mieście.
Tak rozmyślałem siedząc przed kominkiem i gorzko płacząc. Tymczasem, po pierwszej próbie, potwór zaczął podniecać się na nowo widokiem podartej bielizny, przez która przezierało nagie ciało chłopca. Kusiła go moja kwitnąca młodość. Musiał mnie posiąść za wszelką cenę.
- Może chciałbyś znowu spróbować ze mną zanim wróci stary pan? - zaczął łagodnie i z umiarkowaniem. - Wtedy wszystko znowu się ułoży między nami. Moglibyśmy zostać przyjaciółmi. Zobaczysz, że nie pożałujesz...
I zaczął ponownie obsypywać pocałunkami moje ciało i nagniatać mi rękami obnażone sutki. Czułem, że po raz drugi nie przeżyję już tej ohydy!
Z niespodziewaną siłą uwolniłem się z jego objęć i pociągnąłem mocno, kilkakrotnie za sznur dzwonka. Służący Russ, myśląc zapewne, że klient czegoś sobie życzy, wszedł do pokoju.
Znalazł mnie leżącego na podłodze z rozrzuconymi włosami i z krwawiącym nosem, a przy mnie potwora, który z uporem usiłował nadal doprowadzić swoje dzieło do pożądanego końca.
Russ był oczywiście przyzwyczajony do podobnych widoków, ale mój płacz i jęki wzruszyły widocznie jego serce. Poza tym był przekonany, widząc mnie i klienta leżących w tej niedwuznacznej pozycji, że mężczyzna osiągnął już swój cel wobec czego dobre imię domu nie zostało naruszone.
Poprosił więc potwora, aby zszedł do salonu i pozostawił mnie samego, bym mógł odetchnąć po tym co się stało, a później, gdy odpocznę, będzie mógł znowu zabrać się do mnie. Mounsieur i panicz Phoebe postarają się już o to, abym go w pełni zadowolił, może być tego najzupełniej pewny. Trochę cierpliwości i wyrozumiałości dla tego biednego, delikatnego stworzenia - tu wskazał na mnie - na pewno szlachetnemu dżentelmenowi nie zaszkodzi. Zostanie za to później w dwójnasób wynagrodzony jego miłością.
Mówił to z takim przekonaniem, że potwór wstał ze mnie i widząc, że na razie niczego więcej nie osiągnie, wziął kapelusz. Marszcząc twarz jak stara małpa i mrucząc pod nosem przekleństwa wyszedł z pokoju.

Russ podał mi jakieś krople na uspokojenie i kazał położyć się do łóżka.
- Panicz zostanie tu i wypocznie sobie. - powiedział.
- Ale on wróci, na pewno wróci! - rozpłakałem się.
- W nocy nic więcej paniczowi się nie stanie. - stwierdził z przekonaniem Russ.
Teraz obawiałem się już tylko pana Gawain i jego reakcji, gdy się dowie, że nie uległem temu wstrętnemu mężczyźnie. Zresztą uświadamiałem już sobie wówczas, że nie tylko dziewicza skromność była przyczyną mojego zaciekłego oporu, lecz przede wszystkim - jego ohydna powierzchowność. Innemu mężczyźnie byłbym może bardziej uległy.
O jedenastej w nocy obaj mężczyźni wrócili do domu. Russ już przy drzwiach opowiedział, co zaszło między mną a panem Kroftsem, który nie czekając na powrót panów, opuścił dom. Weszli więc natychmiast do mnie na górę.
Moje obawy jednak nie spełniły się. Mounsieur nie czynił mi wyrzutów. Starał się uspokoić mnie i dodać otuchy, a gdy opuścił nasz pokój, Phoebe wsunął się do mnie pod kołdrę i na swój sposób zaczął badać to co zaszło, najpierw pytaniami, a później - palcem.
Przekonał się łatwo, że nie stała mi się krzywda, a tylko najad
łem się porządnego strachu.
Następnego dnia obudziłem się z gorączką. Przeżycia poprzedniego wieczoru widocznie były zbyt silne jak na moją chłopięca wrażliwość. W ciągu kilku dni czułem się źle. Obaj panowie opiekowali się mną ze wzruszającą troskliwością. Towar był zbyt dobry, aby lekkomyślnie go utracić. Mogłem być tylko wdzięczny mounsieur'owi, że nie dopuścił więcej do mnie tego zwyrodnialca.
Jak się zresztą wkrótce dowiedziałem, Krofts, majętny kupiec, wplątał się w aferę przemytniczą, za co został skazany na grzywnę 40 tysięcy szelów, a gdy nie był w stanie zapłacić, z rozkazu Króla wtrącono go do więzienia.
Pana Gawain nie wzruszył ani trochę tragiczny los "bratanka". Część swojej należności za mnie otrzymał przecież z góry.
Począł mnie oceniać w nowym świetle. Poznał słabość mojego charakteru i zrozumiał , że bez trudu zdoła mnie całkowicie podporządkować swojej woli. Miał czas, nie spieszył się. Przez wiele dni pozostawił mnie w spokoju, pozwalając nasycić się atmosferą jego domu.
Zbliżyłem się do chłopców "pracujących" w jego przedsiębiorstwie. Odwiedzali mnie często i wolny czas od "zajęć zawodowych" spędzali w moim pokoiku. Bardzo mi się spodobali. Byli weseli i beztroscy. Powoli zacząłem gustować w ich życiu. Chłopcy robili wszystko, bym mógł łatwiej upodobnić się do nich.
Wszystko co działo się w tym domu, przestało być dla mnie tajemnicą. Moja naiwność rozwiała się bez śladu. Zacząłem pragnąć przygód, tych samych, które przeżywali codziennie chłopcy w domu mounsieur'a Gawain.
Równocześnie wracałem do pełnego zdrowia. Pozwolono mi przebywać we wszystkich zakątkach rozległego domu. Cały personel pilnował jednak, abym nie zetknął się z mężczyznami odwiedzającymi tę szacowną instytucję.
Byłem bowiem przeznaczony dla kogoś znacznie ważniejszego niż codzienni klienci pana Gawain. Moja dziewiczość miał zdobyć sam lord B., który powinien był wkrótce przyjechać do Lione...
Tymczasem chłopcy zwierzali się przede mną ze swoich najbardziej intymnych przeżyć z mężczyznami. Opisywali to w tak ponętny sposób, że czułem, iż krew coraz goręcej zaczyna palić mi żyły. Obudziło się we mnie pragnienie rozkoszy, a codzienne, systematyczne "lekcje", których udzielał mi w łóżku niestrudzony Phoebe, podsycały ten ogień.
Gdyby teraz ktoś otworzył drzwiczki mojej klatki, nie wiem czy byłbym już zdolny do ucieczki...

*********************

"KOCHANEK PANA GAWAIN"

Któregoś dnia przed południem znalazłem się przypadkowo w ciemnym gabinecie pana domu. Stała tam kanapa, na której postanowiłem przeleżeć pół godzinki.
Po krótkim czasie usłyszałem jakiś szelest z przyległej sypialni, oddzielonej od gabinetu oszklonymi drzwiami. Drzwi osłonięte były teraz zaciągniętymi ciężkimi kotarami, lecz kotary nie przylegały tak dokładnie, by nie można było przez szczelinę między nimi zaobserwować, co dzieje się w sypialni.
Podejrzany ten szelest zaniepokoił mnie. Podkradłem się cicho do drzwi i zajrzałem przez szparę. To, co spostrzegłem, wprawiło mnie w osłupienie. Wyobraźcie sobie tę wspaniałą scenę: Przełożony naszego "klasztoru", mounsieur Gawain we własnej osobie sam na sam z rosłym, potężnym huzarem o herkulesowej budowie ciała!
Stałem przy drzwiach z zapartym oddechem i podziwiałem to nieopisanie wesołe widowisko. Mounsieur leżał akurat naprzeciw drzwi. Mogłem więc widzieć absolutnie wszystko.
Tłuste, rozlane cielsko gospodarza spoczywało w nogach łoża. Kochanek usiadł przy nim. Był widocznie młodzieńcem, który wyżej ceni czyny niż słowa, bo bez zbędnych wstępów, nie tracąc drogiego czasu, od razu przystąpił do dzieła. Obdarzył swojego ukochanego kilkoma głośnymi, soczystymi pocałunkami i wetknął rękę za jego koszulę.
Gdy uznał, że mounsieur jest już gotowy do dalszej akcji, położył go na plecy i zadarł jego szatę, po czym zaczął rozpinać spodnie i podwiązki.
Tłuste, brązowe i rozwalone na boki uda czcigodnego mounsieur zwisały dokładnie naprzeciw mnie. Przed oczami miałem jedyny w swoim rodzaju krajobraz rozciągający się między rozwartymi kolanami mounsieur. W moją stronę zwrócony był ogromny, rozdziawiony jak głodna gęba, flaczasty otwór. Wyglądało to jak przenicowana, sfatygowana torba żebraka oczekująca obfitej jałmużny.
W tej chwili jednak inny zupełnie przedmiot przykuł całą moją uwagę. Dzielny ogier pana Gawain uwolnił się ze spodni. Spod ręki wyskoczył na światło dzienne olbrzymi, nagi, sztywny, naprężony i zsiniały narząd tak potężny, że niczego podobnego w życiu nigdy nie widziałem!
Ześrodkowałem całą uwagę na tej rzeczy. Byłem tak ogarnięty podziwem, że mogłem objąć wzrokiem tylko ogólny wygląd tego męskiego narzędzia nie widząc ponętnych szczegółów jego budowy. Opanowało mnie podniecenie. Czułem instynktownie, że w tym przedmiocie ukryte jest źródło najwyższej rozkoszy.
Tymczasem rycerz nie próżnował. Potrząsnął swą maczugą kilkakrotnie, od czego jeszcze bardziej napuchła i rzucił się na ciało dobrego pana Gawain.
Był teraz odwrócony do mnie plecami, więc nie mogłem widzieć dokładnie, co pod nim się dzieje, lecz byłem przekonany, że nie mógł nie trafić do tak wielkiego celu jakim było przeznaczone na to miejsce w ciele mojego gospodarza.
Ruchy jego pleców świadczyły zresztą, że od razu trafił i przeniknął w głąb tego miejsca.
Całe łoże drżało teraz i skrzypiało pod ciężarem dwóch ciał, kotary szeleściły tak, że z trudem słyszałem szepty i stękania, westchnienia i pomruki dochodzące z sypialni.
Na ten widok i związane z nim odgłosy krew zapłonęła mi w żyłach. Podniecenie było tak silne, że niemal traciłem oddech w piersiach. Obraz, który roztaczał się przed moimi oczami, zadał ostateczny, śmiertelny cios mojej wstydliwości i niewinności. Po tylu wysiłkach Phoebe było to zupełnie zrozumiałe.
Ogarnięty gorączką i wiedziony instynktownym popędem, włożyłem rękę pod szatkę i wepchnąłem gorący jak rozpalone żelazo palec w miejsce, gdzie znajdowało się źródło mego podniecenia.
Serce dygotało, jakby chciało wyskoczyć mi z piersi. Z zapartym tchem ocierałem uda jedno o drugie, naciskają mocno na moją dziewiczą dziurkę.
Naśladowałem najlepiej jak mogłem ruchy palców Phoebe, które tak często stosował u mnie i wreszcie udało mi się osiągnąć szczytowy punkt ekstazy przynoszącej ulgę długo hamowanemu i niezaspokajanemu podnieceniu.
Mogłem już teraz znacznie spokojniej obserwować wszystko co dzieje się w sypialni.
Zaledwie huzar zsiadł ze swojego starego ogiera, gdy mounsieur z niespodziewanie młodzieńczą energią pociągnął go znowu na siebie i począł obcałowywać jego ciało, gnieść i miętosić jego mięśnie. Ku jego wielkiemu jednak rozczarowaniu amant z doskonałą obojętnością odnosił się do jego wznowionych zabiegów.
Widząc, że usilne jego zabiegi ani trochę nie skutkują, czcigodny stary musiał użyć pomocy starych sprzymierzeńców. Małym kluczykiem otworzył sekretną szufladkę, gdzie przechowywał różne tajemnicze zioła i napoje miłosne.
Z namaszczoną miną wymierzył i zmieszał kilka składników, dodał jakiegoś płynu, po czym wszystko starannie wymieszał w wielkim kielichu. Następnie z kuszącym uśmiechem podał napój swojemu osłabłemu rycerzowi, który wypił erotyczne lekarstwo z widocznym brakiem entuzjazmu. Mounsieur zaś nie czekając aż cudowny środek zacznie działać, wziął się energicznie do pracy.
Ukląkł przy amancie, śpiesznie rozpiął guziki jego spodni, wyciągnął z nich koszulę i wydobył na światło dzienne skurczony teraz, miękki i króciutki jego narząd. Przedmiot bez wątpienia ten sam, ale jakże mizerny w porównaniu ze stanem, w jakim widziałem go poprzednio!
Był to teraz wybitnie podupadły interes. Wyglądał jak zwisający grzebień starego koguta.
Nie zrażony tym żałosnym widokiem, mounsieur począł energicznie go miętosić i mając, jak widać, bogate doświadczenie w tych zabiegach, szybko przywracał mu pożądany przez niego stan.
Aparat zaczął wyraźnie rosnąć, pęcznieć i wreszcie osiągnął całą swoją poprzednią wielkość i wspaniałość.
Mogłem teraz, dokładniej niż za pierwszym razem, przyjrzeć się największemu skarbowi rodu męskiego. Naprężona głowica, pałająca krwistą, gorącą czerwienią, osadzona była na twardej, długiej, rozpuchłej kolumnie, której podstawa ginęła w gąszczu krętych włosów, a spomiędzy których zwisały zaokrąglone worki skóry.
Porywający ten przedmiot przykuwał całą moją uwagę i rozniecał we mnie ogień budzącego się podniecenia.
Ale stary pan, który zadał mu ten stan, nie chciał czekać ani chwili. Rozłożył się na plecach, łapczywie wciągnął kochanka na siebie i z pełnym powodzeniem zakończył drugi akt widowiska.
Gdy wstali wreszcie z łoża w serdecznej przyjaźni i doskonałym nastroju, opłacił jego trud kilkoma monetami.
Zrozumiałem teraz, że ognisty huzar mounsieur Gawain'a należy do stałego personelu instytucji. jeżeli go dotychczas nie spotkałem, to zapewne dlatego, że pan troskliwie zataił przed nim moją obecność w domu, prawdopodobnie z obawy aby się do mnie nie zabrał i nie usiłował spożyć przysmaku przeznaczonego wyłącznie dla lorda B.
Gdy para kochanków opuściła sypialnię, wykradłem się z kryjówki do mojego pokoju. Ku mojej radości nikt nie spostrzegł, że byłem świadkiem tej sceny.
Padłem na łóżko. Byłem podniecony. Żar rozpalał moje serce i członki. wszystkie myśli i uczucia skierowały się na jeden obiekt. Obiektem tym był mężczyzna! Mimo woli szukałem go dłonią wokół siebie na pościeli i nie znajdowałem. Wreszcie by ugasić ogień, który we mnie buszował, użyłem, palców. Ale ograniczone pole działania ręki nie mogło dać mi należytego zadowolenia, a palec z trudem wciskający się do wnętrza, powodował ból. Przykry ten fakt wywoływał we mnie poważny niepokój.
Ponieważ Phoebe wracał późno do naszego pokoju, dopiero następnego ranka znalazłem okazję do wyspowiadania się przed nim z dręczącej mnie troski. Wyznałem mu, że z ukrycia byłem świadkiem sceny miłosnej między starym a huzarem gwardii i opowiedziałem mu ze szczegółami wszystko, co tak przykuło moją uwagę.
Opowiadałem to widocznie z tak wzruszającą naiwnością, że Phoebe nie był w stanie powstrzymać się od głośnego wybuchu rozweselenia.
-Podobało ci się?- zapytał wreszcie, dławiąc się ciągle śmiechem.
-Ogromnie!- odparłem.-Ale...ale...- zawahałem się.- strasznie się boję...
-Czego?- spojrzał na mnie z pobłażliwym zainteresowaniem.
-Och, gdybyś widział tę jego rzecz!- wykrzyknąłem.
-Co w tym niezwykłego? Widziałem nieraz.-oświadczył Phoebe.
-Ale nie u niego! On ma to długości co najmniej trzech dłoni, a grube jest jak przegub ręki.
-Trochę przesadzasz.- uśmiechnął się z doświadczeniem.-A jeżeli nawet, to cóż z tego?
-Jeśli nawet palec, który chcę wcisnąć w siebie, sprawia mi ból, to taka rzecz, gdy wejdzie we mnie, przyprawi mnie o śmierć w piekielnych mękach!- zawołałem z rozpaczą.
-Ale mounsieur, jak widziałeś, wcale nie umarł od tego.-śmiał się Phoebe.
-Bo widziałem dlaczego. U niego to miejsce jest ogromne, a u mnie maleńkie.
-Słuchaj, głupiutki!- zaczął Phoebe uspokajać mnie.-Nigdy nie słyszałem, aby ten interes mężczyzny przyprawił jakąkolwiek kobietę czy mężczyznę o śmierć w mękach, jeżeli on go nie pchał gdzie indziej. Wcale nie starsi od ciebie i nie mniej delikatni chłopcy, przeżywali nieraz takie bolesne operacje i pozostawali przy życiu w najlepszym zdrowiu. Ty też przeżyjesz wiele takich... śmierci. Ale jeżeli już widziałeś jak to się robi, to pokażę ci coś ciekawszego co wyleczy cię z całego twojego głupiego strachu. Będzie to przedstawienie innego rodzaju niż to, które odegrali przed tobą stary i jego byk.
-Jakie przedstawienie?- spytałem z radością.
-Czy znasz naszego Ailo Arill?
-Naturalnie.- odparłem.- Ailo przecież opiekował się mną, gdy byłem chory. Jeżeli opowiedział mi prawdę, to przybył tu dwa miesiące przede mną.
-Tak, to prawda.-potwierdził Phoebe.- Otóż do Ailo przychodzi pewien młody kupiec z Genei. Wysłał go do Lione bogaty wuj, niby w interesach, ale właściwie po to, by młodzieniec mógł zaspokoić żądzę podróży i przygód. Chłopak spotkał Ailo przypadkiem i zakochał się w nim na zabój. Zatroszczył się więc o to, aby staremu opłacało się strzec Ailo tylko dla niego. Odwiedza chłopaka dwa, trzy razy tygodniowo. Ailo przyjmuje go w zacisznym pokoiku za schodami, gdzie może dowoli gasić na nim swój płomienny temperament. Jutro właśnie przypada dzień jego odwiedzin. Dam ci okazję zobaczenia czegoś, o czym wie tylko mounsieur i ja. Chcesz?
Jasne, że w nastroju, w jakim się wówczas znajdowałem, przyjąłem propozycję Phoebe z radością i drżeniem zniecierpliwienia

"ROZKOSZE AILO ARILL"

Nazajutrz po obiedzie punktualnie o piątej zjawił się u mnie Phoebe wierny swojej obietnicy i kazał mi iść za sobą.
Zeszliśmy cicho ze schodów w tylnym skrzydle domu. Phoebe otworzył mroczny skład, w którym stały stare meble oraz skrzynki z winem i whisky. Wciągnął mnie do środka i bezszelestnie zamknął drzwi.
Przez podłużną szczelinę w ścianie można było dokładnie widzieć co dzieje się w przyległym pokoju. Pokój był oświetlony, a Phoebe i ja znajdowaliśmy się w ciemności. Tak więc siedząc na skrzynkach przed szparą mieliśmy możność oglądania pokoju i przebywających w nim ludzi, którzy nie mogli podejrzewać, że ktoś ich obserwuje zza ściany.
Spostrzegłem przede wszystkim młodego człowieka. Stał tyłem do mnie i oglądał obojętnie jakiś obraz wiszący na ścianie, bo Ailo jeszcze nie było.
Po kilku minutach wszedł Ailo. Gdy młodzieniec usłyszał zgrzyt otwieranych drzwi, odwrócił się. Na widok chłopaka uśmiechnął się szeroko. Twarz jego wyrażała radość.
Dokładnie naprzeciw szpary w ścianie stało niskie łoże. Ailo i jego kupiec usiedli na nim od razu. Chłopak nalał chłopcu kieliszek czerwonego wina i podał na srebrnej tacy kilka ciasteczek. Po kilku pocałunkach, zapytał go o coś łamanym liońskim, po czym rozpiął guziki ubrania i zrzucił z siebie koszulę.
Ailo, jak gdyby tylko na to czekał, zaczął zdejmować szatę i rozpinać haftki, a ponieważ nie miał nic więcej na sobie i korzystał ze skwapliwej pomocy amanta, szybko stanął przed nim w samej tylko koszuli.
Na ten widok chłopak prędko spuścił spodnie, wziął chłopca w objęcia, kilkakrotnie ucałował i jakby znienacka zerwał z niego koszulę.
Ailo zalał się rumieńcem, lecz sądzę, że czerwień moich policzków była w tej chwili mocniejsza niż ten rumieniec.
Ailo stał przede mną nagi jak go matka zrodziła. Czarne, rozwiane długie włosy spadały na wysoki kark i białe ramiona. Wyglądał jak marmurowy posąg. Nie mógł liczyć więcej niż osiemnaście lat. Miał słodką i łagodnego wyrazu twarzyczkę i cóż za wspaniałą figurę!
Ogarnęła mnie zazdrość na widok jego subtelnej i ukształtowanej już w pełni piersi. Pod nią rozciągała się wspaniałą płaszczyzna brzucha i kończącego się między rozłożystymi, twardymi udami.
Ailo mógłby być idealnym modelem dla najbardziej wymagającego malarza!
Młody kupiec, który stał przed nim w koszuli, osłupiał z zachwytu na widok jego nagości. Zaiste, cudowny ten obraz wzbudziłby grzeszną pokusę nawet w duszy ślubującego czystość zakonnika!
Podniecony młodzian zaczął błądzić rękami najpierw po twarzy chłopca i plecach, a później niżej i niżej pieszcząc palcami każdy centymetr skóry na jego wspaniałym ciele.
Dopiero teraz jakby spostrzegł, że ciągle stoi w koszuli. Ściągnął więc ją szybko przez głowę. Obecnie stali przed sobą oboje zupełnie nadzy.
Zdaniem Phoebe chłopak mógł mieć dwadzieścia dwa lata. Był wysoki i postawny, o wybitnie pięknej budowie ciała; muskularnych ramionach, męskiej piersi i szerokich barach. Na nieco pospolitej twarzy przyjemnie odznaczał się nos, a ogniste czarne oczy i różowe policzki mimo oliwkowej cery, dodawały jej szczególnego uroku. Włosy spadały mu w lokach na szyję.
Spostrzegłem, że coś porusza się pod jego brzuchem. Sterczał stamtąd tak wielki organ, że na widok jego rozmiarów i grubości poczułem obawę o los tego ukrytego miękkiego i delikatnego miejsca w ciele chłopca, które za chwilę miało się stać celem jego brutalnego wtargnięcia!
Miejsce to było teraz odsłonięte dla mojego wzroku, bo gdy młodzieniec zdjął koszulę-pchnął chłopca na łóżko, a on posłusznie legł rozwierając uda jak najszerzej mógł. Między udami Ailo widniał wyraźnie nasz najtajniejszy sekret, którego wspaniałej czerwieni nie odtworzyłby chyba pędzel żadnego malarza na świecie!
Tu Phoebe szturchnął mnie w bok jakby pytając czy sądzę, że to wszystko może być u mnie jeszcze ciaśniejsze niż u Ailo. Lecz byłem zbyt pochłonięty tym co roztacza się przed moimi oczami, aby odpowiadać teraz na pytania Phoebe.
Ailo leżał wyciągnięty na łóżku. Rozwarte jego nogi oczekiwały zbliżenia mężczyzny. Młodzieniec ukląkł między udami Ailo naprzeciw odsłoniętego celu, który miał zdobyć. Napęczniały jego organ sterczał groźnie wprost w tę stronę jakby zamierzał rozłupać bezbronną miękką swoją zdobycz. Lecz Ailo leżał uśmiechnięty oczekując bez obawy zbliżającej się chwili generalnego ataku.
Chłopak przez chwilę z wyraźnym zadowoleniem przyglądał się temu, co widział między jego kolanami, po czym ujął ów organ i celując palcem wprowadził w zapraszającą go jakby szparę. Lecz organ wszedł tylko do połowy swojej długości mimo kilku pomocniczych ruchów Ailo.
Utknął w połowie drogi, bo widziałem wyraźnie, że rozszerzył się i napęczniał. Młodzieniec wyciągnął więc organ z powrotem, zwilżył go śliną i teraz bez trudu wepchnął go końca.
Z ust Ailo wydarło się głębokie westchnienie, jakby jednak inne niż jęk bólu, którego mogłem się spodziewać. Młodzieniec zaczął pchać, a chłopiec unosić się mu naprzeciw, najpierw powoli i w miarowym tempie.
Ale po chwili w rosnącym podnieceniu zagubiło się początkowe tempo ruchów. Zaczęli poruszać się zbyt szybko, ich pocałunki stawały się zbyt gorące, by mogli utrzymać pierwotny ten rytm. Byli oboje nieprzytomni, oczy ich ciskały błyskawice.
-Och, nie mogę już wytrzymać!- wybuchnął w ekstazie Ailo.- Och, za dużo już tego! Och, umieram!
Nagle głos jego się załamał, westchnął głęboko i gwałtownym zrywem ciała poddał mu się naprzeciw, jakby chciał, aby wtargnął w tej chwili do najgłębszych rejonów jego ciała. Po tym napięcie nagle osłabło, ramiona rozwarły się z przyduszonym szlochem, jakby konał z rozkoszy.
Leżał tak bezsilnie zadowolony, gdy młodzieniec zrobił ostatni ruch i odsunął się od niego.
Wyciągnął się obok Ailo na łóżku. Spoczywali nadal z rozwartymi udami. Spostrzegłem między nimi jakby białą, ciągnącą się pianę, wypływającą spośród jeszcze czerwieńszej niż przedtem szczeliny.
Po chwili Ailo uniósł się na łóżku, objął chłopca ramionami i jak można sądzić z pieszczot, którymi go obdarowywał, nie był bynajmniej, niezadowolony z ciężkiej próby, jakiej przed chwilą doznał.
Trudno opisać, co się ze mną działo, gdy obserwowałem to wszystko. Jedno było pewne: przestałem się bać tego, co mężczyzna mógł uczynić chłopcu! Mój strach przerodził się w tak ogromne pożądanie, że byłem gotów w tej chwili rzucić się w ramiona każdemu mężczyźnie, który by chciał ode mnie przyjąć dar mojego ciała.
Phoebe, chociaż bardziej doświadczony niż ja i chociaż nieraz już oglądał podobne sceny, był również podniecony. Odciągnął mnie od szczeliny w ścianie i przyparł mnie do drzwi komórki. Nie było tu miejsca, aby położyć się lub usiąść. Zadarł mi więc szatkę do góry i wprowadził palec w miejsce, które płonęło u mnie z podniecenia. Samo dotknięcie tutaj rozpalało wszystkie moje zmysły do białego żaru.
Wyczuł jak bardzo pragnę widzieć nadal co się dzieje z zakochaną parą w sąsiednim pokoju, jaką niecierpliwość budzi we mnie pragnienie napawania wzroku tym widowiskiem. Wróciliśmy więc do naszej szczeliny w ścianie.
Wystarczyło jedno spojrzenie, by stwierdzić, że parka szykowała się do drugiej rundy miłosnej walki. Młodzieniec siedział teraz na łóżku dokładnie naprzeciwko nas. Ailo klęczał na jednym kolanie obok niego i obejmował go za szyję. Nieskazitelna biel jego ciała przyjemnie kontrastowała z brązowooliwkową skórą młodego kupca.
Któż by policzył gorące pocałunki, którymi się wzajemnie darzyli! Ich wargi zwierały się w jedne usta, a ich języki łączyły się w jeden język!
Tymczasem czerwonogrzebienny kogut młodzieńca, który skurczył się chwilowo i osłabł, począł wracać do poprzedniego, bojowego stanu, pęczniejąc znowu pomiędzy udami Ailo. Aby przyspieszyć ten pożądany proces, chłopiec pochylił się, opuścił głowę, wziął w usta jego jedwabiście gładki czubek, być może również i dla własnej przyjemności, a może także i po to, aby mógł łatwiej wniknąć w jego ciało.
Rezultat tego zabiegu był od razu widoczny. Sprawił on młodzieńcowi wyraźną przyjemność i oczy jego rozgorzały ogniem. Zerwał się na równe nogi, wziął Ailo w ramiona, przycisnął do siebie i szepcąc mu do ucha coś, czego nie mogłem usłyszeć, począł sprężyście godzić w jego biodra i tyłek sztywnym owym przedmiotem, co sprawiło mu nieopisaną rozkosz.
Ale wyobraźcie sobie moje zdumienie, gdy spostrzegłem, że młodzieniec leniwie legł na plecach, pociągnął Ailo na siebie, a on siada na nim okrakiem, ręką naprowadza swego ślepego ulubieńca na właściwe miejsce, a sam nadziewa się na jego rozpalony koniec, wpychając go w siebie do głębi.
Siedział tak sekundę bez ruchu rozkoszując się wyraźnie tą pozycją, podczas gdy on bawił się jego sutkami. Po tym zaczął się do niego nachylać, aby zetknąć w pocałunkach usta z jego ustami, ale uczucie narastającej rozkoszy zmuszało go do coraz gwałtowniejszych ruchów. I rozpoczęła się burza miarowych skoków obojga z góry w dół i z dołu do góry. Młodzieniec obejmował chłopca, przyciągał go do siebie i unosił, a on cwałował na nim jak jeździec na koniu wśród oznak najgorętszej ekstazy.
Nie mogłem już więcej przyglądać się drugiej części tego przedstawienia. Byłem tak wzburzony, tak rozpalony tym, co widziałem, że naparłem ciałem na Phoebe jak gdyby ruch ten mógł przynieść ukojenie. Czując widocznie to samo co ja, Phoebe cicho otworzył drzwi i pobiegliśmy na górę do naszego pokoju. Nie mogąc ustać na nogach, padłem na łóżko, wstydząc się uczucia, które nade mną teraz panowało.
Phoebe ułożył się obok mnie i spytał z ironią:
-Czy teraz, gdy widziałeś swojego wroga i mogłeś mu się dobrze i ze wszystkich stron przyjrzeć, nadal się go boisz? A może raczej chciałbyś już tak samo jak Ailo zaprzyjaźnić się nim bliżej?
Nie odpowiadałem. Jęczałem i ciężko wzdychałam. Wówczas Phoebe uniósł swoją szatę, ujął mnie za rękę i wprowadził ją w próżne i luźne miejsce swego ciała. Teraz już, bardziej doświadczony, wiedziałem co temu miejscu brakuje: Nie było w nim głównego przedmiotu mojego pragnienia!
Dotknąłem tego miejsca u niego bez żadnego wstydu, lecz we wzburzeniu, które mnie ogarniało, cofnąłem rękę, gdyby nie obawa, że zrażę tym sobie Phoebe. W ten sposób osiągnęliśmy oboje mizerny cień zaspokojenia.
Czułem głód prawdziwego ukojenia i przysiągłem sobie, że więcej nie będę gasić tego pragnienia pieszczotami z Phoebe , jeżeli mounsieur nie nastręczy mi kogoś bardziej właściwego. Postanowiłem więc nie czekać przyjazdu lorda B., który miał odwiedzić nasz dom za kilka dni.
I nie musiałem długo czekać! Bo ot nagle pojawiła się miłość i zagarnęła mnie całego w swoje wszechmocne władanie!

"MOJA PIERWSZA MIŁOŚĆ"

W dwa dni po tej wstrząsającej lekcji podglądowej, która ujawniła mi najtajniejsze szczegóły aktu miłosnego między mężczyznami, obudziłem się o szóstej z rana, wcześniej niż zwykle.
W pokoiku było duszno. Phoebe spał snem niewinnej dziewicy. Cicho wstałem i aby odetchnąć świeżym powietrzem, zszedłem do ogrodu, gdzie wolno mi było przebywać kiedy chciałem, nawet w czasie odwiedzin klientów w innych pomieszczeniach naszego przedsiębiorstwa. Oczywiście o tak wczesnej porze nie mogłem się tutaj spodziewać nikogo z naszych gości.
Jakież więc było moje zaskoczenie, gdy otworzywszy drzwi, które wiodły z ogródka do salonu, spostrzegłem przed wpół wygasłym kominkiem... młodego mężczyznę-elfa! Spoczywał w fotelu mounsieur Gawain. Nogi miał wygodnie wyciągnięte i spał kamiennym snem. Spłoszony rozejrzałem się po salonie. Panował tu nieporządek jak zwykle po dniu, a raczej nocy "pracy" naszej instytucji.
Na stole stała jeszcze waza z ponczem i kilka szklaneczek z resztkami niedopitego trunku-wyraźne ślady pijackiej orgii jaka musiała się rozgrywać wczorajszego wieczoru. Młodzieniec przyjechał widocznie do mounsieur Gawain z kilkoma kumplami i silnie podpity zasnął, podczas gdy przyjaciele jego zabawiali się z moimi pracującymi kolegami w ich zacisznych pokoikach. Mounsieur darzył go chyba specjalnymi względami skoro nie kazał go obudzić po zakończeniu wizyty panów i pozwolił mu przespać pijaństwo w fotelu do następnego ranka.
Spał tak mocno, że nawet nie poruszył się na odgłos moich kroków. Ośmielony tym, podszedłem bliżej, aby się mu przyjrzeć.
I od tej chwili nigdy, nigdy, po kres mojego życia, nie zapomnę wrażenia, jakie na mnie wywarł! Nagle zrodzone wzruszenie jak błyskawica zapaliło się w moim sercu i pozostało w nim na zawsze.
Mój drogi, kochany, najcudowniejszy i jedyny! Pamiętam Cię śpiącego w tym fotelu przed kominkiem tak jakby to było dzisiaj! I jakbyś tu siedział teraz przede mną, gdy piszę te słowa-widzę Cię, jak wówczas;-pięknego jak najbardziej rajskie marzenie, z głową swobodnie opuszczoną na oparcie fotelu, w aureoli rozrzuconych włosów wokół różowych policzków tak ślicznie kontrastujących z Twoją chłopięcą, a już równocześnie, tak męską twarzą!
Miałeś wtedy nie więcej niż dziewiętnaście lat. Byłeś młody, cudownie młody, i porywający urok młodości promieniował z ciebie poprzez głęboki sen, w jakim byłeś pogrążony. Nawet lekko obrzmiałe, blade powieki i sinawe cienie pod nimi, świadczące przecież o żywym udziale w nocnej burzliwej orgii-dodawały twojemu obliczu niewysłowionej, anielskiej jakiejś słodyczy!
Oczy, o długich, jedwabistych rzęsach, miałeś przymknięte. Nad nimi dumnie królowały dwa łuki brwiowe-tak równych i wysokich-jakby uformowała je nie natura lecz mistrzowska ręka doskonałego rzeźbiarza. Spośród lekko rozchylonych, pąsowych, wypukłych i namiętnych, chyba tylko do rozkosznego pocałunku stworzonych warg, wyzierała nieskazitelna biel zdrowych zębów, a pod rozpiętym szeroko kołnierzem koszuli prężyła się krzepka, szeroka pierś wznosząca się z wolna i opadająca w miarowym głębokim oddechu!
Widok ten tak mnie urzekł, tak oczarował, że nie mogłem oderwać od niego wzroku. Jakaś nieprzeparta siła wewnętrzna pchała mnie do niego. Zbliżyłem się do młodzieńca i drżącą ręką dotknąłem jego dłoń, spoczywającą na rzeźbionej poręczy fotela. Rozkoszny dreszcz przebiegł mi przez ciało od tego dotknięcia, Ręka moja zwarła się na palcach mężczyzny.
Może dreszcz ten udzielił się także i jemu, bo ocknął się nagle, uniósł ciężkie powieki i spojrzał na mnie nieprzytomnym jeszcze od snu i lekko wystraszonym wzrokiem. Po chwili, rozejrzawszy się po salonie, oprzytomniał i odezwał się głębokim tenorowym głosem, który zabrzmiał w moich uszach jak najpiękniejsza muzyka:
-Ach, tak... Więc jestem tutaj... Powiedz, chłopcze, która to godzina?
-Dopiero po szóstej, proszę pana-odpowiedziałem ze wzruszeniem i dodałem troskliwie, widząc, że siedzi bez marynarki:-Ranek jest chłodny. Pan może się przeziębić.
-Chyba nie-machnął ręką i uśmiechnął się, patrząc na mnie, stojącego przed nim w koszuli, w której opuściłem łóżko.-Upiłem się tak fatalnie, że nie zdążyłem się rozgrzać z jednym z was. Więc chłód na mnie nie podziała.
Nie mógł inaczej pomyśleć! Musiał mnie wziąć za "jednego z moich"! Bo czy mógł się tutaj, w przybytku pana Gawain, spodziewać innego chłopca niż podobnego do tego, z którym nie udało mu się spędzić rozkosznej nocy?
Na mój widok żal mu się widocznie zrobiło tej straty. Obrzucił mnie gorącym spojrzeniem i rzekł, śmiejąc się i przyciągając mnie delikatnie do siebie:
-Ale oczywiście, jeżeli uważasz, że chłód może mi zaszkodzić, to chętnie zagrzeję się z tobą. Bo i ty możesz się przeziębić stojąc tak bezczynnie przede mną w samej tylko koszuli...
A widząc, że się waham, dorzucił z przynaglającą ironią, choć nie złośliwie:
-No więc szkoda czasu. Oboje przecież drżymy z chłodu, a ogromnie mi się podobasz. Dlaczego nie widziałem cię tu wczoraj?
Chociaż czułem, że pierwszy impuls uczucia każe mi zbliżyć się do niego, odsunąłem się. Nie wiedziałem co odpowiedzieć na jego zupełnie rozsądne pytanie. Wreszcie wybąkałem:
-Byłem... zajęty...
-Z innym gościem?- uśmiechnął się bez urazy.-I to przez całą noc?
-Nie...-odrzekłem rumieniąc się po białka oczu.-I nie z innym...
-Więc z kim?
-Z nikim...
-A myślałem, że jesteś zmęczony nieprzespaną nocą.
-Nie jestem zmęczony-wstyd mój wzrastał.-Spałem długo i dobrze.
-Więc dlaczego nie chce... ze mną?
-Ależ, nie!- zaprzeczyłem czując ogień zakłopotania.
-Ach, rozumiem!- zawołał domyślnie.-To taka gra. chcesz mnie przed tym podniecić.
-Nie, proszę pana-zaprotestowałem z rozpaczą.-To nie dlatego. Naprawdę, nie dlatego...
-A może nie podobam ci się? Może jestem odrażający?
Złożyłem ręce jak do modlitwy i patrząc w jego cudowne, urzekające oczy, szepnąłem z przejęciem:
-Pan jest piękny... Bosko piękny... Chyba nikt nie jest tak piękny na świecie jak pan... Ale naprawdę, proszę mi wierzyć, nie mogę. Nie mogę z panem tego robić, nawet gdybym bardzo tego pragnął...
Spojrzał na mnie uważnie i coś jak wzruszenie odmalowało się na jego wyrazistej twarzy. Chyba żaden chłopiec nie odmawiał mu w taki sposób. Ale na pewno-nie w domu pana Gawain.
-I nawet gdybyśmy nigdy więcej już nie mieli się tutaj spotkać?-zapytał.
-Nawet gdyby tak musiało się stać-potwierdziłem z rozpaczą i bolesne westchnienie wydarło mi się z piersi.
Dzisiaj, po latach, wiem, że to nie tylko przyrodzony dziewiczy strach przed zbliżeniem z mężczyzną, czy obawa przed reakcją mounsieur'a Gawain-nie pozwoliły, bym oddał się tak od razu i bezceremonialnie temu cudownemu chłopcu.
To była miłość! Miłość od pierwszego wejrzenia, najrzadszy skarb, którym niebiosa mogą obdarzyć chłopca! Nie oddałem mu się wtedy, bo się w nim zakochałem pierwszą, nieprzytomną, jedyną w życiu miłością. Gdyby mi się tylko spodobał jak wielu mężczyzn może spodobać się wielu chłopcom-posiadłby moje ciało już wówczas, w salonie mounsieur'a Gawain. Ale nie posiadłby wówczas mojego serca.
-A gdybyśmy spotkali się gdzie indziej?- szepnął wzruszony.
Widocznie już i w jego duszy zaczęło budzić się uczucie.
-Jak pan to rozumie?- spytałem cicho i rozejrzałem się bojaźliwie dookoła.-Mnie nie wolno wychodzić nawet na chwilę.
-Słuchaj-ujął mnie mocno za rękę i począł mówić prędkim przytłumionym głosem:-Podobasz mi się do szaleństwa! Łatwo zrozumieć, co ciebie łączy z tym starym i czym się trudnisz w jego domu. Ale to mnie nie obchodzi. Porzuć go! Ucieknij stąd! Porzuć ten brud i ohydę, póki nie jest za późno! Zobaczysz, nie pożałujesz. Zatroszczę się o ciebie. Wynajmę ci piękne mieszkanie. Będę dobry dla ciebie. Niczego ci u mnie nie zabraknie. Będę cię kochał. I ty będziesz mnie kochał.
Radość, szczęście i lęk zakipiały w moim sercu.
-Ale co powie na to mounsieur?- odszepnąłem gorączkowo.
-Nie troszcz się o to-odrzekł z siła.-Ja już wszystko załatwię ze starym, gdy się stąd wydostaniesz. Rozumiem, ze masz wobec niego zobowiązania, rozumiem, że stary nie zechce łatwo zrezygnować z dochodów, które mu przynosisz. Zapłacę mu! Wykupię cię z jego brudnych łap! Nie chcę byś tutaj zginął! Ale i ty musisz tego chcieć. Więc chcesz?-przypalił mnie na wskroś gorącym spojrzeniem.
-Chcę. Bardzo chcę. Niczego bardziej nie chcę w życiu-nagła decyzja morzem szczęścia zalała moje serce...
Wtedy przyciągnął mnie do siebie. Nachyliłem się nad nim. Usta nasze zetknęły się i po raz pierwszy poczułem na wargach oszałamiający smak jego pocałunku. Objął mnie ramieniem. Drżący przytuliłem policzek do jego piersi w wycięciu rozpiętego gorsu, a on pogłaskał mnie po twarzy.
-Bądźmy przytomni-ocknął się z podniecenia.-Musimy to natychmiast uplanować. Kiedy możesz stąd wyjść?-zapytał.
-Jutro.
-Dlaczego dopiero jutro?
-Bo zaraz wszyscy wstaną. Służący jest już w kuchni. Może coś zauważyć. Wykradnę się jutro o siódmej rano przez główne wyjście. Wiem gdzie wiszą klucze. Otworzę bramę.
-Dobrze-postanowił.-Będę czekał przed bramą o siódmej. Zamówię karetę. Każę jej stanąć za rogiem ulicy.
Uniósł się ku mnie, a ja przylgnąłem doń całym ciałem. Poprzez cienki materiał koszuli poczuł moje ciepło. Objął mnie i przywarł wargami do moich ust, gdy nagle z piętra rozległy się jakieś kłótliwe zaspane głosy.
-Wstają!- przeraziłem się i oderwałem się do niego.-Nikt nie śmie wiedzieć, że jestem tu z panem. Wtedy wszystko stracone! Muszę już iść!
-Pamiętaj, do jutra!- zawołał.
-Do jutra-odparłem wybiegając z salonu.
Przekradłem się schodami na górę do naszego pokoiku. Na szczęście po drodze nie spotkałem nikogo. Powoli otworzyłem drzwi. Udało się! Phoebe jeszcze spał. Leżał tak jak go zostawiłem. Bezszelestnie wyciągnąłem się przy nim na łóżku. Niczego nie spostrzegł. Pochrapywał nadal. Gdy obudzi się, nie zdoła domyślić się, że wstałem wcześniej i byłem z klientem w salonie przez całą godzinę.
Czułem zamęt w głowie. Wszystkie moje myśli ześrodkowały się na dopiero co doznanym przeżyciu, które tak nagle wszystko we mnie zmieniło. W sercu mieszały się uczucia radości i lęku. Czy ucieczka się uda? Mounsieur może wykryć moje zamiary. Wtedy stanę się więźniem w tym domu. Ale cóż znaczy niebezpieczeństwo wobec szczęścia, które może już jutro mnie spotkać! Choćbym miał potem umrzeć, już jutro będę z nim! Już jutro on weźmie mnie w objęcia, przytuli i przepoi mnie nieznaną a tak upragnioną rozkoszą! I będę z nim, tylko z nim! I będę należeć do niego, tylko do niego! A jeżeli potraktuje mnie źle? To cóż z tego. Przecież należę do niego, jestem jego własnością. Niech czyni ze mną co chce, niech będzie zły, najgorszy dla mnie: -I tak będę go kochał całym sercem, całą duszą! Wystarczy mi jedna noc szczęścia z nim, a potem niech przyjdzie piekło choćby na całe życie. Wieczne piekło będzie warte tej jednej chwili w niebie. Byle tylko z nim!
Na takich rozmyślaniach przebiegł mi dzień dłużący się w nieskończoność. Setki razy spoglądałem na wskazówki zegara. Posuwały się dla mnie zbyt powoli.
Jeśliby tego popołudnia mounsieur Gawain przyjrzał mi się uważniej, niewątpliwie spostrzegłby, co się ze mną dzieje, szczególnie podczas obiadu, kiedy jeden z chłopców, którzy brali udział we wczorajszej orgii, skierował rozmowę na osobę mojego ukochanego.
-Szkoda, że tak się upił!- powiedział z niekłamanym żalem.-Od samego początku miałem na niego oko. Nawet próbowałem coś z nim zacząć, ale był zupełnie do chrzanu.
-Nic dziwnego-rzekł Cedric.-Nie umie pić. Jest przecież cholernie młody. Jeszcze szczeniak.
-Ale szczeniak piękny jak nikt-stwierdził gruby Martin gładząc pożądliwie swój pokaźnych rozmiarów pośladek.-Takiego jeszcze nigdy nie miałem. Chłopczyk jak marzenie! I może do tego prawiczek. Z takim to warto raz dobrze się przespać-przeciągnął się.
-Tylko raz?-zaśmiał się drwiąco Ravn.-Nie byłbyś skąpy, gdyby zechciał wsiąknąć w tę twoją górę tłuszczu. Ja bym mu dał nie raz i nie dwa: tyle razy, ile by tylko chciał i mógł. Podłożyłbym się pod niego za darmo, za miłość.
-Za taką miłość mounsieur rudy łeb by ci urwał-krzyknął surowo Phoebe.-Za darmo się mu chłopa zachciało! Możesz podkładać się pod kogo chcesz i ile w ciebie wlezie, ale za żywą forsę. Nie dla psa kiełbasa. Patrzcie go, zakochał się nagle dla pucu...
A ja byłem zakochany nie "dla pucu", lecz naprawdę, do szaleństwa, do nieprzytomności, do śmierci zakochany w najcudowniejszym chłopcu na świecie!
Siedziałem przy stole i milcząc przysłuchiwałem się rozmowie o nim, która wzmagała jeszcze bardziej burzę szalejącą w moich żyłach. Podobał się wszystkim, wszyscy go chcieli, ale chłopcy niczego po mnie nie poznali. I oczekiwałem nocy jak zbawienia. Chciałem być sam z moimi myślami, uczuciami, marzeniami-z tą burzą ognia, który spalał mi serce.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ciaglosc urywana Z pamietnika prostytutki Marzena Nowak
8a Syntezy prostych aminokwasów
Prezentacja prostytucja
3 Stateczność prętów prostych, Postaci utraty stateczności, określanie siły krytycznej ppt
Pamiętamy o Janie Pawle II
Jak zrobić prosty trik z wodą
Prosty interkom
prosty minutnik
7 prostych sposobów na podrasowanie Twojego CV, szukanie pracy
Pamiętnik z powstania warszawskiego, Lektury Szkolne - Teksty i Streszczenia
Fotowoltaniczne panele, PAMIĘTNIK
Trzeba pamiętać o bhp przy trudnych warunkach atmosferycznych, budownictwo, Uprawnienia budowlane, p
Rosyjski aktor Aleksiej Dewotczenko nie żyje. Znaleziono go w kałuży krwi, PAMIĘTNIK
Podanie pamiętaj, Dokumenty, wzory umów, pism
O czym powinien pamiętać projektant domowej instalacji wentylacyjnej, ۞ Dokumenty, UPIĘKSZAMY MIESZK
Głosy po śmierci Papieża, # Autobiografie,biografie,wspomnienia i pamiętniki
Prostytucja, PSYCHOLOGIA, Zachowania dewiacyjne, przestępczość
Model sytuacji pewnej i ryzykownej

więcej podobnych podstron