Johannes von Buttlar Hazard pana Boga

background image

Johannes von Buttlar

Hazard pana Boga

Przeznaczenie czy przypadek

‒ 1 ‒

background image

Z wyrazem podziwu

Rupertowi Sheldrake’owi i Rogerowi Penrose’owi

Książkę tę poświęcam

‒ 2 ‒

background image

Podziękowanie

Dziękuję wszystkim moim przyjaciołom, którzy zainspirowali mnie do napisania tej książki oraz

wspierali mnie w trakcie jej powstawania. Szczególne podziękowania pragnę złożyć mojemu
wydawcy, doktorowi Herbertowi Fleisnerowi, doktor Brigitte Sinhuber, kierującej wydawnic-

twem oraz mojemu lektorowi, Hermannowi Hemmingerowi. Dziękuję również krytykom mojej
książki, którzy utwierdzali mnie tylko w słuszności moich poczynań.

Johannes v. Buttlar

‒ 3 ‒

background image

Spis rzeczy

I Nic nikomu nie jest pisane
II Eksperymenty z przeznaczeniem
III Hologram Tao
IV Metamyślenie ‒ kolejny stopień ewolucji
V Po drugiej stronie chaosu
VI Podróże w czasie
VII Dreamland ‒ doniesienia z Czarnego Świata
VIII Obcy wśród nas
IX Projekt Merlin
X Kontakt z przyszłości
XI Przełom czasów
Objaśnienia niektórych terminów
Bibliografia

‒ 4 ‒

background image

I

Nic nikomu nie jest pisane

Zdarzyło się to po drodze do Akaby, w samym środku rozżarzonej słońcem pustyni Nefud.

Gdy karawana uzbrojonych Beduinów dotarła do pierwszej oazy położonej na tej rozpalonej,

bezkresnej, kamienistej pustyni, zauważono, że brakuje jednego mężczyzny. Musiał zasnąć
podczas jazdy nocą i zsunąć się z wielbłąda. Pozostawiony sam, bez zwierzęcia ‒ pośrodku

odwiecznej pustki ‒ wystawiony był na działanie bezlitosnych promieni słońca, opuszczony
przez braci z plemienia, złożony w ofierze śmierci. Z takim zrządzeniem losu nie chciał się

pogodzić młody Anglik dowodzący armią Beduinów. Ta armia miała później odegrać istotną rolę
w „powstaniu arabskim” ‒ rewolcie Beduinów Hedschas (zachodniego pobrzeża Półwyspu

Arabskiego) przeciwko władzy tureckiej. Powstanie miało na celu osłabienie Turcji w pierwszej
wojnie światowej poprzez działania na drugim froncie.

‒ Zawracamy, aby go poszukać ‒ rozkazał angielski dowódca.
‒ Po co? Żebyśmy zginęli razem z Gassimem? Do południa będzie już martwy ‒ powiedział

szeryf Ali, jego arabski przyjaciel. ‒ Na Boga, nie możemy zawrócić!

‒ Ja mogę ‒ odrzekł stanowczo Brytyjczyk.

‒ Jeśli zawrócisz, zginiesz. A Gassima właśnie zabiłeś ‒ zaklinał go Ali.
‒ Nadszedł jego czas, „Aurence” ‒ rzekł jeden z jego kompanów ‒ tak jak było mu to

pisane.

Nic nie jest nikomu pisane ‒ powiedział zwinny, niewysoki Anglik w brytyjskim mun-

durze wojskowym i arabskiej chuście, który miał przejść do historii jako „Lawrence z Arabii”.
Popędził batem swojego wielbłąda i pogalopował w ziejącą żarem pustynię.

Zawracaj, bluźnierco ‒ krzyknął za nim Ali. – Nigdy nie dotrzesz do Akaby!

Jednak Lawrence roześmiał się tylko głośno: „Dojadę. Jest mi to pisane. Tutaj, w środku!”

Mówiąc to, wskazał na swoje czoło. Kiedy słońce znajdowało się w zenicie, odnalazł Gassima:
mały, czarny punkt na bezkresnej pustyni, ledwie żywy z wycieńczenia bezlitosnym żarem

bijącym z nieba.

Kiedy Lawrence powrócił wraz z Gassimem z płomienistej pustyni, okrzykom radości nie

było końca.

Prawdę mówiłeś, Angliku, nic nie jest ci pisane! ‒ chwalono go.

Jest to scena z filmowego arcydzieła Davida Leona pt. „Lawrence z Arabii”, powstałego na

podstawie listów, opowiadań i równie mistrzowsko napisanej autobiografii Thomasa Edwarda

Lawrence'a (1888-1935) pod tytułem „Siedem filarów mądrości”. Pozwala ona na konfrontację
z jednym z najważniejszych pytań nurtujących ludzkość: czy istnieje jakaś przepowiednia losu,

czy też może wszystko odbywa się na zasadzie przypadku? Czy człowiek skazany jest na wolę
Boga lub innej wszechmocnej siły, czy sam kształtuje własną rzeczywistość?

Jest to fundamentalne pytanie wszystkich wielkich doktryn filozoficznych, wszystkich religii

świata. Muzułmanie wierzą w „kismet”, oznaczający przepowiadanie losów wszystkich ludzi

przez Allaha.

„Żadne nieszczęście nie dosięgnie ziemi ani też was samych, bez tego, żeby ono nie było

zapisane w księdze, zanim My je sprowadzimy. Zaprawdę, to jest dla Boga łatwe!”

*

Tak brzmi

22 werset 57 sury Koranu, na który powoływali się kompani Lawrence'a. Lecz czy rzeczywiście

„wszystko zostało zapisane”? A może Lawrence miał rację, przeciwstawiając się determiniz-
mowi islamu?

Zdarzenie na pustyni miało swój epilog, z którym po namyśle pogodził się również Law-

rence. W kilka dni po tym, jak uratował on Gassima od śmierci na rozpalonej słońcem pustyni,

tenże wplątany został w pewien zatarg. Zamordował członka szczepu Howeitat, a to oznaczało
wyrok śmierci. Jednak któż miał go wykonać? Nikt ze szczepu Herrithów, do którego należał

Gassim, nie chciał zabić swojego brata. Jednak jego śmierć z ręki kogoś z Howeitat oznacza-

* Cyt. wg: Koran, z arabskiego przełożył i komentarzem opatrzył Józef Bielawski, Warszawa 1986, s. 652.

‒ 5 ‒

background image

łaby nieuchronny początek wojny pomiędzy tymi szczepami, rzeź obydwu plemion i koniec
„arabskiego powstania”. Sytuacja ta zmusiła więc Lawrence'a do wyboru salomonowego

rozwiązania: sam wykonał wyrok, zabijając Gassima, któremu tak niedawno uratował życie.
Jego arabski przyjaciel szeryf Ali skwitował to lakonicznie: „Powinieneś pozostawić go pustyni.

Tak było mu bowiem pisane”.

„Pan Bóg nie gra w kości” ‒ powiedział Albert Einstein w przekonaniu, że istnieje pewien

określony plan czy też strategia kierująca ewolucją stworzenia. Czy losami kosmosu steruje
duch i logika, ciąg przyczynowo-skutkowy? Czy ścieżka naszego żywota jest z góry określona,

a przyszłe zdarzenia zostały naniesione niczym miejscowości na mapę, przez co mamy
przynajmniej swobodę w wyborze dróg do nich wiodących?

W wielu kulturach nie akceptuje się pojęcia wolnej woli, twierdząc, że losy ludzi zależą od

określonych praw i rządzących nimi sil, na które wola człowieka nie ma najmniejszego wpływu.

Uważa się raczej, że ludzkim losem kierują siły nadprzyrodzone, nawiedzające poszczególne
osoby w plątaninie wszelkich niejasnych sytuacji życiowych bądź zupełnie przypadkiem. W

Grecji za czasów Homera ustalaniem udziału jednostki w decydowaniu o własnym losie zajmo-
wały się Mojry, prządki nici przeznaczenia. Czy można było zgłębić ich zamiary, a tym samym

wpłynąć na los?

W dawnych cywilizacjach, zwłaszcza zaś w czasach antycznych, kapłani i wróżbici stosowali

najdziwaczniejsze metody przepowiadania przyszłości. Swoich spostrzeżeń dokonywali na
podstawie położenia organów wewnętrznych zwierząt ofiarnych. Przyszłość przepowiadano

również m. in. z ognia, dymu i połysku kamieni szlachetnych, przede wszystkim jednak z
układu gwiazd i na podstawie niektórych zjawisk na niebie.

Pominąwszy fakt, iż trzewia zwierząt ofiarnych służące przepowiadaniu przyszłości musiały

ustąpić miejsca komputerowi, z pomocą którego sporządza się obecnie horoskopy dla klienteli

licznych astrologów, to w rzeczywistości niewiele się zmieniło. Również dzisiaj, w czasach tak
znacznych przemian, istnieje pomyślna koniunktura dla jasnowidzów i wróżbitów.

Wielu ludzi nauki, szczególnie zaś wielu fizyków i matematyków, ma trudności z określeniem

właściwego stanowiska wobec fenomenu „przepowiadania przyszłości”, wróżbiarstwa i astrolo-

gicznych horoskopów. Przewidywanie wydarzeń i możliwość prekognicji wiążą się z pojmowa-
niem czasu. Bo jakże inaczej należy rozumieć takie pojęcia jak determinizm, warunkowość czy

siła woli? Od dawien dawna filozofowie łamali sobie nad tym głowy. Wiadomo, iż w fizyce
przyczynowość (tzn. natychmiastowe pojawianie się zdarzeń na skutek wcześniej zaistniałej

przyczyny) daje się zaobserwować zarówno w życiu, jak i w laboratorium, niekoniecznie jednak
musi stanowić prawo obowiązujące we wszechświecie”, twierdzą Russell Tard i Harold Puthoff

Badacze ci doszli do wniosku, iż „nieodwracalny” czas ‒ nieustannie płynące wody potoku
zdarzeń ‒ zdaje się podążać w jednym tylko kierunku, od przeszłości ku przyszłości, a nie na

odwrót, i stanowi raczej ,fakt” niż „prawidło”. Wyniki badań w dziedzinie fizyki kwantowej
zmuszają do spojrzenia z dystansu na liniowy charakter zdarzeń. Dały one początek zdumiewa-

jącej wizji alternatywnej rzeczywistości, przypominającej kosmiczny hologram. Nie koniec
jednak na tym: najświeższe zdarzenia dowodzą, że natura ciągle przekracza „prawa”, jakie dla

niej wypracowaliśmy, a rzeczywistość jest dużo bardziej „chaotyczna” i nie sposób jej prze-
widzieć. Czyżby więc Pan Bóg naprawdę grał w kości?

Książka ta jest bezlitosną krytyką pojmowania świata wyłącznie w kategoriach materialis-

tycznych. Ma ona ukazać, jak dalece myślenie przyrodoznawców uzależnione jest od dogmatów

i jak bardzo aksjomaty zostają zmienione, gdy nie odpowiadają uformowanemu, fizycznemu
schematowi myślenia, którego ideologicznym przejawem jest dążenie do wyłączności. Granice

schematu myślowego stworzone przez naukę są wówczas często przekraczane nawet przez
samych naukowców. Obecnie postępowi neurolodzy i fizjolodzy ponownie zastanawiają się nad

istnieniem niematerialnej duszy, której nie sposób określić za pomocą jakichkolwiek chemicz-
nych i fizycznych procesów, i tworzą całe teorie dotyczące mózgu. Również czołówka amery-

kańskich techników prowadzi już eksperymenty z napędami obiektów latających, znacznie
bardziej przypominających tajemnicze UFO aniżeli tradycyjne samoloty. Ci naukowcy, którzy

zdołali oderwać się od swoich podręczników naszpikowanych fachową wiedzą, wkrótce odkryją
przed nami nowe horyzonty poznania. Ich teorie postawią nie tylko cały świat nauki na głowie,

ale wywołają również trwałe zmiany w świadomości szerokich mas. Pomimo ogólnego postępu
naukowa myśl przyrodnicza zabrnęła bowiem w ślepy zaułek, z którego nigdy się nie wydos-

tanie, jeśli nie zrzuci z siebie dobrowolnego jarzma dogmatów i nie zacznie obejmować całości
zagadnień.

„Metamyślenie” jest magicznym słowem prowadzącym do tego wyzwolenia. Trzeba jednak

spełnić pewien warunek: należy odrzucić reprezentowany do tej pory przez zachodnią naukę, z

biegiem czasu niemal powszechnie głoszony postulat uznania rozumu za jedyne rzetelne źródło

‒ 6 ‒

background image

poznania, trzeba też zaakceptować możliwość intuicyjnego postrzegania świata przez człowie-
ka.

„Ostry wiatr smagał moją twarz i przeszywał mnie do szpiku kości. Mimo iż ubrany byłem w

marynarską kurtkę i czapkę narciarską, nie mogłem powstrzymać dreszczy, kiedy wspiąłem się

na niewielkie wzniesienie, z którego rozciąga się widok na bezludny, pustynny krajobraz. Co ja
tu właściwie robię? ‒ pytałem sam siebie. Dziś są moje urodziny, więc to musi być lipiec. Po

chwili zastanowienia zrozumiałem wszystko. Tak, dziś był dzień moich urodzin. I był lipiec. Ale
lipiec 1998 roku, a świat przedstawiał obraz zamętu ‒ w «dniu, w którym rozstąpiła się

ziemia»”. Tak opisuje doktor Chet B. Snow swoją podróż w przyszłość.

Czyżby była to scena z powieści science fiction, niczym z „Wehikułu czasu” H. G. Wellsa?

Bynajmniej. Jest to raczej sprawozdanie z sensacyjnego eksperymentu przeprowadzonego w
1983 roku przez amerykańską psycholog doktor Helen Wambach oraz jej kolegę doktora Cheta

B. Snowa, urzędnika służb cywilnych amerykańskich sił powietrznych. Chodziło tu o udowod-
nienie, że podróże w czasie są możliwe. Eksperyment się powiódł. Nie tylko w przypadku

doktora Snowa, ale również podczas prób z setkami innych osób.

Oprócz doktor Wambach wziął w nich udział również profesor Leon Sprinkle z Uniwersytetu

Wyoming. W czasie trwania eksperymentów ich uczestnikom udało się przezwyciężyć czas i
przestrzeń jedynie siłą ducha, bez udziału jakiejkolwiek maszyny. Metoda ta, nazwana przez

doktor Wambach „progresją”, stanowi krok naprzód w rozwoju tzw. terapii reinkarnacyjnej.
Podobnie jak wielu innych psychologów również i amerykańska psycholog wyrażała przeko-

nanie, iż przyczyna większości fizycznych i psychicznych cierpień człowieka tkwi we wcześ-
niejszych jego istnieniach ‒ inkarnacjach. Tak jak freudowska psychologia klasyczna twierdzi,

iż podłożem problemów natury psychicznej są przeżycia z dzieciństwa, i skutecznej metody
leczenia upatruje w uświadomieniu ich istnienia ‒ tak terapia reinkarnacyjna powinna napro-

wadzać na bolesne doświadczenia z poprzedniego życia. Już Freud zalecał stosowanie hipnozy
w celu odkrycia zatartych w świadomości przeżyć z dzieciństwa.

W latach 1902-1910 francuski oficer i badacz, baron Albert de Rochas d'Aiglun, przepro-

wadzał eksperymenty hipnotyczne, dzięki którym zamierzał ustalić początek ludzkiej

świadomości. Jednak wówczas zdawało się, że początek taki nie istnieje. De Rochas „cofał”
swoich klientów do najwcześniejszej fazy dzieciństwa i stadium embrionalnego. Jako małe

dzieci, w transie hipnotycznym, wydawali dziecinne odgłosy; znalazłszy się w łonie swych
matek, przybierali pozycje embrionalne. Ponadto swoje odczucia uznali oni ‒ w pewnym sensie

jako obserwatorzy ‒ za prawdziwe. W swoim eksperymencie badacz osiągał zawsze punkt,
kiedy jego klienci zaczynali relacjonować wypadki z wcześniejszego życia, znajdując się jednak

w ciele innej osoby i przedstawiając często zaskakujące fakty historyczne.

Swój najsłynniejszy przypadek ‒ przeżycia 16-letniej panny Mayo ‒ de Rochas opisał w

książce pt. „Kolejne istnienia”. Mayo, zwyczajna dziewczyna pozbawiona najmniejszych skłon-
ności okultystycznych, opowiadała w stanie hipnozy, że w swoim poprzednim życiu nazywała

się Lina i była córką rybaka z Bretanii. Gdy ukończyła 25 lat, wyszła za mąż. Jedno z jej dzieci
zmarło w wieku dwóch lat, a jej mąż utonął podczas katastrofy statku. W rozpaczy Lina

popełniła samobójstwo, rzucając się ze skały do morza. Podczas opisywania tej sceny panna
Mayo wyrzucała z siebie słowa z niesłychaną ekspresją, na jej twarzy rysował się obraz

przeżywanego właśnie ogromnego strachu; zachowywała się tak, jak gdyby tonęła naprawdę,
wydając jednocześnie niezrozumiałe okrzyki. Aby zaoszczędzić jej tych bolesnych przeżyć, de

Rochas zasugerował jej w hipnozie przeskok w przyszłość; niejako polecił jej, by stała się
starsza o kilka minut. Powiedziała wtedy, że utonięcie to okropna śmierć. Nie czuła jednak

żadnego bólu, gdy ryby zjadały jej ciało. Opowiadała o tym już bardziej z pozycji widza. W
końcu przekroczyła bramy „szarości”, gdzie bezskutecznie szukała swojego męża.

Następnie Mayo sugerowała, że w swoim przedostatnim wcieleniu była mężczyzną: urzędni-

kiem, którego życie ‒ za panowania Ludwika XVIII ‒ ograniczało się wyłącznie do przyjem-

ności. Brał on także udział w morderstwach. Według występującego w religiach Wschodu
pojęcia karmy każde kolejne istnienie człowieka i bolesne doświadczenia, jakich w nim

doznaje, stanowią niejako pokutę za popełniane wcześniej grzechy.

De Rochas zdołał doprowadzić niektóre z badanych osób aż do dziesiątego wcielenia wstecz.

Kiedy powtarzał próbę, wprowadzając kogoś po raz kolejny do tego samego życia, obydwie
relacje całkowicie się zgadzały. Jednak eksperymenty Alberta de Rochasa pozostały nie zauwa-

żone, podobnie jak badania prowadzone w tym samym czasie przez Brytyjczyka sir Alexandra
Cannona, który osiągnął identyczne wyniki, używając metody zwanej age regressions. Dopiero

gdy amerykański biznesmen i hipnotyzer z zamiłowania, Morey Bernstein, podjął się próby
powtórnego przeprowadzenia eksperymentów de Rochasa i Cannona i opublikował swój

„Protokół z ponownych narodzin: Przypadek Bridey Murphy” ‒ zwrócono uwagę na technikę

‒ 7 ‒

background image

regresji hipnotycznej. Książka Bernsteina, opisująca relację jego znajomej, Virginii Tighe, która
żyła w XIX w. w Irlandii jako Bridey Murphy, stała się bestsellerem. Jako uznany już psychiatra

Bernstein rozpoczął badania nad możliwościami regresji.

Do pionierów w tej dziedzinie należała doktor Helen Wambach. Aby odeprzeć wysuwany

przez przeciwników metody regresji zarzut podsuwania własnych sugestii osobie hipnotyzo-
wanej ‒ wprowadzała ona w trans hipnotyczny małe grupy, które przenosiły się w określone

epoki. Według ściśle ustalonego planu osoby te musiały odpowiedzieć na wiele pytań
dotyczących między innymi ich płci, wykonywanego zawodu, ubioru, a nawet zastawy stołowej,

jakiej używali. Podczas trwających dwadzieścia lat prac badawczych aż do swej śmierci w roku
1985 doktor Wambach zahipnotyzowała tysiące osób i zebrała wiele interesujących danych.

Reinkarnację krytykuje się niesłusznie, twierdząc, iż osoby, których ona dotyczy, relacjonują

zdarzenia ze swojego wcześniejszego życia wyłącznie jako powszechnie znane postacie histo-

ryczne. Nie sposób zaprzeczyć, że w pewnych kręgach powiela się opinię, jakoby byli oni
jedynie faraonami czy arcykapłanami. Również na niektórych kongresach Maryje, Kleopatry i

Hatszepsuty, Jezusi i Cezarowie przeważają liczebnie nad egipskimi fellachami czy francuskimi
rzemieślnikami.

Osoby badane przez doktor Wambach stanowiły jednak wyjątek. Ponad dziewięćdziesiąt

procent z nich przypominało sobie, że żyli wcześniej jako chłopi, robotnicy lub żebracy.

Niespełna dziesięć procent wiodło życie arystokratów. Żadna z tych osób nie była jednak
postacią historyczną, choć znały całe mnóstwo niezmiernie interesujących szczegółów z

przeszłości. Gdy doktor Wambach pytała kogoś z zahipnotyzowanych na przykład o poprzednie
życie w XVIII w., osoba ta opowiadała wówczas, że w czasie kolacji posługuje się trójzębnym

widelcem; skądinąd wiadomo, że widelce wytwarzane po 1790 roku miały z reguły cztery zęby.
Obserwacja ta odpowiada więc dokładnie rzeczywistym zmianom kształtu tego narzędzia w

ciągu wieków. Z równie wielką dokładnością opisywano odzież, obuwie i ówczesne potrawy.

Prób regresji hipnotycznej nie należy jednak akceptować zupełnie bezkrytycznie. Głównym

elementem hipnozy jako odmiennego stanu świadomości jest bowiem poddanie własnej woli
innej osobie ‒ hipnotyzerowi. Jego sugestia postrzegana jako halucynacja zostaje zinterpreto-

wana w określony sposób. Jeżeli hipnotyzer zamierza dowiedzieć się czegoś na temat
poprzedniego wcielenia osoby hipnotyzowanej, życzenie to nie pozostanie bez wpływu na jej

relację. Fantazja nie zna tu granic. Symboliczne bądź bezpośrednie zgodności zachodzące
pomiędzy zdarzeniami z poprzednich istnień a obecnymi problemami natury cielesnej czy

psychicznej ‒ znajdują wewnętrzne, subiektywne uzasadnienie. Przy czym dla osoby z
zewnątrz będzie problemem udowodnienie, że osoba poddawana hipnozie nie dokonuje

projekcji tkwiących w jej podświadomości zdarzeń z obecnego życia i że rzeczywiście
przedstawia informacje i wspomnienia z istnień wcześniejszych.

Sądzę, iż nasz duch, nawet jeśli posługuje się swoimi paranormalnymi zdolnościami,

ujawniającymi się niewątpliwie podczas hipnozy ‒ „wyszukuje” sobie osobę, która stanowi

jakby symboliczne odzwierciedlenie jego własnej sytuacji i osobowości. Tę psychologizującą
tezę wysuwam nie dlatego, abym odrzucał wiarę w reinkarnację, ale dlatego że zwrot

cywilizacji zachodniej w stronę tego zjawiska wydaje mi się wątpliwy. Moje stanowisko wobec
reinkarnacji nie jest jednoznaczne, choćby dlatego że zagadnienie ciągłości ‒ tzn. co właściwie

podlega reinkarnacji i dlaczego ‒ jest dla mnie wciąż niejasne.

W ujęciu Zachodu zjawisko reinkarnacji pozwoliło znaleźć usprawiedliwienie dla duchowego,

cielesnego i społecznego zła we współczesnym świecie ‒ jego przyczyn upatruje się w
poprzednich istnieniach; poza tym reinkarnacja stanowi alibi dla uchybień w rozwiązywaniu

istotnych kwestii współczesności ‒ sprostanie im zostaje „przeniesione” na kolejne istnienie.
Reinkarnacja jest również alibi dla obezwładniającego strachu przed śmiercią i jej nieuchron-

nością. Udowodnienie możliwości reinkarnacji jest równoznaczne ze zwycięstwem nad śmiercią
i to w najlepszy z możliwych sposobów: oznacza ona bowiem ciągłe odradzanie się na Ziemi.

Ostatecznie dla wielu ludzi sama wiara w ponowną egzystencję po śmierci jest do zniesienia

dopiero wówczas, gdy zaakceptują oni pospolicie spirytystyczną formę życia w podobnym do

ziemskiego wcieleniu ‒ pozbawionym cierpień towarzyszących ziemskiej egzystencji. Obawa
przed „całkowicie innym”, która tkwić może w takim pojmowaniu zagadnienia, łagodzona jest

dzięki wierze w ponowne odrodzenie; „inność” tę już poznaliśmy, jest nią życie na Ziemi ‒
stwierdza doktor Elmar R. Gruber w swojej książce Psi Phonomene („Fenomeny psychiki”).

Wobec tego nie można jednak nie wspomnieć, iż sprawozdania reinkarnacyjne różnych osób

poddawanych zabiegowi regresji hipnotycznej są przez naukowców szczegółowo analizowane.

W wielu wypadkach informacje dotyczące m.in. miejsca zamieszkania, warunków życia i
nazwisk członków rodziny osoby badanej dają się zweryfikować. Dochodzi wówczas często do

ujawnienia szczegółów, o których osoba ta w normalnych warunkach nie mogłaby wiedzieć.

‒ 8 ‒

background image

Dowodów na istnienie życia po śmierci dostarczają nie tylko regresje hipnotyczne, ale

również na przykład zjawisko komunikacji osób wykazujących zdolności medialne. I tutaj rodzi

się pytanie, czy wybitni badacze, którzy w swoim życiu zajmowali się fenomenem reinkarnacji,
mogliby po śmierci przekazywać żyjącym informacje z „zaświatów”.

Kilku takich naukowców min. Edmund Gurney, Henry Sidwick i Frederic Myers zmarło w

latach 1888-1901. Zaledwie w kilka tygodni po śmierci Myersa docent w zakładzie literatury

klasycznej Uniwersytetu Cambridge, pani Verall, zaczęła nagle automatycznie sporządzać
notatki. Ponieważ zarówno ona, jak i jej mąż jeszcze za życia Myersa podzielali jego entuzjazm

dla badań nad zjawiskami paranormalnymi, czuli się teraz zobowiązani do ustalenia, czy chce
on nawiązać z nimi kontakt po śmierci. Dopiero po uporczywych, trwających trzy miesiące

staraniach zrozumieli, iż kontakt ów objawił się właśnie w formie automatycznie czynionych
zapisków. Trochę bezładne i tajemniczo sformułowane, przeważnie w języku greckim lub po

łacinie, notatki te opatrzone były u dołu podpisem „Myers”.

Po upływie kilku miesięcy zdarzyło się coś dziwnego: w czasie transu Amerykanka o

nazwisku Pipers zaczęła objaśniać zapiski poczynione przez panią Verall; jej komentarze
pochodziły prawdopodobnie także od Myersa. Ale na tym nie koniec. Rok później również córka

Verall zaczęła mechanicznie sporządzać notatki. Już wkrótce okazało się, że tematem nie
różniły się one od notatek jej matki i pani Pipers, pomimo iż nie oglądała ich nigdy wcześniej.

Był to już dostateczny powód, by rękopisy te przesłać do analizy w Society for Psychical
Research. Ponadto pojawiła się niejaka pani Fleming ‒ żyjąca w Indiach siostra Rudyarda

Kiplinga. W 1903 roku przeczytała książkę Myersa pt. Human Personality and lts Survival of
Bodily Death
(„Osobowość człowieka i jej przetrwanie śmierci ciała”). Praca ta wzbudziła jej

zainteresowanie automatycznym pisaniem, sama również zaczęła sporządzać notatki sygnowa-
ne podpisem „Myers”. W jednej z pierwszych otrzymała polecenie przesłania tekstu pod adres:

„Pani Verall, 5 Selwyn Gardens, Cambridge”. Nazwisko to wprawdzie nie było jej obce,
osobiście jednak nigdy nie zetknęła się z panią Verall, nie znała też jej adresu.

Pełna sceptycyzmu pani Fleming nawet nie myślała stosować się do tej wskazówki, pomimo

iż adres okazał się prawdziwy. Zamiast tego przesłała rękopisy i wiele innych zapisków do

Society for Psychical Research, stanowiącego centrum badań tego typu informacji. Tam jednak
odłożono je bardzo głęboko do akt. Nie dokonano więc analizy porównawczej protokołów spo-

rządzonych przez panie Verall i Pipers.

Przypadek zrządził, że po upływie dwóch lat odkryto ich podobieństwo. Wyglądało to tak, jak

gdyby Myers, Gurney i Sidwick poprzez te zapiski chcieli zasygnalizować swe nieprzerwane
istnienie i udowodnić swoją tożsamość! Za życia ci trzej uczeni doskonale zdawali sobie spra-

wę, iż niesłychanie trudno będzie udowodnić własną tożsamość, przesyłając „sygnały z zaświa-
tów”. Niechybnie musiała ona ulec zniekształceniom pod wpływem podświadomych pragnień,

myśli i emocji osoby będącej medium.

Eksperci z Society for Psychical Research potwierdzali autentyczność zapisywanych w ten

sposób wypowiedzi. Z całą pewnością pochodziły one bowiem od osób o „tradycyjnym”
wykształceniu, które ‒ w przeciwieństwie do osób o zdolnościach medialnych ‒ nie miały

(oprócz pani Verall) żadnego pojęcia o parapsychologii. Zdaniem ekspertów z Society for
Psychical Research zapiski te zawierały również szczegóły dotyczące autorów i prawdopodobnie

dane z ich wcześniejszego życia.

W efekcie w sprawę tę wciągnięto wiele osób machinalnie sporządzających zapiski. Utrwala-

ły one cytaty z literatury, fragmenty nawiązujące do mitologii greckiej oraz anagramy, związa-
ne przypuszczalnie z innymi rękopisami. Same w sobie przekazy wydawały się pozbawione

większego sensu, gdyż stanowiły mozaikę luźnych skojarzeń. Ich teksty miały jednak ukryte
znaczenie.

Oto słowa zapisane przez panią Verall, opatrzone podpisem „Myers”: „Proszę zanotować

poszczególne fragmenty; po złożeniu ich, powstanie całość... Chcę się z wami podzielić przesła-

niem; nikt osobno nie zrozumie jego sensu, jednak razem jego części dadzą właściwy rezultat”.

W przeciągu ponad trzech dziesięcioleci powstało przeszło trzy tysiące dokumentów w

formie sporządzonych automatycznie notatek. Od roku 1932 „komunikaty” te zaczęły z wolna
zanikać.

Powróćmy jednak do osoby doktora Snowa. Gdy w roku 1983 spotkał się po raz pierwszy z

doktor Wambach w kalifornijskim Berkeley, cierpiał na chroniczne bóle kręgosłupa i uporczywą

blokadę umiejętności pisania. Konwencjonalne metody leczenia nie dawały żadnych rezultatów.
W końcu koledzy opowiedzieli mu o terapii reinkarnacyjnej doktor Wambach. Po kilku seansach

udało się jej wyleczyć Snowa z jego dolegliwości. Pewnego dnia Wambach opowiedziała mu o
swoich badaniach: o metodzie, którą posługiwała się nie tylko w regresji hipnotycznej, ale

‒ 9 ‒

background image

również ‒ podczas wprowadzania pacjentów w ich przyszłe wcielenia. Przyznała również, iż
doktor Snow jest według niej osobą w pełni nadającą się do eksperymentu.

Doktor Wambach miała wówczas trzyletnie doświadczenie w stosowaniu metody zwanej

progresją (polega ona na wejściu w przyszłość podczas transu hipnotycznego). Prace nad tą

metodą zapoczątkowała w 1980 roku wraz z psychologiem profesorem Leo Sprinklem. Oboje
zorganizowali wiele „przyszłościowych” warsztatów. Podczas spotkań uczestnicy byli „mental-

nie” przenoszeni w przyszłość ‒ najczęściej w potencjalne przyszłe istnienie w XXII i XXV wie-
ku. Zafascynowany progresją swojej osoby doktor Snow wyraził zainteresowanie współpracą

nad projektem doktor Wambach. Został przez nią odpowiednio przeszkolony, a jego główne
zadanie polegało na protokołowaniu posiedzeń. Tymczasem doktor Snow zrezygnował z do-

tychczasowej pracy w lotnictwie, rozpoczął studia psychologiczne, zdobył uprawnienia hipno-
terapeuty i otworzył prywatną praktykę terapii regresyjnej. Na jakiś czas osiadł w Paryżu,

gdzie zajmował się ponadkulturowym badaniem minionych istnień. Ów czas spędzony w
Europie przewidział zresztą podczas własnej progresji w przyszłość. W sierpniu 1985 roku

dotarła do niego wiadomość o śmierci doktor Wambach. Oznaczało to prawdziwy koniec
„Projektu Przyszłość”.

Dopiero po upływie trzech lat doktor Snow zdecydował się na kontynuowanie „podróży w

czasie”. Na jego decyzję duży wpływ miało to, iż wiele osób biorących udział w eksperymencie

zdawało się coraz wyraźniej uzależnionych od przewidywanych wydarzeń. Fala trzęsień ziemi i
zmiany klimatyczne wskazywały na globalny przełom. W Stanach Zjednoczonych zarysował się

wyraźny początek recesji, oprócz tego w niektórych rejonach kraju panowała susza. Również w
Afryce susza spowodowała miliony ofiar, a AIDS, nowa epidemia, rozprzestrzeniła się w

zastraszających rozmiarach. Epidemie, katastrofy klimatyczne i kryzysy gospodarcze należały
jednak do tego rodzaju zjawisk, których pojawienie się pacjenci doktor Wambach „przewidzieli”

dla przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Uczyniło to „Projekt Przyszłość” szcze-
gólnie ważnym.

Podczas serii warsztatów doktor Snow wraz z profesorem Sprinklem, wykorzystując techniki

hipnozy, „przenieśli” w przyszłość ponad dwa i pół tysiąca osób. W swojej fascynującej książce

pt. „Wizje ludzkiej przyszłości”, Snow określił prowadzone przez siebie studia jako „rodzaj
badania wyrażanej podświadomie opinii publicznej”. Zaobserwował on ponadto, iż wypowiedzi

badanych osób pokrywają się dokładnie z „przepowiedniami zawartymi w starych, tajemnych
przekazach dawnych kultur, zgodnie z którymi ludzkość doświadczyć ma wielkich przemian...

Zarówno pacjenci doktor Wambach, jak i moi nie wspominali o wojnie atomowej. Jednak
Ziemia zdaje się wkraczać w okres znaczących przemian ewolucyjnych”.

Jeśli założymy, iż „Przyszłość” ‒ projekt inkarnacyjny doktora Snowa jest sensowny, powsta-

nie wówczas taki obraz naszego jutra: zaledwie 6 procent z ogólnej liczby osób „przeniesionych

w przyszłość” odnalazło swoje kolejne istnienie na ziemi w roku 2100. Wskazywałoby to na
spadek liczby ludności o 94 procent. W roku 2300 współczynnik wzrósł do 13 procent. Musiały

więc zajść w tym czasie globalne katastrofy, przed którymi ostrzegają nas ekolodzy. W każdym
razie poddane hipnozie osoby przedstawiają posępne wizje przyszłości: spalona, wyniszczona

gleba, opustoszałe pola... Ale spróbujmy zrekonstruować przyszłość chronologicznie, tak jak
przedstawia to Snow w swojej książce pt. „Wizje ludzkiej przyszłości”: w latach 1992-1997 ma

nastąpić ogólnoświatowy kryzys gospodarczy, okres braku pieniędzy i upadek rynków akcyj-
nych. Na wsiach znowu pojawi się handel wymienny. Bliski Wschód ciągle będzie ogniskiem

niepokojów; wybuchnie piąta wojna arabsko-izraelska. W Europie narastać będą problemy
polityczne; dojdzie do masowych strajków i waśni społecznych. Co więcej, pojawią się nieznane

dotąd zjawiska atmosferyczne, które spowodują katastrofy klimatyczne i znaczny wzrost pozio-
mu mórz. Według Snowa rok 1998 mieć będzie znaczenie przełomowe: po okresie licznych

trzęsień ziemi i erupcji wulkanów zachodnie obszary Stanów Zjednoczonych znikną pod woda-
mi Pacyfiku, który wedrze się w głąb lądu aż po Nevadę i Arizonę. Zniszczeniu ulegnie większa

część Japonii. Te olbrzymie katastrofy nastąpią w marcu i maju. Również w Europie wystąpią
erupcje dużych wulkanów. Popiół zaćmi niebo; dojdzie do anomalii pogodowych i klęsk

żywiołowych. W końcu jednak ci wszyscy, którzy przetrwają, odbudują świat na nowo.

Zdaniem Snowa, już w roku 2100 ludzie zamieszkiwać będą stacje kosmiczne na orbicie

okołoziemskiej albo bazy na sąsiadujących z Ziemią planetach. Nawiążą też kontakt z przed-
stawicielami pozaziemskich cywilizacji.

W górach i na wybrzeżach osiedlą się „nowoczesne społeczności ludzkie”, zajmujące się

prowadzeniem ekologicznych gospodarstw. Ich członkowie będą zwolennikami medytacji i

„uduchowionego stylu życia”. Oprócz tego powstaną osiedla w stylu high-tech; ich mieszkańcy
żyć będą w supernowoczesnych, przeważnie zamkniętych lub podziemnych koloniach. Pozostali

z tych, którzy przetrwają, zasiedlą biedne wioski lub ruiny, pozostałe po dawnych aglome-

‒ 10 ‒

background image

racjach miejskich.

Do roku 2300 sytuacja ekologiczna na Ziemi ustabilizuje się. Od jednej z osób „przenie-

sionych” w te czasy Snow usłyszał o „zregenerowanym, zielonym, płodnym środowisku”.
Zamieszkujący je człowiek może dożywać czterystu lat; podróżuje po wszechświecie, poszu-

kując innych, zamieszkanych planet. Połowa członków wszystkich zorganizowanych społecz-
ności donosi o kontaktach z tzw. „wyższą energią”, nazywając ją „światłem Chrystusa”. Obok

ludzi, którzy reprezentują stan rozwiniętego uduchowienia i świadomości ekologicznej, żyją-
cych w harmonii z otaczającym ich środowiskiem zewnętrznym, istnieją również tacy, którzy

izolują się od świata zewnętrznego, tworząc high-tech kolonie w sztucznych, zatłoczonych
miastach na ziemi i pod jej powierzchnią.

Snow wskazuje na podobieństwa pomiędzy projekcjami osób „mentalnie przeniesionych w

przyszłość”, a proroctwami wielkich jasnowidzów, takich jak na przykład Amerykanin Edgar

Cayce, który mówił o geologicznych przemianach Ziemi na przełomie wieków. Przypomniał też
Nostradamusa, Objawienie św. Jana oraz przepowiednie Indian Hopi.

W roku 1934 Cayce opisał wydarzenia mające nastąpić na przełomie tysiącleci: „Na

zachodzie Stanów Zjednoczonych rozstąpi się ziemia, znaczna część terytorium Japonii zatonie

w morzu. Zmieni się kształt kontynentu europejskiego, a u wschodnich wybrzeży Ameryki
wyłoni się nowy ląd. Na Arktyce i Antarktydzie ląd zostanie wyniesiony w górę. Na całym świe-

cie wzrośnie częstotliwość wybuchów wulkanicznych i okresów suszy. Na skutek drastycznych
zmian klimatu dojdzie do przemieszczenia biegunów”.

Zmiany zachodzące obecnie na dnie Pacyfiku oraz erupcja Etny mogłyby oznaczać początek

zapowiadanych zdarzeń ‒ przerwanych przypuszczalnie z powodu nagłego przemieszczenia,

jakie według przepowiedni miało wystąpić na terenach Europy Północnej. Wskutek silnych
trzęsień Ziemi i erupcji wulkanicznych zniszczeniu miałyby ulec Los Angeles, San Francisco i

duże odcinki wybrzeża Ameryki. Dolina Missisipi miałaby zostać zalana.

Już Nostradamus, wielki prorok francuski żyjący w XVI stuleciu, określił rok 1999 rokiem

trzęsień ziemi i ogólnoświatowych katastrof. Mówił on o „wielkim przemieszczeniu, co pozwala
sądzić, iż ziemia straci siłę grawitacji, stanie w miejscu i świat runie w wieczną ciemność”.

Jakob Lorber (1800-1864) ze Styrii ‒ piszące medium, nazywany przez swoich zwolenników
„sekretarzem Pana Boga” ‒ przepowiedział wydarzenia, które nastąpić mają „około 2000 ro-

ku”: „Nastaną bardzo trudne czasy dla ludzi na Ziemi. Pola przestaną dawać płody, co spowo-
duje drożyznę i głód. Wszędzie wybuchać będą wojny, a polany leśne będą coraz większe”.

Przed niebezpieczeństwem naszych czasów ostrzegają również Indianie Hopi. Jeśli „orzeł

doleci do Księżyca”, „na niebie będą się snuć pajęczyny”, „dynia pełna popiołu zostanie

opróżniona” i „powstanie wielki dom, który wzbije się w niebo, zabierając ze sobą ludzi i
rzeczy” ‒ znaczyć to będzie, że „dzień oczyszczenia” jest blisko. Współcześni Indianie Hopi

uważają, iż tymi cudami są: lądowanie na Księżycu statku kosmicznego „Eagle” (Orzeł), smuga
konensacyjna samolotów odrzutowych, bomba atomowa oraz promy kosmiczne Amerykanów.

Czyżby więc apokalipsa była niedaleko?

Pojawiające się na całym globie kataklizmy ekologiczne wzbudzają przerażenie: „śnieg na

Akropolu, susza w Australii, powodzie w Teksasie” ‒ wylicza Stern (nr 18 z 1992 roku). „W
chaotycznym zachowaniu się aury podczas ostatniej zimy naukowcy upatrują wstępu do

katastrofy klimatycznej, za którą winę ponosi człowiek”.

Dziura ozonowa i efekt cieplarniany grożą zeszpeceniem „niebieskiej planety” na zawsze.

„Na powierzchni ziemi będzie coraz cieplej. Rozszerzą się obszary pustynne, stopnieją lodowce
na biegunach, wzbiorą wody w morzach, zalewając urodzajne lądy”. Notowany w ostatnich

latach wzrost liczby trzęsień ziemi, erupcje wulkanów Unzen w Japonii, Pinatubo na Filipinach
(1991) oraz Etny na wiosnę 1992 roku czynią wszystkie opisy Edgara Cayce'a i innych ‒ coraz

bardziej realnymi. Ale czy musi do tego dojść? I jak wytłumaczyć wszystkie chybione przepo-
wiednie, tak licznie obecne w historii proroctw?

„Nie powinniśmy uważać przyszłości za zjawisko ograniczone sztywnymi ramami, ustalone z

góry, lecz jedynie za prawdopodobne zdarzenie pośród wielu innych prawdopodobieństw”, sądzi

doktor Chet B. Snow.

Jest aż nazbyt zrozumiałe, że zdarzenia o dużym ładunku emocjonalnym, jak na przykład

przyszłe konflikty czy katastrofy środowiska naturalnego, łatwiej z reguły przewidzieć niż nic
nie znaczące wypadki dnia codziennego. Angielski matematyk J. W. Dunne udowodnił na

podstawie cyklu szeroko dyskutowanych doświadczeń z zakresu marzeń sennych, że praktycz-
nie każdy człowiek przeżywa we śnie zdarzenia z przyszłości. Szczegółowo notując i analizując

sny testowanych osób, Dunne doszedł do wniosku, iż zdarzenia, które śnimy, są tak trywialne,
że rzadko kto potrafi przypomnieć je sobie w chwili, gdy stają się rzeczywistością. W pamięci

zapisują się zawsze jedynie drastyczne zdarzenia, takie jak trzęsienia ziemi, wybuchy wulka-

‒ 11 ‒

background image

nów czy katastrofy kolejowe, i one właśnie kojarzone są z przeżytą we śnie wizją. Sny prorocze
nie stanowiły dla Dunne'a zjawiska o charakterze okultystycznym czy ponadzmysłowym. Jako

matematyk doszedł do wniosku, że czas ma więcej aniżeli jeden wymiar, natomiast przeszłość,
teraźniejszość i przyszłość nie są niczym innym jak tylko iluzją.

Wiele mediów zwraca uwagę na to, że jeśli zdamy się na przepowiednie, ograniczeniu

ulegnie nasza możliwość wyboru, wzrośnie natomiast nieuchronność wystąpienia jakiegoś zda-

rzenia. Jednak do pewnego określonego w czasie punktu ‒ punktu, za którym nie ma już
odwrotu, istnieje wciąż możliwość wyboru. Tak więc świat składa się z prawdopodobieństw,

które możemy urzeczywistnić. To, co nazywamy rzeczywistością, jest zatem właśnie zrealizo-
wanym prawdopodobieństwem!

Ową teorię opisałem w mojej książce zatytułowanej „Planeta Adama”, nadając jej miano

„efektu Niniwy”. Gdyż pewnego razu Pan rzekł do proroka Jonasza: „Wstań, idź do Niniwy,

wielkiego miasta i głoś jej upomnienie (...): Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa zostanie
zburzona”. Mieszkańcy miasta uwierzyli Jonaszowi, a król nakazał im pościć i czynić pokutę:

„Niech każdy odwróci się od swojego złego postępowania i od nieprawości, którą popełnia
swoimi rękami (...). Zobaczył Bóg czyny ich, że odwrócili się od swego złego postępowania. I

ulitował się Bóg nad niedolą, którą postanowił na nich sprowadzić, i nie zesłał jej” (Jon 3, 4-
10).

Literatura parapsychologiczna dostarcza wielu przykładów na to, jak człowiek uniknął katas-

trof za pomocą prekognicji. Istnieje nawet dziewiętnaście udokumentowanych przypadków

świadczących o tym, iż ludzie przeczuwali zatonięcie „Titanica”. Niektóre z tych osób zrezy-
gnowały z rezerwacji biletów na rejs pechowym statkiem; inni zignorowali swoje przeczucia,

przypłacając to życiem. Pozostali nie byli nawet pasażerami „Titanica”.

Kiedy amerykański matematyk William Cox badał okoliczności, w jakich dochodziło do

wypadków kolejowych, spostrzegł, że liczba pasażerów w dniu katastrofy była mniejsza niż
liczba podróżujących tymi pociągami siedem, czternaście czy dwadzieścia jeden dni wcześniej.

Ponadto, w najbardziej uszkodzonych wagonach znajdowała się zawsze najmniejsza liczba
pasażerów. Prawdopodobieństwo tego zdarzenia wynosiło, zdaniem Coxa, 1:100. Czyżby

zatem każdy z nas miał choćby ukrytą zdolność prekognicji, a tym samym mógł przewidywać
katastrofy i zapobiegać im?

Wydaje się więc, że w każdym z nas tkwi „mały Nostradamus”. George Washington, na

przykład, dokładnie przewidział amerykańską wojnę domową. Wiedział również, że będzie ona

miała wiele wspólnego z „Czarnymi” i „niewolnictwem”. Abraham Lincoln, na kilka dni przed
zamachem na jego życie, przewidział we śnie własną śmierć. Adolf Hitler, to wcielenie zła,

dzięki swoim „wizjom”, wiele razy zdołał uniknąć śmierci z rąk zamachowców, co jego przeciw-
nikom wydawało się wprost niesamowite.

Niewątpliwie za to, iż u niektórych osób zdolność do prekognicji zdaje się silniej rozwinięta

niż u innych, bardziej odpowiedzialna jest intuicja niż okultystyczne moce. „Prorokowanie

otacza z reguły budząca grozę aura niesamowitości, jaka towarzyszy zazwyczaj zjawisku
okultyzmu”, pisze amerykański psycholog, doktor David Loye z Uniwersytetu Princeton. „Z tego

powodu zakłada się często, że osobowość prekognicyjna lub medialna musi być nieco
dziwaczna, ekscentryczna lub nieśmiała... Naukowe badania zdolności parapsychologicznych

świadczą jednak o czymś zupełnie innym”. Pozwalają one sądzić, iż każdy geniusz w tej
dziedzinie jest na ogół „osobą dobroduszną, towarzyską, ujmującą, łagodnie usposobioną,

pełną entuzjazmu, beztroską, rozluźnioną i opanowaną”; osoba pozbawiona tych zdolności jest
zamkniętym w sobie, nieprzystępnym introwertykiem. Omawianym zdolnościom towarzyszą

zawsze ‒ bogata wyobraźnia i kreatywność. Stopień „otwartości” człowieka ma zatem, wraz z
owymi zdolnościami, decydujące znaczenie w wykorzystywaniu prawej, intuicyjnej półkuli

mózgu.

Na podstawie tzw. „metody Delfy”, stworzonej przez psychologa Olafa Delmera, oraz książki

pt. „Typy przepowiedni” autorstwa Alana Vaughana ‒ doktor Loye opracował „Hemispheric
Consensus Profile Test” (HCP), służący do sprawdzania indywidualnych zdolności prognos-

tycznych. Użyto go, by zbadać, która z półkul mózgu ma większe znaczenie. Zazwyczaj istniała
tylko jedna możliwa odpowiedź, otrzymywano ją zaś po zsumowaniu wszystkich punktów. Test

wyglądał następująco:

Proszę zakreślić właściwe odpowiedzi na pytania zawarte w teście:

1. Pana/Pani ulubionym przedmiotem w szkole były:

matematyka: 1 punkt
plastyka: 2 punkty

‒ 12 ‒

background image

języki: 1 punkt
zajęcia techniczne: 2 punkty

2. Analizują Państwo problemy krok po kroku, by znaleźć ich rozwiązanie: 1 punkt
Instynktownie wyczuwają Państwo, że najwłaściwsze rozwiązania problemów przychodzą

nagle i nieoczekiwanie: 2 punkty

3. W życiu prywatnym lub zawodowym posługuje się Pan(i) własną „inwencją” jedynie

wówczas, gdy jest ona poparta logiką?

Tak: 1 punkt

Nie: 2 punkty

4. W życiu prywatnym lub zawodowym skłonny(a) jest Pan(i) posłużyć się „inwencją”

własną, jeśli ta okaże się być sprzeczna z logiką, jednak zgodna z Pana(i) intuicją?

Nie: 1 punkt

Tak: 2 punkty

5. Czy zdarzyło się kiedyś, że wiedział(a) Pan(i) o chorobie lub jakimś ciężkim stanie

przyjaciela, bądź osoby spokrewnionej, nie będąc o tym wcześniej powiadomionym(ą)?

Nie: 1 punkt

Tak: 2 punkty

6. Jak ocenia Pan(i) swoją umiejętność poprawnego naszkicowania planu sytuacyjnego.

Całkiem dobrze: 1 punkt
Niezbyt dobrze: 2 punkty

7. Co jest dla Pana/Pani najistotniejsze, gdy przystępuje Pan(i) do realizacji nowego
projektu?

Jego właściwe zaplanowanie: 1 punkt
To, że jego realizacja przyczyni się do powstania czegoś nowego: 2 punkty

8. Który ze sposobów rozwiązywania problemów zadawala Pana/Panią bardziej?

Podejmowanie dokładnie przemyślanych decyzji: 1 punkt

Poddawanie się fascynującym pomysłom: 2 punkty

9. Czy zdarzyło się już kiedyś, że przewidziane przez Pana/Panią zdarzenie, zaszło w

rzeczywistości?

Tak: 2 punkty

Nie: 1 punkt

Wykres rozkładu normalnego krzywej HCP Loye'a

‒ 13 ‒

background image

Proszę teraz zsumować wszystkie punkty. Otrzymają Państwo liczbę pomiędzy 10 a 20,

może to być np. 14. Poszczególne jej cyfry, oddzielone przecinkiem, dadzą ułamek dziesiętny:

1,4. Proszę posłużyć się teraz sporządzonym przez doktora Loye'a wykresem rozkładu
normalnego krzywej HCP, przez której środek przebiega linia pionowa. Z lewej strony znajdują

się wartości określające dominację lewej ‒ racjonalnej ‒ półkuli mózgu, z prawej zaś wartości
przemawiające za dominacją jego prawej – intuicyjnej ‒ półkuli.

Czy możliwe jest stworzenie korzystniejszych warunków dla zjawiska prekognicji? Już we

wczesnych latach sześćdziesiątych Karlis Osis i J. Fahler dowiedli, że zdolność przepowiadania

przyszłości przez testowane osoby zwiększała się na skutek uprzedniego zastosowania hipnozy.
W końcu lat sześćdziesiątych psycholodzy Montague Ullman i Stanley Krippner prowadzili w

Maimonides Medical Center w nowojorskim Brooklynie eksperymenty w których badali wystę-
powanie zdolności prekognicyjnych podczas snu. Testowane osoby podłączono do aparatu EEG

i budzono w momencie, gdy osiągały fazę snu REM. Skrót ten pochodzi od nazwy Rapid Eye
Movement (szybkie ruchy gałek ocznych) i oznacza fazę snu, w której marzenia senne przeży-

wane są najintensywniej. Osoby biorące udział w tym eksperymencie tak często opowiadały o
snach, które im się „spełniły”, że Ullman i Krippner chcieli się koniecznie przekonać, czy to

niewiarygodne zjawisko projekcji przyszłości podczas snu zdołają zgłębić z pomocą precyzyjnej
aparatury kontrolującej, w jaką wyposażone było ich laboratorium.

Wybór padł na młodego mężczyznę o nazwisku Malcolm Bessent. Podczas serii próbnych

testów udowodnił on, iż z całą pewnością ma wyraźne skłonności do prekognicji. Teraz jego

zadaniem było przeżycie we śnie zdarzenia, które wydarzyć się miało dopiero następnego dnia.
Podłączony do aparatu EEG, Bessent spędził noc w laboratorium. Kiedy tylko urządzenie

zaczęło wskazywać, iż wkroczył w fazę REM, przebudzono go i zaprotokołowano treść jego snu.
Krippner nie był obecny przy tym eksperymencie. Następnego dnia bowiem miał wybrać na

chybił trafił słowo z jakiejś książki i zainscenizować do niego scenkę, w której uczestniczyłby
również Bessent.

Po zakończeniu cyklu testów marzenia senne Bessenta porównane zostały do scen wybie-

ranych na dzień następny. Rezultat przeszedł najśmielsze oczekiwania: w pięć z ośmiu nocy

Bessent zdołał przewidzieć przyszłe zdarzenie.

Prowadzone w Instytucie Wiedzy Noetycznej w kalifornijskim Berkeley badania, w których

zastosowano najnowocześniejszą aparaturę, tzw. biofeedback ‒ udowodniły, że podczas
przewidywania zdarzeń z przyszłości w obydwu półkulach mózgu powstają zsynchronizowane

alfarytmy. Stąd wniosek, iż nasz mózg działa niejako holistycznie. Dla ludzkości, posługującej
się lewą półkulą mózgu, oznaczałoby to „przyłączenie” jego prawej półkuli.

Prorocy i media zawsze usiłowali sztucznie osiągnąć stan porównywalny z transem. W tym

celu sławna Pytia wdychała opary siarki, wydobywające się ze szczeliny w ziemi niedaleko Delf.

Branchidy, wieszczki z Kolofonu, specjalizowały się we wdychaniu oparów wody przygotowywa-
nej w szczególny sposób. Ich metodę wykorzystał Nostradamus (1503-1566), aby móc

przybierać swoje słynne oblicza:

Całe noce spędzam, zatopiony w studiach tajemnych
samotnie, siedząc na krześle z brązu:

Z samotności owej powstaje płomień łagodny,
pozwala dostrzec to, w co nie na darmo wierzyć trzeba.

Z różdżką w dłoni zostałem postawiony
pomiędzy Branchidami,

woda zrasza moje stopy i kraj szaty.
Poprzez różdżkę spływa na mnie strach,

mój głos drży.
Boskie światło.

Boskość zeszła na mnie.

Wszystkie te praktyki zdają się służyć jedynie uaktywnieniu prawej półkuli mózgu, pobu-

dzeniu do działania całego mózgu, a także uwolnieniu ducha dla tego, co ma się zdarzyć.

Trans, hipnozę i medytację zalicza się do metod, które zdaniem profesora fizyki kwantowej
Davida Bohma: „umożliwiają nam niczym molo wejście w głąb oceanu i zanurzenie się w jego

głębiach”. Lecz jaki to ocean?

„Jeśli podczas duchowej koncentracji wejdziecie w wewnętrzny rezonans z elektromagne-

tyczną aktywnością swojego mózgu, możecie zidentyfikować się z innym wymiarem rzeczy-
wistości ‒ z obszarem nazywanym przez fizyków «hiperprzestrzenią»”, wyjaśnia Steven

Weinberg, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki z roku 1979. „W przestrzeni tej istnieje

‒ 14 ‒

background image

możliwość transcendencji informacji czasoprzestrzennych, widzenia na odległość oraz doświad-
czania pozacielesnych przeżyć i zdarzeń z minionego życia. Przelotnie możemy wziąć również

udział w wizjach przyszłości”.

Cóż jednak oznacza nie zdeterminowana przyszłość, skoro przewidując ją, można odwrócić

bieg wydarzeń? W swojej sensacyjnej książce pod tytułem „Sfinks i tęcza” doktor David Loye
wychodzi z założenia, iż rzeczywistość jest olbrzymich rozmiarów hologramem, w którym

przeszłość, teraźniejszość i przyszłość współgrają ze sobą, jednak nie są bliżej określone.
Istotne jest, że hologram ten to tylko jeden z wielu, zanurzonych w nie ograniczonych czasem i

przestrzenią wodach „ukrytego porządku” Bohma, w których unoszą się wspólnie niczym
ameby. Loye pisze: „Twory holograficzne tego rodzaju można by traktować jako równolegle

istniejące światy, bądź uniwersa”. Ich przyszłość, twierdzi dalej Loye, jest przesądzona. Preko-
gnicja umożliwia nam wejrzenie w przyszłość któregoś z hologramów. Jednak hologramy

kolidują ze sobą, łączą się lub ulegają podziałowi. I jeśli przyszłość ulega zmianie, w rzeczy-
wistości znaczy to, że skaczemy z jednego hologramu do innego.

Bohm zdefiniował zjawisko prekognicji w odmienny sposób: „Jeśli ludziom śnią się katas-

trofy i w rezultacie rezygnują z podróży niepewnym samolotem bądź statkiem, nie znaczy to, iż

przewidzieli oni konkretne zdarzenie z przyszłości, lecz jedynie coś ukrytego w teraźniejszości,
co wpłynęło na kształt owej przyszłości. Bieg przepowiadanych przez nich przyszłych zdarzeń

różnił się od tego, który naprawdę miał miejsce, gdyż mogli oni wywierać na niego konkretny
wpływ. Z tego właśnie powodu bardziej przekonujące wydaje mi się twierdzenie, że chodzi tu o

antycypację przyszłości w ukrytym porządku teraźniejszości ‒ zakładając oczywiście, że
fenomeny takie rzeczywiście występują. Zwykło się mówić, iż zdarzenia, które mają dopiero

nastąpić, rzucają najpierw swój cień. Pada on głęboko w ukryty porządek”.

Być może najbliższy prawdy był argentyński pisarz Jorge Luis Borges, kiedy opisywał holo-

wersum w swoim krótkim opowiadaniu zatytułowanym Ogród o rozwidlających się ścieżkach:

„(...) pański przodek nie wierzył w czas jednolity, absolutny. Wierzył w nieskończone serie

czasów, w rosnącą i zawrotną sieć czasów zbieżnych, rozbieżnych i równoległych. Ta przędza
czasów, które zbliżają się, rozwidlają, przecinają i które przez wieki o sobie nie wiedzą,

obejmuje wszystkie możliwości. Nie istniejemy w większości tych czasów; w niektórych
istnieje pan, a ja nie; w innych ja, a pan nie; w innych istniejemy obaj. W tym, który zsyła

mi pomyślny przypadek, przyszedł pan do mojego domu; w innym, przechodząc przez
ogród, znalazł mnie pan martwego; w innym ja mówię te słowa, ale jestem jakąś omyłką,

widmem”

[1]

.

Cordero, jasnowidz urodzony na Kubie, opisał przyszłość, porównując ją do nasilającego się

stopniowo huraganu, który w miarę zbliżania się przybiera na sile i nie można go już uniknąć.
Hawajscy kapłani wyroczni, zwani kahuna, porównują przyszłość do „cieczy poddanej proceso-

wi krystalizacji”. Kenneth Ring, psycholog pracujący z osobami, które doświadczyły bliskości
śmierci, zarejestrował wizje przyszłości, wyniesione przez te osoby jakoby z krawędzi wiecz-

ności. Szczególnie fascynująca okazała się relacja kobiety, która przedstawiła trzy alternatywne
wizje przyszłości. Przyszłość A „mogłaby zaistnieć, gdyby przed około trzema tysiącami lat, a

więc w czasach Pitagorasa, nie zaszły pewne wydarzenia. Chodziło o przyszłość, w której pano-
wałyby spokój i harmonia”. Wizja przyszłości B pokrywała się mniej więcej ze scenariuszem

doktora Cheta B. Snowa: istotną rolę odgrywały tu katastrofy klimatyczne, upadek gospodarki
na świecie oraz groza zagłady nuklearnej. Po katastrofach tych miałaby nastąpić „nowa era”

pokoju i dobrych intencji. Obraz świata przyszłości C wypadł jeszcze bardziej katastrofalnie.

Podobnie jak Ring doktor Snow twierdzi, iż relacje jego pacjentów wskazują na istnienie

większej liczby wizji przyszłości (lub hologramów), które krystalizują się powoli w gęstej mgle
przeznaczenia. Cztery z opisanych przez nich scenariuszy mogą występować zarówno para-

lelnie, jak i alternatywnie. Według doktora Snowa również katastrofy należą do zdarzeń,
których można uniknąć. „Żyjemy i poruszamy się w pewnym kontinuum czasoprzestrzennym;

daje nam ono bez wątpienia możliwość wyboru. Nowa fizyka mechaniki kwantowej dowodzi, iż
nasze obserwacje zmieniają przebieg każdego zdarzenia w materialnym świecie, tym samym

wpływając na naturę realiów przez nas doświadczanych... Stajemy się wytworem własnych
myśli i wierzeń ‒ produktem własnych przekonań. Dominujące w naszej kulturze przeświad-

czenia przyczyniają się do wyboru apokaliptycznego «rozwiązywania» problemów współczes-

[1] J. L. Borges, „Ogród o rozwidlających się ścieżkach”, [w:] tegoż, „Antologia osobista”, przekł. Andrzej Sobol-

Jurczykowski, Kraków 1974, s. 105.

‒ 15 ‒

background image

nego świata. Stąd też konieczna jest zmiana tych przekonań, w wymiarze indywidualnym i
zbiorowym... Wybór należy do nas!”

Kiedy Kasandra ostrzegała lud Troi przed drewnianym koniem, stojącym u bram miasta ‒

została wyśmiana. Zezwolono na jego wjazd. Jak się okazało, w jego wnętrzu ukryci byli żoł-

nierze wroga... Dziś znowu słychać głos Kasandry, zwiastunki nieszczęścia. I tylko od nas
zależy, czy zechcemy ją usłyszeć, czy też skryjemy głowę w piasku, by przypieczętować w ten

sposób nasze przeznaczenie. Wybór należy do nas!

‒ 16 ‒

background image

II

Eksperymenty z przeznaczeniem

25 listopada 1991 roku Spiegel poinformował, że w prowadzonych przez inspektorów ONZ

poszukiwaniach ukrytych w Iraku środków masowej zagłady ‒ zastosowano, jako metodę

pomocniczą, technikę obserwacji ponadzmysłowej. „Kiedy nie udało się wykryć niczego trady-
cyjnymi środkami”, Karen Jansen, major amerykańskich sił zbrojnych i członek jednego z

międzynarodowych oddziałów poszukiwawczych, zwróciła się z prośbą o pomoc do pod-
waszyngtońskiej firmy PSI Tech ‒ poinformował Edward Dames, prezes firmy i major w stanie

spoczynku. Wówczas sześcioosobowa grupa ekspertów zlokalizowała telepatycznie dwa maga-
zyny broni biologicznej.

Szkolenie tego typu ekspertów pozostawało w ścisłym związku z jednym z tajnych progra-

mów Pentagonu i w latach osiemdziesiątych służyć miało głównie powstrzymaniu Sowietów

przed użyciem parapsychologicznych metod walki, które dałyby ZSRR przewagę nad Stanami
Zjednoczonymi w wyścigu zbrojeń.

Wokół parapsychologii, jak rzadko której z dziedzin, toczą się ciągle spory. Nie powinno to

jednak nikogo dziwić, gdyż rozsądek i emocje, wiara i wiedza znajdują się tu w opozycji. Ten,

kto na co dzień ma do czynienia z tą dziedziną, musi liczyć się z nieprzychylnymi opiniami in-
nych. Parapsychologia zdegradowana została przez jej fanatycznych przeciwników do poziomu

pseudonauki opartej na oszustwie i manipulacji. Jej zwolennicy zaś ‒ to bardzo często ludzie
naiwni i pozbawieni krytycyzmu. Zdarzają się jednak wyjątki: poważni ludzie nauki, prowa-

dzący w zakresie parapsychologii staranne prace badawcze, których rezultaty publikowane są
w fachowych pismach psychologicznych, medycznych, psychiatrycznych i innych.

Paranormalne zdolności, takie jak: wizjonerstwo, telepatia, prekognicja i psychokineza,

stanowią przedmiot badań całych rzesz naukowców, którzy starają się je wyjaśnić za pomocą

racjonalnych przemyśleń i eksperymentów. Dzięki pokaźnej liczbie pozytywnych rezultatów
tych badań, zachwiał się niejako ortodoksyjny przyrodoznawczy punkt widzenia. Eksperymenty

dotyczące problemu: „opatrzność czy przypadek” pozwalają dostrzec, że czas jest zjawiskiem,
które nie zawsze musi przebiegać liniowo (od przeszłości do przyszłości). W określonych

warunkach może on obrać zupełnie inny kierunek ‒ od przyszłości do przeszłości. Wówczas
jednak należy przyjąć zupełnie odmienny stosunek wobec takich zagadnień jak: przeznaczenie,

opatrzność i przypadek.

Z pewnością na zawsze pozostanie tajemnicą, dlaczego w samym środku września niewy-

soki, ciemnowłosy mężczyzna, wspinał się na mające ponad 3200 metrów wysokości skały i
lodowcowe jęzory w Alpach Ötztalskich. Czy wybrał się na polowanie? A może był pasterzem

lub poszukiwaczem drogocennych kruszców?

Tam, w górze, pogoda jest o tej porze roku bardzo zmienna: w jednej chwili słońce świeci

właśnie nad górami i front ciepłego powietrza nadciąga z południa, w drugiej mroźne porywy
wiatru z północy przyganiają ciemne warstwy chmur niosących śnieżycę.

Liczący około trzydziestu lat mężczyzna o wzroście 160 centymetrów, ubrany w odzież z

garbowanej skóry, był dostatecznie dobrze wyposażony na tę górską wyprawę. Na nogach miał

sznurowane buty ze skóry jelenia, wyściełane „izolacyjną warstwą” kory brzozowej i dającym
ciepło sianem. Nosidło na jego plecach przytwierdzone było do leszczynowej ramy w kształcie

litery U. Prócz łuku wielkości mężczyzny niósł mocną cięciwę, skórzany kołczan z czternastoma
strzałami i czterema kościanymi grotami. W przytwierdzonej do pasa torbie przechowywał

amulet oraz dwa małe kamyczki, kształtem przypominające dziecięce loczki. Znajdowała się
tam również kamienna perła nawleczona na sześć cienkich sznureczków uplecionych z trawy.

Niósł w niej także hubę i drewienko z krzemiennym czubkiem, niezbędne do rozpalenia ognia,
oraz klej z korzenia brzozowego, służący do oklejania strzał piórami. Prowiant samotnego

alpinisty składał się z wędzonego mięsa, łamańca i suszonych owoców. Mężczyzna odziany był
w rękawice z koziej skóry i niósł ze sobą topór, zrobiony ze stopu zawierającego 99 procent

miedzi i śladowe ilości antymonu i srebra.

Z początku szło mu się zupełnie dobrze. Jednak z godziny na godzinę z coraz większym

trudem wspinał się po rumowisku dziwnych formacji skalnych. Wycieńczony, coraz częściej

‒ 17 ‒

background image

przerywał wędrówkę. Nie przypuszczał z pewnością, że każdy krok zbliża go do czegoś, co w
dalekiej przyszłości wywoła światową sensację. Na wysokości 3200 metrów był już śmiertelnie

wyczerpany. Potknąwszy się, wpadł w skalną rozpadlinę. Zdążył jeszcze zrzucić z pleców no-
sidło, zanim ugięły się pod nim kolana i upadł na brzuch.

Wrzesień, około 4800 lat później.
Dziewiętnastego tegoż miesiąca Helmut Simon, spędzający urlop w Norymberdze, postana-

wia skorzystać z pięknej pogody i zejść ze schroniska Similaun, nazwanego tak od lodowca
znajdującego się w pobliżu austriacko-włoskiej strefy granicznej w Alpach, do doliny Ötztal.

Termometry wskazują osiem stopni Celsjusza powyżej zera, tak więc tam w górze jest tego

dnia stosunkowo ciepło. Ponieważ szlak, którym chce się dostać na wysokość 3200 metrów,

został nieoczekiwanie zalany przez wody z topniejących śniegów, Simson musi zmienić trasę.
Nagle spostrzega wystający spod śniegu ludzki korpus, głowę i barki; przeszywa go ogromny

strach. Co sił w nogach biegnie do oddalonego o dwa kilometry schroniska, by donieść o swym
wstrząsającym odkryciu.

Gospodarz schroniska Similaun zatelefonował na posterunek żandarmerii, tym samym wpra-

wiając w ruch aparat władzy. Zwłoki zostały urzędowo zabezpieczone. W obecności profesora

doktora Reinera Henna, specjalisty medycyny sądowej, grupa ochotników nie szczędziła wysił-
ków, by ‒ używając czekanów, kijków od nart i młotków pneumatycznych ‒ wydrzeć znalezione

ciało z lodowej pułapki.

Podczas akcji „Ötzi”, jak go później nazwali Austriacy, doznał poważnych obrażeń biodra, co

boleśnie odczuli zajmujący się nim naukowcy. Natomiast sam mierzący 160 cm nieboszczyk o
brązowej skórze, z głęboko osadzonymi, wyschniętymi oczami w otwartych powiekach, i wpół

przymkniętymi ustami ‒ znajduje się już od dawna daleko poza granicą odczuwania jakiego-
kolwiek bólu.

Człowiek z Similaun, nazwany tak od miejsca, w którym go znaleziono, wpadł następnie w

sidła wysoko rozwiniętej cywilizacji XX wieku. Zawieszona pod helikopterem drewniana trumna

z jego resztkami odleciała w kierunku doliny, skąd trafiła do Instytutu Medycyny Sądowej
Uniwersytetu Leopolda Franzena w Innsbrucku. Od tej chwili specjaliści z różnych dziedzin

nauki zajmują się „posłańcem” z zamierzchłej przeszłości, „podróżnikiem” z dawno minionej
epoki.

Podczas jednej z moich rozmów z profesorem Konradem Spindlerem z Instytutu Prehistorii

przy uniwersytecie w Innsbrucku dowiedziałem się, że: „to prawdziwe szczęście dla nas, że

człowiek z Similaun i sprzęty, które miał przy sobie, zachowały się w tak dobrym stanie po
upływie prawie pięciu tysięcy lat. Zawdzięczamy to z pewnością splotowi wielu rozmaitych

okoliczności”.

W odpowiedzi na moje pytanie, który z wielu niewiarygodnych przypadków odegrać mógł

największą rolę, profesor Spindler odrzekł: „Przyczyna śmierci odnalezionego praczłowieka nie
została jeszcze do końca ustalona. Przypuszcza się jednak, iż zmarł on na skutek ogólnego

wycieńczenia i zimna. Wiejące w ciągu kilku dni ciepłe wiatry fenowe spowodowały odwodnie-
nie ciała”.

Tak więc słońce i wiatr mogły wysuszyć go niczym mięso. Dlatego też kolor jego skóry stał

się tak ciemny.

„Później nastąpić musiała nagła zmiana pogody”, kontynuował swój wywód Spindler. „Pada-

jący śnieg tworzył warstwy stopniowo przykrywające ciało; powstała wkrótce góra lodowa,

która uwięziła go na 4800 lat. Wczesną jesienią 1991 roku niezwykle silne ciepłe prądy
południowe przyniosły w obszar lodowca Similaun piaski Sahary. Osiadając na nim, utworzyły

warstwę w kolorze ochry. W ten sposób lodowiec nie odbijał już promieni słonecznych, zaczął
je absorbować i dlatego topniał”.

W środku lodowej mogiły znajdowało się zmumifikowane, pozbawione owłosienia ciało pre-

historycznego człowieka, który po upływie 4800 lat przeniesiony został niczym podróżujący w

czasie w wiek dwudziesty. Czy wypełniło się tym samym jego przeznaczenie? Czy stało się tak
jak w przypadku Gassima i Lawrence'a z Arabii? Współcześni człowieka z Similaun uważali z

pewnością jego zniknięcie za opatrzność, za wolę bogów, a więc przeznaczenie. W przeciwień-
stwie do nich wielu naszych luminarzy sądzi, iż śmierć tego prehistorycznego człowieka była

czystym przypadkiem.

Krainą Ötzi rządzili niegdyś bogowie, duchy i demony. Był to świat niezwykłych zjawisk

klimatycznych i zaciętej walki o przetrwanie. W owych czasach ludzie żyli w oddalonych od
siebie skupiskach wiejskich. Zajmowali się przeważnie uprawą roli, pasterstwem i polowaniem

na dziką zwierzynę. Żyli wśród nich również poszukiwacze drogocennych kruszców, na co
wskazują proste narzędzia, wykonane przeważnie z miedzi.

‒ 18 ‒

background image

Ważną rolę w tych wiejskich osadach odgrywał czarownik zwany szamanem. Zajmował się

on nie tylko uzdrawianiem; był również kapłanem, pośrednikiem między członkami własnej

społeczności, duchami i duszami zmarłych.

Szamanizm sięga swym początkiem wczesnych okresów historii ludzkości, stanowiąc źródło

wszelkich mitologii i religii. Opiera się na ciągu myślowym: sen, śmierć i życie po śmierci.
Głównym zadaniem szamana jako proroka było odgadywanie myśli i zamierzeń bogów, tak aby

móc ochronić własny lud przed ewentualnymi nieszczęściami, nawet wówczas, gdy niektóre z
nich były zrządzeniem opatrzności.

Według wyobrażeń przedstawicieli wielu społeczności życie wieczne nie różniło się niczym od

życia na ziemi. Przedstawiały one świat materialny w niematerialnej nieskończoności, w której

stopniowo odkrywane przez człowieka pojęcia czasu i przestrzeni nie mają znaczenia.

Jedną z najistotniejszych duchowych zdolności człowieka jest postrzeganie upływu czasu, a

więc rozróżnianie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Kiedy człowiek zorientował się, że
podobnie jak wszystkie inne żywe stworzenia przychodzi na świat po to, by następnie umrzeć,

zapragnął wydostać się spod wpływu bezlitośnie upływającego czasu.

Już człowiek neandertalski zaopatrywał swoich zmarłych w niezbędne im w przyszłości

przedmioty. Rytualne pochówki odbywały się już siedem tysięcy lat przed narodzinami
Chrystusa, a zmarłym wkładano do grobu nie tylko broń, narzędzia czy biżuterię, ale także

żywność, której nierzadko brakowało samym żyjącym. Archeolodzy odkryli w grobowcach
zwłoki pokryte czymś w rodzaju czerwonej farby. Z całą pewnością był to rodzaj magicznego

zaklęcia. Użycie farby w kolorze „soku życia” miało uchronić zmarłego przed fizycznym
rozkładem. Na ogół zmarli chowani byli w pozycji kucznej, co przypuszczalnie wiązało się z

wyobrażeniem, iż w tej pozycji odpoczywają oni w łonie Matki Ziemi do czasu ponownych
narodzin. Nie mamy żadnej pewności, czy ta interpretacja sposobu, w jaki nasi praprzodkowie

grzebali swoich bliskich, jest słuszna. Mogłaby ona jednak tłumaczyć źródła przekonania o
cyklicznym charakterze bytu ‒ życia, śmierci, ponownego istnienia.

Jednocześnie z zastąpieniem prymitywnej formy pasterskiego i koczowniczego życia formą

wyżej zorganizowaną ‒ tzn. życiem rolniczym, można zaobserwować przywiązywanie większej

wagi do powtarzających się fenomenów natury. Człowiek uświadomił sobie cykliczność zjawisk
przyrody, pór roku. Pojawiają się one bowiem w określonych odstępach czasu, znacząc w ciągu

roku okresy podobne do okresów w życiu: jego rozkwit ‒ lato, starość ‒ jesień, śmierć ‒ zima,
ponowne narodziny ‒ wiosna. Ludzie odkryli, że temu rytmowi podlegają również zjawiska

zachodzące na niebie: fazy księżyca odpowiadają cyklowi menstruacyjnemu u kobiety, pewne
gwiazdy pojawiają się na horyzoncie w ściśle określonym momencie w roku. Nic więc dziw-

nego, iż lokalizacja pierwszych monumentalnych budowli ludzkości ‒ począwszy od wschodnio-
europejskich pomników megalitycznych po egipskie piramidy ‒ niemal bez wyjątku

uwzględniała zjawiska astronomiczne. Dawni kapłani byli również astronomami, obserwowali
więc gwiazdy, by pojąć rytm życia oraz wolę bogów. W ten sposób narodziła się astrologia ‒

pierwsza próba zgłębienia przez człowieka własnego przeznaczenia.

Początki astrologii sięgają czasów prehistorycznych. O wysokim stopniu jej rozwoju u Sume-

rów świadczą liczące cztery i pół tysiąca lat tablice z pismem klinowym odkryte w bibliotece
Assurbanipala w Niniwie. Przez długi czas astrologię uważano za poważny światopogląd, a dla

Chaldejczyków i Babilończyków stała się ona fundamentem religii. Również kamienne bloki, z
których zbudowane są świątynie Egiptu, noszą ślady astronomicznych i astrologicznych

symboli; najpiękniejszy z nich ‒ zodiak Dendery ‒ zobaczyć dziś można w Luwrze.

Podstawę klasycznej astrologii stanowiło przekonanie o wpływie ciał niebieskich na człowie-

ka i jego losy. W szerszym znaczeniu, dziedzina ta jednoczyła w sobie poglądy z zakresu
filozofii i nauk przyrodniczych. Jej podstawowa zasada głosi bowiem, iż wszystko, co ziemskie,

znajduje się w harmonii z wszelkim stworzeniem ‒ a więc również człowiek jako mikrokosmos
istnieje w harmonii z całym uniwersum jako makrokosmosem. „Jako u góry, tak i na dole”,

głosi napis na słynnej „Szmaragdowej tablicy” pradawnego astrologa Hermesa Trismegistosa.

Przez jednych zaciekle atakowana, przez innych fanatycznie broniona ‒ astrologia prze-

trwała wieki. Przeżyła nawet wtedy, gdy po ogłoszeniu przez Kopernika (1473-1543) teorii
umieszczającej Słońce w centrum wszechświata zaatakował ją cały świat nauki. Jakże można

uważać ją za dziedzinę naukową, argumentowali uczeni, jeśli opiera się na przestarzałym,
geocentrycznym obrazie wszechświata, uznającym Ziemię za jego środek. Przeciwnicy astrolo-

gii po dziś dzień zarzucają jej pseudonaukowość, nazywając ją, w najlepszym wypadku,
nowoczesnym przesądem. Natomiast zwolennicy astrologii bronią jej twierdzeniem, iż człowiek

jako część kosmosu również podlega obowiązującym w nim prawom, których przejawem jest
stale powtarzający się rytm. Te kosmiczne drgania i prądy wywierają wpływ na ciało człowieka,

jego predyspozycje oraz istotę. Antyczne teksty astrologiczne głoszą: „Gwiazdy władają losem,

‒ 19 ‒

background image

ale poskromione zostaną przez mędrców”. To wielokrotnie cytowane zdanie dowodzi, iż praw-
dziwy mędrzec stoi ponad ciągiem przyczyny i skutku (karma), jednak dobrowolnie poddaje się

rządzącym prawom kosmosu lub siłom wyższym. Ów ciąg, wykraczający poza granice jednego
istnienia, jednej inkarnacji, określa w filozofii Wschodu słowo sansara. Wszelkie okoliczności

towarzyszące zdarzeniom w życiu człowieka są w przekonaniu mędrców konsekwencją zdarzeń
z poprzedniego życia. Określane są mianem karmy i stanowią sumę wszystkich następstw, ja-

kie pociągają za sobą czyny jednostki. Jedynie za sprawą ego można uniknąć zapoczątkowania
nowej karmy.

Powstaje zatem pytanie, czy istnienie karmy u hindusów i buddystów jest czymś determinu-

jącym. Z pewnością nie, ale pod warunkiem, że każdy człowiek potrafi zapanować nad włas-

nym postępowaniem. Pomimo iż sam ustanowił ograniczenia dla potencjału, jakim dysponuje,
gdyż złożyły się nań jego wcześniejsze myśli i działania ‒ człowiek ma możliwość wyboru i

może żyć w zgodzie z własnymi skłonnościami lub je zwalczać. Wprawdzie czyny decydują o
rodzaju ponownego wcielenia, nie wpływają jednak na postępowanie człowieka. Karma dostar-

cza jedynie sytuacji, a nie odpowiedzi na nią. „Człowiek staje się tym, czym są jego czyny.
Jaka śmierć jego, taki i jego los”, głosi starohinduska nauka tajemna Bryhadaranjaka-

upaniszada. „Jesteśmy tacy, jak nasze myśli. Wszystko, co stanowi naszą istotę, rodzi się w
naszych myślach. Naszymi myślami tworzymy świat”, nauczał Budda.

Wypełniając prawa, z którymi przychodzi na świat, tzn. łącząc się z siłami wyższymi,

człowiek staje się naprawdę wolny: wyzbywa się własnego ego ‒ ograniczającego „ja” ‒ i staje

się częścią całości, częścią gigantycznego multiwersum. A im bardziej uwalnia się od swego
ograniczenia, które narzuca mu iluzję odrębności wobec aktu stworzenia, tym większe istnieją

szansę, iż sam stanie się „mistrzem tworzenia” i weźmie los swój ‒ zgodnie z prawami
rządzącymi kosmosem ‒ we własne ręce. Człowiek jest bowiem czymś więcej aniżeli tylko

„otoczonym własnym ciałem ja”, czymś więcej niż uwięzioną w tym ciele duszą. Jest częścią
siły, która kieruje multiwersum; może tworzyć własną rzeczywistość. Dusza pozwala mu bo-

wiem przeniknąć do alternatywnego świata, znajdującego się po drugiej stronie czaso-
przestrzeni; umożliwia mu podróżowanie w inne wymiary, w przeszłość i przyszłość, oraz

kontrolowanie materii.

Obserwacje, które wzbudziły największy niepokój twórców fizyki kwantowej, wiązały się

ściśle ze stwierdzeniem, iż osoba obserwująca pozornie chaotyczne zachowanie cząsteczek
subatomowych wywiera na nie wpływ. Spostrzeżenie to pociągnęło za sobą ważne konsekwen-

cje. Czyżby duch rzeczywiście mógł wpływać na materię, a materia stanowiła w istocie jedynie
„zamrożoną energię” kosmicznego hologramu? I czy duch ‒ nawet jeśli zabrzmi to zarozumiale

‒ wywiera wpływ na porządek w kosmosie?

Pytania te prowadzą nas w obszar parapsychologii. Czołowi naukowcy od dziesiątków lat

próbują różnymi eksperymentami zgłębić zjawisko psychokinezy (PK). Starają się wyjaśnić, czy
funkcjonowanie wysokoczułych urządzeń zakłócić można wewnętrzną siłą człowieka, skoncen-

trowaną siłą jego woli.

Po wielu eksperymentach odpowiedź na to pytanie zdołali uzyskać Robert Jahn i Brenda

Dunne z amerykańskiego Princeton Engineering Anomalies Research Laboratory. Posługując się
konwencjonalnymi narzędziami i komputerem, udowodnili, że większość osób biorących udział

w ich eksperymentach wykazała zdolność zmiany mocą ducha wytwarzanych przez urządzenie
przypadkowych ciągów liczb. W doświadczeniach zastosowano tzw. generator przypadku,

produkujący całą masę ciągów liczbowych i ich bieżący średni wynik. Testowane osoby miały za
zadanie śledzić przebieg tych ciągów na ekranie i próbować zmienić je za pomocą psychiki. W

wyniku pięciu tysięcy eksperymentów udowodniono, że domniemana przeciętna wartość cią-
gów liczbowych została zmieniona wewnętrzną siłą testowanych osób ‒ tak bardzo, że wyklu-

czono możliwość jakiegokolwiek przypadku. Ponadto osoby te utrzymały w czasie trwania wielu
eksperymentów nie tylko nie zmieniony poziom swojej aktywności, ale wypracowały sobie

nawet „własny charakter pisma”. Jeśli testowana osoba potrafiła, na przykład, obniżyć średnią
wartość jakiegoś ciągu liczbowego, ale nie mogła jej zwiększyć, to powtarzało się to we

wszystkich eksperymentach.

Aby wykluczyć przypuszczenie, że otrzymane wyniki zależały od zastosowania urządzenia

tego samego typu, eksperymenty przeprowadzono, używając wielu różnych generatorów przy-
padku. Ostatecznie badacze odtworzyli nawet tzw. „Galton Desk” (tablicę Galtona), dzie-

więtnastowieczne urządzenie umożliwiające badanie wpływów psychiki na przypadkowe zda-
rzenia.

Tablica Galtona jest trzymetrowej wysokości i dwumetrowej szerokości szybem, do którego

powoli, w przypadkowej kolejności wpadają styropianowe kule o średnicy dziesięciu centy-

metrów. Lądują ostatecznie w przezroczystym pojemniku z 330 drewnianymi kółeczkami,

‒ 20 ‒

background image

wyglądającymi jak deska z powbijanymi w nią gwoździami. Podczas spadania kule uderzają o
siebie, wytrącając jedna drugą z jej toru. Uderzając o wystające pręciki, ponownie zmieniają

kierunek, aż wreszcie wpadną w szczelinę pomiędzy nimi.

Zadaniem osób biorących udział w tym doświadczeniu było wpłynąć na ułożenie styro-

pianowych kul za pomocą siły psychokinetycznej. Podobnie jak podczas eksperymentów z
generatorami przypadku również tutaj testowane osoby odniosły sukces w posługiwaniu się siłą

woli.

Naukowcy z Princeton swoje dalsze studia poświęcili takim zjawiskom jak: telepatia (zdol-

ność odbierania myśli i uczuć innych osób), wizjonerstwo (pozazmysłowe odgadywanie miejsc i
zdarzeń) oraz prekognicja (nadprzyrodzone zdolności przewidywania przyszłych zdarzeń).

Uczestnicy cyklu eksperymentów mieli opisać przed rejestrującą te wypowiedzi kamerą

miejsce, w którym po upływie trzydziestu minut znaleźć miał się jeden z prowadzących

eksperyment, podróżujący od dłuższego czasu z grupą operatorów kamer. Dokładnie godzinę
przed rozpoczęciem doświadczenia jeden z członków grupy eksperymentalnej uruchamiał

maszynę liczącą z programem liczb przypadkowych. Wybierano następnie jedną z dziesięciu
kopert, przygotowanych uprzednio przez osoby nie związane z eksperymentem. Każda z kopert

zawierała opis drogi do kolejnego miejsca docelowego, oddalonego o trzydzieści minut jazdy
samochodem. Gdy nazwa miejsca była już znana, eksperymentator wraz z grupą filmowców

udawał się tam niezwłocznie, by dokonać nagrania. Filmowano charakterystyczne szczegóły
występujące w owym miejscu, by następnie porównać je z ich opisem sporządzonym przez

testowaną osobę.

W ciągu trzech lat w 334 eksperymentach wzięło udział czterdzieści osób. Pokonywano odle-

głości do ośmiu tysięcy kilometrów, czekając czasami pięć dni na wystąpienie przewidzianego
zdarzenia. Trafność przepowiedni była tak wielka, iż wykluczono możliwość jakiegokolwiek

zbiegu okoliczności.

W laboratorium elektroniki i biomechaniki w kalifornijskim Stanford Research Institute (SRI)

inżynier elektroniki doktor Harold E. Puthoff oraz fizyk doktor Russel Targ prowadzili przez
wiele lat projekt badawczy, który przyniósł zaskakująco dobre rezultaty. W eksperymentach

brały udział osoby przeszkolone i nie przeszkolone. Ich zadanie polegało na próbie opisania
dowolnie wybranego obiektu (np. budynku, ulicy, laboratorium wraz z wyposażeniem)

„obserwowanego” wyłącznie z pomocą wyobraźni. Chodziło bowiem o udowodnienie istnienia
prekognicyjnego postrzegania na odległość.

Jedną z osób biorących udział w eksperymencie była Helia Hammid. Ponieważ osiągnęła ona

nieprawdopodobne wyniki podczas eksperymentu z generatorem przypadku, przeprowadzono

na niej także eksperyment postrzegania na odległość. Jego rezultat również okazał się
zdumiewający. Przykładowo, w ciągu piętnastu minut Helia Hammid opisywała miejsce, które

wybrano dopiero dwadzieścia minut później, a do którego eksperymentator trafiał po upływie
trzydziestu pięciu minut.

Ponieważ Helia Hammid została poddana takiej próbie po raz pierwszy, chciała wiedzieć, w

jaki sposób mogła podświadomie rozpoznać miejsce, które nawet nie zostało jeszcze wyzna-

czone. Ostatecznie, za każdym razem „dostrzegała” eksperymentatora w ustalonym „miejscu”
tylko wówczas, gdy zatrzymał się w nim rzeczywiście.

Ponieważ badacze nie potrafili przewidzieć, w jakim kierunku rozwijać się będzie ekspe-

ryment, polecili Helli Hammid, aby gdy tylko eksperymentator, doktor Harold Puthoff, opuści

laboratorium, odprężyła się i zrelaksowała. Po dziesięciu minutach Hammid miała zacząć
spisywać wszystko, co zaobserwowała swoim wewnętrznym okiem, mimo że Puthoff mógł

wybrać miejsce docelowe dopiero dwadzieścia minut później. Reasumując, Helia Hammid
potrafiła opisać pojawiające się w jej psychice obrazy i odczucia, nie zastanawiając się nad

nimi.

Eksperyment odbywał się codziennie według takiego samego schematu: przed południem, o

godzinie dziesiątej, jeden z trzech eksperymentatorów opuszczał laboratorium SRI z
dziesięcioma zalakowanymi kopertami. Zawierały one opisy dróg wiodących do wyznaczonych

miejsc. Koperty te każdego dnia wybierano z dużego stosu na chybił trafił. Ani osoba
testowana, ani też żaden z dwóch pozostałych w laboratorium eksperymentatorów nie znali

zawartych w nich informacji. Tymczasem Puthoff krążył bez przerwy, pomiędzy godziną
dziesiątą a 10.30, wokół wyznaczonego miejsca, by podać jego mylną lokalizację ‒ poczynione

obserwacje wykazały bowiem, iż ludzie oraz obiekty w ruchu nie dają się identyfikować
podświadomie na odległość. Po półgodzinnej jeździe Puthoff wybrał z pomocą generatora

przypadku liczbę z przedziału od zera do dziewięciu, następnie odszukał kopertę oznaczoną
tym numerem i udał się na wyznaczone miejsce. Znalazł się w nim około godziny 10.45.

O godzinie jedenastej wrócił do instytutu, pokazał strażnikowi u wejścia kopertę z nazwą

‒ 21 ‒

background image

miejsca, po czym udał się do laboratorium. Tymczasem wpłynął raport od jego dwóch kolegów:
testowana osoba rozpoczęła o godzinie 10.10 opisywać miejsce, w którym Puthoff znalazł się

dopiero trzydzieści pięć minut później. Sporządziła także rysunki, a jej odczucia utrwalono na
taśmie magnetofonowej. Hammid spełniła zadanie, jakie postawiono jej w ramach ekspery-

mentu, o godzinie 10.25. Stało się to więc pięć minut wcześniej, nim Puthoff zdołał odszukać
opisane miejsce.

W tym eksperymencie zdumiewające było to, iż uwzględniając prawa logiki i prawdo-

podobieństwa można było oczekiwać, że zdarzy się jedno, a co najwyżej dwa „przypadkowe

trafienia”; sytuacja przedstawiała się jednak inaczej. Podczas wszystkich prób Helia potrafiła z
niebywałą precyzją odgadnąć miejsce, do którego przybyć miał następnie Puthoff.

Nie rozstrzygnięte pozostawało już tylko jedno pytanie: czy Helia Hammid rzeczywiście

lokalizowała te miejsca, czy też swą wewnętrzną mocą wpływała na generator przypadku?

Posługując się językiem parapsychologów, zapytalibyśmy: czy mamy tu do czynienia z przy-
padkiem prekognicji, czy psychokinezy?

Badania prowadzone przez Puthoffa i Targa były jedynie modernizacją klasycznych ekspery-

mentów z kartami, jakie na Uniwersytecie Duke w Durham w Północnej Karolinie

przeprowadzał niegdyś doktor J. B. Rhine, uważany za twórcę amerykańskiej parapsychologii
naukowej.

W roku 1933 Rhine i jego współpracownicy, postanowili odpowiedzieć na pytanie, czy

człowiek może się porozumiewać telepatycznie. Do tego celu użyto pięciu kart z różnymi

symbolami: krzyżem, gwiazdą, kwadratem, kołem i falą. Jedna z testowanych osób znajdowała
się w zamkniętym pomieszczeniu i jako nadawca koncentrowała się na jednym z pięciu

symboli; druga osoba ‒ odbiorca ‒ miała „odgadnąć”, o którą z kart chodziło. Doświadczenie z
„bezprzewodowym przepływem informacji” z jednego pomieszczenia do drugiego okazało się

tak wielkim sukcesem, iż Rhine mógł nie tylko udowodnić występowanie zjawiska telepatii, ale
również uczynić znaczny krok naprzód w swoich poszukiwaniach. Chciał teraz wiedzieć, czy

można udowodnić także zjawiska pokonania czasu.

W tym celu Rhine zmienił nieco swój eksperyment. Zadaniem odbiorcy było teraz od-

gadnięcie, która z kart zostanie wyciągnięta przez nadawcę. Podczas eksperymentu należało
podać symbole znajdujące się na dwudziestu pięciu kartach. W sumie przeprowadzono 4500

prób, a ich wynik zaskoczył nawet samego Rhine'a. Niemalże dziesięć lat zwlekał on jednak z
opublikowaniem ich wyników z obawy przed sceptycznie nastawionymi do jego poczynań

kolegami. Jeszcze przez długi czas uznawali oni eksperymenty Rhine'a za „karciane sztuczki”.
Dopiero liczne i zróżnicowane metody badawcze stosowane w latach sześćdziesiątych i

siedemdziesiątych, zmusiły krytyków parapsychologii do zmiany punktu widzenia.Fizyk Helmut
Schmidt, zatrudniony na kierowniczym stanowisku w firmie lotniczej Boeing, opublikował w

roku 1970 pierwszy raport o metodzie wiążącej badania wizjonerstwa (prekognicji) z aktyw-
nością cząsteczek na płaszczyźnie subatomowej. Schmidt powoływał się przy tym na pozornie

nieprzewidywalne „przejścia kwantowe” subatomowych cząsteczek, ich „przypadkowość”
zamierzał bowiem wykorzystać w swoich eksperymentach. W tym celu skonstruował konwerter,

za pomocą którego przejścia kwantowe przetwarzano na sygnały świetlne w sposób równie
przypadkowy jak losowanie orła lub reszki na monecie. Za źródło przejść kwantowych posłużył

Schmidtowi radioaktywny pierwiastek o liczbie atomowej 90 (tor), gdyż po upływie trzydziestu
lat (tyle wynosi jego przeciętna żywotność) pierwiastek ten rozpada się nagle i nieprzewi-

dzianie na cząsteczki. „Rzut monetą” zastąpiono dwoma urządzeniami: licznikiem Geigera-
Müllera, który pokazywał rozpad i wyzwalanie cząsteczek, oraz przełącznikiem wysokich

częstotliwości, który w ciągu jednej sekundy oscylował pomiędzy pozycjami „orzeł” i „reszka”.
Gdy tylko następowało wyzwolenie cząsteczki, a przełącznik znajdował się dokładnie w którejś

z tych pozycji, zapalała się jedna z czterech lampek kontrolnych.

Zadanie osób, u których badano zdolność prekognicji, polegało na odgadnięciu, w jakiej

pozycji ‒ orła czy reszki ‒ zaświeci się lampka. Zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa
liczba typowań trafnych i błędnych powinna być jednakowa. Spośród stu osób biorących udział

w eksperymencie Schmidt wybrał trzy ‒ gospodynię domową, kierowcę ciężarówki i „medium”,
których przewidywania już od samego początku były dalece niezgodne z zakładanym

wynikiem. Polecił im, by powtarzali to samo zadanie 60.000 razy. Otrzymany rezultat różnił się
od wyniku zgodnego z rachunkiem prawdopodobieństwa ‒ w stosunku miliard do jednego.

Drugi cykl prób dał jeszcze większą liczbę trafnych odpowiedzi. Podczas dalszych ekspery-
mentów z subatomowym generatorem przypadku Schmidtowi udało się dowieść, że człowiek

może podświadomie wpływać na przejścia kwantowe na płaszczyźnie subatomowej.

Swój najbardziej spektakularny eksperyment przeprowadził Schmidt w 1987 roku wraz z

Marilyn Schlitz w Mind Science Foundation w teksaskim San Antonio. W eksperymencie tym

‒ 22 ‒

background image

naukowcy posłużyli się komputerem, który ze stu dźwięków wytworzył tysiąc przypadkowych
melodii. Każda z tych melodii składała się z czystych dźwięków, zakłócanych szmerami

podobnymi do eksplozji; ich długość wyznaczał generator przypadku. Każdą z serii dźwięków
Schmidt i Schlitz zapisali na taśmie magnetofonowej, której kopie rozdano testowanym

osobom. Ich zadaniem było przedłużenie siłą woli trwania czystych dźwięków oraz skrócenie
zakłóceń. Po ponownym odsłuchaniu oryginalnego nagrania, stwierdzono ze zdumieniem, że

zarówno czas trwania czystych dźwięków, jak i zakłóceń zmienił się tak, jak to zaplanowano.
Nie dotyczyło to wszakże „nie obrabianego” materiału archiwalnego.

Oznacza to, że testowane osoby mogły siłą własnej woli manipulować nagraniem w chwili

jego rejestracji na kasecie lub też po pewnym czasie wpłynąć na powstałe uprzednio melodie.

Wynikałoby z tego, że działały wbrew upływającemu czasowi, odwracając zależność skutku od
przyczyny, i odbyły wewnętrzną podróż w przeszłość.

W kolejnym eksperymencie melodie utworzone ze stu dźwięków komputer przetworzył ‒

znów zupełnie przypadkowo ‒ w jeden z czterech rodzajów dźwięku. Statystycznie rzecz

biorąc, częstość występowania każdego z tych rodzajów powinna być jednakowa. Testowane
osoby wpływały teraz dodatkowo na pojawianie się tonów niskich i wysokich. I tym razem

uzyskano „niemożliwy” efekt psychokinezy działającej wstecz. Testowane osoby o wieloletnim
doświadczeniu z medytacją miały tu zdecydowaną przewagę nad osobami mniej doświad-

czonymi. Eksperyment pozwolił na dokonanie niewiarygodnych spostrzeżeń; na podstawie
uzyskanych wyników można by bowiem sądzić, że istnieje możliwość wędrówki ludzkiej duszy

w czasie i jej oddziaływania na los.

„Nie ma zatem czasu docelowego, który wskazywałby w sposób linearny i chronologiczny na

istnienie konkretnej przyszłości”, pisze Gerd Gerken w piśmie Radar für Trends („Wykrywacz
trendów”). „Czas staje się subiektywną teraźniejszością ‒ zbiornikiem dla rzeczy realnych i

nieprawdopodobnych (...). Tym samym upaść musi zachodnie rozumienie czasu jako zjawiska
o określonym kierunku rozwoju. Jeśli teraźniejszość oznacza jedynie powracanie naszych

odczuć, musi istnieć czas powracający, czas jako zjawisko cykliczne”. Ta koncepcja bliska jest
sposobowi pojmowania czasu przez Azjatów. Według nich istnieje tylko jeden cykliczny czas, w

którym wszystko powraca wciąż od nowa: wszelkie zdarzenia i ‒ za sprawą reinkarnacji ‒
wszyscy ludzie. Tak oto losem każdego z nas rządzi odwieczny obieg, w którym nie ma miejsca

na jakikolwiek przypadek.

Czy można w ten sposób wyjaśnić niezwykłe zbieżności w życiorysach dwóch amerykańskich

prezydentów: Lincolna i Kennedy'ego? „Obydwaj walczyli o prawa obywatelskie dla kolo-
rowych; obydwaj zostali zamordowani w piątek i w obydwu przypadkach zastosowano

niewystarczające środki ochrony; każdego z nich zabito strzałami w głowę, a świadkami
tragedii były ich żony; Kennedy zginął w setną rocznicę ogłoszenia przez Lincolna Proklamacji

Równouprawnienia. Lincolna ostrzegano przed pokazywaniem się publicznie w teatrze, Ken-
nedy'ego przestrzegano przed podróżą do Dallas.

Istnieją też dalsze zbieżności. Zastępcy obydwu prezydentów byli wcześniej senatorami i

nosili nazwisko Johnson. Drugi z wiceprezydentów ‒ Lyndon ‒ wybrany został prezydentem

jako pierwszy z południowców od czasu, gdy to stanowisko objął pierwszy z nich ‒ Andrew.
Zabójca Lincolna, John Wilkes Booth, urodził się w 1839 roku, Lee Harvey Oswald zaś w roku

1939. Booth zastrzelił Lincolna w teatrze i uciekł do domu towarowego; Oswald strzelał do
Kennedy'ego z domu towarowego, po czym ukrył się w teatrze. (Tak przynajmniej brzmi

oficjalna wersja tych zdarzeń. Całej prawdy o tym, kto jeszcze był w nie zamieszany ‒ mafia,
CIA czy KGB ‒ z pewnością i tak już się nie dowiemy). Obydwaj mordercy zostali zastrzeleni,

zanim odbył się proces. Zarówno Lincoln, jak i Kennedy stracili dwoje dzieci, jedno przed
wprowadzeniem się do Białego Domu, drugie w czasie kadencji prezydenckich. Kennedy miał

sekretarza o nazwisku Lincoln, sekretarz Lincolna nazywał się Kennedy.

Podążmy dalej tym tropem: Andrew Johnson urodził się w 1808 roku, Lyndon Johnson w

roku 1908. Nazwisko i imię każdego z nich składa się z trzynastu liter. Z piętnastu liter
natomiast składają się nazwiska i imiona Johna Wilkesa Bootha i Lee Harveya Oswalda. Kiedy

obydwaj prezydenci przekroczyli czterdziestkę, poślubili dwudziestoczteroletnie brunetki,
posługujące się biegle językiem angielskim. Obydwaj wywodzili się z mniejszości i dopiero w

czterdziestym siódmym roku swojego stulecia wybrani zostali do kongresu. Obydwaj również
przegrali w czasie pierwszej nominacji na wiceprezydenta w pięćdziesiątym szóstym roku

swojego stulecia, na cztery lata przed nominowaniem ich na prezydentów...

Powinniśmy wreszcie pogodzić się z tym, że nasz zdrowy rozsądek nieustannie napotyka

fenomeny, które mu przeczą. Poglądy na to, co jest rozsądne, a co nie; na to, co może się
zdarzyć, a co zdarzyć się nie powinno, zależą od sumy naszych życiowych doświadczeń. Nie

wystarczają one jednak, by wytłumaczyć tak niecodzienne zjawiska jak psychokineza, preko-

‒ 23 ‒

background image

gnicja, czy zdumiewające zbieżności pomiędzy Lincolnem i Kennedym.

Jeśli nauka zamierza zgłębić oceany prawdy, musi wziąć pod uwagę przypuszczenia zarówno

„niedorzeczne”, jak i „rozsądne”. Co się zaś tyczy „zdrowego rozsądku”, któremu niektóre
koncepcje pozornie przeczą ‒ w pewnych okolicznościach należy o nim po prostu zapomnieć.

‒ 24 ‒

background image

III

Hologram Tao

Czasem zadaję sobie pytanie: kto tu właściwie zwariował? Eksperymentujący naukowiec stoi

nad przepaścią, spoglądając w niewyobrażalną głębię, dal, wysokość, w niezbadane. Znajduję

się w tym właśnie miejscu i widzę łudzi, przysłuchuję się rozmowom, ideom, intelektualnym
tęsknotom. „Który z nas dwóch zwariował?”

Pewnego wieczoru, podczas roboczego spotkania naukowców, miałem szczęście siedzieć

obok jednego z najświetniejszych i najbardziej elokwentnych fizyków świata. W czasie kolacji

zrobił on kilka uszczypliwych uwag o joggingu, widząc w nim zmierzch kultury Zachodu.
„Ludzie nie pojmują, do czego to prowadzi. Istotne są wyłącznie sprawy ducha”, twierdził.

„Einstein nigdy nie widział potrzeby uprawiania gimnastyki. A ci ludzie ‒ mówił zdenerwowany,
myśląc o biegaczach, których obserwował codziennie ze swojego okna ‒ są strasznymi

materialistami. Nie mają pojęcia o pięknie, tej niemal duchowej istocie fizycznego świata.
Wszystko rozgrywa się w sferze ducha i jest natury mentalnej, nie zaś materialnej”.

Powyższe myśli John Brockmann zawarł we wstępie do swojej książki pt. „Narodziny

przyszłości”.

Jedną z wielu prób zgłębienia istoty świata fizycznego ‒ kosmosu i życia ‒ jest tak zwana

zasada antropiczna, obiekt fascynacji wielu uczonych. Zasada ta głosi, że nasze istnienie nie

jest przypadkowe, lecz zależy od bardzo szczególnych okoliczności. Tym samym zakłada się, iż
niektóre z obserwowanych przez nas właściwości wszechświata nierozerwalnie wiążą się z tym,

że żyjemy właśnie po to, by je obserwować. Życie zaś jest niebezpiecznym balansowaniem na
krawędzi przypadku. Sam wszechświat należy, jak się zdaje, do klasy wszechświatów, w

których przetrwanie człowieka jest możliwe. Tym samym nasze istnienie stwarza granice
wszechświata. Postrzegamy wszechświat takim, jakim jest, dlatego że żyjemy, twierdzi

Stephen W. Hawking, astrofizyk z Uniwersytetu Cambridge. Hawking twierdzi też, że możliwość
przypadkowego powstania wszechświata jest nieprawdopodobna. Wydaje się bowiem niemożli-

we, by z panującego na początku chaosu mógł rozwinąć się twór tak jednolity jak wszechświat.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa struktura tych rozmiarów rozporządza swego rodzaju

rozumem, który pozwala również nas, ludzi, zaliczyć do istot inteligentnych.

„My nie odkrywamy wszechświata, my go wymyślamy wciąż od nowa”, zauważa słusznie

Brockmann. „Jako jego obserwatorzy stanowimy część tego wymysłu, jesteśmy ulepieni z tej
samej gliny. Twierdząc, że wszechświat istnieje niezależnie od nas i obok nas, musielibyśmy

również przyjąć, że został skonstruowany w taki sposób, że może obserwować sam siebie”.

Davida Bohma zalicza się do najwybitniejszych w naszym stuleciu przedstawicieli fizyki

teoretycznej. Jego książka Causality and Chance in Modern Physics (Londyn, 1957) stała się
klasycznym dziełem w dziedzinie fizyki kwantowej, lekturą, którą jeszcze dziś wielu profesorów

zaleca swoim studentom. Również prace Bohma dotyczące mechaniki kwantowej i teorii
względności zrobiły furorę w kręgach fachowców.

Bohm urodził się w 1917 roku i studiował w Pennsylvania State College. Jako jeden z

ostatnich studentów Jacoba Roberta Oppenheimera doktoryzował się w roku 1943 na

Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkełey, jeszcze zanim Oppenheimer przeniósł się do Los
Alamos, by nadzorować projekt „Manhattan”, tzn. program budowy pierwszej bomby ato-

mowej. Temat pracy doktorskiej Bohma z fizyki brzmiał: „Rozrzut neutron ‒ proton”. Po
habilitacji Bohm pracował razem z Einsteinem w Princeton. Wykładał też na uniwersytecie w

São Paulo w Brazylii oraz w Technicon, w izraelskim mieście Haifa. Następnie został wykła-
dowcą fizyki teoretycznej w Birkbeck College na Uniwersytecie Londyńskim. Dziś jest Bohm

emerytowanym profesorem tejże uczelni.

Podczas wojny Bohm badał zachowanie plazmy w polu magnetycznym. Jego teoria o „dyfu-

zji plazmy” stanowiła milowy krok w badaniach nad syntezą jądrową. W Princeton rozbudował
swoją teorię plazmy oraz skonstruował różne przyrządy fizyczne, m.in. cyklotron i synchro-

cyklotron.

W roku 1969 w życiu Davida Bohma nastąpił przełom. Pewnego dnia jego żona przyniosła

do domu książkę pt. „Wolność od znanego”. Sądziła, że jej autorem był jakiś fizyk kwantowy.

‒ 25 ‒

background image

Bohm czytał książkę zafascynowany i miał coraz większą ochotę, by powtórzyć okrzyk
Archimedesa „heureka!”, „znalazłem!”. Książka ta była dla niego niezwykłym przeżyciem. Oto

ktoś sformułował obraz świata mechaniki kwantowej dokładniejszy od wszystkich dotychczaso-
wych projektów fizyków. Co więcej, autor książki nie był fizykiem i nie miał nawet podstaw

wiedzy przyrodniczej. Był to hinduski filozof Jiddu Krishnamurti.

Krishnamurti przyszedł na świat w 1895 roku w mieście Madras, w biednej rodzinie z

południa Indii. Już jako dziecko odznaczał się niesłychaną bezinteresownością. Gdy miał
dziesięć lat, „odkrył go” pewnego dnia na plaży brytyjski jasnowidz i teozof C. W. Leadbeater.

Spotkawszy tego chłopca o ciemnej cerze, Leadbeater zobaczył nagle jego przyszłość:
Krishnamurti zostanie kiedyś „nauczycielem świata”. Leadbeater zabrał chłopca do centrali

Towarzystwa Teozoficznego. Prezes tej organizacji, doktor Annie Besant, zajęła się natychmiast
właściwym przygotowaniem chłopca do wypełnienia jego „zadania”. Krishnamurtiego posłano

do najlepszych szkół, otrzymał tam doskonałe wykształcenie. Jednak gdy w roku 1927 stara,
nieco zdziwaczała już dama chciała zaprezentować światu swego wychowanka jako nowego

Mesjasza, młody Hindus zbuntował się. Nie chciał należeć do żadnej z organizacji, ponieważ
„prawda nie daje się zorganizować”. Nie pragnął również grona własnych uczniów i wyznawców,

twierdząc, że „prawda jest krainą bezdroży, po których każdy powinien podążać w samotności”.
Co więcej, tradycyjne nauki, autorytety, religie oraz stowarzyszenia odchodzą od spraw

istotnych, przez co mogą jedynie szkodzić życiu duchowemu. Krishnamurti zjeździł cały świat,
wygłaszając swoje wykłady. Rozmawiał z tysiącami osób, uważano go za „budowniczego

mostów” pomiędzy kulturami, za reprezentanta hinduskiego światopoglądu na Zachodzie.
Nigdy też nie zachowywał się jak guru. Krishnamurti pełnił swą misję aż do śmierci w roku

1986. Jego niezwykła inteligencja i rozsądek zyskały mu ogromny respekt i uznanie w kręgach
postępowej inteligencji Ameryki i Europy. Zdobył też ogromną rzeszę zwolenników, którzy

każdego lata wiernie uczestniczyli w jego wykładach, w szwajcarskim mieście Sarnen.

Jeden z jego wielbicieli, Aldous Huxley, powiedział kiedyś: „Móc słuchać Krishnamurtiego, to

tak, jakby usłyszeć pouczającą mowę Buddy”.

Hindus unikał głoszenia doktryn. Jego wykłady dotyczyły przeważnie pytań egzystencjal-

nych: śmierci i narodzin, czasu, pożądania, strachu i wyzwolenia. Na wstępie każdego z
wykładów Krishnamurti oznajmiał: „Spróbujmy wspólnie zgłębić ten temat. Nie będę Państwa

pouczał, gdyż nie jestem do tego upoważniony. Razem więc dotrzemy do istoty zagadnienia”.
Następnie zwracał uwagę na nieskuteczność analizowania jakiegoś problemu metodami

konwencjonalnymi. Wreszcie, z niesłychanym wyczuciem dramaturgii, zadawał wolno, lecz
zdecydowanie pytanie: „Czy są Państwo zdolni przezwyciężyć w tym momencie czas? Nie

zamierzam walczyć z czasem, wypierać go, zaprzeczać mu. Zamierzam przekroczyć barierę
czasu. Dziś wieczór naszym zadaniem jest przezwyciężenie czasu. Jeśli się nam nie uda,

znaczyć to będzie, że mój wykład nie przyniósł efektów”.

Po tych słowach publiczność była już gotowa, by wspólnie z Krishnamurtim szukać

odpowiedzi. Hindus mówił dalej: „Wyzbywszy się wszelkich przesądów, zbadajmy teraz nasze
zagadnienie. Czym jest czas? Spróbujmy choć raz porozmawiać ze sobą, wszyscy na tej samej

płaszczyźnie, z jednakową intensywnością, w tym samym czasie. Potraktujcie Państwo osobę
wygłaszającą odczyt jedynie jako lustrzane odbicie. Czy teraz możecie odpowiedzieć na

pytanie, czym jest czas?”

Zarówno uwzględnianie istnienia subiektywnych rzeczywistości, jak i rozpatrywanie jakiegoś

problemu na rozmaitych płaszczyznach odpowiada odkryciom w mechanice kwantowej, tj.
nauce o ruchu ilości (kwantów). W myśl zasad tej nauki wszelkie zjawiska w przyrodzie dzielą

się na niezwykle drobne elementy zwane kwantami. Owe kwanty nie zachowują się jednak
zgodnie z zasadami fizyki newtonowskiej, występują bowiem albo jako cząsteczki, albo jako

fale. Forma tych elementów zależy od sposobu, w jaki zaklasyfikujemy nasze eksperymenty
naukowe. Innymi słowy, przyrządy pomiarowe wytwarzają rezultat albo rzeczywistość subiek-

tywną. Przy czym nie sposób z góry określić, jak istotnie zachowa się cząstka elementarna.
Można przewidzieć wyłącznie statystyczne prawdopodobieństwo zdarzenia. Niektórzy fizycy

twierdzą nawet, że cząsteczki takie w ogóle nie istnieją, wykazują najwyżej „tendencję do
istnienia”.

Werner Heisenberg ‒ jeden z twórców fizyki kwantowej ‒ stwierdził zatem: „Świat jawi się

jako skomplikowany splot zdarzeń, które rozmaicie się ze sobą łączą, przecinają się i

oddziaływają na siebie, określając w ten sposób strukturę całości”. Ta „wielowymiarowa
rzeczywistość” odzwierciedla się w dydaktyce Krishnamurtiego.

Kiedy Bohm przeczytał jego książkę, postanowił spotkać się z autorem. Już podczas

pierwszego spotkania zawiązała się pomiędzy nimi nić porozumienia i głęboka przyjaźń,

trwająca aż do śmierci Krishnamurtiego. Hindus stał się duchowym nauczycielem fizyka. Od tej

‒ 26 ‒

background image

pory naukowiec dyskutował z nim o swoich teoriach, otrzymując od filozofa cenne wskazówki i
inspirację. Owocem tych rozmów stała się nowa teoria bytu. Bohm twierdzi w niej, iż u

podstaw wszelkiego istnienia leży „ukryty porządek”.

Tym samym Bohm zbliżył się do odpowiedzi na pytanie nurtujące go od czasu współpracy z

Einsteinem w Princeton. Był wówczas świadkiem historycznej dysputy pomiędzy Einsteinem a
duńskim naukowcem, Nielsem Bohrem, jednym z ojców fizyki kwantowej. Einstein przyznał

wprawdzie, że teoria kwantowa Bohra stanowi zwarty model myślowy, ciągle jednak był
przekonany, że za przypadkowym chaosem, za pozorną przypadkowością zdarzeń kryje się

pewien porządek. Einstein nie zaakceptował twierdzenia, iż wszechświat składa się przede
wszystkim z bezładnego ruchu najmniejszych obiektów, cząsteczek ‒ protonów i elektronów.

Odrzucił też interpretację mechaniki kwantowej Bohra, opartą na niemiejscowych zależno-
ściach i podstawowym znaczeniu prawdopodobieństwa jako czynnika decydującego. Całą tę

interpretację Einstein skwitował lakoniczną uwagą: „Pan Bóg nie gra w kości”. Przekonany, iż
pewnego dnia dzięki nieznanym dotychczas miejscowym zmiennym znajdziemy jakąś w pełni

deterministyczną interpretację, pod koniec swojego życia wyruszył Einstein na poszukiwanie
„formuły świata”, „Jednolitej Teorii Pola”.

Bohm nigdy nie porzucił rozpoczętej z Einsteinem pracy nad „Jednolitą Teorią Pola”, w końcu

też znalazł rozwiązanie Einsteinowskiego dylematu. Był przekonany, że za przypadkowymi

zdarzeniami kryje się obszar obligatoryjnych danych, cała masa ukrytych zmiennych, które w
chwili ich ujawnienia okazują się konsekwentną, niestatystyczną podstawą dla pozornie przy-

padkowego ruchu poszczególnych cząsteczek. Bohm twierdził, że „osiągnięcia nowoczesnych
nauk przyrodniczych mają sens tylko wówczas, gdy za podstawę wszelkich zdarzeń i faktów

zewnętrznych uznamy wewnętrzną, jednorodną i transcendentną rzeczywistość”. Głosił też, iż
za pozornym chaosem i cząsteczkami materii, pomiędzy którymi zachodzą nierozpoznawalne

związki, istnieje ukryty porządek. Ten niewidoczny wymiar, bezkresny utajony ład, stanowi
źródło każdej widzialnej materii w czasoprzestrzeni naszego wszechświata. Materia i świado-

mość mają przypuszczalnie wspólny początek w tym najgłębszym ‒ „nieujawniającym się”
wymiarze. Świat, w którym żyjemy, jest zdaniem Bohma wielowymiarowy. Jego widzialna,

najbardziej powierzchowna warstwa ‒ to trójwymiarowy świat obiektów, świat przestrzeni i
czasu ‒ „porządek jawny”.

Materia tego porządku jest zwartą strukturą. Można ją, co prawda, w prosty sposób opisać,

nie można jej jednak równie prosto zrozumieć. W podobnej sytuacji znajduje się nowoczesna

fizyka: prezentując niezliczone równania matematyczne, nie może odkryć ich prawdziwego
znaczenia.

Rzeczywiste zrozumienie możliwe jest bowiem tylko na wyższym poziomie ‒ na poziomie

ukrytego porządku, który stanowi wszechobejmujące tło naszych fizycznych, psychicznych i

duchowych doświadczeń. Ich źródło z kolei leży w wymiarze jeszcze subtelniejszym w „porząd-
ku super-ukrytym”.

Opisując ten niejawny bądź „ukryty” porządek, Bohm posłużył się przykładem hologramu, w

którym każda część zawiera w pewnym sensie obraz całości. Innymi słowy, najmniejsza nawet

część hologramu zawiera całość informacji. Również w rzeczywistym świecie całość ukryta jest
w każdej jego części. Ponieważ sam hologram wydaje się tu zbyt statyczny, Bohm porównuje

chętniej dynamikę „ruchu hologramowego” do dynamicznej struktury wszechświata.

„Porządek natury jest porządkiem”, powiedział Krishnamurti, a liczne dyskusje na konfe-

rencjach oraz rozmowy prywatne dowiodły, jak bardzo zbliżone było rozumowanie fizyka i
mistyka. „Uczony zdobywał szczyt pracowicie i z mozołem. Gdy był już bliski celu i wdrapywał

się na ostatnią grań, ujrzał grupę pozdrawiających go mistyków i ojców religii, którzy czekali
tam na niego od tysiącleci”, powiedział kiedyś Robert Jastrow, fizyk NASA (National Aeronautics

and Space Administration).

Odkrycia fizyki kwantowej zmieniły nasz sposób myślenia, sprawiły, że świat postrzegamy

jako całość. I z pewnością nieprzypadkowo fizycy coraz częściej odwoływali się do mądrości
Wschodu; w końcu zaczęto nawet mówić o tak zwanym „Tao fizyki”. Wspomina o tym Capra w

swojej bestsellerowej książce o „Nowym myśleniu”. „Tao” ‒ jest to słowo z języka chińskiego,
użyte przez mistyka Laocy jako określenie „niewypowiadalnej” zasady aktu stworzenia, którą

Bohm nazwałby „ukrytym porządkiem”.

W międzynarodowej grupie fizyków, którzy wspólnie sformułowali teorię kwantów (między

innymi Max Planck, Albert Einstein, Niels Bohr, Erwin Schrödinger, Wolfgang Pauli, Werner
Heisenberg i Paul Dirac), nieustannie dyskutowano nad zagadnieniem obrazu świata u

mistyków Wschodu. Wielu z tych fizyków stało się również mistykami.

„Na podstawie wszelkich danych z nauk ścisłych możemy stwierdzić, iż w całej przyrodzie, w

której człowiek żyjący na naszej małej planecie odgrywa jedynie znikomą rolę ‒ panuje prawo

‒ 27 ‒

background image

niezależne od egzystencji myślącej ludzkości. Pozwala ono jednak, oczywiście w granicach
naszego pojmowania, sformułować tezę o celowym działaniu. Prawo to stanowi sensowny

porządek świata, któremu podlegają natura i człowiek. Istota tego porządku pozostanie dla nas
na zawsze niepoznawalna, gdyż informacji o nim dostarczają nam tylko nasze zmysły, których

nigdy nie będziemy mogli w pełni wyeliminować”, twierdził Max Planck, postulując jednocześnie
istnienie „wszechwładnego rozsądku rządzącego przyrodą”.

Niels Bohr zastanawiał się nad „jednością wiedzy”. Ernst Schrödinger zainteresował się

wedantą, indyjskim systemem filozoficznym, który naucza, że zauważalna różnorodność

stworzenia jest tylko pozorem i nie istnieje w rzeczywistości. Stanowi ona jedynie przejaw
Absolutu, ducha świata, brahmana.

Mieszkający pod koniec życia w Getyndze Werner Heisenberg nazywany był często Buddą.

Nie tylko z uwagi na swój wygląd, lecz głównie z powodu zainteresowań filozofią buddyjską.

Nie bez przyczyny wypowiedź Heisenberga zestawia Capra ze słowami jednego z buddyjskich
nauczycieli ‒ lamy Anagoriki Govindy, ukazując w ten sposób podobieństwo pomiędzy „duchem

teorii kwantowej” (Heisenberg) i założeniami buddyzmu.

Według słów fizyka „świat, który się nam objawia, można by porównać do tkaniny o

skomplikowanym splocie zdarzeń. Zachodzą między nimi różnego rodzaju związki; zdarzenia
splatają się ze sobą, krzyżują i oddziaływują na siebie, określając w ten sposób strukturę całej

tkaniny”.

Lama zaś nauczał: „Buddysta nie wierzy w istnienie niezależnego czy odrębnego świata

zewnętrznego, w którego dynamikę mógłby się wkomponować. Świat zewnętrzny i jego
osobisty świat wewnętrzny są dla niego jedynie dwiema stronami tej samej tkaniny, w której

przeplatają się pasma wszelkich mocy i zdarzeń, wszelkich form świadomości i jej obiektów,
tworząc nierozerwalną sieć nieskończonych, wzajemnie oddziałujących powiązań”.

To połączenie kultury Wschodu z kulturą zachodnią doprowadziło do narodzin nowego

sposobu myślenia. Najdogodniejszym gruntem dla jego rozwoju były lata sześćdziesiąte, czas

studenckiej rewolty. Zamierzano wówczas zrobić porządek ze „stęchlizną nagromadzoną od
tysiącleci pod togami profesorów”. W tym celu wielu młodych akademików szukało punktów

odniesienia w kulturze i religii Wschodu. Chińscy mistrzowie Tai-chi, hinduscy mędrcy, wyz-
nawcy Buddy z Japonii i lamowie z Tybetu zapraszani byli z odczytami na zachodnie uniwer-

sytety.

Studenci, wśród nich liczni młodzi przyrodoznawcy, z ogromnym zainteresowaniem

przysłuchiwali się ich wypowiedziom ‒ wyciągając z nich własne wnioski i spostrzeżenia, nad
którymi dyskutowano później na trwających często do późna w nocy spotkaniach. Wkrótce

słoneczna Kalifornia, gdzie hasło East meets West traktowano ze szczególnym entuzjazmem,
stała się kolebką idei propagującej dialog kultur, oparty na całkowicie nowym obrazie świata.

Miał on niejako stanowić filozoficzną nadbudowę dla odkryć mechaniki kwantowej. Zjawisko to
otrzymało nazwę New Age ‒ nowa era. Tym samym sprawdziły się przewidywania Wernera

Heisenberga: „Prawdopodobnie można pokusić się o stwierdzenie, że najpłodniejsze okresy w
historii myśli ludzkiej następowały wówczas, gdy dochodziło do konfrontacji dwóch zupełnie

odmiennych sposobów myślenia. Korzenie tych modeli tkwić mogą w najrozmaitszych dziedzi-
nach kultury lub różnych jej epokach. Mogą zależeć od odmiennych warunków otoczenia lub

tradycji religijnych. Jeśli tylko te różne sposoby myślenia się spotkają, to znaczy: jeśli zaczną
na siebie oddziaływać, wówczas można mieć nadzieję, że zrodzi się z tego coś nowego i

interesującego”.

Jednym z młodych przyrodoznawców, propagujących ideę interkulturowego dialogu ze

Wschodem, był biochemik doktor Rupert Sheldrake. Kiedy po uzyskaniu tytułu doktora na
renomowanym uniwersytecie Cambridge, otrzymał od Royal Society stypendium naukowe,

Rupert Sheldrake udał się do Haidarabadu w Indiach, by pracować dla Intercontinental Crops
Research Institute for Semi Arid Tropics (ICRISAT). Instytut ten poszukiwał biologa, który

zająłby się nadzorem upraw roślin strączkowych. Sheldrake zamierzał uszlachetnić dwie
odmiany grochu oraz inne rośliny strączkowe, stanowiące pożywienie dla najuboższej ludności.

Sheldrake wyjechał do Indii na własne życzenie. Jeszcze jako student interesował się

filozofią indyjską i praca w Indiach wydała mu się najlepszym sposobem na połączenie

osobistych poszukiwań z obowiązkami zawodowymi. Ogromne wrażenie wywarły na Sheld-
rake'u spotkania z nauczycielami hinduizmu i długie rozmowy w aśramach oraz głównej siedzi-

bie Towarzystwa Teozoficznego w Adyar. Pomogły mu one znaleźć odpowiedzi na frapujące go
od dawna pytania.

Sheldrake'a zainspirowały przede wszystkim pisma teozofów, którzy w końcu ubiegłego

stulecia starali się nawiązać filozoficzny i naukowy dialog pomiędzy Wschodem i Zachodem,

wschodnie systemy myślowe zestawiając z modelami zachodnimi. Fundamentalnym dziełem

‒ 28 ‒

background image

teozoficznym stała się książka Heleny P. Bławatskiej zatytułowana „Doktryna tajemna”. Przed-
stawiała ona „pojednanie religii, nauki i filozofii”. W Tamil Nadu Sheldrake spotkał się z

brytyjskim benedyktynem o nazwisku Bede Griffith, który założył chrześcijański aśram propa-
gujący hinduistyczny styl życia. Był on również wytrwałym budowniczym pomostu łączącego

różne doktryny religijne. W aśramie Griffitha Sheldrake zatrzymał się na kilka miesięcy, aby
swoje teorie zebrać w jedno dzieło.

W roku 1981 Sheldrake opublikował książkę pt. „Twórczy wszechświat”, która stała się

przedmiotem gwałtownych kontrowersji w kręgach specjalistów. Nature, jedno z naj-

ważniejszych czasopism naukowych w Anglii, określiło tę książkę mianem „najlepszej od wielu
lat kandydatki do publicznego spalenia na stosie”. New Scientist z kolei nazwał pracę

Sheldrake'a „jednym z najważniejszych badań naukowych dotyczących fizycznej i biologicznej
natury rzeczywistości”. W swojej książce Sheldrake zawarł jeden z ważniejszych przyczynków

do holistycznego widzenia świata. Twierdził bowiem, że wewnątrz każdego organizmu i wokół
niego znajduje się „pole morfogenetyczne”, podobnie jak pole magnetyczne znajduje się wokół

magnesu i w jego środku. Pola morfogenetyczne wszystkich organizmów, mówi Sheldrake,
powiązane są ze sobą morficznym rezonansem. Jest to siła działająca po drugiej stronie

materialnego świata; łączy ze sobą wszystkie żywe istoty, decydując o przebiegu ewolucji: gdy
wskutek połączenia się protonu z elektronem powstał pierwszy atom wodoru, właśnie zjawisko

„rezonansu morficznego” spowodowało powtórzenie tego procesu. Efektem pierwszego wiąza-
nia było powstanie pola, które sprowokowało inne protony i elektrony do łączenia się w kolejne

atomy.

W ciągu dziesięciu lat od ukazania się książki Sheldrake'a przeprowadzono setki ekspery-

mentów w celu potwierdzenia jego tez. Najczęściej sprawdzano słuszność twierdzenia Shel-
drake'a, że szybkość przyswajania wiedzy w grupie kursantów wzrasta według następującego

wykładnika: im większa liczba osób zdolna jest czegoś się nauczyć, tym szybciej uczą się
również pozostali. Rezultaty większości eksperymentów dowodziły jednoznacznie słuszności

tezy Sheldrake'a. Potwierdziły ją również ostatnie badania Suitberta Ertela, profesora psycho-
logii na uniwersytecie w Getyndze, niegdyś zdecydowanego przeciwnika Sheldrake'a. Swój

eksperyment Ertel przeprowadził we współpracy z gazetą Philipa Morrisa Übermorgen (nakład
500.000 egzemplarzy). Na łamach tej właśnie gazety umieścił szaradę zawierającą dziesięć

zaszyfrowanych słów. Zadaniem czytelników magazynu było odszyfrowanie tych słów. Chodziło
przykładowo o rozszyfrowanie słowa „leniamoda”, które właściwie powinno brzmieć „lemo-

niada”. Poza tym czytelnicy mieli zapamiętać jak najwięcej tych słów i zgłosić się do dalszej
części eksperymentu. Z tysiąca zgłoszeń psycholog z Getyngi wybrał pięćdziesiąt. Telefoniczne

sprawdzanie poprawności odszyfrowania wyrazów dowiodło, że osoby te potrafiły rozwiązać
średnio 6,4 spośród dziesięciu haseł zamieszczonych w Übermorgen. „Na tej podstawie można

było przypuszczać, że niemal tysiąc czytelników gazety Übermorgen rozwiązało szaradę bardzo
starannie, tysiąc innych osób, poświęciło jej przynajmniej chwilę uwagi podczas śniadania lub

w drodze do pracy”, wnioskował Ertel. „W ten sposób przynajmniej zaprogramowano ‒
używając słów Sheldrake'a ‒ «pole morfogenetyczne»”.

Eksperyment przeprowadzono w Dreźnie. Tam, gdzie latem 1990 roku, tzn. w czasie badań

Ertela, nie docierały numery Übermorgen, nikt nie miał możliwości wcześniejszego „przećwi-

czenia” szarady. Ertel poprosił swojego kolegę, profesora Essera z uniwersytetu w Dreźnie, o
zaprezentowanie szarady grupie stu dwudziestu studentów. Połowa z nich otrzymała ją na kilka

miesięcy przed ukazaniem się gazety, pozostali w kilka miesięcy po publikacji zadania. W
sumie okazało się, że drezdeńczycy, którzy zetknęli sięz szaradą po ukazaniu się gazety,

przyswajali sobie niemal wszystkie zaszyfrowane słowa szybciej niż ich koledzy rozwiązujący
szaradę wcześniej.

Czy więc rzeczywiście łatwiej przychodzi nam uczenie się rzeczy, których ktoś uczył się

przed nami? Jakkolwiek by było, podobne eksperymenty zmuszały do zastanowienia nawet

największych sceptyków. Wkrótce wyniki eksperymentu przeprowadzonego zgodnie z założe-
niami Sheldrake'a opublikował także Zoltan Dienes z uniwersytetu w Oxfordzie. Testowane

przez Dienesa grupy uczących się coraz szybciej odnajdywały pojawiające się na ekranie błędy
w druku. Również zwalczający dotąd Sheldrake'a Stephen Rose z London Open University

zmuszony był w wyniku własnego eksperymentu przyznać, że znajdujące się w niewielkich
grupach kury uczą się coraz szybciej odróżniać zły pokarm od właściwego.

Jakie znaczenie ma dla naszego obrazu świata istnienie „pól morfogenetycznych”? Sheldrake

powiedział mi w jednym z wywiadów, że owe potencjalne wzory organizacji występują w całym

wszechświecie, i mogą ‒ bez względu na odległości ‒ komunikować się wzajemnie, to znaczy
odbierać, wzmacniać i przekazywać myśli, idee oraz formy. Sheldrake sądzi więc, że wszędzie

‒ 29 ‒

background image

we wszechświecie powtarzają się te same formy organizacyjne: molekuły, kryształy, gwiazdy,
galaktyki i sposoby życia. Jeżeli więc życie istnieje również na innych planetach, należały

przypuszczać, że w wielu światach o podobnych warunkach podstawowych powtórzy się ten
sam schemat ewolucyjny.

Tym samym we wszechświecie możliwe byłoby istnienie kosmicznego splotu rezonanso-

wego. Należałoby go sobie wyobrażać jako wszechogarniający organizm, którego pole

morficzne zawiera wszystkie podrzędne pola, oddziałuje na nie i łączy je w całość. Sheldrake
jest przekonany, że taki rodzaj morfogenetycznej pamięci świata rozwinął się w procesie

ewolucji. Z kolei David Bohm czyni jeszcze jeden krok naprzód, twierdząc, że tajemnicze „pola
morfogenetyczne” dają się wyjaśnić na podstawie teorii „porządku ukrytego”.

„Porządek ukryty wyobrazić sobie można jako fundament po drugiej stronie czasu, jako

pewną całość, z której wnętrza odbywa się projekcja każdej chwili do świata jawnego. Na

skutek ciągłego powtarzania się tego procesu ‒ z serii tych projekcji rozwija się pewien stały
element składowy, to znaczy powstaje wyraźny układ. W rezultacie rodzi się tendencja do

powtarzania bądź odtwarzania wcześniejszych form w teraźniejszości. Wszystko to razem
przypomina pola morfogenetyczne i rezonans morficzny Sheldrake'a”, wyjaśniał Bohm podczas

rozmowy z dziennikarką Renee Weber. „Proszę zauważyć, że kiedy porządek jawny przekształ-
ca się w pozbawiony odrębnego miejsca porządek ukryty, wszystkie miejsca i punkty czasowe

wiążą się ze sobą”.

Przekonanie, że „wszystko łączy się ze wszystkim”, prowadzi do tego, co Ken Wilber określa

mianem „holograficznego obrazu świata” ‒ inaczej mówiąc, kosmos jest hologramem, którego
poszczególne części odzwierciedlają cały wszechświat; umysł człowieka zaś porównać można

do holograficznego wizerunku świata, który jako mikrokosmos zawiera informację o całym
makrokosmosie.

‒ 30 ‒

background image

IV

Metamyślenie ‒ kolejny stopień ewolucji

Człowiek jako istota wyposażona w kresomózgowie, zdolny jest do wielu abstrakcyjnych

działań, nie tylko do myślenia jako takiego, ale i do myślenia abstrakcyjnego, tzn. w kategor-

iach niematerialnych. Bezpośrednią tego konsekwencją był rozwój ludzkiej mowy. Wszelako,
zróżnicowany i rozwinięty kod językowy potrzebny jest nam do wyrażania naszych myśli tylko

wówczas, gdy umiemy myśleć abstrakcyjnie. Pierwszy poziom takiego myślenia należy uznać
za reakcję na uczucia związane przede wszystkim z instynktem samozachowawczym i popę-

dem seksualnym człowieka. Drugi poziom procesu myślowego, czyli świadoma obiektywizacja
obserwatora wobec rzeczy obserwowanych, rozwinął się przypuszczalnie stosunkowo późno.

Ten rodzaj wyrachowanego procesu myślowego nazywamy „ratio”. Człowiek rezygnuje tu z
każdego bezpośredniego związku z obserwowanym obiektem i stara się ograniczyć wyłącznie

do opisu i analizy rzeczywistych zdarzeń.

Człowiek żyje w nieustannym konflikcie z trzema poziomami procesu myślenia: instynktow-

nym, emocjonalnym i racjonalnym. Sprawiają mu one wiele problemów, wpływając nawet na
jego przyszłe życie. Wraz ze wzrostem technologizacji i postępem naukowym coraz wyraźniej

zyskuje na znaczeniu racjonalny model myślenia. I chociaż współczesny człowiek przyzwyczaił
się do życia w świecie zdominowanym przez technikę, pamiętać trzeba, że to właśnie nauki

przyrodnicze ‒ ów fundament i mecenas techniki ‒ czynią zbyt małe starania, by znaleźć
właściwą syntezę świata uczuć i rozumu.

W interesie przedstawicieli nauk przyrodniczych nie leży bynajmniej ani zniesławianie, ani

też niszczenie uczuciowego życia człowieka, wraz z jego kreatywnością i bogactwem świata

fantazji. Byłoby to postępowanie sprzeczne z zasadami naukowości. Nieprzypadkowo to właś-
nie współczesne przyrodoznawstwo podkreśla znaczenie zrównoważonego życia uczuciowego i

potencjału intuicyjnego dla kondycji człowieka. Najnowsze wyniki badań dowodzą, iż dotarcie
do krawędzi rzeczywistości możliwe jest jedynie poprzez syntezę rozumu i uczuć.

Hologram zdobył popularność na początku lat sześćdziesiątych, awansując z czasem do

rangi modnego narzędzia badawczego. Pierwotnie był to jedynie przyrząd techniczny, którego

konstrukcja opierała się na matematycznym wynalazku Dennisa Gabora. Aby poprawić roz-
dzielczość mikroskopów elektronowych, Gabor rozwinął nową technikę fotograficznego zapisu

informacji. Na filmie nie utrwalał intensywności odbitego światła, lecz wartość intensywności
podniesioną do kwadratu oraz stosunek intensywności określonego promienia światła padają-

cego do intensywności promienia sąsiedniego. Proces ten prześledzić można na następującym
przykładzie: z płyty fotograficznej, na której utrwalono holograficznie wizerunek człowieka,

odcinamy górną część. Następnie wyświetlamy tę część, by przyjrzeć się otrzymanemu w ten
sposób obrazowi. Widzimy jednak nie tylko samą głowę, a więc górną część obrazu pierwot-

nego, lecz odbicie całej postaci człowieka. Dzieje się tak dlatego, że każda część hologramu
zawiera w sobie pomniejszony obraz całości.

Również na początku lat sześćdziesiątych amerykański neurochirurg Karl II Pribram odkrył

analogię pomiędzy efektem hologramu a zachowaniem mózgu. Pribram urodził się w Wiedniu,

a mając osiem lat, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Studiował w Chicago, tam też
uzyskał stopień doktora. Zanim jeszcze rozpoczął pierwsze badania pod kierunkiem znanego

badacza mózgu Karla Lashleya, odbył praktykę na Florydzie. Lashley od trzydziestu lat poszu-
kiwał engramu ‒ istoty pamięci i jej lokalizacji. Tresował zwierzęta doświadczalne, a następnie

ingerował w różne części ich mózgu. Nie przynosiło to jednak żadnych rezultatów. Wskutek
usunięcia poszczególnych części mózgu zwierzęta straciły wprawdzie część swej ogólnej

sprawności i zdolności ruchowych, jednak z całą pewnością nie ucierpiała na tym ich pamięć.
Lashley stwierdził w końcu lakonicznie, iż z jego badań wynika, że uczenie się jest po prostu

niemożliwe, i przekazał swój projekt Pribramowi.

Pribram zajął się ponownie pracami Lashleya, gdy powołano go na renomowany Uniwersytet

Yale. Wkrótce też ustalił, że ludzie, którzy przeżyli atak apopleksji bądź inny rodzaj urazu
mózgu, nie utracili na ogół żadnego śladu pamięciowego. Pamięć wydaje się więc tworem cało-

ściowym, czymś rozłożonym równomiernie w całym mózgu. W ten sposób nawet w przypadku

‒ 31 ‒

background image

poważnych jego uszkodzeń nie ginie z pamięci żaden szczegół.

Pierwsze publikacje o zjawisku holografii pozwoliły Pribramowi zaobserwować pewne zbież-

ności; był coraz bardziej przekonany, że funkcjonowanie mózgu pod wieloma względami
przypomina hologram. Występowanie tej przedziwnej zależności zasygnalizował w roku 1966 w

swoim pierwszym artykule. W następnych latach Pribram i inni badacze odkryli coś, co stanowi
specyficzną strategię mózgu w procesie odbierania i zapamiętywania informacji. Zaczęto

przypuszczać, że podczas myślenia, oglądania czegoś, wąchania i czucia mózg dokonuje
złożonych obliczeń na częstotliwościach danych, które rejestruje. Nasza wyobraźnia nie potrafi

jednak znaleźć żadnych związków pomiędzy tym matematycznym procesem a naszym wyobra-
żeniem realnego świata.

Pribram twierdzi, że te skomplikowane obliczenia powstają wówczas, gdy jakiś impuls ner-

wowy przekracza drobną siatkę włókien komórki mózgowej. Kiedy tylko impuls do niej dotrze,

włókna zaczynają lekko falować. Te ruchy wpływają prawdopodobnie na funkcję liczenia. W
procesie powstawania hologramu zakodowane zostają najpierw fale świetlne; powstający z

nich hologram sprawia, iż obraz ulega ponownemu dekodowaniu lub uporządkowaniu. Być
może w podobny sposób mózg odszyfrowuje zarejestrowane wcześniej ślady pamięciowe. Może

też zachowywać się jak hologram, na którego niewielkiej powierzchni gromadzą się miliardy
jednostek informacji (bitów). Co więcej, całość obrazu zakodowana jest na całej powierzchni

płyty, podobnie jak pamięć ‒ na obszarze całego mózgu.

W latach 1970-1971 Pribram rozpoczął badania nad kolejnym zagadnieniem. Jeśli założymy,

że mózg rozpoznaje informacje, tworząc hologramy i obliczając „nadchodzące” częstotliwości,
staniemy przed pytaniem, kto lub co interpretuje te hologramy w mózgu? Czym jest owo „Ja”

‒ to „Coś”, które posługuje się mózgiem? Pytanie to już przed Pribramem intrygowało wielu
wybitnych filozofów. Najtrafniejszej odpowiedzi udzielił jednak św. Franciszek z Asyżu: „To,

czego szukamy, jest tym, co poszukuje”.

Podczas konferencji w Minnesocie olśniła Pribrama pewna teza. Jeden z naukowców zajmu-

jących się psychologią postaci stwierdził bowiem, że wszystko, co postrzegamy „na zewnątrz”,
jest identyczne, „izomorficzne” z procesami zachodzącymi w naszym mózgu. Wstrząśnięty tym

stwierdzeniem Pribram znajdował na nie tylko jedno wyjaśnienie: „Być może świat również jest
hologramem!” Czy to jednak możliwe, by znajdujący się wokół niego ludzie, byli jedynie

hologramami? Projekcjami i częstotliwościami, których interpretacji dokonywał jego własny
mózg i mózgi innych? Czy rzeczywistość ma naturę holograficzną i czy mózg również działa

holograficznie? Jeśli tak, potwierdziłyby się nauki głoszone przez Buddę i filozofów Wschodu:
świat to w rzeczywistości jedynie maja ‒ magiczne złudzenie, konkretne zjawiska zaś są

niczym innym jak tylko czystą iluzją.

Przy najbliższej okazji Pribram poruszył ten temat w rozmowie ze swoim synem, fizykiem.

Ten z kolei stwierdził, że jeden z wielkich fizyków naszych czasów, David Bohm, stworzył
podobny model na podstawie obserwacji mechaniki kwantowej. Wkrótce też dostarczył ojcu

kilka publikacji Bohma. Dla neurologa stało się nagle jasne: Bohm kreślił obraz holograficznego
uniwersum, z którym jego własne odkrycia tworzyły harmonijną kompozycję. Najbardziej

zafascynowało Pribrama Bohmowskie zagadnienie „ruchu holograficznego”. Od czasów Gali-
leusza, twierdził Bohm, świat obserwujemy poprzez soczewki: teleskopy i mikroskopy. Nasza

osobista tendencja do „obiektywizowania” zmienia to, co mamy nadzieję ujrzeć. Pragniemy
zobaczyć kontury jakiegoś przedmiotu, chcemy, by jego pozorna rzeczywistość na chwilę

zamarła. Tymczasem jego prawdziwa natura należy do innego porządku rzeczywistości, do
innego wymiaru, w którym nie istnieją żadne „rzeczy”. Tym samym zachowujemy się tak, jak

gdybyśmy to my ustalali ostrość obrazu „obserwowanych” przedmiotów, tak samo jak usta-
wiamy ostrość przezroczy wyświetlanych w diaskopie; a przecież właśnie zamglony obraz jest

najdokładniejszy.

Pribram doszedł do wniosku, że również aparat obliczeniowy mózgu może działać jak so-

czewka. Dokonujące się w mózgu przekształcenia matematyczne z nieostrości i częstotliwości
wytwarzają obiekty, zamieniają je w dźwięki i barwy, w zapachy i smaki. Pribram zastanawiał

się też, czy w istocie rzeczywistością jest to, co widzimy własnymi oczami i słyszymy własnymi
uszami. Być może organy naszych zmysłów i obliczenia czynione w naszych mózgach są rów-

nież jedynie „soczewkami”, za pomocą których rozpoznajemy wyłącznie świat zorganizowany w
określonym zakresie częstotliwości. „Żadnej przestrzeni, żadnego czasu ‒ nic z wyjątkiem

zdarzeń”, mówi Pribram. „Czy możliwe jest, że nasze realia odczytujemy właśnie z takiego
zakresu?”

Czy dusza powstaje na skutek wzajemnego oddziaływania organizmu i jego środowiska, czy

też odzwierciedla ona fundamentalny porządek wszechświata, do którego należy mózg? Jeśli

tak, to postrzeganie obrazów jest konstrukcją umysłową, powstającą w procesie, w którym

‒ 32 ‒

background image

mózg i zmysły wchodzą jako obiekty we wzajemne stosunki z otaczającym je środowiskiem.
Obrazy wyobrażeniowe powstają w każdym obiektywnym lub obiektywizującym sformułowaniu

filozoficznym.

Pribram postanowił sprawdzić słuszność tej tezy w konkretnym eksperymencie. Do mózgu

testowanych osób polecił wprowadzić połączone z komputerem sondy. Następnie posadził te
osoby przed telewizorem; na ekranie widać było jedynie „śnieg”, „białe szumy”. W ten sposób

chciano sprawdzić reakcję komórki nerwowej mózgu, neuronu. Z „białego szumu” na ekranie
komórka miała wyszukać sobie dowolny wzór. Jak się okazało, neurony wychwytują z dowol-

nych powierzchni dźwięki i obrazy, by utworzyć z nich jeden obraz.

Pribram: „Jeżeli nasze komórki skonstruowane są w taki sposób, że z szumu wydobywają

wzory, skąd możemy wiedzieć, co się rzeczywiście wydarza? Nie wiemy tego, ponieważ naszą
rzeczywistość konstruujemy zawsze z tego, co jawi nam się zazwyczaj jako rozproszony szum.

Zakłócenia te mają jednak określoną strukturę: nasze uszy są niczym radiowe tunery, nasze
oczy ‒ jak odbiorniki telewizyjne, które wybierają określone programy. Za pomocą różnych

tunerów odbierać możemy różne programy”.

Pribram uważa, że zjawiska występujące poza myśleniem strukturyzującym umożliwiają

nam dotarcie do innych obszarów naszego holowersum. Jeżeli mózg człowieka funkcjonuje
rzeczywiście jak hologram, może mieć dostęp do większej całości, do jakiegoś pola lub

„holistycznego zakresu częstotliwości”, wykraczającego poza granice czasu i przestrzeni.
Obszar ten, jak przypuszcza neurolog, jawi się jako ta rzeczywistość transcendentalna, którą

poznali i opisali wielcy mistycy od Buddy do Mistrza Eckharta, od Siankary aż po Krishna-
murtiego.

Synteza poglądów Pribrama i Bohma dała „holograficzny obraz świata”: mózg jest holo-

gramem, częścią holograficznego wszechświata, który postrzega. W rozległym, lecz jawnym

obszarze czasoprzestrzeni rzeczy zdają się różnić między sobą i występować niezależnie.
Jednak pod powierzchnią, w utajonym „zakresie częstotliwości”, wszystkie zjawiska i zdarzenia

dzieją się poza czasem, poza przestrzenią, są wieczne i nierozerwalnie ze sobą związane. Co za
tym idzie, każde doświadczenie mistyczne uznane być powinno (również przez nauki przyro-

dnicze) za autentyczne i prawdziwe doświadczenie złożonej, uniwersalnej praprzyczyny ‒ nie
zaś za przejaw religijnego fanatyzmu.

Być może więc neuronowe interferencyjne wzory i zachodzące w mózgu obliczenia mate-

matyczne są identyczne z przyczyną powstania wszechświata. Innymi słowy: nasze procesy

myślowe składają się z tego samego „materiału” co zasada organizująca wszelkie istnienie.
Stąd też rzeczywista natura wszechświata byłaby niematerialna, lecz uporządkowana. Mogłoby

to potwierdzać przypuszczenie astronoma Arthura Eddingtona, twierdzącego, że „materiał, z
którego zbudowany jest wszechświat ‒ to budulec duchowy”. Również cybernetyk David

Forster opisał „inteligentny wszechświat”, którego konkretny wizerunek powstał na podstawie
danych kosmicznych, pochodzących z nierozpoznawalnego, ale zorganizowanego źródła.

Zajmująca się badaniem przyszłości Marylin Fergusson sformułowała następującą tezę: „Na
podstawie obliczeń nasz mózg konstruuje «twardą» rzeczywistość, interpretując w tym celu

częstotliwości z wymiaru wykraczającego poza granice czasu i przestrzeni. Mózg jest holo-
gramem, interpretującym holograficzne uniwersum”.

Ken Dychtwalt zebrał ów nowy, holograficzny paradygmat w pięciu punktach:
1. W rzeczywistości nie istnieje nic takiego jak czysta energia czy czysta materia. W każdym

ze swych aspektów wszechświat nie wydaje się ani rzeczą, ani też nie-rzeczą. Istnieje on jako
uzewnętrznienie drgań lub energii.

2. Każdy z aspektów wszechświata jest całością, bytem kompletnym, istniejącym nieza-

leżnie, rozległym systemem gromadzącym informacje o sobie.

3. Każdy aspekt wszechświata wydaje się częścią większej całości, wspaniałego bytu,

systemu o szerokim zasięgu.

4. Każdy z aspektów wszechświata przejawia się jako drgania, a wszystkie falowe formy

wyrazu w hologramie głównym mieszają się ze sobą. Stąd każdy z tych aspektów zawiera

wiedzę na temat całości. Oprócz tego każdy przejaw drgającej jednostki holograficznej jest
nośnikiem czystej informacji. Z tego powodu można oczekiwać, że każdy z aspektów może

posiadać wiedzę o wszystkich pozostałych aspektach hologramu głównego.

5. W holograficznym paradygmacie czas nie istnieje jako liniowe „tykanie” chwil pomiędzy

„teraz” a „właśnie minionym”. Zamiast tego, czas może się swobodnie poruszać w wielu
wymiarach i w wielu kierunkach jednocześnie.

Nasze konwencjonalne „myślenie” nie wystarcza oczywiście, byśmy mogli pojąć holowersum

jako całość. Nowy obraz świata wymaga więc od nas „Nowego Myślenia”: postrzegania całości,

metamyślenia.

‒ 33 ‒

background image

Rozmowy z Krishnamurtim przekonały Bohma, że konwencjonalny sposób myślenia nie

tylko nie zgłębia rzeczywistości, lecz ją zniekształca. Według Bohma myślenie jest „skamie-

niałą” formą świadomości, ograniczającą się wyłącznie do działań na dobrze znanym obszarze.
Myślenie pozbawione jest przeto dynamiki i kreatywności ‒ cech charakteryzujących wiecznie

zmienną rzeczywistość. Krishnamurti stwierdził kiedyś, że im więcej rozmawiamy o „prawdzie”,
im więcej o niej myślimy, tym bardziej się od niej oddalamy. Zależność ta przypomina oczy-

wiście zasadę nieoznaczoności Heisenberga. Zdaniem Krishnamurtiego, to właśnie myślący, Ja,
ów twórca myślenia o świętości, w samym akcie myślenia wprowadza nieczystości ‒ czas, ego,

język, dualizm ‒ zaciemniając tym samym wszystko to, co pozostałoby „nieskalane”. Poprzez
myślenie interpretujące budujemy dualizm oddalający nas od bytu, którego częścią jesteśmy.

Podstawą stanu niedualistycznego jest, według Bohma, pustka. Pusta przestrzeń zmienia-

jąca nas w instrument recepcyjny, w cząstkę całości. Musimy pozbyć się „soczewek”, przez

które patrzymy na świat; musimy uwolnić się od narzucającego nam dystans ego i stać się
pustym kanałem zdolnym ogarnąć całość stanowiącą praźródło naszego istnienia. Stan taki

nosi nazwę samadhi ‒ w dosłownym tłumaczeniu „wielki spokój” ‒ i w kulturach Wschodu
osiągany jest przez medytację. Wielcy mistycy od dawna próbowali opisać słowami to niezwy-

kłe doświadczenie.

Żadnej myśli, żadnej formy, czysta egzystencja.

Słabną wola i myśli.
Ostateczny koniec tańca natury:

Jestem tym, czego szukałem.

‒ Tak właśnie jogin Sri Chinmoy opisał stan pogrążenia się we wszechjedności.

Podobieństwo do holograflcznego obrazu świata jest oczywiste.

Tym samym potwierdza się hipoteza postawiona w roku 1978 przez amerykańskiego

psychologa Lawrence'a Beynama: „Doświadczamy obecnie gruntownej zmiany paradygmatów
nauk przyrodniczych ‒ jest to być może największa tego rodzaju przemiana w historii. Po raz

pierwszy natrafiliśmy na model oddający w pełni doświadczenia mistyczne. Co więcej, daje się
go wyprowadzić z najbardziej postępowych idei współczesnej fizyki”. Być może rację ma David

Bohm, mówiąc o mistykach: „W minionych czasach ludzie ci mieli wgląd w formę inteligencji,
która określiła strukturę wszechświata. Oni upersonifikowali ją i nazwali «bogiem»”.

Niezależnie od siebie psycholodzy Anderson i Bentov postawili w swoich pracach tę samą

tezę, że cały potencjał informacji wszechświata zakodowany jest holograficznie w spektrum

wzorów częstotliwości, którymi jesteśmy nieustannie bombardowani. Poprzez medytację może-
my unieruchamiać mózg w taki sposób, by niejako dostroił się on do częstotliwości uniwersal-

nej albo wszedł z nią w rezonans. Wówczas zaszyfrowana informacja o wszechświecie zostanie
holograficznie ujawniona, a człowiek osiągnie stan połączenia ze świadomością całego holo-

wersum. Powyższą tezę potwierdzają wyniki badań EEG (elektroencefalogram) przeprowadzo-
nych przez neurologów Banqueta, Gellhorna i Kiely'ego na grupie osób, które miały duże

doświadczenie w medytacji. Badania te wykazały, że podczas głębokiej medytacji faktycznie
dochodzi do synchronizacji całej kory mózgowej. Pozwala to stwierdzić, że mechanizm

holograficzny obejmuje całą powierzchnię mózgu.

Podczas „normalnego”, analitycznego myślenia aktywna jest jednak tylko lewa półkula

mózgu. Podział mózgu człowieka na dwie półkule nastąpił trzysta tysięcy lat temu, gdy czło-
wiek powoli zaczął rozwijać w sobie poczucie „czasu”. Takich różnic w odmiennym funkcjono-

waniu półkul mózgowych nie zaobserwowano natomiast u zwierząt. Zwierzęta bowiem zdają
się nie odróżniać „wczoraj od dziś”; nie znając zaś czasu, żyją głównie w świecie przestrzeni.

Kolejnym czynnikiem, który wpłynął na ewolucję gatunku ludzkiego, był rozwój mowy, a

więc i myślenia. Odpowiada za nie lewa półkula mózgu. W prawej półkuli natomiast powstają

obrazy. Wówczas też rozpoczął się ów rozwój, którego rezultatem jest racjonalizm współczes-
ności, dominacja (i dyktatura) rozumu, lewej półkuli mózgu. Im bardziej obie półkule były od

siebie oddalone, tym wyraźniej szy stawał się dualizm w myśleniu, tym silniej dochodziło do
głosu poczucie wewnętrznego rozbicia.

Oto funkcje organizmu człowieka przyporządkowane lewej i prawej półkuli mózgu:

lewa półkula mózgu

intelekt
konkretyzująca

czas

prawa półkula mózgu

intuicja
metaforyczna

przestrzeń

‒ 34 ‒

background image

rozróżniająca
analityczna

różnicowanie
racjonalna

męska
mowa

materia

egzystencjalna
holistyczna

integracja
intuicyjna

żeńska
obrazy

duch

Zbyt duże zaufanie do przymiotów lewej półkuli mózgu stworzyło nasz mechanistyczny

obraz świata. W rezultacie człowiek został odsunięty od dzieła stworzenia.

O tym, jak bardzo nasza kultura zawierzyła racjonalizmowi, świadczy najlepiej znane powie-

dzenie Kartezjusza Cogito, ergo sum ‒ „Myślę, więc jestem”. Człowiek Zachodu identyfikuje się

bardziej z własnym rozumem aniżeli ze swoim organizmem. Konsekwencją tego stał się nie
tylko rozłam pomiędzy duchem i ciałem; nastąpiło bowiem również rozdzielenie ducha i natury.

Ten „kartezjański rozpad”, jak go nazywa Capra, sprawił, że wszechświat postrzegamy jako
mechaniczny system, złożony z oddzielnych obiektów, które ponownie mogą zostać zreduko-

wane do podstawowych elementów materii.

Zdaniem Kartezjusza nie było „najmniejszej różnicy między wyprodukowanymi przez

rzemieślników maszynami a ciałami stworzonymi przez naturę”. Również Newton wspominał o
„świecie jako maszynie”, twierdząc, że można go wytłumaczyć na podstawie obliczeń matema-

tycznych i powszechnie obowiązujących „praw przyrody”. Przestrzeń była dla niego czymś sta-
tycznym, „czymś, co pozostaje niezmiennie nieruchome”, natomiast czas upływa „jednostajnie

i bez względu na wszystko”. Zdaniem Newtona materia składa się ze „stałych, twardych,
masywnych, nieprzenikalnych, ruchomych cząsteczek”, które Pan Bóg stworzył „na początku”.

Ten obraz przyczynowej i w pełni zdeterminowanej kosmicznej maszyny zniszczyły dopiero
osiągnięcia fizyki kwantowej.

Mimo że paradygmaty te już dawno uznano za nieaktualne, nasz obraz świata opiera się

wciąż w dużej mierze na wzorcach z XVI i XVII wieku, a więc z początku ery nowożytnej. W

książce pt. „Punkt zwrotny” kalifornijski fizyk Fritjof Capra pokazuje, jak bardzo nasze
społeczeństwo uzależnione jest od „kartezjańsko-newtonowskiej zasady” ‒ mimo że nie tylko

ogranicza ona człowieka i wywiera na niego wpływ, ale jest również przyczyną zanieczysz-
czenia środowiska naturalnego.

Człowiek pierwotny czcił Ziemię jako dobrotliwą i żywiącą go matkę. Dziś jest ona już tylko

martwym ciałem, ogromną, bezmyślnie plądrowaną kopalnią. „Jeśli chcemy dotrzeć do przy-

czyn obecnych problemów środowiska naturalnego oraz ich powiązań z naukami przyrodni-
czymi, technologią i gospodarką”, twierdzi historyk nauki Carolyn Merchant z Uniwersytetu

Kalifornijskiego w Berkeley, „należy zastanowić się ponownie nad światopoglądem i nauką,
uprawniającymi do traktowania rzeczywistości jak maszyny, a nie jak żywego organizmu. Takie

podejście rodzi bowiem nieodpartą chęć ujarzmienia środowiska naturalnego i zniszczenia go.
Co za tym idzie, należy na nowo ocenić dokonania takich pionierów nowoczesnych nauk

przyrodniczych jak Francis Bacon, William Harvey, Renę Descartes, Thomas Hobbes i Isaac
Newton”.

Również Capra uważa, że nowy, holistyczny obraz świata jest jedynym wyjściem z kryzysu,

w jakim znalazła się ludzkość. Nowy paradygmat powinien integrować przyczynę ze skutkiem i

pozwolić jednostce ponosić odpowiedzialność za całokształt działań.

Tutaj właśnie, w holograficznym obrazie świata otwiera się okno, przez które możemy

zajrzeć do wnętrza ukrytej rzeczywistości. Co więcej, mamy teraz szansę wejścia w zupełnie
nowe światy. Tłumione do tej pory aspekty naszej osobowości, fenomen olśnienia i intuicji,

ponownie odzyskują należne im miejsce. Oznacza to wkroczenie w nowe wymiary duchowe.

Nazwijmy ten nowy sposób myślenia „metamyśleniem”, wykorzystuje ono bowiem jedno-

cześnie prawą i lewą półkulę mózgu, aspekt racjonalny i intuicyjny, rozsądek i uczucie. Oznacza
to: czucie głową i myślenie sercem. Tylko w ten sposób ludzkość ma szansę ocalić swoją

ojczyznę ‒ Ziemię, ten cudowny niebieski klejnot zawieszony w aksamitno-czarnym wszech-
świecie.

Podążając za rozważaniami szwajcarskiego filozofa kultury Jeana Gebsera, możemy przyjąć,

że człowiek przeszedł w ciągu stuleci przez cztery struktury świadomości: archaiczną, magicz-

ną, mityczną i mentalną. „Struktura archaiczna” występowała w okresie poprzedzającym
wykształcenie się dwu półkul mózgowych, był to „czas wymarzonej tożsamości z ciałem i jego

otoczeniem”. W okresie magicznym uformowało się „ja” człowieka, które wyzwoliło go z
„harmonii”. Rozpoczął on wówczas walkę o władzę nad siłami przyrody. Na świadomości

mitycznej silne piętno odcisnęło pojawienie się świadomości grupowych oraz ich polaryzacja.

‒ 35 ‒

background image

Po raz pierwszy człowiek rozwinął wtedy refleksywną świadomość czasu.

Obecnie żyjemy w „obszarze mentalnym”, który wraz z tzw. „Achsenzeit”

[2]

rozpoczął się

około 500 lat przed narodzinami Chrystusa. Wówczas na całym świecie zaczęli pojawiać się
„wielcy mistrzowie”: Budda, Zaratustra, Lao-cy, Konfucjusz, Pitagoras, Tales z Miletu, a w ciągu

następnych dwustu lat również Sokrates, Platon i Arystoteles. Człowiek nauczył się zgłębiać
tajemnice świata za pomocą rozumu, nie obserwował go już ‒ jak w epoce mitycznej ‒ ze

zdziwieniem. Podniósł się też poziom wiedzy, zwłaszcza matematycznej i filozoficznej. Jednak,
zdaniem Gebsera, nowa era jeszcze nie nadeszła. Człowiek rozwinął w długotrwałej wędrówce

własne „ja”, teraz musi się od niego uwolnić ‒ musi osiągnąć stan świadomości integralnej, w
którym „decydującą rolę odgrywa czynnik duchowy, a nie intelektualny”, człowiek zaś, wolny

od rozdzierającej go iluzji ego, odbiera otaczający go świat jako całość, w swoistej unio
mystica
.

Zdarzenia ostatnich lat wskazują, że znaleźliśmy się znowu w „Achsenzeit” i zmierzamy ku

nowej świadomości. Taką diagnozę postawił badacz przyszłości Gerd Gerken w swoim

czasopiśmie Radar für Trends” („Wykrywacz trendów”), pisząc o nadchodzącym „kryzysie
fordyzmu”, czyli systemu produkcji masowej, i postulując „nowe myślenie oparte na para-

doksie”. Zdaniem Gerkena, „czeka nas nie tylko zanik fordyzmu, ale i narodziny nowego typu
kultury nazwanego przez Sorokina «kulturą integralną». Jej cechą charakterystyczną jest

posługiwanie się inną logiką ‒ logiką paradoksów”; znamy ją już z mechaniki kwantowej czy
nauk Jiddu Krishnamurtiego.

Gerken stwierdza, że „rosnące zróżnicowanie” powoduje „nasilanie się sprzeczności”: „w

kulturze integralnej” „Ja” nie stoi już w centrum świata. Ponieważ ten rodzaj kultury jest

kulturą typu «nie tylko... lecz także», następuje w nim wyraźny rozpad „Ja”. Prowadzi to do
wzrostu tolerancji oraz zjawiska zwanego przez psychologów «multifrenią». Człowiek bowiem

ma więcej zrozumienia i tolerancji dla odmiennych grup, kultur i narodów, gdy rozmaite
systemy wartości traktuje niczym «dzieła sztuki»”.

Możemy mieć tylko nadzieję, że metamyślenie zdoła wprowadzić wśród ludzi więcej

tolerancji. Jeśli religijny „mistyk” zostanie zastąpiony przez „metamyśliciela”, będziemy musieli

zgodzić się z nieżyjącym już jezuitą i mistrzem zen, Hugo Enomiya Lassallem, który powie-
dział: „Człowiek przyszłości będzie mistykiem ‒ lub nie będzie go w ogóle”.

[2] Tzw. Achsenzeiten (niem. im. od Achsenzeit) ‒ to według Jeana Gebsera okresy o największym znaczeniu w

dziejach ludzkości; epoki, w których dokonuje się przełom w ludzkiej świadomości (przyp. red.)

‒ 36 ‒

background image

V

Po drugiej stronie chaosu

Metamyślenie oznacza myślenie nieliniowe, jako ze wszelką liniowość utożsamia się ze sta-

gnacją. Nowe możliwości natomiast powstać mogą jedynie w myśleniu dynamicznym, w

dynamice chaosu. Coraz liczniejsi naukowcy sądzą, że niepokojące pojęcie chaosu wiąże się z
głębokim porządkiem zmieniających się zależności. Mimo iż badania nad chaosem obejmują

wszystkie niemalże dziedziny naszego życia, a zjawisko to stało się przedmiotem dyskusji za-
równo w kręgach naukowych, jak i wśród laików, wciąż aktualne pozostają niezwykłe nieporo-

zumienia wokół teorii chaosu.

Spośród wszystkich fizyków i matematyków starej szkoły zajmujących się systemami

dynamicznymi istotę potencjału tkwiącego w chaosie najtrafniej opisał Francuz Jules Henry
Poincare (1854-1912): „Nawet najmniejsza przyczyna, uchodząca często naszej uwadze, może

wywołać zjawiska, których konsekwencji nie możemy już przeoczyć. Dlatego skłonni jesteśmy
twierdzić, że zdarzenia te rządzone są przypadkiem. Gdybyśmy poznali wszystkie prawa natury

i odkryli stan wszechświata w jego początkach, moglibyśmy przepowiedzieć jego wygląd w
przyszłości. Ale nawet jeśli prawa natury nie będą już dla nas tajemnicą, nasza wiedza o

wszechświecie i tak będzie niepełna.

Gdybyśmy więc mogli przepowiedzieć przyszły stan wszechświata, zostałyby spełnione

wszelkie warunki, aby stwierdzić, że wszystko da się przewidzieć z wykorzystaniem praw przy-
rody. Jednak nie zawsze tak jest. Małe różnice w fazie początkowej zjawiska mogą przerodzić

się w różnice dużo większe w jego fazie końcowej. Nawet niepozorny z początku błąd może
przeobrazić się w ogromny. Jakiekolwiek przewidywania są więc niemożliwe.

Jeden ruch skrzydłem motyla w Chinach mógłby wzniecić huragan w Europie. Ale nawet jeśli

uznalibyśmy trzepot skrzydeł motyla za przyczynę huraganu i tak w całym zdarzeniu dopatry-

walibyśmy się najprawdopodobniej jakiegoś przypadku. Wciąż bowiem nie znamy odpowiedzi
na pytanie, dlaczego motyl zatrzepotał skrzydłami w tym właśnie decydującym momencie. Czy

za każdym zdarzeniem nie kryje się nieskończony łańcuch przyczyn? Czy za każdym chaotycz-
nym zajściem nie czai się porządek wyższego rzędu? Powstawanie nowych struktur możliwe

jest tylko dzięki dynamice chaosu. Gdyby procesy ewolucyjne przebiegały liniowo, nie istnia-
łaby różnorodność form życia. Zarówno życie, jak i jego rozwój możliwe są bowiem dzięki

dynamicznemu bezładowi ewolucji.

Joseph Ford, fizyk z amerykańskiego Georgia Institute of Technology, dodaje: „Ewolucja ‒ to

chaos plus sprzężenie zwrotne”. Wszystko jest tylko fazą przejściową. Chaos i porządek
stanowią jedność. Ponieważ chaos to przypadek, w którym kryje się pewna metoda ‒ na tym

też potęga zjawisko zwane przeznaczeniem. Czyżby więc Pan Bóg rzucał kostką według jakiejś
metody?

Chaos ‒ słowo będące dla nas synonimem rozgardiaszu, zagmatwania i nieporządku. Jednak

w mitologii chaos oznaczał tworzywo wszelkiego stworzenia. Zgodnie z tym sama natura

„obdarowuje” nas „całym mnóstwem chaosu”: migotanie serca na przykład uważa się za
zdarzenie chaotyczne podobnie jak epilepsję, czy też burzliwość wody w nadbrzeżnych strefach

przyboju. Jeszcze kilka lat temu nauka starała się ignorować zjawiska tego rodzaju, ponieważ
prawa rządzące chaosem wydawały się zbyt trudne i nie można ich było przewidzieć. Jednak z

chwilą gdy zjawisko chaosu udało się matematycznie wytłumaczyć, naukowcy przekonali się, iż
można na przykład wyjaśnić nim częstość ataków epileptycznych; można też wykorzystać

teorię chaosu w niezawodnym prognozowaniu przyszłych stanów pogody i trzęsień ziemi.

Tę nową koncepcję naukową zawdzięczamy przede wszystkim amerykańskiemu fizykowi

Mitchellowi Feigenbaumowi z Uniwersytetu Cornell. W roku 1977 Feigenbaum zaczął badać
zachowanie równań matematycznych, zastosowanych w taki sposób, by powtarzały się po

sobie. Przez dłuższy czas doświadczenie to potwierdzało oczekiwania naukowca, nagle jednak
komputer zaczął zupełnie niespodziewanie „wypluwać” chaotyczne ciągi liczbowe. Ku swojemu

zdziwieniu Feigenbaum odkrył, iż przejście pomiędzy porządkiem a chaosem odbywa się
według ustalonej struktury ‒ okoliczność ta wydała się naukowcowi szczególnie znacząca.

Okazało się, że użyte przez fizyka proste równania uległy podczas przejścia ze stanu porządku

‒ 37 ‒

background image

w stan chaosu podwojeniu okresu. Sama okresowość wszakże (czyli regularne powtarzanie się)
podlegająca współczynnikowi okresowemu 4,669201 występuje w matematyce z największą

dokładnością.

Feigenbaum przypuszczał początkowo, iż wartość tego współczynnika ulegnie zmianie w in-

nych równaniach. Gdy jednak okazało się, że i tym razem odgrywa on decydującą rolę w przej-
ściu od porządku do chaosu, Feigenbaum zaczął niemal wątpić w możliwości swojego umysłu.

Znaczenie tego odkrycia stanie się w pełni zrozumiałe, gdy skutki podwajania okresu wyja-

śnimy sobie na konkretnym przykładzie. Przypuśćmy, że wędrujemy ze stadem owiec poprzez

bezkresną dal australijskiego buszu. Zauważamy wtedy, że stado w warunkach normalnego
rozwoju stale się rozrasta. Obliczenie wskaźnika wzrostu nie jest matematycznie żadnym pro-

blemem. Jednak gdyby w buszu nieoczekiwanie pojawiły się płoty, przyrost naturalny zwierząt
zależałby od ilości pokarmu znajdującego się w ich zasięgu. W chwili wyczerpania się żywności

wielkość stada uległaby redukcji. Ponowny wzrost liczebności stada możliwy byłby dopiero
dzięki pojawieniu się nowego pokarmu. Innymi słowy: zasoby żywnościowe stymulują proces

rozmnażania, wpływając tym samym na liczbę osobników w stadzie. Opisujące ów proces
równanie jest stosunkowo proste, choć nieliniowe.

Okresowy przyrost i spadek liczebności stada mogłyby w dłuższym czasie być narażone na

wiele zmian. Powtarzające się cykle, coraz słabsze wahania, mogłyby na przykład doprowadzić

do stabilizacji wielkości stada na pewnym poziomie.

Możliwe jest również, że chwiejna początkowo liczebność stada, ustaliłaby się na dłuższy

czas poprzez dwie zupełnie różne i zmieniające się z roku na rok wielkości. Tenże cykliczny
proces można by również rozciągnąć w czasie w taki sposób, aby zmiana odbywała się co dwa

lata, następnie co cztery lata itd., aż do momentu, w którym rozpłynąłby się on w chaosie, a
przyrost zwierząt w stadzie w ciągu roku stałby się matematycznie niemożliwy do obliczenia.

Mamy tu do czynienia z podwajaniem okresu ‒ cyklicznym zjawiskiem, w którym ustalony
porządek zanika w coraz dłuższych przedziałach. Feigenbaumowski plan analizy stadium

przejściowego pomiędzy porządkiem a chaosem przekonał wielu naukowców o istnieniu
ścisłego związku pomiędzy ogromną liczbą zjawisk naturalnych a podwajaniem okresu oraz

stałą 4,669201. Nie ma tu większego znaczenia, czy cała rzecz dotyczy wrzącej cieczy, która
parując przechodzi w stan gazowy, czy tak zwanego migotania serca, zwiastującego bliski

zawał. Pewne cechy produktów technicznych mogą w niektórych okolicznościach wiązać się ze
zjawiskiem podwajania okresu, twierdzi Paul E. Rapp z Medical College of Pennsylvania. Anali-

zując zachowanie zintegrowanych systemów komputerowych określonej wielkości i złożoności,
Rapp zauważył, że zaczyna ono coraz bardziej przypominać zachowanie systemów biologicz-

nych. Należy więc liczyć się z tym, iż takie systemy komputerowe ulegać będą w przyszłości
coraz częstszym zaburzeniom w funkcjonowaniu, takim samym, jakie obecnie występują tylko

w systemach biologicznych. Sytuacje, w których nieliczne elementy uporządkowanego do tej
pory systemu biologicznego wydostają się spod kontroli, stając się przyczyną chaosu (np.

konwulsji), porównuje Rapp z zagadkowymi zaburzeniami w funkcjonowaniu systemów kompu-
terowych, nazywanymi zazwyczaj „komputerową epilepsją”.

Klasycznym przykładem takiego zjawiska może być zdarzenie, które zaszło w 1979 roku

podczas ćwiczeń zarządzonych przez najwyższe dowództwo armii Stanów Zjednoczonych.

Odbywały się właśnie próby przekazu tajnych informacji w sytuacji zbrojnej agresji nieprzyja-
ciela. Kiedy jednak wymiana danych osiągnęła określoną gęstość, cały system informacyjny

uległ „atakowi epilepsji”. Uczestnicy ćwiczeń opowiadali później, że z powodu błędnie rozpro-
wadzanych, trafiających w niewłaściwe miejsca informacji doszło do ogólnego zamieszania;

żołnierzom wydawało się chwilami, że otrzymują zupełnie inne rozkazy niż ich partnerzy.

Szczególnie duże znaczenie w teorii chaosu mają tzw. fraktale ‒ części składowe chaosu.

Odkrył je znakomity matematyk, a zarazem prekursor teorii chaosu, Benoit Mandelbrot. Urodził
się on w 1924 roku w Warszawie, w litewsko-żydowskiej rodzinie. Jego ojciec był kupcem w

branży tekstylnej, a matka dentystką. W roku 1936 rodzina Mandelbrota wyemigrowała do
Francji i osiedliła się w Paryżu, przede wszystkim dlatego, że mieszkał tam wujek Benoita ‒

matematyk Szolem Mandelbrot. Druga wojna światowa zmusiła Mandelbrotów do opuszczenia
Paryża. W porę udało im się uniknąć nazistowskich prześladowań. Zabrawszy ze sobą tylko to,

co niezbędne do życia, Mandelbrotowie dołączyli do kolumny uchodźców na południe od Paryża
i tak trafili do miasta Tulle.

Przez krótki czas Benoit uczył się u pewnego ślusarza narzędziowego. Zdradzając jednak

swoje nienaganne wychowanie, narażał się stale na niebezpieczeństwo. Był to dla niego czas

głębokich wzruszeń i obaw, których dzisiaj sam już prawie nie pamięta. Doskonale za to pa-
mięta przyjaźń ze swoimi nauczycielami. Było wśród nich wiele naukowych sław. Ich również

rzuciła do Tulle wojenna zawierucha. Mimo iż Benoit Mandelbrot uczęszczał do szkoły bardzo

‒ 38 ‒

background image

nieregularnie, udało mu się zdobyć podstawową wiedzę. I choć sam twierdzi, że nigdy nie
nauczył się alfabetu ani mnożenia powyżej pięciu, to z pewnością był bardzo zdolny.

Kiedy wyzwolono Paryż, Mandelbrot postanowił kształcić się dalej. Mimo niedostatecznego

przygotowania przystąpił do trwających całe miesiące egzaminów wstępnych do Ecole Normale

i Ecole Polytechnique. Podczas egzaminu z rysunku spostrzegł, że zupełnie nieźle udało mu się
skopiować postać Wenus z Milo. Mierne przygotowanie do testu z matematyki, na który

składały się zadania z algebry i analizy równań całkowych, mógł nadrobić dzięki wyjątkowym
zdolnościom z geometrii. Szczególnie skomplikowane zagadnienia matematyczne rozwiązywał

w sposób niekonwencjonalny, przedstawiając je za pomocą form geometrycznych oraz manipu-
lacji nimi.

Matematyczny geniusz Benoit Mandelbrot zajmował się Później problemami ekonomicznymi

w dziale naukowo-badawczym komputerowego potentata ‒ firmy IBM. Szczególnie interesowa-

ła go chaotyczność cen w branży bawełnianej. Punktem wyjścia do badań były krótko- i
długoterminowe fluktuacje cen.

Wprowadziwszy do komputera dane o wahaniach cen w dłuższym czasie, Mandelbrot

zaobserwował zdumiewające zjawisko: nawet wtedy, gdy poszczególne zmiany cen zdawały się

całkowicie przypadkowe, nieprzewidywalne i chaotyczne, pojawiał się w nich pewien stały rytm,
pewien szczególny porządek. W bezładnej nieskończoności danych powstawał nagle pewien

uporządkowany system. Czy Mandelbrot mógł być świadkiem jakiejś prawidłowości rządzącej
wszystkimi dziedzinami bytu? Czy w chaosie kryje się jakaś metoda?

W książce pt. The Fractal Geometry of Nature („Geometria fraktalna”) Mandelbrot przedsta-

wia sposób matematycznego zapisu nieregularnych, naturalnych form. Sposób ten pozwala

opisać np. przebieg (kształt) angielskiego wybrzeża, czego nie dałoby się osiągnąć geometrią
euklidesową, ponieważ nie istnieją tu formy proste, okrągłe czy eliptyczne. Z kolei tych natu-

ralnych, skomplikowanych form geometrycznych nie udało się do tej pory przedstawić za
pomocą precyzyjnych pojęć matematycznych.

Opierając się na dotychczasowych pracach matematycznych Mandelbrot stworzył rodzaj

geometrii umożliwiającej zapis krzywych o tak nieregularnym przebiegu jak np. linia wybrzeża

‒ za pomocą kilku wielkości matematycznych, które nazwał fraktalami. Dzięki fraktalom fizycy i
technicy mogą opisywać zjawiska dotychczas nieopisywalne. Innymi słowy: fraktale ‒ to wzory

składające się z figur geometrycznych, z pomocą których dają się przedstawić złożone,
nieregularne formy.

Z czasem inni matematycy ‒ David Ruelle z Instytutu Nauk Przyrodniczych Buresur-Yvette

pod Paryżem i Floris Taken z Instytutu Matematyki Uniwersytetu Groningen ‒ odkryli kolejną

metodę „demaskującą” zjawisko chaosu. Nazwali ją strange attractors (dziwne atraktory). W
metodzie tej zmienne działające wewnątrz systemów chaotycznych przedstawiane są na ekra-

nie komputera w postaci punktów i mogą nawet tworzyć różnorodne wzory. Jeśli połączymy te
punkty linią, okaże się, że wykazuje ona tendencję do układania się w formy geometryczne.

Zdumiewać może również to, że każdy fragment dziwnych atraktorów jest miniaturowym

odzwierciedleniem całości. Może się więc zdarzyć, że na skutek ciągłego powiększania owa

forma geometryczna ulegnie „samozniszczeniu” w niezliczonych a coraz mniejszych kopiach.
Odkrycie dziwnych atraktorów pozwoliło Ruelle'owi i Taken znaleźć drogę do wyjaśnienia nie-

przewidywalnych dotąd zbieżności między różnymi systemami chaotycznymi.

Wielu naukowców jest zdania, że z fizyką chaosu wiąże się całe mnóstwo nowych zaskaku-

jących odkryć. Wykorzystano ją w wielu badaniach naukowych, dzięki czemu udało się np.
rozszyfrować tajemnicę „czerwonej plamy” na powierzchni Jowisza, widocznej w burzliwej

atmosferze gazowej jako ogromny, stabilny wir.

Kiedy harwardzki matematyk i astronom Philip Marcus analizował znakomite zdjęcia wyko-

nane kamerą Hasselblad z pokładu sondy NASA „Voyager”, zainteresowała go przede
wszystkim czerwona plama pomiędzy poziomymi pasmami atmosfery Jowisza. Owa czerwona

plama, którą dziś uznaje się za wir gazowy, już w czasach Galileusza stanowiła nie lada
łamigłówkę dla astronomów.

Marcus wprowadził do komputera o wielkiej mocy obliczeniowej wszelkie dostępne dane o

atmosferze Jowisza oraz zjawisku chaosu. Na podstawie takich informacji jak temperatura,

prądy atmosferyczne itp. komputer miał obliczyć kierunki zmian w poszczególnych strefach
atmosferycznych Jowisza oraz zmian warunków pogodowych planety. Chodziło więc o dane

dotyczące wirującej szybko planety, złożonej z zagęszczonego wodoru i helu; planety, która ze
względu na charakterystyczny „niedobór masy” zyskała miano „pozornego słońca”.

Na podstawie przeprowadzonych doświadczeń Marcus doszedł do wniosku, iż po upływie

odpowiednio długiego czasu, w nawiedzanej burzowymi wirami atmosferze Jowisza wyłania się

wciąż na nowo „wyspa ładu i porządku”. Ta nowo powstała, ustabilizowana strefa rozwija się

‒ 39 ‒

background image

zawsze w stosunkowo krótkich odstępach czasu (równych 11,86 lat ziemskich, czyli jednemu
rokowi na Jowiszu), by później utrzymywać się jeszcze bardzo długo.

Na podstawie symulacji przeprowadzanych przez Marcusa, można by przypuszczać, iż

powstawanie tego rodzaju „uporządkowanych stref jest bardziej prawdopodobne blisko równika

Jowisza aniżeli w pobliżu bieguna, czyli tam, gdzie znajduje się czerwona plama. Gdyby z
jakiegoś powodu powstała nagle pewna liczba mniejszych, trwalszych plam lub stref, szybko

zespoliłyby się one w jedną ogromną strefę. Z symulacji tych wynika również, że nawet w
najbardziej rozbieżnych warunkach wyjściowych powstanie zawsze tylko jedna plama, bądź też

nie powstanie w ogóle żadna.

Czerwona plama na powierzchni Jowisza jest więc samoistnie napędzającym się systemem.

Tworzą go jednakowe, nieliniowe zwoje, z których pochodzą również nieprzewidywalne turbu-
lencje w jego otoczeniu.

Kiedy Marcus dokonywał symulacji czerwonej plamy na taśmie filmowej, uzyskał jedno-

znaczny wizerunek „uporządkowanego chaosu”. Nie można więc wykluczyć, że również wirowe

ruchy wody morskiej, takie jak golfstrom, są układami podobnymi do czerwonej plamy w
atmosferze Jowisza. Tym samym, nieznane dotąd prawidłowości mogłyby w połączeniu z fizyką

chaosu odegrać w przyszłości niebagatelną rolę.

Odkąd nauka skierowała swą uwagę na chaos, wydaje się on wszechobecny. Obserwujemy

go zarówno w kłębach papierosowego dymu, jak i w dzikim ruchu trzepoczącej na wietrze flagi.
Równomierne z pozoru kapanie z kranu staje się z niewiadomego powodu nierównomierne.

Przejawy chaosu można zaobserwować w zjawiskach pogodowych, w fali uderzeniowej, wywo-
ływanej przez samoloty ponaddźwiękowe, w komunikacji ulicznej, w zachowaniu oleju pły-

nącego podziemnym rurociągiem czy też w nieregularnym biciu serca. Bez względu na
medium, którego zjawisko to dotyczy, jego zachowanie zgodne jest z odkrytymi niedawno

prawami chaosu. Odkrycie to wywarło już niebagatelny wpływ na decyzje menedżerów branży
ubezpieczeniowej, na poglądy astronomów dotyczące układów słonecznych, na sposób, w jaki

polityczni teoretycy dyskutują o napięciach prowadzących do zbrojnych konfrontacji.

„Chaos usuwa bariery pomiędzy różnymi dyscyplinami nauki. Dzieje się tak dlatego, że

chodzi tu o dziedzinę wiedzy, która dotyczy wszystkich systemów, jednocząc w ten sposób
myślicieli o przeciwnych zapatrywaniach. Wyznawcy chaosu ‒ jak zwykli się sami nazywać,

nawróceni lub ewangeliści ‒ rozmyślają nad determinizmem i wolnością woli, ewolucją,
świadomością i inteligencją. Czują się odpowiedzialni za przełom w nauce, który, ich zdaniem,

sprawi, iż nowa nauka przestanie ograniczać się do badania szczegółów”, twierdzi James
Gleick, redaktor jednego z amerykańskich pism naukowych, dodając, że jako holistycy dążą oni

do tego, by rzeczy ujmować całościowo.

Jedną z ważniejszych cech chaosu jest determinizm przebiegu jego wewnętrznych procesów.

Mimo to przyszłe wydarzenia nie dają się dokładnie przewidzieć, ponieważ nie sposób ogarnąć
wszystkich przyczyn należących do jednego systemu. Czyżby więc najmniejsza nawet nie-

pewność mogła zniweczyć wszelkie przewidywania? Klasycznym tego przykładem są prognozy
pogody, które niezwykle często po prostu się nie sprawdzają. Wpływy na tak niesłychanie

wrażliwe systemy jak m.in. zjawiska atmosferyczne są bowiem bardzo złożone. Nic więc
dziwnego, że fachowcy mówiący o zjawiskach nieliniowych zgadzają się, iż wyizolowanie tego

rodzaju systemu jest niemożliwe. Nawet najmniejsze zewnętrzne wahania wpływają na niego
w istotny sposób. Chaos jest porządkiem o nieskończonej złożoności, gdyż nie ma w nim

żadnych prostych prawidłowości. Jeśli przyjrzymy się bliżej jakiemukolwiek fragmentowi
natury, okaże się, że mamy do czynienia z ogromną liczbą szczegółów.

„Wszelkie regularne opisy są iluzją i nie odpowiadają rzeczywistemu światu ‒ światu chmur,

gór, dolin i gwiazd, rwących rzek czy przelotnych deszczy. Chodzi tu bowiem o nieskończenie

złożone zjawiska, które wymagają zupełnie odmiennej matematyki ‒ matematyki fraktali”,
twierdzi Mandelbrot.

Fraktale są coraz mniejszymi jednostkami doczepianymi bez przerwy do jakiejś figury. Z

każdą nową jednostką zwiększa się złożoność figury. Znamiennym tego przykładem jest

zaczynająca się trójkątem równoramiennym krzywa von Kocha. Budując na tym trójkącie
mniejsze trójkąty równoramienne w taki sposób, aby znalazły się dokładnie pośrodku każdego

boku, uzyskamy sześcioramienną gwiazdę. W wyniku dalszego dokładania coraz mniejszych
trójkątów „wykrystalizuje się” kunsztowna forma płatka śniegu.

Niektóre fraktale odznaczają się silnym samopodobieństwem. Innymi słowy: ta sama

jednostka powtarza się w każdym rzędzie wielkości, przy czym niektóre z nich mogą się

nieznacznie różnić. W pozostałych przypadkach mamy do czynienia z tak zwaną fraktalnością
przypadkową. „Bez wątpienia nauka odkryła wiele praw, które w granicach wytyczonych przez

zasadę nieoznaczoności wskazują nam, w jakim kierunku pójdzie rozwój wszechświata, jeśli

‒ 40 ‒

background image

znamy jego sytuację w danym momencie. Być może prawa te pochodzą od Boga, wszystko
jednak wskazuje na to, iż pozwolił On wszechświatowi rozwijać się według nich samodzielnie.

Od tamtej pory Bóg w nic już się nie miesza”, monituje Stephen W. Hawking w książce pt.
„Krótka historia czasu”. „Ale w jaki sposób wybrał Bóg pierwotną postać wszechświata i jego

strukturę? Według jakich warunków ustalił u zarania dziejów jego granice?”, pyta Hawking.

Jego zdaniem, jedną z możliwych odpowiedzi jest stwierdzenie, że Bóg wybrał pierwotną

strukturę wszechświata z powodów, których nasz umysł nie potrafi pojąć. Istota wszechwładna
z pewnością by je pojęła. Dlaczego jednak, jeśli nawet wszystko miało swój tak niepojęty po-

czątek, Bóg pozwolił, aby wszechświat nadal rozwijał się według praw dla nas niezrozumiałych?

Za określeniem: chaotyczne uwarunkowania granic kryje się pewna możliwość. Przyjmuje

się tu bowiem założenie, że albo wszechświat ma przestrzeń nieskończoną, albo istnieje nie-
skończenie wiele wszechświatów. Odnalezienie jakiegokolwiek określonego regionu przestrzeni

w jakiejkolwiek strukturze bezpośrednio po Wielkim Wybuchu jest w tych chaotycznych warun-
kach równie prawdopodobne jak odkrycie go w każdej innej strukturze. Wybór pierwotnego

stadium rozwoju wszechświata dokonał się zupełnie przypadkowo. Znaczyłoby to, że młody
wszechświat był bardzo chaotyczny i pełen nieregularności. Dowodzić tego może występująca

w nim znaczna liczebna przewaga struktur nieuporządkowanych i chaotycznych nad uporządko-
wanymi i przebiegającymi bez przeszkód. Jeśli istnienie każdej ze struktur jest równie możliwe,

Wszechświat mógł w swoim początkowym stadium przybrać postać chaotyczną, nieuporządko-
waną, po prostu dlatego że istniało wiele innych do wyboru. Nadal jednak pozostaje tajemnicą,

w jaki sposób nasz wszechświat mógł w ogóle powstać w tak wielkim chaosie.

Odkrycie teorii determinującego chaosu przyczyni się, zdaniem wielu naukowców i filozofów,

do zrewolucjonizowania naszych poglądów na bieg wydarzeń we wszechświecie. Krytycy
natomiast traktują to „nowe odkrycie” chaosu jako starą historię, której nadano tylko nową

nazwę. Całe zamieszanie wokół tej sprawy uważają więc za zbyteczne.

Dwaj specjaliści w dziedzinie fizyki pozaziemskiej, Gregor Morfill i Herbert Scheingraber z

Instytutu Maxa Plancka w Garching, piszą z zachwytem w swojej książce pt. „Chaos”: „Chaos
jest wszędzie... a wszystko funkcjonuje!... Zważywszy, że żyjemy w chaotycznym (w sensie

naukowym) świecie, w którym bardzo dobrze urządziliśmy się w procesie ewolucji, z pewnością
nikogo nie dziwi fakt, iż ów determinujący chaos, gdziekolwiek byśmy na niego natrafili, odbie-

ramy jako coś normalnego. Co więcej, czasem zdarza się nawet, że tak nielubiane «od-
stępstwa» od normalności uważamy za coś, co wprowadza w nasze życie chaos (...)”.

Ogólnie wiadomo, że rozważania nad dynamiką systemów ‒ przede wszystkim jednak nad

dynamiką czasu ‒ mają ogromny wpływ na filozofię, socjologię oraz inne dziedziny nauki.

Mechanistyczna interpretacja naszego wszechświata musiała ustąpić miejsca zjawisku zwane-
mu przypadkiem. Przeświadczenie, że za każdym przypadkowym, pozornie chaotycznym

zdarzeniem kryje się jakiś porządek wyższego rzędu, stawia kwestię losu ‒ jako opatrzności
lub przypadku ‒ w zupełnie nowym świetle. Również tutaj pojęcie czasu odgrywa kluczową

rolę.

Użyjmy więc tego klucza, by podróżując w czasie, otworzyć sobie drzwi do fantastycznych

światów...

‒ 41 ‒

background image

VI

Podróże w czasie

„Dla nas, fizyków z przekonania, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość są tylko iluzją ‒

nawet jeśli jest to iluzja żywotna”, powiedział kiedyś Albert Einstein. U podstaw materii czas

wydawał się Einsteinowi i fizykom kwantowym fikcją służącą rozumowi człowieka: przeszłość i
przyszłość były wymienne, a czas mógł płynąć w odwrotnym kierunku. Okres, w którym nie

istniał czas, wypełniony był paradygmatem chaosu, tak że w każdym punkcie rozwidlenia,
gdzie małe wielkości zmuszają cały system do decyzji, zachodzą nieodwracalne i niepowta-

rzalne zdarzenia. Inaczej powiedziawszy: wektora czasu nie dałoby się odwrócić, nawet gdyby
najmniejsze ziarenko piasku mogło postawić całą strukturę na głowie. W związku z tym

genialny fizyk brytyjski Roger Penrose zapytał prowokująco, dlaczego wszystkie elementarne
procesy fizyczne przebiegają z takim samym powodzeniem w obydwu kierunkach, skoro w

powstałym z nich świecie istnieje czas o jednym kierunku? Dlaczego mieszkańcy mikrosko-
pijnego świata nie wiedzą, czy znajdują się na drodze ku przyszłości czy przeszłości, każdy w

świecie makroskopijnym natomiast zauważa natychmiast, że film wyświetlany jest do przodu
lub do tyłu? Problem czasu zdaje się więc powstawać gdzieś pomiędzy mikro- a makrokos-

mosem.

Zdaniem Penrose'a czas to jedynie konstrukcja świadomości, iluzja, dzięki której mózg

może interpretować świat. Pogląd ten nie różni się w niczym od poglądu Einsteina, który
powiedział kiedyś: „Bez olśnienia świadomości ‒ uniwersum byłoby tylko kupą śmieci”.

Nie ulega wątpliwości, że współczesna fizyka zabrnęła w ślepy zaułek. Jej filary bowiem:

dwie podstawowe teorie ‒ mechanika kwantowa i ogólna teoria względności ‒ „nie znoszą” się

nawzajem.

Krótko mówiąc, w poszukiwaniu „Świętego Graala fizyki” ‒ formuły świata, jednoczącej w

syntezie mikro- i makrokosmos ‒ Penrose tworzy wizję tak zwanej grawitacji kwantowej.
Wiązałaby się z nią gigantyczna rewolucja wizerunku natury, gruntowna zmiana rozumienia

przestrzeni i czasu, przyczyny i skutku. Dzięki grawitacji kwantowej droga do zrozumienia
kreatywności i świadomości stałaby się prostsza.

Dotąd bowiem obowiązywało obezwładniające stwierdzenie ucznia Penrose'a, Hawkinga:

„Pan Bóg nie tylko gra w kości, ale rzuca nimi czasami tak, że są niezauważalne”.

Pewna stara legenda, powstała w czasach zanim władzę w Egipcie przejęła dynastia libijska,

mówi o położonym w delcie Nilu mieście Sais i znajdującej się w nim świątyni Ozyrysa, władcy

podziemnego świata. Jeszcze dziś jej ruiny pozwalają domyślić się, jak wspaniała była to
budowla.

Legenda głosi, że w owej świątyni przechowywano ‒ ukryty pod zasłoną ‒ tajemniczy

posąg, nad którym widniał kuszący napis: prawda. Zwykłym śmiertelnikom nie było wolno

unosić zasłony, a kapłani Ozyrysa pilnie strzegli, by nikt nie naruszył zakazu.

Pewnego dnia wszedł do świątyni spragniony wiedzy młody człowiek, prawdopodobnie

„student”. Spostrzegłszy zakryty posąg, zapytał strażnika, co znajduje się pod zasłoną; ów
jednak natychmiast przypomniał mu obowiązujące prawo. Młody człowiek opuścił świątynię

zamyślony. Pchany ciekawością wślizgnął się jednak w nocy do świątyni w niecnych zamiarach.
Towarzyszył mu upiorny blask księżyca. W środku młodzieniec uniósł zasłonę przykrywającą

posąg.

Nigdy nie dowiedziano się, co wówczas zobaczył. Legenda mówi, że następnego dnia

odnaleziono nocnego intruza na wpół żywego u podstawy posągu. Kiedy odzyskał siły, nie
chciał opowiedzieć, co właściwie zaszło. Żałował jednak swojego postępku. Później wiódł

nieciekawe życie. Nigdy nie udało mu się dokonać czegoś znaczącego i zmarł jako młody
jeszcze człowiek.

Legenda zainspirowała Schillera, który wyciągnął z niej następujący wniosek: „Biada temu,

kto prawdy dochodzi przez winę, gdyż nigdy nie zazna z niej radości”.

Cóż ujrzał młody człowiek, kiedy wbrew zakazowi uniósł zasłonę? Prawdę absolutną? A

może zwierciadło, w którym zobaczył samego siebie? Czy istnieje w ogóle prawda ‒ prawdziwa

formuła naszego wszechświata wraz z jego wszystkimi obliczami? Gdybyśmy poznali prawdę

‒ 42 ‒

background image

absolutną, czyż nie zapanowałyby stagnacja i bezruch ducha? Być może człowiek powinien
zadowolić się poszukiwaniem prawdy i zaakceptować to, że droga do celu jest celem samym w

sobie.

Wielu największych ludzi nauki, między innymi Isaac Newton, Albert Einstein, Werner Hei-

senberg, Bernhard Riemann, Hermann Minkowski, Teodor Kałuża, Oskar Klein, Roger Penrose,
Burkhard Heim ‒ trudziło się i nadal trudzi nad uchyleniem rąbka tajemnicy przysłaniającej

istotę czasu i przestrzeni.

„Wydawało mi się, że bawię się niczym mały chłopiec na plaży i dla rozrywki szukam coraz

gładszych kamieni i ładnych muszelek. Wielki ocean prawdy leżał wówczas jeszcze zupełnie
niezgłębiony przed moimi oczami”, pisał o swojej pracy wielki matematyk i fizyk angielski sir

Isaac Newton (1643-1727).

Kiedy w latach 1665-1666 panowała epidemia dżumy, zamknięto uniwersytet w Cambridge.

Newton zmuszony był spędzić ten czas w swoim rodzinnym Lincolnshire. W tym właśnie czasie
przeprowadził znaczną część badań, które później posłużyły mu do napisania przełomowego

dla myśli naukowej dzieła pt. Philosophiae naturalis principia mathematica („Matematyczne
podstawy nauk przyrodniczych”).

Newton jako pierwszy wyjaśnił, że możliwe jest przedstawienie świata fizycznego za pomocą

dokładnych obliczeń matematycznych. Skoro bowiem dowiemy się, jak wyglądał początek

systemu, będziemy mogli ustalić, na podstawie dynamiki, jego przyszłe zachowanie. Założenia
te miała generalnie potwierdzić późniejsza teoria kwantowa.

Już od pierwszych stron opublikowanego w 1687 roku dzieła Newton zajmuje się dwoma

podstawowymi zjawiskami: przestrzenią i czasem. Tym zagadnieniom poświęcił wszystkie

swoje teorie, kładąc jednocześnie kamień węgielny dla naukowych dociekań kolejnych dwustu
lat.

Newton uważał czas i przestrzeń za dwie odrębne struktury ‒ absolutny, niezależny od

materii, nieprzerwanie i równomiernie płynący czas i absolutną, niezależną od materii, zawsze

niezmienną przestrzeń. W świecie nauki Newtonowskie Principia stanowiły wyraz bezprzykład-
nego postępu. Polegał on przede wszystkim na ujednoliceniu: na podstawie ziemskich doś-

wiadczeń powstała bowiem zajmująca się fizyką nieba dziedzina nauki o pozornie nieograni-
czonych możliwościach rozwoju.

W Newtonowską teorię czasu i przestrzeni zaczęto powątpiewać dopiero na początku XX

wieku. Idea przestrzeni absolutnej i czasu absolutnego utraciła swoje znaczenie wraz z

pojawieniem się teorii względności Einsteina. Einstein już jako pięciolatek zastanawiał się nad
istotą przestrzeni, a jedno doświadczenie z dzieciństwa doprowadziło go w końcu do teorii

względności. Mając pięć lat, młody Einstein ciężko zachorował. Kiedy poczuł się lepiej, ojciec
podarował mu kompas, z którym chłopiec się już nie rozstawał. Oczarowany wpatrywał się w

igłę wskazującą ciągle ten sam kierunek, niezależnie od miejsca, w jakim znajdował się
kompas. Chłopiec nie miał wówczas pojęcia o polu magnetycznym Ziemi; sądził, że gdy

porusza kompasem, igłę podtrzymuje sama przestrzeń. Wniosek ten był oczywiście błędny.
Jednak spostrzeżenie Einsteina, że przestrzeń nie jest po prostu pustką, wpłynęło później na

jego rewolucyjną koncepcję wiążącą przestrzeń, czas i materię. Przed Einsteinem przestrzeń i
czas postrzegano jako nieskończone kontinuum, w którym rozgrywają się różne zdarzenia. Ale

Einstein traktował przestrzeń i czas jako zjawiska nie fundamentalne i absolutne. Uważał
bowiem, że wiążą się one ze sobą i zależą od prędkości światła.

Alberta Einsteina, którego poglądy opublikowano przed sześćdziesięciu laty, do dziś uważa

się za największego fizyka teoretycznego naszego stulecia i z całą pewnością będzie tak

jeszcze długo w nadchodzącym wieku. Jego teorie względności ‒ szczególna (1905) i ogólna
(1916) ‒ okazały się tak złożone i rewolucyjne, że dopiero po kilku dziesięcioleciach zaakcepto-

wano płynące z nich wnioski. Jednak ciągle jeszcze stanowią one przedmiot dyskusji.

Szczególna teoria względności zakłada, iż prędkość światła jest równa dla wszystkich

obserwatorów, bez względu na to, czy poruszają się oni względem siebie, czy nie. Tak więc
Prędkość światła ‒ równa w próżni około 300.000 kilometrów na sekundę ‒ jest we

wszechświecie absolutną prędkością graniczną. Blisko prędkości równej prędkości światła czas
ulega „rozciągnięciu”, to znaczy, że płynie nieco wolnej. Przedmioty kurczą się, a ich ciężar

wzrasta. Według znanego Einsteinowskiego paradoksu bliźniąt jeden z braci, podróżujący z
dużą prędkością w rakiecie kosmicznej, starzeje się wolniej niż jego brat bliźniak na ziemi.

Słynny wzór matematyczny E = mc

2

pozwala stwierdzić, ile energii (E) powstanie z masy (m).

Masę należy pomnożyć przez prędkość światła podniesioną do kwadratu (c

2

). Już samo

pomnożenie bardzo niewielkiej masy przez kwadrat ogromnej prędkości światła daje równie
olbrzymią wartość energii.

Niemałe zasługi w rozwoju Einsteinowskiej teorii względności miał genialny matematyk

‒ 43 ‒

background image

Hermann Minkowski (1864-1909). Albert Einstein był początkowo jego uczniem („straszny leń,
który zupełnie nie przejmuje się matematyką”). Kiedy w roku 1902 Minkowskiego powołano na

profesora matematyki w Getyndze, Einstein objął po nim w Bernie stanowisko „eksperta III
klasy” w „związkowym urzędzie do spraw umysłowej własności”.

W 1907 roku na łamach Gottinger Nachrichten Minkowski opublikował w formie jednej

jedynej rozprawy swój wkład w rozwój szczególnej teorii względności. Chociaż publikacja ta

zdobyła mu rozgłos, prawdziwą furorę matematyk zrobił dopiero swym wykładem o przestrzeni
i czasie wygłoszonym we wrześniu 1909 roku w kolonskim Towarzystwie Niemieckich

Przyrodoznawców i Lekarzy: „Zamierzam roztoczyć przed Państwem wizję przestrzeni i czasu
jako zjawisk wyrosłych z podłoża eksperymentalno-fizycznego”, rozpoczął Minkowski swój

wykład. „W tym właśnie tkwi ich siła. Ich tendencje są radykalne. Od tej chwili, każde z nich
powinno być już jedynie cieniem i tylko ich połączenie może zachować ich odrębność”.

To właśnie Minkowski stworzył matematyczne podstawy dla szczególnej teorii względności i

umożliwił Einsteinowi zajęcie się w ogólnej teorii względności problemem grawitacji. Minkowski

określał czas jako czwarty wymiar, stawiając go na równi z trzema wymiarami przestrzeni. W
ten sposób zrodziło się w nauce pojęcie czterowymiarowego kontinuum czasoprzestrzennego.

Jedną ze swych genialnych prac uzupełniających Einstein poświęcił grawitacji. W porównaniu z
innymi siłami grawitacja jest zadziwiająco słaba, a mimo to właśnie ona stworzyła wszech-

świat, nie zaś 1037 razy większe siły elektromagnetyczne. Tylko dzięki sile ciążenia wszech-
świat jest zwartym systemem, a ciała niebieskie mogą się poruszać. Wszystkie pozostałe siły

działają w granicach przestrzeni. Tak więc los wszechświata zależy od najsłabszej z sił ‒ siły
grawitacji, połączenia ogromnego zasięgu i nieograniczonej siły przyciągania. Einstein

zastanawiał się nad tym, czy siła ciążenia nie mogłaby być swoistą przestrzenią. Z rozważań
tych zrodził się geometryczny model, w którym siłę ciążenia przedstawiano jako „zakrzywienie”

struktury przestrzenno-czasowej, wywołane przez masę obiektów materialnych. Siła ciężkości
jest więc wyzwoloną przez materię właściwością czasoprzestrzeni, nie zaś ‒ jak sądził Newton

‒ jakąś tajemniczą mocą.

Leopold Infeld, fizyk polskiego pochodzenia i współpracownik Einsteina, znalazł proste

wytłumaczenie dla nowej teorii: różnicę pomiędzy mechaniką Newtona i teorią Einsteina
najprościej wytłumaczyć można na przykładzie dziecka grającego w szklane kulki. Podłoże, po

którym się toczą, jest nierówne, jednak osoba obserwująca dziecko z dziesiątego piętra
budynku nie widzi tych nierówności. Zauważa ona jedynie, że kierunek ruchu szklanych kulek

nieustannie się zmienia. Obserwator może na tej podstawie sądzić, że zmiany te wywołuje
jakaś „siła”. Jednak ktoś, kto przypatruje się grającemu dziecku z bliska, zauważy, że kulki

podążają w innym kierunku tylko ze względu na nierówne podłoże.

Sądząc, że na ruch szklanych kulek wpływa jakaś „siła”, obserwator z dziesiątego piętra

reprezentuje mechanikę Newtona. Osoba obserwująca kulki z bliska broni z kolei słuszności
teorii Einsteina. Na podstawie zewnętrznych cech podłoża można bowiem w geometrycznej

formie przedstawić tor, po którym toczą się kulki.

Według Einsteina wszechświat składa się z trzech znanych nam wymiarów przestrzeni i

jednego wymiaru czasu. W czasach młodości Einsteina ostatniego z tych wymiarów nie można
było opisać, gdyż panowała ogólnie geometria euklidesowa, w której istnieją tylko trzy

wymiary: długość, szerokość, wysokość; każda prosta jest nieskończona, a proste równoległe
znajdują się zawsze w równej odległości od siebie. Ponieważ do opisu czasoprzestrzeni Einstein

potrzebował nowych systemów miar, zwrócił się o pomoc do swojego starego przyjaciela,
matematyka Marcela Grossmanna. Ów wyposażył go w niezbędne do tego zadania „narzędzia”

‒ przede wszystkim w „podejrzaną” w tamtych czasach geometrię nieeuklidesową, stworzoną
w XIX wieku przez niemieckiego matematyka Bernharda Riemanna i zdolną opisać nowy,

czterowymiarowy świat Einsteina. W geometrii Riemanna nie istnieją żadne linie proste łączące
dwa punkty, a najkrótszym ich połączeniem jest linia geodetyczna, a więc najkrótsza linia

pomiędzy dwoma punktami na powierzchni krzywej.

Zakrzywione, czterowymiarowe kontinuum czasoprzestrzeni Einsteina porównywane jest

często do mocno napiętego gumowego prześcieradła. Na jego powierzchni powstają doły w
miejscach, gdzie znajdują się ciężkie obiekty, takie jak na przykład gwiazdy, planety czy

galaktyki. Zdaniem Einsteina, geometria czasoprzestrzeni zagina się lub zakrzywia wokół ciała
o dużej masie, na przykład wokół Słońca. Planety zaś, zamiast krążyć swym zamkniętym,

eliptycznym torem po orbicie, wędrują po „zakrzywionych” drogach.

Według Einsteina wszystkie obiekty istnieją więc nie tylko w przestrzeni, ale także w czasie,

to znaczy: w czterowymiarowym czasoprzestrzennym kontinuum, którego wymiary ściśle się
ze sobą łączą. Nawet jeśli teoria względności zajmuje się głównie problemami związanymi z

obserwacją i pomiarem ruchu w makrokosmosie, czas ma tutaj, jako jeden z wymiarów, zna-

‒ 44 ‒

background image

czenie decydujące.

Tradycyjna geometria grecka ujmuje pojęcie wymiaru w sposób bardzo zrozumiały. Punkt

nie ma według niej żadnego wymiaru. Linię bez szerokości i wysokości określa się jako jedno-
wymiarową, natomiast rozpościerającą się na długość i szerokość powierzchnię ‒ jaką jest na

przykład strona książki ‒ jako dwuwymiarową. Pomieszczenie ma wysokość, szerokość i
długość, jest więc trójwymiarowe, a czas, który upływa na przykład podczas czytania tych

zdań, stanowi czwarty wymiar. W ostatnich latach geometryczna wizja wymiarów znacznie się
skomplikowała. W przypadku linii brzegowej matematycy odkryli, że ta nieskończenie złożona

jednostajna linia, ma więcej niż jeden wymiar. Znaczy to, że znajduje się ona pomiędzy linią a
powierzchnią. Dzięki teorii chaosu znamy dzisiaj tak zwane wymiary fraktalne. Jednak nawet

nasze dawno wypróbowane wymiary czasoprzestrzeni rozmnożyły się tymczasem na skutek
czynionych z pomocą geometrii starań, by cały kosmos sprowadzić do wspólnego mianownika.

Polski matematyk Teodor Kałuża zaintrygowany był pytaniem, czy na podstawie geometrii

można by wyjaśnić zjawisko elektromagnetyzmu. Wprowadzając jeszcze jeden wymiar prze-

strzeni wraz z charakterystyczną dla niego zwartością, matematyk ten osiągnął efekty, które w
innym wypadku dałoby się wyjaśnić jedynie za pomocą sił elektrycznych i magnetycznych. Tym

samym czterowymiarowa czasoprzestrzeń przekształciła się w czasoprzestrzenne kontinuum o
pięciu wymiarach.

W roku 1919 Kałuża przesłał swoją pracę Einsteinowi, dobiła ona na nim tak duże wrażenie,

że Einstein pomógł matematykowi w jej opublikowaniu. Wkrótce jednak okazało się, że

czterowymiarowa (wówczas jeszcze) przestrzeń nie współgra z siłą grawitacji i dodatkowy
wymiar przestrzeni Kałuży „trafił do lamusa”.

Sytuacja zmieniła się jednak w roku 1926 za sprawą szwedzkiego fizyka, Oskara Kleina. W

genialny sposób „ukrył” on bowiem czwarty wymiar przestrzeni Kałuży, zwinięty w tak małej

przestrzeni, że nie mógł nikomu przeszkadzać ani zostać odkrytym. Przerwało to falę zarzutów
skierowaną przeciw teorii Kałuży i Kleina dotyczącej istnienia wielowymiarowej przestrzeni.

Zapomniana w ciągu dziesięcioleci, teoria ta pojawiła się jednak ponownie w latach siedem-
dziesiątych.

Dzięki badaniom nad jednolitą teorią pola teorię Kałuży i Kleina na nowo wyciągnięto z

szuflady, by za pomocą geometrii opisać również siły jądrowe. Okazało się jednak, że w tym

celu należy wprowadzić kolejne wymiary. Znane nam cztery oddziaływania podstawowe ‒ siła
ciążenia, silne i słabe oddziaływanie wzajemne oraz elektromagnetyzm ‒ można było ująć w

teorii zakrzywienia przestrzeni jedynie z zastosowaniem dziesięciu wymiarów przestrzennych i
jednego wymiaru czasu.

Ten supergrawitacyjny model miał jednak pewien słaby punkt ‒ parzystą liczbę (dziesięciu)

wymiarów przestrzeni. Ta parzysta liczba wskazywałaby bowiem, że we wszechświecie dominu-

je symetria i wszystko w nim równoważy się jak w lustrzanym odbiciu. Wiemy wszelako, że to
nieprawda, ponieważ w naszym świecie istnieje zarówno prawo-, jak i leworęczność. W świecie

subatomowym występują różnorodne kierunki spinowe. Przyznawanie pierwszeństwa leworęcz-
ności nad praworęcznością lub odwrotnie nazwano chiralnością. Asymetrię taką niechętnie

akceptował wybitny fizyk austriacki, laureat Nagrody Nobla, Wolfgang Pauli. Samo już
przypuszczenie, że natura mogłaby faworyzować jedną z tych form wydawało mu się absur-

dem. Był nawet gotów pójść o zakład, że Pan Bóg nie jest ani lewo-, ani praworęczny. Pauli
przegrał swój zakład, chociaż tak naprawdę nigdy się nie dowiemy, którą ręką Bóg chętniej

rzuca kośćmi. Nie ulega jednak wątpliwości, że w strukturze świata należy uwzględniać zasadę
chiralności.

Fascynujące rozwiązanie tej kwestii zaproponowali dwaj naukowcy: John Schwarz z Cali-

fornia Institute of Technology i Michael Green z Queen Mary College Uniwersytetu Londyń-

skiego. „Budulec” wszechświata ucieleśniają nie punktowe cząsteczki, lecz superdelikatne i
superciężkie strings (struny). Rozmaite stany drgań owych strings doprowadziły do powstania

powszechnie znanych cząsteczek elementarnych.

Ze „zmowy myśli” Schwarza, Greena, Kleina i Kałuży zrodziła się w końcu teoria „super-

strings”. Pojęcie „super” oznacza tu siłę ciążenia. Według Schwarza i Greena czasoprzestrzeń
miała początkowo dwadzieścia sześć wymiarów. Ich liczba zmniejszyła się później do dziesięciu

‒ dziewięciu wymiarów przestrzeni i jednego wymiaru czasu. Wzięto więc również w rachubę
zasadę chiralności. Mimo wszystko teoria „superstrings” nastręcza wiele trudności i często

bywa poddawana krytyce; wskazuje bowiem na istnienie ogromnej ilości elementarnych
„strun”.

Zdaniem Rogera Penrose'a pramateria wszechświata składa się z tak zwanych twistorów

(twistors). W jego ośmiowymiarowym kosmosie, w którym przestrzeń ma cztery wymiary, a

czas tyle samo wymiarów wyimaginowanych, ton całości nadają wzajemnie się pochłaniające

‒ 45 ‒

background image

wstęgi Mobiusa. Czterowymiarowy czas Penrose'a daje ‒ przynajmniej teoretycznie ‒
fantastyczne możliwości, gdyż nie obowiązuje tu znana nam zasada przyczynowości. Oznacza

to na przykład, że możliwe jest podróżowanie zarówno w przyszłość, jak i w przeszłość.
Decydujące znaczenie w teorii Penrose'a ma włączenie do fizyki kwantowej siły powszechnego

ciążenia, innymi słowy: kwantyzacja sił grawitacyjnych. W teorii grawitacji kwantowej elemen-
tarną cząsteczką pola grawitacyjnego jest tzw. grawitron.

Zdaniem wybitnego amerykańskiego fizyka, Johna Archibalda Wheelera, przestrzeń składa

się z kwantów nazwanych przez niego geonami. W strukturze czasoprzestrzeni znajdują się

niezmiernie małe dziury, które Wheeler ochrzcił mianem „dziurek po robakach”. Zgodnie z
prawami geometrodynamiki przestrzeń powinna więc mieć konsystencję piany. Po drugiej

stronie dziur znajduje się superprzestrzeń Wheelera, łącząca się poprzez „dziurki po robakach”
z naszym wszechświatem. Wewnątrz tego fantastycznego świata nie ma ani przestrzeni, ani

czasu. Dlatego też wszystkie zdarzenia rozgrywają się w jednej chwili, poza czasem. Początek
każdego ruchu naprzód jest jednocześnie jego końcem. Pytania o tak powszechne cechy jak

„zimny”, „ciepły”, „mały”, „okrągły” czy „kwadratowy” nie mają najmniejszego sensu, nie
istnieją one bowiem w superprzestrzeni i nie mają tu żadnego znaczenia. Równie bezsensowne

są pytania o „przedtem”, „potem” i „wkrótce”, gdyż określenia te okazują się tutaj całkowicie
zbędne. Co więcej, w tych warunkach nie może być w ogóle mowy o stosowaniu terminu

„czasu”. Takim opisem superprzestrzeni zaskoczył Wheeler zafascynowanych słuchaczy z
American Association for the Advancement of Science.

Wheeler od dłuższego czasu poszukiwał czegoś, co pozwoliłoby mu zlikwidować rozdźwięk

pomiędzy ogólną teorią względności a fizyką kwantową. Zgodnie z ogólną teorią względności

czarne dziury ‒ termin stworzony właśnie przez Wheelera ‒ muszą rzeczywiście istnieć.
Traktuje się je jako miejsce spotkania ogólnej teorii względności z fizyką kwantową; obydwie

bowiem tutaj właśnie osiągają swą kulminację. Na tej podstawie Wheeler dochodzi do wniosku,
iż istotę struktury przestrzenno-czasowej rozważać można jedynie z punktu widzenia obydwu

tych teorii. Na skutek rozdźwięku pomiędzy nimi współczesna kosmologia przedstawia wszech-
świat jako relatywistyczną scenę, na której energię i materię określa nie teoria względności,

lecz fizyka kwantowa. Kwantując przestrzeń, Wheeler próbuje uporządkować ją za pomocą
obydwu tych teorii jednocześnie. Nie ma, jego zdaniem, w fizyce drugiej zasady o tak

powszechnym znaczeniu jak fizyka kwantowa. „Im dłużej się nad nią zastanawiamy, tym
bardziej oczywistym się zdaje, że jest ona zasadą najważniejszą, z której w ten czy inny

sposób wywodzą się wszystkie pozostałe”, powiada Wheeler.

Na kierunek jego kosmologicznych rozważań wpłynęła silnie opublikowana w Physical

Review wspólna praca Alberta Einsteina i Nathana Rosena. W mojej książce pt. Die Einstein-
Rosen-Brucke
(„Most Einsteina-Rosena”) z roku 1982 przedstawiłem ich zadziwiającą

koncepcję wraz z jej niewiarygodnymi konsekwencjami: Einstein i Rosen porównują odrębne
regiony czasoprzestrzeni do gumowych prześcieradeł, połączonych pozaczasowymi przejściami,

określanymi jako mosty. Te poprzeczne połączenia nazywane są w kręgach fachowych „mosta-
mi Einsteina-Rosena”.

Koncepcja „mostu Einsteina-Rosena” jest rezultatem fundamentalnej jedności przestrzeni i

czasu, stanowiącej istotę rewolucji Einsteinowskiej; wpływa też na współczesny obraz

wszechświata. Praca Einsteina podkreśla dwa jednakowo ważne aspekty pewnej całości. Jak
wiadomo, masa i energia przybierać mogą różne postacie, niczym lód, który zamienia się w

wodę, a z wody ponownie przejść może w lód. Również przestrzeń i czas są dwoma aspektami
jednolitej całości, kontinuum czasoprzestrzennego.

Wszechświat składa się zatem z dwóch podstawowych jednostek, a każda z nich ma w

jakimś sensie „Janusowe oblicze”: składa się bowiem z masoenergii oraz czasoprzestrzeni. Ich

wzajemne oddziaływanie, wywołane siłą ciążenia, wyjaśnia również występowanie rozmaitych
zjawisk, między innymi ekspansję wszechświata, zakrzywienie promienia światła przez obiekt o

znacznej masie (na przykład przez gwiazdę) oraz dziwne właściwości czarnych dziur, polega-
jące na odkształcaniu i przesuwaniu czasu.

Cytat z mojej książki „Most Einsteina-Rosena”: „Powróćmy raz jeszcze do przykładu

gumowego prześcieradła, ilustrującego tutaj strukturę czasowo-przestrzenną. Ułożone na nim

ciężkie kule (symbolizujące gwiazdy) tworzą, w zależności od swej masy, mniejsze bądź
większe zagłębienia. Rozpatrzmy więc przypadek skrajny. Załóżmy, że znajdująca się na tym

elastycznym prześcieradle ciężka kula z ołowiu zagłębia się coraz bardziej, aż powstaje pewien
rodzaj rury, pionowy «tunel». Wszystko, co znajdzie się w pobliżu lejowatej krawędzi tej dziury,

z całą pewnością musi do niej wpaść, by nigdy już nie wydostać się na zewnątrz. Tak wygląda
uproszczony model czarnej dziury. Zakładając, że ów powstały pod ogromnym ciężarem

ołowianej kuli, bezdenny szyb prowadziłby poprzez jakieś zakrzywienie do innego miejsca w

‒ 46 ‒

background image

gumowym prześcieradle, kuła ta ukazałaby się ponownie przez tak zwaną białą dziurę. Ten
właśnie tunel nazwano mostem Rosena-Einsteina.

Ołowiana kula, dokładniej mówiąc: zagęszczona materia czarnej dziury, opuściła jakiś

obszar wszechświata, aby pojawić się w innym. Zamiast osuwać się w «konwencjonalny»

sposób po «bezkresnym» gumowym prześcieradle ‒ a więc w naszej czasoprzestrzeni ‒
wykorzystała most Rosena-Einsteina ‒ bezpośredni, pozaczasowy skrót ku innemu regionowi w

kosmosie. Kiedy masa ta przedostanie się przez most Einsteina-Rosena i pojawi się znowu w
odległości milionów czy miliardów lat świetlnych, ten przestrzenny skok musi być zrównowa-

żony skokiem czasowym”. Czarne dziury powstają wskutek zagęszczenia struktury dużych
gwiazd, których zasoby wodoru wyczerpały się, a siła ciężkości przezwycięża siłę jądrową.

„Zwłoki” tych gwiazd miażdżone są przez ogromną grawitację, aż do momentu kiedy osiągną
tak zwany punkt osobliwości i opuszczą naszą czasoprzestrzeń przez tunel Einsteina-Rosena.

Nie mogą się z nimi równać nawet poruszające się szybko wiry grawitacyjne o ogromnej sile
przyciągania. Niczym gigantyczne kosmiczne odkurzacze, tunele wciągają wszystko, co znaj-

dzie się w ich pobliżu.

Już w roku 1963 nowozelandzki astronom Roy P. Kerr podkreślał, że wszystkie czarne dziury

wirują, wskutek czego powstaje niejako dziura w dziurze, wywołana działającą siłą odśrod-
kową. Zjawisko to można porównać do wirów na wodzie.

Z obliczeń wynika, że czarna dziura o masie równej masie dziesięciu Słońc i średnicy około

sześćdziesięciu kilometrów, obraca się wokół własnej osi niemal tysiąc razy na sekundę.

Powstała na skutek działania siły odśrodkowej „dziura w dziurze” osiąga wówczas średnicę
około sześciuset metrów i stając się bramą prowadzącą na most Einsteina-Rosena, a więc ku

natychmiastowemu, pozaczasowemu przejściu do zupełnie innego regionu naszego wszech-
świata lub do wszechświata równoległego. Wszystko, co dostanie się do wnętrza takiego

tunelu, porusza się do przodu w przestrzeni, a cofa się w czasie. Niewyobrażalna siła ciążenia
„rozciąga” bowiem czas nie tylko do momentu jego zatrzymania, lecz sprawia, że zaczyna on

biec do tyłu.

Penrose i Hawking są zdania, że materia, która zniknęła w czarnej dziurze, w pewnych

okolicznościach może wydostać się ponownie przez tak zwaną białą dziurę. W ten sposób biała
dziura staje się niejako końcem tunelu i umożliwia ponowne pojawienie się materii w naszym

kontinuum czasoprzestrzennym. Astrofizyk z Cambridge John Gribbin pisze o tych zjawiskach
w Encounter: „Gdybyśmy w pobliżu naszego Układu Słonecznego mieli pod ręką jakąś czarną

dziurę, moglibyśmy, stosując współczesną technologię lotów kosmicznych, podróżować w
przyszłość. Wysłalibyśmy jakiegoś odważnego astronautę, żeby obleciał czarną dziurę dookoła

‒ naturalnie w odpowiedniej odległości, tak aby nie został wessany do środka. W chwili
przekraczania obszaru zniekształconej czasoprzestrzeni, astronaucie zdawałoby się, że wszyst-

ko we wszechświecie nagle przyśpieszyło. Wewnątrz rakiety nie zauważyłby nic dziwnego, jeśli
oczywiście trzymał się z dala od niebezpiecznych konsekwencji pływów czarnej dziury.

Opuszczając zniekształcenie czasoprzestrzeni, astronauta zauważy, że czas na zewnątrz płynął
szybciej niż wewnątrz. Dysponując choćby jedną dostatecznie dużą czarną dziurą i odpo-

wiednim zniekształceniem czasoprzestrzeni, mielibyśmy bilet na podróż w każdy moment
przyszłości ‒ w przyszły tydzień, rok, milion lat, a nawet czas, kiedy nasze słońce dawno już

wygaśnie. Jedynym problemem dla naszego nieustraszonego podróżnika okazać by się mogło
stwierdzenie, że nic z tego, co zobaczył, mu się nie podoba, gdyż nie ma już możliwości

powrotu”.

Nie można wykluczyć, że wysoko rozwinięte cywilizacje, zdolne do podróży między-

gwiezdnych, korzystają właśnie z czarnych dziur i mostów Einsteina-Rosena, by pokonywać ‒
do przodu w przestrzeni, a wstecz w czasie (a więc do czasu zerowego) ‒ ogromne odległości

w kosmosie.

W każdym razie nie wyjaśniono dotąd, jakie problemy nawigacyjne wiążą się z podróżo-

waniem przez czarne i białe dziury. Rozwiązanie tych problemów nie jest oczywiście możliwe za
pomocą czasoprzestrzennych diagramów Rogera Penrose'a i Brandona Cartera ani też diagra-

mu stworzonego przez M. D. Kruskala z Uniwersytetu Princeton, mimo że są one graficznym
przedstawieniem możliwości podróży przez mosty Einsteina-Rosena. Załoga statku kosmicz-

nego, który dostałby się w obszar czarnej dziury, nie miałaby przecież najmniejszego pojęcia,
w jakim miejscu wszechświata będzie mogła ponownie wydostać się przez białą dziurę.

Niepewność rozwiązać mogą dopiero wyniki przyszłych badań.

„Dziurki po robakach” albo inaczej mówiąc mosty Einsteina-Rosena zainspirowały również

astrofizyków z California Institute of Technology: Kipa S. Thorne'a, Michaela S. Morrisa i
Ulviego Yurtsevera. W pracy opublikowanej w Physical Review Letters zakładają oni możliwość

istnienia wysokorozwiniętych cywilizacji, których członkowie dzięki niezwykle zaawansowanej

‒ 47 ‒

background image

technologii działają jako „budowniczowie mostów”. Ich celem jest stworzenie w strukturze
czasoprzestrzeni „dziurek po robakach”, które w ustabilizowanej formie mogłyby później służyć

jako wehikuł czasu. Jako że możliwa jest tu zamiana przyczyny i skutku, można by dojść do
zadziwiających rezultatów: czy na przykład doszłoby do drugiej wojny światowej, gdyby w

1933 roku jakiś przybysz z przyszłości usunął Hitlera? Czy w różnych porządkach czasowych
lub też w różnych światach równoległych mogłoby dojść do rozszczepienia zdarzeń, tak że

Hitler zginąłby w jednym z nich, a w drugim żył dalej? Coś takiego zdarzyło się przecież kotom
w słynnym eksperymencie myślowym Erwina Schrödingera.

Gra myślowa fizyka Erwina Schrödingera dotyczy kota umieszczonego w zamkniętej skrzyni.

Wskutek rozpadu atomu wydziela się w niej śmiercionośny gaz. Dysponujemy tylko jednym

atomem, a prawdopodobieństwo, że ulegnie on rozpadowi po upływie jednej minuty wynosi
pięćdziesiąt procent. Sam eksperyment trwa również tylko minutę, Po czym licznik Geigera

wyłącza się automatycznie. Po zakończeniu eksperymentu istnieją dwa równie prawdopodobne
światy. Pierwszy, w którym ulegający rozpadowi atom uruchomił licznik Geigera, a ulatniający

się ze stłuczonej butelki gaz uśmiercił kota; i drugi, w którym nic nie zaszło: żadnego rozpadu
atomu, żadnego gazu i żadnego martwego kota! Jeżeli eksperymentator jest zbyt wrażliwy, by

zajrzeć do skrzynki, powinien dla uzyskania odpowiedzi i dla uspokojenia własnej duszy
poradzić się jedynie mechaniki kwantowej. Dziedzina ta oferuje bowiem dwie zachodzące na

siebie rzeczywistości: kot żyje i jednocześnie jest martwy!

Powróćmy jednak raz jeszcze do podróżowania w czasie. Jeśli istotnie jest ono możliwe, na

co wskazują najnowsze hipotezy matematyczne, fizyczne i geometryczne, nie możemy
wykluczyć, że kiedyś pojawią się u nas przybysze z innych obszarów czasowych. Z tego też

powodu powinniśmy bez uprzedzeń potraktować zjawisko niezidentyfikowanych obiektów
latających. A może „Dreamland” stanowi gotową już odpowiedź?

‒ 48 ‒

background image

VII

Dreamland ‒ doniesienia z Czarnego Świata

„Dochodzimy do hipotezy dotyczącej UFO. Nasza sytuacja nie jest jednak najlepsza, gdyż

nie możemy tu mieć żadnej pewności nawet co do faktów, na których chcemy tę hipotezę

zbudować. Nie możemy ich też zweryfikować, chodzi tu bowiem o zjawisko dziwnie wyizolo-
wane w czasie i przestrzeni. Jeśli nie zgadzacie się ze mną, to wyjaśnijcie mi to zjawisko

ilościowo, a nie jakościowo; mam tu na myśli raporty o pojawianiu się i znikaniu UFO,
zmianach jego kształtów, jego bezszelestnym unoszeniu się w ziemskim polu grawitacyjnym

oraz zdolności przyspieszania, która ze względu na znaczną masę tych obiektów wymaga
źródeł energii leżących poza naszymi możliwościami, choćby tylko teoretycznymi. Do tego

dochodzą częste u obserwatorów UFO efekty elektromagnetyczne związane z komunikacją
telepatyczną i wielokrotne kontakty UFO z tymi samymi osobami”. Tak mówił w 1975 roku

nieżyjący już dziś astrofizyk i specjalista w dziedzinie UFO profesor J. Allen Hynek podczas
sympozjum w amerykańskim Instytucie Aeronautyki i Astronautyki w Los Angeles.

Wraz z postępem technologicznym w drugiej połowie naszego stulecia odnotowano znaczny

wzrost kontaktów z UFO. Sceptycy twierdzą jednak, że w większości przypadków za UFO

uważane są po prostu ziemskie obiekty latające, takie Jak helikoptery, samoloty, balony
stratosferyczne i satelity. Nie zauważają oni jednak, że UFO nie pojawiło się dopiero w XX

wieku, ale jego obecność zadziwiała już naszych przodków i praprzodków. Tak przynajmniej
wynika z dawnych podań i relacji prasowych.

„Zaakceptowanie prawdy o UFO mogłoby okazać się dla nas przykrym doświadczeniem”,

twierdzi astronom i były astronauta doktor Brian O'Leary. „Być może dlatego rząd Stanów

Zjednoczonych utrzymuje te sprawy w ścisłej tajemnicy. Moim zdaniem, ciągłe zaprzeczenia i
strach zwiększają tylko problem. Ta sprawa dotyczy bowiem nas wszystkich”.

‒ Niech się Pan sam przekona. Proszę tam po prostu pojechać ‒ pięćdziesięcioparoletni

mężczyzna, lekko już siwiejący na skroniach, rozpiera się wygodnie w fotelu. Zapalając fajkę,

spogląda na mnie badawczo niebieskimi oczyma. Musi wyczuwać mój sceptycyzm, gdyż na
jego poważnej twarzy o ostrych rysach po raz pierwszy pojawia się przelotny uśmiech. Moje

spojrzenie przesuwa się w kierunku okna, ponad pojawiającymi się w oddali światłami stolicy
hazardu ‒ Las Vegas.

‒ Pojedzie Pan autostradą 93 na północ – mężczyzna podejmuje rozmowę. Zaraz za Ash

Springs skręci Pan w lewo na autostradę 375. Z przełęczy Hancock poprowadzi ona Pana w

dolinę. Na wysokości kamienia milowego 29 V2 trzeba skręcić w zakurzoną, niemal dziesięcio-
milową drogę, którą od stojącej tam dużej, czarnej skrzynki pocztowej nazwano Mailbox Road.

Dojeżdża się nią do Jeziora Groom (Groom Lake) od jego północno-wschodniej strony. Niech
Pan jedzie tą drogą najwyżej pięć mil; dalej znajduje się zamknięty teren wojskowy. Próbne

loty odbywają się najczęściej w środę wieczorem. Niech Pan weźmie ze sobą dobrą lornetkę i
obserwuje niebo w miejscu, gdzie zachodzi słońce, a nieco później jego część południową.

Będą leciały w odległości dwunastu mil widoczne gołym okiem. Ale szczegóły ich budowy, na
przykład kopuły, obserwować można jedynie przez lornetkę polową.

Siedzący naprzeciw mnie mężczyzna z całą pewnością nie jest fantastą. Nie należy również

do osób, które w każdym niezidentyfikowanym obiekcie na niebie widzą pozaziemski statek

kosmiczny. Przede mną siedzi John Lear ‒ jeden z najlepszych i najbardziej doświadczonych
pilotów w Stanach Zjednoczonych. Jego ojciec, William P. Lear, był jednym z najlepszych

konstruktorów samolotów w USA, zbudował legendarny odrzutowiec Lear, skonstruował też
autopilota dla pierwszego myśliwca przechwytującego firmy Lear.

Zanim John Lear odziedziczył po ojcu firmę produkującą samoloty, zdobył licencję pilota i

został ekspertem do spraw lotnictwa. Jako kapitan w dużej firmie lotniczej, John Lear siedział

za sterami z górą stu sześćdziesięciu typów samolotów, latając nimi do ponad pięćdziesięciu
państw świata. Własnym odrzutowcem Lear ustanowił siedemnaście rekordów prędkości i

więcej razy niż jakikolwiek inny pilot był odznaczany przez amerykański Departament Stanu do
Spraw Lotnictwa. Za nadzwyczajne zasługi dla lotnictwa otrzymał również nagrodę kontrolerów

ruchu lotniczego. Z branżą lotniczą John Lear związany jest od trzydziestu pięciu lat, a w

‒ 49 ‒

background image

powietrzu spędził ponad szesnaście tysięcy godzin. W czasie wojny wietnamskiej pracował dla
CIA jako pilot-łącznik. Oprócz tego latał różnymi samolotami doświadczalnymi marynarki

wojennej i powietrznych sił zbrojnych.

Wiele lat później, w roku 1986, John Lear spotkał oficera lotnictwa, który w 1980 roku

stacjonował w bazie NATO w Bentwaters, niedaleko Woodbridge w hrabstwie Suffolk, na
południowo-wschodnim wybrzeżu Anglii. 27 grudnia 1980 roku oficer ten był świadkiem

lądowania niezidentyfikowanego obiektu latającego. W tym czasie na terenie bazy znajdowało
się około dwustu żołnierzy i paru cywilów. Wszyscy oni widzieli, jak w pobliskim Randleshan

Forest wylądowało jaskrawe światło. Wysłany na miejsce patrol zwiadowczy odkrył na leśnej
polanie spodek o kształcie „tabletki aspiryny” średnicy około szesnastu metrów, z trzema

nogami lądownika. Kiedy na miejscu zdarzenia pojawił się również komendant bazy, podpuł-
kownik Gordon Williams, z obiektu wyszły w strumieniu światła trzy małe, humanoidalne istoty.

Według wszelkiego prawdopodobieństwa nawiązały one z komendantem bazy kontakt
telepatyczny. Zgodnie z relacją jednego ze świadków, zaraz potem niezidentyfikowany obiekt

uniósł się ponownie w górę.

Ta zupełnie niewiarygodna historia rozbudziła ciekawość Leara; postanowił więc dokładnie

zbadać całą sprawę. Po wstępnych dochodzeniach okazało się, że raport oficera lotnictwa był
całkowicie zgodny z prawdą. Dzięki przyjacielowi w Pentagonie Lear dotarł do oficjalnego

raportu sporządzonego przez ówczesnego zastępcę komendanta bazy, porucznika Charlesa I.
Halta. Stwierdza się w nim między innymi: „W miejscu, w którym zaobserwowano obiekt,

następnego dnia natknięto się na trzy odciski w ziemi głębokości około czterech i pół
centymetra oraz średnicy zaledwie osiemnastu centymetrów. W nocy z 29 na 30 grudnia 1980

roku zbadano na tym terenie wielkość promieniowania. Maksymalne wartości promieniowania
beta/gamma w trzech odciskach i w uformowanym przez nie trójkącie wynosiły 0,1 mili-

rentgena. Pomiary przeprowadzono również na rosnącym niedaleko drzewie; po stronie
odcisków średnie wartości promieniowania wynosiły aż 0,5-0,7 milirentgena”.

John Lear był już teraz pewien, że niezidentyfikowane obiekty latające nie są urojeniami.

Rząd Stanów Zjednoczonych musiał mieć zatem poważne powody, by ukryć prawdę przed

opinią publiczną.

Lear postanowił wykorzystać wszystkie swoje znajomości, zarówno w rządzie, jak i w naj-

wyższych kręgach wojskowych. Informacje zdobyte w ciągu półtora roku zamieścił w raporcie
(Lear-Report) z 29 grudnia 1987 roku. Dokument ten zrobił furorę w kręgach fachowców, a

zawierał między innymi następujące dane:

Od roku 1947 rząd Stanów Zjednoczonych ukrywał informacje o licznych katastrofach poza-

ziemskich obiektów latających. Prezydent Truman powołał pod nazwą „Majestic 12” komisję,
której zadaniem było gruntowne przebadanie zamiarów obcych. Po katastrofie UFO w roku

1949 w ręce Amerykanów dostał się żywy członek załogi. Tę „Pozaziemską Istotę Biologiczną”
(EBE ‒ Extraterrestrische Biologische Entitat), jak ją fachowo nazwano, umieszczono w ściśle

strzeżonym oddziale na terenie Narodowych Laboratoriów Sandia w Los Alamos. Po trzech
latach EBE zmarła na „nieznaną chorobę”. Wcześniej wszakże Amerykanom udało się nawiązać

z nią kontakt. Pierwsze, „oficjalne” spotkanie z obcymi odbyło się jednak dopiero w roku 1964
w bazie powietrznych sił zbrojnych Holloman w Nowym Meksyku. Według Raportu Leara

wylądowały tam trzy niezidentyfikowane pozaziemskie obiekty latające. Ich piloci spotkali się z
oficerami amerykańskiego wywiadu. Uzgodniono wówczas następującą formę współpracy:

istoty pozaziemskie uzyskały prawo prowadzenia eksperymentów genetycznych na ludziach i
zwierzętach; przyznano im również tereny pod ich bazy. W zamian za to obcy (aliens) mieli się

zrewanżować „pomocą technologiczną”.

Od tamtego czasu w południowo-zachodniej części Stanów Zjednoczonych spotyka się coraz

częściej tajemnicze okaleczenia bydła; bydło i konie znajdywane są bez krwi, z organami
wewnętrznymi, uszami, oczami, pyskami lub organami płciowymi usuniętymi operacyjnie w

sposób, który wskazywałby na użycie skomplikowanego technicznie lasera.

Znane są również przypadki „uprowadzania ludzi”. Najpierw widzą oni UFO, po czym tracą

świadomość, a po przebudzeniu cierpią na „lukę w pamięci” ‒ nie pamiętają dwóch godzin z
własnego życia. Dopiero we śnie lub w stanie hipnozy uprowadzeni „dowiadują się”, że małe,

humanoidalne istoty zabrały ich na pokład UFO i przebadały na stole przypominającym stół
operacyjny. Wybitni eksperci szacują, że w ten właśnie sposób porwano co najmniej 250.000

Amerykanów. Na terenie tajnego doświadczalnego poligonu wojskowego w wyschniętym
jeziorze Groom w stanie Nevada rząd Stanów Zjednoczonych zbudował Alien Technology

Center (Centrum Technologii Pozaziemskiej), w którym odbywać się miały prace nad nowymi
technologiami. Według Leara w latach 1972-1974 powstały tam ogromne podziemne pomiesz-

czenia. Amerykańscy naukowcy odtwarzają w nich statki kosmiczne na podstawie modeli

‒ 50 ‒

background image

znalezionych w katastrofach lub otrzymanych od istot pozaziemskich. O powodzeniu prac,
świadczą wznoszące się niemal w każdą środę do próbnych lotów kopulaste „Alien Repro-

duction Vehicles” ‒ zrekonstruowane pozaziemskie obiekty latające.

Lear obserwował je już wiele razy na końcu zakurzonej drogi pustynnej w pobliżu wioski

Rachel. Po raz pierwszy 22 marca 1988 roku. „Obiekt wzniósł się w odległości nie większej niż
trzy kilometry. Miał średnicę od dziesięciu do piętnastu metrów, widać było wyraźny zarys

kopuły”, opowiadał Lear.

Obserwacji tej nie poczynił przypadkiem, lecz dzięki informacji pewnego młodego fizyka,

który uczestniczył w badaniach szczątków po katastrofach UFO. Badania te prowadzono dla
potrzeb marynarki wojennej na poligonie doświadczalnym na dnie jeziora Groom. „Dziś wieczór

znowu będziemy latać”, poinformował Leara Robert Lazar. „Czy chce Pan w tym uczestniczyć?”

W ciągu kilku miesięcy John Lear przekonał się, że Lazar pracował na oddziale S-4. Fizyk

pojechał z Learemna autostradę 375 aż do kamienia milowego 29/2, a więc do najbliższego
miejsca, z którego osoby cywilne mogły oglądać poligon doświadczalny. Stąd Lear mógł na

własne oczy ujrzeć latające spodki Amerykanów. Jeden z nich pojawił się dokładnie w czasie
podanym przez Lazara. Z dużej odległości na wieczornym niebie widać było jedynie blask

tańczącego światła. Jednak przez swój teleskop Celestron Lear widział dokładnie kształt
spodka. Wszystko powtórzyło się w następną środę. Tym razem Lear przyjechał z kimś, kto na

taśmie wideo utrwalił powietrzne manewry obiektu, tak dokładnie opisane wcześniej przez
Lazara.

Wraz ze wzrostem natężenia światła obiekt zaczynał niemal podskakiwać. Gdy tylko

wzmacniacz fal grawitacyjnych skierowany zostaje na określony punkt przestrzeni, wzrasta

również pole grawitacyjne. Wówczas punkt zostaje „przyciągnięty” ‒ objaśniał Lazar. Nic
dziwnego, że mężczyźni umówili się na następną środę. Jednak kiedy 6 kwietnia 1989 roku

czekali na zachód słońca, pojawił się obok nich uzbrojony patrol. Żołnierze z gotowymi do
strzału karabinami maszynowymi zażądali dokumentów od Leara, Lazara i ich trzech towa-

rzyszy. Jak opowiadał później Lazar, następnego dnia wezwano go do bazy powietrznych sił
zbrojnych, gdzie przesłuchiwany był przez agenta FBI. Ów, trzymając rewolwer skierowany w

jego ucho, krzyknął: „Możemy Pana natychmiast wyprawić na tamten świat. Nikt się o tym
nigdy nie dowie. Znajdziemy dostatecznie dużo rzeczy na swoje usprawiedliwienie”. Lazar

wiedział, że nie chcąc narazić się na niebezpieczeństwo i zostać ofiarą „wypadku”, nie może
wrócić do dawnego miejsca pracy. W ciągu kolejnych tygodni nękano go pogróżkami, przystąpił

więc do ofensywy: postanowił poprzez telewizję zwrócić się do opinii publicznej. W pierwszym
programie występował pod zmienionym nazwiskiem, nie pokazując twarzy. 6 listopada 1989

roku stacja KLAS-TV z Los Angeles nadała specjalną audycję, w której padło jego prawdziwe
nazwisko.

Lazar opowiadał później, że skontaktował się z Learem, aby uwolnić się od ogromnej presji.

Po prostu czuł potrzebę porozmawiania z kimś o całej historii. „Ciągle nas straszono, zwracano

nam uwagę na przepisy bezpieczeństwa. Nie była to niestety normalna praca, taka, którą po
powrocie do domu zostawia się za progiem. Presja psychiczna była zbyt duża, a z Learem

mogłem rozmawiać otwarcie. Mogłem być pewien, że nie zdradzi mojej tożsamości. Telewizję
włączyłem w tę sprawę z zupełnie innego powodu: kiedy opowiedziałem wszystko publicznie,

unieszkodliwiłem ich. Nie mogli mnie już zastraszyć. Gdyby coś mi się przytrafiło, wszyscy
wiedzieliby, że mówiłem prawdę”.

W 1991 roku ukazała się moja książka pt. „Planeta Adama”. Opisałem w niej dokładnie

raport Roberta Lazara. Raz jeszcze przedstawię krótkie streszczenie faktów:

W roku 1982 Lazar pracował jako fizyk w Narodowych Laboratoriach Los Alamos w Nowym

Meksyku. Przeprowadzał eksperymenty z elektryczno-liniowym przyspieszaczem cząstek, zaj-

mując się zwłaszcza spolaryzowanymi protonami. Praktycznym aspektem jego pracy było
zastosowanie wysokoenergetycznych przyspieszaczy promieniowania cząstkowego w kosmosie

‒ jako części programu SDI. W wolnym czasie Lazar skonstruował samochód odrzutowy, o
którym lokalna prasa donosiła na pierwszych stronach. 28 czerwca 1982 roku Bob Lazar spot-

kał się z doktorem Edwardem Tellerem, „ojcem bomby wodorowej” i osobą współodpowie-
dzialną za projekt SDI. Lazar uczestniczył w seminarium prowadzonym przez Tellera w Los

Alamos. Korzystając z okazji, młody fizyk przedstawił się Tellerowi i dostał od niego wizytówkę.
Kiedy w roku 1988 Lazar szukał nowej pracy, swoje podanie wysłał również do Tellera.

Niedługo potem zaproszono go na rozmowę kwalifikacyjną w budynku EG&G na terenie
lotniska w Las Vegas. Firma EG&G jest jednym z czołowych koncernów zbrojeniowych w USA,

ma też swój własny „Dział Projektów Specjalnych”, usytuowany na terenie ściśle tajnego
poligonu doświadczalnego w jeziorze Groom.

W trakcie spotkania Lazar musiał najpierw opowiedzieć o sobie i swoich zainteresowaniach,

‒ 51 ‒

background image

przedstawić swoje poglądy na wybrane tematy. Następnie rozmawiano o jego specjalizacji, a w
szczególności o badaniach grawitacyjnych. Najwyraźniej pytania i odpowiedzi Lazara wywarły

na jego rozmówcach niemałe wrażenie. Poinformowano go, że jeśli zostanie zatrudniony,
pracował będzie w ramach programu badawczego marynarki wojennej, w związku z czym musi

poddać się testom bezpieczeństwa.

W grudniu 1988 roku Lazar zaczął pracę na poligonie doświadczalnym Groom Lakę. Wraz z

trzydziestoma innymi mężczyznami został przewieziony samolotem Boeing-737 do budynków
Ministerstwa Energetyki w Groom Lake. Zgodnie z zaleceniem czekał w tamtejszej kawiarence

na przyjazd czarnego autobusu z przyciemnionymi szybami, który miał go zabrać na miejsce.
Dotarł tam po dwudziestu minutach jazdy.

„Ujrzałem ogromne połączone hangary”, opowiadał później Lazar. Przyjęli go naczelnik i

urzędnik zajmujący się sprawami bezpieczeństwa. Wręczono mu następnie jasnoniebieską

kartę identyfikacyjną z ciemnoniebieskim ukośnym paskiem oraz trzema literami „MAJ”. Na
identyfikatorze jego przełożonego, Dennisa Mariani, widniał napis „Majestic”. Mariani

poinformował Lazara o przepisach bezpieczeństwa obowiązujących w jego nowym miejscu
pracy ‒ Lazar musiał zobowiązać się na piśmie do zachowania absolutnego milczenia. Mariani

ostrzegł go także przed złamaniem obowiązującej tajemnicy. Podkreślił ponadto, iż należy
unikać rozmów z kolegami. Następnie Mariani wręczył Lazarowi sto dwadzieścia niebieskich

kopert ze zwięzłymi raportami. Kiedy Lazar zaczął je czytać, nie mógł uwierzyć własnym
oczom. Uzupełnione zdjęciami raporty dotyczyły niezidentyfikowanych obiektów latających,

które wylądowały na Ziemi. Mówiły o ich zabezpieczaniu oraz sekcjach zwłok zabitych pasa-
żerów ‒ istot o łysych głowach i dużych, szczelinowatych oczach. Inne dokumenty zawierały

szczegóły dotyczące niezwykłej technologii. Był tam opis dwuczęściowych wzmacniaczy
grawitacyjnych, służących jako napęd obiektów latających. „To była dziwna technologia”,

wspomina Lazar. „Brakowało jakiegokolwiek fizykalnego związku pomiędzy systemami. Grawi-
tację wykorzystano jako falę”.

W S-4 pracowało dwudziestu dwóch naukowców pod nadzorem trzykrotnie liczniejszych sił

bezpieczeństwa. Podczas następnego pobytu zaprowadzono Lazara do hangaru, w którym stał

latający spodek średnicy jedenastu i wysokości pięciu metrów, wykonany z błyszczącego
metalu. W jego górnej części znajdowały się kwadratowe „luki”. Przez otwór Lazar mógł zajrzeć

do wnętrza tego obiektu w kolorze aluminium. Pośrodku znajdował się słup, a ścianę wew-
nętrzną wykonano z półkolistych łuków. Wszystko było zaokrąglone. Nie widać było żadnych

kątów ani ostrych krawędzi. Wydawać się więc mogło, że obiekt składa się tylko z jednej
części. Lazara najbardziej wszakże zaskoczyły siedzenia pilotów, które wyglądały jak miejsca

dla dzieci.

Głównie jednak interesował go system napędowy. Jak się zorientował, do wytwarzania

energii zastosowano tu prawdopodobnie „reaktor antymaterii”, a znajdujący się w samym
środku statku „pusty słup” służył jako przewodnik fal grawitacyjnych i połączony był z

reaktorem anty-materii ‒ płytą szerokości 45 centymetrów, w środku której znajdowała się
półkula. Wewnątrz osłanianego ruchomą pokrywą reaktora umieszczono półprzewodnikową

płytkę z pierwiastka o liczbie atomowej 115. Jest to superciężki, niewystępujący na Ziemi
pierwiastek, którego nie można również otrzymać syntetycznie. Pierwiastek ten zmienia się

prawdopodobnie podczas ostrzału protonami, co powoduje zwolnienie oraz dezintegrację
antymaterii i fal grawitacyjnych. Dzięki przewodnikowi fal, czyli słupowi oraz wzmacniaczowi

grawitacji następuje skanalizowanie fal grawitacyjnych, a wokół statku pojawia się silne,
miejscowe pole grawitacyjne.

Według Lazara, rząd Stanów Zjednoczonych posiada ponad 500 funtów tego pierwiastka.

Wszystkie pierwiastki z liczbą atomową większą niż 103 (ciężar plutonu) ulegają zbyt szybko

dezintegracji. Tak więc na przykład pierwiastek o liczbie atomowej 106 ma ograniczoną
żywotność. Naukowcy twierdzą, iż pierwiastki chemiczne z liczbami atomowymi od 113 do 116

ponownie się stabilizują. Słuszność tego twierdzenia mógłby potwierdzać właśnie pierwiastek z
liczbą atomową 115. Zdaniem Lazara, jedynym miejscem, w którym można by znaleźć ten

pierwiastek jest superciężka gwiazda.

Niedługo potem Lazar mógł się osobiście przekonać o działaniu napędu grawitacyjnego. W

S-4 przeprowadzono bowiem próbny lot pozaziemskiego obiektu. Swoje spostrzeżenia Lazar
opisał następująco: „Podczas startu zaczęła się żarzyć dolna część statku. Usłyszałem ciche

syczenie ‒ niczym syk wywołany wysokim napięciem na kuli. Prawdopodobnie okrągły kształt
obiektu latającego jest lepszym przewodnikiem energii niż kąty i krawędzie konwencjonalnych

rakiet. Nawet izolator układu wysokiego napięcia jest okrągły lub przynajmniej zaokrąglony,
dzięki czemu gwarantuje ostateczne wyładowanie. W każdym razie słychać było syczenie jak

pod wysokim napięciem. Obiekt uniósł się lekko i bezszelestnie w górę. Na wysokości dziesięciu

‒ 52 ‒

background image

metrów zatrzymał się, przesunął w lewo, następnie w prawo, po czym ponownie wylądował”.

Na podstawie analizy mechanizmu napędowego latającego spodka Lazar doszedł do przeko-

nania, że „jeżeli obiekt latający porusza się z prędkością 11.000 km na godzinę, aby następnie
skręcić prostopadle do powierzchni ziemi, nie oznacza to bynajmniej, że istotnie wykonał taki

manewr. Z uwagi na zakrzywienie grawitacyjne może się nam tak jedynie wydawać, jak w
przypadku fatamorgany na pustyni. Rzeczywisty obiekt można dostrzec dopiero w chwili wyłą-

czenia napędu. W innych przypadkach widzimy tylko «coś» wykrzywionego, co według
wszelkiego prawdopodobieństwa zmienia swój kształt i nieustannie porusza się w tę i z

powrotem, choć w rzeczywistości może również stać nieruchomo lub przesuwać się po niebie”.

Lazar sądzi, że zaobserwowane przez wiele osób pojawianie się i znikanie niezidentyfiko-

wanych obiektów latających ‒ ma jakieś logiczne i fizykalne wyjaśnienie: „To, czy obiekt jest
widzialny, czy też nie ‒ zależy od krzywizny pola”.

Poza tym Lazar zakłada, że istoty pozaziemskie używają dwóch metod pokonywania dużych

odległości w kosmosie. W atmosferze jakiejś planety „balansują” na wytworzonym przez

generator polu grawitacyjnym, przesuwając się po fali niczym korek po oceanie. Ich lot jest
bardzo niestabilny. Podczas międzyplanetarnych lub międzygwiezdnych lotów swoje generatory

grawitacyjne ogniskują w punkcie, do którego chcą się zbliżyć, i jak gdyby „przyciągają” go do
siebie. Pod wpływem siły powszechnego ciążenia przestrzeń i czas ulegają zakrzywieniu ‒

„dosłownie, ulegają zagęszczeniu i zgięciu, aż do chwili gdy żądany punkt zostanie osiągnięty”,
stwierdza Lazar. Urojenia? Po pierwszym wywiadzie Lazara w telewizyjnym kanale KLAS-TV w

Las Vegas redaktor naczelny stacji George Knapp postanowił zdobyć więcej informacji o osobie
fizyka. Szybko jednak odkrył, że w ciągu jednej nocy zaginęły wszystkie dane o jego prze-

szłości. Uniwersytety, na których Lazar studiował, nie miały w swych archiwach żadnych
informacji na jego temat. W Narodowych Laboratoriach Los Alamos twierdzono kategorycznie,

że „nigdy nie zatrudniano tam pracownika o nazwisku Robert Lazar”. Nawet w szpitalu, w
którym fizyk się urodził, nagle twierdzono coś innego. Czy Lazar był więc zwykłym oszustem?

Dziennikarze nie dawali za wygraną. Wreszcie natrafili na stary egzemplarz książki telefo-

nicznej wydanej wyłącznie dla Oddziału Fizyki w Narodowym Laboratorium Los Alamos.

Znaleziono w niej nazwisko Lazara. Odnaleziono również poświęcony Lazarowi artykuł na
pierwszej stronie jednego z numerów gazety Los Alamos Monitor z roku 1986. Ukazał się on

dokładnie w dniu, w którym Teller miał wykład w Los Alamos. W gazecie opisano skonstruowa-
ny przez Lazara samochód odrzutowy, określając jego twórcę jako fizyka „pracującego wraz z

naukowcami z NASA na Oddziale Fizyki w Narodowych Laboratoriach Los Alamos”.

Lazar przedstawił również formularze podatku dochodowego W-2. Dzięki numerowi identy-

fikacyjnemu „MAJ” stwierdzono, iż jest on pracownikiem służb wywiadowczych marynarki
wojennej. Na podstawie dodatkowych testów z wykrywaczem kłamstw oraz konsultacji z

psychologami i psychiatrami upewniono się, że Lazar nie jest oszustem. Nawet były astronauta
doktor Edgar Mitchell po trzech dniach w towarzystwie Lazara wyraził przekonanie, że jest on

człowiekiem dobrze poinformowanym i z pewnością musiał pracować nad jakimś ściśle tajnym
„czarnym” Projektem. Tymczasem z kanałem KLAS-TV, Johnem Learem i podpułkownikiem

lotnictwa w stanie spoczynku Wendellem C. Stevensem skontaktowali się kolejni naukowcy
oraz dwaj pracownicy służb bezpieczeństwa, popierając zeznania Lazara przekonującymi argu-

mentami. Twierdzili oni, że Amerykanie zrekonstruowali już do tej pory kilka obiektów
latających, używając do ich napędu plutonu zamiast pierwiastka o liczbie atomowej 115. O

próbach tych wiedział również Lazar, mimo iż jego zadaniem było zbadanie tylko jednego
obiektu latającego. Kiedy pewnego dnia prowadzono go przez hangar, zobaczył tam dziewięć

spodków ‒ każdy innego typu. Dwa były prawie całkowicie zdemontowane, na innym Lazar
zauważył z boku dziurę wielkości pięści, tak jakby wystrzelono w niego pocisk.

W czasie mojego dochodzenia udałem się również na „Mailbox Road”, niczego jednak nie

zauważyłem. Pora była najwyraźniej nieodpowiednia: piątkowy wieczór około godziny 21.00.

Miejscowi Indianie opowiedzieli mi o „dziwnych światłach” nad górami Groom. Następnie
pojechałem do Rachel, gdzie znajdowała się niegdyś kawiarenka o tej samej nazwie. To tutaj

Lear spotkał się z niektórymi naukowcami oraz strażnikami z poligonu doświadczalnego. Jest to
lokal położony najbliżej Jeziora Groom, ostatni przyczółek na skraju „Czarnego Świata”, w

którym znać jeszcze oznaki życia cywilnego. Wiele się tu zmieniło od czasu, kiedy „Mailbox
Road” stała się Mekką dla entuzjastów UFO z całego świata, radiowa stacja z Las Vegas zaczęła

nawet organizować tu wycieczki autobusowe. Kawiarenka „Rachel” otrzymała nową nazwę ‒
The Little Ale-Inn”, co w zależności od wymowy może oznaczać „małą piwiarnię” lub „małego

obcego” (little alien). Sprzedaje się tu teraz różnego rodzaju pamiątki związane z UFO. W tym
właśnie miejscu spotkałem się z Garym Schultzem, który w środę 28 lutego1990 roku o go-

dzinie dziewiątej wieczorem mógł na „Mailbox Road” wykonać kilka kolorowych zdjęć

‒ 53 ‒

background image

latającego spodka. Podobnie jak Lear i Lazar opowiadał on o nieregularnym locie obiektu. Czy
John Lear miał więc rację? Czy to, co mówił Lazar, było prawdą?

Pogłoski i spekulacje na temat poligonu doświadczalnego Groom Lake krążą już od kilku-

dziesięciu lat. Jest to prawdopodobnie najsilniej strzeżony obszar na Ziemi. Prowadzono tutaj

testy technologii SDI, próby z trójkątnymi bombowcami marynarki wojennej Aurora oraz ściśle
tajne badania nad nowymi projektami broni dla sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych. Miejsce

to nazwano umownie Dreamland ‒ „Krainą marzeń”.

„Przeprowadza się tam próbne loty maszyn, jakich nie umiemy sobie nawet wyobrazić”, do-

wiedział się od oficera powietrznych sił zbrojnych dziennikarz James Goodall zajmujący się
sprawami lotnictwa. Oficer ten w lutym 1988 roku opisywał w amerykańskim piśmie wojsko-

wym Gung-Ho projekt nazwany „po drugiej stronie Stealth”. W rozmowie z Goodallem oficer
stwierdził, że „porównywanie do niego niewidzialnych bombowców jest równie nie na miejscu

jak porównywanie spadochronu Leonarda da Vinci do Space Shuttle”.

Jeszcze wyraźniej określił to podczas rozmowy z Goodallem inny pułkownik: „Dzieją się

tutaj rzeczy, które wychodzą tak dalece poza zasięg tego, co rozumiemy przez pojęcie lotnic-
twa, że odnosimy wrażenie, jakby pochodziły z innego świata”.

Sam Goodall dodaje: „Zgodnie z krążącymi pogłoskami chodzi tu o technologie pola energii,

napędy grawitacyjne i projekty «latających spodków»”. Według tych, którzy jeszcze bardziej

popuszczają wodzy fantazji, modele te nie mają nic wspólnego z technologiami ziemskimi.
Wszyscy więc stawiamy sobie pytanie, kto je zaprojektował lub przynajmniej nam w tym

pomógł. „Pozwólcie Państwo, że ujmę to w następujący sposób”, powiedział emerytowany
inżynier firmy Lockheed, „nad pustynią w Nevadzie unoszą się obiekty, na których widok sam

George Lucas poczerwieniałby z zazdrości”. (George Lucas jest ojcem „Gwiezdnych wojen” ‒
największym producentem filmów science fiction w Hollywood).

W roku 1984 amerykańskie siły powietrzne zajęły „ze względu na bezpieczeństwo kraju”

publiczny obszar powierzchni 89.600 ha ‒ by skuteczniej ukryć zdarzenia na poligonie

doświadczalnym. „Krainę marzeń” otoczono jeszcze większą tajemnicą.

Prawdą jest, że na terenie Dreamland istniało Centrum Technologii Pozaziemskiej (Alien

Technology Center), przy czym alien można tłumaczyć nie tylko jako „obcy” czy „pozaziemski”.
Redaktor naczelny magazynu Gung-Ho, Jim Shults, stwierdził, iż według „krążących informacji

(...) Centrum Technologii Pozaziemskiej posiada «obce» urządzenia oraz czasami «obcy»
personel, dzięki czemu może konstruować nowe typy samolotów i doskonalić technologię SDI...

Brzmi to być może niedorzecznie, jednak pogłoski te opierają się na dość solidnych infor-
macjach. Alien Technology Center istnieje rzeczywiście. Poza tym coś przecież musiało sprawić,

że Rosjanie skłonni byli nagle przystąpić do współdziałania. Osobiście sądzę, że mogło to być
właśnie to”.

W książce zatytułowanej Alien Liaison („Związki z obcymi”) brytyjski ekspert w dziedzinie

UFO Timothy Good cytuje raport radiooperatora Mike'a Hunta, który na początku lat sześćdzie-

siątych pracował w Dreamland. Jako członek Komisji do Spraw Energii Atomowej Hunt posiadał
ściśle tajne uprawnienia we wszystkich działach i dowiedział się wówczas o projekcie Redlight,

związanym z próbnymi lotami na terenie Groom Lake. Również Bob Lazar potwierdza, że loty
te odbywały się na północ od obszaru 51.

„Musiałem przejść ten teren parokrotnie i za każdym razem pytano mnie, czy widzę coś

niezwykłego. Obszar objęto wtedy szczególnymi środkami bezpieczeństwa”, relacjonuje Hunt.

„Dobiegały mnie ciągłe komunikaty radiowe typu: «ląduje za tyle i tyle minut», «holują go z
hangaru», «właśnie startuje». Nierzadko podczas lotów próbnych dochodziło do dziwnych

zakłóceń w dostawie energii. Pewnego razu miałem okazję obserwować jeden z tych obiektów.
Z początku wydawał mi się małym samolotem, ale zauważyłem, że nie ma ani skrzydeł, ani

ogona. Leciał jakiś kilometr przede mną, był w kolorze cyny i wyraźnie widać było jego
spodkowaty kształt”.

Interesująca wydaje się wzmianka Hunta o nazwie projektu Redlight. Sanitariusz z terenów

doświadczalnych Komisji do Spraw Energii Atomowej (poligon marynarki wojennej Dream-

land) poinformował podpułkownika lotnictwa, Wendelle'a C. Stevensa, który sam przewodził
kiedyś projektowi badawczemu dotyczącemu UFO, że „w roku 1951 cały personel, z wyjątkiem

sanitariuszy, musiał na pewien czas opuścić poligon marynarki wojennej i przeniesiony został
do innych oddziałów. Do bazy przybył natomiast batalion konstrukcyjny marynarki wojennej,

który przystąpił do gruntownej przebudowy i rozbudowy urządzeń podziemnych. Prace
zakończono pod koniec 1951 roku, po czym zjawił się zespół związany z projektem Redlight.

Na poligonie pozostawiono grupę liczącą od 800 do 1000 ludzi, strzeżoną nieustannie przez
doborową brygadę „Niebieskich Beretów”. Oprócz tego przylatywali tam regularnie czołowi

‒ 54 ‒

background image

naukowcy ze ściśle tajnymi uprawnieniami. Wszystkie informacje sanitariusza o „nowym
projekcie” byty jedynie pogłoskami. Dotyczyły one techniki napędowej, uzbrojenia, badań nad

obcymi technologiami oraz naprawy i rekonstrukcji obiektów, które spadły na Ziemię. Mówiło
się o co najmniej trzech niezidentyfikowanych obiektach latających, z których dwa były prawie

nieuszkodzone. I zawsze podkreślano, że piloci UFO są humanoidami niskiego wzrostu i mają
szarą skórę. Dwóch z nich miało nawet przeżyć upadek ‒ twierdzili niektórzy. Czy są to tylko

pogłoski? Timothy Good cytuje wypowiedzi wielu świadków: byłych pracowników powietrznych
sił zbrojnych, techników, pilotów, którzy w czasie manewrów bądź próbnych lotów dostali się w

zawirowania pogodowe i przelatując przypadkiem nad Dreamland, widzieli próbne loty UFO.

Są to ściśle tajne projekty, finansowane z „czarnych funduszy” Pentagonu, prawdopodobnie

z miliardów przeznaczonych na projekt SDI. Tymczasem również poważne media, takie choćby
jak fachowe pismo poświęcone lotnictwu Aviation Week & Space Technology, postanowiły

zbadać tajemnice Dreamland. W październikowym numerze z roku 1990 opisano tu na przy-
kład nie tylko nowe, bardzo ciche bombowce marynarki wojennej A-12 Aurora, lecz

wspomniano również o „obcych napędach i aerodynamicznych kształtach, których do tej pory
nie zdołano jeszcze zbadać”. Być może chodzi tu o napęd grawitacyjny wspomniany przez

Roberta Lazara?!

W opublikowanym przez NASA dokumencie pt. „Rezonans pola ‒ koncepcja napędu” jeden z

fizyków NASA, Alan Holt, rozważa warunki wizyty przedstawicieli obcych cywilizacji na Ziemi.
Byłaby ona możliwa jedynie wówczas, gdyby zdołano pokonać ograniczenia narzucane przez

prędkość światła. Holt widzi rozwiązanie we wzajemnym oddziaływaniu pomiędzy polem
elektromagnetycznym i grawitacyjnym. „Należałoby znaleźć konfigurację energii, która wywo-

łałaby rezonans z punktem docelowym, umożliwiając podróż w swego rodzaju nadprzestrzeni
lub przestrzeni ponadwymiarowej”. Również tego typu model opisany został przez Roberta

Lazara. Holt opowiada się za kształtem spodka: „Wydaje mi się, że taka forma statku kos-
micznego ma szczególne znaczenie. Osobiście optowałbym więc za kształtem elipsy bądź

spodka. Być może to nie przypadek, że w związku z UFO mamy również do czynienia z dużymi,
spodkowatymi rakietami”. Wygląda na to, że mieszkańcy Ziemi ‒ a przynajmniej mieszkańcy

„Krainy Marzeń” ‒ bliscy są zrozumienia zasad rządzących międzyplanetarnymi lotami kosmicz-
nymi. Być może nasze wejście do rodziny cywilizacji podróżujących w kosmosie jest już tylko

kwestią czasu”.

‒ 55 ‒

background image

VIII

Obcy wśród nas

Przez wiele lat amerykański profesor fizyki Harley Rutledge próbował ze swoim zespołem

naukowym zbadać dokładnie fenomen UFO. Jako dziekan Wydziału Fizyki na South East

Missouri State College w Kap Girardeau i były prezes Akademii Nauk w Missouri ‒ początkowo
traktował UFO bardzo sceptycznie. Lecz po paru dziwnych zdarzeniach w pobliżu Piedmont

podjął wyzwanie.

Nad jego projektem Identification pracowało wielu specjalistów różnych dyscyplin, zastoso-

wano w nim liczne urządzenia kontrolujące i rejestrujące. Zespół obserwował niebo przez 2000
godzin; w tym czasie wykryto 178 niezidentyfikowanych obiektów latających, 158 z nich

zarejestrowano za pomocą specjalistycznych urządzeń. Co więcej, obserwowano je z różnych
miejsc jednocześnie, utrwalając różnymi środkami m.in. wizualnie, fotograficznie i radarowo.

Na podstawie triangulacyjnej techniki obserwacyjnej dokładnie określono miejsce, wielkość,

tor lotu i szybkość obiektów. Dzięki tej opartej na czystych faktach metodzie można było

wykluczyć błędne interpretacje i pomyłki. Tym samym zespołowi udało się udowodnić ponad
wszelką wątpliwość, że UFO rzeczywiście istnieje, i że nie chodzi tu o obiekty konwencjonalne,

czyli pochodzenia naturalnego.

Naukowcy zauważyli przede wszystkim, że co najmniej w osiemdziesięciu przypadkach UFO

zdawało się reagować na swoich ziemskich obserwatorów. Nie sposób jednak stworzyć na tej
podstawie jakiegoś konsekwentnego modelu postępowania, gdyż obiekty reagowały za każdym

razem inaczej. Zbyt duża zgodność w czasie pozwala wszakże wykluczyć jakikolwiek przypa-
dek.

W wydanej w roku 1991 książce pt. Alien Liaison, Timothy Good wyraził na podstawie

zebranego materiału dowodowego przekonanie, iż Ziemię odwiedzają najróżniejsze grupy istot

pozaziemskich ‒ i nie ma żadnego znaczenia, co twierdzą na ten temat rządy różnych państw.
Z pewnością niektórzy z obcych zjawiają się na Ziemi we wrogich zamiarach. Inni są przypusz-

czalnie antropologami i turystami.

Logiczny wydaje się powód, dla którego niektóre z tych grup skontaktowały się tylko ze

stosunkowo niewielką liczbą Ziemian. Po części, być może, aby pomóc nam w uciążliwej drodze
ku gwiazdom.

Niewiele brakowało, a niezidentyfikowane obiekty latające wywołałyby w lutym 1962 roku

trzecią wojnę światową. Działo się to w kulminacyjnej fazie zimnej wojny. W kwietniu 1961

roku wydarzyła się tak zwana „afera w Zatoce Świń” ‒ inspirowana przez USA inwazja
kubańskich emigrantów na porosłą trzciną cukrową wyspę Fidela Castro; w sierpniu doszło do

kryzysu berlińskiego oraz budowy muru. Wydarzenia te sprawiły, że świat znalazł się na
krawędzi wojny atomowej. Jedno mocarstwo nie ufało drugiemu. Szantażowanie wojną stało

się elementem polityki. Prowokacje były na porządku dziennym. W tej nerwowej, pełne
napięcia atmosferze stacjonujące w Europie wojska NA-10 utrzymywano w ciągłej gotowości.

Po meldunku zwiadowczych oddziałów lotniczych NATO 14 lutego 1962 roku o godzinie

23.35 we wszystkich bazach NATO na terenie Europy Zachodniej ogłoszono stan najwyższego

zagrożenia. Na ekranach radarów dostrzeżono bowiem piętnaście ogromnych obiektów latają-
cych. Na początku zlokalizowały je systemy wczesnego ostrzegania w pobliżu granicy niemiec-

ko-niemieckiej; następnie obiekty zauważono w Stuttgarcie i Mönchengladbach, w końcu zaś
widać je było na ekranach radarów z terenów Francji. Obiekty zbliżały się bez wątpienia znad

obszaru Związku Radzieckiego, przeleciały nad Polską i znajdowały się właśnie nad NRD,
zmierzając w kierunku RFN. Formacja leciała na wysokości 35.000 metrów, przemieszczając się

z prędkością 5000 km na godzinę.

SHOC, Centrum Operacyjne Naczelnego Dowództwa Wojsk Alianckich we francuskim Roden-

core, ogłosiło stan najwyższej gotowości. Sztab generalny NATO przez pewien czas rozważał
możliwość ataku lotniczego, nie wykluczając wszakże bardzo śmiałego manewru Sowietów.

Przelatując jednak nad Niemiecką Republiką Federalną, niezidentyfikowane obiekty skręciły
nagle na północ. Przeleciały nad Danią, Szwecją i lecąc nad terytorium Norwegii w kierunku

bieguna północnego, zniknęły z ekranów radarowych wojsk NATO.

‒ 56 ‒

background image

Mimo że nie doszło do poważnego kryzysu, po całym zajściu pozostał „pewien niesmak” i

przeświadczenie, że jeszcze tej samej nocy należy wyjaśnić okoliczności zdarzenia. Przygląda-

jąc się dokładnie tej sprawie, zauważyć można mnóstwo przesłanek za tym, że to nie Sowieci
przyczynili się do tej „ogromnej prowokacji”. Wysokość lotu obiektów oraz ich prędkość

świadczyły o technologii, o której w tamtym czasie żadne z wielkich mocarstw nawet nie śniło.
Wywiad NATO uzyskał ponadto informację, że tamtej nocy stan najwyższego zagrożenia

ogłosiły również państwa Układu Warszawskiego. W Niemieckiej Republice Demokratycznej
zamknięto na dwie godziny wszystkie przejścia graniczne do Berlina.

A może ten międzynarodowy zamęt wywołały niezidentyfikowane obiekty latające? Oficero-

wie sztabu generalnego NATO zgadzali się do tej pory z treścią oficjalnych komunikatów

amerykańskich powietrznych sił zbrojnych. Dlatego też 97 procent „obserwacji UFO” uznawano
za błędną interpretację takich fenomenów jak na przykład planety Wenus czy Jowisz, spada-

jące gwiazdy, meteoryty, samoloty, balony meteorologiczne lub helikoptery. Nie można zapom-
nieć również o halucynacjach i kłamstwach rozpowszechnianych przez ludzi żądnych sensacji.

Pozostałe trzy procenty nie stanowią bynajmniej dowodu na obecność w przestrzeni około-
ziemskiej przybyszy z obcych planet. Ale tym razem chodziło o coś więcej. Sprawa była

poważna, gdyż wiązała się z niebezpieczeństwem zbrojnej eskalacji i groźbą wybuchu trzeciej
wojny światowej. Konieczne było podjęcie natychmiastowych działań. Oznaczało to użycie

wszelkich możliwych środków w celu odnalezienia śladów tajemniczych nocnych obiektów lata-
jących.

W czasie posiedzenia sztabu kryzysowego w Naczelnym Dowództwie Połączonych Sił Zbroj-

nych w Europie (SHAPE) w Rodencore pod Paryżem, generał Lauris Norstad, Naczelny Dowódca

Alianckich Wojsk w Europie (SACEUR) zlecił swojemu zastępcy, brytyjskiemu marszałkowi
powietrznych sił zbrojnych, sir Thomasowi Pike'owi, dalsze badanie tej sprawy. W notach

dyplomatycznych wystosowanych do Londynu i Waszyngtonu Pike prosił o informacje
dotyczące pochodzenia tajemniczych obiektów latających. Kiedy jednak Pentagon i Whitehall

zachowały milczenie, Pike zdecydował sporządzić własny raport, by w pełni sprostać powadze
sytuacji.

Obszar kontrolowany przez NATO rozciągał się od Spitzbergenu po Sycylię, od Irlandii po

wschodnie tereny Turcji. We wszystkich fazach zimnej wojny sprawdziły się nie tylko siły

wywiadowcze NATO, lecz również wspaniałe kontakty z najlepszymi naukowcami państw
członkowskich. Tak więc zobowiązano przedstawicieli nauk przyrodniczych, historyków,

meteorologów, agentów wywiadu i wiele jeszcze innych osób, by swoją pracą przyczynili się do
powstania raportu.

W roku 1964, po trzech latach prac badawczych, SACEUR otrzymał sprawozdanie końcowe.

Dokumentacja grubości dwudziestu centymetrów zawierała zdjęcia i wypowiedzi świadków i

nosiła tytuł The Assessment Ocena sytuacji. Opatrzono ją nagłówkiem Cosmic Top Secret, co
oznaczało wówczas w NATO stopień największego wtajemniczenia. Cosmos, (tajny) kryptonim

NATO, spędzał wówczas sen z powiek niejednemu z najwyższych rangą generałów. Prowadzone
przez trzy lata badania wykazały bowiem, iż Ziemia jest intensywnie obserwowana przez istoty

pozaziemskie. Co więcej, nie chodzi tutaj o jedną tylko obcą cywilizację, lecz co najmniej o
cztery cywilizacje od wieków odwiedzające naszą planetę. Stwierdzono ponadto, że przedstawi-

ciele jednej z nich przypominają ludzi, a niektóre z tych istot zamieszkują już Ziemię.

Rozdano piętnaście egzemplarzy raportu The Assessment. Jeden z nich trafił do generała

Lemnitzera, który od 25 lipca 1962 roku zajmował stanowisko SACEUR. Jedną kopię otrzymało
również archiwum głównej kwatery SHAPE. Pozostałe trafiły do naczelnego dowództwa

większości państw NATO, również do Francji i Republiki Federalnej Niemiec.

W roku 1963 młodego sierżanta sztabowego Roberta O. Deana przeniesiono do naczelnego

dowództwa SHAPE w Paryżu. Do sił zbrojnych USA Dean przyłączył się na początku wojny
koreańskiej w roku 1950. Służył wówczas głównie w piechocie. Później wypełniał zadania

specjalne na zlecenie amerykańskiego wywiadu i miał szeroki zakres uprawnień. W Rodencore
podlegał generałowi Lemnitzerowi, mając dostęp do dokumentów oznaczonych nagłówkiem

Cosmic Top Secret. W sztabie niemieckiego generała brygady w „Centrum Operacyjnym” Dean
dowiedział się o raporcie NATO dotyczącym sprawy UFO, a w roku 1964 po zakończeniu prac

badawczych uzyskał dostęp do raportu The Assessment.

Z Deanem spotkałem się w maju 1991 roku w Tucson w Arizonie. Jest sympatycznym,

mierzącym 185 centymetrów sześćdziesięciolatkiem. Chętnie zgodził się odpowiedzieć na kilka
moich pytań w sprawie raportu NATO dotyczącego UFO.

‒ Pułkowniku Dean, chciałbym się dowiedzieć, jaka była reakcja naczelnego dowództwa

NATO na treść raportu sporządzonego przez SHAPE?

‒ Odczuwało się ogólną niepewność. Najwyżsi rangą generałowie przestali nagle sypiać po

‒ 57 ‒

background image

nocach. Przypominam sobie pewnego generała powietrznych sił zbrojnych w naszym sztabie.
Nazywał się Robert Lee, miał cztery gwiazdki na ramieniu i palił grube cygara. Był bliskim

przyjacielem generała Curtisa Le-Maya i mieszkał przy tej samej ulicy co ja. Miał willę, a ja
jedynie mały domek, jednak każdego rana nasze dzieci razem chodziły do szkoły. Generał Lee

był typem żołnierza, którego nic nie mogło wyprowadzić z równowagi. Był dobrym generałem.
Służył od czasów wojny, otrzymał wiele wysokich odznaczeń, na jego piersi lśniło pełno

orderów i medali. Jednak treść raportu zachwiała jego stabilnym światopoglądem. Pewnego
dnia powiedział mi: „Bob, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co to dla nas oznacza? Przecież

to, kim jesteśmy i to, czego udało nam się dokonać, nie ma już w tej chwili żadnego znacze-
nia”.

‒ A jaka była Pańska reakcja na raport?
‒ Kiedy przeczytałem całe sprawozdanie, byłem pod niezwykle silnym wrażeniem. Nigdy

przedtem ani nigdy Potem nie przeżyłem czegoś takiego. Wie Pan, zaraz Po wojnie, będąc
jeszcze chłopcem, chętnie czytywałem komiksy science fiction, Amazing Stories i tak dalej.

Wszystko, o czym wtedy marzyłem, nagle stało się dla mnie niepojętą prawdą. To było fascy-
nujące. Powiem więcej, The Assessment był dla mnie jak narkotyk, niczym Biblia. Wykorzys-

tywałem każdą okazję, by go czytać. Zapamiętywałem wszystko dokładnie, ponieważ robienie
notatek było oczywiście zabronione.

‒ Czy przypomina Pan sobie jakieś szczególne wydarzenia?
‒ Oczywiście. Nie zapomnę ich nigdy w życiu. Relacje zawarte w tym dokumencie pocho-

dziły z całego obszaru NATO, rozciągającego się wówczas od Norwegii po południową Turcję.
The Assessment przedstawia sprawozdania z wywiadów przeprowadzonych z czołowymi

naukowcami, astronomami, historykami, teologami, socjologami i psychologami. Jeden z
naszych ludzi rozmawiał nawet z sir Fredem Hoylem, wybitnym brytyjskim astronomem i

teoretykiem. Hoyle twierdził, że możliwość życia w kosmosie jest całkiem prawdopodobna i że
istnieją fakty wskazujące na to, iż istoty pozaziemskie odwiedzają nas już od stuleci.

Dokument zawierał ponadto relacje pilotów cywilnych i wojskowych. Niemiecki pilot
powietrznych sił zbrojnych opowiadał, jak lecąc na wysokości 13.000 metrów z prędkością

1700 kilometrów na godzinę przez szybę kabiny ujrzał obiekt w kształcie spodka. Kiedy
przyjrzał mu się uważnie, za świecącą kopułą spostrzegł nagle spoglądającą na niego twarz.

Zanim jednak pilot zdążył pozbierać myśli, obiekt uniósł się w górę z niesamowitą prędkością i
zniknął.

Z innym pilotem NATO los nie obszedł się tak łagodnie. W roku 1963 w Turcji kontrola

radarowa zaobserwowała, jak samolot tureckich sił powietrznych został dosłownie „połknięty”

przez niezidentyfikowany obiekt latający. Innymi słowy: samolot wojskowy zniknął wraz z UFO
z ekranów urządzeń radarowych. Równie zadziwiająca jest relacja duńskiego rolnika, uprowa-

dzonego w 1963 roku na pokład niezidentyfikowanego obiektu latającego. Kilka dni później
jego rodzina zgłosiła to zaginięcie na policji. Kiedy rolnik znalazł się ponownie na Ziemi, został

odnaleziony przez policję i całymi godzinami przesłuchiwali go rozmaici eksperci ‒ zakończył
Dean.

Sporządzony protokół liczył kilkadziesiąt stron. Rolnik opowiadał między innymi o dwóch

małych, szczupłych istotach z dużymi głowami i szarą karnacją skóry. Zdawało mu się, że są

robotami, gdyż zachowywali się niesamodzielnie i stereotypowo. Pilotami UFO byli natomiast
dwaj wysocy mężczyźni, mówiący płynnie po duńsku i tak podobni do skandynawów, że

przypuszczalnie nikt z rodaków rolnika nie zorientowałby się, że ma do czynienia z istotami
obcymi.

Jednak największe wrażenie zrobiły na Deanie raporty o znalezionych wrakach niezidentyfi-

kowanych obiektów latających oraz ich pasażerach.

‒ Czy w Europie wydarzyły się katastrofy podobne do tych, które zarejestrowano na terenie

Stanów Zjednoczonych?

Dean pomyślał chwilę zanim odpowiedział:
‒ W raporcie była mowa o czterech katastrofach w Europie. Do jednej z nich doszło w

czerwcu 1952 roku na Spitzbergenie. W trakcie letnich manewrów NATO jeden z pilotów odkrył
w samym środku lodowcowego krajobrazu metalowy krążek o średnicy od czterdziestu do

pięćdziesięciu metrów i ze zniszczoną kopułą środkową. Do jego zabezpieczenia trzeba było
użyć pięciu dużych wodnopłatowców. Na pokładzie tego statku odkryto ponadto dziwne hiero-

glify.

‒ A jakie wnioski wyciągnięto z tego raportu?

Dean doszedł do przekonania, że Ziemia już od wieków jest przedmiotem gruntownych i

wszechstronnych obserwacji, prowadzonych przez rozmaite cywilizacje pozaziemskie. Mają one

niezwykle wysoko rozwiniętą technologię, która wyprzedza naszą prawdopodobnie o tysiąc lat,

‒ 58 ‒

background image

a może i więcej. Jak wynika z raportu, cywilizacje te zrealizują na Ziemi pewien „proces” lub
„plan”. Na podstawie istniejącego materiału dowodowego należy przypuszczać, że „zapowia-

dany porządek” przetrwa całe tysiąclecia. Nie musimy się niczego obawiać ze strony obcych,
powinniśmy jednak wiedzieć, że w przypadku ich wrogiego nastawienia, nie mielibyśmy

żadnych szans obrony.

‒ Moi przyjaciele z „Company” (nazwa, jaką osoby wtajemniczone określają CIA) ‒ ciągnął

dalej Dean ‒ uważają, że liczba pozaziemskich cywilizacji jest o wiele większa. Nasi ludzie z
naczelnego dowództwa SHAPE byli zszokowani. Mówiono bowiem otwarcie, że jedna z tych

pozaziemskich cywilizacji jest łudząco podobna do ludzi. Istniały wprawdzie również małe istoty
o wzroście od 120 do 140 centymetrów z szarą skórą i ogromnymi oczami, ich ciała były

wąskie i jakby niedorozwinięte. Jednak najbardziej niepokoiły nas te humanoidalne istoty
pozaziemskie. Przerażająca była już sama świadomość, że mogą żyć wśród nas przez nikogo

nie zauważane. Rosnąca liczba obserwacji „jednostek UFO” sugerowała, iż obcy celowo
zwracają na siebie uwagę, nie mieszając się przy tym bezpośrednio w „sprawy ludzkości”.

Okazało się później, że konkluzje wynikające z naszego raportu pokrywały się całkowicie z
oficjalną oceną sytuacji projektu badawczego SIGN, przeprowadzonego przez powietrzne siły

zbrojne USA. W czerwcu 1948 roku projekt ten przekazano ówczesnemu szefowi sztabu w
Pentagonie, generałowi Vandenbergowi. Vandenberg uznał raport za tak niepokojący, że

zniszczył go natychmiast, wstrzymując również realizację projektu SIGN.

‒ A jak zareagowały rządy krajów Europy, które ‒ zgodnie z tym, co Pan powiedział ‒

otrzymały egzemplarze raportu The Assessment.

‒ Nie znam szczegółów, ale obiło mi się o uszy, że przesłany do francuskiego Ministerstwa

Obrony egzemplarz raportu musiał zaniepokoić Grande Nation, gdyż powołała do życia swój
własny projekt badawczy UFO o nazwie GEPAN. Projekt podlegał francuskiemu Narodowemu

Centrum Badań Kosmicznych (CNES), które współpracowało ściśle z francuską żandarmerią.
Było to w 1967 roku. Przenosiliśmy się wówczas do Belgii i zażądaliśmy od francuskiego

Ministerstwa Obrony zwrotu ich egzemplarza The Assessment. Francja wystąpiła bowiem z
sojuszu wojskowego SHAPE i wycofała zeń swoich żołnierzy. Miała nadal pozostać członkiem

NATO, generał de Gaulle nie chciał jednak, by wojska francuskie podlegały wspólnemu naczel-
nemu dowództwu wojsk alianckich. Dlatego właśnie przenosiliśmy się do Brukseli. Francuzi

zdążyli oczywiście sporządzić kopię raportu, dzięki czemu nic nie stracili. Poza tym byli
pierwszymi Europejczykami, którzy swoje raporty o niezidentyfikowanych obiektach latających

przedstawili opinii publicznej. Francuski minister obrony, Robert Galley, mówił o UFO w audycji
radiowej już w 1974 roku, a posiadane raporty określił jako „dość niepokojące”.

‒ Jak słyszałem, treść raportu SHAPE całkowicie Pana pochłonęła. Czy dalsze pańskie

badania wiązały się również z osobistymi zainteresowaniami? I do jakich wniosków pan

doszedł?

‒ W roku 1976 ‒ odrzekł Dean ‒ po prawie 27-letniej służbie jako porucznik przeszedłem na

emeryturę. Tym samym straciłem oczywiście dostęp do tajnych materiałów, lecz dzięki moim
dawnym przyjaciołom, zwłaszcza z kwatery głównej CIA w Langley w stanie Virginia, byłem w

dalszym ciągu na bieżąco informowany o aktualnym stanie badań. W ten sposób przez niemal
trzydzieści lat mogłem śledzić u źródeł tak zwany fenomen UFO. Pyta Pan, jakie wysnułem z

tego wnioski? W prawdziwych obserwacjach niezidentyfikowanych obiektów latających, ich
lądowań, porwań ludzi oraz kontaktów z nimi ‒ chodzi, moim zdaniem, o manifestację stałych

relacji ludzkości z istotami pozaziemskimi. Od wieków bowiem istoty te są związane z losem
Ziemi i jej mieszkańców. Według dawnych podań Ziemię odwiedzali w przeszłości „bogowie”,

którzy pragnęli stworzyć człowieka i uczynić go mądrym. W swojej książce pt. „Planeta Adama”
również odsyła Pan czytelnika do dawnych podań sumeryjskich. Zrobiły one na mnie duże

wrażenie, ponieważ zdają się potwierdzać wiele z tego, co w roku 1964 pozostawało jedynie w
sferze przypuszczeń; relacje tego typu mogłyby przecież dowodzić prawdziwości tych zdarzeń.

Robert Dean jest obecnie koordynatorem grup do zadań specjalnych w biurze szeryfa w

miejscowości Pima w Arizonie. To, że zajmował się sprawą UFO, przysporzyło mu jedynie

kłopotów. Kiedy nie chciał zrezygnować z publicznych wystąpień poświęconych istotom poza-
ziemskim, zagrożono mu przeniesieniem na wcześniejszą emeryturę. Dean wniósł sprawę do

sądu ‒ i wygrał ją. Całą sprawą zainteresowała się wówczas największa amerykańska gazeta ‒
National Enquirer. W jednym z wywiadów zapytano Deana o nazwiska jego dawnych kolegów z

SHAPE. Następnie w wyniku własnego dochodzenia Enquirerowi udało się potwierdzić niewiary-
godne historie Deana. Poparł go na przykład pułkownik Dean d'Arcier, były oficer NATO, który

razem z Deanem służył w SHOC.

‒ Owszem, znam raport The Assessment ‒ mówił d'Arcier dziennikarzom Enquirera. ‒

Chodziło w nim o relacje osób rzekomo uprowadzonych przez istoty pozaziemskie i przesłuchi-

‒ 59 ‒

background image

wanych na pokładzie niezidentyfikowanych obiektów latających. Raport traktował przede
wszystkim o zdarzeniach z udziałem UFO. Wywołał ogromne poruszenie wśród niektórych

naszych głównodowodzących oficerów. Również jeden z oficerów NATO, który wolał zachować
anonimowość, potwierdził gazecie istnienie dokumentu, podkreślając przy tym, „że być może

pewnego dnia sprawozdanie to zostanie przedstawione opinii publicznej, na razie jednak
sklasyfikowane jest jako ściśle tajne”.

Dziś trudno sobie wyobrazić, aby spotkania z istotami pozaziemskimi nie wywoływały obaw.

Co więcej, zachowanie ludzi pozostawia wiele do życzenia. Wydarzenia ostatnich lat ‒ w

szczególności zaś wzrost nienawiści do cudzoziemców ‒ ukazują wyraźnie, jak głęboko zako-
rzeniona jest w nas niechęć do tego, co inne. Odpowiedzialne są za to archaiczne struktury w

tej części mózgu człowieka, która zdaje się przemawiać za pochodzeniem gatunku ludzkiego od
gadów. Instynktowna obrona własnego rewiru, hierarchia społeczna oraz agresja rozwinęły się

u gadów przed setkami milionów lat. Każdy z nas nosi je ukryte gdzieś głęboko w umyśle ‒ w
swoim mózgu gada.

W jaki sposób ‒ analogiczny do ONZ międzygwiezdny związek patrzeć może na podzieloną

przez wojny domowe cywilizację ‒ przykładowo na walczących ze sobą Serbów i Chorwatów w

Jugosławii?

Nic więc dziwnego, że wspominane w raporcie NATO niezidentyfikowane obiekty latające

unikały wszelkich oficjalnych kontaktów, pojawiając się jedynie od czasu do czasu. Być może
kosmici obawiają się ludzkiej nieobliczalności. Załóżmy, że pozaziemskie cywilizacje istnieją

rzeczywiście. Jak na te zupełnie obce istoty zareagowaliby prowodyrzy rasistowskich burd i
zamachowcy podkładający bomby w domach azylantów? Jeżeli nie sposób zaakceptować Turka,

Afgańczyka czy Sudańczyka, jaka będzie reakcja ludzkich mas na istotę z niebieską, szarą lub
zieloną skórą, czy z łuskami niczym legwan? Zdaniem antropologii nowożytnej, do podziału

praludzi na różne rasy doszło niespełna 800 pokoleń temu, czyli przed 25.000 lat. Dawno
temu, przed 280.000 lat (7000 pokoleń) żyła w Afryce Wschodniej pra-Ewa, od której wszyscy

wzięliśmy swój początek. Mimo iż należymy do jednej wielkiej rodziny, nie potrafimy tego w
pełni pojąć. Czy więc człowiek może zrozumieć istoty, których ewolucji prawdopodobnie nie da

się porównać z naszą ‒ a które pochodzą być może od gadów lub owadów?

Przykre incydenty związane z azylantami każą w to wątpić. Dlatego też nawiązanie otwar-

tych kontaktów z pozaziemskimi cywilizacjami wydaje się obecnie raczej niemożliwe. Nie
zapominajmy, iż nasi etnolodzy również unikaliby lądowania w samym środku obozowiska

hordy kanibalów. Obcy wolą chyba obserwować naszą kulturę (lub to, co za nią uważamy) i z
daleka wpływać na nasz rozwój.

Za obcych pośród nas uważa się również wielkich myślicieli i wynalazców, którzy swą twór-

czością zmieniają bieg ludzkiego losu. Uchodząc jednak za społecznych outsiderów, geniusze ci

spotykają się bardzo często z uprzedzeniami, strachem i agresją ze strony „nietwórczej grupy
administratorów wiedzy, których można nająć do wszystkiego”, jak trafnie zauważa Armin Witt

w swojej fascynującej książce pt. Das Galilei-Syndrom („Syndrom Galileusza”). „Odrzucanie
nowych pomysłów, wynalazków i odkryć jest być może jeszcze archaiczną cechą ludzkości. W

tym wypadku nie oddaliliśmy się zbyt daleko od poziomu rozwoju indyka. Indyka bowiem nie
zdoła powstrzymać żaden płot. Amerykańscy farmerzy zaobserwowali jednak, że kiedy to miłe

stworzenie natknie się pazurem na kamień, zamiast poradzić sobie z przeszkodą i pójść dalej,
zmienia nagle kierunek. Usypano więc wał na wysokość dwóch dłoni, w taki sposób aby pow-

stała zagroda. Od tego czasu hodowla indyków nie nastręcza już problemów”, podsumowuje ze
zgryźliwą ironią Witt.

Podobne zachowanie ostro krytykuje również amerykański naukowiec, Mora B. King z Eiring

Research Inc. w Provo w stanie Utah: „Studiowanie biografii tych wynalazców może stanowić

dla nas pouczającą lekcję: każdy wynalazek, który narusza naukowy paradygmat (to znaczy
uznane teorie i dogmaty) zostaje zazwyczaj odrzucony lub zignorowany przez środowisko

naukowe. Odrzuca się wszelkie patenty tego rodzaju (przynajmniej w USA), gdyż przypominają
perpetuum mobile. Każdy prototyp dostarczający rzeczywiście znacznej ilości energii sprawia,

że jego wynalazca znajduje się nagle pod ogromną presją. Grozi mu niebezpieczeństwo ze
strony tych, którzy chcą ukraść mu wynalazek lub zataić jego powstanie. Kiedy jednak zmienią

się obowiązujące normy, te same siły komercyjne, które dotąd ukrywały wynalazek, przezna-
czają ogromne rezerwy kapitału na jego rozpowszechnianie”.

Mówiąc o outsiderach nie sposób pominąć genialnego wynalazcy Nicoli Tesli, urodzonego w

1856 roku w chorwackim mieście Similjan. Jego odkrycia naukowe stały się podstawą nowo-

czesnej elektroniki.

Oprócz języka ojczystego Tesla już w młodości opanował również angielski, francuski,

niemiecki i włoski. Miał niezwykły talent, o którym pisał później następująco: „Pojawianie się

‒ 60 ‒

background image

obrazów i towarzyszące mu często błyski światła; utrudniało to patrzenie na realne przedmioty
i wpływało niekorzystnie na moje myśli i czyny. Były to wizerunki przedmiotów i scen, które

widziałem naprawdę. Nigdy nie były to przywidzenia. Kiedy ktoś wypowiadał jakieś słowo,
przed moimi oczami pojawiał się opisywany przedmiot niczym plastyczna wizja, i czasami nie

potrafiłem odróżnić, czy to, co zobaczyłem, było namacalne, czy też nie”. Aby pozbyć się tych
zagmatwanych wrażeń lub choćby chwilowo je „wyłączyć”, Tesla zaczął tworzyć wyimagino-

wane światy; „były mu one tak samo drogie jak te z realnego życia i nie mniej intensywna była
forma, w której się pojawiały”. Jako zaledwie siedemnastoletni chłopiec Tesla zaczął meto-

dycznie przekształcać bogactwo swych pomysłów w wynalazki. Wkrótce odkrył, że nie
potrzebuje do tego żadnych rysunków, modeli czy eksperymentów, potrafił bowiem z ogromną

dokładnością odtworzyć wszystkie szczegóły w swojej głowie. „Wszystkie urządzenia, które
wynalazłem, funkcjonują zawsze tak, jak sobie to wyobrażałem”, powiedział, „a eksperyment

przebiega dokładnie według planu. W ciągu dwudziestu lat nie zdarzył się żaden wyjątek”.

W roku 1884 Tesla wyemigrował do Ameryki, gdzie bardzo szybko zaczął współpracować z

Thomasem Alva Edisonem. Współpraca naukowców przerodziła się jednak w zaciętą „wojnę o
prąd”: Edison obstawał przy prądzie stałym, Tesla bronił zaciekle prądu zmiennego. Do osta-

tecznego rozłamu pomiędzy Edisonem i Teslą doszło z okazji przesłania prądu na dużą
odległość. Jak wiadomo, rację miał w końcu ten drugi.

Co więcej, ów wyjątkowy wynalazca już w 1895 roku przewidział, że energia elektryczna czy

też elektromagnetyczna będzie miała decydujące znaczenie w przyszłych projektach kosmicz-

nych. „Udało mi się uzyskać wyładowania elektryczne długości ponad trzydziestu pięciu
metrów, lecz osiągnięcie sto razy dłuższych również nie powinno nastręczać trudności”, pisał

Tesla. „Wytworzyłem energię równą stu tysiącom koni mechanicznych, jednak równie łatwo
można osiągnąć wartość pięciu lub dziesięciu milionów koni mechanicznych”.

Tesla zmarł w wieku 83 lat i zabrał ze sobą do grobu wiele pomysłów. Między innymi

również wyniki eksperymentów nad wzajemnym oddziaływaniem pola elektromagnetycznego i

pola grawitacyjnego.

Żyjący w tym samym czasie co Tesla doktor Thomas T. Brown znany jest z pewnością z

prowadzonych na początku lat dwudziestych prób grawitacyjnych. Brown był wówczas
asystentem profesora fizyki P. A. Biefelda z amerykańskiego Uniwersytetu Denisona w Granville

w stanie Ohio. Brown i Biefeld dowiedli, że swobodnie wiszący kondensator zaczyna wykony-
wać ruch własny, w momencie kiedy podda się go działaniu wysokiego napięcia elektrycznego

‒ zjawisko to nazwano w fizyce efektem Biefelda-Browna.

W wyniku prowadzonych przez dwadzieścia osiem lat prac badawczych Brown doszedł do

wniosku, że każde zjawisko elektromagnetyczne ma swój elektrograwitacyjny odpowiednik. W
jednym z eksperymentów Brown udowodnił, że zawieszony swobodnie kondensator z ustawio-

nymi poziomo biegunami, porusza się pod wpływem wysokiego napięcia zawsze w kierunku
bieguna dodatniego. W trakcie dalszych eksperymentów Brown oddziaływał wysokim napię-

ciem na bieguny kondensatora ustawione pionowo. Kiedy końcówka bieguna dodatniego
znajdowała się na dole, kondensator również poruszał się w tym kierunku. Kiedy końcówka

bieguna dodatniego znajdowała się u góry, poruszał się on w górę, przeciwdziałając sile
ciężkości. Zmiana biegunowości wywoływała więc zmianę kierunku siły popychającej. Brown

skonstruował następnie model „pojazdu kosmicznego”: pozbawione ruchomych części urządze-
nie latające, którego konstrukcja oparta była na zasadach elektrograwitacji, a napęd i

sterowanie funkcjonowały wyłącznie poprzez zmianę kierunku i zwiększenie mocy napięcia
dodatniego.

Kiedy Brown udoskonalił już najróżniejsze formy swojego wynalazku, postanowił zbudować

„pojazd kosmiczny” w kształcie krążka. Świat nauki wszakże zwrócił uwagę na Browna dopiero

trzydzieści lat później, w roku 1956. Fizyk opublikował wówczas w prestiżowym piśmie
Interavia pracę pt. „Ku lotom w stanie nieważkości” ‒ o najnowszych osiągnięciach w tej

dziedzinie. Przymocowany do drucianego stojaka model Browna składał się z dwóch krążków
sześćdziesięciocentymetrowej średnicy, wyposażonych w zmodyfikowany kondensator dwupły-

towy. Pod napięciem elektrody wielkości 50 kilowoltów i w warunkach równomiernego dopływu
energii mocy 50 watów obiekty, poruszające się poziomo po okręgu średnicy sześciu metrów,

osiągały prędkość 19 kilometrów na godzinę. Zapytany o sposób działania latających krążków,
Brown wyjaśnił, iż cała rzecz polega na zmianach pola grawitacyjnego.

Na zasadzie wzajemnego oddziaływania siły ciężkości i energii elektromagnetycznej opiera

się także praca japońskiego fizyka profesora Shinichi Seike. Twierdzi on, iż sprawność jego

modelu napędowego jest znacznie większa niż sprawność napędu rakiety Saturn.

Napęd statku kosmicznego skonstruował również angielski outsider John Searl. Jego kon-

strukcja opierała się na dwóch wirujących biegunach, umieszczonych w polu magnetycznym.

‒ 61 ‒

background image

Po osiągnięciu określonej częstotliwości rezonansu napęd ten odbija lub przyjmuje energię
grawitacyjną i wytwarza antypole, które redukując bezwładność obiektu latającego, wprowadza

go w stan nieważkości. Pole magnetyczne sprzężone z procesem rezonansowym powiększa się,
a na skutek odpowiedniego rozmieszczenia cewek powstają napięcia indukcyjne. Molekuły

powietrza dostające się w zasięg pola elektrostatycznego wokół obiektu latającego zostają
zjonizowane i odrzucone; z procesem tym wiąże się intensywne świecenie wokół obiektu. Co

ciekawe, chodzi tu o zjawisko, jakie obserwuje się zawsze w przypadku UFO. Najbardziej
fascynujący projekt związany ze źródłami energii czy też rodzajami napędu powstał w Szwaj-

carii. O. Crane i Ch. Monstein zajmują się tam pracami nad skonstruowaniem manipulatora lub
silnika przestrzenno-kwantowego. Stworzona przez fizyka atomowego koncepcja opiera się na

magnetycznym przepływie przestrzenno-kwantowym, którego istnienie potwierdzono już po-
dobno w pomiarach komputerowych z wykorzystaniem tak zwanego efektu Monsteina. Według

Crane'a całą przestrzeń wszechświata wypełnia idealny, mocno zdegenerowany gaz ‒ medium
przestrzenno-kwantowe, z którego wywodzą się wszystkie cząsteczki elementarne i pola siło-

we. Jak twierdzi Crane, kompensowane różnice ciśnień w przepływie przestrzenno-kwantowym
służą uzyskiwaniu energii.

Odkrycia, wynalazki i strategie mogą mieć decydujący wpływ na naszą przyszłość. Jednak

niechęć do pożytecznej myśli innowacyjnej może oznaczać ich szybki koniec. Ludzkość

znajduje się dziś w krytycznym momencie: postęp lub zmierzch. Jeżeli chcemy godnie żyć na
tym świecie, nie powinniśmy powierzać naszego losu „przypadkowi”. Musi my stworzyć nowy

system wartości i nowe spojrzenie na naturę.

Udajmy się więc na spotkanie z Merlinem, czarodziejem podróżującym pomiędzy stuleciami.

Poszukajmy Merlina, który sprawić może, że ludzie poznają samych siebie. Merlina, który mówi
o sobie: „Byłem sobie obcy, a jednocześnie jakimś nadludzkim zmysłem zdobyłem wiedzę o

dziejach dawnych cywilizacji i dar przepowiadania przyszłości. Znałem tajemnice wszystkich
przedmiotów. Znałem lot ptaków oraz drogi, którymi podążają gwiazdy i ławice ryb”.

‒ 62 ‒

background image

IX

Projekt Merlin

„Zachodnie tradycje ezoteryczne kryją w sobie potężne metody magicznej i duchowej

transformacji psychiki. Mądrość ta nie jest bynajmniej domeną kultur Wschodu, jak niesłusznie

uważają niektóre szkoły nowoczesnej psychologii i rozwoju transpersonalnego”, pisze Robert
John Stewart w swojej „Księdze o Merlinie”. „Filozofia Zachodu potrzebuje jednak odnowy

zarówno nomenklatury, jak i podejścia do osób lub grup, których celem jest osiągnięcie
wewnętrznej transformacji. ‒ Nikt nie potrafiłby zaprezentować tej mądrości lepiej od Merlina.

Jest on jasnowidzem, praprorokiem i oświeconym mędrcem legend brytyjskich, legend całego
Zachodu. Jeżeli chcemy stworzyć na nowo praktyczny, oparty na przekazie wiedzy, zachodni

system rozwoju psychicznego, nieocenioną pomocą mogą okazać się symbole związane z Merli-
nem, jego proroctwami i życiem”.

Co stało się z twymi wspaniałymi lasami, Merlinie, z czystymi niczym kryształ, szemrzącymi

strumykami, powietrzem o zapachu korzeni i twą szczęśliwą zwierzyną? O, Merlinie, co się

stało z tym światem?

Ignorancja i żądza zysku zatruły glebę, wodę i powietrze. Bezwzględna ideologia rozwoju w

dalszym ciągu pozwala na „kopcenie kominów”! Padają kwaśne deszcze. Pozbawione wapnia
drzewa z wolna umierają. Bledną i przerzedzają się ich korony, pozbawiając ptaki domów. Ich

organizmom brakuje niezbędnego do życia wapnia, znoszą więc jaja bez skorupek. Ich potom-
stwo nie ma najmniejszych szans na przeżycie...

Wskutek tego rośnie jednak rynkowa wartość banków genów. Blokuje się więc porozumienia

w sprawie ochrony gatunków. Rozpaczliwe ostrzeżenia ekologów, ich konstruktywne plany

działania są oportunistycznie przyjmowane, nikt jednak ich nie realizuje. Przerażające meldun-
ki o katastrofach klimatycznych, efekcie cieplarnianym, o niszczejącej warstwie ozonowej i

bliskiej perspektywie zagłady co najmniej jednej trzeciej wszystkich form życia na Ziemi ‒
powodują, iż wielu ludzi świadomych ciążącej na nich odpowiedzialności bezradnie opuszcza

ręce.

Wszystko to „oznacza jedynie, że nie powinniście wierzyć, iż człowiek jest tak do końca zły.

Możliwe, że jest zły, może nawet bardzo, ale nie do końca. W przeciwnym razie, przyznaję,
żadne próby nie miałyby sensu”, twierdzi wielki czarodziej z „Księgi o Merlinie” T. H. White'a.

Wielu ludzi żyje dziś w przeświadczeniu o nieuchronności końca świata. Są przekonani, że

nie da się zmienić przeznaczenia naszej cywilizacji. Czy Bóg rzeczywiście rzucił już kośćmi?

Południowa Anglia, Równina Salisbury, 21 czerwca 2680 lat przed narodzeniem Chrystusa.
„Wstaje świt. Na równinie zgromadził się tłum ludzi. Okazja ku temu jest dziś szczególna ‒

to dzień decyzji. Niebo na wschodzie przejaśnia się.

Przed chwilą ludzie śmiali się jeszcze. Stoją blisko siebie, by zachować ciepło. Lato jest w

pełni, ale noce w Anglii bywają chłodne. Nagle wszyscy milkną. Zafascynowani spoglądają w
stronę dwóch samotnych drzew. Poranne niebo rozpościera się nad nimi niczym ognisty wa-

chlarz.

«Ludzie, przypatrzcie się temu uważnie», mówi kapłan. «Jeśli Bóg ukaże się w świętym

miejscu, wszystko będzie dobrze. Spełni się przepowiednia. Wszystkie znaki są korzystne. Na
tym miejscu zbudujemy świątynię ku bożej radości. Będzie was broniła za życia, a po śmierci

strzec będzie waszych dusz».

«Czujemy się zaszczyceni, że sam Bóg wybrał dla swojej świątyni naszą ziemię», odpowiada

postawny mężczyzna, wódz.

Lud szepcząc, przyznaje mu słuszność. Niebo przejaśnia się coraz bardziej. Teraz kapłan

rozpościera ramiona. Wódz stoi obok niego w skupieniu.

Nadeszła magiczna chwila narodzin ‒ jasny promień światła w kolorach złota i czerwieni

pojawia się dokładnie pomiędzy drzewami rosnącymi w oddali ‒ potężny bóg Słońca.

Dnia kolejnego rozpoczęto wielkie, uświęcone dzieło”.

Tak oto amerykański astronom, profesor Gerald S. Hawkins wyobraża sobie dzień, w którym

przystąpiono do budowy jednego z najbardziej tajemniczych i monumentalnych obiektów

odległej przeszłości: Stonehenge, czyli „wiszących kamieni”. Znajdujące się w południowej

‒ 63 ‒

background image

Anglii na Równinie Salisbury bloki skalne, ułożone w formie podwójnego okręgu, od pokoleń
robiły na ludziach ogromne wrażenie. Do dziś pozostaje tajemnicą, czyje to dzieło. Pierwszą

wzmiankę o tym miejscu zawdzięczamy greckiemu historykowi Hekatajosowi z Abdery, który w
III wieku p.n.e. uznał je za świątynię boga słońca ‒ Apollona: „Naprzeciw kraju Celtów

[Francja] leży nad oceanem, rozciągająca się ku północy wyspa porównywalna rozmiarem z
Sycylią. Na wyspie znajduje się wspaniały gaj poświęcony bogu Słońca oraz świątynia w

kształcie koła. Co dwanaście lat, gdy słońce i księżyc znajdą się w stosunku do siebie w tej
samej pozycji, na wyspie pojawia się Apollon”.

W następnych wiekach, aż do niedawna, to monumentalne miejsce uważano za mogiłę

książąt brytyjskich, miejsce straceń, rzymską świątynię, święte miejsce druidów, a nawet za

królewski dwór Duńczyków czy też pomnik wzniesiony dla uczczenia zwycięskiej bitwy.

Król Anglii Karol I już w roku 1610 wysłał do Stonehenge swojego nadwornego architekta

Inigo Jonesa, by zbadał tę ogromną, megalityczną budowlę. Jones powrócił na dwór królewski
z wieścią, że chodzi tutaj o resztki rzymskiej świątyni. Przez wiele lat jego wyrok uważano za

bezsporny, aż wreszcie okazało się, że Stonehenge stworzyli dawni Brytowie na kilka wieków
przed założeniem Rzymu.

Żywy rozwój stowarzyszeń wolnomularzy i różokrzyżowców w XVII i XVIII wieku doprowa-

dził do podjęcia intensywnych badań nad „świętą geometrią”, którą miało wyrażać Stonehenge.

Według jej zasad architekt John Wood zbudował nawet miasto, tak zwany „Circus” w Bath. W
wieku XIX wielu naukowców trudziło się nad lokalizacją Stonehenge na mapie. Podejrzewano

bowiem, że jego położenie ma związek z innymi „świętymi miejscami przeszłości”, usytuowa-
nymi, jak przypuszczano, wzdłuż „geometrycznych linii prostych”.

W pierwszym dziesięcioleciu naszego wieku sławny astronom sir Norman Lockyer dowiedział

się z krążących lokalnie opowieści o wschodach słońca w Stonehenge. Miejscowa ludność

opowiadała, że w czasie letniego przesilenia wschodzące słońce pojawiało się dokładnie za
Heelstone, zwanym też „Piętą Friarsa”. Kiedy Lockyer udał się do Stonehenge z przyrządami

pomiarowymi, okazało się, że opowieści miejscowej ludności są zgodne z prawdą. Astronom
ustalił ponadto, iż trzy inne antyczne obiekty leżały na tej samej „linii letniego przesilenia” co

Stonehenge. Były to Castle Ditches, Grovely Castle i Silbury Hill, każde z nich oddalone od
pozostałych dokładnie o 33,4 km.

Wydana w roku 1909 książka Lockyera pt. Stonehenge wywołała ogromną sensację, ale

główna zasługa w rozwiązaniu zagadki tego pradawnego pomnika przypada Geraldowi S. Haw-

kinsowi, profesorowi astronomii na Uniwersytecie Bostońskim i jednocześnie współpracowni-
kowi obserwatorium renomowanego Uniwersytetu Harvarda. Kiedy w ręce Hawkinsa wpadła

przypadkowo książka Lockyera, postanowił on zbadać całą sprawę, używając do tego nowo-
czesnych komputerów IBM. Rezultat swych dociekań opublikował w 1965 w książce pt. Stone-

henge Decoded („Stonehenge bez tajemnic”), w której twierdził, iż cały kompleks budowli w
Stonehenge jest ogromnym, astronomicznym komputerem czasów prehistorycznych. Umożli-

wiał on naszym przodkom wykonywanie nawet najbardziej skomplikowanych obliczeń astro-
nomicznych. Za pomocą przemyślnego układu linii, kamieni i mogił można było obliczyć czas

wschodu oraz zachodu słońca i księżyca w okresie zimowego i letniego przesilenia. Na
podstawie pięćdziesięciu sześciu „dziur Aubrey”, znajdujących się wokół tego miejsca, możliwe

było obliczenie wszystkich zaćmień słońca i księżyca w ciągu roku.

Do czego służyło to „obserwatorium” z epoki kamiennej jego budowniczym? „Położenie

słońca względem księżyca obliczano w Stonehenge z dwóch lub może trzech powodów”, uważał
Hawkins. „Można było na tej podstawie stworzyć kalendarz przydatny szczególnie w uprawie

roślin; w zależności od pozycji ciał niebieskich kapłani przekazywali sobie bądź zachowywali
władzę. Kapłan zyskiwał tym samym prawo do zwoływania ludu na spektakularne wschody i

zachody słońca oraz księżyca, a zwłaszcza na wschód słońca w czasie przesilenia letniego oraz
jego zachód w tle olbrzymich trylitów podczas przesilenia zimowego. A może były one również

rodzajem intelektualnej zabawy?”

John Michell, filozof kultury i geomanta, posunął się o krok dalej. W swojej książce „Syste-

my pomiarowe świątyń” udowadnia bowiem, iż Stonehenge założono na podstawie „świętej
geometrii”, tak jak powstałe w tym samym czasie piramidy egipskie, świątynia Salomona czy

znacznie późniejsze katedry gotyckie. Zdaniem Michella kamienne kręgi przedstawiają „model
wszechświata”, stanowią też świątynię Słońca i Księżyca, zbudowaną przez ludność żyjącą w

bardzo bliskim kontakcie z naturą. Życie tych ludzi wyznaczały ściśle rytmy obowiązujące w
przyrodzie, dlatego chcieli się zjednoczyć z jej siłami.

„Podczas letniego przesilenia, o świcie najdłuższego dnia, odbywają się święte zaślubiny”,

tłumaczy Michell pierwotną funkcję tego miejsca. „Wschodzące słońce rzuca promień światła na

szeroką drogę pomiędzy kamieniem Heelstone a sąsiednim kamieniem, którego dziś już nie

‒ 64 ‒

background image

ma. Promień biegnie dalej wzdłuż osi świątyni, wdzierając się w głąb świętości, w kobiecy
otwór, który pierwotnie mógł być tak traktowany. A gdyby Przenajświętszy leżał właśnie nad

źródłem ziemskich potoków i przyjął ów promień słońca, z połączenia sił nieba i ziemi zrodzi-
łaby się energia widoczna pod postacią promieniejącego światła, które rozprowadzone będzie

podziemnymi szczelinami na wszystkie strony kraju, by wskrzesić urodzajność tamtejszej
gleby. Tak oto Stonehenge stało się miejscem, gdzie przywoływano i zaklinano energię”.

Również jeden z największych znawców Stonehenge, profesor archeologii R. J. Atkinson jest

przekonany, iż „Stonehenge było przede wszystkim «świątynią», w której ludzie mogli

kontaktować się z siłami lub istotami pozaziemskimi”. A może miejsce to było wyrocznią, tak
jak greckie Delfy.

Ze Stonehenge nierozerwalnie wiąże się postać czarodzieja Merlina. Geoffrey von Monmo-

uth, autor XII-wiecznej Historii królów Brytanii, twierdzi, że czarodziej mógł kazać przenieść

„Taniec olbrzymów” z Irlandii do południowej Anglii. Ta niezwykła legenda opiera się na
prawdziwym przekazie przynajmniej w tym, że kamienie Bluestones tworzące wewnętrzną

stronę „podkowy” budowli pochodzą rzeczywiście z kamieniołomu na zachodzie Walii. Prze-
transportowano je kiedyś ponad czterysta kilometrów drogą morską i lądową.

W powstałej później książce pt. Vita Merlini Merlin prosi swoją siostrę, aby zbudowała dla

niego dziwną budowlę w samym środku „dalekiego kraju”: „Spraw, by obok innych budowli

powstał leżący na uboczu dom, który miałby siedemdziesięcioro drzwi i okien. Będę mógł przez
nie spoglądać na oddychającego żarem Febusa (bóg słońca) i Wenus, a także inne gwiazdy

wędrujące po nocnym niebie. Będą mnie one informować o przyszłym losie ludu i władców”.

W jednym ze swych pierwszych zapisów z roku 1130 Henry Huntington przedstawia Stone-

henge jako „ogromne kamienie ustawione w taki sposób, że przypominają otwory drzwiowe.
Stoją one jeden obok drugiego”. W innym miejscu Vita Merlini znajdujemy wzmiankę o dzie-

więtnastu jabłoniach czarodzieja.

Może więc istnieje jakiś związek pomiędzy srebrzystymi jabłkami księżyca w pełni a jego

dziewiętnastoletnim cyklem, przedstawianym przez budowlę Stonehenge?

Merlin jest niewątpliwie jedną z najbardziej fascynujących postaci w historii. Na południu

Anglii istnieje ponadto wystarczająco dużo dowodów jego istnienia: Merlin's Hill (Wzgórze
Merlina) w pobliżu Garmathan w południowo-zachodniej Walii, gdzie się urodził; Merlin's Cave

(Grota Merlina) w Kornwalii, niedaleko Tintagel, gdzie mieszkał, zajmując się wychowaniem
młodego króla Artura. O jego istnieniu świadczyć może również Merlin's Tree (drzewo Merlina)

zwane też Merlin's Oak (dąb Merlina), w okolicach Carmathan i na usypisku Avebury. Jest także
Merlin's Barrow (kopiec Merlina), mogiła czarodzieja w Marlborough w hrabstwie Wiltshire.

Kim był Merlin? Geoffrey von Monmouth przeniósł go w V wiek, do czasów gdy kraj

ponownie odebrano Rzymianom. Konstans, syn ostatniego z rzymskich władców, Konstantyna

III, został zamordowany w 410 roku za sprawą szlachcica Wortigerna, który następnie objął
tron. Obydwaj bracia Konstansa, Aurelius Ambrosius i Uther Pendragon uciekli do Bretanii,

gdzie stworzyli armię, aby walczyć o swoje prawa spadkowe. Wortigern, przerażony grożącym
niebezpieczeństwem i zaniepokojony najazdem Piktów od północy, w roku 449 sprowadził do

pomocy dwóch wodzów wojsk najemnych, braci Hengista i Horsa. Przybyli oni ze swoimi
wojownikami z Saksonii. Podczas jednej z uczt Wortigern zakochał się w córce Hengista,

Rowenie. Została ona jego żoną, lecz musiał za to odstąpić jej ojcu część swojego kraju. W ten
sposób Sasi postawili swą stopę w Brytanii i rozpoczęli podbój całego królestwa.

Wasale Wortigerna przeistoczyli się teraz w jego wrogów. On sam zaszył się samotnie w

Snowdonie w północnej Walii, by zbudować tam twierdzę nie do zdobycia. Jednak mury

wznoszone za dnia przez jego robotników, każdej nocy zrównywała z ziemią jakaś zła, tajemna
moc.

Wortigern kazał sprowadzić swoich czarowników. Oni zaś wyjaśnili mu, że nieprzychylny los

może zmienić jedynie młodzieniec, który nigdy nie miał ojca. Posłańcy króla odnaleźli w końcu

w południowej Walii odpowiedniego chłopca. Miał na imię Merlin. Jego matka zaszła pewnej
nocy w ciążę za sprawą jednego z demonów. I tylko dzięki swej ogromnej pobożności i dobroci

pewnego kapłana chłopiec nie wkroczył na złą drogę. Posiadł „całą wiedzę diabła” i służył Bogu
jako prorok.

Kiedy Merlin przybył na dwór Wortigerna, chciał się dowiedzieć od jego czarowników, co

znajduje się pod ziemią w miejscu, gdzie ma powstać twierdza. Odkrył bowiem natychmiast

coś, czego tamci nie przeczuwali: w podziemnym stawie walczyły ze sobą dwa smoki. Smok
jest od dawna symbolem energii ziemi i możemy sobie jedynie wyobrazić, w jaki sposób młody

czarodziej zlokalizował źródło negatywnego promieniowania. Na żądanie Wortigerna Merlin
wyjawił głęboki sens tego zjawiska w długiej przepowiedni: mówiła ona o początkowych zwy-

‒ 65 ‒

background image

cięstwach Sasów i ponownym umocnieniu się Brytów, przedstawiała też losy przyszłych królów
aż do samego końca, gdy szaleć będą morza i wiatry, które w dzikim wzburzeniu rozpędzą

gwiazdy.

Pierwsza część przepowiedni już wkrótce miała się sprawdzić. Aurelius i Uther przekroczyli

ze swą armią morze, wytropili i zamordowali Wortigerna w jego kryjówce. Aurelius Ambrosius
został prawowitym władcą Brytanii i kazał Merlinowi wznieść wielki pomnik ku czci brytyjskiej

szlachty poległej w pobliżu Amesbury. W taki sposób powstać miało Stonehenge.

Panowanie Aureliusa nie trwało jednak długo. Został otruty przez Sasów, a tron objął jego

brat Uther. Nowemu królowi udało się rozgromić germańskich intruzów. Podczas uczty wydanej
z okazji tego zwycięstwa, Uther zakochał się w Igernie, żonie Gorloisa, księcia Kornwalii. Jego

namiętność okazała się tak gwałtowna, iż książę zmuszony był umieścić małżonkę w położo-
nym na skałach zamku Tintagel w Kornwalii, sam zaś obwarował się w twierdzy Dimilioc. Uther

próbował z początku zdobyć twierdzę siłą, potem postanowił użyć podstępu. Rozkazał sprowa-
dzić sprytnego Merlina, który szybko przemienił go w Gorloisa, a poddanych Uthera w jego

wojowników. W tej postaci wszyscy udali się konno do Tintagel, gdzie bez przeszkód dostali się
do zamku, a Uther mógł spędzić wymarzoną noc miłości z Igerną. Spłodził syna, któremu

nadano później imię Artur. Merlin nie oddalał się od młodego księcia. Mieszkał w jaskini
niedaleko Tintagel, kształcąc chłopca w naukach i sztuce walki; uczył go także patrzeć na świat

innymi oczami, traktować wszystko jako harmonijną całość, święty porządek, jako jedność w
niepowtarzalnym i nieopisywalnym pięknie i różnorodności. Merlin wyjawił Arturowi tajemnicę

jego królewskiego pochodzenia i pouczał, że prawdziwa królewska godność jest odzwiercie-
dleniem kosmicznych praw w społeczeństwie, obowiązkiem pielęgnowania ziemi i ochraniania

nieba.

Po śmierci Uthera nie wiadomo było, kto zostanie jego następcą. Wówczas odkryto kamień,

w którym tkwił miecz, a Merlin ogłosił, iż królem będzie ten, kto zdoła wyciągnąć go z
kamienia. Mógł tego dokonać tylko Artur, gdyż jako jedyny rozumiał, iż do celu nie dotrze

poprzez siłę i przemoc, lecz dzięki intuicji i wewnętrznej sile ducha. Został królem Brytów. W
darze od Merlina otrzymał okrągły stół. Czarodziej dał mu też radę, by zgromadził wokół siebie

najzacniejszych rycerzy kraju, gotowych poświęcić się najszlachetniejszemu ze wszystkich
zadań, odszukaniu Świętego Graala.

Merlin żył na dworze króla Artura w Camelot, obecnie Cadbury. Pod rządami najsprawie-

dliwszego z królów miejsce to stało się centrum złotego wieku. Do dziś Camelot uosabia

utracony bezpowrotnie świat, w którym człowiek przestrzegał boskich przykazań i żył w
zgodzie z naturą. Jak mówią słowa przepięknego musicalu T. H. White'a, pt. „Były i przyszły

król”, którego filmowa adaptacja, nosząca tytuł Camelot, powstała w latach sześćdziesiątych:
„W Camelot istnieje jedno prawo, deszcz pada dopiero wtedy, gdy słońce skryje się za hory-

zontem”.

Kres złotego wieku w Camelot nastał dopiero wówczas, kiedy Artur zginął z ręki swojego

kuzyna-zdrajcy w bitwie nad rzeką Camblan w roku 542. Sasi zdobywali terytorium Brytanii
kawałek po kawałku. Ludność zamieszkująca ją do tej pory, Brytowie, ponownie wywędrowała

do Walii i nazwała się Walijczykami. Merlin został królem i prorokiem Walijczyków z Walii
Południowej. W Vita Merlini Geoffrey pisze: „dumnemu ludowi południowej Walii nadał on

prawa, a wodzom przepowiedział przyszłość”.

Kiedy król Peredur, władca Walijczyków z północy, wypowiedział wojnę szkockiemu królowi

Gwenddolauowi, Merlin wyruszył wraz z Rhydderchem, królem Kunbrerów, na wojnę przeciwko
Peredurowi. Straszna rzeź, jaką tam ujrzał, i śmierć setek bohaterskich mężczyzn poruszyła

czarodzieja do tego stopnia, że na trzy dni pogrążył się w żałobie i odmawiał każdego posiłku,
w końcu zaś zaszył się samotnie w lesie. Jego towarzysze obawiali się, że Merlin oszalał, on

jednak „rozkoszował się leżeniem w ukryciu pod jesionami; zadziwiały go dzikie zwierzęta,
skubiące trawę na polanach; gonił za nimi i przemykał obok. Żywił się korzonkami ziół i trawą,

owocami drzew i jagodami w gąszczach. Stał się leśnym człowiekiem, oddając swoje życie w
ręce lasu”.

Merlin został „prorokiem Demeter”, bogini ziemi ‒ pisze Geoffrey. Tym, który „rozmawia z

drzewami, i współczuje z kamieniami”. Trzykrotnie sprowadzano go na dwór króla Rhyddercha,

raz nawet zakutego w kajdany. Miał przepowiadać przyszłość. Ale za każdym razem jakaś siła
gnała czarodzieja w stronę lasu, „gdyż nie mógł znieść ludzi w mieście. Natomiast w lasach i

gajach, jak mówił, gromadziło się wokół niego stado jeleni, a on sam siadał na jednego z nich”.
Jego towarzyszami stały się także wilki. Wsłuchiwał się w odgłosy ziemi, leczył wodą ze

świętych źródeł, a z gwiazd czytał losy krajów i władców.

„Oddaliłem się od samego siebie, niczym duch znałem czyny ludzi, którzy już odeszli,

przepowiadałem też przyszłość”, zwierzał się bardowi Taliesinowi. „Gdy poznałem później

‒ 66 ‒

background image

tajemnice lotu ptaka, wędrówek gwiazd i ryb, wszystko to dręczyło mnie i nie dawało spokoju
mojej ludzkiej duszy”. Merlin postanowił więc całkowicie odizolować się od świata. W zakończe-

niu Vita Merlini Geoffreya sędziwy czarodziej odchodzi pod stary dąb, by połączyć się z naturą.

„W tym lesie rośnie dąb, którego kształt godny jest podziwu. Podeszły wiek dał mu się już

we znaki, wyschły jego soki, a jego środek się rozpada. Widziałem to drzewo, kiedy zaczynało
rosnąć. Widziałem nawet spadającego żołędzia, z którego powstało, a nad nim stał dzięcioł i

przyglądał się gałązce. Widziałem, jak się rozwija; obserwowałem wszystko, a ponieważ wśród
tych pól bałem się o niego, dobrze zapamiętałem to miejsce. Widzicie więc, że żyłem długo, a

ciężar tego wieku powstrzymuje mnie, dlatego rezygnuję z nowej władzy. Kiedy zatrzymuję się
pod zielenią listowia, bogactwa Kaledonii (Szkocja) raduje mnie ono bardziej niż szlachetne

kamienie z Indii lub złoto z wybrzeży Tagus. Pozostanę tu do końca mojego żywota, zadowolę
się jabłkami i trawą, a ciało chcę oczyścić przez pobożny post, tak abym stał się godzien

uczestniczenia w życiu wiecznym”.

Geoffrey ani słowem nie wspomina o śmierci Merlina. Istnieje przecież tak wiele sprzecznych

ze sobą przekazów o miejscach, w których przebywa dziś czarodziej. Mówią, że Merlin żyje
nadal w drzewie, w świętej górze, potoku czy w lesie. W południowej Szkocji wierzą, iż głos

Merlina można czasami usłyszeć pośród „szumu kaledońskich lasów”. Legenda walijska podaje
z kolei, że Merlin zamieszkuje wnętrze Merlin's Hill w pobliżu Carmathan i „od czasu do czasu

daje się słyszeć jego westchnienie, trzeba wszakże przysłuchiwać się we właściwym miejscu”.

Jeszcze inna legenda głosi, że Merlin żyje dzisiaj w niewidzialnym, szklanym domu na

wyspie Bardey u wybrzeży Walii, strzegąc różnych skarbów, między innymi prawdziwego tronu
Brytanii, na którym pewnego dnia, wraz z początkiem nowego złotego wieku, zasiądzie nowy

król Artur. Czarodziej stał się jak gdyby częścią tego kraju, a każde drzewo i każda góra w
Anglii jest niejako Merlinem, magiczną świadomością natury. Merlin to ktoś więcej niż tylko

postać historyczna, druid lub czarodziej pełniący rolę królewskiego doradcy. Podobnie jak grec-
kie bóstwo Pan był on „strażnikiem lasu” i „obrońcą kraju”, uosobionym strażnikiem ziemi.

Nie narodziłem się z matki ani ojca,
o moim stworzeniu można by rzec, iż powstałem

z dziewięciu różnych elementów:
jestem owocem owoców, owocem Boga z początku,

powstałem z pierwiosnków i kwiatów porastających wzgórza, z kwiecia leśnego i drzew;
zostałem stworzony z uprawnej ziemi, i z kwiecia pokrzyw, z wód dziewiątej fali

tak śpiewa Merlin w walijskim poemacie. „Zadaniem Merlina było czuwanie nad porząd-

kiem i sensem ludzkiej społeczności”, wyjaśnia brytyjski historyk Nicolai Tolstoy w swojej

(wyśmienitej) pracy pt. „W poszukiwaniu Merlina”. „Pomógł on Utherowi Pendragonowi stwo-
rzyć na nowo monarchię; przygotował magiczny sprawdzian, by Artur mógł udowodnić, że jest

prawowitym następcą Uthera. Założył Bractwo Rycerzy Okrągłego Stołu, a ono przywróciło
szlachcie poczucie jedności. Zapoczątkował poszukiwania Świętego Graala, które stawiały

społeczeństwu wyższe cele.

Przez cały czas Merlin ostrzegał również przed poważnymi skutkami zerwania z magicznymi

rytuałami, które jednoczyły społeczeństwo i wyznaczały mu wspólne cele.

Nasze będą lata i dni długie

wyschnięte plony
pod rządami fałszywych królów

brzmi zgubna przepowiednia Merlina w walijskim poemacie Hoianau. Fałszywi władcy

staną się przyczyną nieurodzaju, gdyż ich nieprawowite rządy są znakiem rozłamu w społe-

czeństwie. Przeciwieństwem legalnego ładu jest nieład, nieurodzaj i chaos. Wszystko powraca z
wolna do stanu z okresu przedkulturowego, a zarówno ziemia, jak i ludzka moralność przei-

staczają się w opustoszałą krainę, podobną do opisywanej w eposach z czasów panowania
króla Artura.

Merlin jest więc strażnikiem kultury i cywilizowanego porządku, poezji i królewskiej godnoś-

ci, sztuki słowa i genealogii. Roztaczając swoje profetyczne wizje przyszłości, często ostrzega

przed skutkami nieznacznego nawet zakłócenia społecznej harmonii. Co więcej, jako stróż
zwierząt sam pilnuje tego opuszczonego krajobrazu.

Merlin staje się tym samym uosobieniem ducha ziemi nazwanego przez Williama Blake'a,

osiemnastowiecznego angielskiego mistyka, „Olbrzymem Albionem” przykutym łańcuchami do

dolin i wzgórz swojej ojczyzny. Zgraja nędznych tyranów przywłaszczyła sobie jego królestwo;
jego ogromne ciało przesłaniała mgła czarów, czyniąc go niewidzialnym dla śmiertelników.

Każdy pagórek, każde drzewo jest cząstką Albiona, tak jak każdy pagórek i każde drzewo jest

‒ 67 ‒

background image

Merlinem. Żyjąc w ich wnętrzu, może on dalej śledzić los Ziemi.

„Clas Myrrdin”, „Zagroda Merlina” ‒ to według walijskiej triady nazwa całego terytorium

Brytanii z okresu zanim pojawił się tam człowiek. Niektórzy ze znawców mitologii twierdzili, że
imię „Merlin” jest właśnie zniekształconym starym imieniem celtyckim „Merddin”, które znaczy

‒ bóg nieba. W roku 1886 folklorysta John Rhys wysnuł tezę, że boga tego czczono również w
Stonehenge. Osobliwym faktem jest, że „Niebieskie kamienie” pochodzą właśnie z okolic Car-

mathan, gdzie według legendy urodził się Merlin. Historycy są zgodni, że budowa tego monu-
mentalnego obiektu rozpoczęła się trzy tysiąclecia przed pojawieniem się Merlina i trwała tysiąc

lat. Wydaje mi się, że autorzy wszystkich legend bronią tak gorliwie związku Merlina ze
Stonehenge również z innego powodu. Być może czarodziej był ostatnim wielkim kapłanem

świątyni z epoki kamiennej, co pozwalało mu zgłębiać „wędrówki gwiazd” oraz prowadzić dialog
z przyrodą. W literaturze antycznej spotykamy nawet kogoś w rodzaju pierwowzoru Merlina:

jest nim czarodziej Abaris. Według Diodorusa z Sycylii (I w. p.n.e.) był on wielkim kapłanem
„okrągłej świątyni” na wyspie Hyperborea, po „drugiej stronie kraju Celtów”, Francji. Abaris

służył Apollonowi ‒ bogu słońca, światła i nieba i podróżował na „złotej strzale” po znanym
wówczas świecie. Pewnego razu odwiedził greckiego filozofa Pitagorasa (VI w. p.n.e.) w jego

szkole w Krotonie na południu Francji. Zdarzyło się to ponad tysiąc lat przed pojawieniem się
Merlina.

Znane szczegóły z jego życia świadczą, iż jest on przedstawicielem prastarej tradycji

magicznej. Przedstawiany w otoczeniu stada jeleni, przypomina celtyckiego boga Gerunnosa,

który na głowie nosił rogi jelenia i podobnie jak Merlin żył w lasach. Również historia
pochodzenia Gerunnosa sięga zamierzchłych czasów. W grocie Trois-Freres w południowej

Francji znajduje się malowidło ścienne przedstawiające szamana z głową ozdobioną rogami.
Dodatkowo, postać ta wyposażona jest w atrybuty sowy, jelenia, wilka i konia. Archeolodzy

twierdzą, że malowidło powstać mogło około 12.000 lat p.n.e. Na dalekiej Syberii dziś jeszcze
spotkać można szamanów, którzy podczas różnych obrzędów zakładają na głowę poroże

jelenia. Dowodzi to, że szamanizm jako najstarsza religia ludzkości do dziś w różnych,
odległych od siebie zakątkach świata zachował wspólną, niczym niezmąconą tradycję.

Nicolai Tolstoy pisze: „Szaman odziany był w skóry zwierząt, a na głowie nosił rogi jelenia:

symbol jego szczególnego związku z dziką zwierzyną ‒ jeleniami. Jako stróż zwierząt czuwał,

by żadnego z nich nie upolowano bez uprzedniego przygotowania i ofiary pokutnej. Działo się
tak, mimo iż człowiek był w pełni uzależniony od zwierząt. U podstaw takich zachowań leżała

idea harmonijnego, naturalnego porządku, który naruszyć można było tylko wówczas, gdy
zachodziła bezwzględna konieczność. Należało jednak złożyć ofiarę bogu czuwającemu nad

zachowaniem równowagi. Posłużmy się tutaj słowami pewnego eskimoskiego szamana:
«Pierwsi ludzie składali ofiary z miłości do wszechotaczającej harmonii, z miłości do

nieskończenie wielkich, niewyczerpanych nigdy rzeczy». Niezależnie od tego, że ziemia pełna
była dzikich zwierząt, ludzie tamtych czasów mieli doskonałe wyczucie tego, co nazwalibyśmy

dzisiaj równowagą ekologiczną”.

Jakże ważną rolę miałby do spełnienia Merlin ‒ „strażnik wszelkiego stworzenia” ‒ w na-

szych czasach!

Rio de Janeiro, 3-14 czerwca 1992 roku. W tym brazylijskim mieście u wybrzeży Oceanu

Atlantyckiego odbyła się w tych dniach największa do tej pory konferencja międzynarodowa.
Przybyło na nią ponad stu szefów państw ze wszystkich niemal krajów świata i ponad

trzydzieści tysięcy uczestników, wśród nich czołowi naukowcy i ekolodzy. Celem konferencji
było rozwiązanie problemów związanych z ochroną środowiska naturalnego na naszej planecie.

Uczestnicy opracować mieli strategię postępowania, która umożliwiłaby ocalenie Ziemi dla
przyszłych generacji. Głównymi tematami w dyskusji były: przeludnienie, zachowanie gatunku

ludzkiego, zmiany klimatyczne, wzrost skażenia środowiska dwutlenkiem węgla i spalinami,
wymieranie lasów tropikalnych oraz rosnące dziury ozonowe nad biegunem północnym i

południowym.

Wszyscy uczestnicy tej ONZ-owskiej konferencji zdawali sobie sprawę z konieczności

ukrócenia rabunkowej gospodarki zasobami naturalnymi Ziemi oraz zapobieżenia niszczeniu jej
ekosfery. Mimo to żaden spośród stu szefów państw nie chciał zapoczątkować tych radykalnych

reform. Skończyło się więc na kilku „pięknych” obietnicach długoterminowego wprowadzania
zmian, i w końcu ‒ wszystko pozostało jak dawniej. Zbyt mocno uwagę każdego z nich

zaprzątały gospodarcze interesy ich państw, ciążące na nich długi, lub też zbliżające się
wybory. W Rio de Janeiro zabrakło bowiem „Gorbaczowa środowiska naturalnego”, jak pisała

gazeta Hamburger Abendblatt ‒ nowego Merlina, „strażnika Ziemi”.

Jednocześnie pojawiają się wciąż nowocześni szamani, użyczający ziemi swojego głosu. W

‒ 68 ‒

background image

maju 1991 roku spotkałem na konferencji w Poczdamie Sun Beara, indiańskiego czarownika z
plemienia Czipewejów, żyjącego w amerykańskim stanie Washington. Sun Bear wykształcony

został przez członków swojej rodziny na szamana. Podróżował po całym kraju, by jak najwięcej
nauczyć się od mędrców swojego ludu i odnaleźć drogę do własnych wizji. Nieustannie też

dowiadywał się, że według dawnych przepowiedni Indian nadejdzie kiedyś czas, gdy zachwiana
zostanie naturalna równowaga na Matce Ziemi. Niektóre obszary staną się wówczas zbyt

wilgotne, inne zbyt suche. W jednym miejscu będzie za gorąco, w innym za zimno. Pierwsze
symptomy zniszczeń w środowisku naturalnym ‒ susza w południowo-zachodniej części USA

czy powodzie na południu kraju ‒ uświadomiły Sun Bearowi, że czas ten właśnie nadszedł. W
swoich snach widział wybuchy wulkanów na zachodzie kraju, silne trzęsienia ziemi, zburzone

miasta, trąby powietrzne, powodzie i inne katastrofy. Dlaczego Sun Bear przyjechał do
Niemiec? Czy miał tu do spełnienia jakąś misję?

Sun Bear odrzekł: „Sądzę, że mam obowiązek podzielenia się moją wiedzą z wszystkimi,

którzy gotowi są mnie wysłuchać i otworzyć się no to, co się zdarzy. W niszczeniu Matki Ziemi

uczestniczą ludzie na całym świecie, w szczególności jednak przedstawiciele białej rasy, zamie-
szkujący wielkie miasta. Zeszliście z drogi ku harmonii i naturalnej równowadze, zapominacie o

świętych obrzędach, które znali jeszcze wasi przodkowie. Przybyłem do Niemiec, by wskazać
tym wszystkim, którzy chcą mnie wysłuchać, jak odzyskać utraconą równowagę, jak wrócić na

drogę odpowiedzialności i miłości do Matki Ziemi oraz wszelkiego stworzenia. Jeśli wspólnie
nad tym popracujemy, być może uda nam się uniknąć zagłady świata”.

Z pomocą jakiej „medycyny” Indianie próbują odbudować utraconą harmonię?
„Zgodnie z «medycyną» Indian należy pomóc człowiekowi, by żył bardziej świadomie.

Dlatego podróżuję po całym świecie, nauczam i dzielę się swoją wiedzą. Wielu ludzi zaczyna
dzięki temu respektować i kochać Ziemię. Musimy żyć w taki sposób, by nie wyrządzić jej

krzywdy. Musimy nauczyć się traktować ją jak żywą istotę. Musimy ponownie włączyć się do
świętego biegu rzeczy, by zrozumieć, że cały wszechświat również ma prawo do istnienia.

Zanim ludzie zajmą się naprawą świata, muszą najpierw uleczyć samych siebie. Każdy człowiek
musi wziąć na siebie odpowiedzialność za własne życie i własny los. Każdy musi znaleźć swoją

wizję i nią się kierować. Uczę ich, by zaczęli dostrzegać piękno w sobie i w naturze. ‒ W
dzisiejszych czasach tak wielu ludzi po prostu nie słucha Ziemi. Przyroda przemawia do nas

nieustannie, lecz my nie słyszymy jej głosu”, mówi Indianin.

Co trzeba zrobić, by usłyszeć głos Ziemi?

„Po pierwsze mówię moim uczniom, że powinni wyjść i poszukać drzewa, które można by

objąć ramionami. Dotknąć go, by własnym ciałem poczuć, jak żyje. Możemy rozmawiać z

wszelkim stworzeniem ‒ z drzewami, kamieniami, wiatrem i ptakami. Ziemia ostrzega nas
przed każdą zmianą. Czują to zwierzęta i stają się wtedy niespokojne. Jednak wielu ludzi

uważa Ziemię za martwą materię. Jest to błędne myślenie; ona żyje! W każdym razie dopóki
ludzie nie zniszczą jej ostatecznie”.

Czy nie przypomina to prawd głoszonych przez Merlina? Przecież przywoływał on nieraz w

naszej pamięci obraz dawno zapomnianego złotego wieku, gdy ludzie żyli w harmonii z naturą i

bóstwami? Był to czas, kiedyśmy bez przymusu i obaw, „kierując się własnym instynktem, byli
zacni i uczciwi”, jak mówi Owidiusz, „i nie istniały kary, strach, sądy ani żołnierze. Ziemia

spontanicznie oddawała swoje płody, a ludzie radowali się jej darami”.

W swoich „Prawach” Platon cytuje poetę Hezjoda, który w mitycznym opowiadaniu o Złotym

Wieku pisze, że wszystkie rzeczy potrzebne do życia pojawiły się w nadmiarze i zupełnie
niepostrzeżenie. W tamtych czasach bowiem ludzie nie pozwalali sobą rządzić, podążając

wyłącznie za głosem własnego ducha. Ziemia była dla nich świętością, nie dlatego, że w taki
sposób traktowali ją ludzie bogobojni, ale dlatego że natchniona była twórczym duchem

wszechświata. Ludzie wiedzieli, że dla twórczego ducha najważniejsza jest harmonia, planowa
ewolucja oraz rytmy kosmosu.

Badania nad przyrodą dowiodły im, że wszystko w życiu odbywa się w zamkniętym cyklu ‒

dzień i noc, narodziny i śmierć, wędrówka gwiazd i pory roku. Świątynie budowane w kształcie

okręgu ‒ jak ta w Stonehenge ‒ miały być odwzorowaniem wszechświata. W ten sposób ludzie
chcieli osiągnąć harmonię z jego rytmami. Integrując się ze wszechświatem, nie zamierzali

powierzać swojego losu przypadkowi. Pierwszymi kapłanami byli szamani, prorocy, astronomo-
wie, badacze kosmicznych cykli. Ich zadaniem był dialog z uniwersum, zgłębianie „niebiańskiej

harmonii” oraz czuwanie, by społeczeństwo funkcjonowało z nią zgodnie. Wiedzieli, albo
przynajmniej domyślali się, że wyłamanie się z tego planu stworzenia musi niechybnie prowa-

dzić do dysharmonii, zniszczenia, niezgody, wojen i katastrof. Nawet najstarsze przepowiednie
ukazywały więc niebezpieczeństwa, przed jakimi stanąć może ludzkość, jeśli sprzeciwi się

„boskim” prawom Współczesne wydarzenia zdają się to w pełni potwierdzać.

‒ 69 ‒

background image

Im wyraźniej człowiek odsuwał się od natury, tym częściej zapominał o jej naturalnych

cyklach. Pierwsze miasta porównywano słusznie do biblijnej „nierządnicy Babilonu”. Warto też

przypomnieć, jak bardzo Merlin starał się unikać miast. Wolał wędrować przez lasy,
rozmawiając z drzewami i kamieniami. Jakże okropne musiałyby mu się wydać nowoczesne

miasta przemysłowe, z ich nerwową mieszaniną świateł i hałasu, pośpiechem i niepokojem;
miasta, z których przyrodę wyparto do kilku ogrodzonych siatką parków, a ducha ziemi odizo-

lowano warstwą stali i betonu. Taką sytuację Indianie Hopi zwykli określać słowem kooyani-
squatsi
. Dosłownie znaczy to: „stan całkowitej dysharmonii” ‒ ale także „stan wymagający

zmiany”. Czy nie znamiennym jest to, iż wybitni współcześni kosmolodzy obrali sobie za
„kamień filozoficzny” właśnie „teorię chaosu”?

W starożytnych Chinach klęski żywiołowe i niepokoje społeczne tłumaczono niedbałością

cesarza podczas rytualnych obrządków, bądź też niewłaściwymi stosunkami na cesarskim

dworze. Miejsce to było bowiem odzwierciedlającym boski porządek mikrokosmosem oraz
symbolem pojednania z duchem Ziemi, duchem ewolucji. Każdy rodzaj katastrofy miał swoje

przyczyny, a od cesarza oczekiwano, że podejmie jakieś kroki dla ratowania sytuacji. Niektóre
z tych przyczyn opisano w „wielkim prawie”, o którym wspomina się w jednym z rozdziałów

„Chińskich Kronik” z roku 1050 przed Chrystusem. Kilkoma cytatami z tego dzieła posłużył się
Raphael Patai w swojej książce „Człowiek i świątynia”:

„Jeśli natura biegnie swoim normalnym rytmem, jest to oznaką dobrze sprawowanej władzy.

Jeśli zaś wystąpią w niej zaburzenia, wówczas tłumaczy się to jakąś nieprawidłowością. Na

podstawie stałych tabel z zaburzeń w naturze można ustalić, co jest nie tak. Zbyt częste opady
deszczu świadczą o niesprawiedliwości. Susza pozwala podejrzewać niedbałość. Obfite plony

wskazują, że wszystko jest w najlepszym porządku. Nieurodzaj natomiast świadczy o jedno-
znacznej winie rządzących”.

Ludzkość ma tylko jedną szansę, by przeżyć XXI wiek: konieczne jest nawiązanie dialogu z

Ziemią, kosmosem oraz odmiennymi rodzajami istnień. Życie Merlina musimy potraktować

jako metaforę jedynej drogi wyjścia z chaosu; drogi, którą możemy opuścić nasz technicznie
zaawansowany świat ‒ jako powrót do harmonii oraz pojednania z wszechświatem. Musimy,

podobnie jak Merlin, nauczyć się rozmawiać z kamieniami i drzewami. Musimy odkryć w sobie
na nowo magiczny świat Merlina, archetypu wszystkich czarodziejów ‒ świat międzymózgowia,

intuicji, miłości, fantazji i kreatywności.

Musimy nauczyć się odczuwać rozumem i myśleć sercem, a więc tego, co nazywam efektem

Merlina: nauczyć się ponownie zachwytu nad naturą. Tylko wówczas odrodzi się w niej
wszechobecny czarodziej ‒ w drzewach, kamieniach, pagórkach i zwierzętach, od których

człowiek tak bardzo się odsunął. W roku 1590 Edmund Spenser opisał to w The Faerie Queene:

Zaiste Merlin przemówił,

moce przeznaczenia podążają spokojnie ustaloną wcześniej
drogą,

nie zważając nawet na drżenie Ziemi:
Jednakże człowiek powinien zabiegać,

by zrządzenie niebios, którym kieruje,
podążało w kierunku jego celu.

Czy to przypadek, że właśnie w kraju Merlina pewne zagadkowe zjawisko wywołało w

ostatnich latach tak wiele emocji? W połowie lat siedemdziesiątych w południowej Anglii

lotnicy-sportowcy zauważyli z powietrza niezwykle symetryczne okrągłe obiekty na porośnię-
tych zbożem lub trawą polach. Od tamtej pory temat „zbożowych kręgów” wzbudza na całym

świecie ogromne kontrowersje. Na początku były to tylko „nieliczne okazy”, jednak z biegiem
czasu ich liczba bardzo wzrosła.

Te tak zwane „zbożowe kręgi” pojawiają się zazwyczaj od maja do września, przeważnie

nocą, pośród łanów zbóż (pszenicy, jęczmienia ozimego, żyta lub owsa) oraz w rzepaku i

trawach ‒ gdy osiągną one określoną wysokość i stopień dojrzałości. Średnica kręgów waha się
od pięćdziesięciu centymetrów do czterdziestu pięciu metrów. Wzory dużych formatów mogą

osiągać długość stu osiemdziesięciu metrów i zajmować powierzchnię nawet dziesięciu tysięcy
metrów kwadratowych. Najbardziej zadziwia precyzja, z jaką źdźbła zbóż tworzą płasko leżącą

na ziemi spiralę, mimo że nie są ani połamane, ani zgniecione. Niekiedy taki krąg składa się z
kilku warstw, w których zboże ułożone jest w przeciwnych kierunkach, bądź też artystycznie

się ze sobą przeplata. Większość tych „układów” ma kształt owalny, a środek „powalonego”
zboża często nie pokrywa się z geometrycznym środkiem koła.

W roku 1990 obraz tych kręgów radykalnie się zmienił: proste układy przeistoczyły się w

skomplikowane wzory ‒ piktogramy lub agroglify. I to nie tylko w ich „ojczyźnie”, hrabstwach

‒ 70 ‒

background image

Wiltshire i Hampshire, lecz w całym Zjednoczonym Królestwie oraz w innych miejscach na
świecie. Zjawisko to powtarzało się nadal w 1991 roku, zawędrowało nawet do Niemiec, gdzie

fenomeny tego rodzaju wskutek arogancji i niewiedzy szczególnie często się wyśmiewa.

Nic więc dziwnego, że 9 września 1991 roku przede wszystkim niemieckie media skwapliwie

podchwyciły meldunek brytyjskiego brukowca Today, zatytułowany Mężczyźni, którzy oszukali
świat: „W jaki sposób zrobiliśmy kręgi i nabraliśmy ludzi. Today może dowieść, że tajemnicze

kręgi zbożowe, zadziwiające naukowców na całym świecie, są tylko wielkim oszustwem”, pisze
gazeta.

W centrum tej godnej Munchhausena historii znaleźli się dwaj niesamowicie krzepcy emeryci

w wieku 62 i 67 lat: David Chorley i Doug Bower z Southampton. Twierdzili oni, że w ciągu

trzynastu lat syzyfowej pracy wykonali wszystkie znane do tej pory kręgi i piktogramy. Jak
twierdzi Today, dwóch emerytowanych zuchów, wyposażonych jedynie w sieci, deski i czapkę-

baseballówkę z dziwacznym, drucianym szkieletem, spędziło wiele bezsennych nocy, wykonu-
jąc zbożowe kręgi.

Cała afera szybko się skończyła, gdy duet oszustów miał zaprezentować swoją sztuczkę

przed kamerami. Rezultat ich zabiegów był taką samą partaniną jak koło zbożowe podrobione

w pobliżu Eckernförde.

Po dokładnym zbadaniu sprawy informacje o Dougu i Davidzie okazały się jedynie „kaczką

dziennikarską”, a dwóch zdziecinniałych staruszków zdemaskowano jako parę oszustów. Mimo
to niemieckie media nie pokusiły się o sprostowanie tej sprawy. Zupełnie inaczej postąpiła

prasa brytyjska: „Łatwiej uwierzyć w małych, zielonych ludzików niż w historyjki opowiadane
przez Bowera i Chorleya”, pisał poważny dziennik The Independent. Również szczególnie

zainteresowana tym zjawiskiem BBC potraktowała ich oświadczenie z dystansem. Nic więc
dziwnego, że na skutek tak wielu niedorzeczności jeden z dziennikarzy wniósł w końcu do

brytyjskiej agencji prasowej skargę, oskarżając gazetę Today o celowe wprowadzenie w błąd
opinii publicznej. W lipcu 1991 poleciałem do Grasdorf niedaleko Hildesheim, aby na zlecenie

telewizji RTL zbadać piktogram odkryty na polu pszenicy 22 lipca 1991 roku. W tym dniu rolnik
Werner Harenberg zamierzał wyrywać na polu oset. Kiedy zaparkował samochód na skraju

lasu, stanął jak wryty. Ogromną część pola pokrywało ułożone płasko zboże, tworząc doskonały
i niezwykle piękny piktogram. Wzór długości około stu i szerokości pięćdziesięciu metrów

składał się z siedmiu symboli i trzynastu kręgów; w największym z nich znajdował się krzyż.
Kiedy przelatywałem helikopterem nad tym piktogramem, poruszyła mnie zwłaszcza jego

symetria i precyzja wykonania.

Wciąż na nowo okazuje się, że zbożowe kręgi lub piktogramy pojawiają się w pobliżu

prehistorycznych miejsc. Również piktogram Grasdorf powstał niedaleko miejsca pradawnego
kultu. Leży on u stóp góry Thieberg, gdzie kiedyś gromadziły się ludy germańskie. Niedaleko

znajduje się prastare germańskie sanktuarium boga Wodana, góra Wohldenberg. Za panowania
Karola Wielkiego zbudowano w tym miejscu kościół chrześcijański. Znajdują się tam również

„skała Wodana” i „święte drzewa”, czczony przez Germanów gaj, o który toczono boje aż do
czasów średniowiecznych. Kiedy w roku 1273 jeden z kasztelanów kazał wykarczować prastare

miejsca kultu, został zamordowany przez mieszkańców Grasdorf. Pole, na którym odkryto
piktogram, od zamierzchłych czasów nosi nazwę Thiebergfeld.

Doskonała struktura grasdorfskiego piktogramu zrobiła furorę na całym świecie i przyciąg-

nęła tłumy ludzi. Niektórzy z nich przyjeżdżali z wahadełkami, różdżkami, a nawet licznikami

Geigera-Müllera oraz wykrywaczami min. Poszczęściło się jednemu z poszukiwaczy: w środku
trzech piktogramów jego przyrząd wykrył jakiś metal. Odkrywca zniknął niepostrzeżenie, by

powrócić nieco później z łopatą i motyką. Na głębokości pół metra natrafił na trzy, ważące
cztery-pięć kilogramów, okrągłe płyty ‒ z brązu, ze srebra oraz prawdopodobnie (trzecia płyta

tymczasem zaginęła) z czystego złota. Na płytach znajdowały się dokładnie te same znaki,
które jako piktogram pojawiły się w zbożowym łanie!

Na nieszczęście, odkrywca płyt wyczyścił je nieumiejętnie chemikaliami. Tak przynajmniej

dowiedziałem się od artysty Moschkote'a Litfassa, który przechowuje dwie z tablic ‒ brązową i

srebrną. Dzięki niemu mogłem się im dokładnie przyjrzeć. W orzeczeniu Federalnego Urzędu
do Spraw Badania Materiałów czytamy: płyta numer dwa (w kolorze brązowym) wykonana ze

stopu miedzi i cyny, zawartość cyny 10-15 procent. Pozostałe składniki stopu: jeden procent
niklu, śladowe ilości żelaza, poniżej 0,1 procenta. Płyta numer jeden (srebrna) wykonana z

prawie czystego srebra. Wykryto jedynie śladowe ilości żelaza, poniżej 0,1 procenta.

Pierwszą płytę wykonano więc niemal wyłącznie z czystego srebra. Czyżby zatem w całym

zamieszaniu, wokół piktogramu i płyt, chodziło o gigantyczne oszustwo? Jego autor (lub
autorzy) musiał w takim razie, z niezrozumiałych powodów, włożyć w to wiele trudu i nie

przejmować się kosztami.

‒ 71 ‒

background image

Zreasumujmy fakty związane z piktogramami z Grasdorf:
1. Podobnie jak piktogramy angielskie znajduje się on w pobliżu ważnych prehistorycznych

miejsc.

2. Znaki skierowane są dokładnie na zachód i na wschód.

3. Znaki nie biegną równolegle do śladów ciągnika, jak zdarza się często w przypadku

sfałszowanych piktogramów.

4. Żaden ślad ciągnika nie przecina środka koła.
5. Wszystkie kręgi wirują w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara.

6. Żadna z miar zastosowanych w konstrukcji piktogramów nie pasuje do naszego systemu

metrycznego, lecz wszystkie opierają się na łokciu megalitycznym długości 83 centymetrów.

Usiłując wytłumaczyć genezę tego dziwnego zjawiska, uwzględnia się m.in. działanie: poza-

ziemskich istot, stacjonarnych trąb powietrznych, geomantycznych form energii, kopulujących

jeży, morficznych zjawisk rezonansu, a nawet międzynarodowej mafii fałszerzy kręgów zbożo-
wych.

Jednak bez względu na to, co mogłoby być przyczyną ich powstania, piktogramy są pewne-

go rodzaju pismem symbolicznym i z pewnością zawierają jakąś informację. Ponadto te

tajemnicze „zbożowe znaki” dotykają pewnej płaszczyzny świadomości człowieka. Zmieniają,
czy nawet poszerzają nasze rozumienie natury. Dlatego też angielski historyk i specjalista w

zakresie zbożowych okręgów, John Michell, użył następującego sformułowania: „regularne
wzory geometryczne kręgów zbożowych są uosobieniem symboli-archetypów, właściwych

zarówno strukturze wszechświata, jak i ludzkiej duszy”.

Piktogram z Grasdorf przedstawia prastare, pogańskie symbole. Krąg z krzyżem oznacza na

przykład koło słoneczne. Spirala jest symbolem kosmosu lub wszechświata. Hantale mogą
odzwierciedlać zarówno dziedzictwo przodków, jak i kontakty z odmiennymi płaszczyznami

istnienia. Równie dobrze kręgi można by interpretować jako planety lub systemy planet.

Amerykański filolog Steve Canada wyjaśnia piktogramy w zupełnie odmienny sposób:

tłumaczy je bowiem jako wypełnianie posłannictwa Anunnaków, o których pisałem dokładniej
w mojej książce pt. „Planeta Adama”. Mieli oni przybyć w zamierzchłych czasach na Ziemię z

położonej wówczas między Marsem a Jowiszem legendarnej, dziesiątej planety, Nibiru. Ja
twierdzę natomiast, iż w przypadku prawdziwych kręgów zbożowych chodzi o morficzne zjawis-

ko rezonansu. Na skutek rezonansu morficznego ‒ współdrgania i wymiany energii ‒ materiali-
zują się bowiem w teraźniejszości minione struktury nagromadzone w polu morfogenetycznym.

Jako część przyrody jesteśmy zobligowani żyć z nią w harmonii, czyli w rezonansie. Ponad-

czasowy Merlin jest symbolem właśnie tej zasady.

‒ 72 ‒

background image

X

Kontakt z przyszłości

Niezgoda wielu ludzi na światopogląd materialistyczny doprowadziła na przełomie lat sie-

demdziesiątych i osiemdziesiątych do powstania ruchu New Age. Była to przede wszystkim

forma protestu przeciw niefrasobliwym poczynaniom w świecie polityków i przedstawicieli
Kościoła. Był to również protest przeciwko powszechnie uznawanemu, lecz wrogiemu życiu

systemowi wartości. Najważniejszą rolę odgrywało tu zerwanie z religią wiary i zwrot ku religii
opartej na doświadczeniu. „Globalnym celem ruchu New Age jest reintegracja elementu wizjo-

nerstwa umożliwiającego energiom socjalnym spojrzeć ponad mitami”, pisze Swann w książce
pt. „Szósty zmysł”. „Mity bowiem uwięziły w sobie polityczne nadbudowy i stanowią dziś zagro-

żenie zarówno dla biosfery człowieka, jak i ekosfery całego świata. Jeśli nie przezwyciężymy
tych mitów, czeka nas piekło”.

W odróżnieniu od wyznań opartych na dogmatach ‒ religia doświadczenia pozwala każdej

jednostce zrekonstruować poprzez osobiste doznania potencjał poziomów własnej świadomości

w sensie życia holistycznego. Zdaniem Swanna, szczególne znaczenie ma tu postrzeganie
pozazmyslowe. „Nawet najdrobniejsze doświadczenie własnych możliwości, pozwalających na

uświadomienie sobie wykraczających poza ciało człowieka elementów ludzkiej osobowości,
połączyć nas może ze świadomością holistyczną. Nigdy wcześniej nie brano tego pod uwagę

(...). Jeśli jako społeczeństwo nie chcemy respektować tych fundamentalnych możliwości,
oznacza to prawdopodobnie, że podchodzimy z rezerwą do rekonstrukcji świata wewnętrznego,

marzeń sennych, wyobraźni, pamięci, myśli i uczuć, a nawet procesów twórczych”.

Wybitny australijski neurofizjolog, laureat Nagrody Nobla, sir John Eccles jest przekonany o

istnieniu niematerialnego, myślącego i postrzegającego Ja, którego funkcje nasz mózg przej-
muje w stadium embrionalnym lub w pierwszych dniach życia człowieka. Właśnie to

niematerialne „coś” czyni nas ostatecznie ludźmi. Działa „to” niczym „łącznik mózgu” i ma
również fizyczny wpływ na funkcjonowanie ludzkiego mózgu. Pojęcia takie jak siła woli,

poczucie własnej tożsamości czy też świadomość dają się wytłumaczyć działaniem tego
„czegoś”, co nazywamy ludzką duszą. Eccles jest przekonany, iż owo niematerialne Ja może

funkcjonować nawet po fizycznej śmierci mózgu. Formułując to twierdzenie, neurofizjolog
zakłada istnienie paranormalnej, obejmującej czas i przestrzeń płaszczyzny bytu.

Najwidoczniej również paranormalne zdolności nie są powiązane z czasem i przestrzenią.

Najlepszym dowodem na to jest przepowiadanie przyszłości. Jakże chętnie wielu z nas spoj-

rzałoby w przyszłość, by dowiedzieć się, jaki czeka nas los.

Szczupły, wysoki pisarz siedział naprzeciw mnie w swojej bibliotece. Mój wzrok przemknął

po stojących wokoło wysokich regałach, po czym spoczął na jego drobnej twarzy i żywych
oczach.

‒ Jak mam to rozumieć ‒ spotkał się Pan już kiedyś ze śmiercią? ‒ zapytałem w końcu.
‒ To było dziwne przeżycie, wówczas, kiedy po raz pierwszy spotkałem tego ubranego na

szaro mężczyznę ‒ powiedział Gerd von Hassler i sięgnął po leżący na stole stary notes. ‒ To
było w styczniu 1959 roku. Zbudziłem się wczesnym rankiem i zauważyłem, że siedzę na

krawędzi łóżka z zapisanym notesem i długopisem w ręku. Łamałem sobie głowę, dlaczego
notes zapisany był aż do ostatniej kartki. A do tego ‒ zapisany przeze mnie, gdyż był to bez

wątpienia mój charakter pisma.

‒ Czy chce Pan przez to powiedzieć, że napisał Pan to wszystko w czasie snu?

‒ Tekst traktuje o ubranym na szaro mężczyźnie. Nie tak dawno porządkowałem swoje

rzeczy i notes znowu wpadł mi w ręce. Kiedy dzisiaj myślę o tym śnie ‒ bo nie mogło to być nic

innego ‒ widzę, jak żywą, postać tego dziwnie znajomego mężczyzny: wysoki, szczupły, o
wąskiej twarzy, w szarym uniformie.

Von Hassler wertował w zamyśleniu pożółkłe kartki notatnika, aż w końcu przeczytał na

głos:

‒ Wyszedł z obudowy starego stojącego zegara i powiedział: „To znowu on, czas, któremu

przez całe życie byłem oddany. Czas działania i pracy. Czas, którego nie zrozumie ten, kto w

nim nie jest”. Kiedy ubrany na szaro mężczyzna wypowiedział te słowa, zrobiło się zupełnie

‒ 73 ‒

background image

cicho i ciemno. Wydawało się, jak gdyby szedł długim, nieskończenie długim korytarzem, po
którego obu stronach znajdowało się wiele małych nisz ‒ jak w tunelu kolejki podziemnej

prowadzącym do innego kraju. Kraj ten był jednak tak daleko, że można się było jedynie
domyślać jego świateł, ale nie były one widoczne. Mężczyzna w szarym ubraniu podążał w

kierunku niewidocznego światła, a odgłos kroków zagłuszał każdy dźwięk z wyjątkiem jego
słów: „Kiedyś będziesz musiał pożegnać się z tym światem i zapytasz wówczas siebie, czego

szukałeś. I jeśli nic ci nie przyjdzie do głowy, znaczyć to będzie, że twoje poszukiwania były
daremne. Lecz jeśli znasz odpowiedź, wtedy twoje życie miało sens. Dlatego idź, idź! Bo nie

zjawi się nikt, kto ci powie, że nadszedł już czas.

Po dłuższej chwili Gerd von Hassler zaczął ponownie:

‒ Ubrany na szaro mężczyzna szedł dalej, aż zaczęło się wokół niego przejaśniać. Spostrzegł

w niszach postacie, które milczały i przysłuchiwały mu się w skupieniu. „Bycie człowiekiem nie

oznacza wcale, że ma się duszę”, powiedział do nich. „Jednak nadchodzi taki dzień, gdy kości
tych bezdusznych osobników rozsypują się, a oni giną marnie i zostają pogrzebani. Jakiś

duchowny rozprawia wtedy o rzeczach, które już ich nie dotyczą. Jednak pozostali łakną słów
pocieszenia, a duchowny nie jest tu po to, by mówić im prawdę. W przeciwnym razie napis na

grobie musiałby brzmieć następująco: Bezdusznik ten żył jak bydlę i jak bydlę przekracza
bramy wieczności. Amen”.

‒ To, co odbija się w Pańskim śnie, brzmi nad wyraz gorzko i cynicznie ‒ zarzuciłem mu.
Gerd von Hassler niewzruszenie ciągnął dalej:

‒ Wrony krążą w górze, grzebią w ziemi i przenoszą grudy błota z grobu do wieczności. Ta

gruda ziemi jest opuszczoną maską pośmiertną; wiele z nich wisi w sali Sądu Ostatecznego. W

głębokich nacięciach masek skrywa się wszystko: drogi, jakimi podążali ci ludzie; myśli, jakie
rodziły się w ich głowach; oraz czyny, jakich dokonali. Nie uniesie się żadna z dusz, by się za

nimi wstawić. Taki jest kształt Bycia uformowanego w masce i nie znajdzie się ani jedna dusza,
która by się za nim wstawiła.

Na ostatnim odcinku drogi ‒ z ciemności nieskończenie długiego tunelu w jasność światła ‒

mężczyzna w szarym ubraniu milczał. Przechodził wśród stojących, pochłoniętych rozmową

ludzi, przedzierał się przez to wszystko, aż nagle stanął przed jasnością i rozpłynął się w niej.
Lecz światło to było jedynie szarym, pochmurnym porankiem i końcem snu. ‒ Stanowczym

ruchem Gerd von Hassler zamknął swój pożółkły notes.

‒ Niezwykły to sen, ale pisał go Pan przecież przed trzydziestoma laty ‒ powiedziałem jakoś

dziwnie poruszony. ‒ Dlaczego ma on nagle dla Pana, po upływie tylu lat, tak szczególne
znaczenie?

‒ Dlaczego? ‒ wzrok Gerda von Hasslera powędrował w stronę okna. Dla uspokojenia pisarz

spoglądał w milczeniu na zaśnieżony krajobraz Bawarii. ‒ Spotkałem go ‒ powiedział po długiej

chwili namysłu. ‒ Tego ubranego na szaro mężczyznę. Przed paroma dniami.

‒ We śnie?

‒ Ależ nie. Na jawie. Podczas spaceru. Zbliżył się do mnie i przeszedł obok. Teraz już wiem,

kim jest i dlaczego tak bardzo się ze mną wówczas spoufalał. To ja jestem tym mężczyzną.

Spotkałem samego siebie. A jeśli chodzi o znaczenie? No cóż, mężczyzna ten oznajmił mi
ostatecznie, że mój czas upłynął i że śmierć już mnie oczekuje.

Kilka dni po mojej wizycie w Ampfing otrzymałem przez telefon wiadomość o śmierci Gerda

von Hasslera.

Jedno z najbardziej zadziwiających zjawisk stanowi w parapsychologii „spotkanie z własnym

Ja”. Okazuje się, iż nasza podświadomość znajduje w pewnych okolicznościach dostęp do

nieograniczonego czasem ani przestrzenią kontinuum. Projekcja zaś ‒ spotkanie z własnym Ja
‒ zdaje się wskazywać na zmiany losowe. Nie zawsze jednak zjawiska z innych wymiarów

oznaczają właśnie śmierć. Jak ukazuje poniższe zdarzenie, czasami zupełnie nieoczekiwanie
pojawia się ratunek:

W 1828 roku trzydziestoletni Szkot o nazwisku Robert Bruce pływał pomiędzy Liverpoolem a

Saint John w Nowym Brunszwiku jako sternik na statku handlowym. Pewnego dnia, gdy statek

znajdował się już u wybrzeży Nowej Fundlandii, Bruce przebywał w swojej kajucie ‒ położonej
obok kajuty kapitańskiej ‒ zajęty obliczaniem kursu. Niezadowolony z wyniku zapytał o zdanie

kapitana, który ‒ jak mu się zdawało ‒ siedział odwrócony do niego plecami przy swoim
pulpicie i pisał.

Ponieważ nie otrzymał odpowiedzi, Bruce podszedł do kapitana. Jednak kiedy piszący pod-

niósł głowę, sternik ujrzał ku swemu zaskoczeniu zupełnie obcą twarz.

Przestraszony pobiegł na pokład, by o zajściu powiadomić kapitana. Obaj natychmiast udali

się na dół. Ale kajuta kapitana była pusta. Na łupkowej tabliczce pozostała jedynie, zapisana

obcą ręką, niejasna informacja: „Stear to the North-West” (płyńcie na północny zachód).

‒ 74 ‒

background image

Sprawdzono charakter pisma wszystkich osób, które znajdowały się na statku i potrafiły

pisać. Żaden z nich nie był jednak podobny do pisma na tabliczce. Rezultatu nie dało również

poszukiwanie pasażera-gapowicza. W końcu kapitan postanowił zastosować się do ostrzeżenia i
wziął kurs na północny zachód. Niedługo potem zauważono z pokładu całkowicie oblodzony

kadłub statku, który uległ awarii w drodze do Quebec. Całej jego załodze groziła śmierć.
Rozbitków zabrano natychmiast na pokład.

Bruce nie mógł uwierzyć własnym oczom, kiedy wśród uratowanych osób dostrzegł męż-

czyznę wyglądającego dokładnie jak ten, którego widział w kajucie kapitana.

Kapitan poprosił go o napisanie na odwrocie tabliczki zdania „Stear to the North-West”.

Charaktery pisma po obydwu stronach tabliczki okazały się identyczne!

Kapitan uszkodzonego statku przypomniał sobie, że ten właśnie pasażer zapadł około

południa w głęboki sen, a kiedy go obudzono powiedział: „Dzisiaj zostaniemy uratowani”. Śniło

mu się podobno, że jest na pokładzie statku, który przypłynie z pomocą. Kiedy statek ów
pojawił się rzeczywiście, wszyscy rozpoznali go na podstawie wcześniejszego opisu. Mężczyzna

potwierdził, iż pamięta wszystkie zdarzenia z pobytu na tym statku, gdyż zostały one
przeniesione z jego snu do pamięci.

Wciąż spotykamy się z twierdzeniem, że w momencie śmierci ludzie ukazują się swoim

krewnym lub przyjaciołom. Dzieje się to przeważnie podczas snu. Jednak od czasu do czasu

moment śmierci wiąże się z tym zjawiskiem w sposób tak plastyczno-realistyczny, że osoba,
która coś takiego przeżyje, dopiero po dłuższym czasie uświadamia sobie niezwykłość całego

zdarzenia. Najlepszym dowodem może być tu przypadek Davida McConnella:

Zdarzyło się to zaraz po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Osiemnastoletni wówczas

David McConnell był podporucznikiem Royal Air Force i wkrótce miał awansować. Rankiem 7
grudnia 1918 roku otrzymał rozkaz dostarczenia samolotu „Camel” z lotniska wojskowego w

Scampton do oddalonego o sześćdziesiąt mil Tadcaster. O godzinie 1130 McConnell powiadomił
swojego współlokatora, podporucznika Larkina, że musi odtransportować jedną z maszyn do

Tadcaster i nie będzie mógł uczestniczyć w ćwiczeniach strzelniczych, ale postara się wrócić w
porze podwieczorku. Do Tadcaster miał mu towarzyszyć inny samolot, którym po odstawieniu

„Camela” McConnell zamierzał powrócić do bazy. Wystartowali w sprzyjających warunkach
pogodowych.

Kiedy lecąc w pobliżu Doncaster, niespodziewanie natknęli się na mgłę, postanowili

wylądować i telefonicznie dowiedzieć się, co mają robić. Dowództwo poleciło McConnellowi, by

działał według własnego uznania. Obydwaj piloci ponownie wystartowali. Jednak kiedy mgła
zgęstniała, samolot eskortujący musiał wylądować. McConnell natomiast kontynuował lot do

Tadcaster.

Dotarł co prawda na miejsce, lecz jego maszyna runęła nagle w dół i zaryła śmigłem w

ziemię. McConnella wyrzuciło do przodu. Uderzył głową w znajdujący się przed nim karabin
maszynowy. Młoda kobieta, która widziała upadek samolotu, pobiegła mu na pomoc. McConnell

nie przeżył jednak katastrofy. Wskazówki jego zegarka zatrzymały się dokładnie na godzinie
15.25. Cztery dni później odbył się pogrzeb. Znajomy McConnella, podporucznik Hillman,

skorzystał z okazji, by porozmawiać z jego ojcem. Opowiedział mu, że współlokator jego syna,
podporucznik Larkin, widział go rzekomo w chwili upadku samolotu. Ojciec McConnella

natychmiast napisał do Larkina. Ten w liście z 22 grudnia 1918 roku opisał całe zdarzenie.

Tego samego popołudnia, kiedy David McConnell transportował samolot do Tadcaster, Larkin

czytał coś, siedząc przed kominkiem i paląc papierosa. Usłyszał wówczas odgłos zbliżających
się korytarzem kroków, a zaraz potem odgłosy towarzyszące zazwyczaj wejściu McConnella.

Usłyszał, jak tamten powiedział „Hello boy”, i odwrócił się w stronę drzwi oddalonych o

jakieś dwa i pół metra. McConnell stał w progu uśmiechnięty i trzymał rękę na klamce. Ubrany

był w mundur pilota, jednak na głowie zamiast pilotki miał czapkę marynarską ‒ przyzwy-
czajenie z czasów, gdy służył w Royal Naval Air Service; zawsze był bardzo dumny z tej służby.

‒ Cześć, już wróciłeś? ‒ zapytał Larkin.
‒ Tak, dotarłem szczęśliwie. Miałem dobry lot ‒ odpowiedział ten, którego Larkin brał za

McConnella. Po chwili zaś dodał ‒ Well, cheerio. ‒ Mówiąc to, wyszedł, zamykając za sobą
drzwi.

Nieco później, o godzinie 15.45, pojawił się podporucznik Garner Smith i powiedział, że ma

nadzieję, iż McConnell zdoła wrócić do wieczora, gdyż mieli razem gdzieś pójść. Larkin odrzekł,

że McConnell właśnie wrócił i przed momentem wyszedł z pokoju. Był święcie przekonany, że
McConnell pojawił się rzeczywiście, wszystko bowiem wyglądało bardzo normalnie. O wypadku

dowiedział się dopiero wieczorem. Z początku tak bardzo wierzył w pojawienie się McConnella,
że gotów był sądzić, iż ten musiał z jakiegoś powodu wrócić do domu, a dopiero później

‒ 75 ‒

background image

powtórnie wystartował. Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć w żaden inny sposób. Do zjawisk
metafizycznych odnosił się sceptycznie, łatwiej przekonałby sam siebie, iż nie widział McCon-

nella! Niestety, wiedział przecież dokładnie, że go wtedy widział! Podporucznik Hillman potwier-
dził, że opowieść Larkina z listu do ojca McConnella nie różni się w niczym od jego relacji

przedstawionej dzień po wypadku. Można o tym przeczytać w Psychical Research Today D. J.
Westa.

Świadomością i jej potencjałem zajmowali się nie tylko fizjolodzy i neurolodzy, lecz ‒ o

dziwo ‒ również wybitni fizycy i matematycy, tacy jak na przykład genialny John von Neumann

oraz laureaci Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki Eugene Wigner i Hans Bethe. Zdaniem
Wignera, „świadomość” jest nie tylko ważnym zagadnieniem fizycznym, ale w pewnym stopniu

również rodzajem retorty rzeczywistości. Naukowiec zakłada bowiem, że świadomość nie tylko
rekonstruuje tak zwaną realność, ale nawet ją tworzy. John von Neumann, który oparł fizykę

kwantową na precyzyjnych podstawach matematycznych, sądził, że człowiek dysponuje
niematerialną świadomością i może za jej pomocą oddziaływać na świat materii. Jego teorię

potwierdzają w pełni zjawiska paranormalne.

28 czerwca 1914 roku biskup Josef von Lanyi przebywał jak zwykle w Grosswardein ‒

mieście oddalonym o sześć kilometrów od granicy węgierskiej, obecnie stolicy rumuńskiego
regionu Crisana.Około wpół do czwartej rano obudził go bardzo intensywny sen. Śniło mu się,

że otrzymał właśnie poranną pocztę. Na samym wierzchu leżał czarno obramowany, zapieczę-
towany list. Biskup natychmiast rozpoznał charakter pisma austriackiego następcy tronu ‒ był

przecież jego nauczycielem.

Kiedy otworzył list, w nagłówku zobaczył barwne zdjęcie automobilu, w którym następca

tronu siedział wraz z małżonką. Naprzeciwko nich znajdowali się dwaj wysocy rangą oficerowie.
Na zdjęciu widać było również, jak dwóch mężczyzn wyłania się nagle z tłumu i strzela do

następcy tronu i jego małżonki.

A oto treść listu ze snu: „Wasza świątobliwość! Szanowny Doktorze Lanyi! Pragnę poinfor-

mować, iż wraz z moją żoną staniemy się dziś w Sarajewie ofiarami politycznego
skrytobójstwa. Polecam nas pobożnej modlitwie Waszej Świątobliwości i proszę, byś w dalszym

ciągu pozostał oddany, w miłości i wierności, naszym dzieciom. Serdecznie pozdrawiam, wasz
arcyksiążę Franz”.

O wpół do czwartej rano biskup Lanyi zanotował wszystkie szczegóły zapamiętane z tego

listu. Później opowiedział o nim swojej matce i pokojówce.

Dwanaście godzin później austriacki następca tronu i jego żona zostali zastrzeleni w

Sarajewie. Tak zaczęła się pierwsza wojna światowa.

W roku 1914, w pierwszym roku wojny, bawarski żołnierz piechoty Andreas Rill stacjonował

w koszarach w pobliżu Colmar w Wogezach. Pocztą polową wysyłał stamtąd dziwne listy do

swoich najbliższych: „Przesłuchiwali przepowiadającego przyszłość Francuza, jakiegoś niezwy-
kłego świętego. Nie mogę sobie poradzić z tym, co usłyszałem; to niewiarygodne”.

„Mówił, że nie wolno nam wierzyć, że rozumiemy cokolwiek z tego świata. W przeciwnym

razie już dzisiaj rzucilibyśmy broń”. Ponieważ „wojna dla Niemców jest przegrana, a to już

piąty rok jej trwania, później nadejdzie rewolucja, nawet jeśli nie wybuchnie naprawdę; ktoś
przychodzi, ktoś inny odchodzi”. Ów „współsprawca” wygadywał jeszcze inne „śmieszne”

rzeczy: „wszyscy staną się milionerami, a pieniędzy będzie tyle, że ludzie zaczną je wyrzucać
przez okna. I nikt nawet nie schyli się po nie”.

Potem ma się pojawić „około trzydziestego drugiego jakiś mężczyzna z niższej warstwy

społecznej, który wszystko w Niemczech zrówna, a ludzie nie będą mieli nic do powiedzenia. A

zrobi to z całą surowością, tak że wytryśnie woda spomiędzy wszystkich szczelin skalnych.
Zabierze ludziom więcej, niż da i karać ich będzie straszliwie. Będzie to czas, gdy sprawie-

dliwość utraci swoje prawa i wielu będzie oszustów i blagierów. Ludzie na powrót zbiednieją i
nawet tego nie zauważą. Z każdym dniem pojawiać się będą nowe prawa i wielu napyta sobie

przez to biedy lub nawet umrze (...). Wszystko to z nakazu jednego człowieka”.

Potem nastanie „okres, około trzydziestego ósmego, kiedy wielu siłą popchniętych zostanie

do wojny. Źle się ona skończy dla tego człowieka i jego zwolenników. Kiedy w liczbie oznacza-
jącej rok pojawi się cyfra cztery lub pięć, na tereny Niemiec ze wszystkich stron wkroczą obce

wojska i położą kres temu drugiemu ogólnoświatowemu wydarzeniu, a człowiek ten zniknie.
Pozostanie naród, który zostanie jeszcze całkowicie obrabowany i do cna wyniszczony. Jednak

między wrogami również nie dzieje się najlepiej”. Nadejdą ciężkie dni dla tych, którzy „w tym
czasie” objęli jakiś urząd. „Wszyscy zostaną powieszeni”. A ludzie będą szczęśliwi, jeśli „zdołają

odziać się choćby w worki po piasku”.

Takie dziwne rzeczy obiecywał według bawarskiego żołnierza ów „przepowiadający przysz-

łość Francuz”. „Mówiliśmy, że coś z nim nie tak albo bredzi. Pewnie będziecie się śmiać, bo

‒ 76 ‒

background image

rzeczywiście trudno w to uwierzyć. Człowiek ten znał wiele języków. Naśmiewaliśmy się z
niego, ale porucznik rozmawiał z nim przez całą noc”. Jego proroctwa nie kończyły się bowiem

na „drugim wydarzeniu światowym”.

Wiele lat po wojnie Andreas Rill często wspominał „przepowiadającego przyszłość Francuza”.

Zanim jeszcze w Niemczech zaczęli rządzić naziści, Rill powiedział do swoich synów: „Teraz
przyjdzie surowy władca i przyniesie z sobą wojnę, którą znowu przegramy”. Ponieważ w

wiejskiej knajpie rozmawiał za głośno o proroczych wizjach „nieznajomego dziwaka”, w 1936
roku złożyło mu wizytę dwóch funkcjonariuszy policji kryminalnej.

Nadejście przepowiadanej inflacji przekonało mistrza stolarskiego Rilla, że „nieznajomy

dziwak” mówił prawdę. Wielokrotnie więc powtarzał w gronie rodzinnym: „I dokładnie to

powiedział”. Myśląc o trzeciej wojnie, krótko przed swoją śmiercią w roku 1958 Rill powiedział
do swoich synów: „To nie potrwa długo. Mnie już nie będzie, ale wy chłopcy myślcie o mnie”.

Swojej żonie kazał starannie przechowywać jako dowód obydwa listy z frontu, w których

pisał o Francuzie. W roku 1979 znany parapsycholog, nieżyjący już profesor Hans Bender raz

jeszcze zajął się analizą tych listów, dochodząc do wniosku, że z całą pewnością nie zostały one
sfałszowane.

24 marca 1933 roku w lesie niedaleko Berlina naziści rozstrzelali Erika Jana Hanussena,

kontrowersyjnego jasnowidza i hipnotyzera. Hanussen urodził się 2 czerwca 1889 roku w

Wiedniu jako Hermann Steinschneider. Nazywany był „człowiekiem z szóstym zmysłem” i
„Nostradamusem XX wieku”; przepowiedział bowiem na przykład pożar Reichstagu.

„Był mężczyzną wysoce uzdolnionym medialnie, miał wybitne zdolności profetyczne”, broniła

ojca jego córka Erika Fuchs-Hanussen, kiedy podczas mojej wizyty w Meranie postawiłem jej

kilka krytycznych pytań. „Ostatecznie mam na to parę dowodów: w 1955 roku ostatnia
sekretarka mojego ojca, Elisabeth Heine, przekazała mi jego rękopis ukryty przez nią w czasie

wojny. Był to sporządzony w 1930 roku protokół z siedmiu seansów, podczas których w
obecności świadków mój ojciec wprowadzał się w trans. W stanie hipnozy podyktował wówczas

treść manuskryptu pod tytułem «Nowy Jork tonie». Rękopis ten stał się prawdziwą sensacją”,
zapewniała Erika FuchsHanussen.

„Już w roku 1930 Hanussen przepowiada w nim podział Niemiec i ich ponowne zjednoczenie.

Opisuje transplantacje organów ludzkich, choć profesor Bernard odważył się na dokonanie

pierwszego przeszczepu serca dopiero w roku 1967. Mówi o lądowaniu człowieka na Księżycu,
energii atomowej i wielu innych rzeczach, które się do tej pory wydarzyły. Kiedy podczas tego

seansu ojciec miał opisać, jak wyglądał będzie Nowy Jork w roku 2024, powiedział tylko: nie
będzie wówczas Nowego Jorku ‒ zatonie w morzu”.

Obecnie każdego dnia straszeni jesteśmy hiobowymi wieściami o katastrofach ekolo-

gicznych. Niektórzy klimatolodzy zakładają na przykład, iż niedający się już powstrzymać efekt

cieplarniany wywoła wzrost średniej temperatury powietrza, co spowoduje topnienie lodowców
w kole podbiegunowym. Wiele nadmorskich miast zostanie zalanych na skutek wzrostu pozio-

mu wody. Nic więc dziwnego, że ludzie wrażliwi, żyjący w kontakcie z naturą i głoszący
prorocze wizje końca świata, chcieliby uchronić naszą cywilizację przed zagładą. Należy do nich

na przykład Tim Sikyea, kanadyjski Indianin z Yellowknife (zwanego też Denee).

Na świat przyszedł 12 marca 1951 roku, w północno-zachodniej części Kanady w Yellow-

knife. Niecały miesiąc później do szałasu Sikyea, wdarł się obcy człowiek, który zastrzelił jego
matkę, brata i siostrę. Przeżył tylko jego ojciec, ponieważ w czasie tego napadu był w szpitalu.

Motywy tego straszliwego czynu do dzisiaj pozostały niewyjaśnione.

Ofiary morderstwa odnaleziono w mroźny dzień, termometry wskazywały piętnaście stopni

poniżej zera. Piec w szałasie dawno już wygasł, wewnątrz panował straszny ziąb. Ktoś nagle
przypomniał sobie, że w rodzinie było jeszcze niemowlę. Ale gdzie się podziało dziecko? W

końcu odnaleziono je na wpół zamarznięte w jednym z łóżek. Tak oto wyglądał początek życia
Tima Sikyea...

Kiedy miał szesnaście lat, po raz pierwszy przeżył widzenie.
‒ Miałem wrażenie, jakbym otrzymał ciężki cios, po czym straciłem świadomość ‒ opowiadał

mi Indianin. Siedzieliśmy pod bardzo starymi drzewami na rytualnym kocu. Nieprzytomny
wpadłem do głębokiego szybu. Bałem się śmiertelnie, ale musiałem wdrapać się na górę ku

światłu na niebie. To zdarzenie oczyściło mnie i całkowicie zmieniło moje życie.

‒ Jak mam to rozumieć? Czy stan transu, w jakim się Pan zapewne znajdował, może

odmienić życie? ‒ usiłowałem się dowiedzieć.

‒ Od tego dnia miałem coraz więcej wizji. Wywoływało je przeważnie ruchome światło na

niebie lub ogromny orzeł. Tak też się zdarzyło w 1978 roku w regionie Yellowknife.

Obudzony nieokreślonym hałasem, Indianin wstał i wyszedł na zewnątrz. Czuł, że coś wisi w

‒ 77 ‒

background image

powietrzu... Rozejrzał się czujnie na wszystkie strony, nie dostrzegł jednak nic niezwykłego.
Nagle jego wzrok przykuł ciemny punkt na niebie. Zbliżał się wolno, aż wreszcie przybrał zarys

ogromnego ptaka, który wzbił się nad nim wysoko w kierunku północnym. W pewnej odległości
zaczął krążyć, a w końcu wylądował. Tamtejsze okolice są bardzo skaliste, a droga do nich

prowadzi nie opodal starej kopalni złota. W pobliżu znajduje się ogromna skała i na niej
usadowił się ptak. Tim Sikyea wspiął się na górę i stanął przed ogromnym orłem, który swoim

rozmiarem przypominał Boeinga 747. W miejscu, gdzie zwykle znajduje się serce orła,
otworzyły się drzwi, a Indianin przekroczył ich próg.

Gdy raz jeszcze wyjrzał na zewnątrz, zobaczył ustawiających się w kolejce ludzi. Tak daleko,

jak sięgał jego wzrok, widział przepychających się ludzi wszystkich ras. Wszyscy chcieli wejść

do wnętrza orła. Indianin martwił się, czy dla każdego wystarczy miejsca. Lecz ku jego
zaskoczeniu, wszyscy się zmieścili. Ogromny ptak uniósł się bezszelestnie w górę, a jedynym

dźwiękiem, jaki było słychać, był powiew wiatru. Indianin przesunął się w pobliże głowy orła,
skąd mógł patrzeć jego oczami ‒ bardzo ostro i nieskończenie daleko. Przelatywali nad Rocky

Mountains, a potem nad ogromnym miastem. W dole widać było tętniące życie ‒ nagle jednak
straszliwa błyskawica rozświetliła upiornie miasto i niebo nad nim. Po potężnej eksplozji w dole

ukazało się morze płomieni. Rozstąpiła się ziemia, zawaliły się domy, wszystko doszczętnie
spłonęło. Orzeł leciał dalej ponad morzami i kontynentami. Urodzajna kiedyś gleba zamieniała

się wszędzie w pustynię. Lasy wymarły, powietrze i woda były zatrute. Prawie nigdzie nie było
już życia, a ci, którzy przetrwali, stracili rozum.

Indianin zapłakał cicho. Nagle obok niego pojawiły się dwie postacie w jasnych szatach.
‒ Dlaczego to uczyniliście ‒ spytał ich.

‒ To nie my ‒ odpowiedzieli ‒ jesteśmy tu tylko po to, by udzielać przestrogi! Łzy płynęły po

jego twarzy, kiedy ciągle zapewniał, że powinni byli go posłuchać.

‒ Dlaczego mnie nie posłuchali?
‒ My wiemy, dlaczego ‒ jedna z postaci pocieszała go, kładąc rękę na jego ramieniu. ‒

Zabierzemy cię stąd, bo nie możesz tu dłużej zostać.

‒ Zabierzecie, dokąd? ‒ przetarł ręką łzy z twarzy. Nagle wszystko stało się oczywiste i

obudził się z transu.

Był w Kanadzie.

‒ Czy tłumaczy Pan swoje wizje wyłącznie jako obraz apokalipsy, zagłady naszej cywilizacji?

‒ zapytałem po chwili Tima Sikyea.

‒ Niekoniecznie muszą one oznaczać koniec, mogą również symbolizować jakąś zmianę.

Zdaniem jednego ze starych mędrców naszego szczepu, ludzkość straci rozum, zniszczy

wszystko wokół siebie i w końcu również samą siebie. Świat stanie się domem dla obłąkanych.

Dzięki Bogu, nie wszystkie przepowiednie proroków się spełniają. „Widać wyraźnie, iż to, co

wszyscy oni usiłują nam przekazać, brzmi następująco: sami decydujemy o swojej przyszłości.
Poprzez nasze myśli i czyny. Kierujemy postęp w stronę dobra lub zła”, twierdzi Karl-Heinz W.

Smola w Mega-und Metatrends („Mega- i metatrendy”).

Indie są prawdopodobnie jedynym krajem, w którym istnieje biblioteka przeznaczenia.

Mówiąc dokładniej, znajdują się tam najbardziej tajemnicze biblioteki świata ‒ zbiory liści
palmowych.

Już przed wieloma tysiącami lat hinduscy mędrcy ‒ prorocy ‒ zapisywali na liściach palmo-

wych szerokości sześciu i długości czterdziestu ośmiu centymetrów życiorysy i losy ludzi

żyjących obecnie, w tym również Europejczyków, którzy nigdy wcześniej nie byli w Indiach.
Oprócz nielicznych wyjątków, każdy może udać się do takiej biblioteki liści palmowych i kazać

sobie odczytać lub opowiedzieć własne przeznaczenie. Liście nie zawierają, rzecz jasna,
życiorysów wszystkich ludzi na Ziemi, lecz tylko tych, którzy pewnego dnia rzeczywiście zja-

wiają się w bibliotece.

Ci, którzy je przechowują, co osiemset lat przepisują treść ze starych i pokruszonych liści na

świeże. Przeszłość i przyszłość odwiedzających bibliotekę zostaje w ten sposób uwieczniona w
starotamilskim języku na obydwu stronach cienkich liści. Dla laika wiersze złożone z milime-

trowej wysokości znaków i mantr i zapisane w dawnym języku Indii Południowych są niemal
niewidoczne.

Odwiedzający bibliotekę ze zdziwieniem dowiaduje się o swoim własnym życiu, o życiu

swoich rodziców, rodzeństwa, współmałżonka i dzieci. Prócz szczegółów dotyczących życia

zawodowego na liściach zapisano nawet informacje o niektórych charakterystycznych cechach
ciała lub kalectwie. Wplatane tu i ówdzie nowoczesne pojęcia opisywane są obrazowo. Treść

życiorysów przedstawiona jest tak plastycznie, iż ma się wrażenie, jakby dawno już zmarły
autor był świadkiem każdego z nich.

‒ 78 ‒

background image

Każdy, kto odwiedza bibliotekę, otrzymuje dwa takie liście. Na jednym wyryte jest nazwisko,

zawód, przebieg dotychczasowego życia oraz poprzednie wcielenie. Jeśli zawarte na nim infor-

macje są prawdziwe, wówczas osoba zajmująca się odczytywaniem ludzkich losów przynosi z
archiwum drugi z liści, na którym zapisano przyszłość przybysza. Wszystkie przyszłe wyda-

rzenia ‒ aż do chwili śmierci ‒ zebrano w przedziałach od dwu i pół do czterech lat.

Ten rodzaj przedstawiania przyszłości znany jest w Indiach pod nazwą „Brighu Santa”, od

imienia mędrca Brighu. Mówi się o nim, że rozwinął tę metodę po wielu latach medytacji w
trosce o losy swoich uczniów.

Sztuka odczytywania liści palmowych jest rodzinną tradycją, przekazywaną z ojca na

najstarszego z synów. W Bangalore odpowiedzialnym za zbiory palmowych liści Shuka-Nadi był

do tej pory Sri Shastri, zajmujący się jednocześnie sztuką odczytywania tych starotamilskich
zapisków. W bibliotece należącej do jego rodziny znajduje się 3665 tomów, każdy z nich

zawiera 365 liści. Tradycja ta ma już ponad 5000 lat.

Niedawno otrzymałem z Indii wiadomość, że Sri Jyotishacarya Ramakrishna Shastri, odczy-

tujący w Bangalore liście palmowe, nie powrócił już ze stanu transu do swojego ziemskiego
istnienia.

Wszystkie niemal proroctwa dotyczące losu człowieka można by ostatecznie sprowadzić do

wspólnego mianownika: zbliża się przełom, punkt zwrotny w czasie. Czekają nas istotne

zmiany. Złoty wiek bądź apokalipsa ‒ jak upadną kości rzucone przez Pana Boga?

‒ 79 ‒

background image

XI

Przełom czasów

„Nadchodzące czasy nie będą dla nas zaskoczeniem. Nie nadejdą znienacka jak za pstryk-

nięciem palców Pana Boga, które zapewnić by miało ogólny spokój.

Będziemy zmuszeni podporządkować sobie czasy: przemijające ‒ silą, pozostałe ‒ ufając

Bogu. Nasza rzeczywistość będzie czasem próby dla wszystkich; przedsmakiem tego, co przy-

niesie najbliższa przyszłość. Będzie to jeden z najtrudniejszych sprawdzianów duszy człowieka,
jego samego w wierze i niewierze, w nadziei i zwątpieniu. ‒ Na płaszczyźnie ogólnoludzkiej

realnym stanie się ów przełom duchowy, którego od dawna domagają się filozofowie i wybitni
ludzie nauki i który do tej pory był zupełnie niemożliwy. Przetrwają jedynie dostatecznie

dojrzali, o duszach oczyszczonych przejściem przez ziemski filtr, niczym zanieczyszczona woda
z jeziora, która w postaci kryształowo czystych kropli tryska ze staroindiańskich źródeł”, pisał

Gerd von Hassler w książce Der Menschen torichte Angst vor der Zukunft („Nierozsądne obawy
ludzi przed przyszłością”).

Ponieważ zdolność przystosowania się do życia w naszym świecie zależeć będzie także w

przyszłości od pozytywnego rozwoju nauk przyrodniczych, świat polityki powinien poświęcić

więcej uwagi oddziaływaniom przyrodniczym i socjologicznym. Ujmując rzecz dokładniej,
politycy wykorzystywali do tej pory osiągnięcia nauki, mając na uwadze głównie negatywne

cele ‒ przede wszystkim w rozwoju technologii zbrojeniowej. Niestety naukowcom niewiele
udało się zdziałać dla osiągnięcia pokoju między ludźmi.

Przypomnijmy sobie choćby wynalezienie prochu. Musieliśmy czekać cale wieki, aż ktoś

wpadł na pomysł, by wykorzystywać go nie tylko w bitewnych starciach. Proch znalazł w końcu

dużo bardziej użyteczne zastosowanie w urządzeniach poprzedzających silniki spalinowe.
Podobnie rzecz się miała z energią atomową: zanim jeszcze rozpoczęto jakiekolwiek badania

nad jej zastosowaniem w warunkach pokojowych, uczyniono z niej straszliwą broń masowej
zagłady. Nieudolność i żądza władzy doprowadziły do powstania społeczeństwa o wyraźnie

materialistycznym nastawieniu. Jego nierozważna, wroga środowisku naturalnemu polityka
uprzemysłowienia doprowadziła do degradacji obszarów zamieszkiwanych przez człowieka. Nie

należy się więc dziwić, że wielu ekspertów uważa ogólną katastrofę za nieuniknioną.

„Po katastrofie klimat się ociepli. W Bawarii rosnąć będą owoce południowe. Każdy będzie

mógł osiąść, gdzie mu się podoba i mieć tyle ziemi, ile tylko zapragnie. Świat przetrwał już
swój najgorszy czas ‒ zapanuje teraz wieczny pokój”. Taką wizję czasów po drugiej wojnie

światowej roztaczał urodzony w 1894 roku studniarz i prorok, Alois Irlmaier z Freilassing.

Praktycznie cały trud życia człowieka wiąże się z elementarnymi czynnikami decydującymi o

jego istnieniu: z podtrzymaniem gatunku, walką o byt i ekspansją. Im ciężej przychodziło
człowiekowi zaspokojenie podstawowych potrzeb, tym bardziej twórczy stawał się jego umysł.

Powstały w ten sposób skomplikowane, hierarchiczne systemy, które dzięki ustanowieniu
pewnych praw i rytuałów zapewniały mu mniej lub bardziej skutecznie ciągłość gatunku. Wraz

z liczebnym wzrostem populacji nasiliła się jednak rywalizacja i agresja pomiędzy ludźmi.
Problem ten stawał się coraz poważniejszy, w końcu więc stworzono system prawny. Przede

wszystkim ustanowiono prawo własności, prawo korzystania z zasobów wodnych oraz uregu-
lowano stosunki pomiędzy wspólnotami. Każdy człowiek podlegał zatem porządkowi praw-

nemu.

Pomimo rosnącej ciągle liczby ludności dalecy jesteśmy od tego, by nazwać się „zjedno-

czoną ludzkością”. Wręcz przeciwnie, ciągle przecież obserwuje się upadki państw wywołane
konfliktami narodowościowymi. Nienawiść i krwawe walki są dziś na porządku dziennym. Za

sprawą kilku upartych polityków miliony ludzi cierpią straszliwy los.

Bez wątpienia jednak wszyscy rozsądnie myślący uważają, że należy doprowadzić do

zjednoczenia całej ludzkości. Również rodzące się w umyśle człowieka wyobrażenia transcen-
dentalne powinny obudzić w każdej jednostce oraz grupie ludzi poczucie wspólnoty. Tym

bardziej więc dziwi fakt, iż w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Przyczyną takiego stanu
rzeczy jest prawdopodobnie dążenie każdej społeczności do stworzenia trwałej hierarchii

wartości, zapewniającej jej dalszy rozwój. To, czy hierarchia ta jest wynikiem przemyśleń

‒ 80 ‒

background image

transcendentalnych i nosi miano „etyki”, czy też uważa się ją za immanentne prawo rzeczy-
wistości ‒ nie ma w istocie znaczenia, gdyż wszystkie sposoby klasyfikacji wartości wynikające

z emocjonalnego myślenia są czysto subiektywnej natury.

Problematyka ta uwidocznia się zwłaszcza w teologii, na co wskazuje Hans Albert w

rozdziale „Teologia i idea podwójnej prawdy”, swojej książki pt. „Traktat o krytycznym rozu-
mie”: „Krótko mówiąc, reprezentanci teologii potrafią być krytyczni, a zarazem dogmatyczni:

krytyczni w sprawach, które nie są dla nich zbyt ważne, dogmatyczni zaś w tych, które mają
dla nich istotne znaczenie. W ten sposób powstało poparte metodycznymi zasadami zjawisko

dwusferowej metafizyki. Przydaje się ono wraz z ideą podwójnej prawdy w chronieniu pewnych
poglądów przed atakami krytyki. Stwarza się w ten sposób odosobniony obszar prawd niety-

kalnych. W jego obrębie «unieszkodliwić» można nawet logikę i zaakceptować oczywiste
sprzeczności, najczęściej nie zdając sobie nawet sprawy z absurdu i znaczenia takiego postępo-

wania (...). Zadanie, jakie spełnia zasada wolności sprzeciwu na korzyść «dialektycznego», jak
się je często określa, myślenia ‒ zdaje się w niektórych przypadkach nawet wygodne,

powoduje to jednak, o czym wiemy, różne konsekwencje. Oznacza więc tym samym swego
rodzaju logiczną katastrofę, gdyż zawiera w sobie każdą sensowną argumentację”.

Znamienne i wręcz absurdalne zdają się w tym kontekście przykazania nowego „katechizmu

świata” ‒ podręcznika wiary i obyczajów Watykanu. Oto kilka fragmentów opublikowanej przez

Stern ostatecznej wersji encykliki moralności noszącej tytuł Veritatis splendor („Blask praw-
dy”): Płodzenie i wychowywanie potomstwa powinno być przez katolików rozumiane jako

główny cel małżeństwa. Seksualność powinna natomiast być co najwyżej środkiem służącym
do osiągnięcia tego celu. Kościół uważa, że nawet w czasach wyżu demograficznego i AIDS

należy zabronić stosowania pigułek antykoncepcyjnych i prezerwatyw. A tak brzmi to dosłownie
w niezwykle zabawnym artykule zamieszczonym w Sternie (nr 25 z 1992 roku):

„Zwłaszcza ochota tworzenia oburza najwyższych rangą reprezentantów Kościoła. Katechizm

‒ autorstwa prefekta Kongregacji rzymskiej, kardynała Ratzingera ‒ formułuje to w sposób

następujący: osądzeni będą nie tylko ludzie, którzy uprawiają wolną miłość i nie mają z tego
powodu wyrzutów sumienia. Dotyczy to również par małżeńskich, którym zaleca się przestrze-

ganie nowych zasad. Wzorem godnym naśladowania jest tu postać Tobiasza ze Starego
Testamentu, który modlił się do Stwórcy, zanim położył się ze swą żoną do łóżka (...). Do

tradycji tej nawiązuje dalsza część Blasku prawdy: Człowiek, istota nieczysta, odziedziczył
skłonność do popełniania grzechów po swoich prarodzicach, Adamie i Ewie, skuszonych przez

węża (...) Zostali za to ukarani wypędzeniem z raju. Każdy grzesznik potrzebuje zbawienia, a
Kościół posiada na nie monopol”. Czy ktoś jeszcze dziwi się, dlaczego owieczki podążają tak

licznie do Kościoła katolickiego? W samym tylko 1991 roku było ich ponad sto tysięcy.

Śledząc bezstronnie historię, łatwo można zauważyć, że to głównie wiara i związane z nią

dogmaty prowadzą do powstawania nieprzekraczalnych barier między różnymi wyznaniami. Im
bardziej fanatyczna jest jakaś społeczność religijna w swojej wierze, tym mniej w jej poczy-

naniach tolerancji. Nietolerancja nie prowadzi bynajmniej do przyjaźni, wywołuje natomiast
wrogość.

Zdarzenia z przeszłości jednoznacznie wskazują, że żaden z wielu dotychczasowych etycz-

nych i moralnych systemów wartości nie zdołał się dłużej utrzymać. Powodem tego jest

przypuszczalnie niemożność dostosowania do siebie hierarchii wartości większych lub mniej-
szych społeczności. Dlatego też nie sposób znaleźć kompromisu, który stałby się fundamentem

większych wspólnot religijnych. Nawet w tak tolerancyjnym państwie jak Imperium Rzymskie
nie znajdowano wspólnego mianownika dla pryncypiów rozmaitych etyk i ich konsekwencji

moralnych. Przyczyn zmierzchu imperium należy upatrywać w głównej mierze w rozpadzie jego
wewnętrznego porządku. Czynnik zbawienia stanowił więc coraz silniejszą opozycję wobec

obowiązujących w Cesarstwie Rzymskim zasad moralnych. Stwarzało ją także chrześcijaństwo,
gdyż ze względu na swą etykę i posłannictwo zbawienia od samego początku sprzeciwiało się

rzymskiemu światopoglądowi. Rzucone tutaj ziarno rewolucji rozwinęło się szczególnie mocno
wśród niewolników, przede wszystkim zaś w społecznościach orientalnych, które wykształciły

przeciwstawne systemy wartości.

Historia odnotowała jednak, że w ciągu stuleci ogromne obszary wpływów chrześcijaństwa

również uległy innym wzorcom etycznym. Stratę ową powetowano szybko w nowo odkrytych
państwach, w których chrześcijaństwo zastąpiło dominujące tam dotąd systemy etyki. Doty-

czyło to głównie Ameryki Środkowej i Południowej. Proces chrystianizacji przebiegał tu brutal-
nie, używano przemocy i broni, mordowano ludzi, nierzadko z chciwości i chęci zdobycia

większej władzy.

Żadna religia nie może uważać się za jedynie prawdziwą i nazywać inne fałszywymi. Ich

wspólnym źródłem są bowiem transcendentalne mity o stworzeniu świata oraz ich następstwa.

‒ 81 ‒

background image

Ponieważ jednak żadna instancja nadrzędna nie potrafi wyjaśnić, co w tych religiach jest
prawdą, wszyscy odwołują się do takich samych autorytetów, czyli do czczonych przez siebie

bóstw. W żadnym wypadku nie stanowi to jednak dowodu ich prawdziwości. Ponieważ funda-
ment etyczny wszystkich religii opiera się oprócz tego na czysto subiektywnych wyobrażeniach,

które nie mają najmniejszego związku z rzeczywistością ‒ żadne z tych wierzeń nie może
zjednoczyć ludzkości. Wiadomo przecież, że historia istnienia człowieka składa się z ciągu

krwawych epizodów. Religie niestety nie uczyniły niczego, by temu zapobiec. Przeciwnie: to
właśnie one były często i są ‒ ciągle jeszcze ‒ przyczyną przemocy i śmierci.

Rzekomo miłująca pokój esseńska sekta, z której wzięło swój początek chrześcijaństwo,

nakazywała nienawidzić wrogów i zgładzać ich mieczem. Tego w każdym razie dowiadujemy się

ze zwojów pism esseńskich odnalezionych w jednej z grot na zachodnim wybrzeżu Morza
Martwego niedaleko Chirbet Qumran.„Do najbardziej rozpowszechnionych bajek naszych cza-

sów należy twierdzenie, że decyzje podejmowane przez rządy zależą od dostępnych informacji
i służą najwyższemu dobru człowieka. W rzeczywistości jednak sprawy mają się zupełnie

inaczej. Kiedy podejmowane są ważne decyzje, dotyczące najczęściej spraw ekonomicznych
lub politycznych, dla potwierdzenia ich słuszności zasięga się dodatkowych informacji. Tak więc

system informacyjny służy nie jako pomoc w podejmowaniu decyzji, lecz jako środek później-
szego ich usprawiedliwiania”, konkluduje sarkastycznie harwardzki profesor i laureat Nagrody

Nobla, George Wald (Raum & Zeit, nr 52 z 1991 roku).

Przez swoją krótkowzroczność i chęć posiadania władzy politycy zdołali wpoić społeczeństwu

skrajnie materialistyczny światopogląd, który wskutek bezwzględnej, nieekologicznej polityki
nadmiernego uprzemysłowienia z całą pewnością wpływa niszcząco na środowisko człowieka.

Jest całkiem zrozumiałe, że wielu polityków stara się tego nie dostrzegać. Nawet jeśli niektórzy
z nich uwzględniają w swoich przemyśleniach wyniki naukowych badań nad naszym środo-

wiskiem i jakością życia, to jest już o parę lat za późno.

Politycy wyobrażają sobie, że ich „kunszt polityczny” to rodzaj magicznej czy transcenden-

talnej sztuki, wywodzącej się z „apriorycznego daru” politycznego myślenia. Przy takim nasta-
wieniu nie sposób czegokolwiek zmienić, nawet jeśli uwzględni się naukę i takie jej metody jak

np. przetwarzanie danych. Idiotyzm bowiem, nawet przetworzony przez komputery, pozostanie
nadal idiotyzmem.

Rozwój technologii komputerowej stwarza jednak niemal niewyobrażalne perspektywy.

Cyberprzestrzeń umożliwia dostęp do wirtualnej rzeczywistości bądź wirtualnych światów.

Wirtualność oznacza, że coś istnieje jedynie pozornie. „Widzimy wirtualną rzeczywistość jako
rzeczywistość poszerzoną, jako możliwość zdobywania przez wszystkich ludzi wspólnych

doświadczeń w rzeczywistości alternatywnej”, twierdzi pionier w dziedzinie cyberprzestrzeni
Jaron Lanier.

Poszukiwacz przygód, wyposażony w hełm, specjalne okulary noszące nazwę „Eyephone” i

okablowaną rękawicę, zagłębia się w trójwymiarowym, wirtualnym świecie. Rękawicą wydaje

komputerowi rozkazy.

Podłączone do komputera okulary wyposażone są w słuchawki stereofoniczne i dwa

miniaturowe ekrany. Są one o wiele bardziej złożone niż odbiorniki telewizyjne w naszych
domach. Wokół odizolowanego od świata zewnętrznego poszukiwacza przygód w świecie

cyberprzestrzeni, pojawia się iluzoryczny scenariusz stworzony przez komputer o szczególnie
dużej mocy obliczeniowej. Rękawica nie tylko przekazuje polecenia do komputera, ale potrafi

ponadto chwytać wyimaginowane przedmioty i manipulować nimi. Jeżeli zegniemy palec,
jednym z niezliczonych kabli z włókna szklanego, znajdujących się wokół nadgarstka, zostanie

wysłany impuls świetlny. Na podstawie danych, jakie przesyłane są od światłoczułych czuj-
ników na końcach przewodów do komputera, potrafi on obliczyć położenie ręki i wykonać

odpowiednie polecenia.

Technologia cyberprzestrzeni umożliwia prawie każdą symulację: budowli dla potrzeb

architektów, organizmów dla potrzeb lekarzy, molekuł dla chemika, który może je obracać za
pomocą rękawicy. Dla potrzeb geologa możliwa jest symulacja trzęsienia ziemi ‒ dla

cybernauty natomiast ‒ pejzaży istniejących na Marsie, wraz z jego kamiennym obliczem,
które można wirtualnie zbadać. Nie powinniśmy więc być zaskoczeni, gdy również politycy

zaczną wykorzystywać potencjał pozornej rzeczywistości.

Bez wątpienia możliwości, jakie oferuje nam cyberprzestrzeń przenikną w głąb naszego

życia codziennego ‒ znajdą zastosowanie w pracy, szkole i rozrywce. „Im bardziej kultura
będzie symulatywna, tym bardziej «rzeczywistość» stawać się będzie szczególnym przypad-

kiem symulacji. Nasza kultura stanie się przez to kulturą wirtualną. Jednoznaczna, tradycyjna
rzeczywistość zmieni się w hiperrzeczywistość: każdy, kto ma w swojej głowie wiele światów

do wyboru, najłatwiej dojdzie do ładu z naszym światem”, twierdzi Gerd Gerken w

‒ 82 ‒

background image

„Wykrywaczu trendów”.

Atlantyda nie zaginęła, powstanie w roku 2000! Na kanaryjskiej wyspie Teneryfa, z dala od

turystycznych centrów, rośnie miasto przyszłości ‒ „Atlantyda 2000”. Ma to być miejsce, w
którym energiczni i twórczy ludzie będą mogli przyczynić się do przetrwania ludzkości. W tym

samym czasie przebywać tu mają wybitne osobistości ze świata kultury, nauki i polityki,
prowadząc prace, badania oraz pielęgnując kontakty, dzięki którym mogliby pozytywnie wpły-

wać na swoje otoczenie.

„Aby umożliwić przetrwanie gatunku ludzkiego w następnym tysiącleciu, konieczna jest

wielka idea i z całą pewnością nowy system wartości etycznych. Abyśmy mogli zbliżyć się do
osiągnięcia tego celu, corocznie Atlantyda skupiać powinna na kilka tygodni artystów i

polityków, czołowych menedżerów i naukowców, jednym słowem: najbardziej twórcze siły ze
wszystkich dziedzin życia społecznego. Ich zadaniem byłoby stworzenie ‒ na poziomie

interdyscyplinarnym oraz ogólnym ‒ alternatywy dla naszej przestarzałej formy życia. Forum
to miałoby zwrócić uwagę na tak palące tematy jak: alkoholizm i narkomania, problemy

Trzeciego Świata, rozprzestrzenianie się chorób psychosomatycznych i charakterystyczna
dla naszych czasów, powszechna brutalność ‒ a nawet chybione projekty technologiczne ‒

łącznie ze zbrojeniami ‒ oraz kryzys estetyczny w krajach wysoko uprzemysłowionych...

Atlantyda powinna uświadomić jednostkom, grupom i instytucjom konieczność humani-

tarnych działań opartych na pogłębianej ciągle wiedzy o człowieku”, mówi mieszkający w
Stuttgarcie Hans Jurgen Müller, który wraz z żoną Helgą zainicjował projekt „Atlantyda 2000”.

Ci wszyscy, którzy postanowili walczyć o nowe systemy wartości socjalnych i humanis-

tycznych, czują się zobligowani, by postawić człowieka w centrum uwagi. Innymi słowy:

gospodarka i technika muszą być podporządkowane potrzebom człowieka. Nieludzkim jest
pragnienie narzucenia ogółowi społeczeństwa, żyjącemu ze świadomością istnienia postępo-

wych idei ‒ porządków degradujących człowieka jedynie do roli dobrze funkcjonującego
automatu, pasującego bez problemów w polityczne tryby.

W interesie reprezentantów nauki i techniki nie może leżeć dążenie do zniszczenia uczucio-

wego życia człowieka wraz z jego ogromnym potencjałem. Przeczyłoby to wszelkim zasadom

postępowania, jakimi powinna kierować się nauka. Dziś wszakże przyrodoznawcy udowodnili,
że człowiek pozbawiony harmonijnego życia duchowego jest stracony.

Warunkiem przetrwania naszej cywilizacji jest metamyślenie ‒ synteza rozumu i uczucia,

wiedzy i wiary; a więc myślenie holistyczne, oparte o wiedzę, uczucie oraz świadomość

odpowiedzialności za całość stworzenia. Jesteśmy zobowiązani wziąć swój los we własne ręce i
sprawić, by Bóg rzucał kośćmi z korzyścią dla nas.

‒ 83 ‒

background image

Objaśnienia niektórych terminów

Antymateria ‒ nie występująca na Ziemi materia, w której wszystkie cząstki elementarne
mają ładunki o znaku przeciwnym do znaku normalnego. I tak na przykład jądra antylitu

składałyby się z trzech antyprotonów o ładunku ujemnym i trzech do pięciu antyneutronów.
Dla każdej cząsteczki istnieje hipotetyczna antycząsteczka. Wyjątek stanowią cząstki całko-

wicie neutralne, takie jak foton i mezon, które są tożsame ze swoimi antycząstkami. Anty-
materia składa się z antyprotonów, antyneutronów i antyelektronów, czyli pozytonów. W

zetknięciu z materią antymateria ulega anihilacji.
Astralna podróż ‒ stan, w którym tzw. „drugie ciało” opuszcza cielesną powłokę, by w pełni
świadomie przenieść się w inne miejsce i czas.
Astrofizyka ‒ nowoczesny dział astronomii zajmujący się badaniem fizykochemicznych właści-

wości obiektów kosmicznych.
Atraktor dziwny (strange attractor) ‒ struktura geometryczna w przestrzeni stanów układu
dynamicznego. Układ zaczynający ewolucje w pobliżu dziwnego atraktora po pewnym czasie

osiąga go i przebywa w nim przez bardzo długi okres. Geometryczny wymiar atraktora jest
mniejszy niż wymiar całej przestrzeni stanów, w której znajduje się atraktor.
Automatyczne pisanie ‒ podświadome sporządzanie notatek przez osobę znajdującą się w

transie hipnotycznym.
Biała dziura ‒ jest „drugą stroną” czarnej dziury i w przeciwieństwie do niej wypycha materię
i energię, zamiast ją pochłaniać, stanowiąc niejako „kosmiczny gejzer”. Czarne i białe dziury

uważa się za punkty krańcowe mostów Einsteina-Rosena.
Chaos deterministyczny ‒ jest to określenie na nieregularne zachowanie nieliniowego ukła-
du, którego ewolucja czasowa jest deterministyczna i jednoznacznie opisywalna z pomocą

równań matematycznych. Rozwiązań tych nie można podać w analitycznej, skończonej formie i
dlatego nie można dokładnie podać przyszłych i przeszłych stanów. Stany układu zależą od

warunków początkowych, a ewolucja czasowa dwóch blisko położonych stanów rozchodzi się
eksponencjalnie. Wysoka czułość ewolucji czasowej na warunki początkowe oraz błędy

pomiarów i przybliżone wyniki obliczeń ‒ zakłócają przewidywanie zachowania chaotycznego
układu w sposób deterministyczny.
Chiralność ‒ inaczej dyssymetria; określenie nieidentyczności przestrzennej budowy natury.

Wszystkie podstawowe teorie cząsteczek elementarnych superstrings muszą uwzględniać zja-
wisko chiralności.
Czarna dziura ‒ ciało niebieskie, które zapadło się w siebie, osiągając nieskończoną gęstość i

najprawdopodobniej znikając z naszego wszechświata. Pozostaje po nim wir grawitacyjny. W
obrębie czarnej dziury zburzona zostaje struktura czasoprzestrzeni. Znikająca w niej materia

pojawia się przypuszczalnie w innym rejonie naszego wszechświata, w tak zwanej białej dziu-
rze. Niektórzy naukowcy sądzą, iż białymi dziurami mogą być kwazary.
Czas połowicznego rozpadu ‒ inaczej: okres półrozpadu, czas, w którym aktywność promie-

niotwórczego nuklidy zmniejsza się do połowy wartości początkowej.
Częstotliwość ‒ stosunek liczby drgań do czasu ich trwania.
Determinizm ‒ pogląd uznający zasadę prawidłowości, przyczynowego uwarunkowania wszel-
kich zjawisk w przyrodzie, możliwość jednoznacznego i ostatecznego ustalenia zachowania

systemów w przyszłości i przeszłości. Rozkwit determinizmu jako następstwa rosnącego zainte-
resowania mechaniką Newtonowską, opisującą nieożywione zjawiska natury, przypadł na

przełom XVIII i XIX wieku.
Dualizm korpuskularnofalowy ‒ dwoistość w opisie zjawisk wynikająca z własności korpus-
kularnych (kwantowych) i falowych materii.
Dylatacja czasu ‒ zgodnie ze szczególną teorią względności i transformacją Lorentza pojęcie

to oznacza rozciągnięcie czasu (por. paradoks zegarowy).

‒ 84 ‒

background image

Einsteina-Rosena most ‒ bezpośrednie połączenie pomiędzy dwiema częściami wszech-
świata, czyli między czarną dziurą i odpowiadającą jej białą dziurą. Einstein i Rosen po raz

pierwszy opisali takie mosty w 1935 roku, następnie istnienie ich potwierdzili również inni teo-
retycy.
ESP (extra sensual perception) ‒ postrzeganie pozazmysłowe.
Fraktal ‒ struktura geometryczna, której wymiar ma wartość niecałkowitą. Gdy strukturę

wyobrazimy sobie poprzez bardzo wiele punktów w przestrzeni n-wymiarowej i w jeden punkt
struktury ułożymy kulę to liczba punktów wewnątrz kuli zwiększa się z odpowiednią potęgą

średnicy kuli. Gdy opisujący tę skalizację wykładnik jest dla wszystkich punktów taki sam i
nieułamkowy, to nazywamy taką strukturę prostym fraktalem. Wartość wykładnika jest wtedy

równa rozmiarom fraktalu. Gdy wykładnik jest dla różnych punktów inny i ułamkowy, to struk-
turę taką nazywamy multifraktalem.
Friedmanna model ‒ matematyczny model czasoprzestrzennej struktury wszechświata, opie-

rający się na założeniach ogólnej teorii względności i stałej kosmologicznej.
Geometrodynamika ‒ stworzona przez Johna A. Wheelera geometria zakrzywionej czaso-
przestrzeni będąca połączeniem mechaniki kwantowej oraz ogólnej teorii względności
Geon ‒ kwant przestrzeni w geometrodynamice Johna A. Wheelera.
Grawitacja ‒ własność czasoprzestrzeni będąca pochodną masy obiektu.
Grawitacyjna stała ‒ zasadnicza stała w Newtonowskiej i Einsteinowskiej teorii grawitacji.
Grawitacyjne fale ‒ fale wywołane zaburzeniami pola grawitacyjnego, na przykład poprzez

zmianę położenia masy lub zmianę jej gęstości. Istnienie fal grawitacyjnych, dowiedzione
teoretycznie przez Einsteina w równaniach pola, potwierdzono z dużą dozą pewności na

podstawie eksperymentów prowadzonych w USA w latach siedemdziesiątych przez profesora J.
Webera.
HCPHemispheric consensus profile test ‒ test, za pomocą którego można stwierdzić

indywidualne zdolności prognostyczne.
Heisenberga zasada nieoznaczoności ‒ podstawowa zasada nowoczesnej fizyki, według
której nie można równocześnie zmierzyć położenia i prędkości, a mówiąc dokładniej:

pobudzenia cząstek, gdyż oprócz natury korpuskularnej mają one również naturę falową.
Hipnoza ‒ wywołany sugestią, podobny do snu stan, w którym osoba zahipnotyzowana
wypełnia polecenia niesprzeczne z jej zasadami.
Holizm (gr. holos ‒ cały) ‒ teoria profesora S. Mosera, według której świat stanowi całość

złożoną z całości niższego rzędu. Wszelkie zjawiska psychiczne, biologiczne i fizyczne tworzą
hierarchiczny układ powstały z całości uniwersalnej.
Hologram ‒ zasada hologramu polega na tym, że na podstawie fragmentu zarejestrowanego

obrazu możliwa jest reprodukcja całości. Tutaj: trójwymiarowy układ oddziałujący w przes-
trzeni; projekcja materii.
Horyzont zdarzeń ‒ w makrokosmosie: otoczenie kosmicznej czarnej dziury ‒ obszar, z

którego nie sposób nawiązać jakiegokolwiek kontaktu ze światem zewnętrznym, ponieważ
prędkość ucieczki jest przypuszczalnie wyższa od prędkości światła. Wirujące czarne dziury

mają dwa horyzonty zdarzeń: zewnętrzny i wewnętrzny. Wynika stąd, że system łączący czar-
ną dziurę z białą ‒ zwany również mostem Einsteina-Rosena ‒ ma cztery horyzonty zdarzeń. W

mikrokosmosie: brzegowe obszary wirujących czarnych i białych minidziur, analogicznych do
występujących w makrokosmosie.
Inflacja chaotyczna ‒ jedna z nowszych teorii kosmologicznych, według której nasz wszech-

świat, obok wielu innych, powstał w chaotycznym nieporządku wskutek rozszerzenia inflacyj-
nego z czegoś w rodzaju wzburzonej „czasoprzestrzennej piany”.
Interpretacja wielu światów mechaniki kwantowej ‒ teoria przedstawiona w roku 1957

przez profesora fizyki Hugh Everetta III z Princeton University w New Jersey oraz Johna A.
Wheelera. Potwierdza ona jednoznacznie istnienie praktycznie nieskończonej ilości ortogonal-

nych światów (równoległych światów lub rzeczywistości).
Kałuży-Kleina teoria ‒ wczesna próba ujednolicenia ogólnej teorii względności i elektroma-
gnetyzmu poprzez wprowadzenie pięciu wymiarów. Pole elektromagnetyczne powstaje na sku-

‒ 85 ‒

background image

tek zwiększenia lub zmniejszenia liczby wymiarów dodatkowych. W okresie gdy zaczęto two-
rzyć wielowymiarowe teorie, takie jak np. teoria superstring, myśl Kałuży-Kleina stała się

ponownie popularna.
Kocha krzywa ‒ jest zamkniętą w sobie krzywą fraktalną. Ma skończoną objętość, lecz jej
długość jest nieskończona. Krzywa ta jest tożsama, co oznacza, że nie zmienia swojego

wyglądu bez względu na jej powiększenie.
Kompaktyfikacja ‒ „zwinięcie” sześciu z dziesięciu wymiarów teorii superstun.
Kosmiczne strunystrings ‒ niektóre z nowoczesnych teorii kosmologicznych wychodzą z
założenia, iż w momencie stworzenia powstają granice pomiędzy różnymi regionami wszech-

świata. Te niewiarygodnie cienkie struny o dużej masie i długości wielu lat świetlnych
przetrwały do dzisiaj i noszą nazwę „kosmicznych strun”.
Kosmologia ‒ dział astronomii zajmujący się badaniem fizycznej i matematycznej struktury

wszechświata jako całości.
Kosmologiczna stała ‒ ogólna teoria względności Einsteina dopuszcza możliwość zakrzywie-
nia czasoprzestrzeni również w pustym wszechświecie. Jego wielkość określa się za pomocą

stałej kosmologicznej. Najnowsze badania wykazały, iż jej wartość jest równa zeru, jednak nikt
nie wie, dlaczego tak się dzieje.
Kwant ‒ najmniejsza porcja energii, jaka podczas procesów mikro-fizycznych może być w

całości wchłonięta bądź oddana przez atom.
Kwantowa geometrodynamika ‒ geometria zakrzywionej czasoprzestrzeni na powierzchni
kwantów. Model geometrodynamiki Heima obejmuje sześć wymiarów (cztery czasoprzestrzen-

ne i dwa tak zwane trans-koordynaty)
Kwantowa mechanika ‒ mechanika cząstek atomowych uwzględniająca korpuskularną i falo-
wą naturę elektronów. W równaniach ruchu mechaniki kwantowej energię, pęd i współrzędne

położenia zastępuje się macierzami lub układami równań różniczkowych. Z ich rozwiązań
można z kolei wyprowadzić wielkości obserwowalne, takie jak na przykład gęstość ładunku.

Heisenbergowska zasada nieoznaczoności ma tu podstawowe znaczenie.
Kwantowe przejście ‒ spontaniczne (skokowe) przejście elektronów od ich stanu początko-
wego do końcowego bez przybierania przez nie stanów pośrednich; ich skoki odbywają się z

jednego na drugi poziom energii z pominięciem faz przejściowych (nie należy jednak rozumieć
tego w sensie dosłownym).
Kwantów teoria ‒ teoria opisująca zjawiska fizyczne, w których ujawnia się nieciągłość

energii powstającej skokowo, porcjami.
Lorentza kontrakcja ‒ przyjęte przez Lorentza, początkowo w celu wyjaśnienia doświad-
czenia Michelsona, skrócenie (kontrakcja) poruszających się ciał wzdłuż kierunku ich ruchu.

Objawia się dopiero w prędkościach relatywistycznych.
Lorentza transformacja ‒ układ równań służący do przeliczania współrzędnych przes-
trzenno-czasowych intercjalnego układu odniesienia na współrzędne drugiego układu, porusza-

jącego się względem pierwszego ruchem jednostajnym. Na transformacji Lorentza opiera się
szczególna teoria względności.
Multiwersum ‒ według niektórych teorii nasz wszechświat jest gigantycznym bąblem czaso-

przestrzennym, który powstał około 20 miliardów lat temu wraz z niezliczoną liczbą innych
wszechświatów.
Nieliniowość ‒ nieliniowym nazywamy system, który po wprowadzeniu zmiany któregoś z

parametrów ‒ na skutek zakłócenia lub fluktuacji reaguje inaczej niż bezpośrednio propor-
cjonalnie. W naturze praktycznie wszystkie zjawiska mają charakter nieliniowy.
Osobliwość ‒ matematyczny środek czarnej dziury, gdzie jej wielkość jest praktycznie nie-

skończona.
Paradoks zegarowy ‒ jest to paradoks, jaki zaobserwować można, korzystając z ogólnej
teorii względności. Po powrocie na ziemię członkowie załogi statku kosmicznego poruszającego

się z prędkością bliską prędkości światła byliby młodsi niż ludzie pozostali na Ziemi.
Parapsychologia ‒ nauka zajmująca się badaniem faktów, których nie daje się wytłumaczyć
metodami psychologii klasycznej (telepatia, psychokineza itp.)

‒ 86 ‒

background image

Plancka długość ‒ wartość graniczna, w której przestaje przypuszczalnie obowiązywać przy-
jęte wyobrażenie czasoprzestrzeni.
Podświadomość ‒ warstwa psychiki znajdująca się poniżej świadomości refleksyjnej i nie

podlegająca naszej kontroli.
Pola teoria, jednolita ‒ rozwijając swoją ogólną teorię względności, Albert Einstein próbował
opisać pola elektryczne, magnetyczne i grawitacyjne z jednolitego punktu widzenia.
Pole ‒ podstawowe pojęcie służące do opisu stanów i oddziaływań w przestrzeni.
Pole morfogenetyczne ‒ hipotetyczna siła pola odpowiedzialna za rozwój i regenerację formy

i postaci organizmów.
Prekognicja ‒ przewidywanie przyszłości na podstawie postrzegania pozazmysłowego.
Przestrzenna ściana geonów ‒ profesor John A. Wheeler porównuje nasz wszechświat
między innymi do wieńca, na którego mocnej, zakrzywionej powierzchni, tak zwanej przes-

trzennej ścianie geonów, osadzone są gwiazdy i galaktyki; wewnętrzny otwór pośrodku wieńca
symbolizuje poza-czasową hiperprzestrzeń.
Przestrzenno-czasowe współrzędne ‒ czterowymiarowa forma przedstawiania zdarzeń w

czasoprzestrzeni.
Przestrzeń Calibi-Ya'u ‒ sześciowymiarowa przestrzeń powstająca ‒ jak się zakłada ‒
wówczas gdy dziesięciowymiarowa przestrzeń teorii Superstrings ulega redukcji o cztery wy-

miary. Ma ona związek z przestrzenią Orbifold.
Przyczynowość ‒ kauzalność (lat. causa ‒ powód, przyczyna) ‒ łączy wszelkie zdarzenia w
prawidłowy łańcuch przyczynowo-skutkowy. Zasada przyczynowości głosi: nie ma skutku bez

przyczyny.
Przyczynowo-skutkowy związek lub zasada ‒ zasada fizyczna opierająca się na powią-
zaniu przyczyny ze skutkiem. Na temat wielkości przestrzennych i czasowych możliwe są w

mechanice kwantowej jedynie wypowiedzi statystyczne. Ponieważ w mikrofizyce wszystko
zależy od rodzaju prowadzonych obserwacji, stwierdzenia dotyczące przyczynowości są z zasa-

dy niemożliwe.
Przypadek ‒ zdarzenie nazywamy przypadkowym, gdy mogą zaistnieć różne zdarzenia, a nie
ma między nimi żadnego związku. Nie można więc wcześniej przewidzieć, które ze zdarzeń

nastąpi w najbliższym czasie.
Przyrost masy ‒ postulowany przez teorię względności i potwierdzony eksperymentalnie
wzrost masy obiektu poruszającego się z dużą prędkością.
Regresja hipnotyczna ‒ powrót osoby zahipnotyzowanej do poprzednich wcieleń.
Reinkarnacja ‒ wędrówka dusz, metempsychoza. Wiara w reinkarnację mówi o istnieniu życia

po śmierci poprzez ponowne odradzanie się pod inną postacią.
Rezonans ‒ zjawisko polegające na wzroście amplitudy drgań układu na skutek drgań z
zewnątrz. Wzrost amplitudy tych drgań jest szczególnie widoczny, gdy częstotliwość drgań

zewnętrznych równa jest częstotliwości drgań własnych układu.
Samoorganizacja ‒ cecha, której wynikiem jest powstawanie w jakimś okresie struktur
tworzących się bez bezpośredniego przymusu z zewnątrz. Przykładem może być wzór reakcji

chemicznej lub powstawanie życia.
Schwarzschilda promień ‒ horyzont zdarzeń czarnej dziury.
Sen świadomy ‒ faza snu, kiedy osoba śpiąca wie o tym, że może wpływać na przebieg
marzeń sennych.
Strun teoria ‒ wcześniejsze przekonanie o tym, iż cząsteczki elementarne określić można

jako rozciągnięte obiekty jednowymiarowe nosiło nazwę teorii strun (strings). Ponieważ końce
strun kręcą się z prędkością światła, nazywa się je również strunami światła. Późniejsze próby

wciągnięcia fermionow spin 1/2 do tej teorii doprowadziły do powstania określenia „spinning”
strings ‒ „wirujące” struny. Struny, które są supersymetryczne noszą nazwę superstrun.

Heteroteliczne struny łączą ze sobą dwa obszary o odmiennej wymiarowości. Pojęcie: struna
służy jako określenie gatunku dla wszystkich tych reguł, łącznie z superstrings.
Superprzestrzeń ‒ nadprzestrzeń, postulowany przez amerykańskiego profesora astrofizyki

‒ 87 ‒

background image

Johna A. Wheelera wszechświat, który istnieje tuż obok naszego wszechświata, ale rządzi się
całkowicie innymi prawami fizycznymi. Czas i przestrzeń tracą w nim jakiekolwiek znaczenie.
Tachion ‒ hipotetyczna cząstka elementarna poruszająca się z prędkością większą od pręd-

kości światła.
Telepatia ‒ przekazywanie myśli, czyli odbieranie wrażeń przekazywanych przez inny umysł
bez udziału narządów zmysłu.
Tożsamość (samopodobieństwo) ‒ cecha struktury polegająca na wykazywaniu przez nią

ciągle takich samych cech beż względu na wielkość powiększenia. Przykładem tożsamości w
naturze są drzewa, których konary rozgałęziają się z pnia, następnie na gałęzie, gałęzie mają

małe gałązki i tak dalej. W matematyce istnieje wiele przykładów struktur tożsamych, które
mają wszystkie wymiary fraktalne.
Twistor ‒ obiekt pozbawiony masy, mający jednak impuls liniowy oraz impuls obrotowy. Moż-

na powiedzieć, że jest on parą spinorów. Twistory stanowią współrzędne przestrzeni twistorów,
ale mają również geometryczne odnośniki w czasoprzestrzeni. Twistory, których skrętność

wynosi zero, odpowiadają liniom zerowym, natomiast ogólniejsze twistory stanowią kongru-
encje linii zerowych.
Unifikacja wielka ‒ próba ujednolicenia wszystkich zjawisk w naturze. Po tym, jak udało się

połączyć siłę elektrosłabą z oddziaływaniem silnym (siły kolorowe łączące kwarki), spróbowano
dołączyć do nich również siły grawitacji. Problemy, jakie z tego wynikły, sprawiły, iż teorię

wielkiej unifikacji zastąpiono teorią superstrun (teorią superstrings).Wymiar ‒ wyrażenie danej
wielkości za pomocą wielkości podstawowych w postaci iloczynu oznaczeń wielkości podstawo-

wych w potęgach.
Względności teoria, ogólna ‒ stworzona przez Alberta Einsteina teoria, zgodnie z którą
grawitacja powstaje na skutek zakrzywienia kontinuum czasoprzestrzeni.
Względności teoria, szczególna ‒ opublikowana w roku 1905 przez Alberta Einsteina kon-

cepcja dotycząca czasu i przestrzeni. Wynika z niej, że prędkość światła nie zależy od
prędkości, z jaką porusza się jego źródło lub obserwator. Jest ona zawsze stała i nigdy nie

przekracza 300.000 kilometrów na sekundę. Systemy, w których inne cząsteczki poruszają się
z prędkością równą prędkości światła, nazywa się relatywistycznymi i należy je rozpatrywać

według zasad szczególnej teorii względności, a nie mechaniki klasycznej.

‒ 88 ‒

background image

Bibliografia

I. Nic nikomu nie jest pisane

Lawrence T. E.: „Siedem filarów mądrości”, Warszawa 1971.

Loye D.: Gehim, Geist und Vision, Basel 1986.
Talbot M.: Das holographische Universum, München 1992.

Czasopisma:

Beloff J., Evans L.: A Radioactivity Test for PK, Journal of the Society for Psychical Research,

1961, nr 41.
Bohm D., Bub J.: A Proposed Solution for Measurement Problem in Quantum Mechanics by

a Hidden Variable Theory, Reviews of Modern Physics, 1966, nr 38.
Chauvin R., Genthen J.: Psychokinetische Experimente mit Uranium und Geigerzahler,

Zeitschrift für Parapsychologie und Genzgebiete der Psychologie”, 1965, nr 8.
Radin D. I., May E. C, Thompson M. J.: Psi Experiments with Random Number Generators,

Proceedings of the Parapsychology Association Convention, 1985, nr 1.
Rhine L. E., Rhine J. B.: The Psychokinetic Effect, Journal of Parapsychology, 1943, nr 7.

Schmidt H.: Quantum-mechanical Random-Number Generator, Journal of Applied Physics,
1970, nr 41.

Schmidt H.: Mentol Influence on Random Events, New Scientist and Science Journal, 1971,
nr 6.

Schmidt H.: Comparison of PK on two Different Random Number Generators, Journal of
Parapsychology
, 1974, nr 38.

Schmidt H.: PK Effect on Pre-recorded Targets, The Journal of the American Society for
Psychical Research
”, 1976, nr 70.

Schmidt H.: Can an Effect Precede its Cause?, Foundations of Physics, 1981, nr 8.
Schmidt H.: Addition Effect for PK on Pre-recorded Targets, Journal of Parapsychology,

1985, nr 49.
Schmidt H.: The Strange Properties of Psychokinesis, Journal of Scientific Exploration, 1987,

nr 2.
Schmidt H., Morris R., Rudolph L.: Channneling Eyidence for a Psychokinetik Effect to

Independent Observers, Journal of Parapsychology, 1986, nr 50.
Walker J. A., Feynman R. P.: The Quantwn Theory of Psi Phenomena, Psychoenergetic

Systems, 1979, nr 3.

II. Eksperymenty z przeznaczeniem

Bohm D.: „Ukryty porządek”, Warszawa 1988.
Buttlar J. v.: Adams Planet, München 1991.

Buttlar J. v.: „Smocze drogi”, Gdynia 1995.
Dammann E.: Erkentnisse jenseits von Zeit und Raum, München 1990.

Gruber E. R.: Psi-Phdnomene, Bruchsal 1988.
Das holographische Weltbild, red. K. Wilber, Bern 1986.

Loye D.: Gehirn, Geist und Vision, Basel 1986.
Snow Ch. B.: Zukunftßvisionen der Menschheit, Genf 1991.

Talbot M.: Das holographische Universum, München 1992.
Weber R.: „Poszukiwanie jedności: nauka i mistyka”, Warszawa 1990.

III. Hologram Tao

Alte Weisheit und modernes Denken, red. S. Grof, München 1986.

Andere Wirklichkeiten, red. R. Kakuska, München 1984.
Bohm D.: „Ukryty porządek”, Warszawa 1988.

Bohm D., Peat F. D.: Das neue Weltbild, München 1990.
Capra F.: Das neue Denken, Bern 1987.

Capra F.: „Punkt zwrotny: nauka społeczeństwo, nowa kultura”, Warszawa 1987.
Capra F.: „Tao fizyki”, Kraków 1994.

‒ 89 ‒

background image

Fergusson M.: Die sanfte Verschwörung, Basel 1983.
Geist und Natur, red. H.-P. Dürr, W. Zimmerli, Bern 1989.

Das holographische Weltbild, red. K. Wilber, Bern 1986.
Krishnamurti J.: Einbruch in die Freiheit, Berlin 1979.

Krishnamurti J., Bohm D.: Vom Werden zum Sein, München 1987.
Physik und Transzendenz, red. H.-P. Dürr, Bern 1986.

Pietschmann H.: Das Ende des naturwissenschaftlichen Zeitalters, Berlin 1983.
Sheldrake R.: Die Wiedergeburt der Natur, Bern 1991.

Stikker A.: Tao, Teilhard und das westliche Denken, München 1988.
Talbot M.: Das holographische Universum, München 1992.

Weber R.: „Poszukiwanie jedności: nauka i mistyka”, Warszawa 1990.
Wilber K.: Helbzeit der Evolution, Bern 1984.

Wilber K.: Das Spektrum des Bewufitseins, Bern 1987.

IV. Metamyślenie ‒ kolejny stopień ewolucji

Berman M.: Die Wiederverzauberung der Welt, München 1984.
Capra F.: Das neue Denken, Bern 1987.

Gebser J.: Ursprung und Gegenwart, Stuttgart 1953.
Das holographische Weltbild, red. K. Wilber, Bern 1986.

Krishnamurti J., Bohm D.: Vom Werden zum Sein, München 1987.
Lionel F.: Aufbruch zu Neuem Bewufitsein, Genf 1985.

Loye D.: Gehirn, Geist und Vision, Basel 1986.
Physik und Transzendenz, red. H.-P. Dürr, Bern 1986.

Russell P.:Die erwachende Erde, München 1984.
Weber R.: „Poszukiwanie jedności: nauka i mistyka”, Warszawa 1990.

V. Po drugiej stronie chaosu

Gleick J.: „Chaos: narodziny nowej sztuki”, Poznań 1996.

Gould S. J.: Zufall Mensch, München 1991.
Morfill G., Scheingraber H.: Chaos ist uberall... und es fimktioniert, Berlin 1991.

Peat F. D.: Der Stein der Weisen, Hamburg 1992.

Czasopisma:

Gerken. G.: Unsere Kultur erfindet ein neues Konzept von Zeit, Radar für Trends, 1992, nr
6.

Gerken. G.: Die Multiphrenie entsteht, Radar für Trends, 1992, nr 8.
Gerken. G.: New Edge, Radar für Trends, 1992, nr 9.

VI. Podróże w czasie

Albert Einstein. Briefwechsel 1916-1955, red. M. Born, Reinbek 1972.

Astrophysics Today, red. A. G. W. Cameron, New York 1984.
Buttlar J. v.: Die Einstein-Rosen Briüke, München 1982.

Buttlar J. v.: Supernova, München 1988 [wyd. polskie w przygotowaniu nakładem
wydawnictwa „Uraeus”].

Hawking S. W.: „Krótka historia czasu: od wielkiego wybuchu do czarnych dziur”, Warszawa
1990.

LeShan L., Margenau H.: Einstein's Space and Van Gogh's Sky, New York 1982.
Morris R.: The Fate of the Universe, New York 1982.

Peat F. D.: Superstrings, Hamburg 1989.
Penrose R.: Computerdenken, Heidelberg 1991.

Penrose R.: „Nowy umysł cesarza: o komputerach, umyśle i prawach fizyki”, Warszawa
1995.

Rothman T.: Science a la Mode, Princeton 1989.
Sagan C: The Cosmic Connection, New York 1975.

Sheldrake R.: Das Gedachtnis der Natur, Bern 1990.
Soucek T. V.: Ungleichheit ‒ vom Uratom zum Kosmos, Munchen 1987.

Swenson L. S.: Genesis of Relativity, New York 1979.
Thompson R. L.: Vedic Cosmography and Astronomy, London 1989.

Vallee J.: Dimensions, London 1988.
Weinberg S.: „Pierwsze trzy minuty. Współczesny obraz początku Wszechświata”, Warszawa

‒ 90 ‒

background image

1980.
Wicke L., Hucke J.: Der okologische Marschallplan, Frankfurt 1989.

Czasopisma:

Appleyard B.: Gott auf der Spur, Zeit-Magazin, 5 VIII 1988.

Breuer R.: Neue Rdtsel um den Urknall, Bild der Wissenschaft, 1990, nr 3.
Morris M. S., Thorne K. S., Yurtsever U.: Wormholes, Time Machines, and the Weak Energy

Condition, Physical Review Letters, 1988, nr 13.
The Search for the Beginning of Time, The New York Times Magazine, New York, 11 II 1990.

Was war vor dem grofien Knall?, Der Spiegel, 1988, nr 42.
Die Zertrümmerung der Zeit, Der Spiegel, 1991, nr 45.

VII. Dreamland ‒ doniesienia z Czarnego Świata

Beckley T. G.: MJ 12 and the Riddle of Hangar 18, New York 1989.

Buttlar J. v.: Adams Planet, München 1991.
Good T.: Alien Liaison, London 1991.

Hamilton W. F.: Cosmic Top Secret, New York 1991.
Lindemann M.: UFOs and the Alien Presence, Santa Barbara 1990.

Majestic 12. Project Aquarius (TS) ‒ Executive Brieflng Paper, Washington 1976.
Steinman W. S., Stevens W. C: UFO Crash at Aztec, Tucson 1986.

Valerian V. : Matrix II, Las Vegas 1990.

Czasopisma:

Hesemann M.: Top Secret: Project Aquarius, Magazin 2000, 1991, nr 86/87.

VIII. Obcy wśród nas

The Assessment (Cosmic Top Secret) ‒ An Evaluation of a possible Military Threat to Allied
Forces in Europe
, red. Sir T. Pike, Roquen-court (SHAPE HQ) 1964.

Barrow J. D., Tipler F. J.: The Anthropic Cosmological Principle, Oxford 1986.
Buttlar J. v.: „Smocze drogi”, Gdynia 1995.

Crane O., Monstein Ch.: Universal-Experten und Systeme, Rapperswil 1992.
O'Neill J. J.: Prodigal Genius ‒ The Life of Nicola Tesla, London 1968.

Stringfield L. H.: UFO Crash/Retńevals: The Inner Sanctum, Cincinatti 1991.
Witt A.: Das Gaülei-Syndrom, München 1965.

Czasopisma:

Dean R.O.: UFOs und die NATO, Magazin 2000, 1991, nr 86/87.

IX. Projekt Merlin

Ashe G.: The Quest for Arthur's Britain, London 1968.

Ashe G.: The Landscape of King Arhtur, Exeter 1987.
Bord J. i C: Mysterious Britain, London 1974.

Braem H., Mayrhofer F.: Die Insel des Drachenbaums, [w:] Terra X, München 1991.
Buttlar J. v.: „Smocze drogi”, Gdynia 1995.

Douglas A.: Extra-Sensory Powers, London 1976.
Hawkins G. S.: Stonehenge Decoded, London 1966.

Markale J.: Die Druiden, München 1985.
Matthews C. i J.: Der westliche Weg, Reinbek 1988.

Michell J.: Die vergessene Kraft der Erde, Frauenberg 1981.
Michell J.: Die Geomantie von Atlantis, München 1984.

Michell J.: New Light on the Ancient Mysteries of Glastonbury, Glastonbury 1990.
Pennick N.: Die alte Wissenschaft der Geomantie, München 1982.

Pennick N.: Einst war uns die Erde heilig, München 1990.
Scott E.: Die Geheimnistrager, Munchen 1989.

Starke Pldtze, red. W. Pieper, Lohrbach 1986.
Stewart R. J.: Merlin, München 1988.

Tolstoy N.: Auf der Suche nach Merlin, Munchen 1987.
White T. H.: Das Buch Merlin, Koln 1980.

X. Kontakt z przyszłości

‒ 91 ‒

background image

Bekh W. J.: Das dritte Weltgeschehen und seine Folgen fur Deutschland, Munchen 1989.
Beloff J.: New Directions in Parapsychology, London 1974.

Dimde M.: Die Weissagungen des Nostradamus, Munchen 1991.
Gruber E. R.: Psi-Phanomene, Bruchsal 1988.

Hesemann M.: Findet der Weltuntergang statt?, Kiel 1983.
Schnyder H.: Wie überlebt man den Dritten Weltkrieg, München 1991.

Tabori R., Raphael Ph.: Signale aus dem Unbekannten, Bonn 1972.
Targ R. Puthoff H.: Jeder hat der 6. Sinn, Koln 1977.

Czasopisma:

Bender H.: Kriegsprophezeiungen, Zeitschrift für Parapsychologie, 1981, nr 1-4.

Feinberg G.: Precognition: A Memory of Things' Future?, Conference of Quantum Physics
and Parapsychology
, 1 VIII 1974.

XI. Przełom czasów

Buttlar J. v.: Unsichtbare Krdfte, München 1984.

Hawkins G. S.: Mindsteps to the Cosmos, New York 1983.
Smola K.-H. W: Mega- und Metatrends, München 1991.

Lawrence T. E.: „Siedem filarów mądrości”, Warszawa 1971.

Czasopisma:

Gerken. G.: Ein neuer Trend ist da, Radar für Trends, 1992, nr 3.
Gerken. G.: Evolution goes to Business, Gerken-Zukunft, 1992, nr 3/4.

‒ 92 ‒


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Johannes von Buttlar Planeta Adama
Johannes von Buttlar Szczelina czasu
Johannes von Buttlar Przybywają z odległych gwiazd
To jest mój świat, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
Nie możesz ugasić pragnienia, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
Wybuduj drogę w swoim sercu, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
LA- prawie 100 pytan do pana Boga ;), Prywatne, Studia
Bądź sobą!, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
Przyjaźń jest jak dwukierunkowa ulica, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
Pozwól Mi cię przykryć, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
Nie jestem taki, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
Żołnierz Pana Boga
CZY PANA BOGA MOŻNA ZAPISAĆ DO KSIĘGI
Cały jestem z Tobą, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
Jesteś solą i światłem, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
Nigdy Cię nie porzucę, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
Walcz, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
To nie jest klub dla wtajemniczonych, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
Dar zadowolenia, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA

więcej podobnych podstron