W HITLEROWSKICH MUNDURACH
Zanim mieszkańcy Sanoka zdążyli skryć się w bramach domów i różnych zaułkach, na
rynek wjechało kilka ciężarówek wypełnionych esesmanami. Stary Janiak, którego wysie-
dlono z Francji w 1935 roku, ze zdumieniem słuchał ich śpiewu:
„Walka z czerwonym wrogiem
Jest naszym obowiązkiem,
Ś
więtym obowiązkiem żołnierzy Europy”.
Nie ulegało wątpliwości, esesmani śpiewali po francusku. Poza tym na burtach cięża-
rówek wymalowane były trójkolorowe flagi, a nad łazikiem dowódcy powiewał francuski
sztandar.
A zatem doczekaliśmy się Francuzów, tyle że nie w trzydziestym dziewiątym, a w
czterdziestym czwartym roku i to w mundurach SS, ze złością i goryczą pomyślał Janiak.
*
O tym, że po kapitulacji w 1940 roku Francja została podzielona na dwie części i że w
południowej powstał rząd kolaborujący z Niemcami, na ogół Polacy wiedzieli. Wiedzieli
także, że na czele tego rządu stanął bohater spod Verdun, marszałek Pétain. Nikt jednak nie
przypuszczał, że zaledwie rok później Francuzi będą wstępowali ochotniczo do armii hitle-
rowskiej oraz że zostanie przez nich utworzony Legion Ochotników Francuskich do Walki
z Bolszewizmem (LVF). Tego nie przewidzieli nawet najwięksi pesymiści.
Niemal nazajutrz po napaści niemieckiej na Związek Radziecki w Paryżu i w wielu
miastach strefy okupowanej zorganizowano punkty werbunkowe do legionu. Okna wysta-
wowe w lokalach przeznaczonych do tego celu ozdobione były portretami marszałka Pé-
taina, a hasła głosiły: „Wstępuj do Legionu Ochotników Francuskich do Walki z Bolsze-
wizmem. Francuzie, los Francji jest w twoich rękach”. I obok tych haseł zawsze widniał
ostrzegawczy napis: „Żydom nie wolno się zatrzymywać przed tą wystawą”.
Część Francuzów mijała owe lokale obojętnie, wielu przechodząc obok spluwało z po-
gardą, jednak byli i tacy, którzy wstępowali... i zapisywali się do legionu.
W kampanii werbunkowej wzięła udział cała ówczesna francuska prasa. Dzienniki „Le
Matin”, „Paris Soir”, „Union Catholique” i wiele innych donosiły z radością: „Francuzi
walczyć będą przeciwko bolszewikom. Już wkrótce na wschód wyjedzie pierwszy oddział
Legionu Ochotników Francuskich. Weźmie on udział w ostatecznym przełamaniu linii
Stalina”.
W akcję tę zaangażowała się także część kleru katolickiego. Między innymi popierał ją
kardynał Braudrillart z Akademii Francuskiej, rektor Paryskiego Uniwersytetu Katolickie-
go, który pobłogosławił legionistów i publicznie oświadczył, że są oni „najlepszymi synami
Francji”. Marszałek Pétain pośrednio, jako szef rządu francuskiego, zalegalizował legion,
przesyłając na ręce pierwszego jego dowódcy, pułkownika Rogera Labonne'a (oficer za-
wodowy armii francuskiej), telegram następującej treści: „Legioniści, w Waszych rękach
spoczywa honor wojskowy Francji”.
Decyzję dotyczącą zorganizowania francuskiego legionu podjęto 7 lipca 1941 roku w
paryskim hotelu „Majestic”.
*
Już o godzinie dziesiątej do dużej sali restauracyjnej, przekształconej tego dnia w salę
obrad, zaczęli przybywać przywódcy francuskich partii faszystowskich i profaszystow-
skich. Niektórzy z nich witali się nawet charakterystycznym podniesieniem dłoni, lecz bez
towarzyszących temu gestowi słów... Jeszcze nie wiedzieli, kogo pozdrawiać - „wodza”
Pétaina, czy „wodza wodzów” Hitlera. Wokół ustawionych w prostokąt stołów mieli zająć
miejsca: Eugene Deloncle - przewodniczący Socjalnego Ruchu Ludowego, Jacques Doriot
- przywódca Francuskiej Partii Ludowej, Marcel Déat - Zgromadzenie Narodowo-Ludowe,
Jean Boisset - Biały Front, Paul Chack - Komitet Antybolszewicki, Marcel Buccard - Partia
Francistów, Pierre Cementi - Francuska Partia Narodowo-Kolektywistyczna.
Na sali panowała koleżeńska atmosfera. Wszyscy przecież znali się jeszcze przed woj-
ną, choć reprezentowali różne partie. Większość otoczyła Deloncle'a. Słuchali go uważnie,
od czasu do czasu wybuchali śmiechem. Właśnie opowiadał interesująco i dowcipnie, jak
to 16 kwietnia 1936 roku jego motocykliści, ubrani w czarne kurtki i berety, wjechali z
dużą prędkością w kolumnę zwolenników Frontu Ludowego. Oczywiście jego partia nie
nazywała się wtedy Socjalnym Ruchem Ludowym, lecz nosiła nazwę „Tajny Komitet Ak-
cji Rewolucyjnej”, choć bardziej znana była pod nazwą „La Cagoule”, czyli kaptur.
Podczas wspomnianej akcji miał miejsce „wypadek” przy pracy. Jeden z „komando-
sów” spadł z motocykla. Zabrany na komisariat policji wylegitymował się jako porucznik
służby zawodowej - Maurice Duclos. Niecałą godzinę po zatrzymaniu został zwolniony w
wyniku osobistej interwencji... admirała Darlana. Jak okazało się później, Darlan był jed-
nym z przywódców kagulardów.
Serdecznym kolegą Deloncle'a był Marcel Déat. Zresztą cenili go wszyscy przywódcy
francuskich faszystów jako autora „odważnego” artykułu opublikowanego w sierpniu 1939
roku, artykułu zatytułowanego „Czy Francuzi powinni umierać za Gdańsk?”, który to tytuł
stał się później hasłem wszystkich sił reakcyjnych we Francji.
Stopniowo zebrani na sali przywódcy partyjni zaczęli się niepokoić. Mijała już godzina,
a przedstawiciele armii niemieckiej mający wziąć udział w naradzie ciągle byli nieobecni.
Dopiero kiedy zegar wskazał jedenastą, na salę wkroczyła delegacja oficerów Wehrmachtu,
na czele której stał esesman obersturmbannführer Arnold Tatzig. Krótkie, niedbale rzucone
„heil” i hitlerowcy zajęli miejsca przy stole. Zapraszając Francuzów, by uczynili to samo,
dali do zrozumienia, że oni czują się tutaj gospodarzami.
Naradę rozpoczął jeden z oficerów Wehrmachtu.
- Panowie - zwrócił się do przywódców francuskich partii politycznych - nasz wódz,
Adolf Hitler, daje wam, Francuzom, szansę wzięcia udziału w walce, a właściwie w misji,
jaką jest wyzwolenie Europy i chrześcijaństwa od groźby bolszewizmu. Jest to wyraz du-
ż
ego zaufania i zarazem zaszczyt dla każdego Francuza, że będzie mógł walczyć u boku
ż
ołnierza niemieckiego przeciwko bolszewikom...
Po tym wstępie rozgorzała dyskusja, do której nikt nie musiał zachęcać. Hitlerowcy,
uśmiechając się ironicznie, musieli wprost hamować przywódców francuskich partii, którzy
zamierzali wcielić do legionu bez mała wszystkich zdemobilizowanych żołnierzy oraz
jeńców ze stalagów i oflagów. Deloncle oświadczył nawet, że będzie to „forma rehabilitacji
za udział w walce przeciwko naszym przyjaciołom - Niemcom”. W końcu ustalono, ku
zadowoleniu obydwu stron, że na razie zaciąg do legionu będzie ochotniczy i nie powinien
przekroczyć 20 tysięcy ludzi. Oczywiście Niemcy byli przezorni, chcieli sprawdzić, jak
Francuzi będą się spisywali na froncie.
W ciągu pierwszych trzech miesięcy akcji werbunkowej do legionu zgłosiło się zaled-
wie 13 400 ochotników, z których komisja lekarska odrzuciła 4600, a 3000 nie przyjęto ze
względu na przeszłość kryminalną. Jedną trzecią pozostałych ochotników stanowili ofice-
rowie i podoficerowie zawodowi z przedwojennej armii francuskiej. Kiedy już istniał trzon
pierwszej mającej walczyć u boku Niemców jednostki, wyznaczono jej dowódcę. Został
nim pułkownik Roger Labonne.
Ochotników zgrupowano teraz w pobliżu Paryża, gdzie pod dowództwem oficerów hi-
tlerowskich odbyli przeszkolenie wojskowe oraz krótki kurs języka niemieckiego - zasób
słów niemieckich, które im wbijano do głów, ograniczał się do podstawowych komend i
składania meldunków. Tam również nałożyli na siebie mundury Wehrmachtu. Jedyną od-
znaką francuską, jaką nosili, była niebiesko-biało-czerwona naszywka na lewym przedra-
mieniu i napis „France”. Kiedy liczba ochotników zwiększyła się do blisko 20 tysięcy,
utworzono z nich 638 pułk Wehrmachtu i dwa samodzielne bataliony.
Dwudziestego siódmego sierpnia 1941 roku na Gare du Nord (Stacja Północna w Pary-
ż
u) odbyło się uroczyste pożegnanie legionistów odjeżdżających na wschód. Na dworzec
przybyły oficjalne osobistości administracji francuskiej, delegaci partii faszystowskich,
oficerowie francuscy ze strefy południowej, z tak zwanej armii rozejmowej, oraz przedsta-
wiciele okupacyjnych władz hitlerowskich. Okrzyki „vive Pétain” zmieszały się z okrzy-
kami „vive Doriot”, „vive Deloncle”, „vive Hitler”.
Na kilka minut przed odjazdem pociągu, kiedy orkiestra skończywszy grać Marsyliankę
przeszła do niemieckiego „Deutschland über alles”, rozległa się niespodziewanie seria z
pistoletu maszynowego. W pierwszej chwili nikt nie zorientował się, co miały znaczyć te
strzały. Niektórzy sądzili nawet, że to seria oddana na wiwat. Sytuacja wyjaśniła się, kiedy
zebrani na dworcu dostrzegli padającego na ziemię Lavala i Déata oraz szarpiącego się
legionistę. Zamachowiec, Paul Colette, został obezwładniony przez kolegów i oddany w
ręce policji (przeżył wojnę i w 1946 roku napisał książkę pt. „Strzelałem do Lavala”). Po
tym wydarzeniu werbownicy wprowadzili zasadę ścisłej selekcji ochotników; zwracali
teraz szczególną uwagę na ich przeszłość polityczną..
Pierwsza podróż legionistów nie trwała długo. Zostali przewiezieni do Niemiec, gdzie
przeszli trwające niemal dwa miesiące szkolenie. W końcu listopada, już bez pożegnalnej
ceremonii, załadowano ich do pociągu i przetransportowano do Smoleńska, skąd po dwu-
dniowym odpoczynku wymaszerowali w kierunku Moskwy.
Podniosły nastrój ochotników do walki z bolszewizmem prysł, a właściwie ochłódł,
kiedy nadeszły pierwsze mrozy. Jeden z nich, Jean Claire, w liście do matki napisał wów-
czas: „Kochana Mamo, mróz okropny, -40°, uniemożliwia myślenie. Po prostu mam za-
mrożony mózg. Kilku kolegów straciło uszy oraz palce u nóg. Ja mam także odmrożone
uszy. Odpadło mi pół lewego ucha...”
Siódmego grudnia 638 pułk Wehrmachtu, czyli francuski Legion do Walki z Bolsze-
wizmem, przeszedł chrzest bojowy w okolicach jeziora Dżukowo. Francuzi stracili wów-
czas niemal 2/3 składu osobowego, nie biorąc pod uwagę tych, którzy zamarzli na śmierć,
zanim zdążyli oddać choć jeden strzał.
Po pierwszej bitwie dowództwo niemieckie uznało, że legion francuski pod względem
wojskowym przedstawia bardzo małą wartość, że wręcz nie nadaje się do działań fronto-
wych, a ponieważ w tym czasie Niemcom bardzo dokuczali partyzanci, skierowali do walki
z nimi Francuzów.
W połowie 1942 roku dowództwo niemieckie zdało sobie sprawę, że czas skończyć z
rojeniami o „wojnie błyskawicznej” na froncie wschodnim. Wprawdzie armia hitlerowska
okrążyła Leningrad, zbliżyła się do Moskwy i walczyła w Stalingradzie, ale obrona ra-
dziecka wbrew oczekiwaniom Hitlera nie załamała się, przeciwnie - była bardziej zaciekła.
Coraz częściej Armia Radziecka przejmowała inicjatywę, a na zapleczu rosły siły party-
zantów. Wylatywały w powietrze linie kolejowe i mosty, zaopatrzenie wojsk stawało się z
dniem każdym trudniejsze. W 1942 roku partyzanci zaczęli działać również na terenach
Polski.
Francuscy legioniści, którzy okazali się niezdatni do walki na pierwszej linii frontu, nie
mogli sobie również poradzić z partyzantami. Ginęli od pocisków „leśnych bolszewików”,
jak nazywali partyzantów, choć prawie nigdy ich nie widzieli. Jedynymi sukcesami, jakimi
mogli się „poszczycić”, było mordowanie podejrzanych o „współpracę”, czyli cywilów,
przeważnie mieszkańców wsi.
Przepojeni petainowską i hitlerowską propagandą legioniści głęboko wierzyli w zwy-
cięstwo Niemców. Zresztą ich nienawiść do komunistów i Związku Radzieckiego często
miała swoje źródła w przeszłości, w wychowaniu rodzinnym i atmosferze panującej w
armii francuskiej. Niektórzy z nich wierzyli, że po pokonaniu Europy przez Hitlera Francja
odzyska rangę mocarstwa europejskiego, oczywiście jako państwo faszystowskie, i zostanie
dopuszczona do podziału łupów. Stanie się także ważniejszym sojusznikiem Niemiec niż
Włochy.
Kim byli ci fanatyczni zwolennicy faszyzmu, Pétaina i Hitlera? W zachowanych we
Francji dokumentach znajdują się życiorysy niektórych z nich.
Jean Dupont pisał: „Zostałem powołany do wojska w 1939 roku. Zmuszono mnie do
udziału w tej podłej, z góry skazanej na klęskę, wojnie. Po kapitulacji znalazłem się w
wolnej strefie. Mój ojciec był zakochany w Déacie i brał aktywny udział w farsie wzoro-
wanej na niemieckich kronikach. Nosił brunatną koszulę, wysokie buty z cholewami i beret
baskijski. Mnie interesowała prawdziwa Europa, narodowosocjalistyczna, a nie jakaś imi-
tacja faszyzmu w postaci nacjonalizmu francuskiego”.
Pierre Dedans, właściciel małego sklepiku spożywczego, w swoim życiorysie napisał:
„Zaciągnąłem się do Młodzieży Marszałka... Śpiewaliśmy piosenkę »Nasi sprzymierzeńcy
przegrali wojnę i nadzieję na zwycięstwo... „Kochałem Pétaina jak ojca. Zostałem faszystą
i wstąpiłem do milicji. Uważam jednak, że mogę lepiej służyć wielkiej sprawie. Dlatego
zgłaszam się do Legionu, bo chcę bronić kultury europejskiej i chrześcijaństwa...”
A oto fragment życiorysu Jeana Duvina: „W lutym 1934 roku wstąpiłem do ruchu Akcji
Francuskiej. Pierwszy raz walczyłem z komunistami na placu Concorde. Wśród nas byli
ranni i zabici. Następnego dnia zostaliśmy uzbrojeni (Duvin nie podaje, kto ich uzbroił -
dop. autora). Wtedy wzięliśmy odwet. Wielu padło z ich strony. Co pewien czas organi-
zowaliśmy sobie »wieczorki nacjonalistyczne«. Po kapitulacji zaprzyjaźniłem się z Niem-
cami. Pomagałem im w małych pogromach oraz wyłapywaniu Żydów i komunistów. Teraz
proszę o zapisanie mnie do Legionu...”
Inny ochotnik, majster z zakładów metalowych, Paul Dujardin, napisał krótko: „Czuję,
ż
e należę do wyższej rasy, prawie nordyckiej. Mam dość pracy z tymi podludźmi Polaka-
mi”.
Oficer służby zawodowej, porucznik Victor Danube, prosząc o przyjęcie do Legionu,
chwalił się, że ma duże doświadczenie bojowe, bo walczył w Afryce Północnej, Indochi-
nach i w Maroku. A teraz prosi o zaszczyt walki przeciwko bolszewikom, których niena-
widzi z całego serca.
W lutym 1942 roku ambasador III Rzeszy w Paryżu, Otto Abetz, wezwał do siebie Ja-
cquesa Doriot, Eugene'a Deloncle i sekretarza stanu w rządzie Vichy, Jacquesa Beno-
ist-Méchin, by wyrazić swoje niezadowolenie z powodu małego dopływu ochotni-
ków-legionistów i zastanowić się wspólnie nad wyjściem z tej przykrej sytuacji. Ambasa-
dor nie bawił się w uprzejmości i nie ukrywał irytacji. Powód jego zdenerwowania był
prosty. Dwa dni wcześniej z popołudniowej drzemki obudził go ostry dzwonek telefonu.
Podniósł słuchawkę i usłyszał gniewny głos Himmlera:
- Przed chwilą rozmawiałem z führerem. Ma zamiar przenieść pana do pracy w Jugo-
sławii albo powołać do armii i wysłać na front wschodni. Za nieudolność... Abetzowi ode-
brało mowę. Z odrętwienia wyrwał go Himmler, który ryczał do słuchawki:
- Halo, słyszy mnie pan, Abetz? Niech się pan odezwie!
- Co się stało? Za co? - jąkał się ambasador.
- Pan jeszcze pyta? Za dobrze się panu powodzi w tym Paryżu! Czy pana zdaniem za
Europę, za kulturę europejską, mają ginąć wyłącznie Niemcy? A kto zasiedli po wojnie całą
Rosję, jak wyginie zbyt dużo naszych ludzi? Może te żabojady? Przyrzekł pan führerowi,
ż
e doprowadzi do tego, aby co najmniej pół miliona Francuzów wstąpiło do naszej armii,
ż
e uda się nawet zwerbować wielu do SS! I co? Zgłosiło się zaledwie kilkanaście tysięcy
ochotników...
Nie tyle ta reprymenda wstrząsnęła Abetzem, ile groźba, że może wylądować na froncie
wschodnim. I to przede wszystkim „zmobilizowało” ambasadora do zdecydowanego dzia-
łania.
Oczywiście w czasie odprawy, bo raczej taki charakter miała ta niby „narada”, ani sło-
wem nie wspomniał o telefonie od Himmlera. Bez żadnych grzecznościowych wstępów
oświadczył Francuzom:
- Panowie, wezwałem was, gdyż nie dotrzymujecie swoich sojuszniczych zobowiązań.
O nowy ład w Europie trzeba walczyć, i to nie jest żaden slogan. Francja musi udowodnić,
ż
e zasłużyła na to, aby zająć godne miejsce wśród państw narodowosocjalistycznych.
Przedtem trzeba jednak pokonać wrogów i osiągnąć zdecydowane zwycięstwo. A teraz
oczekuję od panów propozycji... W pierwszej chwili Francuzi nie zrozumieli, o co amba-
sadorowi chodzi. Najszybciej „zaskoczył” Benoist-Méchin.
- Ależ, panie ambasadorze - próbował wyjaśnić. - W szeregach Legionu Ochotników
Francuskich do Walki z Bolszewizmem walczy blisko dwadzieścia tysięcy ochotników, w
Luftwaffe kilka tysięcy, przy budowie Wału Atlantyckiego oraz innych fortyfikacji również
kilka tysięcy... Abetz przerwał brutalnie:
- Nie interesują mnie pańskie wyliczanki. To wszystko razem nie przekracza trzydziestu
tysięcy ludzi. I wy mówicie o wkładzie do walki z bolszewizmem? To są kpiny! Francję
stać na co najmniej pół miliona żołnierzy! O mniejszej liczbie führer nawet nie chce sły-
szeć. Zresztą upoważnił mnie, żeby panom powiedzieć, że w tej sytuacji ma wątpliwości co
do udziału Francji w konferencji europejskiej po zakończeniu zwycięskiej wojny. Chyba że
Francja weźmie w niej udział jako państwo pokonane. Benoist-Méchin wiedział, co to
oznacza: odsunięcie Francji od udziału w podziale łupów wojennych. Co by na to powie-
dział marszałek! Do tego nie można dopuścić. Dlatego przemilczał obraźliwą uwagę
Abetza i ponownie zabrał głos.
- Panie ambasadorze, przyrzekam panu, że życzenie führera będzie spełnione. Do walki
z bolszewikami zmobilizujemy nie tylko pół miliona żołnierzy, ale cały milion. Poza tym
do dyspozycji gospodarki Wielkiej Rzeszy, której jesteśmy wiernymi sojusznikami, odda-
my co najmniej sto tysięcy robotników...
- Dlaczego zaledwie sto tysięcy - znów przerwał mu Abetz. - Potrzebujemy czterystu do
pięciuset tysięcy robotników, w tym kilkanaście tysięcy wykwalifikowanych, przydatnych
w przemyśle zbrojeniowym...
- Jak pan sobie życzy - skwapliwie i pokornie zgodził się francuski sekretarz stanu. -
Zwerbujemy pół miliona.
Od tego momentu rozmowa między partnerami przebiegała już w atmosferze wzajem-
nego zrozumienia. Abetz był zadowolony, czego dowodem był fakt, że łaskawie przeszedł
na język francuski. Wiedział już, że nie grozi mu front wschodni, że może też liczyć na
służalczość przedstawicieli tego śmiesznego rządu francuskiego, uzależnionego nie tylko
od Hitlera, ale nawet od niego, Abetza. Zresztą gdyby te żabojady wiedziały, jaką niespo-
dziankę szykuje im führer... Przypomniał sobie teraz rozmowę między Ribbentropem a
Himmlerem, której był świadkiem podczas pobytu w Berlinie. Dowiedział się wówczas, że
jeśli alianci zagrożą wybrzeżom Europy, szczególnie od południa, Niemcy nie będą sobie
mogli pozwolić na luksus „wolnej strefy”. A takie zagrożenie stawało się coraz bardziej
realne.
Sekretarz stanu Jacques Benoist-Méchin po powrocie do Vichy natychmiast zameldo-
wał się u marszałka. Pétain, wysłuchawszy go uważnie, chwilę milczał, wreszcie powie-
dział jedno tylko zdanie: „A zatem niech pan działa”.
Benoist-Méchin uznał, że wypowiedź ta oznacza przyznanie mu nieograniczonego peł-
nomocnictwa w zakresie realizowania spraw omawianych z ambasadorem III Rzeszy, i
ostro zabrał się do pracy. Dokładnie w pierwszą rocznicę napadu armii hitlerowskiej na
Związek Radziecki - 22 czerwca 1942 roku, rząd Vichy ogłosił ochotniczy zaciąg do Trój-
barwnego Legionu, który miał być „narodowy”, podobnie jak „narodowa” była hiszpańska
Błękitna Dywizja.
Ż
ołnierze Trójbarwnego Legionu mieli nosić wyłącznie francuskie mundury, miały im
przysługiwać francuskie stopnie i obowiązywać francuskie regulaminy. A więc byłaby to
„czysto” francuska jednostka, podlegająca ministrowi wojny rządu Vichy, generałowi Bri-
doux, na terenie Francji, a na froncie podporządkowana operacyjnie dowództwu niemiec-
kiemu.
Po cichu Bridoux żywił nadzieję, że jego syn, który walczył na froncie wschodnim w
mundurze hitlerowskim, z czasem przejdzie do „jego” legionu. Obawiał się jednak, że takie
posunięcie nie podobałoby się Niemcom, a i marszałek nie byłby z tego zadowolony. Ge-
nerał Bridoux był gorącym zwolennikiem pełnej kolaboracji wojskowej z Niemcami, lecz
w barwach i mundurach francuskich.
W czerwcu 1942 roku przybył do Vichy Fritz Sauckler, szef urzędu Generalnego Peł-
nomocnika do Spraw Zatrudnienia, do niedawna gauleiter Turyngii. Odbył on długą roz-
mowę z nowo mianowanym przewodniczącym Rady Ministrów - Pierre Lavalem, na temat
oddania do dyspozycji Rzeszy pierwszego rzutu robotników - miało ich być 250 tysięcy.
Ż
eby zachęcić Francuzów do wyjazdu, Laval zaproponował Saucklerowi, aby za każdych
trzech ochotników skierowanych do pracy w Niemczech władze hitlerowskie zwolniły
jednego jeńca wojennego.
- Rozumie się, że po krótkim wypoczynku ten zwolniony, już jako cywilny robotnik,
wyjedzie także do was do pracy - przekonywał Laval Niemca.
Sauckler po konsultacji z Abetzem łaskawie zgodził się na taką wymianę.
Propaganda rządu Vichy ubrała tę transakcję w odpowiednie „szaty”, głosząc, że „każ-
dy Francuz wyjeżdżający ochotniczo do pracy do Niemiec daje wyraz swojego głębokiego
patriotyzmu i humanitaryzmu. Dzięki niemu bowiem do Francji będzie mógł powrócić jego
kolega, przebywający dotychczas w obozie jenieckim”. Jednocześnie w całej Francji rozle-
pione zostały plakaty z napisem: „Żołnierze niemieccy oddają swoją krew - wy dajecie
swoją pracę dla uratowania Europy przed bolszewizmem”.
Po zakończeniu rozmów z Saucklerem i podpisaniu tego państwowego aktu „handlu
niewolnikami” Laval wygłosił przemówienie radiowe, w którym oświadczył m.in.: „Życzę
zwycięstwa Niemcom, gdyż bez zwycięstwa naszych sojuszników bolszewizm w najbliż-
szym czasie zaleje całą Europę...” Laval nie przewidział jednak, że za kilka miesięcy zosta-
nie zalana cała „wolna strefa”, i to bynajmniej nie przez bolszewików, lecz wojska jego
sojusznika - Niemiec.
Już w przeddzień 11 listopada 1942 roku budynki prefektury, żandarmerii oraz niektóre
domy prywatne w wolnej strefie zostały udekorowane trójkolorowymi flagami. Organizacje
terenowe Legionu Kombatantów i Ochotników Rewolucji Francuskiej przygotowały się do
tradycyjnych wieców i przemarszów przed budynkiem merostwa. Bardziej gorliwi prze-
wodniczący komitetów wysłali na adres marszałka, a także Darlana, twórcy Legionu, de-
pesze gratulacyjne, zapewniając ich jednocześnie, że „będą stali niezłomnie na straży re-
wolucji narodowej i bronić będą chrześcijaństwa przed komunizmem”. Przygotowania do
uroczystości zostały zakończone. Dnia następnego miało rozpocząć się świętowanie.
Tymczasem wczesnym rankiem 11 listopada ryk samolotów, zgrzyt gąsienic i warkot
samochodów zbudził mieszkańców wolnej strefy. Drogami południowej Francji, ulicami
miast i miasteczek ciągnęły całe pułki i dywizje niemieckie, które w ciągu kilku godzin
zajęły resztki „wolnego kraju”.
Francuzi byli zaskoczeni. Jednostki armii rozejmowej nie próbowały nawet się bronić,
pod dowództwem zdezorientowanych oficerów opuszczały koszary, które natychmiast były
zajmowane przez Niemców. Podobnie zachowała się policja i żandarmeria. Co więcej,
formacje te przystąpiły do regulowania ruchu drogowego, aby umożliwić Niemcom szybkie
przemieszczanie się na południe kraju. Jedynie tu i ówdzie dały się słyszeć pojedyncze
strzały. Jak potem wieść głosiła, było to świadectwo nielicznych prób stawiania oporu, prób
podjętych przez niektórych dowódców jednostek podległych generałowi de Lattre de Tas-
signy.
I tak w ciągu jednego dnia tzw. wolna strefa przestała istnieć. Tego samego dnia wielu
Francuzów pozbyło się iluzji, że uda im się przetrwać spokojnie tę okropną wojnę na
skrawku niby wolnej i samodzielnej Francji, którą zawdzięczali kolaborującemu z Niem-
cami Pétainowi.
Jedenastego listopada wieczorem przez radio przemówił Pétain. Apelował do swoich
rodaków, „aby zachowali spokój i nadal mu ufali, bo on - marszałek - nieustannie myśli o
Francji”. Ale Francuzi już sobie zdawali sprawę, że z tego marszałkowskiego „myślenia”
nic dobrego dla nich nie wyniknie.
Prawdziwy dramat rozegrał się w Tulonie, największym porcie wojennym Francji na
wybrzeżu Morza Śródziemnego. Zgodnie z art. 8 układu francusko-niemieckiego o zawie-
szeniu broni z 22 czerwca 1940 roku francuska flota wojenna została skoncentrowana w
Tulonie. Jednocześnie znacznie zredukowano jej uzbrojenie, a także zmniejszono do mini-
mum amunicję. Francuskie okręty nie miały prawa wychodzenia z portu, co oznaczało, iż
były internowane we własnym kraju. W 1940 roku Niemcy nie byli przygotowani do prze-
jęcia francuskiej marynarki, obawiali się poza tym, że próba zawładnięcia nią nawet w
ramach układu o zawieszeniu broni zakończy się ucieczką okrętów do portów brytyjskich
lub zbrojnym oporem marynarzy. Nie oznaczało to jednak, że zrezygnowali z tak łatwego
łupu.
Wiadomość o wkroczeniu do „wolnej strefy” wojsk hitlerowskich pozbawiła marynarzy
francuskich złudzeń. Zdali sobie sprawę, że los ich okrętów jest przesądzony. Nie byli
zresztą tak bardzo zaskoczeni, gdyż od dłuższego już czasu z niepokojem obserwowali
coraz liczniejsze niemieckie jednostki, w tym stawiacze min, kręcące się w pobliżu Tulonu,
a nawet tuż przed wejściem do portu.
Tego tragicznego dnia, 11 listopada, w godzinach przedpołudniowych młodzi oficero-
wie i marynarze z pancernika „Strasbourg” odmówili wykonania rozkazu rozmontowania
dział okrętowych. Doszło do bójki z żandarmami usiłującymi ich aresztować.
Dowódca floty wojennej w Tulonie, wiceadmirał Laborde, na wieść o buncie wydał
rozkaz następującej treści: „Wielkie wydarzenia znów doświadczyły naszą nieszczęsną
ojczyznę. Odpowiedzią na nie musi być jeszcze ściślejsze skupienie się wokół Marszałka,
któremu zaufaliśmy. Cokolwiek nastąpi, obowiązuje nas spokój i dyscyplina. Jedynie taka
postawa oficerów i marynarzy może uratować honor Francji i honor bandery naszych okrę-
tów...” I aby ratować ten właśnie honor, podczas spotkania z przedstawicielami armii i
marynarki niemieckiej zaproponował wspólne działania z Kriegsmarine przeciwko alian-
tom na Morzu Śródziemnym. Niemiec, komandor von Rault-Frapart, odrzucił tę propozy-
cję, powołując się na wyraźny rozkaz Hitlera w tej sprawie. Okazuje się, że Niemcy nie
darzyli bezgranicznym zaufaniem Francuzów i obawiali się, że wyrażając zgodę na wspól-
ne działania mogą ułatwić ucieczkę francuskich okrętów lub, co gorsza, wystawią swoje
jednostki pod lufy dział niepewnych sprzymierzeńców.
W tej sytuacji wiceadmirał Laborde wydaje swojej flocie rozkaz samozatopienia.
Większość okrętów francuskich poszła na dno. Praktycznie francuska marynarka wo-
jenna przestała istnieć. Jej odbudowa nastąpiła dopiero po ponad 20 latach.
Na dnie portu tulońskiego legła duma francuskiej marynarki wojennej: pancerniki
„Dunkerque”, „Strasbourg” i „Provence”, ciężkie krążowniki „Algérie”, „Colbert”, „Du-
pleix”, „Foch”, lekkie krążowniki „Jean de Vienne”, „Marseillaise” i „La Gallissonière”.
Ponadto zatopionych zostało blisko pięćdziesiąt niszczycieli, torpedowców i okrętów pod-
wodnych.
Kilku dowódców okrętów nie wykonało jednak tego samobójczego rozkazu i podjęło
próbę wyjścia z portu. Przez blokadę hitlerowskich okrętów i pola minowe przedarły się
cztery okręty podwodne. Jeden z nich dotarł do Barcelony, gdzie został internowany, pozo-
stałe do portów w Afryce Północnej. Okręty te walczyły do końca wojny przeciwko hitle-
rowcom.
Wkrótce, zresztą zgodnie z zarządzeniem marszałka z lutego 1943 roku zezwalającym
Francuzom na wstępowanie w szeregi armii hitlerowskiej, do Kriegsmarine zaczęli napły-
wać ochotnicy-marynarze. W kwietniu 1943 roku w niemieckiej marynarce wojennej słu-
ż
yło już i walczyło przeciwko aliantom ponad 2000 francuskich marynarzy, w tym wielu z
Tulonu.
Po zajęciu południowej Francji Niemcy nieufnie odnosili się do Trójbarwnego Legionu
i odmówili zatwierdzenia go, mimo iż został zorganizowany po to, aby walczyć na froncie
wschodnim. Sztandar, który w czerwcu 1942 roku wręczył tej jednostce generał Eugene
Bridoux, został odebrany, a jednostkę na rozkaz Niemców rozwiązano. W tej sytuacji Laval
wystąpił z propozycją zorganizowania innej formacji, pod nazwą Falanga Francuska, ale
jego projekt nie uzyskał aprobaty władz hitlerowskich. Francja mająca rząd całkowicie
uzależniony od Niemiec nie była już partnerem interesującym Hitlera. Przecież mógł brać
wszystko, co chciał, rabować jej bogactwa, łącznie z ludźmi. R. Paxton, autor książki pt.
„La France”, stwierdza między innymi, że „kolaboracja nie była wymagana przez Niemców
(po okupacji całego kraju - dop. autora), lecz niektórzy Francuzi wyrazili na nią zgodę.
Była to propozycja Francji...”
W tym okresie Hitler potrzebował przede wszystkim „mięsa armatniego”. Wprawdzie
po doświadczeniach z Legionem Ochotników Francuskich do Walki z Bolszewizmem nie
miał zbyt dobrej opinii o Francuzach jako żołnierzach, jednak wyraził zgodę na ich służbę
w jednostkach niemieckich lub nawet francuskich, ale pod warunkiem, że będą całkowicie
podporządkowane dowództwu niemieckiemu. Poza tym potrzebował taniej siły roboczej. I
to jego życzenie zostało również spełnione. Najwierniejszy z wiernych, Pierre Laval, wydał
dwa dekrety, na mocy których do 30 września 1944 roku wysłano z Francji 650 tysięcy
„ochotników”, którzy mieli wesprzeć wysiłek zbrojeniowy Nermec.
W połowie 1943 roku sytuacja wojsk niemieckich na wszystkich frontach Europy,
zwłaszcza na froncie wschodnim, stawała się coraz bardziej niepokojąca. Po klęsce pod
Stalingradem Armia Radziecka przystąpiła do ofensywy, w marcu 1943 roku linia frontu
przebiegała od Murmańska po Kaukaz, a w lipcu 1943 roku Niemcy ponieśli kolejną do-
tkliwą klęskę na łuku kurskim. W Afryce 13 maja 1943 roku poddawały się aliantom ostat-
nie jednostki niemieckie i włoskie. W lipcu upadł rząd Mussoliniego, a w pierwszych
dniach września w południowych Włoszech wylądowały wojska sojusznicze. Szybko top-
niały niemieckie rezerwy ludzkie. Armia hitlerowska pilnie potrzebowała żołnierzy.
MILICJA FRANCUSKA
Na oblewanej przez wody Sekwany wyspie Cité wznosi się paryski Pałac Sprawiedli-
wości, siedziba sądów różnych instancji. Przed wiekami znajdowały się tu zamki guberna-
torów rzymskich, a w czasach późniejszych, aż do rewolucji francuskiej, mieściła się sie-
dziba „parlamentu”, czyli najwyższego sądu francuskiego. Obecnie stojące budynki wznie-
siono w XIX wieku, ale tu i ówdzie można jeszcze dostrzec fragmenty dawnych murów. W
wielkim hallu, czyli tzw. sali zbytecznych kroków (tu chodzą tam i z powrotem najbliżsi
oskarżonych, oczekując na wydanie wyroku), zwraca uwagę posąg Sprawiedliwości z jedną
stopą wspartą na grzbiecie żółwia, co ma przypominać, że procesy wymagają wiele, wiele
czasu...
Trzeciego października 1945 roku w jednej z sal tego pałacu stanął przed sądem Joseph
Darnand. Po klęsce Niemiec hitlerowskich ukrył się on w północnych Włoszech, gdzie w
jednej z małych osad górskich zdemaskowało go dwóch agentów brytyjskiej służby bez-
pieczeństwa. Podobno ten dzień, a mianowicie 25 czerwca 1945 roku, przepowiedziała mu
wróżka jako ostatni dzień jego kariery. Po kilku godzinach nieprzerwanego przesłuchania
Darnand ujawnił miejsce ukrycia skarbu, który wywiózł z Francji - wiele sztabek złota i
sporą liczbę kamieni szlachetnych. Zagarnięte mienie zwrócono skarbowi francuskiemu, a
jego niedawny posiadacz powędrował za kratki. Później zajął się nim wymiar sprawiedli-
wości.
- Imię, nazwisko, zawód, miejsce zamieszkania, data i miejsce urodzenia?
- Urodziłem się dziewiętnastego marca tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego siódmego
roku w Coligny, w departamencie Ain. Z zawodu przedsiębiorca drogowy. Ojciec mój był
kolejarzem. Miałem sześcioro rodzeństwa. Siostra, Madeleine, wstąpiła do karmelitanek.
Byłem żołnierzem w czasie pierwszej i drugiej wojny światowej. Przed drugą wojną świa-
tową działałem w Tajnym Komitecie Akcji Rewolucyjnej, inaczej zwanym „Kapturem”...
- Powstał w tysiąc dziewięćset trzydziestym trzecim roku - wyjaśnia prokurator. - Orga-
nizacja skrajnie prawicowa, wywrotowa. Działająca do roku czterdziestego. Powiązana z
pewnymi kołami w armii i przemyśle. Finansowana przez Trzecią Rzeszę i Włochy.
Współpracowała z reżimem Franco. W trzydziestym siódmym roku „Kaptur” przygotowy-
wał zamach stanu, który udaremniła policja. Mieli kontakty z Pétainem...
- Po kapitulacji Francji - kontynuuje Darnand - nawiązałem kontakty z organizacjami
antyniemieckimi, ale wkrótce wybrałem inną drogę. W październiku czterdziestego roku
marszałek Pétain spotkał się z Hitlerem w Montoire-sur-Loir. Po tej rozmowie marszałek
wygłosił przemówienie do narodu francuskiego, w którym powiedział między innymi:
„Wchodzę obecnie na drogę kolaboracji! Idźcie za mną, zachowując wiarę w wieczną
Francję!” Poszedłem za marszałkiem. W tysiąc dziewięćset czterdziestym mianowano mnie
stałym delegatem legii przy rządzie Vichy. W styczniu czterdziestego trzeciego stanąłem na
czele Milicji Francuskiej. W grudniu tego roku zostałem sekretarzem stanu do utrzymania
porządku publicznego w rządzie Vichy, a w czerwcu czterdziestego czwartego sekretarzem
stanu w MSW w rządzie Vichy...
- W lipcu tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku - uzupełnia prokurator - zło-
ż
ył w Paryżu wobec przedstawicieli niemieckich władz okupacyjnych przysięgę wierności
Hitlerowi i został mianowany SS-obersturmführerem. Rok wcześniej przebywał w okupo-
wanej Polsce, gdzie Niemcy szkolili oddziały tak zwanego Legionu Ochotników Francu-
skich do Walki z Bolszewizmem. Francuski skrót LVF...
Sąd zajął się odczytywaniem aktu oskarżenia o zdradę ojczyzny. Darnand miał wiele
czasu, aby powrócić wspomnieniami do dni swego powodzenia i wszechwładzy...
*
Powołany przez Pétaina w sierpniu 1940 roku Legion Kombatantów Francuskich rychło
stał się podporą reżimu Vichy (rok później liczył 700 tys. członków, a w 1943 rpku około 1
700 tys.). Skupił on w swych szeregach byłych żołnierzy francuskich z I i II wojny świato-
wej, ale najbardziej dynamiczną i wpływową grupę stanowili kombatanci z I wojny, a
wśród nich ludzie o poglądach konserwatywnych i prawicowych. We wrześniu 1940 roku
rząd Vichy postanowił utworzyć w wolnej strefie paramilitarną organizację, która miała z
czasem wspomóc policję w zwalczaniu przeciwników reżimu Pétaina. Utworzono więc
„Grupy Ochronne”. Na czele jednej z nich, w departamencie Alpy Nadmorskie, stanął
Joseph Darnand, który coraz częściej zapominał o budowie czy naprawie dróg, myśląc
wyłącznie o karierze politycznej. Wkrótce przedstawił Pétainowi projekt utworzenia Służby
Porządkowej Legionu Kombatantów (skrót francuski SOL).
*
Dwudziestego piątego czerwca 1940 roku zawarto między Francją a III Rzeszą układ
rozejmowy, na którego mocy Francja została podzielona na dwie strefy: okupowaną i tak
zwaną wolną. W okupowanej znalazły się, w całości lub częściowo, 52 z 90 departamen-
tów, czyli 55 procent całej powierzchni kraju z 25 mln mieszkańców, w nie zajętej przez
Niemców pozostało około 14 mln ludzi. W tej ostatniej właśnie rząd francuski na czele z
Pétainem przystąpił do organizowania nowego tworu państwowego pod nazwą „Państwo
Francuskie”. Hitler, nie podjąwszy jeszcze decyzji, jaki los wyznaczy podbitej Francji, jako
wyraz tymczasowości porozejmowego stanu rzeczy pozostawił w Paryżu, który leżał w
strefie okupowanej, ambasadę III Rzeszy. A w strefie „wolnej”, która w rzeczywistości
wolną nie była, gdyż Niemcy sprawowali nad nią ścisłą kontrolę, rząd Vichy realizował
dewizę Państwa Francuskiego, która brzmiała: „Praca, Rodzina, Ojczyzna”. W praktyce
oznaczało to urzeczywistnienie „prawdziwego nacjonalizmu”, solidarność klas, poszano-
wanie hierarchii, antykomunizm. Utworzenie SOL w strefie wolnej nie było przypadkowe i
miało swe wyraźne miejsce w kalendarzu „zreformowania” Francji przez rząd Vichy.
Hitlerowskie służby policyjne bacznie przyglądały się temu, co dzieje się w strefie
wolnej, chociaż nie wszyscy ich funkcjonariusze rozumieli, o co właściwie chodzi w tym
SOL. Tym bardziej że wkrótce organizacja ta liczyła 100 tys. członków i znaczna ich
większość wcale nie była nastawiona proniemiecko. Opowiadała się natomiast bez zastrze-
ż
eń za Pétainem i jego polityką wewnętrzną, mającą na celu ratowanie Francji przed „polo-
nizacją” okupacji (termin ten oznaczał bezwzględny terror hitlerowski i eksterminację bio-
logiczną).
W pierwszym okresie okupacji w Paryżu urzędował sturmbannführer doktor Helmut
Knochen, szef policji bezpieczeństwa i SD, na którego biurko spływały raporty od agentów
ulokowanych w strefie wolnej. Nie zabawił on długo w stolicy Francji. Wkrótce na jego
miejsce przybył dotychczasowy szef sztabu Himmlera, brigadeführer doktor Thomas Max,
zawdzięczający swe przeniesienie do miasta nad Sekwaną szefowi Głównego Urzędu Bez-
pieczeństwa Rzeszy, Reinhardowi Heydrichowi, z którego córką, mimo iż był człowiekiem
ż
onatym, od dawna flirtował. Heydrich nie zrażał się tym, że jego ulubieniec zdradza wy-
raźny pociąg do alkoholu i kobiet.
Thomas Max szybko zaprzyjaźnił się z ambasadorem III Rzeszy, Otto Abetzem, który
często przy winie mawiał do szefa policji:
- Berlin zainteresowany jest wspieraniem tych sił we Francji, które ideowo popierają
marzenie Wodza o nowej Europie! Abetza nie krępowała obecność jego francuskiej żony,
kiedy tłumaczył nowemu przyjacielowi:
- Strona niemiecka musi uczynić wszystko, by podsycać wewnętrzne waśnie, a tym sa-
mym osłabiać Francję!
W salonach Abetzów zbierali się Francuzic których zachwycała „rewolucja” z Vichy.
Twierdzili nawet, że „Francja, ojczyzna praw człowieka, jest w pewnym sensie właściwie
ojczyzną... narodowego socjalizmu...” Ludzie ci świadomie rezygnowali z patriotyzmu na
rzecz „ładu społecznego”, który rzekomo mógł być zagwarantowany przez niemieckiego
okupanta.
W maju 1942 roku w paryskiej „Oranżerii” zebrała się śmietanka pisarskiej i artystycz-
nej awangardy. Tłumek tłoczył się wokół nadwornego rzeźbiarza Hitlera, Arno Brekera.
Thomas Max wolał się udać do „Casino de Paris”, gdzie z wielu rodakami w mundurach
Wehrmachtu i gestapo oklaskiwali Maurice Chevaliera. W tym samym czasie podwładni
Maxa ruszyli do miasta, aby aresztować ludzi podejrzanych o przynależność do ruchu opo-
ru. Rano brigadeführer miał w swym gabinecie pierwsze protokoły z przesłuchań, by po
zapoznaniu się z nimi wieczorem móc znów się bawić. A było gdzie, gdyż życie artystycz-
ne nad Sekwaną po prostu kwitło. Teatry i teatrzyki, kabarety literackie i kabareciki cie-
szyły się ogromną frekwencją. Cywilne ubrania paryżan mieszały się z zielonymi i czarny-
mi mundurami.
W końcu z Berlina przyszedł rozkaz, by Thomas Max zorganizował w stolicy Francji
tzw. Wyższy Urząd SS i Policji. Decyzja ta oznaczała, że Główny Urząd Bezpieczeństwa
Rzeszy podnosi rangę paryskiej placówki, że w jej siedzibie znajdą się teraz wszystkie
agendy kierujące hitlerowską policją bezpieczeństwa we Francji. Max wywiązał się zado-
walająco z tego zadania, ale szefem urzędu został SS-brigadeführer i major policji Karl
Oberg, który przybył tu z Radomia, gdzie był szefem policji bezpieczeństwa i SD na „dys-
trykt” radomski. Znany ze zdyscyplinowania i służbistości, podpisał wkrótce z ministrem
spraw wewnętrznych w rządzie Vichy, René Bousquetem, układ, na mocy którego policja
francuska w strefie okupowanej została zobowiązana do wydawania władzom niemieckim
sprawców bezpośrednich zamachów i sabotaży przeciwko Niemcom. Po zajęciu strefy
wolnej porozumienie to rozciągnięto i na tę część Francji.
*
Raport Darnanda przeszedł przez wiele rąk, zanim trafił do pokoju nr 35 w hotelu du
Parc w Vichy, zajmowanego przez szefa Państwa Francuskiego, marszałka Francji Pétaina
(w innych hotelach mieszkali i urzędowali wyżsi urzędnicy jego reżimu). Wręczając raport
urzędnik niewiele mógł powiedzieć o jego autorze poza tym, że jest aktywistą Legionu
Kombatantów i zdecydowanym zwolennikiem marszałka. Inni pytani o Darnanda bąkali
coś o jego niejasnej przeszłości, ale nic konkretnego nie mogli powiedzieć, ponieważ całe
archiwum MSW pozostało w Paryżu. Wreszcie zniecierpliwiony marszałek zażądał, by
jego służby policyjne sprawdziły, kim właściwie jest ten człowiek.
Kilka dni później marszałek dowiedział się, źe Darnand głosi wszem i wobec, iż nie
można zrobić prawdziwej „rewolucji narodowej” jedynie przy poparciu byłych żołnierzy,
nawet jeśli jest ich przeszło półtora miliona. Jego zdaniem są to ludzie za starzy do takiego
przedsięwzięcia, wielu z nich przekroczyło już czterdziestkę, zaś na dopływ młodych nie
można liczyć, gdyż większość z nich latem 1940 roku powędrowała do niemieckich obo-
zów jenieckich. Cóż zatem może zdziałać Legion Kombatantów, którego trzon stanowią
„wujkowie” z I wojny światowej. W tym miejscu marszałek miał ochotę zapytać referują-
cego, czy i jego, Pétaina, uważa Darnand za ramola, ale zrezygnował. Darnand jest więc
zdania, że z tej masy kombatantów należy wytypować co młodszych, wciągnąć młodzież,
która nie wąchała jeszcze prochu, i utworzyć z nich elitę Legionu Kombatantów: Służbę
Porządkową Legionu (SOL).
- To wiem z raportu! - przerwał marszałek.
- Zanotowaliśmy rozmowę Darnanda z jego bliskim współpracownikiem niejakim
Marcelem Combertem - kontynuował przedstawiciel policji. - Oto jej zapis: „Dobrze wiesz,
Jo”, tak nazywają Darnanda przyjaciele, „że ci kombatanci są do niczego. Nam trzeba siły,
aktywności, bojowości. Dla nas przykładem powinni być hitlerowcy. Sam przecież podzi-
wiałeś Ernsta Röhma, przywódcę SA. I my musimy stworzyć coś w rodzaju SA lub SS w
służbie marszałka i rewolucji narodowej”. Mamy już informacje - referował dalej funkcjo-
nariusz policji - że pomysł ten poparli dwaj inni współpracownicy Darnanda: Jean Bassom-
pierre i Pierre Gallet... Proponują oni, aby wyodrębnić z masy członków Legionu tę elitę i
dla odróżnienia od innych ubrać ją w mundury. Mogliby nosić beret baskijski, brunatną
koszulę, czarny krawat i ciemnogranatowe spodnie wpuszczone w solidnie podkute buty.
Tak, żeby było ich słychać, kiedy maszerują. Na lewym ramieniu opaska. Na niej godło
służby: czarna tarcza przecięta mieczem, a po jego obydwu stronach białe litery „S” i „O”,
od „Service et Ordre”, czyli „Służba i Porządek”...
Dwunastego stycznia 1942 roku Pétain zgodził się na utworzenie SOL, nadając jej au-
tonomię w ramach Legionu Kombatantów. Darnand otrzymał nominację na inspektora
generalnego tej nowej organizacji, do której mieli należeć wyłącznie ochotnicy, ale nie
tylko członkowie legionu. 21 lutego 1942 roku Darnand zorganizował w Nicei pochód
członków SOL z pochodniami w ręku. Miasto zamieniło się w małą Norymbergę. Potem
odbył się wiec. Przyjęto na nim w szeregi SOL grupę ochotników, a Darnand publicznie
obwieścił zasady ideowe służby: precz z buntownikami gaullistowskimi, precz z bolsze-
wizmem, precz z masonerią, precz z zarazą żydowską, niech żyje nacjonalizm, francuska
czystość narodowa i jedność!
SOL otrzymała kwaterę główną w Vichy, w hotelu „Lizbona”. Sekretarzem generalnym
służby został Noël de Tissot. Dowództwo SOL obejmowało cztery biura: personalne, na
czele którego stał Jean Bassompierre, wywiadowcze - Marcel Gombert, operacyjne i pro-
pagandy - Pierre Bance, zaopatrzenia - Lefévre. Służba porządkowa dzieliła się na piątki
(„zbrojne ramię”, czyli grupa bojowa), dziesiątki (plutony), setki (kompanie) oraz kohorty
(bataliony). Zadaniem członków SOL było przede wszystkim zwalczanie wroga we-
wnętrznego, tzn. ruchu oporu. Początkowo SOL nie była uzbrojona. Jej działalność przeja-
wiała się w uprawianiu propagandy na rzecz reżimu Vichy oraz wykrywaniu wrogów „re-
wolucji narodowej”. Współpraca z policją była bardzo ścisła. Członkowie SOL przepro-
wadzali także „kuracje”, którym poddawani byli przeciwnicy reżimu. Polegały one na mal-
tretowaniu fizycznym i psychicznym więźniów.
W ciągu kilku miesięcy w szeregach SOL znalazło się około 30 tys. bojowników rewo-
lucji narodowej. Wieść o utworzeniu w strefie okupowanej Legionu Ochotników Francu-
skich do Walki z Bolszewizmem (LVF) ogromnie zbulwersowała kwaterę główną SOL.
Jak to, pytano się wzajemnie, to ci na północy walczą z komunistami z bronią w ręku, a my
co? Bijemy pałami malkontentów i Żydów? Szefowie SOL uznali, że coś trzeba zrobić, aby
nie pozostawać w tyle za kolaborantami ze strefy okupowanej. Nastrój podniecenia wzrósł
jeszcze, kiedy rozeszła się wieść, że rząd Vichy zamierza zorganizować Legię Trójkoloro-
wą (narodowe barwy Francji: niebieski, biały i czerwony) do walki u boku Niemców na
froncie wschodnim.
Ósmego listopada 1942 roku alianci lądują w Afryce Północnej. Francuskie jednostki
podporządkowane rządowi Vichy próbowały stawić opór, do walk doszło w Algierze, Ora-
nie i Maroku, ale na rozkaz Darlana nastąpiło przerwanie ognia.
Parę dni później Niemcy zajmują strefę wolną. Darnand uznaje, że rząd Vichy nie stanął
na wysokości zadania i nie zareagował dość szybko i skutecznie na poczynania aliantów,
których należy traktować jak agresorów. Zgłosił swoją dymisję z szefostwa SOL i delegata
legionu przy rządzie Vichy. 19 listopada Pétain wygłosił przemówienie radiowe, w którym
oświadczył:
„Francuzi,
wzywam
was
do
przeciwstawienia
się
agresji
an-
glo-amerykańskiej!”.
SS-brigadeführer Karl Oberg zdziwił się niepomiernie, kiedy otrzymał z Berlina rozkaz,
aby w krótkim i zwięzłym raporcie przedstawił, i to natychmiast, swoją opinię o francu-
skich siłach porządkowych, działających w całym kraju. Oberg spodziewał się „listu pole-
conego”, ale zupełnie innej treści. Życzliwi mu ludzie z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa
Rzeszy (RSHA) powiadomili go, że Himmler jest bardzo zadowolony z wyników jego
roboty we Francji. Chyba w żadnym okupowanym kraju nie udało się Niemcom zapewnić
sobie tak szerokiej i owocnej współpracy z tzw. miejscowym elementem. Przyjemny obraz
psuły niestety coraz liczniejsze informacje o antyhitlerowskim ruchu oporu. Niemniej
Oberg mógł rychło spodziewać się awansu na SS-gruppenführera i generała porucznika
policji. Cóż robić, miast obmyślać menu na uroczysty obiad z powodu spodziewanej nomi-
nacji, trzeba było zabrać się do sporządzania raportu.
Francuskie siły policyjne liczyły w całej Francji około 130 tys. ludzi. Dzieliły się na na-
stępujące formacje: ochrona środków transportu, policja miejska (w większych skupiskach
miejskich), żandarmeria (w małych skupiskach miejskich oraz na wsiach) oraz specjalne
jednostki do zwalczania rozruchów i demonstracji (Gwardia Ruchoma i Rezerwowe Jed-
nostki Ruchome, francuski skrót GMR). Działała także Służba Policji Bezpieczeństwa,
która powstała z połączenia przedwojennej policji sądowej, czyli śledczej, i różnych sekcji
zajmujących się „środowiskami wywrotowymi”. Zdaniem Oberga policja francuska chętnie
angażuje się we wszystkie akcje, mające na celu zwalczanie komunistów. Wykazuje ona w
tej dziedzinie sporą inicjatywę. Zastrzeżenia ma Oberg jedynie do żandarmerii i GMR,
gdyż te formacje najczęściej stykające się z oddziałami ruchu oporu, szczególnie w rejo-
nach zalesionych i górskich, nie mają na swym koncie widocznych sukcesów. Urząd Wyż-
szego Dowódcy SS i Policji we Francji otrzymuje różne sygnały świadczące o tym, że
kontakty żandarmerii oraz odwodów GMR z ruchem oporu nie ograniczają się jedynie do
styczności bojowej, ale najprawdopodobniej istnieje między nimi ścisła współpraca. Nie-
wykluczone, że w pewnych jednostkach założono komórki ruchu oporu. Śledztwo w tej
sprawie trwa...
W Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy i w najbliższym otoczeniu Himmlera z
zadowoleniem przyjęto raport Oberga. Sam Himmler, biorąc za podstawę stwierdzenie
brigadeführera, że policja francuska wnosi istotny wkład w zwalczanie ruchu oporu,
szczególnie lewicowego, wyraził się nawet, że współpraca z nią jest bardziej efektywna niż
z... policją włoską! Podobną ocenę sformułowało wąskie grono specjalistów z RSHA: do
tej pory współdziałanie z policją francuską umożliwiło nam panowanie nad sytuacją sto-
sunkowo niewielkimi siłami niemieckimi.
To była prawda, to mogło cieszyć, ale tylko w chwili obecnej. Władze polityczne III
Rzeszy doszły do wniosku, że po opanowaniu Afryki Północnej przez aliantów skończy się
wygodne życie w słodkiej Francji i nastąpi ożywienie działalności ruchu oporu, który bę-
dzie starał się przygotować grunt do inwazji. Należy więc uruchomić we Francji wszystkie
rezerwy środowisk sprzyjających Niemcom, doprowadzić do tego, aby Francuzom prze-
ciwstawić Francuzów. Im prędzej się to osiągnie, tym mniej niemieckiej krwi popłynie na
tyłach frontu. Spokój na zapleczu jest tak samo ważny, jak utrzymanie pozycji na froncie...
Różne były formy kolaboracji, różny był też stopień zaangażowania kolaborantów. Im
większy, tym większa ochota do wysługiwania się Niemcom. Wielu z tych, którzy poszli na
współpracę z okupantem, nie miało złudzeń co do kary, jaka ich czeka po przegranej woj-
nie. Ale skoro tak, to należy korzystać z władzy i życia, dopóki hitlerowski protektor jesz-
cze funkcjonuje. W niektórych biurach RSHA krążył podobno dziwny dokument, skiero-
wany do tego urzędu przez grupę nie ujawnionych z nazwiska kolaborantów francuskich.
Otóż postulowali oni, aby Niemcy zgodzili się na utworzenie tzw. terytorialnej Waffen SS,
której jednostki stacjonowałyby wyłącznie we Francji. Jej celem byłoby zwalczanie party-
zanckich oddziałów ruchu oporu. Na początek owi kolaboranci zobowiązali się uzyskać 5
tysięcy ochotniczych zgłoszeń!
W końcu grudnia 1942 roku Hitler polecił stawić się w swojej kwaterze głównej pre-
mierowi rządu Vichy. Kiedy Pierre Laval stanął przed obliczem wodza, ten zażądał, aby w
imię koniecznego pogłębienia współpracy niemiecko-francuskiej Vichy powołało pomoc-
niczą policję, której główne zadanie polegałoby na zwalczaniu ruchu oporu.
Miesiąc później rząd Vichy wydał dekret o utworzeniu Milicji Francuskiej. W artykule I
tego dokumentu czytamy, że milicja skupia Francuzów gotowych wziąć czynny udział w
procesie naprawy politycznej, społecznej, ekonomicznej, intelektualnej i moralnej Francji.
Organizacji tej nadaje się status instytucji wyższej użyteczności publicznej, na jej czele
będzie stał szef rządu Vichy, a w sensie operacyjnym dowództwo nad nią obejmie sekretarz
generalny, mianowany przez premiera. Jednocześnie ogłoszono drugi dokument, w którym
stwierdzono, że do formacji tej może ochotniczo wstąpić każdy Francuz, o ile jest nim z
urodzenia, nie jest Żydem, nie należy do tajnej organizacji, pragnie wspierać czynnie Pań-
stwo Francuskie i ubiegać się o coraz lepsze wyniki w utrzymaniu porządku publicznego.
Oba dokumenty noszą datę 30 stycznia 1943 roku. Zbieg okoliczności czy prezent dla Hi-
tlera z okazji dziesiątej rocznicy jego dojścia do władzy?
Następnego dnia - 31 stycznia - ożywiony ruch panował w hotelu „Thermal” w Vichy,
który decyzją rządu został wyznaczony na kwaterę główną milicji. Gości usunięto, pozo-
stała jednak obsługa kuchni, mająca od zaraz karmić naczelników milicji. Kuchmistrz sza-
lał, bowiem w przyjęciu inauguracyjnym zapowiedział udział sam premier Laval w towa-
rzystwie wyższych urzędników. Równie przejęty był szef kelnerów, odpowiadający za
porządek na sali. Na tyłach hotelu trwała więc bieganina, co jakiś czas zdenerwowani sze-
fowie wymierzali siarczyste policzki swoim pracownikom, nie ustawały pokrzykiwania i
przepychanka, a od frontu przybywali goście, których witał Joseph Darnand mianowany
sekretarzem generalnym milicji. Potem rozpoczęły się mowy. Pierwszy wystąpił Darnand.
- Chcemy tworzyć we Francji ustrój z silną władzą. Chcemy wprowadzić porządek na-
rodowy i socjalistyczny, gdyż tylko on umożliwi Francji włączenie się do Europy jutra...
Zadaniem milicji jest czujność, propaganda i bezpieczeństwo. Lavalowi podobała się wy-
powiedź sekretarza generalnego.
- Akceptuję wszystko, co pan powiedział. Z całego serca będę pomagał w służeniu mi-
licji na rzecz Francji - zadeklarował. W lutym 1943 roku Pétain oświadczył, że milicja musi
zawsze pamiętać o swym najważniejszym zadaniu: utrzymaniu porządku i walce z komu-
nizmem...
Darnand dysponował wygodną kwaterą, otrzymał specjalne uprawnienia, uzyskał bar-
dzo mocną pozycję w rządzie Vichy, ale nie miał milicjantów. A postanowił sobie, że po-
zyska co najmniej 30 tys. ochotników. Najpierw jednak musiał utworzyć sztab. Krąg naj-
bliższych współpracowników. Marcel Gombert, były podoficer strzelców alpejskich, stanął
na czele Specjalnej Grupy Bezpieczeństwa, będącej czymś w rodzaju hitlerowskiej Służby
Bezpieczeństwa - SD. A zatem policją w policji. Jej zadanie było proste: strzec osobistego
bezpieczeństwa kierownictwa milicji oraz wykonywać „koronkowe” zlecenia samego Dar-
nanda. Pierwszym zastępcą sekretarza generalnego milicji został osobnik występujący pod
nazwiskiem Pierre Bance, były oficer armii francuskiej, były członek „Kaptura”. Ostatnio
współpracował z vichystowską policją polityczną, tzw. Ośrodkiem Informacji i Studiów,
był też szefem SOL w departamencie Herault. Drugim zastępcą Darnanda został Noël de
Tissot, były oficer artylerii, wykładowca matematyki w liceum, zdeklarowany faszysta.
Organizacyjnie milicja dzieliła się na zarządy departamentalne, regionalne i strefowe.
Na każdym szczeblu znadował się sztab, składający się z pięciu oddziałów. W kwaterze
głównej, czyli sekretariacie generalnym, również było pięć oddziałów: pierwszy - perso-
nalny; drugi - dokumentacji, czyli rozpoznania (zadanie: wywiad i kontrwywiad - na jego
czele stał Jean Degas, były członek „Kaptura”, który w znacznej mierze przyczynił się do
ponurej „sławy” tego oddziału, zwolennik tortur i znęcania się nad wrogami reżimu Vichy);
trzeci - szkolenia; czwarty - propagandy; piąty - administracji i finansów.
Członkowie milicji nosili ciemnogranatowe kurtki, wpuszczone w buty spodnie i berety,
na których widniała oznaka: srebrna litera gamma jako symbol znaku zodiaku - Barana,
symbol siły i odrodzenia, umieszczona na niebieskim tle otoczonym czerwoną obwódką.
Wszyscy członkowie milicji musieli przejść szkolenie, które obejmowało wykłady pro-
pagandowe oraz zajęcia mające na celu zapoznanie się z bronią ręczną francuską oraz ze
zrzutów (przechwycona przez siły porządkowe Vichy), gdyż tego typu uzbrojeniem dys-
ponowali milicjanci.
W czerwcu 1943 roku utworzono specjalną siłę zbrojną milicji Francs Gardes, której
powierzono zadania wyłącznie policyjne (jej funkcjonariusze nosili srebrną gammę na
czerwonym tle). Francs Gardes dzieliła się na stałą, skoszarowaną oraz ochotniczą, a jej
członkowie musieli być gotowi do natychmiastowej mobilizacji. Latem 1943 roku utwo-
rzono także tzw. Czołówkę Milicji, do której mogła wstępować młodzież (chłopcy i
dziewczęta) w wieku od lat 15 do 20. Ich srebrna gamma umieszczona była na czerwonym
tle.
Oblicza się, że stan milicji nigdy nie przekroczył 15 tysięcy ludzi, a Francs Gardes li-
czyła około 3 tysięcy członków. Wyższymi funkcjonariuszami milicji byli na ogół człon-
kowie takich skrajnie prawicowych przedwojennych organizacji, jak Akcja Francuska,
Młodzi Patrioci czy „Kaptur”.
Po kilku tygodniach działania Darnand uznał, że hotel „Thermal” nie nadaje się na sie-
dzibę dowództwa milicji i otrzymał do swej dyspozycji dwa inne: „Moderne” oraz „Me-
tropol”. Zaspokoiwszy swoje życzenia kwaterunkowe, zażądał przyznania milicji odpo-
wiedniej siedziby do celów szkoleniowych. Zaproponowano mu taką w miejscowości
St-Martin d Uriage, w alpejskim masywie Chamrousse, niedaleko Grenoble. Był to zamek z
XII wieku, należący do dnia dzisiejszego do rodziny Bayardów. Dotychczas nie udostęp-
niano go publiczności, ale milicjanci chętnie witali w nim każdego, kto chciał zrobić karie-
rę w kolaboranckiej formacji. Przepędzili potomków Pierre'a Bayarda, który służąc królowi
francuskiemu Franciszkowi I zginął w wojnie włoskiej w roku 1524, i zainstalowali w tej
siedzibie dawnego rycerza bez lęku i skazy Szkołę Kadr Milicji Francuskiej.
W zamku odbywały się dwa cykle szkolenia. Półroczny dla dowódców plutonów w
stopniu aspiranta, przyszłych oficerów Francs Gardes, oraz dwu lub trzytygodniowe dla
kadry ogólnej milicji. Uriage nazywano sercem i mózgiem tej organizacji. Tutaj słuchacze
mieli raz na zawsze zapamiętać, że wrogami Francji są komuniści, Żydzi, masoni, An-
glo-Amerykanie oraz ich sługusi - gaulliści. Sojusznikami są oczywiście Niemcy, którzy
marzą o tym, aby Francuzi towarzyszyli im w budowie nowej Europy. Wszystko, co mogło
wspierać te tezy, było w tej uczelni podawane jako pewnik i powtarzane do znudzenia.
Największą grupę słuchaczy stanowili synowie rzemieślników, drobnych kupców oraz
urzędników.
Pierwszym dyrektorem szkoły był de la Noue du Vair, potomek emigrantów francu-
skich, którzy osiedlili się niegdyś w Kanadzie. Do tradycji tej rodziny należało, aby chociaż
jeden z rodu wyjeżdżał do Francji, gdy ta staje w obliczu wojny. Tak było od siedmiu po-
koleń. La Noue du Vair odbyłkampanię 1940 roku w 152 pułku piechoty francuskiej, unik-
nął niewoli i poszedł na służbę rządu Vichy. Z milicji chciał uczynić coś w rodzaju zakonu
rycerstwa chrześcijańskiego, walczącego z ateizmem. Jego pomysłem był obowiązujący
przez pewien czas ceremoniał przysięgi na wierność ideałom milicji. Noc przed przysięgą
kursanciabsolwenci spędzali w kaplicy zamkowej wokół trumny pokrytej całunem ze
srebrną gammą. Jeden z instruktorów odczytywał co pewien czas nazwiska członków poli-
cji, SOL oraz milicji, którzy zginęli w obronie „rewolucji narodowej”. W końcu dyrektor,
który pragnął zdziałać znacznie więcej dla „dobra” Francji, niż to mógł uczynić w szole,
zgłosił się do LVF i w jego szeregach zginął w 1944 roku.
Na jego miejsce przybyło aż dwóch następców: były kapitan strzelców alpejskich,
Raybaud, i porucznik Geromini. Oni nie prowadzili wykładów o rycerstwie. Główną uwagę
skoncentrowali na temacie, który brzmiał: jak walczyć z partyzantami i prowadzić akcje
uliczne.
Dwudziestego czwartego kwietnia 1943 roku cała milicja została postawiona w stan
alarmu. Tego dnia w Marsylii zginął przeszyty serią z pistoletu maszynowego Paul Gas-
sovski, jeden z najwyższych funkcjonariuszy milicji. Wprawdzie jego nazwisko wskazuje
na polskie pochodzenie, ale nie ma żadnych dowodów na to, żeby Gassovski kiedykolwiek
przyznawał się do polskości. Zresztą zgodnie ze statutem milicji musiał być „czystej krwi”
Francuzem, inaczej nie zostałby zostałby przyjęty do tej formacji. Gassovski wstąpił do
SOL natychmiast po założeniu tej organizacji, potem był członkiem milicji i awansował na
zastępcę dowódcy tej organizacji w departamencie Bouches-du-Rhône. Ostatnio działał w
Marsylii. Śmierć Gassovskiego zapoczątkowała czarną serię. Następnego dnia zginął jego
przyjaciel, znany w Marsylii chirurg, doktor Buisson, a w kilka dni później padli następni
funkcjonariusze milicji. Zamachy te wiązano z wezwaniem BBC, które nadawało w języku
francuskim kilka audycji dziennie i stale powtarzało w nich hasło: „Milicjanci - dziś zabój-
cy, jutro zgładzeni!”
W gabinecie Darnanda trwały teraz długie narady. Blady strach padł na milicjantów.
Zamachy świadczyły o tym, że ruch oporu rośnie w siłę, że coraz szersze kręgi społeczeń-
stwa budzą się z marazmu, jaki opanował je po klęsce w 1940 roku, że coraz więcej Fran-
cuzów spogląda z nadzieją w kierunku de Gaulle'a. W dowództwie milicji z oburzeniem
mówiono o tym, że kolonie francuskie, a raczej ich francuska administracja, jedna po dru-
giej opowiadały się za Wolną Francją. Wreszcie zapadła decyzja: siłą i terrorem należy
zgnieść wrogów rewolucji narodowej.
W centralnym ośrodku władzy w Vichy zagadnienie zwalczania ruchu oporu oceniono
znacznie mniej emocjonalnie niż w biurach Darnanda. Pétain idąc na kolaborację z Niem-
cami, zdawał sobie sprawę, że hitlerowcy będą liczyli się tylko z silnymi sojusznikami, z
sojusznikami mającymi poparcie większej części społeczeństwa. Toteż starał się udowod-
nić, że hasła rewolucji narodowej są popularne wśród Francuzów, a członkowie ruchu
oporu to tylko zbłąkane owieczki oszukane przez Anglików i Amerykanów. Należy zatem
utrzymać porządek i dyscyplinę, ale nie trzeba zrażać tych Francuzów, którzy są bierni i
apolityczni, gdyż oni stanowią zdecydowaną większość. Z tych przyczyn planowana przez
szefów milicji bezwzględna akcja represyjna niezbyt odpowiadała Pétainowi. jednocześnie
Pétaina niepokoił fakt, że milicja zaczyna mu się wymykać spod kontroli, że Darnand usi-
łuje prowadził własną politykę, że dąży do tego, by przedstawić się jako ten, który najlepiej
rozumie ideały rewolucji narodowej i jest najgorliwszym zwolennikiem kolaboracji. Z
drugiej strony dowództwo milicji zaczęło niepokoić się próbami przykręcania śruby przez
ministerstwo spraw wewnętrznych Vichy, któremu to ministerstwu milicja podlegała. W
tym czasie zaczęły się też utarczki w łonie samej milicji. Otóż jej ogniwa terenowe zaczęły
nawiązywać współpracę z miejscowymi placówkami gestapo, co drażniło Darnanda, za-
zdrośnie strzegącego prawa do wyłączności w tym zakresie. Gestapo mogło mieć swe „ży-
czenia”, które milicja chętnie spełni, ale tylko za pośrednicwem naczelnego organu. Dys-
kusje z niektórymi niezbyt posłusznymi naczelnikami terenowych komórek stawały się
coraz ostrzejsze, wreszcie zaczęto wyciągać ostre konsekwencje służbowe za „nie autory-
zowane” kontakty z gestapo. Ku wściekłości głównej kwatery milicji i one nie zawsze
skutkowały.
Na tych kłótniach i awanturach w „rodzinnym gronie” upłynął Darnandowi czas do
upalnego czerwca 1943 roku.
Darnand siedział w swoim gabinecie i od czasu do czasu popijał anyżówkę, która stwa-
rzała złudzenie chłodku, kiedy na biurku zaterkotał telefon.
- Kto? Proszę łączyć! Kiedy? Dobrze. Przyjadę. Z moimi współpracownikami... - Dar-
nand odłożył słuchawkę, spojrzał na kalendarz i połączył się z Degansem. - Przygotuj mi
wszystko, co wiesz o Obergu. I to pilnie!
Darnand, który lubił wiedzieć wszystko o ludziach nawiązujących z nim kontakty, był
zadowolony z zawartości teczki, dostarczonej mu przez szefa wywiadu milicji. Z danych w
niej zawartych wyłoniła się bowiem dość wyraźna sylwetka człowieka, wzywającego go do
Paryża. Otóż Oberg jest zagorzałym hitlerowcem, od 1931 roku członkiem SS. W 1933
roku został funkcjonariuszem SD. Uczestniczył w pogromie kierownictwa SA, które wy-
mordowano na rozkaz Hitlera. W 1941 był dowódcą SS i policji w Radomiu, w Polsce.
Przeprowadzał akcje eksterminacyjne. W maju 1942 roku objął szefostwo SS i policji we
Francji. W 1943 roku mianowano go SS-gruppenführerem. Jemu podlegał cały policyjny
aparat we Francji.
Cóż może chcieć ode mnie ten człowiek, zastanawiał się Darnand, który nie mógł wie-
dzieć - w dokumentach dostarczonych przez Degansa nie było tego typu informacji - że
Oberg otrzymał rozkaz z Berlina, aby sprawniej wykorzystał formacje kolaboranckie do
walki z ruchem oporu oraz przyczynił się do zwiększenia udziału państw satelickich w
wojnie poprzez werbunek ochotników do walki na froncie wschodnim. Oberg zapewnił, że
potrafi te cele osiągnąć we Francji i natychmiast przystąpił do działania. Na jego to polece-
nie niemieckie jednostki okupacyjne rozpoczęły zwalczanie ruchu partyzanckiego, stosując
metodę zbiorowej odpowiedzialności i brania zakładników. Posunięcie to wydało mu się
jednak niewystarczające, dlatego wezwał do siebie sekretarza generalnego milicji, aby
wyznaczyć mu konkretne zadania.
Darnand wyruszył do Paryża w towarzystwie szefa Specjalnej Grupy Bezpieczeństwa,
Marcela Gombarta, oraz swych dwóch zastępców: Pierre'a Brance'a i Noëla de Tissot. Do
stolicy dotarli późnym wieczorem, ale mimo to zajechali prosto na bulwar Marszałka de
Lannes, gdzie w jednej z wielkich mieszczańskich kamienic miał swą prywatną rezydencję
wielkorządca Francji. Oberg potraktował swych gości z wyszukaną grzecznością, która
chwilami mieszała się z brutalną wprost szczerością. Dał im niedwuznacznie do zrozumie-
nia, że będzie stosował metodę marchewki i kija. Kij zostanie użyty, jeśli milicja nie weź-
mie się do roboty na serio. Wyjaśnił im przy tym, że na froncie wschodnim wkrótce roz-
pocznie się nowa ofensywa, która zada Rosjanom decydującą klęskę. Będzie to odwet za
Stalingrad. Tymczasem trwają ciężkie walki pod Kurskiem. Bitwa o Atlantyk rozwija się
pomyślnie. Niemieckie okręty podwodne zadają straty alianckim konwojom. W Afryce
powstał tak zwany Francuski Komitet Wyzwolenia Narodowego, ale dzielny Klaus Barbie
schwytał w Lyonie przewodniczącego Rady Ruchu Oporu, Jeana Moulin. Oberg wyraził
opinię, że aresztowany wkrótce będzie śpiewał jak z nut i ruch oporu rozpadnie się. W tej
sytuacji milicja powinna zająć się energiczniej „bandytami”. Wizyta u Oberga zakończyła
się następującą deklaracją gospodarza:
- Francja może zająć poczesne miejsce w nowej Europie, jeśli ludzie rozsądni i poważni
zaczną wydajniej z nami współpracować!
Po nie przespanej nocy Darnand i jego współpracownicy powrócili do Vichy. Humory
mieli nie najlepsze. Z rozmowy z Obergiem mogli wyciągnąć tylko jeden wniosek - hitle-
rowscy protektorzy są zawiedzeni nikłymi rezultatami działalności milicji oraz rekrutacji
do Waffen SS.
Na początku czerwca 1943 roku szefostwo milicji zorganizowało pierwszą jednostkę
Francs Gardes do walki z partyzantami, ale jej dowódcy ubolewali, że jest ona niedosta-
tecznie uzbrojona. Darnand zażądał od rządu odpowiedniego wyposażenia i tu spotkał go
zawód. Rząd w Vichy stawiał na rozbudowę tradycyjnych sił porządkowych, a w milicji
chciał widzieć przede wszystkim oddanych i sprawnych agitatorów rewolucji narodowej.
Darnand wpadł we wściekłość i złożył na ręce Pétaina dymisję. Marszałek stwierdził, że
Darnand jest jego najwierniejszym żołnierzem, i rezygnacji nie przyjął.
Nominacja na najwierniejszego żołnierza szefa „Państwa Francuskiego” wprawdzie
okupowanego, ale z własną administracją, zadowoliła Darnanda, a jego najbliższe otocze-
nie uznało, że należy tę sytuację wykorzystać, ale przed tym trzeba się poważnie zastano-
wić nad dalszymi posunięciami. Szef oddziału piątego w sekretariacie generalnym milicji,
który pełnił jednocześnie funkcję głównego kwatermistrza, otrzymał bojowe zadanie:
przygotować skromny milicyjny poczęstunek.
Od czasu do czasu w miejscowości Genzac pod Vichy, w jednej z niewielkich knajpek,
organizowano sesje polityczno-gastronomiczne, w których udział brali: Darnand, Bombert,
Degans, Bance i Noël de Tissot. „Operacja bankiet” wymagała sporo zachodu od kwater-
mistrza milicji. Trzeba było zapewnić całkowite bezpieczeństwo biesiadującym, opróżnić
lokal z gości, dostarczyć sporej ilości smakołyków, gdyż Darnand należał do ludzi wy-
brednych i zarazem wymagających, i „zaprosić” miłe i ładne osoby towarzyszące. W czasie
kolacji, która trwała od wczesnego wieczora do późnej nocy, Darnand wygłaszał monolog
o treści ideologiczno-politycznej. Tym razem ta lipcowa biesiada miała znacznie poważ-
niejszy niż zwykle charakter.
Dowództwo milicji radziło nad przyszłością Francji i strategią własnej organizacji.
- Jeśli alianci wygrają wojnę, to znowu wrócą Żydzi, masoni i komuniści - tłumaczył
Darnand. - Jeśli zwycięży führer, będziemy mogli zbudować nową Francję w ramach no-
wego europejskiego porządku. Będziemy mogli zrealizować ideały rewolucji narodowej...
Biesiadnicy zastanawiali się nad szansami zwycięstwa Niemców w toczącej się wojnie i
doszli do wniosku, iż mimo klęski pod Stalingradem Hitler może jeszcze wygrać. Jednak
jest jeden warunek. Cała Europa musi ruszyć przeciwko bolszewizmowi. W tej sytuacji oni,
francuscy milicjanci, mają do spełnienia niezwykle ważne zadanie. Muszą w swoim kraju
zapewnić spokój, a to oznacza bezpardonową walkę z ruchem oporu.
W kilka dni po tej naradzie milicja znacznie się uaktywniła. Zaczęła brać czynny udział
w obławach na młodych ludzi, uchylających się od tzw. Obowiązkowej Służby Pracy
(Francuzi w wieku od lat 18 do 40 musieli dwa lata służyć w szeregach tej organizacji,
bardzo często jako robotnicy na terenie Rzeszy), i za pomocą tortur stosunkowo szybko
uzyskiwała informacje od nieszczęsnych ofiar. Wkrótce gestapo współpracę z milicją za-
częło cenić znaczenie wyżej, aniżeli współdziałanie z policją i żandarmerią francuską. Do-
wództwo milicji nadal jednak nie zdołało zdobyć dla swoich funkcjonariuszy broni (MSW
w rządzie Vichy wciąż odpowiadało, że broni nie ma), a bez niej nie było mowy o rozpo-
częciu akcji przeciwko partyzantom, na której Darnandowi tak bardzo zależało. W nawale
pracy w sekretariacie generalnym milicji zapomniano o problemie rekrutacji do Waffen SS.
I nagle 22 lipca 1943 roku Laval, jako premier rządu Vichy, zaskoczył Darnanda, wydając
dekret, na mocy którego zezwalano Francuzom na wstępowanie do Waffen SS. Nikt w
sekretariacie generalnym milicji nie był oczywiście upoważniony do wydania takiego ze-
zwolenia, ale dowództwo milicji uznało, że „przegapiło” sprawę, gdyż mogło wystąpić z
taką inicjatywą. Ale nie wystąpiło i wszyscy skupieni wokół Pétaina ludzie zrozumieli, że
w rozgrywce o wpływy Laval uzyskał jeden punkt. Darnand i jego zwolennicy zorganizo-
wali kolejną libację, podczas której przeprowadzili dokładną analizę sytuacji.
W dawnej strefie okupowanej tamtejsi kolaboranci powołali Legion Ochotników Fran-
cuskich do Walki z Bolszewizmem (LVF), ale namawianie młodych Francuzów z byłej
wolnej strefy, by do niego wstępowali, dowództwo milicji traktowałoby jako porażkę pre-
stiżową. Zresztą LVF podlegał Wehrmachtowi, a Darnand wolał współpracować z SS, gdyż
ta formacja decydowała o losach rządu Vichy. Degans zwrócił uwagę, że nabór do Waffen
SS jest nikły, a w obozie szkoleniowo-selekcyjnym w Sennheim w Alzacji, gdzie ochotnicy
przechodzą intensywne ćwiczenia, decydujące o przyjęciu do tej „doborowej” jednostki,
Francuzi nie są nawet wyodrębnieni w osobną grupę narodowościową. Włączani są do
Walonów z Belgii. Poza tym dość interesujący jest fakt, że niemal wszyscy francuscy
ochotnicy rekrutują się z milicji! Należy więc zwiększyć akcję werbunkową wśród mili-
cjantów! To może stanowić poważny atut w rozgrywkach o władzę w Vichy.
Tymczasem w Berlinie sytuację na frontach oceniano znacznie mniej optymistycznie
niż to przedstawił Oberg Darnandowi. Na początku lipca 1943 roku armia niemiecka roz-
poczęła co prawda realizację operacji pod kryptonimem „Cytadela”, czyli natarcie na
Kursk, ale w OKW zdawano sobie sprawę, że nieprzyjaciel dysponuje takimi rezerwami i
taką przewagą, iż nie należy liczyć na powodzenie. W połowie sierpnia wojska radzieckie
przystąpiły do wyzwalania lewobrzeżnej Ukrainy i Hitler kategorycznie zażądał, aby sys-
tematycznie i uporczywie szerzyć w podbitej Europie ideę wspólnej walki z bolszewi-
zmem, w której to walce wielka rola przypadła SS, organizacji przyjmującej w swe szeregi
obcokrajowców pragnących bronić Europy przed „czerwonym niebezpieczeństwem”. W
strukturze organizacyjnej SS mieściło się dwanaście tzw. głównych urzędów, z których
jeden, Główny Urząd SS, już od roku 1940 skoncentrował swą działalność na rekrutacji i
formowaniu jednostek Waffen SS. Na czele tego urzędu stał SS-obergruppenführer Gottlob
Berger.
W roku 1943 Berger liczył 45 lat. W aparacie SS znana była jego zwalista postać (180
cm wzrostu i 100 kg wagi). Zanim wstąpił do NSDAP, był nauczycielem gimnastyki, miał
nawet na swym koncie niemałe sukcesy sportowe jako bokser, pływak i chodziarz.
Służył w Reichswehrze, gdzie zajmował się głównie ukrywaniem uzbrojenia zakazane-
go Niemcom przez traktat wersalski. W SS znalazł się natychmiast po utworzeniu tej for-
macji. Awansował szybko. Miał opinię bezwzględnie oddanego hitlerowcom. Do jego
niewątpliwych osiągnięć należała rozbudowa jednostek Waffen SS, w tym także cudzo-
ziemskich. W swej działalności kierował się następującą zasadą: wciągać do Waffen SS jak
najwięcej obcokrajowców - niech giną w interesie III Rzeszy; dawać mgliste obietnice co
do losów ich krajów po zwycięskiej wojnie, a na razie żądać wiernej służby i walki.
Berger od dawna interesował się Francją i był doskonale poinformowany o sytuacji, ja-
ka panowała w Vichy. Kiedy dotarły do niego wieści przekazywane przez agentów hitle-
rowskiego wywiadu, że w Vichy jest człowiek, niezwykle ambitny, który może być nader
użyteczny, gdyż pełni funkcję sekretarza generalnego Milicji Francuskiej, poszedł w ślady
Oberga i ściągnął Darnanda na rozmowy do Berlina. Uczynił to w takiej formie, że Dar-
nand udał się do stolicy przekonany o tym, iż jest proszony o tę wizytę i że łaskawie zapro-
szenie akceptował.
Berger przyjął go z otwartymi ramionami:
- Na czele Waffen SS nie stoją oficerowie z monoklami, jak w Wehrmachcie, ale do-
wodzą tam ludzie tacy jak pan i ja. - Klepnął Darnanda poufale w ramię. - Dowodzą nimi
ludzie wywodzący się z ludu... Podkreślam, drogi Josephie, że dziś Waffen SS są już nie
tylko niemieckie, ale europejskie! Darnand zaskoczony był tak życzliwym przyjęciem,
jakże odmiennym od tego, które spotkało go u Oberga. Tam traktowany był dwuznacznie,
ni to sługa, ni wasal, a tu jak równorzędny partner. Berger przeprowadził wielogodzinny
wykład na temat Waffen SS, który zakończył stwierdzeniem:
- Francuzi muszą się znaleźć w szeregach Waffen SS! Pan wie, że wy i my jesteśmy
najlepszymi żołnierzami na świecie! Ja nie mówię o żadnej współpracy, nie mówię o kola-
boracji, ja panu proponuję prawdziwe braterstwo broni w ramach Waffen SS.
- Chciałbym, aby ochotnicy francuscy utworzyli odrębną jednostkę - powiedział twardo
Darnand.
- Oczywiście - Berger wpadł mu w słowo. - Rzecz jasna! Francuscy ochotnicy w szere-
gach Waffen SS będą dowodzeni przez prawdziwych żołnierzy. W Milicji Francuskiej są
przecież ludzie, którzy dzielnie walczyli przeciwko nam w obu wojnach światowych.
Oczekujemy ich w Waffen SS, tym razem nie jako wrogów, ale jako kolegów! Jako towa-
rzyszy broni!
Berger pilnie obserwował reakcję swego gości, i widział, iż łyka on serwowaną mu
przynętę jak zgłodniały karp. Po odjeździe szefa milicji Berger opowiadał oficerom swego
sztabu, jak zręcznie rozegrał francuską kartę, a Darnand po powrocie do Vichy zebrał swo-
ich kumpli na wielką ucztę, w czasie której chwalił się, że teraz dopiero pokaże urzędasom
z Vichy, kim on jest i co może.
- Po wojnie, w nowej Europie, będą liczyli się tylko byli kombatanci, szczególnie zaś ci
z Waffen SS - perorował. - Wśród nich muszą znaleźć się Francuzi! Natychmiast rozpo-
częto werbunek do Waffen SS. Jako pierwszy zgłosił się Darnand, ale jako szef milicji
musiał on pozostać na miejscu. Listę ochotników-milicjantów otworzył więc Noël de Tis-
sot, a za nim znalazło się na niej około dwustu ochotników. Berger nie zapomniał o Dar-
nandzie, dla którego przygotował niecodzienną uroczystość. W sierpniu 1943 roku Oberg
zaprosił Darnanda do Paryża, gdzie powitano go ze wszystkimi honorami i powieziono do
siedziby ambasady niemieckiej. Tu w pięknym salonie zebrali się prawie wszyscy wyżsi
oficerowie SS i policji niemieckiej przebywający w Paryżu. Karl Oberg w imieniu
Himmlera wręczył Darnandowi nominację na SS-obersturmführera, po czym Darnand
złożył regulaminową przysięgę esesmana na wierność Adolfowi Hitlerowi. Nominacja była
symboliczna, ale jej skutki bynajmniej do symbolicznych nie należały. Po ceremonii Oberg
znacząco szepnął swemu koledze z SS:
- Herr obersturmführer! Teraz pańskim przełożonym nie jest już premier Laval, ale sam
reichsführer SS Heinrich Himmler. Może pan bezpośrednio do niego się odwoływać!
I tak uczynił Darnand, wysyłając list do Himmlera datowany 17 września 1943 roku. W
piśmie tym szef milicji zwraca uwagę reichsführera SS, że we Francji źle się dzieje. Ruch
oporu rośnie w siłę, a szeregi zwolenników kolaboracji maleją. Ponadto coraz więcej Fran-
cuzów spodziewa się zwycięstwa aliantów. Rząd Vichy nie staje na wysokości zadania.
Brakuje mu ducha narodowosocjalistycznego, a co najgorsze nie ma w tym rządzie odpo-
wiednich ludzi!
Trzydziestego grudnia 1943 roku Pétain dokonał reorganizacji swego gabinetu. Na cze-
le resortu informacji i propagandy stanął zdecydowany kolaboracjonista Philippe Henriot,
znany faszysta Marcel Déat objął ministerstwo pracy, a Joseph Darnand otrzymał nomina-
cję na sekretarza stanu do spraw porządku publicznego. Podlegały mu teraz wszystkie
francuskie siły bezpieczeństwa, policja oraz więziennictwo. Milicja Francuska otrzymała
status państwowego organu policyjnego z nieograniczonymi uprawnieniami. Rozgrywkę z
Lavalem Darnand zakończył wynikiem dwa do zera.
W SŁUŻBIE ZBRODNI
Po wesoło spędzonym sylwestrze Darnand zjawił się w siedzibie MSW w Vichy. Już
wcześniej opracował plan przejęcia agend bezpieczeństwa z rąk dotychczasowego ministra
spraw wewnętrznych, René Bousqueta, który musiał złożyć dymisję, i teraz w otoczeniu
wyższych urzędników tego resortu witał nowego dostojnika na stopniach swej dotychcza-
sowej siedziby. Nowym szefem MSW na życzenie Darnanda został Marcel Lemoine, zwy-
kły figurant, człowiek całkowicie uzależniony od dotychczasowego sekretarza generalnego
milicji, a więc ten ostatni stał się właściwie ministrem bezpieczeństwa w rządzie Vichy.
Podlegała mu teraz policja porządkowa, żandarmeria, gwardia ruchoma, ruchome jednostki
rezerwowe (GRM), komenda policji w Paryżu, straż pożarna, straż więzienna oraz milicja.
W styczniu 1944 roku Niemcy zgodzili się na wprowadzenie oddziałów tej formacji do
dawnej strefy okupowanej, zwanej teraz północną. Ten nowy sukces Darnanda i grupy
zdeklarowanych kolaborantów przypieczętowano defiladą jednostek milicji od Łuku
Triumfalnego przez Pola Elizejskie do placu Zgody w samym centrum Paryża.
Laval przyjął na specjalnej audiencji dowództwo milicji i ściskając dłonie przybyłym
oświadczył:
- Demokracja to przedpokój komunizmu. Idę ramię w ramię, w pełnej zgodzie, wspólną
drogą z Darnandem! Na tradycyjnej „popijawie” sekretarz stanu do spraw porządku po-
blicznego powiedział swym kamratom, że to Hitler osobiście, w myśl jego, Darnanda, su-
gestii, zażądał od Pétaina, by dokonał reorganizacji swego rządu. Pochwalił się także, iż
marszałek Pétain zadowolony jest z akcji milicji przeciwko wrogom państwa. Zasmucił ich
natomiast, stwierdzając, iż od tej pory nie będą się już spotykali na koleżeńskich poczę-
stunkach, ponieważ więcej czasu zajmie im działalność na rzecz zwycięstwa nowej Europy
i nowej Francji.
- Każdą godzinę, każdy dzień winniśmy poświęcić tej idei - zakończył swą wypowiedź.
Siódmego stycznia tego roku superpolicjant reżimu Vichy opublikował na łamach dzienni-
ka „Paris Soir” swój program działania:
„Mamy do czynienia z dwiema kategoriami ludzi, którzy stanowią śmiertelne niebez-
pieczeństwo dla kraju. Pierwsza - to bandyci z ruchu oporu, a wśród nich partyzanci, druga
- to cała ludzka masa, która ich żywi, udziela schronienia oraz informuje. Będę bezwzględ-
nie zwalczał obie te grupy. Bandy partyzanckie będę zwalczał wszędzie, gdzie się pojawią.
Mamy na to odpowiednie środki. Zwracam się do tych, którzy wspierają bandytów. Albo
będziecie współdziałali z obrońcami porządku publicznego, albo staniecie się naszymi
wrogami. W tym przypadku będziecie tak samo bezlitośnie zwalczani, jak ludzie z ruchu
oporu...”
Milicja Francuska otrzymała teraz broń maszynową, a w razie potrzeby jej jednostki
mogły liczyć na wsparcie niemieckiej broni pancernej i lotnictwa. Zreformowano także
sądownictwo. Nowy resort bezpieczeństwa uznał, że tzw. sekcje specjalne przy sądach,
zajmujące się przestępstwami przeciwko porządkowi publicznemu, nie wykonują należycie
swych zadań. Wydają za niskie wyroki i w ogóle zbyt wielką wagę przywiązują do formal-
nej strony rozprawy. Sekretariat generalny do spraw utrzymania porządku publicznego
powołał więc sądy doraźne. Były to trzyosobowe komplety „sędziowskie” składające się z
milicjantów; stawiano przed nimi Francuzów podejrzanych o „działalność terrorystyczną”,
tzn. o udział w ruchu oporu. Sądy te na ogół odbywały swe sesje w więzieniu, w którym
osadzono podejrzanych lub schwytanych w czasie walki. Rozprawa była tajna, bez udziału
obrońcy. Właściwie ograniczała się do oznajmienia wyroku oskarżonemu. A wyrok był w
zasadzie jeden - kara śmierci, i wykonywano go natychmiast. Trudno dziś ustalić, ilu ludzi
skazały te sądy na śmierć. Oblicza się, że od stycznia do czerwca 1944 roku wydano kilka-
set takich wyroków. Oczywiście skazani przez sądy doraźne nie byli jedynymi ofiarami
walki z ruchem oporu. Patrioci francuscy ginęli w partyzantce, w katowniach milicji i ge-
stapo, w obozach koncentracyjnych.
W tym czasie dowództwo milicji zdołało spośród kilkunastotysięcznej masy milicjan-
tów utworzyć bojowe jednostki dyspozycyjne, w skład których wchodziło około 10 tys.
ludzi. Na pozór może się wydawać, że to niewiele. Zważywszy jednak, iż po przeszkoleniu
i uzbrojeniu były to trzy dywizje piechoty, siły tej nie można lekceważyć. Jednostki dys-
pozycyjne, przerzucane błyskawicznie z miejsca na miejsce, brały udział w obławach, re-
wizjach, polowaniach na młodzież uchylającą się od pracy przymusowej oraz w akcjach
przeciwko partyzantom, w których uczestniczyły również inne formacje policyjne. Nie były
one tak gorliwe w tych działaniach jak milicja, ale też się od nich nie uchylały.
Lista zbrodni milicji popełnionych na narodzie francuskim jest ogromna. Przytoczymy
tylko niektóre bardziej charakterystyczne przykłady terroru stosowanego przez kolaboran-
tów z jej szeregów.
W dowództwie milicji uznano, iż groźnym przeciwnikiem pełnej i prawdziwej rewolu-
cji narodowej są ludzie, którzy nazywają siebie „umiarkowanymi”. Do takich należał na-
czelny redaktor dziennika „Telegram Tuluzański”, Maurice Sarraut. Nie był on gaullistą ani
komunistą, ale nie krył swej niechęci wobec „różnych nieodpowiedzialnych twardogło-
wych” (miał na myśli Darnanda i spółkę). Szef drugiego oddziału dowództwa milicji w
Tuluzie, Albert Barthe, od dłuższego czasu prowadził obserwację Sarrauta i zdołał ustalić,
ż
e nawiązał on kontakt z pewnymi osobami z administracji Vichy, które podzielają jego
opinie, iż trzeba zmienić politykę rządu marszałka Pétaina na bardziej umiarkowaną, zy-
skującą większe poparcie społeczeństwa. W Paryżu, z inicjatywy Oberga, odbyło się robo-
cze spotkanie przedstawicieli SD i milicji, na którym hitlerowcy wysunęli sugestię zlikwi-
dowania Sarrauta. Reprezentanci milicji ochoczo tę propozycję podjęli. Śmierć Sarrauta
miała być ostrzeżeniem dla polityków z Vichy, aby nie próbowali podejmować jakichkol-
wiek działań mających na celu zmiękczenie reżimu. Polecenie dokonania zabójstwa otrzy-
mał przebywający w Paryżu członek LVF, Maurice Dousset.
Zamachowiec udał się do Tuluzy, gdzie od szefa miejscowej milicji, Jeana Colomba,
otrzymał szczegółowe dane dotyczące ofiary oraz pistolet maszynowy. Cały dzień spędził
w hotelu, a wieczorem udał się na małą uliczkę oddaloną od centrum. Pod nieprzemakal-
nym płaszczem ukrył broń. Zgodnie z instrukcją o godzinie 21.30 stanął przy krawężniku i
niemal w tym samym momencie podjechał do niego osobowy samochód. Dousset błyska-
wicznie otworzył drzwiczki i znalazł się w wozie, przy kierownicy którego siedział Albert
Barthe. W tym samym mniej więcej czasie z redakcji wyszedł Maurice Sarraut. Jak zwykle
wsiadł do samochodu i jego kierowca ruszył w stronę znajdującej się poza miastem willi.
Kiedy znaleźli się przed posiadłością Sarrauta, kierowca nacisnął dwa razy klakson, znak,
by dozorca otworzył bramę. Wtedy z ciemności wynurzył się jakiś człowiek, podbiegł do
wozu i oddał serię z pistoletu maszynowego. Pociski dosięgły Sarrauta. Zginął na miejscu.
Dousset wrócił do Paryża, gdzie wkrótce policja niemiecka aresztowała go za wyłudza-
nie pieniędzy od rodzin Francuzów wywiezionych na roboty do Niemiec (obiecywał, że za
sporą opłatą może wydostać nieszczęśników z Rzeszy, i wiele osób mu uwierzyło). Poli-
cjanci niemieccy postanowili przekazać oszusta gestapo. Kiedy agenci tej służby przybyli
po Dousseta, ten wyjaśnił, że służy w Milicji Francuskiej. To wystarczyło. Dousseta pusz-
czono wolno, prosząc grzecznie, aby zechciał zdobywać pieniądze w inny sposób, gdyż
może mieć kłopoty...
W Lyonie znaną postacią był Wiktor Basch. Przed wojną działał w Lidze Obrony Praw
Człowieka, w czasie okupacji skupiał wokół siebie ludzi wrogo nastawionych do reżimu
Vichy oraz jego hitlerowskich protektorów. Pewnego dnia szef milicji w Lyonie, Joseph
Lecussan, został wezwany do siedziby gestapo w tym mieście. Rozmówca jego
SS-hauptsturmführer Moritz powiedział:
- Musimy coś zrobić z tym Żydem Baschem!
- Zamknijcie starucha - odparł Lecussan.
- Ma osiemdziesiąt lat. Ani go przycisnąć, ani wysłać do obozu.
- Dobrze. Milicja to załatwi... Lecussan oraz wyznaczony mu do pomocy milicjant
aresztowali Bascha i jego 79-letnią żonę. Wywieźli ich za Lyon i w ustronnym miejscu
zastrzelili...
Ś
mierć Sarrauta i Bascha wywołała piorunujące wrażenie w środowisku tzw. umiarko-
wanych kolaborantów. Uznali oni, że zabójstwa te należy potraktować jako ostrzeżenie,
mające pozbawić ich złudzeń, że możliwe jest jakiekolwiek złagodzenie kursu. Jednocze-
ś
nie rodziny zamordowanych zwróciły się do policji francuskiej z prośbą o odszukanie
zabójców, a ta nic nie wiedząc o sprawcach mordów wszczęła śledztwo. Posuwało się ono
szybko i omal nie doprowadziło do ujawnienia winnych. W jego ostatniej fazie na biurku
szefa policji kryminalnej w Vichy zadzwonił telefon.
- Panie kolego! Pan chyba bardzo się nudzi?
- Ależ, panie ministrze!
- Niech pan zostawi w spokoju sprawę Sarrauta i Bascha, gdyż kryją się za nią roz-
grywki polityczne w łonie ruchu oporu. Niech pan zajmie się ściganiem bandytów z tego
ruchu, dobrze?
Ledwie ucichła wrzawa wokół śmierci tych dwóch polityków, a już wybuchła nowa
afera. Tym razem chodziło o Jeana Zaya, który przed wojną pełnił funkcję ministra oświaty
w rządzie Frontu Ludowego. Należał on do grupy polityków socjalistycznych i w 1940
roku, po podpisaniu zawieszenia broni z Niemcami, próbował uciec do Maroka. Policja
vichystowska schwytała go, a sąd tego reżimu skazał na dożywocie za dezercję. Trafił do
więzienia w Riom, skąd w 1944 roku postanowiono przenieść go do Melun, na zachód od
Paryża, jako że Riom było poważnie zagrożone przez partyzantów. To była decyzja władz
więziennych, ale zatwierdzić ją musiał resort Darnanda. Wyrażono zgodę, ale „nieco”
zmieniono scenariusz. Więźnia eskortowało dwóch policjantów. W górach, na zupełnym
odludziu, w pobliżu miejsca zwanego .„studnią diabła”, wóz zatrzymało kilku cywilów.
Wylegitymowali się jako członkowie Milicji Francuskiej i pokazali rozkaz przejęcia więź-
nia. Dwaj policjanci wrócili do Riom. Jean Zay, siedzący w wozie, przypatrywał się per-
traktacjom jego strażników z nieznanymi osobnikami. Kiedy policjanci oddalili się, nowi
„opiekunowie” kazali byłemu ministrowi opuścić samochód. Zay wykonał to polecenie,
sądząc, że ma do czynienia z członkami ruchu oporu. Ponieważ dowiedział się, że przyjdzie
im trochę poczekać na nowy wóz, usiadł na kamieniu i poprosił o papierosa. Jeden z mili-
cjantów spełnił tę prośbę i szybko odszedł na bok. W tym momencie inny wyjął broń i
oddał kilka strzałów w plecy Zaya. Milicjanci wrzucił zwłoki do przepaści.
Szczegóły tego mordu politycznego odtworzył po wojnie jeden ze sprawców, który sta-
nął przed sądem, by odpowiadać za popełnione zbrodnie.
W sekretariacie generalnym do spraw porządku publicznego uznano, że tego typu akcje
podnoszą wyraźnie ducha bojowego milicjantów, w związku z tym należy je kontynuować.
Jedną z licznych ofiar terroru milicji był także były minister w rządzie Frontu Ludowego,
Georges Mandel. Występował on przeciwko polityce ustępstw wobec żądań Hitlera, a w
czerwcu 1940 roku, kiedy stało się jasne, że Francja zostanie pokonana, opowiadał się za
przeniesieniem rządu francuskiego oraz ocalałych sił zbrojnych do północnej Afryki, skąd
można by prowadzić walkę z hitlerowcami. Nie zdołał zrealizować tych planów i został
aresztowany przez władze Vichy. W lutym 1942 roku rząd Pétaina zorganizował pokazowy
proces w Riom. Na ławie oskarżonych zasiedli wówczas wybitni politycy francuscy, mię-
dzy innymi i Georges Mandel, których władze Vichy usiłowały obarczyć odpowiedzialno-
ś
cią za nieprzygotowanie kraju do wojny. Na żądanie Hitlera proces przerwano, głównych
oskarżonych wydano Niemcom. Znalazł się wśród nich także Mandel.
Początek lata 1944 nie był dla resortu Darnanda zbyt pomyślny, mimo że jego ludzie
odnotowali na swym koncie kilka udanych akcji specjalnych przeciwko „politycznym
kombinatorom”. W tym właśnie okresie ruch oporu dokonał udanego zamachu na ministra
informacji i propagandy reżimu Vichy, Philippa Henriota, co Darnand i jego najbliżsi
współpracownicy odebrali jako celnie wymierzony policzek. Henriot należał do ludzi ślepo
oddanych idei współpracy z Niemcami i niezwykle zręcznie prowadził akcję propagandową
na rzecz reżimu Vichy (zwano go francuskim Goebbelsem). Wyrok śmierci na tego kola-
boranta wydały władze Wolnej Francji w Algierze, a wykonano go w paryskim mieszkaniu
ministra. Resort Darnanda czuł się odpowiedzialny za tę śmierć, będącą wynikim braku
należytej ochrony. Delegatowi generalnemu do spraw utrzymania porządku i milicji w
strefie północnej, Maxowi Knippingowi, Darnand solidnie zmył głowę.
Pewnego dnia Knipping odebrał telefon, w którym usłyszał obłudnie słodki głos za-
stępcy Karla Oberga, Helmuta Knochena.
- Herr Knipping! Z rozkazu reichsführera SS przekazujemy wam Mandela!
- Ja go nie przejmę!
- Otrzymałem taki rozkaz i muszę go wykonać.
- Porozumiem się najpierw z Vichy...
Darnand otrzymał informację od II oddziału milicji, że „umiarkowani” prowadzili akcję
na rzecz uwolnienia Mandela z rąk Niemców, licząc na to, że zyskają w ten sposób sympa-
tię i poparcie społeczeństwa dla rządu Vichy. Nawet sam Pétain zgodził się, aby w Berlinie
rozpoczęto odpowiednie starania. Nic zatem dziwnego, że z Vichy przekazano rozkaz:
przejąć Mandela. Po przewiezieniu byłego ministra z Niemiec osadzono go w paryskim
więzieniu Sante. Jednocześnie w szeregach milicji rozpuszczono wieść, że za każdego
zastrzelonego przez ruch oporu dygnitarza z Vichy należy zgładzić jakiegoś wybitnego
polityka, przeciwnika tego reżimu. W tej sytuacji wniosek nasuwał się sam. Zginął Henriot,
musi więc oddać swe życie Mandel. W więzieniu Sante odbyło się protokolarne przejęcie
Mandela z rąk gestapo - w imieniu Milicji Francuskiej podpis pod protokołem złożył sam
Max Knipping - po czym byłego ministra wsadzono do samochodu, w którym znajdowało
się czterech mężczyzn w cywilu.
- Dokąd jadę? - zapytał Mandel.
- Do Vichy. Będzie pan osadzony w pobliskim zamku Brosses.
Wóz ruszył na południe, wkrótce wjechał w lasy pod Fontainebleau. Tu zatrzymał się
pod pretekstem, że zepsuł się silnik, i ministrowi kazano wysiąść. Po paru minutach nadje-
chał inny samochód, z którego wysiadło pięciu osobników. Jeden z nich, zwany Mansuy,
trzymał pistolet maszynowy. Podszedł do ministra i nacisnął spust. Mandel upadł. Oprawca
wystrzelił do niego jeszcze raz, po czym oddał serię do samochodu, którym wieziono
Mandela. Dokonawszy zbrodni mordercy wrzucili zwłoki do postrzelanego samochodu i
zawieźli je do prefektury w Wersalu. Tam zeznali, że na ministra dokonali zamachu „nie-
znani sprawcy”.
Po wojnie dwóch milicjantów, uczestników operacji „zemsta na Mandelu”, postawiono
przed sądem i stracono. Mansuy zniknął jednak bez śladu. Podobno po wojnie brał udział w
jednym z zamachów na de Gaulle'a przeprowadzonych przez OAS...
Na zabójstwie Mandela nie skończył się odwet Milicji Francuskiej za śmierć Henriota.
W więzieniach i katowniach milicji w Lyonie, Tuluzie, Grenoble, Voiron, Cler-
mont-Ferrand i Macon dokonano wielu mordów na patriotach francuskich.
Nadeszła wiosna 1944 roku i front wschodni zaczął się łamać pod naporem Armii Ra-
dzieckiej. We Włoszech alianci spychali Niemców na północ. Francuzi z dnia na dzień
oczekiwali inwazji. Przygniatająca większość z nadzieją. Kolaboranci z obawą. W lutym
1944 roku Front Narodowy we Francji ogłosił wiadomość o połączeniu wszystkich mili-
tarnych organizacji podziemnych we Francuskich Siłach Wewnętrznych (FFI). Z kolei
propaganda vichystowska straszyła społeczeństwo, że siły porządkowe podległe Darnan-
dowi są na tyle silne, iż zdołają utrzymać ład i spokój, ale gdyby nie potrafiły tego dokonać,
to za „buntowników” zabierze się SS i gestapo. Wmawiano ludziom, że III Rzesza poniosła
co prawda straty, ale jest niepokonana. Jeśli alianci wylądują we Fancji, zostaną zniszczeni.
Resort Darnanda bez przerwy wysyłał do wszystkich ogniw Milicji Francuskiej instruk-
cje i pouczenia, których treść miała uświadomić członkom tej organizacji, jak ważne zbli-
ż
ają się chwile. „Nadchodzi godzina próby. Za wszelką cenę musimy utrzymać spokój na
zapleczu. To kwestia życia i śmierci naszego Państwa Francuskiego i nas samych!
W Vichy odbywały się teraz ciągłe debaty i narady. W jednej z nich wzięli udział wyżsi
oficerowie milicji. Otrzymali oni polecenie, aby werbowali do służby kogo się da. Nie
należy gardzić kryminalistami, spekulantami i sutenerami, tłumaczyli im zwierzchnicy.
Jeśli zawiodą inne metody, można nawet stosować szantaż: albo do Milicji, albo do STO i
na roboty do Niemiec. Szefostwo milicji zawsze odczuwało poważne braki kadrowe, a
teraz Berger upomniał się także o ochotników do Waffen SS. Podczas tej narady ustalono
również, że obecnie, kiedy gwałtownie rozwija się ruch oporu, należy sprawniej prowadzić
wszystkie sprawy przeciwko osobom podejrzanym o działalność wrogą Państwu Francu-
skiemu.
Usprawnienie dochodzenia, zalecane przez zwierzchników, polegało na stosowaniu
ś
rodków nadzwyczajnych, czyli tortur. I rzeczywiście na tym polu Milicja Francuska osią-
gnęła „znakomite” wyniki. Nawet gestapowcy, którzy zwiedzali katownie milicji oraz wi-
dzieli ludzi po przesłuchaniu, wyrażali niekłamany podziw dla francuskich kolegów. Wy-
starczy powiedzieć, że ulubioną metodą wymuszania zeznań było nie tyle bicie, co przypa-
lanie rozżarzonym żelazem. I trudno się dziwić, że wielu aresztowanych załamywało się.
Do ludzi, którzy zadali dotkliwe straty ruchowi oporu, należał między innymi szef Mili-
cji Francuskiej na Bretanię, Constanzo. To on doprowadził do wyśledzenia i otoczenia
przez oddziały Francs Gardes oraz SS partyzanckiej jednostki w departamencie Finistère (w
czasie obławy schwytano dowódcę tej jednostki, Luca Roberta, którego podczas śledztwa
utopiono w beczce).
Z niezwykłą bezwzględnością i okrucieństwem rozprawiał się z przeciwnikami szef II
oddziału dowództwa milicji w Lyonie, de Susini. To on zamordował znanego przed wojną
bankiera Pierre Wormsa, który mieszkał w letniskowej miejscowości St. Jean-Cap-Ferrat
nad Morzem Śródziemnym i nie krył swojej niechęci do zwolenników rządu Vichy. De
Susini udał się do bankiera z wizytą, a sześciu jego pomagierów za pomocą okrutnych
tortur wymusiło od współmieszkańców Wormsa informacje na temat miejsca ukrycia
kosztowności należących do bankiera. Wreszcie Wormsa zabili, a skarb wywieźli. Podobno
biżuterię przeznaczono na „cele socjalne milicji”. De Susini specjalizował się w szantażo-
waniu, torturowaniu i wymuszaniu zeznań od ludzi zamożnych, związanych na ogół z
przedwojenna kadrą oficerską, która w niemałym stopniu zasiliła gaullistowski ruch oporu.
De Susini potrafił uzyskać informacje dotyczące tych ludzi i jednocześnie zdobyć fundusze
na pokrycie „kosztów” śledztwa oraz własnych wydatków.
W Lille działał Almyre Simondant, inspektor milicji, specjalizujący się w tropieniu Ży-
dów. Metoda jego działania była dość prosta. Aresztował ludzi, których podejrzewał o
semickie pochodzenie, poddawał ich torturom i z reguły każdy „seans” w katowni przynosił
informacje o ukrywających się Żydach. Potem następowały rozmowy z zatrzymanymi.
Simondant proponował: oddajcie kosztowności, a zachowacie życie; po prostu pojedziecie
na wschód do obozów pracy, gdzie doczekacie końca wojny. Rozmówcy „wspaniałomyśl-
nego” inspektora nie mieli wyboru. Transportowano ich zatem na dworzec i wsadzano do
pociągów, które najczęściej kończyły swój bieg w obozie koncentracyjnym w Dachau.
Spośród wielu dziesiątek ofiar Simondanta tylko jedna doczekała wolności.
W Tuluzie działał wyższy oficer milicji, Jean-Marie Dedieu, którego kariera jako
oprawcy była dość skomplikowana. Najpierw zwolniono go z milicji za karygodną łagod-
ność wobec aresztowanych. Znalazł więc pracę w miejscowej placówce gestapo. Tam nabył
odpowiedniego doświadczenia. Wzbogacił je znacznie w czasie ponownej służby w milicji.
Jego ofiarą padło wielu bojowników ruchu oporu w Tuluzie i okolicy. Preferowaną przez
niego „metodą pracy” było przypiekanie.
W Montpellier urzędował dowódca departamentalny Francs Gardes, były sierżant lot-
nictwa francuskiego, Maurice Gros. Jego jednostka przeznaczona była do walki z party-
zantami, a zatem prowadzenie dochodzenia nie wchodziło w zakres obowiązków Grosa.
Ale on był urodzonym sadystą, zorganizował zatem w koszarach półprywatną katownię.
Utrzymywał dobre kontakty z ekipą śledczą milicji i kiedy pewnego dnia milicja areszto-
wała byłego pułkownika lotnictwa, Martiala Tinela (znajdował się on na podwójnej liście,
w spisie podejrzanych o działalność w ruchu oporu oraz na prywatnej liście poszukiwanych
przez Grosa), natychmiast przewieziono go do koszar Francs Gardes, gdzie zajął się nim
Gros. Dodajmy, że pułkownik był przed wojną zwierzchnikiem siepacza.
W Vichy, w „Petit Casino” położonym w pobliżu siedziby Pétaina, zorganizował swą
kwaterę Johannes Tomasi, szef specjalnej grupy bezpieczeństwa. Do niego to przywożono
wyjątkowo opornych patriotów. Tomasi nie stosował przypiekania, ale jego metoda wy-
muszania zeznań była równie wyrafinowana. Na ogół kierował swoje ofiary na kilka godzin
do dużej lodowni, którą niegdyś zainstalowano w „Petit Casino”. W czasie wyzwalania
Vichy partyzanci powiesili Tomasiego na balkonie hotelu „International”. W jego katowni
zginęło wielu członków ruchu oporu.
Na początku kwietnia 1944 roku cała milicja święciła wielkie zwycięstwo. Otóż na pła-
skowyżu Glieres, w Górnej Sabaudii, ruch oporu skoncentrował zgrupowanie partyzanckie
liczące ok. 500 bojowników. Dowództwo zgrupowania uznało, że górski teren zapewnia
całkowite bezpieczeństwo oddziałom, które miały przystąpić do walki z okupantem po
rozpoczęciu przez aliantów inwazji na kontynent. Tego że II oddział milicji dysponuje
dokładnymi informacjami o dyslokacji jednostek patyzanckich oraz o dojściach na płasko-
wyż, w ogóle nie brano pod uwagę. Tymczasem milicja wszystkie zgromadzone informacje
przekazała Niemcom. 17 marca partyzanci zostali zaatakowani przez znaczne siły okupanta
oraz Francs Gardes i GRM. Walki trwały 10 dni. O ich zaciętości może świadczyć fakt, że
ani Niemcy, ani milicja nie brali jeńców. Zginęło ok. 250 partyzantów. Darnand przez długi
czas podawał akcję na płaskowyżu Glieres jako przykład godny naśladowania.
Ruch oporu organizował akcje odwetowe, wykonywano wyroki na milicjantach, a to z
kolei wzmagało terror stosowany przez podwładnych Darnanda. Walka bratobójcza ogar-
nęła Francję. Awansowany do stopnia obergruppenführera Karl Oberg nie posiadał się z
radości. Akcje Milicji Francuskiej przeciwko ruchowi oporu stały się cenną pomocą dla
specjalnych służb niemieckich i Wehrmachtu. W obliczu inwazji oraz katastrofalnej sytu-
acji na froncie wschodnim liczył się każdy człowiek walczący po stronie Rzeszy.
Szóstego czerwca 1944 roku szef Milicji Francuskiej w Guéret, Jean Pommerat, wstał
bardzo wcześnie. Poprzedniego wieczoru rozmawiał z nim telefonicznie wysoki funkcjona-
riusz milicji z Vichy i nakazał jak najdalej idącą czujność. Otóż w nocy z 4 na 5 czerwca
nasiliło się nadawanie przez BBC zakodowanych haseł dla FFI, co może oznaczać, że zbli-
ż
a się termin inwazji. Funkcjonariusz z Vichy przypominał Pommeratowi, że kraina Limo-
usin, obejmująca departamenty Corrèze, Creuse i Haute-Vienne, ma strategiczne znaczenie
dla obrony Francji przed inwazją, dlatego nie można sobie pozwolić na żadne zaniedbanie.
Pommerat na pamięć znał tę ocenę: Masyw Centralny to ważny punkt obrony naszej
drugiej linii, należy więc zwalczać wszelkimi środkami partyzantów! Po chwili zastano-
wienia chwycił za słuchawkę telefonu i połączył się z sąsiednimi miejscowościami. Na
razie było spokojnie, ale wszyscy jego rozmówcy byli podenerwowani. Poradzili mu, żeby
słuchał radia, o ile jeszcze tego nie uczynił. Pommerat przekręcił gałkę i znieruchomiał.
Radio Vichy nadawało komunikat specjalny:
- Dziś o świcie nieprzyjaciel dokonał inwazji w Normandii. Trwają ciężkie walki, które
z pewnością zakończą się zepchnięciem wroga do morza. A teraz premier Pierre Laval...
Francuzi! Musimy uniknąć wojny domowej! Głos zabierze Joseph Darnand... Żołnierze
Francs Gardes, policjanci i żandarmi! Udowodnijcie, że jesteście żołnierzami bez skazy.
Zwalczajcie partyzantów i sabotażystów. Bierzcie przykład z formacji porządkowych w
Górnej Sabaudii i z Francs Gardes w Limousin. Nadano jeszcze komunikat o mianowaniu
Darnanda sekretarzem stanu MSW. Pommerat szybko odszukał falę, na której BBC nadaje
po francusku:
- Nasze wojska powoli, ale systematycznie rozszerzają przyczółki. Francuzi! Nadszedł
czas wyzwolenia! Do broni! O 7.15 rozległy się strzały. W ściany siedziby milicji uderzyły
pierwsze pociski z broni maszynowej. Partyzanci zaatakowali Guéret. Do pokoju szefa
milicji wpadł pułkownik Favier, komendant szkoły podoficerskiej Francs Gardes, zlokali-
zowanej w tym mieście. Poinformował Pommerata, że przed chwilą zakończył rozmowy z
dowódcą partyzantów, majorem FFI François Fosset, który zaproponował przejście szkoły
do ruchu oporu.
- Odmówiłem - relacjonował Favier. - Powołałem się na przysięgę wierności złożoną
marszałkowi Pétainowi...
Miasteczko zostało otoczone przez partyzantów. Milicja broniła się w odosobnionych
punktach, ale w południe sytuacja stała się krytyczna, bowiem część szkoły podoficerskiej
Francs Gardes przeszła na stronę atakujących. Otoczonych milicjantów poinformowano
przez megafon, że dwa domy zajęte przez żołnierzy Wehrmachtu zostały zdobyte. Po po-
łudniu Pommerat został zmuszony przez podwładnych do wszczęcia pertraktacji z party-
zantami. Ci zaproponowali następujące warunki: poddanie się, a w zamian zachowanie
ż
ycia i osadzenie w więzieniu do czasu podjęcia decyzji co do ich losu przez wyższe do-
wództwo. Milicja skapitulowała. Partyzanci aresztowali kolaborantów-cywilów.
W całej środkowej i południowej Francji oddziały partyzanckie przystąpiły do akcji.
Zadawały ciężkie straty transportowi wroga, atakowały jego jednostki, wiele z nich próbo-
wało, podobnie jak w Guéret, opanować poszczególne miasta i miasteczka. Niestety nie
wszędzie próby te się powiodły. Niemcy przy współudziale Milicji Francuskiej przystąpili
do kontrakcji.
Do Guéret, na przykład, skierowano 3 batalion pułku SS „Der Führer”, któremu przy-
dzielono zgrupowanie milicji (dowódca Jean de Vaugeles), złożone z oddziałów Francs
Gardes, Gwardii Ruchomej oraz specjalistów od przesłuchań z II oddziału dowództwa
milicji regionu Limousin. Łącznie siły pacyfikacyjne były dwukrotnie liczebniejsze od
partyzantów i dysponowały działkami przeciwpancernymi. Po kilkugodzinnej walce Guéret
zostało odbite przez hitlerowców oraz ich francuskich wspólników. Nie wszystkim party-
zantom udało się opuścić miasteczko i ci zostali zabici na miejscu. Z więzienia uwolniono
Pommerata i innych milicjantów, a na ich miejsce wtrącono do cel wszystkich tych, których
posądzano o sympatyzowanie z ruchem oporu. W więzieniu i siedzibie milicji rozgrywały
się dantejskie sceny. Jeden z wyższych oficerów II oddziału, któremu udało się zbiec do
partyzantów, oświadczył, że miał dość bestialstw popełnianych przez jego kompanów!
Wkrótce rozstrzelano przeszło 100 aresztowanych. W Guéret zapanował „ład i porządek”.
Podobne tragedie, jak w Guéret, rozgrywały się w innych miejscowościach Francji, ale
ruch oporu nie słabł. Przeciwnie, wzmagał się. Hitlerowcy i ich kompani z milicji szaleli.
10 czerwca oddziały 2 DPanc SS „Das Reich” otoczyły niewielką miejscowość Orado-
ur-sur-Glâne i esesmani spalili żywcem 650 kobiet, dzieci i mężczyzn. Uratowało się za-
ledwie kilka osób. Akcja ta miała charakter ślepego odwetu i wywołała w całym kraju nie
tylko przerażenie, ale i oburzenie. W Limoges, głównym mieście departamentu Hau-
te-Vienne, doszło do otwartego protestu w miejscowej jednostce Francs Gardes. Lokalna
organizacja kolaborancka, uznawszy, że mord nie może być wybaczony, wezwała swych
członków do opuszczenia szeregów Francs Gardes. Szybko jednak sprowadzono posiłki,
składające się z jednostek zaprzedanych bez reszty reżimowi, i bunt stłumiono, a siedmiu
najbardziej aktywnych uczestników protestu aresztowano. Sąd doraźny skazał ich na
ś
mierć. Tego samego dnia uzbrojona bojówka wspomnianej organizacji usiłowała uwolnić
skazanych. Doszło do walki ze strażą więzienną. W odwet milicja zaatakowała i zniszczyła
siedzibę organizacji kolaboranckiej, która śmiała zaprotestować przeciwko dwukrotnemu
mordowi.
Alianci z wolna posuwali się w głąb Francji i dla wszystkich stało się jasne, że inwazja
powiodła się i miesiące, a może nawet tylko tygodnie, dzielą Francuzów od dnia, w którym
Niemcy zostaną wyparci za Ren. Reżim Vichy ulegał stopniowemu rozkładowi, organa
administracji terenowej, z policją, żandarmerią i GRM włącznie, nawiązywały kontakty z
ruchem oporu, a nawet podporządkowywały się jego poleceniom. W Vichy Pétain wyrażał
nadzieję, że może uda mu się „dogadać” z generałem de Gaulle, przywódcą Wolnej Francji.
Podobno zastanawiał się nawet, czy nie oddać się w ręce FFI. W końcu odciął się od Dar-
nanda. W skierowanej do Lavala i rozkolportowanej nocie potępił Milicję Francuską za
„nadużycie przyznanych jej uprawnień”. Darnand zareagował gniewnie: „Od czterech lat
otrzymywałem same pochwały. Od czterech lat zachęcaliście mnie do tego wszystkiego, co
czynię, a dziś, kiedy Amerykanie stoją u bram Paryża, twierdzicie, że będę plamą na hono-
rze Francji! Mogliście to zrobić wcześniej!”
Jednocześnie Darnand przeprowadził totalną mobilizację ultrakolaborantów. Nie wypa-
dła ona po jego myśli, gdyż wielu milicjantów próbowało ratować swoją skórę, dezertero-
wało i kryło się w jakichś zapadłych kątach. Ostatecznie Darnand zdołał skupić wokół
siebie od 6 do 8 tysięcy przeszkolonych wojskowo funkcjonariuszy, głównie z Francs Gar-
des, po czym wydał tajny rozkaz adresowany do prefektów (wojewodów) oraz dyrektorów
regionalnych do spraw utrzymania porządku, w którym stwierdził, iż zabrania milicji wy-
stępować zbrojnie przeciwko oddziałom alianckim, nakazuje natomiast, aby jej formacje
brały aż do końca udział w zwalczaniu ruchu oporu. W chwili wycofywania się Niemców,
instruował Darnand, milicjanci mają natychmiast odchodzić na. wschód. To ostatnie zale-
cenie wynikało z aktualnej sytuacji, jaka panowała w kraju. Otóż Darnand został poinfor-
mowany przez Oberga, że na zajętych przez aliantów terenach milicjanci traktowani są jako
wyjęci spod prawa. Radio Wolnej Francji bez przerwy nadawało wezwanie: „Milicjan-
ci-mordercy! Strzelajcie do nich jak do wściekłych psów!” I rzeczywiście, w miejscowo-
ś
ciach opanowanych przez partyzantów (jeszcze przed nadejściem aliantów oswobodzili
oni znaczne obszary Francji) odbywały się sądy polowe nad schwytanymi funkcjonariu-
szami milicji. Z reguły wyrok brzmiał: kara śmierci za zdradę ojczyzny!
Pod koniec lipca 1944 roku odbyła się w Paryżu narada dowództwa milicji z udziałem
Darnanda. Padła wtedy propozycja, aby on właśnie i najbardziej znienawidzeni przez ruch
oporu milicjanci udali się do Szwajcarii, gdzie zostaną internowani, ale ocalą życie. Dar-
nand projekt ten kategorycznie odrzucił.
- Nie wszystko jeszcze stracone! - stwierdził.
Wobec takiej postawy Darnanda podczas narady ograniczono się jedynie do opracowa-
nia planu ewakuacji formacji milicyjnych oraz ich rodzin. Dla ewakuowanych z południa
miejscem koncentracji miał być Dijon, a dla uchodzących z centralnych i północnych de-
partamentów - Nancy. Perspektywicznie wyznaczono też dalsze docelowe schronienia: w
Wogezach, w Alzacji.
Piętnastego sierpnia alianci wysadzili desant na południu Francji, wzięła w nim udział
francuska 1 armia, a od północy i zachodu zaczęły zbliżać się do Paryża te jednostki, które
dokonały desantu w Normandii (wśród nich francuska dywizja pancerna). Następnego dnia
Darnand wydał rozkaz ogólnej ewakuacji milicji do Dijon oraz Nancy i osobiście nadzoro-
wał ucieczkę swych podwładnych z Paryża. 17 sierpnia mieszkańcy stolicy mogli obser-
wować długą kolumnę wozów osobowych i ciężarowych wypełnionych milicjantami oraz
ich rodzinami. Ci, dla których samochodów nie starczyło, opuścili Paryż pieszo. Na miej-
scu pozostała jedynie 30-osobowa grupa milicjantów, którzy palili archiwa oraz pomagali
Niemcom w aresztowaniu i torturowaniu patriotów. Opuścili oni stolicę Francji wieczorem
18 sierpnia. Następnego dnia w Paryżu wybucha powstanie. Niemcy próbują je stłumić, ale
ich wysiłki są daremne. 20 sierpnia Niemcy wywożą Pétaina do Belfortu. Okupant cofa się
ku granicom Rzeszy.
Tak przedstawiała się sytuacja w. Paryżu. A co działo się w innych rejonach Francji?
Wszędzie wyglądało podobnie. Milicjanci zgodnie z rozkazem Darnanda opuszczali
miejsca pobytu i ruszali w drogę, troszcząc się głównie o siebie i swoje rodziny. Znaleźli
się jednak wśród nich i tacy, którzy przed udaniem się na trasę ucieczki wymordowali
uprzednio swoich więźniów. W Montpellier, w Lyonie, w Vichy, w Clermont-Ferrand i w
Rennes w tych ostatnich dniach przed wyzwoleniem ginęli jeszcze z rąk swoich współ-
ziomków bojownicy ruchu oporu. A już zupełnie nieprawdopodobne wydaje się postępo-
wanie szefa II oddziału milicji, w Bordeaux.. Lucien Dehan opuścił Bordeaux razem ze
swymi więźniami i po drodze zadawał im straszliwe tortury. Sporo milicjantów z południa
uciekło do Hiszpanii oraz do północnych Włoch, gdzie jeszcze bronili się Niemcy oraz
faszyści włoscy.
W czasie gdy najwyższe dowództwo milicji razem ze swymi podwładnymi z wolna
zmierzało z Paryża do Nancy, w mieście tym rozgrywały się niesamowite sceny. Ściągają-
cych tu z całej Francji, także i z Dijon, milicjantów lokowano w koszarach, szkołach i pry-
watnych mieszkaniach. Transport kilkuset milicjantów oraz milicjantek z Vichy zakwate-
rowano w zabudowaniach prywatnej szkoły katolickiej na tyłach katedry. Milicjantów z
rodzinami umieszczono w jednym skrzydle, samotnych w drugim, a niezamężne milicjantki
w trzecim. Opiekę duchowną sprawował nad nimi „ojciec” Brevet, bratanek Darnanda,
jeden z wielu kapelanów milicji. Mimo tej opieki, mimo iż Brevet apelował, by milicjanci
zachowywali spokój i porządek, w pomieszczeniach szkoły niemal całą dobę rozlegały się
pijackie wrzaski. Do tej zapoczątkowanej przez mężczyzn zabawy dołączyły kobiety. Po-
pijawy przekształciły się teraz w hałaśliwe orgie. Te niewybredne rozrywki nabrały znacz-
nie większej pikanterii, kiedy do Nancy ściągnęła ekipa II oddziału z katowni w „Petit
Casino”, w Vichy. Ci znani niemal w całej Francji oprawcy usiłowali bowiem w przerwach
między libacjami kontynuować swój krwawy proceder. Teraz postanowili „wyeliminować”
z szeregów milicji ludzi niepewnych i zabrali się do dzieła z niebywałą energią. Zbrodniczą
grupą zainteresowało się gestapo, które szybko znalazło godne dla tych „speców” zajęcie.
Mieli udać się do Rzeszy i szpiegować robotników francuskich przebywających tam na
przymusowych robotach. Po wielkim „przyjęciu” ekipa oprawców wyjechała za Ren.
Wreszcie do Nancy zjechał Darnand i zaprowadził tam jaki taki porządek. Zastanawiał
się, co dalej robić z milicjantami, którzy ściągnęli w te okolice (okazało się, że było ich
około 6 tysięcy), ale najpierw chciał zorientować się, jaka jest sytuacja kierownictwa Pań-
stwa Francuskiego, na czele którego stał Pétain. W tym celu udał się do Belfortu, gdzie
marszałek i jego ministrowie przebywali pod strażą esesmanów. Na miejscu okazało się, że
terytorium, które nazywano „Państwem Francuskim, zostało już zajęte przez aliantów, a
Pétain i Laval chcieli, aby uznano ich za niemieckich więźniów. Liczyli, że po zwycięstwie
aliantów będzie to przemawiało na ich korzyść. Darnanda i jego popleczników zaniepo-
koiła jednak inna wiadomość. Otóż nagle na scenie politycznej pojawił się Fernand Brinon,
pełniący dotychczas czysto formalną funkcję delegata rządu Vichy w niemieckich wła-
dzach okupacyjnych z siedzibą w... Paryżu. W ten sposób Państwo Francuskie Pétaina
miało swą ambasadę w stolicy Francji! Brinon załatwiał też jakieś sprawy w siedzibie am-
basady III Rzeszy we Francji, która mieściła się nie w Vichy, ale również w Paryżu...
I w tych dniach Brinon z własnej inicjatywy, za pośrednictwem ministra spraw zagra-
nicznych Joachima Ribbentropa, uzyskał audiencję u Hitlera w jego kwaterze głównej pod
Kętrzynem. Po tej wizycie wygłosił radiowe przemówienie do narodu francuskiego, w
którym obwieszczał:
- Władza, której teraz podlegacie, została wam narzucona... Tak zwane wyzwolenie to
nic innego jak zniszczenie i śmierć... Stawiajcie opór... Tylko nasze zwycięstwo położy
kres waszym cierpieniom.
Wątpliwe, czy ktokolwiek we Francji słyszał te słowa nadane po francusku przez hitle-
rowską radiostację. A jeśli nawet, to z pewnością uznał, że Brinon postradał zmysły. On
jednak myślał inaczej. Nie taił zadowolenia, że udało mu się uprzedzić innych kolaboran-
tów, np. Darnanda, i przejąć spadek po Pétainie. Żałosny, co prawda, ale kto wie, jak poto-
czą się ostatecznie losy wojny?
Hitlera nie ucieszyła zbytnio inicjatywa Brinona. Wódz III Rzeszy wolałby, aby na cze-
le jakiegoś „rządu francuskiego” na emigracji stanął sam Pétain lub Laval, ale skoro ci nie
wyrazili zgody na podjęcie rozmów na temat reorganizacji rządu Vichy, 1 września 1944
roku wezwał do swojej kwatery najwierniejszych z wiernych kolaborantów, czyli Darnan-
da, Déata i Doriota, i kazał im utworzyć Francuski Komitet Rządowy z Brinonem jako
przewodniczącym. Przy okazji uraczył francuskich zdrajców pocieszającą informacją na
temat straszliwych skutków bombardowania Wielkiej Brytanii za pomocą samolo-
tów-pocisków V-1. Zapewnił też, że nie jest to ostatnie słowo niemieckie w tej kwestii, że
nowe jeszcze groźniejsze bronie są przygotowywane i będą wkrótce użyte, co zupełnie
zmieni bieg wojny. Na zakończenie wizyty Hitler podszedł do Darnanda:
- Wielu milicjantów zginęło dla wielkiej sprawy - powiedział z właściwą mu emfazą -
ale tak jak ci w Stalingradzie nie oddali życia na próżno... Po powrocie do Belfortu szef
milicji ze łzami w oczach powtarzał słowa Hitlera swym współpracownikom.
W kilka dni po spotkaniu Hitlera z francuskimi kolaborantami Niemcy przewieźli Péta-
ina do Siegmaringen w Wirtembergii, aby stworzyć pozory, że marszałek patronuje nowej
kolaboranckiej imprezie. Dla nadania prawdopodobieństwa całej sprawie marszałka
umieszczono w zamku Hohenzollernów, w którym urzędował komitet Brinona.
Tymczasem Darnand, który zachował oczywiście szefostwo milicji, został mianowany
przez Brinona (za namową Niemców) komisarzem do spraw „organizacji francuskich sił
zbrojnych”. Ten nie dbał już jednak o tytuły. Miał do rozwiązania niezwykle trudny pro-
blem: co dalej robić z sześcioma tysiącami milicjantów oraz ich rodzinami?
To samo pytanie nurtowało zresztą wszystkich milicjantów. Co mają robić? Co stanie
się z nimi po nieuchronnej już klęsce Niemców? Pilnie nasłuchiwali Radia Paryż, które w
imieniu Wolnej Francji ogłaszało triumfalne komunikaty o klęsce hitlerowców na wscho-
dzie i na zachodzie i informowało o karach, jakie spotykają kolaborantów. Wszystko to
budziło paniczny strach w Nancy i wszędzie tam gdzie zakwaterowano funkcjonariuszy
Milicji Francuskiej. Ponadto front nieustannie przesuwał się ku Lotaryngii i Alzacji i z
dniem każdym zbliżała się chwila, w której trzeba będzie opuścić Nancy i udać siq do
Niemiec. Co przezorniejsi i bardziej przedsiębiorczy milicjanci, dysponujący odpowiedni-
mi zasobam w złocie i biżuterii, które rabowali przy okazji aresztowań, nawiązywali kon-
takty z niemieckimi oficerami, oferującymi im przewiezienie do północnych Włoch, gdzie
podobno działał tajny kanał przerzutowy do Hiszpanii, a potem do Ameryki Południowej.
Rozpoczęły się dezercje i samowolna zmiana miejsca pobytu. Wreszcie nadszedł rozkaz o
natychmiastowej ewakuacji z powodu zbliżania się aliantów do rejonu Nancy i trzeba było
rozstać się z rodzinami.
Ż
ony i dzieci oraz milicjantki zostały przetransportowane do trzech obozów ewaku-
acyjnych w pobliżu Stuttgartu, a mężczyźni (ok. 4500) mieli udać się do Alzacji. Szykują-
cych się w drogę uprzedzono, że z chwilą przekroczenia granicy wyznaczonej przez Niem-
ców, dowolnie i wbrew rozejmowi z 1940 roku, muszą pamiętać o tym, że znajdują się na
terenie Rzeszy.
Po kapitulacji Francji hitlerowcy włączyli całą Alzację do Rzeszy. Wszechwładnym
panem tej części Francji został gauleiter Badenii Robert Wagner, którego Hitler mianował
szefem rządu cywilnego w Alzacji, a następnie komisarzem obrony Rzeszy na tych tere-
nach. Wagner natychmiast po objęciu nowych obowiązków przystąpił do akcji germaniza-
cyjnej. Za mówienie po francusku kobiety wysyłano do obozu koncentracyjnego, a męż-
czyzn wcielano do Wehrmachtu. Terror doprowadzono do perfekcji. Rozkaz Berlina naka-
zujący przygotowanie kwater i wyżywienia dla Milicji Francuskiej został przyjęty przez
Wagnera bardzo niechętnie.
Wykonał go wreszcie, ale jaką przy tym wykazał złośliwość. Otóż polecił ewakuować
prawie w całości obóz koncentracyjny w Struthofie, w Wogezach, i ulokował w nim część
milicjantów. Pozostałych skierowano do znajdującego się w pobliżu domu pracy przymu-
sowej. W nowym miejscu pobytu działo się jeszcze gorzej niż w Nancy. Ciągle wybuchały
kłótnie i bójki: o jedzenie, o lepsze spanie, o awanse (uzyskanie wyższego stopnia łączyło
się z wypłacaniem podwyższonego żołdu). Rosła też liczba dezerterów, na których z roz-
kazu Wagnera polowała żandarmeria niemiecka. Schwytanych wieszano lub rozstrzeliwano
na miejscu.
Piętnastego września jednostki alianckie wkroczyły do Nancy. Niemcy twierdzili, że
zorganizują obronę na Renie, a Hitler wprowadzi nowe bronie do akcji. Mówili także, że
milicjanci zostaną ewakuowani w głąb Rzeszy i wreszcie przestaną się wylegiwać w obo-
zach. Zostaną zatrudnieni jako robotnicy w przemyśle zbrojeniowym. Rozpacz ogarnęła
wierne sługi kolaboranckiego reżimu. Nie uśmiechała im się ciężka praca za głodowe racje,
nie uśmiechała się im harówka pod kierunkiem niemieckich nadzorców. Zewsząd rozlegało
się błaganie: „Szefie! Ratuj!”.
Darnand osobiście pożegnał pierwszy rzut transportu kolejowego, który przewiózł mili-
cjantów do Ulm w Badenii-Wirtembergii, i zaczął zabiegać o audiencję u szefa Głównego
Urzędu SS, obergruppenführera Gottloba Bergera. Ten przyjął go podobnie jak poprzednio.
Jowialnie i z humorem. Poklepywał po plecach, poił alkoholem, tłumaczył, iż Niemcy
wojnę wygrają, bo führer wie co robi.
- Ale czym mogę służyć naszemu francuskiemu przyjacielowi? - zapytał wreszcie.
- Dysponuję kilkoma tysiącami dzielnych ludzi. Proponuję utworzyć z nich dobrze
uzbrojone jednostki do walki z partyzantami, na przykład w Jugosławii i we Włoszech...
Pod własnym dowództwem i we własnych uniformach.
- Dlaczego nie? Jasne! Napijmy się!
- Kiedy więc będziemy mogli tworzyć te oddziały? - Darnand kuł żelazo póki gorące.
- Wehrmacht nie chce pańskich ludzi. Mam w tej sprawie dokładne rozeznanie. - Berger
zasępił się.
- Pozostaje wam tylko Waffen SS, ale ostateczną decyzję może podjąć jedynie reichsf-
ührer SS!
Kilka dni później do Ulm, gdzie miał teraz kwaterę szef Milicji Francuskiej, przybył
oficer SS. Polecił on Darnandowi, aby ubrał się i zajął miejsce w samochodzie. W czasie
przejazdu ulicami miasta Darnand nie widział ani jednego ze swoich podwładnłych. Wszy-
scy siedzieli grzecznie i spokojnie w swoich kwaterach. W porównaniu z tym, co działo się
w Nancy, tu, w Ulm, zachowanie milicjantów przypominało postawę zakonników z klasz-
toru kontemplacyjnego. Kapelan Brevet nie znajdował słów uznania dla swych podopiecz-
nych. Nie wiedział albo udawał, że nie wie o tym, iż policja niemiecka bardzo boleśnie
przypomniała niesfornym, że tu „nie Francja, że tu musi być porządek!”
Oficer SS zawiózł Darnanda na lotnisko, gdzie czekał już gotowy do drogi samolot.
Obok szefa Milicji Francuskiej zajęło w nim miejsce kilku wyższych oficerów SS, któ-
rzy aż do wylądowania nie zamienili z nim ani jednego słowa. Po paru godzinach lotu zna-
leźli się na jakimś wojskowym lotnisku, skąd pasażerów przewieziono nad jezioro Mamry.
Tu w odległości 30 km od głównej kwatery Hitlera założono kwaterę Heinricha Himmlera.
Reichsführer SS przyjął Darnanda chłodno. Najpierw zapewnił go, że Rzesza pod
przewodnictwem Adolfa Hitlera wygra wojnę, a później przeszedł do interesującej Francu-
za sprawy.
- Jedna trzecia milicjantów zostanie skierowana do obozu w Wildflecken, gdzie formuje
się francuska dywizja SS. Nie wiem jeszcze, jaką nazwę je nadać: „Jeanne d'Arc” czy
„Charlemagne”... W tym momencie Darnandowi udało się zadać jedno jedyne pytanie:
- Dlaczego tylko jedna trzecia do Waffen SS? Oni wszyscy powinni... Himmler nie
pozwolił mu skończyć.
- SS ma bardzo wysokie wymagania co do walorów fizycznych, postawy politycznej
oraz ducha bojowego... Jeszcze jedno. Francuskie oddziały Waffen SS będą walczyły na
froncie wschodnim! Tam jest potrzebny każdy człowiek! Jedna trzecia milicjantów pójdzie
do jednostek Francs Gardes. Zachowają dotychczasowe umundurowanie i dowództwo.
Zostaną skierowani do walki z partyzantami we Włoszech. W tej formacji będą służyli ci,
którzy nadają się do wojska, ale nie do Waffen SS. Pozostali, którzy nie mogą nosić broni,
pójdą do przemysłu!
Darnand usiłował jeszcze coś powiedzieć, ale dwaj adiutanci Himmlera wyprowadzili
go z gabinetu reichsführera SS.
W Ulm nastąpił teraz „sądny dzień”. Milicjanci zostali poddani niezwykle surowym
badaniom lekarskim, przeprowadzanym przez lekarzy z SS, po których to badaniach około
2 tysiące ludzi skierowano do obozu szkoleniowego w Wildflecken, w górach Rhon, mię-
dzy Fuldą a Bruckenau. Z grupy tej wyłoniono wkrótce 500 milicjantów i sformowano
„batalion honorowy”, który pełnił straż wokół zamku w Siegmaringen, gdzie przebywał
Pétain. Około 1000 milicjantów wcielono do specjalnego batalionu Francs Gardes, który w
marcu 1945 roku został skierowany do północnych Włoch. I wreszcie około 1000 wysłano
do fabryk.
Znowu rozpoczęły się dezercje, znowu milicjanci zaczęli podejmować próby przedosta-
nia się do Włoch, a nawet powrotu do Francji. Najwięcej dezerterów wywodziło się z tej
grupy, którą kierowano do pracy w przemyśle. Później wielu z tych, którzy trafili do fa-
bryk, służyło wiernie gestapo. Informowali oni o nastrojach panujących wśród robotników
cudzoziemskich, nie orientujących się, że nie każdemu Francuzowi można zaufać. Również
sporo zakwalifikowanych do Waffen SS wolało zaryzykować ucieczkę, niż jechać na front
wschodni. Ale ich los był z góry przesądzony. Schwytanych czekała śmierć na miejscu lub
obóz koncentracyjny.
Darnand mimo swej rangi obersturmführera SS jakoś nie znalazł się w szeregach dywi-
zji „Charlemagne”. Być może stan jego zdrowia nie był zadowalający, być może nie miał
na to ochoty. I to ostatnie przypuszczenie wydaje się bardziej prawdopodobne. Bo przecież
reichsführer SS, doceniając jego wyjątkowe zasługi, na pewno wyraziłby zgodę, aby towa-
rzyszył on najwierniejszym podwładnym na froncie wschodnim.
W marcu 1945 roku Darnand „znalazł się” w jednostce Francs Gardes w rejonie Me-
diolanu, gdzie przeprowadzał akcje przeciwko partyzantom włoskim. Szczególnie jednak
interesowała go dolina Valtellina w Alpach, a tam miasteczko Tirano, skąd biegnie do St.
Moritz najwyżej w Europie położony szlak kolejowy. Mimo wojny od czasu do czasu kolej
ta kursowała. Darnand miał nadzieję, że któregoś dnia wsiądzie do pociągu i znajdzie się w
Szwajcarii. Kiedy jednak władze tego kraju ogłosiły, że będą wydawać Wolnej Francji
przestępców wojennych, a za takiego uznano szefa Milicji Francuskiej, zrezygnował ze
swoich planów.
Dwudziestego piątego kwietnia 1945 roku oddział Francs Gardes został otoczony w Ti-
rano przez partyzantów. Po kilku godzinach walki milicjanci skapitulowali i zostali osadze-
ni w więzieniu. Mieli tam przebywać do czasu przekazania ich władzom Wolnej Francji.
Jednak wśród zatrzymanych nie było Darnanda. Zniknął bez śladu.
W SZEREGACH SS
Po zajęciu całej Francji przez armię hitlerowską „rząd” marszałka Pétaina znalazł się
pod ścisłym nadzorem władz okupacyjnych, ale mimo to ciągle występował wobec Fran-
cuzów jako „ich rząd”. W końcu 1943 roku Cecil von Renthe-Fink został mianowany „spe-
cjalnym doradcą niemieckim przy osobie marszałka Pétaina” - oficjalnie zajął stanowisko
„członka sekretariatu marszałka” - faktycznie jednak był jego nadzorcą, którego zadanie
polegało na przestrzeganiu, aby wszystkie zarządzenia wydawane przez „rząd” Pétaina były
zgodne z zarządzeniami niemieckimi. Wszelkie projekty zmian ustaw musiały być przed-
kładane mu do oceny i zatwierdzenia, zgody „specjalnego doradcy” wymagały również
projekty zmian personalnych w „rządzie”. Jeśli von Renthe-Fink miał jakiekolwiek wąt-
pliwości, wysyłał francuskie dokumenty do Berlina, aby tam podjęto decyzję.
W miarę upływu czasu niemiecki nadzorca coraz rzadziej korzystał z rad zwierzchni-
ków. Członkowie „rządu” Vichy kolaborowali z okupantem od początku wojny i znali
doskonale kryteria i wymogi doradcy. Doskonale układała się także współpraca w dziedzi-
nie wojskowej, zwłaszcza jeśli chodzi o walkę przeciwko partyzantom i komunistom. O
przykładnej, doskonałej wręcz współpracy z Niemcami świadczy fakt, że trzy miesiące po
okupacji całego kraju marszałek Pétain pozwolił Francuzom na „wstępowanie do obcych
formacji”, natomiast w lipcu 1943 roku administracja francuska zezwoliła swoim rodakom
na wstępowanie do Waffen SS.
W ślad za tym zezwoleniem kolaboranckie środki masowego przekazu rozwinęły kam-
panię propagandową, wzywającą Francuzów do masowego udziału w krucjacie przeciwko
bolszewizmowi, oczywiście w składzie jednostek SS. 22 lipca 1943 roku „prezydent” Laval
podpisał dekret, w którym nazywał już rzecz po imieniu, mianowicie głosił, że Francuzi
mogą „wstępować ochotniczo do formacji poza terytorium francuskim, utworzonych przez
rząd niemiecki (Waffen SS) do walki z bolszewizmem”.
Wkrótce powstało nowe pismo, „Devenir” (Zostań esesmanem), ozdobione swastyką.
Wzywano w nim Francuzów do obrony wspólnoty i kultury europejskiej, nazywając przy-
szłych francuskich esesmanów „wiernymi żołnierzami führera”. W jednym z numerów
„Devenir” próbowano dowieść, że Waffen SS można porównać do doborowych jednostek
armii napoleońskiej walczących przeciwko Rosji. Motyw napoleoński będzie odtąd nie-
ustannie towarzyszył propagandzie na rzecz wstępowania do Waffen SS.
To namawianie i zachęcanie przyniosło wreszcie wyniki. Do punktów werbunkowych
zaczęli napływać pierwsi ochotnicy, których Niemcy natychmiast wysyłali do miejscowo-
ś
ci Cernay w Alzacji, gdzie prowadzono wstępne przeszkolenie i naukę języka niemiec-
kiego.
Tymczasem wieści napływające z frontu wschodniego nie napawały optymizmem ani
Niemców, ani ich sojuszników, francuskich kolaborantów. Wojska niemieckie ponosiły na
wschodzie ogromne straty, toteż z każdym dniem rosło zapotrzebowanie na żołnierzy.
Niezwykle ostre kryteria zdrowotne, stawiane dotychczas ochotnikom wstępującym do
jednostek SS, stawały się coraz bardziej liberalne. Jeżeli na początku 1943 roku odrzuca-
no kandydata, któremu brakowało choć jednego zęba, w połowie tego samego roku
przyjmowano ludzi mających poważne braki w uzębieniu. Nie zwracano również uwagi na
przeszłość kryminalną kandydata (była ona nawet pożądana), nie stosowano także żadnych
kryteriów rasowych. Do ochotniczych jednostek Waffen SS przyjmowano zarówno Tata-
rów, jak i Arabów, choć poszczególne oddziały miały zazwyczaj jednolity narodowy skład.
Oczywiście poza dowódcami od szczebla pułku i powyżej, gdyż ci byli zazwyczaj Niem-
cami. W wielu przypadkach stanowisko dowódcy było dublowane. Na czele jednostki stał
Norweg, Duńczyk lub Francuz, lecz faktycznie dowodził tzw. inspektor niemiecki.
Począwszy od połowy 1943 roku Niemcy tworzyli pospiesznie coraz to nowe dywizje
Waffen SS. W ten sposób zorganizowano narodową dywizję walońską (9 tys. ludzi), fran-
cuską (10 tys.) i włoską (10 tys.). W Waffen SS byli także Szwajcarzy (700 osób) oraz
Brytyjczycy (100 osób). Przyjmowano również zdrajców z poszczególnych republik ra-
dzieckich, a także Słowaków, Albańczyków, Serbów, Bośniaków, Greków, Czechów, Wę-
grów, Bułgarów i Rumunów.
W połowie sierpnia 1943 roku do ośrodka szkoleniowego Waffen SS w Bad Teolz w
Bawarii wysłano na dalsze szkolenie trzy kompanie francuskich esesmanów z Alzacji.
Nosili oni typowe mundury tej formacji z czarnymi kołnierzami i naramiennikami oraz
stopnie SS. Od Niemców różnili się wyłącznie tym, że podobnie jak legioniści na lewym
ramieniu mieli naszywkę z francuskimi barwami narodowymi. Otrzymywali również żołd z
kasy niemieckiej. Na przykład dla esesmana (szeregowca) wynosił on 600 franków mie-
sięcznie, dla scharführera (sierżanta) 900, a sturmbannführera (majora) 1920 franków: Poza
tym za każdy dzień służby w pierwszej linii wszyscy otrzymywali dodatek w wysokości 20
franków, a mającym rodziny przysługiwało dodatkowo około 3500 franków miesięcznie.
Biorąc pod uwagę ceny żywności i artykułów przemysłowych żołd nie był wygórowany.
Do końca 1943 roku do Waffen SS zgłosiło się ponad 2000 Francuzów. Po zakończeniu
szkolenia utworzono z nich sturmbrigade SS (brygadę szturmową), na czele której stanął
sturmbannführer Gamory Dubordeau, aktywista Francuskiej Partii Ludowej, zawodowy
oficer.
Mimo trudnej sytuacji Niemcy długo wahali się z wysłaniem francuskiej brygady SS na
front. Nie dlatego, żeby nie ufali Francuzom. Wszak dowody wierności wobec führera dali
już legioniści francuscy w grudniu 1941 roku oraz podczas walki z partyzantami. Po prostu
zdaniem dowódców niemieckich nie byli to najlepsi żołnierze. Podobno sam Hitler ocenił
ich w sposób lapidarny: „nic nie warci”.
Ponieważ jednak sytuacja na froncie pogarszała się z dnia na dzień, 30 lipca 1944 roku
skierowali Niemcy francuską brygadę w rejon Sanoka. W tym czasie spora część Polski
była już wolna, a w Lublinie ogłoszony został Manifest PKWN i obradowała Krajowa Rada
Narodowa. Na zachodzie także wojska niemieckie nie odnosiły sukcesów. Armie sprzy-
mierzone, które wylądowały w Normandii 6 czerwca 1944 roku, wyzwoliły Półwysep
Normandzki i rozpoczęły ofensywę zakończoną wyzwoleniem Paryża. Wolne były także
Rzym i Florencja.
Francuscy esesmani dotarli do Sanoka 1 sierpnia i po krótkim odpoczynku zostali skie-
rowani na pierwszą linię. Już po wojnie jeden z Francuzów tak opisywał swoje wrażenia:
„Panował wśród nas wspaniały duch. Dostąpiliśmy zaszczytu walki u boku dywizji SS
»Horst Wessel«. Jednak zanim zdążyliśmy zająć pozycje, spadł na nas prawdziwy grad
pocisków artyleryjskich, moździerzowych i rakietowych. W ciągu kilkunastu sekund zgi-
nęło wielu naszych żołnierzy, w tym kilku oficerów. Kiedy otrzymaliśmy rozkaz wycofania
się w kierunku Mielca, z tysiąca dwustu esesmanów naszej brygady doliczyliśmy się nie-
całego tysiąca. I co najgorsze, w czasie walki nie zobaczyliśmy ani jednego bolszewika”.
Drugiego sierpnia radziecka 38 armia, wchodząca w skład 1 Frontu Ukraińskiego, wy-
zwoliła Sanok i Brzozów. Wojska radzieckie szły dalej, odrzucając w kierunku Dębicy
dywizje niemieckiej 17 armii polowej, w skład której wchodziła także francuska brygada
SS.
Około trzydziestoosobowy pododdział Francuzów pod dowództwem oberjunkra Henri
Kreutzera wyrwał się z kotła i okopał na cmentarzu przy wiosce Radomyśl. Tu dopędziły
francuskich esesmanów radzieckie czołgi i w ciągu kilku minut pododdział przestał istnieć.
Podobny los spotkał kompanie, którymi dowodził sturmbannführer Bance. Po panicznej
ucieczce jego ludzie schronili się w niewielkim lesie i tu zostali osaczeni przez żołnierzy
radzieckich. Wkrótce część ich zginęła, a część dostała się do niewoli.
Sturmbannführer Bance, któremu udało się wyrwać z okrążenia zaledwie z garstką
swoich podwładnych, dotarł do Dębicy, gdzie kwaterował już sztab niemieckiej 17 armii
polowej (Dębica, leżąca nad Wisłoka, według zamysłów niemieckiego dowództwa miała
być przekształcona w silny węzeł oporu na drodze wojsk radzieckich zmierzających na
Kraków). Tu Bance zebrał jeszcze około dwustu esesmanów, którzy dotarli do miasta wraz
z jednostkami niemieckimi, i postanowił zająć się sprawami organizacyjnymi, mającymi na
celu przywrócenie sprawności bojowej pododdziałów. Ledwie ochłonęli i zdołali zająć
jakąś nędzną kwaterę, odnalazł ich Adolf Reiche, oficer łącznikowy dowódcy dywizji SS
„Horst Wessel”. Rozkaz, jaki przekazał, był krótki: „Zameldować się u dowódcy garnizonu
i włączyć się do organizacji obrony miasta”.
Po powrocie do dowództwa dywizji untersturmführer Reich zameldował:
- Oddział Francuzów liczy dwustu trzech esesmanów; w tym stu lekko rannych. Wszy-
scy ciężko przestraszeni... Telefonista ryknął śmiechem, lecz zgromiony wzrokiem szefa
sztabu szybko się opanował.
- Co to znaczy „ciężko przestraszeni”?
- Mają obłęd w oczach, kilku pierze spodnie, a wszyscy klną Rosjan i tych, co ich na-
mówili do wstąpienia do SS. Nas również...
Szef sztabu zdał sobie sprawę, że niewielka będzie korzyść z tych ludzi, którzy zupełnie
inaczej wyobrażali sobie walkę z bolszewikami, którzy nie przypuszczali nawet, że od
pierwszego dnia pobytu na froncie będą zmuszeni do panicznej ucieczki, i podzielił się tą
refleksją z dowódcą dywizji.
- Wsadzić wszystkich na samochody i wysłać do Tarnowa. Nie chcę ich widzieć ani o
nich słyszeć. - Decyzja dowódcy była nieodwołalna. Niemcy zdołali utrzymać Dębicę za-
ledwie dwa dni. Jednoczesne natarcia radzieckich dywizji 15 korpusu piechoty 60 armii ze
wschodu i południa oraz oddziałów 33 korpusu piechoty 5 armii gwardii i 4 korpusu pan-
cernego z północy zmusiły Niemców do wycofania się na zachód. 23 sierpnia Dębica zo-
stała wyzwolona.
Tymczasem Francuzi sporządzili w Tarnowie raport, który został przesłany do Vichy.
Wynikało z niego jednoznacznie, że w ciągu zaledwie kilku dni pobytu na froncie (wlicza-
jąc w to dwa dni bezładnej ucieczki) brygada szturmowa SS „Charlemagne” straciła 90%
stanu osobowego (ranni i zabici).
Na przełomie sierpnia i września wszyscy Francuzi walczący w ramach armii niemiec-
kiej - esesmani i legioniści - na rozkaz Berlina zostali skierowani do północnej Polski, w
okolice Gdańska. Tu 1 września 1944 roku Legion Ochotników Francuskich do Walki z
Bolszewizmem został oficjalnie rozwiązany. Na odprawie oficerów legionu generał Edgard
Puaud, mający również stopień standartenführera SS, oświadczył, że wszystkich legioni-
stów spotkał duży zaszczyt, zostaną wcieleni do SS.
- Oczywiście - dodał z ironią w głosie - jeśli ktoś sobie tego nie życzy, może się zwolnić
i wrócić do domu.
Wypowiedź generała Puauda została przyjęta przez uczestników odprawy ponurym
milczeniem. Wszyscy oni wiedzieli, że Francja jest już wyzwolona i właściwie nie mają
dokąd wracać, bo jeśli nawet udałoby im się dotrzeć do domu, jako zdrajcy zostaliby
aresztowani i postawieni przed sądem.
Edgard Puaud, oficer zawodowy armii francuskiej, rozpoczął karierę w Legii Cudzo-
ziemskiej. Walczył między innymi w Indochinach, Maroku i Syrii. W 1939 roku skończył
pięćdziesiąt lat i został odwołany do kraju. Po kapitulacji Francji dowodził 23 pułkiem
piechoty armii rozejmowej.
W czerwcu 1943 roku Puaud wstępuje do Legionu Ochotników Francuskich do Walki z
Bolszewizmem. Powierzono mu dowództwo nad trzema batalionami walczącymi z party-
zantką radziecką na Białorusi. Wkrótce awansował do stopnia pułkownika. W końcu stycz-
nia 1943 roku został wezwany do Paryża do ambasadora Abetza.
Niemiec przyjął go bardzo serdecznie, zasypał komplementami, chwalił za zasługi w
walce przeciw partyzantom radzieckim. Wspomniał nawet, że zainteresował się nim sam
führer. Wreszcie przeszedł do konkretów.
- Panie pułkowniku, zapewne znany jest panu przychylny stosunek rządu francuskiego
(„rządu” Vichy - dop. autora) do sprawy wstępowania Francuzów do naszych wyborowych
jednostek Waffen SS. Wie pan też chyba o tym, że jest to duże wyróżnienie i zaszczyt dla
pana i pańskich rodaków. Biorąc zatem pod uwagę pana zasługi w walce z bolszewikami,
proponuję panu, w imieniu führera, stanowisko dowódcy francuskiej dywizji SS.
Pułkownik Puaud od dawna marzył o dwóch rzeczach: pragnął dowodzić dużym związ-
kiem taktycznym i otrzymać stopień generała. I teraz uświadomił sobie, że nieprzypadkowo
tuż przed wezwaniem do Paryża awansowano go do stopnia pułkownika - była to zapo-
wiedź, że wkrótce zostanie generałem. Oczywiście, jeśli przyjmie propozycję Abetza.
- Mam nadzieję, że pan się zgadza - ciągnął dalej ambasador.
- Oczywiście... tak... zgadzam się - jąkał wzruszony Puaud.
- A zatem zgoda. Jeśli jednak chce pan dowodzić dywizją - tłumaczył dalej Abetz - mu-
si się pan postarać o żołnierzy. A to może być trudne. Proszę zastanowić się nad metodami
werbunku, choć ja mam już konkretną propozycję. Myślę, że powinien pan rozpocząć na-
bór pod hasłem: „krucjata przeciwko bolszewikom w obronie kultury zachodniej”. Oczy-
wiście może pan przypomnieć przy okazji krucjatę Napoleona przeciwko Rosji. Ma pan
wielu kolegów-oficerów z okresu służby w koloniach. Oni także z całego serca nienawidzą
komunistów i bolszewików. Na pewno nie odmówią panu pomocy.
Edgard Puaud ostro zabrał się do roboty i faktycznie, jak radził mu Abetz, przede
wszystkim poszukał sobie pomocników. W gronie jego najbliższych współpracowników
znaleźli się między innymi: kapitan Armand Dubois, Jean Duvarwier oraz porucznik
Edvard Dupont. Teraz przyszła kolej na środki masowego przekazu. Prasa kolaborancka i
radio paryskie na hasło „francuska dywizja SS” udzielały Puaudowi wszechstronnej po-
mocy. Dziennikarze pisali pełne entuzjazmu artykuły i opracowywali inne materiały pro-
pagandowe. W gazetach pojawiły się hasła: „Wstępujcie do pierwszej dywizji Waffen SS,
dywizji francuskiej” (co sugerowało, że będą dalsze dywizje), „Waffen SS armią nowej
Europy”, na murach miast wykwitły barwne plakaty, z radia płynęły pełne zachęty słowa.
W całej Francji zorganizowano punkty werbunkowe, w których przy „ołtarzykach” z róż-
nymi pamiątkami, mającymi podkreślić dotychczasowe zasługi Francuzów w walce z ko-
munizmem, stali wyprężeni jak struny pierwsi ochotnicy, już w mundurach Waffen SS, z
trójkolorowymi naszywkami na lewym ramieniu.
Po kilku miesiącach Puaudowi udało się zwerbować około półtora tysiąca ochotników.
Wielu z nich działało dotychczas w milicji petainowskiej i teraz, kiedy grunt palił im się
pod nogami, kiedy zdali sobie sprawę, że wkrótce będą musieli ponieść odpowiedzialność
za popełnione przestępstwa, wstępowali do Waffen SS, licząc na to, że uda im się uniknąć
ś
mierci z rąk partyzantów.
Zasługi pułkownika Puauda zostały wysoko ocenione zarówno przez Himmlera, jak i
marszałka Pétaina. Marszałek nadał mu tak upragniony stopień generała brygady, a Niemcy
Krzyż Żelazny drugiej klasy. Puaud był jednak nieco zawiedziony, gdyż jego protektorzy
nie potwierdzili francuskiego stopnia generalskiego, nadając mu jedynie stopień standa-
rtenführera SS.
Pod koniec 1944 roku, po wcieleniu kilkuset byłych legionistów oraz niedobitków z
francuskiej brygady szturmowej SS, stan osobowy przyszłej dywizji SS liczył około 2000
ludzi. W końcu grudnia 1944 roku standartenführer Edgard Puaud wraz z całym składem
osobowym, w obecności przydzielonego do dywizji inspektora brigadeführera Gustawa
Krukenberga, złożył uroczystą przysięgę na wierność Hitlerowi. Francuski kapelan dywi-
zyjny, ksiądz Mayol de Lupe, celebrował mszę świętą, poświęcił sztandar dywizji, a na-
stępnie wygłosił kazanie, w którym oświadczył między innymi: „Do was się zwracam, moi
bracia, do was, którzy jesteście elitą i awangardą chrześcijaństwa... Wam, moi bracia, mogę
powiedzieć otwarcie: jestem jednym z najstarszych członków niemieckiej partii narodo-
wosocjalistycznej we Francji... Wierzę w Boga i uważam, że od bezbożnego barbarzyń-
skiego bolszewizmu może nas uratować jedynie uwielbiany przez nas wszystkich wódz,
Adolf Hitler, którego wybrał za swoje święte narzędzie i którego ramię uzbroił sam Bóg,
aby bronił naszej świętej wiary...”
Na zakończenie uroczystości Krukenberg w imieniu führera nadał dywizji oficjalną
nazwę „33Grenadier Division der Waffen SS Charlemagne”.
Ksiądz kapelan Jean de Mayol de Lupe był jednym z współtwórców francuskiej dywi-
zji. Pochodził on z rodu książęcego z południowej Francji i przez całe życie starał się po-
godzić służbę bożą ze służbą wojskową. Podczas pierwszej wojny światowej był kapela-
nem, a później zgłosił się ochotniczo do służby w armii kolonialnej na środkowym wscho-
dzie i został wysłany do Syrii. Wrócił do kraju, kiedy miał 54 lata.
Za pracę w koloniach - podkreślono jego udział w „nawracaniu” niewiernych na katoli-
cyzm - został wyróżniony przez Kościół francuski. Otrzymał godność kanonika, a następnie
prałata rzymskiego z prawem używania tytułu Jego Eminencji.
Nie ulega wątpliwości, że był gorącym zwolennikiem Hitlera i faszyzmu, a także agen-
tem hitlerowskim, zwerbowanym prawdopodobnie już w 1934 roku, podczas pobytu w
Monachium. Potwierdza to owo kazanie wygłoszone podczas przysięgi francuskich eses-
manów, w którym przyznał się, że należy do NSDAP, oraz list napisany do wodza III Rze-
szy, a odczytany podczas procesu kapelana w 1947 roku. Otóż w liście tym pisał: „Kiedy
pan został wodzem wszystkich Niemców, przybyłem z ramienia rządu francuskiego z misją
do Niemiec, do uniwersytetów w Monachium. Już pierwszego dnia wygłosiłem publiczne
przemówienie, w którym podkreśliłem wierność ideałom ruchu narodowosocjalistycznego.
Ten fakt dodał mi śmiałości, aby zwrócić się do pana, mój Wodzu, i oświadczyć, że jestem
dumny, iż przysięgałem Ci wierność...”
Właśnie podczas pobytu w Monachium, a następnie w Norymberdze w 1938 roku, po-
znał i zaprzyjaźnił się z profesorem Otto Abetzem i Westrickiem, z którymi aż do wybuchu
wojny prowadził ożywioną korespondencję.
Mianowanie przez władze okupacyjne Abetza ambasadorem Wielkiej Rzeszy Niemiec-
kiej we Francji (w żadnym okupowanym kraju Niemcy nie mianowali swoich ambasado-
rów, a jedynie wyznaczali gubernatorów) Jego Eminencja przyjął z największą radością.
Już następnego dnia po ogłoszeniu tej informacji przez radio paryskie prałat pospieszył do
siedziby Abetza, gdzie został przyjęty z otwartymi ramionami.
- Czekałem, czekałem niecierpliwie na Waszą Eminencję. Wiedziałem, że będzie pan
pierwszym Francuzem, który złoży mi wizytę w mojej rezydencji - wykrzykiwał radośnie
Abetz, wprowadzając gościa do swego gabinetu. - Mam dla Waszej Eminencji miłą nie-
spodziankę... - dodał tajemniczo. Po chwili rozległo się ciche pukanie i do gabinetu wszedł
rozpromieniony Westrick. Rozmowa między przyjaciółmi i wspólnikami zarazem trwała do
późnego wieczora. Żegnając gościa na progu swojej rezydencji, Abetz przypomniał:
- A zatem, tak jak ustaliliśmy. Proszę zapewnić swojej misji jak najszersze poparcie
wpływowych i liczących się osób.
Po tej wizycie de Lupe zaczął odwiedzać różne osobistości Kościoła francuskiego, by
przedstawić swoje stanowisko wobec władz okupacyjnych i uzyskać błogosławieństwo dla
zamierzonych poczynań. Nie wszędzie przyjmowano jego wywody ze zrozumieniem. Nie-
kiedy wyrzucano go po prostu za drzwi. Całkowite poparcie uzyskał jednak ze strony swe-
go spowiednika, kanonika Jourdin, proboszcza kościoła Notre-Dame de Victoires. Ten,
uważnie wysłuchawszy prałata, tak ocenił „zamiar” współpracy z władzami okupacyjnymi:
- Określenie „współpraca z okupantem” dla niektórych może brzmieć strasznie. Ale
przecież chodzi o
Francję i Francuzów, których Jego Eminencja może uratować. Dlatego proszę się nie
wahać. W tym miejscu trzeba dodać, że Jego Emmencja Jean de Mayol de Lupe nie przed-
stawił swemu spowiednikowi całej prawdy. Nie powiedział mu, że zobowiązał się wyko-
rzystać swój autorytet, autorytet duchownego wysokiej rangi, do wciągnięcia Francuzów do
armii hitlerowskiej.
Do kardynała rzymskiego Sibilia, z którym łączyły go bliskie stosunki i z którym odbył
przed rokiem 1940 wiele szczerych rozmów na temat ruchu faszystowskiego, napisał
otwarcie o swoich zamiarach. Sibilia w odpowiedzi przesłał mu błogosławieństwo, infor-
mując jednocześnie, że będzie się modlił za powodzenie trudnego zadania, jakiego się pra-
łat podjął. De Lupe zwrócił się również do kardynała Suharda. Tego dostojnika kościoła
spytał po prostu, czy może założyć mundur niemiecki. Kardynał był zdumiony jego wąt-
pliwościami.
Jean de Mayol de Lupe był zadowolony. Zdobył alibi i błogosławieństwo, na co zresztą
powoływał się podczas procesu sądowego w 1947 roku. Osobiście nigdy nie miał wątpli-
wości, że jego misją życiową jest walka z komunizmem, a zatem ze Związkiem Radziec-
kim. Zresztą już w 1941 roku, kiedy faszyści francuscy zaczęli organizować Legion do
Walki z Bolszewizmem, zgłosił się na kapelana. Jak na procesie zeznawali byli ochotnicy
legionu, podczas spowiedzi nie tyle wypytywał o ich grzechy, ile o przekonania polityczne
i motywy, którymi się kierowali wstępując do tej jednostki. Jeśli żalili się, że rodzice potę-
piają ich za służbę dla Niemców, kontaktował się z rodzinami ochotników i przekonywał
je, że droga obrana przez synów jest słuszna. Istnieje wiele poszlak, świadczących o tym,
ż
e ci, którzy przyznali się kapelanowi, iż wstąpili do legionu, aby uniknąć represji za szko-
dzenie okupantowi, i przy najbliższej okazji zamierzają zdezerterować, zostali aresztowani
i osadzeni w obozach.
Kiedy ksiądz de Lupe został kapelanem esesmanów w dywizji „Charlemagne”, nie
ograniczył się jedynie do sprawowania opieki duchownej nad swoimi „czarnymi owiecz-
kami”. Miał duże doświadczenie bojowe, zwłaszcza w walkach w armii kolonialnej, toteż
niejednokrotnie przejmował dowództwo. Na wielu zdjęciach został utrwalony w hełmie i w
mundurze SS. Od swoich „owieczek” różnił się tym, że na piersi nosił duży krzyż i nie miał
trójkolorowej naszywki na lewym ramieniu. Przy każdej okazji podkreślał, że przede
wszystkim służy swojemu wodzowi, Adolfowi Hitlerowi, a dopiero potem Francji.
Były inspektor dywizji „Charlemagne” Gustaw Krukenberg w 1972 roku, w wywiadzie
udzielonym francuskiej gazecie, wystawił następującą opinię kapelanowi Mayol de Lupe:
- To była silna indywidualność... Jego Eminencja lepiej znał swoich żołnierzy niż ich
dowódcy i miał na nich niemal nieograniczony wpływ. To on był największym zwolenni-
kiem, a zarazem inicjatorem zorganizowania francuskiej dywizji SS. Był moim oddanym i
zaufanym pomocnikiem. Pomagał w podnoszeniu morale tych, którzy utracili wiarę w
zwycięstwo...
Kadra francuskich dywizji została przeszkolona w Niemczech w Wildflecken. Rozka-
zem z 17 lutego 1945 roku dywizję skierowano w okolice Starogardu Gdańskiego, a w ślad
za nią miał nadejść transport dwudziestu czterech czołgów, wielu dział i moździerzy.
Transport ten nigdy jednak do francuskich esesmanów nie dotarł. Być może Niemcy w
ogóle go nie wysłali, lecz użyli do umocnienia własnych jednostek?
Dwa pułki dywizji „Charlemagne”, 56 i 58, zostały skierowane do miasteczka Czarne
na Pomorzu Zachodnim. Pociąg z Francuzami prawie przez całą drogę był ostrzeliwany.
Zanim dotarli na miejsce, mieli już kilkunastu zabitych i rannych. W Czarnem sytuacja
przedstawiała się fatalnie. Oto jak opisał swoje wrażenia francuski esesman François Reval:
„Po opuszczeniu wagonów w Hammerstein (Czarne) znaleźliśmy się w strasznej sytu-
acji Okropny mróz przenikał do szpiku kości. Nikt nie wiedział, gdzie znajduje się wróg - z
przodu, z tyłu czy z boku... Wszędzie słychać było strzały broni ręcznej i wybuchy poci-
sków armatnich... Nagle rozległy się krzyki:
- Rosjanie nadchodzą!!!
Niemal w tym samym momencie ujrzeliśmy na horyzoncie czołgi T-34, pędzące w na-
szym kierunku. Nie pamiętam, kiedy i jak nasz pułk znalazł się w lesie. Ale i tam nie mie-
liśmy spokoju. Przez wiele dni błąkaliśmy się po lasach, próbując dotrzeć do Szczecinka.
Cały czas byliśmy nękani przez oddziały radzieckie i polskie. Wielu naszych kolegów
zginęło. Jednym z pierwszych był obersturmführer Artus... Untersturmführer Counil pró-
bował ze swoim batalionem wyrwać się z okrążenia, ale poległ trafiony pociskiem w czo-
ło...”
Batalion, którym dowodził hauptsturmführer Obitz, próbował się bronić, ale w ciągu
dwóch godzin został rozbity. Jego dowódca popełnił samobójstwo.
Sytuacja francuskich esesmanów z każdą niemal minutą stawała się tragiczniejsza.
Wreszcie generał Krukenberg objął dowództwo nad resztkami 56 i 58 pułków, przedziera-
jących się lasami w kierunku Szczecinka. Teraz nie chodziło już o walkę, lecz o ucieczkę
na zachód, o ratowanie własnej skóry. W ciągu czterech dni pobytu na froncie straty Fran-
cuzów były ogromne. Z 5 tysięcy ludzi 500 zostało zabitych, a ponad 1000 rannych i zagi-
nionych. Z tych „zaginionych” wielu się odnalazło między jeńcami i robotnikami z obozów
pracy przymusowej. Niektórzy francuscy esesmani zostali zdemaskowani przez swoich
rodaków i oddani w ręce żołnierzy radzieckich.
Dwa bataliony francuskich esesmanów z dywizji „Charlemagne” przydzielono do 23
korpusu armijnego Wehrmachtu, broniącego dostępu do Gdańska od południa. Znaleźli się
oni pod ogniem nacierających jednostek 2 i 3 Frontów Białoruskich. Pomimo zaciętego
oporu 24 marca zostali oni wyparci z Pruszcza Gdańskiego i po bezładnej ucieczce znaleźli
się w Gdańsku, w tym mieście, w obronie którego, jak pisała w 1939 roku prasa francuska,
nie mieli zamiaru umierać. Generał artylerii Felmann, dowódca garnizonu gdańskiego,
włączył Francuzów do 4 dywizji grenadierów zmotoryzowanych SS Polizeidivision. Rejo-
nu gdańskiego broniły trzy korpusy niemieckie, a garnizon miasta liczył ponad 50 tys.
ż
ołnierzy, wycofanych z Prus Wschodnich. Obronę wspierała artyleria kilkunastu okrętów i
baterii pływających, a także lotnictwo w składzie około 100 samolotów.
Przed ostatecznym szturmem Gdańska, który rozpoczął się 27 marca, w ręce zwiadow-
ców wpadło trzech esesmanów z Polizeidivision. Zeznali oni, że zdają sobie sprawę z bez-
nadziejnej sytuacji, ale boją się poddać zarówno Rosjanom, jak i Polakom (w walkach o
wyzwolenie Gdańska brały udział pododdziały 1 Brygady Pancernej im. Bohaterów We-
sterplatte).
Jeden z francuskich esesmanów w artykule zatytułowanym „Zginęli za Gdańsk” (opu-
blikowany w 1973 roku) wspomina: „4 marca utworzyliśmy w Gdańsku »Kampfgrupe«
złożoną z około 500 ludzi. Wkrótce hauptsturmführer Obitz został ciężko ranny i dowodze-
nie objął Martin... 20 marca wycofaliśmy się w kierunku Gdyni, a następnie na półwysep
Hel, skąd ewakuowaliśmy się statkami w kierunku Danii”. W Gdańsku zginęło około 110
francuskich esesmanów.
Przed Czarnem brigadeführer Krukenberg opuścił dywizję i umknął za Odrę, przekazu-
jąc dowodzenie Francuzowi Puaudowi, który z tego powodu nie okazał zbytniej radości.
Zresztą Puaud niedługo sprawował „władzę” nad resztkami swojej dywizji. Alojzy Sroga w
książce pt. „Na drodze stał Kołobrzeg” tak opisuje ostatnie dni francuskiej jednostki:
„Obok, bliżej trasy 6 i 3 dywizji (dywizje polskie - dop. autora), dokonuje się zasłużony
dramat 33 dywizji SS »Charlemagne«... Siły główne francuskich faszystów z francuskim
dowódcą generałem Puaudem, liczące 3 tysiące ludzi, próbują podejść pod Białogard. Do-
wódca odnosi ranę. Ogień radzieckiej broni maszynowej i artylerii spycha grenadierów
pancernych na południowy zachód od miasta. O świcie gromadzą się oni w rejonie wsi
Czarnowąsy, Rzyszczewo, Byszyno.
Las wydaje im się najbezpieczniejszym schronieniem. By dojść do lasów, przebyć na-
leży wielką pustać. Ze wszystkich niemal stron spada gigantyczny ogień dział czołgowych i
moździerzy 120-milimetrowych. Następuje masakra dywizji. Tylko nielicznym udaje się
przedrzeć do lasu. Większość trafia do niewoli radzieckiej lub polskiej.
O godzinie 14.00 na lizjerze lasu zauważono jeszcze kuśtykającego i opierającego się
na żołnierzu generała Puauda. I to była ostatnia o nim wieść...”
Ciała Edgarda Puauda nie znaleziono. Wśród esesmanów francuskich, którzy przeżyli
wojnę, krążyły różne fantastyczne historyjki na ten temat. Jeden z nich, Multrier, twierdził,
ż
e Puaud został rozstrzelany, natomiast inny esesman, zeznający jako świadek na procesie
zaocznym byłego dowódcy francuskiej dywizji SS, zeznał, że widział go jeszcze w Berli-
nie. Puaud został zaocznie skazany przez sąd francuski na karę śmierci.
Piątego marca po południu batalion, którym dowodził obersturmführer Bassompierre,
dociera do Karlina, ale następnego dnia francuscy esesmani pod naporem wojsk radziec-
kich opuszczają miasteczko i pojedynczo ratują się ucieczką. Bassompierre dostaje się do
niewoli. Przekazany po wojnie władzom francuskim został skazany na karę śmierci i roz-
strzelany 20 kwietnia 1948 roku.
Z francuskimi esesmanami walczyli w Kołobrzegu polscy żołnierze z 7 i 9 pułków pie-
choty. Wielu Francuzów dostało się wówczas do niewoli. W cytowanej powyżej książce
Alojzy Sroga stwierdza: „»rewelacyjne« zeznania złożyli w sztabie wzięci do niewoli fran-
cuscy grenadierzy pancerni z 33 dywizji SS. Każdy z nich podkreślał, że siłą wcielono go
do tej formacji. Ot, był na robotach w Niemczech, zadał się z niemiecką dziewczyną, która
zaszła w ciążę. Postawiono go przed alternatywą: obóz koncentracyjny albo »ochotniczo«
wstąpi do 33 dywizji SS »Charlemagne«. Przy jednym z jeńców znaleziono... testament.
Językiem niezwykle patetycznym SS-owiec opisał motywy, które go skłoniły co wstąpienia
do vichystowskiej milicji. Ten grafomański elaborat kończy wyznaniem: »Wiem, że być
może narażam się na śmierć, chcę jednak służyć wielkiej i świętej sprawie«”.
Gdzieś w okolicach Białogardu zniknął jeszcze jeden „bohater”, organizator francuskiej
dywizji SS, Jego Eminencja kapelan Jean de Mayol de Lupe, któremu towarzyszył sekre-
tarz Henri Caux. Po udzieleniu błogosławieństwa esesmanom kapelan i sekretarz przebrali
się w uprzednio przygotowane stroje cywilne i, udając francuskich robotników wracających
do kraju, ruszyli na południowy zachód.
Drugiego kwietnia 1945 roku przed ozdobnymi drzwiami pałacu kardynalskiego w
Monachium stanęło dwóch mężczyzn. Jeden z nich, wysokiego wzrostu, o twarzy zdradza-
jącej, że przekroczył już siedemdziesiątkę, rozejrzał się dyskretnie i szeptem zapytał swego
młodszego towarzysza:
- Henri, czy na pewno kardynał nas oczekuje?
- Oczywiście, Wasza Eminencjo, zapewnił mnie o tym jego sekretarz...
- A więc, w imię Boga, dzwoń...
Kardynał przyjął serdecznie drogich gości i otoczył ich troskliwą opieką. Następnego
dnia, po sutym śniadaniu, składającym się z amerykańskich konserw i oryginalnej kawy
Nesca, zagadnął kapelana:
- Wiele przeżyłeś, drogi bracie, przez te lata wojny z bolszewikami. Na pewno szcze-
gólnie przykro było ci opuszczać swoje drogie owieczki. Należy ci się teraz zasłużony
odpoczynek. Dlatego załatwiłem ci pobyt w sanatorium w Bad Reichenhall, niedaleko
granicy austriackiej. Niczego się nie obawiaj, sanatorium kierują nasi ludzie. Wypoczniesz
tam i zregenerujesz swoje nadwątlone siły, które z pewnością będą jeszcze potrzebne w
służbie bożej...
Do sanatorium de Lupe'a i jego sekretarza zawiózł kapelan amerykański. Wkrótce jed-
nak Francuzi wpadli na trop prałata-esesmana i zażądali od Amerykanów jego wydania. Po
miesiącu pertraktacji de Lupe został przekazany władzom francuskim i wraz ze swoim
sekretarzem przewieziony do więzienia w Fresnes. 14 maja 1947 roku odbył się proces.
Podobno kapelan dywizji „Charlemagne” został wniesiony na salę sądową na noszach.
Prasa francuska ujawniła, że był to pomysł jego obrońcy, Verona, mający na celu wywoła-
nie litości sędziów. Jednak ani nosze, ani powoływanie się na zgodę wysokich osobistości
kościelnych, które aprobowały wstąpienie de Lupe'a do SS, niewiele pomogły obronie
kapelana. Sąd skazał go na 15 lat więzienia.
Ostatniego marca 1945 roku około tysiąca francuskich esesmanów dotarło do Neustre-
litz w Meklemburgii, gdzie czekał już na nich brigadeführer Krukenberg. Dał im zaledwie
kilka godzin na odpoczynek i zarządził zbiórkę, podczas której pochwalił ich i pogratulo-
wał udanej ucieczki przed Rosjanami. Później dodał, że cieszy się z ich przybycia, gdyż
będą tu bardzo potrzebni. Następnie zastrzegając się, że jest to ścisła tajemnica, którą w
zaufaniu im powierza, oświadczył:
- Führer przygotowuje się do ostatecznej rozprawy z naszymi wrogami. Tak, tak, nie
przejęzyczyłem się - wyjaśnił, dostrzegłszy zdumione miny swoich słuchaczy. - Führer
przygotował się do ostatecznej, zwycięskiej rozprawy. Wkrótce odniesiemy wspaniałe
zwycięstwo. Już za kilka dni, a może nawet godzin, nasza armia otrzyma dotychczas nie-
znaną broń, Wunderwaffe!
Esesmani gromko krzyknęli: „Heil Hitler”, choć nie wszyscy wierzyli w tę cudowną
broń, i zajęli miejsca w ciężarówkach, które ruszyły w kierunku Berlina.
Jechali wolno, gdyż wszystkie drogi dojazdowe do stolicy były nieustannie bombardo-
wane i ostrzeliwane przez lotnictwo i artylerię radziecką, a mosty znacznie wcześniej zo-
stały zniszczone, jednak zdążyli na czas. To znaczy przed 23 kwietnia, a więc przed całko-
witym okrążeniem Berlina przez Armię Radziecką...
W stolicy III Rzeszy powierzono im odcinek obrony w dzielnicy Neukoelln, przydzie-
lając jednego Tygrysa i Panterę. Utrzymali pozycję zaledwie pięć godzin. Esesman Henri
Fernet tak wspomina ten dzień:
„Rankiem 26 kwietnia Rosjanie wprowadzili do Berlina olbrzymie siły. Łączność na-
szego oddziału z sąsiadami z prawa i lewa została przerwana... Rosjanie byli wszędzie.
Rottenführer Millet, który dowodził naszą drużyną, próbował odnaleźć kompanię, lecz nie
udało mu się. Wtedy postanowił, że schronimy się w budynku starostwa. Kiedy usiłowali-
ś
my przeskoczyć ulicę, Millet został niemal przecięty na pół serią z karabinu maszynowe-
go, ja zostałem ranny w nogę. W budynku starostwa zastaliśmy kilku chłopców z Hitlerju-
gend i wspólnie zorganizowaliśmy obronę. Niestety nadjechały czołgi T-34 i zaczęły nas
ostrzeliwać z dział. Wtedy zginął mój kolega Roger...”
Jak wynika z dalszego ciągu relacji, Fernetowi razem z kilkoma kolegami udało się
opuścić budynek i dotrzeć do dowództwa batalionu, które mieściło się w browarze Thomas
Keller (mieszany francusko-niemiecki batalion dowodzony przez esesmana von Wallen-
rodta). Lecz i stamtąd esesmani zostali szybko wyparci - na miejscu pozostawili wielu
zabitych. 28 kwietnia francuscy esesmani, jako jedni z najwierniejszych, zostali włączeni
do obrony Kancelarii Rzeszy. Dwa dni później dowiedzieli się, że Hitler popełnił samobój-
stwo. 1 maja Henri Fernet był już jeńcem. A oto jak wspomina ten dzień:
„Prowadzili nas koło Kancelarii Rzeszy, która była naszą ostatnią nadzieją. Niestety, nie
doczekaliśmy się cudownej broni... Teraz tysiące moich kolegów esesmanów oglądało
ruiny kancelarii, a w Tiergarten widzieliśmy setki czołgów radzieckich...”
Fernet został odesłany do Francji i stanął przed sądem w Valenciene. Skazano go na 20
lat więzienia. Jednak na wolność wyszedł już w 1949 roku! Esesman Alain de Lac utracił
kontakt ze swoim rozbitym w okolicy Szczecinka oddziałem i błąkał się po lasach. We
wrześniu 1945 w pobliżu Polic zatrzymał go patrol polskiej Milicji Obywatelskiej.
Początkowo de Lac udawał francuskiego robotnika, który pozostał w Polsce, ale zdra-
dził go esesmański tatuaż. Przekazany władzom francuskim, został skazany na 25 lat wię-
zienia.
Wielu francuskich esesmanów uniknęło niewoli. Przebrali w cywilne ubrania, w tłumie
mężczyzn wracających z przymusowych robót w Niemczech zmierzali na zachód. Nie
wszystkim jednak udało się przekroczyć granicę francuską, gdyż żandarmeria przeprowa-
dzała dokładne kontrole i z tłumu uchodźców starała się wyłuskać przestępców, którzy
zhańbili Francję, przywdziewając esesmańskie mundury. Niektórzy z uciekających w prze-
braniu trafiali na teren okupowany przez jednostki armii francuskiej i tu natychmiast mu-
sieli odpowiedzieć za swoje czyny. Na przykład 7 maja dwunastu esesmanów z dywizji
„Charlemagne”, w tym trzech oficerów, zostało wziętych do niewoli w Bad Reichennall
przez pododdział 2 dywizji pancernej generała Leclerca. Po krótkim przesłuchaniu zostali
rozstrzelani.
Byli jednak i tacy, którym udało się uniknąć odpowiedzialności za zdradę ojczyzny, za
zbrodnie, jakie popełnili walcząc w szeregach formacji wojskowej SS.
Dziś we Francji żyje jeszcze kilkuset esesmanów z dywizji „Charlemagne”. Utrzymują
ze sobą kontakty towarzyskie, organizują wieczorki, podczas których wspominają swoje
„chwalebne” czyny, szczycą się odznaczeniami hitlerowskimi. Nawet nie kryją swojej
niechlubnej przeszłości. Na przykład untersturmführer Dupons udzielił wywiadu francu-
skiemu dziennikarzowi, w którym chwalił się, że służył w jednostce zabijaków Otto Skor-
zeny'ego. Wspomniał także iż miał kolegę, Francuza, który pełnił służbę w osobistej ochro-
nie Hitlera...
Jeden z esesmanów, właściciel kafejki w Paryżu (nie chciał podać swojego nazwiska
dziennikarzowi, aby nie utracić klientów), oświadczył:
„Wielu tych z »Charlemagne« twierdzi, że spełnili swoją powinność wobec Francji i
wobec Kościoła... Szczycą się i są dumni z tego, że walczyli przeciwko bolszewikom.
Obecnie działają we wszystkich organizacjach prawicowych... Niektórzy zaangażowali się
w ruch lewacki, który w gruncie rzeczy także jest antykomunistyczny. Około pół tuzina
byłych esesmanów brało udział w wydarzeniach w maju 1968 roku na Sorbonie... Naszymi
wrogami są komuniści. Tylko dzięki Amerykanom Europa cieszy się wolnością, choć cią-
gle zagraża nam komunistyczna dyktatura...”
ZAKOŃCZENIE
Francja była jedynym okupowanym krajem, w którym na tak ogromną skalę rozwinęła
się kolaboracja. Z Niemcami współpracowali wojskowi zawodowi, politycy, policjanci,
dziennikarze, artyści, przemysłowcy i bankierzy. Liczba kolaborantów znacznie przewyż-
szała liczbę członków ruchu oporu. Po stronie Niemców przeciwko wojskom koalicji,
głównie na froncie wschodnim, walczyło około 30 tysięcy Francuzów.
Kolaboracja objęła wiele warstw społecznych. Ogółem, jak stwierdził członek francu-
skiego ruchu oporu, Jean Paulthan, „ocenia się, że od 1 500 000 do 2 000 000 Francuzów w
różnym zakresie dotyczyła akcja wymierzania sprawiedliwości za kolaborację”.
Łącznie skazano na różne kary 146 tysięcy osób. Wykonano około 40 tysięcy wyroków
ś
mierci, w tym większość orzeczonych przez sądy ruchu oporu nazajutrz po wyzwoleniu,
blisko 800 tysięcy zostało skazanych na kary od kilku tygodni do dożywotniego więzienia.
Za zdradę ojczyzny zwolniono z zawodowej służby wojskowej, zdegradowano i ukarano 26
779 oficerów (piechoty, marynarki wojennej, lotnictwa) oraz 13 generałów i admirałów.
Między innymi na karę śmierci został skazany admirał Jean Laborde, który wydał rozkaz
samozatopienia francuskim okrętom wojennym w Tulonie, oraz założyciel i szef Milicji
Francuskiej Joseph Darnand. Nadmienić trzeba, że w różnych organizacjach ruchu oporu
walczyło przeciwko okupantowi około 10 tysięcy oficerów z przedwojennej armii francu-
skiej.
Z hitlerowskimi władzami okupacyjnymi ściśle współpracowało Radio Paryż, około 40
gazet, w tym m.in. „Le Matin”, „La Gerbe”, „Action Française”, „Combats”, „Union Ca-
tholique”. Ogółem za kolaborację skazano na karę śmierci 10 redaktorów naczelnych i
dziennikarzy, a 14 otrzymało kary od kilku lat więzienia do dożywocia.
Za kolaborację stanęło przed sądem ponad 60 pisarzy, 14 aktorów oraz 2 reżyserów.
Z okupantem kolaborował również kapitał francuski. Ogółem za współpracę z wrogiem,
a szczególnie za wspomaganie niemieckiej gospodarki wojennej, odpowiedziało przed
sądem 1538 przedsiębiorców, bankierów i dyrektorów różnych zakładów pracy. Do naj-
bardziej znanych należeli magnaci przemysłu samochodowego, bracia Jean, Henri, Maurice
i Paul oraz ich ojciec Marius Berliet, a także Louis Renault.
Haniebną współpracą z Niemcami zbrukała się także znienawidzona przez patriotów
francuska policja. Jednak ukarano zaledwie 7 tysięcy policjantów, w tym 200 komisarzy.
Pozostałym władze francuskie darowały winy ze względu na ich „fachowe przygotowanie
do walki o utrzymanie ładu publicznego”.
Ambasador III Rzeszy Otto Abetz, który zeznawał w czasie procesu kolaboranta, a za-
razem swojego bliskiego współpracownika Fernanda de Brinon (w 1935 roku utworzył on
„Komitet Francja - Niemcy”, a podczas okupacji kierował m.in. kampanią propagandową
na rzecz wstępowania Francuzów do armii hitlerowskiej), oświadczył: „Hitler określił ko-
laborację jako wielkie targowisko głupców, na którym jedyną stroną, która została oszuka-
na, byli Francuzi”.