11 Wladyslaw Zielinski Pod znakiem trupiej czaszki

background image

Władysław Zieliński

POD ZNAKIEM TRUPIEJ CZASZKI

Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej

Warszawa 1987

Okładkę projektował: Konstanty M. Sopoćko

Redaktor: Wanda Włoszczak

Redaktor techniczny: Anna Lasocka

background image

W HITLEROWSKICH MUNDURACH

Zanim mieszkańcy Sanoka zdążyli skryć się w bramach domów i różnych zaułkach, na rynek wjechało

kilka ciężarówek wypełnionych esesmanami. Stary Janiak, którego wysiedlono z Francji w 1935 roku, ze
zdumieniem słuchał ich śpiewu:

„Walka z czerwonym wrogiem
Jest naszym obowiązkiem,
Świętym obowiązkiem żołnierzy Europy”.
Nie ulegało wątpliwości, esesmani śpiewali po francusku. Poza tym na burtach ciężarówek

wymalowane były trójkolorowe flagi, a nad łazikiem dowódcy powiewał francuski sztandar.

A zatem doczekaliśmy się Francuzów, tyle że nie w trzydziestym dziewiątym, a w czterdziestym

czwartym roku i to w mundurach SS, ze złością i goryczą pomyślał Janiak.

*

O tym, że po kapitulacji w 1940 roku Francja została podzielona na dwie części i że w południowej

powstał rząd kolaborujący z Niemcami, na ogół Polacy wiedzieli. Wiedzieli także, że na czele tego rządu
stanął bohater spod Verdun, marszałek Pétain. Nikt jednak nie przypuszczał, że zaledwie rok później
Francuzi będą wstępowali ochotniczo do armii hitlerowskiej oraz że zostanie przez nich utworzony Legion
Ochotników Francuskich do Walki z Bolszewizmem (LVF). Tego nie przewidzieli nawet najwięksi
pesymiści.

Niemal nazajutrz po napaści niemieckiej na Związek Radziecki w Paryżu i w wielu miastach strefy

okupowanej zorganizowano punkty werbunkowe do legionu. Okna wystawowe w lokalach przeznaczonych
do tego celu ozdobione były portretami marszałka Pétaina, a hasła głosiły: „Wstępuj do Legionu Ochotników
Francuskich do Walki z Bolszewizmem. Francuzie, los Francji jest w twoich rękach”. I obok tych haseł
zawsze widniał ostrzegawczy napis: „Żydom nie wolno się zatrzymywać przed tą wystawą”.

Część Francuzów mijała owe lokale obojętnie, wielu przechodząc obok spluwało z pogardą, jednak byli

i tacy, którzy wstępowali... i zapisywali się do legionu.

W kampanii werbunkowej wzięła udział cała ówczesna francuska prasa. Dzienniki „Le Matin”, „Paris

Soir”, „Union Catholique” i wiele innych donosiły z radością: „Francuzi walczyć będą przeciwko
bolszewikom. Już wkrótce na wschód wyjedzie pierwszy oddział Legionu Ochotników Francuskich. Weźmie
on udział w ostatecznym przełamaniu linii Stalina”.

W akcję tę zaangażowała się także część kleru katolickiego. Między innymi popierał ją kardynał

Braudrillart z Akademii Francuskiej, rektor Paryskiego Uniwersytetu Katolickiego, który pobłogosławił
legionistów i publicznie oświadczył, że są oni „najlepszymi synami Francji”. Marszałek Pétain pośrednio,
jako szef rządu francuskiego, zalegalizował legion, przesyłając na ręce pierwszego jego dowódcy,
pułkownika Rogera Labonne'a (oficer zawodowy armii francuskiej), telegram następującej treści:
„Legioniści, w Waszych rękach spoczywa honor wojskowy Francji”.

Decyzję dotyczącą zorganizowania francuskiego legionu podjęto 7 lipca 1941 roku w paryskim hotelu

„Majestic”.

*

Już o godzinie dziesiątej do dużej sali restauracyjnej, przekształconej tego dnia w salę obrad, zaczęli

przybywać przywódcy francuskich partii faszystowskich i profaszystowskich. Niektórzy z nich witali się
nawet charakterystycznym podniesieniem dłoni, lecz bez towarzyszących temu gestowi słów... Jeszcze nie
wiedzieli, kogo pozdrawiać — „wodza” Pétaina, czy „wodza wodzów” Hitlera. Wokół ustawionych w
prostokąt stołów mieli zająć miejsca: Eugene Deloncle — przewodniczący Socjalnego Ruchu Ludowego,
Jacques Doriot — przywódca Francuskiej Partii Ludowej, Marcel Déat — Zgromadzenie Narodowo-
Ludowe, Jean Boisset — Biały Front, Paul Chack — Komitet Antybolszewicki, Marcel Buccard — Partia
Francistów, Pierre Cementi — Francuska Partia Narodowo-Kolektywistyczna.

Na sali panowała koleżeńska atmosfera. Wszyscy przecież znali się jeszcze przed wojną, choć

reprezentowali różne partie. Większość otoczyła Deloncle'a. Słuchali go uważnie, od czasu do czasu
wybuchali śmiechem. Właśnie opowiadał interesująco i dowcipnie, jak to 16 kwietnia 1936 roku jego
motocykliści, ubrani w czarne kurtki i berety, wjechali z dużą prędkością w kolumnę zwolenników Frontu
Ludowego. Oczywiście jego partia nie nazywała się wtedy Socjalnym Ruchem Ludowym, lecz nosiła nazwę
„Tajny Komitet Akcji Rewolucyjnej”, choć bardziej znana była pod nazwą „La Cagoule”, czyli kaptur.

background image

Podczas wspomnianej akcji miał miejsce „wypadek” przy pracy. Jeden z „komandosów” spadł z motocykla.
Zabrany na komisariat policji wylegitymował się jako porucznik służby zawodowej — Maurice Duclos.
Niecałą godzinę po zatrzymaniu został zwolniony w wyniku osobistej interwencji... admirała Darlana. Jak
okazało się później, Darlan był jednym z przywódców kagulardów.

Serdecznym kolegą Deloncle'a był Marcel Déat. Zresztą cenili go wszyscy przywódcy francuskich

faszystów jako autora „odważnego” artykułu opublikowanego w sierpniu 1939 roku, artykułu
zatytułowanego „Czy Francuzi powinni umierać za Gdańsk?”, który to tytuł stał się później hasłem
wszystkich sił reakcyjnych we Francji.

Stopniowo zebrani na sali przywódcy partyjni zaczęli się niepokoić. Mijała już godzina, a

przedstawiciele armii niemieckiej mający wziąć udział w naradzie ciągle byli nieobecni. Dopiero kiedy zegar
wskazał jedenastą, na salę wkroczyła delegacja oficerów Wehrmachtu, na czele której stał esesman
obersturmbannführer Arnold Tatzig. Krótkie, niedbale rzucone „heil” i hitlerowcy zajęli miejsca przy stole.
Zapraszając Francuzów, by uczynili to samo, dali do zrozumienia, że oni czują się tutaj gospodarzami.

Naradę rozpoczął jeden z oficerów Wehrmachtu.
— Panowie — zwrócił się do przywódców francuskich partii politycznych — nasz wódz, Adolf Hitler,

daje wam, Francuzom, szansę wzięcia udziału w walce, a właściwie w misji, jaką jest wyzwolenie Europy i
chrześcijaństwa od groźby bolszewizmu. Jest to wyraz dużego zaufania i zarazem zaszczyt dla każdego
Francuza, że będzie mógł walczyć u boku żołnierza niemieckiego przeciwko bolszewikom...

Po tym wstępie rozgorzała dyskusja, do której nikt nie musiał zachęcać. Hitlerowcy, uśmiechając się

ironicznie, musieli wprost hamować przywódców francuskich partii, którzy zamierzali wcielić do legionu
bez mała wszystkich zdemobilizowanych żołnierzy oraz jeńców ze stalagów i oflagów. Deloncle oświadczył
nawet, że będzie to „forma rehabilitacji za udział w walce przeciwko naszym przyjaciołom — Niemcom”. W
końcu ustalono, ku zadowoleniu obydwu stron, że na razie zaciąg do legionu będzie ochotniczy i nie
powinien przekroczyć 20 tysięcy ludzi. Oczywiście Niemcy byli przezorni, chcieli sprawdzić, jak Francuzi
będą się spisywali na froncie.

W ciągu pierwszych trzech miesięcy akcji werbunkowej do legionu zgłosiło się zaledwie 13 400

ochotników, z których komisja lekarska odrzuciła 4600, a 3000 nie przyjęto ze względu na przeszłość
kryminalną. Jedną trzecią pozostałych ochotników stanowili oficerowie i podoficerowie zawodowi z
przedwojennej armii francuskiej. Kiedy już istniał trzon pierwszej mającej walczyć u boku Niemców
jednostki, wyznaczono jej dowódcę. Został nim pułkownik Roger Labonne.

Ochotników zgrupowano teraz w pobliżu Paryża, gdzie pod dowództwem oficerów hitlerowskich odbyli

przeszkolenie wojskowe oraz krótki kurs języka niemieckiego — zasób słów niemieckich, które im wbijano
do głów, ograniczał się do podstawowych komend i składania meldunków. Tam również nałożyli na siebie
mundury Wehrmachtu. Jedyną odznaką francuską, jaką nosili, była niebiesko-biało-czerwona naszywka na
lewym przedramieniu i napis „France”. Kiedy liczba ochotników zwiększyła się do blisko 20 tysięcy,
utworzono z nich 638 pułk Wehrmachtu i dwa samodzielne bataliony.

Dwudziestego siódmego sierpnia 1941 roku na Gare du Nord (Stacja Północna w Paryżu) odbyło się

uroczyste pożegnanie legionistów odjeżdżających na wschód. Na dworzec przybyły oficjalne osobistości
administracji francuskiej, delegaci partii faszystowskich, oficerowie francuscy ze strefy południowej, z tak
zwanej armii rozejmowej, oraz przedstawiciele okupacyjnych władz hitlerowskich. Okrzyki „vive Pétain”
zmieszały się z okrzykami „vive Doriot”, „vive Deloncle”, „vive Hitler”.

Na kilka minut przed odjazdem pociągu, kiedy orkiestra skończywszy grać Marsyliankę przeszła do

niemieckiego „Deutschland über alles”, rozległa się niespodziewanie seria z pistoletu maszynowego. W
pierwszej chwili nikt nie zorientował się, co miały znaczyć te strzały. Niektórzy sądzili nawet, że to seria
oddana na wiwat. Sytuacja wyjaśniła się, kiedy zebrani na dworcu dostrzegli padającego na ziemię Lavala i
Déata oraz szarpiącego się legionistę. Zamachowiec, Paul Colette, został obezwładniony przez kolegów i
oddany w ręce policji (przeżył wojnę i w 1946 roku napisał książkę pt. „Strzelałem do Lavala”). Po tym
wydarzeniu werbownicy wprowadzili zasadę ścisłej selekcji ochotników; zwracali teraz szczególną uwagę
na ich przeszłość polityczną..

Pierwsza podróż legionistów nie trwała długo. Zostali przewiezieni do Niemiec, gdzie przeszli trwające

niemal dwa miesiące szkolenie. W końcu listopada, już bez pożegnalnej ceremonii, załadowano ich do
pociągu i przetransportowano do Smoleńska, skąd po dwudniowym odpoczynku wymaszerowali w kierunku
Moskwy.

Podniosły nastrój ochotników do walki z bolszewizmem prysł, a właściwie ochłódł, kiedy nadeszły

pierwsze mrozy. Jeden z nich, Jean Claire, w liście do matki napisał wówczas: „Kochana Mamo, mróz
okropny, —40°, uniemożliwia myślenie. Po prostu mam zamrożony mózg. Kilku kolegów straciło uszy oraz
palce u nóg. Ja mam także odmrożone uszy. Odpadło mi pół lewego ucha...”

background image

Siódmego grudnia 638 pułk Wehrmachtu, czyli francuski Legion do Walki z Bolszewizmem, przeszedł

chrzest bojowy w okolicach jeziora Dżukowo. Francuzi stracili wówczas niemal 2/3 składu osobowego, nie
biorąc pod uwagę tych, którzy zamarzli na śmierć, zanim zdążyli oddać choć jeden strzał.

Po pierwszej bitwie dowództwo niemieckie uznało, że legion francuski pod względem wojskowym

przedstawia bardzo małą wartość, że wręcz nie nadaje się do działań frontowych, a ponieważ w tym czasie
Niemcom bardzo dokuczali partyzanci, skierowali do walki z nimi Francuzów.

W połowie 1942 roku dowództwo niemieckie zdało sobie sprawę, że czas skończyć z rojeniami o

„wojnie błyskawicznej” na froncie wschodnim. Wprawdzie armia hitlerowska okrążyła Leningrad, zbliżyła
się do Moskwy i walczyła w Stalingradzie, ale obrona radziecka wbrew oczekiwaniom Hitlera nie załamała
się, przeciwnie — była bardziej zaciekła. Coraz częściej Armia Radziecka przejmowała inicjatywę, a na
zapleczu rosły siły partyzantów. Wylatywały w powietrze linie kolejowe i mosty, zaopatrzenie wojsk stawało
się z dniem każdym trudniejsze. W 1942 roku partyzanci zaczęli działać również na terenach Polski.

Francuscy legioniści, którzy okazali się niezdatni do walki na pierwszej linii frontu, nie mogli sobie

również poradzić z partyzantami. Ginęli od pocisków „leśnych bolszewików”, jak nazywali partyzantów,
choć prawie nigdy ich nie widzieli. Jedynymi sukcesami, jakimi mogli się „poszczycić”, było mordowanie
podejrzanych o „współpracę”, czyli cywilów, przeważnie mieszkańców wsi.

Przepojeni petainowską i hitlerowską propagandą legioniści głęboko wierzyli w zwycięstwo Niemców.

Zresztą ich nienawiść do komunistów i Związku Radzieckiego często miała swoje źródła w przeszłości, w
wychowaniu rodzinnym i atmosferze panującej w armii francuskiej. Niektórzy z nich wierzyli, że po
pokonaniu Europy przez Hitlera Francja odzyska rangę mocarstwa europejskiego, oczywiście jako państwo
faszystowskie, i zostanie dopuszczona do podziału łupów. Stanie się także ważniejszym sojusznikiem
Niemiec niż Włochy.

Kim byli ci fanatyczni zwolennicy faszyzmu, Pétaina i Hitlera? W zachowanych we Francji

dokumentach znajdują się życiorysy niektórych z nich.

Jean Dupont pisał: „Zostałem powołany do wojska w 1939 roku. Zmuszono mnie do udziału w tej

podłej, z góry skazanej na klęskę, wojnie. Po kapitulacji znalazłem się w wolnej strefie. Mój ojciec był
zakochany w Déacie i brał aktywny udział w farsie wzorowanej na niemieckich kronikach. Nosił brunatną
koszulę, wysokie buty z cholewami i beret baskijski. Mnie interesowała prawdziwa Europa,
narodowosocjalistyczna, a nie jakaś imitacja faszyzmu w postaci nacjonalizmu francuskiego”.

Pierre Dedans, właściciel małego sklepiku spożywczego, w swoim życiorysie napisał: „Zaciągnąłem się

do Młodzieży Marszałka... Śpiewaliśmy piosenkę »Nasi sprzymierzeńcy przegrali wojnę i nadzieję na
zwycięstwo...« Kochałem Pétaina jak ojca. Zostałem faszystą i wstąpiłem do milicji. Uważam jednak, że
mogę lepiej służyć wielkiej sprawie. Dlatego zgłaszam się do Legionu, bo chcę bronić kultury europejskiej i
chrześcijaństwa...”

A oto fragment życiorysu Jeana Duvina: „W lutym 1934 roku wstąpiłem do ruchu Akcji Francuskiej.

Pierwszy raz walczyłem z komunistami na placu Concorde. Wśród nas byli ranni i zabici. Następnego dnia
zostaliśmy uzbrojeni (Duvin nie podaje, kto ich uzbroił — dop. autora). Wtedy wzięliśmy odwet. Wielu
padło z ich strony. Co pewien czas organizowaliśmy sobie »wieczorki nacjonalistyczne«. Po kapitulacji
zaprzyjaźniłem się z Niemcami. Pomagałem im w małych pogromach oraz wyłapywaniu Żydów i
komunistów. Teraz proszę o zapisanie mnie do Legionu...”

Inny ochotnik, majster z zakładów metalowych, Paul Dujardin, napisał krótko: „Czuję, że należę do

wyższej rasy, prawie nordyckiej. Mam dość pracy z tymi podludźmi Polakami”.

Oficer służby zawodowej, porucznik Victor Danube, prosząc o przyjęcie do Legionu, chwalił się, że ma

duże doświadczenie bojowe, bo walczył w Afryce Północnej, Indochinach i w Maroku. A teraz prosi o
zaszczyt walki przeciwko bolszewikom, których nienawidzi z całego serca.

W lutym 1942 roku ambasador III Rzeszy w Paryżu, Otto Abetz, wezwał do siebie Jacquesa Doriot,

Eugene'a Deloncle i sekretarza stanu w rządzie Vichy, Jacquesa Benoist-Méchin, by wyrazić swoje
niezadowolenie z powodu małego dopływu ochotników-legionistów i zastanowić się wspólnie nad wyjściem
z tej przykrej sytuacji. Ambasador nie bawił się w uprzejmości i nie ukrywał irytacji. Powód jego
zdenerwowania był prosty. Dwa dni wcześniej z popołudniowej drzemki obudził go ostry dzwonek telefonu.
Podniósł słuchawkę i usłyszał gniewny głos Himmlera:

— Przed chwilą rozmawiałem z führerem. Ma zamiar przenieść pana do pracy w Jugosławii albo

powołać do armii i wysłać na front wschodni. Za nieudolność...

Abetzowi odebrało mowę. Z odrętwienia wyrwał go Himmler, który ryczał do słuchawki:
— Halo, słyszy mnie pan, Abetz? Niech się pan odezwie!
— Co się stało? Za co? — jąkał się ambasador.
— Pan jeszcze pyta? Za dobrze się panu powodzi w tym Paryżu! Czy pana zdaniem za Europę, za

background image

kulturę europejską, mają ginąć wyłącznie Niemcy? A kto zasiedli po wojnie całą Rosję, jak wyginie zbyt
dużo naszych ludzi? Może te żabojady? Przyrzekł pan führerowi, że doprowadzi do tego, aby co najmniej
pół miliona Francuzów wstąpiło do naszej armii, że uda się nawet zwerbować wielu do SS! I co? Zgłosiło się
zaledwie kilkanaście tysięcy ochotników...

Nie tyle ta reprymenda wstrząsnęła Abetzem, ile groźba, że może wylądować na froncie wschodnim. I

to przede wszystkim „zmobilizowało” ambasadora do zdecydowanego działania.

Oczywiście w czasie odprawy, bo raczej taki charakter miała ta niby „narada”, ani słowem nie

wspomniał o telefonie od Himmlera. Bez żadnych grzecznościowych wstępów oświadczył Francuzom:

— Panowie, wezwałem was, gdyż nie dotrzymujecie swoich sojuszniczych zobowiązań. O nowy ład w

Europie trzeba walczyć, i to nie jest żaden slogan. Francja musi udowodnić, że zasłużyła na to, aby zająć
godne miejsce wśród państw narodowosocjalistycznych. Przedtem trzeba jednak pokonać wrogów i osiągnąć
zdecydowane zwycięstwo. A teraz oczekuję od panów propozycji...

W pierwszej chwili Francuzi nie zrozumieli, o co ambasadorowi chodzi. Najszybciej „zaskoczył”

Benoist-Méchin.

— Ależ, panie ambasadorze — próbował wyjaśnić. — W szeregach Legionu Ochotników Francuskich

do Walki z Bolszewizmem walczy blisko dwadzieścia tysięcy ochotników, w Luftwaffe kilka tysięcy, przy
budowie Wału Atlantyckiego oraz innych fortyfikacji również kilka tysięcy...

Abetz przerwał brutalnie:
— Nie interesują mnie pańskie wyliczanki. To wszystko razem nie przekracza trzydziestu tysięcy ludzi.

I wy mówicie o wkładzie do walki z bolszewizmem? To są kpiny! Francję stać na co najmniej pół miliona
żołnierzy! O mniejszej liczbie führer nawet nie chce słyszeć. Zresztą upoważnił mnie, żeby panom
powiedzieć, że w tej sytuacji ma wątpliwości co do udziału Francji w konferencji europejskiej po
zakończeniu zwycięskiej wojny. Chyba że Francja weźmie w niej udział jako państwo pokonane.

Benoist-Méchin wiedział, co to oznacza: odsunięcie Francji od udziału w podziale łupów wojennych.

Co by na to powiedział marszałek! Do tego nie można dopuścić. Dlatego przemilczał obraźliwą uwagę
Abetza i ponownie zabrał głos.

— Panie ambasadorze, przyrzekam panu, że życzenie führera będzie spełnione. Do walki z

bolszewikami zmobilizujemy nie tylko pół miliona żołnierzy, ale cały milion. Poza tym do dyspozycji
gospodarki Wielkiej Rzeszy, której jesteśmy wiernymi sojusznikami, oddamy co najmniej sto tysięcy
robotników...

— Dlaczego zaledwie sto tysięcy — znów przerwał mu Abetz. — Potrzebujemy czterystu do pięciuset

tysięcy robotników, w tym kilkanaście tysięcy wykwalifikowanych, przydatnych w przemyśle
zbrojeniowym...

— Jak pan sobie życzy — skwapliwie i pokornie zgodził się francuski sekretarz stanu. — Zwerbujemy

pół miliona.

Od tego momentu rozmowa między partnerami przebiegała już w atmosferze wzajemnego zrozumienia.

Abetz był zadowolony, czego dowodem był fakt, że łaskawie przeszedł na język francuski. Wiedział już, że
nie grozi mu front wschodni, że może też liczyć na służalczość przedstawicieli tego śmiesznego rządu
francuskiego, uzależnionego nie tylko od Hitlera, ale nawet od niego, Abetza. Zresztą gdyby te żabojady
wiedziały, jaką niespodziankę szykuje im führer... Przypomniał sobie teraz rozmowę między Ribbentropem a
Himmlerem, której był świadkiem podczas pobytu w Berlinie. Dowiedział się wówczas, że jeśli alianci
zagrożą wybrzeżom Europy, szczególnie od południa, Niemcy nie będą sobie mogli pozwolić na luksus
„wolnej strefy”. A takie zagrożenie stawało się coraz bardziej realne.

Sekretarz stanu Jacques Benoist-Méchin po powrocie do Vichy natychmiast zameldował się u

marszałka. Pétain, wysłuchawszy go uważnie, chwilę milczał, wreszcie powiedział jedno tylko zdanie: „A
zatem niech pan działa”.

Benoist-Méchin uznał, że wypowiedź ta oznacza przyznanie mu nieograniczonego pełnomocnictwa w

zakresie realizowania spraw omawianych z ambasadorem III Rzeszy, i ostro zabrał się do pracy. Dokładnie
w pierwszą rocznicę napadu armii hitlerowskiej na Związek Radziecki — 22 czerwca 1942 roku, rząd Vichy
ogłosił ochotniczy zaciąg do Trójbarwnego Legionu, który miał być „narodowy”, podobnie jak „narodowa”
była hiszpańska Błękitna Dywizja.

Żołnierze Trójbarwnego Legionu mieli nosić wyłącznie francuskie mundury, miały im przysługiwać

francuskie stopnie i obowiązywać francuskie regulaminy. A więc byłaby to „czysto” francuska jednostka,
podlegająca ministrowi wojny rządu Vichy, generałowi Bridoux, na terenie Francji, a na froncie
podporządkowana operacyjnie dowództwu niemieckiemu.

Po cichu Bridoux żywił nadzieję, że jego syn, który walczył na froncie wschodnim w mundurze

hitlerowskim, z czasem przejdzie do „jego” legionu. Obawiał się jednak, że takie posunięcie nie podobałoby

background image

się Niemcom, a i marszałek nie byłby z tego zadowolony. Generał Bridoux był gorącym zwolennikiem
pełnej kolaboracji wojskowej z Niemcami, lecz w barwach i mundurach francuskich.

W czerwcu 1942 roku przybył do Vichy Fritz Sauckler, szef urzędu Generalnego Pełnomocnika do

Spraw Zatrudnienia, do niedawna gauleiter Turyngii. Odbył on długą rozmowę z nowo mianowanym
przewodniczącym Rady Ministrów — Pierre Lavalem, na temat oddania do dyspozycji Rzeszy pierwszego
rzutu robotników — miało ich być 250 tysięcy. Żeby zachęcić Francuzów do wyjazdu, Laval zaproponował
Saucklerowi, aby za każdych trzech ochotników skierowanych do pracy w Niemczech władze hitlerowskie
zwolniły jednego jeńca wojennego.

— Rozumie się, że po krótkim wypoczynku ten zwolniony, już jako cywilny robotnik, wyjedzie także

do was do pracy — przekonywał Laval Niemca.

Sauckler po konsultacji z Abetzem łaskawie zgodził się na taką wymianę.
Propaganda rządu Vichy ubrała tę transakcję w odpowiednie „szaty”, głosząc, że „każdy Francuz

wyjeżdżający ochotniczo do pracy do Niemiec daje wyraz swojego głębokiego patriotyzmu i
humanitaryzmu. Dzięki niemu bowiem do Francji będzie mógł powrócić jego kolega, przebywający
dotychczas w obozie jenieckim”. Jednocześnie w całej Francji rozlepione zostały plakaty z napisem:
„Żołnierze niemieccy oddają swoją krew — wy dajecie swoją pracę dla uratowania Europy przed
bolszewizmem”.

Po zakończeniu rozmów z Saucklerem i podpisaniu tego państwowego aktu „handlu niewolnikami”

Laval wygłosił przemówienie radiowe, w którym oświadczył m.in.: „Życzę zwycięstwa Niemcom, gdyż bez
zwycięstwa naszych sojuszników bolszewizm w najbliższym czasie zaleje całą Europę...” Laval nie
przewidział jednak, że za kilka miesięcy zostanie zalana cała „wolna strefa”, i to bynajmniej nie przez
bolszewików, lecz wojska jego sojusznika — Niemiec.

Już w przeddzień 11 listopada 1942 roku budynki prefektury, żandarmerii oraz niektóre domy prywatne

w wolnej strefie zostały udekorowane trójkolorowymi flagami. Organizacje terenowe Legionu Kombatantów
i Ochotników Rewolucji Francuskiej przygotowały się do tradycyjnych wieców i przemarszów przed
budynkiem merostwa. Bardziej gorliwi przewodniczący komitetów wysłali na adres marszałka, a także
Darlana, twórcy Legionu, depesze gratulacyjne, zapewniając ich jednocześnie, że „będą stali niezłomnie na
straży rewolucji narodowej i bronić będą chrześcijaństwa przed komunizmem”. Przygotowania do
uroczystości zostały zakończone. Dnia następnego miało rozpocząć się świętowanie.

Tymczasem wczesnym rankiem 11 listopada ryk samolotów, zgrzyt gąsienic i warkot samochodów

zbudził mieszkańców wolnej strefy. Drogami południowej Francji, ulicami miast i miasteczek ciągnęły całe
pułki i dywizje niemieckie, które w ciągu kilku godzin zajęły resztki „wolnego kraju”.

Francuzi byli zaskoczeni. Jednostki armii rozejmowej nie próbowały nawet się bronić, pod

dowództwem zdezorientowanych oficerów opuszczały koszary, które natychmiast były zajmowane przez
Niemców. Podobnie zachowała się policja i żandarmeria. Co więcej, formacje te przystąpiły do regulowania
ruchu drogowego, aby umożliwić Niemcom szybkie przemieszczanie się na południe kraju. Jedynie tu i
ówdzie dały się słyszeć pojedyncze strzały. Jak potem wieść głosiła, było to świadectwo nielicznych prób
stawiania oporu, prób podjętych przez niektórych dowódców jednostek podległych generałowi de Lattre de
Tassigny.

I tak w ciągu jednego dnia tzw. wolna strefa przestała istnieć. Tego samego dnia wielu Francuzów

pozbyło się iluzji, że uda im się przetrwać spokojnie tę okropną wojnę na skrawku niby wolnej i
samodzielnej Francji, którą zawdzięczali kolaborującemu z Niemcami Pétainowi.

Jedenastego listopada wieczorem przez radio przemówił Pétain. Apelował do swoich rodaków, „aby

zachowali spokój i nadal mu ufali, bo on — marszałek — nieustannie myśli o Francji”. Ale Francuzi już
sobie zdawali sprawę, że z tego marszałkowskiego „myślenia” nic dobrego dla nich nie wyniknie.

Prawdziwy dramat rozegrał się w Tulonie, największym porcie wojennym Francji na wybrzeżu Morza

Śródziemnego. Zgodnie z art. 8 układu francusko-niemieckiego o zawieszeniu broni z 22 czerwca 1940 roku
francuska flota wojenna została skoncentrowana w Tulonie. Jednocześnie znacznie zredukowano jej
uzbrojenie, a także zmniejszono do minimum amunicję. Francuskie okręty nie miały prawa wychodzenia z
portu, co oznaczało, iż były internowane we własnym kraju. W 1940 roku Niemcy nie byli przygotowani do
przejęcia francuskiej marynarki, obawiali się poza tym, że próba zawładnięcia nią nawet w ramach układu o
zawieszeniu broni zakończy się ucieczką okrętów do portów brytyjskich lub zbrojnym oporem marynarzy.
Nie oznaczało to jednak, że zrezygnowali z tak łatwego łupu.

Wiadomość o wkroczeniu do „wolnej strefy” wojsk hitlerowskich pozbawiła marynarzy francuskich

złudzeń. Zdali sobie sprawę, że los ich okrętów jest przesądzony. Nie byli zresztą tak bardzo zaskoczeni,
gdyż od dłuższego już czasu z niepokojem obserwowali coraz liczniejsze niemieckie jednostki, w tym
stawiacze min, kręcące się w pobliżu Tulonu, a nawet tuż przed wejściem do portu.

background image

Tego tragicznego dnia, 11 listopada, w godzinach przedpołudniowych młodzi oficerowie i marynarze z

pancernika „Strasbourg” odmówili wykonania rozkazu rozmontowania dział okrętowych. Doszło do bójki z
żandarmami usiłującymi ich aresztować.

Dowódca floty wojennej w Tulonie, wiceadmirał Laborde, na wieść o buncie wydał rozkaz następującej

treści: „Wielkie wydarzenia znów doświadczyły naszą nieszczęsną ojczyznę. Odpowiedzią na nie musi być
jeszcze ściślejsze skupienie się wokół Marszałka, któremu zaufaliśmy. Cokolwiek nastąpi, obowiązuje nas
spokój i dyscyplina. Jedynie taka postawa oficerów i marynarzy może uratować honor Francji i honor
bandery naszych okrętów...” I aby ratować ten właśnie honor, podczas spotkania z przedstawicielami armii i
marynarki niemieckiej zaproponował wspólne działania z Kriegsmarine przeciwko aliantom na Morzu
Śródziemnym. Niemiec, komandor von Rault-Frapart, odrzucił tę propozycję, powołując się na wyraźny
rozkaz Hitlera w tej sprawie. Okazuje się, że Niemcy nie darzyli bezgranicznym zaufaniem Francuzów i
obawiali się, że wyrażając zgodę na wspólne działania mogą ułatwić ucieczkę francuskich okrętów lub, co
gorsza, wystawią swoje jednostki pod lufy dział niepewnych sprzymierzeńców.

W tej sytuacji wiceadmirał Laborde wydaje swojej flocie rozkaz samozatopienia.
Większość okrętów francuskich poszła na dno. Praktycznie francuska marynarka wojenna przestała

istnieć. Jej odbudowa nastąpiła dopiero po ponad 20 latach.

Na dnie portu tulońskiego legła duma francuskiej marynarki wojennej: pancerniki „Dunkerque”,

„Strasbourg” i „Provence”, ciężkie krążowniki „Algérie”, „Colbert”, „Dupleix”, „Foch”, lekkie krążowniki
„Jean de Vienne”, „Marseillaise” i „La Gallissonière”. Ponadto zatopionych zostało blisko pięćdziesiąt
niszczycieli, torpedowców i okrętów podwodnych.

Kilku dowódców okrętów nie wykonało jednak tego samobójczego rozkazu i podjęło próbę wyjścia z

portu. Przez blokadę hitlerowskich okrętów i pola minowe przedarły się cztery okręty podwodne. Jeden z
nich dotarł do Barcelony, gdzie został internowany, pozostałe do portów w Afryce Północnej. Okręty te
walczyły do końca wojny przeciwko hitlerowcom.

Wkrótce, zresztą zgodnie z zarządzeniem marszałka z lutego 1943 roku zezwalającym Francuzom na

wstępowanie w szeregi armii hitlerowskiej, do Kriegsmarine zaczęli napływać ochotnicy-marynarze. W
kwietniu 1943 roku w niemieckiej marynarce wojennej służyło już i walczyło przeciwko aliantom ponad
2000 francuskich marynarzy, w tym wielu z Tulonu.

Po zajęciu południowej Francji Niemcy nieufnie odnosili się do Trójbarwnego Legionu i odmówili

zatwierdzenia go, mimo iż został zorganizowany po to, aby walczyć na froncie wschodnim. Sztandar, który
w czerwcu 1942 roku wręczył tej jednostce generał Eugene Bridoux, został odebrany, a jednostkę na rozkaz
Niemców rozwiązano. W tej sytuacji Laval wystąpił z propozycją zorganizowania innej formacji, pod nazwą
Falanga Francuska, ale jego projekt nie uzyskał aprobaty władz hitlerowskich. Francja mająca rząd
całkowicie uzależniony od Niemiec nie była już partnerem interesującym Hitlera. Przecież mógł brać
wszystko, co chciał, rabować jej bogactwa, łącznie z ludźmi. R. Paxton, autor książki pt. „La France”,
stwierdza między innymi, że „kolaboracja nie była wymagana przez Niemców (po okupacji całego kraju —
dop. autora), lecz niektórzy Francuzi wyrazili na nią zgodę. Była to propozycja Francji...”

W tym okresie Hitler potrzebował przede wszystkim „mięsa armatniego”. Wprawdzie po

doświadczeniach z Legionem Ochotników Francuskich do Walki z Bolszewizmem nie miał zbyt dobrej
opinii o Francuzach jako żołnierzach, jednak wyraził zgodę na ich służbę w jednostkach niemieckich lub
nawet francuskich, ale pod warunkiem, że będą całkowicie podporządkowane dowództwu niemieckiemu.
Poza tym potrzebował taniej siły roboczej. I to jego życzenie zostało również spełnione. Najwierniejszy z
wiernych, Pierre Laval, wydał dwa dekrety, na mocy których do 30 września 1944 roku wysłano z Francji
650 tysięcy „ochotników”, którzy mieli wesprzeć wysiłek zbrojeniowy Nermec.

W połowie 1943 roku sytuacja wojsk niemieckich na wszystkich frontach Europy, zwłaszcza na froncie

wschodnim, stawała się coraz bardziej niepokojąca. Po klęsce pod Stalingradem Armia Radziecka
przystąpiła do ofensywy, w marcu 1943 roku linia frontu przebiegała od Murmańska po Kaukaz, a w lipcu
1943 roku Niemcy ponieśli kolejną dotkliwą klęskę na łuku kurskim. W Afryce 13 maja 1943 roku
poddawały się aliantom ostatnie jednostki niemieckie i włoskie. W lipcu upadł rząd Mussoliniego, a w
pierwszych dniach września w południowych Włoszech wylądowały wojska sojusznicze. Szybko topniały
niemieckie rezerwy ludzkie. Armia hitlerowska pilnie potrzebowała żołnierzy.

MILICJA FRANCUSKA

Na oblewanej przez wody Sekwany wyspie Cité wznosi się paryski Pałac Sprawiedliwości, siedziba

sądów różnych instancji. Przed wiekami znajdowały się tu zamki gubernatorów rzymskich, a w czasach

background image

późniejszych, aż do rewolucji francuskiej, mieściła się siedziba „parlamentu”, czyli najwyższego sądu
francuskiego. Obecnie stojące budynki wzniesiono w XIX wieku, ale tu i ówdzie można jeszcze dostrzec
fragmenty dawnych murów. W wielkim hallu, czyli tzw. sali zbytecznych kroków (tu chodzą tam i z
powrotem najbliżsi oskarżonych, oczekując na wydanie wyroku), zwraca uwagę posąg Sprawiedliwości z
jedną stopą wspartą na grzbiecie żółwia, co ma przypominać, że procesy wymagają wiele, wiele czasu...

Trzeciego października 1945 roku w jednej z sal tego pałacu stanął przed sądem Joseph Darnand. Po

klęsce Niemiec hitlerowskich ukrył się on w północnych Włoszech, gdzie w jednej z małych osad górskich
zdemaskowało go dwóch agentów brytyjskiej służby bezpieczeństwa. Podobno ten dzień, a mianowicie 25
czerwca 1945 roku, przepowiedziała mu wróżka jako ostatni dzień jego kariery. Po kilku godzinach
nieprzerwanego przesłuchania Darnand ujawnił miejsce ukrycia skarbu, który wywiózł z Francji — wiele
sztabek złota i sporą liczbę kamieni szlachetnych. Zagarnięte mienie zwrócono skarbowi francuskiemu, a
jego niedawny posiadacz powędrował za kratki. Później zajął się nim wymiar sprawiedliwości.

— Imię, nazwisko, zawód, miejsce zamieszkania, data i miejsce urodzenia?
— Urodziłem się dziewiętnastego marca tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego siódmego roku w Coligny,

w departamencie Ain. Z zawodu przedsiębiorca drogowy. Ojciec mój był kolejarzem. Miałem sześcioro
rodzeństwa. Siostra, Madeleine, wstąpiła do karmelitanek. Byłem żołnierzem w czasie pierwszej i drugiej
wojny światowej. Przed drugą wojną światową działałem w Tajnym Komitecie Akcji Rewolucyjnej, inaczej
zwanym „Kapturem”...

— Powstał w tysiąc dziewięćset trzydziestym trzecim roku — wyjaśnia prokurator. — Organizacja

skrajnie prawicowa, wywrotowa. Działająca do roku czterdziestego. Powiązana z pewnymi kołami w armii i
przemyśle. Finansowana przez Trzecią Rzeszę i Włochy. Współpracowała z reżimem Franco. W
trzydziestym siódmym roku „Kaptur” przygotowywał zamach stanu, który udaremniła policja. Mieli
kontakty z Pétainem...

— Po kapitulacji Francji — kontynuuje Darnand — nawiązałem kontakty z organizacjami

antyniemieckimi, ale wkrótce wybrałem inną drogę. W październiku czterdziestego roku marszałek Pétain
spotkał się z Hitlerem w Montoire-sur-Loir. Po tej rozmowie marszałek wygłosił przemówienie do narodu
francuskiego, w którym powiedział między innymi: „Wchodzę obecnie na drogę kolaboracji! Idźcie za mną,
zachowując wiarę w wieczną Francję!” Poszedłem za marszałkiem. W tysiąc dziewięćset czterdziestym
mianowano mnie stałym delegatem legii przy rządzie Vichy. W styczniu czterdziestego trzeciego stanąłem
na czele Milicji Francuskiej. W grudniu tego roku zostałem sekretarzem stanu do utrzymania porządku
publicznego w rządzie Vichy, a w czerwcu czterdziestego czwartego sekretarzem stanu w MSW w rządzie
Vichy...

— W lipcu tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku — uzupełnia prokurator — złożył w Paryżu

wobec przedstawicieli niemieckich władz okupacyjnych przysięgę wierności Hitlerowi i został mianowany
SS-obersturmführerem. Rok wcześniej przebywał w okupowanej Polsce, gdzie Niemcy szkolili oddziały tak
zwanego Legionu Ochotników Francuskich do Walki z Bolszewizmem. Francuski skrót LVF...

Sąd zajął się odczytywaniem aktu oskarżenia o zdradę ojczyzny. Darnand miał wiele czasu, aby

powrócić wspomnieniami do dni swego powodzenia i wszechwładzy...

*

Powołany przez Pétaina w sierpniu 1940 roku Legion Kombatantów Francuskich rychło stał się podporą

reżimu Vichy (rok później liczył 700 tys. członków, a w 1943 rpku około 1 700 tys.). Skupił on w swych
szeregach byłych żołnierzy francuskich z I i II wojny światowej, ale najbardziej dynamiczną i wpływową
grupę stanowili kombatanci z I wojny, a wśród nich ludzie o poglądach konserwatywnych i prawicowych.
We wrześniu 1940 roku rząd Vichy postanowił utworzyć w wolnej strefie paramilitarną organizację, która
miała z czasem wspomóc policję w zwalczaniu przeciwników reżimu Pétaina. Utworzono więc „Grupy
Ochronne”. Na czele jednej z nich, w departamencie Alpy Nadmorskie, stanął Joseph Darnand, który coraz
częściej zapominał o budowie czy naprawie dróg, myśląc wyłącznie o karierze politycznej. Wkrótce
przedstawił Pétainowi projekt utworzenia Służby Porządkowej Legionu Kombatantów (skrót francuski
SOL).

*

Dwudziestego piątego czerwca 1940 roku zawarto między Francją a III Rzeszą układ rozejmowy, na

którego mocy Francja została podzielona na dwie strefy: okupowaną i tak zwaną wolną. W okupowanej
znalazły się, w całości lub częściowo, 52 z 90 departamentów, czyli 55 procent całej powierzchni kraju z 25

background image

mln mieszkańców, w nie zajętej przez Niemców pozostało około 14 mln ludzi. W tej ostatniej właśnie rząd
francuski na czele z Pétainem przystąpił do organizowania nowego tworu państwowego pod nazwą
„Państwo Francuskie”. Hitler, nie podjąwszy jeszcze decyzji, jaki los wyznaczy podbitej Francji, jako wyraz
tymczasowości porozejmowego stanu rzeczy pozostawił w Paryżu, który leżał w strefie okupowanej,
ambasadę III Rzeszy. A w strefie „wolnej”, która w rzeczywistości wolną nie była, gdyż Niemcy sprawowali
nad nią ścisłą kontrolę, rząd Vichy realizował dewizę Państwa Francuskiego, która brzmiała: „Praca,
Rodzina, Ojczyzna”. W praktyce oznaczało to urzeczywistnienie „prawdziwego nacjonalizmu”, solidarność
klas, poszanowanie hierarchii, antykomunizm. Utworzenie SOL w strefie wolnej nie było przypadkowe i
miało swe wyraźne miejsce w kalendarzu „zreformowania” Francji przez rząd Vichy.

Hitlerowskie służby policyjne bacznie przyglądały się temu, co dzieje się w strefie wolnej, chociaż nie

wszyscy ich funkcjonariusze rozumieli, o co właściwie chodzi w tym SOL. Tym bardziej że wkrótce
organizacja ta liczyła 100 tys. członków i znaczna ich większość wcale nie była nastawiona proniemiecko.
Opowiadała się natomiast bez zastrzeżeń za Pétainem i jego polityką wewnętrzną, mającą na celu ratowanie
Francji przed „polonizacją” okupacji (termin ten oznaczał bezwzględny terror hitlerowski i eksterminację
biologiczną).

W pierwszym okresie okupacji w Paryżu urzędował sturmbannführer doktor Helmut Knochen, szef

policji bezpieczeństwa i SD, na którego biurko spływały raporty od agentów ulokowanych w strefie wolnej.
Nie zabawił on długo w stolicy Francji. Wkrótce na jego miejsce przybył dotychczasowy szef sztabu
Himmlera, brigadeführer doktor Thomas Max, zawdzięczający swe przeniesienie do miasta nad Sekwaną
szefowi Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, Reinhardowi Heydrichowi, z którego córką, mimo iż był
człowiekiem żonatym, od dawna flirtował. Heydrich nie zrażał się tym, że jego ulubieniec zdradza wyraźny
pociąg do alkoholu i kobiet.

Thomas Max szybko zaprzyjaźnił się z ambasadorem III Rzeszy, Otto Abetzem, który często przy winie

mawiał do szefa policji:

— Berlin zainteresowany jest wspieraniem tych sił we Francji, które ideowo popierają marzenie Wodza

o nowej Europie!

Abetza nie krępowała obecność jego francuskiej żony, kiedy tłumaczył nowemu przyjacielowi:
— Strona niemiecka musi uczynić wszystko, by podsycać wewnętrzne waśnie, a tym samym osłabiać

Francję!

W salonach Abetzów zbierali się Francuzic których zachwycała „rewolucja” z Vichy. Twierdzili nawet,

że „Francja, ojczyzna praw człowieka, jest w pewnym sensie właściwie ojczyzną... narodowego
socjalizmu...” Ludzie ci świadomie rezygnowali z patriotyzmu na rzecz „ładu społecznego”, który rzekomo
mógł być zagwarantowany przez niemieckiego okupanta.

W maju 1942 roku w paryskiej „Oranżerii” zebrała się śmietanka pisarskiej i artystycznej awangardy.

Tłumek tłoczył się wokół nadwornego rzeźbiarza Hitlera, Arno Brekera. Thomas Max wolał się udać do
„Casino de Paris”, gdzie z wielu rodakami w mundurach Wehrmachtu i gestapo oklaskiwali Maurice
Chevaliera. W tym samym czasie podwładni Maxa ruszyli do miasta, aby aresztować ludzi podejrzanych o
przynależność do ruchu oporu. Rano brigadeführer miał w swym gabinecie pierwsze protokoły z
przesłuchań, by po zapoznaniu się z nimi wieczorem móc znów się bawić. A było gdzie, gdyż życie
artystyczne nad Sekwaną po prostu kwitło. Teatry i teatrzyki, kabarety literackie i kabareciki cieszyły się
ogromną frekwencją. Cywilne ubrania paryżan mieszały się z zielonymi i czarnymi mundurami.

W końcu z Berlina przyszedł rozkaz, by Thomas Max zorganizował w stolicy Francji tzw. Wyższy

Urząd SS i Policji. Decyzja ta oznaczała, że Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy podnosi rangę paryskiej
placówki, że w jej siedzibie znajdą się teraz wszystkie agendy kierujące hitlerowską policją bezpieczeństwa
we Francji. Max wywiązał się zadowalająco z tego zadania, ale szefem urzędu został SS-brigadeführer i
major policji Karl Oberg, który przybył tu z Radomia, gdzie był szefem policji bezpieczeństwa i SD na
„dystrykt” radomski. Znany ze zdyscyplinowania i służbistości, podpisał wkrótce z ministrem spraw
wewnętrznych w rządzie Vichy, René Bousquetem, układ, na mocy którego policja francuska w strefie
okupowanej została zobowiązana do wydawania władzom niemieckim sprawców bezpośrednich zamachów i
sabotaży przeciwko Niemcom. Po zajęciu strefy wolnej porozumienie to rozciągnięto i na tę część Francji.

*

Raport Darnanda przeszedł przez wiele rąk, zanim trafił do pokoju nr 35 w hotelu du Parc w Vichy,

zajmowanego przez szefa Państwa Francuskiego, marszałka Francji Pétaina (w innych hotelach mieszkali i
urzędowali wyżsi urzędnicy jego reżimu). Wręczając raport urzędnik niewiele mógł powiedzieć o jego
autorze poza tym, że jest aktywistą Legionu Kombatantów i zdecydowanym zwolennikiem marszałka. Inni

background image

pytani o Darnanda bąkali coś o jego niejasnej przeszłości, ale nic konkretnego nie mogli powiedzieć,
ponieważ całe archiwum MSW pozostało w Paryżu. Wreszcie zniecierpliwiony marszałek zażądał, by jego
służby policyjne sprawdziły, kim właściwie jest ten człowiek.

Kilka dni później marszałek dowiedział się, źe Darnand głosi wszem i wobec, iż nie można zrobić

prawdziwej „rewolucji narodowej” jedynie przy poparciu byłych żołnierzy, nawet jeśli jest ich przeszło
półtora miliona. Jego zdaniem są to ludzie za starzy do takiego przedsięwzięcia, wielu z nich przekroczyło
już czterdziestkę, zaś na dopływ młodych nie można liczyć, gdyż większość z nich latem 1940 roku
powędrowała do niemieckich obozów jenieckich. Cóż zatem może zdziałać Legion Kombatantów, którego
trzon stanowią „wujkowie” z I wojny światowej. W tym miejscu marszałek miał ochotę zapytać
referującego, czy i jego, Pétaina, uważa Darnand za ramola, ale zrezygnował. Darnand jest więc zdania, że z
tej masy kombatantów należy wytypować co młodszych, wciągnąć młodzież, która nie wąchała jeszcze
prochu, i utworzyć z nich elitę Legionu Kombatantów: Służbę Porządkową Legionu (SOL).

— To wiem z raportu! — przerwał marszałek.
— Zanotowaliśmy rozmowę Darnanda z jego bliskim współpracownikiem niejakim Marcelem

Combertem — kontynuował przedstawiciel policji. — Oto jej zapis: „Dobrze wiesz, Jo”, tak nazywają
Darnanda przyjaciele, „że ci kombatanci są do niczego. Nam trzeba siły, aktywności, bojowości. Dla nas
przykładem powinni być hitlerowcy. Sam przecież podziwiałeś Ernsta Röhma, przywódcę SA. I my musimy
stworzyć coś w rodzaju SA lub SS w służbie marszałka i rewolucji narodowej”. Mamy już informacje —
referował dalej funkcjonariusz policji — że pomysł ten poparli dwaj inni współpracownicy Darnanda: Jean
Bassompierre i Pierre Gallet... Proponują oni, aby wyodrębnić z masy członków Legionu tę elitę i dla
odróżnienia od innych ubrać ją w mundury. Mogliby nosić beret baskijski, brunatną koszulę, czarny krawat i
ciemnogranatowe spodnie wpuszczone w solidnie podkute buty. Tak, żeby było ich słychać, kiedy
maszerują. Na lewym ramieniu opaska. Na niej godło służby: czarna tarcza przecięta mieczem, a po jego
obydwu stronach białe litery „S” i „O”, od „Service et Ordre”, czyli „Służba i Porządek”...

Dwunastego stycznia 1942 roku Pétain zgodził się na utworzenie SOL, nadając jej autonomię w ramach

Legionu Kombatantów. Darnand otrzymał nominację na inspektora generalnego tej nowej organizacji, do
której mieli należeć wyłącznie ochotnicy, ale nie tylko członkowie legionu. 21 lutego 1942 roku Darnand
zorganizował w Nicei pochód członków SOL z pochodniami w ręku. Miasto zamieniło się w małą
Norymbergę. Potem odbył się wiec. Przyjęto na nim w szeregi SOL grupę ochotników, a Darnand publicznie
obwieścił zasady ideowe służby: precz z buntownikami gaullistowskimi, precz z bolszewizmem, precz z
masonerią, precz z zarazą żydowską, niech żyje nacjonalizm, francuska czystość narodowa i jedność!

SOL otrzymała kwaterę główną w Vichy, w hotelu „Lizbona”. Sekretarzem generalnym służby został

Noël de Tissot. Dowództwo SOL obejmowało cztery biura: personalne, na czele którego stał Jean
Bassompierre, wywiadowcze — Marcel Gombert, operacyjne i propagandy — Pierre Bance, zaopatrzenia —
Lefévre. Służba porządkowa dzieliła się na piątki („zbrojne ramię”, czyli grupa bojowa), dziesiątki (plutony),
setki (kompanie) oraz kohorty (bataliony). Zadaniem członków SOL było przede wszystkim zwalczanie
wroga wewnętrznego, tzn. ruchu oporu. Początkowo SOL nie była uzbrojona. Jej działalność przejawiała się
w uprawianiu propagandy na rzecz reżimu Vichy oraz wykrywaniu wrogów „rewolucji narodowej”.
Współpraca z policją była bardzo ścisła. Członkowie SOL przeprowadzali także „kuracje”, którym
poddawani byli przeciwnicy reżimu. Polegały one na maltretowaniu fizycznym i psychicznym więźniów.

W ciągu kilku miesięcy w szeregach SOL znalazło się około 30 tys. bojowników rewolucji narodowej.

Wieść o utworzeniu w strefie okupowanej Legionu Ochotników Francuskich do Walki z Bolszewizmem
(LVF) ogromnie zbulwersowała kwaterę główną SOL. Jak to, pytano się wzajemnie, to ci na północy walczą
z komunistami z bronią w ręku, a my co? Bijemy pałami malkontentów i Żydów? Szefowie SOL uznali, że
coś trzeba zrobić, aby nie pozostawać w tyle za kolaborantami ze strefy okupowanej. Nastrój podniecenia
wzrósł jeszcze, kiedy rozeszła się wieść, że rząd Vichy zamierza zorganizować Legię Trójkolorową
(narodowe barwy Francji: niebieski, biały i czerwony) do walki u boku Niemców na froncie wschodnim.

Ósmego listopada 1942 roku alianci lądują w Afryce Północnej. Francuskie jednostki podporządkowane

rządowi Vichy próbowały stawić opór, do walk doszło w Algierze, Oranie i Maroku, ale na rozkaz Darlana
nastąpiło przerwanie ognia.

Parę dni później Niemcy zajmują strefę wolną. Darnand uznaje, że rząd Vichy nie stanął na wysokości

zadania i nie zareagował dość szybko i skutecznie na poczynania aliantów, których należy traktować jak
agresorów. Zgłosił swoją dymisję z szefostwa SOL i delegata legionu przy rządzie Vichy. 19 listopada Pétain
wygłosił przemówienie radiowe, w którym oświadczył: „Francuzi, wzywam was do przeciwstawienia się
agresji anglo-amerykańskiej!”.

SS-brigadeführer Karl Oberg zdziwił się niepomiernie, kiedy otrzymał z Berlina rozkaz, aby w krótkim

i zwięzłym raporcie przedstawił, i to natychmiast, swoją opinię o francuskich siłach porządkowych,

background image

działających w całym kraju. Oberg spodziewał się „listu poleconego”, ale zupełnie innej treści. Życzliwi mu
ludzie z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) powiadomili go, że Himmler jest bardzo
zadowolony z wyników jego roboty we Francji. Chyba w żadnym okupowanym kraju nie udało się
Niemcom zapewnić sobie tak szerokiej i owocnej współpracy z tzw. miejscowym elementem. Przyjemny
obraz psuły niestety coraz liczniejsze informacje o antyhitlerowskim ruchu oporu. Niemniej Oberg mógł
rychło spodziewać się awansu na SS-gruppenführera i generała porucznika policji. Cóż robić, miast
obmyślać menu na uroczysty obiad z powodu spodziewanej nominacji, trzeba było zabrać się do
sporządzania raportu.

Francuskie siły policyjne liczyły w całej Francji około 130 tys. ludzi. Dzieliły się na następujące

formacje: ochrona środków transportu, policja miejska (w większych skupiskach miejskich), żandarmeria (w
małych skupiskach miejskich oraz na wsiach) oraz specjalne jednostki do zwalczania rozruchów i
demonstracji (Gwardia Ruchoma i Rezerwowe Jednostki Ruchome, francuski skrót GMR). Działała także
Służba Policji Bezpieczeństwa, która powstała z połączenia przedwojennej policji sądowej, czyli śledczej, i
różnych sekcji zajmujących się „środowiskami wywrotowymi”. Zdaniem Oberga policja francuska chętnie
angażuje się we wszystkie akcje, mające na celu zwalczanie komunistów. Wykazuje ona w tej dziedzinie
sporą inicjatywę. Zastrzeżenia ma Oberg jedynie do żandarmerii i GMR, gdyż te formacje najczęściej
stykające się z oddziałami ruchu oporu, szczególnie w rejonach zalesionych i górskich, nie mają na swym
koncie widocznych sukcesów. Urząd Wyższego Dowódcy SS i Policji we Francji otrzymuje różne sygnały
świadczące o tym, że kontakty żandarmerii oraz odwodów GMR z ruchem oporu nie ograniczają się jedynie
do styczności bojowej, ale najprawdopodobniej istnieje między nimi ścisła współpraca. Niewykluczone, że
w pewnych jednostkach założono komórki ruchu oporu. Śledztwo w tej sprawie trwa...

W Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy i w najbliższym otoczeniu Himmlera z zadowoleniem

przyjęto raport Oberga. Sam Himmler, biorąc za podstawę stwierdzenie brigadeführera, że policja francuska
wnosi istotny wkład w zwalczanie ruchu oporu, szczególnie lewicowego, wyraził się nawet, że współpraca z
nią jest bardziej efektywna niż z... policją włoską! Podobną ocenę sformułowało wąskie grono specjalistów z
RSHA: do tej pory współdziałanie z policją francuską umożliwiło nam panowanie nad sytuacją stosunkowo
niewielkimi siłami niemieckimi.

To była prawda, to mogło cieszyć, ale tylko w chwili obecnej. Władze polityczne III Rzeszy doszły do

wniosku, że po opanowaniu Afryki Północnej przez aliantów skończy się wygodne życie w słodkiej Francji i
nastąpi ożywienie działalności ruchu oporu, który będzie starał się przygotować grunt do inwazji. Należy
więc uruchomić we Francji wszystkie rezerwy środowisk sprzyjających Niemcom, doprowadzić do tego, aby
Francuzom przeciwstawić Francuzów. Im prędzej się to osiągnie, tym mniej niemieckiej krwi popłynie na
tyłach frontu. Spokój na zapleczu jest tak samo ważny, jak utrzymanie pozycji na froncie...

Różne były formy kolaboracji, różny był też stopień zaangażowania kolaborantów. Im większy, tym

większa ochota do wysługiwania się Niemcom. Wielu z tych, którzy poszli na współpracę z okupantem, nie
miało złudzeń co do kary, jaka ich czeka po przegranej wojnie. Ale skoro tak, to należy korzystać z władzy i
życia, dopóki hitlerowski protektor jeszcze funkcjonuje. W niektórych biurach RSHA krążył podobno
dziwny dokument, skierowany do tego urzędu przez grupę nie ujawnionych z nazwiska kolaborantów
francuskich. Otóż postulowali oni, aby Niemcy zgodzili się na utworzenie tzw. terytorialnej Waffen SS,
której jednostki stacjonowałyby wyłącznie we Francji. Jej celem byłoby zwalczanie partyzanckich
oddziałów ruchu oporu. Na początek owi kolaboranci zobowiązali się uzyskać 5 tysięcy ochotniczych
zgłoszeń!

W końcu grudnia 1942 roku Hitler polecił stawić się w swojej kwaterze głównej premierowi rządu

Vichy. Kiedy Pierre Laval stanął przed obliczem wodza, ten zażądał, aby w imię koniecznego pogłębienia
współpracy niemiecko-francuskiej Vichy powołało pomocniczą policję, której główne zadanie polegałoby na
zwalczaniu ruchu oporu.

Miesiąc później rząd Vichy wydał dekret o utworzeniu Milicji Francuskiej. W artykule I tego

dokumentu czytamy, że milicja skupia Francuzów gotowych wziąć czynny udział w procesie naprawy
politycznej, społecznej, ekonomicznej, intelektualnej i moralnej Francji. Organizacji tej nadaje się status
instytucji wyższej użyteczności publicznej, na jej czele będzie stał szef rządu Vichy, a w sensie operacyjnym
dowództwo nad nią obejmie sekretarz generalny, mianowany przez premiera. Jednocześnie ogłoszono drugi
dokument, w którym stwierdzono, że do formacji tej może ochotniczo wstąpić każdy Francuz, o ile jest nim
z urodzenia, nie jest Żydem, nie należy do tajnej organizacji, pragnie wspierać czynnie Państwo Francuskie i
ubiegać się o coraz lepsze wyniki w utrzymaniu porządku publicznego. Oba dokumenty noszą datę 30
stycznia 1943 roku. Zbieg okoliczności czy prezent dla Hitlera z okazji dziesiątej rocznicy jego dojścia do
władzy?

Następnego dnia — 31 stycznia — ożywiony ruch panował w hotelu „Thermal” w Vichy, który decyzją

background image

rządu został wyznaczony na kwaterę główną milicji. Gości usunięto, pozostała jednak obsługa kuchni,
mająca od zaraz karmić naczelników milicji. Kuchmistrz szalał, bowiem w przyjęciu inauguracyjnym
zapowiedział udział sam premier Laval w towarzystwie wyższych urzędników. Równie przejęty był szef
kelnerów, odpowiadający za porządek na sali. Na tyłach hotelu trwała więc bieganina, co jakiś czas
zdenerwowani szefowie wymierzali siarczyste policzki swoim pracownikom, nie ustawały pokrzykiwania i
przepychanka, a od frontu przybywali goście, których witał Joseph Darnand mianowany sekretarzem
generalnym milicji. Potem rozpoczęły się mowy. Pierwszy wystąpił Darnand.

— Chcemy tworzyć we Francji ustrój z silną władzą. Chcemy wprowadzić porządek narodowy i

socjalistyczny, gdyż tylko on umożliwi Francji włączenie się do Europy jutra... Zadaniem milicji jest
czujność, propaganda i bezpieczeństwo.

Lavalowi podobała się wypowiedź sekretarza generalnego.
— Akceptuję wszystko, co pan powiedział. Z całego serca będę pomagał w służeniu milicji na rzecz

Francji — zadeklarował.

W lutym 1943 roku Pétain oświadczył, że milicja musi zawsze pamiętać o swym najważniejszym

zadaniu: utrzymaniu porządku i walce z komunizmem...

Darnand dysponował wygodną kwaterą, otrzymał specjalne uprawnienia, uzyskał bardzo mocną pozycję

w rządzie Vichy, ale nie miał milicjantów. A postanowił sobie, że pozyska co najmniej 30 tys. ochotników.
Najpierw jednak musiał utworzyć sztab. Krąg najbliższych współpracowników. Marcel Gombert, były
podoficer strzelców alpejskich, stanął na czele Specjalnej Grupy Bezpieczeństwa, będącej czymś w rodzaju
hitlerowskiej Służby Bezpieczeństwa — SD. A zatem policją w policji. Jej zadanie było proste: strzec
osobistego bezpieczeństwa kierownictwa milicji oraz wykonywać „koronkowe” zlecenia samego Darnanda.
Pierwszym zastępcą sekretarza generalnego milicji został osobnik występujący pod nazwiskiem Pierre
Bance, były oficer armii francuskiej, były członek „Kaptura”. Ostatnio współpracował z vichystowską
policją polityczną, tzw. Ośrodkiem Informacji i Studiów, był też szefem SOL w departamencie Herault.
Drugim zastępcą Darnanda został Noël de Tissot, były oficer artylerii, wykładowca matematyki w liceum,
zdeklarowany faszysta.

Organizacyjnie milicja dzieliła się na zarządy departamentalne, regionalne i strefowe. Na każdym

szczeblu znadował się sztab, składający się z pięciu oddziałów. W kwaterze głównej, czyli sekretariacie
generalnym, również było pięć oddziałów: pierwszy — personalny; drugi — dokumentacji, czyli
rozpoznania (zadanie: wywiad i kontrwywiad — na jego czele stał Jean Degas, były członek „Kaptura”,
który w znacznej mierze przyczynił się do ponurej „sławy” tego oddziału, zwolennik tortur i znęcania się nad
wrogami reżimu Vichy); trzeci — szkolenia; czwarty — propagandy; piąty — administracji i finansów.

Członkowie milicji nosili ciemnogranatowe kurtki, wpuszczone w buty spodnie i berety, na których

widniała oznaka: srebrna litera gamma jako symbol znaku zodiaku — Barana, symbol siły i odrodzenia,
umieszczona na niebieskim tle otoczonym czerwoną obwódką.

Wszyscy członkowie milicji musieli przejść szkolenie, które obejmowało wykłady propagandowe oraz

zajęcia mające na celu zapoznanie się z bronią ręczną francuską oraz ze zrzutów (przechwycona przez siły
porządkowe Vichy), gdyż tego typu uzbrojeniem dysponowali milicjanci.

W czerwcu 1943 roku utworzono specjalną siłę zbrojną milicji Francs Gardes, której powierzono

zadania wyłącznie policyjne (jej funkcjonariusze nosili srebrną gammę na czerwonym tle). Francs Gardes
dzieliła się na stałą, skoszarowaną oraz ochotniczą, a jej członkowie musieli być gotowi do natychmiastowej
mobilizacji. Latem 1943 roku utworzono także tzw. Czołówkę Milicji, do której mogła wstępować młodzież
(chłopcy i dziewczęta) w wieku od lat 15 do 20. Ich srebrna gamma umieszczona była na czerwonym tle.

Oblicza się, że stan milicji nigdy nie przekroczył 15 tysięcy ludzi, a Francs Gardes liczyła około 3

tysięcy członków. Wyższymi funkcjonariuszami milicji byli na ogół członkowie takich skrajnie
prawicowych przedwojennych organizacji, jak Akcja Francuska, Młodzi Patrioci czy „Kaptur”.

Po kilku tygodniach działania Darnand uznał, że hotel „Thermal” nie nadaje się na siedzibę dowództwa

milicji i otrzymał do swej dyspozycji dwa inne: „Moderne” oraz „Metropol”. Zaspokoiwszy swoje życzenia
kwaterunkowe, zażądał przyznania milicji odpowiedniej siedziby do celów szkoleniowych. Zaproponowano
mu taką w miejscowości St-Martin d Uriage, w alpejskim masywie Chamrousse, niedaleko Grenoble. Był to
zamek z XII wieku, należący do dnia dzisiejszego do rodziny Bayardów. Dotychczas nie udostępniano go
publiczności, ale milicjanci chętnie witali w nim każdego, kto chciał zrobić karierę w kolaboranckiej
formacji. Przepędzili potomków Pierre'a Bayarda, który służąc królowi francuskiemu Franciszkowi I zginął
w wojnie włoskiej w roku 1524, i zainstalowali w tej siedzibie dawnego rycerza bez lęku i skazy Szkołę
Kadr Milicji Francuskiej.

W zamku odbywały się dwa cykle szkolenia. Półroczny dla dowódców plutonów w stopniu aspiranta,

przyszłych oficerów Francs Gardes, oraz dwu lub trzytygodniowe dla kadry ogólnej milicji. Uriage

background image

nazywano sercem i mózgiem tej organizacji. Tutaj słuchacze mieli raz na zawsze zapamiętać, że wrogami
Francji są komuniści, Żydzi, masoni, Anglo-Amerykanie oraz ich sługusi — gaulliści. Sojusznikami są
oczywiście Niemcy, którzy marzą o tym, aby Francuzi towarzyszyli im w budowie nowej Europy. Wszystko,
co mogło wspierać te tezy, było w tej uczelni podawane jako pewnik i powtarzane do znudzenia.

Największą grupę słuchaczy stanowili synowie rzemieślników, drobnych kupców oraz urzędników.
Pierwszym dyrektorem szkoły był de la Noue du Vair, potomek emigrantów francuskich, którzy osiedlili

się niegdyś w Kanadzie. Do tradycji tej rodziny należało, aby chociaż jeden z rodu wyjeżdżał do Francji, gdy
ta staje w obliczu wojny. Tak było od siedmiu pokoleń. La Noue du Vair odbyłkampanię 1940 roku w 152
pułku piechoty francuskiej, uniknął niewoli i poszedł na służbę rządu Vichy. Z milicji chciał uczynić coś w
rodzaju zakonu rycerstwa chrześcijańskiego, walczącego z ateizmem. Jego pomysłem był obowiązujący
przez pewien czas ceremoniał przysięgi na wierność ideałom milicji. Noc przed przysięgą kursanci-
absolwenci spędzali w kaplicy zamkowej wokół trumny pokrytej całunem ze srebrną gammą. Jeden z
instruktorów odczytywał co pewien czas nazwiska członków policji, SOL oraz milicji, którzy zginęli w
obronie „rewolucji narodowej”. W końcu dyrektor, który pragnął zdziałać znacznie więcej dla „dobra”
Francji, niż to mógł uczynić w szole, zgłosił się do LVF i w jego szeregach zginął w 1944 roku.

Na jego miejsce przybyło aż dwóch następców: były kapitan strzelców alpejskich, Raybaud, i porucznik

Geromini. Oni nie prowadzili wykładów o rycerstwie. Główną uwagę skoncentrowali na temacie, który
brzmiał: jak walczyć z partyzantami i prowadzić akcje uliczne.

Dwudziestego czwartego kwietnia 1943 roku cała milicja została postawiona w stan alarmu. Tego dnia

w Marsylii zginął przeszyty serią z pistoletu maszynowego Paul Gassovski, jeden z najwyższych
funkcjonariuszy milicji. Wprawdzie jego nazwisko wskazuje na polskie pochodzenie, ale nie ma żadnych
dowodów na to, żeby Gassovski kiedykolwiek przyznawał się do polskości. Zresztą zgodnie ze statutem
milicji musiał być „czystej krwi” Francuzem, inaczej nie zostałby zostałby przyjęty do tej formacji.
Gassovski wstąpił do SOL natychmiast po założeniu tej organizacji, potem był członkiem milicji i
awansował na zastępcę dowódcy tej organizacji w departamencie Bouches-du-Rhône. Ostatnio działał w
Marsylii. Śmierć Gassovskiego zapoczątkowała czarną serię. Następnego dnia zginął jego przyjaciel, znany
w Marsylii chirurg, doktor Buisson, a w kilka dni później padli następni funkcjonariusze milicji. Zamachy te
wiązano z wezwaniem BBC, które nadawało w języku francuskim kilka audycji dziennie i stale powtarzało
w nich hasło: „Milicjanci — dziś zabójcy, jutro zgładzeni!”

W gabinecie Darnanda trwały teraz długie narady. Blady strach padł na milicjantów. Zamachy

świadczyły o tym, że ruch oporu rośnie w siłę, że coraz szersze kręgi społeczeństwa budzą się z marazmu,
jaki opanował je po klęsce w 1940 roku, że coraz więcej Francuzów spogląda z nadzieją w kierunku de
Gaulle'a. W dowództwie milicji z oburzeniem mówiono o tym, że kolonie francuskie, a raczej ich francuska
administracja, jedna po drugiej opowiadały się za Wolną Francją. Wreszcie zapadła decyzja: siłą i terrorem
należy zgnieść wrogów rewolucji narodowej.

W centralnym ośrodku władzy w Vichy zagadnienie zwalczania ruchu oporu oceniono znacznie mniej

emocjonalnie niż w biurach Darnanda. Pétain idąc na kolaborację z Niemcami, zdawał sobie sprawę, że
hitlerowcy będą liczyli się tylko z silnymi sojusznikami, z sojusznikami mającymi poparcie większej części
społeczeństwa. Toteż starał się udowodnić, że hasła rewolucji narodowej są popularne wśród Francuzów, a
członkowie ruchu oporu to tylko zbłąkane owieczki oszukane przez Anglików i Amerykanów. Należy zatem
utrzymać porządek i dyscyplinę, ale nie trzeba zrażać tych Francuzów, którzy są bierni i apolityczni, gdyż
oni stanowią zdecydowaną większość. Z tych przyczyn planowana przez szefów milicji bezwzględna akcja
represyjna niezbyt odpowiadała Pétainowi. jednocześnie Pétaina niepokoił fakt, że milicja zaczyna mu się
wymykać spod kontroli, że Darnand usiłuje prowadził własną politykę, że dąży do tego, by przedstawić się
jako ten, który najlepiej rozumie ideały rewolucji narodowej i jest najgorliwszym zwolennikiem kolaboracji.
Z drugiej strony dowództwo milicji zaczęło niepokoić się próbami przykręcania śruby przez ministerstwo
spraw wewnętrznych Vichy, któremu to ministerstwu milicja podlegała. W tym czasie zaczęły się też
utarczki w łonie samej milicji. Otóż jej ogniwa terenowe zaczęły nawiązywać współpracę z miejscowymi
placówkami gestapo, co drażniło Darnanda, zazdrośnie strzegącego prawa do wyłączności w tym zakresie.
Gestapo mogło mieć swe „życzenia”, które milicja chętnie spełni, ale tylko za pośrednicwem naczelnego
organu. Dyskusje z niektórymi niezbyt posłusznymi naczelnikami terenowych komórek stawały się coraz
ostrzejsze, wreszcie zaczęto wyciągać ostre konsekwencje służbowe za „nie autoryzowane” kontakty z
gestapo. Ku wściekłości głównej kwatery milicji i one nie zawsze skutkowały.

Na tych kłótniach i awanturach w „rodzinnym gronie” upłynął Darnandowi czas do upalnego czerwca

1943 roku.

Darnand siedział w swoim gabinecie i od czasu do czasu popijał anyżówkę, która stwarzała złudzenie

chłodku, kiedy na biurku zaterkotał telefon.

background image

— Kto? Proszę łączyć! Kiedy? Dobrze. Przyjadę. Z moimi współpracownikami... — Darnand odłożył

słuchawkę, spojrzał na kalendarz i połączył się z Degansem. — Przygotuj mi wszystko, co wiesz o Obergu. I
to pilnie!

Darnand, który lubił wiedzieć wszystko o ludziach nawiązujących z nim kontakty, był zadowolony z

zawartości teczki, dostarczonej mu przez szefa wywiadu milicji. Z danych w niej zawartych wyłoniła się
bowiem dość wyraźna sylwetka człowieka, wzywającego go do Paryża. Otóż Oberg jest zagorzałym
hitlerowcem, od 1931 roku członkiem SS. W 1933 roku został funkcjonariuszem SD. Uczestniczył w
pogromie kierownictwa SA, które wymordowano na rozkaz Hitlera. W 1941 był dowódcą SS i policji w
Radomiu, w Polsce. Przeprowadzał akcje eksterminacyjne. W maju 1942 roku objął szefostwo SS i policji
we Francji. W 1943 roku mianowano go SS-gruppenführerem. Jemu podlegał cały policyjny aparat we
Francji.

Cóż może chcieć ode mnie ten człowiek, zastanawiał się Darnand, który nie mógł wiedzieć — w

dokumentach dostarczonych przez Degansa nie było tego typu informacji — że Oberg otrzymał rozkaz z
Berlina, aby sprawniej wykorzystał formacje kolaboranckie do walki z ruchem oporu oraz przyczynił się do
zwiększenia udziału państw satelickich w wojnie poprzez werbunek ochotników do walki na froncie
wschodnim. Oberg zapewnił, że potrafi te cele osiągnąć we Francji i natychmiast przystąpił do działania. Na
jego to polecenie niemieckie jednostki okupacyjne rozpoczęły zwalczanie ruchu partyzanckiego, stosując
metodę zbiorowej odpowiedzialności i brania zakładników. Posunięcie to wydało mu się jednak
niewystarczające, dlatego wezwał do siebie sekretarza generalnego milicji, aby wyznaczyć mu konkretne
zadania.

Darnand wyruszył do Paryża w towarzystwie szefa Specjalnej Grupy Bezpieczeństwa, Marcela

Gombarta, oraz swych dwóch zastępców: Pierre'a Brance'a i Noëla de Tissot. Do stolicy dotarli późnym
wieczorem, ale mimo to zajechali prosto na bulwar Marszałka de Lannes, gdzie w jednej z wielkich
mieszczańskich kamienic miał swą prywatną rezydencję wielkorządca Francji. Oberg potraktował swych
gości z wyszukaną grzecznością, która chwilami mieszała się z brutalną wprost szczerością. Dał im
niedwuznacznie do zrozumienia, że będzie stosował metodę marchewki i kija. Kij zostanie użyty, jeśli
milicja nie weźmie się do roboty na serio. Wyjaśnił im przy tym, że na froncie wschodnim wkrótce
rozpocznie się nowa ofensywa, która zada Rosjanom decydującą klęskę. Będzie to odwet za Stalingrad.
Tymczasem trwają ciężkie walki pod Kurskiem. Bitwa o Atlantyk rozwija się pomyślnie. Niemieckie okręty
podwodne zadają straty alianckim konwojom. W Afryce powstał tak zwany Francuski Komitet Wyzwolenia
Narodowego, ale dzielny Klaus Barbie schwytał w Lyonie przewodniczącego Rady Ruchu Oporu, Jeana
Moulin. Oberg wyraził opinię, że aresztowany wkrótce będzie śpiewał jak z nut i ruch oporu rozpadnie się.
W tej sytuacji milicja powinna zająć się energiczniej „bandytami”. Wizyta u Oberga zakończyła się
następującą deklaracją gospodarza:

— Francja może zająć poczesne miejsce w nowej Europie, jeśli ludzie rozsądni i poważni zaczną

wydajniej z nami współpracować!

Po nie przespanej nocy Darnand i jego współpracownicy powrócili do Vichy. Humory mieli nie

najlepsze. Z rozmowy z Obergiem mogli wyciągnąć tylko jeden wniosek — hitlerowscy protektorzy są
zawiedzeni nikłymi rezultatami działalności milicji oraz rekrutacji do Waffen SS.

Na początku czerwca 1943 roku szefostwo milicji zorganizowało pierwszą jednostkę Francs Gardes do

walki z partyzantami, ale jej dowódcy ubolewali, że jest ona niedostatecznie uzbrojona. Darnand zażądał od
rządu odpowiedniego wyposażenia i tu spotkał go zawód. Rząd w Vichy stawiał na rozbudowę tradycyjnych
sił porządkowych, a w milicji chciał widzieć przede wszystkim oddanych i sprawnych agitatorów rewolucji
narodowej. Darnand wpadł we wściekłość i złożył na ręce Pétaina dymisję. Marszałek stwierdził, że Darnand
jest jego najwierniejszym żołnierzem, i rezygnacji nie przyjął.

Nominacja na najwierniejszego żołnierza szefa „Państwa Francuskiego” wprawdzie okupowanego, ale z

własną administracją, zadowoliła Darnanda, a jego najbliższe otoczenie uznało, że należy tę sytuację
wykorzystać, ale przed tym trzeba się poważnie zastanowić nad dalszymi posunięciami. Szef oddziału
piątego w sekretariacie generalnym milicji, który pełnił jednocześnie funkcję głównego kwatermistrza,
otrzymał bojowe zadanie: przygotować skromny milicyjny poczęstunek.

Od czasu do czasu w miejscowości Genzac pod Vichy, w jednej z niewielkich knajpek, organizowano

sesje polityczno-gastronomiczne, w których udział brali: Darnand, Bombert, Degans, Bance i Noël de Tissot.
„Operacja bankiet” wymagała sporo zachodu od kwatermistrza milicji. Trzeba było zapewnić całkowite
bezpieczeństwo biesiadującym, opróżnić lokal z gości, dostarczyć sporej ilości smakołyków, gdyż Darnand
należał do ludzi wybrednych i zarazem wymagających, i „zaprosić” miłe i ładne osoby towarzyszące. W
czasie kolacji, która trwała od wczesnego wieczora do późnej nocy, Darnand wygłaszał monolog o treści
ideologiczno-politycznej. Tym razem ta lipcowa biesiada miała znacznie poważniejszy niż zwykle charakter.

background image

Dowództwo milicji radziło nad przyszłością Francji i strategią własnej organizacji.

— Jeśli alianci wygrają wojnę, to znowu wrócą Żydzi, masoni i komuniści — tłumaczył Darnand. —

Jeśli zwycięży führer, będziemy mogli zbudować nową Francję w ramach nowego europejskiego porządku.
Będziemy mogli zrealizować ideały rewolucji narodowej...

Biesiadnicy zastanawiali się nad szansami zwycięstwa Niemców w toczącej się wojnie i doszli do

wniosku, iż mimo klęski pod Stalingradem Hitler może jeszcze wygrać. Jednak jest jeden warunek. Cała
Europa musi ruszyć przeciwko bolszewizmowi. W tej sytuacji oni, francuscy milicjanci, mają do spełnienia
niezwykle ważne zadanie. Muszą w swoim kraju zapewnić spokój, a to oznacza bezpardonową walkę z
ruchem oporu.

W kilka dni po tej naradzie milicja znacznie się uaktywniła. Zaczęła brać czynny udział w obławach na

młodych ludzi, uchylających się od tzw. Obowiązkowej Służby Pracy (Francuzi w wieku od lat 18 do 40
musieli dwa lata służyć w szeregach tej organizacji, bardzo często jako robotnicy na terenie Rzeszy), i za
pomocą tortur stosunkowo szybko uzyskiwała informacje od nieszczęsnych ofiar. Wkrótce gestapo
współpracę z milicją zaczęło cenić znaczenie wyżej, aniżeli współdziałanie z policją i żandarmerią
francuską. Dowództwo milicji nadal jednak nie zdołało zdobyć dla swoich funkcjonariuszy broni (MSW w
rządzie Vichy wciąż odpowiadało, że broni nie ma), a bez niej nie było mowy o rozpoczęciu akcji przeciwko
partyzantom, na której Darnandowi tak bardzo zależało. W nawale pracy w sekretariacie generalnym milicji
zapomniano o problemie rekrutacji do Waffen SS. I nagle 22 lipca 1943 roku Laval, jako premier rządu
Vichy, zaskoczył Darnanda, wydając dekret, na mocy którego zezwalano Francuzom na wstępowanie do
Waffen SS. Nikt w sekretariacie generalnym milicji nie był oczywiście upoważniony do wydania takiego
zezwolenia, ale dowództwo milicji uznało, że „przegapiło” sprawę, gdyż mogło wystąpić z taką inicjatywą.
Ale nie wystąpiło i wszyscy skupieni wokół Pétaina ludzie zrozumieli, że w rozgrywce o wpływy Laval
uzyskał jeden punkt. Darnand i jego zwolennicy zorganizowali kolejną libację, podczas której
przeprowadzili dokładną analizę sytuacji.

W dawnej strefie okupowanej tamtejsi kolaboranci powołali Legion Ochotników Francuskich do Walki

z Bolszewizmem (LVF), ale namawianie młodych Francuzów z byłej wolnej strefy, by do niego wstępowali,
dowództwo milicji traktowałoby jako porażkę prestiżową. Zresztą LVF podlegał Wehrmachtowi, a Darnand
wolał współpracować z SS, gdyż ta formacja decydowała o losach rządu Vichy. Degans zwrócił uwagę, że
nabór do Waffen SS jest nikły, a w obozie szkoleniowo-selekcyjnym w Sennheim w Alzacji, gdzie ochotnicy
przechodzą intensywne ćwiczenia, decydujące o przyjęciu do tej „doborowej” jednostki, Francuzi nie są
nawet wyodrębnieni w osobną grupę narodowościową. Włączani są do Walonów z Belgii. Poza tym dość
interesujący jest fakt, że niemal wszyscy francuscy ochotnicy rekrutują się z milicji! Należy więc zwiększyć
akcję werbunkową wśród milicjantów! To może stanowić poważny atut w rozgrywkach o władzę w Vichy.

Tymczasem w Berlinie sytuację na frontach oceniano znacznie mniej optymistycznie niż to przedstawił

Oberg Darnandowi. Na początku lipca 1943 roku armia niemiecka rozpoczęła co prawda realizację operacji
pod kryptonimem „Cytadela”, czyli natarcie na Kursk, ale w OKW zdawano sobie sprawę, że nieprzyjaciel
dysponuje takimi rezerwami i taką przewagą, iż nie należy liczyć na powodzenie. W połowie sierpnia wojska
radzieckie przystąpiły do wyzwalania lewobrzeżnej Ukrainy i Hitler kategorycznie zażądał, aby
systematycznie i uporczywie szerzyć w podbitej Europie ideę wspólnej walki z bolszewizmem, w której to
walce wielka rola przypadła SS, organizacji przyjmującej w swe szeregi obcokrajowców pragnących bronić
Europy przed „czerwonym niebezpieczeństwem”. W strukturze organizacyjnej SS mieściło się dwanaście
tzw. głównych urzędów, z których jeden, Główny Urząd SS, już od roku 1940 skoncentrował swą
działalność na rekrutacji i formowaniu jednostek Waffen SS. Na czele tego urzędu stał SS-obergruppenführer
Gottlob Berger.

W roku 1943 Berger liczył 45 lat. W aparacie SS znana była jego zwalista postać (180 cm wzrostu i 100

kg wagi). Zanim wstąpił do NSDAP, był nauczycielem gimnastyki, miał nawet na swym koncie niemałe
sukcesy sportowe jako bokser, pływak i chodziarz.

Służył w Reichswehrze, gdzie zajmował się głównie ukrywaniem uzbrojenia zakazanego Niemcom

przez traktat wersalski. W SS znalazł się natychmiast po utworzeniu tej formacji. Awansował szybko. Miał
opinię bezwzględnie oddanego hitlerowcom. Do jego niewątpliwych osiągnięć należała rozbudowa
jednostek Waffen SS, w tym także cudzoziemskich. W swej działalności kierował się następującą zasadą:
wciągać do Waffen SS jak najwięcej obcokrajowców — niech giną w interesie III Rzeszy; dawać mgliste
obietnice co do losów ich krajów po zwycięskiej wojnie, a na razie żądać wiernej służby i walki.

Berger od dawna interesował się Francją i był doskonale poinformowany o sytuacji, jaka panowała w

Vichy. Kiedy dotarły do niego wieści przekazywane przez agentów hitlerowskiego wywiadu, że w Vichy jest
człowiek, niezwykle ambitny, który może być nader użyteczny, gdyż pełni funkcję sekretarza generalnego
Milicji Francuskiej, poszedł w ślady Oberga i ściągnął Darnanda na rozmowy do Berlina. Uczynił to w takiej

background image

formie, że Darnand udał się do stolicy przekonany o tym, iż jest proszony o tę wizytę i że łaskawie
zaproszenie akceptował.

Berger przyjął go z otwartymi ramionami:
— Na czele Waffen SS nie stoją oficerowie z monoklami, jak w Wehrmachcie, ale dowodzą tam ludzie

tacy jak pan i ja. — Klepnął Darnanda poufale w ramię. — Dowodzą nimi ludzie wywodzący się z ludu...
Podkreślam, drogi Josephie, że dziś Waffen SS są już nie tylko niemieckie, ale europejskie!

Darnand zaskoczony był tak życzliwym przyjęciem, jakże odmiennym od tego, które spotkało go u

Oberga. Tam traktowany był dwuznacznie, ni to sługa, ni wasal, a tu jak równorzędny partner. Berger
przeprowadził wielogodzinny wykład na temat Waffen SS, który zakończył stwierdzeniem:

— Francuzi muszą się znaleźć w szeregach Waffen SS! Pan wie, że wy i my jesteśmy najlepszymi

żołnierzami na świecie! Ja nie mówię o żadnej współpracy, nie mówię o kolaboracji, ja panu proponuję
prawdziwe braterstwo broni w ramach Waffen SS.

— Chciałbym, aby ochotnicy francuscy utworzyli odrębną jednostkę — powiedział twardo Darnand.
— Oczywiście — Berger wpadł mu w słowo. — Rzecz jasna! Francuscy ochotnicy w szeregach Waffen

SS będą dowodzeni przez prawdziwych żołnierzy. W Milicji Francuskiej są przecież ludzie, którzy dzielnie
walczyli przeciwko nam w obu wojnach światowych. Oczekujemy ich w Waffen SS, tym razem nie jako
wrogów, ale jako kolegów! Jako towarzyszy broni!

Berger pilnie obserwował reakcję swego gości, i widział, iż łyka on serwowaną mu przynętę jak

zgłodniały karp. Po odjeździe szefa milicji Berger opowiadał oficerom swego sztabu, jak zręcznie rozegrał
francuską kartę, a Darnand po powrocie do Vichy zebrał swoich kumpli na wielką ucztę, w czasie której
chwalił się, że teraz dopiero pokaże urzędasom z Vichy, kim on jest i co może.

— Po wojnie, w nowej Europie, będą liczyli się tylko byli kombatanci, szczególnie zaś ci z Waffen SS

— perorował. — Wśród nich muszą znaleźć się Francuzi!

Natychmiast rozpoczęto werbunek do Waffen SS. Jako pierwszy zgłosił się Darnand, ale jako szef

milicji musiał on pozostać na miejscu. Listę ochotników-milicjantów otworzył więc Noël de Tissot, a za nim
znalazło się na niej około dwustu ochotników. Berger nie zapomniał o Darnandzie, dla którego przygotował
niecodzienną uroczystość. W sierpniu 1943 roku Oberg zaprosił Darnanda do Paryża, gdzie powitano go ze
wszystkimi honorami i powieziono do siedziby ambasady niemieckiej. Tu w pięknym salonie zebrali się
prawie wszyscy wyżsi oficerowie SS i policji niemieckiej przebywający w Paryżu. Karl Oberg w imieniu
Himmlera wręczył Darnandowi nominację na SS-obersturmführera, po czym Darnand złożył regulaminową
przysięgę esesmana na wierność Adolfowi Hitlerowi. Nominacja była symboliczna, ale jej skutki bynajmniej
do symbolicznych nie należały. Po ceremonii Oberg znacząco szepnął swemu koledze z SS:

— Herr obersturmführer! Teraz pańskim przełożonym nie jest już premier Laval, ale sam reichsführer

SS Heinrich Himmler. Może pan bezpośrednio do niego się odwoływać!

I tak uczynił Darnand, wysyłając list do Himmlera datowany 17 września 1943 roku. W piśmie tym szef

milicji zwraca uwagę reichsführera SS, że we Francji źle się dzieje. Ruch oporu rośnie w siłę, a szeregi
zwolenników kolaboracji maleją. Ponadto coraz więcej Francuzów spodziewa się zwycięstwa aliantów. Rząd
Vichy nie staje na wysokości zadania. Brakuje mu ducha narodowosocjalistycznego, a co najgorsze nie ma w
tym rządzie odpowiednich ludzi!

Trzydziestego grudnia 1943 roku Pétain dokonał reorganizacji swego gabinetu. Na czele resortu

informacji i propagandy stanął zdecydowany kolaboracjonista Philippe Henriot, znany faszysta Marcel Déat
objął ministerstwo pracy, a Joseph Darnand otrzymał nominację na sekretarza stanu do spraw porządku
publicznego. Podlegały mu teraz wszystkie francuskie siły bezpieczeństwa, policja oraz więziennictwo.
Milicja Francuska otrzymała status państwowego organu policyjnego z nieograniczonymi uprawnieniami.
Rozgrywkę z Lavalem Darnand zakończył wynikiem dwa do zera.

W SŁUŻBIE ZBRODNI

Po wesoło spędzonym sylwestrze Darnand zjawił się w siedzibie MSW w Vichy. Już wcześniej

opracował plan przejęcia agend bezpieczeństwa z rąk dotychczasowego ministra spraw wewnętrznych, René
Bousqueta, który musiał złożyć dymisję, i teraz w otoczeniu wyższych urzędników tego resortu witał
nowego dostojnika na stopniach swej dotychczasowej siedziby. Nowym szefem MSW na życzenie Darnanda
został Marcel Lemoine, zwykły figurant, człowiek całkowicie uzależniony od dotychczasowego sekretarza
generalnego milicji, a więc ten ostatni stał się właściwie ministrem bezpieczeństwa w rządzie Vichy.
Podlegała mu teraz policja porządkowa, żandarmeria, gwardia ruchoma, ruchome jednostki rezerwowe
(GRM), komenda policji w Paryżu, straż pożarna, straż więzienna oraz milicja. W styczniu 1944 roku

background image

Niemcy zgodzili się na wprowadzenie oddziałów tej formacji do dawnej strefy okupowanej, zwanej teraz
północną. Ten nowy sukces Darnanda i grupy zdeklarowanych kolaborantów przypieczętowano defiladą
jednostek milicji od Łuku Triumfalnego przez Pola Elizejskie do placu Zgody w samym centrum Paryża.

Laval przyjął na specjalnej audiencji dowództwo milicji i ściskając dłonie przybyłym oświadczył:
— Demokracja to przedpokój komunizmu. Idę ramię w ramię, w pełnej zgodzie, wspólną drogą z

Darnandem!

Na tradycyjnej „popijawie” sekretarz stanu do spraw porządku poblicznego powiedział swym

kamratom, że to Hitler osobiście, w myśl jego, Darnanda, sugestii, zażądał od Pétaina, by dokonał
reorganizacji swego rządu. Pochwalił się także, iż marszałek Pétain zadowolony jest z akcji milicji
przeciwko wrogom państwa. Zasmucił ich natomiast, stwierdzając, iż od tej pory nie będą się już spotykali
na koleżeńskich poczęstunkach, ponieważ więcej czasu zajmie im działalność na rzecz zwycięstwa nowej
Europy i nowej Francji.

— Każdą godzinę, każdy dzień winniśmy poświęcić tej idei — zakończył swą wypowiedź.
Siódmego stycznia tego roku superpolicjant reżimu Vichy opublikował na łamach dziennika „Paris

Soir” swój program działania:

„Mamy do czynienia z dwiema kategoriami ludzi, którzy stanowią śmiertelne niebezpieczeństwo dla

kraju. Pierwsza — to bandyci z ruchu oporu, a wśród nich partyzanci, druga — to cała ludzka masa, która
ich żywi, udziela schronienia oraz informuje. Będę bezwzględnie zwalczał obie te grupy. Bandy
partyzanckie będę zwalczał wszędzie, gdzie się pojawią. Mamy na to odpowiednie środki. Zwracam się do
tych, którzy wspierają bandytów. Albo będziecie współdziałali z obrońcami porządku publicznego, albo
staniecie się naszymi wrogami. W tym przypadku będziecie tak samo bezlitośnie zwalczani, jak ludzie z
ruchu oporu...”

Milicja Francuska otrzymała teraz broń maszynową, a w razie potrzeby jej jednostki mogły liczyć na

wsparcie niemieckiej broni pancernej i lotnictwa. Zreformowano także sądownictwo. Nowy resort
bezpieczeństwa uznał, że tzw. sekcje specjalne przy sądach, zajmujące się przestępstwami przeciwko
porządkowi publicznemu, nie wykonują należycie swych zadań. Wydają za niskie wyroki i w ogóle zbyt
wielką wagę przywiązują do formalnej strony rozprawy. Sekretariat generalny do spraw utrzymania
porządku publicznego powołał więc sądy doraźne. Były to trzyosobowe komplety „sędziowskie” składające
się z milicjantów; stawiano przed nimi Francuzów podejrzanych o „działalność terrorystyczną”, tzn. o udział
w ruchu oporu. Sądy te na ogół odbywały swe sesje w więzieniu, w którym osadzono podejrzanych lub
schwytanych w czasie walki. Rozprawa była tajna, bez udziału obrońcy. Właściwie ograniczała się do
oznajmienia wyroku oskarżonemu. A wyrok był w zasadzie jeden — kara śmierci, i wykonywano go
natychmiast. Trudno dziś ustalić, ilu ludzi skazały te sądy na śmierć. Oblicza się, że od stycznia do czerwca
1944 roku wydano kilkaset takich wyroków. Oczywiście skazani przez sądy doraźne nie byli jedynymi
ofiarami walki z ruchem oporu. Patrioci francuscy ginęli w partyzantce, w katowniach milicji i gestapo, w
obozach koncentracyjnych.

W tym czasie dowództwo milicji zdołało spośród kilkunastotysięcznej masy milicjantów utworzyć

bojowe jednostki dyspozycyjne, w skład których wchodziło około 10 tys. ludzi. Na pozór może się
wydawać, że to niewiele. Zważywszy jednak, iż po przeszkoleniu i uzbrojeniu były to trzy dywizje piechoty,
siły tej nie można lekceważyć. Jednostki dyspozycyjne, przerzucane błyskawicznie z miejsca na miejsce,
brały udział w obławach, rewizjach, polowaniach na młodzież uchylającą się od pracy przymusowej oraz w
akcjach przeciwko partyzantom, w których uczestniczyły również inne formacje policyjne. Nie były one tak
gorliwe w tych działaniach jak milicja, ale też się od nich nie uchylały.

Lista zbrodni milicji popełnionych na narodzie francuskim jest ogromna. Przytoczymy tylko niektóre

bardziej charakterystyczne przykłady terroru stosowanego przez kolaborantów z jej szeregów.

W dowództwie milicji uznano, iż groźnym przeciwnikiem pełnej i prawdziwej rewolucji narodowej są

ludzie, którzy nazywają siebie „umiarkowanymi”. Do takich należał naczelny redaktor dziennika „Telegram
Tuluzański”, Maurice Sarraut. Nie był on gaullistą ani komunistą, ale nie krył swej niechęci wobec „różnych
nieodpowiedzialnych twardogłowych” (miał na myśli Darnanda i spółkę). Szef drugiego oddziału
dowództwa milicji w Tuluzie, Albert Barthe, od dłuższego czasu prowadził obserwację Sarrauta i zdołał
ustalić, że nawiązał on kontakt z pewnymi osobami z administracji Vichy, które podzielają jego opinie, iż
trzeba zmienić politykę rządu marszałka Pétaina na bardziej umiarkowaną, zyskującą większe poparcie
społeczeństwa. W Paryżu, z inicjatywy Oberga, odbyło się robocze spotkanie przedstawicieli SD i milicji, na
którym hitlerowcy wysunęli sugestię zlikwidowania Sarrauta. Reprezentanci milicji ochoczo tę propozycję
podjęli. Śmierć Sarrauta miała być ostrzeżeniem dla polityków z Vichy, aby nie próbowali podejmować
jakichkolwiek działań mających na celu zmiękczenie reżimu. Polecenie dokonania zabójstwa otrzymał
przebywający w Paryżu członek LVF, Maurice Dousset.

background image

Zamachowiec udał się do Tuluzy, gdzie od szefa miejscowej milicji, Jeana Colomba, otrzymał

szczegółowe dane dotyczące ofiary oraz pistolet maszynowy. Cały dzień spędził w hotelu, a wieczorem udał
się na małą uliczkę oddaloną od centrum. Pod nieprzemakalnym płaszczem ukrył broń. Zgodnie z instrukcją
o godzinie 21.30 stanął przy krawężniku i niemal w tym samym momencie podjechał do niego osobowy
samochód. Dousset błyskawicznie otworzył drzwiczki i znalazł się w wozie, przy kierownicy którego
siedział Albert Barthe. W tym samym mniej więcej czasie z redakcji wyszedł Maurice Sarraut. Jak zwykle
wsiadł do samochodu i jego kierowca ruszył w stronę znajdującej się poza miastem willi. Kiedy znaleźli się
przed posiadłością Sarrauta, kierowca nacisnął dwa razy klakson, znak, by dozorca otworzył bramę. Wtedy z
ciemności wynurzył się jakiś człowiek, podbiegł do wozu i oddał serię z pistoletu maszynowego. Pociski
dosięgły Sarrauta. Zginął na miejscu.

Dousset wrócił do Paryża, gdzie wkrótce policja niemiecka aresztowała go za wyłudzanie pieniędzy od

rodzin Francuzów wywiezionych na roboty do Niemiec (obiecywał, że za sporą opłatą może wydostać
nieszczęśników z Rzeszy, i wiele osób mu uwierzyło). Policjanci niemieccy postanowili przekazać oszusta
gestapo. Kiedy agenci tej służby przybyli po Dousseta, ten wyjaśnił, że służy w Milicji Francuskiej. To
wystarczyło. Dousseta puszczono wolno, prosząc grzecznie, aby zechciał zdobywać pieniądze w inny
sposób, gdyż może mieć kłopoty...

W Lyonie znaną postacią był Wiktor Basch. Przed wojną działał w Lidze Obrony Praw Człowieka, w

czasie okupacji skupiał wokół siebie ludzi wrogo nastawionych do reżimu Vichy oraz jego hitlerowskich
protektorów. Pewnego dnia szef milicji w Lyonie, Joseph Lecussan, został wezwany do siedziby gestapo w
tym mieście. Rozmówca jego SS-hauptsturmführer Moritz powiedział:

— Musimy coś zrobić z tym Żydem Baschem!
— Zamknijcie starucha — odparł Lecussan.
— Ma osiemdziesiąt lat. Ani go przycisnąć, ani wysłać do obozu.
— Dobrze. Milicja to załatwi...
Lecussan oraz wyznaczony mu do pomocy milicjant aresztowali Bascha i jego 79-letnią żonę. Wywieźli

ich za Lyon i w ustronnym miejscu zastrzelili...

Śmierć Sarrauta i Bascha wywołała piorunujące wrażenie w środowisku tzw. umiarkowanych

kolaborantów. Uznali oni, że zabójstwa te należy potraktować jako ostrzeżenie, mające pozbawić ich
złudzeń, że możliwe jest jakiekolwiek złagodzenie kursu. Jednocześnie rodziny zamordowanych zwróciły się
do policji francuskiej z prośbą o odszukanie zabójców, a ta nic nie wiedząc o sprawcach mordów wszczęła
śledztwo. Posuwało się ono szybko i omal nie doprowadziło do ujawnienia winnych. W jego ostatniej fazie
na biurku szefa policji kryminalnej w Vichy zadzwonił telefon.

— Panie kolego! Pan chyba bardzo się nudzi?
— Ależ, panie ministrze!
— Niech pan zostawi w spokoju sprawę Sarrauta i Bascha, gdyż kryją się za nią rozgrywki polityczne w

łonie ruchu oporu. Niech pan zajmie się ściganiem bandytów z tego ruchu, dobrze?

Ledwie ucichła wrzawa wokół śmierci tych dwóch polityków, a już wybuchła nowa afera. Tym razem

chodziło o Jeana Zaya, który przed wojną pełnił funkcję ministra oświaty w rządzie Frontu Ludowego.
Należał on do grupy polityków socjalistycznych i w 1940 roku, po podpisaniu zawieszenia broni z
Niemcami, próbował uciec do Maroka. Policja vichystowska schwytała go, a sąd tego reżimu skazał na
dożywocie za dezercję. Trafił do więzienia w Riom, skąd w 1944 roku postanowiono przenieść go do Melun,
na zachód od Paryża, jako że Riom było poważnie zagrożone przez partyzantów. To była decyzja władz
więziennych, ale zatwierdzić ją musiał resort Darnanda. Wyrażono zgodę, ale „nieco” zmieniono scenariusz.
Więźnia eskortowało dwóch policjantów. W górach, na zupełnym odludziu, w pobliżu miejsca zwanego
.„studnią diabła”, wóz zatrzymało kilku cywilów. Wylegitymowali się jako członkowie Milicji Francuskiej i
pokazali rozkaz przejęcia więźnia. Dwaj policjanci wrócili do Riom. Jean Zay, siedzący w wozie,
przypatrywał się pertraktacjom jego strażników z nie znanymi osobnikami. Kiedy policjanci oddalili się,
nowi „opiekunowie” kazalibyłemu ministrowi opuścić samochód. Zay wykonał to polecenie, sądząc, że ma
do czynienia z członkami ruchu oporu. Ponieważ dowiedział się, że przyjdzie im trochę poczekać na nowy
wóz, usiadł na kamieniu i poprosił o papierosa. Jeden z milicjantów spełnił tę prośbę i szybko odszedł na
bok. W tym momencie inny wyjął broń i oddał kilka strzałów w plecy Zaya. Milicjanci wrzucił zwłoki do
przepaści.

Szczegóły tego mordu politycznego odtworzył po wojnie jeden ze sprawców, który stanął przed sądem,

by odpowiadać za popełnione zbrodnie.

W sekretariacie generalnym do spraw porządku publicznego uznano, że tego typu akcje podnoszą

wyraźnie ducha bojowego milicjantów, w związku z tym należy je kontynuować. Jedną z licznych ofiar
terroru milicji był także były minister w rządzie Frontu Ludowego, Georges Mandel. Występował on

background image

przeciwko polityce ustępstw wobec żądań Hitlera, a w czerwcu 1940 roku, kiedy stało się jasne, że Francja
zostanie pokonana, opowiadał się za przeniesieniem rządu francuskiego oraz ocalałych sił zbrojnych do
północnej Afryki, skąd można by prowadzić walkę z hitlerowcami. Nie zdołał zrealizować tych planów i
został aresztowany przez władze Vichy. W lutym 1942 roku rząd Pétaina zorganizował pokazowy proces w
Riom. Na ławie oskarżonych zasiedli wówczas wybitni politycy francuscy, między innymi i Georges
Mandel, których władze Vichy usiłowały obarczyć odpowiedzialnością za nieprzygotowanie kraju do wojny.
Na żądanie Hitlera proces przerwano, głównych oskarżonych wydano Niemcom. Znalazł się wśród nich
także Mandel.

Początek lata 1944 nie był dla resortu Darnanda zbyt pomyślny, mimo że jego ludzie odnotowali na

swym koncie kilka udanych akcji specjalnych przeciwko „politycznym kombinatorom”. W tym właśnie
okresie ruch oporu dokonał udanego zamachu na ministra informacji i propagandy reżimu Vichy, Philippa
Henriota, co Darnand i jego najbliżsi współpracownicy odebrali jako celnie wymierzony policzek. Henriot
należał do ludzi ślepo oddanych idei współpracy z Niemcami i niezwykle zręcznie prowadził akcję
propagandową na rzecz reżimu Vichy (zwano go francuskim Goebbelsem). Wyrok śmierci na tego
kolaboranta wydały władze Wolnej Francji w Algierze, a wykonano go w paryskim mieszkaniu ministra.
Resort Darnanda czuł się odpowiedzialny za tę śmierć, będącą wynikim braku należytej ochrony. Delegatowi
generalnemu do spraw utrzymania porządku i milicji w strefie północnej, Maxowi Knippingowi, Darnand
solidnie zmył głowę.

Pewnego dnia Knipping odebrał telefon, w którym usłyszał obłudnie słodki głos zastępcy Karla Oberga,

Helmuta Knochena.

— Herr Knipping! Z rozkazu reichsführera SS przekazujemy wam Mandela!
— Ja go nie przejmę!
— Otrzymałem taki rozkaz i muszę go wykonać.
— Porozumiem się najpierw z Vichy...
Darnand otrzymał informację od II oddziału milicji, że „umiarkowani” prowadzili akcję na rzecz

uwolnienia Mandela z rąk Niemców, licząc na to, że zyskają w ten sposób sympatię i poparcie społeczeństwa
dla rządu Vichy. Nawet sam Pétain zgodził się, aby w Berlinie rozpoczęto odpowiednie starania. Nic zatem
dziwnego, że z Vichy przekazano rozkaz: przejąć Mandela. Po przewiezieniu byłego ministra z Niemiec
osadzono go w paryskim więzieniu Sante. Jednocześnie w szeregach milicji rozpuszczono wieść, że za
każdego zastrzelonego przez ruch oporu dygnitarza z Vichy należy zgładzić jakiegoś wybitnego polityka,
przeciwnika tego reżimu. W tej sytuacji wniosek nasuwał się sam. Zginął Henriot, musi więc oddać swe
życie Mandel. W więzieniu Sante odbyło się protokolarne przejęcie Mandela z rąk gestapo — w imieniu
Milicji Francuskiej podpis pod protokołem złożył sam Max Knipping — po czym byłego ministra wsadzono
do samochodu, w którym znajdowało się czterech mężczyzn w cywilu.

— Dokąd jadę? — zapytał Mandel.
— Do Vichy. Będzie pan osadzony w pobliskim zamku Brosses.
Wóz ruszył na południe, wkrótce wjechał w lasy pod Fontainebleau. Tu zatrzymał się pod pretekstem,

że zepsuł się silnik, i ministrowi kazano wysiąść. Po paru minutach nadjechał inny samochód, z którego
wysiadło pięciu osobników. Jeden z nich, zwany Mansuy, trzymał pistolet maszynowy. Podszedł do ministra
i nacisnął spust. Mandel upadł. Oprawca wystrzelił do niego jeszcze raz, po czym oddał serię do samochodu,
którym wieziono Mandela. Dokonawszy zbrodni mordercy wrzucili zwłoki do postrzelanego samochodu i
zawieźli je do prefektury w Wersalu. Tam zeznali, że na ministra dokonali zamachu „nieznani sprawcy”.

Po wojnie dwóch milicjantów, uczestników operacji „zemsta na Mandelu”, postawiono przed sądem i

stracono. Mansuy zniknął jednak bez śladu. Podobno po wojnie brał udział w jednym z zamachów na de
Gaulle'a przeprowadzonych przez OAS...

Na zabójstwie Mandela nie skończył się odwet Milicji Francuskiej za śmierć Henriota. W więzieniach i

katowniach milicji w Lyonie, Tuluzie, Grenoble, Voiron, Clermont-Ferrand i Macon dokonano wielu
mordów na patriotach francuskich.

Nadeszła wiosna 1944 roku i front wschodni zaczął się łamać pod naporem Armii Radzieckiej. We

Włoszech alianci spychali Niemców na północ. Francuzi z dnia na dzień oczekiwali inwazji. Przygniatająca
większość z nadzieją. Kolaboranci z obawą. W lutym 1944 roku Front Narodowy we Francji ogłosił
wiadomość o połączeniu wszystkich militarnych organizacji podziemnych we Francuskich Siłach
Wewnętrznych (FFI). Z kolei propaganda vichystowska straszyła społeczeństwo, że siły porządkowe
podległe Darnandowi są na tyle silne, iż zdołają utrzymać ład i spokój, ale gdyby nie potrafiły tego dokonać,
to za „buntowników” zabierze się SS i gestapo. Wmawiano ludziom, że III Rzesza poniosła co prawda straty,
ale jest niepokonana. Jeśli alianci wylądują we Fancji, zostaną zniszczeni.

Resort Darnanda bez przerwy wysyłał do wszystkich ogniw Milicji Francuskiej instrukcje i pouczenia,

background image

których treść miała uświadomić członkom tej organizacji, jak ważne zbliżają się chwile. „Nadchodzi godzina
próby. Za wszelką cenę musimy utrzymać spokój na zapleczu. To kwestia życia i śmierci naszego Państwa
Francuskiego i nas samych!

W Vichy odbywały się teraz ciągłe debaty i narady. W jednej z nich wzięli udział wyżsi oficerowie

milicji. Otrzymali oni polecenie, aby werbowali do służby kogo się da. Nie należy gardzić kryminalistami,
spekulantami i sutenerami, tłumaczyli im zwierzchnicy. Jeśli zawiodą inne metody, można nawet stosować
szantaż: albo do Milicji, albo do STO i na roboty do Niemiec. Szefostwo milicji zawsze odczuwało poważne
braki kadrowe, a teraz Berger upomniał się także o ochotników do Waffen SS. Podczas tej narady ustalono
również, że obecnie, kiedy gwałtownie rozwija się ruch oporu, należy sprawniej prowadzić wszystkie
sprawy przeciwko osobom podejrzanym o działalność wrogą Państwu Francuskiemu.

Usprawnienie dochodzenia, zalecane przez zwierzchników, polegało na stosowaniu środków

nadzwyczajnych, czyli tortur. I rzeczywiście na tym polu Milicja Francuska osiągnęła „znakomite” wyniki.
Nawet gestapowcy, którzy zwiedzali katownie milicji oraz widzieli ludzi po przesłuchaniu, wyrażali
niekłamany podziw dla francuskich kolegów. Wystarczy powiedzieć, że ulubioną metodą wymuszania
zeznań było nie tyle bicie, co przypalanie rozżarzonym żelazem. I trudno się dziwić, że wielu aresztowanych
załamywało się.

Do ludzi, którzy zadali dotkliwe straty ruchowi oporu, należał między innymi szef Milicji Francuskiej

na Bretanię, Constanzo. To on doprowadził do wyśledzenia i otoczenia przez oddziały Francs Gardes oraz
SS partyzanckiej jednostki w departamencie Finistère (w czasie obławy schwytano dowódcę tej jednostki,
Luca Roberta, którego podczas śledztwa utopiono w beczce).

Z niezwykłą bezwzględnością i okrucieństwem rozprawiał się z przeciwnikami szef II oddziału

dowództwa milicji w Lyonie, de Susini. To on zamordował znanego przed wojną bankiera Pierre Wormsa,
który mieszkał w letniskowej miejscowości St. Jean-Cap-Ferrat nad Morzem Śródziemnym i nie krył swojej
niechęci do zwolenników rządu Vichy. De Susini udał się do bankiera z wizytą, a sześciu jego pomagierów
za pomocą okrutnych tortur wymusiło od współmieszkańców Wormsa informacje na temat miejsca ukrycia
kosztowności należących do bankiera. Wreszcie Wormsa zabili, a skarb wywieźli. Podobno biżuterię
przeznaczono na „cele socjalne milicji”. De Susini specjalizował się w szantażowaniu, torturowaniu i
wymuszaniu zeznań od ludzi zamożnych, związanych na ogół z przedwojenna kadrą oficerską, która w
niemałym stopniu zasiliła gaullistowski ruch oporu. De Susini potrafił uzyskać informacje dotyczące tych
ludzi i jednocześnie zdobyć fundusze na pokrycie „kosztów” śledztwa oraz własnych wydatków.

W Lille działał Almyre Simondant, inspektor milicji, specjalizujący się w tropieniu Żydów. Metoda jego

działania była dość prosta. Aresztował ludzi, których podejrzewał o semickie pochodzenie, poddawał ich
torturom i z reguły każdy „seans” w katowni przynosił informacje o ukrywających się Żydach. Potem
następowały rozmowy z zatrzymanymi. Simondant proponował: oddajcie kosztowności, a zachowacie życie;
po prostu pojedziecie na wschód do obozów pracy, gdzie doczekacie końca wojny. Rozmówcy
„wspaniałomyślnego” inspektora nie mieli wyboru. Transportowano ich zatem na dworzec i wsadzano do
pociągów, które najczęściej kończyły swój bieg w obozie koncentracyjnym w Dachau. Spośród wielu
dziesiątek ofiar Simondanta tylko jedna doczekała wolności.

W Tuluzie działał wyższy oficer milicji, Jean-Marie Dedieu, którego kariera jako oprawcy była dość

skomplikowana. Najpierw zwolniono go z milicji za karygodną łagodność wobec aresztowanych. Znalazł
więc pracę w miejscowej placówce gestapo. Tam nabył odpowiedniego doświadczenia. Wzbogacił je
znacznie w czasie ponownej służby w milicji. Jego ofiarą padło wielu bojowników ruchu oporu w Tuluzie i
okolicy. Preferowaną przez niego „metodą pracy” było przypiekanie.

W Montpellier urzędował dowódca departamentalny Francs Gardes, były sierżant lotnictwa

francuskiego, Maurice Gros. Jego jednostka przeznaczona była do walki z partyzantami, a zatem
prowadzenie dochodzenia nie wchodziło w zakres obowiązków Grosa. Ale on był urodzonym sadystą,
zorganizował zatem w koszarach półprywatną katownię. Utrzymywał dobre kontakty z ekipą śledczą milicji
i kiedy pewnego dnia milicja aresztowała byłego pułkownika lotnictwa, Martiala Tinela (znajdował się on na
podwójnej liście, w spisie podejrzanych o działalność w ruchu oporu oraz na prywatnej liście poszukiwanych
przez Grosa), natychmiast przewieziono go do koszar Francs Gardes, gdzie zajął się nim Gros. Dodajmy, że
pułkownik był przed wojną zwierzchnikiem siepacza.

W Vichy, w „Petit Casino” położonym w pobliżu siedziby Pétaina, zorganizował swą kwaterę Johannes

Tomasi, szef specjalnej grupy bezpieczeństwa. Do niego to przywożono wyjątkowo opornych patriotów.
Tomasi nie stosował przypiekania, ale jego metoda wymuszania zeznań była równie wyrafinowana. Na ogół
kierował swoje ofiary na kilka godzin do dużej lodowni, którą niegdyś zainstalowano w „Petit Casino”. W
czasie wyzwalania Vichy partyzanci powiesili Tomasiego na balkonie hotelu „International”. W jego
katowni zginęło wielu członków ruchu oporu.

background image

Na początku kwietnia 1944 roku cała milicja święciła wielkie zwycięstwo. Otóż na płaskowyżu Glieres,

w Górnej Sabaudii, ruch oporu skoncentrował zgrupowanie partyzanckie liczące ok. 500 bojowników.
Dowództwo zgrupowania uznało, że górski teren zapewnia całkowite bezpieczeństwo oddziałom, które
miały przystąpić do walki z okupantem po rozpoczęciu przez aliantów inwazji na kontynent. Tego że II
oddział milicji dysponuje dokładnymi informacjami o dyslokacji jednostek patyzanckich oraz o dojściach na
płaskowyż, w ogóle nie brano pod uwagę. Tymczasem milicja wszystkie zgromadzone informacje
przekazała Niemcom. 17 marca partyzanci zostali zaatakowani przez znaczne siły okupanta oraz Francs
Gardes i GRM. Walki trwały 10 dni. O ich zaciętości może świadczyć fakt, że ani Niemcy, ani milicja nie
brali jeńców. Zginęło ok. 250 partyzantów. Darnand przez długi czas podawał akcję na płaskowyżu Glieres
jako przykład godny naśladowania.

Ruch oporu organizował akcje odwetowe, wykonywano wyroki na milicjantach, a to z kolei wzmagało

terror stosowany przez podwładnych Darnanda. Walka bratobójcza ogarnęła Francję. Awansowany do
stopnia obergruppenführera Karl Oberg nie posiadał się z radości. Akcje Milicji Francuskiej przeciwko
ruchowi oporu stały się cenną pomocą dla specjalnych służb niemieckich i Wehrmachtu. W obliczu inwazji
oraz katastrofalnej sytuacji na froncie wschodnim liczył się każdy człowiek walczący po stronie Rzeszy.

Szóstego czerwca 1944 roku szef Milicji Francuskiej w Guéret, Jean Pommerat, wstał bardzo wcześnie.

Poprzedniego wieczoru rozmawiał z nim telefonicznie wysoki funkcjonariusz milicji z Vichy i nakazał jak
najdalej idącą czujność. Otóż w nocy z 4 na 5 czerwca nasiliło się nadawanie przez BBC zakodowanych
haseł dla FFI, co może oznaczać, że zbliża się termin inwazji. Funkcjonariusz z Vichy przypominał
Pommeratowi, że kraina Limousin, obejmująca departamenty Corrèze, Creuse i Haute-Vienne, ma
strategiczne znaczenie dla obrony Francji przed inwazją, dlatego nie można sobie pozwolić na żadne
zaniedbanie.

Pommerat na pamięć znał tę ocenę: Masyw Centralny to ważny punkt obrony naszej drugiej linii, należy

więc zwalczać wszelkimi środkami partyzantów! Po chwili zastanowienia chwycił za słuchawkę telefonu i
połączył się z sąsiednimi miejscowościami. Na razie było spokojnie, ale wszyscy jego rozmówcy byli
podenerwowani. Poradzili mu, żeby słuchał radia, o ile jeszcze tego nie uczynił. Pommerat przekręcił gałkę i
znieruchomiał. Radio Vichy nadawało komunikat specjalny:

— Dziś o świcie nieprzyjaciel dokonał inwazji w Normandii. Trwają ciężkie walki, które z pewnością

zakończą się zepchnięciem wroga do morza. A teraz premier Pierre Laval... Francuzi! Musimy uniknąć
wojny domowej! Głos zabierze Joseph Darnand... Żołnierze Francs Gardes, policjanci i żandarmi!
Udowodnijcie, że jesteście żołnierzami bez skazy. Zwalczajcie partyzantów i sabotażystów. Bierzcie
przykład z formacji porządkowych w Górnej Sabaudii i z Francs Gardes w Limousin.

Nadano jeszcze komunikat o mianowaniu Darnanda sekretarzem stanu MSW. Pommerat szybko

odszukał falę, na której BBC nadaje po francusku:

— Nasze wojska powoli, ale systematycznie rozszerzają przyczółki. Francuzi! Nadszedł czas

wyzwolenia! Do broni!

O 7.15 rozległy się strzały. W ściany siedziby milicji uderzyły pierwsze pociski z broni maszynowej.

Partyzanci zaatakowali Guéret.

Do pokoju szefa milicji wpadł pułkownik Favier, komendant szkoły podoficerskiej Francs Gardes,

zlokalizowanej w tym mieście. Poinformował Pommerata, że przed chwilą zakończył rozmowy z dowódcą
partyzantów, majorem FFI François Fosset, który zaproponował przejście szkoły do ruchu oporu.

— Odmówiłem — relacjonował Favier. — Powołałem się na przysięgę wierności złożoną marszałkowi

Pétainowi...

Miasteczko zostało otoczone przez partyzantów. Milicja broniła się w odosobnionych punktach, ale w

południe sytuacja stała się krytyczna, bowiem część szkoły podoficerskiej Francs Gardes przeszła na stronę
atakujących. Otoczonych milicjantów poinformowano przez megafon, że dwa domy zajęte przez żołnierzy
Wehrmachtu zostały zdobyte. Po południu Pommerat został zmuszony przez podwładnych do wszczęcia
pertraktacji z partyzantami. Ci zaproponowali następujące warunki: poddanie się, a w zamian zachowanie
życia i osadzenie w więzieniu do czasu podjęcia decyzji co do ich losu przez wyższe dowództwo. Milicja
skapitulowała. Partyzanci aresztowali kolaborantów-cywilów.

W całej środkowej i południowej Francji oddziały partyzanckie przystąpiły do akcji. Zadawały ciężkie

straty transportowi wroga, atakowały jego jednostki, wiele z nich próbowało, podobnie jak w Guéret,
opanować poszczególne miasta i miasteczka. Niestety nie wszędzie próby te się powiodły. Niemcy przy
współudziale Milicji Francuskiej przystąpili do kontrakcji.

Do Guéret, na przykład, skierowano 3 batalion pułku SS „Der Führer”, któremu przydzielono

zgrupowanie milicji (dowódca Jean de Vaugeles), złożone z oddziałów Francs Gardes, Gwardii Ruchomej
oraz specjalistów od przesłuchań z II oddziału dowództwa milicji regionu Limousin. Łącznie siły

background image

pacyfikacyjne były dwukrotnie liczebniejsze od partyzantów i dysponowały działkami przeciwpancernymi.
Po kilkugodzinnej walce Guéret zostało odbite przez hitlerowców oraz ich francuskich wspólników. Nie
wszystkim partyzantom udało się opuścić miasteczko i ci zostali zabici na miejscu. Z więzienia uwolniono
Pommerata i innych milicjantów, a na ich miejsce wtrącono do cel wszystkich tych, których posądzano o
sympatyzowanie z ruchem oporu. W więzieniu i siedzibie milicji rozgrywały się dantejskie sceny. Jeden z
wyższych oficerów II oddziału, któremu udało się zbiec do partyzantów, oświadczył, że miał dość bestialstw
popełnianych przez jego kompanów! Wkrótce rozstrzelano przeszło 100 aresztowanych. W Guéret
zapanował „ład i porządek”.

Podobne tragedie, jak w Guéret, rozgrywały się w innych miejscowościach Francji, ale ruch oporu nie

słabł. Przeciwnie, wzmagał się. Hitlerowcy i ich kompani z milicji szaleli. 10 czerwca oddziały 2 DPanc SS
„Das Reich” otoczyły niewielką miejscowość Oradour-sur-Glâne i esesmani spalili żywcem 650 kobiet,
dzieci i mężczyzn. Uratowało się zaledwie kilka osób. Akcja ta miała charakter ślepego odwetu i wywołała
w całym kraju nie tylko przerażenie, ale i oburzenie. W Limoges, głównym mieście departamentu Haute-
Vienne, doszło do otwartego protestu w miejscowej jednostce Francs Gardes. Lokalna organizacja
kolaborancka, uznawszy, że mord nie może być wybaczony, wezwała swych członków do opuszczenia
szeregów Francs Gardes. Szybko jednak sprowadzono posiłki, składające się z jednostek zaprzedanych bez
reszty reżimowi, i bunt stłumiono, a siedmiu najbardziej aktywnych uczestników protestu aresztowano. Sąd
doraźny skazał ich na śmierć. Tego samego dnia uzbrojona bojówka wspomnianej organizacji usiłowała
uwolnić skazanych. Doszło do walki ze strażą więzienną. W odwet milicja zaatakowała i zniszczyła siedzibę
organizacji kolaboranckiej, która śmiała zaprotestować przeciwko dwukrotnemu mordowi.

Alianci z wolna posuwali się w głąb Francji i dla wszystkich stało się jasne, że inwazja powiodła się i

miesiące, a może nawet tylko tygodnie, dzielą Francuzów od dnia, w którym Niemcy zostaną wyparci za
Ren. Reżim Vichy ulegał stopniowemu rozkładowi, organa administracji terenowej, z policją, żandarmerią i
GRM włącznie, nawiązywały kontakty z ruchem oporu, a nawet podporządkowywały się jego poleceniom.
W Vichy Pétain wyrażał nadzieję, że może uda mu się „dogadać” z generałem de Gaulle, przywódcą Wolnej
Francji. Podobno zastanawiał się nawet, czy nie oddać się w ręce FFI. W końcu odciął się od Darnanda. W
skierowanej do Lavala i rozkolportowanej nocie potępił Milicję Francuską za „nadużycie przyznanych jej
uprawnień”. Darnand zareagował gniewnie: „Od czterech lat otrzymywałem same pochwały. Od czterech lat
zachęcaliście mnie do tego wszystkiego, co czynię, a dziś, kiedy Amerykanie stoją u bram Paryża,
twierdzicie, że będę plamą na honorze Francji! Mogliście to zrobić wcześniej!”

Jednocześnie Darnand przeprowadził totalną mobilizację ultrakolaborantów. Nie wypadła ona po jego

myśli, gdyż wielu milicjantów próbowało ratować swoją skórę, dezerterowało i kryło się w jakichś
zapadłych kątach. Ostatecznie Darnand zdołał skupić wokół siebie od 6 do 8 tysięcy przeszkolonych
wojskowo funkcjonariuszy, głównie z Francs Gardes, po czym wydał tajny rozkaz adresowany do prefektów
(wojewodów) oraz dyrektorów regionalnych do spraw utrzymania porządku, w którym stwierdził, iż
zabrania milicji występować zbrojnie przeciwko oddziałom alianckim, nakazuje natomiast, aby jej formacje
brały aż do końca udział w zwalczaniu ruchu oporu. W chwili wycofywania się Niemców, instruował
Darnand, milicjanci mają natychmiast odchodzić na. wschód. To ostatnie zalecenie wynikało z aktualnej
sytuacji, jaka panowała w kraju. Otóż Darnand został poinformowany przez Oberga, że na zajętych przez
aliantów terenach milicjanci traktowani są jako wyjęci spod prawa. Radio Wolnej Francji bez przerwy
nadawało wezwanie: „Milicjanci-mordercy! Strzelajcie do nich jak do wściekłych psów!” I rzeczywiście, w
miejscowościach opanowanych przez partyzantów (jeszcze przed nadejściem aliantów oswobodzili oni
znaczne obszary Francji) odbywały się sądy polowe nad schwytanymi funkcjonariuszami milicji. Z reguły
wyrok brzmiał: kara śmierci za zdradę ojczyzny!

Pod koniec lipca 1944 roku odbyła się w Paryżu narada dowództwa milicji z udziałem Darnanda. Padła

wtedy propozycja, aby on właśnie i najbardziej znienawidzeni przez ruch oporu milicjanci udali się do
Szwajcarii, gdzie zostaną internowani, ale ocalą życie. Darnand projekt ten kategorycznie odrzucił.

— Nie wszystko jeszcze stracone! — stwierdził.
Wobec takiej postawy Darnanda podczas narady ograniczono się jedynie do opracowania planu

ewakuacji formacji milicyjnych oraz ich rodzin. Dla ewakuowanych z południa miejscem koncentracji miał
być Dijon, a dla uchodzących z centralnych i północnych departamentów — Nancy. Perspektywicznie
wyznaczono też dalsze docelowe schronienia: w Wogezach, w Alzacji.

Piętnastego sierpnia alianci wysadzili desant na południu Francji, wzięła w nim udział francuska 1

armia, a od północy i zachodu zaczęły zbliżać się do Paryża te jednostki, które dokonały desantu w
Normandii (wśród nich francuska dywizja pancerna). Następnego dnia Darnand wydał rozkaz ogólnej
ewakuacji milicji do Dijon oraz Nancy i osobiście nadzorował ucieczkę swych podwładnych z Paryża. 17
sierpnia mieszkańcy stolicy mogli obserwować długą kolumnę wozów osobowych i ciężarowych

background image

wypełnionych milicjantami oraz ich rodzinami. Ci, dla których samochodów nie starczyło, opuścili Paryż
pieszo. Na miejscu pozostała jedynie 30-osobowa grupa milicjantów, którzy palili archiwa oraz pomagali
Niemcom w aresztowaniu i torturowaniu patriotów. Opuścili oni stolicę Francji wieczorem 18 sierpnia.
Następnego dnia w Paryżu wybucha powstanie. Niemcy próbują je stłumić, ale ich wysiłki są daremne. 20
sierpnia Niemcy wywożą Pétaina do Belfortu. Okupant cofa się ku granicom Rzeszy.

Tak przedstawiała się sytuacja w. Paryżu. A co działo się w innych rejonach Francji?
Wszędzie wyglądało podobnie. Milicjanci zgodnie z rozkazem Darnanda opuszczali miejsca pobytu i

ruszali w drogę, troszcząc się głównie o siebie i swoje rodziny. Znaleźli się jednak wśród nich i tacy, którzy
przed udaniem się na trasę ucieczki wymordowali uprzednio swoich więźniów. W Montpellier, w Lyonie, w
Vichy, w Clermont-Ferrand i w Rennes w tych ostatnich dniach przed wyzwoleniem ginęli jeszcze z rąk
swoich współziomków bojownicy ruchu oporu. A już zupełnie nieprawdopodobne wydaje się postępowanie
szefa II oddziału milicji, w Bordeaux.. Lucien Dehan opuścił Bordeaux razem ze swymi więźniami i po
drodze zadawał im straszliwe tortury. Sporo milicjantów z południa uciekło do Hiszpanii oraz do północnych
Włoch, gdzie jeszcze bronili się Niemcy oraz faszyści włoscy.

W czasie gdy najwyższe dowództwo milicji razem ze swymi podwładnymi z wolna zmierzało z Paryża

do Nancy, w mieście tym rozgrywały się niesamowite sceny. Ściągających tu z całej Francji, także i z Dijon,
milicjantów lokowano w koszarach, szkołach i prywatnych mieszkaniach. Transport kilkuset milicjantów
oraz milicjantek z Vichy zakwaterowano w zabudowaniach prywatnej szkoły katolickiej na tyłach katedry.
Milicjantów z rodzinami umieszczono w jednym skrzydle, samotnych w drugim, a niezamężne milicjantki w
trzecim. Opiekę duchowną sprawował nad nimi „ojciec” Brevet, bratanek Darnanda, jeden z wielu
kapelanów milicji. Mimo tej opieki, mimo iż Brevet apelował, by milicjanci zachowywali spokój i porządek,
w pomieszczeniach szkoły niemal całą dobę rozlegały się pijackie wrzaski. Do tej zapoczątkowanej przez
mężczyzn zabawy dołączyły kobiety. Popijawy przekształciły się teraz w hałaśliwe orgie. Te niewybredne
rozrywki nabrały znacznie większej pikanterii, kiedy do Nancy ściągnęła ekipa II oddziału z katowni w
„Petit Casino”, w Vichy. Ci znani niemal w całej Francji oprawcy usiłowali bowiem w przerwach między
libacjami kontynuować swój krwawy proceder. Teraz postanowili „wyeliminować” z szeregów milicji ludzi
niepewnych i zabrali się do dzieła z niebywałą energią. Zbrodniczą grupą zainteresowało się gestapo, które
szybko znalazło godne dla tych „speców” zajęcie. Mieli udać się do Rzeszy i szpiegować robotników
francuskich przebywających tam na przymusowych robotach. Po wielkim „przyjęciu” ekipa oprawców
wyjechała za Ren.

Wreszcie do Nancy zjechał Darnand i zaprowadził tam jaki taki porządek. Zastanawiał się, co dalej

robić z milicjantami, którzy ściągnęli w te okolice (okazało się, że było ich około 6 tysięcy), ale najpierw
chciał zorientować się, jaka jest sytuacja kierownictwa Państwa Francuskiego, na czele którego stał Pétain.
W tym celu udał się do Belfortu, gdzie marszałek i jego ministrowie przebywali pod strażą esesmanów. Na
miejscu okazało się, że terytorium, które nazywano „Państwem Francuskim, zostało już zajęte przez
aliantów, a Pétain i Laval chcieli, aby uznano ich za niemieckich więźniów. Liczyli, że po zwycięstwie
aliantów będzie to przemawiało na ich korzyść. Darnanda i jego popleczników zaniepokoiła jednak inna
wiadomość. Otóż nagle na scenie politycznej pojawił się Fernand Brinon, pełniący dotychczas czysto
formalną funkcję delegata rządu Vichy w niemieckich władzach okupacyjnych z siedzibą w... Paryżu. W ten
sposób Państwo Francuskie Pétaina miało swą ambasadę w stolicy Francji! Brinon załatwiał też jakieś
sprawy w siedzibie ambasady III Rzeszy we Francji, która mieściła się nie w Vichy, ale również w Paryżu...

I w tych dniach Brinon z własnej inicjatywy, za pośrednictwem ministra spraw zagranicznych Joachima

Ribbentropa, uzyskał audiencję u Hitlera w jego kwaterze głównej pod Kętrzynem. Po tej wizycie wygłosił
radiowe przemówienie do narodu francuskiego, w którym obwieszczał:

— Władza, której teraz podlegacie, została wam narzucona... Tak zwane wyzwolenie to nic innego jak

zniszczenie i śmierć... Stawiajcie opór... Tylko nasze zwycięstwo położy kres waszym cierpieniom.

Wątpliwe, czy ktokolwiek we Francji słyszał te słowa nadane po francusku przez hitlerowską

radiostację. A jeśli nawet, to z pewnością uznał, że Brinon postradał zmysły. On jednak myślał inaczej. Nie
taił zadowolenia, że udało mu się uprzedzić innych kolaborantów, np. Darnanda, i przejąć spadek po
Pétainie. Żałosny, co prawda, ale kto wie, jak potoczą się ostatecznie losy wojny?

Hitlera nie ucieszyła zbytnio inicjatywa Brinona. Wódz III Rzeszy wolałby, aby na czele jakiegoś

„rządu francuskiego” na emigracji stanął sam Pétain lub Laval, ale skoro ci nie wyrazili zgody na podjęcie
rozmów na temat reorganizacji rządu Vichy, 1 września 1944 roku wezwał do swojej kwatery
najwierniejszych z wiernych kolaborantów, czyli Darnanda, Déata i Doriota, i kazał im utworzyć Francuski
Komitet Rządowy z Brinonem jako przewodniczącym. Przy okazji uraczył francuskich zdrajców
pocieszającą informacją na temat straszliwych skutków bombardowania Wielkiej Brytanii za pomocą
samolotów-pocisków V-1. Zapewnił też, że nie jest to ostatnie słowo niemieckie w tej kwestii, że nowe

background image

jeszcze groźniejsze bronie są przygotowywane i będą wkrótce użyte, co zupełnie zmieni bieg wojny. Na
zakończenie wizyty Hitler podszedł do Darnanda:

— Wielu milicjantów zginęło dla wielkiej sprawy — powiedział z właściwą mu emfazą — ale tak jak ci

w Stalingradzie nie oddali życia na próżno...

Po powrocie do Belfortu szef milicji ze łzami w oczach powtarzał słowa Hitlera swym

współpracownikom.

W kilka dni po spotkaniu Hitlera z francuskimi kolaborantami Niemcy przewieźli Pétaina do

Siegmaringen w Wirtembergii, aby stworzyć pozory, że marszałek patronuje nowej kolaboranckiej imprezie.
Dla nadania prawdopodobieństwa całej sprawie marszałka umieszczono w zamku Hohenzollernów, w
którym urzędował komitet Brinona.

Tymczasem Darnand, który zachował oczywiście szefostwo milicji, został mianowany przez Brinona

(za namową Niemców) komisarzem do spraw „organizacji francuskich sił zbrojnych”. Ten nie dbał już
jednak o tytuły. Miał do rozwiązania niezwykle trudny problem: co dalej robić z sześcioma tysiącami
milicjantów oraz ich rodzinami?

To samo pytanie nurtowało zresztą wszystkich milicjantów. Co mają robić? Co stanie się z nimi po

nieuchronnej już klęsce Niemców? Pilnie nasłuchiwali Radia Paryż, które w imieniu Wolnej Francji
ogłaszało triumfalne komunikaty o klęsce hitlerowców na wschodzie i na zachodzie i informowało o karach,
jakie spotykają kolaborantów. Wszystko to budziło paniczny strach w Nancy i wszędzie tam gdzie
zakwaterowano funkcjonariuszy Milicji Francuskiej. Ponadto front nieustannie przesuwał się ku Lotaryngii i
Alzacji i z dniem każdym zbliżała się chwila, w której trzeba będzie opuścić Nancy i udać siq do Niemiec.
Co przezorniejsi i bardziej przedsiębiorczy milicjanci, dysponujący odpowiednimi zasobam w złocie i
biżuterii, które rabowali przy okazji aresztowań, nawiązywali kontakty z niemieckimi oficerami, oferującymi
im przewiezienie do północnych Włoch, gdzie podobno działał tajny kanał przerzutowy do Hiszpanii, a
potem do Ameryki Południowej. Rozpoczęły się dezercje i samowolna zmiana miejsca pobytu. Wreszcie
nadszedł rozkaz o natychmiastowej ewakuacji z powodu zbliżania się aliantów do rejonu Nancy i trzeba było
rozstać się z rodzinami.

Żony i dzieci oraz milicjantki zostały przetransportowane do trzech obozów ewakuacyjnych w pobliżu

Stuttgartu, a mężczyźni (ok. 4500) mieli udać się do Alzacji. Szykujących się w drogę uprzedzono, że z
chwilą przekroczenia granicy wyznaczonej przez Niemców, dowolnie i wbrew rozejmowi z 1940 roku,
muszą pamiętać o tym, że znajdują się na terenie Rzeszy.

Po kapitulacji Francji hitlerowcy włączyli całą Alzację do Rzeszy. Wszechwładnym panem tej części

Francji został gauleiter Badenii Robert Wagner, którego Hitler mianował szefem rządu cywilnego w Alzacji,
a następnie komisarzem obrony Rzeszy na tych terenach. Wagner natychmiast po objęciu nowych
obowiązków przystąpił do akcji germanizacyjnej. Za mówienie po francusku kobiety wysyłano do obozu
koncentracyjnego, a mężczyzn wcielano do Wehrmachtu. Terror doprowadzono do perfekcji. Rozkaz Berlina
nakazujący przygotowanie kwater i wyżywienia dla Milicji Francuskiej został przyjęty przez Wagnera
bardzo niechętnie.

Wykonał go wreszcie, ale jaką przy tym wykazał złośliwość. Otóż polecił ewakuować prawie w całości

obóz koncentracyjny w Struthofie, w Wogezach, i ulokował w nim część milicjantów. Pozostałych
skierowano do znajdującego się w pobliżu domu pracy przymusowej. W nowym miejscu pobytu działo się
jeszcze gorzej niż w Nancy. Ciągle wybuchały kłótnie i bójki: o jedzenie, o lepsze spanie, o awanse
(uzyskanie wyższego stopnia łączyło się z wypłacaniem podwyższonego żołdu). Rosła też liczba dezerterów,
na których z rozkazu Wagnera polowała żandarmeria niemiecka. Schwytanych wieszano lub rozstrzeliwano
na miejscu.

Piętnastego września jednostki alianckie wkroczyły do Nancy. Niemcy twierdzili, że zorganizują obronę

na Renie, a Hitler wprowadzi nowe bronie do akcji. Mówili także, że milicjanci zostaną ewakuowani w głąb
Rzeszy i wreszcie przestaną się wylegiwać w obozach. Zostaną zatrudnieni jako robotnicy w przemyśle
zbrojeniowym. Rozpacz ogarnęła wierne sługi kolaboranckiego reżimu. Nie uśmiechała im się ciężka praca
za głodowe racje, nie uśmiechała się im harówka pod kierunkiem niemieckich nadzorców. Zewsząd
rozlegało się błaganie: „Szefie! Ratuj!”.

Darnand osobiście pożegnał pierwszy rzut transportu kolejowego, który przewiózł milicjantów do Ulm

w Badenii-Wirtembergii, i zaczął zabiegać o audiencję u szefa Głównego Urzędu SS, obergruppenführera
Gottloba Bergera. Ten przyjął go podobnie jak poprzednio. Jowialnie i z humorem. Poklepywał po plecach,
poił alkoholem, tłumaczył, iż Niemcy wojnę wygrają, bo führer wie co robi.

— Ale czym mogę służyć naszemu francuskiemu przyjacielowi? — zapytał wreszcie.
— Dysponuję kilkoma tysiącami dzielnych ludzi. Proponuję utworzyć z nich dobrze uzbrojone

jednostki do walki z partyzantami, na przykład w Jugosławii i we Włoszech... Pod własnym dowództwem i

background image

we własnych uniformach.

— Dlaczego nie? Jasne! Napijmy się!
— Kiedy więc będziemy mogli tworzyć te oddziały? — Darnand kuł żelazo póki gorące.
— Wehrmacht nie chce pańskich ludzi. Mam w tej sprawie dokładne rozeznanie. — Berger zasępił się.

— Pozostaje wam tylko Waffen SS, ale ostateczną decyzję może podjąć jedynie reichsführer SS!

Kilka dni później do Ulm, gdzie miał teraz kwaterę szef Milicji Francuskiej, przybył oficer SS. Polecił

on Darnandowi, aby ubrał się i zajął miejsce w samochodzie. W czasie przejazdu ulicami miasta Darnand nie
widział ani jednego ze swoich podwładnłych. Wszyscy siedzieli grzecznie i spokojnie w swoich kwaterach.
W porównaniu z tym, co działo się w Nancy, tu, w Ulm, zachowanie milicjantów przypominało postawę
zakonników z klasztoru kontemplacyjnego. Kapelan Brevet nie znajdował słów uznania dla swych
podopiecznych. Nie wiedział albo udawał, że nie wie o tym, iż policja niemiecka bardzo boleśnie
przypomniała niesfornym, że tu „nie Francja, że tu musi być porządek!”

Oficer SS zawiózł Darnanda na lotnisko, gdzie czekał już gotowy do drogi samolot.
Obok szefa Milicji Francuskiej zajęło w nim miejsce kilku wyższych oficerów SS, którzy aż do

wylądowania nie zamienili z nim ani jednego słowa. Po paru godzinach lotu znaleźli się na jakimś
wojskowym lotnisku, skąd pasażerów przewieziono nad jezioro Mamry. Tu w odległości 30 km od głównej
kwatery Hitlera założono kwaterę Heinricha Himmlera.

Reichsführer SS przyjął Darnanda chłodno. Najpierw zapewnił go, że Rzesza pod przewodnictwem

Adolfa Hitlera wygra wojnę, a później przeszedł do interesującej Francuza sprawy.

— Jedna trzecia milicjantów zostanie skierowana do obozu w Wildflecken, gdzie formuje się francuska

dywizja SS. Nie wiem jeszcze, jaką nazwę je nadać: „Jeanne d'Arc” czy „Charlemagne”...

W tym momencie Darnandowi udało się zadać jedno jedyne pytanie:
— Dlaczego tylko jedna trzecia do Waffen SS? Oni wszyscy powinni...
Himmler nie pozwolił mu skończyć.
— SS ma bardzo wysokie wymagania co do walorów fizycznych, postawy politycznej oraz ducha

bojowego... Jeszcze jedno. Francuskie oddziały Waffen SS będą walczyły na froncie wschodnim! Tam jest
potrzebny każdy człowiek! Jedna trzecia milicjantów pójdzie do jednostek Francs Gardes. Zachowają
dotychczasowe umundurowanie i dowództwo. Zostaną skierowani do walki z partyzantami we Włoszech. W
tej formacji będą służyli ci, którzy nadają się do wojska, ale nie do Waffen SS. Pozostali, którzy nie mogą
nosić broni, pójdą do przemysłu!

Darnand usiłował jeszcze coś powiedzieć, ale dwaj adiutanci Himmlera wyprowadzili go z gabinetu

reichsführera SS.

W Ulm nastąpił teraz „sądny dzień”. Milicjanci zostali poddani niezwykle surowym badaniom

lekarskim, przeprowadzanym przez lekarzy z SS, po których to badaniach około 2 tysiące ludzi skierowano
do obozu szkoleniowego w Wildflecken, w górach Rhon, między Fuldą a Bruckenau. Z grupy tej wyłoniono
wkrótce 500 milicjantów i sformowano „batalion honorowy”, który pełnił straż wokół zamku w
Siegmaringen, gdzie przebywał Pétain. Około 1000 milicjantów wcielono do specjalnego batalionu Francs
Gardes, który w marcu 1945 roku został skierowany do północnych Włoch. I wreszcie około 1000 wysłano
do fabryk.

Znowu rozpoczęły się dezercje, znowu milicjanci zaczęli podejmować próby przedostania się do Włoch,

a nawet powrotu do Francji. Najwięcej dezerterów wywodziło się z tej grupy, którą kierowano do pracy w
przemyśle. Później wielu z tych, którzy trafili do fabryk, służyło wiernie gestapo. Informowali oni o
nastrojach panujących wśród robotników cudzoziemskich, nie orientujących się, że nie każdemu Francuzowi
można zaufać. Również sporo zakwalifikowanych do Waffen SS wolało zaryzykować ucieczkę, niż jechać
na front wschodni. Ale ich los był z góry przesądzony. Schwytanych czekała śmierć na miejscu lub obóz
koncentracyjny.

Darnand mimo swej rangi obersturmführera SS jakoś nie znalazł się w szeregach dywizji

„Charlemagne”. Być może stan jego zdrowia nie był zadowalający, być może nie miał na to ochoty. I to
ostatnie przypuszczenie wydaje się bardziej prawdopodobne. Bo przecież reichsführer SS, doceniając jego
wyjątkowe zasługi, na pewno wyraziłby zgodę, aby towarzyszył on najwierniejszym podwładnym na froncie
wschodnim.

W marcu 1945 roku Darnand „znalazł się” w jednostce Francs Gardes w rejonie Mediolanu, gdzie

przeprowadzał akcje przeciwko partyzantom włoskim. Szczególnie jednak interesowała go dolina Valtellina
w Alpach, a tam miasteczko Tirano, skąd biegnie do St. Moritz najwyżej w Europie położony szlak
kolejowy. Mimo wojny od czasu do czasu kolej ta kursowała. Darnand miał nadzieję, że któregoś dnia
wsiądzie do pociągu i znajdzie się w Szwajcarii. Kiedy jednak władze tego kraju ogłosiły, że będą wydawać
Wolnej Francji przestępców wojennych, a za takiego uznano szefa Milicji Francuskiej, zrezygnował ze

background image

swoich planów.

Dwudziestego piątego kwietnia 1945 roku oddział Francs Gardes został otoczony w Tirano przez

partyzantów. Po kilku godzinach walki milicjanci skapitulowali i zostali osadzeni w więzieniu. Mieli tam
przebywać do czasu przekazania ich władzom Wolnej Francji. Jednak wśród zatrzymanych nie było
Darnanda. Zniknął bez śladu.

W SZEREGACH SS

Po zajęciu całej Francji przez armię hitlerowską „rząd” marszałka Pétaina znalazł się pod ścisłym

nadzorem władz okupacyjnych, ale mimo to ciągle występował wobec Francuzów jako „ich rząd”. W końcu
1943 roku Cecil von Renthe-Fink został mianowany „specjalnym doradcą niemieckim przy osobie marszałka
Pétaina” — oficjalnie zajął stanowisko „członka sekretariatu marszałka” — faktycznie jednak był jego
nadzorcą, którego zadanie polegało na przestrzeganiu, aby wszystkie zarządzenia wydawane przez „rząd”
Pétaina były zgodne z zarządzeniami niemieckimi. Wszelkie projekty zmian ustaw musiały być
przedkładane mu do oceny i zatwierdzenia, zgody „specjalnego doradcy” wymagały również projekty zmian
personalnych w „rządzie”. Jeśli von Renthe-Fink miał jakiekolwiek wątpliwości, wysyłał francuskie
dokumenty do Berlina, aby tam podjęto decyzję.

W miarę upływu czasu niemiecki nadzorca coraz rzadziej korzystał z rad zwierzchników. Członkowie

„rządu” Vichy kolaborowali z okupantem od początku wojny i znali doskonale kryteria i wymogi doradcy.
Doskonale układała się także współpraca w dziedzinie wojskowej, zwłaszcza jeśli chodzi o walkę przeciwko
partyzantom i komunistom. O przykładnej, doskonałej wręcz współpracy z Niemcami świadczy fakt, że trzy
miesiące po okupacji całego kraju marszałek Pétain pozwolił Francuzom na „wstępowanie do obcych
formacji”, natomiast w lipcu 1943 roku administracja francuska zezwoliła swoim rodakom na wstępowanie
do Waffen SS.

W ślad za tym zezwoleniem kolaboranckie środki masowego przekazu rozwinęły kampanię

propagandową, wzywającą Francuzów do masowego udziału w krucjacie przeciwko bolszewizmowi,
oczywiście w składzie jednostek SS. 22 lipca 1943 roku „prezydent” Laval podpisał dekret, w którym
nazywał już rzecz po imieniu, mianowicie głosił, że Francuzi mogą „wstępować ochotniczo do formacji poza
terytorium francuskim, utworzonych przez rząd niemiecki (Waffen SS) do walki z bolszewizmem”.

Wkrótce powstało nowe pismo, „Devenir” (Zostań esesmanem), ozdobione swastyką. Wzywano w nim

Francuzów do obrony wspólnoty i kultury europejskiej, nazywając przyszłych francuskich esesmanów
„wiernymi żołnierzami führera”. W jednym z numerów „Devenir” próbowano dowieść, że Waffen SS można
porównać do doborowych jednostek armii napoleońskiej walczących przeciwko Rosji. Motyw napoleoński
będzie odtąd nieustannie towarzyszył propagandzie na rzecz wstępowania do Waffen SS.

To namawianie i zachęcanie przyniosło wreszcie wyniki. Do punktów werbunkowych zaczęli napływać

pierwsi ochotnicy, których Niemcy natychmiast wysyłali do miejscowości Cernay w Alzacji, gdzie
prowadzono wstępne przeszkolenie i naukę języka niemieckiego.

Tymczasem wieści napływające z frontu wschodniego nie napawały optymizmem ani Niemców, ani ich

sojuszników, francuskich kolaborantów. Wojska niemieckie ponosiły na wschodzie ogromne straty, toteż z
każdym dniem rosło zapotrzebowanie na żołnierzy. Niezwykle ostre kryteria zdrowotne, stawiane
dotychczas ochotnikom wstępującym do jednostek SS, stawały się coraz bardziej liberalne. Jeżeli na
początku 1943 roku odrzucano kandydata, któremu brakowało choć jednego zęba, w połowie tego samego
roku przyjmowano ludzi mających poważne braki w uzębieniu. Nie zwracano również uwagi na przeszłość
kryminalną kandydata (była ona nawet pożądana), nie stosowano także żadnych kryteriów rasowych. Do
ochotniczych jednostek Waffen SS przyjmowano zarówno Tatarów, jak i Arabów, choć poszczególne
oddziały miały zazwyczaj jednolity narodowy skład. Oczywiście poza dowódcami od szczebla pułku i
powyżej, gdyż ci byli zazwyczaj Niemcami. W wielu przypadkach stanowisko dowódcy było dublowane. Na
czele jednostki stał Norweg, Duńczyk lub Francuz, lecz faktycznie dowodził tzw. inspektor niemiecki.

Począwszy od połowy 1943 roku Niemcy tworzyli pospiesznie coraz to nowe dywizje Waffen SS. W

ten sposób zorganizowano narodową dywizję walońską (9 tys. ludzi), francuską (10 tys.) i włoską (10 tys.).
W Waffen SS byli także Szwajcarzy (700 osób) oraz Brytyjczycy (100 osób). Przyjmowano również
zdrajców z poszczególnych republik radzieckich, a także Słowaków, Albańczyków, Serbów, Bośniaków,
Greków, Czechów, Węgrów, Bułgarów i Rumunów.

W połowie sierpnia 1943 roku do ośrodka szkoleniowego Waffen SS w Bad Teolz w Bawarii wysłano

na dalsze szkolenie trzy kompanie francuskich esesmanów z Alzacji. Nosili oni typowe mundury tej formacji
z czarnymi kołnierzami i naramiennikami oraz stopnie SS. Od Niemców różnili się wyłącznie tym, że

background image

podobnie jak legioniści na lewym ramieniu mieli naszywkę z francuskimi barwami narodowymi.
Otrzymywali również żołd z kasy niemieckiej. Na przykład dla esesmana (szeregowca) wynosił on 600
franków miesięcznie, dla scharführera (sierżanta) 900, a sturmbannführera (majora) 1920 franków: Poza tym
za każdy dzień służby w pierwszej linii wszyscy otrzymywali dodatek w wysokości 20 franków, a mającym
rodziny przysługiwało dodatkowo około 3500 franków miesięcznie. Biorąc pod uwagę ceny żywności i
artykułów przemysłowych żołd nie był wygórowany.

Do końca 1943 roku do Waffen SS zgłosiło się ponad 2000 Francuzów. Po zakończeniu szkolenia

utworzono z nich sturmbrigade SS (brygadę szturmową), na czele której stanął sturmbannführer Gamory
Dubordeau, aktywista Francuskiej Partii Ludowej, zawodowy oficer.

Mimo trudnej sytuacji Niemcy długo wahali się z wysłaniem francuskiej brygady SS na front. Nie

dlatego, żeby nie ufali Francuzom. Wszak dowody wierności wobec führera dali już legioniści francuscy w
grudniu 1941 roku oraz podczas walki z partyzantami. Po prostu zdaniem dowódców niemieckich nie byli to
najlepsi żołnierze. Podobno sam Hitler ocenił ich w sposób lapidarny: „nic nie warci”.

Ponieważ jednak sytuacja na froncie pogarszała się z dnia na dzień, 30 lipca 1944 roku skierowali

Niemcy francuską brygadę w rejon Sanoka. W tym czasie spora część Polski była już wolna, a w Lublinie
ogłoszony został Manifest PKWN i obradowała Krajowa Rada Narodowa. Na zachodzie także wojska
niemieckie nie odnosiły sukcesów. Armie sprzymierzone, które wylądowały w Normandii 6 czerwca 1944
roku, wyzwoliły Półwysep Normandzki i rozpoczęły ofensywę zakończoną wyzwoleniem Paryża. Wolne
były także Rzym i Florencja.

Francuscy esesmani dotarli do Sanoka 1 sierpnia i po krótkim odpoczynku zostali skierowani na

pierwszą linię. Już po wojnie jeden z Francuzów tak opisywał swoje wrażenia: „Panował wśród nas
wspaniały duch. Dostąpiliśmy zaszczytu walki u boku dywizji SS »Horst Wessel«. Jednak zanim zdążyliśmy
zająć pozycje, spadł na nas prawdziwy grad pocisków artyleryjskich, moździerzowych i rakietowych. W
ciągu kilkunastu sekund zginęło wielu naszych żołnierzy, w tym kilku oficerów. Kiedy otrzymaliśmy rozkaz
wycofania się w kierunku Mielca, z tysiąca dwustu esesmanów naszej brygady doliczyliśmy się niecałego
tysiąca. I co najgorsze, w czasie walki nie zobaczyliśmy ani jednego bolszewika”.

Drugiego sierpnia radziecka 38 armia, wchodząca w skład 1 Frontu Ukraińskiego, wyzwoliła Sanok i

Brzozów. Wojska radzieckie szły dalej, odrzucając w kierunku Dębicy dywizje niemieckiej 17 armii
polowej, w skład której wchodziła także francuska brygada SS.

Około trzydziestoosobowy pododdział Francuzów pod dowództwem oberjunkra Henri Kreutzera

wyrwał się z kotła i okopał na cmentarzu przy wiosce Radomyśl. Tu dopędziły francuskich esesmanów
radzieckie czołgi i w ciągu kilku minut pododdział przestał istnieć. Podobny los spotkał kompanie, którymi
dowodził sturmbannführer Bance. Po panicznej ucieczce jego ludzie schronili się w niewielkim lesie i tu
zostali osaczeni przez żołnierzy radzieckich. Wkrótce część ich zginęła, a część dostała się do niewoli.

Sturmbannführer Bance, któremu udało się wyrwać z okrążenia zaledwie z garstką swoich

podwładnych, dotarł do Dębicy, gdzie kwaterował już sztab niemieckiej 17 armii polowej (Dębica, leżąca
nad Wisłoka, według zamysłów niemieckiego dowództwa miała być przekształcona w silny węzeł oporu na
drodze wojsk radzieckich zmierzających na Kraków). Tu Bance zebrał jeszcze około dwustu esesmanów,
którzy dotarli do miasta wraz z jednostkami niemieckimi, i postanowił zająć się sprawami organizacyjnymi,
mającymi na celu przywrócenie sprawności bojowej pododdziałów. Ledwie ochłonęli i zdołali zająć jakąś
nędzną kwaterę, odnalazł ich Adolf Reiche, oficer łącznikowy dowódcy dywizji SS „Horst Wessel”. Rozkaz,
jaki przekazał, był krótki: „Zameldować się u dowódcy garnizonu i włączyć się do organizacji obrony
miasta”.

Po powrocie do dowództwa dywizji untersturmführer Reich zameldował:
— Oddział Francuzów liczy dwustu trzech esesmanów; w tym stu lekko rannych. Wszyscy ciężko

przestraszeni...

Telefonista ryknął śmiechem, lecz zgromiony wzrokiem szefa sztabu szybko się opanował.
— Co to znaczy „ciężko przestraszeni”?
— Mają obłęd w oczach, kilku pierze spodnie, a wszyscy klną Rosjan i tych, co ich namówili do

wstąpienia do SS. Nas również...

Szef sztabu zdał sobie sprawę, że niewielka będzie korzyść z tych ludzi, którzy zupełnie inaczej

wyobrażali sobie walkę z bolszewikami, którzy nie przypuszczali nawet, że od pierwszego dnia pobytu na
froncie będą zmuszeni do panicznej ucieczki, i podzielił się tą refleksją z dowódcą dywizji.

— Wsadzić wszystkich na samochody i wysłać do Tarnowa. Nie chcę ich widzieć ani o nich słyszeć. —

Decyzja dowódcy była nieodwołalna.

Niemcy zdołali utrzymać Dębicę zaledwie dwa dni. Jednoczesne natarcia radzieckich dywizji 15

korpusu piechoty 60 armii ze wschodu i południa oraz oddziałów 33 korpusu piechoty 5 armii gwardii i 4

background image

korpusu pancernego z północy zmusiły Niemców do wycofania się na zachód. 23 sierpnia Dębica została
wyzwolona.

Tymczasem Francuzi sporządzili w Tarnowie raport, który został przesłany do Vichy. Wynikało z niego

jednoznacznie, że w ciągu zaledwie kilku dni pobytu na froncie (wliczając w to dwa dni bezładnej ucieczki)
brygada szturmowa SS „Charlemagne” straciła 90% stanu osobowego (ranni i zabici).

Na przełomie sierpnia i września wszyscy Francuzi walczący w ramach armii niemieckiej — esesmani i

legioniści — na rozkaz Berlina zostali skierowani do północnej Polski, w okolice Gdańska. Tu 1 września
1944 roku Legion Ochotników Francuskich do Walki z Bolszewizmem został oficjalnie rozwiązany. Na
odprawie oficerów legionu generał Edgard Puaud, mający również stopień standartenführera SS, oświadczył,
że wszystkich legionistów spotkał duży zaszczyt, zostaną wcieleni do SS.

— Oczywiście — dodał z ironią w głosie — jeśli ktoś sobie tego nie życzy, może się zwolnić i wrócić

do domu.

Wypowiedź generała Puauda została przyjęta przez uczestników odprawy ponurym milczeniem.

Wszyscy oni wiedzieli, że Francja jest już wyzwolona i właściwie nie mają dokąd wracać, bo jeśli nawet
udałoby im się dotrzeć do domu, jako zdrajcy zostaliby aresztowani i postawieni przed sądem.

Edgard Puaud, oficer zawodowy armii francuskiej, rozpoczął karierę w Legii Cudzoziemskiej. Walczył

między innymi w Indochinach, Maroku i Syrii. W 1939 roku skończył pięćdziesiąt lat i został odwołany do
kraju. Po kapitulacji Francji dowodził 23 pułkiem piechoty armii rozejmowej.

W czerwcu 1943 roku Puaud wstępuje do Legionu Ochotników Francuskich do Walki z Bolszewizmem.

Powierzono mu dowództwo nad trzema batalionami walczącymi z partyzantką radziecką na Białorusi.
Wkrótce awansował do stopnia pułkownika. W końcu stycznia 1943 roku został wezwany do Paryża do
ambasadora Abetza.

Niemiec przyjął go bardzo serdecznie, zasypał komplementami, chwalił za zasługi w walce przeciw

partyzantom radzieckim. Wspomniał nawet, że zainteresował się nim sam führer. Wreszcie przeszedł do
konkretów.

— Panie pułkowniku, zapewne znany jest panu przychylny stosunek rządu francuskiego („rządu” Vichy

dop. autora) do sprawy wstępowania Francuzów do naszych wyborowych jednostek Waffen SS. Wie pan
też chyba o tym, że jest to duże wyróżnienie i zaszczyt dla pana i pańskich rodaków. Biorąc zatem pod
uwagę pana zasługi w walce z bolszewikami, proponuję panu, w imieniu führera, stanowisko dowódcy
francuskiej dywizji SS.

Pułkownik Puaud od dawna marzył o dwóch rzeczach: pragnął dowodzić dużym związkiem taktycznym

i otrzymać stopień generała. I teraz uświadomił sobie, że nieprzypadkowo tuż przed wezwaniem do Paryża
awansowano go do stopnia pułkownika — była to zapowiedź, że wkrótce zostanie generałem. Oczywiście,
jeśli przyjmie propozycję Abetza.

— Mam nadzieję, że pan się zgadza — ciągnął dalej ambasador.
— Oczywiście... tak... zgadzam się — jąkał wzruszony Puaud.
— A zatem zgoda. Jeśli jednak chce pan dowodzić dywizją — tłumaczył dalej Abetz — musi się pan

postarać o żołnierzy. A to może być trudne. Proszę zastanowić się nad metodami werbunku, choć ja mam już
konkretną propozycję. Myślę, że powinien pan rozpocząć nabór pod hasłem: „krucjata przeciwko
bolszewikom w obronie kultury zachodniej”. Oczywiście może pan przypomnieć przy okazji krucjatę
Napoleona przeciwko Rosji. Ma pan wielu kolegów-oficerów z okresu służby w koloniach. Oni także z
całego serca nienawidzą komunistów i bolszewików. Na pewno nie odmówią panu pomocy.

Edgard Puaud ostro zabrał się do roboty i faktycznie, jak radził mu Abetz, przede wszystkim poszukał

sobie pomocników. W gronie jego najbliższych współpracowników znaleźli się między innymi: kapitan
Armand Dubois, Jean Duvarwier oraz porucznik Edvard Dupont. Teraz przyszła kolej na środki masowego
przekazu. Prasa kolaborancka i radio paryskie na hasło „francuska dywizja SS” udzielały Puaudowi
wszechstronnej pomocy. Dziennikarze pisali pełne entuzjazmu artykuły i opracowywali inne materiały
propagandowe. W gazetach pojawiły się hasła: „Wstępujcie do pierwszej dywizji Waffen SS, dywizji
francuskiej” (co sugerowało, że będą dalsze dywizje), „Waffen SS armią nowej Europy”, na murach miast
wykwitły barwne plakaty, z radia płynęły pełne zachęty słowa. W całej Francji zorganizowano punkty
werbunkowe, w których przy „ołtarzykach” z różnymi pamiątkami, mającymi podkreślić dotychczasowe
zasługi Francuzów w walce z komunizmem, stali wyprężeni jak struny pierwsi ochotnicy, już w mundurach
Waffen SS, z trójkolorowymi naszywkami na lewym ramieniu.

Po kilku miesiącach Puaudowi udało się zwerbować około półtora tysiąca ochotników. Wielu z nich

działało dotychczas w milicji petainowskiej i teraz, kiedy grunt palił im się pod nogami, kiedy zdali sobie
sprawę, że wkrótce będą musieli ponieść odpowiedzialność za popełnione przestępstwa, wstępowali do
Waffen SS, licząc na to, że uda im się uniknąć śmierci z rąk partyzantów.

background image

Zasługi pułkownika Puauda zostały wysoko ocenione zarówno przez Himmlera, jak i marszałka Pétaina.

Marszałek nadał mu tak upragniony stopień generała brygady, a Niemcy Krzyż Żelazny drugiej klasy. Puaud
był jednak nieco zawiedziony, gdyż jego protektorzy nie potwierdzili francuskiego stopnia generalskiego,
nadając mu jedynie stopień standartenführera SS.

Pod koniec 1944 roku, po wcieleniu kilkuset byłych legionistów oraz niedobitków z francuskiej brygady

szturmowej SS, stan osobowy przyszłej dywizji SS liczył około 2000 ludzi. W końcu grudnia 1944 roku
standartenführer Edgard Puaud wraz z całym składem osobowym, w obecności przydzielonego do dywizji
inspektora brigadeführera Gustawa Krukenberga, złożył uroczystą przysięgę na wierność Hitlerowi.
Francuski kapelan dywizyjny, ksiądz Mayol de Lupe, celebrował mszę świętą, poświęcił sztandar dywizji, a
następnie wygłosił kazanie, w którym oświadczył między innymi: „Do was się zwracam, moi bracia, do was,
którzy jesteście elitą i awangardą chrześcijaństwa... Wam, moi bracia, mogę powiedzieć otwarcie: jestem
jednym z najstarszych członków niemieckiej partii narodowosocjalistycznej we Francji... Wierzę w Boga i
uważam, że od bezbożnego barbarzyńskiego bolszewizmu może nas uratować jedynie uwielbiany przez nas
wszystkich wódz, Adolf Hitler, którego wybrał za swoje święte narzędzie i którego ramię uzbroił sam Bóg,
aby bronił naszej świętej wiary...”

Na zakończenie uroczystości Krukenberg w imieniu führera nadał dywizji oficjalną nazwę „33-

Grenadier Division der Waffen SS Charlemagne”.

Ksiądz kapelan Jean de Mayol de Lupe był jednym z współtwórców francuskiej dywizji. Pochodził on z

rodu książęcego z południowej Francji i przez całe życie starał się pogodzić służbę bożą ze służbą wojskową.
Podczas pierwszej wojny światowej był kapelanem, a później zgłosił się ochotniczo do służby w armii
kolonialnej na środkowym wschodzie i został wysłany do Syrii. Wrócił do kraju, kiedy miał 54 lata.

Za pracę w koloniach — podkreślono jego udział w „nawracaniu” niewiernych na katolicyzm — został

wyróżniony przez Kościół francuski. Otrzymał godność kanonika, a następnie prałata rzymskiego z prawem
używania tytułu Jego Eminencji.

Nie ulega wątpliwości, że był gorącym zwolennikiem Hitlera i faszyzmu, a także agentem hitlerowskim,

zwerbowanym prawdopodobnie już w 1934 roku, podczas pobytu w Monachium. Potwierdza to owo kazanie
wygłoszone podczas przysięgi francuskich esesmanów, w którym przyznał się, że należy do NSDAP, oraz
list napisany do wodza III Rzeszy, a odczytany podczas procesu kapelana w 1947 roku. Otóż w liście tym
pisał: „Kiedy pan został wodzem wszystkich Niemców, przybyłem z ramienia rządu francuskiego z misją do
Niemiec, do uniwersytetów w Monachium. Już pierwszego dnia wygłosiłem publiczne przemówienie, w
którym podkreśliłem wierność ideałom ruchu narodowosocjalistycznego. Ten fakt dodał mi śmiałości, aby
zwrócić się do pana, mój Wodzu, i oświadczyć, że jestem dumny, iż przysięgałem Ci wierność...”

Właśnie podczas pobytu w Monachium, a następnie w Norymberdze w 1938 roku, poznał i zaprzyjaźnił

się z profesorem Otto Abetzem i Westrickiem, z którymi aż do wybuchu wojny prowadził ożywioną
korespondencję.

Mianowanie przez władze okupacyjne Abetza ambasadorem Wielkiej Rzeszy Niemieckiej we Francji

(w żadnym okupowanym kraju Niemcy nie mianowali swoich ambasadorów, a jedynie wyznaczali
gubernatorów) Jego Eminencja przyjął z największą radością. Już następnego dnia po ogłoszeniu tej
informacji przez radio paryskie prałat pospieszył do siedziby Abetza, gdzie został przyjęty z otwartymi
ramionami.

— Czekałem, czekałem niecierpliwie na Waszą Eminencję. Wiedziałem, że będzie pan pierwszym

Francuzem, który złoży mi wizytę w mojej rezydencji — wykrzykiwał radośnie Abetz, wprowadzając gościa
do swego gabinetu. — Mam dla Waszej Eminencji miłą niespodziankę... — dodał tajemniczo.

Po chwili rozległo się ciche pukanie i do gabinetu wszedł rozpromieniony Westrick.
Rozmowa między przyjaciółmi i wspólnikami zarazem trwała do późnego wieczora. Żegnając gościa na

progu swojej rezydencji, Abetz przypomniał:

— A zatem, tak jak ustaliliśmy. Proszę zapewnić swojej misji jak najszersze poparcie wpływowych i

liczących się osób.

Po tej wizycie de Lupe zaczął odwiedzać różne osobistości Kościoła francuskiego, by przedstawić

swoje stanowisko wobec władz okupacyjnych i uzyskać błogosławieństwo dla zamierzonych poczynań. Nie
wszędzie przyjmowano jego wywody ze zrozumieniem. Niekiedy wyrzucano go po prostu za drzwi.
Całkowite poparcie uzyskał jednak ze strony swego spowiednika, kanonika Jourdin, proboszcza kościoła
Notre-Dame de Victoires. Ten, uważnie wysłuchawszy prałata, tak ocenił „zamiar” współpracy z władzami
okupacyjnymi:

— Określenie „współpraca z okupantem” dla niektórych może brzmieć strasznie. Ale przecież chodzi o

Francję i Francuzów, których Jego Eminencja może uratować. Dlatego proszę się nie wahać.

W tym miejscu trzeba dodać, że Jego Emmencja Jean de Mayol de Lupe nie przedstawił swemu

background image

spowiednikowi całej prawdy. Nie powiedział mu, że zobowiązał się wykorzystać swój autorytet, autorytet
duchownego wysokiej rangi, do wciągnięcia Francuzów do armii hitlerowskiej.

Do kardynała rzymskiego Sibilia, z którym łączyły go bliskie stosunki i z którym odbył przed rokiem

1940 wiele szczerych rozmów na temat ruchu faszystowskiego, napisał otwarcie o swoich zamiarach. Sibilia
w odpowiedzi przesłał mu błogosławieństwo, informując jednocześnie, że będzie się modlił za powodzenie
trudnego zadania, jakiego się prałat podjął. De Lupe zwrócił się również do kardynała Suharda. Tego
dostojnika kościoła spytał po prostu, czy może założyć mundur niemiecki. Kardynał był zdumiony jego
wątpliwościami.

Jean de Mayol de Lupe był zadowolony. Zdobył alibi i błogosławieństwo, na co zresztą powoływał się

podczas procesu sądowego w 1947 roku. Osobiście nigdy nie miał wątpliwości, że jego misją życiową jest
walka z komunizmem, a zatem ze Związkiem Radzieckim. Zresztą już w 1941 roku, kiedy faszyści
francuscy zaczęli organizować Legion do Walki z Bolszewizmem, zgłosił się na kapelana. Jak na procesie
zeznawali byli ochotnicy legionu, podczas spowiedzi nie tyle wypytywał o ich grzechy, ile o przekonania
polityczne i motywy, którymi się kierowali wstępując do tej jednostki. Jeśli żalili się, że rodzice potępiają ich
za służbę dla Niemców, kontaktował się z rodzinami ochotników i przekonywał je, że droga obrana przez
synów jest słuszna. Istnieje wiele poszlak, świadczących o tym, że ci, którzy przyznali się kapelanowi, iż
wstąpili do legionu, aby uniknąć represji za szkodzenie okupantowi, i przy najbliższej okazji zamierzają
zdezerterować, zostali aresztowani i osadzeni w obozach.

Kiedy ksiądz de Lupe został kapelanem esesmanów w dywizji „Charlemagne”, nie ograniczył się

jedynie do sprawowania opieki duchownej nad swoimi „czarnymi owieczkami”. Miał duże doświadczenie
bojowe, zwłaszcza w walkach w armii kolonialnej, toteż niejednokrotnie przejmował dowództwo. Na wielu
zdjęciach został utrwalony w hełmie i w mundurze SS. Od swoich „owieczek” różnił się tym, że na piersi
nosił duży krzyż i nie miał trójkolorowej naszywki na lewym ramieniu. Przy każdej okazji podkreślał, że
przede wszystkim służy swojemu wodzowi, Adolfowi Hitlerowi, a dopiero potem Francji.

Były inspektor dywizji „Charlemagne” Gustaw Krukenberg w 1972 roku, w wywiadzie udzielonym

francuskiej gazecie, wystawił następującą opinię kapelanowi Mayol de Lupe:

— To była silna indywidualność... Jego Eminencja lepiej znał swoich żołnierzy niż ich dowódcy i miał

na nich niemal nieograniczony wpływ. To on był największym zwolennikiem, a zarazem inicjatorem
zorganizowania francuskiej dywizji SS. Był moim oddanym i zaufanym pomocnikiem. Pomagał w
podnoszeniu morale tych, którzy utracili wiarę w zwycięstwo...

Kadra francuskich dywizji została przeszkolona w Niemczech w Wildflecken. Rozkazem z 17 lutego

1945 roku dywizję skierowano w okolice Starogardu Gdańskiego, a w ślad za nią miał nadejść transport
dwudziestu czterech czołgów, wielu dział i moździerzy. Transport ten nigdy jednak do francuskich
esesmanów nie dotarł. Być może Niemcy w ogóle go nie wysłali, lecz użyli do umocnienia własnych
jednostek?

Dwa pułki dywizji „Charlemagne”, 56 i 58, zostały skierowane do miasteczka Czarne na Pomorzu

Zachodnim. Pociąg z Francuzami prawie przez całą drogę był ostrzeliwany. Zanim dotarli na miejsce, mieli
już kilkunastu zabitych i rannych. W Czarnem sytuacja przedstawiała się fatalnie. Oto jak opisał swoje
wrażenia francuski esesman François Reval:

„Po opuszczeniu wagonów w Hammerstein (Czarne) znaleźliśmy się w strasznej sytuacji Okropny mróz

przenikał do szpiku kości. Nikt nie wiedział, gdzie znajduje się wróg — z przodu, z tyłu czy z boku...
Wszędzie słychać było strzały broni ręcznej i wybuchy pocisków armatnich... Nagle rozległy się krzyki:

— Rosjanie nadchodzą!!!
Niemal w tym samym momencie ujrzeliśmy na horyzoncie czołgi T-34, pędzące w naszym kierunku.

Nie pamiętam, kiedy i jak nasz pułk znalazł się w lesie. Ale i tam nie mieliśmy spokoju. Przez wiele dni
błąkaliśmy się po lasach, próbując dotrzeć do Szczecinka. Cały czas byliśmy nękani przez oddziały
radzieckie i polskie. Wielu naszych kolegów zginęło. Jednym z pierwszych był obersturmführer Artus...
Untersturmführer Counil próbował ze swoim batalionem wyrwać się z okrążenia, ale poległ trafiony
pociskiem w czoło...”

Batalion, którym dowodził hauptsturmführer Obitz, próbował się bronić, ale w ciągu dwóch godzin

został rozbity. Jego dowódca popełnił samobójstwo.

Sytuacja francuskich esesmanów z każdą niemal minutą stawała się tragiczniejsza. Wreszcie generał

Krukenberg objął dowództwo nad resztkami 56 i 58 pułków, przedzierających się lasami w kierunku
Szczecinka. Teraz nie chodziło już o walkę, lecz o ucieczkę na zachód, o ratowanie własnej skóry. W ciągu
czterech dni pobytu na froncie straty Francuzów były ogromne. Z 5 tysięcy ludzi 500 zostało zabitych, a
ponad 1000 rannych i zaginionych. Z tych „zaginionych” wielu się odnalazło między jeńcami i robotnikami
z obozów pracy przymusowej. Niektórzy francuscy esesmani zostali zdemaskowani przez swoich rodaków i

background image

oddani w ręce żołnierzy radzieckich.

Dwa bataliony francuskich esesmanów z dywizji „Charlemagne” przydzielono do 23 korpusu armijnego

Wehrmachtu, broniącego dostępu do Gdańska od południa. Znaleźli się oni pod ogniem nacierających
jednostek 2 i 3 Frontów Białoruskich. Pomimo zaciętego oporu 24 marca zostali oni wyparci z Pruszcza
Gdańskiego i po bezładnej ucieczce znaleźli się w Gdańsku, w tym mieście, w obronie którego, jak pisała w
1939 roku prasa francuska, nie mieli zamiaru umierać. Generał artylerii Felmann, dowódca garnizonu
gdańskiego, włączył Francuzów do 4 dywizji grenadierów zmotoryzowanych SS Polizeidivision. Rejonu
gdańskiego broniły trzy korpusy niemieckie, a garnizon miasta liczył ponad 50 tys. żołnierzy, wycofanych z
Prus Wschodnich. Obronę wspierała artyleria kilkunastu okrętów i baterii pływających, a także lotnictwo w
składzie około 100 samolotów.

Przed ostatecznym szturmem Gdańska, który rozpoczął się 27 marca, w ręce zwiadowców wpadło

trzech esesmanów z Polizeidivision. Zeznali oni, że zdają sobie sprawę z beznadziejnej sytuacji, ale boją się
poddać zarówno Rosjanom, jak i Polakom (w walkach o wyzwolenie Gdańska brały udział pododdziały 1
Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte).

Jeden z francuskich esesmanów w artykule zatytułowanym „Zginęli za Gdańsk” (opublikowany w 1973

roku) wspomina: „4 marca utworzyliśmy w Gdańsku »Kampfgrupe« złożoną z około 500 ludzi. Wkrótce
hauptsturmführer Obitz został ciężko ranny i dowodzenie objął Martin... 20 marca wycofaliśmy się w
kierunku Gdyni, a następnie na półwysep Hel, skąd ewakuowaliśmy się statkami w kierunku Danii”. W
Gdańsku zginęło około 110 francuskich esesmanów.

Przed Czarnem brigadeführer Krukenberg opuścił dywizję i umknął za Odrę, przekazując dowodzenie

Francuzowi Puaudowi, który z tego powodu nie okazał zbytniej radości. Zresztą Puaud niedługo sprawował
„władzę” nad resztkami swojej dywizji. Alojzy Sroga w książce pt. „Na drodze stał Kołobrzeg” tak opisuje
ostatnie dni francuskiej jednostki:

„Obok, bliżej trasy 6 i 3 dywizji (dywizje polskie — dop. autora), dokonuje się zasłużony dramat 33

dywizji SS »Charlemagne«... Siły główne francuskich faszystów z francuskim dowódcą generałem
Puaudem, liczące 3 tysiące ludzi, próbują podejść pod Białogard. Dowódca odnosi ranę. Ogień radzieckiej
broni maszynowej i artylerii spycha grenadierów pancernych na południowy zachód od miasta. O świcie
gromadzą się oni w rejonie wsi Czarnowąsy, Rzyszczewo, Byszyno.

Las wydaje im się najbezpieczniejszym schronieniem. By dojść do lasów, przebyć należy wielką pustać.

Ze wszystkich niemal stron spada gigantyczny ogień dział czołgowych i moździerzy 120-milimetrowych.
Następuje masakra dywizji. Tylko nielicznym udaje się przedrzeć do lasu. Większość trafia do niewoli
radzieckiej lub polskiej.

O godzinie 14.00 na lizjerze lasu zauważono jeszcze kuśtykającego i opierającego się na żołnierzu

generała Puauda. I to była ostatnia o nim wieść...”

Ciała Edgarda Puauda nie znaleziono. Wśród esesmanów francuskich, którzy przeżyli wojnę, krążyły

różne fantastyczne historyjki na ten temat. Jeden z nich, Multrier, twierdził, że Puaud został rozstrzelany,
natomiast inny esesman, zeznający jako świadek na procesie zaocznym byłego dowódcy francuskiej dywizji
SS, zeznał, że widział go jeszcze w Berlinie. Puaud został zaocznie skazany przez sąd francuski na karę
śmierci.

Piątego marca po południu batalion, którym dowodził obersturmführer Bassompierre, dociera do

Karlina, ale następnego dnia francuscy esesmani pod naporem wojsk radzieckich opuszczają miasteczko i
pojedynczo ratują się ucieczką. Bassompierre dostaje się do niewoli. Przekazany po wojnie władzom
francuskim został skazany na karę śmierci i rozstrzelany 20 kwietnia 1948 roku.

Z francuskimi esesmanami walczyli w Kołobrzegu polscy żołnierze z 7 i 9 pułków piechoty. Wielu

Francuzów dostało się wówczas do niewoli. W cytowanej powyżej książce Alojzy Sroga stwierdza:
„»rewelacyjne« zeznania złożyli w sztabie wzięci do niewoli francuscy grenadierzy pancerni z 33 dywizji
SS. Każdy z nich podkreślał, że siłą wcielono go do tej formacji. Ot, był na robotach w Niemczech, zadał się
z niemiecką dziewczyną, która zaszła w ciążę. Postawiono go przed alternatywą: obóz koncentracyjny albo
»ochotniczo« wstąpi do 33 dywizji SS »Charlemagne«. Przy jednym z jeńców znaleziono... testament.
Językiem niezwykle patetycznym SS-owiec opisał motywy, które go skłoniły co wstąpienia do
vichystowskiej milicji. Ten grafomański elaborat kończy wyznaniem: »Wiem, że być może narażam się na
śmierć, chcę jednak służyć wielkiej i świętej sprawie«”.

Gdzieś w okolicach Białogardu zniknął jeszcze jeden „bohater”, organizator francuskiej dywizji SS,

Jego Eminencja kapelan Jean de Mayol de Lupe, któremu towarzyszył sekretarz Henri Caux. Po udzieleniu
błogosławieństwa esesmanom kapelan i sekretarz przebrali się w uprzednio przygotowane stroje cywilne i,
udając francuskich robotników wracających do kraju, ruszyli na południowy zachód.

Drugiego kwietnia 1945 roku przed ozdobnymi drzwiami pałacu kardynalskiego w Monachium stanęło

background image

dwóch mężczyzn. Jeden z nich, wysokiego wzrostu, o twarzy zdradzającej, że przekroczył już
siedemdziesiątkę, rozejrzał się dyskretnie i szeptem zapytał swego młodszego towarzysza:

— Henri, czy na pewno kardynał nas oczekuje?
— Oczywiście, Wasza Eminencjo, zapewnił mnie o tym jego sekretarz...
— A więc, w imię Boga, dzwoń...
Kardynał przyjął serdecznie drogich gości i otoczył ich troskliwą opieką. Następnego dnia, po sutym

śniadaniu, składającym się z amerykańskich konserw i oryginalnej kawy Nesca, zagadnął kapelana:

— Wiele przeżyłeś, drogi bracie, przez te lata wojny z bolszewikami. Na pewno szczególnie przykro

było ci opuszczać swoje drogie owieczki. Należy ci się teraz zasłużony odpoczynek. Dlatego załatwiłem ci
pobyt w sanatorium w Bad Reichenhall, niedaleko granicy austriackiej. Niczego się nie obawiaj, sanatorium
kierują nasi ludzie. Wypoczniesz tam i zregenerujesz swoje nadwątlone siły, które z pewnością będą jeszcze
potrzebne w służbie bożej...

Do sanatorium de Lupe'a i jego sekretarza zawiózł kapelan amerykański. Wkrótce jednak Francuzi

wpadli na trop prałata-esesmana i zażądali od Amerykanów jego wydania. Po miesiącu pertraktacji de Lupe
został przekazany władzom francuskim i wraz ze swoim sekretarzem przewieziony do więzienia w Fresnes.
14 maja 1947 roku odbył się proces. Podobno kapelan dywizji „Charlemagne” został wniesiony na salę
sądową na noszach. Prasa francuska ujawniła, że był to pomysł jego obrońcy, Verona, mający na celu
wywołanie litości sędziów. Jednak ani nosze, ani powoływanie się na zgodę wysokich osobistości
kościelnych, które aprobowały wstąpienie de Lupe'a do SS, niewiele pomogły obronie kapelana. Sąd skazał
go na 15 lat więzienia.

Ostatniego marca 1945 roku około tysiąca francuskich esesmanów dotarło do Neustrelitz w

Meklemburgii, gdzie czekał już na nich brigadeführer Krukenberg. Dał im zaledwie kilka godzin na
odpoczynek i zarządził zbiórkę, podczas której pochwalił ich i pogratulował udanej ucieczki przed
Rosjanami. Później dodał, że cieszy się z ich przybycia, gdyż będą tu bardzo potrzebni. Następnie
zastrzegając się, że jest to ścisła tajemnica, którą w zaufaniu im powierza, oświadczył:

— Führer przygotowuje się do ostatecznej rozprawy z naszymi wrogami. Tak, tak, nie przejęzyczyłem

się — wyjaśnił, dostrzegłszy zdumione miny swoich słuchaczy. — Führer przygotował się do ostatecznej,
zwycięskiej rozprawy. Wkrótce odniesiemy wspaniałe zwycięstwo. Już za kilka dni, a może nawet godzin,
nasza armia otrzyma dotychczas nieznaną broń, Wunderwaffe!

Esesmani gromko krzyknęli: „Heil Hitler”, choć nie wszyscy wierzyli w tę cudowną broń, i zajęli

miejsca w ciężarówkach, które ruszyły w kierunku Berlina.

Jechali wolno, gdyż wszystkie drogi dojazdowe do stolicy były nieustannie bombardowane i

ostrzeliwane przez lotnictwo i artylerię radziecką, a mosty znacznie wcześniej zostały zniszczone, jednak
zdążyli na czas. To znaczy przed 23 kwietnia, a więc przed całkowitym okrążeniem Berlina przez Armię
Radziecką...

W stolicy III Rzeszy powierzono im odcinek obrony w dzielnicy Neukoelln, przydzielając jednego

Tygrysa i Panterę. Utrzymali pozycję zaledwie pięć godzin. Esesman Henri Fernet tak wspomina ten dzień:

„Rankiem 26 kwietnia Rosjanie wprowadzili do Berlina olbrzymie siły. Łączność naszego oddziału z

sąsiadami z prawa i lewa została przerwana... Rosjanie byli wszędzie. Rottenführer Millet, który dowodził
naszą drużyną, próbował odnaleźć kompanię, lecz nie udało mu się. Wtedy postanowił, że schronimy się w
budynku starostwa. Kiedy usiłowaliśmy przeskoczyć ulicę, Millet został niemal przecięty na pół serią z
karabinu maszynowego, ja zostałem ranny w nogę. W budynku starostwa zastaliśmy kilku chłopców z
Hitlerjugend i wspólnie zorganizowaliśmy obronę. Niestety nadjechały czołgi T-34 i zaczęły nas ostrzeliwać
z dział. Wtedy zginął mój kolega Roger...”

Jak wynika z dalszego ciągu relacji, Fernetowi razem z kilkoma kolegami udało się opuścić budynek i

dotrzeć do dowództwa batalionu, które mieściło się w browarze Thomas Keller (mieszany francusko-
niemiecki batalion dowodzony przez esesmana von Wallenrodta). Lecz i stamtąd esesmani zostali szybko
wyparci — na miejscu pozostawili wielu zabitych. 28 kwietnia francuscy esesmani, jako jedni z
najwierniejszych, zostali włączeni do obrony Kancelarii Rzeszy. Dwa dni później dowiedzieli się, że Hitler
popełnił samobójstwo. 1 maja Henri Fernet był już jeńcem. A oto jak wspomina ten dzień:

„Prowadzili nas koło Kancelarii Rzeszy, która była naszą ostatnią nadzieją. Niestety, nie doczekaliśmy

się cudownej broni... Teraz tysiące moich kolegów esesmanów oglądało ruiny kancelarii, a w Tiergarten
widzieliśmy setki czołgów radzieckich...”

Fernet został odesłany do Francji i stanął przed sądem w Valenciene. Skazano go na 20 lat więzienia.

Jednak na wolność wyszedł już w 1949 roku!

Esesman Alain de Lac utracił kontakt ze swoim rozbitym w okolicy Szczecinka oddziałem i błąkał się

po lasach. We wrześniu 1945 w pobliżu Polic zatrzymał go patrol polskiej Milicji Obywatelskiej.

background image

Początkowo de Lac udawał francuskiego robotnika, który pozostał w Polsce, ale zdradził go esesmański
tatuaż. Przekazany władzom francuskim, został skazany na 25 lat więzienia.

Wielu francuskich esesmanów uniknęło niewoli. Przebrali w cywilne ubrania, w tłumie mężczyzn

wracających z przymusowych robót w Niemczech zmierzali na zachód. Nie wszystkim jednak udało się
przekroczyć granicę francuską, gdyż żandarmeria przeprowadzała dokładne kontrole i z tłumu uchodźców
starała się wyłuskać przestępców, którzy zhańbili Francję, przywdziewając esesmańskie mundury. Niektórzy
z uciekających w przebraniu trafiali na teren okupowany przez jednostki armii francuskiej i tu natychmiast
musieli odpowiedzieć za swoje czyny. Na przykład 7 maja dwunastu esesmanów z dywizji „Charlemagne”,
w tym trzech oficerów, zostało wziętych do niewoli w Bad Reichennall przez pododdział 2 dywizji pancernej
generała Leclerca. Po krótkim przesłuchaniu zostali rozstrzelani.

Byli jednak i tacy, którym udało się uniknąć odpowiedzialności za zdradę ojczyzny, za zbrodnie, jakie

popełnili walcząc w szeregach formacji wojskowej SS.

Dziś we Francji żyje jeszcze kilkuset esesmanów z dywizji „Charlemagne”. Utrzymują ze sobą kontakty

towarzyskie, organizują wieczorki, podczas których wspominają swoje „chwalebne” czyny, szczycą się
odznaczeniami hitlerowskimi. Nawet nie kryją swojej niechlubnej przeszłości. Na przykład untersturmführer
Dupons udzielił wywiadu francuskiemu dziennikarzowi, w którym chwalił się, że służył w jednostce
zabijaków Otto Skorzeny'ego. Wspomniał także iż miał kolegę, Francuza, który pełnił służbę w osobistej
ochronie Hitlera...

Jeden z esesmanów, właściciel kafejki w Paryżu (nie chciał podać swojego nazwiska dziennikarzowi,

aby nie utracić klientów), oświadczył:

„Wielu tych z »Charlemagne« twierdzi, że spełnili swoją powinność wobec Francji i wobec Kościoła...

Szczycą się i są dumni z tego, że walczyli przeciwko bolszewikom. Obecnie działają we wszystkich
organizacjach prawicowych... Niektórzy zaangażowali się w ruch lewacki, który w gruncie rzeczy także jest
antykomunistyczny. Około pół tuzina byłych esesmanów brało udział w wydarzeniach w maju 1968 roku na
Sorbonie... Naszymi wrogami są komuniści. Tylko dzięki Amerykanom Europa cieszy się wolnością, choć
ciągle zagraża nam komunistyczna dyktatura...”

ZAKOŃCZENIE

Francja była jedynym okupowanym krajem, w którym na tak ogromną skalę rozwinęła się kolaboracja.

Z Niemcami współpracowali wojskowi zawodowi, politycy, policjanci, dziennikarze, artyści, przemysłowcy
i bankierzy. Liczba kolaborantów znacznie przewyższała liczbę członków ruchu oporu. Po stronie Niemców
przeciwko wojskom koalicji, głównie na froncie wschodnim, walczyło około 30 tysięcy Francuzów.

Kolaboracja objęła wiele warstw społecznych. Ogółem, jak stwierdził członek francuskiego ruchu

oporu, Jean Paulthan, „ocenia się, że od 1 500 000 do 2 000 000 Francuzów w różnym zakresie dotyczyła
akcja wymierzania sprawiedliwości za kolaborację”.

Łącznie skazano na różne kary 146 tysięcy osób. Wykonano około 40 tysięcy wyroków śmierci, w tym

większość orzeczonych przez sądy ruchu oporu nazajutrz po wyzwoleniu, blisko 800 tysięcy zostało
skazanych na kary od kilku tygodni do dożywotniego więzienia. Za zdradę ojczyzny zwolniono z zawodowej
służby wojskowej, zdegradowano i ukarano 26 779 oficerów (piechoty, marynarki wojennej, lotnictwa) oraz
13 generałów i admirałów. Między innymi na karę śmierci został skazany admirał Jean Laborde, który wydał
rozkaz samozatopienia francuskim okrętom wojennym w Tulonie, oraz założyciel i szef Milicji Francuskiej
Joseph Darnand. Nadmienić trzeba, że w różnych organizacjach ruchu oporu walczyło przeciwko
okupantowi około 10 tysięcy oficerów z przedwojennej armii francuskiej.

Z hitlerowskimi władzami okupacyjnymi ściśle współpracowało Radio Paryż, około 40 gazet, w tym

m.in. „Le Matin”, „La Gerbe”, „Action Française”, „Combats”, „Union Catholique”. Ogółem za kolaborację
skazano na karę śmierci 10 redaktorów naczelnych i dziennikarzy, a 14 otrzymało kary od kilku lat więzienia
do dożywocia.

Za kolaborację stanęło przed sądem ponad 60 pisarzy, 14 aktorów oraz 2 reżyserów.
Z okupantem kolaborował również kapitał francuski. Ogółem za współpracę z wrogiem, a szczególnie

za wspomaganie niemieckiej gospodarki wojennej, odpowiedziało przed sądem 1538 przedsiębiorców,
bankierów i dyrektorów różnych zakładów pracy. Do najbardziej znanych należeli magnaci przemysłu
samochodowego, bracia Jean, Henri, Maurice i Paul oraz ich ojciec Marius Berliet, a także Louis Renault.

Haniebną współpracą z Niemcami zbrukała się także znienawidzona przez patriotów francuska policja.

Jednak ukarano zaledwie 7 tysięcy policjantów, w tym 200 komisarzy. Pozostałym władze francuskie
darowały winy ze względu na ich „fachowe przygotowanie do walki o utrzymanie ładu publicznego”.

background image

Ambasador III Rzeszy Otto Abetz, który zeznawał w czasie procesu kolaboranta, a zarazem swojego

bliskiego współpracownika Fernanda de Brinon (w 1935 roku utworzył on „Komitet Francja — Niemcy”, a
podczas okupacji kierował m.in. kampanią propagandową na rzecz wstępowania Francuzów do armii
hitlerowskiej), oświadczył: „Hitler określił kolaborację jako wielkie targowisko głupców, na którym jedyną
stroną, która została oszukana, byli Francuzi”.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Władysław Zieliński Pod znakiem trupiej czaszki
Cwiczenie 11 Rozklad naprezen pod fundamentem ( )
007, p2, ROZDZIAŁ 13 : POD ZNAKIEM BOGÓW
Na wzgórzu trupiej czaszki (opr o Cherubin Pająk)
Emerytury pod znakiem zapytania
Luty pod znakiem złota i srebra
zagadnienia, punkt 17, XVII Twierdzenia o przechodzeniu do granicy pod znakiem całki Lebesgue'a
Cwiczenie 11 Rozklad naprezen pod fundamentem ( )
Pod znakiem swastyki czyli homoseksualni neonaziści
przyszlosc pod znakiem automatyzacji procesow
Stulecie pod znakiem samochodu
Pod znakiem Rodła Stanisław Rzeszowski
Broniewski Władysław Bar pod zdechłym psem
Cwiczenie 11 Rozdład naprężeń pod fundamentem
2006 09 25 Adam Szostkiewicz Historia PRL Gra z komunistami pod znakiem krzyża Nie współrządzić i
pod znakiem kryzysu

więcej podobnych podstron